Dzieci z szansą, Resocjalizacja, Streetworking


Dzieci z szansą

Miłość w mysłowickiej zupodajni

Są jak wypłoszone zwierzaki. Zwykle z przyczepioną do rękawa plastikową torebką birolu, taniego rozpuszczalnika do wąchania. Trudne dzieci z patologicznych rodzin. Na pytania szkolnych psychologów, co tam w domu, odpowiadają: że mama "śpi na gorąco", to znaczy bez przerwy pije, że przyszedł nakaz eksmisji, że brat się powiesił. Wieczorem wracają ze świetlicy Szansa do ceglanych familoków, w których co dzień od nowa wali się ich życie.

W upalne południe słońce rozświetla całe miasto: schludne willowo-ogródkowe przedmieścia, estetycznie przystrzyżony skwer i równą kostkę brukową przed ratuszem, wypłowiałe ozdobne kamieniczki przy rynku. I tę ceglaną część śląskich Mysłowic: rosłe gmaszysko więzienia, mroczny sierociniec sióstr boromeuszek, opustoszałe zabudowania przy kolejowym nasypie, ponure ciągi masywnych familoków. Surowe, kilkurodzinne kamienice z podwórkami stłoczone są w nieformalnych, wrogich sobie dzielnicach. Rymera i sąsiedni Klachowiec to teren zsyłki eksmitowanych do lokali zastępczych. Towarowa - rewir narkomanów. Piasek - mówią niektórzy - wychowuje swoje dzieci na zabójców. Widać je czasem na przywięziennym wzniesieniu, skąd migową grypserą dogadują się z kolegami zza okratowanych okien.

-Ponad 20 lat chodziłem po tych terenach jako kurator. Kiedyś próbowałem wyciągnąć z bagna rodziców, teraz ich dzieci. Te same domy - mówi Jerzy Stuchlik, założyciel działającej od jesieni ubiegłego roku świetlicy terapeutycznej Szansa. Dzięki niej "wiele dzieci poprawiło oceny, zrezygnowało z używek (papierosów, rozpuszczalników, taniego wina)", chwalą się organizatorzy w apelu o pomoc.

Integracyjne gwizdanie

Słoneczne promienie nie przenikają przez ceglane mury Klachowca. Mama Krysi, oślepiona jasnością szybko zamyka odrapane drzwi. Prowadzi do szaroburej kanciapy, przesiąkniętej odorem moczu. Na wytartym fotelu niemy konkubent - z uporem wpatruje się w lepkie od brudu szyby. Nad nim - kolekcja świętych obrazków i zwisający na gwoździu różowy, perkalowy szlafrok. We wniosku psychologa szkolnego o skierowanie Krysi do świetlicy Szansa jej mama napisała: "Moje dziecko zachowuje się normalnie i nie mam z nim żadnych komplikacji". - Kiedyś młodsze posłałam do ochronki (kościelna świetlica - przyp.). Tam banda była! Sznurami przywiązali moich do torów kolejowych. Jeden się oswobodził, przybiegł po pomoc. O nic nie poszło. Tamte chłopaki z Piasku były, moje z Klachowca.

- Na jesieni przyszła do nas gromadka 20 wystraszonych zwierzątek tępo gapiących się w telewizor - wspomina początki świetlicy Zuzka. - Dzieciaki przeniosły dzielnicowe antypatie na świetlicę, tłukły się. Raz na wychodzących zaczaiła się gdzieś za rogiem grupa z Wałowej. I tak od słowa do słowa, że ten ojciec pijak, a tamta matka kurwa, poszedł w ruch nóż. Nasi przylecieli z krzykiem, zadzwoniliśmy po policję i od tamtej pory przez jakiś czas chodziły po okolicy popołudniowe patrole.

Podzieloną Szansę zintegrowała pierwsza wycieczka do Krakowa. Świetlica wygwizdała księdza w kościele Mariackim i poczuła, że jest wspólnotą.

Święty się wstawi

Wyłowieni przez psychologów, wychowawców i kuratorów ze szkolnego tłumu, dzielą się w podaniowych opisach charakteru na dwie grupy 9-15-latków: "podatnych na wpływy kolegów, wykazujących lekceważący stosunek do nauki" i "ambitnych, chętnych do pracy, ale nadpobudliwych". Dzieci z 76-tysięcznego górniczego miasta, w którym 8 tys. osób objętych jest opieką społeczną, a prawie 4 tysiące - bezrobotnych. Rada Miasta wywiesiła wśród ogłoszeń parafialnych list do papieża z intencją ogłoszenia św. Jana Chrzciciela patronem Mysłowic, bo wierzy, "(...) że za jego wstawiennictwem miasto nasze odzyska dawny blask".

"W 1999 roku 135 nieletnich dokonało 161 czynów karalnych" - piszą mysłowiccy policjanci w raporcie o "demoralizacji przestępczości nieletnich oraz innych zjawiskach patologicznych". Najmłodszy przestępca miał 11 lat. "Nieletnia Karolina M. (...) wychowywana jest przez obojga rodziców, którzy nie pracują, ojciec często spożywa alkohol. W domu panuje bieda, dlatego też, by mieć na życie, stroje i inne potrzeby wyszła na ulicę w celu zarobku. (...) Do środków wziewnych zaliczają się kleje, rozpuszczalniki, substancje chemiczne z klauzulą »trucizna«. W ten sposób odurzają się osoby w wieku szkolnym z rodzin patologii społecznej tzw. wąchacze, których zbyt skromny dochód nie pozwala na zakup innych środków odurzających".

Jabol dla tatusia

Wąchacze też znaleźli się w Szansie.

- Emil przyszedł ze schowaną torebką birolu, najtańszego chyba rozpuszczalnika. Składali się na te 5 złotych, żeby mieć na dzień czy dwa - wspomina wychowawczyni nazywana Zuzką. - Ja im po ludzku tłumaczyłam, o co chodzi z narkotykami. Dziewczyno, mówiłam, jak ziemniak będziesz wyglądała. Włosy wypadną, chuda będziesz jak szczapa. Do chłopców trafiło, jak na festynach sportowych zobaczyli, że nie mają kondycji.

- Jeśli dzieci uciekają w świat kleju, to jakaś odzywka typu "co ty robisz, tak nie wolno" nic nie pomoże - przytakuje ksiądz Adrian Pawłowski, który prowadzi w świetlicy pogadanki. .

Niekiedy "co ty robisz, tak nie wolno" mówią do dzieci przewijające się przez Szansę panie psycholog. Uśmiechnięte i zadbane oczekują klarownych odpowiedzi. Nie zawsze przechodzą urządzony im przez patologiczne dzieci test.

Te, które się nie zrażą wyzwiskami, językiem ulicy, mogą usłyszeć historię Karoliny i Beaty. Mama, wywiozła je przed pijanym tatą do Jaworzna. W Jaworznie sama poszła w tango i dziewczynki gdzieś się jej zawieruszyły. Popałętały się po okolicy i wróciły do babci w Mysłowicach. W świetlicy przyznały, że boją się same zapukać do taty. Zapukał z nimi policjant.

Albo opowieść Kajtka. Że miał wypadek. Dlaczego stanął przed rozpędzoną Nyską? Trzasnęła go, ale szczęśliwie skończyło się na przebudowanej twarzy. - Wcale nie chciałem się zabić - mawia Kajtek.

Zwierzenia Kasi. Że najbardziej na świecie nienawidzi pokurczonego ojca pijaka, więc ciągle go opieprza i gania za nim z nożem.

Lęki Wojtka, który nerwowo spogląda w świetlicowe okno, w ciągłym strachu przed ścigającym go kuratorem. Bo nie chce, żeby mama, która dostała nakaz eksmisji, wylądowała w przytułku, a on w sierocińcu.

Wstyd Aureli, która na przypomnienie, że ma dziesięcioro rodzeństwa, czerwona jak burak chowa się w łazience. - Ogłoszenie na rynku wywieście, niech się wszyscy od razu dowiedzą! - pokrzykuje zza drzwi.

Domowe przejścia Jadwigi, Krzysia i Andrzeja. Ich wykształcona, ale okaleczona fizycznie mama budzi kompleksy niedouczonego taty. Więc tata, w porywach trzeźwości, stoi nad dziećmi z batem i polską klasykę każe czytać, pięknie po polsku mówić. Koledzy, chcąc wyciągnąć rodzeństwo z domu do świetlicy, składają się na jabola dla taty. - żeby zajął się butelką,.

Bitwa o smalec

Co do jednego wszyscy są zgodni: Mysłowice potrzebują terapeutycznej świetlicy. To kolejny w tym mieście, obok Domu Małego Dziecka, zakonnego sierocińca, noclegowni, kościelnej ochronki, hostelu dla uciekających przed przemocą matek z dziećmi ośrodek pomagający tym najsłabszym odnaleźć swoje miejsce. Ale Szansa może się rozbić o jakieś absurdalne formalności, niedomówienia z władzą miejscową: "Nie mamy pieniędzy na pensje kierownika i pracownika biurowego, bo dotujący nas Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej Urzędu Miasta uparł się finansować dożywianie. A my całe jedzenie mamy od sponsorów" - pożaliła się Szansa w liście do "Polityki".

- Pierwszy raz słyszę. Świetlica nie zgłosiła wniosku o dofinansowanie etatów - odpowiada naczelnik wydziału Krzysztof Imiołczyk. - Organizatorzy świetlicy są pracodawcami, więc na ich barkach ciąży problem zatrudnienia samych siebie. My daliśmy 10 tys. zł na roczny program terapeutyczny.

Wydział przeznaczył też dodatkowe 4 tys. złotych na dożywianie. - Jedzenie mamy: z piekarni, od rzeźnika - tłumaczą w świetlicy.

- To dlaczego Szansa napisała, że brakuje jej na dożywianie dzieci? - pyta naczelnik Imiołczyk, wyciągając z teczki podanie z 5 kwietnia. "Nie mamy funduszy na tłuszcz do kanapek, dodatki do wywaru z kości, śmietanę, koncentrat pomidorowy"- wyliczała wówczas Szansa. - Jezu! Przecież naczelnik Imiołczyk tłumaczył mi, że na nic innego poza jedzeniem nie dostaniemy pieniędzy. "Niech pani napisze, że wam na masło brakuje", mówił - oburza się Zuzka, która za 6 godzin dzień w dzień w maju dostała 338 zł. Świetlica walczy, aby "dożywianie" zastąpić w umowie "obsługą techniczną". Po cichu pieniędzy bowiem na dowolny cel wydać nie może, bo zgodnie z art. 5 owej umowy "środki wydatkowane niezgodnie z umową podlegają zwrotowi na konto Urzędu".

- Wszyscy by chcieli pochwalić się w jakimś rocznym sprawozdaniu, że jest cacy, trudne dzieci dożywiamy, a nikogo nie obchodzą faktyczne problemy - podsumowuje Zuzka. - My nie jesteśmy tylko zupodajnią. Pracujemy, żeby te dzieci nie zamieniły się w degeneratów, żeby zachciało im się uczyć i żeby poczuły, że są dla kogoś ważne. Zuzka wyciąga z szafy kolorowe zeszyty: piosenki Johna Lennona "Imagine", zadania z matematyki (,,10 chłopców z klasy poszło kraść jabłka..."), dyktando ("Choleryczny wróbel, po kolejnym zjeździe wróblisków, usiadł w końcu na dachu samochodu...").

- Ja chciałabym kiedyś uczyć wuefu - planuje Aurelia, która przygotowuje się teraz na świetlicy do egzaminu do liceum. - A ja zostać kucharką - mówi Viola. - Ja będę ratownikiem na basenie - wie już filigranowy 13-letni Sebastian o twarzy bystrego łobuza, który - co dumnie podkreśla - od czterech lat pracuje na miejskim basenie, zbierając śmiecie, czyszcząc dno, pilnując, by nie przeskakiwano przez płot.

- Ja też zacznę - wtrąca się Adrian, który wcale nie chce jechać latem na świetlicowe kolonie, bo woli sprzątać basen. -Ty weź się wykąp najpierw, kocmołuchu - parska Sebastian. - Mnie może na lotnisku na radar wezmą - Arek śmieje się ze swoich sterczących uszu.

- Oni mają w sobie coś szczególnego, czego nie mają te ułożone niby święte dzieci - uważa ksiądz Adrian Pawłowski. - Ludzie je przekreślają, że brudasy, wąchacze kleju, przestępcy.

A to nie tak. Ja miłość chcę im dać. Chcę nauczyć te dzieci dostrzegać jakąś wartość w pijanym ojcu i łajdaczącej się matce. Bo dziecko zawsze wraca do domu. Nawet tego najgorszego.

Agnieszka Niezgoda

Źródło: POLITYKA nr 15, 8 kwietnia 2000

Dzięki uprzejmości portalu www.onet.pl



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dzieci śmieci, Resocjalizacja, Streetworking
Organizacje i instytucje pomagające dzieciom ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Definicja stworzona przez zespół ekspertów w ramach Programu Dzieci Ulicy, Resocjalizacja, Streetwor
Polowanie na dzieci ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Na pomoc dzieciom ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Dzieci Ulicy, Resocjalizacja, Streetworking
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Gorsze Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Ulica nie jest dla dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
Dorosłe Dzieci, Resocjalizacja, Streetworking
PROBLEM-SAMOBÓJSTW-DZIECI-I-MŁODZIEZY, Resocjalizacja; Pedagogika; Dydaktyka;Socjologia, filozofia,
Niebezpieczny seks, Resocjalizacja, Streetworking
Funkcjonalna ocena wzroku u dzieci, Pedagogika, Resocjalizacja, Tyflopedagogika
Ulicznicy, Resocjalizacja, Streetworking
Dziedziczna niezaradność, Resocjalizacja, Streetworking
Bezprizorni, Resocjalizacja, Streetworking
Siostry od upadłych aniołów, Resocjalizacja, Streetworking
agresja u dzieci, Pedagogika resocjalizacyjna

więcej podobnych podstron