4095


Prolog

-Severusie...

-Odejdź.

-Nie możesz tu siedzieć do końca życia. Od dwóch tygodni nie wychodzisz z tych lochów. Kiedy...

-Nie w najbliższej przyszłości.

-Ależ...

-Daj mi spokój, Lupin. Idź pobiegać przy świetle księżyca.

-Nie.

Cisza, zakłócana jedynie cichym odgłosem wypalającej się powoli świecy i tykaniem zegara.

-Severusie, może porozmawiamy.

-Nie mam ci nic do powiedzenia.

-Nie ty jeden go opłakujesz. Nam też go brakuje. Był bardzo odważny. Ale przynajmniej wypełnił swoje przeznaczenie...

Więcej nie zdążył powiedzieć, bo z mroku, gdzie siedział Mistrz Eliksirów, rozległ się stłumiony ryk wściekłości, a potem sadystyczne "Crucio".

-Nie masz nawet pojęcia, o czym mówisz, Lupin! - wysyczał wściekle Snape, kiedy już przerwał klątwę i krzyki wilkołaka przestały się odbijać echem wśród wysokich sklepień jego komnat. - Nie masz pojęcia, jak nienawidził tego całego gadania o przepowiedni i swojego przeklętego losu! Jak bardzo Dumbledore go skrzywdził!

-Severusie... - Lupin nie wiedział co powiedzieć, klęcząc na kamiennej posadzce i słysząc, jak głos byłego Śmierciożercy, zawsze tak zimny i wyważony, teraz nagle zmienia się, zaczyna drgać i opadać niczym skórzana piłeczka.

-On zawsze chciał tylko jednego; być zwykłym chłopakiem i mieć normalne życie, bez Czarnego Pana, Aurorów i tych wszystkich komplikacji... - Severus urwał i poruszył się niepewnie w mroku, z całej siły starając się nie okazywać słabości. Lupin postąpił krok w jego stronę.

-Zależało ci na nim- stwierdził, nie zapytał. -Proszę, porozmawiaj ze mną. Chciałbym... Chciałbym, żebyś mi o nim opowiedział. Żebym wreszcie mógł zrozumieć, dlaczego... - przerwał, bojąc się, że głos go zawiedzie. Odchrząknął dla pewności. -Proszę, Severusie.

Spoglądał na niego z cienia. W słabym, chybotliwym świetle, widoczne były tylko jego czarne, bezdenne oczy, błyszczące niczym oczy wilka. Pod osłoną mroku jedna, jedyna łza spłynęła bezgłośnie po jego wychudzonym policzku. Jedyna, jaka mu jeszcze pozostała. W rękach wciąż obracał różdżkę.

-Skoro nalegasz, Lupin... Dobrze. Ale usiądź na jakimś krześle, bo to nie będzie krótka historia.

1

-Kiedyś... Kiedyś go nie znosiłeś - powiedział Remus niepewnie po kilku długich minutach milczenia.

-Wiem.

-Więc kiedy to się... zmieniło?

-Trudno powiedzieć. To się chyba zaczęło, kiedy przywiozłeś go do mnie.

-Nie byłeś tym zbyt uszczęśliwiony. Ale... nie miałem wyboru.

-Wiem. Ale i tak cię wtedy nienawidziłem.

- * -

-Severusie, pomóż mi! Szybko!

Mistrz Eliksirów usunął się z drzwi, zdziwiony przepuszczając Lupina w głąb swojego dworu. Przybysz wyglądał dziwnie - był okryty swoim wyświechtanym płaszczem, dziwnie chodził i był jeszcze bledszy niż zwykle.

-O co chodzi, Lupin? - spytał, mierząc go chłodnym spojrzeniem, i nagle dostrzegł spory kształt pod jego płaszczem; osobę, której nie miał najmniejszej ochoty oglądać. -Kto to jest? Chyba nie sprowadziłeś pod mój dach...

-To Harry - wydyszał Lupin. -Potrzebuje pomocy.

-Więc zabierz go do św. Munga - wysyczał wściekle. Potter w jego domu! Przeklęty szczeniak! I jeszcze ma mu pomóc?!

-Nie mogę. I nie mam czasu na wyjaśnienia - dodał, zbierając się do odejścia. -Harry potrzebuje pomocy medycznej, a ty jesteś w tej chwili jedyną osobą, co do której jestem pewny, że go nie uśmierci, tylko pomoże.

Czyżby?

Najchętniej podałby małemu dupkowi truciznę, i to w dodatku jak najbardziej bolesną, żeby czuł, jak umiera.

Stanął w drzwiach, zagradzając Lupinowi drogę.

-Nie zostawisz go tutaj!

-Severusie, proszę, nie mam czasu!

-A niby co się stało? Złoty Chłopiec stłukł sobie kolano?

Lupin spojrzał na niego dziwnie, wziął głęboki oddech i powiedział, wyraźnie siląc się na cierpliwość:

-Właśnie odebrałem Harry'ego od jego ciotki i wuja - wyjaśnił, zgrzytając zębami. -Molly poprosiła mnie, żebym tam zajrzał, bo długo nie miała od niego wiadomości. Jego rodzina... - potrząsnął głową z ponurą miną.- A nie mogę go zabrać do Nory czy Hogwartu, bo niedawno był atak Śmierciożerców na to tymczasowe więzienie, i wszyscy są tam. A sam wiesz, że Malfoy i Avery mają kontakty w św. Mungu, więc nie jest pewne, czy Harry by to przeżył. A teraz wybacz mi, ale naprawdę muszę już iść. Po prostu pomóż mu - wyminął Snape'a, wyszedł i zniknął w nocnych ciemnościach z cichym "poop".

CHOLERA!!! Przeklęty wilkołak!!!

Co on sobie myśli?! Czy jego dom wygląda jak schronisko dla biednych, zabiedzonych zwierząt? A on sam jak siostra miłosierdzia?

Niech to wszystko demony porwą!!!

Kopną krzesło stojące koło drzwi, poprawił z drugiej strony i waliłby dalej, ale po drugim ataku krzesło zadrżało, a po trzecim rozpadło się na kawałki.

Niech to szlag!

Niechętnie spojrzał w stronę kanapy, na której Lupin położył chłopaka. Błysnęła mu myśl, żeby go tak zostawić, ale szybko zgasła - koniec końców, Potter był uczniem, a on przysięgał chronić uczniów. Wszystkich.

-No dobrze, Potter, co się stało? - spytał kpiąco, pewien, że zaraz usłyszy płaczliwe narzekania.

Cisza.

-Potter?

Podszedł do tapczanu, zawahał się, ujął brzeg koca, w który chłopak był owinięty, odsunął go i cofnął się o krok. Nie należał do strachliwych ( szpieg był albo odporny na wstrząsy, albo martwy), ale to nie był strach, tylko zaskoczenie. Zaklął wściekle, ale na szczęście w okolicy nie było żadnego krzesła ani skrzata domowego.

Potter leżał na jego kanapie. Był nieprzytomny. I zakrwawiony.

Oddychał z trudem. Ręka sterczała mu pod dziwnym kątem, twarz i włosy pokryte były skorupą zakrzepłej już krwi. Świeża posoka sączyła się z rozciętego policzka i głębokiej rany po prawej stronie klatki piersiowej.

Na oko wyglądało na to na przynajmniej dwa połamane żebra, złamaną rękę i ogólne rozległe potłuczenia.

Wyrzucając z siebie co najgorsze inwektywy pod adresem Śmierciożerców, poszedł szybko do swojej pracowni i przyniósł eliksir przeciwkrwotoczny, przeciwbólowy i jeszcze nasenny, na wypadek, gdyby szczeniak się ocknął, bo nie zamierzał znosić jego bezczelnych tekstów. Ani spojrzenia. Dorzucił jeszcze maść na stłuczenia i, wciąż mamrocząc wściekłe uwagi odnośnie Śmierciożerców, zatrzymał krwawienie. Chłopak miał szczęście, że ten wilkołak go znalazł, inaczej sługusy Czarnego Pana by go zabiły. Ciekawe tylko, co ich napadło, że robili to ręcznie, a nie przy pomocy czarów? Większość nie lubiła babrać sobie rąk krwią.

Nastawił chłopakowi rękę i poskładał żebra. Trochę to trwało, bo wyszedł z wprawy. Następnie wlał mu do ust eliksir przeciwbólowy. Cholerni Śmierciożercy! Sam nigdy nie zniżył się do takiego poziomu - prawie zatłuc dzieciaka. Krwawe gnojki.

Teraz musiał zaleczyć te rany, choć siniaki i tak przez pewien czas będą widoczne. Przyjrzał się Potterowi z niesmakiem.

-Mrok! Ognik! - zawołał głośno, i po chwili z głębi domu nadbiegły dwa zdyszane skrzaty w ciemnych kubrakach.

-Tak, Panie? - zapytał z szacunkiem ten o ciepłych piwnych oczach i krótkiej, ciemno-rudej czuprynie.

-Wykąpcie go - powiedział, wskazując na wciąż nieprzytomnego chłopaka. -I przebierzcie. Tylko ostrożnie, bo jeśli znów będę musiał nastawiać mu rękę, to będzie więcej krzeseł do sprzątania - dodał, spoglądając znacząco na szczątki mebla pod ścianą.

-Oczywiście, Panie - potwierdził drugi skrzat, o szarych oczach i rzadkich czarnych włosach. Wraz z towarzyszem wziął Pottera i skierował się do łazienki.

-Niech no ja tylko dorwę tego wilkołaka - mruknął Snape, wyciągając różdżkę i naprawiając nieszczęsne krzesło. -Zapłaci mi za to.

Skierował się do swojej pracowni. Z szafki wyjął bandaż i gazę opatrunkową. Przydadzą się. Uprzątnął składniki eliksiru, który przygotowywał wieczorem, umył i pochował narzędzia laboratoryjne. Zawsze sam tu sprzątał; nikt , nawet Mrok i Ognik, nie mogli tu przebywać pod jego nieobecność, poza tym i tak nie wiedzieliby, jak zachować skomplikowany układ i porządek w przyrządach. Eliksiry były sztuką, która wymagała ogromnej wiedzy i pewności działania, więc musiał na ślepo wiedzieć, co gdzie jest; inaczej każde skomplikowane doświadczenie mogło źle się skończyć.

-Panie?

Obrócił się.

-Skończyliście już?

-Prawie, Panie. Przepraszam, ale gdzie mamy go ułożyć?

To był problem. Dwór, który Snape odziedziczył po rodzinie, był duży, ale nie posiadał żadnych pokoi gościnnych, z bardzo prostego powodu - Mistrz Eliksirów nigdy nie miewał gości. A teraz zjawił się jeden, i to bynajmniej nie najmilszy. Co z nim zrobić? Może buda dla psa?

A, nie, przecież nie miał psa.

-W pokoju starego pana.

Ognik spojrzał na niego zdziwiony, ale skłonił się posłusznie i czmychnął.

Potter w pokoju mojego zmarłego ojca, pomyślał Snape, uśmiechając się szyderczo. Jego ojca zabili Aurorzy, podczas pierwszej wojny z Czarnym Panem. Był jednym z najlepszych Śmierciożerców, naprawdę potężnym czarodziejem czystej krwi. Praktykował mroczne sztuki, podobnie jak jego matka. I on sam.

Zabrał ze sobą materiały opatrunkowe i wspiął się po długich i imponujących schodach na piętro rezydencji, do starego pokoju jego ojca, od lat opustoszałego. Cicho uchylił drzwi i wślizgnął się do środka.

Potter już tam był, leżał pod aksamitną kołdrą w czystej pidżamie, nieco na niego za dużej. W zaciemnionym pokoju w tonacji ciepłej i bardzo ciemnej purpury jedynie jego ciężki oddech i cichutki szept magicznych świec zakłócały ciszę.

Severus podszedł do niego i odchylił mu włosy z czoła, odsłaniając słynną bliznę w kształcie błyskawicy. Chłopak rzucił się niespokojnie na łóżku i cicho krzyknął, gdy poczuł dotyk na czole.

-Delikatni jesteśmy, co, panie Potter? - mruknął kpiąco Snape. Pożył bandaże, gazę i maść na stoliku nocnym obok łóżka. Musiał porządnie opatrzyć te kilka stłuczeń i przecięć. W miarę delikatnie, żeby szczeniak się nie ocknął, rozpiął i zdjął z niego górę od pidżamy. Zamarł.

Chłopak był zmasakrowany. Całe ramiona i tors upstrzone były siniakami i ranami, teraz, gdy nie maskowała ich czarna skorupa krwi, doskonale widocznymi. Trudno było znaleźć na szczeniaku jakieś zdrowe miejsce. Wiele z tych obrażeń było zdecydowanie starszych niż dzisiejsze. Wprawne oko Śmierciożercy natychmiast rozróżniło ślady po pięści, kiju i szkle.

Mistrz Eliksirów zerwał się, wybiegł z pokoju i zniszczył kilka pechowych mebli.

-MROK!!! - przed nim natychmiast pojawił się przerażony skrzat. -Skontaktuj się z prof. Dumbledorem. Ma się tu pojawić, i to w tej chwili. Nie obchodzi mnie, jak. Natychmiast!

Skrzat skłonił się pośpiesznie i natychmiast rozpłynął w powietrzu.

NIECH TO PIEKŁO POCHŁONIE!!!!!

Wrócił do komnaty i jeszcze raz spojrzał na Pottera, z całych sił powstrzymując się od wyjścia, znalezienia tych przeklętych mugoli i potraktowaniu ich w ten sam sposób, w jaki oni traktowali chłopca. To nie byli Śmierciożercy, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wiele z siniaków miało ponad dwa tygodnie. To mogli być tylko jego ciotka i wuj, jego tak zwana rodzina! Niech ich CHOLERA! Wyżywać się na dzieciaku. Fakt, on też go nie znosił, ale nigdy nie uderzyłby ŻADNEGO dziecka! Nawet Pottera.

Minęło kilka minut, zanim się uspokoił i mógł się zająć opatrywaniem chłopaka. Starał się być delikatny, bo na każdy dotyk reagował drżeniem, wynikającym chyba bardziej ze strach niż z bólu. Cudownie! Użalać się nad Potterem! Co za kretyn - dlaczego nikomu o tym nie powiedział? Severus wiedział, jak bardzo dyrektorowi zależało na Chłopcu-Który-Przeżył, na pewno zabrałby go stamtąd wcześniej! Co, Potter, duma nie pozwalała się przyznać?

Nareszcie skończył i spojrzał na chłopaka uważnie. Żebra miał mocno oplecione bandażem, podobnie jak rękę i co gorsze rany. Dopiero teraz uderzyło Snape'a, jaki jest wychudzony - zawsze był szczupły, ale teraz można mu był dokładnie policzyć wszystkie kości. Severus zacisnął zęby - głodzili go. Świetnie. Co dalej, mugole? Biczowanie? Czy od razu Avada Kedavra, żeby skrócić jego męki i ucieszyć Czarnego Pana?

-Severusie, chciałeś ze mną rozmawiać?

Błyskawicznie odwrócił się w stronę kominka, skąd dobiegał głos, i zobaczył głowę Albusa, tkwiącą w płomieniach. Natychmiast stanął przed nią i wysyczał wściekle:

-Dyrektorze, proszę natychmiast tu przyjść albo przysłać kogoś innego po Pottera.

-Obawiam się, że w tej chwili jest to niemożliwe. Śmierciożercy zaatakowali, św. Mungo jest przepełniony, mamy mnóstwo rannych...

-Więc weź go do Hogwartu!...

-Nie mogę, nikogo w nim obecnie nie ma, podobnie jak w Kwaterze Głównej. Molly nie może się nim zająć; Bill został dość poważnie ranny i wszyscy są przy nim...

-Nic mnie to nie obchodzi! Chłopak ma stąd zniknąć!- awanturował się zduszonym głosem, nie chcąc obudzić Pottera.

-Ależ Severusie, w tej chwili nie mogę nic zrobić... Niech zostanie dzisiaj u ciebie, a za dzień lub dwa kogoś po niego przyślę...

-NIE!

-Severusie, bądź rozsądny - dyrektor spojrzał na niego surowo zza swoich okularów-połówek. -Masz duży dom, a w tej chwili naprawdę nikt nie może po niebo przyjść, wszyscy są zajęci. Zresztą, twoje domowe skrzaty mogą się nim zająć, nie musisz zwracać na Harry'ego najmniejszej uwagi...

-CO?!- ryknął wściekle Snape, niezdolny dłużej nad sobą panować. -Czy ty widziałeś, jak potwornie skatowane jest to dziecko? Potrzebuje stałej opieki, nie tylko medycznej!

Dumbledore przez chwilę milczał, po czym westchnął ciężko i spytał:

-Jego krewni?

Snape osłupiał, niemal sparaliżowany zgrozą.

-Wiedziałeś?! - zdołał wreszcie wyszeptać.

-Tak, niestety - starzec westchnął ciężko. -Napisał mi o tym kilka razy.

-I NIC nie zrobiłeś?!

-Nie. Harry musiał tam zostać, tylko tam był bezpieczny...

-BEZPIECZNY? Ciesz się, że Lupin po niego pojechał, bo twoi mugole wyręczyliby Czarnego Pana! Chłopak jest ledwo żywy. Musieli się nad nim znęcać już od dawna.

-Możliwe - przyznał smutno dyrektor. -Molly mówiła mi, że pisał do niej z prośbą o zgodę na spędzenie u niej reszty wakacji; zgodziła się. Potem napisał do mnie.

-A ty odmówiłeś - powiedział Snape lodowato. -Kazałeś mu tam zostać.

-Musiałem.

W zaległej nagle ciszy Snape wpatrywał się w swoje zaciśnięte pięści, czując, że jeśli spojrzy na dyrektora, to może zrobić coś, czego wszyscy będą potem mocno żałować.

-Niech zostanie na razie u ciebie - napłynął do niego głos Albusa. -Za dwa dni ktoś się po niego zjawi.

Rozległ się cichy trzask i głowa Dumbledore'a zniknęła z płomieni.

Pięknie. Po prostu wspaniale.

- * -

Koło południa Severus zajrzał do pokoju, w którym leżał Potter. Ognik czuwał przy nim, tak jak rozkazał. Zwolnił go z posterunku, usiadł przy starym łóżku i zamyślił się, patrząc na chłopca.

Nie wiedział, że jego sytuacja w domu tak wygląda. Najwyraźniej mugole nie posłuchali gróźb Lupina i towarzystwa. Owszem, kiedy w zeszłym roku szkolnym usiłował nauczyć go oklumencji, trafił na wiele złych wspomnień, z czego większość związana była z Lordem, mugolami albo nim samym.

Wiedział, że w domu wujostwa traktowany jest jak popychadło, a nie, jak wcześniej uważał, jak rozpieszczony, mały książę. Owszem, trafił na wspomnienia ciasnej komórki czy zawodów, jakie na Potterze urządzał sobie jego kuzyn ze swoją bandą. Ale przecież każdy ma jakieś gorsze wspomnienia. Dopiero teraz do niego dotarło, że dobrych wspomnień Potter ma zdecydowanie za mało jak na szesnastolatka. Zdecydowaną większość stanowiły ponure, złe, pełne samotności obrazy, które starał się wyrzucić z pamięci. Ponadto tych kilka dobrych wspomnień dotyczyło Hogwartu - wcześniej nie było nic.

A Dumbledore o tym wiedział. I nie zareagował.

Severus zawsze irytował sposób, w jaki starzec postępował z chłopakiem. Jego zdaniem był dla niego za łagodny, na zbyt wiele mu pozwalał. Owszem, chłopak był odważny i lojalny, trudno zaprzeczyć - Gryfon aż do wymiotu. Często mu się udawało wydostać cało z kłopotów. Ale brak reakcji ze strony dyrektora sprawiał, że natychmiast pakował się w nowe tarapaty. Aż w końcu nie udało mu się uciec.

Ale DLACZEGO Albus nic nie zrobił? Dlaczego kazał mu wracać do tych mugoli, skoro wiedział, jak to się może skończyć?

Nie miał pojęcia.

Zmienił Potterowi opatrunek, zmierzył puls, nieco zbyt wolny, ale spokojny, polecił Ognikowi dalej go pilnować, i wyszedł.

- * -

-Pamiętam, jak przyszedłem do ciebie po niego razem z Molly - powiedział cicho Lupin. -Był jeszcze nieprzytomny. Ocknął się dopiero następnego dnie, w Norze... Molly bardzo się o niego martwiła, ale nie powiedziała Ronowi, Hermionie ani reszcie, co się stało. Stwierdziła, że ma prawo sam o tym powiedzieć, komu uzna za stosowne.

-Nigdy nikomu nie powiedział - odezwał się cicho Severus. -Nawet swoim przyjaciołom. Wstydził się.

-Czego..?

Cisza.

-Nie miał powodu do wstydu, to przecież nie była jego wina - ciągnął niepewnie Lupin, nie doczekawszy się odpowiedzi Snape'a. -Ale pamiętam jego zdziwienie, kiedy się dowiedział, że to ty mu pomogłeś, opatrzyłeś i zaopiekowałeś się nim. Nie chciał mi wierzyć. Wiedział, że byłeś na niego wściekły za ten numer z myślodsiewnią, musiałem mu przysięgać, że nie kłamię ani niczego nie ukrywam...

Cisza.

-A tak na marginesie, to co zrobił, że mu przebaczyłeś?

-Nigdy mu tego nie przebaczyłem. Po prostu puściłem to w niepamięć.

-A... A co było dalej? Bo to przecież dopiero początek...

-Tak, Lupin, masz rację. To był dopiero początek.

2

-Potem już go nie widziałeś, prawda? Aż do początku roku szkolnego?

-Nie.

-To były chyba jego najgorsze wakacje... Bardzo mu brakowało Syriusza. Obwiniał się za jego śmierć.

-Wiem.

-Całe wakacje był milczący i przygaszony... Unikał naszych spojrzeń, nie chciał rozmawiać nawet z Ronem i Hermioną... Pod koniec wakacji było już bardzo źle. Usłyszałem, jak się kłócili. Harry był potem taki cichy...

-Jakby się rozpływał. Jakby powoli znikał...

-Tak... A my nie mogliśmy nic zrobić.

Cisza.

-Potem wrócił do Hogwartu i nie mogłem go już widywać... - ciągnął cicho Lupin. -Albus wysłał mnie z zadaniem do Niemiec, potem do Rosji... Zatrudnił nową nauczycielkę do Obrony Przed Czarną Magią. Tą... Dariię Malach*.

-Znała się na swojej pracy, umiała uczyć. Była niezła.

-A Harry? Co zrobił, jak cię zobaczył?

-Nic. A co byś chciał, miał paść przede mną na kolana? Przecież mnie... nienawidził.

- * -

Severus uważnie obserwował strumień uczniów, napływających do Wielkiej Sali na powitalną ucztę. Siedział za stołem nauczycielskim, kryjąc twarz w cieniu. Starał się nie patrzeć w stronę dyrektora.

Wreszcie go wypatrzył. Szedł prawie na samym końcu, flankowany przez Weasleya i Granger, otoczony resztą Gryfonów z szóstej klasy. Był blady i wymizerniały, nieco się garbił. Nie wyglądał na uszczęśliwionego tym, że kiedy wszedł, prawie cała szkoła jak na komendę spojrzała na niego, zamilkła, po czym zaczęła znów szybo szeptać, niewątpliwie o nim. Starał się na nikogo nie patrzeć, dopiero kiedy dotarł na swoje stare miejsce i usiadł bezpiecznie między Granger i Thomasem, podniósł głowę i rozejrzał się uważnie po Sali. Najpierw spojrzał na dyrektora, który, jak zauważył Snape, odwzajemnił to spojrzenie. Uśmiechnął się wesoło do Pottera, czujnie obserwując go zza okularów. Chłopak, ku wielkiemu zdumieniu Mistrza Eliksirów, nie odwzajemnił uśmiechu, skinął jedynie głową, uprzejmie i z szacunkiem, ale nad wyraz chłodno. Następnie przesunął wzrokiem po stole nauczycielskim, zatrzymując go dopiero na Snapie.

Chłopak nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy, skrytej w cieniu, sam będąc doskonale widocznym. Patrzył na nauczyciela bardzo długo, bez żadnej reakcji, i tylko jego oczy miały wyraz, którego Snape nie potrafił rozszyfrować.

Potem Weasley trącił go w ramie i dyskretnie wskazał nową nauczycielkę. Potter spojrzał na nią krótko i uważnie. Podobnie Snape. Nie wiedział, co skłoniło dyrektora do zatrudnienia jej, ale musiał mieć jakiś powód. Nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią była wysoka i bardzo szczupła, miała bladą cerę i krótkie czarne włosy. Wyglądałaby niemal tak, jak Snape, ale mroczne wrażenie zakłócały jej oczy, duże, o przekroju migdałów i kolorze świeżej, wiosennej trawy. Oczy były dominującym akcentem na jej raczej drobnej twarzy i nadawały jej wygląd małego, niewinnego dziecka. Mimo to nie wyglądała na słabą czy zlęknioną; świadczyły o tym jej ruchy, pewne i ostre, oraz dumny sposób trzymania głowy.

Tę obserwację przerwała Snapowi ceremonia przydziału i przemówienie dyrektora, poważne i raczej krótkie. Po przedstawieniu wszystkim nowej nauczycielki i powtórzeniu kilku reguł odnośnie bezpieczeństwa, rozpoczęła się uczta. Snape co jakiś czas zerkał na Pottera i zauważył, że chłopak je niewiele i w ogóle się nie śmieje, w przeciwieństwie do jego kolegów. Owszem, uśmiechał się, i to nawet dosyć często, ale sztucznie i nieco wymuszenie - widać było, że nie jest mu do śmiechu. Na szczęście nie miał już siniaków na twarzy. Czasami spoglądał na profesora, a kiedy go na tym przyłapywał, szybko uciekał spojrzeniem i pochylał głowę jeszcze niżej.

W tym roku będą problemy z Potterem, pomyślał Snape. Jeszcze większe niż zwykle.

- * -

Po skończonej uczcie Severus schodził po schodach do lochów, kierując się do swoich komnat. Zbliżając się do swojego gabinetu wyczuł, że ktoś tam na niego czeka. Nikogo nie zobaczył ani nie usłyszał, ale instynkt podpowiadał mu, że ktoś tam jest, a on nauczył się ufać swoim przeczuciom. Dyskretnie wyją różdżkę z kieszeni szaty i wsunął ją w głąb rękawa, tak na wszelki wypadek. Kiedy był trzy kroki od dębowych drzwi, z cienia pod ścianą wysunął się Potter.

-Panie profesorze? -zaczął niepewnie.

-Co robisz tu o tej porze, Potter? Już dawno po uczcie, powinieneś być w swoim dormitorium - rzucił ostro Snape, choć nie była to cała prawda; uczta wprawdzie się skończyła, ale szóstoklasiści mogli przebywać na korytarzach do dziesiątej. Chłopak nawet nie drgnął, wziął tylko głęboki oddech.

-Chciałem tylko pana przeprosić - powiedział cicho, patrząc nauczycielowi prosto w oczy. -Za to, co zrobiłem w zeszłym roku. I podziękować za to, co zrobił pan dla mnie w lecie...

Snape rozejrzał się szybko, i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi swojego gabinetu.

-Do środka - syknął przez zaciśnięte zęby.

Kiedy Potter spełnił jego polecenie, wślizgnął się za nim, zatrzasnął drzwi i rzucił na nie zaklęcie dźwiękoszczelne. Krótkim machnięciem różdżki zapalił kilka świec i odwrócił się do chłopaka.

Stał przed nim, blisko drzwi i widać było, że nie czuje się tu bezpiecznie. W słabym i migotliwym świetle kandelabrów nie widział dokładnie jego twarzy, ale było mu to zbędne. -Cóż się stało, panie Potter? - powiedział tak zjadliwie, jak tylko potrafił. -Naszły pana wyrzuty sumienia? - dorzucił kpiąco.

-Tak.

Ta odpowiedź go zaskoczyła. Spodziewał się raczej jakiś bezczelnych komentarzy, ewentualnie krzyków, więc cicha i pokorna odpowiedź zbiła go z tropu. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

-Nie powinienem był zaglądać do pańskiej myślodsiewni, to były pana prywatne wspomnienia - ciągnął Potter, z wysiłkiem zmuszając się do patrzenia w oczy znienawidzonemu nauczycielowi. -Nie miałem prawa tego robić. Przepraszam.

Snape w dalszym ciągu milczał, głównie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć i jak zareagować. Chłopak nie kłamał, wyczuwał, że mówi prawdę i naprawdę żałuje. Ale co z tego? Co to zmieni...?

-I chcę podziękować za to, że pomógł mi pan tego lata. Wiem, że najchętniej poczęstowałby mnie pan jakąś trucizną, ale tym więcej jestem panu winny.

-Owszem, panie Potter - powiedział wreszcie Severus, zastanawiając się, skąd, na demony, ten smarkacz wie o truciźnie... - Ale proszę sobie nie pochlebiać; nie zrobiłem tego z długo tajonej miłości, lecz z polecenia dyrektora - nie całkiem prawda, ale Potter nie musi o tym wiedzieć. - Według prof. Dumbledore'a jesteś ważny w tej wojnie, a ja muszę wykonywać rozkazy.

-Rozumiem - powiedział cicho.

-Szczerze mówiąc, to jestem zaskoczony, że pan do mnie przyszedł, panie Potter -mruknął Snape sarkastycznie. - Myślałem, że mnie pan nienawidzi.

-Owszem - powiedział szczeniak po chwili ciężkiej ciszy. - Ale to nie ma obecnie większego znaczenia.

Och, jak uroczo. Bezczelny smarkacz. Prawdziwy Potter!

-Na przyszłość radziłbym unikać kontaktu z mugolami, zwłaszcza jeśli nie potrafi się pan przed nimi obronić, panie Potter. To się może kiedyś źle skończyć - powiedział jeszcze bardziej zjadliwie, w charakterze rewanżu.

Chłopak tylko skinął głową, zaciskając pięści.

-Od jak dawna... - przerwał wreszcie ciszę Snape, ale szczeniak nie dał mu dokończyć. -Czy to ważne? - spytał cicho.

-Owszem - powiedział nauczyciel lodowato. -Nie wnikam już w to, dlaczego się nie obroniłeś, ale...

-A co miałem zrobić? -znów mu przerwał, tym razem jeszcze ciszej, ale w jego głosie zaczął pobrzmiewać gniew. -Powystrzelać ich? Rzucić na nich jakieś przekleństwo i wylecieć z Hogwartu? I gdzie miałbym...

Gwałtownie urwał, chyba zdając sobie sprawę, co powiedział. Zaległa ciężka cisza.

-Przyjmuję pańskie przeprosiny, panie Potter - powiedział wreszcie Snape możliwie neutralnym głosem. -A teraz proszę wracać do wierzy Gryfindoru i nie szlajać się więcej samemu po korytarzach. Żegnam.

Chłopak stał w bezruchu jeszcze sekundę czy dwie, ale potem odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Snape usiadł ciężko w fotelu za biurkiem i wsparł ciężko głowę na złączonych dłoniach. Myślał nad tym, co prawie powiedział mu Potter.

Wylecieć z Hogwartu? I gdzie miałbym iść?

Rzeczywiście. Potter nie miał żadnej rodziny z wyjątkiem tych mugoli. Zawsze zostawał w Hogwarcie na święta i Wielkanoc, a wakacje starał się spędzać u Weasleyów. Zamek musiał być dla niego domem, którego mu zawsze brakowało. Jedynym miejscem, gdzie zaznał szczęścia. Poza nim nie miał się gdzie podziać.

Gdzie miałbym iść?

- * -

Następnego dnia trzy pierwsze lekcje miał - jak na złość - z Gryfonami i Ślizgonami. To znaczy z tymi, którzy zdali SUMy na Wybitny. A to oznaczało, że klasa mocno się przerzedziła.

Wszedł do klasy z impetem i natychmiast umilkły ostatnie szepty. Stanął za biurkiem i spojrzał na młodych ludzi, wpatrujących się w niego uważnie.

Ze Slytherinu do szóstej klasy z eliksirów trafił tylko Malfoy, Parkinson i Zabini. Z tej trójki tylko Draco miał jakieś pojęcie o warzeniu eliksirów, bo Severus osobiście go douczał od dwóch lat nie chcąc, by chłopak skończył jak jego rodzice. Chciał, by miał jakiś wybór.

Z Gryfindoru dostateczną liczbę punktów miała tylko Granger - co go w najmniejszym stopniu nie zdziwiło, wiedział, że była niezwykle inteligentna - i Potter.

Snape długo nie mógł w to uwierzyć. Przecież szczeniak miał u niego opłakane oceny, nigdy nie uważał na jego lekcjach. Severus zażądał od komisji egzaminacyjnej jego arkusza z SUMów. Zdziwił się tym, co tam znalazł. Potter coś wiedział o eliksirach. I to całkiem sporo. Co prawda najwięcej punktów dostał za pytanie o eliksir wielosokowy, i Snape doszedł do wniosku, że musiał go kiedyś nielegalnie przyrządzić i zażyć, ale nie zmieniało to faktu, że jego wiedza była zaskakująca. Nawet jeśli wziąć pod uwagę, że Granger na pewno go poduczała.

Westchnął ukradkiem i rozpoczął krótką "przemowę powitalną".

-Wiecie, po co tu jesteście; macie się nauczyć sporządzania tych eliksirów, które wiążą się z większą mocą, ale również z ryzykiem. Dlatego w tej klasie są tylko ci, którzy dostali W z Sumów - bo proces warzenia eliksirów, trucizn i antidotów czasami bywa niebezpieczny. Jeśli nie będziecie uważać na to, co robicie, możecie skończyć rozsmarowani na ścianach i sklepieniu tego lochu. Czy to jasne?

Pięć osób pokiwało energicznie głowami. Snapowi nie chciało się czepiać za odpowiadanie w taki sposób; zresztą, nie miał ochoty słuchać ich skrzeków. Bez słowa obrócił się w stronę tablicy, machnięciem różdżki wypisał na niej składniki dzisiejszego eliksiru i gestem nakazał im wziąć się do pracy.

Specjalnie wybrał na dzisiaj skomplikowany, trudny do uwarzenia eliksir, żeby na samym wstępie uświadomić im to, o czym przed chwilą mówił. Wystarczyło im popełnić jeden błąd, a mikstura eksplodowała, niegroźnie, ale bardzo widowiskowo. Postanowił jednak rzetelnie sprawdzić ich umiejętności, więc nie krążył po lochu i nie kpił z ich wysiłków, usiadł za swoim biurkiem i jedynie uważnie ich obserwował, czy nie robią czegoś głupiego i/lub niebezpiecznego.

Granger pracowała jak zawsze bardzo dokładnie, według przepisu. Snape mógł się założyć, że już czytała o tym eliksirze w jakiejś księdze i recepturę zna na pamięć. Jej pospolita twarz przybrała wyraz najgłębszego skupienia, gdy z dokładnością do mililitra odmierzała krew nietoperza i ważyła trzy uncje sproszkowanego rogu skorpeny. Niemal równie rzetelnie pracował Draco, uważnie obserwując bulgoczący wywar i starając się nie zwracać uwagi na wesołe szczebiotania Parkinson. Tak, ten chłopak może być całkiem niezły, musi tylko naprawdę chcieć. Parkinson i Zabini bezustannie do siebie szeptały, i to z pewnością nie na temat lekcji. Nie zdziwiło go więc, kiedy w drugiej godzinie kociołek Parkinson eksplodował z hukiem i kaskadą iskier. Mikstura Zabini dotrwała do końca lekcji, ale miała zgniłozielony kolor, zamiast ciemnoniebieskiego.

Ciekawie było obserwować Pottera, choć starał się, by nikt tego nie dostrzegł. Chłopak pracował w ciszy, czasami zerkając na tablicę, ale częściej na swoje notatki. Starał się uważać na to, co robi, ale raz i tak o mało nie dodał złego składnika, powstrzymał się dosłownie w ostatniej chwili. Widać było, że jest rozkojarzony i nie może się skupić. Pół godziny przed końcem lekcji - zapewne przez przypadek - dodał o dwa gramy sproszkowanego pazura salamandry za dużo; niewielka ilość, ale niszczy całą miksturę. Jego wywar zmienił gwałtownie kolor na żółty i zaczął niebezpiecznie bulgotać, zdradzając chęć opuszczenia kociołka w dość szybkim tempie. Severus już miał zamiar zerwać się i nakazać szczeniakowi natychmiastową ucieczkę, ale zamarł w pół ruchu.

Kiedy tylko Harry zdał sobie sprawę z popełnionego błędu, rzucił mosiężną wagę i odskoczył. Wiedział, że przede wszystkim musi zmniejszyć ogień pod kociołkiem, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że nie zdąży wyciągnąć różdżki. Co robić? CO ROBIĆ???

Odpowiedź nadeszła instynktownie, sam nie wiedział skąd.

Zdumiony Severus patrzył, jak szczeniak odskakuje od kipiącej już mikstury, przez ułamek sekundy wacha się, a potem szybko pada na kolana. Chłopak wyciągnął ręce w stronę ognia. Co on robi?- przemknęło przez głowę Mistrzowi Eliksirów; owszem, trzeba było obniżyć temperaturę wywaru, ale był już zdecydowanie za późno, nie można było tego zrobić nawet za pomocą różdżki. W następnej sekundzie dzieciak wsunął dłonie w płomienie.

Snape zaklął głośno, wreszcie wstając; to skupiło na nim uwagę całej kasy, przez co uczynek Pottera pozostał niezauważony. W chwili, kiedy szczeniak dotknął ognia, jego Mroczny Znak boleśnie zapiekł, zmuszając do zaciśnięcia zębów. Ze zdumieniem obserwował Pottera - dłońmi gładził ogień, jak jakieś dzikie, nieśmiałe stworzenie. Pod jego powolnymi, pieszczotliwymi ruchami płomień zaczął drżeć, uginać się, aż wreszcie skurczył się i zmalał, jakby całkowicie poddał się woli chłopaka.

Eliksir przestał bulgotać, uspokoił się i spokojnie czekał na dalsze składniki. Nikt nie zauważył całego zajścia, wszyscy wlepiali oczy w Snape'a.

-Proszę powoli kończyć - zdołał wreszcie z trudem wyksztusić, starając się niczego o sobie nie okazywać. -Eliksir musi się nieco ustać. Pięć minut na ostatnie poprawki.

Wszyscy zaczęli szybko mieszać w swoich kociołkach. Potter nie zdradzał objawów poparzenia, szybko usiłował naprawić swój błąd. Severus korzystając z chwili nieuwagi uczniów wstał, podszedł do otwartej szafki i schylił się tak, żeby zasłaniały go wysokie drzwiczki. Szybko podwinął lewy rękaw i przyjrzał się uważnie Mrocznemu Znakowi. Nie był czarny, jak wtedy, gdy wzywał go Czarny Pan, był tylko zaczerwieniony i wciąż bolał. Potrząsnął powątpiewająco głową, opuścił rękaw i wrócił do klasy. Wszyscy już skończyli i teraz myli przyrządy w kamiennych zlewach pod ścianą. Dwadzieścia minut później cztery zakorkowane buteleczki z próbkami skały na jego biurku. Przyjrzał im się ponuro - Zabini nie osiągnęła poprawnej barwy i konsystencji, eliksir Malfoya był nieco za rzadki, Granger jak zwykle wszystko miała w jak najlepszym porządku. Mikstura Pottera była dobra, może tylko miała odrobinę za jasny kolor.

Potrząsnął głową, wpatrując się zdumionym wzrokiem w próbkę. Jak? Uczniowie już wychodzili z lochu. Podejmując nagłą decyzję, Severus krzyknął ponad ich głowami:

-Panie Potter! Granger rzuciła mu zdumione spojrzenie, ale na znak chłopaka wyszła z lochu, obiecując poczekać na niego w bibliotece razem z Weasleyem. Potter powlókł się do biurka Severusa z ponurą miną, zatrzymał się i czekał w milczeniu. Najwidoczniej spodziewał się kłopotów.

-Co to niby miało znaczyć, Potter?- spytał ostro nauczyciel.

-Co takiego, panie profesorze?

-To, co zrobiłeś z ogniem, kiedy twój eliksir zaczął parować.

Chłopak nie odpowiadał, spoglądając nerwowo na boki.

-Czekam, panie Potter. Co zrobiłeś z ogniem?

-Nie wiem - padała cicha odpowiedź.

-Jak to nie wiesz? - spytał drwiąco Severus.

-Pomyślałem, że trzeba obniżyć temperaturę, żeby eliksir...

-Nie chodzi mi o to, co zrobiłeś, Potter, ale JAK to zrobiłeś.

Cisza.

-Pokaż rękę - zażądał Severus stanowczo. -Natychmiast.

Chłopak spojrzał na niego spode łba i niechętnie podniósł prawą dłoń. Snape złapał ją i dokładnie obejrzał.

Nic.

Wyciągnął różdżkę i stuknął nią w dłoń Pottera. Nadal nic. Odwrócił się, wyjął z szafki eliksir ujawniający i wylał kilka kropli na bladą dłoń.

Nic. Absolutnie żadnego znaku po poparzeniu.

Nauczyciel wpatrywał się przez kilka sekund w jego rękę, nie dowierzając własnym oczom. Przecież dzieciak zanurzył CAŁĄ rękę w ogniu, a Snape z własnego doświadczenia wiedział, jak rozległe i bolesne potrafią być takie oparzenia. Puścił w końcu rękę Pottera i spojrzał na niego uważnie.

-Czy potrafi mi pan to wytłumaczyć, panie Potter?

-Nie.

Szczera odpowiedź.

I co on miał z tym fantem zrobić?

-Dobrze - powiedział w końcu chłodno, nie znajdując na razie żadnej innej możliwości. - Ale na następny raz proszę bardziej uważać nad tym, co pan robi. Inaczej ktoś mógłby to zauważyć. Takie umiejętności nie są częste... - mało powiedziane; Snape nigdy nawet nie słyszał o czymś takim - więc lepiej by było, aby nikt niepowołany się o nich nie dowiedział - szczeniak spojrzał na niego uważnie. Snape widział, że zrozumiał jego aluzję. - A teraz proszę już iść do tej biblioteki, inaczej pańska gwardia zacznie pana szukać - nie mógł się powstrzymać od małej złośliwości. -Do widzenia, panie Potter.

Chłopak szybko odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia. Snape odwrócił się do tablicy z kpiącym grymasem na wargach. Po chwili, zamiast zwyczajowego trzaśnięcia drzwiami, usłyszał ciche:

-Do widzenia, panie profesorze.

Odwrócił się powoli, patrząc na drzwi, za którymi zniknął Potter. No, tak. To ta wzmianka o Czarnym Panu musiała tak na niego podziałać. Albo poparzenie mu jednak zaszkodziło, skoro przypomniał sobie o dobrych manierach.

Tyle, że ,nie było żadnego poparzenia.

JAK?!

Wspaniale. Jeszcze jedna zagadka, jakby ich było mało.

- * -

Severus nie wspomniał o tym Albusowi. Ostatecznie, nie było powodu do niepokoju. Dzieciak był czarodziejem, i to o niezwykłej mocy, nawet jeśli sam nie zdawał sobie z tego sprawy. A czarodziejom czasami zdarzały się różne dziwne wypadki; taka już była specyfika czarodziejskiego świata.

W uwierzeniu we własne słowa przeszkadzało mu cichutkie, ale natrętne przeczucie, że coś jest nie tak. Że szykuje się coś złego.

Ale co mógł zrobić? Tylko czekać.

Zresztą, nie musiał czekać długo. Wieczorem, około jedenastej, poczuł gwałtowny ból w lewym przedramieniu. Mroczny Znak był czarny jak węgiel. Natychmiast przebrał się w szaty Śmierciożercy, wyszedł poza teren szkoły i deportował się, posłuszny wezwaniu.

Wylądował w znanym już sobie starym domu. Natychmiast podszedł do niego Glizdogon.

-Nareszcie jesteś, Severusie -Snape skrzywił się pod maską; brzydził się Pettigrewem, podłym zdrajcą. I w dodatku nie wiedział, w jaki sposób był on ciągle na wolności. - Czarny Pan cię wzywa. Pilnie.

Poszli razem na piętro rezydencji. Przez drogę Severus oczyścił umysł z wszelkich myśli i odczuć. Było to niezbędne, jeśli chciał oszukać Mrocznego Władcę. Weszli do rozległego pokoju, gdzie przebywało tylko kilkoro Śmierciożerców z najbliższego otoczenia Lorda. Potwór siedział na fotelu z wysokim oparciem, przypominającym tron, i mierzył Severus niecierpliwym spojrzeniem czerwonych oczu.

-Nareszcie raczyłeś się zjawić, Snape - powiedział zimno. Jego ulubiony wąż, Nagini, wił się u jego stóp. - Masz ze sobą coś przeciwbólowego?

To pytanie zaskoczyło Severusa, bardziej niż Cruciatus, którego się zresztą spodziewał.

-Tak, Panie - zawsze miał ze sobą taki eliksir, tak samo jak przeciwkrwotoczny. Po wizytach u Lorda często mu się przydawały. -Wybacz, Panie, ale co się stało?

Czarny Pan popatrzył na niego badawczo, zanim odpowiedział.

- Nie wiem. Około południa poczułem nagły ból w rękach, jakby ktoś mi zdzierał z nich skórę. To było niespodziewane... i zdecydowanie niemiłe. Znajdę osobę odpowiedzialną za to. Teraz jednak ktoś musi mi je opatrzyć, a tylko ty się na tym znasz.

Wyciągnął ręce spod jedwabnej narzuty i wsunął je w plamę światła świecy.

Severusowi zakręciło się w głowie.

Szybko przystąpił do opatrywania , starając się nie myśleć. Przerażały go implikacje tego, co zobaczył, ale nie chciał zdradzić swoich myśli przed Lordem. W głowie huczało mu jak w gnieździe os.

Czarny Pan miał rozległe poparzenia. Na obu rękach.

Poparzenia od długotrwałego trzymania dłoni w ogniu.

- * -

-Voldemort miał oparzenia... takie, jakie powinien mieć Harry?

-Tak?

-Dlaczego?

-Byli połączeni. Dlatego to, co zrobił Harry, odbijało się na tym bydlaku.

-Ale przecież przedtem też istniało między nimi powiązanie, i nic takiego się nie działo!

-Ta zależność się pogłębiła. Przedtem chodziło tylko o zaklęcie, które zawiodło. Potem o krew. Ale po wydarzeniach w Ministerstwie Tajemnic w grę wszedł jeszcze jeden czynnik: dusza. W czerwcu Czarny Pan opętał Harry'ego, wprawdzie na krótko, ale wystarczyło. W ten sposób, nieświadomie, wykłuł ostatnie ogniwo, które związało ich ze sobą. Na zawsze...

-Czy myślisz, że to dlatego Harry...?

-Nie. Nie tylko dlatego... To był tylko jeden z czynników.

-A inne?

3

-Inne powody? Było ich wiele: smutek, ból, żal, gniew... I chyba potężne pragnienie, by to wszystko się skończyło.

-Aż tak dobrze go poznałeś, Severusie?

-Tak, chociaż nie od razu.

-Nie ufał ci.

-Owszem. Ja również nie mogłem wyrzec się swoich uprzedzeń... To była długa droga.

-Ale kiedy nastąpił... przełom?

-Najpierw była dyskusja z Dariią... A następnego dnia atak Czarnego Pana. Ledwo udało nam się to przeżyć, a i to nie wszystkim. To był... horror.

- * -

Puk, puk.

-Wejść! - rozległo się zza drzwi.

Severus otworzył drzwi i wszedł do klasy OPCM. Uczniowie, stojący pośrodku klasy czwórkami, zamarli w pół ruch, zastygli niczym posągi z wyciągniętymi różdżkami. Severus spojrzał na młodą nauczycielkę i uniósł pytająco brwi.

-Wejdź. Zaczekasz chwilę? Lekcja kończy się za kilka minut.

Skinął w milczeniu głową i usiadł na wolnym krześle niedaleko jej biurka, przestawiwszy je najpierw tak, by za plecami mieć tylko ścianę. Z niejakim roztargnieniem obserwował uczniów, pozorujących pojedynki.

Dzisiaj po obiedzie znalazł na swoim biurku krótką wiadomość od Darii z prośbą, by spotkał się z nią po lekcjach. Młoda kobieta za nic sobie miała aurę grozy i antypatii, jaką odstraszał wszystkich, którzy próbowali się do niego zbliżyć. Już w drugi tygodniu przeprowadziła z nim szczerą - i niekiedy dość głośną - rozmowę, która wyjaśniła wszystkie niejasności, usunęła pogardę, arogancję i wzajemną nieufność. Severus i Dariia mieli zadziwiająco wiele wspólnego - gówniane dzieciństwo i rodzinę, w szkole ( i później ) złą sławę mrocznego pomiotu ze Slytherinu. Dariia była energiczna, bezpośrednia i pewna siebie. I bardzo dobra w Obronie Przed Czarną Magią.

Severus spojrzał wreszcie uważniej na szóstoklasistów. Gryfoni i Krukoni mieli lekcje OPCM razem, więc klasa była dość liczna. Teraz ćwiczyli pojedynki podobierani czwórkami, po dwoje z każdej strony, a pomiędzy nimi kręciła się Dariia i poprawiała błędy, których zresztą nie było dużo. Severus wiedział, o co chodzi; pojedynki w parach miały nauczyć małolatów współpracy. Wygranie takiego pojedynku wymagało zgrania, skoordynowania i większej niż zwykle odpowiedzialności i uwagi, ponieważ trzeba było uważać również na partnera. Potrzebne były najwyższe umiejętności i pewność. I zaufanie.

Uwagę Snape'a przyciągnął zespół walczący po drugiej stronie Sali, w pewnym oddaleniu od innych. Byli to Potter, Granger, Weasley i Longbottom, tyle, że Potter walczył samotnie przeciwko pozostałej trójce. Zresztą Longbottom i Weasley chyba nie stanowili dla niego problemu, natomiast większą uwagę musiał skupić na Granger. Cała trójka miotała w niego najróżniejszymi zaklęciami, a on albo osłaniał się antyzaklęciem, albo robił błyskawiczny unik, samemu również rewanżując się kilkoma silnymi przekleństwami. Bronił się skutecznie, ale widać, było, że już długo nie wytrzyma. Cała czwórka była spocona i porządnie zziajana, i choć inni uczniowie spoglądali na nich z zazdrością i podziwem, oni nawet tego nie zauważali w ogniu walki. Dobrze, nie dają się rozproszyć otoczeniu, pomyślał Severus, zanim zdążył wymyślić jakąś złośliwą uwagę pod adresem Pottera.

Dźwięk dzwonka wdarł się do sali, kończąc lekcje. Uczniowie podziękowali sobie za dobrą walkę uściskami dłoni lub skinieniem głowy. Dariia zadała im pracę domową i wszyscy po kolei wyszli z klasy. Severus został sam z młodą nauczycielką.

Przyjrzał się jej uważnie. W długich, czarnych szatach z delikatnymi bordowymi aplikacjami wyglądała niemal jak widmo. Dopiero gdy spojrzało się w jej oczy, wielkie i niewinne, pozbywało się tego wrażenia. Jej oczy kojarzyły się Mistrzowi Eliksirów ze świeżą, wiosenną trawą.

-O czym chciałaś ze mną porozmawiać?

Młoda kobieta zamknął dokładnie drzwi i rzuciła na nie silne zaklęcie dźwiękoszczelne, zanim odpowiedziała:

- O młodym Potterze.

-Więc powinnaś rozmawiać z dyrektorem albo McGonagall, nie ze mną - powiedział zimno. Nie wiedział, o co jej chodzi; przecież doskonale wiedziała, jakie uczucia żywił względem Potterów, i zwykle nie nakłaniała go do rozmowy na ten temat.

-Potrzebuję twojej pomocy. I on także.

-Nie. Nie wspominaj mi o tym zarozumiałym szczeniaku!

-Posłuchaj mnie...

-Nie! Już kilka razy uratowałem mu życie, narażając własne! Co, za mało? Więc przykro mi, ale nic więcej nie jestem w stanie dla niego zrobić!!! To syn Pottera i nie zamierzam...

-Zamknij się! - krzyknęła, wściekła nie na żarty. - Wiem, co zrobił ci James Potter, wiem, że nie znosisz jego syna! Ale wiem też, jakim jesteś człowiekiem! Wiem, że jako nauczyciel poświęciłbyś życie dla każdego z uczniów! I że jedyną osobą, której naprawdę nienawidzisz, jest Voldemort!!!

Przerwała, uspokajając się powoli. Severus milczał, przyglądając się jej z uwagą. Nieco peszył go fakt, że tak dobrze go rozgryzła. -Ale wiem też - ciągnęła kobieta po chwili - że jesteś jedyną osobą, która może mu pomóc.

Taa, jak cholera! Zmówiła się z tym wilkołakiem, żeby robić z niego ostatni ratunek dla Złotego Chłopca?

-Coś złego się z nim dzieje, Severusie. Nie mów, że nie zauważyłeś.

-Nie przesadzasz?

-Wiesz, że nie. Nie jesteś ślepy - Dariia westchnęła ciężko i usiadła na własnym biurku. - Od początku roku przerabiam z nimi pojedynki i miałam poważne problemy z Potterem. Najpierw walczyli normalnie, jeden na jednego; bał się zaklęć, bał się, kiedy ktoś celował w niego różdżką. Dosyć szybko przełamał ten strach, przy okazji wysyłając Weasleya do skrzydła szpitalnego. Nie zawsze panuje nad gniewem, musiał uważać, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Kiedy przeszli do pojedynków w parach... było jeszcze gorzej. Nie mógł nikomu zaufać na tyle, żeby razem walczyć, z wyjątkiem może Granger i Weasleya. W końcu zrezygnowałam i kazałam im walczyć trzech na jednego, jak to dzisiaj widziałeś - westchnęła ciężko, po czym kontynuowała: - Za pierwszym razem zaczęli trochę za ostro. Kiedy w końcu odebrali mu różdżkę i powalili, stracił kontrolę. Nie wiem, jak to zrobił, ale ja, uczniowie, wszystkie ławki i krzesła walnęły w ściany a szyby i drzwi rozprysły się na kawałki. On nie miał różdżki I nawet nie był po tym wybuchu spocony.

Przerwała na chwilę. Severus słuchał, mając jak najgorsze przeczucia.

-Proszę cię, żebyś mu pomógł, Severusie. Żebyś nauczył go porządnie się pojedynkować; jest silny, ale musi dobrze opanować technikę, żeby przeżyć. Żebyś nauczył go radzić sobie z żalem i gniewem - z bliska spojrzała mu w oczy. - Kto zna się na tym lepiej od ciebie?

-Dlaczego sama tego nie zrobisz? - spytał pośpiesznie, kiedy ruszyła w kierunku drzwi.

-Nie potrafię, nie znam go - wyznała szczerze. - W dodatku on mi nie ufa.

-Mnie tym bardziej nie.

-Może i cię nie lubi, ale zna cię od sześciu lat. Wie, ile dla niego zrobiłeś. Nie ma czasu do stracenia, Severusie. Żniwa już blisko. Po prostu to przemyśl, dobrze? - powiedziała przez ramię i wyszła z klasy.

Severus długo jeszcze siedział w sali, rozpamiętując ich rozmowę. Potem również wyszedł i skierował się do lochów, starając się nie patrzeć na bamberskie ozdoby i pokracznie wyszczerzone dynie, wiszące wszędzie z okazji jutrzejszego Dnia Duchów. Wszedł do swoich osobistych komnat i wziął długą kąpiel.

Owszem, wiedział, że Potter nie był tym wrednym, rozpieszczonym małym księciem, za jakiego go zawsze uważał. Miał okropną sytuację w domu i brakowało mu prawdziwej rodzin. W dodatku najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie chciał go zabić od chwili jego narodzin. Przez całe życie musiał zmagać się z odpowiedzialnością, pod którą padliby najsilniejsi czarodzieje. Severus wiedział o przepowiedni od dawna i powoli zaczynało mu być żal chłopaka.

Ale to jeszcze nie znaczy, że będzie robił za nianię dla Chłopca-Który-Przeżył.

Nigdy.

- * -

Następnego dnia zaspał i nie pojawił się na śniadaniu. Wczorajszej nocy pracował do późna nad eliksirami do skrzydła szpitalnego, więc obudził się około dziesiątej. Zły na siebie posprawdzał kartkówki z eliksirów trzeciej klasy, połowie uczniów wstawiając jedynki. Na poprawę nastroju posprzątał w pracowni i w końcu udał się na obiad.

Był w połowie drogi, gdy zorientował się, że dzieje się coś niedobrego. Koło niego przebiegło kilkoro uczniów z młodszych klas z przerażonymi minami. Słyszał dalekie wybuchy i czuł, jak kamienna posadzka pod jego stopami drży. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, koło niego znalazł się dyrektor z różdżką w dłoni.

-Albus, co się dzieje? - zapytał zdezorientowany.

-Voldemort zaatakował szkołę - powiedział, prowadząc Snape'a w kierunku Wielkiej Sali. - Są z nim Śmierciożercy, dementorzy i kilku olbrzymów. Musimy ewakuować uczniów, dopóki Ministerstwo nie przyśle aurorów.

Mistrz Eliksirów zaklął wściekle. Obaj z Dumbledorem wiedzieli, że Czarny Pan szykuje się do ataku, ale nikt, nawet Śmierciożercy z Wewnętrznego Kręgu, nie wiedział, kiedy ma on nastąpić.

Jak się właśnie okazało - dzisiaj.

-Severusie, on idzie po Harry'ego.

Świetnie. Coraz lepiej.

-Skąd ta pewność?

-Dwa dni temu włamał się wreszcie do Ministerstwa i poznał treść przepowiedni - powiedział cicho dyrektor, pośpiesznie wiodąc go w głąb zamku. - To dlatego zaatakował właśnie dzisiaj, kiedy miał pewność, że wszyscy uczniowie są w zamku. Chce znaleźć Harry'ego.

-Wspaniale - mruknął pod nosem. - Gdzie jest Potter?

-Nie wiemy.

-CO?! Jak to: nie wiecie?

-Nie wiemy, a musimy go szybko znaleźć i ukryć. Zanim zrobi to Voldemort.

-Kto go szuka?

-Ty.

Och. Jak to dobrze, że dyrektor uprzedza go o ważnych wydarzeniach i konsultuje z nim poważne decyzje. Co za ulga.

-Znajdź go, Severusie. Prawdopodobnie będą z nim Hermiona i Ron.

-Dlaczego akurat JA? - wysyczał wściekle. Dumbledore znowu usiłował wrobić go w opiekę nad jego ulubionym pionkiem!

-Jeśli Voldemort cię znajdzie, to albo zginiesz, albo będziesz spalony jako szpieg. Wiesz, przed jakim wyborem cię postawi.

Racja, jak cholera. Każe mu zabić jakiegoś ucznia. A on nie będzie mógł tego zrobić. Zabijał ludzi, jeśli nie miał innego wyboru, i nienawidził się za to. Ale nie byłby w stanie zabić żadnego ucznia.

-Znajdź Harry'ego i resztę i ukryjcie się w Zakazanym Lesie. Szybko!

Severus patrzył wściekły, jak dyrektor pędzi w kierunku, z którego dochodził odgłos walki. Klnąc w myślach przeklętego Pottera, sam pobiegł w stronę wierzy Gryfonów.

Cholerny szczeniak! Jak zwykle ma wszystko w nosie i pakuje się w tarapaty. A kto musi się później za nim uganiać po całym zamku? Zgadnijmy.

Nie musiał jednak biegać po całej szkole. Przemierzał właśnie pusty boczny korytarz, gdy napatoczył się na Pottera i jago wielbicieli. W mroku nie mógł z początku wyłowić ich twarzy, ale rozpoznał ich po zachowaniu. Widząc jakąś mroczną postać biegnącą korytarzem, cicho i sprawnie złapali ją w pułapkę. Otoczyli go, stając tak, by nie blokować sobie pola i ewentualnie móc wziąć go w ogień krzyżowy. Snape już miał rozpocząć obronę, dosyć bolesną dla napastników, ale powstrzymał go głos:

-Stać! To Snape!

-Dla ciebie profesor Snape, Potter! Dziesięć punktów od Gryffindoru.

Rozróżniał już ich: Potter, Granger, Weasley i jego młodsza siostra. Drożyna marzeń w komplecie.

-Idziecie ze mną - rzucił wściekle i odwrócił się. Przystanął, gdy usłyszał, że za nim nie idą.

-Dokąd mamy iść? -Do Zakazanego Lasu, Granger.

-Dlaczego?

-Ponieważ dyrektor wydał taki rozkaz, Potter - wysyczał zjadliwie, patrząc na szczeniaka.

Pozostała trójka spojrzała na Chłopca-Który-Przeżył, najwyraźniej oczekując na jego decyzję.

-Dobra, idziemy - powiedział wreszcie Potter po dłuższej chwili, i wszyscy skierowali się za Snapem.

Prowadził ich labiryntem korytarzy w stronę Drzwi Wejściowych, gorączkowo myśląc, jak przez nie wyjść i nie spotkać kolegów. Jeśli napotkają Śmierciożerców, najpewniej wszyscy zginą.

Nagle usłyszał jakieś głosy, zbliżające się do nich z drugiej strony korytarza, którym właśnie szli. Były już blisko. Zanim zdążył zdecydować, co zrobić, miał już w ręku różdżkę. Ale nie musiał jej używać. Potter nagle złapał go za ramię i bez słowa pociągnął w bok, w stronę starego gobelinu. Został wepchnięty do ukrytego korytarza, o istnieniu którego nawet nie wiedział, choć mieszkał w zamku od wielu lat i myślał, że zna każdy jego zakamarek. Zaraz za nim do bocznego przejścia wskoczyła Granger, dwójka rudzielców i na końcu Potter. Severus poszedł ciemnym korytarzem i po kilku minutach natrafił na mur, który ustąpił po silnym pchnięciu. Wyszli z ukrycia i Snape szybko zorientował się, że są w zupełnie innej części szkoły, daleko od wyjścia.

Pięknie!

Zaufaj Potterowi, on na pewno schrzani sprawę.

-No, Potter? I co teraz? - mruknął zjadliwie. - Przypominam, że mieliśmy wyjść i dotrzeć do Zakazanego Lasu. A teraz jesteśmy dość daleko od JEDYNEGO wyjścia ze szkoły!

Chłopak popatrzył na niego krótko, jakby ważąc coś w myślach. Spojrzał na swoich przyjaciół i znów na niego.

-Proszę iść za mną. Dostaniemy się do Lasu - po czym odwrócił się i skierował w stronę sowiarni. Snape poszedł za nim, szybko uspokajając się serią wyuczonych wdechów. Musiał być spokojny i skoncentrowany, jeśli miał wyprowadzić te dzieciaki z tego żywe.

Tymczasem Potter zszedł piętro niżej i zatrzymał się przy starej zbroi. Severus przyjrzał się jej podejrzliwie, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ze wzrastającym zdziwieniem patrzył, jak Potter stuka różdżką w zardzewiały hełm i mruczy coś tak cicho, że nie mógł tego usłyszeć. W ścianie za zbroją kilkanaście cegieł rozsunęły się na boki, tworząc bardzo wąskie przejście.

-Hermiona, Ginny, wy pierwsze - dziewczyny skinęły głowami i wsunęły się do szczeliny, nogami do przodu. Zaraz po nich w dziurze zniknął Weasley. Potter spojrzał pytająco na Severusa.

-Idź pierwszy, Potter. Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - dodał cicho.

Wślizgnął się zaraz za szczeniakiem i po chwili wylądował na zakurzonej podłodze z ciężkich, nieociosanych kamieni. Wstał w walnął głową o kamienny strop. Korytarz był niski i rozświetlony tylko blaskiem z różdżek małolatów. Potter bez słowa poprowadził ich w głąb ciemności.

Szli w milczeniu z pół godziny, a Snapowi przyszło na myśl, że miał ratować Pottera, a zamiast tego to szczeniak prowadził go teraz jakimś tajny przejściem, a on nawet nie wiedział, dokąd. Sam już nie wiedział, co gorsze.

Wreszcie dotarli do skrzyżowania. Trzy solidne, żelazne drzwi prowadziły w trzech kierunkach. Oczywiście, były zamknięte.

-Dokąd teraz, Harry? - spytała Granger.

Potter podszedł do prawych drzwi. Snape przyjrzał się im uważnie. Tak jak dwoje pozostałych, były wysadzane szmaragdami i ozdobione delikatnym ornamentem z przeplatających się węży. Podejrzenia Snape'a co do ich autora potwierdziły się, kiedy Potter uniósł głowę i? zasyczał. Nim przebrzmiało echo syku, drzwi stały otworem. Pozostała trójka bez słowa poszła korytarzem.

-Nienajgorzej, Potter - powiedział Snape cicho, idąc na końcu z chłopakiem. Ten w milczeniu skinął głową, a potem zapytał szeptem, żeby inni nie usłyszeli:

-On przyszedł po mnie, prawda?

-Świat nie kręci się wokół twojej osoby, Potter - odparł, zwracając uwagę na dziwną radość, która pobrzmiewała w jego głosie, i na krzywy uśmiech błąkający się po jego wargach. - Można wiedzieć, z czego się tak cieszysz, Potter?

-Przepraszam. To nie ja.

-Słucham?

-To nie ja się cieszę. Nie mam żadnych powodów do radości.

-Więc skąd ten uśmiech? - spytał Snape podejrzliwie, wciąż bacznie mu się przyglądając.

-Voldemort zajął błonia, Wielką Salę i większość pomieszczeń na aż do trzeciego piętra. On ma powody do śmiechu.

Severus skinął głową, nareszcie rozumiejąc. Przecież dzieciak dzieli uczucia z Czarnym Panem, więc na tak małą odległość bez wątpienia może wychwycić nawet najmniejszą zmianę nastroju Lorda. Oczywiście, tak by nie było, gdyby opanował oklumencję, ale nie. Nie był w stanie uszczelnić własnego umysłu.

Co jakiś czas natrafiali na mniejsze, boczne korytarze albo na kolejne zamknięte drzwi. Potter pewnie wybierał drogę, reszta szybko straciła orientację w labiryncie. Wreszcie, po jakiejś godzinie, korytarz zaczął się łagodnie piąć pod górę, a po kwadransie znaleźli się pod klapą w sklepieniu, która otworzyła się, posłuszna sykowi chłopaka. Severus wyszedł pierwszy i zorientował się, że rzeczywiście wyszli z zamku i są po drugiej stronie jeziora, jakieś dwieście metrów od Zakazanego Lasu. Zamaskowali za sobą wyjście i pobiegli w stronę Lasu.

Przebiegli zaledwie jakieś pięćdziesiąt metrów, gdy Granger potknęła się i przewróciła. O ciało. Na ziemi leżał martwy uczeń, chyba z pierwszego roku. Obok kuliła się czwórka pozostałych z przerażonymi minami. Dwóch było ze Slytherinu, jeden z Gryffindoru i jedna mała Krukonka. Wszyscy byli brudni, a Gryfon miał w dodatku zranioną nogę.

-Co wy tu robicie? - spytał wściekle Snape. Coraz więcej dzieciaków na głowie. Świetnie! Od razu założy przedszkole! - Zresztą, nie ważne. Idziecie z nami. Sami zginiecie.

Przerażone dzieciaki szybko pokiwały głowami i zerwały się z ziemi. Gryfon nie mógł iść, więc Weasley szybko wziął go na barana i pobiegli w stronę Lasu.

Na nieszczęście napatoczyli się na jednego Śmierciożercę. Na jego nieszczęście, zaatakował Pottera, a gdy ten zrobił unik przed oszałaniaczem, Severus dosyć niedelikatnie pozbawił Śmierciożercę przytomności, a następnym zaklęciem skrępował mu ręce i nogi.

Biegiem wpadli w cień potężnych drzew. Biegli ścieżką w głąb lasu z dwadzieścia minut, zanim zatrzymali się na niewielkiej polance dla zaczerpnięcia tchu. Pierwszoroczni nie mogli już dalej biec, padli na trawę i ciężko dyszeli. Inni też byli już zmęczeni, zwłaszcza Weasley, który dźwigał małego na plecach.

-Dobra, dziesięć minut na odpoczynek - zarządził Snape.

Hermiona i młoda Weasley natychmiast podeszły do pierwszorocznych i zaczęły ich opatrywać. Chłopacy obeszli polankę dookoła, zaglądając za krzaki i cicho rozmawiając, przy czym Potter sprawiał na odmianę wrażenie złego.

-Wie, że uciekliśmy - powiedział cicho, zauważając pytające spojrzenie Severusa. - Będzie nas szukał.

No, to robi się coraz ciekawiej, pomyślał Snape sarkastycznie.

-Czy my zginiemy?

Obejrzał się. To pytanie zadał jeden ze Ślizgonów, o drobnej twarzy i brązowych oczach i włosach. Potter natychmiast do niego podszedł i przyklęknął, tak, że ich oczy znalazły się na równym poziomie.

-Dlaczego tak myślisz? -Sam-Wiesz-Kto zaatakował szkołę. Zabili... zabili Williama, a przecież on był czystej krwi. Potter skrzywił się lekko, słysząc te słowa. Severus już chciał im przerwać, ale chłopak zapytał malca:

-Jak masz na imię?

-Eryk.

-Posłuchaj mnie, Eryk - powiedział cicho Potter. - To całe gadanie o czystości krwi to brednie. Nie ma najmniejszego znaczenia, kim są twoi rodzice.

-Ale...

-Poczekaj chwilę. Widzisz tą dziewczynę? - wskazał na Granger. - To Hermiona. Urodziła się w mugolskiej rodzinie, a nie znam nikogo mądrzejszego od niej w swoim wieku. Miała najwyższe wyniki SUMów z całej szkoły. A ten rudy chłopak, Ron, pochodzi z czarodziejskiej rodziny, i też jest moim przyjacielem. Ale to wszystko nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, kim się urodziłeś, ale kim się stałeś. To ty decydujesz o tym, kim będziesz.

Severus patrzył na chłopaka w osłupieniu. Wydawało mu się, jakby słyszał Dumbledore'a.

-Więc Sam-Wiesz-Kto nas zabije? - spytał mały Gryfon.

-Nie, Albercie.

-Skąd wiesz? - spytał Eryk. - Przecież jest najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie!

-Tak, jest niezwykle potężny - przyznał cicho Potter. - Ale jesteśmy tu razem. Voldemort...

-Przestań! - krzyknął drugi Ślizgon, wzdrygając się.

-Nie bój się jego imienia, to wzmaga twój strach przed samą osobą. Poza tym to i tak nie jest jego prawdziwe nazwisko.

-Nie...?

-Nie - ciągnął chłopak. - Naprawdę nazywa się Tom Riddle. I żeby być ścisłym, on też nie jest czystej krwi. Jego ojciec był mugolem - odczekał chwilę i chciał kontynuować, ale przerwał mu Eryk:

-Skąd możesz to wiedzieć?

-Sam mi o tym powiedział.

Malcy gapili się na niego, nie dowierzając własnym uszom. Snape wiedział, że myśleli nie tylko nad tym, co usłyszeli, ale też zastanawiali się, jak ktoś mógł rozmawiać z Czarnym Lordem i nie stracić życia.

-Ale to w tej chwili nieistotne - ciągnął Potter. - Ważne jest to, że jesteśmy razem. Wzajemnie się wspieramy. Ślizgoni są sprytni i lojalni, Krukoni inteligentni i sprawiedliwi, a Gryfoni odważni i zdolni do poświęceń. Razem na pewno nam się uda, jeśli tylko pozbędziemy się uprzedzeń. Wszyscy mamy kłopoty, ale razem damy im radę. Uwierz mi, Eryku - uśmiechnął się życzliwie do Ślizgona i wstał, a chłopcem zajęła się Ginny. Przywołał do siebie wzrokiem Granger i Weasleya i odszedł z nimi na bok. Severus zbliżył się bezgłośnie.

-Mamy poważny problem - powiedział Potter do pozostałej trójki.

-Istotnie, Potter - zauważył Severus drwiąco. - Być może porwany własną przemową nie zauważyłeś, ale zaczyna się ściemniać.

-Musimy wyjść z lasu.

-Nie możemy, Harry - sprzeciwiła się Granger. - Nie wiemy, czy Voldemort i Śmierciożercy wciąż tam są.

Więc już również Granger nie bała się imienia Czarnego Pana... Interesujące.

-Może po prostu wejdziemy głębiej w las?

-Nie. Głębiej w lesie nadziejemy się na legowisko Aragoga.

Severus zmarszczył brwi, nie mając pojęcia, o czym rozmawiają.

-Więc może zawróćmy w stroną zamku i idźmy lasem?

-Wtedy natkniemy się na Graupa. Oni nie nogą o nim wiedzieć - dodał Potter, wskazując brodą na dzieciaki.

-To w czym problem? - zdziwił się z kolei Weasley. - Po prostu zostańmy tu na noc.

Pozostała dwójka spojrzała na niego jak na wariata.

-Zwariowałeś? - zapytała Granger. - Wiesz, jak niebezpiecznie tu jest po zmroku!

-Ale znamy las, damy sobie...

-Nie, Ron - uciął Potter zimnym głosem, który Severus znał. Spojrzał na chłopaka ze strachem; tego tonu używał Czarny Pan w stosunku do swoich przyszłych ofiar. - Włóczyć się tu samemu po nocy to jedno... Zresztą, nigdy nie robiliśmy tego, jeśli nie musieliśmy. Ale nie będę ryzykował ich życia. Nie wezmę na siebie tej odpowiedzialności.

Severus przyjrzał się uważnie chłopakowi. Jak wszyscy, miał ubrudzoną twarz i ręce i postrzępioną szatę od biegania po lesie. Ale jego głos brzmiał stanowczo, a oczy miał tak zimne, że Weasley nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami i spuścił oczy.

Severus wziął sprawę w swoje ręce.

-Dobrze, koniec tej debaty. Nie możemy wrócić do szkoły, dopóki nie będziemy mieć pewności, że będzie to bezpieczne. Ale nie możemy też tu zostać; jesteśmy wciąż za blisko zamku. Idziemy lasem, ale nie w głąb, tylko na zachód, dalej od szkoły. W tej samej odległości od linii drzew - przerwał na chwilę i ciągnął, nieco ciszej: - Mam nadzieję, że nie spotkamy Śmierciożerców, ale możliwe, że Czarny Pan wysłał za nami pościg. Musimy poruszać się najciszej, jak umiemy. Gdyby jednak nas znaleźli, każde z was bierze po jednym pierwszorocznym i ucieka w las. Byle dalej i byle w inną stronę. Żadnych bohaterskich prób ratunku. Bohaterowie zazwyczaj umierają pierwsi. Macie uciec i gdzieś się ukryć, dopóki nie znajdzie was ktoś z Ministerstwa. Czy to jasne? Pokiwali powoli głowami. Snape westchnął.

-Macie zamiar zastosować się do tych poleceń?

-Nie - powiedzieli chórem.

-Nie zostawia się przyjaciół w potrzebie - powiedziała poważnie Granger. - Poza tym, razem mamy większe szanse niż w pojedynkę. W razie niebezpieczeństwa, Ginny ukryje się gdzieś z pierwszorocznymi, a my spróbujemy zatrzymać Śmierciożerców.

-A więc zginiecie - wysyczał Severus, wściekły nie na żarty. - Śmierciożercy to nie jacyś uczniowie, znają więcej zabójczych zaklęć, niż ty uroków miłosnych, Granger! I nie będą się z wami bawić. Dostali jasny rozkaz i od jego wykonania zależy ich życie, więc nie licz na ich litość. Nie znają czegoś takiego! Dopadną cię i zabiją.

Dziewczyna nieco zbladła, ale nie spuściła wzroku.

-Więc zginę walcząc, a nie chowając się po jakiś dziurach.

Severusa naszła ochoty, by walnąć ja Niewybaczalnym albo jakąś silną klątwą i pokazać jej, o czym mówi. Opanował się z trudem.

-Nie licz na to. Czarny Pan sprawi, że będziesz czołgać się przed nim, błagając o śmierć. A ja nie będę potem mógł spojrzeć twoim rodzicom w oczy. Nie licz na to.

Tym razem nie znalazła kontrargumentu, pokiwała tylko głową.

-No dobrze, koniec odpoczynku - zarządził Severus, już głośno. - W drogę. I żadnych rozmów! Przyglądał się, jak Potter i Granger sprawnie organizowali kolumnę marszową. Na przedzie szedł Potter z młodą Weasley, w środku maluchy, a na końcu rudzielec z Granger. Severus szedł na początku. Zauważył, że szóstoklasiści szli sprawnie i bardzo cicho, uważnie obserwując roślinność po bokach ścieżki. Nie ulegało wątpliwości, że mają wprawę w chodzeniu po lesie. Sporo hałasu natomiast robili pierwszoroczni, często się potykając i czasami upadając. Dodatkowo jeszcze tępo opóźniał mały Gryfon, który co prawda z opatrzoną nogą mógł chodzić, ale powoli. Ale na to nie było rady.

Szli już długo, niebo zrobiło się złote, a potem czerwone i fioletowe. Byli już ładnych kilka kilometrów od zamku. Maluchy ledwo już przebierały nogami. Severus zauważył, że Potter coraz częściej pociera swoją bliznę i nerwowo rozgląda się dookoła. Jemu również zaczął udzielać się niepokój. Szło im za gładko.

Przechodzili właśnie przez niewielką polankę, kiedy przed nimi wyrosło pięciu Śmierciożerców. -Uciekać! - Severus usłyszał wrzask Pottera i kątem oka zobaczył, jak Ginny ucieka z małolatami, a reszta osłania ją zaklęciami. Ale mały Gryfon nie mógł biec i Śmierciożercy szybko go złapali. Otoczyli całą polankę zwartym kręgiem, było ich ponad dwudziestu, cały Wewnętrzny Krąg. Potter i reszta bronili się zaciekle, ale po kilku minutach stracili różdżki. Weasleya i Granger uraczono kilkoma Cruciatusami i związano, a bezbronnego Pottera pozostawiono w środku kręgu. Z rozcięcia na policzku sączyła mu się krew. Na Severusa nikt nie rzucał zaklęć, ale odebrano mu różdżkę i skrępowano nadgarstki.

Potter stał na środku, rozglądając się i wypatrując jakiejś luki, możliwości ucieczki. Severus wiedział, że na próżno. To już koniec. Oto jak skończy Mistrz Eliksirów: w lesie, w beznadziejnej walce w obronie Złotego-Chłopca-Gryffindoru, pomyślał sarkastycznie, i uśmiechnął się niewesoło. Może i zdołałby przekonać Czarnego Pana o swojej lojalności, ale nie zdoła tego zrobić, skoro złapali dwóch dzieciaków. Nie potrafi zabić własnego ucznia.

W następnej chwili musiał przerwać te rozmyślania i oczyścić duszę ze wszystkich uczuć. Na polankę wszedł Czarny Pan.

Kroczył powoli i dostojnie, napawając się chwilą zwycięstwa. Czarna szata z szerokimi rękawami falowała lekko na ledwo wyczuwalnym wietrze. Szkarłatne oczy płonęły satysfakcją i okrucieństwem. Zbliżył się do Pottera, absolutnie lekceważąc wszystkich wokoło. Chłopak stał przed nim odważnie wyprostowany, z dumnie uniesiona głową. Severus miał ochotę się skrzywić na ten widok; znał takie postawy i harde spojrzenia. Sporo ofiar Czarnego Pana tak się zachowywało. Przez pierwsze dwie minuty. Po kilkunastu klątwach padali na kolana, zginali dumne karki i błagali o litość, a później o śmierć.

Teraz będzie tak samo.

Zawsze jest tak samo.

Czarny Pan tymczasem dostrzegł rozcięcie na policzku Pottera i zwrócił się do swoich sług:

-Kto to zrobił?

Śmierciożercy zadrżeli lekko i po chwili z kręgu wystąpiła jedna zamaskowana postać. Natychmiast podła na kolana.

-Błagam o wybaczenie, Panie - Severus rozpoznał głos Macnaira. - Ale chłopak się bronił i... Nie zdążył dokończyć, bo padł na ziemie, wijąc się i wrzeszcząc pod klątwą Lorda.

-Oczywiście, że się bronił - powiedział ten zimnym, wysokim głosem. - Ale już wam mówiłem: Harry Potter należy do mnie. Żaden z was nie ma prawa go tknąć, chyba, że na mój rozkaz.

-Tak, Panie... Już nigdy, Panie... - wyszeptał Macnair, wracając do kręgu.

Mroczny Władca skierował spojrzenie na małego Gryfona, który zadrżał, a następnie umknął wzrokiem do Pottera. Czarny Pan zauważył tę wymianę spojrzeń i podszedł wolnym krokiem do malca, zerkając na Pottera. Snape zacisnął pięści, wiedząc, co się za chwilę stanie. Ulubiona zagrywka Śmierciożerców.

Czarny Pan podszedł do dzieciaka i spojrzał na niego czerwonymi, okrutnymi oczami. Malec skurczył się pod tym spojrzeniem i ponownie uciekł wzrokiem do Pottera, jak do deski ratunkowej. Lord uśmiechnął się i również spojrzał na Pottera.

-Wygląda na to, że ten dzieciak cię lubi, Harry. Chyba wierzy, że go uratujesz - powiedział z chłodnym rozbawieniem w głosie, bawiąc się obracaną w dłoniach różdżką Pottera. - O ile się nie mylę, to ta dwójka to twoi przyjaciele, prawda? - wskazał na skrępowanych Weasleya i Granger. - Masz szczęście, że masz tylu przyjaciół, Potter. Więc pozwolę ci zdecydować, w jakiej kolejności mają umrzeć. Kto pierwszy?

Potter pobladł jeszcze bardziej i zacisnął pięści tak mocno, że kilka kropli krwi spłynęło mu z ręki i kapnęło o suche liście. Patrzył na Czarnego Pana oczami pełnymi nienawiści. I bezradności.

-No, Harry, wybieraj - ponaglił go Lord. - Masz tylu przyjaciół, że nawet nie zauważysz straty jednego czy dwóch.

-Taa, mam szczęście - wysyczał wściekle Potter. - Ty nie miałeś tylu przyjaciół, prawda? Nikt nie chciał się przyjaźnić ze szlamą z mugolskiego sierocińca?

Co on robi, pomyślał Severus. Chce go jeszcze sprowokować?

-Strzelasz na ślepo, Potter - ostrzegł go zimno Czarny Pan. - Nie uda ci się w ten sposób odwrócić mojej uwagi. Decyduj.

Potter milczał, patrząc prosto w szkarłatne oczy.

-Decyduj.

-Nie!

Mroczny Lord uśmiechnął się okrutnie, wciąż patrząc w oczy chłopaka.

-Zdecydowałeś.

Odwrócił się i uniósł różdżkę. Potter rzucił się do przodu, ale natychmiast dwóch Śmierciożerców doskoczyło i złapało go pod ramiona, unieruchamiając.

-Avada Kedavra!

Zielony błysk. I głuchy odgłos ciała padającego na ziemię.

Severus obserwował Pottera, który wlepiał wzrok w martwego Gryfona. W jego oczach błyszczały łzy, ale szybko zniknęły. Kiedy spojrzał na Czarnego Pana, w jego oczach płonęła tylko bezgraniczna nienawiść.

Czarny Pan podszedł do Pottera na odległość trzech kroków i ponownie wzniósł różdżkę.

-Crucio!

Potter wytrzymał prawie minutę bez krzyku. Ale potem zaczął wyć, wyć jak zarzynane zwierze. Śmierciożercy puścili go i padł na kalana. Czarny Pan dał znak i do zabawy dołączyło trzech innych. Razem miotali w chłopaka klątwami, powodującymi ból, ale uważali, by go nie zabić. Po dwudziestu minutach wrzaski chłopaka zaczęły cichnąć, więc wlali mu do ust eliksir na wzmocnienie i otrzeźwili, żeby był przytomny. I przystąpili do dalszych tortur.

Snape nie mógł na to patrzeć. Dziwił się, że Potter tak długo wytrzymał. Zazwyczaj ludzie, dorośli i silni, umierali po godzinie, dwóch godzinach tortur. A on wciąż się trzymał. Ale to nie może trwać już długo. Spojrzał na Weasleya i Granger, leżących na uboczu. Ze łzami w oczach i grymasami wściekłości na twarzach patrzyli na tortury swojego przyjaciela. Byli bezsilni. Czarny Pan przerwał wreszcie klątwy. Stanął nad chłopakiem i powiedział zimno i drwiąco:

-To już koniec, Potter. Zginiesz, a przepowiednia wreszcie się wypełni.

Chłopak podźwignął się na kolana i spojrzał na niego spode łba. Severusa zaskoczył wilczy, nieugięty blask w jego oczach.

-Nie uda ci się - powiedział chłopak z trudem, ale zdumiewająco dumnie i donośnie. Twarz miał zmienioną od gniewu i determinacji, nawet krew i liczne ślady po klątwach nie były w stanie tego ukryć.

-Czyżby, Potter?

Na znak swojego władcy dwaj Śmierciożercy ponownie chwycili chłopaka pod ramiona i podnieśli do pozycji stojącej. Czarny Pan podszedł do niego na odległość wyciągniętej ręki. W jego dłoniach błysnął nóż.

-Nie wygrasz - powiedział chłopak. W jego głosie pobrzmiewała taka pewność siebie i wiara w to, co mówił, że kilku Śmierciożerców mruknęło zdziwionych. Nie tak zachowują się ofiary.

Severus spojrzał na chłopaka, mimowolnie pełen podziwu i szacunku dla dzieciaka, który pomimo otrzymanego bólu zachował tyle godności. Jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego.

Czarny Pan wykrzywił wargi w gniewnym grymasie i wzniósł ramie z nożem.

Czerwony błysk.

Sztylet upadł na ziemię.

Na polankę wpadło z dwa tuziny aurorów, z Dumbledorem na czele. Śmierciożercy szybko przeszli do obrony, jednocześnie wycofując się. Czarny Pan zaklął wściekle i razem z innymi wycofał się w głąb lasu, cały czas walcząc z Aurorami.

Po chwili polanka była pusta, jeśli nie liczyć Severusa, Pottera, Granger, Weasleya, martwego ciała dzieciaka i kilku oszołomionych Śmierciożerców.

Severus złapał upuszczoną w pobliżu różdżkę i oswobodził siebie, a zaraz potem pozostałą dwójkę. Chciał właśnie podejść do Pottera, ale jego już nie było na polance. Dostrzegł tylko nikły ruch między drzewami.

Zaniepokojony kazał Granger i Weasleyowi zostać na miejscu; zresztą i tak byli zbyt otępiali, żeby cokolwiek zrobić. Poszedł za Potterem. Dzieciak... nie, nie dzieciak - młodzieniec nie powinien być teraz sam. Może zrobić coś głupiego.

Szybko go znalazł podążając za śladami krwi na roślinności. Doszedł do kawałka wolnej przestrzeni, z jednym gigantycznym drzewem rosnącym na środku. Zatrzymał się w cieniu i patrzył zdumiony.

Potter klęczał pod drzewem i płakał. Dławił się szlochem. Ten sam silny, nieugięty chłopak, który niedawno nie załamał się pod torturami i znalazł w sobie dość siły, by patrzeć Czarnemu Panu prosto w oczy, teraz klęczał w cieniu drzewa i płakał jak dziecko, zaciskając pięści.

Severus stał bez ruchu, nie wiedząc, co zrobić.

-Dlaczego? - wyszeptał Potter, a Snape zdał sobie sprawę, że nie mówi do niego. Nie mówił do nikogo w szczególności. Zwracał się do świata w całości.

-Dlaczego? - warknął już głośniej, po czym krzyknął: - DLACZEGO JA?!

Uderzył pięściami o pień drzewa. Severus patrzył, nie wierząc własnym oczom, jak drzewo zadrżało i wybuchło błękitnym płomieniem. Przez kilka minut płonęło, po czym przygasło. Został po nim tylko sczerniały pień.

-Dlaczego? - wyszeptał znowu Potter, już ciszej i spokojniej.

Snape poczuł, że nie może już dłużej milczeć.

-Ponieważ to silniejsi muszą cierpieć za słabszych.

Chłopak błyskawicznie się odwrócił i spojrzał na niego. Łzy na jego twarzy lśniły w świetle księżyca, który zdążył już wyjść na niebo.

-Los zawsze wybierał silnych do wielkich czynów, powierzając im walkę o kształt świata - ciągnął Severus cicho. - Nie zmienisz tego.

-Nie jestem silny - wyszeptał Potter, jakby bał się, że jakiś niepowołany nocny świerszcz go usłyszy. - Nigdy nie byłem.

Severus podszedł do niego i uklęknął na ziemi obok niego, patrzą mu prosto w oczy. -Nigdy nie byłem dosyć silny, by uratować bliskich - szeptał dalej Potter, z trudem, jakby wydobywał słowa z głębokiej studni pełnej rozpaczy. - Moi rodzice, Cedric, Syriusz... i Albert zginęli przeze mnie. A ja nie byłem w stanie im pomóc!

-Nikt nie był w stanie - powiedział Severus cicho. - Równie dobrze mógłbyś winić zboże, że nie było w stanie przerwać żniw. Wbrew temu, co myślisz, jesteś niezwykle silny. A możesz stać się jeszcze potężniejszy.

Potter odwrócił wzrok, uparcie odmawiając uwierzenia w słowa Mistrza Eliksirów.

-Wstawaj, Potter - Powiedział Severus już głośniej i pomógł chłopakowi wrócić do pozycji pionowej. - Wracamy do zamku, do skrzydła szpitalnego. I dosyć tego mazgania się.

Nie musiał tego mówić, zanim doszli do ścieżki w oczach chłopaka nie był już śladu po łzach. Szli powoli, ale wreszcie dotarli do zamku. Żaden z nich nie mówił ani słowa, ale nie była to męcząca cisza. Powoli wspięli się po schodach i wreszcie stanęli przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. Severus wziął głęboki oddech i wszedł, podtrzymując ramieniem Pottera.

W środku był spory tłum, prawie wszystkie łóżka były zajęte. Granger i Weasley już tam byli, opatrzeni siedzieli na krzesłach w pobliżu drzwi. Na widok wchodzącego Snape'a zerwali się na równe nogi.

Ale ubiegła ich madame Pomfrey, natychmiast do niego podchodząc i zabierając Pottera na wolne łóżko.

Severus poszedł za nią i bez słowa pomógł jej w opatrywaniu ran chłopaka. Miał w tym wprawę, często razem zajmowali się ranami uczniów albo samego Severusa. Kobieta podziękowała mu spojrzeniem; widział, jak bardzo była zmęczona.

Nie było łatwo poradzić sobie z Potterem. Czarny Pan zadbał o to, żeby nie pozostawić na nim żadnego zdrowego miejsca. Miał złamaną rękę, stłuczone żebra i górny odcinek kręgosłupa. Magia lecznica poradzi sobie z tym, choć trochę to potrwa. I będzie bolesne.

Kiedy już skończyli i wlali Potterowi do ust eliksir przeciwbólowy, drzwi się uchyliły i do skrzydła szpitalnego wszedł Dumbledore.

Podszedł prosto do łóżka chłopaka i spojrzał na niego, uśmiechając się smutno.

-Jak się czujesz, Harry? - zapytał, jakby to nie było oczywiste.

-Wspaniale - odparł chłopak, a Severus z pewnym zdziwieniem zauważył lekki, kpiący grymas na jego wargach.

Dyrektor spojrzał na chłopaka uważnie i westchnął ciężko.

-Przepraszam - powiedział cicho. - Wiem, że musi ci być ciężko. Słyszałem już o Albercie. Ale nie możesz się o to obwiniać. Nikt nie mógł przewidzieć dzisiejszego ataku?

-Nie? - zapytał ostro Potter, patrząc dyrektorowi prosto w oczy. - Ja odniosłem inne wrażenie. Skoro nikt się tego nie spodziewał, to dlaczego dzień wcześniej wzmocnił pan straże na obrzeżach Hogwartu? Dlaczego wysłał pan centaury w głąb Zakazanego Lasu, z dala od walk? Dlaczego Aurorzy zjawili się w zamku w ciągu zaledwie pół godziny? Przewidział pan ten atak!

Zaległa nieprzyjemna cisza. Wszyscy, łącznie z Severusem, wpatrywali się w dyrektora, czekając na jego odpowiedź. Przez twarz starca przebiegł nikły cień, nim odpowiedział, cicho i uprzejmie, ale zimno:

-Owszem, Harry, spodziewałem się ataku - jego oczy, wpatrujące się w chłopaka, przypominały dwa odłamki lodu. Severus zadrżał, widząc to. - Choć nie wiedziałem dokładnie, kiedy nastąpi. Gratuluję ci dedukcji. Ale to wszystko jest w tej chwili nieistotne - chłopak szarpnął się, jakby słowa Dumbledore'a zabolały go jak ugryzienie psa. -Nikt nie cofnie czasu. Przestań się tym zamęczać. Musisz odpocząć.

Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł za skrzydła szpitalnego.

Severus w milczeniu patrzył na Pottera, bladego z wściekłości.

- * -

-Dlaczego Harry był zły na Albusa?

-Przede wszystkim musiał się na kimś wyładować, a dyrektor znakomicie się do tego nadawał... Przynajmniej na początku tak myślałem. Ale później zebrałem informacje i okazało się, że Harry miał rację. Dumbledore rzeczywiście spodziewał się tego ataku.

-I nic nikomu nie powiedział?

-Nie.

-Dlaczego, Severusie?

-A kto to mógł wiedzieć? Ale wiesz, Lupin, niepokoiło mnie, że wszyscy jesteśmy od niego zależni. Ufałem mu, ale jednak niepokoiło mnie to... Na co może plon mieć nadzieję, jeśli nie na łaskę kosiarza?

4

-Co było dalej?

-Nic szczególnego... Harry spędził w skrzydle szpitalnym dwa tygodnie, zanim pani Pomfrey pozwoliła mu wstawać. Czuł się paskudnie.

-Dlaczego?

-Przez tego małego Gryfona... Alberta.

-Czuł się winny?

-Tak... Przyglądałem mu się i rozmyślałem. I wreszcie się zdecydowałem.

- * -

Severus siedział przy łóżku Pottera i rozmyślał, wpatrując się w śpiącego ucznia. Od ataku Czarnego Pana minął ponad tydzień, ale chłopak wciąż nie mógł wstawać. Severus wiedział, że często odwiedzają go przyjaciele, ale czuł, że to nie mu pomoże. Z własnego doświadczenia wiedział, jak ciężko jest uciszyć własne sumienie.

Na jego szczęście udało mu się przekonać Lorda, że jest jego wiernym sługą. Zmusił go do zabicia dwojga Aurorów. Snape nie znosił zabijać, zwłaszcza w tak niehonorowy sposób. Nie pomógł nawet fakt, że z całego serca nienawidził Aurorów, tych krwawych sukinsynów, kryjących się pod białymi sztandarami. Morderstwo zawsze pozostanie morderstwem. Nawet jeśli wiedział, że czasami nie ma innego wyjścia.

Po tym zebraniu sam przez dwa dni leżał w skrzydle szpitalnym.

Potter szarpnął się przez sen. Severus zabronił pani Pomfrey podawać mu Eliksir Bezsennego Snu, nie chcąc, by chłopak się uzależnił. Nic więc dziwnego, że męczą go koszmary.

Severus westchnął ciężko, wstał z krzesła i skierował się w stroną drzwi. Było już dobrze po północy, a jutro od rana miał lekcje.

Zatrzymał się w pół kroku. Obrócił się i zamarł.

Potter leżał spokojnie na łóżku, nie rzucał się ani nie krzyczał. Ale Mistrz Eliksirów wyczuwał gęstą, ciężką magiczną aurę, która raptownie otoczyła chłopaka. Wydawało mu się, że niemal widzi, jak ciemna, naturalna aura Pottera tężeje i ściąga się, gdy nałożyła się na nią inna, jakby utkana z całkowitej czerni.

Severus błyskawicznie znalazł się z powrotem przy łóżku Pottera, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Chłopak leżał bez ruch, ale nauczyciel zauważył, że ma mocno zaciśnięte pięści i leży spięty jak struna. Severus, działając niemal instynktownie, zapuścił delikatną sondę w jego umysł.

Natychmiast poczuł zapach krwi i przeszywający ból w czole. Znalazł się w jakimś innym ciele, wyczuwając obok siebie silną obecność Pottera. Zachowując się najostrożniej, jak umiał, by nikt nie zdał sobie sprawy z jego obecności, spojrzał oczami istoty, wewnątrz której znajdował się razem z chłopakiem.

Ujrzał krwawe pobojowisko.

Wyglądało to na jakieś małe mugolskie miasteczko. Albo raczej jego szczątki.

Wszędzie kręcili się Śmierciożercy. Severus nie dostrzegał srebrnych aplikacji z Mrocznym Znakiem na ich płaszczach, musieli więc to być nowicjusze. Ze śmiechem miotali zaklęciami w ludzkie kształty, majaczące w gęstym dymie, unoszącym się z płonących domów.

Do Severusa podszedł Śmierciożerca, tym razem starszy, z anagramem Wewnętrznego Kręgu na szacie. Skłonił się i przemówił:

-Panie, kadeci znaleźli rodzinę Patili. Wszyscy już nie żyją.

-Dobrze, Lucjuszu - Severus słyszał, jak on sam ( a może Potter ) odpowiada zimnym, bezlitosnym głosem, nie należącym do niego. - Znaleźliście?

-Nie, Panie. Najwyraźniej to nie ta rodzina.

Severus poczuł okrutny uśmiech, który pojawił się na twarzy osoby, wewnątrz umysłu której się znajdował.

-Trudno. Będziemy szukać dalej. Daj im jeszcze z pół godziny zabawy i wracamy do Dworu.

-Tak, Panie - Lucjusz skłonił się i odszedł.

W tym momencie Severus delikatnie wycofał się i znalazł się z powrotem w skrzydle szpitalnym, w swoim własnym ciele. Z przestrachem spojrzał na Pottera i zauważył krew, sączącą się temu z nosa i z uszu.

Cholera!

Dzieciak przebywał w umyśle Czarnego Pana! Nie wytrzyma tam długo. Trzeba go obudzić!

Ale jak?

Błyskawicznie wszedł ponownie w jego umysł i spróbował wyciągnąć go z wizji. Na próżno. Zapach krwi nieodparcie go przyciągał, wciągał w widzenie. Z wysiłkiem się uwolnił.

Spojrzał bezradnie na krwawiącego Pottera i w akcie desperacji uderzył go dłonią w policzek.

Chłopak natychmiast zerwał się z cichym krzykiem. Czarna aura magiczna zamigotała i zniknęła.

Severus przytrzymał szamoczącego się dzieciaka, dopóki ten nie oprzytomniał.

-Spokojnie, Potter! - rzucił ostro. - Nie ruszaj się.

Wziął z podręcznej apteczki pani Pomfrey gazę i buteleczkę z wodą, po czym ponownie usiadł na krześle przy łóżku Pottera.

Chłopak cały się trząsł. Nie podniósł wzroku na swojego nauczyciela, wpatrywał się we własne zaciśnięte pięści. Severus bez słowa złapał go pod brodę i uniósł jego twarz do światła lampy. Chłopak się wyrwał.

-Nie bądź śmieszny, Potter - powiedział Severus niecierpliwie. - Jesteś cały zakrwawiony, ktoś musi cię opatrzyć. Chyba, że chcesz budzić panią Pomfrey. Ale gwarantuję ci, że ona zatrzyma cię tu kolejny tydzień. Oraz powie o wszystkim dyrektorowi i profesor McGonagall. Więc jeśli nie chcesz się przed nimi spowiadać, to przestań zachowywać się jak niedorozwinięty smarkacz - zakończył zimno.

Potter przez chwilę patrzył na niego wrogo, ale w końcu się poddał i uniósł głowę. Severus przy pomocy gazy i wody oczyścił mu twarz z ciemnej krwi i sprawnie zatamował dalszy krwotok. Właśnie kończył, gdy chłopak przerwał milczenie.

-Panie profesorze... mogę o coś zapytać?

Snape przyjrzał mu się krytycznie. Ale on też miał kilka pytań.

-Dobrze, panie Potter. Ale coś za coś. Quid pro quo.

Potter spojrzał na niego podejrzliwie, podczas gdy on zabrał się za ostatnie plamy krwi na jego twarzy.

-To znaczy?

-To znaczy, że ja odpowiem na twoje pytanie, a ty na moje, Potter. Żadnego oszukiwania.

Namyślał się przez chwilę.

-Dobrze. Co pan tu robił o tej porze?

Ręka Severusa zatrzymała się na chwilę, ale szybko się opanował. Sprytny gówniarz! Przecież nie może się przyznać, że czuwał przy nim. Ale kłamać też nie może. Nie wolno oszukiwać w quid pro quo.

-Wychodziłem - odparł wreszcie, odwracając się i wyrzucając gazę. - Nauczyciele czasami mają nocne dyżury, panie Potter.

Nie było to kłamstwo. To, że on akurat dzisiaj miał wolne, to już inna sprawa.

-Teraz moja kolej, Potter - powiedział, gdy już posprzątał i z powrotem usiadł na krześle. - Często masz takie... sny? Często wchodzisz w umysł Czarnego Pana?

Potter nie odpowiedział, spuścił tylko głowę.

-Czekam, Potter.

-Czasami - powiedział wreszcie, bardzo cicho. - Co kilka dni.

-Pięknie. A próbujesz chociaż uszczelnić umysł, tak jak cię uczyłem?

-Tak. Ale jeśli to quid pro quo, to teraz moja kolej. To pan był ze mną... tam, prawda? Włamał się pan do mojego umysłu, kiedy śniłem?

Spojrzał na niego zdziwiony. Przecież poruszał się najostrożniej, jak umiał! Ten chłopak nie miał prawa go wyczuć!

-Owszem, Potter - odpowiedział wreszcie, przyglądając mu się uważnie. - To byłem ja. Dla ścisłości, to próbowałem cię obudzić.

-Wystarczyło mnie uderzyć.

-Nie biję nikogo dla przyjemności, Potter. Uczniów tym bardziej - powiedział zimno. Potter spojrzał na niego, jakby... za zdziwieniem. Severus zaklął w myślach; więc mugole bili go, kiedy miał koszmary i krzyczał przez sen. To dlatego jest taki cichy. Nauczył się cierpieć w milczeniu.

-Jak mnie wyczułeś, Potter?

-Po prostu... nagle wiedziałem, że ktoś jeszcze jest ze mną. A tylko pan i dyrektor mógłby zrobić coś takiego.

Logiczne rozumowanie. Już chciał powiedzieć "brawo, Potter, bardzo dobrze", ale na szczęście się powstrzymał.

-Dziękuję - chłopak uśmiechnął się lekko, patrząc mu w oczy.

-Za co?

-Pan... pan powiedział: brawo, Potter...

-Nie. Nic takiego nie powiedziałem - Severus przyglądał się chłopakowi, nagle niezdolny do żadnego ruchu. Jego umysł pracował gorączkowo. - Tylko tak pomyślałem? Potter drgnął i ponownie wpatrzył się we własne dłonie. Severus nie spuszczał z niego pilnego spojrzenia. Jeśli to znaczył to, co myślał...

-Potter, spójrz mi w oczy.

Chłopak niechętnie spełnił rozkaz. Severus uważnie wpatrzył się w jego oczy, jak zawsze zielone, ale nie tak jasne jak oczy Darii, raczej ciemniejsze i bardziej promieniste. Bardzo podobne do oczu jego matki. Ale zauważył w nich coś jeszcze... Nie, nie były szkarłatne jak oczy Czarnego Pana, ale gdzieś poza nimi czaił się jakiś cień. Jakby plama ciemności w czystej zieleni.

-Potter, posłuchaj mnie uważnie. Muszę coś sprawdzić. Wejdę na chwilę do twojego umysłu. Nie bój się - dorzucił chłodno, widząc, jak chłopak się wzdryga. - Nie będę przeglądać twoich wspomnień. Sprawdzę coś innego.

-Chce pan wiedzieć, czy jestem połączony z Voldemortem, prawda?

-Chyba ci już mówiłem, żebyś nie używał imienia Czarnego Pana, prawda? - przerwał Severus ostro. - Poza tym, ja doskonale wiem, że jesteście połączeni. Chcę sprawdzić, jak bardzo.

Chłopak spojrzał na niego jakby nieco zdziwiony, ale skinął głową.

-Nie broń się - rzucił jeszcze Severus, wziął głęboki wdech i wszedł do umysłu Pottera.

Uczucie był inne niż przed rokiem, kiedy uczył chłopaka oklumencji. Nie miał problemów z wejściem, nie napotkał żadnego oporu. Ale natychmiast oplotło go uczucie głębokiego smutku, krępując wszelkie ruchy. Długo się w nim szamotał, a kiedy wreszcie udało mu się wyzwolić, zapadł się w gniew, w morze gniewu i wrogości. Ledwo udało mu się z niego wydostać. Zaczął szukać i szybko znalazł ukryty, zaciemniony obszar świadomości Pottera. Bał się w niego wchodzić, by nie skrzywdzić chłopaka, więc tylko przyjrzał mu się uważnie. Natrafił na niego już w zeszłym roku szkolnym, ale wtedy to była niewielka plamka. Teraz przypominał czarną dziurę.

Wycofał się delikatnie ze świadomości chłopaka. Znów znalazł się na krześle w skrzydle szpitalnym. Uważnie spojrzał na Pottera, który odwzajemnił to spojrzenie.

-Cóż, panie Potter, to interesujące - zaczął, zastanawiając się, jak wiele może mu teraz powiedzieć. - Wygląda na to, że twoja więź z Czarnym Panem uległa pogłębieniu. To tłumaczyłoby twój wyczyn na eliksirach we wrześniu. Jak również to, że przed chwilą usłyszałeś moje myśli, bo wątpię, żebyś nauczył się leglimencji i celowo włamał się do mojego umysłu.

Chłopak potrząsnął przecząco głową, w dalszym ciągu uporczywie wpatrując się we własne dłonie.

-Co mam zrobić? - spytał wreszcie cicho.

-Nie jestem twoim ojcem, Potter, żeby udzielać ci życiowych porad - powiedział Severus zimno, również zadając sobie to pytanie. - Z dylematami natury moralnej musisz kierować się do dyrektora. On z pewnością chętnie ci pomoże... - przerwał, zauważając, że chłopak ponownie zacisnął dłonie w pięści. - Wracając do naszej gry w quid pro quo, to dlaczego jesteś zły na dyrektora?

-On wiedział - powiedział Potter z wyraźnym ociągiem. - Wiedział, że Voldemort zaatakuje. Ale nic nie zrobił. Voldemort zabił Alberta... a on powiedział, że to nieistotne. Jakby jego życie nic nie znaczyło! Był zwykłym chłopcem, nieważnym w tej wojnie, więc można było go poświęcić. Bo to nieistotne!

Potter przerwał, z trudem łapiąc oddech, uparcie nie podnosząc głowy, jakby chciał ukryć emocje, malujące się na jego twarzy. Severus przyglądał mu się w milczeniu, rezygnując ze skarcenia go za używanie imienia Lorda.

-Teraz moja kolej - powiedział Potter po kilku minutach. - Czy udało się panu przekonać... jego, że nie jest pan zdrajcą?

-Dlaczego o to pytasz, Potter? - chłopak zaskoczył go.

-Bo mam prawo. Takie są zasady, prawda?

Tak. Takie są zasady. A zresztą ten szczeniak umie naginać wszelkie przepisy na swoją korzyść. Ale po co mu taka wiedza?

-Owszem, udało mi się. Nie było to... łatwe, ale się udało. Dlaczego cię to interesuje, Potter? O tym też... śniłeś?

-Nie.

Severus spojrzał na zegarek. Była już prawie druga w nocy. Chłopak wyglądał na zmęczonego, sam Severus też miał ochotę się już położyć. Pora się zbierać. Ale najpierw...

-Koniec tych nocnych pogawędek, Potter - powiedział wstając. - Pani Pomfrey powinna cię stąd wypuścić pod koniec tygodnia. Chcę cię widzieć w swoim gabinecie w przyszły wtorek o siódmej.

Potter spojrzał na niego, wyraźnie zaskoczony.

-Dlaczego, panie profesorze?

-Będziesz kontynuował naukę oklumencji. Chyba nie masz żadnych wątpliwości co do tego, że jest ci to potrzebne? - dodał, widząc jego zszokowaną minę. - Oczywiście masz to zachować w absolutnej tajemnicy. Czy wyrażam się jasno, Potter?

-Tak, ale?

-Żadnego ale, Potter - przerwał groźnie. - Te twoje sny są niebezpieczne. Nie mam zamiaru pozwolić ci się wykrwawić przy następnej okazji. A nie zawsze ktoś będzie w pobliżu, żeby cię obudzić. Musisz się nauczyć sam sobie radzić. Ze snami i własnymi emocjami. Naukę zaczynamy od przyszłego wtorku - rzucił jeszcze zimno i skierował się do drzwi.

-Dziękuję, panie profesorze.

-Śpij, Potter.

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi.

- * -

-Chciałeś znów uczyć go oklumencji? Dlaczego?

-Nie tyle chciałem, co czułem, że powinienem. Była mu potrzebna.

-Tak, masz rację... Sam czasami słyszałem w wakacje, jak budził się z krzykiem, ale myślałem, że to zwykłe koszmary.

-To nie było takie proste, Lupin. Sny... to potęga. Można za ich pomocą manipulować ludźmi. Chciałem go przed ty uchronić.

-Udało ci się?

-Zależy, jak na to patrzeć.

5

-Harry przyszedł do ciebie we wtorek?

-Tak. W końcu byłem jego nauczycielem. Bał się, że Gryffindoru może stracić przez niego punkty.

-Nauczyłeś go oklumencji?

-To nie taki proste, Lupin. Poprzednio nie udało mi się, bo nie dbałem o to. Było mi obojętne, czy Harry opanuje oklumencję, czy nie. Teraz było inaczej.

-Dlaczego?

-Ponieważ sam mu to zaproponowałem. To już była sprawa mojej dumy nauczyciela. Stwierdziłem, że najważniejszy jest plan. Metoda.

-*-

Severus siedział za biurkiem w swoim gabinecie i czekał na Pottera. Zastanawiał się, czy jego metoda zda egzamin. Jeśli nie, to może się od razu pożegnać z chłopakiem.

Puk, puk.

-Wejść - powiedział Severus zimno, szybko zamieniając twarz w pozbawioną emocji maskę.

Drzwi uchyliły się i do mrocznego gabinetu wszedł Potter. Zamknął za sobą drzwi. Severus z nikłą satysfakcją zauważył, że ma niepewną minę. Najwidoczniej nie wiedział, czego się spodziewać.

-Dobry wieczór, panie profesorze.

-Siadaj - odpowiedział Severus, specjalnie zimno i opryskliwie. Chłopak bez słowa komentarza zajął krzesło naprzeciw niego. Ręce mimowolnie trzymał w pobliżu kieszeni i Severus nie miał najmniejszej wątpliwości, że wolałby mieć różdżkę w dłoniach, zamiast w szacie. Uśmiechnął się kpiąco i przystąpił do rzeczy.

-No, dobrze, Potter. Jak wiesz, masz się nauczyć oklumencji. Musisz się jej nauczyć. Czy rozumiesz, dlaczego?

Chłopak pokiwał powoli głową.

-Dlaczego więc, panie Potter?

-Żebym nie miał już tych wizji. Żeby... On nie mógł mną manipulować. Żeby nie powtórzyła się sytuacja z czerwca.

-Właśnie. Te same powody powinny stanowić dla ciebie motywację do nauki w zeszłym roku szkolnym. Ale jednak nie byłeś w stanie opanować oklumencji. Dlaczego?

Chłopak nie odpowiedział, spojrzał tylko na Severusa nienawistnie.

-Dlaczego? - powtórzył Severus, jeszcze bardziej zjadliwym tonem. Chciał sprowokować Pottera do szczerej odpowiedzi. - Ponieważ jesteś tępym szczeniakiem, który dba tylko o rozgłos i lekceważy obowiązki? Ponieważ jesteś za głupi, by opanować oklumencję? Ponieważ jesteś taki sam jak twój ojciec?

-Nie! - warknął wreszcie Potter, wyraźnie już zły.

-Więc dlaczego?

-Bo miałem to gdzieś! - chłopak przerwał na chwilę, jakby zdziwiony własnymi słowami, ale ciągnął dalej, wpatrując się wrogo w nauczyciela. - Nie ćwiczyłem. Nie dbałem o to, żeby się nauczyć oklumencji.

-Właśnie. Ale to nie jedyny powód. Jakie są inne?

-Nie wiem, panie profesorze - chłopak usiłował się uspokoić. Severus odczekał z minutę czy dwie, zanim kontynuował wiwisekcję.

-Przeprowadzimy więc małe doświadczenie, by ujrzał pan inne powody, panie Potter. Proszę wstać.

Chłopak spojrzał na niego niepewnie i spełnił polecenie. Severus również wstał i wyciągnął różdżkę. Potter sięgnął po swoją.

-Nie, Potter. Tym razem bez różdżki - powstrzymał go Severus drwiący tonem.

-Więc jak mam się bronić?

-Znajdź jakiś sposób. Na tym polega doświadczenie.

Potter wyglądał na nieco zdezorientowanego i wystraszonego, ale starał się tego po sobie nie okazywać. Patrzył wyczekująco na nauczyciela.

-Uważaj, Potter - powiedział Severus cicho i groźnie. - Teraz włamię się do twojego umysłu i będę oglądał twoje wspomnienia. Wszystkie - chłopak lekko się wzdrygnął. - Będę to robił na siłę. Musisz zamknąć przede mną swój umysł, Potter, inaczej przegrałeś. Nawet jeśli jakimś sposobem zdołasz mnie potem wyrzucić ze swojego mózgu, to i tak przegrałeś; przez ten czas Czarny Pan mógłby zdobyć potrzebne mu informacje. Więc musisz się postarać. Zrozumiałeś?

-Tak.

-Przygotuj się - Severus postanowił dać smarkaczowi szansę, wiec odczekał prawie dwadzieścia sekund, nim uniósł różdżkę i powiedział zdecydowanie: - Leglimens!

Ze zdumienie stwierdził, że nie udało mu się; odbił się od umysłu Pottera jak kauczuk od twardej ściany. Mistrz Eliksirów nie poddał się jednak i zaczął szukać jakiejś luki w jego mentalnej barierze. Szybko znalazł. Wzmocnił napór i wszedł do pamięci chłopaka.

Tak jak kilka miesięcy temu, wspomnienia popłynęły jaskrawym strumieniem z niewiarygodną szybkością. Severus nie miał żadnej kontroli nad ich kolejnością, musiał oglądać to, co podsuwała mu podświadomość Pottera. Nie wszystkie wspomnienia były miłe - nie lubił zwłaszcza tych, gdzie sam występował...

Potter miał cztery lata i pytał ciotki, jak zginęli jego rodzice... Miał dziesięć lat i rozmawiał z wężem w zoo... Szorował kociołki na szlabanie u Snape'a... Miał dwanaście lat i musiał słuchać przemowy Toma Riddle'a w Komnacie Tajemnic...

Przy tym wspomnieniu Severus poczuł niespodziewany opór i o mało nie został wyrzucony z umysłu chłopaka. Zacisnął zęby i zagłębiał się coraz głębiej i głębiej, w coraz bardziej osobiste wspomnienia, chcąc zmusić Pottera do reakcji i skutecznej obrony.

Potter miał trzynaście lat i walczył z boginem, udającym dementora.... Stał nad Blackiem z wyciągniętą różdżką i chciał go zabić za zdradę... Miał czternaście lat i usiłował przekonać Rona, że wcale nie wrzucił swojego nazwiska do Czary Ognia... Szybował na miotle i usiłował uniknąć trafień smoczego ognia...Słuchał kpin Snape'a na lekcji eliksirów...Był na przesłuchaniu w Ministerstwie... Usiłował się nauczyć oklumencji... Widział, jak Syriusz wpada za zasłonkę (Severus znów poczuł gwałtowny opór, wzmagający się z każdą chwilą, ale patrzył dalej)... Nie czuł siebie, tylko czerwonooką istotę posługującą się jego ciałem... Siedział w gabinecie dyrektora i patrzył na postać prof. Treawenley, obracającą się powoli w myślodsiewni i mówiącą...

Severus stracił nagle kontakt umysłowy z chłopakiem. Ostre, jaskrawe światło oślepiło go, poczuł gwałtowny ból w plecach i ramieniu, promieniujący na cały bark i głowę. Osunął się na podłogę i poczuł kolejne ognisko bólu w lewej dłoni.

Nastała kompletna cisza.

Severus po chwili pokonał zawroty głowy i otworzył oczy.

Leżał pod ścianą, w szczątkach własnego biurka, a jego plecy gwałtownie protestowały przeciwko takim ekscesom. Cała podłoga uwalana była w przeróżnych składnikach do eliksirów i zasypana szklanymi odłamkami. Dwa spore kawałki szkła tkwiły w jego ramieniu i dłoni, krew obficie plamiła jego czarne szaty. Trzeci ostry odłamek był wbity w ścianę zaledwie kilka centymetrów od jego głowy, dokładnie na wysokości oczu.

Potter klęczał na środku gabinetu, skulony w kłębek. Zakrywał dłońmi twarz. Cały dygotał.

Severus zaklął plugawie i z trudem wstał.

Nie zwracając uwagi na własne rany, podszedł do chłopaka. Powoli uklęknął przy nim i delikatnie ujął go za ramie. Puścił natychmiast.

Spojrzał na swoją dłoń, jakby poparzoną i bolącą. No, świetnie, pomyślał sarkastycznie. Po prostu coraz lepiej.

-Już dobrze, Potter - powiedział cicho i tak łagodnie, jak tylko potrafił. - Uspokój się. Już po wszystkim.

Chłopak oddychał głęboko, usiłując się uspokoić. Powoli przestawał drżeć.

Severus odczekał kilka minut, po czym ujął chłopaka pod ramiona i pomógł mu wstać. Potter był oszołomiony i chyba nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co dzieje się wokół niego. Severus podszedł z min do ściany, gdzie jeszcze niedawno stał kredens ze składnikami do eliksirów. Teraz leżały tam same szczątki słoików i trochę ciemnego drewna. Nacisnął odpowiednią cegłę i pociągnął Pottera ukrytym przejściem, aż do swoich prywatnych komnat. Zostawił chłopaka w jednym z pokoi na kanapie zasłanej skórami, a sam poszedł szybko do laboratorium po eliksir uspokajający. Innym eliksirem powstrzymał krwawienie z własnych ran, jakie zafundował mu chłopak, i zamknął je jednym zaklęciem.

Wracając, zastał Pottera tak, jak go zostawił, dokładnie w tym samym miejscu. Bez słowa wlał mu od gardła eliksir i pobieżnie sprawdził, czy nie odniósł żadnych ran. Chłopak wreszcie się uspokoił i siedział wpatrzony we własne dłonie.

-Już dobrze, Potter. Koniec tej histerii - powiedział cicho Severus, starając się, by w jego głosie nie było szyderstwa czy kpiny. - Już się uspokoiłeś? Możesz logicznie myśleć?

Potter pokiwał nerwowo głową, wciąż unikając wzroku swojego nauczyciela.

-Kontynuujemy więc. Udało mi się włamać do twojego umysłu. Przegrałeś. Dlaczego?

Chłopak pokręcił przecząco głową. Severus spojrzał na niego krytycznie.

-Nie wiesz, Potter? Zostawmy to więc. Na razie. Udało ci się jednak mnie odeprzeć. W jaki sposób? - chłopak nie opowiadał. - Czekam, panie Potter.

-Kiedy oglądał pan moje wspomnienia... - zaczął chłopak, zacinając się lekko. - ja... nie chciałem, żeby pan je widział... I kiedy doszedł pan do ostatniego... Byłem już tak wściekły, że..

-Wyrzuciłeś mnie - dokończył Severus. - Dokonałeś tego dzięki gniewowi. Agresja stanowi czasami nadzwyczaj skuteczny dopalacz - chłopak wreszcie na niego spojrzał. Severus wykrzywił drwiąco wargi. - Ale nie na długo. Radzę porzucić tą metodę, panie Potter. Może się to panu udać raz na dziesięć prób, nie częściej. W dodatku bardzo wyniszcza i męczy psychicznie. Czy to jasne?

Potter pokiwał głową.

-Wróćmy więc do tego, dlaczego na dłuższą metę nie udał ci się mnie powstrzymać, Potter. Masz jakiś pomysł, w jaki sposób pokonałem twoją barierę?

-Nie.

-Emocje, Potter - chłopak spojrzał mu w oczy, zdziwiony. - Nie panujesz nad własnymi emocjami. Łatwo dajesz się sprowokować. Jesteś typowym przykładem Gryfona: szlachetny i głupi, daje się we wszystko wmanipulować i najpierw robi, a dopiero potem myśli - uśmiechnął się krzywo, gdy chłopak spojrzał na niego nienawistnie. - Doprawdy, nie mam pojęcia, dlaczego Tiara Przydziału chciała umieścić cię w moim domu. Nie panujesz nad własnymi emocjami: nad gniewem, strachem, nienawiścią i miłością. Tak, Potter, miłością - dodał, widząc zakłopotanie chłopaka. - Czarny Pan potrafi wykorzystać przeciwko tobie nawet twoje przywiązanie do innych. Aby opanować oklumencję, musisz nad sobą panować w każdym znaczeniu tego słowa. Inaczej nigdy ci się nie uda.

-Jak mam to zrobić?

-Już ci mówiłem, Potter - nie jestem twoim ojcem, żeby ci udzielać życiowych porad. Każdy sam musi sobie poradzić ze swoją przeszłością. Nikt nie zrobi tego za ciebie.

Chłopak spojrzał na niego ponuro, jakby ważąc coś w myślach.

-A jak pan to zrobił?

-Myślałem o tym. Bez przerwy - to prawda; po swoim pierwszym morderstwie nie mógł spać i miał wiele czasu na przemyślenia. - Kiedy już możesz myśleć o swoich najgorszych przeżyciach i nie masz łez w oczach ani nie chcesz czegoś rozwalić, to znaczy, że sobie z tym poradziłeś. Dopiero wtedy możesz opanować oklumencję.

Chłopak zapatrzył się tępo w jakiś punkt w przestrzeni.

-No dobrze, Potter. Masz więc zadanie: musisz sobie poradzić z własnymi bolesnymi wspomnieniami. Masz na to tydzień.

-Co?

-Do następnego wtorku.

-Ale...

-To aż za wiele czasu, Potter. Ponoć jesteś zdolnym dzieckiem - dodał Severus złośliwie, podkreślając słowo "dziecko" - więc jakoś sobie poradzisz. To już koniec na dzisiaj, Potter. Wracaj do dormitorium.

-Tak, panie profesorze - chłopak podszedł do drzwi, ale w progu zatrzymał się jaszcze na chwilę i obejrzał. - Przepraszam pana... za zdemolowanie pańskiego gabinetu.

-Nie musisz, Potter - stwierdził lakonicznie Severus, nie odwracając się. - Gryfindor już stracił przez to dwadzieścia punktów.

Usłyszał trząśnięcie drzwiami i oddalający się szybko tupot. Ciężko westchnął, wrócił do swojego gabinetu i zaczął sprzątać pobojowisko.

Miał nadzieję, że Potter sobie poradzi.

-*-

Przez następny tydzień uważnie obserwował Pottera. Chłopak był rozkojarzony, więc na eliksirach popsuł swoją miksturę i stracił kolejne dziesięć punktów. Miał podkrążone i lekko zaczerwienione oczy, więc Mistrz Eliksirów doszedł do wniosku, że posłuchał jago "rady". Zdawał się nieco oderwany od rzeczywistości, nie reagował nawet na złośliwości Draco Malfoya. Mimo tego z bijącym sercem czekał na chłopaka w swoim gabinecie w następny wtorek.

Wreszcie, punktualnie o siódmej, usłyszał pukanie do drzwi i po krótkim "Wejść" patrzył w zmęczone oczy Pottera.

-Dzień dobry, panie profesorze.

-Siadaj.

Chłopak znów bez słowa spełnił rozkaz. Severusa zaczynała już powoli drażnić jego uległość. Zastanawiał się, gdzie się podział ten bezczelny, arogancki smarkacz, jakiego zawsze utożsamiał z Potterem.

-Ćwiczyłeś, Potter?

-Tak, ale nie jestem pewny, czy mi się udało.

-W takim razie ci się nie udało - powiedział drwiąco Severus, po czym wstał. - Sprawdzimy jednak. Przygotuj się - tym razem dał szczeniakowi tylko dziesięć sekund. - Legilimens!

Severus zaklął, czując u ustach krew. Nie udało mu się. Ale nie wierzył, żeby obrona Pottera była dostatecznie silna, by zatrzymać go na długo. Szukał. Bariera mentalna chłopaka było nieco silniejsza niż poprzednio, ale i tak miała niepokojąco wiele pęknięć. Bez większego trudu znalazł szczelinę w wszedł do umysłu chłopaka.

Potter miał jedenaście lat i patrzył na swoich rodziców w lustrze... Miał piętnaście lat i kłócił się z Malfoyem... patrzył jak Syriusz wpada za zasłonkę... patrzył w martwe oczy małego Alberta....

Severus przerwał i wyszedł z duszy chłopaka, nie chcąc spowodować takiego samego wybuchu, jak ostatnio. Spojrzał krytycznie na młodego Gryfona, uważając, by na jego twarzy nie pojawiło się współczucie.

-Nie udało się panu, panie Potter. Nie stara się pan.

-Nieprawda, staram się - Potter spojrzał na niego wrogo, ale jakoś bez przekonania. Był wyraźnie zmęczony.

Severus uśmiechnął się pogardliwie i usiadł z powrotem za biurkiem. Nie był w najlepszym humorze, wszystkie mięśnie jeszcze go bolały po wczorajszych klątwach od Czarnego Pana. A w tym tygodniu zapewne zwoła kolejne spotkanie Wewnętrznego Kręgu, na którym Mistrz Eliksirów będzie musiał być obecny.

Nie ma co, życie jest piękne.

-Cóż, panie Potter. Niestety, spodziewałem się, że jest pan za tępy na opanowanie własnych emocji. Ale spróbujemy jakoś obejść pańską wrodzoną głupotę - teraz chłopak był naprawdę wściekły, więc Severus ponownie skrzywił drwiąco wargi i ciągnął cicho: - Istnieje pewien sposób, by ułatwić ci zadanie, Potter. Trzymaj.

Podał mu niewielki kamień, zawieszony na srebrnym łańcuszku. Wyglądał jak kawałek górskiego kryształu o błękitnym zabarwieniu. Potter przyglądał mu się uważnie.

-Ten kamień ma pewną interesującą magiczną właściwość, Potter. Mianowicie pomaga zwalczyć demony przeszłości - chłopak spojrzał na niego, nagle zainteresowany. - Kiedy poczujesz, że nie możesz sobie poradzić z bolesnymi wspomnieniami, po prostu zaciśnij go mocno w pięści. To powinno ci pomóc, chyba, że jesteś przypadkiem nieuleczalnej głupoty, jak można wnioskować z twojego zachowania. Noś go zawsze przy sobie i nigdy nie zdejmuj. Czy to jasne?

-Tak, panie profesorze. Dziękuję.

-Masz czas do przyszłego wtorku. Jeśli ci się nie uda, dostaniesz miesiąc szlabanu.

-Tak jest - wysyczał Potter przez zaciśnięte zęby.

-Wracaj do dormitorium.

Potter wyszedł z jego gabinetu, w drzwiach rzuciwszy jeszcze ciche "do widzenia" tonem wyraźnie sugerującym, że nie ma zamiaru spędzić kolejnego miesiąca na szorowaniu kociołków w jego towarzystwie. Severus uśmiechnął się do siebie z satysfakcją.

W oczach chłopaka wyraźnie widział determinację; Potter miał ten wyraz oczu, który mówił: Stary nietoperz! Nieuleczalna głupota, tak? Jeszcze zobaczymy.

Był pewny, że teraz chłopak jeszcze bardziej zabierze się do pracy. A z pomocą jego "daru" z pewnością mu się uda.

Może jednak życie nie jest aż tak złe.

-*-

Mylił się - życie jednak było paskudne. I za każdym razem, gdy zaczynał zastanawiać się na innymi możliwościami, przypominało mu o tym.

Powoli dowlókł się do swoich komnat, przeszedł przez zamaskowane drzwi i jęknął głośno, z bólem. Osunął się na kolana i zdjął maskę, niewymownie rad z faktu, że nikt nie może zobaczyć teraz jego twarzy. Po kilku długich minutach wstał i starając się nie pojękiwać poszedł do laboratorium. Z ukrytego schowka wyjął silny eliksir przeciwbólowy i kilka innych, usuwających (w pewnym stopniu) skutki przeróżnych klątw, którymi go obrzucono tej nocy.

Kiedy mógł już oddychać bez bólu, ściągnął z siebie pokrwawione szaty Śmierciożercy i wziął długą kąpiel. Następnie usiadł przed kominkiem ze szklanką koniaku w ręce i zapatrzył się w płomienie. Nawet nie próbował zasnąć - znał siebie na tyle dobrze, że wiedział, że i tak by mu się to nie udało.

Nienawidził być sługą - czyimkolwiek. Był na to zbyt dumny. To właśnie było głównym powodem jego zmiany stron. Wiedział, że w końcu zawsze jest się czyimś podwładnym, ale stwierdził, że nie chce należeć do Mrocznego Lorda. Zrozumiał to już dawno temu - niestety, miał już wypalony na ręce Mroczny Znak i już nie było odwrotu. Mógł tylko dalej zagłębiać się w to bagno.

Przed utonięciem uratował go Albus.

Po którejś szczególnie brutalnej akcji Severus poszedł do baru i upił się. Wiedział, że postępuje lekkomyślnie, ale niezbyt go to obchodził. Nie zależało mu już na życiu, które nawet nie było już jego własnością. Nie stawiał specjalnego oporu, gdy wreszcie przybyli Aurorzy. Myślał, że nic i nikt nie może być gorszy od Czarnego Pana.

Jak zwykle się mylił.

Lochy Ministerstwa okazały się jeszcze gorsze. Spędził w nich dwa miesiące, torturowany "wybaczalnymi" zaklęciami, poniżany, zdegradowany z człowieka do... do zwierzęcia, śmiecia, czegoś, co tylko marnuje powietrze i co trzeba jak najszybciej zniszczyć, żeby się czymś nie zakazić. Aurorzy byli bardziej okrutni niż Śmierciożercy. I mieli więcej czasu.

W końcu odwiedził go Dumbledore. Patrzył na niego zmartwionym wzrokiem, ale Severus nie widział w jego oczach odrazy czy potępienia - jedynie smutek i rozczarowanie. Dyrektor zaproponował mu układ. Severus miał wtedy zaledwie dwadzieścia jeden lat, ale nie zależało mu już na życiu. Myślał już tylko o zemście. Zgodził się więc na warunki dyrektora.

Został szpiegiem

Potem?

Potem było wiele rzeczy, które próbował ukryć, wiele, których się wstydził. Ale zawsze był lojalny w stosunku do Dumbledore'a. Zawsze.

Chociaż sam nie wiedział dokładnie, dlaczego.

Severus siedział teraz zapatrzony w migoczący ogień, usiłując wymazać wspomnienie twarzy człowieka, którego musiał dzisiaj zabić. To wspomnienie go męczył, ale nawet nie pomyślał o tym, żeby pozwolić obie na płacz. Był Śmierciożercą, szpiegiem, Mistrzem Eliksirów i jednym z najsilniejszych żyjących czarodziejów, doskonale wyszkolonym w Jasnej i Ciemnej Magii. Nie okazywał słabości.

Był zbyt dumny.

-*-

Dwa tygodnie później siedział w gabinecie dyrektora i czekał na starca, zastanawiając się, po co tym razem został wezwany. Składał już raport z planów Śmierciożerców, więc z pewną niecierpliwością (oczywiście dobrze zamaskowaną) czekał na pojawienie się Dumbledore'a.

Ten wreszcie raczył się zjawić. Przywitał się uprzejmie ze swoim nauczycielem, po czym usiadł za biurkiem, naprzeciw niego, i spojrzał na niego uważnie znad swoich okularów - połówek. Severus zauważył, że wygląda na zmęczonego i nieco zasmuconego, ale wiedział też, że może to być tylko maska, jak jego własna.

-Cóż, Severusie, muszę z tobą porozmawiać - powiedział w końcu z cichym westchnieniem.

-O czym?

-O Harrym.

Severus wykrzywił wargi w drwiącym grymasie. Więc Złoty-Chłopiec-Gryffindoru w ciągu raptem miesiąca od wznowienia nauki oklumencji zdążył już naskarżyć na niego Albusowi. Szkoda. Zaczynał już sobie nieźle radzić - Severus był pewien, że jeszcze kilka tygodni wytężonej pracy i nikt nie byłby w stanie włamać się do umysłu chłopaka, nie pomijając jego i dyrektora. Ale nie wytrzymał i poskarżył się, choć w sumie nie miał na co, a Severus będzie musiał jakoś zareagować. Szkoda.

-Dowiedziałem się, że znów uczysz go oklumencji, Severusie - zaczął tymczasem starzec cichym, zmęczonym głosem. - Nie kwestionuję twoich metod ani motywacji, ponieważ cię znam i mam do ciebie zaufanie. Ale chcę wiedzieć, dlaczego mnie nie poinformowałeś o wznowieniu treningu Harry'ego?

Severus spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem i jeszcze bardziej zaskoczyła go stanowczość i podejrzliwość, którą zobaczył w oczach Dumbledore'a.

-Byłem przekonany, że sam ci o tym powie - odpowiedział w końcu chłodno. - Że przyleci do ciebie na skargę, że znów musi znosić wrednego Śmierciożercę, który bez skrupułów włamuje się do jego wspomnień...

-Przestań, Severusie - przerwał mu niespodziewanie ostro dyrektor. - Pytam o prawdziwe powody, nie o uprzedzenia, w które sam nie wierzysz.

-A czy to takie istotne?

-Tak.

-Dlaczego, dyrektorze? Wydawało mi się, że to pan chciał, żeby Potter opanował oklumencję? A to właśnie pomagam mu osiągnąć.

-Chciałem, żeby opanował oklumencję w stopniu wystarczającym, by powstrzymać wizje nasłane przez Voldemorta - odparł starzec zimno.

Severusa na moment zamurowało. Więc o to chodziło Dumbledore'owi! Chciał uchronić Pottera przed Czarnym Panem, ale nie przed sobą. Chciał zakończyć jego wizje, jednocześnie samemu mając możliwość... Czego? Manipulowania chłopakiem? Śmieszne. Dyrektor nie musiał nim manipulować - Potter na ślepo słuchał jego rozkazów czy próśb.

Więc o co chodziło staremu czarodziejowi?

-Przykro mi, dyrektorze - powiedział po kilku chwilach, wreszcie się opanowując. - Zacząłem już uczyć Pottera szczegółowej obrony swojego umysłu przed jakąkolwiek penetracją z zewnątrz. Chłopak nie okazał się taką pokraką, jak można by sadzić, więc wątpię, by cały proces dało się zatrzymać. To już tylko kwestia czasu. Jeszcze z cztery, może pięć tygodni...

Oczy Dumbledore'a błysnęły, gdy spojrzał uważnie na Mistrza Eliksirów. Severus uśmiechnął się lekceważąco, wiedząc, o czym myśli dyrektor; jeśli ktoś był w stanie tak szybko opanować oklumencję, to musi być niezwykle potężnym czarodziejem, szczególnie uzdolnionym w tej dziedzinie. Severus był tego świadomy i nawet czuł pewien rodzaj skrywanej zazdrości - jemu opanowanie tej sztuki zajęło prawie rok, chociaż uczył się jej już po opuszczeniu Hogwartu, jako dorosły mężczyzna.

-Cóż, to dobrze, że tak szybko się uczy - dyrektor chyba się w końcu poddał. - Ale mam jeszcze jedno pytanie: co za kamień mu dałeś?

-Wspomniał ci o nim, Albusie? I nie zdradził jego możliwości?

-Nie rozmawiałem z Harrym.

-Więc skąd wiesz??

-Mam swoje sposoby, Severusie - powiedział starszy mężczyzna cicho. - Rzeczą dyrektora jest wiedzieć. Więc co z tym kamieniem?

-To kryształ o wielkiej mocy, przechowywany w mojej rodzinie od pokoleń - odpowiedział chłodno Severus, już uspokojony, że to nie Potter doniósł dyrektorowi; będzie musiał dalej uczyć małego głupka. - Zawsze przechodził z ojca na najstarszego syna. Jak wiesz, jestem ostatni z rodu Snape'ów, a że nigdy nie byłem sentymentalny, równie dobrze mogłem puścić go w dalszy obieg. Właściwości kryształu są zdumiewające; potrafi wspomóc człowieka w walce z bolesnymi wspomnieniami, pomaga zwalczyć negatywne emocje. Wątpię, by bez niego Potter cokolwiek osiągnął.

Dumbledore skinął głową, akceptując jego wyjaśnienia.

-Dziękuję ci za szczerość - Severus miał ochotę się uśmiechnąć. - Myślę, że zbliża się już pora kolacji. Zejdziemy razem?

-Oczywiście - wstali i razem podążyli do Wielkiej Sali, która była już wypełniona uczniami. Przez całą drogę Mistrz Eliksirów nie mógł pozbyć się z warg brzydkiego, ironicznego uśmieszku.

-*-

Ten sam uśmieszek zobaczył Potter, gdy przyszedł do gabinetu Mistrza Eliksirów w następny wtorek, punktualnie o siódmej. Ku nikłej satysfakcji Severusa, spojrzenie chłopaka w mgnieniu oka zmieniło się z wrogiego na zaniepokojone. Severus gestem kazał mu usiąść naprzeciwko siebie.

-Panie Potter, zanim zaczniemy dzisiejszą lekcję, musimy wyjaśnić kilka spraw - rozpoczął Severus, starając się nie być zbyt zgryźliwym. - Po pierwsze: czy powiedział pan komukolwiek o swoich lekcjach oklumencji za mną?

-Nie - odparł chłopak, ale pod jego groźnym spojrzeniem natychmiast dodał: - ...panie profesorze.

-Nawet Granger i Weasley'owi?

-Tak, panie profesorze.

-Nawet profesor McGonagall czy dyrektorowi?

-Nie powiedziałem nikomu -warknął Potter.

Severus przyjrzał mu się z uwagą; tak naprawdę nie uważał, żeby to chłopak powiedział o wszystkim Albusowi, bo wtedy dyrektor nie musiałby wypytywać go o kryształ. Ale zapytał - na wszelki wypadek. Życie nauczyło go przezorności.

-Po drugie: czy jest pan świadomy, że nieźle panu idzie?

Severus uśmiechnął się złośliwie, widząc osłupienie młodego Gryfona. No cóż, zazwyczaj nie prawił nikomu komplementów. Ale teraz też nie zamierzał.

-Tak, uczy się pan zadziwiająco szybko. Ale jeszcze daleka droga przed panem, panie Potter. Myślę, że jesteś mniej więcej w połowie drogi do pełnego opanowania oklumencji.

Chłopak przytaknął, wciąż gapiąc się na niego, jakby nie wierzył własnym uszom.

-A to oznacza, że musisz zacząć uważać, Potter - Severus doszedł do sedna swojej przemowy. - Niemal jesteś już w stanie zablokować swoje sny przed Czarnym Panem. Ale kiedy on to wyczuje, może zechcieć włamać się do twojego umysłu, póki jeszcze nie jesteś w stanie całkowicie go zatrzymać, ponieważ potem będzie już za późno - oczy chłopaka rozszerzyły się, kiedy wreszcie zrozumiał. - Dlatego musisz teraz szczególnie uważać.

-Więc co mam zrobić... panie profesorze?

-Nic ponad to, co już robisz, Potter. Opróżnij umysł przed snem. Wzmocnij bariery wokół ważnych wspomnień. I może wreszcie uwierz, że potrafisz to zrobić - powiedział Severus zmęczonym głosem. - A teraz wstań i przygotuj się - dodał, wyciągając różdżkę.

-*-

-Co to był za kamień, Severusie?

-A jak myślisz, Lupin?

-Nie wiem. Nigdy nie słyszałem o żadnym artefakcie o podobnych właściwościach.

-Nic dziwnego. Taki obiekt magiczny nie istnieje. Nigdy nie istniał.

-Ale...

-Kryształ, który dałem wtedy Harryemu, był zwykłym kryształem górskim. Jego jedyną właściwością było to, że pod wpływem ciepła, na przykład z ludzkiego ciała, zmieniał kolor na nieco jaśniejszy.

-I to wszystko?

-Tak, Lupin.

-Ale mówiłeś, że bez niego Harry nie mógł...

-To jemu się tak wydawało. Nie udawało mu się opanować własnych emocji, bo nie wierzył, że może tego dokonać. Wystarczyło, by dać mu coś, w co mógłby wierzyć.

-Siła sugestii?

-Nie. Wiara w siebie.

-Tylko tyle?

-To bardzo wiele.

6

-Co było dalej?

-Życie toczyło się swoim torem, Lupin. Uczniowie byli bezpieczni za murami Hogwartu, wojna przypominała o sobie jedynie zabijając czasami kogoś z rodziny któregoś z uczniów. Dumbledore starał się, by dzieciaki jakoś zapomniały. By nie żyły w ciągłym strachu. Nie zgodził się na zawieszenie rozgrywek quidittcha, chociaż przydzielił trenującym drużynom ochronę.

-Harry został wtedy kapitanem drużyny Gryfonów, prawda? Dyrektor wspomniał o tym, kiedy przekazywał mi instrukcje.

-Tak. Był z siebie bardzo dumny. I przestraszony, chociaż starał się tego po sobie nie okazywać. Na początku nie miał chyba pojęcia, jak zacząć i co zrobić, żeby dobrze wyszkolić nowych zawodników i ponownie zdobyć Puchar. A miał też sporo innych spraw na głowie: zaawansowane lekcje, lekcje oklumencji ze mną, prowadzenie DA...

-Dalej prowadził DA**? I ty o tym wiedziałeś? Myślałem, że ta ich grupa nie była jawna ani zalegalizowana przez dyrektora.

-Częściowo masz rację, Lupin. Istnienie grupy nie zostało nigdy podane do wiadomości publicznej. Wiedzieli o nim tylko członkowie. Ale na początku grudnia dyrektor wezwał na rozmowę Harry'ego i resztę i zaproponował im dalsze prowadzenie grupy.

-I zgodzili się?

-Pozostawili decyzję Harryemu.

-Skąd wiesz?

-Byłem przy tej rozmowie, Lupin. Razem z Minerwą i Dariią.

-Harry pewnie bardzo się ucieszył z możliwości dalszej nauki innych...

-Nie bardzo.

- * -

Severus siedział na krześle w gabinecie dyrektora, kryjąc się w strefie mroku pod ścianą. Obok niego siedziały Minerwa i Dariia, prowadząc cichą rozmowę. Albus poprosił ich, by cierpliwie czekali. Sam siedział za swoim biurkiem, brodę na złączonych dłoniach i wpatrując się w magiczny zegar, wiszący nad portretem jednego z jego poprzedników koło ściany. Mistrz Eliksirów czekał cierpliwie, choć nawet nie wiedział, na co.

Wreszcie, punktualnie o drugiej, rozległo się pukanie do dębowych drzwi.

-Proszę - dyrektor jeszcze bardziej się wyprostował i zdjął ręce z blatu biurka.

Do okrągłej komnaty weszło troje uczniów; Severus jakoś mało się zdziwił akurat ICH obecnością. W dalszym ciągu nie wiedział jednak, po co dyrektor ściągnął tu jego.

Potter, Weasley i Granger obrzucili wszystkich błyskawicznym spojrzeniem i usiedli we wskazanych przez dyrektora miejscach. Granger wyglądała na uprzejmie zainteresowaną, Weasley na przejętego, natomiast Potter po prostu przyglądał się dyrektorowi uważnie.

-Wezwałem was dzisiaj w celu omówienia konkretnej sprawy - powiedział Dumbledore poważnie, bez wesołego błysku w oczach. - Mam na myśli grupę uczącą uczniów samoobrony, którą założyliście i prowadziliście w zeszłym roku.

-To Harry ją prowadził, panie dyrektorze, nie my - wtrąciła szybo Granger.

Albus posłał im wyrozumiały uśmiech, usiłując nawiązać jakąś nić porozumienia. Dwójka przyjaciół nieco się speszyła, tylko Potter pozostał niewzruszony.

-Rozumiem, Hermiono, ale pytanie brzmi: co dalej? Czy myśleliście o kontynuowaniu tej działalności?

Severus zauważył szybkie, ukradkowe spojrzenie, którym Granger i Weasley obrzucili Pottera, jakby pytając, co mają odpowiedzieć. Nauczyciel również spojrzał uważnie na chłopaka, usiłując odczytać jego intencje. Nic z tego - jego twarz była jak z kamienia. Severus uśmiechnął się krzywo, korzystając z mroku. W ciągu ich wspólnych lekcji Potter zdołał się nauczyć dużo więcej, niż tylko oklumencji - uczył się również panowania nad emocjami oraz uczynienia ze swojej twarzy maski, skrywającej jego myśli przed światem. Sporo mu jeszcze brakowało do poziomu Severusa, ale i tak uczynił znaczne postępy.

-Nie, panie dyrektorze - powiedział po chwili chłopak uprzejmym, opanowany głosem. - DA powstała, ponieważ mieliśmy okropnego nauczyciela OPCM i nie mogliśmy nauczyć się niczego na lekcjach. Teraz sytuacja się zmieniła - skinął uprzejmie głową w stronę Darii, ale Severusa zadziwił widoczny w jego oczach chłód. - Pani Malach jest wykwalifikowaną czarownicą i potrafi uczyć. Nie widzę więc powodu, by kontynuować działalność DA.

-Nie mogę się z tobą zgodzić, Harry - odpowiedział poważnie Dumbledore, patrząc Potterowi prosto w oczy. Severus naszła nieprzyjemna myśl, że być może dyrektor stara się wpłynąć na niego za pomocą leglimencji. - W zeszłym roku przerobiliście ze swoimi kolegami materiał wykraczający poza szkolny program nauczania. Co prawda w tym roku rzeczywiście mamy świetną nauczycielkę - spojrzał ciepło na Dariię - ale to i tak nie wystarcza. Pani Malach nie ma czasu ani możliwości, by kontynuować ten tryb nauczania pozaprogramowego. Wiedza, jaką daliście swoim towarzyszom, powinna być dalej rozwijana, ale nie na lekcjach OPCM.

Dyrektor przerwał na chwilę i spojrzał na nich z niezwykłą powagą.

-Proponuję wam, abyście kontynuowali działalność DA.

Severus zauważył, że Potter skrzywił się lekko, ale innym chyba umknęła ta reakcja, ponieważ Weasley nagle zerwał się z krzesła i wydał stłumiony okrzyk radości.

-Super! Możemy dalej prowadzić DA!

Granger zerknęła na niego krytycznie, a zaraz potem spojrzała z niepokojem na Pottera.

-Ron, uspokój się.

-Ale Hermiono, nie rozumiesz? Możemy dalej...

-Tak, możemy. Ale czy chcemy? - zapytała cicho.

Severus spojrzał na nią z nikłym uznaniem. On sam również doszedł do takiego pytania na podstawie obserwacji Pottera.

Uśmiech Weasleya zamarł. Powoli usiadł na swoim miejscu.

-Proponuję wam następujący układ - powiedział cicho Dumbledore, wpatrując się ze skrywanym napięciem w Pottera. - Zbierzecie zeszłoroczną grupę. Możecie ewentualnie dołączyć kogoś nowego, ale tylko, jeśli będziecie na sto procent pewni jego lojalności. I milczenia. Tak, milczenia, ponieważ istnienie DA musi pozostać sekretem. Nikt niepowołany nie może się o tym dowiedzieć.

-Dlaczego, panie dyrektorze? - spytała natychmiast mała Wiem-To-Wszystko-Granger.

-Ponieważ sprowadziłoby to na was niebezpieczeństwo. Gdyby poplecznicy Voldemorta dowiedzieli się o istnieniu podobnej grupy, z pewnością wzięliby za cel jej członków wraz z rodzinami. Dlatego nikt, absolutnie nikt, nie może się o was dowiedzieć. Ale nie zamartwiajcie się, nie mam zamiaru pozostawić was bez pomocy - powiedział Albus, już nieco łagodniej, i spojrzał w stronę swoich nauczycieli. - Profesor McGonagall, profesor Malach oraz profesor Snape są zobowiązani pomagać wam w każdy możliwy sposób. Profesor McGonagall jest zbyt zajęta obowiązkami wicedyrektora, ale Profesor Malach lub profesor Snape zostanie opiekunem waszej małej grupy.

Spojrzenia Severusa i Dumbledore spotkały się. Severus skrzywił się, dając dyrektorowi jasno do zrozumienia, że nie podoba mu się ten pomysł. Zerknął ukradkiem na dwie kobiety, które miały zaskoczone miny. Nie wiedziały wcześniej o niczym, pomyślał Severus. A więc to kolejny genialny pomysł Albusa. Świetnie.

-Harry? - spytała niepewnie Granger.

Potter nie odpowiedział, wpatrywał się tylko uważnie w Dumbledore'a. Ten pojedynek na spojrzenia trwał przez dłuższą chwilę.

-Dlaczego - spytał wreszcie powoli chłopak, wciąż nie odrywając oczu od dyrektora - dlaczego chce pan, żebyśmy dalej prowadzili DA, i to w dodatku w tajemnicy? Jeśli chodzi tylko o dalszą naukę, to istnieje przecież Klub Zaklęć, można ponownie powołać Klub Pojedynków. Wtedy inni nie musieliby polegać na kilku nastolatkach, ale mieliby opiekę doświadczonych profesorów. Co do tajności, to zawsze można znaleźć jakiś sposób. Więc dlaczego akurat my?

Severusowi stanął nagle w pamięci obraz z Nocy Duchów: Potter klęczący pod drzewem, duszący się szlochem, złością i rozpaczą... i pytający: dlaczego? Dobre pytanie, pomyślał. Dlaczego dyrektor chce obarczyć takim ciężarem barki chłopaka, który jest przemęczony, zrozpaczony po stracie ojca chrzestnego, neurotyczny i na skraju załamania nerwowego? Który powoli uczy się ukrywać swoje uczucia pod maską cynizmu, która niedługo może stać się jego drugą twarzą? Przecież Potter nie jest w stanie poradzić sobie z tym wszystkim. Do diabła, chłopak ma dopiero szesnaście lat! Więc dlaczego?

Cisza. Przytulna komnata na szczycie wieży zaczęła nagle przypominać Severusowi lochy w Ministerstwie Magii, panowała w niej ta sama chłodna, gęsta od podejrzeń i wrogości atmosfera. Dumbledore zmarszczył lekko brwi, w dalszym ciągu wpatrując się w zielone oczy chłopaka.

Granger położyła dłoń na nadgarstku Pottera w uspokajającym geście. Chłopak przez chwilę jeszcze wpatrywał się wyzywająco w dyrektora, ale po chwili z cichym westchnieniem spuścił wzrok.

-Widzę, że już mi nie ufasz, Harry - powiedział Albus cicho, wręcz smutno. Wyglądał w tej chwili na bardzo starego i bardzo zmęczonego. - Mogę to zrozumieć. Ale nie odrzucaj pochopnie możliwości reaktywacji DA. Potrzebujesz tego, inni również. Przemyśl to. Oczekuję odpowiedzi w przyszły poniedziałek.

Potter po chwili skinął głową i wstał. Granger i Weasley podążyli za jego przykładem. Cicho się pożegnali ze wszystkimi obecnymi i wyszli z gabinetu. Dumbledore zwrócił się teraz w kierunku swoich nauczycieli.

-Nie wiem, czy to dobry pomysł, Albusie - powiedziała natychmiast Minerwa. - Harry może sobie nie poradzić z tym wszystkim, czym go obarczamy. Ledwo znajduje czas na prowadzenie drużyny quidittcha, może mieć problemy z nauką.

-Poradzi sobie, Minerwo - przerwał jaj dyrektor uspokajającym tonem. - Zawsze miał dużo na głowie i sobie znajdywał jakieś rozwiązanie. To zaradny chłopak.

-Mam inne wątpliwości, dyrektorze - odezwała się Dariia. - Chodzi o to, czego miałby uczyć inne dzieciaki. Wątpię, żeby dał się w jakiś sposób kontrolować. Nie mielibyśmy na nic wpływu, Potter jest zbyt niezależny i nieco... rozchwiany emocjonalnie.

-Dlatego zaoferowałem mu waszą pomoc.

-Nie przyjmie jej - odparowała natychmiast Dariia. Severus uśmiechną się pod nosem; młoda kobieta znana była z bezpośredniości, by nie powiedzieć: z bezczelności. - Przynajmniej mojej. Nie ufa mi, nie wiem czemu. W zeszłym miesiącu zaproponowałam mu kilka dodatkowych lekcji, żeby go podszkolić w pojedynkach. Odmówił. Chyba jest zbyt dumny, by przyjąć jakąkolwiek pomoc.

-Nie bierz tego do siebie, Dariio - powiedziała cicho Minerwa. - Ma powody do podejrzliwości, biorąc pod uwagę, że kilku z jego poprzednich nauczycieli chciało go zabić.

-Nie biorę tego do siebie, Minerwo - Zapewniła Dariia, podrywając głowę w charakterystycznym dla niej, gwałtownym i nieco dumnym, geście. Severus zauważył jednak jej zwężone oczy. - Jeden paranoik to za mało, żeby mnie urazić.

-A co ty o tym myślisz, Severusie? - zapytał dyrektor szybko, zapobiegając ostrej wymianie zdań między dwiema nauczycielkami.

-Nie podoba mi się to - odpowiedział szczerze Severus, wzruszając lekko ramionami. - Chłopak zapewne przyjmie twoją propozycję, Albusie, ale nie wiem, czy jest to powód do radości. Poradzi sobie, jestem tego pewien, ale to może niekorzystnie na niego wpłynąć.

-Niby w jaki sposób, Severusie? - zapytał sucho dyrektor, wpatrując się intensywnie w Mistrza Eliksirów. Severus poczuł przypływ złości, ale jedynie uśmiechnął się kpiąco i groźnie.

-Potter wywiąże się z zadanie, jakie mu przeznaczyłeś. Jak zwykle. Ale dlaczego mu to robisz? - Dumbledore spojrzał na niego zdziwiony, ale Severus ciągnął dalej zimnym, ostrym głosem. - Dlaczego uparłeś się, żeby robić z niego bohatera cierpiącego za miliony? Nie widzisz, jak on wygląda? Nie wiesz, jak głębokie są jego emocjonalne rany? On jest szesnastoletnim uczniem, niedożywionym i przemęczonym, a ty usiłujesz zrobić z niego jakiegoś cholernego przywódcę. To jeszcze dziecko, a nie żołnierz!

-Dość, Severusie! - dyrektor podniósł nieco głos. Severus natychmiast zamilkł, przeklinając się w duchu za ten wybuch. Prawie krzyczał na Albusa, i to w dodatku w obronie Pottera! Pięknie! - Mam po prostu nadzieję, że udzielicie Harry'emu i reszcie wszelkiej możliwej pomocy. Liczę na was. I w roli wyjaśnienia - tu dyrektor spojrzał ostro na Severusa - nie ja to wszystko zaplanowałem. Wszystkie wydarzenia zostały zaplanowane przez kogoś dużo ode mnie potężniejszego.

-Kogo? - spytała cicho Dariia.

-Przez Przeznaczenie.

- * -

Severus wracał z gabinetu dyrektora do swoich lochów. Szedł powoli. Wciąż był zły na siebie za to, co powiedział Albusowi. Owszem, nie rozumiał sensu jego działań, wydawały mu się one podejrzane, ale do wszystkich demonów! Dyrektor był jednym z niewielu ludzi, którzy mu ufali. Uratował Severusa, dał mu zajęcie i jakiś cel w życiu, nawet jeśli tym celem była zemsta. Nie zasługiwał na tak ostre słowa, raczej na wsparcie i szacunek. Niech to cholera!

-Nie przesadzasz, Harry?

Severus zatrzymał się, płynnie, ze zwierzęcą gracją, spowalniając swoje ruchy aż do osiągnięcia całkowitego bezruchu. Nasłuchiwał. Był w jednym z tajny przejść, ukrytym pomiędzy pierwszym piętrem a zejściem do lochów, kilka metrów przed gwałtownym zakrętem. Ktoś znajdował się za załomem korytarza. I Severus doskonale wiedział, kto.

-Nie wiem, Hermiono. Ale nie ufam mu. Chciałbym, ale nie potrafię.

-Dlaczego? Chodzi o Syriusza?

-Ron!

Severus uśmiechnął się kpiąco do samego siebie, w podziwie słuchając dyplomatycznych zdolności Weasleya.

-Nie... nie tylko, Ron. To skompilowane.

-Więc co się stało? Od wakacji odnosisz się do dyrektora jakby... nie wiem, jakbyś mówił o starym Malfoyu. Czemu jesteś na niego taki wkurzony?

-Mam swoje powody. Nie, Ron! Nie chcę o tym rozmawiać.

Zapadła ciężka cisza. Severus zbliżył się i ostrożnie wyjrzał zza zakrętu. Potter, Weasley i Granger siedzieli na podłodze i cicho rozmawiali. Potter usadowił się naprzeciwko przyjaciół i bawił się obracaną w dłoniach różdżką. Minę miał nietęgą.

-Ale Harry... - zaczęła delikatnie Granger - może dyrektor ma jednak rację? Przecież sami myśleliśmy o wznowieniu DA. A on daje nam taką możliwość.

-Tak, ale dlaczego?

-Przecież wyjaśnił?

-I uwierzyłeś mu, Ron? Nic cię w tych wywodach nie zdziwiło?

-Nie.

Westchnienie. Najwidoczniej Potter nie znajdował zrozumienia u przyjaciół w tej konkretnej sprawie.

-I w dodatku oferuje nam pomoc innych nauczycieli...

-Pomoc, której i tak nie możemy przyjąć, Hermiono.

-Niby dlaczego?

-Nie słuchałeś Dumbledore, Ron? McGonagall jest zbyt zajęta.

-Ok., a profesor Malach?

-Nie.

Severusa zaskoczyła zimna, stanowcza nuta w głosie chłopaka. Przywodziła na myśl zgrzyt kamieni. Ktoś o bardziej artystycznej duszy mógłby ją porównać do kamiennej lawiny, pędzącej ze straszną szybkością, by pogrzebać nieuważnego śmiertelnika.

-Niby dlaczego?

-Nie ufam jej.

-Och, Harry, jej też nie? Nie uważasz, że to już drobna paranoja?

-Nie, Hermiono. Mam ci przypomnieć naszych poprzednich nauczycieli? Quirell okazał się sługą Voldemorta... Ron, mógłbyś przestać? który chciał wykraść kamień i przy okazji mnie zabić; Lockhart chciał pozbawić mnie i Rona pamięci; Remus okazał się wilkołakiem, powiązanym ze śmiercią moich rodziców; Bart Crunch był Śmierciożercą, udającym Moody'ego... A o Umbridge chyba nie muszę ci przypominać?

-Nie, nie musisz. Sama doskonale pamiętam tą starą jędzę - Severus uniósł brwi w zdziwieniu; mała Wiem-To-Wszystko mówiąca o nauczycielce w taki sposób? Świat się kończy. - Ale to nie zmienia faktu, że profesor Malach wydaje się być w porządku. I zna się na swojej pracy. Naprawdę nie rozumiem twoich uprzedzeń w stosunku do niej.

-Więc przyjmij, że jestem zwykłym panikarzem - powiedział chłopak z ciężkim westchnieniem. - Ale dalej nie. Nie przyjmę jej pomocy.

-To co nam pozostaje? - spytał cicho Weasley. - Snape?

Milczenie.

-No nie, przestańcie! Chyba nie poprosicie o pomoc nietoperza?

-Mnie też nie napawa to optymizmem, Ron, ale...

-Hermiono, daj spokój! Przecież wszyscy go nie znoszą. Poza tym, ja mu nie ufam.

Severus skrzywił się wściekle i z trudem opanował chęć, żeby wyjść z ukrycia i dać im trzytygodniowy szlaban. Postanowił jednak jeszcze posłuchać, odnotowując w pamięci, by na następnej lekcji eliksirów odjąć za coś Gryffindorowi przynajmniej pięćdziesiąt punktów.

-Och, Ron, dałbyś już spokój -warknęła Granger. - Ile już razy podejrzewaliśmy o coś Snape'a? W pierwszej klasie, w trzeciej, czwartej, nawet w zeszłym roku miałeś jakieś bezsensowne pomysły... I czy chociaż raz coś z tego, cokolwiek, okazało się prawdą?

-No, niby nie... Ale...

-Nie ma miejsca na żadne "ale", Ron. Ja też nie lubię Snape'a, ale nie możemy go ciągle o wszystko oskarżać. Zwłaszcza, że wielokrotnie dowiódł swojej lojalności względem Dumbledore'a i Zakonu - powiedział Potter cicho i stanowczo. Tonem kończącym dyskusję.

-No dobra, niech będzie - westchnął ciężko rudzielec.- To co? Zamierzacie poprosić go, żeby nadzorował spotkania DA? Wszyscy uciekną na sam jego widok!

Severus wykrzywił się wściekle, zmieniając decyzję odnośnie przyszłych eliksirów. Gryffindoru straci na nich sto punktów, w tym przynajmniej połowę za Weasleya.

-Nie Ron, nie możemy tego zrobić.

-Dlaczego? - spytali zdziwieni Weasley i Granger niemal jednym głosem.

-A jak to sobie niby wyobrażacie? - warknął Potter. Severus zorientował się, że chłopak jest już nieźle wkurzony, ale doskonale ukrywał to pod drwiącym, ironicznym tonem. - Ma pokazać się wszystkim i udzielać nam porad co do pojedynków ze sługami Voldemorta? Przecież jest szpiegiem! Nikt niepowołany nie może się o tym dowiedzieć, bo od tego zależy życie Snape'a. A nie oszukujmy się, nie mamy pewności, komu możemy do końca ufać.

-A co cię tak nagle obchodzi życie Snape'a? - warknął w odpowiedzi Weasley. - Nie rozumiem cię już, Harry. Od wakacji... zmieniłeś się. Chcesz zgrywać anioła? Kiedyś byłbyś szczęśliwy, że nadarza się okazja do pozbycia się Snape'a! Co się stało, że nagle stałeś się jego wielbicielem? Czym cię przekabacił?!

Severus, zmrożony nagłą ciszą, ostrożnie wyjrzał zza załomu korytarza. Granger trzymała rękę na ramieniu Weasleya, powstrzymując go od zerwania się na nogi. Potter dalej siedział spokojnie pod ścianą. Opuścił głowę, tak że włosy zasłaniały mu twarz, i wpatrywał się w swoje zaciśnięte na różdżce, pobielałe palce. Długo milczał. Kiedy się wreszcie odezwał, jego głos był ledwie słyszalny, jak lekki powiew wiatru.

-Uratował mi życie.

Weasley przestał się szarpać. Wpatrywał się w Pottera szeroko otwartymi oczami, wyraźnie nie dowierzając. Natomiast Granger wyglądała, jakby usiłowała się zmusić do logicznego myślenia.

-Wiemy, Harry - powiedziała w końcu niepewnie. - Kiedy byliśmy w pierwszej klasie...

-Nie. Nie o tym mówię. W te wakacje...

Granger i Weasley spojrzeli na siebie porozumiewawczo. I nieco bezradnie. Severus miał ochotę się skrzywić, nie odrywając oczu od zgarbionego Pottera. Świetnie, pomyślał sarkastycznie. Przypominać mu o jego "rodzinie", kiedy chłopak chciał o tym zapomnieć. Po prostu wspaniale.

-Harry, co właściwie stało się w wakacje? - spytała delikatnie Granger. - Nigdy o tym nie mówisz...

-Nic się nie stało, Hermiono - odpowiedział łagodnie Potter. Podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Zupełnie nic.

-Harry, ja... - zaczął nieporadnie Weasley, ale Potter przerwał mu z nieładnym, kpiącym grymasem na wargach:

-Już dobrze, Ron. Nie musisz przejmować się Snapem. Ani tym bardziej mną.

Wstał gwałtownie i spojrzał z góry na swoich przyjaciół.

-Ale odbiegliśmy od tematu. Jeśli chodzi o DA... Chcecie dalej je prowadzić? Bez pomocy nauczycieli?

Severus zauważył ich zdziwione miny, kiedy pokiwali potakująco głowami.

-Dobrze - westchnął ciężko Potter. - Zgłoszę to dyrektorowi. Od jutra zaczynamy poszukiwania w bibliotece; musimy znaleźć jakieś nowe, przydatne zaklęcia. I zaczynamy zbierać ludzi z zeszłego roku.

-Wszystkich? - spytała cicho Granger. - Sam powiedziałeś, że nie wszystkich jesteśmy na sto procent pewni.

-Wszystkich. I tak się jakoś o tym dowiedzą albo domyślą. Ale na razie nikogo nowego - głos chłopaka był chłodny i precyzyjny; przywodził Severusowi na myśl dowódców wojskowych w przeddzień wielkiej bitwy. - I ostrożnie. Pierwsze spotkanie w niedzielę - przerwał na chwilę. - Resztę możemy omówić później. Do zobaczenia na kolacji.

Severus szybko ukrył się w cieniu za zakrętem i usłyszał oddalające się, spokojne kroki Pottera. Granger i Weasley patrzyli za nim bez słowa.

Severus miał ochotę się roześmiać.

Kiedy w następy wtorek Potter zjawił się w jego gabinecie, Severus od razu zauważył, że ma wyjątkowo podły humor. Zresztą, trudno się dziwić, pomyślał Severus ironicznie. Strata stu dwudziestu punktów w ciągu trzech godzin eliksirów raczej nie dawała podstaw do przesadnego optymizmu.

-Dzień dobry, panie profesorze.

Severus przyjrzał się uważnie chłopakowi. Wiedział, że dwa dni temu DA miało pierwsze spotkanie po przerwie. Potter wyglądał na porządnie zmęczonego; był jeszcze bladszy niż zwykle, miał podkrążone oczy. Tak jak zapowiedział, nie przyjął pomocy żadnego z nauczycieli, więc cały ciężar i odpowiedzialność za spotkania spoczywała głównie na nim. Severus miał ochotę potrząsnąć niedowierzająco głową - jak ten dzieciak znajduje na to wszystko siłę?

Odpędził od siebie te myśli i skupił się na zajęciach z Potterem. Zaczynał z nim dzisiaj naukę kolejnego poziomu obrony umysłu. Chłopak radził już sobie z wizjami, potrafił też skutecznie zatrzymać bezpośredni atak. Czas iść dalej.

Podał Potterowi do wypicia eliksir w czerwonej fiolce. Już po chwili zauważył lekkie zamglenie oczu, wskazujące na to, że mikstura zaczyna działać. Eliksir Otępienia osłabiał wolę, zniewalał, czynił umysł łatwiejszy do spenetrowania, a obronę słabszą. To była jedna z ulubionych metod Aurorów. Potter musiał się nauczyć, jak sobie poradzić nawet w takiej sytuacji.

Wstał i wyciągnął różdżkę.

-Leglimens!

- * -

Severus z westchnieniem odwrócił się od okna i spojrzał na zegarek. Pięć po jedenastej. Jego warta właśnie się skończyła, od pięciu minut pilnowanie, czy żaden uczeń nie szlaja się nocą po zamku, było zadaniem Minerwy i Sprout. Nareszcie.

Skierował się do swoich komnat w lochach. Ale nie zdążył do nich dojść. Przemierzał właśnie korytarz na pierwszym piętrze, gdy usłyszał krzyki. Albo raczej wiele krzyków i jeden jęk bólu.

Zaklął cicho i przyśpieszył kroku.

Kiedy się zbliżał, hałasy przybierały na sile. Trzech chłopaków i jedna dziewczyna śmieli się szaleńczo, jeden głos wył z bólu. Severus nie mógł rozpoznać, czy to chłopak czy dziewczyna. Zaczął cicho biec.

Zwolnił, gdy usłyszał tupot. Dwie nowe osoby.

-Co wy robicie?

-Finite Incentratem!

Rozpoznał głosy Pottera i Granger, pełne... niedowierzania? Złości? No tak, pomyślał ponuro. Kolejne stercie pomiędzy członkami jego domu a Gryfonami. I zapewne znowu Ślizgoni wyjdą na złych, a Gryfoni na dobrych chłopców. I dziewczyny.

-Ron, Dean! Odbiło wam?

Severus zatrzymał się gwałtownie, słysząc wściekłe słowa Pottera.

Bezszelestnie przeszedł ostatnie kila metrów i ukrył się w cieniu za zbroją, obserwując rozwój wydarzeń. Złość kipiała mu w żyłach razem z krwią, ale ciekawość zwyciężyła. Zrozumiał już sytuację i ciekawiło go, jak sobie poradzi Złoty-Chłopiec-Albusa, młody Gryfon-Bez-Skazy-Ni-Zmazy.

Draco Malfoy leżał na kamiennej podłodze w pozycji embrionalnej, wciąż cicho jęcząc z bólu. Zakrywał dłońmi twarz, jego jasne włosy były gdzieniegdzie pozlepiane ciemną krwią. Nad nim stali Weasley, Thomas, Macmillan i Lavender z wyciągniętymi różdżkami. Naprzeciw nich stali Potter i Granger, ręce uzbrojone w różdżki mieli wyciągnięte w stronę pozostałej czwórki. Wszyscy wyglądali na zaszokowanych obecną sytuacją.

-Co wy tu robicie? - spytała ponownie Granger, już nieco ciszej.

-Dajemy nauczkę tej Ślizgońskiej świni - odpowiedział bezczelnie Weasley.

-W taki sposób?!

-A co byś chciała? Zasłużył sobie na to.

Potter nie powiedział ani słowa, ale ukląkł przy Malfoyu i delikatnie odjął jego dłonie od twarzy. Obrzucił drżącego Ślizgona uważnym spojrzeniem i zaklął pod nosem. Wyprostował się i spojrzał wściekle na czwórkę napastników.

-Dlaczego to zrobiliście?

-Jeszcze się pytasz, Harry? - zdziwiła się Lavender. Severusa naszła ochota, by walnąć ją w ten pusty łeb.

-Przecież to Malfoy! - Weasley patrzył na Pottera, jakby temu nagle wyrosły czułki i ogon. - Ten sam Malfoy, który dokucza nam od pierwszej klasy, który nazywa Hermionę... wiesz jak, który próbował doprowadzić do zwolnienia Hagrida, który naśmiewał się z twojego sieroctwa! Hallo, Harry?

-I dlatego potraktowaliście go w ten sposób? - zapytał Potter cichym, groźnym głosem.

-Przecież to pieprzony Ślizgon! - zawył Weasley.

-Nie zasługuje na nic lepszego! - poparł go Thomas. Severus o mało nie wyskoczył zza zbroi, żeby go wypatroszyć. Cholerne Gryfońskie aniołki!

-To jeszcze nie jest powód! - Granger była już naprawdę wściekła. W takim stanie bardzo przypominała Minerwę, jak z pewnym zdziwieniem zauważył Severus. Pewnie dlatego, że tak samo zaciskała usta, kiedy starała się nie wybuchnąć.

-Nie?

-Nie! - teraz to Potter krzyknął, ale natychmiast się uspokoił i ciągnął głosem twardszym i zimniejszym od kamienia nagrobkowego: - Ja też nie przepadam za Ślizgonami, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, jak wy postąpiliście.

-Ale...

-Żadnego ale, Lavender! Jesteś Gryfonką! A bycie w lepszym domu zobowiązuje!

-Harry, zabierzmy go do skrzydła szpitalnego - powiedział Granger, kucając przy Malfoyu. Macmillan spojrzał na nią jak na wariatkę.

-Bronicie go? Przecież jak McGonagall się dowie, to nas zabije! Odejmie punkty!

-Trzeba był o tym wcześniej pomyśleć, Erni - odparła zimno Granger, lewitując nieprzytomnego Malfoya na niewidzialne nosze. - Poza tym, zasłużyliście. Osobiście poproszę McGonagall, żeby odjęła te punkty. Obu domom - dodała twardo.

-Co?! - rozdarł się Weasley. - Hermiono, dlaczego robisz to wszystko? Przecież to kupa gówna! Wredny Ślizgon, przyszły Śmierciożerca!

-A co was teraz różni od Śmierciożerców? - wrzasnął blady z wściekłości Potter. - Napadacie w czwórkę na jednego chłopaka i znęcacie się nad nim! Dla samej radości, bo zemstą tego nazwać nie można! I CO was teraz różni od Voldemorta i Śmierciożerców?! Chyba tylko brak masek i kolor sztandaru!!!

-Daj spokój, Harry... - spróbowała jeszcze Lavender roztrzęsionym głosem. - My nie jesteśmy tacy...

-Nie? Spytaj Rona, on widział metody "pracy" Śmierciożerców. Ja nie widzę większej różnicy między nimi a wami - ściszył głos do ochrypłego szeptu. - Nie po to uczycie się zaklęć i klątw, żeby torturować innych. Jeszcze raz zrobicie coś podobnego komukolwiek, a wykluczę was z DA. Wylecicie na zbity pysk z zakazem powrotu.

Granger odwrócił się i odeszła w stronę skrzydła szpitalnego, utrzymując przed sobą Malfoya na niewidzialnych noszach. Potter rzucił pozostałej trójce ostatnie wściekłe spojrzenie i podążył za nią szybkim, pełnym irytacji krokiem.

Czwórka napastników spojrzała na siebie w milczeniu.

Severus wyszedł z cienia i bezszelestnie pośpieszył do skrzydła szpitalnego.

Po kilku minutach dotarł do ciemnego pomieszczenia, rozświetlanego tylko kilkoma magicznymi latarniami, i ponownie ukrył się w cieniu koło drzwi. Draco leżał już na łóżku, a dookoła niego krzątała się pani Pomfrey. Od razu było widać, że jest wściekła.

-Coś takiego - mamrotała, opatrując wciąż nieprzytomnego chłopaka. - Zaklęcie Noży, Zaklęcie Żądlące, kilka innych... Kto go napadł?

-Dobre pytanie, Poppy. Ja również chciałabym poznać odpowiedź - powiedziała zimno Minerwa, zamaszyście wchodząc do skrzydła szpitalnego i mijając Severusa w odległości zaledwie metra. Podeszła do dwójki Gryfonów i spojrzała na nich niecierpliwie. Jaj usta tworzyły cienką, pionową kreskę.

Potter i Granger wymienili błyskawiczne spojrzenia. W końcu Granger westchnęła i zwiesiła smętnie głowę, jakby chcąc uniknąć konieczności patrzenia swojej profesor w oczy.

-To byli Ron, Dean, Lavender i Erni z Hufflepufu - powiedziała cicho.

McGonagall wyglądała przez chwilę, jakby trafił ją piorun. Po prostu patrzyła na dwoje swoich uczniów, którzy stali przed nią z ponurymi minami. Severus uśmiechnął się kpiąco - mógłby się założyć o każde pieniądze, że nie chce uwierzyć, że jej cenni Gryfoni mogli zrobić coś takiego.

-Dlaczego? - spytała w końcu słabo. - To była bójka? Malfoy sprowokował ich jakoś?

-Nie, pani profesor - powiedział ciężko Potter. - Napadli na Malfoya w korytarzu na pierwszym piętrze.

-Czterech na jednego?

-Tak.

Minerwa powoli usiadła na wolnym łóżku. Po chwili wzięła się w garść i zapytała cicho: - Poppy? Co z nim?

-Wydobrzeje. Ale spędzi tu z dwa dni. Zarobił solidną dawkę wrogich zaklęć.

-Pani profesor... - odezwała się Granger. - Proszę... proszę, żeby dała im pani szlaban. I odjęła punkty obu domom.

Minerwa spojrzała na nią, jakby się przesłyszała. Severus również przez chwilę nie mógł wyjść ze zdumienia. I mimowolnego podziwu. Grozić komuś to jedno, ale wprowadzić groźby w czyn? Zwłaszcza takie groźby, przy których samemu się ucierpi?

-Możecie być pewni, że odpowiednio zajmę się Weasleyem i resztą - odparła wreszcie Minerwa. - A teraz wracajcie już do swoich dormitoriów.

Potter i Granger w ciężkim milczeniu opuścili skrzydło szpitalne. Kiedy ich kroki ucichły już na korytarzu, a Minerwa dalej się nie poruszała, Severus wyszedł z cienia. Podszedł do niej i zapytał drwiąco:

-I co teraz myślisz o swoich idealnych Gryfonach?

Podskoczyła na krześle i posłała Severusowi zdumione spojrzenie.

-Severus! Byłeś tutaj? Cały czas?

-Tak - odpowiedział zimno. - Ciekawiło mnie, czy będziesz obiektywna w stosunku do swoich wychowanków. Chyba nie dostarczyli ci dzisiaj powodów do dumy.

-Nie - powiedziała po chwili, ale nareszcie szczerze. - Poniosą zasłużoną karę, możesz być spokojny. Rozczarowali mnie - dodała cicho. - Miałam nadzieją, że nie będą tak korzystali ze swojej siły i wiedzy...

Severusowi prawie zrobiło się jej żal. Nie znosił obserwować, jak czyjeś iluzje i nadzieje obracają się w pył.

-To tylko ludzie - powiedział, siląc się na delikatność. - Nie anioły. Czasami błądzą, jak wszyscy.

Przez chwilę w milczeniu patrzyli na Malfoya, już opatrzonego i leżącego bez ruchu na szpitalnym łóżku. Pani Pomfrey zniknęła w swoim gabinecie.

-Chociaż muszę przyznać, że Hermiona i Harry zachwali się przyzwoicie - wyszeptała w końcu zmęczonym głosem. - Nie myślałam, że zdobędą się na obronę wroga przed... przed swoimi przyjaciółmi.

Severus zapatrzył się na bladą twarz Malfoya. Rzeczywiście, zachowanie Pottera i Granger jego również zaskoczyło. Wiedział, że toczyli wojnę z Malfoy'em i jego gangiem, nie spodziewałby się więc, że staną w jego obronie. Dotychczas traktował tzw. Gryfońskie cnoty jako piękny płaszczyk, skrywające zwykłe, nieciekawe wnętrze. Nie wierzył w Gryfońską odwagę czy szlachetność. Głupotę, owszem, ale nie szlachetność.

Teraz ujrzał te sprawy w nieco innym świetle.

Wyszedł ze skrzydła szpitalnego i zaklął plugawie, zmierzając do swoich lochów. Po drodze nawrzeszczał na Irytka i prawie wyłamał drzwi do swoich prywatnych kwater. Był wściekły.

Wyglądało na to, że jego wygodne uprzedzenia w stosunku do Gryfonów, a zwłaszcza do Pottera, właśnie rozpadły się na miliony bezwartościowych odłamków.

- * -

-Nigdy nie spodziewałbym się czegoś takiego po Ronie.

-Domyślam się, Lupin. Ale to miał być dopiero początek problemów z rudzielcem.

-A co z Malfoy'em?

-Po kilku dniach doszedł do siebie. Ale to jeszcze pogłębiło animozje pomiędzy Ślizgonami a Gryfonami. Gryffindor stracił sto pięćdziesiąt punktów, a Hufflepuf pięćdziesiąt. Cały dom był wściekły na Weasleya i resztę.

-Co na to Harry?

-Jeszcze bardziej się od niego odsunął. Wyobrażenie idealnego Gryfona mocno ucierpiało w jego oczach.

-Nic dziwnego.

-Chyba nie potrafił mu już do końca zaufać. Kojarzył mu się ze Śmierciożercami. I wielu innym również. A nie powinni osądzać ich pochopnie.

-Bronisz Rona?!

-Nie pochwalam tego, co zrobili, ale to był jeden błąd. Jedna pomyłka nie powinna mieć wpływu na całą przyszłość. Każdy zasługuję na drugą szansę, skoro nawet ja ją otrzymałem.

-A oni?

-Oni również,

na szczęście. Chociaż nie najlepiej ją wykorzystali.

7

-Harry nie wyrzucił ich z DA?

-Nie. Chyba nie chciał ich pochopnie osądzać, zwłaszcza, że byli to jego przyjaciele. Nie wiem. W każdym razie nie wyrzucił ich, chociaż widać było, że są na niego źli. Weasley prawie nie odzywał się do Harry'ego i Hermiony.

-Pewnie był wściekły, ponieważ myślał, że jego przyjaciele woleli Ślizgona do niego. Kiedy człowiek jest zły nie potrafi racjonalnie myśleć.

-I tu tkwi przewaga wilkołaków, tak?

-Severusie...

-Hm... Mniejsza o to. Wiesz, poszedłem kiedyś na jedno z tych ich spotkań. Ostatnie przed przerwą świąteczną.

-Po co?

-Nie wiem do końca... Wmawiałem sobie, że chcę zobaczyć, czego i jak Potter ich tam uczy. Albo że chcę mu coś powiedzieć na temat tej napaści na Draco...

-Podziękować?!

-Skąd. Nie bądź niesmaczny, Lupin. Po prostu przyjm do wiadomości, że tam poszedłem. Może po prostu chciałem wyjaśnić pewne sprawy...

-I udało ci się?

-Gdzieżby. Wszystko nawet bardziej się skomplikowało.

- * -

Severus zaczaił się w pobliżu wejścia do Wieży Gryffindoru i cierpliwie czekał na pojawienie się kogoś z Nieświętej Trójcy. Miał zamiar zobaczyć jedno ze spotkań DA, a nie zamierzał prosić o to Albusa ani - tym bardziej - Pottera. Wolał pozostać niezauważony. Tylko wtedy będzie miał pewność, że niczego przed nim nie ukryją.

Wreszcie portret odsunął się i z dziury wyłonili się sprawcy całego zamieszania: impertynencki Chłopiec-Który-Wiecznie-Wpada-W-Kłopoty, przemądrzała Miss-Wiem-To-Wszystko i rudy Wcale-Nie-Jestem-Gorszy-Od-Swoich-Braci. Szli wolno, niefrasobliwie rozmawiając. Severus skrzywił się i cicho, ukryty pod czarem niewidzialności, ruszył za mini.

Musiał niechętnie przyznać przed samym sobą, że jego stosunek do Pottera i reszty uległ zmianie. Dalej ich nie znosił i łatwo go irytowali, ale powoli zaczynał ich tolerować. Zwłaszcza Potter powoli przestawał być dla niego wkurzającą, zarozumiałą kopią Jamesa, a zmieniał się we wkurzającą, zarozumiałą zagadkę. Zresztą wcale nie był aż tak zarozumiały czy rozpieszczony. Bardzo się różnił od swojego ojca. Był bardziej wrażliwy i inteligentny, choć tak samo gwałtowny. I bardzo skrzywdzony przez ludzi i Los. Wyglądało na to, że Severus mógł się pomylić w jego ocenie sześć lat temu. Mógł go niesprawiedliwie i krzywdząco osądzić.

I to go właśnie bardzo wkurzało w chłopaku. Jego własna pomyłka.

Podążał za przedmiotem swych rozmyślań w odległości około pięciu metrów. Minął jeden z zakrętów na siódmym piętrze i gwałtownie się zatrzymał. Zaklął, w myślach ganiąc się za nieuwagę.

Korytarz przed nim był idealnie pusty, jeśli nie liczyć kilku zbroi i dwóch starych gobelinów. Zgubił ich.

Po kilku chwilach zastanowienia wycofał się i stanął na zakręcie, stąd miał w miarę dobry widok na wszystkie kierunki. Miał ochotę kopnąć się w zadek. Był doświadczonym szpiegiem, a oto dał się wywieść w pole trójce nastolatków. Którzy to w dodatku nie wiedzieli, że są śledzeni, więc to nie była jakaś specjalna sztuczka, tylko zwykła procedura, mająca podziałać na jakiś dyletantów.

A on dał się nabrać. Właśnie jak dyletant.

Nie było rady, musiał czekać. Ledwo powstrzymał się od niespokojnego krążenia po korytarzu.

Po jakiś dziesięciu minutach usłyszał ciche kroki i ujrzał zbliżającą się grupkę: młoda Weasley, Lovegood i Longbottom. Szli cicho, ukradkiem rozglądając się na wszystkie strony. Severusa, skrytego pod czarem niewidzialności, nie mogli oczywiście zobaczyć. Bezszelestnie podążył za nimi, tym razem niemal następując im na pięty. Zdziwił się niepomiernie, kiedy podeszli do starego gobelinu z trollami i bez problemu otworzyli solidne dębowe drzwi, które jeszcze przed chwilą nie istniały. Severus miał ochotę skrzywić usta, kiedy przypomniał sobie stare powiedzenie swojego nauczyciela: Wypatruj sercem, czego oczy dostrzec nie mogą, a odnajdziesz drzwi, których nie ma. Wredny piernik znów miał rację.

Szybko przeszedł przez domykające się drzwi i o mały włos nie wpadł na Longbottoma. Błyskawicznie stanął w kącie i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Znajdował się w przestronnej, jasnej komnacie. Pod ścianami stały półki z książkami, w rogach cichutko pobrzękiwały fałszyskopy i inne magiczne wykrywacze wrogów. Na podłodze walała się spora liczba poduszek. Na jednym ze stołów stała nieźle wyposażona apteczka.

Pokój był wręcz stworzony do nauki Obrony Przed Czarną Magią.

Granger siedziała na jednej z poduszek i, oczywiście, czytała jakąś książkę. Potter siedział niedaleko, plecami opierając się o ścianę i bawiąc się obracaną w dłoniach różdżką. Severus już dawno zauważył, że chłopak zwykł to robić, kiedy się denerwował. Reszta stała nieopodal stołu i cicho plotkowała, czekając na innych członków DA. Severus uśmiechnął się pod nosem - nikt nie zwracał na niego uwagi.

Przez kolejnych piętnaście minut komnata powoli się zapełniała, aż w końcu Potter najwyraźniej uznał, że są już wszyscy, bo podszedł do drzwi i stuknął w nie różdżką, mrucząc coś cicho. Drzwi powoli wtopiły się w ścianę i zniknęły.

Severus mimo woli zdziwił się ma widok tylu młodych czarodziejów i czarownic. Dotychczas sądził, że cała ta szumnie traktowana DA jest w rzeczywistości małą grupką fanów Pottera. Znów się pomylił. Chłopak zaczynał go coraz bardziej denerwować.

Ponad trzydzieści osób wpatrywało się uważnie w Pottera, gdy objaśniał im klątwę, jakiej będą się dzisiaj uczyć. Severus z uwagą patrzył na chłopaka. Przyzwyczajony był do jego arogancji i głupoty, do bezczelnego tonu. Tymczasem Harry mówił powoli i dobitnie, ze zmarszczoną brwią, bez głupiego uśmiechu na ustach. Niemal nie przypominał już tego bezczelnego szczeniaka, który notorycznie łamał wszelkie przepisy. Szczerze mówiąc, to sprawiał wrażenie kompetentnego i poważnego, choć Severus miał podstawy przypuszczać, że była to tylko maska, pod którą skrywał zdenerwowanie lub niepewność. Albo jedno i drugie.

Faktem było, że Potter poczynił zadziwiające postępy w nauce oklumencji. Severus nie był już w stanie włamać się do jego umysłu, chyba, że pierw rozzłościł chłopaka, ale i to udawało mu się coraz rzadziej. Złoty-Chłopiec-Gryffindoru po śmierci Blacka stał się bardzo cichy i skryty. Z czasem nauczył się również panowania nad emocjami. Co prawda Severusa nieco martwiło, że ukrywa je w sobie, zamiast w jakiś sposób odreagowywać. Takie tłamszenie uczuć mogło prowadzić do coraz większego zmęczenia i spięcia, a w konsekwencji do wybuchu. Mistrz Eliksirów miał nadzieję, że nie będzie go w pobliże, kiedy ten wybuch nastąpi.

Podobnie rzecz się miała z eliksirami. Potter w dalszym ciągu nie dostawał z jego przedmiotów Wybitnych, ale sobie radził. Czasami jeszcze udawało mu się spowodować jakiś wypadek na lekcji, ale już coraz rzadziej, wręcz sporadycznie. Ze stoickim spokojem znosił też złośliwości Dracona. Co prawda, ten również miał inne rzeczy na głowie, niż dokuczanie Bliznowatemu. Severus patrząc, jak Potter ustawia innych w pary i przechadza się pomiędzy nimi, poprawiając błędy, nie mógł powstrzymać cichego lęku o młodego Malfoya. Wiedział, że Lucjusz nie jest fanatykiem i przyłączył się do Czarnego Pana tylko w poszukiwaniu władzy, ale inaczej sprawa przedstawiała się z Narcyzą. Znał Lucjusza na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie chce śmierci swojego syna. A były duże szanse, że tak by się skończyła jego służba dla Czarnego Pana. Natomiast matka Dracona bez zastanowienia oddałaby go Lordowi, gdyby tylko wydał taki rozkaz. Sytuacja chłopaka nie przedstawiała się ciekawie. Pytanie brzmiało: co on zrobi? Co wybierze? Severus miał nadzieję, że będzie mądrzejszy od niego. Że nie popełni tych samych błędów. Nie zrujnuje sobie życia.

Z wysiłkiem skupił ponownie uwagę na uczniach, którzy zaczęli teraz powtarzać poznane już zaklęcia, aby nie zapomnieć ich podczas przerwy świątecznej. Chociaż robili to nad podziw sprawnie, i tak zajęło im to prawie półtorej godziny. Severus musiał niechętnie przyznać, że Potter uczył ich z głową, wybierając te czary, które najbardziej mogą się im przydać w walce. Używali nawet zaklęć z poziomu siódmej klasy. Ale to i tak były głównie proste, na dłuższą metę nieszkodliwe zaklęcia. Nie znali żadnego z Niewybaczalnych, i Severus mimo woli poczuł ulgę. Po ostatniej napaści na Draco nie był skłonny do przesadnego ufania tej złotej młodzieży Albusa.

Wreszcie zajęcia dobiegły końca. Cała grupa zebrała się jeszcze na kilka minut, żeby zamienić kilka słów, a potem zaczęli się rozchodzić. Była już pora ciszy nocnej, wychodzili więc z komnaty dwójkami i trójkami, w kilkuminutowych odstępach czasu. Trwało to dosyć długo. Severus zaklął cichutko: po prawie trzech godzinach stania w jednym miejscu jego nogi zaczynały protestować przeciwko takim eksperymentom. Westchnął więc niemal z ulgą, gdy w komnacie zostali już tylko Potter, Granger i dwójka Weasley'ów.

Potter wyciągnął zza pazuchy jakiś pomięty kawał pergaminu i stuknął w niego różdżką, mrucząc coś pod nosem. Severus zmartwiał, kiedy rozpoznał tą przeklętą Mapę Huncwotów, czy jak tam Lupin to nazywał. Potter zaraz go zobaczy i całe maskowanie się pójdzie na marne. Cholera!

Potter zerknął na mapę i wydał dziwny odgłos, coś pomiędzy kaszlem, cichym okrzykiem a ponurym śmiechem. Severus wiedział: zobaczył go. Zaraz powie o tym swoim przyjaciołom i zostanie odkryty. Z wściekłością przybrał minę pod tytułem: ,Nie chcesz zginąć, to się nie odzywaj, i z rezygnacją czekał na ośmieszenie.

-Harry, idziesz?

-Nie, zostanę tu jeszcze na chwilę - usłyszał głos Pottera, brzmiący zupełnie naturalnie. - Idźcie beze mnie, Ginny.

-Jesteś pewien?

-Tak. Myślę, że jakoś znajdę drogę powrotną - teraz w jego głosie pobrzmiewały już nutki sarkazmu. Severus ze zdumieniem stwierdził, że blady uśmiech na ustach chłopaka jest... jego uśmiechem! Przeklęty smarkacz zaczyna już przejmować jego maniery. Severusowi zupełnie się to nie podobało. - Dzięki za troskę.

Pozostała trójka rzuciła Potterowi ponure, choć niezbyt zdumione spojrzenie, i po chwili wyszli, cicho zamykając za sobą drzwi.

Potter odczekał kilka chwil i rzucił na komnatę zaklęcie wyciszające.

-Może się pan już pokazać, panie profesorze - powiedział, uśmiechając się złośliwie.

Severus zaklął szeptem i wymamrotał czar ujawniający, jednocześnie dotykając ukrytej w kieszeni różdżki. Spojrzał wściekły na Pottera i wyszedł na środek komnaty, zdecydowany zetrzeć ten wnerwiający uśmieszek z twarzy chłopaka.

-Dziesięć punktów od Gryffindoru za przebywanie poza dormitorium po ciszy nocnej, Potter - wysyczał zimno. Ku jego niemałej konsternacji, chłopak nie zmieszał się, tylko jeszcze szerzej uśmiechnął. Severusa naszła niezbyt przyjemna myśl, że Potter przyzwyczaił się do jego złośliwości i zaczyna je lekceważyć. Prychnął za złości.

-Co pan tutaj robi, panie profesorze? - zapytał szczeniak sztucznie ugrzecznionym tonem.

-Przeprowadzam wizytację, Potter - warknął Snape zniechęcająco. Podszedł do regału z książkami i zaczął je przeglądać. Większość z pośród nich znał. Niezła kolekcja, pomyślał mimowolnie. - Masz ciekawe metody nauczania - jego głos wprost ociekał sarkazmem. - Kto przygotowuje materiały na lekcje?

-Ja, czasami razem z Hermioną - chłopak stanął kilka metrów od niego, w sam raz ( jak natychmiast zauważył Severus ) poza zasięgiem jego rąk.

-Uczysz ich dość skomplikowanych zaklęć, jak na wasz wiek.

-Radzą sobie, panie profesorze.

-Owszem, nawet całkiem nieźle - warknął Severus ironicznie. - Nie tak dawno miałem okazję na własne oczy zobaczyć rozmiary ich wiedzy, utrwalone na ciele mojego ucznia! Do cholery, Potter! Nie potrafisz ich upilnować?

-To była pomyłka. Błąd - odpowiedział cicho chłopak, patrząc na nauczyciela ponuro. - Każdy ma prawo od błędów.

-Owszem, Potter, każdy ma prawo błądzić - zgodził się cicho Severus. - Ale twoim zadaniem jest dopilnować, aby nic takiego więcej się nie powtórzyło. Zdajesz sobie sprawę, jaka to odpowiedzialność?

Chłopak pokiwał powoli głową. Severusa coraz bardziej niepokoił brak jakiś silniejszych emocji na pobladłej twarzy. Rozejrzał się. Pomimo sporych rozmiarów sali brakowało mu przestrzeni. Wszechstronna jasność przywodziła na myśl lochy Ministerstwa. Przydałoby się okno, pomyślał. Ku swojemu zdumieniu ujrzał, jak jedna ze ścian zaczyna się zamazywać, tracić wyraźną fakturę cegieł, i za chwilę mógł podziwiać lśniące gwiazdy w trzech dużych, gotyckich oknach. Z ulgą podszedł do jednego z nich i wpatrzył się w śnieg, biały i czysty, który opadał na szkolne błonia w zawrotnym tańcu. Kiedyś chciał być tak potężny jak wiatr i tak nieskazitelnie biały jak śnieg. Później zrozumiał, że jest to prawie niemożliwe, bo najczęściej jedno wyklucza drugie. Nie można królować niewinnie.

Wyczuł ruch powietrza za plecami i odwrócił się, stając twarzą w twarz z Potterem.

-Panie profesorze... - zaczął chłopak ostrożnym, wyważonym tonem. - Kiedy według pana w wystarczającym stopniu opanuję oklumencję?

To pytanie nieco go zaskoczyło. Po pierwsze, ciekawiło go, dlaczego Potter tak szybko chce się pozbyć jego przewodnictwa na lekcjach. Po drugie, zdumiał go sam sens pytania. To, że w ogóle zostało zadane.

-Pańska ignorancja jest doprawdy zdumiewająca, panie Potter - powiedział zgryźliwie. - Nie jest to głupota, bo nie raz udowodnił mi pan, że nie jest tak tępy, za jakiego się pana powszechnie uważa, panie Potter. Więc jest to ignorancja i lekceważenie osoby nauczyciela.

Potter spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem i zgrzytnął zębami, ale nic nie powiedział. Severus teatralnie westchnął ze zniecierpliwieniem.

-Już opanowałeś oklumencję, Potter - powiedział ciężko.

Chłopak rzucił mu powątpiewające spojrzenie. Severus miał ochotę nim potrząsnąć i obudzić. Na wpół świadomie zaczął zginać i rozprostowywać palce.

-Nie okłamywałbym cię, Potter - powiedział cicho, siląc się na spokój. - Prawienie komukolwiek komplementów, a tym bardziej niezasłużonych komplementów, nie sprawia mi przyjemności. Jeśli mówię, że nauczyłeś się oklumencji, to tak jest. W tej sprawie między innymi tu przyszedłem. Od ferii świątecznych ograniczamy lekcje od jednej w miesiącu. Więcej nie potrzebujesz. Zrozumiano?

-Tak, panie profesorze.

-To zmiataj do dormitorium, zanim odejmę Gryfonom kolejne punkty.

Zapatrzył się ponownie w ciemności za oknem. Księżyc był niemal w pełni, dawał dużo światła. Od bieli śniegu wyraźnie odcinało się ciemne jezioro i ponura ściana Zakazanego Lasu. Mistrz Eliksirów pomyślał ponuro, że kiedy Czarny Pan ponownie go wezwie, to będzie miał szczęście, jeśli nie utknie w zaspach. Rzeczywiście, nie ma to jak udane Święta z Mrocznym Lordem i kolegami Śmierciożercami. Merry Chrismas, ho ho ho.

Zdał sobie sprawę, że Potter wciąż za nim stoi, i odwrócił się z kwaśnym grymasem na wargach. Chłopak patrzył na niego uważnie, jakby się nad czymś zastanawiając.

-Dlaczego jeszcze tu jesteś, Potter?

-Czy mogę... poprosić pana o coś?

Severus przyjrzał mu się podejrzliwie. Szczeniak stał dumnie wyprostowany i trzymał ręce z daleka od kieszeni, twarz miał bez wyrazu. Właśnie ten brak emocji pozwolił Mistrzowi Eliksirów poznać, że chodzi o coś ważnego. Potter używał maski oziębłości zawsze wtedy, gdy się czymś denerwował albo nie był do końca pewny. A to mu się niesamowicie rzadko zdarzało.

-O co chodzi?

Chłopak wziął głęboki wdech i wypalił szybko, jakby chciał to mieć już za sobą.

-Proszę mnie nauczyć leglimencji.

Snape'a wmurowało. Przez kilka chwil stał i po prostu gapił się na chłopaka, który lekko się zaczerwienił, ale patrzył mu prosto w bezdenne oczy. Severus nie wiedział, co odpowiedzieć. Ba, nie wiedział nawet, co o tym myśleć! Po co szczeniakowi leglimencja? W porządku, potrzebował oklumencji, żeby obronić się przed Czarnym Panem, ale to? Ta umiejętność służy tylko i wyłącznie do ataku! Do włamywania się do cudzych umysłów, przeglądania wspomnień i grzebania w osobistych sprawach!

-Po co ci to, Potter?

Potter lekko się stropił. Stanął koło Severusa, w przyzwoitej odległości półtora metra, i wpatrzył się w wirujący śnieg. Severus nie spuszczał z niego czujnego oka.

-Czekam - przypomniał twardo.

Potter milczał jaszcze przez chwilę, zanim się odezwał. Głos miał niski i poważny. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pojedyncza pionowa bruzda.

-Nie wiem do końca... Znam oklumencję, więc to chyba logiczne, że powinienem poznać też leglimencję, prawda, panie profesorze? Bez tego ta nauka nie wydaje się...

kompletna. Jakby czegoś brakowało. Poza tym, może się przydać.

-Do czego? - warknął rozdrażniony Severus. - Do przeglądania zawartości cudzych umysłów? Do wykradania sekretów?

-Nie - chłopak spojrzał na niego, jakby nieco zaskoczony. - Nie wykorzystałbym tego w ten sposób...

-A niby w jaki? Przecież do tego właśnie służy leglimencja! Do takiego, nie innego celu! To jak Imperius dla wtajemniczonych! Po co ci taka władza, Potter?!

Chłopak zrobił krok w tył, nie odrywając wzroku od twarzy mężczyzny. Severus nie był w stanie rozszyfrować wyrazu jego oczu, ale młoda twarz była nieruchoma jak papierowa maska.

-Nie chcę władzy, panie profesorze - powiedział cicho. - Nie w ten sposób. Ale myślę, że powinienem opanować leglimencję.

Severus powoli przestawał nad sobą panować. Odwrócił się gwałtownie od okna i zaczął nerwowo przechadzać po komnacie, budząc ciche echa.

-Kiedyś cię uduszę, Potter - syknął w stronę nastolatka, wciąż spokojnie stojącego pod gotyckim oknem z przezroczystymi witrażami. - A pomyślałeś choć przez chwilę o możliwych konsekwencjach? Rozmawiałeś o tym z dyrektorem?

-Nie.

-Pięknie. Czyli chcesz zachować to w sekrecie przed wszystkimi, tak?

-Tak - odparł niezmieszany chłopak. - Pan żądał tego samego, kiedy uczył mnie pan oklumencji. Więc chyba nie ma w tym niczego niestosownego?

Severus miał wieloletnią praktykę w pracy z młodzieżą i kolegami po fachu - a raczej po obydwu: dziennym i nocnym - więc doskonale potrafił wychwytywać ironię. Teraz posłał Potterowi kolejne niechętne spojrzenie. Smarkacz pokonał go jego własną bronią, odwracając przeciw niemu jego własne uczynki! Pięknie! Po prostu ŚWIETNIE!!

-Zamknij się, Potter - warknął wreszcie po chwili, zupełnie zniechęcony.

Z westchnieniem zatrzymał się i jednym machnięciem różdżki wyczarował proste krzesło z ciemnego drewna, na którym natychmiast z ulgą usiadł. Wbił mroczne spojrzenie w stojącego przed nim chłopaka. W głębi duszy czół się już pokonany, ale Potter nie musiał o tym od razu wiedzieć.

-Zastanów się dobrze nad tym, o co prosisz, Potter - powiedział wreszcie cichym, zmęczonym głosem. Według magicznego zegara na jednej ze ścian było już wpół do pierwszej. Zdecydowanie kiepska pora na takie rozmowy. - A pomyślałeś co się stanie, jak ktoś się o tym dowie?

Chłopak skinął głową.

-W Hogwarcie jestem ponoć bezpieczny. Voldemort nie może...

-Mówiłem ci już, żebyś nie używał imienia Czarnego Pana, Potter - przerwał mu oschle Severus. - To było po pierwsze. Po drugie, byli już tacy, którzy twierdzili, że Lord nie może tego czy tamtego. Skończyli na cmentarzach. Jeśli mieli szczęście. Po trzecie, nie mówiłem tylko o Czarnym Panu.

Na młodej twarzy, dotąd nieruchomej jak maska, odbiło się lekkie zdziwienie. Potter uniósł brwi w niemym pytaniu.

-Co twoim zdaniem pomyśli nasz ukochany Minister Magii, kiedy się dowie, że możesz, nawet czysto teoretycznie, wejść do jego umysłu? Że masz możliwość kontrolowania ludzi w ten sposób, że oni sami o tym nie wiedzą?- zapytał Severus kpiąco. Nie doczekał się reakcji Pottera, więc ciągnął nieubłaganie: - Nie wiesz? Podepnie cię pod Czarną Magię. Do wszystkich demonów, naprawdę tego nie widzisz, Potter? Wychowałeś się u mugoli, których nie znosisz; jesteś ulubieńcem dyrektora, który może zagrażać Knotowi; jesteś wężousty i w dodatku dużo silniejszy od Ministra! Kiedy się dowie, że opanowałeś leglimencję, tak samo jak Czarny Pan... Mam mówić dalej? Tyle podobieństw ci nie wystarczy? Okrzyknie cię nowym Mrocznym Lordem, dążącym do przejęcia władzy, i skończysz w Azkabanie albo lochach Ministerstwa! Naprawdę jesteś tak ślepy, że tego nie widzisz?

Przerwał na chwilę dla zaczerpnięcia oddechu. Potter nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w niego uważnie tymi swoimi zielonymi ślepiami. Potworny dzieciak!

-Musze wiedzieć, czy zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, Potter - westchnął ciężko. Chyba zaczynało mu już to wchodzić w nawyk. - Faktem jest, że jesteś niezwykle utalentowany w tej dziedzinie. Faktem jest, że leglimencja może ci się pewnego dnia bardzo przydać. Ale musisz brać poprawkę na to, że kiedy ktoś się dowie: Minister, dyrektor, jakiś nauczyciel, któryś z uczniów, Czarny Pan... Kiedy ktoś się dowie, ktokolwiek, to będziesz miał poważne kłopoty. I będziesz miał szczęście, jeśli wyjdziesz z nich w jednym kawałku.

-Jeśli ktoś się dowie - odpowiedział Potter zimno i tak cicho, że Severus ledwo go usłyszał.

Nauczycielowi ręce opadły w geście rezygnacji. Ten uparty szczeniak był niereformowalny. Powinno się go zakłuć w dyby i zawiesić nad Drzwiami Wejściowymi w charakterze przestrogi.

-Dobrze Potter, wygrałeś. Nauczę cię leglimencji. Ale dopiero po świętach. A teraz zmiataj do dormitorium, zanim stracę cierpliwość.

- * -

Severus obudził się w piątkowy ranek i przez chwilę nie wiedział, dlaczego czuje się tak podle i skąd to łupanie z tyłu głowy. Jęknął cicho i wycelował różdżką w kominek. Wymruczał zaklęcie i na wygasłym przed chwilą palenisku natychmiast zaczął wesoło trzaskać ogień. Zbyt wesoło, jak na gust Severusa. Z rezygnacją zakopał się głębiej w ciepłą kołdrę, za wszelką cenę chcąc uniknąć lodowatego ziąbu, panującego w lochach. Wiedział już, dlaczego ma tak podły nastrój. Wigilia. Dzisiaj.

Nie no, litości...

Severus nie znosił Wigilii. Albo raczej nie tyle samego święta, co sposobu, w jaki obchodzono je w Hogwarcie. Zawsze zostawał w zamku na święta, i zawsze musiał zasiadać do wigilijnej kolacji z uczniami. Nieszczęśliwymi, niechcianymi dzieciakami. Dzieciakami, które nie miały gdzie i do kogo wracać na święta.

Zawsze go to dobijało.

Wreszcie zwlókł się z ciepłego łoża i skierował do łazienki. Spojrzał krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Ziemista cera, za długi nos, nieprzyjemny grymas na wargach. Przeklęte włosy, zawsze tłuste, bez względu na to, ile razy dziennie by je mył. To była jego cecha rodzinna, nieznośne włosy odziedziczył po ojcu. Wszyscy Snape'owie mieli przetłuszczające się włosy, a godziny ślęczenia nad parującym kociołkiem na pewno nie poprawiały ich stanu. Jedyną rzeczą, która względnie podobała mu się we własnym wyglądzie, były czarne oczy. Bezdenne, ciemniejsze od samej nocy. Tak różne od wesołego błękitu oczu Dumbledore'a, bezczelnej zieleni oczu Pottera czy niepokojącej czerwieni ślepi Czarnego Pana.

Kiedy skończył już poranną toaletę i ubrał się w obfitą, nauczycielska szatę ( oczywiście czarną ), poszedł do Wielkiej Sali na późne śniadanie. Po drodze natknął się na Krwawego Barona, z którym wymienił uprzejme, acz bardzo dumne skinienie głową. Severus znał ducha dość dobrze i niezbyt go lubił, ale szanował jego wiedzę i magiczne umiejętności. Zjawa odpłacała mu podobną monetą.

Z kpiąco wygiętymi wargami wszedł do Wielkiej Sali, udekorowanej setkami świec, tuzinem świerków i wszelkim możliwym świątecznym kiczem. Tylko stół nauczycielski był nakryty. Severus westchnął ukradkiem, zajmując swoje miejsce.

Na końcu stołu, za nauczycielami, siedziało kilkoro uczniów. Tych, którzy naprawdę nie mieli gdzie wracać. Dwójka starszych Krukonów, jeden Ślizgon z drugiego roku i trzech Puchonów przed SUMami. I Potter.

Severusa irytowało w chłopaku miedzy innymi to, że nigdy nie rozumiał jego zachowania w czasie świąt. Reszta uczniów była przygnębiona, starali się jakoś uśmiechać, ale wyglądali naprawdę żałośnie - biedne, niechciane sierotki. Gdyby Severus miał miękkie serce, pewnie byłoby mu ich żal. A Potter jakoś wyłamywał się z tego schematu. Zawsze na święta był szczęśliwy jak skowronek. Severus prychnął cicho, ukradkiem obserwując chłopaka. Szczeniak nie był już tak otwarty, jak kiedyś, ale Severus wciąż mógł zobaczyć na jego bladej twarzy lekki uśmiech. Pogrążony był w konwersacji z Hagridem i nie zwracał większej uwagi na resztę otoczenia.

Severus posmarował tost dżemem i ponuro pomyślał, że jest skończonym idiotą. Miał kilka dni, żeby przemyśleć obietnicę, jaką złożył Potterowi, i z każdym dniem utwierdzał się w opinii, że jest naprawdę ciężkim przypadkiem skretynienia na skutek nieodpowiedniego towarzystwa. Zbyt wiele czasu spędzał z Potterem pod jednym dachem.

Był na siebie wściekły już w zeszłym roku, kiedy Dumbledore wrobił go w lekcje oklumencji ze szczeniakiem. Ale mógł to nawet w niewielkim stopniu zrozumieć. Mały Zbawiciel potrzebował tej umiejętności, aby uchronić się przed Czarnym Panem. Mógł to zrozumieć. Ale wściekał się na myśl, że to jego Albus obdarzył wątpliwą przyjemnością nauczania młodego Gryfona, zamiast robić to samemu. Od razu przypomniał dyrektorowi, że do nauki oklumencji potrzebne jest choć minimalne zaufanie, a akurat tego uczucia Potter na pewno do niego nie żywi. Dumbledore zbył jednak jego argumenty i Severus wylądował na koniec w roli osobistej niańki Chłopca-Który-Od-Sześciu-Lat-Odbiera-Slytherinowi-Puchar-Domów. Ale wtedy przegrał z Albusem. A teraz pokonał go szesnastolatek. Mało tego, tym szesnastolatkiem był właśnie Potter.

Nic, tylko się powiesić.

Po kolejnym świątecznym dowcipie dyrektora ze złością wstał od stołu i wrócił do lochów. Zamknął się w swojej pracowni i aż do wieczora pracował nad Wywarem Tojadowym dla Lupina. Niezbyt przyjemna praca, ale przynajmniej zajmowała uwagę i nie pozwalała myśleć o niczym innym. A Severus czół, że mógłby nie wytrzymać kolejnych ponurych rozważań.

- * -

Przez całą wigilijną wieczerzę Severus z niepokojem obserwował Pottera. Czarny Pan planował na dzisiaj jakiś skomplikowany magiczny rytuał, bardzo złożony i niebezpieczny, sądząc po eliksirach, jakie Severus musiał dla niego przygotować. Severus nie wiedział dokładnie, co Czarny Pan chce osiągnąć. W rytuale mieli mu sekundować jedynie Pettigrew oraz Bella. Severus miał jak najgorsze przeczucia.

Wydawało się jednak, że z Potterem nie dzieje się nic złego. Jadł normalnie i od czasu do czasu nawet się uśmiechał, choć ostatnio robił to coraz rzadziej. Co prawda w tym uśmiechu więcej było smutku i żalu niż radości, ale Severus nie mógł, nawet przy pomocy oklumencji, zgadnąć, o czy myśli Potter. Co wspomina, czego żałuje. Ze zdumieniem i pewną złością stwierdził, że coraz bardziej go to interesuje. Próbował sobie wmawiać, że to czysto naukowe zainteresowanie, ale czół, że sam siebie okłamuje. Nie poprawiał mu to nastroju.

Kolacja dłużyła mu się niemiłosiernie. Kiedy wreszcie wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, błyskawicznie schronił się w swoich cichych lochach. Nie miał zamiaru iść do pokoju nauczycielskiego na tradycyjne "rozmowy" we własnym gronie, gdzie nie trzeba się było przejmować, że jakiś uczeń może usłyszeć nieodpowiednie słowo. Wolał zaszyć się w swoich prywatnych kwaterach i w spokoju zająć się pracą. Severus nie był pracoholikiem, ale wiedział, że wysiłek stanowi doskonałe lekarstwo na zmartwienia.

Kiedy skończył inwentaryzacje składników w magazynie wyprostował obolałe plecy i spojrzał na zegar. Był to wspaniały, magiczny zegar. Nie miał wskazówek ani wahadła, ponieważ Severusa zawsze irytowało ciche, równomierne tykanie. Przypominało mu o upływającym czasie. O nieuchronnej śmierci.

Jedenasta.

Z nikłą ulgą, że jeszcze nic się nie stało, nalał sobie do szklanki dżinu i usadowił głęboko w fotelu przed kominkiem. Zapatrzył się w płonące polana. Lewa ręka wciąż go bolała po ostatnim spotkaniu Wewnętrznego Kręgu. Miał nadzieję, że złamanie, zaleczone już przez Poppy, niedługo przestanie sprawiać mu problemy.

Ogień w kominku powoli przygasał, ale Severus nie podsycił go zaklęciem. W komnacie zaległ aksamitny mrok. Pomimo zmęczenia Severus nie czół senności. Coś nie dawało mu spokoju, jakiś bliżej nieokreślony lęk zakradł się do jego duszy i za nic nie chciał odejść i dać mu chwili wytchnienia.

Zegar wskazywał za kwadrans północ.

Z głęboką irytacją wstał z fotela i opuścił swoje mieszkanie. Na korytarzu panowała idealna cisza, nigdzie nie widać było żywej ( ani martwej ) duszy. Severus uśmiechnął się kwaśno, zgadując, że większość ciała pedagogicznego znajduje się teraz w stanie upojenia alkoholowego. Profesorowie, na co dzień poważni i oschli aż do bólu, od święta relaksowali się i czasami potrafili bawić się aż do świtu. Ale nie można było mieć im tego za złe - w końcu byli tylko ludźmi.

Severus kierowany nagłym impulsem udał się do Wielkiej Sali. Stanął w drzwiach i spojrzał do góry, na zaczarowane sklepienie. Nad jego głową kłębiły się groźne, ciemne chmury, z których cichutko padał śnieg. Wielkie, białe płatki znikały jakieś trzy metry nad posadzką. Severus bardzo lubił przychodzić tu w nocy, gdy nie było już nigdzie śladu po rozwrzeszczanych uczniach. Rozmiary sali i jej pozorny brak dachu uwalniał go od poczucia ciasnoty i zagnieżdżał w jego piersi cichy spokój.

Nagle Severus zdał sobie sprawę, że nie jest w Wielkiej Sali sam. Ktoś znajdował się koło jednego z drzewek. Severus mógł usłyszeć jedynie cichy, miarowy oddech. Bezszelestnie zaczął skradać się w tamtą stronę. Kiedy od postaci dzieliły go już tylko dwa metry, przystanął, zdziwiony do ostatnich granic. Szybko się opanował i wyszeptał mściwie:

-Nieco późna pora na spacery, panie Potter. Gryffindoru traci piętnaście punktów.

Ze złośliwą satysfakcją patrzył, jak chłopiec błyskawicznie podnosi się i staje przed nim. Severus otaksował go wzrokiem: ubrany był w ten sam czerwony sweter i wyciągnięte jeansy, w jakich go widział na kolacji. W prawej ręce ściskał tą przeklęta pelerynę-niewidkę. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w kompletnej ciszy.

-Co robisz tu o tej porze, Potter? - zapytał wreszcie Snape. Chłopak uciekł spojrzeniem przed jego oczami. Severus zmarszczył czoło.

-Nie mogłem spać - odpowiedział wreszcie Potter cicho, niemal szeptem. Dalej nie patrzył Severusowi w oczy. - Coś... nie daje mi spokoju.

-Czyżby coś cię trapiło, Potter? - zakpił Severus, choć w jego głowie odezwał się cichy alarm; przecież jego też dręczyło coś nieokreślonego.

Kiedy chłopak nie odpowiadał, Severus zrobił dwa kroki w jego stronę, chwycił go pod brodę i zmusił, by na niego spojrzał. Potter mimowolnie wciągnął nieco głowę w ramiona. Oczy miał dziwne, jakby rozświetlane blaskiem potęgi, która nie należała do niego. W czarnych źrenicach, otoczonych cieniutką obręczą zieleni, nie odbijały się gwiazdy ani uczucia. Migotała w nich wyłącznie nieskończona pustka, podobna do chłodu kosmosu.

Bimm... bamm...

Zegar w Sali Wejściowej bił północ.

Severus zamarł. Podobne do chorału dźwięki zegara niestrudzenie wybijały godzinę dwunastą. Ich brzmienie miało w sobie coś złowieszczego, niczym pieśń kruka na pogrzebie.

Bimm... bamm...

Ostatnie uderzenie zabrzmiało niczym rozdzieranie suchego jedwabiu i powoli skonało w ciemnościach zamku.

Severus bardzo ostrożnie puścił Pottera, który wpatrywał się w niego spokojnie, oczami bez wyrazu. Spoza tej nieruchomej maski nie wydzierały żadne ludzkie uczucia. Wyglądał niemal jak posąg.

Przez kilka minut panowała absolutna cisza i bezruch.

Wreszcie Severus przezwyciężył dziwne odrętwienie i głośno zaklął. Czuł się jak skończony kretyn. Usłyszał ponure bicie zegara i czekał, nie wiadomo na co. Nic się nie wydarzyło, i nic dziwnego. To było życie, a nie jakieś tanie jarmarczne opowiadanie, gdzie czarny charakter zjawia się zawsze o północy. Severus sklął się ciężko w myślach i rozdrażniony chwycił Pottera pod ramię, prowadząc go w stronę wyjścia.

Zdążyli przejść zaledwie kilkanaście kroków, gdy nagle Potter się zatrzymał. Zaskoczony Severus puścił go i odwrócił się, spoglądając na niego uważnie.

Chłopak wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Na jego twarzy, jeszcze przed chwilą bezbarwnej , zaczął wykwitać uśmiech. Severus z niepokojem obserwował, jak grymas stopniowo się poszerza, niemal do granic karykatury. Ramionami chłopaka wstrząsnął chichot, prawie natychmiast przeradzając się w głośny śmiech. Potter stał na środku Wielkiej Sali i śmiał się jak szalony, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego nauczyciela.

Severus poczuł stróżkę zimnego potu między łopatkami. Ponownie, tak jak kiedyś w skrzydle szpitalnym, wyczuwał wokół Pottera zaburzenia i wiry energii magicznej, tyle, że teraz były niewyobrażalnie silniejsze. Chłopak śmiał się opętańczo, a Severus widział, jak tynk zaczynana sypać się ze ścian i czół drżenie podłogi. Spróbował podejść do Pottera, ale potężna fala energii odrzucił go aż pod ścianę. Osunął się na podłogę i bezradnie patrzył na chłopaka.

Potter śmiał się w dalszym ciągu, z nosa ciekła mu ciemna krew. Niesamowity, mroczny śmiech wypełniał wysoką sale. Nagle Severus usłyszał skrzypienie drzwi i do komnaty wpadł Dumbledore w wiśniowej szacie założonej na lewą stronę. Rzucił jedno spojrzenie na Pottera i natychmiast podszedł do Severusa, pomagając mu wstać.

-Jak długo to już trwa? - zapytał pośpiesznie. Severus spojrzał w jego błękitne oczy i zobaczył tam głęboką troska i... strach. Na chwilę zaniemówił, ale pod naglącym spojrzeniem dyrektora oprzytomniał.

-Nie jestem pewien... Jakieś pięć minut.

Albus bez słowa odwrócił się i podszedł do Pottera. Albo raczej próbował. Severus ze zdumienie patrzył, jak stary czarodziej idzie w kierunku środku sali powoli, pochylając się, jakby walczył z silnym wiatrem. Po trzech metrach musiał się jednak poddać. Pośpiesznie wrócił do Severusa i nachylił się, aby krzyknąć mu do ucha, ponieważ śmiech Pottera głuszył wszelkie inne dźwięki:

-To nic nie da! Musimy uderzyć razem!

-Ale jak?! - odwrzasnął mu Severus, ze strachem patrząc na chłopaka, który klęczał w kałuży własnej krwi, biały jak papier.

-Musimy ograniczyć jego więź z Voldemortem! Odciąć go, chociaż na chwilę!

Severus skrzywił się. To nie będzie łatwe, a może w ogóle nie zadziałać. Albo im się uda, albo wyślą Pottera do św. Munga, o ile nie zginie, bo wtedy wyląduje na cmentarzu. Ale jeśli niczego nie zrobią, to chłopak nie ma żadnej szansy.

-Na trzy! - wrzasnął dyrektor, usiłując przekrzyczeć coraz głośniejszy śmiech Pottera. - Raz... dwa... trzy!

Uderzyli jednocześnie, brutalnie włamując się do umysłu chłopaka. Po sforsowaniu blokad, osłabionych przez atak Czarnego Pana, zagłębili się w ciemność. Absolutną i bezkresna ciemność, nie dającą żadnej nadziei. Severus wyczuwał obok siebie Albusa, ale miał problem w znalezieniu Pottera i Czarnego Pana. Nie wyczuwał w ciele Pottera żadnego obcego istnienia, z wyjątkiem ich samych. Nie mógł rozgraniczyć duszy chłopaka i Lorda. Tak bardzo byli do siebie podobni, co dopiero teraz uderzyło Severusa. Bez większych różnic. Niczym bracia.

Severus otrząsnął się z tych myśli, kiedy Albus przyszedł mu z pomocą, wskazując niewielką różnicę, punkt zaczepienia. Zebrali siły i razem, bardzo powoli i bardzo ostrożnie, zaczęli oddzielać od siebie oba umysły. Natknęli się na silny opór, nie tylko ze strony Czarnego Pana, ale również Pottera. Żaden z nich nie chciał być pozbawiony drugiego.

Severusa nawiedziła fala wspomnień, ale nie był pewien, które należały do Pottera, a które do Mrocznego Lorda.

Jakiś czarnowłosy dzieciak uciekał przed grupką starszych chłopaków, którzy rzucali w niego kamieniami... Ten sam dzieciak, o kilka lat starszy, kłócił się z jakąś kobietą... Ślęczał nad książkami w bibliotece w Hogwarcie... Stał przed wielkim posągiem Salazarda Slytherina w Komnacie Tajemnic... Po raz pierwszy całował się z dziewczyną... Po raz pierwszy rzucał Niewybaczalne na człowieka...

Po zaciętej walce Dumbledore i Severus zdołali oddalić Czarnego Pana, ale nie mogli przerwać połączenia między dwoma zespolonymi umysłami. Przeszkadzały im wspomnienia, złe i pełne rozpaczy. Severus miał szczerą nadzieję, że nie należą do Pottera.

Kiedy Severus był już na granicy omdlenia, połączenie między Potterem a Mrocznym Lordem zostało nagle przerwane. Wytrącony z transu Severus spojrzał pytająco na Dumbledore'a, ale ten pokręcił przecząco głową i wskazał na Pottera.

Chłopak leżał w ciemnej kałuży krwi na posadzce, całkowicie beż życia.

Severus biegiem dopadł do niego i przyłożył dwa drżące palce do jego szyi. Wyczuł słaby puls. Z jękiem ulgi osunął się na kolana obok nieprzytomnego chłopaka.

Albus zniknął na chwilę, ale on nawet tego nie zauważył. Położył prawą dłoń na zimnym czole Pottera. Cały drżał i miał problemy z utrzymaniem się w pozycji siedzącej. Był krańcowo wyczerpany. Bezwiednie kołysał się do przodu i do tyłu, niczym słabe dziecko. Poczuł coś ciepłego na twarzy. Przetarł policzki. Łzy.

On płakał.

-Severusie, odsuń się! Natychmiast!

Wykonał polecenie, nieprzytomnym wzrokiem patrząc na Poppy, krzątającą się wokół Harry'ego. Oddychał chrapliwie, każdy łyk powietrza sprawiał mu emocjonalny ból. Starał się uspokoić.

-Poppy, co z nim? - usłyszał lekko niewyraźny głos Minerwy, dochodzący skądś zza swoich pleców.

-Przeżyje - odpowiedziała pielęgniarka ponuro. - Ale nic więcej nie mogę na razie obiecać. Nie wiem, jak będzie z jego stanem... emocjonalnym. Trzeba poczekać, aż się obudzi...

-A obudzi się?

-Nie wiem - wyszeptała Poppy, odwracając twarz. - Nie potrafię niczego przewidzieć. Nie wiem... Przenieśmy go na razie do skrzydła szpitalnego.

Dumbledore bez słowa wyczarował niewidzialne nosze i złożył na nich chłopaka, po czym wyszedł z Wielkiej Sali. Severus odprowadził ich żałosnym wzrokiem, wciąż nie mogąc nad sobą zapanować. Na policzkach wciąż miał błyszczące ślady łez.

-Severusie?

Poczuł na ramieniu rękę Minerwy i bez słowa wstał. Głowę trzymał nisko opuszczoną, by nie zobaczyła, w jakim był stanie.

-Wszystko w porządku?

-Oczywiście - odpowiedział cicho, z wysiłkiem panując nad głosem. Szybko zostawił Minerwę i wyszedł z Wielkiej Sali. Gdy tylko przekroczył próg, puścił się biegiem i nie zwolnił, dopóki nie znalazł się w swoich komnatach. Szybko zapieczętował drzwi zaklęciem. Nie chciał, by ktokolwiek widział go tak rozbitego. By ktokolwiek widział jego głupie łzy.

Był na to zbyt dumny.

Z wściekłością przewrócił fotel. Jednym ruchem ręki zmiótł papiery z biurka. Chwycił wciąż stojącą na stoliku butelkę dżinu i cisną ją w wygasłe palenisko. Brzdęk tłuczonego szkła nie przyniósł mu ulgi.

Wściekłość... gniew...

Wszystko, tylko nie upokorzenie.

- * -

-Severusie...

-Daruj sobie komentarze, Lupin. To była ciężka noc. Nie mieliśmy pewności, czy Harry przeżyje, nie byliśmy nawet do końca pewni, co się stało. A moje zachowanie... Cóż, nikt nie może wiecznie więzić w sobie emocji. Tyle razy mówiłem o tym Harry'emu, ale nie chciał mnie słuchać. Nikt... W pewnym momencie tama się przelewa i spadają wszystkie maski.

8

-Co było dalej z Harrym?

-Poppy zrobiła, co należało, ale... nikt nie miał pewności, czy to pomoże.

-A co na to Dumbledore? Wiedział, co się stało?

-Nawet jeśli tak, to nie podzielił się z nami tą wiedzą. Siedział zamyślony przy łóżku Harry'ego i nikt nie śmiał się do niego odzywać... Wszyscy darzyliśmy go zbyt dużym szacunkiem.

-A co z tobą?

-Mnie nikt tak wysoko nie cenił, Lupin. Przecież jestem tylko wrednym nietoperzem z lochów... Musiałem dalej grać swoją rolę.

- * -

Severus z cichym pyknięciem aportował się w kręgu. Jak zwykle, był jednym z ostatnich przybyłych. Powiódł spojrzeniem po zamaskowanych "braciach", jak zwykło się mówić o członkach Wewnętrznego Kręgu. Po kilku minutach byli już wszyscy.

W środku kręgu aportował się Czarny Pan. Wszyscy Śmierciożercy opadli na kolana.

Mroczny Lord spojrzał na nich przelotnie, po czym podszedł prosto do Severusa.

-Wstań.

Wypełnił rozkaz, usiłując nie zwracać uwagi na zimne dreszcze strachu wzdłuż kręgosłupa. Spojrzał w czerwone ślepia swojego pana, wypełniając umysł uczuciami wierności, oddania i szacunku. Tak naprawdę były to tylko wspomnienia, ale Severus miał wystarczającą wprawę, by oszukać Lorda. A przynajmniej zawsze dotąd mu się udawało.

-Wiesz, co się stało w Hogwarcie w Wigilijną noc - to nie było pytanie. Czarny Pan podszedł do Severusa na odległość kilku kroków, tak, że ten niemal czuł mroczną energię, promieniującą od czarnoksiężnika i oddziaływującą na wszystkich wokoło. - Jaki jest obecnie stan chłopaka?

-W dalszym ciągu leży w skrzydle szpitalnym, mój Panie - Severus postarał się, by w jego głosie obok lojalności do władcy pobrzmiewał wstręt do Pottera i rozdrażnienie z powodu jego wciąż bijącego serca. Z niejakim zdziwieniem spostrzegł, że nie przychodzi mu to tak łatwo jak kiedyś. - Dumbledore nie chce wysłać go do św. Munga, a szkolna pielęgniarka nie może zrobić już nic więcej, aby go uratować.

Czarny Pan uważnie spoglądał w jego oczy. Otworzył przed nim tą część swojego umysłu, w której znajdowały się wspomnienia odnośnie wydarzeń tamtej nocy. Mógł to zrobić beż zbytniego ryzyka, ponieważ wszystko, co mówił, było prawdą. Niestety.

-Czy wiesz, w jaki sposób Potter przeżył mój atak?

-Nie, Panie - odparł posłusznie Severus, lawirując wokół mielizn prawdy.

-Ten stary głupiec mu pomógł - syknął Czarny Pan niebezpiecznie jedwabistym głosem. - Nie ma innego wyjaśnienia. Ale jeszcze za to zapłaci... Już niedługo.

Odwrócił się do Severusa i powrócił na środek kręgu, dając znak dłonią, by inni Śmierciożercy wstali z kolan. Zwrócił się do Bellatriks:

-Wykonałaś moje rozkazy?

-Tak, Panie - w oczach kobiety migotała miłość i szacunek do Czarnego Pana. Wyglądała już dużo lepiej niż po ucieczce z Azkabanu, trzymała się niemal prosto i miała pewny głos. Severus wiedział, że nie ma w niej już śladu po obłędzie, przez co stawała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Będzie musiał jeszcze bardziej uważać na Pottera.

Bo nie miał wątpliwości, że Bella chciała bólu i śmierci chłopaka równie mocno, jak Potter zemsty.

- * -

Gdy wreszcie wrócił do Hogwartu, była już prawie trzecia w nocy i Severus był wdzięczny, że istnieje taki dzień jak sobota. Na szczęście Czarny Pan nie urządził dzisiaj żadnego polowania na szlamy czy mugoli. Najwidoczniej był zbyt zajęty planowaniem jakiejś ważnej misji, o której nie wiedział niemal nikt prócz jego i Belli. Severus doskonale wiedział, że Lord nie do końca mu ufa. Cóż, Mistrz Eliksirów szczerze wątpił, by ufał komukolwiek, a Severus na pewno nie znajdował się w pierwszej dziesiątce. Był zbyt blisko Dumbledore'a, jako nauczyciel spędzał z nim zbyt wiele czasu, i dlatego Czarny Pan miał wątpliwości względem niego. Paradoksalnie ta właśnie "bliskość" z dyrektorem była jego wielkim atutem, razem ze znajomością Czarnej Magii i umiejętnością w ważeniu eliksirów. Jak długo nie dał Czarnemu Panu dowodu czy choćby podstawy do podejrzeń o nielojalność, był bezpieczny. Czy raczej tak bezpieczny, jak tylko może być szpieg i Śmierciożerca.

Z cichym westchnieniem ulgi Severus usiadł w głębokim fotelu przed kominkiem i zapatrzył się w migoczące płomienie. Obłożył swoje kwatery silnymi zaklęciami ochronnymi, więc był spokojny, że nikt, z wyjątkiem dyrektora, nie może pojawić się w jego mieszkaniu bez jego pozwolenia. Gdyby ktoś miał ochotę na niezapowiedzianą wizytę, czekałoby go kilka przykrych niespodzianek. Co prawda Dumbledore zapewniał, że Hogwartu jest całkowicie bezpieczny, ale Severus pozostawał przy życiu tak długo dlatego, że nikomu zbyt łatwo nie wierzył, i zawsze wolał mieć pewność. Ktoś mógłby nazwać go paranoikiem, ale nie byłaby to prawda. Dbałość o każdy szczegół i pewna podejrzliwość była zrozumiała u szpiega, którego życie zależało do tych cech.

Severus często przyłapywał się na tym, że na wpół świadomie stosował swoje umiejętności szpiega w szkole. Podczas rozmowy z innymi nauczycielami niemal automatycznie analizował ich zachowanie w poszukiwaniu możliwego podstępu. Na podstawie mimiki twarzy, zgarbienia ramion, gestów czy tonu głosu potrafił przewidzieć, o czym myśli dana osoba i co za chwilę zrobi. Jeszcze łatwiej sprawa przedstawiała się z uczniami. Większość z nich się go bała, nienawidziła lub starała się zdobyć jego przychylność. Świadomie faworyzował na swoich lekcjach Ślizgonów, podobnie jak Minerwa Gryfonów, choć był pewien, że wicedyrektorka nie zdawała sobie z tego sprawy. Już dawno przywykł do słuchania opinii, że to właśnie ze Slytherinu pochodzą wszyscy mroczni czarodzieje, ale wciąż wywoływało to w nim złość i rozgoryczenie. Niemniej, nie mógł nikogo zmusić, by ujrzał własna głupotę i uprzedzenia. Choć czasami miała ochotę spróbować, chociażby za pomocą kilku klątw.

Ciężko wstał z fotela i przebrał się z szat Śmierciożercy w obszerną, czarną nauczycielską togę. Nie czuł senności, jak zwykle po spotkaniu Kręgu. Wiedział, że nie zaśnie, a był zbyt rozkojarzony, by spróbować pracy w laboratorium. Alternatywą było pozostanie w komnatach i próba upicia się, albo spacer po korytarzach. Na to pierwsze nie miał ochoty, więc wyszedł ze swoich kwater, zabezpieczył drzwi zaklęciem i ruszył w bezcelową wędrówkę po zamku.

Włóczył się jakiś czas ciemnymi korytarzami, zatopiony w myślach. Ostatnio nie spotykało się uczniów łażących po szkole nocą. Wszyscy byli zbyt przerażeni. Ataki Śmierciożerców stawały się coraz częstrze, ostatnio ofiarami padali nie tylko mugole, ale również szlamy i ich rodziny. Severus wiedział, że wielu uczniów Hogwartu bało się o swoich rodziców. Część z zagrożonych rodzin postanowiła uciec - przenieśli się do innych krajów, głównie do Francji, USA lub Kanady. W związku z tym w tym roku brakowało w Hogwarcie kilkunastu uczniów. A wszystko wskazywało na to, że to dopiero początek.

Severus zatrzymał się gwałtownie i ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że znajduje się przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. Zagapił się na nie nieprzytomnie. Wiedział, że za nimi jest sala pełna łóżek, rozświetlana o tej porze tylko blaskiem księżyca. A w jednym z tych łóżek leży Harry Potter.

Zapatrzył się w mosiężną klamkę. Kiedy tylko pomyślał o chłopaku, czuł przypływ wściekłości, bardziej na siebie i świat, niż na niego. Denerwowała go jego własna reakcja na ostatnie wydarzenia. Zawsze był opanowany i zimny, więc takie ujawnienie swoich emocji, o istnieniu których nawet nie wiedział, wprawiło go w zakłopotanie. Nawet, jeśli nikt nie miał o tym pojęcia. Te emocje go drażniły, ponieważ nie było w nim na nie miejsca, zaprzątały go i rozpraszały. A to wszystko wina tego cholernego Pottera.

Odwrócił się i wściekle ruszył w inne rejony zamku, wciąż pogrążony w myślach. W dalszym ciągu pozostawało dla niego zagadką, w jaki sposób chłopak przeżył atak Czarnego Pana. Do Glizdogona dowiedział się, jaki rytuał został przeprowadzony przez Mrocznego Władcę i nie mógł wyrzucić z siebie pewnego niechętnego uznania. Do rzucenia podobnego czaru na inną osobę potrzeba wielkiej mocy i najwyższych umiejętności w Mrocznych Arkanach. Potter potrafił obronić swój umysł i Czarny Pan nie miał już do niego dostępu, spróbował więc chociaż zniszczyć szczeniaka tą drogą. To przedziwne powiązanie między nimi tylko ułatwiało mu zadanie. A jednak się nie udało.

Dlaczego?

Potter powinien być już martwy.

I może być, przemknęło przez głowę Mistrzowi Eliksirów, ale szybko odsuną od siebie tą myśl. Potter wciąż mógł umrzeć. Dumbledore nie zgodził się na przeniesienie go do św. Munga, z czym Severus się zgadzał; chłopak nie byłby tam bezpieczny. Istniała spora szansa, że któryś z przekupionych lub zastraszonych pracowników szpitala mógłby przypadkowo podać mu niewłaściwą dawkę leku lub pomylić uzdrawiający eliksir z trucizną. Poza tym wątpliwe było, by któryś z uzdrowicieli mógł mu pomóc. Według Poppy chłopak nie odniósł żadnych ran czy obrażeń wewnętrznych. Jeśli nie liczyć sporego ubytku krwi, to szczeniak był całkowicie zdrowy. Po prostu nie można było go dobudzić.

Ponadto jego aura magiczna zachowywała się bardzo dziwnie. Severus nie odwiedził szczeniaka w skrzydle szpitalnym (niby dlaczego miałby?), ale jak Dumbledore powiedział mu na wczorajszej kolacji, zdawała się ona okresowo kurczyć do cieniutkiej otoczki lub puchnąć, wypełniając sobą niemal całą salę szpitalną. Dyrektor zauważył w niej też jaśniejsze i ciemniejsze przebłyski. Można było więc tylko czekać na jego przebudzenie.

Severus zaczynał się bać. Był zahartowany w walkach ze Śmierciożercami i Aurorami, zaprawiony w nauczaniu rozwrzeszczanych bachorów i doświadczony we wszelkich możliwych dziedzinach magii, zwłaszcza w jej ciemnej naturze, a mimo to ostatnie wydarzenia zdołały zachwiać jego psychiką. Zdawał sobie sprawę, że jest nieco rozstrojony. I zaczynał odczuwać strach: o Pottera i przed nim. Wiedział, jaką walkę będzie musiał stoczyć chłopak, i to być może już niedługo. Wiedział, ile zależy od jej wyniku i bał się, że Potter może przegrać. Równocześnie rozumiał, że do przetrwania ataku Czarnego Pana potrzebna była niebywała wręcz potęga magiczna oraz pamiętał wiele z wspomnień chłopaka i bał się, co może się z nim stać, niezależnie od wyniku jego rozgrywki z Lordem. Bał się sposobu, w jaki może użyć swojej siły.

Skręcił w kolejny korytarz i gwałtownie się zatrzymał, mrugając ze zdziwieniem. Kilka metrów przed nim znajdowały się drzwi do skrzydła szpitalnego, sprzed których odszedł niecałą godzinę temu. Skonsternowany spojrzał za okno. Niebo już ciemniało, w atramentowej czerni nie migotały żadne gwiazdy. Wkrótce będzie świtać. Powinien wrócić do swoich komat i spróbować chociaż trochę się przespać, inaczej będzie bardzo zmęczony w ciągu dnia. A jeśli odwiedzi Potter, to na pewno czeka go kolejna bezsenna noc.

Nie powinien tam iść. Zresztą, byłoby to bezcelowe, bo chłopak wciąż był nieprzytomny. Bez sensu było przesiadywanie przy kimś, kto nie ma żadnego kontaktu z otaczającym go światem. Poza tym, nie byłoby dobrze, gdyby ktoś go zastał siedzącego przy Potterze. Śmierciożerca i wredny Mistrz Eliksirów czuwający przy Chłopcu-Który-Przeżył. Nie, lepiej od razu wrócić do swoich komnat.

Severus odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Albusem Dumbledorem.

Natychmiast zrobił dwa kroki do tyłu, oddalając się od dyrektora na rozsądną odległość. Dumbledore miał na sobie bordowy, puchaty szlafrok i szlafmycę na głowie. Błękitne oczy migotały wesoło ponad okularami. Pogładził się po srebrzystej brodzie, patrząc uważnie na Severusa.

-Dzień dobry, Severusie. Co robisz tu o tej porze? - zapytał łagodnie. - Znów kłopoty ze snem?

-Między innymi, dyrektorze - odpowiedział cicho Severus. Zmarszczki i cienie pod oczami dyrektora były widoczne nawet w słabym świetle pochodni na ścianach. Severus odnosił wrażenie, że z każdym dniem wygląda coraz starzej.

-Masz jakieś wieści?

Severus rozejrzał się dyskretnie, czy na pewno są w korytarzu sami, po czym zniżył głos niema do szeptu.

-Planuje kolejną ważną misję, ale nie wiem, co chce przez nią osiągnąć. Jest wściekły z powodu niepowodzenia jego ostatniego ataku na chłopaka. Lucjusz wspomniał też, że ma kilka nowych kontaktów w wysokich kręgach ochrony ministerialnej. Wszyscy czekają na rozkazy.

Dumbledore pokiwał ponuro głową, zerkając za okno, jak przed chwilą Severus. Zdawał się nad czymś zastanawiać. Minęła chwila, zanim przerwał milczenie.

-Nam również pozostaje tylko czekać - spojrzał uważnie na Severusa, który miał ochotę zamrugać powiekami, ale się powstrzymał. Aż za dobrze znał to przeszywające, badające spojrzenie. Miał wtedy wrażenie, że Dumbledore zagląda mu do serca i umysłu w sposób nie mający nic wspólnego z leglimencją. - Wybierałeś się może odwiedzić Harry'ego?

-Nie.

-Więc zupełnym przypadkiem jest, że po raz drugi w ciągu godziny znajduję cię pod drzwiami do skrzydła szpitalnego? - błękitne oczy dyrektora migotały w sposób, który zawsze ogromnie irytował Mistrza Eliksirów.

-Tak - odparł nieco za szybko, i zaklął pod nosem. Albus zawsze potrafił go sprowokować. Osiągnął mistrzostwo w znajomości ludzkich serc, i nawet jeśli niektórzy twierdzili, że Severus nie posiada takiego organu, to stary Trzmiel po prostu wiedział co zrobić, żeby wyciągnąć z Severusa prawdę.

-Ciekawe - dyrektor udał, że nie słyszał przekleństwa swojego podwładnego. - Może jednak zajrzysz do niego? Siedziałem przy nim prawie całą noc, ale mam jeszcze trochę korespondencji do wysłania przed jutrzejszym wydaniem Proroka.

-Jestem pewnie, że Potterowi nic nie zagrozi, jeśli zostanie sam na jakiś czas - odparł Severus zgryźliwie. Jakoś nie podobała mu się ta nagła chęć dyrektora, by uczynić z niego Siostrę Miłosierdzia czuwającą przy chorym.

-Jesteś pewny, Severusie? - Dumbledore spojrzał na niego smutno.

-Oczywiście, dyrektorze. Zrobiliśmy wszystko, żeby go ochronić.

-Też tak myślałem, Severusie - dyrektor westchnął ciężko, patrząc na niebo, które powoli jaśniało zapowiedzią świtu. - Obłożyliśmy Hogwartu najsilniejszymi znanymi zaklęciami ochronnymi, zablokowaliśmy wszystkie możliwe wejścia do szkoły. To powinno wystarczyć, prawda? Ale Harry nie jest jakimś meblem, który można obłożyć zaklęciem, postawić w kącie i być pewnym, że wszystko będzie w porządku. Zawsze był żywiołowym chłopcem - Severus z nieprzyjemnym dreszczem zauważył, że Dumbledore użył właśnie czasu przeszłego. - Obserwowałem jego postępy w nauce, śledziłem niemal każdy jego krok... a on wciąż mi się jakoś wymykał, wciąż wpadał w kłopoty. Tyle razy musiał walczyć o życie, ponieważ nie dopełniłem obowiązku - Severus z rosnącym zdumieniem słuchał Albusa, który właśnie przyznawał się do... czego? Do porażki? Do chwili nieuwagi? I to komu? Jemu, Śmierciożercy, szpiegowi i wielokrotnemu mordercy, który kiedyś prawie go zabił. Ironio!

Dyrektor ponownie westchnął i spojrzał ciężko na Severusa, który szybko ukrył własne pomieszanie.

-Od trzeciego roku zacząłem jeszcze uważniej go obserwować, przy prawie każdej okazji zaglądałem do jego umysłu, chcąc się upewnić, że znów nie naraża się na niebezpieczeństwo. I na nic się to nie zdało. Zawsze w jakiś sposób zdołał ukryć swoje tajemnice, jakoś zasłonić swoje najczarniejsze myśli. Ale dalej próbowałem go ochraniać, nawet kosztem spokoju mojego sumienia. Nawet kosztem jego szczęścia. I nic to nie dało...

Dyrektor przerwał na chwilę ten przedziwny monolog i skierował na Mistrza eliksirów błękitne, przygaszone oczy starego człowieka, który widzi ogrom własnej pomyłki.

-Poprosiłem cię w zeszłym roku szkolnym, byś nauczył go oklumencji. Nie zrobiłeś tego, ale mogę zrozumieć twoje pobudki - Severus starał się nie zwracać uwagi na jakieś nieprzyjemne uczucie, które zupełnie nagle ożyło gdzieś wewnątrz niego, ale wytrwale pięło się do góry, do jego umysłu. - Kiedy zginął Syriusz, próbowałem pomóc Harry'emu. Powiedziałem mu wszystko o przepowiedni. Ale to tylko pogorszyło sprawę. Odsunął się ode mnie niemal zupełnie - spojrzał ponownie na Severusa, któremu nagle zaschło w ustach. - Jestem ci wdzięczny, że dzięki tobie Harry nareszcie opanował oklumencję. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to wszystko, co zrobiliśmy... poszło na próżno. Było zupełnie niepotrzebne. Zbędne. I tylko unieszczęśliwiło Harry'ego.

Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się koło zakręty korytarza, wyraźnie mając zamiar wrócić do swoich komnat. Spojrzał jeszcze na Severusa przez ramię oczami niemal bez wyrazu.

-Boję się, że zawiedliśmy, Severusie.

W martwej ciszy szept zabrzmiał głośniej, niż pozwalałby na to akustyka wysokiego korytarza. Dyrektor wymruczał jeszcze coś, co brzmiało jak: "Dobranoc, Severusie", i odszedł w kierunku swoich kwater.

Severus stał w ciemnym korytarzu, wsłuchując się w zawodzenie wiatru w murach zachodniej baszty. Patrzył na drzwi do skrzydła szpitalnego.

Strach. I duma.

Kiedy godzinę później Poppy znalazła go stojącego koło okna i wpatrującego się nieobecnym wzrokiem w dębowe drzwi, ofukała go za brak snu i odesłała do jego komnat na odpoczynek.

- * -

Severus siedział na swoim miejscu za stołem nauczycielskim i grzebał widelcem w swoim talerzu. Przyglądał się uczniom, którzy dzisiaj wrócili do szkoły i właśnie jedli obiad.

Ślizgoni jak zwykle byli raczej milczący, ale wyraźni ucieszeni z powrotu. Wielu z nich nie czuło się najlepiej na wystawnych kolacjach czy bankietach w rodzinnych dworach. Woleli towarzystwo rówieśników, choć i tutaj zdarzały się poważne miny, głównie starszych uczniów. Niektórzy kończyli w tym roku szkołę. Severus wiedział, czego od części z nich oczekiwali rodzice.

Puchowi jak zwykle rozgadani, dyskutując na przeróżne bzdurne tematy. Kilka nienaturalnie bladych twarzy - trzy dni temu Śmierciożercy przeprowadzili kolejny atak na rodziny szlam.

Krukoni raczej spokojni, wielu już siedziało z nosami w ksiązkich lub notatkach. Gdzieniegdzie chichot lub uśmiech, ale bez przesadnego dynamizmu czy zamaszystej gestykulacji.

Gryfoni jak zawsze najgłośniejsi. Wielu dyskutowało o czymś z ożywieniem, niektórzy wybuchali śmiechem. Najwidoczniej byli w doskonałych humorach. Kiedy trzeba odważni, ale na co dzień beztroscy. Czuli, co jest słuszne, więc nie musieli się tym martwić.

Wzrok Severusa zatrzymuje się na Granger i rudzielcu. Siedzieli nieco na uboczu, bladzi i wyjątkowo milczący. Grzebali widelcami w prawie nietkniętych potrawach.

Gryfoni uwierzyli w bajkę, jaką podała im Minerwa - Potter trenował na miotle jakiś niebezpieczny manewr i spadł, nieco się tłukąc. Teraz kuruje u Poppy kilka naderwanych ścięgien i złamany nadgarstek. Potrzebuje spokoju i wizyty są na razie zabronione. Chłopak miał taki talent do łamania kości na boisku, że wszyscy uwierzyli w takie wyjaśnienie jego nieobecności. Czy też prawie wszyscy.

Severus właśnie zmierzał z Minerwą do pokoju nauczycielskiego, aby przed obiadem ustalić pewne szczegóły odnośnie terminu najbliższego meczu, kiedy jak spod ziemi wyrośli przed nimi Granger i Weasley. Na ich twarzach malowała się determinacja, choć oczy mieli zatroskane.

-Pani profesor - zaczęła nieco niepewnie Granger, kiedy Minerwa uniosła pytająco brwi. - Co się stało Harry'emu?

-Wyjaśniałam wam to już, panno Granger. Odniósł kontuzję. Myślałam, że chociaż ty potrafisz słuchać, kiedy mówi do ciebie nauczyciel.

-Tak, pani profesor - Severus z rozbawieniem patrzył, jak dziewczyna walczy z rumieńcem. - Chodzi o to, że my znamy Harry'ego. I nie wierzymy w to wyjaśnienie.

-Zarzuca pani Opiekunce swojego Domu kłamstwo, panno Granger? - spytał Severus złowrogo, nie zwracając uwagi na własne zaskoczenie. Rudzielec spojrzał na niego wrogo, wyraźnie usiłując powstrzymać się od jakiejś uwagi, za którą Gryfoni straciliby dziesięć punktów. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i ponownie spojrzała Minerwie w oczy, już pewnie.

-Gdyby Harry rzeczywiście spadł z miotły, pani Pomfrey szybko by go wyleczyła, nawet ze złamanego nadgarstka. I można by było go odwiedzić.

-Poza tym - dodał cicho Weasley - Harry nie spadłby z miotły.

-Cieszę się, że ma pan tak dobre zdanie o naszym szukającym, ale Potter nie jest jeszcze zawodowcem, zdarzają mu się błędy - Minerwa starała się brzmieć jak autorytet, w czym miała niezłą wprawę. Severus czasami naprawdę podziwiał jej opanowanie i umiejętność utrzymywania wrażenia pewności siebie. - Pan Potter ćwiczył jakiś nowy manewr...

-Jaki, pani profesor? - przerwała jej szybko Granger, na co Minerwa zmarszczyła groźnie brwi.

-Nie znam się na zbytnio na quidditchu, panno Granger - odparła sucho, próbując wybrnąć z niebezpiecznej sytuacji. Wzrokiem poprosiła Severusa o pomoc.

-Potter nazwał to Zwrotem Wrońskiego, o ile się nie mylę - powiedział cicho i groźnie, przypominając sobie, że spotkał się kiedyś z tą nazwą w jednym ze wspomnień Pottera.

Przejęci Granger i Weasley spojrzeli po sobie wymownie.

-Harry opanował ten manewr przed czwartą klasą, panie profesorze - w głosie chłopaka Severus wyczuwał dumę, jakby to było jego własne osiągnięcie. - Więc nie popsułby go, spadając przy okazji z miotły.

-Co się stało Harry'emu? - powtórzyła Granger, wodząc wzrokiem od Severusa do Minerwy.

McGonagall jeszcze przez chwilę patrzyła spod zmarszczonych brwi na dwójkę uczniów w ten sam sposób, w jaki zwykła patrzeć na jakieś trudne i kłopotliwe pytanie zapisane na suchym pergaminie. Severus uznał, że należy im coś wytłumaczyć, inaczej zaczną węszyć na własną rękę i na pewno wpakują się w kłopoty. Podszedł do drzwi najbliższej pustej klasy i otworzył je, powściągliwym gestem zapraszając pozostałą trójkę do środka. Kiedy weszli, zaklęciem zamknął i wyciszył drzwi. Dwójka uczniów wpatrywała się w jego i Minerwę wyczekująco. Severus porozumiał się wzrokiem z nauczycielką transmutacji.

-Po pierwsze musicie zachować dla siebie to, co za chwilę usłyszycie. Dla całej reszty uczniów Potter ma być nadal kontuzjowany. Czy to jasne? - zaczęła Minerwa poważnie. Młodzi Gryfoni gorliwie pokiwali głowami. - Potter rzeczywiście leży w skrzydle szpitalnym. Nie można go odwiedzać, ponieważ jest nieprzytomny.

Kobieta zamilkła na chwilę. Jednym machnięciem różdżki wyczarowała proste, jesionowe krzesło i ciężko na nim usiadła. Po kolejnej nocy spędzonej na zebraniu Zakonu Feniksa i patrolowaniu korytarzy była bardzo zmęczona, Severus widział to w jej lekko zgarbionych plecach i ostrożnych, wyważonych ruchach.

Granger, swoim zwyczajem, musiała się natychmiast odezwać.

-Ale pani profesor, co mu się stało? Nie pisał nam, że źle się czuję, więc nie może być chory. A przecież ostatnio Voldemort nie próbował go atakować, prawda?

Severus zauważył, że w jej głosie dużo było niepewności. Podobnie jak na twarzy Weasleya.

-Pani pyta, czy pani wie, panno Granger? - wtrącił sarkastycznie, dając Minerwie czas na wymyślenie właściwej odpowiedzi. Dziewczyna spojrzała na niego ponuro; nie znosiła o czymś nie wiedzieć i rozstrajało ją, jeśli nie mogła znaleźć odpowiedzi w książkach.

-W Wigilię Potter został ponownie zaatakowany przez Sami-Wiecie-Kogo - wyznała ciężko McGonagall. - Nie wiemy w jaki sposób udało mu się przeniknąć zabezpieczenia Hogwartu, ale nie osiągnął zamierzonego celu. Potter wciąż żyje - dzieciaki spojrzały na nią przestraszone. - Jest bardzo wyczerpany.

-Ale nic mu nie będzie, prawda?

Severus z niemiłym ukłuciem gdzieś w głębi serca obserwował pobladłą twarz rudzielca. Zauważył dłonie zaciśnięte w pięści na skraju szaty. Granger był równie blada. Zawzięcie mrugała powiekami. Minerwa westchnęła cicho.

-Miejmy nadzieję, że nic.

Na tym rozmowa się skończyła.

Severus uciekł spojrzeniem od ponurej dwójki i spojrzał na Draco Malfoya przy stole Slytherinu. Jak zwykle siedział między swoimi wielkimi kolegami, rozmawiając o czymś z Prefektem Naczelnym. Nie wydawał się bardziej szczęśliwy niż zwykle. Miał cienie pod oczami i wydawał się równie zmęczony jak Severus. Bez entuzjazmu lustrował Wielką Salę.

Severus wstał od stołu i opuścił salę pod pytającym spojrzeniem dyrektora. Wyszedł z zamku i poszedł nad jezioro. Niezbyt je lubił z powodu pewnych przykrych wspomnień, ale musiał się przejść i pomyśleć. Inaczej chyba zwariuje.

Nie potrafił sobie wybaczyć swojego zachowania w Wigilię. Nie dość, że nie wiedział, jak pomóc Potterowi, to jeszcze ten atak paniki czy też po prostu słabości. Nie powinien tak się zachowywać. Od kilku dni był rozkojarzony i jeszcze bardziej opryskliwy niż zwykle. Nie wiedział, co się z nim działo. A musiał się dowiedzieć, nawet jeśli nie miał najmniejszej ochoty na wnikliwą autoanalizę. Szpieg musiał być doskonale zorientowany we własnych odczuciach. Inaczej kończy na dnie rzeki z nałożonym zaklęciem ciężkości.

Severus usiadł przy brzegu jeziora, opierał plecy o pień rosnącego za nim pojedynczego, wiekowego drzewa i zapatrzył się w taflę wody, na której pękał już lód. Otulił się szczelniej czarnym płaszczem. Postanowił rozpatrzyć sprawę w miarę obiektywnie. Najlepiej zacząć od początku.

Dlaczego tak zareagował na widok ciała chłopaka leżącego na podłodze?

Ponieważ przez chwilę wydawało mu się, że Potter umarł.

I co dalej? Dlaczego to miałoby go tak poruszyć? Przecież widywał już martwych ludzi, nierzadko własnych przyjaciół. Przecież sam wielokrotnie przyczyniał się do czyjejś śmierci. Czasami sam wypowiadał Zabijającą Klątwę.

Chłopak jest ważny w tej wojnie. Jeśli przepowiednia mówiła prawdę, a na razie wszystko na to wskazywało, tylko Potter może pokonać Czarnego Pana.

Czyżby nagle uwierzył w przepowiednię tej starej nietoperzycy? Nawet jeśli to wszystko nie było stekiem bzdur, to Potter i tak nie miał szans. Severus doskonale o tym wiedział. Chłopak był zbyt uzależniony od przyjaciół i niecierpliwy. Skrzywdzony przez ludzi i, jak się wydawało, samo życie, czasami nie potrafił racjonalnie myśleć, zawierzając swoim uczuciom. Nieufny w stosunku do wszystkich innych, za przyjaciółmi poszedłby w ogień lub na dno oceanu.

Severus znów poczuł lekkie ukłucie w sercu, ale świadomie je zlekceważył. Po kolei.

Owszem , wiedział, że Potter miał potencjał. Moc była w nim, niczym diament ukryty w bryłce niepozornego węgla, tylko czekając, aż ktoś ją odkryje i oszlifuje. Czasami, gdy Potter emanował wściekłością, ta potęga niemal się w nim burzyła i domagał uwolnienia. Ale chłopakowi brakowało odpowiedniego przeszkolenia, by nad nią zapanować. A w obecnym stanie nie poradziłby sobie nawet z Wewnętrznym Kręgiem, nie wspominając o samym Mrocznym Lordzie. Niebywała potęga Czarnego Pana była wręcz fizycznie wyczuwalna, otulała go niczym gęsty, ciemny całun. Severus wiedział, że nikt, nawet Dumbledore, nie może równać się z jego obecną siłą.

Więc dlaczego tak się przejmuje tym szczeniakiem?

Dumbledorowi na nim zależy. Potrafi nim manipulować, ale mimo wszystko jest do niego przywiązany niczym do ulubionego wnuka. Severus nie miał wątpliwości, że śmierć chłopaka załamałaby starego czarodzieja. A on zawsze był lojalny w stosunku do Dumbledore'a.

Ale lojalność nie oznacza jeszcze niewolnictwa. Poza tym, ostatnio zaczął się uważniej przyglądać poczynaniom dyrektora. Był wobec niego lojalny, ale powoli przestawał mu ślepo ufać. Ponadto czuł, że to nie niepokój o uczucia dyrektora był przyczyną jego zachowania.

Dlaczego, na wszystkie demony piekieł, się tak zachował? Dlaczego tak bardzo się obawiał o Pottera? I dlaczego poczuł taką ulgę, kiedy wyczuł słaby puls?

Zależało mu na nim.

Potrząsnął gwałtownie głową. Nie. Był oziębłym, ironicznym profesorem, szpiegiem i Śmierciożercą. Mordercą. Profesjonalistą we wszystkim, co robił. Nie kierował się uczuciami. Ani tym bardziej, one nie kierowały nim.

Ale przyzwyczaił się do Pottera. Spędzał z nim wiele czasu, ucząc go oklumencji, to całkiem naturalne. Poza tym, kilka razy uratował chłopakowi życie, więc nie chciałby, żeby tyle wysiłku poszło na marne.

Nie. To wciąż nie to.

Przecież nie znosił chłopaka. Sam jego wygląd nasuwał mu niemiłe skojarzenia i wywoływał instynktowną obawę i gniew. Denerwowały go impertynencja i zadufanie Pottera, nie wspominając już o głupiej, szalonej odwadze i zdolności do pakowania się w kłopoty.

Ale chłopak zmienił się ostatnio. Czy może spojrzenie Severusa na niego się zmieniło. Potter po śmierci Blacka stał się cichy i spokojniejszy, nie spędzał już prawie każdej nocy poza dormitorium. Polepszyły się jego wyniki w nauce. W jego oczach, kiedy nie przesłaniała ich maska obojętności, migotały ból i żal. I nienawiść.

Severus ze zdziwieniem spostrzegł, że chłopak zaczyna przypominać jego samego.

Natychmiast odsunął od siebie tą myśl. Potter był wciąż bardzo młody. Owszem, doznał wiele zła i musiał znosić rzeczy, których ludzie w jego wieku nie powinni nawet oglądać, ale nie miał powodu, by stawać się zgorzkniałym, rozmiłowanym w Mrocznej Magii młodzieńcem.

Cóż, Severus też nie miał.

Ponownie odsunął od siebie tą myśl. Dobrze, więc zareagował wtedy w taki sposób, ponieważ w pewien sposób zależało mu na chłopaku. Nie był z tego zadowolony, ale trudno. Musiał zaakceptować ten fakt.

Ciężko wstał i otrzepał płaszcz ze śniegu. Podjął na nowo marsz wokół jeziora, by choć trochę się rozgrzać. Nie chciał wracać do zamku, dopóki nie rozważy wszystkich problemów.

Przypomniał sobie noc, w którą rozmawiał z dyrektorem przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. To był raptem dwa dni temu. Ale nieprzyjemne uczucie, które wtedy ożyło gdzieś w Severusie sprawiało, że tamta noc wydawał się odległa o całe stulecia. Dni ciągnęły się jak Eliksir Lotności w wykonaniu Longbottoma. To uczucie zagnieździło się w Severusie i nie dawało mu chwili na odpoczynek, zachowując się niczym niszczący pasożyt.

Poczucie winy.

Czuł się winny, że zawiódł zaufanie dyrektora w zeszłym roku. Nie nauczył Pottera oklumencji. Teraz chłopak już opanował tę trudną sztukę, i mimo to leżał w skrzydle szpitalnym, wciąż nieprzytomny. Być może Severus pominął jakąś istotną kwestię? Nie nauczył chłopaka wszystkiego tak, jak powinien? Być może mógł zrobić coś lepiej?

Nie powinien o tym myśleć w ten sposób. Wielokrotnie to przerabiał i wiedział, że może go to jedynie na powrót wpędzić w nocne koszmary i depresję. Nawet jeśli zrobił coś źle, to nie może już tego cofnąć. Nigdy nie mógł.

Miał tylko jedno wyjście, choć niezbyt przypadło mu ono do smaku: naprawić swoją pomyłkę. Inaczej pomyłka stanie się błędem. A on nie popełniał błędów. Z wyjątkiem tego blisko dwadzieścia lat temu.

Zdecydowanym krokiem ruszył z powrotem do zamku. Nie może tego dłużej odkładać. Nie może przed tym dłużej uciekać. Musi spojrzeć chłopakowi w twarz.

Zbliżając się do skrzydła szpitalnego i powiewając połami rozpiętego płaszcza niczym nietoperz, zastanawiał się, co właściwie ma zamiar zrobić.

Dotarł do uchylonych drzwi i zatrzymał się gwałtownie. Szybko wślizgnął się do środka, instynktownie stając w najciemniejszym miejscu. Miał ochotę skląć samego siebie za brak pomyślunku.

Granger i Weasley siedzieli przy łóżku Pottera, uważnie wpatrując się w jego twarz i cicho rozmawiając. Dziewczyna wciąż była bardzo blada, ale sprawiała wrażenie nieco bardziej opanowanej niż podczas kolacji. Weasley z zakłopotaniem wyłamywał sobie palce.

-Nic mu nie będzie - kontynuowała wcześniejszą wypowiedź Granger. - Zawsze wychodzi cało ze wszystkich tarapatów.

-Złego licho nie weźmie - wyszeptał rudzielec uspokajającym tonem.

-Przecież tyle już dokonał. Walczył z V-voldemortem, pokonał bazyliszka, pokonał dementorów... I zawsze mu się udawało. Teraz też tak będzie. Obudzi się i spyta, czy nie przegapił meczu - Granger brzmiała, jakby rozpaczliwie próbowała przekonać samą siebie. Weasley przykrył jej dłoń, leżącą na brzegu łóżka, swoją własną i lekko ścisnął. Nie zwróciła na niego uwagi.

-Potem będzie wywracał oczami na troskliwe zachowanie pani Pomfrey i poprosi, żebym mu pomogła z lekcjami. I pójdzie polatać z tobą na miotle - chwyciła mocno Weasleya za ramie. Przyciągnął ją do siebie i objął ją pokrzepiająco ramieniem. Wydała zduszony dźwięk, jakby usiłowała powstrzymać się od płaczu, i kontynuowała, coraz bardziej łamiącym się głosem: - I wszystko będzie dobrze, aż nie obudzi go w nocy kolejny koszmar. A wtedy znów nie będzie chciał z nami o tym rozmawiać. Powie: dzięki, ale wszystko jest w porządku, więc nie pytajcie. I znów będzie się męczył, aż po raz kolejny wyląduje w skrzydle szpitalnym - załkała cicho. - Jest taki uparty. Głupi, uparty osioł...

Severus słuchał ze zdumieniem, jak głos dziewczyny drży, wibruje smutną, błagalną nutą, jak załamuje się i zamienia w cichy, rozpaczliwy szloch. Granger, która zawsze znała odpowiedź na każde pytanie i nic sobie nie robiła ze złośliwości Draco Malfoya, teraz łkała w ramie Weasleya, niemal dusząc się od łez. A twarz rudzielca była blada jak niegaszone wapno.

Severus znów poczuł jakieś ukłucie w sercu. Przyjrzał mu się dokładniej. Było wyjątkowo nieprzyjemne, ale tym razem nie było to poczucie winy. Było jakby bardziej osobiste i nieco upokarzające.

Zazdrość.

Ponownie spojrzał na Granger i Weasleya, siedzących przy łóżku chłopaka. Przejmowali się jego losem. Zależało im na nim, nawet jeśli zamykał się przed nimi. Nie opuścili go. I zapewne nie potrafili nawet wyobrazić sobie powodu, dla którego mieliby to zrobić.

Severus też miał kiedyś przyjaciół, którzy nigdy by go nie opuścili. Bez względu na wszystko. Kiedyś.

Bezszelestnie wyszedł ze skrzydła szpitalnego, rzucając ostatnie spojrzenie na bladą, stężałą twarz Pottera.

- * -

Trzy dni później, w poniedziałek, Severus został na chwilę zatrzymany przez dyrektora po śniadaniu. Dumbledore zaprowadził go do swojego gabinetu i gestem poprosił, by usiadł. Severus nie miał najlepszych przeczuć.

-Wiem, że za chwilę masz lekcje z trzecim rokiem, Severusie, więc będę się streszczał - w oczach Dumbledore'a migotały wesołe ogniki, choć twarz wciąż nosiła ślady zmęczenia. - Wczoraj w nocy Harry nareszcie odzyskał przytomność.

Severus na chwilę znieruchomiał, niezbyt dziwiąc się uczuciu ulgi, które w nim wezbrało. Aż do bólu zacisnął ręce na poręczach krzesła.

-Od tamtego czasu śpi, ale Poppy twierdzi, że nie ma już niebezpieczeństwa.

-A co z jego stanem... psychicznym? - Spytał Severus cicho, nienawidząc się za niepewność we własnym głosie.

-Z tym będziemy musieli poczekać, aż się ponownie obudzi, niestety. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

-Czy wiadomo dlaczego obudził się akurat wczoraj w nocy, dyrektorze?

-Nie - Albus przyjrzał mu się uważnie znad swoich okularów-połówek. -ale mam swoją teorię na ten temat - przerwał na chwilę. Nie doczekał się pytania, więc westchnął cicho i kontynuował: - W Wigilię przypadał nów księżyca. Wczoraj natomiast była pełnia. Magia przeciwieństw.

Przez chwilę w gabinecie panował cisza.

-Odwiedzę go po lekcjach, dyrektorze.

-Jak sobie życzysz, Severusie - odparł łagodnie starzec. - Ale wydaje mi się, że za trzy minuty będziesz spóźniony na lekcję.

Severus wstał, skinął Dumbledorowi i opuścił biuro na szczycie wieży. Spóźnił się pięć minut, niszcząc nadzieję Puchonów na odwołanie lekcji.

- * -

-Był nieprzytomny blisko dwa tygodnie?!

-Nie wiedziałeś?

-Nie, Dumbledore nic mi nie powiedział. Ale dobrze, że w końcu się obudził. Całe szczęście, że nic mu się nie stało.

-Nie byłbym taki pewien.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
4095
4095
4095
4095
4095
4095
4095
Hipoint 4095

więcej podobnych podstron