plik


ÿþStreczszenie "Ludzi bezdomnych", A. Bosak Tom I Wenus z Milo Tego dnia Tomasz Judym wracaB przez Pola Elizejskie z Lasku BuloDskiego, dokd zawsze jezdziB kolej obwodow. DzieD byB upalny, powietrze przesycone zapachem akacji. Zbli|aBa si pora spacerów i Pola zaczBy zapeBnia si nadje|d|ajcymi karetami. Judym usiadB na Bawce pod kasztanowcem, zajmujc miejsce tu| obok niani z dwojgiem dzieci. Odpoczywajc, obserwowaB wykwintnie ubranych ludzi, spacerujcych po chodnikach. Po jakim[ czasie wolnym krokiem ruszyB na plac Zgody. Wreszcie udaB si w gBb ogrodu des Tuileries i skierowaB si w stron ko[cioBa Saint-Germain-l Auxerrois. Przez caBy czas rozmy[laB o swym kawalerskim mieszkaniu na Boulevard Voltaire, które zajmowaB od roku i które odstrczaBo go pustk [cian i banalno[ci sprztów. Nie chciaBo mu si pracowa ani i[ do kliniki. ZatrzymaB si przy Luwrze i spogldajc na mtne wody Sekwany, postanowiB zwiedzi paBac. Po chwili dotarB do gBównego wej[cia i zaczB przechadza si po chBodnych salach pierwszego pitra. Zadowolony z odpoczynku od wrzawy ulicy paryskiej i upaBu, siadB na Bawce przy pomniku Wenus z wyspy Melos. Wcze[niej widziaB posg, lecz nie zwracaB na niego uwagi. Teraz, wyraznie odpr|ony panujcym chBodem, zaczB wpatrywa si w oblicze marmurowej pikno[ci. Dopiero po jakim[ czasie u[wiadomiB sobie, |e ma przed sob wizerunek Afrodyty i mimo woli w pamici od|yBa legenda o powstaniu kobiety z piany morskiej. Zamy[lony, nie zwróciB uwagi na osoby, które przechodziBy obok. OcknB si dopiero wówczas, kiedy usByszaB kilka zdaD wypowiedzianych po polsku. Zdziwiony, ujrzaB cztery osoby  pozaparyskie . Na przedzie szBy dwie mBode panienki, z których starsza miaBa okoBo siedemnastu lat. Za nimi pod|aBa powoli starsza kobieta, z siwymi wBosami i nadal pikn twarz. Obok niej szBa panna dwudziestokilkuletnia, prze[liczna i smukBa. Wszystkie stanBy przed posgiem i podziwiaBy go w milczeniu. Starsza pani odczuBa zmczenie i usiadBa na Baweczk. Judym wstaB i odszedB na bok, zwracajc na siebie uwag panien. Jedynie starsza, pochBonita przegldaniem informatora, nie zauwa|yBa m|czyzny. Judym z zainteresowaniem wpatrywaB si w jej twarz i nieznacznie [ledziB jej ruchy. W pewnej chwili zauwa|yB, |e i ona przyglda mu si spod lekko opuszczonych powiek. Tymczasem najstarsza z panien zbli|yBa si do posgu i zaczBa wpatrywa si w wizerunek bogini z zaciekawieniem. Judym skupiB uwag na niej i stwierdziB, |e dziewczyna stara si zapamita rysy Wenus. Starsza dama wspomniaBa, |e wcze[niej widziaBa inn rzezb z marmuru, przedstawiajc scen mitologiczn, lecz nie wiedziaBa, czy mo|e pokaza j swoim podopiecznym. Jedna z panien u[miechem stwierdziBa, |e s w Pary|u i nale|y  umoczy wargi w pucharze rozpusty . MBodsza z panienek, Wanda, uznaBa, |e trac czas na zwiedzanie, zamiast spacerowa po ulicach. Judym, przysBuchujcy si rozmowie, poczuB si jak intruz. MiaB ochot przyBczy si do dialogu, lecz staB bezradnie. W pewnej chwili, sByszc, |e panie maj zamiar i[ obejrze  Amora i Psyche , zaproponowaB, |e mo|e wskaza im najbli|sz drog. Dostrzegajc niezadowolenie starszej damy, przeprosiB za swój nietakt, wyja[niajc, |e w Pary|u bardzo rzadko ma okazj sBysze polsk mow. DodaB, |e od pitnastu miesicy przebywa w mie[cie, pracujc w klinikach w dziedzinie chirurgii. Dama przedstawiBa si jako Niewadzka, mBodsze panienki nazywaBy si OrszeDskie, a pikna brunetka  Joanna Podborska. Po chwili spytaBa, czy Judym zna kogo[ o tym nazwisku z WoBynia, lecz m|czyzna wyja[niB, |e pochodzi z Warszawy, gdzie studiowaB medycyn. Jego ojciec byB szewcem i miaB warsztat przy ulicy CiepBej. Wanda byBa zaskoczona, w jaki sposób syn szewca zostaB lekarzem. Starsza dama podziwiaBa odwag Judyma, który otwarcie wyjawiB swoje pochodzenie. Judym u[miechnB si ironicznie i zapytaB Joann, jakie wra|enie zrobiB na niej posg Wenus. Dziewczyna zarumieniBa si, zawstydzona, a panna Natalia odparBa, |e bogini jest prze[liczna. Po jakim[ czasie znalezli si w Sali, gdzie staBa rzezba  Amor i Psyche , w milczeniu podziwiali posgi. Judym ze smutkiem stwierdziB, |e jego rola zostaBa ju| wypeBniona i nie mo|e dBu|ej towarzyszy damom. Nieoczekiwanie dla niego pani Niewadzka zapytaBa o najwygodniejszy transport do Wersalu. Wyja[niB, |e mog jecha tramwajem. ZaproponowaB, |e sprawdzi poBczenie i szybko odszedB. Kiedy wróciB z informacjami, panna Wanda oznajmiBa, |e jedzie z nimi. Niewadzka przeprosiBa za zachowanie wnuczki, lecz Judym powiedziaB, |e z ogromn przyjemno[ci bdzie im towarzyszyB. PoczuB sympati do mBodszej OrszeDskiej, cho ponownie pomy[laB, |e wtargnB do towarzystwa poznanych paD. RozumiaB doskonale swoj ni|sz pozycj spoBeczn. Po wyj[ciu z muzeum Judym po|egnaB si z paniami i oddaliB si. Jadc omnibusem w stron Vincennes rozmy[laB o zdarzeniu, które uznaB za wyjtkowo szcz[liwe. Po raz pierwszy zbli|yB si do dam z towarzystwa, o których marzyB bdc studentem. Nazajutrz obudziB si wcze[niej ni| zazwyczaj, okoBo dziesitej ruszyB pieszo w stron stacji. Z niepokojem oczekiwaB przybycia nowych znajomych. PowróciBy wspomnienia domu rodzinnego, brudnej kamienicy, w której mieszkaB z rodzicami. W tej chwili o rodzinie i jej |yciu my[laB jak o czym[ zupeBnie obcym i odlegBym. Panie, które poznaB poprzedniego dnia, staBy si dla niego kim[ bliskim i |aBowaB, |e nie nadchodz. PostanowiB jecha do Wersalu, ukBoni si im z daleka i wymin. SdziB, |e nie przyszBy na umówione spotkanie ze wzgldu na jego pochodzenie. Nieoczekiwanie usByszaB gBos Wandy, odwróciB si zaskoczony, dostrzegajc starsz dam, panny OrszeDskie i Podborsk. WesoBo rozmawiajc, wsiedli do tramwaju. ZapytaB pann Natali, co spodobaBo si jej w Pary|u. Dziewczyna z u[miechem odparBa, |e podoba si jej wszystko, co sprawia przyjemno[. Wanda odpowiedziaBa podobnie jak siostra i uprzedzajc pytanie Tomasza, wyja[niBa, |e Joasi podobaBy si posgi. DrwiBa z lekarza, |e do tej pory nie widziaB jeszcze  Rybaka , cho jest znawc i pary|aninem. M|czyzna odpowiedziaB, |e jest jedynie pospolitym chirurgiem. Po chwili przypomniaB sobie, |e przed rokiem widziaB wspomniany obraz i wra|enie, jakie wywieraB na ogldajcych. PamitaB pikne damy, pBaczce ze wzruszenia i westchnienia tBumu. Nagle zaczB pada deszcz i Judym zasBoniB panie swoj osob. Tramwaj zajechaB na plac przed paBacem wersalskim. Tomasz zaczB torowa swym towarzyszkom drog w[ród tBumu zwiedzajcych w pewnym momencie panna Natalia przytuliBa si do niego. PopatrzyB na ni rozmarzony i wtedy [miaBo spojrzaBa mu prosto w oczy. Deszcz z wolna przestaB pada, Judym podaB rami babci Niewadzkiej i ruszyli do Wersalu. Po jakim[ czasie oprowadzaB panie znu|ony, gdy| ju| wcze[niej zwiedzaB paBac. Judym [ledziB wzrokiem pikn pann Podborska, która staraBa si ukry doznawane wra|enia. W drodze powrotnej zatrzymali si w Saint-Cloud. Zachwycone panie patrzyBy na panoram Pary|a. MBody chirurg z uwag przygldaB si Joannie, zastanawiajc si, kogo mu przypomina. Na dworcu Saint-Lazare rozstaB si z damami. Niewadzka powiadomiBa go, |e nastpnego dnia wyje|d|aj do Trouville, a stamtd do Anglii. Po|egnaB je ostentacyjnie i troch ju| zmczony wróciB do swojego mieszkania. W pocie czoBa Od tych wydarzeD minB rok. Jednego z ostatnich dni czerwca Tomasz Judym obudziB si w Warszawie. DochodziBa dziesita rano i przez otwarte okno usByszaB haBas, dobiegajcy z ulicy Widok. WyjrzaB na dziedziniec, obserwujc stró|a, który co[ tBumaczyB damie w czarnej mantylce. CzuB si mBody i silny, cho zmczony po podró|y z Pary|a.. Wsiadajcy do pocigu ludzie niczym nie ró|nili si od Francuzów, co napawaBo lekarza optymizmem. Po dBugim [nie z rado[ci witaB widok Warszawy. Natychmiast pomy[laB o krewnych. OdczuB konieczno[ odwiedzenia ich, by ujrze znajome twarze. WyszedB z hotelu i ruszyB wraz z tBumem. Po jakim[ czasie znalazB si na ulicy CiepBej. Tu i ówdzie chodzili roznosiciele wody sodowej. Jedna z roznosicielek, odarta niemal do naga, staBa pod murem. Na trotuarze siedziaBa stara, schorowana {ydówka, sprzedajca gotowany bób, groch, fasol i ziarna dyni. Z prawej i lewej strony mie[ciBy si sklepiki. Dalej wida byBo otwarte okna pracowni. Zewszd wygldaBy twarze ludzkie  chore, chude, zobojtniaBe na swój los, pokryte plamami. Judym szedB szybko, mruczc co[ do siebie. Z dala dostrzegB bram kamienicy, w której niegdy[ mieszkaB i zbli|yB si do niej z uczuciem  faBszywego wstydu . Pomy[laB, |e bdzie musiaB wita si z ludzmi ni|szego stanu, wszedB i skierowaB kroki do oficyny. StanB przed drzwiami, prowadzcymi na poddasze i zapukaB. Nikt mu jednak nie odpowiedziaB, a z drzwi ssiednich wychyliBa si trzynastoletnia dziewczynka, wyja[niajc, |e przed chwil widziaBa ciotk i kto[ musi by w domu. W tej samej chwili kto[ zaczB krzycze i przeklina. Dziecko odparBo, |e to babka, wariatka. Judym z zaciekawieniem zajrzaB do [rodka i w kcie dostrzegB kobiet, przywizan do haka. Instynktownie wycofaB si i zaczB wypytywa dziewczynk, czemu nie oddadz babki do szpitala. OdrzekBa, |e nie ma miejsc, a poza tym nie maj pienidzy, by pBaci za jej pobyt. Judym uciekB po schodach. Na dziedziDcu ujrzaB gromad dzieci i ciotk Pelagi, od lat mieszkajc u brata Tomasza, Wiktora. OdczuwaB odraz i politowanie. Ciotka cmoknBa go we wBosy, pytajc, kiedy przyjechaB. Wyja[niB, |e wróciB poprzedniego dnia i zaczB dopytywa o Wiktora. UsByszaB, |e brat pracuje w fabryce, a w wolnych chwilach czyta ksi|ki. Ciotka poinformowaBa go, |e Wiktor rzadko bywa w domu i czasami znika na kilka dni. Tomasz obiecaB, |e wróci wieczorem, lecz w koDcu zapytaB o adres fabryki, w której pracowaBa bratowa. Szybko oddaliB si z tego miejsca i ruszyB w stron przedmie[cia, do fabryki cygar.Po chwili Judym zostaB wprowadzony przez stró|a do ogromnej sali, w której siedziaBo okoBo stu kobiet, pochylajc si nad stoBami. W jednej z izb Tomasz dostrzegB bratow, sklejajc papierowe etykiety. Kiedy zauwa|yBa go, po jej twarzy spBynBy dwie Bzy. M|czyzna podszedB do niej i powiedziaB, |e bdzie na ni czekaB na dziedziDcu fabrycznym o dwunastej. W poBudnie Judymowa zbiegBa ze schodów i z rado[ci powitaBa lekarza. Potem ruszyBa szybko w stron domu, przy kamienicy zapytaB j o brata. OdpowiedziaBa, |e Wiktor jada obiady u Wajsów. Brat nie zjawiB si, wic Judym po|egnaB si, obiecujc, |e przyjdzie wieczorem. O zmierzchu ruszyB w stron ulicy CiepBej, lecz tBum robotników, wracajcych do domów, napeBniB go odraz. PostanowiB, |e odwiedzi brata kiedy indziej i wszedB do wykwintnej restauracji. Nastpnego dnia obudziB si o pitej rano i poszedB do Wiktora, który powitaB go rado[nie, cho ich rozmowa odbyBa si tonem urzdowym. Tomasz zaproponowaB, |e odprowadzi brata i wyszli na ulic. Wiktor dopytywaB si, czy Judym zamierza zosta w Warszawie. Lekarz odparB, |e chciaBby zosta w mie[cie, lecz nie wie, czy zdoBa si utrzyma. Judym powiedziaB, |e byB w fabryce cygar i bratowa nie powinna tak ci|ko pracowa. Brat odparB, |e |al mu |ony, lecz sytuacja zmusiBa ich do tego, by zaczBa prac. Po chwili dodaB, |e Tomasz jest teraz panem, a on zwykBym czBowiekiem. Nie zazdro[ciB mu, |e ciotka zabraBa go od rodziców i zapewniBa wyksztaBcenie. On natomiast musi do wszystkiego doj[ prac wBasnych rk. Judym poczuB si ura|ony tymi sBowami. Wiktor z |alem mówiB, |e ciotka wziBa Tomasza, poniewa| byB przystojniejszy, a potem odwiedzaB ich rzadko, wystrojony w mundur i nie zwracaB uwagi na biednie ubranego brata. W milczeniu doszli do dzielnicy fabrycznej i zatrzymali si na wzgórzu, z którego widzieli szare budynki bez okien i wysokie kominy. Nagle usByszeli gBos, woBajcy Wiktora i od strony ulicy zbli|yB si do nich mBody m|czyzna o jasnych wBosach, brat wyja[niB, |e to nowy pomocnik in|yniera. Wiktor, dumny z sukcesów Tomasza, poprosiB znajomego o to, by mógB on zwiedzi fabryk. Wkrótce odszedB do stalowni, a Judym razem z pomocnikiem ruszyB przez kolejne sale, gdzie produkowano |elazo. Zaciekawiony, przygldaB si pracy robotników. W rogu olbrzymiej szopy staBo naczynie w ksztaBcie gruszki, w którym wytapiana byBa stal. Przy naczyniu staBo kilku ludzi. W pewnej chwili robotnik zanurzyB w roztopionej rudzie dBugie narzdzie i Judym rozpoznaB w tej czarnej postaci swojego brata. Mrzonki Powrót z letnich wczasów doktora Antoniego Czernisza stanowiB dla [wiata lekarskiego bardzo wa|ne wydarzenie. Nazwisko lekarza znane byBo równie| naukowemu [wiatu z zagranicy, gdzie cieszyB si wikszym uznaniem ni| w Warszawie. Antoni Czernisz wywodziB si ze sfery ludzi biednych. Dziki wBasnemu uporowi ukoDczyB szkoBy i zdobyB sBaw. Po czterdziestym roku |ycia o|eniB si z niezwykle pikn kobiet, pochodzc ze zrujnowanej rodziny póBarystokratycznej. Tomasz Judym, który znaB Czernisza z czasów studenckich, w pierwszych dniach wrze[nia zBo|yB mu wizyt i zostaB zaproszony do grona lekarzy. W poBowie nastpnego miesica odbyBa si pierwsza [roda lekarska. Judym wybraB si na spotkanie z wBasnym odczytem, który napisaB bdc jeszcze w Pary|u. W chwili, kiedy miaB przekroczy bram domu, ogarnB go strach. Pomimo tego nacisnB guzik dzwonka i po chwili znalazB si w salonie, wypeBnionym rozmawiajcymi m|czyznami. Co chwil do pokoju wchodziBa nowa osoba, a kiedy salon i przylegBe gabinety zapeBniBy si zupeBnie, doktor Czernisz zawiadomiB zebranych, |e doktor Tomasz Judym odczyta prac pod tytuBem  Kilka uwag czy SBówko w sprawie higieny . Tomasz zaczB czyta. We wstpie poruszyB kwesti wspóBczesnego stanu higieny. DostrzegB peBne drwiny spojrzenia zebranych, lecz dalszy cig wykBadu wyraznie zainteresowaB sBuchaczy. ZaczB wic opowiada o miejscach i zjawiskach, które widziaB w Pary|u. Potem zaczB mówi o Warszawie, o biednej dzielnicy |ydowskiej i |yciu na wsi. Zgromadzeniu sBuchali go w milczeniu. Judym zaczB mówi, |e wszelkie objawy warunków, w których |yj najbiedniejsi, s rezultatem wielu przyczyn, w tym obojtno[ci lekarzy. Nie zwa|ajc na ironiczne komentarze, twierdziB, |e obowizkiem lekarzy jest szerzenie higieny w[ród biednych. ByB zdania, |e lekarz dzisiejszy  to lekarz ludzi bogatych. Po jego sBowach kilku doktorów poprosiBo o gBos, lecz Judym nie przerywaB, pomimo, |e szmer na sali stawaB si coraz gBo[niejszy. Opinia, i| lekarze powinni interesowa si miejscami, w których mieszkaj ich pacjenci, wywoBaBa liczne protesty. Lekarze byli przekonani, |e wizja Tomasza jest idylliczna, lecz mBodzieniec broniB z uporem swojego pogldu. Uwa|aB, |e lekarze lekcewa| i pomijaj przyczyny chorób u ludzi biednych, a mogliby wykorzystywa swoj pozycj do u[wiadamiania ciemnoty. ZakoDczyB swój odczyt, pomijajc cz[ trzeci i usiadB. Atmosfera staBa si trudna do zniesienia, doktor Czernisz byB wyraznie zakBopotany. Nagle z krzesBa podniósB si staruszek, doktor Kalecki i w imieniu kolegów podzikowaB Tomaszowi za wykBad, który [wiadczyB, |e jest osob z sercem gorcym i tkliwym. Nastpnie przystpiB do omówienia odczytu od strony krytycznej. PominB kwestie |ycia biedoty w Pary|u i nawizaB do sytuacji w kraju. Uwa|aB, |e los biedaków nie zale|y od lekarzy. Lekarze mog jedynie u[wiadamia  motBoch folwarczny i wpBywa na jego chlebodawców. Wy|sze klasy s hojne, je[li chodzi o jaBmu|n, wielu lekarzy spieszy z pomoc, po[wicajc swój czas, zdrowie i |ycie ubogim. StwierdziB, |e zarzuty Judyma s bezpodstawne  powstaj przecie| liczne wystawy higieniczne, towarzystwa przeciw|ebracze, przytuBki noclegowe, funduje si kpiele dla ludu i rozmaite zabawy. UznaB Tomasza za czBowieka mBodego, któremu serce podyktowaBa sBowa peBne goryczy. Nastpnie gBos zabraB doktor PBowicz. UznaB, |e Judym bBdnie narzucaB lekarzom obowizek ulepszenia stosunków spoBecznych. SBowa, |e lekarze pomagaj wyBcznie bogatym, uznaB za formaln napa[. ByB jednak przekonany, |e z czasem mBodszy kolega inaczej bdzie postrzegaB swój zawód i zmieni zdanie. ZwróciB uwag, |e lekarze nie maj wBadzy, jak Judym im przypisywaB. ZapadBo kBopotliwe milczenie, które przerwaB Judym, proszc o dodanie kilku sBów. WyznaB, |e nie zamierzaB obra|a stanu lekarskiego, lecz pragnB uczci go, wspominajc o roli, jak odgrywa w spoBeczeDstwie. NawoBywaB do wydania uchwaBy i walki z gBupot spoBeczeDstwa i niszczenia zródeB chorób. Jego wywód zostaB ostro skrytykowany i zaczB powoli traci odwag. Podczas kolacji, siedzc u boku doktorowej, czuB narastajc w[ciekBo[. Nikt nie zwracaB na niego uwagi, widziaB drwice spojrzenia. PosiBek skoDczyB si pózno i Tomasz opu[ciB szybko mieszkanie Czernisza. W bramie kilku uczestników zebrania po|egnaBo si z nim szybko i zostaB sam. Po chwili doBczyB do niego m|czyzna, którego zauwa|yB na spotkaniu. ByB to doktor Chmielnicki, który szedB w tym samym kierunku co Judym. Po kilkunastu krokach, wyznaB, |e szczerze wspóBczuB mBodszemu koledze. Tomasz odparB, |e |aBuje teraz, i| przeczytaB swój referat, poniewa| zostaB przez wszystkich wykpiony. ChciaB udowodni lekarzom, co powinni robi pod naciskiem zimnego rozumu. Rozmawiajc, doszli do mieszkania Judyma i Chmielnicki przywoBaB doro|k. Na po|egnanie rzuciB, |e medycyna to interes jak ka|dy inny. MBodzieniec odparB, |e pewnego dnia medycyna bdzie wytyczaBa drogi |ycia masom ludzkim i [wiat wówczas odrodzi si. Starszy kolega okre[liB jego sBowa jako mrzonki. Smutek Pitego pazdziernika doktor Judym wyszedB na spacer w Aleje Ujazdowskie. MinB bram i powoli ruszyB w gBb parku, by unikn miejsc zapeBnionych spacerowiczami. W duszy Tomasza obudziBa si zazdro[ wzgldem bogactwa innych. Nie przypominaBa w niczym [lepej zawi[ci, jak odczuwali jego przodkowie, lecz przybraBa charakter gBbokiego |alu. Patrzc na jesienne widoki, poczuB agoni wBasnych marzeD. ZaczynaB rozumie, |e na [wiecie nie jest kim[ wyjtkowym. Wszystko, czym do tej pory |ywiBa si jego mBodzieDcza dusza, musiaBo pozosta tylko marzeniami. Od jakiego[ czasu smutek towarzyszyB mu nieodBcznie, przenikaB wszystkie my[li. Judym szedB z gBow zwieszon i chciaB skierowa si w stron paBacu, lecz zatrzymaBy go pdzce karety. WsparB si na barierce i zaczB wpatrywa w jadce w powozach osoby. UjrzaB nadje|d|ajcy wolancik i nagle poczuB si tak, jakby otoczyBy go promienie sBoDca i zapach ró|. W powozie ujrzaB trzy panny, które spotkaB w Pary|u. Natalia odwróciBa gBow i poznaBa go. Kiedy nie[miaBo podniósB rk do kapelusza, skinBa mu gBow i powiedziaBa co[ do swych towarzyszek. Wówczas panna Joanna i Wanda równie| spojrzaBy na Judyma, który w ostatniej chwili dostrzegB u[miech na twarzy Podborskiej. Wolant szybko zniknB mu z oczu i Tomasz ruszyB dalej, zatopiony w marzeniach. Praktyka Wkrótce na drzwiach mieszkania Judyma i u wej[cia do sieni kamienicy zostaBa wywieszona tabliczka z wyszczególnieniem godzin przyjmowania pacjentów. Lekarz przyjmowaB w godzinach popoBudniowych, midzy pit a siódm, a ranki spdzaB w szpitalu na oddziale chirurgicznym, gdzie wypeBniaB obowizki asystenta. Sumiennie siedziaB w gabinecie w godzinach wizyt chorych, cho przez pierwsze miesice nie zjawiB si ani jeden pacjent. Mieszkanie skBadaBo si z trzech pokoi: gabinetu, poczekalni i sypialni, urzdzonych skromnie w imi zasady, |e luksusowe wyposa|enie w niczym nie pomo|e pacjentom. Obowizki gospodyni przejBa pani Walentowa, |ona wdrownego bednarza, a czasami wyrczaBa j pitnastoletnia córka, Zo[ka. Obie panie szybko objBy wBadz w mieszkaniu Judyma, który nie mógB zrezygnowa z ich usBug, poniewa| zaczynaBy wtedy pBaka i |ali si na swoj ndz. Nieraz doktor zastanawiaB si, gdzie znikaj [wiece, nafta, wgiel, cukier i wiele innych rzeczy. Pocztkowo staraB si traktowa gospodyni i jej córk |yczliwie, po miesicu staraB si wprowadzi wBasne rzdy, lecz w listopadzie poddaB si i zostaB caBkowicie zdominowany. W godzinach przyj siedziaB sztywno wyprostowany i czekaB. Po upBywie kilku tygodni zaczB czyta ksi|ki, a gospodyni drzemaBa w poczekalni. Jesieni miaB tylko jednego pacjenta, starego introligatora z ssiedniej kamienicy, od którego nie pobraB honorarium za wizyt. W marcu w gabinecie zjawiBa si chuda dama w czerni, o zmizerniaBej twarzy i spytaBa o doktora Judyma. Tomasz doznaB miBego uczucia na my[l, |e wBa[nie nadarza si okazja zarobienia pierwszego rubla i zaczB wypytywa pacjentk o dolegliwo[ci. Kobieta pocztkowo zaczBa |ali si, lecz po chwili wspomniaBa o stowarzyszeniu, które miaBo na celu nawracanie dziewczt ze zle obranej drogi. Po dwóch godzinach wspomniaBa o braku [rodków i poprosiBa o wsparcie finansowe. Judym bez wahania wyjB rubla, kobieta zanotowaBa co[ w kajeciku i zniknBa za drzwiami. Pocztki kariery Tomasza okazaBy si ci|kie. Fundusz, pozostawiony przez ciotk, szybko wyczerpaB si, kredyt u sklepikarza nie byB spBacony, a przyszBo[ rysowaBa si raczej mgli[cie. Od chwili jego odczytu na spotkaniu u doktora Czernisza, Judym czuB si odsunity od kolegów, którzy witali go uprzejmie, lecz nie wdawali si w bli|sz znajomo[. Pod koniec marca zjawiBa si u niego bratowa z wiadomo[ciami o Wiktorze. Po godzinie pBaczu odeszBa do fabryki, pozostawiajc Judyma z ponurymi my[lami. MusiaB pomaga rodzinie brata i wspiera ich finansowo, lecz sam znalazB si w trudnej sytuacji. Rozgoryczony, udaB si do szpitala. Z pracy wyszedB wcze[niej ni| zazwyczaj i z uczuciem odrazy udaB si do mieszkania przy Cichej. W domu zastaB jedynie ciotk, która powitaBa go niechtnie jako spadkobierc siostry, wykltej przed wieloma laty. Po zmroku wyszedB stamtd i skierowaB si do cukierni, w której czasami czytaB dzienniki. Na rogu spotkaB Chmielnickiego, który zapytaB go, czy idzie do pacjenta. Judym z gorycz odparB, |e nie ma chorych i chciaB si po|egna, lecz lekarz zatrzymaB go. Razem udali si do cukierni i Chmielnicki zaczB opowiada |arty, z których Tomasz [miaB si z grzeczno[ci. W pewnej chwili Chmielnicki zapytaB go, czy nie chciaBby pojecha na prowincj. SzukaB asystenta dla swojego znajomego, doktora Wglichowskiego, który byB dyrektorem zakBadu w Cisach. Po odej[ciu lekarza, Tomasz pogr|yB si w rozmy[laniach. MiaB nadziej, |e po powrocie do Warszawy jego sytuacja zmieni si. {al mu byBo opuszcza miasto, wie[ znaB wyBcznie z letnich wycieczek i perspektywa zamieszkania w[ród pól przygnbiaBa go. Nazajutrz w godzinach przyj Tomasz Judym zasiadB w gabinecie i czekaB na wizyt Wglichowskiego. Przed szóst zjawiB si m|czyzna okoBo pidziesicioletni, o sympatycznej twarzy, skromnie ubrany. Lekarz badawczym wzrokiem zmierzyB skromne wyposa|enie gabinetu i zapytaB mBodzieDca, czy chce jecha do Cisów w charakterze asystenta. Szczerze wyznaB, |e nie wie nawet, w jakim regionie znajduje si wspomniana miejscowo[. Wglichowski spytaB go, dlaczego chce wyjecha z Warszawy. Tomasz wyja[niB, |e nie ma na razie z czego |y i wspomniaB o niefortunnym odczycie w domu Czernisza, który nie spodobaB si zebranym. Wglikowski zaczB mówi o warunkach pracy w Cisach. Swawolny Dyzio W ostatnich dniach kwietnia Tomasz Judym zakoDczyB swoje sprawy, spakowaB si i wyjechaB z Warszawy. W pocigu zajB miejsce w wagonie drugiej klasy i skupiB si na widoku za oknem. Nagle drzwi otworzyBy si i do przedziaBu weszBa chuda dama, prowadzc za rk dziesicioletniego chBopczyka. Kobieta usiadBa na sofie i zaczBa przyglda si towarzyszom podró|y. Po chwili, omdlewajcym gBosem, poprosiBa synka, Dyzia, aby usiadB. ChBopiec zignorowaB sBowa matki i z uwag zaczB oglda guziki munduru oficera, siedzcego w kcie przedziaBu. Po chwili dostrzegB paBasz, wiszcy na haku i signB po broD, lecz oficer delikatnie odsunB malca od siebie. Wówczas Dyzio postanowiB przedosta si do okna i ruszyB w tym kierunku, nie zwa|ajc na nogi pasa|erów. Pomimo krzyków dam i oficera zdoBaB stan na kanapach i wychyliB si za szyb. Matka zwróciBa mu uwag, |e nie powinien tak bardzo si wychyla, lecz ponownie zostaBa zlekcewa|ona. W pewnej chwili malec przechyliB si przez okno, a oficer chwyciB go za pasek i wcignB do wagonu. ChBopiec wyszarpaB si i rzuciB do okna, a kiedy zostaBo mu to zabronione, zaczB kopa nogami. Udrczona matka prosiBa, aby si uspokoiB, lecz Dyzio pokazaB jej jzyk i zostawiono go w spokoju. Po pewnym czasie usiadB midzy mam a Judymem i wkrótce zaatakowaB lekarza, wiercc mu patykiem nog. Matka zaklinaBa go, aby si uspokoiB, poniewa| konduktor mo|e znów wyrzuci ich z przedziaBu. ChBopiec popatrzyB na matk i zaczB podrzuca kapelusz Judyma. Po jakim[ czasie zmczyB si i ku zadowoleniu zebranych, zasnB. Lekarz opu[ciB przedziaB i na kolejnej stacji z satysfakcj przeniósB si do innego wagonu. Wkrótce jednak ujrzaB dam i Dyzia, wchodzcych do wagonu, który zajmowaB. OkoBo trzeciej po poBudniu pocig wjechaB na stacj, na której Judym wysiadB. Dalsz drog miaB odby powozem. Najpierw udaB si do baru, by kupi papierosy, a kiedy wyszedB, zobaczyB dam z Dyziem, sadowic si w jego powozie. ZaklB i w pierwszej chwili nie chciaB jecha, lecz po obliczeniu pozostaBych mu funduszy, zbli|yB si do kobiety i wymieniB z ni kilka grzeczno[ciowych uwag. Wkrótce ruszyli do Cisów. Kiedy wyjechali za miasto skupiB caB uwag na widoku za oknem. Krajobraz zachwycaB go i byB tak ró|ny od tego, który pamitaB z dzieciDstwai. Po jakim[ czasie Dyzio obudziB si i zaczB Baskota Tomasza w Bydk. M|czyzna pocztkowo nie zwracaB na to uwagi, majc nadziej, |e malec znudzi si, w koDcu zdecydowanym ruchem odsunB rk Bobuziaka. ChBopiec zaczB wic wkBada bBoto do buta lekarza i w koDcu Judym powiedziaB, |e je[li si nie uspokoi, to zer|nie mu skór. Dyzio u[miechnB si zBo[liwie i rozsmarowaB gar[ bBota na nodze mBodzieDca. Wówczas Tomasz kazaB furmanowi zatrzyma powóz, wyskoczyB na drog, przeBo|yB chBopca przez kolano i wymierzyB mu okoBo trzydziestu klapsów. Nie zwracaB uwagi na rozdzierajcy krzyk damy i szarpanie za rkawy. Wreszcie wepchnB malca do powozu, wziB walizk i kazaB furmanowi odjecha. Rozgniewany, postanowiB pój[ pieszo. Po paru minutach marszu zaczB |aBowa decyzji, lecz nie zamierzaB zawróci powozu. Zmczony upaBem dotarB do pobliskiej wsi i zaczB wypytywa o mo|liwo[ wynajcia koni. Wreszcie jaki[ mBody gospodarz zgodziB si odwiez go do Cisów. Po drodze zatrzymali si przy sklepie z trunkami i Judym kupiB butelk alkoholu dla chBopa. Potem zaczBa si szaleDcza jazda i lekarz poczuB prawdziw satysfakcj. W pewnym momencie pijany woznica zle wymanewrowaB wozem i mBodzieniec poczuB, |e spada. PodniósB si ubrudzony glin i zaczB [mia. ChBop zupeBnie pijany, zasnB na wozie i Tomasz znalazB si w rozpaczliwej sytuacji. Zbli|aB si wieczór, wic ruszyB w stron widocznego w oddali miasteczka. PrzeszedB spory kawaBek, kiedy usByszaB ttent nadje|d|ajcych koni. W jednej z amazonek rozpoznaB pann Natali. Dziewczyna spojrzaBa na niego przelotnie, u[miechnBa si i odwróciBa do towarzyszcego jej mBodzieDca. Judym usByszaB [miech panny Wandy i wkrótce jezdzcy zniknli mu z oczu. Przez chwil staB nieruchomo, nieszcz[liwy, w koDcu zdoBaB dotrze do miasta. OtoczyBa go natychmiast zgraja {ydków, od których dowiedziaB si, |e jest w Cisach. Na miejscu portier zaprowadziB go do mieszkania, gdzie z ulg wykpaB si i przebraB. Od[wie|ony stanB przy oknie i wpatrywaB si w wsk alejk mBodych drzew. CzuB w sobie siB budzcej si do |ycia przyrody i chciaB j spo|ytkowa pracujc. ByB przekonany, |e wBa[nie tu bdzie miaB szans pracowa dla ludzi, by odda [wiatu to, co od niego wziB. Cisy ZakBad kuracyjny Cisy le|aB w dolinie pomidzy dwoma BaDcuchami wzgórz. ZakBady kpielowe mie[ciBy si w gmachu zwanym  Wincentym , wybudowanym w pobli|u jednego ze stawów. Dalej rozcigaB si wspaniaBy park, paBac i liczne zabudowania majtku ziemskiego Cisy. Nastpnego dnia po przyjezdzie Tomasz Judym zwiedzaB miejscowo[, skBadaB wizyty i poznawaB tajemnice o[rodka. ByB oszoBomiony tym, co widziaB i tym, czego si uczyB. PoznaB skBad chemiczny zródeB, budow maszyn, doprowadzajcych wod do wanien, uczyB si prowadzenia hotelu. DowiedziaB si, |e zakBad byB instytucj akcyjn i miaB dwudziestu kilku wspólników. Obowizki prezesa rady akcjonariuszy peBniB wybitny adwokat, mieszkajcy na staBe w Moskwie. Funkcj administratora peBniB Jan BogusBaw Krzywosd ChobrzaDski, a kasjera  pan Listwa, m| damy, któr Judym poznaB w pocigu i ojczym maBego Dyzia. Po jakim[ czasie lekarz poznaB histori zakBadu. Miejscowo[ byBa znana z wód leczniczych ju| na pocztku ubiegBego wieku. yródBa znajdowaBy si w parku otaczajcym stary rodowy zamek i tylko dziki uprzejmo[ci wBa[ciciela majtki korzystaBy z nich ró|ne osoby. Od niepamitnych czasów ziemie nale|aBy do rodziny Niewadzkich. W latach siedemdziesitych tego wieku ma| pani Niewadzkiej opu[ciB kraj i powróciB do Cisów jako schorowany starzec. Cierpienie zmieniBo jego pogldy i po[wiciB si wyBcznie na czynieniu dobra dla innych. Wszystkie siBy spo|ytkowaB na urzdzenie zakBadu leczniczego w Cisach. PodarowaB instytucji miejscowo[ przylegB do zródeB, stworzyB spóBk, zachcajc do zakupienia akcji przyjacióB. Najwikszym udziaBowcem byB kupiec znad Bosforu, Leszczykowski. W pierwszych latach stanowisko dyrektora objB czBowiek nieodpowiedzialny, który chciaB urzdzi z miejscowo[ci kurort europejski. Budowa willi i gmachów pochBonBa mas pienidzy i okazaBo si, |e przedsiwzicie chyli si ku upadkowi. Do Cisów zaczli zje|d|a arystokraci dla rozrywki. W tym czasie zmarB stary Niewadzki i okazaBo si, |e zakBad przynosi straty. Wówczas do zarzdu zgBosiB si Leszczykowski, pokryB deficyt wBasnymi [rodkami, a na stanowisko dyrektora zaproponowaB doktora Wglichowskiego. Wglichowski rozpoczB budow stacji leczniczej i przedstawiaB swoje projekty radzie zarzdu. Cz[ inwestycji opBacaB Leszczykowski, który byB wdowcem i czBowiekiem bogatym. Z pochodzenia syn ubogiego szlachcica, do majtku doszedB ogromn prac. Pomimo bogactwa, |yB skromnie, pewn sum przeznaczaB dla pasierbów  Greków, a reszt pienidzy wysyBaB tym, którzy zwracali si do niego z pro[b o pomoc. Najwa|niejsz spraw dla niego byB zakBad w Cisach, gdzie zamierzaB kiedy[ wróci. W kilka dni po przyjezdzie do zakBadu Judym otrzymaB list z Konstantynopola. W taki sposób Leszczykowski zawarB z nim znajomo[ i przesyBaB równie| swoj fotografi. Staruszek prosiB go o czst korespondencj i zdjcie, liczc, |e obaj bd si wspierali w prowadzeniu zakBadu. Od chwili przejcia o[rodka przez Wglichowskiego upBynBo kilkana[cie lat i Cisy zyskaBy renom. Administrator, Krzywosd ChobrzaDski, byB starym kawalerem, który w latach mBodo[ci zwiedziB caB Europ. ZnaB kilka jzyków, posiadB ogromn wiedz z ró|nych dziedzin nauki i chtnie pomagaB w ró|norakich pracach. Stanowisko objB dziki protekcji Leszczykowskiego i po powrocie do kraju zamieszkaB w Cisach. Kiedy Judym po raz pierwszy udaB si do mieszkania administratora, u wej[cia na schody ujrzaB gromadk dzieci folwarcznych. Nad nimi staB Krzywosd, a na porczy ganku siedziaB oswojony sokóB, którego m|czyzna leczyB przez caB zim. Tomasz wszedB do [rodka, wBa[ciciel przyjB go |yczliwie i zaczB mówi o zmianach, jakie chce wprowadzi w Cisach. Pan Hipolit Listwa, kasjer, okre[lany byB przez administratora  niedoBg i  przedt fujar . CaBkowicie zdominowany przez |on i pasierba, odpoczywaB w zimnej i wilgotnej kancelarii, w[ród kwitów i rachunków. CzuB, |e tak naprawd |yje w chwili, kiedy opuszczaB progi domu. ByB kozBem ofiarnym w ka|dym zatargu z Dyziem, a jakiekolwiek próby przeciwstawienia si chBopcu, koDczyBy si interwencj maB|onki. Kwiat tuberozy Poznawanie Cisów zajBo Judymowi sporo czasu i pocztkowo nie mógB zwiedzi podlegajcego mu szpitaliku. Nadzieja samodzielnej pracy nciBa go. Kroczc szerok alej odczuwaB prawdziw rado[. MinB szerok drog wjazdow do paBacu i nowo wybudowany ko[cióB, za którym w[ród drzew staB budynek szpitala. Lekarz nie zamierzaB wchodzi tam bez swojego zwierzchnika, wic najpierw poszedB obejrze ko[cióB. WBa[nie ksidz odprawiaB msz. Judym zbli|yB si do prezbiterium i w Bawkach kolatorskich dostrzegB znajome z Pary|a: Natali, Wand i Joann. MBodzieniec ukBoniB si, a panna Natalia delikatnie skinBa gBow. Przez chwil spotkaB spojrzeniem wesoBe oczy panny Joasi. Nabo|eDstwo skoDczyBo si i Tomasz opu[ciB ko[cióB z tBumem. Po jakim[ czasie wyszBy równie| dziewczta w towarzystwie ksidza. Judym przywitaB si z nimi i przedstawiB proboszczowi, który zaprosiB ich na [niadanie. PosiBek upBynB w miBej atmosferze, a nastpnie m|czyzni udali si do gabinetu na papierosa. Nagle ksidz zerknB w stron okna i na jego twarzy odmalowaBa si niech. Drog na plebani szedB mBody kuracjusz zakBadu, Karbowski, którego widziaB w dniu przyjazdu do Cisów w towarzystwie Natalii. Ksidz wyja[niB mu, |e Karbowski pochodzi z dobrej rodziny i namitnie gra w karty, ogrywajc innych chorych. RozlegBo si pukanie do drzwi i do salonu wszedB kuracjusz. Karbowski przywitaB panny, ksidza ucaBowaB w rami, podaB dBoD lekarzowi i zasiadB obok panny Wandy. MBodzieniec przez chwil rozmawiaB z pann Podborsk, a potem spojrzaB na pann Natali nie ukrywajc swych uczu. Joanna próbowaBa zwróci uwag Karbowskiego na siebie, wyraznie zatrwo|ona sytuacj midzy mBodymi. Nieoczekiwanie Natalia zapytaBa, jak dBugo Karbowski zostanie w Cisach. OdparB, |e prawdopodobnie bdzie przebywaB w zakBadzie dBugo, cho ju| straciB nadziej na odzyskanie zdrowia. Panna Joanna wstaBa ze swego miejsca i ponagliBa towarzyszki do wyj[cia. Podborska po|egnaBa si z proboszczem i Judymem. Potem do lekarza podeszBa panna Natalia i przez chwil poczuB, |e oddaBby wiele, by dziewczyna cho przez jedn godzin tak tskniBa za nim jak za Karbowskim. Panny odjechaBy wolantem, a Karbowski z wyrazem cierpienia na twarzy patrzyB za nimi. Judym zazdro[ciB mu uczu, które mBodzieniec odczuwaB. ZrozumiaB, |e Natalia jest zakochana w kuracjuszu. Na chwil zapomniaB o swych ideaBach, o pracy w szpitalu i chci niesienia pomocy. PoczuB ogromny |al i zazdro[, |e on nigdy nie bdzie tak wykwintny i kochany przez pikn pann OrszeDsk. Przyjdz Judym siedziaB przy otwartym oknie swego mieszkania. Przed chwil ucichBa burza, lecz co chwil jeszcze odzywaBy si dalekie gromy. M|czyzna czuB ogromn rado[. Tajemnicza rado[ kierowaBa jego wzrok ku koDcowi alejki, tam wBa[nie ulatywaBo jego serce. CzekaB na co[ niesBychanego, na czyje[ przyj[cie. Zwierzenia RozdziaB po[wicony pamitnikowi Joasi Podborskiej, w którym dziewczyna opisuje swoje refleksje, spostrze|enia i wspomnienia. Wraca pamici do czasów nauki w Kielcach, podjcia pierwszej pracy w Warszawie. Wspomina wra|enia z wizyty w miejscach swego dzieciDstwa. Tom II Poczciwe prowincjonalne idee W czasie sezonu doktor Judym miaB sporo pracy. WstawaB wcze[nie rano, zwiedzaB izby kpielowe, sprawdzaB porzdek w Bazienkach i u zródeB, a przed ósm byB ju| w szpitalu. Od dziesitej do pierwszej po poBudniu przyjmowaB w gabinecie chorych. Nowa praca pochBonBa go caBkowicie. Otoczony mBodymi kobietami, zmieniB si we franta, modnie odzianego i wesoBego. {ycie w zakBadzie, wypeBnione ludzmi, oszoBomiBo go. StaB si osob powszechnie lubian, której damy zwierzaBy si z najgBbszych sekretów. Czasami, kiedy pózno wracaB do domu, zastanawiaB si nad piknem |ycia, które teraz wiódB. Na balach i zebraniach bywali niekiedy mieszkaDcy paBacu. Wówczas najwiksz uwag skupiaBa na sobie panna Natalia. M|czyzni uwielbiali pikn dziewczyn, która doskonale zdawaBa sobie spraw z wra|enia, jakie robi. Zawsze jednak zachowywaBa si ozible i obojtnie. Równie| Tomasz zwróciB sw uwag na OrszeDsk. O[mielony powodzeniem u dam, zbli|yB si do niej na jednym z balów. Zachcony rozmow i taDcami, do których go wybieraBa kilkakrotnie, wspomniaB o Karbowskim, który wyjechaB z Cisów. Dziewczyna spojrzaBa wówczas tak niechtnie na niego, |e nie potrafiB wypowiedzie wicej sBów. {ycie, jakie wiódB, stawaBo mu na przeszkodzie, aby w peBni zaj si sprawami szpitala. Szpital powstaB wBa[ciwie dopiero za jego bytno[ci w zakBadzie. Do tej pory budynek staB opuszczony i sBu|yB do skBadowania ró|nych rzeczy. Opiek nad szpitalikiem sprawowaB doktor Wglichowski. W budynku rzadko zjawiali si chorzy, wynajdywani najcz[ciej przez proboszcza, panienki lub Niewadzk. Judym, zbli|ajc si do budynku, odczuwaB zBo[, |aBujc, |e budynek byB niewykorzystany. Po tym, jak urzdziB w nim gabinet, zaczli przychodzi do niego {ydzi i wszelka biedota. Nastpnie zabraB si do uporzdkowania sal. Ka|dy sprzt zdobywaB sam, liczc na szczodro[ ludzi. Na jego zlecenie otoczono budynek nowym parkanem, a ogrodnik zajmowaB si sadem. Na dozorczyni pozyskaB pani Wajsmanow, której pensj opBacaB dziki |yczliwo[ci Leszczykowskiego. Kolejnym krokiem byBo pozyskanie |ywno[ci dla chorych. Pochlebstwami zyskaB przychylno[ plenipotenta, który zobowizaB si do dostarczania zapasów. W poBowie lata szpital byB ju| w miar urzdzony i wypeBniony chorymi. Rada, kierujca zakBadem, przypatrywaBa si dziaBaniom Judyma nieco ironicznie. Wglichowski czasami odwiedzaB szpitalik, udzielaB rad mBodemu lekarzowi, który za wszelk cen chciaB go pozyska dla swojej idei. od koniec sierpnia liczba go[ci w zakBadzie zaczBa si zmniejsza. Kuracjusze wracali do domów i zapanowaB ogólny smutek. Tomasz ze zdwojon siB przystpiB do swojej pracy. W pierwszych dniach wrze[nia w folwarcznych czworakach dzieci zaczBy chorowa na febr. W krótkim czasie szpital byB przepeBniony chorymi. Lekarz nie wiedziaB, co robi dalej. Pewnego dnia otrzymaB bilet od pani Niewadzkiej, która prosiBa, aby niezwBocznie przyszedB do paBacu. Starsza pani przedstawiBa mu propozycj panny Podhorskiej, która postanowiBa odda pokój, by tam umie[ci chorych na malari. Starsza pani postanowiBa zrobi niespodziank Joasi na urodziny i przeznaczyBa star piekarni na szpitalik dla dzieci. ChciaBa aby Podborska mogBa tam zajmowa si  brudasami . Judym, sByszc te sBowa, poczuB niesmak. Starcy Doktor Wglichowski mieszkaB w domku na wzgórzu, nale|cym do Leszczykowskiego. Szczególnie zadowolona z przestronnej willi byBa |ona dyrektora, Laura. U paDstwa Wglichowskich prawie ka|dego dnia gromadzili si znajomi: Listwa, ChobrzaDski, plenipotent Worszewicz, proboszcz, Judym oraz kilku staBych kuracjuszy. Osoby te darzyBy si szczer sympati i przyjazni. Krzywosd szybko staB si praw rk dyrektora, który ulegB nieodpartemu urokowi administratora. MBody lekarz nie zdoBaB jednak wyjedna sobie jakiego[ posBuchu, czuB, |e oddziela ich jaki[ mur, którego nie byB w stanie przekroczy. Na |ycie patrzyli oni przez pryzmat przeszBo[ci, a wszystko, co wspóBczesne traktowali jako co[ bBahego i najcz[ciej [miesznego. Tymczasem Tomasz |yB wyBcznie terazniejszo[ci, a dawne rzeczy go nudziBy. Szybko u[wiadomiB sobie, |e musi wspóBdziaBa z nimi tak, by dawa poczucie, i| sami co[ robi. ZrozumiaB te|, |e nie dokona |adnych zmian, je[li nie bdzie |yB w zgodzie z administratorem. W tym celu, po zakoDczeniu sezonu letniego, zaczB pomaga staruszkowi i wyrczaB go w wielu rzeczach. Wszystkim spodobaBa si gorliwo[ lekarza, lecz kiedy staraB si forsowa wBasne pomysBy, odsuwano go delikatnie od zajcia. SpdzaB wiele godzin na rozmy[laniach o ulepszeniach, które chciaBby wprowadzi, a potem sam zabieraB si do pracy. Ju| w zimie staB si w Cisach osob niezbdn. Wszyscy zwracali si do niego z pro[b o pomoc, a Judym snuB si po drogach, odwiedzajc chorych. Jedynym wspólnikiem, który go popieraB, byB Leszczykowski. Pocztkowo staraB si on przekona rad do pomysBów Tomasza, lecz spotkaB si ze zdecydowanym sprzeciwem. Wówczas poleciB mBodzieDcowi korzystanie z tzw.  cichej kasy . W lutym do zakBadu przyjechaBa komisja rewizyjna, zBo|ona z trzech wybranych osób z grona wspólników. Judym postanowiB przedstawi im swoj propozycj polepszenia |ycia w folwarcznych czworakach. Swój plan przedstawiB Wglichowskiemu, proszc, aby mógB wzi udziaB w posiedzeniu komisji. Dyrektor zdecydowanie odmówiB, wyja[niajc, |e lekarz nie jest czBonkiem zarzdu. Judym poczuB si gBboko ura|ony i odszedB do siebie. Nieoczekiwanie zjawiB si u niego stary Hipolit z zaproszeniem na kolacj od pani Laury.Tomasz staraB si przedstawi swój pomysB osuszenia Cisów, lecz Krzywosd uznaB, |e nie mo|na niszczy basenu, poniewa| woda zaleje wówczas Bk, na której posadzili drogie krzewy. Judym z uporem twierdziB, |e podmokBe tereny dziaBaj szkodliwie na chorych. Jeden z czBonków komisji przyznaB mu racj. Wglichowski powiedziaB |artobliwie, |e mBodzi lekarze |yj ideami, a opini Tomasza uznaB za fikcj. MBodzieniec odparB, |e jeden artykuB, opisujcy negatywny wpByw zakBadu na kuracjuszy, mo|e sprawi, |e Cisy upadn w cigu roku. Krzywosd zarzuciB mu, |e wykorzystuje pienidze Leszczykowskiego, który zapewne pokrywa wszelkie wydatki. MBody doktor zawstydziB si, zamilkB i usiadB na uboczu. Po wyjezdzie komisji projekt osuszenia o[rodku upadB definitywnie. Judym wyczuwaB niech administratora i dyrektora, cho starali si by dla niego uprzejmymi. Upokorzony, sdziB, |e staruszkowie wyrównuj z nim prywatne rachunki, nie mogc znie[ jego mBodo[ci i zapaBu. ByB przekonany, |e Wglichowski nie uwa|a go za lekarza równego sobie, który uwolniB si spod jego wpBywu. Dyrektor rozmy[laB o tym, w jaki sposób przepdzi asystenta z Cisów. ObawiaB si jednak, |e Judym w ramach zemsty zaszkodzi zakBadowi. W pierwszych dniach marca nastaBa odwil|. Rzeka wezbraBa i zniszczyBa prowizoryczn tam nad pierwszym stawem. Judym staB i patrzyB na brudn wod, kiedy zbli|yli si do niego administrator i dyrektor. MBodzieniec z uporem nadal twierdziB, |e osuszenie terenu jest konieczne i zapytaB, co najpierw zrobiBby Niemiec, gdyby przejB Cisy  urzdziBby sal taneczn czy osuszyB staw. M|czyzni odeszli, nie odpowiadajc na jego pytanie.  Ta Bza, co z oczu twoich spBywa&  Oszczdno[ci, odBo|one przez Tomasza, umo|liwiBy Wiktorowi wyjazd za granic. Wczesnym rankiem, w lutym, rodzina Wiktora ruszyBa doro|k na dworzec kolejowy, gdzie miaBo nastpi po|egnanie. Judymowa rozpaczliwie prosiBa m|a, aby jej nie porzuciB, kiedy bdzie z dala od domu. On obiecywaB, |e napisze natychmiast po otrzymaniu pierwszej pracy. U[ciskaB |on i dzieci i odszedB. Kobieta dBugo patrzyBa za nim, a potem chwyciBa za rk córk i ruszyBa do doro|ki. O [wicie Wczesnym rankiem Tomasz wybraB si na wizyty do chorych z okolicznych wsi. ByBy to pierwsze dni kwietnia i mBody lekarz odczuwaB jaki[ sentyment na widok budzcej si do |ycia przyrody. W oddali dostrzegB nadje|d|ajc bryczk, w której siedziaBa panna Podborska. Zaintrygowany, skd o tak wczesnej porze wracaBa nauczycielka, wyszedB naprzeciwko wolantu. Dziewczyna dostrzegBa go i w pierwszej chwili zdawaBa si by przestraszona jego widokiem. M|czyzna pozdrowiB j i z u[miechem zapytaB, skd jedzie. OdparBa, |e byBa u spowiedzi w Woli Zameckiej. Judym jako lekarz poradziB, aby uwa|aBa na swoje zdrowie. PatrzyB na urodziw pann i serce biBo mu mocniej. Furman wyja[niB, |e w rzeczywisto[ci szukali panienki Natalii. Wzburzona panna Podborska wysiadBa z bryczki. Idc obok Tomasza poinformowaBa go, |e Natalia wyjechaBa z Karbowskim bez zgody starszej pani, która strasznie to prze|yBa. Dowiedzieli si, |e dziewczyna przebywa w Woli Zameckiej, gdzie wyszBa za m| za ukochanego i razem z nim wyjechaBa za granic. Podborka czuBa wyrzuty sumienia, |e jako powiernica swej uczennicy, mylnie sdziBa, |e zauroczenie kuracjuszem minie. Judym próbowaB j uspokoi, tBumaczc, |e nie ma w tym jej winy. Nagle Podborska powiedziaBa, |e pewnie wiadomo[ ta sprawia mu przykro[, poniewa| równie| byB zakochany w OrszaDskiej. ZaprzeczyB z u[miechem, zapewniajc, |e nigdy nie kochaB si w Natalii. Panna Joanna po|egnaBa si z nim, a kiedy pomagaB jej wsi[ do powozu, ogarnBa go czuBo[. Potem |aBowaB, |e nie rozmawiali dBu|ej, |e nie wypowiedziaB tylu wa|nych dla niego sBów. RuszyB w stron wsi i w[ród bBotnistej dró|ki dojrzaB [lady trzewików nauczycielki. WyobraziB sobie posta dziewczyny i zrozumiaB, |e to wBa[nie j kocha. W drodze Na pocztku czerwca Judymowa otrzymaBa list od Wiktora. PrzebywaB w Szwajcarii i prosiB j, by przyjechaBa do niego. Kobieta sprzedaBa wic dobytek, uzyskaBa paszport i wyruszyBa w drog. KupiBa bilety dla siebie i dzieci do Wiednia, gdzie miaB czeka na ni znajomy Wiktora. W Wiedniu u[wiadomiBa sobie, |e jest na obcej ziemi, w[ród obcych ludzi. Po kilkugodzinnym postoju ruszyBa do Winterturu w Szwajcarii. W pocigu ogarnBa j rozpacz, kiedy wsBuchiwaBa si w rozmowy, których w ogóle nie rozumiaBa. Udrczona, zasnBa w koDcu i przespaBa stacj, na której powinna wysi[. Znalezli si na maleDkiej stacyjce i Judymowa byBa zagubiona. RuszyBa w stron miasta w oddali, modlc si do Boga o pomoc. W pewnej chwili dostrzegBa w doro|ce mBod par i jaki[ wewntrzny instynkt podpowiedziaB jej, |e to wBa[nie do nich powinna zwróci si z pro[b o wyratowanie z opresji. UsByszaBa, |e rozmawiaj po polsku i z pBaczem rzuciBa si ku kobiecie. M|czyzna zBo|yB reklamacj w kasie biletowej, dziki czemu Judymowa mogBa ruszy w dalsz drog. Oboje jechali do WBoch. MBoda dama wypytywaBa j, skd jedzie i, usByszawszy nazwisko, zapytaBa, czy jej krewnym jest Tomasz Judym. Karbowski z u[miechem stwierdziB, |e mBoda |ona miaBa wielbicieli z ró|nych sfer towarzyskich. Wkrótce ruszyli w dalsz podró|. Na stacjach Natalia rozmawiaBa z Judymow, troszczc si szczególnie o Karolin. Judymowa obserwowaBa ich, |yczc panience szcz[cia i bBogosBawieDstwa bo|ego. W Amstetten Karbowscy rozstali si z Judymow. Po kilku dniach rodzina Wiktora dojechaBa na miejsce. Na peronie czekaB na nich Wiktor, którego |ona powitaBa wymówkami, |e pozwoliB im wyruszy w tak dalek drog. M|czyzna zaprowadziB ich do wynajmowanego mieszkania i poszedB do pracy. Dzieci pobiegBy z nim i Judymowa zostaBa sama. Po jakim[ czasie usByszaBa [piew, dochodzcy z ulicy. WyjrzaBa przez okno i po drugiej stronie ulicy dostrzegBa jak[ salk, w której na drewnianych stoBeczkach siedziaBo kilkudziesiciu inwalidów. Nagle poczuBa |al i rozpBakaBa si. Z zadumy wyrwaBo j pukanie do drzwi i przera|ona wpu[ciBa jakiego[ m|czyzn, który zaczB krzycze i wymachiwa rkoma. Nie rozumiaBa, co do niej mówi i zaczBa ziewa. Po jakim[ czasie wróciB Wiktor w towarzystwie zdenerwowanego nieznajomego i dzieci. Wyja[niB |onie, |e Franek i Karolina zniszczyli winoro[l Szwajcara. Po krótkiej rozmowie okazaBo si, |e musz opu[ci mieszkanie. Rozgoryczony Wiktor oznajmiB |onie, |e zamierza wyjecha do Ameryki. Zrozpaczona kobieta zrozumiaBa, |e ju| nigdy nie wróci do Warszawy i osunBa si na Bó|ko. O zmierzchu W |yciu Tomasza Judyma rozpoczB si szczególny okres. WypeBniaB te same obowizki, prowadziB szpital, zajmowaB si chorymi, lecz w jego sercu co[ si zmieniBo. Z niecierpliwo[ci wyczekiwaB wieczorów, poniewa| po zmierzchu panna Joanna przychodziBa do parku w towarzystwie Wandy. Tam przypadkowo spotykaBy lekarza i w trójk spacerowali po alejkach. Judym w my[lach nazywaB Podborsk  narzeczon , cho do tej pory nie wyjawiB jej swoich uczu ani nie poprosiB o rk. KochaB w niej wszystko: urod, dobro, inteligencj i wyrozumiaBo[. TskniB za dziewczyn, lecz jednocze[nie ogarniaBa go trwoga na my[l, |e kiedy[ ukochana zniknie. MógB na ni patrze, my[le o niej, lecz baB si, |e wyznanie uczu odbierze mu Joasi. Pewnego dnia, w poBowie czerwca, szedB na wizyty do jednej z odleglejszych wiosek. Nagle na zakrcie dró|ki dojrzaB pann Podborsk. Wyja[niBa, |e chodzi tu na spacery ka|dego dnia, a on wiedziaB, |e skBamaBa, poniewa| przyszBa tu, by go spotka. WyjawiBa, |e ma lekk wad serca. Zatroskany, poradziB, aby nie przemczaBa si. U[miechnBa si i zapytaBa, czy jezdziB tramwajem na ulic ChBodn, poniewa| widziaBa go kilka razy trzy lata temu. Zaskoczony Judym chciaB si dowiedzie, dlaczego zwróciBa na niego uwag, lecz dziewczyna nie odpowiedziaBa. Przez jaki[ czas szli w milczeniu. Podborska nie chciaBa i[ do wsi i postanowiBa poczeka na m|czyzn przy wzgórzu. Wizyty przedBu|yBy si do wieczora i Tomasz z rozpacz my[laB, |e ukochana wróciBa ju| zapewne do paBacu. UcieszyB si, kiedy zobaczyB, |e czeka na niego. Ruszyli w stron Cisów. Judym powiedziaB, |e domy[la si, dlaczego Joanna przed laty zwróciBa na niego uwag  byB przekonany, |e przeczuBa wówczas to, |e on wBa[nie bdzie jej m|em. Nie okazaBa zdziwienia i zapytaBa, czy wszystko przemy[laB. OdparB, |e tak i dopiero wtedy poczuB, jak bardzo jej pragnB. ObjB j, a dziewczyna rozpBakaBa si ze szcz[cia. PodniosBa gBow, a lekarz pocaBowaB j. Szewska pasja Krzywosd od jakiego[ czasu odkBadaB szlamowanie stawu. W pierwszej poBowie czerwca do zakBadu zjechali kuracjusze i prac przy osuszaniu zbiornika nie mo|na byBo ukoDczy. Robotnicy zaczli chorowa na febr, administrator dostaB gorczki. Krzywosd zarzdziB wic wykonanie rynny, któr woda spBywaBa do rzeki, niosc ze sob bBoto. Judym, skupiony na miBo[ci, nie wiedziaB o niczym. Pewnego dnia zaskoczony zauwa|yB rynn i dowiedziaB si, |e szlam jest spuszczany do rzeczki, z której wod bior mieszkaDcy wioski. Lekarz w pierwszej chwili chciaB ustali, dokd pByn [cieki, lecz nagle jego wzburzenie minBo. PoczuB szcz[cie i zapomniaB o zatruwanej rzece. OcknB si dopiero na widok administratora i Wglichowskiego, stojcych przy zbudowanej [luzie. PoczuB niemal fizyczny wstrt do m|czyzn i postanowiB nie wypowiada si na temat szlamowania stawu. Ze zBo[ci pomy[laB, |e zakBad leczniczy dostarcza najciemniejszej warstwie ludu zmulon wod do picia i zawróciB w stron staruszków. Pocztkowo zignorowali go, udajc, |e prowadz o|ywion dyskusj. Judym z trudem opanowaB gniew. Ironicznie stwierdziB, |e rola Cisów w historii okolicy jest jedynie reklam i kBamstwem, którym karmi si kuracjuszy. Jako lekarz nie zgadzaB si, aby szlam byB wyrzucany do rzeki. Oburzony Wglichowski odparB, |e mBodzieniec miesza si w sprawy, które nie powinny go interesowa. NakazaB administratorowi, by wynajB dodatkowych ludzi do szlamowania i za[miaB si, czekajc na reakcj Judyma. Tomasz ze spokojem nazwaB dyrektora  starym osBem . Wtedy Krzywosd ruszyB w stron mBodzieDca z zaci[nitymi pi[ciami, lecz ten zdoBaB chwyci go i odepchn od siebie. Administrator wpadB do bagna, a mBody lekarz, za[lepiony gniewem, odszedB, przeklinajc gBo[no. Gdzie oczy ponios Wieczorem Judym otrzymaB list od Wglichowskiego, który w obliczu zaistniaBych wydarzeD, rozwizywaB umow. Lekarz byB przygotowany na to i staraB si nie my[le o niczym. Potem zaczB zastanawia si, dlaczego nie wróciB do domu przed awantur i poczuB ogromn |aBo[. Przez chwil zapomniaB o narzeczonej, lecz teraz my[li o niej staBy si bolesne i zaczB rozumie swoj bezsilno[. Z |alem my[laB o rozstaniu, które wkrótce miaBo nastpi. W pewnej chwili Podborska zjawiBa si przy oknie jego pokoju, a on z bólem przytuliB dziewczyn do serca. PowiedziaB, |e opuszcza Cisy nastpnego dnia i wyja[niB, |e nie mógB postpi inaczej. OdeszBa szybko, a Tomasz siedziaB, rozmy[lajc, do póznej nocy. Z uczuciem tsknoty ogarniaB wzrokiem mieszkanie, które byBo jego domem w cigu ostatniego roku. ZrozumiaB, |e nie ma siBy, by to wszystko opu[ci. ZaczB zastanawia si, w jaki sposób przeprosi administratora i Wglichowskiego. PostanowiB zjedna sobie |on dyrektora, wyjecha na jaki[ czas i wróci do Cisów, by zacz nowe |ycie. Wezmie cichy [lub z Joasi jeszcze w tym miesicu. ZasnB nad ranem i obudziB si z my[l, |e musi opu[ci zakBad. SpakowaB si i okoBo ósmej byB gotów, by jecha wózkiem pocztowym na stacj. Po raz ostatni obszedB szpital, z u[miechem zadowolenia i triumfu. WróciB do pokoju i pospiesznie zapinaB walizk. Wtedy wróciBo bolesne wspomnienie czasów, kiedy mieszkaB u ciotki i musiaB spieszy si na lekcje. OdczuB swoj samotno[ i uspokoiB si dopiero na dworcu. Podró| minBa mu w jakim[ odrtwieniu, rozpamitywaniu tego, co minBo. CzuB si sBabym i skrzywdzonym, |aBowaB miejsc, które pokochaB i ze wzruszeniem wspominaB. Na jakiej[ stacji, na której czekaB na przesiadk, ujrzaB w tBumie ludzi znajom twarz in|yniera Korzeckiego. Poznali si w Pary|u, a pózniej towarzyszyB m|czyznie w przeja|d|ce po Szwajcarii. Nieoczekiwanie in|ynier podszedB i lekarz spojrzaB na niego niechtnie. Korzecki usiadB obok i zaczB wypytywa o prac, lecz Judym odparB, |e nie jest w stanie teraz rozmawia. M|czyzna okazaB wyrozumiaBo[ i zaproponowaB, by lekarz pojechaB z nim do ZagBbia, gdzie bdzie mógB odpocz, a pózniej podj prac. Tomasz odrzuciB propozycj, lecz po chwili pomy[laB, |e w Warszawie nie ma gdzie si zatrzyma. Znajomy obiecaB, |e nie bdzie mu si narzucaB i ruszyB do kasy, by kupi bilet do Sosnowca. Judym popatrzyB na niego i odetchnB z ulg. W pocigu przez jaki[ czas jechaB sam w przedziale, cieszc si, |e nie jedzie do Warszawy. Potem wszedB Korzecki i zaczB czyta ksi|k. Lekarz obserwowaB go i nieoczekiwanie poczuB ogromn tsknot za Podborsk. OkoBo godziny pitej po poBudniu m|czyzna podniósB si i powiedziaB, |e dojechali na miejsce. rzed stacj czekaB na nich wynajty powóz i ruszyli do kopalni  Sykstus . Judym patrzc na ziemi, zniszczon haBdami miaBu wglowego, czuB gBboki smutek. Zatrzymali si przed kantorem i Korzecki, zostawiwszy Tomasza w pierwszej izbie, udaB si dalej. Lekarz zauwa|yB na stoliku pióro i skrawek papieru. ZaczB pisa list do Joanny, peBen tsknoty i bólu po rozstaniu. Nagle zorientowaB si, |e Korzecki stoi za nim. M|czyzna przeprosiB go, |e mimo woli przeczytaB pierwsze sBowa. Lekarz podarB papier i schowaB skrawki do kieszeni. Towarzysz oznajmiB mu, |e musz jecha dalej, do jego mieszkania. Judym oznajmiB mu, |e nie bdzie nic jadB, a wtedy Korzecki z przekor powiedziaB, |e ka|e mu zje[ befsztyk w imieniu panny Joanny. Potem u[cisnB serdecznie mBodzieDca, który czuB si upokorzony i zmieszany. Po drodze minli budynek lecznicy, przed którym staB tBum ludzi. Korzecki poinformowaB go, |e mógBby obj stanowisko lekarza przy kopalni, lecz Tomasz chciaB przez kilka dni odpocz. Dojechali przed pitrowy odrapany dom. Mieszkanie Korzeckiego byBo skromne. Po kolacji m|czyzna wyznaB, |e chciaBby, aby lekarz przyjB stanowisko przy kopalni. LiczyB na to, |e Judym ukoi jego nerwy i umo|liwi poznanie |ycia i [mierci, by mógB zachowa wobec nich obojtno[. Ostatnimi czasy baB si nawet sypia. Tomasz doradziB, aby zmieniB tryb |ycia, po[wicaB wicej czasu na rozrywk. Korzecki odparB, |e musi pracowa, by zarabia na swoje przyjemno[ci. Nie potrafiB równie| unika wzruszeD. OpowiedziaB o [mierci maBego chBopca, któremu podarowaB czerwony kapelusik, przywieziony z Mediolanu. Kiedy dowiedziaB si, |e malec nie |yje, staraB si zaj prac, aby o tym nie my[le, a| pewnego wieczoru ujrzaB dziwn czerwon plam sunc po [cianie i usByszaB [miech dziecka. Po tym wydarzeniu wyjechaB na kilka dni, by zapomnie. Judym uznaB, |e znajomy ma chore nerwy, lecz m|czyzna odparB, |e ma zanadto wyedukowan [wiadomo[. Glikauf! Nastpnego dnia Judym obudziB si w pustym mieszkaniu. WydawaBo mu si, |e znów jest w Pary|u, na Boulevard Voltaire. Szybko opu[ciB nieprzyjemne pomieszczenie i wyszedB na spacer po mie[cie. CzuB si nieszcz[liwy, ogarnity rozpacz i zagubiony. Otaczajcy go krajobraz, widok nieotynkowanych ruder, dzwik dzwonka kopalni  wszystko to sprawiaBo, |e nie potrafiB okre[li swych uczu. W milczeniu mijaB ludzi. Jaki[ m|czyzna zatrzymaB go, oznajmiajc, |e pan in|ynier chce z nim rozmawia. Judym wszedB do drewnianego domu i spotkaB si z Korzeckim. Lekarz chciaB zobaczy kopalni i wkrótce udali si do szybu. Zjechali w dóB i Judym obserwowaB ludzi, którzy pracowali w korytarzach, konie, cignce szeregi wózków. Po jakim[ czasie znalezli si w miejscu, gdzie nie byBo o[wietlenia i jedyne [wiatBo padaBo z kaganków, które nie[li w rkach. Czasami mijali drzwi, które doprowadzaBy powietrze i Korzecki pozdrawiaB pracujcych tam ludzi sBowem  Glikauf! (na szcz[cie!). Judym pomy[laB, |e jest w tym sBowie co[, co [ciska za serce. W my[lach równie| on pozdrawiaB górników tym sBowem. Nagle ogarnBa go ogromna tsknota za Joasi, bardziej bolesna ni| w chwili po|egnania. W pewnym momencie Korzecki odszedB, zostawiajc Tomasza w towarzystwie starego górnika. M|czyzna zaczB wyja[nia, w jaki sposób wyrabiaj calizn midzy chodnikami. Doktor o[wietliB lamp [cian i odniósB wra|enie, |e znajduje si w odwiecznej puszczy. WyobraziB sobie, |e ogromne drzewa zalewa morze i na przestrzeni setek lat zmieniaj si one w wgiel. Z zamy[lenia wyrwaB go gBos in|yniera. Ruszyli dalej chodnikiem do szybu i wyjechali wind na górn platform. W pewnej chwili Judym usByszaB w ciemno[ciach czyj[ gBos. Korzecki wyja[niB mu, |e to poganiacz mówi do konia, by cignB dalej wózki, do których prawdopodobnie przyczepiono o jeden wicej. Kiedy zwierz nie chce ruszy, bije go batem. Lekarz odparB, |e to powinno by zabronione, lecz in|ynier dodaB, |e nie ma ju| siBy zabrania. Pielgrzym W kilka dni pózniej Judym wraz z Korzeckim udali si do in|yniera Kalinowicza. Powietrze byBo parne, zanosiBo si na burz. Lokaj wprowadziB ich do salonu i po chwili do pokoju wszedB gospodarz domu. Po krótkiej rozmowie przeszli do ssiedniego gabinetu, gdzie za stoBem siedziaBa córka Kalinowicza, Helena. Nieoczekiwana wizyta m|czyzn zawstydziBa pann. Korzecki w towarzystwie Heleny, która rozmawiaBa z nim swobodnie i |yczliwie, spochmurniaB. Lekarz zauwa|yB, |e znajomy patrzy na pann w zamy[leniu, z pewnym rodzajem niechci. Nagle do salonu wszedB mBodzieniec dwudziestokilkuletni, syn in|yniera. MBody Kalinowicz nawizaB o|ywion rozmow z Korzeckim, której Tomasz przysBuchiwaB si ze smutkiem. W pewnej chwili dialog midzy m|czyznami zszedB na temat higieny. MBody Kalinowicz uwa|aB, |e epidemi w maBych miasteczkach nale|y zwalcza za pomoc przymusu. Korzecki nie chciaB si wypowiada, uznajc, |e nie wie, w jaki sposób nale|aBoby to zrobi. Za oknem zrobiBo si ciemno i rozszalaBa si burza. Panna Helena z trwog spogldaBa na |ywioB, a Korzecki stwierdziB, |e biednym musi byB czBowiek, który pod| teraz drog. PorównaB wdrowca do pielgrzyma, który w drodze si trudzi przy blasku gromu. Judym zbli|yB si do okna. My[laB o narzeczonej, w nadziei czekaB na jakie[ wiadomo[ci od niej. WysBaB ju| do Joasi list i podaB adres, pod którym obecnie mieszkaB. Panna Kalinowicz zaprosiBa go[ci na herbat i przeszli do salonu. MBody Kalinowicz usiadB obok lekarza i zapytaB go o prac. Tomasz odparB, |e z chci chciaBby pracowa przy kopalni, lecz na razie planuje rozezna si w panujcych tu stosunkach. MBodzieniec nie ukrywaB swej niechci do ZagBbia. Stary in|ynier wyja[niB, |e przyczyn wielu wypadków w kopalni jest lekcewa|enie przepisów przez górników. Po kolacji do Korzeckiego podszedB lokaj z wiadomo[ci, |e kto[ na niego czeka. Judym byB przekonany, |e to posBaniec z listem od Podborskiej i wyszedB za znajomym. DostrzegB in|yniera w towarzystwie m|czyzny z paczk i zrozumiaB, |e przesyBka nie jest dla niego. Korzecki zdenerwowaB si, widzc Tomasza na schodach. Wyja[niB, |e to przemytnik z zamówionym wcze[niej materiaBem na ubranie. Lekarz doradziB, aby podano posBaDcowi kieliszek wódki, by nie zachorowaB i sam zaniósB mu alkohol. W dwie godziny pózniej Judym i Korzecki wracali do domu. In|ynier zacytowaB fragment wiersza o pielgrzymie, który nie znaB domu rodzinnego.  Asperges me&  W ssiedztwie mieszkania Korzeckiego staB dom, w którym czasami in|ynier bywaB z wizyt. MieszkaBa w nim uboga rodzina szlachecka. Pewnego dnia Judym, po powrocie ze spaceru, zastaB ucznia gimnazjum, który rozmawiaB z Korzeckim. ByB to Olek Daszkowski, który zjawiB si z pro[b o wizyt lekarza u chorej na pBuca matki. In|ynier tego dnia byB maBomówny. OdprowadziB Daszkowskiego do powozu, obiecujc, |e wkrótce ich odwiedzi. W pewnej chwili po jego twarzy spBynBy dwie Bzy. OkoBo czwartej dojechali do Zabrzezia. Na powitanie lekarza wyszedB m| chorej i zaprowadziB go do |ony. Judym stwierdziB suchoty w ostatnim stadium. PoczuB dziwny smutek, nie wiedzc, czy powinien powiedzie prawd. Kobieta wyjawiBa, |e bardzo pragnie |y, poniewa| opiekuje si dziemi i gospodarstwem. Tomasz zaleciB, by du|o wypoczywaBa. SpojrzaB na chor, która siedziaBa na Bó|ku i modliBa si cicho. Z jej oczu pBynBy Bzy. Cisz rozdarB krzyk pawia. Kobieta poruszyBa si i powiedziaBa, |e si boi. Lekarz staraB si j uspokoi. PoprosiBa, by cho o kilka miesicy przedBu|yB jej |ycie, by wiedzie, co stanie si z Olesiem. Judym zerknB na chBopca, który pBakaB. Chora |aBowaBa, |e Korzecki ich nie odwiedza. Po kolacji lekarz wróciB do Sosnowca. WydawaBo mu si, |e ta chora kobieta, której ju| nie mógB pomóc, staBa si najbli|sz mu istot. W oddali usByszaB krzyk pawia. Dajmonion Tomasz Judym otrzymaB posad lekarza fabrycznego i zamieszkaB w pobli|u kopalni wgla. Wieczorami spotykaB si z Korzeckim, który byB tu jego jedynym znajomym. Towarzystwo m|czyzny mczyBo jednak doktora, poniewa| wprowadzaBo jak[ trwog i bolesny niepokój. Pewnego popoBudnia, w sierpniu, posBaniec przyniósB list od in|yniera, napisany na skrawki papieru. Judym, przyzwyczajony do dziwactw znajomego, bez szczególnego niepokoju przeczytaB cytat z  Apologii Sokratesa . Pomimo tego wezwaB powóz i ruszyB do kancelarii Korzeckiego. W bramie zatrzymaB go furman, który krzyczaB co[ o in|ynierze. Lekarz przesiadB si i konie ruszyBy galopem. Przed mieszkaniem Korzeckiego staB tBum ludzi. Lekarz wszedB do [rodka i ujrzaB in|yniera, le|cego na sofie, w ubraniu, ubrudzonym krwi, z roztrzaskan gBow. OszoBomiony, przymknB drzwi i usiadB. W otwartej szufladzie dostrzegB atlas anatomiczny, otwarty na karcie z rysunkiem gBowy, na którym narysowana byBa linia, prowadzca od tyBu czaszki do lewego oka. Nagle otworzyBy si drzwi i do pomieszczenia wszedB wysoki blondyn. Nie zauwa|ywszy lekarza, zbli|yB si do zwBok i patrzyB na nie ze zdumieniem. Potem pochyliB si, próbujc obudzi Korzeckiego, wreszcie znieruchomiaB. Judym przygldaB mu si w milczeniu. M|czyzna usiadB obok nóg in|yniera i oddychaB z trudem, szepczc jakie[ sBowa. Rozdarta sosna Rankiem przed ósm, Judym skierowaB si w stron dworca. ByB pocztek wrze[nia. Poprzedniego dnia otrzymaB kartk od narzeczonej z wiadomo[ci o przyjezdzie. Razem z Niewadzk i pann Wand jechaBy do Drezna, gdzie miaBy spotka si z Karbowskimi. Babcia chciaBa spdzi dwa dni w Czstochowie, wic Joasia mogBa na jeden dzieD jecha do ZagBbia, by spotka si z kuzynk. Podkre[liBa sBowa, |e nie chce nikogo odwiedza. Judym czytaB list z bólem. Na dworzec szedB, zastanawiajc si, co mogBa oznacza ta informacja. Z daleka dostrzegB narzeczon, wysiadajc z wagonu. Przez chwil nie mogli wypowiedzie ani sBowa. RozkoszowaB si mo|liwo[ci u[ci[nicia jej delikatnej dBoni. Potem ruszyli uliczk, rozmawiajc o rzeczach bBahych. Podborska spytaBa, czy poka|e jej miejscowe fabryki, u|ywajc w stosunku do niego formy  pan . Nie zaprotestowaB, sByszc tak oficjalny ton. Technik oprowadzaB ich po halach, obja[niajc  kuzynce doktora, w jaki sposób funkcjonuj maszyny. Po poBudniu Tomasz zaprowadziB Joasi na obrze|a miasta, do domów swoich pacjentów. Nagle zapytaB dziewczyn, gdzie zamieszkaj. DBugo nie odpowiadaBa, a jej oczy roz[wietliB blask. W koDcu odparBa, |e tam gdzie on zechce, nawet tu, by mogBa pomaga mu w pracy. ChciaBa, by zaBo|yli szpital taki jak w Cisach. SpytaB, czy umie prowadzi dom. W odpowiedzi usByszaB, |e wstawaBa ka|dego dnia wcze[nie, by od gospodyni uczy si gotowania i prasowania. ZaczBa opowiada o tym, jak bdzie wygldaB ich wspólny dom. Nie chciaBa du|ego mieszkania, urzdzonego wykwitnie i bogato. ChciaBa prostych mebli jak u najubo|szych ludzi, którym bd oddawali wszystko, co inni zamieniaj w zbytek. Judym przyznaB jej racj. PatrzyBa na niego z uwielbieniem, kiedy mówiBa o tym, jak bd pomaga biednym. Nagle Tomasz zapytaB, co stanie si z chaBupami, które widzieli przed chwil. SpojrzaBa na niego zdumiona, nie rozumiejc, co miaB na my[li. Wyja[niB, |e musi zburzy chaty, poniewa| nie mo|e patrze na umierajcych od cynku ludzi. WyrwaB rk, któr Podborska ujBa delikatnie i odezwaB si gBosem szorstkim, obcym. WyznaB, |e kocha j ponad wszystko, a miBo[ do niej zmieniBa go. Odkd przyjechaB do Sosnowca, nie potrafi odzyska spokoju. PochodziB z motBochu, a ona tego nie rozumiaBa. PatrzyB na ludzi, którzy umierali w wieku trzydziestu lat, poniewa| byli ju| starcami. CzuB si za to odpowiedzialny, poniewa| byB lekarzem i jako lekarz miaB [wiadomo[, dlaczego tak si dzieje. OtrzymaB wszystko i teraz musi spBaci dBug, wyrzekajc si wBasnego szcz[cia i miBo[ci. Joasia wyszeptaBa, |e ona go nie zatrzyma przed tym, co zamierza zrobi. M|czyzna odparB, |e wie o tym, ale z czasem, bdc z ni, stanie si dorobkiewiczem. Przez jaki[ czas szli obok siebie w milczeniu.Droga zaprowadziBa ich do lasu, gdzie usiedli pod drzewem. Joasia nie patrzyBa na ukochanego, cho czuBa jego rami, wsparte na jej ramieniu. ZaczBa pBaka. Judym nie podniósB gBowy. Po dBugiej godzinie usByszaB jej gBos cichy, |yczcy mu szcz[cia. WstaBa i odeszBa w stron dworca kolejowego. Tomasz siedziaB dBugo w lesie, potem ruszyB przed siebie. CzuB nienawi[ i wzgard do widocznej w oddali kopalni. W pewnej chwili zatrzymaB si nad brzegiem wody. Ponad drzewami usByszaB odgBos odje|d|ajcego pocigu. W pobli|u dostrzegB karBowate sosny. Jedna z nich rosBa nad brzegiem zwaliska. Osuwajca si ziemia pocignBa za sob cz[ korzeni. PoBowa pnia zostaBa na górze, a reszta rosBa nad wyrw. Judym rzuciB si na ziemi, by nikt go nie widziaB. Pod sob sByszaB huk wystrzaBów dynamitu i prochu w korytarzach kopalni. Nad gBow widziaB rozdart sosn. WydawaBo mu si, |e sByszy jaki[ pBacz, lecz nie wiedziaB, kto pBacze  czy to Joasia, czy grobowe lochy kopalni czy te| rozdarta sosna.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ludzie bezdomni 4
LUDZIE BEZDOMNI streszczenie szczegółowe
ludzie bezdomni 2
Stanisław Żeromski Ludzie bezdomni
Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego jako powieść moderni~D02

więcej podobnych podstron