PA030021

PA030021



1#*L a

hala, że ktoś może chcieć jej go zabrać. Ten bochenek Chleba, który nic wiadomo jakim sposobem zdobyła w głodującym getcie, ten kawałek nadgtyzioncgo Chleba stal się jej całym majątkiem. Wystraszonym wzrokiem wodziła po peronie. Z zainteresowaniem patrzyła na odjeżdżające wagony towarowe. Z zielonej bramy z wplecionymi w drut kolczasty gałęziami sosny, która odgradzała plac sortowni od peronu, wyłonił się na pałąkowatych nogach w wysokich butach esesman Mitte. Nazywany był przez nas Malhe Muves— „Anioł śmierci". Kocim krokiem zbliżał się do dziewczynki. Zakradał się i czaił do swojej nowej ofiary z uśmieszkiem zadowolenia na wyblakłej twarzy z jasnym wąsem. Zbliżywszy się do niej, popychał ją lekko, nie dotykając nawet. Tak jakby nie chciał zabrudzić swoich czystych morderczych łap. Popychał ją, tak jak dziecko bawi się dużą piłką lub kołkiem, dając jej raczej kierunek, aby sama toczyła się dalej. „Anioł śmierci” prowadził ją do drugiej tylnej bramy, która znajdowała się pomiędzy dwoma barakami przylegającymi do peronu. Pchał ją w stronę placu sortowni. Na jego końcu znajdował się niewinnie wyglądający żywopłot, za którym był lazaret. Plac sortowni, na który ją wepchnął w drodze do lazaretu, wypełniony był ogromnymi stertami barwnej odzieży. Wszystko, co można było przywieźć najlepszego z domu. było tutaj zebrane. Wszystkie te rzeczy porozrzucane w nieładzie zostały przyniesione przez pięćdziesięciu nieszczęśliwców z każdego transportu z placu, gdzie rozbierali się ludzie. Dziewczynka pchana przez „Anioła śmierci" wkroczyła na plac. W swoich czerwonych pantofelkach. których obcasy nurzały się w piasku, wyglądała jak nieziemska zjawa na tym barwnym placu. Zbliżała się do więźniów sortujących rzeczy, przechodziła od jednego do drugiego i oglądała zawartość walizek. Tak jakby była na jarmarku albo na ulicy, gdzie sprzedają tandetę. Tak z uśmiechem na ustach, z błędnym wzrokiem przechodziła między nami. Wyciągnęła z jednej zwalizek barwne chustki i podrzuciła je do góry, tańcząc przy tym. Przestaliśmy wszyscy pracować i patrzyliśmy na dziwną zjawę kolorowej nędzy warszawskiej. A ona przechodziła od jednego więźnia do drugiego, od jednej paczki do drugiej, od jednej walizki do drugiej. W każdej coś znalazła, podrzucała w górę i przechodziła dalej. Nagłe przy jednej walizce zatrzymała się. Sięgnęła ręką i wyciągnęła z niej okulary. Były w niej okulary starców, niebieskie dla niewidomych, malutkie dziecięce. Wszystko po ludziach, którzy zostali zagazowani. Nagle na jej wynędzniałej twarzyczce ukazał się strach. Strach, który ją ogarnął, wypędził z niej obłęd. Nagle stała się jakby normalnym człowiekiem. Trzymała w ręku małe okulary dziecięce. Patrzyła na nic z odrazą. Rzuciła je na piasek. W jej oczach czaił się nadal strach. Patrzyła na nas wszystkich, na więźniów, na vorarbeiterów stojących z pejczami, na esesmanów kręcących się po barwnym placu, spojrzeniem normalniejszym niż spojrzenie każdego z nas. W jej oczach pozostał jednak strach. Strach człowieka, któiy zwierzęcą intuicją ptzeczuwa zbliżający się koniec. Zaczęła się nagłe cofać. Odsuwać od ogromnej kolorowej góry. Coraz większa trwoga wyzierała z jej oczu. Milte podszedł i pchnął ją w stronę otworu w żywopłocie. Wisiała na nim flaga Czerwonego Krzyża na białym polu. Wszyscy zamilkliśmy, Nikt nie krzyknął. Vorarbcitcrzy stali z opuszczonymi głowami, z opuszczonymi pejczami. Więźniowie przestali pracować. Wszyscy patrzyliśmy na to zjawisko. Na tę dziewczynkę warszawską pchaną przez „Anioła śmierci" — esesmana Minc do lazaretu. W pewnej chwili znikła za żywopłotem. Po paru minutach padł strzał.

Na placu nadal panowała cisza. Nagle Mitte ukazał się w otworze żywopłotu. Schował rewolwer do czarnej kabury. Otrząsnął niewidzialny pył ze swoich rąk. W tym momencie, jak na komendę, wszyscy kapo i yorarbcitcrzy zaczęli krzykiem nawoływać więźniów do pracy. Ze wszystkich stron jak na rozkaz rozlegały się ich głosy: — Kurwa, kurwa, kurwa wasza mać. kurwą waaa matka była, Arbeit, Arbeit, sclmcller, schneller! Pejcze wywijały nad głowami więźniów. Wiedzieliśmy jednak wszyscy, że te słowa nie są skierowane do nas. że jest to jedyny protest przeciwko temu, czego byliśmy świadkami. Że jest to swojego rodzaju hołd złożony przez nas wszystkich malej, biednej warszawskiej dziewczynce.

Tojtlager*1

Był słoneczny poranek. Plac rozbrzmiewał krzykami vorarbeitcrów nawołujących do pracy. Thk jak co dzień. Przykry słodkawy odór rozkładających się ciał unosił się nad całym obozem. Wihodził w nasze nozdrza i osiadał na naszych wargach. Z peronu dochodziły nas odgłosy kół wagonów wpychanych powoli przez lokomotywę do obozu. Przybył pierwszy poranny transport z ludźmi. Pracowaliśmy tak jak co dzień, przy sortowaniu. Otoczeni rozłożonymi prześcieradłami i otwartymi walizkami. Do walizek wkładaliśmy wyciągnięte z piętrzącej się za nami sterty poszczególne przedmioty. Na rozłożonych na ziemi prześcieradłach kładliśmy żywność znalezioną w stercie. Byty to na ogól woreczki z cukrem, mąką, kaszą, farfelkami. Napotykaliśmy często duże bochenki Chleba, lopionc masło i gęsi tłuszcz.

Z pochyłego piaszczystego nasypu odgradzającego nasz obóz od drugiego obozu nazwanego przez nas„1bjtlagcr” schodzili więźniowie, niosąc po dwóch drewniane, zbite z grubych gałęzi iragi. Szli pod eskortą wachmanów z wymię-

Tojthger (żyd.)—ob6* śmiercŁ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IMG40 (5) 52 nvm pogardy. To, że ktoś może uczynić celem pracy swego życia pójście do grobu z całym
zaufanie ZAUFANIE To świadomość, że ktoś może cię skrzywdzić jednym łatwym ruchem i stuprocentowa pe
78169 skanowanie0006 296 Gatunki wypowiedzi w analizie stylistyczne! a)    sądzę, że
CCF20090831254 484 Indywidualność realna sama w sobie Przypuśćmy, że ktoś złożył u mnie jakąś rzecz
DSC00082 mię kulawi, ze ślepych ślej >gólc dzieci s.
W tym miejscu trzeba wyjaśnić, że w budowie samochodu przyjęło się nazywać ramą ten jego element, kt
skanuj0012 Zeus, kim też Zeus może być — znam go tylko ze słyszenia. Droga, która prowadzi od owego
skanuj0011 (441) RYBY Czy ktoś może Państwu powiedział, że zapiekanka zawsze musi być z mięsem?
skanuj0012 Zeus, kim też Zeus może być — znam go tylko ze słyszenia. Droga, która prowadzi od owego
page0167 i może chcieć. Widzi swój cel i dąży doń, nie zbaczając ani na chwilę ze swego kierunku. Ni
uzdrowienie2 nas uczyć, że zabijanie jest złem, każdy wyczuwa to intuicyjnie. Ktoś może próbować zr

więcej podobnych podstron