Fayet - Czarny aksamit, HP FANFICTION


Czarny aksamit



I. Aksamit


− Severus?

Ktoś puka do drzwi − głośno i wyraźnie. Tak nie pukają ani kandydaci do odebrania im stu punktów, ani uczniowie mający jakieś głupie pytania. Poza tym przecież uczniowie nie zjawiają się tu nigdy o tej porze. Kogo więc licho niesie? Albus? Nie, jego pukanie jest delikatniejsze, a to było zbyt natarczywe. Przez chwilę próbuję je ignorować, ale widać gość jest bardzo zdesperowany. Wstaję i podchodzę do drzwi.

Jedno spojrzenie na zegar ścienny po drodze potwierdza, że pracowałem od wielu godzin. Sprawdzanie prac nie jest szczególnie przyjemnym zajęciem, ale taki już los nauczycieli. Wbrew powszechnej opinii nawet mnie nie sprawia większej przyjemności odejmowanie punktów za wypracowania − szczególnie jeśli najsprawiedliwsza ocena końcowa powinna być ujemna. Teraz jednak po tylu godzinach pracy boli mnie głowa, a nogi mam zdrętwiałe. Jeśli za drzwiami stoi nieodpowiednia osoba, wtedy ta historia może się źle skończyć. I będą ofiary... przysięgam! A gdyby się okazało, że to jednak nauczyciel... Hm, z jednej strony dobrze, ale z drugiej szkoda. Osobiście wolałbym ucznia... Taak... Wzdychając otwieram drzwi.

~ * ~

− Lupin?

Nie wygląda na szczególnie zadowolonego. A czego oczekiwałem − że mnie zaprosi do środka i zaproponuje kawę? Nieprawdopodobny scenariusz... chyba że ktoś by mu do tej kawy czegoś dosypał... potem jednakże ten sam ktoś musiałby dość pośpiesznie napisać testament. Może jedynie Dumbledore... ale to częściowo jego winą, że tu teraz jestem.

Pełne udręki zmęczone spojrzenia dyrektora, które wychwytuję codziennie rano od jakiegoś tygodnia, zmusiły mnie do dzisiejszej wizyty. Tego poranka Severus znowu przez pięć minut wpatrywał się w swoją kawę, po czym wstał i wyszedł. Na obiedzie nawet się nie pojawił, a przy kolacji powtórzył się poranny scenariusz. I tak już od tygodnia. Za każdym razem, kiedy Severus niczego nie je podczas posiłku, Dumbledore staje się bardziej zaniepokojony i zmartwiony. Potwornie jest patrzeć gdy ktoś tak serdeczny jak dyrektor cierpi, bo ważna dla niego osoba, doprowadza się do takiego stanu. A Severus też cierpi... chociaż mam nadzieję, że on tylko fizycznie. Nawet przez te szerokie szaty nietrudno zauważyć jak bardzo jest wychudzony. Ostatnio również jego ruchy stały się wolniejsze i straciły całą zwinność. Co on próbuje osiągnąć? Chce się zagłodzić? Przypuszczam, że może to jakiś rodzaj tortur, które sam sobie zadaje. Czy on nie widzi, że tym krzywdzi nie tylko siebie, ale i innych? Z jego koncentracją jest coraz gorzej, a humoru chyba jeszcze nigdy nie miał nędzniejszego. I nawet jeśli niektórym wydaje się to niemożliwe, chyba sam się wreszcie doprowadzi do grobu.

To główny powód dlaczego tu jestem − chcę żeby się ocknął. To prawda, nigdy nie byłem jego przyjacielem, nawet za czasów szkoły. Jednak odkąd zacząłem tu pracować robię wszystko, aby nasze relacje nie były już tak bezosobowe jak dawniej. I wydaje mi się, że ostatnio chyba jest mi coraz łatwiej, chociaż przypuszczam, że to dlatego, bo on nie ma już siły na te swoje osławione gorzkie komentarze. A to znacznie ułatwia dotarcie do niego.


~ * ~

− Mogę wejść?

Lupin. O tej porze. Przed moimi drzwiami. Hm, nawiedzały mnie już dziś myśli samobójcze? Nie? Najwyższy czas. Nie żebym miał coś przeciwko odwiedzinom. Moja powszechnie znana towarzyska natura, uważa późne godziny wieczorne za idealny moment na wizytę. Czyżby to była ironia? Dobrze. Zbilansujmy: zmęczenie, ból głowy i Lupin za drzwiami. Katastrofa. Nawet gorzej − on wygląda na zdesperowanego, więc dziś nie zniechęci go byle wymówka. Świetnie. Naprawdę.

Wzdychając, robię krok w tył i otwieram szerzej drzwi − tak aby mógł wejść. Uśmiecha się, najwyraźniej zadowolony, że nie trzasnąłem mu nimi przed nosem i bez wahania wchodzi do środka. Siada w jednym z foteli stojących przed kominkiem i stawia na stole butelkę wina, której wcześniej nie zauważyłem. Czerwonego. Podstępny Gryfon!

~ * ~

Wygląda na to, że już pogodził się z moimi odwiedzinami. Nawet śmiem zaryzykować stwierdzenie, że wyraźnie poprawił mu się humor... za sprawą butelki jego ulubionego wina, którą stawiam stole. Widząc mój wyraz twarzy wzrusza jedynie ramionami i odwraca się, aby wyciągnąć z szafki kieliszki. Kładzie je na stole obok mojego prezentu i siada naprzeciwko mnie. Nadal patrzę na niego pogodnie, ale on tylko podnosi jedną brew i odchyla się w fotelu.

− Czym zasłużyłem sobie na twoje odwiedziny?

Nie mogę powstrzymać śmiechu. Lubię go słuchać − nawet jeśli jego głos jest tak zimny jak zawsze i tak przesiąknięty ironią. To wielka szkoda, że ktoś, kto posiada równie piękny głos zdecydował się wykorzystywać go jedynie do onieśmielania innych. On doskonale zdaje sobie sprawę jak jego głos działa na innych − w końcu wiele razy mu to powtarzano − i bez wahania to wykorzystuje. Dumbledore wspomniał mi kiedyś, że początkowo Severus prowadził dla Voldemorta przesłuchania. Wyobraziłem sobie wtedy, że jestem pod działaniem Veritaserum, a przesłuchuje mnie oprawca tak inteligentny jak Severus... oprawca z takim głosem... i byłem cholernie zadowolony, że nigdy nie wpadłem w łapy Voldemorta.


~ * ~

− Chciałem z tobą porozmawiać.

Przywołuję na twarz zdziwiony wyraz.

− Bardzo wyczerpująca odpowiedź, Lupin. Jestem tutaj, a więc mów.

Z przyzwyczajenia sprawiam, że mój głos jest zimny. Oczywiście, że lubię się nim bawić i obserwować jakie wrażenie robi na moich rozmówcach. Potrafię nawet tak zaakcentować imię ucznia, że wprawiam go tym w śmiertelne przerażenie. A moja paleta tonów jest dużo szersza i wykracza daleko poza chłód i zimno.

Głos potrafi być niebezpieczny − łatwo się nim zdradzić, dlatego zawsze potrafię wyczytać z tonu uczniów, co w danej chwili czują. Lekkie drżenie... upór, gniew, zdecydowanie, strach − wszystko można wychwycić. Nawet kłamstwo. Dawno temu, kiedy przesłuchiwałem więźniów dla Voldemorta, nauczyłem się słuchania − to umiejętność, którą posiadło niewielu. I właśnie dlatego że tyle wiem o głosie, muszę ciągle nad nim panować − tak przy Voldemorcie jak i tu. Jedynie przy Albusie nie ma to sensu. Pozwoliłem mu być jedynym, który wie w jaki sposób mówię, kiedy jestem na dnie − tylko wtedy mój głos drży. Jedynie Albus wie jak brzmi mój głos, kiedy mówię otwarcie o sobie i o innych, wie kiedy jestem naprawdę szczery. I najważniejsze... tylko Albus wie, co dzieje się z moim głosem kiedy kogoś chwalę − mój głos jest wtedy jak czarny aksamit. Bez cienia chłodu...

~ * ~

Oddycham głęboko.

− O tobie.

Opuszcza powieki ale po ułamku sekundy ponownie na mnie spogląda. W jego pozbawionych wyrazu oczach odbijają się płomienie z kominka.

− Dlaczego?

Wzdycham. To będzie trudniejsze niż myślałem, ale nie oczekiwałem przecież, że to będzie łatwe. Chociaż? Nie. Nie oczekiwałem tego, po prostu... miałem taką nadzieję.

− Martwię się o ciebie.

Znowu podnosi brwi − to jego standardowy gest. Tak arogancki, że Syriusza od razu wyprowadziłby z równowagi. To jego Znak Firmowy odkąd go znam. A znam go wcale nie tak krótko... To znak, że albo nie traktuje mnie poważnie, albo czuje się co najmniej niepewnie.

− Bardzo pouczające. I tylko dlatego nachodzisz mnie o tej porze? Żeby mi powiedzieć, że się o mnie martwisz? Świetnie. Już to wiem, więc możesz iść.

Nie mówi poważnie − słyszę to. Normalni ludzie nie wychwyciliby tych niuansów w jego głosie, ale moje wilkołacze zmysły są czulsze. To zaskakujące ale czasami, mimo wszystko, jest z nich jakiś pożytek. Kto by pomyślał?


~ * ~

− Nie pojawiasz się już w Wielkiej Sali. Na posiedzeniach Rady Pedagogicznej siedzisz w kącie i milczysz... Oczywiście, nigdy nie byłeś zanadto rozmowny, ale całkiem niemy też nie. Harry powiedział mi, że nawet na zajęciach jesteś jakiś inny i nie zabierasz już Gryffindorowi punktów bez szczególnego powodu. Co z tobą?

Cóż za prelekcja. Jestem pod wrażeniem. Zgadza się, stałem się ostatnio trochę bardziej potulny. Nudzą mnie i męczą te nie wnoszące niczego nowego rozmowy z innymi nauczycielami. A to, że odejmuję Potterowi mniej punktów też zauważyłem, jednak akurat to da się już jutro bardzo łatwo naprawić.

− Dziękuję za informację. Postaram się znowu podjąć działania, które spowodują, że Gryffindor zakończy ten rok z ujemną punktacją. Minerwa się ucieszy. Dziękuję, możesz iść.

Nie rozumiem − Lupin się śmieje. Siedzi tutaj, w moim fotelu, przed moim kominkiem śmiejąc się. Głośno. I co jest jeszcze gorsze, jego śmiech potęguje wszelkie oznaki mojego bólu głowy. Teraz boli mnie już wszystko. Cóż bym dał za jakiś eliksir! Do diabła, przecież jestem Mistrzem Eliksirów!

~ * ~

Śmieję się. Ta wypowiedź zawiera tyle sarkazmu, że nie mogę się powstrzymać. Severus tylko się krzywi i sięga do kieszeni szaty, wyciągając z niej jakąś fiolkę z czarną cieczą. Zmęczony odgarnia włosy z twarzy i odkorkowuje fiolkę.

− Co to jest? − pytam zaciekawiony.

Prawdopodobnie to tylko środek na ból głowy... ale jeśli nie? On tylko marszczy czoło.

− Muszę cię zmartwić, przeżyję to.

Przechyla buteleczkę i wypija wszystko. Zamyka oczy, odkładając ją na stół i bierze głęboki oddech, pocierając dłonią skroń. Z ulgą stwierdzam, że miałem rację − to tylko ból głowy. Kiedy zauważa, że go obserwuję, natychmiast opuszcza rękę − jak zawsze robi wszystko, żeby tylko nie okazać słabości. Do diabła z jego dumą!


~ * ~

Na szczęście eliksir działa szybko i skutecznie. Potrzeba matką wynalazku...

− Dlaczego tak mówisz? Myślisz, że zmartwi mnie to, że przeżyjesz? To tak jakbyś myślał, że twoja śmierć sprawiłaby komuś przyjemność. Wszyscy się o ciebie martwimy. Minerwa, ja... a najbardziej cierpi Albus!

Podnoszę wzrok i widzę, że Lupin próbuje powstrzymać gniew. Z jakiegoś powodu jest wzburzony. Ach tak, chce mnie uratować. Stąd wieje wiatr... Kiedy oni wreszcie zrozumieją, że mnie NIE MOŻNA uratować??

− Zostaw to, Lupin.

Krzywię się i wstaję, aby mu otworzyć drzwi, ale on ma chyba inne plany, bo też wstaje. Jednak zamiast skierować się do drzwi, robi krok w moim kierunku. Na moje szczęście. Gdyby był trochę dalej, nie zdążyłby mnie złapać.

~ * ~

Wstaje. Chyba chce, żebym sobie poszedł. Niedoczekanie jego. Tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Idę co prawda jego śladem i też się podnoszę, ale robię krok w jego stronę tylko po to, żebym mógł położyć mu rękę na ramieniu i posadzić z powrotem w fotelu. Jednak nic z tego nie wychodzi. W jednej chwili blednie jeszcze bardziej niż zazwyczaj, jego oczy stają się szkliste, a on sam po prostu traci równowagę. Instynktownie wyciągam ręce, aby go powstrzymać przed upadkiem, ale on przewraca się prosto na mnie. Jest... zaskakująco lekki. Jest tak bardzo lekki, że bez trudu go podtrzymuję. Cofam się wprawdzie o krok, ale nie pozwalam mu upaść. Jednak nie mogę go tak przecież trzymać w nieskończoność − muszę go gdzieś położyć.

− Cholera...

Ostrożnie kładę go na miękkim dywanie − pewnie i tak zaraz odzyska przytomność. To musi być skutek niedożywienia. Tak... Na pewno... Mam nadzieję... Ale nie... Decyduję się w jednej chwili i podnoszę go ponownie, przechodząc z nim do sypialni. Tam kładę go na łóżku, zdejmując mu buty. Poprawiam poduszki i sięgam po koc, aby go nakryć. Dopiero wtedy sam siadam obok niego i przez chwilę mu się przyglądam. Mam poinformować Albusa? Albo Poppy? Severus chyba by mnie zabił.

W końcu decyduję się zrobić mu zimny okład i wyruszam na poszukiwanie ręcznika. Kiedy wracam z łazienki z miską zimnej wody − wbrew mojej nadziei − Severus nadal leży w tej samej pozycji w jakiej go zostawiłem. Odgarniam włosy z jego czoła i robię okład. Wreszcie rozpinam jego mankiety aby zwilżyć mu nadgarstki. Ktoś mi kiedyś powiedział − Lily? − że w ten sposób najprościej przywrócić kogoś do przytomności. Czy może zbadać puls?

I wtedy zauważam na jego odsłoniętych przedramionach głębokie blizny. Jedne długie inne krótkie, całkiem nowe i stare. Na lewym przedramieniu wyczuwam dokładnie miejsce, gdzie został naznaczony przez Voldemorta − chociaż teraz Mroczny Znak jest niewidoczny. Kiedy przesuwam po nim palcem, zimny pot spływa mi po plecach. Przerażające. Mój umysł wypełniają obrazy... słyszę głosy Lily i Jamesa i wielu innych, których znałem i którzy padli ofiarami Voldemorta. Odpędzam te myśli i koncentruję się na teraźniejszości. Na Severusie... Jestem bezradny... Nie mam innego wyjścia... muszę zawiadomić Dumbledore'a.


~ * ~

Kiedy odzyskuję przytomność uświadamiam sobie, że leżę we własnym łóżku i że jest mi niesamowicie zimno. Lupin chyba siedzi obok mnie, bo jakoś wyczuwam jego obecność. Ostrożnie się poruszam i ku mojemu rozczarowaniu te przypuszczenia się potwierdzają. Jestem pewny, że Lupin chce wstać ale kiedy zauważa mój ruch, natychmiast przysuwa się bliżej.

− Severus?

Biorę głęboki oddech i otwieram oczy. Na moje szczęście w sypialni jest prawie ciemno. Palą się jedynie dwie świece − jedna na stoliku nocnym, a druga przy drzwiach prowadzących do salonu. Kiedy próbuję się podnieść na łokciach, okazuje się, że mam zdrętwiałe ręce i opadam z powrotem na poduszki. Ale jest jeszcze gorzej − mam podwinięte rękawy! Przez przymknięte powieki widzę, jak Lupin się nade mną pochyla, a na jego twarzy widać zmartwienie. Niedobrze. Nikt nie powinien się o mnie martwić. Nie z tego powodu.

~ * ~

Na szczęście budzi się. A już się bałem, że... Powoli otwiera oczy, jak gdyby bał się światła, ale nie ma siły nawet się podnieść i opada ponownie na plecy. Jest za słaby. I wtedy zauważa, co zrobiłem z jego rękawami. Przez chwilę w jego oczach maluje się przerażenie − jakby opadła mu maska, której nie ma siły jej już utrzymywać. Dopiero teraz widzę cienie pod jego oczami... zapadnięte policzki... wygląda strasznie.

− Dlaczego? − znowu delikatnie dotykam blizn na jego ramieniu.

Wzdryga się, ale jest za słaby żeby cofnąć rękę. Ma zimną skórę. Zabieram ręcznik i odkładam go na bok. Severus z trudem otwiera oczy.

− To tylko skutek interakcji środka od bólu głowy, bezsenności, następstw Cruciatusa, przepracowania...

Jego głos − choć słaby − jest całkiem neutralny kiedy wylicza powody swojego omdlenia. Gdybym teraz dorwał Voldemorta, prawdopodobnie rozszarpałbym go gołymi rękami!

− Nie to! To... − znowu dotykam palcem blizn.

I znowu się wzdryga ale tym razem odsuwa rękę − chociaż widzę ile go to kosztuje. Bezsilnie kręci głową i zamyka oczy.

− Jestem zmęczony... − to już nawet nie jest szept.

Zasypia jeszcze zanim kończy mówić. Wiem już, że tej nocy nic mnie stąd nie ruszy. Wstaję i przechodzę do salonu, żeby przez kominek dać znać Dumbledore'owi, a kiedy wracam Severus nadal śpi. Dopiero teraz zauważam, że w sypialni Severusa również jest kominek. Rozpalam więc ogień i znowu siadam na łóżku.


~ * ~

Kiedy ponownie otwieram oczy, nadal trwa noc. Nie wiem jak długo spałem, ale dobrze mi to zrobiło. Nadal co prawda nie mam siły wstać, czy nawet usiąść, ale przynajmniej świat już nie wiruje mi przed oczami. Jedyne światło w sypialni pochodzi od resztek ognia w kominku. Kiedy próbuję się odwrócić docierają do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze − nie mam na sobie ani swojej szaty ani butów, a po drugie − nie leżę w łóżku sam...

To oczywiście nie jest pierwszy raz, kiedy budzę się obok innej osoby − ale nie wiedzieć skąd ta osoba się tam wzięła, jest − jak dla mnie − nowym doświadczeniem. Kiedy ostrożnie sprawdzam kim jest śpiący obok mnie ktoś, uświadamiam sobie, że to ktoś kogo co prawda doskonale znam, ale nie mam go na liście osób, obok których chciałbym się budzić.

Obok mnie leży Remus Lupin. Fantastycznie. Przynajmniej nie jest to Black, bo chyba od razu dostałbym ataku serca. Ale muszę przyznać, że budzenie się obok najlepszego przyjaciela swojego największego wroga jest niepowtarzalnym doświadczeniem. On otwiera oczy w tym samym momencie, kiedy ja na niego spoglądam. Podnosi się, potrząsając głową i odpędzając resztki snu. I w tym samym momencie co ja, przypomina sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Opadam ponownie na poduszki, bo na samą myśl o tym robi mi się słabo. Zamykam oczy, słysząc serdeczny ton Lupina.

− Jak się czujesz, Severus?

Słyszę, że jest zmęczony. Czy naprawdę czuwał przy mnie przez całą noc?

− Gmrpf... − nie mam ochoty na dłuższą wypowiedź, ale nawet przy tym krótkim mruknięciu mój głos drży.

~ * ~

Głos mu drży. I nie tylko głos. Kiedy opadł na poduszki cały zaczął dygotać. Znam ten objaw... to następstwo klątwy Cruciatus... Czytałem o tym. I Dumbledore kiedyś mi o tym opowiadał. Jeśli ktoś za często jej doświadcza, pojawiają się takie konsekwencje. Czy z nim naprawdę jest AŻ TAK źle?

− Tu... tu... Chodź tu...

Jestem bezradny! Co zrobić osobie, która trzęsie się i zwija z bólu?? Co chciałbym, żeby mi zrobiono?? Severus wbija palce w prześcieradło zaciskając oczy. Nawet nie wiem, czy jeszcze jest przytomny... Co mam robić??

Decyduję, że najrozsądniej będzie po prostu go przytrzymać. Najwyraźniej jest mu zimno, a Syriusz często żartuje, że jestem chyba jedynym człowiekiem, który nigdy nie marznie. Nawet w zimie. Mówi, że można by mnie wykorzystywać jako ogrzewanie. A jeśli w ten sposób mógłbym pomóc Severusowi?

Jako że nadal obok niego leżę wystarczy mi wyciągnąć rękę. Nie stawia żadnego oporu i pozwala mi się objąć, nawet samemu oplatając mnie ramionami. On naprawdę jest zmarznięty! Nie wiem jak długo go trzymam, ale wreszcie ten dziwny atak mija i jego oddech stopniowo się wyrównuje. Co dziwniejsze on po prostu zasypia w moich ramionach. Najchętniej zostawiłbym go teraz samego − nie jestem do końca pewny czego mogę się po nim spodziewać kiedy obudzi się w takiej pozycji − ale on sam trzyma mnie tak mocno, że to może tylko oznaczać jego dalszą potrzebę doświadczania czyjejś obecności i bliskości. Postanawiam więc zostać i też spróbować zasnąć.

Kiedy się budzę, ciągle trzymam go w ramionach, a na jego twarzy widzę ślady potu. Moja szata jest wygnieciona jak nigdy i również jest mi gorąco. Ostrożnie zdejmuję z siebie jego rękę − która nie jest już ani zimna ani kurczowo zaciśnięta i kładę go na poduszce. Odsuwam się powoli, czekając czy się obudzi. Kiedy nie reaguje, uspokojony przeciągam i idę do łazienki. Teraz przez małe okno do sypialni wpadają promienie słońca.

Wracam dopiero kiedy udaje mi się odświeżyć i poukładać rozkojarzone myśli. Okazuje się, że Severus też już się obudził. Siedzi na łóżku i przygląda mi się uważnie.


~ * ~

Na Merlina, naprawdę zasnąłem w jego ramionach? Pamiętam tylko, że dopadła mnie rekacja na ostatniego Cruciatusa. Na pocieszenie mogę stwierdzić z odrobiną satysfakcji, że przynajmniej nie zacząłem przed nim krzyczeć. Tego bym sobie nigdy nie wybaczył. Chociaż i tak mój Image w jego oczach jest zrujnowany. Myślę jednak, że jakoś to przeżyję.

Lupin nie wygląda dobrze, a to znaczy, że nie chcę wiedzieć jak ja wyglądam. Mam nadzieję, że przynajmniej lepiej niż Voldemort. Czasami Lupin mnie zaskajuje. Od Gryfona oczekuje się, że będzie drążył do upadłego, a Lupin najwyraźniej ma inne plany.

− Dzień dobry. Jak się czujesz? − uśmiecha się.

Pochylam głowę, chrząkam i − z nadzieją, że mój głos mnie nie zawiedzie − odpowiadam.

− Już lepiej.

Nadzieja matką głupich... ale przynajmniej mój głos już nie drży. Lupin też pochyla głowę i marszczy czoło.

− Musiałem powiedzieć Dumbledore'owi. Załatwił za nas jakieś zastępstwa, więc nie mamy dzisiaj lekcji. Prześpij się jeszcze. I... życzę powrotu do zdrowia − mówi po czym przechodzi do salonu, zbierając po drodze swoje rzeczy.

Jestem zdumiony.

~ * ~

Wygląda lepiej. Tak, jest wyczerpany, ale naprawdę wygląda dużo lepiej. Za to ja jestem zmęczony i marzę jedynie o swoim łóżku. Dobrze, że i za mnie Dumbledore znalazł zastępstwo, bo nie wiem czy byłbym w stanie przeprowadzić dzisiaj jakąkolwiek lekcję.

Wiem, że Severus teraz chce zostać sam. Typowy Snape. Z pewnością jest zażenowany, że zasnął mi w ramionach, ale moim zdaniem właśnie tego potrzebował. Odrobiny bliskości i niczego więcej.

Tłumaczę mu, że nie musi iść na zajęcia i przechodzę do salonu, aby pozbierać resztę swoich rzeczy i wrócić do siebie. Mam nadzieję, że nie spotkam po drodze Harry'ego, Hermiony ani Rona, bo nie mam ochoty na przesłuchanie. Kiedy już prawie wychodzę, słyszę kroki Severusa, który po chwili pojawia się w drzwiach sypialni. Przystaje w nich i opiera się ramieniem o framugę odsuwając włosy z twarzy.

− Dziękuję, Remus.

Jego głos jest jak czarny aksamit.




II. Szron


− Jeszcze tu jesteś?

Nie, nie, nie! Wszystko, tylko nie to! I nie tu! Dlaczego ja?! Dlaczego chociaż raz, w całym tym moim przeklętym życiu, nie może przytrafić mi się coś dobrego?! Chociaż... przyznaję, to nawet miłe z jego strony, że się o mnie martwi... ale czy zawsze musi mnie oglądać na kolanach? Czyż nie wystarczy, że muszę klękać przed tamtym potworem?

Jest piątkowy wieczór, a ja wcale nie mam ochoty na rozmowę. Od mojego załamania minęły już trzy dni, w czasie których oczywiście próbowałem unikać Lupina, ale nie zawsze mi się to udawało. Wystarczyło porządnie się wyspać, a powrót do zajęć nie był tak uciążliwy. Poza tym przecież nie mogę dać swoim uczniom powodu do świętowania na mój koszt. Zdążyłem już nawet nadrobić swoje zaległości punktowe w kwestii Gryffindoru, co również skutecznie poprawia mi samopoczucie.

Teraz siedzę w pokoju nauczycielskim przed kominkiem z filiżanką kawy w dłoniach, a nadzieja, że pobędę tu sam oczywiście zawodzi. Chociaż przyznaję, zazwyczaj w piątkowe popołudnia trudno tu kogokolwiek zastać. Bo czego można by tu szukać? Nie każdy pragnie spokoju. Wygląda na to, że Lupin skutecznie próbuje mi uniemożliwić te poszukiwania.

~ * ~

− A kto? Potter?

Prawie go nie zauważyłem. Zapomniałem jednej ze swoich książek w pokoju nauczycielskim i musiałem po nią wrócić. Później miałem zamiar go odwiedzić i zapytać, co u niego, ale już chyba nie muszę. Gdyby się nie poruszył, wyszedłbym od razu nawet nie wiedząc, że tu jest. Teraz jednak nie unikniemy rozmowy. Tak, wygląda dużo lepiej niż na początku tygodnia, kiedy zachowywał się całkiem irracjonalnie. Teraz wrócił nawet do zajęć. Harry opowiadał mi, że przez ostatnie dwa dni Gryffindor stracił więcej punktów niż przez cały poprzedni tydzień. Powinienem czuć się winny?

Siedzi przed kominkiem, trzymając w dłoniach filiżankę gorącej kawy. Siadam po prostu w najbliższym fotelu, chociaż wiem, że on najchętniej urwałby mi za to głowę. Niektórych ludzi, niestety trzeba zmuszać do szczęścia, a Severus, ma się rozumieć zalicza się do tego grona.

Nie wygląda na zadowolonego z mojej obecności, ale przynajmniej nie wstaje i nie wychodzi z pokoju − a to już postęp. Niewielki, ale mimo wszystko... Podczas gdy on wpatruje się w płomienie, ja próbuję doszukać się w jego twarzy oznak jakichkolwiek uczuć. Próbuję odgadnąć, jak on się naprawdę czuje. Fizycznie wygląda o wiele lepiej − zniknęły cienie pod oczami, a jego spojrzenie nie jest już tak ponure. I przede wszystkim nie jest taki blady.

− Gdyby tu był Harry, Dumbledore musiałby zastanowić się nad lepszą ochroną haseł do tego pokoju. Jednak poważnie, dlaczego tu siedzisz? Spodziewałbym się bardziej zastać cię w twoich prywatnych kwaterach.


~ * ~

Nienawidzę tej otwartości. To jedna z niewielu rzeczy, która mnie rozbraja. Niegdyś byłem fanatycznym zwolennikiem prawdy. Żadnych kłamstw... prawda, prawda, nic tylko prawda. Nie przysporzyło mi to przyjaciół. Gdybym się od tego nie odzwyczaił, pewnie już bym nie żył. Dziwne, ale moje przetrwanie zależy obecnie od perfekcji moich kłamstw. A teraz? Konfrontacja ze szczerością. Coś niespotykanego. Ilu ludzi chce być szczerymi w mojej obecności? Albus, z pewnością − w przeciwnym wypadku nie byłbym na każde jego skinienie. Lupin, może Minerwa i oczywiście ten przeklęty pies Black.

Teraz jednak nie ma tu Blacka, jest za to Lupin. Szkoda... wolałbym tamtego. Można by go wykorzystać jako emocjonalny worek do bicia. Ten stan mi czasami odpowiada. On mnie nienawidzi, a ja nienawidzę jego. Nic dodać nic ująć. Ale zamiast tego, obok mnie siedzi Lupin i oczekuje odpowiedzi. Z westchnieniem, daję mu taką odpowiedź, która zazwyczaj brzmi najgorzej. Odpowiadam szczerze...

− Z pewnością możesz pójść do moich kwater ale nie myśl, że zrobię coś, aby cię wskrzesić.

...a przynajmniej częściowo szczerze.

~ * ~

Wskrzesić?! Co on, do diabła, ma na myśli? Najwyraźniej te emocje widać na mojej twarzy, bo przysłania sobie usta dłonią − gest, który oznacza, że próbuje ukryć uśmiech. Jakże typowe dla niego.

− Kociołek mi eksplodował − macha wolną ręką, w której nie trzyma filiżanki.

Nie mogę się powstrzymać by nie wyszczerzyć zębów.

− Tobie kociołek eksplodował? Myślałem, że to jest specjalność Longbottoma, a nie twoja.

Wyraz jego twarzy wart jest grzechu. Zabójcza mieszanka... próba powstrzymania śmiechu i oburzenie, że miałem czelność porównać jego − Mistrza Elisirów − z tym niezbyt zdolnym uczniem.

Ale tak samo szybko, jak pozwolił sobie na tę chwilę słabości, opanowuje się. Szkoda. Z Severusa mógłby być bardzo dobry rozmówca. Jest inteligentny, dowcipny i ma niesamowicie cięty język. Tak, mógłby być. Czasami wydaje mi się, że ja w jakiś sposób potrafiłbym zmusić go do prawdziwej rozmowy. Ale jeszcze mi na to nie pozwala.

− I kto mi zawsze wypomina złośliwość? Zdekoncentrowałem się tylko na chwilę, to wszystko.

Zdekoncentrowałem?! Jeśli jego skupienie jest tak słabe na jakie wygląda, to na jego miejscu nawet nie zbliżałbym się do kociołka. Jest nerwowy, niespokojny, rozkojarzony. Nawet teraz bębni palcami o porcelanę, z której pije kawę. Ile już tego wypił?


~ * ~

Lupin znowu się o mnie martwi − czuję to. Albus się martwi, Minerwa się martwi... czy znajdę kogoś, kto tego nie robi?! Tak, jestem ostatnio nerwowy i wiem, że Lupin to zauważył. Do diabła z tymi jego wilkołaczymi zmysłami. Nienawidzę takich rzeczy. On widzi więcej niż powinien. Niepokoi mnie ta koncepcja. To tak, jakby... potrafił mnie... Nie! Nie będę o tym myślał! Po prostu nie będę!

Przynajmniej dłonie mi już nie drżą. Ale czy na pewno? Trzymam filiżankę, gładząc opuszkami palców głowę srebrnego węża, wymalowanego na porcelanie i wpatruję się w ogień. Dlaczego po prostu nie wstanę i nie wyjdę? Nie jestem w nastroju do kłótni z kimkolwiek − na to jestem nadal zbyt zmęczony. Znowu nadal. Zresztą co za różnica? Ja zawsze jestem zmęczony. Hm, przynajmniej Voldemort ode mnie ostatnio niczego nie chce. Już dał mi tydzień wolnego. Litościwe względy? Za to Lupin...

~ * ~

Eksplodował mu kociołek?! Jemu? Severusowi Snape'owi, najmłodszemu Mistrzowi Eliksirów w Europie, jeśli nie na całym świecie, i najlepszemu fachowcowi w tym fachu? Oczywiście − każdemu może się zdarzyć. Jeśli pomyślę o tym biednym Nevillu Longbottomie, to dochodzę do wniosku, że może się to zdarzać nawet często. Pamiętam jak Dumbledore opowiadał mi kiedyś, że Snape'owi w jednym roku wybuchły dwa, podczas gdy inni Mistrzowie nie schodzą poniżej dziesięciu. Był z niego taki dumny...

Ale ja wiem, że kociołek jest tylko kolejnym dowodem, że Severus nie powinien tutaj siedzieć, a już na pewno nie w takim stanie. Powinien być w łóżku, najlepiej w skrzydle szpitalnym, chociaż wiem, że on nigdy z własnej woli nie odwiedzi Poppy. Chyba że wraca z "wizyty" u Voldemorta. A nawet wtedy nie zawsze tam zachodzi. To ta jego przeklęta duma, która kiedyś go wykończy.

Przez długą chwilę też wpatruję się w ogień, ale muszę wracać spojrzeniem do jego sylwetki. Palcami jednej dłoni przesuwa sobie po nadgarstku, prawdopodobnie nieświadomie. I wtedy przypominam sobie blizny, które zauważyłem poprzednio na jego rękach. Jest mi winien odpowiedź chociaż wiem, że sam nigdy mi się nie zwierzy. Ale ja jej potrzebuję! Muszę ją dostać! Co to za blizny? Skąd je ma?


~ * ~

− Podaj mi rękę.

Co?? Dobrze usłyszałem? Dopiero teraz orientuję się, co robiłem z dłońmi... ale to tak osobliwe uczucie... przesuwać palcami po tych bliznach. Czuć pod palcami tamte cięcia, przypominać sobie krew... Boję się tego uczucia.

− Chcesz mnie potrzymać za rękę? Dziękuję, Lupin, ale nie będę zastępował ci Blacka.

Zniechęci go to? Mam nadzieję, że tak.

~ * ~

Boi się. Cholera, dlaczego się boi?? Przecież go nie ugryzę. Nie zjem go, ani nie zgwałcę. Mimo to się boi. Czuję to wszystkimi zmysłami i wiem, że on mnie za to nienawidzi − za to że wiem, że on się boi. Że wiem, że on sam siebie za to nienawidzi. I jeszcze coś wiem. Jestem pewny, że podążam dobrym tropem.

Wierzę, że muszę mu pomóc − w przeciwnym wypadku sam się wykończy tą swoją przeklętą dumą. Tym udawaniem kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Od trzech dni wiem, że prawie go nie znam, chociaż wcześniej wierzyłem w wizerunek, który pokazywał na zewnątrz. W rolę jaką przed nami grał. No, może nie przed Dumbledorem, bo przed nim trudno cokolwiek grać. Jednakże Severus jest mistrzem kłamstw. Wie, co należy zrobić aby inni dali mu spokój. Chociaż może mimo wszystko jest to jakaś część jego charakteru? To bycie okrutnym i despotycznym... Wiem, że są tacy ludzie, ale on do nich nie należy. On jest inny. Wiele z tego, co nam pokazuje jest tylko maską. Gdybym nie został z nim tamtej nocy, nigdy bym tego nie odkrył, ale teraz już wiem i nie pozwolę żeby kiedyś zgubił się pod tą maską. Aby tego dokonać, muszę mu ją zniszczyć. Kawałek po kawałku. Nie jestem taki jak Syriusz, który uważa, że siłą można wszystko osiągnąć. Ta taktyka nie działa na Severusa. Jego trzeba przechytrzyć. I mieć nadzieję, że nie zauważy podstępu.


~ * ~

− Podaj mi rękę.

I znowu nadzieja mnie zawodzi. Co mam zrobić?? Nie mogę przecież...

− Dlaczego? Chcesz mi policzyć palce?

Marna wymówka. Bardzo marna wymówka. Przejrzy mnie. Chociaż nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Ale nie dam mu tej satysfakcji, że zapędził mnie w ślepy zaułek.

− Daj mi rękę.

Świetnie. I co teraz? Skończyły mi się pomysły. Może powinienem rzucić jakimś filozoficznym cytatem?

~ * ~

Udało mi się. Z opuszczoną głową wpatruje się w swoją filiżankę i nie wie co powiedzieć. Dla obu z nas jest jasne, że on jest na straconej pozycji − nawet dosłownie, bo klęczy przede mną, a ja to wykorzystuję. Jak to Mugole mówią: cel uświęca środki... Mimo to naprawdę tego żałuję.

Siedzimy i patrzymy w płomienie... sam nie wiem jak długo...

Nagle zamyka oczy, odchyla głowę i wyciąga rękę. Jesteśmy tak blisko siebie, że mogę jej dotknąć. Jest lodowata. Ostrożnie podwijam rękaw jego szaty. Czuję, że jego dłoń drży, ale nie cofa jej. Doceniam to i powoli ją odwracam, żeby móc obejrzeć przedramię.

Na widok szram znowu zimny pot spływa mi po plecach. Ależ to musiało boleć!

Delikatnie przesuwam palcami po jego bladej skórze, zamykam oczy i śledzę dotykiem dawne rany. Są tak głębokie... Tak bardzo. Kiedy ponownie otwieram oczy, napotykam na jego spojrzenie.

I okazuje się, że naprawdę mi się udało. Zniszczyłem maskę. Ból na jego twarzy jest tak ogromny, że kraje mi się serce.


~ * ~

− Dlaczego?

Głos Lupina jest cichy i czuły. Gdyby nasze oddechy były głośniejsze, nie usłyszałbym go. Nawet trzaskanie ognia w kominku jest głośniejsze. I gdyby to ode mnie zależało, wolałbym go nie usłyszeć. Teraz jednak zadane przez niego pytanie odbija się echem po pustym pokoju, a ja powstrzymuję się całą siłą woli, żeby się nie skulić. Chcę zabrać dłoń, ale Lupin jest silny. Dlaczego pozwoliłem, by to zaszło tak daleko? On żąda odpowiedzi − odpowiedzi, których ja nie mogę mu dać. Chce odpowiedzi, których ja sam nie znam.

Potrząsam więc tylko głową, ale on wpatruje się we mnie natarczywie. Czy musi to robić? Doskonale wiem, że na mojej twarzy odzwierciedla się każda targająca mną emocja. Właśnie zerwał mi maskę. Gdybym nie podał mu ręki, może udałoby mi się wykręcić, ale teraz już za późno. Co mam mu powiedzieć?

− Dlaczego? Powiedz mi dlaczego.

Boże, nie może zadawać prostszych pytań? Jak? − to mógłbym mu powiedzieć. Kiedy? − na to też bym się zdobył. Ale dlaczego? To najtrudniejsze z nich. Odwracam wzrok zatracając się w płomieniach. Dopiero wtedy mogę mu odpowiedzieć, chociaż wiem, że żadna siła nie cofnie tego co wyznam. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie będę żałował swoich słów.

~ * ~

Jego głos jest jak szron. Boi się. Jego dłoń drży, a twarz ma wykrzywioną z bólu. Nie patrzy na mnie, kiedy mi odpowiada.

− Chcesz wiedzieć dlaczego? Jesteś pewny, że naprawdę tego chcesz? Lepiej się zastanów, Lupin, bo po co ci to? Nie dość mnie już katujesz? Nie, każdy z was chciałby jeszcze wiedzieć dlaczego! Nie możesz sam się tego domyślić? Ale jeśli najwyraźniej nie potrafisz, to ci powiem, jednak wysłuchaj mnie uważnie, bo więcej niż raz nie dam rady tego zrobić!

− Ty nie masz pojęcia jak to jest, kiedy niczego nie czujesz. Kiedy nie jesteś do końca pewny, czy jeszcze jesteś, czy już cię nie ma... ale ja to wiem. Zawsze tak żyłem i zawsze będę tak żył, bo to jest moje przeznaczenie. Tak, przeznaczenie, przed którym nie mogę uciec. Gdy za pierwszym razem walczyliśmy z Voldemortem, ryzykowałem życiem. I kiedy to się skończyło myślałem, że mi się udało... Zastanawiałeś się kiedyś, co ty byś zrobił, gdyby wydawało ci się, że wygrałeś, a okazałoby się, że to nieprawda? Co ty byś zrobił, gdybyś nie czuł już w sobie ani odrobiny życia? Gdybyś przestał odróżniać sen od jawy. Gdybyś nie wiedział, czy ci zimno, czy ciepło... i nawet ból, który innych doprowadziłby do wrzasku, nie robił na tobie wrażenia? Skąd wiedziałbyś czy jeszcze tu jesteś, czy może zgubiłeś się gdzieś po drodze? Jakoś musiałbyś to SPRAWDZIĆ. Jakoś musiałbyś spróbować się odnaleźć... zacząć znowu czuć. Niektórzy popełniają wtedy samobójstwo, aby poprzez swoją śmierć przekonać się, że naprawdę żyli. Ja wybrałem sposób, który nie zabija. Sam pomyśl, do czego byłbym komuś potrzebny martwy? A tak przynajmniej mogę zdobywać informacje.

Kiedy odwraca wzrok od ognia, jego oczy płoną. Ktoś kiedyś powiedział, że te oczy przypominają nieskończone, ciemne tunele i teraz rozumiem dlaczego. I rozumiem dlaczego niektórzy się go naprawdę boją.

Nagle słyszę za nami jakiś szmer. Severus zrywa się na równe nogi i wyszarpuje swoją dłoń z mojego uścisku. Na jego twarzy widzę czystą panikę. Odwracam się, a kiedy rozpoznaję kto tam stoi przymykam oczy.

O framugę drzwi pokoju nauczycielskiego opiera się Albus Dumbledore. I jest wstrząśnięty.


~ * ~

Nie, nie, nie! Każdy! Każdy, tylko nie on! Jak dla mnie, to mogła być nawet Minerwa, a w ostateczności i ten przeklęty Black. Ale dlaczego tam swoi właśnie Albus?? On nic o tym nie wie! Nawet nie przypuszcza... Bo i skąd miałby to wiedzieć? Ma dość swoich problemów. Dlaczego więc musiał to usłyszeć? Czemu on? Czemu? Mógłbym tak pytać godzinami, ale teraz mój umysł wypełniony jest tylko jednym słowem. Słowem ucieczka. Ale czy mogę tak po prostu uciec?

~ * ~

Albus jest w szoku. Stoi tam tylko i patrzy − to na mnie, to na Severusa. Severus milczy zaciskając dłonie w pięści, ale nie podnosi głowy. Drży. Wreszcie spogląda dyrektorowi w oczy.

− Przykro mi.

Chociaż jego szept jest łagodny, w tym samym momencie odwraca się i wychodzi z pokoju. Wygląda mi to na ucieczkę... którą prawdopodobnie jest.

Też się podnoszę z fotela i robię kilka kroków w kierunku Dumbledore'a. Dyrektor jest wyprowadzony z równowagi, ale próbuje się uśmiechnąć.

− Nie wiedziałem... − on też mówi szeptem, jakby głośne słowa były zakazane w tym pokoju. Jakby duchy przeszłości, które obudził Severus nadal tu były i domagały się ciszy. Bezwarunkowej ciszy.

On nie wiedział? Boże...

Albus uśmiecha się lekko, ale w moich oczach to tylko smutny grymas. Biorę głęboki oddech.

− Przepraszam.

Podnoszę rękę ale od razu opuszczam ją bezradnie. I tak nie potrafię pomóc. Bo co powinienem teraz zrobić?

− Chciałeś dobrze − Dumbledore potrząsa głową. − Dziękuję, Remusie − odwraca się i też opuszcza pokój.

Ja wychodzę dopiero po chwili, chociaż nie wracam od razu do siebie. Jeszcze długo spaceruję ciemnymi i pustymi korytarzami zamku. Nogi same prowadzą mnie do wyjścia. Na zewnątrz podnoszę wzrok i wpatruję się w nocne niebo. Gwiazdy świecą jasno... jest nów... Ile z tego co się dziś wydarzyło jest moją winą? I jaki to będzie miało wpływ na naszą przyszłość?

Jest zimno. Jutrzejszy poranek ujrzy mury zamku pokryte szronem.




III. Kamień

− Severus?

Nie, to już naprawdę przesada! Czyżbym nawet tu nie mógł zaznać ani chwili spokoju?! Czyż to jeszcze za nisko? Miałem nadzieję, że odpocznę od nich przynajmniej na Wieży Astronomicznej. Myślałem, że nie będzie im się chciało tu za mną wspinać. Ale nie!

A mogło tu być tak pięknie. Jesienne światło jest złote... Zakazany Las mieni się kolorami − drzewa lśnią czerwienią, złotem i odcieniami brązu... tylko gdzieniegdzie stoją ciemnozielone choinki. Jest wczesne sobotnie popołudnie... uczniowie poszli do Hogsmeade i pozwolono im wrócić dopiero o ósmej wieczorem... W zamku panuje błoga cisza, a jednymi dźwiękami, które słyszę jest szum skrzydeł dzikich gęsi przelatujących po niebie... oczywiście pomijając kroki Lupina.

A mogło być tak pięknie.

~ * ~

To był naprawdę piękny jesienny dzień. Harry, Hermiona i Ron poszli do Hogsmeade, a ja wbrew zwyczajowi nie poszedłem z nimi. Miałem do załatwienia kilka spraw w bibliotece, a nie ma lepszego momentu by tam popracować, niż "weekend w Hogsmeade". Nie żebym miał coś przeciwko głośnym rozmowom uczniów, ale mimo to lepiej mi się myśli w ciszy. I naprawdę jestem zadowolony z wyników swoich poszukiwań. Prawdopodobnie przez następny miesiąc żadne z pytań Hermiony mnie nie zaskoczy − tak, jej nieograniczony umysł jest niesamowity. Nawet test, który wczoraj przeprowadziłem w szóstej klasie zdążyłem już poprawić, i teraz czeka spokojnie na oddanie. Jestem z siebie naprawdę zadowolony i dlatego postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem. A najlepszy widok roztacza się − ma się rozumieć − z Wieży Astronomicznej. Schodów oczywiście co nie miara, ale po chwili otwieram drzwi i wychodzę na taras.

Od wieków − a przynajmniej od moich czasów w Hogwarcie − mury obronne wieży zdobią kamienne figury najprzeróżniejszych badaczy czarodziejskiego świata. Przy jednej z nich zauważam postać w czarnej pelerynie. Severus Snape wygląda na całkowicie pochłoniętego podziwianiem widoków.

Cieszę, że się tu na niego natknąłem. Od tamtej rozmowy w pokoju nauczycielskim unika mnie jak ognia. Nie pojawia się na posiłkach, a na zebraniach Rady całkiem się izoluje. Nawet Albusowi schodzi z drogi. Zachowuje się tak, jakby najprostszym rozwiązaniem każdego problemu było zapomnieć i zniknąć. Zastanawia mnie dlaczego wybrał właśnie taki sposób − ucieczkę. A kiedyś naprawdę uważałem go za wojownika... za tego, kto atakuje.

Zbieram się w sobie i podchodzę do niego zatrzymując się na wyciągnięcie ręki. Nie odwraca się, ale patrząc na jego ramiona widzę, że jest spięty. Dlaczego on zawsze musi sprawiać wrażenie tak przeciwnego wszystkiemu?


~ * ~

Co on sobie w ogóle myśli? Że naprawdę go nie zauważyłem? Jasne, że o nim wiem. Słyszę jego kroki i rozpoznaję jego zapach. Stanął tak blisko, że nawet czuję ciepło jego ciała. A to znaczy, że stoi za blisko jak na moje potrzeby. Nie mogę się już bardziej odsunąć, żeby nie spaść z tej przeklętej wieży, a po mojej lewej stronie stoi jakaś paskudna statua. Jestem otoczony...

~ * ~

Przez krótką chwilę obawiam się, czy aby nie planował skoczyć, a ja mu w tym przeszkodziłem. Ta koncepcja nie jest tak bardzo nieprawdopodobna. Rozmawiałem z Albusem po naszej... hm, wymianie zdań w pokoju nauczycielskim i dyrektor wspomniał, że Severus próbował już różnych sposobów odebrania sobie życia, ale z wieży jeszcze nigdy nie skakał.

A teraz jest w pułapce. Stoję bardzo blisko i widzę, że jest to dla niego wyraźnie nieprzyjemna sytuacja. Odsuwam się natychmiast, bo nikt mi nie pozwolił naruszać jego prywatnej sfery. Ale nie odchodzę. Jeszcze nie.

− Nie przestrasz się.


~ * ~

Nie przestrasz się? Czego? Poczułby się mordercą, gdybym się go zląkł i spadł? Hm, nie jest to szczególnie odpychająca perspektywa. Może...

~ * ~

Powoli wyciągam ręce i kładę je na jego ramionach. Chociaż go ostrzegałem, wzdryga się gwałtownie. Do diabła, przecież nic mu nie robię! Najwyraźniej jest bardziej płochliwy od jednorożca. Zastanawiające, naprawdę. Chociaż rzeczywiście nigdy nie zauważyłem, by kiedykolwiek zgodził się aby ktoś go uspokoił czy pocieszył. Również na korytarzu unika jakiegokolwiek dotyku − dzieci się go boją bardziej niż duchów, więc schodzą mu z drogi, żeby ich nawet nie zaczepił skrajem swojej szaty, a przed nauczycielami sam odsuwa się aż ku ścianom. Nawet przypadkiem trudno na niego wpaść.

Dłońmi wyczuwam napięte mięśnie jego pleców − ależ on jest spięty! To musi przecież boleć! Ale czy sam nie powiedział, że nie czuje już nawet bólu...?


~ * ~

Kto mu w ogóle pozwolił mnie dotknąć? Ja na pewno nie. Cholernie dobrze wiem, że jestem spięty − nie trzeba mnie o tym informować. Dlaczego po prostu sobie nie pójdzie? Powinien już iść. Powinien zostawić mnie w spokoju. W świętym spokoju.

Czasami zachowuję się jak małe dziecko − uparte, chowające się ze strachu przed karą. To śmieszne i ubliżające mojej inteligencji, więc wstydzę się swojej reakcji. Żadnej fałszywej skromności − żałuję wielu rzeczy, które w życiu zrobiłem. Nie, żebym był niewinny, można by mnie bez wahania ukamienować. Ten kto jest bez winy, niech pierwszy rzuca kamieniem. Czekam.

~ * ~

Ostrożnie próbuję go ogrzać swoimi dłońmi. Wiem, że jestem dobrym masażystą − Syriusz nigdy nie narzeka. Może...

Severus bardzo powoli się rozluźnia − ale nie ma chyba innego wyjścia. Dalszy upór i tak nie ma sensu. Kolejno zajmuję się każdym jego mięśniem, tak że powoli opuszcza ramiona i pochyla głowę.


~ * ~

Niczego nie nienawidzę bardziej niż tego, kiedy ktoś przebija się przez mur który wokół siebie wzniosłem. Niewielu się to udaje. Kiedyś to był tylko Albus, ale teraz chyba i Lupin zaczyna robić specjalizację. Za każdym razem mu się udaje. Czy to aż takie łatwe? Naprawdę jest ze mną tak źle, że nawet jakiś wilkołak nie ma z tym żadnych problemów?

− Chodź.

~ * ~

Nagle zabieram dłonie, odwracam się i otaczam go ramieniem prowadząc ku jedej z kamiennych ławek, na których zazwyczaj siedzą uczniowie podczas lekcji astronomii. Idzie za mną bez wahania czy słowa protestu. Siadamy na ławce − każdy na jednym końcu. Severus podciąga kolana pod brodę i obejmuje je ramionami.

~ * ~

Musi być ze mną naprawdę źle − jeśli brać pod uwagę wyraz twarzy Lupina, ale zrobiło się zimno, a ja już przecież wcześniej zmarzłem. Nie znam lepszego sposobu, jak się ogrzać.

− Rozmawiałem z Albusem.

Wspaniale. A więc czas na podróż−po−nieczystym−sumieniu.

− Zostaw to, Lupin. Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy.

Lupin podnosi brwi. Jest zirytowany. Zirytowany?

− Wcale nie miałem takiego zamiaru. A właściwie dlaczego nie?

Wzruszam ramionami.

− Chodzą pogłoski, że sumienie zakopałem w drewnianej skrzyni gdzieś daleko w Zakazanym Lesie. Proste, nieprawdaż?

Lupin uśmiecha się. Na Merlina, czemu on się śmieje? Trwa to jedynie chwilę, bo zaraz odzywa się już poważnie.

− Nie wierzę. Nie ma ludzi bez sumienia.

− Oszczędź mi tych morałów − parskam. − Z sumieniem czy bez, czego ode mnie chcesz?

Przez chwilę mierzy mnie wzrokiem, ale wreszcie opuszcza głowę.

− Dlaczego nie powiedziałeś Albusowi?

~ * ~

Natarcie. Atak. Niezbyt to fair, ale trafiam w cel.

− Lupin, utrzymywanie dystansu nigdy nie było twoją dobrą stroną, co?

Potrząsam głową, ale on tylko wzdycha.

− I tak dość się zadręcza. Widzę jak cierpi, za każdym razem kiedy STAMTĄD wracam... za każdym razem, kiedy Popoty musi mnie składać do kupy. Nie mogłem jeszcze dokładać mu innych zmartwień. Dlaczego w ogóle wszyscy się o mnie martwią?

Mimo że na początku tej przemowy unikał mojego wzroku, przy ostatnim pytaniu spojrzał mi prosto w oczy. Dlaczego się martwimy?

− Martwimy się bo... hm, bo... zauważyliśmy do czego cię to prowadzi. Mój Boże, przecież to nie jest życie. Całkiem nas unikasz, nie pojawiasz się na posiłkach. Chudniesz w oczach. Przecież musiałeś to sam zauważyć. Nigdy nie jesteś głodny?

Wzrusza ramionami i potrząsa głową.

− Nigdy − jego głos jest cichy.

Nigdy? Nie czuje już nawet głodu?

− Ale... kiedyś się zagłodzisz! Nie możesz tak dłużej! Jeśli nie dla siebie, to przynajmniej zrób to dla Albusa. I przede wszystkim, porozmawiaj z nim. Rozmawiaj z nami. Jak mamy ci pomóc, kiedy z nami nie rozmawiasz?

Jeszcze zanim wypowiadam ostatnie słowa wiem, że popełniłem błąd. Wielki błąd.

Severus zrywa się z ławki i odsuwa się kilka kroków − byle dalej ode mnie.

− Nigdy nie prosiłem o pomoc.

Cholera. A byłem tak blisko... za murem, który wokół siebie postawił. I straciłem to. Straciłem go − teraz otoczył się również drutem kolczastym. Znowu jest daleko... Za daleko.


~ * ~

Tak więc o to chodzi. Pomoc. Hm, tak jakbym kiedykolwiek o nią prosił. Nigdy nie chciałem pomocy. Albus... No, prawie nigdy. Tylko raz − nocą, po wykonaniu kolejnego zadania dla Voldemorta, zdecydowany że było ostatnie − poszedłem do niego, wyznałem mu kim jestem i podałem wszystkie znane mi imiona. Chciałem aby pomógł postawić ich przed obliczem sprawiedliwości. Następnie chciałem się zabić, ale on mnie powstrzymał. I wtedy poprosiłem o pomoc. Jedyny raz w życiu.

Lupin nadal siedzi na ławce z bólem w oczach. A teraz cóż go znowu gnębi? Przecież nawet nie powinno go to interesować. Przez całe moje życie nikt nie kiwnął palcem w moim interesie. Nikt. Nawet kiedy byłem młody i każda, nawet najmniejsza pomoc mogła mnie uratować − nikt się nie zainteresował. Czemu teraz miałoby się coś zmienić?

~ * ~

− Severus, nie miałem nic złego na myśli. Wracaj.

Nawet nie drgnie, tkwi tam gdzie się zatrzymał wpatrując się w mur. I milczy. Wstaję więc i podchodzę do niego, ale wtedy on się odwraca, a jego twarz nie wyraża już żadnych emocji.

− Nie zbliżaj się. Chcesz odpowiedzi, masz je mieć. Nie prosiłem cię o pomoc. Sam mi ją dałeś. Nie raz, a dwa razy, ale nie prosiłem o nią. Czemu mielibyście się martwić? Powinniście byli się martwić, kiedy byłem młody. Kiedy mój ojciec mnie bił. Kiedy wpadłem w łapy Malfoya. Wtedy byłem bezbronny. Mogli ze mną robić co chcieli i robili to. I nikt mi nie pomógł. Dlaczego teraz miałoby coś się zmienić? Poprosiłem o pomoc tylko raz, choć zdaje się o raz za dużo. Ale co się stało to się nie odstanie. Nic już tego nie zmieni. Myślę teraz, że może powinienem był zostać u Voldemorta. Prawdopodobnie lepiej byłoby mi tam umrzeć niż tu żyć. Nie potrzebuję Sybilli i jej szklanych kul, żeby przepowiedzieć sobie przyszłość. Jedna ze stron mnie kiedyś zlinczuje i wolałbym, żeby to się stało raczej dziś niż jutro. Jednak sprawiedliwości się nie spieszy. Może nawet mnie przeoczyła? Dlaczego więc wy nie możecie zrobić tego samego? Nie pasuję do waszego świata. Gryfońskiego, bo taki jest świat. Ale są też inni, nie tylko Gryfoni, Lupin. Więc przestań mnie ratować. Nie możesz. Uratować mogę się tylko ja sam.

Z tymi słowy odwraca się i w pośpiechu odchodzi z tarasu. Mówił z taką desperacją. I był wściekły. Bo odsłonił przede mną za dużo prawdziwego siebie. Swoją rozpacz, strach, ale również to, że w środku jeszcze nie wszystko się wypaliło. Severus zawsze robił wszystko na odwrót. Powiedzieć mu, żeby stawiał na czerwone, a on wybierze czarne. Powiedzieć, żeby stał, on skoczy. Myślałem, że jego opór świadczy tylko o tym, że coś w nim umarło, ale to nieprawda. Ten opór przeciwko wszystkiemu, opór przeciwko naszej pomocy jest aktem desperacji. Chociaż nie tylko tym i słyszałem to również w jego głosie. To była furia. Wściekłość na mnie, na nas, na ten świat. A gdzie jest wściekłość tam jest i siła. Siły zaś potrzebujemy wszyscy, a najwięcej Severus.

Słońce nadal świeci nad Zakazanym Lasem, chociaż to już nie potrwa długo. W jeziorze jeszcze można obserwować kałamarnicę, a uczniowie niedługo wrócą z Hogsmeade. I może natkną się na atak złości Severusa, który najchętniej odjąłby im punkty za zbyt głośne oddychanie na korytarzu. I może właśnie ta wściekłość kiedyś go uratuje? A jeśli nie, będę to ja. Tak, wszyscy spóźniliśmy się, aby uratować jego potłuczoną duszę − to dziś uświadomiłem sobie aż nazbyt jasno, ale może uda mi się przynajmniej pomóc mu odnaleźć jej kawałki i poskładać. Każdy jest kruchy i każdy potrzebuje pomocy. Nieważne, czy o to prosi czy nie. Syriusz ciągle powtarza, że Severus jest z kamienia, ale to nieprawda.

On jest ze szkła.


~ * ~



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
Największe poświęcenie, Fanfiction, HP Fanfiction, Hermiona i Severus
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
Alphie - 2 - Pióra i kałamarze (tłum. NocnaMaraNM), HP FANFICTION
Alphie - 1 - Gniazdka i wtyczki (tłum. NocnaMaraNM), HP FANFICTION
Akzseinga - Dziwny przypadek Lucjusza nocną porą, HP FANFICTION
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
Mysl o Ojcu, HP Fanfiction - Severitusy i Snape Mentors
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
[Nicky Gabriel] Czarny Aksamit
HP CZARNYM FENIKSEM(1), Harry Potter Fanfiction !
Ojciec chrzestny [Yaoi-chan], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Ojciec chrzestny
Podejrzany numer jeden, Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trujące sekrety, Podejrzany numer
Nawet Strach Mnie Opuścił [Enahma], Nie wiem o czym, zakładam, że fanficki HP, Trylogia smutku Enahm

więcej podobnych podstron