09 McKinney Meagan Lodowa panna

background image

4

Meagan Mc Kinney

Lodowa Panna

background image

5

Tommy’emu Robersonowi i Clare Elizabeth Leigh Glenn,

przyjacio³om moim, Johnniego, Mary, Jaya, Logana i Kate – na zawsze

background image

6

Osuszanie wdowich ³ez

to jedno z najniebezpieczniejszych zajêæ dla mê¿czyzny…

Dorothy Dix

background image

7

Czêœæ pierwsza

Za zimno,

by spaæ samotnie

background image

8

background image

9

1

Wyspa Herschel, Morze Beauforta, Kanada

Tu¿ przed pó³noc¹, 13 lutego 1857 roku

N

oel Magnus przegra³ – szepn¹³ jeden z mê¿czyzn i urwa³. Obejrza³

siê za siebie z lêkiem, jakby spodziewa³ siê, i¿ za plecami ujrzy œmiej¹-

cego siê zeñ szatana. Jego towarzysze siedzieli st³oczeni przy kontuarze

baru, jedynego na szeœædziesi¹tym równole¿niku szerokoœci pó³nocnej,

z kuflami piwa w zniszczonych od mrozu rêkach.

Nie przytaknêli mu ani nie zaprzeczyli, jakby zmrozi³y ich te strasz-

ne s³owa.

– Tacy jak on nie przegrywaj¹ – szepn¹³ inny. Chwyci³ siê za g³owê

i rozejrza³ niespokojnie po niewielkim pomieszczeniu, które nosi³o nazwê

baru Pod Lodow¹ Pann¹. – Przysi¹g³ lady Franklin, ¿e odnajdzie jej mê¿a.

Ju¿ trzy lata szuka go po ca³ej Pó³nocy. No i nagrodê wyznaczyli… ach, te

góry z³ota, s³odki aromat raju… Nie mówcie, ¿e to wszystko stracone!

– Ten dziki kraj nie pokona³ jeszcze Magnusa – odezwa³ siê bun-

towniczo m³ody mê¿czyzna z krótko przyciêtymi jasnoblond w³osami,

kul¹c siê w swojej parce z futra karibu. Nie wiadomo kiedy podniós³ siê

wiatr, który z hukiem ³omota³ teraz o belkowane œciany; dwa prostok¹ty

szk³a spe³niaj¹ce latem funkcjê okien pokrywa³a z³owroga warstwa lodu.

Ani na m³odym chwacie, ani na pozosta³ych nie robi³o to jednak wra¿e-

nia, podobnie jak sople lodu, które niczym stalaktyty zwisa³y z parape-

tów a¿ do pod³ogi, chocia¿ okiennice zamkniêto od zewn¹trz ju¿ wiele

tygodni temu, by os³oniæ bywalców baru przed niekoñcz¹c¹ siê noc¹.

background image

10

– To, co ludzie z Fortu Garry’ego opowiadaj¹ o jego œmierci, to musi

byæ nieprawda. Magnus wróci, i to lada chwila. Lodowa Panna go zmu-

si. Prêdzej by nasz nieustraszony przyjaciel Magnus zgin¹³ w mêkach,

ni¿ pogodzi³ siê z tym, ¿e nie zobaczy wiêcej na oczy tej piêknoœci –

Alexander McIntyre, mê¿czyzna o postarza³ej, zniszczonej wiatrem twa-

rzy, wskaza³ wzrokiem majacz¹c¹ w przeciwleg³ym k¹cie pomieszcze-

nia sylwetkê.

By³a to bia³a kobieta, jedyna w barze osoba poza traperami. Oparta

o byle jak sklecony drewniany kontuar wpatrywa³a siê ponuro w szron

gromadz¹cy siê w szparach miêdzy drewnianymi belkami œcian, nie usi-

³uj¹c bynajmniej przys³uchiwaæ siê rozmowie.

Lodowa Panna mia³a na sobie strój tubylców. D³ugi do ziemi eski-

moski amautik z frêdzlami sprawia³ wra¿enie, jakby jego w³aœcicielka

nigdy w ¿yciu nie nosi³a nic innego. Ubioru dope³nia³y grube bajowe

obcis³e spodnie i mukluks – eskimoskie buty z futra polarnego niedŸwie-

dzia, a tak¿e stary pistolet z zamkiem ska³kowym, zawieszony na pasie

z niewyprawionej skóry.

Jakiœ Anglik, nie znaj¹cy zwyczajów Pó³nocy, móg³by byæ zasko-

czony wygl¹dem tej kobiety, lecz po chwili niew¹tpliwie uleg³by jej uro-

kowi. Amautik z wyblak³ej skóry ³osia doskonale pasowa³ do jej kolory-

tu, jako ¿e by³ dok³adnie tej samej barwy, co rozpuszczone z³otoblond

w³osy, opadaj¹ce fal¹ na wielki kaptur podszyty futrem rosomaka. Kap-

tur œwiadczy³, i¿ by³a niezamê¿na. Amautik by³ strojem Eskimosek, któ-

re w obszernych kapturach nosi³y swoje ma³e dzieci; w kapturze tej ko-

biety nie spa³o ¿adne niemowlê. M³odsi mê¿czyŸni, którzy odwiedzali

bar, lubili sobie wyobra¿aæ, ¿e ilekroæ ogl¹da siê za siebie, dostrzegaj¹

w jej twarzy cieñ smutku.

Dwudziestosiedmioletnia Rachel Ophelia Howland, niezamê¿na

i bezdzietna, wszêdzie indziej by³aby uwa¿ana za star¹ pannê. Na zapo-

mnianej jednak¿e przez Boga i ludzi Pó³nocy, na obszarze ponad trzech

tysiêcy kilometrów kwadratowych nie by³o ani jednego mê¿czyzny, któ-

ry nie by³by gotów na wszystko, byleby staæ siê ojcem dziecka panny

Rachel.

– Rachel wygl¹da dziœ wyj¹tkowo œlicznie – William Mark, m³o-

dzieniec o jasnej kêdzierzawej czuprynie, pos³a³ w jej kierunku posêpne

spojrzenie.

– Umy³a nawet w³osy, wyobra¿asz sobie? A gor¹c¹ wodê ostatni

raz widzia³em w czerwcu. – Inigo Weekes, którego czarne oczy œwiad-

czy³y o hiszpañskim pochodzeniu, ponuro poci¹gn¹³ z kufla ³yk piwa. –

Za³o¿ê siê, ¿e to nie dla ¿adnego z nas. – Wytar³ usta rêkawem. – Bo¿e,

background image

11

spraw, ¿eby Magnus nie zgin¹³. Bo jak zgin¹³, to nie tylko lady Franklin

bêdzie gorzko rozczarowana. Nam te¿ nie pozostanie nic innego, ni¿

dalej szukaæ jej mê¿a, a¿ w koñcu wszyscy gdzieœ pozamarzamy. A co

gorsza, jeœli Magnus nigdy wiêcej siê tu nie poka¿e, panna Rachel bê-

dzie nas traktowaæ jak najpodlejszy wilczy pomiot, jaki kiedykolwiek

w³óczy³ siê po tych bagnach…

Rachel Howland wyjê³a zza pasa stary pistolet ska³kowy ojca. Spo-

kojnie, jakby by³a to najzwyklejsza w œwiecie rzecz, wetknê³a lufê w sze-

rok¹ szparê miêdzy belkami. Za œcian¹ da³ siê s³yszeæ dziwny pomruk,

a potem czyjeœ ciê¿kie kroki. Gdy odsunê³a pistolet od otworu, znikn¹³

ju¿ stamt¹d czarny, b³yszcz¹cy nos, a na jego miejscu pojawi³a siê ogrom-

na ³apa bia³ego niedŸwiedzia polarnego, z pazurami wielkoœci zêbów

rekina.

– Zabieraj siê, ty przeklêty kundlu! – krzyknê³a, mocuj¹c siê z ³ap¹,

która na œlepo szuka³a ³upu. Wali³a w ni¹ tak d³ugo, a¿ w koñcu nie-

dŸwiedŸ zrezygnowa³. Szykowa³ siê do drugiej rundy, gdy Rachel we-

tknê³a w szparê zielon¹ butelkê whisky. Teraz s³ychaæ by³o ju¿ tylko stu-

kanie niedŸwiedzich zêbów o szk³o – szczególny rodzaj muzyki, któr¹

szybko zag³uszy³o wycie wiatru.

Rachel zwróci³a spojrzenie ciemnob³êkitnych oczu na czterech mê¿-

czyzn siedz¹cych wokó³ sto³u. „Co siê tak gapicie?” – zdawa³a siê mó-

wiæ jej mina. Skarceni, spuœcili oczy.

– Ju¿ cztery tygodnie temu mia³ nas zabraæ z powrotem na statek.

Coœ musia³o mu siê przydarzy栖 Weekes z ponur¹ min¹ opró¿ni³ kufel.

Luke Smith, czwarty z obecnych przy stole, pokiwa³ g³ow¹.

– Pamiêtacie, jak by³ tu ostatnim razem? Przez te wszystkie lata, od

kiedy jest w Arktyce, zawsze wraca³ Pod Lodow¹ Pannê. W ubieg³ym

roku miss Rachel – jej ojciec wtedy zmar³, pamiêtacie? – by³a strasznie

przygnêbiona, no i Magnus robi³, co móg³, ¿eby j¹ pocieszyæ. Mówi³

nawet, ¿e mo¿e siê z ni¹ o¿eni i zabierze z tego przeklêtego miejsca. Nigdy

go takim nie widzia³em… Nie, on by tu wróci³, jakby móg³.

– Takiœ pewny? – zapyta³ William Mark z cynicznym b³yskiem

w oku. – Nie pamiêtasz, co siê z ni¹ póŸniej dzia³o? By³a wœciek³a. Do-

s³ownie wœciek³a. Idê o zak³ad, ¿e Magnus nie wyjdzie z kryjówki. Zo-

stawi³ j¹, machn¹³ rêk¹ na ma³¿eñskie obiecanki. Dobrze wie, co za zió³-

ko z Rachel…

– Rachel ³atwo wpada w z³oœæ – zgodzi³ siê Alexander McIntyre –

ale marzy tylko o tym, ¿eby wróciæ do normalnego œwiata, wyjœæ za m¹¿

i mieæ dzieci. Jak wszystkie kobiety, o ile mi wiadomo… A tu nic z tego.

Nie ma dziewczyna szczêœcia… Ojciec pracowa³ na statku wielorybniczym,

background image

12

a potem musia³ uciekaæ i kupi³ ten bar. A teraz nie ¿yje… Rachel zosta³a

sama na Herschel.

– Myœlisz, ¿e to Edmund Hoar móg³ w koñcu za³atwiæ Magnusa?

Zapad³o posêpne milczenie.

Inigo Weekes spojrza³ kolejno na ka¿dego z towarzyszy.

– Hoar od lat marzy³ o œmierci Magnusa. To œmiertelni wrogowie.

Hoar przysi¹g³ sobie, ¿e pierwszy odnajdzie Franklina.

– I ta ziemia mog³a pokonaæ Magnusa, i jego odwieczny wróg Ed-

mund Hoar móg³ mu w koñcu daæ radê, ale… – McIntyre znowu rzuci³

okiem na Rachel – ja bym siê bardziej ba³ kobiety. Kobieta potrafi znisz-

czyæ mê¿czyznê jak nic innego. – Spojrza³ w oczy pozosta³ym. – Ma-

gnus wróci. Jestem tego pewien. Jeœli bije jeszcze jego serce, jeœli nie

zgin¹³ w lodach zatoki Wager, jak powiadaj¹, to wróci na pewno. Mo¿e-

cie mi wierzyæ.

Inigo zmarszczy³ brwi.

– Mnie te¿ siê wydaje, ¿e Magnus nie z tych, co gin¹ w lodach. Za

wielkie ma doœwiadczenie. Ale Edmund Hoar móg³ zastawiæ na niego

pu³apkê. Mo¿e te plotki s¹ prawdziwe. Mo¿e Magnus nie ¿yje… – jego

s³owa przerwa³o bicie zegara. Kiedy wybi³ dwunast¹, w izbie zapad³a

œmiertelna cisza.

Czterej mê¿czyŸni popatrzyli na Rachel. DŸwiêk ostatniego uderze-

nia by³ tak silny, i¿ niemal zag³uszy³ wiatr, by po sekundzie wróciæ cich-

n¹cym echem, odbity od drewnianych belek œcian. Rachel wstrzyma³a

oddech. Oczy utkwi³a nieruchomo w drewnianych drzwiach, jakby siê

ba³a, ¿e gdy opuœci je choæby na moment, zamieni siê w s³up soli.

– Patrzcie no, jak siê natê¿a… gdyby by³a czarownic¹, zmusi³aby

go zaklêciami, ¿eby siê tu natychmiast pojawi³… – szepn¹³ posêpnie Wil-

liam Mark.

Inigo poci¹gn¹³ solidny ³yk piwa i odwróci³ wzrok od drzwi, tak jakby

go denerwowa³y.

– Jej ojciec pope³ni³ okrucieñstwo, ¿e j¹ tu sprowadzi³, a jeszcze

okrutniejsze by³o to, ¿e umar³ i zostawi³ j¹ na ³asce takich jak Magnus. –

McIntyre nie podnosi³ oczu znad szklanki. Widok twarzy Rachel, pe³nej

napiêcia i nadziei, wstrz¹sn¹³ nim. – Ktoœ inny powinien stopiæ Lodow¹

Pannê. Ktoœ inny, nie Magnus. Noel o wiele bardziej kocha Pó³noc ni¿

jak¹kolwiek kobietê z krwi i koœci. Rachel zas³uguje na kogoœ lepszego.

– Ka¿dy z nas chêtnie by siê ni¹ zaopiekowa³, ale ona chce jego

i tylko jego – mrukn¹³ Luke Smith.

– Nie potrzebujê ¿adnego mê¿czyzny! – Da³ siê s³yszeæ kobiecy

okrzyk.

background image

13

Wszyscy czterej spojrzeli na Rachel.

Inigo nachyli³ siê i szepn¹³ do towarzyszy:

– No proszê, ta wilczyca z tundry s³yszy jednak, o czym mówimy…

Rachel wygl¹da³a ¿a³oœnie. W bia³ej jak œnieg twarzy, obramowanej

mas¹ z³otych w³osów, jedyny barwny akcent stanowi³y b³êkitne oczy.

W œwietle lampy lœni³y w nich powstrzymywane ³zy.

– Mo¿e statek Magnusa nie utkn¹³ w lodach ko³o Bathurst… Mo¿e

jego psy wytrzyma³y drogê l¹dem…

– Nam te¿ nieweso³o, panna Rachel. Mia³ nas zabraæ z powrotem

na statek, kiedy wiosn¹ stopniej¹ lody. Powiedzia³, ¿e mo¿emy wzi¹æ

nagrodê za Franklina, jak znajdziemy…

Alexander McIntyre podniós³ rêkê, by ucichli. Wsta³ i spojrza³ na

Rachel.

– Mo¿esz sprzedaæ ten bar Edmundowi Hoarowi.Wiesz przecie¿,

¿e na Herschel wszystko nale¿y do jego Kompanii Pó³nocnej. Sprzedaj

mu Lodow¹ Pannê…

– Gardzê Edmundem Hoarem – oœwiadczy³a Rachel. – To chciwa,

pod³a œwinia. Nigdy nie oddam mu tego, co mój ojciec zdoby³ w³asn¹

krwi¹, potem i ³zami. – Rysy jej twarzy stwardnia³y.

– JedŸ na po³udnie, Rachel. Wcale nie musisz tu siedzieæ. Ka¿dy

m³ody chcia³by ciê mie栖 wtr¹ci³ William Mark.

Odetchnê³a g³êboko, hamuj¹c ³zy:

– Nie znam nikogo na po³udniu. Mia³am tylko ojca. A teraz zosta³a

mi jedynie Lodowa Panna.

– Sprzedaj ten bar i szukaj szczêœcia gdzie indziej. Zginiesz tu, Rachel.

Bêdziesz oddychaæ, chodziæ, rozmawiaæ, ale w œrodku zamarzniesz tak samo

jak ta ziemia. – Alexander wpatrywa³ siê w ni¹ z rozdartym sercem.

Rachel odwróci³a siê. Alexander us³ysza³ westchnienie, potem ko-

lejne…

Nieoczekiwanie przez szczelinê w belkach niedŸwiedŸ wepchn¹³

z powrotem zielon¹ butelkê. Uderzy³a o pod³ogê z dra¿ni¹cym nerwy

trzaskiem. Rachel otar³a ukradkiem ³zy, siêgnê³a po kolejn¹ na wpó³

opró¿nion¹ butelkê whisky i zaczê³a wpychaæ j¹ w szparê. Tym razem

jednak nie mog³a sobie jakoœ z tym poradziæ.

Jeden z mê¿czyzn wsta³, ¿eby jej pomóc. I w³aœnie w tym momen-

cie otworzy³y siê wzmocnione listwami drzwi baru.

Gwa³towny podmuch wiatru wt³oczy³ do wnêtrza œnieg i lód. Na

progu sta³ potê¿ny mê¿czyzna. Przecisn¹³ siê przez drzwi, zamkn¹³ je,

odcinaj¹c dostêp wichurze, opar³ siê o nie, po czym wyczerpany powoli

osun¹³ siê na pod³ogê.

background image

14

By³ to Noel Magnus.

Wiêkszoœæ obecnych z trudem go rozpozna³a. Ca³¹ twarz os³ania³

kaptur z futra rosomaka. Podobnie jak Eskimosi mia³ na oczach p³ytkê

z koœci zwierzêcej z w¹skimi szczelinami, dziêki której móg³ coœ wi-

dzieæ nawet wtedy, gdy oœlepiaj¹ca biel œniegu zaciera³a granicê miêdzy

niebem i ziemi¹. Czarn¹ brodê pokrywa³y sople lodu, zw³aszcza w oko-

licy ust, gdzie zamarza³a wilgoæ oddechu.

Œci¹gn¹³ koœcian¹ p³ytkê. W jego ciemnych oczach by³a jakaœ dzi-

koœæ, tak jakby ogl¹da³y zbyt wiele œmierci, zbyt wiele morderczego tru-

du. Tymczasem pozostawione na zewn¹trz psy zaczê³y szczekaæ i sko-

wyczeæ. Wyczu³y bliskoœæ niedŸwiedzia polarnego… Nastêpnego ranka

zabraknie jednego psa – takie by³o nieub³agane prawo Pó³nocy. I nic nie

mo¿na by³o na to poradziæ.

Magnus odnalaz³ wzrokiem siedz¹c¹ w g³êbi kobietê. Utkwi³ w niej

twarde spojrzenie, po chwili jednak, poddaj¹c siê zmêczeniu, przymkn¹³

z powrotem powieki i wspar³ g³owê o drzwi.

Rachel nie odezwa³a siê ani s³owem. W milczeniu wpatrywa³a siê

w pokryt¹ lodem, opatulon¹ w futro karibu potê¿n¹ sylwetkê le¿¹cego

na progu mê¿czyzny. Powoli, cicho st¹paj¹c w swoich butach z futra nie-

dŸwiedzia polarnego, podesz³a i stanê³a nad nim.

Alexander McIntyre zamar³ w bezruchu, podobnie jak pozostali ob-

serwuj¹cy j¹ mê¿czyŸni.

Po twarzy Rachel, wpatrzonej w Magnusa, przemkn¹³ wyraz bole-

snej czu³oœci. Oczy mia³ wci¹¿ zamkniête, jak gdyby zanadto by³ wy-

czerpany, ¿eby otworzyæ je jeszcze raz. Choæ bezw³adny, o twarzy zaro-

œniêtej i oblodzonej, ale by³ doprawdy przystojnym mê¿czyzn¹. Mia³

piêkne czo³o i du¿y, lecz kszta³tny nos. No i oczy… Choæ zamkniête, ze

zmarszczkami w k¹cikach – zarówno od œmiechu, jak i ci¹g³ego mru¿e-

nia przed gro¿¹c¹ œlepot¹ biel¹ œniegu – zdawa³y siê têskniæ do piesz-

czoty kobiecej d³oni i miêkkich ust, które sca³owa³yby z nich twardoœæ.

Rachel odkorkowa³a butelkê whisky i dotknê³a jego policzka.

Otworzy³ oczy i utkwi³ w niej ciemne têczówki, barw¹ przypomina-

j¹ce wieloletni¹ sherry. Choæ z jego postaci bi³a si³a i upór, oczy b³aga³y

o litoœæ, wspó³czucie i przebaczenie.

– Têskni³am za tob¹. Nie by³o ciê ca³y rok – szepnê³a. Ca³a czu³oœæ

kobiety by³a w tych s³owach.

Oczy mê¿czyzny b³aga³y o wiêcej.

Wyprostowa³a siê. Wœciek³oœæ podkreœla³a jej urodê. Wyla³a mu na

g³owê zawartoœæ butelki. W twarzy nie mia³a ju¿ œladu czu³oœci, tylko

lodowate zimno, zgodnie z przezwiskiem, jakim j¹ ochrzczono.

background image

15

– Oœmielasz siê tu wracaæ, ty wiaro³omny bêkarcie? – krzyknê³a ze

³zami w oczach.

– Rachel, zrozum… to w³aœciwie nie by³a obietnica. I nie mog³em

ciê wzi¹æ ze sob¹. Statek jest nadal uwiêziony w lodach na Ziemi Wikto-

rii, a siedem tygodni temu musia³em szukaæ nowego zaprzêgu psów… –

wychrypia³ Magnus, krztusz¹c siê whisky.

– Obieca³eœ mi ma³¿eñstwo – zacisnê³a usta w powstrzymywanym

szlochu.

– Ka¿dy z nas by³by szczêœliwy, ¿eni¹c siê z tob¹, dziewczyno. Wiesz

przecie¿ o tym – powiedzia³ ¿artobliwie Alexander, choæ przezornoœæ

nakazywa³a mu nie wtr¹caæ siê do ich rozmowy.

– Uwierz mi, Rachel – Magnus ociera³ z whisky zaczerwienione od

wiatru oczy. – Nie mog³em ciê zabraæ ze sob¹.

– Nie. Nie wierzê ci.

T³umi¹c szloch, szarpnê³a drzwi. Wiatr niemal zwali³ j¹ z nóg, ale to

jej nie powstrzyma³o. Nie narzucaj¹c nawet na g³owê kaptura, przeœli-

zgnê³a siê obok Magnusa i wybieg³a w bia³¹, wyj¹c¹ wiatrem pustkê.

Rachel zatrzasnê³a drzwi swojego domku i szybko zapali³a lampê.

Potem zabra³a siê do rozpalania piecyka. Minie przynajmniej pó³ go-

dziny, zanim zrobi siê ciep³o w tym niewielkim pomieszczeniu… Dla-

tego nie zdjê³a amautika. Ogrzewaj¹c rêce nad p³omieniem, patrzy³a

bezradnie, jak ³zy jedna po drugiej spada³y z sykiem na rozgrzan¹ ¿ela-

zn¹ p³ytê.

Noel Magnus nigdy nie pokocha jej naprawdê. Gdyby j¹ naprawdê

kocha³, o¿eni³by siê z ni¹ po ostatniej wizycie i zabra³ daleko z wyspy

Herschel.

Ale on nigdy tego nie zrobi. Nie czuje takiej potrzeby.

A ona nie mo¿e go do tego zmusiæ.

Poczucie twardej rzeczywistoœci nakazywa³o siê z tym pogodziæ i ¿yæ

dalej – bez niego. Nawet teraz jednak wydawa³o siê to niemo¿liwe.

Ból i pragnienie tkwi³y kul¹ w jej piersi niczym kawa³ lodu w wodach

Morza Beauforta.

Dotknê³a policzków. W przejmuj¹cym ch³odzie wnêtrza sp³ywaj¹ce

po nich ³zy zamienia³y siê w lodowe strumyczki. By³oby to zakoñczenie

w sam raz dla królowej œniegu, która nade wszystko ceni³aby lodowate

zimno i samotnoœæ. Rachel Howland jednak pragnê³a czegoœ innego.

Pogr¹¿ona w ponurych myœlach usiad³a na rozklekotanym krzeœle

i zaczê³a roztapiaæ d³oñmi lód na policzkach. Oczy zamgli³a rozpacz.

background image

16

Mo¿e po œmierci ojca podjê³a niew³aœciw¹ decyzjê… Bez w¹tpienia

wyspa Herschel przez osiem miesiêcy w roku przypomina piek³o na ziemi.

No, ale w okolicach lipca jest piêæ-szeœæ tygodni, kiedy miejsce to staje siê

znoœne, dzikie arktyczne kwiaty ³agodz¹ surowoœæ tundry, a wzgórza pora-

sta pi¿mowe ziele. O tej porze roku ojciec zabiera³ j¹ na wycieczki. W³óczy-

li siê wœród pokrytych mchem ska³ wybrze¿a, zbierali co piêkniejsze okazy

kamieni… Czasami natykali siê na koœcian¹ ig³ê lub figurkê cz³owieka wy-

rzeŸbion¹ w koœci – pozosta³oœci po dawnych ludach zamieszkuj¹cych nie-

gdyœ tê krainê. Kiedyœ widzia³a stado dwustu tysiêcy karibu przechodz¹-

cych przez rzekê Porcupino, kiedy indziej ogl¹da³a z rozczuleniem zabawê

dwóch m³odziutkich niedŸwiedzi polarnych. Niewiele bia³ych kobiet mo-

g³oby siê tym pochwaliæ. Gotowa by³a siê za³o¿yæ, ¿e nic podobnego nie

widzia³a nigdy ¿adna z tych eleganckich dam z jej ¿urnalu.

Zmarszczka przeciê³a jej czo³o. Spojrza³a na stó³, gdzie le¿a³ eg-

zemplarz „Godey’s Lady’s Book”. Jedyny, jaki mia³a. Nie panuj¹c nad

sob¹, chwyci³a ¿urnal i zaczê³a siê torturowaæ na nowo.

Z kolorowych rycin czerpa³a wiedzê o wielkim œwiecie. Wszystkie

stronice pe³ne by³y modnych, piêknie ubranych dam. W koronkowych

czepkach i krynolinach, siedz¹c na niskich taboretach, oddawa³y siê

mi³ym towarzyskim pogawêdkom, zawsze w bogatym, uroczym otocze-

niu. Jej ulubienic¹ by³a dama w sukni z ró¿owej tafty, maluj¹ca portret

ma³ej dziewczynki. Za ni¹ sta³a grupa jej wielbicieli w równie wytwor-

nych strojach, a t³o ca³ej sceny tworzy³y przepiêkne draperie z bia³ej sa-

tyny, podwi¹zane i sp³ywaj¹ce w fa³dach niczym tren œlubnej sukni.

Ogarniêta smutkiem przycisnê³a ¿urnal do piersi. Z oczu trysnê³y

nowe ³zy. Gdzieœ tam by³o ¿ycie, które mog³a sobie tylko wyobra¿aæ…

Z lat dziecinnych pamiêta³a matkê w takiej samej jak w ¿urnalu sukni.

Mieszka³y w Filadelfii, w domu, w którym by³y takie wspania³oœci, jak

czerwony we³niany dywan oraz mahoniowe meble. Kiedy jednak skoñ-

czy³a dziesiêæ lat, matka umar³a na ¿ó³t¹ febrê. Poza ni¹ mia³a tylko

ojca, który w³óczy³ siê po zimnych morzach w poszukiwaniu wielory-

bich koœci – integralnego elementu ¿ycia, które w³aœnie podziwia³a na

obrazkach. Fiszbiny by³y potrzebne damom do gorsetów.

Jej jedyny egzemplarz „Godey’s Lady’s Book” pochodzi³ z roku

1849. Pewien marynarz, który trafi³ do baru, podarowa³ jej to pismo

zaledwie w rok od wydania. Traktowa³a je z czci¹, niemal jak Pismo

Œwiête. Zna³a na pamiêæ ka¿dy najdrobniejszy szczegó³ mebli, na któ-

rych przysiada³y damy, ka¿dy r¹bek ich sukien, ka¿d¹ falbankê, ¿abot,

fa³dê draperii… Nawet doniczka z oleandrem nie usz³a jej g³odnym

oczom. By³ to œwiat, który wci¹¿ istnia³ w ciemnych zakamarkach jej

background image

17

pamiêci. Panowa³y w nim piêkno i komfort, i czu³y dotyk matczynej rêki,

kochaj¹cej swoj¹ ma³¹ córeczkê.

Teraz istnia³ ju¿ tylko jako fantazja na zniszczonych stronach ¿urna-

lu. Dla niej jednak nadal by³ rzeczywisty. Od tak dawna pielêgnowa³a

w pamiêci jego obraz… Gdzieœ tam by³ salon z weselnymi satynowymi

draperiami i dama maluj¹ca portret ma³ej dziewczynki. Musia³ byæ.

Nagle drzwi domku otworzy³y siê z ha³asem. Chwyci³a pistolet, nie-

mal pewna, ¿e na progu ujrzy niedŸwiedzia. Kiedyœ widzia³a, jak nie-

dŸwiedŸ polarny wywali³ drzwi jednym ciosem ogromnej kosmatej ³apy.

Nie by³ to jednak niedŸwiedŸ. By³ to Magnus.

– Wynoœ siê st¹d! – unios³a pistolet i wycelowa³a, przymykaj¹c jedno

oko.

Wcale siê tym nie przej¹³. Zamkn¹³ drzwi, zasun¹³ zasuwkê i zacz¹³

zdejmowaæ futrzan¹ parkê. Na g³owie stercza³ mu arogancki kogut.

– Zamierzasz mnie zabiæ? – mrukn¹³. – No, to strzelaj. Uwolnij mnie

od tej przeklêtej niedoli i wszystkiego, co znios³em, ¿eby dostaæ siê do

tego piek³a.

– Ty psie! Nawet nie wiesz, co to niedola. Nie zosta³eœ uwiedziony

i porzucony jak ja – dolna warga Rachel zadr¿a³a, zdradzaj¹c jej wzbu-

rzenie. – Obieca³eœ mi ostatnim razem…

– Ostatnim razem op³akiwa³aœ œmieræ ojca. Ba³aœ siê, by³o ci zimno

i czu³aœ siê samotna. Prosi³aœ siê, ¿eby ciê pocieszaæ. Dobrze pamiêtasz,

co ci powiedzia³em. Powiedzia³em ci prawdꠖ mówi³ niskim, ³ami¹-

cym siê z gniewu g³osem.

Nie walczy³a ju¿ ze ³zami, które swobodnie sp³ywa³y po jej rozgrza-

nych policzkach. Z³oœæ ust¹pi³a miejsca przygnêbieniu.

– Powiedzia³eœ, ¿e kochasz Pó³noc – szepnê³a jakby do siebie.

– To nie wszystko – odpar³, rzucaj¹c kurtkê na stó³. Nieoczekiwa-

nie nachyli³ siê nad ni¹, chwyci³ obur¹cz lufê pistoletu, przytkn¹³ wylot

do swojej piersi i spojrza³ Rachel w twarz.

– Szed³em tutaj przez dwa i pó³ miesi¹ca. Dziesiêæ tygodni g³odu,

mrozu, ciemnoœci… I nieustannego myœlenia o tobie. Zabij mnie wiêc

teraz, Rachel, bo jeœli mnie odtr¹cisz, nie bêdê ju¿ w stanie znieœæ ani

g³odu, ani ch³odu, ani ciemnoœci, ¿eby wróciæ do domu.

Szloch z³apa³ j¹ za gard³o. Ich spojrzenia siê skrzy¿owa³y. Nie po-

trafi³a go zabiæ, bo go kocha³a. Kocha³a go skrycie przez wszystkie te

lata, kiedy przychodzi³ do baru Pod Lodow¹ Pann¹.

Opuœci³a pistolet z oci¹ganiem.

– Grzeczna dziewczynka – szepn¹³. Uniós³ jej podbródek i spojrza³

z bliska w twarz. – A teraz przywitaj mnie w sposób, o jakim marzy³em

2 – Lodowa Panna

background image

18

przez te dziesiêæ tygodni. – Odchyli³ g³owê Rachel i musn¹³ jej wargi

w delikatnym poca³unku. Przez chwilê poczu³a ch³ód jego wilgotnej od

topniej¹cego lodu brody… I od razu siê cofn¹³, jakby w obawie, ¿e spra-

wi³ jej przykroœæ.

Jakby to w ogóle by³o mo¿liwe… Przecie¿ go kocha³a.

– Czy nazywasz domem swój statek? – zapyta³a posêpnie. – Czy

tam wrócisz, jeœli ciê st¹d wyrzucê? Wrócisz na uwiêzionego w lodach

„Reliance’a”? Dlaczego? Dlaczego tak kochasz to miejsce, skoro móg³-

byœ mieæ prawdziwe ¿ycie i prawdziwy dom w Nowym Jorku? – Do-

tknê³a rêk¹ policzka, patrz¹c na niego niewidz¹cym wzrokiem. – Jak

mo¿na woleæ te szalone wichury od ³agodnego powiewu po³udnia? –

Zwróci³a spojrzenie na drzwi, za którymi wy³ zaciekle wiatr.

Zgrubia³a, stwardnia³a d³oñ zajê³a miejsce jej d³oni. Powiód³ ni¹

pieszczotliwie po policzkach, skroniach… Du¿y palec zmys³owo ob-

wiód³ liniê jej ust.

– Gdybym tu nie przyjecha³, nigdy bym ciê nie spotka³, moja piêk-

na, s³odka Rachel. Nie miej mi wiêc za z³e, ¿e kocham tê krainê.

– Ale ju¿ mnie pozna³eœ. Nie ma zatem potrzeby pozostawaæ tu d³u-

¿ej.

Oczy Magnusa pociemnia³y.

– Muszê odnaleŸæ Franklina. Nie mogê teraz odjechaæ… Jestem tak

blisko celu!

Usunê³a siê spod jego rêki.

– Franklin, Franklin. Zagin¹³ dziesiêæ lat temu! Przemierzy³eœ po-

³owê Pó³nocy, a teraz zaczêto ju¿ organizowaæ ekspedycje, które z kolei

maj¹ odszukaæ ciebie – siêgnê³a pod jego kurtkê porzucon¹ na stole i wy-

ci¹gnê³a krusz¹c¹ siê, po¿ó³k³¹ gazetê. Ta gazeta i ¿urnal „Godey’s” by³y

dla niej jedynymi elementami tamtego realnego œwiata. Cisnê³a gazetê

w jego kierunku. – Sam mo¿esz siê przekonaæ, ile zamieszania wywo³a-

³eœ. To gazeta sprzed roku.

Magnus rzuci³ wzrokiem na nag³ówek „York Morning Globe” z da-

t¹ dwudziestego pi¹tego stycznia 1856 roku. G³osi³ on: „Wydawca na-

szego dziennika Noel Magnus uznany za zaginionego wœród mroŸnych

pustkowi Pó³nocy. Lady Franklin rozpacza. Przypominamy ostatni¹ wy-

prawê Franklina na HMS »Erebus«”.

Powoli od³o¿y³ gazetê na stó³. Jego twarz nie wyra¿a³a absolutnie

nic, ale w oczach wyczyta³a irytacjê.

– Widzisz? Nawet twoja szlachetna lady Franklin jest przekonana,

¿e umar³eœ – przygl¹da³a siê bacznie jego twarzy, nie dostrzeg³a jednak

na niej spodziewanego wstrz¹su czy zdziwienia. Wygl¹da³o na to, ¿e

background image

19

wcale nie przej¹³ siê tym, i¿ uznano go za zmar³ego. – Nic ciê to nie

obchodzi, ¿e ludzie martwi¹ siê o ciebie?

– Na mojej œmierci mog¹ zrobiæ pieni¹dze, ale to nie ma znaczenia.

Z pewnoœci¹ nikt siê tam o mnie nie martwi – zaœmia³ siê.

Jeœli odczuwa³ gorycz, to œwietnie j¹ ukrywa³… Spojrza³ na ni¹ i mó-

wi³ dalej, ³agodnym ju¿ teraz g³osem:

– Uwa¿asz, Rachel, ¿e ¿yj¹c tutaj, wiesz, co to zimno. A przecie¿

o ile¿ zimniej jest w domu, w którym nikt nie op³akuje twojego odej-

œcia.

– Na pewno jest ktoœ, komu by ciê brakowa³o. Lady Franklin roz-

pacza…

– Bo siê boi, ¿e nie ma ju¿ nikogo, kto bêdzie szuka³ jej mê¿a –

uœmiechn¹³ siê drwi¹co.

– Musi ktoœ byæ w Nowym Jorku, kto siê o ciebie martwi. Masz

chyba jak¹œ rodzinê, Magnus…

Znowu pog³aska³ szorstk¹ d³oni¹ jej policzek.

– Moja matka zostawi³a mnie, kiedy mia³em trzy lata. Szybko prze-

kona³em siê na w³asnej skórze, jaka musia³a byæ nieszczêœliwa z moim

ojcem. Otrzymywa³em od niego tylko instrukcje i baty, jeœli nie wyko-

na³em ich dobrze. Powtarza³, ¿e chce mieæ syna, który bêdzie na tyle

twardy, ¿eby przej¹æ po nim jego imponuj¹ce imperium. – Urwa³ na

moment. Rysy jego twarzy stwardnia³y. – I taki jestem, s³odka Rachel.

Dostatecznie bezwglêdny, ¿eby kierowaæ imperium, którego twórca ju¿

nie ¿yje, dostatecznie twardy, ¿eby znosiæ najgorsze nawet lodowate

wichury. I wiem na pewno, ¿e to w³aœnie jest miejsce, gdzie chcê ¿yæ, bo

ty i moi ludzie jesteœcie jedynymi istotami, które bêd¹ odczuwaæ ¿al,

kiedy coœ mi siê przytrafi. – Uœmiechn¹³ siê, ukazuj¹c bia³e, równe zêby;

by³a to jeszcze jedna rzecz, któr¹ w nim uwielbia³a. – Op³akiwa³abyœ

mnie, Rachel, prawda?

Si³¹ powstrzyma³a siê, ¿eby go nie uderzyæ. Zna³ doskonale jej od-

powiedŸ. To okrutne z jego strony drwiæ z niej w ten sposób.

– Rzeczywiœcie, jestem w³aœcicielem „Morning Globe” – znowu by³

rzeczowy – i zdajê sobie sprawê, ¿e oni tam teraz pewnie siê trapi¹, kto

ma po mnie dziedziczyæ.

– Jesteœ w³aœcicielem „Morning Globe”? – Podesz³a do sto³u i po-

patrzy³a na gazetê. Wygl¹da³a jak wszystkie inne, które dociera³y na

Herschel. To, ¿e wysz³a ju¿ ponad rok temu, nie mia³o znaczenia; by³a to

po prostu jedyna gazeta, jak¹ od dawna ju¿ mieli okazjê przeczytaæ. –

Myœla³am, ¿e znam ciê dobrze, Magnus. Ka¿dego roku, kiedy tu przyby-

wa³eœ, mój ojciec wita³ ciê z radoœci¹. Lubi³ ciê, wiesz o tym. Widzê

background image

20

teraz, ¿e niewiele wiedzieliœmy o twoim drugim ¿yciu – zamyœli³a siê,

wci¹¿ z oczami utkwionymi w gazecie. – Skoro ten dziennik nale¿y do

ciebie, czy to znaczy, ¿e jesteœ bogaty?

Pytanie by³o œmieszne. Wcale jej nie obchodzi³o, czy by³ bogaty, czy

nie. Jedyne, co siê dla niej liczy³o, to czy o¿eni siê z ni¹ i zabierze ze

sob¹, kiedy bêdzie gotów do wyjazdu. Kocha³a go. Podczas ostatniego

spotkania obieca³ jej gwiazdkê z nieba, a ona mu uwierzy³a. Tak na-

prawdê chcia³a tylko tego, ¿eby odby³ siê ich œlub.

– Czy to wzruszy twoje zimne serce, jeœli powiem ci, ¿e istotnie

jestem bogaty? – jego palce igra³y z frêdzlami amautika.

Rachel opuœci³a wzrok i uœwiadomi³a sobie, ¿e dusi siê z gor¹ca

w tym grubym futrze. Piec rozpali³ siê do czerwonoœci. Odsunê³a siê

nieco i szepnê³a:

– W zesz³ym roku, kiedy powiedzia³am, ¿e moje serce nale¿y do

ciebie, nie pyta³am ciê o konto w banku, prawda?

– A ja nigdy ciê nie wykorzysta³em. Wyzna³aœ mi, ¿e pragniesz

ma³¿eñstwa, i to mnie powstrzymywa³o. Nie tylko ty, Rachel, mo¿esz

byæ uczciwa.

– Nadal nie chcê zostaæ dziwk¹. Nawet twoj¹ dziwk¹. – Z jej oczu

znowu pop³ynê³y ³zy. – Pragnê tylko tego, ¿ebyœ siê ze mn¹ o¿eni³. To

jedyny sposób, ¿ebym zachowa³a szacunek dla samej siebie. Nie proszê

ciê o obietnice, dajesz je zbyt ³atwo. Przysz³a pora na ich spe³nienie. Tego

pragn¹³by mój ojciec i dobrze o tym wiesz. Nie wychowywa³ mnie na… –

dr¿¹cymi rêkami szarpa³a frêdzle amautika z niewyprawionej skóry.

– O¿eniê siê z tob¹, kiedy ju¿ bêdê móg³ opuœciæ to miejsce. Obie-

ca³em ci to wtedy i obiecujê teraz. Dotrzymam s³owa.

– O¿eñ siê ze mn¹ teraz i weŸ mnie ze sob¹ na „Reliance’a”. Prze-

cie¿ wiesz, ¿e p³ywa³am ju¿ na statku…

– ¯ycie na statku jest trudne, Rachel. Nie jesteœ ju¿ ma³¹ dziew-

czynk¹, któr¹ bawi³y przygody na morzu. Musia³abyœ wejœæ na pok³ad

jako moja ¿ona. A gdyby okaza³o siê, ¿e jesteœ w ci¹¿y? Mielibyœmy

k³opot… Uwa¿am, ¿e lepiej bêdzie, jeœli poczekamy z ma³¿eñstwem, a¿

wrócimy do cywilizacji.

– I bêdziesz tak mówi³ przez nastêpne dziesiêæ lat? Dwadzieœcia?

W ten sposób bêdziesz siê usprawiedliwia³ przed swoimi nieœlubnymi

synami i córkami? – W g³osie Rachel, wbrew jej woli, s³ychaæ by³o go-

rycz. – Mam nadziejê, ¿e naprawdê zginiesz i skoñczysz jak Franklin.

Zas³ugujesz na to.

– Nie b¹dŸ okrutna, Rachel. Nie mogê znieœæ twojego okrucieñ-

stwa, bo wiem, jaka potrafisz byæ mi³a…

background image

21

Ich spojrzenia siê spotka³y. W pe³nych wyrazu oczach Noela by³o

tyle ciep³a… Wydawa³o siê, ¿e przenikaj¹ na wskroœ najskrytsze tajniki

jej duszy, choæ myœla³a, ¿e je dobrze ukrywa.

– Chcê byæ dla ciebie mi³a, Magnus. Wiesz, ¿e ciê kocham. Odda³a-

bym ci wszystko, co mam, za ma³¹ z³ot¹ obr¹czkê. – Dr¿a³a, mimo ¿e

nie odczuwa³a zimna, przeciwnie, zaczê³a siê pociæ z gor¹ca. – Nie mogê

znieœæ myœli, ¿e w Nowym Jorku czekaj¹ na ciebie, a ty wcale nie chcesz

tam wróciæ. Twój dom, ten, który stoi nad zatok¹ Hudson, jak mówi³eœ –

nie, nad rzek¹ Hudson – ma pewnie z piêæ czy szeœæ pokoi. Pustych, bo

nikt w nich nie mieszka. Pusty dom, bez nikogo, kto by siê cieszy³ ³a-

godnym, ciep³ym wietrzykiem! – z³apa³a siê za g³owê. – To profanacja.

Przeci¹gn¹³ rêk¹ po jej d³ugich blond w³osach.

– Nie daje ci spokoju, ¿e mój dom stoi pusty, a ty w tym czasie

marzysz, ¿eby zamieszkaæ w milszym miejscu? – mówi³ miêkko, zamy-

œlony. – Tobie, która prze¿y³aœ ca³e ¿ycie w jednej izbie, te piêæ lub szeœæ

pokoi wydaje siê rezydencj¹. – Zewnêtrzn¹ stron¹ d³oni pog³adzi³ jej

skronie.

Dopiero teraz zauwa¿y³a, ¿e jego rêce, wskutek d³ugiej podró¿y, by³y

odmro¿one i popêkane. Z ranek s¹czy³a siê krew.

Podprowadzi³a go do pieca.

– Ogrzej siê, Magnus. Zaraz przyniosê maœæ ojca.

Dotyka³a delikatnie ka¿dego zranionego miejsca, tak jakby zapa-

miêtuj¹c je, mog³a utrwaliæ w pamiêci jego samego.

– Niepotrzebny mi balsam Howlanda. Moje rêce pragn¹ innego

ukojenia. – Wsun¹³ d³oñ pod jej amautik.

Nie poruszy³a siê. Wstrzyma³a oddech.

– Nie – szepnê³a, ale nie odsunê³a jego rêki.

– Czy pamiêtasz, co ci mówi³em w ubieg³ym roku? – szepn¹³ z usta-

mi w jej w³osach.

– Nie uwierzê ju¿ twoim pustym obietnicom. Nie jestem taka s³aba.

Nie chcê ulec pokusie i nie ulegnê bez ma³¿eñstwa.

– Poœlubiê ciê, s³odka Rachel, przyrzekam. Któregoœ dnia zosta-

niesz moj¹ ¿on¹.

– Nie któregoœ dnia, tylko ju¿ teraz – prawie zaskomla³a, gdy chwyci³

wargami p³atek jej ucha.

– Muszê odnaleŸæ Franklina.

Jakby wyla³ na ni¹ kube³ lodowatej wody… Odsunê³a siê gwa³tow-

nie i skrzy¿owa³a rêce na piersi.

– Po co? Znalaz³byœ pewnie tylko same koœci. Jak¹ one maj¹ teraz

wartoœæ dla lady Franklin? Nie ogrzej¹ jej w nocy.

background image

22

– Tu nie chodzi tylko o szcz¹tki jej mê¿a – schyli³ siê, ¿eby œci¹-

gn¹æ z nóg buty z foczej skóry. – Moja wyprawa w te strony wi¹¿e siê

z pewnym sekretem… Jeœli go zdradzê, nie wolno ci nikomu o tym mó-

wiæ. – Wyprostowa³ siê i zacz¹³ rozwi¹zywaæ sznurówkê na piersi Ra-

chel, jakby wcale nie zauwa¿a³ jej niechêci. – Lady Franklin nie pa³a

bynajmniej a¿ tak¹ mi³oœci¹ do sir Johna, jak przedstawia to prasa. Wy-

gl¹da na to, ¿e jej ma³¿onek, opuszczaj¹c swoje strony, odholowa³ za

sob¹ rodzinn¹ fortunê. Drogocenny opal, wielkoœci orzecha w³oskiego.

Twierdzi³, ¿e to talizman zapewniaj¹cy mu szczêœcie. Otrzyma³ go jako-

by od gubernatora Ziemi Van Diemena. To bardzo cenny kamieñ, moja

najmilsza… Ale jeszcze cenniejsza jest zwi¹zana z nim legenda.

– Jaka legenda? – Rachel oddycha³a ciê¿ko, na pó³ œwiadoma, ¿e

zd¹¿y³ ju¿ rozwi¹zaæ sznurówki na jej piersi.

– Ten klejnot przynosi nieszczêœcie – odpowiedzia³, zsuwaj¹c amau-

tik z ramion Rachel. – Nazywaj¹ go Czarne Serce. Kr¹¿y pog³oska, ¿e Fran-

klin zabra³ go jakiemuœ tubylcowi i dlatego na kamieniu ci¹¿y kl¹twa.

Cz³owiekowi o czystym sercu przynosi szczêœcie, a na tego, kto ma serce

niegodziwe, sprowadza smutek i œmieræ. Pomyœl o tym, moja œliczna dziew-

czyno – k¹ciki jego ust unios³y siê w uœmiechu. – Kamieñ jest tak du¿y

jak twoja piêœæ. Postanowi³em, ¿e kiedy wrócê wreszcie do miasta, oddam

go do muzeum. Ten opal bêdzie moim najbardziej drogocennym skarbem.

Pomyœl tylko, czym stanie siê moja gazeta, jeœli odnajdê ten kamieñ po-

œród szcz¹tków Franklina… Lady Franklin wini Czarne Serce za œmieræ

mê¿a. Wierzy, ¿e Franklin, tak jak zamierza³, odkry³ przejœcie pó³nocne,

a nieszczêœcie sprowadzi³ na niego czarny kamieñ, a nie ten kraj.

– To czysta fantazja. Nie traæ na to wiêcej czasu, Magnus. Pomyœl

o swoim pustym domu nad rzek¹… piêknym, pustym domu, gdzie

w twarz wieje ³agodny wietrzyk…

– Nigdy nie myœlê o tym domu, Rachel. Tutaj mogê myœleæ tylko

o tobie i o tym kamieniu czarnym jak noc, z ¿ó³t¹ jak b³yskawica prêg¹

w œrodku.

Gwa³townie unios³a g³owê.

– Jak ten kamieñ wygl¹da? – zapyta³a, marszcz¹c brwi.

Poca³owa³ j¹. Jego broda by³a ju¿ sucha i Rachel z dr¿eniem pomy-

œla³a, co czu³aby, gdyby dotkn¹³ ni¹ bardziej intymnych czêœci jej cia³a.

– Jaki on jest, Magnus? – powtórzy³a pytanie, z trudem zbieraj¹c myœli.

– S³ysza³em, ¿e jest granatowoczarny, a w jego œrodku wybucha

niczym p³omieñ mieni¹ca siê iskra. Ten sam ogieñ p³onie teraz we mnie,

gdy ka¿esz mi czekaæ na siebie, Rachel – pochyli³ g³owê i zacz¹³ pieœciæ

jêzykiem delikatne w³oski na karku.

background image

23

Zadr¿a³a. Chwyci³a go za brodê i si³¹ unios³a jego g³owê do góry.

By³ od niej dwa razy ciê¿szy i znacznie wy¿szy, ona jednak widzia³a

samice niedŸwiedzia broni¹ce zim¹ swego legowiska. Potrafi³a powstrzy-

maæ takiego niedŸwiedzia jak Magnus.

– Powiedz mi prawdê. Co zrobisz, jeœli odnajdziesz ten kamieñ?

Czy wrócisz natychmiast do Nowego Jorku?

– Jeœli odnajdê go tej wiosny…

– Nie, nie. Co zrobisz, jeœli dostanie siê w twoje rêce jeszcze tej

nocy? Wrócisz do Nowego Jorku i do pustego domu o szeœciu poko-

jach?

Uœmiechn¹³ siê i pog³aska³ j¹ po w³osach. By³ mistrzem w pieszcze-

niu kobiet, a ona, na swoj¹ zgubê, zawsze ulega³a jego pieszczotom.

– Mówisz tak, jakbyœ wiedzia³a, gdzie jest ten kamieñ. Czy¿by sta-

ry Howland podczas którejœ ze swoich w³óczêg natkn¹³ siê na ludzi Fran-

klina? Kiedy siedem statków wróci³o z niczym?

– Jeœli odnajdê dla ciebie Czarne Serce, czy zabierzesz mnie st¹d

od razu? Powiedz prawdê, Magnus – szepta³a niemal bezg³oœnie. – Czy

o¿enisz siê wtedy ze mn¹ i pojedziemy razem do Nowego Jorku?

Magnus wydawa³ siê zmieszany.

– Oczywiœcie, kiedyœ st¹d wyjedziemy, ale gdybym nawet dosta³

ten kamieñ zaraz, i tak musia³bym wróciæ na „Reliance’a”. Czekaj¹ tam

na mnie moi ludzie. Nie mogê ich opuœciæ i pop³yn¹æ do kraju bez nich.

– A potem wrócisz po mnie?

Uniós³ brwi. W ¿ó³tym œwietle lampy na wielorybi tran jego ciemne

w³osy przybra³y zdecydowanie rudy odcieñ.

– Bêdê musia³ pop³yn¹æ statkiem do Nowego Jorku po nowe zapa-

sy, bo stare siê wyczerpa³y. Ostatni raz byliœmy w porcie trzy lata temu.

– A potem?

– Znowu nadejdzie zima. Na Herschel mo¿na siê wtedy dostaæ tyl-

ko saniami. Bêdziesz musia³a czekaæ a¿ do wiosny na przyp³yniêcie

„Reliance’a”.

– Pó³tora roku… Nie zobaczê ciê nawet przysz³ej zimy – odsunê³a

siê od niego, zniechêcona.

– Rachel, bawisz siê moim kosztem? Masz ten kamieñ? Jeœli tak, to

mi go daj.

– Daæ ci go? Te¿ coœ… Gdybym go mia³a i da³a ci, nigdy wiêcej

bym ciê nie zobaczy³a. Nigdy, chocia¿ wiele mi naobiecywa³eœ i na wszel-

kie sposoby usi³owa³eœ mnie uwieœæ.

– I ty chcesz zwiedziæ te krainy… W g³êbi duszy wiesz, ¿e i ty tego

chcesz. Dlaczego wiêc nie mielibyœmy tego zrobiæ dziœ wieczór?

background image

24

Zaczê³a t³uc piêœciami w jego pierœ.

– Oczywiœcie, ¿e tego chcê! Doskonale o tym wiesz, ty ³otrze. Ale

chcê je zwiedziæ dopiero po naszym œlubie. Dopiero po œlubie, rozu-

miesz? Tak zosta³am wychowana i taka pozostanê do œmierci, bez wzglê-

du na to, jak samotne i ¿a³osne mia³oby byæ moje ¿ycie!

– Daj mi ten kamieñ… czy co tam masz. Poka¿ mi go natychmiast.

– Nie mam go – wybuchnê³a. Wpatrywa³a siê w niego z napiêciem,

ch³on¹c wzrokiem urodziw¹ twarz, brodê i tward¹, gor¹c¹ pierœ, okryt¹

grub¹ szar¹ koszul¹. – Nie mam twojego przeklêtego kamienia, ale chy-

ba wiem, gdzie jest. Wrócisz do mnie wiosn¹ na „Reliansie” i wtedy

poka¿ê ci to miejsce.

– Nie b¹dŸ dzieckiem. Nie mogê wróciæ na wiosnê tylko po to, ¿eby

siê spe³ni³y twoje szalone mrzonki. Franklin nie doszed³ a¿ tak daleko

na zachód. Gdyby dotar³ na Herschel, znalaz³by przejœcie pó³nocno-za-

chodnie.

– Jestem dzieckiem i dlatego musisz zrobiæ, o co ciê proszê. Przy-

p³yñ po mnie tej wiosny.

– Nie. Muszê zdobyæ nowe zapasy. Nie mogê ryzykowaæ ¿ycia moich

ludzi dla twoich g³upich kobiecych fanaberii.

Wbi³a w niego wzrok. Ponury, a równoczeœnie triumfuj¹cy uœmiech

wykrzywi³ jej usta.

– Ty nigdy nie opuœcisz Pó³nocy, prawda, Magnus? Zawsze znajdziesz

jakiœ powód, ¿eby tu zostaæ. Odnajdziesz ten okropny opal, ale historia nie

bêdzie wystarczaj¹co sensacyjna, ¿eby zadowoliæ gusty twoich czytelni-

ków, wiêc pozostaniesz tu, dopóki kolejna ekspedycja nie zaginie w jesz-

cze bardziej tragicznych okolicznoœciach. – Rzuci³a spojrzenie na zmiêt¹

gazetê le¿¹c¹ na jego parce. – Mo¿e nawet sam znajdziesz siê w tej ekspe-

dycji. Dlaczego nie? Cywilizowany œwiat ju¿ i tak uwa¿a ciê za zmar³ego.

Samo pozostanie tu, Magnus, przysporzy ci czytelników i pieniêdzy. I dla-

tego nie ruszysz siê st¹d i bêdziesz nadal mnie ok³amywaæ.

– Nie ok³amujê ciê. O¿eniê siê z tob¹, Rachel. Chcê, ¿ebyœ by³a moj¹

¿on¹. Jesteœ najbardziej niezwyk³¹ kobiet¹, jak¹ kiedykolwiek zna³em.

– Uwa¿asz, ¿e jestem piêkna? – uœmiechnê³a siê nieco wymusze-

nie, unosz¹c brwi.

– O Bo¿e, tak. Jesteœ piêkna, Rachel.

– Schlebiasz mi, Magnus. Nie widzia³eœ kobiety od szeœciu miesiê-

cy. – Popatrzy³a ze smutkiem na swój egzemplarz „Godey’s” i rozeœmia³a

siê gorzko. – Bez w¹tpienia, z moimi popêkanymi wargami i okopcon¹

twarz¹ mogê wszystkie te olœniewaj¹ce damy pos³aæ do k¹ta.

Spojrza³ na ni¹ miêkko.

background image

25

– Ale¿ mo¿esz. Wszystkie, bez wyj¹tku.

– A zatem zna³eœ wczeœniej takie kobiety? Z podniesionymi dum-

nie g³owami, w szeleszcz¹cych jedwabnych sukniach, pachn¹ce francu-

skimi perfumami? Zrezygnowa³byœ z nich dla mnie? – W jej oczach zno-

wu zalœni³y ³zy. – Dla mnie, która œmierdzi dymem z pieca i skór¹ ³osia? –

Odpechnê³a go. – Znowu k³amiesz. Czy ty nie masz sumienia?

– Nie k³amiê, Rachel. Jesteœ piêkna. Marzê o tobie ka¿dej nocy.

Myœlê tylko o tobie.

Otar³a ³zy.

– Ja? Piêkniejsza od tych kobiet w eleganckich salonach? Z tymi

spierzchniêtymi od wiatru d³oñmi, z popêkanymi wargami, z moj¹ nic

nie wart¹ cnot¹, z której co roku siê naœmiewasz? Nie wierzê ci.

– Tak, twoja cnota pozosta³a nietkniêta. Ale jeœli ulegniesz mi tej

nocy, zachowam j¹ w sobie. A kiedy ju¿ zostaniesz moj¹ ¿on¹, wszystko

to przestanie mieæ jakiekolwiek znaczenie.

– K³amca – szepnê³a, czuj¹c, jak pod wp³ywem jego delikatnej piesz-

czoty topnieje jej serce.

– Doœæ gadania. ChodŸmy do ³ó¿ka. Myœlê, ¿e w nim lepiej siê po-

rozumiemy – poci¹gn¹³ j¹ bezceremonialnie za rêkê.

Szarpnê³a siê.

– IdŸ zaspokoiæ swoj¹ ¿¹dzê z któr¹œ z tutejszych kobiet. Ka¿da

z nich chêtnie ci ulegnie i da to, na co zas³ugujesz i czego pragniesz.

– Ale ja pragnê tylko ciebie, Rachel.

– To o¿eñ siê ze mn¹ – odpar³a ch³odno.

– Pamiêtasz, co ci powiedzia³em rok temu? Bêdê z tob¹ i tylko z to-

b¹. A ty bêdziesz ze mn¹ i tylko ze mn¹. Pobierzemy siê, kiedy przyjdzie

na to pora.

– Dlaczego mnie tak drêczysz? Czy nie by³am dla ciebie dobra? Czy

nie udowadnia³am ci tego rok po roku, odrzucaj¹c wszystkich innych

mê¿czyzn, czekaj¹c ca³y czas tylko na ciebie? – Rachel siê rozszlocha³a.

Magnus usiad³ na skraju w¹skiego ³ó¿ka. Przytuli³ j¹ do siebie i za-

cz¹³ g³adziæ stwardnia³ymi palcami jedwabiste w³osy. Ta ³agodna piesz-

czota nie przynios³a jej jednak ukojenia.

– Jesteœ mi przeznaczona, Rachel, tak jak ja jestem przeznaczony

tobie. Los musi siê w koñcu wype³ni栖 jego niepokoj¹ce oczy barwy

sherry wpatrywa³y siê w ni¹ intensywnie.

Jêknê³a. Sk³oni³a ku niemu g³owê… Zach³annie zagarn¹³ jej wargi

w namiêtnym poca³unku. Nie opiera³a siê, gdy poczu³a w ustach jego

jêzyk. Nie mia³o to wiêkszego znaczenia, skoro i tak w³aœciwie przegra-

³a swoj¹ bataliê.

background image

26

– Czy to dlatego tak kochasz tê Pó³noc, Magnus? Dlatego? – szep-

nê³a w rozpaczy.

– Kocham ca³e tutejsze nieujarzmione piêkno. Kocham wiatr

i œnieg… Najbardziej jednak kocham myœl o tym, ¿e moglibyœmy byæ

razem w te cudowne noce. Kiedy jest za zimno, by spaæ samotnie, wy-

obra¿am sobie, ¿e le¿ê obok ciebie…

– Ty draniu – za³ka³a, gdy pchn¹³ j¹ na materac i zacz¹³ ca³owaæ

miêdzy piersiami. – Mam nadziejê, ¿e któregoœ dnia odmrozisz go so-

bie. Nale¿y ci siê za to, ¿e doprowadzasz mnie do zguby.

Powiód³ jêzykiem po wra¿liwych miejscach na jej szyi. Z ca³ej si³y

powstrzymywa³ siê od œmiechu.

– Mam dla ciebie z³¹ wiadomoœæ, Lodowa Panno. Jak dot¹d nie

straci³em ani jednego palca – pokaza³ d³onie i stopy. – Wszystkie dwa-

dzieœcia jeden mam w jak najlepszym porz¹dku.

– Znienawidzê ciê na zawsze, jeœli mnie zniewolisz, Magnus. Za-

biorê moj¹ nienawiœæ do grobu. Przysiêgam – szepnê³a, jednak kiedy

pochyli³ siê nad ni¹, ucich³a.

Nagle p³omieñ gniewu rozgorza³ w niej na nowo. Z jêkiem odepchnê-

³a go od siebie i zerwa³a siê z ³ó¿ka.

– Wynoœ siꠖ powiedzia³a, nie patrz¹c na niego. Nie mia³a odwagi.

– Na zewn¹trz jest tak zimno, a ty jesteœ taka ciep³a… Nie ka¿ mi

spaæ w barze. Oka¿ odrobinê litoœci.

– Wynoœ siꠖ otar³a ³zy wierzchem d³oni. – Najpierw œlub albo nie

dostaniesz nic.

– Ale na przestrzeni wielu kilometrów tylko ty masz prawdziwe

³ó¿ko. Skoro nie chcesz dzieliæ go ze mn¹, to mo¿e odst¹pi³abyœ mi je na

parê godzin? – popatrzy³ na ni¹ b³agalnie. – Przyszed³em z tak daleka…

Rzuci³a mu spojrzenie pe³ne pow¹tpiewania.

– Zgoda. Wyœpij siê przez te parê godzin w prawdziwym ³ó¿ku, ale

ja st¹d wyjdê. Nie ¿yczê sobie, ¿eby te ordynusy w barze strzêpi³y na

mnie jêzyki, plotkuj¹c o czymœ, co nie jest prawd¹. Kiedy wstaniesz, ja

siê po³o¿ê. Do tego czasu bêdê w Lodowej Pannie. – Chwyci³a amautik,

wci¹gnê³a go przez g³owê i wysz³a, zatrzaskuj¹c za sob¹ drzwi.

Rachel wróci³a z baru i popatrzy³a na mê¿czyznê w jej ³ó¿ku, pogr¹-

¿onego w g³êbokim œnie. Spod niedŸwiedziego futra wystawa³a jedna

noga; rêk¹ spoczywa³a na materacu, tam, gdzie wczeœniej spa³a ona.

Postawi³a na swoim… A jednak œci¹gniête brwi m¹ci³y wyraz zado-

wolenia na twarzy Rachel. Dlaczego ¿ycie musi byæ takie trudne? Ko-

background image

27

cha³a tego mê¿czyznê, pragnê³a z nim byæ… Nie mog³a go jednak zmu-

siæ, by zabra³ j¹ ze sob¹. U jego boku nie by³o miejsca dla kobiety.

Przygnêbiona podesz³a do sto³u z surowego drewna, gdzie le¿a³ eg-

zemplarz „Godey’s”. Wróci³a myœl¹ do matki, która by³a kiedyœ ubrana

tak samo jak damy z ok³adki. Sarah Howland mia³a wówczas na sobie

sukniê z szerok¹ spódnic¹, z mankietami i staniczkiem obszytymi czar-

n¹ wst¹¿k¹. Pamiêta³a ka¿dy szczegó³ stroju matki równie dok³adnie,

jak jej kochan¹ twarz. Noel mówi³, ¿e kobiety w Nowym Jorku nadal

nosz¹ jedwabne suknie… Spojrza³a na ok³adkê pisma. Nie potrafi³a opa-

nowaæ zazdroœci, ilekroæ wyobrazi³a sobie ukochanego Magnusa sie-

dz¹cego w nowojorskim salonie w otoczeniu podobnych piêknoœci jak

te z „Godey’s”.

Ciekawe, czy gdyby zabra³ j¹ do prawdziwego œwiata, wprawia³yby

go w zak³opotanie jej nieokrzesanie i brak manier… Mo¿e w³aœnie dla-

tego obawia siê ma³¿eñstwa?

Ta myœl doprowadzi³a j¹ nieoczekiwanie do takiej rozpaczy, ¿e nie

by³a w stanie d³u¿ej patrzeæ na le¿¹cego w jej ³ó¿ku Noela.

Nigdy siê z ni¹ nie o¿eni i nie zabierze do swego domu. Ugrzêz³a na

Herschel na zawsze.

A jednak…

Podesz³a na palcach do prostej drewnianej pó³ki i otworzy³a du¿¹

szkatu³kê z koœci morsa. Wysypa³a jej zawartoœæ na rêkê i wyszuka³a

kamieñ wielkoœci ma³ego ziemniaka. By³ czarny z granatowymi smuga-

mi – niemal koloru zimowego nieba – w œrodku zaœ mieni³ siê, niczym

pó³nocna zorza, tajemniczym blaskiem ognia, od którego zapar³o jej dech.

Czarne Serce… Tak, to musia³ byæ ten s³ynny kamieñ, który tak ob-

sesyjnie pragn¹³ znaleŸæ Magnus. Szuka³ tego skarbu w dalekich stro-

nach, on zaœ tymczasem znajdowa³ siê tu, w zasiêgu rêki. Jej ojciec na-

tkn¹³ siê na niego dawno temu. Opowiada³, ¿e ten dziwny od³amek czarnej

ska³y spoczywa³ w wygas³ym ognisku; przywi¹zany by³ do niego napi-

sany po angielsku list. Ojciec nie mia³ pojêcia, co to za kamieñ, Rachel

wiedzia³a ju¿ jednak, ¿e musia³ zostawiæ go Franklin. W liœcie pisa³, ¿eby

zostawiæ opal tam, gdzie le¿y, ojciec jednak w ogóle nie przej¹³ siê tym

ostrze¿eniem.

I dziêki Bogu. Nawet jeœli Magnus nie chce jej serca, to z pewnoœci¹

chce zdobyæ ten klejnot. Czarne Serce.

Wtem zaszeleœci³o. Noel poruszy³ siê w ³ó¿ku.

– Do diab³a… – mrukn¹³. – Gdzie jesteœ, Rachel?

W poœpiechu wrzuci³a kamieñ do szkatu³ki i przysiad³a na krawêdzi

³ó¿ka.

background image

28

– Jetem przy tobie, kochany – szepnê³a.

– Masz chyba mordercze zamiary. Zamarznê na œmieræ, jeœli mnie

nie ogrzejesz. Nie zachwyca mnie perspektywa uczynienia ciê wdow¹…

– ¯ebym mog³a zostaæ wdow¹, musisz najpierw siê ze mn¹ o¿eniæ.

Obj¹³ j¹ w pasie silnym ramieniem i poci¹gn¹³ pod futrzan¹ ko³drê.

– To drobiazg.

Poca³owa³ j¹, ona jednak odsunê³a siê, najwyraŸniej zajêta jak¹œ

myœl¹.

– Znowu marzysz o Nowym Jorku? – burkn¹³.

Zirytowa³o j¹ to grubiañstwo.

– Jeœli chcesz wiedzieæ, to tak. Rzeczywiœcie marzê o naszym wspól-

nym ¿yciu w tamtym œwiecie. Dba³abym i o ciebie, i o twoje szeœæ po-

koi. Zape³nilibyœmy je dzieæmi… Moglibyœmy byæ szczêœliwi!

– Ja jestem szczêœliwy ju¿ teraz. Bardzo szczêœliwy – szepn¹³ z rê-

k¹ w jej w³osach.

– Musi byæ w Nowym Jorku ktoœ, kto za tob¹ têskni, Magnus. Musi

byæ ktoœ, kogo chcia³byœ znowu zobaczyæ.

– Nie, nie ma. Czy mam tam odes³aæ ciebie, ¿ebyœ za mn¹ têskni³a?

Mog³abyœ wystêpowaæ jako wdowa po mnie. Gazety mia³yby o czym

pisa栖 zaœmia³ siê.

– B¹dŸ powa¿ny – szturchnê³a go w bok.

– Jestem bardzo powa¿ny – chichota³. – W³aœciwie powinienem tak

zrobiæ, choæby dla kawa³u… Tylko ¿e gdybym odes³a³ ciê do Nowego

Jorku, sam bym strasznie za tob¹ têskni³ nastêpnej zimy. Wobec tego nie

ma o tym mowy.

– Nastêpna zima! To przecie¿ od dziœ ca³y rok – ponownie ogarnê³a

j¹ rozpacz. – Nie przyjmê ciê mi³o nastêpnym razem, choæby dla zasady.

– Tak jak teraz? – zapyta³, wodz¹c jêzykiem po jej szyi.

Odsunê³a siê.

– Czy s¹dzisz, Rachel, ¿e mi na tobie nie zale¿y? – zapyta³ ju¿ spo-

kojniej. – Jeœli tak, to bardzo siê mylisz.

– Staæ ciê na to, ¿eby opuœciæ mnie na ca³y rok. To mówi samo za

siebie. Ja bym tak nie mog³a… Za bardzo ciê kocham.

– Przyznajê, ¿e tym razem przyjdzie mi to z wiêksz¹ trudnoœci¹ ni¿

dawniej.

– Wobec tego nie zostawiaj mnie.

Tak jak oczekiwa³a, odpowiedzia³ jej milczeniem.

– Kiedy wrócisz, Magnus, mo¿e mnie tu nie byæ.

– Dok¹d byœ mog³a pójœæ, ukochana? Jesteœ równie samotna, jak

ja – poca³owa³ j¹ w ods³oniête ramiê.

background image

29

Ju¿ otwiera³a usta, ¿eby zaoponowaæ, gdy zda³a sobie sprawê, ¿e nie

mo¿e. Powiedzia³ prawdê… Nie mia³a gdzie pójœæ, nie mia³a nikogo,

kto by j¹ przyj¹³.

Wtem przyszed³ jej do g³owy dziwny pomys³.

Co za absurd! A jednak… Mog³aby pojechaæ do Nowego Jorku,

zamieszkaæ w tych szeœciu pokojach i uchodziæ tam za… Nie, to œmiesz-

ne. I niedorzeczne.

Odwróci³a siê i spojrza³a na Magnusa. Tamten cywilizowany œwiat

mia³ go ju¿ za zmar³ego.

Napotka³a jego badawczy wzrok.

– Widzê jakiœ podstêp w twoich oczach, Rachel – mrukn¹³. – Nie

wa¿ siê mnie porzucaæ. Nigdy. Zrozumia³aœ?

¯artobliwie uszczypnê³a go w nos. By³ zimny, tak samo jak jej.

– Coœ za weso³a mi siê wydajesz. Co ci chodzi po g³owie? – spoj-

rza³ na ni¹ gniewnie. Z t¹ posêpn¹ min¹, bujn¹ brod¹ i czarnymi oczyma

wygl¹da³ jak postaæ z baœni.

Rozeœmia³a siê. To czysta fantazja – pomys³, by pojechaæ do Nowe-

go Jorku i zamieszkaæ w jego domu jako wdowa po nim… Coœ podob-

nego nie zdarza siê na tym œwiecie.

Nie mog³a jednak powstrzymaæ w³asnej wyobraŸni. Widzia³a siebie

w czarnym wdowim stroju, czekaj¹c¹ na goœci w jego wspania³ym, po-

³o¿onym nad rzek¹ nowojorskim domu. Nie mog³y z tego wynikn¹æ dla

niej ¿adne k³opoty, bo najprawdopodobniej on i tak nigdy nie wróci do

domu. Nowy Jork traktowa³ wy³¹cznie jako port, który dostarcza³ mu

zapasów na now¹ wyprawê. Gdyby jednak, choæ szansa by³a minimalna,

wróci³, powita go z radoœci¹ i przypomni o tych wszystkich ma³¿eñskich

obiecankach, dyndaj¹cych na jej szyi niczym ów bezcenny opal.

Oczywiœcie, istnieje tak¿e mo¿liwoœæ, ¿e Magnus przejrzy jej pod-

stêp i wpadnie we wœciek³oœæ.

Zadr¿a³a… Zaraz jednak otrz¹snê³a siê z lêku. Tak, jest pewne ryzy-

ko, ale wiek i duma nakazywa³y dzia³aæ. Ma ju¿ dwadzieœcia siedem lat,

nikt siê o ni¹ staraæ nie bêdzie, a ten jedyny, którego kocha, najwyraŸniej

nie zamierza siê z ni¹ o¿eniæ. Czasami podejrzewa³a, ¿e Magnus nie

dotrzymuje swoich obietnic z powodu jakiejœ piêknoœci, w rodzaju tych

z „Godey’s”, o której nie mo¿e zapomnieæ. Nietrudno by³o sobie wy-

obraziæ, jak znu¿ony Pó³noc¹ i Rachel Howland spieszy do Nowego Jor-

ku, by znaleŸæ siê u jej boku…

Patrzy³a na niego w milczeniu. O¿eñ siê ze mn¹, Magnus – k³êbi³y

siê w g³owie rozpaczliwe s³owa. Pojadê za tob¹ wszêdzie, gdziekolwiek

siê ruszysz w tej zapomnianej przez Boga i ludzi krainie. Godzê siê na

background image

30

wszelkie trudy, bylebyœ pozwoli³ mi zostaæ u swego boku… Nie dopuœæ,

¿ebym umar³a w samotnoœci.

– Nie lubiê, Rachel, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób. Tak samo

wpatrywa³ siê we mnie wyg³odnia³y grizli, na którego natkn¹³em siê kie-

dyœ na lodowcu.

– Dajê ci ostatni¹ szansê, Magnus. Ostatni¹ szansê, ¿ebyœ móg³ mnie

jeszcze kiedykolwiek zobaczyæ. Zabierz mnie jutro ze sob¹, a zostanê

z tob¹ na zawsze. A jeœli mnie tu zostawisz, to niech Bóg ma ciê w swo-

jej opiece.

– Któregoœ dnia siê pobierzemy, Rachel. Przyrzekam.

O¿eñ siê ze mn¹ teraz, ukochany. Zabierz mnie ze sob¹, b³agam. Nie

zmuszaj mnie, ¿ebym to zrobi³a. Nie dopuœæ, bym o tym choæby myœla-

³a…

Poca³owa³ j¹. Rozchyli³a wargi. Poca³unek by³ coraz gorêtszy, coraz

bardziej namiêtny…

Po chwili le¿a³ ju¿ na niej.

Wpatrywa³a siê w niego, b³agaj¹c bez s³ów o mi³oœæ.

Mi³oœci jednak nie da siê uprosiæ, nie mo¿na jej ¿¹daæ, nie mo¿na na

ni¹ nawet zas³u¿yæ. Mi³oœæ musi byæ dana. Dobrowolnie.

Dlatego Lodowa Panna milcza³a.

background image

31

Czêœæ druga

Weso³a wdówka

background image

32

background image

33

2

Wyspa Herschel

Lipiec 1857 roku

N

ie mo¿esz nas tak zostawiæ, dziewczyno. Co my bez ciebie zrobi-

my? – mówi³ Ian Shanks, stoj¹c przy zacumowanym statku „Sea Uni-

corn”. Z kapeluszem w rêku mru¿y³ oczy przed jaskrawym lipcowym

s³oñcem.

– Bar nale¿y do ciebie, Ian. Dajê ci go. Ja tu ju¿ nie wrócꠖ odpar³a

Rachel ze œciœniêtym ze wzruszenia gard³em.

– Oddajesz mi ca³y dorobek ojca ca³kiem za darmo? Przewróci siê

w grobie, biedaczysko – Ian wskaza³ g³ow¹ odleg³e wzgórza za przysta-

ni¹. Na kawa³ku ziemi sta³o tam kilknaœcie nagrobków tubylców i bia-

³ych, którzy padli ofiar¹ ospy.

– Jadê szukaæ lepszego ¿ycia, Ian – Rachel zmarszczy³a brwi i moc-

niej œcinê³a niewielk¹ dywanikow¹ torbê, w której znajdowa³ siê ca³y jej

dobytek. – Myœlê, ¿e on by mnie zrozumia³ – skinê³a g³ow¹ w kierunku

cmetarza.

– Rób, jak uwa¿asz, dziewczyno – w oczach starego cz³owieka za-

lœni³y ³zy. – Ale jakbyœ tu kiedyœ wróci³a, bar bêdzie twój. Nazwa zosta-

nie ta sama – Pod Lodow¹ Pann¹.

Rachel uœciska³a go serdecznie. Sama te¿ mia³a ³zy w oczach… Ian

Shanks by³ z jej ojcem tak d³ugo, jak d³ugo ona by³a na Herschel. Wierny,

stary marynarz przetacza³ beczki z whisky, ucisza³ setki krwawych bija-

tyk, a mimo to zawsze znajdowa³ czas na opowiadanie bajek znudzonej

3 – Lodowa Panna

background image

34

dziewczynce, bawi¹cej siê w samotnoœci szmacian¹ lalk¹ na zapleczu

ojcowskiego baru. Bêdzie têskniæ za Ianem… By³ chyba jedynym jej

prawdziwym przyjacielem i opiekunem na ca³ym œwiecie.

Z pewnoœci¹ bardziej zas³ugiwa³ na zaufanie ni¿ Noel Magnus. Ten

cz³owiek mami³ j¹ ju¿ tyloma obietnicami… Kiedy siê rozstawali, przy-

rzek³, ¿e wracaj¹c znowu na Herschel, przywiezie jej zarêczynowy pier-

œcionek. Tym razem jednak Rachel ju¿ mu nie uwierzy³a. Przysz³a jego

kolej dowiedzieæ siê, co to rozczarowanie. Kiedy wróci – jeœli w ogóle

kiedykolwiek wróci – ona bêdzie daleko st¹d. Puste s³owa przeprosin,

t³umaczenia, dlaczego nie przywióz³ pieœcionka, us³yszy tylko g³ucha,

obojêtna tundra.

– Wybacz mi, Ian – szepnê³a.

Patrzy³ na ni¹ ze smutkiem.

– Wracaj za rok, dziewczyno, w lipcu. Chcia³bym wiedzieæ, jak ci

siê powodzi. Jak nie dostanê listu ani ¿adnej wiadomoœci, to wiedz, ¿e

po ciebie przyjadê.

Kiwnê³a g³ow¹. Po policzkach p³ynê³y ³zy.

– Ciebie wiêcej obchodzê ni¿ Magnusa. Od miesiêcy nie mam o nim

¿adnych wiadomoœci – prze³knê³a resztê ³ez i uniós³szy spódnicê, we-

sz³a na pomost klipra „Sea Unicorn”.

– Szczêœliwej drogi, Rachel. Niech ciê Bóg b³ogos³awi – krzykn¹³

za ni¹ Ian.

Nie odezwa³a siê wiêcej. Pomimo s³onecznego po³udnia ³zy w po-

dmuchach mroŸnego wiatru zamarza³y na jej policzkach.

Wyspa Herschel

Sierpieñ 1857 roku

C

o z tob¹, Magnus? Wygl¹dasz, jakbyœ zamierza³ przep³yn¹æ wp³aw

do portu. Cierpliwoœci, cz³owieku. Nie by³o ciê tu piêæ miesiêcy, to chy-

ba mo¿esz poczekaæ jeszcze te piêtnaœcie minut? – kapitan Luke Jacob

ze œmiechem klepn¹³ Noela w plecy.

Przed szkunerem „Lady Rupert” rozci¹ga³y siê nagie wzgórza Her-

schel. Chocia¿ jesieñ jeszcze nie nadesz³a, wyspa jarzy³a siê w s³oñcu

czerwieni¹, ¿ó³ci¹, oran¿em… Nawet porosty pokrywaj¹ce nadbrze¿ne

ska³y przybra³y pstre barwy jesieni. Wzd³u¿ wybrze¿y wyspy, w zacie-

nionych skalistych fiordach, le¿a³a ju¿ gruba warstwa lodu, zapowiada-

j¹ca zbli¿anie siê zimy.

background image

35

– Poka¿ mi jeszcze raz ten pierœcionek, stary – poprosi³ kapitan Ja-

cob. Statek wp³ywa³ ju¿ do niewielkiej zatoki. Wokó³ nich za³oga wspi-

na³a siê po rejach, œci¹gaj¹c ¿agle.

Magnus spojrza³ na kapitana podejrzliwie, z ukosa.

– Znam ciê ju¿ tyle lat, Luke, ale nigdy nie przypuszcza³em, ¿e

mo¿esz byæ sentymentalny.

– Nieczêsto siê tu zdarza, ¿eby ktoœ uczciwie proponowa³ dziew-

czynie ma³¿eñstwo. S¹dz¹c po pierœcionku, nie masz zamiaru ¿eniæ siê

z Eskimosk¹ – zajrza³ Magnusowi przez ramiê.

Magnus siêgn¹³ do kieszeni koszuli i wyj¹³ stamt¹d z³oty pierœcio-

nek z trzema maleñkimi markazytami.

– Kupiê jej prawdziwy pierœcionek, kiedy wrócimy do cywilizacji.

Na razie uda³o mi siê zdobyæ tylko taki w faktorii w Wager Bay. Powie-

dziano mi, ¿e nale¿a³ do zmar³ej ¿ony pastora, który umar³ zaraz po niej.

Zabra³ go jakiœ Indianin z plemienia Cree i odsprzeda³ za whisky.

– Nie przechwala³bym siê t¹ historyjk¹, Magnus. Kobiety nie lubi¹

takich rzeczy. Ich zdaniem nie ma w nich nic romantycznego.

Magnus uniós³ brwi

– A ty siê na kobietach doskonale znasz, odwieczny stary kawale-

rze – zakpi³. – Ale chyba masz racjê. Powiem jej po prostu, ¿e go kupi³em.

– I bardzo m¹drze.

– Nie mo¿emy siê poœpieszyæ z tym przybijaniem? – zniecierpliwi³

siê Magnus.

– Jeszcze czego! – odburkn¹³ Jacob. – I rozbiæ siê na tej lodowej

pustyni z ³adunkiem m¹ki, cukru i brandy, których tutejsi ludzie nie zo-

baczyliby a¿ do nastêpnego lipca? Prêdzej bym spali³ w³asny dom, ni¿

narazi³ œliczn¹ „Lady Rupert” na zniszczenie.

Magnus, wsparty o reling, wpatrywa³ siê w widoczn¹ ju¿ dobrze osadê.

Bez trudu dostrzeg³ bar, który by³ wprawdzie na wyspie budynkiem naj-

mniejszym, ale równoczeœnie najbardziej uczêszczanym. Ludzie wchodzili,

wychodzili… Wszystkie oczy skierowane by³y na zbli¿aj¹cy siê szkuner.

– Spodziewa³em siê, ¿e wyjdzie mi na powitanie na przystañ… Ni-

gdzie jej nie widzꠖ Magnus zmarszczy³ brwi.

W t³umie oczekuj¹cych widaæ by³o kilka kobiet, ale by³y to wy³¹cz-

nie Eskimoski, z ma³ymi dzieæmi bezpiecznie schowanymi w ciep³ych

kapturach matczynych letnich amautików.

– Chyba mog³aby byæ na tyle uprzejma, ¿eby wyjœæ na spotkanie

statku… Jej przysz³y m¹¿ przyp³ywa z pierœcionkiem zarêczynowym,

b¹dŸ co b¹dŸ – mrukn¹³ Noel.

Jacob pokiwa³ g³ow¹.

background image

36

– Muszê obserwowaæ przystañ, ale nie denerwuj siê, Magnus. Pew-

nie jest zajêta obs³ugiwaniem pijaków w barze… Przybywa nowy zapas

whisky, wiêc uznali za swój obowi¹zek jak najszybciej wypiæ to, co jesz-

cze zosta³o z poprzedniego.

– Chyba masz racjꠖ rozeœmia³ siê Magnus.

– Na pewno mam – odpar³ z przekonaniem Jacob, chwytaj¹c za ster.

– Co to znaczy, do diab³a, ¿e jej nie ma? – rykn¹³ Noel, wal¹c piê-

œci¹ w blat baru.

Ian Shanks zadr¿a³ niczym nowo narodzone ciel¹tko.

– Wyjecha³a. Zostawi³a mi bar i wyjecha³a.

– Dok¹d?

Mieszkañcy wyspy, biali i tubylcy, zastygli za jego plecami w œmier-

telnej ciszy, jakby spodziewali siê, ¿e za chwilê z najwy¿szego szczytu

bóg Thor zrzuci gromy na Herschel.

– Na po³udnie. Wsiad³a na „Sea Unicorn”, jak przycumowa³ tu w lip-

cu. Dok³adnie nie wiem, gdzie siê wybiera³a.

– Ty ³ajdaku! – rykn¹³ Magnus, chwytaj¹c Shanksa za klapy kurt-

ki. – Wiesz doskonale i lepiej mi to natychmiast powiedz, bo inaczej

porachujê ci koœci!

Z twarzy Shanksa odp³ynê³a ca³a krew.

– Wspomnia³a coœ o którymœ ze stanów… Ale nie pamiêtam, który

to by³.

– Gadaj, bo wyprujê z ciebie flaki!

– Kiedy naprawdê nie pamiêtam…

Magnus przytkn¹³ piêœæ do szczêki Iana. Przera¿ony Shanks zachwia³

siê i opar³ o œcianê.

– Coœ mówi³a o jakimœ domu… W Nowym Jorku.

Magnus wpatrywa³ siê w starego os³upia³y. Wszyscy obecni, ³¹cznie

z kapitanem Jacobem, wstrzymali oddech.

– Mówi³a, ¿e ma zamiar zamieszkaæ w domu w Nowym Jorku?

W moim domu? – powtórzy³ z niedowierzaniem Noel.

Oczy Iana niemal wysz³y z orbit.

– Dziewczyna nic nie mówi³a, ¿e i ty tam bêdziesz… Co to, to nie.

Noel opad³ ciê¿ko na jedno z nielicznych w barze rozklekotanych

krzese³. W ogorza³ej twarzy mia³ ból i z³oœæ.

– Nie do wiary, co to za kobieta… Opowiadam jej o moim domu

w Nowym Jorku, a potem siê dowiadujê, ¿e jest na tyle szalona, ¿eby

jechaæ i wprowadzaæ siê do niego podczas mojej nieobecnoœci!

background image

37

Jacob po³o¿y³ rêkê na ramieniu Magnusa.

– Wiesz równie dobrze, jak ja, ¿e taka rzecz w tych stronach jest

normalna. Jeœli dom stoi pusty, to istnieje niepisane prawo, ¿e mo¿e siê

do niego wprowadziæ ka¿dy, kto potrzebuje schronienia. S¹dzê, ¿e ona

te¿ to wie, Magnus.

Noel chwyci³ siê za g³owê.

– Czy ty rozumiesz, co to znaczy? Nawet je¿eli moje podejrzenia s¹

s³uszne i Rachel jest tam, gdzie przypuszczam, to przecie¿ nie mam ¿ad-

nego sposobu, ¿eby siê do niej teraz dostaæ! Twój statek nie wyp³ynie

przed nadejœciem mrozów… Zawsze zimujesz na Herschel!

– Mo¿esz dotrzeæ do Fortu Nelsona psim zaprzêgiem. Ale dopiero

za miesi¹c czy dwa, jak spadnie œnieg – odwa¿y³ siê wtr¹ciæ Ian.

– I bêdê o miesi¹ce póŸniej ni¿ ona. O ca³e miesi¹ce – rozwœcieczo-

ny wyszarpn¹³ pierœcionek z kieszeni. Czu³ siê zdradzony. – A ja zamie-

rza³em daæ jej ten pierœcionek… Pod³a k³amczyni! Powinienem wsadziæ

go jej go do gard³a!

– Po prostu zmêczy³o j¹ czekanie – szepn¹³ Ian, usi³uj¹c za³agodziæ

sytuacjê.

– Zmêczy³o j¹ czekanie! Wariatka! – Oczy Magnusa p³onê³y gnie-

wem. – Jak, do diab³a, zamierza daæ sobie radê w Nowym Jorku? Prze-

cie¿ ona nie ma najmniejszego pojêcia o tamtym œwiecie…

W nag³ym porywie paniki zerwa³ siê na nogi.

– Shanks, biegnij do biura kompanii i za³atw tyle zapasów jedzenia

ile siê da. I nie zapomnij o psach. Maj¹ byæ najlepsze, jakie znajdziesz… –

Spojrza³ na pierœcionek. Choæ tani, mimo wszystko tu, na Pó³nocy, mia³

pewn¹ wartoœæ. – Zap³acê tym. Niepotrzebny mi teraz. Ta suka porzuci-

³a mnie i chce mi ukraœæ mój w³asny dom.

– Magnus, nie s³ysza³eœ, co mówiliœmy? Nie zdo³asz st¹d wyruszyæ

przed mrozami. A jeœli nawet, to szaleñstwo próbowaæ jechaæ do Fortu Nel-

sona w paŸdzierniku. Po drodze zaskoczy ciê najgorsza zimowa pogoda…

Magnus patrzy³ z rozpacz¹ na kapitana.

– Ale jak ona tam sobie sama poradzi? To olbrzymie miasto, a ona

nie ma nikogo, kto by siê ni¹ zaopiekowa³, pomóg³… Mo¿e siê jej przy-

trafiæ coœ strasznego. Mogê jej ju¿ nigdy wiêcej nie zobaczy栖 znowu

ukry³ g³owê w d³oniach.

W barze zapad³a cisza.

– Zrobimy, co siê da, ¿ebyœ wyruszy³ st¹d przy pierwszej okazji –

powiedzia³ z powag¹ Jacob. – Obiecujê ci. Przy pierwszej okazji – po-

wtórzy³ szeptem, nachylaj¹c siê nad opuszczon¹ bezradnie g³ow¹ Ma-

gnusa.

background image

38

Ian i pozostali potwierdzili skinieniem g³owy. Nikt nie odezwa³ siê

ani s³owem. Nikt siê nie oœmieli³.

3

Nabrze¿e przy South Street, Nowy Jork

15 grudnia 1857 roku

W

reszcie zaczyna³o siê nowe ¿ycie Rachel. Wszystkie jej nadzieje, ma-

rzenia i wizje idealnej przysz³oœci przesta³y byæ nieuchwytnymi wytworami

wyobraŸni. Przed jej oczami widnia³ oto ruchliwy nowojorski dok.

Od dawna pragnê³a powrotu do cywilizacji, marzy³a o nim, uk³ada³a

plany… Ojciec nauczy³ j¹ niezale¿noœci, powtarza³, ¿e nie wolno jej

dopuœciæ, by sta³a siê marionetk¹, zabawk¹, szybko porzucan¹ przez

mê¿czyzn. Do ucieczki z wyspy sk³oni³o j¹ czêœciowo ¿yczenie ojca,

¿eby pozna³a swoj¹ wartoœæ, czêœciowo têsknota za œwiatem matki, któ-

ry jeszcze nie do koñca zapomnia³a.

Przez ca³e lata pielêgnowa³a wci¹¿ ¿ywe wspomnienia z dzieciñ-

stwa: ich wspólny pokój w bogatym domu w Filadelfii, gdzie matka pra-

cowa³a jako kucharka, rozwieszona na sznurach œnie¿obia³a poœciel ³o-

pocz¹ca w podmuchach ciep³ego czerwcowego wiatru, kwitn¹ce ró¿owo

krzewy derenia, suknie w tym samym delikatnym odcieniu… I wreszcie

œmieræ matki, która zmar³a na ¿ó³tê febrê. Pamiêta³a równie¿ obietnice

z³o¿one przy jej ³ó¿ku i podró¿, na której koñcu czeka³o j¹ spotkanie

z nigdy dot¹d nie widzianym ojcem.

Kiedy mia³a dziesiêæ lat, jej œwiat gwa³townie siê skurczy³. Niewie-

le wiêcej w nim by³o ni¿ œnieg, lód i cena „jednego g³êbszego” whisky.

Teraz uwolni³a siê od tego œwiata. Jedyne, o czym marzy³a, to ciep³o

s³oñca na twarzy, byæ mo¿e nowa sukienka, no i spokojny dach nad g³o-

w¹. Miejsce, w którym nie musia³aby baæ siê odmro¿eñ, niedŸwiedzi

polarnych i tego, co najgorsze – ci¹g³ych zaczepek góruj¹cych nad ni¹

si³¹ i wzrostem pijaków.

Œwiat, o którym tak d³ugo marzy³a, rozpoœciera³ siê teraz przed ni¹,

ale jego niezrozumia³e tempo i chaos budzi³y lêk. Przez chwilê poczu³a

nawet drgnienie ¿alu za nieprzystêpn¹, skut¹ lodem, ale swojsk¹ tundr¹.

Dr¿¹c na ca³ym ciele, oparta o reling, zmusi³a siê, by spojrzeæ na

nowy l¹d. Daleko, jak okiem siêgn¹æ, ci¹gnê³y siê kwarta³y czynszo-

background image

39

wych kamienic o fasadach z piaskowca, poczernia³ego od sadzy ulatuj¹-

cej z setek tysiêcy wêglowych pieców. Po podwórkach suszy³a siê na

sznurach poszarza³a, wystrzêpiona bielizna; na parapetach okiennych

dostrzeg³a go³êbie i pozostawione przez nie odpadki. Szaroœæ, wilgoæ,

brud… Co za przykry, zniechêcaj¹cy obraz! Piêknych dam ze stronic

„Godey’s” nigdzie jakoœ nie by³o…

Jeszcze wiêksz¹ obawê budzili ludzie. Poni¿ej, w dokach, uwija³y

siê setki nêdznie ubranych robotników portowych i poœredników w ele-

ganckich garniturach. Wszyscy wydawali siê zbyt zajêci i zaabsorbowa-

ni swymi sprawami, by zawracaæ sobie g³owê wystraszon¹ dziewczyn¹

w znoszonym futrzanym amautiku, która pod cienk¹ spódnic¹ nie mia³a

nawet krynoliny.

Rachel Howland nie nale¿a³a jednak do osób, które ³atwo siê pod-

daj¹. Jeœli bezlitosna Pó³noc czegoœ j¹ nauczy³a, to z pewnoœci¹ walki

o przetrwanie. Dot¹d jakoœ siê udawa³o.

Wyprostowa³a siê. Chwyci³a skórzan¹ r¹czkê zniszczonej torby – by³y

w niej wszystkie pieni¹dze, jakie zarobi³a w Lodowej Pannie – i zesz³a

po trapie statku. W powietrzu unosi³a siê woñ soli i zje³cza³ego t³usz-

czu. Zawia³ wiatr, nios¹c z sob¹ k³êby kurzu. Zewsz¹d spogl¹da³y na ni¹

z zainteresowaniem ponure mêskie twarze. Poczu³a strach.

– Sk¹d jesteœ, kobieto? – zapyta³ jeden z nich, podchodz¹c bli¿ej

i ukazuj¹c w uœmiechu bezzêbne dzi¹s³a.

Cofnê³a siê o krok, ale zaraz podszed³ inny. Przerwawszy wa¿enie

ryb, dotkn¹³ obszernego kaptura jej amautika.

– Doœæ dziwacznie wygl¹dasz, dziewczyno. Co to za futro?

– Focze – wyj¹ka³a, próbuj¹c siê odsun¹æ.

– Nigdy o takim nie s³ysza³em – odpar³ i przysun¹³ siê jeszcze bli¿ej.

Odwróci³a siê i czym prêdzej odesz³a. Mia³a nadziejê, ¿e jej krok

nie zdradza, i¿ jest obca w tym mieœcie… Stara³a siê sprawiaæ wra¿enie,

¿e doskonale wie, dok¹d zmierza. Mê¿czyŸni jej nie œcigali, ale spojrze-

nia towarzyszy³y jej, dopóki nie opuœci³a portu. Wreszcie po raz pierw-

szy stanê³a na nowojorskiej ulicy.

Jej zmys³y reagowa³y w przesadny sposób. Wszystko by³o nowe i przez

to wyolbrzymione: chlupot kó³ przeje¿d¿aj¹cych przez ka³u¿e powozów,

zapach œwie¿ego chleba z piekarni, têczowe barwy wst¹¿ek na wystawie

w pracowni modystki… Sz³a wzd³u¿ gêsto stoj¹cych domów, niezdolna

do u³o¿enia jakiegoœ planu dzia³ania, bo witryny sklepów wabi³y niczym

prostytutka… Jeœli marzy³a kiedyœ o fantastycznych krainach, to teraz prze-

kona³a siê, ¿e naprawdê istnia³y one za lœni¹cymi szybami nieprzeliczo-

nych nowojorskich sklepów. Tu przyci¹ga³y wzrok bele francuskiego

background image

40

jedwabiu w kolorze perskiego b³êkitu, kanarkowej zieleni lub s³oneczne-

go oran¿u, gdzie indziej srebrne r¹czki szczotek do w³osów i perfumy o za-

pachu jaœminu… W³aœciciel sklepu by³ nawet w stanie zmieniæ zimê w wio-

snꠖ kiedy przechodzi³a obok którejœ z kwiaciarni, dosz³a j¹ s³odka woñ

setek ¿onkili, ustawionych w wiadrach na zewn¹trz.

– Och, przepraszam, bardzo przepraszam – powtarza³a, potr¹cana

brutalnie przez obojêtnych przechodniów. Na ulicy widaæ by³o niemal

wy³¹cznie mê¿czyzn. W ciemnych we³nianych pelerynach i czarnych

kapeluszach wygl¹dali na szalenie wa¿nych i zaaferowanych. Nieliczne

kobiety, jakie zauwa¿y³a, sz³y w towarzystwie mê¿czyzn i obrzuca³y j¹

lekcewa¿¹cym spojrzeniem, jakby by³a œmieciem deptanym przez ich

wytworne skórzane buciki.

Opar³a siê o witrynê sklepu z zabawkami i popatrzy³a uwa¿niej na

ulicê. Tabliczka z kutego ¿elaza przymocowana do lampy gazowej poin-

formowa³a j¹, ¿e znajduje siê na Broadwayu. Nic jej to nie mówi³o…

Kolejna kobieta obdarzy³a j¹ morderczym spojrzeniem i uchwyciwszy

siê kurczowo ramienia towarzysza, jakby w lêku o ¿ycie, ominê³a szero-

kim ³ukiem. No có¿… Nie mo¿e mieæ za z³e tym ludziom, ¿e tak dziw-

nie na ni¹ patrz¹. Musia³a wygl¹daæ równie zaskakuj¹co i nieprawdopo-

dobnie, jak barwne motyle z „Godey’s” wygl¹da³y w igloo.

Nagle zza rogu wysz³a dwójka dzieci, ch³opiec i dziewczynka, obo-

je jasnow³osi, w starych, po³atanych i wyszmelcowanych ubrankach ze

zgrzebnego p³ótna. ¯adne z nich nie mia³o chyba wiêcej ni¿ osiem lat.

Rachel zdawa³o siê, ¿e dzieciaki przygl¹daj¹ siê jej z zaciekawieniem,

dopóki nie zrozumia³a, i¿ obiektem ich zainteresowania s¹ wystawione

w witrynie zabawki.

Odsunê³a siê, ¿eby mia³y lepszy widok. Dziewczynka wlepi³a b³ê-

kitne oczy w z³ot¹ karuzelê z krêc¹cymi siê w ko³o œlicznymi konikami;

ch³opiec utkwi³ wzrok w drewnianym poci¹gu. Po obu stronach poci¹g

mia³ przyklejone bajecznie kolorowe litografie.

– Jeœli bêdziesz grzeczny, to mo¿e tatuœ kupi ci ten poci¹g – ode-

zwa³a siê Rachel do ch³opca.

Spojrza³ na ni¹ ponuro. Lazur oczu kontrastowa³ z ciemnymi, umo-

rusanymi policzkami.

– Jaki tatuœ? Ja nie mam ¿adnego tatusia.

Rachel ze zrozumieniem skinê³a g³ow¹.

– Ja te¿ ju¿ nie mam ojca. Ale nie traæ nadziei. Krewni, którzy siê

tob¹ opiekuj¹, te¿ mog¹ ci kupiæ jak¹œ zabawkê na Bo¿e Narodzenie.

– A pani coœ nam kupi? – spyta³a dziewczynka.

Ch³opiec, najwyraŸniej urodzony handlowiec, wtr¹ci³:

background image

41

– Pani jest taka œliczna… Pani kupi! Byœmy byli bardzo wdziêczni.

Rachel rozeœmia³a siê. Oœmielone dzieci podesz³y bli¿ej.

– Chêtnie bym wam coœ kupi³a, ale ca³y mój maj¹tek mieœci siê

tutaj – wskaza³a na swoj¹ wystrzêpion¹ torbê. – Obawiam siê, ¿e wy-

starczy mi tylko na op³acenie noclegu, zanim dotrê do domu.

Dziewczynka kiwnê³a g³ow¹ z rezygnacj¹.

Ch³opiec jedynie patrzy³. Na Rachel, potem na torbê…

Zanim siê zorientowa³a, pchn¹³ j¹ i zacz¹³ uciekaæ. Dziewczynka

rzuci³a siê za nim, zarazem wystraszona i rozbawiona. Zszokowana Ra-

chel zda³a sobie sprawê, ¿e ukradli jej torbê.

– Ja wam poka¿ê! – krzyknê³a ze z³oœci¹. Zakasa³a spódnicê i rzu-

ci³a siê w pogoñ. Kto wie, czy jej nie uciekn¹… Z pewnoœci¹ znali ciemne,

krête ulice na zapleczu Broadwayu lepiej ni¿ ona. No, ale ona by³a zna-

komit¹ biegaczk¹, zaprawion¹ w d³ugich marszach po œniegu i grz¹skich

moczarach, a poza tym wpad³a we wœciek³oœæ. Ca³y strach i energia, ja-

kie nagromadzi³y siê w niej w ci¹gu szeœciomiesiêcznej podró¿y stat-

kiem, w t³umie ludzi, w jednej chwili eksplodowa³y.

– Ty ³obuzie! Ty niegodziwy dzieciaku! – krzyknê³a, ³api¹c ch³op-

ca za ko³nierz. – Poczekaj no, zaraz ciê zaprowadzê do twoich opieku-

nów, ju¿ oni ci dadz¹ nauczkê!

Wyrwa³a mu torbê. Dziewczynka, przera¿ona, przywar³a do swego

towarzysza.

– Mog¹ mnie powiesiæ za z³odziejstwo, ale ja siê nie dam tak ³a-

two! – wrzasn¹³ ch³opak.

– To i mnie powiesz¹, Tommy. Nie puszczê ciê samego – pisnê³a ma³a.

– Powiesz¹ ciê? – Rachel a¿ zatka³o ze zdziwienia. – Dostaniesz

najwy¿ej baty, ale przecie¿ nikt ciê nie powiesi.

– Policja mnie powiesi. Jeszcze siê uciesz¹ – prychn¹³ ch³opak.

Rachel pokrêci³a g³ow¹. Ca³a ta sytuacja wprawi³a j¹ w niema³e zmie-

szanie. Dlaczego tutejsze dzieci kradn¹? Wszystkie eskimoskie dzieci, ja-

kie zna³a, by³y kochane i pieszczone a¿ do przesady. ¯adne nie musia³o

kraœæ, bo dostawa³y od rodziców wszystko, czego potrzebowa³y.

– Nie zaprowadzê ciê na policjê. Poka¿ mi tylko, gdzie mieszka

twoja rodzina. Ukarz¹ ciê tak, jak na to zas³ugujesz.

– Moja rodzina? – ch³opiec by³ nie mniej os³upia³y ni¿ przed chwi-

l¹ Rachel.

– No, krewni, którzy siê tob¹ opiekuj¹. Wiem, ¿e nie masz ojca, ale

gdzie jest twoja matka?

– Umar³a – odpar³ niemal obojêtnie.

– Nie masz ¿adnej rodziny?

background image

42

– Mam siostrꠖ wskaza³ g³ow¹ ma³¹, która przywar³a do niego kur-

czowo.

Rachel patrzy³a na nich ze zdumieniem.

– Ale kto siê wami opiekuje? Kto was wzi¹³ po œmierci matki? Prze-

cie¿ ktoœ musia³ siê wami zaj¹æ. Zawsze w takiej sytuacji ktoœ zajmuje

siê dzieæmi. Kim s¹ ci ludzie?

– A dlaczego ktoœ by siê mia³ mn¹ zajmowaæ? – twarz ch³opca wy-

ra¿a³a szczere zainteresowanie.

– Dlaczego? – Rachel mia³a wra¿enie, ¿e uderzono j¹ w twarz. Ch³o-

piec najwyraŸniej nie zna³ czegoœ takiego jak wspó³czucie… Nie potra-

fi³a tego poj¹æ. Na Pó³nocy nie by³o sierot. Eskimosi adoptowali ka¿de

dziecko, które tego potrzebowa³o, i traktowali je jak dar od ich Boga, na

równi z w³asnymi dzieæmi. To niemo¿liwe, ¿eby w kraju poz³acanych

karuzeli, niezliczonych piekarñ i tylu niewyobra¿alnie bogatych ludzi

tych dwoje dzieci by³o pozostawionych na pastwê losu.

– Mówcie prawdê. Muszê wiedzieæ. Kto siê wami zajmuje?

– Nikt siê nami nie zajmuje. Nikt – odpowiedzia³ ch³opiec tak twar-

dym i zimnym tonem, ¿e Rachel poczu³a ból w piersi.

– Nie rozumiem. Nie mogê w to uwierzyæ. Tak nie mo¿e byæ. Po-

wiedz prawdê… Jestem pewna, ¿e ktoœ siê wami musi opiekowa栖

mówi³a przez œciœniête gard³o.

– Ja siê nim opiekujꠖ odezwa³a siê dziewczynka ledwie dos³y-

szalnym ze strachu g³osem.

Rachel przypatrywa³a siê obojgu przez d³ugi moment. Ostatnia rzecz,

jakiej potrzebowa³a, to dwoje dzieci uczepionych jej spódnicy. Nie by³a

pewna, czy zdo³a siê zatroszczyæ o siebie sam¹, a có¿ dopiero o innych…

Nie mog³a jednak odwróciæ siê plecami od tych dwojga zb³¹kanych dzie-

ciaków. Nie post¹pi³aby tak na Pó³nocy, nie zrobi tego i teraz.

Wyprostowa³a siê i œcisnê³a mocno r¹czkê torby.

– Poka¿cie mi, gdzie mieszkacie. Chcê zobaczyæ na w³asne oczy,

jak siê wam udaje ¿yæ w tym kraju, nie maj¹c nikogo, kto by siê wami

opiekowa³. ZaprowadŸcie mnie.

– Zaprowadziæ? A niby dlaczego? – odburkn¹³ ch³opiec.

Uœmiechnê³a siê nieweso³o. Spodoba³a siê jej buntownicza postawa

ch³opca. Có¿, to by³a jedyna rzecz, jaka pozwala³a mu przetrwaæ… Do-

brze wiedzia³a, jak to smakuje.

– Pokazujesz mi, gdzie mieszkasz, gagatku, albo idziemy na poli-

cjê, a wtedy poka¿esz im!

Ma³a skuli³a siê z przera¿enia. Twarz ch³opaka mia³a twardoœæ ska³y.

background image

43

– No dobra, poka¿ê pani – powiedzia³ i szarpn¹³ dzieczynkê za rêkê.

Poszli przodem. Rachel pod¹¿y³a za nimi.

Min¹wszy kilka przecznic, skrêcili w kolejn¹, wybrukowan¹ koci-

mi ³bami. Ko³a powozów wy¿³obi³y g³êbokie koleiny w pokrywaj¹cym

j¹ podmro¿onym b³ocie. Na koñcu uliczki widnia³y rozpadaj¹ce siê scho-

dy, które przylega³y do œciany starego ceglanego budynku. Ch³opiec

wskaza³ je wzrokiem. Rachel zaczê³a wchodziæ na górê.

– Gdzie pani idzie? – zapyta³.

Zatrzyma³a siê i spojrza³a na widniej¹ce w górze niemalowane drzwi.

– Chcê zobaczyæ, gdzie mieszkacie i z kim.

– My tam nie mieszkamy – szarpn¹³ jej spódnicê i ponownie wska-

za³ na schody. – Mieszkamy tutaj.

Rachel zesz³a na dó³. Myœla³a, ¿e pod schodami s¹ drzwi do jakiejœ

piwnicy, ale ku swemu zdumieniu nie dostrzeg³a nic oprócz ciasno zwi-

niêtego koca, wciœniêtego pod pierwszy stopieñ, tak ¿eby nikt nie móg³

go znaleپ ani ukraϾ.

– Tutaj? – zapyta³a z niedowierzaniem.

– Puœci nas pani teraz? Nie pójdzie pani na policjê? – odezwa³a siê

ma³a b³agalnym tonem.

Rachel popatrzy³a na dr¿¹c¹ z zimna i ze strachu dziewczynkê. Ostat-

ni¹ rzecz¹, jakiej potrzebowa³a Rachel Howland, by³ dodatkowy ciê¿ar

na karku, ale nie mog³a ich tak zostawiæ. Nie mog³a sobie pójœæ, skoro

jedynym domem tych dwojga by³ wystrzêpiony koc pod schodami.

– Ile macie lat? – zapyta³a ³agodnie.

– Ja chyba siedem – odpar³a dziewczynka.

– A ty? – zwróci³a siê do ch³opca.

– Najmniej osiem – odpar³ bystro.

– Jak siê nazywacie? – pyta³a dalej Rachel ze œciœniêtym sercem.

– Ja siê nazywam Tommy, a ona Clare – ch³opiec post¹pi³ krok w kie-

runku siostry, jakby chcia³ jej broniæ.

– Jesteœcie g³odni?

Tommy zmiesza³ siê. Nie oczekiwa³ takiego zwrotu w rozmowie.

– Mo¿e – odrzek³ ostro¿nie.

– No to chodŸmy coœ zjeœæ.

Rozejrza³a siê po ulicy. Nie by³o to miejsce dla dzieci… Pe³no b³ota,

nieczystoœci wylewanych z nocników wprost na ulicê… To cud, ¿e w ogó-

le uda³o im siê dot¹d prze¿yæ.

Ruszy³a przed siebie, ale dzieciaki sta³y jak zaklête.

– No chodŸcie. Nie chcecie zjeœæ czegoœ ciep³ego? – zachêca³a.

Takim samym ³agodnym g³osem wywabia³a zwykle z nory bia³ego lisa.

background image

44

– Przecie¿ chcieliœmy ukraœæ pani torbꠖ powiedzia³a nieœmia³o

Clare.

– Pamiêtam o tym – potwierdzi³a Rachel.

– I spróbujemy jeszcze raz, jak tylko siê trafi okazja – ostrzeg³ j¹

Tommy na po³y grzecznie, na po³y brutalnie.

– Rozumiem. Có¿ robi栖 odpar³a zrezygnowana.

Dwójka dzieciaków patrzy³a na ni¹ z niezdecydowanymi minami.

– I dalej chce nas pani wzi¹æ ze sob¹? – w g³osie Tommy’ego by³a

zarówno nadzieja, jak i przekonanie, ¿e znowu, jak w ca³ym jego do-

tychczasowym ¿yciu, czeka go rozczarowanie.

– Tak. Musicie ze mn¹ pójœæ – rozejrza³a siê po zat³oczonej ulicy

Broadwayu zdumiona, ¿e wszyscy ci przechodnie nie mieli ani czasu,

ani serca dla dwojga osieroconych dzieci. – Idziemy. Zamówimy sobie

coœ dobrego do jedzenia, a potem opowiem wam o domu, w którym za-

mieszkamy.

Najchêtniej uœmiechnê³aby siê do nich serdecznie i ciep³o, ale nie

zrobi³a tego, wiedziona intuicj¹. Na otwart¹ serdecznoœæ przyjdzie czas

potem. Teraz dzieci mog³yby siê sp³oszyæ, a nie mia³a ochoty goniæ ich

znowu po ciemnych ulicach miasta. Tym razem mog³aby ich nie odna-

leŸæ.

– Pani ma d… dom? – zaj¹kn¹³ siê Tommy.

Rachel przytaknê³a g³ow¹.

– Mam. Nie wiem tylko, czy jest wystarczaj¹co du¿y dla nas trojga,

ale zawsze znajdzie siê dodatkowy pokój. Mam w tym doœwiadczenie.

Przyjecha³am z niezwyk³ego kraju i potrafiê sporz¹dziæ pokój dla ka¿-

dego. Opowiem wam o tym przy kolacji.

Dzieci niepewnie ruszy³y za ni¹. Obserwowa³a je jednym okiem,

a drugim rozgl¹da³a siê po mieœcie. ¯y³y tu setki i tysi¹ce ludzi, a niko-

mu z nich nie przysz³o nawet na myœl, ¿eby zaj¹æ siê dwojgiem g³od-

nych sierot… Nie chcia³a znienawidziæ swojej nowej ojczyzny, nie mo-

g³a jednak oprzeæ siê uczuciu niepokoju. Jeœli w tym mieœcie obfitoœci

nie istnia³o wspó³czucie dla dwojga ma³ych dzieci, to mo¿e lepsze jest

piek³o? Na Pó³nocy nawet ten, kto mia³ bardzo ma³o, dzieli³ siê z inny-

mi. Takie by³o prawo tej surowej krainy i ka¿dy dobrze je zna³. Jakim

sposobem tutejsi mieszkañcy mogli zapomnieæ o tak podstawowej zasa-

dzie? Co j¹ czeka wœród tych ludzi bez serca? Có¿ to za bezbo¿ne mia-

sto ten Nowy Jork, uznawany za centrum cywilizacji?

background image

45

4

N

oel przeklina³ jej imiê. Przekleñstwa rozbrzmiewa³y echem wœród

œnie¿nych, lodowych przestrzeni. Nawet psy biegn¹ce w zaprzêgu przed

saniami, jakby wyczuwaj¹c jego rozpacz, zdawa³y siê skowyczeæ mu do

wtóru.

Od Fortu Nelsona dzieli³y go tysi¹ce kilometrów na wschód, a tym-

czasem nasta³a mroŸna, bezlitosna zima. Przy dotychczasowym tempie,

jeœli nie zaskoczy go subarktyczny piêædziesiêciostopniowy mróz, do-

trze do Fortu Nelsona za miesi¹c. A potem, jeœli dopisze mu szczêœcie

i nie pogorszy siê pogoda, pojedzie dalej psim zaprzêgiem przez Ziemiê

Ruperta a¿ do Quebecu, stamt¹d zaœ pop³ynie do Nowego Jorku.

Ale i tak wyprzedza³a go o ca³e miesi¹ce. Miesi¹ce… Miesi¹ce…

Miesi¹ce…

Niemal zaskowycza³. Doœwiadczone psy, znaj¹ce humory swego

pana, przyspieszy³y kroku.

Na horyzoncie zamajaczy³y dwa wzgórza. By³o to zjawisko typowe

o tej porze roku, gdy powietrze przesycone jest kryszta³kami lodu. ¯eby

przerwaæ wywo³ane zmêczeniem halucynacje, przymkn¹³ na moment

oczy. Twarz mia³ zdrêtwia³¹ od bolesnych uk³uæ mrozu, który niczym

lodowymi igie³kami nieustannie atakowa³ jej ods³oniête czêœci. Przez

ca³y czas nie przestawa³ myœleæ o Rachel.

Nie móg³ zaznaæ spokoju. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e podj¹³ tê wypra-

wê o najgorszej porze roku, musia³ jednak dotrzeæ do Quebecu przed

odwil¿¹. By³ tak¿e œwiadomy tego, ¿e gdy dojedzie w koñcu do Nowego

Jorku, mo¿e nigdy nie odnaleŸæ w nim Rachel. Nie mia³ ¿adnych gwa-

rancji, ¿e tam dotar³a. Mog³a zachorowaæ w drodze. Mog³a zostaæ z ja-

kimœ m³odym marynarzem, poznanym w jednym z portów, gdzie zatrzy-

ma³ siê statek.

Nie mo¿na te¿ wykluczyæ, ¿e spotka³o j¹ jakieœ nieszczêœcie. Rachel

Howland mog³a dojechaæ bezpiecznie do nowojorskiego portu tylko po

to, by j¹ napadniêto, obrabowano, zamordowano… Mo¿e w tej w³aœnie

chwili, zmarzniêta i g³odna, sprzedaje siê na Five Points za pó³ bochen-

ka kradzionego chleba?

Rozpacz trawi³a go od wewn¹trz niczym p³omieñ, zmuszaj¹c do jesz-

cze szybszego marszu naprzód, któremu nie podo³a³by ¿aden inny cz³o-

wiek. On jednak musia³ podo³aæ. Musia³ – ze wzglêdu na Rachel. Jeœli

mia³ przedtem w¹tpliwoœci, czy potrafi naprawdê pokochaæ jak¹œ kobie-

tê, to obecnie ju¿ nie istnia³y. Na sam¹ myœl, i¿ nêdza mog³a wypchn¹æ

background image

46

Rachel na ulice Manhattanu, rodzi³a siê w nim chêæ skrêcenia karku ka¿-

demu nowojorskiemu zbirowi. I dlatego musi iœæ naprzód. Musi j¹ od-

naleŸæ i uratowaæ. Niewa¿ne, ¿e jest mu ciê¿ko; ona jest w wiêkszym

niebezpieczeñstwie. Nie da sobie rady bez niego. Nie da sobie rady…

– Jeszcze jedn¹ czekoladkê? – zapyta³a Rachel, gdy wszyscy troje

usadowili siê wygodnie na obitej skór¹ ³awce poci¹gu. Poklepuj¹c siê

po pe³nych brzuszkach, dzieciaki odmówi³y. Rachel, zadowolona, scho-

wa³a fioletowe pude³ko ze s³odyczami do torby, gotowa poczêstowaæ

dzieci, jeœli tylko znowu zechc¹.

Za oknem przesuwa³y siê pokryte szronem malownicze wsie i far-

my, przypominaj¹ce litografie Curriera. Co jakiœ czas przechodzi³ miê-

dzy ³awkami pos³ugacz kolejowy i dok³ada³ wêgla do pêkatego piecyka

stoj¹cego w drugim k¹cie przedzia³u. Rachel jeszcze nigdy nie podró¿o-

wa³a w tak nowoczesnym luksusie i w dodatku za doœæ nisk¹ cenê, w po-

równaniu z cenami na Pó³nocy. Nawet po op³aceniu biletów dla nich

trojga mia³a jeszcze doœæ pieniêdzy, ¿eby zapewniæ dzieciom chleb, do-

póki nie znajdzie jakiejœ pracy.

No tak… Pod warunkiem, ¿e bêd¹ mieli dom. A to nic pewnego.

Dom móg³ siê na przyk³ad spaliæ… A co gorsza, mo¿e mieszkaæ w nim

ktoœ, o kim Noel nie wspomnia³. Wtedy wszyscy troje wróc¹ na ulicê.

Có¿, gdyby do tego dosz³o, bêdzie musia³a to wytrzymaæ. Niez³a z niej

awanturnica, ¿eby zajœæ w tej grze tak daleko… Jeœli siê nie uda, trzeba

bêdzie znaleŸæ pracê i tymczasowy dach nad g³ow¹, a¿ uzbiera doœæ pie-

niêdzy, by wróciæ na Herschel, do baru. Umrze tam jako rozczarowana

¿yciem stara panna, ale przynajmniej nie bêdzie sama. Tommy i Clare

pojad¹ razem z ni¹.

Ca³a trójka zaprzyjaŸni³a siê bardzo szybko. Rachel przekona³a siê,

¿e to nie takie trudne zdobyæ sympatiê dwojga ma³ych uliczników. Wy-

starczy³o, by najad³y siê do syta i uwierzy³y, ¿e znajdzie siê dla nich

ciep³y i bezpieczny nocleg. Wszyscy troje byli doœæ obszarpani i Rachel

drêczy³a siê, ¿e gdy przyjdzie jej siê przedstawiæ w charakterze wdowy

po Magnusie, bêdzie mia³a na sobie zniszczony ³osiowy amautik i zszy-

t¹ ze skrawków skóry spódnicê. No có¿, trudno… Pieni¹dze, za które

mog³aby kupiæ sobie now¹ sukniê, wyda³a w zajeŸdzie, gdzie zafundo-

wa³a dzieciom k¹piel, ¿eby pozby³y siê wszy.

Clare nie mia³a nic przeciwko k¹pieli. Wspomnia³a o mamie, która siê

ni¹ opiekowa³a, dopóki Clare nie zosta³a sama na ulicy. Z Tommym by³o

jednak zupe³nie inaczej… Przez ca³y czas tak siê opiera³ i wrzeszcza³, ¿e

background image

47

w³aœciciel zajazdu musia³ przyjœæ i pomóc Rachel. Po tej nieszczêsnej k¹-

pieli nabra³a pewnoœci, ¿e Tommy by³ dzieckiem ulicy i ¿e nie ³¹czy³y go

z Clare ¿adne wiêzy krwi. W jego wspomnieniach nie istnia³ ani ojciec,

ani matka, którzy mogli byli go kiedyœ nieco ucywilizowaæ.

Dzieciaki, wprawdzie biedne i obdarte, by³y teraz przynajmniej czy-

ste, nakarmione i wypoczête. Po kolejnej porcji s³odyczy, która zniknê³a

w ich brzuszkach, Rachel zrozumia³a, ¿e musi zapomnieæ o nowej sukni.

– Rachel? – spod grubego kolejowego koca spojrza³y na ni¹ b³êkit-

ne oczy Clare.

– Tak? – uœmiechnê³a siê. Wci¹¿ nie mog³a wyjœæ z podziwu, ¿e

pomimo zaniedbania Clare mia³a œliczne jak u anio³ka d³ugie jasne w³o-

sy. By³a te¿ bardzo mi³ym dzieckiem. Rachel zd¹¿y³a siê ju¿ przywi¹zaæ

do tej ma³ej.

– Jak znajdziemy ten dom i ktoœ tam bêdzie ju¿ mieszka³, to mo¿e

byœmy mogli dostaæ w nim pracê? Tommy, ja i ty. No wiesz, na przyk³ad

w stajni, czy coœ takiego. Moglibyœmy tam spaæ, jak bêdzie padaæ. Jak

myœlisz?

Rachel odgarnê³a z³oty kosmyk z czo³a Clare.

– Planujê dla nas coœ znacznie lepszego.

W twarzy Clare by³ niepokój, tak jakby trudno jej by³o uwierzyæ

w spe³nienie snów.

– Nie chcê pójœæ z powrotem do sierociñca. Nigdy tam nie wrócê.

Rachel patrzy³a na ni¹ zaskoczona. Wreszcie Tommy wyjaœni³:

– Myœmy dali nogê ze œwiêtego Wincentego. To taki sierociniec,

ale gorzej tam ni¿ w piekle – usta wykrzywi³ mu ponury grymas. – Ni-

gdy tam nie wrócimy, chyba ¿e nas zabij¹ – powiedzia³ dobitnie.

Rachel poklepa³a go po rêce. By³ to jedyny kontakt fizyczny, na któ-

ry jej pozwala³.

– Nie wrócicie tam. Nie bójcie siê.

– Ale jak nie uda nam siê zamieszkaæ w tym domu – przerwa³a Clare –

to mo¿e bêdziemy mogli zostaæ gdzieœ w pobli¿u i …

– I kr¹¿yæ wokó³ niego codziennie jak stado sêpów czekaj¹cych na

padlinê? – zaœmia³a siê Rachel. – Nie, jeœli dom bêdzie zajêty, pójdzie-

my gdzie indziej. Ja siê tym zajmê. Znajdziemy jakiœ inny dach nad g³o-

w¹ i pracê. A potem wrócimy razem tam, sk¹d przyjecha³am. Tam nie

jest tak Ÿle. Zima trwa bardzo d³ugo, ale potem nagle przychodzi lato

i mchy robi¹ siê zielone jak szmaragdy. Wtedy wybierzemy siê na po-

szukiwanie rozrzuconych po bagnach piór bia³ego ³abêdzia.

– To jakiœ kraj z bajki? – przerwa³ jej Tommy, jak zwykle podejrzli-

wie. NajwyraŸniej nie móg³ siê oswoiæ z tym, ¿e ktoœ siê nimi wreszcie

background image

48

zaopiekowa³. Wci¹¿ doszukiwa³ siê jakiegoœ podstêpu w s³owach Ra-

chel i wydawa³ siê zbity z tropu, ¿e niczego takiego nie znajduje.

Rachel nie zauwa¿y³a nawet, ¿e Tommy przys³uchuje siê ich rozmo-

wie. On tak¿e le¿a³ otulony kolejowym pledem. Te dzieciaki drzema³y

czujnie jak sus³y.

– Ale¿ sk¹d, to prawdziwy raj. Nie zawsze mi³y, bo pogoda bywa

tam okropna. Za to ludzie… – g³os uwi¹z³ jej w gardle – ludzie s¹ bar-

dzo dobrzy. Tego mo¿esz byæ pewny. Tam ka¿dy spieszy z pomoc¹ dru-

giemu cz³owiekowi.

– To dlaczego nie pojedziemy tam od razu? Z tym domem i tak nam

nie wyjdzie. Nie ma takiego domu, ¿eby nikt w nim nie mieszka³. To za

dobre, ¿eby by³o prawdziwe – Tommy nachmurzy³ siê i zacz¹³ wygl¹daæ

przez okno.

Poci¹g zwolni³. Rachel poczu³a, ¿e serce zabi³o jej mocniej. Za oknem

przesun¹³ siê budynek stacyjny z widniej¹cym na nim napisem. N-O-R-

-T-H-W-Y-C-K – przeczyta³a.

Poci¹g szarpn¹³ i zatrzyma³ siê z piskiem kó³. Konduktor przyniós³

schodki, le¿¹ce dot¹d z ty³u wagonu. Wszyscy pasa¿erowie wstali i za-

czêli zbieraæ baga¿e.

Rachel by³a jak sparali¿owana. Nie ruszy³a siê, by siêgn¹æ po torbê

czy pomóc dzieciom posk³adaæ pledy. Wpatrywa³a siê w wypisan¹ go-

tyckimi literami nazwê ma³ego miasteczka nad rzek¹ Hudson, jakby chcia-

³a utrwaliæ j¹ w pamiêci. Nadesz³a decyduj¹ca chwila… Teraz nie pozo-

stawa³o nic innego, ni¿ zebraæ rzeczy i dzia³aæ zgodnie z planem, mimo

¿e w tym momencie wydawa³ siê absolutnie wariacki.

– Czy ma pani jeszcze jakieœ baga¿e, panienko? – us³ysza³a g³os

konduktora.

Wpatrywa³a siê w jego szczup³¹, pooran¹ bruzdami twarz, niezdol-

na wydobyæ g³os. Potrz¹snê³a g³ow¹.

– Tylko torbꠖ wyszepta³a w koñcu. Ogarn¹³ j¹ nag³y, trudny do

opanowania strach. Dojecha³a tak daleko, bo pragnê³a zobaczyæ wspa-

nia³y dom Magnusa, ale to niemo¿liwe, ¿eby po prostu sta³ pusty i cze-

ka³, a¿ ktoœ w nim zamieszka… Instyktywnie czu³a, ¿e realizacja planu

nie bêdzie taka prosta. Nie wiedzia³a tylu rzeczy o Magnusie, o jego

domu, o Nowym Jorku… Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e napotka jakiejœ prze-

szkody, tym bardziej, ¿e dot¹d wszystko sz³o tak g³adko.

– Czy to ten dom? – zapyta³a Clare ze wzrokiem utkwionym w bu-

dynek stacji, gdy wysiedli z poci¹gu i stanêli na drewnianym peronie.

Wysokie arkady zdobi¹ce œciany najwyraŸniej j¹ przyt³acza³y.

– Nie s¹dzꠖ odpowiedzia³a z wahaniem. Zdezorientowanym wzro-

kiem wpatrywa³a siê w czekaj¹ce na pasa¿erów powozy i furmanki.

background image

49

– Jakiego domu pani szuka? – mê¿czyzna w brudnym ceratowym

p³aszczu, dŸwigaj¹cy ciê¿k¹ walizê, zatrzyma³ siê obok nich i otar³ pot

z czo³a.

– Szukamy domu w Northwyck – rozejrza³a siê oszo³omiona. Wszê-

dzie ruch, do poci¹gu wsiadaj¹ dziesi¹tki nowych pasa¿erów… Northwyck

to nie nazwa domu, tylko miasta! Byæ mo¿e nigdy nie uda im siê odnaleŸæ

domu Noela wœród tylu budynków otaczaj¹cych rynek i poza nim.

– Domów tu du¿o… A jak nazywa siê w³aœciciel? – zapyta³ mê¿-

czyzna.

– Noel Magnus – wstrzyma³a dech w oczekiwaniu na odpowiedŸ.

Mê¿czyzna kiwn¹³ g³ow¹ ze zrozumieniem.

– W takim razie chodzi pani o Northwyck House. – Obrzuci³ ich

wszystkich bacznym spojrzeniem. – Czego tam szukacie? Spodziewa-

cie siê dostaæ pracê?

– Mo¿e… – odrzek³a niepewnym glosem. – Na razie chcemy tylko

odnaleŸæ ten dom. Du¿o o nim s³yszeliœmy.

– Takim jak wy wyda siê pewnie domem z bajki – powiedzia³ z nie-

ukrywan¹ litoœci¹, wodz¹c wzrokiem po ich zniszczonych ubraniach

i znu¿onych twarzach. – Jakbym jecha³ w tamt¹ stronê, to bym was pod-

wióz³ moj¹ fur¹, ale dopiero co przyjecha³em. – Wskaza³ rêk¹ w kierun-

ku drogi porowadz¹cej za miasto. – Nie zab³¹dzicie. Poznacie ten dom

po kutej ¿elaznej bramie.

– Dziêkujê panu – Rachel wziê³a Clare za rêkê.

Z Tommym na czele zeszli z peronu i ruszyli brudn¹, oblodzon¹ dro-

g¹, któr¹ pokaza³ im nieznajomy.

– To musi byæ piêkny dom – entuzjazmowa³a siê Clare, gdy mijali

schludne domki wiejskie ozdobione œlimacznicami z drewna, czapami œniegu

i grubymi soplami lodu. – Nawet ten pan zna³ nasz dom, prawda, Rachel?

– Tommy, bo zajdziesz za daleko – zawo³a³a Rachel do ch³opca,

który niecierpliwie przyspiesza³ kroku. – Mam nadziejê, ¿e dom jest piêk-

ny – powiedzia³a z roztargnieniem, zwracaj¹c siê z powrotem do Clare.

Przeszli oko³o pó³tora kilometra od centrum miasta i dotarli do za-

krêtu drogi. Widok zas³ania³y lœni¹ce od szronu dêby, gdy jednak je mi-

nêli, nieoczekiwanie znaleŸli siê przed niewysokim ¿elaznym ogrodze-

niem okalaj¹cym wiejski domek o czterech szczytach. Oprawne w o³ów

okna o wysokich gotyckich ³ukach dodawa³y wdziêku tej niewielkiej

budowli, a g³êbokie, zacienione okapy tworzy³y wra¿enie, ¿e wtula siê

ona w œnieg niczym w gniazdko.

Rachel stanê³a jak wryta i wpatrzy³a siê w dom. Bez tchu ch³onê³a

ka¿dy jego szczegó³. Northwyck House by³ o wiele piêkniejszy, ni¿ to

4 – Lodowa Panna

background image

50

sobie wyobra¿a³a! Prawdê mówi¹c, by³ to zamek. Musia³ mieæ przynaj-

mniej ze szeœæ pokoi, a dwa kominy oznacza³y, ¿e jest w nim wystarcza-

j¹co du¿o kominków, by zapewniæ ciep³o kobiecie z dwojgiem dzieci.

– Bêdziemy tu mieszkaæ? – zapyta³ szeptem Tommy, który przed

w¹sk¹ ¿elazn¹ furtk¹ zapomnia³ o swoim sceptycyzmie.

– Mam nadziejꠖ mruknê³a Rachel i otworzywszy furtkê, skiero-

wa³a siê do wejœcia.

Targana sprzecznymi uczuciami, dopiero po chwili zapuka³a do za-

koñczonych ³ukiem drzwi. Czeka³a z bij¹cym sercem. Mija³y sekundy

i nie by³o ¿adnej reakcji… Zanios³a w duchu dziêkczynn¹ modlitwê.

Mo¿e naprawdê nikt tu nie mieszka?

– Zapukam jeszcze raz – powiedzia³a œmielszym g³osem, choæ wcale

nie czu³a siê zbyt pewnie.

Zastuka³a, tym razem g³oœniej. W dalszym ci¹gu nie by³o odpowie-

dzi.

Zaczê³a waliæ tak silnie, ¿e zabola³y j¹ kostki. Wci¹¿ odpowiada³a

jej cisza. Tommy i Clare patrzyli na ni¹ z niemym pytaniem w oczach.

– Jeœli w³aœciciel tego domu od lat nie wraca i uznano go za zmar³e-

go, to jasne, ¿e nikogo nie ma w œrodku. Wchodzimy. Zaraz siê przeko-

namy, co zostawi³ za sob¹ Noel Magnus.

Dzieci skinê³y g³owami.

Rachel przekrêci³a ga³kê dr¿¹c¹ rêk¹. Przez sekundê pomyœla³a z nie-

pokojem, ¿e dom mo¿e byæ zamkniêty na klucz i nie bêd¹ mogli dostaæ

siê do œrodka. Drzwi na dobrze naoliwionych zawiasach otworzy³y siê

jednak z ³atwoœci¹, zapraszaj¹c ich do ciep³ego pomieszczenia. Unosi³

siê w nim aromat œwie¿o pieczonego chleba.

– Szlag by to! – zakl¹³ Tommy i podbieg³ do kominka, w którym

¿arzy³y siê jeszcze wêgle. – Ktoœ tu ju¿ by³ przed nami. Teraz to siê nam

nie uda go odebraæ…

£zy rozczarowania pop³ynê³y z oczu Rachel, gdy rozgl¹da³a siê po piêk-

nym wnêtrzu. W pobli¿u kominka sta³a kanapa z czerwonym aksamitnym

obiciem, a przy niej srebrna lampa daj¹ca dodatkowe œwiat³o. Na kanapie

le¿a³a przeœlicznej roboty berliñska narzuta z we³nianej w³óczki w kolorze

lawendy, a obok druga, jeszcze nie wykoñczona, jakby ktoœ od³o¿y³ robótkê

tylko na moment. Œciany zdobi³y ryciny w ramach z poz³acanych listków,

pod³ogê zaœ od œciany do œciany pokrywa³ pluszowy dywan w kwiaty. Ra-

chel nigdy nie widzia³a piêkniejszego pokoju… Zalêknione i jednoczeœnie

zawiedzione miny dzieci œwiadczy³y, ¿e one równie¿.

Zegar na kominku zagra³ melodyjkê. Nad tarcz¹ otworzy³y siê ma³e

drzwiczki i pojawi³a siê w nich miniaturowa figurka mnicha, który potrz¹-

background image

51

sn¹³ cztery razy malutkim dzwoneczkiem. Clare i Tommy, zafascynowa-

ni, podeszli parê kroków i patrzyli, jak figurka mnicha znika za drzwiami

koœcio³a stoj¹cego na szczycie zegara. Ile¿ by da³a, by móc tu zostaæ i przy-

gl¹daæ siê mnichowi wydzwaniaj¹cemu godzinê pi¹t¹, potem szóst¹ i na-

stêpne, a¿ wybije ostatni¹ godzinê jej ¿ycia… Zrobi³o siê jednak póŸno

i trzeba by³o pomyœleæ, co dalej, skoro okaza³o siê, ¿e nie maj¹ domu.

W tym momencie us³yszeli skrzyp otwieranych drzwi i mi³y g³os,

nuc¹cy coœ cicho.

Rachel odwróci³a siê gwa³townie. Dzieci przypad³y do jej spódnicy.

– Dobry Bo¿e! – krzyknê³a pulchna starsza kobieta.

Zaskoczona, œci¹gnê³a z g³owy szal. Piêkny ciep³y p³aszcz zsun¹³

siê jej z ramion na pod³ogê. Nie zwróci³a na to uwagi.

– Kim jesteœcie? Co tu robicie? – pyta³a z lekkim niepokojem, ale

bez paniki.

– P… przepraszam – zaj¹knê³a siê Rachel. – Zasz³a okropna po-

my³ka. Nie mieliœmy zamiaru wchodziæ, tylko… tylko – nie by³a w sta-

nie dokoñczyæ.

– Tylko co, moja droga? – zachêca³a j¹ kobieta. Bezwiednie strz¹-

sa³a œnieg z siwych w³osów, przygl¹daj¹c siê jednoczeœnie dzieciom.

– Myœleliœmy, ¿e… – Rachel odzyska³a g³os. Serce wali³o jej jak

m³otem. – Myœleliœmy, ¿e ten dom jest pusty.

– Pusty? Sk¹d ten pomys³?

– Bo Noel Magnus powiedzia³ mi, ¿e w domu nikt nie mieszka –

wydusi³a z siebie w koñcu Rachel.

– Noel Magnus? I pani go zna, moje dziecko? – kobieta patrzy³a na

ni¹ oczyma otwartymi szeroko ze zdumienia.

– Pozna³am go na Pó³nocy. Stamt¹d przyjecha³am.

– Ach, wiêc st¹d ta moda – stara kobieta spojrza³a z figlarnym b³y-

skiem w oku na kurtkê z foczego futra, któr¹ mia³a na sobie Rachel.

– Rozumiem, ¿e pani by³a tu pierwsza – powiedzia³a Rachel z re-

zygnacj¹. – Takie jest prawo i muszê go przestrzegaæ.

– Dlaczego pani tu przyjecha³a? – pyta³a dalej kobieta, najwyraŸ-

niej oczekuj¹c odpowiedzi. – Mo¿e widzia³a pani ostatnio pana Magnu-

sa? Czy mo¿emy mieæ nadziejê, ¿e jeszcze ¿yje?

Rachel nie wiedzia³a, co odpowiedzieæ. Nie by³o sensu og³aszaæ

œwiatu, ¿e Noel ¿yje, bo nic nie zapowiada³o, ¿e kiedykolwiek wróci do

Nowego Jorku. Zaprzeda³ duszê tamtej lodowej krainie, odda³ jej swoje

czarne serce.

– Co pani¹ tu sprowadzi³o, moje dziecko? – kobieta jakby domy-

œla³a siê rozterki, któr¹ prze¿ywa³a Rachel.

background image

52

– Noel opowiada³ mi o tym domu. Pomyœla³am, ¿e mog³abym w nim

zamieszkaæ, bo on go ju¿ nie potrzebuje.

– A z jakiej racji? Czy na ³o¿u œmierci przekaza³ go pani w testa-

mencie?

Nadszed³ czas na wielkie k³amstwo… Nie wydawa³o siê ju¿ jednak

takie straszne. £atwiej by³o mówiæ o jej zmyœlonym prawie do domu,

gdy okaza³ siê zajêty przez innych ludzi. Nic jej nie przyjdzie z tej ca³ej

historii… Có¿, trzeba powiedzieæ i zabieraæ siê.

– Jestem ¿on¹ Noela Magnusa. Dosz³am do wniosku, ¿e skoro on

ju¿ nie potrzebuje tego piêknego domu, my moglibyœmy w nim zamiesz-

kaæ. Nigdy nie wspomina³, ¿e zostawi³ go pani.

Kobieta zaniemówi³a. Patrzy³a to na Rachel, to na Tommy’ego i Clare.

– Czy to mo¿liwe? – szepnê³a do siebie. Podesz³a do Tommy’ego

i dotknê³a jego twarzy. – Czy to syn Magnusa? Ale¿ tak, widzê podo-

bieñstwo…

Tommy spojrza³ sp³oszony na Rachel. Milcza³ pod badawczym wzro-

kiem kobiety, ale Rachel widzia³a jego zaskoczenie i niepewnoœæ.

– Ja… ja… – Rachel nie mog³a wydusiæ z siebie s³owa. Zreszt¹ nie

wiedzia³a, co powiedzieæ… Nie zamierza³a przedstawiaæ Tommy’ego

i Clare jako dzieci Noela i by³a tak samo jak ona zaskoczona domys³ami

tej kobiety.

– Nathanie! Nathanie! – zawo³a³a nagle kobieta. Stanê³a w drzwiach

frontowych i wo³a³a do kogoœ na dworze. – Nathanie! ChodŸ szybko!

Zostaw te paczki, uwi¹¿ konia! Nie uwierzysz, co siê sta³o!

– Na litoœæ bosk¹, Betsy! Przyprawisz mnie o atak serca! Przecie¿

ju¿ jestem!

W drzwiach stan¹³ mê¿czyzna co najmniej siedemdziesiêcioletni.

Spojrza³ zdziwiony na Rachel i dzieci.

– Nathanie, to jest wdowa po Noelu. A to jego syn i córka! Nie

mogê w to jeszcze uwierzyæ, po prostu nie mogê uwierzyæ!

Nathan, nie zdejmuj¹c nawet szalika, podszed³ do Rachel, zdj¹³ za-

parowane okulary i przyjrza³ siê jej uwa¿nie, mrugaj¹c niebieskimi oczy-

ma. Pomaca³ nieznane mu futro jej kaptura i powiedzia³:

– Domyœlam siê, ¿e przyje¿d¿acie prosto stamt¹d, prawda, panien-

ko?

– Pani, Nathanie, pani! – przerwa³a mu Betsy.

Rachel nie wiedzia³a, co powiedzieæ. Ca³a sytuacja przeros³a jej ocze-

kiwania i z ka¿d¹ sekund¹ komplikowa³a siê coraz bardziej. Ow³adnê³o

ni¹ nag³e pragnienie, by znaleŸæ siê natychmiast w poci¹gu do Nowego

Jorku.

background image

53

– Noel nigdy nie wspomina³, ¿e ma tu tak dobrych przyjaci󳠖 b¹k-

nê³a, niepewna, co dalej.

– Jak to? – zawo³a³a Betsy. – Oboje znaliœmy Noela, odk¹d przy-

szed³ na œwiat. Kochaliœmy go jak w³asnego syna. – Nagle posmutnia-

³a. – Prawdê mówi¹c, nie dziwiê siê, ¿e tak ma³o opowiada³ o North-

wyck. Nie mia³ najlepszych wspomnieñ… Teraz jego ojciec ju¿ nie ¿yje,

ale Noel, niestety, poszed³ za nim. – Spojrza³a znowu na Tommy’ego

i Clare i w jej oczach ukaza³y siê ³zy. – Teraz jednak jest szansa, ¿e

w Northwyck wyroœnie nowe pokolenie. Zrobimy dla ciebie wszystko,

kochanie – zwróci³a siê z powrotem do Rachel. – Przyrzekam ci to.

Nadarza³a siê okazja… Rachel zaczerpnê³a tchu.

– Mam pewien k³opot. Poniewa¿ wy zajmujecie ten dom, proszê

pomóc mi znaleŸæ miejsce, gdzie moglibyœmy spêdziæ noc. Po podró¿y

poci¹giem zosta³o mi zaledwie parê monet. Nie staæ mnie na porz¹dny

zajazd, ale mo¿e s³ysza³a pani o jakimœ pokoju, w którym mog³abym

zamieszkaæ z dzieæmi i spokojnie poszukaæ pracy…

– Pracy? – Nathan zblad³ jak œciana i opad³ ciê¿ko na kanapê.

– O czym ty mówisz, dziecko? Nie bêdziesz przecie¿ szukaæ pracy

jak zwyk³a pomywaczka – Betsy sprawia³a wra¿enie, jakby mia³a chêæ

pogroziæ jej palcem.

– Ale ja muszê coœ znaleŸæ! Nie mamy pieniêdzy i nie mamy gdzie

mieszkaæ! – Zmêczona i rozczarowana Rachel nie panowa³a ju¿ nad sob¹.

W g³osie s³ychaæ by³o panikê.

– O mój Bo¿e, przecie¿ nie potrzebujesz siê o to martwi栖 Betsy

zmarszczy³a brwi. – Nie wiem, jaki z³y los zmusi³ ciê do ¿ycia na tej

dzikiej Pó³nocy, ale tu niczego nie bêdzie ci brakowa³o.

– Ale ja muszê pracowa栖 powtórzy³a b³agalnie Rachel – Ani ja,

ani dzieci nie mo¿emy tu zostaæ, skoro wy byliœcie pierwsi w tym domu.

– Dlaczego tak ci zale¿a³o na tym domu? – zainteresowa³a siê w koñ-

cu Betsy.

– Noel czêsto o nim opowiada³…

Na twarzy starej kobiety pojawi³ siê wyraz litoœci i wzruszenia zara-

zem.

– Jeœli Noel w ogóle wspomina³ jakiœ dom, to mówi³ o Northwyck,

a nie o tym wiejskim domku, moja droga.

– To nie jest Northwyck?

Nowa nadzieja wst¹pi³a w serce Rachel. Mo¿e jest jeszcze dla nich

jakaœ szansa…

– Mój Bo¿e, oczywiœcie, ¿e nie. To jest dom ogrodnika. Do Nor-

twyck trzeba pójœæ trochê dalej.

background image

54

– Wobec tego zaraz pójdziemy – powiedzia³a podekscytowana. –

Na pewno bêdzie nam tam dobrze, nawet jeœli dom nie jest tak piêkny

jak ten. Prawda, dzieci?

Nathan wsta³ z kanapy i popatrzy³ na Betsy oszo³omiony.

– Chyba powinniœmy, Nathanie, zaprowadziæ dziewczynê i dzieci

do Northwyck i pokazaæ im ich nowy dom. – Betsy podnios³a swój

p³aszcz, który le¿a³ zapomniany na pod³odze.

Wszyscy wyszli i pod¹¿yli za Betsy. Poprowadzi³a ich drog¹ jeszcze

jakieœ sto metrów, po czym nagle siê zatrzyma³a. Ujê³a zimn¹ d³oñ Ra-

chel.

– Spójrz w alejê na lewo, kochanie. Myœlê, ¿e mój domek nie da siê

porównaæ z twoim nowym domem.

Rachel zwróci³a g³owê we wskazanym kierunku. Ponad gêstwin¹

brzóz i dêbów widnia³ ogromny niczym góra, strzelisty dach pokryty

dachówk¹. Post¹pi³a kilka kroków i wyjrza³a spomiêdzy drzew. We fron-

towej œcianie rozleg³ej budowli naliczy³a szeœæ piêter i czterdzieœci okien.

Oœmiu mê¿czyzn usuwa³o ³opatami œnieg i lód ze œcie¿ek prowadz¹cych

od dziedziñca.

Zwróci³a spojrzenie na Betsy. Nie rozumia³a, dlaczego kobieta po-

kazuje jej ten kolos… Betsy odgad³a jej bezg³oœne pytanie.

– To twój nowy dom, moja droga. Northwyck House.

Rachel poczu³a, ¿e krew sp³ywa jej z twarzy a¿ do przemarzniêtych

stóp.

5

M

usicie tu zostaæ! Czy znasz lepsze miejsce? Nie mo¿ecie wracaæ

do tego zapomnianego przez Boga i ludzi kraju. Dzieci wymagaj¹ w³a-

œciwego wychowania. A co ze szko³¹? Potrzebne im wykszta³cenie –

Betsy poklepywa³a Rachel po rêce, przygl¹daj¹c siê uwa¿nie m³odej

kobiecie, jakby ba³a siê o jej zdrowie.

Mia³a trochê racji, zwa¿ywszy, jak Rachel czu³a siê w tym momen-

cie. To chyba jakiœ sen, z którego zaraz siê przebudzi. Albo nocny kosz-

mar, jakiego nie przewidzia³by nawet Dickens.

– Pani nie rozumie. My nie mo¿emy tu mieszkaæ. Nie wyobra¿ali-

œmy sobie, ¿e ten dom jest taki… – Rachel poczu³a, ¿e ponownie ogar-

nia j¹ przera¿enie. Nigdy nie przysz³oby jej do g³owy, ¿e mo¿e znaleŸæ

background image

55

siê w takiej sytuacji… Noel, ze swoimi niekoñcz¹cymi siê ekspedycja-

mi i pustym, zapomnianym domem, zawsze wydawa³ siê jej bogaty, obec-

nie jednak zrozumia³a, ¿e nie mia³a pojêcia o jego prawdziwym bogac-

twie. Jeœli salon, w którym teraz siedzia³a, mia³ œwiadczyæ o maj¹tku

Noela… Có¿ to by³o za szaleñstwo z jej strony – przyje¿d¿aæ do Nowe-

go Jorku i planowaæ spokojne ¿ycie w przyw³aszczonym bezprawnie

domku przy drodze! Ca³a okolica dowie siê o przybyciu ¿ony Noela

Magnusa, w ogóle o jej istnieniu. Mog³a sobie wyobraziæ te nag³ówki

w „New York Morning Globe”: „¯ona zaginionego wydawcy odnale-

ziona!” Minie rok lub dwa, zanim Magnus przeczyta tê gazetê, ale z pew-

noœci¹ kiedyœ j¹ przeczyta… I przyjedzie do Nowego Jorku, ¿eby j¹ zde-

maskowaæ.

Rozejrza³a siê po salonie, do którego wprowadzili j¹ Betsy i Na-

than, gdy omal nie zemdla³a na drodze. Okna, wysokoœci ponad czterech

metrów, przys³oniête by³y aksamitnymi kotarami w kolorze br¹zu i ciem-

nej zieleni. Wzorzysty czerwono-zielony dywan grub¹ warstw¹ pokry-

wa³ pod³ogê salonu, od œciany do œciany. By³ dok³adnie taki jak ten,

który zapamiêta³a z dzieciñstwa w Filadelfii… Ale nawet dostatek tam-

tego domu by³ niczym w porównaniu z luksusem gigantycznego poko-

ju, w którym siê teraz znajdowa³a. Jego umeblowanie stanowi³ komplet

z czarnego orzecha, sk³adaj¹cy siê z dwudziestu piêciu czêœci. Na œcia-

nach wisia³y obrazy Jean Louis Davida, a u góry obiega³ pokój antyczny

z³oty fryz z potrójnej i poczwórnej koniczyny. Nie do pomyœlenia by³o,

by Rachel Ophelia Howland mia³a siê og³aszaæ prawowit¹ w³aœcicielk¹

tego pa³acu. To przestêpstwo.

– Napijmy siê herbaty. Mo¿e bêdzie nam ³atwiej myœle栖 zapropo-

nowa³a Betsy, gdy pojawi³a siê pokojówka w czarnej sukience i bia³ym

fartuszku, z zastaw¹ do herbaty na du¿ej srebrnej tacy. Dziewczyna po-

stawi³a tacê przed Betsy, spogl¹daj¹c ukradkiem na Rachel, która nadal

mia³a na sobie amautik z foczego futra. Rachel nie w¹tpi³a, ¿e pokojów-

ka wróci pospiesznie do kuchni i opowie wszystkim s³u¿¹cym, jak wy-

gl¹da nowa pani tego domu.

– Dziêkujê ci, Annie – powiedzia³a Betsy do pokojówki. Rachel

mia³a wra¿enie, ¿e wymieni³y znacz¹ce spojrzenia. Annie, w czepku na

g³owie, dygnê³a i bez s³owa zamknê³a za sob¹ ciê¿kie mahoniowe drzwi

salonu.

Rachel poczu³a, jak przenika j¹ dreszcz, mimo i¿ w salonie, dziêki

czterem kominkom, by³o bardzo ciep³o.

– Nawet jeœli jako wdowa po Noelu mam prawo mieszkaæ w tym

wspania³ym domu, to nie zdo³am utrzymaæ go w czystoœci. Zajmie mi to

background image

56

chyba pó³ roku. Myœla³am, ¿e bêdê dogl¹daæ jakiegoœ niewielkiego dom-

ku, ale ten… – urwa³a zrozpaczona. Tommy i Clare, stoj¹c przed ni¹,

obserwowali j¹ w napiêciu, jakby postanowili byæ w pogotowiu, gdyby

nagle krzyknê³a: „Uciekajmy!”.

– Dziecko! Przecie¿ ty nie musisz siê zajmowaæ domem. Do tego masz

mnie i Nathana. On jest ogrodnikiem, a ja gospodyni¹. Wiemy, jak sobie

z tym radziæ, i bêdziemy nadal to robiæ, jeœli zechcesz nas zatrzymaæ.

– Nikogo nie zwolniê! Nigdy! – krzyknê³a Rachel w panice. Po chwi-

li uspokoi³a siê i podjê³a: – Nie rozumie pani. Ja nie mogê tu zostaæ, ten

dom jest za bogaty.

Betsy podnios³a fili¿ankê z cienkiej niczym papier francuskiej por-

celany.

– Nie chodzi tylko o ciebie, kochanie. – Spojrza³a na dzieci jasny-

mi, niebieskimi oczami. – Musisz pomyœleæ o nich. Nie mog¹ ¿yæ dalej

jak dzikusy… Maj¹ prawo do wykszta³cenia i wszystkiego, co im siê

nale¿y w spadku po ojcu. Nie mo¿esz im tego odmówiæ.

Rachel ju¿ otwiera³a usta, ¿eby odpowiedzieæ, ale nie znalaz³a od-

powiednich s³ów. Nie mog³a tak po prostu zabraæ dzieci, skoro pozwoli-

³a ju¿ wszystkim uwierzyæ, ¿e to syn i córka Magnusa… Œcigano by j¹

za to, ¿e chce pozbawiæ dzieci schedy po ojcu. A gdyby nagle wyzna³a,

¿e ani ona, ani dzieci nie maj¹ nic wspólnego z Magnusem? Jeszcze go-

rzej… Konsekwencje ponieœliby Tommy i Clare. Zabra³a ich ze schro-

nienia pod schodami, a teraz musieliby pracowaæ wraz z ni¹ w jakiejœ

fabryce, a¿ umarliby z g³odu i wyczerpania.

Nie by³o przebudzenia z tego koszmaru. Nie by³o wyjœcia z labiryn-

tu. By³a jak mucha zapl¹tana w sieæ, któr¹ sama utka³a.

– Nie powinnam tu zostawa栖 szepnê³a cicho zrezygnowanym g³o-

sem.

– Napij siê herbaty, kochanie. Jesteœ roztrzêsiona. Wyobra¿am so-

bie, jaki prze¿y³aœ wstrz¹s, kiedy przyby³aœ tu i zrozumia³aœ, ¿e czeka

ciê zupe³nie inne ¿ycie, ale nie bêdzie ono gorsze od dotychczasowego,

zapewniam ciê. By³am niani¹ Noela, od dnia, w którym ten kochany

ch³opiec siê urodzi³, i dopilnujê, skoro on sam nie mo¿e, ¿eby jego ¿ona

i dzieci czu³y siê tutaj dobrze. – Betsy znowu pog³aska³a rêkê Rachel. –

Pij herbatê. O tak… Grzeczna dziewczynka.

Rachel popija³a ma³ymi ³ykami mocno pos³odzon¹ herbatê. By³a

niemal pewna, ¿e dolano do niej brandy albo czegoœ mocniejszego, ale

nie zamierza³a skar¿yæ siê z tego powodu. Z ca³¹ pewnoœci¹ by³a roz-

trzêsiona. Mo¿e odrobina alkoholu pomo¿e jej zdobyæ siê na odwagê,

wyznaæ swoj¹ winê i przyj¹æ zas³u¿on¹ karê…

background image

57

– Czy nie masz nic przeciwko temu, ¿eby niania zabra³a dzieci do

ich pokojów? Przypuszczam, ¿e s¹ g³odne.Wola³abym zobaczyæ je na-

karmione i opatulone pledami w ³ó¿eczkach, zanim zasn¹ tu na stoj¹-

co. – Betsy zamilk³a, czekaj¹c na jej zgodê.

Przymkn¹wszy na sekundê oczy, Rachel zebra³a siê w sobie, po czym

zwróci³a siê do Tommy’ego i Clare:

– Dziœ wieczorem ju¿ nic nie wymyœlimy. Betsy ma chyba racjê.

Zjedzcie i przeœpijcie siê, a jutro coœ postanowimy. Zgoda?

Clare nie odezwa³a siê s³owem. Patrzy³a tylko wyczekuj¹co na Tom-

my’ego du¿ymi b³êkitnymi oczyma, tak samo jak wtedy, gdy musieli

sobie sami radziæ na nowojorskich ulicach.

– Ja i Clare musimy trzymaæ siê razem – powiedzia³ twardo cien-

kim g³osikiem. Patrzy³ na Rachel ze zmarszczonymi brwiami.

– Tommy, kochanie – Rachel wziê³a go za rêkꠖ Wiem, ¿e to miej-

sce nas wszystkich przera¿a, i strasznie mi przykro… – g³os Rachel za-

³ama³ siꠖ ¿e znaleŸliœmy siê w takiej sytuacji. Jutro temu zaradzimy.

Pomo¿ecie mi, jeœli bêdziecie wypoczêci i nakarmieni. Pos³uchajcie

Betsy. Ufam jej – zajrza³a mu g³êboko w oczy. – Naprawdê jej ufam –

powtórzy³a szeptem.

Tommy skin¹³ g³ow¹ na znak zgody.

Betsy poci¹gnê³a za czerwony jedwabny sznur. Znowu pojawi³a siê

pokojówka Annie i zabra³a dzieci ku nieznanym bogactwom rezydencji

Northwyck.

Rachel odstawi³a fili¿ankê. By³a tak zmêczona, ¿e z trudem udawa-

³o jej siê powstrzymaæ opadanie powiek.

– Teraz kolej na ciebie, moja droga. Pozwól, ¿e zaprowadzê ciê do

twoich pokoi, dopóki mo¿esz iœæ na w³asnych nogach. – Betsy wziê³a j¹

za rêkê. Rachel, pos³usznie jak dziecko, posz³a za ni¹.

Pokoje przeznaczone dla Rachel przesz³y jej najœmielsze wyobra¿e-

nia. Nad wielkim ³ó¿kiem z baldachimem zwiesza³y siê w obfitych fa³-

dach niebieskie satynowe zas³ony. W saloniku obok sta³y meble w stylu

rokoko, wy³o¿one drzewem ró¿anym. Ubieralnia by³a pomieszczeniem

cztery razy wiêkszym ni¿ bar na Herschel; œciany pokrywa³y tapety ze

scenkami ze starego Pary¿a. Rachel nie wierzy³a w³asnym oczom.

– Poleci³am, ¿eby przygotowano ci k¹piel. Mazie poœciele ci ³ó¿ko.

Pozwól, ¿e wezmê to od ciebie – Betsy wyci¹gnê³a rêkê po torbê Rachel.

– Nie, proszê. Chcia³abym j¹ zatrzymaæ przy sobie.

Betsy rozeœmia³a siê.

– To coœ jak stary przyjaciel, prawda? Rozumiem… Dobrze, niech

tu zostanie. Zadzwoniê po Mazie.

background image

58

Po kilku minutach s³u¿¹ce przygotowa³y gor¹c¹ wodê na k¹piel.

Nigdy przedtem Rachel nie by³a tak dok³adnie wyszorowana… Umyto

równie¿ jej w³osy, potem otulono j¹ grubym tureckim szlafrokiem i po-

sadzono blisko ognia przy kominku. W koñcu Betsy, widz¹c, i¿ Rachel

zapada w drzemkê, przekona³a j¹, by po³o¿y³a siê spaæ. Onieœmielona,

wesz³a do ogromnego ³o¿a, stawiaj¹c torbê podró¿n¹ w zasiêgu rêki.

Betsy przykrêci³a nieco gazowe kinkiety i wysz³a. Rachel mog³aby

przysi¹c, ¿e s³ysza³a jej ostatnie s³owa:

– Dziêki Bogu, coœ nam zosta³o po tobie, kochany Noelu.

Oszo³omiona, zmêczona i najprawdopodobniej otumaniona alkoho-

lem Rachel usiad³a w poœcieli, usi³uj¹c spêdziæ sen z powiek. Nigdy dot¹d

nie by³a tak do szpiku koœci zmêczona, ale teraz, gdy zosta³a sama, mu-

sia³a wszystko przemyœleæ. Poszperawszy w torbie, wyjê³a z niej kamieñ.

Ognisty czarny opal. Czarne Serce.

Czu³a na d³oni jego ciê¿ar. Ciê¿ko siê napracowa³a w swoim barze,

¿eby nie byæ zmuszon¹ do sprzeda¿y kamienia i zdobycia w ten sposób

pieniêdzy na d³ug¹ podró¿ do Nowego Jorku… W przysz³oœci tak¿e musi

zrobiæ co w jej mocy, ¿eby zatrzymaæ kamieñ. Mia³ przynieœæ jej pecha,

ale dot¹d nic takiego nie zauwa¿y³a… Zw³aszcza gdy rozgl¹da³a siê po

tej wspania³ej sypialni, odpowiedniej dla jakiejœ wspó³czesnej Marii

Antoniny.

Bez wzglêdu jednak na to, jaka wró¿ba wi¹¿e siê z kamieniem, nie

mo¿e wypuœciæ go z rêki. Musi go zatrzymaæ na wypadek, gdyby Magnus

przyjecha³ do Nowego Jorku i jej szuka³. To by³a jej ma³a zemsta za to, ¿e

j¹ odrzuci³. Jeœli wróci do niej, dostanie to, czego tak usilnie pragnie.

On jednak o niczym nie wie. I mo¿e nigdy siê nie dowie… Trzeba

braæ pod uwagê i tak¹ mo¿liwoœæ, ¿e Magnus nigdy nie wróci do Nowe-

go Jorku. ¯e umrze szczêœliwy na swej umi³owanej Pó³nocy.

D³oñ Rachel zacisnê³a siê na kamieniu, jakby mia³a go skruszyæ. Na

sam¹ myœl, ¿e mia³aby nigdy wiêcej nie zobaczyæ Noela, nie us³yszeæ

jego niskiego g³osu, nie ca³owaæ twardych warg, poczu³a przenikliwy

ból. Nie by³o jednak innego sposobu… ¯eby zdobyæ Magnusa, trzeba

by³o go najpierw porzuciæ. Gdyby czeka³a na niego dalej w barze Pod

Lodow¹ Pann¹, skoñczy³oby siê tym, ¿e przyniesiono by jej albo jego

martwe cia³o, zesztywnia³e od mrozu, albo wiadomoœæ, ¿e postanowi³

powróciæ do wzgardzonego Nowego Jorku i zapomnia³ zabraæ j¹ ze sob¹.

Gdyby zosta³a na Pó³nocy, jej przeznaczeniem by³o utraciæ Magnu-

sa na zawsze. Tutaj – mia³a przynajmniej szansê. Mo¿e swoj¹ ucieczk¹

sk³oni go do tego, ¿eby j¹ œciga³. A kiedy j¹ odnajdzie i nie zabije od

razu, to mo¿e zrozumie, ¿e j¹ kocha.

background image

59

A jeœli nie zobaczy go ju¿ nigdy wiêcej…

Wtedy pozostanie jej Northwyck. To wcale niema³o.

Wstrzymuj¹c oddech, rozejrza³a siê po s³abo widocznej w przyæmio-

nym œwietle sypialni. Nigdy w ¿yciu nie przypuszcza³a, ¿e mo¿e istnieæ

taki pokój, ze z³otymi gzymsami nad satynow¹ draperi¹ w idealnym dla

niej kolorze, bladoniebieskim niczym arktyczny lód.

Ale taki pokój istnia³, podobnie jak czterdzieœci innych równie wspa-

nia³ych. Ona zaœ znalaz³a siê tu, w tym ³o¿u, opatulona puchow¹ ko³dr¹.

Serce pragnê³o tu pozostaæ, rozum podpowiada³, ¿e to szaleñstwo. Kto

oszustwem przyw³aszcza sobie takie bogactwo, prêdzej czy póŸniej zo-

stanie schwytany i poniesie karê wspó³miern¹ do wartoœci ukradzionego

maj¹tku.

„Œci¹æ jej g³owꔠ– szepnê³a do siebie pó³g³osem. Ani nie pocieszy³y,

ani nie przestraszy³y jej te s³owa. ród³em odwagi by³ tylko opal. Nie

zale¿a³o jej ani na nim, ani na pa³acu Northwyck. Jedyne, czego pragnê³a,

to mi³oœæ mê¿czyzny, którego wybra³a. Jej ukochanego Noela Magnusa.

Skoro jednak nie chcia³ siê z ni¹ o¿eniæ, ona weŸmie to, co pozosta-

wi³. A potem, jeœli z³api¹ ich na oszustwie, poniesie karê za troje.

Opad³a na jedwabne poduszki. Jest szalona. Szalona. Mo¿e na ka-

mieniu rzeczywiœcie ci¹¿y kl¹twa? Mo¿e w³aœnie dlatego zdoby³a siê na

tak absurdalny pomys³… Kiedy przyjdzie czas, bêdzie musia³a drogo

zap³aciæ za to przestêpstwo, cia³em i dusz¹. Ale przynajmniej nad jej

sercem stra¿nicy wiêzienni nie bêd¹ mieæ w³adzy. Ofiarowa³a serce No-

elowi Magnusowi, ale wszystko wskazywa³o na to, ¿e je odtr¹ci³ tak

samo jak ten z³owieszczy opal, znaleziony w tundrze przez jej ojca.

Czarne Serce.

Doprawdy, czarne…

6

Northwyck House

Sierpieñ 1858 roku

T

ommy! Clare! Wracajcie! Trzeba siê przygotowaæ na przyjêcie go-

œci! Wreszcie poznamy pani¹ Steadman! Nie marudŸcie, proszê!

Rachel odgarnê³a z czo³a kosmyk w³osów. Dzieci bawi³y siê u stóp

wzgórza, prawie na brzegu rzeki. Clare ju¿ bieg³a do niej, Tommy dogania³

background image

60

j¹, trzymaj¹c w rêkach wielki niemal jak on sam ¿aglowiec. Miniaturo-

we ¿agle klipra wydyma³y siê na wietrze, co upodobnia³o je do latawca,

który lada moment uniesie ch³opca w powietrze.

– Naprawdê masz zamiar w³o¿yæ ró¿ow¹ sukniê, Rachel? – spyta³a

zadyszana Clare, siadaj¹c obok niej na trawie.

Rachel obrzuci³a ironicznym spojrzeniem swoj¹ eleganck¹ jedwab-

n¹ sukniê wdowy, któr¹ nosi³a prawie od pó³ roku.

– Tak. Dzisiaj koñczy siê moja oficjalna pe³na ¿a³oba i zaczyna ¿a-

³oba czêœciowa. Koniec z czarnymi sukniami. Przysz³a pora na fiolet.

Suknia, o której mówisz, Clare, ma odcieñ lawendowy.

Clare kiwnê³a ze zrozumieniem jasnoblond g³ówk¹. Wygl¹da³a prze-

œlicznie w sukience ze zwiewnego b³êkitnego muœlinu, przewi¹zanej

w pasie satynow¹ ró¿ow¹ szarf¹, szerok¹ jak d³oñ Rachel. W³osy pod-

piête do góry opada³y jej bujnymi lokami na plecy. Nawet sposób, w jaki

usiad³a na trawie, by³ pe³en wdziêku… Clare po szeœciomiesiêcznym

pobycie w Northwyck stawa³a siê ma³¹ dam¹. Najbardziej jednak zdu-

miewa³a Rachel w tym dziecku wrodzona dystynkcja. Bezpieczne i do-

brze od¿ywiane rozkwit³o w oczach. Zupe³nie jakby urodzi³o siê w po-

dobnej rezydencji… Czy to mo¿liwe, ¿eby to dziecko ulicy mia³o w sobie

arystokratyczn¹ krew?

Zupe³nie inaczej by³o z Tommym. Jego maniery w dalszym ci¹gu

pozostawia³y wiele do ¿yczenia. Bra³ wprawdzie lekcje prawid³owej

wymowy i ju¿ mu siê nie zdarza³y s³owa z ulicznego ¿argonu, ale jego

nauczyciel mia³ pe³ne rêce roboty. Rachel nieraz widzia³a, jak ten dwu-

dziestoletni m³odzieniec, trzymaj¹c Tommy’ego za ucho, si³¹ prowadzi

niesfornego ch³opca na lekcje. Nawet w tej chwili Tommy nie zwiód³by

nikogo swoim wygl¹dem… Mia³ na sobie eleganckie czarne lniane

spodnie i ¿akiet, spod którego jednak wystawa³a batystowa koszula,

a czarne satynowe guziki by³y nierówno zapiête. Wygl¹da³ po prostu

okropnie.

– Nie mo¿emy siê spóŸni栖 skarci³a go Clare.

– Nie jestem wcale spóŸniony… no, mo¿e trochꠖ wydysza³ Tom-

my, ³api¹c oddech.

Rachel chwyci³a go za rêce. Buzowa³a w niej radoœæ i choæby chcia-

³a skarciæ ch³opca, nie by³a w stanie. Ich ¿ycie zmieni³o siê nie do po-

znania i wszystko zdawa³o siê uk³adaæ nadzwyczaj pomyœlnie. Przynaj-

mniej dla dzieci… Przyty³y i mia³y zadowolone miny. Jak¿e siê ró¿ni³y

od tych bezdomnych dzieciaków, które zaledwie kilka miesiêcy temu

próbowa³y ukraœæ jej torbê! Warto by³o zaryzykowaæ dla tego ma³ego

zwyciêstwa.

background image

61

– PodejdŸ do mnie – powiedzia³a Rachel stanowczym tonem, tak

jak uczy³a j¹ Betsy. – Musisz dobrze nad sob¹ popracowaæ, Tommy, ¿eby

przygotowaæ siê do tej wizyty. Nie mo¿emy dopuœciæ, ¿eby pani Stead-

man siê rozczarowa³a. Odk¹d tu jesteœmy, nie wolno nam by³o nikogo

przyjmowaæ z powodu ¿a³oby. Nie chcielibyœmy zraziæ naszego pierw-

szego goœcia, prawda?

Odprowadzi³a dzieci do ich pokojów, a sama uda³a siê do swojej

ubieralni, gdzie czeka³a ju¿ na ni¹ jej osobista pokojówka Mazie ze szczot-

k¹ do w³osów w rêku.

– No, nareszcie jesteœ! – W drzwiach ukaza³a siê Betsy ze œwie¿o

uprasowan¹ sukni¹ Rachel. – Zaczyna³am siê ju¿ niepokoiæ. Nie mo¿e-

my kazaæ pani Steadman czekaæ. Jeœli stracimy jej poparcie, stracimy

poparcie wszystkich.

Rachel patrzy³a na ni¹ w lustrze.

– Wiem, ¿e to g³upio z mojej strony, ale powiedz mi jeszcze raz,

dlaczego to w³aœnie od niej zale¿y moje powodzenie w Northwyck?

– Moje drogie dziecko, ona mo¿e zapewniæ ci wstêp do najlepszych

domów nie tylko w okolicy rzeki Hudson, ale i na Manhattanie. Dodaj do

tego jeszcze Newport… Jeœli zrazi siê do ciebie, to nie masz na co liczyæ,

bo inni te¿ ciê nie zaakceptuj¹. Nie bêdzie ¿adnych zaproszeñ, ¿adnych

wizyt, nie bêdzie po co zaprzêgaæ powozu i ruszaæ na przeja¿d¿kê.

– Bardzo to skomplikowane – orzek³a zamyœlona Rachel. – Chcia-

³am mieæ znajomych i przyjació³, ale nie przypuszcza³am, ¿e w Nowym

Jorku s¹ takie zwyczaje.

Betsy westchnê³a i uœmiechnê³a siê do niej ze zrozumieniem.

– Wiem, ¿e ¿ycie tutejsze mo¿e wydawaæ siê dziwne w porównaniu

z tym, które zna³aœ przedtem. Zrozum jednak, kochana Rachel, ¿e nie

jesteœ byle kim. Jesteœ pani¹ Noelow¹ Magnus. Nie mo¿esz uciec przed

towarzyskimi zobowi¹zaniami, skoro jesteœ bogat¹ wdow¹ po w³aœci-

cielu gazety.

– Pewnie masz racjꠖ Rachel s³umi³a narastaj¹ce w niej poczucie

winy. – Wydaje mi siê jednak, ¿e mam ju¿ dosyæ znajomych. Wszyscy

w Northwyck s¹ tacy dla mnie mili! A ciebie i pana Willema z pewno-

œci¹ mogê uwa¿aæ za przyjació³.

– Oczywiœcie, kochanie, ale ani ja, ani Nathan nie wprowadzimy

ciê do towarzystwa. Mo¿e to zrobiæ tylko pani Steadman.

– No dobrze, a jeœli ja nie chcê byæ wprowadzana do towarzystwa?

– Ale¿ musisz! Jak zamierzasz znaleŸæ nowego mê¿a?

Rachel podskoczy³a na krzeœle tak gwa³townie, ¿e Mazie omal nie

wyrwa³a jej ca³ego pasma w³osów.

background image

62

– Mê¿a? Ale¿ ja nie chcê wychodziæ za m¹¿ – w jej g³osie by³a

panika.

Betsy uœmiechnê³a siê ³agodnie.

– Domyœlam siê, ¿e by³aœ bardzo oddana Magnusowi. Za ka¿dym

razem, kiedy mówisz o nim, poznajê po twojej twarzy, jak bardzo go

kocha³aœ. Oczywiœcie nikt ciê nie zmusza do ma³¿eñstwa. Kobieta jed-

nak powinna mieæ jakiœ wybór. Jeœli pani Steadman bêdzie twoim sprzy-

mierzeñcem, mo¿esz tylko na tym zyskaæ.

– A co bêdzie, jeœli siê jej nie spodobam? Mogê nie daæ sobie rady –

powiedzia³a w zamyœleniu Rachel, wk³adaj¹c z pomoc¹ Mazie wizyto-

w¹ sukniê w kolorze lawendy.

– Spodobasz siê, tak jak spodoba³aœ siê nam wszystkim. Nie pope³-

nisz ¿adnego b³êdu, jestem tego pewna.

– Ja nie pope³niê ¿adnego b³êdu? – spyta³a Rachel kpi¹co.

– No dobrze… Przyznajê, ¿e przez szeœæ miesiêcy nie wszystko sz³o

tak g³adko, jak mo¿na by sobie ¿yczyæ. Ale potrzebowa³aœ czasu, ¿eby

przyzwyczaiæ siê do zupe³nie innego ¿ycia ni¿ dotychczasowe. Po pro-

stu nie wiedzia³aœ, ¿e dama nie mówi o tym, ile to whisky jeden g³êbszy

ani ile piwa trzeba na popitkê. Ale nie myœl, ¿e twoje lekcje posz³y na

marne. Ch³opcy stajenni bardzo sobie wziêli do serca twoje wskazówki.

Nathan mówi, ¿e co wieczór o siódmej znajduje ich pijanych.

– Chcia³am na coœ siê przyda栖 powiedzia³a Rachel ze skruch¹.

– I przyda³aœ siê, moje dziecko. Ale teraz przysz³a pora stawiæ czo-

³o nowej sytuacji. Musisz zachowaæ siê tak, ¿eby nie naruszyæ dobrego

imienia Magnusa. Jestem pewna, ¿e ci siê uda.

Rachel obejrza³a siê w lustrze. Z przodu mia³a w³osy g³adko zacze-

sane i podpiête, z ty³u zaœ zaplecione w warkocze i u³o¿one w czarnej

szyde³kowej siatce. Popo³udniowa suknia z ciê¿kiego jedwabiu w od-

cieniu zwiêd³ej lawendy opada³a sutymi, umocowanymi na krynolinie

fa³dami a¿ do pod³ogi. Czu³aby siê znacznie lepiej w sukni ka¿dego in-

nego koloru… Barwne motyle z „Godey’s” nie sfrunê³y jednak jeszcze

do jej ¿ycia. To naprawdê kara, ¿e musia³a nosiæ suknie w tych przywiê-

d³ych, ¿a³obnych barwach…

– Chyba jestem ju¿ gotowa i mogê zejœæ na dó³ do salonu – Rachel

napotka³a wzrok Betsy.

– Wygl¹dasz przeœlicznie, moja droga. Nie jest to mo¿e najprzy-

jemniejszy odcieñ fioletu, ale przynajmniej nie musisz ju¿ nosiæ czar-

nych sukien. Jestem pewna, ¿e spodoba siê pani Steadman.

Rachel uœmiechnê³a siê k¹cikiem ust.

– Módl siê, ¿eby twoja edukacja nie posz³a na marne.

background image

63

Dostojna pani Steadman przyby³a z ca³¹ parad¹, w powozie zaprzê-

¿onym w osiem siwków czystej krwi, z w³asnym stangretem w niebie-

skiej liberii Steadmanów. Rachel obserwowa³a jej przyjazd z okna salo-

nu, po czym szybko przesz³a w dalszy k¹t pokoju, gdzie Betsy kaza³a jej

czekaæ, a¿ oznajmi¹ przybycie goœcia.

– Przybyli goœcie, którzy pragn¹ z³o¿yæ kondolencje z powodu œmier-

ci pani mê¿a.

– Dziêkujê. WprowadŸ ich, proszꠖ powiedzia³a Rachel do Betsy,

myœl¹c w duchu, ¿e ca³a ta ceremonia jest doœæ g³upia. Przed samym

przyjazdem goœci uciê³y sobie przecie¿ z Betsy pogawêdkê.

Pani Steadman by³a najwy¿sz¹ kobiet¹, jak¹ Rachel kiedykolwiek

widzia³a. Ona sama mia³a wprawdzie niespe³na metr szeœædziesi¹t, ale

na Herschel przewy¿sza³a wszystkie Eskimoski i, pomijaj¹c Noela oraz

kilku bia³ych traperów, by³a prawie równa z tamtejszymi mê¿czyznami.

Gloria Steadman, z kokiem lœni¹cych w³osów podpiêtych szylkretow¹

klamr¹, by³a o jakieœ trzydzieœci centymetrów wy¿sza od niej. Kaszmi-

rowa suknia w kolorze królewskiego b³êkitu, z czarnym aksamitnym

przybraniem, podkreœla³a tylko jej imponuj¹cy biust, którego nie by³a

w stanie ukryæ obfitoœæ brukselskich koronek.

D¿entelmen, który towarzyszy³ pani Steadman, z pewnoœci¹ nie móg³

jednak uchodziæ za kar³a nawet przy jej niezwyk³ym wzroœcie. Mia³

wprawdzie tylko jakieœ piêæ centymetrów wiêcej od niej, ale przy swojej

szczup³ej budowie wydawa³ siê jeszcze wy¿szy. Wyraz jego twarzy by³

daleki od sympatycznego; jasne oczy patrzy³y bystro, przenikliwie. Wi-

doczne w czarnych w³osach siwe pasemka œwiadczy³y, i¿ dobiega³ piêæ-

dziesi¹tki. Elegancki ¿akiet z czesanej we³ny oraz jedwabny fular w zie-

lone kropki zdradza³y, ¿e nie by³ cz³owiekiem ubogim.

– To bardzo mi³o z pani strony, pani Steadman, ¿e pomyœla³a pani

o mnie – Rachel wyci¹gnê³a ku goœciowi rêkê i rzuci³a ukradkowe spoj-

rzenie w kierunku Betsy, która nie zd¹¿y³a jeszcze opuœciæ salonu. Go-

spodyni mrugnê³a do niej na znak aprobaty.

– Ale¿ pani jest drobna! I jaka krucha! S¹dz¹c z tego, co mi mówio-

no o pani, spodziewa³am siê ujrzeæ groŸn¹ istotê z maczug¹ w rêce, zdoln¹

w³asnorêcznie upolowaæ zwierzynê na obiad.

Rachel, oszo³omiona, otworzy³a usta ze zdumienia.

– Pani Magnus, pozwoli pani, ¿e przedstawiê jej pana Edmunda

Hoara. Jest pani s¹siadem i bardzo mu zale¿a³o, ¿eby z³o¿yæ pani kon-

dolencje z powodu œmierci Magnusa. Jest w³aœcicielem Kompanii Pó³-

nocnej i dlatego doskonale zna³ Magnusa. – Pani Steadman zwróci³a siê

do stoj¹cego obok niej mê¿czyŸny: – Edmundzie, przedstawiam ciê pani

Noelowej Magnus.

background image

64

Rachel nie wierzy³a niemal w³asnym oczom i uszom. Kompania

Pó³nocna by³a jej tak znana, jak diabe³ Faustowi. Wiele s³ysza³a o s³yn-

nym Edmundzie Hoarze, ale nie mia³a okazji poznaæ go osobiœcie. Hoar

nigdy nie odwiedzi³ Pó³nocy, mimo i¿ ka¿da skrzynka whisky, ka¿dy

worek m¹ki, soli czy cukru nale¿a³ do Kompanii Pó³nocnej. Edmund

Hoar by³ w³adc¹ absolutnym, któremu nawet nie przychodzi³o na myœl,

i¿ najzwyczajniej w œwiecie okrada³ ludzi, których egzystencja zale¿a³a

od towarów przysy³anych przez jego kompaniê. No i by³ œmiertelnym

wrogiem Magnusa… Zaskoczy³o j¹, ¿e oœmieli³ siê pokazaæ w North-

wyck i sk³adaæ kondolencje wdowie po nim.

Choæ oburzona, wiedzia³a, ¿e nie mo¿e okazywaæ mu niechêci.

Wyci¹gnê³a d³oñ wierzchem do góry, tak jak j¹ uczy³a Betsy.

Hoar uj¹³ jej rêkê i z³o¿y³ na niej oficjalny poca³unek.

– Jestem zachwycony, ¿e mog³em pani¹ poznaæ, pani Magnus –

pos³a³ jej ledwo dostrzegalny, konspiracyjny uœmiech. – Zna³em Noela

tyle lat i nigdy nie wspomnia³, ¿e siê o¿eni³.

Pani Steadman odsunê³a go na bok.

– Mój Bo¿e! Edmundzie, przecie¿ to by³ cz³owiek wiecznie zajêty.

Ostatnio robi³, co w jego mocy, ¿eby odnaleŸæ Franklina, a teraz sam nie

¿yje. Zgin¹³ œmierci¹ bohatera – obdarzy³a Rachel czu³ym spojrzeniem. –

Niech pani nie zwraca uwagi na Edmunda, moja droga. By³ najbardziej

zawziêtym rywalem Noela.

– Rozumiem – odrzek³a Rachel, ukrywaj¹c fakt, ¿e wie na ten te-

mat znacznie wiêcej, ni¿ oboje przypuszczaj¹.

– Przysi¹g³em sobie, ¿e pierwszy odnajdê Franklina – powiedzia³

Edmund. – Poniewa¿ Magnus nie ¿yje, zamierzam zorganizowaæ wio-

sn¹ nastêpn¹ ekspedycjê. Lubiê wygrywaæ.

– Za chwilê podadz¹ herbatꠖ oznajmi³a Betsy, wskazuj¹c wymow-

nie oczyma na kanapê.

– Mo¿e zechcecie pañstwo usi¹œæ? – Rachel, mimo szoku dozna-

nego na widok Hoara, pamiêta³a o obowi¹zkach gospodyni, do których

tak wytrwale przyucza³a j¹ Betsy.

– Z przyjemnoœci¹ – pani Steadman usiad³a ostro¿nie, ¿eby nie przy-

gnieϾ krynoliny.

Teraz czas na komplement – powiedzia³a sobie w duchu Rachel.

– Ma pani œliczn¹ blaszkê, pani Steadman – i momentalnie zakry³a

rêk¹ usta. – Och, przepraszam… Chcia³am powiedzieæ, broszkê. To ja-

kiœ ptak, prawda? – zala³a siê rumieñcem.

– To pospolity strzy¿yk, z ¿ó³tych szafirów. Jest symbolem mojego

zami³owania do szlachetnych kamieni i przyrody, zw³aszcza ptaków –

background image

65

pani Steadman zdawa³a siê nie zauwa¿aæ pomy³ki. Z uœmiechem patrzy-

³a, jak Rachel siada na swoim miejscu. – Proszê mi teraz opowiedzieæ,

jak pani sobie radzi³a w czasie ¿a³oby. Czy zasta³a pani Northwyck w za-

dowalaj¹cym stanie?

– O, tak. Wszyscy s¹ dla mnie bardzo mili. Nie wiem, jak byœmy

zdo³ali siê przyzwyczaiæ do tych wszystkich zmian, gdyby ca³a s³u¿ba

w domu nie by³a dla nas tak cierpliwa. Mam nadziejê, ¿e pani tak¿e bê-

dzie dla nas wyrozumia³a, pani Steadman, bo bardzo tego potrzebujemy.

– A jak siê maj¹ dzieci? Czy mo¿emy je zobaczyæ?

– Oczywiœcie. Pani Willem, proszê przyprowadziæ dzieci – zwróci-

³a siê do Betsy.

Betsy sk³oni³a siê i po kilku minutach wesz³y dzieci ubrane w swe

najlepsze stroje. W³osy Tommy’ego namaszczono oliwk¹, a buziê Clare

wyszorowano do ró¿owoœci. Oboje wygl¹dali jak dwa ma³e anio³ki –

kolejne bezczelne oszustwo.

– Có¿ za urocze dzieci¹tka! – zagrucha³a pani Steadman. – Ile one

musia³y przejœæ, ¿eby siê tu znaleŸæ… PodejdŸcie bli¿ej, drogie dziatki!

Chcê siê wam dobrze przyjrzeæ.

Tommy i Clare podeszli. Tommy mia³ swoj¹ zwyk³¹, trochê podejrz-

liw¹ minê, ale Clare patrzy³a na pani¹ Steadman z uwielbieniem, jakby

ju¿ z góry zaplanowa³a, ¿e oczaruje tê dostojn¹ matronê.

– W jaki w³aœciwie sposób zgin¹³ nasz przyjaciel Magnus? – zapy-

ta³ szeptem Edmund Hoar, gdy pani Steadman zajêta by³a dzieæmi.

Rachel odwróci³a siê do niego zaskoczona. Czeka³ na jej odpowiedŸ

z wyrazem zainteresowania i jawnej kpiny na twarzy. Nie ulega³o w¹t-

pliwoœci, ¿e ani przez chwilê nie uwierzy³ w jej oszustwo.

– Muszê wyznaæ, ¿e niewiele wiêcej wiem o jego œmierci ni¿ wy tu,

w Nowym Jorku – odpar³a, czuj¹c, jak serce wali jej m³otem w piersi.

Nie spodziewa³a siê, ¿e bêdzie musia³a stawiæ czo³o wrogowi Magnusa.

– O jego œmierci pisano tylko w „New York Morning Globe” – po-

wiedzia³ Hoar. – Poniewa¿ Magnus by³ w³aœcicielem tej gazety, myœlê,

¿e mo¿na w¹tpiæ w prawdziwoœæ tego wszystkiego, co o nim tam napi-

sano.

– O co panu w³aœciwie chodzi, panie Hoar? – zapyta³a ledwie do-

s³yszalnym szeptem Rachel.

– Widzꅠ– przysun¹³ siê bli¿ej i zacz¹³ jej szeptaæ do ucha: – Wi-

dzê, ¿e Magnus zostawi³ piêkn¹ wdowê, któr¹ mo¿e spotkaæ krzywda ze

strony pewnego d¿entelmena, jeœli nie bêdzie siê dobrze pilnowaæ.

Spojrza³a w jego jasnopiwne oczy, niezdolna ukryæ wewnêtrznego

dr¿enia.

5 – Lodowa Panna

background image

66

– Tu, w Northwyck, nie mam siê czego obawiaæ, sir.

Cieñ uœmiechu ukaza³ siê w jego oczach.

– Proszê mi wybaczyæ, ¿e oœmielam siê wzi¹æ na siebie opiekê nad

pani¹. Noel Magnus by³ dla mnie jak brat z Arktyki. To prawda, ¿e w pew-

nych sprawach siê nie zgadzaliœmy, ale dobrze wiedzia³, ¿e pragn¹³em

odnaleŸæ Franklina równie mocno, jak on. W gruncie rzeczy szanowali-

œmy siê nawzajem.

– Jak czêsto bywa³ pan w Arktyce, panie Hoar? Wyspa Herschel

odgrywa³a chyba du¿¹ rolê w pañskich interesach, a nie przypominam

sobie, ¿ebym pana tam kiedyœ widzia³a.

– Gdybym wiedzia³, ¿e na Herschel czeka na mnie taka piêknoœæ,

z pewnoœci¹ bym przyjecha³… Ja jedynie finansowa³em ekspedycje.

Niech inni nara¿aj¹ siê na odmro¿enia, nie ja.

W tym momencie Rachel poczu³a pewnoœæ, ¿e nigdy nie polubi tego

cz³owieka. Nie doœæ, ¿e wyzyskiwa³ ponad miarê ka¿d¹ faktoriê na Pó³-

nocy, to w dodatku brakowa³o mu odwagi… Zamiast ryzykowaæ same-

mu, wynajmowa³ do tego celu ka¿dego, kto potrzebowa³ pieniêdzy.

– Jedno na pewno mo¿na powiedzieæ o Noelu Magnusie: ¿e by³

wielkim badaczem. Nie mielibyœmy tych map, którymi dziœ dysponuje-

my, gdyby nie jego umiejêtnoœæ wspó³¿ycia z Eskimosami i odpornoœæ

na tamtejszy surowy klimat.

– Czy rzeczywiœcie by³ we wszystkim taki rozs¹dny? A mo¿e stra-

ci³ ¿ycie, poszukuj¹c Czarnego Serca, czarnego jak noc opalu z po³ysku-

j¹c¹ w œrodku gwiazd¹? Czy warto by³o ryzykowaæ ¿ycie dla jednego

ma³ego kamienia? – Hoar pokaza³ w uœmiechu zaskakuj¹co drobne

zêby. – Domyœlam siê, ¿e s³ysza³a pani o tym kamieniu, pani Magnus.

Kr¹¿y nawet plotka, ¿e u¿ywa go pani jako ozdoby, która ma œwiadczyæ,

i¿ jest pani ¿on¹ Magnusa.

– Tak, s³ysza³am o Czarnym Sercu – odpowiedzia³a Rachel, myœl¹c

w duchu, jak zareagowa³by Hoar, gdyby zobaczy³ opal na jej szyi. To

Betsy namówi³a j¹, ¿eby go oprawiæ, tak by mog³a nosiæ zostawiony jej

przez mê¿a klejnot jako naszyjnik. Rachel nie zdo³a³a temu przeszko-

dziæ.

– Mówi¹, ¿e ci¹¿y na nim kl¹twa – w g³osie Hoara by³a kpina.

– To prawda – powiedzia³a z przekonaniem Rachel. Kamieñ z pew-

noœci¹ nie przyniós³ szczêœcia jej ojcu… A ona? Co zyska³a na tym, ¿e

go ma? Czarne, niechêtne jej serce Magnusa.

– Mimo to podj¹³bym ryzyko zwi¹zane z jego posiadaniem – Hoar

œwidrowa³ j¹ wzrokiem. – Wszystko, co by³o cenne dla Franklina, jest

cenne równie¿ i dla mnie.

background image

67

– Myœlê, ¿e chodzi raczej o to, i¿ ceni³ go Magnus – zaryzykowa³a

wyzwanie.

Hoar zaœmia³ siê.

– Miewaliœmy chwile nieporozumieñ. Przyznajê, ¿e nie podoba³y

mi siê jego artyku³y o polowaniach na wieloryby b³êkitne na Morzu

Beauforta. O ile wiem, namawanie kobiet do noszenia gorsetów z kon-

strukcj¹ stalow¹ zamiast z fiszbinów wielorybich wywo³a³o niemal woj-

nê.

Rachel przypomnia³a sobie d³ugie rozmowy z Magnusem na temat

Kompanii Pó³nocnej, która przyczynia³a siê do dziesi¹tkowania wielo-

rybów b³êkitnych. Nawet tu, w Northwyck, choæ mog³a zamawiaæ sobie

najwykwintniejsze gorsety, nosi³a te z fiszbinami stalowymi. Samo wspo-

mnienie potê¿nych cielsk k¹pi¹cych siê na wiosnê przy brzegu wystar-

cza³o, by wybraæ stal… Wieloryby b³êkitne to najwiêksze zwierzêta na

œwiecie stworzone przez Boga. Wydawa³o siê jej pod³oœci¹ têpiæ je z po-

wodu mody, choæ sama przedtem marzy³a o modnych strojach, obecnie

zaœ mog³a je mieæ w nadmiarze.

– Nareszcie, nasza herbata! – wykrzyknê³a pani Steadman, wyry-

waj¹c Rachel z zadumy. – Czy dzieci mog¹ zostaæ, moja droga? Chcia-

³abym opowiedzieæ im o wspania³ym balu, który zamierzam wydaæ, ¿eby

wyprowadziæ ich matkê z ¿a³oby.

– Bal? – powtórzy³a Rachel, zapominaj¹c, ¿e powinna nalaæ go-

œciom herbaty.

– Ale¿ tak. Mam nawet obietnicê pani Astor, ¿e zaszczyci nas swo-

j¹ obecnoœci¹. Umo¿liwi to pani wejœcie w œwiat i pomo¿e zapomnieæ

o prze¿ytej tragedii.

Betsy przed wyjœciem z lekka tr¹ci³a j¹ ³okciem. Rachel natychmiast

oprzytomnia³a i wziê³a do rêki fili¿ankê i spodek.

– Mo¿e cytryny? – zapyta³a, prawie nie s³ysz¹c w³asnych s³ów.

W g³owie mia³a zamêt. Nigdy nie myœla³a, ¿e znajdzie siê kiedyœ na balu,

a ju¿ zw³aszcza wydanym na jej czeœæ… Radoœæ i obawa niemal j¹ spa-

rali¿owa³y.

– Nic nie wiedzia³em o balu – zauwa¿y³ Hoar, odprowadzaj¹c wzro-

kiem wychodz¹c¹ Betsy.

Pani Steadman spojrza³a na niego.

– Nie b¹dŸ taki z³oœliwy, Edmundzie. Oczywiœcie zostaniesz zapro-

szony. Jesteœ przecie¿, po œmierci Magnusa, najbardziej po¿¹danym ka-

walerem na Manhattanie… – dama zorientowa³a siê, ¿e tym razem to

ona pope³ni³a faux pas. – Proszê mi wybaczyæ, moja droga. Nie oznacza

to wcale, ¿e nie uznajê pani ma³¿eñstwa, mo¿e byæ pani pewna.

background image

68

– Proszê siê nie martwiæ, nawet nie przysz³o mi to na myœl – Rachel

poda³a goœciom fili¿anki z herbat¹.

– Bez w¹tpienia nie ma powodu, ¿eby nie uznawaæ tego ma³¿eñ-

stwa. Jestem pewien, ¿e pani Magnus ma przy sobie œwiadectwo œlu-

bu. – Hoar patrzy³ na ni¹ spod pó³przymkniêtych powiek.

Brzêknê³a upuszczona fili¿anka. Herbata chlusnê³a Rachel na spódnicê.

– Ale¿ ze mnie niezdara – szepnê³a. – Zaraz siê przebiorê. Zadzwo-

niê po pani¹ Willem, ¿eby przynios³a drug¹ fili¿ankê.

– Nie spieszymy siê, moja droga. Proszê siê tak nie denerwowa栖

uspokaja³a j¹ pani Steadman. Wziê³a ze sto³u herbatnik i poda³a go Clare.

Rachel przeprosi³a jeszcze raz i wsta³a, ¿eby pójœæ do swojego po-

koju. Zanim jednak dosz³a do schodów, poczu³a na ramieniu czyj¹œ rêkê.

– Proszê mi wierzyæ, gdybym wiedzia³, ¿e Magnus ukrywa na Her-

schel kogoœ takiego jak pani, zrezygnowa³bym z wszystkich marzeñ

o Czarnym Sercu i zamiast kamienia ukrad³bym mu pani¹.

Rachel wytrzyma³a jego wzrok.

– Nie chce pan chyba powiedzieæ, ¿e jest pan zdolny do kradzie¿y,

panie Hoar.

– ¯eby zdobyæ to, czego pragnê, gotów jestem na wszystko. Abso-

lutnie na wszystko – powtórzy³ dobitnie.

Nieznane dot¹d uczucie strachu przeniknê³o Rachel. Miewa³a ju¿

wczeœniej do czynienia z mê¿czyznami, którzy jej po¿¹dali, a nawet gro-

zili, ale Hoar by³ inny. Ten cz³owiek mia³ œwiadomoœæ swej si³y.

Na Herschel to ona by³a silna. To ona by³a w³aœcicielk¹ Lodowej

Panny, ona rozdziela³a whisky. Hoar jednak nie chcia³ whisky. Gorzej,

zdawa³ siê podawaæ w w¹tpliwoœæ jej prawo do pobytu w Northwyck –

i jego podejrzenia mog¹ siê okazaæ s³uszne, jeœli nie bêdzie postêpowaæ

z nim ostro¿nie.

Obdarzy³ j¹ kolejnym ob³udnym uœmiechem, ods³aniaj¹c rz¹d drob-

nych zêbów. Znowu poczu³a dreszcz strachu.

– Chcia³bym, ¿ebyœmy zostali przyjació³mi, Rachel. Mogê tak zwra-

caæ siê do pani, prawda?

– Czego naprawdê pan chce, panie Hoar? – spyta³a lodowatym to-

nem. – Nie mo¿e byæ pan zazdrosny o cz³owieka, który od dawna jest na

tamtym œwiecie.

– Mam wierzyæ, ¿e Magnus nie ¿yje? – zaœmia³ siê. – Ju¿ mówi³em

w salonie, ¿e wprawdzie „New York Morning Globe” rozsiewa takie

wieœci, ale to czyste k³amstwo. Mój agent, który pracuje na terytorium

Mackenzie, pisa³ mi, ¿e spotka³ Magnusa ostatniej wiosny, ju¿ po donie-

sieniach na pierwszych stronach gazety o jego gwa³townej œmierci. Tak

background image

69

wiêc, moja œliczna Rachel, mam prawo w¹tpiæ nie tylko w œmieræ Ma-

gnusa, lecz tak¿e kwestionowaæ pani ma³¿eñstwo. – Przyci¹gn¹³ j¹ do

siebie, a¿ opar³a siê o niego piersi¹. – Jak mogliœcie zawrzeæ zwi¹zek

ma³¿eñski, skoro na Herschel nigdy nie by³o ¿adnego ksiêdza, odk¹d

dostarczam towary do tamtejszych faktorii?

– Widocznie ten jeden nie zosta³ przez pana zauwa¿ony, tym bar-

dziej, ¿e pañska noga nigdy nie stanê³a na Herschel – odparowa³a, odsu-

waj¹c siê od niego.

– A zatem nasze wzajemne stosunki bêd¹ polega³y na ci¹g³ej wal-

ce? Doskonale. Podejmujê walkê a¿ do ostatecznego zwyciêstwa. –

Wymierzy³ w ni¹ wyci¹gniêty palec. – Proszê pamiêtaæ, ¿e potrafiê do-

pi¹æ swego w jednej chwili, nawet siê pani nie spostrze¿e.

Rêce Rachel zaczê³y dr¿eæ.

– Czego pan chce ode mnie? Czy chodzi panu o ten s³ynny kamieñ?

Czy to jest cena tego szanta¿u?

– Owszem, pragnê mieæ ten opal. Kto by go nie chcia³? Bardziej

jednak godne po¿¹dania jest cia³o, które da³o rozkosz Magnusowi. Chcia³-

bym tak¿e go zakosztowaæ. – Palec spocz¹³ na jej szyi. D³oñ zsunê³a siê

po dekolcie i poci¹gnê³a w dó³ r¹bek lawendowej sukni, a¿ ukaza³y siê

fiszbiny gorsetu.

– Nie jestem cia³em, panie Hoar. Nazywam siê Rachel Ophelia

Howland i nie jestem rzecz¹, któr¹ mo¿na posi¹œæ, u¿yæ i wyrzuciæ.

Lodowaty ton jej g³osu zniechêci³by wiêkszoœæ mê¿czyzn, ale Hoarowi

chyba siê to spodoba³o. Jego oczy b³yszcza³y po¿¹daniem.

– Do zobaczenia na balu u Steadmanów, Rachel. Zauwa¿y³em, ¿e

mówi pani o sobie Rachel Ophelia Howland, nie dodaj¹c nazwiska Ma-

gnus. – Hoar sk³oni³ siê na znak, ¿e pozwala jej odejœæ.

Do hallu wesz³a jedna ze s³u¿¹cych i dygnê³a im obojgu. Rachel

wbieg³a na schody tak szybko, jak pozwala³a jej na to d³uga spódnica

i poczucie w³asnej godnoœci. Nie odwa¿y³a siê obejrzeæ za Hoarem w oba-

wie, ¿e rzuci siê w panice do ucieczki.

Noel Magnus nie umar³ i Edmund Hoar wiedzia³ o tym. Ani tamta

ziemia, ani jej klimat nie uczyni³y mu tej przys³ugi i nie uwolni³y od

œmiertelnego wroga. Noel Magnus ¿y³. Hoar czu³ to przez skórê, mówi³o

mu o tym jego pe³ne nienawiœci serce.

Siedzia³ w skórzanym fotelu przy kominku w swojej bibliotece.

W rêce trzyma³ wypisane w³asnorêcznie przez Gloriê Steadman zapro-

szenie na bal, który wydawa³a na czeœæ Rachel.

background image

70

Rachel Ophelia Howland wzbudzi³a w nim po¿¹danie, jakiego nie

odczuwa³ nigdy od czasu, gdy po raz pierwszy by³ z kobiet¹ – dziewczy-

n¹ z baru, na zapleczu stajni. Przygl¹daj¹c siê Rachel w czasie owej krót-

kiej popo³udniowej wizyty, nagle znów poczu³ siê m³odym mê¿czyzn¹,

pragn¹cym posi¹œæ dziewicê.

Poci¹ga³a go nie tylko jej uroda, przekora czy inteligencja. Owszem,

to wszystko siê liczy³o, ale przede wszystkim by³a kobiet¹ Magnusa.

Choæby nawet by³a szpetna jak ¿ebraczka, z brodawk¹ na nosie, i tak

by³aby godna po¿¹dania, skoro nale¿a³a kiedyœ do Magnusa. Magnus

nie mo¿e zwyciê¿yæ. Zwyciê¿y Edmund.

Zgniót³ trzymany w rêce kartonik i cisn¹³ do ognia, patrz¹c, jak p³o-

mienie zmieniaj¹ barwê na wœciekle czerwon¹. Zaproszenie nie by³o mu

potrzebne. Data balu wry³a mu siê w pamiêæ a¿ nadto dobrze. Za tydzieñ

od dzisiejszego dnia znajdzie siê u boku Rachel i poprowadzi j¹ w wal-

cu, czekaj¹c stosownej chwili, kiedy bêd¹ mogli byæ sami… a wtedy

odepnie haftki jej sukni i u¿yje sobie w jej objêciach. U¿yje do koñca.

Rachel bêdzie siê opieraæ, ale tym siê nie martwi³. Jest przecie¿ tyl-

ko kobiet¹. Towarem. Nie ma nikogo, kto by wyst¹pi³ w obronie jej czci;

bezpieczeñstwo zapewnia jej tylko bogactwo. Zreszt¹ nie chcia³ jej krzyw-

dziæ, chcia³ j¹ tylko posi¹œæ. Nie zeszpeci³by jej twarzy ani jednym si-

niakiem, tak jak nie rozbi³by os³awionego opalu o skaliste brzegi rzeki

Hudson. Edmund Hoar dba³ o swoj¹ w³asnoœæ.

W ciszy ogromnej biblioteki przyjrza³ siê jeszcze raz najcenniejszym

skarbom swojej kolekcji. Ca³¹ zachodni¹ œcianê zajmowa³ monumental-

nych rozmiarów obraz Rubensa, przedstawiaj¹cy Mariê Magdalenê,

w szkatu³ce z br¹zu spoczywa³a woskowa poœmiertna maska Napole-

ona… I wreszcie najnowszy skarb – znalezione setki kilometrów st¹d,

na ziemiach Arktyki, dzienniki z ekspedycji Franklina. Tragedia polega-

³a na tym, ¿e Franklin za d³ugo ¿y³. Na tyle d³ugo, ¿eby opisaæ swój

trwaj¹cy w nieskoñczonoœæ marsz do grobu, lecz za krótko, ¿eby zosta-

wiæ wœród swoich notatek dok³adn¹ mapê ostatniego postoju. By³a to

tajemnica tego stulecia, ale on znajdzie Franklina. Znajdzie go przed

tym draniem Magnusem, który z pewnoœci¹ nadal ¿yje gdzieœ na Pó³no-

cy.

Wzrok Edmunda spocz¹³ na stoj¹cym w pobli¿u kominka pustym,

obitym aksamitem fotelu. Piêknie wygl¹da³aby Rachel wtulona w ten

fotel, susz¹ca w³osy w cieple p³omieni kominka… Jedwabn¹ sukniê roz-

piê³aby pos³usznie, z pokor¹ poddaj¹c siê pieszczotom swego pana…

Magnus musia³ bardzo j¹ kochaæ, skoro nie tylko pokaza³ jej opal, ale

nawet go jej ofiarowa³. Znalaz³szy klejnot, potrafi³ tak skutecznie trzymaæ

background image

71

jêzyk za zêbami, ¿e szpiedzy Hoara, wys³ani razem z innymi agentami

Kompanii Pó³nocnej, nic o tym nie s³yszeli.

Teraz jednak ona by³a tu, wraz z opalem. Olœniewaj¹ca piêknoœæ, któ-

ra twierdzi, ¿e jest ¿on¹ Noela Magnusa. Edmund móg³by j¹ zniszczyæ

w ci¹gu paru sekund… Ich ma³¿eñstwo mog³o byæ wa¿ne w najlepszym

wypadku tylko na tamtym terenie. Jednak demaskowanie jej nie le¿a³o

w jego interesie. W ten sposób bêdzie znacznie dla niego cenniejsza…

Poza tym nie chcia³ upokarzaæ jej publicznie. Wola³ zrobiæ to w sypialni,

gdzie jedynym œwiadkiem by³by on. Wtedy jego rozkosz bêdzie najpe³-

niejsza, no i bêdzie to odwet na Magnusie za to, ¿e go oszuka³.

„New York Morning Globe” nale¿a³ siê jemu. To Charles Hoar stwo-

rzy³ tê lukratywn¹ gazetê… Matactwa starego Magnusa, ojca Noela,

doprowadzi³y ich rodzinê do bankructwa. Pozbawiony wszystkiego,

musia³ wchodziæ w œwiat samotnie.

Sposobem na odbudowanie rodzinnej fortuny okaza³o siê za³o¿enie

Kompanii Pó³nocnej. Ale to, ¿e Noel Magnus odziedziczy³ gazetê, któ-

rej spadkobierc¹ powinien byæ on, Edmund…! I w dodatku publikowa³

w niej artyku³y bezpardonowo atakuj¹ce jego kompaniê…! Nie, to nie

do zniesienia.

Teraz ma szansê siê odegraæ. Gdyby poœlubi³ piêkn¹ Rachel, odzy-

ska³by prawo do gazety. Triumf by³by potrójny, bo odebra³by Magnuso-

wi i gazetê, i dom, i – co najwa¿niejsze – ¿onê.

Ju¿ teraz czu³ s³odki smak zemsty. Zaci¹gniêcie Rachel do ³o¿a ma³-

¿eñskiego by³oby jego najwiêkszym osiagniêciem… W wyobraŸni wi-

dzia³ ju¿ nawet siebie zakochanego w Rachel, w jej wyzywaj¹cych oczach

i gêstwinie z³otych loków. Potrafi doprowadziæ swój plan do koñca. Nie

dopuœci, by cokolwiek mu w tym przeszkodzi³o.

Zdobêdzie ¿onê swojego wroga, jej duszê, cia³o i serce.

A jeœli Magnus rzeczywiœcie nie umar³? Jeœli upomni siê o prawo do

niej?

No có¿… Gdyby Edmund nie móg³ mieæ Rachel dla siebie, wola³by

ujrzeæ j¹ martw¹.

7

R

achel by³a gotowa do wyjœcia na bal u Steadmanów. Nigdy w ¿yciu

nie by³a tak przera¿ona. Pomimo wewnêtrznego oporu wypi³a kieliszek

background image

72

sherry, który dla uspokojenia nerwów kaza³a jej przynieœæ pani Willem.

Ostatni¹ rzecz¹, jakiej pragnê³a, by³o pojawiæ siê na balu i rozsiewaæ

wokó³ siebie odór alkoholu, ale na sam¹ myœl, ¿e stanie przed tyloma

obcymi ludŸmi z g³ow¹ pe³n¹ instrukcji i wskazówek na temat etykiety,

sposobu poruszania siê w walcu i tak dalej, ogarnia³o j¹ przera¿enie. Czy

zdo³a wytrwaæ do koñca, czy nie ucieknie jak Kopciuszek z wybiciem

pó³nocy?

– Wygl¹dasz przeœlicznie – oceni³a z zachwytem pani Willem.

Rachel odwróci³a siê ku niej z nieœmia³ym uœmiechem.

– Czujê, ¿e wygl¹dam dobrze, ale to chyba zas³uga sukni – pog³a-

dzi³a sute fa³dy spódnicy. Jej suknia balowa uszyta by³a z ciemnobr¹zo-

wej satyny i przybrana tiulowymi falbankami w tym samym kolorze; g³ê-

boko wyciêty dekolt przys³ania³ plastron z maltañskich koronek. Ramiona

Rachel okrywa³ aksamitny szal o barwie czerwonego granatu, obszyty

futrem gronostaja. O takim stroju nawet nie marzy³a na Herschel… A te-

raz mia³a go na sobie.

– Zapomnia³aœ o tym – pani Willem wrêczy³a Rachel czarn¹ skó-

rzan¹ szkatu³kê.

Rachel otworzy³a j¹ i wyjê³a Czarne Serce. Zawieszony na z³otym

³añcuszku opal spocz¹³ w zag³êbieniu okrytych maltañskimi koronkami

piersi.

– Idealnie! – wykrzyknê³a Betsy.

Rachel ujê³a jej rêce.

– Betsy, chcê ci podziêkowaæ za wszystko, co zrobi³aœ dla mnie i dla

dzieci. Nie bylibyœmy tak szczêœliwi przez te minione szeœæ miesiêcy,

gdybyœ nie by³a dla nas taka wyrozumia³a i dobra. Nie wyobra¿am so-

bie, jak mog³abym stan¹æ dziœ przed tymi wszystkimi ludŸmi, gdybyœ

nie nauczy³a mnie dobrych manier, o których nie mia³am pojêcia.

– Nie by³o tak Ÿle, moje dziecko. Twoje maniery by³y po prostu

niedoszlifowane. W tym dzikim kraju nikt nie zwraca³ na to uwagi –

powiedzia³a ³agodnie Betsy.

– Muszê przyznaæ, ¿e kiedy przyjecha³am po raz pierwszy do No-

wego Jorku, na pocz¹tku uwa¿a³am, ¿e ludzie s¹ tu zimni i okrutni. Nie

mog³am poj¹æ ich obojêtnoœci wobec innych… Teraz widzê, ¿e by³a to

zbyt pochopna opinia. Dziêki tobie zmieni³am zdanie.

– Robi³am to nie tylko dla ciebie, ale i dla Magnusa, moja droga –

Betsy patrzy³a na ni¹ serdecznym spojrzeniem swych niebieskich oczu. –

Wiesz, ¿e by³ dla mnie jak w³asny syn. Jego prawdziwa mama wycho-

wywa³a go tylko trzy lata… Ja mia³am o tyle wiêcej szczêœcia, ¿e by³am

z nim d³u¿ej.

background image

73

– Czy umar³a przy narodzinach drugiego dziecka? – zapyta³a Ra-

chel, owijaj¹c siê gronostajowym szalem, jakby przeszy³ j¹ nag³y ch³ód.

Betsy pokiwa³a przecz¹co g³ow¹. Jej staromodny, obszyty koronka-

mi czepek zako³ysa³ siê przy tym komicznie.

– Zwa¿ywszy ca³¹ sytuacjê, by³oby to z pewnoœci¹ b³ogos³awieñ-

stwem. Nie, kochanie, ona uciek³a. Ojciec Magnusa by³ okrutnym cz³o-

wiekiem i ta m³oda kobieta nie by³a w stanie tego d³u¿ej wytrzymaæ. Nie

mia³abym jej tego ani trochê za z³e, gdyby nie to, ¿e zostawi³a trzyletnie-

go synka na ³asce swego pod³ego mê¿a. Noel by³by zupe³nie inny, gdyby

nie okrucieñstwo ojca.

– Czy to dlatego wyjecha³ st¹d i nie chcia³ wracaæ? – spyta³a cicho

Rachel. Nagle ró¿ne rzeczy sta³y siê jasne…

– Z ca³¹ pewnoœci¹. Nie mogê go za to winiæ. Có¿ on tu mia³?

– Mia³ piêkny dom, w którym móg³ za³o¿yæ rodzinê. Wystarczy³o

siê o¿eniæ i osi¹œæ tutaj – odrzek³a Rachel. Czy przypadkiem nie powie-

dzia³a za du¿o? – przemknê³a myœl.

– Có¿, kiedy ¿ycie nie wydawa³o siê mu ani tak proste, ani tak do-

bre… Ba³ siê, jak przypuszczam, ¿e nosi w sobie z³e dziedzictwo ojca.

Powtarza³, ¿e nigdy nie bêdzie mieæ dzieci. – Betsy zmarszczy³a brwi

i zamyœli³a siê nieweso³o, ale zaraz siê rozchmurzy³a. – Teraz rozumiesz,

dlaczego tak siê wzruszyliœmy na widok ciebie i dzieci. To trochê tak,

jakby spe³ni³y siê nasze marzenia… Magnus wróci³ do nas w jakimœ

sensie. I wnieœliœcie radoœæ do tego domu. Jak to mi³o s³yszeæ œmiech

dzieci biegaj¹cych po korytarzach… Ka¿dy dom tego potrzebuje, ma³y

czy du¿y.

– Masz racjꠖ przyzna³a Rachel, czuj¹c ucisk w sercu. Ciekawe,

jakie by³oby naprawdê dziecko jej i Magnusa… Czy mia³oby blond loki

po mamie, czy czarn¹ czuprynê po ojcu? Nie znajduj¹c odpowiedzi na te

pytania, westchnê³a.

– No, ale dzisiaj nie pora na rozmyœlania o smutnych sprawach.

Dzisiaj, kochanie, koñczy siê twoja ¿a³oba. JedŸ wiêc do pani Steadman

i zostañ królow¹ balu. Kto wie, mo¿e poznasz swojego drugiego mê¿a?

Rachel zamar³a. Drugi m¹¿? Nie do pomyœlenia by³o zakochaæ siê

w innym mê¿czyŸnie, skoro ten, którego pragnê³a, najprawdopodobniej

wci¹¿ ¿y³… Jak jednak mia³a to wyt³umaczyæ, skoro wystêpowa³a tu

w roli wdowy po nim?

Przymknê³a na moment oczy, zbieraj¹c myœli. Mia³a wra¿enie, ¿e

dusi siê w sieci w³asnych k³amstw.

– Czas na ciebie, moja droga. Nie pora teraz myœleæ o przesz³oœci.

Powóz ju¿ czeka – Betsy otworzy³a przed ni¹ drzwi jej pokoju.

background image

74

Rachel, zdrêtwia³a wewnêtrznie, podziêkowa³a Betsy i majestatycz-

nymi schodami zdobnymi w gotycki ornament zesz³a na dó³. W otwar-

tych drzwiach frontowych czeka³ na ni¹ kamerdyner. Wsiad³a z jego

pomoc¹ do powozu i otuli³a ramiona gronostajowym szalem. Powóz

ruszy³, uwo¿¹c j¹ do domu Steadmanów.

– Mówi¹, ¿e to dzikuska, która ni st¹d, ni zow¹d pojawi³a siê na

progu, pytaj¹c o Northwyck.

– Podobno mia³a na sobie buty z futra bia³ego niedŸwiedzia. Czy

s³ysza³a pani kiedykolwiek o futrze z bia³ego niedŸwiedzia? Przypusz-

czam, ¿e ktoœ to zmyœli³.

– Mnie mówiono, ¿e ich ma³¿eñstwo nie jest u nas wa¿ne. Te dzieci

s¹ doœæ du¿e, nie s¹dzi pani? Magnus nie zd¹¿y³by chyba siê o¿eniæ

i mieæ od razu takie doros³e dzieci…

Rachel z trudem panowa³a nad sob¹, s³ysz¹c drwi¹ce uwagi rzucane

zza po³yskuj¹cych wachlarzy. No có¿… Spodziewa³a siê, ¿e bêd¹ plot-

kowaæ na jej temat i naœmiewaæ siê z niej. Nie pozostawa³o wiêc nic

innego, ni¿ trzymaæ g³owê wysoko i ignorowaæ te z³oœliwoœci.

A zreszt¹… To zainteresowanie jej osob¹ jest doœæ naturalne. Wystêpu-

je przecie¿ jako wdowa po wyj¹tkowo bogatym i powszechnie znanym cz³o-

wieku; w dodatku przyjecha³a z daleka, z kraju, o którym niewiele s³yszeli.

Czu³a siê jednak nieswojo, bo odezwa³o siê do niej zaledwie kilka osób.

Gdyby nie uprzejmoœæ pani Steadman, spêdzi³aby swój pierwszy bal scho-

wana za marmurowy filar, gdzie nikt nie widzia³by jej za¿enowania.

– Wygl¹da pani przeœlicznie, pani Magnus. Dobrze siê pani bawi?

Na dŸwiêk tego znanego g³osu Rachel podnios³a wzrok. Przed ni¹

sta³ Edmund Hoar. Mia³ na sobie olœniewaj¹co bia³¹ jedwabn¹ kamizel-

kê i czarny frak. Rachel nie by³a prawie w stanie ukryæ tego, ¿e najchêt-

niej unika³aby jakiegokolwiek z nim kontaktu. Wci¹¿ doskonale pamiê-

ta³a ich ostatni¹ rozmowê w hallu w Northwyck.

– Edmundzie, wpisz siê do jej karnetu, póki jest jeszcze w nim miej-

sce – odezwa³a siê pani Steadman, otoczona krêgiem wielbicieli.

– W³aœnie mia³em zamiar to zrobi栖 odrzek³ Hoar, unosz¹c czarne

brwi, po czym ponownie zwróci³ siê do Rachel. – Zanim wcisnê siê miê-

dzy innych w pani karneciku, pozwoli pani, ¿e poznam j¹ z moj¹ dobr¹

znajom¹. Pani Magnus, mi³o mi przedstawiæ pani pannê Judith Amberly.

Szczup³a blondynka post¹pi³a krok naprzód i skinê³a jej g³ow¹. Ra-

chel czu³a, ¿e powinna wstaæ czy coœ w tym rodzaju… Poda³a jednak

tylko rêkê nowej znajomej. Tamta patrzy³a na ni¹ bez s³owa.

background image

75

– Panna Amberly i pani, pani Magnus, macie z sob¹ coœ wspólne-

go – rzek³ Edmund.

– Co takiego, panie Hoar? – zapyta³a Rachel, usi³uj¹c nadal byæ

uprzejma, choæ jej rêka zawis³a w powietrzu.

– Pani jest wdow¹ po Noelu Magnusie, a panna Amberly by³a jego

narzeczon¹. Czy¿ to nie ironia losu? Podczas ostatniej bytnoœci Magnus

obieca³, ¿e o¿eni siê z ni¹, gdy tylko wróci do Nowego Jorku. Widzi pani

ten œliczny pierœcionek? Dosta³a go od niego – Hoar pokaza³ w uœmie-

chu swoje drobne zêby. – Ile lat ma pani starszy syn?

Jad s³ów Hoara by³ równie zabójczy, jak ws¹czaj¹ca siê w krew trucizna.

Oszo³omiona Rachel wpatrywa³a siê w piêkny diament po³yskuj¹cy

na rêce m³odej kobiety. Judith Amberly by³a zdecydowanie od niej m³od-

sza. Na pewno zauwa¿y³a zaskoczenie Rachel i mog³a w duchu triumfo-

waæ. Wiêc jednak Magnus da³ pierœcionek zarêczynowy… Ofiarowa³

pierœcionek z diamentem tej smuk³ej blondynce o nieprzychylnym spoj-

rzeniu, podczas gdy dla niej, Rachel, mia³ tylko k³amstwa. Kiedy wy-

je¿d¿a³ na krótko do Nowego Jorku, spotyka³ siê z narzeczon¹, ona zaœ

tymczasem od tylu ju¿ lat wci¹¿ na niego czeka³a.

– Mi³o mi pani¹ poznaæ, panno Amberly – wydusi³a z siebie. Ból

w sercu by³ trudny do zniesienia.

– Mnie równie¿ – powiedzia³a panna Amberly z wymuszon¹ grzecz-

noœci¹.

Hoar najwyraŸniej bawi³ siê t¹ scen¹. Mia³ minê kota, który w³aœnie

po³kn¹³ mysz.

Rachel odwróci³a wzrok. Pannie Amberly te¿ chyba nie by³o ³atwo…

Rachel wiedzia³a, co to ból czekania na ukochanego, który nie wraca³.

Zdawa³a sobie sprawê, co musi czuæ Judith Amberly w sytuacji, gdy

wszyscy oczekiwali, ¿e wyjdzie za m¹¿, a tu nagle okazuje siê, ¿e narze-

czony ma ju¿ ¿onê i dzieci.

Mimo to wiedzia³a, ¿e nigdy nie polubi panny Amberly. Nigdy. W tym

momencie to ona jest zwyciê¿czyni¹, ale kiedy prawda wyjdzie na jaw,

triumf bêdzie udzia³em Judith. Mo¿e Noel ¿yje i przyjedzie, ¿eby poœlu-

biæ Judith? Ona, Rachel, nie zazna³a tego szczêœcia, by nosiæ na palcu

pierœcionek zarêczynowy Noela. Wszystko, co jej obieca³, nie ma naj-

mniejszej wartoœci.

– Widzê, ¿e ma pani wolny nastêpny walc. Czy zechce pani ze mn¹

zatañczyæ, pani Magnus? – Edmund sk³oni³ siê przed ni¹ z diabelskim

b³yskiem rozbawienia w oczach.

Nie mia³a wyboru. Musia³a pozwoliæ, ¿eby wzi¹³ j¹ za rêkê i popro-

wadzi³ na parkiet. Czu³a siê tak, jakby dusza w niej umiera³a.

background image

76

Sztywna i ch³odna kr¹¿y³a z Hoarem po parkiecie, ca³y czas jednak

spogl¹da³a na innych walcuj¹cych, a nie na swego przystojnego partnera.

Steadmanowie nie ¿a³owali kosztów, urz¹dzaj¹c tê balow¹ salê. Kre-

mow¹ biel marmurowych œcian w regularnych odstêpach przerywa³y

poz³acane pilastry i zwierciad³a w poz³acanych ramach, w których od-

bija³y siê wykwintne stroje goœci. Motyle z „Godey’s” jednak istniej¹ –

pomyœla³a Rachel, stan¹wszy po raz pierwszy w drzwiach. Olœniewaj¹-

ce damy zdawa³y siê obecnie niemal p³yn¹æ po parkiecie w ró¿nobarw-

nych, przypominaj¹cych têczê krynolinach z satyny w odcieniu fuksji,

szmaragdu, pawiego b³êkitu… Pomyœla³a, ¿e w swojej skromnej ciem-

nobr¹zowej sukni musi wygl¹daæ nieciekawie, i w tej samej chwili na-

potka³a po¿¹dliwe spojrzenie Hoara, który prowadzi³ j¹ w tañcu.

Nagle poczu³a, ¿e jest wprost przeciwnie – wygl¹da a¿ zanadto atrak-

cyjnie.

– Nie odpowiedzia³a mi pani jeszcze na moje pytanie, pani Ma-

gnus. Czy dobrze siê pani bawi? – Mówi³ wprost do jej ucha, tak ¿e

us³ysza³a go mimo g³oœnej muzyki i gwaru rozmów tancerzy.

– Doskonale. To mi³o ze strony pani Steadman, ¿e mnie zaprosi³a.

– ¯e pani¹ zaprosi³a? – zaœmia³ siê. – Pani, moja œliczna Rachel,

jest goœciem honorowym, czy¿by pani o tym nie wiedzia³a? Przecie¿

w³aœnie dlatego Gloria Steadman posadzi³a pani¹ po prawej stronie pani

Astor.

– Nigdy bym siê tego nie domyœli³a. S¹dzi³am, ¿e chce po prostu,

¿ebym siê u niej dobrze czu³a. Wie, ¿e nikogo tu nie znam – odpar³a.

– Damy o takiej pozycji towarzyskiej jak ona nie okazuj¹ uprzej-

moœci byle komu. Gloria Steadman wziê³a pani¹ pod swoje skrzyd³a, bo

przypad³a jej pani do gustu. S¹ osoby, które stara³y siê o to przez wiele

lat, ale nigdy nie doczeka³y siê dowodów takiej sympatii z jej strony, jak

to mia³o miejsce na podwieczorku w pani domu.

Rachel by³a szczerze zdumiona.

– Nie potrzebujê specjalnych wzglêdów. Wcale o nie nie prosi³am.

– Nie musi pani prosiæ, bo i tak je pani ma. Proszê siê nie zdziwiæ,

jeœli przysporzy to pani trochê wrogów.

– Czy i pan siê do nich zalicza, sir? – Czu³a, ¿e to pytanie zabrzmia³o

prowokuj¹co, ale nie zdo³a³a siê powstrzymaæ. Szczeroœæ le¿a³a w jej

naturze. ¯ycie na Pó³nocy by³o zbyt trudne, ¿eby ludzie mogli byæ wo-

bec siebie ob³udni.

– Sk¹d¿e znowu! Nie móg³bym staæ siê wrogiem kobiety, któr¹ za-

mierzam uczyniæ moj¹ ¿on¹.

– Nawet mnie pan nie zna, panie Hoar – odpar³a lodowatym tonem.

background image

77

– Pozna³em pani¹ wystarczaj¹co – powiedzia³, wskazuj¹c wzrokiem

na jej dekolt. – Czarne Serce zwiêksza pani wartoœæ, droga Rachel. Za-

par³o mi dech, gdy ujrza³em, co ma pani na szyi… Gdzie pani je znala-

z³a? Z dzienników Franklina wynika, ¿e mia³ ten kamieñ ze sob¹ na ostat-

nim miejscu postoju.

– Mój ojciec znalaz³ ten opal – odpowiedzia³a wymijaj¹co. – Jeœli

natkn¹³ siê przy tym na szcz¹tki Franklina, to zabra³ tê tajemnicê do

grobu.

– Pani wie wiêcej na ten temat – Hoar spojrza³ na ni¹ przenikliwie.

– Niewykluczone.

– Domyœlam siê, ¿e nie chce pani sprzeniewierzyæ siê mê¿owi. Mam

racjê? – przycisn¹³ j¹ mocniej, brutalniej. – Tymczasem, zgodnie z tym,

co pani sama mówi i o czym przekonany jest ca³y Nowy Jork, Magnus

nie ¿yje. Jeœli wiêc nie z powodu Magnusa, to dlaczego nie chce pani

opowiedzieæ, gdzie ojciec znalaz³ opal?

Rachel milcza³a.

– Ty ma³a oszustko – wycedzi³ przez zêby. – Wyci¹gnê z ciebie tê

informacjê przed Magnusem. Mo¿esz byæ pewna.

– Potrwa to d³ugo, skoro wed³ug opinii wszystkich Magnus nie ¿yje –

odparowa³a.

Hoar uœmiechn¹³ siê i rozluŸni³ uœcisk.

– Mnie, kochanie, nie nabra³aœ. Nied³ugo opowiesz z w³asnej woli

o miejscu spoczynku Franklina. – Ponownie utkwi³ oczy w opalu. – Nie-

cierpliwie wygl¹dam dnia, kiedy bêdê trzyma³ w d³oni ten os³awiony

kamieñ i cieszy³ siê jego ch³odnym piêknem.

– I kiedy¿ ma siê to spe³niæ, sir? – zapyta³a z drwin¹.

– Kiedy bêdziesz moja – odpar³, patrz¹c jej prosto w oczy. – Kiedy

sprawiê, ¿e nie bêdziesz mia³a na sobie nic oprócz tego opalu.

Rachel zabrak³o tchu z oburzenia. Chcia³a osadziæ zuchwalca, ale

nie znalaz³a wystarczaj¹co mocnych s³ów. Dokoñczyli walca w milcze-

niu, po czym Hoar odprowadzi³ j¹ na miejsce.

– Nastêpny taniec, o ile wiem, zarezerwowa³ Frederick Wing, nie

zabieraj jej wiêc ca³ego czasu, Edmundzie – skarci³a go pani Steadman.

– Gdzie¿bym œmia³ – odrzek³ Hoar z uk³onem, ca³uj¹c rêkê Rachel.

Musia³a zdobyæ siê na ogromny wysi³ek, ¿eby nie wyrwaæ mu rêki,

zw³aszcza gdy poczu³a gor¹cy dotyk jego jêzyka.

– Do zobaczenia wkrótce – powiedzia³ na odchodnym.

Rachel nie raczy³a mu odpowiedzieæ, w sercu czu³a jednak narasta-

j¹cy niepokój. Czy przyjazd do Northwyck nie okaza³ siê bardziej nie-

bezpieczny ni¿ prowadzenie baru Pod Lodow¹ Pann¹ na Herschel?

background image

78

– Wydaje mi siê, ¿e jest pani¹ zainteresowany – powiedzia³a pani

Astor po odejœciu Hoara.

– Nie zna mnie – powtórzy³a Rachel swoj¹ mantrê.

– Proszê pozwoliæ, moja droga, ¿e coœ pani powiem. Jego rodzina,

podobnie jak moja, wywodzi siê z rodu Knickerbockerów. Mog³aby pani

trafiæ znacznie gorzej… – dama podnios³a wachlarz do ust – szczegól-

nie jeœli zwa¿yæ na pani niskie pochodzenie.

Nie wiedz¹c nawet, kim byli Knickerbockerowie, Rachel poczu³a

siê œmiertelnie obra¿ona przez tê kobietê. W tej sekundzie zrozumia³a,

¿e nigdy nie bêdzie darzyæ sympati¹ pani Williamowej Astor, bez wzglê-

du na to, co o niej myœli Gloria Steadman i reszta œwiata.

– Jeœli pan Edmund Hoar i pani jesteœcie spokrewnieni, to proszê wy-

baczyæ mi niezamierzon¹ gafê z mojej strony. Proszê mi wierzyæ, ¿e nie

chcia³am sprawiæ pani przykroœci. – Z tymi s³owy wsta³a, by zatañczyæ z na-

stêpnym zapisanym w jej karneciku tancerzem. Odesz³a z nim na parkiet,

zostawiaj¹c pani¹ Astor z wyrazem niek³amanego oburzenia na twarzy.

– Wdowa po Magnusie jest raczej zuchwa³a – powiedzia³a pani Astor

do pani Steadman.

– Ty i ja zawsze siê bêdziemy ró¿niæ pod tym wzglêdem, Caroline.

Podziwiam kobiety z charakterem – Gloria uœmiechnê³a siê i otworzy³a

wachlarz. – Jesteœmy przyjació³kami od lat, oczekujê wiêc, ¿e zaakcep-

tujesz inne moje przyjaŸnie.

– Zas³ugujesz na szacunek. Twoja rodzina cieszy siê nienagann¹

opini¹, odnosisz triumfy jako gospodyni… – odpar³a s³ynna dama.

– I pomyœleæ, ¿e nie dokona³am nawet po³owy tych rzeczy, które

musia³a zrobiæ Rachel Magnus tylko po to, by prze¿yæ… Chylê g³owê

przed jej odwag¹. Jeœli jej nie zaakceptujesz – pani Steadman zrobi³a

przebieg³¹ minꠖ opowiem historiê rodziny Backhouse i wszyscy siê

dowiedz¹, dlaczego naprawdê tak siê upierasz, by nazywano ciê pani¹

Williamow¹ B. Astor, Jr.

– Zgoda, nic ju¿ nie powiem o tej dziewczynie – pani Astor by³a

zmieszana. – Ale nie chcê wiêcej atmosfery skandalu. Jeœli siê postara-

my, to ludzie zapomn¹, gdzie pozna³a pierwszego mê¿a i ¿e zarabia³a na

¿ycie… – dama jêknê³a – jako barmanka.

– O nic wiêcej ciê nie proszꠖ pani Steadman skinê³a g³ow¹ Ra-

chel, która w³aœnie j¹ mija³a, tañcz¹c z kolejnym partnerem.

– Nie ¿yczê sobie wiêcej ¿adnego skandalu. ¯adnego! Jeœli mam

siê zgodziæ, by przyjmowano j¹ w towarzystwie, obiecaj mi, ¿e ta dziew-

czyna bêdzie siê przyzwoicie prowadziæ.

– Nie ma mowy o skandalu – obieca³a pani Steadman.

background image

79

Gdy stoj¹cy w hallu rezydencji Steadmanów francuski zegar wy-

dzwoni³ dziesi¹t¹, pani Steadman wsta³a z miejsca. Goœcie umilkli. Go-

spodyni unios³a kieliszek.

– Drodzy pañstwo, panie i panowie! Witam wszystkich w moim

domu. Zaprosi³am was na dziœ wieczór, byœcie mogli poznaæ nasz¹ now¹

s¹siadkê. Pozwólcie, ¿e przedstawiê wam œliczn¹ pani¹ Noelow¹ Ma-

gnus – pani Steadman wziê³a Rachel za rêkê.

Rachel, zdenerwowana, stanê³a obok niej. Przed sob¹ mia³a dwieœcie

osób. Nie spodziewa³a siê, ¿e przyjm¹ j¹ tak ¿yczliwie… Serce przepe³-

nia³a zarówno ulga, jak i lêk, ¿e wszystko to sta³o siê za spraw¹ k³amstwa.

– Wznieœmy kieliszki w toaœcie na czeœæ pani Magnus. Ja pierwsza

wypijê za jej szczêœcie w nowym domu – pani Steadman unios³a kieli-

szek do ust.

Zapad³a d³uga cisza. Zgromadzeni goœcie spe³niali toast gospodyni.

Rachel by³a pewna, ¿e wszyscy musz¹ s³yszeæ, jak g³oœno bije jej

serce. By³a œmiertelnie przera¿ona, ¿e skupia na sobie ogóln¹ uwagê,

a jeszcze bardziej tym, ¿e sta³o siê tak na skutek oszustwa. Najchêtniej

zamieni³aby siê miejscem z ma³ym pudelkiem, który przycupn¹³ u stóp

pani Astor.

Nagle oczy obecnych odwróci³y siê od niej w kierunku drzwi. Z wiel-

kiego marmurowego hallu doszed³ ich donoœny g³os jakiegoœ mê¿czy-

zny, z którym szamota³a siê s³u¿ba.

– …to ju¿ wasza sprawa! – grzmia³ nieznajomy.

W sekundê potem jeden z lokajów, najwyraŸniej usi³uj¹cych nie

wpuœciæ intruza do sali, zosta³ bezceremonialnie wepchniêty do œrodka.

Rachel zamar³a. Rozum mówi³ jej, ¿e to niemo¿liwe, serce jednak

od razu wiedzia³o, kto znajduje siê za drzwiami. Ten g³êboki g³os, si³a,

bezceremonialnoœæ… Rozpozna³aby je wszêdzie.

Szmer zdumienia przetoczy³ siê fal¹ wœród t³umu goœci. Na progu

ukaza³ siê wysoki mê¿czyzna. Jego parka ze skóry renifera by³a czarna

z brudu; twarz przes³ania³y d³ugie, spl¹tane w³osy i broda. Dzikie spoj-

rzenie oczu koloru sherry omiot³o ca³¹ salê, a¿ wreszcie spoczê³o na

Rachel.

– Dobry Bo¿e! Czy to ty, Noelu? To ty jednak nie umar³eœ? – zawo-

³a³a pani Steadman.

Noel wszed³ w t³um. Przera¿eni goœcie rozstêpowali siê przed nim,

jakby ujrzeli ducha. Nie spuszcza³ oczu z Rachel.

– Ty! – rykn¹³.

Rachel milcza³a. Strach, jakiego dot¹d nie zna³a, sparali¿owa³ jej

g³os. Czu³a, jak ca³a krew odp³ywa z cia³a do koniuszków palców u stóp.

background image

80

– Przyszed³em po ciebie… ¿ono!

Chcia³a siê odezwaæ, uciec, ratowaæ siê, nie by³a jednak w stanie

wykonaæ ¿adnego ruchu. Koñczyny odmówi³y pos³uszeñstwa. Sta³a jak

skamienia³a, na uwiêzi jego oczu.

Opuœci³ wzrok na jej szyjê. Pomyœla³a, ¿e chce j¹ z³apaæ za gard³o…

Po chwili zrozumia³a, ¿e zauwa¿y³ opal.

B³ysk rozpoznania, potem wœciek³oœæ przemknê³y mu po twarzy.

Wyci¹gn¹³ rêkê, ¿eby zerwaæ kamieñ z jej szyi, a mo¿e nawet j¹ udusiæ.

I wtedy znalaz³a wreszcie wyjœcie z sytuacji, którego tak rozpaczli-

wie poszukiwa³a. Strach i ciasny gorset zrobi³y swoje. Rachel osunê³a

siê w zbawienne omdlenie i pad³a jak martwa u stóp przera¿onej pani

Astor.

background image

81

Czêœæ trzecia

¯adnych jeñców

6 –

background image

82

background image

83

8

Z

abije j¹. Kiedy lekarz powie mu w koñcu, ¿e mo¿e ju¿ przyjmowaæ

wizyty, stanie obok jej ³ó¿ka i w³asnorêcznie zaciœnie d³onie na jej szyi.

Noel przegarn¹³ palcami œwie¿o przyciêt¹ gêstwinê czarnych w³o-

sów. W czasie gdy bezw³adne cia³o Rachel zosta³o przeniesione do po-

wozu i przewiezione do Northwyck, wezwano z miasta lekarza, by j¹

zbada³. Nadal by³ przy niej, choæ Magnus zd¹¿y³ ju¿ siê wyk¹paæ i po-

zwoliæ staremu s³udze ostrzyc jego dzik¹ grzywê. Jedyne, co móg³ obec-

nie robiæ, czekaj¹c na przyzwolenie lekarza, to spacerowaæ tam i z po-

wrotem i myœleæ.

Czarne Serce… Musia³a mieæ ten kamieñ od lat, gdy on walczy³

z huraganowym wiatrem i mrozem, od którego pêka³a skóra. Ale¿ mu-

sia³a siê z niego œmiaæ w duchu, kiedy przywlók³ siê wówczas ledwo

¿ywy i bez przerwy gada³ o swoim poszukiwaniu Franklina i legendar-

nego kamienia… Ona zaœ tymczasem ca³y czas go mia³a, s¹dz¹c, ¿e to

drobiazg w porównaniu z ma³¿eñstwem i domem.

Drobiazg! Magnus parskn¹³. Najs³ynniejsze znalezisko stulecia, a ona

nie uwa¿a³a za stosowne o nim nawet wspomnieæ! Jedyne, co j¹ intere-

sowa³o, to ma³¿eñstwo. Przeklête ma³¿eñstwo… Szalona! Doprawdy,

Rachel Howland musia³a byæ szalona. ¯eby nie umieæ oceniæ, co jest

naprawdê wa¿ne…!

Ale, rzecz jasna, w oczach osób postronnych to on wygl¹da na sza-

leñca. Przygna³ tu za ni¹ niczym chory z mi³oœci konkurent. Wielki ba-

dacz Noel Magnus przycwa³owa³ z powrotem do Northwyck na spie-

nionym od pêdu koniu. Tak siê œpieszy³, ¿e przez ca³¹ drogê ani razu siê

background image

84

nie wyk¹pa³ ani nie zmieni³ rzeczy… Nikt nigdy go dot¹d nie ogl¹da³

w tak po¿a³owania godnym stanie.

Kiedy us³ysza³ od Betsy, ¿e Rachel wróci³a do Northwyck ca³a i zdro-

wa i ¿e troszcz¹ siê tu o ni¹ do tego stopnia, i¿ Gloria Steadman wyda³a

nawet bal na jej czeœæ, czu³ jedynie ogromn¹, niewypowiedzian¹ ulgê.

Nie umar³a. Nie rzuci³o j¹ do jakiegoœ zakazanego portu, gdzie musia³a-

by prostytucj¹ zarabiaæ na kawa³ek chleba. ¯yje, a on j¹ znalaz³. No

dobrze, prawie znalaz³.

Ona zaœ tymczasem bawi³a siê na balu, wydanym na jej czeœæ, jako

wdowa po… po nim. Wdowa do wziêcia.

To w³aœnie wtedy zala³a go fala wœciek³oœci. Poczu³ nieopanowane

pragnienie, by zacisn¹æ d³onie na jej krtani. Pal¹c¹ ¿¹dzê zemsty.

I wci¹¿ by³a niedostêpna. Przeklêta baba mia³a czelnoœæ upaœæ ze-

mdlona, jemu zaœ pozosta³o spacerowaæ do rana tam i z powrotem po

bibliotece, jakby by³ ojcem oczekuj¹cym narodzin dziecka.

Rozleg³o siê pukanie do drzwi.

Otworzy³ je gwa³townym szarpniêciem. W drzwiach sta³a Betsy.

– Jest przytomna, ale w szoku. Tak powiedzia³ lekarz. Proszê trak-

towaæ j¹ delikatnie…

Piêœci Noela zacisnê³y siê w kule armatnie, g³os mia³ jednak opa-

nowany.

– ZaprowadŸ mnie do niej.

Betsy poprowadzi³a go na górê, oœwietlaj¹c schody z³otym kandela-

brem. Lekarz powita³ ich w hallu z buteleczk¹ w rêce.

– Stan chorej jest niepewny. Próbowa³em podaæ jej kokainê, ale nie

chce wzi¹æ ani odrobiny. Mo¿e pan zdo³a j¹ jakoœ nak³oniæ? Dobrze by

jej to zrobi³o.

Schludny, niewielki cz³owieczek wrêczy³ Noelowi fiolkê i skiero-

wa³ siê za Betsy ku wyjœciu.

Noel przez chwilê sta³ w milczeniu pod drzwiami. W umyœle wirowa³a

mu ¿¹dza zemsty. Za wszystkie oszustwa, za wszystkie k³amstwa, za ca³¹

udrêkê, jak¹ musia³ przez ni¹ znieœæ… Teraz weŸmie odwet za to wszystko.

Twarz zastyg³a mu w wyrazie nieub³agania. Chcia³a mieæ go za mê¿a,

a w tym okropnym miejscu znaleŸæ dom… Mo¿e powinien po prostu jej

na to pozwoliæ. Niech zobaczy, co to znaczy byæ ¿on¹; niech poczuje na

w³asnej skórze wszystko to, przez co musia³a przejœæ jego matka, zanim

w koñcu zdo³a³a uciec.

Pozwoliæ, by spe³ni³o siê jej marzenie… Tak, to mu nawet odpowia-

da. Uœmiechn¹³ siê z³owrogo. Po koszmarze, jaki mu zafundowa³a, do-

stanie w rewan¿u to, o czym marzy.

background image

85

Kiedy Rachel zobaczy³a w drzwiach sypialni jego zgarbion¹ sylwet-

kê, mia³a chêæ schowaæ siê pod ko³drê. Jeœli nie bêdzie go widzia³a, to

trochê tak, jakby go nie by³o… Mo¿e odszed³by wtedy. Mo¿e by jej nie

zabi³, choæ tak bardzo na to zas³u¿y³a.

– Przepraszam – wybuchnê³a ze ³zami w oczach. – Wcale nie chcia-

³am tak oszukiwaæ… Kiedy tu przyjecha³am, myœla³am, ¿e domek Wil-

lemów to twój dom, a oni, s¹dz¹c, ¿e jestem twoj¹ ¿on¹, byli dla mnie

tacy mili… – W jej g³osie zabrzmia³ nostalgiczny ton, otrz¹snê³a siê jed-

nak i ci¹gnê³a: – Bardzo mi zale¿a³o, ¿eby podtrzymaæ tê uprzejmoœæ…

i… i tak trudno by³o przyznaæ siê wobec nich do k³amstwa, szczególnie

po tym, jak pokazali mi twój prawdziwy dom… i ¿e im tak zale¿y, ¿e-

bym w nim zosta³a.

Prze³knê³a œlinê, by zwalczyæ narastaj¹c¹ w gardle kulê histerii. P³acz

nie mia³ sensu. Nie zas³ugiwa³a na litoœæ. Zas³ugiwa³a na wszystko to,

co jej zrobi³.

– Mia³aœ ten opal od pocz¹tku, prawda? Przez te wszystkie lata,

które strawi³em na jego poszukiwaniu, le¿a³ sobie spokojnie w Lodowej

Pannie, tak? – jego niski, schrypniêty g³os przypomina³ warczenie.

A¿ kopnê³a parokrotnie ko³drê ze zdenerwowania.

– Marzy³am o tym, ¿eby ci go pokazaæ! Mój ojciec znalaz³ go latem

tego roku, kiedy zmar³. Ale gdzie by mnie to zaprowadzi³o, gdybym ci

go da³a? Wci¹¿ by³abym tam, w tym piekle, a ty tymczasem œwiêtowa³-

byœ w dobranym gronie przyjació³ oddanie go do muzeum…

Podszed³ do ³ó¿ka i twardym, niemal brutalnym gestem uniós³ jej

podbródek.

Musia³a spojrzeæ mu w oczy. Zapomnia³a ju¿, jaki jest wysoki, silny

i muskularny. Nawet w s³abym œwietle gazowej lampy wygl¹da³ tak sza-

lenie poci¹gaj¹co… Nachyli³ siê nad ni¹, mog³a wiêc dostrzec, ¿e jest

œwie¿o ogolony. Nigdy wczeœniej nie widzia³a jego prawdziwej twarzy,

ale to, co kry³o siê dot¹d pod zarostem, bynajmniej nie rozczarowywa³o.

By³ przystojniejszy i bardziej mêski, ni¿ mog³a sobie wyobraziæ. Nawet

teraz mia³a ochotê wyci¹gn¹æ rêkê i dotkn¹æ go… Mia³ twarz archanio³a

Gabriela, tylko w³osy by³y po diabelsku czarne.

– Przez ca³e lata szuka³em tego kamienia, w ciemnoœci, wœród lo-

dów i œniegów. Przez ca³e lata… Wiesz, co to znaczy, Rachel? – D³oñ

zacisnê³a siê na jej podbródku niczym imad³o.

Wyszarpnê³a siê.

– Tak – syknê³a, chocia¿ policzki mia³a zwil¿one ³zami rozpaczy,

a nie gniewu. – Wiem a¿ za dobrze, jak to jest, kiedy czeka siê na coœ

latami… na coœ, co jest niemo¿liwe do osi¹gniêcia.

background image

86

Siêgnê³a do nocnego stolika. Opal by³ tam, gdzie go pozostawi³a.

– Wobec tego weŸ go. Jest twój – niemal wyplu³a z siebie. – To chyba

wystarczaj¹ca zap³ata za skorzystanie z twojego domu przez tych parê

miesiêcy. Daj mi tylko trochê pieniêdzy, tak ¿ebym mog³a wróciæ na

Herschel, i o œwicie ju¿ mnie tu nie bêdzie.

Usiad³ na krawêdzi ³ó¿ka. Oczy b³yszcza³y mu z gniewu.

Kopnê³a go, on jednak momentalnie chwyci³ j¹ za rêce i przygwoŸ-

dzi³ z powrotem do poduszki. Czu³a siê tak, jakby by³a naga. Batystowa

koszula nocna, napiêta na piersiach, nie stanowi³a zbyt szczelnej os³ony.

– I ty œmiesz myœleæ, ¿e szkody, jakich narobi³aœ, mo¿na wymazaæ

za pomoc¹ tego kawa³ka ska³y, choæby by³ nie wiem jak kosztowny? –

potrz¹sn¹³ ³ó¿kiem, jakby chcia³ odebraæ jej resztki odwagi. – ¯e zap³a-

cisz nim za to, co zrobi³aœ z moim ¿yciem? Ten kamieñ nawet w jednej

dziesi¹tej nie równowa¿y twojego oszustwa!

– Powiedz wszystkim, ¿e jestem kryminalistk¹. Myœlisz, ¿e mi za-

le¿y? I tak nigdy wiêcej ich nie zobaczꠖ unios³a siê, usi³uj¹c wyrwaæ

siê z jego ¿elaznego chwytu, ale ani drgn¹³.

– Nie. Puœciæ ciê teraz z powrotem na Herschel to by³oby za dobre

dla ciebie.

– A zatem chcesz, ¿ebym posz³a do wiêzienia. – To, co wyda³a z sie-

bie, to by³ jedynie cichy, zalêkniony szept, pomimo ¿e wci¹¿ jeszcze

z nim walczy³a.

– Twoje miejsce rzeczywiœcie jest w wiêzieniu – powiedzia³ ch³od-

no. Jej wysi³ki nie robi³y na nim ¿adnego wra¿enia.

Spojrza³a w bok. Ciemne k¹ty sypialni nie dodawa³y otuchy.

– Nie mogê temu zaprzeczy栖 przyzna³a i dwie ³zy sp³ynê³y jej po

nosie.

– Ale gdybym pos³a³ ciê do wiêzienia, nie móg³bym patrzeæ na twoje

tortury. Nie widzia³bym twojej samotnoœci, twojej rozpaczy – zasycza³

nieomal. – Nie. Zamierzam zrobiæ coœ innego. Zamierzam podarowaæ ci

to wspania³e ¿ycie, które sobie przyw³aszczy³aœ. Pozwolê ci ¿yæ przez

jeszcze jeden miesi¹c jako moja ¿ona. Zobaczymy, czy zdo³asz to udŸwi-

gn¹æ.

Zwróci³a ku niemu oczy.

– O czym ty mówisz?

Zaœmia³ siê, ale w jego oczach nie by³o œladu weso³oœci.

– Mówiê o tym, ¿e bêdziesz dalej graæ moj¹ ¿onê. W ten sposób ja

nie wyjdê na g³upca, a ty zostaniesz ukarana tak, jak na to zas³ugujesz.

– Co to za kara? Zyska³am tu, w Northwyck, przyjació³, mam za-

pewnione wszelkie wygody… Dlaczego mia³abym cierpieæ?

background image

87

– Nie zazna³aœ jeszcze dot¹d przyjemnoœci posiadania mê¿a, praw-

da? – powiedzia³ z³owieszczo.

Znowu utkwi³a w nim spojrzenie. Oddycha³a szybko i ciê¿ko, zmê-

czona walk¹.

– Co… co masz na myœli?

– To ty og³osi³aœ œwiatu, ¿e jesteœmy ma³¿eñstwem. Spróbuj wiêc,

jak to naprawdê smakuje… zaczynaj¹c od ma³¿eñskiego ³o¿a. – Zwolni³

jedn¹ rêkê i chwyci³ w ni¹ obie jej d³onie. Odgarn¹³ ko³drê i wpatrzy³

siê w jej cia³o, widoczne w intymnych szczegó³ach pod cienk¹ bawe³-

nian¹ tkanin¹.

– Ale przecie¿ nie mo¿esz…! Wiesz, ¿e tego nie zrobiꠖ wyrzuci³a

z siebie. – Nie jesteœmy mê¿em i ¿on¹…

– I kto to mówi? – odparowa³, unosz¹c jeden k¹cik ust w z³ym uœmie-

chu.

– Ja to mówiê.

– Wszystkim w mieœcie mówi³aœ coœ wrêcz przeciwnego. – Po³o¿y³

d³oñ na jej udzie i powoli unosi³ koszulê, dopóki nie ods³oni³ ciemnego

trójk¹ta miêdzy udami.

– Da³am ci twój opal. Wyjadê st¹d i nigdy nie wrócê. Mo¿esz im

powiedzieæ, ¿e szok, jakiego dozna³am na twój widok, okaza³ siê œmier-

telny – próbowa³a odepchn¹æ jego rêkê.

Zignorowa³ j¹. Powoli powiód³ kciukami po jej piersiach, dra¿ni¹c

brodawki poprzez cienki jak bibu³ka batyst.

– Nie – jêknê³a, usi³uj¹c wyswobodziæ rêce z ¿elaznego uchwytu.

– Jako moja ¿ona nie masz prawa mówiæ „nie”. Nigdy – szepn¹³

w jej w³osy, li¿¹c delikatne miejsce za uchem.

– Mam prawo moralne – wyrzuci³a z siebie. W koñcu, zdespero-

wana, zdo³a³a zwróciæ siê twarz¹ ku niemu. Nachyli³ siê, by j¹ poca³o-

waæ, i wtedy ugryz³a go w doln¹ wargê.

– Cholera – zakl¹³. Puœci³ jej rêce takim gestem, jakby j¹ odpycha³.

– Zas³u¿y³eœ sobie na to – wydysza³a, zakopuj¹c siê z powrotem

w poœciel.

– Powinienem by³ pamiêtaæ, jaka potrafisz byæ uparta – wymrucza³

niewyraŸnie, zupe³nie jakby mia³ ranê na wardze.

– Zaproponowa³am ci moje warunki rozejmu. Nic wiêcej ponad to

nie mogê, a raczej nie zamierzam ci da栖 powiedzia³a, krzy¿uj¹c ramio-

na na piersiach.

Utkwi³ w niej mroczne, pe³ne nienawiœci spojrzenie.

– Zrobi³aœ ze mnie poœmiewisko w ca³ym Nowym Jorku i œmiesz

stawiaæ jakieœ warunki? Dobry Bo¿e, co za bezczelna dziewucha! ¯e te¿

background image

88

mog³em kiedykolwiek s¹dziæ, ¿e warto dla ciebie zaryzykowaæ tê pod-

ró¿… Nie do wiary!

– A dlaczego wróci³eœ? – spyta³a wreszcie. – Zmêczy³a ciê w koñ-

cu Pó³noc, tak jak przewidywa³am? Zapragn¹³eœ bardziej wytwornego

towarzystwa? W rodzaju panny Judith Amberly? – Niewyp³akane ³zy ci¹-

¿y³y jej w piersi jak kamieñ, ale przysiêg³a sobie, ¿e nie zobaczy jej szlo-

chu. Przegra³a tê wojnê. Nie ma powodu, ¿eby dawaæ zwyciêzcy jeszcze

i tê satysfakcjê.

Zesztywnia³.

– Gdzie j¹ widzia³aœ?

Co oznacza to pytanie? Czy¿by chcia³ dowiedzieæ siê wszystkich

szczegó³ów na temat narzeczonej, jak przysta³o na d³ugo nieobecnego

kochanka? Ograniczy³a siê do lakonicznej odpowiedzi:

– Spotka³am j¹ dziœ wieczorem na balu.

W desperacji zanurzy³ palce w swojej œwie¿o przyciêtej czuprynie.

Dogasaj¹cy na kominku ogieñ rzuca³ s³aby blask na twarde p³aszczyzny

jego policzków. Naprawdê by³ najprzystojniejszym mê¿czyzn¹, jakiego

kiedykolwiek widzia³a. Obraz jego i Judith Amberly stoj¹cych obok sie-

bie ramiê w ramiê to by³o wiêcej, ni¿ mog³a znieœæ.

– Czemu nie powiedzia³eœ mi o niej, Magnus? – S³owa leg³y miê-

dzy nimi niczym kamienna forteca.

Jego gniew powróci³.

– Dlaczego ci o niej nie powiedzia³em? Siedzisz tu, w mojej w³a-

snej sypialni, i rozliczasz mnie z moich wykroczeñ? Zabawne.

Obserwowa³a go. Czy nie przemkn¹³ w jego oczach cieñ poczucia

winy? Czy w g³osie nie by³o wahania? Nie potrafi³a powiedzieæ. S³ysza-

³a jedynie z³oœæ.

Rozleg³o siê pukanie. Noel wsta³ i szarpn¹³ drzwi.

– Co tam? – warkn¹³ na widok Betsy.

– Sir, doktor powiedzia³, ¿e ona potrzebuje odpoczynku. Rozumiem,

¿e tylko co siê odnaleŸliœcie, ale muszê przypomnieæ, ¿e ona przesz³a

szok. Powinna wzi¹æ przepisane lekarstwo…

Spojrza³ na Rachel z wyrazem twarzy, który mówi³: „Policzê siê z to-

b¹ póŸniej”. Bez s³owa min¹³ Betsy i znikn¹³ w aksamitnej ciemnoœci

hallu.

– Przykro mi… Nie mia³am zamiaru was rozdziela栖 Betsy wesz³a

do pokoju w przekrzywionym od zamêtu czepku.

– Nie szkodzi – powiedzia³a chmurnie Rachel. Wci¹¿ wpatrywa³a

siê w otwarte drzwi, tak jakby lada moment mia³ siê znowu wy³oniæ

z ciemnoœci.

background image

89

– Wziê³aœ trochê tego? – gospodyni unios³a b³êkitn¹ buteleczkê po-

zostawion¹ przez doktora.

– Nie, naprawdê niczego mi nie trzeba.

I tak nie zaœnie tej nocy. Mia³a tyle do przemyœlenia, zaplanowa-

nia… Na przyk³ad jak dostaæ siê z powrotem na Herschel. I jak prze¿yæ

resztê ¿ycia bez Noela.

Przekrêci³a siê na bok i wpatrzy³a w ¿arz¹ce siê czerwono popêkane

wêgle. Betsy podesz³a i pog³aska³a j¹ po g³owie.

– To by³ szok zobaczyæ go znowu, prawda? S³owo dajê, nawet ja

nie wierzy³am w³asnym oczom, kiedy wszed³ dzisiaj do hallu podobny

do jakiegoœ dzikusa – zaœmia³a siê. – W ogóle go nie pozna³am w pierw-

szej chwili. Nigdy go nie widzia³am takiego zaroœniêtego i rozczochra-

nego… Myœla³am, ¿e to jakiœ rabuœ, naprawdê!

– Och, Betsy – jêknê³a Rachel. Nie doœæ, ¿e serce mia³a z³amane, to

jeszcze musia³a powiedzieæ tej dobrej kobiecie, ¿e wraz z dzieæmi opu-

œci Northwyck, bo to wszystko oszustwo.

– Nic nie mów, kochanie. Naprawdê jesteœ w okropnym szoku. Ale

teraz ju¿ wszystko bêdzie dobrze, zobaczysz. Noel wróci³. Wróci³ – po-

wtórzy³a z naciskiem, zupe³nie jakby to by³ cud. – Jutro, jak trochê wy-

dobrzejesz, znowu bêdziesz mog³a byæ z mê¿em sam na sam.

– Bojê siê, ¿e Noel nie cieszy siê, ¿e jest ze mn¹… – zaczê³a Ra-

chel, ale Betsy przerwa³a jej.

– Tyle ma na g³owie, kochanie… Droga musia³a byæ strasznie wy-

czerpuj¹ca. Jest znacznie szczuplejszy ni¿ dawniej. Szkoda, ¿e nie wi-

dzia³aœ jego twarzy, kiedy powiedzia³am mu, ¿e jesteœ tutaj, ca³a i zdro-

wa… Trudno opisaæ ten wyraz ulgi – Betsy westchnê³a z zadowoleniem. –

I sam zaniós³ ciê na górê, kiedy zas³ab³aœ. Stangret mówi, ¿e nikomu nie

pozwoli³ pomóc sobie u pani Steadman. Kaza³ tylko, ¿eby lekarz czeka³

na niego tutaj, i sam siê tob¹ zaj¹³.

Trudno by³o w to uwierzyæ… Ale, oczywiœcie, nie chcia³, ¿eby umar³a

na jego rêkach, to zrozumia³e. Wola³, by prze¿y³a, tak ¿eby móg³ j¹ tor-

turowaæ.

– Brzmi to piêknie, ale obawiam siê…

Betsy nie ustêpowa³a.

– Nigdy nie widzia³am go w takim stanie. Kiedy powiedzieliœmy

mu, ¿e jesteœ u pani Steadman, nie chcia³ czekaæ na twój powrót. Nie

chcia³ siê nawet wyk¹paæ czy czegoœ zjeœæ… Zale¿a³o mu tylko na tym,

¿eby ciê zobaczyæ.

Bez w¹tpienia – pomyœla³a gorzko Rachel.

– Pani Willem…

background image

90

– Przywióz³ dla ciebie tê paczkê. Zobaczymy? – Betsy wskaza³a g³o-

w¹ spoczywaj¹cy na komodzie wielki futrzany tobó³. – Zanim przyje-

cha³ lekarz, nie mo¿na mu by³o wyperswadowaæ, ¿eby wyszed³, dopóki

nie zaczê³aœ wracaæ do ¿ycia. Dopiero wtedy poszed³ do siebie, ¿eby siê

wyk¹paæ i coœ zjeœæ. Zaraz jednak wróci³ z powrotem z tym tobo³em,

a kiedy zapyta³am, czy mogê go rozpakowaæ i zobaczyæ, co jest w œrod-

ku, powiedzia³, ¿e to niespodzianka dla ciebie. ¯e przywióz³ to dla cie-

bie z Herschel.

Rachel utkwi³a wzrok w ogromnym t³umoku. Jedna czêœæ jej istoty

chcia³a natychmiast rzuciæ siê ku niemu i zerwaæ spowijaj¹ce go futra;

druga, bardziej nieœmia³a, nie chcia³a w ogóle wiedzieæ, co jest w œrod-

ku. Ba³a siê, ¿e to element planu zemsty.

– Zostawiam ciê teraz, kochanie. Potrzebujesz wypocz¹æ. Masz za

sob¹ taki trudny dzieñ… A biedny Noel by³ taki przejêty twoim stanem,

¿e nawet nie mia³ kiedy zobaczyæ siê z dzieæmi – Betsy zmarszczy³a

brwi. – Rachel, skarbie, jesteœ taka blada… Nie weŸmiesz trochê tego

leku?

– Nie, nie – jêknê³a Rachel przera¿ona. Nawet nie pomyœla³a do-

tychczas, co powiedz¹ jutro Tommy i Clare… Oczywiœcie, zostan¹ wy-

rzuceni st¹d razem z ni¹, ale Noel prawdopodobnie w ogóle nie wie do-

t¹d o ich istnieniu. Bêdzie to wiêc kolejne straszliwe k³amstwo, które

zwali siê na niego jutro rano.

– Œpij dobrze, Rachel. Jutro wszystko bêdzie dobrze, zobaczysz –

powiedzia³a lekko Betsy i wysz³a.

Rachel zosta³a sama. Pozosta³o jej tylko siê modliæ, by umar³a we

œnie… To by³a jedyna droga ucieczki. W przeciwnym razie czeka j¹ rano

niemi³e zadanie przedstawienia Magnusowi jego syna i córki, o których

dot¹d w ogóle nie s³ysza³.

9

D

zieñ dobry, pani Magnus – przywita³a j¹ s³u¿¹ca, gdy nastêpnego

ranka niepewnie wesz³a do pokoju œniadaniowego.

– Znakomicie pani wygl¹da, pani Magnus – zauwa¿y³ kamerdyner

Forest, nalewaj¹c jej kawy.

– No, czy¿ to nie twarda kobieta? – ucieszy³a siê Betsy, wyprasza-

j¹c s³u¿bê z powrotem do pokoju kredensowego.

background image

91

Rachel spojrza³a na potwora siedz¹cego naprzeciw niej przy wiel-

kim, lœni¹cym mahoniowym stole. Jego miejski szyk nadal j¹ szokowa³.

W niczym nie przypomina³ mê¿czyzny, którego zna³a z Herschel.

Zniknê³a gdzieœ obsesja, by odszukaæ Franklina; teraz istnia³a dla niego

tylko ona i pragnienie zemsty. Znikn¹³ te¿ niedŸwiedŸ o dziko spl¹ta-

nym uw³osieniu. Krótko ostrzy¿ona czarna czupryna wspó³gra³a z bar-

w¹ jego spodni; surowoœæ bia³ej koszuli ³agodzi³ jedynie po mistrzow-

sku zawi¹zany ciemnozielony jedwabny krawat. Przemknê³a jej myœl,

¿e to chyba niegrzecznie z jego strony przyjœæ na œniadanie bez ¿akietu,

by³o jednak jasne, ¿e chêæ obrazy by³a od niego jak najdalsza. Wygl¹da³,

jakby by³ gotów rzuciæ siê na ni¹ i udusiæ, gdy tylko usi¹dzie po drugiej

stronie lœni¹cego mahoniowego sto³u.

– Przykro mi, ¿e musia³eœ czekaæ na mnie ze œniadaniem – powie-

dzia³a, spogl¹daj¹c ¿artobliwie na jego talerz, gdzie widnia³y ju¿ tylko

resztki jajecznicy na bekonie.

Nie odpowiedzia³. Podniós³ fili¿ankê z kaw¹ i opró¿ni³ j¹.

Rachel zignorowa³a w³asn¹ obfit¹ porcjê. Nie zdo³a³aby prze³kn¹æ

ani kêsa. Wziê³a fili¿ankê z kaw¹ i zda³a sobie sprawê, ¿e rêka dr¿y jej

tak, i¿ nie jest w stanie piæ.

– Przysz³am, ¿eby daæ ci to, nic wiêcej – potoczy³a ku niemu Czar-

ne Serce. Opal zalœni³ czerni¹ niczym z dna piekie³ na niepokalanej bieli

obrusa.

Odchrz¹knê³a.

– Jeœli to wyrównuje rachunki, proszê jedynie, ¿ebyœ da³ mi trochê

pieniêdzy na powrót na Herschel. Z w³asnych nic mi nie zosta³o, wszystkie

wyda³am na podró¿ w tê stronê.

– Pos³u¿y³aœ siê moim nazwiskiem, moim domem, moim maj¹t-

kiem – warkn¹³. Jego oczy ciska³y b³yskawice. – Twierdzisz, ¿e potrze-

bujesz czegoœ wiêcej?

Zagotowa³o siê w niej. Zrobi³a to wszystko wy³¹cznie dlatego, ¿e go

kocha³a, on zaœ, obiecuj¹c jej wszystko, nie da³ w rezultacie nic.

– Nie, nie potrzebujê nic wiêcej – powiedzia³a spokojnie i spojrza-

³a na swoj¹ lnian¹ sukniê w odcieniu lawendy. – Pieni¹dze za te ubrania

odeœlê ci, jak tylko bêdê je mia³a. No, chyba ¿e chcesz, ¿ebym opuœci³a

ten dom go³a i bosa?

Napiêty wyraz jego twarzy œwiadczy³, ¿e powa¿nie zastanawia siê

nad tym pomys³em.

Nie by³a w stanie znieœæ wiêcej. Odwróci³a siê na piêcie i skierowa-

³a ku drzwiom.

– Nie pozwoli³em ci jeszcze wyjœæ.

background image

92

Rêka Rachel zamar³a na klamce. Odwróci³a siê i utkwi³a w nim spoj-

rzenie.

– Nic wiêcej nie mam do powiedzenia. Zap³aci³am ci wszystkim,

co mam na tym œwiecie. Jeœli to nie doœæ – ci¹gnê³a, zraniona do g³êbi –

w takim razie jedyne, co ci pozosta³o, to wtr¹ciæ mnie do wiêzienia.

Wobec tego zrób to i skoñczmy z tym raz na zawsze. Zale¿y mi tak samo

jak tobie, ¿eby jak najszybciej znikn¹æ z tego miejsca.

– Ale ja wcale nie chcê, ¿ebyœ zniknê³a z tego miejsca – z³oœliwy

uœmiech zaigra³ mu na wargach. – Chcesz, ¿eby wymierzyæ ci karê za

twoje naganne zachowanie. „Skoñczmy z tym raz na zawsze”. To twoje

w³asne s³owa.

– Wiêc czemu tego nie robisz? – spyta³a z ledwie hamowan¹ furi¹.

– Poniewa¿ nie jestem a¿ tak uprzejmy, Rachel. Ani tak mi³osierny.

Có¿ to za zemsta, zatrzasn¹æ za tob¹ ¿elazne drzwi wiêzienia czy ode-

s³aæ z powrotem do tamtego okrutnego, mroŸnego œwiata, choæby nawet

bez koszuli na grzbiecie? O nie… Moja zemsta bêdzie gorsza. Du¿o

gorsza.

– I có¿ by to mia³o byæ? Strasznie du¿o trzeba wytrwa³oœci, ¿eby

wymyœlaæ te okrucieñstwa – odciê³a siê.

– O, wytrwa³oœci mi nie brakuje. – Uniós³ serwetkê i ze staranno-

œci¹, która doprowadza³a j¹ do sza³u, otar³ swoje twarde, mêskie wargi,

po czym równie starannie z³o¿y³ j¹ i umieœci³ na talerzu.

– Jaki jest wobec tego twój plan? – powoli traci³a cierpliwoœæ i z tru-

dem przychodzi³o jej ukryæ histeriê w g³osie.

Wyszczerzy³ w uœmiechu zêby bia³e jak jego koszula. Uœmiech, choæ

oœlepiaj¹cy, by³ ca³kowicie pozbawiony radoœci. Pomyœla³a, ¿e wygl¹da

jak uosobienie z³a.

– Jeœli wtr¹cê ciê do wiêzienia za oszustwo, wszystkim bêdzie wia-

domo, ¿e zosta³em wystrychniêty na dudka. Jeœli przepêdzê ciê i pozwo-

lê, ¿eby ciê diabli wziêli, nie bêdê móg³ ciê obserwowaæ i napawaæ siê

twoj¹ nêdz¹. – Przerwa³. Wpatrywali siê w siebie nawzajem. – Wobec

tego zostaniesz moj¹ ¿on¹. Bêdziesz odgrywaæ wype³nianie ma³¿eñskich

obowi¹zków wobec mnie i wobec œwiata. Zrobisz to albo umrzesz, pró-

buj¹c.

G³owa o ma³o jej nie eksplodowa³a od nawa³u spl¹tanych myœli

i uczuæ.

– Ale przecie¿, jeœli sobie przypominasz, w³aœnie o to mi chodzi³o

od samego pocz¹tku. W jaki sposób zdo³asz uczyniæ z ma³¿eñstwa karê,

skoro tak ciê¿ko o nie walczy³am?

Unika³ jej spojrzenia.

background image

93

– Poniewa¿ to bêdzie tylko gra. Nie zostaniesz naprawdê moj¹ ¿on¹,

ale bêdziesz mog³a siê dowiedzieæ, jaka to okropna rola, tak jak dowie-

dzia³a siê tego moja matka. A kiedy kara siê spe³ni, odezwie siê lepsza

po³owa mojego ja i oka¿e ci litoœæ. Jeœli zaczniesz b³agaæ o uwolnienie

ciê z tych wiêzów i jeœli na to zas³u¿ysz, pozwolê ci wróciæ na Herschel.

– Zamierzasz byæ rozmyœlnie okrutny? Dla samej satysfakcji? –

Dr¿a³a z powstrzymywanej z³oœci.

– Zamierzam zaaplikowaæ ci dawkê prawdy – jego g³os sta³ siê jesz-

cze ni¿szy i twardszy. – Prawdy o ma³¿eñstwie, prawdy o Northwyck,

prawdy o mnie samym.

Patrzy³a mu prosto w oczy. £agodnoœæ, jak¹ dostrzega³a w nich na

Herschel, zniknê³a; zast¹pi³ j¹ lodowaty ch³ód arktycznej zimy. Musia³a

wzi¹æ parê g³êbokich oddechów, zanim uspokoi³a siê na tyle, by móc

mówiæ.

– To siê nie uda. Nawet jeœli istotnie mia³abym graæ twoj¹ ¿onê, s¹

inne komplikacje, których nie wzi¹³eœ pod uwagê.

– Masz na myœli, ¿e nie wszystkie twoje k³amstwa jeszcze siê wy-

da³y? Trudno w to uwierzyæ, pani Magnus – w jego g³osie by³ sarkazm.

– Chcia³am ci o tym powiedzieæ jeszcze wczoraj, ale…

– Przepraszam, ¿e przeszkadzam – Betsy wetknê³a g³owê w drzwi.

Twarz mia³a rozpromienion¹. – Nie pozwoli³abym sobie na takie gru-

biañstwo, gdyby nie to, ¿e mam tu dwoje ma³ych goœci, którzy nie daj¹

mi spokoju.

Rachel otworzy³a usta, ¿eby zaprotestowaæ i powstrzymaæ Betsy,

ale by³o ju¿ za póŸno.

– O czym ty mówisz, kobieto? – hukn¹³ Magnus.

– To trochê za wczeœnie – przerwa³a Rachel – ale…

– Ale co? – rykn¹³. Cisn¹³ serwetkê na stó³ i wsta³.

– Myœlê, ¿e to nie jest odpowiednia pora, Betsy – Rachel wci¹¿ mia³a

nierozs¹dn¹ nadziejê, ¿e kobieta zrozumie.

Pe³na dobrej woli gospodyni nie mia³a pojêcia, o co chodzi.

– Ale przecie¿ powinny go zobaczyæ, Rachel – mówi³a og³upia³a. –

Biedne maleñstwa przez ca³y ten czas myœla³y, ¿e on umar³. To dopiero

niespodzianka – obudziæ siê i dowiedzieæ, ¿e wróci³, nie s¹dzisz?

– Masz ca³kowit¹ racjê, Betsy, ale to naprawdê nie jest w³aœciwa

pora…

– Pora na co? – zwróci³ siê Magnus do gospodyni, œwidruj¹c j¹ wzro-

kiem na wylot. – Kto chce siê ze mn¹ zobaczyæ?

– Tommy i Clare, naturalnie. Nie widzia³y pana ca³e wieki. Myœla-

³y, ¿e pan umar³.

background image

94

– Tommy i Clare – powtórzy³ Magnus i spojrza³ na Rachel, szuka-

j¹c pomocy.

– To nie jest odpowiednia pora, Betsy – jêknê³a Rachel.

– A kiedy jest odpowiednia pora, ¿eby zobaczyæ ojca, kiedy siê od

tak dawna myœli, ¿e umar³? Przecie¿ nie mogê powiedzieæ dzieciom, ¿e

tata na razie nie chce ich ogl¹daæ. Nie mogê byæ taka nieczu³a.

– Dzieci…? – Noel zakrztusi³ siê. – Tata? – Gdyby spojrzenie mo-

g³o zabijaæ, przeci¹³by nim Rachel na pó³ niby rapierem.

– Tak – tylko tyle mog³a wykrztusiæ. Patrzy³a na niego, niemal pra-

gn¹c, by j¹ uderzy³. Sekundy mija³y.

Zamkn¹³ oczy, tak jakby móg³ w ten sposób znaleŸæ drogê ucieczki.

– Betsy – zaczê³a Rachel – czy mog³abyœ zabraæ dzieci do salonu?

– Naturalnie, ¿e mog³abym, ale – gospodyni zwróci³a siê do No-

ela – kiedy mam im powiedzieæ, ¿e zobacz¹ ojca, sir?

Noel sprawia³ wra¿enie, ¿e za chwilê eksploduje.

– Wkrótce. Na razie chcê porozmawiaæ jeszcze chwilê z moj¹ ¿on¹ –

s³owa te zabrzmia³y jak groŸba i przekleñstwo równoczeœnie.

Betsy zamknê³a drzwi.

Rachel zebra³a ca³¹ swoj¹ odwagê.

– Próbowa³am ci powiedzieæ…

– Co to jest, do diab³a? Przecie¿ ja i ty nie mamy ¿adnych dzieci.

¯adnych dzieci – wycedzi³ przez zaciœniête zêby.

– Znalaz³am je w Nowym Jorku na ulicy, wyg³odnia³e. Nie mog³am

ich zostawiæ w tym nieludzkim miejscu. Zabra³am je ze sob¹. Jedynym

logicznym wyjœciem by³o mówiæ wszystkim, ¿e s¹ twoje. A teraz, jeœli

nie pozwolisz nam wyjechaæ, ta farsa bêdzie siê jedynie pog³êbiaæ.

– Myœlisz, ¿e zwyciê¿y³aœ, tak? Myœlisz, ¿e zabezpieczy³aœ siê pod

ka¿dym wzglêdem, bo przywlok³aœ tu z sob¹ dwoje ma³ych uliczników?

Ale to ci siê nie uda. Odp³acê ci oko za oko, z¹b za z¹b. Zobaczymy, kto

pierwszy bêdzie b³aga³ o litoœæ.

– Ale¿ Noelu! – chwyci³a go za ramiê. – Nie mo¿esz u¿ywaæ Tom-

my’ego i Clare jako broni w tej wojnie miêdzy nami. Skrzywdzisz je.

Nie wolno ci rozporz¹dzaæ nimi tak samo jak mn¹… To tylko dzieci!

Tommy ma nie wiêcej ni¿ osiem lat…

Strz¹sn¹³ z siebie jej rêkê, jakby go pali³a.

– Zostaw mnie.

– Proszê…

Zrozpaczona rzuci³a siê za nim. Noel wtargn¹³ jak burza do salonu.

Tommy i Clare wygl¹dali, jakby mieli natychmiast rzuciæ siê do

ucieczki. Clare przywar³a do brata. Twarz Tommy’ego przybra³a twardy

background image

95

wyraz, ten sam, jaki Rachel widzia³a u niego tamtego pierwszego dnia

w Nowym Jorku.

– My ¿eœmy nie zrobili nic z³ego! Zaraz siê st¹d zabieramy, jak tyl-

ko pan nas puœci! – krzykn¹³. Przera¿enie zmiot³o szeœæ miesiêcy nauki

poprawnej wymowy, tak jakby w ogóle nie istnia³y.

Magnus zatrzyma³ siê.

Rachel nie mog³a oderwaæ oczu od widoku jego wysokiej sylwetki

góruj¹cej nad dwojgiem dzieci, kul¹cych siê ze strachu na wytwornej,

pokrytej adamaszkiem sofie. Kontrast by³ niesamowity.

– Magnus, proszꠖ powiedzia³a ³agodnie w kierunku jego nieugiê-

tych pleców. – To ja ciê skrzywdzi³am. To ja powinnam za to zap³aciæ,

nie one. Korzysta³y z twojego luksusu, ale tylko przez chwilê. Jako dzie-

ci maj¹ prawo do takich rzeczy. Czy nie mo¿esz im wybaczyæ? Czy nie

mo¿esz obróciæ swojego gniewu przeciwko mnie?

– Nigdy nie by³em taki, ¿eby odmawiaæ pomocy dzieciom, które jej

potrzebuj¹ – odpar³ napiêtym g³osem, wci¹¿ stoj¹c do niej ty³em. – Tych

dwoje nie bêdzie p³aciæ za twoje grzechy.

Clare i Tommy opadli na kanapê. Na ich twarzach pojawi³a siê ulga,

zupe³nie jakby anio³, przechodz¹c, musn¹³ je swoim skrzyd³em.

– Ciebie jednak nie ominie mój gniew – zwróci³ siê Noel do Ra-

chel. – I zap³acisz podwójnie. Po pierwsze za nie, a po drugie za to po-

tworne k³amstwo. – I post¹pi³ krok w jej kierunku.

– Dobrze, zap³acꠖ szepnê³a.

– Nie! – wrzasn¹³ Tommy.

I zanim Rachel mog³a siê zorientowaæ, co siê w³aœciwie dzieje, ru-

n¹³ na Magnusa swoim drobnym cia³em z si³¹ lokomotywy. Clare, bla-

da, z rozszerzonymi strachem b³êkitnymi oczyma, rzuci³a siê za nim,

równie¿ gotowa do walki.

– Co ty wyprawiasz, do diab³a? – Magnus z³apa³ ch³opca za ko³-

nierz.

Clare bodnê³a go g³ow¹. Chwyci³ i j¹.

– Nie wolno ci jej biæ! Nie damy ci zmasakrowaæ jej œlicznej buzi!

Najpierw zmasakrujemy ci twoj¹! – Tommy wi³ siê niczym wst¹¿ka na

s³upie w majowe œwiêto.

– Có¿ to za ma³ych przestêpców przywioz³aœ tu, Rachel? – spyta³

Magnus œmiertelnie spokojnym g³osem. W tym momencie Tommy zno-

wu siê zwin¹³, usi³uj¹c go dosiêgn¹æ.

– Uciekaj, Rachel! Uciekaj! – wrzasnê³a Clare. Z rozwianymi d³u-

gimi blond lokami, wymykaj¹cymi siê spod szpilek, wygl¹da³a jak roz-

wœcieczone dzikie zwierz¹tko.

background image

96

– Puœæ je, Magnus – powiedzia³a Rachel, po czym zwróci³a siê do

dzieci. – On mnie nie uderzy. Nie powinnyœcie nawet o tym myœle栖 i po-

ci¹gnê³a Clare w dó³, uwalniaj¹c j¹ z chwytu wielkiej piêœci Magnusa.

Tommy pad³ na pod³ogê. Dysz¹c ciê¿ko, wpatrywali siê w ni¹ oboje

z Clare, jakby pragnêli siê upewniæ, ¿e to, co powiedzia³a, jest prawd¹.

– Nie uderzy mnie. Obiecujê wam to – powtórzy³a.

– Jak j¹ dotkniesz – warkn¹³ Tommy, patrz¹c spode ³ba na Magnu-

sa – policzê siê z tob¹. Policzê siê z tob¹ jak trzeba.

Magnus zanurzy³ d³oñ we w³osach. Twarz mia³ napiêt¹, nieprzenik-

nion¹.

Rachel zda³a sobie sprawê, ¿e widywa³a ju¿ nieraz ten gest i ten wy-

raz twarzy, odk¹d wróci³ z powrotem do Northwyck. Ani mroŸna tundra,

ani wszystkie wyg³odnia³e bia³e niedŸwiedzie œwiata nie zdo³a³y sprawiæ

tego, co uda³o siê jej – doprowadziæ go do granicy wytrzyma³oœci.

– I te potwory wystêpowa³y tu jako moje dzieci? – zapyta³.

– Normalnie siê tak nie awanturuj¹ – odpar³a tonem usprawiedli-

wienia. – Zawsze dot¹d zachowywa³y siê w³aœciwie. Przewa¿nie siedzia³y

z guwernerem na górze, w pokoju szkolnym. Pani Willem te¿ dawa³a im

lekcje. Naprawdê, bardzo siê wyrobi³y, odk¹d tu przyjecha³y.

– Zawo³aj Betsy i powiedz, ¿eby zabra³a je na górê, do guwernera –

odprawi³ dzieci ruchem g³owy.

– Nie pójdziemy st¹d bez Rachel. Nigdzie siê bez niej nie rusza-

my – oœwiadczy³ Tommy.

– W³aœnie – doda³a Clare.

Rachel podesz³a do wystraszonych dzieci i uklêk³a przed nimi.

– To ja wpl¹ta³am nas wszystkich w k³opoty – powiedzia³a, pokle-

puj¹c je po rêkach – i ja muszê nas z nich wyci¹gn¹æ. Ale naprawdê nie

potrzebujecie siê o mnie martwiæ. Dam sobie radê.

– No to wyjedŸmy st¹d, Rachel. Zabierajmy siꠖ b³aga³a Clare

z oczami pe³nymi dawnego lêku. Gdy spojrza³a na góruj¹c¹ nad nimi

sylwetkê pana domu, do dawnego do³¹czy³ siê nowy.

– Chcia³abym wyjechaæ, ale… – Rachel spojrza³a przez ramiê na

Magnusa – obawiam siê, ¿e on nie jest gotowy, ¿eby nas puœciæ w tej

chwili. No i nale¿y mu siê z naszej strony trochê czasu, ¿eby wynagro-

dziæ mu k³opoty, w jakie wpêdziliœmy go, udaj¹c, ¿e ma ¿onê i dzieci.

Zrozumieliœcie?

– Ale my nie chcemy, ¿eby ci popodbija³ oczy, Rachel – powiedzia³

Tommy pêkniêtym g³osikiem.

– Nie, kochanie – uspokoi³a go, sama po³ykaj¹c ³zy. – Nie wiem, co

prze¿yliœcie w przesz³oœci, ale tak jak wam powiedzia³am na pocz¹tku,

background image

97

kiedy siê spotkaliœmy, tu zaczêliœcie nowe ¿ycie. To inny œwiat ni¿ ten,

z jakiego pochodzicie. Tu jest lepiej. O wiele lepiej. Tu, w Northwyck,

mê¿czyŸni nie robi¹ kobietom takich rzeczy. Naprawdê.

Odwróci³a siê ku Magnusowi, ¿eby zobaczyæ, czy j¹ poprze.

Sta³, wpatruj¹c siê w dwójkê rodzeñstwa. W oczach mia³ b³ysk wspó³-

czucia.

– Rachel jest piêkna i chcê, ¿eby taka zosta³a. Nigdy nie podnio-

s³em rêki na kobietê w ¿adnych okolicznoœciach i nigdy tego nie zro-

biꠖ powiedzia³ surowo do Tommy’ego, pod nosem zaœ doda³ w kie-

runku Rachel. – Choæbym by³ nie wiem jak prowokowany.

– No widzicie? – objê³a dzieci. – Wiem, ¿e to, w co was wpl¹ta³am,

mo¿e budziæ lêk, ale musicie mi ufaæ. Cokolwiek by siê dzia³o, musicie

mi wierzyæ, ¿e ze mn¹ jesteœcie bezpieczni. Obieca³am, ¿e bêdê o was

dbaæ, i dotrzymam obietnicy.

– A jak nie bêdziesz mog³a, Rachel? – chlipnê³a Clare.

– Wtedy inni zrobi¹ to za mnie – powiedzia³a powa¿nie. – Betsy

nie pozwoli wam pójœæ na ulicê. Jestem tego pewna. – Zwróci³a spojrze-

nie na Noela. – Mog¹ te¿ znaleŸæ siê inni, którzy pomog¹, kiedy zajdzie

potrzeba. – Utkwi³a spojrzenie w Tommym i Clare. – Ale wy oboje mu-

sicie mi ufaæ i wierzyæ. Bez tego nie mo¿ecie byæ uleczeni. Ufnoœæ i wiara

s¹ najwa¿niejsze. Powtarzam wam to od samego pocz¹tku. Obiecajcie

mi wiêc – nalega³a.

Clare rzuci³a siê Rachel w ramiona. Rachel objê³a j¹ ciasno. Tommy

jak zwykle trzyma³ siê nieco z ty³u, ale z jego twarzy zniknê³o napiêcie,

a z oczu twardoœæ.

Otar³a ³zy, które wymknê³y jej siê spod powiek i sp³ynê³y po policz-

kach. Wyprostowa³a siê.

– A teraz, jeœli Magnus nie ma nic przeciw temu, idŸcie na górê, do

lekcji. Pan Harkness czeka z geografi¹.

Tommy i Clare spojrzeli na Magnusa. Czekali.

– IdŸcie – powiedzia³ krótko i zanurzy³ palce w gêstwinie czarnych,

krótko przyciêtych w³osów.

Kiedy zostali sami, Rachel przejê³a inicjatywê.

– Zamierza³am ci o nich powiedzieæ, ale by³o ju¿ tyle innych kom-

plikacji, ¿e nie by³am pewna…

– Daj spokój – uniós³ d³oñ. Nie patrzy³ na ni¹.

– Nie dbam o to, co stanie siê ze mn¹, ale nie mogê pozwoliæ, by

one ponosi³y konsekwencje. Nie chcê, ¿eby cierpia³y z mojego powodu.

To tylko dzieci.

– Wiem.

7 – Lodowa Panna

background image

98

Zamilk³a. Przez chwilê wpatrywa³a siê w niego poprzez stó³. Wresz-

cie powiedzia³a:

– Naprawdê potrzebujê twojej pomocy w znalezieniu dla nich ja-

kiegoœ miejsca. Wiem, ¿e nie mog¹ tu zostaæ, ale zrobiê wszystko, ¿eby

by³y szczêœliwe i pod dobr¹ opiek¹. Zap³acê ka¿d¹ cenê, wytrzymam

ka¿d¹ karê…

Rozejrza³a siê po pokoju, jakby w poszukiwaniu w³aœciwych s³ów,

które mog³yby go przekonaæ.

– Gdybyœ wiedzia³, jakie by³y zabiedzone i nieszczêsne, kiedy je

znalaz³am! Nie zna³y w ¿yciu niczego poza strachem i nêdz¹. Tak ma³o

zazna³y szczêœcia… Nie mogê staæ spokojnie i patrzeæ, jak ta odrobina,

któr¹ osi¹gnê³y, usuwa im siê spod nóg.

Urwa³a. G³os jej dr¿a³.

– Wolê raczej, ¿ebyœ zmasakrowa³ mi twarz, ni¿ ¿eby znowu mia³y

pójœæ na ulicê. Widzisz, jak mi zale¿y, ¿eby by³y szczêœliwe? – Spróbo-

wa³a siê zaœmiaæ, ale nic jej z tego nie wysz³o. – Po co mi urodziwa

twarz? Na Herschel to i tak bêdzie tylko obci¹¿enie.

– Wiesz, ¿e nigdy nie podniosê na ciebie rêki – powiedzia³ ponu-

ro. – A poza tym nie wiem, czy zdajesz sobie sprawê, ¿e s¹ gorsze rze-

czy, które mê¿czyzna mo¿e zrobiæ kobiecie, ni¿ zniszczyæ jej urodê. Na

przyk³ad z³amaæ ducha. To znacznie gorsze.

Wydawa³o siê, ¿e jest myœlami o tysi¹ce mil st¹d.

– Wobec tego wolê, ¿ebyœ z³ama³ mi ducha, ni¿ skrzywdzi³ dzieci.

¯adna cena nie jest dla mnie zbyt wysoka.

W koñcu zwróci³ oczy w jej kierunku. Sprawia³ wra¿enie, ¿e ma

chêæ wyci¹gn¹æ rêkê i dotkn¹æ jej policzka. Uniós³ d³oñ, ale natychmiast

j¹ opuœci³.

– Zostaw mnie.

Potrz¹snê³a g³ow¹.

– Jeœli teraz sobie pójdê, jak zdo³am zorganizowaæ coœ dla dzieci?

– Nie o tym mówiê. IdŸ do swojego pokoju. Nie chcê ciê teraz wi-

dzieæ.

Zaczerpnê³a g³êboko powietrza. Jego nienawiœæ rani³a gorzej ni¿

ch³osta… To, co przepowiedzia³, zaczyna³o siê sprawdzaæ. Zap³aci za

swoje pomys³y. Zabra³ jej serce, jakie znaczenie wobec tego mog³o mieæ

to, ¿e posiniaczy jej cia³o czy podepcze duszê? Ju¿ zap³aci³a za swoje

b³êdy, poniewa¿ pierwszym z nich by³ ten, ¿e siê w nim zakocha³a.

– Doskonale – szepnê³a. – Zagram w twoj¹ nieczyst¹ grê, jeœli ma

to coœ naprawiæ. Ale kiedy gra siê skoñczy i zostaniesz zwyciêzc¹, kiedy

nasycisz siê zemst¹, pomo¿esz mi umieœciæ Clare i Tommy’ego w któ-

background image

99

rymœ z najlepszych internatów w Nowym Jorku. Kiedy wrócê na Her-

schel, chcê wiedzieæ, ¿e wysz³o z tego wszystkiego coœ dobrego… – nie

mog³a wiêcej mówiæ.

– Zadbam o to, ¿eby by³y pod opiek¹. – Nadal na ni¹ nie patrzy³. –

A teraz idŸ st¹d – powtórzy³.

Z p³aczem wybieg³a z pokoju.

10

R

achel otworzy³a okno o ma³ych, oprawnych w o³ów szybkach, by

pos³uchaæ œwierszczy. W dolinie zapada³a noc. Siedz¹c w oknie, mog³a

obserwowaæ rozleg³e pola Northwyck, spowite ca³unem wieczornej mg³y,

nap³ywaj¹cej od Hudsonu.

Wieczorny pejza¿ pasowa³ do jej nastroju. Opar³a mokry od ³ez po-

liczek o ch³odn¹ szybê i powêdrowa³a spojrzeniem ku horyzontowi.

Gdyby tak mog³a rozp³yn¹æ siê we mgle i pozostawiæ za sob¹ ten kosz-

mar…

Niestety, by³a wiêŸniem na w³asne ¿yczenie. I nikogo poza sob¹ nie

mog³a za to winiæ. Sama siê tu ulokowa³a. Sama napisa³a tê sztukê i sa-

ma j¹ odegra³a. Jedyn¹ jej rzeczywistoœci¹ by³ obecnie luksus wiêzienia

i gniew stra¿nika.

Zamknê³a ze znu¿eniem oczy. Jej ojcu odebra³a mi³oœæ epidemia

¿ó³tej febry, która pewnego lata w tajemniczy sposób opanowa³a Fila-

delfiê. Zanim wsadzono Rachel na statek, który p³yn¹³ jesieni¹ na Her-

schel, epidemia ust¹pi³a równie szybko, jak nadesz³a, zmiataj¹c liczne

ofiary niczym fala odp³ywu. Byæ mo¿e taka w³aœnie jest mi³oœæ. Zamiast

karmiæ duszê, z¿era j¹ i os³abia, sprawiaj¹c, ¿e cz³owiek staje siê poten-

cjaln¹ ofiar¹ wszelkich czyhaj¹cych po k¹tach tragedii.

Ale przecie¿ jej uczucie do Magnusa wzmacnia³o j¹. Ilekroæ przy-

je¿d¿a³ na Herschel, czu³a, ¿e ¿yje bardziej prawdziwie, bardziej inten-

sywnie. Oddech stawa³ siê g³êbszy, biel œniegu i lodu jeszcze bielsza.

A ka¿dy jego dotyk coraz bardziej parz¹cy i coraz bardziej upra-

gniony.

Otworzy³a zaczerwienione oczy.

Mia³aby chêæ krzyczeæ, ¿e to nieprawda, ale tak niestety by³o. Opuœci³a

Magnusa, opuœci³a Herschel, poniewa¿ coraz trudniej by³o jej powiedzieæ

„nie”. Zamiast wychowywaæ w Lodowej Pannie bêkarta, przyjecha³a

background image

100

tu, do Northwyck, i zaprezentowa³a œwiatu dwoje ma³ych uliczników

jako dzieci pana. Sama zaœ zagra³a wdowê po nim w nadziei, ¿e uda siê

jej zataiæ oszustwo i ¿yæ w pokoju.

Nie ma jednak pokoju dla grzeszników. A tak¿e dla tych, jak siê

wydaje, którzy oœmielili siê kochaæ.

Odwróci³a wzrok od lawendowych pól w zapadaj¹cym zmierzchu,

by oceniæ swoje wiêzienie. Drzwi sypialni nie by³y zamkniête na klucz.

W ogóle nie by³y zamkniête. W szparze lœni³o dochodz¹ce z hallu œwia-

t³o gazowej lampy. Teoretycznie mog³a wiêc w ka¿dej chwili st¹d uciec.

Nie by³o jednak sensu chwytaæ siê tej myœli. ¯aden rygiel nie by³by rów-

nie silny, jak jej w³asna wola i okolicznoœci. Z tej sytuacji nie by³o uciecz-

ki. Ucieczka oznacza³aby porzucenie Tommy’ego i Clare, a tego nigdy

by nie zrobi³a. Gdyby zaœ zabra³a ze sob¹ dzieci, Magnusowi znacznie

³atwiej by³oby j¹ znaleŸæ. Jeœli nie nasyci siê zemst¹, znajdzie ich i na

zawsze zmieni ich ¿ycie w piek³o.

Nie mia³a wiêc wyboru. Musia³a tu zostaæ i pozwoliæ, by jej serce

zosta³o podeptane jeszcze raz. By spe³ni³o siê przeznaczenie.

Spojrza³a przygnêbionym wzrokiem na futrzany tobó³, pozostawio-

ny tu poprzedniego wieczoru. Poczu³a uk³ucie ciekawoœci. Wsta³a z pa-

rapetu, podesz³a i wziê³a do rêki ciê¿ki t³umok.

Licznymi warstwami pokrywa³y go skóry karibu i rosomaków. Chy-

ba z dziesiêæ warstw trzeba by odwin¹æ, by dotrzeæ do tego, co zawie-

ra³… Odwija³a je wiêc kolejno, gdy wtem w drzwiach pojawi³ siê jakiœ

cieñ.

Sta³ w nich Magnus. Mia³ na sobie te same rzeczy co przy œniada-

niu, tyle ¿e na lœni¹cej bieli koszuli ciemnia³a jedwabna kamizelka.

W oczach mia³ zmêczenie, którego nigdy nie widywa³a na Herschel. Ani

trudy zimowych rejsów, ani noce spêdzone przy kiepskiej whisky, ani

wœciek³e zamiecie i mrozy nie pozostawia³y podobnego œladu w jego

oczach. Zawsze lœni³y ciep³ym br¹zem sherry. Teraz nie. Teraz zdawa³y

siê na zawsze powleczone cieniem gniewu i dezaprobaty.

– Zostawi³eœ to – unios³a ku niemu tobó³.

Pokiwa³ ciê¿ko g³ow¹.

– Przywioz³em to z Pó³nocy. Dla ciebie.

– Przecie¿ stamt¹d uciek³am. Co takiego mog³eœ mi przywieŸæ, na

czym by mi zale¿a³o?

– Otwórz.

Odwinê³a dwie ostatnie warstwy i niemal przeoczy³a zawartoœæ.

Ukryty w futrze rosomaka jak w gniazdku spoczywa³ w t³umoku lœni¹cy

kawa³ek lodu.

background image

101

Podszed³ do niej i wzi¹³ go w d³oñ.

– To wszystko, co zosta³o z ogromnego bloku, który umieœci³em na

saniach. Ta niewielka bry³ka. I te¿ siê topi… W parê minut bêdzie po niej.

– Dlaczego mi j¹ przywioz³eœ? – spyta³a cicho.

– Dlaczego? – powtórzy³, obserwuj¹c, jak w zag³êbieniu jego d³oni

tworzy siê niewielka ka³u¿a. Uniós³ rêkê i wsun¹³ jej kawa³ek lodu do

ust. – Poniewa¿ nasze ¿ycie tam mog³o byæ dobre, Rachel. Mog³o byæ

równie s³odkie, jak ta woda, któr¹ teraz prze³ykasz.

Bry³ka stopi³a siê w jej ustach. Resztka czystych arktycznych wód

zniknê³a.

Na twarzy Magnusa pojawi³ siê gniew.

– Ale tamto ¿ycie nie mo¿e istnieæ tutaj, tak samo jak lodowy blok

nie mo¿e istnieæ w czerwcu.

– Ja mogê byæ z tob¹ szczêœliwa wszêdzie. Mówi³am ci ju¿.

– To niemo¿liwe – odpowiedzia³ ponuro. – Przyprowadzi³aœ mnie

z powrotem w to okropne miejsce, do domu, z którego pragn¹³em uciec. –

Odepchn¹³ j¹, tak jakby nie móg³ znieœæ jej widoku. – Przebudzi³aœ be-

stiê, któr¹ chcia³em uœmierciæ i pogrzebaæ na zawsze.

Patrzy³a, jak odchodzi. Nie obejrza³ siê. Skóry le¿a³y bez³adn¹ kup¹

na pod³odze, drwi¹c z nich obojga swoj¹ pustk¹. Lód nie istnia³.

– Czemu Magnus tak nienawidzi tego domu? – spyta³a Rachel Bet-

sy, która przysz³a dopilnowaæ œciel¹cej ³ó¿ko pokojówki.

Odprawiwszy dziewczynê, Betsy wy³¹czy³a gazow¹ lampê. Pali³a

siê jedynie samotna œwieca na nocnym stoliku.

– Masz jutro przed sob¹ ciê¿ki dzieñ, kochanie. Magnus wybiera

siê do miasta. Chce, ¿ebyœ pojecha³a razem z nim.

– Wiem, wiem – Rachel wesz³a do ³ó¿ka. – Tylko nie rozumiem po

co. Tak samo zale¿y mu, ¿ebym pojecha³a z nim do miasta, jak na tym,

¿ebym by³a jego… – w porê ugryz³a siê w jêzyk. O ma³o nie powiedzia-

³a „jego ¿on¹”. Betsy wci¹¿ nie wiedzia³a o jej grze, ona zaœ nie zamie-

rza³a jej na razie wtajemniczaæ. Gospodyni by³a jedynym prawdziwie jej

¿yczliwym cz³owiekiem… Chyba umrze, jeœli któregoœ dnia bêdzie

musia³a powiedzieæ jej prawdê i prawdopodobnie utraciæ wzglêdy, jaki-

mi siê dot¹d cieszy³a.

– Przecie¿ ¿ona powinna towarzyszyæ mê¿owi, kiedy ten idzie pod

nó¿.

– Co? – Rachel by³a pewna, ¿e siê przes³ysza³a.

Betsy zmarszczy³a brwi.

background image

102

– Jedzie do miasta, ¿eby zoperowaæ jakieœ stare rany. Zdaje siê, ¿e

mu siê rozj¹trzy³y w czasie tej ostatniej podró¿y.

– Ale co to za rany?

– To bardziej rany w sercu ni¿ na ciele, obawiam siê. Widzisz, kie-

dy pan by³ dzieckiem, nie wiêkszym ni¿ Tommy, jego ojciec w z³oœci

cisn¹³ w niego butelk¹ whisky. Butelka siê rozbi³a i od³amki szk³a utkwi³y

mu w szyi i w plecach. Chce je teraz usun¹æ. Znalaz³ lekarza, który ma

mu to zrobiæ.

Rachel, dr¿¹c, objê³a poduszkê. Nie przypomina³a sobie, by kiedy-

kolwiek widzia³a u Magnusa jakieœ rany czy blizny… Ale te¿, szczerze

mówi¹c, nigdy nie ogl¹da³a go nagiego, podobnie jak on jej. Móg³ mieæ

na ciele rozmaite blizny czy znamiona, o których nic nie wiedzia³a.

– A zatem to jest ta tajemnica Northwyck. Okrucieñstwo jego ojca –

powiedzia³a w przestrzeñ.

Betsy okry³a j¹ pledem.

– Niewiele dobrego mo¿na powiedzieæ o tym cz³owieku… Kiedy jego

¿ona uciek³a, oskar¿y³ Noela, ¿e jest bêkartem, chocia¿ wygl¹da³ jak skóra

zdjêta z ojca. Noel zap³aci³ za wszystko… Nigdy nie mia³am mu za z³e, ¿e

chce st¹d uciec. Tylko zawsze mia³am nadziejê, ¿e w koñcu obróci siê na

lepsze – uœmiechnê³a siê ciep³o. – I w³aœnie siê obróci³o.

– Ja te¿ bym chcia³a, ¿eby obróci³o siê na lepsze – szepnê³a Rachel.

Betsy ju¿ zbiera³a siê do wyjœcia. – Tylko nie wiem, jak to osi¹gn¹æ.

– Ju¿ i tak wyci¹gnê³aœ go z tamtej martwoty i przyprowadzi³aœ z po-

wrotem do domu. Musisz byæ cierpliwa, kochanie, jeœli chcesz czegoœ

wiêcej. – Zaœmia³a siê. – A teraz œpij. Czeka ciê jutro d³uga droga do

Nowego Jorku.

Rachel zdmuchnê³a œwiecê i otuli³a siê ko³dr¹. Chcia³a spaæ, pogr¹-

¿yæ siê w s³odkim zapomnieniu, ale myœli wirowa³y. Nigdy nie przysz³o

jej do g³owy, ¿e Magnus ma swoj¹ w³asn¹ tragediê… Zawsze wydawa³

siê taki wielki, wiêkszy i silniejszy ni¿ wszyscy dooko³a. Tak dziwnie

by³o pomyœleæ o nim jako o ch³opczyku w wieku Tommy’ego, bezbron-

nym wobec wœciek³oœci ojca.

Przypomnia³a sobie jego wizyty na Herschel. Nikt nie oœmieli³ siê

awanturowaæ w Lodowej Pannie, kiedy w barze znajdowa³ siê Magnus.

Nie œcierpia³by tego. Teraz jednak, wracaj¹c myœl¹ do tamtych sytuacji,

zda³a sobie sprawê, ¿e nie pamiêta, by kiedykolwiek u¿y³ piêœci. Utrzy-

mywa³ porz¹dek bez stosowania przemocy, wy³¹cznie za poœrednictwem

poleceñ i ¿elaznej woli. GroŸba zemsty budzi³a taki sam lêk jak sama

zemsta, dlatego nikt nie oœmieli³ mu siê sprzeciwiæ.

Dopiero ona.

background image

103

W ciemnoœci jej wzrok rozró¿nia³ p³aszczyznê drzwi, obwiedzio-

nych cienk¹ ¿ó³t¹ lini¹ przenikaj¹cego przez szparê œwiat³a. Kiedy przy-

by³a po raz pierwszy do Northwyck, Betsy zdawa³a siê nie mieæ ¿adnych

w¹tpliwoœci, który pokój nale¿y jej przeznaczyæ. Dopiero teraz Rachel

zda³a sobie sprawê, ¿e by³a to sypialnia pani domu, s¹siaduj¹ca z sypial-

ni¹ pana. To drzwi pokoju Magnusa wyodrêbnia³y siê w ciemnoœci ¿ó³t¹

œwietlist¹ kresk¹. Wci¹¿ pali³o siê u niego œwiat³o.

Wsta³a. Dlaczego poci¹gnê³o j¹ do tych drzwi, nie umia³a powie-

dzieæ, gdy jednak znalaz³a siê przy nich, stwierdzi³a zaskoczona, ¿e s¹

leciutko uchylone. Wystarczy³o popchn¹æ je o parê centymetrów, by jej

oczom ukaza³ siê ca³y pokój.

By³ tam. Dziwne, ¿e nie przesiadywa³ w bibliotece czy w innym z set-

ki pokoi, które znajdowa³y siê w rezydencji… Zamiast tego le¿a³ w po-

przek ³ó¿ka, ubrany jedynie w ciemne spodnie; górna po³owa cia³a, naga,

spoczywa³a na poduszce. Przy ³ó¿ku sta³a zapomniana szklanka z whi-

sky. Wzrok mia³ utkwiony w p³on¹cy na kominku ogieñ. Wygl¹da³, jak-

by znajdowa³ siê o tysi¹ce kilometrów st¹d – byæ mo¿e w okrutnej Ark-

tyce, gdzie odnalaz³ spokój.

Wsta³ i chwyci³ za szklankê. Zdecydowany uleczyæ siê za jej pomo-

c¹ z melancholii uzupe³ni³ zawartoœæ z kryszta³owej karafki stoj¹cej na

marmurowym obramowaniu kominka.

W³aœnie w tej chwili zobaczy³a blizny. Brzydkie, bia³e zgrubienia,

przecinaj¹ce plecy niczym œlad meteorytu. Parê blizn by³o zaognionych;

pewnie to w³aœnie te sprawiaj¹ mu ból. Ka¿da stara rana rozj¹trzy³aby

siê w tym nieludzkim arktycznym ch³odzie… Zdarza³o jej siê widzieæ

ponadpiêæsetkilowe niedŸwiedzie, zdychaj¹ce z powodu ran, które, za-

marzaj¹c i taj¹c na przemian, zaczyna³y w koñcu ropieæ i przywodzi³y

zwierzê do zag³ady.

Poczu³a, jak narasta w niej wspó³czucie. Zrobi³ mu to w³asny ojciec.

Wielki, potê¿ny Noel Magnus by³ jak te wspania³e niedŸwiedzie, nosz¹-

ce na ciele œlady okrutnej przesz³oœci.

Jakby wiedziony instynktem, zrodzonym na dzikiej Pó³nocy, zwró-

ci³ g³owê ku drzwiom, za którymi sta³a w ciemnoœci Rachel. Nie móg³

jej widzieæ przez niewielk¹ szparê, podszed³ jednak, by sprawdziæ, czy

nie jest obserwowany.

Cofnê³a siê przed powodzi¹ œwiat³a, zas³aniaj¹c rêk¹ oczy.

– Czemu mnie szpiegujesz?

– Nie wiedzia³am, ¿e to twój pokój – sk³ama³a.

– £¿esz. Jesteœ tu jako moja ¿ona. To jasne, ¿e nasze pokoje musz¹

ze sob¹ s¹siadowaæ.

background image

104

Przygl¹da³ siê jej. Sta³a dr¿¹ca, wsparta plecami o jedwabne draperie

zdobi¹ce oparcie ³ó¿ka, bezbronna wobec jego spojrzenia. Pod cienk¹ noc-

n¹ koszul¹ widoczne by³y niemal wszystkie szczegó³y jej sylwetki: w¹ska,

smuk³a talia, bujne piersi, stercz¹ce, napiête przez nocny ch³ód brodawki…

Mia³a wra¿enie, ¿e przeszkadza mu jej bezbronnoœæ. Tak jakby pod-

nieca³a go i rani³a zarazem.

– Obserwowa³aœ mnie – powtórzy³ cicho.

– Nie, chcia³am tylko sprawdziæ, kto jest za drzwiami – powiedzia-

³a, szczêkaj¹c zêbami.

– Widzia³aœ, jak siê rozbiera³em? Poczu³aœ wstrêt na widok moich

pleców? A mo¿e chcesz zobaczyæ coœ wiêcej u mê¿czyzny, który gra

rolê twojego mê¿a? – Siêgn¹³ do haftki z przodu spodni i odpi¹³ j¹.

– Nie! Wcale ciê nie szpiegowa³am. Przestañ, proszê. Wiêcej tego

nie zrobiꠖ obieca³a.

Wyci¹gn¹³ rêkê, chwyci³ w garœæ bawe³nian¹ tkaninê koszuli i przy-

ci¹gn¹³ j¹ ku sobie.

– Ty i twoja dziewicza wra¿liwoœæ… Szanowa³em ciê, a ty przez

ca³y ten czas knu³aœ plany, jak mnie obrabowaæ. Co za dureñ ze mnie!

– Nie! – zaklina³a siê, uniós³szy g³owê, tak by patrzeæ mu w oczy. –

Nie mia³am pojêcia, ¿e jesteœ taki bogaty. Nigdy nie okradnê ani ciebie,

ani nikogo innego. Chcia³am tylko skorzystaæ z tego, czego siê wyrze-

k³eœ. Chcia³am tylko resztek…

Prychn¹³.

– A kim ty jesteœ, ¿eby odrzucaæ moje propozycje, nawet erotycz-

ne? Ty, która nie masz nic? Ani nikogo? – Spojrza³ na ni¹ z wysokoœci

swojego wzrostu. Drug¹, woln¹ rêk¹ obwiód³ jej twarz, jak gdyby sma-

kuj¹c ten dotyk. – Powinnaœ by³a podziêkowaæ mi za to, ¿e siê tob¹ inte-

resujê, i rozchyliæ nogi. – Przerwa³ na chwilê i wybuchn¹³: – Jesteœ ni-

kim, Rachel. Prowadzisz szynk na koñcu œwiata. Wyobra¿asz sobie, ¿e

mo¿esz ode mnie czegokolwiek chcieæ?

Odwróci³a g³owê, wœciek³a. Jego widok sta³ siê momentalnie czymœ

nie do zniesienia.

– Mo¿liwe, ¿e jestem nikim – g³os jej dr¿a³ z powstrzymywanej pasji –

mo¿liwe, ¿e nie mam nic. I rzeczywiœcie potraktowa³am ciê niew³aœciwie,

przyznajê. Ale nie pozwolê ci wzi¹æ tego, czego ci sama nie dam. Nigdy.

– Gdybyœmy byli ma³¿eñstwem, musia³abyœ dawaæ za ka¿dym ra-

zem, ilekroæ bym chcia³. Mia³bym prawo ciê posiadaæ.

– Nawet gdybyœ mia³ prawo, nie uzna³abym go. Mia³byœ tylko to,

co bym ci sama da³a, i musia³byœ zas³u¿yæ na moj¹ hojnoœæ. Inaczej nie

dosta³byœ nic.

background image

105

– I ty myœlisz, ¿e mog³abyœ mi siê oprzeæ? Powali³bym ciê jednym

ruchem rêki.

– Ty nie bêdziesz taki jak twój ojciec, Magnus. Wiem o tym.

– Nic nie wiesz. Jesteœ nikim. I nie masz nikogo.

£zy, które wydawa³y siê ju¿ zatamowane, nagle przela³y siê i pop³y-

nê³y jej po policzkach. Ramionami wstrz¹sa³ szloch.

– Noel Magnus, którego zna³am tam, u stóp Lodowej Dziewicy, nie

powiedzia³by nic takiego – wyszepta³a. Po chwili podjê³a: – Nie mogê

zaprzeczyæ, ¿e to, co mówisz, jest prawd¹, ale mam w sobie si³ê matki

i przekonania ojca i dlatego nie mo¿esz zrobiæ mi nic z³ego.

Szarpn¹³ ku sobie œciskany w garœci k³¹b batystu, a¿ opar³a siê o je-

go nag¹ pierœ.

– Czy ty nie widzisz? Cz³owiek, którego zna³aœ, nie jest zdolny do

¿adnych dobrych uczuæ w tym przeklêtym domu.

Wytrzyma³a jego spojrzenie.

– To tylko dom, Noelu. W hallu, gdzie ty widzisz swojego ojca ty-

rana, ja widzê Tommy’ego, jak goni ze œmiechem Clare. – Wyci¹gnê³a

rêkê i dotknê³a twardej p³aszczyzny jego policzka. Przysiêg³aby, ¿e na

u³amek sekundy ust¹pi³o z niego napiêcie. – To tylko dom. Wspomnie-

nia mog¹ siê zmieniæ. Mog¹ staæ siê mi³e, jeœli tylko im na to pozwolisz.

– To nie moje dzieci. A ty nie jesteœ moj¹ ¿on¹.

– Ale mogê by栖 szepnê³a. I w tym momencie zamkn¹³ jej usta

g³êbokim poca³unkiem. Woln¹ d³oni¹ obj¹³ jej poœladki, tak ¿e przywar-

³a do niego, niezdolna do oporu. Usta wype³ni³ jego twardy, gor¹cy jê-

zyk.

Czu³a, ¿e s³abn¹ jej nogi. Z gard³a wyrwa³ siê jêk. Chcia³aby siê

wyrwaæ, odsun¹æ, ale nie mog³a. Bliskoœæ… b³ogoœæ… bezpieczeñstwo…

Chcia³a tego. Chcia³a tego ka¿dym swoim w³óknem.

Bo by³a nikim. Nie mia³a nikogo. I niczego.

– Magnus, nie, proszꠖ wyszepta³a, odrywaj¹c siê w koñcu od niego.

Nie odpowiedzia³. Ramiona mu opad³y. Zmiêty k³¹b nocnej koszuli

opad³ znów na dó³, okrywaj¹c j¹ a¿ do kostek.

– Chcesz byæ moj¹ ¿on¹ – powiedzia³ monotonnym g³osem, w któ-

rym gdzieœ na dnie, w g³êbi, wci¹¿ pobrzmiewa³ gniew. – Jutro bêdziesz

mia³a szansê.

– Poka¿ê ci, jakim mi³ym towarzyszem mo¿e byæ ¿ona – obieca³a.

– Czy¿by? – rozeœmia³ siê, ale w œmiechu tym nie by³o radoœci. –

A ja ci poka¿ê, jakim ³otrem mo¿e byæ m¹¿.

background image

106

W³aœnie otrzyma³ wiadomoœæ od stajennego. Rankiem przyje¿d¿aj¹

na Manhattan. Noel i Rachel. Razem.

Edmund bez zw³oki zamówi³ powóz. Zamierza³ spêdziæ wieczór na

czytaniu, zamiast tego jednak trzeba by³o jechaæ do Nowego Jorku, za-

nim dotr¹ tam oni. Wiedzia³, w jakim hotelu zatrzymuje siê Magnus.

Kochanka pana od lat mia³a tu apartament. Bêdzie w hotelu Na Pi¹tej

Alei i powita ich z ca³¹ wylewnoœci¹ starego przyjaciela.

A jeœli Magnus na moment spuœci ¿onê z oka, straci j¹ na rzecz Ed-

munda albo zostanie nieutulonym w ¿alu wdowcem.

11

H

otel przy Pi¹tej Alei w niczym nie przypomina³ pe³nego szczurów

zajazdu, gdzie Rachel spêdzi³a pierwsz¹ noc po przybyciu do Nowego

Jorku. Ulica, przy której znajdowa³o siê schronienie Tommy’ego i Clare,

le¿a³a zaledwie o parê przecznic st¹d. Dzieci musia³y nieraz przecho-

dziæ obok efektownej budowli z bia³ego marmuru… Z pewnoœci¹ jed-

nak dwoje uliczników nie marzy³o nawet, ¿e mogliby kiedykolwiek no-

cowaæ w rezydencji okazalszej ni¿ te wy³o¿one aksamitem wnêtrza.

Zajêli z Magnusem apartament na parterze, o oknach wychodz¹-

cych na rojn¹ ulicê. Widok by³ zaskakuj¹cy. Nieprzerwany ci¹g powo-

zów, omnibusów i furmanek szczelnie wype³nia³ jezdniê. O pi¹tej po

po³udniu t³ok sta³ siê jeszcze wiêkszy. Kilku woŸniców straci³o cier-

pliwoœæ i zaczê³o siê obrzucaæ obelgami, których Rachel nie rozró¿-

nia³a jedynie dziêki grubym draperiom i dobrze dopasowanym ramom

okiennym.

– Przy takim ruchu chirurg na pewno siê spóŸni. No i bardzo do-

brze – mrukn¹³ Noel znad szklanki whisky.

Rachel z powrotem zasunê³a zas³ony.

– Naturalnie. Bêdziesz d³u¿ej znosiæ ból. – Spojrza³a z pow¹tpie-

waniem na jego trunek. – Skoro doktor jest tak¹ s³aw¹, z pewnoœci¹ po-

radzi sobie z tym zabiegiem.

– Ka¿dy chirurg to rzeŸnik – skrzywi³ siê z rezygnacj¹ i uniós³

szklankê.

Nigdy nie musia³a iœæ pod nó¿, widywa³a jednak makabryczne skut-

ki operacji u niektórych marynarzy. Trudno by³o spieraæ siê z t¹ opi-

ni¹… Niemniej, chc¹c go pocieszyæ, powiedzia³a:

background image

107

– Przynajmniej nie musisz iœæ do jakiegoœ brudnego szpitala. Tu

jest œwietne miejsce na rekonwalescencjê. Lekarz wkrótce przyjdzie, wy-

zdrowiejesz i w czasie nastêpnej wyprawy na Pó³noc rany nie bêd¹ ci

ju¿ dokucza³y.

– Ach, no tak. Moja nastêpna wyprawa – uœmiechn¹³ siê krzywo. –

Po raz pierwszy pojecha³em tam, ¿eby znaleŸæ Franklina. Teraz zamie-

rzam pojechaæ po to, ¿eby zwróciæ ciebie.

Popatrzy³a na niego. Mówi o niej tak, jakby by³a walizk¹… Co za

grubiañstwo! Odk¹d opuœcili Northwyck, ca³y czas jest taki. Mo¿liwe,

¿e to dlatego, ¿e bol¹ go plecy… Po cichu myœla³a jednak, ¿e to wymów-

ka. Tak naprawdê zale¿a³o mu na tym, ¿eby j¹ drêczyæ, i udawa³o mu siê

to znakomicie.

Pukanie do drzwi zwiastowa³o nadejœcie chirurga. Wraz z nim przy-

sz³o trzech s³u¿¹cych, których przys³a³o kierownictwo hotelu, by asysto-

wali przy operacji. DŸwigali d³ugi stó³ i stos przeœcierade³. M³ody asy-

stent lekarza niós³ czarn¹ walizeczkê z instrumentami chirurgicznymi.

Nie bawi¹c siê zbyt d³ugo w przygotowania, lekarz zabra³ siê do

pracy. Noel po³o¿y³ siê na stole. Na obna¿one plecy pada³ blask zacho-

du; doln¹ po³owê cia³a okrywa³o przeœcierad³o.

Nie minê³o pó³ godziny, a sprawny lekarz zd¹¿y³ ju¿ zabanda¿owaæ

plecy pacjenta i pozwoli³ mu unieœæ siê do pozycji siedz¹cej. Noel zniós³

ból, jêkn¹wszy zaledwie raz czy dwa razy, teraz jednak jego si³y zdawa³y

siê byæ wyczerpane. Zachwia³ siê, gdy stan¹³ na nogach. Przeœcierad³o

opad³o; Rachel gwa³townie odwróci³a wzrok. Widok jego mêskoœci,

tkwi¹cej miêdzy muskularnymi udami, to by³o wiêcej, ni¿ oczekiwa³a.

S³u¿¹cy owinêli z powrotem przeœcierad³o wokó³ jego bioder i po-

³o¿yli do ³ó¿ka. Laudanum i whisky zwyciê¿y³y w koñcu ¿elazny orga-

nizm pacjenta. Zasn¹³.

– Dziêkujê, doktorze – zwróci³a siê Rachel do chirurga, który wk³a-

da³ zakrwawione utensylia z powrotem do tej samej skórzanej walizecz-

ki, w której zosta³y przyniesione.

– Niech mu pani pozwoli jak najd³u¿ej spaæ. Im mniej siê bêdzie

rusza³, tym szybciej wydrowieje. A gdyby siê zanadto rzuca³, proszê mnie

powiadomiæ, zastosujemy chloroform. – Doktor w³o¿y³ kapelusz.

Rachel odprowadzi³a go do drzwi.

– Przyjdê za dwa dni, ¿eby sprawdziæ jego stan. Do tego czasu nie

wolno mu siê rusza栖 lekarz skin¹³ na po¿egnanie g³ow¹ i wyszed³ wraz

z asystentem i armi¹ s³u¿¹cych.

Zapad³a b³ogos³awiona cisza, której nie zak³óca³y choæby najl¿ejsze

jêki Noela. Stanê³a w drzwiach jego sypialni i patrzy³a. Oddycha³ tak

background image

108

spokojnie, ¿e mo¿na by pomyœleæ, i¿ lekarz go zabi³, gdyby nie miarowy

ruch poruszanych oddechem piersi, w górê i w dó³.

Podesz³a do ³ó¿ka i uklêk³a obok. Dotknê³a kosmyka jego ciemnych,

krótko przyciêtych w³osów. Uœpiona twarz by³a taka spokojna, odprê¿o-

na… Wygl¹da³ jak ch³opiec. By³ ca³kiem inny ni¿ ten ponury cz³owiek

lodu, jakiego zna³a na Herschel.

– Noelu – szepnê³a, bardziej do siebie samej ni¿ do niego. Samo

wypowiadanie jego imienia dzia³a³o na ni¹ uspokajaj¹co.

Krew przesi¹k³a ju¿ przez œnie¿n¹ biel banda¿y. Chirurg by³ szybki

i sprawny, ale tak czy owak musia³ ci¹æ g³êboko. Jak mo¿na by³o to wy-

trzymaæ?

– Mój najdro¿szy – szepnê³a raz jeszcze i musnê³a wargami jego

usta.

– Mo¿e przynieœæ coœ na kolacjê, pani Magnus?

Obejrza³a siê. W drzwiach sta³a Mazie ze swoim zwyk³ym, b³agal-

no-wystraszonym wyrazem twarzy.

– Nie, dziêkujê. Nie s¹dzê, ¿ebym po tym wszystkim mog³a prze-

³kn¹æ choæby kês – powiedzia³a Rachel pó³g³osem, by nie zak³ócaæ snu

Magnusowi.

– Ale jak pani Willem dowie siê, ¿e pani nic nie jad³a w Nowym

Jorku, to dopiero dobierze mi siê do skóry – irlandzkie oczy Mazie pa-

trzy³y b³agalnie.

– Wygra³aœ – uœmiechnê³a siê Rachel ze znu¿eniem. – Podawaj, sko-

ro dziêki temu bêdê mog³a zapewniæ pani¹ Willem, ¿e stara³aœ siê, jak

mog³aœ. Jak zwykle zreszt¹.

Mazie wnios³a srebrn¹ tacê przygotowan¹ przez obs³ugê hotelu. Sta³

na niej czajnik z herbat¹, fili¿anki i porcelanowe nakrycia.

– Nalejê pani trochê herbaty, madame – zaproponowa³a Mazie. –

Mnie zawsze poprawia nastrój.

W tym momencie Noel jêkn¹³. Rachel potrz¹snê³a g³ow¹ i odpro-

wadzi³a dziewczynê do drzwi.

– Zjem póŸniej. Bardzo ci dziêkujê za troskê. Zawsze jesteœ taka

mi³a…

Up³ynê³o ju¿ szeœæ miesiêcy s³u¿by, a Mazie wci¹¿ wygl¹da³a na

zaskoczon¹ swoj¹ najwyraŸniej pomyœln¹ sytuacj¹.

– Pracowaæ u pani, madame, to przyjemnoœæ. Prawdziwa przyjem-

noœæ. W porównaniu z poprzedni¹ posad¹… Nigdy nie zdo³am pani doœæ

podziêkowaæ za pani cierpliwoœæ i wzglêdy.

– Twoja poprzednia chlebodawczyni musia³a byæ tyrank¹ – zauwa-

¿y³a Rachel.

background image

109

– Dniem i noc¹ chodzi³a za mn¹ i bi³a mnie szczotk¹ do w³osów.

Nigdy nie myœla³am, ¿e ktoœ mo¿e byæ taki z³oœliwy… Uciek³am do Nor-

thwyck i to mnie uratowa³o. Pani Willem to œwiêta osoba. Zlitowa³a siê

nade mn¹ i przyjê³a mnie do pracy na krótko przed pani przybyciem.

– Rozumiem, by³aœ wczeœniej pokojówk¹. To dlatego tak starannie

pracujesz – uœmiechnê³a siê Rachel. – Zawsze siê dziwi³am, ¿e by³aœ

w Northwyck ju¿ pierwszego wieczoru, kiedy przyjecha³am, chocia¿ nie

by³o tam dot¹d ¿adnej pani domu. Przypuszczam, ¿e wczeœniej praco-

wa³aœ gdzieœ w okolicy?

– Nie, proszê pani. Pracowa³am tu, w Nowym Jorku. Ale… – Ma-

zie zacisnê³a wargi. – Jeœli to wszystko, pani Magnus, to chyba ju¿ pój-

dꠖ powiedzia³a nerwowo. – Nie chcê pani odrywaæ od dogl¹dania pana.

Rachel skinê³a g³ow¹, nagle ogarniêta niepokojem. Bez s³owa od-

prowadzi³a dziewczynê wzrokiem i zamknê³a za ni¹ drzwi na klucz.

Mazie wiedzia³a coœ, o czym nie chcia³a mówiæ. Rachel pragnê³a do-

wiedzieæ siê, co to jest, czu³a jednak instynktownie, ¿e niewiele uzyska

poprzez naciskanie i dr¹¿enie. Mazie nale¿a³a do osób, które powiedz¹

wszystko, ale przy okazji, w przypadkowych, nie wi¹¿¹cych siê bezpo-

œrednio z dan¹ spraw¹ rozmowach. Dopiero na ich podstawie bêdzie mo¿na,

kawa³ek po kawa³ku, zrekonstruowaæ prawdê… Zajmie to trochê czasu,

ale Rachel by³a pewna, ¿e w koñcu odkryje, kim by³a poprzednia chlebo-

dawczyni Mazie. Ju¿ teraz wiedzia³a, ¿e nie bêdzie jej lubiæ.

Z westchnieniem spojrza³a na tacê i odwróci³a wzrok. Nie mia³a

najmniejszej chêci na jedzenie. Nawet herbata wydawa³a siê czymœ nie-

wartym zachodu.

Jej spojrzenie spoczê³o na Magnusie. Pod bia³ym przeœcierad³em

rysowa³a siê linia jego d³ugich, szczup³ych nóg i napiêtych poœladków.

Podesz³a do niego. Nadal by³ g³êboko uœpiony, zauwa¿y³a jednak,

¿e miêœnie szerokich ramion dr¿¹, jakby by³o mu zimno.

Zdjê³a z drugiego ³ó¿ka satynow¹ ko³drê i okry³a go delikatnie. Na-

wet jednak to lekkie przykrycie zdawa³o siê sprawiaæ mu ból. Zajêcza³.

Przesta³ dopiero wtedy, gdy zsunê³a ko³drê z powrotem.

Nadal siê trz¹s³. Mia³a wra¿enie, ¿e znów znaleŸli siê w Arktyce,

ona zaœ znów jest w swoim pokoju i zmaga siê z ¿arem w³asnego cia³a.

Powoli odpiê³a haftki stanika. Suknia opad³a na dywan. Potem gorset,

pantofle, halka… Tylko w koszuli wpe³z³a pod ko³drê i przysunê³a siê do

niego tak blisko, jak to by³o mo¿liwe bez ura¿ania jego obola³ych pleców.

Westchn¹³ i jakby wiedziony instynktem odwróci³ ku niej twarz.

Le¿a³a obok niego, myœl¹c o wszystkich tych wspólnych nocach,

kiedy le¿eli tak jak teraz obok siebie, drêczeni t¹ sam¹ nienazwan¹ po-

trzeb¹, która domaga³a siê spe³nienia.

background image

110

– Jedyne, czego potrzebujesz, Noelu, to kochaj¹cej ciê kobiety –

dotknê³a d³oni¹ jego surowej, mêskiej twarzy. – Gdybyœ tylko chcia³ otwo-

rzyæ oczy… – szepnê³a. Ból w sercu st³umi³ dalsze s³owa.

Gdyby tak jej siê coœ przyœni³o… Gdyby mog³a znaleŸæ ucieczkê

w lœni¹cych pa³acach nad g³êbokimi wodami rzek, w miastach, gdzie

drogi wybrukowane by³yby ich pomyœlnoœci¹, w krainach ³agodnoœci,

gdzie zielone ³¹ki ci¹gnê³yby siê a¿ po horyzont… Nie uda³o jej siê jed-

nak dotrzeæ w ¿adne z tych miejsc. Obudzi³a siê z g³êbokiego, pozba-

wionego marzeñ snu tylko po to, by wpatrywaæ siê w szczelnie os³oniête

ciê¿k¹ kurtyn¹ okno, wychodz¹ce na Pi¹t¹ Alejê.

Musia³ byæ chyba ranek… Czu³a siê tak, jakby spa³a od wielu dni.

Trudno by³o jednak oceniæ, która godzina. Gazowa lampa wci¹¿ siê pa-

li³a, a aksamitne kotary w kolorze ober¿yny skutecznie blokowa³y do-

stêp najmniejszemu promykowi dziennego œwiat³a.

Odetchnê³a g³êboko. Czu³a siê wypoczêta i odprê¿ona, otulona roz-

kosznym ciep³em. Nie by³a pewna, czy jest w stanie poruszyæ któr¹kolwiek

koñczyn¹… W nocy ramiê Noela spoczê³o w poprzek jej piersi i le¿a³a te-

raz otoczona, niczym kokonem, ciep³em i poczuciem bezpieczeñstwa, jakie

dawa³a jego bliskoœæ.

Odwróci³a g³owê ku niemu, ¿eby sprawdziæ, jak zniós³ noc. Wpa-

trywa³ siê w ni¹ zamglonymi oczami o ciê¿kich jeszcze od narkotyków

powiekach.

– Czy jesteœmy na Pó³nocy, Rachel? Czy to dlatego le¿ysz obok

mnie? – spyta³ schrypniêtym szeptem.

Próbowa³a siê odsun¹æ, ale zacisn¹³ d³oñ na jej ramieniu.

– Chcesz ode mnie uciec? Ale jest tak zimno… Który mê¿czyzna

ogrza³by ciê tak jak ja? – Jego czo³o pokrywa³y kropelki potu.

Przygryz³a wargê. Zrozumia³a. Majaczy³ w gor¹czce… Ale nawet

nieprzytomny by³ dwa razy taki jak ona i silny jak wó³.

– Œpij, Magnus. Potrzebny ci jest sen – uspokaja³a.

– Ale nie odchodŸ ode mnie. Zostañ – za¿¹da³.

– Nie odejdê. Zostanê z tob¹ – zapewni³a, czuj¹c, jak przywiera do

niej ca³ym cia³em.

Bez s³owa przymkn¹³ ponownie powieki i zapad³ z powrotem w g³ê-

boki sen.

Z³apana w pu³apkê, nie mia³a innego wyjœcia, ni¿ tak¿e zamkn¹æ

oczy i jeszcze przez parê godzin delektowaæ siê nale¿nymi ¿onie rozko-

szami.

background image

111

– Nie wychodzi³a, sir. Jestem tego pewien – mów³ s³uga hotelowy,

stoj¹c w drzwiach apartamentu Edmunda Hoara w hotelu na Pi¹tej Alei.

Nie wyci¹ga³ rêki po zap³atê, choæ Edmund pomyœla³, ¿e móg³by. Wygl¹-

da³ na równie ochoczego i ¿¹dnego zarobku, co agent ubezpieczeniowy.

– Doskonale. Chcê wiedzieæ z dok³adnoœci¹ co do minuty, kiedy

opuœci apartament. Co do minuty.

– To mo¿e potrwaæ parê dni, sir. Pan Noel Magnus gor¹czkuje. Po-

dobno pani Magnus jest niezwykle oddan¹ pielêgniark¹.

– Bêdê czekaæ, dopóki nie wyjdzie. Chcê dok³adnie znaæ moment,

kiedy siê poka¿e. Czy to jasne? Nie ¿yczê sobie jakichkolwiek pomy-

³ek – warkn¹³, wrêczaj¹c mê¿czyŸnie parê srebrnych dolarów.

– Tak jest, sir. Wszystko jest najzupe³niej jasne – s³u¿¹cy sk³oni³ siê

g³êboko i opuœci³ pokój.

12

J

ak to dobrze poczuæ znowu s³oneczne ciep³o – zaœmia³a siê Rachel. –

Nigdy nie myœla³am, ¿e powiem coœ takiego w tym miejscu.

Sz³y wraz z Mazie chodnikiem Pi¹tej Alei.

– No a jak! Od piêciu dni siedzi pani w hotelu jak w klatce. Pewnie,

¿e to dobrze w koñcu wyjœæ na s³oñce!

– Tak siê cieszê, ¿e Magnus czuje siê lepiej – powiedzia³a miêkko

Rachel.

Mazie niemal parsknê³a.

– No, jeœli siedzenie na krzeœle i wykrzykiwanie rozkazów niczym

najgorszy tyran oznacza poprawê, to rzeczywiœcie pan jest okazem zdro-

wia.

Rachel stara³a siê ukryæ uœmiech. Magnus by³ okropny. S³udzy nie

cierpieli go, pokojówki by³y sterroryzowane. Lepiej by³o jednak mieæ

do czynienia z besti¹ ni¿ z pogr¹¿onym w gor¹czkowym majaczeniu

cz³owiekiem, jakiego pielêgnowa³a przez parê dni. Nawet lekarz by³

bezradny. Niemniej, zgodnie z jego s³owami, piêæ dni gor¹czki przy tym

typie operacji to i tak niewiele, a Magnus, choæ blady i os³abiony, mia³

w koñcu ch³odne w dotyku cia³o.

– W ka¿dym razie ma siê lepiej. Doktor powiedzia³, ¿e jeœli sprawy

nadal bêd¹ siê uk³adaæ pomyœlnie, to za niespe³na tydzieñ mo¿emy wra-

caæ do domu.

background image

112

– O, to doskonale. Ale niech siê pani nie zdziwi, jeœli panu spodoba

siê jego nowe zachowanie. To samo zdarzy³o siê z pann¹ Harris. Ludzie

mówili, ¿e dosta³a gor¹czki i to j¹ kompletnie odmieni³o. By³a anio³em,

a od tej chwili sta³a siê diab³em.

– Panna Harris to jej nazwisko? Tej kobiety, u której pracowa³aœ?

Rachel zdawa³a sobie sprawê, ¿e Mazie chêtniej siê otworzy, jeœli

nie bêdzie okazywaæ ciekawoœci, ale nie mog³a siê powstrzymaæ. Przez

piêæ dni nie mia³a dos³ownie do kogo otworzyæ ust. Zale¿a³o jej, ¿eby

z kimœ porozmawia栖 z kimkolwiek, kto nie bredzi w gor¹czce.

Na twarzy Mazie odmalowa³a siê ca³a gama uczu栖 od oddania do

rozpaczy.

– Och, madame, proszê, niech mi pani nie ka¿e o niej opowiadaæ!

Zostanê wyrzucona, jeœli bêdzie pani naciskaæ. Naprawdê.

– Wyrzucona? Jak to? – Rachel nie zrozumia³a.

– Po prostu… och, proszê, madame, nie mówmy o mojej przesz³o-

œci. B³agam. Czy mo¿e pani okazaæ mi tê ³askê? Bo inaczej zostanê wy-

rzucona, naprawdꠖ lêk w oczach Mazie nie ustêpowa³, choæ Rachel

stara³a siê j¹ uspokoiæ.

– Nie bêdziemy wracaæ do tego tematu, Mazie, mo¿esz byæ pew-

na – powiedzia³a w koñcu, skin¹wszy g³ow¹ w kierunku powozu, który

eskortowa³ je na spacerze.

– Och, dziêkujê, madame. Bardzo dziêkujꠖ Mazie wci¹¿ mia³a

wystraszony wygl¹d. – Nie wyobra¿a sobie pani, jak bardzo ceniê tê po-

sadê. Jest pani dla mnie taka uprzejma i mi³a… Chcia³abym sprawiaæ

pani wy³¹cznie przyjemmoœæ, a nie przykroœci.

Rachel pozwoli³a, by stangret pomóg³ jej wsi¹œæ do powozu.

– Powiedzia³am ju¿, ¿e wiêcej o tym nie bêdziemy mówiæ.

Przez ca³¹ drogê powrotn¹ ciekawoœæ pali³a j¹ jednak niczym go-

r¹czka, która trawi³a niedawno Magnusa. Panna Harris. Poprzednia chle-

bodawczyni Mazie. Strasznie by chcia³a wiedzieæ, co siê za tym kryje…

Przeczuwa³a, ¿e nic mi³ego i ¿e w³aœnie dlatego Mazie tak zale¿y, ¿eby

nie wywlekaæ sprawy na œwiat³o dzienne. Wiedzia³a jednak równie¿, ¿e

bezwzglêdnie powinna znaæ wszystkie konflikty wokó³ siebie. W ten

sposób mia³a du¿o wiêksz¹ szansê obrony.

A coœ jej mówi³o, ¿e obrona bêdzie jej potrzebna.

– Nie znasz przypadkiem niejakiej pani Harris? – spyta³a Magnusa,

gdy tylko usiedli do kolacji w swoim apartamencie. – Czy to s¹siadka?

Spojrza³ na ni¹ uwa¿nie z przeciwleg³ego koñca mahoniowego sto³u.

background image

113

– Sk¹d, do diab³a, znasz to nazwisko? Nigdy go przy tobie nie wy-

mawia³em.

Sama jego reakcja œwiadczy³a, ¿e dotknê³a newralgicznego punktu.

Ciekawoœæ i obawa wzros³y w dwójnasób.

– Po prostu s³ysza³am, jak o niej rozmawiano. By³am ciekawa, czy

mieszka w pobli¿u Northwyck, to wszystko. – Wzrok mia³a utkwiony

w talerzu z filetem. Choæ by³ znakomicie przyrz¹dzony, nie by³a w sta-

nie prze³kn¹æ ani kêsa.

– Ciekawoœæ to pierwszy stopieñ do piek³a – warkn¹³, nie patrz¹c

na ni¹. – Skoro upierasz siê graæ rolê mojej ¿ony, muszê ci powiedzieæ,

¿e jeœli bêdziesz wêszyæ dooko³a, spotka ciê to, na co zas³ugujesz.

Gwa³townie odsunê³a krzes³o. Ten cz³owiek jest niemo¿liwy… Na-

wet zjeœæ z nim siê nie da. Wœciek³a podesz³a do okna. Szpalery gazo-

wych lamp niczym stra¿ sta³y wzd³u¿ Pi¹tej Alei, rzucaj¹c dr¿¹cy blask.

Dziesi¹tki powozów pokonywa³o kocie ³by jezdni; ich œwiat³a podska-

kiwa³y i ko³ysa³y siê z boku na bok. Pomimo deszczu tyle tu by³o go-

r¹czkowej krz¹taniny, tylu ludzi zaanga¿owanych by³o w ¿yciowy wy-

œcig… Jakie to ró¿ne od samotnoœci tundry, gdzie cz³owiek liczy dni,

upuszczaj¹c kamienie do wiadra, gdzie goœæ jest traktowany niczym bez-

cenny, egzotyczny wys³annik króla!

– Psiakrew – us³ysza³a przekleñstwo za plecami. Towarzyszy³ mu

szurgot odsuwanego krzes³a i pisk kó³ek przymocowanych do nóg sto³u,

odepchniêtego siln¹ rêk¹.

– Czy mam zadzwoniæ, ¿eby zabrano stó³? – spyta³a, nie patrz¹c na

Magnusa.

– Tak – sykn¹³.

Podesz³a do œciany i poci¹gnê³a za r¹czkê dzwonka. Konsjer¿ka,

wiedz¹c, ¿e sygna³ pochodzi z apartamentu Noela Magnusa, zabra³a stó³

wraz z jego prawie nietkniêt¹ zawartoœci¹ w parê sekund.

S³u¿ba wysz³a. Rachel nadal podziwia³a uliczny pejza¿, Magnus zaœ

ciska³ siê po pokoju niczym niedŸwiedŸ w poszukiwaniu miodu, potr¹-

caj¹c pó³ki z ksi¹¿kami.

– Doktor powiedzia³, ¿e byæ mo¿e bêdziemy mogli jutro wróciæ, jeœli

uzna, ¿e twój stan na to pozwala – zaryzykowa³a. – Bardzo bym ju¿ chcia-

³a zobaczyæ Tommy’ego i Clare i upewniæ siê, ¿e nic im siê nie sta³o…

– Przecie¿ to dwoje brudnych uliczników, przyb³êdów, a ty siê o nich

trzêsiesz, jakby to by³y twoje w³asne dzieci – prychn¹³.

Nie chcia³a siê z nim k³óciæ. Nie dziœ, kiedy jej zale¿a³o, ¿eby siê

dowiedzieæ, kto to jest panna Harris i dlaczego dŸwiêk jej nazwiska wpra-

wia go w takie zdenerwowanie.

8 – Lodowa Panna

background image

114

– Przez ca³e ¿ycie czu³am siê oszukana. Matka umar³a na ¿ó³t¹ fe-

brê, kiedy mia³am osiem lat. Musia³am opuœciæ wykwintny dom, w któ-

rym pracowa³a, i przenieœæ siê na wielki, ohydny statek ojca. Nigdy nie

zapomnê „Shony”… £adownia œmierdzia³a wielorybi¹ krwi¹ i wymio-

tami. Choæ ojciec by³ kapitanem, jego kabina by³a taka ma³a, ¿e musia-

³am spaæ na pod³odze. Do ukoñczenia dwudziestu lat, kiedy to pewnej

zimy „Shona” zatonê³a w porcie, nie wiedzia³am, co to ³ó¿ko – uœmiech-

nê³a siê smêtnie. – A potem by³y przyjemnoœci Lodowej Panny i wszel-

kie rozkosze prowadzenia baru.

Odwróci³a siê i spojrza³a mu w twarz. Ich oczy siê spotka³y.

Zaœmia³a siê gorzko.

– Tak, Noelu, odk¹d tylko pamiêtam, ¿a³owa³am siebie samej. By³am

niezadowolona z losu, jaki przypad³ mi w udziale. Do tego stopnia, ¿e

uknu³am ten podstêpny plan, by przej¹æ twój „domek”… A potem poje-

cha³am do Nowego Jorku, tego wielkiego, strasznego, wspania³ego mia-

sta. I znalaz³am dwoje dzieci, mieszkaj¹cych w b³ocie pod schodami –

roz³o¿y³a d³onie, jak gdyby w geœcie poddania. – Nie rozumiesz? By³am

niegodziwa, ¿a³uj¹c siebie samej. Moi rodzice mnie kochali. Troszczyli

siê o mnie do ostatnich dni. By³o mi o tyle lepiej ni¿ Tommy’emu i Cla-

re… Te dzieci mnie upokorzy³y, Noel. Potrzebujê siê nimi opiekowaæ, bo

one z kolei tak bardzo potrzebuj¹ mnie. Nie rozumiesz?

– Nie, nie rozumiem – powiedzia³ przez zaciœniête zêby. – Ale zro-

bi³aœ ju¿ tyle ró¿nych g³upstw, ¿e mogê potraktowaæ tych ma³ych obe-

rwañców jako jeden z twoich wyskoków.

– Jeœli ich nie lubisz, Noelu, mo¿emy w ka¿dej chwili wyjechaæ.

Zarobiê na nasz powrót na Herschel, jeœli to bêdzie konieczne – unios³a

wyzywaj¹co g³owê. – Mo¿esz na to liczyæ.

– Rzeczywiœcie. I pozbawisz mnie w ten sposób mo¿liwoœci odwe-

tu – warkn¹³. – Za du¿o mi jesteœ winna. Nigdy nie zdo³asz naprawiæ

szkód, jakie wyrz¹dzi³aœ mojemu nazwisku i reputacji.

– Nazwisko i reputacja nie s¹ tak wa¿ne jak po¿ywienie. Mieszka-

³eœ kiedykolwiek pod schodami? Brn¹³eœ przez zab³ocone ulice miasta,

brudny i przemarzniêty, ¿ebrz¹c o jedzenie? Nie. Wobec tego bierz od-

wet na mnie, ale zostaw w spokoju Tommy’ego i Clare. Jeœli t¹ odrobin¹

ufnoœci i niewinnoœci, jaka im jeszcze zosta³a, obdarzy³y mnie, to dlate-

go, ¿e zapracowa³am na ich zaufanie. I teraz dam siê choæby zabiæ, byle

im nie sta³a siê krzywda.

– Nie zas³uguj¹ na to – mrukn¹³.

– Okropny z ciebie cz³owiek, Noelu. Piek³o ciê poch³onie, jeœli

oœmielisz siê skrzywdziæ te dzieci.

background image

115

Przez d³ug¹ chwilê milcza³. W koñcu powiedzia³:

– Têskni³bym za ¿yciem pod schodami, w kurzu i b³ocie, gdybym

tylko wiedzia³, ¿e takie ¿ycie istnieje.

Zaskoczona patrzy³a, jak chodzi tam i z powrotem po pokoju. W je-

go ruchach by³a sztywnoœæ i obola³oœæ.

Œwiadomoœæ uderzy³a w ni¹ niczym lokomotywa. Oskar¿a go jako krzyw-

dziciela niewini¹tek, a przecie¿ on ¿ywi i ubiera te dzieci, którymi pogardza,

sam równoczeœnie tak g³êboko zraniony przez swego ojca, ¿e jeszcze teraz,

choæ minê³y dziesi¹tki lat, musi leczyæ pozosta³e po ranach blizny…

Jak ma³o o nim wie! Wielki odkrywca Noel Magnus, którego nazwi-

sko wymawiano po barach pe³nym szacunku szeptem… W du¿ym, sil-

nym ciele, tak ciep³ym pod skórami karibu zaœcielaj¹cymi jej ³ó¿ko, kry-

³o siê serce ma³ego ch³opca. Odrzuconego przez ojca, poranionego przez

niego strzaskan¹ butelk¹. Nie zna³a tego mê¿czyzny. By³ obcy.

– Przepraszam, Noel – powiedzia³a, podchodz¹c do niego. Jakieœ

nieokreœlone uczucie powodowa³o ból w sercu.

– Za co? – warkn¹³. – Za kawa³, jaki mi sp³ata³aœ? Za tych dwoje

nieszczêsnych uliczników? Jeœli tak, to s³usznie.

Odwróci³ siê i ruszy³ do swojej sypialni. Nie chcia³a za nim iœæ, coœ

j¹ jednak popchnê³o. Widz¹c, ¿e przysiad³ ciê¿ko na krawêdzi ³ó¿ka,

podesz³a szybko do nocnej szafki i wyjê³a banda¿e i maœæ.

– Daj, zmieniê ci opatrunek. Lekarz powiedzia³, ¿e to wa¿ne, by

robiæ to odpowiednio czêsto. Lepiej siê poczujesz, jeœli nie bêdziemy

czekaæ do rana.

– No to ju¿. Miejmy to za sob¹.

Przyklêk³a obok niego. Powoli odwinê³a d³ugi, przybrudzony ju¿ pas

lnianej tkaniny, spowijaj¹cy jego tors. Nawet jeœli sprawia³a mu ból, nie

okazywa³ tego. Szczêki mia³ zaciœniête, a spojrzenie ch³odne niczym stal.

Plecy przecina³y bruzdy ledwo zabliŸniaj¹cych siê szram. Brzegi ran

by³y opuchniête, ale ró¿owe, a nie przera¿aj¹co czarne. Oczyœci³a je.

– Koñcz ju¿ i zostaw mnie – warkn¹³, gdy zabra³a siê do najwiêkszej.

– Ju¿, ju¿ – ³agodzi³a ze œciœniêtym ze wzruszenia gard³em. Ponow-

nie owinê³a banda¿em jego plecy i tors.

– A teraz idŸ – powiedzia³, gdy skoñczy³a.

– Tak – szepnê³a. Wrzuci³a zu¿yte banda¿e do nocnika i zamknê³a

drzwiczki nocnej szafki. Po cichu ruszy³a do wyjœcia, zamierzaj¹c pozo-

stawiæ go w³asnym myœlom, gdy wtem us³ysza³a za sob¹:

– A mog³o byæ dobrze, Rachel. Mog³o byæ dobrze.

Odwróci³a siê. Nawet teraz, gdy dzieli³a ich odleg³oœæ pokoju, wi-

dzia³a maluj¹c¹ siê na jego twarzy gorycz. Utracona ufnoœæ i niewinnoœæ,

background image

116

zraniony ch³opczyk kryj¹cy siê w doros³ym mê¿czyŸnie… Przeszy³ j¹

ból.

– I nadal mo¿e byæ dobrze. Nie wszystko jeszcze stracone – powie-

dzia³a ³agodnie.

Milcza³a d³u¿sz¹ chwilê.

– Jedyne, co wiedzia³am o tobie, Magnus, to ¿e jesteœ s³ynnym ba-

daczem – podjê³a. – Przyby³eœ do Lodowej Panny niczym burza w œrod-

ku zimy i wszyscy dr¿eli na myœl o twoim przyjeŸdzie. – Spojrza³a mu

w oczy. – A teraz odkrywam, ¿e jesteœ zwyk³ym œmiertelnikiem, niemal

takim samym jak ja. Muszê powiedzieæ, ¿e dodaje mi to otuchy.

– Ale mnie nie – odpar³ lodowatym tonem.

Zaœmia³a siê.

– To widaæ.

– Kpisz ze mnie?

Wsta³ z zaciœniêtymi piêœciami. By³ z pewnoœci¹ wystarczaj¹co sil-

ny, ¿eby zabiæ j¹ jednym ciosem, ale jakoœ siê nie ba³a.

– Nie, Noelu, nie kpiê. Witam siê z tob¹. Witam ciê na ziemi, gdzie

¿yjemy i borykamy siê z losem wszyscy. Ty te¿ mo¿esz siê tego nauczyæ,

jeœli tylko zechcesz spróbowaæ. – Podesz³a do niego i bez zaproszenia

objê³a ostro¿nie w pasie i uœcisnê³a.

By³o w pe³ni naturalne, ¿e otoczy³ j¹ ramionami, ¿e jego rêka zaczê-

³a g³adziæ jej w³osy. Zamknê³a oczy. Przez moment znów by³a na Her-

schel, pe³na wiary w jego obietnicê, ¿e uczyni j¹ swoj¹ ¿on¹.

Przypomnia³a sobie tê noc w Arktyce, kiedy jego s³owa znaczy³y dla

niej wszystko. Prosi³, by rozebra³a siê i po³o¿y³a nago wraz z nim, ale od-

mówi³a. Ba³a siê. Aby jednak choæ trochê wynagrodziæ mu zawód, odgar-

nê³a futra i, tylko w lnianej koszuli, wœliznê³a siê pod ko³drê i pozwoli³a,

by po³o¿y³ siê obok. Czu³a na udzie twardy aksamit jego mêskoœci.

Posunêli siê wtedy za daleko. Nie powinna by³a pozwoliæ na wiêcej,

ale on tak dobrze zna³ kobiec¹ anatomiê… Jego palce wœliznê³y siê miê-

dzy jej uda, odnalaz³y najczulsze miejsce i zaczê³y poruszaæ siê ³agod-

nym, rytmicznym ruchem. £agodnoœæ uspokaja³a…

Wkrótce jednak przyspieszy³. A wtedy, zamiast go odepchn¹æ, zbesz-

taæ, ¿e za du¿o sobie pozwala, jêknê³a, by jeszcze i jeszcze, i jeszcze…

Otworzy³a oczy. Obraz siebie samej, przywieraj¹cej do niego w spa-

zmach rozkoszy ogarniaj¹cej jej cia³o pe³nymi s³odyczy falami, to by³o

wiêcej, ni¿ mog³a znieœæ. Zachowuje siê jak szalona… Nie doœæ, ¿e po-

zwoli³a mu wtedy na tê torturê, to w dodatku niemal ka¿dej nocy przed

zaœniêciem przywo³uje j¹ teraz w pamiêci, a¿ jej siê wydaje, ¿e chyba

naprawdê od tego zwariuje.

background image

117

Jego s³odka tortura.

Poderwa³a g³owê. Noel porusza³ siê sztywno, niew¹tpliwie wci¹¿

obola³y, niemniej ca³owa³ j¹ tu, w ciemnoœci, a jego muskularna pierœ

falowa³a pod banda¿ami.

– Nie, Magnus – szepnê³a, próbuj¹c siê odsun¹æ.

Nie pozwoli³ jej. Choæ os³abiony przez ból, by³ nadal silny. Jego

ramiona wiêzi³y j¹ niczym stalowa klatka i ¿adne wysi³ki nie by³y w sta-

nie jej uwolni栖 jedynie klucz.

Jak b³yskawica przemknê³a jej przez g³owê reszta tamtej nocy. Spê-

dzili j¹ razem, ale ona nie chcia³a daæ mu rozkoszy, choæ sama jej ju¿

zazna³a. Powiedzia³a, ¿e stanie siê to wtedy, kiedy spe³ni siê jego obiet-

nica. Odpar³, ¿e jest samolubna, niemniej obieca³ jej. To fakt.

– Trzymam ciê za s³owo – powiedzia³a teraz, choæ jego palce pra-

cowicie odpina³y guziki z przodu jej sukni.

– Potrafiê ciê z³amaæ. – W przyæmionym œwietle dostrzeg³a, ¿e krzy-

wy uœmieszek uniós³ do góry jeden z k¹cików jego ust. – Wystarczy parê

wspólnych nocy i bêdziesz mnie b³agaæ, ¿ebym nie czeka³ na dotrzyma-

nie obietnicy.

– Nie bêdzie ¿adnych wspólnych nocy – odparowa³a, patrz¹c na jego

rêce nieub³aganie rozpinaj¹ce stanik sukni.

– Zapominasz, Rachel, ¿e wszyscy traktuj¹ ciê jak moj¹ ¿onꠖ na-

dal uœmiecha³ siê krzywo. – Przypomnij mi, jak wrócimy do Northwyck,

¿ebym przeniós³ moje rzeczy do twoich apartamentów. Myœlê, ¿e sy-

piam zbyt daleko od w³asnej ¿ony. Lubiê mieæ kobietê obok siebie, ¿eby

mnie grza³a w nocy.

Pieszcz¹c nabrzmia³e, nie ujarzmione przez gorset czubki jej piersi,

patrzy³ z upodobaniem na pokryt¹ czarn¹ lœni¹c¹ satyn¹ konstrukcjê,

œciœle obejmuj¹c¹ jej biust niczym ¿elazna, pe³na erotyzmu klatka.

– Lubiê ten gorset – powiedzia³. – Le¿y na tobie idealnie. Musisz

go zachowaæ jako pami¹tkê swojego nikczemnego wdowieñstwa. I wk³a-

daæ go, kiedy ciê o to poproszê. – Pochyli³ siê i poca³owa³ j¹ mocno

w usta, po czym powêdrowa³ wargami w dó³, ku piersiom. D³onie b³¹-

dzi³y po jej ciele…

Serce Rachel ³omota³o. Poczu³a suchoœæ w ustach.

– Nie dostaniesz tego najwa¿niejszego, Magnus, dopóki nie spe³-

nisz swojej obietnicy, ¿e mnie poœlubisz.

– Dostanê… Sama zaczniesz mnie b³agaæ, ¿ebym z³ama³ obietni-

cꠖ jego palce bawi³y siê liliowymi wst¹¿eczkami, którymi wykoñczo-

ny by³ brzeg gorsetu. Nieoczekiwanie ostrym ruchem poci¹gn¹³ w dó³

jej sukniê, obna¿aj¹c j¹ a¿ do bioder. Obj¹³ d³oñmi œciœniêt¹ fiszbinami

background image

118

taliê, jak gdyby próbuj¹c zmierzyæ jej smuk³oœæ, i powiód³ ustami wzd³u¿

nagiego ramienia.

– Nie pozwolê ci jej z³amaæ. Po³o¿ê siê dzisiaj z tob¹, ale bêdzie tak

jak na Herschel. Nic nie dostaniesz. Nic – jêknê³a. Jego rêce szarpa³y

koronki gorsetu. Chcia³a go odepchn¹æ, ale wspomnienie rozkoszy by³o

zbyt wyraziste… Poczu³a nag³¹ wilgoæ miêdzy udami. Gorset rozluŸni³

siê; p³on¹ce wargi objê³y jej brodawkê.

Jedynie si³¹ rozs¹dku szarpnê³a siê do ty³u i rzuci³a biegiem przez

pokój, jak najdalej od niego.

– Dotrzymam s³owa, Noel. Przysiêgam.

OdpowiedŸ by³a diaboliczna. Utkwi³ w niej ciemne Ÿrenice i powie-

dzia³:

– W takim razie za³ó¿my siê. Zobaczymy, ile nocy nam zajmie, za-

nim i ja coœ dostanê, dobrze, ¿ono?

Obudzi³o j¹ g³oœne stukanie do drzwi. Magnus siedzia³ ju¿ w po-

œcieli, kln¹c.

– Czego tam? – warkn¹³, jedn¹ rêk¹ przytrzymuj¹c Rachel w ³ó¿-

ku, choæ chcia³a siêgn¹æ po ubranie.

– Mam piln¹ wiadomoœæ dla pana, sir. Myœlê, ¿e nie by³oby s³uszne

czekaæ z jej przekazaniem do rana – da³ siê s³yszeæ g³os kierownika ho-

telu.

Magnus wsta³. Nie troszcz¹c siê o okrycie swoich nagich lêdŸwi,

otworzy³ szarpniêciem drzwi sypialni, wzi¹³ kartkê papieru z r¹k kie-

rownika i z powrotem zatrzasn¹³ mu drzwi przed nosem.

– Co siê sta³o? Czy to z Northwyck? Coœ z Tommym i Clare? – Ra-

chel nerwowo splata³a i rozplata³a palce.

Podszed³ do gazowego kinkietu, roz³o¿y³ kartkê i przelecia³ j¹ wzro-

kiem, po czym zmi¹³ pe³nym irytacji gestem i cisn¹³ na biurko.

– Wszystko w porz¹dku w Northwyck? – spyta³a.

– Wszystko w porz¹dku w Northwyck – powtórzy³.

Odetchnê³a z ulg¹. I w³aœnie w tej chwili w md³ym, dr¿¹cym œwie-

tle kinkietu dostrzeg³a to: dowód jego niew¹tpliwego po¿¹dania w obra-

mowaniu smuk³ych, zwê¿aj¹cych siê ku do³owi ud.

– No to co, poddajesz siê, ¿ono? – spyta³, irytuj¹co unosz¹c jedn¹

brew.

Odwróci³a wzrok i odsunê³a siê na brzeg ³ó¿ka. OdpowiedŸ by³a jasna.

On jednak mia³ w³asne pomys³y. Wœlizn¹wszy siê pod wykwintn¹

egipsk¹ poœciel, przesuwa³ siê coraz bardziej w jej stronê, a¿ wreszcie

background image

119

jedynym sposobem unikniêcia z nim kontaktu, jaki jej pozosta³, by³o

upaœæ na pod³ogê.

W³aœnie zastanawia³a siê, czy tego nie zrobiæ, gdy wtem Noel oto-

czy³ j¹ ramionami i zamkn¹³ w ¿elaznym uœcisku. Przysun¹³ siê jeszcze

o te parê milimetrów, jakie miêdzy nimi pozosta³y, i przywar³ do jej po-

œladków. No co, nie czujesz? – zdawa³ siê pytaæ.

Owszem, czu³a.

Zmusza³a siê, by myœleæ o sprawach odleg³ych, obojêtnych, tak by

pokusa os³ab³a. Nie³atwo by³o jednak poskromiæ wyobraŸniê… W ciem-

noœci rysowa³a przed jej oczami obraz czarnego satynowego gorsetu z ko-

ronkami, opadaj¹cego na dywan. Bladoliliowe wst¹¿eczki zdobi¹ce jego

brzeg po³yskiwa³y w œwietle ulicznej lampy, wpadaj¹cym przez szparê

w zas³onie…

Ten obraz j¹ przeœladowa³. Przez g³owê przebiega³y myœli o podda-

niu siê. Twarde ramiona obejmuj¹ce jej taliê nios³y obietnicê pieszczot,

jakich nigdy dot¹d nie zazna³a.

Nie wolno jednak jej by³o ulec. Wiedzia³a, ¿e musi byæ silna, bo

inaczej straci wszystko. Zacisnê³a powieki i pomyœla³a o domu. Mróz,

œnieg, krwawi¹ce, popêkane d³onie, t³uszcz wielorybi…

Wci¹¿ czu³a ciê¿ar spoczywaj¹cej na jej biodrze rêki i twardoœæ przy

poœladkach.

D³ugo trwa³o, zanim znowu zapad³a w sen.

13

C

hyba ju¿ z tysi¹c razy przechodzi³a obok zmiêtego kawa³ka papie-

ru. Cokolwiek tam by³o napisane, to nie jej sprawa… Z pewnoœci¹ wia-

domoœæ nie dotyczy³a Noela, bo cisn¹³ kartkê na pod³ogê natychmiast

po przeczytaniu.

A jednak chcia³aby wiedzieæ, co tam jest napisane. Sam fakt, ¿e jej

o tym nie powiedzia³, sprawia³, ¿e pali³a j¹ ciekawoœæ.

Noel koñczy³ œniadanie w salonie, ona zaœ wymówi³a siê, ¿e musi

poszukaæ pogubionych w poœcieli szpilek do w³osów. To by³a jedyna

szansa, by sprawdziæ treœæ notatki i byæ mo¿e odkryæ jeszcze jeden se-

kret mê¿czyzny, którego tak rozpaczliwie kocha³a.

Rozwinê³a ma³y arkusik, nas³uchuj¹c w napiêciu. Najl¿ejszy odg³os

zdawa³ siê byæ odg³osem kroków Noela, który w ka¿dej chwili móg³ j¹

background image

120

z³apaæ na gor¹cym uczynku… Na kremowym papierze widnia³ odrêcz-

ny tekst napisany bladopopielatym atramentem:

Kochany!

Muszê siê z tob¹ zobaczyæ. Sama myœl, ¿e mog³eœ umrzeæ, sprawia, ¿e

drêtwiejê z przera¿enia… Gor¹co pragnê znaleŸæ ciê znowu na w³aœciwym ci

miejscu jako mojego pana i mistrza.

Bêdê czekaæ ca³¹ noc z k¹piel¹ i brandy.

Twoja Charmian

Zmiê³a papier w d³oni. Ze zdumienia zaledwie mog³a oddychaæ. Nie

doœæ, ¿e dowiedzia³a siê o istnieniu narzeczonej Noela, miss Amberly,

to jeszcze ta Charmian! Ta kobieta to coœ wiêcej. Znacznie wiêcej. Naj-

wyraŸniej Noel z ni¹ ¿y³… Charmian by³a jego kochank¹, zaœ ona, Ra-

chel, stanowi³a tylko jej arktyczny ekwiwalent. Charmian gra³a rolê, któr¹

Noel usi³owa³ narzuciæ jej – jak dot¹d bezskutecznie.

– Widzê, ¿e nie muszê ci ju¿ wyjaœniaæ, kto to jest panna Harris –

us³ysza³a pe³en jadu g³os. W drzwiach sta³ Noel. Zszokowana nie us³ysza-

³a, jak wstawa³ od sto³u ani jak szed³ przez salon w kierunku sypialni.

Wyci¹gnê³a ku niemu zwiniêt¹ kulkê papieru.

– Wybacz mi – powiedzia³a cicho. – Widzê, ¿e to nie moja spra-

wa. – Zamierza³a przejœæ obok niego, ale dotkniêcie jego d³oni na po-

liczku zmusi³o j¹ do zatrzymania siê.

– Gdyby zale¿a³o mi, ¿ebyœ zobaczy³a tê notatkê, pokaza³bym ci j¹.

Nie chcia³em ci opowiadaæ o pannie Harris. Teraz jednak, przypuszczam,

bêdê musia³…

– Nie – przerwa³a ostro. – Nie oczekujê od ciebie ¿adnych wyja-

œnieñ. Nie jestem twoj¹ prawdziw¹ ¿on¹. Nie jestem nawet twoj¹ ko-

chank¹. Jeœli masz kobietê, to jest to sprawa twoja i jej. Nie moja.

Znów wyci¹gn¹³ d³oñ, by dotkn¹æ jej policzka. Odskoczy³a jak oparzona.

– Przecie¿ nie poszed³em do niej dzisiaj w nocy, prawda? – powie-

dzia³.

– Nie chcê o niej s³yszeæ. Naprawdꠖ wci¹¿ uchyla³a siê od jego

d³oni. – Teraz wiem, ¿e dzisiejsza noc by³a pomy³k¹. Tyle b³êdów naro-

bi³am. – Oczy piek³y j¹ od niewyp³akanej rozpaczy. – Pomogê ci wróciæ

do Northwyck, ale potem muszê wyjechaæ. Choæbyœ nie wiem jak ¿¹da³,

¿ebym pozosta³a, jestem teraz pewna, ¿e muszê ciê opuœciæ.

– Rachel – powiedzia³, najwyraŸniej z³y – nie ¿yczê sobie, ¿ebyœ mn¹

rz¹dzi³a. Charmian Harris by³a moj¹ kochank¹, ale nie widzia³em jej od…

– Od kiedy? Od piêciu lat, w ci¹gu których odwiedza³eœ mnie i ojca

w Herschel, obiecuj¹c mi mi³oœæ i oddanie? A potem bieg³eœ k³usem tu-

taj na ka¿de skinienie, ¿eby…

background image

121

Czuj¹c, ¿e za chwilê straci panowanie nad sob¹, podesz³a ciê¿ko do

krzes³a z ró¿anego drzewa i usiad³a.

– ¯ycie, jakie tu prowadzisz, te kochanki, bogactwa, ekscesy… –

z³apa³a siê za g³owê. – Nie chcê takiego ¿ycia. Nie pamiêtam, ¿ebym

kiedykolwiek go pragnê³a.

Bo jedyne, czego pragnê³am, to ciebie – pomyœla³a têpo.

– Rachel, ona by³a moj¹ kochank¹ od dziesiêciu lat. Znam Char-

mian znacznie d³u¿ej ni¿ ciebie – powiedzia³ ch³odno, bez œladu zmie-

szania.

Prychnê³a.

– Wobec tego musi byæ o mnie zazdrosna. Chcia³eœ, ¿ebym zosta³a

twoj¹ kochank¹, choæ nadal utrzymywa³eœ kontakty z ni¹. A dzisiaj w no-

cy nie skorzysta³eœ z jej propozycji, ¿eby zostaæ ze mn¹. – Jej spojrzenie

powêdrowa³o w kierunku ³ó¿ka. Miejsce, w którym znalaz³a bezpieczeñ-

stwo i mi³oœæ, przynajmniej w wyobraŸni… – Musisz natychmiast wy-

s³aæ jej wiadomoœæ, Magnus. Wiadomoœæ, ¿e zaraz do niej przyjdziesz. –

Wsta³a z krzes³a. – Bo ja z pewnoœci¹ nie…

– Przyjecha³aœ tu, bo chcia³aœ byæ moj¹ ¿on¹ – warkn¹³. – Spróbuj

wobec tego, jak to smakuje. Mê¿czyzna z moj¹ pozycj¹ bierze sobie

kochankê. Judith by to zaakceptowa³a.

– Musia³aby chyba byæ szalona – mruknê³a.

Spojrza³ na ni¹.

– Nie rozumiesz, ¿e takie jest ¿ycie?

– Mój ojciec przez wiêksz¹ czêœæ roku by³ na morzu, a pomimo to

by³ oddany wy³¹cznie matce do dnia jej œmierci. Nie mów mi o tym,

jakie jest ¿ycie, bo ja wiem, jaka powinna byæ mi³oœæ – b³ysnê³a oczami.

– Twój ojciec by³ rybakiem, a matka kuchark¹. Nie mieli nic wspól-

nego z bur¿uazyjn¹ moralnoœci¹. A ty w swojej naiwnoœci tego nie do-

strzegasz – zadrwi³.

Wpatrywa³a siê w niego bez mrugniêcia.

– Wiem, jaka powinna byæ mi³oœæ – powtórzy³a.

– A teraz przekonujesz siê, jaka mi³oœæ jest naprawdê. – Twardy wyraz

znikn¹³ na moment z jego oczu. – Ty nie nale¿ysz do tego œwiata, Rachel;

wiedzia³em o tym ju¿ na Herschel. Powinnaœ by³a pos³uchaæ mojej prze-

strogi i trzymaæ siê z daleka od spraw, o których nie wiesz nic. Powinnaœ

by³a chroniæ swoje naiwne wyobra¿enia o mi³oœci i trzymaæ siê z daleka.

Mia³a chêæ go uderzyæ, wbiæ w niego piêœciami jakieœ uczucie, wy-

tr¹ciæ go z jego ch³odu… Zanim jednak zdo³a³a wypowiedzieæ jakieœ

s³owo, rozleg³o siê pukanie do drzwi. Zamarli. Drzwi otworzy³y siê i do

salonu wszed³ jakiœ mê¿czyzna.

background image

122

– Mam nadziejê, ¿e nie przyszed³em nie w porꠖ powiedzia³ Ed-

mund Hoar, odnalaz³szy ich spojrzeniem w drzwiach do sypialni. – Spo-

tka³em twojego s³u¿¹cego, Magnus, i powiedzia³ mi, ¿e w³aœnie skoñ-

czyliœcie œniadanie. Chcia³em po prostu zobaczyæ, jak siê czujesz po

operacji. – Jego bladozielone niczym nefryt oczy spoczê³y na Rachel. –

Dzieñ dobry, pani Magnus. Mam nadziejê, ¿e pañstwu nie przeszkadzam.

Rachel milcza³a. Za to Noel wygl¹da³, jakby mia³ chêæ zdzieliæ in-

truza piêœci¹ w twarz.

– Zabieraj siê st¹d – powiedzia³, nie dbaj¹c o jakiekolwiek maniery.

– Wierzê, ¿e przyczyn¹ twojego rozdra¿nienia jest stan zdrowia, a nie

moja osoba – Hoar przysiad³ na krawêdzi biurka. W swoich czarnych

spodniach i surducie w kolorze butelkowej zieleni wygl¹da³ olœniewaj¹-

co i najwyraŸniej o tym wiedzia³. – Muszê wyznaæ, ¿e przyszed³em tu,

aby spytaæ o Czarne Serce. Pali mnie pragnienie, aby siê dowiedzieæ,

dlaczego nie og³osi³eœ znaleziska w gazetach. Czy¿by to nie ten nies³awny

kamieñ widzia³em na szyi twojej ¿ony na balu?

– Nie udzielê ci ¿adnych informacji. A teraz zabieraj siê st¹d – wark-

n¹³ Magnus.

Hoar ponownie zwróci³ spojrzenie na Rachel.

– Czy¿by nie wiedzia³a pani, moja droga, jak straszliwy kamieñ pani

nosi? Nie uprzedzono pani o kl¹twie, jaka na nim ci¹¿y?

– Nie bojê siê kl¹tw – powiedzia³a obojêtnie. Nic gorszego nie mo-

g³o siê ju¿ zdarzyæ w jej ¿yciu.

– Ale ten kamieñ jest wyj¹tkowo z³oœliwy. Przyby³ z Indii. Rad¿a

przekl¹³ go, gdy jego ulubiona ma³¿onka uciek³a ze s³ug¹. Powiadaj¹, ¿e

jego w³aœciciel jest skazany na zniszczenie tego, co kocha najbardziej.

Czy wierzy pani w takie rzeczy, pani Magnus? Bo lady Franklin nie wie-

rzy³a. Da³a opal mê¿owi z zamiarem z³amania kl¹twy, a teraz wydaje

resztki fortuny na poszukiwanie ukochanego ma³¿onka w nadziei, ¿e jej

niefortunne posuniêcie nie spowodowa³o jego œmierci.

Rachel bezradnie pomyœla³a o ojcu. Da³ jej opal z myœl¹, ¿e pewne-

go dnia przyniesie jej trochê pieniêdzy. Teraz jednak, po us³yszeniu re-

welacji Edmunda, zastanowi³a siê, czy by³ on w³aœcicielem kamienia

w chwili œmierci albo czy by³a w³aœcicielk¹ ona. Z pewnoœci¹ nikogo

nie kocha³a tak jak ojca; kiedy zmar³, pozosta³ jej do kochania tylko

Magnus.

– Niepotrzebnie mnie pan ostrzega, Mr Hoar. Nie mam ju¿ tego

kamienia. Nale¿y teraz wy³¹cznie do Magnusa i mo¿e on z nim zrobiæ,

co mu siê podoba.

Edmund dramatycznie zaczerpn¹³ powietrza.

background image

123

– Czy to rozs¹dne, Magnus? Teraz, kiedy w koñcu po³¹czy³ siê pan

z piêkn¹ narzeczon¹?

Gdyby nie by³o to tak bolesne, wybuchnê³aby œmiechem. Jej ¿yciu

nie zagra¿a³o ¿adne niebezpieczeñstwo. Nic nie wskazywa³o na to, by

Noel darzy³ j¹ jakimœ gorêtszym uczuciem… W najlepszym razie by³a

dla niego przelotnym oczarowaniem; w najgorszym – nieosi¹galnym

obiektem po¿¹dania, który porzuci³by w momencie zdobycia.

– Czy mogê panu przypomnieæ, panie Hoar, ¿e kaza³em panu opu-

œciæ ten apartament? – Noel post¹pi³ krok w jego kierunku. Edmund ze-

œlizn¹³ siê z biurka i post¹pi³ ku drzwiom.

– Zap³acê ka¿d¹ cenê, Magnus. Wiesz o tym.

– Czarne Serce pójdzie do muzeum. Og³osi³em to, kiedy wyje¿d¿a-

³em na moj¹ pierwsz¹ ekspedycjê, i zamierzam dotrzymaæ s³owa. A te-

raz do widzenia, Hoar – Magnus zatrzasn¹³ za nim drzwi.

Rachel zaczê³a siê œmiaæ jak ob³¹kana. Kiedy przysz³a do siebie,

ruszy³a ku drzwiom.

– Pójdê sprawdziæ, czy nasz powóz jest gotowy do drogi.

– Najpierw wyjaœnisz mi, co ciê tak ubawi³o – po³o¿y³ rêkê na klam-

ce, blokuj¹c jej wyjœcie.

Zwróci³a na niego pe³en rozpaczy wzrok.

– Pomyœla³am sobie, ¿e to bardzo dobrze, ¿e da³am ci ten opal. Nie

mog³o siê u³o¿yæ pomyœlniej.

– Dlaczego?

– Poniewa¿ kocham zbyt wiele osób, Noel. Nie rozumiesz? – smut-

ny uœmiech wykrzywi³ jej usta. – Gdybym to ja mia³a Czarne Serce, by-

³oby zagro¿one ¿ycie zbyt wielu ludzi, o ile rzeczywiœcie na tym kamie-

niu ci¹¿y kl¹twa. Ale ty? Ciebie ¿adna kl¹twa nie dosiêgnie. – Jej g³os

zmartwia³. – Bo ty nie kochasz nikogo.

– Mo¿e zatem samo przeznaczenie sprawi³o, ¿e opal Franklina tra-

fi³ w moje rêce – odpar³ sarkastycznie. – Dziêki mnie œwiat bêdzie zno-

wu bezpieczny.

Spojrza³a na niego. Jak gdyby kierowana zewnêtrzn¹ wol¹ unios³a

d³oñ ku jego pokrytemu zarostem policzkowi i pog³adzi³a go z ca³¹ czu-

³oœci¹ minionej nocy.

Wziê³abym na siebie ryzyko ka¿dej kl¹twy, gdybyœ mnie tylko kocha³…

Mia³a chêæ wykrzyczeæ na g³os te s³owa, ale zdusi³ je g³os rozs¹dku.

Kl¹twa nie by³a prawdziwa. Franklin z pewnoœci¹ zgin¹³ nie od prze-

kleñstwa, a z powodu niedocenienia najgorszego klimatu na œwiecie.

A Magnus nie narazi jej na niebezpieczeñstwo, poniewa¿ jej nie

kocha. I prawdopodobnie nigdy nie pokocha.

background image

124

14

J

ak¿e siê pani ma, pani Magnus? Ca³e miasto mówi o pani. To wszyst-

ko, co musia³a pani znieœæ w ci¹gu ostatnich tygodni…

Rachel unios³a wzrok znad kontuaru recepcji. Tu¿ obok jej ³okcia

sta³ Edmund Hoar, z twarz¹ rozjaœnion¹ tym samym us³u¿nym uœmie-

chem, jaki widzia³a u niego poprzednio.

– O, pan Hoar – zauwa¿y³a zwiêŸle i zwróci³a siê ponownie ku kon-

sjer¿ce.

– Czy jego stan jest ju¿ dostatecznie dobry, ¿eby wyruszaæ w pod-

ró¿? Musi siê pani bardzo cieszyæ na myœl o powrocie do domu – Hoar

poufa³ym gestem starego ma³¿onka po³o¿y³ jej d³oñ na ramieniu, po czym

szepn¹³ do ucha: – Spotkajmy siê w wykuszu hotelowej sali balowej.

Mam dla pani pewne informacje. Informacje na temat Magnusa.

– Panie Hoar – powiedzia³a ostrym szeptem – na jakiej podstawie

s¹dzi pan, ¿e zechcê siê z panem gdziekolwiek…

– Magnus jest w niebezpieczeñstwie – przerwa³ jej. – W powa¿nym

niebezpieczeñstwie. Bojê siê o jego ¿ycie.

– W niebezpieczeñstwie? Ze strony kogo? – wci¹¿ mówi³a œciszo-

nym g³osem.

– Charmian Harris to z³oœliwa kobieta. Nie kryje siê bynajmniej

z tym, ¿e jest jego kochank¹. To, ¿e do niej nie przyjecha³, doprowadzi³o

j¹ do wœciek³oœci. Powiedzia³a mi, ¿e pragnie jego œmierci i ¿e ma truci-

znê, dziêki której mo¿e spe³niæ swoje pogró¿ki.

Rachel wspomnia³a, jaka wystraszona by³a Mazie, kiedy zobaczy³a

dziewczynê po raz pierwszy. Bicie leniwej s³u¿¹cej szczotk¹ do w³osów

wymaga³o energii… Taka kobieta pójdzie na koniec œwiata, byle ukaraæ

mê¿czyznê, który j¹ odrzuci³.

– Spotkajmy siê w wykuszu – powtórzy³. – Bêdzie pani mog³a go

potem ostrzec co do Charmian i jej zamiarów.

Skin¹³ jej na po¿egnanie g³ow¹ i odszed³. Jego ruchy zdradza³y pew-

noœæ siebie. Patrzy³a w œlad za nim, wzburzona.

W dwadzieœcia minut póŸniej otwiera³a drzwi do nieu¿ywanej sali

balowej hotelu. Ciemne pomieszczenie przypomina³o jaskiniê, aczkol-

wiek przez szczeliny w zas³onach przebija³o nieco dziennego œwiat³a.

We wschodnim k¹cie sali, za szeregiem obci¹gniêtych pokrowcami krze-

se³ wygl¹daj¹cych niczym trzymaj¹ce stra¿ duchy, dostrzeg³a wykusz.

background image

125

– A wiêc przysz³a pani. Grzeczna dziewczynka, bardzo grzeczna –

Edmund wyszed³ zza os³aniaj¹cej wykusz niebieskiej aksamitnej kotary.

Nie odpowiedzia³a. W milczeniu podesz³a bli¿ej.

– Chce go pani ostrzec, prawda? Kocha go pani. – Spojrza³ na ni¹.

Przysiêg³aby, ¿e miêœnie jego szczêk by³y zaciœniête w spazmie z³oœci.

– Wiem jedynie z drugiej rêki, jakim temperamentem dysponuje

panna Harris. Wiem te¿, ¿e nie chcia³ siê z ni¹ spotkaæ dziœ w nocy. Z te-

go, co wiem, ka¿de wyimaginowane wykroczenie mo¿e sprowokowaæ

jej zemstê.

Czeka³a na informacjê, po któr¹ przysz³a. Jakiœ szósty zmys³ podpo-

wiada³ jej, ¿eby nie zbli¿aæ siê zanadto do Hoara.

– Charmian Harris jest znana ze swoich napadów z³oœci – zaœmia³

siê Edmund. – Stoisz tam, Rachel, oczy masz przera¿one jak ma³e dziec-

ko, a mimo to przysz³aœ. Dla niego – ostatnie s³owa zabrzmia³y jak prze-

kleñstwo.

– Magnus jest silnym mê¿czyzn¹ i potrafi siê obroniæ. Nie wiem

jednak nic o mo¿liwoœciach tej kobiety. Uwa¿am, ¿e to mój obowi¹zek

dopilnowaæ, by zosta³ ostrze¿ony.

W³aœnie tyle Hoar potrzebowa³ wiedzieæ. Ani wiêcej, ani mniej.

– Charmian to wiedŸma dla s³u¿by, a ulicznica w ³ó¿ku, ale co naj-

wa¿niejsze, to niegroŸna wariatka. Nic Magnusowi zrobiæ nie mo¿e.

– Dlaczego wobec tego chcia³ pan, ¿ebym uwierzy³a, ¿e jest inaczej?

Pytanie by³o równie bezsilne, jak z³oœæ Charmian. Jedyn¹ mo¿liw¹

odpowiedzi¹ by³o, ¿e zosta³a tu zwabiona i ¿e nie powinna by³a przycho-

dziæ. Przychodz¹c, narazi³a siê na k³opoty.

– Usi¹dŸmy razem w wykuszu, Rachel.

Cofnê³a siê o krok. Ju¿, ju¿ mia³a rzuciæ siê ku zamkniêtym drzwiom,

ale on by³ szybszy. Z³apa³ j¹ za obie rêce i poci¹gn¹³, opieraj¹c¹ siê, ku

ciemnej wnêce.

– No chodŸ, ukochana, usi¹dŸ obok mnie…

Walczy³a, próbowa³a biæ go piêœciami, ale bez skutku. Cieniutkie

skórkowe pantofelki poœliznê³y siê na woskowanym parkiecie i ponio-

s³y wbrew jej woli ku niemu.

– Nie powiedzia³aœ mu, ¿e zamierzasz siê ze mn¹ spotkaæ, praw-

da? – zachichota³. – Grzeczna dziewczynka. Gdybyœ powiedzia³a, przy-

szed³by tu za tob¹ i nakarmi³by mnie w³asn¹ piêœci¹. – Przycisn¹³ j¹ do

œciany i powêdrowa³ d³oni¹ wzd³u¿ gorsetu. – A ja mam apetyt raczej na

coœ innego.

– Proszꠖ jêknê³a cicho, gdy przeniós³ d³oñ z jej ust na policzek. –

Nie mam tego kamienia, jeœli to w³aœnie na nim panu zale¿y. Magnus

background image

126

powiedzia³ panu prawdê. On jest teraz jego w³aœcicielem. Nic nie mogê

dla pana zrobiæ.

– Ale który skarb ceni bardziej? Ciebie czy Czarne Serce? – dysza³

jej w ucho gor¹cym oddechem, przesyconym woni¹ tytoniu. Chwyci³ jej

brodê jak w kleszcze i usi³owa³ poca³owaæ. Odwróci³a siê gwa³townie.

– Dowiedzia³em siê od s³u¿by, ¿e spaliœcie tej nocy w jednym ³ó¿-

ku. Odrzuci³ zaproszenie Charmian dla ciebie. Dla ciebie. Wobec tego

który skarb ceni bardziej? No, powiedz…

– Dlaczego tak go pan nienawidzi? Wiem, jest pañskim rywalem,

ale by³y czasy, kiedy pan by³ gór¹… Jest pan w³aœcicielem ca³ej Kompa-

nii Pó³nocnej, która nieustannie usi³owa³a pokrzy¿owaæ plany Noela.

Czasem pan zwyciê¿a³, panie Hoar. Czy to nie dosyæ?

Potrz¹sn¹³ ni¹ tak mocno, ¿e pomyœla³a z obaw¹, czy bêdzie jeszcze

kiedykolwiek w stanie patrzeæ prosto.

– Nie bêdzie mia³ i kamienia, i ciebie, rozumiesz? Co wobec tego

woli?

– Woli kamieñ! – krzyknê³a ochryp³ym z upokorzenia g³osem.

Puœci³ j¹. Upad³a na poz³acane stiuki wykuszu.

– Nieszczêsne dziecko – wydysza³ szeptem. – Zakocha³aœ siê w nim,

prawda? A on, za³o¿ê siê, nie odwzajemnia twojego uczucia z równ¹

pasj¹…

Nie odpowiedzia³a. Hoar zaœmia³ siê.

– On nie jest ciebie wart, Rachel. – Powoli zbli¿y³ siê i przypar³ j¹

cia³em do œciany. – Có¿ za radoœæ byœ mi sprawi³a, opuszczaj¹c go…

A on dopiero wtedy by ciê doceni³.

Szamota³a siê z nim, próbuj¹c siê uwolniæ. W koñcu da³a spokój.

– Gdybym go opuœci³a, to na pewno nie dla takiego jak ty. Prêdzej

wybra³abym bezzêbnego rybaka o nogach jak pa³¹ki ni¿ ciebie…

Uderzy³ j¹ w twarz. Jêknê³a, ale nie spuœci³a z niego wyzywaj¹cego

spojrzenia.

Pog³adzi³ j¹ po policzku, jak gdyby przepraszaj¹c.

– To nie tajemnica, ¿e ciê pragnê, Rachel. Mo¿e moglibyœmy…

– Wydaje ci siê, ¿e mnie pragniesz, bo s¹dzisz, ¿e Magnus mnie

po¿¹da. Wiedz wobec tego, ¿e wa¿niejsze jest dla niego Czarne Serce.

Teraz, kiedy je wreszcie ma, zamierzam wróciæ na wyspê Herschel, gdy

tylko uda mi siê zdobyæ fundusze na podró¿ dla mnie i dla dzieci.

W koñcu zdo³a³a go odepchn¹æ. Sta³ i przygl¹da³ siê jej.

– Nie wiem, czy to prawda.

– Prawda. Jak podejrzewa³eœ, nasze ma³¿eñstwo to blef. On siê tylko

ze mn¹ bawi³. Teraz nie mam ju¿ powodu, ¿eby zostawaæ w Nowym Jorku.

background image

127

Przysiêg³aby, ¿e mrukn¹³ pod nosem:

– O ile to prawda, to ocali³aœ swoje ¿ycie, moja piêkna.

– Jeœli wolno mi odejœæ – powiedzia³a ch³odno – pragnê³abym ni-

gdy wiêcej pana nie widzieæ, panie Hoar. Bo jeœli zobaczê, to mo¿e siê

zdarzyæ, ¿e bêdzie pan siê modli³, by Charmian Harris wy³adowa³a swo-

j¹ z³oœæ na panu.

Rozeœmia³ siê. Drobne zêby zdawa³y siê œwieciæ w ciemnoœci.

– Twierdzisz, ¿e to mój zawistny charakter jest przyczyn¹ tego, ¿e

ciê po¿¹dam, ale teraz widzê, ¿e nie tylko. Za ka¿dym razem kusisz mnie

przyjemnoœci¹ z³amania twojego oporu.

– Wiêcej nie bêdzie pan mia³ szansy próbowaæ.

Odwróci³a siê i posz³a w kierunku wyjœcia. Ruszy³ za ni¹.

– W jaki sposób zamierzasz zdobyæ fundusze na podró¿ na Her-

schel? O ile wiem, Magnus pilnuje portmonetki.

– Znajdê sposób – odpar³a, nie ogl¹daj¹c siê.

– Chcesz wyjechaæ prêdko, prawda? Z³ama³ ci serce, prawda? I ma-

rzysz teraz o ucieczce, ¿eby nie drêczyæ siê tym, ¿e ciê nie kocha… Nie

mam racji?

Zignorowa³a go.

– Mo¿esz znaleŸæ siê na pok³adzie najbli¿szego statku, który wyp³y-

nie z nowojorskiego portu. Mogê daæ ci pieni¹dze na podró¿, s³yszysz?

D³oñ Rachel zamar³a na rokokowej klamce.

– Chcesz dostaæ teraz te pieni¹dze?

– Mieæ wobec pana zobowi¹zania to samobójstwo – odpar³a, nie

patrz¹c na niego.

– Nie bêdzie ¿adnych zobowi¹zañ. Wyœwiadczasz mi przys³ugê, ja

wyœwiadczam tobie. Bêdziemy kwita.

– Czego chcesz?

– Chcê mieæ opal.

– Nie jestem w stanie odzyskaæ go dla pana.

– Mo¿esz spróbowaæ.

– Ale… – ugryz³a siê w jêzyk. Przecie¿ to g³upota wyjaœniaæ Hoarowi,

¿e da³a opal Magnusowi i nie bêdzie prosiæ o jego zwrot. Nie puœci³by

jej w takim wypadku. – Dobrze, spróbujꠖ sk³ama³a.

Pog³aska³ j¹ po ramieniu.

– A w miêdzyczasie spróbuj jeszcze raz przemyœleæ nasz ewentual-

ny zwi¹zek. Byæ mo¿e, moglibyœmy w ten sposób zemœciæ siê na Ma-

gnusie oboje.

Wyszarpnê³a ramiê spod jego dotyku. Bez s³owa otworzy³a drzwi

i wysz³a.

background image

128

– Jesteœ jakaœ dziwnie spokojna. Co tam za piwo warzy siê znów

w tej twojej g³owie? – Magnus wpatrywa³ siê w ni¹ z przeciwleg³ej ³aw-

ki przedzia³u. Poci¹g toczy³ siê miarowo z prêdkoœci¹ trzydziestu kilo-

metrów na godzinê. Wieczorem bêd¹ w Northwyck.

– Po prostu têskniê za Tommym i Clare. Brakuje mi ich – Rachel

obserwowa³a jego twarz. Siedzia³ sztywno na wyœcie³anej skór¹ ³awce,

pamiêtaj¹c, by nie pozwoliæ sobie na rozluŸnienie. Ju¿ parê razy widzia-

³a, jak zapomnia³ o ostro¿noœci i odchyliwszy siê na miêkkie oparcie,

krzywi³ siê z bólu.

– Wys³a³em wiadomoœæ, ¿e wracamy. Przy odrobinie szczêœcia te

dwa bachory bêd¹ na stacji, ¿eby ciê przywitaæ.

Na ustach Rachel pojawi³ siê cieñ uœmiechu.

– Dobrze, ¿e móg³ pan pozwoliæ sobie na prywatny przedzia³, panie

Magnus, i nikt nie s³yszy pañskich wypowiedzi. Te dwa „bachory”, jak

siê pan wyrazi³, s¹ uwa¿ane za owoc pañskich lêdŸwi.

Spojrza³ na ni¹ ponuro.

– Moje dzieci bêd¹ dwa razy m¹drzejsze i ³adniejsze ni¿ tych dwoje

uliczników.

– Tommy i Clare s¹ wspaniali i równie piêkni, jak ka¿de dziecko,

które móg³byœ powo³aæ na ten œwiat. A poza tym nie zapominaj, ¿e two-

je dzieci bêd¹ w po³owie przypominaæ matkê. Judith Amberly, ze swoj¹

patykowat¹ sylwetk¹, mog³aby ci urodziæ co najwy¿ej parê patyczaków.

– Uspokój siꠖ mrukn¹³. – Wygl¹da na to, ¿e jesteœ zazdrosna, moja

droga.

Zwróci³a g³owê w kierunku okna. Nie sposób by³o zaprzeczyæ jego s³o-

wom… Zrobi³a wszystko, by zdobyæ jego mi³oœæ. Pytanie, jakie zada³ jej

Edmund Hoar w sali balowej, uœwiadomi³o jej, ¿e to niemo¿liwe. Kocha³

swój bezcenny opal bardziej ni¿ j¹. Ta œwiadomoœæ zrani³a j¹ do ¿ywego.

– A co z twoim policzkiem, Rachel? Jest ca³y czerwony. Wygl¹-

dasz, jakby ciê ktoœ uderzy³, chocia¿ mogê przysi¹c, ¿e nie dotkn¹³em

ciê palcem – wpatrywa³ siê w ni¹ bacznie.

Unios³a d³oñ ku policzkowi. Wci¹¿ by³ obola³y. Ju¿ mia³a chêæ po-

wiedzieæ, ¿e to robota jego wroga, ale da³a spokój. Nie by³o sensu. Wszyst-

ko to, co zapewni³o jej bezpieczeñstwo, dla Noela by³oby kolejnym do-

wodem jej bezu¿ytecznoœci.

– Nie, nie uderzy³eœ mnie. Mogê o tym zaœwiadczyæ, gdyby ktoœ py-

ta³ – powiedzia³a lekko. OdpowiedŸ Magnusa by³a zaskakuj¹co powa¿na.

– I nigdy bym ciê nie uderzy³. Mê¿czyzna, który bije kobietê, to

coœ, czego bym nie zniós³. Wystarczaj¹co napatrzy³em siê na ojca… Móg³-

bym chyba zabiæ mê¿czyznê, który podnosi rêkê na kobietê.

background image

129

Ciekawe, jak by zareagowa³, gdyby zobaczy³, jak potraktowa³ j¹

Edmund…

– Ale muszê wiedzieæ, jak to siê sta³o, ¿e masz taki czerwony poli-

czek. Przewróci³aœ siê? Uderzy³aœ siê o coœ? Dopilnujê, ¿eby powiado-

miono w³aœciciela hotelu, jeœli ich pokoje zagra¿aj¹ bezpieczeñstwu goœci.

Chwila niezrêcznego milczenia minê³a.

– To moja wina. Nie rób tego, proszꠖ w jej oczach by³o b³aganie.

Odwróci³ wzrok.

– Powinnaœ wobec tego byæ bardziej ostro¿na. Uwa¿aj na siebie.

Gdybyœ lepiej zna³a drogi tego œwiata, wiedzia³abyœ, ¿e twarz kobiety

jest jej fortun¹.

A tym bardziej jej umys³ i serce – mia³a chêæ wykrzyczeæ. Zamiast

tego ponownie zwróci³a spojrzenie ku pejza¿owi za oknem.

Musia³a powróciæ do Herschel. Nawet koniecznoœæ podtrzymywa-

nia pozorów tego oszukañczego ma³¿eñstwa nie mo¿e sk³oniæ jej do

pozostania.

Jutro ca³a trójka – ona, Tommy i Clare – znajd¹ siê znowu w poci¹-

gu, jad¹cym z powrotem do Nowego Jorku. Mia³a do wyboru albo opu-

œciæ go, albo zdradziæ, pozwalaj¹c siê wci¹gn¹æ w intrygi Edmunda Hoara,

a tego ostatniego nigdy by nie zrobi³a. Nawet po to, ¿eby pozbyæ siê

Czarnego Serca, którym gardzi³a. W oczach Noela ten opal znaczy³ o ty-

le wiêcej ni¿ jej kochaj¹ce serce…

Doje¿d¿ali ju¿ do wzgórz w pobli¿u Northwyck. Poci¹g przechyli³

siê, bior¹c zakrêt. Wagonem zarzuci³o. Si³a odœrodkowa przypar³a No-

ela do siedzenia. Skrzywi³ siê z bólu i zakl¹³.

Patrzy³a na niego. Chcia³aby z³agodziæ jego cierpienie, pocieszyæ

go… On jednak pos³a³ jej jedno ze swoich pe³nych dystansu spojrzeñ.

Wiedzia³a, ¿e to daremne.

Nie zdradzi go. A zatem go opuœci.

15

R

achel chwyci³a kaszmirowy szal, ¿eby schroniæ siê przed ch³odem.

Ciep³o, jakie dawa³a ta leciutka, miêkka tkanina na ramionach, zaczyna-

³a ju¿ przyjmowaæ jako naturalne. Ale tylko takie ciep³o.

Wyci¹gnê³a swoj¹ star¹ dywanikow¹ torbê podró¿n¹. Amautik z fo-

czych skór wci¹¿ znajdowa³ siê w œrodku, podobnie jak mukluks ze skór

9 – Lodowa Panna

background image

130

niedŸwiedzia polarnego. Uderzy³a j¹ woñ niedŸwiedziego t³uszczu i po-

tu. Czy to mo¿liwe, ¿e jeszcze szeœæ miesiêcy temu nie mia³a fio³kowej

wody do k¹pieli ani jedwabnych sukien, które szelestem oznajmiaj¹ jej

wejœcie?

– Dzieci, co wy wyprawiacie? Wielkie nieba! Czy Mazie zapomnia³a

wynieœæ st¹d nocnik?

Do pokoju wesz³a Betsy, nios¹c na srebrnej tacy garnuszek z czeko-

lad¹. Postawi³a tacê na nocnej szafce i zajrza³a pod ³ó¿ko.

– To nie nocnik, Betsy – przyzna³a siê Rachel. – To moje stare ubra-

nia. Wyci¹gnê³am je z torby.

– Czy nie pora, ¿eby skoñczyæ wreszcie ze wspomnieniami i spaliæ

te wszystkie rzeczy?

– Ja… ja nie mogê ich spali栖 Rachel przygryz³a wargê. Przyszed³

czas, by wyznaæ swoje zbrodnie jedynej prawdziwej przyjació³ce. Tylko

w ten sposób mog³a uzyskaæ pomoc, jakiej potrzebowa³a, ¿eby wyje-

chaæ.

– Mam ci do powiedzenia coœ okropnego, Betsy – zaczê³a. – Modlê

siê, ¿ebyœ mnie nie znienawidzi³a, kiedy skoñczê. Na razie jednak chcia-

³am ciê prosiæ, ¿ebyœ usiad³a.

Betsy opad³a na krzes³o. Jej niem³ode, niebieskie oczy by³y rozsze-

rzone lêkiem.

– Obawiam siê, ¿e nie spodoba mi siê to, co us³yszê… prawda?

– Przykro mi. Nie jestem w stanie upiêkszyæ prawdy. Za bardzo siê

stara³am, ¿eby poz³ociæ te wszystkie k³amstwa. Muszê z tym skoñczyæ.

– Z czym, kochanie?

Rachel popatrzy³a na siedz¹c¹ przed ni¹ kobietê. Tyle by³o rzeczy,

których bêdzie jej brakowaæ w zwi¹zku z Betsy: jej mi³ych rysów twa-

rzy, jej uroczych koronkowych czepków, jej usilnych starañ, by ka¿de-

mu dogodziæ… Najbardziej jednak bêdzie jej brak kobiecej przyjaŸni.

Nigdy, odk¹d zmar³a matka, Rachel nie zazna³a przyjemnoœci, jaka p³y-

nie z sympatycznego towarzystwa innej kobiety. Dopiero gdy przyby³a

do Northwyck…

– Ja… ja ciê ok³ama³am. Wszystkich ok³ama³am. Nie jestem ¿on¹

Magnusa. Nigdy mnie nie poœlubi³… To tylko pragnienie, ¿eby by³ moim

mê¿em, sprawi³o, ¿e przyjecha³am tutaj i zamieszka³am w tym domu.

I pope³ni³am to straszne oszustwo.

£za wymknê³a jej siê spod powieki, ale star³a j¹ szybko wierzchem

d³oni. Nie chcia³a, ¿eby emocje ³agodzi³y obraz jej przestêpstw.

– Zrobi³am to z rozpaczy, bo nie s¹dzi³am, ¿e Noel kiedykolwiek tu

wróci. Zosta³ uznany za zmar³ego i wygl¹da³o na to, ¿e dobrze mu z tym.

background image

131

Ale by³am g³upia. To jasne, ¿e maj¹c tu narzeczon¹ i kochankê, w koñcu

prêdzej czy póŸniej by wróci³… Teraz wiem, ¿e nie zamierza³ siê ze mn¹

o¿eniæ, bo ju¿ dawno temu zaplanowa³ swój œlub z pann¹ Amberly.

Betsy wpatrywa³a siê w ni¹ przez d³ug¹ chwilê. Rachel nie wiedzia-

³a, czego siê spodziewaæ: z³oœci, odwrócenia siê plecami, oœmieszenia.

Nie przypuszcza³a, ¿e kobieta wstanie z krzes³a i obejmie j¹ ramionami.

– Moje biedne dziecko… Porzucone w tej okropnej lodowej pusty-

ni, zakochane w Magnusie, gdy on ciê zostawi³, pe³n¹ têsknoty… Nie

wiem, jak ty to prze¿y³aœ.

Rachel mia³a wra¿enie, ¿e wypi³a za du¿o, choæ przez ca³y wieczór

nie tknê³a nawet kropelki.

– Pani Willem, byæ mo¿e pani mnie nie zrozumia³a. Ja…

– Daruj sobie wyjaœnienia. I tak to podejrzewa³am… Co najmniej

od czasu, gdy Magnus wróci³ i nie poznawa³ w³asnych dzieci. Nie mogê

siê z tym do koñca pogodziæ, ale teraz przynajmniej wszystko ma sens.

– Przepraszam, ¿e ciê oszukiwa³am – powiedzia³a Rachel, przyt³o-

czona smutkiem. – Zrobi³am to nie z chciwoœci, pragnienia, ¿eby ¿yæ

w dobrobycie czy czegoœ w tym rodzaju… Myœla³am, ¿e zamieszkam

w jego domku i bêdê ¿yæ nadziej¹, ¿e któregoœ dnia do niego zajrzy. Nie

mia³am pojêcia, ¿e Northwyck to rezydencja. I nie przypuszcza³am, ¿e

spotkam siê tu z tak¹ ¿yczliwoœci¹. Twoj¹ i pana Willema, i Mazie…

Wszystkich.

– No, ju¿ dobrze, kochanie. Na pewno dobrze ci zrobi³o, ¿e zrzuci-

³aœ z siebie ten ciê¿ar. I z pewnoœci¹ wyjaœnia to jeszcze jeden sekret,

czy raczej dwa… Mam na myœli dzieci.

Rachel potrz¹snê³a g³ow¹.

– Tommy i Clare próbowali mnie obrabowaæ, kiedy przyjecha³am

do miasta. Spali na ulicy, pod schodami. Nie mog³am przejœæ obok nich

obojêtnie. Przypuszcza³am, ¿e bêdê radziæ sobie sama w ma³ej chatce,

wiêc pomyœla³am, ¿e mo¿emy radziæ sobie we trójkê. Nie przysz³o mi

do g³owy, ¿e stracê nad tym kontrolê.

– Wielkie nieba! – zaœmia³a siê Betsy. – Bêdziecie mieli co opo-

wiadaæ wnukom, ty i Magnus…

– Tak siê cieszê, ¿e siê nie gniewasz… Chybabym umar³a, gdybyœ

przesta³a mnie lubiæ. Twoja ¿yczliwoœæ tyle dla mnie znaczy³a w ci¹gu

ostatnich miesiêcy! A teraz, kiedy wiesz ju¿, ¿e by³aœ mi³a dla oszustki,

znaczy dwa razy tyle.

– Nie jesteœ oszustk¹. Robi³aœ to, co musia³aœ, ¿eby prze¿yæ. To twar-

de serce Noela doprowadzi³o ciê do tego.

Rachel uœcisnê³a j¹.

background image

132

– To nie jest usprawiedliwienie. Pope³ni³am b³¹d, niemniej jestem

ci bardzo wdziêczna, ¿e nie opuœci³aœ mnie w krytycznym po³o¿eniu.

Jeœli mi pozwolisz, chêtnie do ciebie napiszê z Herschel.

– Z Herschel? O czym ty mówisz? Nie mo¿esz st¹d wyjecha栖 kon-

sternacja Betsy by³a autentyczna.

– Magnus chce, ¿ebym ci¹gnê³a tê grê, dopóki nie znajdzie zgrab-

nego wyjœcia, ale ja czujê, ¿e d³u¿ej ju¿ nie mogê. On… – g³os jej siê

za³ama³ – on nie ma dla mnie ŸdŸb³a sympatii i nie s¹dzê, ¿eby to siê

kiedykolwiek zmieni³o. W tej sytuacji pozostawanie tutaj jest ponad moje

si³y.

– No wiêc wyjedŸ, kochanie. Do Pary¿a na jakiœ czas, do Newport…

Do miasta. Mamy siedem domów. Nie wracaj na tê nieludzk¹ lodow¹

wyspê.

Rachel otar³a ³zy, które teraz ju¿ sp³ywa³y bez przeszkód.

– Nie mogê d³u¿ej ¿yæ na jego rachunek. Muszê wróciæ do domu.

Mój ojciec zostawi³ mi bar. Za³o¿ê siê, ¿e jeszcze stoi…

– Bar – Betsy wstrz¹sn¹³ dreszcz. – To nie dla ciebie. Nie pozwolê

ci tam jechaæ.

– Mam znacznie mniejsze prawo do przebywania tutaj ni¿ ty czy

Mazie. Nie jestem nawet s³u¿¹c¹ czy goœciem… Muszê wróciæ tam,

gdzie jest moje miejsce. To miejsce to bar Pod Lodow¹ Pann¹. – Ra-

chel ujê³a obie rêce kobiety. – Po tej strasznej spowiedzi muszê ciê

prosiæ jeszcze tylko o jedn¹ rzecz, ostatni¹. Modlê siê, ¿ebyœ okaza³a

mi mi³osierdzie.

– O co chodzi, dziecko? Czego potrzebujesz?

Rachel szuka³a w³aœciwych s³ów.

– Przyjecha³am tutaj bez niczego. Za ostatnie pieni¹dze, jakie zo-

sta³y mi po ojcu, zdo³a³am dojechaæ pod drzwi tego domu. Opal, który

rzekomo dosta³am od Magnusa, tak naprawdê by³ jednym ze znalezisk

mojego ojca. Nale¿a³ do mnie, ale da³am go Magnusowi jako odszkodo-

wanie. Teraz nie mam nic. Nic. Nie pozwala mi zabraæ st¹d nawet ko-

szuli na grzbiet, jeœli wyjadê i nie bêdê ci¹gn¹æ tej gry, dopóki nie wy-

najdzie w³aœciwego rozwi¹zania… Dlatego potrzebujê pieniêdzy. I dzieci,

i ja mo¿emy nosiæ ³achmany, ale w podró¿y musimy coœ jeœæ. No i sama

podró¿ kosztuje.

– Mogê daæ ci pieni¹dze, Rachel. Musisz jednak pozwoliæ mi przed-

tem porozmawiaæ z Noelem.

– Jeœli powiesz mu, ¿e chcê wyjechaæ, uwiêzi mnie i do œmierci bê-

dzie trzyma³ w zamkniêciu, ¿ebym nie wtr¹ca³a siê wiêcej w jego ¿y-

cie – Rachel wstrzyma³a oddech. Ogarnê³a j¹ panika.

background image

133

Betsy popatrzy³a na ni¹. W jej zblak³ych oczach koloru barwinka

lœni³o wspó³czucie.

– Wiem, ¿e to trudny cz³owiek. Samo przebywanie w tym miejscu,

z którym wi¹¿e siê dla niego tyle z³ych wspomnieñ, powoduje, ¿e wœcieka

siê i wpada w melancholiê… Ale znam go lepiej ni¿ ktokolwiek inny na

tym œwiecie, kochanie. Jest bardziej moim synem ni¿ panem… Musisz

mi zaufaæ. Porozmawiam z nim. Postaram siê nie wydaæ twojego sekre-

tu, ale musisz daæ mi szansê. Jeœli po tej rozmowie uznam to za s³uszne,

wyœlê ciê z dzieæmi z powrotem na Herschel pierwsz¹ klas¹.

– A jeœli nie? – spyta³a Rachel ledwo dos³yszalnie.

– Wtedy zrobiê to, co on zechce – Betsy œcisnê³a jej d³onie. – Znam

go tak dobrze… Jeœli bêdzie mia³ jakieœ racje, ¿eby oczekiwaæ ode mnie

pos³uszeñstwa, podporz¹dkujê siê.

– Ale ja nie mogê tu zostaæ, Betsy. Uwierz mi, proszê. Nie mogꠖ

Rachel dr¿a³a z emocji. – Wiem o jego kochance, wiem o jego narzeczo-

nej… On nigdy mnie nie pokocha. Nigdy. Teraz, gdy wiem to na pewno, nie

jestem w stanie nawet o nim myœleæ, widzieæ go sam na sam… – s³owa

zamar³y i rozp³ynê³y siê w pustce. Taka sama pustka by³a wewn¹trz niej.

– Daj mi trochê czasu, ¿ebym mog³a z nim porozmawiaæ. Potem

pojedziesz.

– Zwrócê ci d³ug – wyrzuci³a z siebie, rozpaczliwie poszukuj¹c ar-

gumentów. – Chcê, ¿ebyœ wiedzia³a, ¿e zwrócê go najprêdzej, jak siê da.

Lodowa Panna przynosi ca³kiem niez³y dochód, odk¹d Kompania Pó³-

nocna wysy³a statki w letnie rejsy.

Betsy rozeœmia³a siê ostro.

– No tak. Mo¿esz zwróciæ mi d³ug, jeœli Edmund Hoar bêdzie nadal

wysy³a³ swoje statki, ¿eby ciê obrabowaæ. Co za ironia…

Rachel opad³a na krzes³o pokonana. Betsy poklepa³a j¹ po policzku.

– Odwagi, dziecko. Od czego s¹ przyjaciele? Bêdê twoj¹ przyja-

ció³k¹ niezale¿nie od tego, czy Noel zechce, ¿ebyœ zosta³a, czy pozwoli

ci wyjechaæ.

– Ale on mi na to nigdy nie pozwoli. Czy ty tego nie widzisz? Drê-

czenie mnie sprawia mu radoœæ. – Zwiesi³a g³owê i ujê³a j¹ w d³onie.

– Zobaczymy – powiedzia³a Betsy enigmatycznie i wysz³a.

– Czy mo¿na? – pani Willem zapuka³a delikatnie do uchylonych

drzwi gabinetu Noela.

– Co tam? – spyta³. Siedzia³ na wyœcie³anym skór¹ krzeœle ze szklan-

k¹ whisky w d³oni.

background image

134

– Chodzi o pañsk¹ ¿onê, sir. Muszê z panem porozmawia栖 Betsy

zamknê³a za sob¹ ciê¿kie dwuskrzyd³owe drzwi.

Noel przyci¹gn¹³ do kominka jeszcze jedno krzes³o. Betsy usiad³a

na nim ze swobod¹ starej przyjació³ki, po czym podnios³a na niego wzrok.

– Chce wyjechaæ.

Parskn¹³ i poci¹gn¹³ kolejny ³yk whisky.

– No wiêc co ci powiedzia³a?

– Wszystko – zmarszczy³a z trosk¹ brwi. – Chce po¿yczyæ ode mnie

pieni¹dze, ¿eby móc wróciæ z dzieæmi na wyspê Herschel.

Noel wpatrywa³ siê ponuro w ogieñ.

– Nie pozwolê na to.

– Czy pan j¹ kocha? – nachyli³a siê i czule pog³aska³a go po g³o-

wie. – Wiem, nie mam prawa pytaæ. Jestem tylko gospodyni¹ North-

wyck, niczym wiêcej. A jednak… Zawsze byliœmy dla siebie czymœ wiê-

cej ni¿ s³u¿¹c¹ i panem. Nie mam w³asnych dzieci; zosta³am matk¹, kiedy

pañska matka odesz³a. Da³ pan nam z Nathanem domek. Zawsze by³ pan

dla mnie ¿yczliwy i oddany jak syn. Z pewnoœci¹ w³asnego nie kocha³a-

bym bardziej…

Popatrzy³ na ni¹.

– Do czego zmierzasz, Betsy? Jakoœ nie wydaje mi siê, ¿eby mi siê

to podoba³o.

– To proste. Ona pana kocha, Noelu. Jeœli pan nie odwzajemnia jej

uczucia, to, na Boga, niech jej pan pozwoli st¹d wyjechaæ. To, co pan jej

robi, jest zabójcze dla duszy. Ale… – urwa³a, pilnie wpatruj¹c siê w jego

twarz. – Ale ja widzia³am cz³owieka, który przyby³ tu z Arktyki, szuka-

j¹c jej. Widzia³am strach na jego twarzy, kiedy zdawa³o mu siê, ¿e jej nie

zasta³, widzia³am ból i udrêkê, które go tu przygna³y…

Uœmiechnê³a siê miêkko.

– Ja wiem, ¿e ten cz³owiek mnie kocha, chocia¿ nigdy mi tego nie

powiedzia³. Dlatego zastanawiam siê, czy powinnam daæ Rachel pieni¹-

dze na podró¿, czy raczej trochê czasu temu mê¿czyŸnie, ¿eby wypowie-

dzia³ to, co, jak myœlê, nosi w sercu.

– Ona mnie oszuka³a. Przyby³a tutaj, pos³uguj¹c siê k³amstwem –

warkn¹³.

– Wiem. Powiedzia³a mi o wszystkim.

– Wobec tego musi robiæ to, co jej ka¿ê. Ma zobowi¹zania wobec

mnie.

Betsy zaœmia³a siê.

– Tak, to te¿ mi powiedzia³a. Ale nie o to pytam, Noelu. Nie pytam,

co kto komu jest d³u¿ny, komu nale¿y siê odszkodowanie. Pytam, czy

background image

135

potrzebuje pan wiêcej czasu. Bo jeœli miêdzy panem a Rachel mia³oby

siê nigdy nie zmieniæ, proszê jej pozwoliæ iœæ swoj¹ drog¹.

Spojrza³ w bok. W oczach mia³ gniew.

Betsy powiod³a za nim wzrokiem, wa¿¹c i mierz¹c wszystkie niuan-

se jego zachowania, które zna³a tak dobrze.

– Mi³oœæ jest dla pana trudna, Noelu. Jeœli ktoœ ca³e ¿ycie g³odowa³,

nie potrafi przyrz¹dziæ sufletu… Nikt nie wie tego lepiej ni¿ ja. To do

mnie przychodzi³ pan jako ma³y brzd¹c, p³acz¹c za mam¹. I to ja pierw-

sza usuwa³am szk³o z pañskich pleców, kiedy cisn¹³ w pana butelk¹…

Do tej pory wyrzucam sobie ten incydent. Nie chcia³ pan, ¿eby wys³ano

pana do szko³y. Nie chcia³ pan byæ jeszcze bardziej samotny ni¿ w Nor-

thwyck. A przede wszystkim nie chcia³ pan rozstawaæ siê ze mn¹. W³a-

œnie to powiedzia³ pan staremu Magnusowi. Nie chcia³ pan opuszczaæ

mnie, nic nie znacz¹cej, pozbawionej twarzy gospodyni i rozz³oszczony

tym ojciec cisn¹³ w pana butelk¹.

Posmutnia³a. Powoli wsta³a z krzes³a i podesz³a do drzwi.

– Nie ganiê pana za to, ¿e siê pan boi, mój kochany. Chcê po prostu

wiedzieæ, czy potrzebuje pan wiêcej czasu. Wystarczy mi „tak” lub „nie”.

Zgodnie z tym bêdê postêpowaæ dalej.

Nie odpowiada³. Siedzia³ z g³ow¹ w d³oniach, nie patrz¹c na ni¹,

jak gdyby pe³en zamkniêtej we w³asnym wnêtrzu z³oœci swego ojca.

– Tak – sykn¹³ nagle.

To by³o wszystko. Betsy wiedzia³a jednak, co robiæ.

– Ale czy coœ powiedzia³a? Czy chce ze mn¹ porozmawiaæ?

Pytania Rachel brzmia³y absurdalnie, skoro by³a tu pani¹ domu, Betsy

zaœ gospodyni¹. Niemniej, gdy Mazie przysz³a, by przebraæ j¹ na kola-

cjê, Rachel niemal pe³za³a po œcianach z niepokoju.

– Nie, pani Magnus. Betsy powiedzia³a mi po prostu, ¿e pora po-

móc pani przygotowaæ siê do kolacji. Jak ka¿dego dnia – Mazie wpatry-

wa³a siê w chlebodawczyniê, jakby zastanawiaj¹c siê, czy ta jest przy

zdrowych zmys³ach.

– Nie mogê teraz jeœæ. Nie zejdê na dó³. Powiedz, ¿e przepraszam,

ale nie zejdꠖ Rachel chodzi³a tam i z powrotem po pokoju, ignoruj¹c

Mazie. Dziewczyna dygnê³a pos³usznie i wysz³a drzwiami dla s³u¿by.

Zwariuje, jeœli Betsy nie da jej dziœ wieczorem odpowiedzi na temat

pieniêdzy… Nie by³a w stanie spojrzeæ Noelowi w twarz przy kolacji,

skoro w ka¿dej chwili mog³a j¹ zaskoczyæ zdrada Betsy. Nie potêpia³aby

jej za to; kobieta by³a tak oddana Noelowi… Przysiêg³aby jednak, ¿e

background image

136

gospodyni rozumia³a jej ciepienie, i wierzy³a, ¿e zrobi wszystko, co siê

da, by uwolniæ j¹ z piek³a, w jakie sama siê wpêdzi³a.

No có¿… Ma przed sob¹ pe³n¹ niepokoju noc. Zrezygnowana usia-

d³a w oknie.

Nieoczekiwanie zaskrzypia³y drzwi, pchniête niecierpliw¹ rêk¹.

Rachel podskoczy³a. Do pokoju wszed³ Noel.

– le siê czujesz?

Podszed³ do mahoniowej szafy, zdobnej w skomplikowany gotycki

ornament, i otworzy³ j¹.

– Ja… ja nie mam apetytu po tak d³ugiej podró¿y kolej¹ – wykrztu-

si³a. Nie by³a pewna jego nastroju.

– Nie b¹dŸ œmieszna. Musisz jeœæ – w ciemnych oczach mia³ ledwo

powstrzymywan¹ z³oœæ. – Spójrz na siebie, jak schud³aœ… Nied³ugo zo-

stanie z ciebie tylko cieñ. – Przeniós³ wzrok na zawartoœæ szafy. – Wszyst-

ko tu jest czarne.

– To suknie dla wdowy – odpar³a, kul¹c siê wewnêtrznie.

– Jutro masz pos³aæ po krawca. – Spojrza³ na ni¹. – Powiedz mu, ¿e

chcê ciê widzieæ w sukniach o takich samych delikatnych barwach, jak

w tych przeklêtych magazynach, przed którymi le¿a³aœ plackiem na Her-

schel.

Wsta³a z parapetu.

– Nie zamierzam zostaæ tu na tyle d³ugo, ¿ebym mia³a nosiæ jeszcze

jakieœ twoje stroje.

Spojrza³ jej w oczy.

– Jak to sobie wyobra¿asz?

Wziê³a g³êboki oddech, zbieraj¹c ca³¹ swoj¹ odwagê.

– Sam opal wart jest wiêcej ni¿ jakiekolwiek koszty i k³opoty po-

niesione w zwi¹zku ze mn¹. Z pewnoœci¹ Edmund Hoar w³aœnie to mia³

na myœli, kiedy pyta³, czy nie mog³abym ci go zabraæ. Wygl¹da na to, ¿e

ma na niego spor¹ chêtkꠖ powiedzia³a ochryple. – Niemal tak¹ sam¹

jak ty.

W jego oczach b³ysn¹³ gniew. Ton, jakim siê odezwa³, œwiadczy³, ¿e

ma³o brakuje, aby straci³ panowanie nad sob¹.

– Kiedy¿ to dyskutowaliœcie tê kwestiê? Z pewnoœci¹ nie w mojej

obecnoœci.

– Z³o¿y³ mi tê propozycjê w Nowym Jorku. W hotelu.

Przez d³ug¹ chwilê milcza³.

– I jakie jeszcze propozycje ci sk³ada³?

Spojrza³a w bok. Nie s¹dzi³a, ¿e bêdzie mówi³ tak otwarcie… Pró-

bowa³a zwalczyæ wype³zaj¹cy na policzki rumieniec, ale bezskutecznie.

background image

137

Noel wpatrywa³ siê w ni¹ wœciek³y, ale wci¹¿ jeszcze opanowany.

– Rozumiem, ¿e bywa³ w tym domu w czasie mojej nieobecnoœci.

Czy… czy by³ czêstym goœciem?

– Czy to wa¿ne? – spyta³a, równie¿ trzymaj¹c emocje na wodzy. –

Nie jestem przecie¿ twoj¹ ¿on¹.

Wiêzy puœci³y. Skoczy³ ku niej, chwyci³ j¹ w ramiona i zmusi³, by

na niego patrzy³a.

– Ale wszyscy myœl¹, ¿e jesteœ moj¹ ¿on¹. I wszyscy b³ogos³awi¹

ten nieczysty zwi¹zek, ale ja, poniewa¿ zosta³ mi narzucony…

– Ale d³u¿ej nie bêdzie! Wyje¿d¿am. Posprz¹tasz, co naba³agani-

³am, przyjmiesz moje przeprosiny i na tym zakoñczymy sprawê. To ko-

niec, Magnus – spojrza³a na niego wyzywaj¹co. – Gra skoñczona.

– Gra nie jest skoñczona – wycedzi³. Obrzuci³ j¹ spojrzeniem, po

czym popchn¹³ z powrotem ku oknu. Sam podszed³ do szafy i przebieg³

d³oñmi rz¹d sukien. W koñcu znalaz³ tê, która mu odpowiada³a. Wyj¹³ j¹

i podszed³ do Rachel.

– W³ó¿ j¹. Masz byæ za dziesiêæ minut gotowa na kolacjê, bo jeœli

nie, to przyjdê i ubiorê ciê w³asnorêcznie. – Spojrza³ na sukniê w jej

rêkach. Czarny jedwab przybrany by³ w wyciêciu dekoltu siateczk¹ w ko-

lorze atramentu. Wyci¹gn¹³ rêkê, oderwa³ przybranie i zgniót³ je w d³o-

ni. – Teraz lepiej. W takim stylu masz siê ubieraæ dla mê¿a. Teraz w³ó¿

j¹ i nie ka¿ mi na siebie czekaæ.

Spojrza³a, os³upia³a, na zniszczon¹ sukienkê. Du¿y dekolt, pozba-

wiony przybrania, wygl¹da³ niemal obscenicznie.

– Nie mogê jej w³o¿yæ. Nie mogꠖ powtórzy³a niemal b³agalnie.

– Zosta³o ci – wyj¹³ z kieszeni z³oty zegarek – nieca³e dziewiêæ mi-

nut. – I wypad³ jak burza z pokoju. S³ychaæ by³o, jak z furi¹ zbiega po

schodach.

– Czy mo¿na? – spyta³a cicho Mazie, pojawiaj¹c siê niczym anio³

w drzwiach przeznaczonych dla s³u¿by.

Rachel sta³a jak szmaciana lalka, pozwalaj¹c biernie, by pokojówka

wt³oczy³a j¹ w czarn¹ sukniê.

16

W

esz³a do prywatnej jadalni. Dziêki Bogu miêkki, przyt³umiony blask

œwiec maskowa³ nieco rumieniec wstydu na jej twarzy.

background image

138

Noel podniós³ wzrok znad sto³u i otwarcie, brutalnie skontrolowa³

jej wygl¹d. Odprowadzi³ j¹ wzrokiem, gdy przesz³a przez pokój i stanê-

³a obok swojego miejsca przy stole.

Lokaj podsun¹³ jej krzes³o, po czym uniós³ srebrn¹ pokrywkê na

gor¹cej wazie z zup¹.

– Zostaw nas samych – powiedzia³ krótko Noel. Lokaj sk³oni³ siê

i wyszed³.

Patrzy³a na wykwintn¹ zupê z wodnej rze¿uchy, jakby to by³a jakaœ

nêdzna breja.

– Jedz – zakomenderowa³.

Spojrza³a mu w oczy, nie tykaj¹c ³y¿ki.

– Dlaczego to robisz?

– Co? Czy¿by proœba, by moja ¿ona w³o¿y³a coœ innego ni¿ oszu-

kañcz¹, cnotliw¹ wdowi¹ ¿a³obê, by³a dla ciebie obraŸliwa, moja dro-

ga? – spyta³ z naciskiem, jak gdyby rozkoszuj¹c siê ka¿dym s³owem.

– ¯adna przyzwoita kobieta tak siê nie ubiera – spojrza³a w dó³ i po-

czu³a, jak rumieniec znowu zalewa jej twarz. G³êboki dekolt niemal ob-

na¿a³ ciemne obwódki wokó³ brodawek. Piersi w ogóle mia³a obfite, ale

uwydatnione przez gorset i ledwie przykryte sk¹pym stanikiem wyda-

wa³y siê niemal dwukrotnie wiêksze. Upokorzona przykry³a nagoœæ roz-

postart¹ d³oni¹. Jemu to jednak nie odpowiada³o.

– Opuœæ rêkꠖ powiedzia³.

– To mo¿e za¿¹dasz od razu, ¿ebym przysz³a do sto³u nago? – usi-

³owa³a naci¹gn¹æ jakoœ wystrzêpiony brzeg stanika, ale bez skutku.

– Moja ¿ona bêdzie zachowywaæ siê tak, jak ja sobie ¿yczê. To lek-

cja dla ciebie, Rachel. Marzy³aœ, ¿eby byæ moj¹ ¿on¹, czyli moj¹ w³a-

snoœci¹, no wiêc jako moj¹ w³asnoœæ mogê ciê ubraæ, jak chcê, trakto-

waæ, jak chcê, braæ, jak chcê…

Wpatrywa³ siê w jej piersi. Miêœnie szczêk napiê³y mu siê w gruze³ki.

– Gdyby przysz³o mi do g³owy przygwoŸdziæ ciê do tego sto³u, za-

rzuciæ ci spódnicê na g³owê i wzi¹æ ciê si³¹, jako ma³¿onek mia³bym do

tego prawo. Nikt, ani ty, ani ¿aden s¹d nie by³by w stanie mi tego zabro-

niæ.

Zamyœli³ siê. Na jego twarzy pojawi³ siê wyraz melancholii. Spoj-

rza³ jej g³êboko w oczy.

– Pragn¹³em dla ciebie czegoœ lepszego, Rachel. Nie chcia³em, ¿e-

byœ ¿y³a tak jak moja matka. Moim zamiarem zawsze by³o zatrzymaæ

ciê, a nie pozwoliæ ci odejœæ. Nie chcia³em tu wracaæ. Trzyma³aœ mnie

z dala od tego piek³a, a teraz zobacz, co zrobi³aœ… Uda³o ci siê przypro-

wadziæ nas oboje w sam jego œrodek.

background image

139

– Istniej¹ inne rodzaje ma³¿eñstwa, Noelu. Inne sposoby ¿ycia. Nie

jesteœ skazany na powielanie ¿ycia w³asnego ojca, chocia¿ mieszkasz

w tym domu i st¹pasz po jego œladach.

– Mam go w sobie – odwróci³ wzrok.

– Sk¹d wiesz? – podchwyci³a, na chwilê zapominaj¹c o swoim negli¿u.

Przeniós³ z powrotem po¿¹dliwe spojrzenie na jej biust.

– Bo teraz, gdy sam jestem mê¿czyzn¹, wiem, co to znaczy pragnie-

nie, by posi¹œæ kobietê. Mój ojciec mia³ obsesjê na punkcie matki i kie-

dy od niego uciek³a, zacz¹³ nazywaæ mnie jej bêkartem. Nie chcia³ w ogóle

siê mn¹ zajmowaæ. A wiesz dlaczego? Bo wyobrazi³ sobie, ¿e skoro

opuœci³a mnie w³asna matka, muszê byæ z³y do szpiku koœci. Mnie obwi-

nia³ za jej odejœcie, nie siebie. W ten sposób zosta³em wyklêty.

– ¯adna kobieta przy zdrowych zmys³ach nie opuœci³aby swojego

dziecka, Noel. Jeœli twoja matka odesz³a, to prawdopodobnie dlatego,

¿e znêcanie siê doprowadzi³o j¹ do szaleñstwa. Jej umys³ by³ uszkodzo-

ny. Jestem pewna, ¿e póŸniej tego ¿a³owa³a.

– Nigdy siê tego nie dowiemy. Subtelna kobieta, jak¹ by³a moja

matka, zosta³a znaleziona martwa w bydlêcym ¿³obie w Nowym Orle-

anie z na wpó³ opró¿nion¹ butelk¹ d¿inu w rêce.

– Przykro mi – szepnê³a, opuszczaj¹c wzrok.

Jego wzrok spocz¹³ na d³oni, któr¹ wci¹¿ os³ania³a na wpó³ obna¿o-

ne piersi.

– WeŸ tê rêkê, Rachel. Nie ka¿ mi siê prosiæ jeszcze raz. Powinnaœ

mi byæ wdziêczna za cierpliwoœæ. Mój ojciec z miejsca zerwa³by z cie-

bie sukniê.

Spojrza³a na niego zdruzgotana.

– Nie przyzwyczajê siê do chodzenia nago – powiedzia³a powoli. –

Nie potrafiê wystawiaæ siê w ten sposób na pokaz. Proszê, pozwól mi

pójœæ po szal… Wtedy z chêci¹ zabiorê d³oñ.

Potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– W ten sposób tylko podkreœlasz to, co zamierzasz ukry栖 prze-

œwidrowa³ j¹ wzrokiem. – Wobec tego zabierz rêkê albo ja sam j¹ stam-

t¹d zdejmê.

Czu³a siê tak, jakby wszystkie nerwy mia³a na wierzchu. Niemal

przemoc¹ opuœci³a d³oñ na podo³ek.

– Jeœli to upokorzenie ma sprawiæ, ¿e bêdziemy kwita w tej grze, to

proszê.

– To nie gra. To nauka. Nauka bycia moj¹ ¿on¹.

– A jak wygl¹da³aby nauka, gdybym zosta³a twoj¹ kochank¹, tak

jak chcia³eœ od pocz¹tku?

background image

140

– Wtedy ¿adna nauka nie by³aby potrzebna. Umia³abyœ doceniæ moje

po¿¹danie tych wszystkich wspania³oœci, nie mówi¹c ju¿ o swojej w³a-

snej przyjemnoœci.

– Nauka, po¿¹danie, przyjemnoœæ… Tylko o mi³oœci nie mówisz

ani s³owa. Gdzie jest mi³oœæ?

– Mi³oœæ nie jest konieczna.

– Dla ciebie, ale nie dla mnie.

Wsta³a. Nie mówi¹c wiêcej ani s³owa, podesz³a do drzwi. Natych-

miast by³ obok niej.

– Dok¹d idziesz? – spyta³.

– Nie jestem ci potrzebna, Noelu. Masz Judith i pannê Harris. Po-

wiedzia³eœ, ¿e doprowadzi³am ciê tu przemoc¹, ¿e trzymam ciê, ¿eby

zlikwidowaæ szkody, jakich narobi³am… No wiêc d³u¿ej nie bêdê ciê

trzymaæ. O œwicie wyje¿d¿am st¹d razem z dzieæmi. Mo¿esz powiedzieæ

ludziom, ¿e wyjecha³am, bo musia³am zaopiekowaæ siê chorym ojcem

czy matk¹ i ¿e przez jakiœ czas mnie nie bêdzie. A potem mo¿esz za-

mkn¹æ Northwyck i wróciæ na swoj¹ okropn¹ mroŸn¹ Pó³noc. Oboje

bêdziemy mieli ten epizod za sob¹.

– Jak zamierzasz sfinansowaæ tê podró¿? – spyta³ cicho, z³ym g³osem.

– Za³atwi³am sobie po¿yczkê.

– Chyba siê mylisz. Lepiej sprawdŸ jeszcze raz swoje Ÿród³o.

Prze³knê³a tkwi¹c¹ w gardle kulê strachu.

– Mam nadziejê, ¿e mi nie zabronisz.

– Nie. – Po³o¿y³ d³oñ na jej wci¹¿ jeszcze obola³ym policzku. – Na-

dal chcia³bym wiedzieæ, jak sobie to zrobi³aœ. Nie lubiê, kiedy moja w³a-

snoϾ zostaje oszpecona.

Odwróci³a siê.

Jego d³oñ spoczê³a na jej ramieniu. Palec przesun¹³ siê wzd³u¿ oboj-

czyka, po czym zeœlizn¹³ na miêkk¹ kr¹g³oœæ tu¿ pod nim.

– Jedyna rzecz, jakiej tu brakuje, to to – otworzy³ d³oñ. W jej wnê-

trzu tkwi³ opal. Czarne Serce spoczê³o na przedzia³ku piersi Rachel, przej-

muj¹c w siebie ¿ar jej cia³a.

– Zwracasz mi go z powrotem? – spyta³a.

– Co? ¯ebyœ go zamieni³a na trzy bilety na statek do tego lodowate-

go piek³a? Nigdy.

– Wobec tego zatrzymaj go razem z kl¹tw¹, która na nim ci¹¿y –

wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby zdj¹æ klejnot.

Powstrzyma³ j¹.

– On nie jest przeklêty. Przy ca³ym jego rzekomym fatalizmie zda-

rza³o siê, ¿e przynosi³ równie¿ bogactwo. Ludwik XVI kupi³ go od z³o-

background image

141

dzieja, który twierdzi³, ¿e ukrad³ go z oka indyjskiego bóstwa. Z³odziej

zosta³ bogaczem.

– A Ludwik XVI poszed³ na gilotynꠖ po³o¿y³a d³oñ na szyi.

– Lady Franklin da³a go mê¿owi jako ochronny talizman. S¹dzi³a,

¿e poniewa¿ j¹ kocha, przekleñstwo spadnie na ni¹ i w ten sposób za-

gwarantuje mu bezpieczeñstwo wœród lodów Pó³nocy.

– Nieskuteczne zabezpieczenie, jak widaæ. Teraz rozpacza.

– Ten kamieñ nie jest przeklêty, Rachel. Niektórzy twierdz¹ tak, bo

by³ czêœci¹ symbolu kultu religijnego, który zosta³ sprofanowany. – Oczy

Noela zalœni³y ciep³em. – Ale w ten sposób nie profanujesz go, Rachel.

Zaszczycasz go i przezwyciê¿asz jego moc.

– Mój ojciec da³ mi ten kamieñ i zmar³. By³ cz³owiekiem, którego

kocha³am najbardziej na tym œwiecie. Myœlê, ¿e moc przekleñstwa musi

byæ ci¹gle ¿ywa w tym ognistym wnêtrzu.

Spojrza³a na opal. Mia³a ochotê rozerwaæ ³añcuszek, cisn¹æ klejnot

przed siebie i patrzeæ, jak roztrzaskuje siê o palenisko.

Noel przeci¹gn¹³ kciukiem wzd³u¿ jej wyciêcia stanika. Zza wystrzê-

pionego r¹bka niemal widoczne by³y ciemne pó³ksiê¿yce otaczaj¹ce bro-

dawki piersi. Usi³owa³a odsun¹æ jego rêkê, ale by³ nieub³agany.

– Wezmê kl¹twê na siebie. W ca³oœci, jeœli bêdziesz nosiæ ten klej-

not dla mnie i tylko dla mnie.

Opar³a siê o œcianê.

– Jeœli muszê, bêdê nosiæ go dziœ wieczorem, ale rano mnie tu ju¿

nie bêdzie.

– Nie – nachyli³ siê nad ni¹.

Zna³a dobrze ten manewr. Bêdzie muska³ ustami jej wargi, z pocz¹t-

ku ³agodnie, jakby próbuj¹c, wahaj¹c siê. Potem, na pierwszy sygna³, ¿e

pragnie jego poca³unku, puœci wodze swojej pasji, naprze na ni¹ cia³em

i zacznie kusiæ, dopóki nie zmusi go, by siê zatrzyma³.

Dot¹d mu siê opiera³a, bo zawsze by³ w niej obecny rozwa¿ny g³os,

przypominaj¹cy g³os ojca, który j¹ napomina³: „On ciê musi poœlubiæ,

dziewczyno. Za dobra jesteœ, ¿eby byæ zabawk¹ dla pierwszego lep-

szego. Potrzebujesz mê¿czyzny i postronka, na którym ciê bêdzie trzy-

ma³. Jeœli on siê z tob¹ o¿eni, bêdziesz mia³a i jedno, i drugie, a ja

umrê spokojny, wiedz¹c, ¿e masz odpowiedniego mê¿a, który o ciebie

dba”.

Ale rady ojca opiera³y siê na nadziei. Teraz, gdy j¹ straci³a, nie wie-

dzia³a, czego siê trzymaæ.

– Jesteœ tak samo zimna jak w Lodowej Pannie – zauwa¿y³ z usta-

mi na jej szyi.

background image

142

– Znasz cenê, za jak¹ mo¿esz mnie mieæ, Noel, i odrzuci³eœ tê ofer-

tꠖ odpar³a z rozdra¿nieniem w g³osie.

Musn¹³ ustami szczyt jej piersi. Dobrze zna³a ¿ar tych poca³unków…

I w³asn¹ s³aboœæ. Zawsze dot¹d umia³a go powstrzymaæ, by nie posuwa³

siê zbyt daleko, ale z ka¿dym dniem ros³y jej w³asna ciekawoœæ i w³asne

pragnienie. Ilekroæ jej dotyka³, za ka¿dym razem szli coraz dalej… Co-

raz trudniej by³o siê opanowaæ i powiedzieæ „stop”.

– Pozwól mi odejœæ, Noel – powiedzia³a sztucznie obojêtnym, wy-

trenowanym tonem.

Uœmiechn¹³ siê do obfitej obrzmia³oœci biustu ponad r¹bkiem dekoltu.

– Przysz³aœ na kolacjê w tym stroju dziwki i uwa¿asz, ¿e puszczê

ciê, nie nasyciwszy siê tob¹?

– Zamierzasz mnie zgwa³ciæ? Byæ mo¿e nie odpowiada³byœ za to

przed s¹dem, ale co z twoim sumieniem?

Poca³owa³ j¹ g³êboko, namiêtnie. Poczu³a w ustach jego w³adczy

jêzyk. Przez chwilê pieœci³ jej brodawki poprzez tkaninê sukni, wreszcie

odsun¹³ siê.

– Zmusi³em ciê, ¿ebyœ w³o¿y³a ten strój, bo lubiê ciê widzieæ jako

nierz¹dnicê. Lubiê wyobra¿aæ sobie twoje blond w³osy rozburzone po

mi³osnym wysi³ku, twoje usta obrzmia³e od moich poca³unków, twoje roz-

chylone nogi… Dlaczego nie mo¿esz na jedn¹ noc staæ siê tak¹ dziewczy-

n¹, Rachel? Jedna noc i bêdziesz mog³a wyjechaæ, dok¹d tylko zechcesz.

– Ani razu nie wspomnia³eœ o mi³oœci, Noel. Ani razu – oddycha³a

coraz szybciej pod jego dotykiem.

– Naprawdê potrzebujesz mi³oœci, ¿eby czuæ to, co czujesz? No po-

wiedz – jego d³oñ zmiê³a tkaninê spódnicy, wœliznê³a siê pomiêdzy hal-

ki i odnalaz³a szparê w pantalonach. Natrafiwszy na klejnot, którego szu-

ka³, zacz¹³ go g³adziæ, najpierw powoli, potem coraz szybciej…

– Niech ciê szlag! – krzyknê³a. Œcisnê³a nogi i odepchnê³a go.

– No i co czujesz, Rachel? – szepn¹³ ochryple. Chwyci³ jej rêce

i znów przylgn¹³ do niej ca³ym cia³em. – Dobrze ci z tym? Czujesz siê

po¿¹dana? Piêkna? Kochana?

£zy rzuci³y jej siê z oczu. Tak, istotnie tak siê czu³a, ale w³aœnie

dlatego nie mog³a tego tolerowaæ. Zbyt wspania³e by³y te k³amstwa…

– Nienawidzê ciê, Noel. Kiedyœ ciê kocha³am, ale teraz ciê niena-

widzê. – Wyrwa³a siê z jego objêæ. Dopad³a drzwi i otworzy³a je szarp-

niêciem. Odwróci³a siê, rzuci³a mu wœciek³e spojrzenie i zaplót³szy rêce

na piersiach, pobieg³a pêdem do swojego pokoju.

background image

143

– Ɯœœœ… Wszystko bêdzie dobrze, kochanie. Wiem, ¿e czasami

zachowuje siê jak potwór, ale ty umiesz go pohamowaæ. Tak naprawdê

tylko ty to potrafisz – uspokaja³a Betsy, g³adz¹c Rachel po g³owie.

Niedawno wesz³a cicho do pokoju i zasta³a dziewczynê le¿¹c¹ w po-

przek ³ó¿ka, szlochaj¹c¹ w zmiêt¹ poduszkê.

– Nie, nie potrafiê. A co wa¿niejsze, nie chcꠖ Rachel wziê³a g³ê-

boki dr¿¹cy oddech. – Dziêki Bogu, jutro ju¿ mnie tu nie bêdzie. – Chwy-

ci³a rêkê kobiety i przycisnê³a j¹ do ust. – Tak strasznie jestem ci wdziêcz-

na za tê po¿yczkê. Nie wiem, co bym zrobi³a, gdyby nie to, ¿e mogê na

ciebie liczyæ.

Betsy powoli cofnê³a d³oñ i po³o¿y³a j¹ z powrotem na w³osach Rachel.

– Kochanie – zaczê³a z wahaniem – nie mogê obiecaæ, ¿e po¿yczê

ci te pieni¹dze jutro. Potrzebujê wiêcej czasu.

£kanie usta³o. Rachel unios³a g³owê.

– Nie rozumiem. Muszê wyjechaæ jutro. – Wskaza³a na wisz¹cy na

jej szyi opal. – Da³am mu klejnot mojego ojca. Na pewno jest wart fortu-

nê. Nie jestem mu nic winna i tobie te¿ zwrócê d³ug. Obiecujê.

– Wierzê ci. Naprawdê. Ale nie mogê daæ ci pieniêdzy tak szybko.

To wszystko – twarz Betsy przeciê³y linie smutku.

Rachel usiad³a i wlepi³a w gospodyniê oczy, nie rozumiej¹ce i pe³ne ³ez.

– Ale jeœli poczekam, mo¿e byæ za póŸno! – Noel zbyt dobrze zna³

siê na uwodzeniu, na kobiecym ciele, zbyt du¿o wiedzia³ o jej pragnie-

niach i s³abych punktach… Pójdzie z nim do ³ó¿ka i znajdzie siê w punk-

cie, z którego nie ma odwrotu. Nigdy go ju¿ nie opuœci, a on zwyciê¿y.

– Daj mi wiêcej czasu, Rachel. Po prostu trochê wiêcej czasu.

W panice potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie mogê. Nie mogê. – Popatrzy³a w ¿yczliwe, pe³ne wspó³czu-

cia oczy Betsy. – Jeœli nie mo¿esz po¿yczyæ mi pieniêdzy, muszê wzi¹æ

je od Edmunda.

– Zaproponowa³ ci to? No tak, to do niego podobne – w g³osie Bet-

sy by³a pogarda. – £ajdak.

– To Noel jest ³ajdakiem, Betsy – Rachel wyprostowa³a siê. – Nie

chcê go zdradziæ, ale nie mam innego wyboru.

– Ba³am siê, ¿e do tego dojdzie. – Nieznacznym ruchem wyjê³a z kie-

szeni fartucha niedu¿y plik starych listów. Po¿ó³k³e arkusiki zwi¹zane

by³y kawa³kiem wystrzêpionej tasiemki, tak jakby nie mia³y ¿adnego

znaczenia. – Zostawiam ciê z nimi, tak ¿ebyœ mog³a siê jeszcze raz za-

stanowiæ, czy chcesz wyjechaæ. Muszê te¿ ciê prosiæ, ¿ebyœ nie zwraca³a

siê o pomoc do Edmunda. Wystarczy, ¿e Noel ma wroga w nim; nie po-

trzebuje ich wiêcej.

background image

144

Rachel, marszcz¹c brwi, wziê³a plik do rêki.

– Co to za listy? I dlaczego Edmund tak nienawidzi Noela? Rozu-

miem, rywalizacja zawodowa, ale oni posuwaj¹ siê w niej za daleko.

Betsy pokiwa³a jedynie g³ow¹.

– Kiedy przeczytasz te listy, zrozumiesz. I mo¿e bêdziesz mog³a

zdobyæ siê na trochê cierpliwoœci. – I wysz³a drzwiami dla s³u¿by.

Rachel opuœci³a wzrok na trzymane w rêku listy. Nie s¹dzi³a, ¿eby

mia³y coœ zmieniæ… Rozwi¹za³a wystrzêpion¹, brudn¹ tasiemkê i roz-

sypa³a listy po ko³drze. Wszystkie by³y napisane t¹ sam¹ rêk¹, wszystkie

mia³y stempel Nowego Jorku. I wszystkie by³y zaadresowane do pana

Charlesa Michaela Magnusa.

Wyci¹gnê³a jeden i zaczê³a czytaæ.

Bo¿e Narodzenie, 1830

Panie Magnus

Bardzo bym chcia³ przyjechadŸ ze szko³y dodomu. Min¹³ rok odk¹d pan mnie

tu wys³a³ i bardzo têsknie za domem. Pozatym s¹ ferie œwi¹teczne a tak¿e moje

urodziny. Bardzo bym pragno³ znów zobaczyæ Northwyck. Proszê, sir, jeœli mo¿e

mi pan wyœwiadczyæ ³askê, czy móg³bym wsi¹œæ do poci¹gu i pszyjechaæ? Tylko

na jeden dzieñ. Naprawdê bardzo bym chcia³ pszyjechadŸ do domu. Proszê.

Pañski syn

Noel

Rachel poczu³a ucisk w piersi. Spojrza³a jeszcze raz na datê stempla

pocztowego. Pisz¹c to, Noel musia³ byæ niewiele starszy od Tom-

my’ego… Chwyci³a nastêpny list.

21 czerwca 1832

Panie Magnus

Dzisiaj jest pierwszy dzieñ lata. By³bym bardzo wdziêczny gdybym móg³

zobaczyæ Northwyck w kwiatach. Ju¿ tak dawno nie by³em w domu, ¿e z trud-

noœci¹ sobie przypominam jak on wygl¹da. Chcia³bym te¿ przyjechaæ do domu,

¿eby pogratulowaæ panu osobiœcie zakupu „New York Morning Globe” od

starego Hoara. Powiedzia³ mi o tym dyrektor. Powiedzia³, ¿e doprowadzi³ pan

Hoara do bankructwa. Jeœli przyjadê tylko z tego powodu, nie zostanê d³ugo.

Nie bêdê sprawiaæ panu k³opotu. Chocia¿ nie mia³em od pana wiadomoœci

przez te wszystkie lata, nadal bardzo têskniê za domem i chcia³bym zobaczyæ

znajome miejsca. Proszê, sir.

Pañski syn

Noel

background image

145

Oczy zapiek³y j¹ od niechcianych ³ez. Z³apa³a kolejny list, potem

jeszcze jeden… We wszystkich powtarza³y siê te same zdania:

Proszê, sir, chcia³bym przyjechaæ do domu. Panie Magnus, gdyby

móg³ pan wyœwiadczyæ mi ³askê i pozwoli³ przyjechaæ do domu. Nade-

sz³o kolejne Bo¿e Narodzenie i bardzo chcia³bym spêdziæ je w domu…

Nie mog³a czytaæ d³u¿ej. Ojciec Noela znêca³ siê na nim, a potem

wypar³ siê go i pozby³ z domu na zawsze. Przejêcie gazety od starego

Hoara wyjaœnia³o wrogoœæ miêdzy Edmundem a Noelem, ale nic nie

by³o w stanie wyjaœniæ, jak cz³owiek mo¿e w taki sposób traktowaæ swoje

jedyne dziecko.

Zgarnê³a po¿ó³k³e arkusiki na dywan. W tej sytuacji nie mo¿na by³o

iœæ do Edmunda. Teraz, kiedy przeczyta³a te listy, nie mog³a wzi¹æ od

niego pieniêdzy. Nie mog³a zdradziæ Noela, choæby traktowa³ j¹ nie wiem

jak okrutnie… To zrozumia³e, ¿e Northwyck by³o dla niego miejscem

przeklêtym. Przez ca³e lata têskni³ do niego i bezskutecznie b³aga³ o mo¿-

liwoœæ przyjazdu. Kiedy po œmierci ojca móg³ wreszcie wróciæ, dom

kojarzy³ mu siê wy³¹cznie z jego okrucieñstwem, z bólem, têsknot¹ i nie-

spe³nieniem.

Westchnê³a g³êboko. Przez podwójne drzwi dziel¹ce jej pokój od

sypialni Noela s³ychaæ by³o, jak warczy na s³u¿¹cego, ¿eby zostawi³ go

w spokoju.

Chcia³, ¿eby wszyscy zostawili go w spokoju. Szczególnie ona…

Nikt jednak nie kocha³ tego cz³owieka tak jak ona. Ani Charmian Harris,

ani Judith Amberly. Jej uczucie by³o wszechogarniaj¹ce. Mo¿e by³o prze-

kleñstwem, które mia³o doprowadziæ j¹ do zguby, ale nie sposób by³o

zaprzeczyæ jego istnieniu. Mia³a je tu, w œrodku. I nie mog³a zdradziæ

jedynego mê¿czyzny, którego kocha³a, z jego wrogiem.

– Czy mogê wejœæ, madame? – spyta³a Mazie, staj¹c w drzwiach.

Rachel skinê³a g³ow¹.

– Pani Willem to przys³a³a. Powiedzia³a, ¿e ma pani wypiæ wszyst-

ko. Pomo¿e pani zasn¹æ. Czeka pani¹ jutro d³ugi dzieñ z krawcow¹.

– Nie bêdꅠ– Rachel nie dokoñczy³a. Mia³a zamiar powiedzieæ,

¿e nie bêdzie potrzebowa³a krawcowej, teraz jednak nie by³a pewna.

Bez pomocy Betsy, odrzucaj¹c ofertê Hoara, nieprêdko bêdzie mog³a

gdziekolwiek wyjechaæ… Spojrza³a na rozwodnion¹ czerñ jedwabnej

sukni zniszczonej przez Noela. Z pewnoœci¹ nigdy ju¿ jej nie w³o¿y…

A wszystkie pozosta³e to by³a czysta komedia – czarne i lawendowe, prze-

znaczone dla wdowy, któr¹ równie¿ nie by³a.

– Dziêkujê, Mazie – powiedzia³a i pozwoli³a dziewczynie zaj¹æ siê

przygotowaniem jej do snu.

10 – Lodowa Panna

background image

146

Kiedy napój zosta³ wypity, Mazie wysz³a, pozostawiaj¹c j¹ w³asnym

snom. Rachel zgasi³ gazow¹ lampê i po³o¿y³a siê. Pomimo ciep³ego mleka

jej umys³ by³ w pe³ni aktywnoœci. Cia³o mia³a obola³e od ca³odziennej

jazdy ko³ysz¹cym poci¹giem i koniecznoœci zachowywania wyprosto-

wanej sylwetki, od szarpaniny z Magnusem bola³y j¹ miêœnie ramion,

ale ciemnoœæ nie przynosi³a ulgi. Przed jej oczami widnia³y dwa naryso-

wane cienk¹ lini¹ œwietlne prostok¹ty – obrys podwójnych drzwi pro-

wadz¹cych do pokoju Noela. Nie spa³. S³ychaæ by³o, jak spadaj¹ do por-

celanowej miseczki jego spinki od koszuli, jedna po drugiej.

Wpatrywa³a siê w drzwi i zastanawia³a, co myœli, co robi. W wy-

obraŸni widzia³a, jak zdejmuje koszulê, zrzucaj¹c j¹ jednym ruchem ra-

mion, tak by nie dra¿niæ pleców.

Potem zrzuci³ buty.

Jeden, drugi… S³ychaæ by³o st³umiony stuk, gdy kolejno spada³y na

dywan.

Potem spodnie. Musi pochyliæ siê nieco, by zobaczyæ guziki. Rozpi-

na je kolejno, wyci¹gaj¹c z dziurek, i œci¹ga spodnie w dó³, nie skrêpo-

wany w³asn¹ nagoœci¹ poœród tej ciep³ej letniej nocy.

Pewnym krokiem obszed³ pokój dooko³a, przykrêcaj¹c lampy. Œwietl-

ne linie zblad³y. Rachel wstrzyma³a oddech, oczekuj¹c odg³osu k³adze-

nia siê do ³ó¿ka. Ciê¿ki mahoniowy mebel zawsze jêcza³ pod jego solid-

nym ciê¿arem.

Ale odg³os nie nadchodzi³. Za podwójnymi drzwiami panowa³a ci-

sza.

Rozleg³y siê kroki. Przeciê³y pokój i zbli¿y³y siê do drzwi.

Serce Rachel zabi³o gwa³townie. Œwietlna linia zosta³a przeciêta. Po

drugiej stronie drzwi sta³ Noel.

Gdyby istnia³ dŸwiêk cichszy ni¿ ten, jaki powoduje po³o¿enie rêki

na klamce, Rachel i tak by go us³ysza³a. W ciemnoœci w³asnej sypialni

nie mog³a widzieæ, jak klamka siê obraca, ale wyobrazi³a sobie jej obrót.

Jeszcze parê sekund i w kwadracie œwiat³a padaj¹cego z otwartych drzwi

zobaczy jego nag¹ sylwetkê. Stanie, wpatruj¹c siê w ni¹…

Usiad³a z bij¹cym sercem. Czeka³a.

Nie, nie pokona go. To beznadziejne. Nie dlatego, ¿e jest silniejszy

czy ¿e ona nie ma dok¹d uciec. Dlatego, ¿e go pragnie. To, czy przyjmie

go z otwartymi ramionami, czy zaplecie je na piersi w geœcie odrzuce-

nia, mia³oby zale¿eæ od czegoœ takiego, jak przysiêga mi³oœci i ma³a z³o-

ta obr¹czka na palcu? W jej œwiecie te drobiazgi uros³y do niebotycz-

nych rozmiarów, teraz jednak wydawa³y siê jej zbyt wielkie, by do nich

aspirowaæ.

background image

147

Gorzko-s³odka ³za sp³ynê³a po jej policzku. Nie odrzuci go. Zwyciê-

¿y³. Chcia³a, by by³ obok niej, by j¹ trzyma³ w ramionach, by uczyni³ j¹

kobiet¹. Kocha³a go. Tej nocy nieoczekiwanie poczu³a, ¿e jest zbyt s³a-

ba, by d³u¿ej to ukrywaæ.

Dobrze naoliwiona klamka poruszy³a siê niemal bezg³oœnie. Czeka-

³a, ale nic siê nie dzia³o. Drzwi by³y nadal zamkniête. Chyba nie trzyma³

d³u¿ej rêki na klamce… Raczej sta³ po prostu po tamtej stronie drzwi.

Wci¹¿ widaæ by³o ciemne przerwy w œwietlnym obrysie.

Po chwili rozleg³ siê st³umiony odg³os kroków na miêkkim we³nia-

nym dywanie. Odchodzi³.

– Nienawidzê ciê, Noel – szepnê³a w kierunku œwietlnego prosto-

k¹ta drzwi. – Nienawidzê ciꠖ powtórzy³a i zwin¹wszy siê w k³êbêk,

wsunê³a d³onie miêdzy uda, tak jakby mog³o to os³odziæ jej samot-

noϾ.

17

M

adame siê to podoba? Ici? Albo to, ici?

Zanim Rachel skoñczy³a porann¹ kawê, krawiec, Auguste Valin,

rozk³ada³ ju¿ w ubieralni swoje jedwabie. Mazie powiedzia³a, ¿e przyje-

cha³ w³aœnie z miasta. Jako ¿e w nocy nie przychodzi³ ¿aden poci¹g,

Rachel przypuszcza³a, ¿e krawiec przyby³ do Northwyck tym samym

poci¹giem co oni i spêdzi³ noc na miejscu. Magnus, jak zwykle przewi-

duj¹cy, zadba³ o wszystko.

– Myœlê, ¿e madame bêdzie wygl¹daæ najlepiej w ró¿owym albo

w tym przydymionym b³êkicie. Non? Ale przecie¿ to tak piêknie kontra-

stuje z pani nieskaziteln¹ cer¹ i bladoz³otymi lokami – ma³y, nienagan-

nie ubrany cz³owieczek rozpostar³ przed ni¹ lœni¹cy p³at satyny w kolo-

rze ró¿anych p³atków.

– Potrzebne jest jej te¿ parê ciemniejszych sukni. Powinny paso-

waæ do tego – przerwa³ Noel, wchodz¹c, i podsun¹³ panu Auguste przed

oczy jakiœ przedmiot.

Krawiec chwyci³ go i utkwi³ pe³en podziwu wzrok we wspania³ym

czarnym opalu.

– Naturalnie, monsieur. Mam tu tak¹ mieni¹c¹ siê, granatowo-czer-

won¹ taftê. To najnowszy francuski materia³. Jak siê panu podoba? –

przy³o¿y³ kamieñ do po³yskuj¹cej jedwabnej tkaniny.

background image

148

– Piêkny, ale mnie interesuj¹ inne. Potrzebna jest nowa garderoba

w ca³oœci – Magnus skin¹³ Rachel na dzieñ dobry g³ow¹ i zasiad³ na wiel-

kim krzeœle, by byæ œwiadkiem za³atwiania sprawy.

Jedyne, co pozosta³o Rachel, to wytrzymaæ. Przez dwie godziny Auguste

zdejmowa³ z niej miarê, owija³ j¹ koronkami, drapowa³ na niej tkaniny je-

dwabne i bawe³niane, szukaj¹c najbardziej stosownego koloru. Magnus za-

biera³ g³os w sprawie ka¿dego detalu – odcienia, linii dekoltu… By³a to ciê¿ka

próba dla nerwów Rachel, stara³a siê jednak wyt³umaczyæ sobie samej, ¿e

skoro mê¿czyzna p³aci za te wszystkie kosztowne stroje, ma prawo wypo-

wiadaæ opinie. Zreszt¹ po³owê z nich bêdzie chyba nosi³ sam, bo ona nie

mia³a zamiaru pozostawaæ w tym miejscu zbyt d³ugo.

Realizacja wyczerpuj¹cego zadania, jakim okaza³o siê zaspokojenie

oczekiwañ Noela Magnusa, zosta³a nieoczekiwanie przerwana. Do ubie-

ralni wpad³a Clare. Na widok oceanu tkanin stanê³a jak wryta, po czym

wybuchnê³a œmiechem. Rachel niemal tonê³a w ró¿nobarwnych falach,

obezw³adniona bogactwem wyboru i aktywnoœci¹ ma³ego Francuza, który

miota³ siê wokó³ niej niczym mucha.

– Malutka ma dobry gust. Le bon gout – skin¹³ przychylnie g³ow¹

Auguste, gdy Clare przykucnê³a przed jedwabnym brokatem w kolorze

porzeczki, g³adz¹c go z zachwytem.

– Niew¹tpliwie ma to po mamie – wtr¹ci³ ironicznie Magnus ze swe-

go krzes³a.

Clare odwróci³a siê w miejscu i spojrza³a na niego rozszerzonymi

oczami. Choæ wystrojona w urocz¹ sukieneczkê z wzorzystej b³êkitnej

organdyny, momentalnie przybra³a wygl¹d bezpañskiego dziecka ulicy,

gotowego do ucieczki na pierwszy sygna³ niebezpieczeñstwa. Widok pana

domu wci¹¿ j¹ przera¿a³.

Rachel podesz³a do dziewczynki i spróbowa³a ponownie zaintere-

sowaæ j¹ barwnymi zwojami tkanin. Dziecko nerwowo dotknê³o beli

pastelowej peau de soie. Rachel odwróci³a siê i rzuci³a Magnusowi zna-

cz¹ce spojrzenie. Niech nie oœmiela siê ponownie wystraszyæ ma³ej ja-

kimœ z³oœliwym komentarzem!

– Musi pan byæ dumny, monsieur, maj¹c tak piêkn¹ ¿onê i córecz-

kꠖ entuzjazmowa³ siê Auguste. Westchn¹³ z satysfakcj¹. – Prawdê mó-

wi¹c, nigdy nie widzia³em takich jak one dwie. Niech pan tylko spoj-

rzy… Wypisz wymaluj, dwa z³otow³ose anio³y, które spad³y ze sklepienia

Kaplicy Sykstyñskiej.

Clare podesz³a nieco bli¿ej do Rachel. Nie z pró¿noœci, tylko ze stra-

chu. Nie wiedzia³a dok³adnie, o czym mówi Auguste, wiedzia³a jednak,

¿e s¹ w centrum uwagi.

background image

149

Rachel objê³a dziewczynkê i uœmiechnê³a siê do niej. By³o jej szale-

nie mi³o, ¿e Clare zosta³a wziêta za jej córeczkê, bo istotnie kocha³a j¹

jak matka.

– No tak… upad³e anio³y – mrukn¹³ Magnus ze swego krzes³a.

Rachel utkwi³a w nim spojrzenie, gotowa do obrony. Okaza³a siê

jednak niepotrzebna. Magnus po prostu patrzy³ na ni¹ i Clare. W oczach

mia³ dziwny, trudny do opisania wyraz.

– Monsieur, ¿yczy pan sobie, by uszyæ sukienkê dla pañskiej có-

reczki, oui? – spyta³ Auguste.

Magnus spojrza³ na niego z krzywym uœmieszkiem.

– Wynajmujê najdro¿szego krawca po tej stronie Atlantyku, a on

zamierza ubieraæ szeœcioletnie dziecko? – zaœmia³ siê.

Rachel poczu³a, ¿e Clare dr¿y.

– Naturalnie, Auguste, niech pan uszyje coœ tak¿e dla Clare. Dla-

czego nie mia³yby wygl¹daæ jak matka i córka? – Magnus nachyli³ siê

ku Clare. – Wybierz sobie coœ, co ci siê podoba, moje dziecko. Nie mogê

obiecaæ, ¿e sukienka ciê ozdobi – przeniós³ spojrzenie na Rachel – bo,

jak widaæ po twojej mamie, ktoœ taki jak ona czy ty mo¿e jedynie ozdo-

biæ sukniê.

Oniemia³a Clare posz³a z Mazie ogl¹daæ materia³y. Auguste zacz¹³

szkicowaæ projekty. Magnus wsta³.

– Czy mog³abym… – Rachel ruszy³a za nim na korytarz.

– Tak? – spojrza³ na ni¹.

Odgarnê³a pasemko w³osów, które wymknê³o siê spod szpilki pod-

czas mierzenia.

– Chcia³am po prostu podziêkowaæ. Clare wci¹¿ siê ciebie boi. Spo-

dziewa³am siê ju¿ najgorszego, a ty tymczasem okaza³eœ mi czy raczej

nam obu – tyle uprzejmoœci…

– Na pewno w kreacji Augusta bêdzie kaza³a nam wierzyæ, ¿e jest

ksiê¿niczk¹, jak to dzieciak – uœmiechn¹³ siê. – No wiêc czemu nie? Za-

bawmy siê, skoro zaczyna mi siê to wydawaæ zajmuj¹ce.

– Nie mogê ci zap³aciæ za jej sukienki – nie spuszcza³a z niego spoj-

rzenia. – Postaram siê jednak zwróciæ ci pieni¹dze, kiedy wrócê do Lodo-

wej Panny.

Zaœmia³ siê.

– Jej sukienki to drobiazg w porównaniu z tym, co bêdê musia³ za-

p³aciæ za twoje.

Przygryz³a wargê.

– Nie bêdê mia³a serca powiedzieæ jej któregoœ dnia, ¿e ma ci je

zwróciæ.

background image

150

– Tak jak ty któregoœ dnia zwrócisz twoje? – spyta³, mru¿¹c oczy.

– Na Herschel raczej nie bêd¹ stosownym strojem. Obawiam siê, ¿e

narazi³abym siê tylko na gwa³t i odmro¿enie.

Utkwi³ w niej spojrzenie.

– Jeœli koniecznie musisz zap³aciæ za jej stroje, zrób to teraz, a nie

dopiero wtedy, kiedy wrócisz do tego piekielnego baru.

– Jak to? Przecie¿ wiesz, ¿e jestem bez pieniêdzy…

– Odbiorê sobie ten d³ug w formie konnej przeja¿d¿ki z tob¹. Dziœ

o czwartej po po³udniu.

Spojrza³a na niego rozszerzonymi oczami. Niepos³uszny kosmyk

w³osów znowu spad³ jej na twarz.

– To doprawdy niewielka cena za piêkne sukieneczki Clare, ale oba-

wiam siê, ¿e nie bêdê mog³a ci towarzyszyæ. Na statku nie by³o koni

wierzchowych i w tundrze te¿ nie. Nie umiem jeŸdziæ konno.

Odgarn¹³ jej lok za podtrzymuj¹c¹ fryzurê spinkê ze skorupy ¿ó³-

wia. Mia³a wra¿enie, ¿e jego d³oñ spoczywa³a na jej policzku d³u¿ej, ni¿

to by³o konieczne.

– Wobec tego musisz siê w koñcu nauczyæ. B¹dŸ w stajni o czwar-

tej. Poka¿ê ci, jak to siê robi.

Odst¹pi³ o krok i przygl¹da³ siê jej. Ciep³o, które mia³ w oczach,

gdy spogl¹da³ na ni¹ i Clare, powróci³o.

– Znowu zaskakujesz mnie swoj¹ hojnoœci¹ – patrzy³a na niego jak

na ducha.

Zaœmia³ siê tylko i wyszed³.

– To jest ta ³¹ka, o której ci mówi³em. Ha! – Magnus zachichota³. –

Wci¹¿ jeszcze tu jest. Magiczny kr¹g – zatrzyma³ swojego stalowego

ogiera imieniem Mars i wskaza³ przed siebie.

Rachel równie¿ wstrzyma³a swojego wierzchowca leciutkim naprê-

¿eniem cugli. Mia³a wra¿enie, ¿e jeŸdzi ju¿ konno ca³e lata, a nie zaled-

wie od godziny. Jej kara klacz Plutonia z pocz¹tku budzi³a w niej lêk,

ale znakomicie wytrenowane i wra¿liwe zwierzê bezb³êdnie reagowa³o

na ka¿de polecenie. Rachel szybko siê rozluŸni³a i zaczê³a rozkoszowaæ

siê widokami.

– Ojej, rzeczywiœcie! To kr¹g – ruszy³a Plutoni¹ dalej w g³¹b ³¹ki.

Zbocze wzgórza porasta³y dzikie fio³ki, a poœród nich widnia³ bia³y pier-

œcieñ o œrednicy oko³o dziesiêciu metrów. To by³y pieczarki.

– Pojawiaj¹ siê tu ka¿dego lata – uœmiechn¹³ siê lekko Noel. – Ist-

nieje legenda, ¿e Rip Van Winkle zasn¹³ na tych wzgórzach wewn¹trz

background image

151

czarodziejskiego krêgu i to jest prawdziwa przyczyna, ¿e budzi siê wiele

lat póŸniej.

– Prawie mo¿na w to uwierzyæ… Nigdy nie widzia³am czegoœ tak

dziwnego – tr¹ci³a delikatnie klacz i przekroczy³a kr¹g, po czym wysz³a

z niego.

– Ty? Kobieta, która wiêkszoœæ swojego ¿ycia spêdzi³a pod zorz¹

pó³nocn¹, prowadz¹c knajpê na koñcu œwiata? Ty widzia³aœ wszystko.

Kto jak kto, ale ty, Rachel, powinnaœ mieæ po uszy dziwnych widoków –

patrzy³ na ni¹, jakby jej wra¿liwoœæ go zaskoczy³a.

– Tam nie by³o zaklêtych krêgów. Ani jednego – nadal przygl¹da³a

siê dziwnemu pierœcieniowi, siedz¹c na grzbiecie koby³y. – Jedynym ta-

jemniczym miejscem na Herschel jest stare eskimoskie cmentarzysko.

Tylko o tym miejscu opowiada siê historie, bo nieodmiennie zdarza siê

co jakiœ czas, ¿e ktoœ siê upije, potknie na lodzie i nagle znajduje siê

twarz¹ w twarz z drogim zmar³ym, którego odwil¿ wypchnê³a na po-

wierzchniꠖ zaœmia³a siê. Wstrz¹sn¹³ ni¹ nerwowy dreszcz.

– Jest jeszcze jedno miejsce, które chcê ci pokazaæ. Mo¿esz jechaæ? –

jego pogoda nagle zniknê³a.

– Oczywiœcie. Twój koñ traktuje mnie tak dobrze, ¿e mog³abym nie

zsiadaæ ca³y dzieñ.

– Doskonale. No to jedŸmy – i ruszy³ przez ³¹kê.

Wkrótce znaleŸli siê poœród gêstwiny dziewiczego lasu. Œcie¿ka to

zwê¿a³a siê, to poszerza³a… Wreszcie Rachel zda³a sobie sprawê, ¿e to

dawna droga, obecnie nieu¿ywana i zaros³a krzakami i zielskiem.

– Có¿ to zatem za tajemnicze miejsce? Pe³ne trolli i goblinów? –

zadrwi³a.

– Nie. Tylko duchów – Noel zatrzyma³ Marsa na polanie.

S³oñce przeœwieca³o przez drzewa, zalewaj¹c polanê z³otoró¿owym

blaskiem. Plutonia post¹pi³a naprzód i przenios³a Rachel pod kamien-

nym ³ukiem, poroœniêtym bluszczem. Spojrza³a w górê, na pokryte ob-

³okami wieczorne niebo. Ze wszystkich stron otacza³y j¹ ruiny kamien-

nego koœcio³a. Piê³y siê po nich bujne pêdy dzikiego wina.

– Zbudowali go moi przodkowie. Sto piêædziesi¹t lat temu – us³y-

sza³a za sob¹ g³os Noela.

Kamienie poroœniête by³y grub¹ warstw¹ mchu. W pozosta³oœciach

otworów okiennych tkwi³y resztki witra¿y, wci¹¿ lœni¹ce w s³oñcu ni-

czym klejnoty. Teraz, gdy Rachel wiedzia³a, co to za budowla, mog³a

nawet odró¿niæ zewnêtrzne przypory widniej¹ce wœród zwalonych drzew.

– Twoja rodzina musia³a byæ doœæ zamo¿na, skoro by³a w stanie

zbudowaæ koœció³ do swojego wy³¹cznego u¿ytku – zauwa¿y³a.

background image

152

Noel patrzy³ na ni¹, stoj¹c w wejœciu.

– Nazwisko Magnus pochodzi od rzymskich najeŸdŸców. Moi przod-

kowie podbili najpierw Angliê, a potem, kiedy sami stali siê Anglikami,

ruszyli na podbój kolejnego terytorium, do Ameryki.

Uœmiechnê³a siê.

– A teraz ty z kolei uzna³eœ, ¿e Ameryka to nie dosyæ. Chcesz pod-

biæ Arktykê.

– Có¿, nie mogê siê zaprzeæ sam siebie – powiedzia³ twardo.

Spojrzenie Rachel powêdrowa³o w k¹t, gdzie wbudowana by³a

³awka. Pod³ogê pokrywa³ ró¿owy dywan g³ogu. W szczelinach miê-

dzy kamieniami kwit³a koniczyna, nadaj¹c œcianie delikatny odcieñ

lawendy.

Noel zszed³ na ziemiê. Przywi¹za³ Marsa do strzaskanej belki i po-

móg³ zsi¹œæ Rachel. Post¹pi³a parê kroków, omal nie potykaj¹c siê o swoj¹

d³ug¹ czarn¹ spódnicê.

– Co siê wobec tego sta³o z tym koœcio³em? Dlaczego zosta³ zbu-

rzony? – spyta³a.

– Ogieñ. Mój ojciec go pod³o¿y³.

Spojrza³a na niego. Uchwyci³ jej wzrok.

– Przepraszam – szepnê³a.

– Moi rodzice brali tu œlub – wskaza³ g³ow¹ w g³¹b koœcio³a. – To

by³a przyczyna jego wœciek³oœci. Kiedy matka odesz³a, nie chcia³, ¿eby

przetrwa³ materialny symbol ich zwi¹zku.

Rachel podesz³a do zaros³ego winem stosu i zda³a sobie sprawê, ¿e

wystaj¹cy z niego bia³y kamieñ to marmurowy baranek spoczywaj¹cy

na obrze¿u wielkiego pucharu.

– To chrzcielnica. Tu by³em ochrzczony. Dla ojca jeszcze jeden œlad

tego, jak haniebnie zosta³ zdradzony

Odgarnê³a pêdy winoroœli i czule pog³aska³a zapomnianego baran-

ka. Spojrza³a w górê. Zachodz¹ce s³oñce zabarwi³o z³otem i purpur¹

katedralne sklepienie nieba.

– Myœla³, ¿e zburzy³ koœció³, a tymczasem uda³o mu siê tylko spra-

wiæ, ¿e to miejsce jest jeszcze piêkniejsze. Jeœli bêdê wychodziæ za m¹¿,

chcia³abym wzi¹æ œlub tutaj, maj¹c nad g³ow¹ Boga i jego niebiosa. Ruiny

œwiadcz¹ tylko, jak s³aby jest cz³owiek œmiertelny.

Trudno by³o odgadn¹æ wyraz jego oczu, gdy odpowiedzia³:

– A jednak, przyje¿d¿aj¹c tu, udowodni³aœ, jak silny jest jego duch.

– W³aœnie – skinê³a g³ow¹.

Wyci¹gn¹³ rêkê i obwiód³ kciukiem zarys jej warg.

– Czasem siê bojê, ¿e ja nie jestem taki silny.

background image

153

Jego dotyk pali³. Odwróci³a g³owê. Kciuk powêdrowa³ na policzek,

a potem w dó³, gdzie w zag³êbieniu u nasady szyi bi³o têtno.

– Ty jesteœ silniejszy ode mnie, Noelu. Herschel mnie z³ama³a – wy-

zna³a z trudem.

– A teraz, kiedy stamt¹d uciek³aœ, czujesz siê wyleczona? – uniós³

jej podbródek, zmuszaj¹c, by patrzy³a mu prosto w oczy.

– Jeszcze nie – szepnê³a. – Na razie uczê siê ¿yæ bez Herschel.

Wpatrywa³ siê w jej twarz. Ostatni z³oty promieñ s³oñca pad³ na

pokryt¹ porostami ³awkê. Uj¹³ jej d³oñ i podprowadzi³ ku ³awce, niczym

malarz szukaj¹cy najlepszego miejsca dla swego obiektu.

– Czemu to miejsce budzi we mnie taki lêk? Czy dlatego, ¿e to za-

pomniany grobowiec moich przodków? A mo¿e to ¿al za piêknem, któ-

re przeminê³o i nie wróci?

– Nie s¹dzꠖ odpar³a. – Raczej za tym, czym to miejsce mog³o byæ.

Twoje dzieci i dzieci twoich dzieci mog³y byæ chrzczone w tej chrzciel-

nicy, ale twój ojciec j¹ zburzy³. – Spojrza³a na niego. – A ty mu na to

pozwoli³eœ.

– Mia³em zaledwie cztery lata, kiedy podpali³ koœci󳠖 powiedzia³

obronnym tonem.

– Nie mówiê o czasach, kiedy spali³ koœció³. Mówiê o chwili obec-

nej. Po co op³akiwaæ to miejsce, skoro nigdy byœ go nie potrzebowa³?

Rodzinny koœció³ jest potrzebny wtedy, kiedy cz³owiek zawiera ma³¿eñ-

stwo z mi³oœci. Ty jednak poœlubisz Judith Amberly w nowojorskiej ka-

tedrze i bêdziesz pupilkiem ca³ego miasta, nawet jeœli urwiesz siê, ¿eby

spêdziæ wieczór z pann¹ Harris.

Nie mog³a ukryæ goryczy, która w niej wezbra³a.

– Zapomnij o tym miejscu – powiedzia³a powoli. – Nie myœl o nim

wiêcej. – Odwróci³a wzrok. – I nie torturuj siebie samego przychodze-

niem tutaj.

Ogarn¹³ j¹ bezdenny smutek. Ruiny koœcio³a by³y jak metafora jej

w³asnego losu. Nawet jeœli wróci na Herschel, Magnus mo¿e tam znowu

przyjechaæ. Wspania³a Judith Amberly czy panna Harris nie zdo³aj¹ za-

trzymaæ go na d³ugo… Wyruszy na kolejn¹ ekspedycjê w poszukiwaniu

Franklina, pojawi siê w Lodowej Pannie i bêdzie nieustannie przypomi-

na³ jej o tym, co utraci³a. A raczej czego nie zdo³a³a zdobyæ. Bêdzie j¹

odwiedza³ tak, jak odwiedza ruiny koœcio³a, i op³akiwa³ to, co móg³

zmieniæ, gdyby by³a w nim wola zmiany.

Wsta³a.

– Chyba musimy wracaæ. Robi siê póŸno. Obieca³am dzieciom, ¿e

przeczytam im kolejny rozdzia³ Swifta.

background image

154

– Co to jest mi³oœæ, Rachel? Czy to coœ, co rani, czy przynosi ulgê?

Spojrza³a na niego i napotka³a jego przenikliwy wzrok.

– Bardzo kocha³am ojca. To by³a dla mnie wielka radoœæ. Kiedy

umar³, zabra³ ze sob¹ czêœæ mojej duszy. Dlatego myœlê, ¿e mi³oœæ to

rozkosz i ból zarazem. Ale brak mi³oœci jest gorszy. Cz³owiek jest wtedy

jak pustynia i umiera z pragnienia.

Nie patrz¹c w jego stronê, ruszy³a ku Plutonii, niepomna na zwalo-

ne belki i pêdy dzikiego wina na drodze. Wtem poczu³a mocne poci¹-

gniêcie za w³osy. Krzyknê³a z bólu i zaskoczenia. Obejrza³a siê i zoba-

czy³a, jak Noel rzuca siê ku niej.

– W³osy zapl¹ta³y ci siê w ciernie. Poczekaj.

Zdj¹³ bobrowy kapelusz Rachel, wyj¹³ szpilki podtrzymuj¹ce kok na

karku, u³ama³ ga³¹zkê tarniny i powoli wypl¹ta³ j¹ z w³osów dziewczyny.

– Dziêkujꠖ powiedzia³a, bior¹c z jego r¹k d³ugie pasmo.

Sta³ nad ni¹, wielki, muskularny. Ale jego rêce, gdy usuwa³ jej z w³o-

sów cierniow¹ ga³¹zkê, by³y tak delikatne jak rêce ojca.

– Dziêkujꠖ powtórzy³a cicho. Czeka³a, by przesta³ siê w ni¹ wpa-

trywaæ i pomóg³ wsi¹œæ na konia.

Nie rusza³ siê z miejsca.

Nieoczekiwanie, niczym katharsis, wyla³ siê z niego potok s³ów.

– Myœlisz, ¿e oszuka³em ciê, Rachel, zarêczaj¹c siê z Judith i utrzy-

muj¹c kontakty z Charmian, ale mylisz siê. Nie by³o w przesz³oœci ani

jednej chwili, ¿ebym nie myœla³ o tobie, nie wyobra¿a³ sobie ciebie, nie

pragn¹³ ciê…

Nie by³a w stanie myœleæ, nie by³a w stanie nawet oddychaæ. Jedy-

ne, co mog³a, to wpatrywaæ siê w niego z mieni¹c¹ siê od nawa³u uczuæ

twarz¹ i czekaæ na dalszy ci¹g.

– To nie jest miejsce dla ciebie, Rachel – mówi³ ochryp³ym z prze-

konania g³osem. – A ja mia³em zbyt wiele obowi¹zków, ¿eby zostawiæ

je za sob¹. Zrobi³em wobec tego najlepsze, co by³o mo¿na. Zadowoli-

³em mojego ojca, zarêczaj¹c siê z Judith, gdy¿ mog³em dziêki temu przy-

sporzyæ rodowi „w³aœciwego” dziedzica, i stara³em siê, by kochanka by³a

zadowolona, tak ¿ebym mia³ gdzie zaspokoiæ potrzebê kontaktu z ko-

biet¹. Ale nigdy i nigdzie nie mog³em zaspokoiæ pragnienia ciebie…

Prze³knê³a wzbieraj¹ce ³zy. Nie chcia³a mu dawaæ jeszcze wiêkszej

satysfakcji.

– To znaczy, ¿e nigdy mnie naprawdê nie potrzebowa³eœ. Istnia³o

proste rozwi¹zanie twoich problemów: poœlubiæ mnie i przywieŸæ mnie

tutaj. – Zaœmia³a siê gorzko. – Zastanawiam siê, dlaczego nigdy o tym

nie pomyœleliœmy?

background image

155

– Nie cierpiê widzieæ ciê tutaj – jego oczy b³ysnê³y gwa³townie. –

To nie miejsce dla ciebie. Ty jesteœ czysta, bez skazy. Nie jesteœ dziwk¹

gotow¹ rozchyliæ nogi dla kolejnej b³yskotki ani m³odsz¹ synow¹, spi-

skuj¹c¹ ze swoj¹ mamusi¹, jak by tu opró¿niæ rodzinne kufry. Jesteœ

naprawdê prosta i dobra i pragn¹³bym, ¿ebyœ – jeœli nie jest za póŸno –

wyjecha³a st¹d, zanim Northwyck zepsuje i ciebie.

– Dlaczego na si³ê odrywaæ mnie od ciebie? To nie ma sensu – wy-

krztusi³a. W jej oczach, niczym ogieñ i lód, zalœni³y ³zy.

Miêœnie na policzkach Noela napiê³y siê w gruze³ki.

– Zaw³adnê³aœ mn¹, Rachel, czy wiesz o tym, czy nie. Za jeden z two-

ich uœmiechów poszed³bym na koniec œwiata i z radoœci¹ umar³bym, pró-

buj¹c tam dotrzeæ. Zawsze ochrania³bym ciê, nawet kosztem w³asnego

bezpieczeñstwa. Zrobi³bym dla ciebie wszystko… – w jego g³osie za-

brzmia³a udrêka –…oprócz skalania ciê tym miejscem i tym sposobem

¿ycia.

– To miejsce i ¿ycie, jakie prowadzisz, mog¹ siê zmieniæ. Mo¿e od-

mieniæ je mi³oœæ. Spójrz na Tommy’ego i Clare…

Chwyci³ j¹ za ramiona i przyci¹gn¹³ do siebie.

– Co to jest mi³oœæ? – spyta³ z ustami przy jej ustach. – Co to takie-

go? Czy myœlisz, ¿e nêdzarz rozumie, co to uczta?

– To jest mi³oœæ – szepnê³a, muskaj¹c jego wargi. – I to – jedn¹ d³o-

ni¹ pog³adzi³a pieszczotliwie jego kark, a drug¹ napiêty policzek.

Klamra jego r¹k zacisnê³a siê wokó³ niej. Odnalaz³ jej usta. Poca³u-

nek by³ coraz mocniejszy i g³êbszy… Jêknê³a z rozkoszy, gdy poczu³a

w ustach jego gor¹cy jêzyk.

– Po³ó¿ siê tu ze mn¹, Rachel. W tym œwiêtym miejscu. Pozwólmy

mu zmartwychwstaæ, choæby na ten jeden raz.

W górze, na pociemnia³ym b³êkicie niebosk³onu, wzeszed³ ksiê¿yc.

Zbyt d³ugo zwleka³a z decyzj¹… Schyliwszy g³owê, patrzy³a, jak rozpi-

na jej ¿akiet i chwyta lekko zêbami okryt¹ batystem pierœ.

Jakby na zewn¹trz siebie samej, podziwia³a krucz¹ czerñ jego w³o-

sów. Jakie blade wydaj¹ siê na ich tle jej palce, przegarniaj¹ce krótko

przyciête pasma… Zamkn¹³ jej rêkê w swojej. Jej drobna d³oñ w jego

wielkiej… Jak dobrze zdaj¹ siê do siebie pasowaæ! Czy ich cia³a bêd¹

pasowaæ równie dobrze? – przemknê³a przelotna myœl…

Obok, w zapadaj¹cej ciemnoœci, przestêpowa³y z nogi na nogê ko-

nie, Rachel jednak niemal ich nie s³ysza³a, gdy k³ad³ j¹ na gruby dywan

bluszczu. Spódnica wzdê³a siê i u³o¿y³a wokó³ falami, jakby kusz¹c go,

by us³a³ sobie z niej ³o¿e.

background image

156

– Oczyœæ to miejsce – szepn¹³, odpinaj¹c per³owe guziczki stanika,

a potem haftkê ró¿owego satynowego gorsetu. Uwolnione z wiêzów za-

lœni³y w œwietle ksiê¿yca biel¹ alabastru jej obfite piersi.

Natychmiast uj¹³ silnymi d³oñmi ich pe³niê. Odrzuci³a w ty³ g³owê.

Niech nie przestaje… niech nie odchodzi!

Obj¹³ ustami brodawkê. Stwardnia³a pod jego jêzykiem. Teraz dru-

g¹… Nie zwraca³ uwagi na jej westchnienia i dziko bij¹ce tu¿ pod jego

d³oni¹ serce. Wreszcie, gdy nie by³a d³u¿ej w stanie znieœæ tej rozko-

szy, szarpn¹³ halkê i spódnicê, œci¹gn¹³ je i z³o¿y³ j¹ na nich z powro-

tem.

– Noel – wypowiedzia³a szeptem jego imiê. Tak, tak… Niech nie

przestaje, niech j¹ weŸmie! Pragnê³a go i cia³em, i dusz¹, równoczeœnie

pe³na obawy, t³umi¹c chêæ ucieczki.

Zrzuci³ buty, koszulê i spodnie i ukl¹k³ nad jej nagim cia³em. Serce

za³omota³o jej szybciej na widok jego imponuj¹cej, groŸnej mêskoœci.

Spiê³a siê w oczekiwaniu bólu… Wsun¹³ jej rêkê miêdzy uda. By³a go-

towa, pragnê³a go, czeka³a na niego.

Nakry³ ustami jej usta i po³o¿y³ siê na niej. Jego uda spoczê³y po-

miêdzy jej udami.

– Rachel, ukochana – szepn¹³, schodz¹c wargami ku szczytom jej

piersi i przygwa¿d¿aj¹c j¹ d³oñmi pod sob¹. – Oczyœæ mnie.

Ostatni raz uca³owa³ jej usta i wszed³ w ni¹ g³êboko, jednym pchniê-

ciem.

Poca³unek st³umi³ jej jêk. Ca³a by³a wype³niona nim – jego jêzy-

kiem, jego mêskoœci¹. Porusza³ siê w niej powoli, ostro¿nie, dopóki nie

zorientowa³ siê, ¿e to nie ból jest przyczyn¹ jej westchnieñ, a coœ wiê-

cej – pragnienie, namiêtnoœæ, rozkosz…

– Ja œniê. To wszystko mi siê œni – szepn¹³. Odgarn¹³ jej z twarzy

pasmo w³osów i przyspieszy³ tempo. Jego biodra uderza³y rytmicznie

w jej wilgotne uda.

– To prawda – wyrzuci³a z siebie. Pod d³oñmi, którymi obejmowa-

³a go kurczowo, czu³a wci¹¿ nie w pe³ni zagojone blizny.

Trzymaj¹c j¹ na uwiêzi wzroku, porusza³ siê teraz wolniej. Pchniê-

cia by³y mocne, ostre.

Jeszcze jedno, drugie… i ogarnê³a j¹ fala rozkoszy. Konwulsyjnie

œcisnê³a go udami i ramionami. Pchn¹³ jeszcze raz, i jeszcze, g³êboko,

a¿ wreszcie sam znieruchomia³ w spazmie i pogr¹¿y³ siê w zapomnie-

niu.

background image

157

18

R

achel zasnê³a w ramionach Noela. Jeszcze dwa razy kochali siê w ru-

inach starego koœcio³a, pod rozjaœnionym blaskiem ksiê¿yca niebosk³o-

nem. Wreszcie spoczêli, wyczerpani i nasyceni. Wokó³ rozlega³o siê gra-

nie œwierszczy. W ciemnoœci lasu migota³y surrealistycznie œwiate³ka

robaczków œwiêtojañskich.

Kiedy siê obudzi³a, ksiê¿yc by³ ju¿ wysoko na czarnym niczym ak-

samit niebie. Obejmowa³y j¹ ciep³e ramiona Noela. Wtem usiad³.

– Co siê sta³o? – szepnê³a, przywieraj¹c do niego w poszukiwaniu

ciep³a, a tak¿e czegoœ wiêcej.

– Latarnia. Widzisz? – wskaza³ na pó³noc. W oddali, prawdopodob-

nie w dolinie, widoczny by³ s³aby blask. – Na pewno nas szukaj¹. Idzie-

my! Pora opuœciæ to miejsce.

Pomóg³ jej wstaæ. Poda³ gorset i koszulê.

Dr¿¹c, pozapina³a haftki, znowu skrêpowana swoj¹ nagoœci¹. Czy

kiedykolwiek przyjdzie czas, ¿e miêdzy kobiet¹ a mê¿czyzn¹ nie bêdzie

miejsca na wstyd?

– Upnij w³osy. Znalaz³em twój kapelusz – ju¿ ubrany poda³ jej na-

krycie g³owy.

– Potrafisz znaleŸæ z powrotem drogê do Northwyck? – spyta³a, do-

siadaj¹c z jego pomoc¹ Plutonii.

– Skoro ka¿dej wiosny znajdowa³em drogê do Lodowej Panny, po-

trafiê te¿ dotrzeæ konno do w³asnego domu – wskoczy³ na swego wierz-

chowca i siêgn¹³ po jej cugle.

– Dam sobie radê sama – zapewni³a go. – JeŸdzi³am ca³e popo³u-

dnie.

– Radzi³aœ sobie doskonale, ale nie mogê ryzykowaæ, ¿e Plutoniê

sp³oszy na przyk³ad jakiœ szop. Jeœli w œrodku nocy puœci siê galopem,

mogê straciæ mnóstwo czasu, zanim ciê odnajdê.

Milcza³a. Nie czu³a siê bynajmniej ura¿ona tym brakiem zaufania

do jej jeŸdzieckich umiejêtnoœci; raczej odczuwa³a wdziêcznoœæ, ¿e za-

troszczy³ siê o jej bezpieczeñstwo. Jakie to dziwne – byæ obiektem czy-

jejœ troski… Nigdy wczeœniej jej siê to nie zdarzy³o.

W milczeniu jechali przez las. Spomiêdzy drzew mruga³y ku nim

œwiat³a Northwyck. Nie by³a jeszcze gotowa na powrót do rzeczywisto-

œci, a tymczasem ju¿ zostawili konie w stajni i wchodzili do rezydencji.

– By³am pewna, ¿e porwa³y was gobliny! Co siê sta³o? – zawo³a³a

Betsy, wybiegaj¹c z Nathanem przed dom.

background image

158

– W³óczyliœmy siê trochê, ale wszystko w porz¹dku. Jeden koñ oku-

la³ – Noel gestem zagna³ ich z powrotem do wnêtrza. – Zrób Rachel her-

baty i przygotuj k¹piel. Na pewno zmarz³a.

Rachel wesz³a za gospodyni¹ do foyer, nie spuszczaj¹c oczu z Noela.

Rzeczywiœcie by³a zmêczona i przemarzniêta, ale nie chcia³a rozdzielaæ siê

z nim, nawet za cenê przyjemnoœci, jak¹ stanowi³a k¹piel. Zbyt wiele by³o

do omówienia… Ca³y jej dotychczasowy œwiat leg³ w kawa³kach. Zbyt wie-

le chcia³a siê dowiedzieæ, by teraz po prostu wzi¹æ k¹piel i pójœæ do ³ó¿ka…

– Jeœli mo¿na, chcia³abym pójœæ z tob¹… – zaczê³a, on jednak prze-

rwa³ jej.

– Nie, nie mo¿esz. Jesteœ prawie sina z zimna. IdŸ z Betsy i zadbaj

o siebie.

Jak gdyby spad³o jej na g³owê wiadro œniegu… Wlepi³a w niego

oczy. Nie chcia³a przyj¹æ do wiadomoœci jego nag³ego ch³odu.

– S³ysza³aœ? Powiedzia³em, masz iœæ z Betsy.

– Ale ja bym chcia³a…

Znowu jej przerwa³.

– Jesteœ moj¹ ¿on¹. Masz robiæ, co ka¿ê.

Zacisn¹³ szczêki. Rzuci³ jej szybkie spojrzenie i odwróci³ wzrok, tak

jakby robi³a coœ, czego nie akceptuje.

Wpatrywa³a siê w niego zraniona. Betsy wziê³a j¹ za ramiê i popro-

wadzi³a po schodach na górê.

– Bo¿e jedyny, dziecko, spójrz na te ga³¹zki we w³osach! Có¿ to

musia³a byæ za okropna noc – zawodzi³a.

Rachel nie odrywa³a wzroku od Noela, dopóki nie znalaz³y siê na

piêtrze i nie znikn¹³ z pola jej widzenia.

Œwita³o, kiedy ponownie zdo³a³a zapaœæ w sen. Przez ca³¹ noc prze-

wraca³a siê w ³ó¿ku, spacerowa³a po dywanie… I wpatrywa³a siê w smugê

œwiat³a, widniej¹c¹ w szparze drzwi prowadz¹cych do pokoju Noela.

Nie spodziewa³a siê takiego ch³odu. W swojej dziewczêcej wyobraŸni

oczekiwa³a, ¿e skoro odda³a mu siê, to ju¿ zawsze bêdzie dla niej dobry.

Nawet na to wygl¹da³o, gdy wzi¹³ do rêki cugle Plutonii, by zadbaæ o jej

bezpieczeñstwo… Myœla³a, ¿e wróc¹ do Northwyck i spêdzi resztê nocy

w jego ³ó¿ku. Obok niego.

On jednak nie potrzebowa³, zasypiaj¹c, jej bliskoœci, jej objêcia, jej

ciep³a. Zaspokoi³ swoje samcze pragnienie i na tym koniec. Po¿¹da³ jej

tylko, wiêc teraz, gdy ju¿ nasyci³ swoje lêdŸwie, nie by³o powodu, by na-

dal mia³ j¹ obok siebie. A¿ do czasu, gdy znów zap³onie namiêtnoœci¹.

background image

159

Zwinê³a siê w k³êbek i da³a folgê ³zom. Jej pogr¹¿ona w smutku dusza

znalaz³a ucieczkê w ch³odnej, samotnej drzemce. We œnie widzia³a po-

walonych rycerzy w pogiêtych, zardzewia³ych zbrojach i wierzchowce

poprzebijane pikami ich przeciwników.

19

P

an Edmund Hoar, sir – zaanonsowa³a spokojnie Betsy. – Mówi, ¿e

przyjecha³ dziœ rano specjalnie po to, by spytaæ o pañskie zdrowie. S³y-

sza³, ¿e wczorajszej nocy zaginêliœcie z pani¹ Magnus.

Oczy Noela zwêzi³y siê w szparki. Wsta³ z krzes³a i stan¹³ przy ko-

minku.

– Dawaj go.

Edmund wszed³ do biblioteki z zadowolonym wyrazem twarzy i star¹

animozj¹ w oczach.

– Przyszed³eœ pogratulowaæ mi, ¿e nie spad³em z konia i nie z³ama-

³em karku? – zaatakowa³ Noel, nie proponuj¹c, by usiad³.

– Gdybyœ z³ama³, gazeta by³aby moja, nie s¹dzisz? Odkupi³bym j¹

od wdowy po tobie. Tak w³aœnie planowa³em post¹piæ, zanim by³eœ na

tyle nieuprzejmy, ¿e wróci³eœ.

– Czyli znowu pud³o – uœmiechn¹³ siê z³oœliwie Noel.

– Teraz, gdy odzyska³em rodzinny maj¹tek, któregoœ dnia i tak przej-

mê od ciebie ten tytu³. – Edmund sta³ przy bibliotecznym biurku, nie

zdradzaj¹c ochoty, by podejœæ bli¿ej. – Wiesz, ¿e jestem cierpliwy. Jeœli

jednak by³byœ gotów zapomnieæ o ca³ym tym nonsensie, wypisa³bym ci

czek jeszcze dzisiaj.

– Gdybym ci sprzeda³ „Morning Globe”, by³oby to podzwonne dla

nowojorskiej ¿urnalistyki. Daj sobie spokój, Hoar. Wyrzuæ z g³owy ten

pomys³. Nie odst¹piê ci tej gazety ani teraz, ani kiedykowiek. Mam ze-

spó³, który pracuje dla mnie jak nale¿y. Ty mo¿esz znowu pomyœleæ

o sklepie ze s³odyczami.

– A co byœ wobec tego powiedzia³ na propozycjê, ¿eby sprzedaæ mi

w³asn¹ ¿onê? – Hoar otworzy³ portmonetkê. Parê z³otych monet poto-

czy³o siê po lœni¹cym mahoniowym blacie. – Powiedz jej, ¿e to wiêcej,

ni¿ prosi³a.

– O czym ty, do diab³a, mówisz? – g³os Noela brzmia³ jak niski,

z³owrogi pomruk.

background image

160

– No jak to? Przysz³a do mnie w hotelu i chcia³a po¿yczyæ ode mnie

pieni¹dze – Hoar po³o¿y³ na biurku rozpostart¹ d³oñ. – Nie mówi³a ci?

O, to musisz byæ zaskoczony.

– Ona by nie wziê³a pieniêdzy od ciebie.

– Och, ale ich potrzebowa³a. ¯eby uciec z powrotem do domu, o ile

dobrze pamiêtam. Wygl¹da na to, ¿e nie jest szczêœliwa ze swoim ma³¿on-

kiem, który nieoczekiwanie powróci³ do domu. Myœlê, ¿e dziewczynie nie

wystarcza spokój domowego ogniska. Têskni do knajpianych burd…

Noel chwyci³ go ¿elazn¹ piêœci¹ za gard³o i przypar³ do biurka.

– Po co tu przyszed³eœ? Moja ¿ona nie weŸmie od ciebie pieniêdzy.

– Myœlê, ¿e powinieneœ o to zapytaæ j¹ – wykrztusi³ Hoar.

– Nie ma takiej potrzeby – Noel potrz¹sn¹³ nim i cofn¹³ ramiê.

Hoar pad³ na biurko.

– Uwa¿aj, Edmund. Nie zamierzam obdarowaæ ciê ani moj¹ gazet¹,

ani moj¹ ¿on¹.

– Zale¿y mi tylko na gazecie. ¯onê ju¿ mia³em.

Noel wlepi³ w niego oczy oniemia³y.

Edmund poprawi³ krawat. W jego oczach p³onê³a nienawiœæ.

– A jak myœlisz, kto umila³ jej samotnoœæ przez wszystkie te mie-

si¹ce, kiedy ciê nie by³o? Chyba nie stary Nathan.

– Nie wierzê ci – zaœmia³ siê ponuro Noel. – Musi byæ z tob¹ Ÿle,

skoro przyszed³eœ tu i opowiadasz takie rzeczy.

– Dobrze, wobec tego zapytaj jej samej. Zapytaj, czy chcia³a po¿y-

czyæ ode mnie pieni¹dze. Zapytaj, czy spotka³a siê ze mn¹ sam na sam. –

Nieprzyjemny uœmiech rozci¹gn¹³ mu wargi. – No, dalej. Poœlij po ni¹.

Noel potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Nie ma potrzeby. Tak czy owak, nie wierzê ci. I nigdy nie bêdê

wierzy³.

– Naprawdê chcesz nadal ¿yæ w zwi¹zku ma³¿eñskim z kobiet¹, która

ciê zdradzi³a, Magnus? A¿ tak j¹ kochasz? – wpatrywa³ siê w Noela, jakby

zale¿a³o mu, ¿eby zidentyfikowaæ ka¿de drgnienie emocji na jego twarzy.

– Je¿eli to istotnie prawda, co mówisz, to straci w moich oczach,

rzeczywiœcie. Ale musia³a mieæ powody do upadku. Wys³ucham jej.

I przebaczê jej – Noel tak¿e nie spuszcza³ oczu z rywala.

– A¿ tyle dla ciebie znaczy? – zawód i z³oœæ przemknê³y po jego

twarzy, ale szybko zamaskowa³ je s³u¿alczoœci¹. – No tak, naturalnie.

Przecie¿ jest twoj¹ ¿on¹. Poœlubi³eœ j¹. Przyjecha³eœ z Arktyki, ¿eby byæ

razem z ni¹.

– Zabieraj siê st¹d i nigdy wiêcej siê tu nie pokazuj, bo ciê zabijê.

Dot¹d ciê tolerowa³em, bo jesteœ nieudolnym szaleñcem, Hoar. Myœla-

background image

161

³eœ, ¿e pokonasz mnie w Arktyce, ale niestety, ja zwyciê¿y³em: przywio-

z³em opal Franklina. – Noel urwa³ na chwilê i dokoñczy³, k³ad¹c nacisk

na ka¿dym s³owie: – Teraz jednak, kiedy koniecznie chcesz pojedynku,

dajê ci ostatnie ostrze¿enie: zbli¿ siê kiedykolwiek do mnie czy czego-

kolwiek, co do mnie nale¿y, a zabijê ciê.

W drzwiach stanê³a Betsy. Na jej twarzy widnia³a troska. NajwyraŸ-

niej zaalarmowa³ j¹ podniesiony g³os Magnusa.

– Potrzebuje pan pomocy, sir? – spyta³a, przenosz¹c wzrok z jedne-

go mê¿czyzny na drugiego.

– Tak – sykn¹³ Noel. – Wyrzuæ st¹d tego idiotê. I pilnuj, ¿eby nie

pojawi³ siê czasem jeszcze raz.

– Doskonale, sir – w g³osie Betsy s³ychaæ by³o wyraŸn¹ ulgê.

– Nie ma potrzeby mnie wyrzucaæ. Sam wyjdꠖ Hoar skin¹³ No-

elowi g³ow¹. – A ty uwa¿aj na kl¹twê tego kamienia, Magnus. Uwa¿aj –

powtórzy³ z³owieszczo.

Betsy wyprowadzi³a go i wróci³a. W drzwiach ukaza³a siê jej g³owa

w koronkowym czepku.

– Poszed³, sir. Muszê powiedzieæ, ¿e poradzi³ pan sobie znakomi-

cie z t¹ sytuacj¹. Ju¿ myœla³am, ¿e bêdziemy musieli zatrudniæ praczkê,

¿eby usunê³a krew z dywanów.

– On coœ knuje. Mam z³e przeczucia – Noel utkwi³ wzrok w p³on¹-

cym na kominku ogniu. – Przyœlij mi tu ¿onê, Betsy, dobrze?

Betsy popatrzy³a na jego mêski profil. By³ taki przystojny… A w je-

go twarzy, gdy obserwowa³ tañcz¹ce p³omienie, by³o tyle beznadziei.

– Naturalnie, sir. W tej chwili.

– Chcia³eœ mnie widzieæ? – spyta³a Rachel lodowatym tonem, sia-

daj¹c. Ca³y ranek spêdzi³a w swoim pokoju w nastroju przygnêbienia.

Kiedy jednak Betsy powiedzia³a, ¿e ma natychmiast stawiæ siê u Noela,

poczu³a gniew.

– Tak – Noel odwróci³ siê od ognia i spojrza³ na gospodyniê. – Zo-

staw nas, Betsy.

Pani Willem bezszelestnie zamknê³a za sob¹ podwójne mahoniowe

drzwi.

– By³ tu Edward Hoar. Powiedzia³, ¿e spotka³aœ siê z nim sam na

sam – wyraz twarzy Noela jednoznacznie mówi³, ¿e nie zniesie ¿adnych

wykrêtów.

– Zawsze stara³ siê znaleŸæ okazjê, ¿eby ze mn¹ porozmawia栖 od-

par³a. – Czasami myœlê, ¿e mnie œledzi, byle tylko zastaæ mnie sam¹.

11 – Lodowa Panna

background image

162

Przetrawi³ tê informacjê i zada³ kolejne pytanie:

– Prosi³aœ go kiedykolwiek o pieni¹dze?

Poczu³a zimno. Zda³a sobie sprawê, dok¹d zmierza pytanie

– Nigdy – odpar³a.

– A czy proponowa³ ci pieni¹dze? Czy próbowa³ skusiæ ciê jak¹œ

sum¹, tak ¿eby móg³ po³o¿yæ ³apê na Czarnym Sercu? O to jedno mu

chodzi, wiesz.

Wziê³a g³êboki oddech i przez chwilê milcza³a.

Mimo woli jej myœli pop³ynê³y wstecz, ku minionej nocy. Jakie to

by³o proste i uczciwe: le¿eæ w jego objêciach, patrzeæ w gwiazdy, s³u-

chaæ muzyki œwierszczy… Przez jeden bolesny moment uwierzy³a, ¿e

mo¿e kochaæ j¹ tak, jak ona kocha jego. Teraz jednak wygl¹da³o na to, ¿e

moment ten przemin¹³ niczym mrugniêcie oka. Noel na powrót wt³oczy³

j¹ w sytuacjê, kiedy musia³a uwa¿aæ na to, co mówi w konfrontacji z tym

zimnym, twardym kamieniem.

– Nie bra³am od niego pieniêdzy – powiedzia³a w koñcu.

– Ale proponowa³ ci je, tak? A ty próbowa³aœ wytargowaæ coœ od

Betsy, prawda?

Milcza³a. Noel zaœmia³ siê gorzko.

– Jak mogê ci ufaæ, skoro spiskujesz z moimi wrogami?

Odwróci³a wzrok.

– Mog³abym s¹dziæ, ¿e po wczorajszej nocy i po wszystkim, co zro-

bi³am, ¿eby ciê zdobyæ, zas³ugujê na twoje zaufanie.

– Ale równoczeœnie wiem, do czego jesteœ zdolna, ¿eby osi¹gn¹æ

to, na czym ci zale¿y – mrukn¹³.

– Wobec tego odeœlij mnie. Daj mi pieni¹dze na podró¿ i wiêcej

spiskowaæ nie bêdꠖ wstrzyma³a oddech, czekaj¹c na nieuniknion¹ od-

powiedŸ.

– Nie pleæ. Po wczorajszej nocy mam wiêcej powodów ni¿ kiedy-

kolwiek, ¿eby ciê zatrzymaæ.

– Ale ja nie mogê zostaæ bez mi³oœci i zaufania – odpar³a. – Nawet

ty nie jesteœ w stanie mnie do tego zmusiæ.

– Nie mogê, psiakrew.

– Gdybym by³a twoj¹ ¿on¹, móg³byœ mnie zmusiæ do pozostania,

ale ni¹ nie jestem. Nie masz dokumentu, który poœwiadcza³by twoj¹ w³a-

dzê nade mn¹. Jestem wolna i mogê robiæ, co mi siê podoba.

PrzygwoŸdzi³ j¹ wzrokiem do krzes³a, na którym siedzia³a.

– Wobec tego proszê bardzo. JedŸ. – Usta wykrzywi³ mu przykry

uœmiech. – Porzuæ luksus, w jakim ¿y³aœ przez te miesi¹ce, i wracaj do

mroŸnego piek³a Herschel.

background image

163

Odwzajemni³a spojrzenie.

– Doceniam wszystko, co twoje, Noelu. Pozna³am twoj¹ wspania³¹

rezydencjê, czyta³am twoj¹ subteln¹ gazetê, ¿y³am w cieniu twojej im-

ponuj¹cej postaci. Trzeba jednak oprócz tego wszystkiego mieæ coœ wiê-

cej, inaczej cz³owiek jest ubogi. Potrzebne s¹ mi³oœæ, szacunek i zaufa-

nie, bo tylko one stanowi¹ wiêŸ, która cementuje ma³¿eñstwo. Jeœli nie

jesteœ zdolny do tych uczuæ, mogê to zrozumieæ. Nie zostanê tu jednak

tylko dla twoich luksusów, bo to marnoœæ w porównaniu z tym, co jest

Ÿród³em prawdziwego szczêœcia.

– To œmieszne, co mówisz o wyjeŸdzie. Niby w jaki sposób mia³a-

byœ wyjechaæ? Nie masz œrodków. – W jego g³osie pojawi³ siê gniew. –

Daj spokój tym czczym pogró¿kom.

– To nie s¹ czcze pogró¿ki – szepnê³a i wsta³a, ¿eby wyjœæ.

– S¹. Mówiê ci. Nie wolno ci nigdy nawet myœleæ o tym, ¿e mia³a-

byœ mnie opuœciæ! – Wsta³ z krzes³a, ¿eby jego s³owa zabrzmia³y jeszcze

bardziej groŸnie.

Obejrza³a siê. W jej oczach by³ ból.

– Powiedzia³em, ¿e nigdzie nie wyjedziesz – powtórzy³. Oczy mia³

czarne z gniewu.

Odwróci³a siê i wysz³a.

Z ty³u dobieg³ j¹ dŸwiêk rozbitej o œcianê karafki z pierwszorzêdn¹

whisky.

20

W

stawajcie, dzieciaki. Szybko. Mamy dok¹d pójœæ. Ubierajcie siꠖ

Rachel potrz¹sa³a delikatnie Tommym i Clare.

– Ale dok¹d mamy iœæ? – spyta³a sennie Clare, tr¹c oczy.

– Jak Rachel mówi, ¿e idziemy, to idziemy – odpar³ Tommy, mo-

mentalnie przytomny. Instynkt by³ silniejszy ni¿ potrzeba snu.

– Nie chcemy tu mieæ k³opotów, prawda? – Rachel uœmiechnê³a siê

ciep³o. – W takim razie zabierajmy siê st¹d, zanim zaœwita.

Wyci¹gnê³a dziewczynkê spod satynowej ko³dry, uformowanej w cie-

p³e gniazdko, i na klêczkach pomog³a jej siê ubraæ. We³niane ubranka

by³y zbyt ciê¿kie jak na lato, ale Rachel wiedzia³a, ¿e na morzu bêd¹

potrzebowali ciep³ych rzeczy. Nie zamierza³a pozostawaæ zbyt d³ugo

w Nowym Jorku.

background image

164

Tommy równie¿ w ci¹gu paru minut ubra³ siê ciep³o. Ka¿de z dzieci

mia³o ponadto zapasowe rzeczy, zapakowane w jeden z piêknych kasz-

mirowych szali Rachel.

– A teraz cicho sza. Ani s³owa – szepnê³a, otwieraj¹c drzwi dzie-

ciêcego pokoju. Na palcach przekradli siê do hallu.

Sprowadzi³a dzieci na dó³ schodami dla s³u¿by, odleg³ymi zarówno

od sypialni Magnusa, jak i jej w³asnej, gdzie pozostawi³a zmoczon¹ ³za-

mi notatkê. Wyjaœnia³a w niej, w jaki sposób zwróci mu pieni¹dze za

rzeczy, które zabrali.

– Wychodzimy kuchennymi drzwiami. Potem idziemy do miasta

i ³apiemy pierwszy poci¹g do naszego nowego domu. – Rachel œcisnê³a

ch³odn¹ r¹czkê Clare. – Powiedzia³am, ¿e nie wyjadê bez was, i dotrzy-

mujê obietnicy. A wiecie dlaczego?

Clare sennie potrz¹snê³a g³ow¹.

– Bo was kocham – powtórzy³a Rachel jeszcze raz s³owa, które mó-

wi³a dzieciom tak czêsto.

– Ja te¿ ciê kocham, Rachel – powiedzia³a Clare ca³kiem natural-

nie.

– I ja te¿ ciê kocham, Rachel – szepn¹³ Tommy, zbyt cicho, by Ra-

chel mog³a us³yszeæ.

Mimo to us³ysza³a. I uœmiechnê³a siê.

– Dawaj konia – warkn¹³ Noel do stoj¹cego w drzwiach jego sy-

pialni Nathana. Ca³y dom a¿ trz¹s³ siê od nowiny, ¿e pani domu zniknê-

³a. Betsy biega³a tam i z powrotem po pokoju, wykrêcaj¹c palce niczym

zdenerwowana akuszerka.

– Zawiadowca powiedzia³, ¿e wyjechali rannym poci¹giem. Nastêp-

ny bêdzie dopiero o czwartej – powiedzia³ Nathan. W pomarszczonej

twarzy lœni³y trosk¹ br¹zowe oczy.

– Powozem bêdzie za d³ugo. Pojadê konno do Martindale Depot.

Stamt¹d jest wiêcej poci¹gów. Bêdê w mieœcie tu¿ po nich – Noel wci¹-

gn¹³ wysokie czarne buty do konnej jazdy.

Natan wybieg³, by wydaæ odpowiednie polecenia w stajni. Betsy

poda³a Noelowi ¿akiet.

– Na pewno ich pan znajdzie. – Zmarszczy³a brwi, mówi¹c niemal

do siebie: – Gdyby tylko do mnie przysz³a… Och, jeœli coœ siê im stanie!

– Znajdê ich – Noel ju¿ by³ przy drzwiach.

– I nie mo¿emy pozwoliæ, ¿eby przyszed³ jej jeszcze raz do g³owy

pomys³ ucieczki – zawo³a³a Betsy ze ³zami w oczach.

background image

165

Noel zatrzyma³ siê na sekundê w drzwiach. Potem wybieg³ bez s³o-

wa. Po chwili galopowa³ ju¿ ku Martindale Depot.

Rachel œciska³a r¹czki Tommy’ego i Clare. Dr¿a³a ze strachu, ale nie

pokazywa³a tego po sobie. Dot¹d udawa³o jej siê zapewniæ im trojgu prze-

jazd do Nowego Jorku, wymieniaj¹c jeden z wzorzystych szali na trzy

bilety czwartej klasy. Teraz, gdy znaleŸli siê na peronie nowojorskiego

dworca, miasto okaza³o siê znowu miejscem obcym. Nie czeka³ na nich

luksusowy apartament hotelu przy Pi¹tej Alei, nie by³o powozu, który by

ich tam dowióz³, ani armii s³u¿¹cych czekaj¹cych na ka¿de skinienie. Te-

raz by³a po prostu ona, dwoje dzieci, trzy tobo³ki i pokaŸna dywanikowa

torba wypchana rzeczami, które mog³y dostarczyæ im œrodków na podró¿.

– Musimy znowu znaleŸæ Broadway. Myœlê, ¿e tam poszczêœci siê

nam z krawcami – powiedzia³a lekko.

– To têdy – poinstruowa³ j¹ Tommy, wysuwaj¹c siê z Clare do przo-

du. Znów by³ na znanym gruncie…

– Och, dziêkujê, sir. Có¿ bym bez pana zrobi³a – zawo³a³a i ujê³a

znowu r¹czkê Clare, poddaj¹c siê jej godnemu zaufania przewodnictwu.

By³o ju¿ póŸno. S³oñce dawno skry³o siê za piêciopiêtrowymi cegla-

nymi budynkami, stoj¹cymi wzd³u¿ Broadwayu. Jak latarnia morska wœród

nocy œwieci³y jednak w jednym z okien dwie gazowe lampy. Namalowany

na szkle napis g³osi³: JONATHAN STOUD – WYRÓB GORSETÓW.

– Nasze wybawienie – Rachel œcisnê³a dywanikow¹ torbê.

– Czy mo¿emy z Clare poszukaæ miejsca na nocleg? – spyta³ Tom-

my o parê kroków za ni¹.

Rachel uœmiechnê³a siê. Có¿ za bezb³êdny sposób wys³awiania siê…

Ch³opiec sprawia³ wra¿enie dziecka ludzi zamo¿nych i wykszta³conych.

Nie przyda mu siê edukacja, jak¹ otrzyma³ w Northwyck, w kontakcie

z wielkomiejskimi ³obuzami…

– ¯adnych bar³ogów! Nied³ugo bêdziemy mieli pieni¹dze. Wystar-

czy nam na ca³¹ podró¿. Mam tu coœ specjalnego. Naprawdê specjalne-

go… Jestem pewna, ¿e dostaniemy za to sporo z³ota. Idziemy – skinê³a

na dzieci.

Weszli razem do sklepu. Rachel otworzy³a dywanikow¹ torbê i po-

kaza³a jej zawartoœæ gorseciarzowi.

Zegar w oddali wybi³ pó³noc. Broadway opustosza³. Wyj¹tkiem by³ czar-

ny powóz pêdz¹cy w kierunku portu, ku South Street. Nagle z wnêtrza

background image

166

czarnej lakierowanej skrzyni pojazdu da³ siê s³yszeæ podniesiony mêski

g³os. WoŸnica œci¹gn¹³ lejce. Powóz zatrzyma³ siê tak gwa³townie, ¿e

ko³a wyda³y odg³os przypominaj¹cy zgrzyt stalowego ostrza na m³yñ-

skim kamieniu.

Z powozu wyskoczy³ mê¿czyzna i rzuci³ siê z powrotem ku miej-

scu, gdzie po raz pierwszy krzykn¹³, by stan¹æ.

Tu, w witrynie sklepu z gorsetami, jak gdyby doprowadzony w to

miejsce przez sam¹ Fortunê, przycisn¹³ twarz do szyby i utkwi³ wzrok

w czymœ, co dostrzeg³ z okna powozu.

Tak, to by³o to. Na pokrytym lnem manekinie, wykoñczony u góry

bladoliliow¹ wst¹¿eczk¹, widnia³ czarny satynowy gorset, który zna³ tak

dobrze.

Nigdy dot¹d nie budzono Jonathana Stouda w œrodku nocy. Krawcy

s¹ przyzwyczajeni do takiej niewygody. Jeœli zdarzy siê, ¿e ktoœ umrze,

to bez wzglêdu na porê doby biegnie siê do mistrza ig³y, by na gwa³t szy³

stosowne czarne stroje dla wdowy i jej dzieci. Nawet jeœli osierocona

rodzina zosta³a bez grosza przy duszy, obyczaj wymaga, by sprawi³a so-

bie czarn¹ garderobê, chocia¿by kosztem wyskrobania ze skarbonki ostat-

nich oszczêdnoœci. W ten sposób okazuje siê szacunek drogiemu nie-

obecnemu.

Gorseciarz jednak to zupe³nie inny ptaszek. Nie zdarza siê, by ktoœ

na gwa³t potrzebowa³ gorsetu. Wiele godzin spêdza gorseciarz na wszy-

waniu rusztowania w materia³, tak by tworzy³o d³ugie, zmys³owe rzêdy,

na zdobywaniu giêtkich wielorybich koœci, które zapewniaj¹ najwiêk-

szy komfort… Dlatego byæ obudzonym w œrodku nocy przez jakiegoœ

ob³¹kanego, który wali w drzwi sklepu, to przypadek wart odnotowania.

Nawet s¹siedzi rzucili siê do okien.

– W czym mogê panu pomóc, sir? – pan Stoud otworzy³ zamkniête

na klucz drzwi i wpuœci³ niezwyk³ego goœcia do œrodka.

Mê¿czyzna utkwi³ w nim najbardziej niezwyk³e oczy, jakie Stoud kie-

dykolwiek widzia³: czarne, nie znosz¹ce sprzeciwu. W ogóle goœæ by³ figur¹

doœæ niepokoj¹c¹: wysoki, muskularny, w drogich, œwiadcz¹cych o dobro-

bycie ubraniach, wygl¹da³ na cz³owieka, który przywyk³ stawiaæ na swoim.

– Przyszed³em w sprawie gorsetu. Tego – wskaza³ czarny egzem-

plarz, który Stoud dopiero co, zanim uda³ siê do jednego z tylnych pokoi

na spoczynek, umieœci³ na manekinie.

– Tego? – gorseciarz przyjrza³ siê kreacji, zbity z tropu. Kiedy przy-

sz³a z ni¹ ta dziewczyna, by³ zaskoczony doskona³oœci¹ wykonania. Nie-

background image

167

w¹tpliwie by³ to najwykwintniejszy gorset, jaki kiedykolwiek widzia³.

Musia³ byæ zrobiony w Pary¿u przez jednego z tych mistrzów, co to szy-

j¹ dla samej pani Astor czy jej podobnych… Dziwne to, ¿e dziewczyna

chcia³a sprzedaæ tak osobist¹ rzecz. Stoud podejrzewa³, ¿e to porzucona

kochanka jakiegoœ bogatego barona, która nieoczekiwanie odkry³a, ¿e

jest przy nadziei.

Wiedzia³ od pocz¹tku, ¿e nie bêdzie móg³ odsprzedaæ gorsetu innej

klientce. By³ uszyty na zamówienie, a jego cena z pewnoœci¹ przewy¿-

sza³a finansowe mo¿liwoœci kobiet, które odwiedza³y pracowniê pana

Stouda. Mimo to kupi³ go, pomyœla³ bowiem, ¿e mo¿e wywrzeæ na klient-

kach w³aœciwe wra¿enie. Nie zamierza³ bynajmniej mówiæ im, ¿e to nie

on jest autorem tego arcydzie³a.

– A co pan chcia³by o nim wiedzieæ, sir? Muszê siê przyznaæ, ¿e to

nie ja go uszy³em – doda³ pospiesznie, do sklepu wesz³a bowiem zaspa-

na ¿ona, otulaj¹c siê po³ami we³nianego szlafroka.

– Sk¹d go pan ma? – spyta³ gwa³townie niepokoj¹cy klient.

– Sk¹d? No, przynios³a go jakaœ m³oda kobieta. Mia³em ju¿ zamy-

kaæ sklep… Chcia³a go sprzedaæ. Trudno by³o nie zachwyciæ siê dosko-

na³oœci¹ roboty… Wie pan coœ o tej m³odej damie, sir?

Tak naprawdê Stoud mia³by chêæ zapytaæ: „Czy pañska ¿ona wie

o tej m³odej damie, sir?”

– Muszê j¹ znaleŸæ. Nie powiedzia³a czasem, gdzie zamierza pójœæ? –

mê¿czyzna mocno zacisn¹³ szczêki. Stoud nie oœmieli³by siê mu sprze-

ciwiæ.

– Powiedzia³a, ¿e idzie na South Street, ¿eby rano wsi¹œæ na statek.

Dzieci wygl¹da³y na bardzo zmêczone, wiêc poradzi³em jej, ¿eby zanoco-

wa³a w takim ma³ym zajeŸdzie tu¿ ko³o nabrze¿a. Czysty, przyzwoity hote-

lik, odpowiedni dla dzieci. By³a bardzo wdziêczna. Zap³aci³em jej i poszli.

Czy przypadkiem nie zaszkodzi dziewczynie, informuj¹c o niej tego

mê¿czyznê? Mia³ nadziejê, ¿e nie… Trudno, nie by³o odwrotu.

– Dziêki. A teraz niech pan zdejmie gorset. Potrzebujê go – zadys-

ponowa³ klient.

– Zap³aci³em za niego znaczn¹ sumê, sir. Mam nadziejê, ¿e pan to

rozumie. Potrzebujê odzyskaæ moje pieni¹dze – t³umaczy³ Stoud. Jego

¿ona nerwowymi ruchami zdejmowa³a ju¿ ¿¹dany przedmiot z pokryte-

go lnem manekinu.

– To powinno pokryæ pañski wydatek. Za nowy zap³aci³em mniej –

mê¿czyzna po³o¿y³ banknot na roboczym blacie, chwyci³ gorset z r¹k

pani Stoud i znikn¹³ we wnêtrzu powozu. Pojazd ruszy³ i rozp³yn¹³ siê

we mgle, która opad³a tej nocy na miasto.

background image

168

– Co to za cz³owiek, tatusiu? – spyta³a pani Stoud, poprawiaj¹c cze-

pek na siwych w³osach.

– Bo ja wiem… Na pewno ktoœ wa¿ny – jej m¹¿ spojrza³ na bank-

not pozostawiony przez dziwnego klienta, przekonany, ¿e zosta³ oszu-

kany. Momentalnie jednak z³apa³ papierek i przyjrza³ mu siê uwa¿nie

w œwietle trzymanego w rêce ogarka.

– Matka! Jesteœmy bogaci!

21

D

roga ze sklepu Stouda do zajazdu Pod Go³êbiem okaza³a siê doœæ

d³uga. Nawet Rachel by³a wyczerpana, dzieci zaœ dos³ownie wlok³y siê

za ni¹ jak umêczeni wojn¹ ¿o³nierze.

– Jeszcze kilka przecznic, a potem dostaniecie pyszny gulasz i czy-

œciutkie ³ó¿ka – zachêca³a je. – Ale jeœli chcecie chwilkê odpocz¹æ, mo-

¿emy siê zatrzymaæ. Wiem, ¿e to by³ strasznie d³ugi dzieñ…

– Damy radꠖ odpar³ dzielnie Tommy. – A poza tym to niebez-

pieczna dzielnica. Jak zrobimy postój, na pewno ktoœ nas okradnie.

– Ktoœ taki jak ty, co? – uœmiechnê³a siê.

– Musimy przejœæ na drug¹ stronê! – krzyknê³a nagle Clare, wybu-

dzona z odrêtwienia.

– Co siê sta³o? – zawo³a³a Rachel. Tommy z³apa³ Clare za rêkê i po-

spiesznie przebiegli na drug¹ stronê brukowanej kocimi ³bami ulicy.

– Sierociniec – szepn¹³ ch³opiec, kiedy Clare ruszy³a przodem. –

Ona go nie cierpi. Nie mo¿e nawet ko³o niego przejœæ.

Rachel spojrza³a na doœæ nijako wygl¹daj¹cy budynek. Przypomnia-

³a sobie, jak Clare napomknê³a wczeœniej o sierociñcu, ale przera¿enie

w g³osie dziecka nie pasowa³o do tej budowli z brunatnego piaskowca.

Dom o czterech kondygnacjach zbudowano prawdopodobnie ze trzy-

dzieœci lat temu, teraz jednak by³ ca³kowicie opuszczony. Wszystkie okna

zabito deskami; na jednym ³añcuszku smutno zwisa³a tabliczka SIERO-

CINIEC IM. ŒW. WINCENTEGO. Na deskach, które przybito do drzwi,

ktoœ powiesi³ niedbale nagryzmolony napis NA SPRZEDA¯.

– Czy naprawdê by³o tu tak okropnie? – spyta³a, œciszaj¹c g³os, tak

by Clare jej nie us³ysza³a.

– W³aœciciel wci¹¿ nas bi³. G³odowaliœmy i musieliœmy pracowaæ

w jego warsztacie osiemnaœcie godzin dziennie. Szyliœmy przeœciera-

background image

169

d³a – twarz ch³opca poblad³a, usta mia³y zaciêty wyraz. – No wiêc pew-

nego dnia powiedzia³em Clare, ¿e lepiej ju¿ ¿yæ na ulicy. Bêdziemy przy-

mieraæ g³odem, ale przynajmniej nikt nas nie bêdzie bi³ po twarzy. Nie

bêdziemy mieli rozbitych nosów za ka¿dym razem, gdy koszyki nie bêd¹

pe³ne obrêbionych przeœcierade³. No i uciekliœmy – skin¹³ g³ow¹ w stronê

budynku. – Ludzie mówili, ¿e w³aœciciel zabra³ wszystkie pieni¹dze prze-

znaczone na utrzymanie dzieci i uciek³. Potem sierociniec zamknêli,

a dzieci posz³y na ulicê. Teraz go sprzedaj¹.

Rachel by³a bliska p³aczu. Jeszcze raz zerknê³a przez ramiê na opu-

stosza³y, ponury sierociniec. Spróbowa³a wyobraziæ go sobie jako po-

rz¹dne, dobrze utrzymane miejsce z siedz¹cymi na schodach zadbany-

mi dzieæmi o czysto umytych, weso³ych buziach, pe³nych nadziei

oczach…

– No to chodŸmy na ten ciep³y gulasz. Co ty na to? – pog³adzi³a

Tommy’ego po policzku.

Clare obejrza³a siê i omiot³a spojrzeniem sierociniec, z³owieszczo

ciemniej¹cy w md³ym œwietle gazowych latarñ.

– To tylko budynek, kochanie – powiedzia³a Rachel. – Nigdy wiê-

cej ciê nie skrzywdzi. Ju¿ nie ma z³a, które tam mieszka³o.

Wziê³a dziewczynkê za rêkê i przyspieszy³y kroku. Gdyby by³ z ni-

mi Magnus, mog³aby mu powiedzieæ to samo: Northwyck to tylko budy-

nek. Z³o odesz³o; teraz mog³o wróciæ dobro.

Gdyby jej tylko na to pozwoli³.

– Chcê j¹ tu natychmiast widzie栖 powiedzia³ Noel do zaspanego

ober¿ysty w zajeŸdzie Pod Go³êbiem.

Mê¿czyzna szybkim ruchem odrzuci³ z twarzy chwoœcik szlafmycy,

który nieustannie opada³ mu na oczy.

– Byli umêczeni do cna, kiedy przyszli, proszê pana. Nie wiem, czy

zdo³am ich dobudziæ.

– Dzieci niech zostan¹ w ³ó¿kach, ale ona ma natychmiast zejœæ –

Noel po³o¿y³ na kontuarze parê lœni¹cych z³otych monet. – Mo¿e to ciê

przekona?

Oczy karczmarza otworzy³y siê szeroko. Spojrza³ na Magnusa i ski-

n¹³ g³ow¹. W spranej nocnej koszuli wszed³ na schody za kontuarem

i pocz³apa³ na górê, zostawiaj¹c Magnusa samego.

– Panienko… Panienko – szepn¹³, zapukawszy lekko do drzwi.

– Tak? Co siê sta³o? – Rachel uchyli³a drzwi. Mia³a na sobie tylko

koszulê i zarzucony na plecy szal. Nawet nie zaplot³a w³osów, by³a na to

background image

170

zbyt zmêczona. W maleñkiej mansardzie za jej plecami spoczywa³y w ³ó¿-

ku pogr¹¿one we œnie dzieci.

– Jakiœ pan chce siê z panienk¹ widzieæ. Kaza³, ¿eby panienka na-

tychmiast zesz³a.

Rachel opar³a siê o drzwi. Wszystko siê w niej zagotowa³o. A wiêc

jednak w jakiœ sposób ich odnalaz³… Ale i tak nie zdo³a ich zatrzymaæ.

Nigdy! By³a równie zdeterminowana, jak on.

Spojrza³a na spokojnie oddychaj¹ce drobne postaci, przykryte pod-

niszczonym kocem.

– Dobrze. ChodŸmy.

– Dziêkujê, panienko. Nie mia³em odwagi go ok³amaæ, a panienka

nie powiedzia³a mi, ¿e spodziewa siê goœci. – Karczmarz uœmiechn¹³ siê

ze znu¿eniem.

Rachel pomyœla³a, ¿e to mi³y cz³owiek. By³o jej przykro, ¿e zosta³

wmieszany w sprawy miêdzy ni¹ i Magnusem. S¹dz¹c z wyrazu twarzy,

by³ doœæ wystraszony… Magnus musia³ mu rzuciæ jedno z tych swoich

straszliwych spojrzeñ i karczmarz zl¹k³ siê, jakby grozi³a mu kara bo¿a.

Kurczowo zaciskaj¹c szal na ramionach, zesz³a za mê¿czyzn¹ do

opustosza³ej sali jadalnej.

Tak jak siê spodziewa³a, przy odleg³ym stole siedzia³ Magnus. Jego

oczy pa³a³y gniewem.

– Mo¿e ¿yczy sobie panienka, ¿ebym tu zosta³? – zaproponowa³

ober¿ysta, obrzucaj¹c Magnusa nerwowym spojrzeniem.

– Nie, proszê wracaæ do ³ó¿ka. Bardzo mi przykro, ¿e przerwano

panu sen – Rachel uœmiechnê³a siê i skinê³a g³ow¹ w stronê Noela. –

Mo¿e mi pan wierzyæ lub nie, ale ja i ten d¿entelmen bardzo dobrze siê

znamy. Sama dam sobie z nim radê. Proszê siê nie k³opotaæ.

Na twarzy ober¿ysty odmalowa³a siê ulga. Jeszcze raz niespokojnie

zerkn¹³ na Magnusa i wyszed³.

Ze znu¿eniem ruszy³a w kierunku Noela. Nie by³a w nastroju do

sprzeczki. Mia³a za sob¹ wyczerpuj¹cy dzieñ, a jutro czeka³o j¹ jeszcze

za³atwianie miejsca na statku.

– Dobry wieczór, Magnus – powiedzia³a, siadaj¹c naprzeciw nie-

go.

Ogarn¹³ spojrzeniem jej szczup³e ramiona, okryte delikatnym kasz-

mirem, i opadaj¹c¹ na nie burzê jasnych w³osów.

– Jeœli zamierzasz zmusiæ nas do powrotu, to obawiam siê, ¿e na

pró¿no siê trudzi³eœ, przyje¿d¿aj¹c…

– Przyjecha³em, ¿eby zawrzeæ z tob¹ umowꠖ przerwa³ jej. – Uczy-

niæ ciê bogat¹.

background image

171

Omal nie spad³a ze sfatygowanej dêbowej ³awki. Przygotowa³a siê

na jego gniew, krêtactwa, ¿¹dania, w ¿adnym razie nie spodziewa³a siê

jednak, ¿e bêdzie próbowa³ powœci¹gn¹æ swój temperament.

– Nie wierzê ci. Przyjecha³eœ a¿ tutaj, ¿eby mnie przeprosiæ? Czy¿-

byœ naprawdê siê zmieni³, Noelu? – wykrzyknê³a.

– Chcê zacz¹æ tê grê od pocz¹tku.

– To nie by³a gra – powiedzia³a powa¿nie.

Skin¹³ g³ow¹.

– Teraz to widzê. Ale zbyt wielki ciê¿ar na mnie zwali³aœ, jad¹c samot-

nie do Northwyck. Z drugiej strony, Betsy bardzo polubi³a ciebie i dzieci.

Mam dobry powód, ¿eby zawrzeæ z tob¹ umowê i namówiæ ciê do powrotu.

– Czy¿byœ ty te¿ mnie polubi³? – w g³osie Rachel nie by³o ¿adnej

nadziei.

– W przeciwieñstwie do ciebie nie wyobra¿am sobie nas szczêœli-

wie ¿yj¹cych w Northwyck. Wiesz o tym.

Milcza³a.

– Mimo to – ci¹gn¹³ – chcia³bym spróbowaæ jeszcze raz. Proponu-

jê ci nastêpuj¹cy uk³ad: wróæ i zamieszkaj ze mn¹ w Northwyck jako

moja ¿ona przez miesi¹c. Jeœli oka¿e siê, ¿e nie potrafiê ¿yæ z tob¹ w ma³-

¿eñstwie, to o pó³nocy trzydziestego dnia zwolniê ciê z wszelkich zobo-

wi¹zañ. Wyœlê ciê, gdziekolwiek zechcesz, i dorzucê sowite wiano. In-

nymi s³owy: uczyniê ciê bogat¹ kobiet¹ wy³¹cznie za próbê trwaj¹c¹

trzydzieœci dni.

Rachel uwa¿nie wys³ucha³a propozycji.

– A jeœli oka¿e siê, ¿e nie mo¿esz ¿yæ beze mnie?

Spojrza³ jej g³êboko w oczy.

– Wtedy bêdê b³aga³ ciê o rêkê, a jeœli przyjmiesz moje oœwiadczy-

ny, weŸmiemy cichy œlub w ruinach mojej rodzinnej kaplicy.

Serce zamar³o jej w piersi. On naprawdê dawa³ im obojgu jeszcze

jedn¹ szansê… Rozpaczliwie pragnê³a j¹ przyj¹æ, chocia¿ nie by³a pew-

na, czy zniesie kolejn¹ pora¿kê.

– Oczywiœcie potrzebujesz czasu, ¿eby to przemyœle栖 zacisn¹³

wargi. – Z przyjemnoœci¹ dam ci wiêcej czasu, ale pozwól, ¿e na czas,

gdy bêdziesz rozwa¿aæ odpowiedŸ, umieszczê ciebie i dzieci w jakimœ

przyjemniejszym miejscu.

– Proszê ciê jedynie, ¿ebyœ dotrzyma³ s³owa. Zawsze prosi³am tyl-

ko o to – odpar³a bez mrugniêcia okiem.

Z twarzy Magnusa zniknê³o napiêcie. Sprawia³ wra¿enie, jakby za-

miast gniewu poczu³ ulgê, jak tamtej nocy, kiedy znalaz³ j¹ na balu u Ste-

admanów.

background image

172

– ChodŸmy zatem do lepszego hotelu, a rano omówimy warunki.

– Nie potrzebujê twoich pieniêdzy, Noelu. Nigdy ich nie chcia³am.

Rozeœmia³ siê.

– Prawnicy Judith Amberly mówili coœ zupe³nie innego.

– O czym ty mówisz? – spyta³a naiwnie.

– Mówiê o milionie dolarów, które musia³em zap³aciæ pannie Am-

berly za zerwanie zarêczyn. Jej rodzice wyst¹pili przeciw mnie do s¹du.

O tym w³aœnie mówiê.

– Milion dolarów? Niemo¿liwe! – Rachel zblad³a z wra¿enia.

– Co do centa. Podejrzewam jednak, ¿e kiedy spotkam Judith na-

stêpnym razem, bêdzie dla mnie o wiele serdeczniejsza. Teraz jest piêæ

razy lepsz¹ parti¹ ni¿ dawniej.

– Nigdy o czymœ takim nie s³ysza³am. Pieni¹dze j¹ uszczêœliwi³y?

– Wystarczaj¹co. Spodziewam siê, ¿e ciebie uszczêœliwiê jeszcze

bardziej, poniewa¿ suma, któr¹ z tob¹ uzgodniê, bêdzie na pewno du¿o

wiêksza. Przysiêgam.

Pokrêci³a g³ow¹ z niedowierzaniem.

– Nigdy nie chcia³am pieniêdzy. Dobrze wiesz. Nigdy nie chodzi³o

mi o pieni¹dze. Chodzi³o mi o… o… – g³os jej zadr¿a³. – O mi³oœæ.

– Tak – powiedzia³ cicho. W jego oczach pojawi³a siê jakaœ nie-

okreœlona têsknota. – I myœlê, ¿e w³aœnie dlatego, jeœli pozwolê ci odejœæ,

uczyniê ciê znacznie bogatsz¹. – Wsta³. – A teraz zawo³aj dzieci. Jutro

bêd¹ mog³y spaæ przez ca³y dzieñ w twoim apartamencie. Za³atwiê spra-

wê z ober¿yst¹ i poczekam na dole z powozem.

Rachel wsta³a i zacisnê³a szal na piersi.

– Nie wziê³am ze sob¹ ¿adnych rzeczy, które by³yby odpowiednie

w Nowym Jorku. Mam tylko to, co naprawdê niezbêdne. Obawiam siê,

¿e postawimy ciê w k³opotliwej sytuacji.

Noel uœmiechn¹³ siê lekko. Delikatnie pog³adzi³ j¹ po policzku, na

którym wci¹¿ widoczne by³y linie odbite od zagnieceñ poœcieli.

– Dopilnujê, ¿eby wszystko, co potrzebne, przys³ano rano ze skle-

pu Valina do hotelu. Wiedz jednak, ¿e nawet w ³achmanach jesteœ piêk-

na. – Wpatrywa³ siê w ni¹ d³ug¹ chwilê. – Wyj¹tkowo piêkna.

Ruszy³a w stronê schodów, ¿eby obudziæ dzieci. Po kilku minutach

dwoje rozespanych urwisów siedzia³o ju¿ w powozie zawiniête w aksa-

mitne pledy. Ruszyli w ciemnoœæ. Przedtem jednak Noel uczyni³ w³aœci-

ciela zajazdu Pod Go³êbiem bardzo szczêœliwym cz³owiekiem.

Zanim jednak dojechali do miejsca przeznaczenia, Rachel zauwa¿y-

³a, ¿e ponownie mijaj¹ opuszczony budynek by³ego sierociñca. Odru-

chowo krzyknê³a, by stangret siê zatrzyma³. Wsta³a i opuœci³a z³o¿one

background image

173

z drobnych szybek okno powozu, a potem przez d³u¿sz¹ chwilê przygl¹-

da³a siê budynkowi.

– O co chodzi? – spyta³ Noel.

Rachel przygryz³a wargê w g³êbokiej zadumie.

– Noelu, przez trzydzieœci dni bêdê ¿y³a z tob¹ jak ¿ona. Myœlê, ¿e

w takim razie powinnam otrzymaæ pewn¹ sumê na w³asne wydatki. Czy

mam racjê?

– Ile tylko bêdziesz potrzebowaæ. Ale co to ma wspólnego z tym

opuszczonym domem?

Uœmiechnê³a siê.

– Chcia³abym przeznaczyæ tê sumê na wynajêcie tego domu. Mo-

g³abym z dzieæmi posprz¹taæ go i zrobiæ z niego lepsze ni¿ dot¹d miej-

sce dla niechcianych dzieci.

– Teraz widzê, ¿e to sierociniec. Czy nie tu by³y dzieci? – Noel wska-

za³ na Clare i Tommy’ego, zaró¿owionych niczym cherubinki o kr¹g³ych

policzkach, œpi¹cych pod bobrowym pledem.

– Uciek³y st¹d. Clare nie chce nawet przechodziæ obok tego domu.

Chcia³abym go odnowiæ. Myœlê, ¿e zrobi³oby to dobrze równie¿ dzie-

ciom, gdyby zobaczy³y, ¿e ten dom znów jest sierociñcem, ale tym ra-

zem przytulnym i mi³ym.

– Mam wra¿enie, ¿e bêdzie to dla mnie kolejny kosztowny zwi¹zek.

Noel odchyli³ siê na oparcie i zapuka³, daj¹c znaæ stangretowi, by

rusza³.

– Sporo mogê zrobiæ, korzystaj¹c tylko z moich pieniêdzy – odpar-

³a. – Naprawdê nie oczekujê, ¿e i ty siê w to zaanga¿ujesz.

– Bêdziemy musieli kupiæ ten dom, wyremontowaæ go, zatrudniæ

personel… To bêdzie kosztowa³o fortunê.

Rachel osunê³a siê na siedzenie.

– Pewnie masz racjê. To nie na moj¹ g³owê… Ale kiedy us³ysza-

³am, jak strasznie traktowano dzieci w tym sierociñcu i jak fatalnie go

prowadzono… Do tego stopnia, ¿e wszystkie sieroty posz³y w koñcu na

bruk! Chcia³am coœ z tym zrobiæ. W Nowym Jorku nie powinno byæ nie-

chcianych dzieci, które ¿yj¹ na ulicy z odpadków. Na Pó³nocy, gdzie

¿ycie jest takie ciê¿kie, dba siê sieroty. Dlaczego tutaj, gdzie jest taka

obfitoœæ wszystkiego, pozostawia siê je same sobie?

– Poniewa¿ niektórzy robi¹ wszystko, ¿eby uciec od prawdziwego

¿ycia – odpar³ Magnus, nie patrz¹c na ni¹.

Ka¿de z nich zag³êbi³o siê we w³asne myœli. Tak dojechali do hotelu.

background image

174

22

N

oel siedzia³ w saloniku hotelowego apartamentu. Rachel i dzieci

ju¿ dawno posz³y spaæ do swoich pokojów. S¹czy³ powoli whisky i wpa-

trywa³ siê w czarny at³asowy gorset.

W jego du¿ych d³oniach wydawa³ siê po prostu kawa³kiem szmat-

ki… Palce wci¹¿ wraca³y do maleñkich liliowych kokardek wykañcza-

j¹cych górny r¹bek. By³y takie podobne do Rachel – blade, delikatne,

kszta³tne, ale stalowe druty wewn¹trz otuliny z czarnego at³asu przypo-

mina³y j¹ równie¿. Nic nie mog³o jej z³amaæ. Nawet on.

Przeci¹ga³ kciukiem po karbach ze stali i at³asu. Pod wp³ywem na-

g³ego kaprysu siêgn¹³ do kieszeni kamizelki i wyj¹³ Czarne Serce, po

czym rzuci³ ciemny opal na czerñ gorsetu.

Mia³ zamiar oddaæ kamieñ do muzeum, ale jakoœ siê waha³. Pragnie-

nie, by móc ogl¹daæ go na szyi Rachel, okaza³o siê zbyt silne. Nigdy nie

zapomni, jak piêknie wygl¹da³a na balu u Steadmanów z lœni¹cym w za-

g³êbieniu miêdzy piersiami kamieniem… I jak drêcz¹cy by³ to widok.

Zupe³nie inaczej wyobra¿a³ j¹ sobie przez te miesi¹ce, gdy prze-

dziera³ siê do niej poprzez mroŸne piek³o… Teraz, gdy gniew opad³,

a zamiast niego pojawi³a siê a¿ nadto realna obawa, ¿e móg³by j¹ utra-

ciæ, móg³ o tamtej sytuacji myœleæ z uœmiechem. Jak przeœlicznie wygl¹-

da³a w swojej skromnej ciemnobr¹zowej sukni! By³a wypielêgnowana,

zadbana… Ca³kiem odmienny to obraz ni¿ ten, który mia³ w wyobraŸni:

wlok¹cej siê po ulicy w brudnych ³achmanach w poszukiwaniu czegoœ

do zjedzenia czy paru groszy na chleb.

Wystrychnê³a go na dudka.

A teraz musia³ przyznaæ, ¿e jest jego drug¹ po³ow¹.

Gdyby tylko jego przesz³oœæ nie obudzi³a siê i nie zrujnowa³a chwiej-

nego rozejmu. Trudne to bêdzie… Jego spojrzenie na ¿ycie, na North-

wyck, na to, czym jest prawdziwe szczêœcie, wszystko to trzeba bêdzie

przekszta³ciæ. Nie by³ cz³owiekiem, który ³atwo siê zmienia, i Rachel

nie mog³a go zmieniæ. Musia³ to zrobiæ sam.

Nagle poczu³, ¿e bardzo chce, aby to siê uda³o. Nawet kiedy poma-

ga³ Rachel u³o¿yæ Clare i Tommy’ego w ³ó¿kach, z³apa³ siê na tym, ¿e

zastanawia siê, jakby to by³o zostaæ ich ojcem, przyj¹æ je jak w³asne,

dbaæ o nie i pielêgnowaæ, by mog³y osi¹gn¹æ w ¿yciu coœ wielkiego…

Te uczucia by³y mu ca³kowicie obce. Tak obce jak d¿ungla dla Eski-

mosa. Zaczyna³ jednak myœleæ i czuæ inaczej ni¿ dot¹d i podejmowaæ

inne decyzje.

background image

175

Byæ mo¿e nie by³o to jego przeznaczenie – zostaæ samotnie w œwie-

cie bogactwa i przygód? Gdyby poœlubi³ Judith, da³aby mu potomstwo

i zostawi³a w spokoju, by dalej zapuszcza³ siê w nieznane kraje, tam,

dok¹d poprowadzi³by go kaprys.

Rachel by³a inna. Pozostawa³a bliska nawet wtedy, gdy go to przera-

¿a³o, nawet wtedy gdy wyp³ywa³a ca³a jego furia – spadek po ojcu.

Zamkn¹³ oczy i odchyli³ g³owê na oparcie krzes³a. Mo¿e ¿ycie nie jest

na ka¿de jego skinienie, ka¿de wezwanie? Mo¿e to si³a wiêksza i potê¿-

niejsza od wspania³ego Noela Magnusa – a mo¿e nawet od jego ojca…?

I mo¿e, mo¿e… Gdyby zaufa³ spojrzeniu czystych b³êkitnych oczu

Rachel, pod¹¿y³ za uczciwoœci¹ w jej g³osie, mo¿e ¿ycie równie¿ okaza-

³oby siê dla niego bardziej litoœciwe?

– Czy po œniadaniu pójdziemy siê czegoœ dowiedzieæ w sprawie za-

kupu tamtego budynku? – zapyta³ nastêpnego ranka Noel, siedz¹c na

drugim koñcu sto³u.

Rachel podnios³a wzrok znad talerza. Dzieci skoñczy³y ju¿ œniada-

nie i teraz cicho bawi³y siê w saloniku, nie mog³y wiêc s³yszeæ ich roz-

mowy.

– Móg³bym poprosiæ moich prawników, ¿eby znaleŸli jego w³aœci-

ciela. Moglibyœmy zawrzeæ umowê jeszcze dzisiaj – Noel zerkn¹³ na ni¹

z wahaniem.

– Naprawdê masz zamiar to zrobiæ? Naprawdê? Przecie¿ wiesz, ile

to bêdzie kosztowaæ…

– Odziedziczy³em najwiêksz¹ gazetê w Nowym Jorku. Dlaczego

moje pieni¹dze nie mia³yby przys³u¿yæ siê czemuœ dobremu?

– Ale to, co dobre, kosztuje… – urwa³a znacz¹co. – I powinno trwaæ

nawet wtedy, gdy dobrodziejka bêdzie musia³a wróciæ do domu – popa-

trzy³a na niego, zastanawiaj¹c siê, czy zrozumia³.

– Ustanowiê fundacjê. Sierociniec bêdzie istnia³ po wsze czasy. Moi

prawnicy siê tym zajm¹.

Rachel uœmiechnê³a siê.

– W takim razie powinniœmy zacz¹æ od razu. Nawet wkrótce to mo¿e

byæ za póŸno dla dzieci, które potrzebuj¹ schronienia.

Spojrza³ na ni¹ oszo³omiony.

– Wyœlê wiadomoœæ zaraz po œniadaniu.

– Pozwolimy dzieciom, ¿eby same nada³y mu nazwê! Och, nie mogê

w to uwierzyæ… Nareszcie czujê, ¿e mój przyjazd tutaj mia³ jakiœ sens.

Wydarzy siê coœ dobrego, jestem tego pewna.

background image

176

– Ja te¿ – mrukn¹³ pod nosem, nie spuszczaj¹c z niej oczu.

Odsunê³a talerz, chwyci³a arkusik hotelowego papieru listowego

i œwie¿o zatemperowany o³ówek.

– Potrzebny bêdzie ¿³obek, pokoje dla starszych dzieci i mnóstwo

miejsca do zabawy. Klasa, pokoje dla gospodyni i nauczycieli… – za-

gryz³a koniec o³ówka.

Magnus rozeœmia³ siê.

– Sama wygl¹dasz jak uczennica, mêcz¹ca siê nad egzaminem.

Skinê³a g³ow¹.

– Kiedyœ chodzi³am do szko³y. Naprawdê… Moja matka, dopóki

¿y³a, mia³a trochê pieniêdzy, ¿eby op³aciæ naukê. Chodzi³am przez dwa

lata, nim umar³a, a potem mieszka³am z ojcem na statku wielorybniczym –

skrzywi³a siê. – Wtedy uczy³ mnie ojciec. Nie mia³ przekonania do edu-

kacji kobiet, ale na oceanie nie by³o za wiele do roboty – oprócz czyta-

nia. Nie mia³ innego wyboru, ni¿ dalej mnie kszta³ciæ, ¿ebym nie wcho-

dzi³a mu w drogê.

Noel uniós³ brew.

– Zawsze zastanawia³em siê, jak to jest, ¿e m³oda kobieta na Her-

schel potrafi czytaæ, dodawaæ i odejmowaæ lepiej ni¿ którykolwiek ka-

pitan statku wielorybniczego.

– Wszystko, co potrzebne, jest w ksi¹¿kach. Kiedy to zrozumia³am,

œwiat stan¹³ przede mn¹ otworem. – Wyjê³a koniec o³ówka z ust. – Dla-

tego nalegam, aby w naszym sierociñcu dziewczynki by³y tak samo kszta³-

cone jak ch³opcy.

– Nie mam nic przeciw temu, ale wiesz, ¿e to wzbudzi kontrower-

sje.

– Bardzo dobrze. Mo¿e ktoœ inny otworzy drugi sierociniec, ¿eby

udowodniæ nam, ¿e siê mylimy… Najwa¿niejsze, ¿eby ¿adne dziecko

nie umiera³o z g³odu na ulicy.

– Nie wiedzia³em, ¿e jesteœ tak pe³n¹ mi³osierdzia osob¹, Rachel.

Zerknê³a na niego i uœmiechnê³a siê.

– Nigdy nie przebywa³ pan obok mnie wystarczaj¹co d³ugo, by móc

siê tego dowiedzieæ, sir.

– Punkt dla ciebie – powiedzia³ cicho, nie spuszczaj¹c z niej oczu.

Edmund wyj¹³ bezcenne dokumenty z wykonanej na zamówienie

tulejki z pergaminu i drewna. Zapiski Franklina by³y jego najcenniejsz¹

zdobycz¹. Ka¿dy z arkusików znaleziono w tundrze, tysi¹ce kilometrów

od domu, pod stert¹ kamieni, które do z³udzenia przypomina³y staro¿ytne

background image

177

kopce druidów. Ka¿dy kosztowa³ ¿ycie. Edmund by³ gotowy zap³aciæ

fortunê ka¿demu szaleñcowi, który wyruszy³by na Pó³noc i wyœledzi³

ostatnie udokumentowane dni ¿ycia Franklina a¿ do chwili, gdy osamot-

niony poszukiwacz wyruszy³ w nieznane i zmar³ nie wiadomo gdzie,

w miejscu, które ktoœ musi odkryæ. Ktoœ ¿ywy.

Jego rysy stwardnia³y. By³ pewien, ¿e ojciec Rachel zna³ miejsce

ostatniego spoczynku Franklina. Ten polarnik nigdy w ¿yciu nie rozsta³-

by siê z Czarnym Sercem, nawet kiedy zamarza³ i majaczy³. Umar³by

z nim na szyi tylko dlatego, ¿e kiedy odje¿d¿a³, da³a mu go ¿ona.

A teraz opal nale¿a³ do Magnusa. I Rachel te¿, a razem z ni¹ ca³a jej

wiedza.

Poczu³, ¿e wzbiera w nim zazdroœæ. Tego rodzaju namiêtnoœci do-

t¹d mu siê raczej nie zdarza³y. Interesowa³y go tylko dwie sprawy: Fran-

klin i pokonanie Magnusa. Po¿¹danie by³o przeznaczone dla stadka

kochanek, które od czasu do czasu spe³nia³y jego kaprysy. Nigdy nie

wybucha³o takim wszechogarniaj¹cym p³omieniem jak ten, który ogar-

nia³ go za ka¿dym razem, gdy widzia³ twarz Rachel Howland… Albo

gdy przypomina³ sobie jej wygl¹d w momencie, gdy zmusi³ j¹, by przy-

zna³a, ¿e Magnus jej nie kocha.

Magnus nie by³ wart tak wspania³ej istoty… A w dodatku zyskiwa³

nawet tam, gdzie tak naprawdê by³ d³u¿ny. „New York Morning Globe”

by³ najlepsz¹ gazet¹ w ca³ym kraju. Za³o¿y³ j¹ ojciec Edmunda, a potem

straci³ na rzecz tego tyrana Magnusa. Syn Magnusa, Noel, nigdy w niej

nie pracowa³, nawet nie docenia³ jej ten gbur. „Globe” by³ dla niego

raptem œrodkiem, który mia³ mu pomóc w realizacji jego szaleñczego

kaprysu – badania dalekiej Pó³nocy.

Ale to jemu, Edmundowi, uda³o siê zdobyæ wiêkszoœæ zapisków

Franklina. Niektóre z nich – zw³aszcza te ostatnie – okaza³y siê jedynie

pospiesznie nabazgranymi urywkami myœli: ¿e kocha ¿onê, têskni za

swoim psem, zastanawia siê, czy królowa uzna jego zas³ugi po jego œmier-

ci… Nonsensy bez znaczenia, nie wnosz¹ce ŸdŸb³a poezji do tragicznej

sytuacji Franklina.

Liczy³o siê jednak przede wszystkim to, ¿e to Edmund mia³ wiêksz¹

czêœæ pamiêtnika – a nie Magnus. A kiedy Noel postanowi³ wyruszyæ na

wyprawê, aby wyrównaæ zachwian¹ równowagê, Edmund z ca³¹ satys-

fakcj¹ krzy¿owa³ jego plany za pomoc¹ swojej Kompanii Pó³nocnej, pod-

stêpnej spó³ki, za pomoc¹ której kierowa³ ¿yciem ka¿dego bia³ego cz³o-

wieka, który przekroczy³ piêædziesi¹ty trzeci równole¿nik.

Jednak teraz, kiedy zemsta wydawa³a siê ju¿ tak bliska, zacz¹³ siê

zastanawiaæ, czy Magnus w ogóle przej¹³by siê, gdyby Edmund Hoar

12 – Lodowa Panna

background image

178

pierwszy odnalaz³ Franklina. Ka¿dego dnia, kiedy ten ³ajdak siedzia³

w Northwyck, Edmund czeka³ na wiadomoœæ o wielkich planach Noela

powrotu na Pó³noc i kontynuowania poszukiwañ. Ale wiadomoœæ ci¹-

gle nie nadchodzi³a… Magnus, jak siê wydawa³o, zbyt by³ poch³oniêty

swoj¹ najnowsz¹ pasj¹ – piêkn¹ Rachel.

Rachel… Namiêtnoœæ do niej p³onê³a nawet w nim. Gdyby wiedzia³

na pewno, ¿e Magnus jej pragnie, chybaby oszala³. Znaczy³a dla niego

zbyt wiele. Zbyt wiele urody, zbyt wiele informacji, zbyt wiele rozkosz-

nego ch³odu, aby móg³ myœleæ o niej spokojnie.

Ale jeœli Magnus kocha³by j¹, to móg³by j¹ te¿ straciæ.

Nawet jeœli Edmund nie zdo³a wygraæ wyœcigu do grobu Franklina,

³atwo mo¿e zdobyæ nagrodê w postaci Rachel. Ten, kto wygra, nie zdo-

bêdzie jej – to przegrany j¹ straci.

¯ycie Rachel wisia³o na cieniutkiej nitce. A przegranym mia³ byæ

Magnus.

Edmund u³o¿y³ na biurku postrzêpione kawa³ki papieru w kolejno-

œci chronologicznej – na tyle, na ile zdo³a³ to ustaliæ. Powy¿ej na œcianie

wisia³a mapa Arktyki. W najlepszym wypadku by³a nieœcis³a – nawet po

uwzglêdnieniu najnowszych informacji – ale mimo wszystko by³a to ja-

kaœ mapa. Lœni³y na niej wysadzane rubinami szpilki, które oznacza³y

miejsca, gdzie znaleziono notatki z dziennika Franklina. Karminowa je-

dwabna niæ znaczy³a trasê morderczej wêdrówki Franklina – w miarê

jak zatacza³ coraz mniejsze i mniejsze ko³a.

Jakby oznaczaj¹c to miejsce wyimaginowanym krzy¿ykiem, palec Ed-

munda zatrzyma³ siê w punkcie miêdzy faktori¹ York i Fortem Nelsona. Tam

zosta³y znalezione ostatnie fragmenty dziennika. Gdyby Edmund móg³ stwier-

dziæ, ¿e stary Howland w³aœnie tam znalaz³ opal, wiedzia³by, gdzie szukaæ

Franklina. Szcz¹tki musia³y siê znajdowaæ gdzieœ w pobli¿u tego punktu.

A jedynym przewodnikiem, który móg³ go tam zaprowadziæ, by³a

Rachel.

23

R

achel zawi¹za³a pod brod¹ szerok¹ kokardê z tafty i zerknê³a w lu-

stro. Zaskoczy³a j¹ jej w³asna przemiana.

Modny kapelusz fanchon mia³ turkusowozielone pokrycie i przy-

brany by³ tak¹¿ wst¹¿k¹, od spodu natomiast Auguste podbi³ rondo ma-

background image

179

teria³em w p¹czki ró¿ w kolorze czerwonego wina. Turkusowy at³asowy

guz podtrzymywa³ z jednej strony skrzyd³o koronki z Alencon, dope³-

niaj¹c tego dzie³a sztuki.

Ona, Rachel Howland z baru Pod Lodow¹ Pann¹, nie zas³ugiwa³a

na coœ takiego… Mimo to uœmiechnê³a siê do swojego odbicia. Ten wspa-

nia³y kapelusz dodawa³ koloru jej bladym policzkom i rozpala³ iskry

w oczach. Doprawdy, upiêksza³ w³aœcicielkê… Wreszcie zrozumia³a, dla-

czego monsieur Valin jest tak poszukiwany. Wiêkszoœæ krawców po-

zwala³a, aby dodatki do ich sukien przygotowywali inni, pan Valin jednak

z uporem wszystko dobiera³ sam. Nie zniós³by, aby sukniê z brzoskwinio-

wej organdyny wieñczy³ zesz³oroczny kasztanowy czepek z aksamitu. To

by³ artysta ca³¹ gêb¹ – równie dobry w dobieraniu kapeluszy, jak i pro-

jektowaniu balowych kreacji.

Wziê³a koronkowe rêkawiczki i fioletow¹, wyszywan¹ pere³kami

torebkê i wesz³a do saloniku, w którym czeka³ ju¿ Noel.

Spojrza³ na ni¹. Nawet jeœli zauwa¿y³ jej kapelusz, nie okaza³ tego.

Nie spuszcza³ oczu z jej twarzy. W ci¹gu ostatniego dnia by³o tak, jakby

ona by³a krystalicznie czystym strumieniem, on zaœ umieraj¹cym z pra-

gnienia cz³owiekiem.

– Jesteœ gotowa? – zapyta³ niespokojnie.

Uœmiechnê³a siê.

– Bardziej ni¿ kiedykolwiek. Mogê stawiæ czo³o choæby pó³ tuzino-

wi prawników.

Magnus zaœmia³ siê i otworzy³ drzwi.

– Do widzenia, Rachel – powiedzia³a cichutko Clare, staj¹c w drzwiach

saloniku.

Rachel podesz³a i przytuli³a j¹.

– To nie potrwa d³ugo.

– S¹ w dobrych rêkach, pani Magnus – do drzwi podesz³a kr¹g³a

¿ona kierownika hotelu, pani Avery, wraz z Tommym. Ch³opiec, posmut-

nia³y, w milczeniu patrzy³ na Rachel.

– Wezwaliœmy Betsy. Przyjedzie tu wieczorem, obiecujꠖ Rachel

skinê³a g³ow¹ w stronê starszej kobiety. – A na razie dacie sobie radê.

Pani Avery wychowa³a dwanaœcioro w³asnych dzieci. Bêdzie wiedzia³a,

co z wami zrobiæ przez ten krótki czas, kiedy mnie nie bêdzie.

– Wracaj szybko – powiedzia³ szeptem Tommy, tak jakby nie chcia³,

aby us³ysza³ go Magnus.

Ale Noel i tak us³ysza³. Zerkn¹³ na ch³opca, najwyraŸniej zaniepoko-

jony. Wreszcie lekko obj¹³ Rachel w pasie i wyprowadzi³ z apartamentu.

background image

180

Szczêki mia³ mocno zaciœniête, jakby bardzo usi³owa³ rozwi¹zaæ jakiœ

skomplikowany problem.

Wysoki, przystojny, siwow³osy prawnik przechyli³ siê ponad ma-

sywnym mahoniowym sto³em i poda³ Rachel akta. Wokó³ siedzia³o kil-

ku innych radców, przy czym ka¿dy z nich chcia³ siê przys³u¿yæ bardziej

ni¿ pozostali.

– Pani Magnus – oznajmi³ najstarszy z prawników – wraz z prze-

kazaniem pani tytu³u w³asnoœci i prawa kontrolowania rachunków za-

pewniam pani¹, i¿ ka¿dy cent z tego funduszu bêdzie nadzorowany przez

nasz¹ firmê i nie dojdzie do ¿adnych nieprawid³owoœci. Zarz¹dzamy

wszystkimi pieniêdzmi „Globe” i pan Magnus nie pozwala nam spo-

cz¹æ, dopóki nie policzymy ka¿dego grosika. Takich samych wymagañ

oczekujemy od pani. Wiêcej, poczujemy siê ura¿eni, jeœli nie odwiedzi

nas pani co kwarta³, abyœmy mieli honor towarzyszyæ pani w czasie lun-

chu tu, w Nowym Jorku. – Dystyngowany mê¿czyzna sk³oni³ siê i za-

siad³ z powrotem na swoim miejscu.

Rachel od razu mu zaufa³a. On i jego towarzysze chyba naprawdê

powa¿nie traktowali swój zawód.

– Proszê poœwiêciæ chwilê czasu i przejrzeæ te dokumenty. Zosta-

wimy pani¹ sam¹, dopóki nie bêdzie mia³a pani jakichœ pytañ. – I praw-

nicy po kolei opuœcili pokój.

Rachel zosta³a sama z Magnusem, który siedzia³ na drugim koñcu

ogromnego, wypolerowanego jak lustro mahoniowego blatu.

– Nie mam najmniejszego pojêcia o finansach – powiedzia³a zagu-

biona. W rêkach mia³a oprawny w skórê plik niezrozumia³ych dokumen-

tów, w których roi³o siê od d³ugich ³aciñskich okreœleñ.

– Pozwól, ¿e przejrzê to razem z tob¹ – Magnus usiad³ ko³o niej.

Ciekawe, czy zwróci³ uwagê, tak jak ona, ¿e jego noga œciœle przywar³a

przy tej okazji do jej uda.

Przerzuca³ dokumenty, jakby znudzony ich sztywnym jêzykiem.

– Ten to tytu³ w³asnoœci budynku – wyj¹³ wielki pergaminowy ar-

kusz z piêknymi t³oczeniami. – Za³o¿ymy ci skrytkê na papiery warto-

œciowe w banku. Bêdziesz mog³a go tam trzymaæ.

Wzi¹³ do rêki kilka innych, podobnych do siebie dokumentów.

– To plan funduszu powierniczego. Tylko ty masz prawo zarz¹dzaæ

rachunkami. Ten jest na zakup, remont i utrzymanie budynku, ten na

prowadzenie gospodarstwa, a ten na wydatki specjalne, czyli coœ, czego

mogliœmy nie przewidzie栖 na przyk³ad na opiekê szpitaln¹ dla ma³ych

background image

181

podopiecznych. – Chcia³ zamkn¹æ akta, ona jednak wyci¹gnê³a rêkê i po-

wstrzyma³a go.

– Jest tu jeszcze jeden dokument – wyjê³a pergamin z teczki.

Magnus wzi¹³ g³êboki wdech, jakby chcia³ dodaæ sobie odwagi.

– Tak, jest jeszcze jeden. Mia³em zamiar powiedzieæ ci o nim póŸ-

niej.

– Czego on dotyczy? – spyta³a, przygl¹daj¹c siê d³ugiemu, piêknie

wydrukowanemu tekstowi.

– To twoja czêœæ umowy.

– Moja czêœæ umowy? – spojrza³a na niego zdziwiona.

– Niezale¿nie od tego, czy naprawdê staniemy siê ma³¿eñstwem,

czy nie, ten dokument zapewnia ci kapita³, którym mo¿esz dowolnie

rozporz¹dzaæ, niezale¿nie od twojego statusu prawnego. Mówi¹c krót-

ko, Rachel, jeœli zdo³asz przetrwaæ, to o pó³nocy trzydziestego dnia od-

grywania mojej ¿ony staniesz siê bogat¹ kobiet¹. – Wyj¹³ jej z r¹k ozdobny

dokument i wsun¹³ go do teczki.

– Nie musia³eœ tego robiæ, Noelu. Nie jestem taka jak rodzice Ju-

dith Amberly. ¯aden prawnik nie zapuka do twoich drzwi w moim imie-

niu – wytrzyma³a jego spojrzenie.

Odwróci³ wzrok, nagle rozz³oszczony.

– Zrobi³em to. Nie mam zamiaru mówiæ, dlaczego to zrobi³em. Ale

o pó³nocy trzydziestego dnia, niezale¿nie od tego, czy zdecydujemy siê

pobraæ, czy nie, staniesz siê zamo¿n¹, naprawdê niezale¿n¹ kobiet¹. Je-

œli los sprawi, ¿e zostaniesz ze mn¹ i poœlubisz mnie, niech tak bêdzie.

Ale jeœli nie zechcesz zostaæ u mojego boku, bêdziesz mia³a œrodki, aby

udaæ siê tam, gdzie zechcesz. Nigdy wiêcej nie zabraknie ci pieniêdzy. –

Zawi¹za³ teczkê i pchn¹³ j¹ po blacie w stronê miejsca, gdzie siedzia³

g³ówny adwokat.

– Dziêkujê ci – powiedzia³a cicho. – Ale nie rozumiem, dlaczego

s¹dzisz, ¿e jesteœ mi to winien. Przecie¿ to ja wpêdzi³am ciê w k³opoty.

– Tak. I da³aœ mi opal. Oto on. – Wyj¹³ Czarne Serce z kieszeni ka-

mizelki i wcisn¹³ kamieñ w jej d³oñ. – To twój spadek po ojcu. Najpraw-

dopodobniej nie wiedzia³, co znalaz³, ale tak czy owak da³ to tobie i ty

masz do niego prawo. – Odetchn¹³, jakby od d³u¿szej chwili wstrzymy-

wa³ oddech. – Doœæ gadania.

– Ale to by³a zap³ata…

– Nie bêdzie ¿adnej zap³aty. Wyrównaliœmy rachunki. Poza tym… –

Przez chwilê patrzy³ na ni¹ z upodobaniem. – Poza tym podoba mi siê

na twojej szyi. Noœ go zatem, Rachel.

Wpatrywa³a siê w le¿¹cy na jej d³oni kamieñ.

background image

182

– Tak, ale co z t¹ kl¹tw¹? Nie chcê, ¿eby coœ strasznego sta³o siê

Tommy’emu i Clare albo… – Ugryz³a siê w jêzyk. – Albo komukolwiek

innemu – dokoñczy³a ostro¿nie.

Prychn¹³ pogardliwie.

– Kl¹twy s¹ dla g³upców, Rachel. Wszystkie nieszczêœcia, które nam

siê codziennie przydarzaj¹, t³umacz¹ za pomoc¹ tego niewielkiego ka-

wa³ka ska³y. – Uniós³ jej podbródek, tak aby odpowiedzia³a na jego spoj-

rzenie. – Myœlisz, ¿e tych dwoje nieszczêœników, których wyci¹gnê³aœ

z rynsztoka, znalaz³o siê tam z powodu kl¹twy? Nie, nie spotka³ ich taki

zaszczyt ani takie szczêœcie. Sprawi³a to po prostu ciemna strona ludz-

kiej kondycji. A wyci¹gnê³o ich stamt¹d twoje mi³osierdzie.

Wyj¹³ jej z rêki naszyjnik z opalem i zawiesi³ na jej szyi.

– Czarne Serce nie jest przeklête. Tysi¹ce ludzi umar³o, przemie-

rzaj¹c tundrê. Jedynie Franklin by³ doœæ bogaty i utytu³owany, aby jego

znikniêcie dostrze¿ono. Jego los nie mia³ nic wspólnego z tym piêknym

opalem. Skoro mo¿na obci¹¿yæ kamieñ kl¹tw¹, to mo¿na te¿ uczyniæ

z niego talizman. Obdarzam go wiêc t¹ dobroci¹, która mieszka w tobie.

T¹ sam¹, która wyrwa³a z piek³a Tommy’ego i Clare.

Opuœci³a g³owê i spojrza³a na klejnot, który spoczywa³ na jej piersi

obok pionowego rzêdu turkusowych jedwabnych guzików stanika.

Zdawa³o siê, ¿e zap³on¹³ w nim b³êkitnozielony opalizuj¹cy ogieñ, od-

bijaj¹c barwê sukni.

– Teraz nie wygl¹da na przeklêty – powiedzia³ miêkko. – Czy wy-

œwiadczysz mi ten honor i bêdziesz go nosiæ?

D³ugo patrzy³a na niego.

– Tak – powiedzia³a w koñcu. Mia³a wra¿enie, ¿e duch jej ojca pod-

szed³ do niej i mocno j¹ obj¹³.

– Wobec tego chodŸmy. Czeka nas ma³a wycieczka. Poka¿ê ci, jak

bardzo zmieni³ siê twój sierociniec. – Pomóg³ jej wstaæ.

Spojrza³a na niego zaciekawiona, ale wiedzia³a, ¿e niczego jej nie

wyjaœni, dopóki nie znajd¹ siê tam, gdzie zamierza j¹ zabraæ.

Na widok budynku, który kiedyœ nazywano sierociñcem im. œw. Wincen-

tego, Rachel stanê³a jak wryta. W ci¹gu paru godzin opustosza³y budynek

wype³ni³ siê ludŸmi, którzy bez wytchnienia stukali m³otkami i malowali.

– Rachel, chcia³bym, ¿ebyœ pozna³a Stokesa. To on pracowa³ za

kulisami wszystkich moich przedsiêwziêæ. Powiedzia³em mu, ¿e chcê,

aby to miejsce w ci¹gu kilku dni zaczê³o normalnie funkcjonowaæ, a on

jest jedynym cz³owiekiem, który potrafi tego dokonaæ.

background image

183

Podszed³ do nich zasuszony maleñki cz³owieczek z trocinami na

czarnej jedwabnej kamizelce, pokazuj¹c w szerokim uœmiechu znako-

micie zachowane zêby.

– Pani Magnus, có¿ za przyjemnoœæ wreszcie pani¹ poznaæ! Jest

pani w Nowym Jorku ¿yw¹ legend¹. Znam Magnusa bardzo dobrze. Lubiê

myœleæ o sobie jak o mózgu, który kieruje jego udanymi wyprawami

arktycznymi. Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e kiedykolwiek znajdzie swoj¹ drug¹

po³owê, przynajmniej dopóki nie us³ysza³em o pani… powiedzmy, o pani

niezwyk³ym przybyciu. – Uj¹³ jej wyci¹gniêt¹ d³oñ i nachyli³ siê ku niej,

a jego uœmiech jeszcze bardziej siê poszerzy³.

Odebra³o jej mowê. Modli³a siê, by wœród ca³ej tej krz¹taniny i ha-

³asu jej milczenie usz³o uwadze mê¿czyzny.

– Jeœli pani pozwoli – ci¹gn¹³ Stokes – zgromadziliœmy z moimi

ludŸmi skromn¹ sumê, aby pomóc naszym ma³ym ulicznikom. – Siê-

gn¹³ do kieszeni kamizelki i wyci¹gn¹³ skórzan¹ sakiewkê wype³nion¹

monetami. – Chcia³bym przekazaæ to pani, pani Magnus, na rzecz wszyst-

kich, którzy bêd¹ tu pracowaæ, a zw³aszcza na rzecz sierot. – Mrugn¹³. –

Zebranie tych ³obuzów z ulicy z pewnoœci¹ sprawi, ¿e to miejsce znowu

bêdzie bezpieczne.

Noel zerkn¹³ na ni¹, unosz¹c ironicznie jedn¹ brew, i szepn¹³, tak

aby s³ysza³a tylko ona:

– Móg³bym powiedzieæ, ¿e ju¿ teraz ulice sta³y siê bezpieczniejsze

o dwoje urwisów.

O ma³o nie wybuchnê³a œmiechem. Opanowa³a siê jednak i wziê³a

z wyci¹gniêtej d³oni Stokesa woreczek monet.

– Niezwykle ceniê sobie pañsk¹ hojnoœæ, panie Stokes – powiedzia-

³a. – Zapewniam pana, ¿e dopilnujê, aby te pieni¹dze zosta³y w³aœciwie

wykorzystane.

– Dziêkujê, szanowna pani – Stokes wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– A skoro mowa o ³obuzach, myœlê, ¿e powinniœmy ju¿ wracaæ.

Czy moja droga ¿ona zgodzi siê ze mn¹? – zapyta³ Noel, ujmuj¹c j¹ w talii.

Mia³a ochotê go udusiæ, ale w koñcu mia³ racjê. Tommy’ego i Clare

istotnie mo¿na by³o nazwaæ ³obuzami, ale to mimo wszystko dzieci.

Potrzebowali jej, nie chcia³a wiêc zostawiaæ ich na zbyt d³ugo. Dopóki

nie przyjedzie Betsy, dzieci nie bêd¹ siê czu³y bezpiecznie z obc¹ osob¹.

– Rzeczywiœcie, musimy wracaæ. Bardzo panu dziêkujê, panie Sto-

kes. Mam nadziejê, ¿e kiedy zakoñczy pan prace tutaj, zje pan z nami

kolacjê w Northwyck – uœmiechnê³a siê.

Stokes nachyli³ siê nad jej wyci¹gniêt¹ d³oni¹.

– Bêdê zaszczycony, pani Magnus.

background image

184

Noel sprowadzi³ Rachel frontowymi schodami do czekaj¹cego po-

wozu. Kiedy wsiadali, zda³a sobie sprawê, ¿e ca³y czas siê jej przygl¹da.

– Co siê sta³o? Czy zrobi³am coœ nie tak? – zapyta³a, gdy usiad³

ko³o niej, przyciskaj¹c udo do jej os³oniêtego sukni¹ kolana.

– Po prostu podziwiam, jak œwietnie udajesz moj¹ ¿onê.

Poczu³a, ¿e ca³a siê czerwieni.

– Mam nadziejê, ¿e nie post¹pi³am Ÿle, zapraszaj¹c Stokesa do Nor-

thwyck.

– Przeciwnie, to doskona³y pomys³. Wszyscy bêd¹ myœleli, ¿e po-

œlubi³em kobietê pe³n¹ ¿yczliwoœci i uroku. Nie móg³bym ¿yczyæ sobie

niczego lepszego, nawet gdybym rzeczywiœcie ciê poœlubi³.

Nie powiedzia³a nic. Jego s³owa, mimo ¿e pochlebne, przygnêbi³y

j¹. Udawa³a tylko jego ¿onê… Musi o tym pamiêtaæ. Byæ mo¿e po trzy-

dziestu dniach rzeczywiœcie po³¹czy ich œlub, ale do tego czasu nie mo¿e

zapomnieæ, ¿e jedynie odgrywaj¹ role i eksperymentuj¹.

– Dziœ wieczór jemy w hotelu kolacjê z pani¹ Astor. NajwyraŸniej

planuje jakiœ bajeczny bal w paŸdzierniku. Chce siê upewniæ, ¿e wróci-

my na czas do miasta.

Ze zdumienia otworzy³a szeroko oczy.

– Po katastrofie na balu u pani Steadman? Nie s¹dzi³am, ¿e siê jesz-

cze kiedykolwiek do mnie odezwie.

Magnus prychn¹³.

– Nie masz siê o co martwiæ. Caroline Astor modli siê przed o³ta-

rzem starych fortun, a moja jest równie stara, jak Petrusa Stuyvesanta.

Odchyli³a siê na oparcie i g³êboko zamyœli³a. Jakie to dziwne uczu-

cie – byæ zaproszonym na kolacjê, aby rozmawiaæ o balu, na którym byæ

mo¿e nigdy siê nie pojawi. Do paŸdziernika jeszcze tyle tygodni…

– Dlaczego tak nagle ucich³aœ? Co siê dzieje w twojej g³owie? Nie

przepadasz za pani¹ Astor? – Uœmiechn¹³ siê szeroko. – W pe³ni podzie-

lam twoje odczucia.

– Wiesz, kiedy ma byæ ten bal?

Wzruszy³ ramionami.

– Po g³owie chodzi mi dwunasty paŸdziernika. Dwunasty paŸdzier-

nika w Akademii Muzycznej, tak mi siê wydaje.

– Tak w³aœnie myœla³am – powiedzia³a cicho.

Przyjrza³ jej siê, marszcz¹c brwi.

– O czym myœlisz?

Wyjrza³a przez okno. Mo¿e mijane wystawy sklepów j¹ pociesz¹…

– Pó³noc dwunastego paŸdziernika. To jest trzydziesty dzieñ, No-

elu. Bal u pani Astor oznacza koniec.

background image

185

Czeka³a, ale nie powiedzia³ nic. Nie wiedzia³a, czy jego milczenie

sprawi³o jej ulgê, czy te¿ j¹ zasmuci³o.

24

R

achel z trudem znosi³a lodowate spojrzenie panny Judith Amberly.

Zgodnie z obyczajem dotycz¹cym par ma³¿eñskich Rachel siedzia³a

przy stole naprzeciwko Noela, dok³adnie na przeciwleg³ym koñcu, i mia³a

prowadziæ rozmowê ze znajduj¹cymi siê obok niej obcymi ludŸmi. Ra-

dzi³a sobie z tym ca³kiem dobrze – z jednym wyj¹tkiem: nie wiedzia³a,

jak reagowaæ na wynios³e milczenie kobiety, która zosta³a dla niej po-

rzucona, o czym wszyscy dobrze wiedzieli.

Na drugim koñcu sto³u wojowniczo rz¹dzi³a pani Astor. Noel sie-

dzia³ po jej prawej stronie. Willy B., jak nazywa³ go Noel, nie przyby³.

Wys³a³ przeprosiny ze swego jachtu, na którym – jak mówiono – zamkn¹³

siê ze swoimi kochankami.

Ku zaskoczeniu Rachel matka Judith siedzia³a na drugim koñcu sto-

³u i œmia³a siê weso³o wraz z pani¹ Astor. Po raz pierwszy Rachel zrobi-

³o siê ¿al Judith. Pieni¹dze, które Noel zap³aci³ rodzinie Amberly, na

pewno by³y cen¹ za hañbê dziewczyny.

– Teraz, drogie panie, nieco odpoczniemy. Proszê nam wybaczy栖

pani Astor podnios³a siê z krzes³a.

Tej chwili Rachel obawia³a siê najbardziej. Teraz, kiedy ta niekoñ-

cz¹ca siê kolacja dobiega³a wreszcie kresu, bêdzie zmuszona przebywaæ

jakiœ czas z kobietami i znosiæ ich ledwie zawoalowane zniewagi.

Mê¿czyŸni wstali. Panie zbiera³y swoje szale. Kolacja – intymne,

wed³ug nowojorskich standardów, spotkanie najbli¿szych przyjació³, czyli

piêædziesiêciu osób – odbywa³a siê w tej samej sali balowej, w której

z³apa³ j¹ w swoje sid³a Edmund. Znajomy wykusz by³ pusty, tylko dwaj

lokaje stali po obu jego stronach.

Salon przylegaj¹cy do sali balowej oœwietla³y dwa ogromne gazowe

kandelabry. Panie wysypa³y siê do wspania³ej sali w odcieniu bladoró-

¿owej ró¿y damasceñskiej i jedna po drugiej pad³y na rokokowe meble,

jakby by³y œmiertelnie zmêczone.

Z pewnym wahaniem Rachel podesz³a do Caroline Astor.

– Chcia³abym sprawdziæ, jak siê maj¹ dzieci. Nie ma pani nic prze-

ciwko temu, ¿e na chwilê panie opuszczê?

background image

186

Pani Astor spojrza³a na ni¹ z wystudiowan¹ obojêtnoœci¹.

– Ale¿ oczywiœcie, proszê siê nie krêpowa栖 odrzek³a, poprawia-

j¹c niedba³ym gestem zgodny z najnowsz¹ mod¹ kok br¹zowych, lœni¹-

cych w³osów.

– Dziêkujê pani – szepnê³a Rachel z ulg¹ i ruszy³a ku drzwiom.

Odprowadza³ j¹ wzrok Judith.

Tommy i Clare podbiegli do niej, ledwie przekroczy³a próg salonu.

– Jeszcze nie œpicie? Powinniœcie byæ ju¿ w ³ó¿kach! – rozeœmia³a

siê, kiedy dzieci prawie przewróci³y j¹ na pod³ogê.

– Dopiero co przyjecha³am. Jak to dobrze znowu ciê widzieæ, moja

kochana – Betsy podesz³a i przytuli³a j¹. Rachel poczu³a ³zy w oczach.

– No dobrze, dobrze. Wiêcej tego robiæ nie bêdziemy – Betsy otar³a

oczy Rachel weneck¹ chusteczk¹, któr¹ trzyma³a w rêkawie.

– Przepraszam. Po prostu nie wiedzia³am, czy jeszcze ciê kiedykol-

wiek zobaczꠖ odrzek³a Rachel, œmiej¹c siê sama z siebie.

– Ja te¿ nie wiedzia³am, kochanie. Nawet sobie nie wyobra¿asz, jak

siê wszyscy o ciebie martwiliœmy – Betsy zmarszczy³a brwi. – Wybacz,

¿e nie da³am ci pieniêdzy, których potrzebowa³aœ. Mia³am po prostu na-

dziejê, ¿e czas wszystko za³atwi. Gdybym wiedzia³a, ¿e tak szybko wy-

jedziesz, da³abym ci choæby po to, ¿ebyœ na pewno coœ ze sob¹ mia³a.

B³agam ciê, nastêpnym razem uprzedŸ mnie, zanim uciekniesz i zosta-

wisz nas szalej¹cych z niepokoju!

– Nie ma ju¿ potrzeby ucieka栖 powiedzia³a Rachel, g³aszcz¹c

warkocze Clare.

– Wiêc ju¿ wiêcej nie bêdziesz wyje¿d¿aæ? – Betsy zni¿y³a g³os. –

Czy¿by wreszcie zrobi³ to oficjalnie? Najwy¿szy czas!

– Niestety, nic siê nie zmieni³o – k¹ciki ust Rachel opad³y. – Cze-

kamy z decyzj¹ do pó³nocy dwunastego paŸdziernika. Jeœli bêdzie siê

uk³ada³o, pobierzemy siê naprawdê. Jeœli nie, wyjadê z dzieæmi na Her-

schel. Muszê dodaæ, ¿e Noel przeznaczy³ dla mnie spor¹ sumê pieniê-

dzy. Tym razem, jeœli wyjadê, nie bêdê musia³a nikogo prosiæ o pomoc.

Bêdê mia³a w³asne œrodki.

– Och, nie! – Betsy przysiad³a na krzeœle. Wygl¹da³a na wstrz¹œniê-

t¹. – G³upiec. Nie wie, co dla niego dobre.

– Mo¿e i nie wie – odpar³a niedbale Rachel. – Ale dziêki temu i ja

mogê odmówiæ. Mo¿e i ja nie zechcê siê z nim wi¹zaæ… Z pewnoœci¹ nie

jest idea³em, sama wiesz – stwierdzi³a, czuj¹c, jak coœ œciska j¹ w gardle.

Betsy spojrza³a na ni¹ i pokrêci³a g³ow¹.

– Na pewno daleko mu do idea³u… Ale ciê kocha. I jestem przeko-

nana, ¿e ty go te¿ kochasz. W³aœnie dlatego powinien ci byæ bezgranicznie

background image

187

wdziêczny i popêdziæ z tob¹ do o³tarza. On ciê potrzebuje, Rachel –

doda³a z g³êbokim przekonaniem. – Wiem, ¿e ty dasz sobie radê bez

Noela, ale chyba nie mogê tego samego powiedzieæ o nim.

W pokoju zapad³o k³opotliwe milczenie. Betsy zerknê³a na dzieci,

którym oczy siê ju¿ klei³y.

– Co ja najlepszego wyprawiam! Gadam, a wy ju¿ podpieracie siê no-

sami. Jazda do ³ó¿ek. A jutro rano pójdziemy na spacer na plac Waszyngto-

na i kupimy pomarañcze. – Wsta³a i poprowadzi³a dzieci do ich pokoju.

Zanim wysz³a z salonu, powiedzia³a jeszcze:

– Rachel, kochanie… Chocia¿ uwielbiam Magnusa, to w tej bitwie

jestem po twojej stronie.

Do oczu Rachel znów nap³ynê³y ³zy.

– Dziêkujê ci. Tak bardzo ci dziêkujê… Ale nic ju¿ wiêcej nie mo¿-

na zrobiæ. Wszystko w rêkach przeznaczenia.

– Niech i tak bêdzie – powiedzia³a Betsy ze stoickim spokojem i wy-

sz³a za dzieæmi do ich sypialni.

Rachel tak¿e opuœci³a apartament. Wróci³a do salonu pañ w chwili,

kiedy zbiera³y ju¿ rzeczy, aby do³¹czyæ do mê¿czyzn. Stanê³a przy

drzwiach, czekaj¹c, by pójœæ wraz z nimi do sali balowej.

– Usidli³a go… Có¿ innego, jeœli nie to. Jak inaczej ladacznica z baru

mog³aby zdobyæ takiego mê¿czyznê jak Magnus, je¿eli nie rozk³adaj¹c

przed nim nogi? – dobieg³ j¹ g³os matki Judith, a nastêpnie chichot jej

i Caroline Astor.

Rachel odsunê³a siê. NajwyraŸniej nikt nie zauwa¿y³ jej przybycia…

Nie chcia³a tu wracaæ, ale teraz, s³ysz¹c, jak otwarcie jej ubli¿aj¹, straci-

³a wszelk¹ chêæ.

– Rodziny Amberly i Magnusów powinny by³y siê po³¹czyæ. Wszyst-

ko za tym przemawia³o – odezwa³a siê pani Astor w³adczym jak zawsze

tonem. – Nigdy nie przestanê ¿a³owaæ, ¿e ta istota siê tu pojawi³a. Oj-

ciec Noela, gdyby ¿y³, zmusi³by syna, aby trzyma³ siê równych sobie.

– Magnus nie móg³ jej podziwiaæ, tak jak podziwia³ Judith – wtr¹-

ci³a pani Amberly. – Jak to dobrze, ¿e na bal przybywa ksi¹¿ê Walii i ma

przyprowadziæ ze sob¹ kilku œwietnie urodzonych arystokratów. Przy-

siêgam, ¿e Judith znajdzie o wiele lepsz¹ partiê od Noela Magnusa.

– Ale¿ oczywiœcie, moja droga. Powinno by³o tak siê staæ ju¿ daw-

no temu – zapewni³a j¹ Caroline Astor. – Nie wiem, co sprawi³o, ¿e Ju-

dith czeka³a, choæ wszyscy byli przekonani, ¿e Magnus nie ¿yje.

– Czeka³a ka¿dego wieczoru na wiadomoœci od Charmian Harris –

szepnê³a jakaœ kobieta do innej. Obie znajdowa³y siê w zasiêgu s³uchu

Rachel.

background image

188

– Co powiedzia³aœ, Katherine? – zwróci³a siê do niej pani Astor.

– Nic takiego, Caroline. Czy nie powinnyœmy wracaæ ju¿ do mê-

¿ów?

Rachel wycofa³a siê pospiesznie, tak aby kobiety jej nie zauwa¿y³y

i nie zorientowa³y siê, ¿e s³ysza³a ca³¹ rozmowê. Poda³a przechodz¹cemu

lokajowi naprêdce napisan¹ notatkê, ¿e musia³a opuœciæ przyjêcie, ponie-

wa¿ Ÿle siê poczu³a, i wróci³a do pokoju z baga¿em zranionych uczuæ.

Na miejscu poczu³a, ¿e wcale nie jest œpi¹ca. Betsy po³o¿y³a siê ra-

zem z dzieæmi, w salonie przywita³ j¹ wiêc jedynie wygas³y kominek

i karafka whisky Magnusa. Chodzi³a tam i z powrotem, wci¹¿ na nowo

przetrawiaj¹c s³owa kobiet. W koñcu poczu³a, ¿e jest gotowa na szkla-

neczkê alkoholu.

– Powiedziano mi, ¿e Ÿle siê poczu³aœ – powiedzia³ Magnus, staj¹c

nieoczekiwanie w progu apartamentu.

Popatrzy³a na niego. Jaki¿ by³ przystojny w tym czarnym fraku

i jedwabnej butelkowozielonej kamizelce…

– Nie widzia³am wiêkszego sensu, ¿eby tam zostawaæ. Pani Astor

mnie nie lubi mnie, a ja j¹ te¿ nieszczególnie.

Noel uœmiechn¹³ siê.

– Ona lubi tylko tych, którzy zaspokajaj¹ jej ambicje. Muszê ciê

pochwaliæ za twój gust.

Skinê³a g³ow¹ i spojrza³a na zimny jak lód ruszt wygas³ego kominka.

– S¹ wœciek³e z powodu Judith. Trudno im siê dziwiæ…

– To by³a dla mnie doskona³a partia. Myœlê, ¿e przez jakiœ czas czêœæ

osób bêdzie chowaæ urazê. Dopóki nie wyci¹gnie jakiegoœ zubo¿a³ego

angielskiego lorda z d³ugów karcianych, a on nie odwdziêczy siê jej szla-

checkim tytu³em.

Nie skomentowa³a tego. Przygl¹da³ jej siê przez d³u¿sz¹ chwilê.

– le siê czujesz? Wyj¹tkowo milcz¹ca jesteœ dziœ wieczór.

– Chyba jestem bardziej zmêczona, ni¿ myœla³am – wzruszy³a ra-

mionami. – Pójdê do swojego pokoju odpocz¹æ.

– Przenios³em twoje rzeczy do mojego pokoju. Skoro zawarliœmy

umowê… skoro naprawdê mamy przez te kilka tygodni ¿yæ jak m¹¿ i ¿o-

na… pomyœla³em, ¿e to nienaturalne, ¿ebyœ mia³a oddzielny pokój.

Zatrzyma³a siê i spojrza³a na niego.

– Nie mogê dzieliæ z tob¹ ³o¿a ot tak, po prostu. Nie jesteœmy na-

prawdê ma³¿eñstwem, a ty… ty… – Chcia³a dodaæ: „nie kochasz mnie”,

ale nie mog³a tego wykrztusiæ.

– Jeœli to ma byæ próba, to musimy ¿yæ tak, jakbyœmy rzeczywiœcie

byli ma³¿eñstwem, a ja jako m¹¿ chcê mieæ ¿onê obok siebie.

background image

189

– W takim razie musisz poprosiæ, by to Judith Amberly przenios³a

rzeczy do twojego pokoju.

– A co ona ma do tego?

– To jej nadskakiwa³eœ w czasie swoich podró¿y do Nowego Jorku,

wtedy, kiedy ja ka¿dej jesieni czeka³am na ciebie na Herschel – Rachel

twardo sta³a na swoim gruncie. – Niech ona zaryzykuje próbne ma³¿eñ-

stwo.

– Czy to w ogóle by³y zaloty? – warkn¹³ z³y. – Mój ojciec wmusi³

mi j¹ jak w œredniowieczu i to na d³ugo przed tym, zanim ciê pozna³em.

Przypuszczam, ¿e by³o to najd³u¿sze narzeczeñstwo œwiata. ¯adna nor-

malna dziewczyna nie czeka³aby tak d³ugo, chyba ¿e chcia³aby po³o¿yæ

³apê na mojej fortunie.

Ca³kiem mo¿liwe, ¿e k³ama³, Rachel jednak zaczê³a siê zastanawiaæ,

czy przypadkiem nie mówi prawdy. Zawsze mówi³ o aprobacie ojca dla

Judith, a przecie¿ zmar³ on jeszcze przed przybyciem Noela na Herschel.

Zazdroœæ nie pozwoli³a jej dot¹d skojarzyæ tych dwóch faktów.

Nieoczekiwanie sp³ynê³a na ni¹ ulga. Poczucie, ¿e zosta³a zdradzo-

na, które nie dawa³o jej spokoju od miesiêcy, znik³o.

– No, wiêc jakie¿ to chore myœli chodz¹ ci po g³owie? – dopytywa³

siê Magnus. – Czy przyznasz siê wreszcie do zazdroœci o Judith?

– Wcale nie jestem zazdrosna – odpar³a, ale nadal by³a to tylko czêœæ

prawdy.

Judith mia³a to wszystko, czego brakowa³o jej: protekcjê, pieni¹dze

i wreszcie – by³a prawdziw¹ narzeczon¹ Magnusa. Rachel chêtnie za-

mieni³aby wszystkie targi i wieloznacznoœæ w relacjach z Magnusem na

jedno proste narzeczeñstwo – pod warunkiem ¿e zakoñczy³oby siê le-

piej i szybciej ni¿ to z Judith.

– S¹ takie chwile, kiedy naprawdê ¿al mi Judith – przyzna³a nie-

chêtnie. – Ale potem przypominam sobie o jej pieni¹dzach i tych wszyst-

kich ludziach, którzy siê ni¹ opiekuj¹, i wiem, ¿e nic jej siê nie stanie.

– Tobie te¿, Rachel.

Popatrzy³a na niego i uœmiechnê³a siê gorzko:

– Oczywiœcie, ¿e nie.

– Wobec tego jak myœlisz, co mnie ostatecznie powstrzyma³o przed

poœlubieniem jej? – zapyta³ z³y. – No, powiedz…

Potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie mam pojêcia.

– Pamiêæ o tobie, czekaj¹cej na mnie w Lodowej Pannie.

– Ale te wspomnienia nie sprawi³y, ¿e poprosi³eœ mnie o rêkê, praw-

da?

background image

190

Napiêcie ostatnich tygodni i dzisiejszego wieczoru w koñcu zwy-

ciê¿y³y. Nie mog³a powstrzymaæ wzbieraj¹cego w niej bólu, gdy myœla-

³a o tym, jak czeka³a na Magnusa, podczas gdy on w Nowym Jorku kon-

tynuowa³ pozorne zaloty wobec bardziej odpowiedniej dla niego kobiety.

Westchnê³a i ciê¿kim krokiem ruszy³a do swojej sypialni. By³a go-

towa spaæ tam, choæby w ubraniu.

Zast¹pi³ jej drogê.

– Ta próba nie jest udawana. Powiedzia³em, ¿e jesteœ moj¹ ¿on¹,

Rachel, a moja ¿ona bêdzie grza³a mi ³ó¿ko.

– Nie zrobiê tego – zbuntowa³a siê.

Twarz wykrzywi³ mu gniewny grymas.

– Skoro tak, to mo¿e powinienem ci daæ zasmakowaæ prawdziwe-

go ¿ycia ¿ony z naszego krêgu i poszukaæ przyjemnoœci gdzie indziej?

– Z Charmian Harris? – rzuci³a wœciek³a.

– A z kim by innym? – odpar³. – Czy nie po to mê¿czyŸni utrzymu-

j¹ kochanki? ¯eby mieæ kogoœ, kto przytuli i wys³ucha, kiedy ¿ona staje

siê trudna do zniesienia?

– Jeœli o takim ma³¿eñstwie myœlisz, to z radoœci¹ odrzucê twoj¹

proœbê o rêkê. I pogratulujê Judith Amberly, ¿e i j¹ taki zwi¹zek omin¹³!

Spojrza³ na ni¹. Oczy p³onê³y mu z gniewu.

– Chcê, ¿ebyœ by³a u mego boku, gdy bêdê zasypia³.

– Jeœli chcesz zasn¹æ u boku kobiety, to powinieneœ ca³¹ noc spê-

dziæ z Charmian Harris. I lepiej pospiesz siê, bo nied³ugo zamknie na

noc drzwi – odpali³a.

Popatrzy³ na ni¹ z furi¹.

– Dobrze wiêc – rzuci³ z pogard¹, chwyci³ kapelusz i wybieg³ z apar-

tamentu, trzasn¹wszy drzwiami.

Rachel podbieg³a do okna i zerknê³a przez szparê w draperiach. Pod-

jecha³ wynajêty powóz. Noel wskoczy³ do niego pospiesznie. Ciemna

sylwetka pojazdu, ko³ysz¹c siê, oddala³a siê coraz szybciej od hotelu.

Od niej.

Zas³ona opad³a.

Pomyœla³a, ¿e powinna czuæ siê lepiej, ni¿ w istocie siê czu³a. Ru-

szy³a do nieprzygotowanego pokoju z zamiarem zaœniêcia. Nie zadzwo-

ni³a po pokojówkê. Sama rozpiê³a sukniê, gorset i wsunê³a siê w ch³od-

n¹ poœciel. Zaczê³a j¹ jednak przeœladowaæ wizja Charmian Harris

i Noela. Ca³owa³ j¹, obejmowa³, rozpina³ jej gorset… Kiedy wyobra¿o-

ny œmiech ladacznicy zag³uszy³ ruch uliczny w Pi¹tej Alei, Rachel nie

mia³a innego wyboru, ni¿ wtuliæ twarz w poduszkê, by zag³uszyæ szloch.

background image

191

25

Fa³szywa skromnoœæ lepsza jest od ¿adnej.

Vilhjamur Stefansson, badacz Arktyki

E

dmund przesun¹³ palcami po konopnym kapturze, obok którego le-

¿a³ ciê¿ki satynowy fular. Stwierdzi³, ¿e jako knebel lepszy bêdzie fular.

Na stole spoczywa³ jeszcze konopny zwój, wystarczaj¹co miêkki, aby

nie uszkodzi³ delikatnej skóry, ale doœæ mocny, aby utrzyma³ szarpi¹c¹

siê kobietê.

Jego plan stawa³ siê coraz bardziej klarowny. Statek czeka³ gotowy

do odp³yniêcia. Powóz w ka¿dej chwili móg³ przewieŸæ zdobycz na ³ódŸ.

Sanie i psy znajdowa³y siê ju¿ na pok³adzie, gotowe, by zaprowadziæ go

do Franklina. Ostry klimat Pó³nocy nie powstrzymywa³ go. To prawda,

¿e nigdy tam nie by³, ale mia³ przedsiêbiorstwo, które kwit³o, zaopatru-

j¹c w towar tamt¹ czêœæ œwiata. Skoro niepiœmienny handlarz futrami

móg³ podró¿owaæ po Arktyce, to i Edmund by³ w stanie tego dokonaæ.

I to wygodnie, elegancko… B¹dŸ co b¹dŸ by³ cz³owiekiem wykszta³co-

nym i pe³nym og³ady.

Potrzebna mu by³a tylko noc. Najwa¿niejsze to zgranie wszystkiego

w czasie. Nie móg³ tak po prostu zapukaæ do drzwi Northwyck House

i zapytaæ, czy móg³by zaprosiæ pani¹ domu na godzinn¹ przechadzkê.

Rachel nie zgodzi³aby siê. Aczkolwiek nie by³a pewna przywi¹zania

Noela, Edmund dobrze wiedzia³, ¿e w³asnoœæ Magnusa lepiej zostawiæ

w spokoju.

Podkradanie cudzej ¿ony mog³o dla Edmunda oznaczaæ œmieræ, a tego

nie mia³ zamiaru ryzykowaæ.

Nie, musia³ pomyœleæ. Najlepiej by³oby, gdyby Magnusowie znaleŸ-

li siê w Nowym Jorku. Wtedy móg³by od razu porwaæ Rachel na statek

i natychmiast postawiæ ¿agle, nie ostrzegaj¹c przy tym Noela.

Jednak¿e bardzo psu³ mu szyki fakt, ¿e nie zna³ ich planów. Kilkoro

s³u¿¹cych z Northwyck, którzy chêtnie nadstawiali d³onie po monety,

bez wahania mówi³o, gdzie przybywa pan albo pani, ale nawet oni nie

wiedzieli, co pañstwo zamierzaj¹ uczyniæ potem. Obecnie Noel przeby-

wa³ z ¿on¹ w mieœcie; Edmund dowiedzia³ siê o tym w³aœnie tego wie-

czoru. Ale dowiedzia³ siê za ma³o, no i za póŸno.

Zapukano do drzwi biblioteki. Wszed³ lokaj z karteczk¹ na srebrnej tacy.

– W³aœnie nadesz³a, sir – sk³oni³ siê i wrêczy³ Edmudowi pergami-

now¹ kartkê.

background image

192

Edmund przeczyta³ j¹, odchyli³ siê do ty³u i zacz¹³ siê œmiaæ. Zda-

rzy³ siê cud. Dziêki pani Astor.

Podszed³ do biurka, odsun¹³ na bok zaproszenie na bal w Akademii

Muzycznej i szybko skreœli³ odpowiedŸ. Oczywiœcie, zjawi siê na wspa-

nia³ym balu na czeœæ ksiêcia Walii. To wydarzenie stulecia i znajdzie siê

tam ka¿dy, kto mia³ aspiracje nale¿enia do spo³ecznej elity. Nikt, kto

otrzyma zaproszenie, nie przegapi takiej okazji.

Nawet wyzywaj¹cy Noel Magnus i jego m³oda, dopiero co poœlu-

biona ¿ona.

Noel otworzy³ drzwi powozu i stan¹³ na chodniku. Dobrze zna³ tê

kamienicê. Sam j¹ kupi³. Charmian znudzi³ siê dom na wsi i hotelowe

apartamenty. Upiera³a siê, ¿e bêdzie im obydwojgu wygodniej w jej w³a-

snym buduarze, spe³ni³ wiêc jej pragnienie, tak samo jak ona zawsze

spe³nia³a jego zachcianki.

Drzwi wygl¹da³y jak zawsze – okolone br¹zowym piaskowcem i po-

malowane po³yskliw¹ zielon¹ farb¹. Ko³atka by³a tam, gdzie zawsze –

spi¿owa g³owa lwa z ciê¿k¹ obrêcz¹ w pysku.

Przeskoczy³ po dwa schody naraz, czuj¹c jednoczeœnie poœpiech i wa-

hanie. Nie widzia³ Charmian od d³u¿szego czasu. Ca³y ostatni pobyt

w Nowym Jorku spêdzi³ na gromadzeniu zapasów i przygotowywaniu

statku do powrotu na Herschel. Zbyt niecierpliwy by³ wtedy, by zatrzy-

maæ siê w ramionach kochanki. Chcia³ jechaæ. Jechaæ do…

Zamkn¹³ oczy. Œpieszy³o mu siê wtedy do baru Pod Lodow¹ Pann¹.

Œpieszy³o mu siê, by daæ siê z powrotem pochwyciæ pora¿aj¹cej urodzie

Rachel Howland.

Zawsze wiedzia³, ¿e Rachel nie bêdzie pasowa³a do jego œwiata.

Ta próba udowadnia³a to. Nie chcia³a, aby utrzymywa³ znajomoœæ

z Charmian, by³a zazdrosna o Judith… Rozeœmia³ siê gorzko. Zazdroœæ

o obie kobiety, i to zupe³nie bez powodu! Jego zwi¹zek z Judith zapla-

nowa³ ojciec, i to z iœcie makiaweliczn¹ drobiazgowoœci¹. Noel skoñ-

czy³ zaledwie osiemnaœcie lat, kiedy siê dowiedzia³, ¿e jego przezna-

czeniem jest chuda dziewczyna z Nowego Jorku, której nazwisko

rodowe jest doœæ dobre, aby odwróciæ uwagê od bogactwa Magnusa

i od jego wybryków.

By³o doœæ czasu na odpowiednie zarêczyny. Noel przyucza³ siê do

prowadzenia rodzinnych interesów. W koñcu stary Magnus zmar³ i zo-

stawi³ syna w spokoju, ale i z ciê¿kim baga¿em. Najgorsz¹ czêœci¹ tej

schedy okaza³a siê Judith Amberly, obgadywana przez wszystkich stara

background image

193

panna, która wci¹¿ naciska³a na wyznaczenie daty œlubu. Chcia³a móc

wreszcie delektowaæ siê nale¿nym jej przepychem.

Arktyka poci¹ga³a go, ale jeszcze silniej odpycha³ Nowy Jork. Tun-

dra oferowa³a jego przeœladowanej duszy wolnoœæ. Coraz rzadziej i rza-

dziej wraca³ do miasta, aby uzupe³niæ zaopatrzenie. Kiedy wreszcie do-

wiedzia³ siê, ¿e uwa¿a siê go za zmar³ego, nie czu³ potrzeby powrotu

i sprostowania pog³osek. Wszystko dzia³a³o bez niego. Nadal drukowa-

no gazety, a jego konta pêcznia³y od zysków.

To wszystko mog³o na niego poczekaæ. Choæby i ca³¹ wiecznoœæ.

Ale teraz ju¿ nie mog³o. Z powodu Rachel.

Otworzy³ oczy. Spojrza³ na ko³atkê, zapraszaj¹c¹ go, by zakoszto-

wa³ przyjemnoœci z inn¹ kobiet¹.

Kln¹c pod nosem, zszed³ z powrotem po schodach do powozu, któ-

ry jeszcze nie odjecha³.

– Do hotelu – warkn¹³ i zatrzasn¹³ drzwi.

Za jego plecami kamienica robi³a siê coraz mniejsza, a¿ w koñcu

zniknê³a miêdzy innymi domami. Magnus jednak siê nie odwraca³. Nic

go ten dom nie obchodzi³. Choæ by³ jego w³asnoœci¹, równie dobrze móg³

go wiêcej w ¿yciu nie widzieæ.

Rachel odgradza³a go od wszystkich innych kobiet. Gdy zamyka³

oczy, zawsze widzia³ j¹, wpatrzon¹ w niego b³êkitnymi oczami, pe³nymi

nadziei, têsknoty i lêku. Nie móg³ odwróciæ wzroku. Nie mia³ innego

wyboru, ni¿ poddaæ siê jej albo resztê ¿ycia spêdziæ jak jego ojciec –

w nienawiœci i gniewie, za jedyne towarzystwo maj¹c swój w³asny cho-

ry umys³, który doprowadzi go do wrót piek³a.

– Rachel – szepn¹³, pragn¹c us³yszeæ dŸwiêk jej imienia.

Zapuka³ w œciankê, by ponagliæ woŸnicê, i odchyliwszy siê na opar-

cie, ponownie przywo³a³ obraz Rachel poœród ruin kaplicy. Jej rozbu-

rzone w³osy, jej rozchylone usta… Da³a mu rozkosz wielekroæ cenniej-

sz¹ od z³ota, poniewa¿ zrodzi³a j¹ mi³oœæ, nie ¿¹dza.

Ba³ siê. Czai³ siê w nim duch jego ojca, który sprawia³, ¿e by³ zimny,

kiedy powinien by³ szlochaæ, gwa³towny, gdy nale¿a³o ulec. Ba³ siê, ¿e

mo¿e nigdy nie pokochaæ Rachel tak, jak na to zas³ugiwa³a, ¿e mo¿e ona

nigdy nie zrozumieæ tej udrêki. Judith i Charmian lepiej do niego paso-

wa³y. ¯y³by zgodnie z ojcowskim przykazaniem „nigdy nie kochaæ”, a one

nie interesowa³yby siê tym, czy s¹ kochane.

Rachel to co innego. Potrzebowa³a uczucia. Zas³ugiwa³a na wszyst-

ko, co móg³ zaoferowaæ jej dobry cz³owiek.

Nagle poczu³, ¿e z ca³ych si³ pragnie byæ takim dobrym cz³owie-

kiem.

13 – Lodowa Panna

background image

194

Rachel poczu³a d³oñ na biodrze i ciê¿ar cia³a Noela, kiedy usiad³ na

brzegu jej ³ó¿ka.

Na wpó³ we œnie, na wpó³ ju¿ przytomna, unios³a siê i usiad³a. O ma³o

nie objê³a go w pierwszym odruchu i nie powiedzia³a, jak bardzo cieszy

siê z jego powrotu, ale coœ j¹ powstrzyma³o. Byæ mo¿e lêk, ¿e poczuje

zapach innej kobiety na jego ustach i ubraniu.

Zamiast go przytuliæ, odsunê³a siê w stronê rzeŸbionego wezg³o-

wia i spojrza³a na niego oskar¿ycielsko w pó³mroku dopalaj¹cej siê

œwiecy.

– Po co przyszed³eœ? – zapyta³a. Nie podoba³a siê jej ta irytacja we

w³asnym g³osie, ten brak zaufania…

– Ja… – zacz¹³ i zamkn¹³ usta.

– WyjdŸ, proszꠖ powiedzia³a, przyci¹gaj¹c ko³drê do okrytej tyl-

ko batystow¹ koszul¹ piersi.

Nic nie powiedzia³. Nawet nie drgn¹³.

Ogarn¹³ j¹ smutek. Mo¿e nigdy nie bêdzie do niej w pe³ni nale¿a³…

Jego sposób ¿ycia zmusza³ go do dzielenia uczuæ miêdzy ¿onê i kochan-

kê. Bez trudu opuszcza³ przychylne ³ono kochanki, by zaraz potem ocze-

kiwaæ radosnego powitania ¿ony… Ona jednak nie chcia³a takiego ¿y-

cia. Nagle zrozumia³a, co znacz¹ jego s³owa, ¿e do niego nie pasuje.

Mo¿e nigdy siê nie dopasuje?

– Do tego dosz³o? – rzuci³a ochryp³ym z przygnêbienia g³osem. –

Musisz tu przychodziæ, chocia¿ nasyci³eœ siê ju¿ inn¹?

– Rachel…

– Zostaw mnie w spokoju, Magnus.

– Nie, Rachel…

– W³aœnie ¿e tak. Zostaw mnie albo zabiorê swoje pieni¹dze i odja-

dê jeszcze tej nocy.

Zesztywnia³, jakby przeszyty tymi s³owami. Wsta³. Jego wysoka syl-

wetka zawis³a nad ³ó¿kiem. Rachel przywar³a do oparcia wezg³owia.

Bez ostrze¿enia wyci¹gn¹³ d³oñ i dotkn¹³ jej policzka ruchem jak

gdyby pe³nym têsknoty. Nie drgnê³a. G³adzi³ j¹ lekko, ³agodnie… Tak

bardzo ³agodnie, mimo swojej si³y.

– Nie poszed³em do Charmian. Nie potrafi³em.

– Nie wierzê ci. Ona jest twoj¹ kochank¹. Zawsze mia³eœ inne ko-

biety, nawet kiedy mówi³eœ, ¿e w twoim ¿yciu jestem tylko ja. K³amiesz,

Magnus. K³amiesz, a ja za ka¿dym razem ci wierzꠖ odepchnê³a jego

rêkê i otar³a oczy.

– Uwierz mi, nie poszed³em do Charmian. Spójrz, która godzina.

Nie starczy³oby mi czasu.

background image

195

Powoli odwróci³a wzrok w stronê drzwi do salonu. Na wysokim sto-

j¹cym zegarze dochodzi³a druga. Noel wyszed³ nieca³¹ godzinê temu.

– Tym razem mo¿e i nie poszed³eœ – rzuci³a zrozpaczona – ale ta-

kie sytuacje powtórz¹ siê jeszcze nie raz i nie dwa. Moj¹ przesz³oœæ z to-

b¹ zatru³a Judith, a przysz³oœæ zatruje Charmian czy inna dziewczyna,

która przyjdzie na jej miejsce. – Zgarbi³a siê. – Powiedzia³eœ, ¿e nigdy

nie bêdê pasowa³a do tego zepsutego towarzystwa. Dosz³am do wnio-

sku, ¿e masz racjê. IdŸ ju¿, Magnus. Zostaw mnie sam¹. Nie chcê ciê tu

widzieæ.

– Umowa by³a taka, ¿e bêdziesz ¿yæ ze mn¹ jako ¿ona. Zap³aci³em

za te trzydzieœci dni s³on¹ cenê. Nie mam zamiaru daæ siê teraz oszukaæ.

Podnios³a g³owê, by zobaczyæ jego twarz w œwietle migocz¹cej œwie-

cy. By³a skupiona, nieugiêta.

– Nie chcê spaæ w twoim ³ó¿ku – powiedzia³a wyzywaj¹co.

– Dlaczego? – Przysun¹³ siê bli¿ej niej. – Bo boisz siê, ¿e splami

ciê plugastwo innej kobiety? Có¿, w takim razie przysiêgam ci na wszyst-

ko, w co wierzê: nie poszed³em dzisiaj do Charmian. Wróci³em tu, bo

chcê ciê mieæ przy swoim boku. Ciebie i tylko ciebie.

– Nie bêdê rozk³adaæ nóg na ka¿de twoje zawo³anie. To nie by³o

czêœci¹ umowy.

Zbli¿y³ twarz do jej twarzy.

– Nigdy tego od ciebie nie oczekiwa³em. Jeœli oddasz mi swoje cia-

³o, masz to zrobiæ z w³asnej woli, hojnie i z mi³oœci¹, jak zawsze. Nie

bêdê ciê zmuszaæ. Nigdy. – Uniós³ jej podbródek i spojrza³ g³êboko

w oczy. – Ale nalegam, abyœ przez te trzydzieœci dni by³a u mego boku.

Dzieñ i noc. Nie ust¹piê ci – puœci³ j¹ i wyprostowa³ siê.

Czeka³a z zapartym tchem.

– Puœæ mnie, Magnus – syknê³a, gdy nagle chwyci³ j¹ w talii i uniós³,

jakby wa¿y³a tyle co ma³y kociak.

– Puszczê ciê, ¿ono, ale w naszym pokoju. Tam, gdzie jest twoje

miejsce.

Jego ramiona zamieni³y siê w ¿elazn¹ obrêcz. Szarpa³a siê, odpy-

cha³a i wi³a, dopóki Noel, przeniós³szy j¹ przez salon, nie rzuci³ bezce-

remonialnie na ³ó¿ko.

– Wróci³ stary Magnus z Pó³nocy. Barbarzyñca. Brutal – fuknê³a.

Rozeœmia³ siê i poci¹gn¹³ za wêze³ krawatu.

– Nie chcê z tob¹ spa栖 powiedzia³a i próbowa³a skoczyæ do drzwi.

Stan¹³ jej na drodze. Jego spojrzenie zeœlizgnê³o siê z twarzy Rachel

na jej piersi. Pod przezroczyst¹ koszulk¹ wyraŸnie rysowa³y siê wypu-

k³oœci brodawek.

background image

196

– Radzi³bym ci wracaæ do ³ó¿ka, Rachel. Chyba jest ci zimno –

stwierdzi³. Rozpi¹³ kamizelkê i rzuci³ j¹ na stoj¹ce obok krzes³o.

Os³oni³a siê rêkoma i rozejrza³a rozpaczliwie za czymœ do okrycia.

– Przygaœ lampkê, dobrze? – poprosi³.

– Nie mam zamiaru… – nie skoñczy³a.

Zsun¹³ spodnie. Jego nagoœæ j¹ porazi³a.

Plecy mia³ ca³e w œwie¿ych bliznach. Na torsie falowa³y musku³y

jak z ¿elaza. Wygl¹da³ jak wspania³y bóg wojny. Podszed³ do gazowego

kinkietu i przykrêci³ p³omyk tak, ¿e ledwo siê ¿arzy³.

– Wskakuj do ³ó¿ka, moja ¿ono.

– Nie – odpar³a, zas³aniaj¹c siê rêkoma i odwracaj¹c wzrok. Nie

chcia³a patrzeæ na jego imponuj¹c¹ mêskoœæ.

– ChodŸ – chwyci³ j¹ i przyci¹gn¹³ do siebie.

Jêknê³a wzburzona, usi³uj¹c go uderzyæ.

Nieczu³y na zniewagi i rêkoczyny bez wahania wœlizn¹³ siê pod przy-

krycie, poci¹gaj¹c j¹ za sob¹.

– Dobranoc, ¿ono – szepn¹³, wtulaj¹c siê w jej w³osy.

Chcia³a go ugryŸæ, ale nie mog³a. Przywar³ do jej pleców, a ramiona

oplata³y j¹ jak ³añcuch.

Poca³owa³ j¹ w czubek g³owy.

Wstrzyma³a oddech, czekaj¹c na atak. By³ podniecony, byæ mo¿e

przez jej bliskoœæ, a mo¿e przez ciep³o. Czu³a jego mêskoœæ przy poœlad-

kach, ale nawet nie drgn¹³, by j¹ posi¹œæ. Zamiast tego poca³owa³ j¹ w kark

i przesun¹³ siê lekko, jak gdyby szukaj¹c najwygodniejszej pozycji. W ci¹-

gu paru sekund jego oddech wyrówna³ siê i pog³êbi³. Zasn¹³.

Rachel zakipia³a z gniewu. Cisn¹³ j¹ brutalnie na ³ó¿ko, jakby by³a

snopkiem siana, u³o¿y³ siê przy niej wygodnie, grza³ siê przy niej… I nie

da³ jej nic.

Zdecydowana odejœæ, spróbowa³a wstaæ, ale kajdany jego ramion

trzyma³y mocno. Przestraszy³a siê, ¿e obudzi bestiê, która zasnê³a miêk-

ko i bezw³adnie przy jej poœladkach.

A by³o tak cieplutko. Tak bardzo ciep³o. Tak rozkosznie, kusz¹co

ciep³o.

Zmêczenie wisia³o nad ni¹ niczym ob³ok morfiny. Ze wszystkich si³

stara³a siê nie zasn¹æ, ale nie mog³a siê powstrzymaæ.

Jej przeznaczeniem by³o graæ przez trzydzieœci dni ¿onê mê¿czyzny,

który le¿a³ u jej boku. Cen¹ za to bêdzie wspania³y sierociniec, który da

opiekê wspó³towarzyszom Tommy’ego i Clare, oraz prywatne konto. Dziê-

ki temu, jeœli przyjdzie jej wybieraæ, bêdzie mog³a odejœæ od Noela Ma-

gnusa, opuœciæ wyspê Herschel i zapomnieæ o wszystkich rozczarowaniach.

background image

197

Oplata³y j¹ ciep³e, muskularne mêskie ramiona. Czy w gruncie rze-

czy nie wyjdzie na tej umowie lepiej od Magnusa? To zaledwie trzydzie-

œci dni. Mo¿e wytrzymaæ… W tym czasie zajmie siê sierociñcem i po-

ka¿e Noelowi, ¿e nie jest marionetk¹ w jego rêkach. Rano dowie siê

czegoœ na temat wyjazdu do Pary¿a. Sporo czyta³a o „mieœcie œwiat³a”…

Albo mo¿e pojecha³aby do Sankt Petersburga lub do Rzymu? Poza ba-

rem Pod Lodow¹ Pann¹ rozci¹ga³ siê ca³y œwiat, a ona pocz¹tkowo na-

wet o tym nie wiedzia³a. Teraz zrozumia³a, ¿e mo¿e to wszystko zoba-

czyæ.

– Œpij ju¿, Rachel. Przestañ knu栖 us³ysza³a za plecami zaspany

g³os.

Zacisnê³a powieki.

– Nienawidzê ciê, Magnus.

Poca³owa³ j¹ w ramiê, po czym po³o¿y³ siê i ponownie zasn¹³.

– I kocham – szepnê³a, gdy mia³a pewnoœæ, ¿e Noel nie mo¿e jej

ju¿ us³yszeæ.

26

W

Northwyck z wolna mija³y tygodnie. Dziwne, nierzeczywiste, jakby

z krainy snu… Rachel mia³a wra¿enie, i¿ ¿yje ¿yciem innej kobiety.

Stokes przyjecha³ poci¹giem i spêdzi³ w Northwyck kilka dni, oma-

wiaj¹c sprawy zwi¹zane z remontem budynku. Ka¿dego popo³udnia

Rachel i Magnus godzinami siedzieli w obsadzonej palmami oran¿erii,

zastanawiaj¹c siê, czego jeszcze mog¹ potrzebowaæ dzieci. Czêœæ siero-

ciñca ju¿ otwarto i dzieci ci¹gnê³y do niego w nadziei na posi³ek i bez-

pieczny nocleg. Zatrudniono personel do opieki nad trafiaj¹cymi tu z ulicy

urwisami, pocz¹wszy od kucharza, a skoñczywszy na lekarzu domowym.

Rachel by³a szczególnie zadowolona z tego, i¿ dziêki samemu rozg³oso-

wi wokó³ dobroczynnego dzie³a Noela Magnusa trójka dzieci ju¿ zosta-

³a adoptowana.

Wieczory spêdzali przy kominku z Clare i Tommym. Jesieñ by³a

wczesna, jeœli za jej oznakê uznaæ wieczorne ch³ody. Kolacje jedli wiêc

zwykle w bibliotece, o wiele przytulniejszej dla czterech osób ni¿ ol-

brzymia jadalnia.

Magnus zdecydowa³, ¿e po kolacji dzieci bêd¹ siê uczyæ gry w sza-

chy. Tommy waha³ siê, wola³ obserwowaæ, jak uczy siê Clare. Jednak po

background image

198

kilku rozgrywkach sam zapragn¹³ spróbowaæ, a Rachel z zadowoleniem

patrzy³a, jak strategie, których nauczy³ siê na ulicy, œwietnie sprawdzaj¹

siê w przypadku skoczków, królów i pionków.

PóŸniej Rachel zwykle czyta³a dzieciom opowiadania, najczêœciej

Scotta lub Dickensa, dopóki powieki s³uchaczy nie stawa³y siê zbyt ciê¿-

kie. Pewnego wieczoru Clare wziê³a sprawy w swoje rêce i wdrapa³a siê

Magnusowi na kolana, prosz¹c o historiê na dobranoc. Rachel prawie

rozeœmia³a siê, widz¹c wyraz twarzy Noela… Mia³ tak¹ minê, jakby to

jedna z modnych porcelanowych lalek ma³ej o¿y³a nagle i usiad³a mu na

kolanach. Choæ najwyraŸniej nie czu³ siê zbyt swobodnie, pozwoli³ jed-

nak dziewczynce zostaæ, dopóki jej g³owa nie opad³a mu na pierœ. Gdy

Clare g³êboko zasnê³a, Magnus chwyci³ j¹ w mocne, pewne ramiona,

zaniós³ na górê i w³asnorêcznie otuli³ ko³derk¹. Rachel patrzy³a, jak wróci³

do biblioteki, gdzie na krzeœle spa³ ju¿ Tommy, i tak samo delikatnie, jak

wczeœniej Clare, zaniós³ go i u³o¿y³ go w ³ó¿ku.

– Myœlê, ¿e by³byœ dobrym ojcem, Noelu – szepnê³a, kiedy zamy-

ka³ drzwi dzieciêcej sypialni.

Spojrza³ na ni¹. Na jego twarzy malowa³o siê dziwne uczucie. Coœ,

co – mog³aby przysi¹c – wygl¹da³o jak ulga.

Noce by³y zawsze najtrudniejsze, ale Magnus upiera³ siê przy swo-

jej umowie. Rzeczy Rachel zosta³y przeniesione z jej sypialni do pokoju

Noela. Wieczorem Mazie pomaga³a jej rozebraæ siê w garderobie, po

czym Rachel pojawia³a siê w sypialni w sztywnej bia³ej koszuli, gotowa

do spoczynku.

Noel okaza³ siê mistrzem opanowania. Jedyne ¿¹danie, jakie jej sta-

wia³, to aby by³a u jego boku w ogromnym ³o¿u w chwili, gdy postana-

wia³ zgasiæ lampê gazow¹. Przytulona do niego zasypia³a tak spokojnie

jak jeszcze nigdy w ¿yciu, bezpieczna i szczêœliwa. Czeka³a na pó³noc trzy-

dziestego dnia, modl¹c siê, aby ten sen sta³ siê wreszcie rzeczywistoœci¹.

Jedyny cieñ, jaki pada³ na ich egzystencjê, mia³ swoje miejsce w sa-

lonie: wysoki na prawie dwa metry, zdecydowanie zbyt du¿y w stosun-

ku do piêknie rzeŸbionego obramowania kominka, wisia³ nad nim ponu-

ry portret olejny Grisholma Magnusa. Kiedy Rachel zagl¹da³a do salonu,

czêsto widywa³a Noela wpatrzonego w obraz, jakby ci¹gnê³o go do nie-

go jakieœ dziwne zaklêcie. Ojciec i syn byli doœæ podobni z twarzy, mieli

tak¹ sam¹ muskularn¹ budowê i to samo chmurne spojrzenie. Oczy jed-

nak bardzo siê ró¿ni³y. Grisholm mia³ bladob³êkitne, uderzaj¹co jasne

w porównaniu z bujn¹ czarn¹ czupryn¹. Noel musia³ odziedziczyæ bar-

wê oczu po matce, by³y bowiem tysi¹c razy cieplejsze od ojcowskich,

które przywodzi³y na myœl lodowe morze.

background image

199

Rachel z chêci¹ pozby³aby siê tego portretu. Niew¹tpliwie nie paso-

wa³ ani do kominka, ani do jego obramowania. Krawêdzie obrazu odsta-

wa³y od œciany. Nie mog³a doczekaæ siê chwili, kiedy umieœci go na

strychu i wreszcie o nim zapomni. Niech znajd¹ go przysz³e pokolenia,

które nie bêd¹ zna³y starego Grisholma i jego okrucieñstw. Kiedyœ od-

kurz¹ go i uœmiej¹ siê z naiwnej stylizacji starego portretu, na swoje szczê-

œcie nigdy nie zaznawszy przekleñstwa jego obecnoœci.

Chocia¿ tak pragnê³a, by obraz znikn¹³ jej z oczu, nie wiedzia³a, jak

poruszyæ ten temat w rozmowie z Noelem. Mimo wszystko Grisholm

by³ jego ojcem. Na dnie spl¹tanych uczuæ Noela wobec niego wci¹¿ tli³a

siê mi³oœæ. Nieustannie przeœladowa³y go obrazy tego, jak mog³o byæ,

jak powinno byæ…

W koñcu nieœmia³o i ostro¿nie zaczê³a rozmowê na ten temat z Bet-

sy. Siedzia³y w kuchni, uk³adaj¹c w wazonach z³ociste chryzantemy, które

mia³y o¿ywiæ korytarze. Na zewn¹trz dzieci bawi³y siê w warzywniku.

Noela nie by³o w pobli¿u.

– Czy mamy w domu jeszcze jakieœ dzie³a sztuki, Betsy? Zastana-

wia³am siê, jak rozjaœniæ salon – rzuci³a mimochodem, nape³niaj¹c mie-

dzian¹ konewkê wod¹ z pompy.

– Nie wiem. Tak dawno ju¿ nie zagl¹da³am na strych, ¿e ju¿ nawet

nie wiem, co tam le¿y – odar³a gospodyni.

– Zanieœmy kwiaty na górê i zajrzyjmy, dobrze? – Rachel wstrzy-

ma³a oddech.

Betsy spojrza³a na ni¹ ostrzegawczo.

– Mo¿esz znaleŸæ tam jakieœ szkielety. Jesteœ na to przygotowana,

moja kochana? To nie zawsze by³o takie wspania³e miejsce, jakie stwo-

rzy³aœ razem z dzieæmi…

– Wiem – odpowiedzia³a cicho Rachel. – Ale mo¿e wypêdŸmy ko-

lejne demony, dobrze?

Zanios³y wazony na pó³piêtro. Betsy zapali³a œwiecê w lichtarzu i ru-

szy³y w górê. Min¹wszy dwa piêtra, dosz³y do pomieszczeñ na podda-

szu pod szczytem stromego dachu.

Okna by³y okopcone przez sadzê z licznych kominów; prawdopo-

dobnie nikt ich nie czyœci³ od dwudziestu lat. Lichtarz okaza³ siê bardzo

przydatny w oœwietlaniu licznych ciemnych pomieszczeñ poddasza.

– Od czego zaczniemy? – rzuci³a Rachel, rozgl¹daj¹c siê po morzu

kufrów i przykrytych p³ótnem mebli.

– Mam pewien pomys³ – odpar³a powa¿nie Betsy, przeciskaj¹c siê

miêdzy skrzyniami w swojej sztywnej krynolinie.

Rachel ruszy³a za ni¹ zaciekawiona.

background image

200

Betsy podesz³a do niewielkiego kufra z orzecha, owiniêtego ³añcu-

chami, które kaleczy³y wspania³e drewno. Na zmatowia³ej tabliczce przy-

krêconej do wieka wygrawerowano napis „Catherine”.

– To by³a skrzynia na jej wiano. Kiedy odesz³a, stary Magnus za-

mkn¹³ kufer i kaza³ go wrzuciæ do rzeki. – Betsy spojrza³a na Rachel. Na

bladej twarzy dziewczyny tañczy³o œwiat³o skwiercz¹cego p³omyka. – Z ja-

kiegoœ powodu stary pan zmieni³ zdanie, albo s³u¿ba nie pos³ucha³a go,

dochodz¹c do wniosku, ¿e ³atwiej bêdzie schowaæ skrzyniê tutaj. Tak czy

inaczej stoi tu, nieotwierana, odk¹d Catherine odesz³a na zawsze.

– Mo¿emy j¹ otworzyæ? Zamek wygl¹da na zardzewia³y – stwier-

dzi³a Rachel, wodz¹c d³oni¹ po ciê¿kich ³añcuchach.

– Klucz ma Magnus, ale sam o tym nie wie. Le¿y w szufladzie jego

biurka, przyczepiony do ³añcuszka zegarka Grisholma. W ca³ym domu

chyba tylko ja i Nathan wiemy o tym kluczu i skrzyni.

– Dlaczego? W tej skrzyni mog¹ byæ wspania³e rzeczy, które Ma-

gnus powinien mieæ, a nawet nie wie, ¿e ten kufer istnieje. – Spojrza³a

na Betsy. – Przyniosê klucz. Zobaczymy, jakie skarby tu le¿¹, i damy je

Magnusowi jako niespodziankê. Jestem pewna, ¿e wierzy tak jak inni,

¿e rzeczy jego matki powêdrowa³y do rzeki.

– Bez w¹tpienia, ale..

– A co to takiego, tam, w rogu? – przerwa³a jej Rachel. – Wygl¹da

jak koñ na biegunach?…

Podesz³a do k¹ta i œci¹gnê³a okrywaj¹ce zagadkowy przedmiot p³ót-

no. Rzeczywiœcie to by³ skórzany koñ na biegunach z doœæ ju¿ wytart¹

w³óczkow¹ grzyw¹ i d³ugimi, zakrzywionymi biegunami. Tr¹ci³a go lek-

ko. Nadal siê ko³ysa³.

– Nale¿a³ do Magnusa. Uwielbia³ tê zabawkê. Ci¹gle jeŸdzi³ na nim

w swoim pokoju – Betsy zmarszczy³a brwi.

– Dlaczego mówisz o tym tak ponuro? To œliczny konik – Rachel

spojrza³a z zachwytem na zabawkê.

– Znowu, kochanie, obudzisz tu z³e wspomnienia… Magnus rze-

czywiœcie uwielbia³ tego konia, ale kiedy stary pan zdecydowa³, ¿e syn

jest za du¿y, aby na nim jeŸdziæ, koñ wyl¹dowa³ tutaj. Zmuszono Noela,

¿eby zacz¹³ jeŸdziæ na ¿ywym kucyku.

– Ale przecie¿ ka¿dy ma³y ch³opiec marzy o kucyku. Noel nawet

obieca³ Tommy’emu, ¿e nauczy go jeŸdzi栖 zaoponowa³a Rachel.

– Tak, ale Noel skoñczy³ zaledwie cztery lata, kiedy ojciec podaro-

wa³ mu prawdziwego kucyka. Uwa¿a³, ¿e syn ma byæ wspania³ym jeŸdŸ-

cem. Nigdy nie zapomnê, jak kpi³ z niego, ¿e wci¹¿ jeŸdzi na drewnia-

nym koniu.

background image

201

Rachel spojrza³a na gospodyniê, która mia³a ³zy w oczach.

– Wiêc co ojciec mu zrobi³, Betsy? – wypowiedzia³a to pytanie po-

woli i z trudem.

– Za ka¿dym razem, gdy ma³y spada³ z konia, stary Magnus ³apa³ za

pejcz i bi³ go, czasem prosto w twarz. Bi³ tak d³ugo, a¿ dzieciak z po-

wrotem wsiad³ na kucyka i próbowa³ jechaæ dalej. £zy i krzyk wcale go

nie wzrusza³y… Uwa¿a³, ¿e to jedyny sposób, aby nauczyæ ch³opca jeŸ-

dziæ. Chcia³, ¿eby bardziej ba³ siê nie wsi¹œæ z powrotem na kuca ni¿

kolejnego upadku. – Betsy umilk³a na d³u¿sz¹ chwilê, jakby chcia³a prze-

³kn¹æ ³zy. – Rzecz jasna, Noel nauczy³ siê jeŸdziæ konno w rekordowym

tempie. Nawet teraz myœlê, ¿e st¹d bierze siê jego brawura. MroŸna Ark-

tyka nie jest w stanie go przeraziæ, dopóki Grisholm jest z dala od niej…

Nieoczekiwanie Rachel poczu³a siê pokonana. Ca³a radoœæ przeszu-

kiwania poddasza zniknê³a. Przysiad³a na skrzyni i zakry³a twarz d³oñ-

mi.

Betsy objê³a j¹. Zapach jej wody bzowej koi³.

– Nie powinnam opowiadaæ ci tych historii… W¹tpiê, ¿eby Ma-

gnus chcia³, abyœ je zna³a.

– O Bo¿e, Betsy, ja chcê go kochaæ. Chcê wszystkiego, co najlep-

sze dla niego i dla nas wszystkich. Ale nie wiem, jak wymazaæ strach

sprzed tak wielu lat… Po prostu nie mam pojêcia.

Betsy wci¹¿ trzyma³a j¹ w koj¹cych objêciach.

– Rany siê zagoj¹. Umys³ mo¿e zapomnieæ, nawet jeœli nie wyba-

czy. Daj Noelowi coœ dobrego, na czym bêdzie móg³ siê skupiæ, tak ¿eby

nie ogl¹da³ siê za siebie. Wierzê, ¿e ty, Tommy i Clare jesteœcie w³aœnie

tym, czego potrzebuje, aby tak siê sta³o.

Rachel wsta³a. Obejrza³a siê na niewinnego konika na biegunach

i powiedzia³a:

– ChodŸmy st¹d. Mo¿e jeœli znajdê klucz, oka¿e siê, ¿e skrzynia

Catherine kryje szczêœliwsze wspomnienia.

– Chyba nie mog¹ byæ gorsze od tego, co ju¿ znalaz³yœmy – przy-

taknê³a Betsy, gasz¹c œwiecê.

Rachel zajrza³a do biblioteki. Minê³o kilka dni, zanim nadarzy³a siê

okazja, tego popo³udnia jednak Noel zapowiedzia³, ¿e on i Tommy bêd¹

doœæ zajêci. Zamiast pozostawiæ sprawê stajennym, Noel doszed³ do

wniosku, ¿e sam zajmie siê uczeniem Tommy’ego jazdy konnej.

Po lekkim posi³ku Clare posz³a z Betsy do salonu, by trenowaæ dzier-

ganie koronek, Noel zaœ uda³ siê z Tommym na lekcjê jazdy. Rachel

background image

202

skorzysta³a z okazji. Nie chcia³a, ¿eby ktoœ j¹ przy³apa³, jak krêci siê

przy biurku Noela. Chcia³a wzi¹æ klucz do skrzyni Catherine, który wci¹¿

le¿a³ przyczepiony do ³añcuszka zegarka Grisholma.

Podesz³a do wielkiego biurka. Zaledwie otworzy³a p³ytk¹ górn¹ szu-

fladê, od razu dostrzeg³a zegarek. Le¿a³ wciœniêty w k¹t, jakby by³ rów-

nie bezwartoœciowy, co grzechocz¹ce obok puste butelki po atramencie.

Wyjê³a zegarek, otworzy³a go i ze smutkiem przeczyta³a napis we-

wn¹trz koperty:

„G – na wieczn¹ mi³oœæ – C”.

Zamknê³a kopertê z powrotem, jak gdyby odwraca³a siê z bólem od

inskrypcji na grobie. Maleñki mosiê¿ny kluczyk wisia³ u ³añcuszka. Nie

mog³a go odczepiæ, zabra³a go wiêc na strych razem z zegarkiem.

Zawiasy drzwi prowadz¹cych na mroczne poddasze skrzypnê³y.

Rachel zapali³a œwiecê i postawi³a j¹ na komodzie. Zbli¿a³ siê wieczór.

Z góry zaledwie rozró¿nia³a wœród pól dwie maleñkie figurki jeŸdŸców.

Magnus i Tommy wybrali siê na przeja¿d¿kê.

Kluczyk pasowa³ do zamka, ale nie chcia³ siê przekrêciæ. Przez dzie-

si¹tki lat nieu¿ywany mechanizm zardzewia³. Ju¿ myœla³a, ¿e jej wyprawa

zakoñczy siê niepowodzeniem, kiedy sprê¿ynka w zamku przeskoczy³a.

Nagle zdenerwowana, musia³a chwilê odczekaæ, nim siê opanowa-

³a. Otworzy³a wieko, niepewna, co znajdzie w œrodku.

Nie spodziewa³a siê, ¿e znajdzie portret. Skrzynia nie by³a szczegól-

nie du¿a i wy³o¿one aksamitem wnêtrze szczelnie, od œciany do œciany,

wype³nia³ portret piêknej kobiety. Mia³a na sobie ciemnobr¹zow¹ at³a-

sow¹ sukniê o szerokich rêkawach z poduszkami, która kpi³a z dzisiej-

szej mody na rêkawy obcis³e. W³osy mia³a ciemnobr¹zowe, u³o¿one w ka-

skadê loków opadaj¹cych na kark. Najbardziej uderzaj¹ce jednak by³y

oczy. Mia³y ten sam odcieñ sherry, co u Magnusa, ale patrzy³y w dal,

jakby ich uwagê przyci¹ga³o coœ na horyzoncie.

Wyjê³a obraz i z zaskoczeniem odkry³a, ¿e spoczywa pod nim ciem-

nobr¹zowa at³asowa suknia z portretu. Spomiêdzy fa³d materia³u wypa-

d³y dwie dobrane do toalety z³ote bransolety ozdobione kilkunastoma

lawendowymi jadeitami oszlifowanymi na kaboszony. Kiedy Rachel

przyjrza³a siê dok³adnie portretowi, dostrzeg³a te same bransolety uwiecz-

nione na nadgarstkach Catherine, na samym dole portretu.

Kobieta na obrazie by³a m³oda. Nie mia³a wiêcej ni¿ dwadzieœcia

lat. Rachel przypuszcza³a, ¿e by³ to portret zarêczynowy, namalowany

przed œlubem i narodzinami Noela. Doœæ tajemniczo wygl¹da³a rama –

w póŸniejszym stylu, rzeŸbiona w mahoniu, przypomina³a inne drew-

niane sprzêty w Northwyck.

background image

203

Nagle Rachel zrozumia³a. Ramê portretu Catherine ozdobiono tym

samym gotyckim ornamentem, co obramowanie kominka w bibliotece.

Pewnie wykonano j¹ specjalnie po to, by portret zawis³ w³aœnie tam, by

zdobi³ urod¹ m³odej ¿ony prywatne królestwo pana domu… Kiedy ob-

raz zdjêto, stary Magnus zawiesi³ na jego miejscu swój w³asny, przera-

¿aj¹cy i niezbyt dobrany portret.

Œwieca zaskwiercza³a i przygas³a. Rachel zda³a sobie sprawê, ¿e

straci³a poczucie czasu. Noel i Tommy mogli ju¿ wróciæ ze stajni. Nie

chcia³a, ¿eby zaczêli jej szukaæ, gdy¿ w jej g³owie pojawi³ siê nagle

pomys³.

Rozprostowa³a sukniê i przy³o¿y³a do siebie, próbuj¹c oceniæ roz-

miary jej w³aœcicielki. Catherine by³a wy¿sza i, jeœli chodzi o piersi, nie

tak hojnie obdarzona przez naturê, ale bior¹c pod uwagê obszern¹ modê

sprzed ponad trzydziestu lat, mo¿na by³o mieæ pewnoœæ, ¿e zapas mate-

ria³u jest wystarczaj¹cy, by Auguste Valin móg³ odœwie¿yæ sukniê i w³a-

œciwie j¹ dopasowaæ.

Zabra³a bransolety i sukniê i ruszy³a do swojej garderoby. Noel nie

zobaczy tych rzeczy. Jutro sama wyœle sukniê do Nowego Jorku, tak by

by³a gotowa na bal w Akademii Muzycznej.

Ledwie mog³a ukryæ podniecenie. Wci¹¿ na nowo przywo³ywa³a

w wyobraŸni wyraz twarzy Noela, kiedy zobaczy j¹ w sukni jego matki.

B³ysk aprobaty w oczach, czu³oœæ, nostalgia… Mo¿e, wskrzeszaj¹c wy-

obra¿enie Catherine, zdo³a zniweczyæ z³y czar Grisholma, wnieœæ w ¿y-

cie Noela nadziejê i radoœæ?

Rankiem przed balem, kiedy bêd¹ jechaæ na dworzec kolejowy, ka¿e

jednemu z lokajów zamieniæ obrazy. Dziêki temu jej póŸniejsza wie-

czorna przemiana z Kopciuszka w damê z portretu stanie siê jeszcze

bardziej donios³a.

Byle tylko zdo³a³a utrzymaæ wszystko w sekrecie wystarczaj¹co d³u-

go, tak by Magnus niczego nie podejrzewa³…

27

D

ereszowaty, cêtkowany koñ mia³ wplecione w grzywê dzwoneczki.

Kiedy bryka³ weso³o na wybiegu, wyszczotkowany do po³ysku, wygl¹-

da³ jak rumak ksiêcia z bajki, który w jakiœ sposób zdo³a³ zejœæ prosto ze

stronic ksi¹¿ki.

background image

204

Oczy Tommy’ego zab³ys³y na jego widok. Stajenny poda³ ch³opcu

uzdê pe³nego wigoru wierzchowca.

– On jest piêkny, Magnus. Po prostu piêkny – Rachel a¿ zapar³o

dech. By³a poruszona niemal tak samo jak Tommy.

– Pochodzi z najlepszej stadniny w kraju. Stokes zapewnia³, ¿e jego

pochodzenie jest bez zarzutu – Magnus sta³ z boku, nie spuszczaj¹c oczu

z Tommy’ego.

– Mogê siê na nim od razu przejechaæ? – zapyta³ ch³opiec.

Rachel obserwowa³a, jak Tommy patrzy na Magnusa. Po raz pierw-

szy widzia³a na twarzy ch³opca tak¹ radoœæ… Nagle zapragnê³a obj¹æ

ich obu i zatrzymaæ to szczêœcie, które rozkwit³o w jej sercu.

– Wydaje mi siê, ¿e Magnus powinien was obu powoli ujarzmiaæ.

Wygl¹da mi na doœæ narowistego – ostrzeg³a ze œmiechem.

– Ale ja sam dam radê. Nie potrzebujê pomocy, Magnus, naprawdê

nie – oœwiadczy³ Tommy ze œladem dawnego uporu.

Noel siê rozeœmia³. W jasnym porannym s³oñcu jego zêby zalœni³y

oœlepiaj¹c¹ biel¹.

Rachel zapar³o dech, kiedy zerkn¹³ na ni¹.

– Spokojnie. Rachel ma racjê. Bêdziesz musia³ siê nieco wstrzy-

maæ. To twój koñ, ale musicie siê obydwaj poznaæ i porozumieæ, zanim

pogalopujesz na nim do lasu.

– No w³aœnie. Musisz byæ ostro¿ny, Tommy – pisnê³a Clare.

Dziewczynka sta³a tu¿ za Rachel. Nie zdo³ali jeszcze niczego wy-

myœliæ, aby przesta³a wreszcie tak bardzo lêkaæ siê koni. Kiedyœ zaczê³a

szlochaæ przez sen, wo³aj¹c matkê, która wpad³a pod ko³a wozu. Rachel

tuli³a j¹, uspokaja³a… To dlatego Clare skoñczy³a na ulicy! Kiedy jed-

nak dziewczynka siê obudzi³a, nie chcia³a nic powiedzieæ i Rachel ni-

czego wiêcej siê nie dowiedzia³a. Wiedzia³a tylko, ¿e Clare bezustannie

martwi³a siê, gdy Tommy jeŸdzi³ konno nawet pod opiek¹ Noela.

Magnus wzi¹³ Clare na rêce. Kiedy j¹ przytuli³, zdo³a³a wyci¹gn¹æ

rêkê i dotkn¹æ aksamitnych chrap zwierzêcia. Kiedy jednak koñ szarp-

n¹³ g³ow¹, cofnê³a siê gwa³townie. Noel pozwoli³, by dziewczynka ob-

jê³a go mocno za szyjê, i odsun¹³ siê z ni¹ na bezpieczn¹ odleg³oœæ.

– ChodŸmy. Pan Harkness czeka na was w pokoju szkolnym. Nie

powinniœmy siê spóŸnia栖 Rachel wyci¹gnê³a rêkê do Clare. Dziew-

czynka chwyci³a jej d³oñ bez wahania.

Tommy bardziej siê opiera³. Tak ogl¹da³ siê za koniem, ¿e droga ze

stajni do domu trwa³a dwa razy d³u¿ej ni¿ zwykle.

– Przy³ó¿cie siê do lekcji, to pójdziemy przed kolacj¹ zobaczyæ, jak

go bêd¹ siod³a栖 powiedzia³ Noel, kiedy dzieci sz³y na górê.

background image

205

– Mo¿e pan Harkness pomo¿e ci wymyœliæ dla niego imiê, Tom-

my – dorzuci³a Rachel.

– Ale ja ju¿ mam dla niego imiê.

– Czy jest godne najlepszego konia w ca³ym stanie Nowy Jork? –

za¿artowa³ ¿yczliwie Noel.

– Oczywiœcie, ¿e jest – odpowiedzia³ powa¿nie Tommy. – Mam

zamiar nazwaæ go Magnus.

Serce Rachel wezbra³o wzruszeniem. Patrzy³a oniemia³a na Tom-

my’ego, wstêpuj¹cego za Clare po schodach. Chwilê potrwa³o, nim by³a

w stanie popatrzeæ na Noela. Jak przypuszcza³a, na jego twarzy widnia³a

radoœæ po³¹czona z dziwnym przygnêbieniem.

– NajwyraŸniej Tommy znalaz³ sobie idola – powiedzia³a delikat-

nie, niepewna uczuæ Magnusa.

Nie spojrza³ na ni¹.

– Oczywiœcie – doda³a – ch³opcy czêsto tak siê zachowuj¹, gdy d³u-

¿ej przebywaj¹ w towarzystwie mê¿czyzny, którego podziwiaj¹. Kogoœ,

kto jest dla nich dobry.

Odwróci³ siê do niej.

– Mój ojciec nie by³ dla mnie dobry.

– Wiem – szepnê³a. Zrobi³o jej siê zimno.

– Ale go podziwia³em.

Ca³y ch³ód spowiedzi by³ w tych s³owach.

Patrzy³a mu w oczy i myœla³a o listach, które da³a jej Betsy. Ich za-

gadkowo grzeczny ton zawsze j¹ niepokoi³. Noel by³ zbyt m³ody, ¿eby

zwracaæ siê do w³asnego ojca per „panie Magnus”. Teraz zda³a sobie

sprawê, ¿e w listach kry³o siê coœ wiêcej, ni¿ to by³o widaæ na pierwszy

rzut oka. Uczucia Noela nawet wtedy nie ogranicza³y siê do nienawiœci

i rozpaczy… Gorzej: by³y wœród nich równie¿ mi³oœæ i uwielbienie.

– To nic z³ego, Noelu – powiedzia³a.

S³owa zabrzmia³y, nim zdo³a³a je powstrzymaæ. Przez d³u¿sz¹ chwi-

lê patrzy³ na ni¹ ciê¿kim, pe³nym rozterki wzrokiem, po czym ruszy³ do

swojej samotni – biblioteki.

Patrzy³a, jak odchodzi. Serce j¹ bola³o. Tak bardzo chcia³aby go

pocieszyæ…

Instynkt podpowiedzia³ jej jednak, ¿e teraz potrzebuje byæ sam.

Musia³ uporz¹dkowaæ swoje uczucia. Wyzdrowieje, gdy zostan¹ one

w koñcu rozpl¹tane jak k³êbek kolorowych w³óczek.

background image

206

– Gdzie jest ten ch³opak? Nie by³o go na kolacji, a teraz powinien

byæ na lekcji arytmetyki z panem Harknessem – Betsy stanê³a w drzwiach

prowadz¹cych do oran¿erii. – Tommy jest z tob¹?

Rachel podnios³a wzrok znad robótki. Zmarszczy³a czo³o.

– A Magnus go widzia³?

– Ci¹gle siedzi w swojej bibliotece. O pi¹tej pos³a³am mu tacê z pod-

wieczorkiem, ale nic nie jad³. Nie s¹dzê, ¿eby Tommy by³ u niego.

Za odleg³ym oknem Rachel widzia³a zachodz¹ce s³oñce. Z³ociste,

jesienne pola pokrywa³y siê d³ugimi, purpurowymi cieniami.

Od³o¿y³a szyde³ko i wsta³a. Ow³adnê³o ni¹ przeczucie czegoœ strasz-

nego.

– Idê po Magnusa. Bojê siê, ¿e ch³opak móg³ wyjœæ z domu i zrobiæ

coœ g³upiego w zwi¹zku ze swoim nowym koniem.

Betsy wygl¹da³a, jakby zrobi³o jej siê s³abo.

– To samo i mnie przysz³o na myœl. Tak, tak, idŸ po Magnusa.

Rachel prawie bieg³a do biblioteki. Ledwie zapukawszy, otworzy³a

drzwi. Magnus siedzia³ na skórzanym fotelu, zapatrzony w portret Gri-

sholma.

– Tommy chyba poszed³ do stajni. Wybacz, Noelu, ale martwimy

siê z Betsy, ¿e móg³ wymkn¹æ siê na przeja¿d¿kê na swoim nowym ko-

niu. Ja… mam straszne przeczucia…

Noel poderwa³ siê z fotela. Rzuci³ Rachel gniewne spojrzenie i po-

gna³ do stajni. Rachel, zakasawszy sukniê, pobieg³a za nim.

Kiedy dotar³a do stajni, zd¹¿y³a jeszcze zobaczyæ Noela, galopuj¹-

cego jak szalony na Marsie w stronê wschodnich pól. Na wzgórzu widaæ

by³o Tommy’ego, który robi³, co w jego mocy, aby zapanowaæ nad swo-

im wierzchowcem. Rumak cwa³owa³ w kierunku ogrodzenia, którego

prawdopodobnie nie zdo³a³by przeskoczyæ.

– Tommy – s³owa uwiêz³y jej w gardle. Wstrzyma³a oddech.

Magnus zrówna³ siê z niedoœwiadczonym jeŸdŸcem i koniem. Wy-

ci¹gn¹³ rêkê i poci¹gn¹³ ostro za wodze. Deresz wœciekle wstrz¹sn¹³ ³bem.

Wierzgn¹³ i wyrzuci³ Tommy’ego z siod³a.

Rachel pobieg³a w ich kierunku, ale byli tak daleko… Mia³a wra¿e-

nie, ¿e nigdy do nich nie dotrze.

Noel zeskoczy³ z grzbietu Marsa. Rachel zamar³a.

Tommy z trudem stan¹³ na nogi, ale sta³ jak m³ody jelonek zamar³y

ze strachu na widok dzikiej bestii. Noel sta³ nad ch³opcem wœciek³y, ze

wzniesionym pejczem. Rachel poczu³a, ¿e cierpnie jej skóra.

Zda³a sobie sprawê, ¿e znowu biegnie, nie po to jednak, by spraw-

dziæ, czy nic mu siê nie sta³o, ale by go broniæ.

background image

207

Prawie dopad³a ju¿ Noela, gdy zda³a sobie sprawê, ¿e on te¿ stoi jak

zamurowany. Pejcz mia³ wzniesiony, jak niegdyœ jego ojciec. Niczym

w transie patrzy³ na swoj¹ d³oñ, w której dzier¿y³ bicz, nie zwracaj¹c

uwagi ani na pojawienie siê Rachel, ani na to, ¿e Tommy rzuca siê w jej

stronê. Nagle, jakby pejcz go parzy³, cisn¹³ go na odleg³y skrawek mura-

wy.

– O Bo¿e, nic siê ¿adnemu z was nie sta³o? – po policzkach Rachel

p³ynê³y ³zy, zarówno z powodu Tommy’ego, jak i Magnusa.

– Trochê go tylko zatka³o – powiedzia³ powoli Noel, patrz¹c na

Tommy’ego. Ch³opak mia³ rozszerzone z przera¿enia oczy i ledwo od-

dycha³. Chyba straci³ przy okazji nieco ze swojej brawury.

Rachel przytuli³a go mocno do siebie. Skupiona na Tommym nie

zauwa¿y³a, ¿e Noel dosiad³ Marsa i ruszy³, jakby goni³ go sam diabe³.

– Dok¹d on popêdzi³? – zapyta³ Tommy.

Rachel spojrza³a na znikaj¹cy zarys konia i jeŸdŸca. Po policzkach

p³ynê³y jej ³zy.

– Nie wiem – szepnê³a. – Nie wiem.

Noel wróci³ do domu ju¿ dobrze po pó³nocy.

Rachel us³ysza³a na korytarzu jego pewne kroki. Nie by³a w stanie

spaæ. Zwiniêta w k³êbek na skórzanym fotelu w salonie czyta³a w œwie-

tle kominka. Troska o Magnusa nie pozwala³a jej jednak skupiæ siê na

lekturze.

Nie zauwa¿y³ jej, kiedy wszed³ do pokoju. Ponury i zmêczony po-

szed³ prosto do swojej garderoby. Zdj¹³ buty. Z g³uchym odg³osem ude-

rzy³y o pod³ogê.

Rachel wsta³a z fotela i zacisnê³a wokó³ siebie fioletowy, jedwabny

szlafrok. Niezauwa¿ona podesz³a cicho do drzwi prowadz¹cych do gar-

deroby.

Noel sta³ przed mahoniowo-marmurow¹ umywalk¹ ubrany tylko

w zakurzone spodnie. W lustrze dostrzeg³ stoj¹c¹ w progu Rachel.

– Chyba dobrze by ci zrobi³a gor¹ca k¹piel. Kazaæ s³u¿bie przygo-

towaæ j¹ dla ciebie? – zapyta³a jak ka¿da dobra ¿ona w trosce o zmêczo-

nego mê¿a.

– Nie. – Odwróci³ siê do umywalki i sp³uka³ zimn¹ wod¹ ramiona

i pierœ. Kropelki lœni³y na skórze w ledwie tl¹cym siê œwietle lampy ga-

zowej, dopóki Noel nie wzi¹³ p³óciennego rêcznika i nie wytar³ ich.

– Mia³eœ mi³¹ przeja¿d¿kê? Ksiê¿yc ju¿ wzeszed³. Prawie pe³nia –

rzuci³a niewinnie.

background image

208

– Nie zauwa¿y³em ksiê¿yca. – Rzuci³ rêcznik na mahoniow¹ skrzyniê.

– Przykro mi.

Jej s³owa stanê³y miêdzy nimi jak œciana. Nie chcia³ jej litoœci, wie-

dzia³a o tym bardzo dobrze. Tylko ¿e jej rzeczywiœcie by³o przykro. By³o

jej przykro z powodu jego ojca, przera¿enia, które Noel prze¿y³ tego

popo³udnia, a nawet z powodu tego, ¿e zabrak³o mu czasu, aby spojrzeæ

na niebo i zobaczyæ wspania³y paŸdziernikowy ksiê¿yc, który bawi³ siê

w chowanego z chmurami.

Spojrza³ na ni¹, dostrzegaj¹c sposób, w jaki zaciska³a wokó³ siebie

po³y szlafroka. Rozeœmia³ siê gorzko.

– Co ciê œmieszy? – zapyta³a. Ponownie o¿y³a w niej nadzieja.

– To, jakie to wszystko jest pozbawione sensu. Ty tutaj w North-

wyck. Powinienem by³ rozprawiæ siê z tob¹ ju¿ parê tygodni temu. Móg³-

bym mieæ dot¹d za³atwion¹ sprawê Franklina, zamiast traciæ tu czas.

– Jeœli chcesz odnaleŸæ Franklina, mo¿esz to zrobiæ. Pomogê ci.

– Ty? – zadrwi³. – Stoj¹c w tych drzwiach, taka w¹t³a i s³aba? – jego

spojrzenie objê³o postaæ Rachel. – Spójrz na siebie, jak kurczowo zaci-

skasz ten swój szlafroczek. Tak jakby rzeczywiœcie mog³o to powstrzy-

maæ jakiegokolwiek mê¿czyznê, który chcia³by ciê zaatakowæ.

– Mo¿e pod wzglêdem fizycznym jestem s³absza, ale i tak mogê ci

dorównaæ, Noelu. Dorównujê ci – odpar³a cicho, ale stanowczo.

Popatrzy³ na ni¹. Przez d³u¿sz¹ chwilê nic nie mówi³, po czym stwier-

dzi³:

– Bardziej tu pasujesz ode mnie, Rachel. – Odwróci³ wzrok. – Nie

mogê tu d³u¿ej mieszkaæ. Nie wytrzymam tego.

Podesz³a do niego ogarniêta panik¹. Nie mog³a patrzeæ, jak Noel

odbiera im szansê, znowu uciekaj¹c na wyprawê.

– Moje miejsce jest przy tobie.

– Postanowi³em znowu wyruszyæ na Pó³noc. Natychmiast. Nied³u-

go zrobi siê za zimno. Maj¹c psy i sanie, dotrê do Fortu Nelsona przed

wiosn¹.

– Powiedz mi, kiedy ruszamy – nalega³a.

Znowu rozeœmia³ siê gorzko i odsun¹³ j¹.

– Jaki bêdê mia³ z ciebie po¿ytek?

Lêk, ¿e go utraci, odebra³ jej mowê, ale wiedzia³a, ¿e bêdzie wal-

czyæ, jeœli j¹ do tego zmusi. Nie mog³a pozwoliæ mu odejœæ bez niej. Nie

chcia³a, by siê okaza³o, ¿e jej atrakcyjnoœæ to drobiazg w porównaniu

z informacj¹, któr¹ dysponowa³a, ale ostatecznie postanowi³a podsun¹æ

mu j¹ w charakterze ostatniej marchewki.

– Chyba wiem, gdzie jest Franklin – powiedzia³a.

background image

209

Natychmiast siê odwróci³. Utkwi³ w niej spojrzenie.

– Jak to? Wiesz?

– Wydaje mi siê, ¿e wiem. Bo wiem, gdzie mój ojciec znalaz³ opal.

– Wiêc od pocz¹tku wiedzia³aœ, gdzie go znalaz³?

Kiwnê³a g³ow¹.

– I przez ca³y ten czas nic mi nie powiedzia³aœ?

– Mia³am zamiar ci powiedzieæ w nasz¹ noc poœlubn¹, ale skoro

noc siê odwlecze, powiem teraz.

– Musisz. Bêdê wiedzia³, dok¹d jechaæ.

– Zabiorê ciê tam. Po pó³nocy trzydziestego dnia naszej umowy.

Spojrza³ na ni¹.

– Jeœli chcesz siê tym pos³u¿yæ, aby wymusiæ na mnie oœwiadczy-

ny, to powinnaœ by³a zrobiæ to wczeœniej. Ale nawet wtedy oskar¿ano by

mnie, ¿e o¿eni³em siê z tob¹ tylko dla informacji o Franklinie.

– Nie chcia³am ci powiedzieæ, dopóki nie bêdê wiedzia³a, ¿e jest

szansa, i¿ móg³byœ mnie pokochaæ. Ale teraz wiem. Niech tak bêdzie.

Co ma siê staæ, to siê stanie – powiedzia³a uroczyœcie.

– Zbytnio polegasz na przeznaczeniu, Rachel, a przeznaczenie cza-

sem okazuje siê okrutne.

Uœmiechnê³a siê miêkko.

Podesz³a do niego, wspiê³a siê na place i delikatnie poca³owa³a

w spierzchniête usta.

– W g³êbi serca wiem, ¿e jesteœ mi przeznaczony. Wyrzuci³eœ pejcz

i wtedy zrozumia³am, ¿e nie staniesz siê taki jak twój ojciec. Nigdy.

Milcza³. W twarzy mia³ ból, gniew… I coœ jeszcze. Coœ nienazwa-

nego, cudownego.

– Mo¿esz po¿a³owaæ dnia, kiedy zapragnê³aœ zostaæ moj¹ ¿on¹,

Rachel – obj¹³ j¹ za kark i pochyli³ siê, ¿eby j¹ poca³owaæ.

– Nigdy – jêknê³a i przycisnê³a usta do jego ust, jakby trawiona g³o-

dem.

Powoli jego druga d³oñ rozchyli³a po³y szlafroka. Dotkn¹³ jej piersi

i zacz¹³ delikatnie pieœciæ. Dra¿ni³ brodawkê, a¿ stwardnia³a, spragnio-

na dalszej pieszczoty.

– Jest dobrze po pó³nocy – szepn¹³ z ustami na jej szyi tam, gdzie

bi³ puls. – Zosta³o nam mniej ni¿ dwadzieœcia cztery godziny tej piekiel-

nej umowy. Zwalniam nas z niej.

Jego d³onie przeœlizgnê³y siê po jej ramionach, zrzucaj¹c lekki jak

piórko szlafrok. Po³yskliwa, fioletowa materia sp³ynê³a na pod³ogê. Je-

œli by³ jeszcze w Rachel jakiœ opór, to rozp³yn¹³ siê w momencie, gdy

Noel zacz¹³ delikatnie k¹saæ i ssaæ jej sutki. Wstrz¹sn¹³ ni¹ nag³y dreszcz.

14 – Lodowa Panna

background image

210

Wyprostowa³ siê i ponownie poca³owa³ j¹ w usta, nie przestaj¹c pie-

œciæ d³oni¹ mokrych od jego jêzyka piersi. Wzi¹³ jej d³onie w swoje i po-

prowadzi³ tak, by rozpiê³a guziki jego spodni. Zsun¹³ je, obna¿aj¹c lê-

dŸwie i poœladki. Nagi, twardy, spragniony poci¹gn¹³ j¹ do sypialni i pchn¹³

na poœciel. Pochyli³ siê nad ni¹ i patrzy³ zach³annie na jej nagoœæ.

– Marzenia, ¿e ciê tak¹ zobaczê, trzyma³y mnie przy ¿yciu, Rachel.

Tyle razy mog³em poddaæ siê i zamarzn¹æ tam, w tundrze, ale zawsze

pcha³a mnie naprzód obietnica ujrzenia ciê takiej jak teraz. – Schyli³ siê

i jedn¹ d³oñ wsun¹³ jej miêdzy uda, a drug¹ po³o¿y³ na policzku. – Ko-

chaj mnie – szepn¹³, muskaj¹c jêzykiem i gor¹cym oddechem zag³êbie-

nie jej szyi.

D³u¿ej ju¿ nie mog³a tego znieœæ. Jego d³oñ rozchyli³a jej nogi. Po-

przez mg³ê rozkoszy poczu³a, jak klêka miêdzy jej udami.

– Kiedy ciê poœlubiê, Rachel, bêdziesz musia³a byæ dam¹. B¹dŸ ni¹

dla wszystkich, ale nie tu, nie w ³ó¿ku – utkwi³ w niej ciemne, p³on¹ce

oczy. – Tutaj chcê, ¿ebyœ zrzuci³a z siebie te ograniczenia. Chcê s³yszeæ,

jak jêczysz z rozkoszy. Chcê wzi¹æ ciê ca³¹, a ¿ebym móg³ to zrobiæ,

musisz mi oddaæ siê ca³a, w pe³ni, jak ja tobie.

Wszed³ w ni¹ gwa³townie, bez uprzedzenia.

Wygiê³a siê w ³uk. Czy zdo³a go pomieœciæ w sobie… Jego d³onie

pieszcz¹ce jej wilgotne sutki, jego jêzyk w jej ustach, twardy i natarczy-

wy… Krêci³o jej siê w g³owie.

Pragnienie ros³o. Objê³a d³oñmi jego poœladki i przycisnê³a go do

siebie, by porusza³ siê jeszcze mocniej, jeszcze szybciej… LêdŸwie mia-

³a jak w ogniu. Pchniêcia by³y coraz ostrzejsze, g³êbsze… Ow³osiony

tors tar³ o jej pe³ne piersi, gdy ko³ysa³ siê wraz z ni¹.

Poczu³a, ¿e zbli¿a siê do kresu. Krzyknê³a.

Gdyby j¹ teraz opuœci³, by³oby tak, jakby roztrzaska³a siê o œcianê.

On jednak wzi¹³ j¹ ca³¹, do koñca. Jeszcze dwa ostre pchniêcia – i ude-

rzy³a w ni¹ fala rozkoszy. Jedna, druga… Zaledwie s³ysza³a, jak Noel

zduszonym g³osem powtarza jej imiê.

S³aba, dysz¹ca ciê¿ko, unios³a wzrok ku niemu, wci¹¿ poruszaj¹ce-

mu siê w niej w mi³osnym trudzie. W oczach mia³ niezaspokojone pra-

gnienie, twarz zaciêt¹ od zapamiêtania.

Dostrzeg³ jej spojrzenie i poca³owa³ j¹ gwa³townie. Jeszcze parê

pchniêæ…

– WeŸ mnie, Rachel. WeŸ mnie na zawsze – szepn¹³ i te s³owa po-

gr¹¿y³y go w ekstazie.

background image

211

Rachel obudzi³a siê nastêpnego ranka, wci¹¿ zamkniêta w uœcisku

Noela. Zapach ich mi³oœci przylgn¹³ do przeœcierade³ niczym ciê¿ka woñ

perfum. Prawie œwita³o, kiedy wreszcie Noel zaspokoi³ gwa³townoœæ

swego pragnienia. Wzi¹³ j¹ tyle razy, ¿e w koñcu czu³a miêdzy udami

s³odki, zmys³owy ból.

Wyœliznê³a siê z jego ramion i posz³a do garderoby po szlafrok. Wci¹¿

le¿a³ na pod³odze – ka³u¿a po³yskuj¹cego fioletu. Za chwilê pojawi siê

s³u¿ba: przyniesie porann¹ kawê i posprz¹ta pokoje.

Za³o¿y³a szlafrok i przewi¹za³a go w talii ozdobionym frêdzlami

paskiem. Cichutko otworzy³a drzwi na korytarz i zniknê³a na schodach

prowadz¹cych na strych.

Portret Catherine le¿a³ krzywo w otwartej skrzyni, nietkniêty od czasu

ostatniej wizyty Rachel na poddaszu. By³ du¿y i nieporêczny, ale jakoœ

da³a sobie radê. Piêtro po piêtrze dotar³a na parter.

Jak to bêdzie dobrze pozbyæ siê wreszcie podobizny Grisholma…

Zadzwoni³a na s³u¿¹c¹. Po chwili w bibliotece pojawi³a siê Betsy, mimo

wczesnej pory w porz¹dnie przypiêtym plisowanym czepku.

– Dobry Bo¿e! A to dopiero! Magnus wróci³ tak póŸno, ¿e spodzie-

wa³am siê, ¿e bêdziecie d³u¿ej spa栖 wykrzyknê³a na widok Rachel.

– Mam dla niego niespodziankꠖ Rachel wskaza³a na portret Ca-

therine. – Mog³abyœ wezwaæ kilku lokajów? Chcê zanieœæ portret Gri-

sholma na strych, tam gdzie jego miejsce.

Betsy zastanowi³a siê. Wreszcie skinê³a g³ow¹, ale doda³a:

– Jesteœ pewna swojej decyzji, kochanie? Nie wiem, czy nie wcho-

dzimy na terytorium, którego lepiej nie naruszaæ.

– To niemo¿liwe, ¿eby Noel by³ przywi¹zany do obrazu ojca. Nie

s¹dzê, ¿eby by³ z³y, kiedy go st¹d usunꠖ odpar³a Rachel.

Gospodyni pomyœla³a przez chwilê, nie wiedz¹c jednak, jak ode-

przeæ ten argument, wysz³a. Wróci³a z dwoma lokajami. Wynieœli z³o-

wrogie malowid³o, jakby nie by³o warte wiêcej ni¿ œcierka do kurzu.

– A teraz zobaczmy, jak bêdzie wygl¹daæ z powrotem na w³aœci-

wym jej miejscu – Rachel stanê³a na krzeœle, wziê³a portret i powiesi³a

go na haczyku ponad obramowaniem kominka. Pasowa³ idealnie. RzeŸ-

bione w mahoniu ornamenty wokó³ kominka bieg³y tak¿e w górê komi-

na, ale portret Grisholma dot¹d wszystko zas³ania³. Obecnie ornamenty

te doskonale wspó³gra³y z gotyck¹ ram¹ obrazu. Architekt, który stwo-

rzy³ Northwyck, najwyraŸniej zaprojektowa³ je jako ca³oœæ – i znowu

by³y ca³oœci¹.

– Pamiêtam go – mruknê³a Betsy, staj¹c w drzwiach. Przez jej twarz

przebieg³ cieñ smutku.

background image

212

– Wisia³ tutaj ju¿ wczeœniej, prawda? – Rachel spojrza³a na podo-

biznê Catherine. Kobieta by³a m³oda i z pozoru pogodna, a mimo to jej

twarz pokrywa³ jak gdyby ca³un. M³odoœæ i naiwnoœæ wkrótce mia³y ska-

zaæ j¹ na ¿ycie pod ¿elazn¹ rêk¹ tyrana. Bladoœæ policzków, lekko opusz-

czone k¹ciki ust jak gdyby zapowiada³y nadchodz¹ce zniszczenie.

– Piêkna by³a, prawda? – zachwyca³a siê Rachel.

– Tak… Myœlê, ¿e przez to jej syn kocha³ j¹ jeszcze bardziej – wes-

tchnê³a Betsy. – Strasznie za ni¹ têskni³.

– Có¿, teraz ju¿ nie bêdzie, bo ona znowu tu jest, prawie jak ¿ywa –

Rachel odwróci³a siê ku Betsy. – Nie mo¿esz pisn¹æ Noelowi choæby

s³ówka, pamiêtaj! Chcê, ¿eby to by³a niespodzianka.

– Ale kiedy masz zamiar mu to pokazaæ? Obydwoje jedziecie dzi-

siaj rano do miasta, na bal w Akademii Muzycznej.

– Wiem, ale pomyœla³am, ¿e móg³by zerkn¹æ tu, kiedy bêdziemy

ju¿ wychodziæ. ¯eby zrozumia³, ¿e na jego powrót czeka jeszcze wspa-

nialsze Northwyck ni¿ dot¹d.

Betsy uœmiechnê³a siê bez przekonania.

– Mam nadziejê, ¿e to podzia³a, kochanie… Naprawdê chcê w to

wierzyæ.

Rachel podesz³a i objê³a j¹.

– Gdyby ¿ycie by³o sprawiedliwe, to nad kominkiem wisia³by twój

portret. By³aœ dla niego matk¹ o wiele bardziej ni¿ Catherine. Dobrze

o tym wiem… Ale to ona da³a mu te niesamowite, cudowne oczy. Za to

nale¿y jej siê honorowe miejsce.

Gospodyni uœmiechnê³a siê.

– Prawisz mi tu grzecznoœci, a ja powinnam ju¿ pêdziæ. Nathan

powiedzia³, ¿e przypilnuje, by za³adowano twoje kufry do powozu, ale

muszê dopilnowaæ tych dzierlatek w kuchni, ¿eby na czas przygotowa³y

wam œniadanie.

– Wobec tego wracam do sypialni. Daj mi piêæ minut, a potem przy-

œlij tacê.

Betsy, wychodz¹c, uœcisnê³a d³oñ Rachel.

– Powodzenia.

Rachel zrzuci³a szlafrok i wœlizgnê³a siê z powrotem do ³ó¿ka. Noel

ju¿ siê budzi³. Przeturla³ siê ku niej i jakby odruchowo obj¹³ j¹ musku-

larnym ramieniem i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie.

Po chwili rozleg³o siê pukanie do drzwi, oznajmiaj¹ce przyniesienie

œniadania. Noel mrukn¹³ „proszê” i do sypialni wesz³y dwie pokojówki.

background image

213

Bez s³owa postawi³y srebrne tace na okr¹g³ym, ozdobionym rozet¹ stole

poœrodku pokoju i tak samo bez s³owa wysz³y.

Rachel spojrza³a przez ramiê na kochanka. Noel le¿a³, ciasno przy-

tulony, nie odrywaj¹c od niej wzroku.

– Dzieñ dobry, moja piêkna Rachel – powiedzia³, k¹saj¹c j¹ czule

w kark.

– Jak siê panu spa³o, sir? – spyta³a niedbale w nadziei, ¿e ukryje

w ten sposób zak³opotanie w³asn¹ nagoœci¹.

Opad³ na poduszki i potar³ z zadowoleniem po umiêœnionym tor-

sie.

– Nie pamiêtam, ¿eby kiedykolwiek lepiej mi siê spa³o.

– To dobrze, bo ju¿ przyniesiono œniadanie. Najwy¿szy czas przy-

gotowaæ siê do podró¿y.

Znowu odwróci³ siê ku niej. Po³o¿y³ rêkê na jej plecach i zacz¹³ pie-

œciæ g³adk¹, nag¹ skórê.

– Wydaje mi siê, ¿e œniadanie mo¿e poczeka慠– mrukn¹³ gdzieœ

w jej kark.

– Obawiam siê, ¿e poci¹g do Nowego Jorku mo¿e nie poczeka栖

stwierdzi³a rzeczowo.

– W takim razie musimy jak najlepiej wykorzystaæ czas, który nam

pozosta³ – szepn¹³, wœlizguj¹c d³oñ pod jej bok i chciwie obejmuj¹c ni¹

obie piersi naraz.

– Mamy a¿ tyle czasu? – gwa³townie wci¹gnê³a powietrze, zasko-

czona jego nag³¹ gotowoœci¹.

– Sama powiedz – odpar³ kusz¹co, wsuwaj¹c d³oñ miêdzy jej uda.

– Nie wiem – jêknê³a, s³abn¹c.

– W takim razie pozwól mi, Rachel – powiedzia³ cicho w jej w³o-

sy – ¿e poka¿ê ci, jak u¿yteczny mo¿e byæ mê¿czyzna, kiedy budzi siê

u boku piêknej, nagiej kobiety.

I pokaza³.

Skrzynie zniesiono schodami dla s³u¿by. Mazie pomog³a Rachel

w³o¿yæ ciemnogranatow¹ jak niebo o pó³nocy sukniê podró¿n¹ z czar-

nym jedwabnym szamerunkiem na rêkawach i staniku.

Noel czeka³ na ni¹ w salonie ubrany prosto – w czarne spodnie i krót-

ki p³aszcz.

Rachel poczeka³a, a¿ zeszli na parter. Dopiero wtedy wziê³a go za

rêkê i poprowadzi³a do biblioteki.

Zaœmia³ siê i spojrza³ na ni¹ rozbawiony.

background image

214

– O co chodzi? – zapyta³, bawi¹c siê wst¹¿kami jej sukni. – Masz

ochotê na figle, chocia¿ musimy ju¿ œpieszyæ siê na poci¹g?

Przyci¹gnê³a jego g³owê i poca³owa³a go. Wydawa³o siê to takie

naturalne: przebywanie z nim, wspólny œmiech, wspólne noce… Musz¹

byæ dla siebie stworzeni, bo ¿adnego innego mê¿czyzny nie mog³a sobie

wyobraziæ na jego miejscu. By³ dla niej wszystkim… Modli³a siê, by

o pó³nocy dostrzeg³, ¿e warto podtrzymaæ tê umowê, ¿e warto j¹ – Ra-

chel – przy sobie zatrzymaæ.

– Mam dla ciebie niespodziankê, kochany – szepnê³a mu czule do

ucha.

Uœmiechn¹³ siê i poca³owa³ j¹. Jego oczy koloru sherry lœni³y rado-

œci¹.

– Có¿ to takiego?

– Spójrz tam. Nad kominkiem – Rachel wstrzyma³a oddech.

Uniós³ g³owê. Uœmiech zamar³ mu na ustach, a potem zgas³ jak p³o-

mieñ œwiecy zdmuchniêty nag³ym porywem wiatru.

– Co to jest? – zapyta³ cicho, z niedowierzaniem w g³osie.

– To Catherine. Twoja matka.

– Dlaczego ten portret tu wisi?

– Betsy i ja znalaz³yœmy go w kufrze na strychu. Bardzo chcia³am

pozbyæ siê st¹d portretu twojego ojca. WyobraŸ sobie, jak siê zdziwi³am,

kiedy odkry³am, ¿e ten obraz nie tylko tu pasuje, ale wrêcz zosta³ zapro-

jektowany, aby wisieæ nad kominkiem…

Wpatrywa³ siê w portret. Rachel zastanawia³a siê, czy w ogóle jesz-

cze kiedykolwiek siê odezwie… Wreszcie odwróci³ siê i podszed³ do

dzwonka na s³u¿bê.

– IdŸ do powozu, Rachel. I czekaj tam na mnie.

Us³ysza³a te s³owa, ale nie ca³kiem do niej dotar³y.

– Co myœlisz o mojej niespodziance, kochanie? – spyta³a, nagle nie-

pewna.

Spojrza³ na ni¹, potem na dwóch lokajów, którzy w³aœnie stanêli

w drzwiach.

– Proszê zabraæ ten portret na dó³ i spaliæ go – rozkaza³ ch³odnym

tonem.

Rachel odebra³o mowê.

– Chyba nie mówisz tego powa¿nie, Noelu… Nie by³o jej przy to-

bie przez tyle lat!

Odwróci³ siê gwa³townie i spojrza³ na ni¹ z wœciek³oœci¹.

– Co ty sobie myœlisz, ¿eby w ten sposób odgrzebywaæ przesz³oœæ?

Ta kobieta zostawi³a mnie tutaj samego! By³a s³aba i samolubna, nie-

background image

215

godna, ¿eby nazywaæ j¹ matk¹. Nie potrzebujê na ni¹ patrzeæ, tak samo

jak na ojca!

– Przepraszam, Noelu. Tak strasznie ciê przepraszam – szepta³a ze

³zami. – Chcia³am ci zrobiæ niespodziankê…

Twarz Noela zap³onê³a gniewem.

– Zrobiæ mi niespodziankê? No i zrobi³aœ, psiakrew! Przypomnia-

³aœ mi, dlaczego opuœci³em to miejsce, dlaczego nie chcia³em poœlubiæ

Judith, a w³aœciwie dlaczego w ogóle nie chcia³em siê ¿eniæ. W ogóle! –

wychrypia³, wpatruj¹c siê w ni¹.

– Nie mo¿esz tak myœle栖 szlocha³a, podczas gdy lokaje nieporu-

szeni wykonywali polecenie i zdejmowali portret znad kominka.

– Kwestionujesz moj¹ szczeroœæ? – twarz wykrzywi³ mu z³y

uœmiech. – Tak w³aœnie myœlê o niej, o twoim pomyœle i w ogóle o po-

œlubieniu takiej suki jak ona. – Chwyci³ z biurka no¿yk do otwierania

listów. Z wœciek³oœci¹ ruszy³ w stronê lokajów i przeci¹³ p³ótno raz, drugi,

dziesi¹ty… Z p³aczem b³aga³a, ¿eby przesta³, ¿eby nie by³ taki gwa³tow-

ny.

– Idziemy. Nie chcê zawieœæ pani Astor – rzuci³, gdy s³udzy wyszli

ze œmieciem, który niegdyœ by³ piêknym portretem.

Rachel opad³a na kanapê. Unios³a ku niemu zalan¹ ³zami twarz i po-

trz¹snê³a g³ow¹.

– Po co mamy tam jechaæ? Nie bêdziemy mieli z tego ¿adnej przy-

jemnoœci.

– Mam pewn¹ pozycjê w towarzystwie. Mam zobowi¹zania wobec

œwietnej gazety, jak¹ jest „New York Morning Globe”. NajwyraŸniej nie

pojmujesz dwoistoœci mojego ¿ycia, Rachel. Marzy³em, by uwolniæ siê

od tego ¿ycia i od tego miejsca, i kiedy wyruszam na Pó³noc, porzucam

obie te rzeczy. Jednak kiedy jestem tutaj, nikogo nie mogê zawieœæ. Sta-

ra³em siê nie zawieœæ pana Magnusa. Stara³em siê nie zawieœæ mojej

matki. Oboje mnie opuœcili. Ale moje bogactwo i moja pozycja nigdy

mnie nie zawiod¹. Gdy tu jestem, traktujê je tak, jak powinienem.

Schowa³a twarz w d³oniach. Wszystko posz³o nie tak, jak mia³o pójœæ.

Tak jakby odpali³a wspania³e fajerwerki, po czym zobaczy³a, ¿e wszyst-

ko stanê³o w p³omieniach.

– Proszê ciê, Noelu – b³aga³a – nie chcia³am przywo³aæ z³ych wspo-

mnieñ. Chcia³am tylko zast¹piæ czymœ portret Grisholma. Myœla³am, ¿e

spodoba ci siê ta zmiana.

– Patrzy³em na Grisholma Magnusa codziennie, Rachel – powiedzia³,

zaciskaj¹c zêby. Sprawia³ wra¿enie, jakby chcia³ j¹ uderzyæ. – On ¿y³ w zgo-

dzie ze swoj¹ natur¹, by³ szczery w swoim okrucieñstwie. Zniewa¿a³ mnie,

background image

216

ale nigdy mnie nie ok³ama³. Nigdy nie otula³ mnie ko³dr¹, nie ca³owa³

w czo³o i nie mówi³, ¿e obroni mnie przed potworem, który ukrywa³ siê na

dole schodów, a potem nie zostawia³ mnie samego w œrodku nocy. Nie,

pan Magnus nigdy tak nie robi³. Nigdy nie by³ a¿ tak okrutny.

To by³o zbyt wiele. Zatka³a uszy rêkoma i schowa³a twarz w obiciu

kanapy. Chcia³aby wych³ostaæ siê za swój b³¹d w ocenie.

– Wstawaj. Jedziemy do Nowego Jorku – powiedzia³ zimno Noel.

Rachel odetchnê³a g³êboko.

– Nie mogê.

– Oni myœl¹, ¿e jesteœ moj¹ ¿on¹. Nie masz wyjœcia, musisz jechaæ.

– Nie mogê, Magnus. Nie mogꠖ b³aga³a.

Ze z³oœci¹ poderwa³ j¹ z kanapy. Ogarn¹³ ¿elaznym ramieniem jej

taliê, wyci¹gn¹³ j¹ z biblioteki i wypchn¹³ przez drzwi w stronê czekaj¹-

cego powozu.

Nie wiedzia³a, czy Betsy i Nathan widzieli tê katastrofê. Noel we-

pchn¹³ j¹ do œrodka, usiad³ obok niej i ruszyli galopem na stacjê.

– Noelu, to minie. Z czasem zrozumiesz, ¿e nie chcia³am odgrzeby-

waæ tych strasznych wspomnieñ – powiedzia³a, wyci¹gaj¹c b³agalnie rêce,

choæ strasznie jej siê trzês³y. – Któregoœ dnia przebaczysz mi i wtedy bê-

dziemy mogli pójœæ naprzód, tak jak chcieliœmy to zrobiæ jeszcze dziœ rano.

– Jadê do Arktyki, Rachel. Chcê st¹d wyjechaæ.

– W takim razie jadê z tob¹.

Spojrza³ na ni¹.

– Teraz musisz zostaæ tutaj. Nie chcê ciê mieæ przy sobie, ¿ebyœ mi

przypomina³a minione dni, od dawna martwe… tak jak to zrobi³aœ dziœ

rano.

– Nie… – szepnê³a, niezdolna ju¿ nawet p³akaæ.

– WeŸ sobie Northwyck, weŸ ca³¹ moj¹ przeklêt¹ fortunꠖ jego s³o-

wa by³y pe³ne goryczy. – Chcê tylko wolnoœci. Chcê byæ daleko st¹d

i ¿yæ tak, jak powinien ¿yæ mê¿czyzna. Wolny. Wolny, do diab³a!

– Nie zostanê tu bez ciebie – prosi³a.

– JedŸ, gdzie chcesz. Graj weso³¹ wdówkê. Znajdziesz sobie po

drodze jakiegoœ prostaka, ¿eby ciê zabawia³ w ³ó¿ku i grza³ noc¹. Ju¿

mnie nie potrzebujesz. Ani ja ciebie. – Patrzy³ niezachwianie przez okno.

Przygl¹da³a mu siê w martwej ciszy pe³nymi niewyp³akanych ³ez

oczyma.

Ta straszna chwila minie. Przyjad¹ do Nowego Jorku i w nowym

otoczeniu Noel zapomni o swojej urazie. Jego s³owa nie mog³y jej wy-

gnaæ, jedynie on sam. Musia³by wsadziæ j¹ na statek i powiedzieæ, ¿eby

zniknê³a z jego ¿ycia. Tylko to mog³oby sprawiæ, ¿e odesz³aby.

background image

217

Osunê³a siê na siedzenie powozu i usi³owa³a myœleæ o wszystkich

dobrych rzeczach, które mog³yby oderwaæ jego myœli od tego straszli-

wego b³êdu. Bal na pewno bêdzie wspania³y, rozkosz dla wszystkich

zmys³ów. Bêd¹ s¹czyæ najlepszego szampana, jeœæ najwspanialszy ka-

wior. Wkrótce straszliwe chwile rozp³yn¹ siê w tych lepszych momen-

tach i Noel znów poczuje, ¿e jej potrzebuje, ¿e s³owa wypowiedzia³ pod

wp³ywem chwili, ¿e nie s¹ prawdziwe.

Nagle jeszcze jedna straszna myœl pojawi³a siê w jej g³owie. Strój na

bal! Wys³a³a sukniê Catherine, aby zosta³a przerobiona specjalnie na tê

okazjê. Nie mia³a nic odpowiedniego na ten bal – nic, oprócz ciemno-

br¹zowej, at³asowej sukni matki Noela, zmienionej, ale ³atwej do rozpo-

znania.

Nie mog³a w niej wyst¹piæ, a zatem w ogóle nie mog³a siê pojawiæ

na balu.

– Noelu – szepnê³a nabrzmia³ym ³zami g³osem – obawiam siê, ¿e

dziœ wieczorem nie bêdê siê dobrze czu³a. Chyba bêdziesz musia³ mnie

usprawiedliwiæ, choæ tak bardzo chcia³eœ, abym by³a obecna.

Spojrza³ na ni¹. Gniew nadal p³on¹³ w jego oczach.

– Przyjdziesz, inaczej ciê upokorzê.

– Jak? – zapyta³a. Nie chcia³a wiedzieæ, ale nie mo¿na by³o tego

unikn¹æ.

– Zamiast z tob¹ pójdê na bal z Charmian Harris. To chyba wzbu-

dzi wystarczaj¹c¹ sensacjê.

Mia³a wra¿enie, ¿e umiera. Odwróci³a siê od niego i zapatrzy³a

w umykaj¹cy za oknem krajobraz.

Przegra³a. Nie sposób by³o temu zaprzeczyæ. Straci³a tê szansê,

straci³a Noela. Jeœli j¹ kocha³, to uczucie to zniknê³o, przywalone nie-

nawiœci¹ do wszystkich. W¹tpliwe, czy kiedykolwiek zdo³a siê do nie-

go na powrót dokopaæ… Wiêc przegra³a. Nadszed³ czas, ¿eby siê wy-

cofaæ.

28

P

ani Magnus, ju¿ pora, ¿ebym pomog³a pani ubraæ siê na bal – zak³o-

potana Mazie sta³a poœrodku garderoby w hotelowym apartamencie.

Rachel chodzi³a tam i z powrotem po wzorzystym we³nianym dy-

wanie ju¿ tak d³ugo, ¿e mog³aby przysi¹c, i¿ siê zacz¹³ wycieraæ. Przybyli

background image

218

do hotelu w Pi¹tej Alei w sam¹ porê. Magnus od razu zostawi³ je i wy-

szed³ pod pretekstem zrobienia jakichœ zakupów przed wieczorn¹ uro-

czystoœci¹.

Chocia¿ Rachel wzbrania³a siê przed t¹ myœl¹, wiedzia³a, ¿e poszed³

zobaczyæ siê z Charmian. Mo¿e mia³ zamiar znaleŸæ w ramionach ko-

chanki pociechê, której ona mu nie da³a? Mo¿e nawet ¿ywi³ nadziejê, ¿e

jego „¿ona” nie bêdzie w stanie zjawiæ siê na balu, wiêc uda mu siê

zrobiæ skandal, zabieraj¹c ze sob¹ kochankê?

Spojrza³a na sukniê, która symbolizowa³a jej niedaleki ju¿ los. Ciem-

nobr¹zowemu at³asowi przywrócono na tê wspania³¹ okazjê ca³¹ urodê.

Dodano now¹ krynolinê i ciemnobr¹zowy jedwabny a¿ur na spódnicê.

D³ugie staromodne rêkawy skrócono do zwyk³ych buf ozdobionych at³a-

sowymi kokardami w kolorze bladego, zgaszonego szaroœci¹ ró¿u. To

by³ szczyt umiejêtnoœci krawieckich i projektanckich. Auguste nie po-

trafi³ ukryæ w³asnego entuzjazmu, kiedy przyjecha³ do hotelu, aby poka-

zaæ sukniê Rachel. Omal nie zemdla³, gdy powiedzia³a mu, ¿e nie mo¿e

jej mieæ na sobie i ¿e musi on jakimœ sposobem znaleŸæ dla niej inn¹,

stosown¹ sukienkê, któr¹ mog³aby za³o¿yæ z okazji wydarzenia towa-

rzyskiego tej dekady. I da³a mu na to nieca³¹ godzinê.

Oczywiœcie nie by³ w stanie tego dokonaæ. By³ niemal chory z przy-

kroœci, ¿e musia³ jej odmówiæ, jednak znacznie bardziej chora by³a ona

na myœl, ¿e mimo wszystko musi przyj¹æ jego przeprosiny i pozwoliæ

mu odejœæ, by wreszcie ubraæ siê na bal.

– Czy jest pani gotowa, pani Magnus? – zapyta³a ostro¿nie Mazie

z niepokojem w oczach, odzwierciedlaj¹cym niepokój Rachel. – Pan Ma-

gnus wyda³ jasne polecenia. Ma byæ pani gotowa na ósm¹.

– Wiem – Rachel zagryz³a usta.

– Zanim wyszed³, da³ mi to pude³ko. Powiedzia³ tylko, ¿e ma pani

za³o¿yæ na bal rzeczy, które s¹ w œrodku.

Rachel wziê³a fioletowe papierowe pude³ko w kwiaty i zdjê³a przy-

krywkê. Wewn¹trz by³ stary at³asowy gorset z liliowymi kokardkami.

Wœród stalowych, okrytych at³asem drutów le¿a³o Czarne Serce.

Patrzy³a na te dwie rzeczy z gniewem i rezygnacj¹. Z ca³ej duszy

pragnê³a siê poddaæ, ale nie mog³a pozwoliæ, by Charmian Harris wziê³a

wszystko to, czego ona zawsze pragnê³a. Nie mia³a innego wyjœcia –

musia³a przygotowaæ siê na ósm¹ i wykorzystaæ ostatni¹ szansê. Mo¿e

Noel zapomni o tej strasznej rzeczy, któr¹ mu zrobi³a.

Poda³a Mazie czarny gorset i odwróci³a siê do niej plecami.

Szybko i bezlitoœnie pokojówka zasznurowa³a gorset, a¿ Rachel

poczu³a, ¿e œwiat ko³ysze siê i zasnuwa mg³¹.

background image

219

Noel wróci³ i ubra³ siê, zanim Rachel zdo³a³a siê zmusiæ do wyjœcia

z garderoby. Dok³adnie w momencie, kiedy zegar nad kominkiem wybi-

ja³ ósm¹, wesz³a do salonu, chowaj¹c siê w cieniu, zawstydzona i prze-

ra¿ona.

– Poka¿ no siꠖ rozkaza³ Noel.

Nadal mia³ z³y humor, tak jak przez ca³¹ drogê poci¹giem. Siedzia³

w fotelu, z niedbale trzyman¹ w rêce szklaneczk¹ brandy. W³adcza poza

nie dopuszcza³a myœli o niepos³uszeñstwie.

Stanê³a przed nim bez uœmiechu, bez œladu ciep³a w twarzy. Wstrzy-

muj¹c oddech, œledzi³a jego wzrok, gdy z twarzy przeniós³ siê na niena-

ganne szczypanki na staniku, tworz¹ce literê V.

– Chryste! Co ty ze mn¹ wyrabiasz? Chcesz doprowadziæ mnie do

szaleñstwa? – wybuchn¹³, odwracaj¹c wzrok.

Z trudem powstrzyma³a ³zy.

– Przykro mi, Noelu. Nie mam nic innego, co mog³abym w³o¿yæ.

Wsta³. Nagle, w napadzie wœciek³oœci, cisn¹³ szklank¹ z brandy

w ogieñ.

Wstrz¹snê³a ni¹ ta gwa³townoœæ.

– Proszê, Noelu… – podesz³a do niego.

Potrz¹sn¹³ g³ow¹ i odepchn¹³ j¹.

– WeŸ narzutkê. Chyba nie chcemy siê spóŸni栖 powiedzia³ rozka-

zuj¹cym tonem.

T³umi¹c ³kanie, wziê³a gronostajowo-aksamitn¹ pelerynê z r¹k Ma-

zie, która przera¿ona stanê³a w progu garderoby.

– I przynieœ ten przeklêty kamieñ.

Mazie rzuci³a siê do garderoby. Poda³a Rachel opal i czmychnê³a.

– Za³ó¿ go – warkn¹³.

Próbowa³a poradziæ sobie z zapiêciem, ale zanadto trzês³y jej siê

d³onie. Noel wyj¹³ jej z r¹k naszyjnik i zapi¹³. Jego dotyk by³ delikat-

niejszy, ni¿ mog³a siê spodziewaæ.

Przez chwilê patrzy³ na ni¹ twardo. Opal po³yskiwa³ pomiêdzy dwo-

ma œciœniêtymi gorsetem obrzmieniami jej piersi. W jednej niewiary-

godnej chwili wyci¹gn¹³ d³oñ i przesun¹³ kciukiem po kamieniu, mu-

sn¹wszy dziel¹c¹ je szczelinê.

– A teraz idziemy – powiedzia³, nie patrz¹c na Rachel.

Prze³knê³a rozpacz i wysz³a. Magnus przytrzyma³ jej drzwi.

Akademia Muzyczna wygl¹da³a jak kraina z baœni. Sto³y bankieto-

we posypane by³y p³atkami ró¿; kobiety niczym ró¿nobarwne dzwonki

background image

220

przemyka³y przez g³ówny westybul. Lo¿e udekorowano flagami brytyj-

skimi, scenê zaœ powiêkszono, tak by s³u¿y³a tañcz¹cym jako parkiet.

Otacza³o ich morze tafty i diamentów; ka¿dej kobiecie towarzyszy³ mê¿-

czyzna ubrany w oficjaln¹ czerñ.

W innej sytuacji Rachel nie mog³aby uwierzyæ we w³asne szczê-

œcie – znaleŸæ siê wœród elity tego kraju, która ustawiona w szeregu wita

uk³onem ksiêcia Walii. Kiedy mieszka³a na Herschel, Akademia Muzycz-

na wykracza³a poza jej wyobra¿enia. Olœniewaj¹ce suknie, które teraz

podziwia³a, mog³y sprawiæ, ¿e najwytworniejsze damy z ¿urnali ucie-

k³yby zawstydzone nêdz¹ swych toalet.

Najwspanialej prezentowa³a siê m³oda dama, która zorganizowa³a

bal: pani Astor. Suknia z broszowanego br¹zowego materia³u doskonale

wspó³gra³a z jej ciemnokasztanowymi, niemal czarnymi w³osami; na szyi

lœni³ diamentowy naszyjnik, który mia³ jakoby nale¿eæ do Marii Antoni-

ny. Ze swoj¹ wynios³¹ urod¹, stoj¹c w powitalnym szeregu obok s³ynne-

go, niespe³na dwudziestoletniego, doœæ pospolicie wygl¹daj¹cego ksiê-

cia Walii, sama przypomina³a królow¹.

– No proszê, a wiêc jesteœ tu, Magnus! A co ze s³ynnym poszukiwa-

niem Franklina? – Na koñcu szeregu natkn¹³ siê na nich têgi mê¿czyzna

o imponuj¹cych bokobrodach.

– Jak siê masz, Astor! – zawo³a³ Noel, bior¹c po kieliszku szampa-

na dla siebie i Rachel z tacy przechodz¹cego kelnera.

– Œwietnie, œwietnie. Moja ¿ona jest, jak widzisz, bardzo zajêta –

przewróci³ oczami. – Bogu niech bêd¹ dziêki za „Roustabouta”. S³uchaj

no, mo¿e przyjecha³byœ wiosn¹ do Newport i po³owi³ rybki na moim

nowym jachcie?

Noel uœmiechn¹³ siê szeroko.

Rachel poczu³a ból serca, widz¹c, jaki jest przystojny. Przystojny

i nieosi¹galny.

– Muszê to prze³o¿yæ, Astor. Za dzieñ, dwa ruszam na Pó³noc.

– Co? Oszala³eœ? Chcesz opuœciæ swoj¹ olœniewaj¹c¹ ¿onê i znowu

samemu dbaæ o siebie? – William Astor uj¹³ d³oñ Rachel i z³o¿y³ na niej

poca³unek. – Jak siê pani miewa, moja droga?

Próbowa³a siê uœmiechn¹æ, ale nie potrafi³a ukryæ smutku.

– Doskonale – odrzek³a odrobinê zbyt weso³o. – Jak to mi³o z pañ-

skiej strony, panie Astor.

– Lepiej by by³o, gdybyœ zosta³ w domu i chroni³ swoj¹ ¿onê, Ma-

gnus. Niejeden mê¿czyzna zachwyci³ siê jej urod¹. Sam Edmund roz-

powiada³ po ca³ym mieœcie, jak bardzo wydaje mu siê godna po¿¹da-

nia.

background image

221

Spojrza³a na Noela, maj¹c nadziejê, ¿e zobaczy jego zazdroœæ, chêæ

posiadania jej niepodzielnie – cokolwiek, co œwiadczy³oby, ¿e jego na-

miêtnoœæ dla niej wci¹¿ p³onie.

On jednak pozosta³ nieub³agany.

– Edmund ledwie radzi sobie z w³asn¹ kompani¹ i w³asnymi wy-

prawami. Œmiem w¹tpiæ, czy da³by sobie radê z moj¹ ¿on¹.

Astor wybuchn¹³ tubalnym œmiechem. ¯ona, wci¹¿ stoj¹c w powi-

talnym szeregu u boku ksiêcia, spojrza³a w jego stronê.

– Liczê na to, ¿e bêdziesz nastêpnym kapitanem „Roustabouta”, Ma-

gnus. Od kwietnia – rzuci³ jowialnie Astor przed odejœciem.

Pozostawiona sam na sam z Noelem, Rachel spojrza³a na swój kie-

liszek i ze smutkiem stwierdzi³a, ¿e wypi³a ju¿ swój szampan. Min¹³ j¹

kolejny kelner. Nieœmia³o wziê³a nastêpny kieliszek.

Tym razem spróbowa³a s¹czyæ napój powoli. Rozejrza³a siê wokó³

i zda³a sobie sprawê, ¿e z drzwi prowadz¹cych na klatkê schodow¹ spo-

gl¹da na ni¹ jakiœ mê¿czyzna. By³ to Edmund Hoar, jak zawsze niezwy-

kle elegancki.

Magnus tak¿e go zauwa¿y³. Obaj mê¿czyŸni wpatrywali siê w siebie chy-

ba przez ca³¹ wiecznoœæ. W koñcu Edmund podda³ siê i znikn¹³ w t³umie.

– A, tu jesteœ! O nieba, wygl¹dasz w tej sukni osza³amiaj¹co, Ra-

chel… Sk¹d j¹ wytrzasnê³aœ? Jest taka skromna, a zarazem strojna…

Caroline zzielenia³a z zazdroœci! – Pani Steadman rozpromieni³a siê na

widok Rachel jak dawno nie widziana ciotka. Mia³a na sobie sukniê z bla-

do¿ó³tej koronki, przez co jeszcze bardziej ni¿ zwykle przypomina³a

walkiriê. Brosza ze szmaragdów i szafirów w kszta³cie pawiego pióra

doskonale pasowa³a do jej stanika i stylu.

– A ty, ty gburze? – strofowa³a dobrodusznie Magnusa. – Dlaczego

nas nie odwiedzi³eœ razem z ¿on¹ i uroczymi dzieæmi? Mam ciê ju¿ ser-

decznie dosyæ. Wracasz do ¿ywych i zamykasz siê w odosobnieniu

w swoim wspania³ym domu, jakbyœ spêdza³ z ¿on¹ miodowy miesi¹c…

Bardzo to niegrzecznie, Magnus, doprawdy niegrzecznie!

Magnus wyszczerzy³ znów zêby. Ze swymi uwodzicielskimi oczami

i wspania³ym uzêbieniu w mocnych szczêkach wygl¹da³ jak wilk.

– Nie nauczy³aœ mnie dot¹d dobrych manier, Glorio, i oœmielê siê

powiedzieæ, ¿e ju¿ mnie ich nie nauczysz.

Pani Steadman zachichota³a.

– Gdybyœ nie by³ tak nieprzyzwoicie przystojny, Magnus, ju¿ od

dawna byœmy od ciebie stronili. Zas³u¿y³eœ sobie na to!

Rozeœmia³ siê, odchyliwszy g³owê do ty³u. Pani Steadman wziê³a

Rachel pod rêkê.

background image

222

– I dlatego zabieram twoj¹ ¿onê. Jest kilku d¿entelmenów, którzy

chcieliby prosiæ j¹ o taniec. Masz j¹ na co dzieñ, wiêc nie mo¿esz byæ

takim egoist¹.

Rachel biernie pozwoli³a siê poprowadziæ pani Steadman. Odwró-

ci³a siê tylko raz.

Noel patrzy³ na ni¹.

Ich spojrzenia spotka³y siê i przez jedn¹ s³odk¹ chwilê Rachel mia³a

wra¿enie, ¿e Magnus by³ z³y na Gloriê Steadman za to, ¿e zabra³a mu

¿onê.

Rachel tañczy³a, a¿ rozbola³y j¹ stopy. Gdyby nie dok³adne poucze-

nia Betsy, nie zna³aby ani polki, ani tym bardziej skandalizuj¹cego wal-

ca. Chocia¿ sam ksi¹¿ê Walii prosi³ j¹ do tañca dwa razy i ka¿dy mê¿-

czyzna, który prowadzi³ j¹ na parkiet, by³ niezmiernie uprzejmy i uwa¿ny,

to jednak têskni³a za objêciami Noela. Nigdzie go jednak nie widzia³a.

Nie prowadzi³ œwiatowych rozmów z damami siedz¹cymi w lo¿ach po-

nad parkietem ani nie œmia³ siê z niezbyt eleganckich ¿artów innych

magnatów przemys³u.

Nagle, niczym Kopciuszek, z bólem zda³a sobie sprawê ze zbli¿aj¹-

cej siê godziny. Ogromny francuski zegar wybi³ jedenast¹; z g³ównego

westybulu dobieg³o echo jego uderzeñ. Wiedzia³a, ¿e zosta³a jej tylko

godzina. Pó³noc trzydziestego dnia.

Choæ wielu mê¿czyzn prosi³o j¹ do tañca, musia³a odmówiæ. Chcia-

³a znaleŸæ w t³umie Noela. Jednak ka¿dy wysoki, postawny mê¿czyzna,

który wydawa³ jej siê nim, odwraca³ siê w koñcu – i wtedy okazywa³o

siê, ¿e nie jest tym, którego szuka³a. Znowu pomy³ka… Wygl¹da³o to

niemal tak, jakby Magnus wyszed³ z balu bez niej.

– Co siê sta³o, moja droga? Nagle tak umilk³aœ i spowa¿nia³aœ…

Mo¿na by pomyœleæ, ¿e w³aœnie dosta³aœ wiadomoœæ o jakiejœ katastro-

fie – Pani Steadman zatrzyma³a kelnera i poda³a Rachel kolejny kieli-

szek szampana. – Wypij to. Zdecydowanie jesteœ zbyt trzeŸwa.

Rachel spojrza³a na oferowany jej kieliszek. Zdecydowanie nie by³a

zbyt trzeŸwa. Przygnêbienie i alkohol zanadto do siebie pasowa³y… W tej

chwili, chocia¿ sta³a pewnie i jej s³owa brzmia³y wyraŸnie, wiedzia³a, ¿e

bêdzie potrzebowa³a silnego ramienia, gdy trzeba bêdzie wsi¹œæ do po-

wozu, który odwiezie j¹ do domu. Mia³a tylko nadziejê, ¿e bêdzie to

ramiê Noela.

– Która godzina? – zapyta³a, nie mog¹c spojrzeæ na zegar ponad

g³owami baluj¹cych.

background image

223

– Czemu pytasz? Dochodzi pó³noc. Jak szybko up³yn¹³ czas! – zdzi-

wi³a siê pani Steadman.

Rachel opar³a siê o pilaster w pobli¿u wejœcia do g³ównego westybulu.

– Bo¿e! le siê czujesz? – spyta³a z trosk¹ pani Steadman.

Rachel pokrêci³a g³ow¹. Fizycznie czu³a siê zupe³nie dobrze – cho-

cia¿ wypi³a odrobinê za du¿o – ale psychicznie by³a zdruzgotana.

– Mam wezwaæ twoj¹ pokojówkê? – dopytywa³a siê dama.

– Nie, proszê. Muszê tylko znaleŸæ Magnusa. Nied³ugo bêdzie pó³-

noc. To bardzo wa¿ne, ¿ebym go znalaz³a. Jeœli nie znajdê go przed pó³-

noc¹, to bêdê musia³a wyjœæ. Nie mogê tu d³u¿ej zostaæ.

Dr¿¹cymi d³oñmi chwyci³a siê porêczy. Mia³a zamiar wejœæ na piê-

tro i sprawdziæ ka¿d¹ lo¿ê, ¿eby znaleŸæ Noela. Przeklêta umowa! Do-

chodzi³a pó³noc trzydziestego dnia i ci¹gle jeszcze mog³a go mieæ. Jeœli

teraz, kiedy nadesz³a ta magiczna godzina, zechce j¹ odrzuciæ, to musi

powiedzieæ jej to prosto w twarz. Nie mo¿e jej tutaj zostawiæ z szampa-

nem i towarzystwem, bez którego doskonale mog³a siê obejœæ.

– Gdzie ta dziewczyna idzie? – spyta³a Gloriê Steadman pani Astor,

widz¹c, jak Rachel wchodzi po schodach.

– Musimy znaleŸæ dla niej Magnusa. Biedactwo jest kompletnie

roztrzêsione. Powiedzia³a, ¿e do pó³nocy musi znaleŸæ Magnusa albo

sama wyjdzie. – Pani Steadman zni¿y³a g³os. – S¹dz¹c po jej zachowa-

niu, jestem pewna, ¿e w drodze jest nastêpny dziedzic.

Pani Astor unios³a dumnie podbródek.

– Nie chcê tu ¿adnych przedstawieñ, Glorio. Nie w obecnoœci ksiê-

cia Walii.

– Wobec tego poszukaj Willy’ego B. i powiedz mu, ¿eby przypro-

wadzi³ naszego przyjaciela. – Wyraz twarzy pani Steadman mówi³ ja-

sno, ¿e nie œcierpi niepos³uszeñstwa.

Caroline Astor zacisnê³a usta i zrobi³a, co jej kazano.

Rachel sz³a od lo¿y do lo¿y. Damy z zaskoczeniem zwraca³y ku niej

g³owy, patrz¹c, jak przeszukuje t³um. Wiedzia³a, ¿e wed³ug nich to dziw-

ne, i¿ pani Magnus b³¹ka siê wœród baluj¹cych, bezwstydnie rozgl¹daj¹c

siê za swoim mê¿em. Tego siê nie robi³o w tym towarzystwie, poniewa¿

najgorszy skandal móg³ wybuchn¹æ w³aœnie wtedy, gdy m¹¿ zostawa³

odnaleziony.

Rachel jednak nic to nie obchodzi³o. Wypi³a za du¿o szampana. Do-

da³ jej odwagi, której zwykle nie mia³a. Jeœli znajdzie Noela obejmuj¹cego

Charmian w ciemnym k¹cie którejœ lo¿y, przyjmie to z godnoœci¹ i mimo

background image

224

rozpaczy zaakceptuje jego wybór. Wreszcie pozna jego decyzjê i, wolna,

poszuka sposobu, by pozostawiæ za sob¹ tê przeklêt¹ mi³oœæ do niego.

Jednak Noel musi powiedzieæ jej prosto w twarz, ¿e jej nie chce.

Musi powiedzieæ jej prosto w twarz, ¿e jej nie kocha³ i nigdy nie poko-

cha. Wtedy mog³aby odejœæ i szukaæ spe³nienia tam, gdzie mog³a – przy

Tommym i Clare, w swoim sierociñcu. Nigdy nie znajdzie ju¿ dla siebie

mê¿czyzny. Nie pokocha ¿adnego tak mocno, jak pokocha³a Noela, ale

weŸmie to, co ¿ycie jej zaoferuje, i wykorzysta to najlepiej, jak potrafi.

Taka w³aœnie jest. Jest Rachel Opheli¹ Howland i Magnus bêdzie musia³

powiedzieæ o swoim wyborze, patrz¹c jej prosto w oczy. Nie pozwoli³a-

by nikomu na tchórzliw¹ ucieczkê.

Skrêci³a w boczny korytarz. Nikogo tam nie by³o. Tylna klatka scho-

dowa by³a pusta, brakowa³o nawet biegaj¹cej w górê i w dó³ s³u¿by.

Rozejrza³a siê i chcia³a wracaæ, gdy nagle pad³ na ni¹ jakiœ cieñ.

Drogê zagrodzi³a jej sylwetka wysokiego, szczup³ego mê¿czyzny.

– Zgubi³aœ go, Rachel? – us³ysza³a miêkki, uwodzicielski g³os Ed-

munda Hoara.

Desperacko usi³uj¹c otrzeŸwieæ, zrobi³a krok w ty³ i chwyci³a siê

taniej drewnianej porêczy schodów dla s³u¿by.

– Pozwól mi przejœæ, Edmundzie.

– Ale¿ moja kochana piêkna dziewczyno, na pewno ju¿ z nim skoñ-

czy³aœ, prawda? W koñcu gdzie on mo¿e siê podziewaæ? Na pewno wy-

szed³ z jak¹œ inn¹ ulicznic¹…

Próbowa³a przebiec ko³o niego, ale z³apa³ j¹ i pchn¹³ do ty³u.

– …z jak¹œ inn¹ ulicznic¹, któr¹ w³aœnie teraz, kiedy rozmawiamy,

bierze jak swoj¹…

– Nie.

Spojrza³ na ni¹ niemal z czu³oœci¹.

– Rachel, kochanie, pozwól, ¿e bêdê s³u¿y³ ci ramieniem. Chyba za

du¿o wypi³aœ.

Jego rêka powêdrowa³a do kieszeni surduta.

Strach i alkohol sprawi³y, ¿e nie mog³a poj¹æ, co on robi. Chcia³a

kogoœ zawo³a栖 kogokolwiek – ale nie zd¹¿y³a wydaæ s³owa.

D³onie Edmunda œmignê³y wokó³ jej g³owy. Z przera¿eniem zorien-

towa³a siê, ¿e zosta³a zakneblowana.

Rzuci³a siê na niego, zaczê³a go drapaæ, ale nie by³a w stanie krzyk-

n¹æ. Z ³atwoœci¹ przygniót³ j¹ do porêczy przy schodach i umocowa³ cia-

sno knebel.

Oddycha³a szybko i p³ytko jak pochwycony królik. Edmundowi ten

widok najwyraŸniej sprawia³ przyjemnoœæ. Pog³adzi³ jej twarz niemal

background image

225

z czu³oœci¹, po czym jego d³onie zeœliznê³y siê na naszyjnik. Zdj¹³ go

z jej szyi i schowa³ bez cienia skrupu³ów do kieszeni.

– Zabieramy j¹ do powozu – powiedzia³ do mê¿czyzny, który poja-

wi³ siê za jego plecami. Nowo przyby³y by³ ubrany jak s³u¿¹cy. Oczy

Rachel rozszerzy³y siê w niemym przera¿eniu, gdy zobaczy³a, ¿e nie-

znajomy wyjmuje kobiec¹ pelerynê z wielkim, zas³aniaj¹cym ca³¹ twarz

kapturem.

Edmund po raz drugi siêgn¹³ do kieszeni. Z b³yskiem w oku, mó-

wi¹cym jasno, ¿e nie ma bynajmniej zamiaru stwarzaæ wra¿enia, i¿ bê-

dzie dba³ o jej wygodê, poca³owa³ j¹ – mo¿e na u¿ytek obserwuj¹cego

go mê¿czyzny, mo¿e dla w³asnej przyjemnoœci. Dotkn¹³ jêzykiem jej

policzka, szyi, potem piersi…

Na koniec zarzuci³ jej na g³owê konopny worek.

Wszystko utonê³o w ciemnoœciach.

Magnus patrzy³, jak deszcz rozpryskuje siê na szybkach podzielone-

go na kwatery okna. Pocz¹tkowo tylko m¿y³o, teraz jednak pada³o coraz

mocniej. Poni¿ej, za otwartym oknem, ci¹gnê³a siê zat³oczona powoza-

mi ulica. Zrobi³o siê ma³e zamieszanie, gdy lokaje i stangreci poœpiesz-

nie chronili siê pod rozk³adanymi daszkami powozów.

Za plecami Noela trwa³ bal w ca³ym swoim blasku i splendorze.

O tym ma³ym pokoiku wiedzieli wszyscy stali bywalcy Akademii Mu-

zycznej. Wysoko na trzecim piêtrze rozpustnicy spotykali siê ze swoimi

kochankami – zwykle tancerkami z opery – podczas gdy ich ¿ony de-

nerwowa³y siê tajemniczym znikniêciem swoich towarzyszy.

Sam raz, mo¿e dwa razy, mia³ tu schadzkê z kokietkami je¿d¿¹cymi

na tournée z oper¹. Teraz jednak cieszy³ siê, ¿e ksi¹¿ê Walii jest zbyt

wielk¹ atrakcj¹ nawet dla najbardziej rozpustnych panów. Gabinet by³

pusty, a jego mrok pozwala³ mu chwilê pomyœleæ.

Rachel wygl¹da³a dzisiaj piêknie. Nawet w starej sukni jego matki pro-

mienia³a jak nigdy przedtem. Opal po³yskuj¹cy miêdzy jej piersiami rzuca³

na skórê porcelanowo-ró¿owy blask. Jasne w³osy wij¹ce siê na karku doda-

wa³y jej zmys³owego, zniewalaj¹cego uroku… Noel a¿ do bólu pragn¹³ roz-

puœciæ jej w³osy i zanurzyæ w nich d³oñ, tak jak to robi³ wczeœniej.

Zamkn¹³ oczy. Poczucie winy sprawia³o, ¿e sam z siebie kpi³. By³

dla niej zbyt ostry… Ale ten portret naprawdê nim wstrz¹sn¹³. Myœla³,

¿e ju¿ nigdy nie spojrzy na twarz matki, ¿e nigdy nie powróc¹ uczucia,

które w nim wzbudza³a. Kiedy zobaczy³ jej portret, szok okaza³ siê dra-

matyczny.

15 – Lodowa Panna

background image

226

A potem ta suknia. Kolejny b³¹d w ocenie, ale w koñcu tylko b³¹d…

Zreszt¹ gdyby spojrza³ na ni¹ oczami innych, musia³by przyznaæ, ¿e

Rachel wygl¹da³a w niej przeœlicznie. Kolor toalety stanowi³ doskona³e

t³o dla jej bladej cery. Suknia by³a perfekcyjnie dopasowana, chocia¿

zbyt obcis³a w staniku; Auguste Valin z pewnoœci¹ wiedzia³, ¿e dopro-

wadzi to mê¿czyzn do sza³u.

Glorii Steadman te¿ nale¿a³oby siê upomnienie. Nie mia³a prawa

zabieraæ od niego ¿ony. Obecnoœæ Rachel u jego boku koi³a ból, nawet

kiedy by³ wœciek³y. Niepocieszony patrzy³, jak odchodzi³a, jak ustawia³a

siê przed ni¹ kolejka m³odych dandysów pragn¹cych z ni¹ zatañczyæ.

¯aden mê¿czyzna nie mia³ do niej prawa. By³a jego. Tylko jego.

Deszcz, zimny i rzeczywisty, spryska³ mu twarz. Otworzy³ oczy i otar³

wilgoæ.

Nie, nie sposób ukryæ tê prawdê: nie mo¿e pozwoliæ jej odejœæ. Chocia¿

wmawia³ sobie, ¿e da sobie bez niej radê, ¿e zdo³a uciszyæ wyrzuty sumie-

nia, proponuj¹c jej pieni¹dze, dobrze wiedzia³, ¿e jej potrzebuje. By³ sil-

nym mê¿czyzn¹, który podbi³ groŸn¹ Pó³noc, ale przesz³oœæ uczyni³a go

tak podatnym na zranienie, jak podatny na uszkodzenie jest delikatny krysz-

ta³owy puchar. Ona jednak zdo³a³a z³agodziæ nieco jego dra¿liwoœæ i z³oœæ.

Obieca³a, ¿e go uleczy, jeœli tylko on sam na to pozwoli. I teraz wiedzia³,

¿e musi siê zgodziæ. Dla w³asnego dobra. Dla dobra ich wszystkich.

Gdzieœ w dole rozleg³o siê bicie zegara. Jedno uderzenie, drugie…

Ci¹gnê³y siê w nieskoñczonoœæ.

Wstrzyma³ oddech. Pó³noc.

Gry i umowy oficjalnie siê koñczy³y. Mieli za sob¹ wszelkie mani-

pulacje. Bêdzie musia³ powiedzieæ jej, jak wiele dla niego znaczy, i b³a-

gaæ, by zosta³a przy nim. W przeciwnym razie musia³by pogodziæ siê

z tym, ¿e utraci³ j¹ z powodu egoistycznego folgowania w³asnemu tem-

peramentowi.

Istotnie, nie by³ jej wart. Okaza³a mu cierpliwoœæ, a on zachowa³ siê

jak gbur; kocha³a go, a on nie potrafi³ odwzajemniæ tego uczucia. Rzuci-

³a mu wyzwanie, wyprowadzi³a w pole, okpi³a i rzuci³a na kolana. Prze-

konywa³a go przez ca³y czas, ¿e pasuje do niego, ale bardzo siê myli³a…

Nie pasowa³a do niego. Nigdy, przenigdy nie bêdzie jej wart, a mimo to

wraz z ostatnim uderzeniem zegara zrozumia³ nagle, ¿e chce spêdziæ resz-

tê ¿ycia, staraj¹c siê, by jej dorównaæ.

– Magnus! Wiêc tutaj jesteœ! Wszyscy ciê szukaj¹! – w pokoiku sta-

n¹³ pan Astor, rzucaj¹c na Noela d³ugi cieñ.

– Tak, jestem tutaj – Noel ruszy³ w kierunku korytarza.

– Twoja ¿ona najwyraŸniej ciê opuœci³a, Magnus.

background image

227

Noel zamar³. Spojrza³ na Astora, jakby ten nagle wyj¹³ pistolet i strze-

li³ mu prosto w serce.

– Co ty wygadujesz? – zapyta³ ostro.

– To by³a jakaœ dziwna sprawa – zacz¹³ poœpiesznie t³umaczyæ Wil-

liam Astor. – Powiedzia³a Glorii i mojej ¿onie, ¿e musi ciê znaleŸæ przed

pó³noc¹, w przeciwnym razie nie bêdzie mog³a d³u¿ej zostaæ. Teraz ni-

gdzie nie mo¿na jej znaleŸæ. Jak myœlisz, o co jej chodzi³o?

Noel opar³ siê na chwilê o œcianê, aby przezwyciê¿yæ zamêt w g³o-

wie. Doskonale wiedzia³, co Rachel mia³a na myœli… Nadszed³ kres ich

umowy i zdecydowa³a, ¿e woli sama sobie radziæ.

I, do kroæset, na to w³aœnie sobie zas³u¿y³… By³ jednak upartym

draniem. Skorzysta z pierwszej nadarzaj¹cej siê okazji i spróbuje jesz-

cze raz – kiedy tylko dotrze do hotelu i bêdzie móg³ powiedzieæ jej o swo-

ich uczuciach. Klêknie przed ni¹ i bêdzie j¹ b³agaæ, by go nie opuszcza-

³a, by nie zostawia³a go na pastwê jego ja³owej egzystencji. Gdy tylko

znajd¹ sêdziego pokoju, uczyni j¹ swoj¹ prawowit¹ ¿on¹. Na zawsze.

– Dobry Bo¿e, cz³owieku, zwolnij! – krzykn¹³ Astor, z trudem ³a-

pi¹c powietrze, kiedy Noel popêdzi³ schodami na dó³.

29

T

ak, proszê pana. Wysz³a st¹d. Sprawia³a wra¿enie, jakby siê Ÿle czu-

³a. Wspiera³a siê na ramieniu mê¿czyzny; tak jakby j¹ podtrzymywa³.

Ca³¹ twarz mia³a zas³oniêt¹ zielonym kapturem p³aszcza. Có¿ innego

móg³bym zrobiæ, ni¿ znaleŸæ dla niej powóz… A potem odjechali.

Magnus spojrza³ na odŸwiernego, jakby chcia³ go udusiæ.

– Natychmiast wezwij mój powóz.

Niewysoki starszy mê¿czyzna skin¹³ gorliwie g³ow¹ i warkn¹³ na

ch³opca, który popêdzi³ wzd³u¿ stoj¹cych w szeregu powozów.

– Nic jej nie bêdzie – odezwa³ siê Astor, który wci¹¿ jeszcze dysza³

po tym, jak próbowa³ dotrzymaæ kroku Magnusowi. – Moja ¿ona mówi,

¿e mog³a Ÿle siê poczuæ z powodu dziecka, które nosi. Wiesz, jakie robi¹

siê kobiety, kiedy s¹ w ci¹¿y. Masz ju¿ z ni¹ w koñcu dwoje dzieci.

Noel by³ zdruzgotany. Bez s³owa wsiad³ do powozu, który w³aœnie

podjecha³, i rozkaza³ woŸnicy, by rusza³ z powrotem do hotelu.

background image

228

– To niemo¿liwe, ¿eby jej tu nie by³o. Niemo¿liwe – upiera³a siê

Betsy.

Magnus patrzy³ na ni¹, zaciskaj¹c mocno szczêki.

Twarz Betsy odbija³a jak lustro jego rosn¹cy lêk.

– Mogê siê zgodziæ, ¿e Rachel to kobieta, która ma swoje pomys³y,

to prawda. Ale nawet jeœli zawarliœcie umowê, która dzisiaj mia³a siê

zakoñczyæ, nawet jeœli wszystko Ÿle siê u³o¿y³o i opuœci³a ciꠖ tak jak

pewnie powinna by³a to zrobiæ ju¿ parê miesiêcy temu – powtarzam ci,

¿e to niemo¿liwe, ¿eby jej tu nie by³o. – Betsy podesz³a do drzwi aparta-

mentu i otworzy³a je. P³omyk œwiecy rozœwietli³ ciemne wnêtrze.

Tommy i Clare g³êboko spali, ka¿de w swoim ³ó¿ku, niewinni i nie-

œwiadomi dramatu, który rozgrywa³ siê wokó³ nich.

– Byæ mo¿e mog³aby ciê opuœciæ, gdybyœ j¹ do tego doprowadzi³,

ale nie zostawi³aby dzieci. Mogê przysi¹c na w³asny grób.

Odwróci³ siê. Nie potrafi³ pokazaæ Betsy swojej twarzy.

– Moja w³asna matka mnie opuœci³a. Dlaczego Rachel nie mia³aby

wzi¹æ pieniêdzy i zostawiæ tych dwojga, którzy nawet nie s¹ jej rodzo-

nymi dzieæmi?

Betsy delikatnie po³o¿y³a rêkê na jego ramieniu.

– To twoja matka by³a winna, kochanie, a nie ty. Powtarza³am ci to

przez lata i teraz musisz mi uwierzyæ. Catherine by³a p³ytka i s³aba. Nie

mog³a wytrzymaæ z twoim ojcem i by³a gotowa zostawiæ ciebie, byle

tylko odejœæ od niego. Ale Rachel nie jest ani s³aba, ani p³ytka. Nie zo-

stawi³aby tych dzieci z w³asnej woli, Noelu. Nie ona.

– Gdzie wobec tego jest? – oczy Noela skrzy³y siê dziwnym, krysz-

ta³owym blaskiem, jak gdyby pe³ne ³ez. – Wziê³a sobie kochanka?

– Kiedy zdo³a³aby to zrobiæ? I gdzie, tak abyœmy ani ja, ani s³u¿ba

nic o tym nie wiedzieli? – zadrwi³a Betsy.

– Wyjecha³em st¹d na pó³ roku. Z tego, co wiem, mog³a podczas

mojej nieobecnoœci odgrywaæ weso³¹ wdówkê…

Usiad³ na krzeœle i schowa³ twarz w d³oniach.

– Kiedy wychodzi³a, by³ z ni¹ jakiœ mê¿czyzna. Musisz mi powie-

dzieæ prawdê, Betsy. Mia³a kochanka, kiedy mnie nie by³o?

– To niemo¿liwe! Gdyby kogoœ mia³a, wiedzia³abym o tym. I mó-

wiê ci, ¿e ona ciê kocha! Nigdy nawet nie spojrza³a na innego mê¿czy-

znê. Nawet na Edmunda Hoara, który najwyraŸniej jej nadskakiwa³.

Wyrzuci³a go za drzwi i niedwuznacznie da³a do zrozumienia, ¿e ci¹gle

op³akuje swojego mê¿a.

Magnus wyprostowa³ siê i spojrza³ na Betsy. Przez parê sekund sie-

dzia³ nieruchomo z pe³nym niedowierzania wyrazem twarzy. Zamyœli³ siê…

background image

229

Potem, bez ostrze¿enia, wsta³ i podszed³ do drzwi.

– O czym myœlisz, Noelu? Co chodzi ci po g³owie? Och, proszê,

powiedz, ¿e nie to, co mnie… Powiedz, ¿ebym wiedzia³a, co mam po-

wtórzyæ dzieciom, kiedy siê obudz¹.

– Franklin – rzuci³ bez tchu, chory z niepokoju.

Obejrza³ siê na Betsy, wypad³ z pokoju i popêdzi³ prosto do doków,

na „Arctosa”, prywatny statek Hoara. Modli³ siê, ¿eby wci¹¿ by³ zacu-

mowany.

– Ju¿ odp³yn¹³. Nie by³o jeszcze wpó³ do pierwszej, jak podnieœli

kotwicꠖ robotnik portowy machn¹³ rêk¹ w stronê doków. – W ¿yciu

nie widzia³em tak piorunem odp³ywaj¹cego statku. Przygotowywali siê

przez ca³y wieczór…

Magnus zatrzyma³ siê i podniós³ konopny wór, który ktoœ rzuci³ obok

pomostu prowadz¹cego na zacumowany tu wczeœniej statek. Wyj¹³ zeñ

d³ugie pasemko jasnych w³osów i popatrzy³ na wschód, w stronê gin¹-

cego w mroku horyzontu. W œwietle ksiê¿yca nie by³o widaæ ¿adnej syl-

wetki statku. „Arctos” przepad³.

Do doków podjecha³ powóz. Wyskoczy³ z niego zdyszany Stokes.

– Magnus, dosta³em wiadomoœæ, ¿e mam siê tu z tob¹ spotkaæ. Co

siê sta³o? – zapyta³.

Jego twarz wydawa³a siê taka stara i pomarszczona w œwietle sa-

motnej lampy gazowej, migocz¹cej ponad ich g³owami.

– Rachel zniknê³a – powiedzia³ Noel, ci¹gle patrz¹c na wschód, jak-

by zgodnie z jego ¿yczeniem móg³ pojawiæ siê tam statek. – Obawiam

siê, ¿e jest z Hoarem. – Odwróci³ siê w stronê Stokesa. – Tylko tobie

mogê zaufaæ. Przygotuj zapasy na mojej ³odzi tak szybko, jak tylko zdo-

³asz. Chcê, ¿eby natychmiast by³a gotowa do wyprawy na pó³noc.

– Jesteœ pewien, ¿e zabra³ j¹ na pó³noc?

– Podejrzewam, ¿e Edmund uwa¿a, i¿ Rachel zaprowadzi go do miej-

sca spoczynku Franklina. Na Herschel mo¿na siê teraz dostaæ tylko sania-

mi. Hoar nigdy tego sam nie robi³, ale jego za³oga bêdzie wiedzia³a, ¿e

musz¹ zadokowaæ w Halifaksie i ruszyæ przez Ziemiê Ruperta z psami.

– Przygotujê wszystko, co potrzebne. Pomaga³em ju¿ przy innych

wyprawach, pamiêtasz?

Magnus odwróci³ siê ku starszemu mê¿czyŸnie.

– Ta jest o wiele wa¿niejsza – wyzna³ cichym, ochryp³ym g³osem.

Stokes skin¹³ g³ow¹.

– Poruszê niebo i ziemiê. Za godzinê odp³yniesz, przyjacielu.

background image

230

30

R

achel siedzia³a pod pok³adem, zbryzgana wod¹ z zêzy. Dr¿¹c w prze-

moczonej pelerynie, mocowa³a siê z lin¹ krêpuj¹c¹ jej nadgarstki. Nada-

remnie… Linê zawi¹za³ marynarz i to solidnym wêz³em. Statek to wznosi³

siê, to opada³, walcz¹c z morskimi falami. Jej ojciec by³ wielorybnikiem,

wiêc ¿eglugê Rachel mia³a we krwi. Dziêkowa³a Bogu, ¿e przynajmniej

to mocne ko³ysanie statku pokonuj¹cego przybrze¿ne wody Atlantyku

nie przyprawia³o jej o md³oœci.

Opad³a j¹ rozpacz jeszcze ciemniejsza od nieprzeniknionych ciem-

noœci wokó³ niej. Kiedy zosta³a porwana, przez ca³¹ drogê na statek

walczy³a, podczas gdy Edmund rzuca³ polecenia swoim ludziom. Gdy

³ódŸ wyruszy³a z portu, Hoar powiedzia³ jej, ¿e zostanie umieszczona

w kabinie kapitana razem z nim, aby dzieli³a z nim ³o¿e.

Kiedy wyj¹³ jej z ust knebel, splunê³a mu prosto w twarz. Spolicz-

kowa³ j¹ i kaza³ trzymaæ na dnie ³odzi, dopóki nie zmiêknie.

Ci¹gle jeszcze nie zmiêk³a. Nawet teraz, po kilku dniach, gdy os³a-

b³a z g³odu i zimna. Wola³a umrzeæ, ni¿ zostaæ zabawk¹ tego potwora.

Wola³a œmieræ teraz, kiedy zabrano j¹ od Noela, i to w chwili, gdy móg³

pomyœleæ, ¿e z w³asnej woli postanowi³a go opuœciæ.

Pogodzi³a siê z myœl¹, ¿e nie wyruszy³ za ni¹ w poœcig Nie móg³

wiedzieæ, ¿e zosta³a uprowadzona przez Hoara. Nie mia³a w¹tpliwoœci –

Noel na pewno uwierzy³, ¿e nie by³a w stanie d³u¿ej go znieœæ i opuœci³a

bal z w³asnej woli. Mog³a to spokojnie zrobiæ, maj¹c w³asne konto…

Magnus móg³ dojœæ do wniosku, ¿e zniknê³a, aby u³o¿yæ sobie ¿ycie

z kimœ mniej trudnym w po¿yciu.

Ca³ymi dniami p³aka³a nad swoim beznadziejnym po³o¿eniem. Ni-

gdy wiêcej ju¿ nie zobaczy Noela ani Tommy’ego i Clare. Przez jakiœ

czas dzieci bêd¹ op³akiwaæ jej odejœcie, ale w koñcu wyrosn¹ i nie bêd¹

jej pamiêtaæ. Noel znajdzie ¿onê, która bêdzie pasowa³a do jego œwiata

i jego humorów, i przestanie o niej, Rachel, myœleæ. Oni jakoœ sobie po-

radz¹, ale jej przeznaczona jest samotna œmieræ. Do koñca bêdzie wal-

czyæ ze swoim przeœladowc¹, a wraz z ostatnim tchnieniem wyszepcze

imiê ukochanego.

Opar³a siê o œliskie, oblodzone deski, odchylaj¹c do ty³u g³owê w ge-

œcie rozpaczy. Instynkt kaza³ jej walczyæ o ¿ycie, ale z ka¿d¹ mijaj¹c¹

godzin¹ stawa³o siê to coraz trudniejsze. Zaczyna³a majaczyæ. Koszmar-

ne wizje Noela ¿eni¹cego siê z inn¹ kobiet¹ pogr¹¿a³y j¹ coraz g³êbiej

w piekielne otch³anie. Nigdy jej nie powiedzia³, ¿e j¹ kocha… Zawsze

background image

231

bêdzie ¿a³owa³a, ¿e nie ¿y³a doœæ d³ugo, aby us³yszeæ te s³owa, ale teraz

ju¿ by³o za póŸno. Widaæ pisane jej by³o nie przetrwaæ tej trudnej próby,

na któr¹ wystawi³ j¹ Hoar. Przeznaczona jej by³a œmieræ i najwyraŸniej

powinna umrzeæ jak najszybciej, by unikn¹æ innych nieszczêœæ, które

mog³y jej siê przydarzyæ.

Nagle otworzy³y siê drzwi do ³adowni. W przejœciu stan¹³ stary, po-

siwia³y marynarz z okrutnym uœmiechem na twarzy.

– Ruszaj siê, dziewczyno. Pan Hoar chce z tob¹ pogadaæ. – Roz-

wi¹za³ jej rêce, chwyci³ za ramiê i pchn¹³ przed sob¹ korytarzem.

Wchodzili kolejno po dwóch drabinach. Za ka¿dym razem, kiedy

siê potyka³a, marynarz popycha³ j¹ bezlitoœnie.

W koñcu doszli do drzwi z polerowanego drewna orzechowego na

rufie statku. Otworzy³y siê i zosta³a wepchniêta do wnêtrza pokoju.

Wyl¹dowa³a na miêkkim orientalnym dywanie. Podnios³a wzrok.

Przed ni¹ widnia³y wy³o¿one boazeri¹ œciany, wielkie ³o¿e i szafki,

wszystko z takiego samego polerowanego orzechowego drewna. Za-

s³ony w odcieniu karminowej czerwieni przes³ania³y bulaje, chroni¹c

wnêtrze od przeci¹gów. Na przeciwleg³ym koñcu sta³a ³awa pokryta

we³nian¹ tkanin¹ w takim samym kolorze. Siedzia³ na niej Edmund

Hoar.

– Powiedzieli mi, ¿e nie jesz dawanych ci sucharów – powiedzia³,

obieraj¹c no¿em piêkn¹, wonn¹ pomarañczê.

Kiedy skoñczy³, cisn¹³ skórki i nó¿ na zdobione, wbudowane w œcia-

nê orzechowe biurko.

– Jak d³ugo tam by³am? – spyta³a niskim, chrapliwym od d³ugiego

milczenia g³osem.

Na dno statku nie dochodzi³o œwiat³o, wiêc nie mog³a liczyæ dni, ale

podejrzewa³a, ¿e musia³o ju¿ ich sporo up³yn¹æ. Nawet teraz trudno by-

³oby jej okreœliæ porê dnia. Zas³ony przes³ania³y bulaje, lampy naftowe

przymocowane do œcian p³onê³y jasnym œwiat³em, ale wszystko to mo-

g³o s³u¿yæ utrzymaniu ciep³a w kajucie, a nie oznaczaæ braku s³oñca.

– Wyruszyliœmy tydzieñ temu. P³yniemy do Halifaksu. – Edmund

rozerwa³ pomarañczê na cz¹stki.

O ma³o nie zemdla³a od zapachu owocu, jego skórki i s³odkiego

mi¹¿szu. Od tak dawna nie jad³a normalnego jedzenia…

Wyci¹gn¹³ w jej kierunku soczyst¹ cz¹stkê.

– Masz, zjedz. Zrozum, ¿e jest tu tego o wiele wiêcej dla dziewczy-

ny, która zechce wspó³pracowaæ.

Wyprostowa³a siê z dum¹, chocia¿ krêci³o jej siê w g³owie i nie by³a

pewna, czy przy swojej s³aboœci zdo³a utrzymaæ siê na nogach.

background image

232

– Je¿eli planujesz mnie g³odziæ, a¿ siê poddam, to mogê ci od razu

powiedzieæ, ¿e wolê umrzeæ.

Rozeœmia³ siê. Przyjrza³ siê jej uwa¿nie, ¿uj¹c pomarañczê drobny-

mi zêbami.

– Spójrz na siebie. Jesteœ przemoczona, g³odna, a z twojej wspania-

³ej sukni zosta³y ju¿ tylko szmaty. I wci¹¿ myœlisz, ¿e mo¿esz wygraæ.

– Nigdy ci nie powiem, gdzie jest Franklin. Nigdy – prychnê³a z po-

gard¹.

Prze³kn¹wszy owoc, wsta³ z ³awy i zbli¿y³ siê do Rachel.

– Moi ludzie z Kompani Pó³nocnej rozpytywali siê co nieco. Mó-

wi¹, ¿e twój ojciec tylko raz w ci¹gu ostatnich dziesiêciu lat wyprawia³

siê na Herschel. Wybra³ siê do faktorii York nale¿¹cej do Kompanii Za-

toki Hudsona, ¿eby sprawdziæ, czy uda mu siê sprzedaæ skórki bobrowe,

które przywióz³ z lasów Yukonu. Wiêc tu ciê mam, dziewczyno… Twój

ojciec znalaz³ opal, kiedy krêci³ siê wokó³ faktorii York albo w pobli¿u

wyspy Herschel.

– Nic ci nie powiem.

Nie zwraca³ na ni¹ uwagi.

– Faktoria York jest pierwsza na liœcie naszej wspania³ej wycieczki.

Je¿eli nic tam nie znajdê, udamy siê na Herschel.

– I masz zamiar zrobiæ w to w œrodku zimy – zadrwi³a z niego.

– Mam doœæ ludzi, ¿eby mnie tam zabrali.

– Umrzesz.

– Rz¹dzê ca³ym tym obszarem – wybuchn¹³ rozwœcieczony. – Kim

ty jesteœ, ¿eby mi mówiæ, czego mogê dokonaæ, a czego nie?

– Bêdziesz potrzebowaæ psów i miejscowego przewodnika, jeœli

chcesz gdziekolwiek dotrzeæ w grudniu.

– Mam psy w ³adowni i dodatkowo w Halifaksie.

– W jaki sposób zamierzasz znaleŸæ Franklina pod lodem i œnie-

giem? – rozeœmia³a siê.

Przyjemnie by³o z niego szydziæ… Umrze razem z ni¹. Mo¿e w ten

sposób sprawiedliwoœci stanie siê zadoœæ.

Wsta³, chwyci³ j¹ i szarpn¹³ ku sobie.

Brutalny chwyt sprawi³, ¿e jêknê³a, ale nie chcia³a mu daæ tej satys-

fakcji i nie odwróci³a wzroku.

– Mam czêœæ zapisków Franklina, które pozostawi³ w tundrze –

warkn¹³. – Sporz¹dzi³em mapê ka¿dego jego kroku, oprócz ostatniego.

Indianie Cree bêd¹ coœ wiedzieæ na temat koœci tego cz³owieka, jeœli

rzeczywiœcie tam siê znajduj¹. Mog¹ je odnaleŸæ niezale¿nie od œniegu.

I wska¿¹ mi w³aœciwy kierunek, bo wiedz¹, w jak rozpaczliwej sytuacji

background image

233

by siê znaleŸli, gdyby Kompania Pó³nocna zdecydowa³a siê wstrzymaæ

im letni¹ dostawê do Fortu Nelsona.

– Dlaczego ci¹gle chcesz go znaleŸæ? Masz ju¿ opal… – spojrza³a

na niego chytrze – i kl¹twê, która siê z nim wi¹¿e.

– Chcê mieæ wszystko, rozumiesz? – spojrza³ na ni¹ i niezbyt deli-

katnie obwiód³ d³oni¹ jej twarz. – Grisholm Magnus odebra³ mojej ro-

dzinie wszystko, co powinno byæ moje. Prêdzej ujrzê jego syna mar-

twym, ni¿ zgodzê siê, ¿eby znalaz³ Franklina… lub zdoby³ ciebie.

Zamknê³a oczy. D³u¿ej ju¿ chyba nie wytrzyma… Wci¹¿ jednak trzy-

ma³a siê na nogach.

– Jakie to wszystko skomplikowane… Grisholm Magnus ograbi³

was obu. Œmiem twierdziæ, ¿e rozbawi³aby go twoja rywalizacja z jego

synem. Szczerze mówi¹c, zwa¿ywszy na to, jak pod³ym by³ cz³owie-

kiem, nie wiem, komu by sprzyja³.

– Niewa¿ne – szepn¹³. – On zabra³, a ja to odbiorê. Mam ciebie i zdo-

bêdê miêdzynarodow¹ s³awê, gdy to ja znajdê Franklina, a nie Magnus.

– Ach, ale Noel ma nad tob¹ jedn¹ wielk¹ przewagê, Edmundzie –

zauwa¿y³a.

– Jak¹? – zacisn¹³ chwyt wokó³ jej w talii.

– On wie, gdzie jest Franklin, a ty nie.

Prawie zach³ysn¹³ siê powietrzem i Rachel nie mia³a w¹tpliwoœci,

¿e go zaszokowa³a.

Uœmiechaj¹c siê s³abo, wypl¹ta³a siê z jego uœcisku i przysiad³a na

przykrytej we³nian¹ tkanin¹ ³awie. Oczywiœcie k³ama³a. Nic nie powie-

dzia³a Magnusowi, ale Hoar o tym nie wiedzia³. To by³a jej zemsta.

– Powiedz mi, bo… – zacisn¹³ usta.

Uœmiechnê³a siê.

– Bo co? Zabijesz mnie? No dalej, zabij. G³odzisz mnie, trzymasz

na zimnie, ranisz, dlaczego nie mia³byœ mnie zabiæ? Skoñczy siê ta mê-

czarnia, a ty przegrasz.

Popatrzy³ na ni¹ dzikim wzrokiem.

– Nie chcesz wiêcej zobaczyæ swojego ukochanego Magnusa? –

spyta³ w koñcu.

Zastanawia³a siê d³ugo. Ca³e jej ¿ycie by³o nic nie warte bez Magnu-

sa, ale powrót do niego niewiele zmieni. Nie teraz, kiedy czeka³by j¹

trud udowadniania, ¿e nie opuœci³a go z w³asnej woli. Nawet gdyby wró-

ci³a do Northwyck, móg³by pokazaæ jej drzwi i powiedzieæ, ¿e w czasie

jej nieobecnoœci siê o¿eni³ i ¿e nie ma ju¿ dla nich wspólnej przysz³o-

œci… Wtedy wszystko by³oby stracone i ca³y trud, aby prze¿yæ i wróciæ,

okaza³by siê daremny.

background image

234

– Nie powiem ci, gdzie jest Franklin – powtórzy³a, unikaj¹c odpo-

wiedzi.

Wyj¹³ opal z kieszeni kamizelki i rzuci³ nim w Rachel.

– Skoro nie chcesz mi powiedzieæ, to niech kl¹twa nale¿y do cie-

bie. Zobaczysz, jak twój kochanek bêdzie umiera³ na twoich oczach,

z twojej w³asnej winy.

Kamieñ spad³ na jej spódnicê. Spojrza³a w dó³ na niego. Jak piêknie

lœni³ mimo ciemnej barwy i przyæmionego œwiat³a lamp naftowych…

– Chcesz zobaczyæ, jak Noel umiera, Rachel? – szepn¹³ jej do ucha.

Chcia³a siê rozeœmiaæ, ale nie starczy³o jej si³.

– Jak chcesz go dosiêgn¹æ, skoro jesteœ daleko na pó³nocnym Atlan-

tyku, a on w Nowym Jorku?

– Nie ma go teraz w Nowym Jorku. W³aœnie p³ynie za nami.

Podnios³a gwa³townie wzrok. Na pewno tylko ¿artuje i przyp³yw

nadziei oka¿e siê iluzj¹.

– Co masz na myœli? Sk¹d wiesz?

Przyjrza³ jej siê uwa¿nie.

– Moi ludzie od kilku dni obserwuj¹ z bocianiego gniazda drugi

statek. Widaæ go na horyzoncie, p³ynie tym samym kursem. O tej porze

roku te wody s¹ bardzo niebezpieczne. Tylko jego statek mo¿e za nami

p³yn¹æ. ¯aden inny.

– Magnus! – krzyknê³a, podbiegaj¹c do bulaja.

Odgarnê³a ciê¿kie we³niane zas³ony i wyjrza³a na zewn¹trz. By³a

jednak noc. Nie zobaczy³a nic oprócz ciemnych jak atrament wód.

– I tak musia³abyœ spojrzeæ przez lornetkê, ¿eby zobaczyæ ten sta-

tek – powiedzia³ Hoar, opuszczaj¹c zas³onê, chroni¹c¹ pokój przed na-

g³ym przeci¹giem.

Musia³a przemyœleæ tê now¹ wiadomoœæ. Chocia¿ ba³a siê, ¿e mo¿e

ulec fa³szywej nadziei, to jednak myœl, ¿e Magnus jakimœ cudem wyru-

szy³ za ni¹, doda³a jej si³ i woli walki. Je¿eli nie wszystko by³o stracone,

jeœli zale¿a³o mu na niej na tyle, aby wyruszyæ jej na ratunek, musia³a

zadbaæ, aby do¿yæ chwili, kiedy siê zjawi.

– Czy tylko tego ode mnie chcesz? Wskazówki, gdzie le¿¹ koœci

Franklina? – zapyta³a.

Hoar chrz¹kn¹³.

– Wszystko by³oby takie proste, gdyby chodzi³o mi tylko o to… –

ponownie obj¹³ j¹ w talii i zdar³ z niej przemoczony p³aszcz.

Z nies³awnej sukni balowej Catherine zosta³y tylko strzêpy. A¿ur na

at³asowej spódnicy by³ porwany, dó³ zaszargany i ponadrywany. Bufy

rêkawów oklap³y. Czarny at³asowy gorset, który obciska³ j¹ prawie do

background image

235

granic przyzwoitoœci, teraz by³ zbyt luŸny. Zbyt d³ugo go nosi³a, zbyt

d³ugo niedojada³a.

Jednak Edmund najwyraŸniej nie dostrzega³ jej haniebnego wygl¹-

du. Jego wzrok zap³on¹³ na widok skrojonego w kszta³cie litery V stani-

ka. Z trudem powstrzymywa³ siê przed dotkniêciem cia³a, które wci¹¿

hojnie wype³nia³o g³êboki dekolt.

W nag³ym odruchu odwróci³a siê i chwyci³a ma³y no¿yk, którego

Edmund u¿ywa³ do obierania pomarañczy. B³ysn¹³ w jej d³oni, kiedy

odwróci³a siê b³yskawicznie od biurka.

Zerkn¹³ na jej broñ i uœmiechn¹³ siê:

– Myœlisz, ¿e ten ma³y no¿yk mnie powstrzyma?

– Spowolni twoje zapêdy – odpar³a. – Co wiêcej, postanowi³am

ocaliæ siebie, dobijaj¹c z tob¹ targu. Chcia³byœ dobiæ ze mn¹ targu, Ed-

mundzie?

Nic nie odrzek³, jakby zastanawia³ siê, na ile mo¿e jej zaufaæ.

– Powiem ci, gdzie, jak s¹dzê, znajduje siê cia³o Franklina, ale do-

piero, kiedy dotrzemy do Halifaksu, nie wczeœniej. Kiedy powiem ci, co

wiem, wypuœcisz mnie, abym mog³a wróciæ do Magnusa.

Spojrza³ na jej nó¿, a potem na twarz.

– Dlaczego mam siê zadowoliæ po³ow¹ zdobyczy, skoro mogê mieæ

ca³¹?

– Nigdy nie bêdziesz mnie mia³ – zerknê³a na trzymany nó¿. – Jeœli

bêdê musia³a poder¿n¹æ sobie gard³o, aby obroniæ siê przed tob¹, zro-

biê to.

Utkwi³ w niej rozszerzone zdumieniem oczy.

– Od³ó¿ nó¿, g³upia dziewczyno. Jestem równie bogaty, jak on. Mo¿e

nawet bêdê mia³ wiêcej, je¿eli zwiêkszê produkcjê fiszbinów. U Magnu-

sa nie bêdziesz mia³a lepiej, wiêc chodŸ ze mn¹ do ³ó¿ka. Zaspokoisz

mnie i ocalisz swoje ¿ycie.

– Skoro kochasz bogactwo, to weŸ i to – powiedzia³a i cisnê³a w nie-

go opalem. – Teraz mo¿esz utraciæ tylko swoje pieni¹dze.

Pog³aska³ kamieñ i schowa³ go z powrotem do kieszeni kamizelki.

– Jak sobie ¿yczysz.

– W taki razie umowa stoi?

– ChodŸ tu i razem…

Wyci¹gnê³a nó¿, ¿eby go powstrzymaæ. Zatrzyma³ siê.

– Masz zamiar zabiæ wszystkich na tym statku tym maleñkim no-

¿em? Chyba masz zbyt ambitne zamiary, Rachel.

– Mam zamiar siê broniæ i odzyskaæ wolnoœæ, kiedy dotrzemy do

Halifaksu.

background image

236

Spojrza³a na biurko. Le¿a³ na nim klucz. Wziê³a go i powoli pode-

sz³a do drzwi. Kiedy okaza³o siê, ¿e klucz pasuje do zamka, powie-

dzia³a:

– Myœlê, ¿e to koniec naszej rozmowy, Edmundzie. Zawarliœmy

umowê, a teraz muszê odpocz¹æ. Chyba resztê podró¿y spêdzê w samot-

noœci. – Odsunê³a siê od drzwi, ¿eby móg³ przejœæ. – A teraz wyjdŸ.

– Wyrzucasz mnie z mojej w³asnej kajuty? – zasycza³.

Uœmiechnê³a siê drwi¹co.

– To jest kajuta kapitana. Nigdy nie by³eœ dalej na pó³noc ni¿ w Ha-

lifaksie, chocia¿ to twój w³asny statek. – Wskaza³a na drzwi. – IdŸ wiêc

i przemyœl sobie nasz¹ umowê. Kiedy Magnus ciê dopadnie, bêdziesz

mia³ ciê¿kie ¿ycie.

– Tak bardzo wierzysz w swojego ukochanego? Nie mogê siê do-

czekaæ, kiedy wykoñcz¹ go jego w³asne s³aboœci.

– On nie ma s³aboœci – stwierdzi³a z satysfakcj¹.

– To siê jeszcze oka¿e – szepn¹³, nim zd¹¿y³a zatrzasn¹æ drzwi. –

Bo teraz boi siê nie o siebie, lecz o ciebie.

Zamknê³a drzwi, przekrêcaj¹c klucz w zamku. Kiedy upewni³a siê,

¿e jest dobrze zamkniêta, wziê³a klucz i schowa³a go bezpiecznie za sta-

nikiem.

Rozejrza³a siê. Na biurku sta³a wielka taca z owocami i serem. Wziê³a

pomarañczê, zwinê³a siê na ³ó¿ku i zaczê³a j¹ obieraæ. Owoc okaza³ siê

nieprawdopodobnie s³odki i smaczny. Pomyœla³a, ¿e bêdzie uwielbiaæ

zapach pomarañczy przez resztê swego ¿ycia.

Opar³a siê na poduszkach i zamknê³a oczy, aby wreszcie chwilê po-

spaæ. Gdyby odzyska³a nieco nadziei, to mo¿e zdo³a³aby ponownie o¿y-

wiæ tê waleczn¹ Rachel, która prowadzi³a ¿elazn¹ rêk¹ Lodow¹ Pannê.

Teraz, kiedy uwierzy³a, ¿e Magnus p³yn¹³ po ni¹, by³a w stanie poradziæ

sobie w tej strasznej sytuacji. Przetrwa w³aœnie po to, by Noel znów móg³

wzi¹æ j¹ w ramiona.

Wyczerpana zapad³a w g³êboki sen. Nie s³ysza³a krz¹taniny na po-

k³adzie, nie zdawa³a sobie sprawy, ¿e statek opuœci³ kotwicê.

Nadszed³ czas rozrachunku, ale Rachel nadal pogr¹¿ona by³a we

œnie, nieœwiadoma, ¿e statek przybi³ do Halifaksu ani tego, ¿e Edmund

sta³ nad jej ³ó¿kiem. Wszed³ do kabiny, korzystaj¹c z zapasowego klu-

cza.

background image

237

31

N

ie wiedzia³a, ile tygodni spêdzili na saniach, ale œwiat³o s³oneczne

z ka¿dym dniem by³o coraz s³absze, a niekoñcz¹ce siê lasy œwierkowe

coraz bardziej siê przerzedza³y. Drzewa, coraz mniejsze i bardziej znie-

kszta³cone, ledwie wytrzymywa³y dokuczliwe zimno, które œcina³o ich soki.

Tak jak rozgrywaj¹ce siê wydarzenia œcina³y krew w jej ¿y³ach.

Zawiniêta w skóry karibu, podobnie jak pozostali, jecha³a na saniach

przez kilka godzin. Potem, kiedy nie mog³a ju¿ d³u¿ej znieœæ zimna i nie-

koñcz¹cej siê jazdy, od której mo¿na by³o obiæ sobie wszystkie koœci,

b³aga³a, ¿eby przez chwilê mog³a iœæ obok psów. Dzieñ mija³ za dniem,

a ona by³a coraz bardziej zrozpaczona.

Nie spodziewa³a siê, ¿e kiedy siê obudzi w Halifaksie, zobaczy nad

sob¹ przygl¹daj¹cego siê jej Edmunda. Nó¿ znikn¹³. Hoar powiedzia³

jej, ¿e mo¿e swobodnie dysponowaæ kluczem, który schowa³a w stani-

ku, bo on ma zapasowe.

By³a przekonana, ¿e j¹ zgwa³ci. Przera¿enie zacisnê³o jej gard³o, ale

do napaœci nie dosz³o. Wyjaœni³ jej, ¿e siê œpieszy. Nad statkiem, który

p³yn¹³ za nimi, mia³ raptem kilka godzin przewagi, wiêc musz¹ od razu

wyruszyæ w kierunku Ziemi Ruperta.

Kiedy dotarli do doków, czeka³ ju¿ na nich ci¹g wozów z psami i za-

pasami. Mieli jechaæ wozami i na mu³ach tak daleko na pó³noc, jak siê

uda – dopóki ziemi nie pokryje lód, na którym o wiele szybciej bêd¹ siê

poruszaæ na saniach.

Od tego momentu Edmund jej siê nie naprzykrza³. Podró¿ go wy-

czerpywa³a. Nie mia³ nastroju na szamotanie siê z ni¹, kiedy marz³y mu

nogi, a ³adunek zapasów okazywa³ siê zbyt ciê¿ki dla psów. Ka¿dy dzieñ

przynosi³ coraz wiêksze wyczerpanie i niedostatek. Œlad ich przejazdu

znaczy³a bezcenna skrzynia, któr¹ zmuszeni byli zostawiæ w tundrze,

aby utrzymaæ tempo podró¿y, nim skoñczy im siê jedzenie.

Prawdopodobnie przyjdzie im umrzeæ i Rachel dobrze o tym wie-

dzia³a. Edmund Hoar lubi³ szar¿owaæ i brakowa³o mu doœwiadczenia.

Podró¿ przez Ziemiê Ruperta by³a pod ka¿dym wzglêdem klêsk¹, a mie-

li jeszcze przed sob¹ najgorszy odcinek do faktorii York, gdzie bêd¹ siê

musieli zmierzyæ z wiatrami pêdz¹cymi ponad sto szeœædziesi¹t kilome-

trów na godzinê i temperatur¹, która spokojnie mog³a spaœæ poni¿ej mi-

nus czterdziestu stopni.

W przyp³ywie melancholii powiedzia³a sobie, ¿e jej nadzieje okaza³y

siê przedwczesne. Nie mia³a powodu wierzyæ Edmundowi, ¿e Magnus

background image

238

ich œciga. Poœpiech Hoara by³ doskonale widoczny, ale móg³ wynikaæ

z tysi¹ca innych powodów ni¿ depcz¹cy mu po piêtach, dysz¹cy chêci¹

zemsty rywal. W rzeczywistoœci podró¿ okaza³a siê dziesiêæ razy trud-

niejsza, ni¿ sobie wyobra¿a³, i jego nieustanne narzekania na niewygodê

sprawia³y, ¿e wszyscy zwiêkszali tempo.

Móg³ k³amaæ na temat Magnusa, ale dobrze podzia³a³o to na Rachel.

Tak czy inaczej, Noel by³ tylko snem. Teraz, kiedy wróci³a na tereny,

których nienawidzi³a, zrozumia³a, ¿e tu jest jej miejsce. Jej przeznacze-

nie zosta³o wypaczone w Northwyck, ale teraz do g³osu dosz³a natura.

Oczywist¹ konsekwencj¹ wydawa³o siê to, ¿e powinna zgin¹æ w tej prze-

klêtej tundrze. Mo¿e umrzeæ z g³odu, zimna albo samotnoœci, której g³ê-

bi nawet sobie nie wyobra¿a³a, dopóki nie zmusi³a sama siebie do pogo-

dzenia siê z faktem, i¿ Magnus nigdy nie potrafi³ jej pokochaæ i nigdy

ju¿ tego nie uczyni.

Czyjaœ d³oñ pchnê³a j¹ do przodu. Za ni¹ szed³ ten sam marynarz

o okrutnej twarzy, który wyprowadzi³ j¹ spod pok³adu statku. Okaza³ siê

strasznym tyranem. Za ka¿dym razem, kiedy mróz sprawia³, ¿e robi³o jej

siê dziwnie ciep³o i sennie, on potrz¹sa³ ni¹ i zmusza³ do mozolnego

marszu. Wci¹¿ nie rozumia³a, dlaczego to robi³. Szli tylko po to, by spo-

tkaæ œmieræ nieco póŸniej i w nieco innym miejscu. Samotni. Jak Fran-

klin.

Z prochu powsta³eœ, w proch siê obrócisz. Czy raczej w lód.

I wtedy wszyscy znikn¹.

Magnus ostro pogania³ psy. Jecha³ sam. Ju¿ dawno temu przeszed³

chrzest wœród lodów Pó³nocy. Tak jak tubylcy, od których siê uczy³, po-

trzebowa³ tylko psów i no¿a. Dziêki nim nawet w piekle, w którym inni

by zginêli, radzi³ sobie doskonale.

Nic nie mog³o go powstrzymaæ. Musia³ dotrzeæ do faktorii York przed

Hoarem. Nie by³o ¿adnych œladów, które mówi³yby, gdzie jest grupa,

która wyruszy³a przed nim. Wœród rozleg³ych przestrzeni dziewiczego

lasu, który powoli przechodzi³ w opustosza³¹ tundrê, ekspedycja Hoara

mog³a byæ kilkadziesi¹t kilometrów na wschód lub na zachód od niego

i Noel dobrze o tym wiedzia³.

Jednak wiadomoœci, jakie otrzyma³ w Halifaksie, by³y wystarczaj¹-

ce, aby par³ naprzód szybciej i ostrzej ni¿ kiedykolwiek wczeœniej. Kil-

ka osób widzia³o ruszaj¹c¹ z „Arctosa” grupê. Powiedziano mu, ¿e nowo

przybyli skierowali siê do faktorii York. Dowiedzia³ siê tak¿e, ¿e by³a

z nimi kobieta – blondynka o œlicznej twarzy. Najbardziej jednak zapa-

background image

239

miêtano, ¿e pod futrami mia³a na sobie strzêpy ciemnobr¹zowej sukni

balowej, podarte i brudne, pozbawione krynoliny.

Serce Magnusa zamar³o, gdy us³ysza³ tê wiadomoœæ. Znalaz³ siê na

dobrym tropie, ale opis bladej i wychudzonej Rachel bynajmniej go nie

uspokoi³. Droga do faktorii York by³a trudna. Wiedzia³, ¿e kiedy do niej

dotr¹, mog¹ byæ zmuszeni spêdziæ tam nawet i kilka miesiêcy. Dobrze

zna³ jednak agenta Zatoki Hudsona i jego œliczn¹ ¿onê. Dadz¹ im opiekê

na okres ca³ej zimy, jeœli Rachel i on bêd¹ musieli j¹ przeczekaæ.

Ale Hoar nie bêdzie potrzebowa³ takiej opieki. Magnus postanowi³,

¿e Edmund nied³ugo zostanie pochowany pod lodow¹ czap¹. Jeœli w sy-

nu Grisholma Magnusa przetrwa³o coœ z ojca, widaæ to by³o teraz w mor-

derczym blasku oczu Noela.

Edmund zginie za swoje grzechy. Porwa³ jedyn¹ kobietê, któr¹ Noel

pokocha³. Jedyn¹, któr¹ móg³ pokochaæ.

Zap³aci za to najwy¿sz¹ cenê.

– Zatrzymamy siê tutaj! – Hoar usi³owa³ przekrzyczeæ wichurê pê-

dz¹c¹ z szybkoœci¹ osiemdziesiêciu kilometrów na godzinê. Niebo ju¿

pociemnia³o, chocia¿ dochodzi³a dopiero pi¹ta po po³udniu.

Mê¿czyŸni ustawili zaprzêgi w kr¹g, tworz¹c obóz. Wykopali jamy

i rozbili w nich namioty ze skóry karibu, ale œnieg nie by³ g³êboki. Nie

znaleŸli wiêc szczególnej ochrony przed nieustaj¹cym wiatrem i siar-

czystym mrozem.

Rachel, wyczerpana, pomaga³a w kopaniu jam. Marzy³a, ¿eby po-

grzaæ siê razem z innymi przy kuchence na naftê, któr¹ ju¿ rozpalono,

ale nie mog³a tego zrobiæ. Aby zadbaæ o swoje bezpieczeñstwo, musia³a

trzymaæ siê z dala od mê¿czyzn, na ile tylko by³o to mo¿liwe. Pewnej

nocy jeden z nich wœlizgn¹³ siê do jej prowizorycznego namiotu. Gdy

broni³a siê przed gwa³cicielem, odg³osy szarpaniny us³ysza³ Edmund.

Wyci¹gn¹³ napastnika z namiotu i po prostu go zastrzeli³.

Od tej pory mê¿czyŸni patrzyli na ni¹ ze strachem – to by³o jej wy-

bawieniem.

– Przynieœ drewna – rozkaza³ jej Edmund; jego twarz oœwietla³ blask

rozpalonego piecyka.

Gdy opuszcza³a obóz, pocieszy³a siê spostrze¿eniem, ¿e Hoar nie

wygl¹da ju¿ na rozpieszczonego d¿entelmena. Zamiast, wraz z pojawia-

j¹cym siê zarostem i ogorza³oœci¹ skóry, nabraæ bardziej mêskich i wy-

razistych rysów, wygl¹da³ raczej na chorego. Pod oczami pojawi³y mu

siê ciemne siñce. Naskórek schodzi³ z czubka nieprzyzwyczajonego do

background image

240

zimna nosa. Skóra mu pociemnia³a i krwawi³a w miejscach, gdzie taja³y

odmro¿enia. Musia³ potwornie cierpieæ.

Zaczyna³y im siê koñczyæ ¿ywnoœæ i paliwo. Brak doœwiadczenia

sprawi³, ¿e do przygotowywania posi³ków u¿ywali naftowego kochera,

chocia¿ znajdowali siê w samym œrodku œwierkowego lasu. Tundra zbli-

¿a³a siê coraz bardziej. Tam w ogóle nie znajd¹ drewna i bêd¹ cierpieæ

g³ód i ch³ód, zanim dotr¹ – jeœli w ogóle dotr¹ – do faktorii York. Ra-

chel próbowa³a uœwiadomiæ im ich b³êdy, ale Edmund zlekcewa¿y³ j¹

i ca³e lata, które spêdzi³a na Herschel. By³a g³upi¹ kobiet¹, a on zgroma-

dzi³ na wyprawê najodwa¿niejszych mê¿czyzn z Nowego Jorku, tak by

mogli podró¿owaæ wygodnie.

W tym klimacie nie sposób by³o mówiæ o wygodach, ale da³o siê w nim

przetrwaæ. Rachel pow¹tpiewa³a jednak, czy d³ugo po¿yj¹, gdy skoñczy siê

paliwo, na którym gotuj¹ jedzenie. Ona mog³a ¿ywiæ siê focz¹ skór¹ i t³usz-

czem – ju¿ kiedyœ je jad³a – ale jak wskazywa³y listy Franklina, mê¿czyŸni

w czasie ekspedycji prêdzej umr¹ z g³odu, ni¿ zjedz¹ surowe miêso.

Wiatr na moment przycich³. Rachel postanowi³a to wykorzystaæ, ¿eby

wejœæ g³êbiej w œwierkowy zagajnik i zebraæ chrust, który wystawa³ ze

œniegu. Gdyby mog³a u¿ywaæ no¿a, œciê³aby nieco wierzbowych ga³¹-

zek, bo wierzby ci¹gle jeszcze by³y na tyle bujne, ¿e ich konary ros³y na

wysokoœci oczu. Jednak nie dano jej no¿a – kolejne utrudnienie zmniej-

szaj¹ce szanse ich przetrwania.

W dali us³ysza³a ujadanie wilka polarnego. Za ni¹, jak gwiazda, któ-

ra spad³a wœród lodowych pól, lœni³o œwiat³o kochera obozowego. By³o

widoczne na ca³e kilometry na tym równym, p³askim terenie.

Chocia¿ gor¹czkowo pragnê³a uciec, wiedzia³a, ¿e gdyby teraz opu-

œci³a grupê, przypieczêtowa³aby tylko swoj¹ zgubê. Wobec tego robi³a,

co jej polecono. Sz³a coraz dalej i dalej od obozu. Gdyby by³a tchórzem,

trzyma³aby siê bli¿ej œwiat³a. Znajdowali siê jeszcze zbyt daleko na po-

³udnie, ¿eby natkn¹æ siê na niedŸwiedzie polarne, ale na obszarach wo-

kó³ Zatoki Hudsona ¿y³y grizzli. Wiedzia³a, ¿e lubi¹ noc¹ buszowaæ po

lasach, ale nie mia³a zamiaru siê baæ. Dla chwili wytchnienia od Hoara

i odpychaj¹cych ludzi, których zabra³ ze sob¹, warto by³o odwa¿yæ siê

zapuœciæ dalej, nawet ryzykuj¹c spotkanie z niedŸwiedziem.

Zatrzyma³a siê i ponownie us³ysza³a odleg³e wycie i skomlenie. Z ja-

kiegoœ powodu zaniepokoi³y j¹ te dŸwiêki. Wilki polarne nie ha³asuj¹

tak tu¿ przed zmierzchem. Odg³osy te przywodzi³y raczej na myœl udo-

mowione psy, które zatrzyma³y siê na noc.

Zrobi³a kilka kroków, szukaj¹c kierunku, z którego dobiega³o skom-

lenie, gdy wtem ktoœ j¹ z³apa³. Jakaœ rêka zatka³a jej usta.

background image

241

– Ɯœœ! – uspokoi³ j¹ mê¿czyzna.

Ca³a zadr¿a³a. Pozna³a ten g³os, ale w ciemnoœci nie mog³a zoba-

czyæ twarzy, któr¹ tak dobrze zna³a.

– Przyjecha³eœ po mnie? Naprawdê? – stara³a siê powstrzymaæ ³zy,

które na takim mrozie zamarz³yby i mog³yby uszkodziæ jej oczy.

– Chyba ca³e moje ¿ycie goniê za tob¹ – odpar³ Magnus, przytula-

j¹c j¹ mocno.

Sp³ynê³a na ni¹ niewypowiedziana ulga. Ju¿ nigdy wiêcej nie wy-

rwie siê z jego ramion… Stali przez kilka minut w ciszy objêci w swo-

ich grubych, niezgrabnych futrach z karibu.

– ChodŸ. Zjesz coœ w moim obozie. Dotrzemy do faktorii York za

nieca³y tydzieñ. Tam zaopiekuje siê tob¹ ¿ona agenta.

Magnus zmusi³ siê, by wypuœciæ Rachel z objêæ. Wzi¹³ j¹ za rêkê

i poprowadzi³ w przeciwnym kierunku ni¿ obóz Hoara.

– Spotkamy ich w faktorii – powiedzia³. – Wtedy siê na nich ze-

mszczê. Ale najpierw zaopiekujê siê tob¹.

Bez s³owa pozwoli³a mu wsadziæ siê do sañ. Z obozu doskonale

widzia³a p³omieñ kuchenki Edmunda – by³ widoczny na wiele kilome-

trów. To dziêki temu Magnus j¹ znalaz³.

– Nie mo¿emy ryzykowaæ rozpalenia tu ognia. Ale nieca³e dwa ki-

lometry st¹d jest wzgórze. Tam mo¿emy spokojnie rozbiæ obóz. – Przy-

kry³ j¹ skórami z niedŸwiedzia polarnego i zaprz¹g³ psy.

– Ba³am siê, Noelu, ¿e umrê razem z Edmundem – wyzna³a niemal

omdla³a z zimna i niewypowiedzianego szczêœcia.

Pochyli³ siê nad ni¹ i poca³owa³ – gor¹co i g³êboko.

– A ja postanowi³em umrzeæ przy twoim boku. Co ty na to?

Mimo odrêtwienia próbowa³a siê rozeœmiaæ, ale to ju¿ by³ dla niej

zbyt du¿y wysi³ek.

Przyjrza³ siê jej, najwyraŸniej zaniepokojony jej os³abieniem.

Ona jednak siê nie martwi³a. Przyjecha³ po ni¹. Teraz jest ocalona.

Nic nie mo¿e sprawiæ, by siê podda³a, mo¿e z wyj¹tkiem no¿a przy³o¿o-

nego do gard³a.

– Kochasz mnie, Magnus? – szepnê³a tak cicho, ¿e by³a pewna, i¿

jej nie us³ysza³. Kiedy nie otrzyma³a odpowiedzi, zaczê³a mówiæ, na wpó³

majacz¹c: – Bo ja ciê kocham. Chcia³am zobaczyæ siê z tob¹ o pó³nocy

i b³agaæ ciê, ¿ebyœmy dalej…

Poczu³a sennoœæ. Pod grubymi, bia³ymi futrami by³o tak ciep³o…

Powieki jej opad³y. Wczeœniej jednak us³ysza³a s³owa, które poniós³

pó³nocny wiatr:

– Kocham ciê, Rachel. Kocham ciê.

16 – Lodowa Panna

background image

242

32

Przystañcie wiêc nad œladami bohaterów.

Uczyñcie ogród poœród dzikiego krajobrazu,

gdzie Parry przezwyciê¿y³ œmieræ,

a Franklin pad³.

Karol Dickens

R

achel siedzia³a przy piecu w bibliotece faktorii York. W d³oniach trzy-

ma³a miskê gulaszu z karibu. Chocia¿ minê³o ju¿ kilka dni, nadal by³a

apatyczna i s³aba, ale si³y wraca³y jej z ka¿d¹ godzin¹.

– Masz jeszcze ochotê na herbatê? A mo¿e zjesz parê placuszków?

Panna MacTavish, starszawa Szkotka przyzwyczajona do trudów

Pó³nocy, przyjrza³a jej siê ¿yczliwie.

– Dziecko potrzebuje jedzenia – napomnia³a, k³ad¹c jeszcze jeden

placuszek na talerzu Rachel.

Dziewczyna uœmiechnê³a siê z wdziêcznoœci¹. Gdyby nie czu³a opie-

ka panny MacTavish i samego agenta, mog³aby umrzeæ. Drogê do fakto-

rii York pokonali z Magnusem w rekordowym tempie. Jeszcze teraz sta-

wa³ jej przed oczyma widok wynurzaj¹cych siê wœród mroŸnych

przestrzeni sk³adów, ich wysokiej kopu³y witaj¹cej ich po tylu trudach

i niewygodach.

Skoro tylko jednak dotarli na miejsce, zaczê³y siê bóle. Potworne

skurcze, które jak stalowe szpony zacisnê³y siê na jej brzuchu. Nie mia³a

w¹tpliwoœci, ¿e jest w ci¹¿y, i smutek, ¿e mo¿e utraciæ dziecko Magnu-

sa, by³ niemal niemo¿liwy do udŸwigniêcia.

Jednak¿e troskliwa opieka panny MacTavish, d³ugi odpoczynek

w ciep³ym ³ó¿ku i dobre jedzenie zrobi³y swoje i do poronienia nie do-

sz³o. Rachel ka¿dej nocy k³ad³a d³oñ na brzuchu, jakby to by³ jej tali-

zman, jakby proœby o zdrowie dziecka mog³y mu to zdrowie zapewniæ.

Opanowa³y j¹ jednak lêki i przes¹dy. Znowu wróci³a na Pó³noc. ¯ycie

jest takie kruche, a droga taka niebezpieczna… Ciê¿ar spo³eczny nie-

œlubnego dziecka tu, na Pó³nocy, nie bêdzie tak du¿y jak w Northwyck.

O zmazie bêdzie mowa dopiero póŸniej, kiedy wróci na Po³udnie. Na

razie jest wœród ludzi, którzy nie rzuc¹ w ni¹ kamieniem, ale pomog¹ jej

utrzymaæ w sobie ¿ycie, którego tak desperacko pragnê³a.

– Czy dobrze s³yszê, ¿e szczekaj¹ psy? – mruknê³a i zaczê³a wsta-

waæ, ¿eby podejœæ do maleñkiego okna.

background image

243

Panna MacTavish ze smutkiem pokrêci³a g³ow¹ i przytrzyma³a j¹ na

fotelu.

– Nie wolno ci siê martwiæ. Noel Magnus wróci tak szybko, jak

tylko zdo³a.

Rachel chcia³o siê p³akaæ, ale nie mog³a marnowaæ si³ na ³zy. Gdy

tylko Noel zobaczy³, ¿e ukochana wraca do zdrowia, a jego dziecko po-

zosta³o w jej ³onie, wyruszy³, aby znaleŸæ Hoara. B³aga³a go i prosi³a,

aby powœci¹gn¹³ swój gniew i poczeka³, a¿ wszyscy dotr¹ do faktorii.

Jednak Noel nie móg³ siê doczekaæ, ¿eby wreszcie wymierzyæ sprawie-

dliwoœæ. Hoar o ma³o nie odebra³ mu wszystkiego, co ma dla niego war-

toœæ, wyjaœni³, i teraz bêdzie musia³ za to zap³aciæ.

– Musisz oderwaæ myœli od k³opotów. Nie poczyta³abyœ czegoœ? –

spyta³a panna MacTavish.

Rachel rozejrza³a siê po pokoju. Znajdowa³a siê tu zdumiewaj¹ca

iloœæ zastawionych ksi¹¿kami pó³ek. To by³ najbardziej imponuj¹cy zbiór

pierwszych wydañ, pocz¹wszy od Dickensa, skoñczywszy na sir Walte-

rze Scotcie. Od osiemnastego wieku ka¿da ksi¹¿ka, która pojawia³a siê

w osadzie, zostawa³a w bibliotece faktorii York.

Rachel nie mia³a jednak ochoty na czytanie, dopóki nie wróci Ma-

gnus. Nic nie mog³o jej oderwaæ od myœli o nim, dopóki panna MacTa-

vish nie zaczê³a trajkotaæ.

– A wiesz, ¿e zna³am twojego ojca? – zagadnê³a, sadowi¹c siê na-

przeciwko niej na drugim osiemnastowiecznym fotelu w stylu Windso-

rów. – Wiêcej, kiedy ostatni raz odwiedza³ York, mowa by³a nawet o za-

rêczynach… Teraz nie jestem pewna, czy sprawy zasz³y a¿ tak daleko.

On wróci³ na Herschel, a ja odjecha³am nad Czerwon¹ Rzekê, ¿eby tam

uczyæ, ale zawsze mia³am nadziejê, ¿e wróci – uœmiechnê³a siê do Ra-

chel. – Wybacz mi. Nie chcia³am uchybiæ twojej matce… Zawsze mia-

³am s³aboœæ do twojego ojca, a teraz, kiedy odszed³ i zosta³ pochowany,

nie s¹dzê, ¿ebym kogoœ urazi³a, opowiadaj¹c ci o tym.

– Nie mia³am o tym pojêcia – Rachel uwa¿nie wpatrywa³a siê w roz-

mówczyniê. Zawsze bêdzie j¹ kocha³a za dobroæ, jak¹ jej okaza³a… –

Myœlê jednak, ¿e by³aby pani dla niego dobr¹ ¿on¹. Wygl¹da na to, ¿e

w³aœnie uratowa³a pani jego wnuka, wiêc chyba uznam pani¹ za moj¹

rodzinê, nawet jeœli nie poœlubi³a pani mojego ojca.

– Och, jaka ty jesteœ kochana, moja droga – kobiecie zakrêci³y siê

³zy w oczach. – Nie mam ¿adnych prawdziwych pami¹tek po twoim ojcu.

Tylko ten list Franklina, który trzymamy w bibliotece. Ale przeczyta³am

go w ca³oœci, ka¿d¹ linijkê, tylko dlatego, ¿e wiem, i¿ twój ojciec zrobi³

to samo.

background image

244

– List Franklina? – powtórzy³a zdumiona Rachel.

– Tak. Chcia³abyœ go zobaczyæ? Twój ojciec powiedzia³, ¿e nie jest

mu do niczego potrzebny, a agent Hargrave, który tu wtedy urzêdowa³,

postanowi³ przechowaæ go w bibliotece.

– Mogê go zobaczyæ? – wykrztusi³a z trudem Rachel.

– Oczywiœcie – panna MacTavish wsta³a i podesz³a do pó³ki zawa-

lonej ró¿nymi ksi¹¿kami. Spomiêdzy stron Piek³a Dantego wyci¹gnê³a

po¿ó³k³y kawa³ek papieru i wrêczy³a go Rachel.

– Powiedzia³, ¿e znalaz³ go w czasie polowania na renifery. Le¿a³

przygnieciony kamieniami.

Z sercem bij¹cym jak szalone Rachel przeczyta³a kilka zdañ, napisa-

nych wyd³u¿onym, s³abym pismem:

Marzec, 1847

Kierujê siê na pó³noc, ¿eby znaleŸæ HMS „Terror”. Zostawiam Czarne Ser-

ce, ¿eby wiêcej nie przeœladowa³a mnie jego kl¹twa…

sir John Franklin

Opuœci³a d³oñ z listem, uspokojona nowinami. Jej ojciec znalaz³ opal

i zapiski pod kopcem na nizinach, ale nigdy nie znajd¹ koœci Franklina

w pobli¿u faktorii York. Franklin krêci³ siê tu w pobli¿u, potem jednak

ruszy³ na pó³noc. I jego szcz¹tki s¹ gdzieœ tam, w rozleg³ej tundrze. Praw-

dopodobnie jeszcze przez dziesi¹tki lat nikt ich nie znajdzie.

– To niesamowite, jak d³ugo ten cz³owiek wêdrowa³ i jak daleko

zaszed³. – Panna MacTavish nala³a sobie i towarzyszce po fili¿ance her-

baty ze srebrnego samowara Hargrave’ów.

Rachel powoli s¹czy³a napój, zadowolona z tego, ¿e czêœæ zagadki

rozwi¹zano. Kiedy jednak jej myœli znów powêdrowa³y do Noela, za-

pragnê³a z ca³ego serca, by ju¿ wróci³. Ta ziemia zabra³a Franklina, a Ma-

gnus te¿ by³ œmiertelnikiem.

Noel wjecha³ do obozu bez lêku. Nikt siê nie rusza³, chocia¿ s³oñce

œwieci³o ju¿ nisko nad horyzontem. Skórzane namioty ci¹gle sta³y po-

œród œniegu. W powietrzu unosi³ siê odór palonego ³ajna. Wiatr usta³,

jakby chcia³ uszanowaæ zmar³ych.

Magnus wysiad³ z sañ. Kopce œniegu o¿ywi³y siꠖ psy ostatkiem si³

dŸwignê³y siê, ¿eby zobaczyæ, kto przyby³. Przywi¹za³ je do swoich sañ

i rzuci³ im trochê zamro¿onych pstr¹gów. Wiêkszoœæ z nich nie dotar³aby

background image

245

do faktorii York, ale dziêki grubej sierœci zdo³a³y przetrwaæ dot¹d dni

mrozu i g³odu.

Unosi³ p³achty kolejnych namiotów. Wewn¹trz jedne obok drugich

le¿a³y skulone, zamarzniête cia³a o bia³ych twarzach i zamkniêtych

oczach. Mê¿czyŸni gromadzili siê wokó³ kochera, który grza³, dopóki

nie skoñczy³o siê paliwo. Nie mieli drewna na opa³, wiêc pos³u¿yli siê

³ajnem, a¿ i jego zabrak³o. Wiatr szybko odebra³ im resztki ¿ycia, nie

pozostawiaj¹c energii, która pozwoli³aby utrzymaæ ciep³o.

W ostatnim namiocie znalaz³ Hoara.

Pochyli³ siê nad nim zdziwiony. Jeszcze ¿y³. Patrzy³ na niego. Jego

twarz pokrywa³ szron.

– Przyby³eœ po mnie, Magnus – wybe³kota³ z trudem.

Magnus patrzy³. Nienawiœæ na jego twarzy zamieni³a siê w litoœæ.

– Twoja obsesja na punkcie Franklina doprowadzi³a ciê do takiego

samego koñca.

– Zabierz mnie ze sob¹. Dam radꠖ b³aga³ Edmund.

Magnus zacisn¹³ zêby.

– Ty nie okaza³byœ mi takiego mi³osierdzia. Ani mojej ¿onie.

– Zabierz mnie… zabierz mnie… – prosi³ Hoar. Próbowa³ chwyciæ

rêce Magnusa d³oñmi, z których zosta³y ju¿ tylko poczernia³e kikuty

palców. Jednak ten wysi³ek kosztowa³ go resztki ¿ycia. Umar³, zaciska-

j¹c d³onie na rêce Magnusa, z oczami szeroko otwartymi z przera¿enia,

gdy ujrza³ swego Stwórcê.

background image

246

Epilog

W

czasie uroczystoœci Rachel trzyma³a na rêkach ciê¿kiego, ha³aœli-

wego synka. G³ówny kustosz nowojorskiego muzeum umieœci³ opal

w czarnej aksamitnej kasetce oœwietlanej przez ca³y czas gazowymi lam-

pami. Umieszczona poni¿ej plakietka obwieszcza³a w prostych s³owach:

CZARNE SERCE

D

AR

PAÑSTWA

M

AGNUSÓW

Kapitan Leopold M’Clintock wrêczy³ Magnusowi klucz do kasetki,

który zamkn¹³ j¹ i poda³ kluczyk ma³emu Noelowi. Dziecko zuchwale

rzuci³o kluczyk na pod³ogê. Wszyscy siê rozeœmiali. Clare podnios³a now¹

zabawkê ma³ego braciszka.

– Co za dzieñ! – wykrzyknê³a Rachel, gdy Noel obj¹³ j¹, patrz¹c na

ich darowiznê.

Byli w domu od niespe³na miesi¹ca. Ze wzglêdu na zdrowie w³asne

i dziecka Rachel urodzi³a je w faktorii York. Teraz ch³opczyk mia³ ju¿

pó³ roku i wyci¹ga³ r¹czki do wszystkiego, a zw³aszcza do swojego bra-

ta Tommy’ego i siostrzyczki Clare.

To nie by³ huczny œlub. Zaledwie przybyli do Northwyck, Noel we-

zwa³ pastora. Pojechali do piêtrz¹cych siê ruin dawnej rodzinnej kapli-

cy, gdzie Magnus œlubowa³ ca³kowite oddanie Rachel. Jako ¿e ceremo-

nia by³a opóŸniona, uczestniczy³o w niej tylko kilkoro goœci. Jedynie

Betsy, Nathan, Tommy i Clare byli ich œwiadkami. Pastor dosta³ tyle z³ota,

background image

247

¿e zgodzi³ siê nawet na zmianê daty œlubu, tak aby zgadza³a siê z wie-

kiem starszych dzieci.

Teraz wiêc – cudem – stali siê rodzin¹.

Magnus nie chcia³ mówiæ o Hoarze ani o stanie, w jakim go znalaz³.

Jednak¿e niektórych duchów nie nale¿y o¿ywiaæ i Rachel powstrzyma³a

siê od pytañ.

W muzeum, chocia¿ ca³y budynek wype³nia³y t³umy widzów i wa¿-

nych osobistoœci, Rachel mia³a wra¿enie, jak gdyby znaleŸli siê tam zu-

pe³nie sami. Noel popatrzy³ na ni¹ czule i nagle wszyscy zniknêli – zo-

sta³a tylko jej mi³oœæ do niego i jego do niej. Tyle razem przetrwali…

A teraz pozostan¹ razem ju¿ na zawsze.

– Kocham ciꠖ szepn¹³ Noel z uœmiechem.

Niemowlê wyci¹gnê³o r¹czki do taty. Magnus wzi¹³ synka na rêce.

Tommy i Clare stali z boku w towarzystwie s³ynnego kapitana

M’Clintocka. Kapitan opowiada³ w³aœnie, jak odnalaz³ zaginion¹ ekspe-

dycjê Franklina na Wyspie Króla Williama, gdy ich rodzice zimowali

w faktorii York.

Rachel zwróci³a siê ku mê¿owi, patrz¹cemu na M’Clintocka i dzie-

ci. Dotknê³a jego ramienia.

– Jesteœ zawiedziony, ¿e to nie ty znalaz³eœ Franklina? – zapyta³a

cicho. – Powiedz prawdê.

Poca³owa³ j¹ œmia³o i otwarcie na oczach t³umu zwiedzaj¹cych.

Nie przejmuj¹c siê, czy to stosowne, czy nie, przytuli³ mocno j¹ i ma-

³ego synka.

– Zamiast koœci martwego cz³owieka znalaz³em ¿ycie. Nie móg³-

bym prosiæ o wiêcej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
McKinney Meagan Maly sekret
McKinney Meagan Zamek na wrzosowisku
McKinney Meagan Ksiezycowa?ma
McKinney Meagan lowcy fortun
429 McKinney Meagan Maly sekret
Zamek na wrzosowisku McKinney Meagan
429 McKinney Meagan Mały sekret
429 McKinney Meagan Mały sekret
429 McKinney Meagan Mały sekret
09 panna[1]
09 panna
Jack McKinney RoboTech 09 The Final Nightmare
Coulter Catherine Panna młoda 09 Wyścigi
Meagan McKinney Mały sekret

więcej podobnych podstron