Teoria przypadku i

Rozdział 12


Kolejny tydzień Harry spędzał z Xavierem. Dowiedział się między innymi, że jego ojciec żeni się powtórnie w tym samym dniu co Gabriel. Starał się zapomnieć o Ollivianderze i różdżce. Nie rozstawał się z nią jednak ani na chwilę. Wyczuwał nawet jej delikatną i subtelną świadomość. Właściwie to nawet mu to nie przeszkadzało. Szybko stała się jego kompanką. Gdyby nie był pewien, że to niemożliwe, uznałby że jest w stanie z nim rozmawiać.


W końcu jednak nadszedł 24 sierpnia i ślub Gabriela. Odbył się on w prywatnej kaplicy Nokturnu.


Harry stał z Gabrielem, oczekując na pannę młodą.


-Nie denerwuj się – warknął w końcu do mężczyzny, który niemal wyskakiwał ze skóry na najlżejszy szelest.


-To nie ty się żenisz – warknął. – Masz obrączki?


Harry po raz setny wyciągnął z kieszeni dwie, wykonane z białego złota, obrączki.


-Mam. Zaraz będą. I przestań tak łazić.


W tym momencie zagrały organy. A Gabriel skoczył i ustawił się przed ołtarzem.


-Jeżeli chcesz się wycofać, to teraz jest ostatni moment – szepnął do niego Harry.


Gabriel tylko prychnął.


Ślub był typową ceremonią ludzi Nokturnu. Cichy , krótki i bez przesadnego okazywania statusu. Gabriel kiedyś wyjaśnił mu, że takie śluby były konieczne z powodu ciągłych walk pomiędzy frakcjami. W ten sposób minimalizowano czas największego niebezpieczeństwa.


Wkrótce później byli już w sali weselnej, a Harry stał na podeście.


-Sonorus – mruknął. – Przypadł mi zaszczyt, jako świadkowi pana młodego, powitać państwa na ślubie Gabriela i Anastazji Reversamów. Nienawidzę przemawiać, ale w tym wypadku uczyniłem wyjątek dla mego brata-w-myśli. Kiedy po raz pierwszy spotkałem Gabriela byłem dzieciakiem. Jednak wtedy została zadzierzgnięta nić, która nas połączyła. Wiele dni później spotkałem Anastazję. Wtedy wiedziałem, że ona będzie kiedyś z Gabrielem. Nie potrafiłem tego wyjaśnić, ale byłem tego w dziwny sposób pewien. Dziś stoję tutaj, jako świadek. A jeszcze parę lat temu większość z was kazałaby się popukać w głowę komuś, kto by powiedział wam o tym. Panie i panowie, jestem absolutnie przekonany, że ten związek będzie udany. Wiedziałem to dwa lata temu. Wiem to też teraz. Znam Gabriela i Anastazję wystarczająco dobrze, by być pewnym, że zostali stworzeni dla siebie. A potem ktoś, gdzieś zdecydował, że powinni się spotkać. Miał rację. Zdrowie Anastazji i Gabriela! Za szczęśliwe życie młodej pary.


Tłum powtórzył za nim słowa. Wszyscy wypili zdrowie młodej pary. Harry zszedł ze sceny, a na jego miejscu pojawił się zespół. Szybko zagrała muzyka, a Gabriel poprowadził Anastazję do tańca. Po kilku minutach dołączyło do nich wiele par. Harry czekał aż młoda para wróci do stołu. Zgodnie z obyczajem nadszedł czas na jego prezent.


Wkrótce nadeszli.


-Moje gratulację – powiedział Harry, kłaniając się. – Anastazjo, jako świadek chciałbym ci podarować Białą Różę – podniósł pudełko i otworzył je. W środku był przepiękny naszyjnik z platyny i rubinów. Wstępujesz na nową drogę życia. Oby było ono jak najpełniejsze i najszczęśliwsze. Obyś osiągnęła w tym małżeństwie, to czego zawsze pragnęłaś. – Podniósł drugie pudełko, znacznie większe. – Gabrielu. Mężczyzna ma obowiązek bronić swojej rodziny. Jako świadek chciałbym ci podarować Anioła – otworzył pudełko, odsłaniając piękny, doskonale wyważony krótki miecz. – Obyś w małżeństwie odnalazł pełnie życia i szczęścia. Oby twoja droga zawsze była łatwa. Obyście nigdy nie zaznali bólu i nieszczęścia.


-Dziękujemy – młoda para promieniowała szczęściem.


-Sam projektowałeś prezenty, prawda?


-Co nieco przyłożyłem do nich ręki – przyznał Harry.


-Tak myślałem. Jesteś naprawdę moim bratem, wiesz? Najlepszym jakiego mogłem mieć.


-Dla mnie to zaszczyt.


-I dla nas również – odparła Anastazja.


Wesele trwało. Harry pił i tańczył z wszystkimi kobietami po kolei. Na szczęście większość była zamężna lub miała narzeczonego i raczej go nie podrywały. Kiedy raz się to zdarzyło, Harry szybko pobiegł po ratunek do Anastazji. Kiedy zniknęła młoda para, tańce urwały się, a mężczyźni zasiedli we własnym towarzystwie do kieliszków. Na szczęście dla Harry'ego miał obrońcę w postaci dowódcy straży Gabriela, Marcusa. Poza tym na ślubie starano się nie poruszać trudnych tematów. Powoli panowie wykruszali się spadając pod stół lub byli zabierani przez swoje żony do łóżek.


W końcu z Harrym został już tylko Marcus. Była czwarta nad ranem.


-Będzie im razem dobrze – rzucił nagle Harry.


-Na pewno. Rzeczywiście są dla siebie stworzeni. Może wreszcie Gabriel zacznie więcej odpoczywać.


-Też mam taką nadzieję.


-Ty po tych wakacjach nawet wyglądasz lepiej. Ale też powinieneś sobie kogoś znaleźć, żeby się o ciebie troszczył.


Harry tylko się uśmiechnął.


-Poszukam.


-Ja też się wkrótce żenię. Dostałem już nawet pozwolenie i mamy termin.


-Moje gratulacje – mruknął Harry, odpalając papierosa.


-Bardzo się cieszymy. I rodzina wreszcie przestała na mnie naciskać, żebym się pośpieszył. Nie wiem tylko, czy moja narzeczona będzie chciała, żebym kontynuował tak niebezpieczną pracę.


-Poproś Gabriela. Na pewno zgodzi się cię przenieść do biura. Jak tylko wyszkolisz dobrego zastępcę.


Marcus jęknął.


-Tylko że ja nie bardzo chcę kończyć z polem. Po to żyję.


-To nie kończ. Jeśli cię kocha, zrozumie.


-Tak myślisz?


-Ja to wiem.


-Dzięki za radę.


-Nie ma sprawy.


Twarz Marcusa rozjaśniła się. Rozmawiali jeszcze długo o kobietach i mężczyzna był dość zdziwiony niektórymi wywodami Harry'ego. W końcu głowy same im się osunęły i usnęli na stole.


Stał na Wieży Astronomicznej. Ale nie był sam. Rozmawiał z kimś. Rozmawiał o sobie. Opowiadał o swoich zwyczajach, ocenach. Nawet o ulubionych posiłkach. Dlaczego mówił to komukolwiek? Wydawało mu się to jednak całkowicie normalne. Czuł złość na samego siebie. Cała scena była irracjonalna. Czuł, że zna rozmówce, ale nie mógł dostrzec jego twarzy.


W końcu przerwał swoją opowieść. Ktoś wydał mu parę rozkazów, których nie zrozumiał. Zszedł po schodach. Nagle jednak jego wzrok padł na okno. Nie był sobą...


Obudził się gwałtownie. Przez salę szedł do nich Gabriel.


-Widzę, że się obudziłeś.


Harry usiłował rozluźnić napięte mięśnie. Głowa bolała go potwornie. Ledwo widział na oczy


-Już wstałeś?


-Tylko na chwilę. Zaraz wracam do łóżka. Chciałem po prostu sprawdzić co i jak, ale widzę, że nieźle daliście sobie wczoraj.


-Mam strasznego kaca. Daj mi spokój. Idę do domu.


-Kup sobie maślankę po drodze – zawołał za nim Gabriel, a Harry pokazał mu środkowego palca.


Gdy tylko doszedł do domu, padł na łóżko. Ustawił zegarek na szesnastą i poszedł spać. Śniła mu się znów bitwa. Na szczęście zanim doszedł do śmierci Syriusza, zadzwonił budzik. Udał siępod prysznic, mając przed oczyma twarz torturowanego do śmierci chłopaka.


Udało mu się zdążyć na siedemnastą. Wiedział, że to ostatnie kilka godzin, kiedy miał się widzieć z Xavierem.


-Cześć, Vier. Nie spóźniłeś się – zauważył, kiedy chłopak podszedł do niego za trzy siedemnasta.


-Wiem – przyznał i pocałował go. – Nie chcę, żebyś jechał. Sam nie chcę jechać.


-Ja też nie. I co z tego.


-Nic. Ale zróbmy dzisiaj sobie taki dzień, jakby to miał być ostatni.


I zrobili. Kino, wesołe miasteczko. Piwo, szaleństwo. Strzelanie z wiatrówki w wesołym miasteczku, które wygrał Harry. Dopiero, kiedy zegar wybił już północ wrócili na rynek.


-Rey – szepnął Xavier, całując go jak szaleniec. – Dlaczego pierwszy raz, gdy mi na kimś zależy muszę go zostawić?


-Nie wiem. Może wszystko samo się rozwiąże... Tak powiedziała Colleen. Że te sprawy, które pozornie nie mogą być rozwiązane, same znajdują szczęśliwe zakończenie. Jeśli się dostatecznie wierzy…


-Wierzysz?


-Nie mam innego wyjścia. Tylko to mi zostało.


-Jesteś mój – szepnął Xavier. – Zawsze. A ja nie tak łatwo oddaję to, co należy do mnie. Za rok. Tutaj. Pierwszego lipca. Dokładnie tego samego dnia, kiedy się spotkaliśmy. Jeżeli nie przyjdziesz, będę cię szukał. Choćby na końcu świata.


-Za rok – obiecał Harry. – Ja chciałbym...


-Nic nie jest ważne. Jesteśmy my – wymamrotał Xavier w jego usta.


W końcu udało im się pożegnać.


-Vier. Weź to – Harry wyrwał jedną kartkę ze swojego szkicownika. – To na pamiątkę.


-Zwrócę ci to za rok – odparował Xavier, biorąc kartkę.


Rysunek był kolorowy, co było nietypowe dla Harry'ego, bo zwykle rysował tylko ołówkiem. Byli tam obaj. Nad jeziorem w Szkocji. Xavier leżał na Harrym. Całowali się.


-Dziękuję – szepnął Xavier. – Oddam ci go. Obiecuję.


Pocałował chłopaka po raz ostatni.


-Do zobaczenia.


-Do zobaczenia.


Odeszli w różne strony.


Harry długo szedł w kierunku domu. Nie mógł się pogodzić z tym, że musieli się rozstać. Nagle powróciło wszystko z początku wakacji. Wszystko jakby zwiększyło swój ciężar na jego barkach.


W domu bardzo długo nie mógł zasnąć. Spakował wszystkie rzeczy. Nowe szaty, swetry, kurtki. Książki pakował sześć razy. Nie mógł się na nic zdecydować. Nie chciało mu się jeść ani pić. Znów wracał do stanu zawieszenia pomiędzy życiem a... życiem. W końcu portret powiedział do niego:


-Na twoim miejscu zabrałbym ze sobą te rzeczy, które cisnąłeś do biurka na początku wakacji.


-Kim ty w ogóle jesteś? – zapytał Harry.


-Marius Black. Zostałem wydziedziczony jakieś pięćdziesiąt lat temu z rodu Blacków.


-Za co?


-Za to, że walczyłem przeciwko Grindelwaldowi.


-Przykre – mruknął Harry.


-Z pewnością. Ale nie dla mnie. Przynajmniej byłem wierny sobie, nie?


-Ale straciłeś rodzinę.


-I zyskałem przyjaciół. Którzy kochali mnie bardziej niż cała ta rodzina.


-Czemu jest tutaj twój portret?


-Syriusz go przyniósł. Zresztą nie tylko mój. Swego wuja, Alfreda, Cedrelli, Fineasa i Isli. Wszyscy zostaliśmy wydziedziczeni lata temu. A nasze portrety były przechowywane na strychu. Ale Syriusz sobie o nas przypomniał. Walburga nie była zbytnio zadowolona.


-Ja tam się nie dziwię.


-Ale ciebie zaakceptowała.


-Nie miała wyjścia. Jestem jedyną możliwością.


-Nie. Jest jeszcze Draco Malfoy. Jest czystej krwi.


-Ale ją zdradził. Walczył przeciwko Voldemortowi w Bitwie o Hogwart. Co ważniejsze pilnował moich pleców przez krótki czas. Więc tak jakby też powinno się go wydziedziczyć.


-Racja – przyznał Marius.


Harry otworzył szufladę biurka. Pierwszym, co mu się rzuciło w oczy było zdjęcie i kopia testamentu Syriusza. Poczuł się słabo.


-Przepraszam na chwilę – mruknął do Mariusa.


Pobiegł do łazienki i zwymiotował. W ubraniu wszedł pod prysznic. Lunął strumień lodowatej wody. Drżał, a jego łzy po raz kolejny mieszały się z wodą. Już dawno nie był w takim stanie. Przed oczami stanęły mu twarze ludzi, którzy zginęli w bitwie. A potem wszystko przysłoniła twarz Syriusza. Harry'emu zdawało się, że widzi Xaviera, który śmiał się. Wyszedł po omacku spod prysznica. Łzy przesłaniały mu drogę. Dotarł do lustra. ?Na ułamek sekundy zobaczył swoją twarz. Z całej siły uderzył w lustro, które pękło na mnóstwo kawałków. Chwycił jeden z nich. Ze skaleczonej dłoni popłynęła krew. Przyłożył kawałek do nagiej skóry na ręce. Przejechał. Błogosławiony ból dał mu chwilę wyzwolenia. Z rany popłynęła obficie czerwona ciecz. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Cierpiał i to pozwało zachować mu zmysły.


Położył się na mokrej, zakrwawionej podłodze. Jego oczy stały się białe.


Siedział za biurkiem. Przeglądał jakieś dokumenty. Nagle ktoś wszedł. Był t młody mężczyzna. Harry widział go, ale jego twarz była zamazana. Nie potrafił dostrzec szczegółów.


-Udało nam się. Jutro możemy wracać. Nie będą się spodziewać.


-Moje gratulacje, synu. Wkrótce uda nam się przywrócić wszystko, co utraciliśmy. Tym razem nikt nam nie przeszkodzi. Nawet Wybraniec.


-Wiem, tato. Wrócimy w pełnej chwale. Teraz nie ma już nawet Czarnego Pana, który mógłby nas powstrzymać.


-Prześpij się. Kiepsko wyglądasz.


-Dziękuję. Nie spałem dwa dni. Ale się opłacało.


-Dobranoc, synu.


Mężczyzna wyszedł.


-Wreszcie będziemy mogli zrobić to, co powinniśmy od dawna. Czarodziejski świat musi zrozumieć swój błąd.


Obudził się wyjąc z bólu. Łazienka była całkowicie zalana wodą. Krew wciąż spływała z rany. Kasłał. Mięśnie bolały go potwornie. Szarpał klatkę piersiową z bólu, zostawiając na niej małe ranki. Wił się, szaleńczo krzycząc.


W końcu udało mu się podnieść. Zszedł na dół, opierając się o ścianę. Drżącymi rękami polał ranę spirytusem, po czym położył gazę i zabandażował. Zaczęło świtać. Szybko dorzucił swoją apteczkę, zdjęcie Syriusza i całą resztę rzeczy z biurka do kufra. Usilnie starał się nie patrzeć na twarz swego ojca chrzestnego.


Wyciągnął paczkę fajek. Już dawno zaopatrzył się w cztery wagony1 drogocennej rzeczy. Przynajmniej na jakiś czas mogło mu wystarczyć.


Uporał się z ubieraniem w ciągu trzydziestu minut. Jego mięśnie wciąż nie działały po paskudnym ataku. Musiał go sam wywołać cieciem.


Założył zieloną koszulę. Siedział, rysując w nowym szkicowniku swoją wizję. Kiedyś mogła się przydać.


1Wagon – 10 paczek papierosów, sprzedawanych razem.


Zaraz wrzucę jeszcze ze dwa, żeby Wam wynagrodzić okres milczenia.




Rozdział 13


Koło dziewiątej rano usłyszał pukanie do drzwi. Ręka odruchowo zacisnęła się na różdżce w kieszeni spodni. Wstał i podszedł do drzwi.


-Kto tam?


-Remus.


Harry wyciągnął różdżkę i otworzył drzwi. Remus stał przed drzwiami. Cofnął się na widok uniesionej różdżki Harry'ego.


-Powiedz mi coś, czego nie wie nikt inny – szepnął Harry, ale już gdy zobaczył mężczyznę był pewien, że to on.


-W noc, kiedy Peter uciekł, użyłeś z Hermioną zmieniacza czasu, aby uratować Syriusza.


Harry schował różdżkę i odsunął się, przepuszczając go w drzwiach.


-Wejdź.


-Dobrze się czujesz, Harry? Wszystko w porządku? Wiesz, że nie mogłem tutaj być.


-Wiem. Wszystko w porządku – powiedział spokojnym głosem, a w myślach dodał: Nic nie jest w porządku.


-To jak gotowy do drogi?


-Jasne. Zniosę tylko kufer i możemy ruszać.


Nagle Remus złapał go za ramię i Harry ujrzał obrazy. Mężczyzna kłócił się z Dumbledorem o pojechanie na Grimmauld Place, pomagał Snape'owi przenosić kamienie, wymęczony leżał nagi po przemianie w wilkołaka. Harry poczuł wielki ból, który promieniował z mężczyzny.


Odwrócił się, żeby napotkać smutne, brązowe oczy mężczyzny.


-Przepraszam, Harry, że nie mogłem tu być. Mi też go brakuje – wyszeptał.


-Wiem. Dałem sobie radę – Harry próbował się krzywo uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to.


Zdjął rękę Remusa z ramienia i zniósł kufer. Po kilkunastu minutach stali już przed odbudowanym Hogwartem. Jednak Harry jakoś nie umiał się cieszyć z powrotu do jedynego domu, jaki miał.


-Możesz się teraz rozpakować, ale dziś wszyscy nauczyciele jedzą wspólną kolację i Dumbledore chciał, żebyś na niej był.


Harry kiwnął głową.


-Hasło do pokoju wspólnego Gryfindoru to Zwycięstwo.


Harry ponownie skinął głową.


-Wpadnę do ciebie, żeby pomóc ci wybrać ubranie.


-Dobrze – wymamrotał wreszcie chłopak.


Szybko, niemal mechanicznie skręcając w kolejne korytarze doszedł do wieży. Cisnął kufer w kąt i rzucił się na łóżko. Otworzył szkicownik.


Na pierwszej stronie był Hogwart. Narysował go jeszcze w trzeciej klasie. Nocą. Zrobił to nawet kredkami, więc kolory były doskonale widoczne. Delikatne odcienie i absolutny spokój zamku. Tylko jedna sowa odfruwała w dal.


Następne rysunki przedstawiały Hogwart, lekcje, korytarze. Były portrety Dumbledore'a, McGonagall, jego przyjaciół, a nawet ślizgonów na czele z Malfoy'em i profesorem Snapem.


Otworzył okno i zapalił papierosa. Wolał, żeby Remus się nie dowiedział o tym nałogu. Szybko przerzucał kolejne rysunki. Hipogryfy, wybuchające kociołki. Cudowna codzienność Hogwartu. Na końcu szkicownika było jednak coś innego. On, Xavier. Szkocja. Colleen i jej przyjaciele. Wszystko to, co kiedyś dawało mu nadzieję i wytchnienie. Teraz to samo dawało tylko tęsknotę i ból. Zatopił się we wspomnieniach. O Bitwie, Syriuszu i Xavierze. W rysunkach, które trzymał był jakiś melancholijny spokój, pogodzenie się ze wszystkim. W tych, które rysował tamtego ranka, była desperacja, ból i pragnienie zapomnienia.


Nie zauważył upływu czasu. Dopiero kiedy usłyszał pukanie Remusa, jego zamyślenie minęło. Mężczyzna wszedł do pokoju.


-Nie rozpakowałeś się jak widzę? Mogę? – zapytał wskazując na szkicownik.


-Nie – mruknął Harry. – Znaczy kiedyś ci pokażę, ale nie dzisiaj.


-Jak chcesz. Pokażesz mi swoje ubrania?


-Jasne – Harry otworzył kufer i wyciągnął z niego stertę spodni, szat i bluz.


Remus obejrzał dokładnie wszystko.


-Myślę, że ta szata będzie najlepsza – powiedział w końcu.


Była czarna ze srebrnymi guzikami. Elegancka, ale nie było w niej przesady. Harry skinął głową. Odwrócił się i wszedł do łazienki. Musiał poprawić bandaż, ale szybko uporał się z przebraniem.


Remus czekał na niego, ale nie dotknął nawet szkicownika. Doskonale wiedział, że jeżeli to zrobi Harry nigdy by mu nie wybaczył.


-Jestem gotowy – wymamrotał chłopak, wychodząc z łazienki.


Remus popatrzył na niego. Harry wyglądał w ubraniu całkiem dobrze. Jedynym, co stanowiło problem była jego przeraźliwa wręcz chudość.


Zeszli na dół w milczeniu. Dumbledore już na nich czekał.


-Mój drogi chłopcze. Mam nadzieję, że odpocząłeś trochę od ludzi i naszego świata?


-Dzień dobry, dyrektorze. Odpocząłem.


-Harry, nie gniewasz się na mnie za to, że musiałem cię wysłać samego na Grimmauld Place?


-Nie, dyrektorze.


-Bardzo się cieszę.


Weszli do Wielkiej Sali, gdzie na podeście był ustawiony jeden okrągły stół. Siedziało już przy nim większość nauczycieli. Jedynym nieobecnym był Severus Snape.


-Witamy, panie Potter. Jak tam wakacje? – od razu zapytała McGonagall.


-Bardzo dobrze – mruknął Harry.


Jakoś nikt nie chciał poruszać tematów związanych z bitwą, a Dumbledore zaczął się rozwodzić nad drobnymi zmianami poczynionymi podczas odbudowy zamku. Harry nie jadł. Remus nałożył mu na talerz jakieś jedzenie, ale nie czuł się głodny.


-Dlaczego nie jesz, drogi chłopcze? – zapytał go w końcu Dumbledore.


Harry nie zdołał jednak odpowiedzieć, gdyż w tym momencie do Sali wszedł Severus Snape.


-Dwadzieścia pięć minut spóźnienia – zauważyła profesor McGonagall.


Profesor Flitwick sięgnął do kieszeni i podał jej kilkanaście monet.


-Witam – powiedział Snape i usiadł między McGonagall a Flitwickiem. – Ile przegrałeś?


-15.


Snape popatrzył na niego z wyższością.


-Czy ciebie, Severusie, ktokolwiek oduczy kiedykolwiek spóźniania się przy każdej okazji? – zapytał Dumbledore, patrząc na niego z naganą.


-Raczej nie – mruknął Remus, uśmiechając się lekko.


Harry na to wszystko prawie w ogóle nie zwracał uwagi. Siedział zamyślony.


-Panie Potter, mam nadzieję, że przygotował pan przemówienie na wręczanie odznaczeń? – zapytała go profesor McGonagall.


-Przemówienie? – powtórzył Harry. – Nie.


-Jak to? Wie pan, że to już wkrótce? Radzę się za to zabrać.


-Pan Potter jak zawsze olewa swoje obowiązki, czyż nie? – zadrwił Severus Snape.


-Pewnie tak – ku zdumieniu wszystkich Harry zgodził się ze swoim profesorem.


-Harry, dobrze się czujesz? – zapytał profesor Dumbledore.


-Znakomicie – padła odpowiedź.


-Może wreszcie zmądrzał – głos Severusa Snape'a ociekał wprost sarkazmem.


Reszta kolacji minęła przy ironicznych uwagach Snape'a, kierowanych pod adresem Harry'ego, który właściwie w ogóle nie reagował. W końcu Remus podniósł się z miejsca.


-Harry, chciałbym żebyś wpadł do mnie jutro jak wstaniesz i zjesz śniadanie. Chciałem omówić z tobą testament Syrisza, dobrze?


Harry skinął głową.


Remus odprowadził go do samej wieży.


-W wakacje nie ma godziny policyjnej, ale lepiej by było gdybyś nie włóczył się po zamku, dobrze?


-Nie ma problemu. Nie będę.


Noc była dla Harry'ego bardzo ciężka. Nie mógł spać, a za każdym razem, gdy zamykał oczy widział Syriusza albo toczącą się głowę Voldemorta albo twarz dzieciaka.


W tym samym czasie kiedy Harry rzucał się po łóżku, wstając co jakiś czas, żeby zapalić papierosa, w gabinecie Dumbledore'a odbywało się spotkanie.


-I co sądzicie?


-Jest beznadziejnie – orzekł od razu Severus.


-Na jakiej podstawie tak uważasz? – zaoponowała McGonagall.


-Potter przez całą kolację nie zareagował nawet na mój jeden docinek. Na ogół wykłóca się o wszystko. Teraz nawet nie słuchał naszej konwersacji. Nie zainteresował go fakt zakładów o moje spóźnienia. Wniosek nasuwa się sam.


-Zgadzam się z Severusem – stwierdził Dumbledore. – Rzeczywiście jest źle. Ale nie wyczułem żadnych zaburzeń mocy. Wręcz przeciwnie. Wydaje się ona bardziej ustabilizowana niż wcześniej, a to jest dobry znak.


-Dobry znak? On jest załamany, o ile nie złamany. Jeśli zechcesz odrobinę cofnąć się pamięcią wstecz, to nadal nie wiemy, gdzie był w czasie dwóch tygodni przed bitwą – odparł Severus.


-Wszyscy mamy co do tego podejrzenia, Severusie, ale pan Potter raczej nie zgodzi się nam o tym opowiedzieć.


-Co tylko potwierdza nasze podejrzenia, Filiusie.


-Muszę przyznać rację Severusowi – włączyła się McGonagall.


-Z Hogwartu nie znika się ot tak – przerwała dywagację Pomona Sprout. – Co raczej przesądza sprawę. Sam przecież nie zwiał, nie?


-Raczej – przytaknął Filius.


-Nie możemy na niego naciskać – odezwał się milczący dotąd Remus. – Jeżeli to zrobimy zamknie się jeszcze bardziej niż obecnie.


-Remus ma rację. Na razie trzeba go obserwować. Nie pomożemy mu wtrącając się do jego osobistych spraw. Trzeba mu pokazać, że może na nas liczyć, że nie jest sam – orzekł Albus.


-W takim razie, skoro doszliśmy już do konsensusu, ja wracam do domu – Severus wstał ze swojego miejsca.


Nauczyciele powoli postąpili za jego przykładem i rozeszli się. Jedynymi osobami, które pozostały w pomieszczeniu był Remus i Dumbledore.


-Uważasz, że to się uda? – zapytał Lupin.


-Nie, ale liczę na to, że Harry ożywi się po początku roku.


-Mam nadzieję, że masz rację – szepnął Remus i wyszedł.


-Ja też, drogi chłopcze. Ja też – wymamrotał Dumbledore do pustych ścian.


Już koło szóstej rano, Harry wstał z łóżka. Pierwszą rzeczą, którą zrobił było zapalenie papierosa.


Skończył i wszedł do łazienki. Wysokie lustro przywitało jego półnagą postać.


-Co Xavier we mnie widział? – szepnął do siebie.


Jego ciało pokryte było bliznami. Długie, nierówne sztychy na rękach i ramionach. Małe, wąziutkie na klatce piersiowej. I długie, proste kreski na całych plecach. Był przeraźliwie chudy, choć i tak było lepiej niż przed poznaniem Xaviera. Po jego policzku stoczyła się łza na wspomnienie przyjaciela, kochanka, chłopaka. Chciał się odwrócić, ale ponownie zobaczył swoje oczy. I ta przeraźliwa pustka, twarz Syriusza. Złamał się ponownie.


Kiedy udało mu się opanować, ubrał się i sprzątną łazienkę. W swojej ukochanej koszulce Nirvany i ze szkicownikiem pod pachą ruszył przez korytarze do gabinetu Dumbledore'a.


Hogwart witał się z nim tak samo jak każdego dnia. Słyszał jego szept tak jak setki razy wcześniej. Tak samo jak zawsze widział pulsującą w nim magię, która płynęła i wirowała. Była słabsza niż ostatnim razem, ale jakby trochę radośniejsza. Starała się go ukoić w bólu. Magia czy zamek – nie wiedział tak naprawdę. Ale widział, że Hogwart zawsze go przyjmie.


Doszedł do chimery i uświadomił sobie, że nie zna hasła.


-Mógłbyś mnie wpuścić zamku? Ja muszę się dostać do dyrektora. Proszę.


Chimera przez chwilę się nie ruszała, lecz kiedy już miał zacząć myśleć o możliwym haśle, odskoczyła w bok.


-Dziękuje – powiedział w przestrzeń.


Powoli wszedł po schodach i stanął przed drzwiami. Uniósł rękę i zapukał.


-Proszę – dobiegło z wewnątrz.


Harry pociągną klamkę i otworzył drzwi. Okrągły pokój był niezwykle jasny. Minęła chwila zanim chłopak przyzwyczaił się do światła.


-Witaj, Harry – za biurkiem siedział Albus Dumbledore.


-Dzień dobry – mruknął Harry.


-Siadaj, drogi chłopcze. Chciałem z tobą porozmawiać, a potem dołączy do nas prawnik, który opiekował się majątkiem przez ostatnie kilka lat od czasu śmierci Walburgi. Oczekiwano śmierci Syriusza Blacka, aby móc przekazać wszystko rodzinie. Ale w obliczu tego, że został uniewinniony, jego testament nabrał mocy. Czytałeś go chociaż?


Harry pokręcił głową.


-Zaparzyć ci herbaty?


-Nie, dziękuję – na samą myśl żołądek Harry'ego zaczął się buntować.


Dumbledore popatrzył na niego uważnie.


-Dobrze, więc Syriusz zapisał niemal wszystko tobie. Remus dostał też sporą część i mieszkanie w Galasgow, ale ty dostałeś firmy, aktywa i tak dalej.


-Firmy, aktywa?


-Rodzina Blacków była bardzo bogata. Obłędnie wręcz. Zresztą Potterowie też nie mieli mało pieniędzy.


-Czy ten prawnik to pewny człowiek?


-To zależy jak patrzysz na prawników. Ale tak. Zresztą jeśli będziesz chciał możesz zatrudnić innego.


Harry skinął głową.


-Tutaj jest spis twoich ważniejszych rzeczy.


Harry wziął pergamin, który podał mu Dumbledore. Było na nim bardzo dużo różnych rzeczy, ale Harry'emu nie bardzo chciało się czytać.


-Zaraz będzie tutaj twój prawnik – oznajmił Dumbledore, a Harry właśnie wyczuł, że magia w kominku zawirowała.


W pokoju stanął mężczyzna około trzydziestki. O czarnych, równiuteńko ostrzyżonych włosach i krótkiej bródce.


-Profesorze Dumbledore, Haroldzie.


-Ethelu – Harry wstał i podał mu rękę. – Nie sądziłem, że zajmujesz się majątkami czysto krwistych rodów.


-Tylko dwoma. Twoim i Dracona Malfoy'a. Powiedzmy, że są na świecie tacy ludzie, którzy najbardziej ze wszystkiego troszczą się o pieniądze. Są i tacy, którzy najbardziej troszczą się o rodzinę.


-Nie sądziłem, że panowie się znają – powiedział zdziwiony Dumbledore.


-Stare dzieje. Właściwie przypadek – wyjaśnił Ethel.


-Zostawię panów – oznajmił dyrektor i wyszedł.


Tymczasem Harry zastanawiał się, jakim cudem Gabrielowi, czy raczej jego ojcu, udało się doprowadzić do tego, by jego kancelaria prawnicza zajmowała się największymi majątkami w czarodziejskiej Anglii. Z Ethelem Grafedem, szefem tej kancelarii, który siedział obok niego, Harry pił wódkę na ślubie Gabriela.


-Chętnie posłucham tej historii, ale raczej innym razem.


-Zajmujemy się prowadzeniem majątku Blacków od czasów śmierci Oriona Blacka. Jak do tej pory szło nam bardzo dobrze – i Ethel Grafed zaczął omawiać statystyki i wszelkie sukcesy i niepowodzenia ostatnich dziesięciu lat. – To by było na tyle – uznał po niemal godzinie wykładu.


-I czego oczekujesz ode mnie? – zapytał Harry.


-Pełnomocnictw, przedłużenia umowy z kancelarią i paru podpisów o przyjęciu spadku i tak dalej. Oczywiście jeżeli chcesz, abyśmy pozostali na twych usługach.


-Daj mi pióro i pokaż, gdzie mam podpisać.


Szybko wypełnił wszystkie dokumenty.


-I nie chciałbym zostać oszukany, Ethel.


-A ja nie chciałby cię oszukać. Jest to zdecydowanie mało opłacalne z twoją rodziną – mruknął cicho mężczyzna. – Pożegnaj ode mnie profesora Dumbledore'a. I przekaż moje pozdrowienia profesorowi Snape'owi.


-Chcesz, żeby mnie zabił?


-Dasz sobie radę – i Ethel wkroczył w zielone płomienie kominka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Teoria przypadku i
Teoria przypadku do 9
Teoria Przypadku, Prywatne, Harry Potter, Fanfiction
Teoria strzykawki i?kodowania przeciwstawnego
teoria wymiany i?ny szkoły austriackiej 7OBNGG477NBAXIGVQ2R3CGGPABOUOAWIPEB2A4I
teoria złożeń bytowych Arystotelesa substancje przypadłości, forma materia, akt potencja
Wybrane zjawisko z psychologii niedostosowania społecznego w teoriach i?daniach psychologicznych (2)
Żołnierka, teoria systemów, Rodzaje i?le korekcji
cw4 materialy UML Przypadki Uzycia Teoria
teoria bledow 2
sroda teoria organizacji i zarzadzania
W10b Teoria Ja tozsamosc
Teoria organizacji i kierowania w adm publ prezentacja czesc o konflikcie i zespolach dw1
Przypadek II