plik


ÿþhttp://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA KLASYKA WAMPIRYZMU by blood luna BIAAY WYRAK. GAWDA KOMINIARSKA Stefan GrabiDski 1922 * * * 1 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA MateriaB na potrzeby prywatne http://blood-luna.ovh.org Portal  BLOOD LUNA Polska Biblioteka Wampira Kolekcja klasyki wampiryzmu 2 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA ByBem wtedy jeszcze mBodym czeladnikiem, jak wy, kochane chBopaki, i robota paliBa mi si w rkach. Majster Kalina - [wie Panie nad jego zacn dusz - nieraz mawiaB, \e pierwszy po nim obejm mistrzostwo i przed innymi nazywaB mi chlub cechu. Jako \e nogi miaBem silne i zapieraBem si Bokciami w kominie jak maBo kto. W trzecim roku sBu\by dostaBem do pomocy dwóch kominiarczyków i zostaBem instruktorem mBodszych kolegów. A byBo nas razem z majstrem siedmiu; prócz mnie trzymaB Kalina dwóch innych czeladników i trzech chBopców do podrcznej posBugi. Dobrze nam byBo z sob. BywaBo, w [wita i niedziele zeszBa si bra u majstra na pogawdk przy piwie lub zim przy ciepBej herbacie pod kominem, na[piewaBa, naplotBa nowin do syta, \e wieczór zlatywaB niby ta kula spuszczona ze szczotk w gardziel spadów piecowych. Kalina - czBek byB pi[mienny, rozumny, du\o [wiata zwiedziB, nie z jednego, jak to mówi, komina wygartywaB. Filozof byB troch, ksi\ki lubiB okrutnie, nawet gazetk podobno kominiarsk chciaB wydawa. Lecz w rzeczach wiary nie mdrkowaB - owszem, szczególne miaB nabo\eDstwo do [w. Floriana, naszego patrona. Po majstrze najwicej przylgnBem do mBodszego czeladnika, Józka Biedronia, chBopaka szczerego jak zBoto, którego polubiBem za serce dobre i proste, jak u dziecka. Nie dBugo miaBem si cieszy jego przyjazni! Drugi z kolei towarzysz, OsmóBka, troch melancholik, trzymaB si zwykle na uboczu i unikaB zabawy; lecz pracownik byB z niego zawoBany, w robocie sumienny i dziwnie zaciekBy. Kalina ceniB go sobie wielce i cignB do ludzi, lubo bez widocznego skutku. Za to chtnie przesiadywaB OsmóBka na wieczorach u majstra i z ciemnego kta z zajciem przysBuchiwaB si opowie[ciom majstra, którym dawaB wiar zupeBn. A nikt tak nie umiaB opowiada jak nasz "stary". Jak z worka sypaB gawdami. A w ka\dej dopatrze si mo\na byBo jakiej[ my[li gBboko pod spodem przytajonej, z wierzchu dla niepoznaki gstw sBów przykrytej. Lecz czBek byB wtedy jeszcze mBody i gBupi i braB z opowie[ci owych tylko to, co bawiBo. Jeden mo\e OsmóBka patrzyB bystrzej i wnikaB w sedno "bajek" majstrowych. Bo "bajdami" nazywali[my midzy sob po cichu opowiadania Kaliny. Zajmujce byBy, czasem straszne, a\ mrowie przechodziBo i wBosy dbem stawaBy na gBowie, lecz mimo wszystko ba[nie tylko i bajdy. Ali \ycie pouczyBo nas wkrótce o nich troch inaczej... Pewnego razu, gdzie[ w [rodku lata, zabrakBo nam podczas wieczornej pogawdy jednego towarzysza: OsmóBka nie zjawiB si w swym ciemnym kcie za kredensem. - Pewnie gdzie[ si zawieruszyB midzy dziewcztami  \artowaB BiedroD, cho wiedziaB, \e kolega do niewiast niespory i maBo przedsibiorczy. - Et, pleciesz - odpowiedziaB mu Kalina. - Powiedz raczej, \e go melancholia dBawi i w domu siedzi. Wieczór przeszedB smutno jako[ i ospale, bo bez najgorliwszego ze sBuchaczy. Nazajutrz rano zaniepokoili[my si nie na \arty, gdy OsmóBka nie zgBosiB si do sBu\by koBo godziny dziesitej. W przekonaniu, \e czeladnik 3 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA zachorowaB, poszedB majster odwiedzi go. Lecz w domu zastaB tylko jego matk, staruszk stroskan bardzo nieobecno[ci syna; OsmóBka, jak wyszedB na miasto dnia poprzedniego nad ranem - tak dotd do domu nie wróciB. Kalina postanowiB przedsiwzi poszukiwania na wBasn rk. - OsmóBka - ponura paBka - Bóg raczy wiedzie, co nabroiB. Mo\e teraz gdzie si ukrywa? Lecz szukaB nadaremno do poBudnia. Wreszcie przypomniawszy sobie, \e czeladnik miaB dnia poprzedniego oczy[ci komin w starym browarze za miastem, zwróciB si tam po obja[nienia. Jako\ odpowiedziano mu, \e istotnie wczoraj rano byB jaki[ czeladnik w browarze i czy[ciB komin, lecz po zapBat nie zgBosiB si. - O której godzinie skoDczyB robot? - zapytaB Kalina jakiego[ siwego jak goBb starca, którego spotkaB na progu jednej z browarowych przybudówek. - Nie wiem, panie majstrze. OdszedB tak niepostrze\enie, \e[my nawet nie widzieli, kiedy wracaB, musiaBo mu si zna bardzo spieszy, bo nawet nie zagldnB do nas po wynagrodzenie. Jak to mówi, sczezB jak kamfora. - Hm... - mruknB w zamy[leniu Kalina. - Dziwak jak zwykle. A czy aby dobrze wyczy[ciB? Jak tam teraz z kominem? Czy dobrze cignie? - Podobno nie bardzo. Synowa skar\yBa si znowu dzi[ rano, \e okropnie dymi. Je[li do jutra nie zmieni si na lepsze, poprosimy o wyczyszczenie powtórne. - Zrobi si  odciB krótko majster, zBy, \e tu niezadowoleni z jego czeladnika, i zmartwiony okrutnie brakiem dokBadniejszych o nim wiadomo[ci. Tego\ wieczora zasiedli[my smutni do wspólnej wieczerzy i rozeszli[my si wcze[nie do domów. Nazajutrz to samo: o OsmóBce ani sBychu, ani dychu - przepadB jak kamieD w wodzie. Po poBudniu przysBali jakiego[ chBopca z browaru z pro[b, by komin wyczy[ci, bo "glancuje" jak diabeB. PoszedB BiedroD koBo czwartej i wicej nie wróciB. Nie byBo mnie przy tym, jak go Kalina wysyBaB, i o niczym nie wiedziaBem. Tote\ zlkBem si ujrzawszy pod wieczór powa\ne miny kominiarczyków i majstra podobnego chmurze gradowej. TknBo mi zBe przeczucie. - Gdzie Józek? - zapytaBem, na pró\no szukajc go po izbie. - Nie wróciB z browaru  odpowiedziaB ponuro majster. ZerwaBem si z miejsca. Lecz Kalina siB wstrzymaB mi przy sobie: - Samego nie puszcz. Do[ mi ju\ tego. Jutro rano pójdziemy obaj. Jakie[ licho - nie browar! Wyczyszcz ja im komin! Tej nocy nie zmru\yBem oka na chwil. Równo ze [witem wdziaBem skórzany kabat, spiBem si wpóB mocno pasem na sprzczk, wdziaBem na gBow kominiark z przystuBkami i przerzuciwszy przez rami szczotki z kulami, zapukaBem do izby majstra. Kalina byB ju\ gotów. - Wez ten obuszek - rzekB mi na powitanie, podajc rczn, [wie\o zna obcignit na brusie siekier.  Mo\e ci si przyda prdzej ni\ miotBa lub drapaczki. 4 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA WziBem narzdzie w milczeniu i poszli[my szybkim krokiem w stron browaru. Poranek byB pikny, sierpniowy i cisza ogromna w powietrzu. Miasto jeszcze spaBo. Milczc przeszli[my rynek, most na rzece i skrcili[my w lewo przez bulwary na go[ciniec, wijcy si w dal pomidzy topolami. Do browaru byB kawaBek drogi. Po kwadransie wyt\onego chodu zeszli[my z traktu w bok pod przedmiejskie przylaski, rzucajc si na przeBaj przez siano\cia. W oddali ponad olszynk zarysowaBy si miedzianymi pBatami dachy budynków browarowych. Kalina [cignB kap z gBowy, prze\egnaB si i zaczB bezgBo[nie porusza wargami. SzedBem obok w milczeniu nie przerywajc modlitwy. Po chwili majster nakryB z powrotem gBow, [cisnB mocniej siekier i zagadaB cicho: - Licho - nie browar. Piwa tam i tak ju\ od lat jakich dziesiciu nie warz. Stara rudera, i tyle. Ostatni piwowar, niejaki RozbaD, podobno zbankrutowaB i powiesiB si z rozpaczy. Rodzina sprzedawszy za bezcen miastu budynki i caBy inwentarz gdzie[ wyniosBa si w inne strony. Nastpca dotd \aden nie zgBosiB si. KotBy i maszyny maj by liche i starego systemu, a na nowe nie ka\dego sta; nikt nie chce ryzykowa. - Wic kto wBa[ciwie kazaB oczy[ci komin? - zapytaBem, rad z tego, \e zawizana rozmowa przerwaBa przykre milczenie. - Jaki[ podmiejski ogrodnik, który przed miesicem za póB darmo sprowadziB si do pustego browaru z \on i starym ojcem. Ubikacyj maj sporo i miejsca do[, choby dla kilku rodzin. Sprowadzili si pewnie do izb [rodkowych, zachowanych w najlepszym stanie, i \yj sobie za tanie pienidze. Teraz im kominy glancuj, bo stare ju\ i tgo sadz zapchane. Nie czyszczone od dawna. Nie lubi tych starych kominów - dodaB po maBej przerwie w zamy[leniu. - Dlaczego? Wicej z nimi roboty? - GBupi[, mój kochany. Boj si ich - rozumiesz - boj si tych starych, od lat nie tykanych szczotk, nie skrobanych \elazem wlotów. Lepiej zwali taki komin i nowy postawi ni\ dawa go czy[ci ludziom. PopatrzyBem na twarz Kaliny w tej chwili. ByBa dziwnie zmieniona lkiem i jak[ wewntrzn odraz. - Co to wam, panie majstrze?! A on, jakby nie sByszc, mówiB dalej zapatrzony gdzie[ w przestrzeD przed siebie: - Niebezpieczne s wielkie zwaBy sadz nagromadzonych w wskich, ciemnych szyjach, do których sBoDce nie ma przystpu. I nie tylko dlatego, \e si Batwo zapalaj. Nie tylko dlatego. My, kominiarze - uwa\asz - przez caBe \ycie walczymy z sadzami, przeszkadzamy ich nadmiernemu skupianiu si, zapobiegajc wybuchowi ognia. Lecz sadze s zdradliwe, mój kochany, sadze drzemi w pomie kominowych gardzieli, w dusznocie piecowych spadów i czyhaj... na sposobno[. Co[ m[ciwego w nich tkwi, co[ zBego si czai. Nigdy nie wiesz, kiedy i co si z nich wyl\e. UmilkB i spojrzaB na mnie. Chocia\ nie rozumiaBem tego, co mówiB, sBowa jego wypowiedziane z moc przekonania podziaBaBy na mnie. U[miechnB si swym dobrym, poczciwym u[miechem i dodaB uspokajajco: 5 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA - Mo\e to, co miaBem na my[li, nie staBo si; mo\e tutaj zaszBo zupeBnie co innego. GBowa do góry! Zaraz dowiemy si wszystkiego. Jeste[my na miejscu. Jako\ dotarli[my do celu. Przez szeroko rozwart bram wjazdow wszedBem za majstrem na obszerny dziedziniec, z którego prowadziBo mnóstwo drzwi do zabudowaD browarnianych. Na progu jednego siedziaBa ogrodniczka z dzieckiem przy piersi, w gBbi oparty o skrzydBo drzwi staB jej m\. Zoczywszy nas m\czyzna zmieszaB si i z widocznym zakBopotaniem wyszedB na spotkanie: - Panowie zapewne do nas wedle tego komina? - Ju[ci - odpowiedziaB chBodno majster - \e do was, tylko nie wedle komina, lecz wedle dwóch ludzi, których tu posBaBem do jego czyszczenia. ZakBopotanie ogrodnika widocznie wzrosBo; nie wiedziaB, gdzie oczy podzia. - Czeladnicy moi dotd nie wrócili z browaru! - krzyknB z pasj Kalina wpatrujc si weD groznie. - Co si tu z nimi staBo? Wy mi za nich odpowiadacie! - Ale\, panie majstrze - wybeBkotaB ogrodnik - doprawdy nie wiemy, co si wBa[ciwie z nimi staBo. My[leli[my, \e pierwszy do tej pory ju\ si odnalazB, a o drugim te\ nie potrafi panom da \adnych wyja[nieD. Wczoraj po poBudniu w mojej obecno[ci wszedB do komina przez drzwi w [cianie kuchennej; przez jaki[ czas sByszaBem wyraznie, jak zeskrobywaB sadze i byBbym przeczekaB do koDca operacji, gdyby nie wezwano mnie w tej chwili do dworu. WyszedBem z domu na par godzin, a po powrocie ju\ si o kominie i paDskim czeladniku nic nie mówiBo. Sdzc, \e oczy[ciwszy komin wróciB do miasta, zamknli[my drzwi wentylowe na noc. Dopiero teraz na widok panów wchodzcych na nasze podwórze zrobiBo mi si nieswojo; nagle przyszBo mi na my[l, czy aby, broD Bo\e, nie chciaBo powtórzy si to samo, co przed dwoma dniami. Na moje nieszcz[cie domy[liBem si trafnie. Lecz co to mo\e by, panie Kalina? Co robi? Co poradzi?... Ja tu nic nie winien - dodaB, bezradnie rozkBadajc rce. - Nie trzeba byBo przynajmniej zamyka drzwi od komina, ciemigo! - huknB w[ciekle Kalina. - Za mn, Piotru[! - krzyknB pocigajc mnie za rami. - Nie mamy ani chwili do stracenia. Prowadzcie nas do otworu kominowego! Przera\ony gospodarz przepu[ciB nas do wntrza mieszkania. Wkrótce znalezli[my si w kuchni. - Tutaj w rogu - wskazaB ogrodnik na rysujcy si prostokt drzwi od komina. Kalina posunB si w t stron, lecz ja, uprzedzajc go, szarpnBem niecierpliwie wystajcy guzik i otworzyBem. PowiaBo na nas dymnym swdem i posypaBo si na podBog troch sadzy. Zanim majster zdoBaB mi przeszkodzi, ju\ klczaBem w wylocie i wycigajc rami w gór zabieraBem si do wspinania. - Pu[ mnie, wariacie! - odezwaB si poza mn gniewny gBos Kaliny. - To moja rzecz, ty przystaw tymczasem drabin do dachu i wlez na gór pilnowa wlotu. Po raz pierwszy wtedy nie usBuchaBem go. Jaka[ w[ciekBa zacito[ i ch wy[wietlenia prawdy opanowaBy mnie zupeBnie. 6 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA - To niech majster sam zajmie tamt pozycj! - krzyknBem mu w odpowiedzi. - Obiecuj tymczasem poczeka tu na dole na sygnaB. Kalina zaklB brzydko i rad nierad poddaB si pod moj komend. Niebawem usByszaBem jego oddalajce si kroki. Wtedy zawizaBem sobie silniej pod brod chust ustow z kawaBkiem jedwabiu, poprawiBem gurt w pasie i mocniej ujBem obuszek. Nie minBy i dwa pacierze, gdy tu\ za zaBomem szyi kominowej, wstpujcej ju\ wprost do góry, odezwaBo si stuknicie spuszczonej na sznurze kuli: Kalina byB ju\ na dachu i dawaB mi umówiony sygnaB. Na czworakach przyczoBgaBem si natychmiast do zakrtu i po omacku odnalazBszy kul, pocignBem j trzykrotnie na znak, \e sygnaB odebrany i rozpoczynam jazd do góry. Jako\ po przebyciu zaBomu wyprostowaBem si, zasBaniajc instynktownie gBow podniesion siekier. Komin byB szeroki, przeBazowy i grubo sadz oblepiony. Tu w dole, przy samej nasadzie, utworzyBy si caBe warstwy Batwo zapalnego "szkliwa" i [wieciBy zimnym metalicznym poByskiem w mdBej po[wiacie, która szBa ze szczytu. Zapu[ciBem spojrzenie w gór, tam gdzie prostopadBe [ciany zbiegaBy si w bielejcy [wiatBem dnia wykrój wlotu i... zadr\aBem. Nade mn, mo\e par stóp powy\ej ostrza mojej siekiery, ujrzaBem w póB[wietle dymnika jak[ biaB, [nie\nobiaB istot wpatrzon we mnie par ogromnych, \óBtych, sowich trzeszczy. Stwór podobny na póB do maBpy, na póB do olbrzymiej \aby przytrzymywaB w szponach przednich, spitych bBon odnó\y, co[ ciemnego, co[ niby rk ludzk odstajc bezwBadnie od korpusu, który rysowaB si niewyrazn jak[, skrcon lini tu\ obok na [cianie ssiedniej. Zlany zimnym potem wsparBem si nogami o zbocza komina i lekko uniosBem w gór. Wtedy z szerokiej, rozcitej od ucha do ucha gby dziwadBa wyszedB szczególny, drapie\ny dzwik; straszydBo zgrzytaBo zbami jak maBpa. Mój ruch musiaB je spBoszy; i ono widocznie zmieniBo pozycj, gdy\ w tej chwili szerszy pas [wiatBa wdarB si w gBb ciemnicy i o[wietliB mi wyrazniej okropny obraz. Przyczepiony cudem jakim[, jakby przylepiony do [ciany przylgami palców, dziwotwór trzymaB mocno w swych objciach Biedronia; pokryte biaBym, puszystym futerkiem odnó\a tylne zamknBy si w krzy\owym u[cisku dookoBa nóg ofiary, podczas gdy wydBu\ony jak u mrówkojada ryjek przywarB chciwym smoczkiem do skroni nieszcz[liwego. W[ciekBo[ zalaBa mi krwi oczy i przemógBszy strach wspiBem si znów o par stóp wy\ej. BiaBy stwór, zna zaniepokojony, poczB strzyc By\kowatymi uszyma i zgrzyta coraz gBo[niej; lecz si z miejsca nie ruszyB. WidziaBem jego daremne wysiBki, widziaBem, jak usiBowaB to jakby zeskoczy na mnie, to znów jakby umkn w gór komina. Lecz rzuty te byBy jakie[ niezgrabne, jakie[ ogromnie oci\aBe; zdawaBo si, \e zdrtwiaB jak w\ dusiciel po poBkniciu ofiary lub stumaniaB jak pijawka od nadmiaru wyssanej krwi; tylko [lepia wyBupiaste, okrgBe jak talerze, wpijaB we mnie coraz uporczywiej i groziB... 7 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA Lecz szaB gniewu wziB u mnie ju\ gór nad strachem. OdwinBem nagle rami z siekier i z caBej siBy spu[ciBem j na ohydny, biaBy czerep. Cios byB silny i celny. W jednej chwili zgasBa gdzie[ para ogromnych trzeszczy, co[ otarBo si o mnie w pdzie spadania i usByszaBem pod sob gBuchy stek; dziwna istota runBa na spód komina pocigajc za sob swoj ofiar. Dreszcz obrzydzenia przejB mi do szpiku; nie miaBem ju\ odwagi zej[ na dóB i przekona si o skutkach ciosu. PozostawaBa droga w gór przez dach. Zreszt byBem ju\ w poBowie wysoko[ci komina, z którego wlotu dochodziBo mi woBanie Kaliny. ZaczBem wic szybko wdziera si na szczyt, zapierajc si Bokciami i nogami ze wszystkich siB. Lecz któ\ opisze mój przestrach, gdy par stóp wy\ej spostrzegBem zawieszone na wystajcym ze [ciany haku zwBoki OsmóBki? CiaBo biedaka byBo straszliwie, nieprawdopodobnie chude i wyschBe na szczap - sama skóra prawie i ko[ci - na póB uwdzone w dymie, wycignite jak struna, suche i twarde jak kawaB drewna. Trzscymi si rkoma odpiBem zwBoki z haka i okrciwszy par razy wpóB sznurem od kuli daBem znak Kalinie szarpniciem dwukrotnym. W par minut potem znalazBem si na dachu, gdzie mnie oczekiwaB majster z wycignitym ju\ ciaBem OsmóBki. PrzyjB mi ponury, z namarszczon brwi. - Gdzie drugi? - zapytaB krótko. W kilku sBowach opowiedziaBem mu wszystko. Gdy[my ostro\nie znie[li na dóB po drabinie ciaBo OsmóBki, rzekB spokojnie: - BiaBy Wyrak. To on - przeczuwaBem, \e to on. W milczeniu przeszli[my sieD, dwie izby i wrócili[my do kuchni. Nie byBo tu ani \ywego ducha; rodzina ogrodnika wyniosBa si cichaczem gdzie[ na skrzydBo budynku. ZBo\ywszy zwBoki pod [cian, podeszli[my do otworu komina. WystawaBa z niego para bosych, zesztywniaBych nóg. Wycignli[my nieszcz[liwego towarzysza i zBo\yli na podBodze obok OsmóBki. - Widzisz te dwie maBe ranki na skroniach u obu? - zapytaB Kalina stBumionym gBosem. - To jego znak. Std napoczyna swe ofiary. - BiaBy Wyrak! BiaBy Wyrak! - powtórzyB par razy. - Musz go dokoDczy - odpowiedziaBem z zacito[ci. - Mo\e jeszcze nie zdechB. - Wtpi. Ma za swoje; nie znosi [wiatBa. Zreszt popatrzmy. I zajrzeli[my w czelu[ otworu. W gBbi majaczyBo niewyraznie co[ biaBego. Kalina rozgldnB si po kuchni i zoczywszy dBugi drg z \elaznym krukiem u koDca, wsunB go w otwór kominowy. Po chwili zaczB wyciga... WidziaBem, jak jaki[ biaBy kBb z wolna wyBaniaB si z czelu[ci wlotu, jakie[ [nie\ne, puszyste runo zbli\aBo si ku krawdzi wentyla. Lecz po drodze zewBok Wyraka jakby topniaB, kurczyB si i gasB. Gdy wreszcie Kalina wycignB caBy drg, zwisaB z jego \elezca tylko niedu\y, mlecznobiaBy kBb jakiej[ dziwnej substancji; byBa pBatkowata i roztrzepana, 8 http://blood-luna.ovh.org  Polska Biblioteka Wampira   BLOOD LUNA niby mikki, ustpliwy ko\uszek, niby puch, niby miaB - zupeBnie jak sadza - tylko biaBa, o[lepiajco [nie\nobiaBa... Wtem materia zesunBa si z haka i spadBa na podBog. I wtedy zaszBa w niej dziwna przemiana: w mgnieniu oka biaBa kula sczerniaBa na wgiel i u stóp naszych pozostaBa du\a, metalicznie poByskujca kupa czarnej jak smoBa sadzy. - Oto, co z niego pozostaBo - szepnB w zamy[leniu Kalina. A po chwili dodaB jakby do siebie: - Z sadzy[ powstaB i w sadz si obrócisz. I zBo\ywszy na nosze nieszcz[liwych towarzyszy odnie[li[my ich ciaBa do miasta. Wkrótce potem obaj z majstrem dostali[my szczególnej wysypki. Na caBym ciele pojawiBy si nam du\e, biaBe krosty, niby perBowe krupy, i trwaBy par dni. Potem znikBy równie prdko i niespodzianie i sczezBy bez [ladu. 9

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Klasyka Wampiryzmu Grabiński Stefan W Domu Sary (1922)
Klasyka Wampiryzmu Grabiński Stefan Kochanka Szamoty (1922)
Klasyka Wampiryzmu Carter Angela Pani Domu Miłości (1975)
Klasyka Wampiryzmu Carter Angela PiotruÅ› i Wilk (1982)
Klasyka Wampiryzmu Carter Angela Wilkołak Werewolf (1979)
Klasyka Wampiryzmu Goethe
Grabiński Stefan Zemsta Żywiołaków
Biały Wyrak
Klasyka Wampiryzmu Carter Angela Towarzystwo Wilków (1977)

więcej podobnych podstron