Teoria przypadku do 9

Będzie prolog + 23 rozdziały


Prolog


Harry Potter, wybawca czarodziejskiego świata, pogromca Lorda Voldemorta, Chłopiec, Który Przeżył itd., siedział na rynku w Londynie szkicując portret Syriusza Blacka. Zaledwie kilkanaście dni minęło od Bitwy o Hogwart. W związku ze zniszczeniami uczniowie zostali wysłani do domów niemal dwa tygodnie wcześniej. Jednak dla Harry'ego było to niezwykle mało istotne. W czasie bitwy poległ Syriusz Black, ratując swego siostrzeńca. To wydarzenie, mimo pokonania Lorda Voldemorta kilka chwil później, złamało chłopca. Nie był w stanie myśleć o niczym innym.


Harry na początku wakacji przeniósł się na Grimmauld Place nr 12. Opustoszały dom wypełniały wspomnienia, dlatego Harry całymi dniami włóczył się po Londynie bez celu ze szkicownikiem pod pachą. Nie robił nic poza tym. Przestał jeść, a sen, nawet jeżeli przychodził, wiązał się z nieustannymi koszmarami.


Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Należały prawdopodobnie do Syriusza, gdyż Harry znalazł na Grimmauld Place kilkanaście paczek. Zapalił. Dym przynosił mu ulgę, przynajmniej w pewnym sensie. Rozejrzał się dookoła. Było już późno i nawet turyści zniknęli z rynku. Na środku przy fontannie stało jeszcze tylko kilku chłopaków. Harry obserwował zamierający powoli Londyn.


Nagle z jednej z uliczek wybiegł dziesięcioletni na oko dzieciak. Zmierzał w kierunku centrum rynku. Chłopcy siedzący tam podnieśli się.


-Te, smarkaczu, co tak biegasz? Nie wiesz, że nie wolno! – zaśmiał się jeden z nich.


Chłopiec zwolnił i stanął. Harry rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie było widać nikogo. W tym momencie jeden z chłopaków popchnął dzieciaka. Harry wstał. Mógł użyć magii, gdyż w obliczu ostatnich wydarzeń Ministerstwo na to pozwoliło, jednak wyjaśnienie użycia magii do ratunku mugola mogłoby się spotkać z bardzo dużym niezrozumieniem. Nawet po Voldemorcie.


-To, co robisz jest beznadziejnie głupie – powiedział do siebie.


Po czym ruszył w stronę chłopaków, którzy właśnie popychali dzieciaka, który zaczął płakać.


-Hej - krzyknął – może zmierzysz się z kimś swoich rozmiarów!


Chłopcy odwrócili się ku niemu.


-Właśnie – Harry poczuł, że ktoś stoi obok niego.


-Macie na myśli siebie? – zadrwił największy z chłopaków.


Harry zerknął w obok. Stał tam chłopak o brązowych włosach. Miło było mieć wsparcie, jednak on też nie był specjalnie przygotowany przez naturę do bójek ulicznych. Nieco wyższy od Harry'ego, szczupły, o delikatnej budowie ciała. W tym czasie przeciwnicy okrążyli ich.


Bądź pewny siebie i atakuj pierwszy. Obrona jest najlepszym atakiem. Zwłaszcza jeśli masz do czynienia z dwa razy większym od siebie przeciwnikiem." Harry przypomniał sobie słowa dawnego kolegi, jeszcze z mugolskiej szkoły.


-Co, dzidziusie, boicie się? – zadrwił jeden z chłopaków i w tym momencie Harry uderzył go z całej siły w brzuch. Po czym schylił się przed nadchodzącym ciosem innego z przeciwników.


Jego towarzysz w mig przyłączył się. Zaskoczenie przeciwników szybko jednak minęło. Harry'emu udało się łatwo powalić dwóch i wyeliminować trzeciego uderzając go poniżej pasa. Jednak przeciwników było zbyt wielu. Oberwał w brzuch już po kilku chwilach. Kopnął jednego najmniejszego z przeciwników, eliminując go na kilka sekund. Jednak dwa następne ciosy zostały wyprowadzone perfekcyjnie na jego szczękę z taką siłą, że upadł do tyłu. Zmroczyło go na chwilę, po czym poczuł bardzo mocne kopnięcie w brzuch.


-I co, bohaterze? – przywódca bandy wyprowadził serię kopnięć w ciało leżącego chłopaka. Krew zalała usta Harry'ego. Wrzasnął, gdy poczuł pękające żebro. A potem, zupełnie nagle, wszystko się urwało.


Harry poczuł, że ktoś go podnosi.


-W porządku, młody? Ta cholerna banda… tacy porządni chłopcy.


Harry usiadł na murku fontanny i przetarł oczy. Stał nad nim wysoki mężczyzna w policyjnym mundurze. Obok został posadzony jego towarzysz, który wyglądał nieco lepiej niż Harry.


-Nie ruszaj się – powiedział policjant. – Karetka już jedzie.


Harry oparł głowę na rękach. Bolało go wszystko. Dawno tak nie oberwał. Nawet Dudley był łaskawszy dla swoich ofiar. Kręciło mu się w głowie. Z ust i brwi ciekły strużki krwi.


Ledwo wyszedłeś cało z jednego, musisz pakować się w drugie, bohaterze" pomyślał.


Kilka chwil później przyjechała karetka. Jakiś lekarz pomógł Harry'emu wsiąść do samochodu i przypiął go pasami do leżaka. Po chwili, samodzielnie, wsiadł jego współtowarzysz.


-Szkicownik – jęknął Harry.


-Nie przejmuj się, młody. Policjanci pozbierali wasze rzeczy i przywiozą do szpitala – poinformował go lekarz, przykładając mu kompres do czoła. – Nieźleście oberwali, co?


-Czasami warto – odparł wesoło towarzysz Harry'ego.


-Ja bym się nie odważył na waszym miejscu – powiedział z uznaniem lekarz. – Ta banda już nie jednemu większemu od was dwóch dała popalić. Ciągle jeździmy przez nich do pobić. I nie mogą ich złapać.


Harry chciał się podnieść.


-Leż spokojnie, młody. Mogli ci połamać żebra.


Harry'ego zmroczyło. Kiedy się ocknął, jechał na wózku inwalidzkim. Zrobiono mu rentgen, a jakiś lekarz powiedział, że ma szczęście, że jego żebra są całe. Potem założyli mu szwy.


-Powinieneś zostać na obserwację – poinformował go po opatrzeniu.


-Nie ma mowy. Już i tak mnóstwo czasu spędzam w szpitalach – odparł Harry. Lekarz popatrzył pytająco. – Notorycznie pakuje się w kłopoty.


-Aha. Dobra. Masz się nie przemęczać. Przyjść za miesiąc na badanie kontrolne, a za tydzień na zdjęcie szwów. Zapiszę cię teraz, jasne?


Harry kiwnął głową.


-Jakby się cokolwiek działo, dzwonisz na pogotowie, jasne?


-Tak, jasne.


-Dobra. Masz dokumenty. Policjanci czekają na ciebie w recepcji. Na parterze – podpowiedział.


Harry wyszedł z gabinetu. Dostał środki przeciwbólowe i czuł się sporo lepiej niż wcześniej. Zjechał windą na parter. Policjanci siedzieli przy stoliku razem z jego współtowarzyszem, dzieciakiem, którego bronili, oraz dwójką młodych ludzi.


-Żyjesz? – zapytał jego towarzysz. Harry zauważył, że miał czarne oczy i niezwykle jasną cerę. – Jestem Xavier, tak w ogóle.


-Harry – uścisnął podaną dłoń.


-Nie znaliście się? – zdziwił się policjant.


Ale nim Harry, czy sam Xavier zdążyli coś powiedzieć, młoda kobieta podeszła do niego.


-A więc to ty też pomogłeś mojemu Michealowi? Jestem Marie Dorad. A to mój mąż, Jessie. Jesteśmy rodzicami Miachaela. Bardzo, bardzo dziękuję. Tacy z was cudowni chłopcy. Musicie przyjść do nas na obiad w niedzielę. Musimy wam przecież podziękować jakoś za pomoc. A jeszcze tamta banda się nad wami znęcała… Na pewno rodzice się o was martwią… - kobieta trajkotała, dziękując im co chwila. Harry kiwał uprzejmie głową.


W końcu przerwał jej policjant:


-Przepraszam, ale potrzebuję zeznań od tego młodego człowieka.


-Och, oczywiście. Ale najpierw musicie mi obiecać, że przyjdziecie na obiad. W niedzielę o czternastej.


-Oczywiście, że przyjdziemy – uprzedził Harry'ego Xavier.


Kobieta wcisnęła im obu kartki z adresem. Po czym podszedł do nich mężczyzna i dzieciak.


-Naprawdę, bardzo dziękujemy – powiedzieli jednocześnie.


-W porządku – mruknął Harry – i tak był najwyższy czas, żebym w pakował się w kłopoty.


Mężczyzna zachichotał.


-Nie wyglądasz na rozrabiakę.


-Nie jestem. I nie szukam kłopotów. One znajdują mnie.


Tym stwierdzeniem rozbawił już wszystkich.


Małżeństwo szybko się pożegnało, a Xavier powiedział:


-Muszę zadzwonić do ojca. Zaraz wrócę.


-A ja poproszę o złożenie zeznań – dodał policjant. – Na początek nazwisko.


-Jest w dokumentach – zauważył Harry.


-Niestety tego wymaga procedura.


-Harry James Potter.


-Data urodzenia.


-31 lipca 1980 roku.


-Miejsce.


-Londyn.


-Rodzice.


-Nie żyją.


-Przykro mi – wymamrotał policjant. - Prawni opiekunowie.


-Remus John Lupin.


-Miejsce zamieszkania.


-Grimmauld Place nr 12.


-To teraz opowiedz mi, co się stało.


Harry szybko streścił całą walkę i okoliczności.


-Dziękuję bardzo – powiedział policjant. – Tu jest mój telefon, w razie gdyby pan sobie coś przypomniał. Wątpię, żebyśmy ich złapali, ale gdyby tak się stało, jest pan gotowy zeznawać.


-Tak, tylko że chodzę do szkoły z internatem poza Anglią – naprędce sklecił kłamstwo.


-W porządku. W razie czego jakoś się skontaktujemy. Tu są pańskie rzeczy – podał mu portfel, papierosy i szkicownik. – Choć na pańskim miejscu rzuciłbym palenie.


W tym momencie wrócił Xavier. Dopiero teraz Harry miał się okazje mu przyjrzeć. Chłopak był od niego wyższy zaledwie kilka centymetrów. Brązowe włosy kręciły się delikatnie. Sięgały chłopakowi do połowy policzków. Był chudy, oczywiście nie tak bardzo jak Harry. Jego oczy były czarne jak węgiel i nie można było z nich nic wyczytać. Miał też niezwykle jasną cerę. Z jego twarzy nie znikał lekko ironiczny uśmiech. Ubrany był całkiem zwyczajnie: addidasy, jeansy i skórzana kurtka. Do tego miał srebrny kolczyk w uchu i koszulkę Metallici. Przyjął nonszalancką pozę człowieka, który nie przejmuje się niczym.


-Skończyłeś, Harry? – zapytał.


-Tak, już idę – właściwie nie wiedział, dlaczego rozmawiał z Xavierem. Byli dla siebie obcymi ludźmi. Ale wspólne stanięcie w obronie dzieciaka jakby przerzuciło mosty przez zwykle dzielącą nieznajomych przepaść.


Wyszli przed szpital.


-Zapalisz? – zapytał Xavier, wyciągając paczkę Malboro.


-Dzięki, mam własne.


-Widziałem. Palimy identyczne – zauważył. - Dziwne nie?


-Co?


-Rozmowa między nami. Przez jakiś czas byliśmy sojusznikami, ale tak naprawdę nic nas nie łączy. A jednak ten dzieciak...


-Coś zmienił – dokończył za niego Harry.


-Tak jakby. Wobec tego, Harry, co robisz jutro?


-Włóczę się bez celu.


-Ja też.


-Więc o dziesiątej?


-Może być. Przy fontannie?


Harry skinął głową i ruszyli ciemnymi uliczkami, by po kilku chwilach ciszy się rozdzielić. Wśród ciemności nocy jeden kosmyk jego włosów lśnił bielą.



Rozdział 1


Harry znów nie spał tej nocy wiele. W końcu udało mu się zasnąć nad ranem.


Szedł długim ciemnym korytarzem. Gdzieś na końcu świeciło światło. Nagle uświadomił sobie, że musi się dokądś spieszyć. Zaczął biec. Szybciej, szybciej, krzyczał ktoś. A może były to tylko wytwory jego umysłu. Potykał się, co chwila i przewracał. Wstawał bardzo szybko i biegł dalej. Wiatr, którego nie mogło być wył mu w uszach. Słyszał krzyki i wycie ludzi. Upadł na coś miękkiego. Podniósł się i popatrzył na ręce. Skapywała z nich krew. Przerażony biegł dalej. Ścigały go krzyki i jęki. Biegł i biegł.


Nagle wypadł na otwartą przestrzeń. Był w sali od transmutacji. Za nim stał Malfoy i Hermiona. Krew ściekała mu po twarzy. Podniósł wzrok i napotkał twarz Cho Chang. Leżała w kałuży krwi, jęcząc. W jego umyśle pojawiło się przerażenie. Zaraz tu będą, krzyczało coś.


Uciekaj!


Znów biegł przez korytarze. Za nim cały czas dwoje z sali. Harry, Harry! krzyczała Hermiona. A może to był tylko wiatr. Szybciej. Szybciej. Harry biegł, ciskając zaklęciami. Wokół umierali uczniowie, śmierciożercy, członkowie zakonu... Ale Harry biegł, niezważając na przeszkody, mając za sobą dwójkę towarzyszy. Musiał biec. Tylko gdzie? W czasie walki... gdzieś... ktoś... musiał go znaleźć. Harry! Harry! Krzyki rozległy się za nim ponownie. Skręcił gwałtownie i potknął się. Runął po schodach, wprost pod czyjeś nogi. Ktoś go postawił, ale nie widział jego twarzy.


Powinniście uciekać! Głos odezwał się jak echo w jego głowie. Harry nie słuchał go. Znów biegł. Nagle uderzyło go zaklęcie i uderzył o ścianę, tuż koło rozbitych drzwi Hogwartu. Nie przejmował się tym. Wyszedł na zewnątrz.


Nareszcie! Czyjś ucieszony głos rozległ się w jego umyśle. Avada Kedavra!


Nawet się nie ruszył. Nie miał żadnych szans, żeby uciec przed kilkoma zaklęciami posłanymi w jego stronę.


Nie! Krzyk absolutnej rozpaczy. Ktoś rzucił się przed niego. Avady uderzyły. Ciało osunęło się, ale Harry zdążył je złapać. Odwrócił trupa.


Nie.


Twarz Syriusza.


Harry zaczął spadać w ciemność.


Obudziło go uderzenie w podłogę. Głowa bolała go niemiłosiernie, a po twarzy spływała krew. Odrzucił kołdrę, która leżała częściowo na nim i poszedł do łazienki. Dopiero tam zdał sobie sprawę, że wraz z krwią po twarzy płynęły łzy. Popatrzył na swoją twarz w lustrze. Oczy z bólem patrzyły na odbicie zmizerniałego chłopaka.


Z wściekłością uderzył w lustro. Upadające kawałki szkła pocięły skórę jego rąk.


-Syriusz – Harry opadł na kolana.


Przez długi czas siedział skulony w łazience, rozpamiętując wydarzenia bitwy. Krew płynęła, a on patrzył na nią, niczym na ratunek i wyzwolenie.


-Remus musi zostać w Hogwarcie! Remus musi zostać w Hogwarcie! Potrzebna nam każda para rąk! – przedrzeźniał Dumbledore'a. – A ty powinieneś odpocząć.


Rozpłakał się ponownie. Bolała wręcz obezwładniającą samotność rezydencji Blacków. Chciał stamtąd uciec. Przejechał kawałkiem szkła po ręce.


-Weź się w garść, głupcze – warknął.


Budzik zadzwonił w pokoju, oznajmiając wybicie szóstej. Harry ruszył do kuchni., przystając tylko po to, by naprawić lustro krótkim „Reparo".


Na dole opatrzył ręce i poprawił bandaż na głowie, po czym zmusił się do wypicia szklanki mleka. O szóstej trzydzieści był już na schodach domu, nie zważając kompletnie na krzyki pani Black. Nie zamierzał wracać tu szybko. Włóczył się po mieście. W końcu usiadł na rynku szkicując swój sen. W całym obrazie wyraźny był jedynie on sam i Syriusz. Cała reszta wyglądała jakby była za mgłą.


-Ładnie rysujesz – stwierdził czyjś głos za plecami.


Harry poderwał się nerwowo.


-Spokojnie. To tylko ja – Xavier położył mu rękę na ramieniu. – Cześć.


Spokojnie. To tylko mugol" pomyślał Harry.


-Cześć.


-Widzę, że kiepsko z tobą, cykorze – zadrwił Xavier.


Harry odwrócił się gwałtownie, tylko po to by zobaczyć uśmiech na twarzy chłopaka i szybkie, wesołe mrugnięcie.


-Mało powiedziane – wymamrotał. – Spóźniłeś się.


-Musisz się przyzwyczaić. Nie potrafię przyjść nigdzie na umówioną godzinę. W szkole mam z tym straszne problemy.


-To co będziemy robić? – zapytał Xavier.


Harry wzruszył ramionami.


-Tak myślałem – zaśmiał się. – Więc może pójdziemy do kina. Miałem iść z ojcem, ale jemu jak zawsze „wypadło" coś super ważnego.


-Dobra.


-Strasznie jesteś zgodny. Ale bilety dopiero na szesnastą trzydzieści, więc może... umiesz jeździć na deskorolce?


-Nie – przyznał Harry.


Xawier nie odpowiedział, tylko pociągnął go w stronę parku. Po kilku minutach Harry został postawiony na desce chłopaka.


-Musisz odpychać się jedną nogą i utrzymywać równowagę – wyjaśnił. – To nie jest trudne. W Paryżu cały czas jeździłem.


-W Paryżu? – zapytał Harry.


-Tak, mieszkałem tam przez większość życia. Dopiero niedawno przyjechałem do ojca. Przeniosłem się tutaj do szkoły i tak dalej. Ale spróbuj.


Harry spróbował i niemal od razu wpadł w ramiona Xaviera, który śmiał się głośno.


-Nie przejmuj się. Każdy na początku spada.


Harry musiał spróbować jeszcze kilka razy, zanim Xavier mógł przestać go łapać. Wkrótce jeździł już na tyle, by ustać przy jeździe prosto.


-To teraz czas na naukę skrętów – oznajmił spoconemu chłopakowi Xavier.


-Co? – wyjęczał Harry. – Daj mi chwilę na papierosa, dobra?


-Spoko, ja też chętnie zapalę.


Jednocześnie wyciągnęli Malboro z kieszeni. Harry podpalił papierosa Xavierowi, po czym odpalił własnego.


-Dlaczego przyjechałeś do Anglii? Dlaczego nie zostałeś we Francji? – zapytał nagle Harry.


Xavier odwrócił się w jego stronę, popatrzył przez chwilę, po czym odpowiedział:


-Moja matka zmarła w zimie. Nie miałem już nikogo we Francji, więc ojciec wziął mnie do siebie. Byli rozwiedzieni od dawna. Skończyłem semestr i przyjechałem tutaj.


-Przepraszam, nie powinienem był pytać – odezwał się cicho Harry.


-Nie, w porządku. Mama była bardzo chora. Nie chciałaby, żebym się smucił. Chciałaby, żebym żył. W końcu kiedyś się spotkamy, a jej jest tam na pewno lepiej. Wreszcie się nie męczy.


Harry nie odpowiedział. Dokończyli w milczeniu papierosy.


-To teraz skręcanie – Xavier znów był wesoły, jakby rozmowy w ogóle nie było.


Xavier wymęczył Harry'ego, ale nawet w pewnym momencie chłopakowi zaczęło to sprawiać przyjemność. Uśmiechnął się blado.


-Wreszcie coś pozytywnego – stwierdził Xavier. – I jak się uśmiechasz wyglądasz nawet jak człowiek, a nie nocna mara – przytyk ociekał ironią, ale było w nim coś takiego, co nie pozwalało się obrazić i pokazywało, że to był tylko drobny żart.


W końcu Xavier powiedział:


-Najwyższy czas, żebyśmy się ruszyli, jeśli chcemy zdążyć do kina.


-Właściwie, na jaki film idziemy?


-Na Bonda. Jest nowy w tym roku. Z Rogerem Moorem.


-Z kim?


-Nie znasz Rogera Moore'a?


-Chodzę do konserwatywnej szkoły. Nie mamy tam możliwości oglądania telewizji. A moja rodzina... Właściwie bez komentarza.


-Aaa... W każdym razie James Bond jest super tajnym agentem MI6, brytyjskiego wywiadu. I ma licencję na zabijanie. Zwykle ratuje świat w niezwykle widowiskowy sposób. A Roger Moore jest genialny w tej roli. Trochę zabawny. Tak jakby wiedział... a zresztą sam zobaczysz. Nie będę ci zabierał przyjemności.


Doszli do kina. Harry oczywiście nigdy nie był w kinie, ale nie zamierzał się z tym zdradzać.


-Kupujemy popcorn, bo ja zgłodniałem strasznie.


-I colę – dodał Harry. – Ja płacę.


-Nie, a ja to co?


-Kupiłeś bilety – przypomniał mu.


Xavier stał niezadowolony, podczas gdy Harry kupował jedzenie i picie. Rozchmurzył się jednak natychmiast, kiedy Harry przyniósł popcorn.


-Sala numer 3 – stwierdził po wyciągnięciu biletów.


Kiedy tylko usiedli wygodnie, Xavier zabrał się do jedzenia.


-Dlaczego nie jesz? – zapytał po chwili Harry'ego.


-Nie jestem głodny.


-Kłamiesz, Harry. I jeszcze do tego kiepsko.


Harry sięgnął po popcorn. Po chwili Xavier wmusił w niego jeszcze kilka łyków coli. W pewnym sensie zrobiło mu się trochę lepiej.


-Widzisz, nie jest tak źle jak myślałeś. Nawet nie umarłeś od przełykania – zadrwił Xavier. – Jesteś strasznie chudy.


-A ty to co?


-Ja jestem szczupły. To pewna różnica. Mam dobrą przemianę materii.


W tym momencie musieli przerwać tę pasjonującą konwersację, gdyż zgasły światła i zaczął się film. Dwie godziny później, gdy Harry wychodził z kina miał tak dobry nastrój jak nigdy.


-Wiedziałem, że ci się spodoba – stwierdził uśmiechnięty Xavier. – Teraz jeszcze tylko pizza i możemy lecieć do domu.


-Pizza?


-A co myślałeś? Jesteśmy dorastającymi chłopakami. Potrzebujemy mnóstwo pożywienia, nawet jeżeli ty próbujesz wszystkim udowodnić inaczej.


-Xavier!


-Chodź, nie marudź.


Poszli do pizzerii niedaleko kina. Xavier zamówił pizzę, a Harry rozłożył na stole szkicownik i zaczął rysować chłopaka.


-Uważasz, że jestem aż tak cudowny, że potrzebuję portretu – zadrwił Xavier.


-Nawet najbardziej beznadziejnych ludzi utrwalano na portretach. Kiedyś ci pokaże. Mam trochę książek. Zobaczysz, że nie jesteś taki najgorszy – odgryzł się Harry.


-Wreszcie jakieś pozytywne reakcje.


Kelnerka przyniosła pizzę i colę.


-Jemy, cykorze. Jak nie to zobaczysz, co ci zrobię.


Harry skupił całą wolę, by ugryźć pierwszy kawałek.


-Pomyślałby ktoś, że jesteś moją matką – wymamrotał.


-Aż tak wielkich aspiracji nie mam – zaśmiał się Xavier. – Co lubisz jeszcze robić poza rysowaniem?


-Grać w ręczną. Jako środkowy.


-Wyłapujesz piłki i podajesz?


Harry skinął głową.


-Mniej więcej.


-Ja jakoś zawsze wolałem akrobatykę, deskę.


-Deska jest nawet fajna – stwierdził Harry.


-Co jeszcze?


-Lubię gwiazdy.


-Dlaczego? – zapytał nagle Xavier poważniejąc odrobinę,


-Bo są wolne od ograniczeń, bo są po prostu, nie muszą się przejmować jakimi są. Bo dzierżą nadzieję, że gdzieś tam może być lepiej.


Xavier uśmiechnął się. Harry mu się podobał od momentu, kiedy go zobaczył. Potrzebował tylko trochę zachęty i radości z życia.


-Coś w tym jest. Szczerze, ja też lubię gwiazdy. A co robimy jutro?


Harry wzruszył ramionami. Po raz pierwszy od bitwy czuł się nie dobrze, ale mniej źle na pewno.


-Zapomniałem. Jutro idziemy na obiad na czternastą do państwa Gefard. Później muszę cię pouczyć na deskorolce, a wcześniej... zaraz coś wymyślę...


-Może pójdziemy na kręgle? – zasugerował Harry.


-Genialny pomysł! Umiesz grać?


-Szczerze to nie, ale mój kuzyn zawsze mówił, że to świetna zabawa.


-Kuzyn?


-Tak. Mam kuzyna Dudley'a. A ty?


-Żadnego rodzeństwa, ani kuzynów. Tylko ja jeden, sam jak palec. No i ojciec. Ale on niestety dużo pracuje ostatnio. Szkoda, bo on też czasami lubi chodzić do kina czy na kręgle. Chociaż jest trochę sztywny. Z mamą było trochę inaczej... – Xavier zawiesił głos. – Ale nieważne. Jest dobrze tak, jak jest. A przynajmniej musimy się starać, żeby było.


Harry ponownie uśmiechnął się blado. Optymizm Xaviera był zaraźliwy.


-Jutro o tej samej porze?


-Nie. I tak za długo leżę w łóżku. O dziewiątej będzie lepiej.


-Dla mnie w porządku.


Xavier zawołał kelnerkę. Rachunek opłacili po połowie. Wyszli i ruszyli w kierunku rynku.


-Lubię to miasto. Czasem nawet bardziej niż Paryż.


Harry przekrzywił głowę.


-Dlaczego?


-Jest bardziej spokojne. Nawet z tymi ludźmi biegnącymi dokądś.


-Spokojne? Zastanawiam się jaki musi być Paryż.


-Paryż nigdy nie zamiera. Tutaj chociaż czasami pada deszcz i ludzie się chowają, a tam nie. Wszystko wiecznie trwa. Jak 24 godzinny cyrk.


-Chyba nie polubiłbym Paryża – stwierdził Harry.


-Da się przyzwyczaić. Nawet jeśli nie cierpisz szumu. Jest tam mnóstwo ciekawych miejsc. Jak kiedyś tam będziesz powinieneś odwiedzić dzielnicę biedoty. Tam jest prawdziwy Paryż. Nie w tych słynnych miejscach.


-Zawsze prawda jest tam, gdzie nie ma turystów – zauważył Harry.


Xavier pokiwał głową. Usiedli na murku.


-Jak myślisz, co tu będzie za dwadzieścia lat?


-To samo, co jest, tylko w innej oprawie – mruknął Harry.


Siedzieli w milczeniu. W końcu odezwał się Xavier:


-To dziwne, jak jeden wypadek łączy ludzi.


-Przypadek – to właśnie rządzi światem.


-Czas na mnie. Jutro jest nowy dzień.


-Na razie.


-Nie idziesz do domu?


-Pójdę, później.


-Więc może zostanę?


-Idź. Ja posiedzę jeszcze tylko chwilę.


Xavier popatrzył. Żal mu było tego chłopaka o smutnych oczach. Rozumiał jednak jego potrzebę bycia z dala od domu. On sam nie byłby w stanie mieszkać w ich paryskiej rezydencji. Oddalił się powoli, rozmyślając o matce.


Harry wstał z murku dopiero, gdy słońce schowało się już za horyzontem. Wiedział, że musi w końcu wrócić do domu.


Grimmauld Place przywitało go prychnięciem portretu pani Black.


-Wreszcie jesteś! Znów włóczysz się bez celu po tych mugolskich ściekach, szlamo. A mnie tutaj przeszkadza spać jakaś cholerna sowa, która do ciebie przyleciała. Co z ciebie za pan domu! Jesteś spadkobiercą najszlachetniejszego rodu w Anglii! Zachowuj się jak przystało na Blacka!


-Cześć, Walburgo – odwarknął Harry.


-Jak śmiesz mówić do mnie po imieniu! Jesteś moim wnukiem!


-Tylko w teorii – przypomniał jej Harry. – Nie płynie we mnie ani odrobina krwi Blacków.


-Ale jesteś spadkobiercą tytułów. Nawet jeżeli jesteś tylko półkrwi!


-Wiem. Przypominasz mi to od samego początku mojego pobytu tutaj.


Harry wszedł do kuchni. Na stole siedziała sówka Hermiony. Podszedł do niej, wziął list.


-Poczekaj chwilę napiszę odpowiedź, żebyś mogła ją zanieść swojej pani.


Sówka pohukiwała żałośnie.


-Nie mam nic dla ciebie – poinformował ją Harry, otwierając kopertę.


Drogi Harry!


Mam nadzieję, że nie nudzisz się na Grimmauld Place. Żałuję szczerze, że musisz tam siedzieć sam, ale Dumbledore na pewno wie, co robi. Jestem teraz we Francji z rodzicami. Paryż jest piękny. Te wszystkie muzea. Spodobałoby ci się.


Przypominam Ci także, że rok szkolny zaczyna się pierwszego września i do tego czasu musisz odrobić wypracowania. Zdaliśmy już wszyscy SUM-y i za dwa lata czekają nas OWTM-y. Radzę Ci, żebyś wcześniej wziął się do pracy.


Prosiłam Dumbledore'a, żeby pozwolił Ci pojechać z nami. Rodzice nie mieli nic przeciwko temu, ale on się nie zgodził. Na pewno ma jakiś plan. Pociesz się, że już za niecałe dwa miesiące będziemy w Hogwarcie.


Odwiedziłam w Paryżu Magiczną Akademię im. Morgany de Cartes. Mają tu wspaniałą ofertę kierunków studiów. Numerologia jest szczególnie zajmującą. Zastanawiam się, czy powinnam kontynuować naukę po skończeniu Hogwartu.


Harry. Chcę powiedzieć, że nie powinieneś zamartwiać się z powodu Syriusza. On by tego nie chciał. Bardzo Cię kochał i wolałby, żebyś żył. Zwłaszcza teraz, kiedy możesz. I nie martw się Ronem. Jest beznadziejnie głupi. Nie wiem, co mogłam w nim widzieć.


Twoja przyjaciółka,


Hermiona


PS. Mam nadzieję, że spotkamy się na Pokątnej?


H


Po raz pierwszy w życiu Harry miał wrażenie, że Hermiona nie wiedziała, co powiedzieć. Co więcej list brzmiał, jakby usiłowała przekonać samą siebie, co do słuszności decyzji Dumbledore'a. Harry nie wiedział, co bardziej go zszokowało. Chwycił jedno z piór, leżących w kuchni i kawałek pergaminu.


Droga Hermiono!


U mnie wszystko w porządku. Nie przejmuj się. Baw się dobrze w Paryżu. Daję sobie radę.


Harry


Szybko przywiązał kawałek pergaminu do nóżki sówki. Doskonale wiedział, że okłamuje najlepszą przyjaciółkę. Nocne wydarzenia stanowiły doskonały przykład. Jednak wiedział też, że ona też nie napisała w liście o swoich problemach. Nie tylko on miał wciąż koszmary po bitwie. Wycia budziły przez kilka dni w Hogwarcie cały Gryffindor. Niewielu radziło sobie z tym, co się stało. Jednak on zdecydowanie był jednym z najgorszych przypadków.


Powoli powędrował na górę. Cały czas trzymał rękę zaciśniętą na różdżce. Paranoja stała się jego codziennością. Zrzucił ubranie i uderzył w łóżko. Długo miotał się po posłaniu nim jego ciało zapadło w niespokojny, targany koszmarami sen.


Rozdział 2


Obudził się tylko po to, by zobaczyć jasną salę Skrzydła Szpitalnego. Przy nim siedział Albus Dumbledore.


-Wreszcie się obudziłeś – powiedział z uśmiechem podając mu lustro. – Popatrz.


Jego blada twarz zmieniła się. Czegoś w niej brakowało, lecz na pierwszy rzut oka Harry nie zauważył czego. Dopiero po chwili zrozumiał. Blizna zniknęła.


-On nie żyje – to było stwierdzenie.


Dumbledore skinął głową radośnie. Lecz w umyśle Harry'ego rozbrzmiało jedno słowo: Syriusz.


-Nie! – krzyknął. – Dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą, skurwysyni?


Próbował wyskoczyć z łóżka, ale czyjeś silne ręce przytrzymały go, po czym ktoś wlał mu do ust gorzki eliksir. Harry osunął się w ciemność.


Obudził się zlany potem, trzymając różdżkę w ręku. Przez okna wsączały się do pokoju pierwsze promienie świtu. Popatrzył przez jedno z nich. Niebo było zasnute chmurami.


Wstał i ruszył do łazienki. Dziś musiał być w miarę dobrej formie. Trzeba było zachować pozory. Przecież szedł na obiad do tamtego małżeństwa.


Wszedł pod prysznic. Zmył z siebie pot , po czym podszedł do lustra. Już gdy podchodził wiedział, że zrobił źle. Dotknął swojej wymizerowanej twarzy. Oczy, zionące pustką, ponownie przepełniły łzy. Nawet nie próbował ich zatrzymać. To byłoby bezcelowe. Zacisnął pięść i zbił lustro. Jeden z kawałków upadł na podłogę. Harry chwycił go i z szalonym zafascynowaniem przejechał po bladej skórze. Bolało, ale on tego nie czuł. Syriusz. Rodzice. Hermiona. To za nich wszystkich. To była jego wina. Krew płynęła, a on stał patrząc w swoje odbicie w zakrwawionym kawałku lustra.


W końcu umył się, opatrzył rękę, ubrał i ruszył do wyjścia.


-Znów gdzieś idziesz, łachudro – zawołała za nim Walburga.


-I tobie dzień zły – wymamrotał.


Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było odpalenie papierosa. Czuł się chory, wyczerpany i kompletnie pozbawiony sił do życia. Ostatkiem sił woli zmusił się, by ruszyć w kierunku rynku. Gdy tam doszedł była dopiero szósta czterdzieści. Usiadł na murku, położył obok szkicownik i siedział, gapiąc się w przestrzeń. Zbyt wielu ludzi oddało życie za wyższe dobro. Zbyt wielu kochanych zginęło. Zbyt wielu…


Mijały godziny, a Harry w ogóle nie zauważał zmian w krajobrazie. Siedział pogrążony w obrazach przywoływanych przez pamięć.


-Cześć – usłyszał nagle głos Xaviera. – Jak tam?


Chłopak usadowił się na murku. Było kilkanaście minut po umówionej godzinie, ale Harry nie zwrócił na to specjalnej uwagi.


-Cześć.


-To co, idziemy?


-Dokąd?


-Do sklepu oczywiście – poinformował go Xavier. – Muszę sobie zakupić nowe ubranie, bo z tego wyrosłem – wskazał na odrobinę zbyt krótkie nogawki i rękawy.


-Do sklepu?


-A co myślałeś?


Harry wzruszył ramionami.


Xavier zaprowadził go do wielkiej galerii w centrum miasta.


-Najpierw spodnie – stwierdził.


Podeszli do stoiska z jeansami. Xavier zaczął przeglądać wszystkie pary po kolei.


-Te, te i te dla mnie. A te trzy pary dla ciebie – stwierdził po chwili.


-Dla mnie? Ja mam coś kupować?


-A nie? Po co myślałeś, że tutaj przyszliśmy?


Xavier zaciągnął Harry'ego do przebieralni.


-Ty pierwszy – poinformował go.


Harry został wepchnięty do przymierzalni ze spodniami w ręku. Popatrzył tępo na trzymane w ręku jeansy. W sumie nie miał nigdy żadnych własnych rzeczy. Mogła to być miła odmiana. Założył spodnie i odsunął zasłonę przebieralni.


-Już.


Spodnie były odrobinę za szerokie, czy raczej Harry był strasznie chudy.


-Świetnie. Te bierzemy – stwierdził Xavier.


Trzy godziny później Harry stał w kolejce do kasy. Wyciągnął swoją kartę bankomatową. Załatwił mu ją po bitwie Bill, żeby mógł poruszać się sprawnie w świecie mugoli. Xavier jeszcze odkładał kilka rzeczy na półkę. Za Harrym ustawił się postawny chłopak.


-Widzę, że spore zakupy – zagadnął Harry'ego.


Miał jasne blond włosy i zielone oczy. Był sporo wyższy od Harry'ego i szerszy w ramionach. Miał postawę zawodowego sportowca.


-Rzeczywiście. Tak jakoś wyszło.


-Jestem Joshua.


-Harry.


Podali sobie ręce.


-Co robisz w Londynie, Harry?


-Jestem na wakacjach. Chodzę do szkoły za granicą.


-Fajnie musi być, co?


-Czasami jest beznadziejnie.


Szybko wdali się w rozmowę o piłce ręcznej i sporcie. Tymczasem Xavier odłożył już wszystko i ruszył w kierunku kasy. W oddali zobaczył Harry'ego rozmawiającego z Joshuą. Zalała go fala złości. Nie musiał zacząć gadać z tamtym chłopakiem, kiedy tylko sobie poszedł na chwilę. „Daj spokój" warknął na siebie po chwili w myślach. „On jest tylko chłopakiem."


Podszedł do kolejki.


-Wreszcie jesteś – rzucił Harry. – To Joshua.


-Cześć. Xavier – podał rękę tamtemu.


-Cześć – wymamrotał Joshua.


W tym momencie kasjerka poprosiła Harry'ego o kartę. Kilka chwil później odeszli od kasy.


-Irytował mnie – warknął Xavier.


-Joshua?


-A kto?


-Xavier. Co ci się stało? Jesteś troszkę zdenerwowany.


-Nic. Przejdzie mi.


-Skoro tak twierdzisz.


Xavier milczał przez chwilę.


-Dobra. Teraz musimy się przebrać szybko. Nie chcemy się spóźnić na obiad, nie?


Weszli do łazienki w galerii.


-Proponuję te jasne spodnie i zieloną koszulę. Jak myślisz? – zapytał Harry.


-Całkiem nieźle. Może coś z ciebie kiedyś będzie – orzekł Xavier.


Przebrali się szybko. Harry musiał założyć też pasek, żeby spodnie mu nie opadały.


-Świetnie – stwierdził Xavier. – Zostaje nam godzina na dotarcie na przedmieścia. Powinno spokojnie wystarczyć.


Rzeczywiście. Xavier wrzucił zakupy do swojego plecaka i ruszyli na autobus. Jechali na końcowy przystanek niemal czterdzieści minut.


-Jakie przedmioty lubisz najbardziej w szkole? – zapytał nagle Xavier.


-Matematykę, fizykę, przysposobienie obronne – stwierdził Harry. – Natomiast nie cierpię chemii.


-A ja myślałem, że lubisz historię i angielski. Rysujesz i te sprawy. Zwykle osoby lubiące kulturę są humanistami.


-Szczerze to mamy kiepskich nauczycieli akurat od tych przedmiotów. W życiu nie chciało mi się przeczytać żadnej lektury.


-Serio? Nie czytałeś Hamleta czy Mackbetha? Albo Fausta? Jestem pewien, że by ci się spodobały. Ja mam całą kolekcję angielskiej, francuskiej, niemieckiej literatury. Nic?


Harry pokręcił głową.


-Zwykle miałem mało czasu, żeby robić cokolwiek poza szkołą. Nawet na rysowanie czasem mi nie starcza.


-Serio? Straszna ta twoja szkoła.


-Zdecydowanie. A ty jakie przedmioty lubisz?


-Chemię. Uwielbiam chemię.


-Ja tam nigdy nie mogłem jej zrozumieć.


-Daj spokój. To najłatwiejszy przedmiot w całej szkole. Nawet dureń może zrozumieć chemię – orzekł Xavier. – Zresztą tam jest bardzo mało materiału. Wszystko opiera się na prostych reakcjach.


-W takim razie ja jestem trochę większym durniem, bo mnie chemia nigdy nie szła.


-Nie to chciałem powiedzieć – stwierdził Xavier. – Jak chcesz mogę ci kiedyś wytłumaczyć podstawy. Może po prostu się zniechęciłeś do tego przedmiotu. I nie uważam, żebyś był durniem. Tylko się zdziwiłem. A co planujesz później?


-Jeszcze nie wiem. Chyba chciałbym zostać lekarzem – stwierdził Harry. – Kiedyś myślałem o policji albo wojsku, ale mi się znudziło. Im dłużej żyję, tym bardziej chciałbym ratować niż uśmiercać.


-Szczerze to zależy kogo. Ja chętnie bym zabił tamtych kolesiów, którzy nas pobili. Są absolutnie nieprzydatni społeczeństwu. I nie tylko. Oni jeszcze mu szkodzą. Po co nam tacy?


-Z doświadczenia wiem, że sporo ludzi dorasta i się poprawia. Zwykle pod wpływem jakiś strasznych wydarzeń. Mam kilku takich w szkole. Wojowałem z nimi od początku. Oni byli tymi młodymi, gniewnymi. Nienawidziliśmy się. Ale kiedy przyszły problemy dla szkoły – oni właśnie pomogli. A niektórzy, których uważałem za dobrych przyjaciół odwracali się od tych, którzy próbowali coś zrobić.


-Jakoś nie bardzo wierzę w „nawrócenie". Wyznaję teorię, że ludzie robią coś tylko, i wyłącznie, z powodu egoizmu i swoich własnych korzyści. Rzadko robią coś z czystej dobroci ludzkiej. Coś takiego po prostu nie istnieje.


-Ty też? – zadrwił Harry.


-W dziewięciu na dziesięć przypadków. Oczywiście, że tak. Jednak najważniejsze jest to, że doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I nie zamierzam się zmieniać. Tak jest wygodniej. Znacznie wygodniej. Robię tylko to, na co mam ochotę. Po co się przemęczać?


-Żeby mieć satysfakcję. Osobistą. Ja lubię pomagać bezinteresownie. Cieszy mnie, kiedy ktoś inny ma powody do radości. Dlatego staram się pomóc, jak ktoś ma problemy w szkole czy coś.


-Serio? W życiu bym nie pomógł komuś tylko dlatego, że ma problemy.


-A tamten dzieciak, dlaczego mu pomogłeś?


-Pokłóciłem się z ojcem. Byłem wkurzony i szukałem okazji do bójki. Akurat się nadarzyła i tyle. A teraz jeszcze mogę zjeść obiad.


-Xavier, to czemu właściwie tu jeszcze jesteś? Skoro szukałeś okazji do bójki, to czemu ze mną biegasz po mieście?


-Po pierwsze, bo cię polubiłem. Po drugie, nudzi mi się samemu. Po trzecie, przecież mamy fajną zabawę.


-Dziwny jesteś, wiesz?


-Wiem. Mam to po ojcu. Olewanie innych też – zadrwił.


-Powinieneś się cieszyć, że znasz swojego ojca –warknął Harry. – Ja nie miałem tego szczęścia.


Powiedziawszy to Harry wysiadł, gdyż właśnie dotarli na przystanek końcowy. Xavier wyskoczył za nim z autobusu.


-Harry. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – powiedział. – Lubię cię. I przepraszam za to, co powiedziałem. Po prostu znów pokłóciłem się z nim. Ciągle go nie ma. Wiecznie pracuje. A potem będzie szkoła i w ogóle.


-Dobra. Ja też byłem trochę zły – mruknął Harry. – Też cię polubiłem. Tylko, że nie lubię jak ktoś narzeka na swoich rodziców, bo moi zginęli w wypadku jak byłem mały. Ludzie nie wiedzą, jak to jest nigdy ich nie znać.


-Przepraszam. Naprawdę. Też tęsknię za mamą. Ona była inna niż ojciec. Zawsze miała dla mnie czas. Mogłem z nią porozmawiać. Nigdy nie śmiała się z moich problemów. Z ojcem tak nie mogę. Niby chodzi ze mną czasem do kina i daje mi dużo kasy. Ale to czasem trochę za mało, nie sądzisz?


-Jak dla mnie jesteś egoistą. Przecież twój ojciec musi pracować, żebyś ty mógł się włóczyć po mieście i kupować ciuchy. Na pewno robi to dla twojego dobra i wygody. Tylko ty nie umiesz tego docenić.


-Świetnie. Teraz awansowałem na gościa, który nic nie robi tylko żeruję na ojcu.


Po raz pierwszy Xavier usłyszał, żeby Harry się śmiał. Był to jednak śmiech smutny, zabarwiony mnóstwem goryczy.


-Może.


-Dzięki – odparł kwaśno Xavier. – Pocieszyłeś mnie jak diabli.


-Nie zamierzałem tego robić.


-Nie doceniłem cię. Powinienem był bardziej uważać na słowa. Nieźle mi przygadałeś.


-Przeżyjesz. Jestem pewny.


Dotarli w końcu do domu państwa Dorad. Był to dwupiętrowy budynek, w którym widoczna była ręka kobiety. Spory ogródek był utrzymany w doskonałym stanie. W oknach powiewały firanki. Wszystko było czyste i schludne. Xavier zadzwonił. Otworzył mu Michael.


-Cześć. Wszystko już gotowe – przywitał się.


Zostali wprowadzeni do sporego salonu. Jessie Dorad szybko uścisnął im dłonie i przedstawił młodą dziewczynę.


-To moja siostra, Christin – wyjaśnił. – Przyjechała do Londynu na wakacje.


Harry i Xavier podali jej ręce. Była dość wysoką blondynką. Musiała być mniej więcej w wieku Harry'ego.


-Uratowaliście mojego, kuzyna. Ależ z was bohaterowie – w jej głosie Xavier wyczuł pewną nutkę ironii, jak gdyby dziewczyna uważała ich za głupków.


Nim zdążył jednak odpowiedzieć, do pokoju weszła Marie Dorad.


-O! – wykrzyknęła. – Już jesteście. To cudownie. Możemy już siadać do stołu.


Harry zmusił się do zjedzenia całej postawionej przed nim zupy. Tymczasem przy stole toczyła się luźna rozmowa o szkole, Londynie, rozrywkach, Anglii i Francji, gdyż Xavier przyznał się do tego, że jego matka stamtąd pochodziła. Harry wtrącał, co jakiś czas swoje zdanie, ale raczej przysłuchiwał się dyskusji niż w niej uczestniczył. Za to Xavierowi ewidentnie się podobała polemika z Marie i Christin. Jessie natomiast zachowywał się podobnie do Harry'ego.


-Gadają strasznie dużo, nie uważasz? – zwrócił się do chłopaka, gdy Marie i Christin postawiły przed nimi deser.


-Zdecydowanie – uśmiechnął się blado Harry. – Ja jakoś nigdy nie czułem się dobrze w polemikach słownych. Za to Xavier jest w tym całkiem niezły.


Nie udało mu się dojeść drugiego dania. W końcu po wielokrotnym zapewnieniu pani domu, że jej jedzenie było pyszne (Xavier zjadł trzy dokładki zupy i jedną drugiego), pożegnali się z Doradami. Marie udało się też wymóc na nich obietnicę stawienia się na obiedzie za tydzień.


-Miło było, nie sądzisz?


-Całkiem nieźle – przyznał Harry. – Widać, że lubisz dyskutować.


-Rzeczywiście. I chyba dobrze mi to wychodzi. Pod koniec prawie przekonałem Marie Dorad, że system edukacji w tym kraju ma poważne braki.


-Słyszałem – przypomniał mu Harry. – Ile ty właściwie masz lat?


-Szesnaście skończyłem w kwietniu, a co?


-Nic.


-A ty?


-Co ja?


-Ile masz lat?


-Prawie szesnaście.


-To znaczy?


-Skończę w tym miesiącu.


-Kiedy dokładnie?


-A po co ci to do wiadomości?


-A co? Boisz się mi powiedzieć.


-31.


-Super.


-Dlaczego?


-Bez żadnego powodu.


-Niech ci będzie – stwierdził po chwili milczenia Harry. – Co dziś robimy?


-Najpierw idziemy na kręgle, a potem pojeździmy na desce. Czy raczej ty będziesz się uczył, a ja będę patrzył. Mam dziś dla ciebie ochraniacze, więc może nie będziesz tak poobijany jak ostatnio – zadrwił Xavier.


Dwie godziny późnej Harry widowiskowo przegrał w kręgle z Xavierem. Był co prawda po trzecim piwie, ale drugi chłopak wypił tyle samo.


-Oj, człowieku, człowieku. Coś ty robił przez całe życie?


-Byłem niszczony metodycznie przez moją rodzinę.


Za to jazda na desce szła mu znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Harry zrzucił to na upojenie alkoholowe. Wieczorem Xavier wmusił w niego pół hamburgera, po czym zjadł sam drugie pół i dokupił sobie jeszcze jednego, a później rozeszli się do domu.


Rozdział 3


Kolejne dni wyglądały podobnie. Deskorolka, kino, kręgle i włóczenie się po mieście. Jedynym mankamentem był wszechobecny deszcz, który zaczął się w poniedziałek i nie chciał skończyć. Xavier zaczął mu przynosić książki, które były towarzyszami Harry'ego podczas długich bezsennych nocy. Pod koniec następnego tygodnia Harry'emu udało się nawet trochę rozluźnić. Kupił sobie kolejną parę spodni i dwie pary nowych butów. W niedzielę, po kolejnym obiedzie u Doradów, Xavier zapytał:


-Jak ci się podoba Christin?


-Christin?


-Tak.


-Szczerze mówiąc nie wiem.


-Nie wiesz? – zdziwił się Xavier. – Blondynka, szczupła, symetryczna twarz. Ładniutka. I jeszcze całkiem bystra.


-Być może – Harry wzruszył ramionami. – Jakoś nie zwróciłem uwagi.


Na żadną jeszcze nie zwróciłeś" pomyślał Xavier.


-Mam dla ciebie twoje książki – poinformował go Harry.


-Już zdążyłeś przeczytać?


-Miałeś rację, spodobały mi się. Szczególnie Shakespeare. Jest absolutnie genialny. Nigdy nie sądziłem, że można tak pisać.


-Cieszę się, że ci się podoba. Jutro mogę ci przynieść Sen nocy letniej. Poza tym pomyślałem, żeby ci podrzucić jakiś tomik wierszy, może Williama Blake. Ja go uwielbiam – przekrzywił głowę, patrząc na Harry'ego. – Co ci się podobało w Hamlecie? – po raz pierwszy od dnia, kiedy się pokłócili, Xavier postanowił poruszyć sprawy nieco bardziej osobiste.


-Chyba on sam – stwierdził po chwili Harry. – Jego rozdarcie wewnętrzne. Konflikty, z którymi tak naprawdę nie umiał sobie poradzić. Wykształcony intelektualista, a jednocześnie niezwykle wrażliwy. Najgorzej chyba było mi przejść przez jego załamanie, bo nieustanny konflikt zniszczył go wewnętrznie.


-Być albo nie być to wielkie pytanie. Jakże łatwo zniszczyć człowieka. Wystarczy zmiażdżyć system jego wartości, a wtedy umiera to co najważniejsze – człowieczeństwo.


Harry kiwnął głową.


-Myślę, że nawet nie potrzeba wielkich starań.


Tego dnia rozstali się w zamyśleniu.


-Znów do ciebie sowa – warknęła na powitanie Walburga Black.


-Cześć, Walburgo. Nudziłaś się beze mnie?


-Nie. Był Fineas. Pytał o ciebie. Powiedziałam, że jest w porządku – Walburga Black popatrzyła na spadkobiercę rodu Blacków. – I że wyszedłeś tylko na chwilę.


-Dzięki, Walburgo.


-Fineas ma za dużo związków z Gryfonami, od kiedy Dumbledore został dyrektorem – poinformowała go. – A jemu nie jesteśmy nic winni.


-Wasze, ślizgońskie rozumienie lojalności jest zadziwiająco pokręcone – orzekł Harry. – Powinienem coś zrobić z tym miejscem. Wyremontować czy jak. Co o tym myślisz?


-Wreszcie jakaś akcja, a nie wieczne włóczenie się po mieście. Na pewno lepiej to ci zrobi niż wycie po nocach przez sen.


-Chyba tak zrobię.


-Na górze była książka o ułatwianiu sobie remontów – oznajmiła Walburga. – Ale najpierw przeczytaj ten list i wygoń sowę!


-Jasne – wymamrotał Harry, wchodząc do kuchni.


Od razu rozpoznał sowę, siedzącą na stole.


-Momus1 – sowa na dźwięk swego imienia podleciała do niego. – Czego więc chce od nas Gabriel?


Sowa odleciała przez otwarte okno. Harry rozwinął pergamin. Było na nim tylko jedno zdanie:


Mógłbyś się czasem pojawić u swego brata-w-myśli.


Więc jednak Gabriel w końcu przypomniał mu o swoim istnieniu. Odmawianie temu człowiekowi nie byłoby zbyt inteligentne, nawet jeżeli był on czyimś życiowym dłużnikiem. Harry wszedł powoli po schodach do swojego pokoju. Wyciągnął spod łóżka torbę. Był w niej czarny płaszcz i jedna tylko platynowa blaszka z wygrawerowaną różą.


Harry schował obie rzeczy z powrotem do torby i wyszedł z domu, żegnany przez Walburgę złorzeczeniami.


Szedł szybko, przemierzając kolejne ulice. Nie wahał się ani przez chwilę, doskonale znając drogę. Skręcił po raz ostatni w ślepą uliczkę, zakończoną budynkiem. Przystanął i zarzucił na siebie płaszcz, po czym przypiął do niego różę. Podszedł do drzwi budynku.


-Ludzkość składa się z małych ludzi, którzy razem tworzą potęgę – wyszeptał.


Drzwi uchyliły się ze zgrzytem. Harry ruszył przez korytarz, by po chwili wyjść na wąską, ciemną uliczkę.


-Stój! Kto idzie? – rozległ się przed nim głos.


-Brat Róży – odparł Harry.


-Wybacz, panie.


-Nic się nie stało – ruszył przed siebie, nie przejmując się tym, który stał ukryty w cieniu.


Tych kilku, których napotkał po drodze, w popłochu ustępowało mu z drogi na sam widok róży, przypiętej do płaszcza. W końcu doszedł do pozornie nie różniącego się od innych budynków. Przed nim stał masywny facet. Kiedy Harry podszedł do drzwi, ukłonił mu się i otworzył. Jednak, gdy tylko przeszedł próg, został gwałtownie przygwożdżony do ściany.


-Przepraszam, pani Potter, ale taka jest procedura – odezwał się lekko zdenerwowany głos nad jego głową.


Szybko go przeszukano i odebrano długi nóż oraz różdżkę.


-Może pan iść – odezwał się głos spod maski na twarzy mężczyzny. – Odzyska pan wszystko…


-Wiem – przerwał mu szybko Harry i zaczął wchodzić po schodach.


Wszedł na piętro i zapukał do jednych z szeregu drzwi.


-Proszę – usłyszał i wszedł.


-Witam Pogromcę Zła.


-Gabriel – Harry skinął głową i usiadł w fotelu naprzeciwko biurka.


Mężczyzna siedzący przed nim był blondynem, o jasnobłękitnych oczach. Starszy od niego o pięć, sześć lata. Spojrzał na niego i uniósł brwi na widok kosmyka białych włosów. Nic jednak nie powiedział.


-Już myślałem, że o mnie zapomniałeś, Bracie Róży.


-Nie zapomniałem. Byłem w nie najlepszym stanie. Syriusz zginął.


-Wiem. I współczuję ci. Wiem, jak to boli, gdy straci się rodzica. – żenię się – oznajmił nagle.


-Moje gratulację.


-Z Arnoldem.


-Świetnie.


-Harry?


-Tak?


-Słuchasz mnie?


-Żenisz się. Z Arnoldem – nagle Harry podniósł wzrok. – Z Arnoldem?


-Kiepsko z tobą. Żenię się z Anastazją, oczywiście. W ostatni weekend sierpnia. Mam nadzieję, że będziesz moim świadkiem.


-Nie mam garnituru.


-Mój krawiec ci uszyje.


-Harry Potter świadkiem na ślubie przywódcy MM. Niezła akcja. Gazety miałyby o czym pisać przez kolejną dekadę. Będę twoim świadkiem, oczywiście. MM się nie odmawia.


-Wiedziałem, że się zgodzisz. Poza tym ty mógłbyś odmówić. Teraz nikt z całej Wiary, nie tylko z Róży, nie ruszyłby cię. Musiałbyś zabić jednego z nas, żeby mogli choćby pomyśleć o zmianie postawy wobec ciebie.


-Aż tak nie lubili tu Lorda Voldemorta?


-Bardziej. Znacznie bardziej niż może ci się wydawać. Oczywiście było kilku takich, co próbowali z nim robić interesy. Z nim, albo ze śmierciożercami.


-Było?


-Borgina na przykład zgarnęło Ministerstwo za posiadanie nielegalnych przedmiotów czarno magicznych. Ksertena znaleziono przez przypadek z uciekającym przed Aurorami Nottem. To była absolutnie losowa, rutynowa kontrola. Pomagał mu wynieść się z kraju. Maxima i jego laskę przyłapano na przekazywaniu informacji o ruchach aurorów zbiegłym śmierciożercom.


-Przypadek rządzi światem – zadrwił Harry.


-Oczywiście. A żeby żyć w świecie, rządzonym przez przypadek, trzeba umieć mu pomagać.


-Wy, ślizgoni, macie strasznie pokręcone systemy wartości, wiesz? Dziś już powiedziałem coś podobnego Walburdze Black.


-Wydawało mi się, że ona nie żyje od jedenastu lat.


-Ona tak, ale jej portret jest moim jedynym towarzystwem na Grimmauld Place nr 12.


-Zupełnie zapomniałem, że jesteś spadkobiercą rodu Blacków. A tak w ogóle to dlaczego nie wiesz o ostatnich, brawurowych sukcesach ministerstwa pod przywództwem Kingsley'a Shacklebolta?


-Kingsley został Ministrem? W sumie nic dziwnego, jako jeden z dowodzących zwycięską Bitwą o Hogwart. I z poparciem Zakonu Feniksa. A nie wiem, ponieważ nie czytam żadnych gazet i nie mam żadnych wiadomości od nikogo z ZF od kiedy przyjechałem. Obstawiam, że dzieje się tak za sprawą cudownej terapii Albusa Dumbledore'a. Może i byłaby dobra, gdyby nie to, że ja nie jestem Ślizgonem.


-Nie jesteś – przyznał Gabriel.


-Ale to nie znaczy, że jestem debilem.


-Wiem – przyznał ostrożnie Gabriel.


-Skoro tu już jestem, to mógłbyś mi załatwić spluwę. Dobrą, która strzela szybko i nie zacina się. Zapłacę za nią extra.


Mężczyzna popatrzył na niego.


-Mógłbym. I nie będziesz musiał płacić. Chce tylko wiedzieć po co ci ona.


Harry przełknął ślinę.


-Po bitwie… po bitwie zaczęły mi się śnić różne rzeczy. Najczęściej… są to wspomnienia w groteskowy sposób przekształcone. Najczęściej, ale nie zawsze. A przynajmniej wydaje mi się, że ten moment na jawie pamiętam trochę inaczej. Ale mogę się mylić. Bitwa była absolutnym chaosem... Bez ładu i składu… Ludzie umierali w męczarniach tam, gdzie padli… - Harry przerwał na chwilę. – Nie wiem, czy ten sen jest prawdą, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej wierzę w to… Czy raczej tym bardziej jest to prawdopodobne…


-Co jest bardziej prawdopodobne?


-Szpieg. W pewnym momencie zaczęliśmy gwałtownie przegrywać, a ja, i tego jestem pewien, pamiętam śmiech Voldemorta, który rozbrzmiał w moim umyśle tuż przed tym… We śnie szpieg przeprowadza przez tajne przejścia śmierciożerców na nasze tyły. Szpieg, którego ja doskonale znam. A odpowiedź znika i budzę się przerażony… Pewnie uważasz, że mam paranoję?


-Uważam, że możesz mieć sporo racji. Podświadomość często rejestruje rzeczy, których my sami w ogóle nie zauważamy. Poza tym mogła ci to podpowiedzieć twoja więź z Sam-Wiesz-Kim. Poza tym masz paranoję, ale ja bym też miał.


-Świetnie. Nie pomagasz mi, ale ja nie chcę obudzić się z poderżniętym gardłem pewnego, pięknego poranka.


-Na twoim miejscu też bym nie chciał – zaśmiał się Gabriel, po czym otworzył szafkę. – To jest model austryjackiego Glocka 29 – położył na stole małą teczkę. – Wytrzymuje około 360000 strzałów. Laserowy celownik, magazynek 15. Lekki, poręczny, mały. Taki, jakiego ci potrzeba. Dam ci do tego zapasowy magazynek, 500 naboi 10mm. Wystarczy ci. Strzelać przecież umiesz, a raczej w szkole nie będziesz sobie organizował strzelnicy, nie? Z kaburą i uprzężą do noszenia pod pachą. Rzeczy do czyszczenia, więc?


-Dzięki, Gabriel. Mam nadzieję, że nie będę musiał z niej nigdy skorzystać.


-Ja za to mam nadzieję, że kiedy będziesz musiał, nie zawahasz się.


Te słowa zawisły na chwilę pomiędzy Harrym i Gabrielem. I po raz pierwszy chłopak podniósł oczy, żeby spojrzeć w twarz swojemu staremu przyjacielowi.


-Nie zawaham się.


-Jesteś dla mnie jak brat.


-Wiem. Ty dla mnie też.


-I dlatego możesz na mnie liczyć zawsze i wszędzie. Na mnie i na Różę. Ona zawdzięcza ci bardzo wiele.


Harry skinął głową.


-I wiem, czego ci jeszcze potrzeba. Zabezpieczeń, o których wiedziałbyś tylko ty. W szczególności na Grimmauld Place. Ale nie tylko. Dam ci książki, jeżeli będziesz chciał z nich skorzystać – ucieszy mnie to.


-Dziękuje ci, Gabriel.


-Będę wypatrywał twojego szpiega. Postaram się dowiedzieć wszystkiego, co będę mógł o śmierciożercach, którzy wciąż są na wolności. A książki przyślę ci jutro z samego rana.


Przez chwilę milczeli.


-Kiedy mam przyjść na przymiarkę? – zapytał w końcu Harry.


-Jutro, o ósmej krawiec będzie tutaj.


-Dobrze.


-Gratuluję uwolnienia się od przeznaczenia.


-Od przeznaczenia może i się uwolniłem , ale od następstw i efektów – to mi się nie udało – uśmiechnął się gorzko Harry.


-Wiem. Nie przejmuj się Weasleyem. Nie jest tego wart. To dureń, jeżeli nie potrafił docenić twojej przyjaźni. Poza tym jego ojciec i cała reszta zdawali sobie sprawę z tego, że mogą zginąć. Także wiedział o tym jego brat i siostra. To on nie rozumiał, czym jest wojna. Ale zrozumie. Kiedyś zrozumie i wtedy cię przeprosi. Nigdy już nie będzie tak samo, ale to nie ważne. Nie trać czasu na głupców, Gryfonie.


-Postaram się.


-A Black cię kochał i nie chciałby, żebyś cierpiał.


-Tyle?


-Tyle.


-Światem rządzi przypadek. Może ten był po to, by inny mógł zaistnieć.


-Może.


-Idę do domu, Gabriel. Jutro czeka nas nowy dzień. Jeszcze bardziej tragiczny niż dzisiejszy.


Mężczyzna zaśmiał się.


-Trochę optymizmu, paranoiku.


Harry wrócił do domu pół godziny później. Glocka naładował i włożył pod poduszkę. A resztę części schował do torby razem z płaszczem i różą. Był zmęczony, ale widział czym skończy się próba zaśnięcia. Znów musiałby patrzeć na to szaleństwo. Nie chciał. Chwycił pierwszą z brzegu książkę, którą pożyczył mu Xavier. Był to Hamlet.


-Świetnie. Podbuduję się. Rozdarcie wewnętrzne, zaczątki choroby psychicznej... prawie tak samo jak ja - przerzucił kilka stron, aż natrafił na pogrzeb Ofelii. – Jakże łatwo jest zgubić się w świecie.


-Tak jak ty się zgubiłeś – zadrwił portret jednego z Blacków, wiszących w pokoju.


-Może – odparł.


-Idź spać, głupcze. Albo chociaż zamknij się, bo my byśmy chcieli pospać.


Harry kiwnął głową. I tak przeczytał już Hamleta kilka razy. Choć nadal nie uśmiechało mu się pójście spać.


-Nikt nie jest nieśmiertelny, odwagi! – odezwał się nagle portret.


-Słucham – Harry podniósł wzrok.


-Ten napis był wyryty w rzymskich katakumbach. Tam, gdzie leżeli chrześcijanie i poganie, mugole i czarodzieje. Nie możesz nic poradzić na swoje sny. Przyzwyczaj się, pogódź się, wtedy może uda ci się je przezwyciężyć.


Harry popatrzył na portret.


-To nic nie da. Nie potrafię.


Mężczyzna na portrecie wzruszył ramionami. Kładąc się do łóżka, Harry wciąż słyszał jego słowa.


Nyks. W mitologii greckiej i rzymskiej: bóg żartów, kpin, drwin i niezasłużonej krytyki, syn Nocy (gr. Nyks).


1 W mitologii greckiej i rzymskiej: bóg żartów, kpin, drwin i niezasłużonej krytyki, syn Nocy (gr. Nyks)




Rozdział 4


Biegł samotnie przez korytarze. W ręce ciążył mu miecz Godryka Griffindora. Musiał się pośpieszyć. Nie mogli przegrać. A czas był najwyższy. Należało to zakończyć. Już zbyt wiele krwi przelano, by zaspokoić pragnienia „wielkich" ludzi.


Wypadł na oświetlony korytarz i od razu rzuciła mu się w oczy leżąca przy ścianie postać. Zatrzymał się gwałtownie. Na podłodze leżał twarzą do ziemi uczeń Hogwartu. Mógł mieć najwyżej dwanaście lat.


Co on tu robi?" pomyślał „powinien być z innymi, ukryty w zachodnim skrzydle."


Podszedł do dzieciaka.


-Hej, młody. Wstawaj. Nie możesz tu zostać.


Nie było żadnej reakcji.


-Dzieciaku…?


Harry ukucnął i potrząsnął chłopakiem. Nadal nic się nie działo. Pociągnął go i przewrócił na plecy.


Cofnął się tak gwałtownie, że upadł do tyłu. Chłopak był martwy. Miał rozoraną klatkę piersiową i zmasakrowaną twarz. Nie można było rozpoznać, kim był. Jego oczy świeciły pustką. Małe ręce zaciskały się w pięści.


-Wy sukinsyny – mimowolnie z jego oczu popłynęły łzy. – Dorwę was za to.


Harry odczołgał się od dzieciaka i zwymiotował pod ścianą. Jego żołądek gwałtownie się buntował przeciwko takiemu barbarzyństwu.


-Jak człowiek może zrobić coś takiego? – wyjęczał, gdy nie miał już czym rzygać.


Podniósł się, zamknął dzieciakowi oczy i ułożył go, przykrywając swoją peleryną.


Pobiegł dalej, wytężając wszystkie siły. Musiał to zakończyć, żeby żaden dzieciak już nie zginął. Biegł nie widząc przez łzy. Nagle tuż za nim pojawili się śmierciożercy. Przeskoczył barierkę schodów i poleciał paręnaście metrów w dół. Wyciągnął różdżkę i odruchowo wyszeptał zaklęcie przywiązania.


Upadł szczęśliwie, gdy magia zdołała już go nieco wyhamować. Przez chwilę nic nie widział, po czym podniósł się i ujrzał Hermionę i Malfoya. Biegli ku niemu.


Zegar na wierzy zaczął bić.


Harry obudził się zlany potem. Wyczołgał się z łóżka. Nie był w stanie się podnieść. Na kolanach dotarł do łazienki. Wymiotował tak długo, aż w jego żołądku nie zostało nic. Wówczas udało mu się wreszcie podnieść, podpierając się o sedes.


Wszedł pod prysznic w spodniach i odkręcił lodowatą wodę. Skulił się, gdy zimne strumienie uderzyły o jego nagie plecy. Łzy mieszały się z wodą.


Stanął przed lustrem. Patrzył na swoją twarz po raz kolejny od czasu bitwy. Oczy. Niemal nic się nie zmieniły. Mimo wszystko. Przeniósł wzrok na ręce. One się zmieniły. Tom mógł naprawić wiele, ale nie jego.


To będzie moja zemsta za to, że mnie zabiłeś" usłyszał głos w głowie.


Blizny i nie do końca zasklepione rany znaczyły niemal całe ramiona i dłonie.


Nie przejmuj się nim. On by tego nie chciał. A Weasley zrozumie. Jest tylko głupcem" słowa Gabriela.


Twarz Xaviera.


Pogrzeb Syriusza.


Delikatna dłoń Hermiony.


Nikt nie jest nieśmiertelny, odwagi!"


Ponownie popatrzył w lustro. Oczy się nie zmieniły, ale ich wyraz tak. On się zmienił. Wszystko się zmieniło. Tylko nie świat. Świat pozostał taki sam jaki był.


Chlusnął sobie zimną wodą w twarz. Po czym odwrócił się i wyszedł z łazienki.


Pusta kuchnia przypomniała mu gwar spotkań Zakonu Feniksa. Wszedł do spiżarni. Nie było tam nic poza alkoholem i papierosami. Wziął jedną z paczek i otworzył.


Błogosławiony zastrzyk nikotyny, spowodował ustanie drżenia jego rąk. Chociaż to udało mu się osiągnąć. „Syndrom Wartere'a1." Po strasznych przeżyciach ludziom przez niemal cały czas trzęsą się ręce. Często przeradza się to w nerwicę. Zdołał się tego dowiedzieć od Hermiony zanim wrócili do domu. Niemal wszyscy, którzy wzięli udział w Bitwie o Hogwart, mieli ten problem. Przynajmniej uczniowie.


Wypalił dwa papierosy pod rząd. Założył kaburę z pistoletem. Zarzucił kurtkę w korytarzu. Była jeansowa. Xavier ją wybrał. Wyszedł z domu po krótkim „Na razie, Walburgo", zabierając ze sobą książki. Z Xavierem umówił się dopiero na dwunastą, gdyż tamten miał coś do załatwienia.


Oczywiście padało. Harry odczuł potrzebę rzucenia na siebie zaklęcia, które nie pozwalało go dosięgnąć kroplom wody.


-Pomyśl, kretynie – powiedział do siebie. – Przecież możesz sobie kupić kurtkę przeciwdeszczową. W końcu masz kartę i po raz pierwszy w życiu coś do ubrania. Ruszył w stronę galerii, w której był z Xavierem. Siedział przed galerią tylko dwie godziny, gdyż otwierali ją o dziewiątej.


Szybko udało mu się odnaleźć w środku stojak z kurtkami przeciwdeszczowymi. Wybrał jedną z nich. Była zielona. Jeszcze kilka tygodni temu pewni nawet by o niej nie pomyślał. Ale teraz było mu w gruncie rzeczy wszystko jedno.


Szedł do kasy, kiedy jego uwagę zwróciły plecaki wiszące nieopodal. Zwykle Xavier nosił ze sobą jego książki przez cały dzień, mimo że przynosił je dla Harry'ego. Chłopak szybko podszedł do stoiska. Z początku przeraziła go ilość plecaków. Szybko jednak stwierdził, że potrzebuje czegoś odrobinę większego. Po kilkunastu minutach udało mu się wybrać całkiem przepastny plecak z kilkunastoma kieszeniami i przegródkami.


Stanął spokojnie w kolejce do kasy, zapłacił i popatrzył na zegarek. Miał jeszcze dwie godziny przed spotkaniem. Schował więc kurtkę i książki do plecaka i wjechał na najwyższe piętro galerii ruchomymi schodami. Piętro było zapełnione elektroniką. Harry łaził trochę między półkami, gdy zobaczył kilku chłopców w jego wieku, stojących przy odtwarzaczach cd.


-To Nirvana – mówił jeden, żywo gestykulując. –Ich płyta Nevermind. Jest świetna. Powinniście posłuchać.


Chłopcy po kolei zakładali słuchawki na uszy. Po czym żywo gestykulowali, wymieniając się opiniami.


Chciałbym móc być tak beztroski jak oni" pomyślał Harry. „Chciałbym nie mieć koszmarów. Nie budzić się zlany potem. Z krzykiem. Ze łzami w oczach."


Chłopcy odeszli, a Harry'emu przypomniały się słowa portretu.


-Muszę sam sobie z tym poradzić – sapnął do siebie i podszedł do odtwarzaczy.


Założył na uszy słuchawki i nacisnął ten sam przycisk, co jego poprzednicy. Usłyszał muzykę i słowa piosenki Lithium.


Harry zszokowany po kilku minutach ściągnął słuchawki z uszu. I ruszył w kierunku stoisk z discmanami.


Kiedy jednak stanął przed półką odkrył pewien problem. Był obeznany ze światem mugoli, ale nie na tyle by wiedzieć, który z odtwarzaczy jest dobry. Wybór był po prostu zbyt duży. Stał kilka minut , patrząc się na odtwarzacze, gdy nagle podszedł do niego mężczyzna.


-Pomóc ci w czymś, młody?


Harry popatrzył na niego. Był sporo wyższy od chłopaka i znacznie masywniejszy. Na piersiach miał identyfikator sklepu.


-Szukam dobrego odtwarzacza. Mój przyjaciel ma urodziny i chciałem mu kupić płytę Nirvany i odtwarzacz.


-Dobry odtwarzacz, powiadasz? Mamy parę całkiem niezłych, ale na odtwarzacz i płytę potrzeba ci co najmniej dwieście funtów.


-To raczej nie będzie problem – wymamrotał speszony Harry.


-Nie będzie problem. Skoro tak, to proponowałbym Sony. Są jedną z najlepszych firm na rynku. Poza tym dorzucają baterie i całkiem niezłe słuchawki, które nie wypadają przy najlżejszym poruszeniu głową. Niezły zakres dźwięku, a przy tym nie psują się zbyt szybko – podał Harry'emu kilka pudełek.


Harry przyglądał się przez chwilę pudełkom, czytając napisy, które niewiele mu mówiły.


-Ten jest bardzo dobry – stwierdził w pewnym momencie sprzedawca, wskazując jeden z nich. – Sam mam identyczny.


Był to czarny discman. Harry wyczytał, że miał w zestawie dwie baterie, słuchawki Sony z regulowaniem głośności oraz pokrowiec.


-Chcesz go zobaczyć? – zapytał mężczyzna.


-Mogę?


-Jasne – szybko wyciągnął dismana z pudełka i wyjaśnił Harry'emu całą obsługę. – I jak? – zapytał na koniec.


-Wezmę go.


Mężczyzna szybko zapakował i podał mu pudełko.


-Trzymaj, młody. Mam nadzieję, że twojemu przyjacielowi się spodoba. Nirvanę znajdziesz dwa stoiska dalej.


Harry wziął album Nevermind, zapłacił i ruszył na miejsce spotkania. Na rynku standardowo usiadł i zaczął rozpracowywać odtwarzacz. W końcu udało mu się umieścić baterię i płytę tak, jak pokazywał mu mężczyzna w sklepie. Założył słuchawki i zaczął słuchać Lithium, kiedy było wpół do dwunastej.


Jak zawsze spóźniony Xavier przybył dwadzieścia po dwunastej.


-Cześć.


-Cześć. Co tam? – Harry zdjął słuchawki.


-W porządku. Udało mi się nie pokłócić z ojcem przy ludziach.


-Brawo.


-Nie wiedziałem, że słuchasz Nirvany.


-Tak jakby – przyznał Harry.


-Ja tam wolę coś ostrzejszego, na przykład Metallicę. Moja ulubiona piosenka to Sad, but true. Mogę przynieść jutro płytę, to posłuchasz. I mam też rozgałęziacz do słuchawek. Można wtedy słuchać razem z jednego discmana.


-Fajnie, przyniesiesz?


-Pewnie. To co idziemy? Zamierzam cię dzisiaj nauczyć Olliego.


-To znaczy?


-Skakania na desce.


-Zwariowałeś?


-Nie. Przecież jeździsz już po prostym bardzo dobrze. Czas przejść na następny stopień wtajemniczenia.


Harry popatrzył na niego.


-Nie przejmuj się, cykorze – Xavier był niezwykle radosny. – W razie czego, będę cię łapał.


-To mnie nie pociesza… - mruknął Harry.


Mimo to kilkanaście minut później stał na deskorolce Xaviera, który żywo tłumaczył mu, że musi mocno stanąć na tyle deski i podciągnąć drugą nogą przód.


Pierwsza próba zakończyła się upadkiem Harry'ego na plecy. Podobnie zresztą jak druga, trzecia i kilka następnych. Po dwóch godzinach udało mu się jednak coś załapać i zaczął sobie radzić lepiej, czyli przestał spadać. Kółka odrywały się trochę od podłoża. Xavier uznał, że musi jeszcze poćwiczyć i kazał mu spróbować wskoczyć na krawężnik przy parkowej ścieżce. Harry'emu udało się to zaledwie dwa razy, kiedy Xavier powiedział:


-Dobra, Rey. Czas iść do kina. Przydałoby się obejrzeć coś nowego.


-Coś nowego? – Harry uśmiechnął się. – Chodzimy do kina codziennie od trzech tygodni. Widzieliśmy już chyba wszystko, co grają. A poza tym od kiedy jestem „Rey"?


-Zobaczymy. Może pójdziemy na komedię romantyczną? W końcu, czemu mamy się przejmować konwenansami? A poza tym od wczoraj. Musiałem sobie skrócić twoje imię.


Kilka minut później byli już w kinie.


-Dzisiaj znów tutaj, panowie? – zapytała dwudziestoletnia kobieta przy kasie. Zdążyła zauważyć już, że byli w kinie codziennie. I nawet trochę rozmawiali o filmach. Głównie ona i Xavier, bo Harry zwykle się przysłuchiwał.


-Jak zwykle. Jak moglibyśmy nie przyjść. Chociaż po to, by zobaczyć tak piękną kobietę – wyszczerzył się Xavier.


-To co dzisiaj?


-A co gracie?


-Dzień niepodległości*.


-Widzieliśmy.


-Twierdza*.


-Też widzieliśmy.


-Kosmiczny mecz*.


-Przedwczoraj. Śmieszny był.


-Angielski pacjent*.


-Wystarczy nam raz. Strasznie przygnębiający.


-101 dalmatyńczyków*.


-Jak nie macie nic nowego, to chętnie pójdę jeszcze raz.


-Długi pocałunek na dobranoc*.


-Też widzieliśmy.


-A jest coś czego nie widzieliście?


-Pewnie niewiele. Siedzimy tu przez pół życia.


-Ostatni, który może was zainteresować to Michael Collins**. Biograficzny.


-Dobra, może być. Jeszcze go nie widzieliśmy.


Kupili popcorn i zameldowali się na sali. Film standardowo poprzedziło sporo reklam, podczas których udało im się zjeść dużą część popcornu. W końcu jednak zaczął się. Harry oglądał zaledwie kilka minut. Film opowiadał o bohaterze powstania w Irlandii w 1916 roku. Harry'emu bardzo szybko obrazy z Hogwartu zaczęły się pokrywać z tymi z ekranu. Poczuł nudności.


-Muszę wyjść na chwilę – szepnął do Xaviera.


Szybko przemknął się i wszedł do łazienki. Była pusta, bo wszystkie seanse trwały. Harry zwymiotował do sedesu. Po chwili poczuł, że ktoś przytrzymuje mu włosy. Zwymiotował cały popcorn i podniósł się. Obok niego stał Xavier.


-Przepraszam, że zepsułem ci film – wymamrotał i podszedł do zlewu.


-Nie ma sprawy. Mogę wiedzieć...


-Co mi się stało? Czemu tak zareagowałem?


Xavier skinął głową.


-Ja widziałem wojnę. Wojnę dużo gorszą niż to, co tam było na ekranie. W pewnym momencie zaczęło mi się wszystko zlewać – Harry poczuł, że Xavier go obejmuje. – Widziałem straszne rzeczy. Umierających ludzi, którzy wyli z bólu. Wszystko w ogniu. Broń maszynowa rozrywała ciała. Wszystko wybuchało. Martwi leżeli porozrywani w promieniu wielu metrów.


-Przepraszam.


-Za co? – zapytał gorzko Harry. – Nie miałeś na to wpływu.


-Że cię wziąłem na ten film.


-Nie ma sprawy. Nie wiedziałeś, że tak zareaguje.


-Gdzie...?


-Mój wuj był żołnierzem. Walczył, bo uważał to za słuszne. Widziałem wojnę w tym roku. Jego też dosięgła jedna z kul.


-Przykro mi.


-Chciał mnie obronić. Zaatakowali bazę, w której byliśmy. Wygraliśmy, ale okupiliśmy to strasznymi stratami.


Xavier dalej go obejmował. Harry'emu, który od bitwy nie mógł znieść dotyku, jakoś to nie przeszkadzało. Nagle jednak na ułamek sekundy zobaczył dziwne obrazy. Łysą kobietę, leżącą na łóżku, siebie samego na deskorolce, jakiś wielki budynek w renesansowym stylu. A potem wszystko zniknęło. Popatrzył w swoje odbicie w lustrze. Jego oczy były takie jak zwykle.


-Wziąłem nasze plecaki z sali. Myślę, że mamy na dziś dosyć kina, co? – odezwał się Xavier.


Harry pokiwał głową.


-Proponuję, żebyśmy się napili piwa albo coś.


Usiedli w jednym z barów londyńskich. Było cicho i spokojnie. Xavier przyniósł dwa piwa. W milczeniu popijali złocisty napój i palili papierosy.


-Trochę słabo wyszło – uśmiechnął się Harry odrobinę wymuszenie.


-Nie przejmuj się. Nic się nie stało – Xavier ze zdumieniem stwierdził, że mówił prawdę. – Są inne filmy, inne okazje. Chociaż myślę, że powinniśmy teraz sobie zrobić chwilę przerwy od kina.


Harry pokiwał głową. W tym momencie kelnerka przyniosła pizzę. Harry zmusił się do wzięcia kawałka.


-Damy radę – mruknął. – Życie jest po to, byśmy go przeżywali, nie?


-Jasne. Jak powiedział Oscar Wilde: Życia nie można opisać. Trzeba je przeżyć. I my musimy to zrobić. Proponuję więc, żebyśmy jutro skoczyli do wesołego miasteczka.


-Dobra. Nigdy nie byłem w wesołym miasteczku.


-Będzie super, mówię ci. A właśnie, byłbym zapomniał, robisz coś 31 lipca?


-Poza włóczeniem się po mieście. Próbami zapomnienia, że mam urodziny, to nie.


-To świetnie.


-Xavier?


-Tak?


-Coś kombinujesz.


-Jasne. Kombinowanie jest integralną częścią mojego istnienia. A w sierpniu miałbyś ochotę pojechać na tydzień lub dwa pod namiot do Szkocji?


-Pod namiot? Z tobą?


-Czemu nie?


-Mogę jechać. Problem polega na tym, że nie mam namiotu, ani śpiwora, ani innych koniecznych rzeczy.


-Śpiwór ja mam podwójny, namiot też się podwójny i lekki znajdzie, także się nie przejmuj?


-Ktoś jeszcze ma jechać?


-Ja nic o tym nie wiem.


-Aha.


-A twój ojciec?


-Pracuje. Jak zwykle.


-Zgodzi się, żebyś jechał?


-Jasne. Raczej nie będzie z tym problemu. Już w zeszłym roku byłem z kumplami z Francji na takiej wycieczce. A twój opiekun nie będzie widział problemu?


-Raczej nie ma go. Siedzę sobie sam w domu. Wyjechał pracować, tak samo jak twój ojciec. Nie będzie go do 27 sierpnia. Wtedy zabiera mnie do szkoły.


-Aha. To urwiemy sobie dwa tygodnie z wakacji. Podrzucę ci duży plecak, to się spakujesz, ale to tak koło 1 albo później, dobra?


-Jasne. A tak w ogóle miałem ci oddać książki – Harry wyciągnął z plecaka kilka woluminów.


-To ja ci dam też parę.


Wymienili się tomami. Harry zerknął na autorów. Był tam William Blake, Oscar Wilde, William Shakespeare i jeden, którego nie potrafił przeczytać.


-A to? – zapytał Xaviera.


-Zygmunt Krasiński. Nie-boska komedia. On był Polakiem. Miałem kumpla, którego rodzice wynieśli się z Polski w latach osiemdziesiątych. Kultywował jednak tradycję ojczyzny i pokazał mi kiedyś tą książkę. Udało mi się zdobyć ją po angielsku. Ją i kilka innych dzieł polskich romantyków. Od tego czasu to coś w rodzaju fascynacji.


-Ciekawe.


-Z pewnością. Natomiast mało przyjemne. Wizja jest troszkę przerażająca.


Harry uśmiechnął się blado.


-Xavier, kiedy zacząłeś palić?


-Kiedy moja mama zachorowała. Może to głupie, bo miała białaczkę. Nie mogli znaleźć dawcy – wyjaśnił cicho chłopak. – Męczyła się kilka miesięcy. Naświetlania, ani żadne inne pomysły nie pomagały. I później zmarła. A ona nigdy nie paliła.


-Przepraszam, że zapytałem.


-Nic się nie stało. Jak już mówiłem. Musimy się pogodzić z przeszłością, bo czeka na nas przyszłość. Jesteśmy młodzi, piękni, cudowni, bystrzy. Wszystko musi nam się udać – Harry zauważył, że Xavier mówi to dziwnie bez przekonania. – Dobra, chodźmy już, bo jeszcze trochę i się tutaj zaczniemy chlastać.


Harry uśmiechnął się bardzo blado i potarł lewą rękę. Doskonale zdawał sobie sprawę z blizn, które tam były.


Pożegnał się z Xavierem i usiadł na rynku. Zaczął szkicować chłopaka takiego, jakim był kiedy mówił o swojej mamie. Te czarne oczy tak pełne smutku i twarz, która utraciła radosny wyraz.


Do domu wrócił dopiero po północy. Zastał tam sowę od Hermiony, która informowała go, że wkrótce wraca z Francji. Harry szybko odpisał jej i położył się do łóżka. Długo nie mógł zasnąć, rozpamiętując wydarzenia tego dnia. Nie mógł zrozumieć tego, co widział przez ułamek sekundy w kinowej łazience. Wstał i naszkicował tamtą kobietę. Kiedy w końcu mu się udało śnił mu się Xavier, który brał udział w bitwie o Hogwart. Jego oczy błyszczały dziwnym smutkiem, gdy przedzierał się przez korytarze, spływające krwią. Harry budził się co chwila tylko po to, by zapaść z powrotem w sen trawiony koszmarami. Nad ranem obudził się z krzykiem ponownie patrząc w martwe oczy chłopca z Hogwartu i słysząc bicie zegara.


Moja własna imaginacja.


1 Moja własna imaginacja.



Rozdział 5


Harry rano chyba cudem przebrnął przez łazienkę nie zdobywając kolejnego trofeum porażki z samym sobą na ręku. Udało mu się to tylko dzięki temu, że nie był w stanie uderzyć w lustro. Czuł się fatalnie


Zabrał się jednak wreszcie za książki od Gabriela. Musiał usprawnić ochronę swojego domu, jeżeli miał poczuć się choć odrobinę bezpieczniej. Przy okazji napisał do niego list, aby zapytać się o tę dziwną wizję. Kto jak kto, ale Gabriel miał ogromne możliwości i zasoby biblioteczne.


Drogi bracie-w-myśli!


Czytam twoje książki. Są zajmująco nudne. Nie sądziłem, że ochrona opiera się na rysunku i liczbach. Po prostu to uwielbiam. Nadal nie sypiam zbytnio. Ale walczę. Idzie mi fatalnie, ale w końcu dopóki walczysz jesteś zwycięzcą1, nie? Przynajmniej coś w tym stylu. Zawsze lepiej radziłem sobie z malarstwem niż ze słowami. Choć nie powiem, żebym nie lubił literatury. Włóczę się po mieście, a w sierpniu zamierzam pojechać do Szkocji na krótkie wakacje. Nie martw się wrócę na twój ślub.


Właściwie to mam jeszcze pytanie. Wczoraj dotknąłem innego człowieka i przez moment , wydaje mi się, widziałem jego wspomnienia. Przez ułamek sekundy. Masz pojęcie, co to może znaczyć?


Wpadnę do ciebie jeszcze przed wyjazdem. Co tam u mojej ukochanej, przyszłej szwagierki?


H


PS. Życie mnie wykańcza. Chyba się rozchorowałem.


PS2. Potrzebuję treningu. Przyślij mi kogoś dziś koło 22. Niech mi pomoże, bo zwariuję.


Po drodze na rynek wysłał przez czarodziejską pocztę list. Słuchał Nirvany na słuchawkach i szkicował portret Xaviera, kiedy przybył, spóźniony jak zwykle, model.


-Cześć.


-Cześć.


-Co tam znów smarujesz po kartce?


-Ciebie – mruknął Harry.


-Mnie? Wreszcie ktoś docenił moje piękno? Nie wierzę.


-Ja też.


-Oj, Rey. Nie znasz się.


Harry uśmiechnął i podał mu szkicownik.


-Wow – powiedział Xavier. – Człowieku, nie wiedziałem, że ty masz taki talent.


-Bez przesady. Radzę sobie.


-Za skromny jesteś. Powinieneś uczyć się ode mnie. Na pewno by ci to pomogło na samoocenę.


-Och... z pewnością, gdybym tylko zaczął. Drugiego tak próżnego człowieka jak ty to chyba nie ma.


-Jest – poinformował go Xavier. – I jest moim kuzynem.


Harry uśmiechnął się.


-To co idziemy mnie pokatować na desce?


-Wiedziałem, że będziesz zadowolony. A tak w ogóle to pojutrze spotkamy się na dworu, ok?


-Na dworcu? Pojutrze?


-Tak o szóstej rano.


-A po co?


-Organizuję ci urodziny, idioto.


-Serio?


-A co myślałeś?


Ruszyli do parku. Po kilku godzinach Xavier orzekł:


-Naprawdę nieźle. Tylko trzy tygodnie, a ty załapałeś to w takim stopniu. Widać, że mas dobrą równowagę. Trenowałeś coś wcześniej?


-Ręczną i trochę walkę.


-No tak. Nieźle się biłeś wtedy. Gdyby nie to, że było ich dziesięciu to na pewno dalibyśmy sobie radę we dwóch.


-Jeden, dwóch mniej i pewnie tak.


Harry'emu znów udało się tego dnia przegrać sromotnie w kręgle. Później jednak osiągnął znaczny sukces, kiedy nie poczuł odruchu wymiotnego na widok jedzenia. Dało mu to malutką nadzieję na poprawę jego obecnego stanu.


Przybył do domu w tak dobrym nastroju, w jakim nie był od czasów powrotu Voldemorta. Zdawał sobie doskonale, że się zmienił. Stał się dużo cichszy. Więcej myślał, mniej mówił. Mnóstwo rysował. Zresztą i tak nie miał za bardzo z kim rozmawiać. Poza Xavierem.


-Ale Xavier nie będzie z tobą już wkrótce – szepnął do siebie.


W kuchni czekały na niego cztery sowy. Jedna była od Gabriela, druga od Hermiony, a trzecia od Remusa. Harry otworzył pierwszy z listów.


Bracie-w-myśli!


Znalazłem kogoś, kto może Ci się spodobać. To kobieta. Będzie dziś o 22. Cieszę się, że radzisz sobie z walką. Postaraj się.


Obstawiam, że nadal nie czytasz gazet? Nie. Wobec tego w pierwszy weekend września zostaniesz uhonorowany orderem Merlina Pierwszej Klasy. Będzie wielka gala z odznaczeniami w Hogwarcie. Pół magicznego świata. Zapewne zrobisz wszystko, żeby tylko nie pójść, ale i tak Cię zmuszą.


Cieszę się, że książki Ci się podobają. Wiedziałem, że ta dziedzina to coś dla Ciebie. Szkoda, że w Hogwarcie tego nie uczą. Ale za to są specjalne studia. Musiałbyś mieć zdane Zaklęcia i OPCM na OWTM-ach. Więc nie byłoby problemu. Pozostaje tylko egzamin z rysunku, matematyki i geometrii. Przyślę Ci książki, których mógłbyś potrzebować. Może wreszcie byś się zdecydował, co chcesz robić w życiu. Bo jakoś nie wierzę byś nadal chciał być aurorem.


Co do twojego pytania porozmawiamy jak mnie odwiedzisz. Moi ludzie mają pewną teorię, ale wolałbym nie pisać o niej w liście. Nawet tak dobrze zabezpieczonym jak ten. Wylecz się szybko, bo Twoja nowa trenerka zrobi ci niezłą przebieżkę.


U Anastazji jak zawsze wszystko w porządku. Denerwuje się, że pracuje za dużo i nie mam dla niej czasu.


Poza tym Twoje kłopoty zajmowały nas ostatnio bardzo. Poza tym, że wiemy, że wielu niezwykle skutecznie zakonspirowanych śmierciożerców jest nadal na wolności, nie jesteśmy w stanie osiągnąć niczego w tym kierunku.


Wakacje dobrze Ci zrobią, bracie-w-myśli. Cieszę się, że ruszysz się z tego cholernego Grimmauld Place. Przynajmniej odetchniesz od codzienności.


G


PS. Jeżeli będziesz pisał mi tak cholernie lakoniczne listy, to zrobię Ci coś złego. Bardzo złego.


Harry uśmiechnął się i sięgnął po list od Hermiony.


Drogi Harry!


Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Cieszę się, że nie nudzisz się w Londynie. Ja wkrótce wrócę z Francji. Powoli wracam do normy, jeżeli pokonanie wymiotów po nocnych koszmarach można nazwać normą. Podobnie jak Ty, przezwyciężyłam trzęsienie się rąk za pomocą zbawiennej nikotyny. Rodzice nie są zadowoleni, ale zdążyli się już przyzwyczaić.


Radzę sobie najlepiej jak potrafię, choć moje ciało nadal płonie z bólu niemal przez cały czas. Uzdrowiciele bardzo mi pomagają. Będę mogła spokojnie kontynuować edukację i za kilka miesięcy wrócę do pełnej sprawności.


Wiem, że winisz siebie za mój stan. Nie rób tego. Chociażby dlatego, że ja Ciebie nie winię. Wiedziałam na co idziemy. Na śmierć. Zdawałam sobie z tego sprawę nawet lepiej niż Ty. I dobrze o tym wiesz.


Pociesz się tym, że wielu innych ma te same problemy. Pewnie nie w takim stopniu, ale z pewnością w dużym. Rozumiem też, że Ty dodatkowo siedzisz sam na Grimmauld Place, ale Harry, musimy żyć. Choćby po to, by dowieść Voldemortowi, że jesteśmy od niego lepsi. Damy radę, Harry. Razem na pewno.


Mam też nadzieję, że nie zaniedbujesz lekcji oraz, że postarasz się przynajmniej odrobić prace domowe. Dostałam też dziś rano wyniki SUM-ów. Poszło mi całkiem nieźle, ale zawaliłam Obronę i dostałam tylko P. Napisz mi, jak poszło Tobie i odrób te prace domowe. Proszę Cię. Voldemort wystarczająco zniszczył nam życie.


Twoja przyjaciółka,


Hermiona Granger


-Jak zawsze, Hermiono. Imieniem i nazwiskiem. Ale ty przynajmniej radzisz sobie z całym tym gównem.


Drogi Harry!


Tęsknie za Tobą bardzo i żałuję, że nie mogę mieszkać z Tobą na Grimmauld Place. Przykro mi, że musisz siedzieć tam samotnie. Niestety mamy tutaj mnóstwo pracy. Nawet Severus siedzi z nami przez większość czasu. Pracujemy po dwanaście, czternaście godzin, próbując naprawić zniszczenia. Powinniśmy dać radę do pierwszego września.


Słyszałem też, że zostaniesz niezwykle odznaczony. Order Merlina. Moje gratulację. Jeżeli jest ktoś, kto na niego zasłużył to z pewnością jesteś to Ty.


Nie będę mógł przyjechać do Londynu w sierpniu. Potrzeba nam tutaj każdej pary rąk. Mam nadzieję, że rozumiesz.


Gratuluję wyników SUM-ów.


Remus Lupin


Jak zawsze poprawny. Żadnych aluzji, rad. Harry wiedział, że śmierć Syriusza bolała go równie mocno, ale w liście nie sposób było tego wyczytać.


Ostatnie dwa listy były od ministerstwa. Jeden zawierał wyniki egzaminów i Harry stwierdził, że nie poszło mu najgorzej, a ocena z eliksirów była totalnym zaskoczeniem. Dostał W. Podobnie jak z OPCM, Zaklęć i Transmutacji. Zielarstwo poszło mu gorzej, bo otrzymał P. Z reszty miał Z, poza historią magii i wróżbiarstwem, z których otrzymał O.


-Nie jest tak źle. Pójdę na eliksiry, choćby po to, żeby zdenerwować Snape'a – powiedział do siebie.


Ostatni list zawierał informację o tym, że zostanie nagrodzony Orderem Merlina Pierwszej Klasy i w związku z tym musi wygłosić przemowę. Tym listem nie zamierzał się przejmować. Zaczął się zastanawiać, czemu Gabriel nie chciał pisać o jego przywidzeniu, ale w tym momencie rozbrzmiało pukanie.


Podszedł do drzwi, trzymając różdżkę w pogotowiu. Otworzył je i ujrzał młodą dziewczynę.


-Witaj, Bracie Róży. Przysyła mnie Gabriel. Mam ci pomóc w treningu.


-Wejdź – mruknął Harry, przesunął się, przepuszczając ja w wejściu, po czym zamknął drzwi i przyłożył jej różdżkę do szyi. – Jeden fałszywy ruch i cię zabiję. Hasło.


-Gloria victis.


-Dobrze. Masz szczęście.


-Róża nie zdradza.


-Ale są tacy, którzy chętnie zniszczyliby Różę.


-Z pewnością – skinęła głową. – Jestem Jenny. Siostra Gabriela.


Harry popatrzył na nią zaskoczony.


-Nie wiedziałem, że...


-Nie ma, a przynajmniej nie rodzoną. Mieliśmy tego samego ojca.


-Aha.


Weszli do salonu. Dziewczyna wyciągnęła różdżkę i odepchnęła meble pod ścianę. Harry jeszcze zanim zdołała włożyć rękę do kieszeni celował w nią z pistoletu.


-Nic ci nie zrobię. Gabriel by mnie zabił.


-Wiem. Ale wolałbym, żebyś mi ją oddała.


Dziewczyna wyraźnie niechętnie rzuciła mu różdżkę. Harry schował ją do kieszeni, a pistolet odłożył.


-Dobra, możemy zaczynać.


-Po pierwsze chce zobaczyć na jakim jesteś poziomie i jak walczysz. Zaatakuj mnie.


Harry popatrzył na nią i szybko ruszył. Dziewczyna uśmiechnęła się. On jednak w ostatnim momencie odbił w bok i zaatakował ją z lewej strony. Wymieniali ciosy szybko. Harry głównie stosował technikę „uderz i wiej". Nie blokował niemal w ogóle. Był szybki i dobrze sobie radził, walcząc w ten sposób.


Zupełnie nagle poczuł wszechogarniający ból. Jego ręce wykrzywiły się groteskowo, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na ziemię.


-Odsuń się – udało mu się wycelować różdżką w dziewczynę.


Wypełniła jego polecenie, patrząc na niego z przerażeniem.


-Nic mi nie jest – wycharczał. – Po bitwie tak mi się dzieje czasem. Przejdzie mi.


Niemal pół godziny zwijał się na podłodze z bólu, trzymając dziewczynę na muszce. W końcu udało mu się usiąść, opierając się o ścianę.


-Masz tak od bitwy?


Harry pokiwał głową.


-Dostałeś tam jakimś nieznanym ci zaklęciem?


-Żeby to jednym.


-Musiał ci ktoś przywalić Klątwą Ausedusa. Stworzył ją, żeby pognębić swoich wrogów. Ich mięśnie odmawiały współpracy. Nie chciały się rozluźniać. Powoduje to wielki ból i niemoc. Dobrze, że zacząłeś trening, bo za pół roku nie mógłbyś się ruszyć.


-Nie rozumiem?


-Na tę klątwę nie ma lekarstwa. Jedynym znanym środkiem zapobiegawczym są masaże, maści rozluźniające oraz ostry trening. Na pierwsze nie możemy sobie pozwolić, zwłaszcza gdy pójdziesz do szkoły. Ale drugie i trzecie – damy radę. Czy nikt nie przebadał cię po bitwie?


-Przebadali, ale pobieżnie. Było znacznie więcej osób wymagających pomocy. Jak się obudziłem dzień po bitwie, wciąż walczono o życie wielu osób. A ja byłem w miarę zdrowy.


-Przyślę ci maść.


-Co mam robić?


-Rozciągać się każdego ranka. Wieczorem ja będę przychodzić i będziemy walczyć. W Hogwarcie dostaniesz kogoś innego.


-To znaczy?


-Kuzyna Gabriela ze strony matki. Jest Krukonem z czwartego roku. Ale uczy się od samego początku niemalże.


-W porządku.


-Dobrze się bijesz jak na mieszczucha. Nie spodziewałam się uderzenia z boku.


-Gabriel mnie uczył, kiedy chodził jeszcze do szkoły.


-Mogłam się spodziewać. Pójdę już.


Harry, opierając się o ścianę, odprowadził dziewczynę do drzwi i oddał jej tam różdżkę.


-Jutro o 22? – zapytała go.


-Jasne. Do zobaczenia – podał jej rękę.


Kiedy ją chwyciła zobaczył obraz ślubu. Jenny stała przy ołtarzu w białej sukni. Obok stał jego stary znajomy – Arnold. Szybko puścił jej rękę, lecz wizja zniknęła dopiero po kilku chwilach.


Drzwi zamknęły się za dziewczyną. Harry czuł się fatalnie. Wczołgał się ledwo na piętro i rozluźnił mięśnie gorącą wodą pod prysznicem. Udało mu się w końcu stanąć na nogi. Runął na łóżko. Leżał tam jednak bardzo długo.


Czego mi nie chciałeś powiedzieć, bracie, za pomocą listu? Czemu mam wizje, nad którymi nie panuję?" pomyślał Harry.


I nagle wiedział. To była zemsta Toma.


1 wbrew pozorom św. Augustyn z Hippony (przynajmniej ja się zdziwiłem, kiedy się dowiedziałem)



Rozdział 6


Znów był Tam. Wolał nawet nie wiedzieć, gdzie Tam było. Leżał twarzą do ziemi w wodzie, która niemal sięgała mu ust. Tam było lodowato. Wszystkie mięśnie mu drżały. Jego krew mieszała się z wodą, czy raczej bagnem, które miało być wodą. Mikroskopijne okienko tylko zabierało mu nadzieję na jutrzejszy dzień. Nagle żelazne drzwi otworzyły się.


-Witaj, bohaterze – Lucjusz Malfoy był w zdecydowanie zbyt dobrym nastroju. – Jak tam twój dzisiejszy nastrój? Trochę bardziej skłonny do zdrad?


-Pierdol się, Lu. Będziecie musieli mnie zabić, bo nie uda się wam mnie złamać – wysyczał przez zaciśnięte zęby.


-Crucio! Do mnie mówi się panie Malfoy!


-Słyszałem, Lu, Że twoja żona i syn zdradzili. A ona sypia z twoim najlepszym przyjacielem. Bella się chwaliła jaka to zdzira, że ze Snape'm. Ja uważam, że to wielki krok dla niej w porównaniu z tobą.


Poczuł uderzenie w żebra. Jedno za drugim. Lucjusz chwycił go za włosy.


-I co teraz, bohaterze? Co teraz? Nie jesteś już taki dowcipny. Crucio!


-Zawsze jestem dowcipny. Tylko ty nie masz poczucie humoru.


-Umrzesz, bohaterze, ale przedtem przysięgniesz wierność Czarnemu Panu. I będziesz kiedyś lizał mi buty. Zobaczysz. Crucio!


Wił się z bólu. Lecz nie wydał nawet jęknięcia. Nie zamierzał się poddawać. Nie zrobiło tego tylu ludzi przed nim. Nie mógł być słabszy, by nie przynieść im hańby. By nie pozwolić im zwyciężyć. By nie poddać się ludzkim słabościom. Musiał być lepszy od nich. Musiał być ponad nimi.


Krew pociekła mu z ust. Zakasłał, plując krwią.


-Gloria victis! – zaśmiał się, a z ust wciąż leciała mu krew. – Lu! Gloria victis! Nie możecie nas pokonać.


A potem był już tylko ból, krew i łzy, spływające pomimo jego woli. W końcu ktoś dał mu wyzwolenie, bo osunął się w ciemność.


Po raz kolejny w sowim krótkim życiu, Harry Potter zczołgał się z łóżka, krwawiąc z ust. Rzygał w łazience przez trzydzieści minut. W końcu wstał od sedesu i wpakował się pod prysznic w piżamie. Woda lała się na niego strumieniami.


Kiedy w końcu wyszedł z łazienki była piąta trzydzieści. Miał trzydzieści minut, żeby dojść na dworzec. Ubrał się szybko.


Za dwie szósta był na dworcu. Dzień był zaskakująco ładny. Świeciło słońce i było co najmniej 25 stopni Celsjusza. Na niebie nie było też chmur.


-Cześć – powiedział Xavier, gdy podszedł do niego.


-Cześć.


Na ramieniu miał torbę podróżną, a pod pachą deskorolkę. Ubrany był jak zwykle w swoje jeansy , koszulkę jednego z zespołów, których słuchał i skórzaną kurtkę.


-To co? Jedziemy?


-Dokąd?


-Zobaczysz.


Wsiedli do jednego z pociągów. Xavier rozwalił się na jednym z wolnych miejsc i włożył jedną słuchawkę discmana sobie, a drugą podał Harry'emu.


-Siadaj. Będziemy jechać przez co najmniej pół godziny.


Harry usiadł i wziął słuchawkę. Pociąg ruszył. Wyjechali z Londynu, a sceneria zmieniła się. Harry czuł się tak jakby znów jechał do Hogwartu.


W końcu wysiedli w małym wiosce Burham. Xavier pociągnął go ku drodze. Szli przez dwadzieścia minut drogą wzdłuż Tamizy. Choć nie mogli jej zobaczyć z powodu lasu.


-Jesteśmy – powiedział w końcu Xavier, gdy doszli do małej dróżki, wiodącej ku rzece.


Harry ruszył za nim. Wyszli na małą plażę otoczoną z obu stron wysokim wybrzeżem. Woda miała tutaj błękitny kolor. Było cicho i spokojnie. Po drugiej stronie rzeki były pola. Piasek był czysty i biały.


-Tu jest pięknie – stwierdził Harry.


-Wiedziałem, że ci się spodoba. Jedno z niewielu ładnych, nieskażonych cywilizacją miejsc w tym kraju. Ojciec mi je pokazał, dawno temu.


Xavier rzucił torbę na piasek i usiadł, aby zdjąć buty. Harry zrobił to samo.


-Dziękuje, że mnie tu wziąłeś! – powiedział Harry wyciągając szkicownik z plecaka.


-Wiedziałem, że ci się spodoba.


Otworzył torbę i wyciągnął koc.


-Pomożesz?


Rozłożyli go i usiedli.


-To na początek wypijemy za twoje szesnaście lat – wyciągnął z torby butelkę wódki i sok. – Schłodzona w zamrażalniku. Powinna być całkiem zimna.


Dwa kieliszki wylądowały na kocu. Xavier odkręcił butelkę i polał.


-Twoje zdrowie – wypili.


Harry skrzywił się i szybko popił.


-Niezbyt dobra, co?


-Nigdy nie piłem wódki. Mówiąc absolutnie szczerze, wielu rzeczy nigdy nie robiłem. A jeszcze więcej robiłem, choć tego nienawidziłem.


Xavier uśmiechnął się.


-Ze mną, Rey, pójdziesz na koniec świata i będziesz chciał iść dalej.


-Skromny to ty jesteś, Vier.


-Vier?


-Ja też chciałem sobie skrócić twoje imię.


-Dobra, czas na twój prezent.


-Prezent? Nie musiałeś... – Harry popatrzył na chłopaka.


-Ale chciałem.


-Skoro tak.


Wyciągnął z torby podłużny pakunek w barwnym, kolorowym papierze z samolotami.


-Żebyś czasem mógł odlecieć.


Harry otworzył paczkę.


Była w niej deskorolka. Nowiusieńka, śliczna deska. Była czerwono-czarna. Harry popatrzył na trzymany przedmiot w milczeniu.


-Nieźle już sobie radzisz – stwierdził Xavier.


-Dziękuje – szepnął. – Niewielu moich przyjaciół dałoby mi tyle, ile ty mi dajesz.


-Daj spokój. Jesteśmy przyjaciółmi.


-Nawet się nie znamy. Naszych nazwisk, rodzin. Jedyne, co mamy to bójka i wspólne włóczenie się po Londynie.


-Nazwiska – powiedział Xavier – nie są ważne. W ogóle. Ważni jesteśmy my. Nic więcej – delikatnie ręką uniósł głowę Harry'ego. – Rey, ja ciebie uważam za przyjaciela, a ty mnie nie?


-Jesteś moim przyjacielem. Chyba najlepszym jakiego miałem. Na pewno facetem.


-A masz przyjaciół- kobiety? – wypili kolejną kolejkę wódki.


-Mam. Jedną. Ma na imię Hermiona. Jest dla mnie jak siostra. Jest teraz we Francji.


-U nas?


-Tak jakby. Leczy się.


-Coś poważnego?


-Będzie żyć, ale może mieć trochę problemów.


Wypili kolejną kolejkę.


-Jest wspaniałą osobą, chociaż za bardzo kocha książki. Czasem trudno jest jej wytłumaczyć, że życie nie polega tylko na ciągłym przy nich siedzeniu.


Xavier zaśmiał się.


-Ja też je kocham. Tyle, że ja umiem docenić zabawę.


-Długo się znacie?


-6 lat. Kiedyś miałem jeszcze drugiego przyjaciela, ale poróżniliśmy się. Uważał, że pewne rzeczy to moja wina. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać pod koniec ostatniego roku szkolnego. I jest jeszcze Gabriel, ale on ma dwadzieścia dwa lata i niedługo się żeni. Wolę nie wiedzieć, co robi w życiu.


-Aha. Ja miałem czterech przyciął. Rufusa, Benjamina, Louisa i Jeana. Jean zginął w '94 w jakiejś strzelaninie. Rufus siedzi w więzieniu za jakiś przekręt, a Louis i Benjamin zostali w szkole.


-Ciekawych miałeś przyjaciół.


-Trochę szemranych – przyznał Xavier. – Ale ja się w to nie pakowałem. Wakacje spędzałem z mamą albo przyjeżdżałem do ojca, kiedy miał czas. Raczej rzadko. Zwłaszcza później, kiedy zaczął więcej pracować. Więc nie miałem okazji. A dlaczego nie chcesz wiedzieć, co robi ten Gabriel?


-Bo jest podobny do twoich kumpli.


-Aha... szemrany. Tacy są najfajniejsi. Znają trochę życia i nie odwracają się w najtrudniejszych momentach od człowieka. Wiedzą, jak to jest nagle spaść na dno.


Wypili kolejną kolejkę.


-Tak... wiedzą i ja chyba też.


Zaczął szkicować delikatne zarysy miejsca.


-Naprawdę świetnie rysujesz.


-Dzięki.


Wypili. Szybko opróżniali butelkę.


-Cieszę się, że cię tu zabrałem. Nie pokazywałem tego miejsca nigdy i nikomu.


-Naprawdę. Czuję się wyróżniony.


-I powinieneś – oznajmił Xavier z uśmiechem.


Harry delikatnie go popchnął.


-Hej – Xavier oddał mu.


Harry załapał go za rękę i już po chwili mocowali się, przetaczając po piasku.


-I co ty robisz? – zawył Xavier.


W końcu Harry poddał się. Xavier był od niego większy i cięższy, co dawało mu sporą przewagę w zapasach. Uśmiechnął się lekko, widząc twarz chłopaka tuż przy swojej.


-I co teraz?


-Przegrałem.


-Zdecydowanie. Co mam ci zrobić?


-Nic. Wypijmy lepiej wódkę zanim się zagrzeje.


W tym momencie Harry zobaczył przed oczyma różne obrazy. Było tam czterech chłopaków w jakimś pokoju. Pili wódkę, śmiali się i bawili. Jednym z nich był Xavier. Potem obraz się zmienił. Xavier kłócił się z jakimś drugim chłopakiem. Uderzył go. Zaczęli się bić.


Potem wszystko się urwało, a Xavier zszedł z niego. Polał następną kolejkę.


-Za przyjaźń i szaleństwa młodości.


-Za to wypiję podwójnie – mruknął Harry.


Po godzinie wódka wreszcie się skończyła. Xavier stwierdził, że będzie się opalać, skoro ma taką możliwość w tym „paskudnie mokrym" kraju.


-Dawaj, ty też się poopalaj. Jesteś strasznie blady, na pewno dobrze ci to zrobi – powiedział Xavier, rozbierając się


-Nie chce mi się – mruknął Harry. – Musiałbym się rozebrać i w ogóle.


-Oj, daj spokój, przecież to tylko chwila, a będziemy tutaj jeszcze do siódmej. Ugotujesz się.


-Vier...


-Oj, Rey. Proszę... Popływamy później, jak wytrzeźwiejemy...


-Nie chce mi się – Harry wstał.


Xavier podszedł do niego i powiedział.


-Skoro ci się nie chce to ci pomogę – zaczął mu zdejmować jeansową kurtkę.


Harry szybko wyrwał rękę.


-Co się stało? – zapytał zdumiony Xavier i nagle zrozumiał.


Szybko i mocno złapał chłopaka za rękę i podciągnął rękaw kurtki, odsłaniając blizny.


-Jak śmiałeś? – warknął Harry i uderzył go z całej siły w podbródek, po czym wyrwał rękę i odwrócił się.


Już miał iść, gdy Xavier złapał go i obrócił. Popatrzył w oczy, które wypełnione były łzami i delikatnie starł palcem te, które już spływały po policzkach Harry'ego. Stał bardzo blisko. Odsunął biały kosmyk włosów z jego twarzy. Nachylił się i zaczął całować chłopaka. Początkowo bardzo delikatnie, a gdy nie wyczuł oporu, przejechał językiem po jego wardze.


Harry, który całował się raz w życiu z dziewczyną, nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Jęknął cicho, a Xavier delikatnie objął go i wsunął mu język do ust. Harry niepewnie odpowiedział na pocałunek. Wplótł ręce w jego włosy.


W końcu, gdy wydawało się, że minęła cała wieczność, Xavier zakończył pocałunek.


-Przepraszam – szepnął.


-Nie przepraszaj.


-Dlaczego? – i Harry od razu zrozumiał, że nie mówił o przepraszaniu.


-To była moja wina, że on zginął. Mój wuj. Uratował mnie, a sam został zabity. Ta... bitwa wciąż mi się śni... – łzy znów spłynęły po jego policzkach.


-Nie płacz – szepnął Xavier i scałował każdą krople z policzków Harry'ego. – Twój wuj na pewno by tego nie chciał.


Harry wtulił się w Xaviera, który zaczął go delikatnie gładzić po plecach.


-Świat jest chujowy – orzekł.


-Nawet nie wiesz jak bardzo – szepnął Harry.


Stali tak długo. W końcu Harry otarł resztki łez i wyplątał się z objęć Xaviera. Usiadł i zdjął kurtkę. Na jego rękach było pełno blizn, a niektóre rany nie były jeszcze zasklepione.


-Wiesz, Vier, co jest najgorsze w tym wszystkim? – zaśmiał się gorzko i smutno.


-Nie – chłopak usiadł obok niego.


-To, że po wszystkim musisz spojrzeć sobie w oczy – Harry patrzył się w dal. – Lustro jest twoim największym wrogiem. Nie bałem się nigdy umierania. Bałem się tego, że przeżyję i będę musiał pogodzić się z tym, że innym się nie udało. To jest najgorsze. Nic innego nie jest takie trudne – wodził palcami po bliznach. – Mam też na plecach. Blizny. Te, co prawda nie są z mojej winy. Mój wuj, który mnie wychowywał – nie ten, który zginął – nienawidził mnie. Miał tendencje do wpadania we wściekłość i karania mnie.


Xavier delikatnie przesunął palcami po bliznach na lewej ręce Harry'ego.


-Rozumiem. Mój kuzyn też ma ich pełno. Jego ojciec też wiecznie był z niego niezadowolony. Na szczęście ktoś mądry go zabił.


Harry popatrzył na Xaviera pustym wzrokiem.


-Cieszę się, że cię poznałem. To najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się od lat.


-Rey... musisz czasem przestać się przejmować.


Harry odwrócił się w stronę Xaviera. Delikatnie chwycił go za rękę.


-Dziękuje.


Xavier przyciągnął go do siebie i ponownie pocałował. Harry nie protestował. Kiedy wracali do Londynu, Harry zapytał:


-Czemu mnie wtedy pocałowałeś?


-Bałem się tego, że sobie pójdziesz. Zrozumiałem, że przegiąłem. To była tak jakby moja ostatnia nadzieja.


-Nie wspominałeś, że jesteś gejem.


-Miałem się chwalić? Zresztą ty też nie?


-Bo nigdy się tak naprawdę nad tym nie zastanawiałem. W zeszłym roku szkolnym miałem, co prawda, krótko dziewczynę, ale jakoś mi nie szło. A potem wszystko się zjebało i już nie miałem czasu ani ochoty o tym myśleć. A dzisiaj...


-To było takie... właściwe – stwierdził Xavier.


-Tak. Właściwe. Nie umiem tego inaczej określić.


-To jak nie przestraszyłeś się jeszcze? Pojedziemy pod namiot?


Harry kiwnął głową.


-Jak dzisiaj już powiedziałem: wielu rzeczy jeszcze nie robiłem. Przydałoby się chociaż kilku spróbować. Nawet jeżeli to tylko wyjazd pod namiot.


-Tylko? – zaśmiał się Xavier. – Raczej aż.


PS. Wiecie jaki jest problem? Prolog + 23 rozdziały, a dalej pustka i dopiero ostatni rozdział + epilog I z dwóch planowanych części. To jest dość istotny problem. Ale się postaram.


PS2. Napiszcie recenzję, czy dalej Wam się podoba. Jak nie, to nie wstawiam.


Zanim wyjadę dam Wam wszystkim jeszcze jeden rozdzialik. Nie za bardzo przesuwa fabułę naprzód, ale z pewnością wyjaśnia trochę przeszłości.


Hakkarii: bystrość Pottera to moj błąd. Już został poprawiony.


Mam nadzieję, że się to spodoba.


Kaldus


PS. Grzecznie proszę o recenzję.


Rozdział 7 Wyjątki z pamiętników Hermiony Granger


14 czerwca 1996 roku


Przedwczorajsza bitwa pozostawiła nas okaleczonymi. Całe moje ciało promienieje bólem. Pani Pomfrey twierdzi, że klątwę, którą mnie uderzono, można praktycznie wyleczyć. Ale w jej wzroku jest coś, co doskonale mówi, że ona w to nie wierzy. Dumbledore jest załamany. Syriusz, Percy, pan Weasley... Ci wszyscy wspaniali ludzie, którzy mogli tak wiele zrobić...


I aurorzy, którzy walczyli tak odważnie. Moody. Widziałam, jak umierał. Powiedział tylko: „Umieram tak, jak zawsze chciałem. Kiedy Voldemort nie żyje, a ja się do tego przyczyniłem." Przyczynił się. Dzięki niemu i takim, jak on udało nam się przeżyć. Choć nie wiem, czy to akurat dobrze.


Najgorsze jednak jest to, że śmierciożercom udało się pozabijać tyle dzieci. One przecież były niewinne. Zupełnie. A oni urządzili sobie zabawę i torturowali je. Mam nadzieję, że odbędą zasłużoną karę. Te dzieci... one były strasznie zmasakrowane. Nie mogą ich teraz zidentyfikować. Tak wielu niewinnych...


Wielu z tych, którzy walczyli po raz pierwszy jest w okropnym stanie. I nie chodzi tutaj wcale o ich stan fizyczny. Draco Malfoy jest w całkiem niezłej formie. Złamał tylko rękę. Ale, kiedy pomaga, widzę jego udręczone oczy. Omija wzrokiem wszystkich rannych jak tylko może. Jakby nie chciał tego widzieć. Jakby nie mógł się pogodzić z faktami. On ze wszystkich okazuje mnóstwo serca. W jego dziwny sposób, z ironicznymi komentarzami, ale stara się. Zresztą jak wszyscy Ślizgoni.


Ręce mi się trzęsą. Zresztą innym też. Nie mogę opanować drżenia. Tak samo jak nie mogę opanować koszmarów. Wciąż widzę te dzieci, Moody'iego, pana Weasley'a i innych. Wciąż widzę upadającą na ziemię głowę Voldemorta. Gdy tylko zamknę oczy. Tyle zła i to wszystko tylko przez jednego człowieka. Chciałabym móc go zabić.


Niewielu radzi sobie z bitwą. A chyba najmniej Harry... Syriusz. Jego ostatnia rodzina. Nie ma już naprawdę nikogo. Voldemort odebrał mu cały świat. Każdą, nawet najmniejszą nadzieję na to, że jutro może być lepiej. Kiedy patrzę na niego... jego oczy, twarz i widzę cierpienie, które z niego promieniuje... Nawet profesor Snape przestał się nad nim znęcać od wczoraj. Nic mu nie powiedział. Martwi mnie ten jeden kosmyk włosów, który zmienił kolor na biały, jednak nikt nic nie powiedział na ten temat. Słyszałam, że tak może się dziać przy strasznych wydarzeniach.


Za oknem ciemnieje. Wkrótce nadejdzie noc, a zniszczony zamek pogrąży się w złudnym spokoju. Cisza będzie całą noc przerywana krzykami wywołanych koszmarami. Krzykami, wołającymi o litość, o ratunek, o cokolwiek. Noc to najgorsza pora. Teraz powraca bitwa. Powracają zmarli, by dręczyć tych, którzy przeżyli. Nawet jeżeli oni nie chcieliby tego. Słyszę, jak na łóżku obok Terry Boot pojękuje cicho. On też wie, że za chwilę będzie musiał iść spać. Dostanie eliksir, który w niczym nie pomoże... Oto los zwycięzców.


Boję się. Pierwszy raz w życiu naprawdę się boję. Tego, co przyniesie jutro. Tego, że nie będę mogła wstać nigdy z łóżka. Że nigdy nie uda mi się pozbyć koszmarów. Że przez całe życie będę walczyć w tej cholernej bitwie, która nigdy nie skończy się w naszych głowach.


Cieszy mnie tylko to, że Harry się odnalazł.


15 czerwca 1996 roku


Łatwo było iść na śmierć. Śmierć jest prosta. To życie nie jest. Czytałam „Proroka Codziennego". Rita Skeeter opiewa Harry'ego jako bohatera. Wszyscy piją niemal peany na jego cześć. Tylko on sam siedzi w oknie nic nie robiąc.


Dumbledore zawiadomił moich rodziców. Rozmawiał z nimi osobiście. Po bitwie robi wszystko, żeby tylko pomóc każdemu, kto tego potrzebuje. Będę musiała jechać na kurację do Francji. Wszystko już załatwione. Zapłaci Ministerstwo. W końcu jestem bohaterką. Boję się.


Wybrano nowego ministra. Ku mojemu zdziwieniu został nim Kingsley. Profesor Snape, który większość czasu spędza w Skrzydle Szpitalnym, ważąc eliksiry dla potrzebujących, stwierdził jednak, że to logiczny wybór. Kingsley był Szefem Biura Aurorów od pół roku, kiedy zabito poprzedniego. Dawał sobie radę. Poza tym jest członkiem Zakonu, który teraz jest wychwalany pod niebiosa.


Dumbledore orzekł, że egzaminy końcowo roczne nie zostaną dokończone. Pojutrze wszyscy mamy wyjechać do domów. A ci, którzy ich nie mają zamieszkają w nowo organizowanym domu dziecka w Hogsmeade. To tragiczne, że są tacy, którzy stracili całe rozdziny.


Harry natomiast poinformował Dumbledore'a, że prędzej palnie sobie Avadą w głowę niż wróci do Dursley'ów. Dyrektor nie mógł go przekonać. Zgodził się, żeby Harry pojechał sam na Grimmauld Place, bo nie miał innego wyjścia. Jednak powiedział mu też, że będzie tam sam. Podpisali też dokumenty, które przenoszą Harry'ego pod opiekę Remusa. To jedyna pozytywna rzecz dzisiejszego dnia. Nie podoba mi się zostawienie Harry'ego na dwa miesiące samego. Niestety, Dumbledore nie ma możliwości wysłać z nim Remusa. Hogwart musi być odbudowany, a jest w beznadziejnym stanie. Nie mamy wyjścia.


17 czerwca 1996 roku


Harry napisał dziś list do kogoś i wysłał go przez jedną ze szkolnych sów. Nie pozwolił nikomu zobaczyć, co w nim było. List był zaledwie kilkoma zdaniami, bo Harry ostatnio rozmawia ani nie wypowiada się zbyt często.


To jakiś krok naprzód. Boję się o niego. Nie sypia praktycznie w ogóle. Ręce mu się trzęsą. Przestał jeść. Nie chce rozmawiać o tym, gdzie był przed bitwą. Jesteśmy niemal pewni, że był przetrzymywany przez śmierciożerców, ale nic nie wiadomo na pewno. Nocami wyje najgorzej ze wszystkich. Nawet nie stara się sobie pomóc. A jego oczy... nie tracą wyrazu tego potwornego bólu.


Profesor Snape zabiera mnie jutro do Francji. Jadę tam razem z rodzicami. Będę przez całe wakacje. Może uda im się mnie wyleczyć.


18 czerwca 1996 roku


Jestem już we Francji, a Harry prawdopodobnie na Grimmauld Place. Rano Ron zrobił mu wielką awanturę. Wściekał się o to, że jego ojciec zginął. Oskarżał Harry'ego, że to jego wina. Zrobił wszystko, żeby zranić go jak najmocniej i najgłębiej. Nawet Ślizgoni powiedzieli mu, że jest kretynem, ale on nic. Słyszało to pół szkoły. Słyszeli też odpowiedź HarrY'ego. I to chyba nikogo nie zaskoczyła.


Daj mi sposób, Weasley, żebym mógł umrzeć, a ich wskrzesić, a zrobię to natychmiast"


Byłam przerażona. Wszyscy chcieliby, żeby ci ludzie przeżyli i pewnie sporo potrafiło by oddać za to swoje życie, ale to zabrzmiało tak nieodwołalnie. Harry przyznał się przed wszystkimi ludźmi, że to jego pragnienie. Wydał wyrok... Oni nigdy nie wrócą. Są nieodwołanie martwi.


20 czerwca 1996 roku


Francja jest cudownie odprężająca. Czuję się lepiej. Mimo że koszmary nie mijają. Mimo że moje ręce nadal się trzęsą. Mimo że nadal się boję o jutro. Tutaj jest inaczej. Nie ma wojny, ofiar. Wszyscy są tacy spokojniejsi. Nie to, co w Anglii. Tam każdy miał ten strach, ten ból w oczach. Ten sam, który wyczuwam u siebie.


Poznałam swojego uzdrowiciela. Ma na imię Nicolas i jest niezwykły. Ma niecałe trzydzieści lat i jest profesorem. Wyjaśnia mi wszystko i każe mówić do siebie po imieniu. Jest gejem i ma życiowego partnera o imieniu Maurice. Opowiada mi trochę o sobie. Twierdzi, że pacjent bardziej zaufa uzdrowicielowi, jeśli cokolwiek o nim wie. Jest miły. Powiedział, że zrobi wszystko, żeby mi pomóc. Jestem w stanie mu uwierzyć.


24 czerwca 1996 roku


Nicolas twierdzi, że będę mogła chodzić. Poi mnie setkami eliksirów. I przedstawił mnie Mauricemu, który jest aurorem. Dobrali się razem jak nie wiem. Maurice jest poważny, grzeczny i ułożony. A Nicolas jest trochę podobny do bliźniaków sprzed bitwy. Teraz nawet oni stracili sporą część swego humoru.


Napisałam do Harry'ego. Odesłał mi dwa zdania. I ani słowa więcej. Wysłał sowę z Londynu do Paryża tylko po to, aby mi przyniosła dziewięć słów. To tylko zwiększyło mój strach. Martwię się, czy poradzi sobie z całym tym bagnem.


30 czerwca 1996 roku


Rodzice przestali cały czas siedzieć przy mnie. Myślę, że dostrzegli, że Nicolas zajmuje się mną jak najlepiej potrafi. Teraz oni zwiedzają Paryż, a ja nadrabiam zaległości w czytaniu książek i odrabianiu prac domowych.


Rozważałam swoją przyszłość, jeżeli uda mi się stanąć na nogi. Nie chcę już walczyć. Nigdy więcej. Chce pomagać. Upewnić się, że nigdy więcej nikt nie zginie na marne. Ale nie mogę tego zrobić. Nikt nie może. Nicolas twierdzi, że jeżeli chce pomagać powinnam zostać uzdrowicielką. Ale nie wiem... On jest szalony, ale potrafi bardzo wiele... Potrafi pomagać ludziom. Naprawdę. Ratować, a nie ranić. Dawać, a nie odbierać życie, nadzieje, świat.


Cieszę się, że poznałam jego i Maurice. Są tacy pozytywni. Kochają się naprawdę. Są ostoją normalności w świecie, który zwariował i zaczął zabijać swoje dzieci.


Ron nie odpisuje na moje listy. Starałam się mu wytłumaczyć, że to nie jest wszystko wina Harry'ego. Że to wina Sam-Wie-Kogo. Ale wątpię, aby to cokolwiek pomogło. Ron zawsze był strasznie uparty. Poza tym nasza przyjaźń sypała już się wcześniej. Ron w tym roku nie był taki sam jak dawniej. Coś go zmieniło. Ja nawet to zauważyłam. Kiedyś myślałam, że będziemy razem, że tak po prostu musi być. Będziemy się kochać, mieć dzieci. Ale wojna zmieniła wszystko. Wywróciła mój świat zupełnie. Nagle wszystko, co dawniej było ważne, wydaje się tak bardzo błahe i mało istotne.


3 lipca 1996 roku


Remus do mnie napisał. Mówi, że grzebią ludzi niemal hurtowo. Nikt nie ma czasu na prawdziwe pogrzeby. Czasem nie ma nawet wielu osób, które mogłyby przyjść na pogrzeby. Śmierciożerców kładą do zbiorowych grobów. I stawiają ostrzeżenie: „Tu leżą ludzie, którzy stali się zwierzętami, którzy zniszczyli świat i zamordowali naszych braci. Hańba i zapomnienie na wieki."


Wszyscy pracują. Starają się opanować bałagan, który pozostał po bitwie, po Sam-Wiesz-Kim. Kingsley stara się wyłapać tych, którzy uciekli, ale nie jest w stanie. Jest ich zbyt wielu. Poza tym nie ma ludzi. Urządzają szybkie procesy tym, których złapano. Oskarżeni są o zbrodnie przeciwko ludzkości. Większość dostaje pocałunek dementora. Szybko rozprawiają się z nimi.


Remus natomiast odbudowuje Hogwart. Idzie im ciężko, ale zgłosiło się mnóstwo ludzi, więc powinni zdążyć przed wrześniem. Pomagają im ludzie z innych krajów. Francuzi, Hiszpanie, Włosi. Muszą dać radę.


4 lipca 1996 roku


Zaczęłam palić papierosy nałogowo. Na początku, około tydzień temu, poczęstował mnie Maurice. Stwierdził, że mogą mi pomóc na drżenie rąk.


Pomogły.


Dziś kupiłam pierwszą paczkę. Rodzice nie są zbyt zachwyceni, ale ojciec powiedział, że mnie rozumie.


11 lipca 1996 roku


Po raz pierwszy od miesiąca stanęłam na własnych nogach! Nicolas mówi, że to pierwszy krok. Będę musiała nauczyć się chodzić jeszcze raz i prawdopodobnie nigdy nie pozbędę się kulenia, ani bólu, ale będę chodzić!


Jestem bardzo szczęśliwa. I Harry wysłał mi dzisiaj list, w którym jest coś więcej niż jego zwyczajowe dwa zdania. Wszystko zmierza ku lepszemu.


Niestety takich chwilach, jak ta, wracają wspomnienia. Dlaczego my przeżyliśmy, a oni wszyscy nie? Komu zadać to patynie, żeby uzyskać odpowiedź?


13 lipca 1996 roku


Zrobiłam pierwszy krok!


Napisałam Harry'emu o papierosach. Odpisał, że on też zaczął. To straszne. Jesteśmy kalekami. Nie tylko pod względem fizycznym. Przede wszystkim w naszych głowach. Tam jesteśmy kalekami, trzymanymi w więzieniach naszych umysłów, wspomnień, emocji, cierpienia. To boli znacznie gorzej niż fizyczne dolegliwości.


21 lipca 1996 roku


Życie się zmienia tak bardzo. Wcześniej nigdy bym nawet nie pomyślała o zapaleniu papierosa. Dziś palę co najmniej paczkę dziennie. Nie podoba mi się to. Nie smakuje mi, ale uspokaja. Sprawia, że ustaje trzęsienie się rąk. To niemal jak błogosławieństwo. Ratunek od choć części pozostałości po bitwie. Jakoś trzeba sobie radzić.


Chodzę już całkiem nieźle o kulach. Może uda mi się pokonać własne słabości. Jakoś. Chociażby dla tych, którym się nie udało. Dla tych, którzy oddali swoje życie dla nas, abyśmy my mogli żyć. Dlatego powinniśmy zrobić wszystko, żeby dać radę.


27 lipca 1996 roku


Kupiłam Harry'emu prezent. Nie książkę, jak zwykle. Teraz raczej ich nie potrzebuje. Tym razem to album z malarstwem francuskim. Wiem, że rysowanie to coś, co daje mu choć odrobinę normalności, nawet jeżeli nie chce bardzo często pokazać nam rysunków. On rysuje naprawdę bardzo dobrze i mam nadzieję, że album mu się spodoba.


Maurice i Nicolas w ramach treningu zabierają mnie jutro na spacer po Paryżu. Chcą mi pokazać go z własnej perspektywy. Zapytałam, czy uzdrowiciel powinien zaprzyjaźniać się z pacjentem. Nicolas stwierdził, że tak, bo wtedy bardziej się stara. Dlatego on ma tylko jednego, góra dwóch pacjentów na raz. Klinika jest w dużej części eksperymentalna i oni testują dopiero wiele rzeczy. Dlatego to jedyne miejsce, w którym mogą mi pomóc.


31 lipca 1996 roku


Wszystkiego najlepszego, Harry. Życzę ci, żebyś już nigdy nie musiał tracić nikogo, ani niczego.


Rozdział 8


W domu Harry zastał Momusa i kilkanaście paczek. Otworzył list od Gabriela. Na kartce było jedno słowo: Przyjdź.


-Twoje życzenie jest moim rozkazem – wymamrotał Harry.


Szybko zwinął torbę i wyszedł z mieszkania, nie zwracając uwagi na komentarze Walburgi Black. Kolejny raz został przeszukany i dotarł do gabinetu Gabriela.


-Wszystkiego najlepszego, bracie-w-myśli – powiedział mężczyzna na powitanie.


Obok niego siedziała Anastazja.


-Witam moją ukochaną wkrótce bratową. Czuwaj, bracie.


-Cześć, bohaterze – powiedziała Anastazja. – Widzę, że jesteś w trochę lepszym stanie niż wcześniej.


-Trochę? Na pewno. Jakoś daję sobie radę.


-To dobrze.


-Mamy dla ciebie prezent – dodał Gabriel.


-Nie trzeba było...


-Zdecydowanie trzeba było. Podał mu paczkę.


-Dziękuje – Harry rozerwał papier. W środku był telefon komórkowy i paczka z abonamentem. – Gabriel, ja nie będę mógł tego używać w szkole.


-Będziesz – podał mu plik kartek. – To opis zaklęć, które to umożliwią. Za abonament płaci Róża.


-Gabriel...


-Nie gadaj, tylko bierz. Dzięki temu będziemy mogli się porozumieć w kilkanaście sekund. Jesteś moim bratem, Harry, we wszystkim oprócz krwi.


-Wiem.


-To co? Idziemy na kolację – zapytała Anastazja. – Jest tort i tak dalej.


Harry uśmiechnął się blado.


-Jesteście świetni.


Weszli do salonu, gdzie były rozłożone trzy nakrycia. Zasiedli do jedzenia. Anastazja od razu nałożyła Harryu'emu sporo sałatki, mówiąc:


-Jesteś za chudy. Musisz jeść.


-Wszyscy się uparli, żeby mi o tym przypominać.


-Wszyscy? – zapytał Gabriel


-Wy, Hermiona, Remus. Oni głównie w listach.


Przez chwilę jedli w milczeniu.


-Moja siostra, Jenny, wspomniała mi o twoim ataku... – zaczął ostrożnie Gabriel. – A poza tym te twoje wizje przy dotknięciu przypadkowych osób. Wydaje nam się, że to nie jest Ausadeusz. Od kiedy nie nosisz okularów?


-Od ostatniej bitwy.


-Dlaczego?


-Nie wiem – Harry skłamał. – Po śmierci Voldemorta widziałem całkiem nieźle.


-Aha... Rozmawiałem z kilkoma ludźmi. Wydają się sądzić, że śmierć Czarnego Pana odblokowała w tobie pewne zdolności...


-Zdolności?


-Tak.


-To znaczy?


-Wcześniej byłeś z nim połączony, co powodowało, że nie byłeś do końca sobą. Wiemy, że Dumbledore sądził, że możesz być teraz niestabilny magicznie i dlatego wysłał cię samego na Grimmauld Place. Żebyś nie miał kontaktu z czarodziejami. To się nie sprawdziło, ale obawiam się, że jest coś gorszego... Sny, które masz nie są zwykłe, przynajmniej tak nam się wydaje. Zresztą miewałeś już sny o teraźniejszości, w której nie uczestniczyłeś, prawda?


-Tak – przyznał ostrożnie Harry.


-Właśnie. Wydaje się, że twoje zdolności były skierowane tylko na Voldemorta, a potem, gdy bariera zniknęła, odblokowały się.


-Gabi, czy ty chcesz powiedzieć, że jestem jasnowidzem?


-Mniej więcej.


-Gabi, nie mówisz poważnie prawda?


-Niestety mówię. Już wcześniej to podejrzewałem, kiedy zobaczyłem kosmyk i usłyszałem o twoich przeczuciach. Oraz kiedy, przez ułamek sekundy, wydawało mi się, że twoje oczy stały się białe. Nie wydawało mi się.


-Tak się dzieje?


-Tak.


-Czemu mi nikt dotąd nie powiedział tego?


-Nie wiedzą. O tym się najczęściej nie mówi, ani nie pisze. Lepiej nie wiedzieć. Łatwiej zapominać. Dlatego ludzie wymazują informacje o cechach szczególnych jasnowidzów. Wróżbici nie mają kosmyka, ani zmian koloru oczu. Wygłaszają przepowiednie o przyszłości, tylko i wyłącznie. Jasnowidze widzą obrazy, często nie połączone ze sobą w żaden sposób, często opierające się częściowo na intuicji, dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Czasami powiązane z osobami, których dotykają, ale nie tylko.


-Kurwa mać...


Nagle usłyszał w swojej głowie głos Toma: „Będziesz widział. Będziesz widział siebie i innych przez całe swoje życie. Więcej niż kiedykolwiek byś chciał. Niech to będzie moja zemsta za to, że mnie zabiłeś".


-Nie – szepnął. – Nie chciałem tego.


-Wiem, Harry. Ale teraz nie masz już wyjścia. Nie możesz się pozbyć tej zdolności. Musisz nauczyć się nad nią panować. Te ataki. One są najprawdopodobniej związane z twoją zdolnością. Kiedy twoje ciało przyzwyczai się do tego wysiłku, przestaną być takie ciężkie. I nie będziesz ich miał w ogóle, jeśli nie będziesz sztucznie wywoływał wizji.


-Sztucznie?


-Tak. Można je wywołać z tego, co się dowiedziałem – wstał i podszedł do zamykanej szafki. Wyciągnął płaski zeszyt. – To są notatki człowieka, który przechodził przez podobne wydarzenia, co ty. Nazywał się Jesse Harington. Żył w osiemnastym wieku. Od 13 roku życia miał wizje. Poczytaj, może ci pomoże.


-Nie podoba mi się to.


-Mnie też. Jak wiele innych rzeczy. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz liczyć na naszą pomoc. Nokturn i Róża to twoi dłużnicy na wieczność.


Wkrótce rozmowa zeszła na planowany ślub Gabriela i Anastazji. Harry miał szczęście, gdyż jako świadek pana młodego kupował miecz Gabrielowi, a naszyjnik Anastazji. Już dawno zamówił odpowiednie prezenty. Gabriel był dla niego bardzo dobry, więc chciał odpłacić mu tym samym. Zresztą sam projektował oba prezenty, a ich wykonawcy wprowadzili jedynie drobne poprawki.


Młoda para długo opowiadała mu o swoich planach.


-Wiesz, że chcemy mieć dziecko? – zapytał w pewnym momencie Gabriel.


Harry popatrzył na niego.


-To świetnie – powiedział. – Zawsze dobrze dogadywałem się z dziećmi. Albo one ze mną.


-Właśnie. Powinieneś się postarać o własne jak skończysz szkołę.


-Może...


-Wiesz, że będziesz chrzestnym – dodała Anastazja.


-Mogłem się tego spodziewać – uśmiechnął się.


-Wiesz co, bracie? Ja myślę, że powinieneś. I to od bardzo dawna.


-Od czterech lat, co?


-Oczywiście, że tak. Ja nie znam praktycznie innych dzieci ojca. Jenny wychowywała się w Stanach, a o nikim innym nie wiemy. Nie rozumiem twojego sceptycyzmu.


-Pewnie jest spowodowany tym, że cała moja rodzina, którą kochałem lub mógłbym pokochać, szybko żegnała się z tym światem – zadrwił Harry.


-Daj spokój. Nawet Voldemort nie tknął Róży. A wcześniej setki innych Czarnych Panów. Róża, bracie, jest wieczna. Nic nie może nas zniszczyć.


-Róży może nie, ale pojedynczych ludzi?


-Damy sobie radę. Poza tym czeka nas teraz jakiś okres spokoju. Zwłaszcza po wytępieniu większości śmierciożerców.


-Wiesz, że w to nie wierzę? Śmierciożercy nie zostali jeszcze wytępieni. Trochę nam brakuje. Wielu zwiało. Nawet jeżeli część została złapana.


-Wiem, ale odciąłeś wężowi głowę. Teraz może się tylko miotać w agonii.


-Dziwne słowa jak na urodzonego Ślizgona.


W końcu, gdy minęła już północ, Harry pożegnał się i ruszył w kierunku domu. W torbie miał nowy telefon i notatki Jessego. W domu nadal czekały na niego prezenty od innych przyjaciół.


Hermiona przysłała mu album z malarstwem francuskim. Zafascynował on Harry'ego. Zwłaszcza spodobało mu się malarstwo impresjonistyczne Claude Moneta. Remus przysłał mu mnóstwo zdjęć, wśród których był on sam, jego rodzice, jego przyjaciele ze szkoły. Poza tym dał mu książkę o Obronie przed Czarną Magią. Ku zdumieniu Harry'ego dostał również prezent od Freda i George'a oraz od pani Weasley. Bliźniaki przysłały mu mnóstwo gadżetów ze swojego sklepu, a ich mama słodycze.


-Miło wiedzieć, że nie wszyscy Weasley'owie mnie wyklęli – wymamrotał pod nosem.


Harry napisał kilka słów z podziękowaniami do Remusa i Weasley'ów, po czym zasiadł do listu do Hermiony.


Droga Hermiono!


Cieszę się bardzo, że będziesz mogła chodzić i żeTtwój lekarz jest taki cudowny. Jeżeli Paryż rzeczywiście jest taki piękny, jak twierdzisz, kiedyś będę musiał się tam wybrać. Mam nadzieję, że pokażesz mi to, co Ty widzisz w nim.


Dziękuję Ci za album. Jest wspaniały. Uwielbiam malarstwo impresjonistyczne. Cloude Monet był geniuszem.


U mnie jest wszystko w porządku. Radzę sobie trochę lepiej i zamierzam pojechać na wakacje do Szkocji. Chce coś zobaczyć. Trochę odpocząć od tego domu i wspomnień. Mam jednak prośbę, żebyś nie wspominała o tym nikomu. Wolałbym nie mieć przez całe życie na karku Zakonu Feniksa. W końcu Voldemorta już nie ma, a ja tam jadę całkowicie anonimowo i do tego po mugolsku.


Dogaduję się z Walburą Black. Na początku było ciężko, ale jak jej powiedziałem, że musi się pogodzić z moją obecnością, bo jestem jedynym spadkobiercą Syriusza Blacka, to się uspokoiła. Chyba stwierdziła nawet, że będę lepszym właścicielem majątku niż on.


Poza tym w przepastnych tomiszczach biblioteki na Grimmauld Place odkryłem fascynujące zaklęcia. Pozwalają na posiadanie elektroniki w Hogwarcie! Tak mi się nudziło, że trochę przeglądałem książki. Napisano tutaj, że we Francji już dawno mają w Beauxbatons elektronikę. Przynajmniej uczniowie.


Wysyłam Ci kopię tych zaklęć. Może Ci się przyda. Ja sam jestem już szczęśliwym posiadaczem discmana, płyt i telefonu komórkowego.


Szybko wracaj do zdrowia.


H.


Po raz pierwszy od dawna udało mu się wykrzesać aż tyle siły na list.


Czytał list od kogoś. Nie mógł zrozumieć, co tak ważnego było na kartce. Czytał, ale słowa nie docierały do niego. Nie znał pisma, którym było napisane, a jednak dziwnie podświadomie wiedział od kogo jest list. Czy raczej wydawało mu się, że będzie wiedział. Kiedyś.


List dotyczył jakiś wakacji. I spotkania z kimś. Nie mógł tylko zrozumieć, co to ma wspólnego z nim. A jednak coś było.


Sięgnął do koperty. Wysypały się z niej zdjęcia. Wydawało mu się, że zna ludzi, którzy byli na fotografiach, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. A poza tym miał dziwne uczucie, że nie jest pewnym, czy to się stanie.


Sięgnął po pióro i pergamin. Zaczął coś szybko i gorączkowo pisać.


Odpłynął w ciemność.


Kolejny dzień przywitał go promieniującym bólem. Rzucał się łóżku, jęcząc i drapiąc się mocno po skórze. Kasłał krwią. Nie mógł opanować rąk. Rozrywał swoją klatkę piersiową.


W końcu udało mu się uspokoić. Był cały zakrwawiony i poraniony. Wczołgał się pod prysznic i odkręcił zimną wodę. To dało mu ogromną ulgę. Zmył z siebie krew i pot. Kiedy jego mięśnie dostatecznie się rozluźniły, wyszedł na kolanach spod prysznica.


Przez okno dostrzegł, że słońce dopiero zaczęło wschodzić. Udało mu się odpalić papierosa. Gdy ręce przestały mu już drżeć, opatrzył się i wypił trochę mleka, które kupił poprzedniego dnia, wracając z wycieczki z Xavierem. Posprzątał swoją sypialnię.


Tak mocnego ataku jeszcze nigdy nie miał. To było straszne, czuć tak wielką niemoc. Wziął szkicownik i zaczął rysować to, co wydawało mu się najistotniejsze ze snu. Wiedział, że nigdy nie był świadkiem takiej sceny, więc musiała to być wizja. Zastanawiał się, czego dotyczyła.


-Widzę, że kiepsko dziś z tobą – zauważyła Walburga, kiedy zakładał kurtkę i wiązał buty niemal dwie godziny później.


-Mało powiedziane. Ataki są okropne. I nie wiem, jak im zapobiec.


-Jeżeli nie wiesz, co poradzić, musisz się z nimi pogodzić.


-Wiem. Ale to i tak niczego nie ułatwia


-Nikt nie mówił, że będzie letko.


-Nikt też nie mówił, że będzie tak ciężko. Do zobaczenia, Walburgo.


-Pani Black – poprawiła go. – Do zobaczenia.


Harry wsiadł na deskę i pojechał na rynek. Szło mu na tyle dobrze, że zdołał się po drodze ani razu nie wywrócić, ani też wpaść na nikogo.


Harry siedział na rynku i rysował, kiedy przybył Xavier (spóźniony tylko dziesięć minut!).


-Cześć – usiadł koło niego i objął go ramieniem w pasie.


-Cześć – mruknął Harry, obracając się ku niemu.


Xavier nachylił się i pocałował go w usta. Nie był chyba pewny reakcji Harry'ego, bo zrobił to bardzo powoli i patrzył mu w oczy, szukając akceptacji. Nie napotykając oporu pogłębił pocałunek.


-Myślałem, że strzelisz mi w twarz – uśmiechnął się.


-Dlaczego? Wczoraj się całowaliśmy.


-Mimo to... wczoraj byliśmy odrobinę pijani.


-Nie zmienia faktu. Ale musimy pogadać.


-O czym?


-O wyjeździe.


-Nawet nie próbuj mi powiedzieć, że nie jedziesz.


-Jadę, ale jest mały problem. Ja jestem trochę chory. To neurologiczna sprawa. Mam problemy z nerwami i czasami jak się budzę, to kaszle krwią i wiję się z bólu. To coś w rodzaju padaczki – Harry'emu udało się przypomnieć nazwę mugolskiej choroby. – Poza tym po bitwie kiepsko sypiam.


Xavier popatrzył na chłopaka. Sporo się zmieniło od czasu tamtej bójki. Chyba on się zmienił. Chłopak przed nim był taki samotny, taki delikatny i... inny. Nie zamierzał go zostawić. Zdziwiło to go. Nigdy nie dbał o nikogo poza swoją matką. I może trochę kuzynem. Nawet przyjaciół opuścił. Było mu przykro, ale nie miał z tym wielkiego problemu. A Rey'a nie chciał opuszczać. I to było dziwne.


-I co w związku z tym? Przecież to tylko choroba, nie? Nie popsuje nam chyba wakacji?


Harry uśmiechnął się. Prawdziwym, spokojnym uśmiechem, w którym była jakaś dziwna akceptacja tego, jaki jest.


Xavier prawie przestraszył się tego uśmiechu. Szybko otrząsnął się i pocałował znowu Rey'a.


-A i jutro muszę załatwić parę spraw, związanych ze szkołą, więc obawiam się, że nie możemy się spotkać – dodał Harry.


-W porządku. Idziemy jutro z moim kuzynem i ciotką na zakupy, więc i tak miałem przyjść tylko na godzinkę najwyżej. Ale jak wykroisz dziesięć minut to postaram się podrzucić ci plecak na naszą wycieczkę, dobra?


-Jasne. Tak koło dziewiątej.


Xavier pokiwał głową.


-Tylko zjedz coś jutro, bo nie będę mógł cię przypilnować.


-Wszyscy mi to ciągle powtarzają w listach – jęknął Harry. – A teraz jeszcze ty.


Xavier zaśmiał się.


-Wiedzą, co dla ciebie dobre. Chodźmy. Czas się ruszyć. Dziś skoczymy do skateparku, cieszysz się?


-Wiedziałem, że chcesz spowodować moją śmierć.


Odpowiedział mu tylko głośny śmiech Xaviera.


Skatepark okazał się miejscem z ogromną ilością ławek, murków i poręczy. Kiedy wieczorem wracał do domu był cały w siniakach, ale jeżdżenie na własnej desce z Xavierem było świetną zabawą.



błędy z pewnością się zdarzają. Staram się jak najbardziej, żeby ich nie było. Natomiast nie jest nim zdanie "Nikt nie mówił, że będzie letko." Problem polega jedynie na tym, że zapomniałem dorzucić przypisu. Dla wszystkich, których raziło to w oczy, wyjaśniam, że w mojej okolicy jest to stwierdzenie używane niezwykle często, zamiast lekko, o zabarwieniu nieco ironiczym, najczęściej wobec osób, które zbyt często, dużo lub intensywnie narzekają na jakiś fakt. Domyślam się, że większość Polaków może tego nie znać. I przepraszam za niedopatrzenie. Czy kuzynem Xaviera jest rzeczywiście Malfoy dowiecie się wkrótce. Być może tak, być może nie. Nie będę spojlerować.


Dziękuję za wytknięcie niedopracowań. Podwoję wysiłki.


Kaldus


Rozdział 9


Była szósta rano w poniedziałek piątego sierpnia. Harry siedział na dworcu, czekając na Xaviera. Mieli pociąg za niecałe dwadzieścia minut, a jego chłopak, bo tak Harry o nim ostatnio myślał, znów się spóźniał.


Wreszcie Harry dostrzegł go, wchodzącego z plecakiem i deską pod pachą na peron. Xavier rozejrzał się i podszedł do niego.


-Cześć, Rey – pocałował go delikatnie. – Przepraszam za to, że się spóźniłem.


-Cześć. Zdążyłem się już przyzwyczaić.


W tym momencie podjechał pociąg. Jechali długo. Xavier spał oparty o Harry'ego, który czytał książkę. Było mu przyjemnie, mimo że od czasu do czasu miał migawki snów Xaviera. W pewnym momencie udało mu się nawet zignorować je. W końcu pod koniec dwu godzinnej podróży Xavier otworzył oczy, przeciągnął się i ziewnął.


-Mam nadzieję, że zabrałeś wszystko, co kupiliśmy przedwczoraj?


-Jasne. Nie jestem idiotą. Każdą, jedną rzecz. Przypominałeś mi o tym cztery razy, Xavier.


-Wiem. Przerzuciłem trochę informacji i zabukowałem nam campingi mniej więcej w dobrych odstępach czasu.


-Świetnie.


W Glasgow przesiedli się w autobus do Milngavie, gdzie zaczynał się Zachodnia Górska Droga, czyli szlak, którym mieli przejść 154 kilometry.


Milngavie było małą miasteczkiem zaledwie kilka kilometrów od Glasgow. Byli tam o 11. Pierwsze co zrobił Xavier, to zapalił papierosa. Harry podążył za jego przykładem.


-Dziś mamy do przejścia tylko 8 km.


-Jasne.


-Ale załóżmy lepiej kurtki, bo pogoda tutaj zmienia się z minuty na minutę.


Zanim zdołali wyruszyć Xavier jeszcze przekonał Harry'ego do kupienia koszulek z logo trasy. O 12 byli już w drodze.


-Coś niesamowitego. Pół roku temu w życiu bym nie powiedział, że pojadę na prawdziwe wakacje, na których będę mógł robić co zechcę.


Szli, śpiewając Nirvanę i Metallicę. Po drodze odwiedzili Krajowy Park Mugdock. Obejrzeli tam ruiny zamku i zjedli szybki posiłek, złożony z kanapek, które zrobił Xavier.


Dalsza część drogi szybko zleciała na opowiadaniu kawałów i historii z lekcji. Harry w szczególności mówił o wybuchających mu wiecznie próbówkach i włóczeniu się po szkole po ciszy nocnej, a Xavier o wybrykach, które najczęściej organizował z kolegami.


O siedemnastej dotarli na camping w Drymen. Mężczyzna szybko wskazał im miejsce i zaczęli rozkładać namiot.


-Raz tylko rozkładałem namiot – przyznał od razu Harry.


-Nie ma problemu. Ja bardzo wiele. Jak byłem młodszy ojciec mnie zabierał na takie wycieczki. Nauczył mnie wszystkiego poza gotowaniem.


-Dobry z chemii, a gotować nie umie – zadrwił Harry.


-Jakoś tak wyszło – Xavier wzruszył ramionami i pokazał mu jak zmontować dwie rurki razem. – A ty umiesz?


-Oczywiście.


Wkrótce ich mały namiocik, głównie dzięki Xavierowi, stał na ziemi.


-Teraz jeszcze tylko trzeba wbić śledzie – wyjaśnił Xavier.


Szybko naciągnęli wszystkie linki.


-Dobra. Mam propozycje. Ja rozłożę wszystko w środku, a ty skoczysz do kuchni i zrobisz coś do jedzenia. Jak skończę to przyjdę ci pomóc.


-Jasne – Harry sięgnął do plecaka, wyciągając kasze i puszkę mielonki – Może być kasza w sosie grzybowym z mięsem.


-Może być cokolwiek. Na pizzę nie liczę – Xavier mrugnął do niego, po czym przyciągnął i pocałował. – Mój.


-Jakiś zaborczy.


-Nawet nie wiesz, jak bardzo.


Harry wziął jedzenie, miski, sztućce i kubki, a Xavier wyciągnął z ich plecaków koce i wszedł do namiotu. Smażąc mielonkę na patelni, Harry zastanawiał się nad jego stosunkami z Xavierem. Coraz bardziej mu na nich zależało. Xavier miał oczywiście sporo wad. Wiecznie się spóźniał. Był egoistą i nie grzeszył cierpliwością. Nie umiał też czasem uszanować czyjejś prywatności. Ale kiedy go przytulał i całował to było... właściwe. Tak jak sam to określił. A Harry musiał przecież jechać do szkoły.


-Nie przejmuj się tym teraz. Teraz korzystaj z życia, póki zostało ci to dane. Potem będziesz myślał.


Kilka minut później wparował Xavier.


-Czuję tutaj piękne zapachy.


W tym momencie do kuchni weszła jakaś młoda dziewczyna, blondynka, przy kości o miłym uśmiechu.


-O, witam, panów. Jeszcze was tutaj nie widziałam.


-Dopiero przyjechaliśmy. Ledwo zdążyliśmy rozłożyć namiot – wyjaśnił Xavier.


-Acha. Rozumiem, że chcecie przejść Szlak?


-Tak jakby. Dopiero dzisiaj zaczęliśmy.


-Skąd jesteście? Nie mówisz jak rodowity Anglik?


Harry skończył smażyć mielonkę i wyjął kaszę z garnka.


-Xavier jest w połowie Francuzem, a ja rodowitym Anglikiem – poinformował dziewczynę.


-Ależ ze mnie gapa. Jestem Colleen. Właściwie mieszkam w Ameryce, a tylko na wakacje przyjeżdżam do Anglii. Ty jesteś Xavier, a ty?


-Harry. Przyłączysz się do nas? – wskazał na miski, które właśnie zapełniał


-Raczej nie. Ale chciałam was zaprosić na ognisko. Dzisiaj ja i mój facet oraz nasi koledzy mamy ognisko. Przy końcu campingu. Zaczynamy o dwudziestej. Wiecie weźmiemy browary i pośpiewamy trochę.


-Jasne, że wpadniemy. Miło poznawać nowych ludzi – stwierdził Xavier. – To na razie.


Wzięli swoje miski i poszli do namiotu.


-Jak myślisz, ładna była? – zapytał Xavier.


-Nie znam się na kobiecej urodzie. A przynajmniej dotychczas mi nie wychodziło.


Xavier zaśmiał się i pocałował go w policzek.


Szybko zjedli swoje jedzenie. Nawet Harry po przejściu ośmiu kilometrów czuł się głodny. Choć od dawna mu się to nie udawało.


-Pyszne – orzekł Xavier. – Gotujesz tak samo dobrze jak mój ojciec. A to nie lada sztuka. Jak ci się udaje wysadzać wszystkie próbówki, to naprawdę nie rozumiem.


-Normalnie. Gotowanie jest łatwiejsze.


Umyli razem naczynia. Po czym usiedli na kocu przed namiotem. Xavier wyciągnął notatnik.


-Co to? – zapytał Harry.


-Ty rysujesz, ja piszę. To pamiętnik. Pozwala mi zebrać myśli i zrozumieć siebie.


Przez godzinę Harry zdołał naszkicować ich dwóch w czasie drogi oraz ruiny zamku. Nawet nie zauważył, że Xavier przestał pisać i przyglądał mu się, leżąc na kocu. W końcu Harry zauważył wzrok chłopaka i podniósł głowę.


-Wiesz, że delikatnie wysuwasz język, kiedy rysujesz? – zapytał Xavier.


-Serio?


Chłopak pokiwał głową.


-I marszczysz brwi. Fajnie wyglądasz – powiedział, uśmiechając się.


Harry cisnął w niego ołówkiem.


-Jesteś okropny.


-Ja? Okropny? – Xavier szybko poruszył się i złapał Harry'ego w pasie, przewracając go na koc. – Odwołaj.


-Nie ma szans.


Mocowali się przez kilka minut, aż w końcu Xavier pocałował chłopaka.


-Odwołasz? – zapytał, lekko dysząc.


-Nie ma szans. Jesteś okropny, ale przy tym da się cię lubić.


Xavier zszedł z niego.


-To co ognisko? Bo już niedługo dwudziesta. Trzeba zakupić browar.


-Jasne.


Szybko sprzątnęli koc i zasunęli namiot. W Carbeth był jeden sklep. Xavier łatwo zakupił sześć piw i kiełbaski na ognisko, posługując się kartą Euro26 ze sfałszowaną datą urodzenia.


-A papierosy?


-Wziąłem cały wagon. Na trochę nam wystarczy.


Na ognisku poznali całe mnóstwo ludzi. Chłopaka Colleen, Jeremy'ego, ich kolegów: Alexandra, Johna i Mathiasa oraz koleżanki Rosalin i Marie.


Śmiali się, rozmawiali, pili piwo. Nawet Harry'emu udało się rozluźnić.


-To jak? – zapytał w pewnym momencie Jeremy. – Wy jesteście razem, nie?


-Tak – przyznał bez skrępowania Xavier.


-Ciekawe. Moja siostra ma kolegów, którzy są homoseksualistami. Poznałem kilku. I potem stwierdziłem, że w sumie są całkiem fajni. Chociaż ja raczej wolę kobiety.


W końcu po dwudziestej czwartej, trzech piwach i wielu dowcipach i historiach, Xavier i Harry pożegnali się z nimi.


-Fajni byli – orzekł Harry.


-Też tak uważam. I jak na Anglików tolerancyjni.


-Nie jest z nami tak źle.


Wczołgali się do namiotu. Plecaki leżały pod ścianami, jako warstwa izolacyjna, podobnie jak jeden koc. Drugi był rozłożony na podłodze, a na nim leżał śpiwór.


Xavier zdjął sweter i spodnie i położył je jako poduszkę. Harry siedział nie zdecydowany.


-No, dawaj, zdejmuj to z siebie.


Harry rozpiął i zsunął spodnie.


-Vier...


-Tak.


-Jakbym miał atak, to przytrzymaj mi ręce i przyłóż chustkę do ust, ok?


-To dobry sposób?


-Jedyny.


-Aha.


-Raczej się ze mną nie wyśpisz.


-Daj spokój.


Xavier delikatnie złapał go za brodę i zaczął całować. Przyciągnął go do siebie. Harry poczuł, że ma erekcję. Ale nie był jedyny.


Xavier przewrócił go na plecy i ściągnął mu sweter. Obsypywał pocałunkami jego szyję, a Harry jęczał cicho. Po kilku minutach również koszulki Nirvany i Metallici zostały rzucone w kąt. Xavier lizał całe ciało Harry'ego, schodząc coraz niżej w dół. Gdy doszedł do bokserek, przerwał i spojrzał na twarz chłopaka pod nim.


-Mogę – spytał cicho.


Harry zarumieniony skinął głową. Xavier ściągnął bokserki chłopaka, a zaraz później swoje. Delikatnie całował uda chłopaka, masując ręką jego członka.


Harry jęknął, a jego ciało wygięło się w łuk.


-Jesteś piękny – mruknął Xavier. – Doskonały.


Objął ustami członka Harry'ego, liżąc go i ssąc. Jednocześnie masował jego jądra. Harry wplótł ręce w jego włosy. Tak jak myślał Xavier, chłopak nie był doświadczony seksualnie. Doszedł szybko, jęcząc. Jego sperma rozlała się w ustach Xaviera, który przełknął ją i pocałował chłopaka. On sam był jednak tak mocno podniecony, że nie usłyszał syku Harry'ego, kiedy dochodził.


Ku jego zdumieniu został przewrócony na plecy i tym razem to jego szyja była obsypywana pocałunkami. Xavier odpłynął. Nigdy nie czerpał takiej przyjemności z seksu. Kiedy usta Harry'ego objęły jego penisa nie był w stanie myśleć o niczym innym. Doszedł, jęcząc imię chłopaka.


Po chwili uspokoił się. Popatrzył na swojego partnera, który przyglądał mu się niepewnie. Złapał go za ramię i pociągnął w dół. Przykrył ich obu śpiworem i zasunął go.


-Było cudownie, Rey – szepnął do ucha chłopakowi.


-Było – Harry wtulił się w Xaviera.


Po raz pierwszy od bardzo dawna zasnął tak szybko.


Był gdzieś indziej. Siedział w miejscu bardzo podobnym do Tamtego. Ale tym razem nie było tego strachu i bólu. Przez okno wdzierało się światło słoneczne. Był brudny i zmęczony. Na głowie miał bandaż, który już dawno musiał stracić swój biały kolor. Miał na sobie koszulkę Nirvany i swoją kurtkę. Palił papierosa. Obok siedziało sporo innych ludzi. Dostrzegał Xaviera, Hermionę, Malfoya, Snape'a, kilku Weasley'ów.


Siedzieli w milczeniu, tylko od czasu do czasu ktoś wstawał i sprawdzał stan chłopaka, który leżał pół żywy na środku pomieszczenia.


Czyścił swojego Glocka. Powoli i metodycznie. Ruchy jego rąk były spokojne, jakby pogodził się już ze wszystkim. Czuł, że wkrótce wszystko się rozstrzygnie. Jedyne czego nie wiedział, to co miało się rozstrzygnąć.


Obudził go promieniujący ból. Trząsł się i jęczał. Nagle jednak ktoś objął go i chwycił za ręce, uniemożliwiając im ranienie się. Po chwili ktoś przyłożył mu również jakiś materiał do ust. Kasłał w niego, plując krwią.


Atak trwał, ale ktoś cały czas z nim był. W końcu Harry zaczął się uspokajać i przypomniał sobie gdzie jest.


-Vier...


-Jestem tutaj – chłopak puścił ręce Harry'ego.


Głaskał go po głowie, kiedy jego mięśnie powoli się rozluźniały.


-Jest w porządku.


W końcu Harry był w stanie usiąść. Xavier pomógł mu się ubrać i obaj wyczołgali się z namiotu. Xavier podniósł Harry'ego i przytulił.


-To zawsze tak wygląda? – zapytał.


-Czasami gorzej, ale muszę dawać sobie radę, nie?


Harry uśmiechnął się blado. Xavier popatrzył na niego.


-Zapalimy, Vier?


Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Próbował ją otworzyć, ale zupełnie mu to nie szło. Jego ręce trzęsły się okropnie. Xavier wyciągnął z paczki dwa papierosy i podpalił je. Błogosławiony zastrzyk nikotyny choć odrobinę powstrzymał drżenie całego ciała Harry'ego.


Wypalili papierosy przed namiotem.


-Jest jeszcze wcześnie – mruknął Harry. – Wrócimy do namiotu?


Xavier skinął głową. Wczołgali się i położyli. Xavier natychmiast objął Harry'ego, a ten wtulił się w niego.


-Damy radę, Rey. Nie mamy wyjścia.


-Damy radę – powtórzył Harry.


Leżeli tak przez kolejne dwie godziny. W ciszy, napawając się własną obecnością. Xavier gładził Harry'ego po włosach.


W końcu zadzwonił budzik.


-Mówiłem, że się ze mną nie wyśpisz – mruknął Harry.


-To nic. Jesteśmy tutaj razem. I jesteś mój.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
SPR YNKA I, Szkoła, penek, Przedmioty, Nawigacja, Teoria, Materiały do nauki na I egzamin Nawigacyj
program zajęc aud I sem 10-11, Szkoła, penek, Przedmioty, Nawigacja, Teoria, Materiały do nauki na I
Przypadki do opisania kart medycznych, Zabiegi medyczne - prezentacje i algorytmy
Teoria przypadku i
Teoria przypadku i
fiza teoria opracowanie do druku
teoria przyimków, Pendrive, teoria i ćwiczenia do zrobienia
Kopia Teoria i wzory do pytan z egz
Teoria Sportu do wydruku, Teoria sportu
Dewiacja, Szkoła, penek, Przedmioty, Nawigacja, Teoria, Materiały do nauki na I egzamin Nawigacyjny
Teoria Przypadku, Prywatne, Harry Potter, Fanfiction
sprawko 8!, Studia II rok, Studia, Teoria z fizyki do 57 ćw
Teoria i wzory do pytan z egz
pytania z CHEMII, Studia II rok, Studia, Teoria z fizyki do 57 ćw, Chemia Wykłady