Cykl Karmazynowy Cien T1 Miecz Rodu綿wyrow

R. A. Salvatore


Miecz Rodu Bedwyr贸w

(The Sword of Bedwyr)


T艂umaczy艂a Anna Krawczyk-艁askarzewska


Dla Betsy Mitchell, za Jej wsparcie i wk艂ad oraz za wskazanie nowych dr贸g i mo偶liwo艣ci. Doprawdy, entuzjazm jest zara藕liwy.

Specjalne podzi臋kowania nale偶膮 si臋 Wayne鈥檕wi Changowi, Donaldowi Puckey鈥檕wi i Nancy Hanger. Bran偶a wydawnicza jest szczeg贸lnie trudna i konkurencyjna, tote偶 praca z tak utalentowanymi i oddanymi osobami zapewnia ogromny komfort.



PROLOG


Oto Wyspy Morza Avon: poszarpane wierzcho艂ki i faliste wzg贸rza, 艂agodne deszcze i porywiste wiatry dm膮ce znad lodowc贸w ku Morzu Grzbietowemu. A dalej rozci膮ga si臋 spokojna Baranduine, ziemia prostego ludu i elf贸w Wysokiego Rodu, l膮d sk膮pany w zieleni i t臋czach. I jeszcze Pi臋ciu Wartownik贸w, zapory dla wiatr贸w, nagie szczyty podobne do wielkich, rogatych baran贸w, i wielobarwne porosty, kt贸re roztaczaj膮 niesamowity blask o zmierzcha Niechaj wszyscy 偶eglarze strzeg膮 si臋 ska艂 w pobli偶u tej pi膮tki!

Jest jeszcze Pretoria, najludniejsza i najbardziej cywilizowana wyspa, gdzie dominuje handel z l膮dem sta艂ym, a okolica a偶 roi si臋 od miast.

Poza tym nieokie艂znany Eriador. To ziemia wojen i twardych ludzi, kt贸rzy pos艂uguj膮 si臋 mieczem r贸wnie dobrze jak p艂ugiem. To ziemia klan贸w, dla kt贸rych walka z pojedynczym cz艂owiekiem oznacza walk臋 z ca艂ym jego rodem, a o lojalno艣ci decyduj膮 wi臋zy krwi.

Nieokie艂znany Eriador. Tam chmury k艂臋bi膮 si臋 nisko nad poro艣ni臋tymi zieleni膮 pag贸rkami, a wiatr jest zimny nawet w 艣rodku lata. Tam elfy Wysokiego Rodu ta艅cz膮 na ukrytych wzg贸rzach, a gburowate krzaty wykuwaj膮 bro艅, kt贸ra w ci膮gu roku niechybnie pokryje si臋 krwi膮 wroga.

Opowie艣ci o barbarzy艅skich naje藕d藕cach, Huegotach, s膮 zaiste d艂ugie, a wp艂yw tego wojowniczo usposobionego narodu na mieszka艅c贸w Eriadoru nie ulega w膮tpliwo艣ci. Jednak Huegoci nigdy nie zaj臋li tej ziemi i nigdy nie zniewolili eriadorskiego ludu. W klanach zamieszkuj膮cych Eriador i barbarzy艅skie wyspy m贸wi si臋, 偶e za ka偶dego zabitego Huegota gin膮艂 jeden Eriadorczyk. Z tak tragicznym 偶niwem w walce z pot臋偶nymi barbarzy艅cami nie m贸g艂 por贸wna膰 si臋 偶aden inny lud.

Z jaski艅 呕elaznego Krzy偶a pochodzili cyklopi, dzikie i pozbawione lito艣ci jednookie bestie. 艁upili t臋 krain臋, zostawiaj膮c za sob膮 popi贸艂 i zgliszcza, mordowali ka偶dego, kto nie zdo艂a艂 uciec przed ich atakiem. A na Eriadorze spo艣r贸d klan贸w zosta艂 wy艂oniony przyw贸dca, Bruce MacDonald, Jednocz膮cy, kt贸ry zebra艂 m臋偶czyzn oraz kobiety i zmieni艂 przebieg wojny. Powiadaj膮, 偶e kiedy zachodnie pola zosta艂y oczyszczone, sam Bruce MacDonald wyr膮ba艂 drog臋 przez p贸艂nocne odga艂臋zienie 呕elaznego Krzy偶a, aby jego wojska mog艂y si臋 przedosta膰 na wschodnie terytoria i zmia偶d偶y膰 cyklop贸w.

To dzia艂o si臋 sze艣膰set lat temu.

Z morza nadci膮gn臋li 偶o艂nierze Gaskonii, wielkiego kr贸lestwa na po艂udnie od wysp. I sta艂o si臋 tak, 偶e Avon, ziemia Elkinadoru, zosta艂a podbita i 鈥瀠cywilizowana鈥. Ale Gasko艅czykom nigdy nie uda艂o si臋 zapanowa膰 nad p贸艂nocn膮 cz臋艣ci膮 Eriadoru. Drewniane okr臋ty pierwszej floty roztrzaska艂y si臋 i uton臋艂y we wzburzonych odm臋tach Morza Grzbietowego, drug膮 flot臋 za艣 unicestwi艂y ogromne wieloryby. Z okrzykiem 鈥濨ruce MacDonald!鈥 na ustach, wskrzeszaj膮cym pami臋膰 dawnego bohatera, lud Eriadoru walczy艂 o ka偶d膮 pi臋d藕 ukochanej ziemi. Jego op贸r by艂 tak zawzi臋ty, 偶e Gasko艅czycy nie tylko wycofali si臋, ale nawet wznie艣li mur, by odgrodzi膰 si臋 od p贸艂nocnych ziem, kt贸re ostatecznie uznali za niemo偶liwe do zdobycia.

Poniewa偶 Eriadorczycy wci膮偶 stawiali op贸r, a na po艂udniu tu i 贸wdzie wojna dos艂ownie wisia艂a w powietrzu, Gasko艅czycy w ko艅cu przestali si臋 interesowa膰 wyspami i opu艣cili je. Wp艂yw ich kultury mo偶na zauwa偶y膰 w j臋zyku, obrz臋dach religijnych i sposobie ubierania ludu Avon, ale nie na Eriadorze, nie w nieujarzmionej krainie, gdzie religia jest starsza od Gaskonii, a najwa偶niejszym spoiwem s膮 wi臋zy rodzinne.

Te wydarzenia mia艂y miejsce trzysta lat temu.

Na Avon, w Carlisle na rzece Stratton, pojawi艂 si臋 obdarzony wielk膮 moc膮 kr贸l-czarnoksi臋偶nik, kt贸ry postanowi艂 podporz膮dkowa膰 sobie wszystkie wyspy. Nazywa艂 si臋, i nadal nazywa, Greensparrow. Jest cz艂owiekiem gwa艂townym i nie przebieraj膮cym w 艣rodkach. Podpisa艂 nikczemny pakt z Cresisem, kt贸ry rz膮dzi艂 cyklopami. Greensparrow nada艂 mu tytu艂 pierwszego ksi臋cia i sprowadzi艂 do swojej armii skorych do wojaczki jednookich. Zdoby艂 Avon w zaledwie dwa tygodnie, zmia偶d偶y艂 wszelk膮 opozycj臋, a potem zamarzy艂o mu si臋 podbicie Eriadoru. Jego armia podzieli艂a los barbarzy艅c贸w, cyklop贸w i Gasko艅czyk贸w.

W贸wczas nadci膮gn臋艂a nad Eriador ciemno艣膰, kt贸rej nie m贸g艂 przeci膮膰 偶aden miecz i kt贸rej nie zdo艂a艂a rozp臋dzi膰 nawet najwi臋ksza odwaga. By艂a to zaraza, kt贸r膮, jak szeptano trwo偶liwie, wywo艂a艂y moce nieczyste. Na Avon nikt nie odczu艂 jej skutk贸w, ale na wolnym terytorium Eriadoru, zar贸wno na l膮dzie sta艂ym, jak i na wyspach, wymar艂y dwie trzecie ludno艣ci, a na ka偶dych trzech mieszka艅c贸w, kt贸rzy prze偶yli, dw贸ch odczuwa艂o tak wielkie os艂abienie, 偶e nawet nie pr贸bowali podj膮膰 walki.

W ten spos贸b Greensparrow rozszerzy艂 swe panowanie. Na mocy narzuconego przez siebie rozejmu zdoby艂 wszystkie ziemie na p贸艂noc od 呕elaznego Krzy偶a. W g贸rniczym miasteczku Montfort wyznaczy艂 贸smego ksi臋cia, kt贸ry nosi艂 imi臋 Caer MacDonald, na cze艣膰 Jednocz膮cego.

Na Eriadorze zapanowa艂y ci臋偶kie czasy. Elfy Wysokiego Rodu wycofa艂y si臋, a krzaty zosta艂y wzi臋te do niewoli.

To by艂o dwadzie艣cia lat temu. W艂a艣nie wtedy przyszed艂 na 艣wiat Luthien Bedwyr.

Oto jego opowie艣膰.



Rozdzia艂 1

ROZTERKI ETHANA


Ethan Bedwyr, najstarszy syn lorda Bedwydrin, sta艂 wyprostowany na balkonie wielkiego domu w Dun Varna i obserwowa艂 dwumasztowiec pod czarn膮 bander膮, kt贸ry leniwie wp艂ywa艂 do portu. M臋偶czyzna o wynios艂ej postawie by艂 nachmurzony, jeszcze zanim dostrzeg艂 oczekiwan膮 flag臋, na kt贸rej widnia艂y skrzy偶owane, otwarte d艂onie nad przekrwionym okiem. Tylko statki kr贸l贸w albo p贸艂nocno-wschodnich barbarzy艅c贸w 偶eglowa艂y tak jawnie po zimnych wodach Morza Grzbietowego, zawdzi臋czaj膮cego sw膮 nazw臋 strasznym, czarnym p艂etwom mi臋so偶ernych wieloryb贸w, kt贸rych wyg艂odnia艂e stada przemierza艂y ciemn膮 to艅. Zreszt膮, barbarzy艅cy nie podr贸偶owali w pojedynk臋.

Wkr贸tce oczom Ethana ukaza艂a si臋 druga flaga, na kt贸rej muskularna, zgi臋ta w 艂okciu r臋ka dzier偶y艂a kilof.

Go艣cie? 鈥 zagadn膮艂 kto艣 za jego plecami. Ethan rozpozna艂 g艂os ojca, lecz nie odwr贸ci艂 si臋.

To proporzec鈥 ksi臋cia Montfort 鈥 odpar艂 z wyra藕n膮 pogard膮 w g艂osie.

Gahris Bedwyr stan膮艂 na balkonie obok swego syna. Ethan skrzywi艂 si臋, zerkn膮wszy na ojca, kt贸ry w odleg艂ych wspomnieniach wydawa艂 si臋 taki dumny i silny. W blasku wschodz膮cego s艂o艅ca br膮zowe oczy Gahrisa intensywnie l艣ni艂y, a zimna oceaniczna bryza owiewa艂a jego g臋ste, srebrzyste w艂osy, ods艂aniaj膮c rumian膮, pooran膮 bruzdami twarz, kt贸r膮 podczas wielogodzinnych po艂ow贸w na niebezpiecznym morzu zd膮偶y艂o postarzy膰 s艂o艅ce. Gahris dor贸wnywa艂 Ethanowi wzrostem, a zatem by艂 wy偶szy od wi臋kszo艣ci ludzi na wyspie Bedwydrin, kt贸rzy z kolei przerastali innych mieszka艅c贸w kr贸lestwa. W barkach by艂 nadal szerszy ni偶 w pasie, a 偶y艂y na ramionach 艣wiadczy艂y o tym, 偶e ci臋偶ko pracowa艂 za m艂odu.

Jednak kiedy statek z czarnymi 偶aglami zbli偶a艂 si臋 do dok贸w, a ochryp艂e krzyki cyklopowej za艂ogi ponagla艂y wyspiarzy do us艂ugiwania, oczy Gahrisa nie wyra偶a艂y w艂adczego majestatu.

Ethan znowu odwr贸ci艂 wzrok w stron臋 przystani, nie chc膮c patrze膰 na upokorzonego ojca.

To chyba kuzyn ksi臋cia 鈥 odezwa艂 si臋 Gahris. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e podczas wakacji zamierza艂 zwiedza膰 wyspy na p贸艂nocy. No c贸偶, musimy zadba膰 o to, 偶eby uprzyjemni膰 mu pobyt.

Odwr贸ci艂 si臋, jakby chcia艂 odej艣膰, ale widz膮c, 偶e Ethan wci膮偶 kurczowo 艣ciska por臋cz balkonu, przystan膮艂.

B臋dziesz walczy艂 na arenie, 偶eby zabawi膰 naszych go艣ci? 鈥 zapyta艂, cho膰 wiedzia艂, jak膮 us艂yszy odpowied藕.

Tylko pod warunkiem, 偶e moim przeciwnikiem b臋dzie kuzyn ksi臋cia 鈥 odpar艂 Ethan z niezm膮con膮 powag膮 鈥 i 偶e stoczymy walk臋 na 艣mier膰 i 偶ycie.

Musisz nauczy膰 si臋 akceptowa膰 to, co zastajesz 鈥 napomnia艂 go Gahris.

Ethan zwr贸ci艂 ku niemu rozw艣cieczone spojrzenie. 膯wier膰 wieku temu, jeszcze zanim niezale偶ny Eriador da艂 si臋 podporz膮dkowa膰 okrutnemu kr贸lowi Greensparrow z Avon, tak m贸g艂by spogl膮da膰 sam Gahris.

Bedwyr senior potrzebowa艂 d艂u偶szej chwili, 偶eby si臋 opanowa膰 i przypomnie膰 sobie, jak wiele ryzykowa艂 on i jego lud. W przypadku mieszka艅c贸w Bedwydrin i innych wysp sytuacja przedstawia艂a si臋 zupe艂nie dobrze. Greensparrow niepokoi艂 si臋 g艂贸wnie o Avon, a 艣ci艣lej o tereny na po艂udnie od g贸r zwanych 呕elaznym Krzy偶em, i chocia偶 Morkney, ksi膮偶臋 Montfort, rz膮dzi艂 tward膮 r臋k膮 na sta艂ym l膮dzie Eriadoru, to wyspiarzom specjalnie si臋 nie naprzykrza艂 鈥 pod warunkiem, oczywi艣cie, 偶e regularnie otrzymywa艂 dziesi臋cin臋, a jego wys艂annicy byli nale偶ycie traktowani, je艣li zdarzy艂o im si臋 zawita膰 na kt贸r膮艣 z wysp.

Nasze 偶ycie nie jest takie z艂e 鈥 zauwa偶y艂 Gahris, pr贸buj膮c ugasi膰 ogie艅 w duszy niepokornego syna. Lord nie zdziwi艂by si臋, gdyby dowiedzia艂 si臋 jeszcze tego dnia, 偶e Ethan zaatakowa艂 kuzyna ksi臋cia ca艂kiem otwarcie, przy stu 艣wiadkach i kilkunastu Gwardzistach Pretoria艅skich!

Nie jest, je艣li chce si臋 by膰 poddanym 鈥 warkn膮艂 Ethan, wci膮偶 zirytowany.

Ca艂y pradziadek 鈥 mrukn膮艂 Gahris pod nosem.

Ethan zachowywa艂 si臋 tak, jakby wci膮偶 panowa艂 okres okupionej gwa艂tem niepodleg艂o艣ci, kiedy to Bedwydrin walczy艂a z ka偶dym, kto uzurpowa艂 sobie miano w艂adcy. Dzieje wyspy obfitowa艂y w relacje z wojen przeciw barbarzy艅skim naje藕d藕com, hordom cyklop贸w, samozwa艅czym kr贸lom Eriadoru, kt贸rzy chcieli przemoc膮 zjednoczy膰 wysp臋, a nawet przeciw pot臋偶nej flocie Gaskonii, kiedy to rozleg艂e po艂udniowe kr贸lestwo usi艂owa艂o podbi膰 wszystkie tereny otoczone mro藕nymi wodami p贸艂nocy. Avon ust膮pi艂a pod naporem Gasko艅czyk贸w, lecz zaprawieni w bojach wojownicy Eriadoru tak naprzykrzali si臋 naje藕d藕com, 偶e ci ostatni wznie艣li mur, aby odgrodzi膰 p贸艂nocn膮 prowincj臋, i o艣wiadczyli, i偶 tak dzikiej ziemi nie da si臋 poskromi膰. W owych walecznych czasach Bedwydrin szczyci艂a si臋 tym, 偶e 偶aden gasko艅ski 偶o艂nierz, kt贸ry postawi艂 stop臋 na wyspie, nie zdo艂a艂 prze偶y膰.

Ale to by艂a stara historia, sprzed siedmiu pokole艅, i Gahris Bedwyr musia艂 ulec wichrom przemian.

Jestem Bedwydrinem 鈥 odburkn膮艂 Ethan, jakby to o艣wiadczenie wyja艣nia艂o wszystko.

Jak zawsze w艣ciek艂y buntownik! 鈥 warkn膮艂 sfrustrowany Gahris. 鈥 Przekl臋te niech b臋d膮 skutki twych poczyna艅! Jak偶e kr贸tkowzroczna jest twoja duma...

Moja duma jest w艂a艣ciwa wszystkim Bedwydrinom 鈥 przerwa艂 mu Ethan. Jego br膮zowe jak cynamon, charakterystyczne dla klanu Bedwyr贸w oczy zab艂ys艂y gro藕nie w promieniach porannego s艂o艅ca.

Spojrzenie tych oczu zniech臋ci艂o lorda do riposty.

Przynajmniej tw贸j brat zabawi naszych go艣ci jak nale偶y 鈥 rzek艂 Gahris cicho i odszed艂.

Ethan obejrza艂 si臋 na przysta艅, gdzie statek zd膮偶y艂 ju偶 zawin膮膰. Zwali艣ci, jednoocy cyklopi krz膮tali si臋 przy cumach, popychaj膮c ka偶dego wyspiarza, kt贸ry stan膮艂 im na drodze, a nawet i tych kilku, kt贸rzy starali si臋 nie zawadza膰. Ci brutale nie nosili srebrno-czarnych uniform贸w Gwardii Pretoria艅skiej; tworzyli stra偶 przyboczn膮 ka偶dego szlachetnie urodzonego m臋偶a. Nawet Gahris mia艂 kilkunastu takich stra偶nik贸w 鈥 podarunek ksi臋cia Monfort.

Ethan potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z obrzydzeniem, a potem skierowa艂 wzrok na dolny, s艂u偶膮cy do 膰wicze艅 dziedziniec i na lew膮 cz臋艣膰 balkonu, gdzie spodziewa艂 si臋 ujrze膰 Luthiena, swojego jedynego, m艂odszego o pi臋tna艣cie lat brata. Luthien przebywa艂 tu niemal bez przerwy, chc膮c doskonali膰 umiej臋tno艣ci szermiercze i 艂ucznicze. Wci膮偶 tylko 膰wiczy艂 i 膰wiczy艂. By艂 oczkiem w g艂owie swego ojca i nawet Ethan musia艂 przyzna膰, 偶e w ca艂ej krainie nie by艂o znamienitszego wojownika.

Zauwa偶y艂 brata natychmiast, a to za spraw膮 rudawej smugi, jak膮 tworzy艂y jego d艂ugie, kr臋cone w艂osy, zaledwie o ton ciemniejsze od jasnych pukli Ethana. Nawet z tej odleg艂o艣ci sylwetka Luthiena robi艂a imponuj膮ce wra偶enie. Mia艂 prawie metr dziewi臋膰dziesi膮t wzrostu, pot臋偶n膮 klatk臋 piersiow膮 i umi臋艣nione barki. Z艂ocisto-br膮zowa sk贸ra 艣wiadczy艂a o tym, 偶e lubi艂 obje偶d偶a膰 wysp臋, na kt贸rej deszcz go艣ci艂 cz臋艣ciej ni偶 s艂o艅ce.

Ethan obserwowa艂 Luthiena z nachmurzon膮 min膮. M艂odzieniec z 艂atwo艣ci膮 poradzi艂 sobie w walce z kolejnym partnerem, a w chwil臋 p贸藕niej b艂yskawicznie obr贸ci艂 si臋 i jednym pchni臋ciem, skr臋tem cia艂a i zamaszystym wykrokiem zdo艂a艂 powali膰 przeciwnika, kt贸ry usi艂owa艂 zaskoczy膰 go od ty艂u.

Wojownicy, kt贸rzy ogl膮dali pojedynek, wydali okrzyk aprobaty, Luthien za艣 powsta艂 i z szacunkiem pochyli艂 g艂ow臋.

O tak, Ethan wiedzia艂, 偶e Luthien dobrze zabawi 鈥瀏o艣ci鈥, i ta mysi stawa艂a dumnemu m臋偶czy藕nie ko艣ci膮 w gardle. Jednak nie obwinia艂 Luthiena. Jego brat by艂 jeszcze m艂ody i g艂upi. Maj膮c raptem dwadzie艣cia lat, Luthien nigdy nie zazna艂 prawdziwej wolno艣ci i nie widzia艂 Gahrisa przed doj艣ciem do w艂adzy kr贸la-czarnoksi臋偶nika Greensparrowa.

Tymczasem Gahris wyszed艂 na dziedziniec i gestem r臋ki przywo艂a艂 Luthiena. 艢miej膮c si臋 i kiwaj膮c g艂ow膮, pokaza艂 mu doki. Luthien w odpowiedzi u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i zaraz tam pobieg艂, po drodze wycieraj膮c r臋cznikiem umi臋艣nione cia艂o; uwielbia艂 sprawia膰 innym przyjemno艣膰.

Szkoda mi ciebie, drogi bracie 鈥 szepn膮艂 Ethan. Wyra偶a艂 szczere uczucie, gdy偶 wiedzia艂, 偶e pewnego dnia Luthien b臋dzie musia艂 pozna膰 prawd臋 dotycz膮c膮 ich ziemi i tch贸rzliwej postawy ojca.

Uwag臋 Ethana zwr贸ci艂 krzyk w dole. Natychmiast spostrzeg艂, 偶e jaki艣 cyklop bije wyspiarza i t艂ucze nim o przysta艅. Do艂膮czyli do niego dwaj inni pobratymcy i teraz we tr贸jk臋 ok艂adali m臋偶czyzn臋 pi臋艣ciami i kopali go, a偶 w ko艅cu ofiara zdo艂a艂a si臋 odczo艂ga膰. Za艣miewaj膮c si臋, trzej kamraci wr贸cili do pracy przy cumowaniu przekl臋tego statku.

Ethan nie m贸g艂 d艂u偶ej znie艣膰 ich widoku. Opu艣ci艂 si臋 z balkonu na ziemi臋 i omal nie wpad艂 na dw贸ch jednookich 偶o艂nierzy swojego ojca, kt贸rzy akurat tamt臋dy przechodzili.

Dziedzic Bedwyr 鈥 wycedzi艂 jeden z cyklop贸w; jego ironiczny u艣miech ods艂ania艂 偶贸艂te, spiczaste z臋by.

Ethan wyczu艂 protekcjonalny ton w s艂owach bydl臋cia. Rzeczywi艣cie, by艂 dziedzicem Bedwyr, ale dla cyklop贸w jego tytu艂 nic nie znaczy艂, gdy偶 s艂u偶yli jedynie kr贸lowi Avon i jego ksi膮偶臋tom-czarnoksi臋偶nikom. Podobnie jak wszyscy, Ethan wiedzia艂, 偶e ci stra偶nicy, 鈥瀙odarunki鈥 od ksi臋cia Montfort, pe艂nili rol臋 szpieg贸w. Jednak nikt na Bedwyr nie odwa偶y艂 si臋 m贸wi膰 o tym otwarcie.

Czy to normalne, 偶e podczas swoich obchod贸w zapuszczacie si臋 na prywatne tereny panuj膮cego rodu? 鈥 warkn膮艂 Ethan.

Przybyli艣my tu tylko po to, 偶eby poinformowa膰 wielmo偶nych pan贸w o przybyciu ksi臋cia Montfort 鈥 odpar艂 drugi stra偶nik.

Ethan d艂ugo przypatrywa艂 si臋 odra偶aj膮cemu stworowi. Cyklopi zazwyczaj nie dor贸wnywali ludziom wzrostem, ale byli o wiele grubsi; nawet najmniejsi przedstawiciele tej rasy wa偶yli prawie sto kilo, a waga najci臋偶szych bestii cz臋sto przekracza艂a sto pi臋膰dziesi膮t kilogram贸w. Przykryte str膮kami w艂os贸w czo艂o typowego cyklopa opada艂o ku krzaczastej brwi, pod kt贸r膮 znajdowa艂o si臋 pojedyncze, zawsze przekrwione oko. Nos by艂 sp艂aszczony i szeroki, a wargi prawie nie istnia艂y, przez co nieustannie widzia艂o si臋 偶贸艂tawe, niemal zwierz臋ce z臋biska. Nie mieli te偶 podbr贸dka.

Gahris wie o tym 鈥 rzek艂 Ethan. Jego g艂os by艂 ponury, wr臋cz gro藕ny. Dwaj cyklopi spojrzeli na siebie i u艣miechn臋li si臋 g艂upkowato, ale kiedy zobaczyli, 偶e d艂o艅 zapalczywego Ethana pow臋drowa艂a do r臋koje艣ci miecza, przestali wykrzywia膰 twarze.

Dw贸ch m艂odych ch艂opak贸w, s艂u偶膮cych dostojnego rodu, wesz艂o do sali i z du偶ym zaciekawieniem obserwowa艂o zaj艣cie.

Dziwne wydaje si臋 noszenie miecza we w艂asnej siedzibie 鈥 zauwa偶y艂 jeden z cyklop贸w.

Zawsze m膮dre zabezpieczenie, kiedy w okolicy kr臋c膮 si臋 cuchn膮cy jednoocy 鈥 odpar艂 gromko Ethan, pokrzepiony obecno艣ci膮 dw贸ch 艣wiadk贸w, ludzi. Jego s艂owa doskonale wsp贸艂gra艂y z rozw艣cieczonymi minami stra偶nik贸w. 鈥 I ani s艂owa wi臋cej. Wasze oddechy s膮 dla mnie nie do wytrzymania.

Cyklopi nachmurzyli si臋 jeszcze bardziej, ale Ethan nie da艂 si臋 zastraszy膰. Ostatecznie by艂 synem lorda, a cyklopi musieli przynajmniej zachowywa膰 pozory respektu w obliczu takiego dostoje艅stwa. Odwr贸cili si臋 i odeszli.

Ethan zerkn膮艂 na ch艂opc贸w, kt贸rzy wprawdzie uciekali, ale z u艣miechem na ustach. 鈥濷to m艂odzie偶 Bedwydrin鈥 鈥 pomy艣la艂 najstarszy syn lorda. M艂odzie偶 reprezentuj膮ca dumn膮 ras臋. Wyra藕na aprobata tych ch艂opc贸w dla sposobu, w jaki potraktowa艂 ohydnych cyklop贸w, nape艂ni艂a jego serce otuch膮, a nawet nadziej膮. By膰 mo偶e przysz艂o艣膰 oka偶e si臋 lepsza.

Jednak mimo tej przelotnej chwili nadziei Ethan wiedzia艂, 偶e da艂 swojemu ojcu kolejny pretekst do ostrej reprymendy.



Rozdzia艂 2

DW脫CH WIELKICH PAN脫W I ICH DAMY


Nied艂ugo potem 偶o艂nierz-cyklop, kt贸rego tarcz臋 ozdabia艂 herb Montfort 鈥 zgi臋ta r臋ka dzier偶膮ca kilof 鈥 wkroczy艂 do sali audiencyjnej domu Gahrisa Bedwyra. Pomieszczenie by艂o obszerne i prostok膮tne; sta艂o w nim kilkana艣cie wygodnych krzese艂, a uroku dodawa艂o mu wspania艂e palenisko.

Wicehrabia Aubrey 鈥 oznajmi艂 jednooki herold 鈥 kuzyn ksi臋cia Morkneya z Montfort, sz贸sty z o艣miu, czwarty w linii... 鈥 D艂ugo jeszcze trwa艂o wyliczanie nieistotnych, nawet najdrobniejszych szczeg贸艂贸w dotycz膮cych rodowodu i dziedzictwa wicehrabiego, akt贸w m臋stwa (zawsze wyolbrzymionego, ale i tak nie robi艂o ono zbytniego wra偶enia na Gahrisie, kt贸ry zmaga艂 si臋 z nie艂atwymi warunkami na Bedwydrin od ponad sze艣膰dziesi臋ciu lat) oraz przejaw贸w szczodrobliwo艣ci i heroizmu.

W艂adca wyspy pomy艣la艂, 偶e w艂a艣ciwie co czwarty m臋偶czyzna na Eriadorze ro艣ci sobie prawo do tytu艂u wicehrabiego albo barona.

...i jego towarzysz, baron Wilmon 鈥 ci膮gn膮艂 cyklop. Us艂yszawszy t臋 bynajmniej nie zaskakuj膮c膮 zapowied藕, Gahris a偶 westchn膮艂. Jego my艣li natychmiast znalaz艂y a偶 nazbyt rzeczywiste potwierdzenie. Na szcz臋艣cie przedstawianie Wilmona trwa艂o o wiele kr贸cej, a ich towarzyszki zosta艂y okre艣lone przez cyklopa jedynie jako 鈥瀌amy, Elenia i Avonese鈥.

Ellen i Avon 鈥 mrukn膮艂 do siebie Gahris, albowiem, zrozumia艂, jaki poziom pretensjonalno艣ci osi膮gn臋li zazwyczaj zr贸wnowa偶eni mieszka艅cy tych ziem.

Tymczasem do sali wkroczy艂 wicehrabia wraz ze swoj膮 艣wit膮. Aubrey mia艂 czterdzie艣ci par臋 lat, siwe w艂osy i nienaganny ubi贸r, Wilmon za艣 by艂 wymuskanym, nad臋tym dwudziestopi臋ciolatkiem. Obaj nosili typow膮 dla wojownik贸w bro艅, miecze i sztylety, ale kiedy oddawali Gahrisowi u艣cisk, nie wyczuwa艂 na ich d艂oniach 偶adnych stwardnia艂ych miejsc. Nie wyda艂o mu si臋 mo偶liwe, 偶eby kt贸ry艣 z nich zdo艂a艂 zamachn膮膰 si臋 ci臋偶kim mieczem. Damy sprawia艂y jeszcze gorsze wra偶enie. By艂y zbyt mocno umalowane i wyperfumowane, a ich niebezpiecznie zaokr膮glone cia艂a opina艂y szaty z jedwabiu. Mia艂y te偶 na sobie przesadnie du偶o pobrz臋kuj膮cej przy ka偶dym uwodzicielskim ruchu bi偶uterii. Gahris by艂 pewien, 偶e Avonese liczy艂a sobie co najmniej pi臋膰dziesi膮t wiosen, i 偶adne pudry ani r贸偶e nie mog艂y ukry膰 nieuniknionego dzia艂ania natury.

Jednak Avonese pr贸bowa艂a 鈥 och, jak偶e usilnie! 鈥 wygra膰 z up艂ywaj膮cym czasem, tyle 偶e zdaniem Gahrisa efekt jej stara艅 wygl膮da艂 偶a艂o艣nie.

Wicehrabio Aubrey 鈥 odezwa艂 si臋 grzecznie, z u艣miechem na ustach. 鈥 To doprawdy wielki zaszczyt pozna膰 osob臋, kt贸ra cieszy si臋 zaufaniem naszego dostojnego ksi臋cia.

W rzeczy samej 鈥 odpar艂 Aubrey. Wydawa艂 si臋 nieco znudzony.

Wolno mi spyta膰, co sprowadza tak nieoczekiwan膮 kompani臋 a偶 na p贸艂noc?

Nie 鈥 zacz膮艂 Aubrey, lecz Avonese wyj臋艂a r臋k臋 spod jego ramienia i, podaj膮c j膮 lordowi, wtr膮ci艂a:

Oczywi艣cie, jeste艣my na wakacjach! 鈥 oznajmi艂a nieco be艂kotliwie. W jej oddechu czu膰 by艂o wino.

W艂a艣nie opu艣cili艣my wysp臋 Marvis 鈥 doda艂a Elenia. 鈥 Powiedziano nam, 偶e nikt na p贸艂nocy nie potrafi urz膮dzi膰 bankietu tak jak lord Marvis, i nie rozczarowali艣my si臋.

Maj膮 tam naprawd臋 wyborne wina 鈥 zapewni艂a Avonese.

Aubrey sprawia艂 wra偶enie coraz bardziej zm臋czonego t膮 paplanin膮, podobnie jak Gahris. Natomiast Wilmon by艂 zbyt zaj臋ty ropieniem pod paznokciem, 偶eby zwraca膰 uwag臋 na cokolwiek.

Lord Marvis rzeczywi艣cie cieszy si臋 s艂aw膮 wspania艂ego gospodarza 鈥 rzek艂 Gahris. M贸wi艂 szczerze, gdy偶 Bruce Durgess by艂 jego serdecznym przyjacielem i towarzyszem niedoli w mrocznej epoce rz膮d贸w kr贸la-czarnoksi臋偶nika.

Nie by艂o 藕le 鈥 poprawi艂 go Aubrey. 鈥 A mniemam, 偶e i tu zostaniemy uraczeni s艂ynn膮 zup膮 z por贸w i mo偶e jeszcze ud藕cem jagni臋cia.

Gahris ju偶 otwiera艂 usta, ale nie by艂 pewien, co odpowiedzie膰. Wspomniane dania oraz mnogo艣膰 ryb rzeczywi艣cie decydowa艂y o charakterze wyspy.

W艂a艣ciwie to nie cierpi臋 zupy z por贸w 鈥 ci膮gn膮艂 Aubrey 鈥 ale mamy wystarczaj膮co du偶o prowiantu na statku. Poza tym nie zamierzamy d艂ugo tu zabawi膰.

Na twarzy Gahrisa odmalowa艂a si臋 szczera konsternacja, kt贸ra pozwoli艂a mu ukry膰 nag艂膮 ulg臋.

Ale s膮dzi艂em... 鈥 zacz膮艂 lord, sil膮c si臋 na smutny ton.

Jestem sp贸藕niony na audiencj臋 u Morkneya 鈥 odpar艂 wynio艣le Aubrey. 鈥 W og贸le nie zatrzymywa艂bym si臋 na tej ponurej wysepce, ale arena walk u lorda Marvis nie usatysfakcjonowa艂a mnie. Kiedy艣 s艂ysza艂em, 偶e w ca艂ym Eriadorze, w艂a艣nie na tych wyspach wielu jest najznamienitszych wojownik贸w, lecz moim zdaniem nawet jaki艣 przetr膮cony krzat z najg艂臋biej po艂o偶onej kopalni w Montfort z 艂atwo艣ci膮 pokona艂by ka偶dego z walcz膮cych, kt贸rych ogl膮dali艣my na wyspie Marvis.

Gahris nic nie odpowiedzia艂. Pomy艣la艂 tylko, 偶e w przesz艂o艣ci Aubrey zap艂aci艂by utrat膮 j臋zyka za nazwanie Bedwydrin 鈥瀙onur膮 wysepk膮鈥.

呕ywi臋 szczer膮 nadziej臋, 偶e wasi wojownicy spisaliby si臋 lepiej 鈥 doko艅czy艂 Aubrey.

Avonese mocno 艣cisn臋艂a rami臋 Gahrisa. Stwardnia艂e mi臋艣nie m臋偶czyzny wyra藕nie przypad艂y jej do gustu.

Wojownicy s膮 dla mnie wielkim natchnieniem 鈥 szepn臋艂a lordowi do ucha.

Gahris nie przewidywa艂 walk z samego rana, ale rad by艂, i偶 mo偶e spe艂ni膰 偶yczenie go艣ci. Mia艂 nadziej臋, 偶e wicehrabia zadowoli si臋 pokazem i odp艂ynie jeszcze przed obiadem, oszcz臋dzaj膮c mu k艂opotu z przyrz膮dzaniem potraw 鈥 czy to jagni臋cia, czy to zupy z por贸w!

Osobi艣cie zajm臋 si臋 przygotowaniami 鈥 zapewni艂 wicehrabiego i zgrabnie wyswobodzi艂 si臋 z u艣cisku szponiastych palc贸w Avonese. 鈥 Moi pomocnicy poka偶膮 wam, gdzie b臋dziecie mogli si臋 od艣wie偶y膰 po d艂ugiej podr贸偶y. Ja wr贸c臋 niebawem.

I natychmiast zacz膮艂 zbiega膰 po kamiennych schodach swego wielkiego domostwa. Zaraz te偶 odnalaz艂 Luthiena, ubranego w wytworne szaty i 艣wie偶o wyszorowanego po porannej zaprawie.

Jazda z powrotem na dziedziniec 鈥 poleci艂 ku zdumieniu syna. 鈥 Tamci przybyli tylko po to, 偶eby obejrze膰 walk臋.

I ja mam walczy膰?

A kt贸偶by inny? 鈥 zagadn膮艂 Gahris, bezceremonialnie klepi膮c Luthiena po ramieniu i szybko prowadz膮c go do miejsca, z kt贸rego m艂odzieniec dopiero co wr贸ci艂. 鈥 Zarz膮d藕 dwie walki, zanim sam b臋dziesz walczy艂. Przynajmniej po jednym cyklopie w ka偶dej. 鈥 Gahris zatrzyma艂 si臋 i potar艂 czo艂o. 鈥 Kto walczy艂by z tob膮 najlepiej? 鈥 zapyta艂.

Ethan 鈥 odpar艂 Luthien bez wahania, ale Gahris od razu pokr臋ci艂 g艂ow膮 w ge艣cie odmowy. Ethan nie zechce walczy膰 na arenie; nie walczy艂 od jakiego艣 czasu, a ju偶 z pewno艣ci膮 nie zgodzi si臋 tego zrobi膰 dla rozrywki wielkich pan贸w.

Zatem Garth Rogar 鈥 powiedzia艂 Luthien, maj膮c na my艣li barbarzy艅skiego wojownika ogromnej postury. 鈥 Ostatnio jest w 艣wietnej formie.

Ale czy ty go pokonasz?

To pytanie urazi艂o dum臋 m艂odego wojownika.

Oczywi艣cie, 偶e tak 鈥 sam odpowiedzia艂 sobie Gahris, czuj膮c, 偶e pytanie by艂o absurdalne. 鈥 B艂agam ci臋, postaraj si臋 stoczy膰 zaci臋t膮 walk臋. To wa偶ne, 偶eby ksi膮偶臋 Montfort us艂ysza艂 pochwalne wypowiedzi o Bedwydrin i o tobie, m贸j synu.

Kiedy Gahris sko艅czy艂 m贸wi膰, Luthien odszed艂. Bi艂a od niego pewno艣膰 siebie i szczere pragnienie, by zadowoli膰 ojca i dostojnych go艣ci.

Jak bardzo zak艂opotany b臋dzie Luthien, padaj膮c przed ojcem i jego czcigodnymi go艣膰mi? 鈥 rykn膮艂 zwalisty m臋偶czyzna. Inni wojownicy wybuchn臋li pe艂nym aprobaty 艣miechem. Siedzieli w nisko sklepionych i cuchn膮cych potem komorach w pobli偶u tuneli, kt贸re prowadzi艂y na aren臋 i, oczekuj膮c na wezwanie, dok艂adnie sprawdzali bro艅.

Zak艂opotany? 鈥 powt贸rzy艂 m艂ody Bedwyr takim tonem, jakby by艂 szczerze zdziwiony. 鈥 Garth Rogarze, zwyci臋stwo nigdy nie wywo艂uje zak艂opotania.

W pomieszczeniu zagrzmia艂a salwa szyderczego 艣miechu. Kolejni wojownicy do艂膮czyli do wybuchu powszechnej weso艂o艣ci.

Wielki Rogar, wy偶szy o dobre trzydzie艣ci centymetr贸w od mierz膮cego metr osiemdziesi膮t pi臋膰 Luthiena, o r臋kach grubych jak nogi m艂odzie艅ca, rzuci艂 ose艂k臋 na posadzk臋 i niespiesznie wsta艂. Potrzebowa艂 raptem dw贸ch pot臋偶nych krok贸w, by podej艣膰 do wci膮偶 siedz膮cego m艂odego Bedwyra, kt贸ry musia艂 zadrze膰 g艂ow臋 niemal prostopadle do reszty cia艂a, 偶eby zobaczy膰 ponur膮 min臋 Gartha Rogara.

Dzisiaj ty padasz 鈥 zapowiedzia艂 barbarzy艅ca. Zacz膮艂 powoli si臋 obraca膰, tak 偶e mierzy艂 Luthiena gro藕nym spojrzeniem jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

Luthien wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uderzy艂 Gartha Rogara po po艣ladkach p艂azem miecza, a w贸wczas wojownicy, nie wy艂膮czaj膮c samego Gartha, znowu rykn臋li 艣miechem. Olbrzymi cz艂owiek z p贸艂nocy okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i uda艂, 偶e zadaje pchni臋cie Luthienowi, ale ten odpar艂 鈥瀉tak鈥, wywijaj膮c mieczem tak szybko, 偶e wzrok nie nad膮偶a艂 za rozedrganym czubkiem broni.

Ci m艂odzi wojownicy byli przyjaci贸艂mi. Tylko grupa cyklop贸w trzyma艂a si臋 na uboczu i pogardliwie obserwowa艂a zabaw臋. Spo艣r贸d nich jedynie Garth Rogar nie wychowa艂 si臋 na Bedwydrin. Zaledwie przed czterema laty przyp艂yn膮艂 do portu Dun Varna na wraku statku. Ten szlachetny barbarzy艅ca nie mia艂 jeszcze wtedy dwudziestu lat i zosta艂 dobrze potraktowany. Teraz, podobnie jak inni m艂odzi m臋偶czy藕ni Bedwydrin, uczy艂 si臋 walczy膰. Te nieopierzone szelmy traktowa艂y pojedynki jak zabaw臋, lecz by艂a to 艣miertelnie powa偶na zabawa. Nawet w czasach pokoju 鈥 a przecie偶 ci m艂odzie艅cy nie zd膮偶yli jeszcze zazna膰 wojny 鈥 zdarzali si臋 bandyci, a czasem z Morza Grzbietowego wychodzi艂y na l膮d rozmaite potwory.

Dzi艣 rozetn臋 ci warg臋 鈥 oznajmi艂 Garth Luthienowi 鈥 i ju偶 nigdy nie poca艂ujesz Katerin O鈥橦ale.

艢miech ucich艂. Katerin nie by艂a w艂a艣ciwym obiektem zniewag. Pochodzi艂a z dalej po艂o偶onej cz臋艣ci Bedwydrin, wychowywa艂a si臋 w艣r贸d rybak贸w, kt贸rzy zapuszczali si臋 na niebezpieczne wody otwartego Morza Avon. Cz艂onkowie rodu Hale byli prawdziwie zahartowani, a Katerin zalicza艂a si臋 do jego najwspanialszych przedstawicielek.

Jaki艣 sk贸rzany pakunek poszybowa艂 w g贸r臋 i odbi艂 si臋 od karku zwalistego barbarzy艅cy. Garth Rogar odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e stoi przed nim nachmurzona Katerin. Jej umi臋艣nione r臋ce krzy偶owa艂y si臋 na mieczu, opartym o kamienn膮 posadzk臋.

Je艣li znowu to powiesz, to ja tobie co艣 rozetn臋 鈥 oznajmi艂a gro藕nie zapalczywa, m艂oda kobieta o rudych w艂osach i zielonych oczach, w kt贸rych tli艂y si臋 niebezpieczne ogniki. 鈥 I wtedy ca艂owanie b臋dzie ostatni膮 rzecz膮, o kt贸rej pomy艣li tw贸j ma艂y m贸偶d偶ek.

Po sali raz jeszcze przetoczy艂a si臋 salwa 艣miechu i czerwony ze wstydu Garth Rogar zrozumia艂, 偶e nie wygra tej wojny na obelgi. Podni贸s艂 r臋ce, jakby przyznawa艂 si臋 do pora偶ki, i majestatycznie wr贸ci艂 na swoje miejsce, by przygotowa膰 bro艅.

Do walk u偶ywa艂o si臋 prawdziwej broni, tyle 偶e mocno st臋pionej i ze sk艂贸conymi czubkami, kt贸re k艂u艂y, nie zabija艂y. Przynajmniej w wi臋kszo艣ci przypadk贸w. Na arenie ponios艂o 艣mier膰 kilkunastu wojownik贸w, ale od ponad dekady nie zgin膮艂 nikt. Walki nale偶a艂y do pradawnej i niemo偶liwej do wykorzenienia tradycji Bedwydrin i ca艂ego Eriadoru. Nawet najbardziej cywilizowani ludzie uwa偶ali, 偶e nale偶y je przeprowadza膰 bez wzgl臋du na koszty i ewentualne skutki. Blizny, kt贸re m艂odzi m臋偶czy藕ni i kobiety mieli po kilkuletniej zaprawie na arenie, uczy艂y ich szacunku dla broni i wrog贸w, a tak偶e pozwala艂y osi膮ga膰 porozumienie z tymi, kt贸rzy walczyliby u ich boku w razie potrzeby. Wymagane by艂y trzy lata 膰wicze艅, jednak wiele os贸b zostawa艂o na czwarty rok, a dla niekt贸rych, na przyk艂ad dla Luthiena, zaprawa do walki by艂a najwa偶niejsz膮 spraw膮 w 偶yciu.

Luthien wyst臋powa艂 na arenie chyba ze sto razy. Pokona艂 wszystkich przeciwnik贸w z wyj膮tkiem w艂asnego brata, Ethana. Nigdy nie dosz艂o do rewan偶u, albowiem Ethan wkr贸tce porzuci艂 aren臋, i chocia偶 Luthien mia艂 ochot臋 raz jeszcze zmierzy膰 si臋 ze swoim niew膮tpliwie utalentowanym bratem, nie pozwala艂 sobie na to, by duma pomniejsza艂a jego szacunek i mi艂o艣膰 dla Ethana. Teraz to Luthien wybija艂 si臋 w grupie. Katerin O鈥橦ale by艂a szybka i zwinna jak kot, cyklop Bukwo potrafi艂 wytrzyma膰 nawet najwi臋ksz膮 ilo艣膰 cios贸w, a Garth Rogar odznacza艂 si臋 dos艂ownie ponadludzk膮 si艂膮. Ale Luthien by艂 prawdziwym wojownikiem, szybkim i silnym, zr臋cznym i zdolnym odparowa膰 cios pod ka偶dym k膮tem i to w mgnieniu oka. Potrafi艂 przyj膮膰 uderzenie i wytrzyma膰 ka偶dy b贸l, lecz mia艂 mniej blizn ni偶 inni, je艣li nie liczy膰 艣wie偶o upieczonych wojownik贸w.

By艂 urodzonym wojownikiem, dum膮 starzej膮cego si臋 ojca. Postanowi艂, 偶e tego dnia b臋dzie walczy艂 na jego cze艣膰 i sprowadzi u艣miech na twarz cz艂owieka, kt贸ry tak rzadko bywa艂 pogodny.

Przy艂o偶y艂 ose艂k臋 do swojego ju偶 i tak dobrze naostrzonego miecza, a potem wyci膮gn膮艂 bro艅 przed siebie, chc膮c sprawdzi膰 jej zr贸wnowa偶enie.

Kiedy Gahris prowadzi艂 czworo go艣ci na honorowe miejsca na balkonie, dok艂adnie naprzeciwko tuneli wychodz膮cych na kolist膮 aren臋, trwa艂a ju偶 pierwsza walka, w kt贸rej dwaj cyklopi ok艂adali si臋 lekkimi pa艂kami po g艂owach i barkach. Gahris wcisn膮艂 si臋 na 艣rodkowe miejsce, mi臋dzy Eleni膮 i Avonese, a po bokach dam zasiedli ich towarzysze. Niewygod臋 lorda pot臋gowa艂a stra偶 przyboczna Aubreya, trzej cyklopi czuwaj膮cy tu偶 za dostojnikami. Gahris zauwa偶y艂, 偶e jeden z nich ma kusz臋, do艣膰 niezwyk艂e uzbrojenie jak na cyklopa. Wszak te jednookie bestie nie widzia艂y dobrze i przewa偶nie nie potrafi艂y u偶ywa膰 broni ra偶膮cej na odleg艂o艣膰. Jednak偶e ten cyklop sprawia艂 wra偶enie dobrze zaznajomionego z kusz膮, kt贸ra w dodatku by艂a wyposa偶ona w osobliwe urz膮dzenie w postaci nachylonych, przeciwstawnych lusterek na 艣rodkowym pr臋cie.

Gahris westchn膮艂, spostrzeg艂szy, i偶 tego dnia na widowni zasiad艂a jedynie garstka wyspiarzy. Mia艂 nadziej臋, 偶e ujrzy wiwatuj膮cy t艂um, i 偶a艂owa艂, 偶e zabrak艂o mu czasu na zwo艂anie ludzi.

Jednak偶e wicehrabia Aubrey wyra藕nie si臋 niecierpliwi艂. Zjawi艂 si臋 na arenie tylko po to, by jego dokuczliwa towarzyszka Avonese przesta艂a mu si臋 naprzykrza膰.

Cyklopi? 鈥 j臋kn臋艂a Avonese. 鈥 Gdybym mia艂a ochot臋 obejrze膰 bijatyk臋 cyklop贸w, po prostu rzuci艂abym kawa艂 surowego mi臋sa ich zgrai na zamku w Montfort!

Gahris skrzywi艂 si臋. Sprawy nie uk艂ada艂y si臋 po jego my艣li.

Z pewno艣ci膮 ma pan do zaoferowania co艣 lepszego ni偶 b贸jk臋 z udzia艂em dw贸ch cyklop贸w, lordzie Bedwyr 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Aubrey i rzuci艂 Gahrisowi na po艂y b艂agalne, na po艂y gro藕ne spojrzenie. 鈥 M贸j kuzyn Morkney, ksi膮偶臋 Montfort, by艂by rozczarowany, dowiedziawszy si臋, 偶e nasz pobyt na tej wyspie nie okaza艂 si臋 przyjemny.

To nie jest g艂贸wny pokaz 鈥 t艂umaczy艂 Gahris, usi艂uj膮c przekrzycze膰 coraz g艂o艣niejszy pomruk niezadowolenia. W ko艅cu skapitulowa艂. Da艂 znak mistrzowi ceremonii, ten za艣 wyjecha艂 z bocznej stajni i przerwa艂 walk臋, nakazuj膮c obu bestiom powr贸t do tunelu. Zgodnie ze zwyczajem, cyklopi uk艂onili si臋 w stron臋 lo偶y lorda, a potem wyszli i natychmiast, jeszcze zanim opu艣cili aren臋, znowu zacz臋li si臋 ok艂ada膰.

Kolejni zawodnicy, rudow艂osa Katerin i m艂oda dziewczyna z drugiej strony wyspy, debiutuj膮ca na arenie, ale bardzo szybka, nawet nie zd膮偶y艂y wyj艣膰 z tunelu, gdy Elenia i Avonese zacz臋艂y g艂o艣no protestowa膰.

Gahris po cichu robi艂 sobie wyrzuty za to, 偶e nie przewidzia艂 takiego rozwoju sytuacji. Obie wojowniczki by艂y bezsprzecznie pi臋kne, pe艂ne 偶ycia i wigoru. Poza tym ich stroje, skrojone tak, by nie kr臋powa膰 ruch贸w, nie wygl膮da艂y skromnie, a spojrzenia Aubreya i Wilmona dobitnie 艣wiadczy艂y o tym, 偶e zbyt d艂ugo byli skazani na towarzystwo swych umalowanych 鈥瀌am鈥.

To nie wystarczy! 鈥 wrzasn臋艂a Avonese.

Naprawd臋 pragn臋 zobaczy膰 fragment spoconego, m臋skiego cia艂a 鈥 prychn臋艂a Elenia i szerokim paznokciami podrapa艂a rami臋 Wilmona a偶 do krwi.

Gahris nie umia艂 rozstrzygn膮膰, czy Wilmon za偶膮da艂 rozpocz臋cia nast臋pnej walki dlatego, 偶e przewidywa艂, jaki wp艂yw wywrze na jego towarzyszce spocone m臋skie cia艂o, czy te偶 po prostu ba艂 si臋 Elenii.

Czas nas goni 鈥 dorzuci艂 ostrym tonem Aubrey. 鈥 Chc臋 zobaczy膰 walk臋 stoczon膮 przez najlepszych wojownik贸w Bedwydrin. Lord Bedwydrin z pewno艣ci膮 potrafi zrozumie膰, o co mi chodzi.

Tym razem Gahris a偶 zadygota艂 i ledwo powstrzyma艂 si臋 od uduszenia chuderlawego Aubreya. Poprzesta艂 jednak na skini臋ciu g艂ow膮 i jeszcze raz da艂 mistrzowi ceremonii sygna艂, 偶e przyszed艂 czas na Luthiena i Gartha Rogara.

Na schodach za lo偶膮 lorda sta艂 Ethan, kt贸ry z kwa艣n膮 min膮 przygl膮da艂 si臋 swojemu zastraszonemu ojcu i napuszonym go艣ciom.

Obie kobiety jednocze艣nie zagrucha艂y, kiedy Lulhien i Garth Rogar opu艣cili tunel. Szli rami臋 w rami臋, mieli na sobie jedynie sanda艂y, zbrojne r臋kawice, przepaski na biodrach, a tak偶e 艂a艅cuchy i ochraniacze na tak zwanych czu艂ych miejscach.

Czy gdzie艣 na 艣wiecie 偶yje wi臋kszy m臋偶czyzna? 鈥 wysapa艂a Elenia, wyra藕nie oczarowana jasnow艂osym barbarzy艅c膮.

Czy jest gdzie艣 na 艣wiecie przystojniejszy m臋偶czyzna? 鈥 odparowa艂a Avonese, rzucaj膮c towarzyszce gro藕ne spojrzenie. W tej samej chwili jej wzrok pad艂 na Gahrisa; uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂a, a potem znowu spojrza艂a na Luthiena, nie ukrywaj膮c zaciekawienia.

M贸j syn 鈥 oznajmi艂 z dum膮 lord. 鈥 Luthien Bedwyr. A ten wielkolud to Huegot, kt贸ry przyp艂yn膮艂 do naszych brzeg贸w jeszcze jako ch艂opiec i wyr贸s艂 na znakomitego wojownika. Nie b臋dzie pan rozczarowany, wicehrabio.

By艂o wida膰, 偶e to ostatnie stwierdzenie zyska艂o pe艂n膮 aprobat臋 Avonese i Elenii. Wci膮偶 gapi艂y si臋 na wojownik贸w jak zaczarowane i obie mia艂y co艣 z艂o艣liwego do powiedzenia o wybra艅cu przeciwnej strony.

Ten barbarzy艅ca zmia偶d偶y go 鈥 oznajmi艂a Elenia.

Te oczy s膮 zbyt bystre, 偶eby da膰 si臋 zwie艣膰 prymitywnym sztuczkom jakiego艣 dzikusa 鈥 odpar艂a Avonese. I nagle poderwa艂a si臋 ze swojego siedzenia i ruszy艂a do balustrady, by rzuci膰 w d贸艂 chusteczk臋 z cieniutkiego batystu. 鈥 Luthienie Bedwyrze! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Walczysz jako m贸j rycerz. Walcz dobrze, a poznasz smak nagrody!

Gahris popatrzy艂 na Aubreya, kt贸ry by艂 zdumiony nieskr臋powanym otwarto艣ci膮 kobiety. Ba艂 si臋, 偶e w wicehrabim zakipi gniew. Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e Aubrey odczuwa艂 raczej ulg臋 ni偶 z艂o艣膰.

Elenia nie chcia艂a by膰 gorsza. Szybko podbieg艂a do balkonu i rzuci艂a swoj膮 chusteczk臋, wzywaj膮c Huegota, by walczy艂 dla niej.

Luthien oraz Garth Rogar zbli偶yli si臋 i podnie艣li zaofiarowane im trofea, po czym ka偶dy z nich zatkn膮艂 chustk臋 za pas.

Nawet nie zostanie ubrudzona 鈥 obieca艂 Avonese zadziorny Luthien.

Ubrudzona? O, nie. B臋dzie zakrwawiona 鈥 zgodzi艂 si臋 Garth Rogar i odwr贸ci艂 si臋 od chichocz膮cej Elenii.

Kiedy Garth ruszy艂 z powrotem na 艣rodek areny i obaj wojownicy zak艂adali he艂my, Luthien pospieszy艂 z ripost膮:

A zatem stawka ro艣nie 鈥 rzek艂 m艂ody Bedwyr. Garth Rogar pos艂a艂 mu szyderczy u艣miech.

Nie powiniene艣 my艣le膰 o przyjemno艣ciach, gdy masz przed sob膮 walk臋 鈥 powiedzia艂 barbarzy艅ca i gdy tylko mistrz ceremonii klasn膮艂 w d艂onie, daj膮c znak do rozpocz臋cia pojedynku, rzuci艂 si臋 do przodu i wycelowa艂 d艂ug膮 w艂贸czni臋 w brzuch Luthiena, 偶eby odnie艣膰 szybkie zwyci臋stwo.

Luthien by艂 zaskoczony tym 艣mia艂ym atakiem. Pad艂 na bok i odtoczy艂 si臋, ale i tak poczu艂 b贸l w zranionym biodrze.

Garth Rogar cofn膮艂 si臋 i wyrzuci艂 r臋ce w g贸r臋, niby w ge艣cie zwyci臋stwa.

A wi臋c jednak ubrudzi艂a si臋! 鈥 krzykn膮艂, pokazuj膮c chusteczk臋 Avonese.

Elenia a偶 zapiszcza艂a z rado艣ci, zupe艂nie nie zwa偶aj膮c na mordercze spojrzenia Avonese.

Do ataku przyst膮pi艂 Luthien. Skrada艂 si臋 tak nisko pochylony, 偶e musia艂 u偶y膰 ramienia z tarcz膮 jako trzeciej podpory. Celowa艂 mieczem w nogi Gartha, ale barbarzy艅ca w por臋 uskoczy艂. Luthien par艂 do przodu, wiedz膮c, 偶e je艣li przestanie atakowa膰, stoj膮cy wysoko nad nim rywal niechybnie obije go i przewr贸ci.

Luthien by艂 szybki. Ci膮gle wymachiwa艂 mieczem to w jedn膮, to w drug膮 stron臋, zmuszaj膮c przeciwnika do podskakiwania. W ko艅cu barbarzy艅ca musia艂 pchn膮膰 w艂贸czni臋 w d贸艂, 偶eby odeprze膰 ci臋cie, kt贸re roz艂upa艂oby mu kolano. W贸wczas Luthien gwa艂townie powsta艂 i chocia偶 nie zdo艂a艂 wyprostowa膰 miecza, z ca艂ej si艂y zamachn膮艂 si臋 tarcz膮 i uderzy艂 barbarzy艅c臋 w klatk臋 piersiow膮 i twarz.

Garth Rogar zatoczy艂 si臋 do ty艂u. Z jego nosa i k膮cika ust pop艂yn臋艂y stru偶ki krwi. Mimo to u艣miechn膮艂 si臋.

Dobra robota! 鈥 pogratulowa艂 rywalowi. Gdy Luthien wykona艂 stosowny uk艂on, barbarzy艅ca rykn膮艂 i znowu przypu艣ci艂 szturm.

Ale Luthien by艂 przygotowany na tak oczywisty manewr; jego miecz zab艂ysn膮艂 w powietrzu i w艂贸cznia chybi艂a celu. Sprytny Bedwyr ruszy艂 za zepchni臋t膮 broni膮 i znowu uda艂o mu si臋 zada膰 cios tarcz膮 w pot臋偶n膮 pier艣 Gartha Rogara.

Jednak偶e barbarzy艅ca przeprowadzi艂 b艂yskawiczn膮 kontr臋. Zahaczy艂 wolnym ramieniem m艂odego Bedwyra i mocno pchn膮艂 jego udo kolanem. Luthien potkn膮艂 si臋 i Rogar ju偶 by go pokona艂, tyle 偶e m艂odzieniec by艂 wystarczaj膮co szybki i przebieg艂y, by zrani膰 rywala w kolano i powstrzyma膰 jego atak.

Znowu natarli na siebie. Walczyli o honor i dla samej rado艣ci wsp贸艂zawodniczenia. Miecz i w艂贸cznia krzy偶owa艂y si臋 i odpycha艂y, gwa艂towny nap贸r tarczy Luthiena spotyka艂 si臋 z uderzeniami pi臋艣ci Rogara.

Gahris jeszcze nigdy nie ogl膮da艂 tak dobrej walki w wykonaniu syna, a zw艂aszcza Gartha Rogara. Dos艂ownie promienia艂 z dumy, albowiem Wilmon i Aubrey byli bez reszty poch艂oni臋ci wydarzeniami na arenie i ka偶dy sprytny atak albo odparowanie ciosu w ostatniej chwili kwitowali okrzykami aprobaty. Jednak ich reakcje nie mog艂y si臋 r贸wna膰 piskom Avonese i Elenii, kt贸re gor膮co zach臋ca艂y do wysi艂ku swoich rycerzy. W przeciwie艅stwie do Wilmona i Aubreya, te dwie damy mia艂y skromne poj臋cie o toczeniu walk, tote偶 wiele razy s膮dzi艂y, 偶e pojedynek ju偶 si臋 ko艅czy albo 偶e jeden z wojownik贸w uzyska艂 nie daj膮c膮 si臋 odrobi膰 przewag臋.

Ale dwaj walcz膮cy rycerze byli idealnie dobrani i 艣wietnie wyszkoleni. Zawsze potrafili wyj艣膰 z opresji, zawsze odzyskiwali pole. Garth Rogar zamierzy艂 si臋 w艂贸czni膮, lecz gdy Luthien odparowa艂 cios, barbarzy艅ca nieoczekiwanie d藕wign膮艂 bro艅 w g贸r臋 i zgarn膮艂 ni膮 miecz Bedwyra. Potem, nabieraj膮c rozp臋du, podni贸s艂 nog臋 i wymierzy艂 Luthienowi kopniaka w brzuch, tak 偶e m艂odzieniec zgi膮艂 si臋 wp贸艂 i nie m贸g艂 z艂apa膰 oddechu.

W ostatniej chwili Luthien zas艂oni艂 si臋 tarcz膮 przed grubszym ko艅cem w艂贸czni, kt贸ry mia艂 dosi臋gn膮膰 jego g艂owy, ale zaraz dosta艂 kolejnego kopniaka, tym razem w biodro, i zatoczy艂 si臋 do ty艂u.

Och, dobrze! 鈥 wrzasn臋艂a Elenia, i dopiero w tym momencie Gahris zauwa偶y艂, w jaki spos贸b Avonese patrzy na m艂od膮 kobiet臋; poj膮艂, 偶e czekaj膮 go powa偶ne k艂opoty.

Garth Rogar wyczu艂, 偶e ma przewag臋 i z rykiem rzuci艂 si臋 na zasapanego rywala.

Luthien uni贸s艂 tarcz臋, 偶eby sparowa膰 pchni臋cie w艂贸czni, a potem nagle schyli艂 g艂ow臋 i zrani艂 wysuni臋t膮 do przodu r臋k臋 barbarzy艅cy. Dzi臋ki pokrytej drucian膮 siatk膮 r臋kawicy Garth Rogar uratowa艂 palce, ale i tak wrzasn膮艂 z b贸lu i ju偶 nie pr贸bowa艂 walczy膰 t膮 d艂oni膮.

Teraz Luthien par艂 do przodu, trzymaj膮c tarcz臋 w taki spos贸b, aby rywal nie m贸g艂 odchyli膰 w艂贸czni i odparowa膰 jego ciosu. Zaci膮艂 Gartha w bok, uderzaj膮c go w sk贸rzany ochraniacz. Przeciwnik skrzywi艂 si臋, ale nie straci艂 r贸wnowagi i kiedy Luthien szykowa艂 si臋 do nast臋pnego ataku, z艂apa艂 miecz uzbrojon膮 r臋kawic膮.

Luthien kontynuowa艂 natarcie, jednak zgodnie z jego przewidywaniami Garth mocno zapar艂 si臋 nogami i nie ust臋powa艂 ani na krok. Nagle m艂ody Bedwyr stan膮艂 w miejscu i wtedy Garth poczu艂, 偶e traci r贸wnowag臋. Luthien upad艂 plecami na ziemi臋 i wepchn膮艂 stopy w brzuch Gartha, kt贸ry przewr贸ci艂 si臋 na m艂odzie艅ca.

Och, kopnij go tak, 偶eby wysoko polecia艂 鈥 wrzasn臋艂a Avonese i Luthien zrobi艂 dok艂adnie to, czego za偶膮da艂a: pchn膮艂 przeciwnika obiema nogami tak mocno, 偶e ten przekozio艂kowa艂 nad nim i wyr偶n膮艂 plecami o ziemi臋.

Obaj m臋偶czy藕ni natychmiast powstali i, trzymaj膮c bro艅 w r臋kach, spogl膮dali na siebie nawzajem ze szczerym szacunkiem. Byli zm臋czeni i posiniaczeni; obaj wiedzieli, 偶e nast臋pnego dnia obola艂e cia艂a dadz膮 zna膰 o sobie, ale to nic nie znaczy艂o wobec tak wspaniale toczonego pojedynku.

Stoj膮c po drugiej stronie Gahrisa, Elenia obrzuca艂a walcz膮cych 偶膮dnym krwi spojrzeniem.

Zmia偶d偶 go! 鈥 krzykn臋艂a do Gartha Rogara. Uczyni艂a to tak g艂o艣no, 偶e pozostali widzowie na chwil臋 zamilkli i oczy wszystkich, nie wy艂膮czaj膮c Luthiena i Gartha Rogara, zwr贸ci艂y si臋 ku niej.

Wygl膮da na to, 偶e masz now膮 przyjaci贸艂k臋 鈥 zauwa偶y艂 Luthien.

Garth Rogar omal nie p臋k艂 ze 艣miechu.

I nie chcia艂bym sprawi膰 jej zawodu! 鈥 rzek艂 nagle i ruszy艂 do boju, zamierzaj膮c si臋 w艂贸czni膮. Podci膮gn膮艂 j膮 nieco w g贸r臋 i b艂yskawicznie obr贸ci艂 w taki spos贸b, 偶e grubszy koniec odbi艂 si臋 od tarczy Luthiena.

M艂ody Bedwyr zareagowa艂 prostym ciosem, ale barbarzy艅ca znalaz艂 si臋 poza zasi臋giem jego miecza. Pchni臋ta drugi raz w艂贸cznia ze艣lizgn臋艂a si臋 po tarczy i wy偶艂obi艂a he艂m Luthiena, kt贸ry schylaj膮c g艂ow臋, omal nie postrada艂 oka. Po chwili barbarzy艅ca znowu zaatakowa艂. Trafi艂 nie tylko w tarcz臋, ale tak偶e w plecy Luthiena.

To uderzenie zabola艂o, ale Luthien nie zwa偶a艂 na b贸l. Wiedzia艂, 偶e musi przej艣膰 do ofensywy, je艣li nie chce przegra膰. Obserwowa艂 nabieraj膮c膮 rozp臋du w艂贸czni臋, a potem schyli艂 si臋, wykona艂 obr贸t i wynurzy艂 si臋 pod rozko艂ysanym ramieniem Gartha. Kraw臋dzi膮 tarczy zahaczy艂 o pach臋 wy偶szego od siebie barbarzy艅cy i pozbawi艂 go r贸wnowagi. Garth Rogar znowu z艂apa艂 przygotowany do ciosu miecz Luthiena, ale tym razem zapl膮ta艂y mu si臋 nogi. Kiedy Luthien podni贸s艂 si臋 raptownie, rozstawiaj膮c r臋ce i nogi, rywal straci艂 w艂贸czni臋 i zwali艂 si臋 na ziemi臋.

Bierz go! Bierz go! 鈥 dar艂a si臋 Avonese.

Bro艅 si臋, ty niedo艂臋go! 鈥 wrzeszcza艂a Elenia.

Luthien ju偶 zajmowa艂 pozycj臋, gdy Garth Rogar zerwa艂 si臋 na nogi. Syn lorda s膮dzi艂, 偶e rywal p贸jdzie po w艂贸czni臋 鈥 i pozwoli艂by j膮 odzyska膰 tak godnemu przeciwnikowi 鈥 ale rozpalony do bia艂o艣ci barbarzy艅ca przypu艣ci艂 atak. Zdumiony Luthien podni贸s艂 tarcz臋 i poczu艂, 偶e ca艂a r臋ka zesztywnia艂a mu na skutek pot臋偶nego ciosu Gartha.

M艂ody Bedwyr odskoczy艂 do ty艂u i w os艂upieniu patrzy艂 na tarcz臋, kt贸ra spada艂a mu z ramienia, gdy偶 p臋k艂 jeden z przytrzymuj膮cych j膮 rzemieni. Ledwie unikn膮艂 drugiego ciosu, kt贸ry m贸g艂 sprawi膰 mu wi臋cej b贸lu ni偶 pchni臋cie w艂贸czni膮, i skoczy艂 w ty艂, chroni膮c si臋 przed trzecim uderzeniem, a nast臋pnie cisn膮艂 w rywala uszkodzonym puklerzem.

Garth Rogar odbi艂 z trzaskiem metalow膮 tarcz臋 i rozpocz膮艂 kolejny atak. Zwolni艂 tylko na chwil臋, 偶eby uchyli膰 si臋 przed szybkim ciosem miecza. Drugie pchni臋cie zmusi艂o go do uskoczenia w bok, tak 偶e znalaz艂 si臋 po lewej r臋ce Luthiena. M艂ody Bedwyr tylko na to czeka艂 鈥 woln膮 pi臋艣ci膮 zdzieli艂 barbarzy艅c臋 po ju偶 i tak z艂amanym nosie.

Garth Rogar sili艂 si臋 na u艣miech, ale przez dobr膮 minut臋 kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie.

Poddajesz si臋? 鈥 zapyta艂 grzecznie Luthien i obaj us艂yszeli g艂o艣no protestuj膮c膮 Eleni臋 oraz wydaj膮c膮 triumfalny okrzyk Avonese.

Garth Rogar zaatakowa艂, co by艂o do przewidzenia. W ostatniej chwili Luthien rzuci艂 miecz w g贸r臋, prosto w twarz barbarzy艅cy. Garth zrobi艂 unik, a potem gwa艂townie zamar艂. By艂 tak rozp臋dzony, 偶e obr贸ci艂o si臋 to przeciw niemu. Kombinacja cios贸w obu r膮k, jak膮 otrzyma艂, powali艂aby m艂odego byczka.

Luthien z艂apa艂 miecz lew膮 r臋k膮 i przystawi艂 go do szyi Gartha, chc膮c wymusi膰 poddanie si臋. Zawzi臋ty barbarzy艅ca chwyci艂 czubek broni, odrzuci艂 j膮 na bok i zacisn膮艂 r臋k臋 na przedramieniu Luthiena.

Wyrwij mu r臋k臋! 鈥 wrzasn臋艂a Elenia.

Avonese przechyli艂a si臋 nad kolanami Gahrisa i co艣 do niej sykn臋艂a.

Wilmon i Aubrey (nawet on) nieco si臋 zas臋pili, s艂ysz膮c westchni臋cia urzeczonych pojedynkiem towarzyszek.

Luthien napi膮艂 mi臋艣nie w zwarciu z wi臋kszym i silniejszym m臋偶czyzn膮. Dzielnie stawia艂 czo艂a Rogarowi, ale wiedzia艂, 偶e d艂ugo nie wytrzyma pod naporem jego ci臋偶kiego cia艂a. Z ca艂ej si艂y pchn膮艂 rywala, a potem szybko si臋 cofn膮艂, uwalniaj膮c jedn膮 r臋k臋, chocia偶 Garth uparcie 艣ciska艂 jego drugie rami臋. Nast膮pi艂a wymiana cios贸w. Pochylony Garth Rogar rozmy艣lnie przyj膮艂 na siebie drugie i trzecie uderzenie, gdy偶 zamierza艂 z艂apa膰 Luthiena za krocze. Kr贸tko potem m艂ody Bedwyr bezradnie unosi艂 si臋 w powietrzu, nie mog膮c zada膰 偶adnego naprawd臋 mocnego ciosu. Jednocze艣nie Garth wci膮偶 艣ciska艂 r臋k臋, w kt贸rej Luthien mia艂 bro艅.

W贸wczas Luthien zada艂 rywalowi nieoczekiwany cios, wal膮c go czo艂em w twarz. Os艂upia艂y Garth Rogar odepchn膮艂 go na odleg艂o艣膰 jakich艣 trzech metr贸w, a sam skoncentrowa艂 si臋 na zachowaniu r贸wnowagi. Barbarzy艅ca mia艂 teraz wra偶enie, 偶e ca艂y 艣wiat wiruje wok贸艂 niego.

Luthien d藕wign膮艂 si臋 na nogi i ostro偶nie pocz艂apa艂 w kierunku przeciwnika, kt贸ry jak szalony wymachiwa艂 r臋kami. Usi艂owa艂 znale藕膰 luk臋 w obronie Gartha, ale poniewa偶 by艂 wyczerpany, obawia艂 si臋, 偶e jeden cios rywala wystarczy, by on sam zosta艂 powalony na ziemi臋.

Zbli偶a艂 si臋 powoli, wymachuj膮c mieczem na wszystkie strony i zmuszaj膮c barbarzy艅c臋 do 艣ledzenia jego ruch贸w. Po chwili zamarkowa艂 pchni臋cie 鈥 Garth Rogar by艂 tego 艣wiadomy 鈥 lecz to samo mo偶na by艂o powiedzie膰 o nast臋pnym uderzeniu, rozcinaj膮cym powietrze z prawej strony. Luthien przystan膮艂 gwa艂townie i pad艂 na ziemi臋, po czym zamaszystym ruchem n贸g podci膮艂 Gartha. Barbarzy艅ca run膮艂 na wznak, wydaj膮c z siebie dono艣ne st臋kni臋cie.

Luthien wsta艂 b艂yskawicznie niczym kot. Garth nie mia艂 si艂y, 偶eby zrobi膰 to samo. Luthien postawi艂 stop臋 na piersi pokonanego m臋偶czyzny, a czubek jego miecza spocz膮艂 na mostku nosa Rogara, mi臋dzy b艂臋dnie spogl膮daj膮cymi oczami.

Wrzaski Elenii i Avonese by艂y uderzaj膮co podobne, lecz z pewno艣ci膮 nie da艂o si臋 tego powiedzie膰 o wyrazie ich twarzy po pocz膮tkowym wybuchu emocji.

Gahris doznawa艂 ogromnej satysfakcji, widz膮c zadowolenie, wr臋cz podziw maluj膮cy si臋 na obliczu wicehrabiego. Szybko jednak przesta艂 si臋 u艣miecha膰, gdy偶 Avonese znowu opad艂a na jego kolana i spojrza艂a na wykrzywiaj膮c膮 wargi Eleni臋 roziskrzonymi, niegodziwymi oczami.

Prosz臋, lordzie Bedwyrze, skieruj sw贸j kciuk w d贸艂 鈥 prychn臋艂a Avonese.

Gahris omal si臋 nie ud艂awi艂. Kciuk skierowany w d贸艂 oznacza艂, 偶e pokonany zawodnik musi umrze膰. Tego nie robi艂o si臋 na wyspach: walki s艂u偶y艂y wy艂膮cznie rozrywce i doskonaleniu umiej臋tno艣ci!

Elenia da艂a upust swemu oburzeniu, ale to tylko wzmog艂o up贸r z艂ej Avonese.

Kciuk w d贸艂 鈥 powt贸rzy艂a ze spokojem, nie spuszczaj膮c wzroku z rozw艣cieczonej Elenii. Nietrudno jej by艂o wyobrazi膰 sobie, jakie plany snu艂a Elenia w zwi膮zku z barbarzy艅c膮 i czu艂a si臋 cudownie, mog膮c pozbawi膰 m艂odsz膮 towarzyszk臋 przyjemno艣ci. 鈥 Tw贸j syn by艂 moim rycerzem, nosi podarowany mu przeze mnie proporzec, a zatem to do mnie nale偶y decyzja dotycz膮ca zwyci臋stwa.

Ale... 鈥 zdo艂a艂 wyj膮ka膰 Gahris, lecz w tym momencie Aubrey po艂o偶y艂 r臋k臋 na jego ramieniu.

Odwieczna tradycja daje jej takie prawo 鈥 upiera艂 si臋 wicehrabia, nie 艣mi膮c rozgniewa膰 swej zjadliwej towarzyszki.

Garth Rogar walczy艂 dzielnie 鈥 zaprotestowa艂 Gahris.

Kciuk w d贸艂 鈥 wycedzi艂a Avonese, akcentuj膮c ka偶de s艂owo, i spojrza艂a wprost w br膮zowe oczy Gahrisa.

Stary Bedwyr zauwa偶y艂, 偶e wicehrabia kiwa g艂ow膮. Usi艂owa艂 rozwa偶y膰 konsekwencje r贸偶nych wariant贸w swojej decyzji. 呕膮danie Avonese by艂o ca艂kowicie uzasadnione: poniewa偶 Luthien nieopatrznie zgodzi艂 si臋 by膰 jej rycerzem, wedle odwiecznych regu艂 ona mia艂a prawo zadecydowa膰 o losie pokonanego wojownika. W razie odmowy Gahris m贸g艂 si臋 spodziewa膰 powa偶nych k艂opot贸w ze strony Montfort, mo偶e nawet inwazji floty, kt贸ra zagarn臋艂aby jego ksi臋stwo. Morkney zawsze szuka艂 pretekstu, 偶eby zmieni膰 niepokornych namiestnik贸w na wyspach.

Gahris delikatnie odsun膮艂 Avonese i spojrza艂 na aren臋, gdzie Luthien wci膮偶 pochyla艂 si臋 nad le偶膮cym Garthem Rogarem i czeka艂 na sygna艂 do przerwania walki, a tak偶e na aplauz, kt贸ry nale偶a艂 si臋 i jemu, i barbarzy艅cy. Wielkie by艂o zdumienie Luthiena, kiedy zobaczy艂, 偶e jego ojciec wyci膮ga r臋k臋 z kciukiem skierowanym w d贸艂.

M艂odzieniec sta艂 zupe艂nie zbity z tropu przez d艂u偶sz膮 chwil臋, prawie nie s艂ysz膮c okrzyk贸w Avonese, kt贸ra 偶膮da艂a, 偶eby doko艅czy艂 dzie艂a. Patrzy艂 na przyjaciela; nie mie艣ci艂o mu si臋 w g艂owie, 偶e mia艂by zabi膰 tego cz艂owieka.

Lordzie Gahrisie 鈥 ponagla艂 coraz bardziej zniecierpliwiony Aubrey.

Gahris zawo艂a艂 co艣 do mistrza ceremonii, ale ten wydawa艂 si臋 tak samo sparali偶owany jak Luthien.

Zr贸b to! 鈥 warkn臋艂a zjadliwie Avonese. 鈥 Aubrey?

Wicehrabia pstrykn膮艂 palcami na jednego z cyklop贸w, kt贸rzy pe艂nili wart臋 za jego plecami. To w艂a艣nie ten cyklop trzyma艂 zadziwiaj膮c膮 kusz臋.

Luthien cofn膮艂 si臋 o krok i poda艂 r臋k臋 przyjacielowi. Garth Rogar chwyci艂 d艂o艅 m艂odzie艅ca i zacz膮艂 si臋 podnosi膰, gdy w powietrzu rozleg艂o si臋 szcz臋kni臋cie pocisku wystrzelonego z kuszy. Barbarzy艅ca drgn膮艂 i kurczowo zacisn膮艂 palce na r臋ce Luthiena.

Z pocz膮tku do syna lorda nie dociera艂o to, co si臋 sta艂o. Po chwili u艣cisk Gartha Rogara zel偶a艂 i, jak gdyby czas zwolni艂 bieg, dumny barbarzy艅ca powoli osun膮艂 si臋 na ub艂ocon膮 aren臋.



Rozdzia艂 3

呕EGNAJ, M脫J BRACIE


Luthien doskoczy艂 do Gartha Rogara. W milczeniu przygl膮da艂 si臋 posiniaczonej twarzy jasnow艂osego barbarzy艅cy, na kt贸rej nadal malowa艂 si臋 wyraz zdumienia. Zdumienie pomimo 艣mierci albo w艂a艣nie z powodu 艣mierci.

Ulatuj, 艢mierci! 鈥 zawy艂 Luthien, odrzucaj膮c miecz i padaj膮c na kolana obok Gartha. 鈥 Uciekaj st膮d, bo nie pasujesz do tego miejsca! Poszukaj sobie jakiego艣 starca albo niemowl臋cia, kt贸re nie ma do艣膰 si艂y, by przetrwa膰 na tym okrutnym 艣wiecie, ale nie zabieraj tego m臋偶czyzny, tego m艂odszego ode mnie ch艂opca.

Luthien chwyci艂 r臋k臋 przyjaciela i podpar艂 ramieniem jego g艂ow臋. Czu艂, jak cia艂o Rogara traci ciep艂o, a pot, kt贸rym obla艂 si臋 barbarzy艅ca podczas walki, robi si臋 zimny. Luthien pr贸bowa艂 wydusi膰 z siebie kolejne s艂owa protestu, lecz mia艂 艣ci艣ni臋te gard艂o. C贸偶 m贸g艂 powiedzie膰 艢mierci, najbardziej nieczu艂emu z duch贸w, kt贸ry by艂 g艂uchy na wszelkie b艂agania? Na c贸偶 zda艂yby si臋 zakl臋cia, skoro m艂ode i silne cia艂o Gartha Rogara tak szybko robi艂o si臋 zimne?

Luthien spojrza艂 bezradnie na lo偶臋. Na jego twarzy malowa艂o si臋 ca艂kowite zaskoczenie, ale i w艣ciek艂o艣膰. Jednak偶e orszak Aubreya, wraz z Gahrisem, ju偶 gdzie艣 znikn膮艂, a stoj膮cy wy偶ej Ethan r贸wnie偶 opu艣ci艂 aren臋. Luthien b艂yskawicznie rozejrza艂 si臋. Wielu widz贸w ju偶 odesz艂o. Nieliczne osoby, kt贸re zosta艂y, szepta艂y do siebie i z niedowierzaniem pokazywa艂y le偶膮cego w b艂ocie m臋偶czyzn臋 oraz pochylaj膮cego si臋 nad nim syna lorda Bedwyra.

Luthien odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 cia艂a Gartha Rogara. Zauwa偶y艂 czubek be艂ta wystaj膮cy z jego boku, mi臋dzy 偶ebrami, i ostro偶nie si臋gn膮艂 do tego miejsca, jakby s膮dzi艂, 偶e wyci膮gni臋cie pocisku przywr贸ci przyjacielowi 偶ycie. Pr贸bowa艂 dotkn膮膰 metalowego ostrza, ale przekona艂 si臋, 偶e nie zdo艂a otoczy膰 go palcami.

Us艂yszawszy krzyk, podni贸s艂 g艂ow臋 i zobaczy艂, 偶e inni wojownicy szybko wychodz膮 z tunelu, prowadzeni przez Katerin. Dziewczyna pad艂a na kolana przy martwym wojowniku i niemal natychmiast wyci膮gn臋艂a r臋k臋, i delikatnie zamkn臋艂a mu oczy. Z powag膮 spojrza艂a na Luthiena i powoli potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Luthien skoczy艂 na r贸wne nogi i krzykn膮艂 rozdzieraj膮co. Powi贸d艂 doko艂a rozw艣cieczonym wzrokiem, zaciskaj膮c r臋ce, i wreszcie odnalaz艂 obiekt szale艅czego gniewu. Wyrwa艂 chustk臋 Avonese zza pasa i cisn膮艂 j膮 na ziemi臋, a potem wgni贸t艂 sanda艂ami w b艂oto.

Na 艣mier膰 Gartha Rogara, mego przyjaciela i towarzysza 鈥 zacz膮艂. 鈥 Ja, Luthien Bedwyr, przysi臋gam...

Do艣膰 鈥 przerwa艂a mu Katerin. Wsta艂a i wzi臋艂a go za r臋k臋. Luthien popatrzy艂 na ni膮 z niedowierzaniem, nie pojmuj膮c, jak mog艂a przerwa膰 mu w tak uroczystej chwili. Jednak w jej oczach nie dostrzeg艂 przeprosin za tak nieoczekiwane zachowanie, tylko b艂aganie.

Wystarczy, Luthien 鈥 powiedzia艂a 艂agodnym, ca艂kowicie opanowanym g艂osem. 鈥 Garth Rogar umar艂 jak wojownik, wed艂ug pradawnych i najbardziej u艣wi臋conych regu艂, jakie nasz lud stosuje na arenie. Nie okrywaj go ha艅b膮.

Luthien oderwa艂 si臋 od Katerin. By艂 przera偶ony. Patrzy艂 na swoich towarzyszy, na wojownik贸w, kt贸rzy 膰wiczyli razem z nim przez kilka ostatnich lat, ale nie znalaz艂 w艣r贸d nich poparcia. Czu艂 si臋 tak, jakby otaczali go sami obcy ludzie.

I wtedy pu艣ci艂 si臋 biegiem w stron臋 tunelu, wybieg艂 na otwarty teren niedaleko przystani i skierowa艂 si臋 na p贸艂noc, ku nadmorskiej pla偶y.

To by艂 nieszcz臋艣liwy wypadek 鈥 zacz膮艂 Gahris, usi艂uj膮c zbagatelizowa膰 ca艂e zaj艣cie.

To by艂o morderstwo 鈥 poprawi艂 go Ethan.

Jego ojciec rozejrza艂 si臋 nerwowo, jakby w obawie, 偶e kt贸ry艣 z cyklop贸w Aubreya czai si臋 gdzie艣 w pobli偶u.

Mocno powiedziane 鈥 wyszepta艂 Gahris.

Prawda nieraz brzmi mocno 鈥 odpar艂 ponuro i dono艣nie Ethan, nie zamierzaj膮c ust臋powa膰.

Nie chc臋 wi臋cej o tym s艂ysze膰 鈥 rzek艂 kategorycznym tonem Gahris. Mimo wszystko znowu rozejrza艂 si臋, napotykaj膮c pogardliwe spojrzenie syna. 鈥 Do艣膰 ju偶 tego, rozumiesz!

Ethan prychn膮艂 szyderczo i przygwo藕dzi艂 wzrokiem cz艂owieka, kt贸ry wydawa艂 mu si臋 obcy, tak mocno da艂 si臋 zastraszy膰. Rozumia艂 zachowawcz膮 postaw臋 Gahrisa oraz polityk臋 prowadzon膮 w kraju. Gdyby Gahris zdecydowa艂 si臋 na jak膮kolwiek akcj臋 przeciw Aubrey owi lub komu艣 z jego otoczenia, w贸wczas ksi膮偶臋 Montfort bez w膮tpienia zastosowa艂by 艣rodki odwetowe i wys艂a艂by przeciw niemu flot臋 wojenn膮. Ale tym Ethan si臋 nie przejmowa艂 i nie odczuwa艂 wsp贸艂czucia dla ojca. Dumny m艂odzieniec uwa偶a艂, 偶e s膮 rzeczy, za kt贸re warto walczy膰, a nawet umrze膰.

A co z lady Avonese? 鈥 zagadn膮艂, ironicznie akcentuj膮c s艂owo 鈥瀕ady鈥.

Gahris westchn膮艂 i w tym momencie wyda艂 si臋 swemu synowi ma艂ym cz艂owieczkiem.

Aubrey wspomnia艂, 偶e chce j膮 zostawi膰 鈥 przyzna艂. 鈥 On uwa偶a, 偶e mog艂aby wywrze膰 korzystny wp艂yw na Bedwydrin.

Nowa 偶ona dla Gahrisa 鈥 wycedzi艂 sarkastycznie Ethan. 鈥 Szpieg Morkney贸w w domu rodu Bedwyr贸w.

Jego ojciec nic nie odrzek艂.

I co powiesz o kobiecie, kt贸ra z tak膮 艂atwo艣ci膮 zmienia towarzyszy? 鈥 zapyta艂 Ethan g艂o艣no i zjadliwie. 鈥 Czy mam j膮 nazywa膰 swoj膮 matk膮?

Gahris wpad艂 w furi臋 i zanim zdo艂a艂 opanowa膰 emocje, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uderzy艂 impertynenckiego syna w twarz.

Ethan tylko zmru偶y艂 oczy i gro藕nie patrzy艂 na ojca.

Syn lorda nie chcia艂, 偶eby sprawy zasz艂y tak daleko, ale czu艂, 偶e jemu samemu i ca艂emu ludowi Bedwydrin grozi niebezpiecze艅stwo. Przez u艂amek sekundy nawiedzi艂o go wspomnienie 偶ony, kt贸ra zmar艂a podczas wielkiej zarazy, i wspomnienie wolno艣ci, kt贸r膮 cieszyli si臋 przed pomorem, przed nastaniem rz膮d贸w Greensparrowa. Ale tamte czasy nale偶a艂y do przesz艂o艣ci, a my艣li ulatywa艂y, wypierane przez nieub艂agane spojrzenie, kt贸re nader przejrzy艣cie sugerowa艂o, co pragmatyczny Bedwyr senior powinien zrobi膰.

Lulhien patrzy艂 z wysokiego cypla na p贸艂nocn膮 cz臋艣膰 zatoki, gdzie w miasteczku Dun Varna gas艂y ostatnie 艣wiat艂a. Wci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰 w to, co zasz艂o tego dnia 鈥 Garth Rogar, jego przyjaciel, ju偶 nie 偶yje. Pierwszy raz ten chroniony przed z艂em m艂odzieniec zazna艂 goryczy 偶ycia pod rz膮dami kr贸la Greensparrowa, a poniewa偶 opr贸cz walk na arenie nie dysponowa艂 innymi do艣wiadczeniami, nie wiedzia艂, jak sobie wyt艂umaczy膰 ca艂e zdarzenie.

Zastanawia艂 si臋, czy to, co zasz艂o, mo偶e mie膰 jaki艣 zwi膮zek z nieustannym przygn臋bieniem Ethana. Luthien wiedzia艂, 偶e starszy brat nie 偶ywi szacunku dla Gahrisa 鈥 tego nie m贸g艂 poj膮膰, zw艂aszcza i偶 postrzega艂 ojca jako dzielnego i szlachetnego wojownika 鈥 ale zawsze przypisywa艂 t臋 postaw臋 nieco pod艂emu charakterowi Ethana. Luthien nie m贸g艂 zarzuci膰 Gahrisowi niczego; ojciec by艂 w jego oczach szanowanym lordem Bedwydrin, kochanym przez sw贸j lud.

M艂ody wojownik nie zna艂 wszystkich starych regu艂 rz膮dz膮cych aren膮, ale rozumia艂, 偶e jedynie Gahris odpowiada za przebieg wydarze艅. Garth Rogar by艂 martwy, i to Gahris Bedwyr mia艂 na r臋kach jego krew.

Ale dlaczego? Luthien nie potrafi艂 zrozumie膰 powodu, ewentualnej korzy艣ci. Wyobra偶a艂 sobie rozmaite, najbardziej nieprawdopodobne mo偶liwo艣ci 鈥 niewykluczone, 偶e rozesz艂a si臋 pog艂oska, i偶 barbarzy艅scy Huegoci planuj膮 najazd na Bedwydrin, a Garth Rogar szpiegowa艂 dla nich. By膰 mo偶e nawet doniesiono Gahrisowi, 偶e Garth Rogar zamierza go zabi膰!

Luthien pokr臋ci艂 g艂ow膮, staraj膮c si臋 odrzuci膰 niedorzeczne my艣li. Przecie偶 zna艂 Gartha od kilku lat. Ten szlachetny wojownik nie m贸g艂 by膰 szpiegiem, a ju偶 z pewno艣ci膮 nie nadawa艂 si臋 na zab贸jc臋.

W takim razie dlaczego?

Wielu ludzi w mie艣cie martwi si臋 o ciebie 鈥 powiedzia艂 kto艣 cicho za jego plecami.

Luthien nie musia艂 si臋 odwraca膰; wiedzia艂, 偶e g艂os nale偶y do Katerin O鈥橦ale.

Przypuszczam, 偶e tw贸j ojciec r贸wnie偶.

Luthien nadal w milczeniu spogl膮da艂 na przysta艅 i dalej, na oddzielone wodami ciemniej膮ce miasto. Nie poruszy艂 si臋 nawet, gdy Katerin stan臋艂a obok i wzi臋艂a go za r臋k臋 tak jak wcze艣niej na arenie.

Czy teraz wr贸cisz?

Zemsta nie jest ha艅b膮 鈥 burkn膮艂 Luthien. Powoli odwr贸ci艂 g艂ow臋 i spojrza艂 Katerin w oczy, chocia偶 ledwo je dostrzega艂 w mroku nocy.

Min臋艂o sporo czasu, zanim dziewczyna zdecydowa艂a si臋 podj膮膰 rozmow臋.

Nie jest 鈥 zgodzi艂a si臋. 鈥 Ale zapowiadanie zemsty otwarcie, na 艣rodku areny, przeciw komu艣, kto mo偶e si臋 szczyci膰 przyja藕ni膮 i pokrewie艅stwem z ksi臋ciem Montfort, jest nierozs膮dne. Chcesz da膰 temu cz艂owiekowi pretekst, 偶eby ci臋 zabi艂 i pozbawi艂 w艂adzy twojego ojca, poniewa偶 jeste艣 w艣ciek艂y?

Luthien odsun膮艂 si臋 od Katerin. Jego gniew 艣wiadczy艂 o tym, 偶e trafi艂a w sedno.

Wobec tego teraz sk艂adam przyrzeczenie, tylko w twojej obecno艣ci. Na gr贸b mojej zmar艂ej matki przysi臋gam, 偶e odp艂ac臋 temu, kto zabi艂 Gartha Rogara. Bez wzgl臋du na koszt, bez wzgl臋du na konsekwencje dla mnie, mojego ojca i Bedwydrin.

Katerin nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Nie mog艂a jednak zwymy艣la膰 tego cz艂owieka za pe艂ne godno艣ci s艂owa. W niej r贸wnie偶 kipia艂o od bezradnego gniewu i po raz pierwszy w 偶yciu poczu艂a si臋 jak niewolnik. Wychowywa艂a si臋 w Hale, na otwartym Morzu Avon. Sp臋dzi艂a 偶ycie w 艂贸dce rybackiej, stawiaj膮c czo艂a spienionym falom i zajad艂ym wielorybom; ka偶dy dzie艅 m贸g艂 by膰 jej ostatnim. Jednak偶e Hale znajdowa艂o si臋 na odludziu i by艂o samowystarczalne; rzadko je odwiedzano. Nie dociera艂y tam najnowsze wie艣ci o Bedwydrin czy o Eriadorze albo Avon. Dzi臋ki tej niewiedzy dumni mieszka艅cy Hale byli w pewnym sensie wolni.

Teraz jednak Katerin wiedzia艂a ju偶 sporo o polityce krainy i odczuwa艂a nie mniejsz膮 gorycz ni偶 Luthien. Obr贸ci艂a m艂odego m臋偶czyzn臋 ku sobie i przytuli艂a si臋 do niego. Ciep艂o ich cia艂 pozwala艂o zapomnie膰 o ch艂odnym wietrze sierpniowej nocy.

Nast臋pnego dnia o 艣wicie czarny 偶aglowiec, na kt贸rym dumnie powiewa艂y bandery Montfort i Avon, opu艣ci艂 przysta艅 Dun Varna, wypychaj膮c dziobem wod臋 w krystaliczne czyste powietrze.

Katerin wr贸ci艂a do koszar, lecz Luthien wci膮偶 siedzia艂 na lesistej grani i patrzy艂 w morze. W miar臋 jak mala艂y 偶agle statku, u艣wiadamia艂 sobie, 偶e musia艂by d艂ugo podr贸偶owa膰, 偶eby dotrzyma膰 obietnicy zemsty. Mia艂 jednak dobr膮 pami臋膰 i, gdy tak siedzia艂 na grani, obserwuj膮c odp艂ywaj膮cy statek, raz jeszcze poprzysi膮g艂, 偶e nie zapomni o Garth Rogarze.

Najch臋tniej nie wraca艂by do Dun Varna jeszcze przez wiele dni. Nie mia艂 najmniejszej ochoty spojrze膰 ojcu w oczy, bo jakiego wyja艣nienia m贸g艂 si臋 spodziewa膰? Ale by艂 g艂odny i przemarzni臋ty, a do najbli偶szego miasta, w kt贸rym z pewno艣ci膮 zosta艂by rozpoznany, musia艂by i艣膰 ca艂y dzie艅.

Zaledwie tylko przekroczy艂 pr贸g domu Bedwyr贸w, doskoczy艂o do niego dw贸ch cyklop贸w.

Tw贸j ojciec chce si臋 z tob膮 widzie膰 鈥 oznajmi艂 jeden z nich burkliwym tonem.

Luthien szed艂 dalej i prawie mija艂 dw贸ch stra偶nik贸w, gdy ujrza艂 przed sob膮 skrzy偶owane halabardy. Natychmiast si臋gn膮艂 do biodra, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie ma 偶adnej broni.

Tw贸j ojciec chce si臋 z tob膮 widzie膰 鈥 powt贸rzy艂 cyklop, po czym wyci膮gn膮艂 woln膮 r臋k臋 i mocno chwyci艂 Luthiena za przedrami臋. 鈥 Powiedzia艂, 偶e mamy ci臋 przyprowadzi膰 cho膰by i si艂膮.

Luthien bezceremonialnie wyrwa艂 r臋k臋 i przygwo藕dzi艂 besti臋 bezlitosnym wzrokiem. Mia艂 ochot臋 uderzy膰 cyklopa w g臋b臋 albo odepchn膮膰 obu stra偶nik贸w, ale my艣l o tym, 偶e wleczono by go za kostki do komnaty ojca, zdecydowanie nie przypad艂a mu do gustu.

Nied艂ugo potem sta艂 przed obliczem Gahrisa. Znajdowali si臋 w pracowni, gdzie lord przechowywa艂 nieliczne ksi膮偶ki b臋d膮ce w posiadaniu jego rodu (na ca艂ej wyspie Bedwydrin by艂o bardzo niewiele ksi膮偶ek) oraz inne pami膮tki. Bedwyr senior sta艂 zgarbiony przy kominku i dok艂ada艂 do ju偶 i tak rozbuchanego ognia, jakby jego ko艣ci przenikn膮艂 wielki ch艂贸d, chocia偶 dzie艅 nie by艂 bardzo zimny. Na 艣cianie nad jego g艂ow膮 wisia艂 najcenniejszy przedmiot: rodowy miecz o doskona艂ym, l艣ni膮cym ostrzu i poz艂acanej, wysadzanej klejnotami r臋koje艣ci w kszta艂cie szalej膮cego smoka, kt贸rego uniesione skrzyd艂a tworzy艂y wspania艂膮 gard臋. Przed wiekami wyku艂y go krzaty z 呕elaznego Krzy偶a. Sprytnie owin臋艂y metal brzeszczotu tysi膮c razy, tak 偶e bro艅 robi艂a si臋 coraz ostrzejsza w miar臋 u偶ywania. Nazywano go 艢lepym Siepaczem, gdy偶 ci膮艂 r贸wno, a ponadto za jego spraw膮 wielu cyklop贸w postrada艂o oczy w zaciek艂ej wojnie przed sze艣ciuset laty.

Gdzie by艂e艣? 鈥 zapyta艂 Gahris cicho i spokojnie. Wytar艂 czarne od sadzy r臋ce i wyprostowa艂 si臋, aczkolwiek wci膮偶 jeszcze zwleka艂 z odwr贸ceniem si臋 w stron臋 syna.

Potrzebowa艂em samotno艣ci 鈥 odpar艂 Luthien, usi艂uj膮c m贸wi膰 spokojnie, tak jak ojciec.

呕eby rozproszy膰 gniew?

Luthien westchn膮艂, ale nic nie odpowiedzia艂. Gahris odwr贸ci艂 si臋 do niego.

To by艂o m膮dre, m贸j synu 鈥 rzek艂. 鈥 Gniew sk艂ania do pochopnych dzia艂a艅, kt贸rych konsekwencje bywaj膮 straszne.

Wydawa艂 si臋 taki opanowany i rozs膮dny. Luthien nie m贸g艂 tego przebole膰. Jego przyjaciel zgin膮艂!

Jak mog艂e艣? 鈥 wypali艂, nawet nie u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e zrobi艂 kilka krok贸w do przodu i zacisn膮艂 r臋ce w pi臋艣ci. 鈥 呕eby zabi膰... Co ty sobie... 鈥 Reszta s艂贸w zamieni艂a si臋 w be艂kot. Odczuwa艂 tak silne emocje, 偶e nie potrafi艂 ich wyrazi膰.

Lecz siwow艂osy Gahris machn膮艂 tylko r臋k膮 i przem贸wi艂 艂agodnie, jak gruchaj膮cy go艂膮b.

A co wed艂ug ciebie mia艂em zrobi膰? 鈥 zagadn膮艂, jakby jego s艂owa stanowi艂y dostateczne wyja艣nienie.

Luthien bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce.

Garth Rogar nie zas艂u偶y艂 na taki los! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Niech b臋dzie przekl臋ty wicehrabia Aubrey i jego niegodziwa 艣wita!

Uspok贸j si臋, m贸j synu 鈥 powt贸rzy艂 kilkakrotnie Gahris. 鈥 Na tym 艣wiecie sprawiedliwo艣膰 i uczciwo艣膰 nie zawsze triumfuj膮, ale...

Nie ma 偶adnego usprawiedliwienia 鈥 odpar艂 Luthien przez zaci艣ni臋te z臋by.

Nawet wojna? 鈥 zapyta艂 otwarcie Gahris. Oddech Luthiena by艂 jak seria gniewnych spazm贸w.

Nie my艣l o sk膮panych we krwi polach 鈥 podsun膮艂 Gahris 鈥 ani o ostrzach w艂贸czni l艣ni膮cych od krwi powalonego wroga, ani o zniszczonej ko艅sk膮 szar偶膮 darni. Twoim czystym oczom nie dane by艂o ogl膮da膰 tak przera偶aj膮cych scen i oby艣 nigdy nie by艂 do tego zmuszony! Od takich widok贸w oczy trac膮 blask 鈥 t艂umaczy艂, pokazuj膮c w艂asne 藕renice. I rzeczywi艣cie, tego sierpniowego poranka pr贸偶no by艂o szuka膰 u lorda roziskrzonego spojrzenia.

Czy偶by oczy Bruce鈥檃 MacDonalda by艂y tak bardzo przygaszone? 鈥 zagadn膮艂 Luthien nieco ironicznym tonem, maj膮c na my艣li najwi臋kszego bohatera Eriadoru.

W opowie艣ciach wojennych pe艂no jest m臋stwa 鈥 odpar艂 pos臋pnie Gahris 鈥 ale tylko wtedy, gdy zacieraj膮 si臋 w pami臋ci okropno艣ci wojny. Kt贸偶 mo偶e powiedzie膰, jakie blizny pozosta艂y w udr臋czonej duszy Bruce鈥檃 MacDonalda? Kto z 偶yj膮cych zajrza艂 temu cz艂owiekowi w oczy?

Luthienowi s艂owa te wyda艂y si臋 niedorzeczne; przecie偶 Bruce MacDonald nie 偶y艂 od trzech stuleci. Zaraz jednak zrozumia艂, 偶e w艂a艣nie o to chodzi艂o jego ojcu. Tymczasem Bedwyr senior ci膮gn膮艂 z powag膮:

Ja widzia艂em ko艅sk膮 szar偶臋, widzia艂em sw贸j miecz 鈥 zerkn膮艂 na wisz膮c膮 na 艣cianie legendarn膮 bro艅 鈥 ociekaj膮cy krwi膮. S艂ysza艂em opowie艣ci, cudze opowie艣ci o tych heroicznych zmaganiach, w kt贸rych sam uczestniczy艂em, i mog臋 ci powiedzie膰 uczciwie, bez wynios艂o艣ci, 偶e wi臋cej w nich by艂o okropie艅stw ni偶 m臋stwa, wi臋cej 偶alu ni偶 triumfu. Czy mam sprowadzi膰 takie nieszcz臋艣cie na Bedwydrin?

Westchnienie Luthiena wyra偶a艂o raczej rezygnacj臋 ni偶 bunt.

Wraz z tym westchni臋ciem pozb膮d藕 si臋 dumy 鈥 poradzi艂 Gahris. 鈥 To najbardziej zab贸jcze i niebezpieczne uczucie. Op艂akuj swego przyjaciela, ale pog贸d藕 si臋 z tym, co si臋 sta艂o. Nie id藕 w 艣lady Ethana... 鈥 Nagle urwa艂, jakby chcia艂 przemy艣le膰 ostatnie zdanie, jednak wzmianka o starszym bracie obudzi艂a czujno艣膰 Luthiena, dla kt贸rego Ethan by艂 bohaterem.

O co chodzi? 鈥 zapyta艂 m艂ody Bedwyr. 鈥 Jak膮 rol臋 odgrywa w tym wszystkim m贸j brat? Co zrobi艂 podczas mojej nieobecno艣ci?

Gahris znowu zamacha艂 r臋k膮 i przem贸wi艂 艂agodnie, pr贸buj膮c uspokoi膰 syna.

Ethanowi nic nie jest 鈥 zapewni艂 Luthiena. 鈥 M贸wi臋 tylko o jego temperamencie, o jego g艂upiej dumie, i o mojej nadziei, 偶e okie艂znasz jego gniew zdrowym rozs膮dkiem. Post膮pi艂e艣 s艂usznie, opuszczaj膮c dom Bedwyr贸w; tym posuni臋ciem zaskarbi艂e艣 sobie m贸j szacunek. Ksi膮偶臋 Montfort daje nam sporo swobody, a w艂adca w Carlisle popuszcza nam cugli jeszcze bardziej, i dobrze by艂oby utrzyma膰 ten stan.

Co zrobi艂 Ethan? 鈥 nalega艂 Luthien, nie przekonany.

Nic nie zrobi艂 poza protestowaniem, i to na ca艂y g艂os! 鈥 obruszy艂 si臋 Gahris.

I to ci臋 rozczarowuje?

Gahris prychn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do ognia.

To m贸j najstarszy syn 鈥 odpar艂. 鈥 Ma by膰 lordem Bedwydrin. Ale co to mog艂oby oznacza膰 dla ludu?

Luthien odni贸s艂 wra偶enie, 偶e Gahris zacz膮艂 prowadzi膰 rozmow臋 z samym sob膮, jakby usi艂owa艂 co艣 usprawiedliwi膰.

K艂opoty, powiadam 鈥 ci膮gn膮艂 stary cz艂owiek i w tym momencie wyda艂 si臋 Luthienowi rzeczywi艣cie stary. 鈥 K艂opot dla Ethana, dla rodu Bedwyr贸w, dla ca艂ej wyspy. 鈥 Nagle okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i wyci膮gn膮艂 palec w kierunku Luthiena. 鈥 K艂opot dla ciebie! 鈥 krzykn膮艂 i zaskoczony m艂odzieniec cofn膮艂 si臋 o krok. 鈥 Ten uparty Ethan nigdy nie nauczy si臋, gdzie jest jego miejsce 鈥 mrukn膮艂 Gahris, znowu odwracaj膮c si臋 do ognia. 鈥 Jako lord z pewno艣ci膮 przyspieszy艂by w艂asn膮 艣mier膰, doprowadzi艂by r贸d Bedwyr贸w do zag艂ady i uczyni艂 Bedwydrin obiektem zainteresowania wielu w艣cibskich oczu. Nigdy! Nigdy! Nigdy!

Gahris wymachiwa艂 pi臋艣ciami i by艂 tak zdenerwowany, 偶e Luthien w pierwszym odruchu chcia艂 podej艣膰 do ojca i uspokoi膰 go. Powstrzyma艂 si臋 jednak i po cichu opu艣ci艂 komnat臋. Kocha艂 swojego ojca, szanowa艂 go ca艂e 偶ycie, ale teraz s艂owa tego cz艂owieka brzmia艂y zupe艂nie pusto 鈥 Luthien wci膮偶 jeszcze s艂ysza艂 brzemienne w skutki szcz臋kni臋cie kuszy i 偶a艂osne charczenie towarzysz膮ce agonii Gartha Rogara.



Rozdzia艂 4

UNURZANY W KRWI POWALONEGO WROGA


Co mog艂oby si臋 sta膰, gdyby rodzice kr贸la nigdy si臋 nie poznali? Co mog艂oby si臋 sta膰, gdyby jaki艣 heros zosta艂 w kwiecie wieku powalony strza艂膮, kt贸ra ze 艣wistem przeci臋艂a powietrze zaledwie kilka centymetr贸w dalej? Zaiste, najzwyklejszy przypadek mo偶e nieraz wp艂yn膮膰 na histori臋 narod贸w, i tak te偶 by艂o tej sierpniowej nocy, kiedy Luthien opu艣ci艂 dom Bedwyr贸w i uda艂 si臋 do stajni, w kt贸rej Ethan w艂a艣nie siod艂a艂 konia i nape艂nia艂 torby prowiantem.

Luthien podszed艂 do brata i przygl膮da艂 mu si臋 z zaciekawieniem.

Mia艂 tak wymowny wyraz twarzy, 偶e nie musia艂 zadawa膰 oczywistego pytania.

Zosta艂em odes艂any 鈥 wyja艣ni艂 Ethan. Wydawa艂o si臋, 偶e Luthien nie rozumie.

Mam jecha膰 na po艂udnie 鈥 ci膮gn膮艂 Ethan, wypowiadaj膮c ka偶de s艂owo z obrzydzeniem 鈥 razem z 偶o艂nierzami kr贸la, kt贸rzy udaj膮 si臋 do Gaskonii, by walczy膰 u boku Gasko艅czyk贸w w wojnie z Kr贸lestwem Duree.

S艂uszna sprawa 鈥 odpar艂 Luthien. By艂 tak zdruzgotany, 偶e nie zastanowi艂 si臋 nad s艂owami brata.

Sprawa najemnik贸w 鈥 warkn膮艂 Ethan. 鈥 Zaci膮gni臋cie si臋 u bezprawnie w艂adaj膮cego kr贸la.

To dlaczego jedziesz?

Ethan przerwa艂 przytraczanie toreb i popatrzy艂 na swojego naiwnego braciszka z niedowierzaniem.

Luthien tylko wzruszy艂 ramionami, wci膮偶 nie pojmuj膮c, o co chodzi.

Poniewa偶 lord Bedwydrin kaza艂 mi jecha膰 鈥 wycedzi艂 Ethan i znowu zaj膮艂 si臋 torbami.

Dla Luthiena ca艂a historia nie mia艂a sensu, tote偶 nie zdoby艂 si臋 na 偶aden komentarz.

To przyniesie zaszczyt naszej rodzinie i ca艂ej Bedwydrin. Tak przynajmniej twierdzi艂 Gahris 鈥 dorzuci艂 Ethan.

Luthien bacznie obserwowa艂 brata. Z pocz膮tku by艂 zazdrosny, 偶e Gahris wybra艂 Ethana, a nie jego.

Czy 艢lepy Siepacz nie b臋dzie ci s艂u偶y艂 lepiej, skoro masz walczy膰 o honor domu Bedwyr贸w? 鈥 zapyta艂, widz膮c, 偶e Ethan ma za pasem zwyk艂y miecz.

Znowu doczeka艂 si臋 niedowierzaj膮cego, nieco protekcjonalnego spojrzenia.

Czy ty naprawd臋 jeste艣 tak niewiarygodnie 艣lepy na to, co si臋 dzieje doko艂a? 鈥 zagadn膮艂 starszy brat.

Luthien skrzywi艂 si臋 i to wystarczy艂o za odpowied藕.

Gahris wysy艂a mnie dlatego, 偶e zasugerowa艂 mu to Aubrey. Gahris wysy艂a mnie na 艣mier膰.

Spok贸j, z jakim Ethan m贸wi艂, poruszy艂 Luthiena bardziej ni偶 same s艂owa. Mocno chwyci艂 brata za rami臋 i odwr贸ci艂 go od konia, tak 偶eby ten spojrza艂 mu w oczy.

To nie mnie wybra艂 na swojego nast臋pc臋 鈥 wyrzuci艂 z siebie Ethan. Luthien przypomnia艂 sobie wcze艣niejsz膮 rozmow臋 z ojcem i musia艂 przyzna膰 mu racj臋. 鈥 Ale regu艂y s膮 jasne 鈥 ci膮gn膮艂 Ethan. 鈥 Jestem najstarszym synem, a zatem to ja powinienem zosta膰 lordem Bedwydrin.

Nie kwestionuj臋 twoich praw 鈥 odpar艂 Luthien, wci膮偶 nie rozumiej膮c istoty sprawy.

Ale Gahris tak 鈥 wyt艂umaczy艂 mu Ethan. 鈥 I wygl膮da na to, 偶e wie艣膰 o mojej nielojalno艣ci roznios艂a si臋 poza granicami Bedwydrin.

Zatem Gahris wy艣le ci臋 z armi膮, 偶eby艣 okry艂 si臋 chwa艂膮 i podreperowa艂 swoj膮 reputacj臋 鈥 rozumowa艂 na g艂os Luthien, chocia偶 co艣 mu m贸wi艂o, 偶e jego my艣l pod膮偶a w zupe艂nie niew艂a艣ciwym kierunku.

Zatem Gahris wysy艂a mnie po to, 偶ebym zgin膮艂 鈥 powt贸rzy艂 stanowczo Ethan. 鈥 Stanowi臋 dla niego problem. Nawet Aubrey s艂ysza艂 o mnie i rozumie, jakie k艂opoty mo偶e spowodowa膰 moje panowanie. By膰 mo偶e jestem arogancki, ale nie s膮dz臋, 偶eby kuzyn Morkneya zjawi艂 si臋 w Bedwydrin tylko dla rozrywki.

My艣lisz, 偶e Aubrey zmaga艂 si臋 z falami Morza Grzbietowego i przeby艂 tak d艂ug膮 drog臋 do Bedwydrin tylko po to, 偶eby kaza膰 ci臋 st膮d odes艂a膰?

Chodzi o co艣 wi臋cej, m贸j m艂ody bracie 鈥 odpar艂 Ethan i w jego surowym g艂osie pierwszy raz pojawi艂a si臋 odrobina wsp贸艂czucia. 鈥 M贸j m艂odszy brat, kt贸ry nigdy nie zazna艂 wolno艣ci, kt贸ry prze偶y艂 ca艂e 偶ycie pod rz膮dami Carlisle i Montfort.

Luthien zmarszczy艂 brwi. Teraz by艂 skonsternowany.

Aubrey objecha艂 p贸艂nocne wyspy 鈥 wyja艣nia艂 spokojnie Ethan. 鈥 Caryth, Marvis, Bedwydrin, nawet Diamentow膮 Bram臋 w drodze powrotnej, 偶eby si臋 upewni膰, 偶e na p贸艂nocy wszystko jest tak, jak by膰 powinno, 偶eby zabezpieczy膰 jarzmo narzucone nam przez Morkneya. Politycy nie maj膮 wakacji. Zawsze pracuj膮, 偶yj膮 dla pracy, dla umocnienia swej w艂adzy. To jest ich styl i sens 偶ycia. Aubrey przyby艂 do Bedwydrin mi臋dzy innymi po to, 偶eby si臋 ze mn膮 rozprawi膰, a tak偶e dlatego, 偶e ksi膮偶臋 nie ma tu swoich szpieg贸w. Ale ju偶 znalaz艂 spos贸b na rozwi膮zanie tych problem贸w.

Zako艅czywszy objuczanie konia, Ethan usadowi艂 si臋 w siodle.

B臋dziesz mia艂 now膮 matk臋, Luthienie 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Okazuj jej szacunek i strach. 鈥 Zacz膮艂 opuszcza膰 stajni臋, lecz Luthien, wzburzony i rozw艣cieczony, chwyci艂 konia za cugle i osadzi艂 go w miejscu.

Znasz j膮 鈥 dorzuci艂 Ethan. 鈥 To jej proporzec nosi艂e艣 w ostatniej walce.

Luthien wytrzeszczy艂 oczy w os艂upieniu. Avonese? To nie mog艂o by膰 prawd膮!

Nigdy! 鈥 zaprotestowa艂.

W niedzielny poranek 鈥 zapewni艂 go Ethan. 鈥 Ksi膮偶臋 zmusi艂 Gahrisa do tego zwi膮zku. 鈥 doda艂. 鈥 Lady Avonese zostaje, 偶eby go po艣lubi膰. Idealny spos贸b na szpiegowanie. Widzisz, ona ma by膰 t膮 si艂膮, kt贸ra sprowokuje upadek domu Bedwyr贸w. Gahris podporz膮dkuje si臋 biegowi wydarze艅, gdy偶 inaczej Morkney zdob臋dzie tak po偶膮dany dla siebie pretekst i ka偶e kr贸lowi Greensparrow wype艂ni膰 port czarnymi 偶aglami.

Jak mo偶esz wyje偶d偶a膰? 鈥 krzykn膮艂 bezradnie Luthien, kt贸ry mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂y bezpieczny 艣wiat rozpada si臋 na jego oczach.

Jak mog臋 zostawa膰? 鈥 poprawi艂 go 艂agodnie Ethan. 鈥 Gahris zrzek艂 si臋 dowodzenia.

Ethan umilk艂 i przygl膮da艂 si臋 swojemu bratu, a intensywno艣膰, z jak膮 to robi艂, wywiera艂a uspokajaj膮cy wp艂yw na podnieconego m艂odzie艅ca.

Niewiele wiesz o tym, co dzieje si臋 poza Bedwydrin 鈥 powiedzia艂 szczerze do Luthiena. 鈥 Nie widzia艂e艣 oczu biednych dzieci, kt贸re g艂oduj膮 na ulicach Montfort. Nie widzia艂e艣 rolnik贸w, kt贸rzy za艂amuj膮 si臋 i trac膮 maj膮tek na skutek wysokich podatk贸w. Nie widzia艂e艣 bezradnej w艣ciek艂o艣ci cz艂owieka, kt贸remu zabrano c贸rk臋, by 鈥瀞艂u偶y艂a鈥 w domu jakiego艣 mo偶nego pana, ani nie s艂ysza艂e艣 matki, kt贸rej dziecko zmar艂o na r臋kach z braku jedzenia.

Luthien nie 艣ciska艂 ju偶 siod艂a Ethana tak mocno.

Nie mog臋 si臋 pogodzi膰 z tym, jaki jest 艣wiat 鈥 powiedzia艂 Ethan. 鈥 Wiem tylko, jaki powinien by膰. A nasz ojciec, p艂aszcz膮cy si臋 przed kr贸lem-uzurpatorem, nie ma ani si艂y, ani odwagi, 偶eby stawi膰 op贸r i przyzna膰 mi racj臋.

Ethan zauwa偶y艂, 偶e jego brutalna relacja wreszcie zaczyna dociera膰 do naiwnej g艂owy Luthiena. Gdyby uderzy艂 go drewnianym m艂otem, u偶ywanym przez krzaty, nie m贸g艂by go bardziej oszo艂omi膰. Pomimo, 偶e dzieli艂o ich wiele, Ethan kocha艂 m艂odszego brata i wsp贸艂czu艂 mu, bowiem Luthien nie zazna艂 偶ycia przed nastaniem Greensparrowa, kr贸la, kt贸ry po cichu ukrad艂 ludziom prawdziw膮 wolno艣膰.

呕egnaj, bracie 鈥 rzek艂 uroczy艣cie. 鈥 Jeste艣 jedynym cz艂onkiem rodziny, za kt贸rym b臋d臋 t臋skni艂. Miej oczy otwarte, zawsze nas艂uchuj pod drzwiami, a nade wszystko strze偶 si臋 lady Avonese! 鈥 Uderzy艂 w boki swojego konia, a ten energicznie ruszy艂 do przodu.

Luthien zosta艂 na dziedzi艅cu z zam臋tem w g艂owie.

Tej nocy nie m贸g艂 zasn膮膰, a ca艂y nast臋pny dzie艅 w艂贸czy艂 si臋 samotnie, nie reaguj膮c nawet na wo艂anie Katerin, kt贸ra zobaczy艂a go po drugiej stronie pola. Kolejna noc r贸wnie偶 okaza艂a si臋 bezsenna. Luthien strawi艂 j膮 na rozmy艣laniach o Ethanie, o Garth Rogarze, o nowym obliczu Gahrisa.

Jego g艂ow臋 zaprz膮ta艂a przede wszystkim konfrontacja z ojcem, spos贸b, w jaki Gahris zareagowa艂by na zuchwa艂e oskar偶enia ze strony Ethana. Co powie druga strona w tym sporze?

Ale to by艂a z艂udna nadzieja. Wystarczy艂o par臋 s艂贸w Ethana, by otworzy膰 Luthienowi oczy, i teraz m艂odzieniec zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie m贸g艂by przymyka膰 ich d艂u偶ej.

Nazajutrz z samego rana uda艂 si臋 do Gahrisa. Nie po to, 偶eby s艂ucha膰 wyja艣nie艅. Chcia艂 powiedzie膰 mu, co my艣li, wyrazi膰 gniew w zwi膮zku z wydarzeniami na arenie i z wie艣ci膮, 偶e ta kreatura z Avon najwyra藕niej zamierza zosta膰 jego macoch膮.

U艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o tym, jak bardzo b臋dzie przypomina艂 Ethana, i zastanawia艂 si臋, czy i jego ojciec wy艣le na wojn臋 w odleg艂ej krainie.

Wkroczy艂 do komnaty bez pukania, ale nie zasta艂 nikogo. Gahris zd膮偶y艂 ju偶 wyruszy膰 na porann膮 przeja偶d偶k臋. Luthien zacz膮艂 si臋 zbiera膰 do wyj艣cia. Przysz艂o mu na my艣l, aby uda膰 si臋 do stajni, wzi膮膰 konia i spr贸bowa膰 dogoni膰 ojca, lecz natychmiast zmieni艂 zamiar, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e Avonese mog艂a pojecha膰 z nim, a on za nic w 艣wiecie nie chcia艂 ogl膮da膰 tej kobiety.

Zamiast wyj艣膰, rozgo艣ci艂 si臋 w pokoju ojca i zacz膮艂 ogl膮da膰 ksi膮偶ki na p贸艂kach, a nawet rozpali艂 w kominku. Usiad艂 na wygodnym krze艣le z ksi膮偶k膮 w r臋ku i opar艂 nogi na 艂awie, gdy nagle drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem i do 艣rodka wpad艂 t臋gi stra偶nik.

Co tutaj robisz? 鈥 zapyta艂 cyklop, wymachuj膮c gro藕nie tr贸jz臋bem. Sta艂 jednak przy drzwiach, w bezpiecznej odleg艂o艣ci od Luthiena.

Co robi臋? 鈥 powt贸rzy艂 Luthien z niedowierzaniem i zaraz skrzy wi艂 si臋, gdy偶 nigdy wcze艣niej nie widzia艂 tego stra偶nika, a przecie偶 zna艂 ca艂y kontyngent Gahrisa.

No w艂a艣nie! 鈥 rykn臋艂a bestia. 鈥 Jaki masz interes w prywatnej siedzibie lorda i lady Bedwydrin?

Lady? 鈥 mrukn膮艂 pod nosem Luthien, omal nie ud艂awiwszy si臋 tym s艂owem.

Zada艂em ci pytanie! 鈥 warkn膮艂 cyklop i znowu zamacha艂 tr贸jz臋bem.

Na 艂aw臋 Pi臋ciu Wartownik贸w, kim ty jeste艣, 偶e o艣mielasz si臋 pyta膰 mnie o cokolwiek? 鈥 zapyta艂 m艂ody Bedwyr.

Osobistym stra偶nikiem lady Bedwydrin 鈥 odpar艂 bez wahania cyklop.

Ja jestem synem lorda 鈥 oznajmi艂 Luthien.

Wiem, kim jeste艣, wojowniku z areny 鈥 rzek艂 cyklop, odrzucaj膮c tr贸jz膮b.

Dopiero wtedy, w momencie gdy bestia zacz臋艂a si臋 miota膰 po komnacie i ods艂oni艂a przypi臋t膮 do szerokich plec贸w kusz臋, Luthien przypomnia艂 sobie, kim jest ten cyklop. Zerwa艂 si臋 z krzes艂a, rzucaj膮c ksi膮偶k臋 na 艂aw臋.

Nie by艂e艣 um贸wiony 鈥 ci膮gn膮艂 cyklop, bynajmniej nie zbity z tropu. 鈥 A zatem nie ma tu miejsca dla ciebie! A teraz zmiataj st膮d, bo naucz臋 ci臋 paru zasad szlacheckiej etykiety!

Cyklop 艣cisn膮艂 d艂ugi tr贸jz膮b blisko piersi i powoli odwr贸ci艂 si臋 do drzwi, usi艂uj膮c jak najd艂u偶ej nie spuszcza膰 przekrwionego oka z Luthiena.

M艂ody Bedwyr sta艂 jak sparali偶owany. Sytuacja, z kt贸r膮 tak nieoczekiwanie przysz艂o mu si臋 zmierzy膰, przerasta艂a go. Poprzysi膮g艂 zemst臋, a teraz przekl臋ty wr贸g, kt贸ry mia艂 by膰 od dawna na statku z czarnymi 偶aglami, sta艂 przed nim we w艂asnej osobie. Luthien musia艂 si臋 zastanowi膰 nad konsekwencjami swoich czyn贸w. Zadawa艂 sobie pytanie, jaki cel mia艂 Aubrey, zostawiaj膮c w艂a艣nie tego cyklopa. To, 偶e zostawi艂 Avonese, stwarza艂o inny problem 鈥 Luthien nie zaatakowa艂by kobiety, kt贸ra nie jest wojownikiem 鈥 ale to, 偶e pozwolono morderczej bestii kala膰 Bedwydrin, nie mie艣ci艂o si臋 m艂odzie艅cowi w g艂owie. Z pewno艣ci膮 wicehrabia przewidywa艂, jakie b臋d膮 skutki tej decyzji...

Luthien przypomnia艂 sobie s艂owa Ethana o sprowokowaniu upadku rodu Bedwyr贸w i zrozumia艂, 偶e decyzja, kt贸r膮 teraz podejmie, b臋dzie mia艂a wp艂yw na ca艂e jego 偶ycie.

P贸jdziesz za mn膮 鈥 oznajmi艂 cyklop. Nawet nie obejrza艂 si臋 do ty艂u, dzi臋ki czemu Luthien m贸g艂 bez trudu zobaczy膰 kusz臋 u偶yt膮 do zamordowania Gartha Rogara.

Powiedz mi 鈥 Luthien zacz膮艂 spokojnie 鈥 czy sprawi艂o ci przyjemno艣膰 zabicie cz艂owieka, kt贸ry le偶a艂 bezradnie na ziemi?

Cyklop gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 m艂odzie艅cowi w oczy. U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, obna偶aj膮c ostre, 偶贸艂te z臋by.

Zabijanie ludzi zawsze sprawia mi przyjemno艣膰 鈥 odpar艂. 鈥 Wychodzisz, czy sam chcesz si臋 o tym przekona膰?

Luthien odruchowo wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i chwyci艂 kamie艅, kt贸ry jego ojciec trzyma艂 na 艂awie do wyg艂adzania pergamin贸w, i szybko rzuci艂 nim w cyklopa. Pocisk odbi艂 si臋 z pla艣ni臋ciem od uda stra偶nika, mimo i偶 ten w艂a艣nie robi艂 unik. Bestia j臋kn臋艂a, a potem z rykiem wycelowa艂a tr贸jz膮b w m艂odzie艅ca.

Zdarza艂y ci si臋 bardziej pomys艂owe akcje 鈥 mrukn膮艂 Luthien do samego siebie. Po chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie ma 偶adnej broni. Jednooka bestia zbli偶y艂a si臋 do niego. Luthien usi艂owa艂 zas艂oni膰 si臋 krzes艂em, ale ju偶 po pierwszym mocnym uderzeniu tr贸jz臋bu nadawa艂o si臋 tylko na podpa艂k臋, a m艂odzieniec wyl膮dowa艂 na pod艂odze.

Przeczo艂ga艂 si臋 spod 艂awy do paleniska i chwyci艂 d艂ugi, metalowy pogrzebacz. Okr臋ci艂 si臋 i podwin膮艂 nogi, lecz natychmiast musia艂 poradzi膰 sobie z drugim uderzeniem. Na szcz臋艣cie cyklop zahaczy艂 czubkiem tr贸jz臋ba o pogrzebacz i bro艅 odchyli艂a si臋 nieco w bok, gdy tymczasem zwinny Luthien zd膮偶y艂 wykr臋ci膰 si臋 w drug膮 stron臋. Mimo wszystko m艂ody Bedwyr zosta艂 bole艣nie zadra艣ni臋ty w bok i jego bia艂膮 koszul臋 zaplami艂a w tym miejscu stru偶ka krwi.

Cyklop obliza艂 ostre z臋biska i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

Nie mam broni! 鈥 偶achn膮艂 si臋 Luthien.

Dzi臋ki temu b臋dzie jeszcze lepsza zabawa 鈥 odpar艂a bestia. Zacz臋艂a zadawa膰 proste pchni臋cie, lecz zaraz odwr贸ci艂a bro艅 i zatoczy艂a niski 艂uk jej grubszym ko艅cem.

Luthien w por臋 dostrzeg艂 myl膮cy manewr przeciwnika i zamiast zwyk艂ego uniku podskoczy艂, a gdy opad艂 na ziemi臋, zrobi艂 krok do przodu i wbi艂 palce w oko cyklopa.

Kolejny raz poczu艂 b贸l wywo艂any uderzeniem tr贸jz臋bu i run膮艂 w bok, zanim zd膮偶y艂 porz膮dnie uszkodzi膰 wielk膮 ga艂k臋 oczn膮 cyklopa, ale o艣lepi艂 go na tyle, by przerwa膰 walk臋.

Lulhien dobrze wiedzia艂, dok膮d powinien pobiec.

Z powrotem skoczy艂 w stron臋 kominka, tym razem l膮duj膮c mi臋kko na stopach.

Powiniene艣 wyko艅czy膰 mnie, kiedy mia艂e艣 okazj臋 to zrobi膰! 鈥 krzykn膮艂 i chwyci艂 wyrze藕bion膮 w kszta艂cie smoka r臋koje艣膰 cudownego miecza Bedwyr贸w. 艢miej膮c si臋, szarpn膮艂 miecz. Nie zdo艂a艂 go wyci膮gn膮膰.

Teraz 艣mia艂 si臋 cyklop 鈥 i znowu zamierza艂 si臋 tym przekl臋tym tr贸jz臋bem.

Luthien wyrwa艂 hak przytrzymuj膮cy miecz, ale drugi hak, przy czubku broni, uparcie tkwi艂 w 艣cianie. Miecz by艂 ju偶 porz膮dnie przekrzywiony, ale jego ostry jak brzytwa czubek tylko wy偶艂obi艂 rowek w kamiennym murze. Luthien zdoby艂 si臋 na kolejny wysi艂ek, jednak bez skutku. Obr贸ci艂 si臋 w taki spos贸b, 偶eby poci膮gn膮膰 hak ca艂ym swoim ci臋偶arem, i wyra藕nie widzia艂, jak cyklop szykuje si臋 do zadania ciosu.

Krzykn膮艂 i z ca艂ej si艂y poci膮gn膮艂. Miecz z trzaskiem oderwa艂 si臋 od zaczepu, zawirowa艂 i wyr偶n膮艂 w czubek tr贸jz臋bu, kt贸ry ju偶 mia艂 si臋 zag艂臋bi膰 w piersi Luthiena. Teraz przeciwnicy stracili r贸wnowag臋 i 偶aden z nich nie zdo艂a艂 przeprowadzi膰 skutecznej kontry, tote偶 Luthien wsadzi艂 nog臋 w kamienne zag艂臋bienie paleniska i b艂yskawicznie rzuci艂 si臋 na wroga, tak 偶e obaj padli na pod艂og臋.

M艂odzieniec powsta艂 szybko jak kot. Okr臋ci艂 si臋 i skierowa艂 uderzenie w d贸艂. Ku jego zdumieniu zosta艂o zablokowane przez tr贸jz膮b, a ostrze miecza zaklinowa艂o si臋 w rozwidleniu broni cyklopa. Cyklop rykn膮艂 i odepchn膮艂 Luthiena, obracaj膮c wniwecz jego atak.

Nie jestem jakim艣 dzieciakiem z areny 鈥 pochwali艂a si臋 jednooka bestia. 鈥 By艂em dow贸dc膮 Gwardii Pretoria艅skiej!

M贸wi膮c te s艂owa, cyklop wykona艂 seri臋 diabelskich pchni臋膰 i myl膮cych manewr贸w oraz p贸艂obrot贸w, kt贸re mia艂y zmusi膰 Luthiena do unikania grubszego ko艅ca tr贸jz臋bu, a potem znowu odwr贸ci艂 bro艅. U偶ywa艂 jej wybornie, jakby to by艂 ma艂y n贸偶; nie dawa艂 Luthienowi szansy na przypuszczenie ataku.

Ale syn Bedwyra te偶 nie by艂 jakim艣 dzieciakiem z areny. Odparowywa艂 pchni臋cia cyklopa perfekcyjnie. Odwraca艂 zamierzone uniki dok艂adnie tak, jak cyklop odwraca艂 swe ataki. Jednookiej bestii ani razu nie uda艂o si臋 zrani膰 go tr贸jz臋bem.

Luthien zdawa艂 sobie jednak spraw臋 z tego, 偶e prowadz膮 walk臋 na 艣mier膰 i 偶ycie. Z ka偶d膮 wymian膮 cios贸w r贸s艂 jego szacunek dla cyklopa. Kr膮偶yli po ca艂ej komnacie; wyposa偶ony w kr贸tsz膮 bro艅 Luthien musia艂 si臋 cofa膰 i okr臋ca膰, podczas gdy cyklop wci膮偶 na niego napiera艂. W ko艅cu Luthien wgramoli艂 si臋 za otoman臋, kt贸ra stanowi艂a doskona艂膮 tarcz臋, przynajmniej od pasa w d贸艂.

U艣miechn膮艂 si臋, gdy偶 z 艂atwo艣ci膮 odepchn膮艂 uderzenie z g贸ry; potem upora艂 si臋 z pchni臋ciem zadanym ni偶ej, na moment przygwa偶d偶aj膮c tr贸jz膮b do otomany. Widzia艂, jak w jednookiej bestii narasta frustracja. Ostro偶nie cofn膮艂 si臋, gdy cyklop napar艂 do przodu, jakby s膮dz膮c, 偶e otomana nie zatarasuje mu drogi.

Jednak w ostatniej chwili cyklop zatrzyma艂 si臋, gdy偶 zrozumia艂, 偶e nie nad膮偶y za ruchliwym Luthienem, a gdyby potkn膮艂 si臋 o otoman臋, sprytny, wyposa偶ony w miecz m艂odzieniec z pewno艣ci膮 wykorzysta艂by tak膮 okazj臋. Stra偶nik spr贸bowa艂 wi臋c przesun膮膰 艂贸偶ko, ale Luthien, 艣wiadomy, 偶e daje mu ono przewag臋, szybko podbieg艂 i zacz膮艂 wymachiwa膰 mieczem. Niewiele brakowa艂o, 偶eby odci膮艂 cyklopowi r臋k臋, ostatecznie jednak trafi艂 tylko w obicie 艂贸偶ka.

Gahris nie b臋dzie zadowolony 鈥 zauwa偶y艂, usi艂uj膮c wygl膮da膰 na kogo艣, kto jest bardzo pewny siebie.

Rzeczywi艣cie, bo sprawi pogrzeb w艂asnemu synowi! 鈥 rykn膮艂 cyklop i znowu zaatakowa艂, decyduj膮c si臋 na pot臋偶ne pchni臋cie. Spodziewa艂 si臋, 偶e Luthien znowu uderzy w d贸艂, 偶eby przygwo藕dzi膰 tr贸jz膮b do 艂贸偶ka, a wtedy on sam zamierza艂 zepchn膮膰 m艂odzie艅ca i 艂贸偶ko do 艣ciany.

Jednak Luthien od razu ruszy艂 na otoman臋 i sparowa艂 cios cyklopa w zupe艂nie inny spos贸b, zamachuj膮c si臋 mieczem do g贸ry. Tr贸jz膮b r贸wnie偶 pow臋drowa艂 w tym kierunku i Luthien na wszelki wypadek podskoczy艂 i przekozio艂kowa艂 przez otoman臋. Cyklop instynktownie rzuci艂 si臋 do ty艂u i pr贸bowa艂 wycelowa膰 bro艅, lecz Luthien uczyni艂 to wcze艣niej.

Czubek 艢lepego Siepacza ugrz膮z艂 w brzuchu cyklopa, dotar艂 do przepony i przebi艂 serce oraz p艂uca stwora. Jednooki zd膮偶y艂 unie艣膰 tr贸jz膮b i skierowa膰 go w stron臋 Luthiena, kt贸ry prze偶y艂 chwil臋 przera偶enia, my艣l膮c, 偶e rozwidlona bro艅 zag艂臋bi si臋 w jego ciele.

Zaraz jednak przekona艂 si臋, 偶e oko cyklopa ga艣nie, a grube mi臋艣nie konaj膮cej bestii wiotczej膮. Tr贸jz膮b upad艂 na pod艂og臋, a jego martwy w艂a艣ciciel osun膮艂 si臋 na bro艅 Luthiena.

M艂ody Bedwyr ostro偶nie d藕wign膮艂 si臋 na nogi, nie spuszczaj膮c nieruchomego cyklopa z oka. Pierwszy zabity. Luthien czu艂 si臋 bardzo 藕le, maj膮c tego 艣wiadomo艣膰. Patrzy艂 na martwego cyklopa i raz po raz przypomina艂 sobie, 偶e ma przed sob膮 morderc臋 Gartha Rogara. Gdyby on sam nie okaza艂 si臋 lepszym wojownikiem, ta bestia zabi艂aby go. No i by艂 to cyklop. Ma艂o obeznany ze 艣wiatem, Luthien nie m贸g艂 w pe艂ni doceni膰 znaczenia tego faktu, ale wiedzia艂, 偶e cyklopi nie s膮 lud藕mi ani z wygl膮du, ani z charakteru. Jednoocy byli dzikimi bestiami, z艂ymi stworzeniami niezdolnymi do mi艂o艣ci ani wsp贸艂czucia. I tylko ta wiedza uchroni艂a m艂odego cz艂owieka od wyrzut贸w sumienia i pozwoli艂a mu nabra膰 otuchy. Odetchn膮wszy g艂臋boko, uspokoi艂 si臋 niemal ca艂kowicie.

Spojrza艂 na zakrwawiony miecz. Ta doskonale wykonana bro艅 ci臋艂a z niewiarygodn膮 precyzj膮. Luthienowi nie mie艣ci艂o si臋 w g艂owie, z jak膮 艂atwo艣ci膮 艢lepy Siepacz przeszed艂 przez grube, sk贸rzane okrycie cyklopa i zag艂臋bi艂 si臋 w jego ciele. Jednym prostym ciosem Luthien rozci膮艂 nie byle jak膮 przecie偶 otoman臋 na g艂臋boko艣膰 kilkunastu centymetr贸w, uprzednio roztrzaskuj膮c kilka deszczu艂ek. Trzymaj膮c w d艂oni miecz, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e wype艂ni艂 s艂owa przysi臋gi i pom艣ci艂 przyjaciela, czu艂, jak w jego 偶y艂ach szale艅czo pulsuje krew dumnych przodk贸w.

Jednak emocje szybko opad艂y. Luthien zda艂 sobie spraw臋, 偶e jego czyn uruchomi lawin臋 wydarze艅 i 偶e je艣li zostanie w Dun Varna, jego sytuacja b臋dzie nie do pozazdroszczenia. Ale nie rozczula艂 si臋 nad sob膮. Dokona艂 wyboru, rzucaj膮c w cyklopa kamieniem i zmuszaj膮c go do pojedynku. Nie m贸g艂 liczy膰 na zastraszonego Gahrisa 鈥 je艣li wszystko to, co m贸wi艂 jego brat, Ethan, by艂o prawd膮. Luthien odtwarza艂 teraz w pami臋ci swoje ostatnie spotkanie z ojcem i rozwa偶a艂 jego s艂owa w 艣wietle rewelacji Ethana. Doszed艂 do wniosku, 偶e nie k艂ama艂.

Trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e jego 偶ycie tak gwa艂townie si臋 zmieni艂o. A przecie偶 czeka艂y go kolejne zmiany, gdy偶 jako przest臋pca musia艂 ucieka膰 z Dun Varna oraz Bedwydrin, i to jak najdalej. Pomy艣la艂, 偶e m贸g艂by dogoni膰 Ethana, kt贸ry z pewno艣ci膮 popar艂by jego czyn i pom贸g艂 w trakcie podr贸偶y. I natychmiast oblecia艂 go strach. Ethan zapewne dotar艂 ju偶 do przeprawy 艂膮cz膮cej wysp臋 z l膮dem sta艂ym. Dok膮d si臋 uda? Mo偶e do Montfort? A mo偶e nadrobi drogi wok贸艂 呕elaznego Krzy偶a i pojedzie do Carlisle?

Luthien wyjrza艂 przez okienko w komnacie i zauwa偶y艂, 偶e s艂o艅ce ju偶 wschodzi. Wkr贸tce mia艂 wr贸ci膰 jego ojciec. M艂odzieniec zrozumia艂, 偶e wszelkie w膮tpliwo艣ci rozstrzygnie ju偶 w drodze.

Przysz艂o mu do g艂owy, 偶eby zabra膰 miecz. Jeszcze nigdy nie mia艂 w r臋kach tak wspaniale wykonanej broni. Jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e miecz nie nale偶y do niego, zw艂aszcza teraz. Wprawdzie uwa偶a艂, 偶e post膮pi艂 honorowo i usprawiedliwia艂a go 艣mier膰 przyjaciela, lecz w swej m艂odzie艅czej naiwno艣ci doszed艂 do wniosku, 偶e zha艅bi艂 r贸d Bedwyr贸w. Nie chcia艂 komplikowa膰 sytuacji, posuwaj膮c si臋 do pospolitej kradzie偶y.

Ostro偶nie powiesi艂 miecz nad paleniskiem, ale nie wytar艂 krwi z ostrza. Pomy艣la艂, 偶e dobrze b臋dzie, je艣li Gahris zobaczy, jaka bro艅 pos艂u偶y艂a do zemsty za niesprawiedliw膮 艣mier膰 Gartha Rogara.



Rozdzia艂 5

NIE OGL膭DAJ膭C SI臉 NA PRZESZ艁O艢膯


Luthien wyjecha艂 z Dun Varna p贸艂nocn膮 drog膮, na swoim ulubionym wierzchowcu Wodnym Tancerzu. By艂 to ko艅 rasy Morgan Highlander, kr贸tkonogi, silnie umi臋艣niony ogier bia艂ej ma艣ci, kt贸ry dobrze znosi艂 trudy st膮pania po mi臋kkim torfie wiecznie podmok艂ej ziemi Eriadoru. Koniom tej rasy zak艂adano d艂ugie, w艂ochate okrycia, 偶eby uchroni膰 je przed zimnymi wiatrami i m偶awk膮. Ta w艂ochata warstwa u wielu Highlander贸w by艂a nieustannie spl膮tana i zawsze k艂u艂a, jednak okrycie Wodnego Tancerza by艂o g艂adkie jak jedwab i po艂yskiwa艂o przy ka偶dym ruchu konia, niby roziskrzona tafla wartkiej rzeki w s艂oneczny, wiosenny dzie艅.

Wodny Tancerz d藕wiga艂 du偶y ci臋偶ar, gdy偶 Luthien objuczy艂 go prowiantem na drog臋 i dobrze widocznym sprz臋tem do 艂owienia ryb, w艂膮cznie z ci臋偶kimi podbierakami. Nie by艂o nic dziwnego w tym, 偶e m艂ody Bedwyr wyje偶d偶a艂 w taki spos贸b, zw艂aszcza 偶e od incydentu z Garthem Rogarem wojownicy 膰wiczyli sporadycznie. Z pewno艣ci膮 niewiele os贸b w Dun Varna spodziewa艂o si臋, 偶e Luthien jak gdyby nigdy nic wr贸ci na aren臋.

Ma艂o kto widzia艂, jak m艂odzieniec sunie po brudnych, wybrukowanych kocimi 艂bami ulicach. Raz Luthien zwolni艂 i porozmawia艂 z kapitanem 艂odzi rybackiej. Zapyta艂 go, co si臋 dzieje na p贸艂noc od zatoki i czy morze jest wystarczaj膮co spokojne, by u偶y膰 podbierak贸w, czy te偶 nale偶a艂oby spr贸bowa膰 d艂ugiej liny. Rozmowa by艂a bardzo serdeczna, zupe艂nie normalna. Dok艂adnie taka, jak chcia艂 Luthien.

Jednak kiedy min膮艂 urwiska i straci艂 z oczu kamienne chatki ze strzechami, zmusi艂 Wodnego Tancerza do galopu. Pi臋膰 mil za miastem skr臋ci艂 na brzeg, do jednego ze swoich ulubionych miejsc po艂owu. Tam zostawi艂 sprz臋t, sieci i tyczki, a potem po艂o偶y艂 jeden z mokrych but贸w na kamieniach blisko wody. Pomy艣la艂, 偶e lepiej b臋dzie zostawi膰 tamtym mo偶liwie du偶e pole do domys艂贸w, chocia偶 zadr偶a艂, wyobra偶aj膮c sobie b贸l Gahrisa na wie艣膰 o tym, 偶e jego syn uton膮艂 we wzburzonym Morzu Grzbietowym.

Doszed艂 do wniosku, 偶e nic na to nie poradzi. Dosiad艂 Wodnego Tancerza i ostro偶nie kluczy艂 po kamiennej 艣cie偶ce, staraj膮c si臋 nie zostawia膰 zbyt wielu 艣lad贸w 鈥 westchn膮艂 g艂臋boko, gdy wierzchowiec podni贸s艂 ogon, wyra藕nie zaznaczaj膮c przebyt膮 drog臋.

Oddaliwszy si臋 od wybrze偶a, Luthien pojecha艂 na zach贸d w kierunku Hale, a potem znowu skierowa艂 si臋 na po艂udnie. Wczesnym popo艂udniem ponownie mija艂 Dun Varna, kilkana艣cie mil w g艂膮b l膮du, z dala od ludzkich oczu. Zastanawia艂 si臋, jakie skutki wywo艂a艂 jego czyn. Co pomy艣la艂 Gahris, a zw艂aszcza Avonese, gdy weszli do komnaty i znale藕li martwego cyklopa. Czy Gahris zauwa偶y艂 zakrwawiony miecz na 艣cianie?

Z pewno艣ci膮 kto艣 zosta艂 ju偶 wys艂any na p贸艂noc w poszukiwaniu Luthiena. Mo偶e nawet odnaleziono jego sprz臋t i but, cho膰 w膮tpi艂, by powiadomiono o tym ojca.

Kolejny raz Luthien doszed艂 do wniosku, 偶e pewne rzeczy s膮 nieuchronne. Post膮pi艂 zgodnie z tym, co dyktowa艂o mu serce. W艂a艣ciwie tylko broni艂 si臋 przed uzbrojonym cyklopem. M贸g艂 zosta膰 w domu Bedwyr贸w i oczy艣ci膰 si臋 z wszelkich zarzut贸w; nawet po tym, co us艂ysza艂 od Ethana, nie wierzy艂, 偶e ojciec zwr贸ci艂by si臋 przeciw niemu. To nie l臋k przed prawem sk艂oni艂 go do ucieczki. U艣wiadomi艂 to sobie dopiero teraz, mijaj膮c, by膰 mo偶e po raz ostatni, sw贸j dom. W膮tpliwo艣ci, kt贸re przedstawi艂 mu Ethan 鈥 mocno uzasadnione w膮tpliwo艣ci 鈥 zmusi艂y Luthiena do zakwestionowania warto艣ci w艂asnego 偶ycia. Jaka by艂a prawda na temat kr贸lestwa i kr贸la? I czy on sam by艂 rzeczywi艣cie wolny, jak kiedy艣 wierzy艂? Odpowied藕 m贸g艂 znale藕膰 tylko wyruszaj膮c w drog臋. Jazda z Dun Varna do przeprawy Diamentowa Brama w normalnych warunkach zajmowa艂a trzy dni, ale Luthien pomy艣la艂, 偶e gdyby mocno pop臋dza艂 Wodnego Tancerza, dotar艂by tam w dwa dni. Ko艅 zareagowa艂 ochoczo na ponaglenie do galopu. Je藕dziec i jego ko艅 pomkn臋li centralnie usytuowanymi nizinami wyspy. Gdy byli ju偶 daleko od Dun Varna, Luthien postanowi艂 rozbi膰 ob贸z. Pierwsza noc przynios艂a obfity deszcz. M艂odzieniec siedzia艂 skulony pod kocem przy ledwo tl膮cym si臋 ognisku. Prawie nie czu艂 ch艂odu i wilgoci, gdy偶 jego g艂ow臋 zaprz膮ta艂y ci膮g艂e pytania. Przypomnia艂 sobie s艂onawy smak cia艂a pi臋knej Katerin i spojrzenie jej zielonych oczu, gdy si臋 kochali. By膰 mo偶e powinien jej powiedzie膰 o ucieczce.

Zasn膮艂 prawie nad ranem, ale i tak wsta艂 wcze艣nie, obudzony blaskiem s艂onecznego dnia.

Dosiad艂 Wodnego Tancerza i znowu ruszy艂 w drog臋, rozkoszuj膮c si臋 wspania艂膮 pogod膮. Na b艂臋kitnym niebie nie by艂o ani jednej chmurki, co zdarza艂o si臋 niezwykle rzadko na Bedwydrin. Luthiena ogarn臋艂a euforia, poczucie, 偶e nigdy dot膮d nie by艂 tak pe艂en 偶ycia. Wiedzia艂, 偶e ten nastr贸j wywo艂a艂o nie tylko s艂o艅ce i zwierz臋ta pl膮saj膮ce w ten cudowny dzie艅, jeden z ostatnich przed zapadni臋ciem mrocznej i ch艂odnej zimy. Dotychczas rzadko opuszcza艂 Dun Varna, a je艣li nawet dok膮d艣 wyrusza艂, to i tak mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e nie na d艂ugo.

Teraz droga sta艂a przed nim otworem 鈥 droga do sta艂ego l膮du, do Avon, nawet do Gaskonii i jeszcze dalej, do Duree, gdyby uda艂o mu si臋 dogoni膰 brata. Nagle 艣wiat wyda艂 mu si臋 o wiele wi臋kszy i bardziej przera偶aj膮cy. Czu艂 ogromne podniecenie, kt贸re wzi臋艂o g贸r臋 nad rozpacz膮 z powodu 艣mierci Gartha Rogara i nad l臋kiem o w艂asnego ojca. 呕a艂owa艂, 偶e podczas tej wyprawy po ekscytuj膮c膮 wolno艣膰 nie ma przy nim Katerin.

W po艂udnie mia艂 ju偶 za sob膮 dwie trzecie drogi do przeprawy. Wodny Tancerz mkn膮艂 swobodnie, jakby nic nie mog艂o go zm臋czy膰. Szlak zbacza艂 nieco na po艂udniowy wsch贸d i bieg艂 przez ma艂膮, lesist膮 krain臋, kt贸rej po艂udniowy kraniec przechodzi艂 w pole. W tym miejscu Luthien natkn膮艂 si臋 na w膮ski most zbudowany z pni. Drugi brzeg rw膮cej rzeki r贸wnie偶 porasta艂 ma艂y las.

Zza drzew po drugiej stronie wy艂oni艂 si臋 ob艂adowany towarami pow贸z. Prowadz膮cy go cyklop z pewno艣ci膮 zauwa偶y艂 Luthiena i m贸g艂 si臋 zatrzyma膰, 偶eby pozwoli膰 mu przejecha膰, ale zamiast tego wtoczy艂 si臋 na most, przejawiaj膮c typowy dla cyklop贸w brak kurtuazji i pysza艂kowato艣膰.

Zawracaj! 鈥 warkn膮艂 jednooki, podczas gdy konie z jego zaprz臋gu spogl膮da艂y na Wodnego Tancerza.

Mog艂e艣 si臋 zatrzyma膰 鈥 zaprotestowa艂 Luthien. 鈥 Wje偶d偶a艂em na most przed tob膮 i mog艂em opu艣ci膰 go szybciej ni偶 ty!

Zauwa偶y艂, 偶e cyklop nie jest zbyt dobrze uzbrojony i nie nosi 偶adnych szczeg贸lnych insygni贸w. Ten stw贸r nie zalicza艂 si臋 do Pretorian; pe艂ni艂 rol臋 prywatnego stra偶nika, a je艣li w powozie znajdowali si臋 jacy艣 pasa偶erowie, to z pewno艣ci膮 byli to kupcy, a nie reprezentanci wysokiego rodu. Mimo wszystko Luthien postanowi艂 zawr贸ci膰 鈥 ostatecznie 艂atwiej by艂o wykona膰 taki manewr pojedynczemu je藕d藕cowi ni偶 powozowi z zaprz臋giem.

Tymczasem przez okno powozu wyjrza艂 jaki艣 pryszczaty jegomo艣膰 o t艂ustych policzkach, prawdopodobnie kupiec.

Przejed藕 tego g艂upca, je艣li nie chce si臋 przesun膮膰! 鈥 poleci艂 obcesowo i schowa艂 si臋 do zacisznego wn臋trza pojazdu.

Luthien ju偶 mia艂 obwie艣ci膰, 偶e jest synem lorda Bedwydrin, i niewiele brakowa艂o, 偶eby wyci膮gn膮艂 bro艅 i nakaza艂 cyklopowi zawraca膰 a偶 do przeprawy. Prze艂kn膮艂 jednak dum臋, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e ujawnienie w艂asnej to偶samo艣ci w tym momencie nie by艂oby najm膮drzejszym posuni臋ciem. M贸g艂 co najwy偶ej udawa膰 prostego rybaka albo rolnika.

No, ruszasz si臋, czy mam ci臋 zrzuci膰 do wody? 鈥 zagadn膮艂 cyklop i gwa艂townie napr臋偶y艂 lejce, 偶eby szturchn膮膰 sw贸j dwukonny zaprz臋g i zbli偶y膰 si臋 do Wodnego Tancerza. Wszystkie trzy wierzchowce parskn臋艂y niepewnie.

Luthien b艂yskawicznie obmy艣la艂 rozmaite scenariusze, z kt贸rych wi臋kszo艣膰 ko艅czy艂a si臋 do艣膰 nieprzyjemnie dla cyklopa i jego odra偶aj膮cego pana. Jednak znowu przewa偶y艂a rozwaga i, nie spuszczaj膮c wzroku z jednookiego wo藕nicy, Luthien powoli opu艣ci艂 most i zjecha艂 na bok.

Pow贸z przetoczy艂 si臋 po mo艣cie. Gruby kupiec zd膮偶y艂 jeszcze wystawi膰 g艂ow臋 i zawo艂a艂:

Gdybym mia艂 wi臋cej czasu, zatrzyma艂bym si臋 i nauczy艂 ci臋 dobrych manier, ty brudny ch艂optasiu!

M臋偶czyzna zamacha艂 sw膮 mi臋kk膮, pulchn膮 r臋k膮, cyklop za艣 trzasn膮艂 z bicza, 偶eby pogoni膰 zaprz膮g.

Luthien musia艂 wzi膮膰 kilka g艂臋bokich oddech贸w i policzy膰 do pi臋膰dziesi臋ciu, 偶eby prze艂kn膮膰 t臋 zniewag臋. Potem pokr臋ci艂 g艂ow膮 i roze艣mia艂 si臋 w g艂os, czuj膮c, 偶e powraca do niego euforia. Ostatecznie, jakie znaczenie mia艂a ca艂a ta sytuacja? Wiedzia艂, kim jest, i dlaczego pozwoli艂 si臋 poni偶y膰, i tylko to naprawd臋 si臋 liczy艂o.

Wodny Tancerz pok艂usowa艂 przez most na drog臋, kt贸ra nieco zawraca艂a na p贸艂noc, co pozwala艂o omin膮膰 stromy pag贸rek. Luthien przesta艂 my艣le膰 o incydencie, ale tylko na kilka minut, bowiem gdy zerkn膮艂 za siebie na drugi brzeg rzeki, zobaczy艂, 偶e pow贸z jedzie r贸wnolegle z nim, i to w odleg艂o艣ci najwy偶ej stu metr贸w. Cyklop znowu zatrzyma艂 pojazd, gdy偶 mia艂 przed sob膮 najdziwaczniejsz膮 istot臋, jak膮 zar贸wno on jak i Luthien kiedykolwiek ogl膮dali.

Musia艂 to by膰 nizio艂ek, rzadki widok w tak daleko wysuni臋tej na p贸艂noc cz臋艣ci Eriadoru. Jecha艂 na 偶贸艂tym wierzchowcu, kt贸ry bardziej przypomina艂 os艂a ni偶 kuca; na zadzie zwierz臋cia stercza艂 niemal pozbawiony ow艂osienia ogon. Jednak wygl膮d nizio艂ka jeszcze bardziej przykuwa艂 uwag臋, bo chocia偶 jego str贸j wydawa艂 si臋 troch臋 podniszczony, Luthien odni贸s艂 wra偶enie, i偶 jest on szczytem mody. Fioletowa peleryna z aksamitu, kt贸r膮 cz臋艣ciowo zakrywa艂y d艂ugie, br膮zowe, poskr臋cane pukle, ods艂ania艂a na przedzie niebieski kubrak bez r臋kaw贸w, spod kt贸rego wystawa艂y bufiaste r臋kawy jedwabnej koszuli, mocno 艣ci艣ni臋te u nadgarstk贸w. Na piersi nieznajomego skrzy艂 si臋 ozdobiony z艂otem i chwastami brokatowy pendent, zako艅czony takimi samymi chwastami, dzwoneczkami i p臋tl膮 do przewieszania rapiera, jak膮 teraz trzyma艂 w odzianej w zielon膮 r臋kawic臋 d艂oni.

Bryczesy by艂y uszyte z fioletowego aksamitu, podobnie jak peleryna, i opada艂y na zielone po艅czochy; wyko艅czono je jedwabiem i zwi膮zano wst膮偶kami na 艂ydkach. Ca艂o艣ci obrazu dope艂nia艂 ogromny, przekrzywiaj膮cy si臋 na jedn膮 stron臋 i ozdobiony wielkim, pomara艅czowym pi贸rem kapelusz z szerokim rondem. Luthien nie widzia艂 dok艂adnie rys贸w twarzy nieznajomego. Zauwa偶y艂 tylko, 偶e nizio艂ek nosi starannie przystrzy偶one w膮sy i kozi膮 br贸dk臋.

Nigdy nie s艂ysza艂, 偶eby nizio艂ek mia艂 zarost, i nigdy nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e m贸g艂by ubiera膰 si臋 w taki spos贸b, albo siedzie膰 na o艣le czy kucu, czymkolwiek by艂o to zwierz臋, i w dodatku rabowa膰 w贸z kupiecki, wymachuj膮c rapierem. Luthien podprowadzi艂 Wodnego Tancerza na brzeg, schowa艂 si臋 za niskimi zaro艣lami i obserwowa艂 ca艂膮 scen臋.

Powiadam, z drogi, bo ci臋 stratuj臋! 鈥 warkn膮艂 zwalisty cyklop 鈥 wo藕nica.

Nizio艂ek za艣mia艂 si臋 na te s艂owa, sprawiaj膮c, 偶e na wargach Luthiena r贸wnie偶 pojawi艂 si臋 u艣miech.

Czy偶by艣 nie wiedzia艂, kim jestem? 鈥 zagadn膮艂 nizio艂ek z niedowierzaniem i jego silny akcent upewni艂 Luthiena, 偶e nie pochodzi ani z Bedwydrin, ani w og贸le z Eriadoru. Wymawia艂 s艂owa przeci膮gle i troch臋 si臋 j膮ka艂. 鈥 Zw臋 si臋 Oliver deBurrows 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek. 鈥 Jestem rozb贸jnikiem. Zostali艣cie z艂apani uczciwie i pokonani bez walki. 呕ycia wam nie odbior臋, ale wasze mo-o-nety i ko-o-sztowno艣ci odt膮d do mnie nale偶e膰 b臋d膮!

Gasko艅czyk鈥 鈥 zdecydowa艂 Luthien. Nas艂ucha艂 si臋 dowcip贸w o mieszka艅cach Gaskonii, w kt贸rych opowiadaj膮cy na艣ladowa艂 podobny akcent.

Co jest? 鈥 dopytywa艂 si臋 zniecierpliwiony handlarz, wystawiaj膮c swoje t艂uste oblicze przez okno powozu. 鈥 Co jest? 鈥 zapyta艂 troch臋 innym tonem, kiedy spojrza艂 na Olivera deBurrowsa, rozb贸jnika.

Drobna niedogodno艣膰, m贸j panie 鈥 odpar艂 cyklop, gro藕nie patrz膮c na Olivera. 鈥 Nic wi臋cej.

No to zajmij si臋 ni膮! 鈥 wrzasn膮艂 kupiec.

Schowa艂 si臋 w powozie, podczas gdy cyklop wci膮偶 spogl膮da艂 przez rami臋. Kiedy wreszcie si臋 odwr贸ci艂, nag艂ym i podst臋pnym ruchem wydoby艂 nie wiadomo sk膮d pot臋偶ny miecz, kt贸rym zamachn膮艂 si臋 na g艂ow臋 nizio艂ka. Luthien wci膮gn膮艂 powietrze. By艂 pewien, 偶e niezwyk艂y Oliver deBurrows zaraz zginie, lecz ten niewiarygodnie szybko wyci膮gn膮艂 lew膮 r臋k臋, w kt贸rej trzyma艂 lewak 鈥 sztylet o szerokim ostrzu i plecionej, ochronnej r臋koje艣ci.

Zakr臋ci艂 nim i mocno zahaczy艂 r臋koje艣ci膮 miecz wroga. Za spraw膮 szybkiej rotacji miecz przekr臋ci艂 si臋 i na skutek gwa艂townego szarpni臋cia wypad艂 z r臋ki cyklopa, po czym ugrz膮z艂 czubkiem w ziemi jaki艣 metr dalej. Oliver b艂yskawicznie zada艂 ci臋cie rapierem i drasn膮艂 sk贸rzan膮 tunik臋 cyklopa. Ostrze wygi臋艂o si臋 niebezpiecznie, przechodz膮c zaledwie o kilka centymetr贸w od ods艂oni臋tego karku bestii.

Szczur 鈥 burkn膮艂 zuchwa艂y cyklop. Nizio艂ek znowu wybuchn膮艂 艣miechem.

M贸j papa zawsze mawia, 偶e duma nizio艂ka jest odwrotnie proporcjonalna do jego wzrostu 鈥 odpar艂. 鈥 A ja zapewniam ci臋 鈥 dorzuci艂, zrobiwszy przerw臋 dla lepszego efektu 鈥 偶e jestem bardzo niski!

Cyklop 鈥 wo藕nica wreszcie straci艂 rezon. Luthien doszed艂 do wniosku, 偶e prawdopodobnie bestia nawet nie zrozumia艂a s艂贸w nizio艂ka i, przyczajony w zaro艣lach, skr臋ca艂 si臋 ze 艣miechu.

Jak bardzo twoim zdaniem zegnie si臋 cienkie ostrze mej broni? 鈥 zagadn膮艂 Oliver, chichocz膮c. 鈥 To ja odnios艂em zwyci臋stwo i zdoby艂em wasze mo-o-nety i klej-no-o-ty.

Ku zdumieniu Olivera z jednego stra偶nika nagle zrobi艂o si臋 sze艣ciu. Wypadli zza drzwi powozu i wydawa艂o si臋, 偶e byli w ka偶dym jego zakamarku, a w dodatku dw贸ch wy艂oni艂o si臋 spomi臋dzy k贸艂. Rozb贸jnik oceni艂 now膮 sytuacj臋, przesta艂 napiera膰 na wygi臋ty rapier i doko艅czy艂 poprzedni膮 my艣l:

Jednak mog臋 si臋 myli膰.



Rozdzia艂 6

OLIVER deBURROWS


Modnie ubrany rzezimieszek znajdowa艂 si臋 mniej wi臋cej na tej samej wysoko艣ci co cyklopi, gdy偶 spogl膮da艂 na nich, siedz膮c na swym 偶贸艂tym wierzchowcu. Odparowa艂 cios w艂贸czni, szarpn膮艂 cugle, tak 偶e jego ko艅 stan膮艂 d臋ba, i wykr臋ci艂 nim w sam膮 por臋, by odeprze膰 miecz, kt贸rym zaatakowano go od ty艂u. Kr贸tko m贸wi膮c, dwoi艂 si臋 i troi艂, ale cyklop 鈥 wo藕nica u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie i wyci膮gn膮艂 jeszcze jedn膮 bro艅 鈥 przygotowan膮 do strza艂u kusz臋.

To by艂by zapewne koniec legendarnego (przynajmniej wedle mniemania samego zainteresowanego) Olivera deBurrowsa, ale nieopodal, w g膮szczu na drugim brzegu rzeki Luthien Bedwyr odzyska艂 odwag臋 i serce do walki. Nigdy nie przepada艂 za wsz臋dobylskimi, chciwymi handlarzami; byli wed艂ug niego niewiele lepsi od cyklop贸w. Nizio艂ek by艂 z艂odziejem 鈥 temu nie da艂o si臋 zaprzeczy膰 鈥 ale wed艂ug Luthiena kupiec r贸wnie偶 trudni艂 si臋 kradzie偶膮. Zreszt膮, w krytycznej chwili nie pr贸bowa艂 analizowa膰 swoich emocji; post臋powa艂 tak, jak nakazywa艂o mu serce.

By艂 zaskoczony nie mniej ni偶 cyklop 鈥 wo藕nica, gdy jaka艣 strza艂a 鈥 strza艂a wypuszczona przez niego samego 鈥 ugodzi艂a stwora w pier艣 i sprawi艂a, 偶e opad艂 na siedzenie i upu艣ci艂 kusz臋.

Nawet je艣li Oliver zauwa偶y艂 ca艂膮 scen臋, nie da艂 po sobie nic pozna膰.

Tak, podejd藕 tu, ty z jednym okiem, ty, kt贸ry wygl膮dasz jak, nie przymierzaj膮c, koci zadek 鈥 hukn膮艂 do jednego z cyklop贸w. Zacz膮艂 wywija膰 rapierem z tak osza艂amiaj膮c膮 (aczkolwiek ca艂kowicie bezproduktywn膮) szybko艣ci膮, 偶e cyklop cofn膮艂 si臋 o dwa kroki od 偶贸艂tego wierzchowca i podrapa艂 po pochy艂ym czole.

Luthien wyprowadzi艂 Wodnego Tancerza z zaro艣li i zjecha艂 po stromym brzegu. Silny ko艅 nabra艂 wystarczaj膮co du偶ego rozp臋du, by przeskoczy膰 rzek臋 jednym susem, ledwo muskaj膮c wod臋. Luthien ruszy艂 do ataku przez pole, strzelaj膮c z 艂uku.

Cyklopi wydali ryk protestu. Jeden wyci膮gn膮艂 d艂ug膮 halabard臋 z bocznej cz臋艣ci powozu i rzuci艂 si臋 w stron臋 Luthiena, ale znalaz艂szy si臋 w g膮szczu 艣migaj膮cych strza艂, zmieni艂 zamiar i schowa艂 si臋 za konnym zaprz臋giem. Poch艂oni臋ty odpieraniem atak贸w z trzech stron, Oliver nawet nie wiedzia艂, co wykrzykuj膮 jego wrogowie. Zauwa偶y艂 jednak, 偶e co艣 zaprz膮ta uwag臋 cyklopa za jego odwracaj膮cym si臋 wierzchowcem.

Prosz臋 wybaczy膰 鈥 powiedzia艂 do bestii, kt贸r膮 mia艂 przed sob膮, i cisn膮艂 broni膮 tak, 偶e przeciwnik musia艂 cofn膮膰 si臋 o krok i straci艂 r贸wnowag臋, chocia偶 nie odni贸s艂 ran, odpychaj膮c rzucon膮 bez przekonania bro艅. W podobny spos贸b Oliver pozby艂 si臋 szerokiego nakrycia g艂owy. Kapelusz wyl膮dowa艂 na zadzie kuca, kt贸ry natychmiast zareagowa艂, staj膮c d臋ba i wierzgaj膮c kopytami, a jego kopniaki trafia艂y w 偶ebra zdezorientowanego cyklopa. Tymczasem Oliver wreszcie dostrzeg艂 jad膮cego ku niemu i strzelaj膮cego Luthiena. Nizio艂ek zachowa艂 zimn膮 krew. Tylko wzruszy艂 ramionami i odwr贸ci艂 si臋, 偶eby sprosta膰 bardziej pilnym zadaniom.

Jednak walka wci膮偶 toczy艂a si臋 w warunkach ra偶膮cej dysproporcji si艂. Nizio艂ek by艂 mocno naciskany, tym bardziej, 偶e teraz dysponowa艂 tylko jedn膮 broni膮.

Na dachu powozu le偶a艂 jeszcze jeden cyklop z kusz膮. Postanowi艂 da膰 spok贸j Oliverowi i zaj膮膰 si臋 najnowszym wrogiem. Wycelowa艂 bro艅, ale nie m贸g艂 odda膰 dobrego strza艂u, gdy偶 Luthien przywar艂 do boku swego konia, wykorzystuj膮c go jako tarcz臋. W ko艅cu cyklop wystrzeli艂, ale chybi艂, a Luthien podni贸s艂 si臋 i odwzajemni艂 atak. Jego strza艂a ugrz臋z艂a w drewnie poni偶ej schylonej g艂owy cyklopa. Pomimo galopu Wodnego Tancerza Luthien zd膮偶y艂 na艂o偶y膰 na ci臋ciw臋 drug膮 strza艂臋 i, wypu艣ciwszy j膮 w odleg艂o艣ci zaledwie kilku metr贸w od powozu, trafi艂 cyklopa w twarz.

Wtedy kolejny 偶o艂nierz wybieg艂 zza zaprz臋gu i zada艂 pchni臋cie halabard膮. Luthien m贸g艂 tylko odchyli膰 si臋 do ty艂u i pa艣膰 na bok, tu偶 przy Wodnym Tancerzu. Mia艂 twarde l膮dowanie, ale podczas ca艂ej tej brutalnej kot艂owaniny pami臋ta艂, 偶e je艣li natychmiast si臋 nie podniesie, zostanie przeszyty na wylot. Nie wypuszcza艂 艂uku z r膮k i gdy wreszcie d藕wign膮艂 si臋 na nogi, szybko zrobi艂 z niego u偶ytek, dzi臋ki czemu skutecznie odpar艂 kolejny atak.

Oliver ustawi艂 kuca w taki spos贸b, 偶e mia艂 przed sob膮 obu pozosta艂ych cyklop贸w. Wymachiwa艂 rapierem nad nisko spuszczonym 艂bem wierzchowca, udaremniaj膮c przeciwnikom ci臋cie za ci臋ciem. Nizio艂ek usi艂owa艂 sprawia膰 wra偶enie nonszalanckiego, wr臋cz znudzonego, ale w rzeczywisto艣ci by艂 mocno zdenerwowany. Cyklopi walczyli ca艂kiem nie藕le i dysponowali znakomit膮 broni膮. Jednak Oliver nie przetrwa艂by dw贸ch dziesi膮tek lat w zb贸jeckim fachu, gdyby nie mia艂 w zanadrzu paru sprytnych sztuczek.

Z ty艂u za wami! 鈥 wrzasn膮艂 nagle.

Niewiele brakowa艂o, 偶eby jeden z cyklop贸w da艂 si臋 nabra膰 na ten oczywisty fortel. Bestia lekko odwr贸ci艂a g艂ow臋 w ty艂 鈥 ca艂kiem imponuj膮cy wyczyn, je艣li ma si臋 jedno oko po艣rodku twarzy!

Drugi cyklop nie zareagowa艂 na podst臋p Olivera i nadal atakowa艂. Jego kompan zdwoi艂 wysi艂ki, gdy tylko u艣wiadomi艂 sobie, jak g艂upio da艂 si臋 zwie艣膰.

Oliver przewidzia艂 jednak, 偶e bestie dadz膮 si臋 wyprowadzi膰 w pole. Wi臋cej nawet, mia艂 nadziej臋, 偶e tak w艂a艣nie post膮pi膮.

Z ty艂u za wami! 鈥 ponowi艂 okrzyk, aby jeszcze bardziej ich podra偶ni膰 i by pomy艣leli, i偶 ma ich za g艂upc贸w. Zgodnie z jego oczekiwaniami, obaj cyklopi warkn臋li i przypu艣cili bardziej zdecydowany atak.

Oliver wierzgn膮艂 nogami i jego 偶贸艂ty kuc skoczy艂 naprz贸d, dok艂adnie mi臋dzy bestie. Cyklopi byli tak poch艂oni臋ci swymi ofensywnymi wypadami, 偶e nawet nie zauwa偶yli, jak nizio艂ek szybko puszcza cugle i ze艣lizguje si臋 po zadku kuca, a potem wykonuje salto i mi臋kko l膮duje na stopach. Bestie odchyli艂y si臋, rozdzielone przez konia, a w贸wczas Oliver zag艂臋bi艂 rapier w po艣ladku jednej z nich.

Cyklop zaskowycza艂 i zacz膮艂 si臋 miota膰. Jedno ci臋cie rapiera wystarczy艂o, by wytr膮ci膰 rozjuszonej bestii miecz.

Obw膮chiwanie zwierz膮t gospodarskich chyba ci nie s艂u偶y, ty jednooki durniu! 鈥 prychn膮艂 nizio艂ek, rozk艂adaj膮c r臋ce w ge艣cie niedowierzania. 鈥 Ja, Oliver deBurrows, by艂em przecie偶 uprzejmy i nawet uprzedzi艂em was, i偶 zaatakuj臋 od ty艂u! 鈥 Po艂o偶y艂 woln膮 r臋k臋 na biodrze, przybieraj膮c ulubion膮 poz臋 szermiercz膮, a nast臋pnie skoczy艂 naprz贸d z wrzaskiem, jakby mia艂 zada膰 cios.

Ranny cyklop odwr贸ci艂 si臋 i czmychn膮艂, wyj膮c z b贸lu i zawzi臋cie rozcieraj膮c przebity zadek.

Ale drugiego cyklopa nie艂atwo by艂o zniech臋ci膰.

Powiniene艣 by膰 tak m膮dry jak tw贸j kompan 鈥 naigrawa艂 si臋 z niego Oliver, odpieraj膮c jedno pchni臋cie, robi膮c unik przed drugim i przeskakuj膮c nad trzecim. 鈥 Nawet si臋 nie umywasz do Olivera deBurrowsa!

W odpowiedzi cyklop natar艂 z tak膮 zajad艂o艣ci膮, 偶e Oliver znowu musia艂 ruszy膰 do boju, i chocia偶 mia艂 wiele okazji, 偶eby zrani膰 wroga, to zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ka偶dy ofensywny wypad umo偶liwi cyklopowi zadanie pot臋偶nego ciosu. Bestia by艂a silna, a jej miecz wa偶y艂 prawie tyle samo co nizio艂ek. Oliver nie mia艂 ochoty na tak przykr膮 konfrontacj臋.

Mog臋 si臋 myli膰 鈥 przyzna艂 raz jeszcze, usi艂uj膮c utrzyma膰 bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Wyda艂 kr贸tki, przenikliwy gwizd, ale cyklop nie zwr贸ci艂 na to uwagi.

W chwil臋 p贸藕niej 偶贸艂ty kuc Olivera run膮艂 na plecy cyklopa i przewr贸ci艂 go twarz膮 do ziemi, a nast臋pnie wgramoli艂 si臋 na j臋cz膮c膮 besti臋 i zacz膮艂 po niej skaka膰. Dziwacznie wygl膮daj膮cy i osobliwie wy膰wiczony ko艅 pogruchota艂 wrogowi ko艣ci.

Pozna艂e艣 ju偶 mego wierzchowca? 鈥 zapyta艂 grzecznie nizio艂ek.

Cyklop rykn膮艂 i spr贸bowa艂 wsta膰, ale w tym momencie podkowa zmia偶d偶y艂a mu 偶uchw臋.

Luthien nie chcia艂 przyzna膰 przed samym sob膮, 偶e jest porz膮dnie pokaleczony. Rany nie by艂y gro藕ne, jednak toczy艂 brutaln膮 walk臋, a g艂owa bola艂a go tak bardzo, 偶e prawie nic nie widzia艂.

W艂a艣ciwie mia艂 przed oczami niejeden, a dwa czubki halabard, kt贸re nieustannie wchodzi艂y mu w parad臋. Miota艂 艂ukiem to w prz贸d, to w ty艂, a potem gwa艂townie hamowa艂 ruchy.

Podszed艂 do drzewa i zdziwienie zapar艂o mu na chwil臋 dech w piersiach. Zwinnie pad艂 na bok, gdy licz膮cy na 艂atwe zwyci臋stwo cyklop zada艂 proste pchni臋cie i jego przekl臋ta halabarda wy偶艂obi艂a poka藕n膮 dziur臋 w drewnie.

Luthien odpowiedzia艂 ciosem, ale chybi艂 celu i skrzywi艂 si臋 s艂ysz膮c, jak jego 艂uk p臋ka w zetkni臋ciu z drzewem. Przyci膮gn膮艂 bro艅 do siebie: po艂owa 艂uku zwisa艂a na drzazdze.

Cyklop zani贸s艂 si臋 gard艂owym 艣miechem; Luthien rzuci艂 w niego 艂ukiem. Bestia odepchn臋艂a 鈥瀙ocisk鈥 i jej 艣miech przerodzi艂 si臋 w warkot. Kiedy jednak przesun臋艂a si臋 do przodu, zobaczy艂a, 偶e jej przeciwnik ma w r臋ku miecz.

Kuc Olivera wci膮偶 st膮pa艂 po j臋cz膮cym cyklopie, podczas gdy nizio艂ek zako艂ysa艂 si臋 na siodle. Chcia艂 zawr贸ci膰 konia i pom贸c m艂odzie艅cowi, kt贸ry przyszed艂 mu na ratunek, ale zatrzyma艂 si臋, us艂yszawszy szepty z wn臋trza powozu.

Zastrzel go! 鈥 rzek艂 kobiecy g艂os. 鈥 Tch贸rz ci臋 oblecia艂? Oliver kiwn膮艂 g艂ow膮 w ge艣cie aprobaty, domy艣laj膮c si臋, 偶e kobieta m贸wi do kupca. Uwa偶a艂 wi臋kszo艣膰 kupc贸w za sko艅czonych tch贸rzy. Szybko stan膮艂 na siodle, podjecha艂 do powozu i lekko wszed艂 na jego dach omal nie potkn膮wszy si臋 o zw艂oki cyklopa, w kt贸rego pysku g艂臋boko tkwi艂a d艂uga strza艂a. Oliver zerkn膮艂 na swoje buty uwalane krwi膮 cyklopa, i skrzywi艂 si臋 z obrzydzeniem. Nagle jaka艣 wielka 艂apa chwyci艂a go za kostk臋, tak 偶e omal si臋 nie przewr贸ci艂.

To cyklop 鈥 wo藕nica nie dawa艂 za wygran膮, mimo 偶e w jego piersi ugrz臋z艂a strza艂a. Oliver uderzy艂 go p艂azem miecza po g艂owie i kiedy bestia pu艣ci艂a nog臋 nizio艂ka, by z艂apa膰 si臋 za 艣wie偶o zranione miejsce, Oliver wymierzy艂 jej kopniaka w 艣lepi臋. Cyklop usi艂owa艂 wrzasn膮膰, ale z jego gard艂a wydoby艂o si臋 tylko gulgotanie. Po chwili spad艂 ze swojego siedzenia i leg艂 bezw艂adnie obok zdenerwowanych koni z zaprz臋gu.

Masz szcz臋艣cie, 偶e nie pobrudzi艂e艣 mojego wspania艂ego, kradzionego ubrania 鈥 oznajmi艂 mu nizio艂ek. 鈥 Wtedy z pewno艣ci膮 bym ci臋 zabi艂!

Prychn膮wszy pogardliwie, nizio艂ek przeszed艂 na drug膮 stron臋 powozu i ukl膮k艂 na jedno kolano. W chwil臋 p贸藕niej kupiec wystawi艂 pulchne r臋ce i g艂ow臋. Trzyma艂 kusz臋 i celowa艂 z niej mniej wi臋cej w kierunku miejsca, gdzie znajdowa艂 si臋 Luthien i ostatni ocala艂y 偶o艂nierz.

Nagle kupiec poczu艂 klepanie na czubku g艂owy.

Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 dobry pomys艂 鈥 us艂ysza艂 g艂os dochodz膮cy z g贸ry. Powoli zadar艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na nizio艂ka.

Oliver wci膮偶 kl臋cza艂, opar艂szy 艂okie膰 o drugie kolano, a w odzianej w zielon膮 r臋kawic臋 d艂oni dzier偶y艂 rapier, kt贸rym dotyka艂 swego policzka. Jednocze艣nie b臋bni艂 palcem wskazuj膮cym po nozdrzu.

Oczywi艣cie nie mog臋 mie膰 ca艂kowitej pewno艣ci w tym wzgl臋dzie 鈥 ci膮gn膮艂 nonszalancko 鈥 ale my艣l臋, 偶e to mo偶e by膰 jeden z moich przyjaci贸艂.

Gruby kupiec wrzasn膮艂. Usi艂owa艂 obr贸ci膰 si臋 i skierowa膰 kusz臋 na nowego wroga. Zamar艂 w przera偶eniu, gdy przed oczami b艂ysn臋艂o mu ostrze rapiera. Gdy tylko si臋 opanowa艂 i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie zosta艂 uderzony, zapragn膮艂 doko艅czy膰 w艂asny manewr. Posun膮艂 si臋 nawet do naci艣ni臋cia spustu kuszy, lecz natychmiast spostrzeg艂, 偶e na kolbie broni nie ma ju偶 be艂ta; sprawi艂 to precyzyjny cios rapiera.

Oliver roz艂o偶y艂 r臋ce i wzruszy艂 ramionami.

Musisz przyzna膰, 偶e jestem dobry 鈥 powiedzia艂.

Kupiec raz jeszcze zawy艂 i znikn膮艂 w powozie, czym ponownie narazi艂 si臋 na ataki kobiety, kt贸ra kilkakrotnie nazwa艂a go tch贸rzem, a potem zacz臋艂a miota膰 jeszcze gorsze wyzwiska.

Oliver usiad艂 wygodnie na dachu powozu, bajecznie bawi膮c si臋 ca艂膮 sytuacj膮. Potem jego uwag臋 znowu przyku艂a walka.

Cyklop zawzi臋cie wymachiwa艂 d艂ug膮 halabard膮 na wszystkie strony. Luthien broni艂 si臋 dzielnie i skutecznie, ale musia艂 miota膰 si臋 i ci膮膰 gwa艂townie mieczem na o艣lep; najwyra藕niej nie by艂 przyzwyczajony do star膰 z tak d艂ug膮 broni膮.

Gdy tylko zaatakuje, musisz od razu ruszy膰 do przodu! 鈥 zawo艂a艂 Oliver.

Luthien us艂ysza艂 nizio艂ka, ale jego strategia wyda艂a mu si臋 niedorzeczna. Na arenie zdarza艂o mu si臋 walczy膰 z wojownikami uzbrojonymi w dzidy, kt贸rych d艂ugo艣膰 nie przekracza艂a jednak kilku metr贸w. Tymczasem drzewce tej w艂贸czni by艂o prawie dwa razy d艂u偶sze.

Po kolejnym uderzeniu cyklopa Luthien rzuci艂 si臋 do przodu, zgodnie z instrukcjami, ale zosta艂 zraniony czubkiem halabardy w prawe rami臋. Z krzykiem upad艂 do ty艂u. Chwyci艂 miecz lew膮 r臋k膮 i os艂oni艂 obola艂e miejsce.

Nie tak! 鈥 napomnia艂 go Oliver. 鈥 Nie uderzaj pod k膮tem, kt贸ry dope艂nia si臋 z lini膮 ataku wroga!

Pomimo i偶 Luthien i cyklop toczyli b贸j na 艣mier膰 i 偶ycie, na chwil臋 przerwali walk臋, zastanawiaj膮c si臋, o czym u licha m贸wi ten dziwaczny nizio艂ek.

Nie ustawiaj cia艂a zgodnie z ruchem bli偶szego czubka halabardy wroga 鈥 poucza艂 Oliver. 鈥 Tylko g艂upia 偶mija by tak zrobi艂a, a ty jeste艣 chyba sprytniejszy od g艂upiej 偶mii?

I nizio艂ek przyst膮pi艂 do d艂ugiego wyk艂adu na temat w艂a艣ciwego parowania d艂ugiej broni i walki z g艂upimi 偶mijami. Wkr贸tce jednak m艂odzieniec przesta艂 go s艂ucha膰. Pot臋偶ne uderzenie zmusi艂o go do uskoczenia w bok, a proste pchni臋cie w brzuch sprawi艂o, 偶e wysun膮艂 tyln膮 cz臋艣膰 cia艂a i zgi膮艂 si臋 wp贸艂. Cyklop cofn膮艂 si臋 i ponownie szturchn膮艂 rywala, my艣l膮c, 偶e m艂odzieniec straci艂 r贸wnowag臋. W pewnym sensie rzeczywi艣cie tak by艂o, tyle 偶e Luthien pad艂 twarz膮 do ziemi w 艣lad za cofaj膮cym si臋 ostrzem. Czubek halabardy drasn膮艂 go w po艣ladek, ale rana nie by艂a gro藕na. Luthien przekr臋ci艂 si臋 i szybko powsta艂, a nast臋pnie chwyci艂 praw膮 r臋k膮 drzewce halabardy i 艣ci膮gn膮艂 je w d贸艂, jednocze艣nie zadaj膮c cios mieczem. D艂uga bro艅 p臋k艂a.

Dobra robota! 鈥 krzykn膮艂 nizio艂ek z dachu powozu.

Mimo wszystko cyklop nie by艂 bezbronny. Wci膮偶 trzyma艂 roz艂upane drzewce, kt贸re teraz pos艂u偶y艂o mu jako dzida. Zaledwie Oliver wyda艂 radosny okrzyk, jednooka bestia rykn臋艂a i przypu艣ci艂a atak, i to akurat w momencie, gdy Luthien usi艂owa艂 d藕wign膮膰 si臋 na nogi. M艂odzieniec ponownie osun膮艂 si臋 na ziemi臋, jakby zosta艂 przeszyty na wylot.

Och 鈥 j臋kn膮艂 nizio艂ek, widz膮c, 偶e rycz膮cy cyklop napiera ca艂ym cielskiem na w艂贸czni臋 i bezlito艣nie mia偶d偶y ni膮 wroga. Luthien le偶a艂 na ziemi, wij膮c si臋 i krzycz膮c.

Oliver przy艂o偶y艂 kapelusz do serca i spu艣ci艂 g艂ow臋 na znak szacunku. Ale wtedy cyklop gwa艂townie podskoczy艂 i wyprostowa艂 si臋, wypuszczaj膮c bro艅. Zatoczy艂 si臋 kilka krok贸w do ty艂u i pr贸bowa艂 wykona膰 obr贸t. Wtedy Oliver zobaczy艂, 偶e bestia trzyma si臋 za brzuch, z kt贸rego wyp艂ywaj膮 wn臋trzno艣ci. Miecz Luthiena stercza艂 do g贸ry, cz臋艣ciowo zakrwawiony. Luthien usiad艂, odepchn膮wszy drzewce na bok. Oliver wybuchn膮艂 艣miechem, gdy偶 zrozumia艂, co si臋 sta艂o. Luthien nie zosta艂 przeszyty w艂贸czni膮, a jedynie z艂apa艂 ostrze pod rami臋 i przewr贸ci艂 si臋 na bok, 偶eby wywie艣膰 rywala w pole.

Och, doprawdy, spodoba艂a mi si臋 ta sztuczka 鈥 rzek艂 nizio艂ek i pomacha艂 kapeluszem zwyci臋skiemu Luthienowi. 鈥 Czy teraz przyznasz, tch贸rzliwy, t艂usty kupczyku, 偶e zosta艂e艣 pokonany? 鈥 zawo艂a艂 Oliver, stukaj膮c rapierem w drzwi powozu. 鈥 Albo wyjdziesz w tym momencie, albo wynios臋 ci臋 na ostrzu mego wspania艂ego rapiera!

Drzwi zaskrzypia艂y i otworzy艂y si臋, ukazuj膮c kupca oraz jego wymalowan膮 i uperfumowan膮 dam臋 odzian膮 w kus膮 szat臋 ze szkar艂atnego jedwabiu. Kobieta spojrza艂a na nizio艂ka z niedowierzaniem, ale wyraz jej twarzy natychmiast uleg艂 zmianie, kiedy zauwa偶y艂a przystojnego m艂odzie艅ca zbli偶aj膮cego si臋 do grupy.

Luthien wychwyci艂 jej lubie偶ne spojrzenie i odwzajemni艂 je nieco g艂upim u艣miechem niedowierzania. Natychmiast przypomnia艂 sobie Avonese i odruchowo zacisn膮艂 lew膮 r臋k臋 na r臋koje艣ci zakrwawionego miecza.

Oliver zeskoczy艂 do nich w trzech susach, kolejno na siedzenie dla wo藕nicy, zad konia i na ziemi臋, po czym zacz膮艂 spacerowa膰 wok贸艂 wi臋藕ni贸w. Szybki ruch r臋ki wystarczy艂, 偶eby zerwa膰 kupcowi przytroczon膮 do pasa portmonetk臋. Po chwili nizio艂ek zdj膮艂 kobiecie wysadzany klejnotami naszyjnik, u偶ywaj膮c do tego miecza.

Id藕 przeszuka膰 pow贸z 鈥 poleci艂 Luthienowi. 鈥 Nie prosi艂em ci臋 o pomoc, ale 艂askawie podziel臋 si臋 z tob膮 艂upem. 鈥 Przerwa艂, gdy偶 na moment jego uwag臋 poch艂on臋艂o liczenie zabitych. Doszed艂 do wniosku, 偶e Luthien zabi艂 trzech cyklop贸w, czyli po艂ow臋 wrogiego oddzia艂u, potem jednak uzna艂, 偶e to on sam unieszkodliwi艂 wo藕nic臋.鈥 Pokona艂e艣 dw贸ch z sze艣ciu 鈥 oznajmi艂.鈥 Zatem cztery z sze艣ciu sztuk nale偶膮 do mnie.

Luthien wyprostowa艂 si臋, oburzony.

My艣lisz, 偶e dostaniesz po艂ow臋? 鈥 zaperzy艂 si臋 rozb贸jnik.

Nie jestem z艂odziejem! 鈥 o艣wiadczy艂 Luthien. Wszyscy troje 鈥 Oliver, kupiec i dama 鈥 popatrzyli na martwych i rannych cyklop贸w le偶膮cych w b艂ocie.

Teraz jeste艣 鈥 odparli zgodnym ch贸rem, po kt贸rym Luthien skrzywi艂 si臋.

Pow贸z? 鈥 ponagli艂 go Oliver, przerywaj膮c d艂ug膮 chwil臋 milczenia. Luthien wzruszy艂 ramionami i przeszed艂 obok zak艂adnik贸w do wn臋trza. Pow贸z mia艂 wiele przegr贸dek, przewa偶nie wype艂nionych 偶ywno艣ci膮 albo chusteczkami, perfumami i innymi niezb臋dnymi w podr贸偶y przedmiotami. Jednak偶e po kilku minutach poszukiwa艅 Luthien znalaz艂 pod siedzeniem 偶elazny kuferek. Przesun膮艂 go na 艣rodek i podni贸s艂, a nast臋pnie wytaszczy艂 na zewn膮trz.

Na skutek poczyna艅 Olivera handlarz kl臋cza艂 rozebrany do bielizny i skamla艂.

Strasznie du偶o kieszeni 鈥 wyja艣ni艂 nizio艂ek Luthienowi, przeszukuj膮c wielk膮 kamizelk臋 m臋偶czyzny.

Mo偶esz mnie zrewidowa膰 鈥 mrukn臋艂a kobieta do Luthiena, kt贸ry cofn膮艂 si臋 o krok i wyr偶n膮艂 w otwarte drzwi powozu.

Je偶eli ukrywasz pod spodem co艣 drogocennego 鈥 powiedzia艂 nizio艂ek, pokazuj膮c jej obcis艂膮, prze艣wituj膮c膮 szat臋 鈥 to w og贸le nie jeste艣 kobiet膮, za jak膮 pragniesz uchodzi膰!

艢mia艂 si臋 z w艂asnego dowcipu, dop贸ki nie spostrzeg艂 偶elaznego kuferka w r臋kach Luthiena. Od razu za艣wieci艂y mu si臋 oczy.

Widz臋, 偶e pora odje偶d偶a膰 鈥 rzek艂 i cisn膮艂 kamizelk臋.

A co z nimi? 鈥 zagadn膮艂 Luthien.

Musimy ich zabi膰 鈥 odpar艂 niedbale Oliver 鈥 poniewa偶 inaczej sprowadz膮 nam na karki ca艂膮 Gwardi臋 Pretoria艅sk膮.

Luthien rzuci艂 mu gniewne spojrzenie. Zabijanie uzbrojonych cyklop贸w nie wydawa艂o mu si臋 zdro偶ne, ale zupe艂nie inn膮 rzecz膮 by艂o mordowanie bezbronnego m臋偶czyzny i kobiety, kt贸rzy ulegli po uczciwej walce. Jednak zanim m艂odzieniec zd膮偶y艂 zaprotestowa膰, nizio艂ek j臋kn膮艂 i mocno uderzy艂 si臋 w policzek.

Ach, przecie偶 jeden z jednookich uciek艂 鈥 rzek艂 Oliver z udawanym zmartwieniem w g艂osie 鈥 a wi臋c nie zdo艂amy pozby膰 si臋 wszystkich 艣wiadk贸w. Wydaje si臋 zatem, 偶e okazanie lito艣ci mo偶e wyj艣膰 nam na dobre. 鈥 Zerkn膮艂 na st臋kaj膮cych cyklop贸w, na wo藕nic臋 za zaprz臋giem, na besti臋 wdeptan膮 w ziemi臋 kopytami kuca Olivera, kt贸ra le偶a艂a teraz oparta na 艂okciu i obserwowa艂a rozw贸j wydarze艅; na cyklopa, kt贸rego poci膮艂 Luthien, wci膮偶 kl臋cz膮cego i trzymaj膮cego si臋 za brzuch; i jeszcze na tego, kt贸rego kopn膮艂 kuc Olivera 鈥 sta艂 niezbyt pewnie na nogach i nie zdradza艂 ch臋ci zbli偶enia si臋 do rozb贸jnik贸w. Je艣li doliczy艂o si臋 cyklopa, kt贸ry uciek艂 przed Oliverem, rozcieraj膮c obola艂e po艣ladki, pozostawa艂 tylko martwy kusznik na dachu powozu. 鈥 Poza tym 鈥 doda艂 nizio艂ek z u艣mieszkiem 鈥 jeste艣 jedyn膮 osob膮, kt贸ra kogokolwiek zabi艂a.

Zabierz mnie ze sob膮! 鈥 nieoczekiwanie wrzasn臋艂a dama, rzucaj膮c si臋 ku Luthienowi. Kiedy na niego wpad艂a, upu艣ci艂 偶elazny kuferek, i to na swoje stopy. Pod wp艂ywem b贸lu, przyt艂aczaj膮cego odoru perfum damy i wspomnie艅 o Avonese, Luthien j臋kn膮艂 i odepchn膮艂 towarzyszk臋 kupca, i zanim u艣wiadomi艂 sobie, co robi, zdzieli艂 j膮 pi臋艣ci膮 w twarz, tak 偶e ci臋偶ko osun臋艂a si臋 na ziemi臋.

Musisz popracowa膰 nad swoimi manierami 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, kr臋c膮c g艂ow膮. 鈥 I nad rycersko艣ci膮 鈥 odezwa艂 si臋 do kupca, kt贸ry nawet nie pisn膮艂, 偶eby zaprotestowa膰 przeciw pobiciu swojej towarzyszki. 鈥 Ale to, podobnie jak kufer ze skarbami, mo偶e zaczeka膰 鈥 dorzuci艂 nizio艂ek. 鈥 Ruszajmy w drog臋, m贸j przyjacielu!

Luthien wzruszy艂 ramionami, nie wiedz膮c, co powinien uczyni膰, nie pojmuj膮c nawet tego, co ju偶 zrobi艂.

艁achman! 鈥 zawo艂a艂 Oliver.

Luthien jeszcze nie s艂ysza艂 tak idealnie dobranego imienia. Brzydki, 偶贸艂ty kuc Olivera potruchta艂 wok贸艂 koni z zaprz臋gu i ukl膮k艂, tak aby nizio艂ek m贸g艂 艂atwiej go dosi膮艣膰.

Po艂贸偶 kufer na swoim koniu 鈥 poleci艂 Oliver 鈥 a ja p贸jd臋 poszuka膰 mojego lewaka. Ty za艣 鈥 doda艂, uderzaj膮c dr偶膮cego ze strachu kupca p艂azem rapiera 鈥 odliczaj, i to tak, jakby艣 liczy艂 swoje w艂asne mo-o-nety. I nie przerywaj, dop贸ki nie przeliczysz wszystkich, i to po tysi膮ckro膰!

Luthien odnalaz艂 Wodnego Tancerza i przywi膮za艂 kufer za siod艂em. Nast臋pnie zbli偶y艂 si臋 do poszkodowanej kobiety i pom贸g艂 jej wsta膰. Zamierza艂 szczerze j膮 przeprosi膰 鈥 ostatecznie to nie by艂a Avonese, a w dodatku on sam i nizio艂ek dopiero co j膮 obrabowali 鈥 ale dama natychmiast ponownie rzuci艂a mu si臋 na szyj臋 i zacz臋艂a k膮sa膰 w ucho. Z wielkim wysi艂kiem (i omal nie trac膮c ucha) Luthien zdo艂a艂 j膮 odepchn膮膰 na d艂ugo艣膰 ramienia.

Jaki mocny 鈥 zamrucza艂a.

Twoja pani? 鈥 zapyta艂 Oliver, przeje偶d偶aj膮c obok kl臋cz膮cego kupca.

Moja 偶ona 鈥 odpar艂 kwa艣no handlarz.

Widz臋, 偶e zalicza si臋 do tych wiernych 鈥 rzek艂 nizio艂ek. 鈥 No ale my mamy pieni膮dze!

Luthien odepchn膮艂 kobiet臋 i podbieg艂 do konia; wskoczy艂 na siod艂o tak szybko, 偶e niewiele brakowa艂o, aby spad艂 z drugiej strony. Zmusi艂 Wodnego Tancerza do galopu, widz膮c, 偶e nachalna dama p臋dzi za nim co si艂 w nogach, i ruszy艂 za Oliverem w kierunku mostu.

Oliver obserwowa艂 go z rozbawieniem, a potem obr贸ci艂 艁achmana w stron臋 handlarza i jego towarzyszki.

Teraz mo偶ecie powiedzie膰 wszystkim swoim t艂ustym przyjacio艂om kupczykom, 偶e obrabowa艂 was Oliver deBurrows 鈥 o艣wiadczy艂, jakby ta informacja mia艂a szczeg贸lne znaczenie.

艁achman stan膮艂 d臋ba. Oliver zamaszystym ruchem nacisn膮艂 kapelusz na oczy i ju偶 go nie by艂o.



Rozdzia艂 7

PRZEPRAWA PRZEZ DIAMENTOW膭 BRAM臉


Nazywam si臋 Oliver deBurrows 鈥 powiedzia艂 nizio艂ek, zmuszaj膮c kuca do wolniejszej jazdy, gdy mieli za sob膮 ponad mil臋 drogi. 鈥 Rozb贸jnik 鈥 doda艂 i z wdzi臋kiem zamacha艂 kapeluszem.

Luthien r贸wnie偶 chcia艂 si臋 przedstawi膰, ale nizio艂ek jeszcze nie sko艅czy艂 swojej prezentacji.

Kiedy艣 m贸wi艂em o sobie 鈥瀝ozb贸jnik nizio艂ek鈥 鈥 wyja艣ni艂 鈥 lecz kupcy nie traktowali tego zbyt powa偶nie i musia艂em cz臋艣ciej u偶ywa膰 mego rapiera, by dowie艣膰, 偶e to nie 偶arty, je艣li rozumiesz, co mam na my艣li. 鈥 M贸wi膮c te s艂owa, wyszarpn膮艂 rapier z p臋tli pendentu i pchn膮艂 nim w kierunku Luthiena.

Rozumiem 鈥 zapewni艂 go Luthien, delikatnie odpychaj膮c niebezpieczn膮 bro艅. Znowu pr贸bowa艂 si臋 przedstawi膰, ale natychmiast mu przerwano.

A to m贸j wspania艂y ko艅, 艁achman 鈥 rzek艂 Oliver, poklepuj膮c 偶贸艂tego kuca. 鈥 Oczywi艣cie nie jest naj艂adniejszy, ale sprytem przewy偶sza ka偶dego konia, a tak偶e wi臋kszo艣膰 ludzi.

Luthien poklepa艂 w艂asnego kud艂atego konia i zacz膮艂 m贸wi膰:

Wodny Tan...

Naprawd臋 doceniam twoj膮 nieoczekiwan膮 pomoc 鈥 ci膮gn膮艂 Oliver, zupe艂nie nie zwr贸ciwszy uwagi na pr贸b臋 wtr膮cenia kilku s艂贸w przez Luthiena. 鈥 Oczywi艣cie sam da艂bym im rad臋. Widzisz, by艂o ich tylko sze艣ciu. Ale m贸j papa zawsze powiada, 偶e trzeba korzysta膰 z pomocy, je艣li ma si臋 tak膮 okazj臋, tote偶 pragn臋 wyrazi膰 wdzi臋czno艣膰...

Luth... 鈥 podpowiedzia艂 m艂odzieniec, ale nizio艂ek raz jeszcze wpad艂 mu w s艂owo:

Oczywi艣cie moja wdzi臋czno艣膰 b臋dzie polega膰 jedynie na dopuszczeniu do podzia艂u 艂up贸w. Jedna czwarta dla ciebie.鈥 Zerkn膮艂 na do艣膰 pospolity ubi贸r Luthiena z nieukrywan膮 pogard膮. 鈥 To zapewne i tak wi臋cej bogactwa, ni偶 kiedykolwiek widzia艂e艣 na oczy.

Zapewne 鈥 szybko zawt贸rowa艂 syn lorda Bedwydrin, staraj膮c si臋 nie u艣miecha膰 g艂upio. U艣wiadomi艂 sobie jednak, 偶e opuszczaj膮c rodzinny dom, wzi膮艂 ze sob膮 bardzo niewiele. Mia艂 wystarczaj膮co du偶o pieni臋dzy, 偶eby odby膰 przepraw臋 i utrzyma膰 si臋 przez kilka dni, ale kiedy wyje偶d偶a艂 z Dun Varna, nie wybiega艂 my艣l膮 w tak dalek膮 przysz艂o艣膰.

Zatem d艂ug zosta艂 sp艂acony 鈥 powiedzia艂 Oliver, odetchn膮wszy g艂臋boko.

Po raz czwarty Luthien nie zd膮偶y艂 si臋 przedstawi膰.

Ale je艣li chcesz, pozwol臋 ci jecha膰 za mn膮. Ten kupczyk wcale nie by艂 zaskoczony moim widokiem i ca艂y czas 艣wietnie zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e m贸g艂by odeprze膰 m贸j atak, gdyby pokaza艂 swoich sze艣ciu stra偶nik贸w. A mimo to ukry艂 ich 鈥 perorowa艂 nizio艂ek, jakby m贸wi艂 do samego siebie. W ko艅cu pstrykn膮艂 palcami i spojrza艂 na Luthiena tak niespodziewanie, 偶e m艂odzieniec a偶 podskoczy艂. 鈥 Naprawd臋 my艣l臋, 偶e ukry艂 jednookich po to, by zwabi膰 mnie do 艣rodka! 鈥 wykrzykn膮艂. Na chwil臋 przesta艂 gada膰 i pog艂adzi艂 swoj膮 kozi膮 br贸dk臋 jedn膮 z odzianych w zielone r臋kawice d艂oni. 鈥 Tak, tak 鈥 ci膮gn膮艂. 鈥 Ten kupczyk wiedzia艂, 偶e b臋d臋 na go艣ci艅cu; nie pierwszy raz go obrabowa艂em. Zdaje mi si臋, 偶e kiedy艣 dopad艂em go za Princetown. 鈥 Zerkn膮艂 na Luthiena, kt贸ry kiwa艂 g艂ow膮. 鈥 I oczywi艣cie, tak czy owak s艂ysza艂 o mnie. A wi臋c mo偶esz jecha膰 ze mn膮 鈥 zaofiarowa艂 si臋 鈥 przez jaki艣 czas. Dop贸ki nie znajdziemy si臋 poza zasi臋giem pu艂apek, kt贸re z pewno艣ci膮 zastawi艂 na nas ten jegomo艣膰.

S膮dzisz, 偶e nadal zagra偶a nam niebezpiecze艅stwo?

W艂a艣nie to powiedzia艂em.

Luthien znowu musia艂 walczy膰 z przyp艂ywem weso艂o艣ci. Zdumiewa艂a go 艂atwo艣膰, z jak膮 ten cz艂owieczek przypisywa艂 sobie s艂aw臋 legendarnego rozb贸jnika. Nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂 o Oliverze deBurrowsie, chocia偶 kupcy, przybywaj膮cy do domu ojca w Dun Varna, cz臋sto snuli opowie艣ci o z艂odziejach napotkanych na drodze.

Zapewniam ci臋 鈥 zacz膮艂 Oliver, ale przerwa艂 i popatrzy艂 dziwnie na Luthiena. 鈥 Wiesz 鈥 powiedzia艂, nieco zak艂opotany 鈥 cz艂owiek powinien si臋 przedstawi膰, kiedy jedzie z kim艣, kogo wcze艣niej nie zna艂. Istniej膮 przecie偶 zasady etykiety, zw艂aszcza dla tych, kt贸rzy chc膮 zyska膰 rozg艂os jako prawdziwi rozb贸jnicy. Ach, c贸偶 鈥 zako艅czy艂, wzdychaj膮c g艂臋boko 鈥 mo偶e z czasem nauczysz si臋 tego wszystkiego u boku Olivera deBurrowsa.

Jestem Luthien 鈥 szybko krzykn膮艂 m艂ody Bedwyr, nie chc膮c, 偶eby Oliver znowu mu przerwa艂. Zastanawia艂 si臋, czy nie powinien poda膰 fa艂szywego imienia, ale 偶adne nie przychodzi艂o mu do g艂owy, a zreszt膮 w zasadzie nie widzia艂 powodu, by tak uczyni膰. 鈥 Luthien Bedwyr z Dun Varna. A to jest Wodny Tancerz 鈥 doda艂 i kolejny raz poklepa艂 swojego konia.

Oliver nasun膮艂 kapelusz i 艣ci膮gn膮艂 cugle.

Bedwyr? 鈥 powt贸rzy艂, jakby si臋 zastanawia艂 i chcia艂 us艂ysze膰 to s艂owo raz jeszcze. 鈥 Bedwyr. To nazwisko brzmi znajomo.

Gahris Bedwyr jest lordem Bedwydrin 鈥 powiedzia艂 Luthien.

Ach! 鈥 zgodzi艂 si臋 Oliver; wysun膮艂 palec do g贸ry i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, przypomniawszy sobie, sk膮d zna nazwisko Luthiena. Jednak ten u艣miech natychmiast zamar艂 na jego wargach i nizio艂ek zamruga艂 niedowierzaj膮co. 鈥 Rodzina?

Ojciec 鈥 przyzna艂 si臋 Luthien.

Oliver omal si臋 nie ud艂awi艂, ale w ko艅cu wydusi艂 z siebie odpowied藕.

I jeste艣 tu, na drodze, dla rozrywki! 鈥 wywnioskowa艂. W Gaskonii, gdzie Oliver sp臋dzi艂 wi臋kszo艣膰 偶ycia, cz臋sto zdarza艂o si臋, 偶e niesforne dzieci mo偶nych pan贸w pakowa艂y si臋 w r贸偶ne awantury, w艂膮cznie z urz膮dzaniem zasadzek na podr贸偶uj膮cych kupc贸w, wiedz膮c, 偶e rodzinne koneksje pozwol膮 im unikn膮膰 konsekwencji. 鈥 Dobywaj miecza, g艂upi ch艂optasiu! 鈥 wrzasn膮艂 nizio艂ek i natychmiast wyci膮gn膮艂 sw贸j rapier i lewak. 鈥 Doprawdy, nie mog臋 pochwala膰 czego艣 takiego!

Oliverze! 鈥 zawo艂a艂 Luthien, odwracaj膮c konia tak, aby cho膰 troch臋 si臋 odsun膮膰 od rozw艣cieczonego towarzysza. 鈥 O czym ty m贸wisz?

Widz膮c, 偶e deBurrows rusza za nim, niech臋tnie wyci膮gn膮艂 broi艂.

Przynosisz wstyd ka偶demu szanuj膮cemu si臋 rozb贸jnikowi w tej krainie! 鈥 ci膮gn膮艂 Oliver. 鈥 Po co ci mo-o-nety i kle-ej-noty? 鈥 艁achman zbli偶y艂 si臋 bokiem do Wodnego Tancerza i pomimo 偶e siedz膮cy w siodle nizio艂ek by艂 prawie dwa razy ni偶szy od Luthiena, i ledwo dosi臋ga艂 rywala, zaatakowa艂 go rapierem.

Luthien odparowa艂 cios i odepchn膮艂 rapier w bok. Oliver odwzajemni艂 si臋 b艂yskawiczn膮 seri膮 pchni臋膰, unik贸w i ci臋膰; uda艂o mu si臋 nawet zmyli膰 przeciwnika lewakiem.

Zaprawiony w pojedynkach Luthien odpiera艂 ka偶dy atak, doskonale zachowuj膮c r贸wnowag臋 i postaw臋 obronn膮.

Ale to jest rozrywka dla lordowskiego syna 鈥 zauwa偶y艂 ironicznie Oliver. 鈥 Jest zanadto znudzony codziennym obowi膮zkiem zastraszania w艂asnych poddanych. 鈥 Pchni臋cia stawa艂y si臋 coraz bardziej gwa艂towne. Najwyra藕niej Oliverowi zale偶a艂o na po艂o偶eniu przeciwnika trupem.

Ostatnie s艂owa Olivera bardzo urazi艂y Luthiena i by艂y zniewag膮 r贸wnie偶 dla jego ojca, kt贸ry nigdy nie post臋powa艂 w opisany przez nizio艂ka spos贸b. Odchyli艂 si臋 do ty艂u i przeczeka艂 napad furii Olivera, a potem sam przypu艣ci艂 atak, zawzi臋cie wymachuj膮c mieczem i odpychaj膮c rapier na bok. Przeszkodzi艂 mu lewak w r臋ce nizio艂ka, kt贸ry a偶 pisn膮艂, s膮dz膮c, 偶e wytr膮ci艂 Luthienowi bro艅 z r臋ki, tak jak to uczyni艂 poprzednio, walcz膮c z cyklopem.

Luthien by艂 jednak szybszy od cyklopa. Zanim Oliver zd膮偶y艂 przekr臋ci膰 rapier, m艂odzieniec zada艂 ci臋cie i omal nie wytr膮ci艂 Oliverowi lewaka z r臋ki.

Wielki kapelusz nizio艂ka spad艂 na ziemi臋 i obaj przeciwnicy wiedzieli, 偶e to samo sta艂oby si臋 r贸wnie偶 z jego g艂ow膮, gdyby tylko Luthien zechcia艂.

Mocne poci膮gni臋cie cugli sprawi艂o, 偶e 艁achman cofn膮艂 si臋, zwi臋kszaj膮c odleg艂o艣膰 mi臋dzy walcz膮cymi.

By膰 mo偶e nie mia艂em racji 鈥 przyzna艂 nizio艂ek.

Nie masz racji 鈥 rzek艂 ponuro Luthien. 鈥 Mog艂e艣 wytkn膮膰 Gahrisowi Bedwyrowi pewne wady, w to nie w膮tpi臋. On nie post臋puje zgodnie z w艂asnym sumieniem, je艣li k艂贸ci si臋 to z edyktami kr贸la Greensparrowa, ksi臋cia Montfort albo kt贸rego艣 z licznych wys艂annik贸w ksi臋cia. Ale je艣li chcesz 偶y膰, nigdy wi臋cej nie wa偶 si臋 zarzuca膰 Gahrisowi despotyzmu!

Przecie偶 m贸wi艂em, 偶e mog臋 si臋 myli膰 鈥 odpar艂 rzeczowo Oliver.

Je艣li o mnie chodzi... 鈥 zacz膮艂 Luthien, przyciszonym g艂osem, gdy偶 nie by艂 pewien, co jeszcze powiedzie膰. 鈥濧 co ze mn膮?鈥 鈥 zastanawia艂 si臋. Co si臋 sta艂o dzisiejszego dnia? Nagle wszystko wyda艂o mu si臋 nierzeczywiste, zamglone.

Przynajmniej teraz Oliver milcza艂, pozwalaj膮c m艂odemu cz艂owiekowi uporz膮dkowa膰 my艣li. Zrozumia艂, 偶e to, co ma do powiedzenia Luthien, mo偶e okaza膰 si臋 wa偶ne dla nich obu.

Nie roszcz臋 ju偶 sobie prawa do przywilej贸w, kt贸re przys艂uguj膮 mi z racji noszenia nazwiska Bedwyr 鈥 oznajmi艂 Luthien stanowczo. 鈥 Uciek艂em z domu, zostawiwszy za sob膮 zw艂oki stra偶nika, cyklopa. A teraz sam zadecydowa艂em o swoim 偶yciu. 鈥 Wyci膮gn膮艂 miecz przed siebie; jego cienkie ostrze zal艣ni艂o w s艂o艅cu, chocia偶 wci膮偶 by艂a na nim krew kupieckiego stra偶nika. 鈥 Jestem takim samym banit膮 jak i ty, Oliverze deBurrows 鈥 oznajmi艂. 鈥 Cz艂owiekiem wyj臋tym spod prawa w krainie rz膮dzonej przez bezprawnie w艂adaj膮cego kr贸la. B臋d臋 walczy艂 mieczem o sprawiedliwo艣膰.

Oliver uni贸s艂 rapier, jakby oddawa艂 m艂odzie艅cowi honory. Chcia艂 zademonstrowa膰, i偶 zgadza si臋 z nim, ale w g艂臋bi duszy Luthien wydawa艂 mu si臋 g艂upiutkim ch艂optasiem, kt贸ry nie ma poj臋cia ani o zasadach, ani o niebezpiecze艅stwach czyhaj膮cych na drodze. Sprawiedliwo艣膰? Na sam膮 my艣l o tym Oliverowi zbiera艂o si臋 na 艣miech. Luthien m贸g艂 o ni膮 walczy膰 mieczem, ale nizio艂ek d藕ga艂 swym rapierem wy艂膮cznie dla materialnej korzy艣ci. Mimo wszystko ten m艂ody cz艂owiek by艂 pot臋偶nym sprzymierze艅cem 鈥 temu nie da艂o si臋 zaprzeczy膰. Poza tym, Oliver doszed艂 do wniosku, 偶e je艣li Luthien rzeczywi艣cie zabiega艂 o sprawiedliwo艣膰, to on sam m贸g艂 liczy膰 na dodatkowe korzy艣ci.

Nagle nizio艂ek zacz膮艂 my艣le膰, 偶e ten uk艂ad nie musi okaza膰 si臋 taki tymczasowy.

Przyjmuj臋 twoje wyja艣nienia 鈥 oznajmi艂. 鈥 I przepraszam za swoje nie przemy艣lane post臋powanie. 鈥 Kolejny raz zamierza艂 uchyli膰 kapelusza, lecz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego nakrycie g艂owy le偶y na ziemi.

Luthien r贸wnie偶 to zauwa偶y艂 i chcia艂 podnie艣膰 kapelusz. Jednak Oliver odprawi艂 go ruchem r臋ki, przechyli艂 si臋 na bok i wsun膮艂 czubek rapiera pod kapelusz, kt贸ry zacz膮艂 wirowa膰, kiedy nizio艂ek podni贸s艂 bro艅. Po chwili kapelusz zosta艂 podrzucony w g贸r臋 i wyl膮dowa艂 idealnie na g艂owie Olivera.

Luthien siedzia艂 zdumiony. Pokr臋ci艂 g艂ow膮, widz膮c u艣miech zadowolonego z siebie Olivera.

Ale na tej wyspie nie jeste艣my bezpieczni, druhu banito 鈥 rzek艂 nizio艂ek, tym razem z powa偶n膮 min膮. 鈥 Ten kupczyk zna艂 mnie albo wiedzia艂 co艣 na m贸j temat i spodziewa艂 si臋 zasadzki. Prawdopodobnie jecha艂 do twojego ojca, 偶eby zorganizowa膰 polowanie na Olivera deBurrowsa.鈥 Nizio艂ek przesta艂 m贸wi膰 i parskn膮艂. Kiedy spojrza艂 na Luthiena, nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od rechotu. 鈥 Och, c贸偶 za ironia losu! 鈥 wykrzykn膮艂. 鈥 Jedzie do lorda po pomoc, gdy tymczasem syn lorda przychodzi z pomoc膮 mnie!

Oliver 艣mia艂 si臋 coraz g艂o艣niej. Luthien zawt贸rowa艂 mu, bardziej z grzeczno艣ci ni偶 dlatego, 偶e odczuwa艂 prawdziw膮 rado艣膰.

Wbrew nadziejom Luthiena, nie zdo艂ali dotrze膰 do przeprawy tego popo艂udnia. M艂odzieniec wyja艣ni艂 Oliverowi, 偶e promy nie wyp艂ywaj膮 na niepewne morze noc膮. W ciemno艣ciach zwiadowcy z wyspy nie mogli si臋 zorientowa膰, czy do w膮skich kana艂贸w nie wp艂yn臋艂y jakie艣 wieloryby. Opis dziesi臋ciotonowych ludo偶erc贸w ca艂kowicie przekona艂 Olivera, 偶e nale偶y rozbi膰 obozowisko, zamiast opuszcza膰 wysp臋 jeszcze tego samego dnia.

Luthien d艂ugo nie k艂ad艂 si臋 spa膰. Siedzia艂 w m偶awce przy sycz膮cych p艂omykach obozowego ogniska. Naprzeciw siebie mia艂 smacznie chrapi膮cego Olivera, z boku za艣 spokojnie, z opuszczonymi 艂bami sta艂y 艁achman i Wodny Tancerz.

M艂odzieniec skuli艂 si臋 pod kocem, usi艂uj膮c odegna膰 ch艂贸d. Wci膮偶 nie m贸g艂 uwierzy膰 we wszystko to, co si臋 sta艂o w ci膮gu kilku ostatnich dni: Garth Rogar, jego brat, stra偶nicy cyklopi, a teraz napad na kupiecki w贸z. Luthienowi wydawa艂o si臋 to nierzeczywiste; mia艂 wra偶enie, 偶e wpad艂 w wir nie kontrolowanych wydarze艅, kt贸ry wci膮ga go coraz g艂臋biej.

Po namy艣le doszed艂 do wniosku, 偶e by艂y raczej trudne do zakwestionowania. 艢wiat okaza艂 si臋 zupe艂nie niezgodny z wizj膮, kt贸r膮 wpajano Luthienowi od dzieci艅stwa. By膰 mo偶e ostatnie poczynania m艂odzie艅ca w Dun Varna 鈥 decyzja o wyje藕dzie i walka z cyklopem 鈥 stanowi艂y swego rodzaju przej艣cie w doros艂o艣膰, przebudzenie naiwnego dziecka z magnackiego rodu.

Luthien u艣wiadamia艂 sobie jednak, i偶 wci膮偶 nie ma wiarygodnych odpowiedzi. Wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e i w Dun Varna, i podczas walki Olivera ze stra偶nikami kupca, post臋powa艂 zgodnie z tym, co dyktowa艂o mu serce. Post臋powa艂 tak jak nakazywa艂o mu sumienie i tylko nim m贸g艂 si臋 kierowa膰, jad膮c go艣ci艅cem w deszczu i ch艂odzie sierpniowej nocy.

Nast臋pny dzie艅 by艂 r贸wnie szary i mokry, ale towarzysze przebyli spory szmat drogi od obozowiska. Niebawem poczuli w nozdrzach oraz na j臋zykach zapach i posmak s艂onej wody.

Gdyby dzie艅 by艂 pogodny 鈥 wyja艣ni艂 Luthien 鈥 mogliby艣my zobaczy膰 st膮d p贸艂nocne szczyty 呕elaznego Krzy偶a.

Sk膮d wiesz? 鈥 zagadn膮艂 go Oliver z nut膮 sarkazmu w g艂osie. 鈥 Czy na tej wyspie mieli艣cie kiedykolwiek pogodny dzie艅?

Rozmowa podr贸偶nik贸w by艂a r贸wnie niefrasobliwa jak ich serca. (Oliver zawsze sprawia艂 wra偶enie beztroskiego!) Tego dnia Luthien odczuwa艂 ulg臋, jakby wiedzia艂, 偶e znajdzie wolno艣膰, kiedy przekroczy w膮ski kana艂 i wjedzie na sta艂y l膮d Eriadoru. Przyzywa艂 go szeroki 艣wiat.

Ale najpierw musieli przedosta膰 si臋 na drug膮 stron臋.

Ze szczytu skalistego urwiska spojrzeli pierwszy raz na Diamentow膮 Bram臋 i na sta艂y l膮d za w膮skim kana艂em. Miejsce zawdzi臋cza艂o sw膮 nazw臋 wysepce w kszta艂cie diamentu, bryle wilgotnej, czarnej ska艂y po艣rodku kana艂u w po艂owie drogi mi臋dzy brzegami.

Na ko艅cach d艂ugich, drewnianych pomost贸w, kt贸rych podpory by艂y grube jak prastare d臋by, przycupn臋艂y dwie p艂askie, odkryte barki. Nieco dalej widnia艂y pozosta艂o艣ci starych przystani o r贸wnie przemy艣lnej konstrukcji; ich zag艂ada 艣wiadczy艂a o pot臋dze morza.

Barki, w艂膮cznie z dwiema zacumowanymi po drugiej stronie kana艂u, by艂y pocz膮tkowo projektowane i budowane przez krzaty z 呕elaznego Krzy偶a. Tak by艂o przed ponad trzystu laty, lecz wyspiarze nadal starannie je konserwowali i uzupe艂niali ich sk艂ad, gdy kt贸ra艣 rozbi艂a si臋 o ska艂y albo porwa艂 j膮 pr膮d czy wieloryb grzbietowy.

Ich konstrukcja by艂a prosta i efektywna: nie zadaszony, p艂aski podest przeznaczony na towar i dla podr贸偶nych, umocowany w ka偶dym rogu grubymi belkami, kt贸re wygina艂y si臋 ku centralnemu punktowi kilka metr贸w nad 艣rodkiem podestu. W tym miejscu belki 艂膮czy艂y si臋 z d艂ug膮, metalow膮 rur膮, przez ni膮 za艣 przewleczony by艂 gruby sznur, dzi臋ki kt贸remu prom przesuwa艂 si臋 do przodu i z powrotem. Po obu stronach rury widoczne by艂y przek艂adnie, kt贸rych z臋bate tryby dociera艂y do rowk贸w z boku rury. Korba na pok艂adzie nakr臋ca艂a rz膮d przek艂adni prowadz膮cych do wspomnianych mechanizm贸w, te za艣 chwyta艂y w臋z艂y sznura i ci膮gn臋艂y prom wzd艂u偶 napi臋tej liny. Pi臋kno systemu polega艂o na tym, 偶e dzi臋ki misternej i przemy艣lnej robocie krzat贸w jeden silny m臋偶czyzna potrafi艂 sam poci膮gn膮膰 prom, nawet gdy znajdowa艂 si臋 na nim du偶y 艂adunek.

Mimo wszystko przeprawa zawsze wi膮za艂a si臋 z pewnym niebezpiecze艅stwem. Tego dnia, jak zwykle, spienione fale ods艂ania艂y wierzcho艂ki ska艂, zw艂aszcza w pobli偶u Diamentowej Bramy, gdzie promy mog艂y si臋 zatrzyma膰 w razie k艂opot贸w.

Jedna z barek nigdy nie nadawa艂a si臋 do u偶ytku. Demontowano j膮, by m贸c wymieni膰 sznur albo gdy trzeba by艂o wzmocni膰 deski pok艂adu. Kilkudziesi臋ciu ludzi pracowa艂o na Diamentowej Bramie ca艂e dnie, 偶eby przeprawa mog艂a sprawnie funkcjonowa膰.

Planuj膮 spu艣ci膰 t臋 鈥 rzek艂 znaj膮cy si臋 na promach Luthien i pokaza艂 Oliverowi bark臋 na p贸艂nocy. 鈥 I wygl膮da na to, 偶e druga zaraz odp艂ywa. Musimy si臋 pospieszy膰, gdy偶 na nast臋pn膮 bark臋 przyjdzie nam czeka膰 wiele godzin. 鈥 Da艂 znak Wodnemu Tancerzowi i ko艅 natychmiast ruszy艂 艣cie偶k膮 prowadz膮c膮 do podest贸w.

Kilka minut p贸藕niej 艁achman stan膮艂 d臋ba. Oliver chwyci艂 Luthiena za rami臋, 偶eby ten zwolni艂 tempo.

Ale przecie偶 prom... 鈥 zacz膮艂 protestowa膰 Luthien.

Kto艣 urz膮dzi艂 zasadzk臋 w pobli偶u 鈥 wyja艣ni艂 Oliver. Luthien popatrzy艂 na niego z niedowierzaniem, a potem zerkn膮艂 na pomost. Uwija艂o si臋 tam ponad dwudziestu ludzi, ale na przepraw臋 czeka艂a tylko para cyklop贸w, kt贸rzy nie mieli na wierzchu broni i sprawiali wra偶enie zwyk艂ych podr贸偶nik贸w. Luthien zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to do艣膰 rzadki widok, albowiem na Bedwydrin przebywa艂o niewielu cyklop贸w, i byli to zazwyczaj stra偶nicy kupc贸w albo przyboczna stra偶 jego ojca. Jednak偶e edykt kr贸la Greensparrowa zezwala艂 cyklopom jako obywatelom Avon na swobodne przemieszczanie si臋, a zatem sytuacja na Diamentowej Bramie nie by艂a a偶 tak niezwyk艂a.

Musisz si臋 nauczy膰 wyczuwa膰 takie rzeczy 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, widz膮c, 偶e m艂odzieniec ma w膮tpliwo艣ci.

Luthien wzruszy艂 ramionami, ale ust膮pi艂 i odt膮d jecha艂 wolniej, zgodnie z nakazem Olivera.

Dwaj cyklopi, podobnie jak liczni robotnicy, dostrzegli ich, gdy znajdowali si臋 o kilkadziesi膮t metr贸w od pomostu. Jednak 偶aden z nich nie zdradzi艂 si臋 ani gestem ani s艂owem, 偶e oczekiwa艂 przybycia dw贸ch towarzyszy. Mimo to Oliver zwolni艂 jeszcze bardziej i spogl膮da艂 nerwowo spod ronda kapelusza.

D藕wi臋k rogu obwie艣ci艂 wszystkim, 偶e musz膮 si臋 cofn膮膰, aby barka mog艂a wyp艂yn膮膰. Luthien rzuci艂 si臋 naprz贸d, ale zosta艂 powstrzymany przez Olivera.

Oni odp艂ywaj膮 鈥 Luthien szepn膮艂 ochryp艂ym g艂osem.

Spokojnie 鈥 zaklina艂 go Oliver. 鈥 Niech my艣l膮, 偶e po prostu czekamy na nast臋pn膮 przepraw臋.

Kto? 鈥 spiera艂 si臋 Luthien.

Widzisz te bary艂ki wzd艂u偶 przystani? 鈥 zagadn膮艂 Oliver. Luthien spojrza艂 w tym kierunku, lecz kompan natychmiast 艣cisn膮艂 jego przedrami臋.

Nie r贸b tego tak jawnie! 鈥 skarci艂 go nizio艂ek.

Luthien westchn膮艂 i zerkn膮艂 ukradkiem na wspomniane przez Olivera beczu艂ki. Sta艂y w d艂ugim szeregu. Zapewne przy wieziono je z kontynentu i czeka艂y na odbiorc臋 z wozem.

S膮 oznaczone liter膮 X 鈥 zauwa偶y艂 Oliver.

Wino 鈥 zawyrokowa艂 Luthien.

Je艣li to wino, to dlaczego w wielu z nich nie ma szpunt贸w? 鈥 odpar艂 czujny nizio艂ek.

Luthien przyjrza艂 si臋 beczkom uwa偶niej i zauwa偶y艂, 偶e w co trzeciej beczu艂ce otw贸r rzeczywi艣cie nie by艂 zatkany.

A je艣li ci na pomo艣cie s膮 zwyk艂ymi podr贸偶nikami 鈥 ci膮gn膮艂 Oliver 鈥 to dlaczego nie wsiedli na bark臋, kt贸ra odp艂ywa?

Luthien znowu westchn膮艂, tym razem daj膮c znak, 偶e zaczyna nad膮偶a膰 za rozumowaniem Olivera i 偶e zgadza si臋 z nim.

Czy tw贸j ko艅 umie skaka膰? 鈥 zapyta艂 cicho nizio艂ek. Luthien spostrzeg艂, 偶e barka powoli oddala si臋 od przystani, i zrozumia艂, o czym my艣li Oliver.

Powiem ci, kiedy zaczniemy si臋 przedziera膰 鈥 zapewni艂 go tamten. 鈥 Je艣li b臋dziesz mia艂 okazj臋 w trakcie jazdy, kopnij kt贸r膮艣 beczk臋 do wody!

Luthien poczu艂, jak podnosi mu si臋 poziom adrenaliny, poczu艂 to samo mrowienie i b贸l 偶o艂膮dka, kt贸re towarzyszy艂o mu przy wchodzeniu na aren臋. Nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e u boku Olivera deBurrowsa nie grozi mu nuda!

Spokojnie wprowadzili wierzchowce na deski dziesi臋ciometrowego pomostu. Mini臋cie dw贸ch robotnik贸w nie wywo艂a艂o 偶adnych incydent贸w. Trzeci m臋偶czyzna, prawdopodobnie tragarz, podszed艂 do nich z u艣miechem na ustach.

Nast臋pna barka odp艂ynie godzin臋 przed p贸艂noc膮 鈥 oznajmi艂 rado艣nie i pokaza艂 ma艂膮 szop臋, gdzie, jak zacz膮艂 t艂umaczy膰, podr贸偶ni mog膮 odpocz膮膰 i skr贸ci膰 oczekiwanie posi艂kiem.

To za d艂ugo! 鈥 wykrzykn膮艂 nagle Oliver, spinaj膮c 艁achmana do skoku. Wodny Tancerz rzuci艂 si臋 tu偶 za kucem. M臋偶czy藕ni usun臋li si臋 im z drogi. Dwaj cyklopi rykn臋li i wyj臋li zza fa艂d p艂aszczy kr贸tkie miecze. Zgodnie z przewidywaniami Olivera, co trzecia beczka zacz臋艂a si臋 porusza膰: wyskakiwali z nich cyklopi, z trzaskiem odrzucaj膮c wieko.

Jednak偶e dwaj towarzysze potrafili wykorzysta膰 efekt zaskoczenia. Wodny Tancerz da艂 susa za kucem Olivera i wjecha艂 na dw贸ch cyklop贸w, kt贸rzy potoczyli si臋 na boki. Nizio艂ek zbli偶y艂 si臋 do kraw臋dzi pomostu, r贸wnolegle do rz臋du bary艂ek; podczas szale艅czego galopu uda艂o mu si臋 zepchn膮膰 ca艂kiem poka藕n膮 ich liczb臋.

Wolno odp艂ywaj膮cy prom znajdowa艂 si臋 mo偶e pi臋膰 metr贸w od przystani, gdy Luthien dotar艂 na skraj pomostu. Dla silnego Wodnego Tancerza nie by艂 to szczeg贸lnie trudny skok, tote偶 m艂ody cz艂owiek g艂adko poszybowa艂 w powietrzu.

Oliver skoczy艂 w 艣lad za nim, wymachuj膮c kapeluszem. Przy l膮dowaniu 艁achman po艣lizgn膮艂 si臋 i wyr偶n膮艂 w Wodnego Tancerza, kt贸ry ju偶 sta艂 na pi臋knie wyko艅czonej barce. Tymczasem na pomo艣cie tkwi艂o kilkunastu cyklop贸w, kt贸rzy z艂orzeczyli i wymachiwali broni膮, lecz Oliver, czujniejszy od swego mniej do艣wiadczonego kompana, nie zwraca艂 na nich uwagi. Natychmiast zeskoczy艂 z wierzchowca i wyci膮gn膮艂 bro艅, gdy偶 musia艂 odeprze膰 atak cyklopa, kt贸ry ni st膮d, ni zow膮d wy艂oni艂 si臋 spomi臋dzy stos贸w towaru.

Rapier i lewak wirowa艂y w precyzyjnym i czaruj膮cym ta艅cu, tak szybko, 偶e stal tworzy艂a zamazan膮 plam臋, cho膰 wydawa艂o si臋, 偶e 偶aden cios nie si臋ga celu. Cyklop otwar艂 ze zdziwienia usta. Demonstracja si艂y nizio艂ka zrobi艂a na nim du偶e wra偶enie. Kiedy jednak zamieszanie dobieg艂o ko艅ca, okaza艂o si臋, 偶e bestia wcale nie jest ranna. Spojrza艂a jednym okiem na sw膮 sk贸rzan膮 tunik臋 i zauwa偶y艂a, 偶e nizio艂ek wyci膮艂 na niej starann膮 kursyw膮 liter臋 O.

M贸g艂bym napisa膰 ca艂e swe nazwisko 鈥 rzek艂 Oliver. 鈥 A zapewniam ci臋, 偶e jest bardzo d艂ugie!

Rozw艣cieczony cyklop warkn膮艂 i uni贸s艂 ci臋偶ki top贸r. Oliver natychmiast rzuci艂 si臋 do przodu, wbieg艂 mi臋dzy szeroko rozstawione nogi rywala i, odwr贸ciwszy si臋, szturchn膮艂 besti臋 rapierem w zad.

Poszydzi艂bym z ciebie jeszcze 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek 鈥 ale widz臋, 偶e jeste艣 zbyt g艂upi, by zauwa偶y膰, 偶e si臋 z ciebie kpi!

Cyklop zaskowycza艂 i odwr贸ci艂 si臋, a potem instynktownie spojrza艂 przed siebie, akurat w momencie, gdy Luthien zadawa艂 mu cios w twarz. Tymczasem Oliver cofn膮艂 rapier i ruszy艂 do ataku. Kiedy podci膮艂 ramieniem kolana wroga, ten, pchni臋ty przez Luthiena, gwa艂townie przechyli艂 si臋 do ty艂u i run膮艂 ci臋偶ko na plecy. Przez chwil臋 miota艂 si臋 jeszcze, lecz ostatecznie zamar艂 w bezruchu.

Plusk wody zmusi艂 Luthiena do odwr贸cenia si臋. Cyklopi na pomo艣cie chwycili w艂贸cznie i ciskali nimi w stron臋 barki.

Powiedz kapitanowi, 偶eby szybciej p艂yn膮艂 鈥 rzek艂 cicho Oliver, mijaj膮c Luthiena. Wr臋czy艂 m艂odzie艅cowi ma艂y mieszek z monetami. 鈥 I oczywi艣cie zap艂a膰 temu cz艂owiekowi. 鈥 Oliver podszed艂 do rufy promu. Grad w艂贸czni najwyra藕niej nie robi艂 na nim specjalnego wra偶enia. 鈥 Wy 偶a艂osne 艣winiopasy! 鈥 naigrawa艂 si臋 z przeciwnik贸w. 鈥 G艂upie gamonie, kt贸re wsadzaj膮 sobie palce do oka, chocia偶 chc膮 pod艂uba膰 w nosie!

Cyklopi zareagowali wrzaskami i jeszcze mocniejszym obstrza艂em.

Oliver! 鈥 krzykn膮艂 Luthien.

Nizio艂ek odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na m艂odzie艅ca.

Przecie偶 one maj膮 tylko po jednym oku 鈥 wyt艂umaczy艂. 鈥 Nie potrafi膮 oceni膰 g艂臋bi. Nie wiesz, 偶e cyklopi nie potrafi膮 rzuca膰?

Odwr贸ci艂 si臋 ze 艣miechem, a potem zawo艂a艂: 鈥 Witam! 鈥 i podskoczy艂 w chwili, gdy w艂贸cznia ugrz臋z艂a w deskach pok艂adu mi臋dzy jego nogami.

Mo偶esz si臋 myli膰 鈥 odpar艂 Luthien, na艣laduj膮c akcent nizio艂ka i u偶ywaj膮c jego ulubionego powiedzonka.

Nawet jednookim szcz臋艣cie czasem sprzyja 鈥 odpar艂 nizio艂ek, z oburzeniem pstrykaj膮c odzianymi w zielone r臋kawice palcami. I by utwierdzi膰 si臋 w tym przekonaniu, pos艂a艂 pod adresem bestii na pomo艣cie now膮 wi膮zank臋 szyderstw.

O co tu chodzi? 鈥 zapyta艂 stary, ogorza艂y m臋偶czyzna, chwyciwszy Luthiena za rami臋. 鈥 Nie pozwol臋...

Umilk艂, kiedy Luthien wr臋czy艂 mu mieszek z pieni臋dzmi.

No, dobrze 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Ale przywi膮偶cie te konie, bo inaczej 鈥 wasza strata!

Luthien skin膮艂 g艂ow膮 i 偶ylasty staruszek wr贸ci艂 do korby.

Zniecierpliwionym podr贸偶nikom wydawa艂o si臋, 偶e prom sunie bardzo powoli, pokonuj膮c lekko wzburzone, ciemne wody kana艂u, gdzie Morze Avon zbiega艂o si臋 z Morzem Grzbietowym. Widzieli, jak cyklopi gramol膮 si臋 z powrotem na pomost i usi艂uj膮 wyprowadzi膰 z doku drugi prom, aby ruszy膰 w po艣cig. Luthien nie by艂 tym zbytnio zaniepokojony. Wiedzia艂, 偶e takie 艂odzie budowano z my艣l膮 o d艂ugich rejsach po wzburzonych wodach i nie da si臋 ich zmusi膰 do szybszego p艂yni臋cia. Mieli du偶膮 przewag臋 nad 艣cigaj膮cymi ich cyklopami, a Wodny Tancerz i 艁achman powi臋ksz膮 dystans o dobre p贸艂tora kilometra, zanim wrogowie zejd膮 na l膮d.

Oliver podszed艂 do stoj膮cego przy koniach Luthiena. Utyka艂 na jedn膮 nog臋 i poj臋kiwa艂.

Jeste艣 ranny? 鈥 zapyta艂 Luthien z niepokojem.

Chodzi o m贸j but 鈥 odpar艂 nizio艂ek i wyci膮gn膮艂 but w stron臋 Luthiena.

But wydawa艂 si臋 nietkni臋ty, chocia偶 by艂 dosy膰 brudny i przemoczony, jakby Oliver zanurzy艂 nog臋 w wodzie.

Ta plama! 鈥 wyja艣ni艂 Oliver, podnosz膮c stop臋 wy偶ej, blisko twarzy Luthiena. 鈥 Kiedy przechodzi艂em po dachu wozu tego kupczyka, nadepn膮艂em na krew martwego cyklopa. Teraz nie mog臋 zetrze膰 jej z buta!

Luthien wzruszy艂 ramionami, niewiele z tego rozumiej膮c.

Ukrad艂em ten but z najlepszej bursy w Gaskonii 鈥 obruszy艂 si臋 Oliver 鈥 synowi przyjaciela samego kr贸la! Gdzie w tej dzikiej krainie, kt贸r膮 zwiesz sw膮 ojczyzn膮, mam znale藕膰 drugi taki but?

Przecie偶 z tym butem wszystko jest w porz膮dku 鈥 zaprotestowa艂 Luthien.

Jest zupe艂nie zniszczony! 鈥 odpar艂 Oliver i skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi. Zako艂ysa艂 si臋 na obcasie i, stukaj膮c drug膮 nog膮, gniewnie odwr贸ci艂 wzrok.

Luthien z trudem powstrzymywa艂 艣miech, patrz膮c na swego nad膮sanego towarzysza.

Le偶膮cy metr dalej cyklop poruszy艂 si臋 i j臋kn膮艂.

Je偶eli si臋 obudzi, to kopn臋 go w oko 鈥 oznajmi艂 spokojnie Oliver. 鈥 Dwa razy.

Nizio艂ek spojrza艂 gniewnie na Luthiena, kt贸rego pier艣 falowa艂a, w radosnych westchnieniach.

A potem napisz臋 swoje imi臋, imi臋 i nazwisko... moje bardzo d艂ugie imi臋 i nazwisko na twoich wielkich po艣ladkach 鈥 obieca艂 nizio艂ek, zdejmuj膮c but.

Luthien wtuli艂 twarz w kud艂aty kark Wodnego Tancerza.

W tym momencie prom przep艂yn膮艂 ju偶 ponad sto metr贸w i zbli偶a艂 si臋 do p贸艂metka, do Diamentowej Wysepki. Wydawa艂o si臋, 偶e ucieczka przyjaci贸艂 zako艅czy si臋 powodzeniem, i nawet nastr贸j Olivera uleg艂 poprawie.

Jednak co艣 nagle szarpn臋艂o lin膮. Luthien i Oliver obejrzeli si臋 na brzeg i zobaczyli, 偶e cyklopi zawi艣li na wysokich tyczkach, kt贸re przytrzymywa艂y lin臋, i r膮bi膮 j膮 toporami.

Hej, nie wa偶cie si臋 tego robi膰! 鈥 wrzasn膮艂 kapitan promu, przebiegaj膮c po pok艂adzie. Luthien mia艂 w艂a艣nie zapyta膰, jakie problemy mog膮 wynikn膮膰, je艣li lina prowadz膮ca zostanie odci臋ta. Czeka艂 na odpowied藕, gdy za spraw膮 wiru w kanale prom zacz膮艂 natychmiast dryfowa膰 na po艂udnie, w kierunku skalistej wysepki.

Kapitan przebieg艂 na drug膮 stron臋 pok艂adu, g艂o艣no wydaj膮c komendy jedynemu cz艂onkowi za艂ogi. M臋偶czyzna manipulowa艂 przy korbie jak oszala艂y, ale nie mo偶na by艂o rozwin膮膰 wi臋kszej pr臋dko艣ci. Prom p艂yn膮艂 w 艣limaczym tempie i wci膮偶 dryfowa艂 ku zag艂adzie.

Luthien i Oliver mocno chwycili si臋 swoich siode艂 i pr贸bowali znale藕膰 jakie艣 bezpieczne oparcie na rozchybotanym promie. 艁贸d藕 otarta si臋 o kilka mniejszych ska艂, o w艂os nie wpad艂a na pot臋偶ny, ostry wyst臋p i ostatecznie rozbi艂a si臋 o ska艂y otaczaj膮ce ma艂膮 i w膮sk膮 zatok臋.

Towar przesun膮艂 si臋 na bok. Cyklop, kt贸ry w艂a艣nie d藕wiga艂 si臋 na nogi, zatoczy艂 si臋 i z ca艂ej si艂y wyr偶n膮艂 w pokryt膮 skorupiakami ska艂臋. Odt膮d le偶a艂 ca艂kiem nieruchomo. Inny pasa偶er podzieli艂 jego los: przekozio艂kowa艂 w wod臋 i wyp艂yn膮艂 na powierzchni臋, dusz膮c si臋 i wrzeszcz膮c. 艁achman i Wodny Tancerz trzyma艂y si臋 mocno, aczkolwiek kuc przechyli艂 si臋 nieco w prz贸d i nadepn膮艂 na nieobut膮 stop臋 Olivera. Nizio艂ek szybko wyzby艂 si臋 pogardy dla swego brudnego buta i wyj膮艂 go z kieszeni.

Prom natrafia艂 na kolejne wybrzuszenia i szorowa艂 dnem po ska艂ach, co prowadzi艂o do roz艂upywania drewna. Luthien przywar艂 do pok艂adu i przeczo艂ga艂 si臋 na skraj 艂odzi. Z艂apa艂 topielca i wyci膮gn膮艂 go z wody. Kapitan wezwa艂 cz艂onka swej za艂ogi do korby, ale zaraz zacz膮艂 kl膮膰, gdy偶 u艣wiadomi艂 sobie, 偶e skoro drugi koniec liny prowadz膮cej nie jest zabezpieczony, to prom i tak zostanie porwany przez wir.

Sprowad藕 Wodnego Tancerza! 鈥 Luthien zawo艂a艂 do Olivera, nagle pojmuj膮c, na czym polega problem. Przeczo艂ga艂 si臋 na ty艂y promu i chwyci艂 wolny koniec liny. Nast臋pnie rozejrza艂 si臋, 偶eby wybra膰 kamie艅, o kt贸ry najlepiej by艂oby zaczepi膰 lin臋. Przesun膮艂 si臋 na sam膮 kraw臋d藕, zrobi艂 p臋tl臋 na linie i zacz膮艂 si臋 szykowa膰 do rzutu.

Kolejne wybrzuszenie sprawi艂o, 偶e omal nie wypad艂 za burt臋, ale Oliver z艂apa艂 go za pasek i pom贸g艂 odzyska膰 r贸wnowag臋. Luthien rzuci艂 lin臋 na ska艂臋 i z ca艂ych si艂 zacisn膮艂 p臋tl臋. Nizio艂ek wgramoli艂 si臋 na grzbiet Wodnego Tancerza i obr贸ci艂 konia, m艂odzieniec za艣 podszed艂 z ty艂u i przywi膮za艂 lin臋 do siod艂a.

Oliver 艂agodnie pu艣ci艂 konia naprz贸d i lina napi臋艂a si臋, stabilizuj膮c rozko艂ysany prom. Ko艅 ca艂y czas par艂 do przodu, podczas gdy Luthien przywi膮zywa艂 lin臋 prowadz膮c膮. Potem odci臋li Wodnego Tancerza i kr臋cenie korb膮 zacz臋艂o si臋 od nowa, dzi臋ki czemu prom wyp艂yn膮艂 z zatoki i oddali艂 si臋 od ska艂. Kapitan, cz艂onek za艂ogi i czterej pasa偶erowie wydali radosny okrzyk.

Wprowadz臋 艂贸d藕 do doku Diamentowej Bramy 鈥 oznajmi艂 Luthienowi kapitan, wskazuj膮c przysta艅 w pobli偶u skalistego wybrzuszenia. 鈥 Zaczekamy tam na bark臋, kt贸ra p艂ynie z drugiej strony.

Luthien powi贸d艂 wzrokiem w 艣lad za kapitanem, w g艂膮b kana艂u, dok膮d wp艂ywa艂 inny prom, pe艂en uzbrojonych po z臋by cyklop贸w.

Prosz臋 p艂yn膮膰 na drugi brzeg 鈥 powiedzia艂 m艂ody Bedwyr. 鈥 B艂agam.

Kapitan skin膮艂 g艂ow膮, spojrza艂 pow膮tpiewaj膮co na zaimprowizowan膮 lin臋 i znowu przeszed艂 do przedniej cz臋艣ci promu. Jednak po kilku chwilach wr贸ci艂, wci膮偶 kr臋c膮c g艂ow膮.

Musimy si臋 zatrzyma膰 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 W doku Diamentowej Bramy powiewa 偶贸艂ta flaga.

Co to oznacza? 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Oliver. Nie mia艂 radosnego g艂osu.

Zobaczyli wieloryby po drugiej stronie kana艂u 鈥 Luthien wyja艣ni艂 nizio艂kowi.

Nie mo偶emy zabra膰 tam 艂ajby 鈥 dorzuci艂 kapitan. Zerkn膮艂 na obu podr贸偶nik贸w ze szczerym wsp贸艂czuciem, a potem wr贸ci艂 na dzi贸b barki. Luthien i Oliver popatrzyli bezradnie na siebie i na zbli偶aj膮c膮 si臋 bark臋 z cyklopami.

Kiedy dotarli do doku Diamentowej Bramy, Luthien i Oliver pomogli wszystkim zej艣膰 na l膮d. Potem nizio艂ek wr臋czy艂 kapitanowi kolejny mieszek z monetami i cofn膮艂 si臋 do swojego kuca, nie zamierzaj膮c opu艣ci膰 barki.

Musimy p艂yn膮膰 dalej 鈥 Luthien wyja艣ni艂 zdumionemu m臋偶czy藕nie. Obaj spojrzeli na dwustumetrowy pas wzburzonej, ciemnej wody, kt贸ry dzieli艂 ich od sta艂ego l膮du Eriadoru.

Flaga oznacza tylko, 偶e wieloryby zosta艂y zauwa偶one dzi艣 rano 鈥 rzek艂 kapitan z nadziej膮 w g艂osie.

Za to wiemy, 偶e cyklopi s膮 na pewno 鈥 odpar艂 Luthien. Kapitan skin膮艂 g艂ow膮 i cofn膮艂 si臋, daj膮c swojemu pomocnikowi znak, by uczyni艂 to samo. Barka zosta艂a przekazana Luthienowi i Oliverowi.

Luthien chwyci艂 za korb臋 i natychmiast ruszy艂 w drog臋, patrz膮c raczej na boki ni偶 przed siebie. Oliver pozosta艂 na rufie; zerka艂 na cyklop贸w i na osobliwie sm臋tn膮 grup臋, kt贸r膮 dopiero co zostawili na przystani. Miny zatroskanych ludzi wzbudzi艂y niepok贸j w zazwyczaj niewzruszonym nizio艂ku.

Te wieloryby 鈥 zagadn膮艂 Oliver, przy艂膮czaj膮c si臋 do Luthiena. 鈥 Czy s膮 du偶e?

Luthien kiwn膮艂 g艂ow膮 potakuj膮co.

Wi臋ksze ni偶 tw贸j ko艅? Luthien skin膮艂 g艂ow膮.

Wi臋ksze ni偶 ten prom?

Luthien raz jeszcze da艂 twierdz膮c膮 odpowied藕.

Zabieraj mnie z powrotem na przysta艅 鈥 rzek艂 Oliver. 鈥 Wol臋 walczy膰 z cyklopami.

Luthien nie sili艂 si臋 na komentarz, tylko nieustannie kr臋ci艂 korb膮 i zerka艂 na boki, wiedz膮c, 偶e w ka偶dej chwili z wody mo偶e si臋 wy艂oni膰 ogromna, z艂owieszcza p艂etwa.

Cyklopi min臋li Diamentow膮 Bram臋, po drodze porzucaj膮c swoich dw贸ch pobratymc贸w. Oliver j臋kn膮艂. Wiedzia艂, 偶e z pewno艣ci膮 b臋d膮 pr贸bowali po raz kolejny zrobi膰 zamieszanie z linami. Jednak niepok贸j nizio艂ka szybko przerodzi艂 si臋 w rozbawienie. Liny nad dokami Diamentowej Bramy by艂y przewieszone dosy膰 wysoko, tote偶 cyklopi musieli zbudowa膰 prowizoryczn膮 wie偶臋, 偶eby si臋 do nich dosta膰. W dodatku, gdy tylko prom z bestiami na pok艂adzie wyp艂yn膮艂 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, kapitan barki Luthiena, jego pomocnik oraz pozostali pasa偶erowie 鈥 nawet ten ranny, kt贸rego Luthien wyci膮gn膮艂 z zimnej wody 鈥 zaatakowali dw贸ch cyklop贸w i zepchn臋li ich do ciemnej toni wraz z wie偶膮.

Radosny okrzyk Olivera sprawi艂, 偶e m艂ody Luthien odwr贸ci艂 si臋, i dobrze zapami臋ta艂 scen臋, kt贸r膮 zobaczy艂, chocia偶 w tym momencie nie mia艂 poj臋cia, jak znacz膮ca oka偶e si臋 p贸藕niej ta ma艂a insurekcja.

Oliver zrobi艂 k贸艂eczko i a偶 podskoczy艂 z rado艣ci. Natychmiast jednak zamar艂, albowiem z mrocznych fal na p贸艂nocy wy艂oni艂a si臋 wysoka, trzy razy wi臋ksza ni偶 on sam p艂etwa.

Widz膮c nag艂膮 zmian臋 na twarzy przyjaciela, Luthien przesta艂 si臋 u艣miecha膰 i spojrza艂 tam, gdzie mog艂a znajdowa膰 si臋 przyczyna owej metamorfozy.

P艂etwa szybko sun膮cego wieloryba zostawia艂a za sob膮 spieniony 艣lad. Opad艂a do po艂owy swej wysoko艣ci, a potem, niby z艂owieszcze widmo, ca艂kowicie zanurzy艂a si臋 pod wod膮.

Luthien usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 wszystkie rady, jakie dawali mu kiedy艣 miejscowi rybacy, zatrzyma艂 korb臋, a nawet zakr臋ci艂 ni膮 do ty艂u, 偶eby wyhamowa膰 rozp臋dzony prom.

Korba! 鈥 skarci艂 go Oliver. Zacz膮艂 biec w stron臋 Luthiena, ale m艂odzieniec chwyci艂 go, osadzi艂 w miejscu i kaza艂 by膰 cicho.

Stali tak razem, otoczeni ciemniej膮c膮 wod膮. Prom nieco zboczy艂 na po艂udnie, a to za spraw膮 ogromnego wieloryba, kt贸ry przep艂yn膮艂 pod nim, szoruj膮c o dno barki i omal nie powoduj膮c zerwania liny. Kiedy zwierz臋 wynurzy艂o si臋 z drugiej strony, Oliverowi mign臋艂o jego kilkunastometrowe cielsko o sk贸rze w bia艂e i czarne 艂aty. Dziesi臋ciotonowy zab贸jca. Nizio艂ek mia艂 nogi jak z waty i pad艂by na pok艂ad, gdyby nie to, 偶e Luthien ca艂y czas go podtrzymywa艂.

Zachowuj spok贸j i b膮d藕 cicho 鈥 szepn膮艂 m艂ody Bedwyr. Tym razem liczy艂 na cyklop贸w. Te bestie zamieszkiwa艂y przecie偶 g贸rskie rozpadliny i z pewno艣ci膮 mia艂y niewielkie poj臋cie o zwyczajach wieloryb贸w grzbietowych.

D艂uga p艂etwa pojawi艂a si臋 ponownie za praw膮 burt膮. Wieloryb p艂yn膮艂 teraz powoli, jakby jeszcze nie zdecydowa艂, co zrobi膰.

Luthien obejrza艂 si臋 na gorliwie sun膮cych ku nim cyklop贸w. U艣miechn膮艂 si臋 i pomacha艂 bestiom, pokazuj膮c im wysoko uniesion膮 p艂etw臋 wieloryba.

Zgodnie z jego przewidywaniami, cyklopi zauwa偶yli ogromnego wieloryba i wpadli w sza艂. Zacz臋li si臋 miota膰 po pok艂adzie swojej barki. Ten, kt贸ry obs艂ugiwa艂 korb臋, kr臋ci艂 ni膮 teraz w odwrotnym kierunku. Kilka bestii nawet wspina艂o si臋 po linie.

Nieg艂upi pomys艂 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, zerkaj膮c na swoj膮 wysoko zawieszon膮 lin臋.

Luthien kaza艂 mu spojrze膰 na wierne konie i Oliver natychmiast z艂o偶y艂 przeprosiny.

Potem m艂odzieniec znowu rozejrza艂 si臋 za gigantycznym wielorybem. Tak jak przewidywa艂, zwierz臋 skr臋ca艂o. Cyklopi nadal miotali si臋 i wzburzali wod臋, mimowolnie go przyzywaj膮c.

Kiedy Luthien uzna艂, 偶e bestia obra艂a okre艣lon膮 tras臋, wr贸ci艂 do korby i zacz膮艂 powoli wyhamowywa膰 bark臋, tak aby nie przyci膮ga膰 uwagi krwio偶erczego potwora.

Kieruj膮c si臋 charakterystyczn膮 dla swej rasy lojalno艣ci膮, cyklopi wybrali spo艣r贸d siebie jednego nieszcz臋艣nika i wrzucili go do wody; mieli nadziej臋, 偶e nadp艂ywaj膮cy wieloryb zadowoli si臋 t膮 ofiar膮 i zostawi reszt臋 w spokoju.

Nie pojmowali, i偶 wieloryby grzbietowe s膮 nienasycone z natury.

Czarno-bia艂a bestia wyr偶n臋艂a w burt臋 promu cyklop贸w, a potem za pomoc膮 jednego uderzenia pot臋偶nego ogona wynurzy艂a si臋 nad p艂askim pok艂adem i zatopi艂a po艂ow臋 偶a艂o艣nie ma艂ej barki. Cyklopi uciekali na wszystkie strony, wymachuj膮c r臋kami i wrzeszcz膮c. Wieloryb zanurzy艂 si臋 w wodzie, ale zaraz pojawi艂 si臋 za drug膮 burt膮. W ogromnej paszczy trzyma艂 cyklopa, kt贸ry krzycza艂 i bezsilnie ok艂ada艂 morskiego potwora.

Wieloryb zamkn膮艂 paszcz臋 i zanurkowa艂; po chwili na poczerwienia艂ej wodzie unosi艂a si臋 g贸rna po艂owa korpusu jednookiego.

Szale艅stwo trwa艂o d艂ugie minuty, lecz nagle p艂etwa wieloryba znowu pojawi艂a si臋 na powierzchni i zacz臋艂a szybko pru膰 wod臋 w kierunku p贸艂nocnym.

Luthien 鈥 rzek艂 z艂owieszczym tonem Oliver.

Kilkaset metr贸w dalej wieloryb skoczy艂 w powietrzu, okr臋ci艂 si臋 i run膮艂 z powrotem do wody.

Luthien! 鈥 zawo艂a艂 ponownie Oliver.

M艂ody Bedwyr nie musia艂 nawet zerka膰 na p贸艂noc. Zrozumia艂, 偶e wieloryb znalaz艂 sobie inny cel.

Od razu u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie zdo艂a dotrze膰 do odleg艂ej o oko艂o pi臋膰dziesi膮t metr贸w przystani l膮du sta艂ego. Odskoczy艂 od korby i zacz膮艂 biega膰 doko艂a, szukaj膮c jakiego艣 wyj艣cia z sytuacji,

Luthien 鈥 odezwa艂 si臋 raz jeszcze Oliver. Sta艂 jak skamienia艂y w obliczu nadci膮gaj膮cej zag艂ady.

M艂odzieniec podbieg艂 do rufy promu i zawo艂a艂 do ludzi na przystani Diamentowej Bramy:

Odetnijcie lin臋!

Z pocz膮tku wydawa艂o si臋, 偶e go nie s艂ysz膮 albo nie rozumiej膮, ale Luthien nie ustawa艂 w wysi艂kach i pokazywa艂 im lin臋 nad swoj膮 g艂ow膮. Kapitan natychmiast da艂 znak pomocnikowi. Zwinny m臋偶czyzna wspi膮艂 si臋 po tyczce z du偶ym no偶em w z臋bach.

Luthien stan膮艂 obok Olivera i obserwowa艂 nadp艂ywaj膮cego wieloryba.

Sto metr贸w. Osiemdziesi膮t.

Pi臋膰dziesi膮t metr贸w.

Luthien us艂ysza艂 jakie艣 mamrotanie i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nizio艂ek cicho si臋 modli.

Nagle prom przechyli艂 si臋 na bok i zacz膮艂 gwa艂townie si臋 ko艂ysa膰. Luthien poci膮gn膮艂 Olivera w stron臋 wierzchowc贸w. Zar贸wno Wodny Tancerz, jak i 艁achman by艂y zdenerwowane i tupa艂y kopytami, jakby wyczuwa艂y zagro偶enie. Luthien szybko przywi膮za艂 koniec wolnej liny, 偶eby barka nie wpad艂a w po艣lizg.

P艂etwa wieloryba nieco zmieni艂a k膮t. Bestia zbli偶a艂a si臋.

Trzydzie艣ci metr贸w.

Oliver modli艂 si臋 na ca艂y g艂os.

Prom zatrz膮s艂 si臋 i ze艣lizgn膮艂 ze ska艂y. Z chwil膮 gdy Oliver i Luthien zdo艂ali oderwa膰 wzrok od wieloryba, zorientowali si臋, 偶e s膮 bardzo blisko skalistego brzegu. Obejrzeli si臋 za siebie. Wieloryb skr臋ci艂, zniech臋cony mieliznami.

Ulga nie trwa艂a jednak d艂ugo, albowiem prom p艂yn膮艂 z zawrotn膮 pr臋dko艣ci膮, o wiele szybciej ni偶 w chwili, gdy odci臋to im lin臋 w pobli偶u Diamentowej Bramy. Dwaj uciekinierzy p臋dzili na 艂eb, na szyj臋 w kierunku postrz臋pionej 艣ciany skalnej.



Rozdzia艂 8

DOBRZE WYBRANA DROGA


Wsiadaj na konia! Wsiadaj na konia! 鈥 wrzeszcza艂 Oliver. Sam wgramoli艂 si臋 ju偶 na 艁achmana i mocno trzyma艂 lejce, aby uchroni膰 zdenerwowane zwierz臋 przed potkni臋ciem.

Luthien zastosowa艂 si臋 do polecenia; w艂a艣ciwie nie wiedzia艂, co Oliver zamierza, ale sam nie mia艂 偶adnego sensownego planu. Kiedy tylko dosiad艂 Wodnego Tancerza, zobaczy艂, 偶e Oliver ustawia kuca dok艂adnie naprzeciw miejsca, o kt贸re prawdopodobnie m贸g艂 rozbi膰 si臋 prom, i poj膮艂, o co chodzi jego druhowi.

Musisz dobrze obliczy膰 skok! 鈥 zawo艂a艂 nizio艂ek.

Nagle prom zachybota艂, natrafiaj膮c na kolejne ska艂y. Najbardziej oddalona od rufy deska p臋k艂a i dryfowa艂a w kilwaterze rozp臋dzonej 艂odzi.

Skok? 鈥 krzykn膮艂 Luthien. Zbli偶aj膮ca si臋 艣ciana skalna mia艂a zaledwie metr wysoko艣ci i m艂odzieniec nie w膮tpi艂, 偶e Wodny Tancerz zdo艂a艂by wykona膰 skok, gdyby znajdowa艂 si臋 na stabilnym gruncie. Jednak podskakuj膮c膮 bark臋 trudno by艂o uzna膰 za stabilny grunt, a w dodatku Luthien nie mia艂 pewno艣ci, co znajduje si臋 za t膮 skalist膮 艣cian膮. Wiedzia艂 jednak, co si臋 stanie, je艣li nie wykona skoku. Kiedy Oliver kopniakiem zmusi艂 艁achmana do kr贸tkiego galopu przez prom, Luthien i Wodny Tancerz poszli za jego przyk艂adem.

M艂odzieniec wtuli艂 g艂ow臋 w zmierzwion膮 grzyw臋 konia; ba艂 si臋 podnie艣膰 wzrok, gdy unosi艂 si臋 w g贸r臋, pchany si艂膮 rozp臋du barki. Us艂ysza艂 huk drewna, kt贸re uderzy艂o o ska艂y za jego plecami i kr贸tko potem u艣wiadomi艂 sobie, 偶e pokona艂 przeszkod臋.

Podni贸s艂 oczy, gdy Wodny Tancerz wyl膮dowa艂 na trawiastym pag贸rku. Z boku sta艂 艁achman, bez je藕d藕ca, za to z lekko skaleczon膮 przedni膮 nog膮. Przez chwil臋 Luthien obawia艂 si臋, 偶e Oliver spad艂 podczas skoku i roztrzaska艂 si臋 o kamienie. Zauwa偶y艂 jednak, 偶e nizio艂ek le偶y na mokrej trawie i zanosi si臋 szalonym 艣miechem.

Oliver poderwa艂 si臋 na nogi i podni贸s艂 kapelusz. Obejrza艂 si臋 na Diamentow膮 Bram臋 i zacz膮艂 gorliwie macha膰 r臋k膮, aby da膰 znak tym, kt贸rzy mu pomogli, 偶e prze偶y艂 i on, i jego towarzysz.

Luthien podjecha艂 na skraj pag贸rka i spojrza艂 w d贸艂 na rozbit膮 bark臋. W odleg艂o艣ci dwudziestu metr贸w ponownie wynurzy艂 si臋 krwio偶erczy wieloryb i zacz膮艂 kr膮偶y膰 wok贸艂 unosz膮cych si臋 na morzu szcz膮tk贸w.

Nie by艂o tak 藕le 鈥 odezwa艂 si臋 Oliver.

Luthien nie wiedzia艂, czy ma zeskoczy膰 i uderzy膰 nizio艂ka, czy podrzuci膰 go do g贸ry na znak zwyci臋stwa. Krew gwa艂townie pulsowa艂a mu w 偶y艂ach, a serce wali艂o jak m艂ot. Czu艂 w sobie wi臋cej 偶ycia ni偶 kiedykolwiek; w takie podniecenie nie wprawia艂a go nawet zwyci臋ska walka na arenie.

Ale je艣li Oliver m贸wi艂 prawd臋, c贸偶 jeszcze czeka艂o m艂odego Bedwyra u boku nizio艂ka?

Najpierw by艂 rozradowany, ale teraz ciarki przesz艂y mu po grzbiecie.

Id膮 tu, aby nam pogratulowa膰 bystro艣ci 鈥 powiedzia艂 Oliver. Luthien zauwa偶y艂, 偶e towarzysz spogl膮da na p贸艂noc, w kierunku przystani w bli偶szej cz臋艣ci kana艂u. Nadbiega艂o stamt膮d kilkudziesi臋ciu m臋偶czyzn, krzycz膮cych i wymachuj膮cych narz臋dziami.

呕eby pogratulowa膰? 鈥 zapyta艂 z pow膮tpiewaniem Luthien. Oliver zerkn膮艂 na roztrzaskan膮 bark臋.

My艣lisz, 偶e b臋d膮 chcieli, 偶eby艣my za ni膮 zap艂acili? Luthien wzruszy艂 ramionami, gdy tymczasem nizio艂ek podbieg艂 do swojego kuca, wskoczy艂 na siod艂o i na siedz膮co sk艂oni艂 si臋 nadbiegaj膮cym, zamaszy艣cie omiataj膮c kapeluszem bok kuca.

Doprawdy, jestem wam wdzi臋czny za oklaski 鈥 rykn膮艂 do zbli偶aj膮cej si臋 t艂uszczy 鈥 ale obawiam si臋, 偶e kurtyna ju偶 opad艂a!

I pognali przed siebie: wystrojony nizio艂ek 鈥 zawadiaka dosiadaj膮cy brzydkiego, 偶贸艂tego kuca i syn Bedwyra na bia艂ym, b艂yszcz膮cym rumaku.

Nast臋pne kilka dni nie przynios艂y utrudzonym towarzyszom zbyt wielu przyg贸d. Spokojnie jechali na po艂udnie, przez eriadorskie ziemie uprawne, nocuj膮c i jedz膮c gdzie si臋 da艂o. Nie sprawia艂o im to k艂opotu, albowiem rolnicy p贸艂nocnego Eriadoru byli 偶yczliwi i ch臋tnie dzielili si臋 偶ywno艣ci膮 oraz miejscem w stajniach w zamian za wie艣ci z odleg艂ego 艣wiata.

Przy takich okazjach Oliver zawsze narzuca艂 temat rozm贸w. Opowiada艂 Luthienowi i farmerom wspania艂e historie ze swego 偶ycia w Gaskonii, o przygodach daleko wykraczaj膮cych poza 鈥瀌robne uci膮偶liwo艣ci鈥, jakich doznawa艂 wraz z Luthienem od czasu walki z kupcem i jego obstaw膮.

Luthien wys艂uchiwa艂 tych opowie艣ci w milczeniu, chocia偶 wiedzia艂, 偶e trzy czwarte z nich to przechwa艂ki Olivera, a tylko jedna czwarta jest prawdziwa, cho膰 nawet ta liczba mog艂a by膰 zawy偶ona. M艂odzieniec nie widzia艂 nic z艂ego w przesadnych historiach opowiadanych przez nizio艂ka, ten natomiast nie藕le zabawia艂 farmer贸w. Ka偶dego ranka, kiedy Luthien i Oliver opuszczali kolejn膮 farm臋, odprowadza艂a ich ca艂a rodzina, a czasami nawet s膮siedzi, i wszyscy u艣miechali si臋, machali i 偶yczyli podr贸偶nikom szcz臋艣cia.

Luthien mia艂 zbyt wiele na g艂owie, 偶eby si臋 przejmowa膰 zmy艣leniami, kt贸re tak g艂adko recytowa艂 nizio艂ek. M艂ody Bedwyr wci膮偶 jeszcze nie umia艂 uporz膮dkowa膰 chaotycznych my艣li i wydarze艅 ostatniego tygodnia, ale przynajmniej nie mia艂 sobie nic do zarzucenia. Nawet wspomnienie o cyklopie w domu ojca albo tym na dachu kupieckiego powozu, czy te偶 o bestiach w przewr贸conej 艂odzi nie budzi艂a w nim wyrzut贸w sumienia. M贸wi艂 sobie, 偶e gdyby identyczna sytuacja przytrafi艂a mu si臋 jeszcze raz, post膮pi艂by tak samo.

Cieszy艂 go r贸wnie偶 towarzysz podr贸偶y. Z ka偶dym dniem przekonywa艂 si臋, 偶e coraz bardziej lubi towarzystwo Olivera. Ten nie ukrywaj膮cy z艂odziejskiego fachu nizio艂ek nie by艂 z艂y. Wr臋cz przeciwnie. Rozwa偶aj膮c jego czyny i historie z przesz艂o艣ci (t臋 ich cz臋艣膰, w kt贸rej zdaniem Luthiena mog艂o si臋 kry膰 ziarno prawdy), m艂odzieniec doszed艂 do wniosku, 偶e Oliver wyznaje bardzo wznios艂e zasady. Nizio艂ek okrada艂 tylko kupc贸w oraz mo偶nych pan贸w, i mimo pogr贸偶ek, kt贸re wyg艂asza艂 pod adresem bezradnego handlarza i jego 偶ony na go艣ci艅cu, wyczuwa艂o si臋, 偶e nie mia艂 ochoty zabija膰 nikogo z wyj膮tkiem cyklop贸w!

I tak oto Luthien, nie maj膮c poj臋cia, gdzie szuka膰 brata, zdecydowa艂 si臋 po prostu jecha膰 u boku nizio艂ka, dok膮dkolwiek prowadzi艂by ich szlak, i podda膰 si臋 wyrokom losu.

Przez kilkana艣cie dni kierowali si臋 na po艂udnie, potem za艣 zboczyli na wsch贸d, mijaj膮c pola, na kt贸rych wysokie 艂any pszenicy gi臋艂y si臋 pod naporem wiatru oraz wielkie, kamienne mury.

Pojedziemy mi臋dzy g贸rami 鈥 t艂umaczy艂 Oliver kt贸rego艣 popo艂udnia, pokazuj膮c szeroki wy艂om mi臋dzy g艂贸wn膮 cz臋艣ci膮 呕elaznego Krzy偶a i p贸艂nocnym pasmem szczyt贸w. 鈥 艁贸d藕 wysadzi艂a mnie na drodze do Montfort i t臋dy nie jecha艂em.

Pokos Bruce鈥檃 MacDonalda 鈥 odpar艂 Luthien, podaj膮c nazw臋 tego wy艂omu.

Oliver zmusi艂 艁achmana do wolniejszej jazdy i przez chwil臋 rozmy艣la艂.

A czy ten Bruce MacDonald b臋dzie od nas chcia艂 myto? 鈥 zapyta艂, k艂ad膮c troskliwie r臋k臋 na brz臋cz膮cej sakiewce.

Tylko pod warunkiem, 偶e wstanie z grobu 鈥 rzek艂 Luthien ze 艣miechem. Z przyjemno艣ci膮 opowiedzia艂 legend臋 o najwi臋kszym bohaterze dawnego Eriadoru, cz艂owieku, kt贸ry odpar艂 atak cyklop贸w, tak 偶e musieli wraca膰 do jaski艅 w g贸rach. Wed艂ug poda艅, Bruce MacDonald zrobi艂 wy艂om przez g贸ry, dzi臋ki czemu 艂atwiej je pokona艂 i zaskoczy艂 g艂贸wne si艂y przeciwnik贸w, kt贸rzy nie spodziewali si臋 jego armii przed nadej艣ciem przecieraj膮cej g贸rskie szlaki wiosny.

A teraz jednoocy s膮 waszymi przyjaci贸艂mi? 鈥 zagadn膮艂 Oliver. 鈥 My w Gaskonii nie mamy 偶adnych cyklop贸w 鈥 przechwala艂 si臋. 鈥 A przynajmniej nie mamy 偶adnych, kt贸rzy o艣mielaj膮 si臋 wysuwa膰 ohydne nochale ze swoich brudnych g贸rskich nor!

Nizio艂ek m贸wi艂 dalej. T艂umaczy艂, w jaki spos贸b Gasko艅czycy post臋powali z jednookimi bestiami, opowiada艂 o wielkich bitwach 鈥 oczywi艣cie o wiele wspanialszych ni偶 jakakolwiek bitwa stoczona przez Bruce鈥檃 MacDonalda.

Luthien pozwala艂 nizio艂kowi snu膰 bez艂adn膮 opowie艣膰, a sam w艂a艣ciwie wy艂膮czy艂 si臋 z rozmowy. Rozmy艣la艂 o tym, w jaki spos贸b przekazywa艂 histori臋 o MacDonaldzie i jak krew pulsowa艂a w jego 偶y艂ach, ilekro膰 m贸wi艂 o legendarnym bohaterze. Nagle m艂ody Bedwyr zacz膮艂 rozumie膰 w艂asne czyny i emocje. W ko艅cu poj膮艂, dlaczego dokonanie zab贸jstwa w domu ojca nie sprawi艂o mu zbytniej udr臋ki. Pomy艣la艂 o swoich uczuciach wobec pierwszego cyklopa, kt贸ry zosta艂 wyrzucony za burt臋 promu. Luthien nie pospieszy艂 mu z pomoc膮, chocia偶 zaoferowa艂 j膮 cz艂owiekowi, kt贸rego spotka艂 taki sam los.

Nigdy dot膮d m艂ody Bedwyr nie mia艂 poj臋cia, jak bardzo nienawidzi cyklop贸w. U艣wiadomiwszy sobie ten fakt, lepiej zrozumia艂 Ethana. Teraz ju偶 wiedzia艂, dlaczego jego brat opu艣ci艂 aren臋 przed laty, gdy tylko ksi膮偶臋 Montfort przys艂a艂 Gahrisowi cyklopowych stra偶nik贸w. Analizie tych nowych emocji towarzyszy艂a fala wspomnie艅: bajki opowiadane mu przez ojca w dzieci艅stwie i inne historie, dok艂adnie odmalowuj膮ce okrucie艅stwa, jakich dopuszczali si臋 cyklopi, zanim pokona艂 ich Bruce MacDonald. Bezprawne najazdy zdarza艂y si臋 i p贸藕niej, a ich ofiar膮 pada艂y zazwyczaj bezbronne rodziny rolnik贸w.

Luthien by艂 wci膮偶 pogr膮偶ony w rozmy艣laniach, kiedy Oliver przystan膮艂 i rozejrza艂 si臋 doko艂a. M艂ody Bedwyr nadal jecha艂 przed siebie, nie zwracaj膮c uwagi na nizio艂ka, i jecha艂by tak bez ko艅ca, gdyby jego kompan nie zagwizda艂.

M艂odzieniec odwr贸ci艂 si臋 i z zaciekawieniem popatrzy艂 na nizio艂ka. Widz膮c zaniepokojenie na twarzy Olivera, zr贸wna艂 Wodnego Tancerza z 偶贸艂tym kucem towarzysza i cicho zapyta艂:

O co chodzi?

Musisz si臋 nauczy膰 wyczuwa膰 takie rzeczy 鈥 szepn膮艂 nizio艂ek.

Jakby w odpowiedzi na jego s艂owa, wysoko, nad g艂owami podr贸偶nych przelecia艂a strza艂a.

Cyklopi 鈥 mrukn膮艂 Oliver.

I znowu, jak na komend臋, pszenica po obu stronach drogi zacz臋艂a si臋 ugina膰 i dygota膰, a po chwili wypadli z niej cyklopi, jad膮cy na dzikich kuco艣winiach, brzydkich, ale silnie umi臋艣nionych bestiach, kt贸re wygl膮da艂y jak skrzy偶owanie kud艂atego konia i ody艅ca.

Luthien i Oliver zako艂ysali si臋 w siod艂ach i chcieli zmusi膰 konie do galopu, ale z pszenicy wy艂oni艂o si臋 dw贸ch kolejnych cyklop贸w, jeden tu偶 przy nizio艂ku, a drugi nieco dalej na drodze.

Oliver cofn膮艂 艁achmana i zjecha艂 na bok, lecz zaraz zwali艂 si臋 na niego wierzchowiec cyklopa. M膮dry kuc wierzgn膮艂 przednimi nogami i uderzy艂 napastnika w r臋ce i miecz. 艁achman nie wyrz膮dzi艂 bestii powa偶nej krzywdy, ale przynajmniej odwr贸ci艂 jej uwag臋, podczas gdy przyczajony w siodle Oliver zdo艂a艂 wsun膮膰 rapier pod kopyta kuca.

Poch艂oni臋ty walk膮 cyklop nawet nie zauwa偶y艂 zbli偶aj膮cego si臋 ostrza. Zapiszcza艂 i pr贸bowa艂 si臋 cofn膮膰, ale rapier dokona艂 ju偶 dzie艂a. Kuco艣winia wci膮偶 ugania艂a si臋 za Oliverem i 艁achmanem, tote偶 nizio艂ek zaczepi艂 swym lewakiem miecz cyklopa i odrzuci艂 go na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰.

Cyklop nie by艂 ju偶 艣wiadomy tego manewru; pochylony bezw艂adnie do przodu, mia艂 w oku tylko ciemno艣膰.

Nieco dalej Luthien ustawia艂 Wodnego Tancerza w taki spos贸b, aby zaatakowa膰 nacieraj膮c膮 na nich kuco艣wini臋. M艂ody Bedwyr uni贸s艂 miecz, podczas gdy cyklop celowa艂 w niego w艂贸czni膮.

Jednooki mia艂 przewag臋: d艂u偶sz膮 bro艅, i s膮dzi艂, 偶e uda mu si臋 zada膰 pot臋偶ny cios.

Jednak Luthien opu艣ci艂 miecz, zakr臋ci艂 nim i wbi艂 w czubek w艂贸czni. Ten ruch sprawi艂, 偶e w艂贸cznia odchyli艂a si臋 w bok, a potem do g贸ry, miecz Luthiena za艣 wyl膮dowa艂 na karku parskaj膮cej kuco艣wini. Nagle m艂ody wojownik chwyci艂 miecz z drugiej strony, tak 偶e rozci膮艂 przedramiona cyklopa i zmusi艂 go do odchylenia si臋.

M艂odzieniec kontynuowa艂 natarcie, a偶 w ko艅cu bestia zwali艂a si臋 na zakurzony go艣ciniec. Natychmiast zaatakowa艂 j膮 Oliver. S膮dz膮c, 偶e b臋dzie tratowana, obr贸ci艂a twarz do ziemi i zas艂oni艂a g艂ow臋 okaleczonymi 艂apami.

Ale nizio艂ek nie mia艂 czasu, 偶eby wyko艅czy膰 potwora. Z ty艂u naciera艂a na niego zgraja cyklop贸w, tote偶 nie m贸g艂 ryzykowa膰, 偶e zapl膮cze si臋 w po艂amane ko艅czyny wroga. Ponaglany przez w艂a艣ciciela, 艁achman odsun膮艂 le偶膮cego twarz膮 w d贸艂 cyklopa i pogalopowa艂 w 艣lad za Wodnym Tancerzem.

Po艣cig trwa艂. Strza艂y 艣miga艂y dos艂ownie we wszystkich kierunkach i chocia偶 Oliver z pewno艣ci膮 mia艂 racj臋, twierdz膮c, 偶e cyklopi nie umiej膮 prawid艂owo oceni膰 odleg艂o艣ci, proste regu艂y prawdopodobie艅stwa podpowiada艂y nizio艂kowi i Luthienowi, 偶e grozi im niebezpiecze艅stwo.

Wodnemu Tancerzowi na moment ugi臋ty si臋 nogi; Luthien zrozumia艂, 偶e jego ko艅 zosta艂 trafiony strza艂膮 w zad. Kolejna strza艂a drasn臋艂a m艂odzie艅ca w rami臋.

Zostawiamy drog臋? 鈥 krzykn膮艂 Luthien, zastanawiaj膮c si臋, czy powinien wraz z Oliverem skry膰 si臋 w wysokich 艂anach pszenicy. Jednak Oliver potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Konie, nawet taki kuc jak 艁achman, mog艂y przegoni膰 kuco艣winie tylko na otwartym terenie; chrz膮kaj膮ce wierzchowce cyklop贸w przedziera艂y si臋 przez zaro艣la szybciej ni偶 jakiekolwiek inne zwierz臋. Poza tym nizio艂ek zwr贸ci艂 Luthienowi uwag臋, 偶e k艂osy pszenicy po obu stronach drogi ju偶 gwa艂townie szele艣ci艂y, w miar臋 jak kolejni cyklopi do艂膮czali do po艣cigu.

To ten kupczyk! 鈥 wrzasn膮艂 Oliver. 鈥 On naprawd臋 nie zna si臋 na 偶artach!

Luthien nie zd膮偶y艂 mu odpowiedzie膰, gdy偶 z wysokiego 艂anu wynurzy艂 si臋 cyklop. Bedwyr schowa艂 si臋 za umi臋艣nion膮 szyj膮 Wodnego Tancerza i zmusi艂 konia, 偶eby ruszy艂 do przodu. Wodny Tancerz r贸wnie偶 pochyli艂 艂eb i gwa艂townie przyspieszy艂. M艂odzieniec poczu艂 powiew, jaki wywo艂uje 艣wist miecza, ale zbli偶y艂 si臋 do cyklopa zbyt szybko, by ten zdo艂a艂 trafi膰 w cel.

Nieco zwolni艂, 偶eby Oliver m贸g艂 go dogoni膰. Uzna艂, 偶e musz膮 trzyma膰 si臋 razem, chocia偶 nie mia艂 poj臋cia, w jaki spos贸b kt贸rykolwiek z nich zdo艂a wybrn膮膰 z tej sytuacji. Na drog臋 przed nimi wypada艂o coraz wi臋cej cyklop贸w, a wolniejsza jazda mog艂a sprawi膰, 偶e ci z ty艂u do艣cign臋liby dw贸ch podr贸偶nik贸w.

Luthien zerkn膮艂 na Olivera i omal nie wybuchn膮艂 艣miechem, widz膮c, 偶e w wielkim kapeluszu nizio艂ka sterczy strza艂a.

呕egnaj! 鈥 zawo艂a艂 m艂ody Bedwyr. Oliver tylko si臋 u艣miechn膮艂.

Po chwili obaj wytrzeszczyli oczy, gdy na drodze zab艂ys艂a przezroczysta smuga migocz膮cego, b艂臋kitnego 艣wiat艂a. Zar贸wno nizio艂ek, jak i Luthien wydali okrzyk strachu i zaskoczenia, my艣l膮c, 偶e to dzie艂o jakiego艣 szata艅skiego czarnoksi臋偶nika-cyklopa, i usi艂owali zjecha膰 na bok. Oliver zerwa艂 wielki kapelusz z g艂owy i zas艂oni艂 nim twarz.

Byli jednak zbyt blisko. Rozp臋dzone wierzchowce, najpierw Wodny Tancerz, a potem 艁achman, zanurzy艂y si臋 w 艣wiat艂o.

Wszystko si臋 zmieni艂o.

Znajdowali si臋 teraz w 艣wietlistym korytarzu. Otoczenie wydawa艂o si臋 Luthienowi nierzeczywiste, tak jakby on sam i Oliver poruszali si臋 w zwolnionym tempie. Jednak gdy m艂odzieniec rozejrza艂 si臋 doko艂a i zerkn膮艂 na ziemi臋, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e porusza si臋 z zawrotn膮 pr臋dko艣ci膮: ka偶dy powolny krok Wodnego Tancerza umo偶liwia艂 mu pokonanie ogromnej odleg艂o艣ci.

Korytarz 艣wiat艂a oddala艂 si臋 od drogi, a偶 w ko艅cu skr臋ci艂 na po艂udnie, przez 艂any pszenicy, jednak偶e jazda wierzchowc贸w wcale nie powodowa艂a uginania si臋 k艂os贸w. Wydawa艂o si臋, 偶e biegn膮 w powietrzu albo na poduszce ze 艣wiat艂a, w og贸le nie dotykaj膮c ziemi i nie czyni膮c kopytami 偶adnego ha艂asu. Konie podjecha艂y do szerokiej rzeki i przekroczy艂y j膮 bez jednego plu艣ni臋cia. W ci膮gu kilku sekund g贸ry znacznie si臋 przybli偶y艂y. Mkn臋艂y po zboczach, przeskakuj膮c rozpadliny, jakby te by艂y rysami na kamieniu.

Nagle przed podr贸偶nikami zamajaczy艂a stroma 艣ciana skalna. Luthien znowu krzykn膮艂, ale mia艂 wra偶enie, 偶e s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂, zosta艂y daleko w tyle. Wodny Tancerz i 艁achman wbieg艂y na kilkusetmetrowe urwisko i pogalopowa艂y przez usian膮 g艂azami ziemi臋. Zagajnik ma艂ych drzew, rosn膮cych tak g臋sto, 偶e 偶aden ko艅 by przeze艅 nie przeszed艂, pokona艂y z tak膮 艂atwo艣ci膮, 偶e nie poruszy艂a si臋 ani jedna ga艂膮zka czy listek.

Niebawem Luthien dostrzeg艂 przed sob膮 kolejn膮 ska艂臋. 艢wietlisty tunel ko艅czy艂 si臋 chyba tutaj, w miejscu, gdzie wiruj膮ce smugi b艂臋kitu i zieleni ta艅czy艂y na skalnej 艣cianie. Zanim Luthien zd膮偶y艂 cokolwiek zrobi膰, Wodny Tancerz wszed艂 w ska艂臋.

M艂ody Bedwyr czu艂, 偶e ci艣nienie wok贸艂 niego narasta. Mia艂 nieprzyjemne wra偶enie, jakby co艣 go dusi艂o. W tym niezwyk艂ym miejscu nie m贸g艂 krzykn膮膰 ani nawet zaczerpn膮膰 oddechu. Pomy艣la艂, 偶e czeka go tu 艣mier膰.

Lecz w tym momencie, zupe艂nie nieoczekiwanie, Wodny Tancerz przeszed艂 na drug膮 stron臋 艣ciany skalnej i lekko wbieg艂 do o艣wietlonej pochodni膮 jaskini. Kopyta konia g艂o艣no stuka艂y o twarde, kamienne pod艂o偶e.

艁achman wy艂oni艂 si臋 tu偶 za Wodnym Tancerzem. Zwolni艂 i zatrzyma艂 si臋 obok bia艂ego konia. Po chwili Oliver odwa偶y艂 si臋 odkry膰 zas艂oni臋t膮 kapeluszem twarz i rozejrza艂 si臋. Popatrzy艂 r贸wnie偶 za siebie: z niedowierzaniem zerka艂 na kamienn膮 艣cian臋. Wiruj膮cy blask uleg艂 rozproszeniu. Nizio艂ek odwr贸ci艂 si臋 do Luthiena, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie, jakby jakie艣 s艂owa cisn臋艂y mu si臋 na usta.

Nawet nie chc臋 wiedzie膰 鈥 zapewni艂 Oliver m艂odego cz艂owieka.



Rozdzia艂 9

BRIND鈥橝MOUR


Jaskinia by艂a naturalnie wydr膮偶ona. Mia艂a kolisty kszta艂t i mniej wi臋cej dziesi臋膰 metr贸w 艣rednicy. 艢ciany by艂y chropowate, nieregularne. Sufit wybrzusza艂 si臋 i unosi艂 na rozmaitych wysoko艣ciach, ale pod艂oga wydawa艂a si臋 g艂adka i do艣膰 r贸wna. Na przeciwleg艂ej 艣cianie po lewej stronie, znajdowa艂y si臋 niepozorne, drewniane drzwi. Obok, na drewnianym stole, le偶a艂y pergaminy, niekt贸re w srebrnych rurkach, niekt贸re tylko zwini臋te, a jeszcze inne pod dziwacznie rze藕bionymi przyciskami do papieru, troch臋 przypominaj膮cymi gargulce. Nieco dalej sta艂 osobliwy piedesta艂, na kt贸rym spoczywa艂a idealnie przezroczysta kryszta艂owa kula.

Pod 艣cian膮 po prawej stronie sta艂o krzes艂o, a przed nim wielka 艂awa, nad kt贸r膮 pi臋trzy艂y si臋 liczne p贸艂ki i szafeczki. Podobnie jak st贸艂, 艂aw臋 przykrywa艂y zwoje pergamin贸w. Ludzka czaszka, kandelabry powyginane niczym drzewa, 艂a艅cuch zrobiony z czego艣, co wygl膮da艂o na zachowane cyklopie oczy, kilkana艣cie ka艂amarzy, fiolek oraz d艂ugie g臋sie pi贸ra dope艂nia艂y niesamowitej scenerii. Obaj przyjaciele nie mieli w膮tpliwo艣ci, 偶e trafili do prywatnej siedziby jakiego艣 czarnoksi臋偶nika.

Zeskoczyli z koni. Oliver pod膮偶y艂 za Luthienem, 偶eby obejrze膰 zad Wodnego Tancerza. M艂ody Bedwyr westchn膮艂 z ulg膮, gdy przekona艂 si臋, 偶e strza艂a jedynie drasn臋艂a jego cennego konia i nie spowodowa艂a powa偶niejszej rany.

Kiwn膮艂 g艂ow膮 Oliverowi na znak, 偶e zwierz臋ciu nic nie jest, i zaraz ruszy艂 ku intryguj膮cej kryszta艂owej kuli, podczas gdy nizio艂ek zaj膮艂 si臋 przegl膮daniem pergamin贸w.

呕adnych psot 鈥 ostrzeg艂 go Luthien. W m艂odo艣ci nas艂ucha艂 si臋 historii o niebezpiecznych czarnoksi臋偶nikach i doszed艂 do wniosku, 偶e z magiem zdolnym wyczarowa膰 tunel ze 艣wiat艂a, kt贸ry sprowadzi艂 ich w to miejsce, nie by艂oby m膮drze zadziera膰.

Zdumienie osobliwym przebiegiem wydarze艅 jeszcze si臋 wzmog艂o, gdy Luthien zajrza艂 w kryszta艂ow膮 kul臋. Zobaczy艂 samego siebie! A tak偶e Olivera, chodz膮cego po jaskini, 艁achmana i Wodnego Tancerza, kt贸re spokojnie sta艂y, odpoczywaj膮c po d艂ugim biegu. Z pocz膮tku Luthien my艣la艂, 偶e widzi tylko odbicie, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku z perspektyw膮. Odni贸s艂 wra偶enie, 偶e spogl膮da na wszystko z sufitu.

Tymczasem Oliver wsuwa艂 do kieszeni jedn膮 z fiolek.

Od艂贸偶 to! 鈥 napomnia艂 go Luthien, kt贸ry widzia艂 ka偶dy ruch nizio艂ka w kryszta艂owej kuli.

Oliver popatrzy艂 na m艂odzie艅ca z zaciekawieniem. 鈥濻k膮d o tym wie?鈥

Od艂贸偶 to 鈥 powt贸rzy艂 Luthien, poniewa偶 nizio艂ek nie wykona艂 偶adnego ruchu, i gro藕nie spojrza艂 na niego przez rami臋.

Chcesz ot tak sobie zrezygnowa膰 z takich skarb贸w? 鈥 zapyta艂 Oliver, niech臋tnie wyjmuj膮c z kieszeni ma艂膮 fiolk臋 i przytrzymuj膮c j膮 przed oczami. 鈥 Wiesz, sk艂adniki mog膮 by膰 szalenie egzotyczne. To przecie偶 dom czarnoksi臋偶nika.

Czarnoksi臋偶nika, kt贸ry nas uratowa艂 鈥 Luthien przypomnia艂 z艂odziejowi.

Oliver g艂臋boko westchn膮艂 i od艂o偶y艂 fiolk臋 na miejsce.

Doceniam wasz膮 wdzi臋czno艣膰 鈥 rzek艂 kto艣 tu偶 obok Luthiena.

M艂odzieniec ze zdumieniem obserwowa艂 puste miejsce, a potem cofn膮艂 si臋 o krok, gdy偶 艣ciana zacz臋艂a zmienia膰 sw贸j wygl膮d. Zza kamieni wy艂oni艂 si臋 czarnoksi臋偶nik. Z pocz膮tku jego twarz mia艂a kolor ska艂y, ale stopniowo wraca艂a na ni膮 cielista blado艣膰. By艂 stary, przynajmniej tak stary jak ojciec m艂odego Bedwyra, a jednak trzyma艂 si臋 prosto i z wdzi臋kiem, kt贸ry zrobi艂 na Luthienie du偶e wra偶enie. G臋ste, lej膮ce si臋 szaty by艂y intensywnie niebieskie, broda za艣 i w艂osy przybra艂y bia艂y kolor 鈥 艣nie偶nobia艂y, jak jedwabne okrycie Wodnego Tancerza. Oczy maga r贸wnie偶 by艂y niebieskie, podobnie jak jego szaty; tli艂y si臋 w nich iskierki energii i m膮dro艣ci. Luthien pomy艣la艂, 偶e kurze 艂apki w k膮cikach oczu czarnoksi臋偶nik zawdzi臋cza艂 wielogodzinnemu 艣l臋czeniu nad pergaminami.

Kiedy m艂ody Bedwyr zdo艂a艂 wreszcie oderwa膰 wzrok od odzianego w b艂臋kitn膮 szat臋 m臋偶czyzny, obejrza艂 si臋 za siebie i stwierdzi艂, 偶e Oliver r贸wnie偶 jest pod wra偶eniem.

Kim jeste艣? 鈥 zapyta艂 nizio艂ek.

To niewa偶ne.

Oliver zerwa艂 kapelusz z g艂owy, 偶eby wykona膰 zamaszysty uk艂on.

Jestem...

Oliver Burrows, kt贸ry nazywa sam siebie Oliverem deBurrowsem 鈥 przerwa艂 mu czarnoksi臋偶nik. 鈥 Tak, tak, oczywi艣cie tak si臋 nazywasz, ale to r贸wnie偶 nie jest wa偶ne.

Zerkn膮艂 na Luthiena, jakby oczekiwa艂, 偶e m艂odzieniec b臋dzie si臋 przedstawia艂, ale Luthien tylko skrzy偶owa艂 r臋ce w ge艣cie nieco wyzywaj膮cej stanowczo艣ci.

Tw贸j ojciec bardzo za tob膮 t臋skni 鈥 rzek艂 czarnoksi臋偶nik. Ta prosta uwaga ca艂kowicie zniweczy艂a wystudiowan膮 poz臋 Luthiena.

Oliver podskoczy艂 do Luthiena, chc膮c u偶yczy膰 mu wsparcia, kt贸rego sam potrzebowa艂.

Obserwuj臋 was od jakiego艣 czasu 鈥 wyja艣ni艂 czarownik, powoli przechodz膮c obok podr贸偶nik贸w i kieruj膮c si臋 do 艂awy. 鈥 Udowodnili艣cie, 偶e jeste艣cie nie tylko zaradni, ale i odwa偶ni, a w艂a艣nie tych dw贸ch cech wymagam.

Po co? 鈥 zdo艂a艂 zapyta膰 Oliver.

Czarodziej odwr贸ci艂 si臋 do niego z rozpostartymi r臋kami. Nizio艂ek wzruszy艂 ramionami i rzuci艂 Luthienowi wyj臋t膮 z kieszeni fiolk臋.

Po co? 鈥 zapyta艂 natychmiast Luthien niecierpliwie, w obawie, 偶e zostanie zlekcewa偶ony, ale r贸wnie偶 dlatego, 偶e chcia艂 odwr贸ci膰 uwag臋 niebezpiecznego maga od sztuczki Olivera.

Cierpliwo艣ci, m贸j ch艂opcze! 鈥 odpar艂 beztrosko m臋偶czyzna w niebieskiej szacie. Wydawa艂o si臋, 偶e wcale nie jest ura偶ony pr贸b膮 kradzie偶y. Przez chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w fiolk臋, a potem u艣miechn膮艂 si臋 dziwnie do Olivera.

Nizio艂ek westchn膮艂 i znowu wzruszy艂 ramionami, a potem wyj膮艂 z kieszeni podobn膮 fiolk臋 i cisn膮艂 j膮 w kierunku czarownika.

Zawsze mam kilka zapasowych 鈥 wyja艣ni艂 zdumionemu Luthienowi.

Chyba kilkana艣cie 鈥 rzek艂 czarownik, nieco ostrym tonem, i zn贸w wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

W pokoju rozleg艂o si臋 kolejne westchnienie Olivera, kt贸ry wreszcie cisn膮艂 w艂a艣ciw膮 fiolk臋. Czarownik szybko na ni膮 zerkn膮艂 i od艂o偶y艂 na 艂aw臋, a potem wyj膮艂 Oliverowi z kieszeni pozosta艂e fiolki.

Teraz mam dla was propozycj臋 鈥 oznajmi艂, zacieraj膮c r臋ce i podchodz膮c do dw贸ch podr贸偶nik贸w.

U nas, w Gaskonii, nie darzy si臋 czarnoksi臋偶nik贸w zbytni膮 sympati膮 鈥 zauwa偶y艂 Oliver.

Czarodziej przystan膮艂 i rozwa偶y艂 jego s艂owa.

Hm... 鈥 odpar艂. 鈥 Przecie偶 ocali艂em wam 偶ycie. Luthien ju偶 chcia艂 si臋 z nim zgodzi膰, ale Oliver nie da艂 mu przem贸wi膰.

Phi! 鈥 prychn膮艂. 鈥 To byli tylko jednoocy. Ci, kt贸rych nie zdo艂aliby艣my prze艣cign膮膰, poczuliby ostrze mojego rapiera!

Czarnoksi臋偶nik rzuci艂 Luthienowi sceptyczne spojrzenie. M艂odzieniec zrezygnowa艂 z dodania czegokolwiek.

艢wietnie 鈥 rzek艂 mag. Skin膮艂 w kierunku 艣ciany i znowu rozb艂ys艂o wiruj膮ce niebieskie 艣wiat艂o. 鈥 Wobec tego, na konie! Min臋艂o dopiero par臋 minut. Prawdopodobnie cyklopi nadal gdzie艣 tu si臋 kr臋c膮.

Luthien spojrza艂 spode 艂ba na Olivera. Nizio艂ek bezradnie wzruszy艂 ramionami, a wtedy czarnoksi臋偶nik u艣miechn膮艂 si臋 i rozwia艂 magiczny portal.

Ja tylko chcia艂em wytargowa膰 najlepsz膮 cen臋 鈥 wyja艣ni艂 szeptem nizio艂ek.

Cen臋? 鈥 zaprotestowa艂 czarnoksi臋偶nik. 鈥 Przecie偶 uratowa艂em was od niechybnej zguby! 鈥 Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i westchn膮艂. 鈥 Bardzo dobrze 鈥 oznajmi艂 po chwili namys艂u. 鈥 Je偶eli to za ma艂o za wasze us艂ugi, dam wam przepustki do Montfort oraz informacje, kt贸re mog膮 was uchroni膰 przed 艣mierci膮, kiedy ju偶 tam dotrzecie. My艣l臋 r贸wnie偶, i偶 zdo艂am przekona膰 kupca, kt贸rego obrabowali艣cie, 偶e nieustanny po艣cig za wami nie jest wart zachodu. A przys艂uga, o kt贸r膮 prosz臋, chocia偶 bez w膮tpienia wi膮偶e si臋 z niebezpiecze艅stwem, nie zajmie wiele czasu.

Wyja艣nij spraw臋 鈥 rzek艂 stanowczo Luthien.

Oczywi艣cie, przy obiedzie 鈥 odpar艂 czarodziej i wykona艂 gest w stron臋 drewnianych drzwi.

Oliver zatar艂 r臋ce 鈥 t臋 propozycj臋 w pe艂ni aprobowa艂 鈥 i odwr贸ci艂 si臋 do drzwi, ale Luthien sta艂 w miejscu, zaciskaj膮c szcz臋ki i krzy偶uj膮c r臋ce na piersiach.

Nie b臋d臋 jad艂 z kim艣, kto nie chce poda膰 swego imienia 鈥 upiera艂 si臋 m艂ody Bedwyr.

Wi臋cej dla mnie 鈥 zauwa偶y艂 Oliver.

Niewa偶ne 鈥 powt贸rzy艂 czarnoksi臋偶nik. Luthien zachowa艂 kamienny wyraz twarzy.

Czarownik stan膮艂 przed m艂odzie艅cem i zmierzy艂 go wzrokiem. Obaj m臋偶czy藕ni patrzyli sobie w oczy, ani razu nie mru偶膮c powiek.

Brind鈥橝mour 鈥 oznajmi艂 z takim namaszczeniem, 偶e Luthien zastanawia艂 si臋, czy powinien zna膰 to imi臋.

A ja jestem Luthien Bedwyr 鈥 odpar艂 spokojnie m艂odzieniec, i utkwi艂 w rozm贸wcy wzrok, jakby chcia艂, aby ten mu przerwa艂.

Ale Brind鈥橝mour nie uczyni艂 tego, pozwalaj膮c, by m艂odzieniec dost膮pi艂 zaszczytu nale偶ytej prezentacji.

St贸艂 w s膮siednim pokoju robi艂 imponuj膮ce wra偶enie. Nakryto go na trzy osoby, z kt贸rych jedna mia艂a usi膮艣膰 na krze艣le z wysokim oparciem.

Spodziewano si臋 nas 鈥 zauwa偶y艂 kwa艣no Oliver, ale gdy zbli偶y艂 si臋 do sto艂u i zobaczy艂 zastaw臋, przesta艂 wyg艂asza膰 k膮艣liwe komentarze. Wspania艂e srebra i kryszta艂owe puchary, tkane serwetki, pi臋knie wykonane, g艂adkie talerze, gotowe do podania potraw. Oliver chyba te偶 by艂 na nie gotowy, s膮dz膮c po tym, jak si臋 zakr臋ci艂 i wskoczy艂 na krzes艂o z wysokim oparciem.

Brind鈥橝mour przeszed艂 do bocznej cz臋艣ci magicznej komnaty o 艣cianach z ceg艂y, zupe艂nie odmiennej od tej w pokoju, kt贸ry zostawili za sob膮. Otworzy艂 kilka kredens贸w, kt贸rych drzwiczki idealnie stapia艂y si臋 z ceg艂ami, i powyjmowa艂 dania: pieczon膮 kaczk臋, kilkana艣cie rodzaj贸w egzotycznych jarzyn, szlachetne wino i czyst膮, zimn膮 wod臋.

Czarownik z pewno艣ci膮 m贸g艂by wyczarowa膰 s艂u偶膮cego 鈥 odezwa艂 si臋 Luthien, zajmuj膮c miejsce 鈥 albo zaklaska膰 w r臋ce i sprawi膰, aby talerze pofrun臋艂y na st贸艂.

Pomys艂 m艂odzie艅ca przyprawi艂 Brind鈥橝moura o chichot.

Mo偶e jeszcze dzisiaj b臋d臋 potrzebowa艂 mocy 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Zapewniam was, 偶e stosowanie magicznej energii jest bardzo wyczerpuj膮ce. By艂oby naprawd臋 przykre, gdyby nasza wyprawa zako艅czy艂a si臋 niepowodzeniem tylko dlatego, 偶e by艂em zbyt leniwy, by podej艣膰 i przynie艣膰 jedzenie!

Luthien zadowoli艂 si臋 tym wyja艣nieniem. By艂 g艂odny, a poza tym u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ka偶da wa偶na rozmowa, kt贸r膮 przeprowadzi艂by z Brind鈥橝mourem, musia艂aby by膰 powtarzana ze wzgl臋du na Olivera. Nizio艂ek dos艂ownie w艂o偶y艂 g艂ow臋 w p贸艂misek z rzepami.

Kiedy Luthien wzni贸s艂 kieliszek wina, by wypi膰 ostatni 艂yk, musia艂 przyzna膰, 偶e jeszcze nie widzia艂 tak wspaniale zastawionego sto艂u jak u Brind鈥橝moura.

Mo偶e my, Gasko艅czycy, powinni艣my baczniej si臋 przyjrze膰 naszym czarnoksi臋偶nikom 鈥 zauwa偶y艂 Oliver i poklepa艂 si臋 po nap臋cznia艂ym brzuchu, jakby wypowiadaj膮c na g艂os my艣li Luthiena.

Tak, mogliby艣cie wyznaczy膰, jak im tam, szef贸w w ka偶dym mie艣cie 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour z dobrodusznym sarkazmem. 鈥 Co jeszcze musia艂by robi膰 czarnoksi臋偶nik? 鈥 zagadn膮艂 Luthiena, usi艂uj膮c go wci膮gn膮膰 w zwyk艂膮 rozmow臋.

Luthien odwr贸ci艂 g艂ow臋, ale my艣lami by艂 daleko od przekomarza艅 Olivera i Brind鈥橝moura. Oliver w艂a艣nie opowiada艂 o przygodzie, kt贸rej do艣wiadczy艂 w wie偶y czarownika, za艣 Brind鈥橝mour dorzuca艂 szczeg贸艂y do opis贸w nizio艂ka, a poza tym kiwa艂 g艂ow膮 i dziwi艂 si臋, kiedy wymaga艂a tego grzeczno艣膰. Teraz, maj膮c ju偶 za sob膮 posi艂ek i oficjalne powitanie, Luthien niecierpliwi艂 si臋, gdy偶 chcia艂 skoncentrowa膰 si臋 na czekaj膮cym ich zadaniu. Brind鈥橝mour uratowa艂 ich od cyklop贸w, a przep艂yni臋cie do Montfort (chyba ostatnia szansa na dogonienie Ethana) oraz pozbycie si臋 tamtego kupca by艂oby nagrod膮, kt贸rej m艂ody cz艂owiek nie m贸g艂 zlekcewa偶y膰.

Wspomnia艂e艣 o zadaniu 鈥 zdo艂a艂 wreszcie przerwa膰 gadanin臋 tamtych. Swobodna rozmowa natychmiast, w mgnieniu nizio艂kowego oka, zamar艂a. 鈥 Zdaje si臋, 偶e wspomnia艂e艣 co艣 o kolacji, ale teraz kolacja ju偶 si臋 sko艅czy艂a.

Nie s膮dzi艂em, 偶e uda mi si臋 przekrzycze膰 zgie艂k wywo艂any obecno艣ci膮 pewnego zapalczywego nizio艂ka 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour z wymuszonym u艣miechem.

Oliver jest gotowy 鈥 zauwa偶y艂 Luthien, z powag膮 i determinacj膮.

Brind鈥橝mour opar艂 si臋 o krzes艂o. Zaklaska艂 i z jakiego艣 zacisznego k膮cika wyp艂yn臋艂a d艂uga fajka, zapali艂a si臋 i delikatnie opad艂a na jego wyci膮gni臋t膮 d艂o艅. Luthien zrozumia艂, 偶e ta magiczna sztuczka zosta艂a zrobiona na jego u偶ytek, po to, by subtelnie przypomnie膰, i偶 to Brind鈥橝mour kontroluje sytuacj臋.

Zgubi艂em co艣 鈥 rzek艂 czarownik, kilkakrotnie zaci膮gn膮wszy si臋 fajk膮. 鈥 Co艣 bardzo dla mnie cennego.

Ja tego nie mam 鈥 o艣wiadczy艂 Oliver, klaszcz膮c. Brind鈥橝mour spojrza艂 na niego 偶yczliwie.

Wiem, gdzie to co艣 jest 鈥 wyja艣ni艂.

Wobec tego nie ma mowy o zagubieniu.

Tym razem poczucie humoru nizio艂ka nie wywo艂a艂o uznania ani Brind鈥橝moura, ani Luthiena. M艂ody Bedwyr zauwa偶y艂 wyraz b贸lu na pomarszczonym obliczu starca.

To co艣 znajduje si臋 w wielkim, zamkni臋tym labiryncie jaski艅 niedaleko st膮d 鈥 powiedzia艂.

Zamkni臋tym? 鈥 dopytywa艂 si臋 Luthien.

Przeze mnie i kilku towarzyszy 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour 鈥 przed czterystu laty, zanim Gasko艅czycy pojawili si臋 na Wyspach Morza Avon, kiedy imi臋 Bruce鈥檃 MacDonalda wci膮偶 by艂o na ustach wszystkich poddanych Eriadoru.

Luthien chcia艂 co艣 odrzec, ale urwa艂 wp贸艂 zdania, oszo艂omiony tym, co us艂ysza艂.

Powiniene艣 ju偶 nie 偶y膰 鈥 zauwa偶y艂 Oliver i Luthien rzuci艂 mu w艣ciek艂e spojrzenie.

Jednak Brind鈥橝mour nie obrazi艂 si臋, a nawet kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e zgadza si臋 z nizio艂kiem.

Wszyscy moi towarzysze od dawna spoczywaj膮 w ziemi 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Ja 偶yj臋 tylko dlatego, 偶e sp臋dzi艂em wiele lat w magicznym zastoju. 鈥 Nagle zamacha艂 gwa艂townie r臋k膮, pokazuj膮c, 偶e chce zmieni膰 temat i 偶e zapomnieli o najistotniejszej sprawie.

Luthien widzia艂, 偶e m臋偶czyzna jest bardzo zak艂opotany.

艢wiat m贸g艂by by膰 prostszy, gdybym nie 偶y艂, Oliverze Burrows 鈥 ci膮gn膮艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Oczywi艣cie wtedy wy dwaj te偶 byliby艣cie martwi 鈥 przypomnia艂 im zjadliwie, przekrzywiaj膮c Oliverowi kapelusz. 鈥 Mam dla was bardzo proste zadanie 鈥 oznajmi艂 mag. 鈥 Zgubi艂em co艣. Wy macie uda膰 si臋 do jaski艅 i odzyska膰 to.

To? 鈥 zapytali jednocze艣nie dwaj przyjaciele. Czarownik zawaha艂 si臋.

Musimy wiedzie膰, czego szuka膰 鈥 argumentowa艂 Luthien.

Ber艂a 鈥 wyzna艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Mojego ber艂a. To dla mnie najcenniejsza rzecz.

To dlaczego zostawi艂e艣 je w tej jaskini? 鈥 dziwi艂 si臋 Oliver.

I dlaczego zamkn膮艂e艣 jaskini臋? 鈥 dorzuci艂 Luthien.

Nie zostawi艂em go w jaskini 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour do艣膰 ostrym tonem. 鈥 Wykradziono mi je i umieszczono tam ca艂kiem niedawno. Ale to inna historia, kt贸ra nie dotyczy was w najmniejszym stopniu.

Ale... 鈥 zacz膮艂 Oliver, jednak ucich艂, gdy tylko poczu艂 na sobie gro藕ne spojrzenie Brind鈥橝moura.

Co si臋 tyczy jaskini, zosta艂a zamkni臋ta, 偶eby jej mieszka艅cy nie w艂贸czyli si臋 po Eriadorze 鈥 czarownik oznajmi艂 Luthienowi.

A kto to by艂? 鈥 naciska艂 Luthien.

Kr贸l cyklop贸w i jego najsilniejsi wojownicy 鈥 odpar艂 spokojnie Brind鈥橝mour. 鈥 Obawiali艣my si臋, 偶e sprzymierzy si臋 z Gasko艅czykami, gdy偶 wiedzieli艣my, i偶 wkr贸tce zawitaj膮 na naszym brzegu.

Luthien patrzy艂 surowym wzrokiem na starca; nie by艂 pewien, czy dowierza jego wyja艣nieniom. Oliver mia艂 jeszcze wi臋ksze w膮tpliwo艣ci. Gasko艅czycy nienawidzili cyklop贸w bardziej ni偶 Eriadorczycy 鈥 je艣li to by艂o mo偶liwe 鈥 i ka偶dy potencjalny sojusz lud贸w po艂udniowego kr贸lestwa i jednookich wydawa艂 si臋 praktycznie niemo偶liwy.

Poza tym Luthien nie pojmowa艂, jaki sens mia艂oby tak staranne zabezpieczanie si臋 przed ras膮, kt贸ra wcze艣niej zosta艂a napadni臋ta i zmia偶d偶ona. Bruce MacDonald odni贸s艂 bezdyskusyjne, granicz膮ce z ludob贸jstwem zwyci臋stwo; z tego, co wiedzia艂 m艂ody Bedwyr, rasa cyklop贸w po dzi艣 dzie艅 nie odzyska艂a dawnej 艣wietno艣ci.

Teraz, przy odrobinie szcz臋艣cia, jaskinia jest niezamieszkana 鈥 rzek艂 Brind鈥橝mour z nadziej膮. Najwyra藕niej d艂u偶sza rozmowa o tej ostatniej sprawie nie by艂a mu na r臋k臋.

To dlaczego nie wybierasz si臋 tam, 偶eby odzyska膰 swoje drogocenne ber艂o? 鈥 zapyta艂 Oliver.

Jestem stary 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour 鈥 i s艂aby. Z tego miejsca, 藕r贸d艂a mojej mocy, nie dam rady otworzy膰 portalu, je艣li p贸jd臋 przez tunel do tamtej jaskini. Dlatego potrzebuj臋 waszej pomocy 鈥 pomocy, za kt贸r膮 ju偶 zostali艣cie, i jeszcze b臋dziecie, hojnie wynagrodzeni.

Luthien w dalszym ci膮gu obserwowa艂 czarownika, wyczuwaj膮c, 偶e m臋偶czyzna k艂amie albo nie m贸wi im ca艂ej prawdy. Mimo to nie mia艂 ju偶 偶adnych szczeg贸艂owych pyta艅, a Oliver po prostu rozsiad艂 si臋 wygodnie na krze艣le i g艂aska艂 po brzuchu. Tego dnia zajechali daleko, walczyli na drodze i porz膮dnie si臋 najedli.

Proponuj臋 wam teraz luksus ciep艂ych i mi臋kkich 艂贸偶ek 鈥 obieca艂 Brind鈥橝mour, wyczuwaj膮c nastr贸j swoich go艣ci. 鈥 Wypocznijcie dobrze. Nasza sprawa mo偶e zaczeka膰 do jutra.

Towarzysze ochoczo przyj臋li ofert臋. Po szybkiej wizycie u 艁achmana i Wodnego Tancerza, kt贸rych umieszczono w pustej komnacie obok biblioteki, wskoczyli pod pierzyny, a Brind鈥橝mour zostawi艂 ich w spokoju.

Ma czterysta lat? 鈥 Oliver zapyta艂 Luthiena.

Nie poddaj臋 w w膮tpliwo艣膰 s艂贸w i post臋powania czarnoksi臋偶nik贸w 鈥 odpar艂 Luthien.

Ale czy nie ciekawi ci臋 ten magiczny zast贸j?

Nie.

Odpowied藕 by艂a prosta i uczciwa. Luthien wychowa艂 si臋 w艣r贸d porz膮dnych i praktycznie nastawionych do 偶ycia rybak贸w i farmer贸w. Jedynym przejawem magii na Bedwydrin by艂y zio艂a uzdrowicielek i ostrze偶enia dotycz膮ce pogody, przekazywane przez portowych jasnowidz贸w kapitanom 艂odzi rybackich. Nawet te dwie, u偶ywaj膮ce raczej 艂agodnej magii grupy wprawia艂y Luthiena w zak艂opotanie 鈥 cz艂owiek taki jak Brind鈥橝mour potrafi艂 ca艂kowicie wytr膮ci膰 m艂odzie艅ca z r贸wnowagi.

I nie rozumiem, dlaczego jaskinia mieszcz膮ca tylko cyklop贸w...

Luthien przerwa艂 Oliverowi machni臋ciem r臋ki.

I kto chcia艂by kra艣膰 ber艂o czarownika? 鈥 szybko dorzuci艂 nizio艂ek, zanim Luthien zd膮偶y艂 wykona膰 kolejny gest.

Uporajmy si臋 z tym zadaniem i zajmijmy si臋 naszym... 鈥 zacz膮艂 Luthien, ale przerwa艂, gdy偶 nie wiedzia艂, jak zako艅czy膰 swoj膮 wypowied藕.

Naszym czym? 鈥 ponagla艂 go Oliver, ale zaraz zamy艣li艂 si臋, podobnie jak m艂ody Luthien.

Co b臋d膮 kontynuowali on i Oliver Burrows, kt贸ry kaza艂 nazywa膰 si臋 deBurrows? Poszukiwania? Swoje 偶ycie? Z艂odziejski fach, a mo偶e co艣 gorszego?

M艂ody Bedwyr nie potrafi艂 znale藕膰 odpowiedzi ani w kwestii przysz艂o艣ci, ani w kwestii tego, co zasz艂o niedawno. Odk膮d do Dun Varna 艣ci膮gn膮艂 wicehrabia Aubrey wraz ze swoim dworem, 艣wiat Luthiena stan膮艂 na g艂owie. M艂odzieniec opu艣ci艂 Dun Varna, 偶eby odszuka膰 swego brata, ale teraz zaczyna艂 przekonywa膰 si臋, 偶e 艣wiat jest o wiele wi臋kszy ni偶 przypuszcza艂. W trakcie paru ostatnich dni Oliver t艂umaczy艂 mu, 偶e statki wyrusza艂y z Wysp Morza Avon do Gaskonii z kilkunastu r贸偶nych port贸w, pocz膮wszy od Carlisle na rzece Stratton a偶 po Montfort. A Gaskonia by艂a wi臋ksza od Avon. Oliver zapewnia艂 nieobytego w 艣wiecie towarzysza, 偶e setki tamtejszych miast przewy偶szaj膮 rozmiarami Dun Varna, a kilkadziesi膮t jest nawet wi臋kszych od Carlisle. A Duree, ziemia wojny, na kt贸r膮 zapewne wybiera艂 si臋 Ethan, znajdowa艂a si臋 dwa i p贸艂 tysi膮ca kilometr贸w na po艂udnie od p贸艂nocnego wybrze偶a Gaskonii.

Dwa i p贸艂 tysi膮ca kilometr贸w!

Jak Luthien m贸g艂 oczekiwa膰, 偶e dogoni Ethana, skoro nie wiedzia艂, w kt贸r膮 stron臋 si臋 uda艂?

Luthien nie odpowiedzia艂 na pytanie Olivera. Zreszt膮 nizio艂ek wkr贸tce zacz膮艂 smacznie chrapa膰 i chyba niespecjalnie mu zale偶a艂o na poznaniu reakcji przyjaciela.



Rozdzia艂 10

NIEWINNE K艁AMSTWA


Kiedy Oliver i Luthien wyszli nowym magicznym tunelem Brind鈥橝moura, od razu zauwa偶yli, 偶e w jaskini, do kt贸rej poprzednio zawitali, panowa艂 uci膮偶liwy upa艂. Poza tym by艂a ogromna. Pochodnia Luthiena o艣wietla艂a tylko pas przy jednej 艣cianie, tej, przy kt贸rej wychodzili. Dwaj podr贸偶nicy z trudem dostrzegali krystaliczne migotanie ostrych, d艂ugich stalaktyt贸w, z艂owieszczo zwisaj膮cych na sporej wysoko艣ci nad ich g艂owami.

Za plecami Luthiena i Olivera co艣 rozb艂ys艂o. Odwr贸cili si臋 i zobaczyli, 偶e portal Brind鈥橝moura zaczyna si臋 kurczy膰. Z pocz膮tku przedzierali si臋 ku 艣wiat艂u, my艣l膮c, 偶e czarnoksi臋偶nik zamierza ich opu艣ci膰. Wiruj膮cy k艂膮b zmniejszy艂 si臋 do rozmiar贸w pi臋艣ci, ale jego 艣wiat艂o nie traci艂o nic ze swej intensywno艣ci.

Chce si臋 upewni膰, 偶e 偶adnemu z cyklop贸w, je艣li 偶yj膮, nie uda si臋 przej艣膰 鈥 stwierdzi艂 Oliver z ulg膮.

Albo upewni膰 si臋, 偶e nie przejdziemy, dop贸ki nie znajdziemy tego ber艂a 鈥 dorzuci艂 Luthien. 鈥 On ma kryszta艂ow膮 kul臋 i b臋dzie 艣ledzi艂 ka偶dy nasz ruch.

M贸wi膮c te s艂owa, Luthien znowu przysun膮艂 si臋 do 艣ciany i bada艂 jej osobliw膮 tekstur臋. Dotychczas zwiedzi艂 niewiele jaski艅 鈥 grot臋 czarnoksi臋偶nika i morskie pieczary na skalistym wybrze偶u w okolicach Dun Varna 鈥 lecz mimo wszystko ta tutaj wydawa艂a mu si臋 dziwna. 艢ciana by艂a miedzianego koloru i szorstka, tak jak Luthien m贸g艂 oczekiwa膰, ale przecina艂y j膮 linie o ciemniejszym zabarwieniu, g艂adkich w dotyku.

Stopiona ruda 鈥 wyja艣ni艂 Oliver, podchodz膮c do towarzysza. 鈥 Chyba mied藕. Wyodr臋bni艂a si臋 z kamienia za spraw膮 jakiego艣 wielkiego ciep艂a.

Luthien bacznie przygl膮da艂 si臋 艣cianie.

To w艂a艣nie w tym miejscu czarnoksi臋偶nicy zamkn臋li jaskini臋 鈥 zdecydowa艂. 鈥 By膰 mo偶e u偶yli magicznych p艂omieni, 偶eby wywo艂a膰 lawin臋. 鈥 Nie wiadomo by艂o, czy ostatnie zdanie Luthiena jest stwierdzeniem, czy pytaniem.

To musi by膰 to miejsce 鈥 zgodzi艂 si臋 Oliver, ale i on nie wydawa艂 si臋 przekonany. Delikatnie postuka艂 ska艂臋 ga艂k膮 r臋koje艣ci swojego lewaka, pr贸buj膮c sprawdzi膰 jej zwarto艣膰. Z tego co wyczu艂, 艣ciana by艂a bardzo gruba. To z kolei pozwoli艂o mu wysnu膰 wniosek, 偶e fal臋 ciep艂a wywo艂a艂o co艣 po tej stronie muru, ale nie wypowiedzia艂 g艂o艣no tej my艣li.

Chod藕 鈥 mrukn膮艂 nizio艂ek. 鈥 Nie mam ochoty zostawa膰 tutaj ani chwili d艂u偶ej, je偶eli to nie jest konieczne. 鈥 Przerwa艂 i spojrza艂 na Luthiena, kt贸ry wci膮偶 studiowa艂 roztopion膮 rud臋. Poczu艂, 偶e ten m艂ody cz艂owiek rozumuje podobnie jak on. 鈥 Zw艂aszcza, 偶e w Montfort czeka na mnie wiele grubych mieszk贸w 鈥 doda艂, nieco za g艂o艣no, gdy偶 z kilku kierunk贸w odpowiedzia艂o mu echo. Jednak偶e osi膮gn膮艂 sw贸j cel: odwr贸ci艂 uwag臋 Luthiena od 艣ciany.

Oliver uwa偶a艂, 偶e nie nale偶y si臋 martwi膰 na zapas.

Pod艂oga by艂a nier贸wna, usiana stalagmitami, z kt贸rych wiele przewy偶sza艂o Luthiena. Pomimo 偶e dwaj podr贸偶nicy znajdowali si臋 w jednej komnacie, chwilami odnosili wra偶enie, 偶e krocz膮 w膮skimi korytarzami. Cienie migocz膮cej pochodni Luthiena tworzy艂y wok贸艂 nich z艂owieszczy kr膮g, sprawiaj膮c, 偶e czuli napi臋cie i nieustannie rozgl膮dali si臋 na boki.

Zbli偶yli si臋 do stromej skarpy; na otwartym terenie w dole dostrzegli 艣cie偶k臋 biegn膮c膮 mi臋dzy stalagmitami, kt贸r膮 zniszczy艂y porozrzucane wsz臋dzie od艂amki skalne.

Wyprawa b臋dzie 艂atwiejsza ni偶 s膮dzi艂em 鈥 rzek艂 Luthien z nadziej膮 w g艂osie. Ochoczo zacz膮艂 si臋 zsuwa膰 ze zbocza, wychylaj膮c si臋 do ty艂u tak bardzo, 偶e prawie siedzia艂.

Oliver chwyci艂 go za rami臋 i z ca艂ej si艂y poci膮gn膮艂 do g贸ry.

Nie zastanawiasz si臋 nawet, co wywo艂a艂o te zniszczenia? 鈥 zagadn膮艂 ponuro.

Na to pytanie Luthien wola艂 nie odpowiada膰, ani nawet go nie roztrz膮sa膰.

Chod藕my 鈥 powiedzia艂 tylko i nadal ostro偶nie zsuwa艂 si臋 na ni偶szy poziom.

Ach, ci przekl臋ci czarnoksi臋偶nicy 鈥 mrukn膮艂 pod nosem Oliver. Ostatni raz obejrza艂 si臋 na odleg艂膮 ju偶 艣cian臋 i magiczny portal, po czym wzruszy艂 ramionami i uda艂 si臋 w 艣lad za m艂odzie艅cem.

Kiedy przesta艂 si臋 zsuwa膰 i jeszcze raz podni贸s艂 wzrok, zobaczy艂, 偶e Luthien stoi nieruchomo i intensywnie wpatruje si臋 w co艣 znajduj膮cego si臋 z boku, przy z艂amanym stalagmicie.

Nizio艂ek chcia艂 zapyta膰 Luthiena, co widzi, ale sta艂o si臋 to niepotrzebne, gdy tylko do niego podszed艂. Za stosem od艂amk贸w le偶a艂y fragmenty po艂amanego szkieletu. Obaj przyjaciele rozejrzeli si臋 nerwowo, jakby oczekiwali, 偶e zaraz zmia偶d偶y ich jaki艣 ohydny i silny potw贸r.

To szkielet cz艂owieka 鈥 stwierdzi艂 Oliver, trzymaj膮c w d艂oni czaszk臋 z dwoma oczodo艂ami. 鈥 Nie cyklopa.

W sumie z艂o偶yli z porozrzucanych ko艣ci trzy szkielety, ale tylko dwie czaszki, poniewa偶 trzecia najwyra藕niej rozbi艂a si臋 na tysi膮c kawa艂eczk贸w. Przetrwa艂y tylko zbiela艂e ko艣ci, jednak obaj towarzysze doszli do wniosku, 偶e szkielety nie le偶a艂y tu bardzo d艂ugo, a ju偶 z pewno艣ci膮 nie czterysta lat. Na jednej z n贸g, zagrzebanej pod jak膮艣 ska艂膮, wci膮偶 jeszcze by艂o wida膰 resztki 艣ci臋gien i sk贸ry, a i odzie偶, cho膰 by艂a zniszczona, nie ca艂kiem zbutwia艂a.

Mo偶e nie jeste艣my pierwsz膮 wypraw膮, kt贸r膮 Brind鈥橝mour wys艂a艂 na poszukiwanie swojego ber艂a 鈥 zauwa偶y艂 Luthien.

I cokolwiek tu by艂o, nadal 偶yje 鈥 doda艂 Oliver. Popatrzy艂 na przewr贸cone stalagmity i zmia偶d偶on膮 czaszk臋. 鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby cyklopi zdo艂ali zrobi膰 co艣 takiego 鈥 rozumowa艂. 鈥 Nawet nie cyklopowy kr贸l.

Najpierw stopiona ruda wzd艂u偶 艣ciany, potem szereg zniszczonych skalistych ha艂d, a teraz to. Obu przyjaci贸艂 ogarn膮艂 strach. Luthien odtwarza艂 w pami臋ci s艂owa Brind鈥橝moura o jaskini. Bior膮c pod uwag臋 nowe rewelacje, doszed艂 do wniosku, 偶e czarnoksi臋偶nik rzeczywi艣cie k艂ama艂, a na pewno nie m贸wi艂 ca艂ej prawdy.

Ale co mogli teraz zrobi膰? Portal nie dawa艂 im mo偶liwo艣ci ucieczki, chyba 偶e Brind鈥橝mour raczy艂by go poszerzy膰, a Luthien wiedzia艂, 偶e czarnoksi臋偶nik tego nie zrobi, dop贸ki nie odzyskaj膮 jego zagubionego ber艂a.

Je偶eli to ber艂o jest takie cenne, powinni艣my si臋 spodziewa膰, 偶e znajdziemy je w艣r贸d skarb贸w istoty, kt贸ra tutaj rz膮dzi 鈥 rzek艂 Luthien z determinacj膮. 鈥 Ten szlak od艂amk贸w powinien nas do niej zaprowadzi膰.

Bardzo trafne rozumowanie 鈥 odpar艂 Oliver.

Niebawem wyszli z ogromnej komnaty i zacz臋li kroczy膰 szerokim korytarzem. Teraz pochodnia o艣wietla艂a obie 艣ciany, a tak偶e sufit. Ten fakt nie nape艂nia艂 jednak podr贸偶nik贸w otuch膮, gdy偶 najwyra藕niej to, co przesz艂o przez korytarz przed nimi, nie tylko sp艂aszczy艂o stalagmity, ale tak偶e oberwa艂o wisz膮ce stalaktyty.

Powietrze wydawa艂o si臋 tutaj jeszcze cieplejsze, a 艣ciany l艣ni艂y intensywn膮 czerwieni膮. Po kilkuset krokach korytarz nagle si臋 obni偶y艂, tworz膮c niemal pion z wysoko艣ci jednego metra, a potem uleg艂 rozszerzeniu i przeszed艂 w komnat臋 na nieco r贸wniejszym, ale nadal opadaj膮cym zboczu. Luthien pierwszy ze艣lizgn膮艂 si臋 w d贸艂. Oliver pod膮偶y艂 tu偶 za nim.

Znale藕li si臋 na brzegu podziemnego bajora, kt贸rego nieruchome wody po艂yskiwa艂y matow膮 czerwieni膮 i oran偶em. Wydawa艂o si臋, 偶e pochodnia 艣wieci intensywniejszym blaskiem, gdy偶 艣ciany by艂y wysadzane kwarcem i innymi kryszta艂ami. Po drugiej stronie bajora podr贸偶nicy zauwa偶yli wlot innego korytarza, biegn膮cego mniej wi臋cej w tym samym kierunku, w kt贸rym zmierzali.

Luthien pochyli艂 si臋 nad wod膮 i powoli, ostro偶nie, wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Poczu艂 gor膮cy wyziew unosz膮cej si臋 pary; odwa偶y艂 si臋 delikatnie dotkn膮膰 tafli bajora i natychmiast cofn膮艂 d艂o艅.

Dlaczego jest takie gor膮ce? 鈥 zapyta艂 Oliver. 鈥 Jeste艣my wysoko w g贸rach. Niedaleko st膮d szczyty g贸rskie pokrywa 艣nieg.

Doprawdy? 鈥 odpar艂 Luthien. Przypomnia艂 nizio艂kowi, 偶e w gruncie rzeczy nie maj膮 poj臋cia, dok膮d zaprowadzi艂 ich tunel czarnoksi臋偶nika.

Oliver wpatrywa艂 si臋 w jezioro. Mia艂o najwy偶ej trzydzie艣ci metr贸w d艂ugo艣ci i mo偶e dwa razy wi臋ksz膮 szeroko艣膰, ale chwilowo wydawa艂o si臋, 偶e stanowi barier臋 nie do przebycia, a mo偶e nawet kres drogi, gdy偶 wype艂nia艂o pod艂og臋 komnaty, a nizio艂ek nie przepada艂 za wod膮 i nie mia艂 zamiaru pokonywa膰 bajora wp艂aw.

Jest okr臋偶na droga 鈥 zauwa偶y艂 Luthien. Pokaza艂 wyst臋p skalny wzd艂u偶 lewej 艣ciany, kilka metr贸w nad poziomem wody.

Perspektywa kroczenia w膮sk膮 kraw臋dzi膮 nie zachwyci艂a Olivera. Upu艣ci艂 torb臋 podr贸偶n膮 na ziemi臋 i zacz膮艂 manipulowa膰 przy jej paskach, ignoruj膮c pytania zadawane mu przez Luthiena. Kilka minut p贸藕niej wyj膮艂 d艂ugi, cienki, niemal przezroczysty sznur i hak kotwiczny z trzema z臋bami.

Sklepienie w tym miejscu nie by艂o zbyt wysokie, przewa偶nie dzieli艂o je od pod艂o偶a nie wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 metr贸w. Wydawa艂o si臋 nier贸wne, pe艂ne za艂ama艅, iglic i sp臋ka艅. Oliver przymocowa艂 hak do ko艅ca sznura, a potem rzuci艂 go wysoko nad jeziorem. Haczyk odbi艂 si臋 od 艣ciany, ale nigdzie si臋 nie zaczepi艂. Z g艂o艣nym hukiem spad艂 do wody.

Luthien gniewnie spogl膮da艂 na nizio艂ka przy wt贸rze zanikaj膮cego echa rozbryzgiwanej wody. Przez kilkana艣cie sekund 偶aden z przyjaci贸艂 nie 艣mia艂 si臋 poruszy膰.

My艣la艂em, 偶e... 鈥 zacz膮艂 si臋 t艂umaczy膰 Oliver.

Dawaj go z powrotem 鈥 przerwa艂 mu Luthien.

Oliver powoli zacz膮艂 zwija膰 lin臋. Sz艂o mu to 艂atwo. Wyja艣ni艂, 偶e chcia艂 j膮 zaczepi膰 na sklepieniu, 偶eby si臋 jej przytrzymywa膰, gdy b臋dzie szed艂 po wyst臋pie skalnym 鈥 mogli si臋 przecie偶 po艣lizgn膮膰 albo zosta膰 zmuszeni do szybkiego odwrotu.

Jego argumenty wyda艂y si臋 Luthienowi ca艂kiem rozs膮dne; zreszt膮, niecelny rzut Olivera chyba nie wyrz膮dzi艂 偶adnej szkody. Lina w dalszym ci膮gu zwija艂a si臋 bez przeszk贸d, a hak by艂 ju偶 na pewno blisko brzegu. Nagle jednak lina zatrzyma艂a si臋 i nie reagowa艂a na najmocniejsze nawet szarpni臋cia.

Luthien i nizio艂ek wymienili zdumione spojrzenia. M艂odzieniec chwyci艂 lin臋 i r贸wnie偶 j膮 poci膮gn膮艂. Ani drgn臋艂a. Widocznie hak zaczepi艂 o co艣 na dnie bajora.

Odetnij sznury i idziemy dalej 鈥 zaproponowa艂 Luthien i chocia偶 Oliver bardzo ceni艂 sobie t臋 cienk膮, lekk膮 lin臋, i wcale nie pragn膮艂 si臋 z ni膮 rozstawa膰, niech臋tnie si臋gn膮艂 do lewaka.

Nagle co艣 szarpn臋艂o nizio艂ka do przodu. Instynktownie z艂apa艂 lin臋 obiema r臋kami, lecz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie da rady przeciwstawia膰 si臋 tej sile i zostanie wci膮gni臋ty do jeziora, tote偶 rozlu藕ni艂 uchwyt. Lina zerwa艂a si臋 tak szybko, 偶e tylko dobrze zrobione sk贸rzane r臋kawice uchroni艂y Olivera od ran. Nizio艂ek patrzy艂 na zwini臋ty i b艂yskawicznie zmniejszaj膮cy sw膮 obj臋to艣膰 zw贸j liny. Zacz膮艂 skaka膰 doko艂a, wo艂aj膮c do Luthiena, 偶eby ten co艣 zrobi艂.

Ale c贸偶 m贸g艂 uczyni膰 m艂odzieniec? Zebra艂 si臋 w sobie i pochyli艂 nisko, jak gdyby pr贸buj膮c z艂apa膰 uciekaj膮c膮 lin臋, ale nie zaryzykowa艂, wiedz膮c, 偶e i tak nie zdo艂a jej odzyska膰.

Lina Olivera mia艂a ponad trzydzie艣ci metr贸w, a teraz prawie jej nie by艂o. Jednak偶e w pewnym momencie gwa艂towne ci膮gni臋cie ni st膮d, ni zow膮d usta艂o.

Nizio艂ek r贸wnie偶 przesta艂 si臋 wysila膰. Sta艂 jak wryty i patrzy艂 na Luthiena i lin臋.

Grube ryby s膮 w tym stawie 鈥 zauwa偶y艂.

Luthien nic nie odpowiedzia艂, tylko spogl膮da艂 na jezioro, kt贸rego wody raz jeszcze ca艂kowicie si臋 uspokoi艂y. Wreszcie zebra艂 si臋 na odwag臋 i chwyci艂 lin臋. Ci膮gn膮艂 j膮 艂agodnie, powoli przesuwaj膮c na niej d艂onie, spodziewaj膮c si臋, 偶e w ka偶dej chwili mo偶e zosta膰 szarpni臋ty.

Ku ca艂kowitemu zaskoczeniu obu podr贸偶nik贸w, na haku, kt贸ry si臋 wynurzy艂, by艂y tylko br膮zowe i czerwone wodorosty. Luthien oczy艣ci艂 hak i wraz z Oliverem obejrza艂 go dok艂adnie. Jeden z膮b troch臋 si臋 wygi膮艂, ale nie by艂o na nim 偶adnego strz臋pka mi臋sa czy 艂usek, kt贸re pomog艂yby zidentyfikowa膰 stworzenie, kt贸re go pochwyci艂o.

Grube ryby, kt贸rym niespecjalnie odpowiada smak 偶elaza 鈥 rzek艂 Oliver, sil膮c si臋 na u艣miech. 鈥 Trzeba si臋 dosta膰 do tego wyst臋pu skalnego i i艣膰 dalej.

Jednak teraz Luthien nie by艂 ju偶 taki pewny, czy nale偶a艂o obra膰 t臋 drog臋. Zerkn膮艂 na sklepienie, dostrzeg艂 miejsce, w kt贸rym 艂膮czy艂y si臋 dwa stalaktyty, tworz膮ce odwr贸cony 艂uk, i zakr臋ci艂 hakiem nad g艂ow膮.

Nie tra膰 mojej cieniutkiej liny! 鈥 zaprotestowa艂 Oliver, ale zanim zd膮偶y艂 doko艅czy膰, Luthien wykona艂 rzut.

Hak wylecia艂 przez szczelin臋 w sklepieniu i wyl膮dowa艂 po drugiej stronie. Luthien napi膮艂 lin臋. Stawia艂a nale偶yty op贸r.

Teraz mo偶emy przechodzi膰 鈥 wyja艣ni艂 Luthien. Oliver wzruszy艂 ramionami i pu艣ci艂 towarzysza przodem. 艢cie偶ka na skraju jeziora zaprowadzi艂a ich wprost na wyst臋p skalny, po kt贸rym szli miarowym, cho膰 powolnym krokiem. Przez kilka minut jeziorko by艂o bardzo spokojne, ale wkr贸tce Oliver zauwa偶y艂, 偶e doln膮 cz臋艣膰 kamiennego muru podmywaj膮 ledwo widoczne kr臋gi wody.

Szybciej 鈥 szepn膮艂 nizio艂ek.

Luthien i tak ju偶 znacznie zwi臋kszy艂 tempo. W wielu miejscach szeroko艣膰 wyst臋pu nie przekracza艂a kilkudziesi臋ciu centymetr贸w, a nier贸wna 艣ciana niekiedy sprawia艂a, 偶e m艂odzieniec musia艂 pochyla膰 si臋, 偶eby nie nadzia膰 si臋 na grube iglice.

W kilka minut p贸藕niej us艂yszeli, 偶e woda silniej uderza o podstaw臋 muru, potwierdzaj膮c obawy Olivera. Nast臋pnie, jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w dalej, zacz臋艂a si臋 pieni膰 i bulgota膰.

Co to? 鈥 zapyta艂 z niedowierzaniem Oliver, gdy kilkumetrowy s艂up wody wystrzeli艂 w powietrze, jakby co艣 pod powierzchni膮 gwa艂townie j膮 wypchn臋艂o.

Po chwili tafla bajora wyg艂adzi艂a si臋, lecz nizio艂ek i Luthien u艣wiadomili sobie, 偶e patrz膮 nie na powierzchni臋 zbiornika wodnego, lecz na wypuk艂膮 skorup臋 gigantycznego 偶贸艂wia.

Nizio艂ek zapiszcza艂, a Luthien usi艂owa艂 przyspieszy膰. Wielka bestia zbli偶a艂a si臋 do nich. Wystawi艂a wysoko nad wod臋 艂eb, z tak du偶ym otworem g臋bowym, 偶e da艂aby rad臋 po艂kn膮膰 biednego Olivera w ca艂o艣ci, i 艣ledzi艂a niezdarne ruchy podr贸偶nik贸w.

Nagle 艂eb na nieprawdopodobnie d艂ugiej szyi wynurzy艂 si臋 kilka metr贸w od wyst臋pu skalnego. Oliver znowu wrzasn膮艂 i przywar艂 do muru, wywijaj膮c rapierem. 呕贸艂w chybi艂. Mia艂 w paszczy tylko od艂upany przez siebie fragment ska艂y!

Zwaliste cielsko gada przekr臋ci艂o si臋, 偶eby nad膮偶y膰 za Oliverem. Kiedy 偶贸艂w znowu ruszy艂 naprz贸d, nizio艂ek zacz膮艂 robi膰 unik, ale Luthien, kt贸ry przybieg艂 z drugiej strony, natychmiast zagarn膮艂 go w swoje mocne ramiona.

Wyst臋p skalny by艂 zbyt w膮ski na tego rodzaju manewry, lecz m艂odzieniec nawet nie pr贸bowa艂 zachowa膰 r贸wnowagi. Odskoczy艂 tu偶 przed rozp臋dzonym 艂bem 偶贸艂wia, trzymaj膮c si臋 mocno i Olivera, i liny. 呕贸艂w gwa艂townie machn膮艂 g艂ow膮 w bok, ale nie pod k膮tem, kt贸ry by艂by odpowiedni dla zaciskaj膮cych si臋 szcz臋k, i chocia偶 zawzi臋cie uderza艂 Luthiena, spychaj膮c obu towarzyszy, to jednak nie zdo艂a艂 si臋 w niego wgry藕膰.

Szcz臋艣ciarz z tego 偶贸艂wia! 鈥 zawo艂a艂 Oliver, z wi臋ksz膮 odwag膮, gdy偶 szybko wydostawa艂 si臋 poza zasi臋g paszczy potwora. 鈥 Zrobi艂bym z ciebie wyborn膮 zup臋, tak膮 jak膮 jadamy w Gaskonii!

Zatoczyli szeroki 艂uk i kr膮偶yli blisko miejsca, w kt贸rym pierwszy raz ujrzeli jezioro. Potem wykonali p臋tl臋 i zsun臋li si臋 na drug膮 stron臋. Dla Luthiena taka rozko艂ysana lina nie by艂a 偶adn膮 nowo艣ci膮; jako ch艂opiec sp臋dza艂 ka偶de lato, hu艣taj膮c si臋 na sznurze nad ukrytymi zatoczkami w pobli偶u Dun Varna. Teraz wprawdzie post膮pi艂 m膮drze i zanim skoczy艂 z p贸艂ki skalnej z艂apa艂 lin臋 w mo偶liwie wysoko po艂o偶onym punkcie, ale i tak obaj zanurzyliby si臋 w wodzie, gdyby zbli偶yli si臋 do miejsca tu偶 pod hakiem. Tylko si艂a rozp臋du, nieopatrznie nadanego im przez wal膮cego g艂ow膮 偶贸艂wia, uchroni艂a ich od tego losu. Luthien jednak wci膮偶 musia艂 podkurcza膰 nogi, 偶eby ich nie zamoczy膰.

Kiedy zacz臋li zawraca膰, Luthien nieco zsun膮艂 si臋 po linie, 偶eby zwi臋kszy膰 rozmach. W ko艅cu musia艂 j膮 pu艣ci膰. Porwa艂 ze sob膮 Olivera i obaj spadli z wysoko艣ci kilku metr贸w na p艂ycizn臋 w pobli偶u 偶贸艂tawej, g膮bczastej ziemi na drugim brzegu jeziora.

Pierwszy wsta艂 Luthien. Chwyci艂 lin臋 i poci膮gn膮艂 j膮 ze sob膮 na maksymaln膮 d艂ugo艣膰. Potkn膮艂 si臋 i omal nie pu艣ci艂 sznura. Instynktownie odrzuci艂 go w stron臋 skupiska du偶ych ska艂. Szcz臋艣cie sprzyja艂o m艂odzie艅cowi, gdy偶 lina zahaczy艂a o ska艂y i nie ze艣lizgn臋艂a si臋 z powrotem do wody. Luthien odzyska艂 r贸wnowag臋 i panowanie nad sob膮. Ruszy艂 do liny, Oliver za艣 pobieg艂 za nim do tylnego wyj艣cia.

Jednak po chwili Luthien musia艂 si臋 zatrzyma膰, poniewa偶 niedaleko od niego 偶贸艂w znowu wynurzy艂 艂eb z wody. Ku zdumieniu m艂odzie艅ca bestia otworzy艂a szeroko g臋b臋 i wypu艣ci艂a ob艂ok pary.

Luthien pad艂 na ziemi臋. Ratunek zawdzi臋cza艂 otaczaj膮cym go g艂azom, na kt贸rych skupi艂a si臋 si艂a pal膮cego oddechu. Wsta艂 spocony, z wypiekami na twarzy, i pogna艂 w kierunku Olivera, kt贸ry dawa艂 mu rozpaczliwe znaki przy wyj艣ciu. Pop臋dzili do korytarza. Zatrzymali si臋 tylko raz, 偶eby zerkn膮膰 za siebie, na wod臋.

Bajoro znowu znieruchomia艂o i nie by艂o w nim wida膰 gigantycznego 偶贸艂wia.

Moja lina? 鈥 zapyta艂 Oliver, patrz膮c na zaczepiony o ska艂y sznur.

W drodze do wyj艣cia 鈥 odpar艂 Luthien.

Mo偶emy jej potrzebowa膰.

To id藕 po ni膮.

Oliver spojrza艂 niepewnie na lin臋, a nast臋pnie na zwodniczo spokojne jezioro.

W drodze do wyj艣cia 鈥 zgodzi艂 si臋, chocia偶 i on, i Luthien 偶ywili nadziej臋 na znalezienie innej drogi powrotu do tunelu czarnoksi臋偶nika.

Zachowanie nizio艂ka uleg艂o radykalnej zmianie, gdy dwaj towarzysze oddalili si臋 od jeziora. W臋dr贸wka po tej stronie sprawia艂a mniej trudno艣ci. Pod艂o偶e jaskini by艂o wzgl臋dnie p艂askie, pozbawione stalagmit贸w i od艂amk贸w skalnych.

Teraz wiemy, jakie problemy mieli nasi poprzednicy 鈥 rzek艂 Oliver z nadziej膮 w g艂osie, niemal radosnym tonem. 鈥 A my zostawili艣my t臋 besti臋 w jeziorze.

W jeziorze, kt贸re jeszcze raz b臋dziemy musieli przekroczy膰 鈥 przypomnia艂 mu Luthien.

Mo偶e tak 鈥 przyzna艂 Oliver 鈥 a mo偶e nie. B膮d藕 pewny, 偶e kiedy odnajdziemy najcenniejsz膮 rzecz tego czarnoksi臋偶nika, on przyjdzie po nas.

Czy bra艂e艣 pod uwag臋 to, 偶e ta rzecz mo偶e si臋 znajdowa膰 w jeziorze? 鈥 odpowiedzia艂 pytaniem Luthien. Nie uwa偶a艂, 偶e nadesz艂a ju偶 pora na 艣wi臋towanie tego, 偶e wszystkie niebezpiecze艅stwa s膮 za nimi.

Oliver nie odpowiedzia艂 m艂odzie艅cowi wprost. Zacz膮艂 co艣 mamrota膰 o 鈥炁偱寄卌ych czarnoksi臋偶nikach鈥 i szydzi膰 z przekonania, i偶 jaskini臋 zamkni臋to po to, by z艂apa膰 w pu艂apk臋 kr贸la cyklop贸w. Ta cicha tyrada trwa艂a wiele minut. Tymczasem przyjaciele min臋li kilkana艣cie niczym nie wyr贸偶niaj膮cych si臋 komnat i przyleg艂ych korytarzy. Oliver poszerzy艂 list臋 powod贸w do utyskiwania na 鈥瀔upczyk贸w鈥, 鈥瀙seudokr贸li鈥 i kilkunastu innych osobnik贸w, o kt贸rych Luthien nigdy nie s艂ysza艂. Mimo to m艂ody Bedwyr pozwala艂 Oliverowi kontynuowa膰, wiedz膮c, 偶e i tak nie zdo艂a uciszy膰 nizio艂ka.

Skuteczny w tym wzgl臋dzie okaza艂 si臋 dopiero widok w wielkim, przypominaj膮cym kopu艂臋 pomieszczeniu.

Oliver i Luthien stan臋li jak wryci. 艢wiat艂o pochodni odbija艂o si臋 od g贸ry z艂ota, srebra, klejnot贸w i kamieni szlachetnych, jakich 偶aden z nich dotychczas nie ogl膮da艂. Jeden stos srebra i z艂ota, o wysoko艣ci dw贸ch doros艂ych m臋偶czyzn, by艂 usiany l艣ni膮cymi kryszta艂ami i drogocennymi wyrobami 鈥 takimi jak puchary czy wysadzana klejnotami zastawa sto艂owa 鈥 zapewne wykonanymi przez krzaty. Obaj podr贸偶nicy weszli do komnaty jak pogr膮偶eni w transie.

Oliver potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby chcia艂 zwalczy膰 oszo艂omienie, i podbieg艂 do stosu. Zacz膮艂 napycha膰 sobie kieszenie, podrzuca膰 monety w powietrze i gramoli膰 si臋 na g贸r臋, demonstruj膮c niezwyk艂膮 rado艣膰.

Przyszli艣my tu po okre艣lon膮 rzecz 鈥 przypomnia艂 mu Luthien 鈥 i nigdy st膮d nie wyjdziemy, je艣li b臋dziemy ob艂adowani.

Jednak Oliver nie zwa偶a艂 na jego s艂owa, a Luthien musia艂 w ko艅cu przyzna膰, 偶e porzucenie takiego bogactwa by艂oby nieuzasadnione. Nie zauwa偶y艂 innych wyj艣膰 z komnaty, do kt贸rej wkroczyli najbardziej odkryt膮 i dost臋pn膮 tras膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e maj膮 przed sob膮 albo skarbiec 偶贸艂wia 鈥 kt贸ry chyba nie pod膮偶a艂 za nimi 鈥 albo skarbiec od dawna nie偶yj膮cego kr贸la, by膰 mo偶e cyklopa, o kt贸rym wspomina艂 Brind鈥橝mour. Jednak ojciec Luthiena zawsze mawia艂: 鈥濶ajpierw obowi膮zki鈥, a jego rada wydawa艂a si臋 szczeg贸lnie przydatna w momencie, gdy doko艂a by艂o tyle pokus.

Ber艂o, Oliverze! 鈥 zawo艂a艂 jeszcze raz Luthien. 鈥 Potem mo偶esz si臋 zabawi膰.

Siedz膮cy na najwi臋kszej g贸rze monet nizio艂ek, najszcz臋艣liwszy ze wszystkich z艂odziei, zatka艂 uszy odzianymi w zielone r臋kawice kciukami, pomacha艂 palcami i pokaza艂 Luthienowi j臋zyk.

M艂odzieniec ju偶 mia艂 go znowu zbeszta膰, gdy co艣 przyku艂o jego uwag臋. Po swojej prawej r臋ce, na innym stosie kosztowno艣ci, zauwa偶y艂 du偶膮 torb臋 z sukna. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jeszcze przed chwil膮 jej tam nie by艂o.

Jego wzrok pow臋drowa艂 ku stosowi, a potem wy偶ej, w stron臋 sufitu, w poszukiwaniu jakiej艣 belki, z kt贸rej torba mog艂aby spa艣膰. Niczego takiego nie by艂o wida膰. Luthien nie by艂 tym zaskoczony. Przecie偶 gdyby worek spad艂 lub ze艣lizgn膮艂 si臋 po stosie pieni臋dzy, z pewno艣ci膮 rozleg艂by si臋 jaki艣 ha艂as. M艂odzieniec wzruszy艂 ramionami, zrobi艂 kilka krok贸w i pochyli艂 si臋 nad torb膮. Szturchn膮艂 j膮 mieczem, a potem wsadzi艂 go w sznur 艣ci膮gaj膮cy torb臋 i przesun膮艂 w prz贸d i w ty艂. Wykluczywszy pu艂apk臋, odstawi艂 pochodni臋, chwyci艂 torb臋 i otworzy艂 j膮.

Zobaczy艂 pi臋kn膮, karmazynow膮 peleryn臋, kt贸rej barwa nawet pomimo nik艂ego blasku pochodni przewy偶sza艂a sw膮 intensywno艣ci膮 wszystko, co do tej pory ogl膮da艂 m艂ody Bedwyr. Opr贸cz tego znalaz艂 prostok膮tny kawa艂ek drewna: dwa r贸wnolegle u艂o偶one patyki, kt贸rych ko艅ce wygina艂y si臋 w przeciwnych kierunkach. Gdy tylko Luthien wyci膮gn膮艂 贸w przedmiot i zobaczy艂 jego zawiasy, poj膮艂, 偶e ma do czynienia z 艂ukiem. Roz艂o偶y艂 bro艅, ustawi艂 elementy i odszuka艂 zwisaj膮c膮 ze sznurka zatyczk臋, kt贸ra spoczywa艂a w 艣rodkowym naci臋ciu i zabezpiecza艂a 艂uk. Ma艂a przegr贸dka na jednym ko艅cu broni skrywa艂a cienk膮 i mocn膮 ci臋ciw臋.

Luthien wyci膮gn膮艂 jedwabist膮 peleryn臋 i owin膮艂 ni膮 ramiona, a nawet za艂o偶y艂 kaptur. Nast臋pnie podni贸s艂 torb臋 i uwa偶nie j膮 obejrza艂, 偶eby sprawdzi膰, czy s膮 w niej inne godne uwagi przedmioty.

By艂a pusta, ale po chwili, pod ni膮, m艂odzieniec zauwa偶y艂 ma艂y, zgrabny ko艂czan, i to na pasku zrobionym w taki spos贸b, 偶e nosi艂o si臋 go raczej na biodrze ni偶 na plecach. W ko艂czanie znajdowa艂o si臋 zaledwie kilka strza艂. Obok le偶a艂a jeszcze jedna, d艂u偶sza strza艂a, do艣膰 osobliwym wygl膮dzie: drzewce na odcinku kilkunastu centymetr贸w tu偶 pod grotem mia艂o walcowaty kszta艂t i by艂o niemal tak grube jak przedrami臋 Luthiena. O dziwo, kiedy m艂ody Bedwyr wzi膮艂 do r臋ki t臋 strza艂臋, wcale si臋 nie przechyli艂a. Obejrza艂 j膮 uwa偶niej zobaczy艂, 偶e naci臋ta ko艅c贸wka jest wykonana z metalu, a nie z drewna, stanowi膮c przeciwwag臋 dla grubego odcinka przy czubku. Mimo to Luthien w膮tpi艂, czy m贸g艂by wystrzeli膰 daleko tak grub膮 i ci臋偶k膮 strza艂臋.

Chodzi ci o ber艂o tego czarnoksi臋偶nika? 鈥 wykrzykn膮艂 Oliver, wyrywaj膮c go z zamy艣lenia. 鈥 Luthien?

Luthien 艣ci膮gn膮艂 kaptur i pogna艂 do du偶ego stosu, kt贸ry Oliver przetrz膮sa艂 za pomoc膮 d臋bowej tyczki.

Ach, jeste艣 鈥 zauwa偶y艂 nizio艂ek. Zerkn膮艂 podejrzliwie na Luthiena. M艂ody Bedwyr po艂o偶y艂 jedn膮 r臋k臋 na biodrze, w drugiej trzyma艂 dziwny 艂uk i przybiera艂 rozmaite pozy, stoj膮c tak przed towarzyszem w nowym p艂aszczu.

Oliver uni贸s艂 r臋ce, nie wiedz膮c, co powiedzie膰.

Teraz m贸g艂bym si臋 zabawi膰 鈥 rzek艂 w ko艅cu i zsun膮艂 si臋 na d贸艂 po lewej stronie Luthiena.

Zatrzyma艂 si臋 nagle i uwa偶nie popatrzy艂 na pod艂og臋. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi cienie grupy ludzi, kt贸rzy podnosili r臋ce, jakby chcieli odegna膰 jakie艣 niebezpiecze艅stwo. Oliver pochyli艂 si臋, 偶eby dotkn膮膰 cienistych zjaw i z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e sk艂adaj膮 si臋 z popio艂u.

Wiesz 鈥 zacz膮艂 nizio艂ek, wyprostowuj膮c si臋 i ogl膮daj膮c na Luthiena. 鈥 W Gaskonii opowiadamy sobie ba艣nie o skarbach takich jak ten, i za ka偶dym razem pojawia si臋 w nich...

Nagle wielka g贸ra z艂ota i srebra przemie艣ci艂a si臋 i rozpad艂a. Monety brz臋cza艂y i odbija艂y si臋 od ka偶dego miejsca w du偶ej komorze. Po chwili Oliver i Luthien spojrzeli w oczy bardzo rozgniewanemu smokowi.

No w艂a艣nie 鈥 doko艅czy艂 nizio艂ek, wskazuj膮c pot臋偶n膮 besti臋. 鈥 Co艣 takiego.



Rozdzia艂 11

BALTHAZAR


Luthien by艂 przyzwyczajony do s膮siedztwa ocean贸w, w kt贸rych p艂ywa艂y ogromne wieloryby, widywa艂 cielska gigant贸w, kt贸rych zabijali w g贸rach 偶o艂nierze jego ojca, i omal nie zosta艂 rozdarty na strz臋py przez monstrualnie wielkiego 偶贸艂wia w komnacie, kt贸r膮 niedawno opu艣ci艂. Poza tym, jak ca艂a m艂odzie偶 Eriadoru i Avon, nas艂ucha艂 si臋 opowie艣ci o smokach i dzielnych ludziach, kt贸rzy je u艣miercali. Jednak 偶adna z tych rzeczy nie mog艂a przygotowa膰 m艂odego Bedwyra na to, co ujrza艂.

Wielki smok powoli rozprostowa艂 si臋 鈥 mia艂 chyba ponad trzydzie艣ci metr贸w d艂ugo艣ci 鈥 i d藕wign膮艂 na przednie nogi, tak 偶e jego sylwetka zamajaczy艂a wysoko nad biednym Oliverem. 呕贸艂to-zielone 艣lepia bestii 艣wieci艂y jak latarnie morskie, p艂on臋艂y wewn臋trznym ogniem, za艣 czerwono-z艂ote 艂uski, ozdobione monetami i kamieniami szlachetnymi, kt贸re wbi艂y si臋 w cielsko potwora podczas d艂ugiego snu, by艂y mocne jak 偶elazna 艣ciana.

Przera偶ony Luthien zastanawia艂 si臋, iloma rodzajami broni dysponuje owo monstrum. Ju偶 same pazury wygl膮da艂y tak, jakby mo偶na by艂o rozbi膰 nimi kamie艅, a liczne, d艂ugie jak miecz Luthiena z臋by po艂yskiwa艂y niczym ko艣膰 s艂oniowa, na rogi bestii za艣 da艂oby si臋 nadzia膰 trzech ludzi naraz. M艂ody Bedwyr nas艂ucha艂 si臋 historii o ognistym oddechu smoka, dlatego teraz wiedzia艂, co roztopi艂o rud臋 w 艣cianach mijanego przez nich wcze艣niej pomieszczenia, i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to nie 偶贸艂w zniszczy艂 tamte stalagmity. Sprawi艂 to smok, kt贸ry przed czterystu laty chcia艂 wy艂adowa膰 frustracj臋 wywo艂an膮 przymusowym odosobnieniem.

A teraz sta艂 przed Oliverem i kipia艂 z w艣ciek艂o艣ci.

NAPCHA艁E艢 SOBIE KIESZENIE MOIMI KLEJNOTAMI, Z艁ODZIEJASZKU! 鈥 rykn臋艂a bestia, g艂osem tak pot臋偶nym, 偶e kapelusz Olivera zosta艂 zdmuchni臋ty do ty艂u.

Oliver pod艣wiadomie w艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni. Zachowa艂 do艣膰 zimnej krwi, by odskoczy膰 od spopielonych resztek i trzyma膰 si臋 z dala od jedynego miejsca w komnacie, gdzie prawie nie by艂o smoczych skarb贸w.

Luthien otwar艂 usta, zaszokowany tym, 偶e gad przem贸wi艂. Oczywi艣cie w dawnych opowie艣ciach smoki rozmawia艂y z herosami, ale Luthien s膮dzi艂, 偶e w ten spos贸b bajarze urozmaicali legendy. To, 偶e us艂ysza艂 takiego potwora, 偶e ta gigantyczna skrzydlata jaszczurka m贸wi艂a j臋zykiem tubylc贸w, by艂o dla niego najbardziej zdumiewaj膮cym prze偶yciem.

NO? 鈥 ci膮gn臋艂a bestia, wci膮偶 patrz膮c tylko na Olivera, jakby jeszcze nie dostrzeg艂a Luthiena. 鈥 NIE CHCESZ B艁AGA膯 POT臉呕NEGO BALTHAZARA O DAROWANIE SWOJEGO GODNEGO POLITOWANIA 呕YCIA?

Chc臋 tylko patrze膰 na wspania艂o艣膰, jaka ukazuje si臋 moim oczom 鈥 odpar艂 nagle Oliver. 鈥 My艣la艂em, 偶e odnajd臋 tu tylko skarb, i to rzeczywi艣cie by艂o wspania艂e. Tak, nadzwyczajnie wspania艂e.

Luthien nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e nizio艂ek w og贸le wspomina o skarbie, zw艂aszcza 偶e mia艂 go pe艂ne kieszenie. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Oliver zdo艂a艂 przem贸wi膰 do tego olbrzyma!

Ale to nie my艣l o twoim skarbie sprowadzi艂a mnie tutaj, pot臋偶ny Balthazarze 鈥 ci膮gn膮艂 nizio艂ek, sil膮c si臋 na swobodny ton. 鈥 Oczywi艣cie przyby艂em tu, by b艂aga膰 o ujrzenie ciebie. By moje oczy mog艂y si臋 rozkoszowa膰 wspania艂o艣ci膮 legendy. Spa艂e艣 ca艂e wieki 鈥 w dzisiejszych czasach nie osta艂o si臋 a偶 tak wiele smok贸w.

GDYBY BY艁O WI臉CEJ SMOK脫W, ZAPEWNE MIELIBY艢MY MNIEJ Z艁ODZIEI! 鈥 odpar艂 smok.

Tym razem Luthien wyczu艂 w g艂osie potwora odrobin臋 spokoju, jak gdyby komplementy Olivera wywar艂y na niego pewien wp艂yw. M艂ody Bedwyr s艂ysza艂 r贸wnie偶 o pr贸偶no艣ci smok贸w. Wed艂ug opowie艣ci, im wi臋kszy by艂 smok, tym wi臋ksz膮 odznacza艂 si臋 zarozumia艂o艣ci膮.

Musz臋 pokornie zgodzi膰 si臋 z twymi s艂owami 鈥 przyzna艂 Oliver i zacz膮艂 opr贸偶nia膰 kieszenie. Monety i klejnoty odbija艂y si臋 od pod艂ogi u jego st贸p. 鈥 Ale nie wiedzia艂em, 偶e nadal b臋dziesz w tej okolicy. Znalaz艂em tylko 偶贸艂wia 鈥 w jeziorze niedaleko st膮d. Nie taka zn贸w wielka bestia, ale poniewa偶 nigdy nie widzia艂em smoka, pomy艣la艂em, 偶e by膰 mo偶e to jeste艣 ty.

Luthien wytrzeszczy艂 oczy, podobnie jak smok, i pomy艣la艂, 偶e Balthazar zaraz wysunie sw膮 w臋偶ow膮 szyj臋 do przodu i po艂knie nizio艂ka.

Mo偶esz sobie wyobrazi膰, jak wielkie prze偶y艂em rozczarowanie 鈥 ci膮gn膮艂 Oliver, nie daj膮c bestii czasu na jakikolwiek manewr. 鈥 Tak wiele s艂ysza艂em o Balthazarze. Pomy艣la艂em, 偶e je艣li jeste艣 owym 偶贸艂wiem, nie zas艂ugujesz na taki skarb. Teraz oczywi艣cie dostrzegam sw贸j b艂膮d. 鈥 Nizio艂ek wepchn膮艂 r臋k臋 do kieszeni i wyj膮艂 z niej du偶y kamie艅 szlachetny, jakby chcia艂 podkre艣li膰 swoje s艂owa, a potem spokojnie cisn膮艂 go na najbli偶szy stos kosztowno艣ci.

Balthazar powoli ko艂ysa艂 g艂ow膮 tam i z powrotem, nie wiedz膮c, jak powinien zareagowa膰. Na chwil臋 zastyg艂 w bezruchu i zacz膮艂 w臋szy膰. Najwyra藕niej wyczu艂 jaki艣 dziwny zapach.

Nie pragn臋 narusza膰 twojego skarbu i nie pragn臋 zak艂贸ca膰 ci snu 鈥 szybko doda艂 Oliver. Zachowanie spokoju przychodzi艂o mu z coraz wi臋kszym trudem. 鈥 Przyby艂em tu, 偶eby popatrze膰 na ciebie, 偶eby m贸c ujrze膰 prawdziwego smoka w ca艂ej krasie cho膰 je...

K艁AMCA! 鈥 hukn膮艂 Balthazar, tak g艂o艣no, 偶e Luthiena a偶 zabola艂y uszy. 鈥 K艁AMCA I Z艁ODZIEJ!

Je艣li b臋dziesz na mnie dmucha艂, z pewno艣ci膮 zniszczysz poka藕n膮 cz臋艣膰 swego z艂ota! 鈥 odkrzykn膮艂 nizio艂ek, dyskretnie zbli偶aj膮c si臋 do kupki monet. 鈥 Czy jestem wart takiej ceny?

Ale Balthazar nie wydawa艂 si臋 szczeg贸lnie przej臋ty swoim skarbem. Luthien odni贸s艂 nawet wra偶enie, 偶e gad u艣miecha si臋. Balthazar odwr贸ci艂 艂eb i zmieni艂 troch臋 pozycj臋, tak 偶e jego pot臋偶ne brzuszysko znalaz艂o si臋 na wysoko艣ci nizio艂ka, a potem zgarbi艂 opancerzone ramiona, przez co jego szyja cz臋艣ciowo si臋 zwin臋艂a.

I nagle bestia wyprostowa艂a si臋 i znowu zacz臋艂a w臋szy膰. Po chwili szarpn臋艂a sw贸j wielki 艂eb 鈥 tak szybko, 偶e pod Luthienem a偶 si臋 ugi臋艂y nogi 鈥 i skierowa艂a sw贸j przenikliwy wzrok na m艂odzie艅ca.

Luthien zastyg艂 w bezruchu. Sparali偶owa艂 go strach, jakiego jeszcze nigdy przedtem nie zazna艂. Odczuwa艂 skutki opiewanego w legendach smoczego spojrzenia, hipnotyzuj膮cy l臋k, cz臋sto przypadaj膮cy w udziale tym, kt贸rzy popatrzyli prosto w 艣lepia takiej bestii. Tyle, 偶e m艂ody Bedwyr dotychczas nie w pe艂ni pojmowa艂 owe opowie艣ci, podobnie jak te, 偶e smok potrafi m贸wi膰.

Teraz przekona艂 si臋 o ich prawdziwo艣ci. Rozgor膮czkowany umys艂 podpowiada艂, 偶eby rzuci膰 bro艅 i ucieka膰, i Luthien naprawd臋 chcia艂 uciec, ale jego cia艂o odmawia艂o pos艂usze艅stwa.

Smok znowu spojrza艂 na Olivera, kt贸ry dziwnie patrzy艂 w kierunku Luthiena.

KTO JEST Z TOB膭? 鈥 zapyta艂a bestia.

Nikt 鈥 odpar艂 stanowczo Oliver.

Luthien nie rozumia艂 ich s艂贸w 鈥 przecie偶 i smok, i Oliver patrzyli wprost na niego!

K艁AMCA! 鈥 rykn臋艂a bestia.

Ju偶 to m贸wi艂e艣 鈥 odpar艂 Oliver. 鈥 Co mamy teraz zrobi膰? Zwr贸ci艂em tw贸j skarb i nasyci艂em oczy twoj膮 wspania艂o艣ci膮. Zjesz mnie, czy mam odej艣膰 i opowiedzie膰 艣wiatu, jak wspania艂ym zaiste jeste艣 smokiem?

Smok troch臋 si臋 cofn膮艂, wyra藕nie zak艂opotany.

Nie widziano ci臋 od czterystu lat 鈥 wyja艣ni艂 Oliver. 鈥 Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e o Balthazarze m贸wi si臋 mniej. Oczywi艣cie, gdybym st膮d wyszed艂, m贸g艂bym wskrzesi膰 legendy.

Sprytny Oliver鈥 鈥 pomy艣la艂 Luthien, i w tym momencie jego podziw dla nizio艂ka wzr贸s艂 stukrotnie. Ju偶 sam fakt, 偶e zdo艂a艂 si臋 odezwa膰 mimo straszliwego spojrzenia bestii, robi艂 na Luthienie wielkie wra偶enie, tym bardziej i偶 przera偶ony m艂odzieniec sam mia艂 ca艂kowicie suche usta.

Smok wyda艂 przeci膮g艂y i cichy pomruk. Wessa艂 powietrze, sprawiaj膮c, 偶e kapelusz Olivera zsun膮艂 si臋 na w艂a艣ciwe miejsce.

Ach, ach! 鈥 droczy艂 si臋 nizio艂ek, gro偶膮c przeciwnikowi palcem. 鈥 Przesta艅 tak oddycha膰, bo zniszczysz wi臋kszo艣膰 swoich drogocennych monet ze z艂ota i srebra.

Luthien nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Mia艂 wra偶enie, 偶e nizio艂ek kontroluje sytuacj臋. To doda艂o m艂odzie艅cowi si艂 i wkr贸tce u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ju偶 nic nie parali偶uje jego ruch贸w.

Jednak kiedy obcuje si臋 ze smokami, pozory cz臋sto myl膮. Balthazar starannie analizowa艂 sytuacj臋, a nawet rozwa偶a艂 propozycj臋 nizio艂ka, dotycz膮c膮 o偶ywienia jego legendy. Takie opowie艣ci z pewno艣ci膮 zach臋ci艂yby rozmaitych niedosz艂ych bohater贸w i poszukiwaczy skarb贸w do nawiedzenia smoczej siedziby. Balthazar zastanawia艂 si臋, czy w艂a艣nie w taki spos贸b m贸g艂by wreszcie zako艅czy膰 swoje uwi臋zienie: ponownie lata膰 po krainie i 偶ywi膰 si臋 ca艂ymi wioskami ludzi.

Ostatecznie jednak leniwy Balthazar uzna艂, 偶e w gruncie rzeczy nie ma ochoty nieustannie wstawa膰 i walczy膰 z pocz膮tkuj膮cymi herosami. Poza tym ju偶 wcze艣niej doszed艂 do wniosku, 偶e ten wymuskany nizio艂ek jest 艂garzem i z艂odziejem.

Smok wysun膮艂 艂eb tak szybko i zdecydowanie, 偶e Luthien krzykn膮艂, my艣l膮c, i偶 Oliver zosta艂 po偶arty. Uni贸s艂 艂uk i na艂o偶y艂 dziwn膮 strza艂臋 na ci臋ciw臋.

Tymczasem Oliver, kt贸ry studiowa艂 taktyk臋 walki w najznamienitszych szko艂ach Gaskonii, w艂膮cznie ze sztuczkami stosowanymi przeciw legendarnym bestiom, wcale nie da艂 si臋 zaskoczy膰. Rzuci艂 si臋 do przodu, gdy tylko smok opu艣ci艂 艂eb, jednocze艣nie wyci膮gaj膮c rapier. Odzyskuj膮c r贸wnowag臋, zada艂 pchni臋cie od do艂u, ale westchn膮艂 z rezygnacj膮, bowiem cienkie ostrze tylko si臋 wygi臋艂o i nie zdo艂a艂o przebi膰 smoczego pancerza.

Balthazar stan膮艂 d臋ba. Jego wielki ogon przecina艂 powietrze ze 艣wistem, a sk贸rzaste skrzyd艂a porusza艂y si臋 tak gwa艂townie, 偶e wytwarzany przez nie powiew wiatru przeszkadza艂 Oliverowi i艣膰 i sprawia艂, 偶e jego peleryna 艂opota艂a. Nizio艂ek zmru偶y艂 oczy pod wp艂ywem zajad艂ego ataku i po艂o偶y艂 r臋k臋 na kapeluszu, 偶eby go przytrzyma膰.

Oliver deBurrows zapewne sko艅czy艂by jako smakowity k膮sek w paszczy smoka, gdyby nie Luthien, kt贸ry wypu艣ci艂 strza艂臋, modl膮c si臋 w duchu, by spowodowa艂a jaki艣 nadzwyczajny efekt.

Pocisk lecia艂 w kierunku bestii, ale zboczy艂 pod wp艂ywem wiatru i wydawa艂o si臋, 偶e co najwy偶ej trafi w posadzk臋. Jednak nie dotar艂 tak daleko, tylko nieoczekiwanie wybuchn膮艂 w powietrzu.

Komnat臋 wype艂ni艂 pisk sztucznych ogni i eksploduj膮ce, wielobarwne iskry. Kule sycz膮cego 艣wiat艂a wzbi艂y si臋 w g贸r臋, po chwiejnych trajektoriach; jedna z nich lecia艂a wprost do paszczy smoka, kt贸ry musia艂 usun膮膰 si臋 na bok. Kolejna, czerwona rakieta unios艂a si臋 w powietrze, a jej eksplozji towarzyszy艂 pot臋偶ny huk, kt贸ry wstrz膮sn膮艂 komnat膮 i poprzesuwa艂 monety i klejnoty, tak 偶e omal nie przewr贸ci艂y Luthiena.

Do pog艂os贸w i 艣wist贸w do艂膮czy艂 ryk protestu Balthazara.

Oliver wykaza艂 si臋 przytomno艣ci膮 umys艂u. Podczas ucieczki pochyli艂 si臋 i zgarn膮艂 drewniane ber艂o Brind鈥橝moura. P臋dzi艂 wprost na Luthiena i min膮艂by go, gdyby nie to, 偶e m艂odzieniec wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i chwyci艂 ber艂o, kt贸re przewy偶sza艂o nizio艂ka dwukrotnie.

Oliver krzykn膮艂, jakby go uderzono, po czym szeroko otworzy艂 oczy i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ma do czynienia z Luthienem. Dobrowolnie przekaza艂 mu ber艂o i bieg艂 dalej, 艂api膮c pochodni臋. M艂odzieniec gna艂 tu偶 obok.

Kiedy obaj opuszczali komnat臋, Balthazar znowu rykn膮艂 i wyda艂 gor膮ce tchnienie.

Luthien i Oliver w por臋 znale藕li si臋 za rogiem, ale za艂amane p艂omienie lizn臋艂y ich plecy i sk艂oni艂y do jeszcze szybszego biegu. Kamienny naro偶nik p臋k艂 i stopi艂 si臋. Luthien nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od spojrzenia za siebie, 偶eby zobaczy膰, jak objawia si臋 niepohamowana w艣ciek艂o艣膰 pot臋偶nego smoka. Oliver szarpn膮艂 go z ca艂ej si艂y, podejrzewaj膮c, 偶e przy nawet najdrobniejszej zw艂oce znajd膮 si臋 w 艣rodku kolejnego ognistego podmuchu Balthazara.

W komnacie ze skarbem nie ustawa艂a rakietowa fanfara. Rozp臋dzeni przyjaciele s艂yszeli tak偶e odg艂osy zawzi臋cie 艣cigaj膮cego ich smoka.

Z艁ODZIEJE, NIE MACIE DOK膭D UCIEC! 鈥 zagrzmia艂 Balthazar. Wdar艂 si臋 do korytarza i wczepi艂 pazury w kamie艅, tak 偶eby go odci膮gn膮膰 i jeszcze raz u偶y膰 swego 艣mierciono艣nego oddechu.

Luthiena i Olivera ju偶 tam nie by艂o. Przebiegli korytarzem do nast臋pnej komnaty. Luthien rozwa偶a艂 odwr贸cenie si臋 i wypuszczenie kilku strza艂, ale natychmiast poj膮艂 swoj膮 g艂upot臋, c贸偶 bowiem mog艂yby zdzia艂a膰 niepozorne strza艂y w konfrontacji ze smokiem o tak grubej sk贸rze. M艂odzieniec wyj膮艂 ko艂ek z 艂uku, z艂o偶y艂 bro艅 i wcisn膮艂 j膮 za nowy pas, tu偶 przy ma艂ym ko艂czanie.

Dwaj towarzysze systematycznie zwi臋kszali odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 ich od napastnika, poniewa偶 wielkiemu smokowi trudno by艂o si臋 przeciska膰 przez w膮skie korytarze, w ko艅cu jednak dotarli do podziemnego bajora, gdzie Balthazar z pewno艣ci膮 m贸g艂 nadrobi膰 straty.

Luthien ruszy艂 na prawo, w stron臋 wyst臋pu skalnego, aczkolwiek wiedzia艂, 偶e nie zdo艂aj膮 i艣膰 tak w膮sk膮 艣cie偶k膮, maj膮c na karku Balthazara. Zauwa偶y艂, 偶e lina wci膮偶 znajduje si臋 po tej stronie i nadal jest lu藕no owini臋ta wok贸艂 g艂az贸w, tote偶 skr臋ci艂 i ruszy艂 ku niej.

Trzymaj膮c w jednej d艂oni sznur, a w drugiej ber艂o Brind鈥橝moura, wspi膮艂 si臋 na najwy偶sz膮 ska艂臋, jak膮 zdo艂a艂 znale藕膰, i kaza艂 Oliverowi wej艣膰 sobie na barki.

Musisz wspi膮膰 si臋 wy偶ej, je艣li chcesz przeskoczy膰 na drug膮 stron臋! 鈥 zauwa偶y艂 nizio艂ek.

Luthien rozejrza艂 si臋 doko艂a w poszukiwaniu 偶贸艂wia i wr臋czy艂 ber艂o Oliverowi, po czym z艂apa艂 lin臋 najwy偶ej jak m贸g艂, zgi膮艂 nogi w kolanach i napi膮艂 mi臋艣nie.

Ryk dobiegaj膮cy z korytarza by艂 dla niego wystarczaj膮c膮 zach臋t膮. Skoczy艂 ze ska艂y, tak wysoko jak si臋 da艂o, wspi膮艂 si臋 po linie i podwin膮艂 nogi, 偶eby wraz z Oliverem przenie艣膰 si臋 nad bajorem.

Nie pokonali nawet po艂owy drogi, gdy wlok膮cy si臋 sznur stawi艂 op贸r i spowolni艂 ich ruchy. Nogi Luthiena zanurzy艂y si臋 lekko w wod臋. Wiedz膮c, jakie b臋d膮 tego konsekwencje, zdesperowany pi膮艂 si臋 po linie, 偶eby unikn膮膰 kontaktu z gor膮cym bajorem. Wci膮偶 pami臋ta艂, jak daleko potrafi艂 si臋gn膮膰 gigantyczny 偶贸艂w.

W pewnym momencie, znajduj膮c si臋 tu偶 nad wod膮, stracili si艂臋 rozp臋du; lina odwija艂a si臋, a oni kr臋cili si臋 wraz z ni膮 bezradnie.

Bardzo mi si臋 to nie podoba 鈥 rzek艂 Oliver.

Daj mi ber艂o 鈥 odpar艂 Luthien. Nizio艂ek z zadowoleniem pozby艂 si臋 go i, korzystaj膮c z tego, 偶e mia艂 dwie wolne r臋ce, wspi膮艂 si臋 nieco wy偶ej na barki Luthiena. Zd膮偶y艂 ju偶 doj艣膰 do wniosku, 偶e gdyby 偶贸艂w zaatakowa艂 m艂odzie艅ca, on sam m贸g艂by skoczy膰 bestii na plecy i pop臋dzi膰 w stron臋 brzegu, a potem rzuci膰 si臋 do wody i ocali膰 w艂asne 偶ycie.

Jednak偶e my艣l o pozostawieniu Luthiena by艂a bardzo przykra. Nizio艂ek polubi艂 ju偶 tego dzielnego m艂odzie艅ca.

M艂ody Bedwyr tymczasem owin膮艂 lin臋 wok贸艂 kostek i, przytrzymuj膮c si臋 jej jedn膮 r臋k膮, nieoczekiwanie zacz膮艂 si臋 kr臋ci膰, 偶eby bardziej si臋 rozbuja膰, przez co omal nie str膮ci艂 Olivera z ramion.

Co ty wyrabiasz? 鈥 zapyta艂 nizio艂ek.

Przynajmniej ono b臋dzie bezpieczne 鈥 odpowiedzia艂 Luthien. Wykorzystuj膮c si艂臋 rozp臋du, cisn膮艂 ber艂o Brind鈥橝moura na drugi brzeg. Ber艂o plusn臋艂o w wod臋 tu偶 przy nim i p艂ywa艂o na powierzchni.

My艣la艂em, 偶e zamierza艂e艣 u偶y膰 tej g艂upiej rzeczy! 鈥 zaprotestowa艂 Oliver. I zaraz pisn膮艂, albowiem g艂o艣ny ryk 艣wiadczy艂 o tym, 偶e Balthazar wchodzi do komnaty.

Sk膮d mia艂bym wiedzie膰, jak si臋 u偶ywa czarodziejskiego ber艂a? 鈥 odci膮艂 si臋 Luthien.

Nie m贸g艂by艣 wiedzie膰 鈥 brzmia艂a niespodziewana replika znad brzegu bajora.

Dwaj wisz膮cy na linie towarzysze ujrzeli Brind鈥橝moura, kt贸ry spokojnie pochyla艂 si臋 nad wod膮, 偶eby odzyska膰 sw贸j cenny skarb. Podczas gdy lina kr臋ci艂a si臋, przyjaciele widzieli, jak Balthazar podchodzi do drugiego brzegu.

Z艂apany na linie mi臋dzy czarnoksi臋偶nikiem i smokiem 鈥 zauwa偶y艂 Oliver. 鈥 To nie jest m贸j najlepszy dzie艅.

Luthien mocno 艣cisn膮艂 sznur i pr贸bowa艂 przytrzyma膰 go w miejscu, jednocze艣nie obserwuj膮c to jednego, to drugiego pot臋偶nego przeciwnika. Na widok czarnoksi臋偶nika Balthazar wyda艂 przeci膮g艂y pomruk i Luthien nie w膮tpi艂, 偶e smok dobrze pami臋ta dzie艅 sprzed czterystu laty, kiedy to Brind鈥橝mour wraz z kohortami zamkn膮艂 jaskini臋.

Nam, Gasko艅czykom, czarnoksi臋偶nicy zawsze wydawali si臋 zabawni, a nawet troch臋 poczciwi 鈥 zauwa偶y艂 Oliver. Nie przejawia艂 jednak zbytniego optymizmu pomimo wygl膮du Brind鈥橝moura.

Wracaj do swojej dziury! 鈥 Brind鈥橝mour zawo艂a艂 do smoka.

Z TWOIMI KO艢膯MI! 鈥 brzmia艂a niespecjalnie zaskakuj膮ca odpowied藕.

Brind鈥橝mour zamachn膮艂 si臋 ber艂em, z kt贸rego wystrzeli艂y z trzaskiem czarne pioruny. Zar贸wno Luthien, jak i Oliver wrzasn臋li, my艣l膮c, 偶e zostan膮 wpl膮tani w wymian臋 cios贸w, ale pioruny czarnoksi臋偶nika omin臋艂y ich szerokim 艂ukiem, bezb艂臋dnie trafiaj膮c natomiast w smoka i otaczaj膮ce go g艂azy.

Smok rykn膮艂 w艣ciekle. Ska艂y wybuch艂y, a cz臋艣膰 sklepienia zapad艂a si臋, spowijaj膮c Balthazara tumanem kurzu i od艂amk贸w.

My, Gasko艅czycy, niekiedy mylimy si臋 鈥 przyzna艂 Oliver. W jego serce wst膮pi艂a nadzieja, 偶e to Brind鈥橝mour b臋dzie ostatecznym triumfatorem. Luthien my艣la艂 podobnie.

呕aden z nich nie mia艂 wcze艣niej do czynienia ze smokiem. Gdy tylko czarnoksi臋偶nik u偶y艂 swej energii i skalne od艂amki opad艂y na posadzk臋, Balthazar wyprostowa艂 si臋 i otrz膮sn膮艂. Wygl膮da艂 na jeszcze bardziej rozw艣cieczonego i z pewno艣ci膮 nie odni贸s艂 powa偶nych obra偶e艅. Gdyby nie bezbrze偶ne zdumienie, Luthien wypu艣ci艂by lin臋 i zsun膮艂 si臋 wraz z Oliverem do daj膮cego schronienie bajora, ale by艂 tak zafascynowany przebiegiem wydarze艅, 偶e nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. Tymczasem wielki 艂eb Balthazara wystrzeli艂 do przodu, paszcza za艣 otworzy艂a si臋, posy艂aj膮c strug臋 bia艂ych p艂omieni.

Ale Brind鈥橝mour ju偶 ko艅czy艂 kolejne zakl臋cie i nagle, niby wielka fala, woda mi臋dzy przyjaci贸艂mi i smokiem utworzy艂a 艣cian臋 zaporow膮.

P艂omienie zaskwiercza艂y, jakby na znak protestu, i nad jeziorem unios艂y si臋 ob艂oki pary. Gor膮ce kropelki mocnego oddechu bestii spada艂y na Olivera i Luthiena, kt贸rzy mogli tylko zacisn膮膰 powieki i pr贸bowa膰 przetrwa膰.

Sytuacja ta utrzymywa艂a si臋 przez jakie艣 kilka minut: nie ko艅cz膮cy si臋 oddech Balthazara wysysa艂 z Brind鈥橝moura ca艂膮 jego energi臋. Kiedy Luthien odwa偶y艂 si臋 zerkn膮膰 w stron臋 bajora, zobaczy艂, 偶e wodna 艣ciana nieuchronnie si臋 kurczy. W ko艅cu opad艂a i Luthien by艂 ju偶 pewien, 偶e czeka ich zag艂ada.

Ale i oddech smoka wyczerpywa艂 si臋. Luthien ledwo go dostrzega艂 przez ob艂ok g臋stej pary. Za to s艂ysza艂 plusk wody. Balthazar by艂 coraz bli偶ej.

Co robisz z moj膮 lin膮? 鈥 wysapa艂 Oliver.

Luthien spojrza艂 na nizio艂ka, a potem powi贸d艂 wzrokiem za jego niedowierzaj膮cym spojrzeniem w stron臋 wody i wolnego ko艅ca liny. Wytrzeszczy艂 oczy, gdy偶 zobaczy艂 prawdziwe przedstawienie: Brind鈥橝mour jakim艣 cudem zmieni艂 贸w koniec sznura w 偶ywego w臋偶a, kt贸ry p艂yn膮艂 teraz na drugi brzeg, do czarnoksi臋偶nika.

Woda pod dwoma kompanami spieni艂a si臋.

Wyczarowany z liny w膮偶 wpe艂z艂 na brzeg i, zgodnie z nerwowymi wskaz贸wkami Brind鈥橝moura, okr臋ci艂 si臋 wok贸艂 ska艂y i zacz膮艂 zaciska膰 sploty, dzi臋ki czemu Luthien i Oliver mogli si臋 oddali膰 i od wody, i od 偶贸艂wia.

Oliver spojrza艂 za siebie i omal nie zemdla艂, gdy偶 kilka metr贸w dalej jarzy艂y si臋 paskudne i rozw艣cieczone 艣lepia smoka. Nizio艂ek usi艂owa艂 co艣 powiedzie膰, ale s艂owa ugrz臋z艂y mu w gardle. Zacz膮艂 gor膮czkowo stuka膰 Luthiena po ramieniu.

WITAJ, Z艁ODZIEJU I K艁AMCO 鈥 rzek艂 spokojnie Balthazar.

Luthien nie musia艂 si臋 ogl膮da膰 za siebie; i tak wiedzia艂, 偶e zaraz zostanie zjedzony.

Nagle smok zrobi艂 gwa艂towny ruch. W dole co艣 bardzo g艂o艣no plusn臋艂o. Oliver spojrza艂 w tamtym kierunku, podobnie jak Balthazar, i zobaczy艂, 偶e na wielkiej nodze smoka z trzaskiem zaciska si臋 paszcza 偶贸艂wia. Linka by艂a w tym momencie napr臋偶ona i Luthien zacz膮艂 ni to pe艂za膰, ni to przemyka膰 w stron臋 drugiego brzegu.

Podczas zmaga艅 potwor贸w gor膮ca woda obryzgiwa艂a obu towarzyszy. Smok rykn膮艂 i wypu艣ci艂 powietrze, kt贸re zamieni艂o si臋 w kolejny ob艂oczek pary. Po chwili zaskoczony i zraniony 偶贸艂w wyda艂 ochryp艂y krzyk b贸lu. Luthien w ko艅cu pu艣ci艂 lin臋, gdy偶 dotarli do brzegu i run臋li na pla偶臋. Oliver wci膮偶 kurczowo przywiera艂 do plec贸w i karku przyjaciela.

Biegnijcie! 鈥 ponagla艂 ich Brind鈥橝mour. Czarnoksi臋偶nik rozumia艂, i偶 偶贸艂w nie b臋dzie si臋 d艂ugo opiera艂 takim istotom jak Balthazar. Po raz ostatni obejrza艂 si臋 na jezioro, rzuci艂 czarny piorun energii i pogna艂 za Luthienem. Nast臋pnie stworzy艂 magiczne 艣wiat艂o, gdy偶 Oliver zostawi艂 wci膮偶 p艂on膮c膮 pochodni臋 na drugim brzegu.

Zaledwie ci trzej opu艣cili komnat臋 i z powrotem wgramolili si臋 do usianego po艂amanymi stalagmitami korytarza, us艂yszeli plusk na brzegu i wo艂anie Balthazara:

Z艁ODZIEJE! K艁AMCY!

Teraz krajobraz sprzyja艂 smokowi. Trzej m臋偶czy藕ni musieli si臋 gramoli膰 na przewr贸cone bloki skalne albo kluczy膰 mi臋dzy nimi. Wreszcie Luthien dostrzeg艂 ma艂y niczym pi臋艣膰 wir 艣wietlistej b艂臋kitnej energii, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e bestia depcze im po pi臋tach, i straci艂 wszelk膮 nadziej臋.

Zawodz膮c ob艂膮ka艅czo, Brind鈥橝mour nagle chwyci艂 m艂odzie艅ca za rami臋 鈥 Olivera te偶 鈥 i wszyscy trzej oderwali si臋 od ziemi, by czym pr臋dzej wskoczy膰 w 艣cian臋.

Balthazar rykn膮艂 i wyplu艂 kolejn膮 strug臋 p艂omieni. Oliver wrzasn膮艂 i zas艂oni艂 g艂ow臋, my艣l膮c, 偶e rozbije j膮 o kamienny mur. 艢wiat艂o tunelu rozszerzy艂o si臋, jakby chcia艂o ich zagarn膮膰. W momencie, gdy poczuli na grzbietach smoczy oddech, weszli do czarodziejskiego tunelu.



Rozdzia艂 12

OPOWIE艢CI Z LEPSZYCH CZAS脫W


Kiedy wtoczyli si臋 z powrotem do jaskini czarnoksi臋偶nika, wszyscy trzej w jednej 艣wietlistej kuli, z ich ubra艅 unosi艂y si臋 ma艂e smu偶ki dymu. Wykazuj膮c zdumiewaj膮c膮 zwinno艣膰, Brind鈥橝mour wygramoli艂 si臋 jako pierwszy i powsta艂 ze 艣miechem.

Stary Bathazar b臋dzie si臋 w艣cieka艂 o to przez sto nast臋pnych lat! 鈥 rykn膮艂.

Luthien zmierzy艂 go surowym wzrokiem. Jego kamienna twarz sprawi艂a, 偶e salwy 艣miechu czarnoksi臋偶nika przerodzi艂y si臋 w kaszl膮cy chichot.

M艂ody Bedwyrze 鈥 napomnia艂 go Brind鈥橝mour. 鈥 Doprawdy, musisz si臋 nauczy膰 艣mia膰, kiedy przygoda dobiega ko艅ca. 艢mia膰 si臋, poniewa偶 prze偶y艂e艣, m贸j ch艂opcze! 艢mia膰 si臋, poniewa偶 wykrad艂e艣 ber艂o ze smoczego skarbca...

Nie tylko ber艂o 鈥 poprawi艂 go Oliver, wyjmuj膮c kilkana艣cie klejnot贸w z przepastnych kieszeni.

Tym wi臋kszy pow贸d, by si臋 radowa膰 鈥 zawo艂a艂 Brind鈥橝mour. Oliver zacz膮艂 偶onglowa膰 trzema kamieniami, podziwiaj膮c ich po艂ysk w migotliwym 艣wietle pochodni, Brind鈥橝mour uni贸s艂 za艣 pi臋艣膰, jakby chcia艂 odda膰 honory nizio艂kowi. Luthien mia艂 nadal ponur膮 min臋.

Balthazar? 鈥 zagadn膮艂.

Balthazar? 鈥 powt贸rzy艂 Brind鈥橝mour.

Nazwa艂e艣 tego smoka Balthazarem 鈥 wyja艣ni艂 Luthien. 鈥 Sk膮d wiedzia艂e艣?

Przez kr贸tk膮 chwil臋 Brind鈥橝mour sprawia艂 wra偶enie zak艂opotanego, jak gdyby da艂 si臋 na czym艣 przy艂apa膰.

No, oczywi艣cie obserwowa艂em was przez moj膮 kryszta艂ow膮 kul臋 鈥 odpar艂 tak nagle i tak wylewnym tonem, 偶e Luthien domy艣li艂 si臋, i偶 czarnoksi臋偶nik k艂amie. 鈥 Przecie偶 smok poda艂 swoje imi臋. Oliverowi, ma si臋 rozumie膰.

Zrobi艂 to 鈥 rzek艂 Oliver pod adresem wyra藕nie nie przekonanego m艂odzie艅ca.

Zna艂e艣 imi臋, zanim smok je poda艂 鈥 upiera艂 si臋 Luthien.

Us艂ysza艂 brz臋k. To Oliver zaprzesta艂 偶onglowania i jeden z klejnot贸w upad艂 na kamienn膮 posadzk臋, a Brind鈥橝mour w mgnieniu oka przesta艂 chichota膰. Fetowanie zwyci臋stwa przerodzi艂o si臋 w pe艂n膮 napi臋cia atmosfer臋. Oliver odnosi艂 wr臋cz wra偶enie, i偶 Luthien zaatakuje Brind鈥橝moura.

Twoja opowie艣膰 o cyklopowym kr贸lu by艂a k艂amstwem.

Brind鈥橝mour zareagowa艂 wymuszonym u艣miechem.

Drogi, m艂ody Luthienie Bedwyrze 鈥 zacz膮艂 uroczy艣cie. 鈥 Czy gdybym powiedzia艂 wam, 偶e na drugim ko艅cu magicznego tunelu czeka na was smok, poszliby艣cie?

Bardzo dobry argument 鈥 przyzna艂 Oliver. Zerkn膮艂 na Luthiena. Mia艂 nadziej臋, 偶e jego przyjaciel nie b臋dzie ju偶 dr膮偶y艂 tej kwestii.

Mogli艣my zgin膮膰 鈥 rzek艂 spokojnie Luthien. 鈥 W艂a艣ciwie wys艂a艂e艣 nas tam na pewn膮 艣mier膰.

Brind鈥橝mour wzruszy艂 ramionami. Wydawa艂o si臋, 偶e s艂owa Luthiena nie zrobi艂y na nim wra偶enia. Jego niedba艂e zachowanie jeszcze bardziej rozjuszy艂o m艂odzie艅ca. M艂ody Bedwyr zacisn膮艂 pi臋艣ci, a z jego warg pop艂yn膮艂 ledwie dos艂yszalny pomruk.

Luthien 鈥 szepn膮艂 Oliver, usi艂uj膮c sk艂oni膰 przyjaciela do zachowania racjonalnej postawy. 鈥 Luthien...

Mam przeprosi膰? 鈥 nagle wyrzuci艂 z siebie Brind鈥橝mour z niedowierzaniem. Jego s艂owna ofensywa zwi臋kszy艂a czujno艣膰 Luthiena. 鈥 Czy偶by艣 by艂 takim egoist膮?

M艂odzieniec by艂 zbity z tropu. Nie mia艂 poj臋cia, o czym m贸wi czarnoksi臋偶nik.

Czy wierzysz, 偶e pozwoli艂bym wam dw贸m wkracza膰 na tak niebezpieczny teren bez naprawd臋 wa偶nego powodu? 鈥 ci膮gn膮艂 Brind鈥橝mour, pstrykaj膮c palcami tu偶 przed twarz膮 Luthiena.

A ten tw贸j naprawd臋 wa偶ny pow贸d usprawiedliwia k艂amstwo i jest wart naszego 偶ycia? 鈥 warkn膮艂 Luthien w odpowiedzi.

Tak! 鈥 zapewni艂 go Brind鈥橝mour tonem wykluczaj膮cym jak膮kolwiek w膮tpliwo艣膰. 鈥 S膮 na tym 艣wiecie wa偶niejsze rzeczy ni偶 twoje bezpiecze艅stwo, drogi ch艂opcze.

Luthiena zn贸w zacz膮艂 ogarnia膰 gniew, ale zmitygowa艂 si臋, widz膮c nieobecne spojrzenie b艂臋kitnych oczu czarnoksi臋偶nika.

Czy偶by艣 nie wierzy艂, 偶e codziennie zamartwiam si臋 o tych, kt贸rzy poszli szuka膰 mojego ber艂a przed wami i nie wr贸cili? 鈥 zagadn膮艂 pos臋pnie Brind鈥橝mour.

Luthiena ogarn膮艂 偶al, jakby powaga s艂贸w czarnoksi臋偶nika poruszy艂a jego wra偶liwo艣膰. Spojrza艂 na Olivera, szukaj膮c u niego wsparcia. Zastanawia艂 si臋, czy nie pad艂 ofiar膮 jakiej艣 magicznej sztuczki, ale nizio艂ek r贸wnie偶 sprawia艂 wra偶enie wzruszonego; on tak偶e by艂 pod wp艂ywem emocji czarnoksi臋偶nika.

Czy wiesz, sk膮d czarnoksi臋偶nik czerpie moc? 鈥 zapyta艂 Brind鈥橝mour i nagle wyda艂 si臋 obu towarzyszom bardzo stary. Stary i zm臋czony.

Ze swojego ber艂a? 鈥 odpowiedzia艂 Oliver. By艂o to ca艂kiem rozs膮dne za艂o偶enie, zwa偶ywszy na to, jakie zadanie wykona艂 wraz z Luthienem.

Nie, nie 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Ber艂o s艂u偶y jedynie do koncentracji mocy, jest narz臋dziem, kt贸re pozwala czarnoksi臋偶nikowi skupi膰 si艂y. Ale te si艂y... 鈥 ci膮gn膮艂, pocieraj膮c opuszki palc贸w kciukiem, jakby wyczuwa艂 tajemnicz膮 moc w wyci膮gni臋tej przed siebie r臋ce. 鈥 Wiecie, sk膮d si臋 bior膮?

Luthien i Oliver spojrzeli na siebie pytaj膮co. 呕aden nie umia艂 udzieli膰 odpowiedzi.

Z wszech艣wiata! 鈥 zawo艂a艂 nagle Brind鈥橝mour, tak dono艣nym g艂osem, 偶e obaj przyjaciele cofn臋li si臋 o krok. 鈥 Z ogni s艂o艅ca i energii burzy z piorunami. Z cia艂 niebieskich i z samych niebios!

M贸wisz jak kap艂an 鈥 zauwa偶y艂 sucho Oliver. Jego sarkazm spotka艂 si臋 z nieoczekiwanym entuzjazmem czarnoksi臋偶nika.

Dok艂adnie! 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Kap艂ani. Pradawne bractwo czarnoksi臋偶nik贸w uwa偶a艂o si臋 w艂a艣nie za kap艂an贸w. S艂owo 鈥瀖ag鈥 znaczy przecie偶 鈥瀖臋drzec鈥, a tylko m臋drzec potrafi zg艂臋bi膰 ca艂膮 rzeczywisto艣膰 wszech艣wiata, w wymiarze fizycznym i duchowym, bowiem te dwa wymiary nie s膮 tak bardzo od siebie odleg艂e. Wielu kap艂an贸w nie rozumie tego, co fizyczne. Wielu naszych m艂odych wynalazc贸w nie czuje spraw duchowych. Ale czarnoksi臋偶nik... 鈥 G艂os Brind鈥橝moura rozbrzmiewa艂 echem, a w b艂臋kitnych oczach o nieobecnym spojrzeniu tli艂a si臋 duma. 鈥 Czarnoksi臋偶nik zna oba wymiary, moi ch艂opcy, i zawsze oba bierze pod uwag臋. Ka偶dy czyn fizyczny ma swoje duchowe konsekwencje, a istota fizyczna nie ma innego wyboru, jak tylko s艂ucha膰 w艂asnej duszy. Jak my艣licie, kto zbudowa艂 wielkie katedry? 鈥 zapyta艂 Brind鈥橝mour, maj膮c na my艣li osiem pot臋偶nych budowli, kt贸re sta艂y na Wyspach Morza Avon. Sze艣膰 z nich znajdowa艂o si臋 na Avon, najwi臋ksza w Carlisle i podobna w Princetown. Wyspa Baranduine na zachodzie mia艂a tylko jedn膮 katedr臋, a na Eriadorze taka budowla mie艣ci艂a si臋 w Montfort. Luthien nigdy nie by艂 w Montfort, ale mija艂 to miasto, jad膮c podg贸rzem 呕elaznego Krzy偶a. Z tej perspektywy wszystkie budynki Montfort (a wiele z nich mia艂o imponuj膮ce rozmiary), nawet jedyny zamek tego miasta, wygl膮da艂y jak domki dla lalek w cieniu strzelistych iglic i pot臋偶nych kamiennych przyp贸r masywnej katedry. To by艂o Ministerstwo, jedno z najwi臋kszych 藕r贸de艂 dumy eriadorskiego ludu. Ka偶da rodzina, nawet ta z wysp, mia艂a przodka, kt贸ry pracowa艂 przy wznoszeniu Ministerstwa, i to dziedzictwo sprawi艂o, 偶e Luthien odpar艂 przez zaci艣ni臋te z臋by:

Zbudowali je ludzie.

Powiedzia艂 to gro藕nym tonem, tak jakby chcia艂 sprowokowa膰 Brind鈥橝moura do k艂贸tni. Jednak czarnoksi臋偶nik skwapliwie pokiwa艂 g艂ow膮.

W Gaskonii te偶 鈥 niezw艂ocznie doda艂 Oliver, nie chc膮c, aby jego ojczystej krainie uj臋to jakichkolwiek zas艂ug. Tyle, 偶e nizio艂ek odwiedzi艂 kiedy艣 Montfort i wiedzia艂, i偶 katedry Gaskonii, cho膰 wspania艂e, nie mog艂y si臋 r贸wna膰 z przepychem budowli na wyspach. Ministerstwo zapar艂o nizio艂kowi dech w piersiach, a ludzie powiadali, 偶e co najmniej trzy katedry na po艂udnie od 呕elaznego Krzy偶a by艂y jeszcze wi臋ksze.

Brind鈥橝mour skin膮艂 g艂ow膮, wys艂uchawszy nizio艂ka, a potem znowu zerkn膮艂 na Luthiena.

Ale kto je zaprojektowa艂? 鈥 nalega艂. 鈥 I kto nadzorowa艂 prac臋, pilnuj膮c tylu dzielnych, bezinteresownych ludzi? Z pewno艣ci膮 nie s膮dzisz, 偶e pro艣ci ch艂opi i rybacy, nic nie ujmuj膮c ich szlachetno艣ci, zdo艂aliby zaprojektowa膰 te strzeliste przypory i wielkie okna katedr!?

Luthien nie mia艂 czarnoksi臋偶nikowi za z艂e tych s艂贸w. Zgadza艂 si臋 z jego rozumowaniem.

One by艂y inspiracj膮 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Dan膮 przez Boga. Dan膮 jego kap艂anom.

Nie! 鈥 uci膮艂 czarnoksi臋偶nik stanowczym tonem. 鈥 One by艂y inspiracj膮 duchow膮, dan膮 od Boga 鈥 przyzna艂 鈥 ale to bractwo czarnoksi臋偶nik贸w zaprojektowa艂o katedry, nie za艣 kap艂ani, kt贸rzy p贸藕niej, z naszym szczerym b艂ogos艂awie艅stwem, stali si臋 ich mieszka艅cami. 鈥 Brind鈥橝mour na chwil臋 zamilk艂, westchn膮艂 przeci膮gle. 鈥 Byli艣my wtedy tacy pot臋偶ni 鈥 powiedzia艂 z prawdziwym 偶alem w g艂osie. 鈥 Widzicie, to by艂o nied艂ugo po tym, jak Bruce MacDonald zada艂 cyklopom druzgoc膮c膮 kl臋sk臋. Nasza wiara by艂a niezachwiana, nasz cel jasno wytyczony. Trzymali艣my si臋 tej drogi, nawet gdy zaatakowa艂a nas wielka armia Gaskonii. Ta droga pozwoli艂a nam przetrwa膰 okupacj臋 i ostatecznie zmusi艂a Gasko艅czyk贸w do powrotu na ich ziemie. 鈥 Brind鈥橝mour spojrza艂 w oczy Oliverowi. Nie os膮dza艂 nizio艂ka, lecz po prostu t艂umaczy艂, co zasz艂o. 鈥 Wasi ludzie nie mogli 艂ama膰 naszej wiary w siebie i w Boga.

Mnie m贸wiono, 偶e mieli艣my inne sprawy na po艂udniu 鈥 odpar艂 Oliver 鈥 i dlatego nie mogli艣my trzyma膰 tylu 偶o艂nierzy na Wyspach Morza Avon.

Wasi ludzie nie mieli do艣膰 odwagi, by tam pozosta膰 鈥 rzek艂 spokojnie Brind鈥橝mour. 鈥 Dla Gaskonii nie by艂o w tym ani sensu, ani korzy艣ci. Nigdy nie zdo艂aliby podbi膰 Eriadoru 鈥 to musieli przyzna膰, a zwa偶ywszy na rozprz臋偶enie na p贸艂nocy... No, c贸偶, zg贸d藕my si臋, 偶e wasz kr贸l nie bawi艂 si臋 najlepiej, trzymaj膮c w ryzach pe艂ne animuszu Wyspy Morza Avon.

Tu Oliver skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e si臋 zgadza.

To doprawdy ironia losu, 偶e najwi臋ksze z艂o zacz臋艂o si臋 podczas pokoju, kt贸ry zapanowa艂 po wycofaniu si臋 Gasko艅czyk贸w 鈥 rzek艂 Brind鈥橝mour, kolejny raz zwracaj膮c si臋 do Luthiena. M艂ody Bedwyr odnosi艂 nieodparte wra偶enie, i偶 ta lekcja historii jest przeprowadzana niemal wy艂膮cznie na jego u偶ytek.

By膰 mo偶e byli艣my znudzeni 鈥 napomkn膮艂 czarnoksi臋偶nik, chichocz膮c 鈥 albo skuszeni wi臋ksz膮 moc膮 posun臋li艣my si臋 za daleko. Czarnoksi臋偶nicy zawsze wykorzystywali mniej wa偶ne istoty ni偶szych poziom贸w 鈥 jadowite komary i po艣lednie demony 鈥 jako s艂ugi. Poniewa偶 zna艂y inne p艂aszczyzny egzystencji, wzywali艣my je, by znalaz艂y odpowiedzi na pytania, kt贸rych sami nie umieli艣my rozstrzygn膮膰, przebywaj膮c w doczesnych pow艂okach. Jednak do tamtego czasu, nie tak znowu odleg艂ego, nasza rzeczywista moc pochodzi艂a z czystych si艂: ogni i b艂yskawic, zimnych wiatr贸w znad p贸艂nocnych lodowc贸w i pot臋gi wzburzonego morza. Ale potem niekt贸rzy w naszym bractwie, nie wy艂膮czaj膮c obecnego kr贸la, Greensparrowa 鈥 Brind鈥橝mour wycedzi艂 to imi臋 z wyra藕n膮 pogard膮 鈥 zawierali niegodziwe pakty z demonami wielkiej mocy. Potrzeba by艂o wielu dziesi臋cioleci, by ich nowe, bezprawnie nabyte si艂y zadzia艂a艂y, ale stopniowo udawa艂o im si臋 eliminowa膰 ze swych szereg贸w dobrych mag贸w, takich jak ja. 鈥 Znowu westchn膮艂 i spu艣ci艂 g艂ow臋 zasmucony.

Luthien d艂ugo i surowo wpatrywa艂 si臋 w Brind鈥橝moura. Jego my艣li b艂膮ka艂y si臋 po wielu nowo odkrytych szlakach. To, co Brind鈥橝mour mu powiedzia艂, nie k艂贸ci艂o si臋 z naukami, kt贸re wyni贸s艂 z dzieci艅stwa, z jego sposobem postrzegania 艣wiata. Z wyj膮tkiem kilku ostatnich zda艅. Twierdzenie, 偶e to czarnoksi臋偶nicy, a nie kap艂ani, zainspirowali powstanie wielkich katedr, by艂o drobn膮 kwesti膮. Jednak to, co Brind鈥橝mour oznajmi艂 przed chwil膮, g艂臋boko wstrz膮sn臋艂o m艂odzie艅cem. Wszak mag oskar偶y艂 Luthienowego kr贸la, cz艂owieka, kt贸remu oddawa艂 ho艂d ojciec m艂odzie艅ca, o ci臋偶kie zbrodnie. O straszliwe zbrodnie!

Luthien mia艂 ochot臋 rzuci膰 si臋 na czarnoksi臋偶nika, zdzieli膰 tego k艂amliwego starucha w twarz. Mimo to zachowywa艂 spok贸j i milcza艂. Czu艂 na sobie spojrzenie Olivera i domy艣la艂 si臋, 偶e nizio艂ek rozumie jego wewn臋trzn膮 walk臋, ale nie spojrza艂 na przyjaciela. Nie m贸g艂, przynajmniej w tym momencie.

Najbardziej ubolewam nad tym 鈥 rzek艂 cicho Brind鈥橝mour, i wyczuwa艂o si臋 szczero艣膰 w jego s艂owach 鈥 偶e te wspania艂e katedry na Wyspach Morza Avon, g艂贸wne budowle w ka偶dym wi臋kszym mie艣cie tej ziemi, uleg艂y takiej degeneracji, staj膮c si臋 siedzibami o艣miu ksi膮偶膮t Greensparrowa, najnowszej generacji zdeprawowanych czarnoksi臋偶nik贸w. Nawet Ministerstwo, kt贸re ja, Brind鈥橝mour, pomaga艂em projektowa膰 jako m艂ody cz艂owiek.

Ile masz lat? 鈥 zapyta艂 Oliver, ale wydawa艂o si臋, 偶e czarodziej go nie us艂ysza艂.

Niegdy艣 by艂y ho艂dem z艂o偶onym duchowo艣ci i wierze cz艂owieka, miejscem 艣wi臋tych obrz臋d贸w 鈥 ci膮gn膮艂 Brind鈥橝mour, nadal patrz膮c wprost w oczy Luthiena. Powaga, z jak膮 m贸wi艂, rozproszy艂a narastaj膮cy gniew m艂odzie艅ca, zmusi艂a go, by wys艂ucha艂 czarnoksi臋偶nika do ko艅ca. 鈥 Teraz s膮 one miejscami zgromadze艅, miejscami, gdzie r贸wnie dobrze mo偶na by艂oby urz膮dza膰 narady w sprawie podatk贸w.

Ten ostatni zarzut zabola艂 Luthiena, gdy偶 by艂o w nim sporo prawdy. Ojciec m艂odzie艅ca by艂 wzywany do Montfort kilkana艣cie razy i opowiada艂, 偶e wchodzi艂 do Ministerstwa nie po to, by modli膰 si臋 i czci膰 Boga, lecz w celu wyja艣nienia niezgodno艣ci dotycz膮cych dziesi臋ciny wysy艂anej przez Bedwydrin ksi臋ciu Morkney.

Ale o to nie musicie si臋 martwi膰 鈥 powiedzia艂 Brind鈥橝mour, sil膮c si臋 na pogodny ton. 鈥 呕aden z was!

Mag wyrzek艂 te s艂owa w taki spos贸b, 偶e Luthien a偶 si臋 skrzywi艂. Dumny m艂odzieniec doznawa艂 osobliwego uczucia, 偶e to, co czarownik powiedzia艂 mu przed chwil膮, znacz膮co zmieni nie tylko jego 偶ycie, ale te偶 spos贸b patrzenia na 艣wiat. Przera偶a艂o go, 偶e nie wiedzia艂, jakie b臋d膮 tego konsekwencje.

A obaj zyskali艣cie wolno艣膰 za spraw膮 mojej... ingerencji i zyskali艣cie moj膮 przyja藕艅, bez wzgl臋du na jej warto艣膰.

Z twarzy czarodzieja znikn膮艂 wyraz b贸lu wywo艂any wspomnieniami. Kiedy uwa偶nie przyjrza艂 si臋 Luthienowi, w jego oczach pojawi艂a si臋 t臋skna zaduma.

Pasuje ci ta peleryna 鈥 zauwa偶y艂 czarnoksi臋偶nik.

Znalaz艂em j膮 w jaskini smoka 鈥 zacz膮艂 wyja艣nia膰 Luthien, ale przerwa艂, widz膮c szelmowskie iskierki w b艂臋kitnych oczach czarnoksi臋偶nika. Przypomnia艂 sobie, w jakich okoliczno艣ciach natkn膮艂 si臋 na sk贸rzan膮 torb臋. 鈥 Ty j膮 tam po艂o偶y艂e艣 鈥 rzek艂 oskar偶ycielskim tonem.

Zamierza艂em ci j膮 da膰, gdy wr贸cisz z moim ber艂em 鈥 przyzna艂 Brind鈥橝mour. 鈥 By艂bym niepocieszony, gdyby i tamte rzeczy 鈥 peleryna i sk艂adany 艂uk 鈥 dosta艂y si臋 Balthazarowi! Ale widzisz, wierzy艂em w was obu i pomy艣la艂em, 偶e przebywaj膮c w tym miejscu mo偶e zrobisz z nich dobry u偶ytek.

Oliver g艂o艣no chrz膮kn膮艂, przerywaj膮c rozmow臋 i skupiaj膮c na sobie spojrzenie obu m臋偶czyzn.

Skoro mog艂e艣 zostawi膰 nam takie zabawki, to dlaczego po prostu nie wyci膮gn膮艂e艣 nas stamt膮d? 鈥 zapyta艂 Brind鈥橝moura oskar偶ycielskim tonem. 鈥 Ju偶 mia艂em twoje ber艂o. O ile偶 艂atwiejsze by艂oby ca艂e zadanie.

Czarnoksi臋偶nik popatrzy艂 na Luthiena, ale nie znalaz艂 w nim oparcia, gdy偶 spos贸b rozumowania Olivera najwyra藕niej trafi艂 m艂odzie艅cowi do przekonania.

Czar nie by艂 wystarczaj膮co silny 鈥 wyj膮ka艂 Brind鈥橝mour, zastanawiaj膮c si臋, jak powinien to wszystko wyt艂umaczy膰. 鈥 Poza tym nie wiedzia艂em, gdzie dok艂adnie si臋 znajdujecie i jakich zagro偶e艅 mo偶ecie oczekiwa膰.

Strzelanie na o艣lep? 鈥 zagadn膮艂 Oliver z niedowierzaniem i podejrzliwo艣ci膮. 鈥 W takim razie strza艂y by艂y nad wyraz celne.

Brind鈥橝mour zacz膮艂 wymachiwa膰 r臋kami na znak, 偶e po prostu nie zosta艂 przez nich zrozumiany.

Oczywi艣cie mog艂em zlokalizowa膰 was za pomoc膮 prostego zakl臋cia, jednak偶e nie wiedzia艂em, gdzie jest to miejsce, je艣li rozumiecie, co mam na my艣li. A przekazanie wam przedmiot贸w wymaga艂o innego zakl臋cia. Do艣膰 nieskomplikowana czynno艣膰, ale z pewno艣ci膮 nie chodzi艂o o tak膮 otwart膮 bram臋, jak膮 dostali艣cie si臋 do legowiska i jak膮 stamt膮d wr贸cili艣cie. Co to, to nie.

Oliver i Luthien popatrzyli na siebie. Po chwili nizio艂ek wzruszy艂 ramionami. Wyja艣nienie Brind鈥橝moura by艂o do przyj臋cia.

A co z tamt膮 dziwn膮 strza艂膮? 鈥 zapyta艂 Luthien, wracaj膮c do pocz膮tku rozmowy.

Doprawdy, nie mog艂a wyrz膮dzi膰 szkody 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour z chichotem. 鈥 Nawet nie zamierza艂em jej tam wk艂ada膰. Po prostu le偶a艂a obok ko艂czana i przypadkowo obj臋艂o j膮 zakl臋cie! Tego rodzaju strza艂y nazywaj膮 si臋 鈥瀞ztucznymi ogniami鈥; by艂y wielk膮 atrakcj膮 podczas 艣wi臋towania w szcz臋艣liwszych czasach, przed nastaniem Greensparrowa. Musz臋 powiedzie膰, 偶e okazali艣cie du偶膮 zaradno艣膰, czyni膮c z niej tak doskona艂y u偶ytek.

Mia艂em szcz臋艣cie 鈥 poprawi艂 go Luthien. 鈥 Nie wiedzia艂em, do czego mog艂aby pos艂u偶y膰 ta strza艂a.

Nigdy nie lekcewa偶 warto艣ci szcz臋艣liwego trafu 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Czy偶 nie szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci zetkn膮艂 ci臋 z Oliverem, gdy on tego potrzebowa艂? Czy nizio艂ek prze偶y艂by, gdyby nie to przypadkowe spotkanie?

Mia艂em ostrze mego rapiera 鈥 偶achn膮艂 si臋 Oliver, wyci膮gaj膮c bro艅 i przystawiaj膮c jej bok do swojego mi臋sistego nosa.

Brind鈥橝mour zerkn膮艂 na niego sceptycznie i zacz膮艂 chichota膰.

Och, jak偶e mnie zrani艂e艣! 鈥 zawo艂a艂 Oliver.

Nie, ale cyklopi kupca z pewno艣ci膮 by to uczynili 鈥 odpowiedzia艂 czarnoksi臋偶nik, za艣miewaj膮c si臋 serdecznie.

Po chwili namys艂u Oliver kiwn膮艂 g艂ow膮 i schowa艂 bro艅 do pochwy. Sam dusi艂 si臋 ze 艣miechu i nie potrafi艂 ju偶 tego ukry膰.

Kiedy Brind鈥橝mour spojrza艂 na Luthiena, jego zachowanie znowu uleg艂o zmianie.

Nie no艣 tej peleryny tak otwarcie 鈥 rzek艂 z powag膮. Luthien popatrzy艂 na l艣ni膮cy karmazynowy materia艂, opadaj膮cy fa艂dami z jego szerokich ramion. O czym ten cz艂owiek m贸wi? M艂odzieniec zadawa艂 sobie pytanie, do czego mo偶e si臋 przyda膰 peleryna, kt贸rej nie wolno nosi膰.

Nale偶a艂a do s艂awnego z艂odzieja 鈥 wyja艣ni艂 Brind鈥橝mour. 鈥 艁uk r贸wnie偶 by艂 jego w艂asno艣ci膮, a sk艂adane 艂uki s膮 zakazane na Avon, poniewa偶 u偶ywaj膮 ich podziemne bandy, b臋d膮ce zagro偶eniem dla tronu.

Luthien zerkn膮艂 na peleryn臋 i 艂uk; zastanawia艂 si臋 nad warto艣ci膮 tych przedmiot贸w. Czy mia艂 potraktowa膰 je jak dary od Brind鈥橝moura, czy jako potencjalne 藕r贸d艂o k艂opot贸w?

Po prostu przechowuj je w bezpiecznym miejscu 鈥 odezwa艂 si臋 mag, jakby czyta艂 w my艣lach m艂odego Bedwyra. 鈥 Mo偶e przydadz膮 ci si臋 na co艣, cho膰 r贸wnie dobrze mog膮 si臋 okaza膰 bezu偶yteczne. Traktuj je jak b艂yskotki, kt贸re przywo艂aj膮 wspomnienie waszego spotkania ze smokiem. Niewielu ludzi mo偶e si臋 poszczyci膰 tak膮 przygod膮; ci, kt贸rym uda艂o si臋 zobaczy膰 besti臋 ju偶 nie 偶yj膮.

A owo starcie musicie zachowa膰 w tajemnicy 鈥 dorzuci艂 na koniec. Nadal by艂 艣miertelnie powa偶ny.

Luthien omal si臋 nie ud艂awi艂, s艂ysz膮c to zalecenie. Popatrzy艂 z niedowierzaniem na Olivera. Jednak nizio艂ek po艂o偶y艂 palce na zaci艣ni臋tych ustach i chytrze mrugn膮艂 do Luthiena. M艂ody Bedwyr domy艣li艂 si臋, 偶e obyty w 艣wiecie Oliver lepiej rozumie sytuacj臋 i wyja艣ni mu j膮 p贸藕niej.

Tego wieczoru nie m贸wili ju偶 o smoku, podarunkach, ani nawet o lekcji historii udzielonej im przez Brind鈥橝moura. Czarnoksi臋偶nik znowu zaprosi艂 podr贸偶nik贸w do bajecznie zastawionego sto艂u i zaproponowa艂 im wygodny nocleg na mi臋kkich 艂o偶ach, na co ochoczo si臋 zgodzili.

Brind鈥橝mour przyszed艂 do Olivera nieco p贸藕niej tej nocy, obudzi艂 go i ruchem r臋ki nakaza艂 opuszczenie pokoju.

Pilnuj go jak oka w g艂owie 鈥 powiedzia艂 mag zaspanemu nizio艂kowi.

Spodziewasz si臋 wielkich czyn贸w po Luthienie Bedwyrze 鈥 doszed艂 do wniosku Oliver.

Boj臋 si臋 o niego 鈥 odpar艂 Brind鈥橝mour, uchylaj膮c si臋 od odpowiedzi. 鈥 Zaledwie przed dwoma tygodniami toczy艂 przyjacielskie potyczki na bezpiecznej arenie pod czujnym okiem swego ojca. Teraz jest banit膮, z艂odziejem i wojownikiem...

Morderc膮? 鈥 dopowiedzia艂 Oliver, zastanawiaj膮c si臋, czy Brind鈥橝mour uzna t臋 poprawk臋 za uzasadnion膮.

Zabi艂 cyklop贸w, kt贸rzy chcieli zaszkodzi膰 jemu i tobie 鈥 brzmia艂a stanowcza replika Brind鈥橝moura. 鈥 Jest wojownikiem.

Obejrza艂 si臋 za siebie, na zamkni臋te drzwi do pokoju Luthiena. Przypomina艂 Oliverowi zatroskanego rodzica.

Do艣wiadczy艂 wielu przyg贸d w kr贸tkim czasie 鈥 ci膮gn膮艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Zmierzy艂 si臋 ze smokiem! To mo偶e nie wydawa膰 si臋 niczym nadzwyczajnym osobom pokroju Olivera deBurrowsa...

Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 wtr膮ci艂 nizio艂ek, a poniewa偶 czarnoksi臋偶nik nie patrzy艂 na niego, wywr贸ci艂 oczami, dusz膮c si臋 ze 艣miechu.

Ale jest to bez w膮tpienia bolesne dla m艂odego Luthiena 鈥 doko艅czy艂 czarnoksi臋偶nik. 鈥 B艂agam ci臋, Oliverze, pilnuj go. To na czym opiera艂 si臋 jego 艣wiat, sta艂o si臋, albo wkr贸tce stanie si臋 nietrwa艂e i ulotne jak piasek.

Oliver po艂o偶y艂 r臋k臋 na biodrze i odchyli艂 si臋 do ty艂u, opieraj膮c cia艂o na jednej nodze i niecierpliwie stukaj膮c drug膮 o pod艂og臋.

Prosisz o wiele 鈥 zauwa偶y艂, gdy czarnoksi臋偶nik odwr贸ci艂 si臋 ku niemu. 鈥 Jednak wszystkie dary przeznaczy艂e艣 dla Luthiena, nie dla mnie.

Przepustka do Montfort jest cenniejsza dla ciebie ni偶 dla Luthiena 鈥 szybko przypomnia艂 mu Brind鈥橝mour. Wiedzia艂 o niedawnych poczynaniach Olivera w tym mie艣cie i o reputacji, jak膮 cieszy艂 si臋 nizio艂ek-z艂odziej w艣r贸d niekt贸rych ca艂kiem wp艂ywowych kupc贸w.

Nie musz臋 udawa膰 si臋 do Montfort 鈥 odpar艂 niedbale Oliver i wyci膮gn膮艂 przed siebie r臋k臋, by obejrze膰 swoje wypiel臋gnowane paznokcie.

Brind鈥橝mour roze艣mia艂 si臋.

Jaki uparty! 鈥 rzek艂 jowialnie. 鈥 A czy to uzna艂by艣 za wystarczaj膮cy rewan偶?

Z kredensu w bocznej cz臋艣ci pokoju czarnoksi臋偶nik wyci膮gn膮艂 du偶膮, sk贸rzan膮 uprz膮偶. Oliver wyba艂uszy艂 oczy na jej widok. W艣r贸d z艂odziei grasuj膮cych w miastach taka uprz膮偶 by艂a nazywana 鈥瀢艂amywaczem鈥. Z艂odziej przytwierdza艂 tam sprz臋t za pomoc膮 sk贸rzanych rzemieni, a inne paski 鈥 a tak偶e woreczki, w bardziej wymy艣lnych wersjach 鈥 s艂u偶y艂y do przytrzymywania narz臋dzi koniecznych w tym fachu.

Ta jest wyj膮tkowa 鈥 Brind鈥橝mour zapewni艂 Olivera. Otworzy艂 woreczek na jednym z pask贸w na ramieniu i, pomimo i偶 woreczek nie m贸g艂 pomie艣ci膰 takiego przedmiotu, wyci膮gn膮艂 z niego osobliwie wygl膮daj膮ce urz膮dzenie: czarn膮, pofa艂dowan膮 kul臋 na cienkim sznurku.

O wiele cie艅szy od linki, kt贸r膮 musia艂e艣 zostawi膰 w jaskini Balthazara 鈥 wyja艣ni艂 czarnoksi臋偶nik. 鈥 A ten hak zaczepi si臋 nawet o najg艂adsz膮 艣cian臋. 鈥 Brind鈥橝mour zademonstrowa艂 urz膮dzenie. Niedbale cisn膮艂 kul臋 o najbli偶szy mur i mocno poci膮gn膮艂 sznurek. 鈥 Utrzyma trzech pot臋偶nych m臋偶czyzn 鈥 zapewni艂 Olivera. 鈥 Trzy kr贸tkie szarpni臋cia 鈥 doda艂, gwa艂townie ci膮gn膮c sznur 鈥 zwolni膮 uchwyt. 鈥 I rzeczywi艣cie, przy trzecim poci膮gni臋ciu hak oderwa艂 si臋 od 艣ciany.

Brind鈥橝mour od艂o偶y艂 go i zabra艂 si臋 do otwierania nast臋pnego woreczka, przytwierdzonego do paska na brzuchu. Przysun膮艂 鈥瀢艂amywacza鈥 do twarzy Olivera, by ten m贸g艂 zajrze膰 do 艣rodka.

Oliver wytrzeszczy艂 oczy i a偶 zamruga艂 z wra偶enia. Miejsce za uchylon膮 klapk膮 by艂o o wiele wi臋ksze, ni偶 mog艂o si臋 wydawa膰 鈥 Oliver u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ma do czynienia z innym wymiarem 鈥 w 艣rodku znajdowa艂 si臋 za艣 najbogatszy zestaw narz臋dzi, pilnik贸w, wytrych贸w, cienkiego drutu, a nawet ostrzy do szk艂a, jaki Oliver kiedykolwiek widzia艂.

Tylko pomy艣l sobie o rzeczy, kt贸rej pragniesz 鈥 wyt艂umaczy艂 Brind鈥橝mour. 鈥 Sama znajdzie si臋 w twojej po偶膮dliwej d艂oni.

Oliver nie w膮tpi艂 w s艂owa czarnoksi臋偶nika, ale bardzo mu si臋 marzy艂a demonstracja mo偶liwo艣ci tego urz膮dzenia. Przybli偶y艂 r臋k臋 do otwartego woreczka i prawie bezg艂o艣nie szepn膮艂: 鈥濿ytrych鈥, a potem omal nie wyskoczy艂 ze swej koszuli nocnej, bowiem w jego d艂oni nagle pojawi艂 si臋 d艂ugi klucz.

Otrz膮sn膮wszy si臋 z szoku, Oliver spojrza艂 b艂臋dnym wzrokiem na Brind鈥橝moura.

Umowa stoi? 鈥 zagadn膮艂 u艣miechni臋ty od ucha do ucha czarnoksi臋偶nik.

Ani razu nie posta艂a mi w g艂owie my艣l, 偶eby opu艣ci膰 Luthiena 鈥 zapewni艂 go Oliver.

Nast臋pnego ranka, zgodnie z obietnic膮 mag wr臋czy艂 im przepustki do Montfort; doprawdy trudno by艂o przeceni膰 ten gest. Kiedy wszyscy trzej weszli do pomieszczenia, w kt贸rym sta艂y Wodny Tancerz i 艁achman, przekonali si臋, 偶e czary Brind鈥橝moura ju偶 dzia艂aj膮. Na 艣cianie zawirowa艂y ja艣niej膮ce drzwi do tunelu, kt贸rym przyjaciele mieli wyj艣膰 na drog臋 w okolicach Montfort.

Po偶egnanie by艂o kr贸tkie i przyjacielskie. Tylko Luthien wci膮偶 zachowywa艂 si臋 czujnie i podejrzliwie. Brind鈥橝mour przyj膮艂 lekki u艣cisk r臋ki m艂odzie艅ca i znacz膮co spojrza艂 na Olivera.

Dzi臋ki swej kryszta艂owej kuli Brind鈥橝mour patrzy艂, jak przyjaciele wychodz膮 z magicznego tunelu i wkraczaj膮 na drog臋 prowadz膮c膮 do Montfort. Najch臋tniej roztacza艂by nad nimi to opieku艅cze spojrzenie ca艂y czas. Podj膮艂 ogromne ryzyko, daj膮c m艂odemu Luthienowi peleryn臋 oraz 艂uk, i musia艂 przyzna膰, 偶e nie wie, co go do tego sk艂oni艂o: nadzieja czy zwyczajna desperacja.

Bez wzgl臋du na przyczyn臋, Brind鈥橝mour nie mia艂 teraz innego wyj艣cia, jak tylko zostawi膰 inicjatyw臋 dw贸m przyjacio艂om. Nie m贸g艂 si臋 wy艂oni膰 ze swojej tajnej jaskini ani nawet popatrze膰 w stron臋 Montfort czy gdziekolwiek indziej, w obawie, 偶e kt贸ry艣 z ksi膮偶膮t-czarnoksi臋偶nik贸w Greensparrowa wyczu艂by jego magiczne spojrzenie i wy艣ledzi艂 maga-banit臋.

Gdyby kr贸l Greensparrow podejrzewa艂, i偶 Brind鈥橝mour 偶yje, zag艂ada czeka艂aby nie tylko czarnoksi臋偶nika, ale tak偶e Luthiena i Olivera.

Brind鈥橝mour pomacha艂 r臋k膮 i kryszta艂owa kula pociemnia艂a. Czarnoksi臋偶nik-pustelnik powoli opu艣ci艂 komnat臋 i uda艂 si臋 do sypialni. Apatycznie pad艂 na mi臋kkie 艂贸偶ko. Mo偶e i zapocz膮tkowa艂 seri臋 wydarze艅, ale teraz m贸g艂 tylko biernie oczekiwa膰 na ich rozw贸j.



Rozdzia艂 13

MONTFORT


Wodny Tancerz wydawa艂 si臋 szczerze zadowolony z tego, 偶e znowu jest w drodze. Kosmaty, bia艂y ogier st膮pa艂 pewnie, a jego sk贸ra b艂yszcza艂a w porannej m偶awce. Wodny Tancerz chcia艂 galopowa膰, ale m艂odzieniec nie popuszcza艂 mu cugli. Teren by艂 tu bardziej nier贸wny ni偶 na polach p贸艂nocy. Zbli偶ali si臋 do podn贸偶y 呕elaznego Krzy偶a i chocia偶 do Monfort oraz bardziej skalistych g贸r mieli jeszcze szmat drogi, ziemia w tym miejscu by艂a usiana g艂azami.

Szkoda, 偶e nie wysadzi艂 nas bli偶ej miasta 鈥 rzek艂 Luthien, nie mog膮c si臋 doczeka膰 celu wyprawy. 鈥 Chocia偶 my艣l臋, 偶e Wodnemu Tancerzowi przyda艂by si臋 galop. 鈥 Poklepa艂 umi臋艣nionego konia po boku i troch臋 popu艣ci艂 cugli, pozwalaj膮c mu wysforowa膰 si臋 do przodu. Po chwili dogoni艂 go Oliver na 艁achmanie.

Wysadzi艂 nas tak blisko, jak si臋 da艂o 鈥 odpar艂 Oliver. Zauwa偶y艂 pytaj膮ce spojrzenie Luthiena. Nie odczuwa艂 zaskoczenia, zw艂aszcza 偶e zacz膮艂 sobie u艣wiadamia膰, jak ma艂o wie o 偶yciu ten m艂odzian. Przypomnia艂a mu si臋 pro艣ba Brind鈥橝moura dotycz膮ca pilnowania Luthiena. Pokiwa艂 g艂ow膮. 鈥 Ktokolwiek zmusza tego czarnoksi臋偶nika do przebywania w tajnej jaskini, prawdopodobnie zastaniemy go w Montfort 鈥 wyja艣ni艂.

Luthien przez chwil臋 rozwa偶a艂 s艂owa nizio艂ka.

Morkney 鈥 zdecydowa艂. Brind鈥橝mour wspomnia艂 przecie偶, 偶e ksi膮偶臋ta Greensparrowa zostali zdeprawowani przez demoniczne si艂y, podobnie jak kr贸l, zatem jego rozumowanie wydawa艂o si臋 logiczne.

Albo kt贸ry艣 z jego kapitan贸w 鈥 doda艂 Oliver.

Wobec tego nie powinienem si臋 skar偶y膰 鈥 odpar艂 Luthien. 鈥 Brind鈥橝mour dowi贸d艂, 偶e jest wspania艂ym przyjacielem i ca艂kowicie wybaczam mu k艂amstwo dotycz膮ce smoka w jaskini. Ostatecznie zjawi艂 si臋, gdy byli艣my w potrzebie.

Oliver wzruszy艂 ramionami, zgadzaj膮c si臋 z m艂odzie艅cem, cho膰 bez entuzjazmu.

Gdyby przyby艂 wcze艣niej, mogliby艣my zabra膰 艂upy ze smoczego skarbca 鈥 rzek艂 i westchn膮艂 g艂臋boko na sam膮 my艣l o takiej ewentualno艣ci.

Dostali艣my prezenty 鈥 odparowa艂 Luthien i poklepa艂 przytroczone do siod艂a torby, chichocz膮c, albowiem peleryna i sk艂adany 艂uk w艂a艣ciwie nie stanowi艂y nadzwyczajnej nagrody za nawiedzenie legowiska smoka.

Jednak Oliver nie podziela艂 radosnego nastroju Luthiena, kt贸ry zdumia艂 si臋, widz膮c powag臋 na dobrodusznej zazwyczaj twarzy nizio艂ka.

Nie lekcewa偶 tego, co艣 otrzyma艂 鈥 powiedzia艂 tamten uroczy艣cie.

Nigdy w 偶yciu nie widzia艂em takiego 艂uku 鈥 zacz膮艂 Luthien.

Nie chodzi mi o 艂uk 鈥 przerwa艂 Oliver. 鈥 Jest warto艣ciowy, w to nie powiniene艣 w膮tpi膰. Mam na my艣li najwi臋kszy dar, czyli karmazynow膮 peleryn臋.

Luthien popatrzy艂 na niego z pow膮tpiewaniem, a potem skierowa艂 wzrok na swoje torby Jakby spodziewa艂 si臋, 偶e peleryna wy艣lizgnie si臋 i podniesie w ge艣cie samoobrony. Rzeczywi艣cie, by艂a pi臋kna. Jej karmazynowy odcie艅 by艂 tak wspania艂y, 偶e przyci膮ga艂 oko i l艣ni艂 nawet w bardzo sk膮pym 艣wietle, jakby peleryna 偶y艂a w艂asnym 偶yciem.

Nie wiesz, prawda? 鈥 zagadn膮艂 Oliver.

W tym momencie w膮tpliwo艣ci Luthiena ust膮pi艂y miejsca zaciekawieniu.

Nie zauwa偶y艂e艣 czego艣 bardzo dziwnego w reakcji smoka na tw贸j widok, kiedy byli艣my w grocie ze skarbami? 鈥 zapyta艂 chytrze Oliver. 鈥 I w moim zachowaniu, kiedy natkn膮艂e艣 si臋 na mnie podczas tego pospiesznego manewru oskrzydlaj膮cego?

Pospieszny manewr oskrzydlaj膮cy鈥? Luthien zastanawia艂 si臋 nad tym terminem przez bardzo kr贸tk膮 chwil臋, ale zaraz doszed艂 do wniosku, 偶e jego kompan nazywa w ten spos贸b desperacki odwr贸t. Rzeczywi艣cie, intrygowa艂o go to ju偶 wcze艣niej. W jaskini ze skarbami smok zignorowa艂 go 鈥 wr臋cz wydawa艂o si臋, 偶e nie zauwa偶y艂, i偶 Oliver ma towarzysza.

Smok ma bystrzejsze oczy ni偶 orze艂 鈥 doda艂 Oliver.

W og贸le mnie nie dostrzeg艂 鈥 odpar艂 Luthien, wiedz膮c, 偶e o tak膮 odpowied藕 chodzi Oliverowi, jednak偶e m艂odzieniec nie przywi膮zywa艂 do tego faktu takiej wagi jak nizio艂ek.

To przez peleryn臋 鈥 wyja艣ni艂 Oliver.

Nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰 zdania, a Luthien ju偶 kr臋ci艂 g艂ow膮.

Ale偶 to prawda! 鈥 dowodzi艂 towarzysz. 鈥 Ja te偶 ci臋 nie zauwa偶y艂em i omal na ciebie nie wpad艂em.

By艂e艣 zaj臋ty smokiem, kt贸ry znajdowa艂 si臋 za tob膮 鈥 Luthien podsun膮艂 racjonalne wyt艂umaczenie. 鈥 A Balthazar by艂 zaj臋ty tob膮, zw艂aszcza 偶e napcha艂e艣 sobie kieszenie jego skarbami!

Ale ja ci臋 nie widzia艂em, nawet zanim odszukali艣my smoka 鈥 sprzeciwi艂 si臋 Oliver.

Teraz Luthien spojrza艂 na niego z niepokojem.

Kiedy znalaz艂em ber艂o, odwr贸ci艂em si臋 i zawo艂a艂em do ciebie 鈥 kontynuowa艂 nizio艂ek. 鈥 My艣la艂em, 偶e odszed艂e艣 albo schowa艂e艣 si臋 za jeden ze stos贸w, i dopiero gdy zdj膮艂e艣 kaptur, dostrzeg艂em ci臋.

艢wiat艂o ci臋 o艣lepi艂o 鈥 odpar艂 Luthien, ale teraz to Oliver kr臋ci艂 g艂ow膮.

Peleryna jest czerwona, ale pod艂oga za tob膮 by艂a szara jak kamie艅 i z艂ota jak monety.

Luthien jeszcze raz zerkn膮艂 na torby przy siodle i potar艂 szczeciniasty podbr贸dek.

S艂ysza艂em o takich przedmiotach 鈥 powiedzia艂 Oliver. 鈥 Ta peleryna bardzo ci si臋 przyda na ulicach Montfort.

Taka rzecz przydaje si臋 z艂odziejowi 鈥 odpar艂 pogardliwie m艂ody Bedwyr.

A ty przecie偶 jeste艣 z艂odziejem 鈥 przypomnia艂 mu nizio艂ek. Ta uwaga da艂a Luthienowi do my艣lenia. Czy by艂 z艂odziejem?

A je艣li nie, to kim by艂? Dlaczego pod膮偶a艂 drog膮 do Montfort u boku Olivera deBurrowsa? Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. By艂o to lepszym wyj艣ciem z sytuacji ni偶 analizowanie tego, co dotychczas zasz艂o. To wydarzenia zapanowa艂y nad nim, nie na odwr贸t. Zosta艂 nazwany przez Olivera deBurrowsa z艂odziejem; jakie argumenty m贸g艂 wysun膮膰 przeciw temu twierdzeniu?

Za nast臋pnym zakr臋tem wy艂oni艂o si臋 bezpiecznie otoczone skalistymi klifami i wybrzuszeniami p贸艂nocnych zboczy 呕elaznego Krzy偶a miasto Montfort. Podr贸偶nicy zobaczyli liczne budynki stoj膮ce w r贸wnych szeregach na stokach i ci膮gn膮ce si臋 a偶 po dolin臋, przede wszystkim jednak ujrzeli Ministerstwo.

Wygl膮da艂o raczej jak cz臋艣膰 majestatycznych g贸r ni偶 dzie艂o cz艂owieka, jak gdyby boska r臋ka ustawi艂a i ociosa艂a kamienne bloki. Fronton budowli okala艂y dwie wie偶e o kwadratowych dachach, z kt贸rych ka偶da liczy艂a sobie przesz艂o trzydzie艣ci metr贸w wysoko艣ci, a na ty艂ach, w 艣rodku, sta艂a jeszcze jedna, o wiele wy偶sza iglica. Pot臋偶ne, 艂ukowe przypory ci膮gn臋艂y si臋 od spiczastego dachu do rz臋d贸w mniejszych iglic, przyjmuj膮c ogromny ci臋偶ar kamienia i przekazuj膮c go ziemi. Kamienne gargulce wychyla艂y si臋 z ka偶dego boku tych mniejszych wie偶, 艂ypi膮c z艂o艣liwie na przechodni贸w, a na wielkich, kolorowych oknach wymalowano niezliczon膮 liczb臋 scen i fantastycznych deseni.

Rozmiary gmachu robi膮cego imponuj膮ce wra偶enie nawet z tak du偶ej odleg艂o艣ci przyt艂oczy艂y Luthiena. Nie potrafi艂 zwalczy膰 przygn臋bienia; przypomnia艂 sobie, jak Brind鈥橝mour ubolewa艂 nad celami, do kt贸rych wykorzystuje si臋 katedry w dzisiejszych czasach. Kolejny raz m艂ody Bedwyr poczu艂, 偶e chwiej膮 si臋 fundamenty jego 偶ycia, i mia艂 wra偶enie, i偶 grunt usunie mu si臋 spod n贸g i spadnie w jak膮艣 przera藕liw膮 otch艂a艅.

Podobnie jak wi臋kszo艣膰 miast w pobli偶u dzikiego 呕elaznego Krzy偶a, Montfort by艂o otoczone dwoma murami, na kt贸rych trzymali stra偶 liczni, gro藕nie wygl膮daj膮cy cyklopi. Dwaj z nich wyszli do bramy na spotkanie Olivera i Luthiena. Z pocz膮tku wydawali si臋 podejrzliwi i mocno 艣ciskali swoj膮 bro艅, zw艂aszcza na widok nizio艂ka. Luthien spodziewa艂 si臋, 偶e zostan膮 zawr贸ceni, i wcale nie by艂by zdziwiony, gdyby kusznicy na murze zacz臋li strzela膰.

Jeden z cyklop贸w ruszy艂 ku objuczonemu torbami Wodnemu Tancerzowi. Luthien wstrzyma艂 oddech.

Nie macie powodu! 鈥 Oliver zaprotestowa艂 stanowczo. Luthien popatrzy艂 na nizio艂ka z niedowierzaniem. Z pewno艣ci膮 czeka艂yby ich k艂opoty, gdyby cyklopi znale藕li sk艂adany 艂uk, ale by艂yby one niepor贸wnywalne z ewentualnymi skutkami zuchwa艂o艣ci Olivera.

Drugi cyklop gro藕nie spojrza艂 na nizio艂ka i zrobi艂 krok w jego stron臋, lecz w tym momencie Oliver podsun膮艂 mu pod nos przepustk臋 od czarnoksi臋偶nika. Cyklop rozwin膮艂 pergamin i uwa偶nie mu si臋 przygl膮da艂. Luthien wiedzia艂, 偶e bestia nie umie czyta膰, a 艣wiadczy艂a o tym trzymana do g贸ry nogami przepustka. Mimo to cyklop wyra藕nie si臋 rozchmurzy艂 i wezwa艂 swego kompana.

Ten by艂 inteligentniejszy i nawet, po chwili namys艂u, odwr贸ci艂 pergamin we w艂a艣ciw膮 stron臋. I podobnie jak jego towarzysz, od razu rozpromieni艂 si臋. Spojrza艂 w g贸r臋, na mur, odprawi艂 kusznik贸w machni臋ciem r臋ki i niemal z zachwytem wpu艣ci艂 dw贸ch je藕d藕c贸w do Montfort. Co wi臋cej, dwaj cyklopi pok艂onili si臋 nisko, gdy Luthien i Oliver przeje偶d偶ali obok nich!

Och, niez艂y go艣膰 z tego czarnoksi臋偶nika! 鈥 rzek艂 Oliver z 艣miechem, kiedy mieli ju偶 za sob膮 bram臋. 鈥 Ca艂kiem niez艂y!

Luthien nic nie odpowiedzia艂, zafascynowany ogromnymi rozmiarami Montfort. Najwi臋kszym miastem, jakie do tej pory ogl膮da艂 m艂ody Bedwyr by艂o Dun Varna, ale teraz doszed艂 do wniosku, 偶e Montfort pomie艣ci艂oby dwadzie艣cia takich miejscowo艣ci jak Dun Varna.

Ilu ludzi? 鈥 zapyta艂 ot臋pia艂ym g艂osem.

Ze dwadzie艣cia tysi臋cy 鈥 odpar艂 nizio艂ek. S膮dz膮c po tonie jego g艂osu, Montfort nie zaimponowa艂o mu tak bardzo jak Luthienowi.

Dwadzie艣cia tysi臋cy ludzi! Ca艂a wyspa Bedwydrin, o obszarze trzynastu tysi臋cy metr贸w kwadratowych, mog艂a si臋 poszczyci膰 raptem jedn膮 czwart膮 tej liczby mieszka艅c贸w. Wielko艣膰 Montfort i to, 偶e ludzie byli tu tak ciasno st艂oczeni, zdumiewa艂y m艂odzie艅ca i sprawia艂y, 偶e czu艂 si臋 bardzo nieswojo.

Przyzwyczaisz si臋 do tego 鈥 zapewni艂 go Oliver, najwyra藕niej wyczuwaj膮c jego niepok贸j.

Z miejsca, w kt贸rym si臋 teraz znajdowa艂, Luthien zauwa偶y艂 wewn臋trzny mur, opasuj膮cy wy偶ej po艂o偶on膮 cz臋艣膰 miasta i po艂膮czony w jednym miejscu z Ministerstwem. W otoczonym licznymi, bogatymi w rudy kopalniami Montfort panowa艂 dostatek. Jednak Luthien zauwa偶y艂, 偶e w przeciwie艅stwie do spo艂eczno艣ci na Bedwydrin, gdzie bogactwo by艂o rozdzielone r贸wnomiernie, Montfort przypomina艂o raczej dwa odr臋bne miasta. Na ni偶ej po艂o偶onych terenach znajdowa艂y si臋 liczne bazary, skromne domy i czynsz贸wki, kt贸re cz臋sto wygl膮da艂y jak rudery. Kiedy podr贸偶nicy jechali po wysadzanych kocimi 艂bami ulicach, Luthien widzia艂 dokazuj膮ce dzieci, wymachuj膮ce u艂amanymi ga艂臋ziami na艣laduj膮cymi miecze. Niekt贸re z nich zwi膮zywa艂y patyki, 偶eby skleci膰 z nich co艣, co przypomina艂o lalk臋. Handlarze i rzemie艣lnicy, kt贸rych Luthien ogl膮da艂, byli zniszczeni ci臋偶k膮 prac膮; mieli zgarbione plecy i zgrubia艂e, czarne od sadzy r臋ce. Mimo to zachowywali si臋 przyja藕nie, a nawet okazywali zadowolenie, machaj膮c albo u艣miechaj膮c si臋 do dw贸ch raczej osobliwych przybysz贸w.

Luthien m贸g艂 bez trudu wyobrazi膰 sobie, jacy ludzie mieszkaj膮 za wewn臋trznym murem. Wygl膮da艂y zza niego ogromne domy, niekt贸re z wie偶yczkami wzbijaj膮cymi si臋 do samego nieba. Pomy艣la艂 o Aubreyu i Avonese i nagle straci艂 ochot臋 na wypraw臋 do wy偶ej po艂o偶onej dzielnicy. Zauwa偶y艂 jednak co艣, co bardzo go zaciekawi艂o: po wewn臋trznym murze chodzi艂o wi臋cej stra偶nik贸w ni偶 na obu zewn臋trznych murach 艂膮cznie.

W tym momencie m艂ody Bedwyr jeszcze nie rozumia艂, dlaczego tak jest, ale po raz drugi w swoim 偶yciu styka艂 si臋 ze spo艂ecze艅stwem, w kt贸rym istnia艂y tak silne podzia艂y i r贸偶nice materialnego statusu.

Oliver poprowadzi艂 ich w cie艅 klifu, do po艂udniowo-wschodniej cz臋艣ci Montfort, gdzie znajdowa艂a si臋 stajnia. Luthien odni贸s艂 wra偶enie, i偶 nizio艂ek doskonale zna tamtejszych pomocnik贸w. Oliver cisn膮艂 stajennemu du偶y, wypchany monetami mieszek, po czym bez 偶adnych targ贸w czy wymiany uwag, przyja藕nie go powita艂 i pogada艂 chwil臋, a potem wr臋czy艂 mu lejce 艁achmana i kaza艂 Luthienowi zrobi膰 to samo z Wodnym Tancerzem. Luthien wiedzia艂, jak bardzo Oliver dba o swojego wyj膮tkowego, cho膰 brzydkiego kuca, tote偶 pos艂ucha艂 go bez wahania. Widocznie Oliver ju偶 kiedy艣 zostawi艂 tu swego konia i by艂 ca艂kowicie zadowolony z obs艂ugi.

Idziemy do Krzatelfa 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek, gdy wyszli ze stajni.

Krzatelfa? 鈥 powt贸rzy艂 Luthien, nios膮c sakwy na ramieniu. Oliver nie sili艂 si臋 na wyja艣nienia. Poprowadzi艂 go do mniej okaza艂ej cz臋艣ci miasta, gdzie bezdomne dzieci mia艂y okrucie艅stwo w oczach, a wszystkie bramy wygl膮da艂y tak, jakby prowadzi艂y do tawerny, lombardu albo burdelu. Kiedy Oliver skierowa艂 si臋 do jednej z takich bram, Luthien domy艣li艂 si臋, 偶e s膮 u celu, a gdy zerkn膮艂 w g贸r臋, na szyld, zrozumia艂 nazw臋, kt贸rej u偶y艂 nizio艂ek. Malowid艂o na szyldzie przedstawia艂o krzepkiego, muskularnego krzata i elfa Wysokiego Rodu opartych o siebie g艂owami, roze艣mianych od ucha do ucha i trzymaj膮cych kufel piwa 鈥 w przypadku krzata 鈥 i puchar, zapewne nape艂niony winem 鈥 je艣li chodzi o elfa. Napis g艂osi艂: 鈥濳RZATELF, WYBORNE TRUNKI I POGAW臉DKA DLA KRZATA I ELFA鈥. Pod spodem kto艣 nabazgra艂: 鈥濩yklopi, wchodzicie na w艂asne ryzyko!鈥

Dlaczego Krzatelf? 鈥 zapyta艂 Luthien, zatrzymuj膮c Olivera przed drzwiami.

Oliver kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 ulicy.

Co widzisz w innych tawernach? 鈥 zagadn膮艂.

Luthien nie dostrzega艂 sensu w tym pytaniu. Mia艂 wra偶enie, i偶 wsz臋dzie panuje taki sam gwar. Ju偶 mia艂 co艣 odrzec, ale w ko艅cu zrozumia艂 intencj臋 Olivera: w艂a艣ciciele stoj膮cy w drzwiach wszystkich innych bar贸w byli albo lud藕mi, albo cyklopami.

Ale ty nie jeste艣 ani krzatem, ani elfem 鈥 stwierdzi艂 Luthien. 鈥 Ja zreszt膮 te偶 nie.

Krzatelf obs艂uguje r贸wnie偶 ludzi, ale przede wszystkim tych, kt贸rzy nimi nie s膮 鈥 wyt艂umaczy艂 Oliver.

Luthien znowu musia艂 si臋 g艂owi膰 nad odpowiedzi膮 nizio艂ka. Wprawdzie na Bedwydrin 偶y艂o niewiele elf贸w Wysokiego Rodu i jeszcze mniej krzat贸w, ale nigdy nie byli oni oddzielani od ca艂ej spo艂eczno艣ci. W karczmie wszyscy mieli r贸wne prawa i basta.

Jednak Oliver sprawia艂 wra偶enie zdeterminowanego, a przecie偶 zna艂 Montfort lepiej od Luthiena, tote偶 m艂ody Bedwyr przesta艂 protestowa膰 i ochoczo pod膮偶y艂 za nizio艂kiem do tawerny.

Po wej艣ciu do 艣rodka omal si臋 nie udusi艂, przyt艂oczony mnogo艣ci膮 zapach贸w, w艣r贸d kt贸rych wyr贸偶nia艂a si臋 wo艅 piwa, wina i egzotycznych zi贸艂. Powietrze by艂o ci臋偶kie od dymu, kt贸ry sprawia艂, 偶e t艂um wydawa艂 si臋 Luthienowi jeszcze bardziej z艂owieszczy. M艂odzieniec przedziera艂 si臋 wraz z Oliverem mi臋dzy pozestawianymi sto艂ami, za kt贸rymi siedzieli st艂oczeni ludzie albo st艂oczone krzaty, albo st艂oczone elfy 鈥 poszczeg贸lne rasy raczej nie miesza艂y si臋 ze sob膮. Przy jednym stole siedzia艂o pi臋ciu cyklop贸w w srebrno-czarnych uniformach Gwardii Pretoria艅skiej. 艢miali si臋 do rozpuku i niedbale obrzucali wyzwiskami wszystkich s膮siad贸w, otwarcie prowokuj膮c ich do awantury.

Luthien odni贸s艂 wra偶enie, i偶 karczma za chwil臋 wybuchnie. Cieszy艂 si臋, 偶e ma przy sobie miecz. Obijaj膮c si臋 o klient贸w i przeciskaj膮c do szynkwasu, 艣ciska艂 swoje torby, jakby chcia艂 je ochroni膰.

Zacz膮艂 bardziej docenia膰 urok tego miejsca dla istot nie b臋d膮cych lud藕mi, gdy zobaczy艂, 偶e niekt贸re taborety s膮 stosunkowo wysokie i wyposa偶one w szczebelki. Oliver wygodnie usadowi艂 si臋 na jednym z nich i m贸g艂 bez trudu oprze膰 艂okcie na wypolerowanym kontuarze.

A wi臋c jeszcze ci臋 nie powiesili, Tasman 鈥 odezwa艂 si臋 nizio艂ek.

W艂a艣ciciel baru, szczup艂y, z wygl膮du gburowaty jegomo艣膰, odwr贸ci艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮, widz膮c Olivera. Ten odwzajemni艂 si臋 szerokim u艣miechem i zamaszystym uchyleniem kapelusza.

Oliver deBurrows 鈥 rzek艂 Tasman, przysuwaj膮c si臋 i wycieraj膮c lad臋 przed nizio艂kiem. 鈥 Tak szybko wr贸ci艂e艣 do Montfort? My艣la艂em, 偶e po swoich poprzednich b艂aze艅stwach b臋dziesz si臋 trzyma艂 z dala od tego miasta przynajmniej przez zim臋.

Zapominasz o moim niezaprzeczalnym uroku osobistym 鈥 odpar艂 nizio艂ek, bynajmniej nie przej臋ty s艂owami rozm贸wcy.

A ty zapominasz o licznych wrogach, kt贸rych pozostawi艂e艣 鈥 odparowa艂 Tasman. Si臋gn膮艂 pod lad臋 i wyci膮gn膮艂 butelk臋 ciemnego trunku, na co Oliver kiwn膮艂 g艂ow膮. 鈥 Miejmy nadziej臋, 偶e i oni zapomnieli o tobie 鈥 powiedzia艂 szynkarz, nape艂niaj膮c szklank臋 Olivera.

Je艣li nie, to biada im 鈥 odpar艂 Oliver, wznosz膮c naczynie, jakby jego s艂owa by艂y toastem. 鈥 Albowiem niechybnie poczuj膮 k膮艣liwe ostrze mego rapiera!

Tasman nie wydawa艂 si臋 zachwycony zuchowato艣ci膮 nizio艂ka. Znowu pokr臋ci艂 g艂ow膮 i postawi艂 szklank臋 przed Luthienem, kt贸ry znalaz艂 taboret o normalnych rozmiarach i ulokowa艂 si臋 obok Olivera.

Zanim Tasman zd膮偶y艂 nala膰 m艂odzie艅cowi alkohol, Luthien zakry艂 d艂oni膮 naczynie.

Tylko troch臋 wody, je艣li 艂aska 鈥 powiedzia艂 grzecznie. Tasman wytrzeszczy艂 swoje stalowoszare oczy.

Wody? 鈥 powt贸rzy艂 i Luthien gwa艂townie si臋 zarumieni艂.

Tak si臋 nazywa jasne piwo na Bedwydrin 鈥 sk艂ama艂 Oliver, staraj膮c si臋 oszcz臋dzi膰 przyjacielowi zak艂opotania.

Aha 鈥 rzek艂 Tasman, chocia偶 chyba ani troch臋 nie uwierzy艂 w to co us艂ysza艂. Zabra艂 szklank臋 i postawi艂 dzban mocnego piwa z piank膮. Luthien popatrzy艂 najpierw na naczynie, a potem na Olivera i pomy艣la艂, 偶e lepiej by艂o od razu zaprotestowa膰.

B臋d臋... to znaczy b臋dziemy potrzebowali pokoju 鈥 o艣wiadczy艂 Oliver. 鈥 Masz jaki艣?

Tw贸j w艂asny 鈥 odpar艂 kwa艣no Tasman.

Oliver u艣miechn膮艂 si臋 szeroko 鈥 tamten pok贸j bardzo przypad艂 mu do gustu. W艂o偶y艂 r臋k臋 do kieszeni i odliczy艂 zap艂at臋 w srebrnych monetach, a potem zacz膮艂 je wr臋cza膰.

Chocia偶 podejrzewam, 偶e trzeba b臋dzie troch臋 tam posprz膮ta膰 鈥 doda艂 Tasman, wyci膮gaj膮c r臋k臋 po monety, kt贸re Oliver natychmiast odsun膮艂. 鈥 Cena nie uleg艂a zmianie 鈥 zapewni艂 go oschle Tasman.

Ale robota... 鈥 zacz膮艂 protestowa膰 Oliver.

Jest konieczna z powodu twoich b艂aze艅stw! 鈥 doko艅czy艂 Tasman.

Oliver przez chwil臋 rozwa偶a艂 jego s艂owa, a potem skin膮艂 g艂ow膮, jakby naprawd臋 nie m贸g艂 podwa偶y膰 tak logicznego argumentu. Wzruszy艂 ramionami i znowu wyci膮gn膮艂 d艂o艅 z pieni臋dzmi, Tasman za艣 chcia艂 odebra膰 zap艂at臋.

Dorzu膰 jaki艣 dobry napitek dla mnie i mojego przyjaciela 鈥 rzek艂 Oliver, nie rozstaj膮c si臋 z monetami.

Zgoda: w艂a艣nie go pijecie 鈥 odpar艂 pojednawczo Tasman. Wzi膮艂 pieni膮dze i usun膮艂 si臋 na bok.

Kiedy Oliver spojrza艂 na Luthiena, przekona艂 si臋, 偶e m艂odzieniec zerka na niego podejrzliwie. Nizio艂ek westchn膮艂 przeci膮gle.

Ju偶 tu kiedy艣 by艂em 鈥 wyja艣ni艂.

Tyle to i ja wiem 鈥 odpar艂 Luthien. Oliver znowu wyda艂 g艂臋bokie westchnienie.

Przyby艂em tu p贸藕n膮 wiosn膮 na 艂odzi z Gaskonii 鈥 zacz膮艂. Nast臋pnie opowiedzia艂 o 鈥瀗ieporozumieniu鈥 z tubylcami i wyja艣ni艂, 偶e kilka tygodni wcze艣niej ruszy艂 na p贸艂noc w poszukiwaniu uczciwej pracy.

Tasman ca艂y czas sta艂 z boku, wyciera艂 szklanki i kwitowa艂 opowie艣膰 nizio艂ka u艣mieszkami. Luthien, kt贸ry osobi艣cie pozna艂 pow贸d, dla kt贸rego rozb贸jnik Oliver uda艂 si臋 na p贸艂noc, nie musia艂 ogl膮da膰 pow膮tpiewaj膮cej miny Tasmana, by odgadn膮膰, 偶e nizio艂ek pomija pewne bardzo istotne szczeg贸艂y i uzupe艂nia luki wytworami swej wyobra藕ni.

Jednak to nie przeszkadza艂o Luthienowi, gdy偶 m贸g艂 si臋 domy艣li膰 ca艂ej prawdy 鈥 g艂贸wnie tego, 偶e Oliver zapewne zosta艂 przegnany z miasta przez rozz艂oszczonych kupc贸w i ch臋tnie pod膮偶y艂 na p贸艂noc, w 艣lad za wozami. W miar臋 jak m艂odzieniec poznawa艂 nizio艂ka, szybko znika艂a otoczka tajemniczo艣ci, jak膮 wytwarza艂 Oliver deBurrows. Luthien by艂 pewien, 偶e wkr贸tce b臋dzie m贸g艂 dok艂adnie odtworzy膰 ostatni膮 wypraw臋 nizio艂ka do Montfort, ale na razie nie widzia艂 potrzeby, by o to szczeg贸lnie zabiega膰.

Zreszt膮 i tak nie m贸g艂by tego uczyni膰, gdy偶 Oliver gwa艂townie przerwa艂 opowie艣膰 w momencie, gdy przesz艂a obok nich jaka艣 zgrabna kobieta o do艣膰 wydatnym biu艣cie, kt贸rego nie potrafi艂a dok艂adnie zas艂oni膰 mocno wyci臋ta, pognieciona sukienka. Nieznajoma 偶yczliwie odwzajemni艂a u艣miech nizio艂ka.

Wybacz 鈥 rzek艂 Oliver do Luthiena, nie odrywaj膮c wzroku od kobiety 鈥 ale musz臋 znale藕膰 jakie艣 miejsce, gdzie b臋d臋 m贸g艂 ogrza膰 swe zmarzni臋te wargi. 鈥 Ze艣lizgn膮艂 si臋 z wysokiego taboretu i pop臋dzi艂 w stron臋 kobiety. Zast膮pi艂 jej drog臋 dos艂ownie metr dalej; znowu wgramoli艂 si臋 na taboret, 偶eby usi膮艣膰 oko w oko z wybrank膮.

Wyra偶enie 鈥瀘ko w pier艣鈥 by艂oby w艂a艣ciwsze, ale Oliver nie wydawa艂 si臋 w najmniejszym stopniu zak艂opotany.

Droga pani 鈥 rzek艂 dramatycznym tonem. 鈥 Moje dumne serce sk艂ania wyschni臋ty j臋zyk do tego, by przem贸wi艂. Bez w膮tpienia jeste艣 pani najpi臋kniejsz膮 r贸偶膮 o najwi臋kszych... 鈥 Oliver urwa艂, gdy偶 szuka艂 w艂a艣ciwych s艂贸w, a przy tym bezwiednie trzyma艂 d艂onie na piersiach. 鈥 ...kolcach 鈥 doko艅czy艂, pos艂uszny zasadom poetyckiej grzeczno艣ci 鈥 kt贸re przebijaj膮 me nizio艂kowe serce.

S艂ysz膮c te s艂owa, Tasman zachichota艂, a Luthien uzna艂 ca艂膮 scen臋 za wyj膮tkowo idiotyczn膮. Jednak ku zdumieniu m艂odzie艅ca niemal dwukrotnie wi臋ksza od nizio艂ka kobieta sprawia艂a wra偶enie mile po艂echtanej i zainteresowanej.

Dla niego ka偶da jest dobra 鈥 wyja艣ni艂 Tasman. Luthien wyczu艂 szczery podziw w g艂osie burkliwie szynkarza. Zerkn膮艂 sceptycznie na m臋偶czyzn臋, ten za艣鈥 tylko dorzuci艂: 鈥 Widzisz, liczy si臋 wyzwanie.

Luthien niczego nie 鈥瀢idzia艂鈥 i nie pojmowa艂; odwr贸ci艂 si臋 i przys艂uchiwa艂 swobodnej rozmowie Olivera i jego towarzyszki. M艂ody Bedwyr nigdy nie patrzy艂 na kobiety w taki spos贸b. Pomy艣la艂 o Katerin O鈥橦ale i wyobrazi艂 sobie, jak dziewczyna 艂apie Olivera za kostki i kilka razy uderza jego g艂ow膮 o ziemi臋, 偶eby da膰 mu nauczk臋, gdyby odwa偶y艂 si臋 tak bezczelnie j膮 zaczepi膰.

Wszelako owa kobieta najwyra藕niej lubi艂a by膰 obiektem takiego zainteresowania, bez wzgl臋du na to, jak p艂ytkie i przewrotne by艂y jego powody. W ca艂ym swoim m艂odym 偶yciu Luthien nie czu艂 si臋 jeszcze tak nieswojo. Wci膮偶 rozmy艣la艂 o Katerin i przyjacio艂ach. Nie pierwszy i nie ostatni raz 偶a艂owa艂, i偶 nie mo偶e by膰 znowu w Dun Varna, wraz z przyjaci贸艂mi i 偶e swoim bratem 鈥 z bratem, o kt贸rym zaczyna艂 s膮dzi膰, 偶e ju偶 nigdy go nie ujrzy. Nie m贸g艂 przebole膰, 偶e wicehrabia Aubrey pojawi艂 si臋 w jego 艣wiecie i zmieni艂 wszystko.

Lulhien odwr贸ci艂 si臋 do barowej lady. Wypi艂 piwo jednym haustem, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 uwagi na otoczenie. Tasman, kt贸ry w gruncie rzeczy nie by艂 z艂ym cz艂owiekiem, wyczu艂 za偶enowanie m艂odzie艅ca, ponownie nape艂ni艂 dzban i popchn膮艂 go w stron臋 Luthiena. Zaraz te偶 odszed艂, 偶eby Luthien nie zd膮偶y艂 odm贸wi膰 ani zaoferowa膰 zap艂aty.

Jednak m艂odzieniec tylko kiwn膮艂 g艂ow膮 z uznaniem. Zakr臋ci艂 si臋 na taborecie i znowu popatrzy艂 na t艂um hultaj贸w i rzezimieszk贸w, spragnionych b贸jki cyklop贸w i silnych krzat贸w, kt贸rzy a偶 si臋 palili, 偶eby spe艂ni膰 偶yczenie jednookich. Luthien nawet nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e jego r臋ka pow臋drowa艂a do r臋koje艣ci miecza.

Kto艣 lekko dotkn膮艂 tej r臋ki. Luthien a偶 podskoczy艂, lecz zaraz przekona艂 si臋, 偶e to tylko kobieta, kt贸ra ni to siedzia艂a, ni to sta艂a na opuszczonym przez Olivera taborecie.

Dopiero co przyjecha艂e艣 do Montfort? 鈥 zagadn臋艂a.

Luthien prze艂kn膮艂 艣lin臋 i pokiwa艂 g艂ow膮. Mia艂 wra偶enie, 偶e widzi przed sob膮 bardziej pospolit膮 wersj臋 Avonese. Kobieta by艂a mocno umalowana, wyperfumowana i mia艂a du偶y, pon臋tny dekolt.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e z mn贸stwem pieni臋dzy 鈥 zamrucza艂a, pocieraj膮c rami臋 Luthiena, kt贸ry w ko艅cu zacz膮艂 rozumie膰, o co chodzi. Nagle poczu艂 si臋 z艂apany w pu艂apk臋 i nie mia艂 poj臋cia, jak z niej wybrn膮膰, 偶eby nie wyj艣膰 na g艂upca i nie obrazi膰 tej kobiety.

W og贸lnym zgie艂ku da艂 si臋 s艂ysze膰 wrzask, kt贸ry sprawi艂, 偶e biesiadnicy ucichli i odwr贸cili si臋. Luthien nawet nie musia艂 patrze膰 w tamt膮 stron臋. I bez tego wiedzia艂, 偶e Oliver jest w to zamieszany.

Zerwa艂 si臋 z taboretu i min膮艂 dam臋, zanim ta zd膮偶y艂a si臋 do niego odwr贸ci膰. Przepchn膮wszy si臋 przez t艂um, zobaczy艂, 偶e Oliver stoi wyprostowany przed jakim艣 wysokim 艂obuzem o brudnej twarzy i w mocno podniszczonym ubraniu. Uliczny zabijaka wywija艂 r臋k膮, uzbrojon膮 w kastet. Paru otaczaj膮cych hultaja przyjaci贸艂 podjudza艂o go do walki. Kobieta, do kt贸rej zaleca艂 si臋 Oliver, r贸wnie偶 sta艂a za jego rywalem; ogl膮da艂a sobie paznokcie i sprawia艂a wra偶enie zniesmaczonej ca艂ym incydentem.

Szanowna dama nie potrafi si臋 zdecydowa膰? 鈥 zagadn膮艂 niedbale Oliver.

Luthien ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e nizio艂ek nie wyci膮gn膮艂 ani rapiera, ani lewaka. Jak zamierza艂 si臋 obroni膰, gdyby ten zwalisty, umi臋艣niony m臋偶czyzna skoczy艂 na niego?

Ona jest moja 鈥 oznajmi艂 ros艂y przeciwnik i wyplu艂 na pod艂og臋 mi臋dzy szeroko rozstawionymi nogami Olivera bry艂k臋 prze偶utego zielska. Oliver spojrza艂 na ubrudzone deski, a potem na m臋偶czyzn臋.

Z pewno艣ci膮 wiesz, 偶e gdyby艣 trafi艂 w m贸j but, musia艂by艣 go oczy艣ci膰 鈥 zauwa偶y艂 Oliver.

Luthien otar艂 r臋k膮 twarz, oszo艂omiony g艂upot膮 nizio艂ka. Dziwi艂o go, 偶e Oliver, nad kt贸rym przeciwnicy maj膮 trzykrotn膮 przewag臋 liczebn膮 i dziesi臋ciokrotn膮 przewag臋 masy cia艂, d膮偶y do walki.

M贸wisz tak, jakby by艂a twoim koniem 鈥 ci膮gn膮艂 spokojnie Oliver. Ku zdumieniu Luthiena, nast臋pne s艂owa skierowa艂 do kobiety, o kt贸r膮 toczy艂a si臋 ca艂a k艂贸tnia. 鈥 Pani, z pewno艣ci zas艂ugujesz na kogo艣 lepszego ni偶 ten gamo艅 鈥 rzek艂, zamaszy艣cie uchylaj膮c kapelusza.

Gburowaty m臋偶czyzna szykowa艂 si臋 do zadania ciosu, co by艂o do przewidzenia, ale to Oliver wykona艂 pierwszy ruch. Bynajmniej nie uchyli艂 si臋, lecz przyj膮艂 atak. Wymachuj膮c g艂ow膮 to w prz贸d, to w d贸艂, uderzy艂 zawzi臋tego rywala w miejsce mi臋dzy udami.

M臋偶czyzna stan膮艂 jak wryty, z wra偶enia robi膮c zeza. Po chwili dotkn膮艂 dr偶膮cymi r臋kami swych sp艂aszczonych genitali贸w.

Teraz ju偶 nie my艣lisz o 偶adnych paniach, co? 鈥 szydzi艂 Oliver.

M臋偶czyzna rykn膮艂 i przewr贸ci艂 si臋. Oliver uskoczy艂 w bok. Jeden z kompan贸w powalonego przeciwnika podj膮艂 walk臋, wyci膮gaj膮c sztylet. Jednak Luthien 艣wisn膮艂 mieczem nad g艂ow膮 Olivera i wytr膮ci艂 mu bro艅 z r臋ki. Woln膮 r臋k膮 m艂odzieniec zada艂 tak mocne uderzenie, 偶e napastnik run膮艂 na posadzk臋 z rozkwaszonym nosem.

Auu! 鈥 wrzasn膮艂 m艂ody Bedwyr, machaj膮c obola艂ymi palcami.

Czy pozna艂e艣 mojego przyjaciela? 鈥 Oliver zagadn膮艂 le偶膮cego m臋偶czyzn臋.

W tym momencie do boju w艂膮czy艂 si臋 ostatni zbir, kt贸ry r贸wnie偶 by艂 uzbrojony w sztylet. Luthien przesta艂 strzepywa膰 palce i wyj膮艂 miecz, s膮dz膮c, 偶e czeka go kolejny pojedynek. Ale nizio艂ek odskoczy艂, chowaj膮c i rapier, i lewak.

T艂um cofn膮艂 si臋. Luthien zauwa偶y艂, 偶e Gwardzi艣ci Pretoria艅scy obserwuj膮 scen臋 ze sporym zainteresowaniem. M艂odzieniec u艣wiadomi艂 sobie, 偶e gdyby Oliver zabi艂 lub powa偶nie zrani艂 napastnika, najprawdopodobniej od razu zosta艂by zaaresztowany.

Ludzie zamarli, gdy 艂otrzyk rzuci艂 si臋 ze sztyletem, lecz Oliver z 艂atwo艣ci膮 uchyli艂 si臋, zszed艂 na bok i uderzy艂 go w zadek p艂azem rapiera. Po chwili sytuacja powt贸rzy艂a si臋.

M臋偶czyzna powalony przez Luthiena zacz膮艂 si臋 podnosi膰 i m艂odzieniec ju偶 chcia艂 do niego doskoczy膰, ale uprzedzi艂a go kobieta, kt贸r膮 urzek艂y zaloty Olivera. Eleganckim ruchem, jak przysta艂o na prawdziw膮 dam臋, zdj臋艂a jeden but i wyci膮gn臋艂a go przed siebie niczym bro艅. Nagle na jej twarzy odmalowa艂a si臋 dziko艣膰 i zacz臋艂a kopa膰 m臋偶czyzn臋 bos膮 nog膮 tak zajadle, 偶e upad艂 na ziemi臋, wij膮c si臋 z b贸lu i zas艂aniaj膮c przed napastniczk膮.

Towarzysz膮cy im 艣wiadkowie wydawali zach臋caj膮ce okrzyki.

Oliver jeszcze przez chwil臋 bawi艂 si臋 z bandyt膮 w wymian臋 cios贸w, a potem w typowy dla siebie spos贸b szale艅czo wywija艂 ostrzami swych mieczy, kt贸re rozcina艂y powietrze z hipnotyzuj膮cym 艣wistem. Krok i pchni臋cie wystarczy艂y, by lewak zahaczy艂 o sztylet, po czym Oliver wygi膮艂 tylko nadgarstek i wytr膮ci艂 zbirowi bro艅 z r臋ki.

Nizio艂ek odskoczy艂 i opu艣ci艂 lewak; przeni贸s艂 spojrzenie z os艂upia艂ego rzezimieszka na le偶膮cy na ziemi sztylet.

Do艣膰 ju偶 tego! 鈥 krzykn膮艂 nagle.

Nie mog膮cy z艂apa膰 tchu, rozszeptany t艂um ucich艂.

My艣lisz, 偶e mo偶esz si臋 dobra膰 do tej broni 鈥 Oliver rzek艂 do m臋偶czyzny, przygwa偶d偶aj膮c go wzrokiem. 鈥 By膰 mo偶e masz racj臋. 鈥 Nizio艂ek postuka艂 o brzeg kapelusza ostrzem rapiera. 鈥 Ale ostrzegam, 偶e gdy wytr膮c臋 ci bro艅 z r臋ki nast臋pnym razem, to przetr膮c臋 r贸wnie偶 i r臋k臋!

M臋偶czyzna ostatni raz spojrza艂 na sztylet, a potem wbieg艂 w t艂um, wywo艂uj膮c salwy 艣miechu. Oliver uk艂oni艂 si臋 z gracj膮 po sko艅czonym przedstawieniu i od艂o偶y艂 bro艅, a potem ostro偶nie przeszed艂 obok pierwszego bandyty, kt贸ry by艂 nadal zgi臋ty wp贸艂 i j臋cza艂, trzymaj膮c si臋 za pachwin臋.

Wielu cz艂onk贸w rozproszonej grupy, zw艂aszcza krzaty, podchodzi艂o do nizio艂ka, by poklepa膰 jowialnego 艣mia艂ka po plecach, Oliver za艣 przyjmowa艂 te dowody sympatii ze szczerym u艣miechem.

Wr贸ci艂 przed pi臋cioma minutami i ju偶 s膮 k艂opoty! 鈥 zauwa偶y艂 Tasman, kiedy nizio艂ek i jego towarzysz ponownie zaj臋li miejsca przy barze.

Luthien nie odni贸s艂 wra偶enia, i偶 ten cz艂owiek naprawd臋 si臋 skar偶y.

Ale偶 sir 鈥 odpar艂 Oliver, jakby czu艂 si臋 ura偶ony 鈥 trzeba by艂o wzi膮膰 pod uwag臋 reputacj臋 damy!

O, tak 鈥 zgodzi艂 si臋 Tasman. 鈥 Damy z wielkimi... kolcami.

Och! 鈥 nizio艂ek zawo艂a艂 dramatycznym g艂osem. 鈥 Jak偶e mnie pan rani!

I znowu wybuchn膮艂 艣miechem, a potem spojrza艂 na Luthiena, kt贸ry rozdziawi艂 buzi臋, zdumiony tym wszystkim.

Dowiesz si臋 鈥 rzuci艂 Oliver.

Luthien nie by艂 pewien, czy to obietnica, czy pogr贸偶ka.



Rozdzia艂 14

PIERWSZA PRACA


Luthien doszed艂 do wniosku, 偶e Malutka Alkowa to najbardziej niedorzeczna nazwa ulicy, jak膮 kiedykolwiek s艂ysza艂. Zmieni艂 zdanie, gdy Oliver, kt贸ry prowadzi艂 go n臋dznymi uliczkami, pe艂nymi wal膮cych si臋 domk贸w z drewna, skr臋ci艂 za r贸g i oznajmi艂, 偶e dotarli do celu. Malutka Alkowa przypomina艂a raczej zau艂ek ni偶 ulic臋. Mia艂a raptem dwa i p贸艂 metra szeroko艣ci i spowija艂y j膮 cienie wysokich budynk贸w, kt贸rych g艂贸wne wej艣cia znajdowa艂y si臋 po drugiej stronie.

Kroczyli z animuszem w mroku bezksi臋偶ycowej nocy, toruj膮c sobie drog臋 mi臋dzy cia艂ami tych pijanych m臋偶czyzn, kt贸rzy nie zdo艂ali doj艣膰 do drzwi w艂asnych dom贸w albo po prostu nie mieli dok膮d wraca膰. W zau艂ku, powy偶ej zniszczonej balustrady i wyszczerbionych schod贸w, kt贸re wiod艂y do uj臋tych 偶elaznymi obr臋czami drzwi, 艣wieci艂a jedna latarnia. Mijaj膮c budynek, Luthien zauwa偶y艂 艣wiat艂a pal膮ce si臋 w 艣rodku i zgarbione cienie chodz膮cych po pomieszczeniu ludzi.

Gildia z艂odziejska 鈥 wyja艣ni艂 szeptem Oliver.

Nale偶a艂e艣 do niej? 鈥 zagadn膮艂 Luthien, uwa偶aj膮c, 偶e to ca艂kiem rozs膮dne pytanie. Jednak spojrzenie, kt贸rym obrzuci艂 go Oliver, 艣wiadczy艂o o tym, i偶 nizio艂ek nie podziela tej opinii.

Ja? 鈥 odpar艂 Oliver wielkopa艅skim tonem i zachichota艂, a potem kontynuowa艂 marsz, usuwaj膮c si臋 z o艣wietlonych miejsc w mrok.

Luthien dogoni艂 go cztery drzwi dalej, na najwy偶szym stopniu kolejnych kamiennych schod贸w, kt贸re ko艅czy艂y si臋 w膮skim, cho膰 d艂ugim podestem i drewnianymi drzwiami. Oliver zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i cicho kontemplowa艂 to miejsce, g艂adz膮c sw膮 schludnie przystrzy偶on膮 kozi膮 br贸dk臋.

Tu by艂 m贸j dom 鈥 wycedzi艂 szeptem.

Luthien nic nie odpowiedzia艂, zafascynowany dziwnym zachowaniem nizio艂ka. Oliver by艂 ostro偶ny, nawet jakby przestraszony.

Nie mo偶emy tam p贸j艣膰 鈥 obwie艣ci艂 nizio艂ek.

Musisz si臋 nauczy膰 wyczuwa膰 takie rzeczy? 鈥 zagadn膮艂 Luthien.

Oliver tylko si臋 u艣miechn膮艂 i odwr贸ci艂, by zej艣膰 z powrotem na ulic臋. Zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie i pstrykn膮艂 palcami, a potem okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i zada艂 pchni臋cie lewakiem. Trafi艂 w drzwi, kt贸re g艂o艣no za艂omota艂y i a偶 zadr偶a艂y na zawiasach.

Luthien mia艂 ju偶 zapyta膰 nizio艂ka, co ten wyczynia, ale us艂ysza艂 kilkana艣cie szybkich szcz臋kni臋膰, d藕wi臋k pocieranych o siebie kamieni i nieoczekiwany syk. Odwr贸ci艂 si臋 do drzwi i zaraz podskoczy艂, podobnie jak Oliver; po kamiennych schodach odbija艂y si臋 rykoszetem strza艂ki. Podest p艂on膮艂 gor膮cym ogniem. Luthien patrzy艂 z niedowierzaniem na du偶膮, kamienn膮 p艂yt臋, kt贸ra zsun臋艂a si臋 znad drzwi i z hukiem wpad艂a w p艂omienie.

Nagle p艂omienie znik艂y, jakby jaki艣 gigant wyjrza艂 na schody i zdmuchn膮艂 je jak 艣wieczk臋.

Teraz mo偶emy wej艣膰 鈥 odezwa艂 si臋 nizio艂ek, zahaczaj膮c palce o sw贸j szeroki pas. 鈥 Ale uwa偶aj, gdzie st膮pasz. Te strza艂ki prawdopodobnie by艂y zatrute.

Kto艣 ci臋 nie lubi 鈥 zauwa偶y艂 oszo艂omiony Luthien i powoli pod膮偶y艂 za nizio艂kiem.

Oliver chwyci艂 r臋koje艣膰 lewaka i z ca艂ej si艂y j膮 poci膮gn膮艂, ale nie m贸g艂 wyrwa膰 broni z drzwi.

To tylko dlatego, 偶e nigdy nie mieli okazji pozna膰 mojej czaruj膮cej osobowo艣ci 鈥 wyt艂umaczy艂. W ko艅cu wyprostowa艂 si臋, po艂o偶y艂 r臋ce na biodrach i 艂ypn膮艂 na bro艅 takim wzrokiem, jakby mia艂 do czynienia z upartym wrogiem.

Fatalnie, 偶e nie masz swojego lewaka 鈥 za偶artowa艂 stoj膮cy za nim Luthien. Rozumia艂 irytacj臋 nizio艂ka. 鈥 M贸g艂by艣 przetr膮ci膰 te drzwi.

Oliver spojrza艂 na przyjaciela ma艂o przychylnym wzrokiem. Luthien si臋gn膮艂 nad g艂ow膮 nizio艂ka po wbity w drzwi sztylet, ale nizio艂ek odtr膮ci艂 jego r臋k臋. Zanim Luthien zd膮偶y艂 zaprotestowa膰. Oliver podskoczy艂, uczepi艂 si臋 r臋koje艣ci lewaka obiema r臋kami, a potem zrobi艂 rozkrok i zapar艂 si臋 nogami o drzwi.

Bro艅 wypad艂a wreszcie, a wraz z ni膮 od drzwi oderwa艂 si臋 Oliver i jego wielki kapelusz. Nizio艂ek wykona艂 salto do ty艂u i zgrabnie wyl膮dowa艂 na nogach, jednocze艣nie 艂api膮c nakrycie g艂owy i wsuwaj膮c lewak z powrotem do pochwy.

Mojej ogromnie czaruj膮cej osobowo艣ci 鈥 oznajmi艂 jeszcze raz, bardzo z siebie zadowolony; chocia偶 Luthien za nic w 艣wiecie nie przyzna艂by si臋 do tego przed Oliverem, on r贸wnie偶 odczuwa艂 co艣 w rodzaju dumy ze swego kompana.

Nizio艂ek uk艂oni艂 si臋 i zamaszystym gestem pokaza艂 drzwi na znak, 偶e to Luthien powinien wej艣膰 pierwszy. M艂ody Bedwyr wykona艂 podobny uk艂on i ruszy艂 przed siebie. Ju偶 mia艂 dotkn膮膰 klamki, ale wyprostowa艂 si臋 i spojrza艂 na Olivera.

To by艂 tw贸j dom 鈥 powiedzia艂 i usun膮艂 si臋 na bok. Oliver zsun膮艂 p艂aszcz z ramion i wielkimi krokami min膮艂 Luthiena. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i stanowczym ruchem otworzy艂 drzwi. Dwaj przyjaciele natychmiast poczuli w nozdrzach od贸r sadzy i, pomimo 偶e pomieszczenie by艂o nie o艣wietlone, zauwa偶yli, i偶 drewniana framuga od wewn膮trz poczernia艂a. Oliver prychn膮艂 ze z艂o艣ci. Ostro偶nie przest膮pi艂 pr贸g, ale szybko cofn膮艂 stop臋.

Obok niego, zamocowane na skrzypi膮cej belce wewn膮trz s艂upka drzwiowego, przemkn臋艂o wahad艂o o dw贸ch ostrzach, kt贸re ko艂ysa艂o si臋 tam i z powrotem jeszcze kilkunastokrotnie, a偶 w ko艅cu zatrzyma艂o si臋 w pozycji pionowej, dok艂adnie po艣rodku drzwi.

Kto艣 naprawd臋 ciebie nie lubi艂 鈥 powt贸rzy艂 Luthien.

Ale偶 sk膮d 鈥 szybko odpowiedzia艂 Oliver i u艣miechn膮艂 si臋 figlarnie do Luthiena. 鈥 To ja zastawi艂em t臋 pu艂apk臋! 鈥 Oliver uchyli艂 kapelusza i odwa偶nie przeszed艂 obok wahad艂a.

Luthien u艣miechn膮艂 si臋 i poszed艂 za nizio艂kiem, ale przystan膮艂, u艣wiadomiwszy sobie implikacje jego gry. Oliver zach臋ca艂 go, by poszed艂 pierwszy, a przecie偶 wiedzia艂 o pu艂apce w postaci wahad艂a! Luthien wszed艂 do 艣rodka, raz za razem mrucz膮c co艣 do siebie.

Oliver znajdowa艂 si臋 po lewej stronie i manipulowa艂 przy lampie naftowej. Dola艂 oleju i lampa wreszcie zacz臋艂a 艣wieci膰, chocia偶 brakowa艂o w niej szklanego klosza, a obudowa by艂a powyginana i nadw臋glona.

To miejsce musia艂a nawiedzi膰 jaka艣 pot臋偶na, niszczycielska si艂a. Ka偶dy mebel i sprz臋t by艂 rozbity i osmalony, a z grubych dywan贸w pozosta艂y jedynie bry艂y bezwarto艣ciowych szmat. W zat臋ch艂ym powietrzu unosi艂 si臋 g臋sty opar dymu, jednak nie wyczuwa艂o si臋 ju偶 ani odrobiny gor膮ca.

Magiczny piorun kulisty 鈥 rzuci艂 od niechcenia Oliver. 鈥 Albo elfie wino grzane.

Elfie wino grzane?

Butelka silnych olejk贸w 鈥 wyja艣ni艂 nizio艂ek, kopi膮c szcz膮tki czego艣, co zapewne by艂o krzes艂em. 鈥 Z zatyczk膮 w postaci zapalonej szmatki. Bardzo efektywna.

Luthien by艂 zdumiony, 偶e Oliver znosi to nieszcz臋艣cie tak spokojnie. Wprawdzie zniszczona lampa dawa艂a sk膮pe 艣wiat艂o, ale dla m艂odzie艅ca by艂o oczywiste, 偶e z wyposa偶enia nie przetrwa艂o nic, a niekt贸re z tych rzeczy mia艂y naprawd臋 du偶膮 warto艣膰.

Dzisiejszej nocy nie b臋dzie nam dane spa膰 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek. Otworzy艂 jedn膮 ze swoich toreb i wyci膮gn膮艂 z niej zwyk艂y, mniej kosztowny ubi贸r.

To znaczy, 偶e od razu chcesz zacz膮膰 sprz膮tanie? 鈥 zapyta艂 Luthien.

Nie mam ochoty spa膰 na ulicy, pod go艂ym niebem 鈥 odpar艂 rzeczowo Oliver.

I zabrali si臋 do roboty.

Potrzebowali dw贸ch dni wyt臋偶onej pracy, 偶eby usun膮膰 gruzowisko i wywietrzy膰 pokoje. Od czasu do czasu opuszczali dom i udawali si臋 do Krzatelfa na posi艂ki albo do stajni, 偶eby dogl膮dn膮膰 wierzchowc贸w. Po powrocie za ka偶dym razem natykali si臋 na grupki dzieci, kt贸re kr膮偶y艂y wok贸艂 ich domu 鈥 by艂y to ciekawskie, bezdomne istoty, na wp贸艂 zag艂odzone i brudne. Luthien zauwa偶y艂, 偶e Oliver zawsze wynosi艂 z tawerny spor膮 cz臋艣膰 swojego posi艂ku z my艣l膮 o tych malcach.

Drugiego wieczoru Tasman zaproponowa艂 im 鈥 jak偶e potrzebn膮 鈥 k膮piel w Krzatelfie. Po niej Oliver i Luthien przywdziali lepsze ubrania i wr贸cili do miejsca, kt贸re wreszcie mogli nazwa膰 swoim domem.

Powita艂y ich go艂e 艣ciany i chropowata, drewniana pod艂oga. Dobrze, 偶e Oliver zakupi艂 wcze艣niej now膮 lamp臋 i 偶e obaj zabrali ze stajni swoje 艣piwory.

Jutro wieczorem zaczniemy meblowa膰 dom 鈥 o艣wiadczy艂 nizio艂ek, uk艂adaj膮c si臋 do snu.

Jak si臋 ma rzecz z naszymi funduszami? 鈥 zapyta艂 Luthien, zauwa偶ywszy, 偶e woreczki Olivera s膮 o wiele mniejsze.

Niezbyt dobrze 鈥 przyzna艂 nizio艂ek. 鈥 W艂a艣nie dlatego musimy zacz膮膰 jutrzejszego wieczoru.

Luthien wreszcie poj膮艂 intencje Olivera, i na jego twarzy odmalowa艂o si臋 wyra藕ne rozczarowanie. Oliver nie zamierza艂 niczego kupowa膰. Od samego pocz膮tku mieli prowadzi膰 z艂odziejski 偶ywot.

Kiedy艣 zaplanowa艂em w艂amanie do domu pewnego kupca 鈥 rzek艂 nizio艂ek 鈥 zanim rozw贸j wydarze艅 kaza艂 mi wyruszy膰 w drog臋. Jestem pewien, 偶e 贸w kupiec ma ci膮gle tych samych stra偶nik贸w i nie przeni贸s艂 kosztowno艣ci w inne miejsce.

Luthien wci膮偶 patrzy艂 na niego spode 艂ba. Oliver umilk艂 i spojrza艂 na m艂odzie艅ca. Jego twarz wykrzywi艂 u艣mieszek.

呕ycie nie sprawia ci przyjemno艣ci 鈥 powiedzia艂 ni to pytaj膮cym, ni to twierdz膮cym tonem. 鈥 Nie uwa偶asz z艂odziejstwa za godn膮 szacunku profesj臋?

Pytanie wydawa艂o si臋 niedorzeczne.

Co wiesz o prawie? 鈥 zapyta艂 Oliver.

Luthien wzruszy艂 ramionami, uwa偶aj膮c, 偶e odpowied藕 jest oczywista, przynajmniej w kwestii kradzie偶y.

Zabieranie cudzej w艂asno艣ci jest sprzeczne z prawem 鈥 odpar艂.

Aha! 鈥 wykrzykn膮艂 nizio艂ek. 鈥 I tu si臋 mylisz. Czasami zabieranie cudzej w艂asno艣ci jest sprzeczne z prawem. Czasami za艣 nazywa si臋 to interesem.

A to, co ty robisz, jest interesem? 鈥 zagadn膮艂 ironicznie Luthien.

Oliver wybuchn膮艂 艣miechem.

Interesem jest to, co robi膮 kupcy 鈥 odpowiedzia艂. 鈥 Ja egzekwuj臋 prawo. Nie myl prawa ze sprawiedliwo艣ci膮 鈥 doda艂. 鈥 Nie za panowania kr贸la Greensparrowa.

Nizio艂ek przekr臋ci艂 si臋 na bok, ko艅cz膮c rozmow臋. Luthien przez jaki艣 czas nie m贸g艂 zasn膮膰. Rozwa偶a艂 s艂owa Olivera, niemniej jednak czu艂 si臋 nieswojo.

Szli po dachach du偶ych dom贸w w wy偶ej po艂o偶onej dzielnicy Montfort, Luthien w swojej pelerynie, a Oliver w obcis艂ym, lecz wygodnym czarnym uniformie. Podarowan膮 mu przez Brind鈥橝moura uprz臋偶 schowa艂 pod fioletow膮 narzutk膮. Cyklopi, zw艂aszcza Gwardzi艣ci Pretoria艅scy, patrolowali ka偶d膮 ulic臋, i kilku z nich chodzi艂o r贸wnie偶 po dachach, lecz Oliver zna艂 teren i prowadzi艂 Luthiena bezpieczn膮 tras膮.

Zbli偶yli si臋 do si臋gaj膮cego do pasa podestu, trzy pi臋tra nad ulic膮. Oliver u艣miechn膮艂 si臋 chytrze, wyjrzawszy na zewn膮trz, a potem zerkn膮艂 na Luthiena i skin膮艂 g艂ow膮.

Luthien czu艂 si臋 jak rozrabiaj膮ce dziecko. Rozejrza艂 si臋 nerwowo doko艂a i podci膮gn膮艂 spoczywaj膮c膮 na ramionach peleryn臋.

Oliver wyj膮艂 z woreczka na ramieniu pofa艂dowan膮 kul臋 i cienk膮 lin臋, kt贸r膮 napr臋偶y艂. Zaczepi艂 hak o podest i mocno zaci膮gn膮艂 link臋.

Rozchmurz si臋, m贸j przyjacielu 鈥 szepn膮艂 Oliver. 鈥 Tej nocy uczysz si臋 od mistrza.

Poszed艂 bokiem, cicho zsuwaj膮c si臋 po lince. Zatrzyma艂 si臋 przed oknem, otworzy艂 kolejny woreczek i wyj膮艂 z niego jaki艣 ma艂y przyrz膮d. M艂odzieniec nie potrafi艂 stwierdzi膰, co to takiego, ale wkr贸tce si臋 domy艣li艂, albowiem Oliver przy艂o偶y艂 go do okna, wyci膮艂 szerokie ko艂o w szybie i delikatnieje wyj膮艂. Rozejrzawszy si臋 szybko, znikn膮艂 w pokoju.

Gdy tylko linka zosta艂a z powrotem wyrzucona, Luthien zsun膮艂 si臋 z podestu i pod膮偶y艂 w 艣lad za Oliverem.

Nizio艂ek trzyma艂 ma艂膮 lamp臋, rzucaj膮c膮 mocno skoncentrowany snop 艣wiat艂a. Luthien wytrzeszczy艂 oczy, kiedy Oliver o艣wietli艂 ca艂y pok贸j. Chocia偶 ojciec Luthiena by艂 lordem i cz艂owiekiem zamo偶nym, przynajmniej jak na warunki panuj膮ce na Bedwydrin, m艂odzieniec jeszcze nigdy w 偶yciu nie widzia艂 tak imponuj膮cej kolekcji. Na ka偶dej 艣cianie wisia艂y wymy艣lne gobeliny, na pod艂odze le偶a艂y puszyste dywany, a w ca艂ym du偶ym pomieszczeniu znajdowa艂a si臋 niezliczona liczba rozmaitych przedmiot贸w 鈥 wazy, pos膮偶ki, ozdobna bro艅; Luthien zobaczy艂 nawet zbroj臋 z kolczug膮.

Oliver postawi艂 lamp臋 na jedynym meblu w komnacie, du偶ym sekretarzyku z drewna d臋bu, i zatar艂 pulchne r膮czki. Rozpocz膮艂 przegl膮d rzeczy, daj膮c Luthienowi znaki, 偶eby wiedzia艂, co ma najwi臋ksz膮 warto艣膰. Wcze艣niej Oliver t艂umaczy艂 m艂odzie艅cowi, 偶e dobry w艂amywacz musi bra膰 pod uwag臋 warto艣膰 i rozmiary przedmiot贸w. Nie mo偶na przecie偶 biec po ulicach Montfort z nar臋czem skradzionych rzeczy!

Po kilku minutach inspekcji Oliver podni贸s艂 艂adn膮 waz臋 z b艂臋kitnej porcelany ze z艂otymi szlaczkami. Popatrzy艂 na Luthiena i skin膮艂 g艂ow膮, lecz po chwili zamar艂 w bezruchu.

Przez chwil臋 Luthien nie wiedzia艂, co si臋 dzieje, ale w ko艅cu i on us艂ysza艂 narastaj膮cy tupot n贸g w korytarzu.

Przyjaciele razem dobiegli do okna. Luthien niechc膮cy nadepn膮艂 na wyci臋te z szyby ko艂o, kt贸re Oliver od艂o偶y艂 na bok. Brz臋k t艂uczonego szk艂a sprawi艂, 偶e obaj skurczyli si臋 ze strachu i nerwowo zerkn臋li na drzwi. Oliver podskoczy艂 do liny, wci膮偶 trzymaj膮c pod pach膮 zdobyczn膮 waz臋, i zako艂ysa艂 si臋.

Luthien nie mia艂 czasu na 偶aden manewr. Spojrza艂 na drzwi i zobaczy艂, 偶e kto艣 przekr臋ca klamk臋. Dopiero w tym momencie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e lampa wci膮偶 stoi na sekretarzyku! Skoczy艂 przez pok贸j i zdmuchn膮艂 p艂omie艅, a nast臋pnie przywar艂 do 艣ciany i znieruchomia艂, gdy tymczasem do pomieszczenia wesz艂o dw贸ch cyklop贸w.

Bestie w臋szy艂y i przechadza艂y si臋 po pokoju z zaciekawieniem.

Tylko ich p艂on膮ca lampa dawa艂a Luthienowi cie艅 nadziei, 偶e nie wyczuj膮 charakterystycznego zapachu zgaszonej lampy naftowej. Jeden z cyklop贸w usiad艂 na sekretarzyku w odleg艂o艣ci zaledwie p贸艂 metra od Luthiena.

M艂odzieniec wstrzyma艂 oddech i po艂o偶y艂 d艂o艅 na r臋koje艣ci miecza. Niewiele brakowa艂o, 偶eby go wyci膮gn膮艂, kiedy cyklop odwr贸ci艂 si臋 ku niemu.

Na szcz臋艣cie nie musia艂 tego robi膰, bo chocia偶 bestia patrzy艂a wprost na Luthiena, wcale go nie widzia艂a.

Doprawdy, lubi臋 obrazy przedstawiaj膮ce zwyci臋stwa cyklop贸w 鈥 rzek艂 jednooki do swego przyjaciela.

Luthien u艣wiadomi艂 sobie, 偶e stoi przed gobelinem, kt贸ry odmalowuje tego rodzaju scen臋. Ale pomimo 偶e cyklop wpatrywa艂 si臋 w 贸w obraz, nie dostrzega艂 niczego dziwnego.

Chod藕 鈥 powiedzia艂 drugi stra偶nik w chwil臋 p贸藕niej. 鈥 Tu nikogo nie ma. Musia艂e艣 si臋 przes艂ysze膰.

Jego kompan wzruszy艂 ramionami i zeskoczy艂 z sekretarzyka. Ju偶 mia艂 opu艣ci膰 pomieszczenie, ale obejrza艂 si臋 przez rami臋 i nagle przystan膮艂.

Wygl膮daj膮c zza kaptura, Luthien zrozumia艂, 偶e bestia przypadkowo spostrzeg艂a pot艂uczone szk艂o. Cyklop mocno klepn膮艂 swego towarzysza w rami臋 i razem podbiegli do okna.

Dach! 鈥 wykrzykn膮艂 jeden z nich, wychylaj膮c si臋 przez okno i spogl膮daj膮c w g贸r臋.

Luthien znowu si臋gn膮艂 po miecz, ale instynkt podpowiada艂 mu, 偶eby wstrzyma膰 si臋 i za wszelk膮 cen臋 stara膰 si臋 unikn膮膰 walki.

Cyklopi wybiegli z pokoju, a Luthien ruszy艂 do okna 鈥 i zaraz natkn膮艂 si臋 na rozko艂ysanego Olivera. Nizio艂ek zsun膮艂 si臋 po linie i szarpn膮艂 j膮 trzykrotnie, 偶eby wci膮gn膮膰 magiczny hak. Zacz膮艂 zaczepia膰 go o parapet, 偶eby mogli zjecha膰 na ulic臋, ale powstrzyma艂 go coraz g艂o艣niejszy tupot n贸g.

Nie ma czasu 鈥 zauwa偶y艂 Luthien, chwytaj膮c Olivera za rami臋.

Jak ja nie cierpi臋 by膰 zmuszanym do walki 鈥 odpar艂 nizio艂ek, zachowuj膮c zimn膮 krew.

Luthien wr贸ci艂 pod 艣cian臋, poci膮gaj膮c za sob膮 Olivera. Opar艂 si臋 plecami o gobelin i rozpi膮艂 peleryn臋, sugeruj膮c, 偶e jego niski przyjaciel powinien skorzysta膰 z takiej formy kamufla偶u. Oliver nie mia艂 wyboru, bowiem drzwi zacz臋艂y si臋 otwiera膰.

Luthien wyjrza艂 zza kaptura, a Oliver przez szczelin臋 mi臋dzy fa艂dami peleryny. Do pokoju wszed艂 偶ylasty m臋偶czyzna w koszuli nocnej i szlafmycy, niew膮tpliwie kupiec i w艂a艣ciciel domu, oraz kilkunastu cyklop贸w nios膮cych latarnie.

A niech to! 鈥 zakl膮艂 m臋偶czyzna, gdy rozejrza艂 si臋 i zobaczy艂 lamp臋 na sekretarzyku, rozbite okno i pusty piedesta艂, na kt贸rym sta艂a waza. Natychmiast podszed艂 do sekretarzyka, w艂o偶y艂 klucz do g贸rnej szuflady, otworzy艂 j膮 i wyda艂 westchnienie ulgi.

No c贸偶 鈥 powiedzia艂 zupe艂nie innym tonem 鈥 dobrze, 偶e zabrali tylko t臋 tani膮 waz臋.

Luthien zajrza艂 w g艂膮b peleryny, ale nizio艂ek tylko podni贸s艂 ku niemu oczy i wzruszy艂 ramionami.

Nie wzi臋li mojego pos膮偶ka 鈥 ci膮gn膮艂 handlarz z wyra藕nym zadowoleniem, spogl膮daj膮c na stoj膮c膮 na sekretarzyku figurk臋 skrzydlatego cz艂owieka. W艂o偶y艂 r臋k臋 do szuflady i przyjaciele us艂yszeli brz臋k kosztowno艣ci. 鈥 Ani tego 鈥 dorzuci艂 uspokojony handlarz. Wsun膮艂 szuflad臋 i zamkn膮艂 j膮 na klucz. 鈥 Przeszukajcie teren 鈥 poleci艂 cyklopom 鈥 i zg艂o艣cie stra偶y miejskiej kradzie偶. 鈥 Obejrza艂 si臋 przez rami臋 i jego oczy zap艂on臋艂y w艣ciek艂o艣ci膮. Luthien i Oliver wstrzymali oddech, my艣l膮c, 偶e zostali zdemaskowani. 鈥 I dopilnujcie, 偶eby okna zosta艂y okratowane 鈥 warkn膮艂 gniewnie.

I wyszed艂, zabieraj膮c ze sob膮 cyklop贸w. Wy艣wiadczy艂 przyjacio艂om i t臋 uprzejmo艣膰, 偶e zamkn膮艂 drzwi od zewn膮trz.

Oliver wynurzy艂 si臋 spod peleryny, chciwie zacieraj膮c r膮czki. Pierwsze kroki skierowa艂 do sekretarzyka 鈥 nie musia艂 i艣膰 po omacku, gdy偶 kupiec zostawi艂 na nim lamp臋.

Ta szuflada jest zamkni臋ta 鈥 szepn膮艂 Luthien, stan膮wszy obok nizio艂ka, kt贸ry grzeba艂 w jakim艣 woreczku na swej uprz臋偶y. Po chwili Oliver wyci膮gn膮艂 kilkana艣cie sztuk narz臋dzi i roz艂o偶y艂 je na sekretarzyku.

Mo偶esz si臋 myli膰! 鈥 obwie艣ci艂 w chwil臋 p贸藕niej, spogl膮daj膮c dumnie na Luthiena.

Szuflada by艂a otwarta. Na w艂amywaczy czeka艂a sterta klejnot贸w: wysadzane drogocennymi kamieniami naszyjniki i bransolety oraz kilkana艣cie z艂otych pier艣cionk贸w. Oliver opr贸偶ni艂 j膮 w mgnieniu oka. Napcha艂 klejnotami ma艂膮 torb臋, kt贸r膮 wyj膮艂 z jeszcze jednego woreczka na swojej niesamowitej uprz臋偶y. Naprawd臋 zaczyna艂 docenia膰 warto艣膰 podarunk贸w Brind鈥橝moura.

Koniecznie zabierz ten pos膮偶ek 鈥 powiedzia艂 do Luthiena. Przeszed艂 przez pok贸j i odstawi艂 waz臋 na miejsce.

Czekali przy oknie p贸艂 nocy, a偶 ucich艂 tupot n贸g biegaj膮cych tam i z powrotem cyklop贸w. Nast臋pnie Luthien z 艂atwo艣ci膮 zarzuci艂 hak na dach i obaj wynie艣li si臋 z domu kupca.

艢wiat艂o w pokoju by艂o przy膰mione, tote偶 przyjaciele nie zauwa偶yli najbardziej znacz膮cego 艣ladu, jaki po nich pozosta艂. Dostrzeg艂 go za to kupiec, kt贸ry nazajutrz kl膮艂 i lamentowa艂, przekonawszy si臋, 偶e ukradziono jego najcenniejsze rzeczy. W przyp艂ywie sza艂u podni贸s艂 zwr贸con膮 przez Olivera waz臋 i cisn膮艂 ni膮 tak mocno, 偶e roztrzaska艂a si臋 o 艣cian臋 przy sekretarzyku. Kupiec natychmiast przesta艂 wrzeszcze膰 i z zaciekawieniem przygl膮da艂 si臋 wizerunkowi na 艣cianie.

Na gobelinie, w miejscu, gdzie Luthien pierwszy raz ukry艂 si臋 przed cyklopami, majaczy艂a sylwetka cz艂owieka w pelerynie 鈥 cie艅 karmazynowego koloru, trwale pokrywaj膮cy rysunki na tkaninie. Nie dawa艂o si臋 go niczym zmy膰. Wynaj臋ty p贸藕niej przez kupca czarnoksi臋偶nik po kilku daremnych pr贸bach tylko bezradnie na niego patrzy艂.

Karmazynowy cie艅 by艂 wieczny.



Rozdzia艂 15

LIST


Luthien rozsiad艂 si臋 w wygodnym krze艣le, wtulaj膮c bose stopy w grube futro zbytkownego dywanika. Porusza艂 ramionami, zgina艂 palce u n贸g i przeci膮gle ziewa艂. Tu偶 przed 艣witem wr贸ci艂 wraz z Oliverem z trzeciej w tym tygodniu wyprawy do dzielnicy kupc贸w, a potem nie spa艂 dobrze, gdy偶 zaledwie wzesz艂o s艂o艅ce, przebudzi艂o go dono艣ne chrapanie filigranowego przyjaciela. M艂odzieniec wyr贸wna艂 rachunki, wk艂adaj膮c bos膮 stop臋 Olivera do wiadra z zimn膮 wod膮. Teraz kolejne ziewni臋cie przerodzi艂o si臋 w u艣miech, gdy偶 Luthien przypomnia艂 sobie przekle艅stwa wykrzykiwane przez nizio艂ka.

M艂ody Bedwyr by艂 teraz sam w pokoju. Oliver wyszed艂 rozejrze膰 si臋 za potencjalnym nabywc膮 wazy, kt贸r膮 przyw艂aszczyli sobie przed trzema dniami. Waza by艂a pi臋kna, ciemnoniebieska ze z艂otymi c臋tkami. Nizio艂ek mia艂 ochot臋 j膮 zatrzyma膰, ale Luthien wyperswadowa艂 mu ten pomys艂, argumentuj膮c, 偶e wkr贸tce nadci膮gnie zima i b臋d膮 potrzebowali obfitych zapas贸w, aby wygodnie przetrwa膰 ten okres.

Wygodnie. To s艂owo dziwnie brzmia艂o w my艣lach Luthiena. Przebywa艂 w Montfort od raptem trzech tygodni, a zjawi艂 si臋 w tym mie艣cie praktycznie bez niczego, co m贸g艂by nazwa膰 sw膮 w艂asno艣ci膮, z wyj膮tkiem Wodnego Tancerza. Wszed艂 do wypalonej dziury, kt贸r膮 Oliver nazywa艂 mieszkaniem, i naw膮chawszy si臋 sadzy przez dzie艅, dwa, powa偶nie rozmy艣la艂 o opuszczeniu tego miejsca i w og贸le o wyje藕dzie z Montfort. Teraz, ogl膮daj膮c gobeliny na 艣cianach, grube dywaniki porozrzucane po pod艂odze, d臋bowe biurko i inne stylowe meble, Luthien nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e to ten sam pok贸j.

Post膮pili s艂usznie, dobieraj膮c si臋 do zamo偶nych, poch艂oni臋tych gor膮czkow膮 krz膮tanin膮 kupc贸w. Tu przechowywali 艂upy z wypraw, zabrane bezpo艣rednio albo wytargowane od licznych paser贸w, kt贸rzy zachodzili do Malutkiej Alkowy.

U艣miechni臋ty Luthien nagle mocno si臋 zas臋pi艂. Je艣li chodzi艂o o tera藕niejszo艣膰 albo niedawne wydarzenia, m贸g艂 zachowywa膰 beztrosk臋, ale przecie偶 m艂ody i szlachetnie urodzony Bedwyr musia艂 spogl膮da膰 g艂臋biej w przesz艂o艣膰 albo dalej przed siebie. Mo偶e mia艂 prawo czu膰 si臋 dobrze w zbytku, lecz nie m贸g艂 by膰 dumny ze sposobu, w jaki on i Oliver weszli w posiadanie owych wyg贸d. Wszak by艂 Luthienem Bedwyrem, synem lorda Bedwydrin i mistrzem w艣r贸d wojownik贸w areny.

Po namy艣le zdecydowa艂 jednak, 偶e teraz jest tylko Luthienem, z艂odziejem w karmazynowej pelerynie.

Westchn膮艂 i wr贸ci艂 my艣lami do dawnej niewinno艣ci. Teraz t臋skni艂 za za艣lepieniem oderwanej od 偶ycia m艂odo艣ci, za czasami, kiedy jego najwi臋kszym zmartwieniem by艂 przedarta sie膰 rybacka. Przysz艂o艣膰 wydawa艂a si臋 w贸wczas bardzo pewna.

Obecnie nie m贸g艂 nawet my艣le膰 o swojej przysz艂o艣ci. Czy zostanie zabity w domu jakiego艣 kupca? Czy z艂odziejska gildia po drugiej stronie ulicy zm臋czy si臋 wyczynami dw贸ch niezale偶nych rzezimieszk贸w, czy pozazdro艣ci im z艂ej s艂awy? Czy wyp臋dz膮 go z Montfort wraz z Oliverem i czy b臋dzie musia艂 znosi膰 trudy wyprawy podczas surowej zimy? Oliver zgodzi艂 si臋 sprzeda膰 waz臋 tylko dlatego, 偶e wypada艂o zrobi膰 zimowe zapasy. Luthien wiedzia艂, 偶e cz臋艣膰 tych zapas贸w zostanie przygotowana przez nizio艂ka z my艣l膮 o drodze. Tak na wszelki wypadek.

Czuj膮c przyp艂yw energii, zatroskany m艂odzieniec podni贸s艂 si臋 i przeszed艂 przez ma艂y pok贸j do krzes艂a za d臋bowym biurkiem. Wyg艂adzi艂 le偶膮cy na meblu pergamin.

鈥 鈥Do Gahrisa, lorda Bedwydrin鈥 鈥 Luthien przeczyta艂 pocz膮tek swego listu. Szybko usiad艂 i wyj膮艂 z g贸rnej szuflady g臋sie pi贸ro i ka艂amarz.

Drogi ojcze鈥 鈥 napisa艂. U艣miechn膮艂 si臋 ironicznie na my艣l o tym, 偶e w ci膮gu kilku sekund prawie podwoi艂 ilo艣膰 s艂贸w napisanych na pergaminie. A zacz膮艂 ten list przed dziesi臋cioma dniami, o ile nabazgrany nag艂贸wek mo偶na by艂o nazwa膰 pocz膮tkiem listu. I teraz r贸wnie偶 opar艂 si臋 o krzes艂o i patrzy艂 przed siebie pustym wzrokiem.

Zastanawia艂 si臋, co m贸g艂by powiedzie膰 Gahrisowi. 呕e jest z艂odziejem? Wyda艂 g艂臋bokie westchnienie i z determinacj膮 zanurzy艂 g臋sie pi贸ro w ka艂amarzu.

Jestem w Montfort. Zaprzyja藕ni艂em si臋 z niezwyk艂ym jegomo艣ciem. Gasko艅czykiem, kt贸ry nazywa si臋 Oliver deBurrows鈥.

Luthien przerwa艂 pisanie i zachichota艂, gdy偶 przysz艂o mu do g艂owy, 偶e m贸g艂by napisa膰 i cztery strony, po艣wi臋caj膮c je wy艂膮cznie nizio艂kowi. Popatrzy艂 na ma艂e naczynie stoj膮ce obok pergaminu na biurku i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zabrak艂oby mu atramentu.

W艂a艣ciwie nie wiem, dlaczego to pisz臋. Wydaje si臋, 偶e mamy sobie bardzo niewiele do powiedzenia. Chcia艂em, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e nic mi nie jest i 偶e dobrze mi si臋 wiedzie鈥.

Delikatnie dmuchaj膮c na pergamin, 偶eby atrament szybciej wysech艂, Luthien u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to ostatnie zdanie jest prawdziwe. Naprawd臋 chcia艂, 偶eby Gahris wiedzia艂, i偶 jego syn miewa si臋 dobrze.

Znowu u艣miechn膮艂 si臋, a potem nachmurzy艂 czo艂o.

Zreszt膮, mo偶e nie czuj臋 si臋 a偶 tak dobrze鈥 鈥 dopisa艂. 鈥濪r臋czy mnie, ojcze, to, co widzia艂em, i to, czego si臋 dowiedzia艂em. C贸偶 to za k艂amstwo, w kt贸rym 偶yjemy? Jak膮 to wierno艣膰 jeste艣my winni kr贸lowi-naje藕d藕cy i jego armii cyklopowych ps贸w?鈥

Znowu musia艂 przerwa膰 pisanie. Nie chcia艂 si臋 rozwodzi膰 nad polityk膮, z kt贸rej prawie nic nie rozumia艂, pomimo lekcji dawanych mu przez Brind鈥橝moura. Kiedy pi贸ro ponownie zaskrzypia艂o na chropowatym pergaminie, Luthien zacz膮艂 opowiada膰 o sprawach, kt贸re od niedawna zna艂 a偶 nazbyt dobrze.

Powiniene艣 zobaczy膰 dzieci Montfort. W艂贸cz膮 si臋 po rynsztokach, szukaj膮c resztek jedzenia albo szczur贸w, podczas gdy zamo偶ni kupcy bogac膮 si臋 jeszcze bardziej na pracy ich za艂amanych rodzic贸w.

Jestem z艂odziejem, ojcze. JESTEM Z艁ODZIEJEM!鈥

Luthien rzuci艂 pi贸ro na blat i patrzy艂 na pergamin z niedowierzaniem. Wcale nie zamierza艂 wyjawia膰 Gahrisowi swego nowego fachu! Z pewno艣ci膮 nie! Napisa艂 te s艂owa spontanicznie, pod wp艂ywem narastaj膮cego gniewu. Chwyci艂 brzeg listu, zamierzaj膮c go pognie艣膰, ale powstrzyma艂 si臋. Wyg艂adzi艂 pergamin i wpatrywa艂 si臋 w ostatnie s艂owa.

JESTEM Z艁ODZIEJEM!鈥

M艂ody Bedwyr odnosi艂 wra偶enie, 偶e spogl膮da w czyste lustro, gdzie widzi wierne odbicie swojej duszy i k艂opot贸w. Wizerunek 贸w nie za艂ama艂 go jednak. Uparcie, walcz膮c z w艂asn膮 s艂abo艣ci膮, wzi膮艂 do r臋ki pi贸ro, jeszcze raz rozprostowa艂 pergamin i podj膮艂 pisanie.

Wiem, 偶e tej krainie dzieje si臋 straszliwa krzywda. M贸j przyjaciel Brind鈥橝mour u偶ywa okre艣lenia 禄rakowata naro艣l芦 i my艣l臋, 偶e jest ono w艂a艣ciwe, albowiem r贸偶a, kt贸r膮 by艂 niegdy艣 Eriador, wi臋dnie na naszych oczach. Nie mam poj臋cia, czy win臋 za to ponosi kr贸l Greensparrow i jego ksi膮偶臋ta, ale serce podpowiada mi, 偶e ka偶dy, kto zechcia艂by sprzymierzy膰 si臋 z cyklopami, wybra艂by ow膮 rakowat膮 naro艣l, a nie r贸偶臋.

Ta plaga, ta zaraza ma swe 藕r贸d艂o za wewn臋trznym murem Montfort, i tam chodz臋 w cieniu nocy, by zakosztowa膰 tej odrobiny zemsty, kt贸r膮 zmieszcz膮 moje kieszenie!

Umoczy艂em ostrze w cyklopowej krwi, ale boj臋 si臋, 偶e zaraza przenikn臋艂a g艂臋boko. L臋kam si臋 o Eriador. L臋kam si臋 o te dzieci鈥.

Luthien znowu odchyli艂 si臋 na krze艣le i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 patrzy艂 na dopiero co napisane s艂owa. Jego serce przyt艂acza艂o poczucie pustki i rozpacz.

鈥 鈥Tej odrobiny zemsty, kt贸r膮 zmieszcz膮 moje kieszenie!鈥 鈥 przeczyta艂 na g艂os.

I rzeczywi艣cie, dla Luthiena Bedwyra, kt贸ry uwa偶a艂, 偶e 艣wiat powinien by膰 inny, okaza艂 si臋 to mizerny zaiste och艂ap.

Upu艣ci艂 pi贸ro na biurko i zacz膮艂 si臋 podnosi膰. Szybko jednak zamaszystym ruchem umoczy艂 czubek pi贸ra w atramencie i przekre艣li艂 nag艂贸wek listu grub膮 lini膮.

Do diab艂a z tob膮, Gahris 鈥 szepn膮艂 i te s艂owa mocno go zabola艂y, sprawiaj膮c, 偶e br膮zowe jak cynamon oczy m艂odzie艅ca zwilgotnia艂y.

Luthien smacznie spa艂 na wygodnym krze艣le, kiedy Oliver wszed艂 do ma艂ego pomieszczenia. Nizio艂ek weso艂o podskakiwa艂, a u jego pasa pobrz臋kiwa艂 woreczek z艂otych monet. Wytargowa艂 dobr膮 cen臋 za waz臋 i teraz intensywnie rozmy艣la艂 nad rozmaitymi mi艂ymi sposobami wydania tych pieni臋dzy.

Podszed艂 do Luthiena, chc膮c go zbudzi膰, gdy偶 mogliby p贸j艣膰 na bazar wcze艣niej, zanim najlepsze rzeczy zostan膮 wykupione albo ukradzione, jednak zauwa偶y艂 pergamin na biurku i podkrad艂 si臋 do niego na palcach.

Przesta艂 si臋 u艣miecha膰, gdy odczyta艂 ponure s艂owa, i spojrza艂 na Luthiena z prawdziwym wsp贸艂czuciem.

Nie spiesz膮c si臋, stan膮艂 przed udr臋czonym m艂odzie艅cem, przywo艂a艂 na twarz u艣miech i obudzi艂 Luthiena, pobrz臋kuj膮c mu monetami tu偶 przed nosem.

Otw贸rz swe zaspane ocz臋ta 鈥 powita艂 rado艣nie przyjaciela. 鈥 S艂o艅ce ju偶 dawno wzesz艂o i bazar czeka!

Luthien j臋kn膮艂 i zacz膮艂 si臋 odwraca膰, lecz Oliver chwyci艂 go za rami臋 i ze zdumiewaj膮c膮 u tak niepozornej istoty si艂膮 obr贸ci艂 go ku sobie.

Ale偶 chod藕, m贸j niezbyt 偶wawy przyjacielu 鈥 poleci艂 Luthienowi. 鈥 Ten p贸艂nocny wiatr ju偶 niesie ze sob膮 pierwsze przymrozki, i mamy tyle rzeczy do kupienia! B臋d臋 potrzebowa艂 jeszcze co najmniej kilkunastu ciep艂ych okry膰, 偶eby skompletowa膰 garderob臋!

Luthien uchyli艂 jedn膮 powiek臋. 鈥濲eszcze kilkana艣cie okry膰?鈥 鈥 powt贸rzy艂 w my艣lach. O czym Oliver m贸wi艂?

Kilkana艣cie, powiadam! 鈥 nalega艂 nizio艂ek. 鈥 Tak 偶ebym m贸g艂 wybra膰 to, co b臋dzie najbardziej pasowa艂o do osoby o mojej reputacji. A inne precz! 鈥 doda艂 i prychn膮艂 pogardliwie. 鈥 Inne wyrzucam na ulic臋.

Luthien nie ukrywa艂 zak艂opotania. Dlaczego Oliver mia艂by si臋 pozbywa膰 zupe艂nie dobrych okry膰?

Chod藕, chod藕 鈥 trajkota艂 nizio艂ek, niecierpliwie pod膮偶aj膮c do drzwi. 鈥 Musimy dosta膰 si臋 na bazar, zanim wszystkie te zdemoralizowane szkraby rozkradn膮 towary!

Szkraby. Wyrzuci膰 okrycia na ulic臋. Akurat! Oliver pozb臋dzie si臋 ich w miejscu, gdzie dok艂adnie te same dzieci, na kt贸re si臋 skar偶y艂, przewa偶nie dor贸wnuj膮ce nizio艂kowi wzrostem, b臋d膮 mog艂y je zabra膰. Luthien wreszcie uzyska艂 odpowied藕 na dr臋cz膮ce go pytanie i poj膮艂 istot臋 dyskretnej szczodrobliwo艣ci Olivera. To doda艂o mu si艂 i czym pr臋dzej poderwa艂 si臋 z krzes艂a.

W marszu m艂odzie艅ca uwidacznia艂a si臋 艣wie偶a energia, poczucie, i偶 ma do osi膮gni臋cia nowy i warto艣ciowy cel. Nie usz艂o to uwadze Olivera, gdy szli do ni偶ej po艂o偶onego centrum Montfort, szerokiego i odkrytego placu, na kt贸rym sta艂y rz臋dy kiosk贸w i nieliczne, zamkni臋te namioty. Nie brakowa艂o ulicznych artyst贸w. Jedni 艣piewali, inni grali na egzotycznych instrumentach, a jeszcze inni 偶onglowali albo dawali akrobatyczne popisy. Luthien mocniej 艣ciska艂 mieszek z pieni臋dzmi, ilekro膰 przechodzili obok tych ludzi 鈥 pierwsza lekcja, kt贸rej udzieli艂 mu Oliver na temat bazaru na placu, sprowadza艂a si臋 do tego, 偶e niemal wszyscy ci arty艣ci wykorzystywali swe sztuczki do ukrycia rzeczywistej profesji.

Na bazarze panowa艂 spory ruch, czemu sprzyja艂a 艂adna pogoda. Poprzedniego wieczoru zajecha艂 tu du偶y w贸z z towarami, kt贸ry przyby艂 a偶 z Avon, a po drodze min膮艂 艢cian臋 Malpuissant i p贸艂nocne szczyty 呕elaznego Krzy偶a. Wi臋kszo艣膰 artyku艂贸w handlowych przechodzi艂a przez Port Charley, na zachodzie, ale poniewa偶 cie艣nin臋 n臋kali piraci z Baranduine, najznaczniejsi i najzamo偶niejsi kupcy z po艂udnia niekiedy wybierali d艂u偶sz膮, lecz bezpieczniejsz膮 drog臋 l膮dow膮.

Dwaj przyjaciele w艂贸czyli si臋 po targu przez jaki艣 czas. Oliver przystan膮艂, 偶eby kupi膰 wielk膮 torb臋 twardych cukierk贸w, potem za艣 zatrzyma艂 si臋 jeszcze raz przy stoisku z odzie偶膮, gdzie podziwia艂 liczne futrzane okrycia. Zaproponowa艂 sprzedaj膮cemu po艂ow臋 ceny, ale ten tylko spojrza艂 na niego spode 艂ba i domaga艂 si臋 ca艂ej zap艂aty.

Impas trwa艂 kilka minut, a偶 w ko艅cu Oliver roz艂o偶y艂 r臋ce, nazwa艂 handlarza 鈥瀊arbarzy艅c膮鈥 i szybko odszed艂.

Cena by艂a uczciwa 鈥 zauwa偶y艂 Luthien, biegn膮c za ubranym w jaskrawy str贸j nizio艂kiem.

Nie chcia艂 si臋 targowa膰 鈥 odpar艂 z gorycz膮 Oliver.

Ale ta cena nie by艂a wyg贸rowana 鈥 upiera艂 si臋 Luthien.

Wiem 鈥 rzek艂 zniecierpliwiony Oliver, ogl膮daj膮c si臋 na stoisko. 鈥 Barbarzy艅ca.

Luthien chcia艂 co艣 odpowiedzie膰鈥, ale si臋 rozmy艣li艂. Jego do艣wiadczenia bazarowe by艂y raczej skromne, ale ju偶 wiedzia艂, 偶e wi臋kszo艣膰 towar贸w mo偶na kupi膰 za pi臋膰dziesi膮t do siedemdziesi臋ciu pi臋ciu procent wyra藕nie zawy偶onej ceny. To by艂a gra sprzedaj膮cych i kupuj膮cych. Luthien odnosi艂 wra偶enie, 偶e chodzi w niej o to, by i jedni, i drudzy my艣leli, 偶e uda艂o im si臋 oszuka膰 partnera.

Kiedy zatrzymali si臋 przy kolejnym stoisku z odzie偶膮, Oliver i handlarz zawzi臋cie targowali si臋 o okrycie podobne do tego, z kt贸rego nizio艂ek przed chwil膮 zrezygnowa艂. W ko艅cu dobili targu i Oliver wr臋czy艂 pieni膮dze 鈥 o pi臋膰 srebrnych monet wi臋cej ni偶 wynosi艂a cena tamtego futra. Luthien zamierza艂 wytkn膮膰 贸w fakt Oliverowi, ale gdy zobaczy艂 u艣miech na twarzy nizio艂ka, zrozumia艂, 偶e nie mia艂oby to sensu.

I tak up艂yn膮艂 im poranek: na kupowaniu, handlu wymiennym, ogl膮daniu artyst贸w, rzucaniu gar艣ci cukierk贸w biegaj膮cym w t艂umie dzieciakom. Doprawdy, nie by艂 to nadzwyczajny dzie艅, ale znacznie poprawi艂 Luthienowi nastr贸j; m艂odzieniec czu艂, 偶e przynajmniej robi co艣 dobrego.

Wreszcie zacz臋li si臋 przepycha膰 przez t艂um do wyj艣cia. Luthien ni贸s艂 na ramieniu worek wypchany towarami, a Oliver os艂ania艂 go z boku, boj膮c si臋, 偶e jaki艣 rzezimieszek rozetnie go no偶em. W pewnym momencie nizio艂ek powoli odwr贸ci艂 g艂ow臋, gdy偶 zobaczy艂 podejrzanie wygl膮daj膮cego osobnika, lecz tak si臋 zagapi艂, 偶e wpad艂 na torb臋 Luthiena. Odskoczy艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, a nast臋pnie schyli艂 si臋, 偶eby podnie艣膰 le偶膮cy na ziemi kapelusz. 艁obuz, kt贸rego obserwowa艂, roze艣mia艂 si臋 na ca艂y g艂os i Oliver pomy艣la艂, 偶e by膰 mo偶e b臋dzie musia艂 podej艣膰 do m臋偶czyzny i wyci膮膰 swoje imi臋 na jego brudnej tunice.

Ty g艂upi ch艂opcze 鈥 zak艂opotany nizio艂ek warkn膮艂 na Luthiena. 鈥 Naprawd臋 musisz mnie uprzedza膰, kiedy zamierzasz stan膮膰! 鈥 Oliver uderzy艂 kapeluszem o biodro i nadal beszta艂 przyjaciela, ale w ko艅cu u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Luthien nawet go nie s艂ucha.

M艂ody Bedwyr utkwi艂 wzrok w jakim艣 punkcie przed sob膮 i nawet nie mruga艂. Oliver mia艂 ju偶 zapyta膰, co go tak oczarowa艂o, ale gdy spojrza艂 w tym samym kierunku co Luthien, nie potrzebowa艂 ju偶 odpowiedzi.

Kobieta by艂a gibka i pi臋kna 鈥 Oliver zauwa偶y艂 to, mimo i偶 mia艂a na sobie podarte i ca艂kiem zwyczajne ubranie. Sz艂a ze spuszczon膮 g艂ow膮. Jej d艂ugie, g臋ste, 偶贸艂te jak pszenica w艂osy okala艂y policzki i opada艂y puklami na ramiona. Oliver mia艂 wra偶enie, i偶 zaraz ujrzy mi臋dzy tymi b艂yszcz膮cymi pasmami spiczasty k艂os zbo偶a. Z wielkich, jasnych, urzekaj膮co zielonych oczu kobiety emanowa艂a wewn臋trzna si艂a, kt贸ra zupe艂nie nie odpowiada艂a jej niskiemu statusowi spo艂ecznemu. Pi臋kna nieznajoma prowadzi艂a procesj臋 kupca, m臋偶czyzny o ostrych rysach, id膮cego kilka krok贸w za ni膮. Nizio艂ek doszed艂 do wniosku, 偶e cz艂owiek ten do z艂udzenia przypomina myszo艂owa.

Oliver podszed艂 do swego towarzysza i mocno szturchn膮艂 go 艂okciem w bok.

Luthienowi nawet nie drgn臋艂a powieka. Oliver westchn膮艂, gdy偶 poj膮艂, 偶e jego przyjacielem ca艂kowicie ow艂adn臋艂y emocje.

To niewolnica 鈥 zauwa偶y艂, usi艂uj膮c zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 Luthiena. 鈥 Prawdopodobnie p贸艂elf. A ten kupiec nie odsprzeda ci jej za 偶adne pieni膮dze, nawet za ca艂e z艂oto Eriadoru.

Niewolnica? 鈥 powt贸rzy艂 machinalnie Luthien i spojrza艂 na Olivera, robi膮c tak zmieszan膮 min臋, jakby to poj臋cie by艂o mu obce.

Oliver pokiwa艂 g艂ow膮.

Lepiej od razu o niej zapomnij 鈥 wyja艣ni艂.

Luthien obejrza艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e kobieta znik艂a w t艂umie wraz z ca艂ym korowodem.

Zapomnij o niej 鈥 powt贸rzy艂 Oliver, lecz Luthien chyba nie bra艂 pod uwag臋 takiej mo偶liwo艣ci.

Dwaj towarzysze wr贸cili do swojego mieszkanka i od艂o偶yli towary, a potem, na usiln膮 pro艣b臋 Olivera, udali si臋 do Krzatelfa. Kiedy siedzieli w sta艂ym k膮ciku przy barze, Luthien rozmy艣la艂 przede wszystkim o tamtej kobiecie i o ewentualnych konsekwencjach wzburzenia, kt贸re tak nim ow艂adn臋艂o.

Rozmy艣la艂 tak偶e o Katerin, swojej m艂odzie艅czej mi艂o艣ci.

Moje m艂odzie艅cze lata 鈥 mrukn膮艂 pod nosem, zastanawiaj膮c si臋, jak to osobliwie brzmi.

Jeszcze przed paroma tygodniami by艂 z Katerin O鈥橦ale, lecz tamto niewinne 偶ycie na Bedwydrin wydawa艂o mu si臋 teraz bardzo odleg艂e, by艂o jak egzystencja w innym 艣wiecie, s艂odkie marzenie porzucone w obliczu twardej rzeczywisto艣ci.

Zastanawia艂 si臋, co si臋 dzia艂o z Katerin. Bez w膮tpienia zale偶a艂o mu na niej, a mo偶e nawet j膮 kocha艂, ale ta mi艂o艣膰 nie wznieca艂a w nim 偶aru, nie przyspiesza艂a bicia serca, tak jak to sprawi艂 widok pi臋knej niewolnicy. Oczywi艣cie nie m贸g艂 wiedzie膰, czy nale偶a艂o to przypisywa膰 szczeremu uczuciu, czy og贸lnym zmianom w jego 偶yciu, a mo偶e tylko tej prostej okoliczno艣ci, 偶e znajdowa艂 si臋 na skraju katastrofy. Czy wszystkie emocje uleg艂y dzi臋ki temu tak silnemu wzmocnieniu? A co by czu艂, gdyby w tym momencie do Krzatelfa wesz艂a Katerin?

Nie wiedzia艂 i nie potrafi艂 ju偶 my艣le膰 racjonalnie. By艂 艣wiadom jedynie tego, 偶e serce zabi艂o mu mocniej na widok jasnow艂osej niewolnicy. Skoncentrowa艂 my艣li na wygl膮dzie nieznajomej, na jej jasnych, ogromnych, zielonych oczach wyzieraj膮cych spod tych rozkosznych, pszenicznych pukli. Stopniowo obraz zaciera艂 si臋 w jego 艣wiadomo艣ci i w ko艅cu Luthien powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci.

Wiele elf贸w Wysokiego Rodu jest przetrzymywanych w niewoli 鈥 m贸wi艂 do niego Oliver. 鈥 Zw艂aszcza miesza艅cy.

Luthien rzuci艂 przyjacielowi w艣ciek艂e spojrzenie, jakby ten w艂a艣nie zniewa偶y艂 jego ukochan膮.

Miesza艅cy 鈥 powt贸rzy艂 stanowczo nizio艂ek. 鈥 P贸艂elf i p贸艂cz艂owiek. To wcale nie takie rzadkie przypadki.

I trzyma si臋 ich w niewoli? 鈥 wycedzi艂 Luthien. Oliver wzruszy艂 ramionami.

Elfy Wysokiego Rodu czystej rasy nie maj膮 o nich wysokiego mniemania, podobnie jak istoty ludzkie. Ale je艣li chcesz roni膰 艂zy nad kt贸r膮艣 z ras, m贸j m艂ody, naiwny przyjacielu, to p艂acz nad krzatami. To one, a nie elfy czy p贸艂elfy, stoj膮 najni偶ej w hierarchii Avon.

A gdzie plasuj膮 si臋 nizio艂ki? 鈥 zapyta艂 Luthien nieco z艂o艣liwie.

Oliver zmierzwi艂 r臋kami swoje d艂ugie, kr臋cone, br膮zowe w艂osy.

Oczywi艣cie tam, gdzie chc膮 鈥 odpar艂 i pstrykn膮艂 palcami w twarz Luthiena, nast臋pnie za艣 przywo艂a艂 Tasmana, 偶eby ten nape艂ni艂 jego pusty dzban.

Luthien nie podejmowa艂 dalszej dyskusji. Znowu zacz膮艂 rozmy艣la膰 o nieznajomej kobiecie i o kwestii niewolnictwa w og贸le. Na Bedwydrin nie by艂o niewolnik贸w, w ka偶dym razie Luthien nic o tym nie wiedzia艂. Traktowano tu przyja藕nie, w duchu pokoju i sprawiedliwo艣ci wszystkie rasy, z wyj膮tkiem cyklop贸w, a obecnie, gdy edykty pochodzi艂y z Carlisle, nawet jednookim nie wolno by艂o odm贸wi膰 wst臋pu na wyspy. Cyklopi na Bedwydrin nie wsz臋dzie spotykali si臋 z 偶yczliwym przyj臋ciem 鈥 nawet ludzie prowadz膮cy publiczne zajazdy ok艂amywali ich, twierdz膮c, 偶e nie maj膮 wolnych pokoj贸w.

Ale niewolnictwo? Luthienowi wydawa艂o si臋 ca艂kowicie odra偶aj膮ce, a my艣l, 偶e dostrze偶ona przez niego kobieta, pi臋kna i niewinna istota, kt贸ra jednym spojrzeniem zawojowa艂a jego serce, nale偶y do jakiego艣 kupca, wywo艂ywa艂a gorycz, kt贸rej nie mog艂a zmy膰 najwi臋ksza nawet ilo艣膰 piwa.

Po kilkunastu dzbankach Luthien wci膮偶 siedzia艂 przy barze, otwarcie u偶alaj膮c si臋 nad niesprawiedliwo艣ci膮 i zapowiadaj膮c zemst臋, co budzi艂o u Olivera nieskrywan膮 pogard臋.

Nizio艂ek mocno popchn膮艂 Luthiena 艂okciem, rozlewaj膮c skromne resztki napitku z dzbana m艂odzie艅ca na jego tunik臋. Luthien przeszy艂 druha morderczym spojrzeniem, ale zanim zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰, Oliver da艂 mu znak, by milcza艂 i przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie dw贸ch podejrzanych typ贸w, kt贸rzy siedzieli kilka taboret贸w dalej.

M贸wi臋 ci, 偶e to Karmazynowy Cie艅! 鈥 oznajmi艂 jeden z nich. 鈥 On wr贸ci艂, a ksi膮偶臋 Morkney i jego z艂odziejscy kupcy b臋d膮 mieli za swoje, mo偶esz by膰 tego pewien!

Jak mo偶esz twierdzi膰 co艣 takiego? 鈥 zapyta艂 drugi 艂otrzyk, machaj膮c niecierpliwie r臋k膮. 鈥 Jak d艂ugo 偶yj膮 Karmazynowe Cienie? A co ty na to powiesz, Tasman? M贸j przyjaciel my艣li, 偶e Karmazynowy Cie艅 zmartwychwsta艂, 偶eby prze艣ladowa膰 Montfort.

Widziano te cienie, powiadam ci 鈥 zaperzy艂 si臋 pierwszy hukaj. 鈥 M贸wi艂a mi o tym przyjaci贸艂ka, niewolnica. Nie mo偶na ich niczym zmy膰 ani zamalowa膰 偶adn膮 farb膮!

Kr膮偶膮 takie pog艂oski 鈥 wtr膮ci艂 Tasman, wycieraj膮c lad臋 przed dwoma niechlujnymi rzezimieszkami. 鈥 A je艣li s膮 prawdziwe 鈥 zagadn膮艂 pierwszego 鈥 uwa偶asz, 偶e to by艂oby dobre?

Czy by艂oby dobre? 鈥 wybe艂kota艂 m臋偶czyzna z niedowierzaniem w g艂osie. 鈥 By艂bym bardzo zadowolony, widz膮c, jak ci t艂u艣ci, obrzydliwi handlarze dostaj膮 za swoje. Naprawd臋!

Ale czy twoje zyski nie by艂yby mniejsze, gdyby ten Karmazynowy Cie艅 uderzy艂 w kupc贸w? 鈥 dopytywa艂 si臋 Tasman. 鈥 I czy ksi膮偶臋 Morkney nie postawi wi臋cej stra偶nik贸w na ulicach g贸rnej cz臋艣ci miasta?

Przez chwil臋 m臋偶czyzna siedzia艂 cicho, rozwa偶aj膮c nast臋pstwa tej sytuacji.

B臋dzie dobrze! 鈥 oznajmi艂 w ko艅cu. 鈥 Twierdz臋, 偶e warto zap艂aci膰 tak膮 cen臋, je偶eli te grube 艣winie dostan膮 to, na co zas艂u偶y艂y! 鈥 Okr臋ci艂 si臋 na taborecie i omal nie spad艂 na pod艂og臋. Uni贸s艂 wysoko w powietrze szklank臋 z rozlewaj膮cym si臋 napitkiem. 鈥 Za Karmazynowego Cienia! 鈥 zawo艂a艂 dono艣nym g艂osem. Ku zdumieniu Luthiena, kilkana艣cie os贸b przy艂膮czy艂o si臋 do tego toastu.

Zaiste, s艂awny z艂odziej 鈥 wymamrota艂 Oliver, przypomniawszy sobie, jak opisywa艂 go mag, przekazuj膮c Luthienowi peleryn臋 i 艂uk.

O czym oni m贸wi膮? 鈥 zapyta艂 Luthien, kt贸rego umys艂 by艂 ju偶 mocno przyt臋piony.

M贸wi膮 o tobie, g艂upi z艂odzieju 鈥 odpar艂 niedbale Oliver, po czym wys膮czy艂 dzban i zeskoczy艂 z taboretu. 鈥 Chod藕, musz臋 ci臋 wpakowa膰 do 艂贸偶ka.

Luthien siedzia艂 nieruchomo i jak oniemia艂y wpatrywa艂 si臋 w dw贸ch 艂ajdak贸w, wci膮偶 nie ca艂kiem rozumiej膮c, o czym m贸wi膮, i nie pojmuj膮c s艂贸w nizio艂ka.

Przez ca艂膮 drog臋 do domu i d艂ugo po tym, jak Oliver rzuci艂 go na 艂贸偶ko, Luthien my艣la艂 o niewolnicy.

Drugi rzezimieszek, ten, kt贸ry podczas rozmowy w膮tpi艂 w powr贸t Karmazynowego Cienia, uwa偶nie obserwowa艂 Olivera i Luthiena, kiedy opuszczali Krzatelfa. Zaraz te偶 wyszed艂 z tawerny i pobieg艂 okr臋偶n膮 drog膮 do tajnej bramy w murze, prowadz膮cej do g贸rnej dzielnicy.

Wartuj膮cy cyklopi rozpoznali tego cz艂owieka, cho膰 wida膰 by艂o, 偶e nie darz膮 go sympati膮. Podejrzliwie patrzyli, jak hultaj wype艂za po drugiej stronie muru. Pomacha艂 im swoj膮 kupieck膮 piecz臋ci膮 i bieg艂 dalej.

Mia艂 mn贸stwo rzeczy do zameldowania.



Rozdzia艂 16

NIEBEZPIECZNA S艁AWA


Powiniene艣 my艣le膰 o czekaj膮cym ci臋 zadaniu 鈥 zauwa偶y艂 Oliver ma艂o 偶yczliwym tonem, przedzieraj膮c si臋 wraz z Luthienem przez zaciemnione ulice w kierunku wewn臋trznego muru Montfort.

Moim zdaniem nawet nie powinni艣my tam i艣膰 鈥 odpar艂 Luthien. 鈥 Pieni臋dzy mamy przecie偶 w br贸d...

Oliver zakr臋ci艂 si臋 przed m艂odzie艅cem, wycelowa艂 w niego wskazuj膮cy palec i spojrza艂 gniewnie.

Nigdy 鈥 wycedzi艂 powoli. 鈥 Nigdy nie m贸w takich g艂upot. Luthien odwzajemni艂 si臋 zdegustowan膮 min膮 i zignorowa艂 nizio艂ka, lecz gdy chcia艂 kontynuowa膰 marsz, Oliver chwyci艂 go i osadzi艂 w miejscu.

Nigdy 鈥 powt贸rzy艂.

Nigdy nie masz dosy膰? 鈥 zapyta艂 Luthien.

Phi! 鈥 prychn膮艂 nizio艂ek. 鈥 Okrada艂bym kupc贸w, a偶 staliby si臋 偶ebrakami, i rozdawa艂bym ich maj膮tek biedakom. Potem chodzi艂bym do biedak贸w, kt贸rzy nie byliby ju偶 biedni, i znowu krad艂 ich bogactwo i oddawa艂 je kupcom!

To jaki ma to sens? 鈥 zagadn膮艂 Luthien.

Gdyby艣 by艂 prawdziwym z艂odziejem, nie musia艂by艣 zadawa膰 takiego pytania 鈥 rzek艂 Oliver, pstrykaj膮c palcami przed twarz膮 Luthiena. Przez kilka ostatnich dni wykonywa艂 ten gest dosy膰 cz臋sto.

Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂 Luthien beznami臋tnie i odepchn膮艂 Olivera. Nizio艂ek sta艂 na opustosza艂ej ulicy d艂u偶szy czas, kr臋c膮c g艂ow膮.

Od tamtego dnia na bazarze Luthien nie by艂 sob膮. Wzruszy艂 si臋, kiedy Oliver wyrzuci艂 okrycia, kt贸re nie przypad艂y mu do gustu 鈥 a dzieciaki z Malutkiej Alkowy rzuci艂y si臋 na nie jak stado wyg艂odnia艂ych wilk贸w 鈥 lecz, og贸lnie rzec bior膮c, zrobi艂 si臋 zgry藕liwy i przygaszony. Jad艂 ma艂o i niewiele si臋 odzywa艂, a ilekro膰 Oliver proponowa艂 wypraw臋 do wewn臋trznej dzielnicy miasta, m艂odzieniec znajdowa艂 jak膮艣 wym贸wk臋.

Jednak tym razem Oliver upar艂 si臋 i w艂a艣ciwie si艂膮 wyci膮gn膮艂 Luthiena z mieszkania. Nizio艂ek rozumia艂, co prze偶ywa dumny m艂odzieniec; zreszt膮, prawd臋 powiedziawszy, rosn膮ca s艂awa Karmazynowego Cienia zwi臋ksza艂a ryzyko zwi膮zane z kolejnymi w艂amaniami. W okolicach Malutkiej Alkowy s艂ysza艂o si臋 pog艂oski, 偶e wielu z艂odziei w Montfort zawiesi艂o dzia艂alno艣膰 na pewien czas, przynajmniej do chwili, gdy sko艅czy si臋 panika kupc贸w wywo艂ana wyczynami Karmazynowego Cienia.

Ale Oliver wiedzia艂, 偶e to nie zamieszanie, ani strach powstrzymuj膮 Luthiena. M艂odzieniec wygl膮da艂 jak powalony chorob膮 鈥 mia艂 to wypisane na ponurej twarzy. Nizio艂ek nie mia艂 serca z kamienia, a nawet uwa偶a艂 si臋 za romantyka, ale najwa偶niejsze by艂y dla niego interesy, tote偶 zbli偶y艂 si臋 do Luthiena i rzek艂:

Gdybym zajrza艂 ci do ucha, zobaczy艂bym obraz niewolnicy p贸艂elfa 鈥 powiedzia艂 鈥 o w艂osach koloru pszenicy i najziele艅szych na 艣wiecie oczach.

Nie jeste艣 do艣膰 wysoki, 偶eby zajrze膰 mi do ucha 鈥 przypomnia艂 mu oschle Luthien.

Ale do艣膰 inteligentny, by nie musie膰 tego robi膰 鈥 odpar艂 Oliver nieco 偶artobliwie.

Doszed艂 do wniosku, 偶e ich rozmowa przybiera bardzo niekorzystny obr贸t, a przecie偶 czeka艂o ich niebezpieczne zadanie. Znowu wysun膮艂 si臋 do przodu i zatarasowa艂 drog臋 zniecierpliwionemu m艂odzie艅cowi.

Nie jestem oboj臋tny na sercowe sprawy 鈥 zapewni艂. 鈥 Wiem, 偶e cierpisz.

Ta uwaga sprawi艂a, 偶e Luthien przesta艂 si臋 opiera膰.

Cierpi臋 鈥 szepn膮艂, uznaj膮c, 偶e te s艂owa idealnie oddaj膮 stan jego duszy. Luthien nigdy dot膮d nie zazna艂 takiej fascynacji. Nie m贸g艂 je艣膰 i nie m贸g艂 spa膰, i, tak jak powiedzia艂 Oliver, w jego g艂owie kr贸lowa艂 obraz tamtej kobiety. 呕ywy obraz: Luthien mia艂 wra偶enie, 偶e zajrza艂 w jej dusz臋 i zobaczy艂 idealne dope艂nienie w艂asnej. Zalicza艂 si臋 do ludzi trze藕wo my艣l膮cych, tote偶 wiedzia艂, 偶e to wszystko jest ca艂kowicie irracjonalne. Lecz owa irracjonalno艣膰 przysparza艂a mu tylko dodatkowych cierpie艅.

Jak偶e pi臋kny jest dziki kwiat na drugim ko艅cu pola 鈥 powiedzia艂 cicho Oliver 鈥 zerkaj膮cy na ciebie z cieni drzew. Poza zasi臋giem. Wydaje si臋 pi臋kniejszy od wszystkich kwiat贸w, kt贸re dotychczas trzyma艂e艣 w r臋ku.

A co si臋 stanie, je艣li przejdziesz przez pole i zerwiesz ten dziki kwiat? 鈥 zapyta艂 Luthien.

Oliver wzruszy艂 ramionami.

Jako nizio艂ek-szlachcic nie zrobi艂bym tego 鈥 odpar艂. 鈥 Doceni艂bym to pi臋kno i piel臋gnowa艂bym ten idea艂 w swoim sercu.

Tch贸rz 鈥 rzek艂 beznami臋tnie Luthien. Chyba pierwszy raz od czasu, gdy dzieci zebra艂y si臋 wok贸艂 rzuconych przez Olivera okry膰, na twarzy m艂odego Bedwyra zago艣ci艂 szczery u艣miech.

Tch贸rz? 鈥 zawo艂a艂 Oliver, udaj膮c obra偶onego. 鈥 Ja, Oliver deBurrrows, zamierzaj膮cy wej艣膰 do najniebezpieczniejszej dzielnicy Montfort, by zabra膰 stamt膮d, co mi si臋 podoba?

W ten niezbyt subtelny spos贸b Oliver przypomina艂 Luthienowi, 偶e tej nocy maj膮 w planie nie tylko dyskusj臋 o jego zadurzeniu.

Godzin臋 p贸藕niej przyjaciele zdo艂ali znale藕膰 luk臋 mi臋dzy licznymi patrolami cyklopowych wartownik贸w, pokonali mur i weszli na dach w dzielnicy wewn臋trznej, przy ocienionej wielkimi klifami 艣cianie po艂udniowej. Zaledwie dobiegli do kraw臋dzi, gdy ich oczom ukaza艂 si臋 jeszcze jeden patrol. Oliver schowa艂 si臋 pod karmazynow膮 peleryn臋 Luthiena, ten za艣 pochyli艂 zakryt膮 kapturem g艂ow臋.

Jak偶e cudna peleryna 鈥 odezwa艂 si臋 Oliver, gdy cyklopi odeszli, nie zauwa偶ywszy intruz贸w.

Luthien rozejrza艂 si臋 z wahaniem.

Powinni艣my zaczeka膰 鈥 szepn膮艂, zaskoczony liczb膮 stra偶nik贸w.

To powinno nam pochlebia膰 鈥 poprawi艂 go Oliver. 鈥 Ci kupcy okazuj膮 nam 鈥 a raczej Karmazynowemu Cieniowi 鈥 prawdziwy szacunek. Nie mo偶emy teraz odej艣膰 i sprawi膰 im zawodu.

Oliver zacz膮艂 wspinaczk臋 na dach. Obserwuj膮c go, Luthien doszed艂 do wniosku, 偶e zapalczywy nizio艂ek przesadza, traktuj膮c ca艂膮 rzecz jak niez艂膮 zabaw臋.

Tymczasem Oliver przerzuci艂 hak przez ulic臋 i zaczepi艂 go o kolejny dach, a potem zabezpieczy艂 lin臋 p臋tl膮. Zaczeka艂 na Luthiena, rozejrza艂 si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy w pobli偶u nie kr臋c膮 si臋 inni cyklopi, a potem wpe艂z艂 na dach. Kiedy do艂膮czy艂 do niego Luthien, nie bez trudu uwolni艂 lin臋.

S膮 strza艂y, kt贸re wbijaj膮 si臋 w kamie艅 鈥 wyja艣ni艂 nizio艂ek, gdy przekraczali nast臋pn膮 ulic臋. 鈥 Musimy zdoby膰 ich troch臋 do tego twojego 艂uku.

Czy orientujesz si臋, dok膮d idziemy? 鈥 zapyta艂 Luthien. Oliver wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na p贸艂noc, w kierunku grupy domk贸w spadzistych dachach. Luthien spojrza艂 na nizio艂ka, potem na domy z powrotem na nizio艂ka, dziwacznie mru偶膮cego oczy. Przedtem zawsze buszowali w cz臋艣ci po艂udniowej. P艂askie dachy i ciemno艣膰 spowodowana obecno艣ci膮 艣cian g贸rskich by艂y rajem dla w艂amywaczy. Ale m艂odzieniec docenia艂 rozumowanie nizio艂ka: skoro w okolicy by艂o tylu cyklop贸w, to mniej dost臋pne budynki nie b臋d膮 tak dok艂adnie patrolowane.

Mimo wszystko Luthien nie umia艂 zwalczy膰 niemi艂ego uczucia zagro偶enia. Dalej po艂o偶one domy by艂y wszak zamieszkiwane przez najbogatszych kupc贸w, nawet cz艂onk贸w dalszej rodziny ksi臋cia Morkneya. Luthien pomy艣la艂, 偶e Oliver wie, co robi, dlatego szed艂 i nic nie m贸wi艂, nawet wtedy gdy zadziorny nizio艂ek zszed艂 z powrotem na ulic臋.

Aleje by艂y szerokie i wysadzane kocimi 艂bami, ale wy偶ej, na poziomie drugiego pi臋tra, domy charakteryzowa艂y si臋 bardzo zwart膮 zabudow膮. 呕aden fronton nie by艂 p艂aski, przeciwnie, wszystkie obfitowa艂y w krzywizny i ozdoby, wystaj膮ce pokoje i nisze. W okolicy przechadzali si臋 jacy艣 m艂odzie艅cy, a tak偶e garstka cyklopowych wartownik贸w, ale dzi臋ki pelerynie Luthiena i licznym zak膮tkom dwaj towarzysze nie mieli wi臋kszych trudno艣ci z unikni臋ciem dekonspiracji.

Oliver przystan膮艂, gdy podeszli do skrzy偶owania nosz膮cego nazw臋 Alei Rzemie艣lnik贸w. Zwr贸ci艂 uwag臋 Luthiena na grup臋 cyklop贸w spaceruj膮c膮 przy pobliskim domu i spokojnie, z pozoru niespiesznie, zbli偶aj膮c膮 si臋 do nich.

Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e dzi艣 wieczorem nie zejdziemy z dachu 鈥 szepn膮艂 nizio艂ek, zacieraj膮c r臋ce i u艣miechaj膮c si臋 t臋sknie.

Luthien szybko poj膮艂, o co chodzi, i spojrza艂 na nizio艂ka pow膮tpiewaj膮co. Wed艂ug jednej z pierwszych zasad wpojonych mu przez Olivera, nie nale偶a艂o rusza膰 bogatych sklep贸w w wewn臋trznej dzielnicy, bowiem ich w艂a艣ciciele cz臋sto zatrudniali czarownik贸w, kt贸rzy zabezpieczali zamki magicznymi sztuczkami. Wyra藕ny brak zainteresowania ze strony patroli cyklop贸w dawa艂 jak膮艣 nadziej臋, ale Luthiena wci膮偶 dr臋czy艂o poczucie zagro偶enia.

Oliver z艂apa艂 go za rami臋 i cicho przemkn膮艂 w alej臋. Luthien poszed艂 za nim, wierz膮c, 偶e jego bardziej do艣wiadczony kompan dobrze ocenia sytuacj臋. Wkr贸tce potem obaj stali w cieniu niszy mi臋dzy dwoma sklepami, przy czym Oliver podziwia艂 towary wystawione za bocznymi szybami du偶ych frontowych okien.

W tym s膮 warto艣ciowsze przedmioty 鈥 rzek艂 nizio艂ek, bardziej do siebie ni偶 do Luthiena, 艂ypi膮c jednocze艣nie okiem na cienk膮 porcelan臋 i kryszta艂owe puchary na wystawie. Obr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 ogl膮da膰 cynowe statuetki i sztuk臋 w drugim oknie. 鈥 Ale tych 艂atwiej b臋dzie si臋 pozby膰. A poza tym podoba mi si臋 statuetka nizio艂ka-wojownika 鈥 dorzuci艂. By艂o oczywiste, 偶e ju偶 si臋 zdecydowa艂. Zerkn膮艂 na boki, 偶eby si臋 upewni膰, czy w pobli偶u nie ma cyklop贸w, a nast臋pnie si臋gn膮艂 do woreczka pod szarym p艂aszczem i wyj膮艂 przecinak do szk艂a.

Luthien wpatrywa艂 si臋 w upatrzon膮 przez Olivera udatn膮 figurynk臋. Cynowy nizio艂ek sta艂 w dumnej pozie, a za jego plecami falowa艂a peleryna; trzyma艂 miecz kt贸rego czubek by艂 wbity w ziemi臋, obok bosych, pokrytych w艂osami st贸p. Rzeczywi艣cie, 艣wietne dzie艂o, lecz Luthien nie m贸g艂 nie zauwa偶y膰, i偶 blad艂o ono w por贸wnaniu z wi臋kszymi, bogatymi w klejnoty statuetkami w oknie obok.

Luthien chwyci艂 Olivera za rami臋 w momencie, gdy ten przystawia艂 pilnik do szyby wystawy.

Kto j膮 tu postawi艂? 鈥 zada艂 pytanie. Oliver zmiesza艂 si臋.

Statuetk臋 鈥 wyja艣ni艂 Luthien. 鈥 Kto postawi艂 j膮 na tak eksponowanym miejscu?

Oliver zerkn膮艂 na niego podejrzliwie, a potem odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na figurk臋.

W艂a艣ciciel? 鈥 odpar艂 takim tonem, jakby pyta艂. Zastanawia艂 si臋, dlaczego jego odpowied藕 nie wydaje si臋 oczywista towarzyszowi.

Dlaczego?

O czym ty szepczesz? 鈥 zagadn膮艂 nizio艂ek.

Przyn臋ta dla nizio艂ka-z艂odzieja? 鈥 podsun膮艂 Luthien. Oliver znowu rzuci艂 mu niepewne spojrzenie.

Musisz si臋 nauczy膰 wyczuwa膰 takie rzeczy 鈥 odpar艂 Luthien z u艣miechem, doskonale na艣laduj膮c akcent Olivera.

Nizio艂ek jeszcze raz popatrzy艂 na statuetk臋 i dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo tu nie pasowa艂a. Odwr贸ci艂 si臋 do Luthiena i ponuro skin膮艂 g艂ow膮.

Powinni艣my si臋 zbiera膰.

Luthien poczu艂, 偶e w艂osy staj膮 mu d臋ba na g艂owie. Wychyn膮艂 z niszy i popatrzy艂 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋. Kiedy w艣lizgn膮艂 si臋 na miejsce obok Olivera, mia艂 bardzo powa偶n膮 min臋.

Cyklopi na obu ko艅cach alei 鈥 wyja艣ni艂.

Jasne 鈥 odpar艂 Oliver. 鈥 Byli tam ca艂y cz... 鈥 urwa艂 w po艂owie zdania, nagle nabieraj膮c tych samych podejrze艅 co Luthien.

Rzeczywi艣cie, byli 鈥 rzek艂 m艂ody Bedwyr z ironi膮 w g艂osie.

Czy zostali艣my zwabieni? 鈥 zapyta艂 nizio艂ek. W odpowiedzi Luthien skierowa艂 palec ku g贸rze.

Dachy?

Oliver schowa艂 narz臋dzia i w mgnieniu oka wyci膮gn膮艂 hak. Zaczepiwszy go, wr臋czy艂 lin臋 Luthienowi i powiedzia艂 uprzejmie:

Ty pierwszy.

Luthien wzi膮艂 lin臋 i przeszy艂 Olivera nienawistnym wzrokiem.

Wiedzia艂, 偶e nizio艂ek przepu艣ci艂 go tylko po to, 偶eby zosta膰 wci膮gni臋tym i nie wspina膰 si臋 o w艂asnych si艂ach.

I dobrze si臋 rozejrzyj, zanim przetransportujesz mnie na g贸r臋 鈥 doda艂 Oliver.

M艂ody cz艂owiek westchn膮艂 z rezygnacj膮 i zacz膮艂 偶mudn膮 wspinaczk臋. Straciwszy go z oczu, Oliver prychn膮艂, zauwa偶y艂 bowiem, 偶e na oknie wystawy pozosta艂 jego karmazynowy cie艅.

Luthien nie zwraca艂 uwagi na ruchy nizio艂ka. Po kilku minutach okaza艂o si臋, i偶 wci膮gni臋ty przez niego Oliver ma torb臋 wypchan膮 porcelanowymi talerzami i kryszta艂owymi pucharami. M艂odzieniec pomy艣la艂, 偶e nie powinien si臋 dziwi膰.

Nie mog艂em pozwoli膰, 偶eby ca艂y nasz trud poszed艂 na marne 鈥 t艂umaczy艂 si臋 nizio艂ek.

Ruszyli mi臋dzy spiczastymi dachami, cz臋sto korzystaj膮c z dziel膮cych je row贸w odp艂ywowych. W przeciwie艅stwie do dzielnicy po艂o偶onej w pobli偶u muru dzia艂owego, tu wszystkie budynki by艂y po艂膮czone ze sob膮, tworz膮c struktur臋 podobn膮 do pasma g贸rskiego, kt贸rej wierzch stanowi艂y drewniane gonty i stercz膮ce kominy. Sun膮c do przodu, Luthien i Oliver cz臋sto musieli si臋 rozdziela膰 i tylko 艂ut szcz臋艣cia sprawi艂, 偶e m艂ody Bedwyr nie szepn膮艂 nic do mrocznej sylwetki, kt贸ra zamajaczy艂a przed nim w rowie.

Posta膰 poruszy艂a si臋, zanim Luthien zdo艂a艂 przem贸wi膰, i by艂o wida膰, 偶e jest to kto艣 znacznie wi臋kszy ni偶 nizio艂ek.

Na dachach znajdowali si臋 cyklopi.

Luthien pad艂 na brzuch, kolejny raz dzi臋kuj膮c Bogu za karmazynow膮 peleryn臋. Rozejrza艂 si臋 doko艂a w nadziei, 偶e Oliver przyk艂usuje do niego, lecz mia艂 wra偶enie, i偶 nizio艂ek ju偶 przeszed艂 po drugiej stronie pochy艂ego dachu, na lewo od Luthiena. M贸g艂 tylko si臋 艂udzi膰, 偶e Oliver jest r贸wnie ostro偶ny jak on sam, i tak偶e ma szcz臋艣cie.

Zmuszony do podj臋cia niebezpiecznej decyzji, m艂odzieniec wyj膮艂 艂uk i roz艂o偶y艂 go, umieszczaj膮c ko艂ek na w艂a艣ciwym miejscu. Cyklop w rowie na przedzie nadal chodzi艂 tam i z powrotem, najwyra藕niej nie wyczuwaj膮c, i偶 nie jest sam. Luthien wiedzia艂, 偶e m贸g艂by do niego strzeli膰, ale gdyby bestia nie zosta艂a trafiona szybko sprowadzi艂aby mu na g艂ow臋 po艂ow臋 Gwardii Pretoria艅skiej w Montfort.

Decyzj臋 podj臋to za niego w chwil臋 potem, gdy us艂ysza艂 krzyk i 艂omot, kt贸remu towarzyszy艂 charakterystyczny odg艂os szyderstw nizio艂ka.

Oliver nie da艂 si臋 zaskoczy膰. Sun膮c po rynnie, z kt贸rej wida膰 by艂o alej臋, zauwa偶y艂 jaki艣 ruch w pobli偶u najwy偶ej po艂o偶onego dachu. Przez u艂amek sekundy wydawa艂o mu si臋, 偶e to Luthien, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego towarzysz nie jest taki g艂upi, 偶eby wspina膰 si臋 wysoko, gdzie 艂atwo by艂oby go zauwa偶y膰.

Dlatego wytrwale kontynuowa艂 wspinaczk臋, szukaj膮c lepszego miejsca do ewentualnej obrony. Gdyby na g贸rze naprawd臋 byli cyklopi, mogliby go usun膮膰 z ma艂o stabilnej rynny, po prostu zsuwaj膮c si臋 po niej ze stromego dachu. Nizio艂ek zatrzyma艂 si臋 i zacz膮艂 skr臋ca膰 w prawo, ale musia艂 zrezygnowa膰 z tego zamiaru, zauwa偶ywszy tego samego cyklopa, kt贸rego obserwowa艂 Luthien. Na szcz臋艣cie bestia nie dostrzeg艂a Olivera, tote偶 nizio艂ek m贸g艂 nadal pi膮膰 si臋 po rynnie, pocieszaj膮c si臋 tym, 偶e nast臋pny dach by艂 o wiele mniej stromy.

Mia艂 nadziej臋, 偶e dobrnie do niego, a wtedy b臋dzie m贸g艂 zaatakowa膰 cyklopa z przeciwnej strony ni偶 Luthien.

Ale nie uda艂o mu si臋 doj艣膰 tak daleko.

Jaki艣 rozp臋dzony cyklop rzuci艂 si臋 na niego z g贸ry, zajadle wymachuj膮c mieczem. Oliver upu艣ci艂 na dach torb臋 z 艂upami i wyci膮gn膮艂 rapier oraz lewak, a potem skuli艂 si臋, gotowy do obrony. Zgodnie z jego przewidywaniami, cyklop zaatakowa艂 mieczem. Nizio艂ek uskoczy艂 w bok i zahaczy艂 jego ostrze swoj膮 kr贸tsz膮 broni膮.

Szarpn膮艂 miecz z ca艂ej si艂y, a g艂upi cyklop uparcie go trzyma艂, nie chc膮c straci膰 broni. W ko艅cu jednak si艂a rozp臋du wzmocniona ci膮gni臋ciem Olivera sprawi艂a, 偶e cyklop wylecia艂 poza kraw臋d藕 dachu, otrzymuj膮c jeszcze od swego rywala po偶egnalnego kopniaka w zadek. Spadaj膮c z wysoko艣ci ponad o艣miu metr贸w skowycza艂, ale wyra藕nie si臋 uspokoi艂, gdy wyr偶n膮艂 twarz膮 o bruk. Jednocze艣nie wykr臋ci艂 rami臋, przez co w艂asny miecz wbi艂 mu si臋 w klatk臋 piersiow膮 i teraz bezwstydnie wystawa艂 mu z plec贸w.

Nie trw贸偶 si臋, jednooki idioto 鈥 ur膮ga艂 mu Oliver. Wiedzia艂, 偶e powinien by膰 cicho, ale nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. 鈥 Nawet m贸j lewak nie m贸g艂by ci teraz wydrze膰 twojego ukochanego miecza!

Oliver okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie i zobaczy艂, 偶e z dachu schodzi ku niemu trzech cyklop贸w. Chcia艂 wycofa膰 si臋 w dobrym stylu, tote偶 wyci膮gn膮艂 sw贸j wielki kapelusz z jednej z licznych zaczarowanych kieszonek na uprz臋偶y, klepn膮艂 nim o udo, 偶eby rozprostowa膰 fa艂dy, i wcisn膮艂 go na g艂ow臋.

Cyklop w rowie odp艂ywowym podskoczy艂, s艂ysz膮c charakterystyczny d藕wi臋k, a potem gwa艂townie zadygota艂, albowiem w jego plecach utkwi艂a strza艂a Luthiena. M艂odzieniec ju偶 zrywa艂 si臋 na nogi, 偶eby ruszy膰 na pomoc Oliverowi, ale znowu przypad艂 do ziemi, poniewa偶 ze stromego dachu po jego lewej r臋ce dobieg艂y wyra藕ne d藕wi臋ki szcz臋kni臋cia kusz.

Cyklopi strzelali na o艣lep, bowiem cel ukrywa艂a karmazynowa peleryna, ale mieli pewne poj臋cie, gdzie kierowa膰 strza艂y. Luthien omal nie zmoczy艂 spodni, kiedy trzy be艂ty ugrz臋z艂y w drewnie, jeden w odleg艂o艣ci zaledwie kilku centymetr贸w od jego twarzy.

M艂odzieniec widzia艂 strzelc贸w ca艂kiem wyra藕nie; ich czarne sylwetki wyr贸偶nia艂y si臋 na tle zachmurzonego, szarego nieba. Wiedzia艂, 偶e w sk艂adanym 艂uku tkwi jaka艣 magia (w przeciwnym razie musia艂by by膰 nadzwyczajnym szcz臋艣ciarzem), gdy偶 jego nast臋pny strza艂 by艂 zbyt doskona艂y jak na kogo艣, kto przechyla si臋 w bok i nie celuje starannie.

Jeden z cyklop贸w gwa艂townie si臋 wypr臋偶y艂 i odchyli艂 sw贸j ci臋偶ki 艂eb do ty艂u. Luthien zobaczy艂 cienk膮, czarn膮 kresk臋: to koniec jego strza艂y wystawa艂 z czo艂a stwora. Bestia wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i chwyci艂a j膮, a potem martwa run臋艂a na plecy i zsun臋艂a si臋 na drug膮 stron臋 dachu.

Dwaj pozostali cyklopi znikli za najwy偶sz膮 cz臋艣ci膮 dachu.

Oliver wymachiwa艂 rapierem na prawo i lewo, a lewak pomaga艂 mu w parowaniu cios贸w. Kiedy cyklopowy miecz spada艂 nizio艂kowi na g艂ow臋, natychmiast j膮 pochyla艂, unikaj膮c k艂opot贸w.

W ko艅cu umiej臋tnie sparowa艂 pchni臋cie jednej z bestii, rani膮c j膮 rapierem w nog臋 tu偶 nad kolanem. Jednooki zaskowycza艂 z b贸lu.

Ha, ha! 鈥 zawo艂a艂 Oliver, jakby zadana przez niego rana by艂a do przewidzenia. W ten spos贸b tuszowa艂 szczere zaskoczenie, i偶 w tym zamieszaniu trafi艂 w cokolwiek. Podni贸s艂 rapier i przy艂o偶y艂 go do skrzyd艂a kapelusza w zwyci臋skim ge艣cie, ale natychmiast zmuszono go do wysi艂ku. Znowu obraca艂 si臋 i robi艂 uniki, a nawet j臋kn膮艂, gdy偶 zraniony cyklop przyst膮pi艂 do zajad艂ego ataku.

Nizio艂ek poczu艂, 偶e jego obcasy zawisaj膮 w powietrzu. Ostrza jego broni znowu zacz臋艂y wirowa膰 w o艣lepiaj膮cym ta艅cu. W ten spos贸b trzyma艂 cyklop贸w na dystans wystarczaj膮co d艂ugo, by przesun膮膰 si臋 na kraw臋dzi dachu. Ten manewr pozwoli艂 mu odzyska膰 oparcie dla n贸g, chocia偶 cyklop nie odst臋powa艂 go nawet na krok. Nizio艂ek szybko zda艂 sobie spraw臋, 偶e walka z trzema przeciwnikami w sytuacji, gdy mo偶na spa艣膰 z du偶ej wysoko艣ci, nie jest czym艣 szczeg贸lnie rozs膮dnym.

Dwaj cyklopi za艂adowali kusze i ponownie zjawili si臋 nad szczytem dachu. Rozejrzeli si臋 doko艂a, przeklinaj膮c sprytnego z艂odzieja i ukrywaj膮cy go p艂aszcz, a potem strzelili w miejsce, gdzie, jak podejrzewali, m贸g艂 si臋 znajdowa膰.

Przemykaj膮c po dachu, Luthien spojrza艂 w g贸r臋. Na spadzistej cz臋艣ci dachu le偶a艂 martwy cyklop, a wy偶ej by艂o wida膰 plecy dw贸ch pozosta艂ych przeciwnik贸w. M艂odzieniec uni贸s艂 艂uk i wypu艣ci艂 strza艂臋, kt贸ra trafi艂a jednego z cyklop贸w prosto w plecy. S艂ysz膮c j臋k kompana, druga bestia przez chwil臋 patrzy艂a na niego ze zdziwieniem, a potem mia艂a ju偶 tylko przera偶enie w oczach. Przesz艂a kilka krok贸w po dachu i przechyli艂a si臋 nad jego szczytem, ale po chwili w jej brzuchu utkwi艂a kolejna strza艂a.

J臋kn膮wszy, znikn臋艂a za szczytem dachu.

Luthien znowu napina艂 艂uk. By艂 zdumiony, poniewa偶 cyklop, kt贸ry zosta艂 przez niego trafiony w plecy, szed艂 w jego kierunku na chwiejnych nogach i z ka偶dym krokiem nabiera艂 rozp臋du. Po chwili Luthien u艣wiadomi艂 sobie, 偶e bestia zupe艂nie nie kontroluje swoich poczyna艅, tak bardzo za艣lepia j膮 b贸l i nienawi艣膰. Upad艂a tu偶 przed nim i z twarz膮 odwr贸con膮 do ziemi ze艣lizgn臋艂a si臋 po chropowatych gontach.

Oliver m贸g艂 liczy膰 tylko na jedno u艂atwienie: trzej cyklopi nie mieli poj臋cia, jak walczy膰, 偶eby nie przeszkadza膰 sobie nawzajem. Ich niezdarne ciosy nie uzupe艂nia艂y si臋 i Oliver odnosi艂 wra偶enie, 偶e zmaga si臋 z jednym szybkim, d艂ugor臋kim przeciwnikiem.

Mimo wszystko nizio艂ek by艂 w nieweso艂ym po艂o偶eniu i tylko oci臋偶a艂o艣ci cyklop贸w, a nie w艂asnym umiej臋tno艣ciom, zawdzi臋cza艂 chwilow膮 przewag臋. Jedna z bestii rzuci艂a si臋 do przodu, ale zderzy艂a si臋 ze stoj膮cym obok niej kompanem, kt贸ry uczyni艂 to samo. W efekcie jeden z dw贸ch cyklop贸w upad艂 zadkiem na dach. Trzeci, kt贸ry r贸wnie偶 sun膮艂 wprost na nizio艂ka, nie m贸g艂 nie spojrze膰 w bok na t臋 szamotanin臋.

Oliver wytr膮ci艂 mu bro艅 z r臋ki za pomoc膮 lewaka.

I co teraz zrobisz? 鈥 szydzi艂 z rozbrojonego przeciwnika. Cyklop patrzy艂 na swoj膮 pust膮 d艂o艅 w os艂upieniu, jakby poczu艂 si臋 zdradzony. Warkn膮艂 ze z艂o艣ci膮, wygi膮艂 palce i zada艂 cios. Zaskoczony Oliver ledwo zd膮偶y艂 zrobi膰 unik. Musia艂 pochyli膰 si臋, a potem gwa艂townie macha膰 r臋kami, 偶eby odzyska膰 r贸wnowag臋. W ko艅cu wyprostowa艂 si臋 i uderzy艂 kr贸tszym ostrzem, w ostatniej, dramatycznej chwili zmuszaj膮c napieraj膮cego cyklopa do odwrotu.

Musia艂em zapyta膰 鈥 Oliver zgani艂 samego siebie.

Jego po艣lizg o艣mieli艂 cyklop贸w. Stan臋li wszyscy trzej w pe艂nej gotowo艣ci. Ten, kt贸ry straci艂 miecz, wykrzywi艂 pysk w ironicznym u艣miechu i wyci膮gn膮艂 d艂ugi, wygi臋ty sztylet.

Oliver natychmiast poj膮艂, co mu grozi.

Sprawy wcale nie uk艂adaj膮 si臋 dobrze 鈥 przyzna艂 i g艂臋boko westchn膮艂.

Jeden z wrog贸w znowu si臋 na niego rzuci艂. Oliver odepchn膮艂 go na bok rapierem, ale, ku jego zaskoczeniu, cyklop nadal kroczy艂 naprz贸d i spad艂 z kraw臋dzi dachu. Dopiero wtedy Oliver zauwa偶y艂 strza艂臋 stercz膮c膮 z jego plec贸w. Nizio艂ek spojrza艂 w g贸r臋 i zobaczy艂 Luthiena, kt贸ry p臋dzi艂 po szczycie dachu z 艂ukiem w d艂oni i szykowa艂 kolejn膮 strza艂臋.

Kocham tego faceta 鈥 powiedzia艂 Oliver i znowu westchn膮艂.

Jeden z cyklop贸w rozpocz膮艂 atak, 偶eby uniemo偶liwi膰 Luthienowi wypuszczenie strza艂y.

Luthien wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 uprzejmie. Upu艣ci艂 艂uk na dach i zamaszystym ruchem wyci膮gn膮艂 miecz. Bestia znajdowa艂a si臋 troch臋 ni偶ej. M艂odzieniec uderzy艂 w d贸艂; ostrze jego broni zahaczy艂o ukosem o miecz cyklopa.

Luthien podni贸s艂 sw贸j miecz, obracaj膮c go w taki spos贸b, 偶e jego czubek pow臋drowa艂 nieco dalej i drasn膮艂 cyklopa w policzek. Cyklop r贸wnie偶 zada艂 pchni臋cie do g贸ry, uparcie mierz膮c w klatk臋 piersiow膮 m艂odzie艅ca.

Ale Luthien by艂 szybki i skutecznie odparowa艂 cios. Tym razem obr贸ci艂 miecz pod w艂asnym ramieniem, spychaj膮c bro艅 przeciwnika w bok. Delikatnie manewruj膮c nadgarstkiem, nagle gwa艂townie wyprostowa艂 r臋k臋 i zada艂 ci臋cie.

Cyklop wykrzywi艂 si臋 i szybko cofn膮艂 o krok, jednocze艣nie wysuwaj膮c ostrze broni Luthiena ze swojej piersi. Spojrza艂 na ran臋 i nawet zdo艂a艂 podnie艣膰 r臋k臋, 偶eby poczu膰 ciep艂o tryskaj膮cej krwi, a potem run膮艂 na dach.

Cyklop, kt贸ry pozosta艂 na placu boju, dzier偶y艂 tylko sztylet. Jego w艣ciek艂o艣膰 zmusza艂a Olivera do uwa偶nej obrony. Bestia ci臋艂a we wszystkich kierunkach i Oliver musia艂 ci膮gle podskakiwa膰, a nawet wci膮ga膰 sw贸j poka藕ny brzuch, 偶eby umkn膮膰 przed 艣wiszcz膮cym ostrzem. Nizio艂ek trzyma艂 rapier przed sob膮, 偶eby cyklop nie m贸g艂 zanadto zbli偶y膰 si臋 do niego, i ca艂y czas cz臋stowa艂 przeciwnika szyderstwami, maj膮c nadziej臋, 偶e sprowokuje go do pope艂nienia b艂臋du.

Wiem, 偶e s艂owo 鈥瀓ednooki鈥 nie jest w艂a艣ciwym okre艣leniem 鈥 m贸wi艂 ze 艣miechem. 鈥 Wiem, 偶e cyklopi maj膮 dwoje oczu, i to br膮zowe na zadzie jest o wiele 艂adniejsze!

Bestia rykn臋艂a i machn臋艂a uniesion膮 r臋k膮, jakby chcia艂a rozci膮膰 Olivera sztyletem na dwie cz臋艣ci. Ale nizio艂ek skrzy偶owa艂 r臋ce nad g艂ow膮 i przyj膮艂 silny cios, jednak ugi臋艂y si臋 pod nim nogi.

Okr臋ci艂 si臋 i odwr贸ci艂 ty艂em do przeciwnika, tak 偶e znalaz艂 si臋 poza zasi臋giem cyklopa, kt贸ry musia艂 si臋 pochyli膰 do przodu. Zanim bestia zd膮偶y艂a zareagowa膰, nizio艂ek chwyci艂 lewak z drugiej strony, skierowa艂 w d贸艂 i rozbuja艂 jak wahad艂o, a nast臋pnie wyprostowa艂 si臋 i ruszy艂 na besti臋.

Cyklop zapiszcza艂 i podskoczy艂. 呕eby nabra膰 rozp臋du, Oliver zgi膮艂 si臋 wp贸艂 i z ca艂ej si艂y wyr偶n膮艂 plecami w uniesione golenie bestii.

Cyklop wykona艂 po艂owiczne salto i spad艂 na bruk. Le偶a艂 na wznak, ca艂kiem nieruchomo.

Nie jest tak 藕le! 鈥 zawo艂a艂 Oliver. 鈥 Skoro ju偶 tam jeste艣, mo偶e uda ci si臋 odzyska膰 miecz!

Id膮 nast臋pni 鈥 ostrzeg艂 Luthien, do艂膮czywszy do Olivera i jego torby z 艂upami.

Nizio艂ek si臋gn膮艂 do torby, wyci膮gn膮艂 talerz i rzuci艂 go na dach. Luthien odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂, jak wiruj膮cy pocisk rozbija si臋 o nos nadci膮gaj膮cego cyklopa.

Luthien spojrza艂 na Olivera z niedowierzaniem.

To by艂 kosztowny rzut 鈥 przyzna艂 nizio艂ek, wzruszaj膮c ramionami.

Potem obaj p臋dzili po nier贸wnych dachach, a gdy te si臋 sko艅czy艂y, zeszli na ulic臋. S艂yszeli odg艂osy po艣cigu 鈥 bardzo wielu cyklop贸w 鈥 i u艣wiadomili sobie, 偶e zostali otoczeni.

Oliver rzuci艂 si臋 w stron臋 niszy, ale Luthien go powstrzyma艂.

B臋d膮 przeszukiwali te miejsca 鈥 wyja艣ni艂 m艂odzieniec i opar艂 si臋 o prost膮 艣cian臋 z boku ocienionego wej艣cia do niszy.

Oliver us艂ysza艂, 偶e cyklopi zape艂niaj膮 alej臋 wok贸艂 niego, i natychmiast schowa艂 si臋 pod fa艂dy p艂aszcza.

Zgodnie z przewidywaniami Luthiena, jednoocy zapuszczali si臋 do wszystkich nisz, z kt贸rych wybiegali niezadowoleni. Zacz臋li sprawdza膰 ka偶dy dom i sklep w okolicy. Up艂yn臋艂o du偶o czasu, zanim Luthien i Oliver mogli skorzysta膰 ze sposobno艣ci i pobiec dalej. Przeklinali swego pecha, albowiem widnokr膮g na wschodzie ju偶 zaczyna艂 l艣ni膰, zwiastuj膮c nadej艣cie 艣witu.

Niebawem cyklopi znowu deptali im po pi臋tach. Zw艂aszcza jedna, du偶a i szybka bestia. Poniewa偶 s艂o艅ce ju偶 wschodzi艂o, nie mogli si臋 zatrzymywa膰, 偶eby szuka膰 kolejnej kryj贸wki. Sytuacja robi艂a si臋 coraz bardziej dramatyczna, poniewa偶 uparty cyklop udziela艂 wskaz贸wek sun膮cym obok niego towarzyszom.

Obr贸膰 si臋 i zastrzel go! Obr贸膰 si臋 i zastrzel go! 鈥 krzykn膮艂 Oliver.

Luthien mia艂 wra偶enie, 偶e jego druh nigdy przedtem nie by艂 taki zadyszany i zdenerwowany. Rada nizio艂ka wydawa艂a si臋 rozs膮dna, tyle 偶e m艂odzieniec nie mia艂 czasu, 偶eby si臋 odwr贸ci膰 i strzeli膰.

Po chwili zobaczy艂 mur miasta po drugiej stronie Placu Morkneya. Na jego 艣rodku sta艂a imponuj膮ca fontanna, a po bokach znajdowa艂y si臋 liczne sklepiki rzemie艣lnik贸w i wspania艂e restauracje.

O tak wczesnej porze panowa艂 tam spok贸j. Tylko jaki艣 krzat rze藕bi艂 w drewnie model nowo wybudowanej fontanny, a nieliczni handlarze zamiatali obej艣cia swych sklep贸w lub ustawiali stragany z rybami i warzywami.

Przyjaciele przemkn臋li obok z pozoru oboj臋tnego krz膮ta. Oliver zd膮偶y艂 nawet uchyli膰 kapelusza przed swoim niskim pobratymcem.

Zwalisty cyklop gna艂 w 艣lad za nimi, porykuj膮c rado艣nie, albowiem by艂 pewien, 偶e dopadnie tego ma艂ego nizio艂ka. Przynajmniej do momentu, gdy Oliver wspi膮艂 si臋 na mur.

Roztargniony cyklop nawet nie zauwa偶y艂 ci臋偶kiego m艂otka w d艂oni krz膮ta. Widzia艂 tylko eksploduj膮ce pod nagle zaci艣ni臋tymi powiekami gwiazdy.

Oliver obejrza艂 si臋, chwyci艂 Luthiena i kaza艂 mu robi膰 to, co on. Kiwn臋li g艂owami, dzi臋kuj膮c w ten spos贸b krzatowi, kt贸ry nawet nie zareagowa艂, tylko cierpliwie od艂o偶y艂 uwi膮zany do d艂ugiego rzemienia m艂ot i powr贸ci艂 do swoich zaj臋膰, zanim na placu pojawili si臋 kolejni cyklopi.

Wr贸cili do swojego mieszkania dopiero nad ranem. Luthien strasznie sarka艂, 偶e otarli si臋 o wielkie niebezpiecze艅stwo, Oliver za艣 grzeba艂 w swojej torbie i narzeka艂, i偶 wiele talerzy oraz puchar贸w pobi艂o si臋 podczas ich szale艅czej ucieczki.

Luthien patrzy艂 na przyjaciela z niedowierzaniem.

Jak mog艂e艣 nawet my艣le膰 o kradzeniu czegokolwiek w takiej chwili?

Oliver zerkn膮艂 na Luthiena i uraczy艂 go smutnym u艣miechem.

Czy to nie paliwo dla naszego podniecenia i odwagi? 鈥 zapyta艂 i wr贸ci艂 do przegl膮dania z艂upionych rzeczy. Znowu zmarszczy艂 czo艂o, gdy偶 wyj膮艂 z torby kolejny du偶y kawa艂ek zbitego talerza.

Ale w chwil臋 p贸藕niej na jego twarzy zago艣ci艂 szelmowski u艣mieszek. Luthien patrzy艂 z zaciekawieniem, jak nizio艂ek zanurza d艂o艅 w torbie.

Oliver chytrze mrugn膮艂 okiem do przyjaciela i wyj膮艂 cynow膮 statuetk臋 nizio艂ka-wojownika.



Rozdzia艂 17

ZNIEWAGA


Przez kilka nast臋pnych dni przyjaciele nie oddalali si臋 od swojego miejsca zamieszkania, a je艣li wpadali do Krzatelfa, to g艂贸wnie po to, by pos艂ucha膰 plotek o tajemniczym Karmazynowym Cieniu. Ostatni zuchwa艂y wyczyn: obrabowanie dw贸ch sklep贸w i za艂atwienie kilkunastu cyklopowych wartownik贸w mimo wyra藕nej zmowy kupc贸w, znacznie o偶ywi艂 owe pog艂oski, tote偶 Oliver uzna艂, i偶 na jaki艣 czas powinni zaprzesta膰 dzia艂alno艣ci, a Luthien przyzna艂 mu racj臋.

Ta dobrowolna kwarantanna nie psu艂a nizio艂kowi nastroju; cieszy艂 si臋, 偶e mo偶e odpocz膮膰, a bycie cz臋艣ci膮 coraz wi臋kszej legendy sprawia艂o mu przyjemno艣膰. Jednak Luthien sp臋dza艂 czas g艂贸wnie siedz膮c na krze艣le i rozmy艣laj膮c. Z pocz膮tku Oliver my艣la艂, 偶e m艂odzie艅ca irytuje zgie艂k wok贸艂 jego osoby albo 偶e po prostu jest zm臋czony, ale w ko艅cu sta艂o si臋 dla niego jasne, i偶 to sprawy sercowe wywo艂uj膮 smutek Luthiena.

Nie m贸w mi, 偶e wci膮偶 o niej my艣lisz 鈥 odezwa艂 si臋 Oliver kt贸rego艣 wyj膮tkowo s艂onecznego dnia. Nizio艂ek cz臋艣ciowo otworzy艂 drzwi, 偶eby ciep艂e, wrze艣niowe powietrze dosta艂o si臋 do ciemnego mieszkania.

Luthien spojrza艂 na Olivera i przymru偶y艂 oczy. Szybko poj膮艂, 偶e nizio艂ek wie, co jest przyczyn膮 jego zas臋pionego oblicza.

Natychmiast odwr贸ci艂 wzrok i ta reakcja wyda艂a si臋 Oliverowi wymowniejsza od s艂贸w.

Tragiczne! Tragiczne! 鈥 j臋kn膮艂 nizio艂ek, osuwaj膮c si臋 na krzes艂o i dramatycznym gestem zas艂aniaj膮c oczy. 鈥 To zawsze jest tragiczne! 鈥 Jego ruchy sprawi艂y, 偶e krzes艂o zawadzi艂o o piedesta艂 i Oliver musia艂 szybko 艂apa膰 cynow膮 figurynk臋 nizio艂ka-wojownika, gdy偶 zacz臋艂a spada膰 na pod艂og臋.

O czym ty m贸wisz? 鈥 zapyta艂 Luthien, kt贸ry nie by艂 w nastroju, 偶eby wys艂uchiwa膰 jakich艣 zawoalowanych aluzji.

M贸wi臋 o tobie, g艂uptasie 鈥 odpar艂 Oliver. Przez chwil臋 usuwa艂 kurz z piedesta艂u, by z powrotem postawi膰 na nim figurk臋. Nie doczekawszy si臋 odpowiedzi, popatrzy艂 na przyjaciela z powa偶n膮 min膮. 鈥 Chcesz odnale藕膰 sens 偶ycia 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek, czuj膮c na sobie zdziwione spojrzenie Luthiena. 鈥 Szkoda tylko, 偶e to kobieta ma nim by膰.

Luthien rozz艂o艣ci艂 si臋. Zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, podnosi膰 z krzes艂a, ale Oliver machn膮艂 r臋k膮 na znak, 偶e chce, aby m艂odzieniec go wys艂ucha艂.

Och, nie zaprzeczaj 鈥 powiedzia艂 nizio艂ek. 鈥 Widzia艂em to zbyt wiele razy. My w Gaskonii nazywamy to 鈥瀌worsk膮 mi艂o艣ci膮鈥.

Luthien znowu rozsiad艂 si臋 na krze艣le.

Nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz 鈥 zapewni艂 Olivera i 偶eby podkre艣li膰 swoje s艂owa, skierowa艂 wzrok na p贸艂otwarte drzwi.

鈥 鈥Dworska mi艂o艣膰鈥 鈥 powt贸rzy艂 Oliver z niezm膮con膮 pewno艣ci膮 w g艂osie.鈥 Zobaczy艂e艣 t臋 艣licznotk臋 i zadurzy艂e艣 si臋 na amen. Teraz jeste艣 w艣ciek艂y, poniewa偶 nie wr贸cili艣my na rynek i nie mia艂e艣 okazji, 偶eby zerkn膮膰 na t臋 pi臋kno艣膰 raz jeszcze.

Luthien przygryz艂 warg臋, ale nie mia艂 do艣膰 si艂y, by zaprzeczy膰 s艂owom Olivera.

Ona jest kr贸low膮 twego serca i b臋dziesz dla niej walczy艂, b臋dziesz broni艂 ka偶dej sprawy w jej imieniu, przykrywa艂 p艂aszczem ka艂u偶臋 b艂ota na jej drodze i zas艂ania艂 j膮 w艂asn膮 piersi膮.

B臋d臋 wali艂 ci臋 po g臋bie 鈥 odpar艂 z powag膮 Luthien.

Naturalnie jeste艣 zak艂opotany 鈥 rzek艂 Oliver, najwyra藕niej nie przejmuj膮c si臋 pogr贸偶kami druha 鈥 bo sam wiesz, jakie g艂upstwa wygadujesz.

Luthien pos艂a艂 mu mordercze spojrzenie, ale to nie zniech臋ci艂o nizio艂ka.

Nawet nie znasz tej kobiety, tego p贸艂elfa. Nie przecz臋, 偶e jest pi臋kna, ale ty wyobrazi艂e艣 sobie, i偶 s膮 w niej wszystkie po偶膮dane przez ciebie cechy, a przecie偶 tak naprawd臋 znasz tylko jej wygl膮d.

Luthien zdoby艂 si臋 na kr贸tki 艣miech. Wiedzia艂, 偶e nizio艂ek ma racj臋. Wszelkie prawa logiki sugerowa艂y, 偶e zachowywa艂 si臋 niedorzecznie. Nie m贸g艂 jednak lekcewa偶y膰 uczu膰, kt贸re przepe艂nia艂y jego serce. Widzia艂 zielonookiego p贸艂elfa mo偶e przez minut臋, lecz odt膮d ten obraz towarzyszy艂 mu nieprzerwanie, na jawie i we 艣nie. A teraz, gdy dyskutowali o jego obsesji w jasny, s艂oneczny poranek, wydawa艂a si臋 艣mieszna.

Wygl膮da na to, 偶e dysponujesz ogromn膮 wiedz膮 na ten temat 鈥 rzek艂 Luthien oskar偶ycielskim tonem i na ustach Olivera pojawi艂 si臋 nostalgiczny u艣miech. 鈥 Wiedz膮 z pierwszej r臋ki 鈥 dorzuci艂 z ironi膮.

By膰 mo偶e 鈥 brzmia艂a lakoniczna odpowied藕 Olivera.

Nie dr膮偶yli ju偶 dalej tego tematu. Luthien siedzia艂 w milczeniu, Oliver za艣 przestawia艂 zdobyte trofea. Luthien nawet nie zauwa偶y艂, 偶e kilkakrotnie tego ranka nizio艂ek rozpogadza艂 si臋, jakby w jego umy艣le od偶ywa艂y przyjemne wspomnienia, albo wykrzywia艂 twarz w grymasie najprawdziwszego b贸lu, zapewne na my艣l o mniej satysfakcjonuj膮cych wydarzeniach z przesz艂o艣ci.

Nieco p贸藕niej Oliver cisn膮艂 swoje zimowe okrycie Luthienowi na kolana.

Zniszczone! 鈥 zaskomla艂 i podni贸s艂 jeden r臋kaw, 偶eby Luthien zobaczy艂 rozpruty materia艂.

M艂odzieniec uwa偶nie obejrza艂 uszkodzone miejsce. Doszed艂 do wniosku, 偶e zawini艂o jakie艣 bardzo ostre narz臋dzie, na przyk艂ad co艣 w rodzaju lewaka Olivera. Od kilku dni by艂o wyj膮tkowo ciep艂o jak na t臋 por臋 roku, nawet po zachodzie s艂o艅ca, i Luthien mia艂 wra偶enie, 偶e nizio艂ek w og贸le nie nosi艂 tego p艂aszcza. Dziwi艂o go, 偶e okrycie rozpru艂o si臋 i 偶e Oliver wykry艂 to akurat teraz, gdy 艣wieci艂o s艂o艅ce, a w powietrzu nie wyczuwa艂o si臋 zimna.

Wyrzuc臋 je dla tych zach艂annych dzieciak贸w 鈥 burkn膮艂 nizio艂ek, opieraj膮c r臋ce na biodrach i robi膮c najbardziej nad膮san膮 min臋, jak膮 Luthien kiedykolwiek ogl膮da艂. 鈥 Oczywi艣cie taka ciep艂a pogoda nie utrzyma si臋 zbyt d艂ugo. Chod藕my wi臋c 鈥 rzek艂. Wzi膮艂 l偶ejsze okrycie i ruszy艂 w stron臋 drzwi. 鈥 Musimy wr贸ci膰 na bazar, to kupi臋 sobie inne.

Luthienowi nie trzeba by艂o tego dwa razy powtarza膰. Sp臋dzili ten dzie艅 na targu. Oliver ogl膮da艂 towary, a Luthien, jak by艂o do przewidzenia, obserwowa艂 t艂um.

Nie znalaz艂em nic naprawd臋 warto艣ciowego 鈥 oznajmi艂 Oliver pod koniec dnia. 鈥 Ale jest jeden handlarz, z kt贸rym jutro 艂atwiej b臋dzie si臋 targowa膰. Przynajmniej tego jestem pewien.

Luthien zapomnia艂 o rozczarowaniu. Kiedy opuszcza艂 bazar, krocz膮c za nizio艂kiem, na jego twarzy malowa艂o si臋 uznanie dla przyjaciela. Wiedzia艂, co Oliver knuje, wiedzia艂, 偶e naprawd臋 rozumie jego uczucia. Je艣li wcze艣niej w膮tpi艂 w to, 偶e wyk艂ad nizio艂ka dotycz膮cy 鈥瀌worskiej mi艂o艣ci鈥 opiera艂 si臋 na jego osobistych do艣wiadczeniach, teraz my艣la艂 ju偶 o tym inaczej.

Nast臋pny dzie艅 na bazarze sp臋dzili w podobny spos贸b, robi膮c przerw臋 na lunch w jednym z wielu kiosk贸w z 偶ywno艣ci膮. Oliver prowadzi艂 b艂ah膮 rozmow臋, g艂贸wnie o wadach kupc贸w; zima by艂a ju偶 za pasem, a jemu jako艣 nie udawa艂o si臋 wytargowa膰 korzystnych cen na ciep艂e okrycia.

Potrzebowa艂 troch臋 czasu, by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e Luthien wcale go nie s艂ucha i nawet nie je ciastka, kt贸re trzyma w d艂oni. Obserwowa艂 m艂odzie艅ca z zaciekawieniem i poj膮艂, o co chodzi, jeszcze zanim spojrza艂 na to samo miejsce co on, po drugiej stronie placu, gdzie sta艂a pi臋kna niewolnica wraz ze swoim w艂a艣cicielem-handlarzem i jego orszakiem.

Oliver skrzywi艂 si臋, gdy dziewczyna odwzajemni艂a spojrzenie Luthiena, a nawet pos艂a艂a m艂odzie艅cowi nie艣mia艂y u艣miech. Obyty w 艣wiecie nizio艂ek rozumia艂 implikacje tej reakcji i zdawa艂 sobie spraw臋 z trudno艣ci, kt贸re mog艂a spowodowa膰.

Skrzywi艂 si臋 raz jeszcze, gdy kupiec, kt贸ry zauwa偶y艂, i偶 jego niewolnica o艣miela si臋 podnosi膰 wzrok bez pozwolenia swego pana, podszed艂 do niej i uderzy艂 j膮 w potylic臋.

Nizio艂ek w mgnieniu oka doskoczy艂 do Luthiena i wy艂uszczy艂 kilkana艣cie powod贸w, dla kt贸rych by艂oby nierozs膮dne zbli偶a膰 si臋 do kupca akurat w tym momencie. Na szcz臋艣cie dla Olivera, kilku ludzi stoj膮cych w pobli偶u zna艂o i jego, i Luthiena z Krzatelfa; szybko podeszli do dw贸ch przyjaci贸艂, wyczuwaj膮c, 偶e zanosi si臋 na k艂opoty.

Zapalczywy m艂odzieniec uspokoi艂 si臋 dopiero wtedy, gdy zobaczy艂 z bliska patrol Gwardii Pretoria艅skiej.

Wszystko w porz膮dku 鈥 zapewni艂 Oliver podejrzliwych cyklop贸w. 鈥 M贸j przyjaciel znalaz艂 karalucha w swoim ciasteczku, ale ju偶 sobie poszed艂, a zreszt膮 karaluchy nie jedz膮 znowu tak du偶o.

Gwardzi艣ci Pretoria艅scy powoli odeszli, ale co krok ogl膮dali si臋 do ty艂u, robi膮c gro藕ne miny.

Kiedy znikli z pola widzenia, Luthien oswobodzi艂 si臋 z licznych przytrzymuj膮cych go r膮k i powsta艂. Jednak od razu przekona艂 si臋, 偶e kupca i jego 艣wity ju偶 nie ma.

Oliver musia艂 zwerbowa膰 wielu pomocnik贸w, 偶eby 鈥瀙rzekona膰鈥 Luthiena, g艂贸wnie poprzez wleczenie, do powrotu do ich domu. Jednak gdy ta u偶yteczna grupa posz艂a sobie, m艂ody Bedwyr zacz膮艂 miota膰 si臋 po mieszkaniu jak lew w klatce, kopa膰 krzes艂a i wali膰 pi臋艣ciami w 艣cian臋.

Naprawd臋 spodziewa艂em si臋 po tobie czego艣 lepszego 鈥 zauwa偶y艂 sucho Oliver. Sta艂 obok piedesta艂u, 偶eby chroni膰 ukochany pos膮偶ek nizio艂ka-wojownika przed zniszczeniem przez m艂odego szale艅ca.

Luthien przebieg艂 pok贸j i stan膮艂 tu偶 przed Oliverem.

Dowiedz si臋, kim on jest! 鈥 za偶膮da艂 m艂ody Bedwyr.

Kto taki? 鈥 zapyta艂 Oliver.

Luthien gwa艂townym ruchem pochwyci艂 figurynk臋 i odchyli艂 rami臋 do ty艂u, jakby zamierza艂 cisn膮膰 j膮 w drugi koniec pokoju. Szczerze przera偶ona mina Olivera u艣wiadomi艂a m艂odzie艅cowi, 偶e nizio艂ek przesta艂 偶artowa膰.

Dowiedz si臋, kim on jest i gdzie mieszka 鈥 powiedzia艂 spokojnie Luthien.

To nie jest m膮dre 鈥 dowodzi艂 Oliver, ostro偶nie wyci膮gaj膮c r臋k臋 po figurynk臋.

Luthien gwa艂townie podni贸s艂 rami臋, nie pozwalaj膮c, 偶eby trofeum znalaz艂o si臋 w zasi臋gu d艂oni nizio艂ka.

To mog艂a by膰 nawet pu艂apka 鈥 rozumowa艂 Oliver. 鈥 Wiemy, 偶e wielu handlarzy chce, aby nas z艂apano. Mogliby podejrzewa膰, 偶e to ty jeste艣 Karmazynowym Cieniem, i by膰 mo偶e znale藕li idealn膮 przyn臋t臋.

Przyn臋t臋 tak膮 jak ta? 鈥 zagadn膮艂 Luthien, pokazuj膮c statuetk臋.

Dok艂adnie 鈥 odpar艂 Oliver pogodnym tonem. Jednak jego weso艂o艣膰 szybko przerodzi艂a si臋 w przygn臋bienie, kiedy zrozumia艂, o co chodzi Luthienowi. Przy poprzednim napadzie niebezpiecze艅stwo nie powstrzyma艂o Olivera przed zdj臋ciem przyn臋ty z haczyka.

Nizio艂ek wyrzuci艂 r臋ce w g贸r臋 w ge艣cie rezygnacji.

Ach, ci zakochani 鈥 wymamrota艂 p贸艂g艂osem, wypadaj膮c z mieszkania i 艣wiadomie zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi. Jednak w g艂臋bi ducha Oliver by艂 romantykiem i, gdy wspina艂 si臋 po schodach prowadz膮cych na ulic臋, znowu si臋 u艣miecha艂.



Rozdzia艂 18

NIE CA艁KIEM NIEWOLNICA


Nie uda mi si臋 ci tego wyperswadowa膰? 鈥 zapyta艂 Oliver. Tego popo艂udnia wr贸ci艂 p贸藕no i zobaczy艂, 偶e Luthien z niepokojem kr膮偶y po ma艂ym pomieszczeniu.

M艂ody Bedwyr zatrzyma艂 si臋 i utkwi艂 w nizio艂ku pe艂ne determinacji spojrzenie.

Kradzie偶 monet i klejnot贸w to jedna rzecz 鈥 ci膮gn膮艂 Oliver. 鈥 Wykradzenie niewolnicy to co艣 zupe艂nie innego.

Luthien nawet okiem nie mrugn膮艂. Oliver westchn膮艂.

Uparty g艂upiec 鈥 u偶ala艂 si臋. 鈥 W takim razie, 艣wietnie. Wygl膮da na to, 偶e mamy troch臋 szcz臋艣cia. Dom tego handlarza mie艣ci si臋 w p贸艂nocno-zachodniej cz臋艣ci miasta, zaraz na po艂udnie od drogi do Port Charley. Stra偶nik贸w jest tam raczej niewielu, a mur wok贸艂 tych nowych dom贸w nawet nie zosta艂 uko艅czony. Mieszkaj膮 tam g艂贸wnie po艣ledniejsi kupcy. Ale mimo wszystko b臋d膮 dysponowali stra偶nikami i mo偶esz by膰 pewien, 偶e je艣li ukradniesz niewolnika, to sam ksi膮偶臋 Morkney i wszyscy jego Gwardzi艣ci Pretoria艅scy b臋d膮 nam depta膰 po pi臋tach. Kiedy udamy si臋 tam...

...dzisiejszego wieczoru 鈥 u艣ci艣li艂 Luthien. Pokonany nizio艂ek westchn膮艂 po raz nie wiadomo kt贸ry.

W takim razie dzisiejszy wiecz贸r mo偶e by膰 naszym ostatnim w go艣cinnym mie艣cie Montfort 鈥 wyja艣ni艂 Oliver. 鈥 I gdy b臋dziemy na drodze, pierwsze zwiastuny zimy dadz膮 nam si臋 we znaki.

A co mi tam.

Uparty g艂upiec 鈥 burkn膮艂 Oliver i uda艂 si臋 do swojej sypialni, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi.

Bez problem贸w dotarli do alei obok domu kupca, okaza艂ego, kamiennego, dwupi臋trowego budynku w kszta艂cie litery L, z licznymi balkonikami i oknami. Oliver nadal wyra偶a艂 w膮tpliwo艣ci, a Luthien w dalszym ci膮gu ignorowa艂 je. M艂odzieniec odnalaz艂 cel w 偶yciu, co艣 wi臋cej ni偶 porzucanie zimowych okry膰 w miejscu, gdzie mog艂y je zabra膰 biedne dzieciaki z Malutkiej Alkowy. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e jest przys艂owiowym rycerzem w l艣ni膮cej zbroi, idealnym bohaterem, kt贸ry wyratuje swoj膮 dam臋 z r膮k z艂ego kupca.

Nawet nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶eby zapyta膰, czy potrzebuje ratunku.

W domu panowa艂 spok贸j 鈥 ca艂a okolica by艂a spokojna, gdy偶 zapuszcza艂o si臋 tu niewielu z艂odziei, a zatem niewielu stra偶nik贸w patrolowa艂o tutejsze zau艂ki. Przez jedno z okien w budynku kr贸tszego boku L by艂o wida膰 zapalon膮 艣wiec臋. Luthien poprowadzi艂 Olivera do 艣ciany ciemniejszego budynku, do g艂贸wnej cz臋艣ci.

Nie mog臋 ci臋 od tego odwie艣膰? 鈥 zapyta艂 Oliver ostatni raz. Zobaczy艂 nachmurzon膮 min臋 Luthiena i rzuci艂 sw贸j magiczny hak, kt贸ry zaczepi艂 si臋 powy偶ej balkonu, tu偶 pod dachem. Tym razem Oliver pierwszy zacz膮艂 wspinaczk臋, boj膮c si臋 pu艣ci膰 porywczego m艂odzie艅ca samego. S膮dz膮c po jego zachowaniu, nizio艂ek obawia艂 si臋, 偶e Luthien wywa偶y艂by drzwi, wymordowa艂 wszystkich domownik贸w, a potem uda艂 si臋 do Ministerstwa kobiet膮 w ramionach i za偶膮da艂 od ksi臋cia Morkneya, by ten osobi艣cie udzieli艂 im 艣lubu!

Nizio艂ek sforsowa艂 balkon i przekrad艂 si臋 do drzwi. Upewniwszy si臋, 偶e w pobli偶u nie ma nikogo, wr贸ci艂 do por臋czy balkonu, 偶eby da膰 Luthienowi sygna艂.

W艂a艣ciwie nie by艂 zaskoczony, gdy zobaczy艂, 偶e m艂ody Bedwyr jest ju偶 w po艂owie liny i wspina si臋 po niej zapami臋tale.

Mia艂 ochot臋 sykn膮膰 karc膮ce s艂owa pod adresem impulsywnego towarzysza, ale co艣 innego odwr贸ci艂o jego uwag臋. Patrz膮c przez dziedziniec w stron臋 okna, w kt贸rym by艂 widoczny p艂omie艅 艣wiecy, Oliver ujrza艂 kobiet臋 i po jej d艂ugich w艂osach, b艂yszcz膮cych nawet w p贸艂mroku, pozna艂, 偶e to pi臋kna niewolnica. Obserwowa艂 z zaciekawieniem, jak kobieta zgarnia w艂osy i chowa je pod czarn膮 czapk臋, a potem bierze worek, gasi 艣wiec臋 i podchodzi do okna.

Tymczasem Luthien z艂apa艂 si臋 por臋czy i zacz膮艂 wchodzi膰 na balkon. Siedzia艂 ju偶 okrakiem na balustradzie, gdy zatrzyma艂 go u艣miechni臋ty nizio艂ek. Da艂 mu znak, 偶eby spojrza艂 przez rami臋.

Z okna a偶 do ziemi zwisa艂 sznur zrobiony z prze艣cierade艂, po kt贸rym zsuwa艂a si臋 zwinnie jaka艣 szczup艂a istota w szaro-czarnej odzie偶y, podobnej do z艂odziejskiego uniformu Olivera.

Luthien zacisn膮艂 wargi w gniewnym grymasie. Jaki艣 z艂odziej o艣mieli艂 si臋 w艂ama膰 do domu jego ukochanej!

Oliver zauwa偶y艂 wyraz twarzy przyjaciela i poj膮艂, dlaczego m艂odzieniec jest w艣ciek艂y. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na jego ramieniu, obr贸ci艂 go ku sobie i przystawi艂 palec do jego zaci艣ni臋tych ust.

Gibka posta膰 opad艂a na ziemi臋 i znikn臋艂a w cieniu.

No? 鈥 zagadn膮艂 Oliver, pokazuj膮c lin臋. Luthien nie zrozumia艂 go.

Wracasz na d贸艂? 鈥 zapyta艂 nizio艂ek. 鈥 Tutaj nie mamy ju偶 nic do roboty.

Przez chwil臋 Luthien patrzy艂 na niego z zaciekawieniem, a potem zamruga艂 oczami i jego zdumione spojrzenie pow臋drowa艂o ku ma艂emu dziedzi艅cowi. Kiedy znowu zerkn膮艂 na Olivera, ten u艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha i pokiwa艂 g艂ow膮.

Luthien ze艣lizgn膮艂 si臋 po linie. Oliver natychmiast ruszy艂 za nim w obawie, 偶e m艂odzieniec ucieknie gdzie艣 w noc. Rozbawienie wywo艂ane nieoczekiwanym rozwojem wydarze艅 szybko min臋艂o. Oliver zacz膮艂 sobie u艣wiadamia膰, 偶e nawet je艣li niewolnica nie jest t膮 osob膮, za kt贸r膮 chce uchodzi膰, zapewne czeka go d艂ugi i uci膮偶liwy wiecz贸r.

Nizio艂ek zeskoczy艂 na ziemi臋, szarpn膮艂 lin臋 trzykrotnie, 偶eby odzyska膰 hak, i pobieg艂 za Luthienem. Dogoni艂 go dwa domy dalej.

M艂ody Bedwyr sta艂 na rogu i, chowaj膮c si臋 za 艣cian膮, zerka艂 na alej臋. Oliver wsun膮艂 si臋 mi臋dzy jego nogi i obserwowa艂 okolic臋 z ni偶ej po艂o偶onego punktu.

W zau艂ku sta艂a niewolnica p贸艂elf 鈥 teraz nie mog艂o by膰 w膮tpliwo艣ci w tej kwestii, gdy偶 zdj臋艂a czapk臋 i potrz膮sa艂a jasnymi jak pszenica w艂osami. Towarzyszy艂y jej dwie istoty, jedna wysoka jak Luthien, ale o wiele smuklejsza, a druga dor贸wnuj膮ca wzrostem wybrance m艂odzie艅ca.

Luthien spu艣ci艂 wzrok i popatrzy艂 na Olivera dok艂adnie w momencie, gdy nizio艂ek zadar艂 g艂ow臋, 偶eby spojrze膰 na niego.

Elf Wysokiego Rodu 鈥 rzek艂 bezg艂o艣nie nizio艂ek. I chocia偶 Luthien nie widzia艂 dot膮d zbyt wielu elf贸w, kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e si臋 z nim zgadza.

Poniewa偶 Oliver by艂 lepszym tropicielem, Luthien pozwoli艂 mu poprowadzi膰 po艣cig za tajemnicz膮 grup膮 do bogatszej dzielnicy Montfort. M艂ody Bedwyr nie m贸g艂 odrzuca膰 oczywistych wniosk贸w, ale i tak by艂 zaskoczony, kiedy trzy elfy przemkn臋艂y do ciemnego zau艂ka, zarzuci艂y lin臋 i po cichu wesz艂y do nie o艣wietlonego budynku przez okno na drugim pi臋trze.

Ona nie potrzebuje twojej pomocy 鈥 Oliver szepn膮艂 Luthienowi do ucha. 鈥 B艂agam ci臋, daj ju偶 spok贸j.

M艂odzieniec nie potrafi艂 znale藕膰 s艂贸w, kt贸re obali艂yby logiczne argumenty Olivera. Wygl膮da艂o na to, 偶e kobieta naprawd臋 nie potrzebowa艂a jego pomocy, ale przecie偶 nie m贸g艂 tak jej zostawi膰. Odepchn膮艂 Olivera i nie spuszcza艂 wzroku z okna.

Niebawem tr贸jka z艂odziei wysz艂a z powrotem przez okno 鈥 byli dobrzy w swoim fachu 鈥 przy czym jeden z nich trzyma艂 torb臋. Niewolnica zr臋cznie szarpn臋艂a lin臋, uwalniaj膮c zwyk艂y hak.

Oliver da艂 nurka pod fa艂d臋 peleryny Luthiena, ten za艣 odchyli艂 si臋 do ty艂u i zastyg艂 w bezruchu przy 艣cianie, gdy z艂odzieje przebiegali obok nich, w odleg艂o艣ci najwy偶ej p贸艂 metra. Luthien chcia艂 wyci膮gn膮膰 r臋k臋, pochwyci膰 dziewczyn臋 i zmusi膰 j膮 do konfrontacji w艂a艣nie w tym miejscu i w tym momencie. Opar艂 si臋 pokusie dzi臋ki Oliverowi, kt贸ry najwyra藕niej wyczu艂 s艂abo艣膰 towarzysza i uzna艂 za stosowne mocno z艂apa膰 go za obie r臋ce. Gdy tylko trzy elfy odesz艂y na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, Oliver i Luthien podj臋li po艣cig, zawracaj膮c do p贸艂nocno-zachodniej dzielnicy.

Tr贸jka z艂odziei rozdzieli艂a si臋 dok艂adnie w tym miejscu, w kt贸rym si臋 spotka艂a. Dwa elfy zabra艂y torb臋, natomiast niewolnica uda艂a si臋 do domu swego w艂a艣ciciela.

Daj spok贸j, prosz臋 ci臋 鈥 Oliver szepn膮艂 do Luthiena, chocia偶 doskonale wiedzia艂, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂by m贸wi膰 do 艣ciany.

M艂ody Bedwyr nie musia艂 teraz 艣ledzi膰 tej kobiety, gdy偶 zna艂 miejsce, do kt贸rego sz艂a, i dlatego wysun膮艂 si臋 do przodu. Schowa艂 si臋 za ostatnim rogiem przed domem handlarza, zakry艂 fa艂dami peleryny i czeka艂.

Kobieta przesz艂a obok, nie czyni膮c najmniejszego ha艂asu, st膮paj膮c, jak przysta艂o na do艣wiadczonego z艂odzieja. Min臋艂a niewidzialnego Luthiena, spojrza艂a w jedn膮 i w drug膮 stron臋, a potem przekroczy艂a ulic臋.

Nie ca艂kiem niewolnica 鈥 zauwa偶y艂 Luthien. Podni贸s艂 g艂ow臋, 偶eby dobrze przyjrze膰 si臋 dziewczynie.

Omal nie wyskoczy艂 z but贸w, zdumiony szybko艣ci膮 ruch贸w p贸艂elfa. Ona za艣 b艂yskawicznym ruchem wyci膮gn臋艂a, nie wiadomo sk膮d, kr贸tki miecz. Luthien wrzasn膮艂 i pochyli艂 si臋; metalowe ostrze odbi艂o si臋 ze szcz臋kiem od kamiennej 艣ciany tu偶 nad jego g艂ow膮. M艂odzieniec usi艂owa艂 czmychn膮膰 na bok, ale kobieta z 艂atwo艣ci膮 dotrzymywa艂a mu kroku, zr臋cznie wywijaj膮c mieczem.

Po chwili Luthien wyprostowa艂 si臋 i opar艂 plecami o 艣cian臋. Kobieta elf przystawi艂a mu czubek miecza do gard艂a.

To nie by艂oby m膮dre 鈥 odezwa艂 si臋 stoj膮cy za ni膮 Oliver.

By膰 mo偶e 鈥 zabrzmia艂 melodyjny, elfi g艂os za plecami nizio艂ka.

Oliver znowu westchn膮艂 i zerkn膮艂 przez rami臋. Za jego plecami sta艂 jeden z towarzyszy kobiety. Mia艂 ponur膮 min臋 i trzyma艂 w d艂oni miecz, kt贸rego czubek m贸g艂 w ka偶dej chwili ugodzi膰 nizio艂ka. Nieco z boku, w dalszej cz臋艣ci alei sta艂a druga kobieta z 艂ukiem w r臋ku i strza艂膮 wycelowan膮 w g艂ow臋 Olivera.

Mog臋 si臋 myli膰 鈥 przyzna艂 nizio艂ek. Powoli wsun膮艂 rapier do pochwy, a potem jeszcze wolniej, tak 偶eby elf m贸g艂 obserwowa膰 ka偶dy jego ruch, si臋gn膮艂 do woreczka, wyci膮gn膮艂 kapelusz, rozprostowa艂 go i w艂o偶y艂 na g艂ow臋.

Zielonooka kobieta przeszywa艂a wzrokiem oszo艂omionego Luthiena.

Kim jeste艣 i dlaczego mnie 艣ledzisz? 鈥 zapyta艂a, robi膮c gro藕n膮 min臋 i zaciskaj膮c szcz臋ki.

Oliverze... 鈥 rzek艂 Luthien, nie wiedz膮c, co powinien powiedzie膰.

Jest upartym g艂upcem 鈥 ch臋tnie wtr膮ci艂 nizio艂ek. Luthien patrzy艂 na lojalnego towarzysza z widocznym rozgoryczeniem.

Kobieta lekko szturchn臋艂a m艂odzie艅ca czubkiem miecza. Musia艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋.

Nazywam si臋 Luthien 鈥 wyjawi艂.

Jak膮 masz spraw臋? 鈥 wycedzi艂a przez zaci艣ni臋te z臋by.

Zobaczy艂em ci臋 na bazarze 鈥 wyj膮ka艂 m艂ody cz艂owiek. 鈥 Ja...

Przyszed艂 po ciebie 鈥 przerwa艂 mu Oliver. 鈥 Pr贸bowa艂em go od tego odwie艣膰. Naprawd臋 pr贸bowa艂em!

Kobieta z zaciekawieniem przygl膮da艂a si臋 Luthienowi i jej rysy z艂agodnia艂y, a w oczach zab艂ys艂y iskierki 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e go rozpozna艂a. Niespiesznie wycofa艂a miecz.

Przyszed艂e艣 po mnie?

Widzia艂em, jak ci臋 uderzy艂 鈥 usi艂owa艂 wyt艂umaczy膰 jej Luthien. 鈥 To znaczy... Nie mog艂em... Dlaczego pozwoli艂a艣 na to?

Jestem niewolnic膮 鈥 odpar艂a kobieta z sarkazmem. 鈥 P贸艂elfem. Kim艣 gorszym ni偶 istota ludzka. 鈥 Pomimo i偶 chcia艂a zaimponowa膰 odwag膮, w jej g艂osie wyra藕nie wyczuwa艂o si臋 nut臋 z艂o艣ci i frustracji.

Stoimy na ulicy 鈥 przypomnia艂 im elf i gestem r臋ki nakaza艂 Oliverowi z powrotem wej艣膰 w alej臋. Nizio艂ek z ulg膮 zauwa偶y艂, 偶e z艂odziejka chowa miecz, a druga odk艂ada 艂uk i strza艂臋.

Kobieta p贸艂elf rozkaza艂a Luthienowi i艣膰 za sob膮, ale zawaha艂a si臋 spogl膮daj膮c z zaciekawieniem na cienisty wizerunek pozostawiony przez m艂odzie艅ca na 艣cianie. U艣miechn臋艂a si臋, gdy偶 przyszed艂 jej do g艂owy nowy pomys艂, i przepu艣ci艂a Luthiena.

Wszyscy jeste艣cie p贸艂elfami 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, kiedy mia艂 odrobin臋 czasu, 偶eby obejrze膰 trzech przeciwnik贸w.

Ja jestem elfem Wysokiego Rodu 鈥 odpar艂a kobieta z 艂ukiem. Spojrza艂a na m臋偶czyzn臋. By艂o wida膰, 偶e co艣 ich 艂膮czy. 鈥 Ale nie opuszczam moim elfich braci.

Przecinacze 鈥 rzek艂 bezceremonialnie Oliver i wszyscy troje utkwili w nim zdumione spojrzenia. 鈥 S艂awna szajka z艂odziei 鈥 Oliver spokojnie wyja艣ni艂 Luthienowi, kt贸ry najwyra藕niej nie mia艂 poj臋cia, o co w tym wszystkim chodzi. 鈥 Powszechnie uwa偶a si臋, 偶e wszyscy wywodz膮 si臋 z elf贸w Wysokiego Rodu.

S艂ysza艂e艣 o nas, nizio艂ku 鈥 odezwa艂a si臋 kobieta pilnuj膮ca Luthiena.

A kt贸偶 w Montfort o was nie s艂ysza艂? 鈥 odpar艂 Oliver i ta odpowied藕 chyba ucieszy艂a troje z艂odziei.

Nie wszyscy jeste艣my elfami 鈥 o艣wiadczy艂a kobieta p贸艂elf, ogl膮daj膮c si臋 przez rami臋 na Luthiena. Od tego spojrzenia zrobi艂o mu si臋 cieplej na sercu.

Siobhan! 鈥 skarci艂 j膮 ponuro m臋偶czyzna.

To nie wiecie, kogo schwytali艣my? 鈥 zapyta艂a kobieta beztrosko, wci膮偶 spogl膮daj膮c na Luthiena.

Ja nazywam si臋 Oliver deBurrows 鈥 wtr膮ci艂 si臋 nizio艂ek, my艣l膮c, 偶e jest s艂awny w tym mie艣cie. Ku jego rozczarowaniu 偶aden z trojga z艂odziei nie wydawa艂 si臋 zainteresowany jego osob膮.

Zostawi艂e艣 za sob膮 dziwny cie艅 鈥 Siobhan odezwa艂a si臋 do Luthiena. 鈥 Tam na ulicy. Karmazynowy cie艅.

Luthien spojrza艂 we wspomnianym przez ni膮 kierunku, a potem odwr贸ci艂 si臋 do Siobhan i wzruszy艂 ramionami w przepraszaj膮cym ge艣cie.

Karmazynowy Cie艅 鈥 powt贸rzy艂 m臋偶czyzna p贸艂elf. S膮dz膮c po g艂osie, informacja Siobhan zrobi艂a na nim ogromne wra偶enie. Odwiesiwszy miecz, omal nie wybuchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem.

I Oliver deBurrows! 鈥 nalega艂 nizio艂ek.

Jasne 鈥 rzek艂 obcesowo m臋偶czyzna, ani na moment nie odrywaj膮c oczu od Luthiena.

Twoja dzia艂alno艣膰 jest nam znana 鈥 zauwa偶y艂a Siobhan, u艣miechaj膮c si臋 skromnie. Luthien mia艂 wra偶enie, 偶e jego rozdygotane serce za chwil臋 przestanie bi膰. 鈥 W艂a艣ciwie 鈥 ci膮gn臋艂a, szukaj膮c u przyjaci贸艂 potwierdzenia swych s艂贸w 鈥 twoje czyny zna ca艂e Montfort. Ku uciesze wielu, gdy偶 naprawd臋 mocno dopiek艂e艣 kupcom.

Luthien by艂 pewien, 偶e jego rumie艅ce s膮 ciemniejsze ni偶 odcie艅 karmazynowej peleryny.

Oliver pomaga... 鈥 wyj膮ka艂.

Powiedz im 鈥 mrukn膮艂 pod nosem nizio艂ek, kt贸rego godno艣膰 mocno ucierpia艂a.

My艣la艂am, 偶e jeste艣 o wiele starszym m臋偶czyzn膮 鈥 powiedzia艂a Siobhan. 鈥 Albo d艂u偶ej 偶yj膮cym elfem.

Luthien zerkn膮艂 na ni膮 ze zdziwieniem. Przypomnia艂 sobie s艂owa Brind鈥橝moura, 偶e peleryna nale偶a艂a niegdy艣 do s艂ynnego z艂odzieja, a i Siobhan chyba s艂ysza艂a co艣 o jej poprzednim w艂a艣cicielu. Luthien u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o tym, jakich to niecnych czyn贸w dopu艣ci艂 si臋 pierwszy Karmazynowy Cie艅 na terenie Montfort.

Robi si臋 p贸藕no 鈥 zauwa偶y艂a kobieta stoj膮ca w dalszej cz臋艣ci zau艂ka. 鈥 Musimy i艣膰, a ty 鈥 zwr贸ci艂a si臋 do Siobhan 鈥 musisz wr贸ci膰 do domu swego pana.

Siobhan kiwn臋艂a g艂ow膮.

Nie wszyscy wywodzimy si臋 z elf贸w Wysokiego Rodu 鈥 powt贸rzy艂a Luthienowi.

Czy to jest zaproszenie? 鈥 zagadn膮艂 Oliver.

Siobhan popatrzy艂a na swych kompan贸w, kt贸rzy po chwili skin臋li potakuj膮co g艂owami.

Traktuj to jak zaproszenie 鈥 powiedzia艂a, patrz膮c wprost na Luthiena, co pozwoli艂o mu mie膰 nadziej臋, 偶e zaproszenie dotyczy nie tylko przy艂膮czenia si臋 do z艂odziejskiej szajki. 鈥 Dla ciebie i dla szanownego Olivera deBurrowsa 鈥 doda艂a, chocia偶 ton jej g艂osu sugerowa艂, 偶e zaproszenie nizio艂ka, cho膰 uprzejmie sformu艂owane, przysz艂o jej do g艂owy w ostatniej chwili.

Luthien spojrza艂 przez rami臋 na przyjaciela, kt贸ry lekko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Rozwa偶 to 鈥 Siobhan powiedzia艂a do Luthiena. 鈥 Posiadanie wp艂ywowych znajomych daje liczne korzy艣ci. 鈥 Po raz ostatni pos艂a艂a mu roztapiaj膮cy serce u艣miech, jakby chcia艂a utwierdzi膰 zakochanego m艂odzie艅ca w przekonaniu, 偶e chodzi o co艣 wi臋cej ni偶 tylko z艂odziejski pakt. Potem, kiwn膮wszy g艂ow膮 w stron臋 odchodz膮cych towarzyszy, ruszy艂a w kierunku zaimprowizowanej liny.

Luthien nawet nie mrugn膮艂, obserwuj膮c jej pe艂ne wdzi臋ku ruchy, Oliver za艣 tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮 i westchn膮艂.



Rozdzia艂 19

W U艢WI臉CONYCH SALACH


Udaj膮c zainteresowanie, ksi膮偶臋 Morkney przechyli艂 si臋 do przodu na swym drewnianym krze艣le. Z jego pofa艂dowanej czerwonej szaty wystawa艂y chude 艂okcie, d艂onie za艣 spoczywa艂y na pot臋偶nym pulpicie. Kilkunastu handlarzy stoj膮cych przed w艂adz膮 m贸wi艂o jednocze艣nie, a w ich chaotycznych wypowiedziach najcz臋艣ciej pojawia艂y si臋 dwa s艂owa: 鈥瀔radzie偶鈥 i 鈥濳armazynowy Cie艅鈥.

Od kilku tygodni ksi膮偶臋 Morkney wys艂uchiwa艂 tych samych ludzi i ich opowie艣ci naprawd臋 zaczyna艂y go m臋czy膰.

A najgorsze jest to 鈥 zawo艂a艂 jeden z kupc贸w, skutecznie zag艂uszaj膮c reszt臋 鈥 偶e nie mog臋 zetrze膰 tej przekl臋tej, cienistej plamy z okna! Jak mam reagowa膰 na parskanie tych, kt贸rzy j膮 widz膮? M贸wi臋 im, 偶e to znak firmowy!

Dobrze gada! 鈥 zgodzi艂o si臋 z nim kilkunastu handlarzy. Morkney uni贸s艂 guzowat膮 r臋k臋 i przygryz艂 wargi, usi艂uj膮c powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

To tylko z艂odziej i nikt wi臋cej 鈥 zapewni艂 kupc贸w. 鈥 呕yjemy ze z艂odziejami od tak dawna, 偶e nie mo偶emy sobie pozwoli膰, aby denerwowa艂o nas zjawienie si臋 nowego: z艂odzieja, kt贸ry zostawia po sobie 艣lad.

Nie rozumiesz, panie! 鈥 zacz膮艂 b艂agalnym tonem jaki艣 kupiec, ale natychmiast zblad艂 i umilk艂, albowiem Morkney zwr贸ci艂 ku niemu pomarszczon膮 twarz i spojrza艂 na niego gro藕nie przekrwionymi, bursztynowymi oczami.

By膰 mo偶e pomagaj膮 mu pro艣ci ludzie 鈥 doda艂 inny kupiec, pr贸buj膮c z艂agodzi膰 gniew niegodziwego ksi臋cia.

W czym mu pomagaj膮? 鈥 odpar艂 sceptycznie Morkney. 鈥 W kradzie偶y paru drobiazg贸w? Sami przyznali艣cie, 偶e ten z艂odziej nie jest aktywniejszy od wielu innych, kt贸rzy ostatnio was z艂upili. A mo偶e chodzi tylko o to, 偶e jego wizyt贸wka, jego cienisty wizerunek, rani wasz膮 chorobliw膮 dum臋?

Ten krzat na placu... 鈥 zacz膮艂 m臋偶czyzna.

Poniesie zas艂u偶on膮 kar臋 鈥 doko艅czy艂 za niego Morkney. Zauwa偶y艂 spojrzenie kupca z boku pulpitu i skrzywi艂 si臋. 鈥 Przecie偶 zale偶y nam na jak najwi臋kszej liczbie krzat贸w do pracy, nieprawda偶? 鈥 zapyta艂 chytrze.

Ten argument chyba nieco uspokoi艂 gromad臋 oskar偶ycieli.

Wracajcie do swoich sklepik贸w 鈥 nakaza艂 wszystkim Morkney. Odchyli艂 si臋 do ty艂u i z emfaz膮 wymachiwa艂 swymi ko艣cistymi r臋kami. 鈥 Kr贸l Greensparrow napomkn膮艂, 偶e nie produkujemy wystarczaj膮co du偶o. Moim zdaniem to bardziej pal膮cy problem ni偶 jaki艣 z艂odziejaszek albo niedorzeczne cienie, kt贸rych, jak powiadacie, nie mo偶na usun膮膰.

Wy艣lizgn膮艂 si臋 z naszej pu艂apki 鈥 usi艂owa艂 wyt艂umaczy膰 jeden z handlarzy. Trzej inni, kt贸rzy brali udzia艂 w zasadzce przy Alei Rzemie艣lnik贸w, kiwn臋li g艂owami.

To zastawcie nast臋pn膮, skoro jest taka potrzeba! 鈥 warkn膮艂 Morkney, a jego b艂yszcz膮ce, bursztynowe oczy sprawi艂y, 偶e czterej sprzymierze艅cy cofn臋li si臋 o krok.

Ostatecznie kontyngent handlarzy opu艣ci艂 gabinet ksi臋cia, mocno utyskuj膮c.

Karmazynowy Cie艅, te偶 mi co艣 鈥 burkn膮艂 stary czarnoksi臋偶nik, grzebi膮c w zwojach, 偶eby znale藕膰 najnowsze pismo od Greensparrowa. Morkney nale偶a艂 do prastarego bractwa czarnoksi臋偶nik贸w, 偶y艂 w czasach, gdy pierwszy Karmazynowy Cie艅 wywo艂ywa艂 l臋k w sercach handlarzy ca艂ego Eriadoru, a nawet Princetown i innych miast p贸艂nocnej Avon. W tej jak偶e odleg艂ej epoce wiele dowiedziano si臋 o owym m臋偶czy藕nie, kt贸ry nigdy nie zosta艂 schwytany.

I teraz mia艂by powr贸ci膰? Morkney uwa偶a艂 takie przekonanie za ca艂kowit膮 niedorzeczno艣膰. Karmazynowy Cie艅 by艂 cz艂owiekiem, i to cz艂owiekiem od dawna nie偶yj膮cym. Bardziej prawdopodobne by艂o to, 偶e jaki艣 艂otrzyk przypadkiem natkn膮艂 si臋 na magiczn膮 peleryn臋 legendarnego z艂odzieja. Wizyt贸wka mog艂a by膰 ta sama, ale nie znaczy艂o to, 偶e u偶ywa艂 jej ten sam cz艂owiek.

Z艂odziejaszek 鈥 mrukn膮艂 Morkney i parskn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem na my艣l o torturach, jakie musia艂by znie艣膰 ten nowy Karmazynowy Cie艅, gdyby handlarze w ko艅cu dobrali mu si臋 do sk贸ry.

Pracuj臋 sam 鈥 upiera艂 si臋 Oliver.

Luthien patrzy艂 na niego oczami pozbawionymi wyrazu.

Sam z tob膮! 鈥 sprecyzowa艂 Oliver gniewnym tonem. Sta艂 wyprostowany, w swoim najlepszym wyj艣ciowym stroju, kt贸ry uzupe艂nia艂 ozdobiony pi贸rkiem kapelusz, jakby zawadiaka Oliver deBurrows szykowa艂 si臋 na przedstawienie. 鈥 Przynale偶no艣膰 do gildii to co艣 zupe艂nie innego 鈥 ci膮gn膮艂 z kwa艣n膮 min膮. 鈥 Czasami musisz oddawa膰 ponad po艂ow臋 swojego 艂upu i mo偶esz i艣膰 tylko tam, gdzie ka偶膮 ci i艣膰. Ja nie lubi臋, gdy kto艣 mi m贸wi, dok膮d mam p贸j艣膰!

Luthien nie znalaz艂 偶adnych przekonuj膮cych argument贸w. Nawet nie by艂 pewien, czy chce do艂膮czy膰 do Przecinaczy, nie mia艂 konkretnego wyobra偶enia o ewentualnej wsp贸艂pracy. Ale wiedzia艂, 偶e chce cz臋艣ciej widywa膰 Siobhan, a je艣li do艂膮czenie do z艂odziejskiej szajki pomog艂oby osi膮gn膮膰 贸w cel, m艂ody Bedwyr by艂 gotowy na takie po艣wi臋cenie.

Wiem, o czym my艣lisz 鈥 rzek艂 Oliver oskar偶ycielskim tonem. Luthien westchn膮艂 g艂臋boko.

W 偶yciu liczy si臋 nie tylko z艂odziejski fach, Oliverze 鈥 pr贸bowa艂 t艂umaczy膰. 鈥 I nie tylko korzy艣膰 materialna. Nie b臋d臋 si臋 spiera艂, 偶e do艂膮czenie do Siobhan i jej przyjaci贸艂 mo偶e zmniejszy膰 nasze zyski i ograniczy膰 nasz膮 wolno艣膰, ale kto wie, czy nie przynios艂oby to nam odrobiny bezpiecze艅stwa. Widzia艂e艣 pu艂apk臋, kt贸r膮 zastawili na nas handlarze.

I w艂a艣nie dlatego nie powinni艣my si臋 przy艂膮cza膰 do 偶adnej szajki 鈥 warkn膮艂 na niego Oliver.

Luthien nie zrozumia艂 jego argumentu.

Dlaczego mia艂by艣 tak strasznie rozczarowa膰 swoich wielbicieli? 鈥 zapyta艂 Oliver.

Wielbicieli?

S艂ysza艂e艣 ich 鈥 odpar艂 nizio艂ek. 鈥 Wiecznie gadaj膮 o Karmazynowym Cieniu i, gdy tylko wymieniaj膮 to imi臋, buzie same im si臋 艣miej膮. Oczywi艣cie kupcy s膮 w艣ciekli, i to sprawia, 偶e ca艂a historia jest jeszcze bardziej zabawna.

Luthien potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 oboj臋tnie.

Nadal b臋d臋 nosi艂 peleryn臋 鈥 wyj膮ka艂. 鈥 Ten znak...

Ukradniesz tajemnic臋 鈥 wyja艣ni艂 Oliver. 鈥 Ca艂e Montfort b臋dzie wiedzia艂o, 偶e przy艂膮czy艂e艣 si臋 do Przecinaczy i przez to twoj膮 rozkwitaj膮c膮 s艂aw臋 trzeba b臋dzie przykroi膰 do ni偶szych standard贸w, obowi膮zuj膮cych w tej szajce. Powiadam wi臋c, nie! Musisz pozosta膰 niezale偶nym 艂ajdakiem, musisz dzia艂a膰 na ustalonych przez siebie warunkach i by膰 samemu sobie panem. Zmylimy tych g艂upawych kupc贸w, a kiedy wzmog膮 czujno艣膰, ruszymy dalej. Karmazynowy Cie艅 po prostu zniknie z ulic Montfort. Legenda b臋dzie si臋 rozwija艂a.

A co potem?

Oliver wzruszy艂 ramionami, jakby to nie mia艂o znaczenia.

Znajdziemy inne miasto 鈥 mo偶e Princetown w Avon. A potem, po kilku latach, wr贸cimy do Montfort i pozwolimy, aby legenda o偶y艂a. Tutaj dokona艂e艣 czego艣 cudownego, chocia偶 jeste艣 zbyt m艂ody, by to poj膮膰 鈥 oznajmi艂 nizio艂ek.

Luthien pomy艣la艂, 偶e jeszcze nigdy nie s艂ysza艂 Olivera m贸wi膮cego z takim namaszczeniem i emfaz膮.

Ale ty, Karmazynowy Cieniu, ty, kt贸ry zmyli艂e艣 g艂upich handlarzy i krad艂e艣 towary sprzed ich grubych nos贸w, da艂e艣 ludziom mieszkaj膮cym w ubo偶szej cz臋艣ci Montfort co艣, czego nie mieli od wielu, wielu lat.

C贸偶 to takiego? 鈥 zapyta艂 Luthien. W jego g艂osie nie by艂o ju偶 ani 艣ladu ironii.

Nadziej臋 鈥 odpar艂 Oliver. 鈥 Da艂e艣 im nadziej臋. Wybieram si臋 na bazar. Idziesz ze mn膮?

Luthien kiwn膮艂 g艂ow膮, ale po wyj艣ciu Olivera sta艂 w pokoju jeszcze kilka minut, zatopiony w rozmy艣laniach. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e w s艂owach nizio艂ka tkwi艂o ziarno prawdy. Jakim艣 zrz膮dzeniem losu, w wyniku przypadkowego spotkania z ekscentrycznym czarnoksi臋偶nikiem, kt贸re nast膮pi艂o po przypadkowym spotkaniu z jeszcze bardziej ekscentrycznym nizio艂kiem, on, Luthien Bedwyr, otrzyma艂 niezwyk艂y dar i dzi臋ki niemu sta艂 si臋 bohaterem legendy, o kt贸rej wcze艣niej nawet nie s艂ysza艂. Wepchni臋to go na aren臋 wsp贸lnej sprawy tych, kt贸rzy nie odnosili korzy艣ci z 偶膮dzy bogactwa, jaka ow艂adn臋艂a kr贸lem Greensparrowem.

Ludowy bohater? 鈥 zada艂 sobie pytanie m艂odzieniec, kt贸ry wcale nie wywodzi艂 si臋 z prostego ludu. Zbiegi okoliczno艣ci, niesamowita ironia losu 鈥 to wszystko powodowa艂o m臋tlik w g艂owie Luthiena i sprawia艂o, 偶e czu艂 si臋 przyt艂oczony, ale gdy wybieg艂 za Oliverem, z jego ruch贸w emanowa艂a energia.

Dzie艅 wsta艂 pochmurny i ch艂odny 鈥 typowy dla tej pory roku 鈥 tote偶 bazar nie by艂 zat艂oczony. Wi臋kszo艣膰 godnych uwagi wyrob贸w ju偶 kupiono albo rozkradziono, a nowe wozy nie przyjecha艂y i nie mia艂y przyje偶d偶a膰 przez wiele miesi臋cy.

Min臋艂o tylko troch臋 czasu, a Luthien i Oliver ju偶 偶a艂owali, 偶e na placu jest tak ma艂o ludzi. Dw贸jka przyjaci贸艂, zw艂aszcza nizio艂ek, stanowi艂a ciekawy widok. Rzuci艂a si臋 w oczy du偶ej grupie cyklop贸w, w艣r贸d kt贸rych jeden mia艂 gruby banda偶 na obt艂uczonej czaszce.

Oliver i Luthien stan臋li przy kiosku i kupili troch臋 ciastek, a potem beztrosko gaw臋dzili z w艂a艣cicielem o pogodzie, o t艂umie i o wszystkim, co przysz艂o im do g艂owy.

Nie powinni艣cie si臋 tu pokazywa膰 鈥 szepn膮艂 kto艣, gdy w艂a艣ciciel zaj膮艂 si臋 nast臋pnym klientem.

Luthien i Oliver spojrzeli na siebie, a potem na szczup艂膮 posta膰 w kapturze i opo艅czy, stoj膮c膮 przy kiosku. M臋偶czyzna odwr贸ci艂 si臋 i wyjrza艂 zza naci膮gni臋tego na g艂ow臋 kaptura. Zobaczyli p贸艂elfa, kt贸rego poznali poprzedniej nocy.

Czy oni wiedz膮? 鈥 zapyta艂 cicho Oliver.

Podejrzewaj膮 鈥 odpar艂 p贸艂elf. 鈥 Oczywi艣cie nie oskar偶膮 was publicznie, przy 艣wiadkach.

Oczywi艣cie 鈥 zawt贸rowa艂 Oliver.

Luthien wci膮偶 patrzy艂 w innym kierunku z oboj臋tn膮 min膮. Nie chcia艂 da膰 po sobie pozna膰, 偶e bierze udzia艂 w potajemnej rozmowie, a zreszt膮 niewiele rozumia艂 z tego, o czym m贸wili p贸艂elf i Oliver. Skoro zbydl臋ceni cyklopi podejrzewali jego i nizio艂ka, dlaczego po prostu nie podeszli do nich, 偶eby ich zaaresztowa膰? Luthien przebywa艂 w Montfort wystarczaj膮co d艂ugo, by zorientowa膰 si臋, 偶e nie trzeba wielu dowod贸w, 偶eby kogo艣 zgarn膮膰. W okolicach Malutkiej Alkowy cz臋sto pojawia艂y si臋 gangi Gwardzist贸w Pretoria艅skich, kt贸re pod koniec dnia zazwyczaj wlok艂y ze sob膮 co najmniej po jednym pechowym rzezimieszku.

S膮 nowiny 鈥 ci膮gn膮艂 p贸艂elf.

Powiedz偶e jakie 鈥 rzek艂 Oliver, ale zaraz ucich艂 i odwr贸ci艂 wzrok, gdy偶 obok niego powoli przesz艂a grupa cyklop贸w.

Nie teraz 鈥 wyszepta艂 p贸艂elf, gdy tylko bestie nieco si臋 oddali艂y. 鈥 O wschodzie ksi臋偶yca Siobhan b臋dzie czeka艂a za Krzatelfem.

B臋dziemy tam 鈥 zapewni艂 go Oliver.

Tylko on 鈥 brzmia艂a odpowied藕 i Oliver zerkn膮艂 na Luthiena. Kiedy zwr贸ci艂 zaciekawione spojrzenie w stron臋 p贸艂elfa, z艂odzieja ju偶 nie by艂o.

Nizio艂ek westchn膮艂 i ponownie odwr贸ci艂 si臋 do przyjaciela i odkrytego placu. Dopiero wtedy odkry艂 przyczyn臋 tak gwa艂townego odej艣cia p贸艂elfa. Grupa cyklop贸w zawr贸ci艂a i tym razem przejawia艂a wi臋ksze zainteresowanie par膮 przyjaci贸艂. Oliver szepn膮艂:

M贸j ojciec nizio艂ek zawsze mawia艂, 偶e sprytny z艂odziej umie i艣膰 do przodu, a sprytniejszy z艂odziej wie, kiedy dawa膰 chodu. 鈥 Ruszy艂 z miejsca, bior膮c Luthiena pod rami臋, ale musia艂 przystan膮膰, gdy偶 nagle zostali otoczeni przez cyklop贸w.

Ch艂odno dzi艣 鈥 zauwa偶y艂a jedna z bestii.

Kupujecie ostatnie rzeczy na zim臋? 鈥 zagadn膮艂 inny. Oliver chcia艂 co艣 odpowiedzie膰, ale ugryz艂 si臋 w j臋zyk, gdy偶 do rozmowy nieoczekiwanie wtr膮ci艂 si臋 Luthien.

Rzeczywi艣cie 鈥 odpar艂, patrz膮c cyklopowi prosto w oczy. 鈥 Zima w Montfort nie dla wszystkich taka sama.

Cyklop chyba nie zrozumia艂 tej uwagi, zreszt膮 Oliver nie by艂 pewien, czy sam j膮 zrozumia艂. Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e jego ostatnie s艂owa w mieszkaniu rozpali艂y m艂odego Bedwyra, uderzy艂y w jak膮艣 czu艂膮 strun臋 w sercu Luthiena. W tej chwili m艂odzie艅ca rozpiera艂a duma 鈥 czu艂 si臋 cz臋艣ci膮 legendy Karmazynowego Cienia, milcz膮cym rzecznikiem pokrzywdzonych, dostawc膮 futer dla przemarzni臋tych dzieci, cierniem w boku bogacza.

Od jak dawna jeste艣 w Montfort? 鈥 zapyta艂 chytrze wpatrzony w Luthiena cyklop.

Teraz to Oliver wyst膮pi艂 naprz贸d i stanowczym gestem obj膮艂 Luthiena w pasie.

Od dnia, w kt贸rym m贸j syn si臋 urodzi艂 鈥 oznajmi艂. M艂odzieniec wytrzeszczy艂 oczy.

Na nieszcz臋艣cie dla jego biednej matki. Nie mog艂a si臋 pogodzi膰 z jego wzrostem 鈥 doda艂 nizio艂ek.

Zaskoczeni cyklopi spogl膮dali na siebie z niedowierzaniem.

To tw贸j ojciec? 鈥 zapyta艂a bestia Luthiena. M艂odzieniec obj膮艂 przyjaciela ramieniem.

M贸j papa nizio艂ek 鈥 odpowiedzia艂, na艣laduj膮c nieco be艂kotliw膮 mow臋 Olivera.

A jaki interes... 鈥 zacz膮艂 cyklop, ale przerwa艂 mu jego kamrat, kt贸ry chwyci艂 go za rami臋 i da艂 znak, 偶eby nie porusza膰 tego tematu.

Gro藕ne spojrzenie cyklopa nieco straci艂o na ostro艣ci, gdy rozejrza艂 si臋 po bazarze. Kilkudziesi臋ciu ludzi, paru krzat贸w i garstka elf贸w 鈥 wszyscy obserwowali ca艂膮 scen臋 uwa偶nie, zbyt uwa偶nie. Ci 艣wiadkowie mieli zaci臋te twarze i niejeden z nich nosi艂 za pasem sztylet albo kr贸tki miecz.

Grupa cyklop贸w szybko odesz艂a.

Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂 Luthien.

Ci cyklopi w艂a艣nie spotkali ludzi, kt贸rzy poczuli w sobie odwag臋 鈥 odpowiedzia艂 nizio艂ek. 鈥 Chod藕 Luthien, nie oci膮gaj si臋. Przecinacz mia艂 racj臋 鈥 nie powinni艣my si臋 tu dzisiaj pokazywa膰.

Poca艂uj mnie.

Melodyjny g艂os zaskoczy艂 m艂odzie艅ca, a nieoczekiwana pro艣ba sprawi艂a, 偶e ugi臋艂y si臋 pod nim nogi.

Zastyg艂 w miejscu i t臋po wpatrywa艂 si臋 w Siobhan, nie maj膮c poj臋cia, co robi膰 dalej.

Chcesz tego 鈥 wypowiedzia艂a oczywist膮 prawd臋.

Przyszed艂em, poniewa偶 powiedziano mi, 偶e s膮 jakie艣 nowiny 鈥 oznajmi艂 jej Luthien. I natychmiast po偶a艂owa艂 swoich s艂贸w. Wybra艂 zupe艂nie nieodpowiedni moment na zmian臋 tematu!

Dziewczyna p贸艂elf sta艂a w srebrzystej po艣wiacie ksi臋偶yca w cienistym zau艂ku za Krzatelfem i wyda艂a si臋 biednemu Luthienowi jeszcze bardziej poci膮gaj膮ca. U艣miechn臋艂a si臋 niepewnie i odgarn臋艂a d艂ugie w艂osy z bladej twarzy. Luthien obejrza艂 si臋 przez rami臋, jakby spodziewa艂 si臋, 偶e gdzie艣 w pobli偶u podgl膮da go Oliver. Nizio艂ek poszed艂 do Krzatelfa i kaza艂 Luthienowi przyj艣膰 na spotkanie, kiedy za艂atwi swoje sprawy z Siobhan.

Zerkn膮wszy na Siobhan, przekona艂 si臋, 偶e na jej twarzy nie by艂o ani cienia u艣miechu.

Ten krzat... 鈥 zacz臋艂a oschle, ale nagle przerwa艂a, gdy偶 Luthien rzuci艂 si臋 ku niej i poca艂owa艂 w usta.

Potem natychmiast odskoczy艂 i wpatrywa艂 si臋 w Siobhan, czekaj膮c na jej reakcj臋.

Ale to on sprawia艂 wra偶enie zak艂opotanego. Dziewczyna p贸艂elf tylko si臋 u艣miechn臋艂a i strz膮sn臋艂a w艂osy z twarzy, na poz贸r ca艂kowicie opanowana.

Dlaczego poprosi艂a艣 mnie o poca艂unek? 鈥 zapyta艂 bezceremonialnie Luthien.

Poniewa偶 chcia艂e艣 tego 鈥 odpar艂a Siobhan.

Dumny Luthien skuli艂 si臋 w sobie.

A ja chcia艂am, 偶eby艣 to zrobi艂 鈥 przyzna艂a Siobhan. 鈥 Ale pomy艣la艂am, 偶e powinni艣my na tym poprzesta膰.

Poprzesta膰? 鈥 powt贸rzy艂 Luthien. To nie brzmia艂o obiecuj膮co.

Siobhan wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

Pomy艣la艂am, 偶e ty i Oliver powinni艣cie wiedzie膰... 鈥 zacz臋艂a wyja艣nia膰. I urwa艂a, jakby kolejne s艂owa przychodzi艂y jej z trudem.

Luthiena ogarnia艂 coraz wi臋kszy niepok贸j.

O czym? 鈥 zapyta艂 i podszed艂 do Siobhan, ale ona cofn臋艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋, jakby chcia艂a si臋 broni膰.

Chodzi o krz膮ta 鈥 podj臋艂a. 鈥 Tego, kt贸ry pom贸g艂 wam na Placu Morkneya. Zabra艂a go Gwardia Pretoria艅ska i zamkn臋艂a w lochu, gdzie czeka na rozpraw臋.

Luthien spowa偶nia艂 i nerwowo zacisn膮艂 opuszczone d艂onie.

Gdzie? 鈥 zapyla艂 z determinacj膮 w g艂osie.

Siobhan nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e m艂odzieniec za chwil臋 pobiegnie na ratunek krzatowi.

Bezradnie wzruszy艂a ramionami i ten gest oraz zmartwiona mina sprawi艂y, 偶e Luthien a偶 westchn膮艂.

Gwardzi艣ci Pretoria艅scy maj膮 wiele loch贸w 鈥 powiedzia艂a, kr臋c膮c g艂ow膮. 鈥 Naprawd臋 wiele. Krzat zostanie os膮dzony jutro, razem z du偶膮 grup膮 innych os贸b 鈥 doda艂a pospiesznie.鈥 Na pewno ska偶膮 go na roboty w kopalniach.

Luthien nie rozumia艂 jej. Przez chwil臋 milcza艂, usi艂uj膮c rozwa偶y膰 niekt贸re sprawy, a potem spojrza艂 na Siobhan z ciekawo艣ci膮. Zastanawia艂 si臋, sk膮d mog艂a wiedzie膰 o krzacie na Placu Morkneya. Chyba czyta艂a w jego my艣lach, gdy偶 na jej twarzy znowu pojawi艂 si臋 dyskretny u艣miech.

M贸wi艂am ci, 偶e posiadanie wp艂ywowych znajomych przynosi korzy艣ci 鈥 rzek艂a, odpowiadaj膮c na pytanie, kt贸rego nie zd膮偶y艂 zada膰. 鈥 I pomy艣la艂am, 偶e powinni艣cie wiedzie膰.

Luthien skin膮艂 g艂ow膮.

Po namy艣le Siobhan dorzuci艂a:

Oczywi艣cie Shuglin, ten krzat, wiedzia艂, 偶e zostanie z艂apany.

Czy nale偶a艂 do waszej grupy?

Siobhan pokr臋ci艂a g艂ow膮.

By艂 tylko rzemie艣lnikiem.

Luthien pokiwa艂 g艂ow膮, jakby rozumia艂, o co chodzi, a przecie偶 nie wiedzia艂 nic. Dlaczego ten krzat-rzemie艣lnik postanowi艂 mu pom贸c, skoro zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e go z艂api膮 i ukarz膮?

Musz臋 ju偶 i艣膰 鈥 powiedzia艂a Siobhan, sprawdziwszy pozycj臋 ksi臋偶yca na niebie.

Kiedy znowu ci臋 zobacz臋? 鈥 zapyta艂 niespokojnie Luthien.

Zobaczysz 鈥 obieca艂a Siobhan i zacz臋艂a znika膰 w p贸艂mroku.

Siobhan! 鈥 zawo艂a艂 Luthien, g艂o艣niej ni偶 zamierza艂, gdy偶 po偶膮danie wzi臋艂o w nim g贸r臋 nad zdrowym rozs膮dkiem.

Jasnow艂osa dziewczyna jeszcze raz zbli偶y艂a si臋 do niego z zaciekawion膮 min膮.

Zagl膮daj膮c w jej b艂yszcz膮ce, zielone oczy, Luthien nie potrafi艂 wydusi膰 z siebie 偶adnego s艂owa. Jego twarz m贸wi艂a wszystko.

Jeszcze jeden poca艂unek? 鈥 zapyta艂a.

Luthien natychmiast przywar艂 do niej i poca艂owa艂 j膮 w usta.

Jeszcze mnie zobaczysz 鈥 droczy艂a si臋 na odchodnym. I rozp艂yn臋艂a si臋 niby cie艅 po艣r贸d cieni.

To wszystko jest gr膮 鈥 narzeka艂 Oliver nieco p贸藕niej tej nocy, wracaj膮c do domu razem z Luthienem, kt贸ry t臋go sobie popi艂. 鈥 Chyba nie jeste艣 taki g艂upi, 偶eby nie m贸c tego zrozumie膰.

Nie obchodzi mnie to! 鈥 brzmia艂a stanowcza, cho膰 nieco be艂kotliwa odpowied藕.

Krzaty zawsze si臋 oskar偶a, s膮dzi i skazuje na ci臋偶k膮 prac臋 w kopalniach 鈥 uparcie ci膮gn膮艂 Oliver. 鈥 Prawnie usankcjonowane i niezaprzeczalne niewolnictwo. Nie pojmujesz, 偶e w艂a艣nie w ten spos贸b powsta艂o bogactwo Montfort?

Nie obchodzi mnie to.

Oliver obawia艂 si臋, 偶e Luthien to powie.

Zanim rozpocz膮艂 si臋 nast臋pny dzie艅, dwaj towarzysze skradali si臋 pod murem dziel膮cym miasto, w okolicy Ministerstwa. Pokonali go bez wi臋kszych trudno艣ci. Jak przysta艂o na rutyniarza, Oliver wyznaczy艂 przyjacielowi pozycj臋 w cieniu p贸艂nocnego skrzyd艂a katedry: transeptu, jednej z dw贸ch odn贸g pod艂u偶nej budowli, kt贸re nadawa艂y 艣wi膮tyni kszta艂t krzy偶a. Nieliczne budynki s膮siaduj膮ce z t膮 cz臋艣ci膮 katedry tworzy艂y odkryty rynek.

Musimy dotrze膰 do zachodniego ko艅ca 鈥 wyja艣ni艂 Oliver, wygl膮daj膮c zza pot臋偶nego muru transeptu. Nast臋pnie kaza艂 Luthienowi od艂o偶y膰 peleryn臋.

Luthien post膮pi艂 zgodnie z instrukcjami, ale nie by艂 w pe艂ni 艣wiadomy swych czyn贸w. Jeszcze nigdy nie przebywa艂 tak blisko Ministerstwa, wobec kt贸rego czu艂 si臋 bardzo ma艂y. Zerkn膮艂 w g贸r臋, ku ogromnym, strzelistym przyporom i licznym gargulcom przechylaj膮cym si臋 nad kraw臋dzi膮, 偶eby pogardliwie zerka膰 na takie niepozorne istoty jak on. W coraz ja艣niejszym 艣wietle wczesnego 艣witu Ministerstwo Montfort prezentowa艂o si臋 imponuj膮co i z艂owieszczo.

Kiedy s艂o艅ce wzesz艂o, na placu zrobi艂o si臋 gwarno. W t艂umie ludzi, kupc贸w i rzemie艣lnik贸w kr膮偶y艂o sporo Gwardzist贸w Pretoria艅skich. Luthien zauwa偶y艂, 偶e wiele os贸b przyprowadzi艂o ze sob膮 dzieci.

Ostatni dzie艅 tygodnia 鈥 wyt艂umaczy艂 Oliver.

Luthien kiwn膮艂 g艂ow膮, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e up艂yn膮艂 kolejny tydzie艅, i ca艂y wrzesie艅.

Dzie艅 podatk贸w. Zabieraj膮 swoje dzieci w nadziei, 偶e zostan膮 potraktowani lito艣ciwie. 鈥 Oliver prychn膮艂, co sugerowa艂o, 偶e nie liczy艂 na mi艂osierdzie dla 偶adnego z tych ludzi.

Staraj膮c si臋 nie rzuca膰 w oczy, czekali za transeptem, a偶 otwarto wysokie, w膮skie drzwi Ministerstwa w zachodnim ko艅cu budynku i procesja interesant贸w wkroczy艂a do gigantycznej struktury, jedna grupa po drugiej. Po obu stronach drzwi stali t臋dzy cyklopi, kt贸rzy zadawali pytania i rozstawiali stadka m臋偶czyzn i ich rodzin, jakby to by艂y barany.

Oliver poci膮gn膮艂 Luthiena g艂臋biej w cie艅 muru, gdy korow贸d woz贸w z hukiem przetoczy艂 si臋 do bocznych drzwi w 艣rodku wychodz膮cej na p贸艂noc 艣ciany transeptu, kolejnego wspania艂ego portalu, kt贸ry nie dor贸wnywa艂 jednak wielko艣ci膮 zachodnim drzwiom katedry. Wielu Gwardzist贸w Pretoria艅skich wysz艂o na spotkanie transportowanym wi臋藕niom. Wszyscy nieszcz臋艣nicy 鈥 czterej m臋偶czy藕ni, trzy kobiety i dwa krzaty 鈥 byli ubrani w lu藕ne, szare szaty, najcz臋艣ciej z wyci臋ciem z przodu. Luthien natychmiast rozpozna艂 krz膮ta, kt贸ry pom贸g艂 jemu i Oliverowi, a to za spraw膮 wystaj膮cej zza kaptura sinoczarnej brody i tej samej sk贸rzanej tuniki bez r臋kaw贸w, kt贸r膮 mia艂 na sobie tamtego poranka na Placu Morkneya.

Shuglin 鈥 Luthien wyszepta艂 bezg艂o艣nie, przypomniawszy sobie imi臋 podane przez Siobhan. Da艂 znak nizio艂kowi, ale ten mocno go przytrzymywa艂. M艂ody Bedwyr pos艂a艂 mu b艂agalne spojrzenie. 鈥瀂a wielu鈥 鈥 wyczyta艂 z ruchu warg przyjaciela.

Oliver pokaza艂 mu dom po drugiej stronie placu. Luthien zauwa偶y艂, 偶e w budynku tym kr膮偶y kilkana艣cie postaci, a kilka os贸b siedzi na bruku jak 偶ebracy, kt贸rzy stanowili jednak bardziej pospolity widok w ni偶ej po艂o偶onej cz臋艣ci miasta. Nieznajomi byli okutani p艂aszczami i mieli zakryte twarze, ale gdy Luthien przyjrza艂 im si臋 uwa偶niej, zrozumia艂 zaniepokojenie swego partnera.

Ka偶da z tych istot by艂a szeroka w barach jak wojownik albo jak cyklop.

Spodziewaj膮 si臋 nas? 鈥 szepn膮艂 Oliverowi do ucha Luthien.

To by艂aby 艣wietna pu艂apka 鈥 odpar艂 nizio艂ek. 鈥 艁atwy spos贸b na pozbycie si臋 narastaj膮cego problemu. Mo偶e poj臋li, jaki potrafisz by膰 g艂upi.

Luthien spojrza艂 na niego spode 艂ba, ale stoj膮c obok tej ogromnej budowli w 艣wietle dnia, ze 艣wiadomo艣ci膮, 偶e na ulicach i w katedrze pe艂no jest Gwardzist贸w Pretoria艅skich, w艂a艣ciwie nie m贸g艂 odeprze膰 zniewagi. Nie chcia艂 odej艣膰, ale zastanawia艂 si臋, co potrafi艂by zrobi膰.

Kiedy znowu spojrza艂 na Olivera, przygn臋bienie ust膮pi艂o miejsca zaciekawieniu. Nizio艂ek poupycha艂 do woreczk贸w swoj膮 ciemn膮 kurtk臋, czarne buty i kapelusz, podwin膮艂 nogawki spodni jeszcze wy偶ej i w艂a艣nie przebiera艂 si臋 w dziewcz臋c膮 sukienk臋 z perkalu.

Nast臋pnie wyj膮艂 peruk臋 z ko艅skiego w艂osia (sk膮d j膮 wytrzasn膮艂, Luthien nie mia艂 poj臋cia) i zas艂oni艂 twarz woalkami, zw艂aszcza w strategicznych miejscach, zaro艣ni臋tych przez w膮sy i kozi膮 br贸dk臋. 鈥濸oczciwy stary Oliver鈥 鈥 pomy艣la艂 Luthien. Musia艂 bardzo si臋 powstrzymywa膰, 偶eby nie wybuchn膮膰 艣miechem.

Jestem twoj膮 niewinn膮 c贸rk膮, handlarzu 鈥 wyja艣ni艂 nizio艂ek, wr臋czaj膮c Luthienowi mieszek, w kt贸rym brz臋cza艂y monety.

Luthien otworzy艂 go i zajrza艂 do 艣rodka. Wyba艂uszy艂 oczy, bowiem monety by艂y ze szczerego z艂ota.

Oliver wzi膮艂 go za rami臋 i 艣mia艂o poprowadzi艂 za r贸g transeptu. Omin臋li szerokim 艂ukiem wozy z wi臋藕niami i cyklop贸w. Krocz膮c w stron臋 zachodnich drzwi Ministerstwa, ca艂y czas trzymali si臋 blisko centrum placu.

Zachodnia 艣ciana nieustannie przykuwa艂a uwag臋 Luthiena. Nie by艂a p艂aska. Znajdowa艂y si臋 w niej liczne nisze, w kt贸rych sta艂y pi臋kne pos膮gi pomalowane jaskrawymi farbami. Postacie wywodzi艂y si臋 z wyznawanej przez Luthiena religii: byli to dawni herosi, naj艣wietniejsze osobisto艣ci Eriadoru. M艂odzieniec zauwa偶y艂, 偶e ostatnio nie dbano o rze藕by. Farba 艂uszczy艂a si臋 i odpada艂a, w prawie ka偶dej wn臋ce by艂o wida膰 ptasie gniazda i odchody.

M艂ody Bedwyr wpad艂 w refleksyjny nastr贸j, ale nieoczekiwany wybuch Olivera wyrwa艂 go z zamy艣lenia.

M贸wi艂em ci, 偶e si臋 sp贸藕nimy, papo! 鈥 j臋kn膮艂 nizio艂ek piskliwym g艂osem.

Luthien spojrza艂 z niedowierzaniem na przyjaciela, ale natychmiast si臋 wyprostowa艂 i zerkn膮艂 na dw贸ch rozbawionych stra偶nik贸w-cyklop贸w.

Czy przybyli艣my za p贸藕no? 鈥 zapyta艂.

Boi si臋, 偶e go ze艣l膮 do kopalni, je艣li przegapi pob贸r podatk贸w 鈥 zauwa偶y艂a jedna z bestii i lubie偶nie mrugn臋艂a okiem, obejrzawszy nizio艂ka. 鈥 A mo偶e si臋 tak zdarzy膰, 偶e Morkney zabierze jego c贸reczk臋. 鈥 I wybuchn臋艂a z艂o艣liwym 艣miechem, tak 偶e Luthien musia艂 si臋 powstrzymywa膰, 偶eby nie si臋gn膮膰 po schowany miecz.

Oliver mocno tr膮ci艂 go 艂okciem, a gdy Luthien spojrza艂 na niego, ten gwa艂townym gestem pokaza艂 mieszek.

Luthien kiwn膮艂 g艂ow膮 i wydoby艂 kilka z艂otych monet. Czu艂 si臋 bardzo zobowi膮zany Oliverowi. Wiedzia艂, jak ci臋偶ko jest mu rozstawa膰 si臋 ze swymi bezprawnie zagarni臋tymi 艂upami!

Jeste艣cie pewni, 偶e przybyli艣my zbyt p贸藕no? 鈥 Luthien zagadn膮艂 cyklop贸w.

Popatrzyli na niego ciekawie, najwyra藕niej zafascynowani chytrym tonem rozm贸wcy.

Luthien zlustrowa艂 niemal pusty plac, a potem nieznacznie wysun膮艂 pe艂n膮 monet d艂o艅 w kierunku cyklop贸w. Bestie nie by艂y szczeg贸lnie rozgarni臋te, ale zrozumia艂y aluzj臋.

P贸藕no? 鈥 zapyta艂 jeden z cyklop贸w. 鈥 Nie, nie przybyli艣cie zbyt p贸藕no. 鈥 Ust膮pi艂 miejsca i otworzy艂 wysokie drzwi, podczas gdy jego kompan ochoczo wzi膮艂 艂ap贸wk臋.

Luthien i Oliver weszli do ma艂ego, ale wysoko sklepionego przedsionka, kt贸rego powierzchnia wynosi艂a niewiele ponad p贸艂tora metra, a drzwi by艂y bli藕niaczo podobne do pary drzwi zewn臋trznych. Kiedy cyklopi zamkn臋li je za sob膮, przyjaciele odetchn臋li. Przez chwil臋 mogli by膰 sami.

Luthien wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 drzwi wewn臋trznych, ale Oliver powstrzyma艂 go, k艂ad膮c palec na zaci艣ni臋tych ustach. Przy艂o偶yli ucho do drewna i us艂yszeli mocny baryton wyczytuj膮cy nazwiska 鈥 Luthien u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to pob贸r podatk贸w.

Zaszli艣my tak daleko, ale co mamy robi膰 teraz鈥 鈥 zastanawia艂 si臋. Popatrzy艂 na Olivera. Nizio艂ek skin膮艂 g艂ow膮. Id膮c za jego spojrzeniem, Luthien zauwa偶y艂, 偶e przedsionek nie jest ca艂kowicie odgrodzony. Na wysoko艣ci trzech metr贸w na obu bocznych 艣cianach znajdowa艂y si臋 wyloty prowadz膮ce do ukrytych korytarzy, kt贸re bieg艂y na po艂udnie, wzd艂u偶 frontowej 艣ciany budowli.

Magiczny hak zosta艂 zarzucony i przyjaciele ruszyli do g贸ry. Min臋li kilkana艣cie wylot贸w, kt贸re prowadzi艂y do wyst臋pu opasuj膮cego g艂贸wn膮 sie膰 katedry, i zrozumieli, 偶e z tego przej艣cia korzystali dozorcy budowlani, by czy艣ci膰 liczne pos膮gi i okna witra偶owe.

Weszli po schodach, potem po jeszcze jednych, a偶 w ko艅cu znale藕li korytarz prowadz膮cy do sklepionego przej艣cia, kt贸re wznosi艂o si臋 nad katedraln膮 naw膮 na wysoko艣膰 kilkunastu metr贸w.

Triforium 鈥 wyja艣ni艂 Oliver, chytrze mru偶膮c oko. Najwyra藕niej s膮dzi艂, 偶e z tego miejsca b臋d膮 mieli dobry widok i 偶e zapewni im ono wzgl臋dne bezpiecze艅stwo.

Luthien zauwa偶y艂, 偶e pomimo kilkunastometrowej odleg艂o艣ci od posadzki s膮 dopiero w po艂owie drogi do pot臋偶nego, rozga艂臋zionego sklepienia, kt贸re tworzy艂o niesamowity dach budowli. M艂ody Bedwyr znowu poczu艂 si臋 malutki, nic nie znacz膮cy, przyt艂oczony rozmiarami gmachu.

Oliver by艂 w tym momencie kilka krok贸w dalej i odwr贸ci艂 si臋, widz膮c, 偶e Luthien nie idzie za nim.

Szybko 鈥 wyszepta艂 ochryple i poci膮gn膮艂 przyjaciela za sob膮.

Biegli przy g艂臋biej po艂o偶onej 艣cianie triforium. We frontowej cz臋艣ci przej艣cia znajdowa艂 si臋 wzgl臋dnie nowy element katedry, skrzydlaty gargulec wielko艣ci cz艂owieka, kt贸ry ze艣rodkowywa艂 wszystkie 艂uki, i kt贸rego groteskowy, rogaty 艂eb spogl膮da艂 znad kraw臋dzi na t艂um zgromadzony w dole. Oliver zerka艂 na pos膮gi z widocznym obrzydzeniem, kt贸re ca艂kowicie podziela艂 Luthien, uwa偶aj膮c, 偶e gargulce bezczeszcz膮 艣wi膮tyni臋.

Spokojnie przekradali si臋 do naro偶nika triforium, gdzie korytarz przechodzi艂 w po艂udniowy transept. Z drugiej strony, po przek膮tnej, Luthien zobaczy艂 piszcza艂ki gigantycznych organ贸w, a za nimi podest, na kt贸rym kiedy艣 sta艂 ch贸r, wychwalaj膮cy Boga w podnios艂ych pie艣niach. Teraz kr臋cili si臋 tutaj cyklopi.

O艂tarz znajdowa艂 si臋 jakie艣 trzydzie艣ci metr贸w dalej. Wt艂oczono go w 艣rodek p贸艂kolistej apsydy na wschodnim ko艅cu katedry. Wi臋kszo艣膰 owej apsydy w istocie nale偶a艂a do ni偶szej dzielnicy Montfort, tworz膮c cz臋艣膰 muru dziel膮cego miasto.

Wzrok Luthiena pow臋drowa艂 najpierw do g贸ry, ku zamaszystym, spiralnym motywom apsydy, ku, jak sobie u艣wiadomi艂, najwy偶szej wie偶y katedry, chocia偶 z miejsca, w kt贸rym si臋 znajdowa艂, m贸g艂 dostrzec najwy偶ej po艂ow臋 tej struktury. Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i spojrza艂 ni偶ej, na wspania艂e arrasy i na o艂tarz.

Z tego miejsca Luthien po raz pierwszy mia艂 okazj臋 przyjrze膰 si臋 nies艂awnemu ksi臋ciu Morkneyowi z Montfort. Stary 艂ajdak siedzia艂 na wygodnym krze艣le tu偶 za o艂tarzem. By艂 ubrany w czerwone szaty i mia艂 znudzon膮 min臋.

Na pode艣cie w rogu apsydy sta艂 dziko wygl膮daj膮cy m臋偶czyzna, kt贸ry odczytywa艂 list臋 obecno艣ci, a po jego bokach stali dwaj najwi臋ksi cyklopi, jakich Luthien kiedykolwiek widzia艂. M臋偶czyzna wyczyta艂 nazwisko powoli, potem zrobi艂 przerw臋 i czeka艂 na wywo艂anego podatnika 鈥 Luthien rozpozna艂 w nim w艂a艣ciciela lokalu w ni偶szej dzielnicy 鈥 偶eby ten wytoczy艂 si臋 zza drewnianej 艂awki z wysokim oparciem i podszed艂 ze swoj膮 danin膮.

Luthien poczu艂 gorycz w ustach, kiedy wezwany cz艂owiek przekaza艂 cyklopowi worek z monetami. Jegomo艣膰 sta艂 z opuszczon膮 g艂ow膮, podczas gdy zawarto艣膰 jego torby by艂a wyrzucana na o艂tarz i szybko przeliczana. Nast臋pnie podano sum臋 Morkneyowi, kt贸ry przez chwil臋 milcza艂 鈥 Luthien doszed艂 do wniosku, 偶e chyba po to, aby handlarz spoci艂 si臋 ze strachu 鈥 i niedbale machn膮艂 r臋k膮. M臋偶czyzna szybko pobieg艂 z powrotem do 艂awki, wzi膮艂 dw贸jk臋 dzieci, kt贸re z nim przysz艂y, i czym pr臋dzej opu艣ci艂 Ministerstwo.

Ta procedura powtarza艂a si臋 wielokrotnie. Wi臋kszo艣ci podatnik贸w pozwalano odej艣膰, ale jeden nieszcz臋艣nik, stary sprzedawca z kiosku na rynku, najwyra藕niej da艂 zbyt ma艂o, by zadowoli膰 chciwego ksi臋cia. Morkney szepn膮艂 co艣 do stoj膮cego obok cyklopa i m臋偶czyzn臋 natychmiast zabrano. Stara kobieta 鈥 zapewne jego 偶ona 鈥 zerwa艂a si臋 z 艂awki i g艂o艣no protestowa艂a.

J膮 r贸wnie偶 odprowadzili stra偶nicy.

Mi艂o 鈥 mrukn膮艂 Oliver.

Mniej wi臋cej w po艂owie ceremonii, dwie godziny po tym, jak Luthien i Oliver usadowili si臋 na podwy偶szeniu, Morkney uni贸s艂 chud膮 r臋k臋. M臋偶czyzna za pulpitem ust膮pi艂 miejsca komu艣 innemu.

Wi臋藕niowie! 鈥 zawo艂a艂 nowy herold.

Grupa cyklop贸w wsta艂a z 艂awki w pierwszym rz臋dzie i opu艣ci艂a go wraz ze skutymi 艂a艅cuchami m臋偶czyznami, kobietami i krzatami.

Oto i nasz zbawca 鈥 powiedzia艂 ironicznie Oliver na widok krz膮ta. 鈥 Masz pomys艂, jak mogliby艣my do niego podej艣膰?

Demonstracyjny sarkazm w g艂osie Olivera rozz艂o艣ci艂 Luthiena, ule nie m贸g艂 mu nic odpowiedzie膰. Z przera偶eniem dochodzi艂 do wniosku, 偶e nizio艂ek ma racj臋. Nie m贸g艂 zrobi膰 nic, absolutnie nic. Widzia艂 w katedrze co najmniej kilkudziesi臋ciu cyklop贸w i nie w膮tpi艂, 偶e w pobli偶u jest ich drugie tyle, nie licz膮c tych w wozach za drzwiami p贸艂nocnego transeptu. To oraz fakt, 偶e Morkney cieszy艂 si臋 s艂aw膮 pot臋偶nego czarnoksi臋偶nika, sprawia艂o, 偶e ka偶dy plan odbicia Shuglina wydawa艂 si臋 niedorzeczny.

Odczytano oskar偶enia i wymierzono dziewi臋ciu wi臋藕niom rozmaite kary i terminy przymusowych rob贸t. Czterej m臋偶czy藕ni mieli zosta膰 wywiezieni do Princetown i, jak Oliver poinformowa艂 Luthiena, sprzedani armii. Trzy kobiety skazano na s艂u偶b臋 w domach kupc贸w, przyjaci贸艂 ksi臋cia 鈥 Oliver nie musia艂 t艂umaczy膰, jak ponury czeka je los. Natomiast krzaty, zgodnie z przewidywaniami nizio艂ka, zosta艂y skazane na wieloletnie ci臋偶kie roboty w kopalniach.

Luthien Bedwyr bezradnie patrzy艂, jak cyklopi wyprowadzaj膮 Shuglina przez p贸艂nocny transept do bocznych drzwi i dalej, do wozu.

Wkr贸tce ca艂a procedura zacz臋艂a si臋 od nowa. Oliver i rozgniewany Luthien odbyli drog臋 powrotn膮 przez triforium do ukrytego korytarza i w d贸艂, do wyst臋pu g贸ruj膮cego nad przedsionkiem. Przepu艣cili jednego kupca, a potem w艣lizgn臋li si臋 do ma艂ej kruchty. Oliver odzyska艂 hak i wymkn膮艂 si臋 z pomieszczenia. Poprawiaj膮c woalki, da艂 Luthienowi znak, 偶eby poszed艂 pierwszy.

Cyklopowi gwardzi艣ci zrobili jak膮艣 wstr臋tn膮 uwag臋, gdy przechodzi艂 mi臋dzy nimi 鈥瀔upiec鈥 wraz ze swoj膮 鈥瀗iewinn膮 c贸rk膮鈥, ale Luthien prawie nic nie s艂ysza艂. Przez ca艂膮 drog臋 powrotn膮 do Malutkiej Alkowy nie powiedzia艂 ani s艂owa, a gdy znale藕li si臋 w mieszkaniu, kr膮偶y艂 po nim jak pies z艂apany do klatki.

Oliver, wci膮偶 jeszcze w panie艅skim przebraniu, zauwa偶y艂, 偶e nied艂ugo b臋dzie po艂udnie, a o tej porze Krzatelf jest otwarty, ale nie wydawa艂o si臋, 偶eby Luthien us艂ysza艂 jego propozycj臋.

Nie mog艂e艣 nic zrobi膰! 鈥 Oliver wrzasn膮艂 w ko艅cu. 呕eby wykrzycze膰 Luthienowi t臋 prawd臋 w oczy, musia艂 wskoczy膰 na krzes艂o i zastawi膰 mu drog臋. 鈥 Absolutnie nic!

Zabrali go do kopalni 鈥 przypomnia艂 sobie udr臋czony m艂odzieniec. Obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, ignoruj膮c krzyki Olivera. 鈥 No c贸偶, skoro zabrali Shuglina do kopalni, id臋 do kopalni.

Na wszystkie dziewice Avon... 鈥 mrukn膮艂 pod nosem Oliver. Opad艂 na krzes艂o i przys艂oni艂 oczy d艂ugimi, czarnymi w艂osami peruki.



Rozdzia艂 20

WARTO艢膯 POCA艁UNKU


Oliver i Luthien czekali ponad godzin臋, skuleni mi臋dzy g艂azami na skalistym podg贸rzu, raptem kilkaset metr贸w od po艂udniowego muru Montfort, w miejscu, z kt贸rego by艂o wida膰 w膮ski szlak prowadz膮cy do kopalni. Wodny Tancerz i 艁achman pas艂y si臋 na ma艂ej 艂膮ce nieopodal, zadowolone z wyprawy na 艂ono natury. Oliver wyja艣ni艂, 偶e w贸z z je艅cami nie opu艣ci miasta, dop贸ki nie zako艅czy si臋 pob贸r podatk贸w 鈥 w razie gdyby Morkney znalaz艂 jakich艣 innych 鈥瀘chotnik贸w鈥, kt贸rzy woleliby pracowa膰 w kopalniach ni偶 p艂aci膰 wyniszczaj膮ce dziesi臋ciny.

Luthien zamierza艂 zaatakowa膰 w贸z w tym miejscu, zanim wjecha艂by do kopalni. Oliver mia艂 na ten temat inne zdanie.

M艂odemu Bedwyrowi wyra藕nie zrzed艂a mina, kiedy w贸z nadjecha艂 wraz z eskort膮 kilkunastu cyklop贸w na dzikich kuco艣winiach.

Czy teraz mo偶emy ju偶 i艣膰 do Krzatelfa? 鈥 zapyta艂 utrudzony nizio艂ek, ale domy艣li艂 si臋 odpowiedzi, gdy w艣ciek艂y Luthien z determinacj膮, jak burza, ruszy艂 po swojego wierzchowca.

K艂usowali w sporej odleg艂o艣ci za wozem, ale czasami ukazywa艂 im si臋 na ods艂oni臋tym wyst臋pie, je艣li takowy si臋 zdarza艂 na skalistym szlaku.

To nie jest rozs膮dne 鈥 powtarza艂 wielokrotnie Oliver, ale Luthien nie reagowa艂. W ko艅cu, po pokonaniu pi臋ciu kilometr贸w, nizio艂ek zatrzyma艂 艁achmana. Luthien przejecha艂 jeszcze kilka metr贸w, a potem zawr贸ci艂 Wodnego Tancerza i spojrza艂 oskar偶ycielsko na przyjaciela.

Ten krzat... 鈥 zacz膮艂, ale natychmiast umilk艂, gdy偶 Oliver podni贸s艂 r臋k臋. Siedzia艂 z zamkni臋tymi oczami i z g艂ow膮 odchylon膮 do ty艂u i wygl膮da艂 tak, jakby w膮cha艂 powietrze.

Na komend臋 Olivera 艁achman skoczy艂, przedar艂 si臋 przez zaro艣la na poboczu drogi i znikn膮艂. Luthien przez chwil臋 patrzy艂 na nizio艂ka z niedowierzaniem, a potem us艂ysza艂 w niedu偶ej odleg艂o艣ci t臋tent galopuj膮cych kuco艣wi艅.

Nie mia艂 czasu na ucieczk臋 w miejsce, kt贸re wybra艂 Oliver! Wtuli艂 g艂ow臋 w grub膮 grzyw臋 Wodnego Tancerza i zmusi艂 go do galopu, chc膮c zawr贸ci膰 do Montfort. Dopiero po przejechaniu p贸艂tora kilometra znalaz艂 miejsce, w kt贸rym m贸g艂 zboczy膰 z drogi do p艂ytkiego w膮wozu. Ko艅 wyr偶n膮艂 o kamienny mur. Luthien spad艂 z siod艂a i chwyci艂 Wodnego Tancerza za cugle, pr贸buj膮c uspokoi膰 zdenerwowane zwierz臋.

Niepotrzebnie si臋 martwi艂, bowiem grupa cyklop贸w przemkn臋艂a obok niego w pe艂nym galopie. T臋tent kopyt ich ci臋偶kich wierzchowc贸w i szcz臋k pustego wozu, kt贸ry ci膮gn臋li, zag艂uszy艂 inne d藕wi臋ki.

Luthien kilka razy g艂臋boko odetchn膮艂 i z powrotem wjecha艂 na drog臋. Odczeka艂 chwil臋, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e wszyscy jednoocy oddalili si臋, a nast臋pnie pogalopowa艂 w drug膮 stron臋. Znalaz艂 Olivera dok艂adnie w tym miejscu, w kt贸rym go zostawi艂.

Chyba ju偶 pora 鈥 poskar偶y艂 si臋 nizio艂ek. 鈥 Musimy dotrze膰 do krz膮ta, zanim zawioz膮 go do ni偶ej po艂o偶onych kopalni. Kiedy ju偶 znajdzie si臋 na samym dole... 鈥 Oliver nawet nie doko艅czy艂 zdania, gdy偶 Luthien ju偶 sun膮艂 naprz贸d.

Wej艣cie do kopalni by艂o niepozornym otworem u podn贸偶a g贸ry, wspartym po bokach grubymi, drewnianymi belkami. Przyjaciele uwi膮zali konie daleko od szlaku i podczo艂gali si臋 do punktu widokowego za jakimi艣 zaro艣lami. Nie zauwa偶yli cyklop贸w; wok贸艂 nie dzia艂o si臋 nic.

Nie jest dobrze strze偶ona 鈥 zauwa偶y艂 Luthien.

Dlaczego mia艂aby by膰? 鈥 zapyta艂 Oliver.

Luthien wzruszy艂 ramionami i chcia艂 opu艣ci膰 kryj贸wk臋. Oliver chwyci艂 go za rami臋 i zwr贸ci艂 jego uwag臋 na inny wlot po prawej stronie wej艣cia do kopalni.

To mog膮 by膰 baraki 鈥 szepn膮艂 Oliver. 鈥 By膰 mo偶e trzymaj膮 tam wi臋藕ni贸w do momentu zes艂ania na d贸艂.

Luthien spogl膮da艂 to na jedno, to na drugie wej艣cie.

Kt贸re? 鈥 zapyta艂 w ko艅cu, odwracaj膮c si臋 do nizio艂ka. Oliver roz艂o偶y艂 r臋ce i wskaza艂 g艂贸wn膮 kopalni臋.

Nawet je艣li nie ma tam tego krz膮ta Shuglina, tylko tamt臋dy mo偶na go pos艂a膰 na d贸艂.

Luthien zbli偶y艂 si臋 do muru, a w 艣lad za nim ruszy艂 Oliver. M艂odzieniec na艂o偶y艂 kaptur karmazynowej peleryny i powoli przesuwa艂 si臋 do wej艣cia. Tam przystan膮艂. Tunel by艂 ciemny, bardzo ciemny, i Luthien potrzebowa艂 czasu, 偶eby jego oczy oswoi艂y si臋 z mrokiem. Prawie nic nie widzia艂.

Uni贸s艂 fa艂d臋 peleryny, 偶eby wpu艣ci膰 pod ni膮 Olivera, powoli min膮艂 r贸g i wszed艂 do 艣rodka. Omin臋li jeden zakr臋t; boczny korytarz odchodzi艂 na prawo, zapewne w kierunku tuneli 艂膮cz膮cych si臋 z drugim wej艣ciem do kopalni. Nieco dalej w pasa偶u przyjaciele zobaczyli migocz膮c膮 pochodni臋 i us艂yszeli kroki zbli偶aj膮cych si臋 cyklop贸w.

Uciekli do bocznego przej艣cia i zaj臋li pozycj臋, z kt贸rej mogli obserwowa膰 to, co si臋 dzia艂o w g艂贸wnym tunelu. Luthien wyj膮艂 艂uk i b艂yskawicznie go roz艂o偶y艂, podczas gdy le偶膮cy na ziemi Oliver wygl膮da艂 zza rogu.

艢wiat艂o pochodni by艂o coraz intensywniejsze. Dwaj cyklopi min臋li nast臋pny zakr臋t, gaw臋dz膮c beztrosko. Oliver wysun膮艂 dwa palce, 偶eby Luthien wiedzia艂, ilu ich jest, i trzyma艂 r臋k臋 w g贸rze, gotowy do zasygnalizowania ataku.

Luthien napi膮艂 ci臋ciw臋. 艢wiat艂o przybra艂o na sile, podobnie jak odg艂os ci臋偶kich cyklopowych krok贸w. Oliver gwa艂townie opu艣ci艂 r臋k膮. Luthien skoczy艂 obok pochylonego nizio艂ka do tunelu, gotowy wypu艣ci膰 strza艂臋 w ka偶dej chwili.

Od cyklop贸w dzieli艂o ich zaledwie kilka metr贸w. Bestie odsun臋艂y si臋 gwa艂townie, przera偶one.

Luthien chybi艂.

Nie m贸g艂 w to uwierzy膰, ale gdy jeden z wystraszonych cyklop贸w wygi膮艂 si臋 i podskoczy艂, wysoko unosz膮c r臋k臋, strza艂a tylko otar艂a si臋 o jego pach臋, nie wyrz膮dzaj膮c mu powa偶nej szkody.

Luthien patrzy艂 przed siebie niewidz膮cym wzrokiem, trzymaj膮c 艂uk w taki spos贸b, jakby zosta艂 oszukany przez swoj膮 bro艅. Rycz膮cy cyklopi p臋dzili wprost na niego, i gdyby nie szybka akcja Olivera, z pewno艣ci膮 by go rozsiekli.

Wywijaj膮c szale艅czo rapierem i sztyletem, nizio艂ek zdo艂a艂 d藕gn膮膰 w 偶ebro najbli偶ej ustawionego cyklopa i zrani膰 drugiego, zanim obaj przeciwnicy zdali sobie spraw臋 z jego obecno艣ci.

Ugodzona bestia trzyma艂a r臋k臋 z broni膮 przy boku i ok艂ada艂a nizio艂ka pochodni膮. Jej kompan cofn膮艂 si臋 o krok, ale zaraz ruszy艂 do ataku, miotaj膮c przekle艅stwa i wymachuj膮c ci臋偶k膮 pa艂k膮.

Oliver potoczy艂 si臋 w lewo, w kierunku tunelu. Luthien rzuci艂 si臋 za nizio艂kiem, ca艂y czas trzymaj膮c wyci膮gni臋ty miecz. Cyklop, kt贸ry trzyma艂 pa艂k臋, 艣ledzi艂 swym bulwiastym okiem ruchy Olivera i mocno je wyba艂uszy艂, gdy m艂odzieniec zatopi艂 miecz w jego klatce piersiowej.

Oliver zatrzyma艂 si臋 w po艂owie fiko艂ka i pad艂 do przodu, wewn膮trz 艂uku tworzonego przez rozhu艣tan膮 pochodni臋. Wystarczy艂y dwa pchni臋cia rapierem i cyklop zatoczy艂 si臋 do ty艂u, patrz膮c na przeciwnika z bezbrze偶nym zdumieniem.

Po chwili pad艂 martwy.

Przyjaciele b艂yskawicznie zgasili pochodni臋 (Oliver zd膮偶y艂 jeszcze zapyta膰: 鈥濲akim cudem nie trafi艂e艣?鈥) i przyspieszyli kroku. Niebawem ujrzeli przed sob膮 kolejne 艣wiat艂o.

Tunel ko艅czy艂 si臋 wyst臋pem kilkana艣cie metr贸w nad du偶膮, z wygl膮du owaln膮 komnat膮. Przebywa艂o w niej pi臋ciu cyklop贸w i, ku uldze przyjaci贸艂, dwa krzaty, z kt贸rych jeden mia艂 krzaczast膮, sinoczarn膮 brod臋 i sk贸rzan膮 tunik臋 bez r臋kaw贸w. Obaj skazani mieli skute nadgarstki i kostki u n贸g. Wraz z otaczaj膮cymi ich cyklopami stali przy przeciwleg艂ym ko艅cu komnaty, przed du偶ym otworem wyci臋tym w pod艂odze. Zawieszone nad nim by艂o urz膮dzenie wyci膮gowe; jeden gruby sznur odchodzi艂 do korby obok otworu, a dwie inne liny gin臋艂y pod pod艂og膮.

Jaki艣 cyklop pochyla艂 si臋 nad otworem, przytrzymuj膮c boczn膮 lin臋 i spogl膮daj膮c w d贸艂, podczas gdy drugi obs艂ugiwa艂 korb臋.

Luthien przykucn膮艂 i na艂o偶y艂 kolejn膮 strza艂臋 na ci臋ciw臋, ale Oliver spojrza艂 na niego z pow膮tpiewaniem i pokaza艂 mu obie boczne 艣ciany dobrze o艣wietlonej komnaty. Do pomieszczenia wpada艂y co najmniej trzy tunele.

Luthien zrozumia艂 sugesti臋 nizio艂ka. Wy偶sza cz臋艣膰 kompleksu by艂a zapewne przeznaczona dla stra偶nik贸w i ju偶 pierwszy odg艂os walki m贸g艂 sprawi膰, 偶e owe trzy tunele oraz korytarz, kt贸rym nadeszli Luthien i Oliver, natychmiast wype艂ni艂yby si臋 cyklopami.

Z drugiej strony, Luthien pami臋ta艂 o korbie. Dwie liny musia艂y przecie偶 podtrzymywa膰 platform臋, zatem je艣li Shuglin i drugi krzat zjechaliby na d贸艂, ju偶 nigdy nie zdo艂a艂by ich wyci膮gn膮膰.

Cyklop nachylaj膮cy si臋 nad otworem kiwn膮艂 艂bem i co艣 zawo艂a艂. Odpowiedzia艂a mu inna bestia, a potem jeszcze jedna, znajduj膮ca si臋 blisko kraw臋dzi.

Nagle pierwszy cyklop zachwia艂 si臋 i wpad艂 do otworu g艂ow膮 naprz贸d. Zobaczywszy strza艂臋 w jego plecach, czterej pozostali rozejrzeli si臋 po pomieszczeniu i zerkn臋li w g贸r臋, gdzie Luthien w艂a艣nie wypu艣ci艂 kolejn膮 strza艂臋 i wzi膮艂 lin臋 od Olivera. Nie trafi艂 w korb臋, ale obs艂uguj膮cy urz膮dzenie cyklop przewr贸ci艂 si臋 z wrzaskiem.

Zaczepiwszy hak o sufit, daleko od wyst臋pu, Oliver wskoczy艂 Luthienowi na plecy i gdy tylko m艂odzieniec spakowa艂 sw贸j 艂uk, obaj poszybowali w d贸艂, czemu towarzyszy艂o furkotanie ich karmazynowych i fioletowych peleryn. Luthien kierowa艂 si臋 w stron臋 korby; to by艂 jego najwa偶niejszy cel.

Okaza艂o si臋, 偶e nizio艂ek wybra艂 odpowiednie miejsce na zaczepienie haka. Luthien pu艣ci艂 swojego towarzysza, gdy osi膮gn臋li najni偶szy punkt; Oliver wyl膮dowa艂 na pod艂odze i kilkakrotnie przekozio艂kowa艂.

M艂ody Bedwyr nadal sun膮艂 w kierunku korby. Wierzgn膮艂 nogami, usi艂uj膮c przewr贸ci膰 cyklopa, ale wzbi艂 si臋 zbyt wysoko i kopa艂 powietrze zamiast pochylonej bestii. Jednak Chwila nieuwagi cyklopa drogo go kosztowa艂a, albowiem natychmiast ujrza艂 Olivera, a raczej zmierzaj膮cy ku niemu czubek nizio艂kowego rapiera. Cienkie ostrze przeszy艂o brzuch bestii i dotar艂o a偶 do p艂uc. Cyklop pad艂 na bok, daremnie usi艂uj膮c z艂apa膰 oddech.

Luthien jeszcze zatacza艂 ma艂e k贸艂ka, rozp臋dzony wierzganiem w艂asnych n贸g. Przelecia艂 tu偶 nad otworem. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami, pi臋膰 metr贸w poni偶ej kraw臋dzi zobaczy艂 du偶膮 platform臋, na kt贸rej sta艂o mo偶e sze艣ciu wrzeszcz膮cych cyklop贸w. Jednak gdy straci艂 si艂臋 rozp臋du, dalej po艂o偶ona kraw臋d藕 otworu wci膮偶 by艂a poza jego zasi臋giem i lina zacz臋艂a szybowa膰 w drug膮 stron臋 鈥 do miejsca, w kt贸rym czeka艂y trzy uzbrojone bestie.

Luthien sprytnie odskoczy艂, zawzi臋cie wymachuj膮c r臋kami. Mocno wyr偶n膮艂 goleniem o kraw臋d藕 otworu i omal nie wpad艂 do 艣rodka. J臋kn膮艂, przekozio艂kowa艂 i jako艣 unikn膮艂 katastrofy. Kiedy odzyska艂 r贸wnowag臋, wyci膮gn膮艂 miecz i, rozejrzawszy si臋 szybko, zacz膮艂 sun膮膰 do przeciwleg艂ej kraw臋dzi. Jeden z cyklop贸w zaj膮艂 si臋 nizio艂kiem. Inni odepchn臋li krzaty i ruszyli do naro偶nika, na spotkanie kr膮偶膮cemu Luthienowi.

I wszyscy g艂o艣no b艂agali o pomoc, wrzeszczeli, 偶e atakuje ich Karmazynowy Cie艅!

Widz臋, 偶e najwi臋kszy przyszed艂 po mnie 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, i nie by艂a to czcza gadanina. Stoj膮ca przed nim bestia zalicza艂a si臋 do najpot臋偶niejszych i najbardziej odra偶aj膮cych cyklop贸w, jakich Oliver dotychczas ogl膮da艂. W dodatku stw贸r mia艂 na sobie bardzo grub膮 zbroj臋 鈥 nizio艂ek w膮tpi艂, czy uda mu si臋 przebi膰 j膮 rapierem 鈥 i dzier偶y艂 du偶y, obosieczny top贸r.

Cyklop uni贸s艂 sw膮 przera偶aj膮c膮 bro艅 i uderzy艂 do do艂u. Oliver rzuci艂 si臋 naprz贸d i przekozio艂kowa艂 tu偶 pod szeroko rozstawionymi nogami bestii. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 iskry sypi膮ce si臋 z topora, kt贸ry od艂upa艂 cz臋艣膰 kamiennej posadzki.

Nizio艂ek pochyli艂 si臋 i potoczy艂 w drug膮 stron臋. Cyklop zarycza艂 i odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. Teraz znowu stali twarz膮 w twarz, przy czym Oliver opiera艂 si臋 plecami o wa艂 korbowy.

Luthien ruszy艂 do walki 艣mia艂o, wr臋cz wyzywaj膮c los. Jego dwaj przeciwnicy r贸wnie偶 mieli grube zbroje i doskona艂膮 bro艅; przetrwali pierwszy atak m艂odego Bedwyra i odepchn臋li ostrze jego miecza na bok.

Luthien rzuci艂 si臋 do przodu. Czubek jego ostrza utkwi艂 w kamiennej posadzce i m艂odzieniec musia艂 gwa艂townie pochyli膰 si臋 w bok, aby nie zosta膰 przebitym przez drug膮 besti臋. Szybko odzyska艂 panowanie nad sytuacj膮 i wytr膮ci艂 upartemu cyklopowi bro艅, a potem przeprowadzi艂 bezpardonow膮 kontr臋.

Ale obrona i tym razem by艂a skuteczna.

Oliver trzy razy pod rz膮d d藕gn膮艂 przeciwnika, ale ostrze tylko wygi臋艂o si臋 i nie przebi艂o zbroi. Nizio艂ek spodziewa艂 si臋, 偶e zm臋czy muskularn膮 besti臋, jednak wkr贸tce to on ci臋偶ko dysza艂 i pochyla艂 si臋 to w jedn膮, to w drug膮 stron臋, 偶eby unikn膮膰 ciosu wielkiego topora.

Rozejrza艂 si臋 woko艂o, szukaj膮c nowej taktyki, jakiej艣 szpary w zbroi cyklopa. Znalaz艂 tylko p臋k kluczy przywi膮zany do pasa bestii. Instynktownie zerkn膮艂 na Luthiena. Odt膮d obserwowa艂 go k膮tem oka, czekaj膮c na odpowiedni moment.

M艂odzieniec by艂 w ci臋偶kim po艂o偶eniu, ale broni艂 si臋 dzielnie i zajadle, nie pozwalaj膮c cyklopom na zbyt wiele. Zauwa偶y艂, 偶e dwa krzaty uwalniaj膮 si臋 z 艂a艅cuch贸w, kt贸rymi by艂y po艂膮czone, i ustawiaj膮 si臋 w rz膮d. Od razu domy艣li艂 si臋, co zamierzaj膮.

Ci膮艂 mieczem na prawo i lewo. Jego manewry by艂y 艂atwe do rozszyfrowania, ale ca艂kowicie poch艂ania艂y uwag臋 przeciwnik贸w.

Krzaty uderzy艂y cyklop贸w od ty艂u, w nogi, tak 偶e przechylili si臋 do przodu.

Luthien ci膮艂 mieczem w prawo, przyginaj膮c ostrze jednej z bestii do ziemi. Nast臋pnie szybko obr贸ci艂 si臋 w lewo, chowaj膮c rami臋, 偶eby cyklop nie zdo艂a艂 go d藕gn膮膰 i potkn膮艂 si臋 za jego plecami. A miecz Luthiena zab艂ysn膮艂 po lewej stronie. M艂odzie艅cowi nie tylko uda艂o si臋 odeprze膰 atak padaj膮cego cyklopa, ale jeszcze wytr膮ci膰 mu bro艅.

Us艂ysza艂, jak Oliver go wo艂a, i jeszcze raz obr贸ci艂 si臋. Przy okazji wbi艂 艂okie膰 mi臋dzy 偶ebra stoj膮cego za nim cyklopa i str膮ci艂 go do szybu.

Tymczasem nizio艂ek jednym p艂ynnym ruchem pchn膮艂 przeciwnika rapierem, zahaczy艂 nim o p臋k kluczy, przesun膮艂 ostrze na prawo i oderwa艂 klucze od pasa stra偶nika. Szybko podni贸s艂 rapier i przemie艣ci艂 go w lewo, a p臋k kluczy poszybowa艂 w g贸r臋.

Wprost do nadstawionej d艂oni Luthiena Bedwyra.

Luthien przypad艂 do pod艂ogi, wiedz膮c, 偶e najwa偶niejszy 艂a艅cuch przykuwa do niej oba krzaty. Mia艂 szcz臋艣cie. Ju偶 drugi klucz pasowa艂, a gdy zamek otwar艂 si臋 ze szcz臋kiem, Luthien odskoczy艂, 偶eby unieszkodliwi膰 ostatniego cyklopa.

Pomimo i偶 wydawa艂o si臋, 偶e przyjaciele zyskali przewag臋, nie mieli ani chwili wytchnienia. W dw贸ch bocznych tunelach zaja艣nia艂o 艣wiat艂o pochodni, a w jednym da艂y si臋 s艂ysze膰 wrzaski i ci臋偶kie kroki. 呕o艂nierze na platformie poni偶ej komnaty te偶 nie pozostali bezczynni. Nad kraw臋dzi膮 pojawi艂o si臋 jednookie oblicze; bestie wspina艂y si臋 po linach prowadz膮cych.

Dozorca wi臋zienny rykn膮艂, widz膮c, 偶e straci艂 klucze, i ruszy艂 do ataku, machaj膮c toporem w prz贸d i w ty艂. Oliver odskakiwa艂, nawet nie pr贸buj膮c blokowa膰 topora. Si艂a cios贸w dozorcy wystarczy艂a, by przepo艂owi膰 ostrze jego rapiera albo wytr膮ci膰 mu bro艅 z r臋ki.

Top贸r opad艂, a Oliver rzuci艂 si臋 w lewo, blisko korby. Wskoczy艂 na trzpie艅 urz膮dzenia, owini臋ty ci臋偶kim sznurem, a potem jeszcze raz podskoczy艂, desperacko podci膮gaj膮c swoje kr贸tkie n贸偶ki, 偶eby nie uszkodzi艂 ich top贸r cyklopa. Silny dozorca wytraci艂 jednak impet i podni贸s艂 top贸r wysoko nad g艂ow膮, 偶eby zada膰 kolejny cios.

Oliver znowu musia艂 uskoczy膰. Tym razem przetoczy艂 si臋 w prawo. Top贸r rozbi艂 trzpie艅 i mocno naci膮艂 lin臋. T臋py dozorca zamruga艂 oczami ze zdumienia, gdy postrz臋pione konopie odwin臋艂y si臋 i p臋k艂y z trzaskiem, a potem bezradnie patrzy艂, jak oderwany koniec sznura wznosi si臋 ku wyci膮gowi, a platforma (wraz z kilkunastoma cyklopami) spada.

Naprawd臋 ci dzi臋kuj臋 鈥 rzek艂 Oliver.

Cyklop rykn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋, po czym zamachn膮艂 si臋 tak gwa艂townie, 偶e straci艂 r贸wnowag臋. Nie zdo艂a艂 zada膰 ciosu, poniewa偶 Oliver ju偶 zmierza艂 z powrotem w stron臋 korby, a top贸r pow臋drowa艂 w przeciwnym kierunku. Oliver poderwa艂 si臋 i trafi艂 czubkiem rapiera w wielkie oko bestii.

O艣lepiony cyklop wywija艂 broni膮 jak op臋tany; jego top贸r odbija艂 si臋 od kamiennej posadzki i od korby. Oliver przewraca艂 si臋 i uchyla艂, ogromnie ubawiony ca艂ym tym spektaklem (pod warunkiem, 偶e top贸r nie znajdowa艂 si臋 zbyt blisko niego!), i stopniowo, nie szcz臋dz膮c przeciwnikowi szyderstw, zdo艂a艂 go przywabi膰 na kraw臋d藕 otworu.

Kiedy skin膮艂 g艂ow膮, Shuglin waln膮艂 dozorc臋 w zadek i przewr贸ci艂 go na bok.

Trzeba by艂o zachowa膰 ten top贸r 鈥 rzek艂 z 偶alem krzat, straciwszy z oczu i dozorc臋, i jego bro艅.

W walce jeden na jednego Luthien bez trudu odparowywa艂 podst臋pne ciosy swojego cyklopowego rywala. Pozwoli艂 jednookiemu wy艂adowa膰 gniew w pocz膮tkowej fazie szermierczych popis贸w, ale potem zmusi艂 go do wielkiego wysi艂ku, raz po raz zadaj膮c sprytne pchni臋cia.

Pojmuj膮c, 偶e nie wygra, z typow膮 dla cyklop贸w brawur膮 bestia odwr贸ci艂a si臋 i uciek艂a, do艂膮czaj膮c w ten spos贸b do swych towarzyszy, kt贸rzy w艂a艣nie nadci膮gali do komnaty z bocznych korytarzy.

I tak oddzia艂y cyklop贸w przez kilkana艣cie pe艂nych napi臋cia sekund zwiera艂y szyki. Oliver spojrza艂 pow膮tpiewaj膮co na szyb, kt贸rego wlot gin膮艂 w ciemno艣ci; nie mia艂 nawet haka i linki. Luthien zdo艂a艂 zdj膮膰 Shuglinowi kajdanki, a potem zaj膮艂 si臋 drugim krzatem, podczas gdy oswobodzony krzat podbieg艂 do pierwszego cyklopa, kt贸rego zabi艂 Oliver, i wyci膮gn膮艂 miecz ze zw艂ok.

Cyklopi jako艣 nie ruszali do przodu. Luthien domy艣la艂 si臋, 偶e pozwalaj膮 swoim wrogom na przygotowania, poniewa偶 oczekuj膮 posi艂k贸w.

Musimy co艣 zrobi膰 鈥 odezwa艂 si臋 Oliver, najwyra藕niej ogarni臋ty r贸wnie ponurymi my艣lami.

Luthien wsun膮艂 miecz do pochwy, po czym jednym p艂ynnym ruchem wyj膮艂 艂uk, roz艂o偶y艂 go, zablokowa艂 ko艂kiem i na艂o偶y艂 strza艂臋 na ci臋ciw臋. Cyklopi wreszcie zrozumieli, co wyprawia ten m臋偶czyzna z dziwnym kijem, i zacz臋li przewraca膰 si臋 na siebie, usi艂uj膮c usun膮膰 mu si臋 z drogi.

Luthien trafi艂 jedn膮 besti臋 w szyj臋 鈥 pad艂a z krzykiem. Pozostali te偶 krzyczeli, ale nie pr贸bowali si臋 chowa膰. Woleli przypu艣ci膰 atak, 偶eby nie da膰 m艂odzie艅cowi czasu na wypuszczenie kolejnej strza艂y.

Nie o to mi chodzi艂o 鈥 zauwa偶y艂 sucho Oliver.

W og贸lnym zgie艂ku zdesperowani towarzysze nie us艂yszeli brzd臋kni臋cia ci臋ciw i wszyscy czterej patrzyli ze zdziwieniem, jak kilkunastu atakuj膮cych cyklop贸w dziwnie si臋 przechyla i pada na kamienn膮 pod艂og臋. Widz膮c strza艂y stercz膮ce z plec贸w bestii, zar贸wno dwaj przyjaciele, jak i cyklopi obejrzeli si臋 na wyst臋p komnaty i ujrzeli garstk臋 wysmuk艂ych 艂ucznik贸w 鈥 prawdopodobnie elf贸w 鈥 kt贸rzy zasypywali jednookich gradem strza艂, tak 偶e ich r臋ce tworzy艂y niewyra藕n膮 plam臋.

Cyklopi wpadli w pop艂och i zacz臋li ucieka膰. W cia艂ach wielu z nich tkwi艂o po kilka strza艂. W odpowiedzi na atak 艂ucznik贸w z bocznych przej艣膰 ze 艣wistem polecia艂y strza艂y i w艂贸cznie, i chocia偶 kolejny raz potwierdzi艂a si臋 teza Olivera o braku percepcji g艂臋bi u jednookich, ju偶 sama liczba lataj膮cych pocisk贸w stanowi艂a nie lada problem.

Biegnij dalej! 鈥 rozleg艂 si臋 g艂os z wyst臋pu, g艂os, kt贸ry by艂 znany Luthienowi.

Siobhan 鈥 wyja艣ni艂 m艂odzieniec Oliverowi, przyciskaj膮c si臋 do 艣ciany i poci膮gaj膮c za sob膮 nizio艂ka.

Luthien chwyci艂 link臋 Olivera i szarpn膮艂 j膮 trzykrotnie, 偶eby oderwa膰 hak od sufitu. Grupa Siobhan zd膮偶y艂a ju偶 spu艣ci膰 jedn膮 lin臋. Towarzysz Shuglina uczepi艂 si臋 jej i zacz膮艂 szybk膮 wspinaczk臋. Jaka艣 strza艂a trafi艂a krz膮ta w muskularne rami臋, ale on tylko skrzywi艂 si臋 i z determinacj膮 pi膮艂 si臋 dalej.

Luthien zaczepi艂 hak o murek obok wyst臋pu i przekaza艂 link臋 Shuglinowi. Krzat poleci艂 Oliverowi chwyci膰 si臋 go z ty艂u i ruszyli w g贸r臋. M艂odzieniec kr臋ci艂 g艂ow膮, podziwiaj膮c szybko艣膰, z jak膮 silny krzat potrafi艂 si臋 wspina膰.

Mi臋dzy nogami Luthiena przelecia艂a w艂贸cznia. Cyklopi wy艂onili si臋 z wszystkich trzech tuneli. Ci z pierwszego rz臋du nie艣li tarcze, kt贸re mia艂y ich uchroni膰 przed 艂ucznikami na wyst臋pie.

Pocz膮tkowo m艂ody Bedwyr chcia艂 zaczeka膰, a偶 Shuglin i Oliver zejd膮 z liny, gdy偶 nie wiedzia艂, jaki ci臋偶ar mo偶e ona ud藕wign膮膰, ale teraz zabrak艂o mu czasu. Podskoczy艂 najwy偶ej jak m贸g艂, z艂apa艂 link臋 i zacz膮艂 si臋 podci膮ga膰. Pr贸bowa艂 zaprze膰 si臋 nogami o 艣cian臋 i w ten spos贸b pokona膰 cz臋艣膰 drogi.

Wcale nie by艂o to takie 艂atwe, jak mog艂o si臋 wydawa膰. Luthien posuwa艂 si臋 naprz贸d po linie, ale z pewno艣ci膮 zosta艂by schwytany albo przebity d艂ugimi w艂贸czniami. Na szcz臋艣cie Shuglin str膮ci艂 Olivera z ramion, gdy tylko dotarli do wyst臋pu, i zacz膮艂 metodycznie wci膮ga膰 link臋 z pomoc膮 swego kompana.

Obok g艂owy Luthiena wci膮偶 przelatywa艂y ze 艣wistem strza艂y, kt贸re, niestety, by艂y wypuszczane prze cyklop贸w r贸wnie偶 z do艂u, na przemian z w艂贸czniami. W pewnej chwili poczu艂 uderzenie w stop臋; wykr臋ci艂 nog臋 i zobaczy艂, 偶e strza艂a wystaje mu z obcasa buta.

Wnet jednak czyje艣 szorstkie r臋ce chwyci艂y go za barki i wci膮gn臋艂y na wyst臋p. Grupa uciekinier贸w zerwa艂a si臋 do biegu. Min臋li kilkunastu martwych cyklop贸w, w艂膮cznie z dwoma zabitymi przez Luthiena i Olivera. Kiedy wychodzili przez tunel, us艂yszeli, 偶e jednoocy zdobyli wyst臋p i znowu przyst臋puj膮 do po艣cigu.

Nasze konie s膮 tam! 鈥 Luthien wyja艣ni艂 Siobhan, ona za艣 kiwn臋艂a g艂ow膮 i szybko go poca艂owa艂a, a potem popchn臋艂a, 偶eby nie zosta艂 w tyle za Oliverem.

Dziewczyna i jej kompani Przecinacze poszli w drug膮 stron臋 wraz z krzatami. Po chwili ca艂a grupa znikn臋艂a w zaro艣lach.

Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e przyszli po nas 鈥 powiedzia艂 Luthien, dogoniwszy nizio艂ka. Oliver ju偶 dosiada艂 艁achmana.

Musisz nie藕le ca艂owa膰 鈥 odpar艂. Po chwili 艁achman skoczy艂, a Wodny Tancerz poszed艂 w jego 艣lady i oba konie wypad艂y na drog臋.

Horda cyklop贸w opu艣ci艂a kopalni臋, skowycz膮c z w艣ciek艂o艣ci, ale us艂yszeli jedynie t臋tent koni Luthiena i Olivera.



Rozdzia艂 21

NIEPO呕膭DANE ZAINTERESOWANIE


Luthien wszed艂 do Krzatelfa chwil臋 po Oliverze, zgodnie ze wskaz贸wkami nizio艂ka. Po ucieczce z kopalni Oliver zrobi艂 si臋 bardzo ostro偶ny i stawa艂 na g艂owie, 偶eby nie postrzegano jego i Luthiena jako nieroz艂膮cznej pary. M艂odzieniec nie bardzo rozumia艂 celowo艣膰 takiego dzia艂ania: w tej dzielnicy Montfort mieszka艂o wystarczaj膮co wielu nizio艂k贸w przest臋pc贸w, by nie martwi膰 si臋 o zacieranie 艣lad贸w. Je偶eli Gwardia Pretoria艅ska szuka艂a istoty ludzkiej i jej nizio艂kowego pomocnika, mog艂a skorzysta膰 z wielu mo偶liwo艣ci, by zako艅czy膰 po艣cig sukcesem.

Mimo wszystko Luthien nie spiera艂 si臋, uwa偶aj膮c, 偶e przyjaciel na pierwszym miejscu stawia rozwag臋.

Krzatelf by艂 zat艂oczony jak w ka偶dy wiecz贸r w tym tygodniu. Elfy i krzaty, nizio艂ki i ludzie oblegali ka偶dy st贸艂, z wyj膮tkiem tego, przy kt贸rym siedzia艂a grupa cyklop贸w 鈥 Gwardzist贸w Pretoria艅skich 鈥 uzbrojonych po z臋by i rzucaj膮cych gro藕ne spojrzenia.

Luthien przepcha艂 si臋 przez t艂um i jako艣 uda艂o mu si臋 znale藕膰 wolne miejsce przy barze niedaleko nizio艂ka.

Oliver! 鈥 zawo艂a艂 z przesadn膮 emfaz膮. 鈥 Jak dobrze znowu ci臋 widzie膰! Ile to ju偶 czasu? Miesi膮c?

Oliver popatrzy艂 sceptycznie na wylewnego m艂odzie艅ca.

Byli艣cie tu obaj przedostatniego wieczoru 鈥 zauwa偶y艂 sucho przechodz膮cy obok Tasman.

Ajaj 鈥 rzek艂 Luthien przepraszaj膮cym tonem. U艣miechn膮艂 si臋 niepewnie i wzruszy艂 ramionami. Przyjrza艂 si臋 st艂oczonym ludziom. 鈥 Dzisiaj znowu mamy tu spory t艂um 鈥 powiedzia艂.

Sprowadzaj膮 ich tutaj pomy艣lne pog艂oski 鈥 odpar艂 Tasman. Popchn膮艂 dzban z piwem po ladzie w kierunku Luthiena i odszed艂, 偶eby obs艂u偶y膰 nast臋pnego spragnionego klienta.

Luthien podni贸s艂 dzban i wypi艂 pot臋偶ny 艂yk. Zauwa偶y艂, 偶e Oliver w og贸le si臋 nie odzywa, a jego wyraz twarzy sugerowa艂, i偶 jest pogr膮偶ony we w艂asnych my艣lach..

Pomy艣lne pog艂oski... 鈥 zacz膮艂 m贸wi膰 Luthien.

Mia艂 zapyta膰, o czym rozmawiaj膮 bywalcy lokalu, ale ju偶 strz臋pki rozm贸w, wy艂owione z og贸lnego zgie艂ku, da艂y mu odpowied藕. Tematem rozm贸w by艂 Karmazynowy Cie艅. Jaki艣 niechlujnie wygl膮daj膮cy, mocno pijany cz艂owiek posun膮艂 si臋 nawet do tego, 偶e dopcha艂 si臋 do stolika cyklop贸w, mrukn膮艂: 鈥濩ie艅 偶yje鈥 i pstrykn膮艂 palcami. Jedna z bestii natychmiast poderwa艂a si臋 z krzes艂a, 偶eby udusi膰 zuchwalca, ale jej kamrat chwyci艂 j膮 za rami臋 i osadzi艂 w miejscu.

Na pewno powstanie z tego b贸jka 鈥 rzek艂 Luthien.

I to nie pierwsza w tym tygodniu 鈥 odpar艂 pos臋pnie Oliver. Urz臋dowali w Krzatelfie przez ponad godzin臋. Luthien ch艂on膮艂 pe艂ne podniecenia rozmowy, nizio艂ek za艣 wci膮偶 siedzia艂 przy jednym kuflu piwa i rozwa偶a艂 sytuacj臋. Za ka偶d膮 zas艂yszan膮 opowie艣ci膮 kry艂o si臋 powszechne niezadowolenie. Luthien odnosi艂 wra偶enie, 偶e legenda, kt贸r膮 si臋 sta艂, da艂a biedakom z Montfort odrobin臋 nadziei, pretekst do u艣miechu, mimo i偶 dotychczas ura偶ano ich dum臋.

Kiedy Oliver opu艣ci艂 Krzatelfa, daj膮c znak, 偶eby i艣膰 za nim, Luthien wybieg艂 z tawerny lekkim krokiem.

Mo偶e powinni艣my jeszcze troch臋 zosta膰 鈥 zaproponowa艂 m艂odzieniec, kiedy orze藕wi艂o ich powietrze. 鈥 Mo偶e dojdzie do walki z cyklopami, a te bestie s膮 lepiej uzbrojone ni偶 bywalcy Krzatelfa.

Niech bywalcy dowiedz膮 si臋, jakimi s膮 szale艅cami 鈥 odparowa艂 Oliver.

Luthien przystan膮艂 i patrzy艂 na kontynuuj膮cego marsz nizio艂ka. Nie wiedzia艂, co go gryzie, ale domy艣la艂 si臋, 偶e zapewne wi膮za艂o si臋, to ze zwi臋kszonym zainteresowaniem, jakie wzbudzali.

Oliver by艂 rzeczywi艣cie zmartwiony, wystraszony, 偶e zabawa w Karmazynowy Cie艅 szybko wymyka im si臋 spod kontroli. Nizio艂ek nie przejmowa艂 si臋 tym, 偶e mot艂och narzeka na despotyczne rz膮dy Morkneya i jego napuszonych kupc贸w 鈥 by艂 pewien, 偶e ci 艂ajdacy pr臋dzej czy p贸藕niej si臋 doigraj膮. Najbardziej dr臋czy艂 go typowy dla z艂odzieja l臋k: wraz z Luthienem wzbudza zbyt du偶e i niepo偶膮dane zainteresowanie wp艂ywowych adwersarzy. Uwielbia艂 by膰 w centrum uwagi i cz臋sto wy艂azi艂 ze sk贸ry, 偶eby by膰 na pierwszym planie, ale istnia艂y przecie偶 rozs膮dne granice.

Luthien szybko dogoni艂 przyjaciela.

Czy tej nocy planowa艂e艣 wypraw臋 do g贸rnej dzielnicy? 鈥 zapyta艂. W jego g艂osie wyra藕nie pobrzmiewa艂a nadzieja, 偶e Oliver zaprzeczy.

Nizio艂ek popatrzy艂 na Luthiena i uni贸s艂 brew, jakby szydz膮c z pytania. Od czasu, gdy odbili Shuglina, nie podejmowali si臋 偶adnej roboty, a Oliver zapowiedzia艂, 偶e prawdopodobnie nie b臋d膮 nawiedza膰 g贸rnej dzielnicy przez co najmniej miesi膮c. Mimo to nizio艂ek wiedzia艂, dlaczego przyjaciel poruszy艂 ten temat.

Masz swoje plany 鈥 by艂o to nie tyle pytanie, co po prostu stwierdzenie. Domy艣la艂 si臋, co chodzi po g艂owie m艂odemu Bedwyrowi. Szykowa艂 si臋 na kolejn膮 schadzk臋 z Siobhan.

Spotkam si臋 z Przecinaczami 鈥 odpar艂 Luthien 鈥 偶eby dowiedzie膰 si臋 czego艣 o Shuglinie i jego towarzyszu.

Krzaty s膮 w dobrym po艂o偶eniu 鈥 rzek艂 Oliver. 鈥 Oni i elfy dobrze si臋 rozumiej膮, gdy偶 obie te rasy s膮 prze艣ladowane przez ludzi.

Chc臋 tylko zasi臋gn膮膰 j臋zyka 鈥 zauwa偶y艂 Luthien.

Naturalnie 鈥 odpar艂 Oliver, u艣miechaj膮c si臋 kwa艣no. 鈥 Ale by膰 mo偶e dzisiejszej nocy powiniene艣 wr贸ci膰 do mieszkania. Powietrze jest zimne, a zanim wzejdzie ksi臋偶yc w Krzatelfie zapewne wybuchnie bijatyka.

Przygn臋bienie, jakie odmalowa艂o si臋 na twarzy Luthiena, omal nie doprowadzi艂o Olivera do 艣miechu, chocia偶 mia艂 powa偶n膮 min臋. Nizio艂ek nie zamierza艂 przeszkodzi膰 Luthienowi w spotkaniu Siobhan, ale mia艂 ochot臋 troch臋 go podr臋czy膰. Uwa偶a艂, 偶e mi艂o艣膰 nigdy nie powinna by膰 zbyt 艂atwa: zakazany owoc lepiej smakuje.

Dobrze 鈥 odezwa艂 si臋 po denerwuj膮co d艂ugiej chwili. 鈥 Ale nie wracaj zbyt p贸藕no!

Luthien ju偶 bieg艂 co si艂 w nogach. Oliver zachichota艂. U艣miecha艂 si臋 przez ca艂膮 drog臋 do domu. Dzi臋ki swej romantycznej naturze m贸g艂 na chwil臋 zapomnie膰 o k艂opotach.

W prywatnych komnatach ksi臋cia Morkneya jeszcze d艂ugo pali艂y si臋 艣wiece. Wcze艣niej grupa kupc贸w za偶膮da艂a audiencji, ale poch艂oni臋ty zbli偶aj膮cym si臋 ko艅cem sezonu handlowego ksi膮偶臋 jeszcze nie znalaz艂 czasu, 偶eby ich przyj膮膰.

Morkney domy艣la艂 si臋, jaki b臋dzie temat spotkania: w ca艂ym Montfort opowiadano o zdarzeniu w kopalni. Ksi膮偶臋 niespecjalnie przejmowa艂 si臋 tymi wie艣ciami 鈥 przecie偶 nie pierwszy, i zapewne nie ostatni raz zdarzy艂o si臋, 偶e wi臋zie艅 uciek艂. Jednak kupcy stoj膮cy przed bajecznym pulpitem ksi臋cia mieli ponure i zatroskane twarze i w przeciwie艅stwie do swego w艂adcy naprawd臋 byli przej臋ci.

Ksi膮偶臋 rozsiad艂 si臋 wygodnie i uwa偶nie wys艂uchiwa艂 skarg i poj臋kiwa艅. Wszystkie kupieckie opowie艣ci wi膮za艂y si臋 w jaki艣 spos贸b z postaci膮 tajemniczego Karmazynowego Cienia.

Namalowali mi czerwone cienie w ca艂ym sklepie! 鈥 narzeka艂 kt贸ry艣 z m臋偶czyzn.

W moim te偶 鈥 powiedzieli r贸wnocze艣nie dwaj inni.

I prawie na ka偶dej ulicy w Montfort wida膰 napis: 鈥濩ie艅 偶yje!鈥 鈥 dorzuci艂 kolejny handlarz.

Morkney kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie; on r贸wnie偶 widzia艂 ten dra偶ni膮cy napis. I wiedzia艂 te偶, 偶e to nie Karmazynowy Cie艅 go wykona艂. Wygl膮da艂o na to, 偶e inni podchwycili zew tajemniczej postaci. Morkney by艂 zbyt m膮dry, by nie poj膮膰, 偶e w艂a艣nie w tym fakcie kryje si臋 najwi臋ksze niebezpiecze艅stwo.

Uprzejmie s艂ucha艂 chaotycznych wypowiedzi kupc贸w jeszcze przez godzin臋, chocia偶 ich opowie艣ci dotyczy艂y tego samego. Obieca艂, 偶e rozwa偶y problem, chocia偶 w duchu 偶ywi艂 nadziej臋, i偶 owa drobna niedogodno艣膰 sama zniknie.

Kr贸l Greensparrow znowu wyra偶a艂 niezadowolenie z powodu zbyt ma艂ej 鈥 jego zdaniem 鈥 dziesi臋ciny z Montfort, a miejscowi jasnowidze zapowiadali, 偶e nadchodz膮ca zima b臋dzie niezwykle surowa.

Dlatego ksi膮偶臋 Montfort poczu艂 ogromn膮 ulg臋, gdy kapitan Gwardii Pretoria艅skiej przerwa艂 mu 艣niadanie nazajutrz, aby go poinformowa膰, 偶e w贸z, kt贸ry wyprawiono do Avon 鈥 w贸z z czterema m臋偶czyznami, kt贸rych skazano tego samego dnia co krz膮ta Shuglina 鈥 zosta艂 zaatakowany na drodze.

Kapitan gwardii wyci膮gn膮艂 zniszczony czerwony p艂aszcz, na kt贸rym widnia艂y liczne ciemniejsze plamy zasuszonej krwi.

Dorwali艣my tego typa 鈥 powiedzia艂 cyklop. 鈥 Ju偶 po Karmazynowym Cieniu. I dorwali艣my nizio艂ka, kt贸ry pono膰 podr贸偶owa艂 w cieniu Cienia. I siedmiu innych 鈥 podni贸s艂 sze艣膰 palc贸w 鈥 kt贸rzy z nimi byli.

A w贸z?

Jedzie do miejsca przeznaczenia 鈥 odpar艂 pogodnie cyklop. 鈥 Straci艂em czterech ludzi, ale teraz mamy dw贸ch wi臋藕ni贸w wi臋cej, a zw艂oki Karmazynowego Cienia i nizio艂ka s膮 wleczone z ty艂u, na linach.

Morkney wzi膮艂 podarty p艂aszcz i obieca艂 偶o艂nierzowi, 偶e wraz ze swymi 偶o艂nierzami zostanie sowicie wynagrodzony. Potem odprawi艂 cyklopa i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e 艣niadanie nagle zacz臋艂o mu lepiej smakowa膰.

P贸藕niej zabra艂 peleryn臋 do swojego gabinetu i pochyli艂 si臋 nad ni膮. Odszuka艂 w biblioteczce pewn膮 ksi膮偶k臋, a potem przetrz膮sn膮艂 szuflady biurka, 偶eby zgromadzi膰 odpowiednie sk艂adniki do rzucenia czaru. Podczas z艂odziejskich wypraw Karmazynowy Cie艅 zostawia艂 za sob膮 ostrzegawcze znaki, sylwetki stworzone w magiczny spos贸b na 艣cianach i oknach. Morkney doszed艂 do wniosku, 偶e by艂o to mo偶liwe dzi臋ki pelerynie.

Ksi膮偶臋 rozsypa艂 egzotyczne zio艂a i proszki na zniszczony materia艂 i odczyta艂 zakl臋cie z ksi膮偶ki. Sk艂adniki zal艣ni艂y niesamowit膮, srebrzystoniebiesk膮 po艣wiat膮, ale zaraz 艣ciemnia艂y.

Morkney spokojnie czeka艂 kolejn膮 minut臋, a potem jeszcze jedn膮. Nic si臋 nie dzia艂o. Ubrudzona krwi膮 peleryna nie mia艂a w艂a艣ciwo艣ci magicznych i nigdy nie by艂a zaczarowana.

Podobnie jak malowanie mur贸w, kt贸rym zajmowali si臋 wandale w ca艂ym mie艣cie, ten atak by艂 jedynie nieudoln膮 pr贸b膮 jakiego艣 pocz膮tkuj膮cego amatora s艂awy, a nie dzie艂em prawdziwego Karmazynowego Cienia.

Ksi膮偶臋 Morkney rozsiad艂 si臋 na du偶ym krze艣le i podpar艂 brod臋 starcz膮, trz臋s膮c膮 si臋 d艂oni膮. Karmazynowy Cie艅 szybko stawa艂 si臋 rzeczywistym problemem.

Tego dnia i wieczoru w Krzatelfie panowa艂a wyciszona atmosfera. Najwyra藕niej klient贸w lokalu otrze藕wi艂a wiadomo艣膰, 偶e pewien nizio艂ek, niejaki Stumpy Corsetbuster, i rzezimieszek zwany Dirty Abner zostali zabici na drodze na wsch贸d od Montfort. Wed艂ug pog艂osek Karmazynowy Cie艅 by艂 martwy. Oliver deBurrows, kt贸ry wszed艂 do tawerny jaki艣 czas po zachodzie s艂o艅ca, 偶eby towarzyszy膰 Luthienowi, wys艂uchiwa艂 tych nowin z pewn膮 ulg膮.

No i po Karmazynowym Cieniu, tak powiadaj膮 鈥 rzek艂 do nich Tasman, nape艂niaj膮c przyjacio艂om kufle.

Luthienowi przysz艂o do g艂owy, 偶e wyraz twarzy barmana nie pasowa艂 do grobowego tonu jego s艂贸w. Zastanawia艂 si臋 tak偶e, od jak dawna Tasman nie prosi艂 ani jego, ani Olivera o jak膮kolwiek zap艂at臋. A mo偶e darmowe trunki by艂y nagrod膮 za wynajmowanie mieszkania od barmana?

Tasman odszed艂, 偶eby obs艂u偶y膰 nast臋pnego klienta, ale przez jaki艣 czas przypatrywa艂 si臋 鈥 Luthien uzna艂, 偶e bardzo znacz膮cym wzrokiem 鈥 m艂odzie艅cowi i siedz膮cemu obok niego nizio艂kowi.

Szkoda tego Stumpy鈥檈go 鈥 zauwa偶y艂 Oliver. 鈥 Wspania艂y nizio艂ek z pi臋knym, grubym brzuchem.

Luthien znowu odni贸s艂 wra偶enie, 偶e te s艂owa nijak si臋 mia艂y do emocji Olivera.

Nie wygl膮dasz na zmartwionego 鈥 powiedzia艂 z wyrzutem. 鈥 Niekt贸rzy ludzie 鈥 r贸wnie偶 tw贸j pobratymca nizio艂ek 鈥 s膮 martwi.

Z艂odziei zabija si臋 na ulicach Montfort codziennie 鈥 zauwa偶y艂 Oliver, spogl膮daj膮c prosto w piwne oczy Luthiena. 鈥 Musimy si臋 zastanowi膰 nad korzy艣ciami.

Korzy艣ciami? 鈥 Luthien omal nie ud艂awi艂 si臋 tym s艂owem.

Nie starczy nam pieni臋dzy na zim臋 鈥 wyja艣ni艂 Oliver. 鈥 A mnie jako艣 nie n臋ci perspektywa jazdy, gdy zewsz膮d b臋d膮 na mnie spada艂y zimne p艂atki 艣niegu.

Luthien rozwa偶y艂 s艂owa przyjaciela. Odstawi艂 kufel piwa ze sm臋tn膮 min膮. Czu艂 posmak goryczy w ustach.

Gdyby艣my tylko potrafili czule zach臋ci膰 twoj膮 niezwyk艂膮 peleryn臋, 偶eby nie zostawia艂a 艣lad贸w 鈥 doda艂 Oliver.

Luthien skin膮艂 g艂ow膮 ponuro. Nowe i ma艂o zaszczytne 偶ycie sprawia艂o, 偶e musia艂 p艂aci膰 wysok膮 cen臋, cen臋 dyktowan膮 przez sumienie i serce. Ludzie umierali w imi臋 Karmazynowego Cienia, odgrywali rol臋 Karmazynowego Cienia, a teraz on i nizio艂ek mieli wykorzysta膰 te smutne fakty do osi膮gni臋cia korzy艣ci. Luthien wys膮czy艂 piwo i da艂 Tasmanowi znak, 偶eby przyni贸s艂 nast臋pny kufel.

Oliver poci膮gn膮艂 go za rami臋 i kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 drzwi Krzatelfa, a potem szepn膮艂, 偶e rozs膮dniej by艂oby opu艣ci膰 lokal.

Do tawerny wkroczy艂a grupa Gwardzist贸w Pretoria艅skich. Na ich ohydnych twarzach malowa艂o si臋 zadowolenie i pewno艣膰 siebie.

Wkr贸tce po tym, jak Luthien i Oliver wr贸cili do swojego mieszkania, w Krzatelfie wybuch艂a bijatyka. Trzej ludzie i dwaj cyklopi zgin臋li, wielu odnios艂o rany, a Gwardzi艣ci Pretoria艅scy zostali zmuszeni do wycofania si臋 do g贸rnej dzielnicy.

Tej nocy ksi膮偶臋 Morkney znowu nie spa艂. P贸艂noc by艂a najlepsz膮 por膮 na to, co sobie umy艣li艂; o tej godzinie magiczne moce osi膮ga艂y najwi臋ksze nat臋偶enie.

W swoim gabinecie ksi膮偶臋 podszed艂 do jednej ze 艣cian i rozsun膮艂 wielki gobelin, za kt贸rym znajdowa艂o si臋 lustro w z艂otych ramach. Czarnoksi臋偶nik usiad艂 na krze艣le naprzeciwko zwierciad艂a, odczyta艂 fragment z magicznej ksi臋gi i cisn膮艂 w nie garstk臋 sproszkowanych kryszta艂k贸w. Niemal natychmiast odbicie w lustrze znikn臋艂o, ust臋puj膮c miejsca szaremu, wiruj膮cemu ob艂okowi.

Morkney nadal wypowiada艂 tajemnicz膮 formu艂臋, przesy艂aj膮c swe my艣li 鈥 my艣li o Karmazynowym Cieniu 鈥 wprost do zwierciad艂a. Szary ob艂ok przemie艣ci艂 si臋 i zacz膮艂 przybiera膰 jaki艣 kszta艂t. Morkney pochyli艂 si臋 do przodu, s膮dz膮c, 偶e za chwil臋 dowie si臋, kim jest 贸w gro藕ny rzezimieszek.

Nagle lustro przes艂oni艂a czerwona 艣ciana, kt贸ra wymaza艂a wszystko, co mie艣ci艂o si臋 w jego zakl臋tych ramach.

Morkney szeroko otworzy艂 oczy ze zdumienia. Powtarza艂 zakl臋cie jeszcze przez prawie godzin臋, i nawet kilkana艣cie razy obsypywa艂 lustro cennym kryszta艂owym proszkiem, ale nie zdo艂a艂 przebi膰 si臋 przez zapor臋.

Wr贸ci艂 do biurka, do stert ksi膮偶ek i zwoj贸w, nad kt贸rymi 艣l臋cza艂 ca艂y dzie艅. Znalaz艂 kilkana艣cie wzmianek na temat legendarnego Karmazynowego Cienia, z艂odzieja, kt贸ry sia艂 strach w艣r贸d Gasko艅czyk贸w w czasach okupacji. Ale owe wiadomo艣ci by艂y r贸wnie zagadkowe jak 艣lady zostawiane przez cz艂owieka, kt贸ry obecnie nosi艂 peleryn臋. Jedna wzmianka dotyczy艂a wszak tej w艂a艣nie peleryny i opisy wa艂a jej magiczn膮 os艂on臋, maj膮c膮 chroni膰 w艂a艣ciciela przed w艣cibskimi oczami.

Morkney obejrza艂 si臋 na czerwone lustro. Najwyra藕niej peleryna chroni艂a jej posiadacza r贸wnie偶 przed w艣cibstwem czarnoksi臋偶nik贸w.

Mimo wszystko, ksi膮偶臋 nie odczuwa艂 du偶ego rozczarowania. Tej nocy dowiedzia艂 si臋 bardzo du偶o, gdy偶 uzyska艂 potwierdzenie, 偶e przest臋pcy na drodze byli oszustami i 偶e Karmazynowy Cie艅 wci膮偶 偶yje. Morkney mia艂 za sob膮 wiele stuleci i by艂 zbyt m膮dry, by si臋 przejmowa膰 tym, 偶e peleryna udaremni艂a jego plan. Nie potrafi艂 ujrze膰 w swym lustrze wizerunku Karmazynowego Cienia, ale m贸g艂 jeszcze liczy膰 na to, 偶e odnajdzie kogo艣 innego, 偶e ods艂oni jak膮艣 wyrw臋 w przebraniu sprytnego z艂odzieja.



Rozdzia艂 22

PRZYN臉TA


Kilka dni p贸藕niej Oliver samotnie wybra艂 si臋 do Krzatelfa. Jak zwykle, by艂o tam t艂oczno i, jak zwykle, rozmowy koncentrowa艂y si臋 na wyczynach Karmazynowego Cienia. Grupa krzat贸w zajmuj膮cych st贸艂 w pobli偶u baru, gdzie siedzia艂 Oliver, szepta艂a, 偶e Karmazynowy Cie艅 zosta艂 zabity na drodze, gdy pr贸bowa艂 uwolni膰 czterech z艂apanych m臋偶czyzn. Muskularne, brodate krzaty wznios艂y toast na cze艣膰 walecznego z艂odzieja.

On nie zgin膮艂! 鈥 zaprotestowa艂 gwa艂townie cz艂owiek siedz膮cy przy stoliku obok. 鈥 Wczorajszej nocy znowu zrobi艂 numer, daj臋 s艂owo! Dorwa艂 jakiego艣 kupca na drodze. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do towarzyszy, kt贸rzy pokiwali g艂owami na znak, 偶e ca艂kowicie si臋 z nim zgadzaj膮.

Przeszy艂 jegomo艣cia mniej wi臋cej w tym miejscu 鈥 doda艂 jeden z nich, szturchaj膮c palcem w艂asn膮 klatk臋 piersiow膮.

Olivera nie zaskoczy艂o 偶adne z tych 艣mia艂ych twierdze艅. Przed laty by艂 艣wiadkiem podobnych wydarze艅 w Gaskonii. Z艂odziej zdobywa艂 s艂aw臋, a potem jego legend臋 uwieczniali na艣ladowcy. Chodzi艂o tu nie tylko o schlebianie w艂asnej pr贸偶no艣ci. Cz臋sto u艂atwia艂o to proceder drobnym z艂odziejom, gdy偶 wcielaj膮c si臋 w s艂ynnego przest臋pc臋, mogli zastraszy膰 ofiary. Oliver westchn膮艂 na my艣l o tym, 偶e kto艣 zgin膮艂, udaj膮c Karmazynowego Cienia. Gdyby zosta艂 z艂apany wraz z Luthienem, istnia艂a ewentualno艣膰, 偶e zostan膮 oskar偶eni o zamordowanie kupca. Ale ca艂a ta gadanina mia艂a i swoje dobre strony. Na艣ladowcy zacierali 艣lady za Oliverem i Luthienem. Skoro kupcy my艣leli, 偶e Karmazynowy Cie艅 nie 偶yje, nale偶a艂o oczekiwa膰, 偶e nie b臋d膮 ju偶 tacy czujni.

Zadowolony nizio艂ek przesta艂 s艂ucha膰 rozm贸w i rozejrza艂 si臋 po Krzatelfie, w poszukiwaniu damy, do kt贸rej m贸g艂by si臋 pozaleca膰. Tego wieczoru nie znalaz艂 jednak zbyt wiele godnych uwagi obiekt贸w, tote偶 znowu zaj膮艂 si臋 piciem piwa. W tym momencie zauwa偶y艂 Tasmana, kt贸ry sta艂 blisko baru, wyciera艂 szklanki i ponuro mu si臋 przygl膮da艂. Kiedy Oliver odwzajemni艂 spojrzenie, 偶ylasty barman nieco z艂agodnia艂 i stan膮艂 przed nizio艂kiem.

Przyszed艂e艣 sam 鈥 zauwa偶y艂 Tasman.

M艂ody Luthien nie umie panowa膰 nad porywami serca 鈥 odpar艂 Oliver. 鈥 Dzi艣 wieczorem znowu wychodzi na spotkanie ze swoj膮 ukochan膮 鈥 schadzka na dachu, przy 艣wietle ksi臋偶yca. 鈥 Nizio艂ek m贸wi艂 z melancholi膮 w g艂osie i by艂o wida膰, 偶e zaczyna aprobowa膰 kochank贸w. Rzeczywi艣cie, Oliver mia艂 romantyczn膮 natur臋 i wci膮偶 rozpami臋tywa艂 sw膮 przesz艂o艣膰 w Gaskonii, gdzie w ka偶dym miasteczku zostawi艂 przynajmniej jedno z艂amane serce.

Jednak偶e Tasman najwyra藕niej nie podziela艂 dobrego nastroju nizio艂ka. Wci膮偶 mia艂 pos臋pn膮 min臋.

W takim razie nied艂ugo wr贸ci do mieszkania 鈥 powiedzia艂.

Och, nie... 鈥 zacz膮艂 chytrze Oliver, opacznie interpretuj膮c s艂owa Tasmana. Przygl膮daj膮c si臋 zaci臋tej twarzy barmana, zacz膮艂 jednak rozumie膰, o co chodzi. 鈥 Co masz na my艣li? 鈥 zapyta艂 bez ogr贸dek.

Tasman przechyli艂 si臋 nad szynkwasem, 偶eby by膰 bli偶ej Olivera.

Siobhan, ta kobieta p贸艂elf 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Dzisiaj zabrali j膮 na rozpraw臋, kt贸ra odb臋dzie si臋 jutro rano.

Oliver ma艂o nie spad艂 z taboretu.

Oskar偶ono j膮 w zwi膮zku z ucieczk膮 w kopalniach 鈥 wyt艂umaczy艂 Tasman. 鈥 Jej w艂a艣ciciel przyprowadzi艂 j膮 do pa艂acu Morkneya dzisiejszego popo艂udnia; chyba nawet nie wiedzia艂a, 偶e ma by膰 zaaresztowana.

Oliver usi艂owa艂 przetrawi膰 te informacje i zg艂臋bi膰 ich liczne nast臋pstwa. Siobhan aresztowana? Dlaczego akurat teraz? Nizio艂ek nie m贸g艂 oprze膰 si臋 my艣li, 偶e pewn膮 rol臋 odegra艂y zawodowe powi膮zania p贸艂elfa z Karmazynowym Cieniem. By膰 mo偶e w gr臋 wchodzi艂y nawet jej osobiste stosunki z Luthienem. Czy偶by ksi膮偶臋 odkry艂 prawdziw膮 to偶samo艣膰 m艂odzie艅ca?

Niekt贸rzy powiadaj膮 nawet, 偶e to ona jest Karmazynowym Cieniem 鈥 ci膮gn膮艂 Tasman.

S艂ysz膮c to, Oliver skrzywi艂 si臋; m贸g艂by przysi膮c, 偶e aresztowanie Siobhan nie by艂o zbiegiem okoliczno艣ci.

Jutro rano na pewno b臋d膮 o to pytali w Ministerstwie.

Sk膮d to wszystko wiesz? 鈥 zapyta艂 nizio艂ek, chocia偶 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Tasman potrafi nadstawi膰 uszu i ma dobre rozeznanie sytuacji w p贸艂艣wiatku Montfort. Nie bez powodu Oliver i Luthien od kilku tygodni dostawali darmowe trunki i posi艂ki. Nie bez powodu m膮dry Tasman by艂 r贸wnie ubawiony jak Oliver licznymi opowie艣ciami o fa艂szywych Karmazynowych Cieniach.

Oni nie robi膮 z tego tajemnicy 鈥 odpar艂 nieugi臋ty barman. 鈥 W ka偶dej tawernie m贸wi si臋 o aresztowaniu p贸艂elfa. Jestem zaskoczony, 偶e jeszcze o tym nie s艂ysza艂e艣.

Oliver wiedzia艂, 偶e w Montfort podejrzanych o kradzie偶e aresztuje si臋 niemal codziennie, wi臋c dlaczego w tym przypadku zadbano o taki rozg艂os?

Mia艂 wra偶enie, 偶e zna odpowied藕. S艂owo 鈥瀙rzyn臋ta鈥 nieustannie pojawia艂o si臋 w jego umy艣le, gdy ukradkiem opuszcza艂 Krzatelfa.

Oliver przesta艂 si臋 niewinnie u艣miecha膰, gdy nast臋pnego ranka kroczy艂 wraz z Luthienem mi臋dzy Gwardzistami Pretoria艅skimi przez wielkie drzwi frontowe Ministerstwa. W przedsionku nizio艂ek pogardliwie patrzy艂 na swoje przebranie, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego wci膮偶 nawiedza to miejsce. Oczywi艣cie o tym, 偶e ponownie znajdzie si臋 w Ministerstwie, Oliver wiedzia艂 ju偶 poprzedniego wieczoru, kiedy powiedzia艂 za艂amanemu Luthienowi o aresztowaniu Siobhan. No, ale to wcale nie musia艂o mu si臋 podoba膰.

Mo偶emy jej zaszkodzi膰 鈥 rozumowa艂 Oliver, nie pierwszy zreszt膮 raz. Zaczepi艂 magiczny hak wysoko nad pomieszczeniem, przy wej艣ciu do korytarza. Luthien wzi膮艂 link臋 do r臋ki i dos艂ownie wbieg艂 po 艣cianie, a nast臋pnie wci膮gn膮艂 Olivera.

Morkney mo偶e co najwy偶ej podejrzewa膰, 偶e ona co艣 wie o Karmazynowym Cieniu 鈥 powiedzia艂 Oliver, przedostawszy si臋 do tajnego przej艣cia. 鈥 Je偶eli z艂api膮 nas tu dzisiaj, odbije si臋 to negatywnie na osobie, kt贸r膮 kochasz.

Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, jaka b臋dzie sytuacja tych dw贸ch je艅c贸w!鈥 鈥 dorzuci艂 w my艣lach. Wzburzony, odgarn膮艂 d艂ugie, czarne w艂osy swojej peruki i poprawi艂 sukienk臋 z perkalu, kt贸ra przekr臋ci艂a si臋 podczas wspinaczki.

Musz臋 wiedzie膰 鈥 odpar艂 Luthien.

Widzia艂em ju偶 mn贸stwo takich pu艂apek na przyn臋t臋 鈥 rzek艂 Oliver.

A czy zdarzy艂o ci si臋 porzuci膰 ukochan膮? 鈥 zapyta艂 Luthien.

Oliver nic nie odpowiedzia艂 i przesta艂 robi膰 uwagi. Pytanie zabola艂o go, gdy偶 rzeczywi艣cie porzuci艂 ukochan膮 鈥 osiemnastoletni膮 dziewczyn臋-nizio艂ka. Oliver by艂 wtedy m艂ody, mieszka艂 w wiejskiej osadzie i dopiero zaczyna艂 z艂odziejsk膮 karier臋. Miejscowy w艂a艣ciciel ziemski (jedyny w okolicy, kt贸rego warto by艂o okrada膰), nie m贸g艂 dor贸wna膰 Oliverowi, ale dowiedzia艂 si臋 o jego romansie. Zabra艂 dziewczyn臋, a nizio艂ek uciek艂, usprawiedliwiaj膮c swoje zachowanie dobrem ukochanej.

Nigdy nie dowiedzia艂 si臋 niczego o jej dalszym losie i, gdy j膮 wspomina艂, wiele razy zadawa艂 sobie pytanie, czy jego 鈥瀟aktyczna ewakuacja鈥 nie by艂a przypadkiem wynikiem tch贸rzostwa.

Teraz pod膮偶a艂 za Luthienem na wy偶ej po艂o偶one poziomy, podobnie jak podczas ich pierwszej wyprawy do wielkiej katedry. Oliver zauwa偶y艂, 偶e tego dnia po okolicy kr臋ci艂o si臋 wi臋cej cyklop贸w ni偶 poprzednim razem, a tak偶e wi臋cej prostych ludzi. Nizio艂ek doszed艂 do wniosku, 偶e skoro niegodziwy Morkney planowa艂 pokaz, potrzebna mu by艂a publiczno艣膰.

Chwyci艂 Luthiena za rami臋 i kaza艂 mu za艂o偶y膰 karmazynow膮 peleryn臋, kt贸r膮 zreszt膮 owin膮艂 swoj膮 sukienk臋. Nast臋pnie w艂o偶y艂 mocno pognieciony kapelusz i obaj przekradli si臋 na wysadzane gargulcami triforium, kilkana艣cie metr贸w nad pod艂og膮.

Wymykali si臋 cicho, nie zatrzymuj膮c si臋, a偶 dotarli do naro偶nika po艂udniowego transeptu, gdzie Luthien przykucn膮艂 za gargulcem, a Oliver za jego plecami.

Sceneria by艂a prawie taka sama jak za pierwszym razem, kiedy przyjaciele zapu艣cili si臋 do majestatycznej budowli. Odziany w czerwon膮 szat臋 ksi膮偶臋 Morkney siedzia艂 na krze艣le za wielkim o艂tarzem na wschodnim ko艅cu katedry i wygl膮da艂 na do艣膰 znudzonego, podczas gdy jego lokaje wyczytywali nazwiska podatnik贸w i zliczali 偶a艂osne dary nieszcz臋艣nik贸w.

Luthien obserwowa艂 ten spektakl tylko przez chwil臋, a potem skupi艂 uwag臋 na pierwszych 艂awkach. Siedzia艂y na nich w rz臋dzie istoty w typowych dla wi臋藕ni贸w szarych uniformach z kapturami, pilnowane przez grup臋 cyklop贸w. Tylko jedna z nich by艂a krzatem. Luthien westchn膮艂 z ulg膮, gdy偶 nie by艂 to Shuglin. Trzej inni byli m臋偶czyznami, ale wygl膮da艂o na to, 偶e pozosta艂膮 tr贸jk臋 tworzyli albo m艂odzi ch艂opcy, albo kobiety.

Gdzie jeste艣? 鈥 szepn膮艂 m艂ody Bedwyr po kilkunastu minutach usilnego wypatrywania.

Wtem jedna z postaci w rz臋dzie wi臋藕ni贸w poruszy艂a si臋 i Luthien zauwa偶y艂, 偶e zza jej kaptura wysuwa si臋 kosmyk d艂ugich, jasnych w艂os贸w. M艂odzieniec instynktownie wychyli艂 si臋 do przodu, jakby chcia艂 zeskoczy膰 z kraw臋dzi.

Oliver 艣cisn膮艂 go za rami臋 i nawet nie mrugn膮艂 okiem, kiedy Luthien odwr贸ci艂 si臋 do niego. Wyraz twarzy nizio艂ka przypomnia艂 Luthienowi, 偶e niewiele mog膮 zdzia艂a膰.

Jest dok艂adnie tak, jak by艂o z tym krzatem 鈥 wyszepta艂 Oliver. 鈥 Nie wiem, dlaczego tu jeste艣my.

Ja musz臋 wiedzie膰 鈥 zaprotestowa艂 Luthien. Oliver westchn膮艂, chocia偶 rozumia艂 m艂odzie艅ca.

Odczytywanie listy podatnik贸w trwa艂o jeszcze p贸艂 godziny. Wydawa艂o si臋, 偶e wszystko przebiega normalnie. A jednak Oliver nie m贸g艂 pozby膰 si臋 uczucia, 偶e to nie jest zwyk艂y dzie艅 w Ministerstwie. Siobhan zosta艂a zabrana z domu swojego pana i nizio艂ek uwa偶a艂, 偶e wie艣ciom o jej aresztowaniu 艣wiadomie nadano rozg艂os. O ile Shuglin zosta艂 aresztowany po to, by przes艂a膰 Karmazynowemu Cieniowi jednoznaczn膮 wiadomo艣膰, o tyle zabranie Siobhan mia艂o na celu zwabienie Karmazynowego Cienia w pu艂apk臋.

Oliver spojrza艂 na Luthiena z pogard膮, my艣l膮c, jak bardzo ten m艂ody cz艂owiek przypomina z艂apanego w sie膰 pstr膮ga.

M臋偶czyzna odczytuj膮cy list臋 za pulpitem zebra艂 swoje papiery i odsun膮艂 si臋 na bok. Jego miejsce zaj膮艂 inny lektor, kt贸ry da艂 Gwardzistom Pretoria艅skim znak, 偶eby przygotowali wi臋藕ni贸w. Siedmiu pods膮dnych w szarych uniformach zmuszono, by powstali, a m臋偶czyzna wypowiedzia艂 g艂o艣no czyje艣 imi臋.

Starszy, co najmniej pi臋膰dziesi臋cioletni m臋偶czyzna zosta艂 brutalnie wyci膮gni臋ty zza 艂awy i popchni臋ty w stron臋 o艂tarza. Potkn膮艂 si臋 kilka razy i upad艂by na g艂ow臋, ale krocz膮cy po bokach cyklopi z艂apali nieszcz臋艣nika i podtrzymywali go.

Oskar偶enie by艂o typowe: kradzie偶 p艂aszcza z kiosku. Wezwano poszkodowanego kupca.

Niedobrze 鈥 zauwa偶y艂 Oliver i kiwn膮艂 g艂ow膮 w kierunku handlarza. 鈥 To bogacz i chyba jest w przyjaznych stosunkach z ksi臋ciem. Tego nieszcz臋艣nika nic dobrego nie czeka.

Luthien przygryz艂 wargi tak mocno, 偶e prawie nie by艂o ich wida膰.

Czy tutaj w og贸le kogo艣 uniewinniaj膮? 鈥 zapyta艂.

Nie 鈥 brzmia艂a odpowied藕 Olivera.

Luthien spodziewa艂 si臋 jej, ale i tak dotkliwie go zrani艂a.

Jak by艂o do przewidzenia, m臋偶czyzn臋 uznano za winnego. Ca艂y jego maj膮tek, w艂膮cznie ze skromnym domem w ni偶ej po艂o偶onej dzielnicy Montfort, zosta艂 przyznany zamo偶nemu kupcowi, kt贸ry ponadto otrzyma艂 prawo do tego, by osobi艣cie odci膮膰 biedakowi lew膮 r臋k臋 i umie艣ci膰 j膮 na eksponowanym miejscu w swoim kiosku, co skutecznie odstrasza艂oby potencjalnych z艂odziei.

Starszy cz艂owiek protestowa艂, lecz cyklopi zaraz go powlekli.

Nast臋pny wyst膮pi艂 krzat, ale Luthien nie zwraca艂 ju偶 na niego wi臋kszej uwagi.

Gdzie s膮 Przecinacze? 鈥 szepn膮艂. 鈥 Dlaczego ich tu nie ma?

Mo偶e s膮 鈥 odpar艂 Oliver i twarz m艂odzie艅ca nieco si臋 o偶ywi艂a. 鈥 Ale b臋d膮 tylko patrze膰, tak jak my 鈥 doda艂, odbieraj膮c Luthienowi nadziej臋. 鈥 Kiedy z艂odzieje wpadaj膮, s膮 sami. Takie s膮 zasady ludzi ulicy i przestrzega si臋 ich bardzo 艣ci艣le.

Luthien oderwa艂 wzrok od nizio艂ka i skierowa艂 go na okolice o艂tarza, gdzie w艂a艣nie og艂aszano krz膮ta winnym i skazywano na dwa lata pracy w kopalniach. Rozumia艂 wyja艣nienia Olivera. Gdyby ksi膮偶臋 Morkney wierzy艂, 偶e szajka spr贸buje przyj艣膰 na ratunek jednemu ze schwytanych wsp贸lnik贸w, to oczyszczenie Montfort ze z艂odziei by艂oby doprawdy 艂atwym zadaniem.

Luthien zgadza艂 si臋 z logik膮 tego argumentu, ale je艣li rzeczywi艣cie tak by艂o, to dlaczego stercza艂 tutaj, kilkana艣cie metr贸w nad pod艂og膮 Ministerstwa?

Tak si臋 z艂o偶y艂o 鈥 zdaniem Olivera, nieprzypadkowo 鈥 偶e jako ostatnia zosta艂a wezwana Siobhan. Wysz艂a z 艂awki i chocia偶 mia艂a r臋ce zwi膮zane z przodu, dumnie odtr膮ci艂a obmacuj膮cych j膮 cyklop贸w, kt贸rzy pchali dziewczyn臋 w kierunku pulpitu.

Siobhan, niewolnica 鈥 zawo艂a艂 m臋偶czyzna dono艣nym g艂osem, ogl膮daj膮c si臋 na ksi臋cia. Morkney wci膮偶 wydawa艂 si臋 艣miertelnie znudzony. 鈥 By艂a w艣r贸d tych, kt贸rzy zaatakowali kopalni臋 鈥 oznajmi艂.

Kto tak twierdzi? 鈥 zapyta艂a ponuro dziewczyna p贸艂elf. Stoj膮cy za ni膮 cyklop szturchn膮艂 j膮 mocno drzewcem d艂ugiej tyczki. Siobhan spojrza艂a na niego w艣ciekle; jej zielone oczy wygl膮da艂y jak szparki.

Jaka porywaj膮ca 鈥 szepn膮艂 Oliver, takim tonem, jakby ju偶 j膮 op艂akiwa艂. Z ca艂ej si艂y z艂apa艂 karmazynow膮 peleryn臋 Luthiena, boj膮c si臋, 偶e dr偶膮cy m艂odzieniec zaraz wyskoczy z ich kryj贸wki.

Wi臋藕niowie odzywaj膮 si臋 tylko wtedy, gdy ka偶e im si臋 odzywa膰! 鈥 napomnia艂 j膮 m臋偶czyzna na podium.

C贸偶 wart jest g艂os w tym pod艂ym miejscu? 鈥 odpar艂a Siobhan i kolejny raz zosta艂a szturchni臋ta w plecy.

Luthien wyda艂 niski, gard艂owy skowyt. Oliver potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 z rezygnacj膮: bardziej ni偶 kiedykolwiek czu艂, 偶e nie powinni przebywa膰 w tak niebezpiecznym miejscu.

Ona zaatakowa艂a kopalnie! 鈥 zawo艂a艂 rozw艣cieczony m臋偶czyzna, zwracaj膮c si臋 do ksi臋cia. 鈥 I jest przyjaci贸艂k膮 Karma...

Morkney pochyli艂 si臋 do przodu, a jego uniesiona r臋ka natychmiast uciszy艂a impulsywnego s艂ug臋. Oliver nie przeoczy艂 tego znacz膮cego gestu. Doszed艂 do wniosku, 偶e ksi膮偶臋 nie chce, aby to imi臋 wypowiada膰 na g艂os.

Morkney zbli偶y艂 sw膮 pomarszczon膮 twarz do Siobhan i wydawa艂o si臋, 偶e jego przekrwione oczy zal艣ni艂y magicznym 偶arem.

Gdzie s膮 krzaty? 鈥 zapyta艂 spokojnie.

Jakie krzaty? 鈥 odpar艂a Siobhan.

Te dwa, kt贸rych ty i twoi wsp贸lnicy zabrali艣cie z kopalni 鈥 wyja艣ni艂 Morkney i zrobi艂 pauz臋, kt贸ra utwierdzi艂a Olivera w przekonaniu, 偶e ca艂e to aresztowanie i rozprawa zosta艂y zainscenizowane na u偶ytek jego i Luthiena.

Siobhan zachichota艂a i pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Jestem s艂u偶膮c膮 鈥 oznajmi艂a 鈥 i nikim wi臋cej.

Kto jest w艂a艣cicielem tej niewolnicy? 鈥 zawo艂a艂 Morkney. W艂a艣ciciel Siobhan powsta艂 z jednej z 艂awek i podni贸s艂 r臋k臋.

Jeste艣 bez winy 鈥 orzek艂 ksi膮偶臋 鈥 i dlatego otrzymasz zado艣膰uczynienie za swoj膮 strat臋.

M臋偶czyzna odetchn膮艂 z ulg膮, skin膮艂 g艂ow膮 i usiad艂.

O, nie 鈥 j臋kn膮艂 niemal bezg艂o艣nie Oliver.

Luthien zerkn膮艂 na kupca, potem na ksi臋cia, a potem na Siobhan, ale wci膮偶 niewiele rozumia艂.

A co do ciebie 鈥 warkn膮艂 Morkney, powstaj膮c z krzes艂a po raz pierwszy od dw贸ch godzin, kt贸re Oliver i Luthien sp臋dzili w Ministerstwie. 鈥 Jeste艣 winna 鈥 spokojnie obwie艣ci艂 Morkney i opad艂 na krzes艂o ze z艂o艣liwym u艣miechem na ustach. 鈥 Naciesz si臋 nast臋pnymi pi臋cioma dniami w moich lochach.

Pi臋膰 dni 鈥 powt贸rzy艂 cicho Luthien. 鈥 Czy to by艂 wyrok?鈥 Znowu us艂ysza艂 j臋k Olivera i domy艣li艂 si臋, 偶e przemowa Morkneya dopiero si臋 zaczyna.

Albowiem b臋dzie to pi臋膰 ostatnich dni twojego 偶ycia! 鈥 oznajmi艂 niegodziwy ksi膮偶臋. 鈥 Potem zostaniesz powieszona i to na placu nosz膮cym moje imi臋!

T艂um j臋kn膮艂 i zacz膮艂 falowa膰. Cyklopowi wartownicy mocniej 艣cisn臋li pochodnie i zacz臋li si臋 rozgl膮da膰 na boki, jakby oczekiwali rozruch贸w. Wyrok by艂 zaskoczeniem. Jedyny raz za panowania Morkneya kar臋 艣mierci orzeczono za zamordowanie istoty ludzkiej, a zreszt膮 nawet gdy dochodzi艂o do takich drastycznych przypadk贸w, to je艣li zamordowany cz艂owiek nie by艂 jak膮艣 wa偶n膮 osobisto艣ci膮, winnych zazwyczaj skazywa艂o si臋 na do偶ywotnia niewol臋.

W my艣lach Olivera znowu pojawi艂o si臋 s艂owo 鈥瀙rzyn臋ta鈥. Rozwa偶a艂 ewentualne rozprawy, w kt贸rych b臋dzie musia艂 uczestniczy膰. Doszed艂 do wniosku, 偶e nast臋pne pi臋膰 dni sp臋dzi nawi膮zuj膮c kontakty z Przecinaczami i z ka偶d膮 osob膮, kt贸ra mog艂aby mu pom贸c.

Szybko musia艂 jednak zapomnie膰 o swoich planach, albowiem zobaczy艂, 偶e Luthien stoi na samej kraw臋dzi wyst臋pu, a w dodatku trzyma 艂uk i jest gotowy do walki.

Z w艣ciek艂ym krzykiem na ustach m艂ody Bedwyr zeskoczy艂 w d贸艂, a jego strza艂a zmierza艂a prosto do krzes艂a zajmowanego przez ksi臋cia Morkneya, kt贸ry spojrza艂 ze zdziwieniem w g贸r臋 triforium. Srebrzysty b艂ysk pochodzi艂 nie od jednej, lecz od pi臋ciu strza艂, wypuszczonych z przej艣cia do p贸艂nocnego transeptu. Potem znowu co艣 rozb艂ys艂o i z ka偶dej z tych pi臋ciu strza艂 zrobi艂o si臋 pi臋膰, a w rezultacie trzeciego b艂ysku dwadzie艣cia pi臋膰 pocisk贸w zamieni艂o si臋 na sto dwadzie艣cia pi臋膰.

I wszystkie sun臋艂y ku ksi臋ciu. Luthien i Oliver obserwowali ca艂膮 scen臋 z niedowierzaniem.

Mimo wszystko ta kanonada by艂a pozbawiona mocy ra偶enia. Dziesi膮tki strza艂 by艂y jak cienie tej pierwszej, a wszystkie roztapia艂y si臋 w nico艣ci albo przechodzi艂y przez ksi臋cia, kt贸ry przechyli艂 si臋 w krze艣le i u艣miecha艂 z艂o艣liwie, wyci膮gn膮wszy palec w kierunku Luthiena.

M艂odzieniec pomy艣la艂, 偶e jest rozgor膮czkowanym g艂upcem, a ostatni komentarz Olivera nie poprawi艂 mu samopoczucia. 鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂o m膮dre 鈥 powiedzia艂 nizio艂ek.



Rozdzia艂 23

POWIEDZCIE IM!


Luthien upad艂, gdy tymczasem statua gargulca nagle o偶y艂a. M艂odzieniec zamachn膮艂 si臋 艂ukiem i z艂ama艂 go na twardym 艂bie bestii, a potem zacz膮艂 wo艂a膰 Olivera. Szybko jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nizio艂ek, ze swoim wielkim kapeluszem na g艂owie, te偶 jest w ci臋偶kiej sytuacji, gdy偶 na wezwanie mistrza czarnoksi臋偶nika z艂owrogie pos膮gi na ca艂ej d艂ugo艣ci triforium o偶y艂y.

Dlaczego zawsze dochodzi do tego, 偶e walcz臋 na samej kraw臋dzi? 鈥 j臋kn膮艂 nizio艂ek, opuszczaj膮c r臋k臋 i d藕gaj膮c gargulca. Westchn膮艂, gdy zobaczy艂, 偶e jego cienki rapier wygina si臋 niepokoj膮co mocno i prawie nie przebija twardej sk贸ry przeciwnika.

Tymczasem wszyscy zebrani w katedrze zd膮偶yli us艂ysze膰 ha艂as w sklepionym przej艣ciu. Cyklopi wykrzykiwali komendy; stoj膮cy za pulpitem s艂uga ksi臋cia domaga艂 si臋 鈥炁歮ierci przest臋pc贸w!鈥, a nast臋pnie pope艂ni艂 ogromny b艂膮d, gdy偶 zmieni艂 sw贸j okrzyk na 鈥炁歮ier膰 Karmazynowemu Cieniowi!鈥

Karmazynowy Cie艅! 鈥 wykrzykn臋艂o z 艂aw paru zaciekawionych prostak贸w i z niepokojem pokazywa艂o sobie Luthiena. Pora by艂a idealna dla m艂odego Bedwyra, poniewa偶 w艂a艣nie w tej chwili zada艂 mocny cios gargulcowi; jego miecz przeci膮艂 kark stwora i mocno wbi艂 si臋 w jego twarde skrzyd艂o. Luthien ruszy艂 naprz贸d i gargulec spad艂 z podwy偶szenia. Trzepa艂 skrzyd艂ami jak oszala艂y, ale poniewa偶 by艂 ranny, nie m贸g艂 si臋 utrzyma膰 w powietrzu i wiruj膮c spad艂 na posadzk臋.

Karmazynowy Cie艅! 鈥 wo艂a艂o coraz wi臋cej os贸b w t艂umie. Niekt贸rzy z zebranych wydali okrzyk przera偶enia, gdy ujrzeli 偶ywego gargulca.

艢cigany przez dwie skrzydlate bestie, Oliver przemkn膮艂 za Luthienem do kraw臋dzi naro偶nika, gdzie triforium przechodzi艂o w po艂udniowy transept. Nizio艂ek gor膮czkowo zwija艂 sw贸j hak i link臋, ale jednocze艣nie by艂 艣wiadomy zgie艂ku narastaj膮cego w dole.

Luthien rozci膮艂 pysk jednemu gargulcowi. Walczy艂 zaciekle, usi艂uj膮c nie dopuszcza膰 pot臋偶nych istot zbyt blisko. Wiedzia艂 jednak, 偶e i on, i Oliver s膮 w opa艂ach, gdy偶 z drugiej strony sklepionego przej艣cia nadci膮ga艂y kolejne potwory, a niekt贸re gargulce zerwa艂y si臋 do lotu i unosi艂y si臋 w otwartej przestrzeni transeptu.

W dole cyklopi szybko zwierali szyki, pr贸buj膮c otoczy膰 coraz bardziej wzburzony t艂um. Wiele os贸b wzi臋艂o dzieci na r臋ce i z krzykiem pobieg艂o w stron臋 zachodnich drzwi. Jaki艣 jednooki chcia艂 z艂apa膰 Siobhan i natychmiast otrzyma艂 kopniaka w pachwin臋. Drugi cyklop, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 do Siobhan, mia艂 jeszcze mniej szcz臋艣cia, gdy偶 w momencie, gdy wyci膮ga艂 po ni膮 r臋k臋, w jego 偶ebrach utkwi艂a strza艂a, wypuszczona przez kogo艣 z t艂umu.

I wci膮偶 jeszcze ludzie patrzyli w g贸r臋, pokazywali sobie triforium i przywo艂ywali tajemniczego z艂odzieja w karmazynowej pelerynie.

Oliver, kt贸ry w ko艅cu 艣ci膮gn膮艂 hak i link臋, doskonale rozumia艂 wymow臋 tych zdarze艅.

Tak! 鈥 krzykn膮艂 z ca艂ej si艂y. 鈥 Karmazynowy Cie艅 przyby艂 tutaj! Dobrzy ludzie z Montfort, wybi艂a dla was godzina wolno艣ci!

Za Eriador! 鈥 rykn膮艂 Luthien, w lot pojmuj膮c plan nizio艂ka. 鈥 Za Bruce鈥檃 MacDonalda! 鈥 Ciszej, z wi臋ksz膮 desperacj膮, doda艂 szybko: 鈥 Pospiesz si臋, Oliverze! 鈥 gdy偶 nadci膮ga艂y gargulce.

Do broni, dzielni obywatele Montfort! 鈥 krzykn膮艂 nizio艂ek. Rzuci艂 hak w g贸r臋, 偶eby go zaczepi膰 o podstaw臋 sklepienia, w pewnej odleg艂o艣ci od triforium. 鈥 Wolno艣膰 jest blisko. Do broni! Teraz przyszed艂 czas na bohater贸w. Do broni, dzielni ludzie Montfort!

Luthien j臋kn膮艂, gdy ci臋偶ka 艂apa gargulca wyr偶n臋艂a go w rami臋. Si艂a uderzenia by艂a tak du偶a, 偶e m艂odzieniec zatoczy艂 si臋 i wpad艂 na Olivera. Zgarn膮wszy go jedn膮 r臋k膮, uczepi艂 si臋 liny i skoczy艂.

Widok dwojga przyjaci贸艂 sun膮cych z triforium w d贸艂, w kierunku o艂tarza i ksi臋cia despoty, podczas gdy ich peleryny w kolorze karmazynu i fioletu 艂opota艂y na wietrze by艂 zaiste wspania艂y. Ca艂y ten spektakl sprawi艂, 偶e zniewolony lud Montfort poczu艂 przyp艂yw odwagi. Na fali nastroj贸w jaki艣 kupiec z wielk膮 torb膮 monet przeznaczonych na zap艂at臋 podatku, zamachn膮艂 si臋 ni膮 i zada艂 pierwszy cios, uderzaj膮c w twarz najbli偶ej stoj膮cego Gwardzist臋 Pretoria艅skiego. T艂um rzuci艂 si臋 na powalon膮 besti臋, kto艣 zabra艂 mu bro艅.

Nieco z boku kolejny cyklop by艂 艣cigany przez napieraj膮c膮 t艂uszcz臋.

Tymczasem z ty艂u Przecinacze, sojusznicy Siobhan, wyci膮gn臋li ukryt膮 bro艅 i 艂uki, i przyst膮pili do walki z sun膮cymi naprz贸d cyklopami.

Cz艂owiek, kt贸ry oskar偶a艂 Siobhan, obieg艂 podium ze sztyletem w r臋ku; najwyra藕niej chcia艂 zabi膰 p贸艂elfa. Jednak zmieni艂 zamiar, a tak偶e kierunek, gdy do boku pi臋knej niewolnicy przysun膮艂 si臋 uwi臋ziony krzat. M臋偶czyzna ruszy艂 p贸艂nocnym transeptem, wo艂aj膮c Gwardzist贸w Pretoria艅skich.

Siobhan i krzat rozejrzeli si臋 dooko艂a, zobaczyli, 偶e ich dozorca idzie blisko jednej z 艂aw pierwszego rz臋du, i udali si臋 w tym kierunku, chc膮c odszuka膰 klucze do kr臋puj膮cych ich ruchy kajdanek.

Oliver i Luthien pokonali ponad po艂ow臋 drogi, ale w dotarciu do apsydy przeszkodzi艂 im kolejny gargulec. Luthien przesta艂 przytrzymywa膰 Olivera, dzi臋ki czemu m贸g艂 wywija膰 mieczem, podczas gdy lina wirowa艂a, tworz膮c niedu偶y kr膮g.

Oliver rozumia艂, jak trudne jest ich po艂o偶enie. Do walki w艂膮cza艂o si臋 coraz wi臋cej gargulc贸w. Ale dla nizio艂ka gorsze by艂o to, 偶e wisieli w powietrzu, stanowi膮c 艂atwy cel dla rozw艣cieczonego ksi臋cia-czarnoksi臋偶nika. Zerkn膮艂 na pod艂og臋 i westchn膮艂, nast臋pnie za艣 szarpn膮艂 link臋 trzy razy.

Gargulec przywar艂 do Luthiena, tote偶 wszyscy trzej spadli z wysoko艣ci pi臋ciu metr贸w na posadzk臋. Nizio艂ek zachowa艂 przytomno艣膰 umys艂u i podczas spadania pami臋ta艂 o tym, 偶eby wdrapa膰 si臋 na gargulca, a nawet przy艂o偶y膰 czubek lewaka do jego g艂owy. Kiedy wyr偶n臋li o posadzk臋, impet uderzenia sprawi艂, 偶e bro艅 przebi艂a czaszk臋 o偶ywionego kamiennego stwora.

Luthien pierwszy d藕wign膮艂 si臋 na nogi. Ci膮艂 mieczem do przodu i do ty艂u, 偶eby nie dopu艣ci膰 cyklop贸w zbyt blisko siebie. Zaj臋te m艂odzie艅cem bestie nie zwraca艂y uwagi na nadci膮gaj膮c膮 grup臋 ludzi, ale gargulce zni偶y艂y lot i zbiera艂y bogate 偶niwo. Jeden m臋偶czyzna zosta艂 uniesiony w powietrze; jego g艂ow臋 zakry艂y gargulcowe ramiona i mimo 偶e m艂贸ci艂 r臋kami, by艂 bezsilny wobec obdarzonego tward膮 sk贸r膮 stwora.

Tymczasem bunt w nawie rozgorza艂 na dobre. Wielu ludzi walczy艂o, chwytaj膮c wszystko, co by艂o pod r臋k膮, i raz po raz wykrzykiwa艂o: 鈥濳armazynowy Cie艅!鈥

Rozw艣cieczony ksi膮偶臋 Morkney zacisn膮艂 ko艣ciste pi臋艣ci, kiedy uci膮偶liwa para przyjaci贸艂 wyl膮dowa艂a w t艂umie. Musia艂 przerwa膰 czarodziejskie zakl臋cie, gdy偶 mog艂oby przes艂a膰 dw贸m rywalom dawk臋 energii. Rozejrzawszy si臋, Morkney zrozumia艂, 偶e koncentrowanie si臋 na tym duecie nie jest najm膮drzejsz膮 taktyk膮; ludzi w katedrze by艂o znacznie wi臋cej ni偶 cyklop贸w i, ku zdumieniu ksi臋cia, spora ich cz臋艣膰 przynios艂a ze sob膮 bro艅. Gargulce Morkneya by艂y gro藕ne, ale nieliczne, a poza tym zabija艂y powoli.

Kolejna strza艂a ze 艣wistem pod膮偶a艂a w kierunku w艂adcy, ale i ona uderzy艂a w magiczn膮 zapor臋, ulegaj膮c zwielokrotnieniu i zmniejszeniu, a偶 w ko艅cu jej obrazy stanowi艂y jedynie cie艅 orygina艂u.

Morkney odczuwa艂 gniew z powodu rebelii, ale nie by艂 zaniepokojony. Wiedzia艂, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej musia艂o do tego doj艣膰, i dobrze si臋 przygotowa艂 na tak膮 ewentualno艣膰. Ministerstwo sta艂o od wielu stuleci i przez ten czas pochowano pod jego kamienn膮 posadzk膮 i w grubych murach setki os贸b, zw艂aszcza tych, kt贸re pomog艂y wznie艣膰 budowl臋 albo ofiarowa艂y du偶e sumy na ko艣ci贸艂.

My艣li ksi臋cia Morkneya szybowa艂y ku 艣wiatu duchowemu, a raczej ku owym pogrzebanym nieboszczykom, kt贸rych m贸g艂 teraz przyzwa膰. Murami i posadzk膮 Ministerstwa co艣 wstrz膮sn臋艂o. Kamienne p艂yty przechyli艂y si臋 i spomi臋dzy nich zacz臋艂y si臋 wydostawa膰 r臋ce, gnij膮ce i poszarpane albo ca艂kowicie pozbawione cia艂a.

C贸偶e艣my zacz臋li? 鈥 zapyta艂 Luthien, kiedy wraz z Oliverem opu艣cili pole walki i mieli chwil臋 czasu, 偶eby odetchn膮膰.

Nie wiem! 鈥 przyzna艂 nizio艂ek. I obaj odskoczyli z przera偶eniem, gdy jaka艣 potworna g艂owa o wysch艂ej, napr臋偶onej sk贸rze i pustych oczodo艂ach spojrza艂a na nich przez szczelin臋 w pod艂odze.

Luthien przepo艂owi艂 ruchom膮 czaszk臋 mieczem.

Jest tylko jeden spos贸b! 鈥 krzykn膮艂 Oliver, spogl膮daj膮c w kierunku apsydy. 鈥 To s膮 stwory Morkneya!

Luthien wyprzedzi艂 nizio艂ka, ale drog臋 zast膮pi艂o mu dw贸ch cyklop贸w. M艂ody Bedwyr zada艂 pchni臋cie w prz贸d, a potem ci膮艂 mieczem do g贸ry i w bok, zagarniaj膮c bro艅 jednej z bestii. Nie zatrzymuj膮c si臋, zdzieli艂 jednookiego pi臋艣ci膮 w twarz i przewr贸ci艂 go na wznak. Wiedziony instynktem, natychmiast pochyli艂 si臋 i cudem unikn膮艂 przemy艣lnego ciosu drugiego cyklopa. Odwr贸ci艂 si臋 i rozpru艂 zaskoczonemu przeciwnikowi brzuch.

Oliver przekozio艂kowa艂 i znalaz艂 si臋 obok Luthiena. Po drodze zdo艂a艂 przygwo藕dzi膰 atakuj膮cego Gwardzist臋 Pretoria艅skiego, wbijaj膮c mu lewak w brzuch. Bestia zachwia艂a si臋 i wyda艂a skowyt, kt贸ry przerodzi艂 si臋 w charczenie, gdy rapier nizio艂ka przeci膮艂 tchawic臋.

Luthien ruszy艂 za Oliverem, odepchn膮wszy na bok konaj膮cego stra偶nika. Ju偶 czeka艂 na niego kolejny cyklop, unosz膮c ci臋偶ki miecz w obronnym ge艣cie.

Luthien okaza艂 si臋 zbyt szybki dla bestii. Zada艂 tak mocne pchni臋cie, 偶e miecz cyklopa odskoczy艂, nadaj膮c broni rotacj臋, po czym uni贸s艂 nog臋 i kopn膮艂 przeciwnika w 偶ebra. Cyklop zwali艂 si臋 na bok. By艂 oszo艂omiony, ale nie odni贸s艂 powa偶nych obra偶e艅. Mimo to nie pr贸bowa艂 ju偶 atakowa膰 Luthiena i Olivera. Odczo艂ga艂 si臋 w inne miejsce, 偶eby znale藕膰 艂atwiejszego przeciwnika do walki.

Przyjaciele znale藕li si臋 przy o艂tarzu, na skraju apsydy. Od ksi臋cia Morkneya, kt贸ry sta艂 teraz przed swym wygodnym krzes艂em, nie dzieli艂 ich 偶aden wr贸g.

Oliver da艂 nurka pod o艂tarz, a Luthien obszed艂 go z lewej strony. Nagle ksi膮偶臋 wysun膮艂 ku nim r臋k臋, z kt贸rej wystrzeli艂a garstka kulek.

Uderzy艂y o posadzk臋 wok贸艂 o艂tarza i eksplodowa艂y, spowijaj膮c przyjaci贸艂 tumanem g臋stego dymu i snopem iskier. Oliver wrzasn膮艂, gdy iskry zacz臋艂y go piec i przywiera膰 do jego odzie偶y, ale zachowa艂 zimn膮 krew i wskoczy艂 pod ochronn膮 peleryn臋 Luthiena. Kaszl膮c i d艂awi膮c si臋, obaj ruszyli w stron臋 Morkneya, ale czarnoksi臋偶nik znik艂.

Zawsze czujny Oliver dostrzeg艂 jakie艣 poruszenie i pokaza艂 Luthienowi arras na zakrzywionej 艣cianie apsydy. M艂ody Bedwyr podbieg艂 do niego w kilku susach i rozdar艂 tkanin臋. Znalaz艂 drewniane drzwi, a za nimi w膮skie, kamienne schody, kt贸re prowadzi艂y w g贸r臋, do najwy偶szej wie偶y Ministerstwa.

Siobhan i o艣miu Przecinaczy rozdzieli艂o si臋 w katedrze. Ka偶dy cz艂onek grupy bieg艂 w inne miejsce i pr贸bowa艂 uspokoi膰 rozszala艂y t艂um, zaprowadzi膰 wzgl臋dny porz膮dek w艣r贸d zbuntowanych obywateli. Jeden z Przecinaczy cisn膮艂 p贸艂elfowi sw贸j 艂uk i ko艂czan, nast臋pnie za艣 wyci膮gn膮艂 miecz i ruszy艂 w pogo艅 za dwoma cyklopami. Wkr贸tce gna艂 ju偶 tylko za jednym, albowiem Siobhan zrobi艂a u偶ytek z podarunku.

Cyklopom nie sz艂o najlepiej, ale ich sojusznicy w postaci wskrzeszonych gargulc贸w siali panik臋 w sercach tych, kt贸rzy stawiali im op贸r.

Jedna kobieta u偶y艂a swej laski jako pa艂ki i oderwa艂a ni膮 g艂ow臋 od szkieletu, lecz wielkie by艂o jej przera偶enie, gdy ohydny stw贸r nadal szed艂 w jej kierunku. Z pewno艣ci膮 zosta艂aby zabita, gdyby nie krzat, wi臋zie艅, kt贸ry, wyswobodziwszy si臋 z kajdanek, uderzy艂 bezg艂ow膮 istot臋 i powali艂 j膮 na ziemi臋, a potem roztrzaska艂 jej piszczele.

Siobhan rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i zobaczy艂a, 偶e kobieta wraz z tr贸jk膮 dzieci pr贸buje si臋 schowa膰 pod 艂awk膮, nad kt贸r膮 kr膮偶y gargulec, wywijaj膮c pazurami. Dziewczyna p贸艂elf wypu艣ci艂a kilka strza艂 w jego kierunku, a gdy potw贸r odwr贸ci艂 si臋 do niej, grupa m臋偶czyzn wyskoczy艂a z 艂aw, pochwyci艂a stwora i 艣ci膮gn臋艂a go na ziemi臋.

Siobhan u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie jest istotne, kt贸r膮 drog膮 p贸jdzie; walki toczy艂y si臋 w ca艂ej nawie. Ruszy艂a w stron臋 apsydy. Chcia艂a odnale藕膰 Luthiena i Olivera i mia艂a nadziej臋, 偶e ustrzeli ksi臋cia Morkneya. Wy艂oni艂a si臋 z t艂umu akurat w momencie, gdy arras zas艂oni艂 jej kochanka i jego wsp贸lnika.

Schody by艂y w膮skie i kr臋te. Wchodz膮c nimi na wie偶臋 w poszukiwaniu ksi臋cia, Luthien i Oliver widzieli przed sob膮 najwy偶ej metr przestrzeni. Min臋li kilka okienek z grubymi, kamiennymi parapetami, na kt贸rych znajdowa艂y si臋 ma艂e pos膮gi. Ostro偶ny Luthien ca艂y czas nadstawia艂 miecz, spodziewaj膮c si臋, 偶e o偶yj膮 i podejm膮 walk臋.

Po mniej wi臋cej siedemdziesi臋ciu stopniach m艂ody Bedwyr zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 do Olivera, kt贸ry by艂 poch艂oni臋ty zwijaniem linki magicznego haka. Kaza艂 mu przerwa膰 to zaj臋cie i wyt臋偶y膰 s艂uch.

W niedu偶ej odleg艂o艣ci, na przodzie, us艂yszeli monotonny 艣piew. Luthien przywar艂 do kamiennych schodk贸w i pr贸bowa艂 poci膮gn膮膰 za sob膮 Olivera. Jednak zanim nizio艂ek zd膮偶y艂 zareagowa膰, na schodach da艂a si臋 s艂ysze膰 seria szybko nast臋puj膮cych po sobie wybuch贸w, a od kamiennego pod艂o偶a odbi艂 si臋 rykoszetem piorun. Piorun przemkn膮艂 obok nich z trzaskiem. Luthien poczu艂 na plecach piek膮ce sw臋dzenie; podni贸s艂 oczy, spodziewaj膮c si臋, 偶e ujrzy zw臋glone cia艂o Olivera.

Nizio艂ek jednak nadal sta艂 w tym samym miejscu. Usi艂owa艂 wyprostowa膰 pognieciony kapelusz i naprawi膰 u艂amane pomara艅czowe pi贸rko.

Wiesz 鈥 odezwa艂 si臋 nonszalancko 鈥 czasami dobrze jest by膰 niskiego wzrostu.

Znowu poderwali si臋 do biegu. M艂ody Bedwyr pokonywa艂 po dwa stopnie naraz, chc膮c dopa艣膰 ksi臋cia, zanim ten wyrz膮dzi wi臋cej szk贸d.

Nie m贸g艂 nie dostrzec g艂臋bokich rowk贸w w kamiennej 艣cianie w ka偶dym miejscu trafionym przez piorun, i zastanawia艂 si臋, co u licha wyrabia. Jak do tego wszystkiego dosz艂o? Jak to si臋 sta艂o, 偶e on, syn lorda Bedwydrin, 艣ciga teraz ksi臋cia-czarnoksi臋偶nika w najwy偶szej wie偶y najwi臋kszej budowli Eriadoru?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i p臋dzi艂 dalej, nie umiej膮c znale藕膰 sensownych odpowiedzi na te pytania.

Robi膮c kolejn膮 rund臋 po nie ko艅cz膮cej si臋 spirali schod贸w, m艂ody Bedwyr wyba艂uszy艂 oczy ze strachu i zdumienia. I natychmiast z wrzaskiem pochyli艂 si臋, albowiem ci臋偶ki top贸r roz艂upa艂 kamienny schodek tu偶 nad jego g艂ow膮. Drog臋 zastawili dwaj cyklopi, ustawieni jeden za drugim.

Luthien szybko natar艂 na nich mieczem, ale jednoocy dysponowali du偶膮 tarcz膮, a poza tym walczyli z wy偶szej pozycji. Top贸r cyklopa by艂 bardzo niebezpieczny. Opada艂 w d贸艂, ilekro膰 Luthien zanadto zbli偶y艂 si臋 do przeciwnika, zmusza艂 go do odwrotu, spycha艂 ze stopni.

Walcz! 鈥 krzykn膮艂 Oliver za jego plecami. 鈥 Musimy dopa艣膰 tego czarnoksi臋偶nika, zanim zd膮偶y przygotowa膰 nast臋pn膮 niespodziank臋!

艁atwo powiedzie膰, trudniej zrobi膰. Luthien nie m贸g艂 powa偶nie zagrozi膰 pot臋偶nemu, dobrze zabezpieczonemu wrogowi. Na r贸wnym terenie wraz z Oliverem ju偶 dawno rozprawi艂by si臋 z dwoma cyklopami, ale na schodach sytuacja wydawa艂a si臋 ca艂kowicie beznadziejna.

Zastanawia艂 si臋 nawet, czy nie zawr贸ci膰 i nie przy艂膮czy膰 si臋 do awantury w nawie, gdzie wraz z Oliverem m贸g艂 przynajmniej zdzia艂a膰 co艣 dobrego.

Od 艣ciany nad g艂ow膮 Luthiena odbi艂a si臋 strza艂a, skierowana w g贸r臋. Cyklop, kt贸ry opu艣ci艂 tarcz臋, 偶eby blokowa膰 nieustanne uderzenia mieczy, zosta艂 trafiony w pier艣 i zatoczy艂 si臋 do ty艂u. Machinalnie uni贸s艂 tarcz臋. Luthien skorzysta艂 z okazji, 偶eby zatopi膰 miecz w jego kolanie. Bestia zwali艂a si臋 bezradnie na schody, a druga niezw艂ocznie wzi臋艂a nogi za pas.

Zd膮偶y艂 pokona膰 dwa stopnie, gdy w jej plecach ugrz膮z艂 sztylet rzucony przez Olivera.

Luthien wyko艅czy艂 pierwszego cyklopa, drugi za艣 odwr贸ci艂 si臋 ze skowytem, i w艂a艣nie w tym momencie ugodzi艂a go kolejna odbita strza艂a.

Luthien i Oliver zrozumieli, co si臋 dzieje, gdy zza zakr臋tu za ich plecami wy艂oni艂a si臋 Siobhan.

Biegnij dalej! 鈥 Oliver wrzasn膮艂 do Luthiena, obawiaj膮c si臋, 偶e zakochany m艂odzieniec przystanie i b臋dzie przez ca艂膮 wieczno艣膰 robi艂 s艂odkie oczy do ich wybawczyni. Trzeba jednak przyzna膰, 偶e Luthien ju偶 p臋dzi艂: przeskakiwa艂 powalonych cyklop贸w i wbiega艂 po kr臋tych schodach. 鈥 Musimy dopa艣膰 tego czarnoksi臋偶nika...

Zanim zd膮偶y nam przygotowa膰 kolejn膮 niespodziank臋! 鈥 doko艅czy艂 za niego Luthien.

Pokonali dwie艣cie stopni i m艂odzieniec czu艂, 偶e nogi si臋 pod nim uginaj膮 ze zm臋czenia. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i obr贸ci艂, 偶eby zerkn膮膰 na przyjaciela.

Je偶eli b臋dziemy czeka膰, daj臋 g艂ow臋, 偶e ten czarnoksi臋偶nik przyszykuje nam wielki 艂omot 鈥 powiedzia艂 Oliver, odgarniaj膮c z twarzy grube sztuczne w艂osy.

Luthien odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u, wzi膮艂 g艂臋boki oddech i znowu zacz膮艂 biec.

Pokonali kolejne sto stopni, gdy ujrzeli przed sob膮 co艣, co musia艂o by膰 odbiciem 艣wiat艂a dziennego. Dotarli do podestu, a pi臋膰 kolejnych schodk贸w zaprowadzi艂o ich na dach wie偶y, kolist膮 przestrze艅 o 艣rednicy mniej wi臋cej o艣miu metr贸w, otoczon膮 niskimi blankami.

Naprzeciwko nich sta艂 ksi膮偶臋 Morkney. U艣miecha艂 si臋 dziko, a jego g艂os ulega艂 zmianie, robi艂 si臋 coraz g艂臋bszy, bardziej gard艂owy i z艂owieszczy. Luthien skoczy艂 na platform臋, ale zaraz wyhamowa艂 i patrzy艂 z przera偶eniem, jak cia艂o ksi臋cia gwa艂townie si臋 przechyla, skr臋ca i wybrzusza.

I powi臋ksza rozmiary.

Sk贸ra Morkneya pociemnia艂a, a szyj臋 i r臋ce pokry艂y warstwy twardych 艂usek. Jego g艂owa dziwacznie si臋 rozd臋艂a i wyros艂y z niej ogromne k艂y i rozdwojony, trzepocz膮cy j臋zor. Wkr贸tce twarz ksi臋cia wygl膮da艂a jak pysk gigantycznego w臋偶a, z kt贸rego g贸rnej cz臋艣ci stercza艂y wielkie, kr臋te rogi. Jego czerwona szata wydawa艂a si臋 w tym momencie kr贸tk膮 sp贸dniczk膮, bowiem by艂 dwukrotnie wy偶szy, a jego klatka piersiowa, przedtem tak chuderlawa i w膮t艂a, teraz rozros艂a si臋 i napina艂a do granic wytrzyma艂o艣ci dawniej obszernego ubrania. Z r臋kaw贸w wystawa艂y d艂ugie, pot臋偶ne r臋ce zako艅czone szponiastymi palcami, kt贸re przeczesywa艂y powietrze, kiedy ksi膮偶臋 kontynuowa艂 sw膮 wyra藕nie bolesn膮 transformacj臋.

Z w臋偶owej paszczy pociek艂a 艣lina, kt贸ra niby 偶r膮ca substancja zaskwiercza艂a na kamiennej posadzce mi臋dzy pazurami stwora w miejscu, gdzie le偶a艂y strz臋py but贸w Morkneya. Bestia wzruszy艂a ramionami, zrzuci艂a czerwon膮 szat臋 i rozpostar艂a wielkie, sk贸rzaste skrzyd艂a. Jej czarne cielsko i 艂uski dymi艂y od gor膮ca z Otch艂ani.

Morkney 鈥 szepn膮艂 Luthien.

Nie s膮dz臋 鈥 odpar艂 Oliver. 鈥 Mo偶e powinni艣my z powrotem zej艣膰 na d贸艂.



Rozdzia艂 24

DEMON


Ju偶 nie jestem Morkneyem 鈥 obwie艣ci艂a bestia. 鈥 Podziwiaj moc Praehoteca i dr偶yj!

Praehoteca? 鈥 szepn膮艂 Luthien. I rzeczywi艣cie ogarn膮艂 go strach.

To demon 鈥 wyt艂umaczy艂 Oliver. Z trudem 艂apa艂 oddech. Luthien wiedzia艂, 偶e to nie tylko skutek d艂ugiego wbiegania na schody. 鈥 Ten spryciarz czarnoksi臋偶nik u偶yczy艂 swego cia艂a demonowi.

Nie jest gorszy od smoka 鈥 wyszepta艂 Luthien, pr贸buj膮c uspokoi膰 Olivera i samego siebie.

Nie pobili艣my smoka 鈥 natychmiast przypomnia艂 mu Oliver. Demon rozejrza艂 si臋 woko艂o. Jego oddech parowa艂 w ch艂odnym pa藕dziernikowym powietrzu.

Ech 鈥 westchn膮艂. 鈥 Jak dobrze znowu by膰 na 艣wiecie! Zanim Morkney zechce mnie wypu艣ci膰 do Otch艂ani, nie藕le si臋 po偶ywi臋 wami, i jeszcze setk膮 innych!

Luthien nawet przez chwil臋 nie w膮tpi艂 w s艂owa demona. Widywa艂 ju偶 potwory dor贸wnuj膮ce Praehotecowi wielko艣ci膮, ale z 偶adnego z nich, nawet z Balthazara, nie emanowa艂o tak pot臋偶ne, niewys艂owione z艂o. M艂odzieniec zastanawia艂 si臋, ilu ludzi zdo艂a艂 po偶re膰, ale pr贸ba znalezienia odpowiedzi przej臋艂a go dreszczem.

Us艂ysza艂 czyje艣 kroki na schodach. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e Siobhan wchodzi na ni偶szy podest z 艂ukiem w r臋ku.

Luthien wzi膮艂 g艂臋boki oddech i stara艂 si臋 uspokoi膰. Teraz zakochany m艂odzieniec zrozumia艂, 偶e stawka w tej grze wzros艂a.

Chod藕 ze mn膮, Oliverze 鈥 wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. Mocno chwyci艂 miecz, gotowy do starcia z demonem zag艂ady.

Jednak zanim nizio艂ek zd膮偶y艂 odwr贸ci膰 si臋 i spojrze膰 z niedowierzaniem na wy偶szego od siebie przyjaciela, Praehotec wyci膮gn膮艂 uzbrojon膮 w pazury 艂ap臋 i zacisn膮艂 j膮 w wielk膮 pi臋艣膰.

Nagle nad blankami po lewej stronie zerwa艂 si臋 pot臋偶ny wiatr, kt贸ry zaatakowa艂 towarzyszy. W tym samym momencie Siobhan wypu艣ci艂a strza艂臋, lecz powiew wiatru zepchn膮艂 j膮 w bok, tak 偶e nie mog艂a wyrz膮dzi膰 ju偶 nikomu szkody.

Luthien zmru偶y艂 oczy i zas艂oni艂 si臋 ramieniem w obronie przed piek膮cym wiatrem. Jego p艂aszcz i ubranie furkota艂y, uderzaj膮c Olivera. Nizio艂ek straci艂 kapelusz, kt贸ry poszybowa艂 spiralnym ruchem w g贸r臋. Oliver instynktownie podskoczy艂 i z艂apa艂 go, upuszczaj膮c przy tym rapier. Po chwili i nizio艂ek zacz膮艂 szybowa膰, a raczej lecie膰 do g贸ry nogami. Kiedy wr贸ci艂 do normalnej pozycji, wzbi艂 si臋 jeszcze wy偶ej, nad blankami. Oszo艂omiony, by艂 ju偶 dobre kilka metr贸w od nich, kiedy Praehotec podni贸s艂 sw贸j szyderczo roze艣miany, w臋偶owaty pysk i pozwoli艂 wiatrowi rozszale膰 si臋 na dobre. Oliver wrzasn膮艂 i spad艂, znikaj膮c Luthienowi z oczu. Wo艂aj膮c zaginionego druha, m艂odzieniec natychmiast ruszy艂 do ataku. Podczas gdy zaciekle ci膮艂 mieczem, strza艂y Siobhan tworzy艂y, zdawa艂oby si臋, nieprzerwan膮 lini臋 nad jego g艂ow膮, a ka偶da trafia艂a besti臋, jednak偶e Luthien nie zdo艂a艂 dostrzec, czy wyrz膮dzaj膮 jej jak膮kolwiek szkod臋.

Sam zrobi艂 mieczem niewielkie naci臋cie, ale ostrze broni zosta艂o gwa艂townie odepchni臋te. Luthien upad艂 na kolano, uchylaj膮c si臋 przed pazurem demona, lecz zaraz powsta艂 i odskoczy艂 do ty艂u. Musia艂 jeszcze wci膮gn膮膰 brzuch, 偶eby unikn膮膰 ciosu rozbujanego ramienia bestii.

Jedna ze strza艂 przebi艂a szyj臋 Praehoteca i demon sykn膮艂. W贸wczas Luthien zada艂 pchni臋cie, kt贸re rozci臋艂o wewn臋trzn膮 stron臋 jego mi臋sistego, pot臋偶nego uda. M艂ody Bedwyr b艂yskawicznie odchyli艂 g艂ow臋 w bok, umykaj膮c przed uzbrojon膮 w k艂y w臋偶ow膮 paszcz膮, ale zanim zd膮偶y艂 odzyska膰 r贸wnowag臋, bestia zahaczy艂a pazurem o jego rami臋, d藕wign臋艂a go i odrzuci艂a.

Spadaj膮c, Luthien zachowa艂 przytomno艣膰 umys艂u i ci膮艂 mieczem jeszcze raz. Trafi艂 Praehoteca w k艂ykie膰.

Wiedzia艂, 偶e ten ostatni cios sprawi艂 demonowi b贸l, ale niemal go po偶a艂owa艂, gdy Praehotec zwr贸ci艂 ku niemu swe gadzie, rozja艣nione pal膮cym gniewem 艣lepia.

Zobaczy艂 co艣 jeszcze: migotanie w ognistych oczach potwora i lekkie drganie z boku jego w臋偶owej szcz臋ki.

Strza艂a wypuszczona przez Siobhan rozora艂a szyj臋 bestii.

Migotanie i drganie powt贸rzy艂y si臋 i Luthien odni贸s艂 wra偶enie, 偶e Praehotec nie czuje si臋 zbyt pewnie w swej nowej materialnej pow艂oce.

Demon wyprostowa艂 si臋 i wzbi艂 nad Luthienem, jakby naigrawaj膮c si臋 z jego przypuszcze艅. Pe艂ne furii spojrzenie spocz臋艂o na innym obiekcie. Z oczu bestii wystrzeli艂y z trzaskiem dwie linie czerwonej energii, kt贸re po艂膮czy艂y si臋 tu偶 przed jej obliczem, przemkn臋艂y przez szczyt wie偶y i uderzy艂y w Siobhan, str膮caj膮c j膮 ze schod贸w.

Luthien poczu艂 si臋 tak, jakby jego serce przesta艂o bi膰.

Zwisaj膮c z wie偶y, Oliver kolejny raz wcisn膮艂 kapelusz na g艂ow臋. Kapelusz le偶a艂 ca艂kiem prosto, ale peruka pod spodem przekr臋ci艂a si臋 i d艂ugie, czarne loki opada艂y nizio艂kowi na twarz, zas艂aniaj膮c mu oczy. Po tym, jak uderzy艂 si臋 w kamie艅, bola艂y go nogi i biodro. Nie inaczej by艂o z r臋kami, kt贸rymi rozpaczliwie 艣ciska艂 link臋 swego magicznego haka.

Przera偶ony Oliver zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie b臋dzie m贸g艂 tak wisie膰 ca艂膮 wieczno艣膰, tote偶 w ko艅cu zdoby艂 si臋 na odwag臋, i strz膮saj膮c w艂osy z twarzy, spojrza艂 w g贸r臋. Jego hak 鈥 jego cudowny, magiczny hak! 鈥 zaczepi艂 si臋 o pofa艂dowany kamie艅, ale odleg艂o艣膰 od kraw臋dzi wie偶y by艂a zbyt du偶a, by nizio艂ek m贸g艂 si臋 na ni膮 wgramoli膰, natomiast na zej艣cie w d贸艂, na ulic臋, Oliver mia艂 o wiele za ma艂o liny.

Nieco wy偶ej, po lewej stronie, zauwa偶y艂 wg艂臋bienie okienne.

Jeste艣 taki dzielny 鈥 szepn膮艂 do siebie, podkurczy艂 nogi i oderwa艂 si臋 od 艣ciany. Powoli przesun膮艂 si臋 na prawo, a kiedy uzna艂, 偶e lina jest dostatecznie napr臋偶ona, przebieg艂, a raczej przelecia艂 z powrotem na lewo niby wahad艂o. Pod koniec tego manewru wysun膮艂 r臋ce, zdo艂a艂 zaczepi膰 palce jednej z nich o kraw臋d藕 okna i nie bez trudu w艣lizgn膮艂 si臋 na parapet.

Wyda艂 pomruk niezadowolenia, rozwa偶ywszy, jak膮 ma przed sob膮 barier臋. Wprawdzie m贸g艂 si臋 w艂ama膰 przez witra偶owe okno, ale gi臋ty pr臋t z metalu z pewno艣ci膮 przeszkodzi艂 by mu w dostaniu si臋 do wie偶y.

Mocno poirytowany, rozejrza艂 si臋 i zauwa偶y艂, 偶e w dole zbiera si臋 t艂um ludzi, a wielu z nich pokazuje go sobie palcami i wykrzykuje co艣 do swoich pobratymc贸w. Nieco dalej ujrza艂 oddzia艂 Gwardii Pretoria艅skiej, kt贸ry sun膮艂 ulicami niew膮tpliwie po to, by zdusi膰 bunt rodz膮cy si臋 w katedrze.

Nizio艂ek pokr臋ci艂 g艂ow膮 i ponownie wyprostowa艂 sw贸j kapelusz, a potem wykona艂 trzy kr贸tkie szarpni臋cia, 偶eby oswobodzi膰 hak. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e m贸g艂by zaczepi膰 go gdzie艣 w dole i zej艣膰 z wie偶y, aby ocali膰 w艂asn膮 sk贸r臋, ale, ku w艂asnemu zdumieniu, zarzuci艂 magiczny przedmiot o mur w pobli偶u innego okna.

Pami臋taj膮c o wi臋zach przyja藕ni, wkr贸tce podj膮艂 wspinaczk臋. T艂um w dole wci膮偶 wznosi艂 okrzyki.

Czasami nie wydaje mi si臋, 偶e posiadanie przyjaciela to dobra rzecz 鈥 mrukn膮艂 Oliver. Mimo wszystko posuwa艂 si臋 dalej.

Rozruchy wewn膮trz katedry doprowadzi艂y do druzgoc膮cej kl臋ski cyklop贸w. Wielu z nich poleg艂o, a pozostali znajdowali si臋 w rozsypce i unikali nieprzyjaciela, ale t艂um nie m贸g艂 skutecznie si臋 przeciwstawi膰 straszliwej wskrzeszonej brygadzie Morkneya i nikczemnym gargulcom. Przecinacze starali si臋 skupi膰 oszala艂ych ludzi, by mogli utorowa膰 sobie drog臋 do wyj艣cia.

Teraz uczestnikom rozruch贸w zale偶a艂o tylko na ucieczce.

Cyklopi i gargulce mieli dobre rozeznanie w sytuacji i rzucali zapory wsz臋dzie tam, gdzie kierowa艂 si臋 t艂um.

A przera偶aj膮ce wskrzeszone potwory nie odst臋powa艂y uciekinier贸w na krok i 艣ci膮ga艂y tych, kt贸rzy nie zdo艂ali w por臋 wymkn膮膰 si臋 ich szponiastym, ko艣cistym d艂oniom.

Przypuszczaj膮c 艣mia艂y atak, Luthien wyda艂 z siebie dziki okrzyk w艣ciek艂o艣ci. Tak bardzo chcia艂 powali膰 plugaw膮 besti臋, 偶e zupe艂nie przesta艂 dba膰 o w艂asne bezpiecze艅stwo. Demon wyci膮gn膮艂 dwa pazury, aby schwyta膰 m艂odzie艅ca, lecz on, po mistrzowsku wywijaj膮c mieczem, rozci膮艂 najpierw jedn膮, a potem drug膮 艂ap臋. Ze zranionych ko艅czyn pociek艂y strugi krwi.

Luthien odchyli艂 rami臋 i wci膮偶 r膮ba艂 demona mieczem, a nawet kopa艂 go nogami.

Najwyra藕niej Praehotec poj膮艂, i偶 furia napastnika mo偶e by膰 gro藕na w skutkach. Zacz膮艂 macha膰 sk贸rzastymi skrzyd艂ami i uni贸s艂 si臋 nad wie偶臋.

Nie! 鈥 zaprotestowa艂 Luthien. To, 偶e Praehotec znalaz艂 si臋 poza zasi臋giem jego miecza, by艂o niebezpieczne, lecz rozw艣cieczony m艂odzieniec my艣la艂 tylko o tym, 偶e mordercza bestia mo偶e mu uciec. Skoczy艂 ku niej, chocia偶 wiedzia艂, 偶e zostanie uderzony pazurem w plecy, gdy tylko si臋 do niej zbli偶y.

Nie poczu艂 b贸lu i nawet nie zdawa艂 sobie sprawy z tego, 偶e krwawi. Przepe艂nia艂 go czysty, niepohamowany gniew. Skoncentrowa艂 wszystkie si艂y na zadaniu ciosu i zatopi艂 miecz w brzuchu Praehoteca. Z rany wytrysn臋艂a dymi膮ca, zielona ciecz, kt贸ra ubrudzi艂a rami臋 Luthiena. Uparty Bedwyr rykn膮艂 i zacz膮艂 gwa艂townie przesuwa膰 miecz to w jedn膮, to w drug膮 stron臋, usi艂uj膮c wypatroszy膰 besti臋. Spogl膮daj膮c Prahotecowi w oczy, znowu odkry艂 w nich lekki niepok贸j, jakby demon nie czu艂 si臋 bezpiecznie w ciele czarnoksi臋偶nika.

Praehotec wyr偶n膮艂 m艂odzie艅ca w rami臋. Nagle oszo艂omiony Luthien u艣wiadomi艂 sobie, 偶e znowu kl臋czy na kamiennym bruku. Demon wzbi艂 si臋 w g贸r臋, rozpo艣cieraj膮c nad nim skrzyd艂a niby orze艂, kt贸ry osacza bezbronn膮 ofiar臋.

Gdzie艣 w oddali zabrzmia艂 krzyk 鈥 Luthien rozpozna艂 g艂os Siobhan.

Ty wstr臋tna kanalio! 鈥 warkn臋艂a kobieta p贸艂elf i wypu艣ci艂a kolejn膮 strza艂臋.

Praehotec 艣ledzi艂 j膮 wzrokiem a偶 do momentu, gdy utkwi艂a w jego gadzim 艣lepiu.

Luthien zrozumia艂, 偶e to Siobhan trafi艂a demona, i instynktownie pchn膮艂 miecz w g贸r臋, ponad g艂ow膮.

Pvaehotec ci臋偶ko opad艂. Nadzia艂 si臋 na miecz a偶 po r臋koje艣膰 i zacz膮艂 si臋 miota膰, lecz po chwili zamar艂 i dziwnie spojrza艂 na Luthiena.

Tymczasem m艂odzieniec patrzy艂 z niedowierzaniem na miecz, kt贸rego ga艂ka wibrowa艂a od bicia wielkiego serca bestii.

Przy akompaniamencie ryku, kt贸ry roz艂upa艂 kamienie, Praehotec run膮艂 na parapet, drgaj膮c tak gwa艂townie, 偶e ostrze broni uleg艂o przepo艂owieniu przy gardzie.

Siobhan trafi艂a demona jeszcze jedn膮 strza艂膮, ale to nie mia艂o ju偶 znaczenia. Praehotec miota艂 si臋 bezradnie. Wycieka艂a z niego czerwona i zielona krew oraz fragmenty wn臋trzno艣ci.

Luthien stan膮艂 przed besti膮. Walcz膮c z zawrotami g艂owy i z b贸lem, spojrza艂 w 艣lepia potwora, kt贸ry wydawa艂 si臋 pokonany.

Dostrzeg艂 buzuj膮ce ogniki odrobin臋 zbyt p贸藕no. Pr贸bowa艂 uchyli膰 si臋 przed liniami czerwonej energii, kt贸re znowu wysz艂y z demona, by po艂膮czy膰 si臋 i wybuchn膮膰.

Luthien przekozio艂kowa艂 po wie偶y. Siobhan raz jeszcze znik艂a mu z oczu. Potoczy艂a si臋 a偶 na d贸艂 i spad艂a na ni偶szy podest, gdzie mog艂a tylko le偶e膰 i bezradnie poj臋kiwa膰.

M艂ody Bedwyr potrz膮sa艂 g艂ow膮, usi艂uj膮c przypomnie膰 sobie, gdzie si臋 znajduje. Kiedy si臋 obejrza艂, zobaczy艂 wyprostowanego Praehoteca, kt贸ry 艣mia艂 si臋 szyderczo.

My艣lisz, 偶e swoj膮 n臋dzn膮 broni膮 pokonasz Praehoteca?! 鈥 rykn臋艂a bestia. Zag艂臋bi艂a palce w jaskrawej ranie w swoim brzuchu i, nie przestaj膮c si臋 艣mia膰, wyci膮gn臋艂a pokryty 艣luzem miecz. 鈥 Jam jest Praehotec, kt贸rego pocz膮tki ton膮 w pomroce dziej贸w!

Luthien nie mia艂 ju偶 si艂y walczy膰 z potworem. Zrozumia艂, 偶e poni贸s艂 kl臋sk臋. Zdawa艂 sobie spraw臋 r贸wnie偶 i z tego, 偶e je艣li Greensparrow rzeczywi艣cie zjedna艂 sobie takich sojusznik贸w jak Praehotec, co utrzymywa艂 Brind鈥橝mour i czego chyba dowi贸d艂 Morkney, to wkr贸tce nad ca艂ym Eriadorem zalegnie mrok.

Luthien usi艂owa艂 d藕wign膮膰 si臋 na kolana. Chcia艂 przynajmniej umrze膰 z godno艣ci膮. Podpar艂 si臋 stop膮, ale przerwa艂 manewr i intensywnie wpatrywa艂 si臋 w potwora.

Nie! 鈥 rykn膮艂 Praehotec. Demon nie patrzy艂 na Luthiena; spogl膮da艂 w g贸r臋, gdzie nie by艂o niczego opr贸cz powietrza. 鈥 To mnie nale偶y si臋 ta zwierzyna! Jego cia艂o jest moim po偶ywieniem!

Wykluczone! 鈥 brzmia艂a odpowied藕 ksi臋cia Morkneya. 鈥 Ja b臋d臋 mia艂 t臋 s艂odk膮 przyjemno艣膰.

Chytry pysk Praehoteca zadrga艂, a potem dziwacznie si臋 wyd膮艂 i skierowa艂 ku obliczu ksi臋cia Morkneya. Potem na kr贸tko zn贸w sta艂 si臋 Praehotekiem, by znowu zmieni膰 si臋 w czarnoksi臋偶nika.

Walka trwa艂a, lecz m艂ody Bedwyr wiedzia艂, 偶e ta chwila, okazja do zadania ciosu, nie b臋dzie trwa艂a zbyt d艂ugo. Zatoczy艂 si臋 nieco do przodu, pr贸buj膮c znale藕膰 jak膮艣 bro艅, a tak偶e wykrzesa膰 z siebie si艂y do ataku.

Kiedy zerkn膮艂 na czubek wie偶y, zobaczy艂 nie Praehoteca, lecz chude i nagie cia艂o ksi臋cia Morkneya, kt贸ry pochyla艂 si臋, by podnie艣膰 upuszczon膮 szat臋.

Ju偶 powiniene艣 by膰 martwy 鈥 rzek艂 Morkney, zauwa偶ywszy, 偶e Luthien usi艂uje wsta膰. 鈥 Uparty g艂upiec! B膮d藕 dumny z tego, 偶e przez kilkana艣cie minut odpiera艂e艣 ataki takich jak Praehotec. B膮d藕 dumny, k艂ad藕 si臋 i umieraj.

Niewiele brakowa艂o, 偶eby Luthien us艂ucha艂 tej rady. Nigdy dot膮d nie by艂 tak wyczerpany i tak powa偶nie ranny. Nie mia艂 r贸wnie偶 z艂udze艅, 偶e 艣mier膰 jest bardzo blisko. Ale gdy opu艣ci艂 g艂ow臋, zauwa偶y艂 co艣, co sprawi艂o, 偶e raz jeszcze wyprostowa艂 si臋 i przypomnia艂 sobie, ile przecierpia艂.

Rapier Olivera.

Przy wt贸rze szyderczego 艣miechu ksi臋cia Morkneya m艂odzieniec pokona艂 przeszkod臋 i podni贸s艂 w膮skie ostrze. Potem sta艂 przez chwil臋 spokojnie, 偶eby odzyska膰 r贸wnowag臋, przybra艂 odpowiedni膮 pozycj臋 i chwiejnym krokiem ruszy艂 w stron臋 swojego wroga.

Morkney wci膮偶 by艂 nagi i wci膮偶 艣mia艂 si臋 z Luthiena, kt贸ry, zataczaj膮c si臋, celowa艂 rapierem w pier艣 wroga.

Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e nie zdo艂am ci臋 pokona膰? 鈥 zapyta艂 ksi膮偶臋 z niedowierzaniem. 鈥 Czy my艣lisz, 偶e potrzebuj臋 Praehoteca albo jakiego艣 innego demona, 偶eby zniszczy膰 zwyk艂ego szermierza? Odes艂a艂em tego demona tylko dlatego, 偶e chcia艂em, aby艣 poni贸s艂 艣mier膰 z moich r膮k.

Przej臋ty pych膮, Morkney rykn膮艂, uni贸s艂 ko艣ciste r臋ce, rozcapierzy艂 palce niby zwierz臋, i zaintonowa艂 pie艣艅.

Luthien gwa艂townie wygi膮艂 plecy i zastyg艂 w bezruchu. Szok i zbli偶aj膮ca si臋 agonia sprawi艂y, 偶e wytrzeszczy艂 oczy. Przez jego cia艂o przesz艂a fala mrowienia, kt贸ra dos艂ownie rozsadza艂a mu piersi. Z przera偶eniem u艣wiadomi艂 sobie, 偶e niegodziwy czarnoksi臋偶nik kradnie czy te偶 wysysa z niego energi臋 偶yciow膮.

Nie 鈥 usi艂owa艂 protestowa膰, ale wiedzia艂, 偶e nie jest godnym rywalem dla obdarzonego moc膮 z艂ego ksi臋cia.

Niczym prawdziwy paso偶yt, Morkney nadal 偶ywi艂 si臋 sw膮 ofiar膮 i czerpa艂 z tego perwersyjn膮 przyjemno艣膰, zanosz膮c si臋 z艂o艣liwym 艣miechem. By艂 istot膮 r贸wnie nikczemn膮 jak demon, kt贸rego przywo艂a艂.

Jak mog艂e艣 kiedykolwiek wierzy膰, 偶e zdo艂asz ze mn膮 wygra膰? 鈥 zagadn膮艂 ksi膮偶臋. 鈥 Czy偶by艣 nie wiedzia艂, kim jestem? Czy teraz pojmujesz, jak wielka jest moc bractwa Greensparrow?

Znowu rozleg艂 si臋 szyderczy 艣miech; konaj膮cy Luthien nie potrafi艂 wyrazi膰 protestu. Jego serce bi艂o jak oszala艂e. Ba艂 si臋, 偶e rozsadzi mu pier艣.

Nagle nad g艂ow膮 ksi臋cia zawirowa艂 sznur z p臋tl膮, kt贸ra szczelnie opasa艂a mu ramiona. Morkney szeroko otworzy艂 ze zdumienia oczy i 艣ledzi艂 lin臋 na ca艂ej jej d艂ugo艣ci, a偶 do ko艅ca, kt贸ry trzyma艂 gramol膮cy si臋 na blanki Oliver deBurrows.

Nizio艂ek wzruszy艂 ramionami i u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co, a nawet pomacha艂 do ksi臋cia. Morkney warkn膮艂. Zamierza艂 zwr贸ci膰 sw贸j gniew na tego napastnika. S膮dzi艂, 偶e nie musi ju偶 sobie zaprz膮ta膰 g艂owy bezczelnym m艂okosem.

Gdy tylko Luthien si臋 uwolni艂, skoczy艂 naprz贸d, jednocze艣nie wysuwaj膮c 艣mierciono艣ny rapier, kt贸rego czubek utkwi艂 w piersi zaskoczonego ksi臋cia.

Stali twarz膮 w twarz przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Morkney patrzy艂 z niedowierzaniem na tego dziwacznego go艂ow膮sa, na m艂okosa, kt贸ry go pokona艂. Ksi膮偶臋 za艣mia艂 si臋 jeszcze raz z niewiadomej przyczyny, a potem osun膮艂 martwy w ramiona Luthiena.

Na dole, w nawie, gargulce skamienia艂y i rozbi艂y si臋 o posadzk臋, a szkielety i gnij膮ce zw艂oki powr贸ci艂y do wiekuistego snu.

Oliver spojrza艂 na d贸艂, na ogromny ju偶 t艂um i liczne zast臋py Gwardii Pretoria艅skiej, wchodz膮ce na plac obok Ministerstwa.

Nizio艂ek przytomnie zawo艂a艂 do Luthiena:

Prze艂贸偶 go za boczn膮 艣cian臋!

Zaskoczony Luthien odwr贸ci艂 si臋 do Olivera, kt贸ry znowu wdrapywa艂 si臋 na blanki, 偶eby wr贸ci膰 na szczyt wie偶y.

Prze艂贸偶 go za boczn膮 艣cian臋! 鈥 powt贸rzy艂 nizio艂ek. 鈥 Niech zobacz膮, 偶e zosta艂 powieszony za t臋 swoj膮 chuderlaw膮 szyj臋!

Ten pomys艂 przerazi艂 Luthiena.

Oliver podbieg艂 do przyjaciela i odepchn膮艂 go od martwego ksi臋cia.

Nie rozumiesz? 鈥 zapyta艂. 鈥 Oni musz膮 go zobaczy膰!

Kto?

Tw贸j lud! 鈥 krzykn膮艂 Oliver i, zebrawszy si艂y, zepchn膮艂 Morkneya z blank贸w. Lina ze艣lizgn臋艂a si臋 z ramion ksi臋cia i zacisn臋艂a wok贸艂 szyi. Po chwili chuda, naga posta膰 gwa艂townie zatrzyma艂a si臋 obok wie偶y i zawis艂a wysoko, kilkadziesi膮t metr贸w nad ziemi膮.

Jednak biedny lud Montfort, ciemi臋偶ony przez z艂ego w艂adc臋 od tylu lat, z pewno艣ci膮 m贸g艂 go rozpozna膰.

I tak si臋 sta艂o.

Z p贸艂nocnego transeptu wyp艂yn膮艂 zwyci臋ski t艂um z katedry. Przeni贸s艂 sw贸j gniew na ulice, zagarniaj膮c po drodze wielu gapi贸w.

C贸偶e艣my zrobili? 鈥 zapyta艂 w os艂upieniu m艂ody Bedwyr, bezradnie obserwuj膮c brutalne walki w dole.

Oliver wzruszy艂 ramionami.

A kt贸偶 to mo偶e powiedzie膰? Ja wiem tylko, 偶e 艂upy b臋d膮 bogatsze, je艣li pozb臋dziemy si臋 tego 偶ylastego ksi臋cia 鈥 odpar艂, wykazuj膮c charakterystyczny dla siebie oportunizm.

Luthien tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Kolejny raz zastanawia艂 si臋, w co si臋 wmiesza艂 i jak do tego wszystkiego dosz艂o.

Luthien? 鈥 zagadn膮艂 czyj艣 g艂os.

Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Siobhan. Opiera艂a si臋 ci臋偶ko o mur, jej szara suknia by艂a w strz臋pach. Mimo to u艣miecha艂a si臋.



EPILOG


艢nieg pokrywa艂 grub膮 warstw膮 spokojne uliczki Montfort; niemal na ka偶dej widnia艂y czerwone plamy krwi. Luthien siedzia艂 na dachu wysokiego budynku w ni偶ej po艂o偶onej dzielnicy i spogl膮da艂 to na miasto, to na p贸艂nocne ziemie.

Mieszka艅cy Montfort zbuntowali si臋, a on, Karmazynowy Cie艅, bez pytania o zgod臋 zosta艂 obwo艂any ich przyw贸dc膮. Wielu ludzi poleg艂o i to bardzo ci膮偶y艂o Luthienowi. Ale czerpa艂 si艂臋 od tych, kt贸rzy zawzi臋cie walczyli o wolno艣膰, od tych dzielnych ludzi, kt贸rzy d艂ugo znosili tyrani臋, a teraz nie chcieli wraca膰 do dawnego stanu i gotowi byli zap艂aci膰 za to 偶yciem.

I, ku zdumieniu Luthiena, wygrywali. Pot臋偶na, dobrze uzbrojona armia cyklop贸w nadal kontrolowa艂a 艣rodkow膮 dzielnic臋 miasta za murem, chroni膮c bogatych kupc贸w, kt贸rzy 艣wietnie prosperowali za rz膮d贸w ksi臋cia. M贸wiono, 偶e dow贸dztwo nad oddzia艂em przej膮艂 wicehrabia Aubrey.

Luthien dobrze sobie zapami臋ta艂 tego cz艂owieka i mia艂 nadziej臋, 偶e pog艂oski s膮 prawdziwe.

W pierwszych tygodniach po 艣mierci ksi臋cia toczono zaci臋te walki, w kt贸rych codziennie gin臋艂y setki m臋偶czyzn, kobiet i cyklop贸w. Szybkie nadej艣cie zimy spowolni艂o tempo wojny. Wielu jej uczestnik贸w my艣la艂o wy艂膮cznie o tym, jak si臋 uchroni膰 przed zamarzni臋ciem albo g艂odem. Z pocz膮tku wydawa艂o si臋, 偶e mr贸z sprzyja kupcom i cyklopom, ulokowanym w lepszych dzielnicach wy偶ej po艂o偶onej cz臋艣ci miasta, ale w miar臋 up艂ywu czasu ludzie Luthiena zacz臋li zdobywa膰 przewag臋. Kontrolowali zewn臋trzny mur oraz nap艂yw wszelkich towar贸w do miasta.

A grupa Siobhan wraz z pewn膮 liczb膮 okrutnych krzat贸w nadal sia艂a spustoszenie. Akurat przygotowywano plan wielkiego najazdu na kopalnie w celu odbicia reszty niewolnik贸w.

Luthien nie m贸g艂 jednak pozby膰 si臋 ca艂kiem licznych w膮tpliwo艣ci. Czy jego dzia艂ania mia艂y warto艣膰, czy mo偶e uczestniczy艂 w paradzie g艂upc贸w? Ilu ludzi jeszcze zginie, dlatego, 偶e obra艂 tak膮 drog臋 i 偶e w tamtym rozstrzygaj膮cym momencie w Ministerstwie oficjalnie ujawniono istnienie Karmazynowego Cienia, a ludzie poszli za nim? I je艣li nawet odnie艣li zaskakuj膮ce zwyci臋stwa na pocz膮tku, jak膮 nadziej臋 dawa艂a przysz艂o艣膰 obl臋偶onym mieszka艅com Montfort? Wygl膮da艂o na to, 偶e zima b臋dzie surowa, a wiosn膮 nale偶a艂o si臋 spodziewa膰 armii z Avon, oddzia艂贸w kr贸la Greensparrowa, kt贸ry zechce odbi膰 miasto.

I ukara膰 rewolucjonist贸w.

Luthien westchn膮艂 g艂臋boko, zauwa偶ywszy kolejnego je藕d藕ca, kt贸ry opuszcza艂 p贸艂nocn膮 bram臋 Montfort i galopowa艂 na p贸艂noc, by rozg艂osi膰 wie艣ci i zdoby膰 pomoc 鈥 przynajmniej w formie prowiantu z pobliskich wiosek. Kr膮偶y艂y pog艂oski o jakiej艣 potyczce w Port Charley na wschodzie, lecz Luthien nie przywi膮zywa艂 do nich wi臋kszej wagi.

Wiedzia艂em, 偶e tu b臋dziesz 鈥 odezwa艂 si臋 kto艣 za jego plecami. Luthien odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 Olivera, kt贸ry wspina艂 si臋 na dach. 鈥 Ogl膮dasz swoje kr贸lestwo?

Ponure spojrzenie Luthiena 艣wiadczy艂o o tym, 偶e nie uwa偶a艂 s艂贸w Olivera za 艣mieszne.

Och, dobrze 鈥 ust膮pi艂 nizio艂ek. 鈥 Przyszed艂em tylko po to, 偶eby ci powiedzie膰, 偶e masz go艣cia.

Luthien uni贸s艂 brwi, zaskoczony widokiem kobiety, kt贸ra wesz艂a na kraw臋d藕 dachu. M艂ody Bedwyr u艣wiadomi艂 sobie z pewnym zdziwieniem, 偶e mia艂a zielone oczy jak Siobhan, ale jej w艂osy by艂y rude, bardzo rude. Sta艂a wyprostowana i dumna, trzymaj膮c co艣 przed sob膮 w kocu i wpatruj膮c si臋 w starego przyjaciela.

Katerin 鈥 wyszepta艂 Luthien. Mia艂 zaschni臋te gard艂o. Katerin przesz艂a po dachu, stan臋艂a przed Luthienem i wr臋czy艂a mu zawini膮tko.

Luthien wzi膮艂 je delikatnie, nie pojmuj膮c, o co chodzi. Kiedy rozchyli艂 koc, otwar艂 ze zdumienia oczy, albowiem ujrza艂 艢lepego Siepacza, drogocenny miecz rodu.

Od Gahrisa, twego ojca i prawowitego w艂adcy Bedwydrin 鈥 oznajmi艂a Katerin, z powag膮 i determinacj膮 w g艂osie.

Luthien patrzy艂 badawczo w jej zielone oczy, zastanawiaj膮c si臋, co zasz艂o.

Wyspy Morza Avon skuto 艂a艅cuchami 鈥 powiedzia艂a Katerin. 鈥 I na ca艂ej wyspie Bedwydrin nie ma ani jednego 偶ywego cyklopa.

Luthien z trudem 艂apa艂 oddech. A wi臋c Gahris poszed艂 w jego 艣lady, zacz膮艂 toczy膰 wojn臋! M艂odzieniec rozejrza艂 si臋 woko艂o; patrzy艂 na u艣miechni臋t膮 Katerin i Olivera, na pokryte 艣niegiem dachy cichego miasta.

Znowu musia艂 podj膮膰 decyzj臋, ale tym razem, w przeciwie艅stwie do poprzednich, brzemiennych w skutki wydarze艅, robi艂 to 艣wiadomie.

Jed藕, Oliverze 鈥 nakaza艂. 鈥 Jed藕 i powiedz ludziom, 偶eby nabrali otuchy. Powiedz im, 偶e rozpocz臋艂a si臋 wojna, wojna o ich wolno艣膰. 鈥 M艂odzieniec znowu spojrza艂 w oczy dumnej kobiecie z Hale. 鈥 Jed藕, Oliverze 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 Powiedz im, 偶e nie s膮 sami.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
R A Salvatore Cykl Karmazynowy Cien t 1 Miecz Rodu Bedwyrow PL eBook (osloskop net)(1)
Cykl Karmazynowy Cien T2 Gra Luthiena
Gene Wolfe Cykl Ksi臋ga Nowego S艂o艅ca (3) Miecz Liktora
Lawrence Watt Evans Cykl Legendy Etshar (1) Niedoczarowany miecz
Salvatore Karmazynowy cie艅 3 Kr贸l Smok
Glen Cook Cykl Imperium grozy (1) Zapada cie艅 wszystkich nocy
Gene Wolfe Cykl Ksi臋ga Nowego S艂o艅ca (1) Cie艅 Kata
Anthony Piers Cykl Kr膮g walki (03) Neq Miecz
Dave Duncan Cykl Si贸dmy Miecz (1) Niech臋tny Szerzmierz
Terry Brooks Cykl Shannara (01) Miecz Shannary
8 Cykl koniunkturalny
Cykl 偶yciowy kom贸rki
2005 t1
cykl Przyjaciel zwierz膮t 1
Cykl Krebsa
ITIL v3 Cykl 偶ycia us艂ug IT