v 04 098







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.98)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






98. SZABAT W DOMU JÓZEFA Z ARYMATEI.  JAN
– CZŁONEK SANHEDRYNU.
Napisane 2 kwietnia 1946. A,
8217-8228
Józef z Arymatei odpoczywa w
pomieszczeniu pogrążonym w półmroku.
Wszystkie zasłony są zaciągnięte dla ochrony przed słońcem. Zupełna
cisza panuje w
całym domu. Józef drzemie na niskim krześle, okrytym matą... Wchodzi
jakiś sługa,
kierując się ku swemu panu,
dotyka go, żeby go
obudzić. Józef, jeszcze niezupełnie przebudzony, otwiera oczy i patrzy
pytająco na
sługę.
«Panie, przybył
twój przyjaciel
Jan...»
«Mój przyjaciel
Jan?! Skąd się tu
wziął, skoro szabat się nie skończył?!» – Józef budzi się całkowicie
pod
wpływem zaskoczenia wizytą członka Sanhedrynu w dniu szabatu i nakazuje:
«Wprowadź go
natychmiast.»
Sługa wychodzi, a
zamyślony i
oczekujący Józef przechadza się tam i z powrotem po chłodnym i mrocznym
pomieszczeniu...
«Bóg niech będzie
z tobą,
Józefie!» – mówi Jan - członek Sanhedrynu. To ten, którego widzieliśmy
na
pierwszej uczcie wydanej dla Jezusa w Arymatei i także w domu Łazarza w
czasie ostatniej
Paschy – zawsze, jeśli nie jako ucznia, to przynajmniej jako osobę,
która nie żywi
nienawiści do Jezusa.
«I z tobą, Janie!
Ale... wiedząc,
żeś jest sprawiedliwy, dziwię się widząc cię przed zmierzchem...»
«To prawda.
Pogwałciłem prawo
szabatu. I zgrzeszyłem, wiedząc, że grzeszę. Wielki jest więc mój
grzech... I wielka
będzie ofiara, jaką złożę, aby otrzymać przebaczenie. Jednak jeszcze
większy jest
motyw, który mnie skłonił do popełnienia tego grzechu... Jahwe, który
jest
sprawiedliwy, zmiłuje się nad swym grzesznym sługą przez wzgląd na
wielką
przyczynę, która mnie popchnęła do tego grzechu...»
«Kiedyś tak nie
mówiłeś. Dla
ciebie Najwyższy był [Kimś] jedynie surowym i nieugiętym. A ty byłeś
doskonały, bo
bałeś się Go jako Boga bezlitosnego...» [– zauważa Józef.]
«O, doskonały!...
Józefie, nigdy
ci nie wyznałem moich skrytych win... Ale to prawda, uważałem Boga za bezlitosnego,
jak wielu ludzi w Izraelu. Tak nas nauczono wierzyć... w Boga pomsty...»
«I wierzyłeś w to
nadal, nawet po
tym jak przyszedł Rabbi, aby dać poznać Swemu ludowi prawdziwe Oblicze
Boga, Jego
prawdziwe Serce... Obraz i Serce Ojca...» [– stwierdza Józef.]
«To prawda. To
prawda. Ale... nie
słyszałem Go jeszcze mówiącego długo... Jednakże... pamiętasz, od
pierwszego razu,
gdy Go ujrzałem na uczcie w twoim domu, darzyłem Rabbiego szacunkiem...
jeśli nie –
miłością» [– tłumaczy się Jan.]
«To prawda...
Jednak przez wzgląd
na dobro, jakiego dla ciebie pragnę, chciałbym, abyś doszedł do postawy
miłości
wobec Niego. Szacunek to zbyt mało...» [– mówi Józef z Arymatei.]
«Ty, Józefie,
kochasz Go, prawda?»
«Tak. I mówię ci
to, choć wiem,
że książęta - kapłani nienawidzą kochających Rabbiego. Ale ty nie
jesteś zdolny do
donoszenia...»
«Nie, tego nie
potrafię... I
chciałbym być jak ty. Ale czy kiedykolwiek to osiągnę?»
«Będę się modlił,
abyś do tego
doszedł. To będzie twoim wiecznym zbawieniem, mój przyjacielu...»
Cisza pełna
zadumy... Potem Józef
pyta:
«Powiedziałeś, że
wielka
przyczyna nakłoniła cię do pogwałcenia szabatu. Jaka? Czy mogę cię o to
zapytać bez
zbytniej niedyskrecji? Myślę, że przyszedłeś, aby otrzymać
przyjacielską pomoc... A
aby ci pomóc, muszę wiedzieć...»
Jan dotyka ręką
czoła. Pociera
lekko wyłysiałe czoło mężczyzny w pełni sił. Bezwiednie gładzi włosy,
zaczynające siwieć, brodę gęstą i mocną... Potem podnosi głowę i patrzy
na
Józefa, mówiąc:
«Tak, ważna
przyczyna i straszliwa
przyczyna. I... wielka nadzieja...»
«Cóż to takiego?»
[– dopytuje
się Józef.]
«Pomyśl, Józefie,
że mój dom to
piekło, a wkrótce nie będzie już domem, lecz... lecz czymś
opustoszałym, zgubionym,
zniszczonym, skończonym...»
«Co?! Cóż ty
mówisz? Majaczysz?»
[– reaguje Józef.]
«Nie, nie majaczę.
Moja małżonka
chce odejść... To cię dziwi?»
«...Tak... bo...
znałem ją zawsze
jako dobrą i... dlatego że wasza rodzina wydawała mi się wzorową... Ty
– sama
dobroć, a ona – cnota...»
Jan siada,
obejmuje rękoma
głowę... Józef mówi dalej:
«Teraz... ta... ta
decyzja... Ja...
No tak... nie mogę uwierzyć, że w czymś uchybiła... albo że ty
uchybiłeś...
Najmniej wierzę w to w odniesieniu do niej... Choć znam tylko jej dom,
jej dzieci...
Nie! W niej nie może być winy!...»
«Jesteś pewny?
Naprawdę pewny?»
[– pyta Jan.]
«O! Biedny
przyjacielu! Nie mam oka
Boga, ale na tyle, na ile mogę to ocenić, tak to oceniam...» [–
stwierdza Józef.]
«Nie myślisz, że
Anna jest...
niewierna...?»
«Anna?! Ależ,
przyjacielu! Czy
słońce zaszkodziło twojej głowie? Niewierna z powodu kogo? Ona nigdy
nie opuszcza
domu, woli wieś od miasta. Pracuje jak pierwsza ze służących, jest
pokorna,
powściągliwa, pracowita, czuła dla ciebie, dla dzieci. Niewiasta lekka
nie lubi czegoś
takiego. Wierz w to. O! Janie, ale na czym ty opierasz swe podejrzenia?
Od jakiego
czasu?»
«Od zawsze...» [–
stwierdza Jan.]
«Od zawsze? Ależ
to jest
choroba!...»
«Tak. I...
Józefie, jest we mnie
wiele wykrzywień. Ale nie chcę tego wyznawać tylko przed tobą.
Przedwczoraj
przechodzili przez moją [posiadłość] uczniowie i biedacy. Mówili, że
Rabbi
przybędzie do ciebie. A wczoraj... wczoraj to był dzień wielkiej burzy
w moim domu...
do tego stopnia, że Anna powzięła decyzję, o której ci powiedziałem...
przez noc,
cóż za noc, wiele rozmyślałem... I doszedłem do wniosku, że jedynie On,
Rabbi
doskonały...»
«Boski, Janie,
boski!» [–
przerywa mu Józef.]
«...Jak chcesz...
że jedynie On sam
może mnie uzdrowić i naprawić... odbudować mój dom, oddać mi moją
Annę... moje
dzieci... wszystko...» Mężczyzna płacze, a pośród tych łez mówi dalej:
«Bo jedynie On
widzi i mówi
prawdę... I Jemu uwierzę... Józefie, mój przyjacielu, pozwól mi tu
pozostać i
zaczekać na Niego...»
«Nauczyciel jest
tutaj. Odejdzie po
zmroku. Idę po Niego...»
Józef wychodzi.
Kilka chwil
oczekiwania, potem na nowo zasłona się odchyla i wchodzi Jezus... Jan
wstaje, a potem
pochyla się w pełnym szacunku powitaniu. [Jezus odzywa się:]
«Pokój tobie,
Janie. Z jakiego
powodu Mnie szukałeś?»
«Abyś mi pomógł
zobaczyć... i
abyś mnie ocalił. Jestem bardzo nieszczęśliwy. Zgrzeszyłem przeciw Bogu
i przeciw
ciału mojej małżonki. I, dodając grzech do grzechu, przybyłem tu
gwałcąc prawo
szabatu. Odpuść mi, Nauczycielu.»
«Prawo szabatu!
Wielkie i święte
prawo! I daleka jest Mi myśl, by je uważać za mało ważne i
przestarzałe. Ale
dlaczego umieszczasz je przed pierwszym z przykazań? I cóż... Prosisz o
odpuszczenie
przekroczenia szabatu, a nie prosisz Mnie o [wybaczenie] uchybień
miłości, dręczenia
niewinnej i doprowadzania do rozpaczy, niemal do grzechu, duszy twej
małżonki? A to z
tego powodu powinieneś się dręczyć ponad wszystko inne! Począwszy od
oszczerstwa,
jakie popełniłeś w stosunku do niej...»
«Panie,
rozmawiałem jedynie z
Józefem, przed chwilą, z nikim innym, wierz mi. Tak ukrywałem mój ból,
że Józef,
mój dobry przyjaciel, niczego nie zauważył i był z tego powodu
zaskoczony. Teraz
powiedział Ci o tym, ale po to, aby mi pomóc. Z nikim innym
sprawiedliwy Józef nie
będzie rozmawiał» [– tłumaczy się Jan.]
«Ze Mną nie
rozmawiał. Powiedział
tylko, że Mnie szukasz...» [– odpowiada Jezus.]
«O! Skąd więc o
tym wiesz?» [–
pyta Jan.]
«Skąd wiem? Stąd,
skąd... Bóg
zna tajniki serc. Chcesz, abym ci powiedział o twoich...?»
Józef właśnie
zamierza oddalić
się dyskretnie, lecz Jan zatrzymuje go, mówiąc: «O, zostań! Jesteś mi
przyjacielem!
Możesz mi dopomóc przy Rabbim, ty, swat mojego ślubu!...»
Józef wraca.
[Jezus mówi:]
«Co chcesz, abym
ci powiedział?
Chcesz, abym ci dopomógł poznać samego siebie? O! Nie lękaj się! Nie
mam okrutnej
ręki. Odkryję rany. Jeśli sprawię, że będą krwawić, to jedynie po to,
żeby je
uleczyć. Potrafię zrozumieć i być wyrozumiałym. Potrafię i wyleczyć, i
uzdrowić.
Wystarczy, że chce się odzyskać zdrowie. W tobie jest to pragnienie i
dlatego Mnie
szukałeś. Usiądź tutaj, przy Mnie, między Józefem i Mną. On był swatem
twoich
ziemskich godów, a Ja chciałbym być swatem twych duchowych zaślubin...
O! Jakże bym
tego chciał!... Tak! A teraz dobrze słuchaj i szczerze odpowiadaj na
wszystkie
[pytania]. Co myślisz o akcie stworzenia przez Boga mężczyzny i
niewiasty po to, aby
się zjednoczyli? To był akt dobry czy zły?»
«Dobry, Panie, jak
wszystkie rzeczy
uczynione przez Boga» [– odpowiada Jan.]
«Dobrze rzekłeś.
Teraz Mi powiedz:
skoro ten akt [stworzenia] był dobry, jakie powinny być jego
konsekwencje?» [– pyta
Jezus.]
«Również dobre, o
Panie. I one
były dobre, dopóki szatan nie wszedł, aby je zmącić. Ewa bowiem zawsze
była pomocą
Adama i sama cieszyła się jego wsparciem. A nawet ta [wzajemna] podpora
była jeszcze
bardziej odczuwalna wtedy, gdy sami, wygnańcy na ziemi, stali się
wsparciem jedno dla
drugiego. I dobre były konsekwencje fizyczne, czyli dzieci, bo człowiek
się rozmnażał
i przez nie jaśniała moc i dobroć Boga.»
«Dlaczego? Jaka
moc i jaka
dobroć?» [– pyta dalej Jezus.]
«Ależ... ta, która
się ujawnia w
łaskawości wobec ludzi. Jeśli spojrzymy wstecz... tak... były słuszne
kary, lecz
były jeszcze liczniejsze akty dobroci... to dobroć nieskończona –
przymierze zawarte
z Abrahamem i powtórzone z Jakubem, a potem, potem... powtarzane aż po
dziś dzień i
ponawiane przez usta pozbawione kłamstwa... przez proroków... aż do
Jana...»
«I przez usta
Rabbiego, Janie...»
– przerywa mu Józef.
«To nie są usta
proroka... To nie
są usta Nauczyciela... To... więcej...» [– mówi Jan.]
Jezus ma ledwie
uchwytny uśmiech
wobec tego... wyznania skrępowanej jeszcze wiary członka Sanhedrynu.
Nie potrafi
powiedzieć: „To usta Boże”, ale już tak myśli.
«Zatem Bóg dobrze
uczynił, że
połączył mężczyznę i niewiastę. Tak też jest powiedziane. Ale jacy mają
być
mężczyzna i niewiasta według Jego pragnień?» – pyta dalej Jezus.
«Jednym ciałem» [–
odpowiada
Jan.]
«Dobrze. Czy zatem
jedno ciało
może nienawidzić samo siebie?» [– pyta Jezus.]
«Nie» [– stwierdza
Jan.]
«Czy jeden członek
może okazywać
nienawiść innemu członkowi?» [– pyta dalej Jezus.]
«Nie. Jedynie
gangrena, trąd lub
jakieś nieszczęście mogą odłączyć członek od reszty ciała» [– stwierdza
Jan.]
«Bardzo dobrze. A
zatem tylko coś
bolesnego lub złego może oddzielić to, co z woli Boga jest jedną
jednością?»
«Tak jest,
Nauczycielu» [–
przytakuje Jan.]
«A zatem dlaczego
ty, przekonany o
tym wszystkim, nie kochasz swego ciała? Dlaczego je nienawidzisz do
tego stopnia, że
powodujesz zrodzenie się gangreny pomiędzy jednym i drugim członkiem? Z
tego powodu
członek udręczony, członek najsłabszy, odłącza się i pozostawia cię
samego...»
Jan chyli głowę w
milczeniu,
szarpiąc frędzle swego płaszcza.
[Jezus mówi
dalej:] «Powiem ci,
dlaczego. Dlatego że pomiędzy ciebie i twoją małżonkę wszedł szatan,
jak zawsze
zakłócający spokój. Czy raczej: wszedł w ciebie wraz z nieuporządkowaną
miłością
do twej małżonki. Miłość, kiedy jest nieuporządkowana, staje się
nienawiścią,
Janie. Szatan pracował nad twą męską zmysłowością, aby cię doprowadzić
do
grzechu. To tu wziął początek twój grzech: z nieporządku, który
wywoływał coraz
większy i nowy, i poważny nieład. Nie dostrzegałeś w twojej małżonce
tylko dobrej
towarzyszki i matki twoich dzieci. [Widziałeś w niej] także przedmiot
przyjemności. To
sprawiło, że twoje źrenice stały się jak u wołu, który wszystko widzi
odmienione.
Widziałeś tak, jak ty patrzyłeś. Tak widziałeś twoją małżonkę.
[Skoro
była] dla ciebie przedmiotem przyjemności, posądzałeś, że jest taka też
w stosunku
do innych. Stąd twoja gorączkowa zazdrość, bezpodstawny lęk, grzeszna
tyrania, która
uczyniła ją osobą przestraszoną, uwięzioną, udręczoną, oczernianą. I
cóż z
tego, że nie wymierzasz jej razów kijem ani nie czynisz jej publicznie
wyrzutów?
Przecież twoje podejrzenie jest kijem! Twoja wątpliwość to oszczerstwo!
Oczerniasz ją
sądząc, że jest zdolna do zdradzenia ciebie. Cóż z tego, że ją
traktujesz tak, jak
zobowiązuje cię do tego jej pozycja? Przecież w zaciszu domu ona jest
dla ciebie kimś
gorszym od niewolnicy, z powodu twej zwierzęcej rozwiązłości, która ją
poniża
bardziej niż wszystko. Ona zaś zawsze znosiła ją w milczeniu i ulegle,
mając
nadzieję cię uspokoić, przekonać, uczynić dobrym. Tymczasem powodowało
to jedynie
coraz większe rozjuszenie ciebie, aż twój dom stał się piekłem, w
którym wyją
demony rozwiązłości i zazdrości. Zazdrości! Cóż chcesz, aby bardziej
oczerniało
niewiastę niż zazdrość? I cóż bardziej od zazdrości wskazuje jasno na
rzeczywisty
stan serca? Bądź pewien, że tam, gdzie się ona gnieździ - tak głupia i
niemądra,
tak bezpodstawna, obraźliwa, uparta – nie, tam nie ma miłości bliźniego
ani Boga,
lecz jest egoizm. To z tego powodu, a nie z powodu pogwałconego schyłku
szabatu,
powinieneś się zadręczać! Aby otrzymać przebaczenie musisz zaradzić
zniszczeniu,
jakie wywołałeś...»
«Ale Anna akurat
chce odejść...
Przyjdź ją przekonać, Ty... tylko Ty, kiedy posłuchasz, co mówi, możesz
stwierdzić,
czy rzeczywiście jest niewinna i...»
«Janie!! Chcesz
wyzdrowieć, a nie
chcesz uwierzyć w to, co ci mówię?» [– pyta Jezus.]
«Masz rację,
Panie. Odmień moje
serce. To prawda: to podejrzenie jest bezpodstawne. Ale kocham ją
tak... zmysłowo, to
prawda... Dobrze dostrzegłeś... i wszystko dla mnie stanowi cień...»
«Wejdź do Światła!
Wyjdź z tej
tak okrutnie gorejącej matni zmysłów. To może cię kosztować na
początku... Jednak o
wiele więcej będzie cię kosztować utrata dobrej małżonki i zyskanie
piekła jako
nagrody za twój grzech braku miłości, oszczerstwa i cudzołóstwa... A
także jej
[cudzołóstwa]. Pamiętaj bowiem, że kto popycha niewiastę do rozwodu,
ten stawia
siebie i ją na drodze do cudzołóstwa. Jeśli będziesz umiał
przeciwstawić się przez
miesiąc, przynajmniej przez miesiąc twemu demonowi, przyrzekam ci, że
twój koszmar
się skończy. Obiecujesz Mi to?»
«O! Panie! Panie!
Chciałbym... ale
to ogień... Zgaś go we mnie, Ty, Ty - potężny!...»
Członek
Sanhedrynu, Jan, osuwa się
na kolana przed Jezusem i płacze z głową w dłoniach opartych o podłogę.
«I Ja go łagodzę.
Ograniczam go.
Nałożę wędzidło i granice temu demonowi. Jednak wiele grzeszyłeś,
Janie, i musisz
sam pracować, aby się podnieść. Ci, których nawróciłem, przyszli do
Mnie z
całkowitą wolą stania się nowymi, wolnymi... Działali już sami,
własnymi siłami,
pracując nad swoim wyzwoleniem. Tak było z Mateuszem, z Marią z Magdali
i jeszcze z
innymi. Ty przyszedłeś tu jedynie po to, aby się dowiedzieć, czy ona
jest winna, i po
to, abym ci dopomógł nie utracić źródła, w którym sycisz swą
przyjemność.
Ograniczę moc twego demona nie przez miesiąc, a przez trzy miesiące. Ty
w tym czasie
rozmyślaj i wznoś się. Postanów rozpocząć nowe życie jako małżonek:
życie
mężczyzny wyposażonego w duszę, a nie życie bezrozumnego zwierzęcia,
jakie
prowadziłeś dotąd. Umacniaj się modlitwą i rozmyślaniem, pokojem,
jakiego ci
udzielam na trzrzy miesiące. Umiej walczyć i zdobyć sobie życie wieczne
oraz osiągnąć
miłość i pokój twej małżonki i twego domu. Idź!»
«Ale co ja powiem
Annie? Być może
zastanę ją już gotową do odejścia... Jakie słowa po tylu latach...
zniewag, żeby
ją przekonać, że ją kocham i że nie chcę jej utracić? Chodź ze mną...»
[–
prosi.]
«Nie mogę. Ale to
proste... Bądź
pokorny. Weź ją w zacisze i wyznaj swą udrękę. Powiedz jej, że
przyszedłeś do
Mnie, bo chcesz, aby ci Bóg przebaczył. I poproś ją, żeby ci wybaczyła,
bo
przebaczenie Boże zostanie ci udzielone tylko wtedy, gdy ona poprosi o
to dla ciebie i
najpierw sama ci go udzieli... O! Nieszczęsny! Jakie dobro, jaki pokój
utraciłeś przez
swą gorączkę! Jakie zło stworzył brak panowania nad zmysłami, nieład
uczuć!
Chodźmy. Wstań i odejdź uspokojony. Czy nie myślisz, że ona – dobra i
wierna tobie
– jest bardziej rozdarta od ciebie na myśl o tym, że ma cię opuścić?
[Czy nie
sądzisz,] że czeka tylko na jedno słowo od ciebie, aby ci powiedzieć:
„Wybaczam
ci”? No, idź. Właśnie zapadł zmierzch. Zatem nie popełniasz grzechu
wracając do
domu... To zaś, że to uczyniłeś, aby przyjść do twego Zbawiciela, twój
Zbawca ci
odpuszcza. Idź w pokoju i nie grzesz więcej.»
«O! Nauczycielu!
Nauczycielu... Nie
zasługuję na takie słowa!... Nauczycielu... ja... Chciałbym Cię raz
bardziej
kochać...»
«Tak, tak. Idź.
Nie zwlekaj. I
wspomnij na tę godzinę wtedy, kiedy Ja będę Niewinnym oczernianym» [–
mówi Jezus.]
«Co chcesz
powiedzieć?» [– pyta
Jan - członek Sanhedrynu.]
«Nic. Idź. Żegnaj.»
Jezus odchodzi,
opuszczając obydwu
członków Sanhedrynu, wzruszonych i rozpalonych, którzy uważają Go za
tak świętego i
mądrego, jak tylko Bóg może być.


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
04 (131)
2006 04 Karty produktów
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14
MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiO
r07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi
04 kruchosc odpuszczania rodz2
Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowych
KNR 5 04
egzamin96 06 04

więcej podobnych podstron