9436


Nigdy nie jest za późno
Scattered Logic


„Nigdy nie jest za późno na to, by stać się tym, kim mogłeś się stać.”
George Eliot

Umierała. Uzdrowiciele nigdy jej tego nie powiedzieli wprost, ale Hermiona przecież nie była głupia. Miała w końcu sto czterdzieści sześć lat, a jej serce szwankowało tak często, że nie nadążali z jego leczeniem. Śmierć zabierała każdego, nie bacząc na postępy poczynione w medycynie zarówno mugolskiej, jak i czarodziejskiej. Nie miała być wyjątkiem od tej reguły. 
Perspektywa nieuchronnie zbliżającego się końca była frustrująca, ale nie zniknęłaby od jej ignorowania. Dlatego Hermiona, jak zwykle przewidująca, postarała się oszczędzić dzieciom jak najwięcej przykrości i stresu. Sprzedała to, co do niej należało, załatwiła sprawy dotyczące mieszkania i postarała się o uregulowanie wszystkich kosztów związanych z pogrzebem. Po czym wprowadziła się do małego apartamentu w Domu dla Emerytowanych Wiedźm i Czarodziejów Kentigern. Wszystko po to, by rozstać się z ziemskim padołem dumnie i z honorem.
Jednakże jej plany odejścia z godnością i podniesionym czołem całkowicie spieprzył nie kto inny, jak tylko Severus Snape.
Pierwszy raz pojawił się, gdy prowadziła ożywioną dyskusję na temat następstw rządów obecnego Wizengamotu ze swoim najstarszym pra-prawnukiem. Delikatny ruch w rogu pomieszczenia przykuł jej uwagę i ze zdumieniem stwierdziła, że widzi mglisty cień powiewających czarnych szat, a także zarys bladej twarzy i dużego, zakrzywionego nosa. Nie poznała go w pierwszej chwili, ale trzeba oddać jej sprawiedliwość - nie widziała go w końcu od ponad stu lat i na pewno nie spodziewała się, że pojawi się akurat teraz. Zdążyła tylko mrugnąć zaskoczona, kiedy do jej pokoju wpadła uzdrowicielka, trajkocząc coś o ostrzeżeniach medycznych i zbyt dużym pobudzeniu. Kiedy Hermiona spojrzała po raz kolejny w miejsce, w którym zauważyła go po raz pierwszy, zjawy już nie było. Dopiero po wielu godzinach uświadomiła sobie, że w jej pokoju pojawił się Severus Snape.
Pojawiał się i znikał dość regularnie po tym pierwszym widzeniu. Czasami, kiedy salowe zmieniały pościel, stał obok regału z książkami, wyglądając na śmiertelnie znudzonego. Innym razem, gdy odwiedzali ją rodzina i przyjaciele, widziała, jak przewracał oczami i wychodził do przedpokoju.
Nie był ani całkiem przezroczysty, ani też nie wyglądał na szczególnie solidny obiekt, co niemal z całą pewnością wykluczało to, że był duchem. Jego niemożność zdecydowania się na albo jedną, albo drugą stronę, wydawała się potwierdzać jego tożsamość. 
Była jedyną osobą, która go widziała - sprawdziła to tylko raz. Nigdy więcej nie zamierzała zapytać, czy ktoś jeszcze widzi Severusa Snape'a, stojącego „o tam!”. Nie chciała więcej widzieć, jak zmieszanie na twarzach jej bliskich zmienia się w wyraz litości i współczucia, ten jeden raz całkowicie wystarczył. Co gorsza, Snape uśmiechał się z wyższością podczas całego zajścia.
Wielokrotnie pytała go czego chciał i chociaż poruszał wargami, ona nie mogła usłyszeć, żadnej z odpowiedzi. Próbowała go ignorować, ale było to nie lada wyzwanie - zwłaszcza gdy budziła się po drzemce i znajdowała Snape'a, pochylonego nad nią i wpatrującego się w nią z ciekawością. Przez krótką chwilę patrzyli na siebie w bezruchu, lecz gdy Hermiona próbowała z trudem usiąść - znikał.
Ta dziwna zabawa w chowanego trwała przez trzy tygodnie, do czasu, aż Hermiona obudziła się z ogromnym bólem w piersi, a mnóstwo Uzdrowicieli biegało wokół jej łóżka, mamrocząc w pośpiechu jakieś zaklęcia. Pomimo tego zdawało jej się, że ból ustępował, Uzdrowiciele stawali się coraz mniej wyraźni, a Snape, stojący tuż za nimi, coraz bardziej solidny.
Gdy już całkowicie się zmaterializował, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią z góry.
- No, w końcu - powiedział.

Nim zdążyła sformułować jakąkolwiek ripostę cały pokój i krzątający się Uzdrowiciele tak jakby rozpłynęli się we mgle. Hermiona zauważyła, że zamiast leżeć w swoim łóżku, stoi w hogwarckiej bibliotece.
Zdezorientowana rozejrzała się wokoło. Pomieszczenie wyglądało zupełnie tak samo, jak za czasów, kiedy chodziła do szkoły. Tysiące książek, czekających na czytelników, było wetknięte w niekończące się rzędy półek, które znikały w ciemnych i tajemniczych korytarzykach. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu i wydawały się migotać w strugach światła, wpadających przez okna. Wytrzymałe krzesła i stoły, wypolerowane na wysoki połysk, czekały na uczniów.
Zaczerpnęła powietrza, by zawołać Snape'a, żeby zażądać, by się pokazał, ale zatrzymała się w pół słowa, gdy poczuła dawno zapomnianą mieszankę zapachów zakurzonego pergaminu, skóry, olejku cytrynowego i pszczelego wosku. Jeszcze raz zaciągnęła się aromatycznym powietrzem i uśmiechnęła szeroko. Czuć było nawet specyficzny zapaszek niemytych skarpetek, który wkradł się do biblioteki podczas wieloletniej obecności uczniów.
Znowu zapomniała o tym, by odnaleźć Snape'a, gdy poczuła jak wysokiej jakości jedwab zawirował jej wokół kostek. Zaskoczona, spojrzała w dół i ujrzała, że ubrana jest w szafirowo-niebieskie szaty wyjściowe, a nie, tak jak ostatnio, we flanelową piżamę.
Pasma wyhaftowanych i błyszczących przy każdym ruchu run biegły wokół mankietów i dekoltu. Właśnie one odblokowały jedno wspomnienie Hermiony. 

Była wtedy na zakupach na Pokątnej, by zaopatrzyć swoje dzieci w przybory szkolne, kiedy zatrzymała się przed wystawą sklepu Madame Malkin, by podziwiać wystawione tam szaty.
- Byłoby ci w nich ładnie, mamo. Są nawet w twoim kolorze - powiedziała Rose. - I te zdobienia! Prawda, że pięknie? Powinnaś je przymierzyć.
- Nie za tę cenę. Są za drogie, a te szaty wyjściowe, które mam, nadal nadają się do użytku. - Hermiona pokręciła głową. - Teraz, gdy ty i Hugo uczycie się oboje w Hogwarcie, nie możemy sobie pozwolić na marnotrawstwo. Będę miała szczęście, jeśli szkolne szaty, które dzisiaj kupimy przetrwają cały rok. Można będzie je przedłużyć nie więcej niż o trzy cale, a rośniecie teraz jak na drożdżach. - Spojrzała jeszcze raz na wystawę w zamyśleniu. - Chociaż są przepiękne. Może któregoś dnia.


I właśnie teraz miała na sobie te dawno upragnione szaty. Przesunęła dłońmi po luksusowej tkaninie i zastygła, gdy zobaczyła swoje ręce. Ręce, które znowu były jej rękami. Dziesiątki lat temu, ku swojej konsternacji, spostrzegła, że dawniej gładka i sprężysta skóra na wierzchu dłoni zamieniła się w skórę cienką jak bibułka, pomarszczoną i usianą plamami wątrobowymi. Nim się spostrzegła, jej dłonie zmieniły się w dłonie jej matki. Teraz natomiast starość poszła w niepamięć, a Hermiona znów cieszyła się dłońmi młodej kobiety.
Dosłownie w tej samej chwili pochyliła się nad jednym z wypolerowanych stołów, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Kręciła głową w jedną i drugą stronę, a palcami przesuwała po twarzy i szyi. Odbicie w blacie stołu nie było tak dokładne jak to w lustrze, ale nawet ono dawało jasno do zrozumienia, że Hermiona nie była już pomarszczoną, słabą starowinką. Wyglądała prawdopodobnie na trzydzieści lat albo...
- Trzydzieści pięć - wyszeptała. 
Zawsze uważała, że trzydzieści pięć lat to idealny wiek. Człowiek jest wtedy wystarczająco doświadczony, by pokonać młodzieńczy brak pewności siebie, ale też wystarczająco pewny siebie, by od czasu do czasu być lekkomyślnym. Wiek ten oferował najlepsze cechy młodości i dojrzałości. Jej matka powiedziała kiedyś, że kobieta jest najpiękniejsza w wieku trzydziestu pięciu lat, z czym Hermiona się zgadzała.
- Zmiana jest raczej dramatyczna - powiedział Snape zza jej pleców.
Hermiona wyprostowała się i odwróciła w jego stronę.
- O co tu chodzi? - zażądała. - Dlaczego tutaj jestem? I dlaczego wyskakiwałeś jak diabeł z pudełka w najmniej spodziewanym momencie? To jakiś sen, czy w końcu zwariowałam?
Zaskoczona spostrzegła, że Snape patrzy na nią ze współczuciem. Współczucie? Snape i współczucie?
- Umierasz. A ja nie „wyskakiwałem jak diabeł z pudełka”. Cały czas tam byłem, ale widziałaś mnie tylko wtedy, kiedy twoje ciało było blisko śmierci. Za każdym razem, kiedy bicie twojego serca stawało się silniejsze, traciłaś zdolność dostrzegania mnie. Uzdrowiciele próbują utrzymać twoje ciało przy życiu, ale nie uda im się to. Zapadłaś w śpiączkę. Poczekasz tutaj, aż nadejdzie czas, by iść dalej. Jestem tutaj, by poczekać z tobą.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Dlaczego ty? Bez obrazy, ale ledwie się znaliśmy. Dlaczego nie Ron? Albo moi rodzice? Albo nawet Harry?
Snape spuścił wzrok i strząsnął niewidzialny paproch z mankietu.
- Jestem tu, ponieważ uznano nas za... - nie dokończył. Jego twarz nie wyrażała niczego. Odchrząknął.
Hermiona zdała sobie sprawę, że mężczyzna czuje się niezręcznie i, zaciekawiona, zbliżyła się do niego.
- Uznano nas za co?
- Za bratnie dusze - odrzekł beznamiętnie. Nadal nie podniósł wzroku i na nią nie spojrzał.
Kobieta otworzyła usta ze zdziwienia.
- Bratnie dusze? Ty i ja? Przecież mnie nienawidziłeś. To niemożliwe, że byliśmy bratnimi duszami.
- Jesteśmy bratnimi duszami - podkreślił. - Nie byliśmy. Tego nie da się renegocjować jak umowy o pracę.
Zszokowana odsunęła najbliższe krzesło i opadła na nie. Czarodziej stał tuż za nią. Próbowała przyswoić sobie jego słowa. Snape był jej bratnią duszą? Było to co najmniej dziwaczne, lecz jeśli było prawdą, to tłumaczyłoby wiele, jeśli chodzi o jej małżeństwo. Ron był jej najlepszym przyjacielem, kochali się, ale zawsze dawało się odczuć brak czegoś nieopisanego. Nigdy nie stworzyli tak głębokiej relacji, jakiej spodziewała się po małżeństwie. Była zawsze poza ich zasięgiem i przyczyniała się do pogłębiającej się frustracji.

- Co jest z nami nie tak, Ron? Cały czas się sprzeczamy. - Hermiona usiadła obok swojego męża, opadając na kanapę. - Mam już tego dość.
- Taa, wiem. - Ron wyglądał na równie wykończonego.
- Popełniliśmy błąd? - zapytała płaczliwie. - Mam na myśli, biorąc ślub.
- Może - odpowiedział powoli. - Nie mówię tego, by cię zranić, ale może powinniśmy byli spędzić kilka tygodni po wojnie na bezmyślnym bzykaniu, a później pójść każde w swoją stronę, jako przyjaciele. - Uśmiechnął się krzywo i wzruszył ramionami. - Ale nie ma co gdybać. Kocham cię, Hermiono. Poza tym, gdybyśmy nie wzięli ślubu, nie mielibyśmy Rose i Hugo. Kiedy na nich patrzę, to nie wyobrażam sobie innego życia. A ty?
Potarła oczy i potrząsnęła głową w zaprzeczeniu.
- No to będziemy dalej próbować. Uda nam się, mimo że nie zgadzamy się w żadnej innej kwestii - powiedział Ron. - Jeśli jest na świecie dwoje ludzi tak bardzo upartych, by ocalić małżeństwo to właśnie my, prawda?
Hermiona zaśmiała się przez łzy i oparła głowę na ramieniu mężczyzny.
- Prawda.
 

Kobieta wpatrywała się w blat stołu, przy którym siedziała. Udało im się dotrzymać umowy i nauczyli się chodzić na kompromis, a także nauczyli się nie przykładać większej wagi do drobnostek, które ich irytowały. Ale nigdy nie stali się tak zgranym małżeństwem, jak tego oczekiwali. Dziesiątki lat przed śmiercią Rona ich relacja zmieniła się stopniowo w taką, jaką można zaobserwować raczej wśród współlokatorów, niż w małżeństwie.

Powinna być przerażona myślą o tym, że Severus Snape jest jej bratnią duszą, ale jedyne co czuła, to zaskoczenie. Zmrużyła podejrzliwie oczy, kiedy zdała sobie sprawę, że skupia się na Snape'ie, ignorując coś, co powinno być dla niej w tej chwili najważniejsze. Powinna martwić się o Hugo i Rose, i całą resztę rodziny. Są z pewnością zrozpaczeni. Jednak, gdy tylko myśl ta pojawiła się w jej głowie została zastąpiona inną - pewnością, że z jej rodziną wszystko będzie w porządku, że wszystko się ułoży.
Nigdy nie miała pewności, że jej rodzina poradzi sobie bez niej. Zawsze żyła z cichym przekonaniem, że coś strasznego stanie się jej bliskim, kiedy jej już nie będzie, by nad nimi czuwać.
- To miejsce wpływa jakoś na moje emocje? - spytała, zaalarmowana.
- Tak, w pewnym sensie - odpowiedział Snape. - Pomaga się przenieść z jednego świata do drugiego. Podczas gdy wszystko, co łączyło cię z twoim dawnym życiem się kończy, tak i twoje emocje z nim związane się kończą. Trochę to na początku niepokojące.
- Powiedziałabym, że to lekkie niedopowiedzenie. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Jak to możliwe, że nadal oddychała, skoro fizycznie nie posiadała już ciała? Spojrzała przez ramię na Snape'a. - Najwidoczniej ciężko się wyzbyć starych nawyków, ale naprawdę nie ma potrzeby, byś nade mną tak wisiał. Nie jestem pierwszakiem i podejrzewam, że nawet nie jesteśmy w Hogwarcie.
- Nie wiszę nad tobą, Granger. - Zmarszczył brwi. - Po prostu stoję.
Hermiona zauważyła niezwykłą emocję w jego oczach i miała niepokojące wrażenie, że zrobiło mu się przykro. Najpierw nie martwiła się o rodzinę, a teraz sprawiła Snape'owi przykrość?
- To miejsce jest strasznie dziwne - wymamrotała pod nosem, a później wskazała krzesło, znajdujące się naprzeciw niej. - Usiądź, proszę. I możesz równie dobrze mówić do mnie po imieniu.
Siedzieli naprzeciw siebie, a ciszę przerywało tylko rytmiczne postukiwanie palców Hermiony o blat stołu. Przez głowę kobiety przemykało mnóstwo pytań, ale nie wiedziała, od którego zacząć, a Snape nie kwapił się do udzielania informacji z własnej woli. Gdy cisza przedłużała się, Hermiona zwróciła się w stronę mężczyzny i przyjrzała mu się uważnie.
Miał trzydzieści osiem lat, kiedy umarł, lecz teraz wyglądał na młodszego. Trzydzieści pięć lat przemknęło jej przez myśl i przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem w tej niestosownej chwili. Surowe rysy twarzy i zakrzywiony nos nic się nie zmieniły, zniknęły natomiast zmarszczki zdobiące okolice ust i czoła. Tak samo jak cienie pod oczami i przetłuszczone włosy, które teraz spływały na ramiona zdrową, gładką kaskadą. Jego blada cera straciła ziemisty odcień i choć nadal był szczupły, to nie przypominał już szkieletu, jak w czasach, kiedy ją uczył. Nie był ani trochę przystojny, jednakże brak obciążeń związanych z jego poprzednim życiem bardzo mu służył.
Przestała bębnić palcami o blat.
- Jakie jest to następne życie?
Snape pokręcił krótko głową.
- Nie umiem opisać tego w taki sposób, żebyś zrozumiała.
W jednej chwili zaczęła zachowywać się w stosunku do niego ozięble.
- Jak już wcześniej powiedziałam, profesorze, nie jestem już uczennicą. Mam sto czterdzieści sześć lat i potrafię zrozumieć wszystko, o czym mówisz.
- Mam na imię Severus - powiedział szybko. - I twoje ciało nadal żyje, mimo że tylko marginalnie. Póki ono żyje, są rzeczy, których nie jesteś w stanie zrozumieć w całości.
- Spróbuj, Severusie - uparła się.
Jego ciemne oczy błysnęły, wyrażając rozbawienie, a on powoli przesunął palcem po ustach.
- No dobrze - rzekł w końcu. - W następnym życiu widoki są piękniejsze niż cokolwiek, co kiedykolwiek widziałaś i kiedykolwiek ujrzysz, a jednocześnie każde nowe miejsce jest piękniejsze, niż poprzednie. Są tam ogromne biblioteki, pełne książek, których nikt nigdy nie napisał, na temat spraw, o których nikt nigdy nie pomyślał, i nawet jeśli przeczytasz każdą po kolei, to nigdy nie uda ci się przeczytać wszystkich. Całkowita wiedza na każdy temat znajduje się na wyciągnięcie ręki i mogłabyś znać odpowiedź na każde pytanie kiedykolwiek zadane, jednak nigdy nie będziesz znała odpowiedzi na każde. - Uniósł jedną brew i uśmiechnął się lekko. - Sądzę, że to ostatnie będzie cię nieustannie frustrować. Mam kontynuować z tym opisem paradoksów, czy może zrozumiałaś, co miałem na myśli mówiąc, że są rzeczy, których nie jesteś jeszcze w stanie zrozumieć?
- Och, no dobrze - westchnęła poirytowana. - Rozumiem, że trzeba to raczej przeżyć osobiście. Przynajmniej nie będzie nudno.
Mężczyzna zaskoczony uniósł brwi.
- Spodziewałaś się, że będziesz znudzona?
Wzruszyła tylko ramionami.
- Mówiono mi w dzieciństwie, że w życiu po życiu ma być perfekcyjnie, idealnie. Na pewno do wielu to przemawia, ale jeśli chodzi o mnie, to zawsze wydawało mi się, że wieczna perfekcja jest idealnie nudna.
Snape zaśmiał się, a oczy Hermiony zrobiły się duże jak spodki. Severus Snape się śmiał. Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Kiedy się śmiał, łagodniały rysy jego twarzy, śmiech nadawał jego ustom słodszy wyraz i wyglądał wtedy... niemal atrakcyjnie.
Z poddenerwowania poplątały jej się myśli i wyrzuciła z siebie pierwsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy.
- Gdzie czekałeś, gdy umarłeś?
- Tutaj. - Wskazał na otaczające ich regały.
- Harry opowiedział mi o stacji King's Cross.
Severus łatwo zignorował ten non sequitur.*
- Sceneria jest inna dla każdego.
- Ale nie dla nas - rzekła powoli.
- Nie. - Znowu uciekł od niej wzrokiem. - Nie dla nas.
Hermiona rozejrzała się po bibliotece, przyjrzała się książkom, czekającym na kogoś, kto je przeczyta, i zastanawiała się nad tym, co sugerowały jego słowa. Zawsze uwielbiała tę bibliotekę i najwyraźniej Severusowi również nie była obojętna. Ron mógł zanudzić się na śmierć w jakiejkolwiek bibliotece, gdy już skończył czytać wszystkie periodyki dotyczące Quidditcha.
- Byłam żoną Rona przez ponad sto lat - odezwała się nagle. - Jeśli ty i ja jesteśmy bratnimi duszami, to kto był jego?
- Katie Bell - odpowiedział.
Hermiona zastanowiła się chwilę nad tym, jakie emocje wzbudziła w niej ta odpowiedź i czy była chociaż trochę zazdrosna albo czy chociaż poczuła lekki brak pewności siebie, na wieść, że jej mąż lepiej pasował do innej kobiety, ale zauważyła, że nie czuje niczego, prócz akceptacji tego faktu.
- Katie Bell byłaby świetną żoną dla Rona - odpowiedziała w końcu. - Oboje kochali Quidditcha i jestem pewna, że podzieliliby dużo więcej wspólnych zainteresowań, gdyby tylko przeżyła. Zginęła w bitwie o Hogwart.
- Wielu ludzi zginęło tego dnia - odrzekł Severus z beznamiętną miną.
- Tak, ty także - powiedziała. - Złożyliśmy wniosek o pośmiertne przyznanie ci Orderu Merlina, wiesz? Przygotowałam raport, a Harry zaprezentował go przed Wizengamotem.
- Odrzucili wniosek. - Nie było to pytanie.
- Owszem, odrzucili - westchnęła. - Ale próbowaliśmy. Spędziłam wiele tygodni nad tym raportem, rozmawiałam nawet o tobie z Lucjuszem Malfoyem. Nie obyło się jednak bez gróźb ze strony Ministra Shacklebolta, by go do tego zmusić. Nawet wtedy poświęcił mi tylko kilka minut w Dziurawym Kotle.

Hermiona ignorowała siedzącą przy stole obok wiedźmę, która siorbała zupę. Stukała czubkiem pióra o leżącą przed nią otwartą teczkę. Nagle spojrzała na mężczyznę siedzącego przed nią.
- Powiedziano nam, że profesor Snape rozpoczął naukę w Hogwarcie wiedząc więcej o czarnej magii, niż większość siódmorocznych uczniów. To prawda?
Lucjusz Malfoy uniósł jedną brew.
- Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Severus wiedział więcej o czarnej magii, niż większość siódmorocznych Gryfonów. Na pewno nie więcej, niż większość siódmorocznych Ślizgonów. Jego matka, mimo że Krukonka, bardzo się starała w tym zakresie.
- To znaczy, że jego matka uczyła go czarnej magii? - Przerażona Hermiona ścisnęła mocniej palcami pióro, które trzymała.
- A kto inny? - w głosie Malfoya zabrzmiała pogarda. - Z pewnością nie jego mugolski ojciec.
- Ale dlaczego jego własna matka zrobiłaby coś takiego? To graniczy ze znęcaniem się...
- Znęcaniem? - wtrącił Lucjusz, a jego spojrzenie stężało. - Eileen Prince była zwykłą, niezgrabną czarownicą, która urodziła zwykłego i niezgrabnego syna, w dodatku mieszańca. Po Severusie od zawsze było widać, że trafi do Slytherinu, a jego matka zdawała sobie sprawę z tego, co czeka jej syna - wyśmiewanie, pogarda... Ale wiedziała również, że w Slytherinie poważa się władzę, siłę. Nie mogła dać swojemu synowi urody, ani gracji, ani nawet czystej krwi, ale mogła mu dać władzę. Ucząc go czarnej magii próbowała go uchronić. Czy jakakolwiek kochająca matka zrobiłaby coś innego?
 

- Muszę zwrócić Malfoyowi honor - powiedziała Hermiona. - Był aroganckim, zaślepionym fanatykiem i dupkiem, ale powiedział mi kilka rzeczy, które dały mi do myślenia.
Severus uśmiechnął się delikatnie.
- Lucjusz i Narcyza byli moimi przyjaciółmi. Jednymi z niewielu.
- Jeśli byś przeżył, myślisz, że zostalibyśmy przyjaciółmi? - zapytała. - Skoro jesteśmy bratnimi duszami, byłoby to chyba nieuniknione.
- Niekoniecznie. - Pokręcił przecząco głową. - Jeśli bym przeżył, to niewiele by się zmieniło, a przynajmniej tak myślę. Przez resztę życia usychałbym z tęsknoty za Lily i bezustannie porównywałbym z nią wszystkie kobiety. Trzymałem się tak blisko przeszłości, że nie pozwalałem sobie spojrzeć w przyszłość.
- Widziałam wspomnienia, które przekazałeś Harry'emu - powiedziała, patrząc na niego przepraszająco. - Malfoy trochę mi opowiedział o Lily, ale ja już wtedy wiedziałam.
- Więc wiesz, że zniszczyłem przyjaźń, która mnie z nią łączyła - odrzekł.
Hermiona nie chciała tego nawet słuchać.
- To nie była tylko twoja wina. Obraziłeś ją, ale później szczerze przeprosiłeś. I naprawdę, Severus, widziałam te wspomnienia. Widziałam jak Lily flirtuje z Jamesem Potterem, gdy ty wisiałeś w powietrzu, dławiąc się mydlinami. Nie mówię, że jesteś całkowicie bez winy, ale Lily również ma swoje za uszami. Oboje popełniliście głupie błędy, a wasza przyjaźń nie wytrzymała ich ciężaru. Ale byliście przecież tylko dziećmi, a dzieci, jak wiadomo, popełniają głupie błędy.
Severus przytaknął powoli.
- Teraz zdaję sobie z tego sprawę, ale wtedy wszystko, co widziałem, to moje zranione uczucia. Lily była naprawdę szczęśliwa z Jamesem Potterem. Mogłaby być zadowolona przy moim boku, jeśli byłbym innym człowiekiem. Ale nie byłem.
- No cóż, teraz jesteś innym człowiekiem - zauważyła Hermiona. - Nie wyobrażam sobie takiej konwersacji z Severusem Snape'em, którego znałam.
- I pomyśleć, że musiałem tylko umrzeć, żeby to osiągnąć - odrzekł sarkastycznie.
Hermiona uśmiechnęła się z mieszaniną zachwytu i ulgi. Jednak miał poczucie humoru. Za życia nigdy nie przypisałaby mu takiej cechy. Niektóre uwagi, jakie rzucał pod adresem innych uczniów mogłyby zostać uznane za zabawne, jeśli miało się czarne poczucie humoru. Jednak nawet te najbardziej niewinne uwagi miały w sobie pewną dozę okrucieństwa.
Kobieta jeszcze raz sprowadziła rozmowę na poprzedni temat.
- Po tym jak rozmawiałam z Lucjuszem Malfoyem, udało mi się skontaktować z jednym z twoich mugolskich krewnych, ale nie wiedział wiele o twoim dorosłym życiu.
- Tak, wiem - odrzekł, robiąc kwaśną minę, - jak zwykle Bertram zachowywał się skandalicznie i z tobą flirtował. Nawet jako nastolatek uważał, ze kobiety nie potrafią mu się oprzeć. Całe życie karmił się złudzeniami.
- Skąd wiedziałeś, że rozmawiałam z twoim kuzynem Bertramem? - zapytała, zdziwiona.
- Tak samo jak wiedziałem, że rozmawiałaś z Lucjuszem. Czuwałem nad tobą przez resztę twojego życia - odpowiedział.
- Czuwałeś nade mną? - Kobieta położyła łokieć na stole i podparła sobie ręką głowę. - Jak anioł stróż?
Severus skrzywił się lekko.
- Wolę termin byt opiekuńczy.
Zachwycona jego reakcją, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie wątpię, że wolisz ten termin, ale czy nie powinieneś być ubrany w białą szatę, mieć skrzydła i aureolę? - Pochyliła się do przodu z niewinną miną. - Jesteś pewien, że jest z ciebie odpowiedni anioł?
Pokręcił pogardliwie nosem.
- O ile pamiętam, to nigdy nie powiedziałem, że jestem odpowiedni jako cokolwiek. Jesteś zaślepiona judeo-chrześcijańskimi bajeczkami. Odmawiam dostosowania się do stereotypów.
Zaśmiała się.
- Jak to jest być bytem opiekuńczym?
- Jeśli bratnia dusza umrze przed swoją drugą połówką, to czuwa nad nią i pomaga jej przetrwać kryzysy.
- W jaki sposób miałeś mi pomagać? - zapytała zaskoczona, opierając się z powrotem o krzesło. - Nie byłeś duchem. Nie mogłeś ze mną rozmawiać.
- Właściwie, to mogłem do ciebie mówić, ale przez twój upór musiałem krzyczeć, by twoja podświadomość w ogóle zwróciła na mnie uwagę.
- Kiedy to robiłeś? - zapytała, ciekawa odpowiedzi.
- Dawałem ci rady lub po prostu komentarze, - Hermiona zachichotała, ale zignorował to, - w przeróżnych momentach twojego życia. Pierwszy raz próbowałem skontaktować się z tobą w dniu, kiedy Weasley ci się oświadczył. Nie zadziałało. Krzyczałem, byś mu odmówiła, ale ty tylko pocierałaś ucho.
- To byłeś ty? Myślałam, że mam szumy uszne! - Nagle zesztywniała, a jej oczy zrobiły się duże jak spodki. - Czekaj, czekaj. Skoro nade mną czuwałeś, to czy to znaczy, że byłeś ze mną cały czas? - Głos podniósł jej się o całą oktawę. - Nawet wtedy, kiedy byłam sama? Albo kiedy ja i Ron...
- Czuwałem, a nie podglądałem - wtrącił szybko. - Nie jestem zboczeńcem. Nie mam lubieżnych zainteresowań. Zwłaszcza jeśli chodzi o twoje życie erotyczne. Widok nagiego tyłka Weasleya nie należy do zbioru moich fantazji.
Nie mogąc się zdecydować między byciem zawstydzoną a urażoną, rzuciła mu tylko gniewne spojrzenie.
- Widziałeś mnie nago.
- Wiele razy - uśmiechnął się lekko, lecz zaraz potem skrzywił. - Chociaż byłoby miło, gdybym nie musiał być świadkiem porodu. Widziałem więcej, niż kiedykolwiek bym sobie życzył w tym względzie.
Hermiona zająknęła się przez chwilę.
- To było niegrzeczne! I o co chodzi z tą bzdurą o „więcej, niż kiedykolwiek bym sobie życzył”? Powiedziałeś, że nie jesteś zboczeńcem.
- Podziwianie od czasu do czasu nie jest zboczeniem. To po prostu - wykonał nieokreślony gest ręką, - docenianie. Chyba nie oczekujesz ode mnie tego, bym w ogóle nie patrzył? To zbyt wysokie wymagania, nawet jeśli chodzi o nieboszczyka.
Hermiona gapiła się na niego. Powiedział jej komplement i droczył się z nią w tym samym czasie.
- No cóż, mam nadzieję, że ci się nie nudziło - odrzekła słabo.
- Niezbyt często, nie. Muszę jednak przyznać, że niewiele uwagi przykładałem, gdy twoje dzieci były małe - rzekł. - Nie był to najbardziej pasjonujący okres w twoim życiu. Przez jakieś pięć lat zdawało mi się, że jedyne słowa jakie wypowiadasz to „Znowu masz mokrą pieluszkę?”, „Nie, Ron, jestem zbyt zmęczona.” i powtarzane w nieskończoność „Chodzi lisek koło drogi”.
Hermiona już otwierała usta, by zaprzeczyć, lecz szybko je zamknęła. Pamiętała ten okres, gdy dzieci były malutkie i to, jak się zastanawiała, czy kiedykolwiek jeszcze przeprowadzi poważną konwersację. W końcu wzruszyła tylko ramionami.
- Tak, no cóż, później było lepiej - powiedziała.
- Rzeczywiście - zgodził się. - Bardzo przyglądałem się twojej karierze zawodowej. Odnosiłaś sukcesy na wielu poziomach. Zostać Głównym Magiem Wizengamotu to nie lada wyczyn, zwłaszcza dla czarownicy mugolskiego pochodzenia.
- Byłam pierwsza - odrzekła, uśmiechając się.
- Twoja rodzina była z ciebie bardzo dumna.
- Owszem. Ron najbardziej, nie mógł przestać się chwalić. Zawsze mówił, że umiem tak przeprowadzić dyskusję, by wyszło na moje. - Naszła ją nagła myśl. - Czy Katie Bell była z tobą? Jeśli czuwałeś nade mną, to znaczy, że ona musiała czuwać nad Ronem. Rozmawiałeś z nią?
- Była tam, gdzie ja, ale byłem świadomy jej egzystencji tylko po części, tak samo jak ona mojej. Naszym zadaniem było czuwanie nad naszymi bratnimi duszami, a nie plotkowanie.
- Nie była zazdrosna o ten czas, który spędzałam z Ronem?
- Nie - odpowiedział. - I czy próbujesz w ten sposób zapytać czy ja byłem zazdrosny?
- A byłeś? - Uniosła jedną brew.
- Tylko wtedy, kiedy Weasley umarł i spotkał swoją bratnią duszę, zanim ja spotkałem ciebie. - Uśmiechnął się krzywo. - Czekałem dłużej.
- Tylko parę minut - odpowiedziała sucho, wzruszając ramionami. - Muszę przyznać, że przyjmujesz to wszystko ze stoickim spokojem. Mogłabym pomyśleć, że będziesz wściekły, gdy się dowiesz, że to ja jestem twoją bratnią duszą. Przecież naprawdę za mną nie przepadałeś.
- Za nikim nie przepadałem - powiedział, uśmiechając się lekko. - Na początku trochę mnie zaniepokoiła ta wiadomość. W końcu byłaś kiedyś moją uczennicą. No, ale miałem ponad sto lat, by się przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. Bardzo pomogło mi, gdy zobaczyłem, że do siebie pasujemy, że w życiu mamy podobne pragnienia i zainteresowania. Nasza lojalność graniczyła z głupotą, nasze oddanie słabło tylko w chwili, gdy korzyści były zagrożone, no i żadne z nas nie tolerowało zbyt łatwo głupców. Mogliśmy się wiele nauczyć od siebie nawzajem. - Uciekł od niej wzrokiem. - Jesteś także pełną życia, inteligentną kobietą. Każdy uznałby za zaszczyt, to że jesteś mu pisana.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się, próbując złapać jego spojrzenie, lecz on nadal na nią nie patrzył.
Nie pojmując dlaczego tak się zachowywał, także spuściła wzrok. Severus jedną ręką trzymał kurczowo brzeg stołu, tak mocno, że widać było na wierzchu jego dłoni wszystkie więzadła, a jego knykcie pobielały.
Dlaczego był taki spięty? Wyglądał prawie jakby się czegoś bał... Nagle otworzyła usta ze zdziwienia i zrozumiała dlaczego. Bał się, że go odrzuci. To dlatego na nią nie patrzył, kiedy mówił jej, że są bratnimi duszami albo prawił jej komplementy. Wiele razy w życiu został odrzucony, zbyt wiele razy, dlatego obawiał się nawet teraz, w najbezpieczniejszym z miejsc.
Przyjrzała się uważnie siedzącemu przed nią, dumnemu mężczyźnie i poczuła przypływ uczuć, chciała go chronić. Severus Snape spędził całe swoje życie, pokutując za krzywdy wyrządzone dziewczynie, w której zakochał się w dzieciństwie. Umarł, gdy próbował obalić najstraszniejszego potwora, jakiego widział świat. Stawało się coraz bardziej jasne, że to on trzymał klucz do wszelkiej pasji i namiętności, której brakowało jej w dotychczasowym życiu. Nie powinien się już bać tego, że zostanie odrzucony.
Wyciągnęła rękę i położyła ją delikatnie na jego dłoni. Zaskoczony, podniósł wzrok, ich spojrzenia się spotkały, a Hermiona uśmiechnęła się do niego. 
- Wydaje mi się, że poznanie cię lepiej sprawi mi ogromną przyjemność. I nie mam wątpliwości, że będziemy razem szczęśliwi.
Nieopisane uczucie ścisnęło serce kobiety, gdy ujrzała nadzieję w jego oczach. Nieważne, że kolejne życie miało być idealne i perfekcyjne - powie Lily Potter do słuchu, gdy tylko będzie miała taką okazję. Albusowi też się porządnie oberwie, nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
- Żałuję tylko, że nie wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie pisani, gdy jeszcze żyliśmy - kontynuowała. - Wszystko potoczyłoby się inaczej.
- Niekoniecznie na lepsze - rzekł Severus, nuta żalu wkradła się w jego głos. - Byłaś moją uczennicą, byłaś tylko dzieckiem, kiedy cię poznałem i sytuacja okazałaby się naprawdę niekomfortowa. Dla nas obojga. W najlepszym wypadku faworyzowałbym cię, a w najgorszym ubliżałbym ci na każdym kroku, by utrzymać pozory braku faworyzowania. Bardziej chroniłbym ciebie, niż Pottera, a w momencie śmierci, byłbym tak roztargniony przez twoją obecność, że zapewne zapomniałbym przekazać Potterowi moje wspomnienia. Tak czy siak, nic dobrego by z tego nie wynikło.
- Nie pomyślałam o tym - stwierdziła.
Przez moment Snape wydawał się być zamyślony.
- Jakby się temu wszystkiemu przyjrzeć, to moja podświadomość chyba znała podstawy: zdolna czarownica mugolskiego pochodzenia. Może dlatego tak bardzo ciągnęło mnie do Lily. - Uniósł brew. - W końcu się spóźniłaś.
- Spóźniłam? - Mrugnęła, zaskoczona.
- Urodziłem się prawie dwadzieścia lat przed tobą - zauważył bez cienia złośliwości i uśmiechnął się lekko. - Może dusze stoją w kolejkach, czekając na swoje narodziny. Jeśli tak jest, to nie mam wątpliwości, że przez te niecałe dwadzieścia lat czytałaś jakieś książki i powtarzałaś sobie, jak mantrę „Już idę, będę za moment, jeszcze tylko jeden rozdział!”
Hermiona uśmiechnęła się.
- Albo może to ty się pospieszyłeś?
- Naprawdę wierzysz, że spieszno mi było do takiego życia, jakie miałem?
- Coś w tym jest. - Jej uśmiech stał się nagle smutny i pełen żalu. - Jeśli to coś zmieni, to obiecuję, że już nigdy więcej się nie spóźnię.
- Miło z twojej strony, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia.
- Dlaczego?
- Bo przeżyliśmy już nasze życia, Hermiono. Nasz czas się skończył - przypomniał jej delikatnie. - Teraz możemy tylko iść naprzód.
Kobieta wstała gwałtownie, odsuwając z głośnym zgrzytem krzesło. Ręce miała na biodrach, a jej oczy zwęziły się w wąskie szparki.
- Ale przecież to niesprawiedliwe! - zaoponowała. - Nie dano nam nawet szansy. Nie mieliśmy prawdziwej okazji, by się poznać. Kto wymyślił koncept bratnich dusz rozdzielonych zanim zostali chociażby przyjaciółmi? Tam na górze jest chyba jakieś kiepskie kierownictwo. Jak już stąd wyjdziemy, to mam zamiar porozmawiać z kimś, kto to wyprostuje.
Wstał, by spojrzeć jej w twarz i uniósł jedną brew.
- Z kimś?
- Z kierownikiem, albo kimś w tym rodzaju. - Wykonała nieokreślony gest ręką.
Severus parsknął śmiechem.
- Powodzenia. Chyba pierwszy raz spotkasz kogoś, kto nie da się tak łatwo przekonać do twoich argumentów.
- Myślisz, że mi się nie uda? - Zacisnęła gniewnie usta.
- Uważam, że spróbujesz - odpowiedział, uśmiechając się. - Nigdy się nie poddawałaś, jeśli chciałaś coś osiągnąć.
Hermiona ujrzała nagle jasne światło za jego plecami. Kobieta otworzyła szeroko oczy.
- Severus - wskazała na jasną plamę za jego plecami, - to już?
Odwrócił się i jego oczom ukazały się zwykłe drzwi, zakończone łukiem, których nigdy nie było w prawdziwej hogwarckiej bibliotece. Nie było ściany, w której odrzwia mogłyby znaleźć oparcie, żadnych belek podtrzymujących je, po prostu drzwi, które czekały, aż ktoś je otworzy.
- Tak, to już. - Wziął ją za rękę i przyciągnął bliżej siebie. - Gotowa?
Wzięła głęboki oddech i kiwnęła potakująco głową.
- Będziesz musiała sama otworzyć te drzwi - powiedział. - Nikt nie może zrobić tego za ciebie.
Hermiona spojrzała na Severusa i wplotła swoje palce w jego.
- Przejdźmy razem.
- Nie ma sprawy - powiedział, uśmiechając się.
Zawahała się przez ułamek sekundy, po czym uniosła wolną rękę, by dotknąć śliskiego drewna. W tej samej chwili drzwi otworzyły się gwałtownie, a jasność zalała pokój.
Kobieta ścisnęła mocno dłoń mężczyzny, i gdy przechodzili przez próg, do kolejnego życia, Hermiona powiedziała pod nosem:
- I jeszcze zobaczymy, czy nie uda mi się przekonać kierownika.

EPILOG

Solomon Keene stał przygarbiony na skraju placu zabaw, jego chudziutkie palce bawiły się poszarpanym brzegiem koszulki, którą miał na sobie. Wiatr rozwiewał jego czarne włosy, a jego wzrok śledził każdy krok ślicznej dziewczynki, która grała w piłkę ze swoją siostrą. Przyglądał jej się bacznie już od kilku dni, próbując zebrać się na odwagę, by do niej podejść. Jej zielone oczy błyszczały, gdy się śmiała, a ciemnorude włosy mieniły się w ciepłych promieniach czerwcowego słońca. Amanda Sutton była najładniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widział, dlatego zdecydowany był z nią porozmawiać. Problemem jednak była jej siostra i przyjaciele, którzy nie odstępowali jej ani na krok.
Zebrał się w końcu na odwagę, wziął głęboki oddech i zrobił pierwszy krok, ale natychmiast się zatrzymał, kiedy drogę zablokowała mu jakaś dziwna dziewczyna. Miała bardzo gęste włosy, które spięła z tyłu głowy, kosmyki, które uciekły spod spinki powiewały na wietrze, tworząc coś na kształt puchatej aureoli wokół jej głowy.
- Jesteś czarodziejem, prawda? - wypaliła.
Zaskoczony chłopiec spojrzał na nią gniewnie.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Hortensja Miller i jestem czarownicą. A ty? Jesteś czarodziejem?
Solomon zmierzył ją spojrzeniem. Dziewczyna ubrana była w dżinsy i takie same tenisówki jakie sam miał na sobie, jej jednak były nowe i drogie, a nie znoszone i z lumpeksu. Widać było, że jest podekscytowana, po tym jak prawie podskakiwała w miejscu. Jeśli się nie uspokoi, to straci panowanie nad sobą i swoją magią. Już dostrzegał drobne iskierki magii, migoczące przy czubkach jej palców.
- Uspokój się - warknął. - Nie możesz po prostu palnąć czegoś takiego byle komu. Co by było, gdybym był zwykłym mugolem?
- Ale przecież nie jesteś. - Na jej twarzy pojawił się wyraz samozadowolenia. Na moment przestała podskakiwać, nie było też już śladu po iskierkach magii. - Jak masz na imię?
- Solomon Keene. - Zmarszczył brwi. - Skąd wiedziałaś, że jestem czarodziejem?
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Wiedziałam, jak tylko cię zobaczyłam. - Odwróciła się i rozejrzała po placu zabaw. - Obserwowałam cię, a ty ją. Czemu? Znasz ją? Też jest czarownicą?
Solomon spojrzał krzywo na dziewczynkę, marząc o tym, by sobie poszła. Psuła jego misterny plan.
- Zawsze zadajesz tyle pytań? Jest mugolką i wiem, jak ma na imię - odrzekł niechętnie. Spojrzał na Amandę. - Jest ładna.
- Ja też jestem ładna - powiedziała Hortensja.
Chłopiec parsknął śmiechem i rzucił jej pogardliwe spojrzenie.
- Jest ładniejsza od ciebie.
- To było niegrzeczne - odparła.
Przez chwilę miała kwaśną minę, lecz Solomon przyglądał jej się kątem oka i wiedział dokładnie, w którym momencie ciekawość zwyciężyła nad jej urażoną dumą.
- Jesteś już w Hogwarcie? Już nie mogę się doczekać, aż zacznie się rok szkolny! Chcę się wszystkiego nauczyć !
Solomon tylko westchnął. Nigdy sobie nie pójdzie, prawda? Poddając się, odwrócił się w jej stronę.
- Ja też dopiero zaczynam pierwszy rok - powiedział.
- Przeczytałam już wszystkie moje książki. - Była tak z siebie tak zadowolona, że Solomon tylko czekał, aż pęknie z tej ekscytacji. - Ministerstwo Magii przysłało reprezentantkę z moim listem z Hogwartu. Zabrała nas na zakupy na Pokątną, gdzie rodzice kupili mi książki i różdżkę.
- Też mam już różdżkę - powiedział z kwaśną miną. - Ale na książki muszę poczekać, aż mój tata dostanie następną wypłatę.
- Och. - Hortensja wyglądała na przejętą. 
Najwyraźniej uważała, że czekanie na książki, to najgorsza rzecz, jaka może się komukolwiek przytrafić. Tak po prawdzie, Solomon uważał tak samo.
- No cóż - powiedziała powoli dziewczynka, - myślę, że mógłbyś spojrzeć na moje książki, jeśli byś tylko chciał.
Solomon żachnął się:
- Czemu miałbym chcieć na nie patrzeć? Mogę sobie na popatrzeć na książki w każdej chwili, przez szybę Esów i Floresów. - Spojrzał na nią kalkulującym wzrokiem. - Ale jeśli pożyczysz mi swoje książki do czasu, aż dostanę swoje, to nauczę cię, jak używać różdżki. Znam już kilka zaklęć.
- Naprawdę? - Widać było, że dziewczyna jest pod wrażeniem, lecz w tym momencie zmarszczyła brwi. - Ale przecież nie wolno nam używać magii poza Hogwartem. To sprzeczne z regulaminem.
Chłopiec przewrócił oczami i pokręcił przecząco głową.
- Jesteś mugolakiem, więc nie wiesz jak to działa. Moja mama jest czarownicą i powiedziała, że śledzą użycie magii w danym miejscu, a nie przez konkretna osobę. To dlatego mogła mnie nauczyć tych kilku zaklęć. Możemy iść do Dziurawego Kotła. Tam zawsze jest pełno czarodziejów i wiedźm, Ministerstwo nas tam nie wyśledzi.
- A nie możemy iść po prostu do ciebie? - zapytała. - Twoja mama jest w domu?
Solomon zamilkł na moment, a jego palce znowu zaczęły bawić się poszarpanym brzegiem koszulki.
- Nie, nie możemy iść do mnie - powiedział szorstko. - Albo Dziurawy Kocioł, albo zapomnij o całej sprawie.
Hortensja zastanowiła się nad propozycją, przygryzając wargę.
- Okej, w porządku - powiedziała. - Jeśli mnie nauczysz, jak używać różdżki, to pożyczę ci moje książki. Ale musisz obiecać, że będziesz się z nimi ostrożnie obchodził. Moi rodzice się wściekną, jeśli któraś z nich zginie.
Rzucił jej pogardliwe spojrzenie i odpowiedział:
- Wiem jak się obchodzić z książkami.
- Kiedy chcesz iść? - zapytała dziewczynka.
- A kiedy mogę pożyczyć twoje książki? - zripostował chłopiec.
- Nawet teraz, jeśli chcesz. Mieszkam niedaleko, o tam. - Wskazała domy stojące po przeciwnej stronie placu zabaw. - I tak muszę iść zaraz na drugie śniadanie. Możesz zjeść ze mną. Mama i tata są w pracy, więc jestem tylko z babcią.
Mając wątpliwości Solomon pokręcił przecząco głową, lecz Hortensja nie zwróciła na niego uwagi i kontynuowała:
- Zjemy drugie śniadanie i później możesz wziąć książki. Wtedy zdecydujemy, kiedy pójdziemy do Dziurawego Kotła. - Przytaknęła sobie, gdy już wszystko ustaliła.
- Twoja babcia nie będzie zła, że przyprowadziłaś kogoś na drugie śniadanie? Bez pytania? - zapytał.
- Nie, coś ty, ona zawsze powtarza, że powinnam mieć więcej przyjaciół. - Dziewczynka podparła się rękami pod boki i przechyliła lekko głowę w prawo. Solomon od razu się zorientował, że dziewczyna przedrzeźnia swoją babcię. - Dzisiaj są kanapki z pieczenią...
Usłyszawszy to Solomon zawahał się.
- Lubię pieczeń.
Dziewczynka pochyliła się w jego stronę, próbując go nakłonić.
- Będą jeszcze czipsy i ciasteczka czekoladowe.
Silna wola Solomona została złamana.
- Dobra, chodźmy!
Z triumfującym wyrazem twarzy Hortensja uśmiechnęła się szeroko i poprowadziła nowego kolegę przez plac zabaw. Zmierzając w stronę domów, minęli miejsce, w którym bawiły się Amanda i jej siostra.
Siostra dziewczyny odbiła piłkę tak mocno, że ta druga nie mogła jej złapać. Piłka odbiła się od ziemi kilka razy i w końcu poturlała w stronę krzaków, rosnących w pobliżu miejsca, w którym stał Solomon.
Chłopak zamarł. Był nadal po części świadomy, że Hortensja się nie zatrzymała i szła dalej w stronę swojego domu, ale jego uwagę skupiała teraz pomarańczowa piłka, niemalże ukryta między gałęziami. Amanda zbliżała się w jego stronę z opuszczoną głową, rozglądając się za piłką. Wszystko, co musiał zrobić, to dać krok do przodu, podnieść piłkę i zanieść ją dziewczynce. Idealny moment. Jak tylko zaczęliby rozmawiać, to z pewnością udałoby mu się namówić ją do spędzenia z nim popołudnia. Z Hortensją mógł porozmawiać kiedykolwiek. Skrzywił się na tę myśl. No, może jednak nie. Pewnie by się obraziła, że wybrał inną dziewczynę. Gdyby był na jej miejscu, to z pewnością nie wybaczyłby takiej zniewagi.
Stojąca spory kawałek od niego Hortensja krzyknęła:
- Solomon, no chodź już!
Amanda podniosła nagle głowę, spojrzała najpierw na Hortensję, a później na Solomona. Uśmiechnęła się.
Chłopiec stał między dwiema dziewczynkami, nie wiedząc, co zrobić. Patrzył to na jedną, to na drugą. Poczuł się nieswojo. Nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że wybór, którego zaraz dokona ma ogromne znaczenie.
- Solomon, no pospiesz się! - jeszcze raz zawołała go Hortensja. - Już prawie dwunasta, a ja obiecałam, że już nigdy więcej się nie spóźnię!
Gdy chłopiec usłyszał te słowa, poczuł, że coś nieokreślonego wskoczyło na odpowiednie miejsce w jego głowie, a ucisk w klatce piersiowej się rozluźnił. Westchnął i zwrócił się w stronę Hortensji, robiąc ogromne kroki, by szybko zmniejszyć dzielącą ich odległość. To przez książki, powtarzał sobie. Naprawdę chciał je przeczytać.
- Zawsze się tak rządzisz? - zapytał, kiedy już znalazł się koło niej.
- Tak - odparła zgryźliwie. - A ty zawsze jesteś takim wrednym dupkiem?
- Tak. - Uśmiechnął się lekko, trochę pod wrażeniem, że dziewczyna nie zawahała się zrewanżować za jego odzywkę.
Uśmiechnęli się szeroko do siebie. Hortensja w tym momencie chwyciła chłopca za rękę i pociągnęła w stronę swojego domu.
- No chodź, już - rzekła. - Masz mnie nauczyć wszystkiego o magii.
Solomon obejrzał się przez ramię i spojrzał na Amandę, lecz w końcu ruszył za Hortensją w stronę wyjścia z placu zabaw.
Nigdy więcej nie spojrzał za siebie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
9436
9436
9436
9436
1 Materiały budowlane(1)id 9436 ppt

więcej podobnych podstron