Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC


ROZDZIAŁ 4

To był jednak zły pomysł, myślałam, torując sobie drogę poprzez gałęzie drzew w ciemnościach.

Od wejścia do lasu przeszłam gdzieś 10 albo 15 metrów, gdy nagle światełko w oddali zgasło. Na początku się przestraszyłam, niemal wpadając na jakieś drzewo i chciałam już podnieść świetlną barierę lub wysłać iskrę światła w głąb lasu, ale w porę się opamiętałam. Wiedziałam, że gdybym, choć w najmniejszy sposób dała znać o swojej obecności, to mój cały plan poszedłby na marne. Nie, żebym miała jakiś plan, ale zakładałam, że mam.

Właśnie, dlatego stałam teraz w zupełnych ciemnościach, znowu szukając jakiegoś źródła światła, które się nie pojawiało. Żeby nie stać się jakąś „wyglądającą na chętną” ofiarą dla zwierząt, ruszałam się, co kilka sekund, do przodu.

Stawiałam delikatne kroki, bo bałam się, że wejdę w jakiś pień lub, co gorsza, w jakąś jaszczurkę czy węża.

Niespodziewanie, obok mnie rozległo się wycie, a ja podskoczyłam w miejscu. Błyskawicznie się odwróciłam i widząc przed sobą złote ślepia, szybko się cofnęłam.

To coś niewątpliwie było wilkiem, ale oczy wydawały mi się znajome.

- Matt? - szepnęłam zdziwiona, jak i lekko zła - bo jeśli to on, to jakim prawem mnie śledził?! - lecz kiedy wilk podszedł bliżej, tak, że mogłam dostrzec ciemne futro wokół świecących oczu, uspokoiłam się. Matt miał jasne futro.

On tak samo, jak Liz, był zmiennokształtnym, a postać wilka była jego ulubioną, dlatego w pierwszym odruchu myślałam, że to on - lubił mnie zaskakiwać tą postacią.

Spodziewałam się, że ten obcy wilk będzie na mnie warczał, a może nawet i zaatakuje, ale tylko stał w miejscu i wpatrywał się we mnie mądrymi oczami. Zastanawiałam się czy wilki mogą być mądre. Pewnie tak, skoro były spokrewnione z psami.

Niepokoił mnie jego wzrok, zatem ruszyłam niezdarnie dalej. Jednak zwierzę poszło za mną, wiedziałam to, pomimo że na niego nie spojrzałam - po prostu słyszałam jego ciche kroki za sobą.

Westchnęłam cicho, odgłos ten poniósł się po całym lesie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wilk odpowiedział na nie kolejnym wyciem.

- Zamknij się, głupi psie - syknęłam. Wilk zwany „psem” spojrzał na mnie ślepiami bez wyrazu, zawył jeszcze raz i zamilkł. Czy ja się przesłyszałam, czy w tym wyciu usłyszałam wyrzut?

- Dostajesz paranoi, Cat - mruknęłam do siebie, ale to nie powstrzymało mnie przed spekulowaniem nad tym, czy aby ten wilk nie był zmiennokształtnym…

- Co tutaj robisz?

Podniosłam gwałtownie głowę, przeklinając się w myślach. To ja miałam go zaskoczyć, a nie on mnie!

Przed sobą dostrzegłam maleńką smugę światła, więc odwróciłam się do Willa, który stał przede mną w cieniu, z założonymi rękoma.

Nie widziałam jego całej twarzy, ale zobaczyłam usta zaciśnięte w cienką linię. Nie wróżyło to nic dobrego, ale przypomniałam sobie, po co przyszłam do tego lasu. Nie przestraszę się go, chcę dowiedzieć się tylko prawdy.

Zerknęłam na moment w górę, na kulę światła zawieszoną wysoko pomiędzy nami, która jakimś cudem oświetlała tylko mnie.

- Nieładnie jest skradać się do przyjaciół - powiedziałam oskarżycielsko, przesłaniając dłonią oczy.

- Nieładnie jest nie odpowiadać na pytania przyjaciół. - Dostrzegłam, jak uniósł lekko jeden kącik ust. - Co tutaj robisz?

- Nudziło mi się, więc poszłam się przejść.

- W nocy, do lasu? - Usłyszałam powątpienie w jego głosie, ale je zignorowałam.

- A ty, co tutaj robisz? - Wymigałam się od pytania.

- Miałem spotkanie - odpowiedział spokojnie.

- W nocy, w środku lasu? - powtórzyłam jego pytanie. Zaśmiał się cicho.

- Nie powiem ci, z kim się spotkałem.

- Rozumiem - powiedziała beztrosko, a zaraz dodałam: - To była randka w ciemno, prawda?

Kiedy nic nie odpowiedział, ciągnęłam dalej.

- Więc jak nazywa się dziewczyna, która odważyła się wejść do ciemnego i mrocznego lasu dla chłopaka?

Cat, odparła Alice i uświadomiłam sobie, że ma rację.

- Cat… - Słysząc swoje imię wypowiedziane przez Willa, przestraszyłam się, że może wie, iż go śledziłam, lecz na szczęście tak nie było. - I tak ci nie powiem, zatem możesz przestać.

- A więc to randka w ciemno.

Prawie się uśmiechnęłam, gdy Will westchnął bardzo cicho z irytacją.

- Chodź, odprowadzę cię do pokoju.

- Nie potrzebuję odprowadzania - powiedziałam, ale Will już ruszył. Nie lubiłam, jak się mnie ignorowano, lecz podążyłam za nim, nie chcąc się kłócić. Na razie.

Z tyłu usłyszałam kroki, więc odwróciłam się, przypominając sobie o wilku.

- Idź sobie - szepnęłam, a on, o dziwo, posłusznie odszedł. Coś było nie tak z tym zwierzęciem.

- Twój wilk? - zapytał Will.

- Nie, przybłęda jakaś. Pewnie zobaczył mnie w ciemnościach i postanowił podejść, może liczył na kolację.

- Nie dziwię mu się.

Mrużąc oczy, pokazałam język tyle jego głowy. Ponieważ kula światła ciągnęła się za nami, widziałam, gdzie on się znajduje. Musiałam zmienić kierunek rozmowy, bo inaczej w ogóle się go o to nie zapytam.

Jak nawiązać rozmowę do medalionu?

A po co chcesz z nim o tym rozmawiać, co? Przecież to ma pozostać tajemnicą, przypomniała mi Ally.

Nie chcę z nim rozmawiać o tym, tylko ogólnie o medalionie. Wiem, że on już gdzieś go widział i mnie okłamał. Nie znoszę, kiedy się mnie okłamuje, więc chcę wiedzieć, dlaczego to zrobił.

Przez kilka minut wszyscy milczeliśmy, aż w końcu odważyłam się odezwać.

- Miałeś kiedyś świecący medalik? - Było to banalne pytanie, ale na razie nie miałam żadnego innego.

- Nie - odparł od razu, co mnie trochę zaskoczyło.

- A widziałeś…

- Nie - powtórzył, zatrzymując się i odwracając, zatem ja też to zrobiłam. - Okej, Cat, o co chodzi? - spytał prosto z mostu.

- Czemu uważasz, że może mi o coś chodzić? - Udawałam niewiniątko, ale Will nie dawał się tak łatwo nabrać.

- Znam cię na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie pytasz o coś bez powodu.

Wywróciłam oczami, krzyżując ramiona na piersiach.

- Zniszczyłeś mój sprytny plan.

- Mówi się trudno. - Chłopak wzruszył ramionami z przepraszającym uśmiechem, który wcale mnie nie przepraszał. - Więc…?

- Pamiętasz mój medalion? - Wyciągnęłam spod bluzki przedmiot, żeby pokazać mu go pod promieniem światła. Diament zabłyszczał, ale poza tym nic nie zrobił. Ku mojemu rozczarowaniu, z twarzy Willa nie zniknął uśmiech, no może trochę się zmniejszył. Albo był dobrym aktorem, albo naprawdę nie znał tego medalika.

- Tak, i…?

Chrząknęłam cicho, nagle tracąc odwagę na zadanie kolejnego pytania.

- Dlaczego mnie okłamałeś? - spytałam cicho, czym sprawiłam, że uśmiech całkowicie zniknął z jego ust.

- W jakiej sprawie?

- W sprawie medalika! - zawołałam, a odwaga znowu powróciła. - Okłamałeś mnie, mówiąc, że nigdy nie widziałeś tego medalionu, ale w sposób, w jaki na niego patrzyłeś i…

- Naprawdę nigdy nie widziałem tego medalionu - przerwał mi spokojnym i cichym głosem.

- Znowu kłamiesz! - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

- Nie. Nie rozumiesz, Cat? Nigdy nie widziałem tego medalionu.

Zastanowiłam się nad jego słowami. Ten nacisk na „tego” medalionu… Widział medalik jakiegoś Wybranego!

- Kto jeszcze ma ten medalion? - spytałam ożywiona, pragnąc wiedzieć, kto mógłby mi pomóc w dowiedzeniu tego, czy naprawdę jestem Wybranką Ognia.

- Kiedyś miała go moja ciotka. Był niemal taki sam jak twój, tylko kamień był zielony.

Wybranka Ziemi, powiedziała Ally. Mnie interesowało coś innego.

- Miała…? Czyli że…

- Nie żyje. Zmarła 2 lata temu, a medalion zaginął. W pierwszej chwili, jak zobaczyłem twój, pomyślałem, że to może ten sam co miała moja ciotka, ale był inny kamień. Zaintrygowało mnie to podobieństwo, tyle. - Wzruszył lekceważąco ramionami. - Nie okłamałem cię.

Czułam się lekko zawstydzona, lecz nadal coś mi nie pasowało.

- No ale później za każdym razem jak się spotykaliśmy, wciąż gapiłeś się na ten medalion. To było… dziwne.

- Jak mówiłem, intrygowało mnie te podobieństwo - mówiąc to, odwrócił wzrok, wpatrując się w coś za mną.

Patrzyłam na niego dłuższą chwilę, próbując odszukać w jego twarzy jakiegoś śladu fałszu, ale nic takiego nie dostrzegłam, więc odpuściłam. W pewnym sensie mu wierzyłam i tego się na razie trzymałam.

- Powiedzmy, że ci wierzę - mruknęłam, a moje ramiona opadły. Już nie musiałam zgrywać twardej i odważnej. - Ale jeśli okaże się, że jednak mnie okłamałeś, zmienię cię w robaka, rozumiesz?

- Czuję się ostrzeżony - odparł Will rozbawionym głosem. - Choć mogłabyś zrobić ze mną coś gorszego - dodał ciszej.

- Udam, że tego nie słyszałam - powiedziałam, a on parsknął śmiechem. - Co?

- Śmiesznie marszczysz oczy i nos. - Dotknął delikatnie mojego nosa, a przeze mnie przeszedł dreszcz nie wiem czego.

- Wcale nie - zaprzeczyłam, zasłaniając twarz, co skwitował kolejnym uśmiechem, a jego ciemnozielone oczy zabłysły wesoło. Stwierdziłam, że oprócz tych tęczówek lubię też jego delikatne uśmiechy. A to było do mnie niepodobne, żeby zachwycać się nad innymi cechami zewnętrznymi mężczyzn niż ładna twarz.

Czyżbym dojrzewała?

Will zerknął na zegarek zapięty na dłoni, marszcząc brwi.

- Dochodzi już dziesiąta, lepiej wracajmy,

- Dziesiąta? - Zdziwiłam się, bo wydawało mi się, że kiedy wchodziłam do lasu była dopiero ósma. Widocznie w lesie szybciej schodzi czas, zwłaszcza jeśli jest się zgubionym i kogoś się szuka.

- Więc prowadź - powiedziałam, a on usłuchał i ruszył w jakimś kierunku, a ja za nim. Miałam nadzieję, że zna drogę wyjścia z lasu.

Po chwili przypomniałam sobie, że on jest przecież pół-wampirem i widzi w ciemnościach!

O Boże… A jeśli wiedział o mojej obecności od samego wejścia do lasu? Po raz tysięczny przeklęłam swoją pamięć staruszki. Za niedługo zapomnę jak się nazywam, przysięgam.

***

Następnego ranka obudził mnie denerwujący brzęczyk. Podniosłam leniwie powieki i z niemiłosiernym trudem podniosłam tułów z łóżka, rozglądając się nieprzytomnie po ciemnym pokoju. Sięgnęłam ręką do zegarka ustawionego na stoliku nocnym, żeby odwrócić go w swoją stronę i zobaczyć, że jest dopiero siódma. Kto wydzwania o siódmej w niedzielę?!

Odpowiedź przyszła niemal od razu.

Lizzie.

Przetarłam zaspane oczy i wsunęłam rękę pod poduszkę, gdzie chowałam komórkę, żebym w razie takich wypadków niczego nie słyszała. Niestety, miałam niezbyt mocny sen. Tak naprawdę to prawie w ogóle nie spałam, a to wszystko przez prześladującą mnie zieleń, a czasem nawet złoto. Miałam ochotę odnaleźć właścicieli oczu tych kolorów i zamordować ich za nieprzespaną noc. Ale pierwsza na liście była moja kuzynka.

Właśnie, Lizzie. Wyciągając telefon spod łóżka, przeklinałam się w myślach za pomysł kupienia sobie tej komórki. Obeszłabym się szczęśliwie bez tego okropnego urządzenia. Nie wspominając o tym, że większość telefonów miałam od osób zamieszkujących szkołę.

Wyszarpnęłam w końcu komórkę spod poduchy i przyłożyłam sobie ją do ucha.

- Haaaaalo, tu Caaaat - szepnęłam, ziewając.

- Cholera, jeśli to znowu ta popieprzona sekretarka

Od razu rozpoznałam głos Lizzie.

- To ja.

- Aha. Przepraszam, coś nie mam dzisiaj cierpliwości.

- Może dlatego, że bardzo wcześnie wstałaś?

- Wcześnie? - zawołała, a ja wywróciłam oczami. - Kobieto, przecież to już późna godzina. Wiesz, ile już się dzieje na świecie, a ty gadasz, że jest wcześnie?

- Może w „twoim” świecie się coś dzieje, ale w moim, zwykle, o tej godzinie jeszcze się słodko śpi - odparłam, kładąc głowę na poduszce i wpatrzyłam się w biały sufit, powoli zamykając oczy.

- Przykro mi, kochanie, ale jesteśmy z powrotem w szkole. Przyzwyczajaj się do tych pobudek, bo przed nami kolejne dziesięć miesięcy męki.

- Racja. - Moje powieki całkiem opadły. - Ale na razie nie mam zamiaru stać się rannym ptaszkiem, i to w niedzielę. Popatrz za okno, nawet nie ma jeszcze słońca. - Rozłączyłam się i odłożyłam komórkę na półkę, a następnie odwróciłam się na lewy bok, powoli znowu zasypiając.

Nie dane jednak mi było spać spokojnie, bo Lizzie najwyraźniej nie miała zamiaru dać mi tego spokoju. Komórka, oprócz upartego dzwonienia, zaczęła jeszcze tłuc się o drewno, dzięki delikatnym wibracjom. Myślałam, że dostanę nerwicy.

Z cichym przekleństwem złapałam cegłę, jaką była komórka, i odebrałam.

- I tu nie masz racji, kuzynko. Słonko wyszło już z godzinę temu.

- Niemożliwe… - wymamrotałam, przecierając oczy.

- Możliwe, możliwe. A teraz, kochanie, zbieraj swój śliczny tyłek z łóżka i spotykamy się za dwadzieścia minut na dole.

- Chyba sobie żartujesz. - W jednej chwili otworzyłam szeroko oczy.

- Nie.

- Nigdzie nie idę.

- Obawiam się, Cat, że nie masz zbytniego wyboru.

- A to niby czemu? - Zmrużyłam gniewnie oczy i spojrzałam na zasunięte zasłoną okno. Rzeczywiście, wydobywało się spomiędzy szpary słabe światło.

- Bo muszę z tobą poważnie rozmawiać, a Agnes widocznie nie wróciła na noc albo postanowiła mnie zignorować.

- A ja jestem tą głupszą, która nie umie cię zignorować, tak?

- W pewnym sensie. Więc wstawaj, albo bądź pewna, że osobiście po ciebie przyjdę. Z obstawą.

Miałam dziwne wrażenie, że moja kochana przyjaciółka nie żartowała.

- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedziałam, zanim się rozłączyła.

- Słucham.

- Czemu nie przyszłaś mnie obudzić, tylko katowałaś mnie telefonem?

- Myślisz, że jestem taka głupia, żeby myśleć, że się nie zamknęłaś na noc? - Prychnęła i się rozłączyła.

Miała rację. Zamknęłam się, jak co noc, przed niechcianymi wizytami.

W innej sytuacji nie miałabym najmniejszego zamiaru ruszyć choć jednej nogi z łóżka, ale jeśli miała przyjść do mnie osobiście z osobą towarzyszącą, znającą więcej zaklęć ode mnie - czyli Ethanem, bo był na tyle nie asertywny wobec niej, żeby dać się wyciągnąć z łóżka, zresztą tak samo jak ja - to nie miałam za wiele do gadania. Dlatego postanowiłam nie być leniem i podniosłam się z łóżka z głośnym jękiem, a gdy już zdołałam się wyprostować, ruszyłam do łazienki, by wziąć krótki, acz orzeźwiający prysznic.

Po porannej toalecie, w pokoju podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej jakieś stare spodnie od dresu i niebieską bluzę, moją ulubioną. Niesforne włosy związałam w luźnego kucyka i wyszłam z pokoju. Nie miałam siły ani ochoty się malować, bo po co? I tak rano, w niedzielę, nikogo nie ma na korytarzach, a jeśli nawet, to nikt nie zwraca na ciebie uwagi, poza tym miałam spotkać się tylko z Liz.

Schodząc po schodach, dojrzałam Liz, która trzymała na rękach jakiegoś dużego futrzaka. Podeszłam bliżej i zobaczyłam czarny kolor, po którym domyśliłam się, że to Milky, leniwy kot, a zarazem pupilek Lizzie.

Uśmiechnęłam się delikatnie na widok tej przytulanki. Liz go po prostu uwielbiała, choć ja podchodziłam z dystansem do tego kocura. Miałam złe wspomnienia z kotami. Niekoniecznie z tym, ale kot pozostaje kotem.

- Wiesz, że to bardzo zły pomysł? - spytałam, dochodząc do przyjaciółki. Podrapałam Milky'ego pod brodą, a kot zamruczał w odpowiedzi.

- Tak, wiem, ale jest niedzielny poranek, Cat! Nikt o tej porze nie robi sobie spacerów po szkole.

- Właśnie. - Spojrzałam na nią wymownie.

- Nie patrz tak na mnie! - Zasłoniła jedną dłonią oczy, udając, że mój wzrok ją pali.

- W takim razie powiedz mi, po co mnie obudziłaś.

Lizzie przez dłuższy czas nie odpowiadała, a ciszę przerywało tylko miarowe stukanie naszego obuwia o marmurową posadzkę i ciche mruczenie Milky'ego.

- Czuję, że Ethan coraz bardziej się ode mnie oddala.

Musiałam przystanąć z zaskoczenia.

- Jak to? - Sądziłam, że to Liz się od niego oddala, biorąc pod uwagę wakacje, a nie na odwrót.

Lizzie westchnęła.

- Może nie oddala, ale… Nie wiem jak to określić. Jest inny niż wcześniej? Przynajmniej do mnie odnosi się chłodniej…

- Jest możliwe, że wie o twoich wakacyjnych przygodach? - spytałam, próbując brzmiąc na delikatną, ale ona i tak się oburzyła.

- Nie miałam żadnych wakacyjnych przygód! To, że spotykałam się z innymi chłopakami, nie znaczy przecież, że go zdradziłam. Poza tym… Ethan od początku wiedział jaka jestem, więc nie powinien się tym przejmować - wie, że go kocham.

- Kiedy ostatnio mu to mówiłaś?

Zapadła cisza, a po chwili Liz chrząknęła cicho, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć.

- No… Powiedziałam mu…

- Kiedy?

- Och, jesteś straszna - marudziła, ale nie dałam za wygraną. Popatrzyła na mnie z wyrzutem i wreszcie odpowiedziała.

- Jakiś rok temu, może więcej… Ale to nie może chodzić o to!

- Skąd wiesz? Zapytałaś go, o co mu chodzi? - Nie otrzymując odezwy, ciągnęłam. - Może usłyszał od kogoś o twoich nowych przyjaciołach i pomyślał, że może już go nie kochasz. Albo, nie daj Boże, sądzi, że go zdradziłaś…?

- To absurdalne. - Prychnęła głośno. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że Ethan stał się wobec niej chłodny przez nie mówienie mu, że nadal go kocha.

Liz nie dało rady się wmówić, że nie ma racji, więc nie próbowałam się z nią sprzeczać. Poprowadziłoby to tylko do nikąd, wiedziałam to z własnego doświadczenia.

- Nikt nie mówił, że miłość jest łatwa. - Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam do kota, żeby podrapać go teraz za uszami. - A tak właściwie, to nadal kochasz Ethana?

- Oczywiście, że tak. - Spojrzała na mnie, jakby wyrosły mi dodatkowe dwie głowy. - Kocham go od ponad 4 lat i tak nagle miałabym się odkochać? W życiu.

- Spokojnie, chciałam się tylko upewnić. - Powstrzymałam uśmiech, który cisnął mi się na usta, żeby się nie obraziła, bo to robiła dosyć łatwo, zwłaszcza wtedy, gdy była nie w sosie.

- Więc się upewniłaś. - Odetchnęła głęboko i odgarniając włosy z twarzy, posłała mi zadziorne spojrzenie. - Skoro mowa o miłości, jak się ma twoje życie towarzyskie?

- Moje życie towarzyskie? - spytałam, przeciągając sylaby, ponieważ te dwa słowa były dla mnie obce. Nie miałam życia towarzyskiego od… podstawówki, a nie wiem czy nawet to da się tym nazwać.

Chciałam już jej odpowiedzieć, że nie mam czegoś takiego, ale ona była szybsza.

- Tak, twoje. Ja mam chłopaka, Agnes raczej też, tylko ty pozostajesz samotna, a jestem pewna, że zauważyłaś ostatnie zainteresowanie twoją osobą. - Dostrzegając moje spojrzenie, które wyrażało zupełne niezrozumienie, wyjaśnia, przewracając oczami. - Nie udawaj, że nie zauważyłaś. Brunet, o brązowym spojrzeniu, drugi czarnowłosy z nieziemskimi zielonymi oczami i jasnowłosy z miodowymi tęczówkami. Pierwszy byłyby nawet nawet, gdyby nie to, że jest wielkim dupkiem i go znosimy. Drugiego też odradzam - jest okropnie irytujący - więc pozostaje trzeci kandydat, czyli nasz uroczy Mattie. - Klasnęła radośnie w dłonie, zadowolona ze swojej wyliczanki.

- Wykluczasz Willa tylko dlatego, że ciebie irytuje - powiedziałam, nie zastanawiając się, nad konsekwencjami swoich słów.

Liz nabrała głośno powietrza, a jej ręka zamarła w futerku kota.

- Will ci się podoba?! - spytała teatralnym szeptem, a oczy szeroko wytrzeszczała, jak gdyby to była najgorsza rzecz na świecie.

- Liz… - mruknęłam, podnosząc oczy ku sufitowi. - Will, tak jak inni mężczyźni w tej szkole, podoba mi się od dawna, co nie znaczy, że mam zamiar z nim chodzić, okej?

Szatynka przyłożyła dłoń do serca z ulgą wypisaną na twarzy.

- Co za szczęście!

- Nie przesadzaj… Przyznaj, panno Elizabeth, nie jest taki zły, prawda? - Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy przeniosła na mnie ciemnobrązowe oczy, w których czaił się morderczy błysk, ale zanim zdołała się odezwać, usłyszałyśmy hałas za rogiem.

Zobaczyłam, że Liz też usłyszała ten stukot, a jedyną osobą, która mogła chodzić koło ósmej po korytarzu szkolnym, był jakiś nauczyciel.

- Schowaj go! - syknęłam, wskazując wzrokiem Milky'ego, a ona rozgorączkowanym wzrokiem rozejrzała się wokoło, szukając jakiejś kryjówki.

Nagle usłyszałam głos Ally z tyłu głowy.

Spraw, żeby zniknął, szepnęła, a mnie z niewiadomego powodu zakręciło się w głowie.

Nie umiem!, zaprzeczyłam.

Umiesz, po prostu idź za instynktem, poradziła, ale nadal nie wiedziałam o co jej chodzi.

Jednak po chwili, wiedziona jakimś dziwnym impulsem, okrążyłam dłońmi ciało Milky'ego, a kot naprawdę zniknął.

- Jak tyś to zrobiła? - Lizzie podniosła na mnie szeroko otwarte oczy z ekscytacją i zdziwieniem równocześnie wypisanymi na twarzy.

Właśnie, jak ja to zrobiłam?

Teraz nie było czasu na myślenie o tym, bo kroki słychać było coraz bliżej, a Liz nadal wyglądała, jakby coś trzymała.

- Połóż go, bo to dziwnie wygląda - ponagliłam ją szeptem, więc kucnęła i postawiła niewidzialnego zwierzaka pod ścianą, rozkazując mu, aby tam pozostał.

Zrobiła to w ostatniej chwili, bo kiedy się podniosła, zza rogu wyszedł wysoki mężczyzna w ciemnej szacie.

- Dzień dobry, panie Scout - powitałyśmy nauczyciela historii. Mężczyzna, na oko średniego wieku, podszedł do nas wolnym krokiem, prześwietlając nas badawczymi, szmaragdowymi oczami.

- Dzień dobry. - Kiwnął sztywno głową, nie spuszczając nas z oczu. Mimo że miał ładne spojrzenie, to ten wzrok mnie mroził. Ten facet był dziwny, ale nie tak, jak nauczyciel zaklęć. - Jesteście tutaj same? - Rozglądnął się po korytarzu za nami.

- Tak, proszę pana - odparła Liz, jak dla mnie, zbyt gorliwie.

- Wydawało mi się, że słyszałem miauczenie.

- To Cat, proszę pana. - Moja przyjaciółka uśmiechnęła się lekko przepraszająco, choć widziałam w tym uśmiechu coś więcej, coś takiego… - Za bardzo wzięła do siebie swoje imię i, co jakiś czas, trenuje miauczenie.

Wysłałam jej piorunujące spojrzenie, lecz nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi, uśmiechając się słodko do nauczyciela, który utrzymywał twarde spojrzenie.

- Wiecie, że nie można trzymać zwierząt w szkole…

- Naprawdę jesteśmy tutaj same - powiedziałam. Chyba uwierzył, ponieważ wyminął nas bez słowa i po chwili zniknął w holu.

Wypuściłam wolno powietrze, uświadamiając sobie, że je przytrzymywałam.

- Możesz już ściągnąć zaklęcie z Milky'ego? - zapytała Liz, więc zdjęłam je, nawet nie wiedząc jak. Po prostu pomyślałam o tym, że chciałabym, by Milky był już widoczny i był. Nie chciałam wiedzieć jak to się stało, naprawdę.

Moja przyjaciółka podniosła z posadzki wielkiego kocura, który grzecznie czekał pod ścianą i przytuliła się do jego futerka.

- Mój kochaniutki Milky. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby mi ciebie zabrali - wymruczała, przytulając zwierzę do siebie. Ten widok mnie wprost wzruszał, ale coś mi się przypomniało.

- Trenuję miauczenie, tak? - Położyłam dłonie na biodrach, patrząc na nią zmrużonymi oczami. Przybrała minę niewiniątka.

- Musiałam jakoś wytłumaczyć ten dźwięk!

Zamknęłam na moment oczy, żeby powstrzymać się przed walnięciem tej dziwnej, małej, wrednej i zadziornej istoty.

Poszłyśmy dalej, kiedy Liz nagle westchnęła rozmarzona.

- Czyż on nie jest seksowny?

- Ethan? Cóż, pewnie jest, ja…

- Nie, pan Scout. Jest taki męski i w ogóle. - Dostrzegłam w jej spojrzeniu lekką mgiełkę i miałam ochotę jej przywalić. Jeszcze dziesięć minut temu żaliła mi się, że Ethan się od niej oddala nie wiadomo czemu, a sama ogląda się za kim popadnie!

- A za dużo masz zębów? - warknęłam. Dziewczyna spojrzała tylko na mnie urażona i poszła dalej, dodając wystarczająco głośno, żebym usłyszała:

- Mam idealną ich ilość, dziękuję za troskę.

***

Dwa tygodnie później, o tej samej porze, może wcześniej, siedziałam nad jeziorem, rozmyślając nad swoim marnym życiem i ostatnimi wydarzeniami.

Wzrok utkwiony miałam w tafli spokojnej wody, w której odbijały się promienie dopiero co wschodzącego słońca. W srebrnej poświacie jeziora mogłam dostrzec swoje szare odbicie, ale nie przyglądałam mu się. Miałam dość swojego wyglądu na co dzień, kiedy szykowałam się przed lustrem.

Wzięłam kilka oddechów świeżego powietrza i oparłam się na łokciach, wpatrując się w prawie czyste niebo, wiedząc, że to jedne z moich ostatnich poranków nad jeziorem w tym roku. Za miesiąc, będzie za zimno na przesiadywanie na dworze, o zimie już nie mówiąc. Uwielbiałam lato, dlatego myśl o tym białym, wrednym puchu mnie naprawdę przerażała.

Wzdrygnęłam się, odganiając natrętne myśli o zimnie. Nadal jest lato, tak? Nieważne, że jeszcze tylko przez 3 dni. Liczy się dzisiaj i teraz.

Z przyzwyczajenia sięgnęłam ręką do dekoltu, natrafiając tylko na gładką skórę mojej szyi. Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie, że zostawiłam medalion w pokoju, chcąc pobyć trochę w samotności. Niby Alice nie dawała w ogóle znać o tym, że przesiaduje w mojej głowie, ale naprawdę potrzebowałam całkowitej samotności.

Wzmianka o Ally, przeniosła mój umysł do sprawy mojego rzekomego bycia Wybraną. Jeszcze prawie trzy tygodnie temu, kiedy mój medalik zaczął się dziwnie zachowywać, a później przemówiła z niego Alice, ani trochę nie wierzyłam w to, że mogę być jakąś Wybranką Ognia. To było dla mnie śmieszne. Że niby ja, jakąś Wybranką? Podczas gdy niemal cały czas zapominałam, że jestem czarodziejką, gdy panicznie bałam się ognia? Nigdy w życiu.

Ale tak było na początku.

Po dłuższym czasie i rzeczach, które się wydarzyły, w ciągu tych dwóch tygodni, zrozumiałam, że to może być prawda. Nagłe wystrzeliwanie iskier, - a jak wiadomo, z iskier bierze się ogień - dziwna energia w ciele, gwałtowne emocje i ta odporność na poparzenia i ogień mogły znaczyć tylko jedno, choć nadal z całej siły się przed tym broniłam. Ani nie chciałam, ani nie potrzebowałam być kimś, kto miał uczestniczyć w obronie świata paranormalnego. Nie pragnęłam być Wybranką Ognia czy inną z Wybranych, to była dla mnie za duża odpowiedzialność. I byłam na głównym celowniku morderców, co jakoś mnie cieszyło.

Nawet jeśli pogodziłabym się z tym przeznaczeniem, to nic nie wiedziałam o byciu Wybraną i nie znałam innych Wybranych. Alice twierdziła, że mi pomoże, ale siedząc w medalionie niewiele mogła robić. A jeśli trzeba było nauczyć się jakichś nowych zaklęć, to jak zamierzała mnie ich nauczyć? Było tyle niewiadomych, a nie miałam od kogo dowiedzieć się prawdy.

Will powiedział, że jego ciotka miała podobny medalion, czyli była Wybranką Ziemi, jak wyjaśniła mi moja Kapłanka. Powiedział też, że po jej śmierci medalik zaginął, lecz nadal nie byłam pewna czy mu w tym wierzyć. Najpierw myślałam, że to może on był po niej Wybranym, ale nie zauważyłam u niego żadnego wisiorka, no chyba że nie nosił medalionu. Nie dostrzegłam też u niego dziwnych zachowań, ale mogły się one ujawniać w wakacje, albo on, w przeciwieństwie do mnie, od razu uwierzył w to, że jest inny.

Jednak było to dla mnie mało prawdopodobne, żeby Will ukrywał przede mną to, że był Wybranym. Sądziłam, że wiedziałby wtedy o mnie i wyznałby mi prawdę. A ja, choć bardzo chciałam mieć kogoś takiego samego, jak ja, przy sobie, to wykluczałam Willa z grona Wybranych. Nie mógł nim być.

Pozostawało pytanie, czy reszta Wybranych mieszkała w ogóle w Nowym Jorku albo nawet Ameryce. Tak mało wiedziałam, a jeszcze więcej pragnęłam wiedzieć.

Zanim się zorientowałam, słońce całkiem wzeszło, ogrzewając promieniami całą moją sylwetkę. Otrząsnęłam się z otępienia, włączając na powrót zmysły węchu i słuchu. Do moich nozdrzy dotarł świeży zapach trawy i lekka woń jeziora. W oddali usłyszałam ćwierkot ptaków, a na twarzy czułam powiew letniego wiatru. Westchnęłam tęsknie, chociaż wiedziałam, że to nie ostatni dzień takiej pogody. Miałam nadzieję, że utrzyma się ona do końca października, co chyba było niemożliwe. Wstałam z ziemi, otrzepując czarną spódniczkę z trawy, poprawiłam czerwoną koszulę i ruszyłam miarowym krokiem w stronę szkoły, która znajdowała się jakiś kilometr od jeziora, za lasem.

Idąc, rozglądałam się po polanie, z nadzieją, że zobaczę gdzieś czarnego kota, ale oprócz kilku sarenek na skraju lasu, nikogo więcej, w zasięgu mojego wzroku, nie było.

Kilka dni temu, kot Liz, Milky, zaginął, a moja przyjaciółka wszczęła wielki alarm - oczywiście, wielki do pewnych granic, bo nauczyciele nie mogli się dowiedzieć o tym, że Lizzie w ogóle miała kota - wśród uczniów. Osobom, które znała, kazała rozglądać się na każdym kroku za czarnym, grubym kocurem, ale jak do tej pory po kocie nie było ni słuchu ni śladu.

Kot Liz był strasznie leniwy, więc sam nie byłby zdolny daleko uciec. Martwiłam się, że ktoś mógł go zabrać. Raczej nie nauczyciele, bo wtedy Liz dostałaby karę. Więc kto?

Przeczesałam dłonią włosy, wodząc wzrokiem między drzewami, kiedy moje oczy spotkały się ze złotymi ślepiami. Zatrzymałam się w miejscu, czekając, aż wilk, którego spotkałam w tę noc, kiedy śledziłam Willa, sam do mnie podejdzie. Jakoś mu się nie spieszyło; dreptał powoli i spokojnie w moją stronę, nie spuszczając ze mnie dziwnych oczu.

Chwilę, w której do mnie podchodził, wykorzystałam na dokładnym mu się przyjrzeniu, czego nie mogłam zrobić przy naszym pierwszym spotkaniu. Cały był jasno-czarny, tylko obwódki wokół oczu były typowo czarne, a na czubku jego łba zauważyłam maleńką białą kropkę. Kiedy zwierzę przede mną stanęło, zajrzałam mu w oczy, które były całe złote, ale dostrzegłam w nich plamki czerni.

- Hej, psie. - Uśmiechnęłam się, gdy wilk odpowiedział krótkim wyciem. - Nie śpisz jeszcze o tej porze? - spytałam, nie oczekując odpowiedzi. W końcu, wilki nie gadają.

„Pies” przekrzywił lekko łeb, wpatrując się we mnie, a ja odwzajemniłam spojrzenie. W jego wzroku było coś mądrego i dziwnego, a jednocześnie znajomego, ale nie wiedziałam co.

Po dłuższym przyglądaniu się sobie, ukucnęłam powoli, czekając na reakcję zwierzęcia. Wilk nijako zareagował, nie poruszając się, tylko nadal mi się przyglądając. Bez zastanowienia wyciągnęłam dłoń w jego stronę, a gdy ten nie pokazał kłów, przysunęłam rękę do jego szyi. Pogłaskałam delikatnie futrzaną nasadę szerokiej szyi i przesunęłam palce na jego łeb, żeby i tam go pogłaskać.

Ogromnie się zdziwiłam, kiedy wilk mnie nie zaatakował. Spodziewałam się tego, wręcz na to czekałam. Zawsze mi się wydawało, że wilki nie dają się ludziom głaskać, przecież są dzikimi zwierzętami, a tu takie zaskoczenie.

Głaskałam wilka jeszcze chwilkę, bo postanowiłam już iść, kolejny raz przytłoczona jego bystrym spojrzeniem.

- Muszę już iść - powiedziałam do niego, jakoś pewna, że mnie rozumie. - Może się jeszcze kiedyś spotkamy.

Podniosłam się z klęczek i zamierzałam ruszyć w drogę, kiedy wilk niespodziewanie położył łapy na moim brzuchu i zaczął obwąchiwać mój dekolt.

- Zejdź! - zawołałam, odpychając od siebie twarde ciało, a ten posłusznie z powrotem stanął na czterech łapach, schylając pokornie łeb. Wygładziłam bluzkę, patrząc wilkiem na tego bezczelnego „psa”. Naprawdę był niepokojący. Czego on szukał, do cholery?

Odwróciłam się od wilka i ruszyłam w stronę szkoły, dostrzegając zarys ogromnego ciemnoniebieskiego budynku. Ani razu nie obejrzałam się za wilkiem, bałam się go, a raczej tego spojrzenia. Miałam wielką nadzieję, że to nie był zmiennokształtny z naszej szkoły. Nie chciałam się ośmieszyć przed żadnym uczniem z naszej szkoły.

Kilkadziesiąt minut później, byłam już w szkole i szłam korytarzem na swoim piętrze do pokoju. W pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na ramieniu, która pociągnęła mnie w swoją stronę, i już po chwili znajdowałam się twarzą w twarz z Agnes.

- Angie? - spytałam, przyglądając się jej w zdziwieniu. Co ona robi na tym piętrze? Przecież jej pokój jest piętro wyżej.

- Musisz mi pomóc - powiedziała bez ogródek, a w jej niebieskich oczach dostrzegłam zaczątki paniki. Nie była nawet umalowana, co nigdy jej się nie zdarzało po wyjściu ze swojego pokoju, więc coś musiało się stać.

- Co się stało?

Wskazała wzrokiem coś po jej lewej stronie, więc spojrzałam w tamtą stronę i w końcu domyśliłam się, gdzie jesteśmy.

Zielone ściany, pełno plakatów i zdjęć, bałagan na podłodze. Pokój Lizzie. Samą właścicielkę dostrzegłam przy oknie; opierała się bokiem o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami, wyglądając przez okno na ogród szkoły.

- Co jej jest? - spytałam, ale zaraz tego pożałowałam.

- Co mi jest? - odezwała się szatynka, odwracając się do nas. - Jak to, co mi jest?! Milky zniknął, to mi jest! - zawołała, z desperacją w głosie.

- Liz, nie ma paniki, kot na pewno się odnajdzie i dobrze o tym wiesz - powiedziałam uspokajającym tonem, podchodząc do niej.

- Ale to pierwszy raz, kiedy sobie znika, ot tak. On nigdy, powtarzam nigdy, nie oddalał się od swojego legowiska na więcej niż 10 metrów. Ktoś musiał go zabrać! - Jej oczy się zaszkliły, więc podeszłam do niej i ją przytuliłam.

- Kto mógł mieć dostęp do twojego pokoju? - spytała Agnes, siadając na łóżku Liz, które ustawione było obok drzwi.

- Nauczyciele… - Liz odsunęła się ode mnie z szeroko rozwartymi brązowymi oczami. Wyglądała teraz, jak wielkie dziecko.

- Oprócz nauczycieli?

- Ale…

- Gdyby któryś z nich zabrał Milky'ego, już dawno by cię wezwali. - Marnie ją pocieszyłam, ale zawsze coś.

- Nikt inny nie mógł tutaj wejść, oprócz was i chłopaków.

- Może Milky sam wyszedł na chwilę z twojego pokoju i ktoś go zabrał… - zasugerowała Ag, ale Liz spiorunowała ją wzrokiem.

- Milky jest zbyt leniwym kotem, żeby samemu wyjść z pokoju - powiedziała, czym mnie zaskoczyła. Nigdy nie mówiła o jego wadach.

Lizzie dostrzegając moje zdziwienie, dodała szybko:

- Wiem, że był leniwy i rozpieszczony, ale to mój kochany kocurek, rozumiecie? Jeśli coś mu się stało, nie wiem, jak to przeżyję. - Jej broda niebezpiecznie zadrżała, ale żeby to przed nami ukryć, odwróciła się do okna.

Nagle ktoś zapukał do drzwi, przez co wszystkie trzy drgnęłyśmy, przestraszone. Drzwi się uchyliły i do środka weszła wysoka kobieta, na oko czterdziestoletnia. Blond włosy, spięte w wysokiego koka, błyszczały kolorem, a twarz z kilkoma zmarszczkami przypominała mi kilka osób. Niebiesko-szare oczy, zawsze z wesołym błyskiem, teraz matowe, szukały tej jedynej osoby, do której przyszła.

Ciocia Cecilia, niewiele młodsza siostra mojej mamy, i matka Lizzie, przyszła w odwiedziny - czego nigdy nie robiła - i to w niedzielny ranek. Było coś nie tak.

- Mamo? - Liz bez wahania podeszła do kobiety i przytuliła ją szybko na powitanie, nie ukrywając zdziwienia. - Coś się stało? Dlaczego przyszłaś?

- Nie cieszycie się, że was odwiedzam? - Blondynka uśmiechnęła się trochę wymuszenie, patrząc po nas po kolei.

Agnes przywitała się ze swojego miejsca, a ja podeszłam do ciotki i pocałowałam ją w policzek.

- Cześć, ciociu.

- Witaj, słonko - odparła, poklepując mnie lekko po policzku i wróciła spojrzeniem do córki.

- Nie, oczywiście, że się cieszymy, tylko… w niedzielny poranek? Nie wmawiaj mi, że nie chciało ci się spać, bo doskonale wiem, jakim jesteś śpiochem.

Cecilia spuściła wzrok na swoją czarną suknię, która dopiero teraz przykuła mój wzrok i zaniepokoiła. Oczywiście, mogła iść tak elegancko ubrana do kościoła, ale…

- Lizzie…

- O nie, o co chodzi? - spytała nagle przestraszonym głosem moja kuzynka, domyślając się z tonu głosu matki, że to coś poważnego. - Zawsze, gdy zaczynasz od imienia, to jest to coś strasznego.

Ciocia przełknęła ślinę i podniosła powoli wzrok, najpierw na mnie, potem na Liz.

- Kilka dni temu znaleziono martwe ciało babci w jej domu.

Serce dosłownie we mnie zamarło. Kątem oka dostrzegłam, jak Agnes wstaje z miejsca, ale wpatrywałam się ze skupieniem w blondynkę.

- Której babci? - spytałam cicho, a Liz przeniosła na mnie szkliste spojrzenie. Dla niej to było obojętne. Umarła któraś z jej babć.

- Babci Jane - odparła równie cicho ciocia, nie odrywając oczu od córki.

Poczułam w sercu delikatną ulgę, ponieważ to była prababcia Liz. Byłam z nią spokrewniona, ale nie była dla mnie tak ważna, jak dla mojej przyjaciółki. Co nie zmieniało faktu, że miałam ochotę teraz się rozryczeć. Spojrzałam na Agnes, która zasłaniała dłonią usta, a z jej oczu leciały łzy. Także znała babcię Jane, często jeździła do niej z Liz, częściej ode mnie.

Z boku usłyszałam dziwny odgłos, więc spojrzałam na Lizzie.

Zachichotała bez wesołości, a z jej oka poleciała jedna łza.

- To niemożliwe, rozumiesz, mamo? Rozmawiałam z babcią w zeszłym tygodniu i miała się bardzo dobrze. Ona żyje - mówiła powoli i spokojnie, ale w jej głos powoli wkradało się drżenie. Zaginięcie ukochanego kota, śmierć prababci… to było dla niej za dużo.

- Kochanie… - Cecilia zbliżyła się do córki i próbowała ją do siebie przytulić, ale Liz się cofnęła.

- Nie, mamo. Ja to wiem. Babcia żyje, siedzi teraz w domu w swoim fotelu, pije herbatę i ogląda telewizję, jak co niedzielę. Wiem to.

- Lizzie… Ja też wiem, że babcia w zeszłym tygodniu czuła się bardzo dobrze, bo to nie była śmierć naturalna.

- Przestań - szepnęła Liz, zasłaniając uszy.

- To nie była śmierć naturalna? - Angie podeszła bliżej, stając obok mnie i otarła cieknące łzy.

Cecilia pokręciła przecząco głową.

- Zamordowano ją. Nikt o tym nie wiedział. Dopiero wczoraj, kiedy sąsiadka zaczęła się niepokoić, bo Jane przynajmniej co dwa dni gdzieś wychodziła, zawiadomiła policję i znaleziono ją w jej sypialni. Nie było żadnych śladów walki, zresztą, nawet gdyby chciała, to nie miała siły się bronić.

- Nie, ja nie mogę tego słuchać. Ona żyje, rozumiecie?! - zawołała Lizzie, patrząc na nas czekoladowymi oczami, w których kumulowały się gorzkie łzy już od kilku dni. Liz była silna i uparta, ale wiedziałam, że dzisiaj prędzej czy później pęknie.

- Liz… - znowu spróbowała jej matka, ale dziewczyna pokręciła tylko głową i ruszyła do drzwi.

- Nie chcę tego słuchać - powiedziała, wychodząc z pokoju, a my mogłyśmy tylko patrzeć za nią, nie mogąc nic zrobić.

Dobrze znałam Lizzie i wiedziałam, że teraz potrzebuje spokoju albo ukochanej osoby. Jeśli nie poszła do Ethana, to zaszyje się w jakimś odludnym miejscu.

Z doświadczenia wiedziałam, że nie można jej teraz na siłę szukać, bo i tak jej nie znajdziemy. A jej ból, brałam jak swój własny, bo wiedziałam, jak to jest stracić bliską sobie osobę, i to bardzo dobrze.

Specjalnie sprawdzałam, i tak, w latach 80. były już komórki - przynajmniej w Ameryce.

Ale co do automatycznych sekretarek nie jestem już taka pewna. Ale załóżmy, że w świecie paranormalnym były, no xD

Wybranka Ognia

by shiny

- 1 -



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rescued - Rozdział 6, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 2, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 5, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 7, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 8, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 3, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 4, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Katalog odpadów Dz U 01206 wersja 01 2002 1
Bray Libba Magiczny Krąg 01 Mroczny Sekret
PPP1 Umo o prace wersja podstawowa 01 , Umowa_o_prace_wersja_podstawowa
Katalog odpadów Dz U 01206 wersja 02
4 Układ naczyniowy 01 12 06 wersja dla studentów
Bray Libba Magiczny Krąg 01 Mroczny Sekret
Turowski Jan Socjologia Małe struktury społeczne [3 rozdziały str 01 55]

więcej podobnych podstron