17756 PA030038

17756 PA030038



66 BUNT W TREBLINCE

nosili „Czerwoni” na tragach z baraków i z rewirsztuby dziesiątki chorych. Przedtem obozowi lekarze wstrzykiwali im środki usypiające. Gdy pracowali my przy sortowaniu lumpów, przesuwał się przed naszymi oczami korowód uśpionych, leżących na noszach więźniów. „Czerwoni” nieśli ich w stronę lazaretu. Nie wnosili ich głównym wejściem, nad którym powiewała flaga Czerwonego Krzyża. Tą drogą normalnie wnoszono chorych i zniedołężnialych starców z transportu. Uśpionych więźniów „Czerwoni” kładli u samego podnóża sterty palących się trupów. Wachman siedzący na krzesełku na platformie nad palącym się stosem trupów wstawał leniwie. Schodził na dół po piasku. Spokojnie wkładał kulę do karabinu. Zagrzewał sobie ręce nad stosem trupów. Rozkazywał położyć więźnia na ziemi. Lekko podrzucał karabin i nagle jego lufa znajdowała się w odległości zaledwie kilku centymetrów nad głową ofiary — rozlegał się głuchy strzał. Bardzo często ciało nawet nie drgnęło. I tak „Czerwoni” zabierali puste nosze, zwijali prześcieradło, którym był przykryty chory, i wspinali się przez piach z powrotem na plac transportowy. Pomocnik kapo Kurlanda, Kotek, podchodził do zabitego, nagiego trupa, obdartego już w baraku z odzieży. Ciągnął go na tlącą się stertę trupów. Często stawia! go i wciągał na stojąco, opierając go o stertę trupów. Dorzucał do palącego się ogniska siarkę. Ogień obejmował ciała zabitych więźniów. Dym unosił się w górę. Wszyscy zabici byli nadzy. Odzieży nie wolno było palić. Odzież to był materiał, którym Niemcy chcieli „zdobyć świat”. Odzież to był surowiec najtańszy.

Tak dzień w dzień rozstrzeliwano chorych na tyfus więźniów. Któregoś wieczora Alfred podniósł głowę, spojrzał na mnie błędnymi oczyma i powiedział:

— „Kacap”, czuję, że mam wysoką temperaturę.

Strach mnie ogarnął. Położyłem go na pryczy, przykryłem kołdrą. Dałem mu dwie aspiryny z naszej własnej apteczki, którą sobie już dawniej skolekcjo-nowaliśmy z różnych znalezionych na placu medykamentów.

Noc przespał spokojnie. Z rana na siłę ściągnąłem go z pryczy. Z trudem wciągnąłem mu jego wysokie buty. Ubrałem go. Chwiejnym krokiem, oparty o mnie poszedł na plac apelowy. Stałem za nim jako piąty i od czasu do czasu podtrzymywałem, aby stał prosto. Po apelu zamiast iść do pracy na plac powróciłem z Alfredem do baraku i położyłem go pod zasłane już bety. fhk, że nie było widać, że ktoś się w nich ukrywa. Był szczelnie okryty kocami z małym tylko otworem na powietrze. Pozbierałem kilka składanych krzesełek i ustawiłem je w równej linii na złożonych kocach i kołdrach. Dzięki temu nie widać było, że ktoś się ukrywa pod pościelą. Tak przeleżał Alfred cały dzień do końca pracy. Przed wieczornym apelem wleciałem znów do baraku. Wyciągnąłem go na silę i słaniającego się na nogach, przy pomocy naszego przyjaciela księdza,

wprowadziłem na plac apelowy. Po chwili wszedł na plac esesman Mitte. Baliśmy się, że może zwrócić uwagę na słabowity wygląd Alfreda. Błyskawicznie zainscenizowaliśmy walkę. Ja złapałem go, niby to w trakcie bijatyki, za głowę, podtrzymując go pod ramieniem. Ksiądz uderzał go w tyłek, podtrzymując go z tylu. Śmialiśmy się przy tym serdecznie. Mitte uśmiechnął się z aprobatą. Sam też go lekko trzepnął pejczem dla żartu i odszedł. Odetchnęliśmy z ulgą. Podtrzymując Alfreda, stanęliśmy znów w szeregu na wieczornym apelu. Tak przez pięć dni drżeliśmy o życie Alfreda. Codziennie powtarzaliśmy te same manewry. Czwartej nocy nastąpi! kryzys. Alfred byt cały mokry. Trząsł się z zimna. Wycierałem jego spoconą twarz. Jeszcze poprzednio przyniosłem mu kupione od wachmana w lesie pomarańcze. Płaciłem za nie dolarami. Okoliczni chłopi już wiedzieli, że w obozie panuje tyfus. Starali się, za dużą opłatą, zaopatrzyć nas w cytryny i pomarańcze. Handel szedł, jak zwykle, za pośrednictwem wachmana, który zarabiał na tych transakcjach krocie. Z trudem zdobyte owoce na siłę wciskałem Alfredowi do ust. Chciałem, aby nabrał trochę siły. Nie był jednak w stanie niczego przełknąć. Błagałem go i zaklinałem, zmuszałem do jedzenia. Wszystko bezskutecznie. Przypominałem mu, że nie jest w domu, że jest w Treblince i że przy nim stoi jego najbliższy kolega, „Kacap”. On jednak myślami był w swoim domu. Stale nieprzytomnie przywoływał swoją matkę i siostrzyczkę. Z rana znów na siłę wyprowadziliśmy go na plac. Tego dnia nie udało się po apelu ukryć go w baraku. Nasz blokowy bał się o swoją skórę i nie pozwolił nam wprowadzić Alfreda z powrotem. Nie mając innego wyjścia, wraz z księdzem schowaliśmy go w lumpach na placu sortowni, przykrywając szczelnie, aby Niemiec go nie widział. Pracował przy nim ksiądz. Ja poszedłem z komando Tarnung do pracy w lesie. W czasie pracy dwukrotnie wracaliśmy do obozu przez plac transportowy. Za każdym razem, przechodząc obok księdza, sprawdzałem, co słychać u Alfreda. Po minie księdza widziałem, że jest wszystko w porządku. Piątego dnia znów, jak poprzednio, wyciągnęliśmy go na plac. Nie wiem, skąd miał siły przetrwać te kilka dni choroby. Powoli zaczął powracać do zdrowia. Leciałem do kuchni, przynosiłem ciepłą wodę, z której w baraku robiliśmy herbatę. Ochotniczo zgłosiłem się do pracy w kuchni przy obieraniu kartofli. Za każde obrane wiadro dostawałem kromkę chleba. W tym okresie nie miałem kontaktu ze światem zewnętrznym, bo nie wychodziłem do pracy w lesie. Pracowaliśmy tylko w obozie i dlatego byliśmy zdani tylko na wikt obozowy. Alfred powoli powracał do zdrowia. Z rewirsztu-by dzień po dniu wynoszono uśpionych więźniów do lazaretu na rozstrzelanie. W czasie zimy zabito w ten sposób przeszło połowę wszystkich więźniów. Kiedy mnie przywieziono do Treblinki, było mniej więcej tysiąc więźniów. Zimą. po epidemii tyfusu pozostało przy życiu zaledwie ośmiuset, mimo że w trakcie


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PA030074 136 BUNT W TREBLINCE duży tapczan, na którym siedzieliśmy blisko siebie. Rozmowa zeszła na
36206 PA030040 70 BUNT W TREBLINCE wszystkim wyjść na plac, który znajdował się obok pierwszego bara
PA030077 142 BUNT W TREBLINCE go57. Ze względu na fakt, że parzysta strona ulicy Natolińskiej przyle
PA030054 96 BUNT W TREBLINCE na to, żeśmy potem przenieśli rannych do rewirsztuby, gdzie nasi lekarz
PA030079 H6 BUNT W TREBLINCE Patrzyłem na niego ze zdumieniem. W tej samej chwili przypomniałem so.

więcej podobnych podstron