Orędzia Nr 3 grudzień 12

list abpa Dzięgi

List do Kapłanów posługujących w Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej po profanacji Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej Królowej Polski

Drodzy Księża

W związku ze świętokradczym atakiem, dokonanym przez zamachowca w niedzielę, 9 grudnia br., na Cudowny Obraz Matki Bożej Jasnogórskiej Królowej Polski w Częstochowie, po konsultacji z Metropolitą Częstochowskim Arcybiskupem Wacławem Depo, pragnę Was poinformować, że comiesięczne czuwanie przed Cudownym Obrazem Matki Bożej, które z inicjatywy Archidiecezji Częstochowskiej odbywa się każdego 11 dnia miesiąca od Apelu Jasnogórskiego do Mszy Świętej o północy, w tym miesiącu (wtorek, 11 grudnia 2012 r.) będzie miało charakter czuwania ekspiacyjnego. Szczerze zachęcam, aby Ci, którzy mogą pojechać na Jasną Górę, dołączyli do tego czuwania. Jednocześnie z bólem serca przeżywając wczorajszy fakt, obserwując nadto bardzo konfrontacyjny wobec wiary i Kościoła ton komentarzy, wprowadzanych na niektóre portale internetowe, co może wskazywać na chęć dalszej eskalacji napięcia społecznego w Polsce, bardzo Was, Drodzy Księża, proszę, aby we wszystkich kościołach Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej na roratach (można także na innych Mszach Świętych z udziałem ludu) do dnia 17 grudnia br. oraz w czasie Mszy Świętych w niedzielę, 16 grudnia br., odmówić w intencji ekspiacyjnej jeden dziesiątek różańca świętego, rozważając tajemnicę bolesną „Ukrzyżowanie Pana Jezusa” w aspekcie „czuwania Matki Bolesnej u stóp Krzyża”.

Należy także przynajmniej jedną Mszę Świętą odprawić w odpowiednim czasie wprost w intencji wynagrodzenia Matce Bożej za tę poważną zniewagę, wcześniej powiadamiając wiernych o tej intencji i zapraszając ich do udziału. Można tę intencję połączyć z modlitwą za Ojczyznę w dniu 13 grudnia (rocznica wprowadzenia stanu wojennego) lub 17 grudnia (rocznica ofiar grudnia 1970 r.). Po Komunii Świętej należy wtedy odśpiewać Suplikację. Możecie też, Drodzy Księża, zaproponować jeszcze inne formy ekspiacji w swoich parafiach, szczególnie w parafiach o duchowości maryjnej. Szczerze do tego zachęcam. Aktualna pozostanie także prośba Metropolity Częstochowskiego o podejmowanie również w następnych tygodniach pielgrzymek ekspiacyjnych na Jasną Górę, czy to grupowo, czy indywidualnie.

Bracia Drodzy. Wiele wskazuje, że na wczorajszym fakcie jeszcze się nie zakończy to pogłębianie napięcia społecznego w Polsce. Wydarzenie wczorajsze ma bowiem, w moim przekonaniu zdecydowanie głębszy wymiar, niż mogłoby się to wydawać. Matka Boża, jako Dobra Królowa widząc narastające cierpienie swojego Narodu, uczestniczy także w tym cierpieniu. Jako kapłani katoliccy mamy obowiązek odczytywać to w pełnym kontekście, a przede wszystkim nie lekceważyć. Zachęcam dlatego do osobistej oraz wspólnotowej modlitwy o pokój społeczny, a jednocześnie o Prawdę w Narodzie i Państwie. Ludzie są coraz bardziej zmęczeni obecną atmosferą społeczną, a kolejne prowokacje wobec Boga, wobec Narodu, Kościoła i duchowieństwa, a także wobec zwykłych postaw wiary, nie ułatwiają im tej sytuacji. Niech odczuwają Waszą ewangeliczną miłość, duchową bliskość i błogosławieństwo na ten niełatwy czas. Nie lękajmy się. Wspieram Was i powierzone Wam wspólnoty wiernych moją modlitwą i szczerze błogosławię.

 + Andrzej Dzięga
Arcybiskup Metropolita
Szczecińsko-Kamieński

Triumf Maryi Antonio Borelli Machado

http://www.pch24.pl/triumf-maryi-,527,i.html

- Matka Boska odegra szczególną rolę w triumfie Kościoła nad procesem rewolucyjnym - mówi dr Antonio Borelli Machado, badacz objawień fatimskich, członek Akademii Maryjnej w Aparecida, autorem bestsellerowej książki Fatima – Orędzie tragedii czy nadziei? w rozmowie z Piotrem Doerre i Leonardem Przybyszem.
Ojciec Święty Benedykt XVI już wkrótce weźmie udział w uroczystościach w Fatimie. Czego należy się po nich spodziewać?
– Po wizycie papieża Benedykta XVI w Fatimie możemy oczekiwać przede wszystkim tego, że przesłanie fatimskie będzie ponownie przeżywane i zostanie zrozumiane przez wiernych. Mamy nadzieję, że papieska wizyta obok wymiaru protokolarnego i duszpasterskiego, połączonego z głębokimi wykładami, właściwymi dla Benedykta XVI, będzie się wiązała również z ożywieniem przesłania samych objawień – w pierwszej kolejności w Portugalii, ale też na całym świecie. Módlmy się, albowiem dokonać się mają wielkie rzeczy.
Dlaczego? Na czym polega aktualność orędzia fatimskiego dzisiaj?
– To bardzo dobre pytanie, gdyż wielu ludzi sądzi, że skoro objawienia Matki Bożej w Fatimie miały miejsce w 1917 roku, i upłynęły już od nich 93 lata, to ich przesłanie odnosi się tylko do wydarzeń dwudzistego wieku. Jednak mój pogląd na tę kwestię jest inny: otóż Matka Boża objawiła się w Fatimie, aby powiedzieć, że ludzkość żyje w coraz większym oddaleniu od Boga – i wydarzyło się to już w roku 1917. Począwszy od lat sześćdziesiątych – słynny maj ’68, manifestacje studentów, masowy bunt – upadek moralny społeczeństwa tylko się pogłębił. Można więc powiedzieć, że Matka Boża nie objawiłaby się w roku 1917, aby ostrzec ludzi przed tym ogólnym zepsuciem, nie podpowiadając przy tym, w jaki sposób mu zaradzić.
Taka jest właśnie treść Tajemnicy Fatimskiej: na ludzkość spadnie kara i dobrzy ludzie zginą śmiercią męczeńską, lecz – jak mówił Tertulian – krew męczenników jest zasiewem nowego chrześcijaństwa. Stąd bierze się uzasadnienie naszej tezy o tzw. Grand Retour: Wielkim Powrocie ludzkości do Boga. Wierzymy, że dzięki łaskom otrzymanym za pośrednictwem Matki Bożej ludzkość nawróci się, powracając na drogę wyznaczoną przez Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski Kościół oraz cywilizację chrześcijańską. Nie wystarczy posługa kapłanów, jeśli życie świeckiej części społeczeństwa stoi w zupełnej niezgodzie z normami Ewangelii.
Trzeba tutaj przypomnieć naukę o posłudze świeckich, którą Kościół sformułował w ciągu XX wieku, a którą prof. Plinio Corrêa de Oliveira obszernie skomentował w swoich artykułach na łamach „Catolicismo”. Na Niemieckim Kongresie Katolickim, Katholikentag papież Pius XII wygłosił dwa wykłady, w których dowodził, że zadaniem ludzi świeckich jest działanie w sferze doczesnej w celu uświęcenia tej sfery. Nauka owa została nie tyle ogłoszona, co – jak mówi papież Benedykt – zatwierdzona przez Sobór Watykański II, który stwierdza, że zadaniem ludzi świeckich jest wprowadzenie zasad Ewangelii do sfery doczesnej oraz dostosowanie życia społeczeństwa doczesnego do ewangelicznych zasad.
Orędzie fatimskie głosi, że nastąpi odrodzenie porządku chrześcijańskiego w sferze doczesnej i w łonie Kościoła. To jest właśnie wielka obietnica z Fatimy, złożona w roku 1917 i dotychczas jeszcze niespełniona. Na razie obserwujemy proces wręcz przeciwny. Matka Boża jednak zapewniła o triumfie swego Niepokalanego Serca. To znaczy, że pełna odnowa Kościoła, w jego prawach i w jego misji, oraz dostosowanie społeczeństwa doczesnego do zasad Jednego, Świętego, Powszechnego i Apostolskiego Kościoła, dokonają się. To sprawia, że orędzie fatimskie – mimo iż zostało wygłoszone niemal wiek temu – jest obecnie bardziej aktualne niż kiedykolwiek wcześniej.
Wspomniał Pan o koncepcji Wielkiego Powrotu. Czy znajduje ona jakieś potwierdzenie w tradycji Kościoła, w dziełach świętych katolickich?
– Jest ona w pełni zgodna z opisem dokonanym przez świętego Ludwika Marię Grignion de Montfort w paragrafie 217. Traktatu o Prawdziwym Nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny. Pisze on: Kiedyż nadejdą owe czasy szczęśliwe, kiedy Maryja królować będzie jako Pani i Władczyni w sercach, by je zupełnie poddać panowaniu swego wielkiego i jedynego Jezusa? Kiedyż będą dusze tak oddychać Maryją, jak ciało oddycha powietrzem? Wtedy to staną się rzeczy cudowne na tym padole, gdy Duch Święty, znajdując ukochaną swą Oblubienicę niby odzwierciedloną w duszach, zstąpi na nie z całą obfitością i napełni je swymi darami, zwłaszcza darem mądrości, by dokonać cudów łaski. Drogi bracie, kiedyż nadejdą owe czasy szczęśliwe, ów wiek Maryi, kiedy dusze wybrane i przez Maryję wyproszone u Najwyższego, zatapiając się w przepaścistych głębiach wnętrza Maryi, staną się żywymi Jej obrazami, by kochać i wielbić Jezusa Chrystusa? Czasy te nadejdą dopiero wtedy, gdy ludzie poznają i praktykować będą nabożeństwo, którego nauczam: „Niech przyjdzie królestwo Maryi, Panie, aby przyszło królestwo Twoje”. Mamy tu zatem opis dwóch idei: Wielkiego Powrotu i Królestwa Maryi.
W jaki sposób objawienia fatimskie potwierdzają tę tezę?
– Druga część Tajemnicy Fatimskiej, dokładnie samo jej zakończenie, zawiera słowa, które często cytujemy: Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje. A czym jest triumf? Triumf to zwycięstwo pełne chwały. Maryja zakróluje w duszach, co znajdzie swoje odbicie zarówno w Kościele, jak i w sferze doczesnej. Triumf Maryi to jej Królestwo. W Tajemnicy Fatimskiej odnajdujemy zatem uzasadnienie koncepcji Wielkiego Powrotu i Królestwa Maryi.
Jak można sobie wyobrażać ów triumf Maryi?
– Matka Boża odegra szczególną rolę w triumfie Kościoła nad procesem rewolucyjnym, który od kilku stuleci niszczy cywilizację chrześcijańską. Zaowocuje to klęską tejże Rewolucji i wszystkich jej błędnych założeń, które obecnie opanowały niemal cały świat. Wszystkie one stoją w opozycji do nauki Kościoła.
Dzisiejszy świat kompletnie oddalił się od przykazań Prawa Bożego. Uważamy, że orędzie fatimskie zapowiada całkowity powrót świata do owych przykazań, które wszak są również przykazaniami Kościoła. Wiele zjawisk, którym dziś się przyglądamy – aborcja, homoseksualizm, plaże pełne niemal nagich ludzi – jest sprzecznych z nauką Kościoła, dlatego nie będą one istniały w Królestwie Maryi.
Można sobie w ogólnym zarysie wyobrazić, jak będzie wyglądało Królestwo Maryi, będące równocześnie Królestwem Chrystusa. Bardzo ważną wskazówką wydaje się tu ostatnie zdanie z paragrafu 217 Traktatu o Prawdziwym Nabożeństwie: Ut adveniat regnum Tuum, adveniat regnum Mariae – Aby przyszło królestwo Twoje, Panie, niech przyjdzie Królestwo Maryi. Oznacza to w swej podstawowej treści przyjęcie zasad Kościoła, zarówno w sferze doczesnej, jak i duchowej. Ludzie będą oczywiście grzeszyć dalej – ale po to właśnie istnieje sakrament pojednania, za pośrednictwem którego spełniony zostanie warunek żalu za grzechy.
Królestwo Maryi pojmujemy jako triumf dobra nad złem. Nie jako całkowite wyeliminowanie złych – źli ludzie nadal będą istnieć, ale podczas gdy dziś dobrzy ludzie stanowią mniejszość, w Królestwie Maryi będzie na odwrót. I będą musieli poddać się prawom wynikającym z nakazów Ewangelii, przykazaniom Bożym. Wizja takiej przyszłości została ogłoszona w Fatimie.
Moją uwagę szczególnie przykuwa fakt, że w pierwszej scenie trzeciej części Tajemnicy Fatimskiej to Matka Boża ukazuje się ludzkości. Nie Jezus, ale Jego Matka przewodzi wydarzeniom. Upatruję tu zatem pełnej zbieżności ze wspomnianą teorią.
Jest tam również anioł trzymający ognisty miecz, którym zamierza podpalić świat. I tu Matka Boża interweniuje, powstrzymując wychodzące z miecza płomienie. Wtedy anioł ukazuje się światu i przemawia mocnym głosem (według słów Łucji): Matka Boża wydaje rozkaz, więc Jej usłucham, ale pod jednym warunkiem – Pokuta, Pokuta, Pokuta!
Oznacza to, że warunkiem koniecznym, aby zapobiec spełnieniu wizji z trzeciej części Tajemnicy Fatimskiej, jest pokuta. Jednak, jako że ludzkość nie odbyła pokuty, w drugiej scenie ukazane jest praktycznie całkowite zniszczenie świata. Męczeńską śmiercią giną wówczas ludzie dobrzy: papież, biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice, ludzie ze wszystkich warstw społecznych – a więc także świeccy. Ich krew zostaje przelana pod drewnianym krzyżem stojącym na szczycie góry. Krew tę anioły zbierają do kryształowych konewek, po czym skrapiają nią dusze tych, którzy ponownie zbliżają się do Boga. Co znaczy „ponownie się zbliżyć”? Można się tak wyrazić o czymś, co było daleko, ale powraca. Oto właśnie Powrót ludzi do Boga i wykształcenie się społeczeństwa katolickiego – dzięki krwi męczenników, którzy uzyskali łaskę dla ludzkości. Odnajdujemy tu całkowite potwierdzenie wizji przedstawionej przez profesora Plinio Corrêa de Oliveira – wizji bagarre (wielkiego zamętu), Wielkiego Powrotu i wreszcie Królestwa Maryi (wszak to Matka Boża przewodzi scenie z trzeciej części Tajemnicy).
Nie znam żadnego innego objawienia, w którym Matka Boża stawałaby przed ludzkością w podobny sposób. Ukazuje to bardzo jasno, że to Ona kieruje mającymi się dokonać wydarzeniami.
Wynika stąd więc, że odwrócenie obecnego stanu rzeczy musi nastąpić w sposób nadprzyrodzony, że będzie to swoista kara dla ludzkości związana czy to ze straszliwymi katastrofami naturalnymi, czy wojnami wywołanymi przez ludzi…
– Tak. Bez interwencji sił nadprzyrodzonych, bez nadzwyczajnej interwencji Opatrzności, to się nie stanie. Widzimy bowiem, jak ludzie coraz mocniej skłaniają się ku złu – bez Bożej interwencji nie da się ich od tego odwieść. Ale pamiętajmy, że owa interwencja ma dwa oblicza: jedno to kara, lecz drugie to łaski Ducha Świętego. Pojmujemy bowiem Wielki Powrót jako coś w rodzaju drugiego Zesłania Ducha Świętego, które nastąpi dla ludzkości. Oczywiście Zesłanie Ducha Świętego jest jedynym takim wydarzeniem w historii, które już się w ten sam sposób nie powtórzy. Będzie jednakże tak, jak mówi święty Ludwik Maria Grignion de Montfort: Wtedy to staną się rzeczy cudowne na tym padole, gdy Duch Święty, znajdując ukochaną swą Oblubienicę niby odzwierciedloną w duszach, zstąpi na nie z całą obfitością i napełni je swymi darami, zwłaszcza darem mądrości, by dokonać cudów łaski. Bez działania Ducha Świętego nie ma Wielkiego Powrotu. Kluczowym jego elementem jest wszak działanie Ducha Świętego na ludzkie dusze. I to również składa się na triumf Matki Bożej. Triumf oznaczający całkowitą transformację ludzkości, która powróci na drogę praw Bożych.
Wydaje się, że kryzys cywilizacji chrześcijańskiej nie byłby tak głęboki, gdyby nie kryzys wewnątrz Kościoła?
– Kryzys w Kościele jest oczywisty, ostatnio nagłośnione przypadki pedofilii i ich powody są nad wyraz wymowne, nikt nie może temu zaprzeczyć. Incydenty te są oczywiście wyolbrzymiane przez znajdujące się w rękach sił Rewolucji media, które rozpętały prawdziwą nawałnicę propagandy przeciw Kościołowi, zwłaszcza przeciw papieżowi. W wizji prześladowań zawartej w trzeciej części Tajemnicy Fatimskiej zostało to opisane. Ojciec Święty pada od strzałów żołnierzy, ginąc męczeńsko u stóp krzyża. Zastanówmy się, co jest gorsze: kula, która dosięgła Jana Pawła II przed laty czy obecna kampania propagandowa wymierzona przeciw jego następcy? W pewnym sensie gorsze jest oczernianie, ten cały potok obelg, to błoto, jakim obrzuca się Benedykta XVI. To gorzej, niż gdyby do niego strzelano. Bo odebranie godności jest gorsze niż odebranie życia.
Minęła właśnie setna rocznica urodzin a zarazem dziewięćdziesiąta rocznica śmierci błogosławionej Hiacynty. Jaką rolę odegrała najmłodsza z trójki wizjonerów w historii objawień fatimskich?
– Role Hiacynty i Franciszka różnią się od roli odegranej przez Łucję, która pozostała, aby zagwarantować ujawnienie Tajemnicy i upowszechnić nabożeństwa ustanowione przez Matkę Bożą: nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi. Franciszek i Hiacynta natomiast przeżyli skierowane ku nim przesłanie w sposób, który powinien być dla nas przykładem. Franciszek był przepełniony ideą pocieszania Pana Boga, którego ludzkość ciężko obraża swoimi grzechami. Hiacynta z kolei skłaniała się bardziej ku modlitwie i poświęceniu, prosząc o nawrócenie grzeszników, o to, aby ludzie nie skazywali się na wieczną śmierć, lecz by czynili to, czego chce od nich Bóg, aby byli wiernymi katolikami.
Hiacynta więc była w większym stopniu przepełniona misją naprawy grzechów i modlitwy za grzeszników niż Franciszek, który skłaniał się bardziej ku idei pocieszania udręczonego Pana. Postawa tych dwojga dzieci dostarcza przykładu dzisiejszemu człowiekowi. Powiedziałbym, że Hiacynta była tak wierna orędziu fatimskiemu, że wiele razy to ona musiała pociągnąć za sobą swą kuzynkę Łucję, kiedy tę ogarniała słabość, prześladowała ją bowiem matka i siostry, niechcące, by dziewczynka była świadkiem kolejnych objawień. To właśnie wierność Franciszka i Hiacynty skłoniła Łucję, aby jednak poszła z nimi, nie żadna specjalna łaska udzielona samej Łucji.
Pewnego razu, w przeddzień objawienia, Łucja nie chciała pójść na spotkanie z Maryją wskutek rozmowy, którą pastuszkowie odbyli z proboszczem leżącego nieopodal miasteczka Olival. Ksiądz ów powiedział do Łucji: Równie dobrze może to być oszustwo demona. Na te słowa Łucję ogarnęło przerażenie, uwierzyła bowiem, że to demon sobie z niej zakpił. Wtedy Hiacynta z całą niewinnością siedmioletniej dziewczynki rzekła prosto: Ależ to nie jest żaden demon. Demon jest brzydki, wszyscy tak mówią. A tamta Pani, która się nam ukazuje, jest taka piękna, jakżeby Ona mogła być demonem? Łucja jednak nadal obstawała przy swoim, zarzekając się, że nie pójdzie.
Nazajutrz Łucja, dotknięta łaską Matki Bożej, udała się do domu Franciszka i Hiacynty, gdzie zastała dzieci na kolanach, pogrążone w modlitwie i zapłakane. Co wy tutaj robicie? – zapytała. Odrzekły: Modlimy się i płaczemy, bo ty z nami nie idziesz. Wtedy Łucja zmieniła zdanie i poszli we trójkę. Tak więc rola Hiacynty polegała przede wszystkim na zapewnieniu wierności Łucji w uczęszczaniu na objawienia. Jest to także przykład dla nas, abyśmy pozostali wierni wszystkiemu, co Matka Boża przekazała nam w orędziu fatimskim.
Mówi się, że objawienia fatimskie były najważniejszym wydarzeniem dwudziestego wieku. Dlaczego Matka Boża tak ważne przesłanie powierzyła zwykłym, prostym pastuszkom, małym dzieciom, a nie jakimś ważnym osobom, przywódcom politycznym czy hierarchom Kościoła?
– Zapewne dlatego, że dzieci są bliższe niewinności nowo ochrzczonych niż dorośli. Z wiekiem ludzie praktykują cnoty, ale też dopuszczają się nieprawości i popełniają grzechy, czego efektem jest pewne „zaciemnienie” duszy. To dlatego często świadkami objawień są dzieci. Dlatego że są bliższe wczesnej niewinności, a zatem bardziej zdolne do wiernego pojęcia przekazywanego im przesłania.
Dlaczego świadkiem objawień nie był jakiś hierarcha kościelny? Kościół to nie tylko kler, nie tylko hierarchia – Kościół to my wszyscy. Matka Boża więc może wybrać kogokolwiek. I wybiera dzieci, gdyż one są wierniejsze i bardziej otwarte na zrozumienie głębi objawienia niż osoby, które już w swoim życiu popełniły grzechy.
Ostatnie pytanie będzie dotyczyć Polski, która od wieków sąsiaduje i ściera się z Rosją. Tarcia owe spowodowane są przede wszystkim tym, że Rosjanie, choć stosunkowo bliscy nam językowo, należą pod względem religijnym i cywilizacyjnym do zupełnie innego świata. Dlatego słowa Matki Bożej o nawróceniu Rosji są dla nas tak ważne i w sposób szczególny nas poruszają. Jak dzisiaj je interpretować?
– Nawrócenie Rosji, o którym mówi przepowiednia fatimska, można rozumieć na dwa sposoby. Z jednej strony jako całkowite obalenie panującego tam systemu komunistycznego, z drugiej – powrót Rosji na łono prawdziwego Kościoła, czyli ponowne wcielenie do jedności Kościoła, co zakłada nawrócenie. To dlatego Matka Boża powiedziała: Rosja się nawróci. Nawrócenie jest wzbogaceniem Kościoła i powinno być powszechne, czyli katolickie, powinno rozprzestrzenić się po całym świecie. W tym sensie cały świat odniesie z niego korzyści, a zatem także Polacy, którzy tyle wycierpieli na przestrzeni wieków z powodu bliskości Rosji. Dlatego to Polakom przypada w udziale doniosła rola upowszechniania orędzia fatimskiego i przyczyniania się do zapowiedzianego triumfu Matki Bożej, który nastąpi równocześnie z nawróceniem Rosji. Odrodzi się wtedy prawdziwe, czyli katolickie chrześcijaństwo, do czego każdy lud przyczyni się za sprawą swego powołania, które dla każdego narodu jest inne.
Na koniec drobna uwaga o łaskach Wielkiego Powrotu, o którym mówiliśmy wcześniej. Mogą one zacząć płynąć niczym deszcz, który zaczyna się łagodnie, aby stopniowo wzmagać się aż do stanu powodziowego. Wielki Powrót to powódź łask Ducha Świętego, bez których niczego się nie dokona. Nie można ograniczyć wydarzeń przepowiedzianych przez Matkę Bożą tylko do wielkiego zamętu. Owszem, nastąpi on, ale po to, aby złamać wszystko, co błędne, natomiast powódź łask Ducha Świętego zaleje świat, by zbudować to, co powinno zostać zbudowane, zgodnie z zasadami nauki Kościoła. Miejmy nadzieję, że wizyta Papieża Benedykta XVI w Fatimie zapoczątkuje tę powódź łask Ducha Świętego, której zwieńczeniem będzie Królestwo Maryi.
Dziękujemy za rozmowę. Tekst ukazał się w nr. 14 dwumiesięcznika "Polonia Christiana"
Read more: http://www.pch24.pl/triumf-maryi-,527,i.html#ixzz2EjO2R8hm KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Mocami Chrystusa odnowić Polskę. Wczoraj nad ranem w Domu Księży Emerytów w Tarnowie zmarł ksiądz prof. dr hab. Jerzy Bajda – wybitny teolog i moralista. Miał 84 lata. Przypominam Jego tekst o Intronizacji. MD ks. prof. Jerzy Bajda ---- http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=7940&Itemid=46

Mocami Chrystusa odnowić Polskę
Dziś nad ranem w Domu Księży Emerytów w Tarnowie zmarł ksiądz prof. dr hab. Jerzy Bajda – wybitny teolog i moralista. Miał 84 lata.

Przypominam Jego tekst o Intronizacji. MD
ks. prof. Jerzy Bajda
Dzieje Polski ostatniego półwiecza są pełne zamętu i niepokoju. Od dnia, kiedy rozpętała się II wojna światowa, Polska przez całe dziesiątki lat, z większym lub mniejszym natężeniem, była poddawana wyniszczającym działaniom naszych wrogów, atakujących zarówno z zachodu, jak i ze wschodu.
Zastanawiający jest ten systematyczny wysiłek nieprzyjaciół zmierzający nie tylko do biologicznego wyniszczenia Narodu Polskiego, ale także do pozbawienia go wszelkiej moralnej siły, która pozwoliłaby Narodowi na wewnętrzną organizację i rozwijanie swego życia w oparciu o tysiącletnią tradycję kulturową i chrześcijańską tożsamość. Wrogowie nie tylko czynili wszystko, by zniszczyć naszą niepodległość i polityczną suwerenność, ale także zastosowali wobec Polski perfidny plan moralnej i duchowej degradacji poprzez podstępny nacisk ideologii antychrześcijańskiej i antyludzkiej. Pod tym względem nie było znaczącej różnicy między ideologią komunistyczną i hitlerowską: obydwie filozofie, które wsączano w świadomość Narodu, miały swe korzenie socjalistyczne, a poprzez Marksa i Lenina tkwiły korzeniami w satanizmie.
Po pokonaniu Niemiec hitlerowskich zostały osadzone w Polsce, w wyniku zdrady ze strony aliantów, władze okupacyjne podporządkowane Związkowi Sowieckiemu. W zamiarach Stalina leżała ostateczna likwidacja państwa polskiego, Narodu, kultury i języka, nie mówiąc już o zatarciu śladów religii katolickiej w tej części Europy. Komunistom nie wystarczyło wymordowanie tysięcy oficerów i przywódców polskich, nie wystarczyło zesłanie setek tysięcy (ostatecznie milionów) Polaków do syberyjskich łagrów, nie wystarczyło zakatowanie i wymordowanie dziesiątków tysięcy polskich patriotów, którzy po roku 1945 nie pogodzili się z poddaniem Polski czerwonej okupacji.
Im to nie wystarczyło: przez ludzi, którzy nigdy nie byli Polakami, a w rządzie okupacyjnym jedynie udawali Polaków, postanowili zmienić duszę i sumienia Polaków. Podjęli różne zbrodnicze akcje zmierzające do ograniczenia działalności Kościoła, do zafałszowania jego oblicza poprzez różnego rodzaju dywersje, poprzez nękanie policyjne kapłanów i biskupów, poprzez oszczercze kampanie propagandowe, procesy pokazowe, w wyniku których wielu dzielnych kapłanów utraciło zdrowie, a nawet życie. Ograniczono możliwość wszelkich form katechizacji, także druku i publikacji. Kościół nie rozporządzał żadną stacją radiową, podczas gdy tak zwane państwowe media były poddane totalnej administracji i manipulacji w rękach partii komunistycznej oraz użyte dla propagandy ateizmu i perfidnej demoralizacji.
W zmowie ze światową masonerią zaatakowano małżeństwo i rodzinę, narzucając niemoralne prawa oraz drastycznie ograniczając ekonomiczne podstawy rodzinnego bytu, aby pozbawić rodziny wszelkich horyzontów nadziei i w ten sposób popchnąć mężczyzn i kobiety na drogę rozwodów, antykoncepcji i aborcji. Od czasu wprowadzenia ustawy aborcyjnej oblicza się, że zamordowano w łonach matek około 25 milionów nienarodzonych Polaków. To uderzenie w rodzinę i w prawo do życia skutkuje nadal głębokim załamaniem moralnym całego społeczeństwa.
W tym trudnym czasie nie brakowało dzielnych kapłanów i biskupów, którzy krzepili ducha Narodu i umacniali wolę duchowej niezależności. Nie można zwłaszcza zapomnieć zasług kardynała Augusta Hlonda, który jasno ukazywał drogi ocalenia przez oddanie Narodu Niepokalanemu Sercu Maryi i poddanie Polski pod władzę Chrystusa Króla. Niestety, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zmarł niedługo po wojnie. Jasnym światłem dla Polaków był kardynał Adam Stefan Sapieha, któremu także nie było dane dłużej służyć Narodowi. Wspaniałym darem dla Polski stał się wielki Prymas Tysiąclecia ks. kard. Stefan Wyszyński, który przez Wielką Nowennę i Ślubowania Jasnogórskie pragnął doprowadzić Naród do pełnego zawierzenia Maryi Królowej Polski. Oddanie się w niewolę Maryi miało paradoksalnie, lecz w sposób uzasadniony teologicznie, otworzyć drogę do prawdziwej wolności, którą wrogowie zaciekle i systematycznie niszczyli.
Fasadowa demokracja
Nowa nadzieja wolności zabłysła z chwilą powołania na Stolicę Piotrową syna polskiej ziemi, Jana Pawła II. Słysząc głos Piotra, polskie serca uwierzyły w możliwość odzyskania wolności. Jednak i ta droga, i ta nadzieja musiały przejść próbę krwi. Najpierw było to 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra, gdy Jan Paweł II stał się ofiarą zamachu. Potem, gdy 13 grudnia (1981) dokonano zdradzieckiego zamachu na Polskę. Tu również polała się krew, zatrzasnęły się drzwi więzień i obozów internowania. Wielu Polaków wypędzono z kraju jako niebezpiecznych dla „systemu”.
Polała się krew bohaterskich kapłanów z ks. Jerzym Popiełuszką na czele. Nadzieje rozbudzone w słynnym roku 1980 zostały unicestwione. „Solidarność”, ta prawdziwa, przestała istnieć. Ażeby Polaków jeszcze bardziej poniżyć i zdemoralizować, zaproponowano kompromis: zakończono rzekomo stan wojenny, lecz narzucono Polsce rząd złożony z tych samych agentów i zdrajców, tylko ubranych w szaty pseudodemokratów. Wielu dało się zwieść i uwierzyło w „dobrą wolę” dawnych katów i okupantów, którzy obecnie mogli pod osłoną prawa okradać i okłamywać Polskę na wszelki sposób. Pod pozorami demokracji działali ci sami ludzie, dla których Marks i Lenin byli najwyższymi autorytetami w historii. Staremu potworowi zrodzonemu przez Marksa i jego towarzyszy próbowano dorobić „ludzką twarz”, ale – jak zapewniał Herbert – „potwór będzie miał zawsze twarz potwora”.
Dlatego po roku 1989 przeżyliśmy monstrualne nasilenie kłamstwa, hipokryzji i przewrotności politycznej. Kolejne partie obejmujące władzę były tylko fasadami, za którymi działały te same ukryte siły sterowane przez tych samych dyrygentów z Moskwy. Czy to była Unia Wolności, czy AWS, czy Platforma Obywatelska, zawsze rządzili dokładnie ci sami komuniści, agenci i najemnicy obcego wywiadu, dla których Polska była prywatnym folwarkiem w stanie bankructwa, dlatego można było ją rozkradać i sprzedawać na wszystkie strony. Ale bodaj najbardziej zgubnym aspektem polityki tych lat było to, że te pseudo-polskie rządy potrafiły obłudnie udawać współpracę z Kościołem, obiecując obopólne korzyści, a chodziło o to, aby zepchnąć Kościół na margines życia społecznego, a zarazem odebrać mu jego moralny autorytet.
Próbowano niejako jawnie pokazać społeczeństwu, że Kościół właściwie bez oporu popiera komunistów, masonów i różnej maści ateistów, ponieważ zależy mu tylko na własnych korzyściach. Rozpętano przy tym podstępną kampanię antykościelną i antyklerykalną. Zadaniem prasy opanowanej przez siły antykościelne i antypolskie było rozwijać strategię systematycznego i taktycznego nękania Kościoła, aby w opinii przeciętnego człowieka Kościół uchodził za drugorzędną organizację, która wprawdzie sobie w życiu radzi, ale w sferze publicznej nie jest żadnym autorytetem i nie ma powodu się go obawiać. To miało głównie na celu takie osłabienie powagi Kościoła, aby przeciętny obywatel nie przejmował się nauczaniem moralnym Kościoła, przykazaniami Bożymi, świętością małżeństwa i rodziny, sakralnym charakterem życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, ażeby po prostu ludzie postępowali tak, jak im się podoba.
W Liście pasterskim na Wielkanoc 2008 roku jeden z biskupów wołał: „Na naszych oczach przeszczepia się na polski grunt nihilistyczną ideologię, w której nie chodzi o szukanie prawdy, ale o zniszczenie Kościoła, zgodnie z zasadą: 'Uderzę w pasterza, a rozproszą się owce'„ (por. Mk 14, 27) (za: „Nasz Dziennik” nr 70, s. 11). W tym kontekście możemy lepiej zrozumieć zmasowany atak medialny i polityczny na arcybiskupa warszawskiego, ks. Stanisława Wielgusa, wymuszający na nim rezygnację z objęcia stolicy biskupiej (rok 2007). Ciemne siły polityczne lękały się tego biskupa, który odważnie głosił prawdę na temat duchowego stanu współczesnej cywilizacji.
Tymczasem politycy zamiast prawdy rozpowszechniali liberalizm i nihilizm. Wmawiano ludziom, że mogą czynić, co chcą, bo są wolni, ale w gruncie rzeczy wprowadzano ludzi na ścieżkę, na której zamiast Bożych drogowskazów znajdowali reklamy grubymi literami zachęcające do zdobywania majątku, do swobody moralnej, do egoizmu, do rozpasanej przyjemności, do coraz bogatszej konsumpcji, do nieliczenia się z prawami bliźnich, a już zwłaszcza z prawami Narodu i odpowiedzialnością za Ojczyznę. Jako raj, gdzie mają się spełnić wszelkie oczekiwania ludzkie, ukazywano Unię Europejską, która radykalnie odeszła od tego rozumienia Europy, jakie spotykamy w nauczaniu Jana Pawła II, albo jeszcze w projekcie pierwszych założycieli Wspólnoty Europejskiej.
Wbrew nauczaniu Jana Pawła II Unia zrzekła się charakteru chrześcijańskiego, a nawet wszelkiej wiary w Boga i stała się państwem całkowicie pogańskim, w którym nie tylko prawa Boże są gwałcone, ale także zagubiono kryteria człowieczeństwa, spychając życie ludzkie – pod pozorem wolności – na poziom zoologiczny. W Unii liczy się tylko interes „superpaństwa” widziany w kategoriach ekonomicznych i politycznych, natomiast nie liczą się prawa narodu, jego wolność i suwerenność, poddane biurokratycznej manipulacji, widocznej zwłaszcza w związku z ratyfikacją tzw. traktatu reformującego. To nasze „wejście do Europy” zaaranżowane przez komunistów (Kwaśniewski, Miller, Cimoszewicz itd.) okazało się pułapką dla Polski, która wciąż nie potrafiła być sobą i nie miała własnego głosu, gdyż została wtłoczona w fałszywe formy polityczne, niewyrażające jej suwerenności.
Jest czymś tragicznym, że ani rząd PiS, ani rząd PO nie wykazały należytego zrozumienia dla obrony sprawy polskiej niepodległości i suwerenności Narodu, co widać w niepoważnej dyskusji parlamentu nad ratyfikacją traktatu reformującego, a właściwie ustanawiającego superpaństwo pod nazwą Unia Europejska.
Za parawanem prawa
Ostatnio pojawia się coraz więcej sygnałów świadczących o tym, że Unia Europejska w pełni opowiada się za cywilizacją śmierci i usiłuje tę cywilizację narzucać wszystkim krajom, zwłaszcza tym, które jeszcze w jakimś stopniu ograniczają prawnie dostęp do aborcji, czyli zabijania dzieci nienarodzonych. Właśnie ostatnio (w okresie Wielkanocy 2008) z oficjalnym żądaniem, by aborcja stała się dostępna bez przeszkód, wystąpiła Rada Europy. Projekt przewiduje także szerokie upowszechnienie antykoncepcji i tak zwanej edukacji seksualnej, co oznacza całkowite zniszczenie etosu małżeństwa i rodziny, czyli tego, co decyduje o ludzkim charakterze społeczeństwa. To proponuje Rada Europy, która podobno została ustanowiona po to, by bronić praw człowieka. Tymczasem Rada wywiera naciski na wszystkie państwa Europy, aby zalegalizowały aborcję jako „prawo człowieka”.
Nie można bardziej zdradzić rozumu i ludzkiej godności. Konkretnych nacisków mogą się spodziewać zwłaszcza Polska, Irlandia i Malta. Podobne naciski mogą wystąpić także w innych dziedzinach, takich jak: „małżeństwa” homoseksualne, adopcja przez homo-związki, legalizacja formalna wolnych (tak zwanych faktycznych) związków lub innych dewiacji moralnych. Może to dotyczyć także liberalizacji bioetyki, na przykład legalizacji eksperymentów biomedycznych na embrionach, klonowania, tworzenia hybryd zwierzęco-ludzkich lub eutanazji. Niestety, cywilizacja śmierci panująca na szczytach Europy ma tendencję do rozpowszechniania się na wszystkie dziedziny życia ludzkiego. Jest czymś potwornym, że zbrodnia rozpowszechnia się pod osłoną władzy państwowej (europejskiej) i za parawanem prawa. Polska nie może, i nie powinna, w żadnym razie przykładać ręki do tej zbrodni. Właściwą odpowiedzią Polski powinno być zerwanie wszelkich więzów prawnych z tymi instytucjami, które depczą prawo Boże i godność życia ludzkiego. Jeżeli Polska nie sprzeciwi się radykalnie tej zbrodniczej organizacji, czeka nas tragedia. Panujące u nas bezprawie na szczytach władzy, moralny paraliż społeczeństwa i chaos polityczny oraz ideowy mogą doprowadzić do tego, iż możemy bezwiednie przyczynić się do spełnienia groźnej zapowiedzi danej przez Matkę Najświętszą Służebnicy Bożej Wandzie Malczewskiej. Matka Boża ostrzegła, że jeśli Polska (po odzyskaniu niepodległości w XX wieku) nie ustrzeże prawa Bożego i przykazań Bożych obowiązujących w życiu Narodu, może utracić niepodległość już na zawsze. Wydaje się, że wszystkie przesłanki dla takiego obrotu spraw są przygotowane i nie widać – poza Radiem Maryja – jakiegoś profetycznego głosu, który mógłby nas obudzić.
Dlatego, patrząc trzeźwo w duchu wiary na naszą sytuację i sytuację świata, mając wciąż w pamięci wymagające słowa wypowiedziane przez Pana Jezusa do św. Siostry Faustyny i do Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, uważam, że jedynym ratunkiem dla Polski jest oddanie naszego Narodu i państwa pod miłosierną władzę Chrystusa Króla. Z Objawienia Bożego wiemy, że „świat leży w mocy złego” (1 J 5, 19), natomiast prawdziwa strefa wolności znajduje się tam, gdzie sięga władza Jezusa Zmartwychwstałego. Jest to wolność odpowiadająca hojności daru Bożego w Duchu Świętym oraz godności człowieka i staje się udziałem osób i społeczności ludzkiej stosownie do gotowości ludzkiego serca otwartego na Boga. „Gdzie Duch Pański, tam wolność” (2 Kor 3, 17). Wolność utraconą przez grzech przywraca nam Duch Święty jako owoc Chrystusowego dzieła Odkupienia.
Jest to wolność ponad-polityczna, w takim znaczeniu, w jakim człowiek jest istotą wyrażającą transcendencję w stosunku do całej sfery politycznej. Jedynie dysponując tego rodzaju wolnością, człowiek i naród mogą stać się w pełnym znaczeniu podmiotem podejmującym suwerennie swoje zadania polityczne wyrażające odpowiedzialność za dobro wspólne ludzkości. Ta wolność powinna zapanować we wszystkich dziedzinach i na wszystkich poziomach istnienia ludzkiego, bez podziału na strefę „publiczną”, gdzie rządzi mit nowoczesnego państwa wyzutego z wszelkich odniesień moralnych, i na strefę „prywatną”, gdzie ludziom pozwala się na pielęgnowanie „uczuć religijnych” za łaskawym zezwoleniem władz „tego świata”. Życie polityczne, życie „publiczne” jest także częścią życia ludzkiego i w tych zakresach urzeczywistniają się istotne wartości osoby zadane z tytułu powołania ludzkiego i chrześcijańskiego. Całe życie ludzkie uzyskuje swoją prawdę i wartość antropologiczną, o ile jest natchnione i kierowane planem Bożym, czyli prawem Bożym objawionym i ostatecznie spełnionym w Chrystusie.
Mocami Chrystusa odnowić Polskę
Sam Chrystus może dać człowiekowi – i narodowi – zasadę i moc do urzeczywistnienia powołania na poziomie uniwersalnej odpowiedzialności moralnej. Należy więc pozwolić Chrystusowi, aby kształtował nasze życie narodowe i polityczne, skoro nie były Mu obojętne losy Jego ojczyzny ziemskiej i Miasta, które „nie poznało czasu nawiedzenia swego” (por. Łk 19, 44), dlatego legło w gruzach. Należy prosić Chrystusa, by oświecał Polaków, aby zrozumieli, w jaki sposób Ewangelia jest podstawą pokoju, społecznego ładu, cywilizacji miłości i życia, jak też kultury humanistycznej godnej tego miana.
Wszyscy, którzy mają ambicje włączyć się w organizację życia politycznego, powinni wiedzieć, że Chrystus nie zgadza się na to, aby prawda mieszkała jedynie w „prywatnych” umysłach, a w parlamencie, w prasie i innych mediach mogło panować kłamstwo i wszelka hipokryzja. Chrystus nie zgadza się na to, aby sprawiedliwość rządziła tylko wzajemnymi odniesieniami „maluczkich”, natomiast by szerokie dziedziny stosunków społecznych, pracy, ekonomii, prawodawstwa, sądownictwa były poddane zasadzie niesprawiedliwości, krzywdy i systematycznego wyzysku ze strony możnych tego świata. Politycy powinni wiedzieć, że respekt dla świętości (sacrum), będącej znakiem obecności Boga w widzialnym świecie, nie ogranicza się tylko do tego, co dzieje się na ołtarzu i wokół niego, ale obejmuje wszystko to, co wiąże się z tajemnicą ludzkiego istnienia jako stworzonego, jako zrodzonego, jako zbliżającego się do swego kresu, a szczególnie do początków ludzkiego bytu, osłoniętych tajemnicą małżeństwa. Politycy powinni wiedzieć, że użycie siły przeciw człowiekowi jest sprzeczne z prawem Chrystusa nie tylko w przypadkach karczemnych bójek, lecz także we wszelkich sytuacjach międzynarodowych agresji lub policyjnych tortur.
Powinni wiedzieć, że prawo, cały porządek sprawiedliwości, środki nacisku itd. służą nie tylko ochronie bezpieczeństwa władz, ale przede wszystkim ochronie osób najmniejszych, najsłabszych, najbardziej bezbronnych, o które Chrystus szczególnie się upomni. Politycy, czerpiący światło z Ewangelii, będą wiedzieć, że cała istota życia społecznego, cały sens cywilizacji i prawdziwe źródło humanizacji świata znajduje się w sercu rodziny, którą Bóg ustanowił kolebką i fundamentem społeczeństwa ludzkiego jako takiego.
Dlatego Pan Jezus w swoich objawieniach udzielonych Rozalii Celakównie w tak ostrych słowach piętnował postępowanie depczące etos małżeństwa i rodziny. Jeżeli więc politycy przeoczą tę prawdę, że cała polityka państwa, cała ekonomia, cały system prawny, cała kultura, powinny z istoty swojej kierować się ku służbie dla rodziny i ku ochronie jej świętego posłannictwa, to popełnią największą zdradę wobec ludzkości i wobec narodu i sprawią, że państwo przestanie być wyrazem sprawiedliwości, lecz zostanie odczłowieczone i stanie się tylko „magnum latrocinium”, czego przykładów w historii nie brakuje.
Nie możemy się łudzić: jesteśmy świadkami spisku przeciw chrześcijańskiej (katolickiej) Polsce, opartego na zwietrzałej filozofii oświeceniowej, która prowadzi prostą drogą do ubóstwienia państwa i równocześnie do zniszczenia autentycznie ludzkiej cywilizacji. Musimy sobie powiedzieć, że nie możemy się poddawać tego rodzaju presji ze strony tak zwanej konieczności historycznej. Chrystus jest ponad historią i w Nim jesteśmy wolni, i w oparciu o prawdę od Niego czerpaną możemy zadecydować, że wybieramy świadomie drogę wyzwolenia od wszystkich mitów i kłamstw, którymi karmi nas „Europa”, i chcemy być sobą w Chrystusie i przez Chrystusa.
Tym, którzy naszą Polskę poniżają i hańbią, spychając ją na poziom żebraczy w sensie ekonomicznym i kulturowym, odpowiadamy: dość kłamstw, dość bluźnierstw, dość poniewierania godnością człowieka, rodziny i Narodu. Jesteśmy poddanymi Jezusa Chrystusa i chcemy w pełni przyjąć Jego Prawo, w którym jest wolność, godność i świętość dana nam na chrzcie świętym. Nie widzimy żadnego rozumnego powodu, żeby nasze sprawy państwowe i narodowe oddawać w ręce cwaniaków i błaznów politycznych, ludzi pozbawionych wszelkiego poczucia moralnej odpowiedzialności.
Chcemy, by rządził nami Jezus Chrystus, by Jego Prawda była podstawą i celem naszych praw i instytucji, by Jego Miłość była normą i inspiracją wychowania każdego Polaka, każdego człowieka. Tylko w Chrystusie i Jego mocą jesteśmy zdolni odeprzeć ataki wszelkich wrogów Polski, wrogów naszej suwerenności, naszej kultury, naszej tożsamości, budowanej na Ewangelii, przy pomocy takich proroków, jak św. Stanisław Szczepanowski i wielu innych, aż do Jana Pawła II.
Musimy sobie także zdawać sprawę z tego – co jasno jest wyrażone w objawieniach danych Rozalii – że ogrom grzechów ludzkich domaga się wymierzenia sprawiedliwości nie tylko prywatnym grzesznikom, ale także całym narodom. Stąd są potrzebne nie tylko gesty indywidualnego nawrócenia, ale także świadome poddanie się prawu Bożemu w życiu państw i narodów.
Jezus powiedział Rozalii:

„Jest jednak ratunek dla Polski, jeżeli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez intronizację nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym Państwie, z Rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga”

(zob. ks. Kazimierz Dobrzycki OSPPE, Intronizacja Chrystusa Króla w duszy drogą do intronizacji w Ojczyźnie, Skawina 2003, s. 56). Potrzeba w tym celu dużo modlitwy i ofiar. A skoro sprawa napotyka trudności, to jest dowód, że jest niezwykle doniosła. Oby Bóg dał światło naszym przywódcom politycznym i wszelkim elitom duchowym, od których zależy los Polski. ks. prof. Jerzy Bajda KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

Adoracja Najświętszego Sakramentu.

Niech nasz czas przed Najśw. Sakramentem, nie będzie stracony,
Prosimy Cię Jezu, błogosław ten Świat, na wszystkie, cztery strony.
Niech Północ i Południe, pobłogosławią, Twoje Święte Dłonie,
Niech na Wschodzie i Zachodzie, Boża Miłość nieustannie płonie.

Pobłogosław nasz Kraj i naszych sąsiadów za naszą miedzą,
Niech Cię poznają, wszyscy Ci, którzy o Tobie nic nie wiedzą.
Rozlej Swą gorącą Miłość na nas i na każdego człowieka,
Przyjdź Jezu do każdego serca, które na Ciebie czeka.

Przyjdź do ludzi prawych i do tych którzy żyją w nienawiści,
Wysłuchaj nas Jezu, niech nasze pragnienie szybko się ziści.
Niech na ten cały świat, wyleje się Twej  Miłości morze,
Błogosław wszystkich i każdego z osobna, Ty nasz Wielki Boże.

Dziękujemy Ci Jezu, za to że jesteś w tym Najśw. Sakramencie,
Za to że nam wszystkim błogosławisz, w każdym momencie.
Chcemy Cię uwielbiać i dziękować za Twoje, błogosławieństwo,
Niech Cię kochają wszyscy świeccy ludzie i całe duchowieństwo.

Niech Boga uwielbiają wszyscy kapłani i wszyscy biskupi,
Niech w Swojej Najświętszej Krwi, Jezus każdego odkupi.
Ty się cieszysz Jezu, gdy widzisz nawróconego grzesznika,
Niech dziś Twoja gorąca Miłość, każdego człowieka przenika.

Ty nas Jezu  bardzo kochasz, my to wiemy, my to czujemy,
Ale my całe nasze Rodziny, kiedyś w Niebie widzieć chcemy.
Przepraszamy Cię za grzechy, każdego członka naszej Rodziny,
Obmyj ich w Swojej Najdroższej Krwi, i nie pamiętaj ich winy.

Dziękujemy Jezu za ten czas, za te przed Najśw. Sakr. czuwanie,
Bądź z nami Jezu na co dzień i błogosław nam, nasz Królu i Panie.
Gdy musimy się z Tobą, w Najśw. Sakr. żegnać, serce nam boli,
Byśmy Cię często adorowali, niech czas i Twa łaska, na to pozwoli.
11.12.2012r Danuta Gosko.

[213] 5 grudnia 2012 09 Dec 2012

OTRZYMAŁ ADAM-CZŁOWIEK KOREKTA I ADJUSTACJA TEOLOGICZNA. – KS. dr ADAM SKWARCZYŃSKI

___________________________________________________________

Wiara w prywatne orędzia nie jest obowiązkiem, a publikujący je nie zamierza uprzedzać osądu kompetentnych władz kościelnych.

___________________________________________________________

 „Mój Oblubieniec przygotowuje Kościół na nowe Przyjście Mojego Boskiego Syna, które dokona się w tajemnicy Drugiej Pięćdziesiątnicy. Nie lękajcie się wejść pod opieką Józefa wraz z całym Kościołem na pustynię, by potem wyjść z niej i podążać do Raju Mojego Niepokalanego Serca. Przeżywanie tego Raju to doświadczenie bliskości i obecności Boga, to prawdziwy pokój i Tryumf Mojego Niepokalanego Serca”.

MATKA BOŻA: «W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Pisz Człowiecze.

       Moje kochane dzieci, przychodzę dzisiaj do was w pierwszą środę miesiąca, aby po raz kolejny wezwać was do szerzenia nabożeństwa do Mojego Przeczystego Oblubieńca. To jest jego czas i wkrótce Bóg ukaże całej ludzkości jego skuteczne wstawiennictwo i ochronę. Rozważajcie jego zasługi, cnoty i przywileje, których Bóg mu udzielił dla wypełnienia jego ojcowskiej roli wobec przybranego Syna Bożego, jak również wobec całego Kościoła. To jest szczególny Patron na ten czas, pełen zamieszania. To jest okres prześladowania Kościoła, jak również wszystkich Jego wiernych dzieci. To jest także moment, kiedy blask prawdy zajaśnieje nad Kościołem i całą ludzkością. Będzie to bolesne przeżycie i doświadczenie, jednakże jest ono potrzebne, aby nasze dzieci poznały prawdę o stanie, w jakim znalazła się cała ludzkość.

       Kościół od chwili wniebowstąpienia Mojego Boskiego Syna przeżywa drugi adwent – czas oczekiwania na objawienie chwały Mojego Boskiego Syna. To objawienie nie będzie jeszcze związane z sądem ostatecznym. Przeżywajcie coraz bardziej wyraźnie i publicznie ten adwent wraz z Józefem, z jego Przeczystym Sercem.

       Współczesny świat nie chce słuchać i zupełnie nie myśli o tym nadchodzącym wydarzeniu, które jest nieuniknione. Szatan bardzo dobrze wie, że krzykiem i hałasem można was ogłuszyć i stłumić w was świadomość obecności Boga i objawiającego swą chwałę Pana. Dlatego każdy naśladujący Józefa, w ciszy wyczekujący tego wydarzenia, i to nie z ciekawości ani dla poszukiwania sensacji, będzie odkrywał powagę tego wydarzenia Przyjścia wciąż na nowo każdego dnia. Józef, który jest sprawiedliwy, uczy was, kochane dzieci, że kto pragnie sprawiedliwości w swoim sercu, ten będzie obdarowany jeszcze większymi darami. Trudna droga sprawiedliwych, trud świadectwa i poświęcenia, jak również odwaga w obronie Mojego Boskiego Syna przed współczesnymi Herodami, to oznaki prawdziwej drogi, która prowadzi do czasu pokoju i sprawiedliwości, to znaki królowania Boga w sercach i Jego widzialnego działania.

       Moje kochane dzieci, jeśli chcecie naśladować Naszą Rodzinę, to musicie skierować wasze myśli, uczucia oraz czyny w stronę Boskiego Syna. Wszystko pochodzi od Niego i wszystko prowadzi do Niego. Dlatego ten czas, który przeżywacie, jest adwentem objawienia Chwały oraz objawieniem Przyjścia Mojego Boskiego Syna. Jest to oczekiwanie w ciszy, ale także w napięciu. Józef także staje pośród was i ukazuje się coraz bardziej jako Patron Kościoła walczącego. Nie walczy bezpośrednio ze złem, lecz dyskretnie chroni Kościół i wychodzi z nim na pustynię. Jeśli chcecie przeżywać ten czas z Józefem, Moje kochane dzieci, to musicie uczyć się, by przejść z ciemności i rozproszenia do jasności i skupienia. Zanim dokona się Sąd, przychodzi Mój Syn, by objawić swoją chwałę i obmyć swoją Oblubienicę Kościół, aby w ten sposób powrócił do pełni życia. Mój Oblubieniec przygotowuje Kościół na nowe Przyjście Mojego Boskiego Syna, które dokona się w tajemnicy Drugiej Pięćdziesiątnicy. Ten czas oczekiwania przynosi wam wezwanie do pokuty i nawrócenia, a jednocześnie ofiaruje moc Eucharystii i Miłosierdzie. Wieczernikiem jest Moje Niepokalane Serce, które gromadzi was i zaprasza do czuwania na modlitwie. W tajemnicy jedności Serc w tym Wieczerniku Mojego Niepokalanego Serca jest Przeczyste i Sprawiedliwe Serce Mojego Małżonka.

       Teraz, Moje kochane dzieci, zwróćcie wasze oczy na nasze Serca. Uczcie się od Józefa wiary, która tak często była wystawiana na próbę. Otrzymał on jednak światło, poznanie i przywileje dzięki łasce, udzielonej mu przez Ojca Niebieskiego. W cieniu Boskiego Syna wzrastał w wierze, by poznawać Światłość świata. On także umocni was w wierze, abyście przy Objawieniu Chwały Mojego Boskiego Syna odnieśli zwycięstwo wiary – przygotowali się na nie i oczyszczeni w prawdzie stali się nowym stworzeniem pod płaszczem Naszych Serc. Nie lękajcie się wejść pod opieką Józefa wraz z całym Kościołem na pustynię, by potem wyjść z niej i podążać do Raju Mojego Niepokalanego Serca. Przeżywanie tego Raju to doświadczenie bliskości i obecności Boga, to prawdziwy pokój i Tryumf Mojego Niepokalanego Serca, który wam obiecałam.

       Kocham was, Moje dzieci, i wraz z pozdrowieniem pokoju i miłości od Józefa, Mojego Oblubieńca, błogosławię z Mojego Matczynego Serca w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego».

KOMENTARZ ks. Adama Skwarczyńskiego

       Orędzie Matki Bożej zawiera trzy istotne punkty: rzuca światło na samą Paruzję [1] oraz na jej cel – do czego ma ona doprowadzić [2], wreszcie porusza rolę św. Józefa w tym momencie historii Kościoła [3].

     Wprawdzie słowo „Paruzja” nie zostało tutaj użyte, jednak tylko w swoim brzmieniu greckim, gdyż w tłumaczeniu na polski (jako „przyjście”, „objawienie się”, „objawienie chwały”) oraz na łacinę („adwent”) występuje aż 9 razy. Liczba wzrośnie do kilkunastu, jeśli dodamy określenia opisowe („to wydarzenie”, „blask prawdy”, „to doświadczenie”).

[1] Wypiszmy sobie określenia Paruzji dla lepszego jej poznania.

– objawienie chwały Chrystusa (najwyraźniej chodzi o pierwszą fazę Paruzji – o przyjście – adwent – Jezusa w otoczeniu aniołów);

– moment, kiedy blask prawdy zajaśnieje nad Kościołem i całą ludzkością (prawdy o Bogu – o Jego istnieniu, miłości, potędze; prawdy o każdym człowieku i jego stanie moralnym);

– bolesne przeżycie i doświadczenie, jednak potrzebne dla poznania prawdy o stanie, w jakim znalazła się cała ludzkość (sąd szczegółowy, a nie ostateczny – każdy będzie mógł osądzić samego siebie w świetle poznanej prawdy);

– wydarzenie nieuniknione, chociaż współczesny świat nie chce słuchać i zupełnie o nim nie myśli (niestety z duszpasterzami włącznie!);

– istnieje wielkie niebezpieczeństwo, że owoce tego sądu szatan może zniweczyć – krzykiem i hałasem może ludzi ogłuszyć i stłumić świadomość Boga, dobra i zła (środki przekazu są, niestety, w jego rękach, ale przecież może działać i bezpośrednio na ludzkie zmysły, wyobraźnię, a przez nie na umysł);

– Adwent liturgiczny mamy jednocześnie przeżywać jako historyczny moment Paruzji;

– oba te adwenty zbiegają się w tym, że Niebo oczekuje od nas pokuty i nawrócenia, a więc nikt nie może liczyć na „skuteczne amulety” w postaci jakichś „ochronnych pieczęci”, czy nawet „modlitw ochronnych”.

[2] Paruzja, choć sama w sobie wstrząsająca i doniosła, ma być jednak tylko drogą do osiągnięcia niesłychanie ważnego celu, przez Boga zamierzonego:

– darowania ludzkości czasu pokoju i sprawiedliwości;

– królowania Boga w sercach i Jego widzialnego działania;

– Chrystus pragnie objawić swoją chwałę i obmyć swoją Oblubienicę Kościół, aby w ten sposób powrócił do pełni życia;

– ma to być Druga Pięćdziesiątnica, a więc Duch Święty ma swoją szczególną rolę do wypełnienia w Paruzji;

– dokona się zwycięstwo wiary;

– ludzie oczyszczeni w prawdzie staną się nowym stworzeniem;

– Kościół (i cały świat) doczeka się nareszcie Tryumfu (Raju) Niepokalanego Serca Maryi;

– ten Tryumf będzie dla niego zarazem doświadczeniem obecności i bliskości Boga.

[3] Od dobrego przygotowania się do Paruzji będą w dużej mierze zależały jej owoce. W tym właśnie przygotowaniu ma nam dopomóc święty Józef:

– to jest czas jego szczególnego wstawiennictwa i ochrony całego Kościoła;

– Bóg sprawi, że ludzkość wkrótce się o tym przekona;

– Święty nie zrobi wiele bez naszego udziału, stąd jesteśmy zaproszeni nie tylko do osobistego nabożeństwa do niego, ale także do szerzenia tegoż nabożeństwa;

– mamy rozważać jego zasługi, cnoty i przywileje;

– powinniśmy mu zaufać w tym czasie zamieszania i prześladowania Kościoła;

– jest Patronem Drugiego Adwentu (Paruzji);

– jest dla nas wzorem oczekiwania na Paruzję (w ciszy, a nie w atmosferze poszukiwania sensacji, a jednak – mimo wszystko – w napięciu);

– ma nas uczyć, jak być sprawiedliwymi na trudnej drodze świadectwa, poświęcenia, obrony Jezusa przed dzisiejszymi Herodami;

– wyprowadza Kościół (nas!) na pustynię, ma przeprowadzić go z ciemności i rozproszenia (obecnego czasu) do jasności i skupienia;

– w ten sposób przygotowuje go na Powtórne Przyjście Chrystusa i Nowe Zstąpienie Ducha Świętego;

– Patron o wypróbowanej wierze ma nas uzdolnić do tego, byśmy odnieśli zwycięstwo wiary – przygotowali się na nie i oczyszczeni w prawdzie stali się nowym stworzeniem pod płaszczem Zjednoczonych Najświętszych Serc.

     Ponieważ już dzisiaj piekło wprowadza coraz większy zamęt do umysłów uczniów Chrystusa przy pomocy środków przekazu, ogłaszających sensacyjne terminy i przypisane do nich wydarzenia, możemy sobie uzmysłowić, z jaką furią zechce posłużyć się tymi środkami, by odebrać ludziom owoce Paruzji. Stąd moja rada praktyczna: gdy już przeżyjemy ten moment trudnej prawdy o sobie i o całym swoim życiu, przez jakiś czas nie włączajmy radia, telewizora ani internetu, a za to najszybciej jak to będzie możliwe (najlepiej natychmiast!) znajdźmy zaciszne miejsce i zapiszmy sobie to, czego dowiedzieliśmy się od Boga. Jakże ulotna jest nasza pamięć, a od tego poznania i naszej reakcji na nie będzie zależała cała nasza droga uświęcenia. Bóg nam wtedy pokaże, być może, nie tylko jak nas widzi, ale i czego od nas oczekuje. Congregavit nos in unum Christi amor ________________________________

PRZEGAPILI BOŻE NARODZENIE [WOJCIECH ŻMUDZIŃSKI SJ]
Większość ludzi przegapi w tym roku zbliżające się Święta Bożego Narodzenia. Tak jak przegapili je młodzi i starzy, pobożni i mniej pobożni przed dwoma tysiącami lat. Może ktoś spytać, jak to możliwe, by dzisiaj, wśród tylu reklam, udekorowanych witryn sklepowych i świątecznych zakupów, przegapić Boże Narodzenie? To jest możliwe. Powiem więcej, bardzo powszechne.
Czytając słowa Ewangelii „bo nie było dla nich miejsca w gospodzie” , zwróćmy uwagę na właściciela gospody, który nie przyjął Maryi i Józefa pod swój dach. On jako pierwszy przegapił okazję uczestniczenia w tym wielkim wydarzeniu. Pierwszy przegapił Boże Narodzenie. Nie wydarzyło się ono w jego domu, a przecież mogło. To nie tylko hotel był zajęty, lecz i sam właściciel ze swoim biznesem i sobą. Również dzisiaj zajmujemy się za bardzo sobą i tylko najbliższą rodziną. Zarabiamy i wydajemy. Martwimy się, by nam starczyło na mieszkanie i wyżywienie. Nawet nie przychodzi nam do głowy, by nieznajomego przyjąć pod swój dach. Zapomnieliśmy w naszym zabieganiu, że otwierając drzwi naszego domu osobom strudzonym i potrzebującym, otwieramy je samemu Chrystusowi. Stąd dzisiaj tyle zamkniętych domów w Boże Narodzenie.
Przed dwoma tysiącami lat ludzie religijni byli zajęci wyznawaniem religii, uczestniczeniem w religijnych obrzędach i przestrzeganiem świętych nakazów. Kto by interesował się jakimiś przybyszami stojącymi w kolejce, by dopełnić obowiązku wynikającego ze spisu ludności. Religia była dla nich ważniejsza niż obca kobieta w ciąży. Troszczyli się o własną czystość i nieskazitelność wobec Bożego Prawa. Najważniejsze było, i jest dotąd dla niektórych katolików, żeby nie narazić się Bogu, nie zapomnieć o modlitwie, nie złamać przykazania. Warto zapytać się w Boże Narodzenie, gdzie w tym wszystkim jest Bóg, i czy wpatrzeni w zdobienia ołtarza, zajęci odmawianiem modlitw, nie tracimy okazji spotkania Chrystusa w potrzebującym naszej pomocy człowieku.
Gdy Jezus przychodził na świat, poganie byli zajęci oddawaniem czci różnym bożkom. Choć dzisiaj poganie podają się często za katolików, to ich logika jest taka sama jak dawniej: łatwy pieniądz, seks bez zobowiązań, władza bez odpowiedzialności, płytkie ideologie oraz religijność sprowadzona do obrzędów i prywatnych objawień. A wszystko po to, by zaspokoić własne żądze, by zapewnić sobie przyjemne i wygodne życie, ale puste i powierzchowne. Są ślepi i głusi na wołanie: otwórzcie drzwi Chrystusowi, dajcie się porwać Jego miłości, otwórzcie ramiona. Wielu jest dzisiaj ludzi zamkniętych na miłość i pokładających nadzieję w tym, co martwe i przemijające. Zamiast widzieć Chrystusa, widzą tylko siebie i swoje poglądy na Chrystusa. Dla nich Boże Narodzenie jest jedynie świętowaniem ich własnych poglądów.
Kolejna grupa ludzi, którzy przegapili Boże Narodzenie, stanowią osoby, które miały poukładane życie i nie potrzebowały Mesjasza. On by im jedynie pokrzyżował plany. Taką osobą był Herod, zorganizowany, samowystarczalny, dobrze ustawiony. Dzisiaj mając poukładane życie, nie chcemy, aby nas ktoś niepokoił, szczególnie w Święta Bożego Narodzenia. Pragniemy jedynie spokojnych, radosnych Świąt, czego zresztą życzymy sobie nawzajem w wysyłanych kartkach z malunkiem choinki przyozdobionej bombkami. Gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Czy nie czeka na ciebie zziębnięty na dworze? Czy nie woła głosem dziecka: zostaw wszystko, co masz i zrezygnuj ze swoich stabilnych planów na życie. Ilu dzisiaj słyszy ten głos?
Na koniec chciałbym jeszcze wspomnieć o mieszkańcach Nazaretu, którzy przegapili Boże Narodzenie, bo oczekiwali przybysza z nieba, a nie sąsiada. Myśleli, że Mesjasz przyjdzie na sposób wyjątkowy wśród triumfu wszystkich świętych, nie spodziewali się, że będzie ich sąsiadem, bratem, współpracownikiem, kolegą z piaskownicy, ich dziećmi. Św. Zbawiciel został wyrzucony z Nazaretu, bo nie spełniał oczekiwań współczesnych mu ludzi. Stereotypy przesłoniły im oczy. Podobnie dzieje się dzisiaj. Czekamy na kogoś, kto kiedyś przyjdzie w chwale. Nie zauważamy, że On przychodzi już teraz, niepostrzeżenie.
Wyjrzyj przez okno. Może Mesjasz stoi dziś u twoich drzwi i czeka na talerz ciepłej zupy. Może czeka na ciebie głodny i spragniony na przystanku autobusowym? A może jest nim twoja córka, żona, hałaśliwy sąsiad albo krewny, któremu trudno ci wybaczyć? Nie przegap Bożego Narodzenia po raz kolejny. Bóg przychodzi niepostrzeżenie, w sposób jakiego się niespodziewany. Święta mają nam o tym przypomnieć.

Wiesław Kaźmierczak -

Czcigodni Księża, Wielebne Siostry, Szanowni Państwo,

 ekspiacja za wszystkie akty profanacji, bezbożnictwa, prostactwa i nonszalancji wobec Pana Boga utajonego w Najświętszym Sakramencie oraz wobec naszej Królowej powinna dokonywać się na kolanach.

Tym bardziej, że obciąża nas, jako naród, grzech bierności, niesprzeciwiania się, zaniechania, przyzwalania na zło i zdradę katolickiej niezmutowanej wiary, każda forma désintéressement wobec rzeczywistości i spraw najświętszych.  Polecam uwadze prosty i esencjalny wywiad, który ukazuje postawę klęczącą - nieodzowną! - w duchu jedności z tysiącletnim nurtem kultu Eucharystycznego na polskiej ziemi. Jeden z elementów fundamentalnych polskiej kultury! Czy go ocalimy? Czy staniemy w jego obronie? Czy na nowo jako naród ugniemy pokornie nasze kolana przed Panem Bogiem i naszą Królową?

 O sprawach tych mówi i daje przykład powszechnie bojkotowany nasz Papież Benedykt XVI.

 Wywiad jest skromnym przyczynkiem do porządkowania najświętszych aspektów życia Kościoła w czasach pomieszania powszechnego.

 LINK DO NAGRANIA AUDIO:

http://sacerdoshyacinthus.wordpress.com/2012/12/09/ks-jacek-balemba-sdb-o-klekaniu-przed-panem-bogiem-polskie-radio-olsztyn-audio/

 Zachęcam do uważnego odsłuchiwania i ROZSYŁANIA INNYM jak najszerzej nagrania wywiadu!

Każdy głos na ten temat jest i będzie cenny i niezbędny!

 Jeżeli nie klękniemy przed Panem Bogiem, Rok Wiary będzie mnożeniem słów i oklasków.

Szczęść Boże!   z pamięcią w modlitwie ks. Jacek Bałemba SDB http://sacerdoshyacinthus.wordpress.com/

Komunia na rękę czyli historia nieposłuszeństwa Biskup Juan Rodolfo Laise  http://www.p-w-n.de/Nieposluszenstwo.htm

Spojrzenie na historię wprowadzenia Komunii św. "na rękę" pozwala dostrzec, o jak ciężkie nieposłuszeństwo tu chodzi: ciężkie z powodu materii, której dotyczy; ciężkie z powodu sprzeciwu wobec zalecenia jasnego, wyraźnego, pochodzącego z woli papieża; ciężkie z powodu swojego rozpowszechnienia; ciężkie, ponieważ ci, którzy okazali się nieposłuszni, byli nie tylko wiernymi czy księżmi, ale również - często - biskupami, aż po całe Konferencje Episkopatu, - wreszcie ciężkie z powodu oszałamiającego sukcesu, jaki odniosło. Dla wszystkich tych racji musimy stwierdzić, że wprowadzenie i rozpowszechnianie w całym świecie praktyki Komunii na rękę było najcięższym nieposłuszeństwem wobec władzy papieskiej w ostatnich latach. Nie wolno nam pozostać obojętnymi wobec tej sprawy.
Aż do 26 kwietnia 1996 roku Episkopat argentyński był jednym z nielicznych, które nie zaakceptowały praktyki udzielania Komunii świętej na rękę. Tego dnia podczas 71. Zebrania Konferencji Episkopatu Argentyny praktyce tej udało się uzyskać niezbędne głosy, jakich nie mogła zebrać podczas posiedzeń w poprzednich latach. Dnia 19 czerwca Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Argentyny obwieścił listem protokolarnym nr 319/96, że tego dnia otrzymał pozytywną odpowiedź Rzymu na złożoną prośbę. Treść tego listu dawała do zrozumienia, że zarówno owa prośba, jak i odpowiedź, jaką nań udzielono, miały dotyczyć wszystkich diecezji reprezentowanych w Konferencji Episkopatu. List mówił: "W związku z tym Komisja Wykonawcza Konferencji Episkopatu Argentyny uznała za słuszne, by wyznaczyć na najbliższego 15 sierpnia, w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, datę wprowadzenia tej praktyki w sposób jednolity we wszystkich naszych diecezjach i prałaturach... Przewodniczący Konferencji Episkopatu Argentyny informuje więc, że dekret zezwalający na sposób udzielania Komunii świętej na rękę wejdzie w życie począwszy od najbliższego 15 sierpnia". Wspomniany list był jedynym zawiadomieniem, jakie otrzymaliśmy my, biskupi. Byłem zdumiony, że nie dostaliśmy tekstu dekretu Kongregacji Kultu Bożego. Poprosiłem więc o niego Katolicką Agencję Informacyjną, podległą Kurii Arcybiskupiej w Buenos Aires. Agencja ta jednak otrzymała również jedynie wspomniany list Sekretarza Konferencji Episkopatu. Udało mi się w końcu otrzymać, faksem, tekst dekretu, który ujawnił rzeczywistość zupełnie odmienną od tego, co myśleliśmy. To nowe zarządzenie nie było wprowadzone bez ograniczeń, ale "ad normam", według instrukcji O sposobie udzielania Komunii Świętej, znanej też pod nazwą Memoriale Domini. Przestudiowałem więc rzeczoną Instrukcję w "Acta Apostolicae Sedis" i stwierdziłem, że list, nierozerwalnie związany z Instrukcją ("Instructio completur, in re pastorali, Epistula") mówi, że zakaz udzielania Komunii Świętej na rękę jest podtrzymany, jednak tam, gdzie sposób ten został już wcześniej wprowadzony i zakorzenił się "Ojciec Święty... uznaje, że... każdy biskup, w zgodzie z zasadą roztropności i własnym sumieniem, może wyrazić zgodę na wprowadzenie w swojej diecezji nowego obrzędu udzielania Komunii Świętej" ("Acta Apostolicae Sedis" 61/1969/546). W ten sposób uświadomiony, że to do mnie należało podjęcie decyzji i że odpowiedzialność wynika z mojego rozeznania, zacząłem studiować temat, a zwłaszcza instrumenty prawnokanoniczne, które są tu decydujące. Doszedłem do wniosku, że ta nowa praktyka nie była zamierzona przez Stolicę Świętą i że nie stanowiła ona części posoborowej reformy liturgicznej. Została jedynie wydana na nią zgoda, i to na skutek natarczywych i upartych nalegań kilku Konferencji Episkopatu (głównie z krajów protestanckich), po wcześniejszym jej wprowadzeniu, co było ewidentnym nadużyciem, a czemu nie można było się przeciwstawić pomimo protestów i zakazów Rzymu. Dokładnie sprawdziłem, że nie istnieje żaden inny dokument Stolicy Świętej późniejszy od Memoriale Domini, w którym ta możliwość wprowadzania nowej formy Komunii byłaby rozszerzona.
Poddałem tę kwestię dyskusji wśród kapłanów, ponieważ to oni informowali mnie od początku o swoim zaniepokojeniu. Efektem tej dyskusji był dekret diecezjalny, w którym zdecydowałem się odpowiedzieć na prośbę Papieża i gorliwie podporządkować się obowiązującemu prawu.
Tym niemniej, mojego ducha dręczyło jedno pytanie: Jak to się stało, że chociaż Memoriale Domini jest jedynym obowiązującym prawem, prawie wszyscy przyjęli praktykę Komunii na rękę jako zwykłą opcję proponowaną przez Kościół? Pragnienie znalezienia odpowiedzi na to pytanie zaprowadziło mnie do przestudiowania historii tej praktyki. Tutaj prezentuję streszczenie moich poszukiwań.
Motywy zaniechania i przywracania
W starożytności wierni otrzymywali Ciało Chrystusa do ręki, nic jednak nie wskazuje na to, aby praktyka taka została wprowadzona dla jakichś szczególnych motywów. Był to jedynie odwieczny obyczaj. Między innymi to właśnie w ten sposób Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy dał Swoje Ciało uczniom (którzy byli zarazem biskupami). Tym niemniej, w późniejszych czasach Ojcowie Kościoła zauważyli, że ten sposób przyjmowania Ciała Pańskiego jest nieodpowiedni. Łatwo dojść mogło do sytuacji, w której kilka okruszyn "tego, co jest cenniejsze od złota i drogocennych kamieni - jak mówi św. Cyryl Jerozolimski - pozostało na rękach i upadło na ziemię". W miarę rozwijania doktryny o realnej obecności Chrystusa tak wzrastał szacunek do Najświętszego Sakramentu, że obyczaj podawania konsekrowanych komunikantów bezpośrednio do ust wiernych rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Dysponujemy bardzo starożytnymi świadectwami takiej praktyki, jednak między IX a X wiekiem stała się ona jedyną, ponieważ była doskonalsza i lepiej przystosowana do godności tak wielkiego Sakramentu. W tym samym czasie zaczęto zakazywać i drugiego sposobu udzielania Komunii, pierwotniejszego i mniej doskonałego.
Wówczas dotyczący wiernych zakaz dotykania Najświętszej Eucharystii rękami stał się powszechny tak w kościołach Zachodu, jak i Wschodu, i służył jasnemu wyrażeniu, w odniesieniu do Sakramentu, dwóch sprecyzowanych doktryn wiary: realnej, substancjalnej i trwałej obecności Chrystusa, prawdziwego Boga, w konsekrowanej Hostii i w każdej jej cząstce, jakkolwiek byłaby mała, oraz istotnej różnicy między wiernym i kapłanem, który, jak miał powiedzieć później Jego Świątobliwość Jan Paweł II, ma "przywilej dotykania Świętych Postaci i rozdzielania ich ze swych rąk" (Papież mówi także - w Dominicae Caenae - że ta istotna różnica jest ukazana w sposób wyrazisty przez "obrzęd namaszczenia dłoni w naszych łacińskich święceniach, jak gdyby te dłonie potrzebowały szczególnej łaski i siły Ducha Świętego!"). Owo podwójne znaczenie jest tak związane z rytem Komunii, że reformatorzy protestanccy, którzy negowali obie te doktryny (Realną Obecność i kapłaństwo), w reakcji na obrządek tak jasno ukazujący doktrynę katolicką, wracali do praktyki pierwotnej. Martin Bucer, zwolennik reformy anglikańskiej, mówi tak:
"Nie ma wątpliwości, że praktyka polegająca na niepodawaniu tych sakramentów do ręki wiernym wynika z dwóch nadużyć: po pierwsze z fałszywej czci, którą, jak uważają, oddają tym sakramentom, i po drugie z przewrotnej arogancji księży, którzy z powodu namaszczenia święceń pretendują do posiadania większego stopnia świętości, niż Lud Chrystusowy".
"Jest oczywiste, że Chrystus podał święte symbole Apostołom do ręki. Nikt, kto czytał dawne pisma, nie może mieć wątpliwości, że taka była praktyka Kościołów aż do narzucenia tyranii rzymskiego Antychrysta".
"Ponieważ zaś winniśmy nienawidzić wszelkich nadużyć Antychrysta rzymskiego i powrócić do prostoty Chrystusa, Apostołów i dawnych Kościołów, chcę, by nakazano pastorom i przewodnikom ludu, aby każdy nauczał, że jest nadużyciem i złem myślenie, że ręce tych, którzy rzeczywiście wierzą w Chrystusa, są mniej czyste, niż ich usta lub że ręce kapłanów są świętsze niż ręce świeckich w tym sensie, że byłoby źle lub mniej poprawnie, jak uważało dawniej wielu ludzi, gdyby świeccy otrzymywali ten sakrament do ręki".
"Chciałbym - dodaje reformator - aby konsekwentnie zostały usunięte wszelkie przejawy owego przewrotnego przekonania, to znaczy: że kapłani mogą dotykać sakramentów, ale zakazują to robić świeckim, podając im sakrament do ust. Nie tylko różni się to od tego, co zostało ustanowione przez Naszego Pana, ale dodatkowo obraża ludzki rozum". "W ten sposób łatwo wprowadzi się przyjmowanie przez [przygotowanych ludzi] świętych symboli do ręki, jedność zostanie utrzymana i zostaną przedsięwzięte wszelkie niezbędne środki dla uniknięcia profanacji Najświętszego Sakramentu". "Chociaż można by udzielać - na jakiś czas - zezwolenia tym, których wiara jest słaba, pozwalając im otrzymywać komunię do ust, jeśli tego pragną, to jednak pilnie nauczani, będą oni mogli w krótkim czasie dostosować się do reszty Kościoła i otrzymają sakrament do ręki". Tak mówił Bucer.

W odpowiedzi, począwszy od Kontrreformacji, Komunia do ust uzyskała nowe znaczenie: odrzucenie doktryn protestanckich dotyczących realnej obecności Chrystusa w Eucharystii i kapłaństwa.
Doktryny te zostały w dużej mierze podjęte w latach 60. dwudziestego wieku przez niektórych teologów katolickich (zwłaszcza holenderskich), w sposób może mniej agresywny w zakresie używanych słów, ale nie w postawie otwartego sprzeciwu wobec władzy i pogardy dla jej nauczania. W rzeczywistości umniejszają oni znaczenie sakramentalnego kapłaństwa, relatywizują obecność Chrystusa w Eucharystii (w doktrynach transfinalizacji i transsygnifikacji, jak je później nazwano); wszystko to można odnaleźć w cieszącym się smutną sławą Katechizmie Holenderskim z owej epoki. Zauważmy, że argumenty Bucera zostały podjęte na nowo, w tej czy innej formie. Pojawia się więc nie tyle argument archeologiczny, który utrzymuje, że chodzi o praktykę dawniejszą, ale również argument, że Komunia do ust "jest obrazą dla ludzkiego rozumu". Dzisiaj mówi się, że Komunia do ręki jest gestem "dojrzalszym", podczas gdy "sposób tradycyjny otrzymywania komunikanta na język wydaje się coraz bardziej ludziom współczesnym gestem infantylnym; zbyt przypomina on sposób karmienia małych dzieci niezdolnych do samodzielnego jedzenia. Wielu dorosłych odczuwa wstyd przed uczynieniem publicznie gestu, który nie ma w sobie nic z zewnętrznego piękna i który ich zniża do dzieciństwa" (cytujemy jedynie dwa przykłady tej argumentacji).
Właśnie w tym kontekście chce się wprowadzić w Kościele Katolickim, u progu drugiego tysiąclecia, praktykę Komunii na rękę. Zobaczmy teraz, jak opisuje ten proces bezpośredni świadek tych wydarzeń, pozostający poza wszelkimi podejrzeniami. Mówię o abp. Annibale Bugninim, który w swoim dziele La Riforma liturgica, będącym rodzajem pamiętnika, pisze o okresie, w którym był jednym z protagonistów tej reformy: "W tym samym czasie, w którym wdrażano reformę liturgiczną w kilku krajach (Niemcy, Holandia, Belgia, Francja) wprowadzono jako nadużycie Komunię do ręki wiernych. Od samego początku istniał zdecydowany sprzeciw Stolicy Świętej. 12 października 1965 roku Consilium [czyli Rada ds. wprowadzania reformy liturgicznej] zwróciło się do kard. Alfrinka, "aby zachowany został tradycyjny sposób udzielania Komunii świętej. (...) Ojciec Święty nie uważa za słuszne, aby święte cząstki były rozdzielane do ręki, a następnie spożywane przez wiernych w różny sposób; prosi więc gorąco, żeby Konferencja podjęła konieczne decyzje, aby powrócić wszędzie do tradycyjnego sposobu przyjmowania Komunii". Jednak te protesty, podobnie jak inne, nie przyniosły żadnego efektu.
Mając to na uwadze i ponieważ biskupi uważali, że byłoby trudno sprawić, aby wprowadzona praktyka się nie rozszerzała (streszczamy to, co mówi abp Bugnini w swojej książce), przeprowadzono kolejne konsultacje. 8 maja 1968 roku Św. Kongregacja Obrzędów odpowiedziała: "Non expedire" ["Nie jest stosowne"]. Z powodu licznych nalegań Ojciec Święty zdecydował jednak udzielić "Konferencjom Episkopatów, które o to prosiły, zezwolenia, z zachowaniem koniecznej ostrożności i pod kontrolą tychże". List Sekretariatu Stanu, datowany na 3 czerwca, wskazuje, że "Jego Świątobliwość uważa, iż należy przypomnieć biskupom ich odpowiedzialność, ażeby zechcieli - korzystając z odpowiednich przepisów - zapobiec niepożądanym skutkom i powstrzymać rozszerzanie się, nie dyskryminując jednak tej praktyki, która sama z siebie nie będąc w sprzeczności z doktryną, pozostaje dyskusyjna i niebezpieczna. Dlatego też jeśli pojawią się kolejne podobne prośby, będą one musiały być poddane ocenie Ojca Świętego; ewentualne zezwolenia będą wydane za pośrednictwem Świętej Kongregacji Obrzędów". Sekretariat Stanu obwieścił swoją zgodę Niemcom listem z 27 czerwca, zaś Belgii - z 3 lipca. Kongregacja Obrzędów uczyniła podobnie, odpowiednio 6 i 11 lipca. Wobec żywych protestów niektórych osób Papież rozmawiał jednak z abp. Bugninim - wówczas sekretarzem Consilium - podczas audiencji 25 lipca 1968 roku i zdecydował zawiesić zezwolenia, powierzając mu przekazanie kardynałom-przewodniczącym Episkopatów Belgii i Niemiec, że musiał "zawiesić czasowo ogłoszenie i wprowadzenie indultu". Decyzja została przekazana tego samego dnia telefonicznie, zaś nazajutrz listem wyjaśniającym przyczyny i obiecującym, że "ostateczna decyzja zostanie podjęta tak szybko, jak to możliwe".
W Pro memońa z 30 lipca 1968 roku Consilium sporządziło raport dotyczący wykonywania powierzonego mandatu i zebrało propozycje wyjścia z sytuacji. Jak napisano, "problem nie jest wyłącznie liturgiczny; ma on także wyraźny element duszpasterski i, jeszcze wyraźniejszy, psychologiczny. Zależą od niego w znacznej mierze kult i cześć Najświętszego Sakramentu, a nawet sama wiara w realną obecność [...]". Consilium pisało w konkluzji: "Sprawa ta dotyka samego serca liturgii, Eucharystii, i jej konsekwencje są niezwykle istotne". Zaproponowano również, aby przewodniczący Consilium rozesłał w imieniu Ojca Świętego list do wszystkich przewodniczących Konferencji Episkopatów, przedstawiając tak szeroko, jak to tylko możliwe, status quaestionis, z argumentami za i przeciw. Każda Konferencja Episkopatu powinna wówczas przedyskutować problem i podjąć w wolnym i tajnym głosowaniu decyzję, której rezultaty byłyby przekazane Consilium. "W ten sposób Stolica Święta zdałaby sobie szczegółowo sprawę z sytuacji i podjęła decyzje co do wydania indultu. Przy braku takiej wstępnej dyskusji problemu istnieje ryzyko stworzenia sytuacji trudnej dla biskupów i osłabienia wiary ludu w obecność eucharystyczną".
Dnia 2 października 1968 roku odbyło się spotkanie sekretarzy dykasterii dotkniętych problemem. Status quaestionis, przygotowany przez Consilium, był - w streszczeniu - następujący: "Praktyka ta została już wprowadzona i trudno jej zakazać; tym niemniej wydaje się korzystne podporządkowanie jej konkretnym przepisom. Nie chodzi tu o kwestię dogmatyczną, ale o zwykłą sprawę dyscypliny. Niebezpieczeństwa: współistnienie dwóch sposobów udzielania Komunii, osłabienie kultu eucharystycznego, niebezpieczeństwo profanacji, poddanie się oddolnym naciskom. Oceniono jako korzystną propozycję Consilium, by wysłuchać opinii Konferencji Episkopatów".
List do biskupów
Consilium przygotowało pierwszy projekt listu do rozesłania Konferencjom Episkopatu, który został przekazany Sekretariatowi Stanu 18 października 1968 roku. Tekst powrócił 22 października, po korekcie i adnotacjach dokonanych osobiście przez Papieża. Abp Bugnini publikuje jego pełny tekst i zaznacza zmiany naniesione ręką Pawła VI, które - według autora - "pokazują, z jaką uwagą i pełnym cierpienia udziałem (to są słowa abp. Bugniniego) śledził on tę sprawę".
Przytoczymy kilka fragmentów tego listu:
"Równolegle do prac wprowadzających reformę liturgiczną często pojawiają się nowe problemy, nabierające tak wielkiego znaczenia i takiego tempa, że nie można czekać z ich rozwiązaniem do końca tych prac. Jeden z najbardziej delikatnych i pilnych (słowa dodane przez Pawła VI) dotyczy udzielania Komunii do ręki wiernych".
"Od kilku już lat praktykuje się je przynajmniej w kilku krajach i kilku regionach. Ostatnio wielu biskupów, a nawet Konferencji Episkopatu poprosiło Stolicę Świętą o oficjalną odpowiedź, która by im wyjaśniła sposób postępowania w tej dziedzinie, dotykającej tajemnicy i kultu eucharystycznego, a więc wymagającej szczególnej uwagi (to ostatnie zdanie również zostało dodane przez Pawła VI)".
"Z mocy bezpośredniego mandatu Najwyższego Pasterza, który nie może się powstrzymać przed potraktowaniem tej ewentualnej innowacji z wyraźną obawą (te słowa również zostały dodane przez Papieża), mam zaszczyt prosić o braterską współprace Episkopat, któremu Wasza Ekscelencja przewodniczy..."
"Jeśli chodzi o sposób udzielania Komunii - kontynuuje list - Instrukcja Eucharisticum Mysterium ograniczyła się do wskazania postawy wiernych, którzy mogą klęczeć lub stać. Tymczasem w wielu miejscach, od przynajmniej dwóch lub trzech lat, księża bez otrzymanej zgody (to uszczegółowienie także zdecydował umieścić Papież) podają Eucharystię do ręki wiernych, którzy następnie przyjmują Ją sami. Wydaje się, że ten sposób postępowania rozprzestrzenia się szybko, zwłaszcza w środowiskach bardziej wykształconych i w małych grupach, i że podoba się on świeckim, zakonnikom i zakonnicom".
List przedstawia następnie argumenty
przywoływane przez obrońców Komunii na rękę wiernych
- Kilka z nich ma znaczenie historyczne.- "Ten nowy sposób udzielania Komunii nie jest naprawdę nowością. Był on nawet jedynym stosowanym w całym świecie chrześcijańskim od początków aż do IX-X wieku".
- Inne argumenty nie budzą szacunku: "Tradycyjny sposób przyjmowania komunikanta na język jawi się coraz bardziej ludziom współczesnym jako gest infantylny,.., który nie ma żadnego zewnętrznego piękna i który cofa ich do wczesnego dzieciństwa"; albo: "Bardziej nawet, niż na przeszłość, ludzie współcześni zwracają uwagę na pewne zalecenia higieniczne... Kontakt z językiem lub śliną tego, który przyjmuje Komunię, stwarza u innych pewną niechęć do przyjmowania Komunii na język".
- Jeszcze inne argumenty są naprawdę mało poważne: "W wielu regionach wierni przyjmują Komunię na stojąco i trudno jest księdzu małego wzrostu umieścić komunikant w ustach osób wysokich".
Wszystkie te argumenty nie były traktowane jako istotne, podczas gdy tym, który Papież naprawdę brał pod uwagę i który zajmował go najbardziej, był argument ósmy:
"W krajach i regionach, w których nowa praktyka Komunii na rękę została wprowadzona, jej powstrzymanie wydaje się coraz trudniejsze, a nawet niemożliwe. Dowiodły już tego wysiłki wielu biskupów w tym kierunku. Zaangażowane zostały autorytet Episkopatów i Stolicy Świętej. W naszej epoce silnej kontestacji jest ze wszech miar wskazane, aby ten autorytet nie uległ uszczerbkowi poprzez zakaz, który trudno będzie wyegzekwować w praktyce. Autorytet zostanie zaś - przeciwnie - wzmocniony, jeśli hierarchia stworzy precyzyjne przepisy, które określą stosowanie nowego sposobu udzielania Komunii".
Spośród argumentów przeciw Komunii na rękę wiernych przytoczmy następujące:
- jest to istotna zmiana w zakresie dyscypliny;
- niesie z sobą ryzyko dezorientacji wielu wiernych, którzy nie czują takiej potrzeby, bądź nawet nigdy nie stawali przed tego rodzaju problemem;
- wydaje się, że ta nowa praktyka została wprowadzona tu i ówdzie za sprawą niewielkiej liczby księży czy świeckich, którzy pragną narzucić swoje zdanie innym, a nawet wywrzeć presję na władze;
- zgodzić się znaczyłoby dodać odwagi osobom, które są zawsze niezadowolone z praw Kościoła;
- należy przede wszystkim obawiać się zmniejszenia szacunku dla kultu eucharystycznego;
- można z niepokojem pytać, czy cząstki Chleba konsekrowanego będą zawsze zebrane i spożyte z całym im należnym szacunkiem;
- czy nie należy się obawiać wzrostu ilości profanacji oraz postawy lekceważenia ze strony osób o złych intencjach lub małej wiary?
- czy ludzie źle przygotowani lub niedouczeni nie będą w końcu, przyjmując Komunię, utożsamiać jej ze zwykłym chlebem lub chlebem tylko poświęconym?
- ustępując łatwo w tym punkcie, niezwykle ważnym dla kultu eucharystycznego, można się spodziewać niebezpieczeństwa, że śmiałość przesadnych "odnowicieli" skieruje się też w inne dziedziny, co spowodowałoby nienaprawialne szkody w zakresie wiary i kultu eucharystycznego.
List mówi dalej: "W tak delikatnej sytuacji konieczna jest poważna refleksja... Trzeba przewidzieć konsekwencje wynikające z takiej zmiany dyscypliny... Ponieważ chodzi o rzecz bardzo ważną z samej siebie, jak i ze względu na jej konsekwencje, Ojciec Święty Paweł VI pragnie poznać opinię każdego biskupa i każdej Konferencji Episkopatu... Dopiero po tych konsultacjach Stolica Święta obwieści biskupom ewentualne decyzje zawierające, właściwe przepisy i sposób postępowania w tej tak delikatnej i ważnej sprawie".
Taka jest zasadnicza zawartość listu rozesłanego biskupom w celu ukazania im bieżącej sytuacji. Zauważmy raz jeszcze, do jakiego stopnia zmiany naniesione w nim przez Papieża są efektem jego sprzeciwu. W związku z tym abp Bugnini podaje anegdotę, która dobrze ilustruje stan duszy Ojca Świętego. Kiedy przeczytał on konwencjonalny zwrot: "...podoba mi się zakomunikować Waszej Ekscelencji", zastąpił go słowami: "...muszę zakomunikować..." - i powiedział (do nikogo innego, jak samego abp. Bugniniego): "Podoba mi się? Ależ to mi się wcale nie podoba!" ("Non mi e grato perniente!")
W tym samym czasie, w związku z niedyskrecją pewnego biskupa francuskiego, który wspomniał o konsultacjach na konferencji prasowej, pojawiła się reakcja przeciw możliwości otrzymywania Komunii do ręki i Consilium otrzymało setki listów, już to od osób indywidualnych, już to od grup ludzi. "Sygnatariusze pochodzili ze wszystkich szczebli społecznych - wspomina abp Bugnini - od skromnych przedstawicieli ludu aż po osobistości kultury, nauki i sztuki". Listy te zostały następnie dołączone do rezultatów ankiety.
Raport Consilium
W oparciu o liczne zebrane dokumenty Consilium dokonało syntezy obserwacji, propozycji i warunków przedstawianych przez biskupów, czasem cytując pełne teksty.
Na pytanie: "Czy uważacie, że należy wysłuchać życzenia, aby - obok sposobu tradycyjnego - został równolegle dopuszczony ryt udzielania Komunii do ręki?" 567 biskupów (czyli 26,55%) odpowiedziało twierdząco, 1233 (czyli 57,75%) negatywnie, zaś 315 (czyli 14,75%) twierdząco z zastrzeżeniami. Abp Bugnini wspomina pewną liczbę tych warunków i inne komentarze biskupów. Zacytuje kilka przykładów:
"Jeden z nich powiedział: Być może nie wystarczy sam duch posłuszeństwa, aby w Kościele łacińskim utrzymać tradycyjny sposób udzielania Komunii, To jest racja, dla której należy zaakceptować zasadę Komunii na rękę. Biskupi Kanady mówili, że ten sposób przyjmowania samemu komunikanta utrudnia wyrażenie szacunku należnego sakramentowi. Biskupi angielscy obawiali się, że zmiana może być interpretowana jako pragnienie Kościoła, by pójść w stronę tych, którzy poddają w wątpliwość realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Biskupi Argentyny pytali: dlaczego robić konsultacje na temat nieposłuszeństwa ? W tym samym duchu: dlaczego nie zrobić by jej na temat używania brewiarza, celibatu, kontroli urodzin itp.? Wyrazić zgodę, mówili biskupi Argentyny i Kolumbii, znaczyłoby współuczestniczyć w polityce faktów dokonanych, która - w ten sposób - stałaby się prawnie przyjęta. Jeszcze inni mówili, że pragnienie przyjęcia komunikanta do ręki spowodowane było praktycznie racjami "sentymentalnymi". W jednej z reakcji pochodzących z Włoch powiedziano, że położyć komunikant na języku jest gestem sakralnym, który odróżnia ten pokarm od innych. Inna reakcja z Włoch mówiła krótko.- "to byłby skandal".
Raport Consilium kończył się kilkoma uwagami i propozycjami. Powiedziano w nich, iż ankieta wykazała, że, chociaż nie sięgająca dwóch trzecich, to jednak wyraźna większość absolutna sprzeciwiała się nowej praktyce i że rysowały się trzy różne rozwiązania. Przestudiujemy je teraz.
Pierwsze polega na zamknięciu drzwi wszelkim zezwoleniom. Taka postawa ma liczne zalety, które przedstawił raport Consilium; przede wszystkim popierała ją absolutna większość, poza tym nie dopuszczała ona do negatywnych konsekwencji, jakich obawiano się po wprowadzeniu Komunii na rękę, i wreszcie, miała ona aprobatę szerokiej części kleru i świeckich. Consilium ostrzegało jednak również, że należy także przewidzieć gwałtowną reakcję w niektórych regionach i mnożenie się aktów nieposłuszeństwa tam, gdzie sposób ten już został wprowadzony.
Drugie rozwiązanie polegało na przyjęciu możliwości Komunii na rękę równolegle do sposobu tradycyjnego. Byłby to jednak krok przeciwny stanowisku większości biskupów, stanowiłby usprawiedliwienie nieposłuszeństwa i otwarcie drzwi znacznym trudnościom, nie przynosząc żadnych pożytków.
W trzeciej kolejności Consilium sugerowało rozwiązanie kompromisowe: przyjąć stanowisko jasno określone, ale nie zamknięte, to znaczy wyrazić zgodę na Komunię do ręki w niektórych przypadkach, jak to już wcześniej było zrobione, na przykład, dla Komunii pod dwiema postaciami. To ostatnie rozwiązanie mieściłoby się w linii określonej przez Sobór, który w dziedzinie dyscypliny dopuszczał różnorodność form i odwoływał się do odpowiedzialności Konferencji Episkopatów oraz pojedynczych biskupów. Tym niemniej, Consilium zwracało uwagę na niebezpieczeństwo: "Każde zezwolenie, jakie by nie było, otworzy nieszczęśliwie drzwi uogólnieniom".
W konkluzji raport dodawał:
"Co do sposobu postępowania, byłoby dobrze, aby każda decyzja podejmowana w tej sprawie była przekazywana Episkopatowi w formie dokumentu papieskiego opartego na opinii konsultowanych biskupów, a nie tylko w formie instrukcji Św. Kongregacji Obrzędów - po pierwsze dlatego, że chodzi o niezwykle ważną kwestię dyscypliny dotyczącą kultu eucharystycznego; po drugie zaś, ponieważ w ostatnich miesiącach praktyka Komunii na rękę bardzo szybko się rozprzestrzeniła. Ta ostatnia racja skłoniła pewną część biskupów i nuncjuszy apostolskich do nalegania, aby decyzja została podjęta najszybciej, jak to możliwe, dla uniknięcia sytuacji, w której będzie już zbyt późno".
Instrukcja Memoriale Domini
Po dokładnym przestudiowaniu dokumentów Papież dorzucił własną notatkę: "Powiedzieć ks. Bugniniemu, by przygotował projekt dokumentu papieskiego na ten temat, w którym streścimy rezultaty konsultacji biskupich i który potwierdzi opinię Stolicy Świętej, że Komunia na rękę jest niekorzystna, na co wskazują różne argumenty (liturgiczne, duszpasterskie, religijne itp.), dlatego potwierdzimy ważność dotychczasowych przepisów. Jeśli jednak pewne Konferencje Episkopatu będą uważały za konieczne zezwolenie na taką zmianę, zechcą zwrócić się do Stolicy Świętej i, jeśli odpowiednie zezwolenie będzie im wydane, zechcą następnie trzymać się przepisów i instrukcji, które mu będą towarzyszyły".
Papież nalega jeszcze raz: "Trzeba mieć na uwadze, że praktyka - czy też nadużycie - udzielania Komunii świętej do ręki wiernych jest już szeroko rozpowszechniona w niektórych krajach i że biskupi (na przykład kard. Suenens) nie widzą możliwości, by tego zabronić". Abp Bugnini kontynuuje: "Sekretariat Stanu przekazał wszystkie te dokumenty 25 marca 1969 roku, powtarzając wskazówki dane przez Papieża. Zgodnie z tym, o co je poproszono, Consilium przygotowało tekst instrukcji Memoriale Domini, który został zatwierdzony 29 maja 1969 roku".

W wytycznych biskupi, księża i wierni są gorąco namawiani, "by ochoczo podporządkowali się obowiązującemu prawu, raz jeszcze potwierdzonemu", zdając sobie sprawę z oceny większości biskupów, podchodząc z szacunkiem do obowiązujących przepisów liturgicznych i mając na uwadze "dobro wspólne Kościoła". Utrzymując zakaz Komunii na rękę, przewidywano jednak środek pomocy dla biskupów, którzy nie mogli odwrócić sytuacji powszechnego nieposłuszeństwa spowodowanej przez tych, którzy wprowadzili tę praktykę bez zezwolenia. W tych przypadkach zainteresowane Konferencje Episkopatów mają zwrócić się z wyraźną prośbą, której winno towarzyszyć precyzyjne przedstawienie jej motywów. Jest oczywiste, i wynika to z kontekstu, że motywy te muszą być związane z takimi sytuacjami nieposłuszeństwa, gdzie praktyka taka została już mocno zakorzeniona. Wszystko to miałoby być przekazane rzymskiej Kongregacji, która przeanalizowałaby dokładnie każdy przypadek i wydała indult, pozwalający każdemu biskupowi zainteresowanej Konferencji Episkopatu podjąć decyzję, jaką uzna za słuszną, zgodnie ze swoim rozeznaniem i w duchu roztropności.
Tymczasem, począwszy od tej chwili, wytworzyła się sytuacja paradoksalna: zgoda, która miała na celu zamknąć tę sprawę, stała się punktem wyjścia do coraz większego rozprzestrzeniania się tej praktyki w całym świecie. Różne Konferencje Episkopatów składały bowiem prośbę i otrzymywały indult, co stworzyło sytuację odmienną od przewidywanej i pożądanej przez Pawła VI.
Przyczyny tego są liczne. Tutaj przeanalizujemy te, które wydają nam się najistotniejsze.
Przyczyny nadużyć
Po pierwsze, owo rozprzestrzenianie się jest wynikiem w głównej mierze tego, że Konferencje Episkopatu prosiły o wprowadzenie nowej praktyki, kiedy nie istniały jeszcze wymagane warunki, i nie zważając na papieskie upomnienie. Rozwiązanie problemu przedstawione przez Pawła VI odwołuje się bowiem do odpowiedzialności Konferencji Episkopatów i każdego biskupa ("Stolica Święta powierza tym Konferencjom Episkopatu władzę i obowiązk? itd."), zaś Papież powiedział potem: "Kto, jeśli nie Konferencje Episkopatów, były za to odpowiedzialne?" To zaufanie do odpowiedzialności biskupów wydaje się także tłumaczyć, dlaczego właściwa dykasteria nie dokonywała precyzyjnej analizy motywów prośby; nie znamy bowiem żadnego przypadku Konferencji Episkopatu, która prosiłaby o indult i nie otrzymała go. Po drugie, w żadnym przypadku nie może być mowy o sytuacji nieposłuszeństwa, której nie można by było przemóc. Niestety, abp Bugnini nie podaje prawie żadnych szczegółów na temat opracowywania Memoriale Domini mogących wyjaśnić, dlaczego dokument nie mówi nic o nadużyciach, jakie leżą u narodzin tej praktyki, która nie jest prostym powrotem do dawnego obrzędu, ale wprowadzeniem gestu noszącego od czasów Reformacji znaczenie zaprzeczenia katolickiej doktryny Realnej Obecności i kapłaństwa. Jest możliwe, że ten element - kluczowy dla wyjaśnienia problemu - został ukryty, aby uniknąć skandalu wywołanego decyzją mogącą jawić się jako "poddanie się oddolnym naciskom", naciskom, które okazywały się "coraz silniejsze, wręcz uniemożliwiające przeciwstawienie się", co udowodniły już bezskuteczne wysiłki wielu biskupów. Dodatkowo dostrzeżenie, że "zaangażowany jest w to autorytet Episkopatów i Stolicy Świętej", i obawa, "aby ten autorytet nie uległ uszczerbkowi poprzez zakaz, który trudno będzie wyegzekwować w praktyce", mogły stworzyć wrażenie, że trudno było wspominać o tak delikatnej sytuacji w rozsyłanym po całym świecie dokumencie publicznym, jakim jest Instrukcja Kurii Rzymskiej.
Niektórzy wykorzystali milczenie w tej sprawie, aby przedstawić problem w sposób wypaczony (przypomnijmy, że sytuacja była dobrze znana sub secreto wszystkim biskupom świata, ponieważ pisano o niej w Status quaestionis przedstawionym w tym samym czasie, co ankieta - nie mogli więc nie brać jej pod uwagę czytając Instrukcję). Fakty zostały upublicznione przez niektóre Konferencje Episkopatu (np. francuską) zaledwie w trzy tygodnie po ogłoszeniu Memoriale Domini i nie więcej niż sześć miesięcy po konsultacjach, w których brali udział biskupi całego świata. Odnajdujemy w tej prezentacji fragmenty, które zniekształcają znacząco fakty:
"W ubiegłym roku liczne Episkopaty Europy zwróciły uwagę Ojca Świętego na fakt, że we wspólnotach im podległych coraz silniej wyrażano pragnienie, by powrócono do dawnego obyczaju polegającego na otrzymywaniu przez wiernych Komunii do ręki".
"Po zapytaniu wszystkich biskupów świata co do korzyści wprowadzenia w całym Kościele tego sposobu w ramach odnowy w naszych czasach, Papież został zapoznany z wynikami tych konsultacji: większość biskupów nie zgadzała się, by Komunia do ręki zastąpiła powszechnie obecny sposób jej udzielania, a to z powodu ryzyka braku szacunku dla świętych postaci i niebezpieczeństw, jakie taki brak szacunku mógł nieść dla wiary. Sytuacje i mentalność ludzi są jednak bardzo różne w różnych krajach. Ojciec Święty uwzględnił fakt, że w niektórych regionach wyrażane są bardzo jasno pragnienia, by wierni mogli otrzymywać Komunię na rękę".
"Dotyczy to Francji, której biskupi życzyli sobie, by mogli wprowadzić, obok sposobu tradycyjnego, obyczaj podawania Komunii do ręki, po udzieleniu niezbędnej katechezy".
Taka wersja wydarzeń była podtrzymywana przez lata do tego stopnia, że ją właśnie przedstawiono wiernym Argentyny w 1996 roku:
"Pod koniec 1968 roku Stolica Święta przeprowadziła konsultacje wśród biskupów świata na temat Komunii na rękę. Ponad jedna trzecia oceniła ją pozytywnie. W 1969 roku Instrukcja Memoriale Domini ustanowiła, że Konferencje Episkopatu mogły, większością dwóch trzecich głosów, pozwolić wiernym na przyjmowanie Komunii do ręki tam, gdzie uznały to za właściwe".
Po trzecie, niektórzy wielokrotnie nalegali, aby stworzono możliwość wprowadzenia tej praktyki w krajach, w których nie uzyskano wymaganej większości lub przy ustanowieniu nowego biskupa w diecezjach nie spełniających koniecznych warunków przedstawionych przez Rzym. Przykładem pierwszego przypadku jest Hiszpania, gdzie nie wprowadzono tej praktyki w 1970 roku z powodu nieuzyskania dwóch trzecich głosów, ale taka większość została uzyskana, kiedy Konferencja Episkopatu głosowała ponownie w 1975 roku. We Włoszech również nie uzyskano większości w latach 70., jednak praktyka została wprowadzona ostatecznie w 1989. Wreszcie w Argentynie propozycję taką przedstawiano przynajmniej dwukrotnie bez powodzenia, zanim została przyjęta w 1996. Za przykład drugiej metody może posłużyć sytuacja w diecezji Maldonado w Urugwaju, bezpośrednio po śmierci bp. Corso w 1987 roku. Nie wydaje się, aby w zamyśle Pawła VI istniała taka możliwość "dogrywki". Wyjątek od zasady ogólnej dotyczył wyłącznie rozwiązania takich sytuacji, które istniały uprzednio, zaś jeśli nie występowały, należało przedsięwziąć kroki, aby im zapobiec.
Po czwarte, fakty były systematycznie wypaczane, co przekonywało wiernych księży i biskupów do zaakceptowania nowej sytuacji, podczas gdy nigdy nie przyłączyliby się oni do praktyki, której Papież sobie nie życzył. Można by przytoczyć wiele tekstów na ten temat, zwłaszcza tych przeznaczonych do katechez towarzyszących wprowadzeniu praktyki udzielania Komunii do ręki opublikowanych w różnych krajach - np. Ciało Chrystusa, opublikowane przez Komisję Liturgiczną Konferencji Biskupów północnoamerykańskich czy El Pan Vivo, opublikowane przez Komisję Liturgiczną Konferencji Biskupów Argentyny, szeroko rozpowszechniany we wszystkich parafiach i mający służyć za punkt odniesienia w takich katechezach. Znajdujemy tam pewną liczbę nieścisłości historyczno-liturgicznych i nie ma żadnego odniesienia do okoliczności, które przyczyniły się do wprowadzenia tego obrzędu. Ogólny ton tego dziełka próbuje ukazać to wszystko, co Komunia na rękę niesie dobrego, ale nie ostrzega w ogóle przed złymi konsekwencjami i nie informuje wiernych o niebezpieczeństwach przewidywanych w Memoriale Domini. Nie podaje również żadnego argumentu na rzecz Komunii przyjmowanej do ust, a taki sposób zdaje się dopuszczać jedynie dla przestraszonych i zaniepokojonych wiernych, którzy nie odważają się przyjąć nowego obrzędu już to z powodu skrupułów, już to przyzwyczajenia i którzy nie korzystają z danej im okazji przyjęcia postawy "bardziej dojrzałej i dorosłej". Podobne liczne nieścisłości zawierały również Fundamentos - dokument przedstawiony na Zgromadzeniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Argentyny w kwietniu 1996 roku, którego celem było poinformować biskupów o aspektach historycznych, prawnych i liturgicznych tej praktyki, a także wskazać im sposób głosowania, w którym mieli się wypowiedzieć.
Ujęcie historyczne padło ofiarą manipulacji, zmierzającej do unikania wszelkich wzmianek mówiących, iż praktyka ta była wprowadzona bez zezwolenia, że przetrwała dzięki postawie upartego nieposłuszeństwa wobec zakazów i próśb Stolicy Świętej i że następnie została rozpropagowana w sposób nieuprawniony w miejscach, w których było to absolutnie nieuzasadnione. Wprowadzono w błąd lud Boży ukrywając przed nim, że praktyka, jaką mu proponowano, wywodziła się z nieposłuszeństwa i była rozpowszechniana wbrew jasno wyrażonej woli Papieża, z nadużyciem jego dobroci. Notabene, co można powiedzieć o głosowaniu opartym na tendencyjnym przedstawieniu faktów i licznych fałszywych informacjach tak, że wielu biskupów nie wiedziało, jaka jest naprawdę sytuacja?
Nieścisłość formy kanonicznej
Mniej więcej podobne zafałszowania miały miejsce w ciągu ostatnich lat we wszystkich krajach. Tym niemniej w ostatnim przypadku - wprowadzenia tej praktyki w moim kraju - przedstawiono w sposób zniekształcony nowy aspekt, którego - można zapytać, dlaczego - nie poruszano wcześniej. Chodzi o formę kanoniczną zezwolenia.
Najpierw jednak musimy sobie postawić pytanie: przez jaki akt prawny nadawany jest indult? Memoriale Domini nie zawiera żadnego nadania, ponieważ instrukcja ta mówi o prawie ogólnym; nadanie znajduje się w Liście pastoralnym, który ją uzupełnia i który zaczyna się słowami: "W odpowiedzi...". Instrukcja mówi: "Instructio completur, in re pastorali, Epistula qua conceditur Conferentiis Episcopalibus indultum distribuendi fidelibus sacram Communionem in manu" ("Instrukcję tę uzupełnia list, w którym jest dany Konferencjom Episkopatu indult na udzielanie wiernym Komunii świętej do ręki"). W Liście pastoralnym czytamy zaś: "Ojciec Święty... wyraża zgodę, by każdy Biskup mógł dać zezwolenie... na wprowadzenie nowego obrzędu...". Ten list miał być wysłany do tych Konferencji Episkopatu, którym przyznano indult.
Kiedy kilka lat później, w 1976 roku Konferencja Episkopatu Hiszpanii prosiła o indult, Kongregacja Kultu Bożego przesłała jej w odpowiedzi bullę (Prot. 190/76), w której jest wyraźnie powiedziane: "Z mocy władzy powierzonej przez Najwyższego Pasterza Pawła VI tej Świętej Kongregacji zezwalamy Hiszpanii na praktykę podawania Chleba konsekrowanego do ręki wiernych, zgodnie z przepisami Instrukcji De Modo Sanctam Communionem Ministrandi i załączonym listem adresowanym do przewodniczących Konferencji Episkopatu" (tzn. listem "W odpowiedzi..."). Pismo to cytuje następnie strony "Acta Apostolicae Sedis" odnoszące się już to do Instrukcji, już to do Listu pastoralnego. Inaczej mówiąc, nawet jeśli List pastoralny nie został wysłany, bowiem zastąpiła go bulla, jest on wyraźnie przywołany.

Jednak dekret (a nie bulla) przesłany Konferencji Episkopatu Argentyny 9 maja 1996 roku, choć podobny w formie, zawiera istotne różnice w porównaniu z bullą przesłaną Hiszpanii. Po pierwsze, nie zawiera wyraźnego zezwolenia Stolicy Świętej; dekret zadowala się "podtrzymaniem i potwierdzeniem" decyzji Zgromadzenia Plenarnego Episkopatu w odniesieniu do rezolucji nr 14; ta rezolucja mówi jednak tylko o "zwróceniu się z prośbą o zgodę" do Stolicy Świętej. Po drugie, nie ma w nim wzmianki o Liście pastoralnym "W odpowiedzi...", jest jedynie odwołanie się do Instrukcji De Modo Sanctam Communionem Ministrandi jako normy, bez cytowania dokładnej nazwy tej Instrukcji i bez odniesień do AAS, ani nawet do Enchiridion Vaticanum. Po trzecie, list Konferencji Episkopatu Argentyny przywołuje kanon 455 § 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego.
To ostatnie odniesienie, brak przyznającego zezwolenie indultu i jakiegokolwiek odwołania się do listu "W odpowiedzi..." pozwalały myśleć, że chodzi nie o indult, ale o dekret potwierdzony przez Rzym. Prawodawstwo dotyczące dekretów Konferencji Episkopatu jest określone w kanonie 455 KPK, według którego "Konferencja Episkopatu może wydawać dekrety ogólne jedynie w tych sprawach, w których przewiduje to prawo powszechne...", ustalając na przykład, że dany przepis będzie obowiązywał z konkretnymi uszczegółowieniami ustalonymi przez Konferencję Episkopatu właściwą dla danego terytorium. W prawie kanonicznym znajdujemy wiele takich przykładów. Oto kilka z nich: określenie, czy Chrzest ma być dokonany przez zanurzenie czy przez polanie (k. 854); zaaprobowanie tłumaczenia ksiąg liturgicznych (k. 838 § 3); możliwość zmiany sposobu zachowania wstrzemięźliwości w piątki (kk. 1251,1253); zredagowanie szczegółowego obrzędu małżeństwa (k. 1120); zniesienie lub przeniesienie na niedzielę niektórych świąt (k. 1246 § 2); przepisy dotyczące miejsca słuchania spowiedzi (k. 964 § 2); określenie wieku bierzmowania, małżeństwa oraz posługi lektora i akolity (kk. 891, 1083 § 2, 230 § 1). Nie jest to przypadek Komunii na rękę, ponieważ prawo powszechne, potwierdzone przez Memoriale Domini, nie przewiduje dwóch różnych sposobów udzielania Komunii, jak to czyni na przykład w przywołanym powyżej przypadku Chrztu. Jedynym prawnie uznanym sposobem jest udzielanie Komunii do ust, zaś drugi sposób jest przyznawany przez indult.
Drugim przypadkiem, w którym dekret Konferencji Episkopatu ma moc wiążącego prawa jest ten, w którym to prawo "określa szczególne polecenie (mandatum) Stolicy Apostolskiej"; może być ono dane z własnej inicjatywy (motu proprio) albo na prośbę konkretnej Konferencji Episkopatu.
W przypadku, który nas zajmuje, nie ma również polecenia motu proprio, ponieważ nie było inicjatywy Stolicy Świętej, zaś drugi przypadek też nie ma zastosowania, ponieważ Konferencje Episkopatu muszą zwrócić się z zapytaniem, a Rzym, powtórzmy to, udziela zezwolenia indultem, a nie poleceniem do wydania ogólnego dekretu. Te polecenia są zazwyczaj wydawane w sposób niezwykle precyzyjny, który wyklucza wszelką wątpliwość (na przykład Instrukcja Kongregacji Wychowania Katolickiego z 8 marca 1996 roku, skierowana do Konferencji Episkopatu, mówi tak: "Z tą Instrukcją Stolica Apostolska powierza im, w zgodzie z KPK, kanon 455 § l specjalny mandat i upoważnia je do wydania, w zgodzie z KPK, kanon 455 § 2 i 3, niezbędnych dekretów ogólnych... Przepisy te będą musiały być uznane przez Stolicę Świętą, aby otrzymały moc obowiązującą (p. § 2 cytowanego kanonu) dla wszystkich biskupów kraju"). W dotyczącej nas kwestii nie istnieje żaden dokument Stolicy Świętej wypowiadający się w ten sposób.
W liście, który przesłał mi proprefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 17 stycznia 1997 roku, napisano; "Ubolewamy, że zaniedbanie tej Kongregacji spowodowało nieporozumienia co do formy udzielonego zezwolenia. Gdybyśmy dołączyli, jak to było czynione w pierwszych latach po 1969 roku, kopię listu "W odpowiedzi...", wszystko mogłoby być jasne i o wiele prostsze dla wszystkich". Nie otrzymawszy tego listu, Konferencja Episkopatu Argentyny postąpiła tak, jakby otrzymała zezwolenie na wydanie ogólnego dekretu przewidzianego w kanonie 455 § l KPK i zatwierdziła dekret promulgujący i ustalający datę wprowadzenia praktyki dla wszystkich władz kościelnych Konferencji Episkopatu Argentyny, podczas gdy w rzeczywistości powinna powiadomić każdego biskupa, że został uprawniony, w razie konfliktowej sytuacji w jego diecezji, do podjęcia decyzji zezwalającej na taką praktykę, o ile uznałby to za słuszne. Problem więc odwrócono; biskupi pytali się: "Czy można odmówić wprowadzenia tej praktyki?", podczas gdy właściwe pytanie brzmiało: "Czy istnieją inne rozwiązania, niż jej wprowadzenie?".
Czy, gdyby problem był właściwie przedstawiony, wszyscy biskupi Argentyny zastosowaliby indult? Dodajmy przy okazji, że to przeoczenie niesie z sobą inne pytanie, o wiele istotniejsze: Jak to jest dokładnie z zezwoleniem indultu, skoro list "W odpowiedzi..." nie został dołączony?
Najcięższe nieposłuszeństwo
To krótkie spojrzenie na historię pozwala nam dostrzec, o jak ciężkie nieposłuszeństwo tu chodzi: ciężkie z powodu materii, której dotyczy; ciężkie z powodu sprzeciwu wobec zalecenia jasnego, wyraźnego, pochodzącego z woli papieża; ciężkie z powodu swojego rozpowszechnienia; ciężkie, ponieważ ci, którzy okazali się nieposłuszni, byli nie tylko wiernymi czy księżmi, ale również - często - biskupami, aż po całe Konferencje Episkopatu, - wreszcie ciężkie z powodu oszałamiającego sukcesu, jaki odniosło. Dla wszystkich tych racji musimy stwierdzić, że wprowadzenie i rozpowszechnianie w całym świecie praktyki Komunii na rękę było najcięższym nieposłuszeństwem wobec władzy papieskiej w ostatnich latach. Nie wolno nam pozostać obojętnymi wobec tej sprawy. Tłumaczył Tomasz Piotrowicz
Powyższy tekst, opublikowany w nr. 5 kwartalnika "Christianitas", został pierwotnie przedstawiony przez autora jako wykład w trakcie V Kolokwium Międzynarodowego Centrum Studiów Liturgicznych (CIEL) w Wersalu, w listopadzie 1999 roku. Śródtytuły pochodzą od redakcji . Bp Juan Rodolfo Laise OFMCap (ur. 1926) otrzymał sakrę biskupią w roku 1971 i w tym samym roku został ordynariuszem diecezji San Luis w Argentynie. KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

ROZUMNE „TAK” BOGU WOBEC BEZPRAWIA - Ks. Stanisław Małkowski Warszawska Gazeta 07 - 13 grudnia 2012 r. KOMENTARZ TYGODNIA
Trwa Adwent – czas duchowej łączności z Maryją brzemienną, Matką Słowa Wcielonego obecnego w Jej łonie, czas wspólnoty z matkami i ojcami przyjmującymi z miłością poczęte dzieci, czas troski o życie każdego człowieka od początku jego istnienia, czas radości i nadziei. 8 grudnia obchodzimy uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 12 grudnia wspominamy Matkę Bożą z Guadalupe – Panią i Królową obu Ameryk w Jej cudownym wizerunku – autoportrecie, 13 grudnia mija 31. rocznica stanu wojennego w Polsce. W świetle Niepokalanego Poczęcia i Bożego macierzyństwa Maryi widzimy działanie Boga w nas oraz ludzkie współdziałanie albo sprzeciw. Bóg mówi w Raju do węża, czyli szatana: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej, ono [wg. Wulgaty – ona] zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu [jej] piętę” (Rdz. 3,15). Są to słowa Proto-ewangelii, czyli pierwszej Dobrej Nowiny po upadku naszych prarodziców.
Nieprzyjaźń jest na świecie, ale może być i będzie pokonana przez Niewiastę – Maryję, Jej Potomka i potomstwo. Nieprzyjaźni nie da się unieważnić przez samo ogłoszenie pojednania ponad podziałami, przez „politykę miłości” zakłamaną i kamuflującą nienawiść, przez tolerancję i kompromis. Zwyciężyć nieprzyjaźń to stanąć w prawdzie, pragnąć, aby nieprzyjaciel stał się przyjacielem, co jest możliwe w przypadku nieprzyjaznych ludzi póki żyją, ale niemożliwe bez Maryi, do której Jezus mówi: „Niewiasto” w Kanie i na Golgocie, bez Krzyża i Chrystusowej Krwi.
Doświadczaliśmy i doświadczamy w Polsce nieprzyjaźni ze strony wrogów i miejscowych zdrajców, a jej celem było i jest unicestwienie Polski, polskości i Polaków. Maryjne interwencje w postaci licznych przekazów i znaków miały i mają uchronić ojczyznę przed nieszczęściem nieprzyjaźni. Maryja pyta i prosi o zrozumienie i odpowiedź. Dobra wola, wiara i modlitwa mają większy wpływ na los ludzi, narodów i świata niż kłamstwo, siła i przemoc. Słowa Matki „Moje Niepokalane Serce zwycięży” są dla nas wezwaniem do zaufania i współpracy.
Współpracownicy złego ducha robią, co mogą, żeby świat i Polskę zniszczyć, poddając życie i śmierć zasadom sprzecznym z prawem Bożym i ludzkim. Tymczasem słabsi stojący po stronie dobra mogą odnieść zwycięstwo nad silniejszymi stojącymi po stronie zła, jeżeli skorzystają pokornie z pomocy z wysoka. Czy zaszkodzi Polsce Krucjata Różańcowa za Ojczyznę wpisana w szereg zwycięskich krucjat jako dziesiąta w historii? Czy zaszkodziło nam królowanie Maryi w Polsce, Jej intronizacja z roku 1656? Czy zaszkodzi narodom, poczynając od naszego, intronizacja Jezusa Króla, czyli zgoda na Jego społeczne panowanie? Czy zaszkodzi Rosji i Europie ofiarowanie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi?
Skąd bierze się zawzięty sprzeciw ludzi złych, ale i dobrych wobec tych dzieł, które wyrażają pragnienie Boga, aby wejść w naszą historię oraz pokorę i miłość człowieka, który chętnie i z ufnością przyjmuje znaki czasu, przesłania z nieba i gotowość nieustającej pomocy naszych możnych a nawet wszechmocnych Obrońców? Czy ów sprzeciw bierze się z duchowego lenistwa, tchórzostwa, małoduszności, uzależnienia od zła i niewiary? Mądrość niekiedy miesza się z głupotą.
Trudno to zrozumieć. W jednym z kościołów w Warszawie ksiądz czytał w uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata list Episkopatu przeciwko intronizacji Jezusa na króla Polski, ale robił to prędko i niewyraźnie. Jakaś kobieta blisko stojąca głośno rzekła: „Księże ja nic nie rozumiem!”, ksiądz odpowiedział: „ja też nic nie rozumiem”. Jezus, Maryja i święci w niebie chcą naszego zrozumienia, szanując wolną wolę człowieka stworzonego na obraz Boży. Niech dolina zniechęcenia i smutku wypełni się nadzieją, niech zrównana będzie góra pychy, niech wyprostują się kręte drogi kłamstwa, niech wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże (por. Łk 3,4-6). KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

Szaty kapłańskie do Mszy św. - ks. Władysław Muchowicz

http://gazetawarszawska.com/2012/11/01/szaty-kaplanskie-do-mszy-sw/

Synom Aaronowym poczynisz szaty ku czci i ozdobie.
Ten sam czyn może mieć u różnych ludzi niejednakowy, a nawet przeciwny skutek. Ewangelista św. Łukasz opowiada, że dwóch ludzi wstąpiło do kościoła na modlitwę: faryzeusz i celnik.
Faryzeusz modlił się z pychą, bo uważał się za sprawiedliwego i modlitwa jego została odrzucona – przeciwnie celnik, w poczuciu grzechów swoich, nie sądził się być godnym łaski Bożej i usprawiedliwiony odszedł do domu swojego (Łk 18, 9–14). Widać z tego, że wartość modlitwy zależy od usposobienia serca, z jakim się kto modli.
Jak złotnik nie patrzy tylko na połysk metalu, aby mógł orzec jaki to jest kruszec, ale musi znać zawartość jego wewnętrzną, tak Pan Bóg wszystkowiedzący, nie patrzy na zewnętrzne czynności, na marne słowa, ale na myśli, na usposobienie serca.
To zaś, co mówimy o modlitwie, możemy zastosować i do każdego innego dobrego czynu; a więc i każda ofiara o tyle jest Panu Bogu przyjemniejsza, o ile ofiarujący ma szczersze, lepsze usposobienie serca.
Wiadomo nam z Pisma św. Starego Zakonu, że ofiara Abla podobała się Panu Bogu; przeciwnie, ofiarą Kaina wzgardził.
Cóż więc powiedzieć o tej ofierze Nowego Zakonu, o Mszy św., w której sam Syn Boży ofiaruje się Ojcu swojemu? Czy ta ofiara ma być odrzucona?
Ale my podobno nie zawsze otrzymujemy te owoce ze Mszy św., o jakie prosimy. Jesteśmy nieraz na kilku Mszach św. i zdaje się nam, że się szczerze modlimy, a przecież po Mszy św. wychodzimy może z kościoła bez zadowolenia, nie czujemy żadnej radości w sercu. Co to za przyczyna? Drodzy moi, krótka na to odpowiedź: my ciałem tylko jesteśmy obecnymi w tej ofierze, dusza nasza nie bierze w niej udziału – usta nasze szepcą modlitwę, ale serce nic o tym nie wie, ono daleko za kościołem.
Żebyśmy więc mogli korzystać z tej ofiary, żebyśmy to serce nasze przykuli do niej, żebyśmy sami zrozumieli, o co prosimy, przychodzi nam z pomocą Kościół św. On to otoczył tę ofiarę ceremoniami, nakazał odpowiednie szaty i sprzęty do jej sprawowania. Te wszystkie ceremonie, te sprzęty, mają nam dopomóc do skupienia ducha. Jeśli zaś mamy przez nie osiągnąć ten skutek, musimy poznać ich znaczenie.
W przeszłej nauce, przyglądaliśmy się ołtarzowi, na którym odprawia się Msza św.
Widok ołtarza, św. relikwii, świec i kwiatów, a przede wszystkim wizerunek Ukrzyżowanego, już powinny pobudzić duszę naszą do skupienia, przejąć serce nasze tym, że będziemy patrzeli na pamiątkę ofiary krzyżowej – wtenczas wszelka myśl inna, jaka się nasunie, opuści nas, zajmiemy się jedynie tą ofiarą, a w takim usposobieniu jeśli Mszy św. wysłuchamy, przekonamy się, jak wielka z niej korzyść.
W dzisiejszej nauce wytłumaczę wam znaczenie szat, w jakie się kapłan ubiera, wychodząc z zakrystii do odprawienia Mszy św. Już w Starym Zakonie przepisał Pan Bóg kapłanom izraelickim szaty przy składaniu ofiar. Za zaniedbanie tego przepisu zagroził karą śmierci. O ileż bardziej musi się Pan Bóg domagać, by przy sprawowaniu Mszy św. używano szat odpowiednich. Samo poczucie przyzwoitości, sama świętość domu Bożego, a przede wszystkim cześć należna Najświętszej Tajemnicy domagają się szat nie zwykłych, ale świętych. W pierwszych wiekach Kościoła używali kapłani do Mszy św. szat, które nie tyle formą, jak raczej pięknością, wartością materii, różniły się od szat codziennych. Z biegiem czasu i w formie tych szat zaszły pewne zmiany. I nic to dziwnego, bo kapłan, występując jako zastępca Chrystusa Pana, powinien mieć strój odmienny od innych ludzi. Jak sędzia, gdy wydaje wyrok w imieniu monarchy, prezydenta czy państwa, przywdziewa na siebie strój przepisany, tak kapłan odprawiając Mszę św. w imieniu Chrystusa Pana powinien przywdziać inne szaty.

Kościół św. przepisał sześć szat, w które się kapłan ubiera do sprawowania Mszy św. Wartość tych szat polega nie tyle na cenności materii, bo niektóre z nich z jedwabiu, złota i srebra, ale na poświęceniu tych szat przez biskupa lub kapłana, mającego na to pozwolenie. Te szaty poświęcone mają dwojakie znaczenie przy służbie Bożej. Jedno nadają im pisarze obrzędów św., drugie nadaje im sam Kościół św.
Zanim je kapłan włoży na siebie, umywa ręce i mówi te słowa:

„Daj Panie moc rękom moim do zmycia wszelkiej zmazy, abym mógł Ci służyć bez skazy umysłu i ciała”.

1. Pierwszą z tych szat jest tak zwany humerał. Jest to chustka lniana, biała, którą kapłan całuje, zarzuca na głowę i spuszcza na ramiona. U pisarzy w obrzędach św. ma ona oznaczać ową hańbiącą zasłonę, którą zarzucili żydzi na oczy Pana Jezusa, wołając z naigrawaniem: „Prorokuj Chrystusie, kto Cię uderzył”. Znaczenie zaś, jakie jej nadaje Kościół św., poznajemy z modlitwy, którą kapłan odmawia przy zakładaniu humerału. Mówi on te słowa: „Włóż Panie na głowę moją przyłbicę zbawienia, potrzebną do zwalczania napaści szatańskich”. Co to jest ta przyłbica zbawienia? Tłumaczy nam to św. Paweł Apostoł w liście do Tessaloniczan w tych słowach: „Bądźmy trzeźwi, oblókłszy pancerz wiary i miłości w przyłbicę nadzieję zbawienia” (1 Tes 5, 8). Przyłbica czyli hełm zbawienia oznacza więc nadzieję chrześcijańską.
Uzbrojony w taką przyłbicę, wsparty nadzieją otrzymania dobra wiecznego, nie tylko kapłan, ale każdy chrześcijanin na mocy tej nadziei wzgardzi marnością ziemską, dobrami znikomymi – pokrzepiony tą nadzieją nie ulęknie się żadnej walki z nieprzyjaciółmi duszy, ale odważnie sprzeciwiać się im będzie, bo, którzy nadzieję mają w Panu, mówi Duch Święty, „odmienią siłę, wezmą pióra, jako orłowie, pobieżą, a nie upracują się, chodzić będą, a nie ustaną” (Izaj 40, 31).
Prośba o taką nadzieję jest bardzo odpowiednia w ustach kapłana, gdy ma się zbliżać do ołtarza, bo jest mu ta nadzieja konieczna, by się odważył, pomimo swej nędzy, zabrać się do sprawowania najświętszych Tajemnic; by tą nadzieją odparł pokusy szatana, który wtenczas właśnie wysila się, by obudzić roztargnienia w czasie tej ofiary. Lecz nie tylko kapłan, jak powiedziałem, ale każdy, kto ma być obecny na tej ofierze, niech się uzbroi w wielką nadzieję ku Bogu, a przy takiej ufności więcej łask zaczerpnie ze zdrojów Zbawicielowych.

2. Po humerale przywdziewa kapłan albę. Jest to długa szata biała, sięgająca do stóp kapłana.
Według pisarzy kościelnych, ma ona oznaczać szatę białą, w którą ubrali Pana Jezusa dworzanie Heroda, na pośmiewisko, wzgardę. Wdziewając albę, mówi kapłan te słowa: „Wybiel mię Panie i oczyść serce moje, bym obmyty we Krwi Baranka, zażywał wiecznych rozkoszy”. Z tych słów poznajemy znowu, jakie znaczenie przypisuje albie Kościół św. Śnieżna białość tej szaty napomina do życia niewinnego, niepokalanego. Św. Jan Ewangelista pisze w Księdze Objawienia, że widział 24 starszych i niezliczoną rzeszę ze wszystkich narodów i pokoleń, stojącą przed tronem i obliczem Baranka, przyobleczonych w białe szaty, a w ręku ich palmy. Jeden ze starszych zapytał go, kto są ci obleczeni w białe szaty i skąd oni przyszli? Gdy mu św. Jan odpowiedział: Panie mój, ty to wiesz – mówi ów starszy: „Ci są, którzy przyszli z ucisku wielkiego i obmyli szaty swoje i wybielili je we Krwi Barankowej, dlatego są przed stolicą Bożą i służą Mu we dnie i w nocy w Kościele Jego, a który siedzi na stolicy, mieszkać będzie nad nimi i otrze Bóg wszelką łzę z oczu ich” (Apok 7, 9–17). To widzenie św. Jana przedstawia nam kapłanów z nieprzeliczoną rzeszą wiernych, którzy na całej kuli ziemskiej gromadzą się koło ołtarza Boskiego Baranka w czasie Mszy św. Ci wszyscy muszą się okryć białą szatą niewinności, muszą się obmyć we Krwi Baranka, tj. w sakramencie chrztu św. albo później w sakramencie pokuty.
Ale człowiekowi podobno trudno zachować czystość nieskalaną, sukienkę niewinności Chrztu św. daleko trudniej raz zwalaną grzechami, oczyścić. Tu trzeba wielkiej pracy, wielkiego żalu, wielkiej pokuty; tu trzeba cierpień ustawicznych. Te trudy, tę walkę ze swoim ciałem o zachowanie czystości, przedstawia nam właśnie ta biała szata: alba zrobiona z płótna lnianego. Zanim to płótno nabierze czystej białości, wiele to pracy potrzeba! Tak kapłan i każdy chrześcijanin musi wiele łez wylać, musi pokutować; żadna ofiara nie może mu być za ciężką, jeśli chce zachować czystość nieskalaną, jeśli chce korzystać z owoców Mszy św.
Sam Pan Jezus, chociaż najczystszy, daje nam wzór tej walki ze sobą. Dla uwolnienia nas od grzechów, dla uświątobliwienia naszego, zjawia się w postaci sługi, pracuje bez wytchnienia we dnie, a noce przepędza na modlitwie – więc jakże daleko więcej my powinniśmy pracować nad własnym zbawieniem.
Musimy koniecznie umartwiać ciało swoje, abyśmy mogli stanąć godnie przed obliczem Baranka Bożego w czasie Mszy św. a w przyszłym życiu oglądać Go twarzą w twarz w niebie.
3. Albę przepasuje kapłan: paskiem (cingulum –
przyp. red. Zawsze wierni). Ten pasek przypomina nam one powrozy, którymi skrępowano Pana Jezusa w ogrójcu, po czym wleczono Go przed radę sędziów.
Przy zakładaniu paska mówi kapłan te słowa: „Opasz mię Panie paskiem czystości i wygaś w biodrach moich żar pożądliwości, aby mię zdobiła cnota wstrzemięźliwości i czystości”. Opasywanie bioder, jak widzimy z tej modlitwy, jest oznaką powściągliwości, umartwienia ciała. Przepasują się zwykle robotnicy, pielgrzymi, żołnierze, by im szaty nie przeszkadzały w spełnieniu ich czynności. Najmilsi, my wszyscy jesteśmy robotnikami w winnicy Pańskiej, jesteśmy pielgrzymami, dążącymi do ojczyzny niebieskiej, jesteśmy żołnierzami Chrystusowymi. Szatą, która nam przeszkadza w spełnieniu naszych obowiązków, w dobrym słuchaniu Mszy św. to jest lekkomyślne usposobienie, rozproszenie ducha.
Jeśli więc chcemy z niej korzystać, jeśli chcemy, jako robotnicy, otrzymać nagrodę, kiedy się zbliży wieczór naszego życia, jeśli chcemy dojść jako pielgrzymi do niebieskiej ojczyzny, jeśli jako żołnierze chcemy wyjść zwycięsko z trudnych bojów życia, musimy według napomnienia św. Piotra apostoła, przepasać biodra umysłu naszego (1 P 1, 13), to znaczy czuwać nad zmysłami, trzymać je w skupieniu, nałożyć kajdany na złe pragnienia naszego serca. Jeśli tego skupienia ducha nie ma w czasie Mszy św. nie będzie z niej żadnej korzyści.
Te trzy szaty: humerał, alba i pasek mają pewne podobieństwo do zwykłego stroju kapłanów. Humerał zastępuje kołnierzyk, alba rewerendę, na którą zakładają pas. To ubranie ma przedstawiać wiarę, chrześcijańską nadzieję i zaparcie się siebie z czystością.
4. Czwartą szatą, którą kapłan wdziewa do Mszy św. jest manipularz.
Zakłada go na lewą rękę. Manipularz jest obrazem kajdanów, którymi obciążono Pana Jezusa. Przy jego zakładaniu mówi kapłan te słowa: „Spraw Panie, bym godnie nosił manipularz płaczu i boleści, bym z radością otrzymał zapłatę za trudy i prace”. Z tych słów wynika, że manipularz oznacza znoje i cierpienia, ale zarazem pociechę i zapłatę niebiańską. Drodzy moi, ile to razy słyszeliśmy, że ziemia jest miejscem wygnania, padołem płaczu, ale ten płacz, utrapienie nasze, mówi apostoł, „sprawują na wysokości wielką wagę chwały wiekuistej” (2 Kor 4, 17). Niechże więc widok manipularza zachęca nas do naśladowania świętych Pańskich, do naśladowania Pana Jezusa. Święci Pańscy opuścili dla Pana Jezusa wszystko, wśród trudów i cierpień prowadzili to życie, niektórzy z nich i śmierć ponieśli z miłości ku Panu Jezusowi; to też wspaniałą przyrzekł im Pan Jezus nagrodę: „Wy, coście dla mnie opuścili wszystko i poszliście za mną, stokroć tyle weźmiecie i żywot wieczny osiągniecie” (Mt 19, 27). Sam Boski Zbawiciel cierpiał całe życie, a obecność Jego na ołtarzu to nowy dowód, jak wszystko, największe nawet zniewagi i obelgi gotów za nas wycierpieć. Więc się nie cofajmy przed cierpieniem, bo mówi Pan Jezus: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 5).
5. Po manipularzu bierze kapłan stułę
. Zakłada ją na ramiona i na piersi.
Stuła przypomina drzewo krzyża, które włożono na ramiona cichego Baranka Bożego. Przy jej zakładaniu mówi kapłan: „Przywróć mi Panie szatę nieśmiertelności, którą utraciłem przez przestępstwo pierwszego rodzica, a chociaż niegodny zbliżam się do Twych świętych tajemnic, niech jednak wysłużę sobie radość wieczną”. Stuła jest oznaką godności urzędu kapłańskiego, dlatego zakłada ją kapłan przy wszystkich ważniejszych czynnościach kościelnych, jak np. przy udzielaniu św. Sakramentów. Wskazuje więc na tę władzę, jaką mu dano przy święceniach, a upomina wiernych, że ręce kapłańskie otwierają im niebo przez udzielanie św. Sakramentów.
6. W końcu ubiera się kapłan w ornat. Dawniejsza forma ornatu była taka, że okrywała całe ciało od szyi do stóp. Ten kształt pierwotny był niewygodny do przyklękania i podnoszenia rąk, więc go zmieniono od XVI wieku na formę dzisiejszą. Ornat przypomina nam płaszcz szkarłatny, którym okryło żołdactwo Pana Jezusa, szydząc z Jego królewskiej godności. Przy zakładaniu jego mówi kapłan: „Panie, który powiedziałeś, jarzmo moje jest słodkie a brzemię moje lekkie, spraw, abym go tak mógł nosić, żebym osiągnął Twoją łaskę. Amen”.
Ornat, którym pokrywa kapłan wszystkie szaty kościelne, służące do Mszy św., ma oznaczać miłość
. Miłość jest matką, duszą, życiem cnót innych. Bez miłości wszystkie cnoty nic nie znaczą przed Panem Bogiem. Gdybyśmy tej miłości nie mieli, choćbyśmy mówili językami anielskimi, choćbyśmy całe majątki rozdali na ubogich i ciało nasze wydali na spalenie, wszystko się na nic nie przyda. Ta miłość tak silna, że ona osładza jarzmo Pańskie, a brzemię przykazań Boskich czyni lekkim. Taką miłością musi kapłan gorzeć, kiedy przystępuje do ołtarza sprawować Najświętszą Ofiarę za wszystkich bez wyjątku; za żywych i umarłych, za sprawiedliwych i grzeszników, za przyjaciół i wrogów. Wy zaś najmilsi, na widok ornatu, pobudzajcie się do wzajemnej miłości, aby wszyscy byli jedno, jak Chrystus jest jedno z Ojcem swoim. Wtenczas poznacie, jak wielkie źródła łask otworzą się wam w tej Najświętszej Ofierze. A jeśliby nam zabrakło której z tych cnót, do jakich nas wzywają szaty kapłana zbliżającego się do ołtarza, a nade wszystko, gdyby nam zabrakło miłości prawdziwej, módlmy się wzajemnie za siebie, aby nas Pan Jezus ozdobił tymi cnotami, byśmy tu na Niego mogli na ołtarzu pod postacią chleba i wina godnie spoglądać, a w przyszłym życiu stanęli przed tronem Baranka Bożego z rzeszą wybranych, w białych szatach i z palmami w ręku. Amen. Ω
Tekst za: ks. Władysław Muchowicz, Przenajświętsza Ofiara, Lwów 1930. KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

Za akt wandalizmu dokonany na Twoim Matczynym i Królewskim Obliczu w Kaplicy Jasnogórskiego Obrazu

przepraszamy Cię Matko nasza Jasnogórska!

Matko z Dzieciątkiem na ręku, która poprzez swój święty Obraz obecna jesteś w każdej chwili naszego życia, niosąc nam otuchę i moc w doświadczeniach, kłopotach i trudach codziennych przepraszamy Cię Matko nasza Jasnogórska!

DZIŚ ZWRACAM SIĘ DO CIEBIE, O MATKO NIEBIESKA, BY ZŁOŻYĆ CI ZADOŚĆUCZYNIENIE I WYNAGRODZENIE ZA ZNIEWAGĘ WYRZĄDZONĄ TOBIE W JASNOGÓRSKIM OBRAZIE. TAK WIELU LUDZI OKAZUJE CI OBOJĘTNOŚĆ, OZIĘBŁOŚĆ, NIEWDZIĘCZNOŚĆ, A NAWET ODPYCHAJĄCĄ WROGOŚĆ. TAK WIELU LUDZI SPRZECIWIA SIĘ TWEMU UPRZYWILEJOWANIU W PORZĄDKU ŁASKI. TAK WIELU OBRAŻA I ZNIEWAŻA CIĘ, ZASMUCAJĄC CIEBIE I TWOJEGO BOSKIEGO SYNA. W NIM I Z NIM CHCĘ ODDAWAĆ CI CHWAŁĘ, CZEŚĆ I UWIELBIENIE, I ZŁOŻYĆ GO W TWOIM ZRANIONYM SERCU, BY JE UKOIĆ I USZCZĘŚLIWIĆ. TEN STRUMIEŃ MIŁOŚCI, KTÓRY WYLEWA SIĘ Z JEGO BOSKIEGO SERCA, NIECHAJ ROZPŁYNIE SIĘ W TWOIM SERCU. NIECH CIĘ CAŁĄ WYPEŁNI I ROZRADUJE, POZWALAJĄC ZAPOMNIEĆ O WSZYSTKICH TYCH NIESPRAWIEDLIWOŚCIACH, KTÓRE KIEDYKOLWIEK WYRZĄDZILI CI LUDZIE. TO BOSKIE SERCE NIECH SIĘ STANIE DLA CIEBIE ZADOŚĆUCZYNIENIEM, WYNAGRODZENIEM, AKTEM CZCI I ODDANIA, I NIGDY NIE WYCZERPANYM ŹRÓDŁEM UKOJENIA. O MARYJO, KRÓLOWO POLSKI, PANI JASNOGÓRSKA, SKŁADAJ NIEUSTANNIE TRÓJCY ŚWIĘTEJ W OFIERZE TO NAJŚWIĘTSZE CIAŁO I NAJDROŻSZĄ KREW TWOJEGO SYNA, JEZUSA CHRYSTUSA ZA ZBAWIENIA ŚWIATA, BY GNIEW BOŻY ZOSTAŁ UŚMIERZONY I BY ZOSTAŁO ZŁOŻONE ZADOŚĆUCZYNIENIE ZA WSZYSTKIE GRZECHY NASZEGO NARODU. AMEN. 

Kościół uprzejmy czy wojujący

W ostatnią niedzielę starego roku, na którą w nowym kalendarzu liturgicznym przesunięto także Święto Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, w kościołach polskich odczytywano List Episkopatu Polski O królowaniu Jezusa Chrystusa przyjęty uprzednio na 359. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie w dniach 2-3 października 2012 roku. List ten wzbudził już sporą konsternację pośród części duchowieństwa i wiernych, zwłaszcza tych zaangażowanych w akcję na rzecz intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski, a nawet – nie ma co ukrywać – smutek i przygnębienie. Niektórzy pocieszali się, że chodzi tu jedynie o skorygowanie pewnych błędnych lub przesadnie egzaltowanych form tego ruchu, prowadzących do zagrożenia sekciarstwem i nieposłuszeństwem. Wydaje się jednak, że takie odczytanie treści i intencji Listu byłoby niewystarczające lub zgoła fałszywe. Przyjrzyjmy się zatem naprzód jego głównym tezom. Biskupi wychodzą od spostrzeżenia, iż przyjęcie prawdy o królowaniu Chrystusa – która ma swe głębokie korzenie biblijne – tak jak i kiedyś, gdy podczas pobytu na ziemi Syna Bożego chciano Go obwołać królem Izraela po cudownym rozmnożeniu przezeń chleba, znamionuje brak głębszego spojrzenia. Czują się przeto zobowiązani do przypomnienia podstawowych elementów biblijnego orędzia o Jego Królowaniu. Czynią to dalej szeroko, postępując wedle takich tematów, ilustrowanych licznymi przywołaniami odnośnych tekstów świętych, jak: 1. Królowanie Boga w świecie i pośród ludu Przymierza; 2. Zapowiedzi Mesjasza jako idealnego Króla; 3. Królestwo Boże przychodzi w Jezusie; 4. Królestwo Boże w zmartwychwstałym Panu. Ten materiał egzemplifikacyjny, powszechnie znany i sam przez się oczywisty, służy im do wyciągnięcia wniosków duszpasterskich – i to one muszą zostać poddane analizie. Wnioski te są następujące. Po pierwsze, z nauki, iż królestwo Boże urzeczywistnia się w świecie już od momentu przyjścia Chrystusa, biskupi wyprowadzają konkluzję, iż nie ma ono [to królestwo] nic wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie, następnie zaś – odnosząc się do marzeń bliżej nieokreślonych, a przeto zagadkowych „nas”, o realizacji takiego królestwa w świecie, bez najmniejszych zakłóceń, konstatują, iż myślenie (…) że wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a wszystko zmieni się na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistnienia Chrystusowego zbawienia w świecie. Pozostawiając, póki co, na boku kwestię – trudną do zweryfikowania choćby ze względu na szeroki i luźny kwantyfikator – identyfikacji tych, którzy (być może) naprawdę tak myślą, należy zauważyć, że jest to niezwykle mocny werdykt, albowiem w grę wchodzi nie tylko iluzoryczność takiego sposobu myślenia, ale wprost zagrożenie dla zbawienia, a przecież nie ma wyższego prawa Kościoła aniżeli zbawienie dusz (salus animae suprema lex)!

Po drugie, z tego samego faktu nieprzerwanej realizacji królestwa Jezusa i otrzymanej z Jego łaski możliwości rozwijania go w sobie i pośród nas, wypływa niezwykle kategoryczny w tonie wniosek: Nie trzeba więc Chrystusa ogłaszać Królem, wprowadzać Go na tron. (…) Trzeba natomiast uznać i przyjąć Jego królowanie, poddać się jego władzy, która oznacza moc obdarowywania nowym życiem, z perspektywą życia na wieki. Realizacja zadania zakłada przyjęcie tego, co Jezus daje, domaga się życia Jego miłością i dzielenie się Nim z innymi. Chodzi o umiłowanie Jezusa do końca, oddanie mu swego serca, zawierzenie Mu naszych rodzin, podjęcie posługi miłości miłosiernej i posłuszeństwa tym, których ustanowił pasterzami. Ten konkretny program nie potrzebuje jakiejkolwiek formy intronizacji. Konieczne jest szerokie otwarcie drzwi Jezusowi, oddanie Mu swego życia. Gdy dokonamy tego w naszych domach i parafiach, zmieni się oblicze naszej Ojczyzny i Kościoła. Szczególną drogą może być uznanie królowania Jezusa poprzez umiłowanie Jego Najświętszego Serca. Początkiem tej drogi niech będzie odnowienie dziś, we wszystkich świątyniach, aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi Wszechświata.

Przesłanie Listu jest więc dobitne i jasne; można rzec, iż Pasterze Kościoła w Polsce powiedzieli wszystkim pragnącym intronizacji Jezusa Chrystusa Króla: point de rêveries! To, że jest ono dobitne i jasne, nie znaczy wszelako koniecznie, iż nieproblematyczne i zrozumiałe w sensie doktrynalnym. Cóż jednak począć z taką konfuzją? Otóż, dla świadomego i znającego istotę posłuszeństwa katolika nie ma innej drogi, jak skonfrontować to, co dla katolickiego sumienia niepokojące, z możliwie najwyższym dla danej kwestii pod względem autentyczności i pewności doktrynalnej nauczaniem Magisterium Kościoła. Szczęśliwie, dysponujemy takim wykładnikiem owego nauczania w postaci encykliki poświęconej specjalnie zagadnieniu królewskiej godności Chrystusa Króla (i połączonej z ustanowieniem Święta Chrystusa Króla) Quas primaspapieża Piusa XI z 11 grudnia 1925 roku. Przyjrzyjmy się zatem z kolei temu, co sam pontifex maximus Kościoła katolickiego naucza w tym samym zakresie, co poruszany w aktualnym Liście polskich biskupów.

Pierwszą, uderzającą cechą nauki papieskiej o królewskiej godności Chrystusa jest teologicznie bogata i precyzyjna wielostronność oraz wielorakość znaczeń tego terminu. Papież Pius XI zauważa tu i znaczenie metaforyczne (Chrystus jest Królem w znaczeniu przenośnym ze względu na najwyższy stopień dostojeństwa, przewyższający i wyprzedzający wszystkie stworzenia), z czego wynika, iż powinien On panować w ludzkich umysłach, wolach i sercach, i jako Ten, który będąc współistotnym Ojcu, wszystko ma wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i nieograniczone władztwo nad wszystkim stworzeniem [Quas primas, 8]. Ojciec Święty wskazuje też dwa fundamenty królewskiej godności Chrystusa. Pierwszym jest unia hipostatyczna natury boskiej i ludzkiej w Osobie Syna Bożego, z czego wynika, iż Chrystusowi panującemu na mocy tego zjednoczenia nad całym stworzeniem należy się uwielbienie – i jako Bogu, i jako człowiekowi – tak od ludzi, jak od aniołów. Drugim, i poniekąd przewyższającym pierwszy, fundamentem tego panowania jest dzieło Odkupienia: Chrystus jest naszym Panem nie tylko z prawa natury, lecz także z prawa, które sobie nabył[Quas primas, 12] kupując nas zapłatą wielką (1 Kor 6, 20), czyli przelaną za nasze zbawienie Swoją Przenajświętszą Krwią. W sensie esencjalnym wreszcie panowanie Chrystusa obejmuje trojaką władzę, wyczerpującą zresztą istotę panowania: nauczania, ustanawiania prawa i sądzenia. Ową plenitudo potestatis, jaką ma nad nami Chrystus, wyrażają Jego własne słowa: Dana mi jest wszelka władza w Niebie i na ziemi. Wszelka, a nie tylko nad rodzinami, domami i parafiami!

Papież Pius XI stwierdza dalej, iż królestwo Chrystusowe jest głównie duchowe i do duchowych rzeczy się odnosi [Quas primas, 13]. Znaczy to, że chcący weń wejść, przygotowują się poprzez pokutę, nie mogą zaś inaczej wejść, jak przez wiarę i chrzest (…): to królestwo przeciwstawia się jedynie królestwu szatana i mocom ciemności, a od swych zwolenników wymaga nie tylko, aby oderwali się od bogactw i rzeczy ziemskich i wyżej cenili nad nie skromność obyczajów i łaknęli i pragnęli sprawiedliwości [Quas primas, 14]. Pod tym względem wywód naszych biskupów na temat eschatologicznego sensu królowania Chrystusa zdaje się być kompatybilny z nauczaniem Ojca Świętego Piusa XI. Lecz głównie nie znaczy wyłącznie, a właśnie to ostatnie można, a nawet inaczej się nie da, wydedukować z ich Listu. Tymczasem, Pius XI naucza czegoś zgoła zupełnie innego, powiadając: Błądziłby (…) bardzo ten, kto by odmawiał Chrystusowi człowiekowi władzy nad jakimikolwiek sprawami doczesnymi, kiedy on od Ojca otrzymał nieograniczone prawo nad stworzeniem tak, iż wszystko poddane jest Jego woli [Quas primas, 15]. Prymat sensu duchowego (eschatologicznego) tego królestwa nad sensem doczesnym – wyjaśnia Pius XI –  należy rozumieć wyłącznie w tym znaczeniu, że nie było nigdy zamiarem Pana Naszego zastępować władców ziemskich i stać się jednym – choćby i najpotężniejszym – z nich, albowiem królestwo Jego nie jest z tego świata. To, iż danego Mu od Ojca prawa do władzy nad całym stworzeniem Chrystus Król nie wykonywał bezpośrednio ani podczas swojej ziemskiej misji, ani nadal nie wykonuje go od czasu Wniebowstąpienia, jest Jego – można rzec – „suwerenną decyzją”. Mógłby tak uczynić, gdyby chciał, i uczynić wszystkich władców ziemskich swoim „podnóżkiem”, ponieważ ma do tego prawo, które nie może być przez nikogo kwestionowane; lecz Jego wolą było z niego nie korzystać. Możemy się jedynie domyślać, że taki sposób postępowania wynika z Opatrznościowego planu Stwórcy wobec człowieka, który w pełni wolności swojej woli winien w tym planie uczestniczyć i świadomie poddać się panowaniu Chrystusa jako swojego przewodnika w drodze ku Ojcu. Jednak ta okoliczność, iż jedni ludzie panowaniu temu poddają się chętnie, inni opieszale, jeszcze inni zaś w ogóle tego uczynić nie chcą lub wręcz pragną temu panowaniu zaprzeczyć, nie zmienia niczego w czyjejkolwiek pozycji względem nieograniczoności władzy Króla Królów i Władcy Władców.

Na marginesie zauważyć warto, że w Liście biskupów zupełnie inaczej niż w encyklice Piusa XI ukazany został stosunek starożytnych Izraelitów do idei królestwa mesjańskiego. Papież przywołał bowiem właśnie, jako egzemplifikację błędnego (bo terrestrializującego, czy też – jak by powiedział Eric Voegelin – immanentyzującego eschaton) pojmowania nadprzyrodzonego sensu królestwa Chrystusa, spolityzowany mesjanizm żydowski, przepojony pragnieniem czysto doczesnej potęgi i chwały Izraela. Właśnie aby zaznaczyć tę fundamentalną różnicę Chrystus Pan zbijał ich [żydów, a nawet samych apostołów] czcze mniemania i odbierał im nadzieję na to, iż Mesjasz wywalczy ludowi i przywróci Królestwo Izraelskie [Quas primas, 13]. Biskupi natomiast uważają, że Bożą pomoc i wsparcie Izraelici przeżywali jako wydarzenie religijne, a równocześnie jako wezwanie nie do budowania potęgi militarnej, politycznej czy gospodarczej, lecz do odnowienia przymierza z Bogiem i bardziej wiernego wypełniania Bożego Prawa; tymczasem, księgi Starego Testamentu dostarczają niezliczonej ilości dowodów na to, że w ten sposób przeżywali to jedynie nieliczni Izraelici, w gruncie rzeczy prawie wyłącznie prorocy.

Nie koniec na tym, albowiem władza Chrystusa Króla nad całą sferą doczesną została przez papieża Piusa XI skonkretyzowana w sposób niepodlegający żadnej wątpliwości właśnie jako władza także w sensie politycznym – ściślej: państwowo-politycznym. I nie ma tu żadnej różnicy – mówi papież – między jednostkami, rodzinami czy państwami, ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej podlegają władzy Chrystusa, jako jednostki. Zaiste On jest źródłem zbawienia dla pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu (…). On sam jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla pojedynczych obywateli, jak dla państwa [Quas primas, 15]. Jak widać, Pius XI wcale nie uważał wiary w owo źródło pomyślności wspólnoty politycznej za „iluzoryczną”, a tym bardziej „szkodliwą” dla zbawienia, acz oczywiście nie może ona przybierać postaci „magicznej”; to jednak, iż sama intronizacja byłaby czymś w rodzaju „czarodziejskiej różdżki”, odmieniającej automatycznie i bezwysiłkowo wszystko na lepsze, wygląda jednak na nadinterpretację ze strony sygnatariuszy Listu.

Uznanie podległości wspólnot politycznych władzy Chrystusa nie jest jednakowoż tylko prostą konstatacją, jako konieczny wynik poprzedzającego ją rozumowania. Wikariusz Chrystusa nie opisuje tutaj jakiegoś „prawa natury” tak nieodpartego, jak na przykład prawo grawitacji, albowiem źle zreflektowana, lecz zawsze wolna, wola ludzka może temu panowaniu się przeciwstawić lub je ignorować. Dlatego, Społeczne Królestwo Chrystusa jest w encyklice prezentowane nie jako coś danego, lecz zadanego, jako powinność nałożona na piastunów władzy doczesnej wraz z ich poddanymi. Są oni wprost wezwani do publicznego okazywania swojego poddaństwa Królowi Królów – pod rygorem utraty niezbędnego do sprawowania władzy autorytetu oraz ryzyka umniejszenia dobra powierzonych ich pieczy ojczyzn: Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny[Quas primas, 15].

Na koniec wreszcie, Pius XI wyraża nadzieję, że obchodzone odtąd corocznie, uroczyście i publicznie Święto Chrystusa Króla rychło sprowadzi z powrotem społeczeństwo do Najukochańszego Zbawcy [Quas primas, 21]. Będzie ono napomnieniem tak dla jednostek, jak dla władz i rządzących, przywiedzie im bowiem na myśl ów sąd ostateczny, na którym Chrystus, nie tylko usunięty z życia publicznego, lecz także przez wzgardę zlekceważony i zapoznany, bardzo surowo pomści tak wielkie zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego się domaga, aby wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu sprawiedliwości, jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i czystości obyczajów zastosowały się do przykazań Bożych i zasad chrześcijańskich [Quas primas, 26]. Z tego powodu szczególnie znaczące – także z uwagi na późniejsze losy tego święta – jest podane przez papieża uzasadnienie wyznaczenia terminu uroczystości na ostatnią niedzielę października, tj. poprzedzającą uroczystość Wszystkich Świętych: A do obchodzenia tego święta wydała się najodpowiedniejsza spośród innych ostatnia niedziela października, która prawie zamyka okres roku kościelnego: w ten sposób rozpamiętywanie w ciągu roku tajemnic życia Jezusa Chrystusa zakończy się niejako i pomnoży świętem Chrystusa Króla i zanim obchodzić będziemy chwałę Wszystkich Świętych, wysławiać i głosić będziemy chwałę Tego, który tryumfuje we wszystkich Świętych i wybranych [Quas primas, 25]. Nie należy odsuwać obchodzenia tego święta całkowicie w sferę eschatologiczną, w którą rok liturgiczny przenosi po uroczystości Wszystkich Świętych, lecz trzeba zakorzenić ją także mocno na ziemi, w sferze społecznej właśnie. Chodzi przecież o to, aby Jezusa Króla wyprowadzić z zacisza świętych przybytków, jak gdyby z ukrycia i wiodąc Go w tryumfalnym pochodzie po ulicach miast (…) przywrócić [Mu] wszystkie prawa królewskie [Quas primas, 23].

Konfrontacja owych dwóch dokumentów ukazuje zatem wielorakie i fundamentalne różnice w pojmowaniu królowania Chrystusa. Biskupi polscy kładą wyłączny nacisk na sens eschatologiczny królestwa mesjańskiego, negując wprost potrzebę jego zaistnienia w sferze społecznej, a zatem i politycznej (wprowadzamy to pleonazmatyczne właściwie rozróżnienie, tylko dlatego, że w języku politycznego modernizmu – zwłaszcza za sprawą, z jednej strony, liberalizmu, z drugiej zaś, heglizmu – to, co „społeczne”/„obywatelskie”/„cywilne” zostało sztucznie oddzielone od tego, co „polityczne”/„państwowe”/„publiczne”). Papież mówi wyraźnie, że Chrystus Król ma panować także społecznie, czyli nad narodami i państwami. Biskupi uważają za zupełnie wystarczające królowanie Chrystusa w rodzinach, domach i parafiach. Papież jednoznacznie nakazuje, aby królowanie to uznawali rządcy państw, zwłaszcza w sferze legislacyjnej, jurydycznej i wychowawczej. Biskupi ograniczają swoje postulaty do aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi Wszechświata w świątyniach. Papież domaga się, aby prawa królewskie Chrystusa Króla były potwierdzone w sferze publicznej (w tryumfalnym pochodzie na ulicach miast), nie zaś, aby Króla Królów skrywano w zaciszu świętych przybytków. Na każdym kroku jest tu zatem wykluczająca się teza i antyteza, których niepodobna „znieść” w żadnej syntezie. Co więcej, nie sposób nie dojść do wniosku, że obecny w Liście biskupów zarzut o brak głębszego spojrzenia na prawdę o królowaniu Chrystusa, dałby się odnieść właśnie do nauczania papieża Piusa XI, albowiem to, co biskupi zdają się uważać za spojrzenie „płytkie” – czyli potwierdzenie przez zwierzchników wspólnot politycznych publicznego, społecznego panowanie Chrystusa – jest właśnie tym, o co upominał się kategorycznie i jednoznacznie ten papież!

Może jednak – podniesie ktoś – taką możliwość stwarza odwołanie się przez sygnatariuszy Listu właśnie do kategorii rodziny ludzkiej? Niestety, złudna to nadzieja. „Rodzina ludzka” albowiem to wprawdzie najszersza z możliwych kategoria antropologiczna i doczesna, ale w żadnym razie nie może ona stanowić nawet substytutu kategorii (zorganizowanego wspólnotowo, więc z konieczności hierarchicznie) społeczeństwa politycznego; to jedynie wykładnik gatunkowej solidarności (genus humanum) wszystkich potomków Adama i Ewy, dziedziczących i tę samą istotę gatunkową bytu stworzonego na podobieństwo Boże (imago Dei), i ten sam grzech pierworodny; lecz „rodzina ludzka” to nie civitas. Adam i Ewa wraz ze swoimi dziećmi tworzyli już rodzinę ludzką, ale Miasto założył dopiero Kain, nazywając je imieniem swego syna Henocha (można by więc rzec, że także dlatego każde Miasto, jakie odtąd zostało założone, musi w jakimś sensie wypłacić się Bogu za zbrodnię kainową kultem przebłagalnym i uwielbieniem). „Rodzina ludzka” i państwo (civitas) byłyby tylko w jednym wypadku tożsame: gdyby doszło do powstania naprawdę uniwersalnego państwa światowego, poza którego potestas i iurisdictio nie pozostawałaby dosłownie żadna istota ludzka żyjąca na ziemi. Pytanie jednak czy to w ogóle i możliwe, i pożądane, a jeśli nawet pożądane, to komu oddawałaby cześć taka civitas terrena universalis: Bogu czy… człowiekowi?

Otóż to: trzeba odnieść się tu jeszcze do owego stwierdzenia zawartego w Liście, iż królestwo Boże nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie. Na pierwszy rzut oka tezie tej niepodobna nic zarzucić, a nawet może ona zdawać się oczywistym truizmem oraz ostrzeżeniem przed jakąkolwiek formą antropolatrii. Od razu jednak można zauważyć, że przynajmniej w jednym wypadku ta na pozór oczywista teza pozostaje w sprzeczności z nauką Piusa XI, iż – jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz – to ujrzymy, iż Chrystus jest Królem nie tylko jako Bóg, Syn Boży, Druga Osoba Trójcy Świętej, ale – we właściwym tego słowa znaczeniu imię i władzę króla, należy przyznać Chrystusowi jako człowiekowi [Quas primas, 14]. Nie koniec zresztą na tym, acz dalsze wnioski mogą być formułowane już tylko hipotetycznie, ponieważ nie jest jasne, co właściwie biskupi chcieli wyrazić przez to, co napisali. Czy odrzucenie – w kontekście królowania Chrystusa – „jakiejkolwiek formy panowania człowieka nad światem” dotyczy panowania jakiegoś konkretnego człowieka (polityka, rządzącego), czy ma sens ogólno-antropologiczny, gatunkowy (człowieka w ogóle, jako „pana świata”?), czy jednego i drugiego? Jeżeli zachodzić by miał pierwszy przypadek, to można zauważyć, że jest to ostrzeżenie in concreto skierowane w próżnię, bo nic nie wiadomo, aby jacykolwiek postulatorzy intronizacji Chrystusa jako Króla Polski domagali się specjalnego wywyższenia tym aktem, dajmy na to, p. prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, p. premiera Donalda Tuska czy jakiejkolwiek innej (ludzkiej) osoby rządzącej lub aspirującej do rządzenia. Jeżeli zaś chodzi o drugie znaczenie, to jest rzeczą zadziwiającą, że biskupi zdają się nie dostrzegać ani tego, że właśnie uznanie za Króla Chrystusa wyklucza raz na zawsze możność identycznej pozycji – Króla Królów, od którego płynie wszelka auctoritas i wszelka władza – jakiegokolwiek człowieka; ani tego, że żyjemy w epoce i w systemie, który na miejscu Chrystusa postawił jako źródło wszelkiej władzy i jej prawomocności „człowieka kolektywnego”, „suwerenny” Demos! Chociaż w tym liście nie ma żadnego odwołania do kwestii ustrojowych, to przecież skądinąd, i z trudnej do policzenia ilości wypowiedzi współczesnych hierarchów Kościoła, wiadomo dobrze, że nie budzi ich zastrzeżeń, a nawet jest wychwalany, właśnie ten – demokratyczny – ustrój, w którym panowanie człowieka (kolektywnego) w świecie, śmiertelnego boga Demosa, jest konstytucyjną grundnorm, zasadą zasad, co czyni ten ustrój niczym innym, jak antropoteistyczną herezją!

Na koniec, wolno wyrazić przypuszczenie, że niedopowiedzianą intencją sygnatariuszy Listu zdaje się być pragnienie zaoszczędzenia rządzącym w naszym „demokratycznym państwie prawa”, które zakłada wywodzenie obowiązujących w nim norm tak z wiary w Boga, jak „z innych źródeł”, kłopotu, jaki niewątpliwie sprawia im sam postulat intronizacji, jakże zakłócający powszechnie pożądany i przez świeckich, i przez purpuratów, patronat św. Spokoju. Wbrew miotanym przez chrystofobów oskarżeniom o „wtrącanie się do polityki”, współczesny, posoborowy Kościół hierarchiczny daje nieustanne dowody najdalej posuniętej uprzejmości, powściągliwości i spolegliwości wobec „świeckiego państwa”, przynajmniej w zakresie realizacji tego, co najważniejsze – czyli właśnie Społecznego Królowania Chrystusa (bo jeśli chodzi o interesy doczesne i materialne energia stanu duchownego wykazuje znacznie wyższy poziom natężenia). Zachodzi zatem pytanie czy Kościół winien być naprawdę Kościołem uprzejmym, taktownym i powściągliwym w reprezentowaniu Swojego Boskiego Założyciela? Czy Chrystus Pan nakazał Swoim apostołom kurtuazję i delikatność względem rządców tego świata, czy raczej nastawanie „w porę i nie w porę”? Pytanie to oczywiście retoryczne, bo wszakże ta cząstka Kościoła, która wciąż pielgrzymuje po ziemi nazwana została nie Kościołem uprzejmym, lecz Ecclesia Militans. Jacek Bartyzel
http://aniol-ave.blogspot.com/ Etykiety: dr Jacek Bartyzel, INTRONIZACJA

Wszystko dla Niepokalanej - św. Maksymilian Kolbe

08 Dec 2012 Maksymilian Maria Kolbe często mawiał:Wszystko dla Niepokalanej. Najczęściej kładł się spać dopiero po północy, pokonując codzienne trudy, aby Ona była znana, chwalona i czczona. Wszędzie był z Nią. Na studiach w Rzymie założył Rycerstwo Niepokalanej, aby starać się o nawrócenie grzeszników (...) i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej. Gdziekolwiek przebywał – w Chinach, Indiach, Rosji, we Włoszech, w podroży na statku do Japonii, zakładając w kraju Kwitnącej Wiśni w języku japońskim „Rycerza Niepokalanej” (seibo no kishi) lub zatrzymując się w Szanghaju – myślał o budowie Niepokalanowa. W Polsce wybudował niedaleko Warszawy Miasto Niepokalanej – NIEPOKALANÓW. Nigdy nie dbał o sprawy materialne. Święte pragnienia pielęgnował w swoim sercu i składał je w sercu Matki Niepokalanej, aby Ona wybierała to, co najlepiej służy chwale Bożej:Jeśli Maryja będzie chciała, to tak będzie... Ona wie najlepiej. A Ona o wszystko się troszczyła i nigdy go nie zawiodła. Należał we wszystkim do Niej. Jej imię było zawsze w jego sercu, w myślach i na wargach. Wśród braci w Niepokalanowie pozdrawiano się imieniem Maryja.

Dla Maksymiliana Niepokalana to Gwiazda Polarna, która wyznacza kierunek jego drogi. Kochał Ją jak prawdziwą Mateczkę, zwracał się do Niej po synowsku:Matuchno Niepokalana, Matuchno Niebieska. To Ona, Rycerka Niezwyciężona, była rzeczywiście ośrodkiem jego życia duchowego i płodną naczelną zasadą działalności apostolskiej.

Kim jesteś, o Pani?

Swoją uwagę nieustannie kierował na Niepokalane Poczęcie Maryi, by moc czerpać z całego bogactwa Jej imienia, które Ona sama objawiła w Lourdes:Jestem Niepokalane Poczęcie, i które stanowi wyjaśnienie słów Anioła Gabriela: Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą (Łk 1, 28). Niepokalane Poczęcie – to imię Maryi, świętej od początku istnienia.

O. Maksymilian niejeden raz wołał: Kim jesteś, o Pani? Kim jesteś, o Niepokalana?(Wybór pism, 362). W jednym ze swoich artykułów z sierpnia 1940 r. pisał:Szczytem miłości stworzenia wracającego do Boga – to Niepokalana. Istota bez zmazy grzechu, cała piękna, cała Boża. Ani na moment wola Jej nie uchyliła się od woli Boga. Dobrowolnie zawsze była Bożą. I w Niej staje się cud zjednoczenia Boga ze stworzeniem. Ojciec jako swej Oblubienicy powierza Jej Syna, Syn zstępuje do Jej dziewiczego łona stając się Jej dzieckiem, a Duch Święty kształtuje w Niej cudowne ciało Jezusowe i zamieszkuje w Jej duszy, przenika Ją w tak niewysłowiony sposób,że określenie „Oblubienica Ducha Przenajświętszego” jest bardzo dalekim podobieństwem życia Ducha Przenajświętszego w Niej i przez Nią. W Jezusie dwie natury, Boska i ludzka, a osoba jedna – Boska, a tu dwie natury i dwie jeszcze osoby: Ducha Przenajświętszego i Niepokalanej, ale zjednoczenie Bóstwa z człowieczeństwem przechodzi wszelkie pojęcie... Wszystkie skarby otrzymuje Ona na własność i rozdziela, komu i w jakiej mierze sama chce... (Wybór pism, 366). Program o. Maksymiliana streszcza się w słowach: przez Niepokalaną.Konkretyzuje się on w całym jego życiu duchowym, ascetycznym i mistycznym, a znajduje zastosowanie w żarliwości apostolskiej, aby zdobywać dusze przez Maryję dla Boga. Kiedyś zapytano go, skąd u niego taka pewność i wiara w potęgę Niepokalanej. W odpowiedzi zawsze wskazywał na naukę Kościoła i na doświadczenie franciszkańskiej szkoły duchowości: św. Antoniego Padewskiego, św. Bonawenturę, Rajmunda Lullo, Ulbertina z Casale, Bartłomieja z Pizy i Bernardyna ze Sieny. W objawieniach Maryja ukazuje się jako Niepokalane Poczęcie. Tak było w 1830 r., kiedy przyszła do Katarzyny Laboure, czy w 1858 r. w Lourdes. Niepokalana nawołuje do czynienia pokuty, zachęca do odmawiania różańca; zresztą sama, jako źródło pomocy dla nas, odmawiała Zdrowaś Maryjo. To obraz Pośredniczki, wzywającej chorych na duszy i na ciele, aby ich uleczyć. Nic dziwnego, że te objawienia wyrzeźbiły niezatarty rys na duchowości o. Kolbego. Wierzył w pośrednictwo Maryi, nieustannie złączonej z Duchem Świętym, który uczynił Ją narzędziem uświęcenia każdego członka Ciała Mistycznego. Maryja spełnia wolę Ducha Świętego, który uczynił w Niej mieszkanie od pierwszej chwili Jej poczęcia. Jako Matka Jezusa jest Współodkupicielką rodzaju ludzkiego, a także Oblubienicą Ducha Świętego w rozdzielaniu łask wszelkich.

W swoim akcie oddania się Niepokalanej o. Maksymilian napisał: Gdzie Ty wejdziesz, tam łaskę nawrócenia i uświęcenia wypraszasz, przez Twoje bowiem ręce wszelkie łaski z Najsłodszego Serca Jezusowego na nas spływają.

Przygotowany przez Niepokalaną

Przeczytałem wiele pozycji o Maksymilianie, ale zawsze stawałem „zdruzgotany” w jego bunkrze głodowym. Nie miałem wątpliwości, że to sam Bóg poprzez Niepokalaną przygotował go na wyjątkowe cierpienia – tortury katów, którzy nie mogli znieść jego kochającego, miłosiernego i przebaczającego spojrzenia. Nawet wtedy ożywiała go miłość Chrystusa. Chodziłem po obozie, modląc się, podziwiając geniusz świętości o. Maksymiliana, św. Edyty Stein i wielu innych. To oni w sposób heroiczny potraktowali miłość Boga. Przez kanonizację Kościół stawia ich przed nami, byśmy się od nich uczyli, jak realizować w życiu codziennym przykazanie miłości Bożej. Ono stanowi istotę świętości, do której wszyscy jesteśmy powołani. W jednej z homilii Jan Paweł II powiedział: W tym miejscu straszliwej kaźni, która przyniosła śmierć czterem milionom ludzi z różnych narodów, o. Maksymilian Kolbe odniósł duchowe zwycięstwo, podobne do samego Chrystusa, oddając się dobrowolnie na śmierć w bunkrze głodowym – za brata (7 VI 1979).

Oprawcy zbrodni poszli w niepamięć, natomiast Kościół Boży z niepamięci człowieka ukazał jego wspaniałą chwałę. W obliczu ludów i narodów Ojciec Święty podniósł ubogiego z prochów i pyłów krematoryjnych i z książętami „na ławie posadził” w Królestwie Bożym. Ks. Jan Konior

Wzywam ludzkość, aby przygotowała się na Moje Miłosierdzie - http://dzieckonmp.wordpress.com/2012/12/08/wzywam-ludzkosc-aby-przygotowala-sie-na-moje-milosierdzie/

Otrzymano 03.12.2012 godz.19:05 Moja najukochańsza córko, wzywam ludzkość, przy pomocy całej twojej siły całej twojej odwagi, aby przygotowała się na Moje Wielkie Miłosierdzie. Wzywam was, którzy macie pokorne serce i czystą duszę, abyście modlili się za dusze tych, którzy umrą w czasie Ostrzeżenia. Jak bardzo potrzebują oni waszych modlitw. Jak bardzo Ja potrzebuję waszego cierpienia. Oba dary dane Mi przez was, pomogą uratować tych, którzy nie mogą być uratowani ze swojej własnej woli. Gdy Mój Płomień Miłosierdzia zostanie wylany na całą ziemię, wielu ogarnie radość, ale będzie to bolesny czas dla grzeszników, którzy nie będą w stanie prosić Mnie o przebaczenie z powodu dumy. Ich oczyszczanie będzie bolesne i przysporzy im wiele cierpienia, aby odkupić się w Moich Oczach. Jak bardzo skręcać się będą niegodziwe serca ludzkie i wielu ze strachem w duszach upadnie przede Mną w bólu nie do zniesienia. Niech wiedzą, że choć będą one poddawane wielkiemu cierpieniu, miliardy serc i dusz stanie się czystych. Potem zostaną one w pełni przygotowane na wielki dzień Mojego Przyjścia.
Moja córko, przed Ostrzeżeniem utrapienia wobec Moich uczniów zwiększą się i pogłębią.
Kiedy ofiarujecie Mi te cierpienie, ocalę dusze milionów. Proszę, nie żałujcie Mi tych cierpień, gdyż dane będą wielkie cuda, mimo tych niewdzięcznych ludzi, którzy nie mają w swoich sercach wstydu za nikczemności, których się dopuszczają. Żadnemu człowiekowi nie zostanie oszczędzony widok stanu jego duszy, tak jak jest on widziany Moimi Oczami. Gdy zobaczą okropny stan swoich dusz będą głęboko zawstydzeni. Tym, którym szczerze będzie przykro z powodu swoich przestępstw przeciwko Bogu, zostanie wybaczone. Wymagać się będzie od nich poddania się oczyszczeniu, które będą musieli przyjąć z pokorą. Bardzo wiele dusz przyjmie Moją Miłosierną Dłoń, ale dusze, które popełniły grzech śmiertelny, będą tak zatwardziałe, że będą unikać Mojego Miłosierdzia. Ta Modlitwa Krucjaty musi być odmawiana za dusze po Ostrzeżeniu.
Modlitwa Krucjaty (88) za dusze po Ostrzeżeniu
O Najświętsze Serce Jezusa, okaż Miłosierdzie wszystkim nam, biednym grzesznikom.
Oświeć serca z kamienia, tak rozpaczliwie poszukujące przewodnictwa.
Przebacz im ich grzechy. Pomóż im przez Swoją Miłość i Miłosierdzie odnaleźć je w swoich sercach, aby uchwyciły się Twojego wielkiego Daru Odkupienia. Błagam Cię, przebacz wszystkim duszom, które odrzucają Prawdę Bożą. Okryj je Swoim Światłem, Drogi Jezu, aby uczyniło ich ślepymi na niegodziwości i zasadzki diabła, który będzie próbował oderwać je od Ciebie na wieczność. Błagam Cię o siłę dla wszystkich dzieci Bożych, aby były wdzięczne za Twoje Wielkie Miłosierdzie. Proszę, abyś otworzył drzwi Twojego Królestwa wszystkim zagubionym duszom, które błąkają się po ziemi w stanie bezradności i beznadziei. Amen. Idźcie, Moi uczniowie i stosujcie się do Moich poleceń, abyście przygotowali swoje dusze na Moje Boże Miłosierdzie. Wasz Jezus
Źródło: paruzja.info KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

 "Sobór Watykański II" – największa katastrofa w historii świata (*) http://www.ultramontes.pl/sanborn_katastrofa_v2.htm(Artykuł z października 2012) BP DONALD J. SANBORN

 Vaticanum II to najbardziej tragiczne wydarzenie dwudziestego wieku, a właściwie w całej historii świata, gdyż stał się przyczyną powszechnego odstępstwa od wiary przepowiedzianego przez świętego Pawła w Drugim Liście do Tesaloniczan. "Sobór Watykański II" zupełnie zniszczył cnotę wiary u niezliczonych milionów dusz, niwecząc tym samym wszelką nadzieję zbawienia dla tych ogromnych rzesz ludzi.

 Przez nadprzyrodzoną cnotę wiary, wlaną przez Boga przy chrzcie świętym (lub u osób dorosłych w wielu przypadkach jeszcze przed chrztem) wierzymy we wszystko, co Bóg objawił i co podaje Kościół katolicki jako od Boga objawione. Tym, co skłania nas byśmy uwierzyli jest autorytet Boga objawiającego oraz autorytet Kościoła przekazującego prawdy wiary. Kościół otrzymuje władzę do przekazywania Boskich prawd od Samego Boga i dlatego też jest nieomylny, gdy podaje doktrynę w sposób powszechny i definitywny. Przez cnotę wiary spełniamy akt przyjęcia tych prawd, przyzwolenia, które jest tak niezachwiane i tak absolutne, że musimy raczej przyjąć śmierć niż zezwolić na zmianę najmniejszej joty choćby jednego dogmatu. Chwałą męczenników jest ich gotowość, by raczej umrzeć niż zaprzeć się wiary. A zatem przedmiotem wiary jest depozyt świętych dogmatów i świętych nauk moralnych, które Kościół katolicki do wierzenia podaje. Ponieważ doktryny te pochodzą od Samego Boga, są one absolutnie niezmienne, to jest, niepodlegające żadnym zmianom, nawet przez władzę samego Kościoła. Tym samym Kościół katolicki opiera się na niezachwianych fundamentach niezmiennej prawdy. Wszystkie jego zasady dyscypliny, pobożności, liturgiczne praktyki, postawy, filozofia, kultura a nawet sztuki piękne pochodzą z tego źródła niezmiennej prawdy, powszechnie znanej jako depozyt wiary. Skutkiem tego wszystkie wyżej wymienione elementy Kościoła, choć utworzone przez człowieka, mają w samej swej istocie udział w owej niezmienności. Znaczy to, że wszystkie z tych rzeczy muszą pozostać w istocie swej takie same na przestrzeni całej historii Kościoła, wbrew przygodnym zmianom zależnym od czasu, okoliczności czy regionalnych kultur.

Nadprzyrodzonym pięknem Kościoła katolickiego sprzed Vaticanum II jest to, że ta zasadnicza jedność istniała wszędzie i w każdym czasie jego historii: jedność wiary, jedność dyscypliny, jedność liturgicznego kultu. Tę absolutną jedność wiary można bowiem dostrzec wszędzie i w każdym czasie we wszystkich katolickich kościołach, wraz z właściwą jej zasadniczą jednością wszystkich elementów wytworzonych przez człowieka, które wypływają bezpośrednio z nadprzyrodzonego depozytu wiary Kościoła.

Podobnie jak sama starożytna Jerozolima, słynna z tego, iż można ją było oglądać w słonecznym świetle poranka z Góry Oliwnej, położoną na szczycie wzgórza otoczoną potężnymi i lśniącymi w słońcu murami, tak i Kościół katolicki jest drogocennym klejnotem umieszczonym na powierzchni ziemi przez Samego Boga, zawierającym w sobie skrzący się ogień odbijający Boskie Światło. Jako przedłużenie tajemnicy Wcielenia, Kościół można nazywać, przez analogię do Samego Chrystusa, lumen de lumine, to jest światłem ze światłości.

 Ta jedność i stałość prawdy, liturgii i dyscypliny udzieliła Kościołowi blasku i krystalicznej wartości, które przyciągają do Niego wszystkich ludzi.

Wszystko to zostało zmiecione przez Vaticanum II. Zastąpił wiarę katolicką – absolutną z samej swej natury – relatywizmem prawdy. Dokonał tego głównie przez ekumenizm, który był zasadniczym celem "soboru". Chciał dołączyć do wielowiekowego protestanckiego ruchu w tworzeniu tego co heretycy zwali Unam Sanctam, to jest, Jeden Święty, ich termin na określenie bezdogmatycznego, humanitarnego, jednego światowego chrześcijańskiego Kościoła obejmującego wszystkie wyznania. Vaticanum II zastąpił prawdziwą wiarę pluralizmem, który uznaje za prawdziwe te wyznania i religie, które zaprzeczają katolicyzmowi. Dogmat w takim przypadku staje się nie prawdziwym opisem natury Boga, lecz jedynie wyrazem wewnętrznego odczuwania Boga, które może się różnić w zależności od osoby, ludzi, kultur.

 Przez tę radykalną zmianę dotyczącą dogmatu i wiary, otrzymaliśmy od "soboru" 1) Dekret o ekumenizmie, zawierający herezję nazywającą religie niekatolickie środkami zbawienia; 2) Dekret o wolności religijnej, który zawiera moralną herezję, że każdy ma prawo wyznawać taką religię, jaka mu się spodoba; 3) Konstytucję dogmatyczną o Kościele (Lumen gentium), która zawiera herezję, że Kościół Chrystusowy jest czymś większym i obszerniejszym niż Kościół katolicki i że kolegium biskupów jest podmiotem (posiadaczem) najwyższej władzy Kościoła katolickiego; 4) Dekret o Świętej Liturgii, który, punkt po punkcie, zniszczył tradycyjną łacińską Mszę, najcenniejszy owoc wieków i dał podwaliny pod brzydkość znaną pod nazwą Nowa Msza.

 Wstrzyknięcie tych i wielu innych trucizn w struktury katolickie zrujnowało nam Kościół. Po tym półwieczu horroru, który znosimy nie mając na widoku żadnej nadziei na poprawę sytuacji, pozostały jedynie porozrzucane po świecie grupki, które obiektywnie mogą być utożsamiane z wiarą katolicką sprzed "soboru".

Tragiczne wydarzenie Vaticanum II wywarło głęboki wpływ na życie niemal każdego, kto czyta ten artykuł. Dotknęło, w większości przypadków, całego ich życia. Świadomi najważniejszego miejsca, jakie wiara zajmuje w naszym życiu, musimy wszyscy, w większym lub mniejszym zakresie, dokonywać ważkich decyzji by zachować wiarę wieków.

Tradycjonalistyczny ruch jest często krytykowany za brak kierownictwa i za podziały. Oskarżenie jest zasadne co do kierownictwa, ponieważ brakuje prawdziwego papieża, który by nami kierował. Chaos to naturalny skutek braku zwierzchnika. Jednakże ten to właśnie nieład jest cechą katolicyzmu tych, którzy odrzucają Vaticanum II, na dowód, że, jako katolicy, nie dajemy posłuchu żadnej władzy prócz tej, która pochodzi od rzymskiego Papieża.

 Niemniej jednak tradycjonalistyczny ruch posiada wszystkie cechy rzymskiego katolicyzmu: jego jedność wiary, dyscypliny, pobożności, świętej liturgii, świętej teologii, scholastycznej filozofii, katolickiej kultury i sztuki. Rzymski katolicyzm, innymi słowy, jest u nas żywy i ma się dobrze i nawet człowiek daleki od wiary powiedziałby, że możemy być utożsamiani z wielowiekowym katolicyzmem sprzed Vaticanum II.

 Cóż znajdujemy w naszych katolickich kościołach czy innych instytucjach? Grupę ludzi, którzy utracili wiarę i zastąpili ją pluralistyczną, naturalistyczną, modernistyczną i bezdogmatyczną namiastką "katolicyzmu" bez żadnej jedności wiary i bez żadnej identyczności z Kościołem katolickim sprzed Vaticanum II. Próbują wykorzystać katolicką strukturę jako wehikuł dla ich nowej religii, lecz ten wehikuł nie pojedzie. Katolicki Kościół ustanowiony przez Chrystusa, wierna Jego oblubienica, nie pozwoli sobie by ją używano jako narzędzie błędu. Skutki? Dezintegracja, rozkład, zniszczenie życia religijnego, zamykanie parafii, szkół, nowicjatów i seminariów, powszechne panowanie herezji, ogólna utrata wiary i pobożności, bluźniercze i świętokradzkie liturgie, brak moralności wśród kleru.

 Czy istnieje dość słów, które by mogły opisać zakres i intensywność duchowego spustoszenia oraz cierpień będących skutkiem pięćdziesięciu lat tego "soboru"?

 Cóż proponuje "Benedykt XVI" jako remedium na wszystkie te upodlenia i profanacje? Wznieść toast za pięćdziesiąt lat Vaticanum II i wypić kolejny łyk.

Bp Donald J. Sanborn

Fragment artykułu z: "Most Holy Trinity Seminary Newsletter", October 2012, ss. 2-4. (1)

 Tłumaczyła z języka angielskiego Iwona Olszewska

 –––––––––––––––

Przypisy:

(*) Tytuł artykułu od red. Ultra montes.

(1) Por. 1) Bp Donald J. Sanborn, a) Rozkład religii Novus Ordo. b) Sprzeczność Vaticanum II z nauczaniem Kościoła katolickiego. c) Sprzeciw wobec zmian soborowych a niezniszczalność Kościoła. d) Asyż III – obrzydliwość spustoszenia w miejscu świętym. e) Góry Gelboe. Jeden z pierwszych seminarzystów abp. Lefebvre'a opłakuje upadek jego Bractwa. f) Rozmowy doktrynalne Bractwa Św. Piusa X z modernistami i "beatyfikacja" Jana Pawła II. g) Zgubne skutki kompromisów z prekursorami Antychrysta. h) Pozbądźcie się złudnych nadziei co do Ratzingera. Pytania i odpowiedzi. i) Vaticanum II, papież i FSSPX.

 2) Św. Pius X, Papież, a) Encyklika "Pascendi dominici gregis", o zasadach modernistów. b) Przysięga antymodernistyczna.

 3) Ks. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści.

 4) Ks. Stanisław Miłkowski, O modernizmie.

 5) Kongregacja Św. Inkwizycji, Wyznanie Wiary dla heretyków przechodzących na łono Kościoła katolickiego.

 6) Ks. Władysław Lohn SI, Chrystus nauczający. Ustanowienie i skład Urzędu Nauczycielskiego.

 7) Ks. Maciej Sieniatycki, a) Apologetyka czyli dogmatyka fundamentalna. b) Zarys dogmatyki katolickiej. c) Modernistyczny Neokościół.

 8) Akta i dekrety świętego powszechnego Soboru Watykańskiego (1870), Pierwszy projekt Konstytucji dogmatycznej o Kościele Chrystusowym przedłożony Ojcom do rozpatrzenia.

 9) Bp Władysław Krynicki, Sobór Watykański.

 10) Ks. Marian Morawski SI, Biskupi wobec Soboru i Papieża.

 (Przyp. red. Ultra montes).

 © Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXII, Kraków 2012 KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !

Niepokalanie Poczęta 07 Dec 2012

Bądź pozdrowiona, bez zmazy poczęta,
W której przedwieczne zamieszkało Słowo,
Bądź pozdrowiona, o Maryjo święta,
Bądź pozdrowiona, Królowo!

Tak wołamy dziś za poetą w Święto Niepokalanego Poczęcia NMP. Nastrój powagi i zadumy w Adwencie zostaje dziś przerwany radosnymi okrzykami i śpiewem. Dlaczego? Dlaczego właśnie w Adwencie Kościół obchodzi taką pełną radości uroczystość jak Niepokalane Poczęcie. Spróbujmy na dzisiejsze święto spojrzeć oczyma Kościoła przez pryzmat całej jego świętej Tradycji.
Pismo św. określa czas oczekiwania na przyjście Zbawiciela na świat jako noc. Trwała ona tysiące lat. Pierwszym zaś zwiastunem wschodzącego słońca były narodziny dziecka – dziewczynki – Maryi. To z chwilą Jej narodzin zaczyna się wypełniać Boży plan zbawienia wobec ludzi. Stąd nazywamy Maryję Jutrzenką, Gwiazdą Zaranną, która zwiastuje nadchodzący dzień – „dzień łaski” narodziny Zbawiciela. Ze ścisłej łączności Zbawiciela z Jego Matką wypływają przedziwne przywileje i łaski – przede wszystkim łaska niepokalanego poczęcia – czyli całkowitej wolności od grzechu pierworodnego.
   Ojcowie Kościoła chętnie posługiwali się w przedstawianiu Maryi obrazem zorzy porannej. Zorza rodzi się ze słońca, słońce jest jej ojcem; jednocześnie to właśnie z jej łona wychodzi słońce. Tak też z łona Maryi wyszedł Jej własny Stworzyciel. I tak jak zorza – zanim jeszcze wzejdzie słońce – ma już w sobie część piękna i blasku słonecznego, tak też Syn Boży ze swojej pełni bóstwa wlał strumień łaski w duszę Tej, która miała stać się Jego Matką. Dlatego Maryja stoi na pograniczu starego i nowego Przymierza, jako obraz minionej wielkości człowieka – wielkości utraconej przez grzech i jako ideał przyszłej wielkości – zdobytej przez odkupienie.
   Ze wszystkich ludzi na ziemi, którzy urodzili się w stanie grzechu pierworodnego, jedynie Najświętsza Maryj Panna została od niego zachowana, dlatego anioł przy powitaniu rzekł do Niej: „łaski pełna”.
  Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny nie miała pierwotnie żadnego związku przyczynowego z Adwentem lecz została wyznaczona na ten dzień z uwagi na okres dziewięciu miesięcy, który dzieli to święto od narodzenia Maryi. Jednak łączy się to święto bardzo z myślą adwentową, bowiem kiedy oczekujemy Odkupiciela wzbudzając w sobie wolę poprawy chętnie spoglądamy w stronę Maryi, która jest dla nas wzorem.
My Polacy w szczególny sposób czciliśmy od samego początku Maryję i wierzyliśmy niezachwianie w Jej kult Niepokalanej, który był szerzony za pomocą różnego rodzaju twórczości. Powstawały i nadal powstają pieśni, poematy, hymny pochwalne sławiące ten przywilej. Gdy w Krakowie powstała Akademia Jagiellońska profesorowie i studenci zostali zobowiązani do obrony tego przywileju Niepokalanego Poczęcia. W roku 1439 na soborze w Konstancji domagał się ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu biskup krakowski Paweł Włodkowic. Na polecenia Jana Łaskiego (kanclerza wielkiego koronnego, a od 1510 roku prymasa Polski) od roku 1500 zaczęto u nas obchodzić z oktawą Święto Niepokalanego Poczęcia. Powstawały liczne Sodalicje mariańskie mające Niepokalaną za patronkę. Jedną z nich jest słynna Sodalicja rycerska utworzona przez króla Władysława IV. Tenże król ustanowił też order Niepokalanego Poczęcia z hasłem zwróconym ku Maryi: „Zwyciężyłaś–Zwyciężysz”. Król Stanisław Poniatowski w najwyższym odznaczeniu polskim, Orderze Świętego Stanisława, usunął w jego łańcuchu wizerunek panującego monarchy, a wprowadził wizerunek Niepokalanej Dziewicy. W naszych czasach wielkimi propagatorami kultu Niepokalanej byli sługa Boży ojciec Stanisław Papczyński który założył polski zakon Marianów, święty Maksymilian Maria Kolbe , sługa Boży kardynał Stefan Wyszyński czy papież Jan Paweł II.
O Niej pisali najwspanialsze swoje wiersze wielcy wieszczowie narodu jak: Adam Mickiewicz, Zygmunt Krasiński, Juliusz Słowacki czy Stanisław Wyspiański. Tym bardziej jest wielu Polakom przykro że spośród naszego narodu wywodzą się tacy, którzy znieważają w imię wolności sztuki Jej święte wizerunki. I za tych niewdzięcznych i podłych ale jednak Twoich synów chcemy Cię Matko dziś z całego serca przeprosić. Jak również za to że my sami często słuchamy o Tobie ale nie słuchamy Ciebie. Jakże mało dziś takich ludzi jak Konrad z III części „Dziadów” Adama Mickiewicza, który zawołał do bluźniącego imieniu Maryi i Jezusa Jankowskiemu:
„Słuchaj ty! Tych mnie imion przy kielichu wara,
dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara
nie mieszam się do wszystkich świętych z litanii
lecz nie dozwolę bluźnić imieniu Maryi.”
Nieporównywalnie piękniejszą jest Ta, o której wyraził się anioł: „Łaski pełna Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami. Bóg pochylił się bowiem nad Nią, rozmiłował się w Niej i obdarował wszelkimi możliwymi darami. A zatem: „cała piękna jesteś Maryjo i nie w Tobie skazy”. Pozostaje nam pytanie co zrobić, byśmy jako dzieci Maryi, byli do Niej podobni? Michael Quoist daje taką odpowiedź:
„Zatrzymaj się minutę przed lustrem,
pięć minut prze własna duszą,
piętnaście minut przed Bogiem”...

A jako że jest wzorem i patronką całej naszej Ojczyzny wołajmy dzisiaj do Niej w imieniu wszystkich naszych rodaków w tych trudnych czasach w których przyszło nam żyć słowami poety:
Ku Tobie Matko lud modły wznosi,
I dla ojczyzny o łaski prosi,
Bo w Twą opiekę oddana;
Ratuj ją Święta Niepokalana!
Tyś w Częstochowie tron Swój obrała,
Ciebie jak Panią czci Polska cała
Przez śluby króla Kazimierza Jana,
Matko Najświętsza, Niepokalana!
Ks. Piotr Kufliński

Kościół, Naród i Państwo” ROMAN DMOWSKI

I. WOLNOMULARSTWO W WALCE Z KOŚCIOŁEM I RELIGIĄ

Zagadnienie roli Kościoła w życiu państw i ludów przybierało rozmaitą, czasami bardzo ostrą postać w różnych okresach dziejów średniowiecznych i nowożytnych. W najtrudniejszą wszakże i najniebezpieczniejszą fazę weszło ono, zaczynając od wieku XVIII, kiedy, postawiono znak zapytania nad rolą nie już Kościoła, ale religii w życiu jednostki, rodziny i narodu.

Okres dziejów, który się rozpoczął w wieku XVIII, a dziś dobiega swego końca, postawił sobie za zadanie uczynić celem wszystkich zabiegów i wysiłków ludzkich jednostkę i jej szczęście, ma się rozumieć, na ziemi; to szczęście zaś pojął, jako możliwie największą sumę przyjemności. Zapanowało dążenie do zdobycia dla jednostki jak największych praw przy jak najmniejszych obowiązkach, do możliwego usunięcia z jej drogi wszystkiego, co ją krępuje w używaniu życia. Najsilniejszy w tym względzie hamulec widziano, nie bez słuszności zresztą, w religii, i zniszczenie tego hamulca stało się jednym z głównych celów wieku XIX. Zjawisko walki z religią w tym okresie jest wcale skomplikowane i ma różne strony, zasługujące na bliższy rozbiór tam, ma się rozumieć, gdzie jest na to miejsce; istota wszakże jego tkwi w dążeniu do uwolnienia jednostki ludzkiej od więzów, krępujących jej swobodę, przeszkadzających jej żyć pełnym, jak rozumiano, życiem. Nie zmienia prawdziwości tego twierdzenia fakt konfliktu między religią a nauką, konfliktu, który w tej walce ogromną rolę odegra, a którego ostrość wynikała z jednej strony ze zbytnich nadziei, pokładanych na naukę, z oczekiwania, że rozstrzygnie ona człowiekowi wszystkie zagadki bytu, z drugiej zaś – z mylnego pojmowania przez wielu obrońców religii ich zadań, z wkraczania ich w dziedzinę dostępną dla umysłu ludzkiego, dla badań naukowych, i przeciwstawiania tradycji religijnej nie doktrynom i ,lekkomyślnym teoriom, ale utrzymującym najsurowszą krytykę wynikom badań.

I tu chodziło o wyzwolenie z wszelkich więzów jednostki, jej umysłu, i nie tylko umysłu, bo zdobywano dla niej swobodę nie tylko w pojmowaniu wszelkich zagadnień, ale i w szerzeniu swych poglądów, bez względu na ich wartość umysłową i moralną. Mamy dziś półtora wieku doświadczenia, które nam ten ostatni okres dziejów przyniósł, widzimy czekające na gruntowną ocenę wyniki jego dążeń, ci wreszcie z pośród nas, którzy starają się i umieją jako tako myśleć, mają przed swymi oczami w sprawach religii i Kościoła zagadnienia, które dla ojców naszych z przed kilku pokoleń wcale nie istniały.

Do rozwiązania tych zagadnień trzeba przystąpić, przystąpić tak, jak to dzisiejsza doba nakazuje, opierając się na pogłębionym przez badania naukowe rozumieniu dziejów i na całym, o ile to możliwe, zapasie doświadczenia ostatnich czasów. Jest to wielkie zadanie i wielka a różnostronna praca, do której wykonania wiele potrzeba sił ludzkich i wiele czasu. Nie zawsze istota danego w dziedzinie społecznej zjawiska pozostaje w ścisłym związku z jego głównym źródłem. Gdy idzie o źródła walki z religią, trwającej od połowy XVIII wieku po dni dzisiejsze, to mogą one być tylko wówczas w pełni wyjaśnione, gdy dostatecznie ścisłe badania należycie wyjaśnią charakter i rolę organizacji wolnomularskiej. Bo gdy wielu rzeczy o działaniach masonerii nie wiemy, gdy o wielu wnioskujemy – drogą zestawienia faktów – z całą pewnością, nie posiadamy wszakże na poparcie naszych wniosków dowodów, zdolnych przekonać najciemniejszych nawet ludzi, to kierownictwo lóż wolnomularskich w walce z religią jest dowiedzione przez ogłoszone w różnych krajach, głównie we Francji, oficjalne tychże lóż dokumenty. Walka przeciw religii w skrajnej, brutalnej postaci rozwinęła się właściwie tylko w krajach katolickich. Dokumenty też, o których mowa, odnoszą się na ogół do nich i wychodzą z odłamu masonerii, zwanego Wielkim Wschodem, a będącego kreacją francuską i rozpowszechnionego głównie w krajach łacińskich. Jest to walka zwrócona bezpośrednio przeciw Kościołowi Rzymskiemu i, jako taka, jest ona niejako dalszym ciągiem Reformacji. Wielki Wschód stanowi tylko odłam powszechnego wolnomularstwa, którego główny związek, istniejący na podstawach, ustalonych w Anglii w początku XVIII wieku, działa we wszystkich krajach, ale szczególnie jest potężny w protestanckich, z Anglią i Ameryką na czele. Jak świadczą fakty, nie poszedł on na walkę z kościołami i sektami protestanckimi, ale działa wewnątrz nich przez duchowieństwo protestanckie znajdujące się w ogromnej liczbie w jego szeregach, działa z takim skutkiem, że dziś społeczeństwa protestanckie znakomicie górują swą bezreligijnością nad katolickimi. Górują w dwóch kierunkach: liczbą ludzi, nie uznających potrzeby religii w ogóle, i samym charakterem wyznań protestanckich, które tracą szybko resztki ducha religijnego i stają się bezduszną formą. Fakty również świadczą, że loże tego związku, działające w krajach katolickich, usiłują często stosować względem religii te same metody postępowania, co w protestanckich, to znaczy nie wypowiadać Kościołowi walki otwartej, jeno oddziaływać nań od wewnątrz, uzyskiwać wpływ na społeczność katolicką, na duchowieństwo i nawet na wyższą hierarchię kościelną. Nie trzeba zapominać, że wschodnie kościoły chrześcijańskie na ogół nie miały dość silnej organizacji, pozwalającej im na istnienie niezależne od państwa, że najpotężniejsze w ostatnich czasach państwo chrześcijańskie na Wschodzie, Rosja, uczyniła kościół departamentem machiny państwowej i narzędziem w rękach rządu; że jednym z głównych dzieł Reformacji na Zachodzie było upaństwowienie religii, ścisłe uzależnienie Kościoła od władzy państwowej; że jedyną potężną organizacją chrystianizmu, niezależną w swej istocie od władz świeckich i od polityki państw, jest Kościół Rzymskokatolicki. Zrozumiałą tedy jest rzeczą, że ten Kościół stał się głównym celem ataków masonerii: raz jako potężna organizacja, stojąca na drodze tym, którzy dążą do niepodzielnego panowania w świecie; po wtóre, jako instytucja niezależna, jedynie zdolna – o ile, ma się rozumieć, jej kierownicy pozostają wierni jej zasadom – do organizowania życia religijnego ludów bez ingerencji podkopujących podstawy religii i rozkładających jej ducha interesów polityki świeckiej, nie mającej często ze sprawami religii nic wspólnego. Wynikiem walki przeciw religii, ataków na nią od zewnątrz, jak to się przeważnie działo w krajach katolickich, i rozkładania jej na wewnątrz, jak w krajach protestanckich, było odpadanie od Kościoła lub przynajmniej zobojętnienie religijne coraz liczniejszych jednostek, z początku głównie w warstwie inteligentnej, później, na skutek propagandy socjalistycznej, wśród robotników przemysłowych, wreszcie nawet wśród ludności wiejskiej, co zwłaszcza we Francji przybrało szerokie rozmiary. Zrazu ruch przeciwreligijny ogarniał prawie wyłącznie mężczyzn: kobiety, jako na ogół konserwatywniejsze, mało mu ulegały. Często najzajadlejsi wrogowie religii mieli żony, odznaczające się wielką gorliwością religijną i religijnie wychowujące dzieci. Były więc liczne jednostki, stojące poza religijnym życiem, ale rodziny pozostawały religijnymi. Z czasem wszakże wpływy wrogie religii zaczęły oddziaływać i na kobiety. Zaczęła rosnąć liczba kobiet religijnie obojętnych lub nawet wypierających się religii, a tym samym mnożyły się rodziny, wychowujące dzieci bez religii, lub w formalnym tylko, bezdusznym do niej stosunku.

W ostatnich dziesięcioleciach na czoło życia naszej cywilizacji wysunęły się społeczeństwa protestanckie, mianowicie anglosaskie. Spychając Francję na plan drugi, Anglia i Ameryka, coraz mniej pierwsza, a coraz więcej druga, zaczęły nadawać ton światu. Jak dawniej Francja, tak one dziś szerzą wśród innych społeczeństw swoje zasady, swój stosunek do zagadnień życia, swoje metody w zmaganiu się z nimi, swoje upodobania i rozrywki, swój wreszcie typ zepsucia. Odbywa się to bądź przez proste wywoływanie naśladownictwa, które zawsze zjawia się tam, gdzie ktoś imponuje innym, bądź przez planową, zorganizowaną i znacznymi środkami pieniężnymi zasilaną propagandę. Przejawy ostatniej widzimy i w naszym kraju, do którego po wojnie światowej zjechali różnego rodzaju misjonarze, głównie z za Oceanu.

Szerzy się skutkiem tego w świecie anglo-saski stosunek do religii, polegający na nie wypowiadaniu jej otwartej walki, jeno na coraz zupełniejszym jej ignorowaniu, w pewnych zaś odłamach dążący bądź do zastąpienia jej bladą, nieudolną filozofią, bądź do rozluźnienia jej takiego, żeby w niej mogli zejść się razem ludzie wszystkich wyznań chrześcijańskich, a nawet i żydowskiego, bądź wreszcie szukający od niej ucieczki w teozofii i okultyzmie.

Nawiasem tu wtrącimy, że – jak sądzić należą z publikacji wolnomularskich, na użytek członków lóż wydawanych – akcja przeciw religii, prowadzona w zeszłym stuleciu w imię nauki, wcale nie miała na celna oddania pod władzę nauki umysłów ludzkich. Publikacje te mówią o “tajemnicach”, które masoneria posiada dla inicjowanych, mówią tak, iż widoczne jest, że tu idzie o zastąpienie jednej religii przez inną, religii chrześcijańskiej przez religię wolnomularstwa. Tym się tłumaczy fakt, że w najnowszej dobie często spotykamy się z szerzeniem przez sfery wolnomularskie nieufności do nauki, z popieraniem natomiast okultyzmu w rozmaitych jego postaciach.

Trzeba stwierdzić, że najnowszym w krajach katolickich zjawiskiem, zaczynając od Francji, a kończąc na Polsce, jest zwrot ku religii – znamię rozpoczynającego się nowego okresu w dziejach Europy. Zwrot ten występuje wśród żywiołów, które zawsze idą w pierwszym szeregu pochodu myśli, od których rozpoczynają się przeobrażenia duchowe epoki, mianowicie wśród młodszego pokolenia warstw oświeconych. Natomiast wśród żywiołów bardziej konserwatywnych, ciągnących się zawsze w ogonie ducha czasu, niereligijność w dalszym ciągu postępuje. Obojętność religijna szerzy się we wszystkich krajach naszej cywilizacji wśród warstw ludowych, miejskich i wiejskich, wreszcie wśród kobiet.

Wszystkie te fakty mają pierwszorzędne znaczenie dla bliższej i dalszej przyszłości narodów.

Znaczenie to tkwi przede wszystkim w głęboko sięgającym wpływie, jaki posiadanie religii lub bezreligijność wywiera na duchowy ustrój jednostek ludzkich, na ich wartość moralną.

Słyszeliśmy często w ubiegłym stuleciu i słyszymy nieraz dzisiaj, iż człowiek, zwłaszcza na pewnym poziomie inteligencji, nie potrzebuje religii do tego, żeby być moralnym. Potwierdzały to zdanie nawet niezaprzeczone fakty. Iluż to widzieliśmy i widzimy ludzi, wyzwolonych z pod wpływu religii, a nawet prowadzących przeciw niej zaciętą walkę, którzy w życiu osobistym i publicznym zachowują się równie uczciwie, jak ludzie przyznający się do religii i praktykujący; ilu z pośród nich dawało nawet innym przykład moralnego postępowania… Fakty te wprowadzały często w kłopot obrońców religii jako podstawy moralności. Robili też oni nieraz ustępstwo, zgadzając się, że bez religii może się obyć człowiek bardzo inteligentny, ale że jest ona koniecznie potrzebna szerokim masom.

Trzeba to wszakże wziąć pod uwagę, że w pierwszej połowie okresu walki z religią ludzie niereligijni, zjawiający się na widowni życia, byli prawie zawsze synami rodzin katolickich lub protestanckich, wychowanymi w duchu swej religii; dopiero pod wpływami, pochodzącymi z poza rodziny, tracili wiarę i stawali się często wrogami religii. Dopiero później, w miarę mnożenia się ludzi bezreligijnych, a zwłaszcza w miarę upadku religijności wśród kobiet, powstawały coraz liczniejsze rodziny bezwyznaniowe, bądź formalnie, bądź faktycznie, przy formalnym należeniu do tego czy innego wyznania. Dopiero też w drugiej połowie ostatniego okresu mamy do czynienia z większą liczbą ludzi, wychowanych już bez religii.

Niema dotychczas w piśmiennictwie europejskim metodycznego studium psychologicznego i etycznego nad tą częścią dzisiejszego pokolenia, nad tym nowym produktem naszej cywilizacji. My wszakże, politycy, którzy, o ile pragniemy coś stworzyć, budujemy na duszy ludzkiej, na jej właściwościach moralnych, na sposobie czucia i myślenia naszych rodaków, zmuszeni jesteśmy patrzeć w głębię duchową współczesnych nam pokoleń i formować sobie poglądy na ich wartość; wprawdzie nie drogą metodycznych badań, ale jednak na podstawie dużej czasami ilości spostrzeżeń.

Otóż, o ile moje i nie tylko moje spostrzeżenia sięgają, ci ludzie dzisiejszego pokolenia, których wychowano bez religii lub też w formalnym tylko do niej stosunku, przedstawiają formację moralną całkiem nową, odcinającą ich wyraźnie od reszty społeczeństwa. Spotykamy wśród nich pojedyncze przykłady nawrócenia i wyjątkowej gorliwości religijnej; częściej widzimy cynizm zupełny, wyzucie z wszelkiej moralności, uderzające zwłaszcza u synów ludzi wybitnych, którzy, będąc obojętnymi religijnie lub nawet wrogami religii, żyli uczciwie i pracowali z wielkim nieraz zapałem i poświęceniem dla swej idei; czasami spostrzegamy wśród nich dziwaków, niezdolnych do zrozumienia życia i znalezienia sobie w nim miejsca; na ogół wszakże są to mniej lub więcej poprawni materialiści, wlokący się przez życie bez wyraźnego celu, bez gwiazdy przewodniej. Wszystkich znamionuje wybitne kalectwo moralne; polegające na braku wszelkiego zapału, zdolności do mocnej wiary w cokolwiek, do poświęcenia czegokolwiek ze swego egoizmu, wreszcie na braku zdolności uwielbienia, którą jeden mądry pisarz nazwał najwyższą zdolnością człowieka. Są to chodzące po ziemi trupy…

Ci wybitni ateusze, którzy świecili nieraz wielkimi zaletami moralnymi, to byli wychowani religijnie synowie rodzin katolickich. Ich zalety byty wynikiem wychowania katolickiego: wdrożyło ich ono w katolicki stosunek do życia, który im pozostał, jakkolwiek z wiarą zerwali. I dlatego, że zerwali, nie byli zdolni przekazać tego stosunku swym synom, zwłaszcza, jeżeli matka w swej bezreligijności poszła w ślad za ojcem.

Jednym z najbardziej uderzających wyrazów ogłupienia myśli europejskiej, a jeszcze bardziej amerykańskiej, przez doktrynerstwo wolnomularskie jest wcale rozpowszechnione dziś przekonanie, że najpewniejszą podstawą moralności człowieka są takie czy inne zasady oderwane, które mu się tym czy innym sposobem narzuci. Zarazili się tym przekonaniem od masonów nawet niektórzy, i to myślący katolicy.

Tymczasem, tylko wyjątkowe charaktery zdolne są kierować się w swym postępowaniu nabytymi w swym indywidualnym życiu zasadami, czy to religijnymi, czy jakimikolwiek innymi. O postępowaniu przeciętnego człowieka decyduje jego natura, jego instynkty moralne, nabyte przez pokolenia, pod wpływem, pod przymusem, powiedzmy, instytucji, w których te pokolenia żyły, to wreszcie, do czego go od przyjścia na świat przez wychowanie wdrożono. Na tej prawdzie opierali się zawsze twórcy w dziedzinie politycznej i cywilizacyjnej; z nią się też liczył Kościół w swym wielkim dziele wychowania ludów.

Niema też niebezpieczniejszego niszczycielstwa, jak rozkładanie wytworzonych przez pokolenia instynktów moralnych, czyniących człowieka lepszym, zdolniejszym do współżycia z bliźnimi, i stanowiących podstawę bytu społecznego.

Wielkim wychowawcą tych instynktów moralnych w ludach europejskich był Kościół Rzymski, kształtujący przez pokolenia duszę dzisiejszego człowieka: oderwanie tej duszy od gruntu, który on w niej położył, czyni ją liściem, zerwanym z drzewa, oddaje ją na łaskę przychodzących to z tej, to z innej strony powiewów, które ją w końcu wpędzają w jakąś kałużę. Synowie społeczeństw katolickich, oderwani przez wychowanie od katolickiego gruntu, to są “les deracines”, skazani na uschnięcie, a w końcu końców na zgnicie.

II. NARODY KATOLICKIE I PROTESTANCKIE

Postacią społecznego bytu, do której nas doprowadziła ewolucja dziejowa w łonie naszej cywilizacji jest naród nowoczesny. Moralny związek ludzi w narodzie jest dziś główną potęgą, tworzącą dzieje.

Wiele mówimy i piszemy o istocie narodu, o charakterze więzów duchowych, wiążących ludzi w jeden naród, nie zawsze atoli zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielką rolę religia i Kościół odegrały w wytworzeniu tych więzów.

Bez tego, co zrobił chrystianizm i Kościół Rzymski w dziejach, nie istniałyby narody dzisiejsze. Dziełem Kościoła było wychowanie indywidualnej duszy ludzkiej, mającej oparcie moralne w swym własnym sumieniu, a stąd posiadającej poczucie obowiązku i odpowiedzialności osobistej; on związał różne szczepy, z ich odrębnymi kultami szczepowymi, w jednej wielkiej religii; on u kolebki dzisiejszych narodów europejskich, w pierwszej połowie średniowiecza, był w ogromnej mierze organizatorem państwa, jego bowiem ludzie byli jedynymi oświeconymi ludźmi, bez których ani urządzenie państwa, ani organizacja stosunków międzypaństwowych nie była możliwa; on wreszcie niósł ludom wielkie dziedzictwo Rzymu, jego cywilizację, prawo rzymskie, które stało się podstawą bytu całego świata zachodnio-europejskiego i na którym wychowały się instynkty społeczne, tworzące dzisiejszy naród.

Dla lepszego uświadomienia sobie tej roli religii i Kościoła wystarczy zastanowić się nad dziejami naszej własnej ojczyzny.

My, ludzie myślący i czujący po polsku, przywiązani jesteśmy do naszej przeszłości, usiłujemy ją poznać i zrozumieć, sięgając jak najdalej w zamierzchłe dzieje, w początki, z których Polska wyrosła. Minęły już bodaj czasy, kiedy inteligentny Polak przedstawiał sobie Polskę przedchrześcijańską, jako sielankę, a praojców naszych z owej epoki, jako posiadających wszystkie nasze i wiele innych zalet, a pozbawionych wad naszych; kiedy wyobrażał ich sobie, jako łagodny, w surowej moralności żyjący lud rolniczy, nikomu nie czyniący krzywdy i miłujący pokój, dopóki na widnokręgu nie zjawili się zbóje niemieccy. Badania naukowe obaliły tę legendę tak samo, jak nauka europejska obaliła naiwne poglądy filozofów XVIII wieku, którzy obdarzali człowieka pierwotnego wszelkimi możliwymi zaletami i twierdzili, że dopiero instytucje cywilizacyjne złym go zrobiły; jak wreszcie pod wpływem tych badań dziś się wali wytworzona w połowie zeszłego stulecia legenda, idealizująca pierwotnych Arjów, czy, jak mówią uczeni niemieccy, Indo-germanów, których cnoty miały stać się dziedzictwem wszystkich ludów europejskich, a w szczególności Niemców, bo ci siebie uważali za najczystszych ich potomków.

Nasi praojcowie w czasach przedchrześcijańskich nie czuli się przede wszystkim jedną społecznością, dzielili się na szczepy, na rody, prowadzące między sobą walki. Nie czuli się nią właściwie jeszcze po wygaśnięciu domu Piastów. Nie posiadali oni w swoim ustroju duchowym większości tych pierwiastków, które stanowią dzisiejszą wartość naszą, jako ludzi i jako narodu, i które dziś nas wiążą mocno w jeden naród. Łączyło ich w jedną całość drogą przymusu państwo, o ile samo istniało jako całość; ale dopiero Kościół, bądź jako współpracownik państwa, bądź w walce z nim, urabiał wiekową pracą duszę jednostki, zbliżał ją ku dojrzałości, kształcił w niej sumienie, niszczył pierwotne, utrudniające byt społeczny instynkty, naprawiał obyczaje, które wcale nie były tak wysokie, jak to sobie dawniej wyobrażano, tworzył silną rodzinę bo w pierwotnym ustroju rodowym ród był silny, ale rodzina słaba. Panujący bądź popierali go w tej pracy, bądź przeszkadzali mu, to też taką pracę mógł wykonać tylko potężny Kościół powszechny, niezależny od władzy państwowej i zdolny jej się przeciwstawić.

W okresie podziałów, który zagrażał zniszczeniem całego dzieła pierwszych historycznych Piastów, Kościół polski był główną siłą, dążącą do zjednoczenia państwowego i przygotowującą dzieło Przemysława, Łokietka i Kazimierza Wielkiego, dzieło, bez którego nie stalibyśmy się wielkim narodem.

Zbyt powierzchownie traktujemy rolę Reformacji w Polsce. Dzięki niej groziło nam rozbicie religijne na liczne sekty, bo Reformacja doprowadzała do jedności wyznaniowej tylko tam, gdzie była silna władza monarsza, organizująca ludność w imię zasady cuius regio, eius religio. U nas przy ustroju naszej Rzeczypospolitej byłaby zapanowała anarchia religijna, a z nią rozbicie polityczne narodu. Mówiąc nawiasem, przesadza się i rolę Reformacji w dziele stworzenia piśmiennictwa narodowego: Dante i Petrarca nie potrzebowali bodźca Reformacji do tego, żeby pisać w narodowym języku, i to w kraju, w którym stanowisko łaciny było o wiele silniejsze, niż u nas; Węgry zaś, gdzie Reformacja o wiele głębiej niż u nas sięgnęła, najpóźniej ze wszystkich narodów doszły do pisania po węgiersku.

Od rozbicia narodowego na skutek rozbicia religijnego ocaliła nas reakcja katolicka, a przynależność nasza do Kościoła powszechnego, mającego swą władzę poza granicami państwa, była podstawą naszej obrony w dobie porozbiorowej.

Gdy zrobimy wysiłek myśli, prowadzący do głębszego poznania źródeł, pochodzenia pierwiastków naszej duszy, które czynią nas ludźmi takimi, jakimi dziś jesteśmy, i nowoczesnym narodem europejskim, to się okaże, że tkwią one zarówno w naszym prastarym gruncie etnicznym i w istnieniu przez wieki państwa polskiego, jak w naszym od dziesięciu wieków trwającym katolicyzmie.

Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.

Najlepiej tę prawdę potwierdza dzisiejsza doba w życiu Europy — położenie, w jakim się dziś zaczynają znajdować narody protestanckie, i wpływ, jaki upadek religii wywiera na narody katolickie.

Kończący się obecnie okres dziejów jest, między innymi, okresem triumfu narodów protestanckich. Od zniszczenia za Ludwika XV potęgi kolonialnej i morskiej Francji przez Anglię i od równoczesnego wystąpienia w Europie potęgi militarnej Prus pod Fryderykiem Wielkim przewaga tych narodów w świecie naszej cywilizacji była już niejako zapewniona. Doszły one do szczytu z chwilą zorganizowania się światowego Imperium Brytyjskiego, zwycięstwa Prus nad Austrią i Francją i zjednoczenia pod ich przewodnictwem Niemiec oraz wyrośnięcia Stanów Zjednoczonych na olbrzymią potęgę gospodarczą i na pierwszorzędne mocarstwo.

Nowoczesny kapitalizm w tych państwach znalazł najsilniejszy wyraz, one wzięły górę w życiu gospodarczym świata, one osiągnęły największą potęgę polityczną; jednocześnie kraje protestanckie, nie tylko wielkie, ale i mniejsze, wykazały najbardziej stałą równowagę w wewnętrznym życiu politycznym, najlepsze funkcjonowanie urządzeń państwowych oraz zajęły pierwsze miejsce w świecie pod względem oświaty mas, dobrobytu ludności, wreszcie kultury materialnej kraju.

Ta wyższość narodów protestanckich nad katolickimi miała liczne źródła, nad którymi niepodobna tu się rozwodzić szerzej. Miała je w położeniu geograficznym krajów i w ich zasobach przyrodzonych; w tym, że siłę narodów katolickich rozbijała występująca pod rozmaitymi postaciami walka masonerii przeciw Kościołowi, walka, której nie było w krajach protestanckich, gdzie masoneria dla wyznań i sekt stała się rodzajem nadkościoła; w tym, że protestantyzm, będący etycznie nawróceniem w znacznej mierze od Ewangelii ku Staremu Testamentowi, był religią jakby stworzoną na okres rodzącego się w dobie Reformacji nowoczesnego kapitalizmu europejskiego; wreszcie w tym, że wyzwolenie z pod władzy duchownej Rzymu dało panującym i narodom pełną swobodę działania, rozpętało do skrajności ich egoizm dynastyczny i narodowy, pozwalało im na nie przebieranie w środkach walki. Zerwawszy z wytworzonym w Wiekach Średnich pojęciem rodziny narodów chrześcijańskich, protestanci stali się podwójnie niebezpiecznymi współzawodnikami katolików, którzy, co prawda, także poszli w tym względzie w ślad za nimi, ale których pojęcia i instynkty, nawet gdy zrywali z religią, jak we Francji, pozostawały urobionymi przez rzymski uniwersalizm.

To powodzenie narodów protestanckich, ta ich potęga gospodarcza i polityczna, to ich bogactwo i kultura materialna, musiały prędzej czy później zaimponować całemu światu. Z drugiej zaś strony, musiały one wśród narodów katolickich zrodzić obawę o przyszłość, potrzebę szukania środków obrony w tej nierównej walce.

Jak już powiedziałem, tam gdzie ktoś imponuje innym, niezawodnym wynikiem jest naśladownictwo. Jest to zaś niedostatecznie dotychczas stwierdzone prawo historyczne, że narody zawsze przejmują z początku sposób walczenia, a w następstwie do pewnego stopnia i sposób życia od swych najniebezpieczniejszych wrogów.

Widzimy to najlepiej w naszych dziejach: gdy w Wiekach Średnich najwięcej zagrażali nam Niemcy, przejmowaliśmy od Niemców; gdy później musieliśmy zwrócić swe siły przeciw Tatarom i Turkom, upodabnialiśmy się do nich nawet w ubiorze i w goleniu głów szlacheckich.

Wpływ świata protestanckiego na katolicki wyraził się przede wszystkim w przejmowaniu protestanckiego stosunku do życia, w zmaterializowaniu człowieka, w kulcie pieniądza tak rozrośniętym, że w przerażający sposób zaczął głuszyć w duszach ludzkich wszelkie potrzeby wyższe, moralne i umysłowe, a przede wszystkim pierwiastki religijne. Najsilniej uległ temu wpływowi przodujący niedawno naród katolicki, Francja, gdzie katolicyzm już dziś pozostał religią tylko mniejszości narodu – co prawda, ta mniejszość jest przeważnie tak wzorowo katolicką, że mogą się od niej uczyć katolicy innych krajów.

Nawet część duchowieństwa katolickiego, mianowicie w państwach z większością protestancką, zaczęła upodabniać się do protestantów w sposobie myślenia i w pojmowaniu swych zadań.

W dzisiejszej dobie, jak już to na początku wspomniałem, wpływ społeczeństw protestanckich, mianowicie, anglo-saskich, doszedł do swego maximum, ale też dziś zaczyna się reakcja przeciw niemu, i w społeczeństwach katolickich występują objawy odrodzenia ducha katolickiego.

III. NACJONALIZM W KRAJACH KATOLICKICH

Jedną z najbardziej skomplikowanych i najbardziej interesujących reakcji na przewagę narodów protestanckich w świecie było zjawienie się pod koniec ubiegłego stulecia w krajach katolickich ruchu, zwanego nacjonalizmem.

Jednocześnie występuje ten ruch w trzech krajach – we Francji, Włoszech i Polsce. Niezmiernie ważnym faktem jest, że w każdym z tych krajów ruch ten rodzi się samoistnie, niezależnie od wpływów zewnętrznych. Charles Maurras, główny twórca i wyraziciel ruchu francuskiego, który w następstwie zajął tak wybitne stanowisko w dziejach myśli francuskiej ostatniej doby, nie był jeszcze znany ani we Włoszech, ani w Polsce, w chwili, gdy tam analogiczny ruch się rodził, i nie miał na jego powstanie żadnego wpływu, jak o słynnym dziś pionierze nacjonalizmu włoskiego, Corradinim, nikt we Francji i w Polsce w dobie początków tego ruchu nie wiedział. Nie trzeba już dodawać, że polscy twórcy nowego ruchu narodowego, z których pierwszym był Jan Popławski, starszy od Maurrasa i od Corradiniego i wcześniej od nich formułujący pierwsze zasady tego ruchu, nie mogli mieć żadnego wpływu na jego powstanie w dwóch krajach zachodnich. Najlepiej to świadczy, że wyrósł ten ruch z warunków i potrzeb chwili, a nie z doktryny, że zrodziło go życie, nie zaś oderwane sekciarstwo.

Nie umiałbym powiedzieć, gdzie pierwej, we Francji, czy we Włoszech, użyto wyrazu “nacjonalizm” dla określenia nowego ruchu narodowego. Byłem zawsze zdania, że to termin nieszczęśliwy, osłabiający wartość ruchu i myśli, którą ten ruch wyrażał. Wszelki “izm” mieści w sobie pojęcie doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne, równorzędne z nim kierunki. Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu społecznego, obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć, czynić wysiłki, ażeby podnieść jego wartość jak najwyżej, wydobyć z niego jak największą energię w pracy twórczej i w obronie narodowego bytu. Wszelkie “izmy”, które tych obowiązków nie uznają, które niszczą ich poczucie w duszach ludzkich, są nieprawowite.

To też nowy ruch narodowy w Polsce, który się organizował dokoła Przeglądu Wszechpolskiego – i dla tego zwany przez przeciwników “wszechpolskim” – nacjonalizmem się nie nazwał, chociaż w swych zasadniczych pojęciach spotkał się z ruchem francuskim i włoskim.

Jakież to warunki i jakie potrzeby chwili wywołały powstanie tego ruchu?… Lepiej na to pytanie odpowiemy i umożliwimy lepsze zrozumienie tej odpowiedzi, gdy zaczniemy od Polski.

U nas głównym źródłem nowego ruchu była potrzeba przystosowania się do życia w Europie bismarkowskiej, w której brutalna siła została uznana za ostatnią instancję, decydującą o losach narodów, w której wrogowie, dążący do zniszczenia naszego bytu narodowego, nie uważali już nawet za potrzebne uciekać się do obłudy, ale bez ceremonii rzucali nam w twarz swoje “ausrotten!”. Myśl polska – nie mówimy o wytężonej walce obronnej w zaborze pruskim – odpowiadała na to biernym potępieniem brutalnej przemocy, bądź ze stanowiska chrześcijańskiego, bądź z liberalno-humanitarnego. Czynowi wroga, zagrażającego naszemu bytowi, przeciwstawiano moralizowanie.

Pokolenie polskie, które pamiętało rok 63, skłonne było do rezygnacji i szukało moralnego zadowolenia w przekonaniu, że jeżeli Polska zginie, to będzie szlachetną ofiarą brutalnej przemocy. To, które po nim przyszło, w większości swojej przejmowało jego frazeologię, uważając ją za dogodną do pokrycia odznaczającej jego większość tchórzliwości i materializmu, do umotywowania jego bierności politycznej lub czynnego poddania się wrogom. Pokolenie, które wstępowało w życie pod koniec stulecia, w którym już istniały zadatki świeżej energii narodowej, nie dopuszczało myśli, żeby Polska mogła zginąć, rezygnację uważało za przestępstwo. Walczyło ono z ideologią rezygnacji i w tej walce usiłowało odebrać jej głosicielom moralne zadowolenie, wypływające z uważania się za szlachetne ofiary krzywdy, dowodząc, że cofanie się przed walką z przemocą nie jest wypływem szlachetności, jeno braku poczucia obowiązku narodowego, tchórzostwa i niedołęstwa. Sile wrogów trzeba przeciwstawić własną siłę, trzeba ją wydobywać z narodu i organizować; na ich bezwzględność w walce odpowiedzią musi być nasza bezwzględność; ich egoizm narodowy musi się spotkać z naszym narodowym egoizmem.

Gdy się przyjrzymy bliżej ruchowi francuskiemu i włoskiemu, który przybrał nazwę nacjonalizmu, zobaczymy, że powstał on z tego samego źródła, że wnioski swoje wyciągał z takich samych przesłanek. I tak samo postawił on sobie za cel wydobycie jak największej energii z narodu i zorganizowanie jej do walki o jego byt i potęgę. Mało się dotychczas zastanawiano nad tym, dlaczego ten ruch powstał tylko w krajach katolickich, dlaczego tak wiele pracy wykonał w zakresie pogłębienia myśli narodowej i rozwinięcia swej ideologii, dlaczego tyle wysiłku użył dla uzasadnienia swoich dążeń.

Rzecz się przedstawia bardzo prosto: kraje protestanckie takiego ruchu nie potrzebowały. Reformacja w swej istocie była rozpętaniem egoizmu panujących i narodów, które zerwały z Rzymem, zorganizowaniem się ich energii do bezwzględnej, nie przebierającej w środkach walki z innymi narodami. Najlepszą ilustracją tej prawdy była walka Anglii, dążąca do zniszczenia potęgi katolickiej Hiszpanii, prowadzona drogą popierania przez Elżbietę najordynarniejszego korsarstwa w latach, kiedy między obu państwami formalnie panował pokój; taką samą, bliższą nam jej ilustracją była polityka elektorów brandenburskich i królów pruskich wobec Polski. To, jak powiedzieliśmy, było jedną z przyczyn przewagi politycznej narodów protestanckich nad katolickimi. Dopiero, gdy ta przewaga stała się oczywistą, dla nikogo nie ulegającą wątpliwości, dopiero w końcu XIX stulecia zjawia się wśród narodów katolickich ruch, dążący do sprostania protestantom w walce. Dlatego właśnie widzimy ten ruch tylko w krajach katolickich i dlatego tyle energii wkłada on w uzasadnienie swoich dążeń, w stworzenie teorii narodowej polityki, że duch społeczeństw katolickich nie był przygotowany do przyjęcia zasady egoizmu narodowego, że był tej zasadzie przeciwny. Zasada egoizmu narodowego natrafiała w części na opór żywiołów, uważających ją szczerze za przeciwną zasadom chrześcijańskim; głównie atoli przeciwstawiły się jej żywioły obojętne religijnie i wrogie religii, prowadzone przez wolnomularstwo, co niektórym z nich nie przeszkadzało powoływać się na zasady chrześcijańskie, gdy większość ich przemawiała w imię humanitaryzmu, ludzkości (przez duże L), dążenia do braterstwa i pokoju powszechnego.

Niewątpliwie głębokie pojęcie i szczere wyznawanie zasad chrześcijańskich, zasad Ewangelii, które istnieje w katolicyzmie – bo protestantyzm nawrócił od Ewangelii ku Staremu Testamentowi – nie godzi się z bezwzględnym egoizmem narodowym, każe rozróżniać w walce między narodami wojnę sprawiedliwą od niesprawiedliwej, potępia brak skrupułów w wybieraniu środków walki. Zasada też egoizmu narodowego, najbezwzględniej stawiana i najgłośniej wyznawana w społeczeństwach katolickich, nie byłaby zdolna doprowadzić ich do tego, żeby w bezwzględności walki, w konsekwentnym egoizmie swej polityki dorównały Niemcom lub Anglikom. Sprawia to urobiony w ciągu stuleci przez katolicyzm duch tych społeczeństw. Wystawienie tej zasady było raczej środkiem do obudzenia energii narodowej tych społeczeństw w dobie, w której rola dziejowa jednych i sam byt innych został zagrożony.

Nie trzeba dowodzić, że upadek narodów katolickich pociągnąłby za sobą upadek roli i wpływu Kościoła katolickiego. To też w sferach kościelnych z surową krytyką występowano wobec pewnych skrajności nacjonalizmu, ale na ogół uważano za bardzo pomyślny objaw budzenie się energii narodowej w społeczeństwach katolickich. Tym bardziej, że razem z odrodzeniem myśli narodowej szedł zwrot ku katolicyzmowi, ogarniający znaczną liczbę ludzi, którzy pod wpływami prądów XIX wieku od niego się byli oddalili.

Wkrótce wszakże po narodzeniu się w krajach katolickich ruchu, zwanego nacjonalizmem, w życiu narodów naszej cywilizacji zaczęty występować objawy, zapowiadające wielkie przemiany w świecie. Z początku mało dostrzegane i mało notowane, zaczęły one w ostatnich latach, w latach, które nastąpiły po wielkiej katastrofie wojny światowej, przybierać tak wyraźną, tak wypukłą postać, że zmusiły liczny szereg myślących ludzi do refleksji. Zaczęto mówić i pisać o bankructwie Europy, o upadku naszej cywilizacji, o zmierzchu roli białej rasy…

W społeczeństwach, przodujących dziś w świecie naszej cywilizacji, w kołach, w których nie panuje bezmyślność, panuje bezradny pesymizm. Ten pesymizm, znamionujący dziś głównie myśl narodów protestanckich, jest niezawodnie z ich stanowiska wcale uzasadniony.

Narody protestanckie dosięgnęły już apogeum swej wielkiej kariery dziejowej. Po wojnie światowej widzimy już wyraźnie pierwsze oznaki ich zmierzchu. Dla europejskich źródła jego tkwią w przeobrażaniu się gospodarczym świata, prowadzącym industrializm europejski do upadku; dla wszystkich, co ważniejsza, w ich stanie wewnętrznym, w osłabieniu ich życia duchowego, rozkładanego przez wybujały materializm, w postawieniu dążenia do wygodnego życia i jego uciech ponad wszystkie aspiracje ludzkie, w uwiądzie protestantyzmu, tracącego resztki religijnego ducha, wreszcie w dojściu masonerii z jej dążeniami do impasu, co musi oznaczać początek jej upadku. To, co w ubiegającym okresie dawało im przewagę nad narodami katolickimi i było uważane za niewątpliwą ich wyższość, dziś okazuje się źródłem ich nieuleczalnych niedomagań.

Wiek XIX był wiekiem wielkiego ich triumfu: bankructwo tego wieku, z jego ideami przewodnimi, z jego naczelnymi dążeniami zapowiada się jako ich bankructwo. Natomiast w narodach katolickich zaczyna się zjawiać nowa wiara w siebie, w swe siły, w swą rolę dziejową, w swe posłannictwo. Najsilniejszy wyraz tej przemiany dają w obecnej chwili Włochy.

Razem z tym rozwija się świadomość, że tę siłę moralną, którą narody katolickie czują w sobie dziś, w tej ciężkiej dla Europy dobie, zawdzięczają one właśnie swemu katolicyzmowi, temu, że mają religię, która nie uległa rozkładowi wewnętrznemu w ciągu ubiegającego okresu, i temu, że nie oddaliły się od podstaw rzymskich, na których nasza cywilizacja jest zbudowana.

Tym się w części tłumaczy zwrot ku religii w ostatnich czasach, zwrot, który widzimy wśród społeczeństw katolickich, bo w protestanckich, wobec rozkładu samej religii na wewnątrz, niema już do czego wracać, o ile, ma się rozumieć, ludzie nie chcą powrócić do tego, od czego ich ojcowie oderwali się przed czterystu laty, do Kościoła Rzymskiego — co zresztą niektórzy ludzie w tych społeczeństwach już rozumieją. W miarę jak zmierzch świata protestanckiego będzie postępował, narody katolickie będą coraz lepiej zdawały sobie sprawę z tego, że w upodabnianiu się protestantom, w przejmowaniu ich stosunku do życia tkwi wielkie niebezpieczeństwo. I wtedy szybko pójdzie odrodzenie ducha katolickiego.

Odbić się to musi i na duchu politycznym tych narodów, które miast szukać sposobów obrony przed przewagą narodów protestanckich, dążyć będą do odzyskania przodownictwa w naszej cywilizacji dla ocalenia jej od upadku. Już pewne skrajności, nie bardzo zgodne z duchem katolickim, które znalazły swój wyraz w ideologii nacjonalistycznej ostatnich trzech dziesięcioleci, a które wynikały z obronnego charakteru tego ruchu, zaczynają ustępować miejsca dążeniom szerszym, zgodnym z dalej idącymi dziś aspiracjami narodów katolickich. W miarę rozwoju tych aspiracji przede wszystkim rozwinie się i pogłębi zrozumienie potrzeby szczerego i uczciwego współdziałania narodów, zwłaszcza narodów, związanych wspólną wiarą i wspólną cywilizacją, zrozumienie obowiązków, wypływających z należenia szeregu narodów do wspólnego Kościoła.

IV. RELIGIA W ŻYCIU NARODÓW

Uwolnienie się od pojęć, jakie naszym pokoleniom okres walki z religią narzucił, zrozumienie należyte roli religii w życiu jednostki, rodziny i narodu, prowadzi prostą drogą do zrozumienia roli Kościoła w narodzie i w państwie.

Zgodnie z Nauką Chrystusową życie człowieka na ziemi winno być drogą do osiągnięcia żywota wiecznego. Zadaniem Kościoła jest człowieka przez wiarę i przez postępowanie zgodne z Przykazaniami Bożymi do żywota wiecznego doprowadzić. Nie wynika z tego wcale, żeby Kościół miał stać poza sprawami doczesnymi, świeckimi, ograniczając się jedynie do nauki wiary.

Jak już zauważono na początku, tylko wyjątkowe charaktery umieją całe swoje postępowanie regulować według wyznawanych osobiście zasad: tylko ludzie święci na każdy krok swój umieją zważać, czy jest on zgodny z Przykazaniami Bożymi. Postępowanie zwykłego człowieka zależy od wychowania dziejowego przez pokolenia — w obyczajach i instytucjach, w których te pokolenia żyły, pod których wpływem wytwarzały się ich instynkty społeczne, oraz od jego osobistego wychowania w rodzinie i w szkole. To też ze stanowiska Kościoła pierwszorzędne ma znaczenie to, jakie są obyczaje społeczeństwa, jakie instytucje państwowe i inne, jaki ich wpływ moralny na ludność, jakie jest wreszcie wychowanie w rodzinie i jakie w szkole.

Z drugiej strony, naród szczerze, istotnie katolicki musi dbać o to, ażeby prawa i urządzenia państwowe, w których żyje, były zgodne z zasadami katolickimi i ażeby w duchu katolickim były wychowywane jego młode pokolenia.

Stąd wynika potrzeba ścisłej współpracy państwa i Kościoła.

Dążenia polityczne ubiegającego okresu postawiły sobie za cel całkowite zniesienie tej współpracy przez oddzielenie Kościoła od państwa. Cel ten tylko w niektórych krajach został osiągnięty, ale na ogół w dzisiejszej dobie stosunek Kościoła i państwa oparty został na wzajemnej nieufności: można powiedzieć, że treścią tego stosunku jest głucha walka z bardzo smutnymi i niebezpiecznymi dla przyszłości narodów wynikami.

Zadaniem okresu, w który wstępujemy, musi być głęboka, zasadnicza zmiana tego stosunku, doprowadzenie do szczerej, przez obie strony należycie rozumianej i cenionej współpracy, koniecznej zarówno dla odrodzenia życia religijnego, jak dla zdrowego rozwoju narodu oraz trwałości i potęgi państwa.

Postać, w jakiej to nastąpi, zależeć będzie od dalszej ewolucji narodów i państw katolickich i od stanowiska, jakie Kościół względem niej zajmie.

Państwo dzisiejsze, jego ustrój prawnopolityczny, jego instytucje są wytworem XIX wieku i opierają się na zasadach, które ten wiek wprowadził w życie. O charakterze jego rządu i o jego polityce formalnie Decyduje cała ludność państwa, często bardzo różnorodna pod względem wyznaniowym, faktycznie zaś istniejące w tym państwie, a nawet i poza jego granicami organizacje polityczne, bądź jawne, mające wyraźne cele i dążenia, bądź tajne i w większej lub mniejszej mierze co do swych celów nieuchwytne. Skład rządu i polityka państwa jest wypadkową zmagania się tych sił zorganizowanych. Skutkiem tego rząd dzisiejszego państwa nie jest czynnikiem stałym, działającym przez dłuższy czas w jednym kierunku.

Stosunek tedy wzajemny Kościoła i państwa nie może się dziś oprzeć na tak trwałych podstawach, jak dawniej. Kościół w tym samym państwie i w ciągu krótkiego okresu lat miewa do czynienia z rządami, bardzo rozmaicie zachowującymi się w sprawach religii i sprawach z religią ściśle związanych: czasem nawet stosunek się zrywa, by się wkrótce na nowo nawiązać.

Ten brak stałości we wzajemnym stosunku Kościoła i państwa utrudnia niezmiernie pracę Kościołowi i pociąga za sobą bardzo zgubne skutki dla społeczeństw katolickich.

W państwie wszakże dzisiejszym, w państwie narodowym, istnieje czynnik trwały, mało w swym charakterze zmienny, mianowicie – naród w ściślejszym tego słowa znaczeniu, obejmującym żywioły posiadające głębszą świadomość swych obowiązków i zadań narodowych. Naród nowoczesny uważa państwo za swoje, siebie za odpowiedzialnego w nim gospodarza i wykazuje coraz silniejszą dążność do kierowania państwem tak, ażeby ono jego celom służyło.

Państwami katolickimi są te, w których naród jest katolicki, jakkolwiek mniejsza lub większa część ich ludności może należeć do innych wyznań.

Zadaniem narodu katolickiego jest dziś nadać charakter stały stosunkowi swego państwa do Kościoła; w zakresie zaś spraw religijnych i związanych z religią, leżących poza sferą działania państwa, rozwinąć pracę prowadzącą do należytego postępu życia religijnego w kraju.

Wiek XlX ogłosił zasadę, że religia jest prywatną sprawą jednostki.

Niezawodnie, religia ze stanowiska chrześcijańskiego jest przede wszystkim sprawą jednostki. Ze względów wszakże, któreśmy wyjaśnili wyżej, religia jest także sprawą rodziny i sprawą narodu. Nie jest zatem wyłącznie sprawą jednostki.

Wspomniana zasada znalazła wyraz prawny w zapewnieniu wszystkim mieszkańcom państwa wolności sumienia, bezwzględnej tolerancji religijnej. Jest to nie tylko prawo pisane: weszło ono w poczucie prawne społeczeństwa. Dziś wszyscy uznają, że jednostce i jej sumieniu trzeba pozostawić, w co ma ona wierzyć i co praktykować.

W poczuciu społeczeństwa jest to prawo jasne, nie dające się kwestionować, ale całkiem jasne tylko wtedy, gdy mowa o poszczególnie branym obywatelu, o dojrzałej jednostce ludzkiej, i wyłącznie o jej osobistym stosunku do religii. Traci ono swoją jasność z chwilą, kiedy się wykracza poza wewnętrzne życie jednostki, gdy staje sprawa wychowania dzieci, a tym bardziej, gdy chodzi o życie publiczne, o propagandę słowem i czynem. Jest cały szereg czynów w tym zakresie, które opinia społeczeństwa katolickiego potępia, z którymi się nie godzi, co do których swobodę jednostki chciałaby skrępować, z punktu widzenia, mianowicie, że religia nie jest tylko spraną jednostki, ale także rodziny i narodu.

Ta sama wszakże opinia nie zgodziłaby się, ażeby państwo zbyt daleko swój przymus w tym względzie rozciągało. Żąda ona od państwa, żeby dawało dzieciom w szkole wychowanie prawdziwie religijne, żeby nie pozwalało nikomu religii, ani Kościoła publicznie obrażać, żeby prawa jego były zgodne z zasadami katolickimi (jak np. prawo małżeńskie) itd. Ale nie zgodziłaby się, żeby np. państwo odbierało dzieci rodzinom, które nie wychowują ich religijnie, żeby obywatelowi nie było wolno wypowiadać w kulturalnej formie swych przekonań, zmieniać wyznania.

Poczucie religijne i moralne nakazuje wiele rzeczy uważać za złe i pragnie je usunąć, ale poczucie prawne nie pozwala w każdym wypadku do usunięcia zła używać przymusu państwowego. Przymus państwowy, zbyt szeroko stosowany, może pociągnąć za sobą o wiele większe zło od tego, które się chce usunąć.

W zakresie obrony podstaw życia religijnego, jedne rzeczy może i musi robić państwo; te zaś, których państwo robić nie może i w których ingerencja państwa jest niepożądana, musi robić społeczeństwo. Tym zaś większy obowiązek ciąży na społeczeństwie, im państwo w danym zakresie gorzej spełnia swe zadania.

Wyrazu “społeczeństwo” często się nadużywa: jako podmiot działający, jest to pusty wyraz, o ile się go bliżej nie określi. Rozumiem tu przez społeczeństwo zorganizowany naród — zorganizowany moralnie w silną opinię publiczną, i fizycznie, bo bez tego nawet nadanie opinii publicznej właściwego kierunku i zapewnienie posłuchu dla niej w dzisiejszych warunkach jest niemożliwe.

V. POLITYKA POLSKI JAKO KRAJU KATOLICKIEGO

Państwo polskie jest państwem katolickim.

Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna większość jego ludności jest katolicką, i nie jest katolickim w takim czy innym procencie. Z naszego stanowiska jest ono katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim.

To stanowisko pociąga za sobą poważne konsekwencje. Wynika z niego, że prawa państwowe gwarantują wszystkim wyznaniom swobodę, ale religią panującą, której zasadami kieruje się ustawodawstwo państwa, jest religia katolicka, i Kościół katolicki jest wyrazicielem strony religijnej w funkcjach państwowych.

Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki, niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu, lub przeciw katolickiej.

Wielki naród, jak już było gdzie indziej powiedziane, musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki.

Żyjemy w dobie bankructwa wielu podstaw, na których opierało się życie świata naszej cywilizacji w ostatnim okresie dziejów. W krajach przodujących cywilizacyjnie dotychczasowe podstawy walą się szybko, a niewiele widać twórczości w kierunku budowania nowych. Raczej widzi się upór w kierunku ratowania tego, czego się uratować nie da.

Takie momenty w dziejach cywilizowanej ludzkości bywały już nieraz. Znamionowały je zawsze pewne rysy wspólne, bez względu na warunki czasu i miejsca: upadek wiary, silnej wiary w cokolwiek; upadek myśli — zanik twórczości; upadek smaku — górowanie brzydoty nad pięknem; rozkład dyscypliny moralnej i upadek obyczajów; wreszcie, rozpowszechnienie się rozmaitych zabobonów, zastępujących wierzenia religijne. Wszystkie te rysy występują w bardzo uwypuklony sposób w dzisiejszym życiu naszej cywilizacji.

O upadku wiary już żeśmy mówili. Gdy mowa o upadku myśli, to przecie ostatnie dziesięciolecia odznaczają się takim jej ubóstwem, jakiego nie było chyba w żadnym momencie dziejów naszej cywilizacji. To, co ludzie dziś piszą, jest właściwie tylko przeżuwaniem i wakowaniem myśli ubiegłego okresu, o ile nie jest krytyką, stwierdzaniem bankructwa ideowego i przepowiadaniem upadku cywilizacji. Poza pracą naukową, nie pozwalającą sobie zresztą na wielkie, przełomowe uogólnienia (z wyjątkiem może jednej dziedziny – fizyki), żadnej wybitnej twórczości na jakimkolwiek polu: wielkich ludzi już niema. Zjawiają się kierunki w sztuce, usiłujące wydusić z siebie jakąś oryginalną twórczość, oryginalność ta atoli polega przeważnie na upadku smaku. Ten uderza przede wszystkim w życiu świata bawiącego się, w zaniku elegancji, którą szyk zastąpił: w manierach, strojach, tańcach, naśladujących ruchy zwierząt lub inne, jeszcze mniej nadające się do produkowania publicznie. O upadku dyscypliny moralnej, o rozkładzie obyczajów, o rozluźnieniu węzłów rodzinnych, o rozroście różnego rodzaju zboczeń mówić — byłoby tylko powtarzaniem tego, co wszyscy stwierdzają. Przypisuje się to zazwyczaj wpływowi długotrwałej wojny — tymczasem okazuje się, że źródła leżą głębiej: od chwili zakończenia wojny nie widzimy cofania się, ale przeciwnie, duży postęp w tym kierunku. A zabobony? W tym świecie, który tak się chełpi, że nauczył się myśleć naukowo, jaka ogromna jest liczba ludzi, którzy się nie odważą zapalić trzech papierosów od jednej zapałki! Liczba wróżek wszelkiego rodzaju, a jednocześnie wiara w ich wróżby ogromnie wzrosła; praktyki kabalistyczne stały się epidemią; co noc w każdym większym środowisku pokazuje się spora liczba duchów, są już miasta, w których bodaj jest więcej seansów wszelkiego rodzaju, niż nabożeństw, a w największym ognisku świata intelektualnego produkuje się żywego Buddę.

Nikt nie będzie chyba rozumiał, że to jest obraz dzisiejszego życia narodów naszej cywilizacji. Narody te mają wiele cnót, wiele zalet, wiele cennych instynktów i nałogów, które kierują ich życiem powszednim, stanowią ich siłę i podstawę istnienia; mają wiele wspaniałych instytucji, które zasługują na podziw i których możemy im zazdrościć, wiele zasobów materialnych i duchowych, nagromadzonych pracą pokoleń, zasobów, które nie tak rychło się wyczerpią. To, co tu przedstawiam, to są zjawiska, występujące przeważnie na wyższych piętrach ich życia, zjawiska znamienne dla dzisiejszej doby i brzemienne skutkami dla najbliższej przyszłości.

My, którzy przywykliśmy zwracać oczy ku tym wyższym piętrom życia narodów przodujących w naszej cywilizacji i stamtąd czerpać wzory dla siebie, dziś jesteśmy w tym położeniu, że wzorów cennych, pobudzających naszą myśl do pracy, podnoszących przez przeniesienie na nasz grunt naszą kulturę w różnych dziedzinach, znajdujemy coraz mniej, a coraz więcej spotykamy się z objawami upadku i rozkładu. Bezkrytyczność wszakże i zakorzeniony popęd do naśladownictwa każe nam to wszystko do Polski przenosić. Wynikiem tego jest usypianie naszej myśli i rozkład moralny.

My wszakże jesteśmy narodem, który cnoty narodów zachodnich posiada w o wiele mniejszym stopniu; znamionująca je dyscyplina i rozmaite dobroczynne instynkty społeczne są u nas o wiele słabsze; nie posiadamy takich wspaniałych i na tak mocnych fundamentach stojących instytucji wszelkiego rodzaju; zasoby wreszcie materialne i duchowe, odziedziczone po minionych pokoleniach, są u nas o wiele skromniejsze. Jesteśmy narodem młodszym, mającym krótszą i uboższą przeszłość cywilizacyjną.

Ta trucizna, która się tam dziś wytwarza i której tam dziś obficie zażywają, dla naszego młodego organizmu jest dziesięciokrotnie bardziej zabójczą. Gdy starsze narody stopniowo pod jej wpływem rozkładają się, my, starając się dorównać im, rychło zgnijemy.

Dlatego ta reakcja, która się u nas i w innych krajach katolickich zaczyna, musi pójść szybko, jeżeli ma nas ocalić, to mamy przed sobą wielką przyszłość:
zdobędziemy ją naszymi młodymi, świeżymi siłami, rosnącymi i organizującymi się na rzymskich podstawach cywilizacyjnych, na podstawach, z których cywilizacja nasza wzięła swą potęgę i od których odchylanie się prowadzi do upadku.

Ubiegający okres dziejów doprowadził do wszechwładzy wolnomularstwa. Jedne kraje tak zostały przez nie opanowane, że tylko słaba mniejszość stoi poza jego wpływami, że masoński sposób myślenia, masoński duch wszedł w ich krew, tak jak w naszą krew wszedł katolicyzm. Innym, przy pomocy tamtych, panowanie wolnomularstwa zostało narzucone.

W ciągu XIX stulecia wolnomularstwo produkowało idee i prądy myśli, które porywały za sobą wszystko prawie, co najżywsze, co posiadało największą energię duchową. To je doprowadziło do zwycięstwa. Ale jednocześnie ze zwycięstwem przyszły dwa fakty: nowe idee przestały z warsztatu wolnomularskiego wychodzić, bo ze stanowiska swych założeń wolnomularstwo wypowiedziało już swe ostatnie słowo; te zaś idee, które zostały rzucone i wprowadzone w życie w ubiegłym okresie, zaczynają szybko bankrutować. Sami masoni dziś tracą wiarę w swe idee.

Wolnomularstwo utraciło już siłę duchowej atrakcji. Mając siłę organizacyjną, a stąd władzę i rozdawnictwo łask, przyciąga ono jeszcze ludzi, i to w dużej liczbie. Ale ten rodzaj ludzki, których się przyciąga łaskami, nie podbija świata. Przyszłość należy do tych, co mają ideę, wiarę w nią i zdolność poświęcenia.

Głównie dzięki robocie wolnomularstwa przeżyliśmy blisko dwustuletni okres wytężonej w dziedzinie politycznej produkcji doktryn, dogmatów sekciarskich, “izmów” wszelkiego rodzaju. Umysł ludzki tak się już wdrożył w to, że każda polityka musi wychodzić z jakiejś oderwanej doktryny, a każda organizacja polityczna być mniej lub więcej sektą, że nawet reakcja narodowa na to rozpanoszone sekciarstwo usiłowała czasami wytworzyć doktrynę, dla przeciwstawienia jej innym doktrynom, które zwalczała.

Ten okres urodzaju na doktryny polityczne, wypowiedziawszy swe ostatnie słowa w nienowym zresztą komunizmie, z przeciwnej zaś strony w faszyzmie, już się kończy. Główny warsztat, który je wyrabiał – wolnomularstwo już jest w tym względzie nieczynne. Ludzie współcześni posiadają już mało wiary w zbawcze doktryny polityczne, jak od dawna w medycynie stracili wiarę w panacea. I to może więcej, niż inne rzeczy, świadczy, że się zaczyna nowy okres dziejów.

Polityka jako czynność, której najogólniej pojętym przeznaczeniem jest umożliwić człowiekowi byt społeczny – a co za tym idzie, cywilizację i podnoszenie się na coraz wyższy poziom – musi czerpać swą myśl przede wszystkim z poznania społeczeństwa, któremu ma służyć, ze zrozumienia istoty więzów społecznych, wytworzonych przez jego przeszłość, z możliwie gruntownej oceny wartości różnych składników jego życia. Musi ona wychodzić z rzeczywistości, z faktów, a nie z oderwanych założeń.

W świecie naszej cywilizacji jedyną właściwie postacią ustroju społecznego jest naród, naród nowoczesny, taki, jak go ukształtowała ewolucja dziejów ubiegłego okresu. To nie jest teoria, nie doktryna, ale fakt stwierdzony.

I faktem jest również rola religii w życiu jednostki, rodziny i narodu, taka jak ją wyżej starałem się przedstawić.

Fakty te trzeba zrozumieć i uczciwie wyciągnąć z nich logiczne konsekwencje.

Konsekwencje te są proste i jasne:
Ze stanowiska ludzi, którzy należą do narodu są liczne, błąkające się wśród naszego świata żywioły, które do żadnego z narodów nie należą — jedyną opartą na rzeczywistości polityką jest polityka narodowa.

Polityka narodu katolickiego musi być szczerze katolicką, to znaczy, że religia, jej rozwój i siła musi być uważana za cel, że nie można jej używać za środek do innych celów, nic wspólnego z nią nie mających.

Ostatnie zdanie szczególnie mocno trzeba podkreślić: w naszej własnej historii ostatniego pięćdziesięciolecia, mianowicie w dzielnicy austriackiej, mieliśmy przykłady używania religii i Kościoła do celów im obcych, co przyniosło większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej wrogów.

Polityka jest rzeczą ziemską i punkt widzenia polityczny jest ziemski, doczesny. Ale i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest najwyższym dobrem, które dla żadnego celu nie może być poświęcane. Autor: Roman Dmowski

ONZ wzywa Izrael do udostępnienia swoich obiektów atomowych 5 grudnia 2012

Trudno o bardziej spektakularny dowód na zmiany na Ziemi niż ta wiadomość, jaka przed kilkoma godzinami pojawiła się w większości agencji prasowych. Zgromadzenie Ogólne ONZ przegłosowało rezolucję wzywającą Izrael do wpuszczenia do jego instalacji atomowych obserwatorów Międzynarodowej Komisji Atomowej ( IAEA). ONZ dostrzegł, że na Bliskim Wschodzie jest potęga atomowa nie podlegająca niczyjej jurysdykcji.

Rezolucja została przegłosowana 174 głosami za i 6 przeciw, było też 6 absencji. Sześć krajów, które głosowały przeciw, to Izrael, USA, Kanada, Wyspy Marshalla, Mikronezja i Palau. To spektakularna porażka Izraela i to kolejna po głosowaniu nad nadaniem Palestynie statusu obserwatora. Izrael oficjalnie nie wypowiada się na temat swojego programu atomowego, ale wiadomo, że ma przynajmniej 118 głowic jądrowych. Część z nich została podobno rozdysponowana na łodzie podwodne podarowane Izraelowi przez podatników niemieckich.

Kłopoty Izraela spowodował prawdopodobnie przeciek informacji od samej IAEA. Okazuje się, że agencja ta od dłuższego czasu prowadziła obserwacje izraelskiego programu atomowego. Haker Parastoo ( po persku oznacza to przełyk, nawiązanie do afery Watergate ) wykradł komplet danych na temat programu, w tym zdjęcia satelitarne i tajne dokumenty, i opublikował je 29 listopada tego roku. Dzisiejsza rezolucja ma związek z tym materiałem. Należy tylko pamiętać, że nie jest ona wiążąca. Izrael, tak jak Pakistan i Korea Północna to kraj, który nie podpisał traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, co jest jednym z celów statutowych IAEA. To rzeczywiście zaskakujące, że inspektorzy Międzynarodowej Agencji Atomowej jeszcze nie dotarli do obiektów uważanych za kluczowe dla izraelskiego programu jądrowego. W tym samym czasie IAEA cały czas sprawdza Iran. Skoro Izrael planuje atak na Iran, co wielokrotnie publicznie mówili przywódcy tego kraju, to oczywiste, że IAEA powinna sprawdzić izraelski arsenał jądrowy i zapobiec jego użyciu w Iranie. Niestety to nie fantazja, tylko realny scenariusz uderzenia “prewencyjnego” z wykorzystaniem małego taktycznego ładunku jądrowego. Wirówki irańskie są schowane głęboko pod górą i żaden konwencjonalny atak tych fabryk nie wyeliminuje. Prawdopodobnie Izrael zignoruje dzisiejszą rezolucję, tak jak zignorował rezolucję w sprawie przyznania Palestynie statusu członka obserwatora. W odpowiedzi Izrael zapowiedział budowę następnych 3000 nowych osad na okupowanym Zachodnim Brzegu. Jednak czarne chmury zbierają się nad Izraelem i coraz częściej słychać na świecie głos niezadowolenia z postępowania tego bliskowschodniego hegemona. Otwarcie Palestynie drogi do członkostwa w ONZ może pozwolić w przyszłości na postawienie Izraelowi poważnych zarzutów, ze zbrodniami wojennymi włącznie. Skrót artykułu ze zmianynaziemi.pl

 „Jedyna rzecz potrzebna, żeby zło zatriumfowało, to aby dobrzy ludzie nie robili nic”.

 "W czasach powszechnego fałszu mówienie prawdy jest czynem rewolucyjnym". George Orwell

Koniec żydowskiej potęgi 30 listopada 2012

Wczoraj w ONZ Izrael doznał upokarzającej porażki. Narody świata powstały i powiedziały NIE państwu żydowskiemu – NIE dla izraelskiej okupacji, NIE dla izraelskiego naruszania praw człowieka, NIE dla żydowskiego rasizmu. W efekcie, wstały i przyznały się do poważnego syjo-zmęczenia.

Pomimo żydowskiego sukcesu w ciągłym przypominaniu Europejczykom o swojej udręczonej przeszłości, wczoraj Europa przypomniała sobie również o jego winie i europejscy sojusznicy Izraela, tacy jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Włochy, wysłali Izraelowi jasne komunikaty – że stracili cierpliwość. Jest to faktycznie bardzo dobra wiadomość. Ale co ciekawe, ta zjednoczona opozycja w stosunku do Izraela nie przyszła w odpowiedzi na izraelską siłę. Wręcz przeciwnie, jest to w istocie reakcja na izraelskie osłabienie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy byliśmy świadkami całkowitego i ostatecznego zlikwidowania słynnej izraelskiej mocy odstraszania. Przez miesiąc Izrael sprawiał wrażenie, że jest gotowy i chętny zaatakować irańską infrastrukturę jądrową, ale ostatecznie musiał przyznać, nawet przed sobą samym, że brakuje mu zarówno środków, jak i odwagi, żeby to zrobić. Następnie przypuścił śmiertelny atak na mieszkańców Gazy. Wezwał blisko 75000 rezerwistów IDF, ale przekonał się, że nie mają oni dość odwagi, aby zmierzyć się z palestyńskim oporem. Zatem, tak jak Izrael uczy się przyznawać do własnego tchórzostwa, tak reszta świata w końcu zbiera się na odwagę i uświadamia sobie, że może sobie spokojnie poradzić bez państwa żydowskiego, które jest po prostu problemem i stanowi poważne zagrożenie dla pokoju na świecie. Pomimo potężnego lobby żydowskiego, kontrolowanych przez syjonistów mediów i Wall Street, państwo żydowskie i jego syjonistyczni zwolennicy okazali się bezsilni. Izrael może mieć pragnienia, nadzieję, a nawet patos, ale nie jest wystarczająco twardy, by je zrealizować.

Gilad Atzmon gilad.co.uk

Jak Izrael stracił wsparcie Europy 07/12/2012

Idąc za przykładem Francji, jeden członkowski kraj UE za drugim zmieniły swój głos na korzyść Palestyńczyków.

W czwartek, z upływem kolejnych godzin, ogrom izraelskiej klęski na Zgromadzeniu Ogólnym Narodów Zjednoczonych stawał się coraz jaśniejszy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych i urząd premiera, jeden po drugim, otrzymywały raporty od izraelskich ambasad w Europie, że w ostatniej chwili kraje zmieniają swoje głosy na korzyść Palestyńczyków. Kilka godzin przed głosowaniem urzędnicy w Jerozolimie zrozumieli, że Izrael został bez jakiegokolwiek wsparcia Zachodu z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, Kanady i Czech.

“Straciliśmy Europę” – powiedział urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Erozja wsparcia dla Izraela i przechodzenie na stronę Palestyńczyków zaczęło się kilka dni temu we Francji. Słowa prezydenta François Hollande wypowiedziane miesiąc temu na konferencji prasowej z premierem Benjaminem Netanjahu w Paryżu, kiedy to wyraził on wątpliwości co do wejścia Palestyny do ONZ, zniknęły, jak gdyby nigdy ich nie wypowiedział.

Mimo wcześniejszych deklaracji, Francja ogłosiła, że ​​zamiast wstrzymać się, zagłosuje na korzyść przyznania Palestynie statusu państwa-obserwatora, bez pełnego członkostwa w Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Szesnastu członków Unii Europejskiej ogłosiło swoje poparcie dla palestyńskiego ruchu: Hiszpania, Cypr, Portugalia, Luksemburg, Finlandia, Dania, Austria, Malta, Irlandia, Włochy, Słowenia, Belgia, Szwecja, Niemcy i Grecja – w ciągu ostatnich dni wszystkie dołączyły do Francji. Norwegia i Szwajcaria, które nie są członkami Unii Europejskiej, także ogłosiły swoje poparcie dla palestyńskiego wniosku.

Rezolucja Zgromadzenia Ogólnego ONZ uznaje Palestynę w obrębie granic z 1967 roku nieczłonkowskim państwem-obserwatorem. Za przyjęciem rezolucji głosowało sto trzydzieści osiem krajów. Izrael poniósł upokarzającą klęskę polityczną i został wyizolowany wraz ze Stanami Zjednoczonymi, Kanadą, Mikronezją, Wyspami Marshalla i – co najlepsze – z Czechami i Niemcami. Wielka Brytania, która zaledwie kilka dni temu próbowała naciskać na palestyńskiego prezydenta Mahmuda Abbasa, by wycofał swoją rezolucję, również zmieniła swoje stanowisko. Brytyjczycy obiecali, że albo wstrzymają się od głosu, albo będą głosować przeciw, ale zmienili swoje stanowisko i poinformowali Izrael, że przychylą się w głosowaniu do palestyńskiego wniosku, jeśli Palestyńczycy zagwarantują Brytyjczykom, że wznowią negocjacje pokojowe bez żadnych warunków wstępnych, jak również zobowiążą się nie wnosić przeciwko Izraelowi petycji do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Izrael miał nadzieję, że Brytyjczycy nie otrzymają takich gwarancji i powstrzymają się od głosu.

Ale najsilniejszy cios przyszedł z Berlina. W Jerozolimie Niemcy zostały uznane za pewny głos przeciwko rezolucji ONZ, tymczasem niemiecka decyzja o nie sprzeciwianiu się palestyńskiemu wnioskowi, a jedynie wstrzymaniu się od głosowania, zaszokowała górę Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Kancelarii Premiera. Wyższy niemiecki urzędnik, który wziął udział w dyskusji w Berlinie, podkreślił jednak, że zmiany są nie do uniknięcia.

Pewien wyższy urzędnik niemiecki, który ze względu na delikatność sprawy zastrzegł sobie anonimowość, powiedział w rozmowie z Haaretz, że Niemcy próbują pomóc Izraelowi w kwestii palestyńskiej od dłuższego czasu, ale Izrael nie podjął niezbędnych działań w celu przyspieszenia procesu pokojowego. “Izraelczycy – powiedział – zupełnie nie zareagowali na naszą prośbę o wykonie gestu w kwestii osiedlania się”.

Izraelscy przywódcy byli wściekli na Niemcy. “Zwrot w brytyjskim stanowisku spowodował zmianę głosu oddanego przez Niemcy, ponieważ nie chcą one pozostać odizolowane w obrębie Unii Europejskiej” – powiedział urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych.

Niezdecydowane i dezorientujące zachowanie Izraela w związku ze zbliżeniem się Palestyny do ONZ rozgniewał decydentów w Niemczech. Niemcy czują, że zostały wykorzystane, i że izraelscy urzędnicy są nieszczerzy i nie współpracują.

Wysoki rangą urzędnik niemiecki powiedział, że rezolucja w sprawie uznania państwa palestyńskiego “jest w pewnym sensie pozytywna. Wyraźnie uznaje dwupaństwowe rozwiązanie i prawo istnienia państwa Izrael”.

Napięcia między Merkel i Netanjahu

Decyzja Niemiec o powstrzymaniu się od głosowania w ONZ prawdopodobnie zaostrzy istniejące już napięcia między kanclerz Angelą Merkel i premierem Benjaminem Netanjahu, które stanowiły w ostatnich latach problem, niezależnie od bieżącej sytuacji. Wśród urzędników kancelarii premiera panują gniewne nastroje z powodu zmiany stanowiska Niemiec, zwłaszcza dlatego, że ​​wiadomości nadchodzące z Niemiec aż do wczoraj rano wskazywały, że państwo to zamierzało głosować przeciw rezolucji.

W przyszłym tygodniu odbędzie się w Berlinie spotkanie na szczycie między rządami Izraela i Niemiec. Prawdopodobnie spór dotyczący głosowania w ONZ rzuci cień na dyskusje. Odkąd cztery lata temu Netanjahu został premierem, jego stosunki z Merkel były bardzo napięte. Wiele razy Merkel czuła, że Netanjahu nie dotrzymał złożonych jej obietnic, a szczególnie złościła ją kontynuacja budowy osiedli. Włoscy urzędnicy oświadczyli wczoraj, że Włochy zamierzają wesprzeć Palestyńczyków w ich kandydaturze do ONZ. Wczoraj po południu premier Mario Monti zadzwonił do Netanjahu, aby poinformować go, że Włochy również zmienią swoje stanowisko z wstrzymania się od głosowania na poparcie Palestyńczyków. Monti wyjaśnił swoją decyzję jako będącą próbą wzmocnienia Abbasa i wizji dwóch państw dla dwóch narodów. Minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bildt zamieścił wczoraj na swoim blogu wpis, że po początkowym skłanianiu się do powstrzymania się od głosu, Szwecja również będzie głosować na tak. Podobnie i Belgia ogłosiła swoje poparcie dla palestyńskiego posunięcia. Decyzje Niemiec i Włoch nie spowodowały zmiany zdania czeskiego rządu co do sprzeciwienia się przyjęciu palestyńskiej inicjatywy – pozostając jedynym członkiem UE przeciwstawiającym się akceptacji Palestyny w ONZ. W ciągu ostatnich dni Izrael intensywnie kontaktował się z Bułgarią i Rumunią i oba kraje postanowiły powstrzymać się od głosowania. Tak samo zadecydowały narody bałtyckie – Estonia, Łotwa i Litwa – które ogłosiły, że powstrzymują się od głosu, podobnie jak Węgry i Polska. Barak David

Żydomasońska rewolucja w Kościele Katolickim

Redakcja pragnie poinformować czytelników SS, zarówno przyjaciół jak i wrogów a także obojętnych, że na prośbę wielu z nich postanowiła stworzyć nowy dział linków KATOLICKICH, pod, którym to pojęciem należy rozumieć katolicyzm sprzed żydomasońskiej rewolucji  tzw. II Soboru Watykańskiego, to znaczy tego momentu kiedy żydomasoneria przechwyciła władzę w Stolicy Piotrowej i w ornatach złożyła śmiertelne wirusy masono-syjono-judaizmu w łonie KK, tworząc nową szatańską religię Nowego Porządku Światowego a raczej Żydowskiego Porządku Światowego.

Miliony otumanionych neokatolików, zwłaszcza u nas w Polsce, pod wpływem  zmasowanej propagandy żydomediów stały się wyznawcami różnych żydomasonów okupujących Watykan, a także KK w Polsce, dzięki czemu zatraciły zdolność rozróżniania prawdy od fałszu, dobra od zła i piękna od brzydoty. W konsekwencji Polska, i inne kraje dawniej chrześcijańskie, stały się terytoriami zamieszkiwanymi przez amorficzną masę tzw. obywateli i konsumentów pędzoną wytrwale ku zgubie.

Redakcja ma nadzieję, że chociaż część zwiedzionych zrozumie, że tzw. neokatolicyzm, przede wszystkim chociaż nie tylko,  jest śmiertelną pułapką zniewolenia ludzkości w nowym konc-łagrze pod nazwą Nowy Porządek Świata.

Kiedy żydzi przyjdą ukraść twój dom, ten, w który mieszkasz – Polskę… Motywy leżące u podstaw próby zamachu na Marsz i jego przewidywane/planowane skutki: rozlew krwi, potem restrykcje policyjne przeciw Polakom – o stałym administracyjnym charakterze – są proste. Byłoby to przyspieszenie powstawania nowych struktur administracyjno-ludnościowych w Polsce, które uczyniłby Polskę jeszcze słabszą, niż jest obecnie. Zmiany takie byłoby najłatwiej dokonać właśnie przy okazji tego chaosu i naprędce wymuszanych zmian prawnych.

Chodzi tu o otwarcie Polski ma inwazję osadników żydowskich z Izraela. O stworzenie przy takiej okazji warunków prawnych, terytorialnych i logistycznych na wolną „przestrzeń życiową” dla żydów – uciekinierów z Bliskiego Wschodu. Żydom zaplanowano dać miejsce w Polsce – na ich nowe masowe osadnictwo, możliwe, że pod przykrywką pomocy humanitarnej z powodu obecnie planowo wywołanej wojny. Jest to – rzecz jasna – nic nowego, ale reaktywacja dawnych planów Judeopolonii.

Żydzi prowokują Palestyńczyków do ataków celowo po to, aby sami mieli usprawiedliwienie do ucieczki z Izraela – raju, o którym mówią z typową sobie teatralną miłością, a którego w głębi serca nienawidzą. Bo to wymaga od nich miłości niekłamanej i odpowiedzialności, a nie egoizmu, nienawiści do innych i furiactwa, które to cechy są żydom wrodzone, a potem troskliwie rozwinięte poprzez wychowywanie żydów w religijnym rasizmie i zoologicznej ksenofobii. Poza tym żydzi nie są narodem, a ich cechy charakteru i osobliwe talenty, jakie posiedli, wykluczają ich jako społeczność, która potrafi racjonalnie kierować swoim krajem. Podkreślała to już w latach 50-tych polska endecja w Londynie, prorokując krótki żywot tego krwawego państwa i niebezpieczeństwo powrotu tamtych żydów do Polski. Nic zatem dziwnego w spostrzeżeniu, że żydzi już od dawna szukają dla siebie jakiegoś azylu. Ale także już od lat widać było i to, że nowym miejscem osiedlenia-inwazji będzie Polska, bo jest to dla nich najlepsze miejsce na ziemi i od wieków sprawdzone.

Budowa Izraela na Bliskim Wschodzie była największym błędem żydostwa na przestrzeni 2000 lat, bo ich koczownicza i egoistyczna psychika połączona z niską inteligencją oraz patologiczną miłością własną czynią zamieszkanie samodzielne zbyt trudnym, jak na ich niedostateczny intelekt i słabowite barki, a co dało im genetyczny nawyk oglądania się na goja, którego w Izraelu nie ma w dostatecznej ilości. Zatem to, co obecnie widzimy w Polsce i Izraelu, to przygotowania do skorygowania tego błędu.

Tak zupełnie na marginesie; konflikt arabsko-izraelski, palestyńsko-izraelski, irańsko-izraelski, tak naprawdę nie istnieją! To, co jest rzeczywiste, to jedynie agresja judaizmu wymierzona w chrześcijaństwo, a sam Izrael ze swoim napadaniem na sąsiadów, to jakieś uzewnętrznienie sprzeczek wewnątrz-żydowskich. Sprzeczności te miotające żydami, wynikają głównie z barku własnej tożsamości żydostwa, bo judaizm powstał jako antyteza chrześcijaństwa, samodzielnie nigdy nie istniał i jest od chrześcijaństwa młodszy.

Kiedy żydzi wyjechali z Europy na B. Wschód, to zostali automatycznie odcięci od swego własnego głównego korzenia, jakim jest wspomniane antychrześcijaństwo, a które trudno uprawiać bez chrześcijan, skutkiem czego utracili też całkowicie i resztę jakieś tam nieokreślonej, pozostałej im jeszcze tożsamości, a nie stworzyli nowej – apriorycznej, jak myśleli założyciele. W Izraelu powstało coś samoistnego, toczy się tam wstydliwy dla żydów, niewątpliwie powolny i zwalczany, ale jednak niepohamowany proces powstawania nowej tożsamości, której nikt nie przewidział: „odżydzania” Izraela (normalnienia, bo każde państwo musi być „normalne”, aby jakoś egzystować, nawet tak zbrodnicze). Fenomen jest zauważany już od lat sześćdziesiątych, a nawet ma swoją nazwę: „antysemityzm w Izraelu”.

To jest PROBLEM.

Problem losów Izraela i jego tożsamości były dyskutowane nieprzerwanie od początku dwudziestego wieku do dziś. I tak „dziś” jak i „wtedy” Izrael  składa się trzech głównych środowisk żydowskich, gdzie „koszulka lidera” ciągle przechodzi z rąk do rąk: jedni chcą Izraela w Palestynie, drudzy w Polsce, a trzecia grupa chce ten cały Izrael w ogóle zlikwidować. Ta trzecia strona uważa (i tak cały czas twierdziła), że to bardzo głupio tak się afiszować z tym swoim „Izraelem”, bo „czas jeszcze nie nadszedł” i cały ten „Izrael” niebezpiecznie otwiera gojom oczy na obecność i zachowanie żydów, psując tym żydowskie interesy. Ci trzeci są najbardziej autentyczni, bo najcwańsi i jeżeli usłyszymy w wiadomościach informacje o tym, że Izrael wyleciał w powietrze na bombie atomowej, (bo jakiś „palestyński terrorysta” ukradł armii Izraelskiej ten nuklearny ładunek, założył go sobie na szelki, wsiadł do autobusu i nacisnął guzik detonatora) to znaczy, że tym razem pierwsza opcja przegrała, a wygrała opcja druga, a najpewniej trzecia. W trzeciej opcji jest też rozwiązanie wstydu, jaki trapi wielu rezolutnych żydów w świecie.

To jest PROBLEM, polski problem.

Wydarzenia po-okrągłostołowe ostatnich 20 lat to nic innego, jak systematyczna i planowa reaktywacja Izraela w Polsce. To w tym celu zniszczono polską infrastrukturę militarną, ciężki przemysł, ochronę prawną i socjalną emerytów, wprowadzono gigantyczne zadłużenie tak osoby fizycznej, jak i państwa po to, aby wszystko było zatomizowane, osłabione i jako takie łatwo poddane totalnej kontroli jewrejstwa. Wydzielono osobną jednostkę MSW od cyfryzacji Polski, która jest sterowana przez serwery izraelskie.

To wszystko zostało rozpoczęte 20-30 lat temu, w ogłupiającym, okultystycznym jazgocie ekumeniczno-shoahowego bełkotu filozoficzno-teologicznego, który był niczym innym, jak narzędziem żydowskim użytym przeciwko katolickiej Polsce. Jego skutki pozostają do dziś, a nawet tamto zło zaczyna żyć już własnym życiem. Np. film „Pokłosie” jest prostym produktem tamtych czasów, tamtego kąkolu. To w tamtych czasach osłabiono mentalnie polski system immunologiczny, który teraz bez większych problemów przyjmuje na siebie tę diabelską kloakę i zezwala na bezkarne chodzenie po ulicach tym świniom z „Pokłosia”. A i moment premiery tego antypolskiego przestępstwa nie jest przypadkowy, lecz zaplanowany w wieloletniej perspektywie.

Słyszy się uspokajające głosy, które mają osłabić polski niepokój związany z zagrożeniem żydowskim. Uspokajacze motywują, że przecież „żydzi mieszkali w Polsce od setek lat i nic to, jak będą tu mieszkać obecnie, bo “w końcu to tacy sami Polacy jak i my”.

Nie wdając się w ocenę tego, czy ktoś, kto tak argumentuje jest albo durniem, albo oszustem, zauważmy dwie sprawy, które każą nam takie myślenie odrzucić i to bez jakiejś specjalnej dyskusji:

1. Żydzi zawsze byli wrogami polskości i polskiej państwowości, wyniszczali Polaków na wszelkie sposoby, zawsze kolaborowali z naszymi wrogami przeciw nam. Oni wiedzą lepiej niż Polacy to, że Polski katolicyzm jest Wybraństwem, które zostało utracone przez Lud Starego Testamentu z powodu zamordowania Syna Bożego –Pana Jezusa Chrystusa, a które to Wybraństwo przeszło na Polski Kościół. Żydzi podając się fałszywie za biologiczno-historycznych kontynuatorów Staro-Izraelitów, chcieliby – do kompletu – ukraść to Wybraństwo Polakom, tak jak ukradł to Jakub Ezawowi. Utrata wybraństwa przez Ezawa na rzecz Jakuba polegała na jego osłabieniu moralnym, a nawet fizycznym utrudzeniu. To dlatego żydzi dbają o to, aby na każdym kroku wyniszczać poziom moralny Polaków, szczególnie intensywnie wyniszczają polską młodzież i macierzyństwo, licząc na to, że tak wyczerpany Polak przyjmie od żyda miskę soczewicy. Mało kto wie lub rozumie (czy jest w stanie to policzyć w wartości pieniądza), że potęga militarna nowoczesnych Prus została zbudowana za polskie złoto, które żydzi ukradli Polakom i wywieźli do Berlina. Mało kto wie i rozumie, że we wrześniu 1939 roku żydzi owacyjne przyjmowali wkraczające wojska niemieckie – Wehrmacht, a to na trupach polskich obrońców Państwa Polskiego. Nawet polscy analfabeci historii coś wiedzą o owacyjnych powitaniach Armii Czerwonej przez żydów, a nawet ich zbrodniach ludobójstwa, których się dopuszczali na Polakach od 17 września 39 (Katyń zaczął się na drodze Piaski – Hrubieszów już 17 września 1939 i jego sprawcami byli żydzi). Ale witanie Niemców przez żydowskie gminy jest przykryte zmową milczenia, bo nie pasuje to do religii holocaustu. A tak naprawdę było, żydzi witali Niemców transparentami, śpiewem i podarkami; mądrzy żydzi witali w Polsce dobrych Niemców.

2. Żydzi, którzy najadą Polskę:

- Będą obcym państwem, które wkroczy na terytoriom bez państwa. A nie muszą oni na samym początku defilować ze swym uzbrojeniem, ale mogą – dla uspokojenia -  występować w roli uchodźców z terenów wojennych w Palestynie, a i będą wyglądali jak pokrzywdzeni przez los.

- Będą „narodem”, „ludźmi”, którzy w Polakach spotkają motłoch, tak w oczach własnych, jak i w oczach całej opinii światowej

- Staną się – z czasem – uzbrojeni po zęby i broni tej będą używać przeciw Polakom. Każdy żydowski chłopak w wieku lat 18 jest nie tylko przeszkolony wojskowo, ale i na dodatek strzelał już średnio do kilku Palestyńczyków  i ma on obniżony próg decyzji oddania strzału do drugiego człowieka. Przy czym strzelanie do Polaka nie będzie strzelaniem do człowieka, ale do psa lub osła. Polak nie jest dla żyda człowiekiem, ale bydlęciem, które nie tylko można, ale wręcz trzeba zabić, bo jest to radością dla Jahwe, a tak naucza „święty” Talmud. A żydzi są wierni słowu tego najświętszego dla nich pisma.

- Będą środowiskiem hermetycznym, tak mentalnie, fizycznie i logistycznie.

- Utworzą natychmiast wielkie getta, głównie w Warszawie, Łodzi, Lublinie i Wrocławiu, a tereny te zdobędą przez wypędzenie obecnych mieszkańców. Uczynią to za pomocą broni masowego rażenia lub pozorów ich użycia przez „terrorystów”. Przy takim ataku Polacy w panice opuszczą swe domy i osiedla, a żydowscy antyterroryści wejdą, aby zabezpieczyć teren przed katastrofą, a zaraz potem okaże się, że Polacy nie będą mogli już wrócić i będą musieli koczować w jakichś własnych obozach dla uchodźców. Lub też dostaną zaproszenie do osiedlenia się w Niemczech Wschodnich, z czym Niemcy sami wystąpią, bo nie chcą Turków, a Merkel ma dla nas zrozumienie.

- Utworzą kontrolę nad telekomunikacją, zasileniem w wodę i energię elektryczną. Wyłączą Polakom Internet, a ten, który pozostanie, będzie źle działał i na warunkach zawyżonej opłaty za korzystanie z niego. O kontroli bankowej nie wspominamy.

- Przejmą lub zniszczą wszelkie archiwa, akty notarialne, a nawet księgi kościelne, dokonają zajęcia tej części administracji, która odpowiada za ewidencje ludności, a to łącznie z sądami.

- Będą terroryzować Polaków indywidualnie tam, gdzie ich getta nie będą totalne – a zamieszkanie będzie mieszane. Żydzi będą mieszkać na górnych piętrach, a Polacy na dolnych. Przejścia dla Polaków będą osiatkowane i Polacy przemieszczający się w tych tunelach upodobnią się do groźnych zwierząt cyrkowych przeganianych z klatki na arenę i z powrotem. Jeżeli żyd uzna za konieczne, będzie rzucał w takie polskie zwierzę niedopałki papierosów lub polewał je fekaliami. Żyd będzie podawał duże cegły 2-4 letnim żydziakom, aby one zrzucały te kamienie na polskie dzieci przechodzące akurat pod nimi, bo żyd musi uczyć się zabijać gojów równocześnie z własną nauką chodzenia.

- Zabiorą Polakom dowolne nieruchomości – te, które żyd zażyczy sobie zabrać Polakowi, będą zabrane gwałtem albo podstępem. Gdyby jakiś wieśniak przyszedł z awanturą do sołtysa lub na policję, domagając się tam usunięcia żyda z jego nieruchomości, to zostanie zastrzelony na miejscu i to „w obronie własnej”.

- Będą „Polakami”, to oni będą występować na forum międzynarodowym jako Polacy, jako „polskie organizacje” i będą odpowiadać za praktyczne funkcjonowanie polskiego terytorium w stosunku do sąsiadów, np. bezproblemowe transporty surowców z Rosji do Europy. Zdobędą tym poklask międzynarodowy, bo wszystko będzie funkcjonowało lepiej i np. obecna plaga piractwa drogowego będzie wyeliminowana.

- Dokonają w skali całego kraju terytorialnego podziału bezpieczeństwa według sieci komunikacyjnych oraz większych ciągów wodnych, a do pewnych stref Polacy nie będą mieli wstępu. Z powietrza kontrola będzie odbywała się za pomocą dronów. System kamer identyfikujący twarze przechodniów lub kierowców będzie zsynchronizowany z dronami i algorytm komputera będzie decydował o tym, czy nasycenie podejrzanych, zarejestrowanych twarzy osób jadących w jednym autobusie nie jest zbyt wysokie lub dopuszczalne. To zadecyduje o tym, czy autobus będzie puszczony dalej, czy zatrzymany przez patrol. Jeżeli rewizja bagażów w zatrzymanym autobusie wykaże kije do szczotek od zamiatania, które będą podejrzane jak narzędzia walki, to będą one skonfiskowane, a ich właściciel zamknięty w więzieniu za terroryzm. Natomiast gdyby ktoś w trakcie takiego zatrzymania stawiał opór, to będzie zastrzelony – “w obronie własnej”.

Gdyby autobus się nie zatrzymał do kontroli, to dron odpali rakietę, która zniszczy ten „terrorystyczny obiekt” w całości.

- Będą dokonywać aktów terrorystycznych przeciw samym sobie, a to po to, aby budować zarówno motywacje walki wśród własnych szeregów, jak i pozyskiwać dla siebie litość i pozytywne opinie obserwatorów zagranicznych.

- Doprowadzą do tego, że ich agenci w rządzie warszawskim dokonają głębokiej decentralizacji różnych prowincji. Agenci zgodzą się na to, aby takie zdecentralizowane prowincje podjęły intensywne kontakty integracyjne z krajami sąsiednimi tak, że ciężar administrowania prowincjami będzie zdjęty z Warszawy.

-Utworzą – będą ich finansować i wspierać medialnie – opozycję antysemitów, a w zasadzie żydożerców. Ci zaś będą agresywnie i hałaśliwie napadać na żydów, nawet krwawo, ale to tak „od święta” lub przy okazji jakiejś wizyty dyplomatów z zagranicy, ale w końcowym rozrachunku - bezskutecznie.

Jeżeli ktoś określa powyższy punkt nr 2 jako niedorzeczność, to odsyłamy go do rzeczywistości w Palestynie i okolicach. Punkt ten jest w zasadzie prostą forma transkrypcji językowej warunków palestyńskich na polskie, a które są tam na Bliskim Wschodzie rzeczywiście wypraktykowane od lat. W podpunktach tych nie ma niczego, co byłoby zmyślone lub choćby występowało sporadycznie. Na dowód powyższego istnieje ogromny materiał dokumentalny, łącznie z video ukazującym małych żydków (pół metra wzrostu) zrzucających – z balkonu – głazy na palestyńskie dzieci. Podobne historie piszący te słowa usłyszał od syna polskiego oficera (z II Korpusu), którego ojciec pozostawił swą ciężarną żonę w Palestynie, a sam poszedł dalej na wojnę. Kiedy ten synek polskiego oficera nauczył się chodzić, to doświadczył właśnie czegoś podobnego – mali żydzi kamienowali małych Polaków (którzy byli tam jakąś małą garstką, a i jako taką bezwzględnie wyniszczaną przez żydów), ale w tę opowieść piszący te słowa nie mógł uwierzyć, dopóki nie zobaczył w TV małych żydów rzucających głazy na palestyńskie dzieci. „Dopóki nie dotkniesz, to i nie uwierzysz”.

Polska jest w stanie wojny,

tej najtrudniejszej, bo niewypowiedzianej.

Hańba tym, którzy tkwią w bezczynności lub co gorsza, tolerują wroga!

(-) Krzysztof Cierpisz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2R Fragment TT54 Labor nr 4 ## 21 12 2011 id 327
wykład nr 3 12 09
Oredzia Ostrzezenie 11 12
Oredzia Ostrzezenie 10 12
Zatrucia alkoholami niekonsumpcyjnymi - Nowa Klinika 2000 Vol 7 Nr 11-12, uczelnia awf, pierwsza pom
Prawo karne wykład nr 6 z dn  12 2011 (1)
Joga Magazyn MaciejWielobob pl nr 5 grudzień 2010 medytacja
Cwiczenia nr 11,12 RPiS id 1246 Nieznany
Przykładowe zadania na Kolokwium nr 1, 21.12.2012
zalacznik nr 1 25 12 13 efekty ksztalcenia socjologia I
zalacznik nr 9 25 12 13 efekty ksztalcenia pedagogika specjalna I, naukowe, pipek, efekty ksztalceni
wyklady brakujace grudzien 12
TEST NR 1 06 12
ORĘDZIE NR7 z serii „Ostrzeżenie” Sierpień 11 miesiącem ratunku dla dusz
zalacznik nr 8 25 12 13 efekty ksztalcenia pedagogika II, naukowe, pipek, efekty ksztalcenia cito!
062N-T-25012008, KOLOKWIUM Nr 1 z ASTRONAWIGACJI_____12
Zatrucia tlenkiem węgla - Nowa Klinika 2000 Vol 7 Nr 11-12, uczelnia awf, pierwsza pomoc
Farma kolokwium nr 4 grudzien 09

więcej podobnych podstron