skanuj0092

skanuj0092



166 SANATORIUM POD KLEPSYDRA

Wtedy nagle cały park staje się jak ogromna, milcząca orkiestra uroczysta i skupiona, czekająca pod podniesioną pałeczką dyrygenta, aż muzyka w niej dojrzeje i wzbierze, i nagle nad tą ogromną, potencjalną i żarliwą symfonią zapada szybki i kolorowy zmierzch teatralny, jak gdyby pod wpływem tonów nabrzmiewających gwałtownie w wszystkich instrumentach — wysoko gdzieś przeszywa młodą zieleń głos wilgi, zaszytej w gęstwinie — i nagle naokoło staje się uroczyście, samotnie i późno, jak w wieczornym lesie.

Ledwo wyczuwalny powiew przypływa przez wierzchołki drzew, z których osypuje się dreszczem suchy nalot czeremchy — niewysłowiony i gorzki. Przesypuje się wysoko pod zmierzchającym niebem i spływa bezgranicznym westchnieniem śmierci ten gorzki aromat, w który pierwsze gwiazdy ronią swe łzy, jak kwiatki bzu uszczknięte z tej nocy bladej i liliowej. (Ach wiem: jej ojciec jest lekarzem okrętowym, jej matka była kwarteronką1. Na nią to czeka w przystani noc w noc ten mały ciemny parowiec rzeczny z kołami po bokach i nie zapala latarni.)

Wtedy w te krążące pary, w tych młodzieńców i te dziewczęta spotykające się wciąż w regularnych nawrotach wstępuje jakaś dziwna siła i natchnienie. Każdy z nich staje się jak Don Juan piękny i nieodparty, wychodzi z siebie dumny i zwycięski i osiąga w spojrzeniu tę moc zabójczą, od której serca dziewczęce truchleją. A dziewczętom pogłębiają się oczy, otwierają się w nich jakieś głębokie ogrody rozgałęzione alejami, labirynty parków ciemne i szumiące. Źrenice ich rozszerzają się odświętnym blaskiem, otwierają się bez oporu i wpuszczają tych zdobywców w szpalery swych ciemnych ogrodów, rozchodzących się ścieżkami wielokrotnie i symetrycznie jak strofy kancony2, ażeby spotkać się i znaleźć, jak w smutnym rymie, na różowych placach, dookoła okrągłych klombów, albo przy fontannach płonących bardzo późnym ogniem zorzy i znów rozejść i rozdać się między czarne masy parku, wieczorne gęstwiny, coraz gęstsze i szumniejsze, w których zatracają się i gubią jak wśród zawiłych kulis, aksamitnych kotar i zacisznych alkierzy3. I nie wiadomo kiedy zachodzą przez chłód tych mroczniejszych ogrodów w całkiem zapomniane, obce ustronia, w inny jakiś, ciemniejszy szum drzew, płynący żałobnym kirem, w którym ciemność fermentuje i wyradza się, a cisza psuje się w ciągu lat milczenia i rozkłada fantastycznie, jak w starych zapomnianych beczkach po winie.

Tak błądząc po omacku w czarnym pluszu tych parków, spotykają się wreszcie na samotnej polanie, pod ostatnią purpurą zorzy, nad sadzawką, która od wieków zarasta czarnym szlamem, i na kruszejącej balustradzie, gdzieś na rubieży czasu, u tylnej furtki świata odnajdują się z powrotem w jakimś dawno minionym życiu, w dalekiej preegzystencji, i włączeni w obcy czas, w kostiumach odległych wieków' szlochają bez końca nad muślinem jakiegoś trenu i wspinając się ku niedosięgłym przysięgom i wchodząc po stopniach zapamiętania, docierają do jakichś szczytów i granic, poza którymi już tylko śmierć jest i zdrętwienie nienazwanej rozkoszy.

XVII

Co to jest zmierzch wiosenny?

Czy dotarliśmy do sedna rzeczy, czy dalej już ta droga nie prowadzi? Jesteśmy u końca naszych słów, które już tu stają się

1

kwarteronka (z hiszp.) — kobieta mająca w sobie czwartą część krwi murzyńskiej.

2

kancona (z wł.) — tu: jedna z najstarszych form poezji prowansal-skicj (XII w.), potem włoskiej (XIII -XIV w.), będąca kilkunastozwrotkowym poematem lirycznym o miłości i przygodach wojennych.

3

alkierz (z fr.) — pokoik boczny, bokówka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
skanuj0098 178 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ dumie. Każdym swym ruchem wkłada się ona pełna dobrej woli i
skanuj0115 212 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ zania swej istoty, aż do samounicestwienia... — Potem nagle
skanuj0085 152 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Przed kawiarnią ustawiono już stoliki na bruku. Panie siedzi
skanuj0083 2 148 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ jeden i ten sam uśmiech w tysiącznych powtórzeniach, który
skanuj0084 150 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ świetle magicznym. I aż dziw, że pod tym szczodrym księżycem
skanuj0088 158 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄIX Miałem wiele powodów do przyjęcia, że księga ta była dla m
skanuj0091 164 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ ją opiszę? Wiem tylko, że jest w sam raz cudownie zgodna ze
skanuj0093 168 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ majaczliwe, bredzące i niepoczytalne. A jednak dopiero za ic
skanuj0095 172 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ pytaniami, jak milionami słodkich ssawck komarzych. Chciałyb
skanuj0096 174 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ przez żadne powtarzanie nie wyczerpana. Idzie ten mąż i tuli
skanuj0099 180 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Potem wstają obie, złożywszy książki. W jednym krótkim spojr
skanuj0101 184 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄXXVI Zbyt wiele dzieje się w tej wiośnie. Zbyt wiele aspiracy
skanuj0102 186 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Zadrżałem do głębi na ten widok. Nie mogło być wątpliwości.
skanuj0105 192 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ apoteozę1 na tle obłoków, wspartego urękawicznionymi rękami
skanuj0106 194 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ klejnotami i złotą plombą w zębach — żywy biust zesznurowany
skanuj0107 196 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ oczyma pełnymi głębokiej żałoby. Serce ścisnęło mi się boleś
skanuj0108 198 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ wita i szatańska, dystansująca swą śmiałością najwyszukańsze
skanuj0109 200 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ ażeby powoli wydzielić zdrowe ziarno sensu. Markownik jest m
skanuj0110 202 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ wane rzemienie na piersiach. Jednorożec chilijski stanął dęb

więcej podobnych podstron