Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC


ROZDZIAŁ 7

Obudził mnie przeraźliwy trzask, po którym nastąpiło głośne przekleństwo, za które osobnik, który śmiał zakłócić mój błogi sen, został opieprzony. Delikatny głos, teraz zirytowany, niewątpliwie należał do Agnes, a tego drugiego nie umiałam rozpoznać; wiedziałam tylko, że był męski. Może gdyby nie te szepty i szumy w głowie, to mogłabym się skupić na tym, co się działo w pokoju, ale nie mogłam.

- Byłaś wczoraj w tym…

- Nie gadaj…!

- Stary, naprawdę nie…

- A on do mnie, że jestem…

Głowa pękała mi od tych wszystkich głosów, a nie wiedziałam nawet skąd one się biorą. Z tego, co zdążyłam się zorientować, w tym samym pomieszczeniu, gdzie byłam ja, przebywały tylko dwie osoby, a nie dziesięć! I jeszcze ten ból we wszystkich kończynach…

Spróbowałam podnieść powieki, ale wydawały się być z ołowiu. To samo było z innymi częściami mojego ciała. Zaczynałam panikować.

- Co z nią? - Usłyszałam ten sam męski głos, co wcześniej, w którym brzmiała troska. To był Matt, byłam już tego pewna.

- Nie obudziła się od wczoraj. Coraz bardziej się martwię. - Głos mojej przyjaciółki drżał pod wpływem emocji. Czułam, jak jej chłodna dłoń zaciska się na moich palcach z siłą imadła, lecz nie odczuwałam bólu, którego się spodziewałam. Było tylko lekkie mrowienie, które koiło moje ciało. Agnes znowu odezwała się niepewnym tonem. - Czy nie lepiej byłoby…

- Nie - odpowiedział jej Matt, zanim ta dokończyła pytanie. Chyba domyślił się o co jej chodzi. - Lepiej, żeby nauczyciele, ani nikt inny, nie dowiedział się o tym, co wczoraj zaszło.

- Ale… - Angie próbowała coś powiedzieć, ale przerwał jej nowy, cichy głos dobywający się z odległości kilku metrów ode mnie, który rozpoznałabym nawet wśród krzyków.

- Matt ma rację, Ag - powiedziała Liz. - Jeśli jakiś nauczyciel się o tym dowie, zabronią nam się do niej zbliżać dopóki sami nie wyciągną od niej, co się tam stało. Albo wciągną ją w coś większego, już ja ich znam. - Zaśmiała się do siebie cicho, jakby coś sobie przypomniała. - Nie wiem, jak wy, ale ja nie mam zamiaru oddawać im jej pod opiekę.

- A co jeśli sama się nie obudzi? Jeśli to coś poważniejszego niż zwykłe „zmęczenie”? - spytała sceptycznym tonem Agnes.

Usłyszałam ciężkie westchnienie.

- Miejmy nadzieję, że jednak jeszcze dzisiaj oprzytomnieje.

Miałam ochotę już teraz powiedzieć im, że jestem przytomna, że nic mi nie jest, ale głos nie chciał wydobyć się z mojego gardła. Moje kończyny nie chciały choćby drgnąć, co szczerze mnie niepokoiło. Omdlenie, okej, to nic wielkiego. Ale żebym teraz nie mogła się w ogóle poruszyć, odezwać? Czułam się, jak sparaliżowana jakimś zaklęciem, którym wcale nie dostałam.

Ally?, zawołałam w przestrzeń mojego umysłu, lecz nikt mi nie odpowiedział.

Najwyraźniej musieli mi ściągnąć medalion. A szkoda. Może przynajmniej z czarodziejką mogłabym spokojnie porozmawiać o tym, co zaszło, gdy nie mogłam się odezwać do moich przyjaciół.

- Jesteście pewni, że ten ogień wywołała Cat? - zapytała Liz, w której głosie dało się usłyszeć niepokój, jak i zafascynowanie.

- Stuprocentowo nie, ale sposób, w jaki zachowywała się przed tym… coś jej było. Poza tym, ta sytuacja z Ericiem była trochę podobna.

- Jaka sytuacja z Ericiem? - spytał nagle Matt, a mnie ścisnęło się serce. A więc jeszcze nie wiedział? Znając go, będzie na pewno zły, albo nawet i rozczarowany, że nie powiedziałam mu, kto spowodował, że wznieciłam pożar w bibliotece.

- W bibliotece. Nic nie wiesz? - Angie przybrała ostrożny ton, który jednocześnie świadczył o jej zaskoczeniu.

- Jaka sytuacja w bibliotece z Ericiem? O czym ty gadasz? - dołączyła się do pytania Liz.

O cholera… Liz też nic nie wie? Miałam przechlapane. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy jednak nie pozostać nieprzytomną przez jakiś tydzień.

- No… - zaczęła niepewnie Agnes - jakiś czas temu podobno Cat podpaliła Erica w bibliotece. Niby to tylko plotka, którą rozpuścił Eric, ale coś każe mi wierzyć, że Cat byłaby do tego zdolna, gdyby zmusił ją Dallas. Cat mi o tym nic nie wspominała, ale myślałam, że też to usłyszeliście z plotek. A przynajmniej sądziłam, że ty, Matt, o tym wiesz, bo ostatnio prawie przez cały czas z nią przebywałeś.

- Nic mi nie powiedziała - mruknął i wiedziałam, że myśli teraz o tym dniu, kiedy znalazł mnie wśród płonących regałów.

Zacisnęłam mocniej powieki. Byłam pewna, że teraz moi przyjaciele będą chcieli wyciągnąć ze mnie prawdę. Mogłam albo ich okłamać, albo powiedzieć o tym, że jestem Wybranką i narazić ich na niebezpieczeństwo związane z tą wiedzą. Tego nie mogłam zrobić. Nie chciałam. Więc pozostało mi kłamanie? Tego również nie chciałam robić.

Wiedzenie o tym, że jestem Wybranką Ognia mogło skazać ich na śmierć, a kłamstwo mogło zniszczyć naszą przyjaźń. Co było gorsze? Oczywiście, że śmierć. Wolałam, żeby moi przyjaciele żyli, niż miałabym ich narażać na śmierć, za co później bym siebie obwiniała do końca życia.

Wydawało się to takie łatwe w głowie - postanowienie, że ich okłamię. Ale wcale takie nie było. Prędzej czy później, domyślą się, że coś przed nimi ukrywam i nie dadzą mi spokoju. A gdy już dowiedzą się, że ich okłamałam, będą wściekli. To mogłam przeżyć. Musiałam, by oni mogli przeżyć.

Łzy zebrały mi się pod powiekami. Naprawdę nie chciałam tego wszystkiego. Wszystkiego, czyli bycia Wybranką. To był dla mnie za duży obowiązek. Przez to mogłam stracić przyjaciół, nawet swoje życie. Musiałam okłamywać i krzywdzić innych, a jednocześnie samą siebie. To niesprawiedliwe. Czemu ten głupi obowiązek uratowania świata spadł akurat na mnie? Na zwykłą osobę z własnymi problemami, która chce normalnego życia?

Nagle zrobiło mi się zimno. Bez powodu. A może dlatego, że zbierało mi się na płacz? Często tak miałam. Choć mogła być to też gorączka.

W uszach mi zaszumiało, gdy próbowałam znowu podnieść powieki. Nieznajome głosy znów zaczęły narastać w mojej głowie.

- Ale, Kayle…

- I wtedy ona…

- Muszę wyjść gdzieś na chwilę. - Ten głos należał już do Matta.

- Matt…

- Liz, czekaj! - zawołała nagle Agnes do Lizzie, jakby ta miała zamiar wyjść za Mattem. - Cicho, popatrz… po prostu patrz na nią, no!

Nie poświęcałam dziewczynom większej uwagi, zajęta wypychaniem natrętnych głosów z mojej głowy. W pewnym momencie musiałam sapnąć głośno, czując w skroni głębokie ukłucie, jakby ktoś wbił mi tam gwoździa.

Po chwili - a może kilku godzinach? - wszystko minęło jak za machnięciem różdżki. Niemal się uśmiechnęłam, gdy mogłam zacisnąć rękę w pięść i otworzyć oczy, które zaraz zamknęłam, oślepiona rażącym światłem latarki, która wisiała nad moją głową.

- Och, dzięki Bogu. - Lizzie westchnęła z ulgą, łapiąc mnie za lewą rękę i ścisnęła ją lekko.

- Jeszcze nie dziękuj. Pokaż oczy, Cat - powiedziała do mnie Agnes i wiedziałam podświadomie, że nadal celuje latarką w moją twarz.

- To zabierz te cholerstwo - szepnęłam zachrypniętym głosem.

- Najpierw muszę sprawdzić twoje oczy.

- A od kiedy z Ciebie jest taka lekarka? - jęknęłam, powoli uchylając powieki.

- Od kiedy zaczynasz bawić się ogniem - mruknęła Agnes, wpatrując się z uwagą w moje tęczówki z pomocą latarki, która sprawiła, że nie widziałam nic oprócz czarnych plamek.

Przemilczałam to, co powiedziała, doskonale wiedząc do czego dąży. Jeśli myślała, że miałam zamiar od razu rozpocząć temat o wczorajszym wydarzeniu, to musiała się rozczarować.

- Okej. - Odsunęła się ode mnie i odłożyła latarkę na szafkę obok łóżka, nie odrywając ode mnie czujnych niebieskich oczu.

- Która jest? - Mrugałam przez kilka chwil, starając się pozbyć z pola widzenia denerwujących plam.

Liz zerknęła na zegarek na swojej ręce. - Piętnaście po szóstej.

- Rano? - spytałam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że w moim głosie zabrzmiała nadzieja.

- Wieczorem - odparła Lizzie, przenosząc wymowny wzrok na Agnes, a ona posłała jej zirytowane spojrzenie. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale naprawdę, mało mnie to teraz obchodziło. Starałam się tylko wymyślić jakąś dobrą wymówkę na to, co się wczoraj stało. Ognista ospa? Chyba się już na to nie nabiorą. Ból głowy, który kompletnie mnie zaćmił? Zbyt dramatyczne. Zmęczenie? Nie, w to na pewno nie uwierzą.

Cholera.

Poczułam na nogach ciężar, którym była Liz, sadowiąca się na moim łóżku pod ścianą, z nogami na moich. Wciąż nie puszczała mojej dłoni, przekrzywiając głowę w bok i wpatrując się we mnie wielkimi, zatroskanymi, czekoladowymi oczami. Odwzajemniłam spojrzenie, piorunując ją wzrokiem, żeby przestała się na mnie gapić, ale ona podniosła tylko wyzywająco brwi, pokazując mi, że się nie podda. Wywróciłam oczami i przeniosłam wzrok na Agnes, dostrzegając jeszcze lekki uśmiech na ustach Liz. Ta krótka, zwykła chwila, sprawiła, że niewidzialna ręka jeszcze mocniej zacisnęła się na moim sercu, powstrzymując przed, możliwie, najgorszym błędem w moim życiu.

Zaś Angie wpatrywała się uporczywie w swoje dłonie, spoczywające na jej kolanach odzianych w ciemne dżinsy. Wmawiałam sobie, że ona wcale nie unika mojego wzroku, bo czemu miałaby to robić? Nie mogła o niczym wiedzieć. Nie mogła, prawda?

Potrzebowałam natychmiast Alice.

- Słuchaj, Cat… - zaczęła moja rudowłosa przyjaciółka, ale przerwałam jej niegrzecznie, dostrzegając, podczas mojego nerwowego obchodu wzrokiem pokoju, połysk czerwonego kamienia na moim biurku:

- Możesz podać mi medalion?

- Co? - Agnes podniosła zdziwiona wzrok.

- Mój medalion. Leży tam - z zadziwiającym wysiłkiem podniosłam ramię i wskazałam palcem na medalik - możesz mi po dać? Uspokaja mnie.

Podczas gdy Ag podniosła się z krzesła, ustawionego obok mojego łóżka i podeszła do biurka, zerknęłam przelotnie na Liz i zauważyłam jej dziwne spojrzenie. Nim zdążyłam zapytać, o co chodzi, ubiegła mnie.

- Medalion Cię uspokaja?

Skinęłam głową.

- Nie wystarczy Ci nasza obecność? - Zadała kolejne pytanie, lecz tym razem ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że jest urażona.

- To nie chodzi o was… - mruknęłam, uciekając wzrokiem od jej przenikliwego spojrzenia.

- A o co? Czy może o kogo? - Kątem oka zauważyłam, jak zaciska mocno wargi. - Co się dzieje, Cat? Masz jakieś problemy, o których nie chcesz nam powiedzieć? Od kilku tygodni coś się z Tobą dzieje, nie zaprzeczaj. Już nie mówię o tym, że ani razu nie wspomniałaś mi czy Agnes o Twojej przygodzie z Ericiem w bibliotece… albo gdzie znikasz nocami. - Na te słowa gwałtownie zbladłam, a Liz to zauważyła. - Tak, wiem o tym. W końcu jestem zmiennokształtną z wyostrzonym słuchem, a w dodatku ostatnio nie mogę spać, więc słyszałam, jak wymykasz się nocami z pokoju. I być może to nie nasza sprawa, ale jesteś naszą przyjaciółką, i chcemy wiedzieć czy coś jest nie tak?

Głupia, głupia, głupia. Jak mogłam nie przewidzieć tego, że Liz dowie się o moich wieczornych schadzkach? Przecież ma pokój obok mnie!

Idiotko, po co w ogóle dawałaś się wyprowadzać Alice do lasu na te durne ćwiczenia?!, przeklęłam się w myślach.

- Proszę. - Angie pomogła mi podnieść pulsującą głowę znad poduszki i włożyła mi medalion.

Alice!

Cat? Dobrze Cię słyszeć, westchnęła z ulgą Ally.

Naprawdę? Zresztą… pogadamy o tym później. Teraz powiedz mi, co się wtedy stało. A przynajmniej, co mam powiedzieć przyjaciołom.

- Cat? - Teraz Liz razem z Agnes patrzyły na mnie nagląco, oczekując mojej odpowiedzi.

- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - powiedziałam, obracając w palcach medalik i oparłam się wygodniej plecami o poduszkę, z ulgą witając coraz mniejsze niewidzialne obciążenie mojego ciała.

- Nie wydaje mi się - rzekła niedowierzającym tonem Angie, wodząc językiem ze skupieniem po wargach i krążyła wzrokiem po pokoju, nad czymś się zastanawiając.

Alice, szybko. Zaraz mogą zacząć się niewygodne pytania, a ja nie chcę ich za dużo okłamywać. W ogóle nie chcę ich okłamywać.

Ale musisz.

Wiem, warknęłam w myślach, żeby zaraz się opanować. Mimo wszystkich moich głupich myśli, to nie Ally była temu wszystkiemu winna. Ona była tylko częścią tego całego szaleństwa, tak jak i ja.

- Zemdlałaś już dwa razy w ciągu dwóch miesięcy, Cat. To nie jest normalne. Tak samo jak…

- To jest normalne - sprzeciwiłam się cicho, lecz stanowczo. - Po prostu ostatnio jestem przemęczona i mało jem, ale to nie oznacza, że jest ze mną coś nie tak.

- Poczekaj, nie dałaś mi dokończyć… - spróbowała znowu Lizzie, ale westchnęłam głęboko, przymykając powieki, co zwróciło jej uwagę. - Co jest?

- Nic, po prostu zakręciło mi się w głowie - mruknęłam, przykładając chłodną i ciężką dłoń do czoła, które było rozgrzane. Kiedy z tyłu głowy powoli dochodziły do mnie ciche szepty, zacisnęłam mocniej powieki.

- Możecie mnie zostawić samą? Do jutra. Chciałabym pobyć sama i odpocząć. - Spojrzałam na nie błagająco spod powiek. Agnes wyraźnie się wahała, Liz także.

Powiedz im, że zjadłaś rano papryczkę chilli, a ona wywołała u Ciebie skutki uboczne, bo jesteś na nią uczulona.

Otworzyłam oczy, słysząc tę radę i powoli przełknęłam ślinę.

- Przepraszam za te wczorajsze… Zwyczajnie zapomniałam, jak to ja, że jestem uczulona na papryczkę chilli i wczoraj zjadłam ją na obiad. Chyba to wywołało ten ogień. Naprawdę przepraszam, że przysporzyłam wam tyle strachu. - Przybrałam przepraszający wyraz twarzy, ale nie podnosiłam na przyjaciółki wzroku, bojąc się, że odkryją w moich oczach kłamstwo. Głos na szczęście mnie nie zawiódł, był cichy i nieśmiały, właśnie taki, jaki miałam, gdy przepraszałam.

Przez chwilę w pokoju panowała cisza, aż w końcu poczułam, jak Agnes i Lizzie przytulają się do mnie z obydwóch stron, a mnie zakłuły oczy.

- Przepraszam - szepnęłam, odwzajemniając ich uścisk i pociągając równocześnie nosem. Tym razem nie przepraszałam tylko za wczorajsze. Przepraszałam za to, co musiałam im zrobić. Że po tylu latach szczerości, miałam zacząć je okłamywać.

- Nie przepraszaj - odszepnęła Liz.

- Ważne, że żyjesz, tylko to się dla nas liczy - dodała Angie.

- No, i że nie będziesz miała przed nami żadnych mrocznych tajemnic. Tego byśmy Tobie nie wybaczyły, prawda, Ag? - zażartowała Lizzie, odrywając się ode mnie, a po chwili zrobiła też to Agnes.

- Chcemy, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna. Jeśli coś Ci grozi lub masz jakieś problemy…

- To na nas zawsze możesz liczyć - dokończyła za rudowłosą moja kuzynka. - Jesteśmy Twoimi przyjaciółkami, po prostu o tym pamiętaj.

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Ag spojrzała z uśmiechem na Liz.

- Czasami czuję, jakbyś była moją zaginioną siostrą bliźniaczką.

- Ty nie masz zaginionej siostry bliźniaczki.

- No właśnie.

Obydwie parsknęły cichym śmiechem, a ja zamknęłam oczy, rozkoszując się miękkością poduszki, którą dopiero teraz zaczynałam odczuwać. Nieoczekiwanie ogarnęła mnie senność.

- Do jutra, Cat - szepnęła Agnes przy moim uchu, całując mnie w policzek. Po chwili na czole również poczułam delikatne muśnięcie czyichś ust, a po zapachu perfum poznałam, że to Liz.

- Dobranoc, słońce.

Przed tym, jak ledwo słyszalnie kliknęły zamykane drzwi, usłyszałam szept Liz:

- Coś jest z tym jej medalionem.

***

Kilka tygodni później wszystko wróciło do normy. Prawie wszystko.

Lizzie znowu śmiała się, była złośliwa i równocześnie słodka, tak jak przed rozpoczęciem roku szkolnego. Ethan wraz z Willem i Mattem znowu mogli poświęcić swoją całkowitą uwagę nauce, choć i tak tego nie robili. Agnes coraz częściej wymykała się wieczorami do swojego chłopaka, uparcie twierdząc, że po prostu lubi wieczorne spacery po terenie szkolnym. Jednak razem z Liz jednego wieczora przeszłyśmy przez niemal całe tyły szkoły i naszej przyjaciółki nigdzie nie było, co mówiło samo za siebie. Wszystko byłoby w normie, gdyby nie dwie rzeczy.

Po pierwsze, jakieś dwa tygodnie po moim wypadku z ogniem, Peter Jenkins, chłopak z pierwszego roku, znalazł w swoim pokoju jakiegoś martwego kota, a dwa dni później znaleziono martwe ciało jego ojca. Gdy się o tym dowiedziałam, czułam jednocześnie ulgę, bo nie musiałam znów mierzyć się z tymi problemami, i przerażenie, ponieważ jednak Will miał rację co do tych kotów. Ale jeżeli ja nie byłam jedyną ofiarą tego przypadku, to czy to oznaczało, że jakiś morderca zbliża się do naszej szkoły? Starałam się o tym nie myśleć.

Po drugie, Matt zaczął się dziwnie zachowywać w stosunku do mnie. Na początku myślałam, że może jest obrażony o to, że nie powiedziałam mu o sytuacji z Ericiem, ale on nawet o tym nie wspomniał. W ogóle mało ze mną rozmawiał i popołudniami gdzieś znikał, zupełnie tak jak Agnes, ale wiedziałam, że ona chodzi do swojego faceta, a Matt? Raz się go o to zapytałam, to najzwyczajniej w świecie mnie spławił i to była nasza ostatnia rozmowa na osobności. Naprawdę nie miałam pojęcia, o co może chodzić.

No i po trzecie, ogień nadal we mnie buzował w nerwowych sytuacjach. Alice wyjawiła mi, że tamto zdarzenie przy jeziorze spowodowane było po prostu zwiększoną adrenaliną. Spytałam jej się wtedy, czy teraz nie będę mogła sobie nawet pobiegać, to ona na to, że będę mogła, tylko muszę najpierw perfekcyjnie opanować moc, która nieustannie we mnie płynęła.

Więc Alice nadal ćwiczyła ze mną mentalnie w niektóre wieczory, lecz już nie wymykałam się do lasu, tylko ćwiczyłam w pokoju, starając się niczego nie spalić, co nie zawsze się udawało.

Dzisiejszego listopadowego dnia, byłam niemal radosna, widząc za oknem dawno niewidziane słońce, które wychylało się zza szarych chmur, otulając promieniami zziębnięty ogród za szkołą. Niestety, słońce o tej porze roku nie dawało jeszcze ciepła, lecz sam jego widok nastrajał mnie do radosnego życia.

Właśnie czytałam jakąś nudną książkę o starożytnych wojnach na zachodzie stanu, kiedy usłyszałam pospieszne kroki, które, wiedziałam to podświadomie, zmierzały do mojego pokoju.

Już zadziwiające było to, że słyszałam kroki na schodach. To była jedna z dziwnych rzeczy ostatnich tygodni - słyszałam różne szelesty, głosy, hałasy z odległości kilku kilometrów, a przecież nie przemieniłam się w wampira, wilkołaka czy inną tego typu istotę.

Kiedy kroki zatrzymały się tuż pod moimi drzwiami, rzuciłam cicho „wejdź”, a do pokoju wpadła Liz.

Zdyszana dziewczyna pochylając się, oparła dłonie na kolanach i wymamrotała coś pomiędzy sapnięciami, czego nie zrozumiałam.

- Co mówisz?

- Musisz… iść… ze…ze… mną… natychmiast! - wysapała, trzymając rękę na piersi.

- Gdzie i po co? - mruknęłam, ze znudzeniem przewracając kolejne kartki niezwykle wciągającej lektury.

- Na…na… do-dole… Po prostu musisz ze mną iść! - Wzięła parę głębokich wdechów i wyprostowała się, patrząc na mnie z przejęciem. Gdy już wypieki zniknęły z jej twarzy, zobaczyłam jak jest blada.

Odłożyłam ostrożnie książkę na bok, zsunęłam się z łóżka i przyjrzałam jej się uważniej.

- Co się stało, Liz?

Podeszła do mnie powoli i złapała za rękę, nie odrywając ode mnie rozszerzonych tęczówek.

- Liz! Co się dzieje? - spytałam, spanikowana jej zachowaniem.

- Zobaczysz. Chodź ze mną. - Pociągnęła mnie w stronę drzwi, ale widząc, że nie mam zamiaru się ruszyć bez wyjaśnienia, założyła zbłąkany kosmyk brązowych włosów za ucho i wywróciła nerwowo oczami.

- Matt bije się z Ericiem - wydukała na jednym oddechu, a mnie zabiło mocniej serce.

- Co?! - wrzasnęłam. - Gdzie? Czemu? Jak? - Spróbowałam wyrwać rękę z jej uścisku, lecz ten się zacieśnił.

- Uspokój się. Nerwy nic Ci nie dadzą. - Odetchnęła głęboko. - Na jednym z korytarzy prowadzących do holu, nie wiem jeszcze dlaczego i normalnie się biją.

- Bez magii?

- Bez. Normalnie.

Mój oddech przyspieszył, tak jak puls, a w żyłach poczułam znajome ciepło, lecz było na tyle słabe, że zdołałam je wycofać. Przynajmniej lekcje z Ally na coś się przydały.

- Zaprowadź mnie tam - powiedziałam szybko. Lizzie znów wywróciła oczami.

- Właśnie to, od kilku minut, próbuję zrobić. - Pociągnęła mnie za sobą i po kilku minutach biegu mogłam zobaczyć już niewielką grupkę uczniów zgromadzonych wokół, nie byle jakiego, zdarzenia. W końcu, rzadko zdarzało się, żeby ktoś walczył bez magii.

Przeciskając się przez rozentuzjazmowany tłum, zastanawiałam się, o co oni, do cholery, mogą się bić.

Pomyśl, Cat. O kogo oni mogą się bić, co?

W tym momencie, nie pomagasz mi, Alice.

Nawet nie próbuję.

Wielkie dzięki, sarknęłam w duchu, a gdy już przedarłam się na sam środek kręgu, bez wahania podeszłam do dwójki głupków, bijących się w miejscu publicznym.

- Matt! - zawołałam, akurat w momencie, gdy jasnowłosy cisnął pięścią w twarz Erica, który uchylił się i odwzajemnił się ciosem, który miał trafić w żołądek Matta, jednak chybił, właśnie przez mój głos.

- Co wy robicie?!

- Nie widać? - warknął Eric, krążąc wokół siebie razem z moim przyjacielem.

- Dlaczego się bijecie? - spytałam zdenerwowana, patrząc na Matta, który wpatrywał się ze skupieniem i złością w swojego przeciwnika.

- Nie domyślasz się? - odpowiedział mi znów Eric, uśmiechając się szyderczo do Matta. - Nie mówiłeś jej, kolego?

- Nie Ciebie pytam, do cholery! - krzyknęłam do Dallasa. - Matt!

- Idź stąd, Cat - powiedział w miarę spokojnie Matt, a ja zacisnęłam ze złością zęby.

- Nie, macie w tej chwili przestać, rozumiecie?! - Próbowałam przekrzyczeć skandujący tłum, jednocześnie szukając wzrokiem kogoś znajomego w tłumie, ale Liz nagle zniknęła. Miałam nadzieję, że poszła po jakieś wsparcie, bo ja sama - biorąc pod uwagę ludzi wokół, którzy wcale nie byli oburzeni tą bójką - nie mogłam nic zaradzić.

- Matt! - wrzasnęłam kolejny raz, lecz zignorował mnie i znów wycelował cios w twarz bruneta, i tym razem trafił. Dallas nawet nie mrugnął, tylko zamachnął się pięścią i znów chybiłby, gdybym nie stała tak blisko. Bo trafił we mnie.

Krzyknęłam, kiedy poczułam mocne uderzenie w okolicy ust oraz policzka, a siła ciosu powaliła mnie do tyłu.

Wszystko nagle wokół mnie ucichło, nie wiedziałam co się dzieje przez mroczki przed oczami. Dopiero po chwili tłum znów zaczął krzyczeć, a moja twarz została delikatnie uniesiona do góry.

Podniosłam powoli powieki, dostrzegając przed sobą dobrze znane ciemnozielone oczy, które oceniały miejsce po uderzeniu. Will przejechał lekko kciukiem po bolącym policzku i podniósł się, ale przed tym dostrzegłam czerwień na jego palcu.

Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam, że Matt praktycznie leży na Ericu, z którego nosa niemal tryskała krew. Przyjaciel wpatrywał się we mnie z przerażeniem.

- Zabierz ją stąd - powiedział Will do Matta, pomagając mu wstać z Dallasa.

Matt otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz Will spojrzał na niego zmrużonymi oczami, w których czaiły się iskry gniewu. Matt wszystko od razu zrozumiał, podszedł do mnie, objął rękoma w pasie i podniósł do pozycji stojącej. Szybko wyprowadził mnie z tego tłumu.

***

- To było idiotyczne, wiesz o tym?

Matt nie odpowiedział, lecz spuścił wzrok, widocznie nie chcąc patrzeć w moje wściekłe oczy. Tak, byłam na niego wściekła, ale nie tak jak na Erica i na siebie. Jak mogłam dopuścić do tego, że sama od niego dostałam? Jak mogłam dopuścić, żeby Ci dwaj bili się… o mnie? I czemu mieli to robić?

Podniosłam dłonią głowę Matta do góry i otarłam wacikiem z wodą utleniającą jego brew, z której sączyła się gęsta krew. Widziałam po twarzy przyjaciela, że stara się nie krzywić z bólu, lecz słabo mu to wychodziło. Cóż, musiał pocierpieć po tej głupocie.

- Kto Ci kazał się z nim bić?

- Nikt - mruknął zirytowany Matt, nie otwierając oczu.

- Więc po co to robiłeś? - Rzuciłam na łóżko brudny wacik i usiadłam obok przyjaciela, żeby przetrzeć teraz jego dłoń, której skóra pękła od mocnego walnięcia Dallasa w nos. Po dłoniach Matta było widać, że rzadko się bił. Były twarde, lecz gładkie, nie spracowane. Po chwili uświadomiłam sobie, że gapię się na dłonie przyjaciela, więc gdy już opatrzyłam jego rękę, szybko ją puściłam, lecz Matt nie spuszczał ze mnie wzroku, jak teraz zauważyłam.

- Powiedz mi, czemu biłeś się z nim? - Podniosłam na niego zmęczony wzrok, powstrzymując się przed dotknięciem siniaka, który powstał na moim policzku.

Matt nie odpowiedział od razu, tylko wziął z apteczki kawałek wacika, nasączył go wodą utlenioną i przyłożył go delikatnie do lewego kącika moich ust, gdzie dostałam od Dallasa.

- Bo ciągle Cię krzywdzi - powiedział cicho, podążając wzrokiem za ręką, która obmywała moją twarz z krwi.

- Matt, jest dużo osób w moim życiu, które mnie skrzywdziły i umiem sobie sama z nimi poradzić - rzekłam, wpatrując się w małą zmarszczkę znaczącą jego czoło.

- Ale mi na Tobie zależy i nie chcę patrzeć na Twój ból.

Westchnęła cicho.

- Mi też na Tobie zależy, ale to nie oznacza, że mamy siebie samych krzywdzić, żeby to drugie było nietknięte.

- O to właśnie chodzi, Cat. Jeśli na kimś nam zależy i chcemy ich ochronić, to zrobimy wszystko, byle by oni nie zostali skrzywdzeni. Weźmiemy wszystko na siebie - powiedział jasnowłosy, patrząc mi w oczy, a ja przypomniałam sobie, co postanowiłam miesiąc temu. Że ochronię moich przyjaciół, nawet ceną śmierci, końca przyjaźni. Wszystko, tylko żeby nic im się nie stało.

Czując napływające do oczu łzy, spuściłam wzrok i przytknęłam palce do kącika ust, tam gdzie jeszcze przed chwilą był wacik.

- Przepraszam za to.

Gdy spojrzałam zdziwiona na przyjaciela, wskazał wzrokiem moją ranę.

- To w pewnym sensie przeze mnie dostałaś. Chciałem rozerwać Dallasa na strzępy, ale…

- Nie, Matt, nie możesz niszczyć sobie życia przez jakiegoś palanta. Nie warto.

- Uderzył Cię - mruknął Matt i marszcząc brwi, wpatrzył się w mojego siniaka, jakby to wszystko wyjaśniało.

- No i co? Ja nie jestem wiele warta od niego…

- Wcale nie. - Matt niespodziewanie odgarnął spocone włosy z mojego czoła, a ja zdobyłam się na lekki uśmiech.

- Czemu tak uważasz?

Mój przyjaciel przekrzywił głowę, przybliżając się do mnie.

- Jesteś piękna, mądra, złośliwa, wrażliwa, elokwentna i…

- No, już nie przesadzaj. - Zaśmiałam się nerwowo, czując w policzkach ciepło.

- …chyba się zakochałem - dokończył, i zanim mogłabym chociaż osłupieć, dotknął ciepłymi wargami moich, a mnie zakręciło się gwałtownie w głowie. Po odrętwieniu, nastąpiło czucie, czyli poczułam z jaką delikatnością Matt dotyka miękkimi ustami moich, żeby nie za bardzo naruszyć mojego siniaka, jak splata na chwilę swoje palce z moimi, by po chwili je rozplątać i odsunąć się ode mnie z dziwnym uśmiechem.

Wpatrywałam się w niego spod przymkniętych powiek, zbyt oszołomiona, żeby coś powiedzieć.

- Niepotrzebnie Ci to teraz mówiłem. Jesteś… - powiedział coś, lecz nie usłyszałam tego. Mogłam tylko wpatrywać się w jego usta, jakbym zobaczyła je po raz pierwszy. Albo jakbym poczuła je po raz pierwszy, bo tak było.

- Cóż, w każdym razie, przepraszam i już sobie idę. - Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że Matt wyszedł z mojego pokoju, pozostawiając za sobą uchylone drzwi. Otworzyłam usta, dotykając warg, które czuły jeszcze ciepły dotyk mojego przyjaciela i spojrzałam na drzwi.

- Matt! - zawołałam i po chwili wybiegłam z pokoju.

- 12 -

Wybranka Ognia

by shiny



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rescued - Rozdział 6, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 2, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 5, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 7, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 8, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 3, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 4, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Katalog odpadów Dz U 01206 wersja 01 2002 1
ROZDZIAL VII CHoroby genetyczne
Rozdział VII
strzeszczenie etyka ROZDZIAL VII psycholog wobec o
Filozoficzne aspekty kultury fizycznej i sportu, Filozofia VII rozdział, VII ANTROPOLOGICZNE, SAKRAL
Louise L. Hay-Mozesz uzdrowic swoje zycie, 09. Rozdzial 7, Rozdział VII
ROZDZIAŁ VII(całość), Resocjalizacja - Rok I, SEMESTR I, Wprowadzenie do psychologii, EGZAMIN

więcej podobnych podstron