Prolog
Wrzesie艅 1881 roku
Rafael Belloch odsun膮艂 sk贸rzan膮 zas艂on臋 w oknie powozu, gdy mijali ratusz. Wysun膮艂 g艂ow臋 przez okno i zawo艂a艂 do stangreta:
Jed藕 t臋dy, przez Baxter Street!
Ale偶 to Five Points, prosz臋 pana! A w dodatku ju偶 si臋 艣ciemnia.
Trafi艂e艣 dwa razy w dziesi膮tk臋. Jed藕 jak m贸wi臋!
Roi si臋 tu od ciemnych typ贸w... Wyl臋garnia szumowin!
Nic mnie to nie obchodzi! R贸b co ka偶臋!
Jak pan sobie 偶yczy.
Wo藕nica zad膮艂 w tr膮bk臋, by ostrzec inne pojazdy. Potem smagn膮艂 lejcami konie po l艣ni膮cych zadach i lakierowany pow贸z skr臋ci艂 w najbli偶sz膮 przecznic臋.
Raf臋 opad艂 ze znu偶eniem na obite pikowanym at艂asem siedzenie i przygl膮da艂 si臋, jak dzie艅 umiera w krwawej 艂unie zachodu. Ksi臋偶yc wschodzi艂 w艂a艣nie nad Upper Bay. Ze swego miejsca Belloch m贸g艂 dostrzec od strony Manhattanu zarys wie偶y. To nieukonczony jeszcze most wznosi艂 si臋 dumnie nad miastem na przeciwleg艂ym brzegu East River. Zwisaj膮ca z filar贸w pl膮tanina pr臋t贸w wygl膮da艂a jak paj臋cza sie膰 na tle ciemniej膮cego nieba.
Wst臋pniaki nowojorskich gazet przepowiada艂y, 偶e pokraczna struktura runie lada chwila pod w艂asnym ci臋偶arem. Ale Rafael widzia艂 ju偶 na Zachodzie, jak jego ludzie - in偶ynierowie i robotnicy - wiercili tunele kolejowe w granitowych ska艂ach rzekomo nie do przebicia. Most nie runie, b臋dzie sta艂. M贸g艂 si臋 o to za艂o偶y膰!
7
Wydawa艂o si臋, 偶e teraz nawet najbardziej fantastyczne marzenia mog膮 si臋 urzeczywistni膰. Niekt贸rzy wierzyli, 偶e w tej epoce cud贸w wszystkie zdobycze nauki zostan膮 wykorzystane dla dobra ludzko艣ci. Rafe s艂ucha艂 z pogard膮 tych pysza艂kowatych za艣lepie艅c贸w. Owszem, ludzie potrafili ju偶 rozsadza膰 g贸ry i budowa膰 drapacze chmur, ale g艂odne dzieci nadal 偶ebra艂y w mrocznych zau艂kach Baxter Street. Post臋p przynosi艂 po偶ytek tym, kt贸rym p臋cznia艂y portfele. Na ludzk膮 dusz臋 nie mia艂 偶adnego wp艂ywu. Ani na skamienia艂e serce wype艂nione jedynie my艣l膮 o zem艣cie.
Turkot kabriolet贸w i kolasek ucich艂 w oddali, gdy pow贸z opu艣ci艂 dobrze utrzymane ulice o trotuarach z szaroniebieskiego piaskowca i wjecha艂 na poszczerbione bruki slams贸w. Przez chwil臋, p贸ki nie dotar艂 do jego uszu chrapliwy zgie艂k Five Points, Rafael zanurzy艂 si臋 w dziwnie koj膮c膮 cisz臋. By艂o tak cicho, 偶e s艂ysza艂 bij膮ce na Anio艂 Pa艅ski dzwony ko艣cio艂a 艣w. Patryka.
Za dnia na Baxter Street nie brakowa艂o „przyzwoitych" przechodni贸w. Dla wielu magistrackich urz臋dnik贸w Lower East Side stanowi艂a istny raj. Mo偶na tu by艂o wpa艣膰 do ulubionej trafiki i za jednym zamachem odwiedzi膰 zaprzyja藕nion膮 dam臋 lekkich obyczaj贸w. Nierzadko obie znajdowa艂y si臋 pod jednym dachem.
Sytuacja w tej cz臋艣ci miasta nieco si臋 poprawi艂a od os艂awionych czas贸w, gdy cz艂onkowie konkuruj膮cych gang贸w rozwalali sobie nawzajem czaszki w bia艂y dzie艅. Nawet s艂ynny Karol Dickens nie o艣mieli艂 si臋 pojawi膰 tu bez eskorty. Ale to by艂o przed ponad trzydziestu laty. Teraz w miejscu starej gorzelni sta艂 ko艣ci贸艂 i misja. Mimo to wi臋kszo艣膰 nowojorczyk贸w nadal unika艂a Five Points, zw艂aszcza po zachodzie s艂o艅ca. I w艂a艣nie dlatego Rafe Belloch odwiedza艂 od czasu do czasu te strony. On -jeden z filar贸w nowojorskiej elity. On - ulubieniec Caroline Astor, wyroczni „bramin贸w z Fifth Avenue", jak ich pogardliwie okre艣la艂.
Ich? Nas, poprawi艂 si臋 w duchu. Niestety, nas.
Jazda przez Five Points by艂a znakomit膮 odtrutk膮, ilekro膰 ogarnia艂o go zbytnie samozadowolenie. Luksus i wysoka pozycja spo艂eczna zwi膮zane z niedawno zdobytym bogactwem mog艂y sprawi膰, 偶e spocznie na laurach. Musia艂 wi臋c od czasu do czasu przyjrze膰 si臋 zn贸w ludzkiej n臋dzy. Przypomina艂a mu, 偶e jego 偶yciow膮 misj膮 jest zemsta. Zemsta na tych, kt贸rzy teraz byli gotowi brata膰 si臋 z nim. Na pod艂ych bogaczach, kt贸rzy spowodowali ruin臋 i ha艅b臋 jego rodziny. Kt贸rzy bez mrugni臋cia okiem skazali go w dzieci艅stwie na n臋dzn膮 egzystencj臋 w Five Points.
Ponure cienie przeplata艂y si臋 ze 艣wiat艂em gazowych latar艅. Pow贸z mija艂 butwiej膮ce drewniane domy. Od czasu do czasu miga艂y mi臋dzy nimi wysokie ceglane domy czynszowe. Wsp贸艂czucie zmaga艂o si臋 w duszy
Rafaela z obrzydzeniem, gdy spogl膮da艂 na zaludniaj膮cych te k膮ty w艂贸cz臋g贸w, 偶ebrak贸w, z艂odziei, morderc贸w, ulicznice i oszust贸w. A przede wszystkim na t艂umy bezdomnych dzieci, porzuconych lub osieroconych, zdanych tylko na w艂asne si艂y, walcz膮cych z bezpa艅skimi psami o suchy k膮t do spania.
Na Wall Street powinni stworzy膰 jeszcze jedn膮 gie艂d臋: brudu i n臋dzy, pomy艣la艂. Tego towaru nigdy w mie艣cie nie zabraknie!
Pow贸z podskoczy艂 nagle i zatrzyma艂 si臋. Po chwili ruszy艂 znowu. Mijali w艂a艣nie skrzy偶owanie trzech przecinaj膮cych si臋 ulic, za kt贸rym rozci膮ga艂 si臋 istny labirynt mrocznych, n臋dznych zau艂k贸w, pe艂en niezliczonych melin. 艢wiat, o kt贸rym nie m贸wi艂o si臋 i nie czyta艂o, chyba 偶e w brukowej prasie. Pow贸z skr臋ci艂 w jeden z zau艂k贸w i znowu si臋 zatrzyma艂, tak raptownie, 偶e zad藕wi臋cza艂y 艂a艅cuszki przy uprz臋偶y.
Rafael omal nie spad艂 z siedzenia. Wysun膮艂 g艂ow臋 przez okno.
- Psiakrew! - zakl膮艂. - Wilson, co ty, u diab艂a...
Nim sko艅czy艂, smuk艂a kobieca r臋ka podsun臋艂a mu pod nos wilgotn膮 szmat臋. Zd膮偶y艂 odwr贸ci膰 g艂ow臋, ale poczu艂 ci臋偶ki od贸r chloroformu. Nie straci艂 przytomno艣ci, lecz by艂 jak og艂uszony pot臋偶nym ciosem w g艂ow臋.
Opad艂 bezw艂adnie na siedzenie. Wszystkie zmys艂y odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa. Wok贸艂 rozbrzmiewa艂a kakofonia niezrozumia艂ych d藕wi臋k贸w. Potem kto艣 jednym szarpni臋ciem otworzy艂 drzwiczki powozu.
- Wysiadaj, durniu, i lepiej si臋 po艣piesz, bo ci臋 podziurawi臋!
Nadal otumaniony i walcz膮cy z md艂o艣ciami Rafe znalaz艂 si臋 na brudnej, za艣mieconej uliczce. W g臋stniej膮cym mroku ledwie m贸g艂 dostrzec pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 w p艂aszczu z szorstkiego, lu藕no tkanego materia艂u i w spodniach z 偶aglowego p艂贸tna wetkni臋tych w drewniane chodaki. W prawej r臋ce nieznajomy 艣ciska艂 kawaleryjski pistolet.
Rafael spojrza艂 w g贸r臋 i nad jego lewym ramieniem zobaczy艂 drugiego napastnika. Siedzia艂 na ko藕le obok Wilsona i przyk艂ada艂 mu wielki n贸偶 do gard艂a.
Nagle kto艣 podsun膮艂 mu do twarzy latarni臋, tak blisko, 偶e niemal ca艂kiem go o艣lepi艂.
- Patrzcie no, ale si臋 wystroi艂! - mrukn膮艂 m臋偶czyzna stoj膮cy na uli
cy. - Szcz臋艣cie nam sprzyja, kochanie!
„Kochanie", jak si臋 Rafe szybko zorientowa艂, 艣wieci艂o mu w艂a艣nie w twarz latarni膮. By艂a to ta sama kobieta, kt贸ra zamroczy艂a go chloroformem. Twarz mia艂a do po艂owy zas艂oni臋t膮 czarn膮 mask膮, a odgarni臋te do ty艂u ciemne w艂osy przewi膮za艂a szkar艂atnym szalem naszywanym paciorkami. Ubrana by艂a w po艂atan膮 sp贸dnic臋 z br膮zowej we艂ny i brudnozielo-ny aksamitny 偶akiet, kt贸ry uwydatnia艂 jej obfity biust.
9
Mierzy艂a go zimnymi oczyma, kt贸re po艂yskiwa艂y w otworach czarnej maski jak od艂amki lodu. Rafaelowi przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e serce ma r贸wnie zimne, dostrzeg艂 jednak w spojrzeniu jej zdumiewaj膮co b艂臋kitnych oczu b贸l i wyrzut, zupe艂nie jakby mia艂a 偶al do ca艂ego 艣wiata.
W艂a艣cicielka tych oczu nie mog艂a by膰 zatwardzia艂膮 zbrodniark膮. Jeszcze nie!
K膮ciki jej ust drgn臋艂y w leciutkim u艣miechu. B艂臋kitne oczy b艂ysn臋艂y, zaraz jednak odwr贸ci艂a je, jakby nieco zmieszana.
- Poznali艣cie chyba, kto to taki? - rzuci艂a kpi膮co do swoich kompa
n贸w zaskakuj膮co d藕wi臋cznym, mi艂ym g艂osem. - Rafael Belloch we w艂a
snej osobie! Walig贸ra, jak go nazywaj膮. Dr膮偶y tunele i wznosi mosty dla
Kansas-Pacific. O, przepraszam! Podobno przej膮艂 ju偶 t臋 korporacj臋.
Dobry Bo偶e! Masz racj臋, dziewczyno. To Belloch! Trzeci bandzior prychn膮艂 pogardliwie z wysoko艣ci koz艂a.
Jasne, jasne! A ja jestem Jay Gould!
M贸wi臋 ci, psiakrew, 偶e to Belloch! - upiera艂 si臋 osi艂ek terroryzuj膮cy Rafaela pistoletem. - Dopiero co widzia艂em t臋 g臋b臋 w „Heraldzie". Popatrz tylko na uprz膮偶: kapie od z艂ota!
Oczywi艣cie, 偶e to Belloch - potwierdzi艂 s艂odki g艂osik. - Tak膮 przystojn膮 bu藕k臋 zapami臋ta ka偶da kobieta!
W nast臋pnej chwili w jej g艂osie zabrzmia艂a wyra藕na drwina.
Oj, panie Walig贸ro! Za daleko si臋 pan zapu艣ci艂 od Fifth Avenue!
By膰 mo偶e - odpar艂 Rafe. W g艂owie ju偶 mu si臋 rozja艣ni艂o, a urzeczenie nieznajom膮 szybko ust臋powa艂o miejsca w艣ciek艂o艣ci. - Za to wam trojgu coraz bli偶ej do wi臋zienia przy Ludlow Street!
Jak nam b臋dzie zale偶a艂o na twojej opinii - warkn膮艂 grubia艅sko oprych stoj膮cy obok kobiety - to sami j膮 od ciebie wyci膮gniemy. Dawaj portfel i zegarek. I bez 偶adnych sztuczek!
Raf臋 wyci膮gn膮艂 z wewn臋trznej kieszeni surduta portfel ze 艣wi艅skiej sk贸ry, a z kieszonki kamizelki z艂oty zegarek z dewizk膮.
A teraz p艂aszcz, baronie - poleci艂a kobieta. Ujrza艂 iskierki weso艂o艣ci w jej pi臋knych oczach.
Baronie? - powt贸rzy艂, pozbywaj膮c si臋 okrycia. - Sk膮d ten zaszczytny tytu艂?
~ Zas艂u偶y艂 pan co najmniej na takie wyr贸偶nienie w imperium rabusi贸w!
Skoro zaliczam si臋 do rabusi贸w, to mo偶e raczej wy powinni艣cie podnie艣膰 r膮czki do g贸ry?
Tylko si臋 zgrywa na bohatera - prychn膮艂 pogardliwie ten z koz艂a. -Stracha ma, 偶e hej!
- Wcale nie ma stracha. - Kobieta przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie twarzy
Rafaela w 艣wietle latarni. - Nasz pan Belloch nie jest boja藕liwy. Ten
szyderczy grymas na jego twarzy to nie 偶adne udawanie. Ju偶 sobie pew
no uk艂ada w my艣li, jak by nam spu艣ci膰 lanie! Wszystkim trojgu.
Za艣mia艂a si臋 melodyjnie.
- Widz臋, 偶e potrafi pani czyta膰 w my艣lach! - rzek艂 Rafe. - Czy jest
pani r贸wnie bieg艂a w seansach spirytystycznych i wr贸偶eniu z fus贸w?
Czemu kobieta obdarzona tak膮 urod膮 i wykszta艂ceniem marnuje si臋 jako
pospolita z艂odziejka?
Jej oczy pociemnia艂y. Spojrzenie skrzywdzonego dziecka znik艂o bez 艣ladu.
W tym momencie Rafe poj膮艂, 偶e ta kobieta nie chce, aby jej przypomina膰, 偶e zosta艂a stworzona do wy偶szych cel贸w. To by艂 jej s艂aby punkt i tym z pewno艣ci膮 nale偶a艂o t艂umaczy膰 wyraz b贸lu pojawiaj膮cy si臋 w jej spojrzeniu.
- To zaj臋cie, panie Belloch - odpar艂a ch艂odno, przewieszaj膮c sobie
przez rami臋 jego p艂aszcz, jakby to by艂 koronkowy szal - z pewno艣ci膮
bardziej mi si臋 op艂aci ni偶 harowanie za marne grosze w fabryce odzie偶y.
Tam bym si臋 dorobi艂a tylko 艣lepoty!
-Gadane to ty masz, Belloch! - mrukn膮艂 drwi膮co ten z koz艂a, przyciskaj膮c n贸偶 jeszcze mocniej do gard艂a Wilsona. - Wy, kolejowe rekiny, zdarliby艣cie sk贸r臋 nawet z umarlaka! My przynajmniej kradniemy uczciwie: twarz膮 w twarz. Tacy jak ty chowaj膮 si臋 za plecy Wall Street: niech banki odwalaj膮 za nich brudn膮 robot臋!
Rafael powstrzyma艂 si臋 od odpowiedzi. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci: obaj m臋偶czy藕ni z przyjemno艣ci膮 by go zamordowali. Skupi艂 si臋 na studiowaniu twarzy pi臋knej bandytki. Chcia艂 utrwali膰 sobie w pami臋ci ka偶dy uroczy szczeg贸艂 niezakryty przed jego wzrokiem. Szlachetne czo艂o; delikatny zarys nosa; s艂odkie, pe艂ne wargi. Odnajdzie j膮 na pewno i wtedy zedrze z niej mask臋!
Wpatrywa艂 si臋 chyba zbyt d艂ugo. Jej oczy zn贸w sta艂y si臋 lodowate.
Prosz臋 si臋 nie ogranicza膰 do p艂aszcza, panie Belloch - rzuci艂a zjadliwym tonem. - Przyda si臋 nam i reszta pa艅skiego ubrania. Dostaniemy za nie 艂adny grosz u handlarza starzyzn膮.
Reszta? Czy to 偶art, na Boga Ojca?!
Wzdrygn膮艂 si臋, gdy lufa kawaleryjskiego pistoletu wbi艂a mu si臋 w pier艣.
- S艂ysza艂e艣, co dama do ciebie m贸wi! 艢ci膮gaj 艂achy!
- Zbieram na posag - wyja艣ni艂a z kokieteryjnym 艣mieszkiem.
Belloch opanowa艂 gniew.
11
My艣lisz, 偶e uda ci si臋 zrobi膰 ze mnie pajaca?! - wykrztusi艂.
Owszem, tak w艂a艣nie my艣l臋, panie Belloch. Niew膮tpliwie dumny i odwa偶ny z pana m臋偶czyzna. Ale 偶aden z was nie jest bohaterem na golasa.
- To rozwa偶ania teoretyczne czy g艂os do艣wiadczenia?
Znowu odwr贸ci艂a wzrok.
Chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e uda si臋 pan prosto do domu. Prosz臋 si臋 rozbiera膰!
Potrzebna mi 艂y偶ka - upiera艂 si臋. - Buty mam nowe i strasznie ciasne.
-Niech go szlag! - wybuchn膮艂 m臋偶czyzna na ko藕le. - Zastrzel臋 tego drania!
- Nie! - Kobieta odwr贸ci艂a si臋 b艂yskawicznie w jego stron臋 z gracj膮
baletnicy wykonuj膮cej piruet. - 呕adnego strzelania!
Podesz艂a do Rafe'a. Przyjrza艂 si臋 jej z bliska, jeszcze dok艂adniej. Przez kilka sekund jej oczy p艂on臋艂y ciep艂ym blaskiem i mia艂y barw臋 najpi臋kniejszych niezapominajek.
Nie by艂a wi臋c ca艂kiem zimna. Ani ca艂kiem pozbawiona sumienia.
- Rozbieraj si臋 szybciej, m贸j panie, bo jeszcze si臋 rozmy艣l臋 co do
tego strzelania! - powiedzia艂a niemal prosz膮cym tonem.
Kipi膮c ze z艂o艣ci, Raf臋 spe艂ni艂 jej polecenie. Odda艂 surdut, kamizelk臋 i koszul臋 z cienkiego p艂贸tna. Dama wcale nie udawa艂a wstydliwej i przygl膮da艂a mu si臋 bacznie.
- Kto by pomy艣la艂! Ma mi臋艣nie jak ze stali! - zauwa偶y艂 bandzior
z koz艂a.
Kobieta b艂膮dzi艂a niemal t臋sknym wzrokiem po silnej piersi i smuk艂ej talii Rafaela.
- Teraz rozumiem, dlaczego pani Astor ma do pana s艂abo艣膰! No,
szybciej, panie Belloch: buty i spodnie!
Buty schodzi艂y opornie i omal si臋 nie przewr贸ci艂, 艣ci膮gaj膮c je. Z艂odziej wymachuj膮cy pistoletem wyrwa艂 mu obuwie z r膮k.
- Mo偶e艣my niegodni, 偶eby ci je sznurowa膰, ale ukra艣膰 jako艣 nam si臋
uda艂o, do licha!
Wr臋czaj膮c kobiecie spodnie, Raf臋 spyta艂 wyzywaj膮co:
- Kalesony te偶?
Jej zuchwa艂a odpowied藕 zbi艂a go z tropu.
Jak najbardziej - odpar艂a. - Wst臋p by艂 ogromnie interesuj膮cy. Niech偶e mi pan teraz nie sprawi zawodu!
Do艣膰 tej zabawy! - zaprotestowa艂 ten z koz艂a, zeskakuj膮c na ziemi臋. - Zostaw w spokoju jego gacie, rozpustnico! Nie mam ochoty wyl膮-
12
dowa膰 na Blackwell's Island tylko dlatego, 偶e zachcia艂o ci si臋 ogl膮da膰 tego pi臋knisia!
Obaj m臋偶czy藕ni poci膮gn臋li j膮 za sob膮 jak niesfornego urwisa. Rafe dostrzeg艂, 偶e s艂odkie wargi wygi臋艂y si臋 w lekkim u艣mieszku. By艂a zadowolona ze swej psoty.
Kiedy tr贸jka rabusi贸w znika艂a w mrocznej uliczce, us艂ysza艂 przekorny g艂os dziewczyny:
- We dnie i w nocy b臋d臋 my艣la艂a o tym, co mnie omin臋艂o, panie
Belloch!
To by艂o wyra藕ne wyzwanie.
- A my艣l sobie, my艣l, ty impertynencka dziewucho! - burkn膮艂 Rafe
pod nosem.
. To tylko zaostrzy jej apetyt, doda艂 w duchu. I m贸j te偶.
Przysi膮g艂 sobie na wszystkie 艣wi臋to艣ci, 偶e bez wzgl臋du na to, o czym ta dziewczyna b臋dzie my艣la艂a, przyjdzie dzie艅, gdy ujrzy ca艂膮 nag膮 prawd臋.
1
Czerwiec 1883 roku
Panie i panowie - oznajmi艂 Paul Rillieux mocnym, d藕wi臋cznym g艂osem. - Wielu ludzi posiada niewyt艂umaczalny jak dot膮d dar nawi膮zywania kontakt贸w z si艂ami... nazwijmy to... nadnaturalnymi. Okre艣lamy ich jako wra偶liwych na ponadzmys艂owe bod藕ce. Nie pretenduj臋 do miana jednego z tych wybranych, jednak偶e zajmowa艂em si臋 troch臋 naukami tajemnymi. Dowiedziawszy si臋 o moich zainteresowaniach, pani Astor poprosi艂a mnie o niewielki pokaz telepatii. Telepatia to udokumentowana ju偶 w spos贸b naukowy mo偶no艣膰 przechwytywania my艣li innych os贸b za po艣rednictwem przenikaj膮cego nasz膮 ziemsk膮 atmosfer臋 gazowego pierwiastka zwanego eterem.
Podwy偶szenie na ko艅cu ogrodowej galerii, dot膮d zaj臋te przez orkiestr臋 graj膮c膮 walce i motywy z r贸偶nych oper, opustosza艂o. Muzycy ust膮pili miejsca na podium staremu wynalazcy i badaczowi, kt贸ry zas艂yn膮艂 r贸wnie偶 jako jasnowidz.
- Wszyscy wiemy-doda艂 Paul Rillieux z przymilnym u艣mieszkiem - 偶e 偶yczenie pani Astor ma moc r贸wn膮 rozkazowi najwy偶szych w艂adz. Tak wi臋c stawi艂em si臋 na wezwanie i oto jestem.
Sk艂oni艂 si臋 g艂adko uczesanej matronie, z kt贸rej szyi sp艂ywa艂a istna kaskada brylant贸w. Dama skin臋艂a 艂askawie g艂ow膮, jakby zezwalaj膮c zebranym na okazanie uznania dla dowcipu m贸wcy. Rozleg艂 si臋 powstrzymywany dot膮d 艣miech, zar贸wno na przybranej od艣wi臋tnie galerii, jak i w otaczaj膮cych j膮 ogrodach.
15
Elektryfikacj臋 dolnego Manhattanu rozpocz臋to zaledwie przed rokiem, tu偶 po uko艅czeniu budowy elektrowni na Pearl Street. Teraz nawet rezydencj臋 Maitland贸w, usytuowan膮 w dolnej cz臋艣ci Fifth Avenue, o艣wietla艂y 偶ar贸wki umieszczone w mosi臋偶no-kryszta艂owych kinkietach. Kinkiety mia艂y kszta艂t putti - szelmowsko u艣miechni臋tych cherubin-k贸w, a mi臋dzy nimi wisia艂y ogromne gobeliny utrzymane w zielonej tonacji.
- Umys艂 ludzki to psyche, czyli dusza - perorowa艂 Rillieux - a zara
zem pneuma, czyli duch, jej eteryczny dwojnik. Ta para rzadko pozostaje
w harmonii. Cz艂owiek 艣wiadomie zastanawia si臋 nad tym, co b臋dzie na
obiad, podczas gdy jego pod艣wiadomo艣膰 zamartwia si臋 skrycie jakim艣
niedotrzymanym przyrzeczeniem lub marzeniami, kt贸re si臋 nie zi艣ci艂y.
Opieraj膮c si臋 lekko na trzcinowej laseczce, Rillieux mierzy艂 wzrokiem otaczaj膮cy go wykwintny t艂um. Opr贸cz Caroline Schermerhorn Astor w艣r贸d jego s艂uchaczy znajdowali si臋: Alice Vanderbilt; hrabia de Chartrain, francuski arystokrata na wygnaniu; debiutuj膮ca w towarzystwie Antonia Butler, przysz艂a dziedziczka fortuny dor贸wnuj膮cej fortunie Vanderbilt贸w; oraz gospodarz przyj臋cia Jared Maitland, potentat w dziedzinie obrotu nieruchomo艣ciami.
Obecno艣膰 pani Astor dowodzi艂a, 偶e dama owa wreszcie uleg艂a pod coraz silniejszym naporem mno偶膮cych si臋 jak kr贸liki nowobogackich. Przybywali oni g艂贸wnie z zachodu i mieli okropne maniery, za to pieni臋dzy jak lodu, tote偶 nawet pani Astor nie mog艂a ju偶 udawa膰, 偶e nie istniej膮. Prawd臋 m贸wi膮c, w zalewie tych „nowych pieni臋dzy” zacz臋艂y si臋 zakorzenia膰 nowe radykalne pogl膮dy. Przeb膮kiwano coraz g艂o艣niej, 偶e nie jest naprawd臋 bogaty kto艣, kto mo偶e dok艂adnie okre艣li膰, ile posiada. I tak oto niepoliczalne fortuny nowych drapie偶c贸w usuwa艂y w cie艅 stare, odziedziczone po przodkach maj膮tki.
- Komu艣 spo艣r贸d tu obecnych - obwie艣ci艂 Rillieux - przy艣ni艂o si臋
niedawno utracone przed kilkoma laty ukochane zwierz膮tko. Dama ta
zn贸w t臋skni w cicho艣ci ducha za swym ulubie艅cem. A kto艣 inny, cho膰
stara si臋 ca艂膮 dusz膮 uczestniczy膰 w tym wspania艂ym przyj臋ciu, tak na
prawd臋 wci膮偶 my艣li o zakupie nieruchomo艣ci przy... ale偶 tak, przy West
Fifty-fourth Street.
W grupie kobiet stoj膮cych tu偶 obok podestu rozleg艂y si臋 gor膮czkowe szepty.
-Niesamowite! Thelma m贸wi, 偶e nie dalej jak przedwczoraj 艣ni艂 si臋 jej Jip, ten szkocki terier! - zawo艂a艂a p贸艂g艂osem Lydia Hotchkiss, postawna dama w sukni ze z艂otawozielonego atlasu. -I zapewnia, 偶e do tej pory nikomu o tym nie wspomnia艂a!
16
Nie mia艂em poj臋cia, 偶e w tej chwili o tym my艣l臋. Ale musz臋 przyzna膰, 偶e rzeczywi艣cie zastanawiam si臋 od pewnego czasu nad kupnem posesji przy West Fifty-fourth Street - powiedzia艂 Albert Gage, adwokat, kt贸rego kancelaria przy Wall Street reprezentowa艂a interesy polowy miasta: zar贸wno nowobogackich, jak i przedstawicieli „starej gwardii".
Nie my艣la艂 pan o tym 艣wiadomie, panie Gage - t艂umaczy艂 mu Ril-lieux.
Na sekund臋 spojrzenie starego jasnowidza spocz臋艂o na drobnej m艂odej kobiecie siedz膮cej samotnie na 艂aweczce z kutego 偶elaza zdobionej motywem laurowych li艣ci. Niemal niezauwa偶alnie skin膮艂 g艂ow膮 i po minucie m艂oda dama zacz臋艂a przechadza膰 si臋 w艣r贸d zafascynowanych jego wyst臋pem go艣ci.
- A kto艣 jeszcze inny. - Rillieux zawiesi艂 g艂os, przyci膮gaj膮c spojrze
nia wszystkich z wyj膮tkiem damy kr膮偶膮cej w艣r贸d t艂umu niczym puma
w pogoni za zdobycz膮. - Kto艣 z nas w艣cieka si臋 w duchu na... - u艣miech
n膮艂 si臋 nieco sztucznie-ale偶 tak! Na bezczelnego reportera z „New York
Heralda".
Niespe艂na p贸艂godzinny popis Paula Rillieux zosta艂 nagrodzony gromkimi brawami.
Mystere zauwa偶y艂a, 偶e nawet ci nie do ko艅ca przekonani przy艂膮czyli si臋 do og贸lnego aplauzu. Ka偶dy, kto zyska艂 przychylno艣膰 pani Astor, mia艂 zapewnion膮 popularno艣膰. A kto si臋 jej narazi艂, ponosi艂 kl臋sk臋.
Trzymaj膮c w jednej r臋ce oszronion膮 szklank臋 lemoniady, a w drugiej bia艂y koronkowy wachlarz, Mystere wraca艂a na swoje miejsce na 艂aweczce z kutego 偶elaza. Przemyka艂a bez po艣piechu w艣r贸d wielkich finansist贸w i potentat贸w przemys艂owych.
Tylko jeden spo艣r贸d nich przyci膮gn膮艂 jej uwag臋. Cho膰 oczy mia艂a skromnie spuszczone, jak przysta艂o przyzwoitej pannie, dostrzeg艂a, 偶e m臋偶czyzna bacznie jej si臋 przygl膮da. Zauwa偶y艂a te偶, 偶e wzgardzi艂 przepisowym frakiem „starej gwardii" - by艂 ubrany w ciemny garnitur z czesankowej we艂ny.
Odp臋dzaj膮c od siebie z艂e przeczucia, Mystere przemkn臋艂a obok Phi-lipa Armoura, kt贸ry zbi艂 maj膮tek w Chicago na paczkowanym mi臋sie. W艂a艣nie przemawia艂 do grupy handlowc贸w, swoich koleg贸w po fachu.
-Najlepsze tereny s膮 ju偶 wykupione - zapewnia艂. - A cho膰 we藕miemy w ko艅cu szturmem Brooklyn, rosn膮膰 nie mo偶na inaczej ni偶 w g贸r臋! Tak jak si臋 to ju偶 robi w Chicago. Zreszt膮 nie mamy innego wyboru, kiedy statki pchaj膮 si臋 jak szalone przez cie艣nin臋!
2 - Ksi臋偶ycowa Dama 17
Nawet Mystere wiedzia艂a, 偶e podczas wojny secesyjnej Wall Street finansowa艂a armi臋 Unii, a teraz zbiera艂a nieprawdopodobne wprost 偶niwo w d艂ugim okresie powojennego o偶ywienia gospodarczego. Obecno艣膰 pani Astor na balu u Yanderbilt贸w odnotowa艂a ca艂a prasa, gdy偶 w ten spos贸b czcigodna dama nada艂a prawo obywatelstwa milionerom „od kilofa i 艂opaty”, kt贸rymi niegdy艣 tak pogardza艂a.
Reszta starej gwardii posz艂a w jej 艣lady: u Maitland贸w zjawili si臋 wszyscy co znaczniejsi Knickerbokerzy - czyli rdzenni nowojorczycy -w ca艂ym splendorze swej solidno艣ci, przyzwoito艣ci i pewno艣ci siebie. Jednak dawne uprzedzenia nie znikaj膮 od razu. Grupa ta unika艂a demonstracyjnie Armoura i jemu podobnych, kt贸rzy 艂amali 艣ci艣le dot膮d przestrzegan膮 zasad臋 nierozmawiania o interesach podczas wieczornych spotka艅 towarzyskich. Nie odrzucali wi臋c ca艂kowicie swych wulgarnych bli藕nich, ale wyra藕nie wskazywali, gdzie jest ich miejsce.
- C贸偶, handel jest po偶yteczny - zauwa偶y艂a kiedy艣 pani Astor. - Tak
jak rynsztoki!
Mystere by艂a o krok od 艂aweczki, gdy nagle czyja艣 d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na jej prawym 艂okciu.
Panno Rillieux! - zawo艂a艂 postawny m臋偶czyzna o bladej, nalanej twarzy. - wygl膮da dzi艣 pani czaruj膮co. Nie widzieli艣my si臋 od balu u Yanderbilt贸w.
Dzi臋kuj臋 za komplement, panie Pollard. Rzeczywi艣cie, nigdzie ostatnio nie bywa艂am. Dopiero pani Astor sk艂oni艂a mnie do wyj艣cia dzi艣 wieczorem.
I dobrze zrobi艂a! Chocia偶 trudno si臋 dziwi膰, gdy kto艣 stroni od 偶ycia towarzyskiego w obecnych czasach - ironizowa艂 Abbot Pollard. -Osaczaj膮 nas ju偶 ze wszystkich stron! By艂a pani mo偶e ostatnio w Upper East albo Upper West? Wsz臋dzie te okropne szeregowe domy i czynszowe kamienice! A co si臋 dzieje w parku? Bo偶e, zmi艂uj si臋! A偶 si臋 roi od murarzy i ekspedientek! Zje偶d偶a si臋 ta ho艂ota tramwajami albo t膮 okropn膮, smrodliw膮 El*! Gdy kto艣 ma ochot臋 na spokojn膮 przeja偶d偶k臋 powozem, musi si臋 przeprawi膰 na drugi brzeg Harlem River! A偶 obrzydzenie cz艂owieka bierze, ale taka to ju偶 polityka Tammany**,
Pollard s艂yn膮艂 ze snobistycznych tyrad, wi臋c Mystere pos艂a艂a mu 艂agodny u艣miech i odpar艂a:
* El - elevaled railroad- kolej naziemna (przyp. t艂um.). ** Tammany Hall - organizacja polityczna (jej nazwa pochodzi od imienia india艅skiego wodza Tamanenda), kt贸ra wywar艂a znaczny wp艂yw' na Parti臋 Demokratyczn膮, a w latach 1865-71 rz膮dzi艂a Nowym Jorkiem (przyp. t艂um.).
18
Parku nie za艂o偶ono tylko dla bogaczy. Mia艂 by膰 salonem dla ca艂ego miasta, nie pami臋ta pan?
C贸偶 za szlachetne sentymenty, moja droga! Jest pani bardzo m艂oda i bardzo jeszcze naiwna. Je艣li o mnie chodzi, nigdy nie wpuszcz臋 do mojego salonu ludzi, kt贸rzy potrzebuj膮 g臋stego grzebienia do wyczesy-wania wszy!
Mystere mia艂a mu odpowiedzie膰, ale nagle zza jej plec贸w jaki艣 mocny m臋ski g艂os w艂膮czy艂 si臋 do dyskusji.
- To niesprawiedliwa i okrutna uwaga, Abbot. Spotka艂em wiele do
brze wychowanych, inteligentnych i pi臋knych ekspedientek. Zapomnia艂
pan, 偶e noblesse oblige, m贸j panie?!
Mystere poczu艂a dreszcz przera偶enia. Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a prosto w b艂臋kitnozielone oczy Rafaela Bellocha. U艣miecha艂 si臋 uprzejmie, ale wida膰 by艂o, 偶e ten u艣miech wiele go kosztowa艂. Mia艂 g臋ste kasztanowe w艂osy, przystrzy偶one zbyt kr贸tko jak na wymogi ostatniej mody, szerokie czo艂o i rzymski nos.
- Efektem noblesse oblige - odci膮艂 si臋 Pollard - s膮 brudne 艣winie
z czwartego okr臋gu wyborczego i populistyczni demagodzy, tacy jak Tom
Foley, podburzaj膮cy przeciwko nam W艂och贸w i Irlandczyk贸w. W sze艣膰
dziesi膮tym trzecim ta ho艂ota omal nie podpali艂a miasta! Nast臋pnym ra-
zem pewnie im si臋 uda, skoro i ty, Belloch, sta艂e艣 si臋 ju偶 poplecznikiem
takiego „o艣wiecenia"!
Tupi膮c nogami, czerwony z irytacji Pollard oddali艂 si臋. Mystere zauwa偶y艂a, 偶e Belloch w gruncie rzeczy nie s艂ucha艂 jego wywod贸w. Chcia艂 po prostu k膮艣liwymi uwagami przep艂oszy膰 starszego pana. A teraz przygl膮da艂 jej si臋 z wyra藕nym zainteresowaniem.
Poczu艂a 艣ciskanie w 偶o艂膮dku. Do tej pory udawa艂o si臋 jej unika膰 spotkania z tym m臋偶czyzn膮, ale oto sta艂 przed ni膮. Rafe Belloch. Baron z imperium rabusi贸w, jak go kiedy艣 nazwa艂a. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przenikliwym wzrokiem. Kiedy przem贸wi艂, jego g艂os mia艂 w sobie tyle mi臋kko艣ci co ostrze brzytwy.
Ta ho艂ota nie mo偶e znie艣膰 Tammany - zauwa偶y艂. - Ale gdyby nie Tammany, to kto by zak艂ada艂 szpitale i przytu艂ki dla ubogich?
Nie by艂abym taka pochopna, panie Belloch, w wyg艂aszaniu pean贸w na cze艣膰 przytu艂k贸w. - Mystere natychmiast po偶a艂owa艂a niebacznie wypowiedzianych s艂贸w, wi臋c doda艂a l偶ejszym tonem: - Pollard to nieszkodliwy stary uparciuch. Jak si臋 panu podoba艂 wyst臋p mego stryja?
Rafael ani na chwil臋 nie odrywa艂 od niej wzroku.
- Bardzo inteligentny i zajmuj膮cy, nie ulega w膮tpliwo艣ci. Ale cho膰
doko艂a roi si臋 od finansist贸w, nikt jako艣 nie rozszyfrowa艂 jego sekretu!
19
Na kilka sekund te niepokoj膮ce s艂owa zawis艂y mi臋dzy nimi, gro藕ne i oskar偶ycielskie. Mystere ogarn臋艂a panika. Wszystkie otaczaj膮ce ich d藕wi臋ki, nawet pogodne tony straussowskiego walca, zmieni艂y si臋 w rani膮c膮 uszy kakofoni臋.
Wie o wszystkim! - my艣la艂a w niemym przera偶eniu. Nadesz艂a straszliwa chwila publicznego zdemaskowania!
Jednak偶e ob艂udy i fa艂szu uczy艂 j膮 nie lada mistrz. Obdarzy艂a wi臋c swego rozm贸wc臋 przesadnie skromnym u艣mieszkiem i rzek艂a:
Sekret mojego stryja, panie Belloch? Doprawdy nie wiem, o czym pan m贸wi.
Ale偶 to bardzo proste! Zadziwiaj膮ce, panno Rillieux, jak wiele mo偶na si臋 dowiedzie膰, wysy艂aj膮c kogo艣 na przeszpiegi. Cho膰by tylko po to, by zbada艂 dok艂adnie czyj艣 ekwipa偶. Albo jeszcze lepiej, na pogaw臋dk臋 z rozmown膮 pokoj贸wk膮, na przyk艂ad w przebraniu reportera z jakiego艣 brukowego pisemka.
Poczu艂a tak膮 ulg臋, 偶e a偶 si臋 u艣miechn臋艂a. Jej pewno艣膰 siebie wzros艂a. Belloch nie odkry艂 ich wielkiego sekretu, tylko jeden z pomniejszych!
C贸偶, to ca艂kiem mo偶liwe - przyzna艂a bez wi臋kszego zainteresowania. - Ja osobi艣cie nie bardzo wierz臋 w nauki tajemne, popisy mego stryja uwa偶am tylko za nieszkodliw膮 rozrywk臋. Bardzo prawdopodobne, 偶e stosuje jakie艣 sztuczki.
Oczywi艣cie, zw艂aszcza 偶e sama pani Astor patrzy na to przez palce. Oho! O wilku mowa...
Wybitna matrona zmierza艂a prosto ku nim. Towarzyszy艂 jej ulubiony pupilek Ward McCallister, zachowuj膮c nale偶yty dystans niczym ksi臋偶yc kr膮偶膮cy wok贸艂 macierzystej planety. Oficjalnie Ward by艂 doradc膮 w sprawach towarzyskich, nieoficjalnie pe艂ni艂 nieraz rol臋 swata.
- Dobry wiecz贸r, Mystere. — Caroline Astor cmokn臋艂a m艂od膮 kobie-
t臋 w policzek. - Ostatnio prawie wcale si臋 nie pokazywa艂a艣. Nie musisz
przecie偶 nikn膮膰 w cieniu s艂awnego stryja! Nie zapominaj, 偶e „wej艣cie
w wielki 艣wiat” nale偶y rozumie膰 dos艂ownie. Jeste艣 debiutantk膮, a nie no-
wicjuszk膮 w klasztorze!
Zwr贸ci艂a si臋 do Bellocha.
- A fe, Rafaelu! Tego ju偶 doprawdy za wiele! Jak mog艂e艣 si臋 zwra
ca膰 do Emilek per monsieur? Przecie偶 ka偶dy wie, 偶e nale偶y go tytu艂owa膰
Monsieur le Comte! Okropnie zirytowa艂e艣 biedaka!
Rafe pokornie schyli艂 g艂ow臋.
- Jestem doprawdy skofundowany g艂臋bi膮 mej ignorancji, Caroline!
Stokrotne dzi臋ki za pouczenie. Postaram si臋 by膰 godny mojej mentorki!
20
-Jeste艣 niepoprawny! -Unios艂a sw膮 wypiel臋gnowan膮 d艂o艅 i musn臋艂a przelotnie policzek winowajcy. - Skofundowany? Te偶 co艣! Zupe艂nie ci臋 to nie obesz艂o! Gdybym nie czu艂a do ciebie takiej sympatii, m贸j pi臋kny dzikusie, pogniewa艂abym si臋 na dobre! A ty wiesz o mojej s艂abo艣ci i wykorzystujesz j膮 haniebnie!
M贸wi艂a 偶artobliwym tonem, ale w spojrzeniu, jakim go obrzuci艂a spod p贸艂przymkni臋tych powiek, by艂o co艣 wi臋cej ni偶 pusta kokieteria. Przynajmniej Mystere odnios艂a takie wra偶enie. Caroline Astor zn贸w zwr贸ci艂a si臋 do niej.
- Strze偶 si臋 tego cz艂owieka, moja droga! - ostrzeg艂a. - W Nowym
Orleanie nie mia艂a艣 chyba do czynienia z m臋偶czyznami jego pokroju.
Rafe to niby idealista... ale strasznie zblazowany; twoja m艂odo艣膰 i naiw
no艣膰 zapewne go podniecaj膮. Przywyk艂 osi膮ga膰 wszystko, czego zaprag
nie. I zmierza do celu najprostsz膮 drog膮!
Caroline i Ward oddalili si臋. Mystere mia艂a nadziej臋, 偶e Rafael p贸jdzie za ich przyk艂adem, nadal jednak tkwi艂 przy niej i mierzy艂 j膮 ni to oskar偶ycielskim, ni to podejrzliwym wzrokiem.
Czy to nie zabawne? ~ spyta艂, wskazuj膮c zgromadzony t艂um. -Przedpotopowe mamuty przemieszane z nowobogackimi pod szerzej ostatnio otwartym parasolem ochronnym Caroline! Ciekawe, do kt贸rej grupy pani nale偶y, panno Rillieux- do tych z karetek pocztowych czy do tych z pullmanowskich wagon贸w?
Jak na kogo艣, kto si臋 tak gro藕nie marszczy i tak gorzko ironizuje, by艂 pan zdumiewaj膮co potulny w obecno艣ci Caroline - odparowa艂a.
- Ale偶 oczywi艣cie! Nikt nie udaje si臋 do Rzymu, by zwymy艣la膰 papie偶a!
Mystere roze艣mia艂a si臋, my艣l膮c r贸wnocze艣nie: czego on w艂a艣ciwie
ode mnie chce?! Z pewno艣ci膮 jej nie pozna艂. Wygl膮da艂a zupe艂nie inaczej ni偶 przed dwoma laty. Prawd臋 m贸wi膮c, z umy艣lnie 艣ci艣ni臋tym biustem robi艂a wra偶enie m艂odszej ni偶 wtedy. Gdy jej mentor Paul Rillieux uzna艂 wreszcie, 偶e jest wystarczaj膮co dobrze przygotowana, pozwoli艂 jej zrzuci膰 okropne 艂achmany. Wygl膮da艂a teraz jak uciele艣nienie niewinno艣ci w kreacji z b艂臋kitnego at艂asu od s艂ynnego Charlesa Fredericka Wortha.
Belloch nie m贸g艂 wi臋c jej pozna膰. Ona za to doskonale pami臋ta艂a, jak sta艂 niemal nagi w zau艂ku przy Five Points; w艣ciek艂o艣膰 i ch臋膰 odwetu malowa艂y si臋 wyra藕nie na jego twarzy. Wygl膮da艂 imponuj膮co i Mystere nieraz widzia艂a we 艣nie t臋 twarz, kt贸ra utrwali艂a si臋 w jej m贸zgu niczym portret na fotograficznej kliszy.
Zerkn臋艂a na niego, by doda膰 sobie ducha. Ale to nie pomog艂o. Zauwa偶y艂a, 偶e co i rusz zmienia艂 miejsce, jakby chcia艂 j膮 obejrze膰 dok艂adnie ze wszystkich stron.
21
Nadal wiedzia艂a o nim niewiele wi臋cej, ni偶 wyczyta艂a w gazetach przed dwoma laty. By艂 jednym z filar贸w nowojorskiej elity, do kt贸rej nale偶eli r贸wnie偶 ona i Paul Rillieux. Ale oni dostali si臋 do wielkiego 艣wiata dzi臋ki poparciu pani Astor, Belloch za艣 mia艂 tam prawo wst臋pu od urodzenia. Przeb膮kiwano wprawdzie o jakiej艣 tragedii czy -jak to niekt贸rzy okre艣lali - skandalu. Ca艂kiem mo偶liwe, 偶e co艣 w tym by艂o, gdy偶 Rafe Belloch mia艂 mas臋 znajomych, lecz prawie 偶adnych przyjaci贸艂. Dorobi艂 si臋 bajecznej fortuny na budowie kolei, sp臋dza艂 cz臋艣膰 roku w swojej imponuj膮cej posiad艂o艣ci w Wirginii (znakomite tereny 艂owieckie!) i posiada艂 prywatny jacht parowy - wyposa偶ony r贸wnie luksusowo jak pasa偶erski statek oceaniczny - dzi臋ki czemu m贸g艂 urz膮dzi膰 sobie rezydencj臋 na State Island, rozmy艣lnie gardz膮c Manhattanem.
Stanowi艂 jedn膮 z naj艣wietniejszych partii - i w艂a艣nie dlatego w tej chwili panna Antonia Butler wpatrywa艂a si臋 we艅 jak kot w mysi膮 dziur臋.
- Panno Rillieux - odezwa艂 si臋, przerywaj膮c jej rozmy艣lania - co
pani s膮dzi o aferze z Ksi臋偶ycow膮 Dam膮?
Mystere nie zawaha艂a si臋 nawet sekund臋.
Przyznam, 偶e niezbyt si臋 tym interesowa艂am. Za to prasa po艣wi臋ca jej, zdaje si臋, wiele uwagi.
I nic dziwnego! W ko艅cu ta z艂odziejka drwi sobie z naszej nowojorskiej elity! Robi z nas durni贸w, okradaj膮c podczas spotka艅 towarzyskich. Kiedy podw臋dzi艂a Caroline najpi臋kniejsz膮 brylantow膮 bransoletk臋, mog艂a by膰 pewna rozg艂osu.
W jego przenikliwych oczach by艂o jakie艣 przes艂anie, ale Mystere nie potrafi艂a go rozszyfrowa膰.
To niem膮dre przezwisko... nawet je艣li z艂odziej jest rzeczywi艣cie kobiet膮- rzek艂a uprzejmym, nieco znudzonym tonem.
Podobno jest „nieuchwytna jak promie艅 ksi臋偶yca i zwinna jak dziki kot"-zacytowa艂 Rafe s艂owa kt贸rego艣 z 偶urnalist贸w i oboje wybuchn臋li 艣miechem. Jednak niebieskozielone oczy nadal wpatrywa艂y si臋 bacznie w twarz Mystere.
Opisywano j膮 r贸wnie偶 - dorzuci艂 -jako Walkiri臋, mocarn膮 i w艂adcz膮. Nie do pokonania przez zwyk艂ego 艣miertelnika. Niestety, nielicznym 艣wiadkom mign臋艂a tylko w ciemno艣ci, i to ty艂em. Przypuszczam, 偶e prasa wymy艣li艂a t臋 pot臋偶n膮 amazonk臋 dla wi臋kszego efektu. Moim zdaniem Ksi臋偶ycowa Dama jest raczej drobna i wyj膮tkowo zr臋czna, a nie wielka i silna.
Widz臋, 偶e jest pan ni膮 zafascynowany!
-Owszem, panno Rillieux, ogromnie interesuj膮 mnie metody dzia艂ania przest臋pc贸w z wy偶szych sfer.
22
- Doprawdy?
Przysun膮艂 si臋 jeszcze bli偶ej. Czu艂a teraz na twarzy jego oddech, wilgotny, ciep艂y, przesycony s艂odkawym zapachem niedawno wypitej brandy. Zn贸w ogarn臋艂a j膮 panika. Przez moment obawia艂a si臋 natychmiastowego zdemaskowania. Nogi si臋 pod ni膮 ugina艂y, czu艂a, 偶e musi usi膮艣膰. Ale nieub艂agany wzrok Bellocha przykuwa艂 j膮 do miejsca niczym lufa pistoletu.
- Widzi pani, panno Rillieux, najsprytniejsi przest臋pcy dzia艂aj膮
w zespo艂ach, niekiedy nawet powstaj膮 wielkie sprzysi臋偶enia. -Oczy Ra
faela zw臋zi艂y si臋. - Wcale by mnie nie zdziwi艂o, gdyby si臋 okaza艂o, 偶e
os艂awiona Ksi臋偶ycowa Dama by艂a niegdy艣 zwyk艂膮 uliczn膮 z艂odziejk膮,
grasuj膮c膮 po Nowym Jorku z band膮 pod艂ych opryszk贸w. Te typki trzyma
j膮 si臋 razem: lubi膮 mie膰 przy sobie kogo艣, kto odwr贸ci uwag臋 od ich
przest臋pczych dzia艂a艅. Kto wie, mo偶e Ksi臋偶ycowa Dama dokona艂a dzi艣
kolejnego wyczynu, podczas gdy pani stryj urzeka艂 nas swoim popisem...
Rzuci艂a mu baczne spojrzenie, gotowa natychmiast zaprotestowa膰, cho膰 marzy艂a wy艂膮cznie o ucieczce.
Uroczy u艣miech, kt贸ry ujrza艂a na jego twarzy, zupe艂nie j膮 zaskoczy艂.
-Znowu to spojrzenie! - powiedzia艂 niemal szeptem. - Pe艂ne wyrzutu... m贸wi膮ce o dawnych ranach. Sk膮d u m艂odziutkiej debiutantki z Nowego Orleanu podobny wyraz twarzy?
Mystere odwr贸ci艂a si臋, udaj膮c zainteresowanie innymi uczestnikami balu, ale przepi臋kne barwy at艂asowych sukien rozmy艂y si臋 w nap艂ywaj膮cych jej do oczu 艂zach. Zastyg艂a bez ruchu, powtarzaj膮c sobie, 偶e nie musi si臋 niczego obawia膰. Belloch nie ma 偶adnych dowod贸w. To tylko zwyk艂e podejrzenia. A ona musi to robi膰, je艣li chce prze偶y膰. Znosi艂a to od dawna i b臋dzie znosi膰 nadal, by nie straci膰 nadziei odnalezienia Brama. Kiedy odnajdzie brata, on zabierze j膮 st膮d - od tego brudu, od tych k艂amstw. Przy nim b臋dzie bezpieczna. Wszystko zn贸w stanie si臋 dobre i pi臋kne.
Dla takiego celu warto by艂o kra艣膰 i umiera膰 ze strachu.
Ta my艣l zd艂awi艂a w niej l臋k.
-Zupe艂nie nie rozumiem, o czym pan m贸wi, panie Belloch! C贸偶 to za g艂upstwa o zbrodniczych sprzysi臋偶eniach i starych ranach? Chyba wypi艂 pan za du偶o brandy! - roze艣mia艂a si臋 lekko.
-Jakim cudem nie zauwa偶y艂em pani do tej pory? Dopiero dzi艣 przyjrza艂em si臋 pani dok艂adnie, panno Rillieux. Nie wiem, jak zdo艂a艂a pani schowa膰 si臋 przede mn膮 podczas tych wszystkich imprez towarzyskich, ale teraz, gdy wreszcie zwr贸ci艂em na pani膮 uwag臋, musz臋 przyzna膰, 偶e wydaje mi si臋 pani dziwnie znajoma! - Badawczym, nieco ironicznym
23
wzrokiem omi贸t艂 jej posta膰. - Cho膰 przyznam, 偶e widz臋 pewne r贸偶nice. Kobieta, kt贸r膮 mi pani przypomina, by艂a... jak to okre艣li膰...? dojrzalszej budowy. Pani wydaje si臋 ma艂膮, trwo偶liw膮 myszk膮. Ale to tylko potwierdza moj膮 teori臋 o umy艣lnym zmyleniu ofiary, nieprawda偶?
I bez w膮tpienia - odci臋艂a si臋 pogardliwym tonem - m贸j stryj tak偶e uczestniczy w tym zbrodniczym sprzysi臋偶eniu?
By膰 mo偶e - odpowiedzia艂 z wymuszonym u艣miechem. - A pani mo偶e jest Ksi臋偶ycow膮 Dam膮.
M贸wi艂 to tonem na po艂y 偶artobliwym, lecz w jego ciemnych oczach
nie dostrzeg艂a rozbawienia.
Poczu艂a, 偶e jaka艣 lodowata d艂o艅 zaciska si臋 na jej sercu. Nim zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, ponad d藕wi臋ki muzyki i gwar rozm贸w wzbi艂 si臋 pe艂en przera偶enia okrzyk.
-Och! Moja broszka! Kto艣 ukrad艂 mi broszk臋!
Pani Pendergast, ma艂偶onka Johna Roberta Pendergasta z Grammercy Park, 艣ciska艂a si臋 obur膮cz za szyj臋, jakby chcia艂a si臋 udusi膰. Gdy tylko wie艣膰 o kolejnej kradzie偶y rozesz艂a si臋 w艣r贸d zebranych, wszystkich ogarn臋艂o nieopisane podniecenie. Ekscytowano si臋 jednak -jak zauwa偶y艂a Mystere-nie tyle strat膮 broszki, ile mo偶liwo艣ci膮 przy艂apania tajemniczej Ksi臋偶ycowej Damy na gor膮cym uczynku.
- No c贸偶, panie Belloch - zdoby艂a si臋 na lekki ton - widz臋, 偶e jako
jasnowidz dor贸wnuje pan memu stryjowi. Przed chwil膮 przewidzia艂 pan,
co si臋 stanie!
Belloch skrzy偶owa艂 ramiona na piersi i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 bacznie jak przyczajony w g膮szczu lew w upatrzon膮 ofiar臋.
- Istotnie. I pomy艣le膰, 偶e omal nie zrezygnowa艂em z dzisiejszego
przyj臋cia!
Chc膮c unikn膮膰 badawczego spojrzenia Rafaela, Mystere udawa艂a, 偶e bardzo interesuje ja to, co si臋 dzieje doko艂a. Pani Pendergast, z wyrazem przera偶enia i zdumienia na twarzy, nadal 艣ciska艂a wysoki ko艂nierz swej sukni, rozchylony teraz przy szyi, gdy znik艂a spinaj膮ca go broszka.
- Jeste艣 pewna, 偶e nie upad艂a na ziemi臋? — spyta艂a z niedowierza
niem Thelma Richards. — Jakim cudem kto艣 m贸g艂by j膮 odpi膮膰... i to tak,
偶eby艣 tego nie zauwa偶y艂a? Dos艂ownie ukra艣膰 ci j膮 spod nosa?!
24
-No w艂a艣nie, jakim cudem? - szepn膮艂 Belloch do Mystere, nadal nie spuszczaj膮c jej z oka. - Wida膰, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama jest prawdziw膮 mistrzyni膮 w swoim fachu!
- Czy to nie zbyt pochopny wniosek, m贸j panie? - odci臋艂a si臋 bez
drgnienia powiek. - Nie ustalono jeszcze, czy to w og贸le by艂a kradzie偶,
a tym bardziej, kto jej dokona艂!
Zacz臋艂a odsuwa膰 si臋 od niego w nadziei, 偶e zdo艂a zgubi膰 go w ruchliwej ci偶bie, ale Belloch mia艂 wyra藕nie inne zamiary. Uj膮艂 dziewczyn臋 pod rami臋 i powi贸d艂 przez rozgor膮czkowany t艂um w stron臋 poszkodowanej.
Tak si臋 akurat zdarzy艂o, 偶e na przyj臋ciu by艂 szef policji kryminalnej Thomas F. Byrnes. Nale偶a艂 do ulubie艅c贸w nowojorskiej elity, gdy偶 to on ustanowi艂 „nieprzekraczaln膮 granic臋" na p贸艂noc od Fulton Street, dzi臋ki czemu gro藕ni kryminali艣ci z innych dzielnic nie o艣mielali si臋 niepokoi膰 nowojorskiej finansjery. Po pospiesznym i bezowocnym przeszukaniu przez s艂u偶b臋 ogrod贸w oraz posadzki w galerii inspektor Byrnes zwr贸ci艂 si臋 do zrozpaczonej pani Pendergast.
Jaka to by艂a broszka, 艂askawa pani?
Jaka? No... z艂ota broszka z kwiatowym ornamentem. Pi臋膰 owalnych opali, panie inspektorze, i dwadzie艣cia dwa okr膮g艂e rubiny.
Bardzo cenna, jak s膮dz臋? Matrona zblad艂a jeszcze bardziej.
Bardzo.
- 呕ycz臋 powodzenia, inspektorze! - zawo艂a艂 z t艂umu Belloch. - Co艣 mi
si臋 zdaje, 偶e to szukanie ig艂y w stogu siana. Wygl膮da na to, 偶e Ksi臋偶ycowa
Dama zn贸w zaatakowa艂a podczas imprezy towarzyskiej. Mo偶e dok艂adne zre
widowanie wszystkich obecnych tu dam by艂oby najlepszym wyj艣ciem?
M贸wi艂 偶artobliwym tonem, wi臋c kilku pan贸w parskn臋艂o, s艂ysz膮c ten nieco ryzykowny dowcip, a niekt贸re panie wyra藕nie si臋 obruszy艂y.
- To by艂aby dla mnie prawdziwa przyjemno艣膰, panie Belloch - wy
zna艂 Byrnes — ale i nader nierozwa偶ne posuni臋cie. Natychmiast by mnie
przenie艣li na skrzy偶owanie przy South Street, do kierowania ruchem
ulicznym!
Antonia Butler zdo艂a艂a pochwyci膰 spojrzenie Bellocha i u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Ta pannica ma stanowczo zbyt du偶e z臋by! - pomy艣la艂a krytycznie Mystere. Obie wesz艂y w wielki 艣wiat w tym sezonie, ale zgodnie z planami Paula Rillieux, debiut panny Butler wywo艂a艂 wi臋ksze poruszenie. Ojciec Antonii zbi艂 niez艂膮 fortun臋 w Canton w stanie Ohio, zaopatruj膮c w dwutlenek w臋gla producent贸w napoj贸w gazowanych. Potem, podobnie jak Rockefeller, Carnegie czy Armour, przeni贸s艂 si臋 do Nowego Jorku i zacz膮艂 obraca膰 swym kapita艂em.
25
Mystere przygl膮da艂a si臋 manewrom Antonii. Panna Butler pod jakim艣 pretekstem od艂膮czy艂a si臋 od swego towarzystwa i zmierza艂a prosto w stron臋 jej i Bellocha. Ten ostatni na szcz臋艣cie pu艣ci艂 rami臋 Mystere, a poprzedniej poufa艂o艣ci nikt nie dostrzeg艂 w og贸lnym zamieszaniu.
Antonia wygl膮da艂a ca艂kiem pon臋tnie w obcis艂ej at艂asowej sukni przybranej czarnym aksamitem. Mystere musia艂a to przyzna膰, acz bez przyjemno艣ci. Jej w艂asna suknia, cho膰 nie gorsza gatunkowo i dobrana idealnie do jasnej cery Mystere, uszyta by艂a tak, by jej w艂a艣cicielka wydawa艂a si臋 raczej niedojrza艂ym dziewcz膮tkiem ni偶 m艂od膮 kobiet膮.
C贸rka milionera by艂a niew膮tpliwie pi臋kna, ale sztywna jak porcelanowa lalka. Z i艣cie kobiecym krytycyzmem Mystere pomy艣la艂a, 偶e Antonia ma w sobie tyle 偶ycia, co poruszaj膮ca si臋 we 艣nie lunatyczka. Je艣li za艣 okazywa艂a jakie艣 uczucia, by艂y to fochy antypatycznej pensjonarki. Lubi艂a si臋 pyszni膰 swoim bogactwem i ch臋tnie k艂u艂a w oczy nowymi b艂yskotkami i fata艂aszkami, co zdawa艂o si臋 艣wiadczy膰, i偶 zazna艂a niegdy艣 biedy. Najgorsze by艂o jednak to, 偶e zawsze traktowa艂a niepozorn膮 jak myszka Mystere niczym sierotk臋 przygarni臋t膮 z lito艣ci przez nowojorsk膮 elit臋.
- Dobry wiecz贸r, Mystere - powita艂a j膮 protekcjonalnym tonem. -
Wyst臋p twojego stryjka by艂 ca艂kiem zajmuj膮cy! Nie s膮dzi艂am, 偶e w wa
szej rodzinie drzemi膮 takie aktorskie talenty!
To r贸wnie偶 by艂o charakterystyczne dla Antonii: wyg艂aszanie obra藕-liwych uwag s艂odziutkim tonem. Na chwil臋 Mystere ogarn膮艂 gniew. Gdy jednak Antonia zacz臋艂a zn贸w szczerzy膰 z臋by do Rafe'a, poczu艂a do niej wdzi臋czno艣膰, 偶e przyci膮gn臋艂a jego uwag臋.
-Ach, panie Belloch! W o ile偶 lepszym po艂o偶eniu jeste艣cie wy, d偶entelmeni, od nas, biednych kobiet! Musimy siedzie膰 w domu i czeka膰, podczas gdy wy latacie jak motylki, gdzie si臋 wam podoba! Doprawdy m贸g艂by pan od czasu do czasu odwiedzi膰 i nas!
- Co to, to nie, panno Butler! Kiedy raz zdoby艂em si臋 na odwag臋, by
z艂o偶y膰 pani wizyt臋, by艂a pani otoczona istnym rojem adorator贸w.
-Ale偶 panie Belloch! Czy偶by zl膮k艂 si臋 pan konkurencji...? A powiadaj膮, 偶e rusza pan z posad g贸ry! - Rzuci艂a Mystere spojrzenie m贸wi膮ce: „a ty czemu si臋 tu jeszcze pl膮czesz?" i doda艂a: - S膮dzi艂am, 偶e woli pan ambitne wyzwania od 艂atwych zdobyczy?
-Owszem, panno Butler, je艣li mog臋 si臋 spodziewa膰 jakich艣 konkretnych korzy艣ci.
By艂a to uwaga do艣膰 obcesowa, ale Antonia nie wydawa艂a si臋 ura偶ona. Zerkaj膮c to na Mystere, to na Rafaela, odpowiedzia艂a:
26
- Ojciec zawsze mi powtarza, 偶e nie ma zysku bez ryzyka. Mam
nadziej臋, 偶e sukcesy finansowe nie uczyni艂y pana zbyt... ma艂o ambitnym
w sprawach osobistych.
Wyra藕nie zadowolona z siebie 偶yczy艂a im obojgu mi艂ej zabawy i wr贸ci艂a do swojego towarzystwa.
Mo偶e i otacza j膮 r贸j adorator贸w - zauwa偶y艂a Mystere oboj臋tnym tonem - ale wyra藕nie wida膰, 偶e bez trudu zaj膮艂by pan w艣r贸d nich pierwsze miejsce.
O, mo偶e si臋 kiedy艣 z ni膮 zabawi臋 - odpowiedzia艂 bez entuzjazmu.
Ze mn膮 te偶 ma si臋 pan zamiar zabawi膰? Tak pan to traktuje: jako rozrywk臋?
Tak, ale z ka偶d膮 kobiet膮 prowadzi si臋 ca艂kiem inn膮 gr臋. Prosz臋 mi powiedzie膰, czy to prawda, 偶e pani stryj jest jednym z najwi臋kszych faworyt贸w pani Astor?
Pysza艂kowaty ton jego g艂osu zirytowa艂 j膮, wi臋c zby艂a go kr贸tko.
- Okaza艂a nam wiele 偶yczliwo艣ci. Jak pan wie, jeste艣my w Nowym
Jorku od niedawna.
Odpowiedzia艂 jej nieprzystojnym wybuchem 艣miechu.
Co najmniej od dw贸ch lat, o ile mi wiadomo!
Prowadzi pan r贸偶ne gry z wieloma kobietami, wi臋c zapewne pomyli艂 mnie pan z kim艣 innym - rzuci艂a ch艂odno.
Uda艂, 偶e nie s艂yszy jej s艂贸w. Zmru偶y艂 tylko podejrzliwie oczy. -Caroline wspomnia艂a mi, 偶e pani stryj w m艂odo艣ci du偶o podr贸偶owa艂.
- Istotnie, odbywa艂 dalekie podr贸偶e. By艂o to jednak, zanim zamiesz
ka艂am razem z nim w Nowym Orleanie.
-A, prawda. Pani rodzice zmarli na... choler臋, czy tak?
- Na 偶贸艂t膮 febr臋 - sprostowa艂a. - To powa偶ny problem w Nowym
Orleanie. W siedemdziesi膮tym pierwszym roku wybuch艂a wyj膮tkowo
ci臋偶ka epidemia.
Pani Pendergast i inspektor Byrnes udali si臋 do salonu w celu sporz膮dzenia szczeg贸艂owego raportu. Mystere zacz臋艂a si臋 rozgl膮da膰 i wreszcie napotka艂a wzrok Paula Rillieux, kt贸ry siedzia艂 przy marmurowym stoliku w towarzystwie Alice i Alvy Vanderbilt. Pr贸bowa艂a si臋 odsun膮膰 od Bel-locha. on jednak zn贸w przytrzyma艂 j膮 za rami臋.
Nowy Orlean to czaruj膮ce miasto - ci膮gn膮艂 dalej, mimo 偶e dziewczyna wyra藕nie chcia艂a zako艅czy膰 rozmow臋. —Cho膰 rzeczywi艣cie po艂o偶one w niezdrowej okolicy. By艂em tam kiedy艣 w interesach. Prosz臋 mi powiedzie膰: czy nadal pal膮 kuk艂臋 „tego n臋dznika Butlera"?
Kogo?
Twarz mu pociemnia艂a.
27
- Chyba pani ze mnie kpi? - rzuci艂.
Mystere opanowa艂a zdenerwowanie. Nazwisko kojarzy艂o si臋 jej z czym艣... nie tylko z Antoni膮. Zacz臋艂a szuka膰 w pami臋ci. Przypomnia艂a sobie lekcje z Paulem.
Ach, oczywi艣cie! Ma pan na my艣li Bena Butlera, genera艂a Unii, kt贸ry zdoby艂 Nowy Orlean podczas wojny secesyjnej.
Jestem zaskoczony, 偶e panna z Nowego Orleanu nie zorientowa艂a si臋 od razu, o kogo chodzi. O ile mi wiadomo, to najbardziej znienawidzony wr贸g w dziejach tego miasta. Podobno traktowa艂 wszystkie damy z Nowego Orleanu jak ulicznice.
-Niewiele pami臋tam z czas贸w wojny, panie Belloch. Zapomina pan o moim wieku. Dopiero w tym roku debiutowa艂am w towarzystwie - przypomnia艂a mu.
- Panno Rillieux, czas nie leczy wszystkich ran. By艂em w Nowym
Orleanie zaledwie pi臋膰 lat temu. Wszyscy tam nadal psioczyli na Butlera!
Niepok贸j Mystere wywo艂any pytaniami Bellocha przerodzi艂 si臋 w jawne oburzenie. Co za niezno艣ny uparciuch! Energicznym ruchem wyswobodzi艂a si臋 z jego u艣cisku.
- Udowodni艂 mi pan, jaka jestem g艂upia, panie Belloch! Ale do艣膰 ju偶
tych zniewag! 呕egnam pana!
Odwr贸ci艂a si臋 b艂yskawicznie, aby nie m贸g艂 zn贸w jej zatrzyma膰. Gdyby spr贸bowa艂, gotowa by艂a wo艂a膰 o pomoc. Oczywi艣cie wybuch艂by skandal, nie mog艂a jednak pozwoli膰, 偶eby Rafael wyszed艂 z tego jako zwyci臋zca. By艂 zbyt gro藕nym przeciwnikiem.
- Nigdy nie nazwa艂bym pani g艂upi膮- us艂ysza艂a za sob膮 jego g艂os.
Nie odwr贸ci艂a si臋, tylko wyprostowa艂a jeszcze bardziej i odesz艂a.
Niech si臋 艣mieje, niech drwi!
Kiedy pow贸z wymin膮艂 kamienn膮 bram臋 rezydencji Maitland贸w, Paul Rillieux za偶y艂 niuch tabaki i zatrzasn膮wszy wieczko srebrnej tabakiery, zwr贸ci艂 si臋 do Mystere:
- No c贸偶, moja droga, obejrzyjmy t臋 najnowsz膮 b艂yskotk臋.
Unios艂a lew膮 r臋k臋 i spod gronostajowego wy艂ogu ukaza艂 si臋 ozdobiony falban膮 mankiet haftowanego r臋kawa. Umieszczona tam zaci膮gana sznureczkiem kieszonka by艂a ca艂kowicie zas艂oni臋ta sutymi fa艂dami. Po latach 偶mudnych 膰wicze艅 pod kierunkiem nies艂ychanie wymagaj膮cego Paula Mystere potrafi艂a ukry膰 dowoln膮 sztuk臋 bi偶uterii tak zr臋cznie, 偶e nawet uwa偶ny obserwator nie dostrzeg艂by niczego podejrzanego w ge艣cie dziewczyny poprawiaj膮cej bezwiednie r臋kaw.
28
Wyj臋艂a broszk臋 i poda艂a j膮 Paulowi.
Potar艂 paznokciem zapa艂k臋. W blasku p艂omienia rozb艂ys艂y drogie kamienie na cennym klejnocie.
Co za robota! - o艣wiadczy艂 z podziwem. - Mia艂em wielu utalentowanych uczni贸w, Mystere, ale ty przewy偶szasz talentem ich wszystkich!
Talentem? - powt贸rzy艂a z gorycz膮. - O talencie mo偶na m贸wi膰 w malarstwie, poezji czy sztuce aktorskiej, nie przy kradzie偶y!
Mylisz si臋. A poza tym my wcale nie kradniemy. Ju偶 ci to t艂umaczy艂em. My przejmujemy na w艂asno艣膰. To ca艂kiem co innego. Kradzie偶 jest czym艣 niskim, wulgarnym, pospolitym. Przy艂apany z艂odziej ma偶e si臋 i p艂aszczy. Przyw艂aszczenie, wr臋cz przeciwnie, jest oznak膮 wyrafinowania i wy偶szego umys艂u, dowodem odwagi. Takie zaw艂adni臋cie czym艣 nie wymaga moralnego usprawiedliwienia. Rzymianie wiedzieli, co m贸wi膮, gdy zach臋cali:peccafortiter—grzesz 艣mia艂o! Jak my艣lisz? W jaki spos贸b nowojorska elita dorobi艂a si臋 maj膮tk贸w? Zagarniaj膮c to, na co mia艂a ochot臋.
Zapa艂ka zgas艂a, a Rillieux wetkn膮艂 broszk臋 do kieszeni p艂aszcza.
Skoro ju偶 mowa o nowojorskiej elicie - dorzuci艂. - O czym rozmawia艂 z tob膮 Belloch? Nie wygl膮da艂o mi to na pust膮 salonow膮 konwersacj臋.
On mnie podejrzewa. Nie tylko o to, 偶e jestem Ksi臋偶ycow膮 Dam膮. Zacz臋艂o si臋 od napadu w Five Points. Zapami臋ta艂 mnie.
Bzdura! To by艂o dwa lata temu. Postawi艂 ci jakie艣 konkretne zarzuty?
To by艂y tylko sugestie, ale...
-Daj spok贸j, moja droga. Dobrze wiemy, 偶e masz sk艂onno艣膰 do przesady. Robisz z ig艂y wid艂y. Mia艂a艣 wtedy na twarzy mask臋. Poza tym robisz wra偶enie m艂odszej, odk膮d troszk臋 ci... zniwelowali艣my kobiece kszta艂ty.
Bardzo mo偶liwe, 偶e bierze mnie za siedemnastolatk臋. Ale jest tylko zbity z tropu, nie da艂 si臋 ca艂kiem oszuka膰. Nie masz poj臋cia, jak mnie wypytywa艂 o Nowy Orlean! I o ciebie. Raz omal mnie nie przy艂apa艂. Chodzi艂o o „tego niegodziwca Butlera”. Dzi臋ki Bogu, uwa偶nie studiowa艂am wszystkie ksi膮偶ki, kt贸re mi da艂e艣, wi臋c zaraz mi si臋 przypomnia艂.
Niech Belloch nie wtyka nosa w nasze sprawy. Trzymaj si臋 od niego z daleka!
Spr贸buj臋. Ale je艣li on nie zechce trzyma膰 si臋 z dala ode mnie?
Lepiej, 偶eby to zrobi艂, bo inaczej 藕le sko艅czy.
- Co masz na my艣li? - spyta艂a z nutk膮 przestrachu w g艂osie.
-Nie tw贸j interes. Nie przejmuj si臋 Bellochem. To dziwak. Podobno
ma nie wszystkie klepki w porz膮dku. Pomiesza艂o mu si臋 w g艂owie wskutek rodzinnego skandalu i utraty maj膮tku przez rodzic贸w.
29
- Mnie wydawa艂 si臋 ca艂kiem normalny.
Pow贸z przeci膮艂 Broadway przy Madison Square, gdzie wznosi艂y si臋 liczne hotele, a potem jecha艂 Ladies' Mile a偶 do Fourteenth Street, najwi臋kszego centrum handlowego na 艣wiecie. W Marble Palace, u Lorda & Taylora i w innych wielkich magazynach by艂o pusto i ciemno. Otwarte by艂y jeszcze tylko restauracja Delmonico's i kilka sklep贸w specjalistycznych.
- Paul? - spyta艂a Mystere niepewnym g艂osem. - Czy za t臋 broszk臋
dostaniemy du偶o pieni臋dzy?
- Chyba tak. To ju偶 zale偶y od Helzera, jak wiesz. Czemu pytasz?
Paul by艂 zdziwiony. Mystere nigdy nie zadawa艂a takich pyta艅.
Chodzi o to... Zastanawia艂am si臋... Mo偶e mog艂abym dosta膰 wi臋ksz膮 dol臋?
A to po co? Brakuje ci czego艣? Nie zapominaj, 偶e musz臋 dba膰 o ca艂y dom i o nas wszystkich. Masz pi臋kne apartamenty, porz膮dne ubrania, kieszonkowe, mo偶esz korzysta膰 z powozu i stangreta, kiedy tylko zechcesz. - Pogrozi艂 jej palcem. - Nie powinna艣 trwoni膰 pieni臋dzy, moja droga!
Protekcjonalny ton Paula zirytowa艂 j膮. Mimo i偶 Belloch budzi艂 w niej l臋k, podziela艂a jego pogard臋 dla nowojorskiej elity. Ci ludzie uwa偶ali si臋 za lepszych i m膮drzejszych od innych, a dali si臋 nabra膰 takiemu staremu oszustowi jak Rillieux tylko dlatego, 偶e szykownie si臋 ubiera艂 i mia艂 i艣cie francuski wdzi臋k.
Jej milczenie wzbudzi艂o podejrzenia Paula. Przem贸wi艂 g艂osem ni偶szym o oktaw臋, z wyra藕n膮 pogr贸偶k膮.
- Nie 艣cierpi臋 Judasza w naszym gronie, Mystere, zapami臋taj to so-
bie! Trzymamy si臋 razem: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Nikt
nie wynosi z domu rodzinnych sekret贸w. Zrozumiano?
Przez chwil臋 zmaga艂a si臋 ze 艂zami i 艣ciskaniem w gardle.
- Tak - zdo艂a艂a wreszcie wykrztusi膰.
Rillieux, kt贸ry doskonale orientowa艂 si臋 w jej nastrojach, zmieni艂 ton na wsp贸艂czuj膮cy.
-Zapomnia艂a艣 ju偶 o sieroci艅cu, z kt贸rego ci臋 wyci膮gn膮艂em?
Czy zapomnia艂a?! Do 艣mierci nie zdo艂a go zapomnie膰! Lodowate zimno w nocy, okrutne kary i ci膮g艂y g艂贸d: tylko dwa razy na dzie艅 miska panady, chleba rozdrobnionego w gor膮cej wodzie, z p艂ywaj膮cymi po wierzchu kawa艂kami rzepy. Dzi臋ki Paulowi odesz艂a stamt膮d jako o艣mioletnia dziewczynka i uczy艂a si臋 z艂odziejskiego fachu a偶 do dwudziestego roku 偶ycia. Zacz臋艂a od zwyk艂ego kieszonkowca i przy pomocy Paula zdoby艂a najwy偶sze kwalifikacje. Porzuci艂a dawne n臋dzne 偶ycie jak w膮偶 po-
30
rzuca star膮 sk贸r臋. Nie pozby艂a si臋 jednak bolesnych wspomnie艅 ani strachu, 偶e tamto mog艂oby si臋 powt贸rzy膰.
- Nie! - odpowiedzia艂a z przekonaniem. - Nie zapomnia艂am. I je
stem ci wdzi臋czna. By艂e艣 dla mnie dobry.
Odsun臋艂a zas艂onk臋 w oknie i wyjrza艂a na zewn膮trz. Manhattan by艂 nadal tylko cz臋艣ciowo zelektryfikowany; na ulicach p艂on臋艂y gazowe latarnie. Wschodz膮cy w艂a艣nie ksi臋偶yc srebrzy艂 wie偶臋 ko艣cio艂a 艢wi臋tej Tr贸jcy.
G艂os Paula Rillieux, nadal 艂agodny, przerwa艂 jej rozmy艣lania.
Chodzi o Brama, nieprawda偶? Ci膮gle za nim t臋sknisz. Wci膮偶 my艣lisz o swoim bracie.
Ma dwadzie艣cia sze艣膰 lat - powiedzia艂a bardziej do siebie ni偶 do Paula. - Je艣li jeszcze 偶yje... Tylko on mi zosta艂 z rodziny, nikt wi臋cej.
Mylisz si臋, kochanie. Masz nas. Wszyscy jeste艣my rodzin膮: ja, ty, Baylis, Evan, Rose, a niebawem do艂膮czy do nas jeszcze ten ma艂y Hush, kiedy b臋dzie got贸w. Skoncentruj si臋 na tym, co masz, nie na tym, co utraci艂a艣. Bram przepad艂 dwana艣cie lat temu. M贸wi膮c otwarcie: wi臋kszo艣膰 tych, kt贸rych porwano na morze, nie wytrzymuje tak d艂ugo. Ma艂o prawdopodobne, 偶eby si臋 odnalaz艂.
Powieki Mystere zadr偶a艂y; zn贸w zapiek艂y pod nimi s艂one 艂zy. Paul mia艂 zapewne racj臋, ale ona nie mog艂a wyrzec si臋 sekretnych, kosztownych poszukiwa艅! Pozosta艂a jej tylko nadzieja. Tylko ona trzyma艂a j膮 przy 偶yciu.
Pow贸z toczy艂 si臋 pod torami El. W艂a艣nie jeden z ostatnich poci膮g贸w przejecha艂 nad nimi w艣r贸d stuku i dymu. Mystere s艂ysza艂a, jak klnie siedz膮cy na ko藕le Baylis, kt贸rego obsypa艂 deszcz sadzy. W szparach pomi臋dzy stalowymi wspornikami b艂ysn膮艂 znowu blady ksi臋偶yc. Mimo rzuconej w rozmowie z Bellochem uwagi na temat bzdurno艣ci przezwiska Ksi臋偶ycowa Dama, Mystere wiedzia艂a, 偶e jest ono niesamowicie trafne. I to nie tylko dlatego, 偶e by艂a „nieuchwytna jak promie艅 ksi臋偶yca"!
Po raz pierwszy Ksi臋偶ycowa Dama zwr贸ci艂a na siebie uwag臋 prasy podczas wielkiej nowojorskiej gali zwi膮zanej z otwarciem Mostu Brook-Ii艅skiego. By艂o to w ko艅cu marca. Tego wieczoru w艂adze miejskie Nowego Jorku i Brooklynu urz膮dzi艂y pokaz ogni sztucznych - taki, jakiego jeszcze nie by艂o na 艣wiecie! Przez wiele godzin nocne niebo nad East River jarzy艂o si臋 feeri膮 barw. Wszyscy mieszka艅cy - bogacze i biedacy -wylegli na ulice, by podziwia膰 fajerwerki.
A potem, skoro tylko wypali艂y si臋 ostatnie „rzymskie 艣wiece", spo艣r贸d ciemnych chmur wynurzy艂 si臋 ksi臋偶yc w pe艂ni i zala艂 nowy most nieziemsk膮 po艣wiat膮. Ta naturalna iluminacja zachwyci艂a widz贸w jeszcze
31
bardziej ni偶 sztuczne ognie. I w艂a艣nie wtedy Mystere ukrad艂a bransoletk臋 pani Caroline Astor.
W taki oto spos贸b Ksi臋偶ycowa Dama jednym wyczynem zdoby艂a s艂aw臋, pobudzi艂a wyobra藕ni臋 t艂um贸w i sta艂a si臋 bohaterk膮 dla tych, kt贸rych 偶ycie nie rozpieszcza艂o. Wkr贸tce potem okradzenie przez ni膮 sta艂o si臋 niemal powodem do dumy. Jej ofiarami byli wy艂膮cznie przedstawiciele nowojorskiej elity. Nigdy si臋 nie zni偶y艂a do okradania mieszczuch贸w. Obserwowanie jej poczyna艅, spekulacje na temat tego, kim jest i kogo wybierze na nast臋pn膮 ofiar臋, wprawia艂o w podniecenie nawet „przedpotopowe mamuty" z wielkiego 艣wiata.
Zn贸w g艂os Paula przerwa艂 jej rozmy艣lania.
- Masz - powiedzia艂, wciskaj膮c jej zwitek banknot贸w. - Mo偶e od cza
su do czasu zdo艂am wyskroba膰 dla ciebie nieco wi臋cej pieni臋dzy. Musisz
mi jednak przyrzec, 偶e ich nie zmarnujesz na poszukiwania Brama!
Zmarnowa膰? Ale偶 sk膮d! — pomy艣la艂a Mystere. Zmarnowa艂aby je, wydaj膮c na suknie albo perfumy! A poszukiwania Brama by艂y jej niezb臋dne do 偶ycia jak powietrze.
- Nie zmarnuj臋 tych pieni臋dzy - przyrzek艂a. - Na pewno ich nie
zmarnuj臋!
3
Odk膮d Caroline Astor znalaz艂a si臋 pod urokiem erudycji i europejskiego czaru Paula Rillieux, zosta艂 on w pe艂ni zaakceptowany przez nowojorsk膮 elit臋. Nikomu nawet nie przysz艂o do g艂owy sprawdzi膰, ile jest prawdy w jego opowie艣ciach o wielkim bogactwie, tytule barona i rodowych dobrach we Francji. Nie potrzebuj膮c zatem 偶adnych innych rekomendacji, Paul zaj膮艂 obszerny budynek z brunatnego piaskowca w pobli偶u Great Jones Street i Lafayette Place, jeden z najlepszych adres贸w w Nowym Jorku.
Ca艂e skrzyd艂o na g贸rze przeznaczono na prywatne apartamenty Mystere. Nast臋pnego ranka po wieczorze u Maitland贸w wsta艂a wcze艣nie, gdy偶 przed po艂udniem mia艂a um贸wione spotkanie w Central Park.
Umy艂a si臋 pr臋dziutko i lekko upudrowa艂a twarz. Potem nast膮pi艂 najbardziej uci膮偶liwy punkt codziennego rytua艂u. Stan臋艂a w samych majteczkach przed lustrem w srebrnej ramie przybranej zielonym aksamitem i zacz臋艂a banda偶owa膰 sobie biust paskami p艂贸tna. Zabieg by艂 trudny, a skutki bardzo niemile, ale Rillieux bardzo si臋 przy tym upiera艂.
32
- Potrzebujemy 艂adniutkiej debiutantki, nie pi臋knej kobiety - t艂uma
czy艂. - M臋偶czy藕ni, patrz膮c na ciebie, powinni my艣le膰: „No c贸偶... mo偶e
za rok albo dwa. Jeszcze nie teraz". Niech si臋 gapi膮 gdzie indziej, kiedy
ich b臋dziesz uwalnia膰 od niepotrzebnych drobiazg贸w.
Mystere sko艅czy艂a kr臋powanie piersi i narzuci艂a jedwabn膮 koszulk臋. Potem podesz艂a do masywnej szafy z 偶贸艂todrzewu i wybra艂a sukni臋 z czarnego batystu. By艂a niegustowna i niezgrabna, ale tego ranka potrzebowa艂a w艂a艣nie takiego stroju. W艂o偶ywszy sukni臋, zaczesa艂a do ty艂u swe mahoniowe w艂osy i upi臋艂a je w zgrabny w臋ze艂 na karku.
Zupe艂nie nieciekawa, ponura toaleta, pomy艣la艂a z aprobat膮. Dla pe艂nego efektu w艂o偶y艂a wdowi czepek z welonem. Znakomicie! Uboga wdowa mo偶e podr贸偶owa膰 sama bez obawy, 偶e kto艣 j膮 zaczepi! A je艣li przes艂oni twarz welonem, z pewno艣ci膮 nie rozpozna jej podczas spotkania w parku nikt z nowojorskiej elity.
Wzdrygn臋艂a si臋, gdy kto艣 nagle zastuka艂 do drzwi jej garderoby.
-Nie 艣pisz ju偶, Mystere? - odezwa艂 si臋 kobiecy g艂os.
Mystere po艣piesznie zdj臋艂a czepek i ukry艂a go w plecionej torbie -dos艂ownie w ostatniej chwili. Szcz臋kn臋艂y otwierane drzwi i do pokoju wetkn臋艂a g艂ow臋 kobieta ko艂o trzydziestki z papilotami na ogni艣cie rudych w艂osach, ukrytych cz臋艣ciowo pod czepkiem pokoj贸wki.
Ju偶 na nogach, o tej porze. ..iw dodatku ubrana, no, no! Ja dopiero co wsta艂am.
Dzie艅 dobry, Rose.
Rose 0'Reilly by艂a kobiet膮 o chropowatej sk贸rze i przedwcze艣nie zniszczonej twarzy. Spojrza艂a z dezaprobat膮 na czarn膮 sukni臋 Mystere.
Nie zadasz szyku w tym 艂achmanie! Mystere zignorowa艂a t臋 uwag臋.
Czy Paul ju偶 wsta艂?
A jak偶e! Siedzi z Hushem w saloniku na dole. Pora na lekcj臋, rozumiesz.
W porz膮dku. Zaraz schodz臋.
Ros臋 mia艂a ju偶 zamkn膮膰 drzwi, ale si臋 zatrzyma艂a.
A tak nawiasem m贸wi膮c, to tr膮bi膮 o tym wszystkie gazety!
O czym...? A, masz na my艣li broszk臋 pani Pendergast?
Ale szum si臋 zrobi艂, powiadam ci! Evan m贸wi, 偶e nawet mleczarz gada艂 o tym bez ko艅ca, a policja obieca艂a, 偶e z艂apie z艂odzieja. Tworz膮 jaki艣 oddzia艂 specjalny, 偶eby tylko dopa艣膰 Ksi臋偶ycow膮 Dam臋. M贸wi艂am Paulowi, 偶eby艣cie tak nie ryzykowali, ale on mi na to: „Zamknij g臋b臋, ja wiem, co robi臋". Mam nadziej臋, 偶e wie, bo inaczej wszyscy na tym marnie wyjdziemy.
3 - Ksi臋偶ycowa Dama
33
"Wyg艂osiwszy t臋 oracj臋, Ros臋 znik艂a, ale jej ostrze偶enie sprawi艂o, 偶e Mystere poczu艂a si臋 niespokojna. Zw艂aszcza gdy przypomnia艂a sobie Rafe'a Bellocha i jego oskar偶ycielskie spojrzenie, kt贸rym j膮 przeszywa艂 ubieg艂ej nocy. By艂 niczym tygrys w klatce czekaj膮cy tylko, 偶e jaki艣 dure艅 otworzy drzwi.
Warto jednak by艂o podj膮膰 to ryzyko. Nikt z pozosta艂ych, nawet Hush, kt贸ry mimo m艂odego wieku by艂 zdumiewaj膮co sprytnym kieszonkowcem, nie dostarcza艂 b艂yskotek, kt贸re mo偶na by por贸wna膰 z 艂upem Ksi臋偶ycowej Damy. Nie mogli jej dor贸wna膰 po prostu dlatego, 偶e nie mieli takiego dost臋pu do bogaczy jak ona. A im cenniejsz膮 zdobycz przynosi艂a, tym wi臋kszy udzia艂 w zyskach przyrzeka艂 jej Rillieux. Rozpaczliwie potrzebowa艂a pieni臋dzy!
Si臋gn臋艂a do g贸rnej szuflady biurka z poz艂acanego br膮zu w stylu Ludwika XVI po niewielkie pude艂ko z brzozowego drewna. Wyj臋艂a z niego ostro偶nie arkusz papieru - wymi臋ty, wystrz臋piony, w jednym miejscu nawet rozdarty. Roz艂o偶y艂a kartk臋 i spojrza艂a na stare, wyblak艂e ju偶 pismo. W duszy robi艂a sobie wyrzuty, 偶e zn贸w ogl膮da ten dokument, ale bywa艂y chwile, 偶e musia艂a go odczyta膰 raz jeszcze, by udowodni膰 sobie samej, i偶 wszystkie jej wysi艂ki maj膮 jaki艣 sens.
Najwyra藕niejszy by艂 wydrukowany nag艂贸wek, co艣 w rodzaju dw贸ch po艂膮czonych ze sob膮 herb贸w: przepo艂owiony orze艂 i m臋skie rami臋 zbrojne w sztylet. Znajduj膮ca si臋 tu偶 pod nim data by艂a r贸wnie偶 dobrze widoczna: 12 kwietnia 1863 roku. Dalej jednak staranne pismo prawie ca艂kiem zblak艂o; im ni偶ej w d贸艂 strony, tym mniej by艂o czytelne.
Drogi Brendanie!
Mam nadziej臋 w Bogu, 偶e ten list i do艂膮czony do niego przelew bankowy dotr膮 do Ciebie i zastan膮 Was wszystkich w dobrym zdrowiu. Wiem, jakie okropne rzeczy dziej膮 si臋 ostatnio w Dublinie. Wierzaj mi, 偶e i mnie nie by艂o lekko w Nowym Jorku zaraz po przybyciu.
Od tej pory jednak powiod艂o mi si臋 nad wszelkie spodziewanie. Wiem, 偶e ostatnio niet臋go si臋 czujesz, ale je艣li tylko to mo偶liwe, przyje偶d偶aj tu jak najszybciej z ca艂膮 swoj膮 rodzin膮. Nalegam! Mo偶esz by膰 pewien, 偶e od samego pocz膮tku niczego Wam nie zabraknie. Zycie jest tutaj niespokojne i trudne, zw艂aszcza 偶e nie doczekali艣my si臋 jeszcze ko艅ca tej strasznej wojny. Ale cz艂owiek, kt贸ry nie boi si臋 pracy, mo偶e zapewni膰 tu sobie i swoim dzieciom niezgorsze 偶ycie.
Skoro ju偶 o tym mowa, b膮d藕 pewien, 偶e cho膰by Ci si臋 niezbyt uda艂o, to i Ty, i Maureen, i Bram, i Mystere, wszyscy jeste艣cie wymienieni w moim testamencie. Nigdy bym nie dotar艂 do Ameryki bez Two-
34
jej pomocy. Przecie偶 to za pieni膮dze, kt贸re mi da艂e艣 z uszczerbkiem dla Was wszystkich, op艂aci艂em bilet na statek. Niech Ci B贸g za to b艂ogos艂awi. Mam nadziej臋, 偶e moje modlitwy zostan膮 wys艂uchane i wkr贸tce znowu wszyscy b臋dziemy razem.
Ostatniego ust臋pu listu Mystere nie by艂a w stanie odczyta膰: pismo ca艂kiem zblak艂o. Podobnie nie mog艂a odcyfrowa膰 podpisu, tym bardziej 偶e atrament by艂 nie tylko sp艂owia艂y, ale w jakim艣 wcze艣niejszym momencie chlapn臋艂a na niego woda i rozmaza艂 si臋. Mystere zanios艂a kiedy艣 pismo do restauratora starodruk贸w, ale nie pomog艂a nawet jego tynktura z rt臋ci i cynku.
Nie mia艂a wi臋c 偶adnego punktu wyj艣cia dla swych poszukiwa艅, gdy偶 albo nigdy nie zna艂a swego nazwiska, albo dawno je zapomnia艂a. Bren-dan, jej ojciec, zmar艂, nim ten list dotar艂 do r膮k jej matki Maureen. A i j膮 zabra艂y suchoty, kiedy Mystere mia艂a zaledwie dwa lata. Ostatnim wysi艂kiem 艣miertelnie chora Maureen wsadzi艂a na pok艂ad statku odp艂ywaj膮cego do Ameiyki swego o艣mioletniego synka i malutk膮 c贸reczk臋.
Mystere ostro偶nie z艂o偶y艂a list i zn贸w go schowa艂a. Pami臋膰 by艂a dla niej zawsze czym艣 zdumiewaj膮cym. W jednej chwili cz艂owiekowi mog艂o stan膮膰 przed oczami ca艂e jego 偶ycie. Ona jednak nie mog艂a odnale藕膰 w swej pami臋ci odpowiedzi na najwa偶niejsze pytania. Nie zachowa艂a 偶adnych wspomnie艅 z wczesnego dzieci艅stwa w Irlandii. Wiedzia艂a o nim to i owo wy艂膮cznie z tego listu i z opowiada艅 Brama. Szczeg贸lnie uparcie brat powtarza艂 jej jedno: mama powiedzia艂a, 偶e i na niego, i na Mystere czeka w Ameryce wielka fortuna.
Na dole wysoki zegar szafkowy wybi艂 kwadrans i ten d藕wi臋k przywr贸ci艂 j膮 do rzeczywisto艣ci. Raz jeszcze przejrza艂a si臋 w lustrze i chwyci艂a wyplatan膮 torb臋 z wdowim welonem.
Dzisiaj - powiedzia艂a z nadziej膮 do swego odbicia - Lorenzo na pewno b臋dzie mia艂 dla mnie jakie艣 wiadomo艣ci!
Pami臋taj, ch艂opcze - dotar艂 do niej d藕wi臋czny g艂os Paula Rillieux zza lekko uchylonych drzwi saloniku. - Najodpowiedniejszym momentem do dzia艂ania s膮 pierwsze sekundy po tym, jak dw贸ch znajomych spotka si臋 na ulicy. Ta chwila, gdy ich spojrzenia si臋 zbiegn膮 i gdy obaj przyst膮pi膮 do ceremonii powitania.
Mystere zajrza艂a przez uchylone drzwi do luksusowo urz膮dzonego wn臋trza, kt贸re o艣wietla艂y lampy z poz艂acanego mosi膮dzu, przerobione ostatnio z gazowych na elektryczne. Sta艂e 艣wiat艂o 偶ar贸wek podkre艣la艂o
35
偶ywe barwy perskiego dywanu: ciemny r贸偶, b艂臋kit i ziele艅 na czarnym tle. Rillieux siedzia艂 w fotelu z rze藕bionego orzecha, wymachuj膮c laseczk膮 niczym dyrygent batut膮.
Dos艂ownie u st贸p swego mistrza na wy艣cie艂anym taborecie siedzia艂 ma艂y Hush.
Ceremonia powitania - poucza艂 dalej Rillieux - wymaga ca艂kowitej obustronnej uwagi. Pewnego razu przy takiej sposobno艣ci uwolni艂em jednego z moich klient贸w od walizki. Podstawow膮 rzecz膮 jest wyb贸r odpowiedniego momentu, b艂yskawiczne tempo i precyzja ruch贸w. B膮d藕 zawsze w pogotowiu, Hush! Zachowaj przytomno艣膰 umys艂u i pewno艣膰 siebie, je艣li chcesz by膰 artyst膮 w swoim fachu.
Artyst膮, pszepana?
Oczywi艣cie! Kradzie偶 - kt贸r膮 zreszt膮 wol臋 nazywa膰 przej臋ciem w艂asno艣ci - to skomplikowana i szlachetna sztuka, je艣li zostanie dokonana, jak nale偶y. Nie ma w niej miejsca na pogr贸偶ki, przemoc ani rozlew krwi. Nie mog臋 znie艣膰 tych odra偶aj膮cych bandzior贸w, kt贸rzy zastraszaj膮, okaleczaj膮, a nawet zabijaj膮 swoje ofiary. Czemu pozbywa膰 si臋 bogacza, kt贸ry sp艂odzi nast臋pnych frajer贸w do oskubywania? Tak jak dobry rolnik szanuje 偶yzn膮 gleb臋, tak my powinni艣my ceni膰 swoich klient贸w, kt贸rych uwalniamy od kosztownych cacek.
Ale偶, Paul! - zauwa偶y艂a 偶artobliwym tonem Mystere, wchodz膮c do saloniku. - Ch艂opiec ma dopiero dwana艣cie lat, a ty raczysz go filozoficznymi wywodami jak Platon swoich uczni贸w.
Hush zerwa艂 si臋 z taboretu i obdarzy艂 j膮 dziwnie 偶a艂osnym asymetrycznym u艣miechem, kt贸rym podbi艂 serce Mystere ju偶 przy pierwszym spotkaniu. Osierocony dzieciak zarabia艂 na 偶ycie jako szczurolap, a mieszka艂 w piwnicznej norze na terenie w艂oskiej dzielnicy, zwanej Ma艂膮 Itali膮. Jego ciemnoniebieskie spodnie przerobione by艂y z dawnego munduru Unii. Przytrzymywa艂 je sk贸rzanym pasem, w sam raz dla kogo艣 trzy razy wi臋kszego. We艂nian膮 koszulin臋 nosi艂 — s膮dz膮c z plam i 艂at - przez okr膮g艂y rok.
Rillieux by艂 tego ranka w dobrym humorze i powita艂 Mystere u艣miechem.
- Tak, ma tylko dwana艣cie lat, ale sama zobacz! To nie zwyk艂y cze
ladnik, to cudowne dziecko!
Wskaza艂 艂upy ch艂opca, wy艂o偶one na stoj膮cym obok intarsjowanym stoliku do herbaty. Opr贸cz kilku zwitk贸w banknot贸w do ostatnich zdobyczy Husha nale偶a艂a cieniutka z艂ota bransoletka w艂oskiej roboty i para kolczyk贸w z brylantami i szafirami.
- Ch艂opak na niezwyk艂y talent! - unosi艂 si臋 Rillieux. -Nie spotka
艂em kogo艣 r贸wnie zr臋cznego od twoich czas贸w, Mystere. To, czego si臋
36
nauczy na ulicy, zaprowadzi go kiedy艣 na salony bogaczy, powiadam ci! R臋ce urodzonego kieszonkowca to r贸wnie delikatny instrument, jak r臋ce pianisty lub genialnego chirurga. Nawiasem m贸wi膮c, to dwudziestoczte-rokaratowe z艂oto.
Mystere zachowa艂a oboj臋tny wyraz twarzy, ale duma Paula ze z艂odziejskich talent贸w dziecka, kt贸re z ca艂ym rozmys艂em demoralizowa艂, nape艂nia艂a j膮 gniewem. Rillieux cieszy艂 si臋 s艂aw膮 uczonego podr贸偶nika. Prawd臋 m贸wi膮c, zawdzi臋cza艂 j膮 swej niemal fotograficznej pami臋ci. Dzi臋ki umiej臋tno艣ci b艂yskawicznego zapami臋tywania fakt贸w m贸g艂 uchodzi膰 za cz艂owieka wszechstronnie wykszta艂conego, a co wa偶niejsze, nigdy nie zapomina艂, gdzie znajduje si臋 jaki艣 cenny przedmiot.
Czy偶by kto艣 umar艂? - spyta艂, spogl膮daj膮c ze zdziwieniem na 偶a艂obn膮 sukni臋 Mystere.
Po mojemu ona i w tym fantastycznie wygl膮da, pszepana- uj膮艂 si臋 艣mia艂o za ni膮 Hush. - Jak jaka艣 dama z portretu!
Wiemy, wiemy, 偶e艣 si臋 zadurzy艂 po uszy, m贸j ch艂opcze. I nic dziwnego! Mystere a偶 oczy rwie, nawet w tej czarnej sukienczynie. Skorzystasz dzi艣 z powozu i stangreta, moja droga?
Musia艂a by膰 bardzo ostro偶na. Mi臋dzy innymi dlatego w艂o偶y艂a czarn膮 sukni臋. Samotne wdowy zostawiano zwykie w spokoju, podczas gdy inne b艂膮kaj膮ce si臋 same m艂ode kobiety mog艂y by膰 艂atwo wzi臋te za prostytutki. Ona za艣 wybiera艂a si臋 na miasto zupe艂nie sama.
Mog艂aby oczywi艣cie skorzysta膰 z powozu Paula, ale dobrze wiedzia艂a, 偶e Rillieux ma ukryte powody, proponuj膮c jej wielkodusznie sw贸j pojazd. Gdyby powozi艂 nim Baylis, po powrocie z艂o偶y艂by Paulowi szczeg贸艂owe sprawozdanie z jej poczynan. Ca艂a s艂u偶ba, nie wy艂膮czaj膮c Rose, by艂a bezwzgl臋dnie lojalna wobec niego, i nie dziwota! Ostatecznie to Paul wybawi艂 ich od losu grzebi膮cych w 艣mietnikach ga艂ganiarzy lub popychade艂 jakich艣 bandzior贸w. Zapewni艂 im porz膮dny dach nad g艂ow膮 i poczucie wzgl臋dnego bezpiecze艅stwa-luksusy, o jakich nie by艂o mowy w ich dawnym niebezpiecznym 偶yciu. Baylis szczerze j膮 lubi艂, podobnie jak ona jego, ale wiedzia艂a z do艣wiadczenia, 偶e nie utrzyma niczego w tajemnicy przed Paulem.
Pojad臋 omnibusem - odpar艂a. - Chc臋 pochodzi膰 po sklepach na Broadwayu, a sam wiesz, jaki tam 艣cisk! Biedny Baylis nie znosi wyk艂贸cania si臋 o miejsce z innymi wo藕nicami.
W takim razie wezwij chocia偶 doro偶k臋. Ludzie z towarzystwa nie je偶d偶膮 omnibusem!
To 艣wietnie - rzek艂a lekkim tonem. - Wobec tego nikt mnie tam nie wypatrzy. Lubi臋 je藕dzi膰 omnibusem i ju偶!
37
Rillieux zmarszczy艂 czo艂o. W k膮cikach oczu pojawi艂a si臋 sie膰 cieniutkich zmarszczek.
R贸b, jak chcesz, moja droga. Ale wr贸膰 do domu przed trzeci膮. Jeste艣my zaproszeni na wieczorek poetycki do Vernon贸w. B臋dzie tam Syl-via Rohr... mam na oku pewien jej klejnocik.
Wr贸c臋 na czas - obieca艂a, kryj膮c niezadowolenie.
Pozornie jej towarzyskie 偶ycie kwit艂o. Opr贸cz wielu (zbyt wielu!) bal贸w, wieczork贸w i herbatek by艂y jeszcze wyprawy do muze贸w, na spektakle operowe i teatralne, koncerty i odczyty. Mimo to Mystere czu艂a si臋 niesko艅czenie samotna. Obraca艂a si臋 w艣r贸d tych ludzi, ale nie nale偶a艂a do ich grona. Spotyka艂a si臋 z nimi tylko po to, by kra艣膰.
Hush wyszed艂 za ni膮 z saloniku i przez wielki salon odprowadzi艂 j膮 do g艂贸wnego przedsionka.
Mystere... - odezwa艂 si臋 zza jej plec贸w, gdy si臋ga艂a ju偶 do szklanej klamki drzwi frontowych.
Hm?
Odwr贸ci艂a si臋 z roztargnieniem i ujrza艂a wpatrzone w ni膮 ciemne, inteligentne oczy.
- Kiedy b臋d臋 m贸g艂 zamieszka膰 tu z tob膮... znaczy, z wami wszystki
mi?
U艣miechn臋艂a si臋, cho膰 s艂owa ch艂opca uk艂u艂y j膮 w serce.
- Ju偶 niebawem. Tak mi si臋 zdaje. Wiesz przecie偶, 偶e to zale偶y od
Paula.
Charakterystycznym ruchem g艂owy odrzuci艂 do ty艂u ciemn膮 czupryn臋 opadaj膮c膮 mu na oczy.
- A pan Rillieux? On mnie lubi, no nie? Podoba mu si臋 moja robota?
Mystere s膮dzi艂a, 偶e wpatruj膮c si臋 uwa偶nie w twarze, mo偶na ujrze膰
ka偶dego nie tylko takim, jaki jest dzi艣, ale jakim b臋dzie w przysz艂o艣ci. To, co wyczyta艂a w twarzy Husha, bardzo si臋 jej spodoba艂o. Pod brudn膮 i posiniaczon膮 buzi膮 bezdomnego dziecka dostrzeg艂a szlachetne serce i warto艣ciowy charakter.
- S艂uchaj, Hush. On jest z ciebie bardzo zadowolony- Tym si臋 nie
martw. Ale chyba rozumiesz, 偶e nikogo nie wolno... zmusza膰, 偶eby zo
sta艂 z艂odziejem?
-Zmusza膰?! Mnie si臋 to bardzo podoba! Sto razy wol臋 kra艣膰, ni偶 si臋 u偶era膰 z tymi pod艂ymi szczurami!
- Wiem. Ale pami臋taj, zawsze mo偶esz znale藕膰 sobie co艣 jeszcze lep
szego. Co艣... uczciwego. Wykszta艂cisz si臋 w jakim艣 zawodzie i... Umiesz
czyta膰?
Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Ale rachowa膰 troch臋 umiem! - zapewni艂 ochoczo.
Doskonale, wobec tego naucz臋 ci臋 czyta膰. Dla takiego bystrego ch艂opca jak ty to nie b臋dzie trudne. Zaczniemy od razu, kiedy znowu si臋 u nas zjawisz.
A偶 si臋 rozpromieni艂 na t臋 obietnic臋. Odwr贸ci艂a si臋 ju偶 do drzwi, lecz zn贸w j膮 zatrzyma艂.
- Mystere?
-Tak?
Obejrza艂 si臋 spiesznie przez rami臋, czy Riilieux nie wychodzi z salonu.
A ty... no, wiesz... Ty to robisz z musu? Spojrza艂a mu badawczo w twarz.
Domy艣li艂e艣 si臋 prawdy o Ksi臋偶ycowej Damie, co? Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮.
Jeste艣 naprawd臋 bystry! Nie wygadaj si臋 z tym przed Paulem!
Ale co z tob膮? Zmuszaj膮 ci臋 czy jak?
Co艣 w jego zaciekawionym spojrzeniu przypomina艂o jej Rafaela Bellocha, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 w ni膮 zesz艂ej nocy tak, jakby chcia艂 zajrze膰 do wn臋trza jej duszy.
Otwiera艂a ju偶 usta, by jako艣 mu to wyt艂umaczy膰, ale wzrok jej pad艂 na stoj膮cy na kominku zegar ze szk艂a i mosi膮dzu. By艂o ju偶 po dziesi膮tej!
- Pogadamy o tym p贸藕niej - obieca艂a i cmokn臋艂a go po艣piesznie
w policzek. -Na razie powiem ci tylko tyle: takie zgrabne wyra偶onka jak
„przej臋cie w艂asno艣ci" nie upi臋ksz膮 brzydkiej sprawy. Okradanie ludzi
mo偶e si臋 wydawa膰 艂atwe i korzystne, ale 偶eby nie wiem jak na to patrze膰,
to grzech i pod艂o艣膰!
-Nie wtedy, kiedy ty to robisz! - zaoponowa艂 stanowczo.
Nie tylko Paul ma na niego z艂y wp艂yw! — pomy艣la艂a z zamieraj膮cym sercem, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Mimo 偶e wstrz膮sn臋艂y ni膮 ostatnie s艂owa ch艂opca, nie mia艂a odwagi spojrze膰 mu w oczy ani zaprzeczy膰.
4
Na Lafayette Place nie by艂o 偶adnych omnibus贸w, ale Mystere przesz艂a kilka kilka ulic i z艂apa艂a „ekspresowy" tramwaj ci膮gni臋ty przez wielkiego perszerona. Zawi贸z艂 j膮 prosto przed bram臋 parku na skrzy偶owaniu Fifth Avenue i Fifty-ninth Street.
39
Cho膰 Mystery czu艂a napi臋cie przed spotkaniem z Lorenzem Perkin-sem, cieszy艂a si臋 t膮 niespieszn膮 jazd膮. Dzie艅 by艂 pi臋kny, s艂o艅ce ja艣nia艂o na bezchmurnym niebie, a powiewy p贸艂nocnego wiatru czyni艂y upa艂 ca艂kiem zno艣nym. Co prawda wystarczy艂o zerkn膮膰 na Washington Square, by ujrze膰 wielk膮 chmur臋 ciemnego dymu unosz膮c膮 si臋 wiecznie nad dolnym Manhattanem, fabryczn膮 dzielnic膮 pe艂n膮 wszelkiego typu zak艂ad贸w, ale nie przeszkadza艂o to Mystere. Czu艂a si臋 tu jak ryba w wodzie; wyros艂a przecie偶 w tym mie艣cie i obserwowa艂a, jak rozrasta si臋 coraz dalej na p贸艂noc, a偶 wreszcie rolnicze tereny Manhattanu zosta艂y zepchni臋te na sam jego skraj. Tam, gdzie jeszcze niedawno pas艂o si臋 byd艂o, k艂adziono ju偶 trotuary i instalowano gazowe latarnie. Mystere czyta艂a niedawno, 偶e rolnik贸w i hodowc贸w przep臋dzono za Seventy-eight i Seventy-ninth Street. Nawet pola Harlemu uznawano ju偶 za przysz艂e parcele budowlane.
Wszystko wok贸艂 niej rozwija艂o si臋 w zawrotnym tempie. Najlepiej to by艂o wida膰 w g贸rze: g臋sta, spl膮tana sie膰 drut贸w telefonicznych i przewod贸w elektrycznych miejscami ca艂kiem przes艂ania艂a niebo.
Mystere mia艂a w艂a艣nie wej艣膰 do parku, gdy ukaza艂 si臋 elegancki ciemnozielony pow贸z, zmierzaj膮c w przeciwnym kierunku. Po艂yskuj膮ca z艂oci艣cie uprz膮偶 zwr贸ci艂a jej uwag臋. Zbyt p贸藕no u艣wiadomi艂a sobie, do kogo nale偶y 贸w pojazd. Nim zd膮偶y艂a si臋 odwr贸ci膰, poczu艂a na sobie -niczym fizyczny ci臋偶ar- spojrzenie Rafe'a Bellocha.
Nie o艣mieli艂a si臋 wbiec do parku, by schroni膰 si臋 przed nim. Sta艂a bez ruchu w nadziei, i偶 wdowi welon wystarczaj膮co j膮 os艂ania. 呕e te偶 w tej alei, gdzie doprawdy by艂o si臋 za czym rozgl膮da膰, musia艂 sobie upatrzy膰 w艂a艣nie j膮! Mimo zdenerwowania zauwa偶y艂a, 偶e w oknie powozu Belloch wygl膮da jak portret olejny przedstawiaj膮cy m艂odego m臋偶czyzn臋 o mocno zarysowanych brwiach i ciemnych oczach, wzbudzaj膮cego strach wielmo偶臋.
„Bardzo mnie interesuj膮 metody dzia艂ania przest臋pc贸w z towarzystwa", przypomnia艂a sobie jego s艂owa.
Na szcz臋艣cie po chwili pow贸z min膮艂 j膮 i mog艂a ju偶 bezpiecznie wej艣膰 do parku.
Mia艂a si臋 spotka膰 z Lorenzem Perkinsem pod Anio艂em W贸d na Be-thesda Terrace, na p贸艂noc od stawu. Ale Perkins jak zwykle si臋 sp贸藕nia艂. Mystere znalaz艂a woln膮 艂awk臋, sk膮d mia艂a dobry widok na zat艂oczony plac, i czeka艂a na jego przybycie. Woda wyp艂ywa艂a spod st贸p anio艂a z br膮zu i opada艂a kaskad膮 z jednej kondygnacji fontanny na drug膮.
Tylko rozpaczliwe pragnienie odnalezienia zaginionego brata sk艂oni艂o Mystere do skorzystania z us艂ug by艂ego pinkertona. Przedtem wyczerpa艂a wszelkie inne mo偶liwo艣ci. Rozmowy z irlandzkimi imigrantami
40
pochodz膮cymi z Dublina, jej rodzinnego miasta, i 偶mudne poszukiwania w bibliotece uniwersyteckiej nie przynios艂y rezultatu. Pali艂a nawet regularnie 艣wieczk臋 przed pos膮偶kiem 艣w. Judy, patrona spraw nie do rozwi膮zania. Czyni艂a to oczywi艣cie w tajemnicy, bo cho膰 by艂a gorliw膮 katoliczk膮, uleg艂a pod naporem wszechw艂adnego tu protestantyzmu i co niedziela chodzi艂a wraz z Paulem na nabo偶e艅stwa do ko艣cio艂a 艢wi臋tej Tr贸jcy.
Ostatecznie dosz艂a do wniosku, 偶e B贸g najch臋tniej pomaga tym, kt贸rzy sami przy艂o偶膮 do tego r臋k臋, i - nara偶aj膮c si臋 na wielkie koszta i ogromne ryzyko - zatrudni艂a Perkinsa. Dotychczas nie na wiele jej si臋 przyda艂, dostarczaj膮c jedynie m臋tnych, niepotwierdzonych informacji.
Tak si臋 zaduma艂a, 偶e nie zauwa偶y艂a nadchodz膮cego detektywa, p贸ki nie usiad艂 obok niej.
- Po co ten wdowi welon? — spyta艂.
-Z ostro偶no艣ci. Uda艂o si臋 panu co艣 odkry膰?
Perkins zerkn膮艂 na ni膮 ma艂ymi, pozbawionymi blasku oczkami 偶贸艂wia. Mia艂 ko艂o trzydziestki, bardzo popsute z臋by i by艂 艣miesznie dumny ze swych usztywnionych woskiem w膮s贸w, kt贸re raz po raz ostentacyjnie podkr臋ca艂. Mo偶e chcia艂 w ten spos贸b odwr贸ci膰 uwag臋 od swego uz臋bienia, ale skutek by艂 wr臋cz odwrotny.
- Rozpytywa艂em si臋 o statek, o kt贸rym pani wspomnia艂em. O „Sir
Francisa Drake'a".
-No i?
Wzruszy艂 ramionami, wpatruj膮c si臋 w otaczaj膮cy ich barwny t艂um. Dzieci w bia艂ych p艂贸ciennych ubrankach pod opiek膮 nianiek w b艂臋kitnych uniformach, a obok nich bezdomni mali oberwa艅cy w rodzaju Husha. Oni jednak r贸wnie偶 byli dzie膰mi i nie potrafili oprze膰 si臋 takim cudom jak w臋drowny kataryniarz albo fontanna, do kt贸rej rzucano drobne monety.
Kiedy ka偶dy 艣lad si臋 urywa - t艂umaczy艂 Perkins - 艣ledztwo musi potrwa膰! Ale jeste艣my ju偶 blisko celu, czuj臋 to w ko艣ciach!
Dok艂adnie to samo m贸wi艂 mi pan ostatnim razem, panie Perkins! Czy偶by od tamtej pory niczego si臋 pan nie dowiedzia艂?!
Co pani wie o pracy detektywa? Niech偶e pani wreszcie zrozumie, 偶e ka偶dy szczeg贸艂 mo偶e okaza膰 si臋 wa偶ny! Trzeba je tylko przesia膰 przez drobne sito. M贸wi臋 pani, 偶e posuwam si臋 naprz贸d, ale cierpliwo艣ci... Cierpliwo艣ci!
Wi臋c po dw贸ch tygodniach nie ma pan dos艂ownie nic do powiedzenia? Czym si臋 pan wi臋c zajmowa艂?
-Nie jest pani moj膮 jedyn膮 klientk膮, m贸wi艂em przecie偶! Mam na g艂owie wiele innych spraw.
- Tak, 艣ciga pan niewyp艂acalnych d艂u偶nik贸w, prawda?
41
- Mi臋dzy innymi - potwierdzi艂 bu艅czucznie.
Gniew w niej zakipia艂, ale zd艂awi艂a go ze wzgl臋du na Brama. Perkins napawa艂 j膮 odraz膮, ale r贸wnocze艣nie stanowi艂 jej jedyn膮 nadziej臋. Jak dot膮d — niespe艂nion膮. Znalezienie detektywa nie by艂o jednak spraw膮 艂atw膮 i Mystere wcale si臋 nie pali艂a do anga偶owania kogo艣 innego, kto m贸g艂 okaza膰 si臋 jeszcze gorszy.
Gdyby m贸j brat p艂ywa艂 na „Drake'u", czy nie zosta艂oby to gdzie艣 odnotowane? Na przyk艂ad w dzienniku okr臋towym?
Tego jeszcze nie rozgryz艂em.
Podobnie jak mn贸stwa innych rzeczy, pomy艣la艂a gorzko.
- Zajm臋 si臋 tym - zapewni艂, dostrzegaj膮c gniew w jej oczach.
W odleg艂ej fabryce gwizdki oznajmi艂y przerw臋 na lunch. Mystere w pos臋pnym milczeniu obserwowa艂a, jak powierzchnia wody marszczy si臋 w nag艂ych podmuchach wiatru. P艂ywaj膮cy 艂贸dkami po jeziorze chwycili za kapelusze.
Ruch wody przywo艂a艂 wspomnienia. Przed oczyma stan臋艂a jej scena porwania Brama. Wydarzy艂o si臋 to zaledwie kilka tygodni od chwili, gdy Rillieux wyci膮gn膮艂 ich oboje z sieroci艅ca przy Jersey Street. Mia艂a wtedy osiem lat, a jej brat czterna艣cie. Pewnego dnia, gdy w艂贸czyli si臋 po Manhattanie, wypatruj膮c - zgodnie ze wskaz贸wkami Paula - frajer贸w do oskubania, obok nich zatrzyma艂 si臋 nagle jaki艣 pow贸z.
Czterech m臋偶czyzn w ubraniach zwyk艂ych majtk贸w chwyci艂o Brama i wepchn臋艂o do 艣rodka. By艂o to typowe porwanie rekruta wbrew jego woli. Pow贸z odjecha艂 natychmiast, pozostawiaj膮c bezradn膮, zrozpaczon膮 dziewczynk臋.
Od tej pory wspomnienie Brama towarzyszy艂o jej nieustannie. Jego znikni臋cie odczu艂a tak, jakby odr膮bano jej r臋k臋. Dr臋czy艂y j膮 wizje straszliwych cierpie艅, jakie mog艂y sta膰 si臋 udzia艂em brata - pi臋knego ch艂opca o popielatoblond czuprynie i oczach zielonych jak irlandzkie 艂膮ki. Czasami wyobra偶a艂a sobie, 偶e nadawca listu do ich ojca odnalaz艂 jako艣 Brama, kt贸ry 偶yje teraz w pi臋knym domu, otoczony mi艂o艣ci膮 i czu艂膮 opiek膮. Mia艂 ju偶 dwadzie艣cia sze艣膰 lat, wi臋c mo偶e nawet za艂o偶y艂 w艂asn膮 rodzin臋? Ale czy m贸g艂 tak ca艂kiem zapomnie膰 o siostrze? Mo偶e s膮dzi艂, 偶e umar艂a?
- Pewnego razu, kiedy mia艂am dwana艣cie lat - odezwa艂a si臋, przery
waj膮c d艂ugie milczenie - zdawa艂o mi si臋, 偶e widz臋 Brama. Wysoko, na
maszcie statku w dokach przy South Street. Te same w艂osy i oczy. Ale nie
zd膮偶y艂am wbiec na pok艂ad.
To by艂 statek pocztowy? Skin臋艂a g艂ow膮.
Rejowiec - doda艂a fachowo, bo poczyta艂a troch臋 na ten temat.
42
- Zauwa偶y艂a pani nazw臋 statku?
-Nie, by艂am za bardzo... przygn臋biona.
„Przygn臋biona" by艂o stanowczo zbyt 艂agodnym okre艣leniem. Raz po raz wo艂a艂a Brama po imieniu, ale te cudowne szmaragdowe oczy spogl膮da艂y na miotaj膮c膮 si臋 po przystani dziewczynk臋 obcym, zimnym, pustym wzrokiem.
Lorenzo obserwowa艂 Mystere z oboj臋tn膮 min膮. Zauwa偶y艂a, i偶 rzadko si臋 u艣miecha艂, a je艣li ju偶, by艂 to z艂o艣liwy grymas, pozbawiony wszelkiej subtelno艣ci. Teraz te偶 wykrzywi艂 wargi.
Nie warto wyci膮ga膰 pochopnych wniosk贸w bez 偶adnego dowodu. Mo偶e pani brat nadal 偶yje. Ale ca艂kiem mo偶liwe, 偶e umar艂 i spoczywa w jakiej艣 zbiorowej mogile. Albo siedzi w kiciu na Blackwells Island.
Czy nie m贸g艂by pan tego sprawdzi膰? - odezwa艂a si臋 po艣piesznie. -Przecie偶 dane o wi臋藕niach musz膮 by膰 gdzie艣 przechowywane!
艁ypn膮艂 na ni膮 chytrze.
- M贸g艂bym popyta膰, czemu nie? Ale jak to m贸wi膮: kto nie posmaru
je, ten nie pojedzie!
Worek bez dna, pomy艣la艂a z gorycz膮. G艂o艣no jednak powiedzia艂a tylko: -Znowu potrzeba panu pieni臋dzy?
- To przecie偶 nie dla mnie, tylko na 艂ap贸wki.
Bezsilny gniew sprawi艂, 偶e g艂os Mystere nabra艂 ostro艣ci.
- Panie Perkins! Nie dalej jak dwa tygodnie temu da艂am panu sto
dolar贸w!
Westchn膮艂 z udanym 偶alem.
Po co si臋 zaraz gniewa膰? Jestem w bardzo ci臋偶kiej sytuacji. 呕ona mi choruje i ci膮gle trzeba wzywa膰 lekarza.
Ju偶 mi pan o tym wspomina艂. - I jecha艂o wtedy od ciebie w贸d膮, doda艂a w my艣li. Nagle przypomnia艂a sobie Husha. Z jego pomoc膮 dowie si臋, na co Lorenzo trwoni sw贸j czas... i jej pieni膮dze!
Na razie otworzy艂a torb臋 i wyj臋艂a z niej pieni膮dze otrzymane wczoraj od Paula.
- To wszystko, czym na razie dysponuj臋. Pi臋膰dziesi膮t dolar贸w.
- Przyda si臋 - stwierdzi艂, wtykaj膮c banknoty do kieszeni kamizelki.
-Kiedy mog臋 liczy膰 na jakie艣 informacje?
Wzruszy艂 ramionami.
- Kt贸偶 to wie? Nie jestem jasnowidzem. Jak si臋 czego艣 dowiem, to
pani przeka偶臋.
Mystere zauwa偶y艂a, 偶e kiedy tylko poczu艂 fors臋 w kieszeni, od razu przybywa艂o mu bezczelno艣ci. Gniew w niej a偶 kipia艂, wsta艂a wi臋c po艣piesznie, by unikn膮膰 bezsensownej awantury.
43
- Widz臋, 偶e nie ma sensu spotyka膰 si臋 regularnie. Prosz臋 do mnie
zadzwoni膰, gdy si臋 pan czego艣 dowie. Numer znajdzie pan w ksi膮偶ce
telefonicznej,
Perkins r贸wnie偶 wsta艂.
- Pod Rillieux, co?
-Owszem.
- Ma艂o kogo sta膰 na telefon - powiedzia艂, nie spuszczaj膮c z niej
wzroku. - Ale w gazetach, znaczy si臋 w rubryce towarzyskiej, nieraz
czyta艂em o pani i o jej stryju. Nic dziwnego, 偶e jestem ciekaw. Po co
robi膰 tajemnic臋 z tego, 偶e mnie pani zaanga偶owa艂a? No, skoro pani nazy
wa si臋 Rillieux, to jakim cudem nie zna pani nazwiska brata?
Ta kwestia nieraz ju偶 wyp艂ywa艂a. Mystere nie wspomnia艂a detektywowi o li艣cie schowanym w brzozowej szkatu艂ce. Bram kaza艂 jej przysi膮c, 偶e nikomu nie powie ani s艂owa. Ostrzega艂 j膮, 偶e nikt niepowo艂any nie powinien ogl膮da膰 tego dokumentu. A zaraz potem go porwali, nim znalaz艂 kogo艣 godnego zaufania.
- Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂oby to pana interesowa膰 - od
par艂a wynio艣le.
Zn贸w si臋 wykrzywi艂 w szyderczym u艣miechu.
- 艢ledztwo ruszy艂oby z kopyta, gdyby pani by艂a ze mn膮 szczera.
-Jestem szczera- zapewni艂a. -I mam nadziej臋, 偶e pan ze mn膮 te偶.
Z tymi s艂owy odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a, zawiedziona w swoich nadzie
jach i z ostrym b贸lem w sercu.
5
Mystere nie czu艂a g艂odu, ale zrobi艂o jej si臋 troch臋 s艂abo, gdy wysz艂a z parku na Fifth Avenue. Przypomniawszy sobie, 偶e nie jad艂a 艣niadania, wst膮pi艂a do herbaciarni i zam贸wi艂a lekki posi艂ek.
Wr贸ci艂a do domu tu偶 po drugiej. Po kr贸tkiej, ale bardzo odpr臋偶aj膮cej gor膮cej k膮pieli przebra艂a si臋 w sukni臋 z b艂臋kitnej jedwabnej tafty. Jak wi臋kszo艣膰 jej toalet by艂a zapi臋ta pod szyj臋 i raczej maskowa艂a, ni偶 eksponowa艂a kobiece kszta艂ty.
Znalaz艂a Paula Rillieux w saloniku na dole, wraz z Rose, Evanem i Baylisem. Husha ju偶 nie by艂o.
- Baylis zawiezie Mystere i mnie do Vernon贸w ~ m贸wi艂 w艂a艣nie, gdy wesz艂a do pokoju. - Ale b臋dzie mia艂 do艣膰 czasu, by wr贸ci膰 tu po
44
Evana. Przejrza艂em uwa偶nie gazety i wiem ju偶, kto wyjecha艂 z miasta na lato.
Poda艂 Evanowi kartk臋 papieru i dziwaczny klucz. Mystere rozpozna艂a w nim passe-partout, czyli klucz uniwersalny. Rillieux wykonywa艂 je sam z o艂owiu. Potocznie zwany wytrychem, klucz mia艂 cztery charakterystyczne z膮bki, odpowiadaj膮ce najcz臋艣ciej spotykanym typom zamka.
Tu macie adresy. Niekt贸rzy zostawili w domu s艂u偶b臋, inni nie. Musicie wi臋c uwa偶a膰. I pami臋tajcie: tylko got贸wka, naprawd臋 cenna bi偶uteria i zegarki, no i 艂adne srebrne sztu膰ce. Helzer tylko tym jest teraz zainteresowany.
Nie interesuj膮 go nawet futra? - zdziwi艂 si臋 Baylis. Mia艂 zaledwie dwadzie艣cia par臋 lat i twarz o ostrych rysach, przypominaj膮c膮 mordk臋 teriera. Nosi艂 w膮sk膮 p贸艂kolist膮 br贸dk臋, zwan膮 falbank膮 a la Newgate, gdy偶 zakrywa艂a dok艂adnie to miejsce, na kt贸rym zaciska si臋 stryczek na szyi skaza艅ca.
Rillieux potrz膮sn膮艂 siw膮 g艂ow膮.
-Na razie nie - odpar艂. - Podobno w tej chwili nie mo偶na ich szybko up艂ynni膰.
Helzer zrobi艂 si臋 ostatnio strasznie wybredny - skomentowa艂 Evan dudni膮cym g艂osem. „G艂贸wny lokaj" w domu Paula Rillieux robi艂 wra偶enie zwalistego niezgrabiasza, podobnego do ma艂py. Ale przy bli偶szym poznaniu okazywa艂 si臋 zdumiewaj膮co szybki i zr臋czny jak na kogo艣 takiej postury. Zniekszta艂cone ucho stanowi艂o pami膮tk臋 licznych walk, kt贸re stoczy艂 w m艂odo艣ci. Mystere wiedzia艂a, 偶e zar贸wno on, jak i Baylis zachowali swoje kastety z Five Points.
No c贸偶, na to nie ma rady - westchn膮艂 Rillieux. - Ten nowy szef policji kryminalnej, inspektor Bymes, wprowadza nowoczesne metody i ostro atakuje nasze pozycje.
Spojrza艂 na Mystere, kt贸ra przysiad艂a obok Rose na rze藕bionej sofie z drewna r贸偶anego.
- Wygl膮dasz uroczo, moja droga. Ogromna zmiana na korzy艣膰 w po
r贸wnaniu z t膮 szmat膮, kt贸r膮 mia艂a艣 na sobie rano. Jak ci si臋 uda艂y zakupy?
Badawcze spojrzenie starego oszusta zdradza艂o, 偶e nie bardzo wierzy艂 w t臋 historyjk臋.
Doskonale! - sk艂ama艂a Mystere bez mrugni臋cia okiem. Ostatecznie on sam nauczy艂 j膮 sztuki udawania! - Ale czy nie mog艂abym si臋 wym贸wi膰 od tego wieczorku poetyckiego?
A to czemu? My艣la艂em, 偶e lubisz poezj臋. 殴le si臋 czujesz?
Lubi臋 poezj臋 i nie jestem chora. Mam po prostu do艣膰 t艂umu i gwaru. Ostatnio wci膮偶 biegam z jednej imprezy towarzyskiej na drug膮.
45
Mystere rzeczywi艣cie czu艂a si臋 zm臋czona. Ubieg艂ej nocy 藕le spa艂a, a dzisiejsze bezowocne spotkanie z Lorenzem zupe艂nie j膮 wyko艅czy艂o. Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 sp臋dzi艂aby popo艂udnie w swoich apartamentach na rozmy艣laniach i lekturze.
~No, Mystere, we藕 si臋 w gar艣膰! Mnie tak偶e to m臋czy. Pami臋taj jednak, 偶e przynale偶no艣膰 do nowojorskiej elity oznacza nie tylko przywileje, ale i obowi膮zki. Jednym z nich jest aktywny udzia艂 w 偶yciu towarzyskim.
On znowu swoje, zirytowa艂a si臋 w duchu Mystere. Zn贸w ta 偶elazna r臋ka w aksamitnej r臋kawiczce. Rillieux da艂 jej wiele, ale r贸wnie wiele od niej wymaga艂. Rzadko wydawa艂 rozkazy, zazwyczaj wystarcza艂y 艂agodne sugestie. Je偶eli jednak ta metoda zawiod艂a, pojawia艂 si臋 „drugi Rillieux", kt贸ry w niczym nie przypomina艂 d偶entelmena z nowojorskiej elity. Mroczna strona jego osobowo艣ci bardziej pasowa艂a do k艂amcy i oszusta, kt贸rym by艂 naprawd臋. Drzemi膮cy w nim twardy, okrutny duch objawia艂 si臋 rzadko, bo Paul dobrze wiedzia艂, i偶 wi臋cej much lgnie do miodu ni偶 do octu. Ona sama zetkn臋艂a si臋 z tym „drugim Rillieux" tylko raz, gdy stanowczo odm贸wi艂a okradzenia damy znajduj膮cej si臋 podobno na skraju bankructwa. Przed balem Rillieux wkroczy艂 do sypialni swej podopiecznej i zacz膮艂 j膮 ok艂ada膰 hebanow膮, zdobn膮 srebrem lask膮. Nawet gdy si臋 z艂ama艂a, nie praerwa艂 egzekucji. Mystere dobrze zapami臋ta艂a jego twarz, zastyg艂膮 w grymasie bezmiernej pogardy.
Podczas balu ledwie mog艂a si臋 poruszy膰, a co dopiero ta艅czy膰! Paul za艣 zadba艂 o to, by na twarzy nie by艂o 偶adnych 艣lad贸w; wszystkie obra偶enia kry艂y si臋 pod ubraniem Mystere. Usprawiedliwia艂 rycersko nag艂膮 niech臋膰 bratanicy do pl膮s贸w jej dziewcz臋c膮 nie艣mia艂o艣ci膮. Mimo i偶 bola艂o j膮 ca艂e cia艂o, Mystere ukrad艂a w贸wczas broszk臋, kt贸rej domaga艂 si臋 Rillieux.
I od tej pory, podobnie jak inni, ulega艂a 艂agodnemu naciskowi 偶elaznej r臋ki w aksamitnej r臋kawiczce. Bez r臋kawiczki o wiele bardziej bola艂o.
- P贸jd臋 na ten wieczorek poetycki, je艣li sobie tego 偶yczysz - odpo
wiedzia艂a z rezygnacj膮. - Ale nie mog臋 przysi膮c, czy zdo艂am co艣 upolo
wa膰.
Rillieux wyrazi艂 zgod臋 skinieniem g艂owy.
Przede wszystkim chc臋, 偶eby艣my jak najdok艂adniej poznali teren. Mo偶esz by膰 pewna, 偶e znowu nas tam zaprosz膮. Je艣li nadarzy si臋 sposobno艣膰, to j膮 wykorzystaj. Ale pewnie b臋dziesz zbyt zaj臋ta zabawianiem Carrie Astor.
Chcesz powiedzie膰, 偶e wr贸ci艂a z tej szko艂y w Anglii? -j臋kn臋艂a Mystere.
46
-Owszem, i b臋dzie dzi艣 na wieczorku razem z matk膮. Caroline chce, 偶eby艣 si臋 ni膮 zaj臋艂a. Ta dziewczyna jest bardzo zamkni臋ta w sobie, ale do ciebie poczu艂a prawdziw膮 sympati臋.
- Sympati臋 do Mystere to ona rzeczywi艣cie czuje - wtr膮ci艂a Rose,
kt贸ra mia艂a okazj臋 obserwowa膰 obie dziewczyny razem. - Ale jaka tam
„zamkni臋ta w sobie", Paul? To zwyk艂a kretynka!
Rillieux prychn膮艂 pogardliwie.
- Oczywi艣cie, 偶e to kretynka, ale zawsze Astor贸wna! Gdy si臋 jest
kim艣, to nawet zez uchodzi za dow贸d urody. Nic tak nie zacie艣ni艂o naszej
przyja藕ni z Caroline jak sympatia, kt贸r膮 jej c贸reczka darzy Mystere!
Ma racj臋, pomy艣la艂a Mystere. Pani Astor wyra藕nie j膮 faworyzowa艂a. By艂a z ni膮 szczera i nigdy nie ostrzy艂a sobie j臋zyka na niej ani na Paulu. A komplementy tej damy przewa偶nie mia艂y ukryty podtekst. Potrafi艂a obrazi膰 nawet pozornym pochlebstwem. Kiedy m贸wi艂a do jakiej艣 matro-ny: „To dopiero wspania艂a toaleta", mo偶na by艂o domy艣li膰 si臋 dalszego ci膮gu: „By艂 ju偶 najwy偶szy czas, 偶eby艣 si臋 porz膮dnie ubra艂a".
- B臋d臋 mi艂a dla Carrie - obieca艂a Mystere. - Co prawda jest okrop
nie nudna, ale nie jest wstr臋tn膮 snobk膮, jak inni. Mo偶e jednak zjawi膰 si臋
r贸wnie偶 Rafael Belloch. Podobno lubi poezj臋. A je艣li przyjdzie, to nie
spu艣ci ze mnie oka. M贸wi臋 ci, Paul, to niebezpieczny cz艂owiek!
Na twarzy Rillieux pojawi艂 si臋 chytry u艣mieszek.
- To jasne, 偶e ma na ciebie oko. Ale czy nie przysz艂o ci do g艂owy,
serde艅ko, 偶e to wcale nie z podejrzliwo艣ci?
Baylis, Evan i Ros臋 wymienili ukradkowe spojrzenia i wszyscy u艣miechn臋li si臋 r贸wnie chytrze jak Rillieux.
Mystere my艣li, 偶e przez te banda偶e wszyscy j膮 uwa偶aj膮 za dzieciaka - stwierdzi艂 Baylis.
Bo uwa偶aj膮- rzek艂 Paul. -1 w tym w艂a艣nie rzecz! Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni wcale nie pragn膮 doros艂ych kobiet, tylko niewinnych dziewcz膮-tek. To ich podnieca, budzi w nich...
Rozumiem - przerwa艂a mu spiesznie Mystere. - Ale zapewniam ci臋, 偶e 偶adna z uwag Bellocha nie 艣wiadczy o... czym艣 takim.
Jakim? - spyta艂 przekornie Evan, a pozostali wybuchn臋li 艣miechem.
S艂owa - t艂umaczy艂 dziewczynie Rillieux - s艂u偶膮 do ukrywania my艣li. Belloch nie zamierza ci臋 aresztowa膰, tylko uwie艣膰. Mo偶e nawet uda艂oby si臋 sk艂oni膰 go do o偶enku. To za艣 by艂oby ca艂kiem korzystne.
Zw艂aszcza - wtr膮ci艂 Evan - gdyby m艂ody 偶onko艣 uleg艂 jakiemu艣 tragicznemu wypadkowi, zostawiaj膮c ci ca艂y maj膮tek!
Mystere poczu艂a, 偶e serce zacz臋艂o jej gwa艂townie bi膰, a policzki obla艂 gor膮cy rumieniec. Spojrza艂a na Paula.
47
- Powiedzia艂e艣 Hushowi dzi艣 rano, 偶e kradzie偶 nie poci膮ga za sob膮
przemocy ani rozlewu krwi. Czy偶by艣 zapomnia艂 o swoim 偶yciowym cre
do?
Rillieux obrzuci艂 lokaja gro藕nym spojrzeniem.
- Oczywi艣cie, 偶e nie! To tylko takie g艂upie gadanie Evana! No, rusz
si臋, Baylis! Zaprz臋gaj konie. Pora jecha膰!
Fifth Avenue, niegdy艣 pe艂na mieszcza艅skich dom贸w z brunatnego piaskowca, zmieni艂a si臋 w i艣cie kr贸lewsk膮 alej臋. Nic w 艣wiecie nie mog艂o dor贸wna膰 tamtejszym wspania艂o艣ciom, zw艂aszcza pa艂acowi Vanderbil-t贸w, kt贸ry wzniesiono z importowanego marmuru za bajo艅sk膮 sum臋 trzech milion贸w dolar贸w.
Rezydencja Vernon贸w znajdowa艂a si臋 w dolnym ko艅cu alei. Nie by艂a tak luksusowa jak inne, ale robi艂a imponuj膮ce wra偶enie, zw艂aszcza 偶e przypomina艂a 艣redniowieczn膮 katedr臋. Idealna sceneria do rozkoszowania si臋 dobr膮 poezj膮 pomy艣la艂 Rafe Belloch. Mia艂 nadziej臋, 偶e na dzisiejszym wieczorze b臋dzie m贸g艂 takiej pos艂ucha膰.
Jego apetyt na silne prze偶ycia jeszcze si臋 zaostrzy艂, kiedy zosta艂 wprowadzony do mieszcz膮cej si臋 na pi臋trze biblioteki o wspania艂ym sklepieniu. Mi臋dzy mahoniowymi szafami pe艂nymi tom贸w w sk贸rzanej oprawie wisia艂y obrazy w kunsztownie rze藕bionych z艂otych ramach — arcydzie艂a, kt贸re stanowi艂y ozdob臋 Luwru i Hagia Sofia, nim sta艂y si臋 cz臋艣ci膮 prywatnej kolekcji Vemon贸w, mi艂o艣nik贸w europejskiego malarstwa.
Herbat臋 podano na cennej i rzadkiej rosyjskiej porcelanie, a na mahoniowym rze藕bionym kredensie dziesi膮tki butelek wina i innych trunk贸w czeka艂y na tych, kt贸rzy woleli napi膰 si臋 czego艣 mocniejszego od herbaty. Go艣ci obs艂ugiwa艂 bardzo zr臋czny barman z wypomadowan膮 czupryn膮. Rafael poprosi艂 o szkock膮 z wod膮. Potem za艣 - jak zwykle na podobnych spotkaniach - stan膮艂 z boku i udaj膮c, 偶e podziwia olbrzymi globus na postumencie z drewna orzechowego, obserwowa艂 zgromadzony t艂um.
Caroline Astor pe艂ni艂a rol臋 monarchini. Siedzia艂a wraz ze sw膮 c贸rk膮 Carrie na obitej bia艂ym brokatem sofie, a ka偶dy z wchodz膮cych - nie wy艂膮czaj膮c Rafe'a - sk艂ada艂 ho艂d obu paniom, zanim jeszcze przywita艂 si臋 z gospodarzami.
Belloch pozna艂 Carrie podczas jej poprzedniego pobytu w domu. Rozmowa z ni膮 by艂a prawdziw膮 udr臋k膮, bo dziewczyna przeskakiwa艂a z tematu na temat niczym sroka chwytaj膮ca w dzi贸b coraz to now膮 b艂yskotk臋. Carrie nie by艂a brzydka, ale irytowa艂y go jej nieco zbyt wydatne, jakby ci膮gle wyd臋te usta.
48
Patrz膮c na siedz膮ce obok siebie matk臋 i c贸rk臋, u艣miechn膮艂 si臋 w duchu. Los lubi艂 p艂ata膰 figle nawet braminom z najwy偶szej kasty. Wszyscy wiedzieli, 偶e Caroline wzi臋艂a go pod swoje skrzyd艂a, skoro tylko wr贸ci艂 do Nowego Jorku z dopiero co zdobyt膮 fortun膮. Mimo i偶 o jego do艣膰 ciemnej przesz艂o艣ci wiedzia艂a ca艂a elita, postara艂a si臋, by zapraszano go na wszystkie imprezy towarzyskie.
Wydawa艂a si臋 bardzo do niego przywi膮zana. Nawet za bardzo -jak niekt贸rzy szeptali po k膮tach. Matrona, kt贸ra zjednoczy艂a pod swoim ber艂em ca艂y wielki 艣wiat Nowego Jorku, nie bardzo mog艂a sobie pozwoli膰 na romans. Gdyby jednak kiedy艣 si臋 na to zdecydowa艂a, Rafe Belloch m贸g艂 si臋 za艂o偶y膰 o ca艂y sw贸j maj膮tek, 偶e wybra艂aby w艂a艣nie jego. Z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂 chwili, gdy pani Astor pofolguje swojemu sercu. Mo偶e zechce go dla siebie, a mo偶e b臋dzie wola艂a czerpa膰 szcz臋艣cie niejako z drugiej r臋ki i podsunie mu Carrie — ale z pewno艣ci膮 przyjdzie dzie艅, kiedy run膮 jej bariery ochronne. I zgotuje sobie w ten spos贸b nieodwracaln膮 ruin臋. Niech j膮 piek艂o poch艂onie, my艣la艂. J膮 i ca艂膮 jej elit臋!
Poczu艂, jak wzbiera w nim dawny gniew. Zgromadzeni tu ludzie nie mieli poj臋cia, jak straszliw膮 czu艂 do nich uraz臋! Dobre pochodzenie i olbrzymi maj膮tek zbity na kolei 偶elaznej zapewni艂y mu wysok膮 pozycj臋 w ich 艣wiecie. Lecz towarzyskie aspiracje tych, w艣r贸d kt贸rych si臋 obraca艂, wydawa艂y mu si臋 bezsensown膮, 偶a艂osn膮 gr膮. Dwadzie艣cia lat temu jego rodzice padli ofiar膮 wielko艣wiatowych rygor贸w, kt贸re za rz膮d贸w Caroline i jej „dworu" sta艂y si臋 jeszcze bardziej bezlitosne. Rodow贸d Belloch贸w by艂 znakomity, a ich fortuna - nim uderzy艂 grom - stara i olbrzymia.
Ale ojciec Rafaela skutkiem jednej tragicznej pomy艂ki straci艂 dos艂ownie wszystko na podejrzanych zagranicznych obligacjach. Dwa dni p贸藕niej, w dniu czternastych urodzin syna, zamkn膮艂 si臋 w swoim gabinecie i strzeli艂 sobie w 艂eb. Matka Rafe'a zmar艂a po kilku latach jako samotna i z艂amana kobieta. Wszyscy „przyjaciele" z wy偶szych sfer odwr贸cili si臋 do niej plecami.
Cierpienie i desperacja, kt贸re widywa艂, przeje偶d偶aj膮c przez Five Points, nie r贸偶ni艂y si臋 zbytnio od 偶ycia, jakiego sam niegdy艣 zazna艂. Przysi膮g艂 sobie, 偶e zrobi wszystko, by „najlepsi z najlepszych" - z pani膮 Astor na czele - tak偶e go zakosztowali.
Ci ludzie przyczynili si臋 do zag艂ady jego rodziny, zas艂u偶yli wi臋c na kar臋, kt贸r膮 on im wymierzy. Zniszczy bezcenny porz膮dek ich 艣wiata, zdeprawuje ich debiutantki, zrzuci z tronu ich kr贸low膮. Najwy偶sza warstwa spo艂ecze艅stwa za艂amie si臋 i rozsypie w proch. B臋dzie straszliwy skandal... i to niejeden. Rafael gardzi艂 gnij膮c膮 elit膮, jej zjadliwymi dowcipami
4 - Ksi臋偶ycowa Dama
49
i snobistycznymi plotkami. Kobiety z tej sfery by艂y harpiami pozbawionymi ludzkich uczu膰, m臋偶czy藕ni za艣 mieli mentalno艣膰 fryzjerczyk贸w.
Nie gor膮czkuj si臋, stary, przestrzega艂 si臋 w duchu, gdy偶 gniew i alkohol pozbawia艂y go rozwagi.
Raz jeszcze omi贸t艂 wzrokiem pok贸j: wok贸艂 jedynie twarze dobrze znanych wrog贸w.
Tu pompatyczny, arogancki osio艂 Abbot Pollard. We frymu艣nie zwi膮zanym fularze, z ko艅cami wetkni臋tymi pod koszul臋, wygl膮da jak podstarza艂y dandys. A tam kusz膮ce ciemnobursztynowe oczy Antonii Butler zerkaj膮ce zza wachlarza w kszta艂cie palmowego li艣cia - na znak, 偶e zaloty Rafe'a b臋d膮 mile przyj臋te. Belloch odpowiedzia艂 jej u艣miechem. Nic dobrego ci臋 nie czeka, moja panno, pomy艣la艂.
Z ka偶d膮 kobiet膮 prowadzi si臋 inn膮 gr臋...
Ta jedyna, z kt贸r膮 naprawd臋 ch臋tnie by poigra艂, mia艂a b艂臋kitne oczy
o lodowatym blasku ksi臋偶ycowych promieni.
Ksi臋偶ycowa Dama 偶erowa艂a na tych g艂upcach znacznie sprawniej ni偶 on. Czu艂 dla niej niech臋tny podziw. Nie mia艂 偶adnych dowod贸w na to, 偶e Mystere Rillieux jest os艂awion膮 z艂odziejk膮 klejnot贸w i 偶e to ona by艂a m艂od膮 bandytk膮 kt贸ra kaza艂a mu si臋 rozebra膰 w zau艂ku obok Baxter Street.
Ale je艣li oczy istotnie s膮 oknami duszy, to raz uda艂o mu si臋 zajrze膰 do jej wn臋trza.
Oczy Mystere Rillieux by艂y identyczne z tymi, kt贸rych wspomnienie prze艣ladowa艂o go od dw贸ch lat. Cho膰 odbyli z Wilsonem B贸g wie ile wypraw do Five Points, nigdy ju偶 nie spotkali zamaskowanej kobiety.
I oto ca艂kiem nieoczekiwanie stan臋艂a zn贸w przed nim, blada i dziewcz臋
co p艂aska, w stroju niewini膮tka. W g艂臋bi duszy by艂 pewien, 偶e to ona. 呕e
j膮 odnalaz艂.
Z ka偶d膮 kobiet膮 prowadzi si臋 inn膮 gr臋...
Gdyby by艂 ca艂kiem szczery, przyzna艂by si臋 przed samym sob膮, 偶e pragnie dosta膰 j膮 w swoje r臋ce - cho膰by tylko po to, by zedrze膰 z niej mask臋. Chcia艂 si臋 zem艣ci膰, rozbroi膰 j膮, zatriumfowa膰! A w najmroczniej-szym zak膮tku duszy czai艂a si臋 te偶 pewno艣膰, 偶e pragnie zmys艂owej s艂odyczy jej ca艂kowitego poddania.
Wyrzut w jej oczach, wyraz b贸lu... tym na razie nie b臋dzie si臋 przejmowa艂. Przede wszystkim by艂 m臋偶czyzn膮 偶膮dnym podboju. 艁akn膮艂 upatrzonej zdobyczy.
Wiecz贸r poetycki ju偶 si臋 zacz膮艂, a Paula ani Mystere Rillieux nie by艂o. Rafe poczu艂 rozczarowanie. Je艣li w艣r贸d wszystkich kobiet by艂a jaka艣, z kt贸r膮 naprawd臋 chcia艂 zagra膰 - i wygra膰 - to tylko ta 艣licznotka.
50
Wreszcie, kilka minut po rozpocz臋ciu poetyckiego programu, ujrza艂 j膮. Wesz艂a do biblioteki wsparta na ramieniu stryja.
Dostrzeg艂a Bellocha i natychmiast odwr贸ci艂a wzrok.
Zmys艂y Rafe'a rozszala艂y si臋, jego podejrzenia o偶y艂y. Zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna bardzo rzadko si臋 u艣miecha, a je艣li ju偶, jest to zawsze niespokojny u艣miech kobiety, kt贸ra zna zbyt wiele sekret贸w.
Wpatrywa艂 si臋 w Mystere, gdy stryj podsuwa艂 jej krzes艂o. Usiad艂a i cho膰 w pokoju nie by艂o gor膮co, zacz臋艂a si臋 ch艂odzi膰 niewielkim wachla-rzykiem z bia艂ej koronki. Delikatne ramiona by艂y sztywne i napi臋te. Czy偶by tak si臋 przej臋艂a sp贸藕nieniem?
I wtedy Mystere pope艂ni艂a fatalny b艂膮d: spojrza艂a mu prosto w oczy.
Jej wahanie i niepok贸j porazi艂y go niczym pr膮d elektryczny o takim napi臋ciu, 偶e mo偶na by nim o艣wietla膰 Manhattan przez tydzie艅. By艂 ju偶 pewien: to jest Ksi臋偶ycowa Dama. To jest napastniczka z zau艂ka. To jest jego kobieta - czy u艣wiadamia艂a to sobie, czy nie.
Najwy偶szy czas zebra膰 par臋 informacji na temat rzekomej Kreolki z Nowego Orleanu, postanowi艂, omiataj膮c wzrokiem sal臋 pe艂n膮 sztywnych matron i pompatycznych bufon贸w. Zerkn膮艂 na Paula Rillieux. I tego jej stryjaszka. Ta para a偶 si臋 prosi o ma艂e 艣ledztwo.
Na jego wargi wyp艂yn膮艂 mroczny, ironiczny u艣miech. Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰, kiedy Mystere zn贸w si臋 odwr贸ci i popatrzy na niego. Ale siedzia艂a sztywno jak czcigodne matrony, pozornie urzeczona recytacj膮, ukrywaj膮c swe tajemnice tak samo starannie jak skradzione klejnoty.
6
David Cyril Oakes, poeta, wok贸艂 kt贸rego dzi臋ki protekcji pani Astor robiono wiele szumu, okaza艂 si臋 wy艂upiastookim rozczochranym starcem z d艂ug膮 siw膮 brod膮. 脫w walijski profesor sprowadzony na go艣cinne wyst臋py do Columbia College raczy艂 zebranych swoimi mrocznymi medytacjami o nieuchronnej 艣mierci i napuszonymi pochwa艂ami sielskiego 偶ywota. Mystere wyda艂 si臋 md艂y i przesadnie s艂odki, niczym zapach kremowych gardenii, kt贸rymi Emma Vernon poleci艂a udekorowa膰 bibliotek臋.
Znudzeni s艂uchacze udawali ogromne zainteresowanie, jak nakazywa艂a grzeczno艣膰. W sali rozleg艂y si臋 grzmi膮ce oklaski, gdy Oakes zako艅czy艂 wreszcie wyst臋p j臋kliw膮 recytacj膮 przygn臋biaj膮cego wiersza pod tytu艂em Oda do kostnicy.
Facet przyprawia mnie o md艂o艣ci - mrukn膮艂 do ucha Mystere Ab-bot Pollard. - Wystarczy, 偶e byle osio艂 trzepnie uszami, a ju偶 mamy salonowego poet臋. „O 艣mierci, ty mroczny demonie". Co za brednie! Pope i Dryden przewracaj膮 si臋 w grobie.
Rzeczywi艣cie, dzia艂a przygn臋biaj膮co - przytakn臋艂a Mystere. Ale w chwili, gdy u艣miecha艂a si臋 do wiecznie niezadowolonego Poilarda, poczu艂a lodowate spojrzenie Rafaela Bellocha.
W jej m贸zgu rozleg艂 si臋 dzwonek alarmowy.
Obserwuje mnie, pomy艣la艂a. Czeka, bym wykona艂a b艂臋dny ruch.
To doprawdy dziwne, 偶e ci nuworysze zdo艂ali omami膰 Caroline — perorowa艂 Pollard. - Z tych pazernych prostak贸w tylko J.P. Morgan budzi we mnie troch臋 respektu. Przynajmniej przestrzega regu艂 i szanuje zakazy i nakazy. Ci nowobogaccy uparli si臋 wydrze膰 nam w艂adz臋 i zaj膮膰 miejsce lepszych od siebie! Mo偶e w Caroline odezwa艂a si臋 krew prz贸d-k贸w, kto wie? Pani nie mo偶e tego pami臋ta膰, moja droga, ale John Jacob, za艂o偶yciel dynastii Astor贸w, by艂 sko艅czonym prostakiem.
Ale偶 panie Pollard! - ofukn臋艂a go Mystere, ci膮gle obserwuj膮c k膮tem oka Rafe'a Bellocha. - Czy偶by pan by艂 takim samym pesymist膮 jak nasz poeta?
Jest pani zbyt m艂oda, by pami臋ta膰 Czarny Pi膮tek na gie艂dzie, dzie艂o tych nienasyconych rajbusi贸w. Ale Caroline pami臋ta... a przynajmniej powinna!
Pami臋tam panik臋 w siedemdziesi膮tym trzecim - zapewni艂a Mystere.
No tak. Jedno i drugie zacz臋艂o si臋 od tych kolejowc贸w i ich karygodnych, wariackich post臋pk贸w. Ale teraz ni st膮d, ni zow膮d wszystko posz艂o w zapomnienie.
Obrzuci艂 Bellocha zjadliwym spojrzeniem. Mystere zastanowi艂a si臋, czy jakie艣 osobiste prze偶ycia nie wp艂yn臋艂y na postaw臋 Rafe'a, kt贸ry trzyma艂 si臋 z dala od reszty towarzystwa.
Pollard lubi艂 zwraca膰 og贸ln膮 uwag臋. Jego zuchwa艂e oskar偶enia przyci膮gn臋艂y widz贸w, kt贸rzy otoczyli wianuszkiem Abbota i jego towarzysz-k臋.
Mystere zauwa偶y艂a, 偶e Belloch zbli偶a si臋 ku nim. Mia艂a nadziej臋 do艂膮czy膰 do Carrie, ale ma艂a Astor贸wna gaw臋dzi艂a w艂a艣nie z Paulem i walijskim poet膮 Oakes pokazywa艂 im jakie艣 ryciny czy fotografie. Carrie wyra藕nie poblad艂a.
- Zauwa偶y艂em co艣 jeszcze ~ wywodzi艂 Pollard z przesadn膮 afekta-
cj膮. -Zmieni艂 si臋 stosunek Caroline nie tylko do nowobogackich, ale i do
biedoty! Tylko patrze膰, jak do艂膮czy do grona agitator贸w obwiniaj膮cych
bogaczy o wszelkie ich niedole. Przecie偶 w艣r贸d przes艂odzonych bredni
52
Oakesa honorowe miejsce zajmuj膮 peany na cze艣膰 tych brudas贸w! Do czego to dojdzie? Mo偶e na nast臋pny wieczorek zaprosimy 艣mierdz膮c膮 irlandzk膮 ho艂ot臋 i czarnuch贸w?
- Przyznaj si臋, stary zrz臋do - rozleg艂 si臋 za plecami Abbota dono艣ny
g艂os Rafaela Bellocha. - Czy艣 kiedys pow膮cha艂 te brudy, w kt贸rych si臋
stale grzebiesz?
Pollard nawet nie raczy艂 si臋 obejrze膰.
-Nigdy nie by艂em 艣mieciarzem, panie Belloch, i nie zamierzam zosta膰 nim w przysz艂o艣ci.
- Grzebiesz si臋, grzebiesz. Nawet ju偶 to po tobie wida膰.
Mystere zacz臋艂a kas艂a膰, by ukry膰 艣miech. Kilka os贸b tak偶e si臋
u艣miechn臋艂o, inni spojrzeli na Bellocha ze zdecydowan膮 wrogo艣ci膮.
Bez w膮tpienia - rzuci艂 Pollard zjadliwie - nieszcz臋艣liwe dzieci艅stwo odcisn臋艂o na panu trwa艂e pi臋tno, Belloch. Jednak偶e zgadzam si臋 w pe艂ni z wielebnym Conwellem: gromada biednych niezgu艂贸w mo偶e wini膰 tylko siebie. Jak sobie pos艂ali, tak si臋 wy艣pi膮. Nie brak na 艣wiecie z艂otodajnych p贸l, na kt贸rych mo偶e si臋 wzbogaci膰 ka偶dy obdarzony silnym charakterem i odwag膮.
By艂bym pod wi臋kszym wra偶eniem, gdybym nie wiedzia艂, 偶e odziedziczy艂 pan ca艂y sw贸j maj膮tek po przodkach, panie Pollard! - odpar艂 Rafe. - Gdzie s膮 te z艂otodajne pola, na kt贸rych si臋 pan trudzi艂?
Nie musia艂em si臋 trudzi膰 i nie wstydz臋 si臋 tego. Ci milionerzy pierwszego pokolenia to przekl臋ci nudziarze. A pan, panie Belloch, jak zwykle odwraca kota ogonem. Chamska pazerno艣膰 nie zast膮pi dobrego urodzenia i wy偶szej kultury.
O, tak - powiedzia艂 Rafael tak cicho, 偶e Mystere ledwie go us艂ysza艂a. - Znam ja t臋 wasz膮 wy偶sz膮 kultur臋.
Dzi臋ki pouczeniom Rillieux orientowa艂a si臋, 偶e Belloch sprzeniewierzy艂 si臋 偶elaznej zasadzie zabraniaj膮cej osobistych zaczepek i m贸w oskar偶ycielskich - cho膰 Pollard w pe艂ni sobie na to zas艂u偶y艂. Zn贸w jednak mia艂a wra偶enie, 偶e nie tyle dawa艂 wyraz swoim przekonaniom, ile post臋powa艂 zgodnie z jak膮艣 osobist膮 strategi膮.
Podobnie jak ubieg艂ego wieczoru, atak Bellocha sprawi艂, i偶 Pollard wyni贸s艂 si臋 wraz ze swymi zwolennikami. Mystere u艣wiadomi艂a sobie nagle, 偶e zosta艂a z Rafe'em sam na sam. Czy偶by o to mu w艂a艣nie chodzi艂o?
Jego ciemne oczy mierzy艂y j膮 od st贸p do g艂贸w z nieskrywan膮 pogard膮. Postanowi艂a sobie, 偶e nie da si臋 zastraszy膰. Zaatakuje pierwsza, zanim ten niebezpieczny cz艂owiek uzyska nad ni膮 przewag臋.
- No, no! Potrafi pan by膰 wojowniczy, panie Belloch - zadrwi艂a. -
Nikt nie m贸g艂by pana oskar偶y膰 o zbytni膮 ugodowo艣膰.
53
- Podlizywanie si臋 wa偶nym figurom bywa przydatne, je艣li kto艣 ma
ochot臋 zosta膰 pieskiem pokojowym, jak Ward McCallister.
- Rozumiem, 偶e pan stawia sobie ambitniejsze cele?
Impertynenckie spojrzenie ciemnych oczu niemal j膮 sparzy艂o.
- Istotnie. Nie zawaham si臋 przed niczym, by zaspokoi膰 swoje...
ambicje.
Albo sw膮 偶膮dz臋 zniszczenia, dopowiada艂 wyra藕nie ton jego g艂osu. Dwuznaczna wypowied藕 Rafaela przyprawi艂a Mystery o rumie艅ce.
- Zdumiewa mnie pan, panie Belloch! Niew膮tpliwie jest pan cz艂o
wiekiem zdolnym do gwa艂townych uczu膰. A poza tym bogatym i wcale
mi艂ym dla oka... zw艂aszcza kobiecego.
Szarmanckim uk艂onem podzi臋kowa艂 jej za komplement.
Jakim cudem taki wz贸r doskona艂o艣ci nie wpad艂 dot膮d w czyje艣 sid艂a? Czy nie znosi pan kobiet w og贸le, czy tylko ma艂偶e艅skich wi臋z贸w?
Ani jedno, ani drugie, panno Rillieux. Cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e ma艂偶e艅stwo nie ma dla mnie specjalnego uroku. Mog艂oby by膰 jedynie smutn膮 ostateczno艣ci膮. Pisaller, rozumie pani: ostatnia deska ratunku...
Ratunku? Przed czym?
Sk膮d si臋 tu wzi臋艂a ta ma艂a dziewczynka? - odrzek艂 z drwi膮cym u艣miechem. - Gdzie si臋 podzia艂a jej niania? 1 czy mama naprawd臋 pozwoli艂a jej wyj艣膰 do gosci?
Mystere poczu艂a, 偶e ten zadowolony z siebie, wr臋cz triumfuj膮cy g艂os dzia艂a jej na nerwy. Na sw贸j spos贸b Rafael by艂 r贸wnie egocentryczny jak Poliard. Ale Abbot to nieszkodliwy dziwak, Belloch za艣 byl gro藕ny jak niezabezpieczony dynamit.
Mo偶e by pan - zasugerowa艂a, udaj膮c, 偶e rozgl膮da si臋 po zebranych - poinformowa艂 Antoni臋 Butler o pa艅skiej wrodzonej niech臋ci do wi臋z贸w ma艂偶e艅skich? Od chwili, kiedy tu wesz艂am, nie odwr贸ci艂a od pana wzroku!
Zauwa偶y艂a pani? C贸偶, nie ostrzega艂em jej i nie b臋d臋 ostrzega艂. Wilk nie ma specjalnych wzgl臋d贸w dla jagni膮t!
Rzuci艂a mu prowokacyjny u艣miech.
Ale Caroline Astor nie przypomina jagni膮tka. A jej „pokojowy piesek”, jak pan nazwa艂 Warda, napomyka艂 ostatnio ca艂kiem wyra藕nie o mo偶liwo艣ci pa艅skiego ma艂偶e艅stwa z Carrie.
A wi臋c zwali艂a mi pani na g艂ow臋 a偶 dwie damy! Chce pani za艂o偶y膰 dla mnie harem?
Czemu偶 nie? Przecie偶 wilki porywaj膮.wszystko, co im si臋 spodoba. Dodam wi臋c do kompletu jeszcze Caroline. Bardzo lubi g艂adzi膰 pana po policzku.
54
Brwi Rafe'a unios艂y si臋, a na ustach pojawi艂 si臋 kpi膮cy u艣mieszek.
Doprawdy interesuj膮ce!
Co takiego? Za艣mia艂 si臋 szorstko.
Pani! Wygl膮da na to, 偶e przez noc bezbronnemu koci膮tku wyros艂y pazury.
Nawet koci臋ta si臋 broni膮, kiedy kto艣 si臋 nad nimi zn臋ca.
Zn臋ca? No, to ju偶 przesada.
Lecz nawet gdy to m贸wi艂, jego czyny zadawa艂y k艂am s艂owom, gdy偶 偶elaznym chwytem uj膮艂 j膮 za rami臋 i wyprowadzi艂 na balkon o balustradzie z kutego 偶elaza. Stan膮艂 za Mystere, uniemo偶liwiaj膮c jej ucieczk臋.
Nie zamierzam tu wystawa膰! - sykn臋艂a z gniewem.
Nie? Wi臋c prosz臋 zeskoczy膰 na d贸艂. To zaledwie dwa pi臋tra. Mo偶e skrzyd艂a niewinno艣ci znios膮 pani膮 szcz臋艣liwie na ziemi臋.
Doprawdy, panie Belloch! Caroline prosi艂a mnie, 偶ebym dotrzyma艂a towarzystwa Carrie, wi臋c...
Pani stryj ju偶 jej dotrzymuje towarzystwa. Potrafi czarowa膰 damy, zauwa偶y艂em to. Mo偶e wpad艂o pani w r臋ce poranne wydanie „New York World"?
Nie - odpar艂a ch艂odno. — Starcza mi czasu zaledwie na przejrzenie „Timesa".
Jego przenikliwe spojrzenie zmusi艂o Mystere do odwr贸cenia wzroku.
Zamie艣cili dzi艣 ciekaw膮 historyjk臋 o kradzie偶y broszki pani Pen-dergast. Autor artyku艂u wydawa艂 si臋 zafascynowany Ksi臋偶ycow膮 Dam膮. Uwa偶a j膮 za m艣cicie艂k臋 biedak贸w, wymierzaj膮c膮 kar臋 bogaczom.
Jak powiedzia艂am wczoraj wieczorem, panie Belloch, nikt jeszcze nie dowi贸d艂, 偶e ten z艂odziej jest kobiet膮. Szczerze m贸wi膮c, niewiele mnie to obchodzi. Nie podzielam pa艅skiego zainteresowania pospolitymi z艂odziejami. A teraz wybaczy pan...
Pr贸bowa艂a go wymin膮膰, ale okaza艂 si臋 szybszy. Zatrzyma艂 Mystere, opasuj膮c obiema r臋kami jej tali臋. Przy tym niespodziewanym kontakcie przebieg艂 j膮 dreszcz; nogi ugi臋艂y si臋 pod ni膮. Usi艂owa艂a si臋 wyrwa膰, ale przytrzyma艂 j膮 bez trudu. Jego si艂a by艂a imponuj膮ca... i zatrwa偶aj膮ca.
Przez chwil臋 patrzy艂 jej w oczy, a potem spojrza艂 w d贸艂 na swoje r臋ce i cyniczny u艣mieszek wykrzywi艂 mu usta.
- Gdybym nie by艂 d偶entelmenem - szepn膮艂 jej do ucha - przesun膮艂
bym d艂onie o kilka centymetr贸w wy偶ej i sprawdzi艂 s艂uszno艣膰 mojej teorii.
Serce zabi艂o jej gwa艂townie. Poczu艂a mrowienie w dole brzucha. Podnios艂a wzrok na Rafaela. Ich spojrzenia zn贸w si臋 spotka艂y. Oddech Mystere stawa艂 si臋 coraz szybszy, nier贸wny.
55
- Prosz臋 przesta膰, panie Bel loch. To nieprzyzwoite - szepn臋艂a nie
mal b艂agalnie.
Przysun膮艂 si臋 bli偶ej. Tak blisko, 偶e czu艂a jego oddech na swej skroni.
Nie musisz si臋 mnie obawia膰 - powiedzia艂 cicho. - Jeste艣my ulepieni z jednej gliny. Oboje 偶yczymy elicie wszystkiego najgorszego!
Nie rozumiem, o czym pan m贸wi - odpar艂a szamocz膮c si臋 w jego obj臋ciach.
Czy偶by? - za艣mia艂 si臋, obejmuj膮c j膮 jeszcze mocniej.
Jego d艂o艅 zacz臋艂a si臋 przesuwa膰 w g贸r臋 na stanik sukni. Sun臋艂a powoli, jakby rozkoszowa艂 si臋 sw膮 zaborczo艣ci膮, swymi podejrzeniami... i swoj膮 偶膮dz膮.
Powstrzyma艂a jego r臋k臋 i rzuci艂a mu zjadliwe spojrzenie. Paul wspomnia艂 co艣 o pewnym drobiazgu nale偶膮cym do Sylvii Rohr. Ale dzi艣 nie by艂o nawet mowy o kradzie偶y. B臋dzie mia艂a szcz臋艣cie, je艣li nie zostanie zdemaskowana!
- Je偶eli pan mnie natychmiast nie pu艣ci - zagrozi艂a- przysi臋gam, 偶e
zawo艂am mego stryja na ratunek!
Pu艣ci艂 j膮, ale nadal zagradza艂 jej drog臋.
Nie by艂a w stanie spojrze膰 w jego drwi膮ce, oskar偶ycielskie oczy. Odwr贸ci艂a si臋 i podesz艂a do balustrady. Na dole w ogrodzie bawi艂a si臋 para angielskich seter贸w o jedwabistej sier艣ci. Mystere obserwowa艂a psy, p贸ki jej oddech nie wr贸ci艂 do normy.
Nie obchodz膮 mnie pospolici z艂odzieje, panno Rillieux - odezwa艂 si臋 g艂os za jej plecami. - Jak powiedzia艂em pani wczoraj wieczorem, jestem zafascynowany przest臋pcami z towarzystwa.
O, tak! I zasugerowa艂 pan, 偶e oboje ze stryjem bierzemy udzia艂 w jakim艣 zbrodniczym sprzysi臋偶eniu. Je艣li ma pan na to dowody, to czemu nie uda si臋 pan prosto na policj臋, zamiast mnie dr臋czy膰?
Nie mam ani cienia dowodu. Ale dwa lata temu zosta艂em ograbiony przy Five Points przez band臋 opryszk贸w. Jednym z napastnik贸w by艂a kobieta. Pi臋kna kobieta, uderzaj膮co podobna do pani. Z jednym wyj膮tkiem: mia艂a... hm... pe艂niejsze kszta艂ty. Ale to mog膮 by膰 tylko pozory.
Czy oczekuje pan, 偶e si臋 rozbior臋, by dowie艣膰 swej niewinno艣ci?
Prawd臋 m贸wi膮c, w艂a艣nie na to licz臋. Widzi pani, tamta kobieta nie tylko mnie okrad艂a, ale zmusi艂a, bym si臋 rozebra艂. Mam chyba prawo do rewan偶u?
Musi pan nadal ograniczy膰 si臋 do podejrze艅. Na pewno si臋 nie rozbior臋 dla pa艅skiej przyjemno艣ci.
Roze艣mia艂 si臋, ale nie by艂 to weso艂y 艣miech. Jego g艂os sta艂 si臋 g艂臋bszy, bardziej szorstki. Jaka艣 cz膮stka jej istoty poczu艂a si臋 podniecona jego zmys艂owym po偶膮daniem, cho膰 jej prawdziwe ja tylko si臋 zatrwo偶y艂o.
56
Cho膰by w tej chwili m贸g艂bym wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i przekona膰 si臋, czy te pozornie nie艣mia艂e zawi膮zki s膮 w istocie w pe艂ni dojrza艂ymi owocami, jak podejrzewam.
Prosz臋 to zrobi膰 - rzuci艂a wyzywaj膮co, patrz膮c mu w oczy. - Niech pan dowiedzie, 偶e Abbot Pollard nie pomyli艂 si臋 w ocenie pa艅skiej osoby.
Na Boga, zrobi臋 to - rzuci艂 niemal szeptem, podchodz膮c bli偶ej.
Mystere! - zad藕wi臋cza艂 dziewcz臋cy g艂osik za plecami Rafe'a. -Gdzie ty si臋 ukrywasz?! A mo偶e przeszkodzi艂am wam w pr贸bie ucieczki?
Po raz pierwszy w 偶yciu Mystere szczerze si臋 ucieszy艂a na widok Carrie Astor. Podbieg艂a ku niej, zr臋cznie wymijaj膮c Rafe'a.
- Carrie! Jak mi艂o znowu ci臋 zobaczy膰! Pan Belloch i ja rozmawiali
艣my w艂a艣nie... o realizmie greckiej rze藕by. Co tam u ciebie, Carrie?
Uj臋艂a dziewczyn臋 pod rami臋, chc膮c wr贸ci膰 wraz z ni膮 do biblioteki.
Pewnie mi nie uwierzysz — oznajmi艂a Carrie zgorszonym tonem -ale pan Oakes pokazywa艂 nam fotografie nieboszczyk贸w. O ma艂o nie zwymiotowa艂am. On jest... jest jaki艣 dziwny.
Panno Rillieux?
Mystere obejrza艂a si臋 przez rami臋.
S艂ucham, panie Belloch?
We dnie i w nocy b臋d臋 my艣la艂 o tym, co mnie omin臋艂o — powiedzia艂 drwi膮cym tonem, cytuj膮c s艂owa, kt贸re wyrzek艂a tamtej nocy przy Five Points.
Ogarn臋艂o j膮 przera偶enie. Wiedzia艂! Wiedzia艂 wszystko i b臋dzie j膮 dr臋czy艂, p贸ki nie uzyska pewno艣ci.
Poczerwienia艂a, a Raf臋 za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Mimo ca艂ej swej brawury Mystere pierwsza spu艣ci艂a oczy i odwr贸ci艂a si臋.
7
Pierwsza lekcja czytania odby艂a si臋 w tym samym saloniku, w kt贸rym spotkali si臋 poprzedniego dnia Rillieux i jego z艂odziejska 艣wita. Mystere usadowi艂a si臋 na ulubionym miejscu gospodarza - w rze藕bionym fotelu z orzechowego drewna, a jej ucze艅 o usmolonej twarzy siad艂 okrakiem na tr贸jno偶nym sto艂ku jak najbli偶ej niej.
Ch艂opiec by艂 bystiy, o czym ju偶 wiedzia艂a, ale niezdyscyplinowany i nieprzywyk艂y do d艂u偶szej koncentracji - z wyj膮tkiem chwil, gdy uczy艂 si臋 z艂odziejskiego fachu od wspania艂ego mistrza, starego Rillieux. Mystere
57
postanowi艂a wi臋c zapozna膰 go podczas pierwszej lekcji tylko z po艂ow膮 alfabetu - od A do L. Nauczy艂 si臋 tych liter w kilka minut, a potem kopiowa艂 je pracowicie ze specjalnej kartki z alfabetem, kt贸r膮 kupi艂a z my艣l膮 o nim.
- Teraz s艂uchaj i 艣led藕 ruchy mojego palca, kiedy b臋d臋 g艂o艣no czyta
艂a — poleci艂a ch艂opcu. - Zwr贸膰 uwag臋, jak wymawiam ka偶d膮 liter臋.
Zw艂aszcza te, kt贸re ju偶 pozna艂e艣.
Czyta艂a bez po艣piechu pogodny artykulik z „Leslie's Illustrated Weekly" na temat niedawno otwartego mostu Brookli艅skiego. Hush uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 i s艂ucha艂. Warto by艂o trudzi膰 si臋 nad nauk膮, by siedzie膰 tak blisko Mystere!
Dosy膰 - oznajmi艂a, zamykaj膮c czasopismo i odk艂adaj膮c je na stolik do kawy. - Wystarczy jak na pierwsz膮 lekcj臋. Nie by艂o tak strasznie, prawda?
No... Masz taki mi艂y g艂os, Mystere. Ca艂kiem mi si臋 podoba, jak czytasz.
U艣miechn臋艂a si臋 i zwichrzy艂a jego niesforn膮 ciemn膮 czupryn臋.
Dzi臋ki za komplement, flirciarzu! Chcesz jeszcze troch臋 lemoniady?
To 艂adnie z twojej strony i w og贸le... ale lemoniada to dobre dla bab i dzieciak贸w.
Mystere przygryz艂a doln膮 warg臋, by nie parskn膮膰 艣miechem na te m臋skie pozy.
Doprawdy? A jaki napitek by艂by odpowiedniejszy dla takiego m艂odego d偶entelmena jak ty?
Mnie najlepiej smakuje Humpty Dumpty - odpowiedzia艂 z przechwa艂k膮 w glosie.
-Nigdy o nim nie s艂ysza艂am. Taki dobry?
-No pewnie! To grzane piwo doprawione brandy. Wszyscy w mojej kamienicy to pij膮.
Mystere by艂a wyra藕nie zgorszona.
Jeste艣 za m艂ody na alkohol!
E tam, trele morele - zaprotestowa艂 Hush. Doprowadza艂o go do bia艂ej gor膮czki, kiedy traktowano go jak dziecko. - A na lemoniad臋 jestem za stary!
- W porz膮dku. B臋d臋 ci臋 odt膮d cz臋stowa膰 kaw膮 albo herbat膮.
-Podlan膮 whisky?
Pogrozi艂a mu palcem.
Kto pije whisky, ma w g艂owie whisky zamiast oleju.
A kto 偶艂opie lemoniad臋, to mu si臋 we 艂bie burzy sama lemoniada!
58
Ta odzywka pobudzi艂a Mystere do 艣miechu. Hush wypr臋偶y艂 si臋 dumnie rad, 偶e uda艂o mu si臋 j膮 rozbawi膰. Ju偶 mia艂a co艣 mu odpowiedzie膰, gdy ci臋偶kie drzwi z drewna tekowego otworzy艂y si臋 i wpad艂a przez nie Rose. Mia艂a na sobie zwyk艂y czepek i wykrochmalony mu艣linowy fartuszek; rude w艂osy splot艂a w dwa grube warkocze.
-Lepiej uwa偶ajcie- szepn臋艂a ostrzegawczo. -Nadci膮ga burza z piorunami. Paul wr贸ci艂 z klubu w艣ciek艂y jak sto diab艂贸w!
Dlaczego? — spyta艂a niespokojnie Mystere.
Wiesz, 偶e wys艂a艂 wczoraj Evana i Baylisa do obrobienia tych opuszczonych na lato dom贸w?
Mystere skin臋艂a g艂ow膮.
W czasie, gdy byli艣my u Vernon贸w, prawda?
A jak偶e! Paul ma alibi jak z艂oto... i ty te偶, ma si臋 rozumie膰. Ale kto艣 si臋 pomyli艂. Nasze ch艂opaki wybrali dom, co mia艂 by膰 zamkni臋ty na amen. Zwin臋li wszystkie zegary i srebra, i B贸g wie, co jeszcze. A tu si臋 okaza艂o, 偶e domu pilnuje s艂u偶膮ca. Wysz艂a tylko na zakupy.
Mystere zblad艂a.
Z艂apali ich?
Nie, zmyli si臋 w sam膮 por臋. Ale dziewucha od razu zauwa偶y艂a, co si臋 艣wi臋ci, i polecia艂a na policj臋. A co gorsza, nasz pow贸z czeka艂 w pobli偶u i Paul si臋 boi, czy nie przyuwa偶yli go po drodze. Tak si臋 w艣ciek艂, Paul, znaczy si臋, 偶e trzasn膮艂 Baylisa w pysk. Widzia艂am na w艂asne oczy. O rany! Id膮 tu! Ratujcie nas, wszyscy 艣wi臋ci!
Ros臋 umkn臋艂a, a z przedsionka dobieg艂 ostry, gniewny glos Paula Rillieux.
Widzisz, ile nas kosztuje twoja bezmy艣lno艣膰?! Helzer oszwabi nas teraz, bez dw贸ch zda艅! Stracimy mn贸stwo forsy i tyle nam z tego przyjdzie!
Albo to moja wina? - zahucza艂 z oburzeniem Baylis. - Przecie ten wa艂ko艅 zaklina艂 si臋, 偶e w domu nie ma 偶ywej duszy!
Co si臋 mnie czepiasz?! - zagrzmia艂 g艂os Evana. - Nie wa偶 si臋 na mnie zwala膰 winy, ty ciel臋cy m贸偶d偶ku! Spokojny ze mnie cz艂owiek, ale jak mi kto nast膮pi na odcisk, to popami臋ta!
Zamkn膮膰 jadaczki, i to ju偶! - rykn膮艂 Paul Rillieux z energi膮 zdumiewaj膮c膮 u niem艂odego i schorowanego cz艂owieka. - Jeden wart drugiego, sko艅czone durnie! Chyba na g艂ow臋 upad艂em, 偶e wam zaufa艂em!
Zrobili艣my, co艣 kaza艂- broni艂 si臋 Baylis.
Taak? To ma by膰 porz膮dna robota?
Wszyscy trzej zatrzymali si臋 przed uchylonymi drzwiami.
- Ukryli艣cie 艂up w powozowni? - spyta艂 po chwili Rillieux znacznie
spokojniejszym g艂osem.
59
Pewnie - przytakn膮艂 Evan. - Wed艂ug planu.
No to nast膮pi zmiana planu. Macie natychmiast zabra膰 wszystko do Holzera! Opylimy po ni偶szej cenie, byle szybko. Mam kogo艣 w policji... taki tam jeden drobny oficerek. Powiada, 偶e ostro si臋 wzi臋li do 艣ledztwa. Ta dziewucha mog艂a zauwa偶y膰 nasz pow贸z, psiakrew! Pozb膮d藕cie si臋 艂upu, raz-dwa. I obmy艣lcie sobie jak膮艣 bajeczk臋 na wypadek, gdyby ludzie Byrnesa zacz臋li w臋szy膰 i dopytywali si臋, co nasz pow贸z -beze mnie i bez Mystere - robi艂 przy Riverside Drive.
Mystere us艂ysza艂a, jak Evan i Baylis odchodz膮. Chwil臋 p贸藕niej Ril-lieux wszed艂 do saloniku. Nie zdradza艂 ju偶 偶adnych oznak wzburzenia.
- Oto dwoje moich cudownych dzieci - powita艂 ich.
Id膮c ku nim przez pok贸j, opiera艂 si臋 na lasce. Gdy si臋 pochyli艂, by poca艂owa膰 Mystere w policzek, poczu艂a mdl膮co s艂odk膮 wo艅 jego wody toaletowej o zapachu bzu.
- Mystere mnie uczy, jak si臋 czyta! - pochwali艂 si臋 Hush.
- Uczy mnie czyta膰 - poprawi艂a go.
Paula niewiele to obesz艂o.
To dobrze, ka偶dy powinien umie膰 czyta膰 - powiedzia艂 z roztargnieniem. Siateczka zmarszczek w k膮cikach ciemnych oczu pog艂臋bi艂a si臋, gdy przygl膮da艂 si臋 bacznie Mystere, zatopiony w jakich艣 rozwa偶aniach.
Zauwa偶y艂em, 偶e Belloch ca艂kiem ci臋 wczoraj zmonopolizowa艂 -powiedzia艂 do niej. - Ale s膮dz膮c z wyrazu waszych twarzy, raczej nie prawi艂 ci komplement贸w. Potraktowa艂a艣 go ch艂odno, prawda?
-Owszem. Rozmawia艂am z nim do艣膰... oficjalnym tonem. Rillieux u艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c to okre艣lenie.
- Podsyci艂a艣 tylko po偶ar, serduszko: dola艂a艣 oliwy do ognia. Belloch
ma wyra藕n膮 s艂abo艣膰 do pierzchliwych nimf.
Mystere rzuci艂a mu ostrzegawcze spojrzenie. Rozmawiali przecie偶 w obecno艣ci dziecka! Co prawda Hush s艂ysza艂 ju偶 na ulicy nie takie rzeczy.
To wcale nie to, co ci si臋 zdaje, Paul. My艣l臋, 偶e on... du偶o wie na nasz temat. Nie, raczej si臋 domy艣la.
Brednie...! Ale cho膰by艣 nawet mia艂a s艂uszno艣膰, uporamy si臋 z tym problemem.
Czy nie zanadto lekcewa偶ysz Bellocha? To wed艂ug mnie cz艂owiek niebezpieczny i zdolny do wszystkiego.
Rillieux prychn膮艂 pogardliwie.
- Doprawdy? Niebezpieczny i zdolny do wszystkiego? I kto艣 taki
rozbiera si臋 w Five Points na rozkaz byle smarkuli? Truchlej臋 z przera偶e
nia, Mystere! Niech nas opatrzno艣膰 chroni przed tym nadcz艂owiekiem
w adamowym stroju.
60
Paul! - ofukn臋艂a go, wskazuj膮c oczyma na Husha.
Daj spok贸j. Ten ch艂opak to ju偶 nie dziecko, niech s艂ucha. Prawd臋 m贸wi膮c, Mystere, mo偶e masz troch臋 racji co do Bellocha, cho膰 ten go艣膰 nadal mnie 艣mieszy. Wypytywa艂em o niego Caroline, Powiedzia艂a bardzo czule: „to szalona pa艂ka".
A co to znaczy? - spyta艂 Hush.
Nieobliczalny ryzykant - wyja艣ni艂 Rillieux. Spojrza艂 na Mystere. -Od tej chwili b臋d臋 go traktowa艂 nieco powa偶niej.
Ja te偶, przysi臋g艂a sobie w duchu. Wielokrotnie od wczorajszego popo艂udnia zastanawia艂a si臋 nad tym, w jak krytycznym po艂o偶eniu znajdowa艂a si臋 wtedy na balkonie, sam na sam z Rafaelem. Wystarczy艂by jeden ruch jego r臋ki... Oczywi艣cie nie mog艂a teraz zaprzesta膰 kradzie偶y - to by go jeszcze bardziej rozzuchwali艂o.
Obawia艂a si臋 jednak nie tylko zdemaskowania. Ile偶 to razy od wczoraj z oburzeniem odpycha艂a od siebie my艣li o podnieceniu, jakie w niej wzbudzi艂, obejmuj膮c tak mocno jej tali臋. Silny, w艂adczy chwyt jego kszta艂tnych d艂oni sprawi艂, 偶e obla艂 j膮 偶ar, a potem by艂a s艂aba i bez tchu. Przed oczyma przemyka艂y jej obrazy przera偶aj膮co p艂omienne i wyra藕ne.
Musi pow艣ci膮gn膮膰 takie my艣li! Nie tylko dlatego, 偶e by艂y nieprzyzwoite, ale 偶e pod ich wp艂ywem mog艂a straci膰 kontrol臋 na sob膮. Jeszcze si臋 taki m臋偶czyzna nie urodzi艂, kt贸ry by j膮 otumani艂! By艂a dziewic膮 i zamierza艂a nadal ni膮 pozosta膰. Na zawsze.
Wiedzia艂a, 偶e Rillieux ceni w niej nie tylko z艂odziejski kunszt, lecz tak偶e pi臋kno i niewinno艣膰. Nieraz wspomina艂, 偶e powinna zrobi膰 艣wietn膮 parti臋. O tym za艣 nie by艂oby mowy w wypadku utraty dziewictwa. Gdyby Rillieux kiedykolwiek przy艂apa艂 j膮 z jakim艣 m臋偶czyzn膮, gdyby odkry艂, 偶e nie jest ju偶 niewinna, nie wiadomo, do czego mog艂oby doj艣膰. Mo偶e by j膮 zabi艂? To wcale nie by艂o wykluczone. Zazna艂a ju偶 jego brutalno艣ci. Co prawda nigdy nie s艂ysza艂a, by kogo艣 zabi艂, ale nigdy jeszcze nie kipia艂 z w艣ciek艂o艣ci. A w podobnej sytuacji w艣ciek艂by si臋 z pewno艣ci膮! M贸g艂by j膮 po艣wi臋ci膰, by zaw艂adn膮膰 fortun膮 Rafe'a Bellocha, ale nie pozwoli艂by jej na zwyk艂膮 mi艂o艣膰 i ma艂偶e艅stwo. P贸ki nie zerwie z nim ostatecznie, b臋dzie narz臋dziem w jego r臋ku... a Rillieux raczej j膮 zabije, ni偶 pozwoli, by kto艣 przyw艂aszczy艂 sobie lub naruszy艂 jego w艂asno艣膰. Tak, powinna uciec od Paula. Tylko 偶e wtedy czeka艂a j膮 偶a艂osna alternatywa: albo sprzedawa膰 si臋 na South Street za butelk臋 w贸dki, albo zabija膰 si臋, szyj膮c koszule w fabryce jakiego艣 wyzyskiwacza. Obie te mo偶liwo艣ci by艂y nie do przyj臋cia, nie mog艂a wi臋c podj膮膰 takiego lyzyka. Musi pozosta膰 spragniona i samotna... ale 偶ywa.
61
Jej my艣li powr贸ci艂y do Bellocha. Mo偶e naprawd臋 zanadto wszystko wyolbrzymiam, wmawia艂a sobie, tak jakby ju偶 broni艂a si臋 przed oskar偶eniami Paula Rillieux. By艂am po prostu podminowana i spi臋ta z powodu jego podchwytliwych pyta艅. Tak, to z pewno艣ci膮 dlatego! 呕adna przyzwoita kobieta nie mog艂aby czu膰 poci膮gu do takiego pysza艂ka i fa艂szywca!
Podczas gdy wszystkie te my艣li wirowa艂y w g艂owie Mystere, Ril-Heux zwr贸ci艂 si臋 do Husha:
No c贸偶, ch艂opcze, niebawem wyl膮dujesz u nas na sta艂e jako nowy lokajczyk. Przynios艂e艣 dzisiaj co艣 do wsp贸lnego worka?
Jeszcze nie, pszepana. Przez ca艂e rano 偶em 艂apa艂 szczury w takim lokalu z muzyk膮 na Bowery. No i, jak mnie pan uczy艂, trzymam si臋 teraz z daleka od parku - tak na kilka dni. Tam w艂a艣nie podw臋dzi艂em ten portfel, co go przynios艂em w niedziel臋. Lepiej, 偶eby dozorcy nie zapami臋tali mojej g臋by, nie?
Dobry ch艂opak! Zawsze b膮d藕 taki ostro偶ny i sprytny!
Ale teraz, jak ju偶 ten most otwarli, to mog臋 si臋 przelecie膰 i na drug膮 stron臋 do Prospect Park. Pe艂no tam nadzianych frajer贸w!
Doskonale, wybierz si臋 tam. Tylko pami臋taj: ani s艂owa o tym nikomu opr贸cz nas! 呕eby si臋 cz艂owiekowi powiod艂o w tej grze, musi trzyma膰 g臋b臋 na k艂贸dk臋. I pami臋taj, 偶e jeste艣my rodzin膮: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nikt, ale to nikt-tu zerkn膮艂 na Mystere- nie chowa niczego dla siebie. A ja uczciwie zarz膮dzam naszym maj膮tkiem.
Mystere u艣wiadomi艂a sobie, 偶e s艂owo „uczciwie" jest has艂em reklamowym Paula. Podobnie jak okre艣lenie „do wsp贸lnego worka'' by艂 pi臋knie brzmi膮cym frazesem, oznaczaj膮cym w gruncie rzeczy „do mojej w艂asnej kieszeni''. Zauwa偶y艂a jeszcze jeden fa艂sz w zachowaniu Ril-lieux. Zapewnia艂 swych wsp贸艂pracownik贸w, 偶e tylko odgrywaj膮 role s艂u偶by domowej, gdy w rzeczywisto艣ci byli jego s艂ugami; jego niewolnikami, kt贸rych szkoli艂 w szpiegowaniu i okradaniu innych oraz zbieraniu po偶ytecznych dla niego informacji. Mystere nigdy nie traktowa艂a Rose, Evana czy Baylisa jak ni偶szych od siebie, ale Paul nie mia艂 podobnych opor贸w.
Rillieux odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 z salonu.
- Pszepana! - zawo艂a艂 za nim Hush. ~ Zapomnia艂 pan czego艣!
Mystere a偶 otworzy艂a usta ze zdumienia, gdy ujrza艂a w wyci膮gni臋tej
ku Paulowi r臋ce ch艂opaka pugilares z groszkowej sk贸ry.
- A niech mnie g臋艣 kopnie! - zawo艂a艂 Rillieux, zaskoczony zuchwal
stwem malca. - Ty bezczelny urwisie!
W nast臋pnej sekundzie jednak a偶 zmru偶y艂 oczy z satysfakcji.
62
- Przechytrzy艂e艣 starego lisa, co? Brawo, p臋draku! Przynosisz za
szczyt swojej mamu艣ce... kimkolwiek by艂a -doda艂, odbieraj膮c od ch艂op
ca portfel i dyskretnie przeliczaj膮c pieni膮dze.
Spojrza艂 na Mystere.
- Tylko ona spo艣r贸d moich uczni贸w by艂a r贸wnie utalentowana jak
ty, Hush. Ale nigdy nie odwa偶y艂a si臋 zw臋dzi膰 mego portfela.
Mystere 艣cisn臋艂o si臋 serce, gdy dostrzeg艂a nies艂ychan膮 wdzi臋czno艣膰 w oczach ch艂opca. Biedny Hush by艂 taki spragniony pochwa艂! A m贸g艂 liczy膰 tylko na te, kt贸rych w tej chwili nie szcz臋dzi艂 mu Paul.
Po wyj艣ciu Rillieux spyta艂a ch艂opca:
- Pami臋tasz, co ci m贸wi艂am, kiedy tu by艂e艣 ostatnim razem? 呕e po
winiene艣 robi膰 to, czego sam chcesz, a nie to, co ci inni ka偶膮?
Hush skin膮艂 g艂ow膮.
Widzisz... nie musisz by膰 pos艂uszny, kiedy kto艣 starszy ka偶e ci kra艣膰. Jak to m贸wi膮: „Kto przy艣wieca diab艂u przy robocie, jest jego wsp贸lnikiem".
Tak jak my, Mystere - ty i ja? To my przy艣wiecamy diab艂u przy robocie?
Tak. 1 to jeszcze nie wszystko. Czasem, kiedy jeste艣 dobry w tym, co ka偶膮 ci robi膰, pochwa艂y mog膮 sprawi膰, 偶e wyrzekniesz si臋 wolno艣ci. Twoim trudem i sprytem inni si臋 wzbogac膮 i urosn膮 w si艂臋. B臋d膮 mogli robi膰, co tylko zechc膮, a ty b臋dziesz tylko pos艂usznym narz臋dziem w ich r臋kach.
Hush, nieprzyzwyczajony do abstrakcyjnego my艣lenia, pr贸bowa艂 to sobie prze艂o偶y膰 na realia w艂asnego 偶ycia.
My艣lisz... 偶e lepiej kra艣膰 na w艂asn膮 r臋k臋?
Sama ju偶 nie wiem, co my艣l臋 - wyzna艂a bezradnie. Zl臋k艂a si臋, 偶e pr贸buj膮c podbudowa膰 morale Husha, narazi go tylko na gniew Paula. Przecie偶 Rillieux, cho膰 wydawa艂 si臋 niekiedy taki mi艂y, by艂 zdolny do okrucie艅stwa. Zw艂aszcza w stosunku do tych, kt贸rzy okazali brak lojalno艣ci i zawiedli jego zaufanie.
Ale w duchu przemawia艂a do ch艂opca ca艂kiem inaczej: „Tak! Je艣li ju偶 musisz kra艣膰, kradnij dla siebie, nie dla swego pana". Szczero艣膰 to nie艂atwa sprawa. Lecz je艣li chcia艂a odnale藕膰 kiedy艣 Brama, nie mog艂a si臋 cofa膰 przed tym, co trudne. Musia艂a by膰 twarda!
Ten tok my艣li zawi贸d艂 j膮 nieuchronnie do innych problem贸w, nie-zwi膮zanych ju偶 z Paulem. Przypomnia艂 si臋 jej Lorenzo Perkins. Poczu艂a, 偶e zn贸w ogarnia j膮 rozpacz. Jak zdo艂a odnale藕膰 brata, skoro nie mo偶e ufa膰 nawet cz艂owiekowi, kt贸rego w tym celu wynaj臋艂a? Nie mia艂a jednak do艣膰 si艂y, by zwolni膰 detektywa bez konkretnych dowod贸w. Wszak
63
dostarcza艂 jej od czasu do czasu jakie艣 informacje, cho膰by nazw臋 statku, na kt贸rym Bram podobno p艂ywa艂.
Podj臋艂a nag艂e decyzj臋, na kt贸r膮 dot膮d nie mog艂a si臋 zdoby膰, cho膰 nieraz o tym my艣la艂a.
-Hush?
-Co?
Wyj臋艂a z woreczka banknot pi臋ciodolarowy.
We藕, prosz臋 - powiedzia艂a. - Czy mo偶esz co艣 dla mnie zrobi膰? Wzi膮艂 banknot i popatrzy艂 na艅 z nabo偶nym podziwem.
Rany Julek! Ale przecie nie musisz mi p艂aci膰, Mystere.
- We藕, we藕, tylko nie m贸w o tym Paulowi. Wiesz, gdzie jest Amos
Street?
- Pewnie! Tam rozdaj膮 biednym lekarstwa. Za frajer.
Skin臋艂a g艂ow膮 potakuj膮co.
- Na rogu Amos i Greenwich jest drogeria. Wisi tam na 艂a艅cuszku
drewniany mo藕dzierz z t艂uczkiem. Ale mnie chodzi o ma艂偶e艅stwo, kt贸re
mieszka nad sklepem. M膮偶 jest wysoki, chudy, nosi zawsze podniszczo
ne ubranie i kamizelk臋. I ma takie 艣mieszne nawoskowane w膮sy, kt贸re
wygl膮daj膮 jak sztuczne. Musz臋 si臋 dowiedzie膰, co on robi po ca艂ych
dniach. M贸g艂by艣 go mie膰 na oku przez dzie艅 albo dwa? Nie od rana do
nocy, ma si臋 rozumie膰.
Hush u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha.
Ale b臋dzie zabawa!
Doskonale. Tylko musisz by膰 ostro偶ny. 呕eby si臋 nie domy艣li艂, co si臋 艣wi臋ci. Dajesz s艂owo?
Oficerskie! - potwierdzi艂 z zapa艂em.
Kilka minut p贸藕niej Mystere wypu艣ci艂a ch艂opca frontowymi drzwiami, przystan臋艂a na chwil臋 przy marmurowym stoliku na listy obok wej艣cia i jej my艣li zn贸w wr贸ci艂y do wczorajszego wieczoru, balkonu i Rafe'a Bellocha.
Jaka szkoda, m贸wi艂a sobie, 偶e ten przystojny m臋偶czyzna stanowi takie zagro偶enie. Uzna艂a Rafaela Bellocha za straszliwego przeciwnika i poprzysi臋g艂a sobie unika膰 go za wszelk膮 cen臋 - bez wzgl臋du na to, jak piorunuj膮co reagowa艂o na jego dotyk jej niem膮dre cia艂o.
Mo偶e jednak myli艂a si臋 co do intencji Rafaela? Mo偶e chcia艂 jej tylko dokuczy膰? Mia艂a tak膮 nadziej臋. Jednak g艂os wewn臋trzny ostrzega艂 j膮, 偶e ten cz艂owiek bezlito艣nie z ni膮 igra. Czu艂a si臋 jak mucha schwytana przez okrutnego ch艂opca, kt贸ry zaraz powyrywa jej skrzyde艂ka i b臋dzie si臋 przygl膮da艂, jak ginie.
64
8
W odr贸偶nieniu od Manhattanu State Island na razie nie pad艂a ofiar膮 post臋puj膮cej szybkimi krokami urbanizacji. Nadal stanowi艂a spokojne, sielskie, g臋sto zadrzewione ustronie. 艢cie偶ki by艂y tam w膮skie, werandy szerokie, meble trzcinowe. Mieszka艅cy State Island, kt贸rych liczba nie przekracza艂a pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy, wydawali si臋 ma艂膮 grupk膮 w por贸wnaniu z dwumilionowym t艂umem po przeciwnej stronie Upper Bay. Nie by艂o r贸wnie偶 na tej wyspie krytych pap膮 bud, kt贸rych nie brak艂o na g贸rnym Manhattanie, a w niebo wzbija艂o si臋 tylko kilka niezbyt wysokich wie偶 zdobnych kurkami.
Rafe Belloch lubi艂 t臋 samotni臋, znajduj膮c膮 si臋 w dogodnym s膮siedztwie centrum finansowego na Wall Street. Utrzymywa艂 te偶 apartament w Astor House, po艂o偶onym na wprost miejskiego parku; by艂o to lokum bardzo przydatne, gdy interesy lub obowi膮zki towarzyskie wymaga艂y jego obecno艣ci na Manhattanie. Lecz najch臋tniej chroni艂 si臋 w Garden Cove, swojej siedemnastowiecznej rezydencji przy Bay Street na State Island. Kiedy nie mia艂 ochoty przeprawia膰 si臋 tam promem, m贸g艂 zawsze skorzysta膰 z jachtu parowego, kt贸ry czeka艂 w pobliskiej przystani. Trzyosobowa za艂oga mieszka艂a na pok艂adzie, gotowa w ka偶dej chwili do wyp艂yni臋cia.
W tym samym czasie, gdy Mystere wprowadza艂a Husha w tajniki alfabetu, Rafael w swoim gabinecie w Garden Cove dyktowa艂 listy swojemu osobistemu sekretarzowi Samowi Farrellowi.
Reasumuj膮c, Szanowni Panowie, jestem prze艣wiadczony, i偶 chwila obecna jak najbardziej sprzyja podj臋ciu takiej decyzji. Zjednoczenie wszystkich naszych kr贸tkodystansowych kolei 偶elaznych 艢rodkowego Zachodu w jedn膮 centralnie zarz膮dzan膮 korporacj臋 z pewno艣ci膮 wp艂ynie pozytywnie na jako艣膰 艣wiadczonych przez nas us艂ug oraz wysoko艣膰 naszych zysk贸w. Decyzja o konsolidacji powinna zapa艣膰 w g艂osowaniu o charakterze wi膮偶膮cym na najbli偶szym posiedzeniu rady dyrektor贸w. Z powa偶aniem...
Rafe bacznie obserwowa艂 min臋 Sama, staraj膮c si臋 odgadn膮膰, jakie wra偶enie zrobi艂a na nim najnowsza bomba. Przy pierwszym spotkaniu wyraz twarzy Farrella cz臋sto zbija艂 z tropu jego rozm贸wc贸w: szeroki, przyjacielski u艣miech dziwnie si臋 k艂贸ci艂 z g艂臋boko osadzonymi oczyma, przypominaj膮cymi szczeliny. Raf臋 nieraz my艣la艂, 偶e w twarzy Sama 艂膮cz膮 si臋 zaskakuj膮co elementy staro偶ytnych masek z tragedii i komedii.
5 - Ksi臋偶ycowa Dama
65
Teraz jednak nic nie by艂 w stanie wyczyta膰 z oblicza podw艂adnego.
- Wyobra偶asz sobie, jaki si臋 podniesie wrzask? - zagadn膮艂. - Ju偶
widz臋 moj膮 karykatur臋 na pierwszych stronach gazet: z mackami o艣mior
nicy i z pirack膮 opask膮 na oku.
-No pewnie! Czego innego mo偶na si臋 spodziewa膰 po tych hienach? Zno艣 ich zniewagi z dumnie podniesion膮 g艂ow膮, szefie. Niczym oznak臋 honorow膮. Niech sobie dziarskie ch艂opaki od Josepha Pulitzera rzucaj膮 ka艂amarzami i wrzeszcz膮, 偶e to koniec 艣wiata. Niech mieszaj膮 z b艂otem wszystkie przedsi臋wzi臋cia „kolejowych baron贸w". Fakt pozostanie faktem: mamy od dwudziestu lat zwy偶kuj膮cy rynek, nie licz膮c tej paniki w siedemdziesi膮tym trzecim. I to przede wszystkim dzi臋ki kolejom 偶elaznym. A co do konsolidacji... to historia New York Short Line dobitnie potwierdza s艂uszno艣膰 takiej decyzji. Komandor nie rozsta艂 si臋 ze swymi ukochanymi parowcami dla jakiej艣 tam mrzonki.
- Wi臋c mam traktowa膰 ich zniewagi jak oznaki honorowe? To dobre.
Sam! Zapami臋tam to sobie.
Poniewa偶 praca przy budowie kolei bywa艂a niebezpieczna, kompania Rafe'a zawsze trzyma艂a si臋 zasady: przekwalifikowa膰 poszkodowanych i zatrudni膰 w pracy administracyjnej. Ale Sama Farrelia, kt贸ry podczas sczepiania dw贸ch w臋glarek dozna艂 zmia偶d偶enia prawego biodra, nie trzeba by艂o przyucza膰 do „papierkowej" roboty. Zapoznawszy si臋 z peanem na cze艣膰 Farrelia, przys艂anym przez kierownika rob贸t w Ohio, Bel-loch osobi艣cie przeprowadzi艂 wywiad z Samem i przeni贸s艂 go natychmiast do Nowego Jorku na now膮, znacznie lepiej p艂atn膮 posad臋.
By艂o to wiele lat temu. Od tego czasu Sam uko艅czy艂 studia prawnicze (w czasie wolnym od pracy), uzyska艂 prawo wykonywania zawodu adwokata w stanie Nowy Jork i sta艂 si臋 g艂贸wnym doradc膮 prawnym Bel-loch Enterprises. Jego pewna r臋ka na sterze by艂a wielk膮 pomoc膮 dla Rafe`a gdy odbywa艂 sw贸j ryzykowny rejs, przekszta艂caj膮c si臋 z budowniczego kolei w inwestora-w艂a艣ciciela korporacji.
- Wy艣l臋 te listy jeszcze dzi艣 po po艂udniu - obieca艂 Sam. - Wspo
mnia艂e艣 wczoraj, szefie, 偶e masz dla mnie kolejn膮 rob贸tk臋. Jakie艣 ma艂e
艣ledztwo w Nowym Orleanie, je艣li si臋 nie myl臋?
-Nie mylisz si臋.
Rafe zacz膮艂 kr膮偶y膰 po pokoju; pytanie Sama sprawi艂o, 偶e jego my艣li poszybowa艂y zn贸w ku Mystere Rillieux. Prywatny gabinet Rafaela pe艂ni艂 zarazem funkcj臋 biura korporacji, co k艂贸ci艂o si臋 nieco z wystrojem tego pomieszczenia. 艢ciany by艂y pokryte boazeri膮 ozdobion膮 rze藕bami z epoki georgia艅skiej. Z sufitu na mosi臋偶nych gi臋tych pr臋tach, przypominaj膮cych k艂臋bowisko w臋偶y, zwiesza艂y si臋 gazowe 偶yrandole, dzie艂o Corneliusa &
66
Bakera. Dodatkowym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂y stare siedmioramienne 艣wieczniki. Dywan z Su艂tanabadu i gotyckie krzes艂a por臋czowe niekt贸rym go艣ciom wydawa艂y si臋 majestatyczne i imponuj膮ce, innym za艣 pos臋pne i pozbawione smaku. Rafe by艂 ca艂kiem zadowolony z takiego wystroju; gdy zarzucano mu brak smaku, przyznawa艂, 偶e istotnie tego mu brakuje.
Mystere Rillieux... Zaduma艂 si臋, wspominaj膮c, jak obejmowa艂 jej gibk膮 kibi膰. Stwierdzi艂 z satysfakcj膮, 偶e nie potrzebowa艂a nawet gorsetu! By艂a drobna, pi臋kna i - zgodnie ze swym imieniem - tajemnicza. Mia艂a te偶, na Jowisza, najwspanialsze b艂臋kitne oczy, w jakie kiedykolwiek zagl膮da艂.
Do diab艂a z jej wdzi臋kami! Przecie偶 to ona upokorzy艂a go przy Five Points, m贸g艂by przysi膮c! By艂a urodzon膮 k艂amczucha. Ale r贸wnocze艣nie czu艂, 偶e jaka艣 cz膮stka jej istoty zmaga si臋 ze z艂em, niemal t臋skni do zdemaskowania. Zupe艂nie jakby... jakby by艂a szlachetn膮 kobiet膮 usi艂uj膮c膮 wbrew sobie gra膰 rol臋 przest臋pczyni.
- Chc臋, 偶eby艣 nawi膮za艂 kontakt z kancelari膮 prawnicz膮 Stephena
Breaux. Mie艣ci si臋 przy Canal Street w Nowym Orleanie - poleci艂 sekre
tarzowi. - Znajdziesz dok艂adny adres w mojej kartotece. Kiedy艣 korzy
sta艂em z ich us艂ug w sprawie kontraktu na przew贸z bawe艂ny. Breaux to
porz膮dny ch艂op. I bardzo dyskretny. Niech jego ludzie zbior膮 informacje
na temat niejakiego Paula Rillieux i jego bratanicy... a raczej stryjecznej
wnuczki, Mystere, kt贸rzy rzekomo pochodz膮 z Nowego Orleanu.
Sam, kt贸ry w艂a艣nie zapisywa艂 co艣 w swoim notatniku, r贸wnie偶 m贸g艂 by膰 wzorem dyskrecji.
- Czego konkretnie chcesz si臋 dowiedzie膰, szefie? - spyta艂. - Czy cho
dzi o ich stan maj膮tkowy, kryminaln膮 przesz艂o艣膰, czy o sprawy osobiste?
Usta Rafe'a wykrzywi艂y si臋 w cynicznym u艣miechu.
- Nie ma to jak prawniczy umys艂: zaraz wszystko poszufladkuje!
My艣l臋, 偶e... — urwa艂 i podszed艂 do swego ulubionego k膮ta: wykuszowego
okna wychodz膮cego na cie艣nin臋.
Gospodyni zawsze zaci膮ga艂a kotary, aby ostre o tej porze dnia s艂o艅ce nie przepala艂o dywan贸w. Raf臋 ods艂oni艂 je w sam膮 por臋, by zobaczy膰, jak wielki zagraniczny statek parowy o trzech kominach przep艂ywa przez cie艣nin臋 i zawija do portu w pobli偶u Bartery. Pasa偶erowie st艂oczyli si臋 na rufie, sk膮d mieli dobry widok na Manhattan. Ci z pierwszej i drugiej klasy szybko zostan膮 przepuszczeni i udadz膮 si臋 w swoj膮 drog臋. Ci z klasy trzeciej zostan膮 zatrzymani na badania medyczne, kt贸re przeprowadzano w pobli偶u Castle Garden.
Jednak Rafe oczyma duszy widzia艂 tylko nieskazitelnie g艂adk膮, promienn膮 twarz Mystere. Nieraz marzy艂 o tym, by wodzi膰 d艂o艅mi i ustami po jej sk贸rze i czu膰, jak dziewczyna dr偶y pod jego dotkni臋ciem.
67
Do艣膰 tego! Nie powinien zapomina膰, kim ona jest naprawd臋. Co prawda nie wszystkie Kreolki by艂y 艣niade. Ale 偶eby dama z Nowego Orleanu nie zareagowa艂a natychmiast na wzmiank臋 o „n臋dzniku Butlerze"? Psiakrew, najpierw zaspokoi sw膮 ciekawo艣膰, zdemaskuje Mystere, a potem mo偶na b臋dzie pomy艣le膰 o jej uwiedzeniu.
- Przede wszystkim - zwr贸ci艂 si臋 wreszcie do Sama - zale偶y mi na
ustaleniu ich to偶samo艣ci, poprzednich adres贸w i pozycji spo艂ecznej. Do
wiedz si臋 czego艣 o charakterze tego starego. Szczerze m贸wi膮c, podejrze
wam, 偶e to para wyj膮tkowo uzdolnionych oszust贸w i 偶e „pracuj膮" w ze-
spole.
Sam mia艂 zwyczaj czyta膰 od deski do deski wszystkie lokalne gazety. By艂 do艣膰 bystry, by od razu si臋 po艂apa膰, do czego Rafael zmierza.
Rany boskie! Chcesz powiedzie艣, szefie, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama to... Mystere Rillieux?!
Tak w艂a艣nie podejrzewam. Ale zachowaj to dla siebie. Wiesz co艣 na jej temat? Mystere, nie Damy.
Tylko tyle, co pisz膮 w kolumnie towarzyskiej. Jej stryjowi po艣wi臋caj膮 tam wiele miejsca; nale偶y przecie偶 do ulubie艅c贸w Caroline Astor.
Raf臋 skin膮艂 g艂ow膮. Nadal wygl膮da艂 przez okno. Z tego miejsca mia艂 doskona艂y widok na opadaj膮cy tarasami ogr贸d, kt贸ry otacza艂 dom z trzech stron. By艂a to istna feria barw, kolejny dow贸d „niewyrobionego gustu" w艂a艣ciciela: chi艅skie r贸偶e, z艂otog艂owy o ostrych listkach i 偶贸艂tych kwiatach, krzewy jaskrawej brezylki i ca艂e zagony nagietk贸w. Z tych kwietnych odm臋t贸w wynurza艂 si臋 za艣niedzia艂y br膮zowy pos膮g Wiktorii, bogini zwyci臋stwa, dzier偶膮cej w uniesionych r臋kach dwa wie艅ce laurowe. Na wybiegu dla koni za ogrodem pi臋kny kasztan tarza艂 si臋 z entuzjazmem po trawie, demonstruj膮c cztery bia艂e skarpetki.
- Tak - rzek艂 Rafe. - Paul Rillieux zrobi艂 furor臋 w艣r贸d wy偶szych sfer.
Komizm ca艂ej sytuacji sprawia艂 mu prawdziw膮 uciech臋. Ksi臋偶ycowa
Dama bowiem - jakkolwiek si臋 zwa艂a - w pewnym sensie by艂a jego sprzymierze艅cem. Stanowi艂a przecie偶 istn膮 plag臋 dla nowojorskiej elity. Ukrywaj膮c si臋 pod sprytnym przebraniem, okrada艂a ich z cennych klejnot贸w. On za艣 mia艂 zamiar wyrz膮dzi膰 im znacznie powa偶niejsz膮 krzywd臋: 艂ama膰 serca i nieodwracalnie niszczy膰 reputacj臋. Okry膰 ha艅b膮 Carrie Astor, a zniszczywszy w ten spos贸b najcenniejszy skarb „kr贸lowej", zrujnowa膰 tak偶e j膮 i zniweczy膰 jej pozornie niezachwian膮 pozycj臋 w wielkim 艣wiecie.
Nie b臋dzie ju偶 zast臋pu dworak贸w drepcz膮cych pos艂usznie w 艣lady monarchini. Cala ta zgraja zostanie gorzko upokorzona, gdy przekona si臋 naocznie, 偶e oddawa艂a cze艣膰 fa艂szywemu b贸stwu. To b臋dzie koniec ca艂ej
68
nowojorskiej socjety! Niech wi臋c Ksi臋偶ycowa Dama uwolni j膮 przedtem od b艂yskotek. Jego przest臋pstwo b臋dzie o wiele wi臋ksze.
Takie rozmy艣lania podsyci艂y 偶ar tl膮cy si臋 w nim pod pozorami ch艂odu. Znowu spojrza艂 na br膮zow膮 statu臋 Wiktorii. Kontemplacja tego dzie艂a sztuki zawsze pomaga艂a mu wytrwa膰, dawa艂a pociech臋 i si艂臋. Patrz膮c na pos膮g bogini zwyci臋stwa, u艣wiadamia艂 sobie w pe艂ni to, o czym jego ojciec zapomnia艂 w decyduj膮cym momencie swego 偶ycia: prawdziwym zwyci臋stwem jest wytrwanie i pokonanie z艂a.
Cho膰by mia艂 do偶y膰 setki, nigdy nie zapomni kilku s艂贸w, kt贸rymi jego ojciec po偶egna艂 si臋 ze 艣wiatem. „Nie zdo艂am znie艣膰 tej ha艅by ani chwili d艂u偶ej. Wybaczcie mi moj膮 s艂abo艣膰".
呕aden z „wybranych", jak ich nazywa艂 Abbot Pollard, nie pojawi艂 si臋 na pogrzebie Johna Bellocha. Rzuca艂o si臋 to w oczy tym bardziej, 偶e w okresie swego powodzenia pomaga艂 wzbogaci膰 si臋 wielu znajomym, a niejednego wspar艂 po偶yczk膮 w krytycznej sytuacji.
Matk臋 Rafe'a zabi艂o to, 偶e sta艂a si臋 pogardzan膮 pariask膮, odtr膮con膮 przez tych, kt贸rzy niegdy艣 cenili sobie jej przyja藕艅 i zabiegali o ni膮. 艢mier膰 matki by艂a powoln膮, ci膮gn膮c膮 si臋 latami tortur膮, kt贸r膮 jeszcze sama pogarsza艂a, rozmy艣laj膮c nad sw膮 towarzysk膮 ha艅b膮...
Rafe widzia艂, co zabija matk臋 - i by艂 ca艂kowicie bezradny.
Ale teraz karta si臋 odwr贸ci艂a!
Dla Sama, kt贸ry w艂a艣nie zerkn膮艂 znad swych notatek, zaci艣ni臋te szcz臋ki „szefa" i gniew na jego twarzy nie by艂y niczym nowym. Odgad艂 co艣, czego nie domy艣li艂 si臋 nikt inny: Rafael Belloch by艂 jednym z najbardziej nieszcz臋艣liwych ludzi; zazna艂 niewiary godnego powodzenia i kry艂 w sercu niewiarygodn膮 gorycz.
No wi臋c jak? - odezwa艂 si臋 w ko艅cu sekretarz, przywo艂uj膮c Rafaela do rzeczywisto艣ci. - Mam skontaktowa膰 si臋 z nimi telegraficznie czy listownie?
Nie jest to pal膮ca sprawa, wystarczy list. Prawd臋 m贸wi膮c, chcia艂bym przez jaki艣 czas poobserwowa膰 j膮... to znaczy ich - poprawi艂 si臋 spiesznie. - To b臋dzie doprawdy zabawne. Co mi szkodzi, 偶e oskubie do czysta nasz膮 monarchini臋? - Roze艣mia艂 si臋. - A przede wszystkim wyobra藕 sobie, jest to sprawa osobista. Widzisz, Sam, jestem prawie pewien, 偶e Mystere to nie tylko Ksi臋偶ycowa Dama, ale i dziewczyna, kt贸ra z band膮 rzezimieszk贸w okrad艂a mnie dwa lata temu.
Ta bezczelna dziewucha, kt贸ra zostawi艂a szefa prawie na golasa przy Five Points?! - Sam nie posiada艂 si臋 ze zdumienia.
Ta sama, niech j膮 szlag! I nie le膰 z tym przypadkiem na policj臋, zrozumiano? Mam do niej kilka pyta艅, zanim gliny wezm膮 j膮 w obroty!
69
Sekretarz zrobi艂 niewinn膮 mink臋.
Gliny? To przecie偶 t臋pe niezgrabiasze. Powiedzia艂bym, 偶e szef znacznie lepiej si臋 nadaje do wymierzenia kary tej pannicy. Prosz臋 wybaczy膰 poufa艂o艣膰.
Niczego ci nie musz臋 wybacza膰, ale doceniam twoje nieskazitelne maniery. Sam. Masz 艣wi臋t膮 racj臋. Odp艂ac臋 tej ma艂ej bandytce pi臋knym za nadobne - obieca艂.
Wierz臋 - odpar艂 Sam. - Ale je艣li ona rzeczywi艣cie jest tym, za kogo j膮 szef uwa偶a, to do zako艅czenia sprawy jeszcze daleka droga. Mo偶e okaza膰 si臋 godn膮 przeciwniczk膮.
Raf臋 prychn膮艂 pogardliwie, ale jego ciemne oczy zal艣ni艂y rado艣ci膮 na my艣l o takim wyzwaniu.
9
Moja droga - powiedzia艂 Paul Rillieux mentorskim tonem, kt贸ry ostatnio zapo偶yczy艂 od pani Astor - dzi艣 wieczorem ujrzysz klejnot nad klejnotami, godny przechowywania w zamkni臋tej gablotce, a nie noszenia na palcu. Caroline opisa艂a mi go przez telefon ze wszystkimi szczeg贸艂ami. Najnowsza b艂yskotka Antonii to pier艣cie艅 z dwudziestoczterokarato-wego z艂ota z ogromnym indyjskim szmaragdem otoczonym osiemnastoma brylantami o promienistym szlifie.
- Antonia nigdy nie lubi艂a ostentacji - odpar艂a sucho Mystere.
Rillieux chyba nawet nie us艂ysza艂 jej uwagi.
Wyjrza艂a przed ods艂oni臋te okno powozu. Roztacza艂 si臋 za nim mi艂y widok na Riverside Drive, alej臋 biegn膮c膮 nad samym Hudsonem. Noc by艂a pochmurna i przy膰miony blask ksi臋偶yca b艂膮dzi艂 po rzece i dalekim przeciwleg艂ym brzegu, nale偶膮cym ju偶 do stanu New Jersey. Gra zmiennych, niespokojnych cieni odpowiada艂a stanowi ducha Mystere.
- Dzi艣 nie ukradniesz jej pier艣cionka - perorowa艂 dalej Rillieux. -
Na razie masz go tylko podziwia膰 wraz ze wszystkimi. Jego los zostanie
przypiecz臋towany kiedy indziej, gdy nie b臋dzie ju偶 budzi艂 takiej sensa
cji. Dzisiaj, gdy wszyscy b臋d膮 oczekiwali, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama z艂apie
si臋 na tak oczywist膮 przyn臋t臋, uwolnisz Sylvi臋 Rohr od prze艣licznej
broszki z szafir贸w i brylant贸w. Jest tylko na szpilce, bez 偶adnego za
meczka, wi臋c poradzisz sobie bez trudu. Znam ju偶 dobrze zwyczaje Syl-
vii, wi臋c jestem pewien, 偶e za艂o偶y dzi艣 t臋 b艂yskotk臋.
70
Doktor Charles Sanford i jego 偶ona Catherine z domu Logan (z tych Logan贸w od obrotu nieruchomo艣ciami) wydawali co roku bal w dniu letniego przesilenia. Szybko zyska艂 on opini臋 udanej, doskonale zorganizowanej imprezy, w kt贸rej powinno si臋 koniecznie wzi膮膰 udzia艂. Charles by艂 spowinowacony z angielsk膮 arystokracj膮, a Catherine mia艂a poka藕ny maj膮tek, tote偶 Sanfordowie znale藕li si臋 w ekskluzywnej grupie wybra艅c贸w pani Astor. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e Caroline zjawi si臋 na balu, a jej protegowani p贸jd膮 w jej 艣lady.
-Naprawd臋 przypuszczasz - spyta艂a od niechcenia Mystere, gdy jarz膮ca si臋 od 艣wiate艂 rezydencja Sanford贸w ukaza艂a si臋 na horyzoncie - 偶e Antonia zaplanowa艂a to wszystko razem z policj膮?
W takich sprawach nie opieram si臋 na przypuszczeniach. Powinna艣 o tym wiedzie膰. To nie Antonia Butler, lecz sama pani Astor da艂a przyzwolenie na t臋 akcj臋. Musisz pami臋ta膰, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama niekt贸rych ekscytuje, ale wi臋kszo艣膰 czcigodnych matron traci ju偶 do niej cierpliwo艣膰. Z艂odziejka kpi sobie z nich w 偶ywe oczy, gra im na nosie. I w艂a艣nie dlatego Antonia zastawi艂a t臋 pu艂apk臋 tym 艂atwiejsz膮 do przejrzenia, 偶e zamierza zdj膮膰 pier艣cionek z palca i wsadzi膰 go p贸藕niej do torebki.
Nie w膮tpi臋 w prawdziwo艣膰 twoich informacji, Paul. Po prostu trudno mi uwierzy膰, 偶e Caroline naprawd臋 wyrazi zgod臋 na zrewidowanie wszystkich obecnych dam.
Tylko ze wzgl臋du na wyj膮tkowo cenny klejnot. Szmaragd jest olbrzymi i z 艂atwo艣ci膮 mo偶na go poci膮膰 na kilka wcale pi臋knych kamieni. Nie zapominaj te偶 o genialnym kompromisie, jaki wypracowali Caroline z inspektorem Byrnesem: ka偶da dama podda si臋 rewizji z w艂asnej woli. Nie musz臋 te偶 chyba dodawa膰, 偶e nie b臋d膮 ich rewidowa膰 policjanci, tylko stra偶niczki wi臋zienne. Caroline jest pewna, 偶e gdy ona sama da dobry przyk艂ad, reszta kobiet p贸jdzie w jej 艣lady.
A sk膮d pewno艣膰, 偶e nie dojdzie do rewizji, je艣li przepadnie broszka Sylvii?
Paul prychn膮艂 pogardliwie.
-Czasami zapominam, jak bardzo jeste艣 jeszcze m艂oda, Mystere. Po pierwsze, rodzina Sylvii, cho膰 reprezentuje „stare pieni膮dze", mocno straci艂a na znaczeniu, odk膮d transport kolejowy zast膮pi艂 przewozy statkami. Przeciwnie jest z Butlerami, s膮 teraz w towarzyskim zenicie. A poza tym broszka, chocia偶 uzyskamy za ni膮 ca艂kiem poka藕n膮 sumk臋, jest warta najwy偶ej jedn膮 czwart膮 tego co pier艣cie艅 Antonii. Byrnes dobrze wie, 偶e jego popularno艣膰 zale偶y od przychylnego nastawienia elity - ani on, ani Caroline nie posun膮 si臋 do zaproponowania rewizji z powodu czego艣
71
mniej cennego ni偶 ten pier艣cie艅. Mo偶esz by膰 tego pewna! - Przerwa艂 i za偶y艂 niuch tabaki. - Jednakowo偶, gdyby dosz艂o do tej nieprawdopodobnej sytuacji, jeste艣 przecie偶 niezr贸wnan膮 mistrzyni膮 b艂yskawicznych gest贸w. Pozb膮d藕 si臋 broszki w jakim艣 bezpiecznym miejscu, najlepiej na dworze; wy艣lemy kt贸rego艣 z naszych ch艂opc贸w, 偶eby j膮 odnalaz艂. A je艣li nie odnajdzie? No to c贸偶, stracimy j膮. Czeka nas w przysz艂o艣ci jeszcze wiele b艂yskotek, mi臋dzy innymi pier艣cie艅 ze szmaragdem.
Nag艂y zimny powiew od strony rzeki musn膮艂 policzek Mystere. Ta cz臋艣膰 Upper West Side, zwana Momingside Heights, stanowi艂a tzw. dobry adres, cho膰 nie nale偶a艂a do najwytworniejszej cz臋艣ci Manhattanu. Ci膮gle by艂o tu niewiele zabudowa艅 i sporo wolnej przestrzeni, ale pier艣cie艅 rozrastaj膮cego si臋 miasta nieustannie si臋 zacie艣nia艂. Chodzi艂y s艂uchy, 偶e na miejscu dawnego przytu艂ku dla umys艂owo chorych powstanie tu niebawem o艣rodek akademicki. Nowojorczycy zacz臋li wreszcie docenia膰 rol臋 wykszta艂cenia i kultury, a nie tylko brz臋cz膮cej monety.
Znajdowali si臋 w odleg艂o艣ci zaledwie trzech przecznic od rezydencji Sanford贸w. Trzykondygnacyjny budynek z szarego kamienia pasowa艂by znacznie lepiej do dzielnicy finansowej. Ciemny p艂aszcz nocy maskowa艂 jednak nieciekawy wygl膮d fasady, wn臋trze za艣 by艂o luksusowo wyposa偶one. Poza tym bal mia艂 si臋 odbywa膰 w przylegaj膮cej do g艂贸wnego budynku ogrodowej galerii, kt贸r膮 powi臋kszono z tej okazji o solidny pawilon do ta艅ca, wychodz膮cy wprost na Hudson. Z powodu silnych podmuch贸w wiatru uprzedzono damy, 偶e nale偶y przywdzia膰 toalety z wszytymi w obr膮bek sp贸dnicy ci臋偶arkami.
Paul Riliieux wyrwa艂 Mystere z zadumy.
- Jeste艣 chyba przygotowana na to, 偶e Belloch mo偶e si臋 zjawi膰? Zro
bi艂 si臋 z niego ostatnio prawdziwy lew salonowy. A wszyscy dobrze wie
dz膮, 偶e nie znosi 艣wiatowych rozrywek... chyba 偶e ty jeste艣 obecna.
Na samo wspomnienie tego nazwiska poczu艂a dziwny dreszcz - ni to mi艂y, ni to przykry. Z jednej strony obawia艂a si臋 przenikliwych oczu Bel-locha i jego podchwytliwych pyta艅, z drugiej jednak budzi艂 w niej grzesz-n膮 rado艣膰 i podniecenie, jakiego nigdy dot膮d nie zazna艂a. Nawet nie mia艂a poj臋cia, 偶e podobne uczucia istniej膮.
I c贸偶 z tego? - odpar艂a wymijaj膮co.
Wybra藕 sobie, 偶e wzbudzili艣cie zainteresowanie 偶urnalist贸w, tych od plotek z towarzystwa. Tak przynajmniej twierdzi Caroline. Ona sama nie przegl膮da tych kolumn, ale Ward tak. Podejrzewam nawet, 偶e niekt贸re z nich to jego dzie艂o - s膮 doprawdy okropne!
Serce jej zacz臋艂o gwa艂towniej bi膰.
- A co takiego mogliby pisa膰 na nasz temat?
72
To na razie wielka niewiadoma. Nikt jeszcze nie wspomnia艂 o zapowiedziach, tego mo偶esz by膰 pewna. Caroline irytuj膮 te pog艂oski. Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e sama mia艂a oko na Bellocha dla swojej Canie. Ale kiedy o tym napomkn膮艂em, od razu uci臋艂a rozmow臋. 1 偶eby do reszty u艣pi膰 moje podejrzenia, zasugerowa艂a dyskretnie, 偶e ch臋tnie by go widzia艂a u boku Antonii Butler.
Z tego, co ja widzia艂am - odpar艂a Mystere - pani Astor ma bardzo... osobiste powody, by nie swata膰 Bellocha z Canie.
Rillieux parskn膮艂 ubawiony.
No, no! Ale偶 ty ostatnio wydoro艣la艂a艣. Jeste艣 ca艂kiem spostrzegawcza, serduszko, i ca艂kiem bystra. Podzielam twoje przypuszczenia: ta dama ma w oku grzeszne b艂yski, gdy zerka na Rafe'a. Nie wydaje mi si臋 jednak, by zdoby艂a si臋 na co艣 r贸wnie niekonwencjonalnego jak wzi臋cie sobie kochanka. Zreszt膮 to bez znaczenia. Belloch ostatnio da艂 wyra藕nie do zrozumienia, 偶e gustuje w skandalicznie wprost m艂odych niewini膮tkach.
Ca艂kiem fa艂szywie t艂umaczysz jego intencje - zaprotestowa艂a znowu Mystere. - On ze mn膮 nie flirtuje, tylko si臋 nade mn膮 zn臋ca!
Powiedzmy, 偶e ci臋 troszk臋 dr臋czy. Ale niekt贸rzy m艂odzi m臋偶czy藕ni taki ju偶 maj膮 zwyczaj... i poczucie humoru, mo偶na by rzec. A ty mimo wszystkich swych umiej臋tno艣ci i talent贸w niewiele si臋 znasz na m臋skich zalecankach.
呕e te偶 ma czelno艣膰 przypomina膰 mi o tym! — irytowa艂a si臋 w duchu. Znowu przemawia艂 do niej tonem wy偶szo艣ci. 1 zn贸w nabra艂a podejrze艅, 偶e chce z niej zrobi膰 bogat膮 wdow臋. Nie zapomnia艂a te偶 o uwadze Evana na temat nieszcz臋艣liwego wypadku, jaki mia艂 si臋 wydarzy膰 Rafe'owi po 艣lubie z ni膮.
Pr贸bowa艂a przekona膰 sam膮 siebie, 偶e zwiduj膮 si臋 jej jakie艣 g艂upstwa. Evan nieraz pl贸t艂 okropne brednie. A Rillieux by艂 z艂odziejem i oszustem, lecz przecie偶 nie morderc膮! Przynajmniej na razie...
W jego oczach pojawia艂 si臋 jednak lodowaty ch艂贸d, gdy by艂 niezadowolony lub rozczarowany. Do艣wiadczenie zdobyte przez lata sp臋dzone na ulicach m贸wi艂o jej, 偶e w Paulu jest co艣 z mordercy. Obawa przed tym, co m贸g艂by uczyni膰, stanowi艂a element jego w艂adzy nad ni膮. Cz艂owiek, kt贸ry z wyrachowaniem wci膮ga dzieci w 艣wiat przest臋pstwa, nie cofnie si臋 przed 偶adn膮 zbrodni膮. Mog艂a wyliczy膰 wiele zalet Paula Rillieux, ale cho膰 kajdany, jakie kaza艂 jej nosi膰, nie rani艂y zbytnio, trzyma艂y j膮 niez艂omnie na uwi臋zi. Nie by艂a wolna. Mo偶e nigdy nie b臋dzie.
Obudzi艂o si臋 w niej zakazane pragnienie: by膰 pani膮 samej siebie, uwolni膰 si臋 od tego koszmaru, w kt贸rym 偶y艂a, odk膮d Rillieux wyci膮gn膮艂
73
j膮 z sieroci艅ca. Pier艣cie艅 Antonii kusi艂 j膮 niczym chleb biedaka konaj膮cego z g艂odu - mira偶em wolno艣ci.
Klejnot jest tak ogromny, 偶e mo偶na go poci膮膰 na kilka wcale pi臋knych kamieni...
Ale nie! Najpierw musi si臋 dowiedzie膰, co Hush wyw臋szy艂 na temat Lorenza Perkinsa. Co innego pragnienie wolno艣ci, m贸wi艂a sobie, a co innego zwyk艂a g艂upota! 呕ycie na ulicy nie by艂o 艂atwe. Zna艂a je z do艣wiadczenia. A Rillieux m贸g艂 sobie by膰 diab艂em, wiedzia艂a jednak, czego si臋 po nim spodziewa膰. Poza tym w obecnej sytuacji mia艂a pieni膮dze na poszukiwanie Brama. Musi poczeka膰 i dowiedzie膰 si臋, jakie owoce wydaje drzewo, kt贸re zamierza艂a 艣ci膮膰. Je艣li Lorenzo Perkins czyni艂 cho膰by minimalne pr贸by odnalezienia Brama, zas艂ugiwa艂 na dotrzymanie umowy. Ale je艣li oka偶e si臋 zwyk艂ym z艂odziejem, to ca艂kiem inna sprawa!
Je艣li oka偶e si臋 zwyk艂ym z艂odziejem, takim jak ty, odezwa艂o si臋 w niej sumienie.
Paul! - odezwa艂a si臋 raptownie, wiedziona poczuciem winy i jakim艣 nieokre艣lonym, ale bardzo realnym strachem.
S艂ucham?
Nag艂a czujno艣膰 w jego g艂osie 艣wiadczy艂a, 偶e zaniepokoi艂a go zmiana jej tonu.
- Wszystkie te brednie na temat plotek w gazetach... Czy warto 艣ci膮
ga膰 na siebie uwag臋, gdy wszyscy szukaj膮 Ksi臋偶ycowej Damy? Ja... ca艂a
ta uwaga skierowana na mnie... to mnie przera偶a! Mo偶e lepiej przecze
kajmy, a偶 wszystko ucichnie, spr贸bujmy czego艣 innego. Mo偶e nie dzi艣?
Nie teraz.
Mystere rzadko zdradza艂a taki niepok贸j, wi臋c Rillieux zareagowa艂 b艂yskawicznie. Od rezydencji Sanford贸w dzieli艂a ich tylko jedna ulica, zbli偶ali si臋 do celu dobrym k艂usem. Paul uchyli艂 okienko powozu.
Baylis! — zawo艂a艂- Jed藕 st臋pa, musimy porozmawia膰. Wychyli艂 si臋 ze swego miejsca i uj膮艂 obie jej d艂onie.
Mystere, popatrz na mnie.
Wcale nie mia艂a na to ochoty. Najch臋tniej wy siad艂aby z powozu i kr膮偶y艂a po ulicach, pogr膮偶ona w my艣lach. Ale wieloletni nawyk okaza艂 si臋 silniejszy. Cho膰 wysuni臋ta na p贸艂noc cz臋艣膰 Manhattanu nie by艂a jeszcze zelektryfikowana, w migotliwym 艣wietle gazowych latami widzia艂a wystarczaj膮co wyra藕nie ostre rysy Paula i jego hipnotyczne oczy.
- Oddychaj g艂臋boko i powoli - poleci艂 jej. - Doln膮 cz臋艣ci膮 p艂uc, znad
samej przepony. Bez po艣piechu, spokojnie... Grzeczna dziewczynka.
Poddawszy si臋 jego woli, poczu艂a, 偶e wraca jej ch艂odna pewno艣膰 siebie, znikaj膮 niepok贸j i oszo艂omienie.
74
Da艂em ci takie wychowanie, by艣 mog艂a zab艂ysn膮膰 w naj艣wietniejszym towarzystwie. Czy偶by艣 o tym zapomnia艂a? Ostateczny szlif w Londynie, podr贸偶 po Europie, lekcje ta艅ca klasycznego u niezr贸wnanej ma-demoiselle Dupree. Nie jeste艣 jak膮艣 n臋dzn膮 z艂odziejk膮 udaj膮c膮 dam臋 z towarzystwa Jeste艣 prawdziw膮 artystk膮! Jak ka偶da artystka, odczuwasz trem臋 przed wyst臋pem. A owa trema sprawia, 偶e jeste艣 jeszcze wspanialsza. Potrafisz obr贸ci膰 sw贸j strach w najwy偶szy triumf.
Tak- odpar艂a ju偶 spokojniej. - Masz s艂uszno艣膰. Przepraszam.
-Nonsens! Nie musisz przeprasza膰 za to, 偶e jeste艣 wra偶liwa. To twoja rodzi... - Opami臋ta艂 si臋 w por臋. - To twoja wrodzona cecha - powiedzia艂. - I zapami臋taj jeszcze jedno, Mystere: ani ty, ani ja nie mo偶emy wysi膮艣膰 w po艂owie drogi. Dosiedli艣my wielkiej wezbranej fali i musimy tkwi膰 na jej grzbiecie, p贸ki nie rozbije si臋 o brzeg. A raczej musimy zeskoczy膰 u艂amek sekundy przedtem, nim si臋 rozbije!
-A je艣li przegapimy w艂a艣ciwy moment, co wtedy?
- Ha! Jak my艣lisz, kochanie? Mnie czeka szubienica. A co do cie
bie... c贸偶, Caroline Astor pewnie nie dopu艣ci, by powieszono kobiet臋.
B臋d膮 ci臋 wi臋c „reformowa膰" w jakim艣 poprawczaku pod okiem krzep
kich starych bab z ko艅skimi g臋bami, niewy偶ytych i zazdrosnych.
Poklepa艂 j膮 czule po policzku.
- Ale my nie przegapimy w艂a艣ciwego momentu. Wyczucie czasu to
moja specjalno艣膰.
Mystere mia艂a nadziej臋, 偶e Raf臋 Belloch si臋 nie zjawi. Nie dostrzeg艂a go obok Sanford贸w, pani Astor czy czekaj膮cych w kolejce u wej艣cia; nie by艂o go r贸wnie偶 w艣r贸d go艣ci, rozproszonych po galerii i w przyleg艂ym do niej pawilonie, na kt贸rego ko艅cu orkiestra stroi艂a instrumenty.
Siostry Vanderbilt, Alva i Alice, stanowi艂y centrum jednej z wi臋kszych grup w krytej galerii. Go艣cie zbierali si臋 tam raczej na pogaw臋dk臋, ni偶 ruszali parami do ta艅ca. Cho膰 min臋艂y ju偶 trzy miesi膮ce od s艂ynnego balu maskowego u Vanderbilt贸w, prasa brukowa nadal unosi艂a si臋 nad kostiumem Alice. Wyst膮pi艂a jako „艣wiat艂o elektryczne" w ol艣niewaj膮cej sukni z bia艂ego at艂asu naszywanej brylantami - prawdziwymi brylantami, cho膰 by艂 to str贸j na jedn膮 tylko noc!
Jak zwykle po oficjalnym powitaniu m臋偶czy藕ni pod wodz膮 „starej gwardii" udali si臋 do ogrodu na cygaro i rozmow臋 o polityce. Mi艂o艣ciwie panuj膮ca pani Astor, majestatyczna w lekkiej ze wzgl臋du na por臋 roku narzutce z ko艂nierzem z fok, zatrzyma艂a Paula Rillieux, by dotrzymywa艂 jej towarzystwa.
75
Ty, moje dziecko — zwr贸ci艂a si臋 do Mystere, odprowadzaj膮c j膮 nieco na bok - wygl膮dasz jak uosobienie niewinno艣ci. Ja jestem pewna, 偶e to nie z艂udne pozory. Pami臋taj o tym, gdy inni b臋d膮 ci臋 oczernia膰.
Czemu kto艣 mia艂by mnie oczernia膰?
Caroline popatrzy艂a w twarz dziewczyny i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
-Bardzo prawdopodobne, 偶e ju偶 do tego dosz艂o. Albo dojdzie niebawem. Ale nie przejmuj si臋 tym, Mystere. Czytelnicy gazet 艂akn膮 sensacji, „poufnych wiadomo艣ci" z wielkiego 艣wiata. A prasowe hieny w rodzaju J. Gordona Bennetta ch臋tnie dostarcz膮 im wszelkich szczeg贸艂贸w, cho膰by to by艂y oszczerstwa i kalumnie.
Przesz艂y kilka krok贸w, a Ward McCallister towarzyszy艂 im z dyskretnej odleg艂o艣ci: na tyle daleko, by nie m贸c pods艂uchiwa膰, i na tyle blisko, 偶eby by膰 zawsze pod r臋k膮 protektorki, zanotowa膰 co艣 lub s艂u偶y膰 niezb臋dn膮 informacj膮. Przypochlebna mina i maniery Warda niekt贸rych irytowa艂y, ale inni uczyli si臋 od niego zasad dworskiej etykiety. Jego bij膮ca w oczy lojalno艣膰 by艂a cenniejsza od wszelkich us艂ug, jakie m贸g艂by wy艣wiadczy膰.
- Baw si臋, moja droga - m贸wi艂a Caroline. - Obracaj si臋 w towarzy
stwie, korzystaj z m艂odo艣ci i nie zwa偶aj na tych, kt贸rzy ze wszystkiego
szydz膮. Masz ca艂e 偶ycie przed sob膮, jeste艣 pi臋kna, podobasz si臋 m臋偶czy
znom. Zazdroszcz臋 ci„ Mystere. Pami臋taj jednak, 偶e skandal wybucha 艂a-
two, a ugasi膰 go trudno. Nie masz matki, biedactwo, kt贸ra mog艂aby udzie
li膰 ci rad. Ale ja, podobnie jak Carrie, 偶ywi臋 do ciebie szczere przywi膮zanie.
W艂a艣nie dlatego wspominam ci o tych sprawach, drogie dziecko.
Wypowiedziawszy te zaskakuj膮ce s艂owa, pani Astor zn贸w zbli偶y艂a si臋 do Paula, zostawiaj膮c Mystere samej sobie. W pobli偶u kolejny t艂umek zebra艂 si臋 wok贸艂 Antonii Butler. By艂y to przewa偶nie kobiety podziwiaj膮ce jej nowy pier艣cionek. Mystere bez wahania przy艂膮czy艂a si臋 do nich. Brak zainteresowania szmaragdem m贸g艂by si臋 wyda膰 podejrzany.
- Mystere! Jak mi艂o znowu ci臋 widzie膰 -powita艂a j膮 Antonia z umiar
kowanym entuzjazmem. -Doprawdy prze艣licznie wygl膮dasz. Widz臋, 偶e
zabezpieczy艂a艣 si臋 przed wieczornym ch艂odem.
Ostatnia uwaga wywo艂a艂a ukradkowe u艣mieszki. By艂a to z艂o艣liwa aluzja do stroju Mystere. Wed艂ug ostatniej mody wieczorowe suknie odkrywa艂y prawie ca艂e plecy i ramiona, cho膰 dekolty z przodu by艂y nieco mniej ryzykowne ni偶 w latach sze艣膰dziesi膮tych i siedemdziesi膮tych. Mystere jednak mia艂a jak zwykle zas艂oni臋te plecy, a niewielki dekolcik z przodu pozwala艂 dostrzec jedynie delikatny zarys obojczyk贸w. Antonia by艂a pewna, 偶e taki kr贸j sukni mia艂 maskowa膰 niedojrza艂o艣膰 kobiecych kszta艂t贸w.
76
Tw贸j nowy pier艣cionek jest przepi臋kny - powiedzia艂a Mystere s艂odko, cho膰 z pewnym przymusem. Wielko艣膰 i czysto艣膰 szmaragdu zrobi艂a na niej jednak ogromne wra偶enie. Przez chwil臋, gdy klejnot l艣ni艂 w blasku lampion贸w, mia艂a dziwne uczucie deja vu. Wpatrzona w g艂臋bi臋 zielonego kamienia ujrza艂a szmaragdowe oczy marynarza, r贸wnie zimne i nieczu艂e jak kamie艅. To by艂y oczy Brama. Ile偶 to razy budzi艂a si臋 w nocy ze snu, w kt贸rym zn贸w bieg艂a po przystani za odp艂ywaj膮cym statkiem, wo艂aj膮c imieniem brata m臋偶czyzn臋, kt贸ry na to nie reagowa艂.
Ca艂kiem niebrzydki, prawda? - Antonia by艂a ju偶 znudzona rozmow膮 z „sierotk膮 od pani Astor". - Ale okropnie ci臋偶ki. Chcesz przymierzy膰?
-Naprawd臋 mog臋?
Antonia zdj臋艂a pier艣cionek z pewnym trudem. Obie zaskoczy艂 fakt, 偶e pasuje on jak ula艂 na palec Mystere.
- Jak na ciebie robiony - przyzna艂a Antonia i tym razem w jej g艂osie
nie by艂o sarkazmu.
Mystere nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e tuzin os贸b gapi si臋 na ni膮. 艢ci膮gn臋艂a pier艣cie艅 z palca i odda艂a w艂a艣cicielce.
- Nonsens, Antonio. Zupe艂nie nie pasuje do moich oczu. Za to do
ciebie idealnie!
Odsun臋艂a si臋 nieco i nawi膮za艂a rozmow臋 z Theim膮 Richards i Sylvi膮 Rohr. Ta ostatnia - zgodnie z przewidywaniami Paula - mia艂a na sobie broszk臋 z szafirami. Thelma wci膮偶 by艂a pod wra偶eniem ulicznego korka, w kt贸rym utkn臋艂a na rogu Broadwayu i Fulton.
- Ruch dos艂ownie zamar艂 na ponad godzin臋 - lamentowa艂a. - W wo
zie z piwem z艂ama艂a si臋 o艣 i beczki potoczy艂y si臋 we wszystkie strony.
Stanowczo powinni ograniczy膰 ruch woz贸w towarowych w eleganckich
dzielnicach!
Mystere wsp贸艂czuj膮co kiwa艂a g艂ow膮 i udaj膮c, 偶e rozgl膮da si臋 po zebranych, wypatrywa艂a Rafaela Bellocha. Na razie jestem bezpieczna, my艣la艂a nie dostrzeg艂szy go. Do ich damskiego trio do艂膮czy艂 Abbot Pol-lard, nie mog艂a wi臋c d艂u偶ej my艣le膰 o Bellochu.
- Witam panie - powiedzia艂, unosz膮c d艂o艅 ka偶dej z nich do swych
wyschni臋tych warg. - C贸偶 to... nie widz臋 dzi艣 Lydii.
Zrobi艂 min臋 pensjonarki wtajemniczonej w sekret.
- S艂ysza艂em pewn膮 historyjk臋, ale nie b臋d臋 powtarza艂 plotek.
Wcale nie musia艂: poczta pantoflowa roznios艂a ju偶 po ca艂ym Manhattanie wie艣膰 o najnowszym skandalu w wielkim 艣wiecie. Jedna 偶 pozornie sta艂ych gwiazd na firmamencie, kt贸rego s艂o艅cem by艂a pani Astor, wypad艂a raz na zawsze ze swej orbity. Wygodnie urz膮dzony wszech艣wiat zachwia艂 si臋 w posadach.
77
Lydia Hotchkiss, 偶ona jednego z rajc贸w miejskich, zosta艂a przy艂apana na „nieszkodliwej kleptomanii", jak to delikatnie okre艣lano w pewnych sferach. Przy艂apano j膮 u Tiffany'ego, gdy pr贸bowa艂a ukry膰 w torebce medalion. Zazwyczaj podobne uchybienia os贸b z towarzystwa by艂y starannie tuszowane. Na nieszcz臋艣cie dla Lydii i nowojorskiej elity redakcja „Sun'" nie przejawia艂a rycerskiego ducha. Przedsi臋biorczy reporter przekupi艂 detektywa pilnuj膮cego sklepu i historyjka zosta艂a odpowiednio nagfo艣niona. Po kilku godzinach z reputacji Lydii Hotchkiss nie pozosta艂y nawet strz臋py.
- Pomy艣le膰 tylko! - rozleg艂 si臋 obok Mystere silny, dobrze jej znany g艂os. - Je艣li niewinny grzeszek Lydii spowodowa艂 jej kompletn膮 ruin臋 towarzysk膮, jak potraktujemy Ksi臋偶ycow膮 Dam臋, kiedy zostanie wreszcie zdemaskowana?
10
Mystere odwr贸ci艂a si臋 wdzi臋cznie i skin臋艂a g艂ow膮 sp贸藕nionemu przybyszowi. Sp艂on臋艂a rumie艅cem, gdy wszyscy - id膮c za przyk艂adem Rafe'a - wlepi艂i w ni膮 wzrok czekaj膮c na jej odpowied藕.
-Doprawdy nie mam poj臋cia, panie Belloch. Nie interesuj臋 si臋 r贸wnie 偶ywo jak pan losem zwyk艂ych z艂odziejaszk贸w - odpar艂a zimno.
Odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i rykn膮艂 艣miechem. Mocne bia艂e z臋by b艂ysn臋艂y w 艣wietle setek przezroczystych lampion贸w. Dzi艣 Rafael by艂 we fraku i wytwornej koszuli z falbankami. Kasztanowate w艂osy zaczesa艂 do ty艂u, ods艂aniaj膮c szerokie czo艂o. Turkusowe oczy, w tym o艣wietleniu bardziej zielone ni偶 niebieskie, spogl膮da艂y kpi膮co na Mystere.
O tak, zauwa偶y艂em pani wyra藕ny brak zainteresowania losem tej os艂awionej damy - powiedzia艂. - Ale prosz臋 tylko pomy艣le膰, jakie to musi by膰 ekscytuj膮ce, co za rozrywka. O wiele ciekawsza ni偶 sztuczki cyrkowe czy muzeum osobliwo艣ci Bamuma. Jedno ma艂e potkni臋cie i legendarna przest臋pczyni l膮duje w ciemnej celi.
Dziwne pan ma poj臋cie o rozrywce - zaoponowa艂a.
Widz臋, 偶e zamieni艂a si臋 pani w nad臋tego sztywniaka bez poczucia humoru, jak obecny tu Abbot. Mnie ogromnie bawi膮 poczynania Ksi臋偶ycowej Damy. Z pewno艣ci膮 s膮 znacznie bardziej podniecaj膮ce ni偶 ta 偶a艂osna pr贸ba kradzie偶y u Tiffany'ego.
Pollard, nieprzywyk艂y, by cierpie膰 zniewagi w milczeniu, zwr贸ci艂 si臋 do swych towarzyszek:
78
- S膮 gusta i gu艣ciki, drogie panie. Podobnie jak w przypadku tak
modnych dzi艣 „nowoczesnych" poet贸w i historyk贸w. Oni to sprawiaj膮,
偶e od贸r naszej epoki bije pod niebo.
Do starcia dw贸ch bu艅czucznych samc贸w nie dosz艂o, gdy偶 na obrze偶ach otaczaj膮cej ich grupy pojawi艂a si臋 pani Astor.
—Rafe, ty niewdzi臋czniku — powiedzia艂a oskar偶ycielskim tonem, podaj膮c mu r臋k臋. - Omin膮艂e艣 mnie rozmy艣lnie. Jak mog艂e艣 wyrz膮dzi膰 mi taki afront?
Rafael zrobi艂 skruszon膮 min臋, podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust i nie wypuszczaj膮c jej ze swych r膮k, odpar艂 z przewrotn膮 galanteri膮:
Mo偶e chcia艂em si臋 przekona膰, czy to zauwa偶ysz.
Czy偶by? A wi臋c sta艂am si臋 obiektem twych eksperyment贸w, podobnie jak Antonia? Jest obra偶ona na ciebie, m贸j panie, cho膰 drogie biedactwo dzielnie si臋 trzyma. Mo偶esz igra膰 z uczuciami podstarza艂ych ma-tron - dobrze nam tak, skoro pozwoli艂y艣my sobie na s艂abo艣膰 do ciebie. Ale dla m艂odych pi臋kno艣ci nale偶y mie膰 wi臋cej wzgl臋d贸w.
Przerwa艂a, by spojrze膰 na Mystere.
- To dziewcz膮tko jest doprawdy prze艣liczne i trudno si臋 dziwi膰, 偶e
lubisz przebywa膰 w jej towarzystwie. Lecz czy inne kobiety musz膮 z tego
powodu czu膰 si臋 zapomniane?
Mystere obserwowa艂a starsz膮 dam臋, gdy muska艂a ko艅cami palc贸w g艂adko wygolony policzek Rafe'a.
-Niewa偶ne, czy to dojrza艂e matrony, czy dziewicze pi臋kno艣ci - zapewni艂. - 呕adna kobieta nie powinna czu膰 si臋 zapomniana.
Ta przejrzysta aluzja wyda艂a si臋 Mystere bezczelna i grubosk贸rna. Caroline jednak u艣miechn臋艂a si臋 tajemniczo i odwr贸ci艂a do Thelmy i Sylvii, by z nimi porozmawia膰.
Mystere zwr贸ci艂a si臋 do Rafe'a.
- Traktuje to pan jak nizanie na sznurek szklanych paciork贸w. Im
wi臋cej, tym lepiej, nieprawda偶, panie Belloch? Taka niewinna igraszka
bez znaczenia?
Uni贸s艂 w zdumieniu brwi. ,
- O czym pani m贸wi?
-O kobietach. O Antonii, Caroline... o mnie. O nas wszystkich.
- Chyba jednak szklane paciorki nie s膮 ca艂kiem bez znaczenia. Pro
sz臋 nie zapomina膰, ile艣my za nie kupili od dzikus贸w.
Mia艂a ochot臋 usadzi膰 go na dobre, ale nim zd膮偶y艂a co艣 powiedzie膰, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Caroline przy艂膮czy艂a si臋 do ich grupki nie tylko po to, by poflirtowa膰 z Rafe'em. Kr贸lowa Nowego Jorku zwr贸ci艂a si臋 do Abbota Pollarda i zmierzy艂a go stalowym spojrzeniem, przed kt贸rym zadr偶a艂by nawet huzar.
79
- Wystarczaj膮co ju偶 zalaz艂e艣 mi za sk贸r臋, m贸j panie - powiedzia艂a,
bynajmniej nie 偶artobliwym tonem. -Znalaz艂e艣 si臋 na mojej czarnej li艣cie.
Nie by艂o to przekomarzanie si臋, ale wyra藕na ekskomunika. Pollard wiedzia艂 o tym dobrze. Zawsze blady, teraz sta艂 si臋 prawie przezroczysty. -Ale偶, droga pani. Z jakiego powodu?
Z powodu tak odra偶aj膮cych przewinie艅, 偶e nic ci tym razem nie pomog膮 przypochlebne minki i sprytne 偶arciki. Nie b臋d臋 teraz wyci膮ga膰 tych wszystkich brud贸w. Wystarczy, 偶e powiem, i偶 pozwoli艂e艣 sobie ostatnio na uwagi w najgorszym gu艣cie pod moim adresem i na temat os贸b, do kt贸rych 偶ywi臋 przyja藕艅 i szacunek.
Czy偶by chodzi艂o o tego poet臋, Oakesa? Wszyscy miewamy przecie偶 r贸偶ne zdania, to ca艂kiem...
- Prosz臋 mi nie przerywa膰! - niemal warkn臋艂a pani Aston
Spojrzenie jej gniewnych, w艂adczych oczu zmrozi艂o Mystere krew
w 偶y艂ach. Pollard te偶 si臋 wyra藕nie przestraszy艂.
- Tw贸j ostry dowcip - doda艂a Caroline Astor -jest s艂ynny i cz臋sto
godny podziwu. Ale nie 偶ycz臋 sobie by膰 celem twoich ustawicznych ata
k贸w, Abbot!
Pollard ju偶 otwiera艂 usta, by si臋 usprawiedliwi膰, lecz Caroline odwr贸ci艂a si臋 i odesz艂a na swe dawne miejsce. Spogl膮da艂 wi臋c tylko na innych go艣ci z niem膮drym wyrazem twarzy.
No c贸偶, sic transit gloria mimdi* - za偶artowa艂, robi膮c dobr膮 min臋 do z艂ej gry.
Skoro tak lubisz 艂acin臋, stary zrz臋do - podjudza艂 go Rafe - co by艣 powiedzia艂 na persona non grata?
Nie zamierzaj膮c ugi膮膰 si臋 pod mia偶d偶膮cym ciosem, Abbot pozosta艂 wierny swym obyczajom. Widz膮c, 偶e audytorium oczekuje jego reakcji, odezwa艂 si臋 ze zjadliw膮 ironi膮:
Je艣li razi was wszystko, co w z艂ym gu艣cie, czemu kto艣 z was nie wywrze presji na nasze w艂adze miejskie? Czy nikt nie zapobiegnie ustawieniu na Bedloe Island tej wulgarnej potworno艣ci, kt贸r膮 ratusz tak lansuje? Zr贸bcie z tym co艣, b艂agam! Nie do艣膰, 偶e mot艂och z Francji upar艂 si臋, by wlepi膰 nam ten populistyczny symbol, to jeszcze, na lito艣膰 bosk膮, mamy za to p艂aci膰! Zapami臋tajcie sobie moje s艂owa: ta okropna statua stanie si臋 po艣miewiskiem przysz艂ych pokole艅. Nasi potomkowie oka偶膮 nieco lepszy gust i ka偶膮 to paskudztwo rozebra膰.
Pompatyczne bzdury - zby艂 go Rafe. - M贸j Bo偶e, panowie. Czy偶by kto艣 umar艂?!
* 艁ac. tak przemija wielko艣膰 艣wiata (przyp. t艂um.).
80
Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂 pod adresem orkiestry. Wkr贸tce po przybyciu Mystere rozleg艂y si臋 pobudzaj膮ce tony marsza triumfalnego z Aidy, ale w pewnej chwili Abbot sk艂oni艂 dyrygenta do zmiany repertuaru i w艣r贸d nocy zabrzmia艂a jaka艣 pos臋pna melodia. Przypomina艂a nieko艅cz膮cy si臋 lament zdychaj膮cych s艂oni.
To nie jest popularna muzyczka - szydzi艂 Pollard - nic wi臋c dziwnego, 偶e jej nie rozpozna艂e艣, Raf臋. To z Pier艣cienia Nibehmga Wagnera. Uzna艂em, 偶e nale偶y dzi艣 zagra膰 co艣 z jego dzie艂, jako 偶e sam mistrz niedawno nas opu艣ci艂.
Szkoda, 偶e nie zabra艂 ze sob膮 tego piekielnego harmidru - burkn膮艂 Rafael i zdecydowanym krokiem ruszy艂 w stron臋 podwy偶szenia dla orkiestry. Wetkn膮艂 zwitek banknot贸w w d艂o艅 dyrygenta, kt贸ry wydawa艂 si臋 ca艂kiem zadowolony z propozycji zmiany repertuaru. Orkiestra z werw膮 zagra艂a pierwsze takty walca.
Nikt jeszcze nie rusza艂 do ta艅ca, wi臋c Mystere poczu艂a dreszcz strachu, gdy po powrocie Rafael uj膮艂 j膮 za rami臋.
Mog臋 pani膮 prosi膰?
Wola艂abym nie, ja...
Nie zwa偶a艂 na jej protesty. Lew膮 r臋k膮 obj膮艂 j膮 mocno w talii i dos艂ownie porwa艂 do pustego jeszcze ogrodowego pawilonu.
Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e Rafael Belloch jest doskona艂ym, cho膰 nieco zbyt w艂adczym tancerzem. Jednak偶e bez wzgl臋du na to, do jakich piruet贸w zmusza艂 swoj膮 partnerk臋, wraca艂a w jego ramiona z lekko艣ci膮 i wdzi臋kiem, nie gubi膮c ani razu rytmu.
Ksi臋偶yc wynurzy艂 si臋 zza chmur i nagle powierzchnia p艂yn膮cej tu偶 za pawilonem rzeki rozb艂ys艂a milionami brylancik贸w. Po raz pierwszy tego wieczoru niecierpliwi 偶urnali艣ci czaj膮cy si臋 za 偶elaznym ogrodzeniem zacz臋li po艣piesznie notowa膰 swoje wra偶enia.
- Moje gratulacje, panno Rillieux - szepn膮艂 Raf臋 ze szczerym podzi
wem. - M贸wiono mi, 偶e tyranizuj臋 ka偶d膮 partnerk臋, a przy pani robi臋
wra偶enie 艂agodnego baranka.
Mystere zignorowa艂a t臋 uwag臋. Cztery p艂ynne kroki, jeden daleki wypad - i wr贸ci艂a do niego z precyzj膮 niezawodnego szermierza.
Pan tylko marzy o tym, by wystawi膰 mnie na po艣miewisko — powiedzia艂a oskar偶ycielskim tonem.
Marz臋 tylko o tym, by ujrze膰 pani膮 bez tej sukni pod szyj臋 - odparowa艂 i roze艣mia艂 si臋 na widok jej ognistych rumie艅c贸w.
Krok, wypad, piruet i powr贸t do partnera.
Woli pan impertynenckie wykr臋ty od szczerej odpowiedzi.
W jedn膮 stron臋, w drug膮... i ca艂a naprz贸d - odpar艂.
6 - Ksi臋偶ycowa Dama
Odfrun臋艂a na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki, ale jaki艣 niewidoczny mechanizm sprawi艂, 偶e trafi艂a zn贸w w jego ramiona z pe艂n膮 wdzi臋ku precyzj膮. Wok贸艂 rozleg艂y si臋 spontaniczne oklaski.
Wkr贸tce niemai wszyscy (艂膮cznie z reporterami zza ogrodzenia) zauwa偶yli, jak mistrzowsko p艂yn膮 i wiruj膮 w ta艅cu Rafe Belloch i Mystere Rillieux. Wiele os贸b dosz艂o do w wniosku, 偶e ich popis zosta艂 z g贸ry zaplanowany dla uatrakcyjnienia tej -jednej przecie偶 z wielu - zabawy ogrodowej.
Taniec Mystere i Rafe'a zwabi艂 do pawilonu inne pary. Najpierw przy艂膮czy艂a si臋 grupa nowobogackich, przewa偶nie nowojorczyk贸w bardzo 艣wie偶ej daty. Potem pani Astor zgodzi艂a si臋 艂askawie wzi膮膰 udzia艂 w pl膮sach nuwoiysz贸w. Jej partnerem by艂 oczywi艣cie nieodst臋pny Ward McCallister.
- Jest pani mistrzyni膮 pod ka偶dym wzgl臋dem - zauwa偶y艂 Belloch,
o dziwo bez ironii.
Taniec si臋 sko艅czy艂 i Mystere z艂o偶y艂a partnerowi lekki, wdzi臋czny dyg. -Nie powiedzia艂abym, 偶e pod ka偶dym wzgl臋dem. -No c贸偶... jest zapewne wiele umiej臋tno艣ci, kt贸rych pani dot膮d nie zg艂臋bi艂a.
- By膰 mo偶e, ale mam zamiar zg艂臋bi膰 niekt贸re z nich, 艂askawy panie.
Roze艣mia艂 si臋, nadal trzymaj膮c j膮 za r臋ce, by nie mog艂a mu umkn膮膰.
- O, to paradne! Zw艂aszcza to „艂askawy panie". M艂odziutkie niewi
ni膮tko, nieprawda偶? Debiutantka, dopiero co rozkwitaj膮cy kwiatek. Pro
sz臋 wi臋c przyj膮膰 rad臋, je艣li chodzi o czyny, kt贸rych pani chcia艂aby jesz
cze dokona膰. Marzenia nie zawsze musz膮 i艣膰 z nimi w parze. Nikogo
przecie偶 nie aresztuj膮 za wyobra偶anie sobie tego czy owego.
- Wiem to i bez pa艅skich mora艂贸w.
Spojrzenie Rafe'a spocz臋艂o na jej p艂askiej piersi.
- Oczywi艣cie, 偶e pani wie. Ale bardzo mnie ekscytuje rozmowa
z pani膮 na takie tematy.
Mystere pr贸bowa艂a si臋 uwolni膰, ale j膮 przytrzyma艂.
- Tak - powiedzia艂 z nag艂膮 pewno艣ci膮, zagl膮daj膮c w niebieskie oczy
Mystere. Os艂oni艂 cz臋艣膰 jej twarzy r臋k膮, jakby to by艂a maska. Na jego usta
wyp艂yn膮艂 triumfalny u艣miech. - To by艂a pani! Latarnie tamtej nocy 艣wie
ci艂y r贸wnie s艂abo, ale to by艂a pani. Gdybym rozebra艂 pani膮 teraz do
naga...
Orkiestra zacz臋艂a gra膰 nast臋pnego walca. Rafael porwa艂 j膮 do ta艅ca. Trzy... cztery... piruet i powr贸t...
- Jakiej „tamtej" nocy? - spyta艂a, jakby ostatniego zdania w og贸le
nie wypowiedzia艂.
82
Ale on tylko si臋 roze艣mia艂 sarkastycznie na widok jej niepokoju.
- Zdolna z pani aktorka - przyzna艂. - A jednak co艣 pani przeszkadza zespoli膰 si臋 ca艂kowicie ze 艣wiatem przest臋pc贸w, jak to uczyni艂 jej kochany stryjaszek.
Prowadzi艂 j膮 jeszcze bardziej w艂adczo w p艂ynnym rytmie; nie tyle wi贸d艂, ile narzuca艂 swawol臋. Oboje dyszeli jak konie pe艂nej krwi na drugim okr膮偶eniu podczas wy艣cig贸w. Wkr贸tce gwa艂towno艣膰 ruch贸w Rafaela udzieli艂a si臋 nawet muzykom, kt贸rzy nie艣wiadomie przyspieszyli, dostosowuj膮c tempo do jego kroku.
Mystere by艂a rada, 偶e przy艂膮czy艂y si臋 do nich inne paiy; ich obecno艣膰 hamowa艂a nieco jej partnera. Wiedzia艂a jednak doskonale, co Rafe mia艂 na my艣li, m贸wi膮c o „tamtej nocy". Zdenerwowa艂 j膮 tak, 偶e zrezygnowa艂a z kradzie偶y broszki Sylvii Rohr. Pod jego jastrz臋bim wzrokiem by艂oby to zbyt ryzykowne.
Nie chodzi艂o zreszt膮 tylko o niego. Czu艂a narastaj膮ce woko艂o dramatyczne oczekiwanie. By艂a to pogo艅 za tani膮 sensacj膮. Ma艂o kto g艂o艣no si臋 do tego przyznawa艂, ale niemal ka偶dy z obecnych tego wieczoru go艣ci zaczytywa艂 si臋 sensacyjnymi artyku艂ami z codziennej prasy i 艂akn膮艂 wszelkich mo偶liwych szczeg贸艂贸w na temat os艂awionej z艂odziejki, o kt贸rej pisano nawet w europejskiej prasie.
Teraz, my艣la艂a Mystere, kiedy ta艅cz膮 ze sob膮, Raf臋 nie spodziewa艂 si臋 po niej 偶adnego wyczynu. Musi wi臋c dowie艣膰 swej niezale偶no艣ci, bo wyra藕nie doszed艂 do wniosku, 偶e sam膮 sw膮 obecno艣ci膮 potrafi obezw艂adni膰 Ksi臋偶ycow膮 Dam臋.
Mimo 偶e podj臋艂a decyzj臋, przez moment jej serce bi艂o jak oszala艂e. Jednak lekcje Paula Rillieux nie posz艂y na marne. Kiedy wykona艂a ruch, by艂 on precyzyjny i b艂yskawiczny.
Raf臋 jeszcze raz niemal teatralnym gestem odrzuci艂 j膮 od siebie na odleg艂o艣膰 wyci膮gni臋tej r臋ki. Przemkn臋艂a w obrocie obok Garretta Teas-dale'a i jego 偶ony Eugenii. Przez u艂amek sekundy wy膰wiczony wzrok Mystere spocz膮艂 na ci臋偶kiej z艂otej spince wpi臋tej w czarny jedwabny krawat Rafaela. Odwr贸ci艂a uwag臋 swego partnera, u艣miechaj膮c si臋 do Garretta. Odpowiedzia艂 na jej u艣miech skinieniem g艂owy, a Rafe odruchowo spojrza艂 na niego.
Musn臋艂a partnera d艂oni膮 - ruchem tak szybkim, 偶e niemal niedostrzegalnym. Spinka znikn臋艂a. Dok艂adnie tak, jak mia艂o by膰 z broszk膮 Sylvii Rohr. Jednym p艂ynnym gestem wetkn臋艂a spink臋 w kok. Nikt nie dopatrzy艂by si臋 w tym niczego poza bezwiednym poprawieniem fryzury.
Jej pusta ju偶 d艂o艅 z艂膮czy艂a si臋 z d艂oni膮 Rafaela. Kradzie偶 zosta艂a dokonana. Wiedzia艂a, 偶e Paul Rillieux zrobi jej awantur臋: warto艣膰 spinki
83
by艂a znikoma. Instynkt jednak podpowiada艂 Mystere, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama musia艂a zaatakowa膰 i wstrz膮sn膮膰 bezczeln膮 pewno艣ci膮 siebie Rafe'a, 偶eby nie przegra膰 na ca艂ej linii.
Nag艂a ulga z powodu odniesionego sukcesu poprawi艂a jej humor. Przez kilka cudownych, upajaj膮cych chwil, gdy tony skrzypiec unosi艂y si臋 pod niebo, a Rafael wirowa艂 z ni膮 ponad iskrz膮c膮 si臋 wst臋g膮 wody, czu艂a jego m臋sk膮 si艂臋 i niewiarygodn膮 zr臋czno艣膰 ruch贸w, stanowi膮c膮 dope艂nienie ujmuj膮cych rys贸w i postury. W tym momencie urzeczenia Mystere czu艂a dreszcz radosnej obietnicy, mia艂a wra偶enie, 偶e jej 偶ycie dopiero si臋 zaczyna, u艣wiadamia艂a sobie w艂asn膮 m艂odo艣膰 i kobiece t臋sknoty domagaj膮ce si臋 spe艂nienia.
Poczu艂a oddech Rafaela na policzku, ciep艂y i wilgotny, bliski jak oddech kochanka. A gdy przytuli艂 j膮 do siebie jeszcze mocniej, zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo jest podniecony.
Z premedytacj膮 prowadzi艂 j膮 tak, 偶e oddalili si臋 od innych tancerzy. W cieniu za pawilonem poci膮gn膮艂 j膮 nagle do niewidocznej prawie altanki.
- Nie! - protestowa艂a, gdy zamkn膮艂 j膮 w obj臋ciach. - Co pan...
Zdusi艂 protesty, zamykaj膮c jej usta niemal brutalnym poca艂unkiem.
W pierwszej chwili jej zdradzieckie cia艂o zareagowa艂o na pieszczot臋 z nami臋tno艣ci膮 dor贸wnuj膮c膮 nami臋tno艣ci Rafaela. Potem z najwy偶szym wysi艂kiem wyrwa艂a mu sie.
-Niech pan si臋 opanuje! - rzuci艂a. - C贸偶 to za szale艅stwo? Przecie偶 ludzie widzieli, 偶e tu wchodzimy!
- Opanuj臋 si臋... na razie - powiedzia艂 zmienionym z nami臋tno艣ci
g艂osem. -Ale nikomu nie mo偶na zabroni膰 marze艅. B臋d臋 my艣la艂 o tym, co
mnie omin臋艂o.
Prze艣lizgn臋艂a si臋 obok niego. Obla艂a si臋 rumie艅cem, gdy ujrza艂a g艂owy zwr贸cone w ich kierunku.
Zaledwie przed chwil膮 czu艂a si臋 jak w raju. Teraz spad艂a z wy偶yn na ziemi臋. Nagle wszystko doko艂a, pawilon i gapi膮cy si臋 ludzie, wyda艂o si臋 jej sztuczne niczym dekoracja w teatrze.
M贸wi mi to pan ju偶 po raz drugi - zdo艂a艂a wyszepta膰.
Tylko dlatego, 偶e pani pierwsza powiedzia艂a to do mnie - odpar艂 tak cicho, 偶e tylko ona mog艂a go us艂ysze膰.
Odwr贸ci艂a si臋, by spojrze膰 na niego po raz ostatni. Wskaza艂 gestem sw贸j czarny krawat, w kt贸rym jeszcze niedawno tkwi艂a z艂ota spinka. Przez ca艂y czas wiedzia艂, 偶e j膮 ukrad艂a. -Nie wyjdzie to pani na dobre, Ksi臋偶ycowa Damo.
84
14
Jeszcze przed wschodem s艂o艅ca ulice dolnego Manhattanu zaroi艂y si臋 t艂umem ludzi i pojazd贸w; wszystko to par艂o naprz贸d, przepychaj膮c si臋 jedno przez drugie. Hush zacz膮艂 obserwowa膰 mieszkanie przy Amos Street wkr贸tce po si贸dmej rano. Tu偶 po 贸smej - s膮dz膮c po dzwonach od 艢w. Paw艂a - pulchna kobieta w sp艂owia艂ej perkalowej sukni wy艂oni艂a si臋 z prywatnego wej艣cia na parterze, tu偶 za rogiem drogerii. Ruszy艂a przez ulic臋 do piekarni i wr贸ci艂a stamt膮d z bochenkiem chleba zawini臋tym w woskowany papier.
Nast臋pne dwie godziny strasznie si臋 Hushowi d艂u偶y艂y — zupe艂nie jak kazania, kt贸rych musia艂 wys艂uchiwa膰 w misji metodyst贸w przed darmow膮 kolacj膮. Zaj膮艂 dobry punkt obserwacyjny na dachu trzypi臋trowego magazynu po przeciwnej stronie ulicy. Do tej pory pozna艂 ju偶 Lower East Side tak dobrze, 偶e m贸g艂by j膮 przemierzy膰, posuwaj膮c si臋 po dachach dom贸w i unikaj膮c w ten spos贸b ulicznego ruchu, policji i grasuj膮cych na dole band.
Nieprzerwany strumie艅 klient贸w wp艂ywa艂 do drogerii i wynurza艂 si臋 stamt膮d z wod膮 mineraln膮, solami i patentowanymi lekarstwami wszelkiego rodzaju. Zegar na ko艣ciele wybi艂 dziesi膮t膮, a nadal nie by艂o ani 艣ladu cz艂owieka, kt贸rego Mystere poleci艂a 艣ledzi膰. Czemu nie szed艂 do roboty? Przecie偶 to nie niedziela. Nie mieszka艂 w slamsach, ale nie by艂a to r贸wnie偶 dzielnica pr贸偶nuj膮cych bogaczy.
Znudzony i zg艂odnia艂y Hush zszed艂 po chwiejnych tylnych schodach i 艣mign膮艂 na Cherry Street. Kupi艂 tam jab艂ko i porcj臋 puddingu z 艂oju.
Zaspokoiwszy pierwszy g艂贸d, dwunastolatek zwr贸ci艂 uwag臋 na starsz膮 kobiet臋, kt贸ra czeka艂a na rogu ulicy na pow贸z. Z jej prawego ramienia zwisa艂a wielka torba z gniecionego weluru. Hush przyjrza艂 si臋 bacznie spinaj膮cej j膮 mosi臋偶nej klamrze i rozpozna艂 zamek, kt贸ry potrafi艂 otworzy膰 jednym palcem.
Rozejrza艂 si臋 doko艂a, czy nie pl膮cze si臋 w pobli偶u posterunkowy. Potem - pomny nauk Paula Rillieux o odwracaniu uwagi „klienta" - wyj膮艂 z kieszeni d偶etowy kolczyk i upu艣ci艂 go na chodnik po lewej stronie staruszki.
- Przepraszam, paniusiu - zapiszcza艂. - Czy to panine?
Wskaza艂 b艂yskotk臋, a wzrok zaciekawionej kobiety pod膮偶y艂 za jego palcem. Kilka sekund, kt贸re zu偶y艂a na obejrzenie kolczyka, wystarczy艂o Hushowi na wydobycie z torby portfela z w艂oskiej sk贸rki i schowanie go za pazuch膮.
85
-Nie, to nie moje, ale 艂adnie z twojej strony, ch艂opcze, 偶e mnie spyta艂e艣.
- Wi臋c chyba go sobie zatrzymam - powiedzia艂, podni贸s艂 b艂yskotk臋 i zwia艂.
Zgodnie z naukami swego instruktora, postanowi艂 nie kra艣膰 przez kilka tygodni w tej okolicy. Zawarto艣ci portfela nawet nie sprawdzi艂. P贸jdzie do wsp贸lnego rodzinnego worka. On sam, je艣li oka偶e si臋 zdatny, b臋dzie nied艂ugo nale偶a艂 do rodziny.
Wr贸ci艂 do swego punktu obserwacyjnego na dachu magazynu. Wkr贸tce zn贸w ogarn臋艂a go nuda. Rozmy艣la艂 o tym, 偶e niebawem b臋dzie mieszka艂 pod tym samym dachem co Mystere. To pierwszokla艣na dziewczyna; prawie mu si臋 przyzna艂a, 偶e jest Ksi臋偶ycow膮 Dam膮. Zrobi dla niej, co tylko b臋dzie m贸g艂. O rany! - my艣la艂, przypominaj膮c sobie jej aksamitny g艂os i cer臋 jak z ko艣ci s艂oniowej. Skoczy艂bym za ni膮 w ogie艅, gdyby mi kaza艂a.
Wczesnym popo艂udniem jego cierpliwo艣膰 zosta艂a wreszcie nagrodzona. Wielki 艣niady platfus z wielkimi bokobrodami podszed艂 do drzwi i za艂omota艂 ko艂atk膮. Wpuszczono go do 艣rodka, sk膮d wyszed艂 po kilku minutach w towarzystwie m臋偶czyzny, kt贸rego opisa艂a Mystere.
Hush zlaz艂 na ulic臋 i dogoni艂 ich, gdy szli w stron臋 gwarnego, ruchliwego Broadwayu. Ci膮gn膮艂 za nimi w odleg艂o艣ci kilku metr贸w i szybko rozpozna艂 w platfusie z kolebi膮cym chodem faceta zwanego Sparky. By艂 to jeden z wa艂koni szlifuj膮cych bruki w pobli偶u dok贸w przy South Street. Od czasu do czasu zarabia艂 par臋 groszy przy roz艂adunku statku. Potem si臋 obija艂, p贸ki wszystkiego nie przepi艂, i tak w k贸艂ko.
Hush w 艣lad za dwoma m臋偶czyznami przeci膮艂 Broadway, nie zwa偶aj膮c na gro偶膮cy 艣mierci膮 ruch uliczny. Taki weteran jak on potrafi艂 uskoczy膰 w ostatniej chwili spod k贸艂 p臋dz膮cego na艅 powozu.
Najpierw my艣la艂, 偶e zmierzaj膮 na Bowery, oddalon膮 ledwie o trzy przecznice od Broadwayu i pe艂n膮 znacznie mniej szykownych sklep贸w i knajpek. Ale m臋偶czy藕ni wyl膮dowali ostatecznie w jednym z lokali z muzyczk膮 na dolnym Broadwayu.
W miar臋 jak si臋 tam zbli偶ali, do uszu Husha dociera艂o od czasu do czasu muzyczne glissando. Gdy m臋偶czy藕ni znikn臋li w wahad艂owych drzwiach knajpy, zatrzyma艂 si臋 na zewn膮trz, by przyjrze膰 si臋 poz艂acanemu szyldowi. Przypomnia艂 sobie udzielane mu przez Mystere nauki i zacz膮艂 odczytywa膰 napis. Poczu艂 wyra藕n膮 dum臋, gdy co艣 z tego wysz艂o.
-A..l...i...b...i...B...a...r..'
Ostatniej litery si臋 domy艣li艂. Bar Alibi. Tam, do licha! Dzi臋ki Mystere potrafi艂 ju偶 troch臋 czyta膰.
Wyst臋py kabaretowe rozpoczyna艂y si臋 dopiero wieczorem, wi臋c 偶aden z wykidaj艂贸w, kt贸rzy pilnowali porz膮dku, nie siedzia艂 jeszcze na swoim miejscu w pobli偶u drzwi, wymachuj膮c gro藕nie pa艂k膮. Hush w艣lizgn膮艂 si臋 do ciemnego, zadymionego wn臋trza 艣mierdz膮cego potem, piwem i tytoniem. Wypatrzy艂 obu m臋偶czyzn przy barze w kszta艂cie litery S. Siedzieli z nogami opartymi na metalowym pr臋cie, a Sparky m贸wi艂 co艣, 偶ywio gestykuluj膮c. Hush wiedzia艂, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej go st膮d wygoni膮, ale mimo wszystko wszed艂 g艂臋biej.
Prawie ca艂a pod艂oga by艂a zasypana trocinami. Nieogoleni m臋偶czy藕ni z papierosami przyklejonymi do warg grali w bilard lub w rzutki. Ch艂opiec rzuci艂 t臋skne spojrzenie w stron臋 wielkiego ud藕ca wyeksponowanego na ladzie w艣r贸d darmowych zak膮sek. Niestety, mieli z nich prawo skorzysta膰 tylko ci klienci, kt贸rzy zam贸wili trunki warte co najmniej pi臋膰dziesi膮t cent贸w.
- Dwa piwa, Jimbo! - zawo艂a艂 Sparky do barmana. - I to z czubem.
Na razie nikt nie zwraca艂 uwagi na ch艂opca w podniszczonych p艂贸ciennych spodniach wypchanych na kolanach. Przysun膮艂 si臋 wi臋c bli偶ej obu m臋偶czyzn. S艂ysza艂 teraz wyra藕nie porykiwanie Sparky'ego.
Powiadam ci, Lorenzo, zbijemy grubsz膮 fors臋 we w艂oskiej dzielnicy i wcale si臋 przy tym nie przem臋czymy. B臋dziemy tylko zgarnia膰 szmal. Z r臋k膮 na sercu, ch艂opie, za wynaj臋cie tresowanej ma艂py odpal膮 nam trzydzie艣ci dolc贸w na miesi膮c. Dodaj do tego cztery dolce za katarynk臋 i 艣ciele si臋 przed nami jedwabne 偶ycie! Trzeba tylko zorganizowa膰 tysi膮c dolar贸w, 偶eby wej艣膰 do sp贸艂ki. Uda ci si臋 to za艂atwi膰?
Hola, Sparky, nie tak pr臋dko! Nie wchodz臋 w 偶aden interes z brudnymi ma艂piszonami, do cholery. Pr臋dzej szlag mnie trafi, ni偶 b臋d臋 toto tresowa艂.
A kto ci je ka偶e tresowa膰? Za par臋 groszy makaroniarze nas w tym wyr臋cz膮. Palcem ich nie tkniesz. My robimy za w艂a艣cicieli, rozumiesz? To z艂oty interes, powiadam ci! Tylko frajer przepu艣ci艂by tak膮 okazj臋!
Obaj po艣piesznie opr贸偶nili ogromne kufle piwa i Sparky kaza艂 poda膰 nast臋pne. Hush przygl膮da艂 si臋, jak Lorenzo sadowi si臋 wygodnie, wsparty na 艂okciach, by dog艂臋bnie rozwa偶y膰 propozycj臋 kumpla. Trzema palcami ustawicznie poklepywa艂 w膮sy, jakby si臋 obawia艂, 偶e mu odpadn膮.
Mo偶e i by艂bym zainteresowany - odezwa艂 si臋 wreszcie - ale sk膮d wytrzasn膮膰 tak膮 fors臋?
Jaka forsa, takie profity, no nie?
Mo偶e i tak, ale od r臋ki tyle nie zdob臋d臋. Brakuje mi co najmniej czterech setek.
81
A szybko je wytrza艣niesz? Bo jak nie, to "Nick si臋 dogada z kim innym. Ustawiaj膮 si臋 do niego w kolejce.
Mo偶e w to wejd臋 - odpar艂 Lorenzo, kiwaj膮c g艂ow膮. - Mam nadzia-n膮 klientk臋. Ona, widzisz...
-Dobra, dobra. Wystaraj si臋 o fors臋 i tyle. Ale pami臋taj, jak b臋dziesz si臋 za d艂ugo namy艣la艂, to do niczego nie dojdziesz. Musimy si臋 z tym uwin膮膰, ty i ja.
Hush zauwa偶y艂, 偶e im bardziej Lorenzo by艂 zalany, tym bardziej monotonnym g艂osem m贸wi艂. Lubi艂 te偶 pi膰 za cudze pieni膮dze. Byli ju偶 przy trzecim piwie, a jak dot膮d stawia艂 tylko Sparky. Zdziwi艂o to Husha, bo to przecie偶 Lorenzo struga艂 wielkiego pana. A mo偶e to w艂a艣nie Sparky robi go w konia? Hush by艂 pewien tylko jednego: ta „nadziana klientka" Lorenza to Mystere.
Barman zd膮偶y艂 ju偶 wypatrzy膰 Husha i wskaza艂 mu drzwi. Ch艂opiec nie czeka艂 jednak d艂ugo na ulicy. Obaj kompani wyszli niebawem z lokalu, podali sobie r臋ce i rozstali si臋. Sparky ruszy艂 w stron臋 nabrze偶a, a Lorenzo poszed艂 a偶 na doln膮 Fifth Avenue.
Skr臋ci艂 pod 艂ukiem na Washington Square i pomaszerowa艂 na p贸艂nocno-wschodni koniec placu. W pierwszej chwili Hush by艂 pewien, 偶e zaraz wejdzie do ob艂o偶onego marmurem budynku administracyjnego nowojorskiego uniwersytetu.
Zamiast tego jednak Lorenzo skierowa艂 si臋 ku rz臋dowi ceglanych budyneczk贸w na ty艂ach uniwersytetu. Zadzwoni艂 do drzwi domu pod numerem siedemnastym przy Washington Street i zosta艂 wpuszczony do 艣rodka przez szczup艂膮 dziewczyn臋 o d艂ugich rozpuszczonych w艂osach.
Hush obszed艂 skwer dooko艂a, pilnuj膮c si臋, by nie podpa艣膰 posterunkowemu, kt贸ry przystan膮艂 w cieniu 艂uku. Z pobliskiej fabryki koszul, pot臋偶nej ceglanej budowli wznosz膮cej si臋 o przecznic臋 na zach贸d od skweru, wy艂oni艂a si臋 grupa dziewcz膮t, kt贸re sko艅czy艂y rann膮 zmian臋. Kiedy gliniarz wda艂 si臋 w 偶artobliw膮 pogaw臋dk臋 z jedn膮 z robotnic, Hush da艂 nura do niewielkiego ogr贸dka oddzielaj膮cego dom pod numerem siedemnastym od s膮siedniej posesji.
Przystan膮艂 pod pierwszym oknem, gdzie szczelina w kotarze pozwala艂a zajrze膰 do 艣rodka. Dostrzeg艂 tapet臋 w burbo艅skie lilijki, jakie艣 haftowane makatki, serwantki pe艂ne porcelanowych figurynek. Nie by艂o tam jednak 偶ywej duszy.
Ch艂opiec przesun膮艂 si臋 do nast臋pnego okna. Tutaj kotary by艂y szczelnie zasuni臋te. Hush przycisn膮艂 ucho do szyby. Dochodz膮ce z wn臋trza odg艂osy by艂y mu dobrze znane. S艂ysza艂 je nieraz w zat艂oczonych rude-
88
rach, w kt贸rych si臋 gnie藕dzi艂. Legalna 偶ona Lorenza mieszka艂a przy Amos Street, ale najwidoczniej utrzymywa艂 on r贸wnie偶 dziwk臋 przy Washington Street. I Hush nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, za czyje pieni膮dze.
Doszed艂 do wniosku, 偶e najwy偶szy czas powiadomi膰 o wszystkim
Mystere.
Po mojemu to on za twoj膮 fors臋 tylko si臋 obija - wypali艂 Hush, gdy jego druga lekcja czytania dobieg艂a ko艅ca. Mystere upar艂a si臋, 偶e zaczn膮 od nauki; podejrzewa艂a, 偶e sprawozdanie ch艂opca bardzo j膮 rozstroi. -I chce od ciebie wyci膮gn膮膰 jeszcze wi臋cej na jaki艣 interes z ma艂pami i katarynkami.
Wcale ci nie m贸wi艂am, 偶e mu p艂ac臋 - zauwa偶y艂a, ale nie zaprzeczy艂a temu otwarcie.
Go艣膰 tylko siedzi na ty艂ku i 偶艂opie piwo albo lata do swojej ku... znaczy si臋, odwiedza swoj膮 panienk臋. A ten jego kumpel Sparky te偶 choler臋 wart. Spytaj kogo b膮d藕, to ci powie: z takich jak on nie ma wiele po偶ytku.
Hush 艣ciska艂 w r臋ku elementarz McGuffeya, kt贸ry ofiarowa艂a mu dzi艣 Mystere. Oboje zajmowali swoje zwykle miejsca w saloniku na parterze. Mystere by艂a rada, 偶e odby艂a z ch艂opcem lekcj臋 przed t膮 rozmow膮. Raport Husha, cho膰 nie by艂 dla niej szokiem, ca艂kiem zepsu艂 jej humor.
M贸wisz, 偶e to pijaczyna? - upewni艂a si臋.
Jeszcze jaki! Nie pije piwa jak cz艂owiek, tylko wlewa w siebie jak w beczk臋 bez dna.
To ta sama beczka, w kt贸rej od miesi臋cy topi艂am swoje pieni膮dze, pomy艣la艂a.
Widzia艂e艣 jego 偶on臋? Skin膮艂 g艂ow膮.
Jak sz艂a do piekarni.
O w艂asnych si艂ach?
Jasne! To tylko przez ulic臋.
Nie wydawa艂a si臋 chora?
Gdzie tam! Gruba i zdrowa jak ko艅.
Hush widzia艂, 偶e Mystere jest zmartwiona. Chcia艂 powiedzie膰 co艣, co jej poprawi humor, napomkn膮艂 wi臋c o literach na szyldzie i o tym, jak domy艣li艂 si臋 litery „r" w s艂owie „bar".
- Zuch z ciebie - powiedzia艂a z przelotnym u艣miechem. - Powinie
ne艣 膰wiczy膰 si臋 w czytaniu przy ka偶dej okazji.
89
W jej my艣lach panowa艂 rozpaczliwy chaos. Jeszcze nie przetrawi艂a w pe艂ni zaj艣膰 ostatniej nocy podczas balu u Sanford贸w, a ju偶 zjawi艂 si臋 Hush i ostatecznie potwierdzi艂 jej obawy. Wydarzenia niew膮tpliwie zmierza艂y do punktu kulminacyjnego. Czu艂a si臋 bezwolna, unoszona ich pr膮dem, cho膰 tak bardzo pragn臋艂a zyska膰 nad nimi kontrol臋.
By艂y jednak i dobre nowiny. Tak jak tego pragn臋艂a, Belloch nie pisn膮艂 ani s艂owa o spince, kt贸r膮 mu wczoraj podw臋dzi艂a. Nie by艂o r贸wnie偶 偶adnych wzmianek na temat Ksi臋偶ycowej Damy w dzisiejszej prasie... a przynajmniej nie na 艂amach gazet „Sun", „World", „Herald" oraz „Independent", kt贸re Baylis kupowa艂 co rano na wyra藕ne polecenie Paula, ani te偶 w bardziej szacownym „Timesie".
Niestety, miejsce dotychczasowych felieton贸w po艣wi臋conych Ksi臋偶ycowej Damie zaj臋艂y plotkarskie artykuliki na temat niej i Rafe'a Bello-cha. Ogromnie popularny redaktor „Heralda", specjalista od sensacyjek z wielkiego 艣wiata Lance Streeter, zapytywa艂 prowokacyjnym tonem: Co w艂a艣ciwie wydarzy艂o si臋 w altance? Czy wspania艂y duet taneczny zawiedzie m艂od膮 par臋 do o艂tarza, czy te偶 stanowi preludium towarzyskiego skandalu? Niewinno艣膰 m艂odej damy pozosta艂a zapewne bez skazy, ale sprawa budzi pewne podejrzenia.
Jakby tego by艂o ma艂o, Streeter- kt贸ry czu艂 si臋 tak pewnie, 偶e pozwala艂 sobie pisa膰 o pani Astor per „nasza Caroline" - oznajmi艂, 偶e zamierza redagowa膰 now膮 kolumn臋 pod tytu艂em W altance. Znajdziesz tam, Czytelniku, najnowsze wie艣ci na temat mi艂osnych sekret贸w ludzi s艂awnych i bogatych - obiecywa艂.
Mystere mia艂a w艂a艣nie odprowadzi膰 Husha do frontowego przedsionka, gdy nag艂e tekowe drzwi salonu otworzy艂y si臋 i Rillieux zagrodzi艂 im drog臋. A偶 kipia艂 gniewem. Mystere szybko odgad艂a jego przyczyn臋. Paul 艣ciska艂 w r臋ce rachunki z ostatniego miesi膮ca, a konieczno艣膰 p艂acenia rachunk贸w zawsze doprowadza艂a go do w艣ciek艂o艣ci.
- Mam ju偶 do艣膰 twoich ekstrawagancji! - odezwa艂 si臋 do niej bez
wst臋p贸w. - Zrozumiano? Daj臋 ci tyle pieni臋dzy, a ty nadal kupujesz na
m贸j rachunek? Od tej pory musisz radzi膰 sobie sama.
Kiedy by艂 w艣ciek艂y, nie znosi艂, by mu przerywano, tote偶 Mystere milcza艂a pokornie i pozwala艂a mu si臋 wy艂adowa膰. Ubieg艂ej nocy, gdy zamiast oczekiwanej broszki Sylvii poda艂a mu z艂ot膮 spink臋, zachowa艂 kamienne milczenie. Teraz jednak wybuchn膮艂 gniewem, ukazuj膮c swoje mroczne i znacznie gro藕niejsze ja.
- Czy uwa偶asz, 偶e 艣mietank臋 do truskawek, kt贸r膮 tak si臋 dzi艣 raczy
艂a艣, dostarczaj膮 nam za darmo? Ten ch艂opak - ruchem g艂owy wskaza艂
Husha - b臋dzie niebawem potrzebowa艂 liberii lokajczyka. Liberii z r臋cz-
90
nie haftowanym herbem. Masz poj臋cie, ile to kosztuje? A czy wiesz, ile kosztuje utrzymanie powozu i koni? Albo zaopatrzenie takiego kolosa jak Evan w przyzwoite odzienie i bielizn臋?
Mia艂a ochot臋 rzuci膰 mu w twarz: „Nie p艂acisz im przecie偶 ani grosza pensji, stary cwaniaku".
- To twoje 艣wiecide艂ko z wczorajszego wieczoru - w艣cieka艂 si臋 dalej
- mo偶e jest warte nieco grosza. Ale co za nie dostaniemy od Helzera,
pytam? Najwy偶ej czterdzie艣ci dolar贸w.
Przerwa艂 i opar艂 si臋 mocniej na trzcinowej lasce, jakby Mystere sta艂a si臋 dla艅 brzemieniem nie do ud藕wigni臋cia. W tym w艂a艣nie momencie Hush postanowi艂 wprawi膰 swego mistrza w lepszy humor i zademonstrowa艂 portfel ukradziony przed kilkoma godzinami. Da艂o to niespodziewany efekt: potok wymowy Paula przybra艂 jeszcze na sile.
Widzisz! - odezwa艂 si臋 z wyrzutem do Mystere, wydobywaj膮c z portfela poka藕ny plik banknot贸w. - Dzi臋ki Bogu, 偶e ch艂opiec nadrabia twoje niedoci膮gni臋cia. Inaczej ju偶 by nas wyeksmitowano z tego domu. Czy rozumiesz, jaka by to dla nas by艂a tragedia? Troskliwie wzniesiona fasada rozpad艂aby si臋 z hukiem.
Masz racj臋 - przytakn臋艂a Mystere. ~ Obiecuj臋, 偶e w sobot臋 w operze lepiej si臋 postaram.
Oto w艂a艣ciwa postawa - mrukn膮艂 z aprobat膮.
Ca艂kiem zapomnia艂 o dorocznej operowej imprezie pani Astor, a skruszony ton dziewczyny z艂agodzi艂 jego w艣ciek艂o艣膰. Ale Mystere nie z艂o偶y艂a tej obietnicy tylko po to, by udobrucha膰 Paula. Nadarza艂a si臋 okazja do-wyst臋pu Ksi臋偶ycowej Damy w mniej stresuj膮cych warunkach, bo t艂um zebrany w operze b臋dzie znacznie wi臋kszy ni偶 na jakimkolwiek przyj臋ciu. I nikomu nawet nie przyjdzie do g艂owy, by rewidowa膰 damy.
Rillieux, cho膰 nieco udobruchany, nie zako艅czy艂 jeszcze kazania. Wsun膮艂 banknoty do kieszeni kamizelki i wetkn膮艂 lask臋 pod pach臋, by dla podkre艣lenia swych wywod贸w uderza膰 pi臋艣ci膮 jednej r臋ki w rozwart膮 d艂o艅 drugiej.
Umy艣lnie wspomnia艂em o niebezpiecze艅stwie publicznej kompromitacji. W艂a艣nie strach przed kompromitacj膮 sprawia, 偶e obni偶y艂a艣 ostatnio loty. Chyba zbyt gruntownie zaznajomi艂a艣 si臋 z obyczajami wy偶szych sfer. Mam wra偶enie, 偶e zdemaskowanie w oczach wielkiego 艣wiata by艂oby dla ciebie najstraszliwsz膮 kar膮.
By膰 mo偶e - przytakn臋艂a, ale nie doda艂a nic wi臋cej.
Przy naszym trybie 偶ycia trzeba odrzuci膰 tak膮 konwencjonaln膮 moralno艣膰, i to raz na zawsze. Nie wyobra偶aj sobie, 偶e b臋d臋 ci wiecznie
91
pob艂a偶a艂. Twoja p艂e膰 wcale nie oznacza, 偶e musisz by膰 s艂aba. We藕 cho膰by Rose: jest dobr膮 pokoj贸wk膮, ale zawsze ma oczy i uszy otwarte i od czasu do czasu potrafi wzbogaci膰 nasz rodzinny kapitalik o co艣 ca艂kiem 艂adnego. Ty r贸wnie偶 powinna艣 zapracowa膰 na swoje utrzymanie.
Tak mocno przygryz艂a doln膮 warg臋, 偶e poczu艂a smak krwi. Ona powinna zarobi膰 na utrzymanie?! Tylko w ci膮gu ostatnich trzech miesi臋cy do艂o偶y艂a do „rodzinnej" kasy co najmniej pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w. Nie by艂 to wprawdzie wyczyn na miar臋 Vanderbilt贸w, ale ca艂kiem poka藕na sumka.
Cz臋艣膰 zdobytego przez ni膮 艂upu nigdy nie trafia艂a do „wsp贸lnego rodzinnego worka". Wi臋kszo艣膰 skradzionych przedmiot贸w przechowywano w powozowni, sk膮d wynoszono je po trochu do Helzera, czyli do oficjalnej przykrywki jego ciemnych interes贸w: wielkiej sk艂adnicy z艂omu na Water Street. W ten spos贸b w razie wpadki koz艂ami ofiarnymi zostaliby jedynie Evan lub Baylis.
Rillieux przyw艂aszcza艂 sobie cz臋艣膰 pieni臋dzy i niekt贸re przedmioty o szczeg贸lnej warto艣ci. Zamyka艂 je w prywatnym sejfie w swojej sypialni. Mystere zajrza艂a tam tylko raz, a i to przypadkiem. Do ukrytych skarb贸w nale偶a艂 pi臋kny brylantowy diadem, kt贸ry ukrad艂a ostatniej wiosny, i kilka innych najwcze艣niejszych zdobyczy Ksi臋偶ycowej Damy.
- Przesta艅 wreszcie troszczy膰 si臋 o to, czy twoje post臋pki s膮 dobre,
czy z艂e - zako艅czy艂 Paul 艂agodniejszym ju偶 tonem. - Czy dla lisa porwa
nie kurczaka nie jest dobre? Zapewniam ci臋, 偶e tam, gdzie chodzi o pie
ni膮dze, nie ma miejsca na hipokryzj臋. Ulegasz fa艂szywej moralno艣ci,
Mystere. Grzesz 艣mia艂o, gdy偶 tylko wtedy odniesiesz zwyci臋stwo.
W jego oczach pojawi艂 si臋 chytry b艂ysk.
- A propos 艣mia艂ego grzeszenia... Co w艂a艣ciwie zdarzy艂o si臋 w al
tance, serduszko?
Poczerwienia艂a a偶 po korzonki w艂os贸w. Rillieux zachichota艂, wyra藕nie zadowolony.
No, no, nie musisz odpowiada膰 - pociesza艂 j膮, jakby by艂a dzieckiem. - Twoje rumie艅ce m贸wi膮 same za siebie! Tak czy owak, tych kilka chwil odosobnienia i wasze wsp贸lne tany sprawi艂y, 偶e bal u Sanford贸w przeszed艂 do historii. - Oczy mu si臋 zw臋zi艂y. Spogl膮da艂 na Mystere niemal oskar偶aj膮co. G艂os te偶 mu stwardnia艂. - Tylko sobie nie wyobra偶aj, 偶e nie wiem, co si臋 艣wi臋ci. Wydaje mi si臋, 偶e Rafe Belloch m贸g艂by by膰 dla ciebie doskona艂ym rozwi膮zaniem.
Rozwi膮zaniem? - powt贸rzy艂a, nie pojmuj膮c, o co mu chodzi.
Oczywi艣cie. Masz wyra藕nie do艣膰 kradzie偶y. Sama przyznajesz, 偶e obawiasz si臋 zdemaskowania. Wyjd藕 za Rafe'a, a ju偶 nigdy nie b臋dziesz
92
mia艂a k艂opot贸w z pieni臋dzmi. Najwy偶ej z tym, jak wyda膰 ca艂e to bogactwo.
- Nie bierzesz pod uwag臋 — przerwa艂a mu gwa艂townie - 偶e Rafe zbyt
wysoko si臋 ceni, by da膰 sobie na艂o偶y膰 ma艂偶e艅skie wi臋zy! Ani tego, 偶e
uwa偶am go za aroganckiego potwora.
Twarz Paula wykrzywi艂a si臋 w wilczym u艣miechu; b艂ysn臋艂y z艂ote koronki.
- Sp贸jrz mi w oczy i powiedz, 偶e on ci臋 wcale nie podnieca.
Tym razem tak j膮 zawstydzi艂, 偶e odwr贸ci艂a g艂ow臋.
- Och, nie przesadzaj z t膮 pierwsz膮 naiwn膮! - warkn膮艂 niecierpliwie.
- Nikt ci臋 nie zawlecze si艂膮 do o艂tarza. A kiedy znudz膮 ci si臋 jego...
ma艂偶e艅skie uprzejmo艣ci, przydarzy mu si臋 nieszcz臋艣liwy wypadek. Oczy
wi艣cie ty nie b臋dziesz mia艂a z tym nic wsp贸lnego.
Mystere zdusi艂a w sobie odruch gwa艂townego sprzeciwu. Spr贸bowa艂a innej taktyki.
-Nie doceniasz go, Paul. Nawet gdybym przysta艂a na taki plan, nawet gdyby jakim艣 cudem poprosi艂 mnie o r臋k臋, a ja bym go przyj臋艂a, Belloch nie jest staruszkiem, kt贸ry nie potrafi upilnowa膰 w艂asnej sakiewki. Okaza艂by si臋 gro藕nym przeciwnikiem, gdyby艣 pr贸bowa艂 go skrzywdzi膰. Jestem tego pewna. To niebezpieczny cz艂owiek.
-No, no! Wierzaj mi, ka偶dy m臋偶czyzna zmienia si臋 z tygrysa w oswojonego kotka, gdy mu jaka艣 kobieta zalezie za sk贸r臋. Widzia艂em, jak na ciebie patrzy, jak si臋 oblizuje na widok swojej niedojrza艂ej nimfy...
- Do艣膰 tego, Paul!
Zmarszczy艂a czo艂o. To naprawd臋 nie by艂 odpowiedni temat do rozmowy przy dziecku. Ale Rillieux tylko zachichota艂, zmierzwi艂 ciemn膮 czupryn臋 Husha i uda艂 si臋 na g贸r臋 do swoich apartament贸w.
- Co to znaczy „wyeksmitowa膰"? - spyta艂 Hush, gdy odprowadza艂a
go do wyj艣cia.
Wiedzia艂, 偶e jest straszliwym nieukiem, a nawet sko艅czony g艂upek by zauwa偶y艂, 偶e do takich dam jak Mystere nie mo偶e si臋 zaleca膰 m臋偶czyzna bez wykszta艂cenia. Powinien pisa膰 dla niej wiersze, prawi膰 komplementy i m贸wi膰 r贸偶ne s艂odkie s艂贸wka, na kt贸re kobiety si臋 nabieraj膮, bo to strasznie uczuciowe stworzenia. Widzia艂, jak Mystere mieni艂a si臋 na twarzy, gdy pan Rillieux jej dopieka艂. Hush przysi膮g艂 sobie, 偶e 偶adna dama nie zobaczy go z wiaderkiem pe艂nym zdech艂ych szczur贸w.
- Wyt艂umacz臋 ci to na nast臋pnej lekcji - obieca艂a Mystere. -1 poka
偶臋 ci, jak korzysta膰 ze s艂ownika.
93
Zosta艂o jeszcze jedno wa偶ne zadanie do wykonania. Po wyj艣ciu Hu-sha podesz艂a do niewielkiej wn臋ki z telefonem i podnios艂a s艂uchawk臋. Pokr臋ci艂a korbk膮, skontaktowa艂a si臋 z telefonistk膮 w centrali i prawie krzycz膮c do s艂uchawki, poprosi艂a o po艂膮czenie z biurem b艂yskawicznego przekazywania wiadomo艣ci na skrzy偶owaniu Fourteenth Street i Sixth Avenue.
Odezwa艂 si臋 metaliczny g艂os, nie wiadomo: m臋ski czy niewie艣ci. Mystere podyktowa艂a informacj臋, kt贸r膮 wys艂annik na rowerze mia艂 przekaza膰 Lorenzowi: oczekuje go jutro w zwyk艂ym miejscu o pierwszej po po艂udniu. Odwiesi艂a s艂uchawk臋. Serce bi艂o jej na alarm, bo czu艂a, 偶e dotar艂a do punktu zwrotnego w swoim 偶yciu.
Nie by艂a pewna, co powie Perkinsowi ani jak on na to zareaguje. Je艣li jednak chce odnale藕膰 Brama, musi jak najpr臋dzej sta膰 si臋 pani膮 w艂asnego losu. Tego akurat by艂a pewna. Uwaga Paula na temat Bellocha dowiod艂a jej, 偶e musi jak najszybciej ostudzi膰 zapa艂y Rafe'a... i swoje w艂asne. Rafael by艂 nie tylko zagro偶eniem dla niej. Jemu samemu grozi艂o niebezpiecze艅stwo. A cho膰 irytowa艂 j膮 i przera偶a艂, nigdy nie 偶yczy艂a mu 艣mierci!
Je艣li oka偶e do艣膰 si艂y, mo偶e ju偶 od jutra sama b臋dzie decydowa膰 o w艂asnym losie.
Ju偶 nie 艣pisz?! - zawo艂a艂a Rose, kt贸ra stan臋艂a w drzwiach sypialni z dzwonkiem 艣niadaniowym w r臋ku. Mystere oczy mia艂a szeroko otwarte, ale by艂a skupiona na w艂asnych my艣lach. Le偶a艂a w 艂o偶u z baldachimem, wyra藕nie widoczna przez francuskie jedwabne zas艂ony o barwie hiacynt贸w.
Obudzi艂am si臋 dobrze przed wschodem s艂o艅ca - wyzna艂a - ale nadal wyleguj臋 si臋 jak ostatni leniuch.
No to mo偶esz przymili膰 si臋 naszemu ja艣nie panu i zje艣膰 razem z nim 艣niadanie - podsun臋艂a taktownie Rose. - S艂ysza艂am wczoraj, jak si臋 wydziera艂 na ciebie w salonie. Matko 艣wi臋ta! Ma艂o szyby nie powypada艂y!
- Chyba rzeczywi艣cie do niego zejd臋. - Mystere odrzuci艂a ko艂dr臋.
Nie mia艂a zamiaru si臋 obija膰, ale by艂a sparali偶owana strachem.
Wczorajsza determinacja niemal ca艂kiem j膮 opu艣ci艂a podczas bezsennej
94
nocy. Na my艣l o tym, co j膮 czeka - najpierw przeprawa z Perkinsem. potem z Paulem, wreszcie z Bellochem - mia艂a ochot臋 zagrzeba膰 si臋 w po艣cieli i w og贸le nie wychodzi膰 z 艂贸偶ka.
- Rose?
-Hm?
Spojrzenie Mystere pow臋drowa艂o do biureczka pod wschodnim oknem, ale przemog艂a ch臋膰 odczytania raz jeszcze ukrytego tam listu. I tak prawie ca艂kiem go zniszczy艂a. Przeczytanie go po raz nie wiem kt贸ry, t艂umaczy艂a sobie, nie wy艣wietli 偶adnej tajemnicy. A tajemnica z pewno艣ci膮 istnia艂a. Mog艂a to przysi膮c. Musi j膮 wyja艣ni膰, wszystko jedno jak! Z pewno艣ci膮 wi膮za艂a si臋 ze znikni臋ciem Brama.
O co chodzi? - spyta艂a 艂agodnie Rose, przyzwyczajona do ponurych nastroj贸w Mystere.
Cz臋sto my艣lisz o Irlandii?
To pytanie nie zdziwi艂o Rose. Cho膰 pochodzi艂a z nadmorskiej wioski, a nie z Dublina jak Mystere, dobrze rozumia艂a ciekawo艣膰 dziewczyny. Poniewa偶 za艣 by艂a starsza i d艂u偶ej mieszka艂a w Irlandii, Mystere cz臋sto zasypywa艂a j膮 pytaniami. 艁akn臋艂a wszelkich informacji dotycz膮cych jej ojczyzny, jej irlandzkich korzeni; by艂a wprost nienasycona. To wieczne czytanie, ci膮g艂e wypytywanie irlandzkich emigrant贸w... Chodzi艂a nawet codziennie do muzeum, 偶eby obejrze膰 makiet臋 Dublina, kt贸r膮 tam eksponowano.
- My艣l臋 czasem o mojej rodzinie, ale nie powiem, 偶ebym t臋skni艂a do
starych k膮t贸w. Urodzi艂am si臋 w pi臋膰dziesi膮tym trzecim, jak raz w czasie
kl臋ski g艂odu, cho膰 wtenczas podobno ju偶 by艂o krzyn臋 l偶ej.
Oczy Mystere pociemnia艂y, zapatrzone w dal.
- Tylu ludzi wtedy umar艂o... Ca艂emu 艣wiatu Irlandia kojarzy艂a si臋
tylko ze 艣mierci膮.
Ogarn臋艂y j膮 jeszcze bardziej ponure my艣li. Ona sama by艂a przecie偶 Irlandk膮! Wys艂uchiwanie pogardliwych uwag nowojorskiej elity (przewa偶nie z艂o偶onej z protestant贸w) na temat Irlandii i og贸艂u „papist贸w" by艂o jednym z najbole艣niejszych aspekt贸w roli odgrywanej przez Mystere.
Wsta艂a z 艂贸偶ka, narzuci艂a szlafrok i podesz艂a do szafy z 偶贸艂todrzewu. Zanim cokolwiek za艂o偶y, czeka j膮 jeszcze 偶mudny i upokarzaj膮cy proces banda偶owania biustu.
-Ty, Rose, przynajmniej masz jakie艣 wspomnienia... dobre czy z艂e - stwierdzi艂a. - To chyba lepsze, ni偶 nie mie膰 偶adnych.
- Pewnie! Ale pami臋tam, 偶e sprawy nie wygl膮da艂y u nas najlepiej
w sze艣膰dziesi膮tym trzecim. Dla m艂odych nie by艂o 偶adnych widok贸w, no
to rodzice wys艂ali mnie tutaj. Trafi艂am prosto do Five Points; mia艂am tam wujka. Ale zmar艂o mu si臋 na choler臋. To jeszcze jeden pow贸d, 偶e nas tu nie kochaj膮. Nie ma co gada膰, przywlekli艣my t臋 choler臋 ze sob膮.
— Je艣li nawet tak by艂o, przewa偶nie umierali na ni膮 Irlandczycy.
-Ano, cho膰by m贸j wujek Liam, 艣wie膰 Panie nad jego dusz膮! Wiesz,
Mystere, Five Points to i teraz pod艂e miejsce, ale co si臋 tam wyrabia艂o w sze艣膰dziesi膮tym trzecim! 呕adna dziewczyna nie uchowa艂a si臋 tam porz膮dna, a dzieciaki mar艂y jak muchy. Zw艂aszcza te, co nie mia艂y domu. Gdyby Paul nie zabra艂 mnie do siebie, i ja wyci膮gn臋艂abym kopyta.
Mystere wiedzia艂a, 偶e Rose nie powiedzia艂a tego po to, by poruszy膰 w niej sumienie. Ale ta uwaga przypomnia艂a jej, 偶e Rillieux ocali艂 r贸wnie偶 j膮 i Brama, wysz艂a wi臋c na potworn膮 niewdzi臋cznic臋.
Zaraz jednak pomy艣la艂a, 偶e ma prawo do wolno艣ci osobistej. Pragn臋艂a jej zreszt膮 przede wszystkim ze wzgl臋du na Brama. Musia艂a si臋 r贸wnie偶 uwolni膰 od tej obrzydliwej pijawki, Lorenza Perkinsa. A Rillieux? C贸偶, ka偶dego roku „przejmowa艂a na w艂asno艣膰" i przekazywa艂a mu przedmioty warte tysi膮ce dolar贸w. Gdyby krad艂a na w艂asny rachunek, mia艂aby na przyzwoite utrzymanie i nale偶yte poszukiwania Brama oraz ich wsp贸lnych rodzinnych korzeni.
Pieni膮dze... Mimo woli zn贸w pomy艣la艂a o nieskazitelnym szmaragdzie Antonii, o jego delikatnej, jakby wilgotnej zieleni, identycznej z kolorem oczu Brama. Nie by艂a specjalnie przes膮dna, nie mog艂a jednak odp臋dzi膰 my艣li, 偶e ten pier艣cie艅 z woli przeznaczenia mia艂 umocni膰 j膮 w postanowieniu. Dla Antonii by艂a to tylko b艂yskotka, kt贸r膮 si臋 mo偶na pochwali膰, ale dla Mystere cenny klejnot oznacza艂 niezale偶no艣膰 i szans臋 kontynuowania niezwykle wa偶nych poszukiwa艅.
- Po艣piesz si臋 - przypomnia艂a jej Rose, nim wysz艂a z sypialni. -
艢niadanie z tob膮 zawsze wprawia Paula w dobry humor. On jest do ciebie
bardzo przywi膮zany.
— Jest przywi膮zany do nas wszystkich - odpar艂a Mystere. - 1 mo偶e w艂a艣nie na tym polega nasz problem.
Rose mia艂a ju偶 co艣 powiedzie膰, ale da艂a za wygran膮 i przywdzia艂a beznami臋tn膮 mask臋 dobrze wyszkolonej pokoj贸wki.
-Rose?-zd膮偶y艂ajeszcze szepn膮膰 Mystere, zanim drzwi si臋 zamkn臋te
W szparze zn贸w ukaza艂a si臋 g艂owa w czepku i dwa rude warkocze. -S艂ucham?
- Ja... ja naprawd臋 wcale nie chcia艂am, 偶eby艣my my z Paulem 偶yli
jak pa艅stwo, a wy 偶eby艣cie nam us艂ugiwali.
96
Mystere dobrze wiedzia艂a o przeznaczonych dla s艂u偶by ciasnych klitkach na poddaszu, dusznych w lecie i nieopalanych w zimie. I w dodatku jedli wszystkie posi艂ki w suterenie. Rillieux upiera艂 si臋 przy tym, t艂umacz膮c, 偶e trzeba zachowa膰 wszelkie pozory.
- Nie zawracaj sobie tym g艂owy! - zbagatelizowa艂a spraw臋 Rose. -M贸j pok贸j jest suchy, czysty i ma drzwi zamykane na klucz. Paul nie 偶a艂uje nam ani jedzenia, ani wolnego czasu. A je艣li czasem spierze kt贸rego艣 z ch艂opak贸w? S膮 do tego przyzwyczajeni i nie szanowaliby go, gdyby nie mia艂 mocnej r臋ki. - Oczy jej pociemnia艂y; mo偶e przypomnia艂a sobie dzie艅, gdy Mystere tak偶e dosta艂a lanie. - Mnie tam nigdy nie uderzy艂 - o艣wiadczy艂a, jakby to usprawiedliwia艂o ca艂膮 reszt臋. - A tobie si臋 nale偶膮 specjalne wzgl臋dy, dziewuszko. Dobrze na nie zapracowa艂a艣. Takie ryzyko! My艣l przede wszystkim o sobie, biedactwo, bo Paul chybaby si臋 ju偶 nie obszed艂 bez ciebie... At, co tam. Tak mi si臋 tylko plecie. Zawsze ci dobrze 偶ycz臋, Mystere. Nie my艣l, 偶e ci zazdroszcz臋 czy co艣 takiego. Ani mi to w g艂owie.
Mystere do艂膮czy艂a do Paula i zjedli razem 艣niadanie w jednym z najbardziej s艂onecznych pomieszcze艅 w domu, tak zwanym solarium. Po wczorajszych obra藕liwych uwagach Paul zachowywa艂 si臋 dzi艣 bez zarzutu. Napomkn膮艂 tylko znacz膮co o konieczno艣ci oczyszczenia jego r臋kawiczek z ko藕lej sk贸rki oraz jedwabnego cylindra przed zbli偶aj膮c膮 si臋 operow膮 gal膮 pani Astor, przypominaj膮c w ten spos贸b Mystere o jej obietnicy zrehabilitowania si臋 za n臋dzny 艂up wyniesiony z balu u San-ford贸w.
Rillieux nie powzi膮艂 偶adnych podejrze艅, gdy mu oznajmi艂a, 偶e chce sp臋dzi膰 spor膮 cz臋艣膰 dnia w parku, a potem w czytelni u Macy'ego. Mystere bardzo cz臋sto chodzi艂a do parku na godzin臋 czy dwie. Nie zaproponowa艂 jej powozu, gdy偶 sam go potrzebowa艂.
Mimo postanowienia, 偶e b臋dzie odt膮d oszcz臋dza艂a, Mystere zaraz po opuszczeniu rezydencji z brunatnego piaskowca przywo艂a艂a kryt膮 doro偶k臋.
Ile by kosztowa艂 kurs do Brooklynu, a potem powr贸t przez Central Park... mniej wi臋cej dwie godziny albo troch臋 d艂u偶ej?
Taksa jest sta艂a, paniusiu - sk艂ama艂 doro偶karz bez mrugni臋cia okiem. - Dolar za godzin臋.
Cena by艂a wyg贸rowana, bo wo藕nica dostrzeg艂 eleganck膮 lnian膮 sp贸dnic臋 i sznurowane po bokach jedwabne buciki pasa偶erki. Mystere postanowi艂a od艂o偶y膰 oszcz臋dzanie do jutra.
7 - Ksi臋偶ycowa Dama 97
-Niech b臋dzie - odpar艂a bez wahania, a doro偶karz pom贸g艂 jej wsi膮艣膰 do powozu.
Zanim otwarto most Brookli艅ski, Mystere nieraz przeprawia艂a si臋 samotnie do Brooklynu, zw艂aszcza gdy trapi艂y j膮 ci臋偶kie my艣li. Ta spokojna, zadrzewiona cz臋艣膰 miasta dzia艂a艂a na ni膮 odpr臋偶aj膮ce i refleksyjnie w odr贸偶nieniu od t臋tni膮cego ruchem i gwarem molocha po drugiej stronie rzeki. Kursowa艂o stale pi臋膰 prom贸w, ale Mystere najcz臋艣ciej przeprawia艂a si臋 tym z Wall Street.
Teraz most ogromnie upraszcza艂 spraw臋 i zapewnia艂 malownicze widoki, zw艂aszcza tym, kt贸rzy spacerowali po wysokim przej艣ciu dla pieszych, mog膮c podziwia膰 stamt膮d ruch parowc贸w, barek i solidnych statk贸w transportowych, po艣r贸d kt贸rych kr膮偶y艂y jak wa偶ki znacznie mniejsze skify i 偶agl贸wki.
Cho膰 藕renice Mystere rejestrowa艂y te wszystkie widoki, w duszy widzia艂a tylko okrutne, fascynuj膮ce oczy Rafe'a Bellocha i czu艂a nami臋tny dotyk jego ust, rozpalaj膮cy j膮 niczym pochodnia.
- Dok膮d teraz, paniusiu?
G艂os doro偶karza przywo艂a艂 j膮 do rzeczywisto艣ci. Przekona艂a si臋 ze zdziwieniem, 偶e gotycki 艂uk brookli艅skiej wie偶y mostowej zosta艂 ju偶 za nimi.
- Prosz臋 skr臋ci膰 w Prospect Park - poleci艂a.
Wstydz膮c si臋 偶aru swoich lubie偶nych my艣li, Mystere zn贸w przysi臋g艂a sobie, i偶 nie pozwoli, by kilka chwil nieprzystojnych zapa艂贸w zniszczy艂o jej pozycj臋 towarzysk膮 i spok贸j wewn臋trzny. Nawet w nadziei kr贸lewskich 艂up贸w nie ulegnie temu zarozumia艂emu arogantowi. Jego zachowanie w stosunku do Caroline i Antonii dowodzi艂o, jak bardzo nale偶a艂o si臋 go wystrzega膰. A co dopiero spos贸b, w jaki si艂膮, tak, si艂膮, zaci膮gn膮艂 j膮 do altanki i narzuci艂 si臋 jak ostatni prostak!
Nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e doro偶karz przygl膮da si臋 jej podejrzliwie przez niewielki otw贸r w dachu powozu. Min臋 mia艂 wyra藕nie zaniepokojon膮.
- S艂ucham? - wykrztusi艂a p贸艂przytomnie, gdy偶 ca艂kiem straci艂a po
czucie czasu i rzeczywisto艣ci.
-Nic pani nie jest? Pytami i pytam, dok膮d teraz. Objechali艣my park ju偶 dwa razy.
Przepraszam. Nic mi nie jest, tylko...
S艂uchaj no, paniusiu, czy ty na pewno masz na doro偶k臋?- spyta艂 z wyra藕nym sceptycyzmem. -Kto ci臋 tam wie, mo偶e艣 uciek艂a z Bellevue, a te frymu艣ne fata艂aszki podw臋dzi艂a艣 gdzie艣 po drodze?
Oto trzy dolary. Mo偶e to pana uspokoi? - Poda艂a mu pieni膮dze przez otw贸r w dachu. - Kt贸ra teraz godzina?
^8
- Dochodzi jedenasta.
Gwa艂towne bicie serca uspokoi艂o si臋. Nie by艂o jeszcze tak p贸藕no, jak si臋 obawia艂a. Ale musi przesta膰 my艣le膰 o Rafaelu Bellochu i skupi膰 si臋 na bie偶膮cym problemie: spotkaniu z Perkinsem.
- Pojedziemy teraz przez High Street - zdecydowa艂a.
Opu艣cili park i skierowali si臋 na p贸艂noc urocz膮 zadrzewion膮 alej膮 biegn膮c膮 mi臋dzy rz臋dami wygodnych dom贸w. Grunta by艂y tutaj nieco ta艅sze i mniej zamo偶nych sta膰 by艂o na urz膮dzenie ca艂kiem przyzwoitych mieszka艅, sk膮d mieli niedaleko do swoich miejsc pracy na Manhattanie.
Ale co z Perkinsem? Wr贸膰my do Perkinsa. Zmusi艂a si臋 do koncentracji. Trapi艂o j膮 niemi艂e przeczucie, 偶e zerwanie z nim nie b臋dzie ani 艂atwe, ani tanie. Wszystkie te podst臋pne wypytywania o ni膮 i o Paula. Tak d艂ugo wi膮za艂a swoje nadzieje z tym detektywem i na co si臋 to zda艂o? Po prostu na nic! Mo偶e st膮d nawet wynikn膮膰 co艣 gorszego ni偶 strata czasu i pieni臋dzy.
Znowu pomy艣la艂a o pozostawionym w domu li艣cie z intryguj膮cym nadrukiem. O swej niespe艂nionej nadziei odnalezienia Brama, mo偶e nawet odziedziczenia wielkiego maj膮tku. Ale jakie偶 mog艂a zg艂asza膰 roszczenia, skoro nie zna艂a nawet swego rodowego nazwiska? Bram tyle jej opowiada艂... czemu nie wyjawi艂 w艂a艣nie tego?
Poczu艂a nag艂e mrowienie na karku. Przypomnia艂a sobie niedoko艅czone zdanie Rillieux. O ma艂o jej nie powiedzia艂, gdy jechali powozem na bal u Sanford贸w: „to rodzinna cecha". Pomy艣la艂a wtedy, 偶e to zwyk艂e przej臋zyczenie. Nagle jednak przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Paul co艣 wiedzia艂 i przemilcza艂 to przed ni膮. Co za ironia losu, gdyby tak rzeczywi艣cie by艂o! Oszale膰 mo偶na! Ona w sekrecie szuka wszelkich mo偶liwych informacji o bracie, a mo偶e maje przez ca艂y czas pod bokiem? Je艣li za艣 Paul zatrzymywa艂 je przy sobie, to z pewno艣ci膮 nie w zbo偶nych zamiarach!
Zn贸w g艂os doro偶karza przy wo艂a艂 j膮 do przytomno艣ci, niczym kube艂 zimnej wody.
- Ale widok, co, paniusiu? M贸j krewniak zamiaruje si臋 tu pobudo
wa膰. Lepszy spryciarz z niego - doda艂 z dum膮. - Taki to nie zostanie
o suchym pysku i bez dachu nad g艂ow膮.
Zatrzyma艂 konia na samym skraju urwiska nad East River, od kt贸rego High Street wzi臋艂a swoj膮 nazw臋. Rozci膮ga艂a si臋 przed nimi zapieraj膮ca dech w piersi panorama miasta zalanego z艂otym s艂o艅cem p贸藕nego ranka.
Mystere rozgl膮da艂a si臋 po zat艂oczonej rzece; widzia艂a ch艂opc贸w bawi膮cych si臋 pod filarami mostu na Manhattanie. Z tej odleg艂o艣ci przypominali
99
mr贸wki, podobnie jak robotnicy w porcie, tocz膮cy ci臋偶kie, pe艂ne ryb beczki.
Mog艂a st膮d dostrzec wynios艂膮 wie偶臋 ko艣cio艂a 艢wi臋tej Tr贸jcy, o艣mio-pi臋trowy Equitablc Building na dolnym Broadwayu, pot臋偶ne prz臋s艂a mostu... ca艂y ten bijaj膮cy w niebo przepych i bogactwo. Widzia艂a jednak r贸wnie偶 tandetne domy czynszowe, opieraj膮ce si臋 nawzajem o siebie jak pijacy. Slamsy nie ogranicza艂y si臋 tylko do Lower East Side - n臋dza rozprzestrzenia艂a si臋 jak zaraza, zajmuj膮c wi臋kszo艣膰 wschodniego i zachodniego wybrze偶a Manhattanu, gdzie ludzie „gnie藕dzili si臋 jak robaki w serze", jak to okre艣li艂 kt贸ry艣 z reformator贸w, doznawszy szoku podczas zwiedzania nieprawdopodobnie zat艂oczonych czynsz贸wek na Manhattanie.
Jednak偶e Mystere nie mog艂a teraz duma膰 o spo艂ecznych reformach. Pod mocn膮 r臋k膮 Paula Rillieux nie mia艂a zreszt膮 okazji do dzia艂alno艣ci charytatywnej. Mimo to widok mrocznych stron wielkiej metropolii sprawi艂, 偶e ogarn臋艂y j膮 na chwil臋 dawne l臋ki i poczucie zagro偶enia. Jak niewiele - zaledwie kilometr - dzieli艂o j膮 od tej straszliwej n臋dzy.
Od straszliwej n臋dzy, kt贸r膮 tak dobrze zna艂a.
Je偶eli nie stanie si臋 niezale偶na, gro藕ba n臋dzy zawsze b臋dzie wisie膰 nad jej g艂ow膮. W ka偶dej chwili mog艂a zosta膰 unicestwiona. Mog艂a pa艣膰 ofiar膮 chwilowego kaprysu Bellocha, a nawet Paula. Jeden prasowy nag艂贸wek m贸g艂 przemieni膰 j膮 w jedn膮 z tych nieszcz臋艣nic, kt贸re widywa艂a na ka偶dym kroku: zubo偶a艂ych istot z rozpaczliw膮 dum膮 usi艂uj膮cych ukry膰 sw膮 n臋dz臋, gotowych podj膮膰 si臋 ka偶dej pracy, kt贸r膮 zlec膮 im z 艂aski bogacze.
Nie! Nie pozwoli, by obezw艂adni艂 j膮 ten niszcz膮cy strach. Musi by膰 silna - dla siebie i dla Brama. Jeszcze dzi艣 wyra藕nie widzia艂a wielk膮 mosi臋偶n膮 tablic臋, w kt贸r膮 w sieroci艅cu kazano wpatrywa膰 si臋 co wiecz贸r wszystkim dzieciom. Wyryto na niej wyra偶one w zwi臋z艂ych s艂owach 偶yciowe credo Corneliusa Vanderbilta: Niech inni p贸jd膮 za moim przyk艂adem, A NIE B臉DZIEMY MIELI WOK脫艁 SIEBIE 呕EBRAK脫W.
Od tej pory b臋d臋 r贸wnie twarda i niez艂omna jak on, powiedzia艂a sobie w duchu.
A teraz - zwr贸ci艂a si臋 do doro偶karza — prosz臋 mnie zawie藕膰 do fontanny Bethesda.
Chyba diabli si臋 na mnie uwzi臋li - rozpocz膮艂 swe sprawozdanie Lorenzo. Przynajmniej raz, pomy艣la艂a Mystere, nie mija si臋 z prawd膮. -A harowa艂em nad tym przez ostatnich kilka dni od rana do nocy.
Tym razem by艂o to wierutne k艂amstwo, dobrze o tym wiedzia艂a. Pozbawione blasku ma艂e oczka Perkinsa utkwione by艂y w 艂贸dkach p艂ywaj膮cych po jeziorze. Unika艂 jej badawczego wzroku. Nie mia艂 zwyk艂ej nad膮-sanej miny, trawi艂 go jaki艣 niepok贸j, kt贸rego Mystere jeszcze nie zg艂臋bi艂a. Pami臋ta艂a jednak, 偶e Hush wspomnia艂 o konszachtach Lorenza ze Spar-kym i o tym, 偶e b臋d膮 pr贸bowali wy艂udzi膰 od niej pieni膮dze.
Zanim jednak zd膮偶y艂a zarzuci膰 mu k艂amstwo, Perkins ci膮gn膮艂 dalej z nerwowym po艣piechem, jakby przeczuwa艂 pow贸d dzisiejszego spotkania.
- Ale jestem pewien, 偶e moje trudy wreszcie si臋 op艂ac膮- zapewnia艂.
Mimo i偶 postanowi艂a sko艅czy膰 z tym raz na zawsze, da艂a si臋 z艂apa膰
na t臋 przyn臋t臋. Postanowi艂a na wszelki wypadek sprawdzi膰, co Perkins ma na my艣li.
- A mianowicie? - spyta艂a zach臋caj膮co.
Jest taki go艣膰 z Blackwells, rozumie pani. Dozorca wi臋zienny. Mo偶liwe, 偶e przez jaki艣 czas mia艂 pani braciszka pod kluczem.
Mo偶liwe? Wi臋c sam tego nie wie?
Perkins wyda艂 przeci膮g艂e westchnienie cz艂owieka, kt贸rego cierpliwo艣膰 wystawiono na ci臋偶k膮 pr贸b臋.
- Oczywi艣cie, 偶e wie! Ale nie ma pani poj臋cia, jakie to chytre i pa
zerne typy, ci wi臋zienni dozorcy! Lepsze z nich numery, s艂owo daj臋! -
zapewni艂.
Rozumiem. Chce pan wi臋cej pieni臋dzy. Roz艂o偶y艂 r臋ce w bezradnym ge艣cie.
Przecie偶 to nie dla mnie, tylko na 艂ap贸wki!
Przez chwil臋, gdy wpatrywa艂a si臋 w jego k艂amliw膮 g臋b臋, czu艂a autentyczne md艂o艣ci. Odwr贸ci艂a wi臋c wzrok ku wspania艂ej postaci anio艂a z br膮zu, wznosz膮cego si臋 triumfalnie nad wod膮. W tym momencie widok ten by艂 dla niej prawdziwym wsparciem, pozwala艂 bowiem wierzy膰, 偶e mimo takiej gadziny jak Lorenzo i mimo wszystkich cierpie艅, jakie musia艂a znosi膰, ten w艂a艣nie anio艂 przy wi贸d艂 j膮 tu, do Nowego Jorku, by spe艂ni艂o si臋 przeznaczenie. A ona zrobi wszystko, by tak si臋 sta艂o!
- Panie Perkins - odezwa艂a si臋 g艂osem pe艂nym nieugi臋tej stanow
czo艣ci zabarwionej gniewem. -Nie zajmowa艂 si臋 pan moj膮 spraw膮 przez
ostatnich kilka dni i doskonale pan o tym wie.
Ma艂e oczka Lorenza zamruga艂y, jego twarz z zaskoczenia straci艂a wszelki wyraz. Przyparty do muru zdo艂a艂 tylko wybe艂kota膰:
Sk膮d taka pewno艣膰? Ma pani jakie艣 dowody?
Chce pan dowod贸w? Prosz臋 bardzo. Sp臋dzi艂 pan wczoraj znaczn膮 cz臋艣膰 dnia w domu, potem popija艂 piwko na Broadwayu i odwiedzi艂... przyjaci贸艂k臋 przy Washington Street.
101
Szcz臋ka mu opad艂a.
Taki oszust, a zupe艂nie nie umie 艂ga膰, pomy艣la艂a.
- To jakie艣 bzdury! - zaprotestowa艂. - Owszem, zrobi艂em sobie
wczoraj ma艂y urlop. Ten, kto p艂aci, wybiera melodi臋 do ta艅ca, zgoda. Ale
jak szybko przebieram nogami, to ju偶 moja sprawa.
Ca艂kiem sprytnie, pomy艣la艂a.
- Nie chodzi tylko o wczoraj - przycisn臋艂a go mocniej. - Ani razu
nie zajrza艂 pan ostatnio na Blackwells Island.
Nie mog艂aby mu tego udowodni膰, ale trafi艂a wida膰 w sedno, bo nie zaoponowa艂. Spogl膮da艂 tylko na ni膮 wilkiem, jakby wyrz膮dza艂a mu tymi zarzutami B贸g wie jak膮 krzywd臋. Kiedy nie zmi臋k艂a pod jego wzrokiem, spyta艂 takim tonem, jakby mia艂 pe艂ne prawo wiedzie膰:
- Kto to pani nagada艂?
-To doprawdy nie ma znaczenia, panie Perkins. Raport jest rzetelny. Rezygnuj臋 z pa艅skich us艂ug. B臋d臋 szuka膰 brata na w艂asn膮 r臋k臋.
Akurat si臋 to pani uda!
To ju偶 moja sprawa.
Zebra艂a sp贸dnic臋 i chcia艂a wsta膰 z 艂awki. Powstrzyma艂 j膮 gniewnym, niemal gro藕nym tonem.
Chodzi o Bellocha, co?
Nie rozumiem, o czym pan m贸wi.
Do艣膰 mam ju偶 tych ja艣niepa艅skich fanaberii - warkn膮艂. Wszelkie pozory og艂ady znik艂y pod wp艂ywem w艣ciek艂o艣ci. - Moja 偶ona czyta te gazetowe ploty i opowiedzia艂a mi o tym twoim kochasiu.
Pa艅ska biedna chora 偶ona, panie Perkins?
Nie zwr贸ci艂 uwagi na przytyk albo umy艣lnie go zignorowa艂. Mystere obserwowa艂a, jak rozwa偶a w my艣li nowy problem.
-To Belloch - powt贸rzy艂 z uporem buldoga, kt贸ry nie zamierza pu艣ci膰 zdobyczy. - Przez niego chcesz mi da膰 kopniaka, paniusiu. Wczepi艂a艣 si臋 w niego pazurami i wolisz, 偶eby si臋 nie dowiedzia艂 o twojej przesz艂o艣ci, co? St膮d te wszystkie fa艂szywe oskar偶enia przeciw mnie.
To wierutne bzdury! Ja...
Wbij sobie wreszcie do g艂owy, szanowna panno Rillieux - przerwa艂 jej tonem pogr贸偶ki -偶e moje utrzymanie zale偶y od ustalonej mi臋dzy nami pensji. Jest takie prawo o zawarciu umowy s艂ownej...
Panie Perkins, to oburzaj膮ce! Nie jest pan moim sta艂ym pracownikiem. Wynaj臋艂am pana w okre艣lonym celu, a pan nie wywi膮za艂 si臋 z powierzonego zadania. By艂am a偶 nadto szczodra i nic si臋 panu ode mnie nie nale偶y.
Perkins jednak mia艂 na ten temat odmienne zdanie.
102
- Zap艂acisz mi - warkn膮艂 - albo id臋 do Bellocha.
Strach 艣cisn膮艂 j膮 za gard艂o, ale gniew okaza艂 si臋 silniejszy. -1 co mu pan zamierza oznajmi膰? - spyta艂a wyzywaj膮cym tonem. Jego pewno艣膰 siebie znacznie zmala艂a, ale nie za艂ama艂 si臋 kompletnie. Nie opu艣ci艂a go te偶 pe艂na jadu wojowniczo艣膰.
- Wykrywanie prawdy to moja specjalno艣膰 - zapewni艂 j膮. - Mo偶esz
si臋 podawa膰 za pann臋 Rillieux, ale nie znasz nawet nazwiska rodzonego
brata. Ciekawe, jak jest z tym twoim stryjaszkiem dobrodziejem.
Ta gro藕ba sprawi艂a, 偶e Mystere przeszed艂 zimny dreszcz. Mia艂a tylko nadziej臋, 偶e Perkins oka偶e si臋 zbyt t臋py, by co艣 wykry膰. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 czu艂a jedynie rozpacz. Czy gra by艂a warta 艣wieczki? Tyle przeszk贸d, tyle pu艂apek, a teraz jeszcze pogr贸偶ki tego g艂upiego chytrusa.
W tym momencie jednak jej wzrok spocz膮艂 na jednym z przechodni贸w, kt贸rych pe艂no by艂o na parkowym tarasie. Przechadza艂 si臋 bez po艣piechu w艣r贸d t艂umu, przegl膮daj膮c stronice tygodnika „Leslie's Illustra-ted Weekly". Mystere dostrzeg艂a wypisane wielkimi literami na ostatniej stronie s艂owa: A co z braciszkiem i siostrzyczk膮?
Ujrzawszy w tej w艂a艣nie chwili dobrze znane has艂o, poczu艂a, 偶e do oczu nap艂ywaj膮jej 艂zy. Popularny zwrot o braciszku i siostrzyczce oznacza艂: „Nie zapominajmy o dzieciach". Braciszek i siostrzyczka stali si臋 synonimem ogniska domowego, rodziny. I cho膰 by艂 to tylko tani slogan reklamowy, Mystere na widok tych s艂贸w zn贸w poczu艂a d艂awienie w gardle i omal si臋 nie rozp艂aka艂a.
-No, no - odezwa艂 si臋 Perkins, mylnie t艂umacz膮c sobie jej wzruszenie; wyrzuca艂 sobie, 偶e zbytnio j膮 wystraszy艂. -Nikt nie chce pani krzywdy, panno Riliieux, ja...
Niech si臋 pan o to nie k艂opocze, panie Perkins - przerwa艂a mu stanowczym tonem, podnosz膮c si臋 z 艂awki. -Nasza znajomo艣膰 dobieg艂a ko艅ca. Gdyby si臋 pan upiera艂 przy tych idiotycznych pr贸bach szanta偶u, prosz臋 pami臋ta膰, 偶e cudzo艂贸stwo te偶 jest przest臋pstwem, za kt贸re mo偶na wyl膮dowa膰 w wi臋zieniu.
Jeszcze o mnie us艂yszysz! - wrzasn膮艂 za ni膮 Lorenzo. - Niech ci臋 diabli z twoimi gro藕bami! Zawarli艣my wi膮偶膮c膮 umow臋 i zap艂acisz mi, do cholery! Na pewno zap艂acisz!
103
13
Nawet pogoda stosowa艂a si臋 do 偶ycze艅 pani Astor. Sobotni wiecz贸r przeznaczony na doroczny galowy spektakl w operze by艂 pi臋kny jak z bajki. Niebo l艣ni艂o od gwiazd i wia艂 艂agodny, ciep艂y wietrzyk. Mystere jednak duma艂a ponuro o chwili, gdy ca艂y ten czar pry艣nie, a oni oboje z Paulem (zgodnie z przepowiedni膮 Bellocha) zostan膮 publicznie zdemaskowani.
Ratujcie si臋, ch艂opy! - krzykn膮艂 Baylis, gdy wynurzy艂a si臋 z domu wsparta na ramieniu Paula Rillieux. Pow贸z czeka艂 ju偶 na nich na dziedzi艅cu wysypanym marmurowym t艂uczniem. - Przy tobie, dziewuszko, nawet wa艂ach poczu艂by si臋 ogierem.
Baylis - zmitygowa艂 go Rillieux - do艣膰 tej spro艣nej gadaniny przy ch艂opcu. Inaczej nigdy nie wychowam go na porz膮dnego lokaja.
-M贸wisz o tym zadurzonym cielaku? - zadrwi艂 Baylis.
Mia艂 oczywi艣cie na my艣li Husha, kt贸ry sta艂 przy drzwiczkach powozu. Czu艂 si臋 wyra藕nie nieswojo w nowiutkiej szkar艂atno-z艂otej liberii i czapce z daszkiem, by艂 jednak dumny ze swego stroju. Na widok Mystere odzianej w sukni臋 ze srebrzystego at艂asu wyszywanego kryszta艂kami dzieciak zastyg艂 z r臋k膮 na klamce.
Hush! - Irytacja sprawi艂a, 偶e g艂os Paula zabrzmia艂 niemal piskliwie. - Jeste艣 teraz lokajem, a nie zadurzonym szczeniakiem. Nie wyba艂uszaj oczu i st贸j w pogotowiu. Kiedy podejdziemy bli偶ej, opu艣膰 i zabezpiecz schodki. Potem pom贸偶 nam przy wsiadaniu, i to wszystko. Nie gap si臋 jak wiejski g艂upek i nie odzywaj si臋, kiedy ci臋 nie pytaj膮.
Tak jest, pszepana!
Ch艂opiec po艣piesznie otworzy艂 drzwiczki i opu艣ci艂 schodki. Jako艣 mu si臋 uda艂o nie patrze膰 na Mystere w migotliwym blasku o艣wietlaj膮cych dziedziniec gazowych lamp.
Baylis sta艂 nieopodal z r臋kami w kieszeniach, przygl膮da艂 si臋 im wszystkim i z rozbawieniem kiwa艂 g艂ow膮. Rillieux zmarszczy艂 brwi na widok niedba艂ego wygl膮du stangreta.
- Je艣li ju偶 musisz nosi膰 t臋 idiotyczn膮 brod臋 - warkn膮艂 - to przynaj
mniej m贸g艂by艣 j膮 przystrzyc.
Baylis z dum膮 przeczesa艂 palcami sw膮 falbank臋 a la Newgate.
- Co to, to nie, szefie. Do艣膰 mam ju偶 tego komenderowania. W Euro
pie kr贸lowie, w Ameryce r贸偶ne tam Astory - wsz臋dzie ten sam k艂opot:
ca艂y 艣wiat kr臋ci si臋 wok贸艂 wielkich pan贸w. Niech taki biedak jak ja ma
przynajmniej prawo do w艂asnej brody.
104
Nic mnie nie obchodzi polityka - burkn膮艂 Rillieux, sadowi膮c si臋 ostro偶nie w powozie, by nie pognie艣膰 ubrania. - A poza tym, durniu, odbieramy tym wielkim panom, co si臋 tylko da. Czy to nie jest twoim zdaniem wystarczaj膮ca zemsta?
A jak偶e - burkn膮艂 stangret, zanim jeszcze Hush zamkn膮艂 drzwi i wdrapa艂 si臋 na swoj膮 grz臋d臋 - tylko 偶e to inni ryzykuj膮 a ty bratasz si臋 z tymi bogaczami i robisz si臋 do nich kubek w kubek podobny.
Bezczelny drab! - mrukn膮艂 Rillieux, gdy wo藕nica wyci膮gn膮艂 bicz i zaci膮艂 konie.
-Nie dziwi臋 si臋 Baylisowi. Z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮 udajesz kogo艣 z ich grona. Wzgl臋dy pani Astor uderzy艂y ci do g艂owy. A do Baylisa i ca艂ej reszty odnosisz si臋 tak, jakby naprawd臋 byli twoimi s艂u偶膮cymi.
Mystere rzadko odzywa艂a si臋 do Paula takim tonem. Zmarszczy艂 czo艂o, tak 偶e jego siwe brwi zbieg艂y si臋 nad nosem. W s艂abym 艣wietle lamp ulicznych jego twarz wydawa艂a si臋 m艂odsza i gro藕niejsza ni偶 zwykle. Ku zdumieniu Mystere odpar艂 tylko 艂agodnym tonem:
- Szkoda, 偶e m艂odo艣ci brakuje rozwagi, a staro艣ci si艂y.
Przez jakie艣 p贸艂 minuty przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu.
- Mystere, Baylis czepia si臋 tych 偶a艂osnych politycznych bzdur, bo
obiecuj膮 zamki na lodzie biednym g艂upkom, z kt贸rych ka偶dy - wybacz
nieeleganckie por贸wnanie - znaczy mniej ni偶 kropla uryny w kloace. Ale
ty chyba wiesz, 偶e w zamkach na lodzie nikt nie mo偶e zamieszka膰?
W dalszym ci膮gu nie odpowiada艂a. Wyczuwaj膮c jej wzburzenie, Ril-lieux sta艂 si臋 jeszcze bardziej cierpliwy.
-Co si臋 za艣 tyczy twoich zarzut贸w, 偶e traktuj臋 reszt臋 naszej gromadki jak s艂u偶膮cych, to pomy艣l logicznie przez chwil臋. Musz臋 przecie偶 utrzyma膰 dyscyplin臋. Co by si臋 sta艂o, gdyby kt贸re艣 z nich wyrwa艂o si臋 z czym艣 przy obcych? Nast膮pi艂aby generalna wsypa. Wytrawny aktor musi si臋 wczu膰 w swoj膮 rol臋, 偶eby gra膰 przekonuj膮co.
Znowu por贸wnujesz z艂odziejskie rzemios艂o do sztuki.
Bo to naprawd臋 sztuka, moja panno! A ty jeste艣 artystk膮, czy tego chcesz, czy nie. Nie przysz艂o ci do g艂owy, dlaczego utrzymuj臋 tak nieliczny personel? Przecie偶 nawet w mieszcza艅skich domach miewaj膮 od czterech do sze艣ciu s艂u偶膮cych. A w rezydencjach naszej elity jest dwa albo trzy razy wi臋cej s艂u偶by. Pani Astor taktownie przymyka oczy na fakt, 偶e nie mamy sta艂ego ogrodnika i pokoj贸wki przy drzwiach. Ale bez g艂贸wnego lokaja nie oby艂oby si臋!
Chyba masz s艂uszno艣膰 - ust膮pi艂a niech臋tnie Mystere. - A je艣li ju偶 mowa o zamkach na lodzie, to mieszkamy w domku z kart, kt贸ry si臋 pr臋dzej czy p贸藕niej rozpadnie.
105
- Kt贸偶 by si臋 powstrzymywa艂 od jedzenia tylko dlatego, 偶e mo偶e si臋
kiedy艣 ud艂awi膰 ko艣ci膮? W naszym fachu nie wolno my艣le膰 o nieszcz臋
艣ciach, kt贸re mog膮 si臋 wydarzy膰. Kiedy nam umrze przyjaciel, mo偶emy
zalewa膰 si臋 艂zami, 偶e ju偶 go nie ma, albo cieszy膰 si臋 wspomnieniem szcz臋
艣liwych dni, kt贸re wsp贸lnie z nim prze偶yli艣my. I jedna, i druga postawa
jest s艂uszna, ka偶dy sobie wybiera., co woli. Rozumiesz, co chc臋 przez to
powiedzie膰?
O dziwo, rozumia艂a go ca艂kiem dobrze. Niekiedy Paul m贸wi艂 bardzo rozs膮dnie. Dostrzega艂a s艂uszno艣膰 jego obserwacji. A dzi臋ki jego wskaz贸wkom potrafi艂a opanowa膰 swoje reakcje, cho膰 nie zawsze emocje, kt贸re nie dawa艂y si臋 okie艂zna膰. Zw艂aszcza uczucie strachu, gdy偶 szczerze w膮tpi艂a, by w jakichkolwiek okoliczno艣ciach Rafe Belloch przesta艂 by膰 sob膮-czyli najstraszliwszym zagro偶eniem dla ka偶dego, kto stanie mu na drodze.
-Nie trw贸偶 swego serduszka- m贸wi艂 dalej Rillieux koj膮cym a zarazem autorytatywnym tonem. Jego ciemne oczy przeszywa艂y j膮 na wskro艣 i rzuca艂y na ni膮 czar. Lata przyzwyczajenia sprawi艂y, 偶e zn贸w znalaz艂a si臋 pod hipnotycznym wp艂ywem Paula. - Dzisiaj zabierzesz broszk臋 Sylvii Rohr. Zrobisz to b艂yskawicznie i b臋dziesz ju偶 daleko od niej, gdy odkryje strat臋. Prawda?
Mystere skin臋艂a g艂pw膮.
- Prawda.
-Zuch dziewczyna! Pami臋taj tylko: nie zdrad藕 si臋 spojrzeniem. Odwr贸膰 uwag臋 Sylvii w jaki艣 prosty spos贸b i jednym pewnym, szybkim i p艂ynnym ruchem zabierz broszk臋 i ukryj.
Mystere zn贸w skin臋艂a g艂ow膮, pos艂uszna jak zawsze, ulegaj膮ca silniejszej woli.
Dzi艣 skradnie broszk臋 tylko po to, by wprawi膰 w dobry humor Paula. Ale nast臋pnym razem to b臋dzie Antonia Butler i jej pi臋kny pier艣cionek ze szmaragdem. Mia艂a zamiar ukra艣膰 go, sprzeda膰 i zatrzyma膰 pieni膮dze dla siebie - i dla Brama.
Wszelkie imprezy, kt贸rym patronowa艂a pani Astor, przyci膮ga艂y uwag臋 prasy. Dzi艣 jednak, co od razu zauwa偶y艂a Mystere, ta plotkarska ho艂ota zwali艂a si臋 ca艂ymi tabunami. Oczywi艣cie po to, by po偶era膰 wzrokiem wp艂ywowych i bogatych w pe艂nej gali. Przede wszystkim jednak 艣ci膮gn臋艂a ich tu nadzieja na kolejny ryzykowny wyczyn Ksi臋偶ycowej Damy.
Nawet Mystere, kt贸rej opatrzy艂 si臋 ju偶 blichtr wielkiego 艣wiata, by艂a pod wra偶eniem ogromu dzisiejszej imprezy. Nim dotarli do Astor Place
106
Opera House, gmachu wzniesionego tu偶 za Broadwayem, wch艂on膮艂 ich nieprawdopodobny t艂um karet, powozik贸w, kolasek i innych pojazd贸w, tworz膮cych zbit膮 mas臋. Wszyscy zmierzali do opery.
Widzisz go! Od chodnika b臋dzie mi tu zaje偶d偶a艂, osio艂! -wrzasn膮艂 Baylis do wo藕nicy tu偶 przed nimi. Doda艂 do tego wi膮zank臋 przekle艅stw. Rillieux gniewnie postuka艂 lask膮 w dach powozu.
Kulturalniej, Baylis! - hukn膮艂.
W odr贸偶nieniu od poirytowanego Paula Mystere zacz臋艂a odczuwa膰 - mimo obawy przed Bellochem - mi艂e podniecenie. S艂ynny zesp贸艂 operowy z Madrytu mia艂 wykona膰 Carmen Bizeta, jedn膮 z jej ulubionych oper.
Kiedy w 艣limaczym tempie zbli偶ali si臋 do gmachu opery, Rillieux ods艂oni艂 okno powozu.
Ot贸偶 i inspektor Bymes - stwierdzi艂 bez entuzjazmu. - Wchodzi sam, ale mo偶esz by膰 pewna, 偶e ju偶 na niego czeka dobre miejsce w lo偶y pani Astor.
Czatuje na Ksi臋偶ycow膮 Dam臋 - zauwa偶y艂a Mystere, ubawiona ironi膮 sytuacji. - I ani mu przyjdzie do g艂owy, 偶e b臋dzie dzieli艂 z ni膮 lo偶臋.
Zak艂ada艂a oczywi艣cie, 偶e wejdzie w sk艂ad naj艣ci艣lejszego k贸艂ka pani Astor, podobnie jak Paul. Ten jednak odchrz膮kn膮艂, unikaj膮c jej wzroku.
Nie b臋dziesz razem z nami podczas spektaklu. Zapomnia艂em ci o tym powiedzie膰.
Ale dlaczego?
No, c贸偶, s艂ysza艂a艣 z pewno艣ci膮, 偶e ksi膮偶臋 i ksi臋偶na Granville odwiedzili nasze miasto - i to z ogromnym orszakiem. Wielu bliskich przyjaci贸艂 Caroline b臋dzie si臋 musia艂o zadowoli膰 miejscem w kt贸rej艣 z s膮siednich l贸偶.
Ale nie ja, oczywi艣cie, m贸wi艂 wyra藕nie jego pewny siebie ton.
W czyim towarzystwie mam siedzie膰? - dopytywa艂a si臋 z nag艂膮 podejrzliwo艣ci膮 Mystere.
O, kto艣 z pewno艣ci膮 si臋 o ciebie upomni. - Paul zby艂 spraw臋 wzruszeniem ramion. - Nie mam co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci.
Hm! - mrukn臋艂a tylko, cho膰 wietrzy艂a ju偶 niecny podst臋p.
Gdy zatrzymali si臋 wreszcie przy kraw臋偶niku, jej uwag臋 przyci膮gn臋艂o mn贸stwo niezwyk艂ych widok贸w i d藕wi臋k贸w oraz nieustaj膮cy gwar powita艅. Hush zeskoczy艂 na ziemi臋, by pom贸c im przy wysiadaniu, ale odsun膮艂 go na bok bardzo dostojnie wygl膮daj膮cy od藕wierny w szamerowanej z艂otem liberii Astor贸w.
艢mietanka nowojorskiego towarzystwa zjawi艂a si臋 w komplecie. Mystere wystarczyl jeden rzut oka, by dostrzec magnata stalowego nazwiskiem
107
Andrew Camegie, kilkoro Vanderbilt贸w i ozdob臋 Wall Street- George'a Templetona Stronga. Rozmawia艂 z nim Trevor Sheridan, kt贸rego siostra Mara wysz艂a za ksi臋cia Granviile. Sheridan by艂 wysoki, barczysty i nieprawdopodobnie przystojny. Stanowi艂 typ stuprocentowego Irlandczyka, cho膰 nie afiszowa艂 si臋 swym pochodzeniem. Historia jego 偶yciowego sukcesu przypomina艂a cudown膮 bajk臋. Zakocha艂a si臋 w nim pi臋kno艣膰 z nowojorskiej elity, Alana Val Alden. Pobrali si臋 i nadal uchodzili za najbardziej zakochan膮 par臋 Ameryki. Kiedy nie by艂o przy nim 偶ony, Tre-vor wydawa艂 si臋 wr臋cz ponury. M贸wiono, 偶e zazdro艣nie ukrywa swe u艣miechy jak sk膮piec z艂oto. Kiedy jednak pani Sheridan pojawia艂a si臋 na horyzoncie, ca艂a jego nieczu艂o艣膰 topnia艂a. Ka偶dy m贸g艂 przekona膰 si臋 na w艂asne oczy, 偶e poza Alan膮 nikt si臋 dla niego nie liczy艂.
Tu偶 przy wej艣ciu do opery sta艂y Caroline i Carrie. Pani Astor wygl膮da艂a po kr贸lewsku w pelerynie z lis贸w. Przemkn臋艂a te偶 w pobli偶u Antonia Butler, wsparta na ramieniu wymoczkowatego lorda, z kt贸rym My-stere mia艂a kiedy艣 przyjemno艣膰 ta艅czy膰. Raczej niewielk膮, nawiasem m贸wi膮c. Angielski hrabia prawie wcale nie posiada艂 brody, a towarzysz膮ca mu pi臋kno艣膰 wyra藕nie napawa艂a go strachem.
Mistery zerkn臋艂a w prawo i dostrzeg艂a Sylvi臋 Rohr; zgodnie z przewidywaniami Paula mia艂a przypi臋t膮 do sukni swoj膮 prze艣liczn膮 broszk臋, kt贸r膮 Mystere obieca艂a zdoby膰 jeszcze tego wieczoru.
Popatrzy艂a dla odmiany w lewo i napotka艂a zuchwa艂e spojrzenie zie-艂onob艂臋kitnych oczu Rafaela Bellocha. Wielu starszych pan贸w, 艂膮cznie z Paulem, wystroi艂o si臋 w l艣ni膮ce jedwabne cylindry i szerokie spodnie. Rafe by艂 bez kapelusza, nosi艂 lakierki i bardzo modne w kr臋gach m艂odych przemys艂owc贸w spodnie o w膮skich nogawkach.
- Wiedzia艂em, 偶e dzi艣 tu pani膮 spotkam - odezwa艂 si臋 do Mystere,
podchodz膮c i pochylaj膮c si臋, by uca艂owa膰 jej d艂o艅.
Serce zatrzepota艂o jej w piersi. Poczu艂a w ustach metaliczny posmak strachu. To by艂 niebezpieczny cz艂owiek. Snu艂 r贸偶ne podejrzenia na jej temat. Igra艂 z ni膮 jak kot z mysz膮. Jak to dobrze, 偶e wkr贸tce wycofa si臋 z tej gry.
— Sk膮d pan wiedzia艂, 偶e tu b臋d臋, panie Belloch? Czy偶by nauczy艂 si臋 pan telepatii od mego stryja?
Jej g艂os ton ch艂odny, pewny siebie, bez cienia strachu.
-Nie ucieka艂em si臋 do pomocy si艂 nadprzyrodzonych, panno Ril-lieux. 艁atwo by艂o przewidzie膰, 偶e tak膮 tajemnicz膮 m艂od膮 dam臋 jak pani zachwyci bohaterka w rodzaju Carmen.
-O, prawda, zapomnia艂am! Przecie偶 wed艂ug pana jestem Ksi臋偶ycow膮 Dam膮- odpar艂a drwi膮co.
108
- Istotnie. A poza tym Carmen to podst臋pna uwodzicielka, kt贸ra
owija sobie wszystkich m臋偶czyzn wok贸艂 palca.
Wytrzyma艂a 艣mia艂o jego spojrzenie.
- Przyznam, 偶e bardziej w moim gu艣cie jest don Jose, z kt贸rego r臋ki
zgin臋艂a.
Uj膮艂 j膮 za rami臋, zanim zd膮偶y艂a si臋 wyrwa膰.
To r贸wnie偶 m贸j faworyt. Podziwiam pani gust, madame, ale powa偶nie si臋 zastanawiam... mo偶e lepiej obszuka膰 tak膮 krwio偶ercz膮 pi臋kno艣膰, zanim wpuszcz臋 j膮 do swojej lo偶y?
Do pa艅skiej lo偶y?!
Tak, to ju偶 ustalone - wyja艣ni艂, jakby sprawa by艂a od dawna rozstrzygni臋ta. Potem wyraz oczu i g艂os mu z艂agodnia艂y. - A nawiasem m贸wi膮c, wygl膮da pani dzi艣 prze艣licznie. Jak zawsze zreszt膮.
Bez oporu pozwoli艂a mu prowadzi膰 si臋 dalej; wiedzia艂a, 偶e wszyscy si臋 na nich gapi膮. Z pewn膮 siebie min膮 (cho膰 nie czu艂a si臋 wcale pewnie) powiedzia艂a:
Jak to mi艂o, 偶e mi pan to m贸wi! Ale doprawdy nie jestem warta uwagi w por贸wnaniu chocia偶by z Antoni膮. Nie b臋d臋 mia艂a pretensji, je艣li zechce pan towarzyszy膰 innej...
Nie zechc臋 - uci膮艂 tonem nieznosz膮cym sprzeciwu.
U艣miech Mystere sta艂 si臋 jeszcze bardziej wymuszony. Ze sztuczn膮 skromno艣ci膮 ostrzeg艂a go szeptem:
Prosz臋 si臋 zbytnio nie zagalopowa膰 w roli galanta, panie Belloch. R臋ka Rafe'a zacisn臋艂a si臋 na jej ramieniu.
Szybko si臋 pani przekona, 偶e nie zamierzam.
Gwarny t艂um wtargn膮艂 wreszcie do wy艣cie艂anego dywanami foyer. Na jednej ze 艣cian widnia艂 portret Johna Jacoba Astora w z艂otych ramach. Elektryczne lampy o mlecznych aba偶urach rzuca艂y 艂agodne, mi艂e 艣wiat艂o.
Nie wierz臋 w艂asnym oczom - rzek艂a Mystere, chc膮c za wszelk膮 cen臋 okaza膰, 偶e czuje si臋 ca艂kiem swobodnie w towarzystwie Bellocha. -Prosz臋 tylko spojrze膰: to przecie偶 Abbot! Towarzyszy Caroline i Carrie. A zaledwie trzy dni temu by艂 na jej czarnej li艣cie.
O, Abbot ma ogromny wp艂yw na pani膮 Astor - zapewni艂 j膮 Rafe. -Prosz臋 nie zapomina膰, 偶e w g艂臋bi serca Caroline przyklaskuje jego snobistycznym uwagom... o ile nie atakuje jej ani 偶adnego z jej wybra艅c贸w. Dzi艣 nasz Abbot odbywa publiczn膮 pokut臋. Pokornie towarzyszy jej i Carrie do opery, kt贸rej nie mo偶e znie艣膰 偶aden z m臋skich przedstawicieli ich klanu.
Mystere u艣miechn臋艂a si臋: by艂o to publiczn膮 tajemnic膮. Sama kiedy艣 s艂ysza艂a jak pan Astor wykrzykiwa艂, i偶 „wszystkie opery to zawracanie
109
g艂owy, tylko dla bab. Oczywi艣cie z wyj膮tkiem tej kapitalnej sztuki z tym cwaniakiem Figaro".
Raf臋 zn贸w pochwyci艂 jej spojrzenie.
- Ju偶 Caroline przytrze mu rog贸w! Ale nawet jej trudno wykarczo-
wa膰 takie stare drzewo genealogiczne jak naszego Abbota. Mimo 偶e prze
pu艣ci艂 prawie ca艂膮 fortun臋 i stanowczo odm贸wi艂 o偶enku i sp艂odzenia spad
kobiercy.
Nagle zdarzy艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego. Opad艂a maska oboj臋tnej ironii i w oczach Rafe'a b艂ysn臋艂a nieukrywana z艂o艣liwo艣膰.
- Jedynym niewybaczalnym grzechem dla Caroline i jej podobnych
jest ub贸stwo. Natychmiast zwieraj膮 szyki, pozbywaj膮c si臋 paiiasa. Kto艣
taki jak Abbot z pewno艣ci膮 dostosuje si臋 do reszty. W ko艅cu jest jednym
z filar贸w nowojorskiej elity.
-Podobnie jak pan, panie Belloch.
-Albo pani stryj, panno Rillieux.
Jego wzrok by艂 r贸wnocze艣nie gro藕ny i szyderczy. Ale Mystere przysi臋g艂a sobie, 偶e nie da si臋 zawojowa膰, odpowiedzia艂a wi臋c zuchwa艂ym spojrzeniem.
Cie艅 u艣miechu przemkn膮艂 mu si臋 przez wargi.
Doskonale! Widz臋, 偶e postanowi艂a pani walczy膰. Lubi臋 nasze potyczki.
Takie jak na balu 01 Sanford贸w, kiedy narzuci艂 mi si臋 pan jak pijany dzikus?
A wi臋c nie zapomnia艂a艣, Ksi臋偶ycowa Damo?
O, w艂a艣nie zbli偶a si臋 kto艣, kto z pewno艣ci膮 nie stawia艂by oporu -zauwa偶y艂a sucho, zr臋cznie unikaj膮c odpowiedzi.
Antonia zostawi艂a bezbarwnego arystokrat臋, by przywita膰 si臋 z Ra-fe'em. Mia艂a na palcu sw贸j przepi臋kny szmaragd. Mystere ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 nie patrze膰 na pier艣cie艅. Wkr贸tce b臋dzie m贸j, obiecywa艂a sobie w duchu.
- Ach, Rafaelu Belloch, ty potworze bez serca! — Antonia u艣miech
n臋艂a si臋 do Rafe'a, kompletnie ignoruj膮c Mystere. - Nie warto si臋 fatygo
wa膰, niech kobiety przejm膮 inicjatyw臋, co?
-No c贸偶, z tym angielskim sucharkiem niew膮tpliwie musi pani przej膮膰 inicjatyw臋-odpar艂 z ledwie maskowanym cynizmem. - Tylko prosz臋 uwa偶a膰, bo to, zdaje si臋, kruchy delikatesik.
- To by艂 kr贸lewski nakaz Caroline. Pr贸buje nas wszystkie trzyma膰
z dala od pana, nawet Carrie! Wie pan, co my艣l臋? Ta bezwstydnica chce
pana zachowa膰 dla siebie. No c贸偶, trudno jej si臋 dziwi膰.
Ona jest doprawdy bezwstydna, pomy艣la艂a Mystere. Co za bezczelne, nieprzyzwoite uwagi! Wystarczy spojrze膰 na ten wilczy, chytry u艣mieszek Rafe'a i na Antoni臋, kt贸ra robi z siebie widowisko...
110
Reszta nieprzystojnej rozmowy by艂a stracona dla uszu Mystere, gdy偶 dopad艂 j膮 Abbot. Pozostawi艂 na chwil臋 panie Astor, by szepn膮膰 jej do ucha:
- Nie znosz臋 tego typka. - Jego wrogie spojrzenie spocz臋艂o na Rafa
elu. - Od pierwszej chwili. Podali艣my sobie r臋ce i... niech mnie piorun
strzeli, je艣li on nie ma odcisk贸w. To kompletny prostak. Zas艂uguje pani
na kogo艣 lepszego, drogie dziecko. Strze偶 si臋 tego 艂otra.
Nag艂y strach 艣cisn膮艂 j膮 za gard艂o. A wi臋c wszyscy plotkowali ju偶 o niej i o Bellochu! Lepiej czy gorzej, ale wszyscy o nich m贸wili.
Lepiej sam si臋 strze偶, m贸j panie - odpar艂a lekkim tonem. - Caro-line jest wyra藕nie w艣ciek艂a, 偶e odszed艂e艣 od jej boku.
Ta kobieta to szatan, a w dodatku humorzasta - rzek艂 Pollard, gotuj膮c si臋 ju偶 do odwrotu. - Ale 艂atwo przewidzie膰, jak zareaguje. Gram na niej jak wirtuoz na fortepianie.
Po raz ostatni 艂ypn膮艂 wrogo na Rafe'a, kt贸ry odpowiedzia艂 mu r贸wnie gro藕nym spojrzeniem.
- Pani, moja droga - doda艂 Abbot na odchodnym - ma do czynienia
z Walig贸r膮, i to nieobliczalnym. Uwa偶aj, dziecino, bo dojdzie do eksplo
zji i zostan膮 z ciebie tylko strz臋py.
Lornetk臋, prosz臋 pani? - spyta艂 us艂u偶nie bileter, wprowadzaj膮c ich do prywatnej lo偶y Rafe'a; podsun膮艂 Mystere cacuszko zdobne mas膮 per艂ow膮 i z艂otem.
- Ta m艂oda dama ma sokoli wzrok - wtr膮ci艂 si臋 Raf臋, podaj膮c bank
not bileterowi i daj膮c mu znak, by odszed艂. - Zw艂aszcza je艣li chodzi
o b艂yskotki.
Poczu艂a dreszcz strachu. Czy偶by przed chwil膮 idiotycznie zagapi艂a si臋 na pier艣cionek Antonii? A teraz... czy wkroczy艂a do jaskini lwa? Wszystko na to wskazywa艂o. Szkoda, 偶e nie ma pod r臋k膮 bicza.
- Jak mam pana przekona膰, 偶e nie jestem tajemnicz膮 Ksi臋偶yco
w膮 Dam膮? My艣la艂am, 偶e przyszli艣my tu na Carmen. Czy musimy przez
ca艂y wiecz贸r zajmowa膰 si臋 pa艅sk膮 mani膮 prze艣ladowcz膮? — spyta艂a ze
znu偶eniem, rozgl膮daj膮c si臋 po wy艣cie艂anym aksamitem wn臋trzu Astor
Place. W g贸rze przyci膮ga艂o wzrok roma艅skie sklepienie i urz膮dzone
111
z przepychem lo偶e; poni偶ej rz臋dy obitych pluszem miejsc na parterze ci膮gn臋艂y si臋 po pochy艂o艣ci a偶 do proscenium i kana艂u dla orkiestiy. Rafael wyszczerzy艂 z臋by w drapie偶nym u艣miechu.
- Ale偶 na tym polega pani urok, kochanie! Kt贸偶 nie chcia艂by by膰
uwodzony przez tak膮 kusicielk臋? Przez ca艂y wiecz贸r... i jeszcze d艂u偶ej.
A tak przy okazji: mo偶e mi pani zwr贸ci spink臋 do krawata, je艣li 艂aska?
Uda艂a, 偶e go nie s艂yszy, i rozejrza艂a si臋 doko艂a.
Pomieszcz膮 si臋 tu z 艂atwo艣ci膮 jeszcze cztery osoby. Kto si臋 do nas przy艂膮czy?
Na pewno nie pani rzekomy stryjek.
Znowu zignorowa艂a jego s艂owa i odkry艂a ze strachem, 偶e podsuwaj膮c jej szarmancko fotel, Raf臋 opar艂 r臋k臋 na jej plecach.
Wpad艂a pani w moje szpony na ca艂y wiecz贸r- powiedzia艂 szyderczym tonem. - Ale mniejsza o to. Oczekuj臋 protest贸w: nazwa艂em wszak pani czcigodnego krewnego „rzekomym stryjkiem".
S艂ysza艂am, panie Belloch. Nie mam jednak zamiaru podsyca膰 pa艅skiej niem膮drej obsesji. Czy ma pan jakie艣 dowody, 偶e nie jest on moim krewnym? A mo偶e dowody s膮 niepotrzebne, kiedy kto艣 z was, filar贸w elity, og艂asza wyrok pot臋piaj膮cy?
„Kto艣 z was". To okre艣lenie zapiek艂o jak postrza艂 ze 艣rut贸wki. Usta Rafaela zacisn臋艂y si臋 z gniewu.
- Dow贸d jest w drodze - oznajmi艂 bez ogr贸dek. - M贸j bardzo zdolny
pracownik rozpocz膮艂 ju偶 艣ledztwo. Listy w臋druj膮 teraz ca艂kiem szybko wzd艂u偶
Missisipi. Oczekuj臋 wie艣ci z Nowego Orleanu w najbli偶szych dniach.
Mimo postanowienia, 偶e nie da si臋 zastraszy膰, poczu艂a, i偶 zmieni艂a si臋 na twarzy. Pewnie zblad艂a, gdy偶 Belloch si臋 roze艣mia艂.
W literaturze kobiecej okre艣lono by to: „zbiela艂a jak lilia".
I c贸偶 z tego, 偶e poblad艂am? Jak inaczej mog艂am zareagowa膰 na wie艣膰, 偶e kto艣 ogarni臋ty mani膮 prze艣ladowcz膮 wdziera si臋 w moje 偶ycie prywatne?
Jakie to prywatne sekrety musi tak skrz臋tnie ukrywa膰 naiwna i niewinna pensjonarka bez biustu?
Rzuci艂a mu mordercze spojrzenie.
- Zostawmy m贸j biust w spokoju, je艣li 艂aska!
Za艣mia艂 si臋.
O, pani z pewno艣ci膮 nie zostawia go w spokoju. Trzeba przyzna膰, 偶e to sprytne przebranie. Musi si臋 pani zdrowo nad tym napracowa膰, bo ile pami臋tam z Five Points, by艂o tam sporo do pokazania!
Jest pan odra偶aj膮cy - o艣wiadczy艂a zimno, po czym, ignoruj膮c kompletnie swego towarzysza, zaj臋艂a si臋 wy艂膮cznie t艂umem na parterze.
112
Wsr贸d tych, kt贸rzy nie zdobyli miejsc w lo偶y, dostrzeg艂a Thelm臋 Ri-cliards, doktora Charlesa Sanforda z ma艂偶onk膮, Jareda Maitlanda i jego 偶on臋 Constance, Garreta i Eugeni臋 Teasdale'贸w.
Nie mog艂a si臋 jednak skoncentrowa膰, wiedz膮c, 偶e Raf臋 nadal j膮 obserwuje z pewn膮 siebie, wszechwiedz膮c膮 min膮, kt贸ra tak j膮 irytowa艂a.
Prosz臋 mi zdradzi膰 pewn膮 tajemnic臋 - za偶膮da艂. - Sam, ten m贸j przedsi臋biorczy pracownik, o kt贸rym pani wspomnia艂em, ju偶 si臋 tego i owego dowiedzia艂. Czy to prawda, 偶e je藕dzi pani konno lepiej ni偶 wi臋kszo艣膰 m臋偶czyzn? S艂ysza艂em, 偶e bra艂a pani udzia艂 w polowaniu na lisa podczas pobytu w tej wytwornej angielskiej szkole, do kt贸rej Rillieux pani膮 wys艂a艂.
Tak, dobrze je偶d偶臋 konno, ale to 偶adna tajemnica, panie Bel-Joch.
Nic dziwnego, 偶e poradzi艂a sobie pani ze mn膮 tak wdzi臋cznie podczas walca. Ma pani du偶e do艣wiadczenie w ujarzmianiu ogier贸w. - Pochyli艂 si臋 ku niej przez niewielk膮 przestrze艅 rozdzielaj膮c膮 ich fotele ozdobione z艂otym haftem. - Tylko 偶e ja nie jestem przyuczony do w臋dzid艂a i uprz臋偶y.
Pog艂adzi艂 delikatnie w艂oski na jej karku. Tak ulokowa艂 r臋k臋, 偶e nikt nie dostrzeg艂 tej niestosownej poufa艂o艣ci.
Ladacznica, kt贸ra obrabowa艂a mnie przy Five Points -zwierzy艂 si臋 szeptem - tak偶e by艂a bardzo zgrabniutka.
Ladacznica? A wi臋c by艂a prostytutk膮? - spyta艂a ch艂odnym tonem, modl膮c si臋, by zdj膮艂 r臋k臋 z jej karku i by elektryczny pr膮d p艂yn膮cy od jego palc贸w przesta艂 biec po jej plecach i oblewa膰 偶arem ca艂e cia艂o.
Raczej ja m贸g艂bym pani膮 o to spyta膰.
Mystere ani drgn臋艂a. W jej g艂owie panowa艂 kompletny zam臋t. Jest jeszcze bardziej podejrzliwy ni偶 dawniej, my艣la艂a. Dlaczego? Przypomnia艂a sobie Lorenza Perkinsa i jego zawoalowane gro藕by.
Szkoda, 偶e nie zd膮偶y艂 si臋 pan zapozna膰 z ni膮 bli偶ej - odpar艂a i przesun臋艂a r臋k膮 po szyi, 偶eby odsun膮膰 d艂o艅 Rafaela. - Wyra藕nie straci艂 pan dla niej g艂ow臋.
Owszem, by艂a niebrzydka i podoba艂a mi si臋 nawet jej zuchwa艂o艣膰, ale brakowa艂o jej kogo艣, kto by j膮 utemperowa艂.
M贸wi pan tak dlatego, 偶e o艣mieli艂a si臋 pana pokona膰?
Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Nie powinna demonstrowa膰 w tej chwili owej zuchwa艂o艣ci, kt贸r膮 w艂a艣nie pochwali艂, ale jak偶e to j膮 podnieca艂o! O nie, nie jest afektowan膮 debiutantk膮, kt贸r膮 mo偶na sp艂oszy膰 jednym gro藕nym grymasem. W istocie ba艂a si臋 tylko policji i Paula Rillieux, ale w tej chwili i „stryj", i przedstawiciel prawa znajdowali si臋 w lo偶y pani Astor.
8 - Ksi臋偶ycowaDama
113
Belloch odrzuci艂 g艂ow臋 do tylu i wybuchn膮艂 艣miechem. Jego mocna i - tak, Pollard mia艂 racj臋! - stwardnia艂a od fizycznej pracy r臋ka przesun臋艂a si臋 zn贸w na jej kark. Tym razem obj膮艂 jej szyj臋 mocno jak kat skaza艅ca.
- Przechytrzy艂a mnie nie raz, ale dwa razy. Ale ju偶 si臋 ciesz臋 na my艣l
o chwili, kiedy si臋 przekona, kto tu jest panem.
S艂ysz膮c szorstki ton jego g艂osu, Mystere postanowi艂a jak najszybciej porozumie膰 si臋 z Paulem. Musi go jako艣 przekona膰 o gro偶膮cym niebezpiecze艅stwie, zw艂aszcza je偶eli Rafe otrzyma wie艣ci z Nowego Orleanu. Tylko czy Paul jej pos艂ucha? Zerkn膮wszy nieco w prawo, mog艂a dojrze膰 jego siw膮 g艂ow臋 po艣r贸d go艣ci zebranych w lo偶y Astor贸w.
I wtedy przemkn臋艂a Mystere przez my艣l jeszcze jedna ewentualno艣膰, bardziej niepokoj膮ca od d艂ugiego j臋zyka Lorenza. Paul czyni艂 z艂owr贸偶bne uwagi na temat „wypadku", kt贸remu mia艂 ulec Rafe Belloch. Czy wie艣膰 o 艣ledztwie zarz膮dzonym przez Bellocha w Nowym Orleanie nie sk艂oni go do podj臋cia jeszcze bardziej drastycznych 艣rodk贸w i pos艂u偶enia si臋 w tym celu Evanem lub Baylisem? Bez wzgl臋du na to, jak irytuj膮ce by艂o zachowanie Rafaela, Mystere nie 偶yczy艂a gwa艂townej 艣mierci ani jemu, ani nikomu.
- Pa艅skie chorobliwe podejrzenia s膮 skierowane pod niew艂a艣ciwym
adresem, panie Belloch. Nie jestem awanturnic膮, jak to pan sobie ubzdu
ra艂. Dopiero co debiutowa艂am w towarzystwie. Nie marz臋 o skandalach
ani o romansach. Niech偶e pan zrozumie, 偶e wszystkie pa艅skie wysi艂ki
id膮 na marne.
艢wiat艂a na widowni pogas艂y i spektakl si臋 zacz膮艂. Po ciemku blisko艣膰 Rafe'a sta艂a si臋 jeszcze bardziej gro藕na i przyt艂aczaj膮ca. Pochyli艂 si臋 ku niej. Tak blisko, 偶e czu艂a jego oddech na swojej skroni, a jego pot臋偶ne udo dotyka艂o jej uda. Ten bezczelny typ pog艂adzi艂 j膮 po policzku z poufa艂o艣ci膮 kochanka!
- Nie jest pani pensjonark膮- szepn膮艂. - Prosz臋 na mnie spojrze膰.
Spe艂ni艂a jego 偶yczenie. W jej oczach mimo ciemno艣ci widoczny by艂
niepok贸j.
Wzi膮艂 j膮za r臋ce. Gdyby by艂o jasno, broni艂aby si臋, ale po ciemku nikt nie m贸g艂 ich zauwa偶y膰, tym bardziej 偶e byli cz臋艣ciowo ukryci za aksamitna kotar膮.
-Ale偶, panie Belloch...
- Rafe. M贸w mi Rafe.
Czu艂a, 偶e ogarnia j膮 fala jakiej艣 niepo偶膮danej emocji. Nie powinna przecie偶 pragn膮膰 dotyku jego r膮k na swej twarzy ani intymnego „ty'' - ale jedno i drugie zrobi艂o na niej wra偶enie. Nie mia艂a poj臋cia, czemu, i wola-
114
艂a w to nie wnika膰. Jeszcze by si臋 okaza艂o, 偶e jest bardziej bezbronna, ni偶 przypuszcza艂a.
Prosz臋 ci臋. Raf臋 - b艂aga艂a niemal. - Nie jestem t膮, kt贸rej szukasz. Twoja obsesja mo偶e okaza膰 si臋 niebezpieczna dla nas obojga. Nie otrzymasz ode mnie tego, czego pragniesz...
Pragn臋 tylko prawdy, o kt贸r膮 trudno w艣r贸d tej ha艂astry. Nic dziwnego, 偶e tak mi na niej zale偶y.
Nie mam 偶adnej prawdy do wyjawienia. 呕adnej - szepn臋艂a g艂osem zd艂awionym od nieprzelanych 艂ez.
Mylisz si臋 - szepn膮艂 r贸wnie ochryple, zanim zakry艂 jej wargi swymi ustami.
Poca艂unek by艂 d艂ugi, mocny i nami臋tny. Mystere pr贸bowa艂a si臋 uchyli膰, ale trzyma艂 jej twarz jak w 偶elaznych kleszczach. Stopniowo zmusi艂 jej buntownicze usta do uleg艂o艣ci. R贸偶owe wargi rozchyli艂y si臋 i mia艂 ju偶 woln膮 drog臋.
Jak najwytrawniejszy kiper bada艂 j臋zykiem wn臋trze jej ust. Raz po raz zanurza艂 si臋 w ich g艂臋bi, a偶 poczu艂a dziwn膮 pustk臋 w l臋d藕wiach. Rozdygotana wspar艂a si臋 o niego, oddech mia艂a nier贸wny, jej serce trzepota艂o z nami臋tno艣ci.
Urz膮dzi艂a艣 sobie zb贸jeck膮 zabaw臋 przy Five Points, Ksi臋偶ycowa Damo - szepn膮艂 jej we w艂osy, gdy wreszcie si臋 od siebie oderwali. -Zapewne wi臋c szanujesz te偶 zb贸jeckie regu艂y. Widzisz, o wiele lepiej zabi膰 kogo艣, ni偶 go upokorzy膰, bo wtedy szuka odwetu.
Albo jeste艣 szalony, albo kpisz sobie ze mnie - odpar艂a. -Nie rozumiem, jak膮 gr臋 prowadzisz, ale z pewno艣ci膮 nie dam si臋 w ni膮 wci膮gn膮膰. Nic dobrego z niej nie wyniknie. Jest niebezpieczna. Rozumiesz? Niebezpieczna.
Tylko ty jeste艣 w niebezpiecze艅stwie, Mystere. Odkry艂em w艂a艣nie, 偶e ci臋 pragn臋. A zawsze zdobywam to, na co mam ochot臋.
Zapragn臋艂a ukry膰 twarz w d艂oniach i wybuchn膮膰 p艂aczem. Z j臋kiem odwr贸ci艂a si臋 od niego.
Jeste艣 szalony - powiedzia艂a, my艣l膮c o zbrodniczych zamiarach Paula Rillieux.
Zapewniam ci臋, 偶e jeszcze nigdy nie oszala艂em na punkcie 偶adnej kobiety. Ale nigdy dot膮d nie spotka艂em kogo艣 takiego jak ty, Ksi臋偶ycowa Damo. Pozbawiasz ludzi nie tylko klejnot贸w, ale i zdrowego rozs膮dku.
P艂acz 艣cisn膮艂 j膮 za gard艂o. Nie mog膮c wykrztusi膰 ani s艂owa, przytkn臋艂a palce do ust, kt贸re jeszcze p艂on臋艂y od jego poca艂unk贸w. Przyt艂aczaj膮ca blisko艣膰 Rafaela nie pozwala艂a jej cieszy膰 si臋 oper膮. Cho膰 spektakl by艂 wspania艂y, arie wykonywane z niezr贸wnanym kunsztem, kostiumy,
115
dekoracje i efekty 艣wietlne na najwy偶szym poziomie, Mystere by艂a zbyt wstrz膮艣ni臋ta, by doceni膰 je nale偶ycie. Mia艂a wra偶enie, 偶e w jej wn臋trzu rozgrywa si臋 r贸wnocze艣nie kilka dramat贸w, ale 偶aden z nich nie przejmowa艂 jej tak do g艂臋bi, jak diabelska tortura ich ocieraj膮cych si臋 o siebie ud i dr臋cz膮cy dotyk r臋ki, kt贸r膮 nadal czu艂a na karku.
Podczas antraktu Rafe nie odst臋powa艂 jej na krok, jakby rzucaj膮c wyzwanie, by ukrad艂a co艣 przed samym jego nosem. Zastanawia艂a si臋 w艂a艣nie, czy tak nie post膮pi膰, gdy Carrie Astor przedar艂a si臋 do nich przez zbity t艂um w foyer.
- Podoba si臋 wam przedstawienie? - spyta艂a.
Mystere, kt贸ra szuka艂a w艂a艣nie w t艂umie Sylvii Rohr i jej broszki, odpar艂a z roztargnieniem:
Tak, cudowne. Zw艂aszcza pierwszy tenor.
Doprawdy? - mrukn膮艂 Rafe. - Widzia艂em ubieg艂ego lata nowy spektakl z Dzikiego Zachodu, wystawiony przez pu艂kownika Cody'ego. Dzisiejsza gala ogromnie mi przypomina tamto widowisko. R贸wnie ha艂a艣liwe i efekciarskie. Brakuje tylko kilku dzikus贸w wznosz膮cych okrzyki wojenne. - Przymru偶y艂 znacz膮co oczy. - To nie by艂by z艂y pomys艂. Kilku Indian z pewno艣ci膮 odwr贸ci艂oby uwag臋 widz贸w od wszystkiego innego - doda艂 z naciskiem.
W jego s艂owach kryjo si臋 oskar偶enie pod adresem Mystere.
Nie zdo艂a艂a powstrzyma膰 nag艂ego rumie艅ca: Rafael doskonale wiedzia艂, do czego si臋 przymierza艂a. Roze艣mia艂 si臋. Biedna Carrie nie mia艂a poj臋cia, o co tu chodzi.
Mama kaza艂a mi przypomnie膰 wam - powiedzia艂a na odchodnym - 偶e po teatrze jeste艣cie zaproszeni do nas na koktajle i p贸藕n膮 kolacj臋.
Stawimy si臋 oboje z ca艂膮 pewno艣ci膮 - zapewni艂 Raf臋. Umy艣lnie podni贸s艂 g艂os, by stoj膮cy w pobli偶u reporter m贸g艂 go us艂ysze膰.
Z Rafaelem towarzysz膮cym jej jak stra偶nik wi臋zienny Mystere nie mia艂a okazji nawet zbli偶y膰 si臋 do Sylvii. Jego nieustanny nadz贸r wp艂ywa艂 fatalnie na jej nerwy; by艂a bliska za艂amania. Tu偶 przed przygaszeniem 艣wiate艂, co by艂o sygna艂em do rozpocz臋cia kolejnego aktu, jej spojrzenie spotka艂o si臋 ze wzrokiem inspektora Byme'a.
Patrzy艂 na ni膮 ledwie przez chwil臋, poczu艂a jednak lodowaty ucisk w sercu. Nagle wyda艂o jej si臋, 偶e wszyscy zerkaj膮 na ni膮 z ukosa, podejrzliwie. Przypomnia艂a sobie s艂owa Rafe'a: „Listy w臋druj膮 teraz ca艂kiem szybko wzd艂u偶 Missisipi".
116
Mimo wszystkiego, co le偶a艂o jej na sercu, Mystere w ko艅cu podda艂a si臋 urokowi spektaklu. Urzek艂a j膮 zw艂aszcza aria toreadora.
Pot臋偶ne bicie w kot艂y, 偶a艂osna skarga skrzypiec... i zn贸w znalaz艂a si臋 w ramionach Rafe'a, ta艅cz膮c z nim nad zalan膮 ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 rzek膮 Hudson. Poczu艂a na wargach jego brutalny, pal膮cy poca艂unek. O偶y艂y t艂umione dot膮d emocje i wstrz膮sa艂o ni膮 radosne uniesienie, a w dzikim trzepocie serca s艂ycha膰 by艂o wyra藕nie: chc臋 tego, chc臋! Zn贸w mia艂a wra偶enie, i偶 jej 偶ycie jest rozpoczynaj膮cym si臋 w艂a艣nie ta艅cem.
Zaraz jednak spojrza艂a na Rafe'a i na widok jego czujnych, drwi膮cych oczu poczu艂a strach. Kiedy orkiestra przesz艂a w senne interludium, Rafael pochyli艂 si臋 i szepn膮艂 jej do ucha:
-Zd膮偶y艂a艣 ju偶 co艣 ukra艣膰?
Oczywi艣cie - sk艂ama艂a. - Jestem przecie偶 Ksi臋偶ycow膮 Dam膮, czy偶by艣 zapomnia艂? „Nieuchwytn膮 jak dziki kot".
Masz to przy sobie... tylko gdzie?
Cicho - sykn臋艂a Caroline z s膮siedniej lo偶y.
Ale Rafe tylko si臋 zbli偶y艂, tak i偶 muska艂 ucho Mystere gor膮cym oddechem.
- Gdzie to ukry艂a艣? - dopytywa艂 si臋.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i przy艂o偶y艂a palec do ust, nakazuj膮c milczenie. Rafael u艣miechn膮艂 si臋 i przysun膮艂 do niej z fotelem. Poj臋艂a, do czego zmierza艂, ale dozna艂a szoku, gdy obj膮艂 j膮 w talii.
Pyta艂em grzecznie - mrukn膮艂 - a teraz sam sprawdz臋.
Nie - zaprotestowa艂a zduszonym szeptem i chwytaj膮c lew膮 r臋k膮 jego prawe rami臋, usi艂owa艂a je odci膮gn膮膰 od swego biodra.
Ciii - przy艂o偶y艂 palec do ust, przedrze藕niaj膮c jej ostrzegawczy gest sprzed kilku sekund.
Szamocz膮c si臋 z jego r臋k膮 zn贸w wyczula twarde odciski na d艂oni. Jego r臋ka pow臋drowa艂a nieco ni偶ej, w stron臋 jej uda. Mystere zda艂a sobie spraw臋, 偶e pod tym poufa艂ym dotkni臋ciem przeszy艂 j膮 elektryczny -i erotyczny - dreszcz.
Jej oddech sta艂 si臋 szybszy i cho膰 nadal zmaga艂a si臋 z jego r臋k膮 w skryto艣ci ducha lubowa艂a si臋 nowym doznaniem, zarzewiem nami臋tno艣ci roznieconym w niej tak bezwstydnie blisko jego natr臋tnych palc贸w.
Nagle zaskoczy艂 j膮, przesuwaj膮c r臋k臋 do g贸ry i zatrzymuj膮c si臋 zaledwie o centymetry od jej obanda偶owanych piersi.
W panice jeszcze szarpn臋艂a go gwa艂towniej, usi艂uj膮c 艣ci膮gn膮膰 r臋k臋 w d贸艂.
Rozbawi艂o to Rafaela tak bardzo, 偶e a偶 si臋 rozkas艂a艂. Caroline zn贸w obejrza艂a si臋 na nich i nawet w przy膰mionym 艣wietle wida膰 by艂o, 偶e jest w艣ciek艂a.
117
Rafe ponownie przycisn膮艂 wargi do ucha Mystere. Jego dotyk r贸wnocze艣nie podnieca艂 j膮 i irytowa艂.
- Poka偶 mi wszystkie swe ukryte skarby, Ksi臋偶ycowa Damo - szep
n膮艂 drwi膮co, pieszcz膮c wargami jej ucho. -Za艂贸偶my si臋, moja 艣licznotko.
Pozw贸l, 偶e przesun臋 r臋k臋 o jeden jedyny centymetr wy偶ej. Je艣li moje
podejrzenia oka偶膮 si臋 bezpodstawne, dorobi臋 si臋 uroczej, niewinnej 偶on
ki. Ale je艣li mam s艂uszno艣膰, zdemaskuj臋 podst臋pn膮 oszustk臋. Co ty na to?
U艣wiadomi艂a sobie, 偶e list z Nowego Orleanu to jedynie odleg艂e zagro偶enie w por贸wnaniu z katastrof膮 wisz膮c膮 nad ni膮 w chwili obecnej. Jedyn膮 szans膮 ratunku by艂 blef, kt贸rego tak po mistrzowsku uczy艂 j膮 Ril-lieux.
- Jak sobie 偶yczysz, m贸j panie - szepn臋艂a, spogl膮daj膮c 艣mia艂o w oczy
Rafaela. - Ale s艂owo d偶entelmena jest 艣wi臋te, nieprawda偶? Potraktujmy
wi臋c spraw臋 powa偶nie. Je艣li si臋 mylisz, 偶膮dam ze wzgl臋du na m贸j honor,
偶eby艣 si臋 ze mn膮 o偶eni艂. Mam nadziej臋, 偶e perspektywa ma艂偶e艅skich wi臋
z贸w powstrzyma ci臋 od podj臋cia ryzyka.
Jak偶e to odwa偶nie zabrzmia艂o! W rzeczywisto艣ci jednak serce w niej zamar艂o, nim upewni艂a si臋 o w艂asnym losie.
Patrzyli sobie prosto w oczy. Dla podkre艣lenia pewno艣ci siebie Mystere pu艣ci艂a jego r臋k臋. Teraz ju偶 nic nie powstrzymywa艂o Rafaela: jeden ma艂y ruch i sprawa zostanie rozstrzygni臋ta raz na zawsze.
Jednak偶e z jakich艣 niepoj臋tych dla Mystere wzgl臋d贸w obejmuj膮ce j膮 rami臋 nagle si臋 cofn臋艂o. Czy偶by Rafe udawa艂 bardziej cynicznego i zblazowanego, ni偶 by艂 w istocie?
Tylko niepewno艣膰 czyni 偶ycie interesuj膮cym - stwierdzi艂. - Co si臋 za艣 tyczy twojego cia艂a, to i tak nadejdzie chwila, gdy zapoznam si臋 z nim znacznie dok艂adniej, ni偶 zdo艂a艂bym to uczyni膰 w operowej lo偶y.
Mia艂by艣 na to znacznie wi臋ksze szanse z Antoni膮 Butler. Znacznie wi臋ksze - odpar艂a z naciskiem.
By膰 mo偶e. Ale co艣 mi m贸wi, 偶e twoje cia艂o ma na ten temat ca艂kiem inne zdanie ni偶 tw贸j 艣wi膮tobliwy j臋zyk!
Teraz ju偶 偶adne z nich nawet nie udawa艂o, 偶e interesuje si臋 dramatem rozgrywaj膮cym si臋 na scenie, cho膰 Carmen zarzuca艂a sid艂a na nowego adoratora. Zacz臋li ze sob膮 szepta膰, a g艂os Mystere brzmia艂 zbyt dono艣nie. Pani Astor zn贸w pos艂a艂a im oskar偶ycielskie spojrzenie, ale dziewczyna nie mog艂a si臋 ju偶 opanowa膰.
- Jeste艣 cz艂owiekiem czy zwyk艂膮 besti膮? Czy ty w og贸le kogo艣 w 偶yciu
kocha艂e艣?
Przez sekund臋 na jego twarzy odmalowa艂 si臋 gniew. Wiedzia艂a ju偶, 偶e to mo偶e by膰 gro藕ne.
118
- A to dobre! I ty 艣miesz zadawa膰 podobne pytanie? Mo偶e poprosisz
biletera o wod臋 艣wi臋con膮, 偶eby mnie obmy膰 ze 艣miertelnych grzech贸w?
Nim Mystere zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, do lo偶y wkroczy艂a pani Astor.
- Nie pozwalacie nam s艂ucha膰 opery - o艣wiadczy艂a gro藕nym tonem.
- Rafe, odsu艅 fotel na przyzwoit膮 odleg艂o艣膰. B臋d臋 siedzie膰 mi臋dzy wami
do ko艅ca przedstawienia. Teraz i wy trafili艣cie na moj膮 czarn膮 list臋.
15
Rafe Belloch odetchn膮艂 g艂臋boko, rozlu藕ni艂 si臋 i uwa偶nie sprawdzi艂 luf臋 swego sportowego pistoletu kaliber 22. Bez po艣piechu odci膮gn膮艂 spust i bro艅 nagle o偶y艂a w jego r臋ku.
Wystrzeli艂 sze艣ciokrotnie, opr贸偶niaj膮c ca艂y magazynek.
Sam Farrell przyjrza艂 si臋 przez binokle tarczy ustawionej w odleg艂o艣ci czterdziestu pi臋ciu metr贸w.
- Strzelasz r贸wnie dobrze, szefie, jak prowadzisz sw贸j interes -
stwierdzi艂. - W sam 艣rodek tarczy. Sze艣膰 razy w dziesi膮tk臋!
Rafe otworzy艂 magazynek i zn贸w za艂adowa艂 bro艅. -To ojciec nauczy艂 mnie strzelania. By艂 oficerem liniowym podczas wojny secesyjnej, wiesz?
- Tak, wiem - odpar艂 Sam takim tonem, jakby odczytywa艂 informa
cje z jakiej艣 ukrytej w m贸zgu kartoteki. - Pi臋tnasty regiment strzelc贸w
nowojorskich. Trzykrotnie ranny i odznaczony za m臋stwo w bitwie pod
Cold Harbor.
Rafe u艣miechn膮艂 si臋.
Zdumiewasz mnie, Sam. Czy nic nie ujdzie twojej uwagi? - Jego u艣miech zgas艂, gdy doda艂: - Sta艂 jak mur pod ogniem nieprzyjaciela, a potem zabi艂 si臋, bo nie m贸g艂 znie艣膰 upokarzaj膮cej n臋dzy. Na czym w艂a艣ciwie polega prawdziwe m臋stwo?
Walka z uzbrojonym wrogiem to jedno, a pokonanie upior贸w zrodzonych we w艂asnym umy艣le to ca艂kiem co innego.
Tak - przytakn膮艂 cicho Rafe - upior贸w zrodzonych we w艂asnym umy艣le.
Zabezpieczy艂 bro艅 i wsun膮艂 j膮 do przewieszonego przez rami臋 futera艂u.
Jego prywatna strzelnica znajdowa艂a si臋 na p贸艂nocno-wschodnim wybrze偶u Staten Is艂and, wci艣ni臋ta pomi臋dzy parkowe tereny Garden Cove i Upper Bay.
119
Jad艂e艣 ju偶 艣niadanie? - spyta艂 swego osobistego sekretarza. Sam potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Sp臋dzi艂em ca艂y ranek w swoim pokoju na lekturze prasy.
- Porz膮dny z ciebie ch艂op. Jeden z nas powinien czyta膰 to 艣wi艅stwo.
Znalaz艂e艣 jakie艣 ciekawe wie艣ci? Mo偶e o nowym wyczynie Ksi臋偶ycowej
Damy? Chod藕, przegryziemy co艣 razem.
Ruszyli z powrotem do domu 偶wirowan膮 艣cie偶k膮, kt贸ra bieg艂a przez wspania艂y kwiatowy ogr贸d. Rafe dostosowa艂 krok do mo偶liwo艣ci Sama, kt贸ry mocno utyka艂 z powodu zmia偶d偶onego biodra.
Nawet je艣li co艣 zbroi艂a, gazety o tym nie pisa艂y - odpar艂 sekretarz ze zwyk艂膮 oboj臋tn膮 min膮. - Za to kolumna Lance Streetera w „Heraldzie" by艂a doprawdy godna przejrzenia.
Streetera? Tego, kt贸ry podgl膮da, co si臋 dzieje w altankach?
- A jak偶e. Tylko 偶e tym razem zajrza艂 do wn臋trza lo偶y.
Rafe wybuchn膮艂 艣miechem.
Wiedzia艂em, 偶e ci plotkarze maj膮 nas na oku. Pewnie Streeter nie zostawi艂 na nas suchej nitki?
Twoje nazwisko wymieni艂 z tuzin razy, podobnie jak panny Mys-tere Rillieux.
Raf臋 pochyli艂 si臋, by zerwa膰 bia艂y go藕dzik. Wetkn膮艂 go do sobie do
butonierki.
Znakomicie! - stwierdzi艂 z entuzjazmem. - Ten pismak u偶y艂 s艂owa „skandal"?
Da艂 to jedynie do zrozumienia.
Jeszcze lepiej. Istota prawdziwego skandalu polega na tym, co zosta艂o przemilczane.
Sam mia艂 oboj臋tny wyraz twarzy, ale Rafe dobrze go zna艂 i wyczuwa艂 milcz膮c膮 dezaprobat臋 przyjaciela.
-No, stary, je艣li masz mi co艣 do powiedzenia, ch臋tnie pos艂ucham. Jeste艣 moim zaufanym doradc膮, wi臋c rad藕. Nie aprobujesz tego publicznego skandalu, co?
Nie chodzi o moj膮 aprobat臋. Ludzie rozwa偶ni unikaj膮 skandalu, a nie goni膮 za nim.
Powinienem mie膰 na wzgl臋dzie swoj膮 wysok膮 pozycj臋?
Sam skin膮艂 g艂ow膮. Opu艣cili ju偶 ogr贸d i szli przez rozleg艂y, idealnie utrzymany trawnik w stron臋 bia艂ego domu usytuowanego na szczycie niewielkiego wzniesienia. Zbudowany w latach dziewi臋膰dziesi膮tych XVIII wieku przez holenderskiego kupca, mia艂 mn贸stwo francuskich okien os艂oni臋tych 偶aluzjami z listewek. Wszystkie pootwierano na o艣cie偶, by wpu艣ci膰 do wn臋trza s艂oneczne ciep艂o i 艂agodny wietrzyk.
120
Sukcesy zawodowe maj膮 dla mnie wielkie znaczenie - przyzna艂 Rafe. - I rozumiem, 偶e szkodliwy rozg艂os mo偶e naruszy膰 stabilno艣膰 przedsi臋biorstwa. Ale gdyby si臋 okaza艂o, 偶e nie jestem godzien roli przyw贸dcy i stanowi臋 zbyt wielkie obci膮偶enie dla Belloch Enterprises, zrezygnuj臋 z kierowania korporacj膮, a ty zajmiesz moje miejsce.
Doceniam twoje zaufanie, szefie, ale odpowiada mi obecne stanowisko.
Rafael u艣miechn膮艂 si臋 ze zrozumieniem; trwa艂 jednak przy swoim. Zdecydowa艂, 偶e ju偶 najwy偶szy czas wstrz膮sn膮膰 wygodnym, bezpiecznym 艣wiatkiem pani Astor. Wywo艂a膰 skandal, po kt贸rym „bramini z Fifth Ave-nue" nigdy si臋 nie pozbieraj膮. Zdemaskowanie Paula i Mystere Rillieux nie by艂o jego g艂贸wnym celem; zarz膮dzi艂 艣ledztwo z pobudek osobistych, a nie z ch臋ci publicznego napi臋tnowania oszustwa. Chcia艂 si臋 przekona膰 o s艂uszno艣ci swoich podejrze艅, 偶e Mystere jest zar贸wno Ksi臋偶ycow膮 Dam膮 jak i t膮 bezczeln膮 z艂o艣liw膮 dziewuch膮 kt贸ra obrabowa艂a go w Five Points.
Chcia艂 si臋 na niej zem艣ci膰, ale nie zale偶a艂o mu na zdemaskowaniu jej samej ani jej rzekomego stryja. G艂贸wnym celem Rafaela by艂o str膮cenie z piedesta艂u Caroline i Carrie Astor, a Carrie jako艣 si臋 nie nadawa艂a na bohaterk臋 skandalu. By艂a bezbarwn膮, g艂upiutk膮 nudziar膮 cho膰 ca艂kiem nieszkodliw膮 i na sw贸j spos贸b sympatyczn膮. Nie mia艂 serca jej skrzywdzi膰. Caroline to ca艂kiem co innego!
Dotarli brukowanym pasa偶em z zachodniego skrzyd艂a do wygodnego pokoju 艣niadaniowego. Zanim do niego weszli, Rafe przystan膮艂. Odwr贸ci艂 si臋 i omi贸t艂 wzrokiem zatok臋 od Governor's Island po zat艂oczony Manhattan.
- Baron Rothschild mia艂 s艂uszno艣膰,Sam. Ca艂y 艣wiat sta艂 si臋 jednym
wielkim miastem. Na tej dwudziestokilometrowej wyspie nied艂ugo nie
b臋dzie ani jednej krowy ani kurczaka.
-Ale szczury nie wygin膮- odpar艂 Sam i obaj wybuchn臋li 艣miechem.
Rafe lubi艂 podczas posi艂k贸w rozmawia膰 swobodnie, bez nadstawiaj膮cej ucha s艂u偶by, tote偶 potrawy pozostawiono na kredensie, na ogrzewanych p贸艂miskach z pokryw膮. M臋偶czy藕ni obs艂u偶yli si臋, po czym zasiedli przy stole z kutego 偶elaza, sk膮d mieli dobry widok na statki przep艂ywaj膮ce przez cie艣nin臋.
- S膮 ju偶 jakie艣 wie艣ci z Nowego Orleanu? - spyta艂 Rafe.
Sam, kt贸ry w艂a艣nie smarowa艂 bu艂k臋 marmolad膮 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Zaledwie pi臋膰 dni temu wys艂a艂em list do kancelarii Stephena
Breaulc. Pewnie dowiemy si臋 czego艣 za tydzie艅.
Rafe nie odpowiedzia艂, bo duchem przebywa艂 w operowej lo偶y z Mystere. Dlaczego nie przesun膮艂 r臋ki o centymetr wy偶ej i nie przekona艂
121
si臋, czy dziewczyna kr臋puje sobie piersi? W ko艅cu nie by艂 to tylko domys艂, lecz niemal pewno艣膰.
Mo偶e mimo ca艂ego cynizmu zosta艂o w nim jeszcze co艣 z d偶entelmena? A mo偶e zadurzy艂 si臋 w tej ma艂ej oszustce i obawia艂 si臋, 偶e jego podejrzenia oka偶膮 si臋 s艂uszne? Mia艂 ochot臋 j膮 zrani膰, ale nie unicestwi膰.
Powiedz no, Sam, jak taka diablica mo偶e tak niewinnie wygl膮da膰?!
Zak艂adam, 偶e masz na my艣li pann臋 Rillieux? Rat臋 skin膮艂 g艂ow膮.
- A jak膮 inn膮 posta膰 mia艂aby przybra膰 diablica? Przecie偶 podstaw膮
jej piekielnej natury jest mamienie ludzi.
Rafe raz jeszcze skin膮艂 g艂ow膮, doceniaj膮c s艂uszno艣膰 tej uwagi. Musz臋 st艂umi膰 w sobie wszelkie emocje, ostrzeg艂 si臋 w duchu. Mia艂 偶yciow膮 misj臋 do spe艂nienia, a Mystere mog艂aby mu w niej przeszkodzi膰.
- Hush, umyj uszy i przystrzy偶 w艂osy-poleci艂 Paul Rillieux. - Ju偶 ci
m贸wi艂em, 偶eby艣 si臋 nie p臋ta艂 ko艂o Mystere. Kiedy lokaj nie pomaga pa艅
stwu wsiada膰 do powozu albo z niego wysiada膰 ani nie za艂atwia 偶adnego
zlecenia, to pilnuje w g艂贸wnym holu drzwi wej艣ciowych i telefonu. A teraz
wyno艣 si臋.
-Ale pszepana, ja si臋 wcale nie p臋tam. Mystere powiedzia艂a, 偶e b臋d臋 mia艂 dzi艣 rano lekcj臋 czytania...
- Dobrze, 偶e艣 mi o tym przypomnia艂 - przerwa艂 mu Rillieux, obrzu
caj膮c niezadowolonym spojrzeniem Mystere siedz膮c膮 po przeciwnej stro
nie salonu. - Pora sko艅czy膰 z t膮 bzdur膮.
Mystere odstawi艂a fili偶ank臋 z kaw膮 na spodeczek z karbowanym brze偶kiem.
- Ale偶, Paul, jak tak mo偶na? Sam powiedzia艂e艣, 偶e ka偶dy powinien
umie膰 czyta膰.
-Nie mia艂em racji. Przewr贸ci mu si臋 tylko w g艂owie od takiej edukacji. Pomy艣l, ile z艂ego wyrz膮dzi艂a lektura tych idiotycznych broszurek Baylisowi i Evanowi. Wyno艣 si臋, powiadam! -powt贸rzy艂 i Hush umkn膮艂.
-Ale偶, Paul. Przecie偶 to dziecko, nie pies - zaprotestowa艂a Mystere.
Sko艅cz ju偶 z tym 艣wi膮tobliwym bajdurzeniem. Hush by艂 zwyk艂ym oberwa艅cem z ulicy, p贸ki nie zapewni艂em mu domu. Mam do艣膰 tych twoich wiecznych pretensji.
Nie pojmuj臋, czemu jeste艣 w z艂ym humorze. Przecie偶 zdoby艂am dla ciebie broszk臋 Sylvii.
W dodatku nie posz艂a wcale do „rodzinnego" worka, tylko do twego prywatnego sejfu, mia艂a ochot臋 doda膰, lecz nie starczy艂o jej odwagi. Uda-
122
艂o jej si臋 ukra艣膰 broszk臋 dopiero w rezydencji Astor贸w. Zaczeka艂a, a偶 Rafe wyjdzie, i przyw艂aszczy艂a sobie klejnot w chwili zamieszania, w trakcie og贸lnych po偶egna艅. W gazetach nie by艂o 偶adnej wzmianki o tej kradzie偶y, prawdopodobnie wi臋c Sylvia spostrzeg艂a j膮 dopiero po powrocie do domu, a mo偶e nawet wtedy si臋 nie zorientowa艂a?
M贸j z艂y humor nie ma z tym nic wsp贸lnego - burkn膮艂 Rillieux. -Czy nie rozumiesz, 偶e Belloch i ty zepsuli艣cie nam ca艂e przedstawienie? A tyle trudu mnie kosztowa艂o, by dosta膰 si臋 do 艣cis艂ego k贸艂ka pani Astor. Zachowywali艣cie si臋 jak para niezno艣nych dzieciak贸w, a Caroline z waszego powodu by艂a na mnie obra偶ona.
Paul, zajmujesz si臋 b艂ahostkami. D膮sy Caroline nie maj膮 znaczenia. M贸wi艂am ci wczoraj, 偶e Rafe Belloch zamierza nas zdemaskowa膰. Napisa艂 do Nowego Orleanu w tej sprawie.
A ja uwa偶am, 偶e to blef. Po co m贸wi艂by ci o tym, zanim otrzyma informacje?
- Bo ju偶 taki jest: arogancki i strasznie pewny siebie.
Paul prychn膮艂 pogardliwie.
A prawda, zapomnia艂em, 偶e masz do艣wiadczenie, je艣li chodzi o m臋偶czyzn. No wi臋c za艂贸偶my - czysto teoretycznie - 偶e rzeczywi艣cie prowadzi jakie艣 艣ledztwo. Pewnie masz zamiar od tej pory unika膰 go jak ognia?
Oczywi艣cie? Przecie偶 on...
-Najwi臋cej gada ten, kto ma najmniej do powiedzenia. Rusz偶e g艂ow膮, naiwny g艂uptasku! Gdyby ci drzazga wesz艂a w palec, chyba nie kaza艂aby艣 sobie amputowa膰 r臋ki do 艂okcia, co?
- Ciekawe zagadnienie, ale nie widz臋 zwi膮zku.
Westchn膮艂 ze zniecierpliwieniem.
- S艂uchaj no, ten cz艂owiek jest tob膮 urzeczony, marzy tylko o tym,
偶eby ci臋 uwie艣膰. Je艣li nawet grzebie w twojej przesz艂o艣ci, c贸偶 z tego?
Najwy偶ej b臋dziesz musia艂a troch臋 go... udobrucha膰, gdyby wynik艂y ja
kie艣 k艂opoty. Pami臋taj, 偶e dysponujesz tym, czego Rafe Belloch - przy
ca艂ym swym bogactwie - nie posiada i czego po偶膮da jak szaleniec.
Mystere musia艂a przyzna膰, 偶e brzmia艂o to logicznie. Czy by艂aby jednak w stanie „udobrucha膰" Bellocha, jak to okre艣li艂 Paul? W膮tpliwe, by Rafe tak 艂atwo da艂 sob膮 manewrowa膰. Nie by艂a te偶 wcale pewna, czy zdoby艂aby si臋 na takie poni偶enie.
Paul najwyra藕niej czyta艂 jej w my艣lach.
- Biedak musi, gdy go diabe艂 kusi - rzek艂. - Ostrzegam ci臋 tylko na
wszelki wypadek, gdyby twoje obawy mia艂y jakie艣 uzasadnienie. Nawet
je艣li Belloch nie blefuje, nie zapominaj, 偶e zadba艂em o to, by w Nowym
Orleanie pozosta艂 trwa艂y 艣lad po niejakim Paulu Rillieux.
123
Tak, ale nie po jego bratanicy Mystere Rillieux.
To ju偶 bardziej skomplikowany problem - odpar艂 tonem znudzonego monarchy, zapo偶yczonym od pani Astor. - Ale wyp艂ynie tylko wtedy, gdyby przeprowadzono bardzo drobiazgowe 艣ledztwo.
Hush przyni贸s艂 ju偶 porann膮 pras臋. Paul przeszed艂 teraz przez pok贸j z „Heraldem" w r臋ce.
- Poczytaj sobie kolumn臋 Lance'a Streetera - powiedzia艂 nieco 艂a
godniejszym tonem.
-Ju偶 j膮 czyta艂am.
Poczu艂a na twarzy gor膮cy rumieniec, gdy przypomnia艂a sobie pierwsze zdanie: Wszystkie lo偶e w Astor House by艂y wczoraj wieczorem zat艂oczone do ostatecznych granic, z wyj膮tkiem jednej, nale偶膮cej do pewnego bogatego Walig贸ry.
Rusz g艂ow膮. Mystere. Rafe Belloch to pot臋偶ny i wp艂ywowy cz艂owiek. A jednak ch臋tnie podaje si臋 na ludzkie j臋zyki, je艣li chodzi o ciebie. To nie jest zachowanie m臋偶czyzny, kt贸ry chce zniszczy膰 kobiet臋.
Nie b膮d藕 taki pewny. On jest inny ni偶 wszyscy.
Nic podobnego. Jest tylko bogatszy od wi臋kszo艣ci z nas.
Nie o to mi chodzi艂o - zaprotestowa艂a. - Ja...
Zamilk艂a, bo nie mog艂a znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w, kt贸re zdo艂a艂yby go przekona膰, 偶e pu艂apka zamyka si臋 wok贸艂 nich. Nie wyt艂umaczy Paulowi czego艣, czego sama nie pojmowa艂a. Nigdy dot膮d 偶aden m臋偶czyzna nie budzi艂 w niej takiego strachu i r贸wnocze艣nie takiej nami臋tno艣ci.
W holu zad藕wi臋cza艂 telefon. Us艂ysza艂ajak Hush go odbiera. Chwil臋 p贸藕niej ch艂opiec zajrza艂 do salonu.
Do ciebie, Mystere.
Dzi臋kuj臋. Kto dzwoni?
A bo ja wiem? Pyta艂em, ale nie powiedzia艂.
Ju偶 po pierwszym s艂owie rozpozna艂a g艂os Lorenza Perkinsa.
- O co chodzi, panie Perkins? - spyta艂a ch艂odno. -Nie mamy ju偶 ze
sob膮 偶adnych interes贸w.
-Nie tak szybko. Dzwoni臋, 偶eby powiedzie膰, 偶e za pi臋膰set dolar贸w mo偶e pani liczy膰 na moje milczenie.
W jakiej sprawie, panie Perkins?
Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e Rafe'a Bellocha bardzo by zainteresowa艂o, 偶e jego kochaneczka poszukuje brata i nawet nie wie, jak on si臋 nazywa. Brata, kt贸ry da艂 si臋 kiedy艣 porwa膰 jak ostatni g艂upek.
A ja jestem pewna, panie Perkins, 偶e pa艅sk膮 偶on臋 bardzo by zaciekawi艂a wie艣膰 o pa艅skich odwiedzinach na Washington Street pod siedemnastym.
124
Z tymi s艂owy od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Ostatnia gro藕ba detektywa przyprawi艂a j膮 jednak o mocne bicie serca.
P臋tla zaciska艂a si臋 wok贸艂 niej, ze wszystkich stron czyha艂o jakie艣 niebezpiecze艅stwo. Co gorsza, Paul by艂 tak zafascynowany swoj膮 popularno艣ci膮 i pozornie niewzruszon膮 pozycj膮, 偶e uko艂ysany z艂ud膮 bezpiecze艅stwa w karygodny spos贸b lekcewa偶y艂 Rafe'a i jego zamiary.
Pi臋膰set dolar贸w... ogromna suma, gdyby zgodzi艂a si臋 j膮 zap艂aci膰. Ale nie zap艂aci!
A co b臋dzie z braciszkiem i siostrzyczk膮?
Poczu艂a w oczach piek膮ce 艂zy. Pr贸bowa艂a rozpaczliwie wskrzesi膰 sw膮 poprzedni膮 determinacj臋, pewno艣膰 siebie, kt贸r膮 czu艂a kilka dni temu, jad膮c doro偶k膮 do Brooklynu. Stanie si臋 pani膮 w艂asnego losu. Wykorzysta zdobyt膮 w ten spos贸b wolno艣膰, by odnale藕膰 Brama. Bez niego by艂a zupe艂nie sama, nie mia艂a nikogo na 艣wiecie.
Ale czas p艂yn膮艂, ucieka艂. Z nag艂膮 niecierpliwo艣ci膮 Mystere przysi臋g艂a sobie raz jeszcze, 偶e ukradnie szmaragdowy pier艣cionek Antonii Butler, a potem ucieknie do innego miasta, zdob臋dzie now膮 to偶samo艣膰. Najtrudniejsze b臋dzie ukrycie klejnotu przed Paulem. Musi obmy艣li膰 bardzo chytry plan.
Obserwuj膮cy j膮 z przeciwleg艂ego ko艅ca d艂ugiego frontowego holu Hush spyta艂:
- Wszystko w porz膮dku, Mystere?
Zdoby艂a si臋 na u艣miech.
Jak najbardziej - sk艂ama艂a. Kiwn臋艂a na ch艂opca, by podszed艂 bli偶ej. Zni偶aj膮c g艂os, by nie dos艂ysza艂 ich siedz膮cy w salonie Paul, doda艂a:
Przynie艣 p贸藕niej elementarz do mojego pokoju, to sobie razem poczytamy.
16
Ca艂y wtorkowy ranek Mystere sp臋dzi艂a w swoich apartamentach, zbieraj膮c si艂y przed nadci膮gaj膮c膮 burz膮, kt贸r膮 Paul uparcie lekcewa偶y艂. Poniewa偶 grozili jej zar贸wno Raf臋 Belloch, jak i Lorenzo Perkins, usi艂owa艂a obmy艣li膰 jaki艣 plan awaryjny na wypadek nag艂ej katastrofy.
Spakowa艂a do kuferka troch臋 ubra艅 i najbardziej niezb臋dne osobiste przedmioty - mi臋dzy innymi tajemniczy list. Nie mia艂a zamiaru opu艣ci膰 miasta, gdy偶 tutaj musia艂y si臋 koncentrowa膰 wszelkie poszukiwania
125
zaginionego Brama. Ale przy Centre Street by艂o kilka bardzo przyzwoitych pensjonat贸w dla pa艅. Mystere postanowi艂a przywdzia膰 wdowie szatki i wynaj膮膰 pok贸j pod przybranym nazwiskiem. Nie mog艂a pozostawa膰 tam wiecznie, ale zdob臋dzie przynajmniej tymczasowe schronienie.
Jej awaryjny plan by艂 daleki od doskona艂o艣ci, lecz stara艂a si臋 przekona膰 sam膮 siebie, 偶e stanowi pewne zabezpieczenie. L臋ka艂a si臋 nie tylko ha艅by, skandalu towarzyskiego i wi臋zienia. Zdemaskowanie i schwytanie na gor膮cym uczynku oznacza艂o te偶 koniec marze艅 o odnalezieniu brata.
Zamyka艂a w艂a艣nie sk贸rzany kuferek, gdy Rose wetkn臋艂a g艂ow臋 przez drzwi.
Telefon do ciebie, Mystere. Dzwoni pani Astor. -Dzi臋kuj臋. Rose, -s艂uchaj no -zawo艂a艂a, zanim rudaska odesz艂a. Twarz w obramowaniu bia艂ego czepka zn贸w pojawi艂a si臋 w drzwiach.
O co chodzi?
Mystere zawaha艂a si臋, nie wiedz膮c, co powiedzie膰. Pragn臋艂a ostrzec Rose i reszt臋 s艂u偶by" przed gro偶膮c膮 katastrof膮. Ale Paul natychmiast by si臋 o tym dowiedzia艂 i by艂by w艣ciek艂y.
- Nic, nic, to mo偶e zaczeka膰 - powiedzia艂a z 偶alem.
Schodz膮c do holu, poczu艂a dreszcz niepokoju. Cho膰 telefon od znakomitej damy nie by艂 czym艣 nies艂ychanym, Mystere nadal znajdowa艂a si臋 na jej czarnej li艣cie z powodu sobotniego incydentu w operze.
- S艂ucham - powiedzia艂a g艂o艣no.
Dzie艅 dobry, moja droga - odezwa艂 si臋 zniekszta艂cony, dziwnie wysoki g艂os pani Astor. - Masz jakie艣 plany na dzisiejsze przedpo艂udnie?
Ja 偶adnych, ale stryjek Paul ma, zdaje si臋, wyznaczon膮 wizyt臋 u dentysty.
-Mniejsza o Paula. Chcemy si臋 zobaczy膰 z tob膮. Mystere zn贸w poczu艂a dreszcz niepokoju.
My? To znaczy pani i Carrie?
Nie, Carrie wybra艂a si臋 parowcem do West Point odwiedzi膰 kuzyna Andrew. Mam na my艣li siebie i Abbota, kochanie. Chcieliby艣my, 偶eby艣 z nami posz艂a na odczyt na Fourth Avenue. Potem zjemy lunch w Delmonico's.
Czuj臋 si臋 zaszczycona, 偶e pomy艣leli艣cie pa艅stwo o mnie - zapewni艂a Mystere.
-Nie w膮tpi臋- odpar艂a pani Astor, jakby to si臋 rozumia艂o samo prze si臋. - Ale pewnie nie b臋dziesz zachwycona tym, co mamy ci do powi dzenia.
126
Szorstka i zagadkowa uwaga by艂a w stylu Caroline. Ale Mystere zn贸w przeszy艂 strach. Czy偶by k艂opoty ju偶 si臋 zacz臋艂y?
- Wybierzemy si臋 moim landem - doda艂a Caroline. - Dzie艅 jest prze
pi臋kny i przyjemnie b臋dzie si臋 przejecha膰 z opuszczon膮 bud膮. Wst膮pimy
po ciebie o wp贸艂 do jedenastej.
Paul zszed艂 na d贸艂, nim rozmowa dobieg艂a ko艅ca. Przygl膮da艂 si臋 podejrzliwie Mystere, gdy odk艂ada艂a s艂uchawk臋.
Kto dzwoni艂?
Pani Astor.
I nie pyta艂a o mnie?
Chcia艂a rozmawia膰 ze mn膮. Jad膮 z Abbotem Pollardem na odczyt, a potem na lunch, i zabieraj膮 mnie ze sob膮.
Tylko ciebie? Nie chce, 偶ebym i ja pojecha艂?
Mystere potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋. czy Paul zamierza si臋 d膮sa膰 jak zazdrosne dziecko. On jednak nieoczekiwanie si臋 u艣miechn膮艂.
- No, no! To bardzo interesuj膮ce. Jeste艣 czaruj膮c膮 dziewuszk膮,
Mystere, ale nie s膮dz臋, by Caroline zaprasza艂a ci臋 z powodu twojej m艂o
do艣ci albo uroku. Jak zawsze ma ukryty motyw.
-A mianowicie?
- Chodzi o Rafe`a Bellocha.
- My艣lisz, 偶e ci膮gle ma mi za z艂e ubieg艂膮 sobo...
Przerwa艂 jej niecierpliwym gestem r臋ki.
Sk膮d偶e znowu, ty g膮sko! Nie jest przecie偶 twoj膮 guwernantk膮. Przypuszczam, 偶e chce si臋 zabawi膰 w swatk臋.
To niedorzeczne - powiedzia艂a Mystere z ca艂kowit膮 szczero艣ci膮. -Zreszt膮, cho膰by nawet Caroline przysz艂o co艣 podobnego do g艂owy, nic z tego nie wyniknie. Rafe Belloch nie ma w swoich planach o偶enku. Caroline powinna wiedzie膰 o tym lepiej ni偶 ktokolwiek.
Rafe bez w膮tpienia uwzgl臋dnia w swoich planach ciebie, moja droga.
Owszem, ale nie w takim charakterze, jaki wszyscy podejrzewacie.
Nie wyskakuj zn贸w ze swymi alarmistycznymi teoriami. Mo偶e Belloch kocha si臋 w tobie, a mo偶e nie. Ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 pa艂a do ciebie 偶膮dz膮, cho膰 stroisz skromne minki. Bior膮c pod uwag臋 jego maj膮tek, 偶膮dza mo偶e si臋 okaza膰 wystarczaj膮cym powodem do zawarcia ma艂偶e艅stwa. Caroline zdaje sobie z tego spraw臋 i chce ci wy艣wiadczy膰 wielk膮 przys艂ug臋.
Przys艂ug臋? Caroline? Przecie偶 dopiero co powiedzia艂e艣, 偶e ma jaki艣 ukryty motyw.
-Oczywi艣cie, 偶e ma-zgodzi艂 si臋 Paul. -Chce ocali膰 swoj膮 Carrie przed Rafe'em. Chyba dosz艂a do wniosku, 偶e Rafael Belloch to rzeczywi艣cie
127
doskona艂a partia... ale nie dla jej c贸reczki. Widzi, jaki jest interesuj膮cy i atrakcyjny, lecz instynkt macierzy艅ski podpowiada jej, 偶e mo偶e by膰 niebezpieczny.
Mystere potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Gdyby zamierza艂a mnie swata膰, to by nie uprzedza艂a, 偶e nasza roz
mowa mo偶e mi si臋 nie spodoba膰.
Paul ju偶 mia艂 odpowiedzie膰, ale w艂a艣nie w tej chwili drzwi frontowe si臋 otworzy艂y i do holu weszli Baylis i Evan, wyra藕nie ze sob膮 sk艂贸ceni.
Nie ucz ojca dzieci robi膰, durniu! - pieni艂 si臋 Baylis. - Potrafi臋 zaprz臋ga膰 bez twoich rad!
Przymknij si臋, g贸wniarzu, bo przysi臋gam...
Zamkn膮膰 g臋by! - warkn膮艂 Paul. - To porz膮dny dom, a nie burdel! Pani Astor zaraz tu b臋dzie. Zachowywa膰 si臋 przyzwoicie. Evan, wyczy艣膰 surdut: jest ca艂y w k艂akach. Hush!
Ch艂opiec, kt贸ry tkwi艂 pos艂usznie na krze艣le przy drzwiach, zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.
Tak jest, pszepana?
呕ebym wi臋cej nie widzia艂 tej fajki! Mo偶esz kopci膰 u siebie w pokoju, a nie na oczach go艣ci. Masz by膰 w pogotowiu, jak si臋 zjawi pani Astor.
-Tak jest, pszepana!
- Id臋 si臋 przebra膰- oznajmi艂a Mystere, kieruj膮c si臋 w stron臋 kr臋co
nych schod贸w.
Paul powstrzyma艂 j膮, k艂ad膮c jej r臋k臋 na ramieniu.
- Widzia艂a艣 zaproszenie, kt贸re przyniesiono wczoraj?
Skin臋艂a g艂ow膮. James i Lizet Addisonowie wydawali w najbli偶szy weekend bal na cze艣膰 ksi臋cia i ksi臋偶nej Granville.
B臋dzie istna wystawa bi偶uterii - oznajmi艂 z satysfakcj膮. - Wszystkie damy wystroj膮 si臋 w to, co kt贸ra ma najpi臋kniejszego. Mo偶e nawet zdo艂asz dobra膰 si臋 do pier艣cionka Antonii. Zauwa偶y艂em, 偶e od czasu do czasu zdejmuje go i wk艂ada do tej ma艂ej haftowanej paciorkami torebki.
Rzeczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 Mystere. Ona te偶 mia艂a plany zwi膮zane z pier艣cionkiem Antonii, tyle 偶e nie zamierza艂a oddawa膰 go Paulowi.
Ale jego percepcja bywa艂a niekiedy wr臋cz zdumiewaj膮ca. Ciekawe, czym si臋 zdradzi艂am? - pomy艣la艂a Mystere, gdy Rillieux nagle stwierdzi艂:
- Jestem bardzo 艂agodny... p贸ki mnie kto艣 nie sprowokuje. A w na
szej rodzinie nikt niczego nie ukrywa przed innymi, zrozumiano?
A co z twoim prywatnym sejfem? - mia艂a ochot臋 spyta膰, lecz tylko potulnie kiwn臋艂a g艂ow膮.
-Oczywi艣cie-zapewni艂a. -Czy kiedykolwiek co艣 przed wami ukry艂am?
128
Chyba nie - przyzna艂. - Dobra z ciebie dziewczyna. Tylko za bardzo narwana, wi臋c boj臋 si臋 twoich wyskok贸w. Zw艂aszcza je艣li chodzi o twego brata Brama.
Nie musisz si臋 o to k艂opota膰.
Mam nadziej臋, 偶e nie, kochanie... dla twojego dobra. - Jego uporczywe, gro藕ne spojrzenie przyprawia艂o j膮 o dreszcz. - Jedynym grzechem, kt贸rego nie wybaczam, jest brak lojalno艣ci wzgl臋dem naszej rodziny.
Ostro偶nie, panno Rillieux- ostrzeg艂 stangret pani Astor, podsadzaj膮c Mystere do landa. - Zapomnia艂em powiedzie膰, 偶e jest 艣wie偶o odmalowane. Mog艂aby si臋 panienka pobrudzi膰.
-Na lito艣膰 bosk膮-zrz臋dzi艂 Abbot, zajmuj膮c miejsce naprzeciw pa艅. - Po c贸偶 kto艣 mia艂by sam piec dla siebie chleb i jeszcze potem opisywa膰 wierszem, jak doskonale mu si臋 go trawi? Co za banialuki.
- A mnie bardzo si臋 podoba艂o podej艣cie pani Hanchon - sprzeciwi艂a
si臋 Caroline. - Ju偶 prawie trzydzie艣ci lat pracuje w misji metodyst贸w
w艣r贸d biedak贸w i wybornie pozna艂a ich mentalno艣膰.
Mystere r贸wnie偶 przypad艂 do gustu odczyt Kszta艂towanie samodzielno艣ci klas pracuj膮cych. Ale wywody pani Hanchon na temat spo艂eczno艣ci robotniczej w New Hampshire spowodowa艂y natychmiastowy wybuch Pollarda, kt贸ry gard艂owa艂 przeciw „perfumowanym bigotkom lec膮cym na lep ka偶dej utopii".
- Abbot, jeste艣 niepoprawny - strofowa艂a go z pewnym roztargnie
niem Caroline; jej uwaga skoncentrowana by艂a na Mystere. - Pami臋taj,
co m贸wi艂a pani Hanchon: to n臋dza jest godna pogardy, nie biedacy.
Co znaczy ta subtelna aluzja? - zastanawia艂a si臋 Mystere. Czy偶by by艂a adresowana do mnie?
- Moja droga - odpowiedzia艂 Abbot - mot艂och nale偶y poskramia膰,
a nie rozuchwala膰!
Wyg艂osi艂 t臋 sentencj臋, gdy mijali Grand Central -dworzec Vanderbil-ta na skrzy偶owaniu Forty-second Street i Fourth Avenue. Na zegarowej wie偶y olbrzymimi literami wypisano new york. & harlem r.r. Kiedy lando odjecha艂o od kraw臋偶nika, Abbot rzuci艂 szydercze spojrzenie na zajmuj膮c膮 powierzchni臋 a偶 czterech wielkich kompleks贸w mieszkaniowych budowl臋. Wszyscy dobrze pami臋tali wybuch w艣ciek艂o艣ci Pollarda, gdy dowiedzia艂 si臋 o dokooptowaniu Vanderbilt贸w do nowojorskiej elity.
- A ty co o tym s膮dzisz, moja droga? - zwr贸ci艂a si臋 Caroline do
Mystere. - Czy ubogich nale偶y wspiera膰 moralnie? Czy te偶 s膮 nieuleczal
nie zdeprawowani, jak twierdzi Abbot?
•) - Ksi臋偶ycowa Dama 129
Mystere zn贸w poczu艂a l臋k, 偶e pani Astor bawi si臋 w jakie艣 dwu-znaczniki.
-Nie s膮dz臋, by deprawacja moralna by艂a wy艂膮cznie domen膮 ubogich - odpar艂a.
Pani Astor skin臋艂a g艂ow膮.
- Dobrze to uj臋艂a艣! We藕my cho膰by Ksi臋偶ycow膮 Dam臋: wszystko
przemawia za tym, 偶e jest jedn膮 z nas.
Serce Mystere zacz臋艂o nagle galopowa膰; gard艂o mia艂a 艣ci艣ni臋te. Oni wiedz膮, 偶e to ja! - my艣la艂a z rozpacz膮, staraj膮c si臋 nie okazywa膰 po sobie strachu. Z najwy偶szym wysi艂kiem spojrza艂a w oczy Caroline Astor. Wczorajsze gazety narobi艂y wiele ha艂asu z powodu kradzie偶y broszki Sylvii Rohr.
Tak - przytakn臋艂a. - Ksi臋偶ycowa Dama to doskona艂y przyk艂ad. I taki nam bliski.
Obie tylko dolewacie oliwy do ognia - upiera艂 si臋 Abbot. - Dajcie mot艂ochowi palec, a on z艂apie ca艂膮 r臋k臋. Pomy艣lcie cho膰by o tym, o czym wrzeszcz膮 teraz ci odra偶aj膮cy malkontenci z czwartego okr臋gu. Pieni膮dze z podatk贸w od w艂a艣cicieli ziemskich maj膮 i艣膰 na subwencjonowanie publicznego transportu dla szerokich mas. Ju偶 nigdzie nie b臋dziemy mogli schroni膰 si臋 przed nimi!
Gdy Pollard wyg艂asza艂 sw膮 tyrad臋, Mystere patrzy艂a na dzieci o zapad艂ych piersiach, kt贸re sta艂y na chodnikach i gapi艂y si臋 na lando. Mia艂y b艂臋dny, szklisty wzrok zag艂odzonych, chorych istot. Sama by艂a kiedy艣 jedn膮 z nich, wi臋c serce si臋 jej wyrywa艂o, by jako艣 im pom贸c. C贸偶 jednak mog艂a dla nich uczyni膰? Tylko sama znalaz艂aby si臋 w r贸wnie rozpaczliwej sytuacji albo trafi艂aby do wi臋zienia. Kiedy min臋li pot臋偶ny 艂uk przy Washington Square, pomy艣la艂a zn贸w o Bellochu. Dysponowa艂 prawdziw膮 pot臋g膮, zdobyt膮 dzi臋ki przedsi臋biorczo艣ci i inteligencji! Jako jego przeciwniczka nie mia艂a praktycznie 偶adnych szans.
Restauracja DeImonico's mie艣ci艂a si臋 przy Ladies' Mile, gdzie by艂o tyle ogromnych wielopi臋trowych sklep贸w, 偶e ulica wygl膮da艂a jak kanion o urwistych zboczach. Maitre d'h贸tei osobi艣cie zaprowadzi艂 ich do sto艂u nakrytego obrusem z kremowej koronki i l艣ni膮cego od kryszta艂贸w i srebra.
Mystere, kt贸r膮 艣ciska艂o w 偶o艂膮dku, zam贸wi艂a tylko sa艂atk臋 z karczoch贸w i zup臋 rakow膮. Kiedy kelner przyj膮艂 zam贸wienie i oddali艂 si臋, z艂o偶ywszy uni偶ony uk艂on pani Astor, znakomita matrona utkwi艂a stalowe oczy w swej towarzyszce.
Godzina wybi艂a, pomy艣la艂a Mystere z sercem w gardle.
- Moja droga - zacz臋艂a Caroline Astor z pob艂a偶liw膮 wy偶szo艣ci膮. -
Jeste艣 m艂oda i brak ci rad do艣wiadczonej niewiasty, kt贸rej twoje dobro
130
le偶a艂oby na sercu. Tw贸j stryj jest przemi艂ym cz艂owiekiem i kocha ci臋 jak c贸rk臋, ale to zawsze m臋偶czyzna- tu zerkn臋艂a z lekcewa偶eniem na Abbo-ta- i nie zna si臋 na pewnych subtelno艣ciach zwi膮zanych z... nasz膮 kobiec膮 godno艣ci膮.
Wielki ci臋偶ar spad艂 Mystere z serca. Nie by艂a jeszcze pewna, do czego pani Astor zmierza, ale bez w膮tpienia nie by艂 to kataklizm, kt贸rego tak si臋 obawia艂a.
- Nie wolno ci zapomina膰 - kontynuowa艂a Caroline -jak 艂atwo stra
ci膰 dobr膮 reputacj臋. To, co doda艂oby uroku m臋偶czy藕nie, dla kobiety mo偶e
by膰 przyczyn膮 usuni臋cia z przyzwoitego towarzystwa. Czy rozumiesz, co
mam na my艣li?
- Chyba tak. Ma pani na my艣li Rafe'a Bellocha - odpar艂a Mystere.
Caroline skin臋艂a g艂ow膮.
Min臋艂y czasy, moja droga, gdy okazywano szacunek klasom uprzywilejowanym. Kiedy艣 nikt by si臋 nie o艣mieli艂 komentowa膰 naszego prywatnego 偶ycia. Jednak偶e z winy Johna Gordona Benneta i jego okropnego „Heralda" sytuacja zmieni艂a si臋 nieodwracalnie. Ten wstr臋tny cz艂owiek ma szpieg贸w w艣r贸d naszej s艂u偶by, jego reporterom uda艂o si臋 przenikn膮膰 nawet na nasze prywatne spotkania.
Przez tego 艂ajdaka - zawt贸rowa艂 jej Abbot Pollard - nagonka na bogaczy sta艂a si臋 najpopularniejszym sportem.
A teraz Lance Streeter zwr贸ci艂 og贸ln膮 uwag臋 na ten... demonstracyjny flirt mi臋dzy tob膮 i Rafaelem - ci膮gn臋艂a Caroline. - Musisz mie膰 si臋 na baczno艣ci, moja droga. Podziwiam Rafe'a i dobrze wiem, jaki jest poci膮gaj膮cy dla naszej p艂ci. Obawiam si臋 jednak, 偶e jest r贸wnie偶 bardzo zuchwa艂y i drwi z wszelkich konwenans贸w.
Nie bawmy si臋 w eufemizmy - burkn膮艂 Abbot. - To grubia艅ski prostak bez honoru.
Jeste艣 dla niego zbyt surowy - zaoponowa艂a Caroline. - Rafael ma w艂asny kodeks honorowy, tyle 偶e odmienny od naszego.
Abbot prychn膮艂 pogardliwie.
- Je艣li tak b臋dziemy rozumowa膰, to oka偶e si臋, 偶e ka偶dy kryminalista
z Blackwells Island jest cz艂owiekiem honoru.
Zamilkli, gdy kelner podawa艂 im lunch na pi臋knej porcelanie z Li-moges - jasnob艂臋kitnej, z kwietnym szlaczkiem. Ilekro膰 wahad艂owe drzwi do kuchni otwiera艂y si臋, Mystere zerka艂a na dum臋 zak艂adu: ogromny ceglany piec z miedzianym okapem, dzi臋ki kt贸remu dym i wszelkie zapachy ulatnia艂y si臋 natychmiast przewodem kominowym.
- Tak czy inaczej - podj臋艂a pani Astor, kiedy zostali sami - mu
sisz by膰 bardziej stanowcza w stosunku do Rafe'a, moja droga. Daj mu
131
wyra藕nie do zrozumienia, 偶e cenisz swoj膮 cnot臋, nawet je艣li on j膮 lekcewa偶y.
Nim Mystere zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, Abbot mrukn膮艂:
- A to pyszne!
Jego ironiczny ton wyra藕nie sugerowa艂, 偶e nie by艂a to pochwa艂a lunchu. Obie panie zwr贸ci艂y wzrok w stron臋, gdzie i on spogl膮da艂. Mystere poczu艂a, 偶e si臋 rumieni: Rafe Belloch wkracza艂 w艂a艣nie do sali jadalnej z uwieszon膮 mu na ramieniu Antoni膮 Butler. Zdumia艂a si臋, odkrywszy, 偶e jej pierwsz膮 reakcj膮 nie by艂 strach, tylko zazdro艣膰.
Caroline nie wygl膮da艂a na zachwycon膮 widokiem Antonii wpatruj膮cej si臋 w Rafe'a z jawnym uwielbieniem. Jednak Mystere nie mia艂a czasu na zastanawianie si臋 nad reakcj膮 pani Astor. Rafe dostrzeg艂 ich i zmierza艂 ze sw膮 towarzyszk膮 prosto do ich stolika.
- Przykro mi, stary - rzek艂 Pollard z jawn膮 pogard膮 w g艂osie. - Nie
ma tu miejsca dla dw贸ch os贸b wi臋cej.
Caroline spiorunowala go wzrokiem za t臋 grubia艅sk膮 uwag臋.
- Doprawdy, Abbot - zaoponowa艂a - nie przesadzaj.
Abbot zaczerwieni艂 si臋 i z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Jab艂ko Adama wyra藕nie mu podskoczy艂o.
- Dzi臋ki za kordialne zaproszenie, ale nie mo偶emy skorzysta膰 - od
par艂 Rafe. - Zarezerwowa艂em pok贸j na g贸rze.
Caroline Astor zmierzy艂a wzrokiem Antoni臋. Wszyscy wiedzieli, w jakim celu wynajmowano w Delmonico's prywatne pokoje na g贸rze. Po zamkni臋ciu drzwi rzadko po艣wi臋cano tam wiele uwagi rozkoszom sto艂u.
Antonia, by pokry膰 zdenerwowanie, zacz臋艂a o czym艣 papla膰 z Caroline. Abbot z pos臋pn膮 min膮 wpatrywa艂 si臋 w talerz. Mystere poczu艂a na sobie uporczywy wzrok Rafe'a.
Stan膮艂 za jej krzes艂em i niemal przytkn膮艂 wargi do jej ucha.
- Ksi臋偶ycowa Damo - wyszepta艂.
Nim si臋 wyprostowa艂, musn膮艂 jej ucho koniuszkiem j臋zyka. Ten dotyk powinien wzbudzi膰 w niej wstr臋t lub gniew, ale ogarn臋艂a j膮 tylko fala gor膮ca.
Belloch po偶egna艂 si臋 z Caroline, zn贸w uj膮艂 Antoni臋 za rami臋 i skierowa艂 si臋 wraz z ni膮 w stron臋 schod贸w.
- Antonia i Rafe - powiedzia艂 Abbot z namys艂em. - No c贸偶, mo偶e ci
plotkarscy reporterzy odczepi膮 si臋 teraz od pani, Mystere.
-Nie przywi膮zywa艂abym wi臋kszej wagi do tego, co艣my w艂a艣nie zobaczyli - ostrzeg艂a go Caroline. - Rafe Belloch to skomplikowany cz艂owiek i nieraz zmierza kr臋t膮 drog膮 do obranego celu.
Oczy znamienitej matrony spoczywa艂y na Mystere, kiedy dorzuci艂a:
132
- Zaczynam podejrzewa膰, 偶e zale偶y mu przede wszystkim na wywo
艂aniu publicznego skandalu.
Mystere odzyska艂a wreszcie g艂os.
Ale偶 pani Astor! Czemu mia艂by d膮偶y膰 do czego艣 tak ryzykownego i bezsensownego?
Ryzykantem jest z natury, podobnie jak jego ojciec, kt贸rego to w艂a艣nie zgubi艂o. A bezsensowne? Mo偶e jego zdaniem wcale takie nie jest.
Mystere chcia艂a spyta膰, w jaki spos贸b ojciec Rafaela sam na siebie 艣ci膮gn膮艂 zgub臋, ale Abbot odezwa艂 si臋 pierwszy.
Belloch chce uchodzi膰 za m臋czennika idei - powiedzia艂 z gryz膮c膮 pogard膮. - 1 szlachetnego m艣ciciela dawnych krzywd.
Jakich krzywd? - zainteresowa艂a si臋 Mysteiy.
Niewa偶ne, to bardzo stare dzieje - zby艂a j膮 Caroline. - Musisz mi co艣 obieca膰, moja panno!
Co takiego?
Obiecaj, 偶e na balu u Addison贸w nie b臋dziesz si臋 tak afiszowa膰 z Rafe'em Bellochem.
Mystere poczu艂a, 偶e jej twarz oblewa gor膮cy rumieniec.
Przecie偶 to nie ja mu si臋 narzucam!
Moja droga, m臋偶czy藕ni s膮 agresywni z natury, zw艂aszcza Amerykanie. Utrzymanie ich w karbach nale偶y do kobiet. Jeste艣 m艂oda i niedo艣wiadczona. ..
Czego nie da si臋 powiedzie膰 o Antonii - wtr膮ci艂 si臋 Pollard. — Jest m艂oda i owszem, ale doskonale zna si臋 na rzeczy. Pomy艣le膰 tylko, zgodzi艂a si臋 i艣膰 z nim na g贸r臋, ma艂a puszczalska! Na oczach wszystkich!
Je艣li jeszcze raz mi przerwiesz, Abbot - zagrozi艂a pani Astor z zimn膮 stanowczo艣ci膮- to moja w tym g艂owa, 偶eby艣 nigdzie w Nowym Jorku nie dosta艂 kredytu.
Pollard zbiela艂 niczym rybi brzuch.
Mystere zn贸w poczu艂a uk艂ucie zazdro艣ci i gniew na my艣l o nieprzystojnych poufa艂o艣ciach, na jakie sobie Raf臋 pozwala艂- i to z dziewczyn膮, kt贸rej nie mog艂a znie艣膰!
Caroline raz jeszcze zwr贸ci艂a si臋 do niej:
- Obiecaj mi, 偶e zd艂awisz ten skandal w zarodku, moja droga - rze
k艂a. - Podziwiam Rafe'a Bellocha, ale nie b臋d臋 patrze膰 oboj臋tnie na to,
jak wiedzie ci臋 do zguby. Przyrzeknij mi, 偶e nie dopu艣cisz do tego, by bal
u Addison贸w... i twoja reputacja zosta艂y zrujnowane.
Nawet w tym momencie, miotana sprzecznymi uczuciami, Mystere u艣wiadomi艂a sobie ironi臋 sytuacji. Caroline najwidoczniej nawet nie
133
przysz艂o do g艂owy, 偶e impreza mog艂aby zosta膰 zrujnowana, a skandal wybuchn膮膰 z winy Ksi臋偶ycowej Damy. Czemu by艂a taka tego pewna?
- Obiecuj臋 - odpar艂a z ca艂膮 szczero艣ci膮. - B臋d臋 unika膰 Rafaela Bel-locha. A je艣li on nie zechce trzyma膰 si臋 ode mnie z daleka, wybij臋 mu z g艂owy zalecanki - i to bardzo zdecydowanie!
17
W pi膮tek rano Mystere zako艅czy艂a pakowanie swego „awaryjnego baga偶u'-, jak go nazywa艂a. Utyka艂a w艂a艣nie pachn膮ce saszetki pomi臋dzy ubrania, gdy kto艣 zapuka艂 do drzwi jej garderoby.
- Chwileczk臋! - zawo艂a艂a, rozpoznaj膮c stukanie Paula. -Nie jestem
jeszcze ubrana.
Po艣piesznie zamkn臋艂a sk贸rzany kuferek i z pewnym wysi艂kiem zaci膮gn臋艂a go za parawan, a potem przesz艂a do s膮siaduj膮cej z garderob膮 sypialni.
- Dzie艅 dobry - powita艂a Paula. - Wcze艣nie dzi艣 wsta艂e艣.
Musn膮艂 jej policzek suchymi wargami.
M贸g艂bym to samo powiedzie膰 o tobie, A c贸偶 to takiego? Znowu w艂o偶y艂a艣 t臋 okropn膮 czarn膮 kieck臋? Masz przecie偶 odgrywa膰 podlotka, a nie zaniedban膮 wdow臋.
Lubi臋 czarne stroje - sk艂ama艂a. W rzeczywisto艣ci postanowi艂a wdzia膰 wdowie szaty, 偶eby jej nikt nie pozna艂, gdy wybierze si臋 na poszukiwanie pokoju. Czepek z welonem i tym razem ukry艂a w wyplatanej torbie.
-Niech ka偶dy robi, co mu serce dyktuje - skomentowa艂 uprzejmie, lecz co艣 w jego tonie ostrzeg艂o Mystere, 偶e nie wszystko jest w porz膮dku. -Co si臋 sta艂o, Paul?
- No, no, uspok贸j si臋, moja droga. Mo偶e to nic takiego. Usi膮d藕my,
dobrze? Stare ko艣ci szybciej si臋 m臋cz膮.
Usadowili si臋 na dw贸ch wy艣cie艂anych mahoniowych krzes艂ach.
- Wiesz, 偶e op艂acam kogo艣 z policji, kto mi dostarcza informacji? -
zacz膮艂 Riilieux.
Mystere skin臋艂a g艂ow膮.
Okaza艂o si臋 - kontynuowa艂 Paul- 偶e ten specjalny zesp贸艂, powo艂any do wytropienia Ksi臋偶ycowej Damy, chce zastawi膰 na ni膮 pu艂apk臋.
Pu艂apk臋? Jak to? To znaczy... jak膮 pu艂apk臋?
134
Paul potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Trzymaj膮 to w 艣cis艂ej tajemnicy. Ale co艣 si臋 szykuje. W zesz艂ym
tygodniu inspektor Byrnes z艂o偶y艂 wizyt臋 pani Astor i kilku innym oso
bom z jej kr臋gu. Obawiam si臋, 偶e mog膮 zorganizowa膰 t臋 zasadzk臋 jutro,
podczas balu u Addison贸w.
By艂y to bardzo z艂e nowiny, ale nie 艣miertelny cios, przed kt贸rym dr偶a艂a: pe艂ny raport z Nowego Orleanu, demaskuj膮cy j膮 i Paula jako oszust贸w.
-Niestety - ci膮gn膮艂 dalej Rillieux - nasz cz艂owiek nie stoi zbyt wysoko w hierarchii s艂u偶bowej i nie m贸g艂 dostarczy膰 dok艂adniejszych informacji. Niew膮tpliwie jednak co艣 wisi w powietrzu. Doszed艂em wi臋c do wniosku, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama powinna zako艅czy膰 swoj膮 dzia艂alno艣膰... albo przynajmniej j膮 zawiesi膰.
C贸偶 za ironia losu, pomy艣la艂a Mystere. Taka sugestia by艂aby jak najbardziej po偶膮dana, gdyby nie to, 偶e postanowi艂a zatrzyma膰 nast臋pny 艂up dla siebie. Potem za艣 zamierza艂a zawiesi膰 dzia艂alno艣膰 Ksi臋偶ycowej Damy.
A co z naszymi finansami? - spyta艂a. - Czy sta膰 nas na wycofanie Ksi臋偶ycowej Damy z obiegu?
Czy sta膰 nas na to? Oczywi艣cie, 偶e nie! Widzia艂a艣 przecie偶 nasze rachunki. Za sam czynsz p艂acimy B贸g wie ile. W dodatku teraz, kiedy Hush zamieszka艂 z nami, nie mo偶emy ju偶 liczy膰 na to, co nam przyniesie.
Wi臋c... co zrobimy?
Co zrobimy? No c贸偶, na razie cz臋艣ciej b臋dziemy posy艂a膰 Evana i Baylisa na robot臋. To okres wakacji i wiele bogatych rezydencji nie jest dostatecznie strze偶onych.
Wiesz przecie偶, co si臋 zdarzy艂o ostatnim razem - przypomnia艂a mu Mystere. ~ S艂u偶膮ca omal ich nie przy艂apa艂a na gor膮cym uczynku.
No c贸偶, s膮dz臋, 偶e Rose i Hush zaczn膮 znowu pracowa膰 na ulicy. Mam pewne opory, bo kto艣 m贸g艂by ich rozpozna膰. Nale偶膮 przecie偶 do naszej s艂u偶by. Ale nie widz臋 innego wyj艣cia.
To tylko chwilowe rozwi膮zanie - zauwa偶y艂a, obserwuj膮c go bacznie. - Ale co b臋dzie potem? Wr贸cimy do rozboju na ulicach?
Rillieux potrz膮sn膮艂 siw膮 g艂ow膮.
- Oczywi艣cie, 偶e nie! A przynajmniej nie ty. Masz inne, bardziej
zyskowne i bezpieczne wyj艣cie; wystarczy, 偶e wykorzystasz swoje nie
przeci臋tne wdzi臋ki.
Straszne podejrzenie wzbiera艂o w niej niczym lodowa kula.
Inne wyj艣cie? Jakie?
Na przyk艂ad po艣lubienie Rafe'a Bellocha- odpar艂 z brutaln膮 szczero艣ci膮.
135
Mystere mia艂a ochot臋 roze艣mia膰 mu si臋 prosto w nos, takie jej si臋 to wyda艂o groteskowe i niedorzeczne. Ale tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, chc膮c koniecznie przekona膰 Rillieux, jak bardzo si臋 myli.
- Paul, ci膮gle ci powtarzam, 偶e Rafe Belloch ani my艣li o o偶enku.
-Ale...
- Wiem, wiem, jest mn膮 bardzo zainteresowany. Twierdzisz, 偶e mnie
po偶膮da, i mo偶e co艣 w tym jest. Ale sama 偶膮dza nie doprowadzi nikogo do
o艂tarza.
Owszem, mo偶e doprowadzi膰, w po艂膮czeniu z gro藕b膮 skandalu. Gor膮cy rumieniec obla艂 jej twarz i szyj臋.
To ju偶 wol臋 rabowa膰 z broni膮 w r臋ku!
Tam, gdzie chodzi o pieni膮dze, Mystere, nie ma miejsca na hipokryzj臋. My艣lisz, 偶e John Jacob Astor albo Comelius Vanderbilt dorobili si臋 fortun, nie brudz膮c sobie r膮k? A masz poj臋cie, ilu ludzi ginie w kopalniach, 偶eby w Nowym Jorku damy z wy偶szych sfer mog艂y si臋 popisywa膰 swoim z艂otem i brylantami? Przyznam zreszt膮, 偶e niewiele mnie to wzrusza.
Nawet gdybym zdo艂a艂a uwik艂a膰 Rafe'a w skandal, nawet gdybym chcia艂a za niego wyj艣膰, i tak nic z tego nie b臋dzie!
A to dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, 偶e on chce mnie zniszczy膰, nie uwie艣膰. Zamierza zniszczy膰 nas oboje, Paul, ciebie i mnie.
W takim razie dlaczego przy ka偶dej okazji wywo艂uje plotki na wasz temat? Pe艂no ich w gazetach. Przecie偶 to nie jaki艣 elegancik z bran偶y teatralnej, kt贸remu skandale tylko dodaj膮 uroku. To w艂a艣ciciel wielkiej korporacji! Czemu mia艂by nara偶a膰 swoje interesy na szwank z powodu wymys艂贸w jakich艣 pismak贸w?
Nie potrafi臋 na to odpowiedzie膰, bo nie mog臋 zajrze膰 mu do duszy... je偶eli j膮 w og贸le posiada. Ale to z pewno艣ci膮 nie jest cz艂owiek, kt贸rym mo偶na manipulowa膰- przekonywa艂a b艂agalnym tonem.
To dla ciebie jedyne wyj艣cie - odpar艂 kategorycznym tonem.
Po plecach Mystere przebieg艂 dreszcz. Dobrze zna艂a ten ton: nie zapowiada艂 niczego dobrego.
W pi膮tek wczesnym popo艂udniem wynaj臋艂a niewielki, ale stosunkowo czysty pok贸j w domu pod numerem 720 na Centr臋 Street. Mieszka艂a w tej okolicy g艂贸wnie zubo偶a艂a inteligencja. Domy podzielono na oddzielne pokoje i mieszkania.
Mystere przedstawi艂a si臋 jako Lydia Powell; wyja艣ni艂a, 偶e po 艣mierci m臋偶a, kt贸ry zgin膮艂 niedawno podczas wybuchu parowca na rzece Hud-
136
son, sprzeda艂a ich dom w Brooklynie. W艂a艣cicielka pensjonatu pocz膮tkowo domaga艂a si臋 referencji, jednak偶e czynsz za ca艂y miesi膮c z g贸ry oraz nobliwy wygl膮d i maniery m艂odej wdowy sk艂oni艂y j膮 do zmiany zdania. Jeszcze bardziej 偶yczliwie nastawi艂 j膮 fakt, 偶e cho膰 Mystere nie zamierza艂a jada膰 posi艂k贸w wraz z reszt膮 pensjonariuszy, nie za偶膮da艂a obni偶enia czynszu.
Kiedy klucz znalaz艂 si臋 ju偶 w jej woreczku, a pensjonat pozosta艂 w tyle, Mystere zdj臋艂a niewygodny czepek z welonem i schowa艂a go do torby. Nie obawia艂a si臋 ju偶, 偶e kto艣 j膮 rozpozna.
Mia艂a jeszcze jedno niemi艂e zadanie do wykonania. Ostatnio Paul nie by艂 dla niej szczodry, a wi臋kszo艣膰 got贸wki posz艂a na wynaj臋cie pokoju. Zanios艂a wi臋c kilka sztuk swojej bi偶uterii do wyceny. W centrum dzielnicy handlowej by艂 pewien lombard ciesz膮cy si臋 dobr膮 opini膮; dowiedzia艂a si臋 o nim od Paula. W艂a艣ciciel zak艂adu skupowa艂 dyskretnie 艂adne sztuki bi偶uterii.
C贸偶 za ironia losu, pomy艣la艂a Mystere. Ksi臋偶ycowa Dama wyprzedaje si臋 z klejnot贸w.
Grom uderzy艂 rankiem w dniu balu u Addison贸w. Dopiero poniewczasie, kiedy ju偶 by艂o za p贸藕no na ratunek, Mystere u艣wiadomi艂a sobie, 偶e by艂o to ostrze偶enie przed nast臋pnym, wi臋kszym nieszcz臋艣ciem. W pierwszej chwili jednak czysta desperacja i niepok贸j zm膮ci艂y jej jasno艣膰 widzenia.
Zesz艂a na d贸艂 wcze艣nie, gdy偶 zamierza艂a odwiedzi膰 bibliotek臋 Columbia College w centrum Manhattanu i sp臋dzi膰 kilka godzin, zg艂臋biaj膮c tajemnice heraldyki. Przeczyta艂a niedawno, 偶e biblioteka wzbogaci艂a si臋 o now膮 kolekcj臋 herb贸w, i mia艂a nadziej臋 odnale藕膰 w艣r贸d nich ten, kt贸ry umieszczono na nadruku listu do jej ojca.
Ju偶 schodz膮c po schodach, us艂ysza艂a podniesiony g艂os Husha, jakby si臋 z kim艣 wyk艂贸ca艂. Kolejna sprzeczka z Evanem albo Baylisem, pomy艣la艂a w pierwszej chwili. 呕aden z nich nie lubi艂 ch艂opca, uwa偶ali go za rozpaskudzanego przez „szefa" bachora. Mystere przyspieszy艂a kroku, chc膮c ich uspokoi膰, nim obudz膮 Paula. Ale dotar艂szy do frontowego holu, us艂ysza艂a dono艣ny, k艂贸tliwy i ca艂kiem jej nieznany g艂os.
Zamknij g臋b臋, bezczelny szczeniaku, bo po偶a艂ujesz! Sprowad藕 tu pann臋 Rillieux, i to ju偶!
Ani my艣l臋 - opiera艂 si臋 stanowczo Hush - p贸ki si臋 nie dowiem, o co chodzi.
Ach ty g贸wniarzu, ja ci...
137
- Do艣膰 tego! - zawo艂a艂a Mystere, zbiegaj膮c ku nim. - Prosz臋 zosta
wi膰 ch艂opca w spokoju.
Hush opiera艂 si臋 ramieniem o drzwi frontowe, staraj膮c si臋 nie wpu艣ci膰 do wn臋trza niesympatycznego m臋偶czyzny, kt贸rego nigdy dot膮d nie widzia艂a. Obcy by艂 niemal tak zwalisty jak Evan, mia艂 ciemn膮 cer臋 i wielkie bokobrody o barwie mokrego piasku.
- No, no - mrukn膮艂 intruz. - Ja艣nie panienka we w艂asnej osobie.
Mystere Rillieux, co?
- Owszem. Czy my si臋 znamy? - spyta艂a z naciskiem.
Hush odezwa艂 si臋 pierwszy.
- To Sparky, Mys... znaczy si臋, panienko. Ten, o kt贸rym ju偶 ci m贸
wi艂em, pami臋tasz?
Przez chwil臋 nie mia艂a poj臋cia, o kogo chodzi. Potem sobie przypomnia艂a.
A, przyjaciel Lorenza Perkinsa.
Raczej wsp贸lnik w interesach, paniusiu - u艣ci艣li艂 Sparky.
Dlaczego wdziera si臋 pan do naszego domu? - spyta艂a, cho膰 dobrze wiedzia艂a, 偶e przyszed艂 j膮 szanta偶owa膰.
No, no, nie strugaj mi tu wielkiej damy, panieneczko.
Sparky wepchn膮艂 si臋 do holu. Mimo wysokiego wzrostu i niew膮tpliwej krzepy cer臋 mia艂 niezdrow膮, po偶贸艂k艂膮 jak stara ko艣膰.
Eleganckie i zbytkowne wn臋trze chyba go nieco onie艣mieli艂o, bo przesta艂 miota膰 obelgami.
- Prosz臋 powiedzie膰, o co chodzi - rzek艂a Mystere stanowczym to
nem, cho膰 kolana ugina艂y si臋 pod ni膮 ze strachu.
Sparky wyci膮gn膮艂 z kieszeni wystrz臋pionej, poplamionej bluzy z艂o偶on膮 kartk臋.
- Rozchodzi si臋 o to - zacz膮艂 zn贸w butnym tonem - 偶e mam to za
nie艣膰 jednemu nadzianemu go艣ciowi od kolei, kt贸rego oboje znamy.
Ostatnio sporo pisz膮 o was w gazetach.
Mystere wzi臋艂a kartk臋 z r膮k Sparky'ego, cofn臋艂a si臋 o kilka krok贸w i roz艂o偶y艂a arkusik. List by艂 napisany czarnym atramentem, drukowanymi literami. Nie brakowa艂o kleks贸w i cho膰 by艂o tylko kilka b艂臋d贸w ortograficznych i gramatycznych, ca艂o艣膰 brzmia艂a infantylnie i napuszenie zarazem.
Szanowny panie Belloch!
Jestem detektywem i wpad艂a mnie przypadkiem w r臋ce ciekawa rzecz na temat jednej m艂odej damulki. Mo偶e si臋 to panu przyda膰. Czemu na ten przyk艂ad ta panienka szuka brata, kt贸ren si臋 nazywa ca艂kiem inaczej? I dlaczego jak za艂atwia ze mn膮 interesy to chodzi do parku
138
w przebraniu! I jak z niej taka wielka dama, to czemu tego brata zawlekli na statek, 偶eby s艂u偶y tza prostego majtka? Jak panu trzeba wi臋cej informacji, to prosz臋 si臋 ze mn膮 sk膮taktowa膰 pod Amos Street 21. Kre艣l臋 si臋 z powa偶aniem
L. Perkins
Kiedy Mystere czyta艂a, Hush przysun膮艂 si臋 do niej bli偶ej.
- Sparky i tamten drugi - przypomnia艂 jej szeptem - chc膮 ubi膰 jaki艣
interes we w艂oskiej dzielnicy z ma艂pami i katarynk膮.
Mystere skin臋艂a g艂ow膮 i z艂o偶y艂a list. Przekona艂a si臋, 偶e niewprawni szanta偶y艣ci niewiele o niej wiedz膮. Prawd臋 m贸wi膮c, nic pr贸cz tego, co sama - o ironio losu! - zdradzi艂a Perkinsowi. Bior膮c jednak pod uwag臋 niew膮tpliw膮 ch臋膰 zemsty Bellocha, mog艂a by膰 pewna, 偶e wykorzysta on nawet ten nik艂y 艣lad, by dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej na jej temat.
- Pi臋膰 setek got贸wk膮 - za偶膮da艂 Sparky. - Mo偶e mi paniusia zap艂aci膰
od r臋ki albo zanie艣膰 Lorenzowi pod fontann臋 o pi膮tej po po艂udniu. Ina
czej list dotrze do Bellocha.
Najwyra藕niej, ubolewa艂a w duchu Mystere, czuj膮c straszny zam臋t w g艂owie, Perkins nie zl膮k艂 si臋 ujawnienia jego ma艂偶e艅skich grzeszk贸w. Cho膰 pewnie wcale nie byl zawodowym detektywem, mia艂 widocznie do艣膰 sprytu na to, by poj膮膰, 偶e zdradzaj膮c jego sekrety, wyda艂aby si臋 tak偶e ze swoimi. A mia艂a do stracenia znacznie wi臋cej ni偶 on.
To chyba 偶art! - o艣wiadczy艂a Sparky'emu. Wyrwa艂 jej list.
呕art, co? No to opowiemy ten 偶art Bellochowi.
To olbrzymia suma - protestowa艂a. - Nie mam tyle pieni臋dzy.
- Co paniusia powie? - nalana twarz Sparky'go wykrzywi艂a si臋
w drwi膮cym u艣miechu. -Nie mnie bra膰 na takie plewy!
Wtargn膮艂 do wn臋trza holu na tyle g艂臋boko, 偶e m贸g艂 podziwia膰 perski dywan i ozdobny marmurowy stolik na listy w pobli偶u drzwi.
- Daj spok贸j, z艂otko. Widz臋 przecie, jak mieszkasz. To prawdziwy
pa艂ac. Nie b膮d藕 sk膮pirad艂em, nie chcemy znowu tak du偶o.
- Pi臋膰set dolar贸w to niedu偶o? - odparowa艂a, ogarni臋ta panik膮.
Wszystko to nie podoba艂o si臋 Hushowi i mia艂 ju偶 to powiedzie膰, lecz
Mystere uciszy艂a go, k艂ad膮c mu r臋k臋 na ramieniu. Postanowi艂a gra膰 na zw艂ok臋. Gdyby mog艂a zatka膰 im g臋b臋 do czasu, gdy zdob臋dzie pier艣cionek Antonii, zdo艂a艂aby umkn膮膰 przed gro藕bami, kt贸re sypa艂y si臋 na ni膮 ze wszystkich stron.
- Nie mog臋 zap艂aci膰 wszystkiego od razu - powt贸rzy艂a. - Przy艣l臋 po
po艂udniu Husha pod fontann臋 z cz臋艣ci膮 pieni臋dzy.
139
Ile tego b臋dzie? - dopytywa艂 si臋 Sparky.
Pi臋膰dziesi膮t dolar贸w.
To za ma艂o.
W porcie wy艂adowujesz beczki przez ca艂y dzie艅 za jednego dolca -warkn膮艂 gniewnie Hush.
Zamknij si臋, bezczelny szczeniaku! - wrzasn膮艂 Sparky.
- Pi臋膰dziesi膮t dolar贸w - powt贸rzy艂a Mystere. - Reszta potem.
-Kiedy?
-Nied艂ugo. Jak tylko zbior臋 tak膮 sum臋.
Sparky udawa艂, 偶e rozwa偶a propozycj臋. Mystere wiedzia艂a jednak, 偶e nie oprze si臋 pokusie.
-No, dobrze, do pi膮tej - powiedzia艂. - Got贸wk膮. I bez 偶adnych sztuczek, z艂otko, bo Belloch dowie si臋 o wszystkim.
O jakim zn贸w „wszystkim"? - spyta艂a wyzywaj膮co, patrz膮c mu prosto w przekrwione oczy.
Jeszcze si臋 stawia! - burkn膮艂. Ale bezpo艣rednie pytanie Mystere ujawni艂o jego blef, wyszed艂 wi臋c spiesznie. Mystere wiedzia艂a jednak, 偶e nawet je艣li ten list by艂 jedyn膮 broni膮 szanta偶yst贸w, m贸g艂 sta膰 si臋 prawdziwym zagro偶eniem w r臋kach Rafe'a Bellocha, kt贸rego sta膰 by艂o na wynaj臋cie roju detektyw贸w o wiele bardziej kompetentnych ni偶 Lorenzo Perkins.
Do tej pory udato jej si臋 stawi膰 czo艂o niebezpiecze艅stwu. Lecz w chwili, gdy Hush zamkn膮艂 drzwi za nieproszonym go艣ciem, ogarn臋艂a j膮 skrajna rozpacz. Nogi zacz臋艂y jej dr偶e膰.
- Mystere! -zawo艂a艂 Hush, gdy potkn臋艂a si臋 i omal nie upad艂a. Uj膮艂
j膮 za rami臋 i podprowadzi艂 do wygodnego staro艣wieckiego fotela ko艂o
telefonu. - Mo偶e poda膰 ci jakie艣 lekarstwo?
Ch艂opiec poblad艂 z niepokoju. Mystere poklepa艂a go po policzku.
- W naro偶nej szafce w saloniku jest koniak. B膮d藕 tak mi艂y i przynie艣
mi kieliszek, dobrze?
Hush skin膮艂 g艂ow膮 i pobieg艂 do ma艂ego salonu. Czemu 偶ycie tak si臋 popl膮ta艂o? - rozmy艣la艂a pos臋pnie Mystere. Przecie偶 to, czego pragn臋艂a, by艂o takie proste. Chcia艂a tylko odnale藕膰 brata i dowiedzie膰 si臋 czego艣 o swojej rodzinie. Bez Brama zosta艂a samiusie艅ka na tym okrutnym 艣wiecie, a bez nazwiska by艂a pozbawiona swoich korzeni.
Z艂e moce wyra藕nie sprzysi臋g艂y si臋, by zagmatwa膰 spraw臋 jeszcze bardziej - i to w brutalny spos贸b. Wizyta tego 艂otra by艂a najlepszym dowodem.
- Napij si臋, Mystere.
Troskliwy Hush poda艂 jej kieliszek koniaku. Niepok贸j na twarzy ch艂opca wzruszy艂 j膮. Postawi艂a kieliszek na stoliku obok i u艣ciska艂a dzieciaka.
140
Chc臋, 偶eby艣 dobrze zapami臋ta艂 to, o czym ci ju偶 m贸wi艂am - powiedzia艂a. — Ch艂opak z porz膮dnym wykszta艂ceniem mo偶e zdoby膰 uczciwy zaw贸d. Taki, z kt贸rego b臋dzie dumny. A ty jeste艣 bystry i masz takie dobre serce.
Co by艂o w tym li艣cie, kt贸ry ci pokaza艂?
Mniejsza o to. Obiecujesz, 偶e b臋dziesz si臋 dalej uczy艂, cho膰by nie wiem co?
Skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.
-Przyrzeknij mi jeszcze jedno. Gdyby... Gdyby艣my wpadli w k艂opoty... z policj膮, powiniene艣 m贸wi膰 prawd臋. Przyzna膰, 偶e to Paul przyucza艂 ci臋 do kradzie偶y.
K艂opoty? - powt贸rzy艂. - Gro偶膮 nam jakie艣 k艂opoty, Mystere?
Mo偶liwe. Ale je艣li b臋dziesz m贸wi艂 prawd臋 i oka偶esz nale偶ny szacunek wobec prawa, nic ci si臋 nie stanie. Obiecujesz, 偶e tak zrobisz?
Zn贸w skin膮艂 g艂ow膮, ale bez entuzjazmu.
A co z tob膮, Mystere? Te偶 ci si臋 nic nie stanie?
Mam nadziej臋 - odpar艂a szczerze. - Znasz t臋 du偶膮 fontann臋 w parku?
-Z anio艂em? -Tak.
- Dam ci p贸藕niej pieni膮dze. Zaniesiesz je panu Perkinsowi. Temu
w膮saczowi, kt贸rego 艣ledzi艂e艣.
Na razie trzeba zapomnie膰 o poszukiwaniach, pomy艣la艂a ze smutkiem. Zamiast tego musi odwiedzi膰 sklep na Broadwayu i sprzeda膰 swoje ulubione z艂ote kolczyki z wielkimi czarnymi per艂ami. Wyceniono je ju偶 na pi臋膰dziesi膮t dolar贸w.
Ci dwaj nie maj膮 prawa ci grozi膰! - o艣wiadczy艂 gniewnie Hush.
Nie przejmuj si臋 tym - powiedzia艂a 艂agodnie. - Nic z艂ego nam si臋 nie stanie. Ani mnie, ani tobie.
Ale oczyma wyobra藕ni widzia艂a przystojn膮, okrutn膮 twarz Bellocha i jego oskar偶ycielski wzrok. Nawet rozgrzewaj膮cy koniak nie m贸g艂 pokona膰 przejmuj膮cego j膮 lodowatego strachu.
18
Emerytowany s臋dzia S膮du Najwy偶szego James Addison i jego 偶ona Lizet sp臋dzali ka偶d膮 zim臋 w swojej willi w Mexico City. Do rezydencji
141
przy g贸rnej Sixth Avenue powracali pod koniec kwietnia. Urz膮dzany przez nich co roku letni bal by艂 jedn膮 z ulubionych imprez pani Astor i grona jej wybra艅c贸w, mi臋dzy innymi dlatego, 偶e zawsze uczestniczyli w nim znakomici go艣cie z zagranicy. Nowojorczycy, nazywani w wy偶szych kr臋gach paryskich czy londy艅skich „nieokrzesanymi prostakami", koniecznie chcieli udowodni膰, i偶 s膮 obywatelami cywilizowanego 艣wiata.
Mystere z rado艣ci膮 wita艂a cale to podniecenie i zamieszanie, gdy偶 odwraca艂o uwag臋 zar贸wno prasy, jak i opinii publicznej od Ksi臋偶ycowej Damy i plotek Lance'a Streetera. Zw艂aszcza dzi艣, gdy mieli by膰 obecni ksi臋stwo Granville, reprezentuj膮cy wielk膮 fortun臋 i staro偶ytny tytu艂.
Wkr贸tce po przybyciu Paul i Mystere zostali przedstawieni ksi臋ciu i ksi臋偶nej. On wprost tryska艂 m艂odzie艅cz膮 energi膮, podczas gdy jego urocza 偶ona promieniowa艂a bardziej dyskretnym, ale r贸wnie naturalnym wdzi臋kiem. Mara Sheridan by艂a kruczow艂os膮 Amerykank膮 irlandzkiego pochodzenia. Urod膮 dor贸wnywa艂a starszemu bratu Trevorowi, nie odziedziczy艂a jednak os艂awionego wybuchowego usposobienia Sheridana ani jego ponurego krytycyzmu.
Mystere oczarowa艂a zar贸wno ksi臋cia, jak i ksi臋偶n臋, kt贸ra dwukrotnie komplementowa艂a jej sukni臋 bez r臋kaw贸w w kolorze mi臋towego likieru. Paul natomiast wprawi艂 j膮 w zdumienie: by艂 zamkni臋ty w sobie, a nawet odci膮gn膮艂 „bratanic臋" od towarzystwa, zanim sko艅czy艂a rozmow臋 z ksi臋偶n膮.
-"Nie mo偶emy zbyt d艂ugo marudzi膰, inni go艣cie czekaj膮-mrukn膮艂.
Ale偶 Paul! Ksi臋偶na zada艂a mi pytanie, a ty przerwa艂e艣 nam w p贸艂 zdania. Uzna艂a to za niegrzeczno艣膰, pozna艂am po jej minie.
Och, mniejsza o ni膮. Mam ci co艣 wa偶niejszego do pokazania.
Kiedy oddalili si臋 od reszty go艣ci czekaj膮cych w kolejce na przedstawienie ich ksi膮偶臋cej parze, lokaj poprowadzi艂 ich do sali balowej. Paul pochyli艂 si臋 i szepn膮l Mystere do ucha:
Na galerii obok orkiestry jest inspektor Byrnes; nie patrz w tamtym kierunku. Chodz膮 s艂uchy, 偶e w艣r贸d s艂u偶by jest dzi艣 wielu jego ludzi w przebraniu. Sp贸jrz na te wszystkie 艣wiecide艂ka wystawione na pokaz. Mo偶emy by膰 w rozpaczliwym po艂o偶eniu, moja droga, ale nie ulegnij przypadkiem pokusie.
Mo偶esz by膰 pewien, 偶e si臋 powstrzymam - obieca艂a i by艂a w tym momencie szczera. Rozejrzawszy si臋 po艣piesznie po sali, odkry艂a dwa pocieszaj膮ce fakty: Rafe Belloch nie by艂 obecny, ale Antonia tak. I jej pie 艣cionek rzuca艂 si臋 od razu w oczy.
Wkr贸tce niepok贸j Mystere i t艂umione dot膮d emocje sprawi艂y, ze wszystko nabra艂o niepokoj膮cych rys贸w; nawet te okoliczno艣ci, kt贸re
142
przed chwil膮 wyda艂y si臋 jej sprzyjaj膮ce. Chocia偶by nieobecno艣膰 Rafaela. Mo偶e otrzyma艂 w ko艅cu wie艣ci z Nowego Orleanu? Je偶eli tak, jego nieobecno艣膰 mog艂a by膰 elementem pu艂apki, o kt贸rej wspomnia艂 Paul. Nie pokaza艂 si臋 umy艣lnie, by poczu艂a si臋 bezpieczna. A to by oznacza艂o, 偶e w oczach policji jest ju偶 podejrzana.
Musia艂a rozwa偶y膰, co lepsze: realne niebezpiecze艅stwo czy coraz bardziej rozpaczliwa sytuacja. Prze艣wiadczenie Paula, 偶e Rafe mo偶e wybawi膰 ich z k艂opot贸w finansowych, by艂o jawnym absurdem. Pozostawa艂a wi臋c alternatywa: ukra艣膰 pier艣cionek Antonii albo biernie czeka膰 na zdemaskowanie, pojmanie, upokorzenie i uwi臋zienie.
Mystere kr膮偶y艂a w艣r贸d ol艣niewaj膮cego t艂umu, staraj膮c si臋 wtopi膰 w t艂o. Zata艅czy艂a dwa razy: walca z prawnikiem o nazwisku George Tempieton Strong oraz o wiele d艂u偶szego kadryla ze sztywnym kadetem marynarki, kt贸ry poczerwienia艂 jak burak, gdy ch艂odno odrzuci艂a jego pr贸b臋 flirtu. Tylko tego brakowa艂o, 偶eby kto艣 pl膮ta艂 si臋 ko艂o niej przez ca艂y wiecz贸r!
Pozostawszy zn贸w sama, podesz艂a do baru i poprosi艂a o szklank臋 lemoniady. Abbot Pollard, ju偶 po trzech czy czterech koktajlach (s膮dz膮c z niepewnego chodu), pojawi艂 si臋 nagle u jej boku.
Wypatrzy艂em Lance'a Streetera w t艂umie tych pismak贸w na zewn膮trz - oznajmi艂 na powitanie. - Wygl膮da na to, 偶e sprawi mu pani dzi艣 zaw贸d. Gratuluj臋!
Czeg贸偶 to?
艁atwo艣ci, z jak膮 pozby艂a si臋 pani tego wulgarnego prostaka Rafe'a Bellocha. Dok艂adnie tak, jak to doradzali艣my z Caroline. Grzeczna dziewczynka.
- Pozby艂am si臋 go? Wcale nie musia艂am, po prostu nie przyszed艂.
Abbot prychn膮艂 pogardliwie.
- Nie przyszed艂? Wobec tego musi mie膰 brata bli藕niaka, kt贸ry w艂a艣
nie obta艅cowuje Carrie.
Ca艂kiem zbita z tropu Mystere spojrza艂a we wskazanym kierunku. I nagle w艣r贸d ta艅cz膮cych par dostrzeg艂a Rafaela i Carrie.
Natychmiast w jej g艂owie rozleg艂y si臋 alarmowe dzwonki. Nie zdarza艂o si臋 cz臋sto, by przegapi艂a czyje艣 przybycie. Zw艂aszcza 偶e 贸w m臋偶czyzna by艂 dla niej uosobieniem gro藕nej Nemezis - bogini zemsty. Jej czujno艣膰 wyra藕nie os艂ab艂a. Nie mog艂a sobie na to pozwoli膰 tej ostatniej nocy. Zn贸w zadr偶a艂a ze strachu na my艣l o zastawionej pu艂apce.
- Czy zjawi艂 si臋 dopiero przed chwil膮? - spyta艂a Abbota.
-Nie mam zielonego poj臋cia i nic mnie to nie obchodzi. Trzymaj si臋 tylko tak jak dot膮d, kochanie. Niech diabli porw膮 pieni膮dze Bellocha! Co taki straganiarz robi mi臋dzy nami, na rany boskie?!
143
W miar臋 up艂ywu czasu Mystere przekonywa艂a si臋 coraz wyra藕niej, 偶e to nie ona, zgodnie z dan膮 pani Astor obietnic膮, unika Rafe'a, ale on jej. Tylko jego przenikliwe oczy 艣ciga艂y j膮 nieustannie.
Najwyra藕niej przyczepi艂 si臋 na dobre do Carrie, ta艅cz膮c z ni膮 raz po raz mimo gniewnych, oskar偶ycielskich spojrze艅 Antonii Butler. Lecz pani Astor najwyra藕niej postanowi艂a pokrzy偶owa膰 mu plany. Gdy orkiestra umilk艂a, po艣pieszy艂a z interwencj膮, sk艂aniaj膮c Rafe'a do zata艅czenia z ksi臋偶n膮, Carrie za艣 z ksi臋ciem. Obojgu znamienitym go艣ciom nowi partnerzy wyra藕nie przypadli do gustu.
Paul zdo艂a艂 od艂膮czy膰 si臋 na chwil臋 od grupki otaczaj膮cej Caroline i zamieni膰 z Mystere kilka s艂贸w na osobno艣ci.
Chcesz wszystko popsu膰? - oskar偶y艂 j膮 gwa艂townym szeptem.
O czym ty m贸wisz?
O Bellochu, g艂uptasie. Nie widzisz, 偶e flirtuje z Carrie, by wzbudzi膰 w tobie zazdro艣膰? Podejd藕偶e i pogadaj z nim.
-Ani mi si臋 艣ni. A poza tym twoja w艂adczyni, pani Astor, wyra藕nie kaza艂a mi go unika膰.
Doskonale - mrukn膮艂 z ledwie powstrzymywanym gniewem. -Wyl膮dujemy przez ciebie w przytu艂ku dla ubogich... albo jeszcze gorzej.
To nie ja trwoni臋 pieni膮dze przeznaczone na dom na niepotrzebne udawanie bogacza.
Taki blichtr jest niezb臋dny do naszej roli - odpar艂 i dorzuci艂 zjadliwie: - ty ma艂a idiotko!
Ty stary g艂upcze!
Zapanowa艂 nad wyrazem twarzy ze wzgl臋du na otoczenie i odszed艂 po艣piesznie. Mystere znalaz艂a s艂abo o艣wietlony k膮cik, z kt贸rego mog艂a obserwowa膰 wszystko, udaj膮c, 偶e przygl膮da si臋 ta艅cz膮cym. Podejrzewa艂a, 偶e Rafe lada chwila uwolni si臋 od ksi臋偶nej Granville i zjawi si臋 ko艂o niej, by zn贸w dr臋czy膰 Ksi臋偶ycow膮 Dam臋.
Sprawi艂 jej jednak niespodziank臋. Min臋艂o oko艂o p贸艂torej godziny od rozpocz臋cia balu, gdy Mystere stwierdzi艂a, 偶e Rafael po prostu znikn膮艂. Zdarza艂o mu si臋 to nie pierwszy raz, bo rzadko zwa偶a艂 na konwenanse i wymyka艂 si臋 „po angielsku". Jednak pani Astor r贸wnie偶 zauwa偶y艂a jego znikni臋cie; rozgl膮da艂a si臋 po zebranych ze zdumion膮 min膮.
Mystere nie mog艂a uwierzy膰, 偶e Raf臋 da艂 za wygran膮 i przesta艂 j膮 dr臋czy膰. Je艣li mia艂 to by膰 element pu艂apki, to na czym ona polega艂a? Po ulotnieniu si臋 Rafe'a nikt nie zwraca艂 na Mystere uwagi. Mi艂o by艂o czu膰 si臋 niemal niewidzialn膮.
A mo偶e chodzi w艂a艣nie o to, bym poczu艂a si臋 swobodnie, rozwa偶a艂a. Zacz臋艂o jej si臋 nagle wydawa膰, 偶e cz臋艣膰 go艣ci obserwuje j膮 ukradkiem.
144
Bzdura, m贸wi艂a sobie w duchu. Czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e wszyscy si臋 sprzysi臋gli, 偶eby ci臋 schwyta膰? Mo偶e nawet ksi膮偶臋 i ksi臋偶na nale偶膮 do spisku, co? Paul ma 艣wi臋t膮 racj臋: jeste艣 idiotk膮!
W zam臋cie tych sprzecznych my艣li ledwie dostrzeg艂a, 偶e jaki艣 pan ze starannie przystrzy偶onym w膮sem wynurza si臋 z t艂umu i podchodzi do niej.
- Czy dobrze si臋 pani czuje, panno Rillieux? - spyta艂 troskliwie in
spektor Byrnes. - Taka pani blada.
Przez chwil臋 trwoga 艣cisn臋艂a j膮 za gard艂o. Potem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e gdyby rzeczywi艣cie policja zastawi艂a sieci w艂a艣nie na ni膮, kieruj膮cy akcj膮 detektyw z pewno艣ci膮 nie wda艂by si臋 z ni膮 w rozmow臋, zwracaj膮c na siebie jej uwag臋.
Wszystko w porz膮dku, panie inspektorze. Dzi臋kuj臋 za trosk臋. To mi艂o z pa艅skiej strony. Troch臋 mnie boli g艂owa. Wezm臋 proszek, gdy tylko wr贸c臋 do domu.
A mo偶e przynie艣膰 pani kieliszek szampana? Mojej 偶onie dobrze to robi przy b贸lu g艂owy.
O, tak, bardzo panu dzi臋kuj臋. Chyba w艂a艣nie tego mi trzeba.
Ruszy艂 po szampana, a Mystere poczu艂a, 偶e wraca jej pewno艣膰 siebie. Powiedzia艂a sobie znowu, 偶e inspektor nie podszed艂by do niej, gdyby by艂a podejrzana. Byrnes wr贸ci艂 z trunkiem i oboje gaw臋dzili jeszcze o tym i owym przez kilka minut. Potem -jak wypada艂o 偶onatemu m臋偶czy藕nie rozmawiaj膮cemu z niezam臋偶n膮 kobiet膮 - inspektor pod jakim艣 pretekstem odszed艂. Mystere zn贸w zosta艂a sama.
Podniesiona na duchu skoncentrowa艂a uwag臋 na Antonii i jej ol艣niewaj膮cym pier艣cionku. Znalaz艂a sobie idealny punkt obserwacyjny przy tylnej 艣cianie galerii; by艂a cz臋艣ciowo zas艂oni臋ta wielk膮 harf膮 o poz艂acanych strunach. Ka偶dy obserwator ujrza艂by tylko niewinny obrazek: m艂od膮 kobiet臋 dotykaj膮c膮 bezwiednie strun, gdy z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮 przygl膮da艂a si臋 ta艅cz膮cym parom.
W rzeczywisto艣ci Mystere bacznie obserwowa艂a zebranych, 艣ledz膮c zw艂aszcza Antoni臋, kt贸ra nie ta艅czy艂a ju偶 z ksi臋ciem.
W ko艅cu nadszed艂, jak si臋 zdawa艂o, odpowiedni moment.
Antonia, zapewne dotkni臋ta oboj臋tno艣ci膮 Rafe'a, kt贸ry przed艂o偶y艂 nad ni膮 Carrie, nie 偶a艂owa艂a sobie wina. Nigdy nie brakowa艂o jej partner贸w, tote偶 i teraz z o偶ywieniem flirtowa艂a z tym samym m艂odym kadetem, kt贸rego zaloty Mystere odrzuci艂a. Prawdopodobnie jego mundur do tego stopnia u艣pi艂 obawy policji co do bezpiecze艅stwa szmaragdu, 偶e prawie nikt nie spogl膮da艂 w ich stron臋.
Nie wystarczy艂by jednak odpowiedni moment, gdyby Antonia nie zdejmowa艂a pier艣cienia. Mystere by艂a bardzo utalentowana, a Rillieux
10 -Ksi臋偶ycowa Dama 145
gruntownie j膮 przeszkoli艂, lecz nawet ona nie zdo艂a艂aby niepostrze偶enie 艣ci膮gn膮膰 komu艣 pier艣cionka z palca. Pier艣cie艅 Antonii by艂 jednak ci臋偶ki i zbyt ciasny, wi臋c zawsze w podczas wieczornego przyj臋cia (niekiedy nawet kilkakrotnie) zdejmowa艂a go z palca.
Teraz r贸wnie偶 to zrobi艂a: odruchowo 艣ci膮gn臋艂a pier艣cionek i wsun臋艂a go do niewielkiego woreczka wyszywanego paciorkami.
Mystere poczu艂a, jak serce zaczyna jej gwa艂townie bi膰. Przygotowa艂a sie na tak膮 okoliczno艣膰 jeszcze przed wyj艣ciem z domu, zabieraj膮c ze sob膮 ma艂e no偶yczki.
Ostro偶nie zacz臋艂a przysuwa膰 si臋 do zaj臋tej sob膮 pary, omiataj膮c oczyma ca艂膮 galeri臋 i staraj膮c si臋 wybra膰 - zgodnie z naukami Paula - najodpowiedniejszy moment.
Nikt nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. Widocznie Caroline przekona艂a Paula, by da艂 zebranym niewielki pokaz czytania w my艣lach. Wiele os贸b, kt贸re akurat nie ta艅czy艂y, zgromadzi艂o si臋 wok贸艂 Rillieux w odleg艂ym k膮cie sali; mi臋dzy innymi ca艂kowicie urzeczony inspektor Byrnes.
Korzystaj z okazji, poleci艂 Mystere wewn臋trzny g艂os. Kiedy jednak zbli偶a艂a si臋 do Antonii i kadeta, obawy i w膮tpliwo艣ci omal nie sparali偶owa艂y jej woli. W najlepszych nawet warunkach nie by艂 to 艂atwy wyczyn. Musia艂a niemal otrze膰 si臋 o Antoni臋 i dzia艂a膰 b艂yskawicznie. Nie mog艂o by膰 mowy o najdrobniejszym potkni臋ciu.
O ma艂y w艂os si臋 nie rozmy艣li艂a. Nagle jednak oczyma duszy ujrza艂a Brama w postaci tego z艂otow艂osego marynarza, kt贸rego tak rozpaczliwie wo艂a艂a przed 艂aty. Przej臋ta nag艂膮 determinacj膮 zbli偶y艂a si臋 do upatrzonego celu.
Wieloletnie 膰wiczenia pod czujnym okiem Rillieux nie posz艂y na marne. Wdzi臋cznym, p艂ynnym ruchem, niczym baletnica wykonuj膮ca plie, Mystere zaatakowa艂a.
No偶yczki mia艂a ju偶 w pogotowiu. Wyczucie czasu w po艂膮czeniu z pe艂n膮 koncentracj膮... Poczeka艂a do chwili, gdy Antonia by艂a ca艂kowicie poch艂oni臋ta s艂owami kadeta. Zdobny paciorkami woreczek wisz膮cy na lewym r臋ku znalaz艂 si臋 z tylu, ukryty cz臋艣ciowo w fa艂dach sukni.
Wystarczy艂o jedno pewne ci臋cie.
Pier艣cionek by艂 jej!
Przygotowana na nag艂y okrzyk, kt贸ry jednak si臋 nie rozleg艂, Mystere najkr贸tsz膮 drog膮, acz bez po艣piechu, opu艣ci艂a galeri臋. W ci膮gu zaledwie kilku chwil znalaz艂a si臋 na bocznym trawniku rezydencji Ad-dison贸w-na razie ca艂kiem bezpieczna. Oczywi艣cie jej po艣pieszne wyj艣cie zostanie potem skojarzone z kradzie偶膮, ale do tego czasu b臋dzie ju偶 w ukryciu.
146
Wystawiona na silny wiatr zda艂a sobie spraw臋, 偶e jak na koniec czerwca jest paskudnie ch艂odno. Ostre podmuchy wichru smaga艂y bole艣nie niczym nieos艂oni臋t膮 sk贸r臋. Mystere 偶a艂owa艂a, 偶e nie ma ze sob膮 p艂aszcza. W 艣wietle gazowej lampy ujrza艂a stoj膮cego w pobli偶u lokaja. Przywo艂a艂a go.
Co pani rozka偶e? - spyta艂, podbiegaj膮c do niej.
Prosz臋 wezwa膰 dla mnie doro偶k臋. Nie czuj臋 si臋 dobrze i chc臋 jak najpr臋dzej wr贸ci膰 do domu.
W tej chwili, prosz臋 pani.
Ruszy艂 w kierunku ulicy. Mystere wiedzia艂a, 偶e czeka j膮 jeszcze ci臋偶ka przeprawa z Rillieux. W ka偶dej chwili Antonia mog艂a dostrzec brak pier艣cionka i podnie艣膰 alarm. Ale przy odrobinie szcz臋艣cia mo偶e uda si臋 dotrze膰 do domu, zabra膰 sw贸j awaryjny kuferek, zap艂aci膰 wo藕nicy, by zni贸s艂 go do doro偶ki, i dotrze膰 do pokoiku przy Centre Street, unikaj膮c spotkania oko w oko z Paulem?
Pogr膮偶ona w rozmy艣laniach nie zauwa偶y艂a, 偶e jaki艣 cie艅 wy艂oni艂 si臋 nagle z pobliskich krzew贸w. Przez chwil臋 wzi臋艂a go za innego lokaja, nagle jednak zda艂a sobie spraw臋, 偶e naprzeciw niej stoi policjant z wymierzonym w ni膮 pistoletem. Ona za艣 trzyma w r臋ku oba woreczki: w艂asny i torebk臋 Antonii, ewidentny dow贸d przest臋pstwa.
- A wi臋c to jest nasza os艂awiona z艂odziejka! Niech no ci si臋 lepiej
przyjrz臋, 偶ebym m贸g艂 powiedzie膰 inspektorowi Byrnesowi, co艣 ty za jed
na!
Chcia艂 j膮 wyci膮gn膮膰 z cienia. Mystere odskoczy艂a. Ogarn臋艂a j膮 nag艂a panika. Zosta艂a schwytana! Jej najgorsze przeczucia sprawdzi艂y si臋!
- Chod藕 no tu! - zawo艂a艂 policjant, wymachuj膮c gro藕nie pistoletem.
- Powiedz mi, jak si臋 nazywasz. Musz臋 zameldowa膰 inspektorowi.
Instynktownie cofn臋艂a si臋 o krok.
- Tylko bez 偶adnych sztuczek! Jeszcze nigdy nie strzela艂em do ko
biety, ale na wszystko przyjdzie kiedy艣 pierwszy raz. St贸j, powiadam!
Odezwa艂 si臋 w niej instynkt prze偶ycia, zag艂uszaj膮c wszelkie inne uczucia. Bez zastanowienia podkasa艂a sp贸dnic臋 i pogna艂a jak dzika klacz na widok po偶aru. P臋dzi艂a w stron臋 frontowego podjazdu i czekaj膮cych tam powoz贸w. Mo偶e tli艂a si臋 w niej nadzieja, 偶e odnajdzie wezwan膮 dla niej doro偶k臋. A mo偶e b臋dzie tam Hush i jej pomo偶e? Sama ju偶 nie wiedzia艂a, na co liczy. Czu艂a tylko, 偶e musi ucieka膰, jakby 艣ciga艂o j膮 ca艂e piek艂o. Przez og艂uszaj膮cy szum w艂asnej krwi w uszach prawie nie s艂ysza艂a policyjnego gwizdka ani krzyku, kt贸ry dobieg艂 z sali balowej, gdy rozleg艂 si臋 pojedynczy strza艂 ze s艂u偶bowej broni.
147
Mystere s艂ysza艂a opowie艣ci o postrzelonych psach, kt贸re ostatkiem si艂 p臋dzi艂y do swych pan贸w, by zdechn膮膰 u ich n贸g. Piek膮cy b贸l w ramieniu nie oznacza艂 zapewne 艣miertelnej rany, ale by艂 straszliwy. Mimo to bieg艂a dalej. Zielona at艂asowa suknia ci膮偶y艂a jej jak o艂贸w, ale dziewczyna nie zaprzesta艂a biegu.
Wreszcie para ramion wyci膮gn臋艂a si臋 do niej z ciemno艣ci i wepchn臋艂a j膮 do czekaj膮cego powozu.
Ranna, w poplamionej krwi膮 sukni, szamota艂a si臋 z napastnikiem. Lecz twarde r臋ce przyciska艂y j膮 bezlito艣nie do wy艣cie艂anego siedzenia. Potem dotar艂y do niej s艂owa 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e gra si臋 sko艅czy艂a.
- Mam ci臋. Ksi臋偶ycowa Damo! -obwie艣ci艂 z triumfem Rafe Belloch.
19
Na d藕wi臋k g艂osu Rafaela w Mystere zamar艂o serce.
-Pu艣膰 mnie -b艂aga艂a, bezskutecznie usi艂uj膮c wyrwa膰 si臋 z jego u艣cisku.-Puszczaj!
-Nie ma mowy - odpar艂 sucho, po czym zastuka艂 w przedni膮 艣cian臋 powozu.
Ruszyli galopem.
Zaj膮艂 miejsce naprzeciw niej, przygl膮daj膮c si臋 Mystere w s艂abym 艣wietle powozowych latarni.
Pr贸bowa艂a otworzy膰 zamek w drzwiach, ale nim zd膮偶y艂a si臋 z nim upora膰, Rafe pchn膮艂 j膮 zn贸w na poduszki.
- Masz cholerne szcz臋艣cie, 偶e wieje ten p贸艂nocny wiatr - powie
dzia艂. - Wszyscy reporterzy zwiali, wi臋c scena porwania nie trafi do ga
zet. Ale i tak b臋d膮 mieli wi臋ksz膮 sensacj臋, nieprawda偶?
Czeka艂 na jej odpowied藕, Mystere postanowi艂a, 偶e nawet na niego nie spojrzy.
Mocnym, acz bezbolesnym chwytem odci膮gn膮艂 jej d艂o艅 od rany. Szybko j膮 obejrza艂 i owi膮za艂 chustk膮 wyci膮gni臋t膮 z kieszeni 偶akietu.
- B臋dziesz mia艂a 艂adn膮 blizn臋, Ksi臋偶ycowa Damo, ale w膮tpi臋, 偶eby艣
od tego umar艂a. Kula ledwie drasn臋艂a rami臋.
Siedzia艂 naprzeciw Mystere i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przez kilka d艂ugich, dr臋cz膮cych chwil.
- Co ukrad艂a艣? - spyta艂 bez ogr贸dek. - Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e uda艂o ci
si臋 podw臋dzi膰 szmaragd Antonii.
148
Nie odpowiedzia艂a. Spojrza艂a tylko na niego z nienawi艣ci膮. Jedn膮 r臋k膮 trzyma艂a si臋 za obwi膮zane rami臋, w drugiej 艣ciska艂a bezcenny woreczek Antonii.
Usta Bellocha wykrzywi艂y si臋 szyderczym u艣miechem.
Podejrzewa艂em, 偶e co艣 knujesz. Mia艂em ci臋 na oku przez ca艂膮 noc. Wyobra藕 sobie moje zdumienie, kiedy zobaczy艂em ci臋 przed domem, i to pod luf膮 rewolweru. A teraz sp贸rz na siebie. Ranna i schwytana na gor膮cym uczynku. Nie mog艂o by膰 gorzej, prawda?
Pu艣膰 mnie! - za偶膮da艂a, zbieraj膮c ca艂膮 odwag臋.
Pu艣ci膰 ci臋? - urwa艂 nagle, jakby jaki艣 nowy pomys艂 przyszed艂 mu do g艂owy. - Wiesz co? Dam ci do wyboru: albo pojedziesz ze mn膮 w nieznane, albo wr贸cimy razem na bal i stawimy im czo艂o. Zaproponuj臋, 偶eby wszystkie damy sprawdzi艂y, czy nie zgin臋艂o im co艣 z bi偶uterii. Co ty na to? Wolisz podr贸偶 ze mn膮 czy przeja偶d偶k臋 do wi臋zienia w towarzystwie inspektora Byrnesa i tego d偶entelmena, kt贸ry ci臋 postrzeli艂?
Jej milczenie by艂o przyznaniem si臋 do winy; spowodowa艂o kolejny wybuch 艣miechu Bellocha.
- Tak te偶 my艣la艂em!
Zacz臋艂a dr偶e膰, nie z zimna czy z b贸lu, ale z przejmuj膮cego strachu. Nie mog艂o przytrafi膰 si臋 jej nic gorszego ni偶 jazda w nieznane, zw艂aszcza z Rafe'em Bellochem. Nie spos贸b by艂o przewidzie膰, czym si臋 to sko艅czy.
Przyjrzawszy si臋 jej uwa偶nie, Rafael zdj膮艂 偶akiet i narzuci艂 go jej na ramiona.
- A teraz - powiedzia艂 z triumfaln膮 min膮, odbieraj膮c jej woreczek
Antonii - obejrzymy tw贸j 艂up.
Ca艂kowicie bezradna Mystere patrzy艂a, jak Belloch otwiera torebk臋 Antonii i wysypuje ca艂膮 jej zawarto艣膰 na swoje kolana. Odsun膮艂 sk贸rzan膮 zas艂onk臋 w oknie powozu i do wn臋trza wpad艂o md艂e 艣wiat艂o ulicznych latarni.
Obok koronkowej chusteczki i kilku drobnych upomink贸w, jakie rozdawano damom podczas balu, le偶a艂 przedmiot jej po偶膮dania: zdumiewaj膮co wielki szmaragd otoczony brylantami. Nawet w s艂abym 艣wietle zapiera艂 dech swoim blaskiem i przezroczyst膮 zielono艣ci膮.
- Patrzcie pa艅stwo - mrukn膮艂 Raf臋 niemal ze zbo偶nym podziwem.
Wzi膮艂 pier艣cionek do r臋ki i przygl膮da艂 mu sie z takim zdumieniem,
jakby nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e istnieje klejnot tak ogromny i tak wspaniale obrobiony. Szmaragd by艂 niezr贸wnany pod ka偶dym wzgl臋dem. Wreszcie oderwa艂 oczy od pier艣cionka i spojrza艂 na Mystere.
- A wi臋c to tak. Nasze ma艂e niewini膮tko grzeszy艂o przez ca艂y czas.
By艂em tego pewny.
149
- Skoro by艂e艣 taki pewny, to czemu udajesz zaskoczonego? - odpar
艂a ch艂odno.
-To nie zaskoczenie- zapewni艂. - To raczej satysfakcja. Ka偶dy cz艂owiek jest pod wra偶eniem, gdy jego hipoteza okazuje si臋 s艂uszna. Co zamierza艂a艣 zrobi膰 z tym klejnotem? Kupi膰 za niego p贸艂 Europy?
Chcia艂a co艣 powiedzie膰, ale z jej gard艂a wydoby艂 si臋 tylko s艂aby krzyk. Nie wierzy艂a w艂asnym oczom. Wyci膮gn臋艂a gwa艂townie r臋k臋.
- O, nie! To ci si臋 nie uda! - zadrwi艂 Raf臋, przenosz膮c szmaragd poza
zasi臋g jej palc贸w.
Ale Mystere wcale nie chodzi艂o o szmaragd. Zamiast niego pochwyci艂a jeden z upomink贸w, kt贸re wysypa艂y si臋 z woreczka Antonii. Wachlarz z jedwabiu i koronki, zdobny z艂otymi cekinami.
Otrzyma艂a identyczny wachlarzyk na pocz膮tku balu i prawie go nie ogl膮daj膮c, wetkn臋艂a do torebki. Wachlarz Antonii roz艂o偶y艂 si臋 cz臋艣ciowo, padaj膮c na kolana Rafe'a, i teraz Mystere spogl膮da艂a na osobliwy motyw, kt贸ry prze艣ladowa艂 j膮 od chwili przyjazdu do Ameryki.
Po obu stronach wachlarza widnia艂 przepo艂owiony orze艂 i m臋skie rami臋 ze wzniesionym mieczem. Identyczny nadruk znajdowa艂 si臋 na li艣cie, w kt贸rym wspomniano o testamencie na rzecz jej i Brama. Tym razem jednak rysunek by艂 wzbogacony o jeden jeszcze motyw: jelenia w wie艅cu laurowych li艣ci, umieszczonego poni偶ej r臋ki z mieczem.
- Co to... Co to jest? - spyta艂a Mystere.
Raf臋 przyjrza艂 si臋 jej podejrzliwie i odpar艂 z ca艂膮 powag膮: -Nie udawaj wariatki, nic ci to nie pomo偶e. Jeste艣 chytra jak lisica i 偶adne tanie sztuczki mnie nie omami膮.
Nie... - wykrztusi艂a, wpatruj膮c si臋 jak urzeczona w wachlarz. -Nie rozumiesz. Ja znam ten...
Wr贸膰my do zasadniczego tematu - warkn膮艂, podrzucaj膮c pier艣cie艅 w d艂oni. - Nie tylko jeste艣 Ksi臋偶ycow膮 Dam膮, ale to w艂a艣nie ty obrabowa艂a艣 mnie w Five Points. 呕膮dam, by艣 przyzna艂a si臋 do winy. To pierwsza cz臋艣膰 twojej kary.
Kilka sekund wcze艣niej przyzna艂aby si臋, czemu nie? Jej sytuacja wydawa艂a si臋 beznadziejna. Ale ujrzawszy tak nieoczekiwanie ten dziwny motyw, poczu艂a nowy przyp艂yw si艂. Byta gotowa broni膰 si臋, k艂ama膰, zrobi膰 wszystko, co pozwoli jej zachowa膰 wolno艣膰 i zbada膰 t臋 spraw臋.
- Wcale nie jestem Ksi臋偶ycow膮 Dam膮- zaprzeczy艂a. - Znalaz艂am
torebk臋 Antonii na pod艂odze sali balowej i wysz艂am do ogrodu pewna, 偶e
w艂a艣nie tam uda艂a si臋 ze swoim oficerkiem. Potem policjant wystraszy艂
mnie 艣miertelnie, wyskakuj膮c nagle z cienia, a kiedy si臋 odwr贸ci艂am, by
150
wr贸ci膰 na sal臋 balow膮, postrzeli艂 mnie w rami臋. Chyba nic dziwnego, 偶e rzuci艂am si臋 do ucieczki. By艂am przera偶ona.
Rafaelowi a偶 szcz臋ka opad艂a, gdy us艂ysza艂 te bezczelne k艂amstwa.
Doprawdy? Chcesz powiedzie膰, 偶e to pomy艂ka? - wycedzi艂 sarkastycznie.
Tak - szepn臋艂a. By艂o jej s艂abo; rana nadal krwawi艂a. Odruchowo roz艂o偶y艂a wachlarz i wpatrywa艂a si臋 we艅, jakby to by艂a 艣wi臋ta relikwia. -Co znacz膮 te symbole? - spyta艂a, wpatruj膮c si臋 w nie z nat臋偶eniem.
Pochylil si臋, by spojrze膰 jej w twarz.
- Nie zgrywasz si臋, prawda? Rzeczywi艣cie chcesz si臋 tego dowie
dzie膰?
Odpowiedz, prosz臋! Czy wiesz, co one znacz膮? Wydawa艂 si臋 nieco zbity z tropu.
Jest wiele wa偶niejszych spraw ni偶...
Prosz臋 ci臋! Co to takiego?
- Wachlarze zosta艂y ofiarowane wszystkim damom przez ksi臋偶n臋
Granville, kt贸ra, jak zapewne wiesz, przyby艂a tu z Londynu. Dowiedzia
艂em si臋 dzi艣 wieczorem od Carrie, 偶e pierwszy motyw to herb hrabstwa
Connacht, z kt贸rego pochodzi ksi臋偶na. A jele艅 w laurowym wie艅cu wid
nieje na tarczy herbowej Granville'贸w. Czemu tak ci臋 to interesuje?
Odpowied藕 Rafaela rozczarowa艂a Mystere. Ju偶 mia艂a nadziej臋, 偶e wreszcie znajdzie rozwi膮zanie trapi膮cej j膮 od lat zagadki, tymczasem wszystko sta艂o si臋 jeszcze bardziej niezrozumia艂e.
Ona i Bram pochodzili z Dublina, po艂o偶onego na przeciwleg艂ym kra艅cu Irlandii ni偶 hrabstwo Connacht. Poza tym nic w li艣cie z Nowego Jorku nie 艣wiadczy艂o o ich pokrewie艅stwie z kimkolwiek z Londynu, a zw艂aszcza z brytyjskiej arystokracji. Ksi膮偶臋 i ksi臋偶na Grainville nie mogli by膰 w 偶aden spos贸b zwi膮zani z dwojgiem sierot przyuczanych do z艂odziejskiego fachu. Sama my艣l o czym艣 takim wydawa艂a si臋 absurdalna.
Czemu tak ci臋 to interesuje? - powt贸rzy艂 Raf臋.
Wcale nie - odpar艂a wypranym z nadziei g艂osem. Z rezygnacj膮 opad艂a na siedzenie, gotowa na wszystko, co j膮 czeka z r臋ki Rafe'a Bello-cha. - Wieziesz mnie na policj臋? - spyta艂a.
- Je偶eli naprawd臋 jeste艣 niewinna, nie powinna艣 si臋 tego obawia膰!
Ale si臋 boj臋, pomy艣la艂a. Prawd臋 m贸wi膮c, jeszcze bardziej przera偶a艂
j膮 Rillieux. Jego zemsta b臋dzie straszliwsza ni偶 wszystko, co mo偶e wymy艣li膰 policja. Paul robi艂 wra偶enie dobrodusznego d偶entelmena, ale Mystere dobrze wiedzia艂a, 偶e jest zdolny do niezwyk艂ego okrucie艅stwa, zw艂aszcza wobec nielojalnych wsp贸艂pracownik贸w.
151
Belloch za艣mia艂 si臋 szorstko i podsun膮艂 Mystere pier艣cionek pod nos. Nie pozwoli艂 jej odwr贸ci膰 g艂owy, jakby by艂a dzieckiem wzbraniaj膮cym si臋 przed zjedzeniem posi艂ku.
- Nie m贸wmy o policji, Ksi臋偶ycowa Damo. Nie zamierzam pozwo
li膰, by nieudolne w艂adze wtr膮ca艂y si臋 w moje osobiste porachunki. Pa
mi臋tasz? To ja by艂em w tamtym zau艂ku przy Five Points. Nigdy nie zapo
mnia艂em tego spotkania.
Strach 艣cisn膮艂 j膮 za gard艂o.
Co chcesz zrobi膰... ?
Sam wymierz臋 ci kar臋. Za kilka minut wsi膮dziesz na m贸j jacht, a potem zabior臋 ci臋 do mojego domu, gdzie zostaniesz poddana takiemu samemu upokorzeniu, jakie musia艂em znie艣膰 w tamtym zau艂ku.
Jakiemu upokorzeniu? - zdo艂a艂a wyszepta膰.
Ci膮gle udajemy niewini膮tko, co? No dobrze, powiem bez ogr贸dek. — Jego spojrzenie sta艂o si臋 twarde, a s艂owa ostre. - Ka偶臋 opatrzy膰 twoj膮 ran臋, a potem, gdy poczujesz si臋 ju偶 dobrze, zmusz臋 ci臋, by艣 rozebra艂a si臋 przede mn膮. P贸藕niej, je艣li b臋d臋 w dobrym humorze, pozwol臋 ci opu艣ci膰 m贸j dom... ale w takim stroju, w jakim ty mnie kiedy艣 zostawi艂a艣.
20
O tak p贸藕nej porze na ulicach prawie nie by艂o ruchu, wi臋c stangret Rafe'a pozwoli艂 koniom galopowa膰. 呕elazne podkowy krzesa艂y iskry na kocich 艂bach. W ci膮gu kilku minut dotarli do Battery. Noc by艂a zimna i ponura, wilgotna mg艂a oblepia艂a wszystko.
Prom przewo偶膮cy go艣ci na Staten Island sta艂 przycumowany na przystani, czekaj膮c na pierwszy poranny kurs. Jacht parowy Rafe'a o nazwie „Dzielna Kate" cumowa艂 w pobli偶u, z za艂og膮 w pogotowiu i kot艂ami pod par膮. Nieopodal sta艂o kilka innych jacht贸w, mi臋dzy innymi nale偶膮cy do Astorow.
Mystere, nadal odr臋twia艂a po szoku, jakim by艂o dla niej og艂oszenie wyroku przez Rafe'a, potulnie da艂a si臋 wprowadzi膰 na pok艂ad.
Ch艂odno dzi艣, co, Skeels? - powita艂 Rafael jednego z cz艂onk贸w za艂ogi, kt贸ry czeka艂, by zabezpieczy膰 trap i odwi膮za膰 lin臋 cumownicz膮.
Prawdziwa lodownia, sir. Ale pod pok艂adem pali si臋 w piecu -odpar艂 Skeels, obrzucaj膮c wzrokiem Mystere.
152
Dziewczyna trz臋s艂a si臋 z zimna, wi臋c perspektywa ogrzania si臋 przy ogniu doda艂a jej ducha. Ale Rafe rozwia艂 jej nadzieje.
- Dzi臋ki, ale jako艣 wytrzymamy oboje na pok艂adzie - rzek艂.
Co za rozmy艣lne okrucie艅stwo, pomy艣la艂a. Widzi przecie偶, jak przemarz艂am! On te偶, ale jest got贸w sam zamarzn膮膰 na ko艣膰, byle mnie jeszcze bardziej udr臋czy膰.
Zn贸w poczu艂a uk艂ucie mdl膮cego strachu. Nie mia艂a poj臋cia, jak zdo艂a prze偶y膰 t臋 noc.
Za艂oga podnios艂a kotwic臋 i jacht skierowa艂 si臋 na po艂udniowy zach贸d przez Upper Bay w stron臋 Staten Isiand. Rafael uj膮艂 Mystery za rami臋 i podszed艂szy wraz z ni膮 do burty, patrzy艂 jak statek pruje wod臋.
- Pope艂niasz straszliwy b艂膮d - powiedzia艂a cicho. Zimny p贸艂nocny
wiatr przenika艂 j膮 na wskro艣.
Rafael poklepa艂 si臋 po kieszonce koszuli, w kt贸rej schowa艂 pier艣cie艅 Antonii.
Ty zacz臋艂a艣 t臋 wojn臋 - przypomnia艂 - okradaj膮c mnie w Five Points.
Wcale ci臋 nie okrad艂am, do cholery!
C贸偶 za urocze zapewnienie... i jakie dystyngowane - mrukn膮艂 ironicznie.
Gdybym nawet by艂a Ksi臋偶ycow膮 Dam膮- spr贸bowa艂a innej taktyki - to jeszcze wcale nie dowodzi, 偶e ci臋 okrad艂am w Five Points.
Oboje dobrze wiemy, 偶e mnie okrad艂a艣. Wkr贸tce b臋d臋 mia艂 ostateczny dow贸d. A co do twoich wyst臋p贸w w roli Ksi臋偶ycowej Damy, to nie mam o nie wi臋kszych pretensji. Prawd臋 m贸wi膮c, cieszy艂o mnie, 偶e narobi艂a艣 tyle zamieszania w艣r贸d nowojorskiej elity. - Wpatrywa艂 si臋 w Mystere z zagadkowym wyrazem twarzy. - Przypuszczam, 偶e to wyja艣nia moje obsesyjne pragnienie schwytania ci臋 i zaw艂adni臋cia tob膮.
Jacht przemkn膮艂 obok Governor's Isiand i zbli偶a艂 si臋 coraz bardziej do Staten Island, kt贸rej nieliczne 艣wiat艂a b艂yska艂y niczym robaczki 艣wi臋toja艅skie. Mystere wyczuwa艂a przez podeszwy bucik贸w pulsowanie maszyn. Ogarn膮艂 j膮 g艂臋boki smutek i poczucie kl臋ski. Gdyby Rafe nie trzyma艂 jej tak mocno, skoczy艂aby za burt臋, by raz na zawsze sko艅czy膰 ze wszystkim.
Ksi臋偶yc wy艂oni艂 si臋 na chwil臋 zza p臋dzonych wiatrem ciemnych chmur i zala艂 zatok臋 srebrn膮 po艣wiat膮. W jej blasku Mystere ujrza艂a z lewej burty co艣, co jeszcze pog艂臋bi艂o jej smutek. Co dwa tygodnie pod os艂on膮 nocy 艂贸d藕 Komisji Dobroczynnej wyp艂ywa艂a na Hart Island, gdzie znajdowa艂 si臋 cmentarz, na kt贸rym chowano biedak贸w we wsp贸lnych, anonimowych mogi艂ach.
153
Mystere dostrzeg艂a t臋 艂贸d藕, wype艂nion膮 po brzegi byle jak skleconymi trumnami. Nagle przypomnia艂a si臋 jej rzucona od niechcenia uwaga Lorenza Perkinsa na temat Brama: „ca艂kiem mo偶liwe, 偶e umar艂 i spoczywa w jakiej艣 zbiorowej mogile".
Ogarni臋ta rozpacz膮 odwr贸ci艂a g艂ow臋.
艁贸d藕 艣mierci to przykry widok -zauwa偶y艂 Raf臋 z rzadk膮 u niego nut膮 wsp贸艂czucia.
Nie wysilaj si臋. Sk膮d mo偶esz wiedzie膰, co to znaczy by膰 n臋dzarzem bez 偶adnej bliskiej duszy! - rzuci艂a ostro.
Odp艂acam ci tylko wet za wet - o艣wiadczy艂 zimno, potem jednak jego g艂os z艂agodnia艂. W nast臋pnych s艂owach zabrzmia艂a dziwnie t臋skna nuta. - Tamtej nocy, kiedy ci臋 poca艂owa艂em w altanie, by艂em got贸w ofiarowa膰 ci co艣 wi臋cej. I sta艂oby si臋 tak, gdyby艣 okaza艂a... cho膰 odrobin臋 wzajemno艣ci.
Spu艣ci艂a g艂ow臋, by na niego nie patrze膰. Ale to zach臋ci艂o Rafe'a do dalszego dr臋czenia jej. Uj膮艂 j膮 pod brod臋 i zmusi艂, by na niego spojrza艂a.
- Tam, za chmurami, kryje si臋 ksi臋偶yc w pe艂ni - rzek艂. - Zw膮 go
ksi臋偶ycem szale艅c贸w, bo podobno m膮ci ludziom umys艂y. Czy taka b臋
dzie twoja linia obrony Ksi臋偶ycowa Damo? To by nawet nie藕le zabrzmia
艂o podczas procesu: „Wysoki S膮dzie, to wszystko przez ten ksi臋偶yc, nic
nie mog臋 na to poradzi膰".
Zn贸w si臋 roze艣mia艂 i obrzuci艂 j膮 szyderczym wzrokiem. W tym momencie Mystere czu艂a do niego tylko bezbrze偶n膮 nienawi艣膰.
Podczas procesu? My艣la艂am, 偶e poddaj膮c si臋 tym udr臋kom, unikn臋 przynajmniej s膮du.
Je艣li b臋dziesz kontynuowa膰 sw贸j proceder, kto艣 z pewno艣ci膮 dopilnuje, by艣 trafi艂a przed s膮d. Wy, z艂odziejaszki, jeste艣cie zbyt pewni siebie, zanadto prze艣wiadczeni o w艂asnym sprycie i przez to zawsze zostajecie z艂apani. Zamierzam jednak zadba膰 o zreformowanie ci臋 dzisiejszej nocy... i nast臋pnej... i jeszcze nast臋pnej.
Spojrza艂a na niego ze wstr臋tem. Wprost odj臋艂o jej mow臋. Mia艂a wra偶enie, 偶e w艂a艣nie zawar艂a pakt z diab艂em.
„Dzielna Kate" przybi艂a do l膮du w niewielkiej odleg艂o艣ci od rezydencji Rafe'a. Z brzegu wyspy ciemny budynek przycupni臋ty na niewielkim wzniesieniu przypomina艂 swym mrocznym konturem zamieszkane przez upiory zamczyska z cyga艅skich legend. W 艣wietle ksi臋偶yca, kt贸ry zn贸w na chwil臋 wy艂oni艂 si臋 zza chmur, Mystere dostrzeg艂a w pobli偶u domu po wozowni臋 obro艣ni臋t膮 wistari膮.
154
Nie straci艂a jeszcze ca艂kiem nadziei, 偶e zdo艂a przekona膰 Rafe'a o swej niewinno艣ci, ale jej obawy ros艂y z ka偶d膮 chwil膮. Mo偶e Belloch dowiedzia艂 si臋 czego艣 konkretnego, zdoby艂 dowody potwierdzaj膮ce jej win臋. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e wkr贸tce sam jej to powie.
Dotarli do okaza艂ej str贸偶贸wki z polnego kamienia zwie艅czonej s艂upkami z lanego 偶elaza.
- Jimmy! - zawo艂a艂 Rafe.
Ze str贸偶贸wki wy艂oni艂 si臋 pot臋偶ny m臋偶czyzna z latarni膮 w d艂oni. My-stere ze zdumieniem spojrza艂a na pistolet, kt贸ry mia艂 zatkni臋ty za pasek.
- Moja s艂u偶ba jest dobrze uzbrojona i strzela r贸wnie celnie jak ja.
Nie tylko ty 偶yczysz mi jak najgorzej, Ksi臋偶ycowa Damo - mrukn膮艂 Rafe,
gdy Jimmy otwiera艂 ci臋偶k膮 bram臋. - Populi艣ci i chwiejniaki marz膮, by
dobra膰 mi si臋 do sk贸ry.
Mystere nie mia艂a poj臋cia, co to s膮 „chwiejniaki", ale o populistach s艂ysza艂a od Abbota Pollarda. Gdy Jimmy zamkn膮艂 za nimi bram臋, Rafael zaprowadzi艂 j膮 przed frontowe drzwi do prawie nieo艣wietlonego domu.
Szarpn膮艂 za sznur od dzwonka i po chwili kobieta w 艣rednim wieku ubrana w wykrochmalony bia艂y fartuch wpu艣ci艂a ich do wn臋trza. Mystere rozejrza艂a si臋 po okaza艂ym g艂贸wnym holu z wielkim szafkowym zegarem. Jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a by艂 mosi臋偶ny sze艣cioramienny 艣wiecznik.
Mamy tu gaz-wyja艣ni艂 Raf臋, zauwa偶ywszy jej zdumione spojrzenie - ale nie znosz臋 jego zapachu, wi臋c u偶ywam go tylko w gabinecie podczas pracy. Wol臋 poczeka膰 na elektryczno艣膰. - Odwr贸ci艂 si臋 do s艂u偶膮cej. - Dobry wiecz贸r, Ruth. To jest panna Rillieux. Zostanie na noc.
Dobry wiecz贸r pani. - Ruth rzuci艂a swemu chlebodawcy dyskretne spojrzenie. -Czy mam przygotowa膰 dla niej pok贸j?
Nie - odpar艂 z drapie偶nym u艣miechem. - Go艣膰 zas艂uguje na w艂asny pok贸j, ale przest臋pczyni tylko na wi臋zienn膮 cel臋!
Gospodyni by艂a wyra藕nie zaskoczona. Ta m艂oda, elegancko ubrana kobieta nie wygl膮da艂a na kryminalistk臋.
- Uleg艂a wypadkowi - doda艂 Belloch, zdejmuj膮c z ramion Mystere
sw贸j 偶akiet. — Czy wystarczy jedna z twoich czarodziejskich ma艣ci, czy
te偶 mam pos艂a膰 po lekarza?
Ruth przyjrza艂a si臋 powierzchownej ranie.
- Sama sobie poradz臋, prosz臋 pana - odpar艂a. - Nie trzeba nam tu
偶adnych rze藕nik贸w.
Rafe roze艣mia艂 si臋.
- Wobec tego zdaj臋 si臋 na ciebie, Ruth - i zapyta艂: - Czy Sam jeszcze
nie 艣pi?
155
- Czyta u siebie w pokoju, prosz臋 pana. Dopiero co zanios艂am mu
kakao.
Rzuci艂a ostatnie niespokojne spojrzenie na Mystere, po czym znik艂a w mrocznym wn臋trzu wielkiego domu. Rafe poprowadzi艂 Mystere po w膮skich schodach w d贸艂 na inny, zapewne kuchenny korytarz.
- Pozw贸l, 偶e ci poka偶臋 tw贸j apartament- powiedzia艂 ugrzecznionym
tonem, jak ober偶ysta do go艣cia.
Zdj膮wszy cztero艣wiecowy lichtarz z postumentu obok klatki schodowej, powi贸d艂 sw膮 brank臋 w stron臋 wilgotnego pomieszczenia, kt贸re w pe艂ni zas艂ugiwa艂o na nazw臋 lochu. Blask 艣wiec sprawia艂, 偶e chybotliwe cienie ta艅czy艂y na szarych kamiennych 艣cianach pokrytych paj臋czynami. Mystere wzdrygn臋艂a si臋, gdy jedna z nich musn臋艂a ja po policzku.
- Uwaga na szczury - Rafael u艣miechn膮艂 si臋, gdy przysun臋艂a si臋 bli
偶ej do kr臋gu 艣wiat艂a i tym samym do niego.
Zatrzyma艂 si臋 przed 偶elaznymi drzwiami i kciukiem przesun膮艂 w g贸r臋 przykrywk臋 judasza.
Zajrzyj do 艣rodka - zaprosi艂 pogodnym tonem. - Tu偶 pod sufitem jest zakratowane okno, przez kt贸re wpada 艣wiat艂o ksi臋偶yca. Dla takiego nocnego drapie偶nika jak ty to ca艂kiem przytulne miejsce.
Nie o艣mielisz si臋 zamkn膮膰 mnie tutaj! - zaprotestowa艂a, usi艂uj膮c zuchwa艂o艣ci膮 pokry膰 strach. -Nie masz prawa tak post膮pi膰!
-O, to nie b臋dzie konieczne, je艣li p贸jdziemy na ugod臋. Inaczej sp臋dzisz tu reszt臋 nocy. Mo偶na by to nazwa膰 aresztem domowym, umo偶liwiaj膮cym rachunek sumienia. B膮d藕 pewna, 偶e je艣li nie oka偶esz si臋 sk艂onna do wsp贸艂pracy, zostaniesz tu znacznie d艂u偶ej i nikt nie b臋dzie pyta艂 o moje prawa. — Roze艣mia艂 si臋 i wskaza艂 otw贸r judasza. - No, zajrzyj do 艣rodka!
Mystere przytkn臋艂a oko do dziurki i ujrza艂a pust膮 kamienn膮 cel臋. Pod艂og臋, kt贸ra by艂a w艂a艣ciwie klepiskiem, przykrywa艂 tylko cienki chodniczek spleciony ze szmat. Rol臋 艂贸偶ka spe艂nia艂a drewniana p贸艂ka wystaj膮ca z jednej ze 艣cian.
- Pewnie si臋 domy艣lasz, do czego s艂u偶y kube艂 w k膮cie - zauwa偶y艂
Rafe.
Mystere wzdrygn臋艂a si臋 i po艣piesznie odwr贸ci艂a wzrok.
Podczas wojny secesyjnej trzymano tu szpieg贸w Po艂udnia - wyja艣ni艂. - Przewa偶nie kobiety przys艂ane na... specjalne przes艂uchania, 偶e tak powiem. Co艣 w rodzaju tego, z czym si臋 sama zetkniesz.
Nie o艣mielisz si臋! - rzuci艂a ze wzgard膮, cho膰 kolana nadal dr偶a艂y jej ze strachu.
156
- Czy偶by? - odpar艂 i zaprowadzi艂 j膮 z powrotem na w膮skie schody.
-Wi臋c spr贸buj mi to wyperswadowa膰. Wyznam, 偶e wola艂bym ci臋 zoba
czy膰 na jedwabnej po艣cieli ni偶 w tym ponurym lochu.
Na te s艂owa ciarki przesz艂y jej po plecach.
A zwyk艂a lito艣膰, panie Belloch?
Nie powiadomi艂em policji o twoim wyczynie, prasy tak偶e nie. To w艂a艣nie jest lito艣膰. Twoje... grzeszki pozostan膮 nasz膮 prywatn膮 tajemnic膮.
- Rozumiem.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
-Nie jestem takim nieposkromionym rozpustnikiem, za jakiego mnie bierzesz. O, jeste艣my na miejscu.
Otworzy艂 szeroko d臋bowe drzwi wspania艂ego salonu z wysokimi w膮skimi oknami. Mystere dostrzeg艂a rze藕bione meble z czas贸w kr贸la Jakuba i biblioteczki z drewna r贸偶anego wype艂nione tomami oprawnymi w sk贸r臋. Na ozdobionych fryzem 艣cianach pyszni艂y si臋 francuskie akwarele z pocz膮tku XIX wieku w pi臋knych z艂otych ramach. Ogie艅 trzaska艂 przyja藕nie w du偶ym kominku z czarnego w艂oskiego marmuru. P艂omienie odbija艂y si臋 w wypolerowanej posadzce i meblach, sprawiaj膮c, 偶e l艣ni艂y jak roz偶arzone w臋gle.
- Przytulnie tu i ciep艂o - zauwa偶y艂 Rafael, wci膮gaj膮c Mystere do
艣rodka i zamykaj膮c drzwi. - Od razu poczujesz si臋 lepiej, gdy Ruth opa
trzy ci ran臋.
Jak na zawo艂anie, zjawi艂a si臋 gospodyni z banda偶ami i silnie woniej膮c膮 zielon膮 ma艣ci膮. Oczy艣ci艂a i zabanda偶owa艂a rami臋 Mystere, a potem nala艂a jej grzanego wina. Dziewczyna mia艂a ochot臋 wypi膰 go w dw贸ch 艂ykach, ale obawia艂a si臋 zdradzi膰 w ten spos贸b ze swym l臋kiem.
Gdy Ruth wysz艂a, 偶ycz膮c pa艅stwu dobrej nocy, Mystere zdecydowa艂a si臋 wyg艂osi膰 sw膮 mow臋 obro艅cz膮. Nie m贸wi艂a ju偶 z tak膮 dum膮 ani tak oficjalnie jak poprzednio.
Czego w艂a艣ciwie chcesz ode mnie? Czy zale偶y ci na mojej zdobyczy, czy te偶 jest to po prostu gra, w kt贸rej musisz mnie pokona膰? - By艂a teraz ca艂kowicie szczera; w g艂owie kr臋ci艂o si臋 jej ze strachu, zm臋czenia i od wypitego alkoholu. - Je艣li tylko na tym ci zale偶y, oficjalnie uznaj臋 ci臋 za zwyci臋zc臋 i sko艅czmy ju偶 z t膮 inkwizycj膮.
Inkwizycj膮, powiadasz? - odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i za艣mia艂 si臋 szyderczo. - Dobrze, Ksi臋偶ycowa Damo, dzisiaj nie b臋d臋 Rafe'em Bellochem. Skoro oskar偶asz mnie, 偶e gram rol臋 inkwizytora, zabawi臋 si臋 w Torquemad臋.
Stan膮艂 przy biurku z podnoszonym wierzchem i uni贸s艂 mahoniowe wieko. Mystere poczu艂a, 偶e krew zastyga jej w 偶y艂ach, gdy wyj膮艂 ostry srebrzysty n贸偶.
157
Jako g艂owny inkwizytor generalny - obwie艣ci艂, przeszywaj膮c j膮 blekitnozielonymi oczyma-przekona艂em si臋, 偶e habit nie czyni mnicha. Rozbieraj si臋, moja damo, i zobaczymy, jaka z ciebie 艣wi臋ta.
Podszed艂 do Mystere i stan膮艂 za ni膮. Pomog臋 ci. Nie ma po co nadwer臋偶a膰 chorej r臋ki.
Kiedy poczu艂a jego palce na plecach, przeszed艂 j膮 bezwiedny dreszcz, bynajmniej nie wywo艂any strachem.
Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e nie nosisz ani nie potrzebujesz gorsetu. Mnie sie jednak zdaje, 偶e skromnie ukrywasz swoje wdzi臋ki. Sprawd藕my to, dobrze?
W艂o偶y艂 ciep艂膮, tward膮 d艂o艅 mi臋dzy at艂asow膮 sznur贸wk臋 a jej nag膮 sk贸r臋. Jego palce zatrzyma艂y si臋 na lnianym banda偶u, kt贸ry kr臋powa艂 biust kobiety.
Zr臋cznie wsun膮艂 ostrze no偶a mi臋dzy warstwy napr臋偶onego p艂贸tna. Mystere us艂ysza艂a trzask rozcinanego materia艂u.
Piersi zdradzi艂y j膮, rozkwitaj膮c w ca艂ej krasie i niemal rozsadzaj膮c prz贸d at艂asowej sukni. Chwyci艂a stanik zdrow膮 r臋k膮, pr贸buj膮c si臋 os艂oni膰.
Rafe pochyli艂 si臋 i chwyciwszy dziewczyn臋 za brod臋, zmusi艂 j膮, by spojrza艂a na niego. Nag艂y b艂ysk w ciemnych oczach powiedzia艂 Mystere, 偶e jego w膮tpliwo艣ci ostatecznie si臋 rozwia艂y. By艂 pewien, 偶e schwyta艂 swoj膮 rozb贸jniczk臋.
Sta艂 tak blisko, 偶e czu艂a jego oddech na swej skroni niczym diabelsk膮, ognist膮 pieszczot臋.
A, niegrzeczna oszustka! Przyznaj si臋 teraz, moja panno, czemu to robi艂a艣?
Nie mog臋 ci tego powiedzie膰 - szepn臋艂a bezradnie i do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy.
Na jego twarzy pojawi艂 si臋 jaki艣 dziwny wyraz. Nie odrywa艂 od niej wzroku.
- Czy偶by tw贸j kochany stryjek zmusza艂 ci臋 do tego?
Wyszarpn臋艂a brod臋 z jego u艣cisku. B贸l w ramieniu by艂 znacznie s艂ab
szy od b贸lu w jej sercu.
- Nie powiem - rzuci艂a zimno, przekonana o w艣ciek艂o艣ci Rillieux,
gdyby go zdradzi艂a.
G los Rafaela zni偶y艂 si臋 do szeptu.
- Ulotna jest granica mi臋dzy szale艅cem a bohaterem.
- A kim ty jeste艣, m贸j panie?
Mystere nie by艂a sk艂onna do p艂aczu, tote偶 zaskoczy艂y j膮 艂zy, kt贸re
sp艂yne艂y po jej policzkach. By艂a bliska za艂amania.
158
Raf臋 uni贸s艂 n贸偶 na wysoko艣膰 jej oczu. Ostrze zamigota艂o w blasku ognia.
-S艂owo daj臋! Chyba dzi艣 sam tego nie wiem. Nigdy jeszcze nie po rywa艂em damy, ale nie spotka艂em dot膮d kobiety, kt贸rej by si臋 uda艂o mnie obrabowa膰... i to dwa razy!
Wyprostowa艂 si臋, cofn膮艂 do najbli偶szego parapetu i przysiad艂szy na nim, wpatrywa艂 si臋 w Mystere z intensywno艣ci膮 niezaspokojonego ko-chanka.
-Zatrzymaj sobie pier艣cie艅, by艂e艣 mnie pu艣ci艂! Mog臋 ci przynie艣膰 wi臋cej klejnot贸w, je艣li chcesz-zaproponowa艂a; jej oczy pociemnia艂y od niewypowiedzianego smutku.
- To ty obrabowa艂a艣 mnie przy Five Points. Czy to by艂 rodzaj trenin
gu przed ambitniejszymi dokonaniami?
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i wyzna艂a:
- Zachowa艂am si臋 bezwstydnie tamtej nocy. Nie s膮dzi艂am, 偶e ci臋 jesz
cze kiedy艣 spotkam.
Z niezwyk艂膮 celno艣ci膮 ugodzi艂 j膮 w najbole艣niejsze miejsce.
- „We dnie i w nocy b臋d臋 my艣la艂a o tym, co mnie omin臋艂o, panie
Belloch".
Ciemny rumieniec obla艂 jej twarz.
-Je艣li sprawi ci satysfakcj臋, 偶e poddasz mnie takiemu samemu upokorzeniu, niech i tak b臋dzie... by艂e艣 potem pozwoli艂 mi odej艣膰.
Otar艂a oczy, wsta艂a, zsun臋艂a z ramion zielon膮 at艂asow膮 sukni臋 i pozwoli艂a, by opad艂a jej do st贸p. Kawa艂ki banda偶a opasuj膮cego piersi rozsypa艂y si臋 po kosztownym dywanie. Ju偶 tylko cieniutka jak r贸偶owy ob艂oczek koszulka i koronkowe majteczki okrywa艂y jej nago艣膰.
Rafe skin膮艂 g艂ow膮. Jego nast臋pna uwaga 艣wiadczy艂a, 偶e mia艂 znako mit膮 pami臋膰.
- „Wst臋p by艂 ogromnie interesuj膮cy,niech mi pani teraz nie sprawi zawodu".
Po raz wt贸ry odczu艂a jako bolesny policzek swe w艂asne s艂owa z tam tej okropnej nocy. Nienawidzi艂a Bellocha, ale musia艂a przyzna膰, 偶e od- p艂aca艂 jej tylko pi臋knym za nadobne.
Jej upokorzenie i wahanie by艂y wyra藕nie widoczne. Pragn臋艂a zas艂o ni膰 si臋 ramionami i uciec z pokoju. Przezroczysta koszulka nie pozosta- wia艂a niczego dla wyobra藕ni. Nawet sama Mystere dostrzega przez bla- dor贸偶owy jedwab skurczone od ch艂odu brodawki. Znik艂y wszelkie pozory dziewcz臋cej niewinno艣ci. By艂a kobiet膮 w pe艂nym rozkwicie.
- B臋dziesz nadal zaprzecza膰? - szepn膮艂- Wpatrywa艂 sie w jej piersi po偶膮dliwym wzrokiem.
159
Tak. to ja ci臋 obrabowa艂am - wyzna艂a. Ani jej twarz, ani ton g艂osu nie wyra偶a艂y skruchy.
Ty czaruj膮ca ma艂a szelmo - powiedzia艂, spogl膮daj膮c wreszcie w jej oczy. Nasza szczuplutka panieneczka okaza艂a si臋 piersiast膮 kobiet膮. No, dalej! Przysi臋gam, 偶e nie zrezygnuj臋 z tej zabawy, p贸ki nie zostan臋 w pe艂ni usatysfakcjonowany.
I dwuznaczno艣膰 ostatniego zdania zatrwo偶y艂a Mystere, ale sprowokowany przez Rafe'a gniew p艂on膮艂 w jej 偶y艂ach jak 偶r膮cy kwas.
Mia艂e艣 ju偶 chyba do艣膰 satysfakcji. Teraz id藕 do wszystkich diab艂贸w, panie Belloch! - Odwr贸ci艂a si臋 od niego i zas艂oni艂a piersi skrzy偶owanymi ramionami. - Jestem z艂odziejk膮, ale nie prostytutk膮 - doda艂a z ch艂odn膮 precyzj膮. - Je艣li chcesz zobaczy膰 mnie ca艂kiem nag膮, musisz mnie najpierw zastrzeli膰.
Ty bezwstydna hipokrytko! C贸偶 za chodz膮ca szlachetno艣膰. Gdzie te偶 si臋 ona podziewa, gdy grabisz i kradniesz? Kiedy 偶yjesz fa艂szem?
Szczup艂e ramiona Mystere dr偶a艂y ze strachu i wyczerpania, ale twarz by艂a nadal oboj臋tn膮, nieprzeniknion膮 mask膮.
- Nie 偶yj臋 fa艂szem. Wiem, kim jestem - powiedzia艂a, czuj膮c b贸l
w sercu przy tym szczerym wyznaniu. - To ty i ca艂a nowojorska elita
wiecznie k艂amiecie. Udajecie, 偶e nie istnieje nic r贸wnie wulgarnego jak
n臋dza, 偶e nie ma g艂oduj膮cych dzieci. Jestem, jak wielu innych, ubocznym
skutkiem wielkiego g艂odu w Irlandii. W wieku zaledwie o艣miu lat pozo
stawiono mnie na ulicach Nowego Jorku, bym sama zadba艂a o siebie.
Rillieux uchroni艂 mnie od 艣mierci i prostytucji. Jest z艂ym cz艂owiekiem,
ale zawsze b臋d臋 mu wdzi臋czna za ocalenie. Mo偶esz mi wierzy膰 albo nie,
ale mam zwyczaj sp艂aca膰 swoje d艂ugi!
Na to zdumiewaj膮ce wyznanie oczy Rafaela z艂agodnia艂y. Drgn膮艂 mu mi臋sie艅 w policzku, jakby pomy艣la艂o czym艣, co przejmowa艂o go wstr臋tem.
Powiedzia艂em ci ju偶 kiedy艣, moja panno, 偶e jeste艣my do siebie podobni. Ja te偶 nie 偶ywi臋 gor膮cych uczu膰 wzgl臋dem nowojorskiej elity, chocia偶 mo偶na mnie do niej zaliczy膰. To rozpaskudzeni hipokryci. Gardz臋 nimi w najwy偶szym stopniu.
A jednak patrzysz teraz nie na mnie, ale przeze mnie, jak przez brudn膮 szyb臋 - powiedzia艂a cicho.
Spu艣ci艂 wzrok. S膮dz膮c z wyrazu twarzy, by艂o mu niemal wstyd. Kim ty naprawd臋 jeste艣? - spyta艂 艂agodnie. - Czy rzeczywi艣cie nazywasz si臋 Mystere Rillieux?
-Na imi臋 mam naprawd臋 Mystere, ale nazwisko jest przybrane. -Wi臋c Paul Rillieux nie jest twoim krewnym?
160
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
No wi臋c jak si臋 nazywasz?
Nie wiem. Albo nigdy nie zna艂am swojego nazwiska, albo dawno je zapomnia艂am.
Wsta艂 i podszed艂szy do biurka, od艂o偶y艂 n贸偶.
- Pasuje do ciebie to tajemnicze „Mystere". - Odwr贸ci艂 si臋 od niej
prawie z 偶alem i rzuci艂 jej kaszmirowy szal w tureckie wzory le偶膮cy na
pobliskim fotelu. -Okryj si臋, ale opowiedz mi wi臋cej o swojej przesz艂o
艣ci.
Otuli艂a ramiona szalem i zacz臋艂a opowiada膰 swoj膮 histori臋. M贸wi艂a o najdawniejszych wspomnieniach z Dublina i okropnych latach w sieroci艅cu przy Jersey Street. Opisa艂a porwanie Brama wkr贸tce po „ocaleniu" ich przez Paula Rillieux.
Rafe raz po raz zadawa艂 pytania, wyra藕nie chc膮c sprawdzi膰 sp贸jno艣膰 jej opowie艣ci. Kiedy sko艅czy艂a, bardzo d艂ugo milcza艂. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 tylko, tak jakby by艂a istot膮, jakiej nigdy dot膮d nie widzia艂.
- Zaciekawi艂a艣 mnie od pierwszej chwili, gdy ci臋 ujrza艂em w wiel
kim 艣wiecie - rzek艂 wreszcie. - A co do tego nadruku na twoim li艣cie...
mo偶e przypisujesz mu zbyt wielkie znaczenie. Ten list m贸g艂 napisa膰 s艂u
偶膮cy, kt贸ry podw臋dzi艂 papier listowy swojego pana. To si臋 cz臋sto zdarza.
Poza tym drukarze nieraz u偶ywaj膮 bezprawnie herbowych symboli, po
niewa偶 wtedy papeteria bardziej si臋 podoba klientom. Pami臋taj, 偶e Gran-
villelowie to s艂ynna stara rodzina. Ma艂o prawdopodobne, 偶eby mieli ja-
kich艣 nieznanych spadkobierc贸w.
Ta rzucona mimochodem uwaga zd艂awi艂a do reszty nadzieje Mystere. Belloch m贸wi艂 z wielk膮 pewno艣ci膮 siebie i rozs膮dnie. W dodatku dziewczyna ledwie mog艂a usta膰 na nogach, a co dopiero zebra膰 my艣li. Prze偶ycia ostatnich godzin bardzo j膮 wyczerpa艂y - wci膮偶 dr偶a艂a, i to nie z zimna.
- Podejd藕 do ognia - mrukn膮艂, bior膮c j膮 za r臋k臋.
Posadzi艂 Mystere na ozdobnym rze藕bionym tapczanie z epoki kr贸la Jakuba i zaj膮艂 miejsce ko艂o niej.
- Nie mo偶esz dalej gra膰 roli Ksi臋偶ycowej Damy - powiedzia艂, to
zbyt niebezpieczne.
Roze艣mia艂a si臋 gorzko.
- M贸wisz, jakby ci臋 to obchodzi艂o.
- Wcale tego nie chc臋, ale sprawiasz, 偶e mnie to obchodzi.
Spojrza艂a mu w oczy.
-Ukrad艂am pier艣cionek Antonii, 偶eby si臋 uwolni膰 od Paula Rillieux. Je艣li teraz musz臋 uciec od ciebie...
11 - Ksi臋偶ycowa Dama 161
- Nie musisz ucieka膰 - zapewni艂.
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Rillieux chce, 偶eby艣 si臋 ze mn膮 o偶eni艂. - Wci膮偶 patrz膮c mu w oczy,
doda艂a szeptem: -I ja te偶.
Odrzuci艂 g艂ow臋 do ty艂u i wybuchn膮艂 艣miechem.
- Takie to zabawne? - spyta艂a gniewnie.
Nie m贸g艂 odpowiedzie膰, tak bardzo by艂 rozbawiony.
Utrzymujesz, 偶e nienawidzisz elity, a sp贸jrz tylko na siebie! -zawo艂a艂a. - Jeste艣 pysza艂kowaty jak oni wszyscy. Bo czemu mia艂by艣 by膰 inny? Chocia偶 nimi gardzisz, i pewnie nie bez powodu, twoje wychowanie stawia ci臋 wysoko nade mn膮. Gdyby nie tragedia twoich rodzic贸w, w og贸le nic by艣 nie wiedzia艂 o ludzkich uczuciach!
Nie jestem pozbawiony uczu膰 - powiedzia艂, a w jego g艂osie nie by艂o szyderstwa.
Spojrza艂a na niego lzami w oczach. -Wi臋c je oka偶!
呕yczysz sobie ma艂偶e艅stwa. Ale co z mi艂o艣ci膮? Czy nie powinna stanowi膰 cz臋艣ci takiego zwi膮zku?- spyta艂.
Nie zazna艂am wiele mi艂o艣ci w 偶yciu, ale chyba potrafi艂abym j膮 rozpozna膰. - Jej g艂os z艂agodnia艂. -Czasem mi si臋 wydaje, 偶e mog艂abym ci臋 pokocha膰.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 panowa艂o milczenie, w ko艅cu Rafe rzek艂:
- Je艣li to twoja kolejna sztuczka, to naprawd臋 ci si臋 uda艂a. Prawie si臋
na ni膮 z艂apa艂em.
Rozczarowana potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. By艂a pewna, 偶e nigdy nie zdo艂a do niego dotrze膰.
- Potrzebujesz opieki, Mystere. M贸g艂bym ci j膮 zapewni膰.
-Sama potrafi臋 si臋 obroni膰.
Tak, masz ostre pazurki, ale serce chyba zbyt mi臋kkie. - Zbli偶y艂 r臋k臋 do jej piersi i po艂贸偶yl na mocno bij膮cym sercu. - M贸wisz o mi艂o艣ci, ale nie dostrzegam jej w tobie.
Jestem zdolna do mi艂o艣ci - zapewni艂a. - Tego nikt mnie nie pozbawi艂.
Wi臋c okaz j膮- szepnal, patrz膮c jej w oczy.
Zaczerpn臋艂a tchu i wpatrzy艂a si臋 w przestrze艅. Instynkt ostrzega艂 j膮 przed poca艂unkiem. Nagle jednak przysz艂o艣膰 wyda艂a si臋 jej tak pusta: By艂abym g艂upia, nie rzucaj膮c mu si臋 w ramiona, pomy艣la艂a. Nie czeka艂o jej nic pr贸cz wi臋zienia i samotno艣ci. Je艣li zazna cho膰 troch臋 szcz臋艣cia, b臋dzie mie膰 przynajmniej wspomnienia na pociech臋. Wiedzia艂a, 偶e Rafael nigdy si臋 z nia nie o偶eni; ona za艣 nigdy nie zostanie jego utrzymank膮.
162
Ale jedna noc? Wydawa艂o si臋 jej tak naturalne mie膰 go przy sobie. Ogie艅 rozgrzewa艂, wypity alkohol dodawa艂 odwagi...
Serce zacz臋艂o jej szybciej bi膰. Spojrza艂a na Rafaela, prosto w jego b艂臋kitnozielone oczy. Powoli unios艂a r臋k臋 i pog艂adzi艂a mi臋kk膮 d艂oni膮 jego szorstki policzek. Mo偶e na tym by si臋 sko艅czy艂o, gdyby nie przymkn膮艂 oczu, jakby upajaj膮c si臋 pieszczot膮, gdyby nie chwyci艂 Mystere za r臋k臋 i nie poca艂owa艂 z wzruszaj膮c膮 wdzi臋czno艣ci膮 wra偶liwego wn臋trza d艂oni.
Potem wszystko wydarzy艂o si臋 w piorunuj膮cym tempie. Mia艂a wra偶enie, jakby oboje odtwarzali taniec, kt贸rego kroki zna艂a instynktownie, bez uczenia si臋 ich. Koszulka i majteczki opad艂y na gruby dywan wraz z tureckim szalem. Wargi Rafe'a przywar艂y do jej piersi, pieszcz膮c i dra偶ni膮c je tak, 偶e Mystere poczu艂a nag艂y ogie艅 u zbiegu ud.
Rafael sta艂 nad ni膮, tak bardzo wysoki, i rozpina艂 koszul臋.
Niemal nieprzytomnym wzrokiem wpatrywa艂a si臋 w niego, instynktownie os艂aniaj膮c si臋 r臋koma. Jego tors by艂 imponuj膮cy - twardy i muskularny, pokryty lekkim meszkiem ciemnych w艂os贸w. Mystere pragn臋艂a przylgn膮膰 do niego i ogrza膰 si臋.
Zdj膮艂 spodnie; nogi mia艂 d艂ugie i zgrabne. Wr贸ci艂 na tapczan i odci膮gn膮艂 r臋ce Mystere od jej cia艂a, jakby zabrania艂 jej ukrywa膰 si臋 przed nim.
Nie chc臋, 偶eby ci臋 bola艂o - szepn膮艂, ca艂uj膮c j膮 nami臋tnie.
Wi臋c nie spraw mi b贸lu — odpowiedzia艂a po prostu, kiedy osun膮艂 si臋 na ni膮.
Zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem i wtargn膮艂 do jej wn臋trza. Je艣li nawet by艂 jaki艣 b贸l, uton膮艂 w tym cudownym poca艂unku i w s艂odkiej, jedynej w swoim rodzaju blisko艣ci. Rafe delikatnie ca艂owa艂 jej bia艂膮 szyj臋 i sk艂oni艂 Mystere do poddania si臋 rytmowi. Atakowa艂 j膮 coraz gwa艂towniej, jego po偶膮danie ci膮gle ros艂o, a偶 wreszcie ogarn臋艂o ich oboje.
Nowe doznania op艂ywa艂y j膮 jak ogromna fala. Ros艂a i pi臋trzy艂a si臋, a偶 wreszcie rozprys艂a si臋 nad jej cia艂em. Mystere j臋kn臋艂a z rozkoszy, lzy rado艣ci pop艂yn臋艂y jej z oczu i z艂膮czy艂y si臋 z ich poca艂unkiem. Czu艂a pulsowanie cia艂a Rafaela i kolejny spazm rozkoszy, tym razem ostry i wyczerpuj膮cy. Wreszcie Rafael krzykn膮艂 i opad艂 na ni膮, zaspokojony i os艂ab艂y
Ci臋偶ko dysz膮c, obejmowa艂 j膮, a jego ciep艂o i blisko艣膰 broni艂y ja teraz przed nocnym ch艂odem. Sen ich osacza艂, ale czu艂a, 偶e nie zdo艂a zasn膮膰. W jej umy艣le zrodzi艂 si臋 strach przed b贸lem, kt贸ry musia艂 nadejsc.
Pojawi艂 si臋 a偶 za szybko. Rafael wsta艂 i si臋gn膮艂 po spodnie. Naga i zzi臋bni臋ta Mystere, szukaj膮c po omacku swojej koszulki i majteczek dziwi艂a si臋 jak mog艂a ulec mu tak 艂atwo. Krople jej dziewiczej krwi splami艂y bielizn臋 - niew膮tpliwy dow贸d ca艂kowitego oddania.
163
Ubrawszy si臋, Raf臋 popatrzy艂 na ni膮 i rzek艂:
- Chyba zawrzemy rozejm?
Nie odpowiedzia艂a; patrzy艂a tylko na niego, trzymaj膮c swe rozszala艂e uczucia na wodzy r贸wnie mocno jak szal, kt贸rym otuli艂a ramiona.
- Zastanowi臋 si臋 nad odes艂aniem ci臋 do stryja. Jestem pewien, 偶e
Rillieux zdo艂a st艂umi膰 skandaliczne plotki zwi膮zane z twoim znikni臋ciem.
Zw艂aszcza 偶e nie ma 偶adnego dowodu, i偶 to ty zosta艂a艣 postrzelona przez
policjanta. Ja zataj臋 kradzie偶 pier艣cionka Antonii. Zobaczysz, tak sko艂uj臋
j膮 i policjanta, 偶e uwierz膮, 偶e wszystko im si臋 przy艣ni艂o - przerwa艂 i rzu
ci艂 Mystere stanowcze spojrzenie. -Nadal jednak uwa偶am, 偶e potrzebu-
jesz opiekuna, Mystere. Staremu Rillieux zale偶y tylko na twoich 艂upach.
Ja, wr臋cz przeciwnie, mam ochot臋 na co艣 ca艂kiem innego.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i pog艂aska艂 j膮 delikatnie po policzku. Pieszczota wprawi艂a jej my艣li w zam臋t; zapragn臋艂a nagle czego艣 wi臋cej.
M贸wi艂am ci, 偶e nie jestem dziwk膮- odpar艂a z oczyma pociemnia艂ymi z b贸lu.
Wiem, dow贸d by艂 oczywisty. - Obwi贸d艂 palcem kontur jej ust. -A poza tym kochanka to o wiele 艂adniejsze s艂owo.
-Ale ja nie...
Raf臋 nie pozwoli艂 jej doko艅czy膰.
Rillieux nie wykorzysta艂 ci臋. Ale najwy偶szy czas, 偶eby艣 znalaz艂a opiekuna.
Nie mo偶esz tego zrobi膰 - szepn臋艂a ochryple. - Zreszt膮 Rillieux nie zrezygnuje ze mnie tak 艂atwo.
Roze艣mia艂 si臋.
- Pami臋tasz chyba to stare przys艂owie, kochanie: „呕ebracy nie mog膮
by膰 przebierni"? Ale tym razem to z艂odziejka nie mo偶e by膰 zbyt wybred
na.
- Je艣li mnie do tego zmusisz, nie b臋dzie w tym ani 艣ladu mi艂o艣ci.
Uj膮艂 twarz Mystere w d艂onie i przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie.
- Nie b臋dzie to ca艂kiem pozbawione mi艂o艣ci, z艂otko. I nie zmusz臋
ci臋, tylko powiod臋 na pokuszenie. 呕adna pokusa nie b臋dzie za wielka dla
mojej kochanki. - Zauwa偶y艂, 偶e Mystere znowu dr偶y, i opu艣ci艂 r臋ce. -
Przede wszystkim jednak zadbam o ciebie. Ka偶臋 Ruth odprowadzi膰 ci臋
do twego pokoju i sprawdzi膰, czy twoja rana nie wymaga nowego opa-
liunku.
-Nie mog臋 tu zosta膰... Rillieux b臋dzie... - Mam si臋 postara膰, 偶eby da艂 ci spok贸j?
Oszo艂omiona Mystere patrzy艂a, jak Rafe dzwoni na gospodyni臋. Rozpaczliwie pr贸buj膮c si臋 ratowa膰, powiedzia艂a:
164
Pa艅ska oferta jest ca艂kiem kusz膮ca, panie Belloch...
Rafe.
R... Rafe - wyj膮ka艂a. - Ale wszystkie moje rzeczy s膮 u Paula Ril-lieux. Musz臋 tam wr贸ci膰. Tamten list jest u niego. To wszystko, co pozosta艂o z mojej przesz艂o艣ci, i za nic z tego nie zrezygnuj臋! Musz臋 wi臋c odrzuci膰 twoj膮 propozycj臋, cho膰by艣 nawet nazwa艂 mnie „przebiern膮". Bardzo bym chcia艂a, 偶eby kto艣 si臋 mn膮 opiekowa艂 i dba艂 o mnie, ale dobrze wiem, jakim by si臋 to odby艂o kosztem.
O, wiele by ci臋 to nie kosztowa艂o - rzuci艂 z kpi膮cym u艣miechem.
Oddam ci pier艣cie艅. Zrobi臋 wszystko, co zechcesz, ale nie mog臋 tu zosta膰.
U艣miechn膮艂 si臋 tylko i obr贸ci艂 w palcach klejnot Antonii.
Zapominasz, kochanie, 偶e pier艣cie艅 ju偶 mam.
Na pewno jest co艣, co mog艂abym dla ciebie zdoby膰. Nie kusi ci臋 偶aden z klejnot贸w pani Astor?
Nieoczekiwanie rzuci艂 jej pier艣cie艅.
Jak wiesz, moja panno, jestem bogaty i nie musz臋 kra艣膰. -Zmru偶y艂 oczy. Wida膰 by艂o, 偶e jaki艣 nowy pomys艂 przyszed艂 mu do g艂owy. - Zawrzyjmy uk艂ad: zostaniesz tu, dop贸ki rana si臋 nie wygoi. Je艣li potem nadal nie b臋dzie ci odpowiada艂a rola mojej kochanki, b臋d臋 mia艂 dla ciebie niewielkie zam贸wienie. Jest pewna drobnostka, kt贸r膮 od dawna pragn臋 zdoby膰.
Powiedz mi, o co chodzi, a ja zdob臋d臋 to jeszcze dzi艣! - zawo艂a艂a z rozpacz膮.
U艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.
-Jeste艣 艣miertelnie blada i jeszcze dr偶ysz po doznanym szoku. Dzisiejszej nocy poddasz si臋 tylko kuracji Ruth i b臋dziesz spa膰.
W tym momencie gospodyni zastuka艂a do drzwi i wesz艂a do pokoju
N... nie, nie mog臋 tu zosta膰 - wyj膮ka艂a Mystere, cofaj膮c si臋 przed obojgiem.
Prosz臋 przygotowa膰 wenecki pok贸j, Ruth.
S艂u偶膮ca skin臋艂a g艂ow膮. Ozdobiony falbank膮 czepek zako艂ysa艂 sie.
- Nie -j臋kn臋艂a Mystere i zrobi艂a jeszcze krok do ty艂u.
D艂ugie fr臋dzle szala zapl膮ta艂y si臋 jej pod nogami. Zanim zdaz艂a odzyska膰 r贸wnowag臋, znalaz艂a si臋 w ramionach Rafaela; ni贸s艂 j膮 po pi臋knych mahoniowych schodach.
Nie mog臋 — broni艂a si臋 resztk膮 si艂.
Podoba mi si臋 twoja stanowczo艣膰. Ale wykorzystaj j膮 by wr贸ci膰 do zdrowia, a nie przeciwko komu艣, kto o ciebie dba
Ty wcale o mnie nie dbasz- niemal si臋 rozp艂aka艂a.
165
Po艂o偶y艂 j膮 na francuskim 艂o偶u we wspanialej sypialni utrzymanej w tonacji weneckiego r贸偶u. Odgarn膮wszy jej z czo艂a pukiel w艂os贸w, przez d艂ug膮 chwil臋 spogl膮da艂 jej w oczy.
- Je艣li si臋 obawiasz, 偶e nie b臋d臋 o ciebie dba艂, to lepiej nie ku艣 losu. A teraz 艣pij i r贸b to, co ci Ruth powie.
-Zrobi臋 wszystko, co zechcesz. Wszystko, tylko nie...
Dalsze s艂owa zgin臋艂y w porcji laudanum. Ostatnie wspomnienie Mystere zwi膮zane by艂o z osob膮 opieku艅czej gospodyni, kt贸ra otula艂a j膮 ko艂dr膮, i z niespokojnym spojrzeniem Rafe'a Bellocha, gdy dawa艂 Ruth instrukcje, jak ma si臋 ni膮 opiekowa膰.
21
Mystere zdawa艂o si臋, 偶e ogarnia j膮 fala ciemno艣ci, dusz膮c zwojami p艂ynnego jedwabiu. W narkotycznym 艣nie, zlana potem, rzuca艂a si臋 w at艂asowej po艣cieli, j臋cz膮c i b艂agaj膮c o lito艣膰. Zagubiona w mroku nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e kto艣 ociera jej czo艂o wilgotnym ch艂odnym p艂贸tnem; nie dostrzega艂a mocnej m臋skiej r臋ki nios膮cej jej ulg臋.
W ko艅cu nadszed艂 upragniony 艣wit. Powoli otworzy艂a oczy i ujrza艂a z艂oty promie艅 s艂o艅ca padaj膮cy na po艣ciel. Rami臋 ci膮gle pulsowa艂o b贸lem, ale nie by艂 on ju偶 tak ostry ani dr臋cz膮cy jak poprzedniej nocy. Unios艂a si臋 do pozycji siedz膮cej i rozejrza艂a po nieznanym pokoju. S艂o艅ce ja艣nia艂o na at艂asowych weneckich draperiach barwy z艂otawego r贸偶u. Na jednej z ber偶erek le偶a艂a jej zniszczona atlasowa suknia w kolorze mi臋ty, z plamami zaschni臋tej krwi na boku. Na drugiej ber偶erce, z wyci膮gni臋tymi przed siebie d艂ugimi nogami i r臋kami skrzy偶owanymi na piersi spa艂 Raf臋. Mia艂 na sobie te same spodnie co ubieg艂ej nocy oraz koszul臋 z cienkiego batystu.
Mystere przygl膮da艂a mu si臋 z niepokojem. Czu艂a si臋 jak zamkni臋ta w jednej klatce z lwem; jej szanse ocalenia wygl膮da艂y mizernie. Nawet gdyby zdo艂a艂a si臋 ubra膰 i wymkn膮膰, musia艂aby jeszcze na w艂asn膮 r臋k臋 wr贸ci膰 na Manhattan. Wszystkie jej rzeczy znajdowa艂y si臋 u Paula, a ten nie b臋dzie zachwycony jej powrotem. Nie mia艂a 偶adnego dobrego wyj艣cia.
Rafe uni贸s艂 r臋k臋 i potar艂 twarz. B艂臋kitnozielone oczy spogl膮da艂y teraz na Mystere.
- 艢pi膮ca kr贸lewna si臋 obudzi艂a - powiedzia艂, prostuj膮c si臋 w fotelu. Jak si臋 czujesz?
166
- D...doskonale, ale eh...chcia艂abym wr贸ci膰 do domu.
-Nie masz domu, do kt贸rego mog艂aby艣 wr贸ci膰.
To stwierdzenie zabrzmia艂o jak wyrok. Nie mog艂a go jednak ode-
prze膰.
Rafael wsta艂 i przeci膮gn膮艂 si臋. Przez cienki batyst widzia艂a wyra藕nie jego pier艣. Mi臋艣nie, kt贸re poznawa艂a wczoraj koniuszkami palc贸w, falowa艂y; delikatny czarny meszek widoczny by艂 w rozpi臋ciu koszuli. Z nadal jeszcze zaspan膮 min膮 wydawa艂 si臋 nieprawdopodobnie przystojny. Nie przypomina艂 wcale demona, kt贸ry 艣ciga艂 j膮 zajadle i przywi贸d艂 do zguby.
Je艣li mam by膰 twoim wi臋藕niem, 偶膮dam przynajmniej sprowadzenia moich rzeczy. M贸j list jest ci膮gle w domu Paula.
B臋dziesz mia艂a, czego tylko zapragniesz — burkn膮艂 w odpowiedzi. - Ale wszystko w swoim czasie. Najpierw chc臋 si臋 przekona膰, czy oka偶esz si臋 pos艂uszn膮 kochank膮.
Milcza艂a, zatopiona w my艣lach.
Przyjrza艂 jej si臋 bacznie i wybuchn膮艂 艣miechem.
- Widz臋, 偶e planujesz, jak by tu mnie zamordowa膰. - Podszed艂 do
niej, chwyci艂 za r臋ce i podni贸s艂szy z materaca, doda艂: - Zapewniam ci臋,
偶e jeszcze 偶adna kobieta nie wyp臋dzi艂a mnie z 艂贸偶ka. Tym razem te偶 nie
dam si臋 wygoni膰.
Przysiad艂 na skraju 艂贸偶ka i poci膮gn膮艂 ku sobie ko艂dr臋, ods艂aniaj膮c Mystere. By艂a tylko w przezroczystej koszulce, jej piersi a偶 si臋 prosi艂y, by ich dotkn膮膰, ale opanowa艂 si臋. Musn膮艂 tylko d艂oni膮 wypr臋偶on膮 brodawk臋 i pog艂aska艂 dziewczyn臋 po twarzy.
- Widz臋, 偶e nie jeste艣 usposobiona do mi艂osnych igraszek. Wobec tego
zejd藕my na d贸艂. Zjemy co艣 i om贸wimy - u艣miechn膮艂 si臋 - nasz nowy uk艂ad.
Kto艣 zastuka艂 do drzwi.
Czy m艂oda pani ju偶 wsta艂a? - spyta艂a Ruth, wchodz膮c do pokoju ze srebrn膮 tac膮. Najwyra藕niej nie widzia艂a nic niestosownego w tym, 偶e pan domu siedzi na 艂贸偶ku go艣cia.
Zostawi臋 ci臋 teraz pod dobr膮 opiek膮 - rzek艂 Rafe. - Zimno dzi艣, wi臋c zjemy 艣niadanie przed kominkiem w bibliotece.
Wsta艂 i podszed艂 do drzwi. Mystere patrzy艂a za nim, niezdolna zar贸wno do walki, jak i do poddania si臋.
-Bardzo 艂adnie si臋 goi - powiedzia艂a gospodyni, odwin膮wszy rami臋 dziewczyny. -Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie b臋dzie du偶ej blizny.
- Dzi臋kuj臋 pani - mrukn臋艂a Mystere, zbyt przygn臋biona, by zdobyc
si臋 na co艣 wi臋cej.
167
Po wypiciu dw贸ch fili偶anek gor膮cej kawy przy kominku Mystere troch臋 si臋 pozbiera艂a. Kiedy tak siedzia艂a naprzeciw Rafe'a, dosz艂a do wniosku, 偶e mo偶e j膮 uratowa膰 tylko ucieczka. Im d艂u偶ej jednak snu艂a w g艂owie plany, tym bardziej znacz膮ce i natarczywe stawa艂y si臋 jego spojrzenia. By艂 przeciwnikiem trudnym do zmylenia. Nie mia艂a co do tego z艂udze艅.
- Podejd藕 do mnie - powiedzia艂, kiedy sko艅czyli 艣niadanie.
Mystere wsta艂a z fotela i owin臋艂a si臋 cia艣niej jedwabnym sznurem
z chwa艣cikami przytrzymuj膮cym jej szlafrok z wigoniowej we艂ny. By艂 na ni膮 o wiele za obszerny i tak d艂ugi, 偶e omal si臋 nie przewr贸ci艂a o obr膮bek. Kiedy stan臋艂a przed Rafaelem, dostrzeg艂a z przestrachem, 偶e jego r臋ce pow臋drowa艂y do jedwabnego sznura.
M贸g艂bym go rozwi膮za膰 i syci膰 moje oczy, ile zechc臋. Ale wol臋, 偶eby艣 sama to zrobi艂a. Rozbierz si臋 dla mnie.
Nie - wyszepta艂a ochryple.
Obj膮艂 j膮 i posadzi艂 sobie na kolanach.
-Nie chcesz tego zrobi膰? Szybko zapomnia艂a艣, ile mo偶esz na tym zyska膰, kochanie.
Odnalaz艂 ustami jej usta. Chcia艂a si臋 opiera膰, ucieka膰, ale ciep艂o jego warg i koj膮ca si艂a jego pot臋偶nej piersi sprawi艂y, 偶e uleg艂a. Delikatny poca艂unek przerodzi艂 si臋 w gwa艂towny, zmys艂owy. Gor膮cy j臋zyk Rafe'a wtargn膮艂 do jej ust, jakby znaczy艂 swe terytorium. Bez 偶adnych widocznych manipulacji ze strony kt贸rego艣 z nich szlafrok si臋 rozchyli艂, ukazuj膮c j臋drne piersi. Raf臋 pog艂aska艂 je w艂adczo.
Poczu艂a, 偶e topnieje, a czas zacz膮艂 p臋dzi膰 jak szalony. By艂a rada, 偶e szlafrok kryje jego zuchwa艂e pieszczoty: wola艂a ich nie widzie膰. Mia艂a wra偶enie, 偶e Rafael rzuci艂 na ni膮 urok, a ona pad艂a jego ofiar膮. Jak sparali偶owana siedzia艂a p贸艂nago na jego kolanach, przyjmuj膮c grzeszne pieszczoty z entuzjazmem mrucz膮cego koci膮tka.
- Bo偶e 艣wi臋ty! - rozleg艂o si臋 od progu.
Urzeczeni gr膮 mi艂osn膮 nie us艂yszeli, jak drzwi si臋 otworzy艂y.
Stali w nich z rozdziawionymi ustami pani Astor i Ward, a za nimi bardzo zaniepokojona Ruth.
Rafe nie straci艂 g艂owy. B艂yskawicznie zsun膮艂 po艂y rozchylonego szlafroka i pom贸g艂 Mystere wsta膰. Podni贸s艂szy si臋 r贸wnie偶, patrzy艂, jak Ca-roline wchodzi do biblioteki, a Ward, niczym ogar na tropie, depcze jej po pi臋tach. Ruth wyj膮ka艂a jakie艣 przeprosiny, zanim Rafael skinieniem g艂owy kaza艂 jej odej艣膰.
Wszystko to Mystere postrzega艂a jak przez mg艂臋. Podci膮gn臋艂a szalowy ko艂nierz szlafroka, przytrzymuj膮c go kurczowo przy szyi. Czu艂a si臋
168
g艂臋boko upokorzona. Mia艂a nadziej臋, 偶e za chwil臋 si臋 obudzi i ostatnia noc oka偶e si臋 tylko koszmarnym snem.
Raf臋 szybko odzyska艂 pewno艣膰 siebie. Cyniczny, zawzi臋ty u艣miech ukaza艂 si臋 na jego twarzy. Przypomina艂 w tej chwili Mystere 偶o艂nierza id膮cego na pewn膮 艣mier膰 w imi臋 przegranej sprawy.
- Witajcie, drodzy pa艅stwo - powiedzia艂 kordialnie. - Mo偶e by艣cie
si臋 rozebrali?
Mystere nie mog艂a wprost uwierzy膰 w jego bezczelno艣膰. 呕art by艂 w najgorszym gu艣cie i wcale nie poprawi艂 humoru Caroline. Wyraz twarzy pani Astor idealnie harmonizowa艂 z jej taftow膮 toalet膮 w kolorach musztardy i 偶贸艂ci.
Ty grubosk贸rny, pozbawiony zasad 艂ajdaku - o艣wiadczy艂a zimno. -Ty pod艂y uwodzicielu, deprawatorze niewini膮tek! Zawiod艂e艣 to biedne jagni膮tko na rze藕!
Chwileczk臋, pani Astor... - usi艂owa艂a zaprotestowa膰 Mystere.
Sied藕 cicho, dziecko! - uciszy艂a j膮 czcigodna matrona. - Wcale mnie nie dziwi tw贸j... brak opanowania. Rafe jest bardzo atrakcyjny, a tobie brak macierzy艅skiej r臋ki, kt贸ra by tob膮 pokierowa艂a. Nie ty jeste艣 g艂贸wnym winowajc膮 w tym niesmacznym widowisku. Zosta艂a艣 zwiedziona przez prawdziwego mistrza. Ale nie licz zbytnio na moj膮 pob艂a偶liwo艣膰, bo i ona ma swoje granice.
Znowu zwr贸ci艂a gniewny wzrok na Rafe'a. Odezwa艂 si臋, nim zd膮偶y艂a co艣 powiedzie膰.
- Pytam z czystej ciekawo艣ci, Caroline: co pa艅stwa tu sprowadza?
Co was sk艂oni艂o do opuszczenia dumnej ska艂y Manhattanu i przeprawie
nia si臋 przez zatok臋 w tak zimny ranek? Czy tylko ch臋膰 zobaczenia mnie?
- doda艂 ironicznie.
Wygl膮da艂o na to, 偶e pani Astor ma ochot臋 go uderzy膰.
- Sprowadzi艂a mnie tu ca艂kiem zbyteczna, jak teraz widz臋, troska.
Znikn膮艂e艣 nieoczekiwanie w trakcie przyj臋cia i rozesz艂y si臋 pog艂oski o two
jej chorobie. I pomy艣le膰, 偶e zada艂am sobie tyle trudu, by odkry膰 co艣 podob
nego! Czy masz cokolwiek na swoje usprawiedliwienie, m贸j panie?
Trzymaj si臋, powiedzia艂a sobie w duchu Mystere, staraj膮c si臋 opano- wa膰 dr偶enie n贸g. On zaraz opowie im o wszystkim. B臋d臋 zgubiona!
Ale Rafe, zamiast zwr贸ci膰 si臋 do pani Astor, zerkn膮艂 na Warda, ktory po偶era艂 wzrokiem sk膮po odzian膮 Mystere.
- Cofnij si臋 pod tyln膮 艣cian臋, stary - poradzi艂 mu Rafe. - B臋dziesz
mia艂 znacznie lepszy widok.
McCallister poczerwienia艂 i chcia艂 zaprotestowa膰, ale Caroline nie dopu艣ci艂a go do g艂osu.
169
To wcale nie jest zabawne! —warkn臋艂a. -Nie da si臋 unikn膮膰 skandalu, chyba to rozumiesz, Rafe?
Oczywi艣cie, 偶e si臋 da- odpar艂 ze spokojem. - Wystarczy, 偶e oboje z Wardem b臋dziecie trzyma膰 buzie na k艂贸dk臋.
Pani Astor spojrza艂a na niego z najwy偶sz膮 pogard膮.
-Nie zwyk艂am przemilcza膰 haniebnych czyn贸w. Mo偶esz mnie uwa偶a膰 za zwyk艂膮 snobk臋, ale nie masz racji. To ja utrzymuj臋 nasz膮 warstw臋 spo艂eczn膮 na wysokim poziomie moralnym.
Na wysokim poziomie hipokryzji - poprawi艂 j膮.
Nie pora na bezczelne uwagi. Mog臋 ci臋 zniszczy膰, Rafe, dobrze o tym wiesz. Wystarczy szepn膮膰 s艂贸wko komu trzeba na Wall Street, a akcje twojej korporacji zmieni膮 si臋 w bezwarto艣ciowe 艣miecie. W膮tpisz, 偶e mog臋 to uczyni膰?
Ale偶 sk膮d, Caroline - przyzna艂 z wyra藕nym znu偶eniem. - 艢wi臋cie wierz臋, 偶e mog艂aby艣 sprawi膰, by s艂o艅ce wzesz艂o na zachodzie.
Dobrze. Widz臋, 偶e si臋 doskonale rozumiemy. Nie chodzi tu o zwyk艂y skandal, tylko o taki, w kt贸ry i ja zostan臋 wpl膮tana, je艣li zachowam milczenie. Nigdy dot膮d nie by艂o skazy na moim nazwisku i nigdy nie b臋dzie!
Mystere wprost nie mog艂a uwierzy膰, 偶e Rafe strze偶e jej sekretu z nara偶eniem w艂asnej osoby. Nie pojmowa艂a r贸wnie偶, do czego to wszystko zmierza. Jedno tylko by艂o przera偶aj膮co jasne: sroga pani Astor mia艂a zadecydowa膰 o jej losie.
- Ward! To, co tu zobaczyli艣my, nigdy nie mia艂o miejsca. Jeszcze
dzi艣 napisz臋 li艣cik, kt贸ry ty niezw艂ocznie przeka偶esz wielebnemu Lowel-
lowi. On za艣 natychmiast og艂osi zapowiedzi pana Bellocha i panny Ril-
lieux i zd艂awi w zarodku skandaliczne plotki.
Pok贸j zawirowa艂 wok贸艂 Mystere; dopiero po chwili zauwa偶y艂a, 偶e szarawa blado艣膰 pokrywa twarz Rafe'a. Otworzy艂a usta, by zaprotestowa膰, ale po prostu straci艂a mow臋. O艣wiadczenie Caroline dos艂ownie j膮 og艂uszy艂o.
To moje ostateczne warunki - doda艂a niez艂omna matrona. - Czy masz co艣 przeciw temu, Rafe?
Oczywi艣cie, 偶e mam!
Ale czy dostosujesz si臋 do nich?
Je艣li tego nie zrobi臋, strac臋 korporacj臋, prawda?
Mi臋dzy innymi. Czy w膮tpisz, 偶e si臋 o to postaram?
~ Czemu mia艂bym w膮tpi膰? - Po raz pierwszy od przybycia go艣ci w g艂osie Rafaela zabrzmia艂 gniew. - Przecie偶 ty i tobie podobni nie zawa-chali艣cie si臋 zabi膰 mego ojca.
170
- Ty r贸wnie偶 nale偶ysz do naszego grona - odpowiedzia艂a pani Astor
bez wahania. - Co si臋 za艣 tyczy twego ojca, to sam sobie wykopa艂 gr贸b.
Mo偶esz p贸j艣膰 w jego 艣lady. Chod藕my, Ward. Strasznie rozbola艂a mnie
g艂owa.
Wyszli, nie obejrzawszy si臋 ani razu.
Rafe westchn膮艂 przeci膮gle i ze znu偶eniem opad艂 na mahoniowy fotel stoj膮cy za biurkiem. Mystere, podkasawszy szlafrok, z okrzykiem rozpaczy rzuci艂a si臋 ku drzwiom. Zadziwi艂 j膮 refleksem i doskona艂膮 form膮. Zerwa艂 si臋 i chwyci艂 j膮 za rami臋, nim zd膮偶y艂a uciec.
Niech ci臋 diabli - mrukn膮艂. - Nie do艣膰 mam przez ciebie k艂opot贸w? Sied藕 spokojnie, p贸ki wszystkiego nie przemy艣l臋.
Pozw贸l mi odej艣膰, Rafe. Przysi臋gam, 偶e zap艂ac臋 ci za wszystko, co ukrad艂am. Ja...
Cicho, mam teraz wa偶niejsze sprawy na g艂owie. Caroline m贸wi艂a serio, naprawd臋 mo偶e zniszczy膰 moj膮 korporacj臋. Ja prze偶y艂bym ten cios, bo m贸j kapita艂 jest ulokowany w r贸偶nych przedsi臋biorstwach. Ale moi pracownicy zostaliby bez 艣rodk贸w do 偶ycia. Mam zobowi膮zania wobec nich i ich rodzin i traktuj臋 je powa偶nie. A poza tym, s艂ysza艂a艣, co ona poleci艂a McCallisterowi?
Ona... nie mo偶e nas zmusi膰 do ma艂偶e艅stwa. Na pewno nie ka偶e og艂osi膰 zapowiedzi, kiedy troch臋 och艂onie. Pami臋tasz, jak przysi臋ga艂a, 偶e zrujnuje Abbota? A nie zrobi艂a tego!
Rafe roze艣mia艂 si臋 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Pod pewnymi wzgl臋dami naprawd臋 jeste艣 niewini膮tkiem, Ksi臋偶ycowa Damo. S艂owo daj臋, 偶e to urocze. Caroline mog艂a przebaczy膰 Abbo-towi bez uszczerbku dla w艂asnej dumy. Ze mn膮 to inna sprawa.
Dlaczego?
Dlaczego? - powt贸rzy艂, a w jego g艂osie zabrzmia艂 gniew. - Dlatego, 偶e nigdy nie chcia艂a wzi膮膰 sobie Abbota za kochanka, g艂uptasku.
Mystere spojrza艂a na niego ze zdumieniem.
Chcesz powiedzie膰, 偶e ona... i ty? Nigdy w to nie uwierz臋.
Wi臋c wyobra藕 sobie, 偶e Caroline wcale nie jest niepokalan膮 dziewic膮! Jak my艣lisz, czemu wyg艂osi艂a mi kazanie o swojej nieposzlakowanej moralno艣ci? To wszystko przez wyrzuty sumienia. Dobrze wie, co chcia艂aby ze mn膮 robi膰. I czy naprawd臋 wierzysz, 偶e przyjecha艂a tutaj, my艣l膮c, 偶e jestem chory?
- Przecie偶 Ward by艂 z ni膮.
Rafe prychn膮艂 pogardliwie.
- Ma do Warda ca艂kowite zaufanie. Jest pewny jak bank szwajcarski.
Powiem bez ogr贸dek: gdybym nie traci艂 tyle czasu na ciebie, uwiedzenie
171
pani Astor by艂oby ju偶 faktem dokonanym. 1 postara艂bym si臋, 偶eby wszyscy o tym wiedzieli.
Ton przechwa艂ki w jego g艂osie sprawi艂, 偶e Mystere nastroszy艂a si臋. S艂owa Rafe'a wyda艂y jej si臋 wr臋cz niesmaczne.
-Wiedzia艂am, 偶e jeste艣 zarozumia艂y, ale to ju偶 przesada! S艂ysza艂e艣 j膮 przecie偶, co m贸wi艂a. Nigdy nie by艂o skazy na jej imieniu.
To, 偶e nigdy nie zosta艂a przy艂apana, nie oznacza, 偶e nie mia艂a ochoty pogrzeszy膰. Zapewniam ci臋, 偶e mia艂a. Czeka艂em tylko na dzie艅, kiedy Caroline Astor ulegnie pokusie. A teraz, z twojej winy, nigdy do tego nie dojdzie!
Ale偶... ale偶 ty ni膮 gardzisz! Dlaczego, na lito艣膰 bosk膮, mia艂by艣 uwodzi膰 kobiet臋, kt贸rej nie...
„Serce ma swoje racje, kt贸rych rozum nie uznaje" - przerwa艂 jej.
Tw贸j ojciec - powiedzia艂a cicho. - To z jego powodu, prawda? S艂ysza艂am, co m贸wi艂e艣, a i Abbot wspomina艂 o jakiej艣 twojej urazie. Co ona zrobi艂a twojemu ojcu?
Nic. Nawet palcem nie kiwn臋艂a, 偶eby mu pom贸c. Ale to nie tw贸j cholerny interes. Nie m贸wmy o tym. - Z widocznym wysi艂kiem opanowa艂 gniew i pochwyciwszy spojrzenie Mystere. doda艂: - Nie b臋dziemy musieli d艂ugo czeka膰 na nast臋pny ruch Caroline. To ona ma w r臋ku wszystkie atuty. A ja nadal mam dla ciebie pewn膮 propozycj臋.
Widz膮c przera偶enie na jej twarzy, roze艣mia艂 si臋 szorstko.
- To nie to, co my艣lisz, ma艂y tch贸rzu! Cho膰 przyznam, 偶e r贸偶ne rze
czy chodz膮 mi po g艂owie po tym, co widzia艂em dzi艣 rano... Nie, Ksi臋偶y
cowa Damo, chc臋 od ciebie czego艣, na czym znasz si臋 najlepiej. Chc臋,
偶eby艣 co艣 dla mnie ukrad艂a. A raczej zwr贸ci艂a mi co艣, co by艂o niegdy艣
moj膮 w艂asno艣ci膮.
-Nie rozumiem - wykrztusi艂a Mystere, ca艂kiem zbita z tropu.
- Przypomnij sobie. Mniej wi臋cej w po艂owie marca, nied艂ugo przed
balem u Vanderbilt贸w, gdy prasa jeszcze nie nazywa艂a ci臋 Ksi臋偶ycow膮
Dam膮, Strathamowie wydali wieczorek. Ukrad艂a艣 wtedy diadem z bry
lant贸w i szafir贸w pewnej podpitej starszej damie nazwiskiem Louise
Blackburn.
Mystere natychmiast przypomnia艂a sobie ten wiecz贸r. Diadem by艂 jednym z 艂up贸w, kt贸re Paul zachowa艂 w swoim sejfie.
- To nie by艂a kradzie偶 - odpar艂a bardzo cicho - tylko przej臋cie w艂a
sno艣ci.
- Co takiego? - burkn膮艂 Rafael z艂y, 偶e mu przerwa艂a.
Niewa偶ne. Co z tym diademem? - spyta艂a niech臋tnie, bo nawet
teraz po ostatecznym zdemaskowaniu, nie mia艂a ochoty przyznawa膰 si臋 do swoich przest臋pstw.
172
To by艂 diadem mojej matki. Klejnot, kt贸ry zawsze bardzo sobie ceni艂a. Zosta艂 sprzedany na licytacji, a teraz chcia艂bym go odzyska膰.
To niemo偶liwe.
Tym gorzej dla ciebie. Chcia艂em zawrze膰 z tob膮 bardzo korzystny uk艂ad. Zdob膮d藕 ten diadem, a nasze rachunki zostan膮 wyr贸wnane. Nie b臋d臋 ci grozi艂 wi臋zieniem ani zdemaskowaniem, a poza tym... -wyj膮艂 z kieszeni koszuli pier艣cie艅 Antonii; szmaragd zal艣ni艂 w blasku kominka jak roz艣wietlone s艂o艅cem morze -to b臋dzie twoje. Pier艣cionek za diadem.
To rzeczywi艣cie bardzo korzystna oferta, my艣la艂a Mystere. My艣l o okradzeniu Paula przera偶a艂a j膮, ale Rafe m贸g艂 j膮 wp臋dzi膰 w jeszcze gorsze k艂opoty. Poza tym, nawet je艣li nie m贸wi艂 powa偶nie o zdemaskowaniu jej, potrzebowa艂a tego pier艣cienia.
- To b臋dzie bardzo trudne - powiedzia艂a w ko艅cu. - Nie mog臋 obie
ca膰, 偶e mi si臋 uda, ale postaram si臋.
Rafael skin膮艂 g艂ow膮.
- Na twoim miejscu naprawd臋 bym si臋 postara艂. Niech mnie diabli,
je偶eli wiem, czemu ci臋 dzisiaj nie wyda艂em! -jego g艂os sta艂 si臋 mroczny
i gro藕ny. - Pami臋taj, 偶e wystarczy, jedna rozmowa z Caroline. Kiedy si臋
dowie, kim naprawd臋 jest jej „biedne jagni膮tko", znajdziesz si臋 w sytu
acji nie do pozazdroszczenia.
Udzia艂 w niedzielnych porannych nabo偶e艅stwach w ko艣ciele 艢wi臋tej Tr贸jcy, na kt贸rych gromadzili si臋 liczni przedstawiciele nowojorskiej elity, Paul Rilleux traktowa艂 jako cz臋艣膰 swojej dopracowanej w ka偶dym szczeg贸le roli. Zmusza艂 Mystere, by chodzi艂a tam razem z nim. Wiedzia艂a, 偶e Paul czerpie swoist膮 satysfakcj臋 z obserwowania pobo偶nej katoliczki w t艂umie anglikan贸w.
Tej niedzieli jednak Rillieux by艂 w fatalnym humorze i zamiast p贸j艣膰 do ko艣cio艂a, urz膮dzi艂 Mystere awantur臋 z powodu wydarze艅 ubieg艂ego wieczoru. Cho膰 by艂a to przykra scena, Mystere wola艂a to, ni偶 us艂ysze膰, jak wielebny Lowell og艂asza publicznie zapowiedzi jej i Bellocha. 呕ywi艂a jeszcze s艂ab膮 nadziej臋, 偶e pani Astor z艂agodzi sw贸j drastyczny wyrok. Z rado艣ci膮 wysz艂aby za Rafaela, gdyby sam j膮 o to poprosi艂. Ale zwi膮zanie si臋 z niech臋tnym oblubie艅cem. zw艂aszcza takim uwodzicielem jak Rafe, wydawa艂o si臋 jej koszmarem.
173
- Przegl膮da艂a艣 poranne gazety, moja panno? - spyta艂 Paul, gdy tylko
Mystere wesz艂a do salonu.
By艂a blada i wydawa艂a si臋 dziwnie krucha w swoim lnianym szlafroczku. Ciemne kr臋gi pod oczami 艣wiadczy艂y o skrajnym wyczerpaniu.
Dobrze wiesz, 偶e czytam tylko „Timesa" - odpowiedzia艂a, siadaj膮c naprzeciw Paula przy alabastrowym stole i nalewaj膮c sobie brandy z karafki. - W tej redakcji nie zatrudniaj膮 plotkarzy pokroju Lance'a Streetera.
Nie m贸wi臋 o plotkach - warkn膮艂 Rillieux - a publikacja, kt贸r膮 mam na my艣li, zosta艂a zamieszczona w „Timesie" na pierwszej stronie, tak jak we wszystkich innych gazetach.
Wyg艂adzi艂 stronice swego ulubionego „Heralda'" i zacz膮艂 czyta膰 na g艂os.
- Nieuchwytna z艂odziejka z wy偶szych sfer, znana jako Ksi臋偶ycowa Dama, zaatakowa艂a ponownie. Ubieg艂ej nocy podczas balu u pa艅stwa Addison贸w zdoby艂a prawdziwy skarb: przepi臋kny unikatowy pier艣cie艅 ze szmaragdem, kt贸rego warto艣ci nie podano prasie. Nale偶a艂 on do panny Antonii Butler.
Z艂o偶y艂 gazet臋 i odrzuciwszy j膮 na stolik, spojrza艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 przez st贸艂 na Mystere.
- Gdzie jest pier艣cie艅? - spyta艂. - Co innego 艂ajdaczy膰 si臋 ca艂膮 noc
z tym bydlakiem Bellochem, ale co innego pracowa膰 dla niego!
Zazwyczaj gniew Paula przera偶a艂 Mystere. Teraz jednak 艣wiadomo艣膰, 偶e b臋dzie musia艂a stawi膰 czo艂o pani Astor, sprawi艂o, i偶 wszystko inne wydawa艂o si臋 bez znaczenia. Przyparty do muru Rafe z pewno艣ci膮 zdradzi Caroline jej sekret; nie mia艂a co do tego w膮tpliwo艣ci. W dodatku istnia艂 jeszcze problem w艂amania si臋 do sejfu Paula i wykradzenia diademu.
- Nie ukrad艂am niczego ostatniej nocy - sk艂ama艂a i doda艂a ju偶 zgod
nie z prawd膮: -Nie mam tego pier艣cionka.
Najwidoczniej Rillieux nie spodziewa艂 si臋 zaprzeczenia. Milcza艂 przez chwil臋, jakby si臋 nad czym艣 zastanawia艂, wreszcie spyta艂 ostro:
-Co ci m贸wi艂em, Mystere, na temat lojalno艣ci wzgl臋dem rodziny?
-Nie podoba mi si臋 tw贸j ton - burkn臋艂a.
-Nie obchodzi mnie, co ci si臋 podoba, a co nie, niewdzi臋cznico! Je艢li ty go nie ukrad艂a艣, jakim cudem nag艂e znikn膮艂?
Mystere nie odpowiada艂a wpatrzona w czarn膮 kaw臋 w swojej fili偶ance. Wzdrygn臋艂a si臋, gdy Paul grzmotn膮艂 w blat sto艂u tak mocno, 偶e naczynia zad藕wi臋cza艂y.
- Dlaczego znikn臋艂a艣 z balu i gdzie Belloch ci臋 przy艂apa艂? - dopyty-
wa艂 . Dobrze wiem, 偶e wr贸ci艂a艣 do domu zaledwie przed godzin膮.
174
Spojrza艂a mu w oczy.
- By膰 mo偶e - odpar艂a ze spokojem - mam pewne plany co do naszej
przysz艂o艣ci.
W pierwszej chwili jej s艂owa tylko zirytowa艂y Paula, ale potem nagle go ol艣ni艂o.
- Masz na my艣li ma艂偶e艅stwo? - zapyta艂.
Skin臋艂a g艂ow膮, rumieni膮c si臋 lekko.
- Ja... ja pojecha艂am z Rafe'em do jego domu. Owszem... by艂a
mowa o ma艂偶e艅stwie.
W oczach Paula b艂ysn臋艂o zrozumienie, na jego pobru偶d偶onej twarzy nadzieja zast膮pi艂a gniew.
- A niech mnie kule bij膮! - wykrzykn膮艂 zaskoczony. - Nie by艂a艣
chyba taka g艂upia, 偶eby mu pozwoli膰...
Mystere potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, szczerze zawstydzona. Paul, cho膰 nie w pe艂ni usatysfakcjonowany obrotem sprawy, najwyra藕niej och艂on膮艂.
- Rozumiem. No c贸偶... to interesuj膮ce. Wi臋c wzi臋艂a艣 sobie do serca,
co ci m贸wi艂em. Ale je艣li nie ty podw臋dzi艂a艣 ten pier艣cionek, to kto?
Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, szarpi膮c brod臋. Nieoczekiwana nowina wprawi艂a go w znacznie lepszy humor.
Wiesz co? - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Mo偶liwe, 偶e jaki艣 sprytny z艂odziejaszek wykorzysta艂 popularno艣膰 Ksi臋偶ycowej Damy. By艂 pewien, 偶e kradzie偶 p贸jdzie na jej konto. Policjant utrzymuje wprawdzie, 偶e postrzeli艂 jak膮艣 kobiet臋 - spojrza艂 na Mystere - ale to nie mog艂a艣 by膰 ty. Jeste艣 w zbyt dobrej formie. - Raczy艂 si臋 u艣miechn膮膰. -No c贸偶, nie mamy monopolu na okradanie bogaczy. Zreszt膮 pier艣cionek nie b臋dzie mia艂 wi臋kszego znaczenia, je偶eli nowy uk艂ad mi臋dzy tob膮 a Rafe'em wyda owoce... 偶e si臋 tak wyra偶臋. Bardzo mi przykro, moja droga, 偶e by艂em dla ciebie taki niemi艂y. Powinienem by艂 wiedzie膰, 偶e jeste艣 dobr膮, pos艂uszn膮 dziewczyn膮 i nigdy nie wystawi艂aby艣 do wiatru swojej rodziny.
Nie wmawiaj sobie, 偶e nasza przysz艂o艣膰 jest ju偶 zabezpieczona -protestowa艂a. - Rafe nie ma wobec mnie 偶adnych zobowi膮za艅.
No, tak oczywi艣cie - przyzna艂. - Nie chcia艂bym by膰 niedelikatny, Mystere, ale co by艂o z banda偶em? Jak mu to wyt艂umaczy艂a艣?
Znowu si臋 zaczerwieni艂a i odwr贸ci艂a wzrok. Zrobi艂a to jednak przede wszystkim po to, by zyska膰 na czasie. Gwa艂townie poszukiwa艂a w my艣li przekonuj膮cego k艂amstwa.
- Powiedzia艂am mu... powiedzia艂am, 偶e si臋 wstydz臋 tych moich...
wypuk艂o艣ci. 呕e mnie kr臋puje, kiedy ludzie si臋 na nie gapi膮. Chyba mi
uwierzy艂, bo droczy艂 si臋 ze mn膮 na ten temat.
- Droczy艂 si臋 z tob膮? Doskonale! - Humor Paula stawa艂 si臋 coraz
lepszy, w miar臋 jak dostrzega艂 wszelkie mo偶liwe implikacje. - Zatem
doszli艣cie we dw贸jk臋 do porozumienia, co? Zamierzacie kontynuowa膰
wasza, znajomo艣膰?
Mystere musia艂a by膰 teraz ostro偶na. Nie mog艂a wyra藕nie zaprzeczy膰 ani tym bardziej jednoznacznie potwierdzi膰, na wypadek, gdyby pani Astor zrezygnowa艂a z og艂oszenia zapowiedzi.
Zdecydowa艂a si臋 na taktowne niedom贸wienie.
Znajomo艣膰 nie zostanie zerwana, chocia偶 nie bardzo wiem, jak si臋 dalej potoczy.
No c贸偶, lepsze to ni偶 kompletna klapa. Powiedz mi jeszcze jedno: czy Raf臋 jest zdecydowany w kwestii ma艂偶e艅stwa?
Mystere mia艂a ochot臋 si臋 roze艣mia膰.
Ca艂kiem jednoznacznie - odpar艂a szczerze.
Hm - mrukn膮艂 Paul, ale jego szeroki u艣miech m贸wi艂 sam za siebie.
Rafael Belloch nie by艂 zbyt religijny, wi臋c chocia偶 jego s艂u偶ba mia艂a wolne w niedziele, on sam pracowa艂 jak zwykle w Garden Cove z Samem Farrellem. Spotkali si臋 w gabinecie Rafe'a o dziewi膮tej rano na cotygodniowej konferencji.
Przyszed艂 wczoraj wieczorn膮 poczt膮-rzek艂 Sam i poda艂 Rafe'owi list z Nowego Orleanu. - Szuka艂em ci臋, szefie, ale Ruth powiedzia艂a mi, 偶e zamierzasz zosta膰 na noc w mie艣cie.
No, wreszcie raport od Stephena Breaux - Rafe rozci膮艂 kopert臋 z艂otym otwieraczem do papieru w kszta艂cie haka szynowego. - Co prawda po wydarzeniach ostatniej nocy ma ju偶 drugorz臋dne znaczenie, ale mimo to przeczytam go z ciekawo艣ci膮.
Przemkn膮艂 wzrokiem po wst臋pnych pozdrowieniach i przeszed艂 do zasadniczej sprawy.
Nie natrafili艣my na 偶aden 艣lad bratanicy ani innej krewnej Paula Rillieux. Tak偶e w archiwach miejskich nie odnotowano nikogo o nazwisku Mystere Rillieux. Co do Paula Rillieux, by艂 on bardzo aktywny w tak zwanym kr臋gu Lafayette, skupiaj膮cym bogatych mieszka艅c贸w Vieux Carre, starej francuskiej dzielnicy w centrum Nowego Orleanu.
Nigdy nie zetkn膮艂em si臋 z nim osobi艣cie, ale ze wszystkich raport贸w wynika, 偶e cz艂owiek ten cieszy艂 si臋 wielk膮 popularno艣ci膮 w艣r贸d wybitnych obywateli naszego miasta; nie para艂 si臋 偶adn膮 profesj膮. 呕y艂
176
podobno ca艂kiem dostatnio, cho膰 nie zbytkownie, z dochod贸w, kt贸re czerpa艂 ze swych d贸br we Francji. Jednak偶e po jego wyje藕dzie - do ojczyzny, jak utrzymywa艂 - mia艂o miejsce interesuj膮ce odkrycie.
Pewien m艂ody cz艂owiek, kt贸ry s艂u偶y艂 u Rillieux w charakterze lokaja, zosta艂 przy艂apany na kradzie偶y z艂otego zegarka jednej z os贸b przyby艂ych do naszego miasta. Postawiony przed s膮dem o艣wiadczy艂, 偶e zosta艂 wyszkolony w z艂odziejskim fachu przez swego by艂ego pracodawc臋. Opowiedzia艂 histori臋 tak nieprawdopodobn膮, 偶e s臋dzia odrzuci艂 j膮 jako czysty wymys艂. Ot贸偶 jego z艂odziejski mistrz mia艂 werbowa膰 mieszka艅c贸w Gallatin Alley; osadza艂 ich w swoim domu w charakterze s艂u偶by i 偶y艂 dostatnio z 艂up贸w, kt贸re mu dostarczali.
Rafe poda艂 list Samowi.
A wi臋c stary 艂ajdak wr贸ci艂 do dawnych sztuczek - powiedzia艂, gdy sekretarz sko艅czy艂 lektur臋. - To wystarczaj膮cy dow贸d, by wsadzi膰 go za kratki na reszt臋 偶ycia.
Sadz臋, 偶e mog艂oby to nie wyj艣膰 na dobre Mystere Rillieux - odpar艂 spokojnie Sam.
Rafe skin膮艂 g艂ow膮.
Masz racj臋, psiakrew! Skrzywdzi艂bym dziewczyn臋 bardziej, ni偶 na to zas艂uguje. I w艂a艣nie dlatego nie zwr贸c臋 si臋 do policji. Jestem prawie pewny, 偶e Mystere powiedzia艂a mi szczer膮 prawd臋. Rillieux wyci膮gn膮艂 j膮 z sieroci艅ca i wyuczy艂 z艂odziejskiego fachu - wytresowa艂 jak obiecuj膮cego 藕rebaka!
To si臋 zgadza z jego sposobem dzia艂ania w Nowym Orleanie.
呕al mi tej dziewczyny - rzek艂 Rafe. - Ale lito艣膰 nie zmusi mnie do o偶enku.
Do o偶enku?! - Sam zrobi艂 wielkie oczy ze zdumienia.
Ja mia艂em tak膮 sam膮 min臋! - roze艣mia艂 si臋 Rafe i pokr贸tce zrelacjonowa艂 przyjacielowi wydarzenia, kt贸re doprowadzi艂y do nieub艂aganego ultimatum pani Astor.
Masz racj臋, szefie - zgodzi艂 si臋 Sam, gdy Rafael sko艅czy艂. - Lito艣膰 nie jest wystarczaj膮cym fundamentem ma艂偶e艅stwa. Zak艂adaj膮c, oczywi艣- cie, 偶e nic wi臋cej do niej nie czujesz.
Rzadko wtr膮ca艂 si臋 w osobiste sprawy swego pracodawcy, tak rzad- ko, 偶e tym razem Rafe nie wzi膮艂 mu tego za z艂e.
- Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e jest pi臋kna - powiedzia艂. - Zw艂aszcza
gdy... nie ukrywa swoich wdzi臋k贸w. Ale 偶膮dza te偶 nie jest najlepsz膮 pod
staw膮 ma艂偶e艅stwa.
12 - Ksi臋偶ycowa Dama 177
Sam doskonale wiedzia艂, kiedy milcze膰, tote偶 nie odzywa艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.
My艣lisz, 偶e si臋 w niej zakocha艂em? - spyta艂 zaczepnie Rafe.
Nie mam poj臋cia. Cho膰 z pewno艣ci膮 jest jeszcze co艣 opr贸cz lito艣ci i z膮dzy. Zachowywa艂e艣 si臋 jak op臋tany przez ostatnich kilka tygodni.
Nie przecz臋 - przyzna艂 niech臋tnie Rafael. - Ale nie zapominaj, stary, o gro藕bie Caroline pod adresem Belloch Enterprises.
My艣lisz, 偶e spe艂ni t臋 gro藕b臋?
Powt贸rz臋 za tob膮: nie mam poj臋cia. Wiem tylko, 偶e by艂aby zdolna do jej spe艂nienia. To twarda kobieta.
Umilk艂 i pogr膮偶y艂 si臋 w rozmy艣laniach. Wci膮偶 mia艂 przed oczyma obraz rozebranej Mystere. 呕膮dza nie by艂a wystarczaj膮c膮 motywacj膮 do ma艂偶e艅stwa, ale nie m贸g艂 zaprzeczy膰, 偶e w tym przypadku mog艂a go do niego zmusi膰. Przez ostatnie tygodnie 藕le spa艂. Godzinami przewraca艂 si臋 na 艂贸偶ku i bynajmniej nie obawa bankructwa przyprawia艂a go o si贸dme poty.
Zaraz po tej refleksji nast膮pi艂a ca艂kiem odmienna reakcja: gniew z powodu w艂asnej s艂abo艣ci. Czemu, na lito艣膰 bosk膮, ukry艂 sekret tej dziewczyny przed Caroline? Wszystkie jego plany wezm膮 w 艂eb, je艣li zakocha si臋 w tej chytrej ma艂ej z艂odziejce.
Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie zdo艂a zrealizowa膰 swego g艂贸wnego celu: zdobycia Caroline i uwik艂ania jej w paskudny skandal. By艂o jednak wiele innych dam, kt贸re a偶 si臋 prosi艂y o skompromitowanie. Z Antoni膮 Butler w艂膮cznie.
Nie pozwoli, by zmuszono go do ma艂偶e艅stwa z t膮 ma艂膮 艣liczn膮 oszustk膮, kt贸ra - kto wie? - gotowa go nawet otru膰, 偶eby zaw艂adn膮膰 ca艂膮 fortun膮.
- Tak czy owak - podsumowa艂 Rafe - nie mog臋 planowa膰 nast臋p
nego posuni臋cia, p贸ki si臋 nie upewni臋, co z tymi zapowiedziami. Tym
czasem zr贸b kopi臋 maszynow膮 listu. Orygina艂 w艂膮cz do naszych akt,
a odpis wy艣lij Mystere Rillieux. Znajdziesz jej adres w ksi膮偶ce tele
fonicznej.
Przypomni jej to, doda艂 w duchu, jak bardzo mi zale偶y na odzyskaniu diademu.
178
23
Nie min臋艂a godzina od zako艅czenia nabo偶e艅stwa u 艢wi臋tej Tr贸jcy, kiedy w holu rezydencji Paula Rillieux zadzwoni艂 telefon. Mystere, kt贸ra siedzia艂a w saloniku i przyszywa艂a oderwan膮 falbank臋 u sukni, przestraszona tym d藕wi臋kiem uk艂u艂a si臋 w palec.
Poczu艂a si臋 jak skazaniec, kt贸ry za chwil臋 us艂yszy, 偶e kat w艂a艣nie wyprobowuje dzia艂anie szubienicy, Pani Astor i Ward odstawili j膮 do domu stryja niczym policyjna eskorta. Caroline nie m贸wi艂a wiele, poleci艂a tylko Paulowi: „nie spuszczaj jej z oczu".
Paul dok艂adnie wype艂ni艂 polecenie. Teraz spogl膮da艂 na „bratanic臋" ze swego ulubionego sk贸rzanego fotela niczym kot na kanarka, czekaj膮c na jakie艣 wyja艣nienie czy wyznanie. Mystere nie spieszy艂a si臋 z jednym ani z drugim. Chcia艂a mie膰 jak najwi臋ksze pole manewru, nie wiedzia艂a bowiem, kiedy - i jaki - padnie cios.
Dzwonek telefonu dowodzi艂 niezbicie, 偶e cios pad艂.
Hush mia艂 wychodne, nie m贸g艂 wi臋c odebra膰, Mystere nawet nie ruszy艂a si臋 z miejsca. S艂uchawk臋 podni贸s艂 Baylis, kt贸ry akurat by艂 w holu. S艂ysza艂a jego g艂os, ale nie mog艂a zrozumie膰 ani s艂owa. Chwil臋 p贸藕niej w drzwiach ukaza艂a si臋 g艂owa s艂u偶膮cego.
Do ciebie, Paul - oznajmi艂 Baylis. - Ta stara Astor.
Pani Astor - poprawi艂 go Paul. - Naucz si臋 okazywa膰 szacunek lepszym od siebie.
Wsta艂 i opieraj膮c si臋 na lasce, wyszed艂 z pokoju. Kiedy by艂 ju偶 poza zasi臋giem ich g艂os贸w, Baylis pu艣ci艂 oko do Mystere i mrukn膮艂:
- Szacunek, dobre sobie. Ta stara j臋dza nigdy mi nie postawi艂a piwa.
Mystere pr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰 w odpowiedzi na ten niezbyt udany 偶art, ale ogarn膮艂 j膮 nagle parali偶uj膮cy strach. Spraw, dobry Bo偶e, modli艂a si臋 w duchu, 偶eby to by艂o zwykle zaproszenie na niedzieln膮, przeja偶d偶k臋.
Gdy Paul wr贸ci艂, sta艂o si臋 jasne, 偶e jej pro艣ba nie zosta艂a wys艂uchana.
- Mystere, ty ma艂a szelmo! - powiedzia艂 ju偶 od progu, u艣miechaj膮c
si臋 do niej czule. - Kry艂a艣 si臋 ze swoim sekretem przez ca艂e rano. Pozwa
la艂a艣, 偶ebym ci robi艂 wym贸wki. A fe!
Baylis, kt贸ry mia艂 ju偶 wyj艣膰 z domu, wr贸ci艂 do salonu.
Z jakim sekretem? - zainteresowa艂 si臋.
Baylis - o艣wiadczy艂 Paul z godno艣ci膮, nie posiadaj膮c si臋 ze szcz臋艣cia - nasza ma艂a dziewuszka sprawi艂a nam mi艂膮 niespodziank臋. Pani
179
Astor telefonowa艂a w艂a艣nie, by z艂o偶y膰 gratulacje z racji oficjalnych zar臋czyn Mystere z Rafe'em Bellochem.
- Rany Julek! Z tym s艂awnym Bellochem? Tym nadzianym eleganci-
kiem, kt贸rego oskubali艣my w Five Points? Z Walig贸r膮?
We w艂asnej osobie - potwierdzi艂 Paul, nadal si臋 u艣miechaj膮c, bardzo dumny ze swej ma艂ej dziewczynki. -I pomy艣le膰, 偶e kwestionowa艂em jej lojalno艣膰 wobec rodziny! Czy mi wybaczysz, moja droga?
Ale Mystere prawie go nie s艂ysza艂a. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 pok贸j wirowa艂 wok贸艂 niej; chwyci艂a si臋 mocno za oparcie fotela, 偶eby nie upa艣膰.
Belloch to drugi Vanderbilt! - pia艂 Baylis.
No, niezupe艂nie - poprawi艂 go Paul. - Ale bez w膮tpienia jest jednym z najbogatszych ludzi w Ameryce. I pomy艣le膰, 偶e nasza dziewczynka zostanie jego 偶on膮!
Dotarli艣my w ko艅cu do bezpiecznego portu - triumfowa艂 Baylis. -Popatrz no tylko, szefie, na t臋 nasz膮 dam臋. Czy to nie jest towar w najlepszym gatunku? Kiedy 艣lub, z艂otko?
Mystere chcia艂a si臋 odezwa膰, ale jaka艣 niewidzialna r臋ka dusi艂a j膮 za gard艂o.
- Biedactwo nie mo偶e jeszcze uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie - uno
si艂 si臋 Paul. - Wed艂ug Caroline data 艣lubu nie zosta艂a jeszcze ustalona.
Ale moim zdaniem im pr臋dzej, tym lepiej! - Mrugn膮艂 do niej porozumie
wawczo. Wygl膮da艂 jak szatan we w艂asnej osobie. - Wiesz, Mystere, 偶e
obieca艂em pani Astor nie spuszcza膰 z ciebie oka, i zamierzam dotrzyma膰
przyrzeczenia. Mia艂a艣 za wiele swobody jak na debiutantk臋 i w艂a艣nie dla
tego wpl膮ta艂a艣 si臋 w k艂opoty. - Roze艣mia艂 si臋. - Nie pozwolimy, by cu
downa g膮ska umkn臋艂a nam, nim zniesie z艂ote jajko, co?
Patrz膮c na niego, Mystere poj臋艂a, 偶e wszystko sko艅czone. Je艣li nie zdola uciec, zmusza j膮 do ma艂偶e艅stwa z Bellochem, bo widz膮 w tym w艂asny zysk. Nie potrafi艂a przewidzie膰, jak si臋 to wszystko sko艅czy, ale oczyma duszy widzia艂a pogrzeb bardzo szybko po 艣lubie.
Kiedy nadarza si臋 taka okazja, trzeba ku膰 偶elazo p贸ki gor膮ce -ci膮gn膮艂 dalej Paul.
Albo Bellocha, p贸ki jest taki napalony - za偶artowa艂 Baylis i obaj m臋偶czy藕ni wybuchn臋li prostackim 艣miechem.
Nadal og艂uszona Mystere poczu艂a nagle, 偶e nie wytrzyma d艂u偶ej w tej atmosferze koszarowych dowcip贸w. Zebra艂a fa艂dy sp贸dnicy i uda艂o sie jej jako艣 wsta膰 na nogi.
Cyba... sko艅cz臋 to szycie na g贸rze - zdo艂a艂a wykrztusi膰. Oho! - pokpiwa艂 Baylis. ~ Widzisz, co si臋 dzieje? Ju偶 jej nasze towarzystwo nie odpowiada.
180
- Daj spok贸j - mitygowa艂 go Paul. - Zawstydzi艂e艣 dziewczyn臋. Nie
dra偶nij si臋 z ni膮. Biedactwo, musi by膰 zupe艂nie oszo艂omiona. Sam jestem
jak og艂uszony, a przecie偶 to nie ja mam zosta膰 pann膮 m艂od膮.
M臋偶czy藕ni odsun臋li si臋, przepuszczaj膮c Mystere do drzwi. U艣miechali si臋 do niej tak, jakby w艂a艣nie ocali艂a 艣wiat od zag艂ady. By艂a ju偶 w po艂owie holu, zmierzaj膮c w stron臋 kr臋conych schod贸w, kiedy podniecone g艂osy dochodz膮ce z saloniku przyci膮gn臋艂y jej uwag臋.
Bezszelestnie wr贸ci艂a i zatrzyma艂a si臋 na tyle blisko drzwi, by dobrze s艂ysze膰, o czym m贸wi膮.
Pewnie, 偶e tak - powiedzia艂 Baylis. - Belloch b臋dzie mocno trzyma艂 swoj膮 fors臋.
Oczywi艣cie! A ty bys zrobi艂 inaczej? Ale wiesz co? Nabieram przekonania, 偶e naszej Mystere ca艂kiem do twarzy w czerni.
C贸偶, ka偶dy z nas musi kiedy艣 umrze膰- za偶artowa艂 Baylis i obaj si臋 roze艣miali.
Lodowata d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 wok贸艂 serca Mystere. Musi ocali膰 Ra-fe'a! Us艂yszane dopiero co s艂owa wzmog艂y jeszcze jej postanowienie, 偶e b臋dzie si臋 opiera膰 temu o偶enkowi r贸wnie zdecydowanie jak Rafael.
Prze艂ykaj膮c 艂zy rozpaczy, po艣pieszy艂a na g贸r臋.
Mystere nie mia艂a poj臋cia, jak d艂ugo le偶a艂a na 艂贸偶ku, p艂acz膮c w poduszki i powtarzaj膮c raz po raz imi臋 Brama. Nawet teraz on by艂 dla niej najwa偶niejszy i rozpacza艂a na my艣l, 偶e nigdy wi臋cej go nie zobaczy. Nie mog艂a mie膰 nadziei na odnalezienie go, kiedy jedna przeszkoda po drugiej zagradza艂a jej drog臋 do dalszych poszukiwa艅.
U艣wiadomi艂a sobie wyra藕niej ni偶 kiedykolwiek, 偶e wzrasta艂a w cieniu dw贸ch sprzecznych ze sob膮 obsesji. Jedn膮 z nich by艂a przemo偶na ch臋膰 rozwi膮zania zagadki w艂asnej to偶samo艣ci. Drug膮 stanowi艂y wspomnienia z pierwszych lat 偶ycia: beznadziejna tu艂aczka po ulicach wielkiego miasta i koszmarna egzystencja w przytu艂ku. Ten czynnik dzia艂a艂 na ni膮 odwrotnie ni偶 pierwszy, podbudowuj膮cy. Rozum podpowiada艂 jej, 偶e w gruncie rzeczy jej istnienie nie ma dla nikogo znaczenia i 偶e mo偶e w ka偶dej chwili zgasn膮膰 jak p艂omie艅 艣wiecy na wietrze.
Stopniowo jednak rozpacz nad w艂asnym losem cich艂a i powraca艂y my艣li o Rafie.
Mimo jego niemi艂ych s艂贸w i okropnego zachowania w ci膮gu ostatnich tygodni Mystere nie mog艂a si臋 oprze膰 uczuciu wdzi臋czno艣ci: wzia艂 na siebie ostrze gniewu pani Astor i nie zdradzi艂 matronie jej sekretu! Poczucie wdzi臋czno艣ci kaza艂o jej zn贸w zastanowi膰 si臋 nad „uraz膮" Rafe'a
181
(jak to okre艣li艂 Abbot) do nowojorskiej elity. Raf臋 wyra藕nie oskar偶y艂 pani膮 Astor o spowodowanie 艣mierci jego ojca. Je艣li by艂a w tym cho膰by szczypta prawdy, 艂atwo mog艂a zrozumie膰 cynizm i szorstko艣膰 Rafaela.Stukanie do drzwi sypialni przerwa艂o tok jej my艣li i przywr贸ci艂o do rzeczywisto艣ci.- Mystere! - rozleg艂 si臋 g艂os Ros臋.Po艣piesznie siad艂a na 艂贸偶ku, ocieraj膮c 艂zy brzegiem kapy. -Wejd藕, Rose!Pokoj贸wka tak偶e mia艂a wolne w niedziel臋, cz臋sto jednak z w艂asnej woli pracowa艂a przez kilka godzin, chc膮c utrzyma膰 dom w czysto艣ci. U艣miechn臋艂a si臋 teraz serdecznie do m艂odszej od siebie dziewczyny. Podszed艂szy do 艂贸偶ka, przysiad艂a obok Mystere i wzi臋艂a j膮 za obie r臋ce.-N ie chc臋 si臋 wtr膮ca膰 - powiedzia艂a ciep艂o - ale s艂ysza艂am, jak p艂aczesz. Takie zachowanie w najpi臋kniejszym dniu 偶ycia?Najpi臋kniejszy dzie艅 偶ycia. To okre艣lenie zabrzmia艂o jak szyderstwo, ale Mystere zdo艂a艂a ukry膰 swoje uczucia.-Wi臋c ju偶 o tym s艂ysza艂a艣? - odpar艂a.
-Czy s艂ysza艂am? - Ros臋 roze艣mia艂a si臋. - Baylis nic, tylko lata i chwali si臋 tym przed ca艂ym 艣wiatem. My艣la艂by kto, 偶e to on si臋 zar臋czy艂. Zdradziecka 艂za sp艂yn臋艂a z oka Mystere, ale g艂os jej nie zadr偶a艂.
-Paul zachowuje si臋 dok艂adnie tak samo. Ale oni... - Ugryz艂a si臋 w j臋zyk w ostatniej chwili, przypomniawszy sobie, jak bardzo Rose jest lojalna wobec Rillieux. Nigdy by oczywi艣cie nie skrzywdzi艂a umy艣lnie Mystere, a mo偶e nawet utrzyma艂a pewne zwierzenia w tajemnicy przed Paulem i innymi w imi臋 kobiecej solidarno艣ci. Ale by艂oby nierozs膮dne i zbyt ryzykowne przyzna膰 si臋 Rose, 偶e za 偶adne skarby nie wyjdzie za Rafe'a Bellocha. - ...ale oni my艣l膮 tylko o w艂asnych korzy艣ciach - doko艅czy艂a.
-Racja - przytakn臋艂a Ros臋. - Prawd臋 m贸wi膮c, tylko to w tobie widz膮: 藕r贸d艂o zysku. A jeste艣, dziewczyno, znacznie wi臋cej warta.Mystere obj臋艂a Rose i tuli艂a si臋 do niej przez d艂u偶sz膮 chwil臋.-I ty to m贸wisz? Obie jeste艣my w tej samej dziurawej 艂贸dce.-Tak, ale bez Paula ju偶 by艣my zaton臋艂y - przypomnia艂a jej Ros臋. - A Iepsza dziurawa 艂贸dka ni偶 偶adna, nie? No, czemu p艂aczesz, z艂otko?
Mystere niech臋tnie wr贸ci艂a my艣lami do najbardziej pal膮cych spraw, Zw艂aszcza do odzyskania diademu, kt贸rego za偶膮da艂 Rafe. Wiedzia艂a, 偶e kiedy Paul odkryje strat臋, rozp臋ta si臋 piek艂o. Ale wiedzia艂a te偶, 偶e Rafe nie zrezygnuje z 偶膮dania.Mimo wzgl臋d贸w, jakie okaza艂 jej ubieg艂ej nocy, by艂 cynicznym, niebezpiecznym, nieobliczalnym cz艂owiekiem. Musi postara膰 si臋 spe艂ni膰
182
jego 偶膮danie. W ko艅cu tiara by艂a niegdy艣 w艂asno艣ci膮 jego matki. Nic dziwnego, 偶e chcia艂 j膮 odzyska膰.
Rose jako sta艂a pokoj贸wka wiedzia艂a wi臋cej o sekretach Paula ni偶 ktokolwiek inny. Mystere postanowi艂a wyjawi膰 szczer膮 prawd臋 i zda膰 si臋 na jej wielkoduszno艣膰.
Mam powa偶ny k艂opot - powiedzia艂a. - Rafe Belloch chce koniecznie odzyska膰 srebrny diadem, kt贸ra ukrad艂am zesz艂ej wiosny. Nale偶a艂 do jego zmar艂ej matki.
Z pewno艣ci膮 ju偶 dawno zosta艂 sprzedany - odpar艂a Rose - i Pan B贸g raczy wiedzie膰, gdzie jest teraz!
Nie, nie! Widzia艂am go w sejfie Paula. Wiesz, 偶e on zatrzymuje niekt贸re rzeczy?
Ros臋 skin臋艂a g艂ow膮.
Ty te偶 na to wpad艂a艣? A my艣la艂am, 偶e tylko ja o tym wiem!
Widzisz, Rose, Rafe'owi naprawd臋 bardzo zale偶y na tym diademie. Powiedzia艂, 偶e je艣li mu go nie zwr贸c臋... znajd臋 si臋 w paskudnej sytuacji.
Narzeczony m贸wi ci takie rzeczy?!
Mystere nachmurzy艂a si臋. W jej b艂臋kitnych jak niezabudki oczach pojawi艂 si臋 smutek.
To bardzo skomplikowane, Rose... nie wolno ci nikomu o tym wspomina膰, ale widzisz... Rafe wcale nie prosi艂 o moj膮 r臋k臋. To pani Astor zmusi艂a go do tego, gro偶膮c mu finansow膮 ruin膮.
Bo偶e mi艂osierny! -j臋kn臋艂a Rose. - To dlatego tak si臋 zap艂akujesz, biedactwo!
Tak. Wiem, 偶e 偶膮dam od ciebie bardzo wiele, ale jestem w okropnym k艂opocie. Czy mog艂aby艣... czy nie wiesz przypadkiem, gdzie Paul trzyma klucz od sejfu?
S艂ysz膮c to pytanie, Rose lekko zblad艂a.
-Chyba wiesz, 偶e Paul urz膮dzi prawdziwe piek艂o, jak si臋 spostrze偶e!
Tak, ale nie b贸j si臋. Od razu si臋 przyznam, kiedy odkryje zgub臋.
Nie chodzi tylko o to, 偶e to drogie. B臋dzie w艣ciek艂y, 偶e kto艣 wtyka艂 nos do jego sejfu. Znasz te jego gadki o lojalno艣ci.
Mystere skin臋艂a g艂ow膮.
-Znam. Ale jest teraz w wyj膮tkowo dobrym humorze z powodu tych zar臋czyn.
Rose nieco powesela艂a.
Masz racj臋. B臋dzie teraz dla ciebie s艂odki jak mi贸d. No c贸偶. Chyba wiem, gdzie trzyma klucz. Znasz t臋 jego star膮 podniszczon膮 walizeczk臋?
T臋 zielon膮, z zardzewia艂ymi zamkami?
183
- O, w艂a艣nie! Widzia艂am raz, jak wyjmowa艂 klucz z szarej koperty,
kt贸r膮 trzyma w tej walizce. A ona sama, o ile jej gdzie艣 tam nie przeni贸s艂,
jest schowana pod jego 艂贸偶kiem.
Kiedy ju偶 raz postanowi艂a pom贸c Mystere, sta艂a si臋 bardzo praktyczna. Wsta艂a, i wyg艂adziwszy bawe艂nian膮 sp贸dnic臋, rzek艂a:
Teraz b臋dzie odpowiednia pora, kochanie. Evan i Baylis poszli do szynku, a Husha nosi licho wie gdzie. Widzia艂am Paula w saloniku: pisa艂 listy. Zejd臋 na d贸艂 i jako艣 go tam zatrzymam. Po艣piesz si臋!
Strasznie ci dzi臋kuj臋, Rose! - powiedzia艂a Mystere, obejmuj膮c j膮 znowu.
Po艣piesz si臋! - powt贸rzy艂a Rose i wysz艂a z pokoju.
Teraz, gdy nadesz艂a pora dzia艂ania, Mystere poczu艂a nerwowe skurcze w 偶o艂膮dku. Wybieg艂a na d艂ugi korytarz wiod膮cy do przeciwleg艂ego skrzyd艂a, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 apartamenty Paula.
Przystan臋艂a na chwil臋 przed drzwiami jego sypialni, by sprawdzi膰, czy kto艣 nie nadchodzi. S艂ysza艂a jednak tylko gwa艂towne bicie w艂asnego serca. Zawiasy skrzypn臋艂y, gdy otwiera艂a drzwi; mimo 偶e w pobli偶u nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by to us艂ysze膰, wzdrygn臋艂a si臋. W wielkim pokoju by艂o prawie ciemno, gdy偶 Paul -jak nietoperz - nienawidzi艂 s艂onecznego 艣wiat艂a. Ci臋偶kie draperie zas艂ania艂y oba okna. Mystere w艂膮czy艂a zainstalowane niedawno elektryczne 艣wiat艂o i spojrza艂a na orzechowe 艂o偶e z niewielkim baldachimem i trzydrzwiow膮 szaf臋 (r贸wnie偶 z orzecha) z prostok膮tnym lustrem. Mimo podesz艂ego wieku stary kanciarz by艂 pr贸偶ny. Drugie lustro, w poz艂acanej br膮zowej ramie z okresu cesarza Napoleona, wisia艂o na 艣cianie.
Mystere podbieg艂a do 艂贸偶ka, przykl臋k艂a i szybko odnalaz艂a podniszczon膮 walizeczk臋. Wyci膮gn臋艂a j膮 i otworzy艂a oba zamki. W 艣rodku by艂o pe艂no starych list贸w, wycink贸w z gazet i fotografii - przewa偶nie z dawnych czas贸w w Nowym Orleanie. Prawie natychmiast odnalaz艂a niedu偶膮 kopert臋, o kt贸rej wspomnia艂a Rose. Wewn膮trz rzeczywi艣cie znajdowa艂 si臋. mosi臋偶ny klucz.
Sejf umieszczony by艂 w 艣cianie za krajobrazem p臋dzla Alberta Bierstadta. Dr偶膮cymi r臋koma Mystere zdj臋艂a obraz i odstawi艂a na bok. W duchu przynagla艂a si臋 do po艣piechu. Jednak mimo szczerego pragnienia wyj艣cia st膮d czym pr臋dzej, os艂upia艂a w pierwszej chwili na widok zawarto艣ci sejfu. By艂 tam oczywi艣cie diadem, zdobny owalnymi szafirami. Ujrza艂a te偶 z艂ot膮 brosz臋 z kame膮, krzy偶yk ze z艂otego filigranu nabijany diamencikami, par臋 kolczyk贸w z brylantami i szafirami oraz inne cenne b艂yskotki. A tak偶e pieni膮dze - wi臋cej pieni臋dzy, ni偶 zdo艂a艂aby zliczy膰!
184
Mystere rozpozna艂a przedmioty, kt贸re sama ukrad艂a, a tak偶e lupy Husha i innych cz艂onk贸w „rodziny". Si臋ga艂a ju偶 po diadem, gdy nagle dotar艂 do niej od strony schod贸w g艂os Rose.
- Tak, b臋dzie mn贸stwo przygotowa艅 do weseliska. Ale Mystere i ja
poradzimy sobie z tym bez trudu. Nie k艂opocz si臋, Paul.
Rose umy艣lnie m贸wi艂a podniesionym g艂osem, by ostrzec Mystere, 偶e Paul jest ju偶 w drodze. Omal nie ogarn臋艂a jej panika, ale zmusi艂a si臋 do natychmiastowego dzia艂ania. Kalectwo Paula sprawia艂o, 偶e wchodzi艂 po schodach bardzo powoli, mia艂a wi臋c pewn膮 szans臋 ocalenia. Jednak偶e zabranie diademu w tej chwili by艂o niemo偶liwe. M贸g艂 schwyta膰 j膮 z klejnotem w r臋ku tu偶 przed drzwiami.
Zatrzasn臋艂a drzwiczki sejfu, zawiesi艂a z powrotem obraz, schowa艂a klucz do walizeczki i wepchn臋艂a j膮 pod 艂贸偶ko. Zgasi艂a 艣wiat艂o i wymkn臋艂a si臋 w sam膮 por臋, tak i偶 zd膮偶y艂a znale藕膰 si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci, gdy na korytarzu pojawili si臋 Rose i Paul. Wygl膮da艂o na to, 偶e Mystere w艂a艣nie opu艣ci艂a sw贸j pok贸j.
- Oto i nasza oblubienica! - Stary oszust rozja艣ni艂 si臋 na jej widok. —
Czy wreszcie dotar艂o do ciebie, 偶e zostaniesz jedn膮 z najbogatszych ko
biet w Ameryce?
-Nie - zdo艂a艂a odpowiedzie膰 ca艂kiem pewnym g艂osem. - Ci膮gle mi si臋 wydaje, 偶e to tylko sen.
Gdy Hush dostrzeg艂 Lorenza Perkinsa wychodz膮cego ze swego domu przy Amos Street, zosta艂y ju偶 najwy偶ej dwie godziny do zmroku. Cie艅 detektywa wydawa艂 si臋 d艂ugi, cienki i z艂owieszczy w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca. Perkins zmierza艂 w stron臋 knajp na Tin Pan Alley. Nazywano tak t臋tni膮cy 偶yciem odcinek Twenty-eight Street pomi臋dzy Broad-wayem i Sixth Avenue, stanowi膮cy centrum przemyski muzycznego.
Hush szpiegowa艂 teraz z w艂asnej inicjatywy, wypatruj膮c Sparky'ego i Lorenza przy ka偶dej nadarzaj膮cej si臋 sposobno艣ci. Przysi膮g艂 sobie,ze nie pozwoli, by te dwa obrzydliwe oprychy zrobi艂y krzywd臋 Mysteri Postanowi艂 dowiedzie膰 si臋, co knuj膮.
W pobliskiej garbarni ko艅czy艂a si臋 w艂a艣nie niedzielna zmiana, zme- czeni robotnicy wy艂aniali si臋 na 艣wiat艂o dzienne jak dusze pot臋pie艅c贸w z piekielnych czelu艣ci. Stanowili doskona艂膮 zas艂on臋 dla Husha, kt贸ry szed艂 tu偶 za Perkinsem i w艣lizgn膮艂 si臋 za nim do baru Pod Wysokim Cisem -ulubionego miejsca spotka艅 tw贸rc贸w piosenek oraz ich wykonawcow
Odk膮d zniesiono zakaz sprzeda偶y alkoholu w niedziele bary w calym mie艣cie a偶 p臋ka艂y w szwach w 艣wi膮teczne dni. Knajpa do kt贸rej
185
wszed艂 Perkins, nale偶a艂a do nieco wy偶szej klasy ni偶 tamta na Bowery. Hush dostrzeg艂 na 艣cianach sztychy, a nawet kilka szczyg艂贸w w drewnianych klatkach.
Perkins wmiesza艂 si臋 w t艂um ha艂a艣liwych klient贸w i ch艂opak na chwi-ly straci艂 go z oczu. Wreszcie zauwa偶y艂 go przy stoliku pod tyln膮 艣cian膮, pogr膮偶onego w rozmowie ze Sparkym.
Hush mia艂 tego dnia szcz臋艣cie. W barze by艂o ciemno, uda艂o mu si臋 wi臋c wcisn膮膰 za beczk臋 z lodem stoj膮c膮 zaledwie kilka krok贸w od obu m臋偶czyzn. Mimo gwaru g艂os贸w i brz臋ku pianina s艂ysza艂 ich ca艂kiem wyra藕nie.
Jeste艣 tego pewien? - pyta艂 Sparky.
Przysi臋gam na ko艣ci mojej matki!
Przecie ona 偶yje, mato艂ku!
No jasne, na ko艣ci. Powiadam ci, moja 偶ona s艂ysza艂a o tym dzi艣 w ko艣ciele. Sam proboszcz to og艂asza艂.
Sparky w roztargnieniu obskrobywa艂 b艂oto z but贸w o podp贸rk臋 krzes艂a. Jedna z szelek mu si臋 odpi臋艂a i spodnie obwis艂y z tej strony.
-No to, do licha —powiedzia艂- idziemy na ca艂o艣膰! W贸z albo przew贸z. Do艣膰 mam ju偶 biedowania.
Wyj膮艂 z ust glinian膮 fajk臋, wyra藕ny dow贸d swego ub贸stwa, i cisn膮艂 na stolik.
I do艣膰 tych 艣mierdz膮cych, zapchlonych ma艂piszon贸w. Od dawna marzy艂em o fajce z morskiej pianki, 偶eby popali膰 sobie jak jaki艣 elegant. A to wesele, ch艂opie, to dla nas szansa jak z艂oto. P贸jdziemy prosto do Bellocha i powiemy, 偶e mamy dla niego ciekawe nowiny.
Lepiej nie gadaj za du偶o - ostrzeg艂 Lorenzo. - Z nim trzeba ostro偶nie. Go艣膰 ma 艂eb nie od parady.
No pewnie. G艂upek by si臋 tak nie dorobi艂. Ale ka偶dy ch艂op durnieje, gdy idzie o bab臋.
Ze swego punktu obserwacyjnego Hush mia艂 ca艂kiem dobry widok na m臋tne oczka Lorenza i jego nawoskowane w膮sy. Perkins otar艂 je w艂a艣nie grzbietem d艂oni, wypiwszy jednym haustem p贸艂 kufla piwa.
To nasz szcz臋艣liwy dzie艅, Sparky - o艣wiadczy艂. - Ko艂o fortuny wla艣nie si臋 zatrzyma艂o obok nas -tylko wsiada膰!
Teraz ty za du偶o gadasz.
Wiesz, zawsze uwa偶a艂em, 偶e jestem urodzony do czego艣 lepszego. Nawet moja 偶ona tak my艣li. W艂a艣nie dlatego lata do ko艣cio艂a dla bogaczy, chocia偶 t艂oczy si臋 tam z ty艂u, i to na stoj膮co.
To jest w艂a艣ciwe podej艣cie! Nie dla nas marne groszaki. Po co nad-nadstawia膰 karku, 偶eby wyci膮gn膮膰 od dziewuchy pi臋膰dziesi膮t dolc贸w? I po-
186
my艣le膰, 偶e Belloch chce si臋 z ni膮 偶eni膰. Wszyscy ju偶 o tym wiedz膮, wi臋c teraz mo偶emy mu zagrozi膰 skandalem.
Hush dozna艂 szoku. Rany boskie! Mystere wychodzi za m膮偶?
- Trzeba jako艣 si臋 z nim spotka膰 - powiedzia艂 Lorenzo - i jasno da膰 do zrozumienia, 偶e musi zap艂aci膰 za milczenie.
Hush nie dowiedzia艂 si臋 niczego wi臋cej o ich planach, bo w tym momencie jeden z pracownik贸w baru wyci膮gn膮艂 go z kryj贸wki i wyrzuci艂 na ulic臋. Us艂ysza艂 jednak do艣膰, by zrozumie膰, 偶e ci m臋偶czy藕ni zamierzaj膮 wyrz膮dzi膰 Mystere wielk膮 krzywd臋. Nawet zazdro艣膰, kt贸r膮 poczu艂 na wie艣膰 o jej ma艂偶e艅stwie, zblad艂a w por贸wnaniu z obaw膮 o jej bezpiecze艅stwo.
Zanurkowa艂 w ciemny zau艂ek, by wyj膮膰 pieni膮dze z portfela ukradzionego m臋偶czy藕nie, kt贸ry go wyrzuci艂 z baru. Tylko trzy dolary, ale i to dobre. Przydadz膮 si臋 Mystere! Hush postanowi艂 jej oddawa膰 wi臋kszo艣膰 tego, co zdo艂a ukra艣膰. Potrzebowa艂a pieni臋dzy bardziej ni偶 stary Rillieux.
Rzuci艂 pusty portfel na kup臋 艣mieci i ruszy艂 w stron臋 domu. Po drodze zastanawia艂 si臋, jak uratowa膰 Mystere. Zamierza艂 dzia艂a膰 sam. Ona, biedactwo, ma ju偶 i tak do艣膰 zmartwie艅 na g艂owie. Nieraz widzia艂, jak p艂aka艂a. My艣la艂a, 偶e nikt nie patrzy, ale on widzia艂 cierpienie na jej twarzy i bola艂o go to tak, jakby jemu wyrz膮dzono krzywd臋.
Nie m贸g艂 poj膮膰, jak kto艣 mo偶e krzywdzi膰 Mystere. Jest taka dobra i pi臋kna. I tak 艣licznie czyta艂a mu na g艂os: to brzmia艂o zupe艂nie jak harty anielskie. A kiedy patrzy艂 w jej cudowne niebieskie oczy, robi艂o mu si臋 jako艣 tak dziwnie... czu艂, 偶e m贸g艂 walczy膰 dla niej z ca艂ym 艣wiatem!
Chcia艂 si臋 z ni膮 o偶eni膰. Czemu nie jest taki bogaty jak Rafe Belloch? Mo偶e wtedy zakocha艂aby si臋 w艂a艣nie w nim?
Przypomnia艂 sobie z艂owieszcze s艂owa Sparky'ego: „Idziemy na ca艂o艣膰. W贸z albo przew贸z".
24
We wtorek rano u Paula Rillieux zjawi艂 si臋 Ward McCallister, by oznaj mi膰, 偶e pani Astor wydaje w najbli偶sz膮 sobot臋 przyj臋cie z okazji zareczyn Rafe'a i Mystere.
Jak zwykle, skonstatowa艂a Mystere z bezsilnym gniewem zabraklo uprzejmego zapytania, czy termin odpowiada honorowym go艣ciom- to po prostu kr贸lewski rozkaz, do kt贸rego ka偶dy musia艂 si臋 zastosowac.
187
W dodatku Lance Streeter skomplikowa艂 jej 偶ycie, publikuj膮c w poniedzia艂kowym „Heraldzie" artyku艂, w kt贸rym pl贸t艂 entuzjastyczne bzdury na temat „maria偶u sezonu". Telefon dzwoni艂 bezustannie przez ca艂y dzie艅, a liczni wieczorni go艣cie, kt贸rzy przybyli, by pogratulowa膰 osobi艣cie, przyprawili Mystere o b贸l g艂owy.
U艣wiadamia艂a sobie w ca艂ej pe艂ni ironi臋 sytuacji. Nie tak dawno, podczas ostatniej wyprawy doro偶k膮 po Brooklynie, obieca艂a sobie, 偶e b臋dzie odt膮d pani膮 w艂asnego losu. A teraz? Og艂oszone publicznie zar臋czyny sprawi艂y, 偶e czu艂a si臋 jak jaki艣 eksponat w szklanej gablocie ogl膮dany ze wszystkich stron. W takich warunkach szanse odnalezienia Brama by艂y r贸wnie realne jak podr贸偶 na Ksi臋偶yc. Jakby tego by艂o ma艂o, nadal nie uda艂o jej si臋 wykra艣膰 diademu z sejfu Paula.
- Jest list do ciebie - oznajmi艂a Rose, kiedy Mystere zesz艂a na d贸艂. -Ze
Staten Island - doda艂a, co Mystere przyprawi艂o o gwa艂towne bicie serca.
Tam, gdzie chodzi艂o o Rafe'a Bellocha, nie mog艂a liczy膰 na dobre wie艣ci.
Wzi臋艂a z marmurowego postumentu starannie zaadresowan膮 kopert臋 i otworzy艂a j膮 dr偶膮cymi palcami. W 艣rodku znalaz艂a kartk臋 opatrzon膮 nag艂贸wkiem: odpis dokumentu, orygina艂 zachowany w aktach. By艂a to napisana kopia listu Stephena Breaux, adwokata z Nowego Orleanu. Breaux o niej ledwie wspomina艂, ale Mystere doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e list ten stanowi najwy偶sze zagro偶enie dla Paula i ca艂ej jego rodziny. Wiedzia艂a te偶, co oznacza ta przesy艂ka od Rafe'a.
Rose, kt贸ra w艂a艣nie okurza艂a miote艂k膮 z pi贸r meble w holu, zauwa偶y艂a, 偶e dziewczyna nagle zblad艂a jak p艂贸tno.
Mystere! Co si臋 sta艂o?! - wykrzykn臋艂a.
Ten diadem - odpar艂a Mystere s艂abym g艂osem. - Rafe nalega, 偶ebym go dla niego zdoby艂a.
Dzisiaj to ci si臋 raczej nie uda - zmartwi艂a si臋 Rose. - Paul kaza艂 mi odwo艂a膰 wszystkie spotkania. 殴le si臋 czuje, pewnie pole偶y w 艂贸偶ku ca艂y dzie艅.
Mystere podar艂a list i kopert臋 na drobne kawa艂ki, wrzuci艂a je do najbli偶szego kosza na 艣mieci i potrz膮sn臋艂a nim, 偶eby opad艂y na samo dno. Paul ucieszy艂 si臋 z jej zar臋czyn g艂贸wnie dlatego, 偶e mia艂 nadziej臋 pokry膰 z pieni臋dzy Rafe'a w艂asne straty. By艂by na ni膮 w艣ciek艂y, gdyby mu to uniemo偶liwi艂a. Ale jeszcze bardziej, gdyby si臋 dowiedzia艂, 偶e Rafe pozna艂 jego z艂odziejski modus operemdi.
I wzgl臋dy pani Astor przewr贸ci艂y mu w g艂owie, pomy艣la艂a Mystere. Traktuje je jako dow贸d najwy偶szego uznania, co艣 w rodzaju nobilitacji. Boi sie nie tylko biedy, ale i utraty pozycji, mo偶e wi臋c by膰 naprawd臋
grozny.
188
Rafe, niew膮tpliwie silny i inteligentny, w swojej siedzibie Coven Garden by艂 ca艂kiem bezpieczny. Kiedy jednak opuszcza艂 Staten Island, wystawia艂 si臋 na niebezpiecze艅stwo, czego dowodzi艂 cho膰by napad przed dwoma laty. Evan i Baylis nie zawahaj膮 si臋 zabi膰 Bellocha, je艣li Paul im ka偶e.
Z zam臋tu ci臋偶kich, niespokojnych my艣li wyrwa艂 j膮 dzwonek telefonu. Rose podesz艂a do aparatu.
- Tak, prosz臋 pana - powiedzia艂a po chwili. - W艂a艣nie stoi obok
mnie. Jedn膮 chwileczk臋.
Poda艂a s艂uchawk臋 Mystere.
- To do ciebie. Tw贸j narzeczony.
„Tw贸j narzeczony". Odczu艂a to niewinne okre艣lenie jak policzek.
S艂ucham? — rzuci艂a sucho.
C贸偶 to ma znaczy膰? - Nawet w zniekszta艂conym g艂osie Rafaela s艂ycha膰 by艂o sarkazm. -Nie us艂ysz臋 偶adnego „Dzie艅 dobry, najdro偶szy" od mojej kochaneczki?
Czego chcesz? - spyta艂a niecierpliwie
-No, no! Widz臋, 偶e moja dziewczynka jest w z艂ym humorze. Czy偶by otrzyma艂a ju偶 popo艂udniow膮 poczt臋?
Dobrze wiesz, 偶e tak - odpar艂a zimno. - Po co ta komedia?
Och, nie sil si臋 na wynios艂o艣膰, Ksi臋偶ycowa Damo. Widzia艂em ci臋 przecie偶 na golasa i...
Niech ci臋 wszyscy diabli! - wybuchn臋艂a, z艂a, 偶e Rafe m贸wi takie rzeczy przez telefon. Rose a偶 rozdziawi艂a usta ze zdumienia. - M贸w, o co chodzi, albo natychmiast odk艂adam s艂uchawk臋.
W porz膮dku - odpar艂 ju偶 zwyk艂ym tonem g艂osu. - Potraktuj nasz膮 rozmow臋 jako uzupe艂nienie listu. Masz diadem?
Jeszcze nie. Nie wspomina艂e艣 nic o 偶adnym ostatecznym terminie.
Wi臋c teraz wspominam. Je艣li nie dostan臋 diademu dzi艣 po po艂udniu, wieczorem z艂o偶臋 wizyt臋 twojemu „stryjowi" i przeczytam mu list pana Breaux.
Serce Mystere zabi艂o gwa艂townie.
Rafe! To niemo偶liwe! Nie zdo艂am...
S艂uchaj no - przerwa艂 jej -jeste艣 najzdolniejsz膮 z艂odziejka w tym mie艣cie. Nie opowiadaj mi, 偶e nie zdo艂asz tego zrobi膰.
-Nic nie rozumiesz, Paul jest...
Dzi艣 po po艂udniu - powt贸rzy艂. - Pracuj臋 w moim apartamencie w hotelu Astor House. Czekam od drugiej do pi膮tej. Pok贸j pi臋cset jedena艣cie.
Raf臋, zrozum, ja po prostu nie mog臋...
189
Zrobisz to albo poniesiesz konsekwencje. W niedziel臋 nie zdradzi艂em ci臋 przed Caroline... licho wie czemu! Nie zapominaj jednak, 偶e mog臋 si臋 wypl膮ta膰 z tej matni. Wystarczy, 偶e j膮 odwiedz臋 i wszystko wyja艣ni臋.
Wi臋c dlaczego tego nie robisz?
A c贸偶 by w tym by艂o zabawnego? Przyznam, 偶e odczuwam perwersyjn膮 przyjemno艣膰, mog膮c zakpi膰 sobie ze wszystkich.
Ze mn膮 w艂膮cznie.
Nie odpowiedzia艂. To, 偶e nie us艂ysza艂a kolejnych szyderstw, mia艂o jakie艣 znaczenie, ale Mystere nie umia艂a odgadn膮膰 jego prawdziwych intencji.
- Czekam na ciebie mi臋dzy drug膮 a pi膮t膮. Do zobaczenia, kochanie-
zako艅czy艂 rozmow臋.
Roz艂膮czy艂 si臋, nim zdo艂a艂a ponowi膰 swe b艂agania. W bezsilnym gniewie trzasn臋艂a s艂uchawk膮 o 艣cian臋 tak mocno, 偶e a偶 dzwonek si臋 rozd藕wi臋-cza艂.
Pod koniec pods艂uchiwa艂am - wyzna艂a Rose. - Chyba b臋d臋 mog艂a ci pom贸c.
To wspaniale - Mystere po desperacku uchwyci艂a si臋 nadziei. - On nie ust膮pi!
Wiesz, 偶e Paul zawsze schodzi na d贸艂, kiedy kto艣 do niego dzwoni. Hush jest teraz w powozowni, reperuje uprz膮偶. Po艣l臋 go do centrali i ka偶臋 mu zam贸wi膰 rozmow臋 z naszym numerem. Gdy tylko si臋 odezw臋, Hush odwiesi s艂uchawk臋. Id藕 do siebie i czekaj na dzwonek.
Mystere ca艂kiem zapomnia艂a, 偶e w pobli偶u znajduje si臋 centrala telefoniczna, gdzie ka偶dy mo偶e zam贸wi膰 rozmow臋 z jakim艣 miejscowym numerem za astronomiczn膮 sum臋 pi臋ciu cent贸w.
- Rozumem. P贸jdziesz na g贸r臋 i zawiadomisz Paula, 偶e kto艣 chce
z nim m贸wi膰. Zanim zejdzie, a potem wejdzie po schodach, min膮 ca艂e
wieki.
Rose skin臋艂a g艂ow膮, szukaj膮c ju偶 monety pi臋ciocentowej w艣r贸d pieni臋dzy przeznaczonych na domowe wydatki.
Powiem mu... 偶e to jaka艣 kobieta imieniem Sandra. A Paul b臋dzie pewien, 偶e po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Ale po艣piesz si臋, z艂otko! Bo偶e bro艅, 偶eby ci臋 przy艂apa艂 na gor膮cym uczynku i domy艣li艂 si臋, 偶e艣my go okpily!
Och, Rose! Jestem ci taka wdzi臋czna! - zawo艂a艂a Mystere, zmie-rz膮j膮c ku schodom. -1 nie b贸j si臋. Tym razem szybko si臋 uwin臋.
190
Plan Rose powi贸d艂 si臋 w zupe艂no艣ci. Zanim Paul wr贸ci艂 na g贸r臋, kln膮c zajadle zb臋dn膮 wspinaczk臋, ozdobiony szafirami i brylantami diadem spoczywa艂 ju偶 w torebce Mystere. Gdy tylko Paul zn贸w zamkn膮艂 si臋 w swoim pokoju, poleci艂a Baylisowi zaprz臋ga膰 do powozu.
Podczas kr贸tkiej przeja偶d偶ki do Astor House, pot臋偶nego sze艣ciopi臋-trowego budynku po艂o偶onego naprzeciwko City Hall Park, zdo艂a艂a nieco uporz膮dkowa膰 my艣li.
By艂o przepi臋kne lipcowe popo艂udnie, ale Mystere nie dostrzega艂a zalanych s艂o艅cem ulic ani szmaragdowej zieleni parkowych trawnik贸w. Zacz臋艂a si臋 powa偶nie obawia膰, 偶e Rafe nie odda jej pier艣cionka Antonii w zamian za diadem. Nie zd膮偶y艂a o tym wspomnie膰, nim grubia艅sko od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.
Grubia艅sko... Tak w艂a艣nie j膮 traktowa艂. Powinna go z tego powodu znienawidzi膰, tymczasem przy艂apywa艂a si臋 nieustannie na bezwstydnym wspominaniu jego poca艂unk贸w i grzesznego 偶aru w l臋d藕wiach, gdy r臋ce Rafe'a dotyka艂y j膮 w spos贸b, kt贸ry powinien budzi膰 w niej wy艂膮cznie oburzenie.
Czu艂a, 偶e Rafe czuje do niej r贸wnie silny poci膮g. Jego grubia艅stwo mog艂o by膰 nawet swoist膮 obron膮 m臋skiej niezale偶no艣ci w obliczu tej 偶膮dzy.
Ale 偶膮dza, przekonywa艂a sam膮 siebie, to zwierz臋ca reakcja. Jak mog艂aby tolerowa膰 偶膮dz臋 pozbawion膮 ciep艂a i tkliwo艣ci? Ustawiczne gru-bia艅stwa Rafe'a uniemo偶liwia艂y wszelkie przywi膮zanie. Zreszt膮 Rafe zachowywa艂 si臋 grubia艅sko nie tylko wobec niej, ale wobec ca艂ego 艣wiata. Obawia艂a si臋, 偶e jest po prostu niezdolny do mi艂o艣ci, 偶e jego serce jest r贸wnie twarde jak 偶膮dza panowania Caroline Astor.
Baylis przerwa艂 jej rozmy艣lania.
- Jeste艣my na miejscu, madame - rzuci艂 kpi膮cym tonem.
Zatrzyma艂 konia przed szar膮 kamienn膮 fasad膮 Astor House i zeskoczywszy z koz艂a, pom贸g艂 Mystere wysi膮艣膰. Pr贸bowa艂a go przekona膰, by czeka艂 na ni膮 w powozie, ale przyczepi艂 si臋 jak rzep. Ignoruj膮c rozbawione spojrzenia boy贸w hotelowych, po艣pieszy艂a przez hol ku rz臋dowi pum matycznych wind. Baylis niemal nast臋powa艂 jej na pi臋ty. Windziarz, ktory zawi贸z艂 ich na pi膮te pi臋tro, spogl膮da艂 na Mystere z chytrym u艣miesz- kiem, jakim witano tu damy przyby艂e bez baga偶u. 呕a艂owa艂a, 偶e nie udala si臋 na g贸r臋 schodami.
Na my艣l o wej艣ciu do apartamentu Rafe'a poczu艂a, 偶e serce zamiera jej w piersi. Kaza艂a Baylisowi poczeka膰 na zewn膮trz i wzi膮wszy oddech, zastuka艂a do drzwi oznaczonych numerem 511.
- Otwarte! - rozleg艂 si臋 ze 艣rodka mocny, w艂adczy glos; brzmia艂 nie-
co niecierpliwie, jakby Rafe by艂 z艂y, 偶e kto艣 mu przeszkadza
191
Mystere rozejrza艂a si臋 po pokoju, kt贸ry Rafaelowi uda艂o si臋 przekszta艂ci膰 w ponury, zagracony gabinet do pracy. Na obitych materia艂em 艣cianach wisia艂o mn贸stwo wykres贸w i map, a na meblach pi臋trzy艂y si臋 stosy notatnik贸w, broszur i ksi膮偶ek fachowych o tak podniecaj膮cych tytu艂ach, jak na przyk艂ad Osady podpowierzehniowe w dolinie Cumberland.
Rafe siedzia艂 za wielkim orzechowym biurkiem ozdobionym g艂臋bokim 偶艂obkowaniem. Mia艂 na nosie okulary w rogowej oprawie, kt贸re na widok Mystere zdj膮艂 i wetkn膮艂 do kieszeni koszuli. Kiedy wsta艂, ten kurtuazyjny gest wyda艂 si臋 raczej szyderstwem; jego usta zastyg艂y w cynicznym u艣miechu.
- Moja czaruj膮ca oblubienica - powita艂 wchodz膮c膮. - Poca艂uj mnie
na dzie艅 dobry, kochanie!
Mystere znios艂a ze stoickim spokojem te szczeniackie wyg艂upy. —Przynios艂am diadem -o艣wiadczy艂a rzeczowym tonem. - Czy masz pier艣cie艅?
Uda艂 zdumienie.
- Chodzi ci o pier艣cionek zar臋czynowy? Doprawdy, kochanie, nie
mia艂em jeszcze czasu...
- Dobrze wiesz, o jakim pier艣cionku m贸wi臋, Raf臋! Masz go tutaj?
Najwyra藕niej ubawiony przysiad艂 na skraju biurka. Ani na chwil臋
nie spuszczaj膮c Mystere z oka, chwyci艂 obsydianowy przycisk do papieru i zacz膮艂 go przerzuca膰 z r臋ki do r臋ki.
-Mam -zapewni艂. Zamiast jednak kontynuowa膰 ten temat, nieoczekiwanie spyta艂: - Wiesz ju偶 pewnie o sobotnim przyj臋ciu z okazji naszych zar臋czyn?
Skin臋艂a g艂ow膮.
Co powinni艣my zrobi膰, jak uwa偶asz? - spyta艂a.
A co mog膮 zrobi膰 dwie osoby tak bardzo w sobie zakochane jak my? Ubierzemy si臋 elegancko i b臋dziemy si臋 wdzi臋cznie u艣miecha膰 i patrze膰 sobie w oczy przez ca艂y wiecz贸r. C贸偶 innego mogliby艣my zrobi膰? W ko艅cu mamy si臋 pobra膰.
Kpisz sobie czy co?
Ale偶 sk膮d. Nie 艣mia艂bym kpi膰 z ma艂偶e艅stwa z tob膮- w g艂osie Rafaela brzmia艂o rozbawienie. - Mam wprawdzie niez艂omn膮 pewno艣膰, 偶e tw贸j zatwardzia艂y charakter mo偶na zreformowa膰 tylko przy u偶yciu bicza, a jako艣 nigdy nie mia艂em ochoty bi膰 mojej 偶ony. Ale zdecydowanie chcia艂bym, 偶eby艣 zosta艂a moj膮 kochank膮.
Wskaza艂 ruchem g艂owy drzwi w tylnej 艣cianie.
- Tam jest sypialnia. Mo偶e darujemy sobie 艣lub i przejdziemy od
razu do miodowego miesi膮ca?
192
Zawrza艂a gniewem.
- Ty pod艂y draniu! - wykrzykn臋艂a.
Widz膮c arogancki u艣miech Rafe'a, mia艂a ochot臋 go uderzy膰; zdo艂a艂a si臋 jednak opanowa膰.
-Przynios艂am to, czego chcia艂e艣. Czy dotrzymasz umowy?
Ta wysoce moralna postawa nie pasuje do ciebie, Ksi臋偶ycowa Damo - odpar艂. - Lepiej daj temu spok贸j i pog贸d藕 si臋 z losem.
Nie mam najmniejszego zamiaru godzi膰 si臋 z losem! 呕膮dam do-trzymania umowy!
Przecie偶 Caroline uprzedzi艂a ci臋: zawsze zdobywam to, czego pragn臋. W ten czy inny spos贸b. -Jego oczy spocz臋ly na ozdobionym koronk膮 staniku sukni z ciemnor贸偶owego adamaszku. - C贸偶 to? Znowu ten pen-sjonarski biu艣cik?
Zaczerwieni艂a si臋 a偶 po korzonki w艂os贸w.
-Nie m贸g艂 mi przecie偶 wyrosn膮膰 przez jedn膮 noc, prawda?
-Czemu nie? Sobotniej nocy trwa艂o to, o ile pami臋tam, dwie minuty. Zapewniam ci臋, 偶e Ward McCallister ju偶 nigdy nie spojrzy na ciebie oboj臋tnym wzrokiem. Ale co z Caroline? Ona te偶 z pewno艣ci膮 zauwa偶y艂a t臋 nag艂膮 przemian臋. Co b臋dzie, je艣li...
Mo偶emy zmieni膰 temat? - przerwa艂a mu ostro. - Przysz艂am tu, 偶eby wymieni膰 diadem na pier艣cionek, a nie po to, by wys艂uchiwa膰 prostackich uwag.
Kobieta interesu, co? W porz膮dku, poka偶 diadem.
Najpierw ty poka偶 pier艣cie艅.
Sk膮d ta nieufno艣膰? Jestem przecie偶 d偶entelmenem, jednym z filar贸w elity. To ty przecie偶 jeste艣 pospolit膮 z艂odziejk膮, kt贸rej nie mo偶na wierzy膰.
W艂a艣nie s艂ysza艂am przed chwil膮 przemow臋 d偶entelmena. Najpierw poka偶 pier艣cie艅.
Wsta艂 i otworzywszy g贸rn膮 szuflad臋 biurka, wyj膮艂 z niej klejnot. Kiedy jednak Mystere si臋gn臋艂a po niego, cofn膮艂 r臋k臋.
-Nie tak szybko, Ksi臋偶ycowa Damo! Najpierw diadem!
Zawaha艂a si臋 na moment, ale wyj臋艂a diadem z torebki i poda艂a mu go. W wyrazie twarzy Rafe'a zasz艂a ogromna zmiana; ukaza艂a si臋 na niej niezwyk艂a tkliwo艣膰. Nawet jego g艂os straci艂 ostro艣膰.
-Tak, to jej diadem. Zapomnia艂em ju偶, jaki jest pi臋kny. Nic dziwnego, 偶e moja matka ceni艂a go najbardziej ze wszystkich swych klejnot贸w. Dos艂ownie promienia艂a, gdy mia艂a go na sobie.
Mystere u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Rafael wyzbywa艂 si臋 cynizmu tylko wtedy, gdy m贸wi艂 o swoich rodzicach.
13 - Ksi臋偶ycowa Dama 193
- Co mia艂e艣 na my艣li - spyta艂a cicho - kiedy oskar偶y艂e艣 Caroline
o zabicie twojego ojca?
Natychmiast zda艂a sobie spraw臋, 偶e pope艂ni艂a b艂膮d. Twarz Rafaela st臋偶a艂a.
- Oboje z matk膮 ju偶 nie 偶yj膮- odpar艂 g艂ucho. - Po co rozdrapywa膰
stare rany?
Od艂o偶y艂 diadem do szuflady, ale pier艣cionek Antonii nadal trzyma艂 w zaci艣ni臋tej pi臋艣ci.
Mog臋 go dosta膰? - przypomnia艂a mu Mystere.
Ale po co ci on, kochanie? Szmaragd tej wielko艣ci jest doprawdy wulgarny, cho膰 przyznam, 偶e podobaj膮 mi si臋 te brylanciki dooko艂a.
Obieca艂e艣 mi - wykrztusi艂a.
Ukrad艂a艣 diadem, nie da si臋 zaprzeczy膰. Nawet dwukrotnie.
Ale odda艂am ci go, prawda?
-1 wobec tego uwa偶asz, 偶e nale偶y ci si臋 z艂oty medal od Kongresu?
- Nie, chc臋 ten pier艣cie艅! To nie jest twoja w艂asno艣膰.
Rzuci艂 jej przeci膮g艂e, twarde spojrzenie. Potem jego oczy z艂agodnia艂y. Pojawi艂o si臋 w co艣 podobnego do wsp贸艂czucia czy zrozumienia.
- Masz racj臋 - rzek艂. - Zdaje si臋, 偶e zostali艣my wsp贸lnikami prze
st臋pstwa. Walig贸ra i Ksi臋偶ycowa Dama-to brzmi jak tytu艂 jakiej艣 kome
dii muzycznej, prawda?
Nadal nie oddawa艂 jej pier艣cionka, wi臋c w porywie nag艂ego gniewu rzuci艂a si臋 na niego i chwyci艂a za pi臋艣膰, pr贸buj膮c j膮 rozewrze膰. R贸wnie dobrze mog艂aby mocowa膰 si臋 z lit膮 ska艂膮. Rafe nie pr贸bowa艂 jej powstrzyma膰, 艣mia艂 si臋 tylko z jej daremnych wysi艂k贸w.
Podczas tych zapas贸w opad艂 zn贸w na biurko i nagle Mystere u艣wiadomi艂a sobie, 偶e napiera na niego ca艂ym cia艂em.
Ich spojrzenia si臋 spotka艂y i oboje na chwil臋 zamarli. Mystere ujrza艂a, 偶e rozbawienie w oczach Rafe'a a zast臋puje ca艂kiem inny wyraz. Czu艂a m臋ski zapach jego cia艂a i t臋tni膮c膮 w nim gro藕n膮 si艂臋. Ogarn臋艂o j膮 nag艂e po偶膮danie, ale w ustach czu艂a gorzki, metaliczny smak trwogi. Opar艂a si臋 pi臋艣ciami o jego szerok膮 pier艣 i odepchn臋艂a od niej, odwracaj膮c r贸wnocze艣nie g艂ow臋.
- Obieca艂e艣 - powt贸rzy艂a. Jej oczy nape艂ni艂y si臋 gor膮cymi 艂zami.
Pomy艣la艂a o Baylisie waruj膮cym na korytarzu, o wynaj臋tym mieszkanku
na Centr臋 Street i o nadziei ocalenia. Pier艣cie艅 by艂 jej ostatni膮 desk膮 ra
tunku. Nawet gdyby zdo艂a艂a wydosta膰 si臋 z pu艂apki, kt贸r膮 zastawi艂a na
nich Caroline, bez tego klejnotu nie mog艂aby utrzyma膰 si臋 przy 偶yciu.
Rafe patrzy艂, jak kryszta艂owe krople wymykaj膮 si臋 spod powiek, dr偶膮 przez chwil臋 na rz臋sach i sp艂ywaj膮 po policzkach.
194
Dlaczego to dla ciebie takie wa偶ne? - spyta艂, wr臋czaj膮c jej pier艣cie艅. - Czy stary Rillieux stlucze ci臋 na kwa艣ne jab艂ko, je艣li mu go nie oddasz?
Paul nie wie, 偶e go ukrad艂am - odpar艂a, chowaj膮c klejnot do woreczka. -M贸wi艂am ci w sobot臋: potrzebuj臋 pieni臋dzy, 偶eby odnale藕膰 brata.
A ja ci odpowiedzia艂em, 偶e tracisz tylko czas na te poszukiwania. Je艣li porwano go i zmuszono do s艂u偶by w marynarce, bardzo w膮tpliwe, by jeszcze 偶y艂.
To m贸j czas, wi臋c mog臋 go traci膰, je艣li zechc臋. Skierowa艂a si臋 ku drzwiom, ale chwyci艂 j膮 za r臋k臋 i zatrzyma艂.
Nadal kradniesz dla tego starego? - dopytywa艂 si臋.
Nie. -W艂a艣nie, 偶e tak!
Po co pytasz, skoro jeste艣 pewien, 偶e k艂ami臋?
-Je艣li to dla ciebie a偶 taka obraza, powiedzmy delikatniej, 偶e mijasz si臋 z prawd膮. Nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e masz do tego prawdziwy talent. Pr贸bowa艂a wyrwa膰 r臋k臋 z jego u艣cisku.
Musisz przeszuka膰 pok贸j po moim wyj艣ciu - burkn臋艂a gniewnie. -A teraz pu艣膰 mnie.
Do艣膰 ju偶 tych kradzie偶y - rzek艂 ze zjadliw膮 ironi膮. - Moja przysz艂a 偶ona musi by膰 nieskalana niczym 艣wie偶o spad艂y 艣nieg.
Mystere przesta艂a si臋 wyrywa膰.
- B膮d藕 powa偶ny. Rafe. Zachowujesz si臋, jakby艣 uwa偶a艂 t臋 komedi臋
z zar臋czynami za nies艂ychanie zabawn膮. Czy nie pojmujesz, 偶e im d艂u偶ej
b臋dziemy udawa膰, tym trudniej przyjdzie nam si臋 z tego wypl膮ta膰? Czy
zastanowi艂e艣 si臋 nad zemst膮, jak膮 szykuje nam Caroline, w razie gdyby
艣my j膮 zawiedli? Ty stracisz jeszcze wi臋cej ni偶 ja: zagrozi艂a ci przecie偶
finansow膮 ruin膮.
Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jej z powag膮, bez zwyk艂ej arogancji.
- Zostali艣my przyparci do muru, zgoda- przyzna艂. - Chcia艂em ci da膰
nauczk臋, ale pobi艂em si臋 w艂asn膮 broni膮. Mo偶na powiedzie膰, 偶e sam za艂o
偶y艂em sobie stryczek na szyj臋.
Mimo wdzi臋czno艣ci, jak膮 czu艂a do niego za to, 偶e nie zdradzi艂 Caroline jej sekretu, Mystere nastroszy艂a si臋, us艂yszawszy t臋 uwag臋.
Stryczek? - krzykn臋艂a z gniewem. - To mnie grozi stryczek, nie tobie! Ma艂偶e艅stwo to nic w por贸wnaniu z szubienic膮, chocia偶 zamiast do 艣lubu z tob膮 wola艂abym i艣膰 do klasztoru.
A to po co? 呕eby ukra艣膰 wszystkie krucyfiksy?
Oby艣 z piek艂a nie wyjrza艂, pysza艂kowaty tyranie!
195
Znowu skierowa艂a si臋 w stron臋 drzwi i Rafe zn贸w j膮 powstrzyma艂. Za 偶adne skarby nie chcia艂a teraz wybuchn膮膰 p艂aczem, ale od kilku dni 偶y艂a w nieprawdopodobnym napi臋ciu. Czu艂a, 偶e jej oczy zn贸w nape艂niaj膮 si臋 艂zami.
-No, no- uspokaja艂 j膮. - Oka偶 troch臋 hartu ducha.
Zdumieli si臋 oboje, gdy nagle uderzy艂a go w twarz z tak膮 si艂膮, 偶e na policzku pozosta艂 czerwony 艣lad.
Gniew Mystere udzieli艂 si臋 i jemu. Zatrwo偶y艂a si臋 na widok furii p艂on膮cej w b艂臋kitnozielonych oczach.
- A wi臋c 偶yczysz sobie fizycznego kontaktu? - powiedzia艂 ze z艂o
wieszczym spokojem. W nast臋pnej chwili silne d艂onie uj臋艂y jej twarz,
a usta zmia偶d偶y艂y z brutaln膮 si艂膮 jej wargi, zmuszaj膮c Mystere do ich
rozchylenia. Tak jak tamtej nocy w altance jej cia艂o zareagowa艂o gwa艂
townym odzewem na jego po偶膮danie. Obj膮艂 j膮 w pasie, przyciskaj膮c do
siebie. Na d艂ug膮 chwil臋 dwa cia艂a stopi艂y si臋 niemal w jedno.
Mystere zdo艂a艂a si臋 w ko艅cu wyrwa膰, ale wszystkie jej zmys艂y zbuntowa艂y si臋. Zawstydza艂o j膮, 偶e dyszy z po偶膮dania. Rafe nie trzyma艂 jej teraz, ale ona - cho膰 unika艂a jego wzroku - nie ucieka艂a w stron臋 drzwi. Wydawa艂o si臋, 偶e ten poca艂unek odebra艂 jej si艂臋 woli.
Dotkn臋艂a grzbietem d艂oni p艂on膮cych warg i odwr贸ci艂a si臋 do drzwi, ale g艂os Rafe'a powstrzyma艂 j膮.
- To chyba zrozumia艂e, 偶e nie chc臋 si臋 o偶eni膰 z kryminalistk膮. Ale
wyja艣nij mi, dlaczego ty jeste艣 przeciwna temu ma艂偶e艅stwu? Wydaje si臋,
偶e protestujesz ca艂kiem szczerze... a jednak, kiedy ci臋 ca艂owa艂em, mia
艂em wra偶enie, 偶e co艣 do mnie czujesz.
Spojrza艂a na niego przez rami臋.
Czy偶by moja niech臋膰 rani艂a twoj膮 pr贸偶no艣膰?
Mog艂aby艣 na tym ma艂偶e艅stwie tylko zyska膰.
- Maj膮c tak skromnego, wr臋cz pokornego m臋偶a?
Parskn膮艂 艣miechem.
- Jestem szczery. Nie chc臋 udawa膰, 偶e mam zalety, kt贸rych mi bra
kuje. No, powiedz, czemu tak si臋 bronisz przed tym ma艂偶e艅stwem?
Przez chwil臋 chcia艂a wyzna膰 mu prawd臋. By艂o w nim co艣 tak gro藕nego, jaka艣 brawura granicz膮ca z samodestrukcj膮... Mia艂a wra偶enie, 偶e st膮pa po linie nad rw膮cym potokiem. I wiedzia艂a, 偶e tylko igra艂 z uczuciami innych.
Ale nie mog艂a wyjawi膰 swoich motyw贸w. Musia艂a przecie偶 uchroni膰 go przed zdradzieckimi zakusami Paula. Nie pozwoli, by z jej winy Rafa-ela spotka艂o co艣 z艂ego.
-Dlaczego nie zostaniesz przynajmniej moj膮 kochank膮? - spyta艂, gdy odwrocila si臋 w milczeniu i po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce.
196
- Dlatego, panie Belloch — odpar艂a ch艂odno — 偶e z dwojga z艂ego wol臋 by膰 z艂odziejk膮 ni偶 konkubin膮. I nie sprawi艂yby mi rado艣ci pieszczoty kogo艣, kim gardz臋 z ca艂ego serca.
25
Poniewa偶 z艂odziei, kt贸rzy odgrywali rol臋 s艂u偶by w rezydencji Paula Rillieux, nie wynagradzano nale偶ycie za domowe czynno艣ci, Mystere nalega艂a, by mieli wolne, ilekro膰 ich us艂ugi nie by艂y niezb臋dne. Paul t艂umaczy艂 jej wielokrotnie, 偶e taka swoboda niszczy starannie opracowan膮 przez niego fasad臋 „normalno艣ci". Mystere jednak by艂a nieugi臋ta, wi臋c starszy pan niech臋tnie ust臋powa艂.
Dzi臋ki temu w dniu przyj臋cia u pani Astor Hush m贸g艂 si臋 przeprawi膰 promem z Battery na Staten Island. Dopiero o sz贸stej po po艂udniu mia艂 w艂o偶y膰 sw贸j, jak go nazywa艂, „ma艂pi kubrak" i towarzyszy膰 stangretowi do rezydencji Astor贸w.
Wykorzysta艂 nowo nabyt膮 umiej臋tno艣膰 czytania, by odnale藕膰 nazwisko Rafe'a Bellocha w ksi膮偶ce telefonicznej. Podano tam dwa adresy, jeden w hotelu Astor House, a drugi na Staten Island. Ch艂opiec uda艂 si臋 do hotelu, ale recepcjonista poinformowa艂 go, 偶e pan Belloch wr贸ci dopiero w poniedzia艂ek. Hush postanowi艂 wi臋c poszuka膰 go przy Bay Street na Staten Island.
Tylko kilku pasa偶er贸w zesz艂o razem z nim po drewnianym trapie. Przewa偶nie byli to stali mieszka艅cy wyspy, wracaj膮cy z zakup贸w albo ze swych miejsc biur w city. Dzie艅 by艂 upalny i bezwietrzny, po b艂臋kitnym niebie p艂yn臋艂o leniwie kilka postrz臋pionych ob艂oczk贸w. Hush szed艂 ulic膮 wiod膮c膮 wzd艂u偶 wygi臋tego w 艂uk falochronu na po艂udnie, w kierunku wielkiego bia艂ego domu na wzg贸rzu, z kt贸rego roztacza艂 si臋 wspania艂y widok na Upper Bay.
-O rany! - mrukn膮艂 pod nosem, zbli偶aj膮c si臋 do imponuj膮cej bramy z kutego 偶elaza; wie艅cz膮ce j膮 s艂upki stercza艂y gro藕nie niczym lufy armat. Ze str贸偶贸wki wy艂oni艂 si臋 zwalisty od藕wierny. U艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie do ch艂opca. Hush nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od zatkni臋tego za pas str贸偶a pistoletu z r臋koje艣ci膮 z ko艣ci s艂oniowej.
- Hej ty! Sk膮de艣 si臋 tu wzi膮艂'? - spyta艂 wielkolud z irlandzkim akcen tem. - Zab艂膮dzi艂e艣?
-Nie, pszepana. Chcia艂bym si臋 zobaczy膰 z panem Bellochem,
197
- Doprawdy? Czy jeste艣 z nim um贸wiony?
-Nie, pszepana.
Nie wpuszczamy tu obcych, synu. A pan Belloch to znakomito艣膰. Spotyka si臋 tylko z tymi, kt贸rzy s膮 um贸wieni, kapujesz?
Tak, pszepana. Ale ja si臋 musz臋 z nim zobaczy膰 w bardzo wa偶nej sprawie.
Bardzo wa偶nej, powiadasz? - Olbrzym zastanawia艂 si臋 chwil臋, mierz膮c ch艂opca przyjaznym, ciekawym wzrokiem. - Ile masz lat, p臋draku?
Dwana艣cie, pszepana.
A o czym chcesz z nim rozmawia膰?
To prywatna sprawa, pszepana. Bez urazy, ale mog臋 o tym m贸wi膰 tylko z panem Bellochem.
Ciekawo艣膰 od藕wiernego przemog艂a jego w膮tpliwo艣ci. Zerkn膮艂 w stron臋 domu, a wzrok Husha pow臋drowa艂 w tym samym kierunku. Na ogrodzonym padoku jaki艣 d偶entelmen w brunatnych bryczesach i ciemnoczerwonych wysokich butach czy艣ci艂 zgrzeb艂em rozsiod艂anego kasztanka.
Str贸偶 poci膮gn膮艂 za dzwonek przy bramie, zwracaj膮c w ten spos贸b uwag臋 owego d偶entelmena. M臋偶czyzna odda艂 zgrzeb艂o ch艂opcu stajennemu i zdecydowanym krokiem ruszy艂 ku nim po zielonym, opadaj膮cym ku bramie trawniku. Kasztanowate w艂osy mia艂 kr贸tko przystrzy偶one i odgarni臋te do ty艂u. Hush poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci: to by艂 Rafael Belloch, m臋偶czyzna, kt贸rego Mystere mia艂a po艣lubi膰.
O co chodzi, Jimmy? - spyta艂 Rafe, witaj膮c go艣cia skinieniem g艂owy.
Ten m艂ody cz艂owiek m贸wi, 偶e musi si臋 z panem zobaczy膰 w wa偶nej sprawie, panie Belloch. Twierdzi, 偶e tylko panu mo偶e powiedzie膰 o co chodzi.
Rafe spojrza艂 na Husha.
W wa偶nej prywatnej sprawie, powiadasz? Jak ci na imi臋, synu?
Wo艂aj膮 mnie Hush, pszepana.
Hush. - Raf臋 przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋 w milczeniu. - Hush, powiadasz? No wi臋c, m贸j panie Hush, jak膮 masz do mnie spraw臋? Czy偶by艣 chcia艂 przetrzepa膰 mi sk贸r臋?
Ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋 z za偶enowaniem.
-Nie, pszepana. - Zerkn膮艂 przez czarne pr臋ty ogrodzenia na od藕wiernego. - Chodzi o Mystere Rillieux, pszepana. Ca艂kiem prywatna sprawa.
Raf臋 zmru偶y艂 oczy.
198
O Mystere? Powiedz mi od razu, czy to stary Rillieux ci臋 tu przys艂a艂?
Nie, pszepana. Sam 偶em do pana przyszed艂.
Nie bujasz?
Hush po艂o偶y艂 r臋k臋 na sercu.
-Niech mnie piorun strzeli, je艣li 艂偶臋!
Powa偶ny wyraz bladej ch艂opi臋cej twarzy u艂agodzi艂 Rafe'a.
- Wpu艣膰 go, Jimmy.
Kiedy Hush wszed艂 do 艣rodka, Rafe poda艂 mu r臋k臋. U艣cisn臋li sobie d艂onie.
- Chod藕my do domu i porozmawiajmy jak m臋偶czyzna z m臋偶czy
zn膮, przy kawie i cygarach - zaproponowa艂 Belloch. - A mo偶e wolisz
brandy?
Hush prawie bieg艂, usi艂uj膮c dotrzyma膰 kroku Rafaelowi.
Nie, pszepana, kawa b臋dzie w sam raz.
Wobec tego napijemy si臋 kawy. Lubi臋 m臋偶czyzn, kt贸rzy nie nadu偶ywaj膮 mocnych trunk贸w o zbyt wczesnej porze. Taki, co poci膮ga od rana, nie jest wart zaufania.
Jasne, pszepana- odpar艂 Hush, mile zaskoczony przyj臋ciem, jakiego dozna艂 ze strony Rafe'a. Szed艂 tu pe艂en niech臋tnych uczu膰 do m臋偶czyzny, kt贸ry zamierza艂 o偶eni膰 si臋 z jego b贸stwem; teraz mniej go ju偶 dziwi艂o, 偶e Mystere tak polubi艂a Bellocha.
Sympatyczna starsza niewiasta wpu艣ci艂a ich do domu; Rafe poprosi艂, by przynios艂a im kaw臋 do biblioteki. Kiedy gospodarz otworzy艂 d臋bowe drzwi, Hush zdumia艂 si臋 na widok luksusowo urz膮dzonego wn臋trza.
Przeczyta艂 pan te wszystkie ksi膮偶ki, pszepana? - spyta艂 ze zbo偶nym podziwem, przygl膮daj膮c si臋 setkom oprawnych w sk贸r臋 tom贸w z wyt艂aczanymi z艂otem tytu艂ami na grzbiecie.
Spor膮 cz臋艣膰, ale mam zamiar upora膰 si臋 ze wszystkimi. Niekt贸re to straszne bzdury, ale reszta jest ca艂kiem dobra. Umiesz czyta膰?
Ju偶 troch臋 umiem, pszepana. Mystere mnie nauczy艂a.
Naprawd臋?
Jasne, pszepana! Ona m贸wi, 偶e cz艂owiek musi umie膰 czyta膰, 偶eby doj艣膰 do czego艣 w 偶yciu.
Zgadzam si臋 w zupe艂no艣ci - rzek艂 Rafe, obserwuj膮c Husha przeni- kliwym wzrokiem. - Czy masz rodzic贸w, ch艂opcze?
Hush potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- Ojca w og贸le nie zna艂em. A matce zmar艂o si臋 na zaraz jak bylem
ma艂y. Te偶 jej nie pami臋tam.
Raf臋 skin膮艂 g艂ow膮.
199
- Kiedy cz艂owiek straci rodzic贸w - powiedzia艂 rzeczowym tonem -
czasem si臋 czuje bardzo samotny w wielkim mie艣cie, cho膰 takie w nim
t艂umy ludzi.
- A jak偶e, pszepana. To pan te偶? Straci艂 rodzic贸w, znaczy si臋?
Rafe usiad艂 na mahoniowym fotelu i wskaza艂 ch艂opcu s膮siedni.
Tak ~ odpar艂. - I wszystko, co tu widzisz, Hush, zdoby艂em po ich 艣mierci, bez niczyjej pomocy. Nigdy nie my艣l, 偶e jak si臋 jest sierot膮, to cz艂owiek do niczego w 偶yciu nie dojdzie. Ameryka nie jest rajem na ziemi, ale cz艂owiek ma tu du偶e mo偶liwo艣ci, je偶eli nie boi si臋 pracy.
Mystere powtarza mi to samo. Ucz si臋 - m贸wi, i znajd藕 sobie uczciw膮 prac臋 zamiast...
Ugryz艂 si臋 w j臋zyk w ostatniej chwili, a Rafe zn贸w rzuci艂 mu przenikliwe spojrzenie. Sytuacj臋 uratowa艂a Ruth, zjawiaj膮c si臋 ze srebrn膮 tac膮.
- Jak膮 pijasz kaw臋, paniczu? - spyta艂a, u艣miechaj膮c si臋 do os艂upia艂e
go ch艂opca.
Nie bardzo wiedz膮c, co odpowiedzie膰, Hush przyjrza艂 si臋 kawie Rafe`a.
Czarn膮 poprosz臋.
艁ebski ch艂opak! - pochwali艂 go Rafael. - Kto pije czarn膮 kaw臋, mo偶e nawet zosta膰 kr贸lem Irlandii.
Chybaby mi nie odpowiada艂o takie zaj臋cie - odpar艂 z ca艂膮 powag膮 Hush. - Jak b臋d臋 starszy, chc臋 pracowa膰 na kolei.
Ruth i jej chlebodawca wymienili dyskretnie rozbawione spojrzenia. Potem gospodyni opu艣ci艂a pok贸j, a Rafe podszed艂 do biurka i wr贸ci艂 z pude艂kiem cygar. Obci膮艂 ma艂ym srebrnym no偶ykiem ko艅ce dw贸ch i jedno poda艂 ch艂opcu. Nast臋pnie przypali艂 je, najpierw swoje, potem Husha.
- Kuba艅skie, r臋cznie zwijane - zauwa偶y艂 mi臋dzy jednym pykni臋-
ciem a drugim. - Lubi臋 od czasu do czasu wypali膰 naprawd臋 dobre cyga
ro.
Hush od czasu do czasu kurzy艂 tylko fajeczk臋, ale jako艣 g艂upio mu by艂o przyznawa膰 si臋 do tego.
Ja te偶 - ze艂ga艂 i rozkas艂a艂 si臋.
Nie wdychaj za g艂臋boko - doradzi艂 mu od niechcenia Rafe, z trudem powstrzymuj膮c si臋 od 艣miechu. - A teraz powiedz, Hush, o czym chcia艂e艣 ze mn膮 rozmawia膰?
O Mystere, pszepana.
Tak, wspomnia艂e艣 ju偶 o tym. Ale o co chodzi konkretnie? Chyba nie chcesz mnie wyzwa膰, 偶eby艣my walczyli o jej r臋k臋?
200
Hushowi opad艂a szcz臋ka i omal nie upu艣ci艂 cygara. Teraz, kiedy przysz艂a wielka chwila, zabrak艂o mu s艂贸w.
Chodzi o to... to znaczy... Widzi pan, ona wpad艂a w straszne tarapaty... A ja nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby kto艣 j膮 skrzywdzi艂, pszepana!
My艣lisz, 偶e to ja chc臋 j膮 skrzywdzi膰?
Nic podobnego! Pan si臋 z ni膮 przecie 偶eni, no nie?
Rafe wyj膮艂 z ust cygaro, przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie i na jego wargach pojawi艂 si臋 gorzki u艣mieszek. A mo偶e to dym gryz艂 go w oczy? Hush nie by艂 tego pewny.
- Na to wygl膮da - odpar艂 w ko艅cu Rafe. - Czy Mystere nie jest
z tego powodu szcz臋艣liwa?
Hush nie lubi艂 ok艂amywa膰 ludzi, kt贸rzy przypadli mu do gustu. Poczu艂 si臋 nagle za偶enowany i uda艂 wielkie zainteresowanie stoj膮cym obok globusem.
- Nie tak, jakby wypada艂o, pszepana - przyzna艂. - Ci臋giem pop艂aku
je.
-Naprawd臋?
- Tak, pszepana, ale tylko wtedy, jak my艣li, 偶e nikt tego nie widzi.
Mystere to nie p艂aksa. Jak na tak膮 s艂odk膮 i 艣liczn膮 dziewczyn臋 jest ca艂
kiem twarda.
Rafe duma艂 przez chwil臋, zapatrzony w przestrze艅.
-Nie艂atwo zrozumie膰 kobiety, Hush - powiedzia艂 w ko艅cu. -A je艣li chodzi o 艂zy, to nigdy nic nie wiadomo. Ale wspomnia艂e艣 co艣, 偶e nie pozwolisz jej skrzywdzi膰. Czy naprawd臋 kto艣 mo偶e jej zrobi膰 co艣 z艂ego?
Hush skin膮艂 g艂ow膮.
-Tak, pszepana. A przynajmniej pr贸buje.
Urwa艂, najwidoczniej wahaj膮c si臋, czy m贸wi膰 dalej. Rafe domy艣li艂 si臋 powodu.
Tak mi臋dzy nami, Hush - zwierzy艂 mu si臋 — Mystere powiedzia艂a mi prawd臋.
Prawd臋, pszepana...?
-Tak. O tym starym Rillieux, kt贸ry przyucza dzieciaki do kradzie偶y. Wykszta艂ci艂 j膮 w tym fachu... i ciebie tak偶e, prawda?
Hush zamar艂 na chwil臋. Wreszcie kiwn膮艂 g艂ow膮.
-Tak, pszepana. Widzi pan, Mystere nie mia艂a wyboru. Pan Rillieux ma tak膮... tak膮 si艂臋, 偶e ludzie robi膮 wszystko, czego on chce.
Rafe strz膮sn膮艂 popi贸艂 z cygara do ceramicznej popielniczki.
- Rozumiem. Czy to jego mia艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e kto艣 chce j膮
skrzywdzi膰?
201
-Nie, pszepana. Chodzi o dw贸ch innych facet贸w. Pozbywszy si臋 ju偶 ca艂kiem opor贸w, opowiedzia艂 wszystko, czego si臋 dowiedzia艂 o Lorenzu Perkinsie i jego kumplu Sparkym.
- A teraz - zako艅czy艂 - oni chc膮 przyj艣膰 do pana. Nie zd膮偶yli przede
mn膮, co? Strasznie si臋 艣pieszy艂em.
Raf臋 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Nie tak 艂atwo mnie z艂apa膰 w ci膮gu tygodnia. Mo偶e i pr贸bowali, ale nie dotarli do mnie.
Zamiaruj膮 wyci膮gn膮膰 z pana kup臋 forsy. A jak pan nie zap艂aci... chc膮 narobi膰 panu wstydu. Panu i Mystere.
Interesuj膮ce. Jak zamierzaj膮 to osi膮gn膮膰? Co takiego wiedz膮... albo tak im si臋 tylko wydaje?
Hush wzruszy艂 ramionami.
Co艣 w tym sensie, 偶e ona si臋 naprawd臋 nie nazywa Rillieux, tylko udaje. Polec膮 z tym na policj臋 i do gazet, jak im pan nie zap艂aci.
Rozumiem. I ty sam z siebie przyszed艂e艣 mnie ostrzec o tym?
Tak, pszepana. Nie chcia艂em m贸wi膰 o tym Mystere, ona i bez tego ma do艣膰 k艂opot贸w.
Tak - mrukn膮艂 Raf臋, szarpi膮c si臋 za brod臋. - Chyba jej ich nie brakuje.
Po chwili otrz膮sn膮l si臋 z zadumy.
Doskonale, Hush! - powiedzia艂 energicznym tonem, u艣miechaj膮c si臋 do swego go艣cia. - Odt膮d ty i ja b臋dziemy partnerami. Co ty na to?
Partnerami, pszepana?
Oczywi艣cie, przecie偶 ta dama jest moj膮 narzeczon膮. A i tobie chyba nie jest oboj臋tna, je艣li przyszed艂e艣 do mnie w tej sprawie.
Jasne, pszepana! To najfajniejsza dziewczyna na 艣wiecie! Zrobi艂bym dla niej wszystko!
Rozumiem. I chyba mog臋 liczy膰, 偶e b臋dziesz si臋 ni膮 opiekowa艂 pod moj膮 nieobecno艣膰?
Hush dos艂ownie puch艂 z dumy i determinacja ros艂a w nim coraz bardziej.
-No pewnie! Mo偶e pan na mnie liczy膰! Rafe poklepa艂 ch艂opca po ramieniu.
Wiem, 偶e mog臋. Od razu pozna艂em, 偶e dzielny z ciebie ch艂op. B臋d臋 gotowy na spotkanie z tym Lorenzem i... jak mu tam?
Sparky, pszepana. Wielki, niezdarny gamo艅.
-No w艂a艣nie, z tym Sparkym. Przygotuj臋 im odpowiednie powitanie. 1 nie b贸j si臋, nie pisn臋 o tobie ani s艂owa.
202
Hush znowu zakrztusi艂 si臋 dymem i lekko przyblad艂. Rafe odwr贸ci艂 si臋, by ukry膰 u艣miech, i podsun膮艂 mu pude艂ko.
Mo偶e jeszcze cygaro?
Dzi臋kuj臋, pszepana. Jedno mi starczy.
Co za si艂a woli! Podoba mi si臋 to. No c贸偶, mam teraz troch臋 roboty, wi臋c wybacz, 偶e si臋 po偶egnamy, Hush. Om贸wili艣my wszystko, jak trzeba?
Jasne, pszepana.
- Doskonale. Jake艣 si臋 tu dosta艂, promem?
Hush kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Czasem sam z niego korzystam, ale w weekendy trzeba zbyt d艂ugo
czeka膰 - wyja艣ni艂 Rafe. - P贸jd臋 z tob膮 do przystani i powiem za艂odze
mojego jachtu, 偶eby ci臋 odstawili z powrotem, dobrze?
Hush zrobi艂 wielkie oczy.
Naprawd臋?!
Oczywi艣cie! Wy艣wiadczy艂e艣 mi przys艂ug臋, wypada si臋 jako艣 zrewan偶owa膰. Chcia艂by艣 przez chwil臋 posta膰 przy sterze?
Tym razem entuzjazm sprawi艂, 偶e Hush ca艂kiem zapomnia艂 o dobrych manierach.
-Rany, czy ja bym chcia艂?! Cz艂owieku!!!
Rafe roze艣mia艂 si臋 zadowolony, 偶e sprawi艂 ch艂opcu tak膮 rado艣膰.
Jeszcze jedno, Hush - powiedzia艂, gdy wychodzili z pokoju. - Ani s艂owa Mystere o naszej rozmowie, zgoda? G臋ba na k艂贸dk臋!
Na k艂贸dk臋, pszepana.
Porz膮dny z ciebie ch艂op. Nie zapominaj, 偶e odt膮d razem b臋dziemy o ni膮 dbali. Jak si臋 dobrze postaramy, nikt jej nie skrzywdzi.
Mia艂 ju偶 zamkn膮膰 drzwi biblioteki, gdy przypomnia艂 sobie o czym艣.
-Hush, poczekaj na mnie przez chwil臋 przed str贸偶贸wk膮 Jimmy'ego, dobrze? Zaraz tam b臋d臋.
Wr贸ci艂 do pokoju i wzi膮l z biurka arkusz papieru. Maczaj膮c pi贸ro w ka艂amarzu, skre艣li艂 tylko jedno zdanie: Sam! Zdob膮d藕 niezb臋dne informacje na temat Lorenza Perkinsa, kt贸ry mieszka przy Amos Street, oraz jego kumpla, robotnika portowego o przezwisku Sparky.
Wychodz膮c z domu, wr臋czy艂 notatk臋 Ruth.
- Postaraj si臋, 偶eby Sam dosta艂 to jeszcze dzi艣. I powiedz mu ode
mnie: im pr臋dzej, tym lepiej.
Sam b臋dzie wiedzia艂, co znacz膮 s艂owa „niezb臋dne informacje". Zna艂 te偶 co najmniej tuzin detektyw贸w, kt贸rzy kiedy艣 pracowali dla Belloch Enteiprises. Rafe wiedzia艂, 偶e ka偶dy ma co艣 na sumieniu, wystarczy tylko
203
pow臋szy膰. Niech sobie przychodz膮 ci dwaj szanta偶y艣ci - b臋dzie gotowy na ich powitanie.
Mystere szykowa艂a si臋 na pierwsze przyj臋cie na cze艣膰 zar臋czonej pary. Poniewa偶 wydawa艂a je sama pani Astor, mo偶na by艂o by膰 pewnym, 偶e po dzisiejszym b臋d膮 nast臋pne. Nowojorska elita uwa偶a艂a 艣lub we w艂asnym gronie za epokowe wydarzenie, por贸wnywalne do kr贸lewskiej koronacji. Mystere nie mia艂a poj臋cia, jak zdo艂a utrzyma膰 si臋 w roli podczas tej komedii! Kiedy rozwa偶a艂a motywy post臋powania Rafaela, pozorn膮 rado艣膰, jak膮 sprawia艂o mu to niebezpieczne oszustwo, powzi臋艂a podejrzenie, kt贸re powa偶nie j膮 zaniepokoi艂o. Postanowi艂a przy pierwszej sposobno艣ci porozmawia膰 z nim sam na sam i za偶膮da膰 wyra藕nej odpowiedzi.
Rafe m贸g艂 si臋 nie troszczy膰 o ostateczne konsekwencje stwarzania fa艂szywych nadziei, ale ona nie by艂a w stanie ich ignorowa膰. Wzgl臋dy Paula mog艂y w mgnieniu oka przekszta艂ci膰 si臋 we wrogo艣膰, gdyby zar臋czyny zosta艂y zerwane. Evan i Baylis r贸wnie偶 stali si臋 wobec niej ogromnie uwa偶aj膮cy, co wyra藕nie wskazywa艂o, 偶e i oni licz膮 na osobiste zyski. Baylis zgoli艂 nawet sw膮 艣mieszn膮 br贸dk臋 a la Newgate, o艣wiadczaj膮c, 偶e taki zarost nie przystoi stangretowi wielkiej damy.
Tylko Rose i Hush zdawali si臋 rozumie膰 jej problemy i okazywali wsp贸艂czucie.
- Wiem, 偶e masz stracha, z艂otko, ale nie tra膰 nadziei - m贸wi艂a Rose,
upinaj膮c w kok hebanowe w艂osy Mystere. - Kiedy si臋 zamartwiamy,
wszystko wydaje si臋 gorsze, ni偶 naprawd臋 jest. My艣l tylko o tym, na co
sama mo偶esz poradzi膰, a reszt臋 zostaw Bogu.
By艂a to dobra rada i bardzo podnios艂a Mystere na duchu. Podobnie jak cichutka uwaga Husha, kt贸ry, pomagaj膮c jej wsi膮艣膰 wieczorem do powozu, szepn膮艂:
-Nie martw si臋, Mystere! Pod nasz膮 opiek膮 nie stanie ci si臋 nic z艂ego.
Ch艂opiec powiedzia艂 to z tak膮 pewno艣ci膮 siebie, 偶e Mystere u艣miechn臋艂a si臋 - po raz pierwszy od d艂u偶szego czasu.
- „Pod nasz膮 opiek膮"? Czy偶by艣 zawar艂 przymierze z moim anio艂em
str贸偶em'?
204
Hush tylko mrugn膮艂 do niej zagadkowo i zamkn膮艂 drzwiczki powozu. Droga do rezydencji Astor贸w przy Fifth Avenue nie trwa艂a d艂ugo.
- Pami臋taj, kochanie - powiedzia艂 Paul, zanim Baylis zatrzyma艂 ko
nie przed frontowym wej艣ciem. - Od chwili, gdy ujrzysz Rafe'a, macie
by膰 nieroz艂膮czni. Jeste艣cie bohaterami wieczoru. Caroline wyzna艂a mi,
偶e zrobi艂a co艣 zupe艂nie bez precedensu: zaprosi艂a przedstawicieli prasy!
Pami臋taj wi臋c, 偶adnych ostrych spojrze艅, 偶adnej oboj臋tno艣ci; masz by膰
promienna i uleg艂a. To wielka gala, a kurtyna p贸jdzie w g贸r臋, gdy podej
dziecie do siebie z Rafe'em.
Uj膮艂 jej r臋ce i pochyli艂 si臋 ku niej; jego ostre rysy wydawa艂y si臋 dziwnie gro藕ne w migotliwym 艣wietle gazowych latarni.
- Dzisiejszy wyst臋p to przecie偶 nic strasznego. Z twoim przygoto
waniem wyjdziesz z tej pr贸by 艣piewaj膮co. Ksi臋偶ycowa Dama wkr贸tce
przestanie istnie膰, a dzisiaj nie musisz przecie偶 kra艣膰 偶adnych b艂yskotek
przed samym nosem tych bogaczy. B臋dziesz po prostu Mystere Rillieux,
dobrze wychowan膮 panienk膮 z Nowego Orleanu, przysz艂膮 pani膮 Rafaelo-
w膮 Belloch.
Tylko 偶e, m贸wi艂a sobie Mystere w duchu, gdy Hush pomaga艂 jej wysi膮艣膰, Rafe doskonale wie, kim jestem! Mo偶e zmieni膰 galowe przedstawienie Paula w groteskow膮 czarn膮 komedi臋.
W 艣wietle setek lampion贸w wida膰 by艂o, jak wielu go艣ci ju偶 si臋 zjawi艂o; spacerowali parami lub w ma艂ych grupkach w艣r贸d bujnych ogrod贸w otaczaj膮cych dom z trzech stron. Zjawi艂 si臋 s艂u偶膮cy i poprowadzi艂 ich dr贸偶k膮 wyk艂adan膮 艂upkowymi p艂ytkami, dostosowuj膮c krok do mo偶liwo艣ci starszego pana.
Mimo zapewnie艅 Paula Mystere czu艂a w piersi nerwowe 艂askotanie, jakby paj臋czyny oplata艂y jej serce. W duchu wymienia艂a nazwiska wszystkich znanych osobisto艣ci, do kt贸rych podchodzi艂a: Garret i Eugenia Teasdale'owie, James i Lizet Addisonowie, Sylvia Rohr, Vernono-wie, Antonia Butler z rodzicami, doktorostwo Sanford i oczywi艣cie siostry Vanderbilt, kt贸re nie opu艣ci艂y 偶adnego towarzyskiego spotkania. Ceni艂y sobie zaproszenia pani Astor znacznie wy偶ej ni偶 m臋scy przedstawiciele ich rodziny.
- To Trevor Sheridan z siostr膮- zauwa偶y艂 Paul, wyra藕nie podekscy
towany obecno艣ci膮 ksi臋偶nej Grailville. - Caroline zapewni艂a mnie, 偶e
ksi膮偶臋 te偶 by z pewno艣ci膮 przyby艂, gdyby nie bawi艂 w艂a艣nie na jakiej艣
wyprawie my艣liwskiej.
Ksi臋偶na Grailville... Mystere pomy艣la艂a o herbie w nag艂贸wku listu. Przelotnie b艂ysn臋艂a jej nadzieja, 偶e mo偶e naprawd臋 istnieje jaka艣 wi臋藕
205
pomi臋dzy tym arystokratycznym angielskim rodem a dwojgiem dzieci z dubli艅skich slams贸w... Albo - co bardziej prawdopodobne -jaki艣 logiczny pow贸d, dla kt贸rego kto艣 napisa艂 ten list na papierze z herbem Con-nacht.
Nie mia艂a czasu na dalsze rozwa偶ania, bo w艂a艣nie w tej chwili dostrzeg艂a Rafe'a stoj膮cego obok podium dla orkiestry; rozmawia艂 z o偶ywieniem z Caroline Astor i Carrie.
- T臋dy, prosz臋 pani - powiedzia艂 z uszanowaniem s艂u偶膮cy, wprowa
dzaj膮c Mystere po trzech marmurowych schodkach na wielki, doskonale
o艣wietlony ogrodowy taras.
Jak na dany znak, Paul odsun膮艂 si臋 na bok. Kiedy Mystere wynurzy艂a si臋 z cienia, zda艂a sobie spraw臋, 偶e zosta艂o to starannie wyre偶yserowane przez Caroline. Wej艣cie oblubienicy. Orkiestra zacz臋艂a gra膰 Pi臋kno艣膰 triumfuj膮c膮 Liszta. Ucich艂 gwar rozm贸w, wszyscy m臋偶czy藕ni stan臋li niemal na baczno艣膰. Mystere wybra艂a na t臋 okazj臋 sw膮 najpi臋kniejsz膮 toalet臋, d艂ug膮 sukni臋 bez r臋kaw贸w ze szmaragdowego at艂asu, przewi膮zan膮 w pasie wst臋g膮 o podw贸jnej kokardzie. Nie mia艂a na sobie 偶adnej bi偶uterii opr贸cz skromnych kolczyk贸w z kamienia ksi臋偶ycowego. Nawet Rafe zastyg艂 w niemym zachwycie na jej widok.
Gdy zbli偶y艂a si臋 do niego, uk艂oni艂 si臋 szarmancko i uca艂owa艂 jej d艂o艅.
Kochanie, za膰miewasz sw膮 pi臋kno艣ci膮 staro偶ytne westalki — powiedzia艂, spogl膮daj膮c na ni膮 prowokuj膮co.
Wybierano je ze wzgl臋du na czysto艣膰, nie urod臋 - odci臋艂a si臋 Mystere.
Lepiej, 偶eby do nas wzdychali, ni偶 padali przed nami na kolana, prawda? A poza tym klejnot dziewictwa jest zdecydowanie przereklamowany.
Zn贸w pokonana w szermierce s艂ownej zdoby艂a si臋 na zimny, oboj臋tny u艣miech. Rafe uj膮艂 j膮 za rami臋 i podprowadzi艂 do Caroline i Carrie.
- Och, Mystere! Tak si臋 ciesz臋 ze wzgl臋du na was oboje! — unosi艂a
si臋 Carrie, obejmuj膮c narzeczon膮. W odr贸偶nieniu od swej chytrej i do
艣wiadczonej matki, przyjmowa艂a wszystko za dobr膮 monet臋. Jej nieuza
sadniona rado艣膰 zabola艂a Mystere niemal r贸wnie mocno jak ukryty cy
nizm Rafa'a.
Caroline cmokn臋艂a j膮 w policzek, z wi臋ksz膮 rezerw膮 ni偶 zwykle, ale w pe艂ni zachowuj膮c pozory. Rafe jednak postanowi艂 pokaza膰 pani Astor, 偶e nie zamierza ta艅czy膰 tak, jak mu zagra.
- Jak ci si臋 podoba suknia Mystere, Caroline? - spyta艂. - Zgadzasz
si臋 chyba, 偶e podkre艣la wszystkie jej wdzi臋ki?
206
Mia艂 na my艣li co艣 wr臋cz odwrotnego. Oczywi艣cie Mystere zn贸w starannie obanda偶owa艂a piersi. Ale nawet je艣li pani Astor dostrzeg艂a dziwne zjawisko zmieniaj膮cego wymiary biustu, zachowa艂a to dla siebie. Nic trudnego dla kobiety, kt贸ra zawsze przedk艂ada艂a pozory nad rzeczywisto艣膰.
Nie daj膮c si臋 sprowokowa膰, rzuci艂a Rafaelowi mia偶d偶膮ce spojrzenie.
Prosz臋 si臋 zachowywa膰 przyzwoicie, m贸j panie, bo i ja mog臋 ruszy膰 do ataku. Wyra偶am si臋 jasno?
Jak najbardziej - skapitulowa艂 Rafe.
Caroline odwr贸ci艂a si臋 na moment, by pom贸wi膰 z dyrygentem. Rafe skorzysta艂 z okazji i odprowadz艂 Mystere z dala od najwi臋kszego t艂umu, zmierzaj膮c w stron臋 偶elaznego mostku przerzuconego nad prze艣licznym stawem poro艣ni臋tym wodnymi liliami.
Nie dosz艂o jednak do sam na sam, bo z k臋py oleandr贸w wy艂oni艂 si臋 nagle Abbot Pollard, mocno woniej膮cy alkoholem.
-Niech wolno mi b臋dzie z艂o偶y膰 gratulacje szcz臋艣liwej parze - wycedzi艂 nosowym barytonem, w kt贸rym czu膰 by艂o nieszczero艣膰.
Pochyli艂 si臋 ku Mystere, by szepn膮膰 jej do ucha:
Ale mi臋dzy nami, to rzucanie pere艂 przed wieprze.
Powt贸rz to g艂o艣no, Pollard - warkn膮艂 Rafe - chyba 偶e nie starczy ci na to pijackiej odwagi.
Abbot uni贸s艂 kieliszek w szyderczym toa艣cie.
Daj偶e spok贸j, mo艣ci Walig贸ro, przyjacielu klas pracuj膮cych. Nie rozumiesz, 偶e picie jest sub... substytutem pracy dla nas, biednych nierob贸w?
Abbot - upomnia艂a go 艂agodnie Mystere - czy musi pan a偶 tyle pi膰? I czemu kryje si臋 pan po krzakach?
Zn贸w uni贸s艂 kieliszek, tym razem wskazuj膮c nim w kierunku Caroline.
To wina tej j臋dzy bez poczucia humoru. Zn贸w si臋 na mnie uwzi臋艂a. Wspomnia艂em tylko, 偶e takie hulanki mog膮 doprowadzi膰 do „zag艂ady domu Astor贸w", a ona uzna艂a to prawie za blu藕nierstwo.
Stary dowcip, ale ca艂kiem na miejscu - przyzna艂 Rafe z niech臋tnym podziwem. - Mo偶e ci臋 nie docenia艂em, Abbot.
Uj膮艂 Mystere pod rami臋 i poprowadzi艂 w stron臋 mostku.
- Je艣li ju偶 wpadamy w sentymentalny nastr贸j - zawo艂a艂 za nimi Ab
bot - to ca艂kiem niebrzydka z was para...! Cho膰 ta 艣licznotka zas艂uguje
na kogo艣 o wiele lepszego ni偶 ty.
207
Weszli na mostek. Nagle znale藕li si臋 sami w艣r贸d t艂umu, maj膮c w dodatku znakomity widok na wszystko i wszystkich. Tony skrzypiec unios艂y si臋 ponad gwar rozm贸w i kilka par zacz臋艂o wirowa膰 w walcu na drewnianym parkiecie u艂o偶onym po艣rodku wielkiego tarasu.
Trzeba da膰 plotkarzom pow贸d do gadania - zauwa偶y艂 Rafe, wpatruj膮c si臋 w Mystere jak w jaki艣 niezwyk艂y okaz. - Zauwa偶y艂em, 偶e spogl膮dasz na rubinow膮 bransoletk臋 Caroline - doda艂, nadal obserwuj膮c j膮 bacznie. - Chcia艂aby艣 powi臋kszy膰 sw贸j posag, Ksi臋偶ycowa Damo?
Ksi臋偶ycowa Dama przesta艂a istnie膰, odk膮d zdoby艂am pier艣cie艅 -odpar艂a, nie patrz膮c na niego.
A, ten pier艣cionek. Gwarancja twojej wolno艣ci. Jak ci id膮 poszukiwania zaginionego brata... Jak mu tam, Brad?
-Bram.
Prawda, Bram. M贸wi艂a艣 chyba, 偶e jest o osiem lat starszy od ciebie. Czy my艣lisz, 偶e uwierz臋, i偶 nigdy ci nie powiedzia艂, jak si臋 nazywacie?
Matka kaza艂a mu obieca膰, 偶e nie wyjawi tego nikomu. Chyba bardzo mocno wbija艂a mu to w g艂ow臋, a on si臋 ba艂, 偶ebym ja -jeszcze bardzo ma艂a - nie wygada艂a si臋 przypadkiem.
~No dobrze, ale dlaczego wasza matka stawia艂a takie dziwne 偶膮danie?
Zdumia艂o j膮, gdy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Rafe wydaje si臋 szczerze zainteresowany problemami, kt贸re sama od tak dawna usi艂owa艂a rozwi膮za膰. Mia艂a zamiar zn贸w wspomnie膰 mu o li艣cie, ale uprzedzi艂 j膮 nast臋pnym pytaniem.
- Sk膮d mam wiedzie膰, 偶e nie jest to bajeczka wyssana z palca, maj膮
ca na celu ukrycie twego prawdziwego nazwiska?
Cho膰 to pytanie rozgniewa艂o j膮, czu艂a, 偶e zosta艂o podyktowane szczer膮 ciekawo艣ci膮, a nie sarkazmem.
- To nie jest 偶adna bajeczka - zapewni艂a. - Nie chc臋 ukrywa膰 mego
nazwiska, tylko je ujawni膰.
Rozwa偶a艂 w milczeniu jej odpowied藕, opar艂szy si臋 obiema r臋kami o por臋cz mostku i obserwuj膮c tancerzy.
On jest naprawd臋 bardzo przystojny, pomy艣la艂a, wpatruj膮c si臋 w jego odgarni臋te do ty艂u kasztanowate w艂osy i silnie zarysowany patrycjuszow-ski nos. Mo偶e jego przechwa艂ki, 偶e Caroline zamierza艂a go uwie艣膰, nie byly takie bzdurne? Gdy zastanawia艂a si臋 nad tym, przypomnia艂o jej si臋 pytanie, kt贸re chcia艂a mu zada膰.
208
-Rafe? -Hm?
- To, 偶e wola艂e艣 zastosowa膰 si臋 do dyktatu Caroline, ni偶 zdradzi膰
m贸j sekret, bardzo mi pochlebi艂o. Pomy艣la艂am, 偶e troszczysz si臋 o mnie.
Teraz jednak mam na ten temat inn膮 teori臋.
Popatrzy艂 na ni膮, unosz膮c brwi ze zdumieniem.
Wyjaw mi j膮 koniecznie!
My艣l臋, 偶e naprawd臋 czujesz si臋 odpowiedzialny za los swoich pracownik贸w. Ale s膮dz臋 r贸wnie偶, 偶e by艂by艣 got贸w narazi膰 si臋 na finansow膮 ruin臋, byle ostatecznie upokorzy膰 Caroline.
Czy偶by? A to dlaczego?
Poniewa偶 nade wszystko chcesz si臋 zem艣ci膰 na niej i na ca艂ej elicie za to, co -jak sobie wyobra偶asz - zrobili twoim rodzicom.
Natychmiast poj臋艂a, 偶e ugodzi艂a go w najbole艣niejsze miejsce. Mi臋艣nie jego twarzy st臋偶a艂y, szcz臋ki zacisn臋艂y si臋. Dostrzegaj膮c jego wielki b贸l i gniew, po偶a艂owa艂a swej szczero艣ci.
- Niech ka偶dy stacza w艂asne boje - rzuci艂 ostro, ledwie panuj膮c nad
g艂osem. - A moja wyobra藕nia nie ma tu nic do rzeczy. Ojca zabi艂a kula,
kt贸r膮 wpakowa艂 sobie w m贸zg, nie moje urojenia! Matka zmar艂a przed
wcze艣nie przygnieciona b贸lem i ha艅b膮, nie moimi przeczulonymi nerwa
mi!
G艂os mu si臋 za艂ama艂 i pot臋偶ne uczucia pokona艂y jego 偶elazn膮 samokontrol臋. Mystere mia艂a wra偶enie, 偶e kto艣 jej wbija n贸偶 prosto w serce, gdy ujrza艂a 艂zy w jego oczach. Rafael odwr贸ci艂 twarz, chc膮c ukry膰 sw膮 s艂abo艣膰.
Przej臋ta skruch膮 schwyci艂a go za rami臋.
-Och, Rafe! Tak bardzo mi przykro! Nie wiedzia艂am nic o...
Wyrwa艂 r臋k臋 z jej u艣cisku.
- W艂a艣nie! Nic nie wiedzia艂a艣! Wi臋c zostaw dla siebie swoje p艂ytkie
teoryjki, s艂yszysz?!
Po raz pierwszy jego bezlitosne s艂owa nie rozgniewa艂y Mystere, tak dr臋czy艂y j膮 wyrzuty sumienia. Pragn臋艂a nade wszystko pocieszy膰 Rafe'a. Ale ich kr贸tkie sam na sam sko艅czy艂o si臋. W najmniej odpowiednim momencie Carrie Astor przy艂膮czy艂a si臋 do nich na mostku.
- Wybaczcie, go艂膮bki, 偶e wam przeszkadzam - powiedzia艂a z prze
praszaj膮cym u艣miechem -ale mama 偶yczy sobie, 偶eby艣cie zata艅czyli dla
nas walca. Sp臋dzi艂a ju偶 wszystkich z parkietu, rezerwuj膮c dla was miej
sce. Sami艣cie sobie winni: dali艣cie nam taki wspania艂y popis na balu
u Addison贸w.
14 - Ksi臋偶ycowa Dama 209
- Wszystko dla naszej drogiej Caroline - odpar艂 Rafe. Na jego twarz wr贸ci艂a ju偶 dawna nieprzenikniona maska. - Idziemy, Ksi臋偶ycowa Damo - doda艂 ciszej, gdy Carrie pobieg艂a przodem. - Dajmy Streeterowi pow贸d do uniesie艅.
艢wiadoma, 偶e oczy wszystkich spoczywaj膮 na nich, Mystere stara艂a si臋, by na jej twarzy nie by艂o ani 艣ladu l臋ku, kt贸ry zmusza艂 jej serce do gwa艂townego bicia. Gdy jednak orkiestra rozpocz臋艂a walca Nad pi臋knym, modrym Dunajem, Rafe za艣 poprowadzi艂 j膮 na parkiet, przygotowa艂a si臋 na powt贸rzenie sytuacji z balu u Addison贸w, kiedy to zamieni艂 taniec w rodzaj pojedynku mi臋dzy nimi.
Obawia艂a si臋, 偶e nawet lata wyczerpuj膮cego treningu nie pomog膮 jej opanowa膰 wewn臋trznego niepokoju, kt贸ry zawsze roz艂adowywa艂 si臋 w czysto fizycznym zwarciu. Tym razem jednak by艂a w b艂臋dzie.
Kiedy mniej wi臋cej po艂owa wybra艅c贸w pani Astor (nie licz膮c tuzina zafascynowanych reporter贸w) otoczy艂a parkiet zwartym kr臋giem, Rafe zamiast zmusza膰 j膮 do wspinania si臋 na szczyty tanecznego kunsztu, zach臋ca艂 j膮 do tego i wspiera艂.
Stali si臋 jak gdyby jedn膮 istot膮 o wsp贸lnym umy艣le i idealnie zgranych ruchach. Wirowali po parkiecie z tak膮 lekko艣ci膮 i niezr贸wnan膮 gracj膮, 偶e -jak napisa艂 potem w entuzjastycznym felietonie Lance Streeter-wydawa艂o si臋, i偶 nagle o偶yla mistrzowska rze藕ba jakiego艣 geniusza renesansu.
Raz po raz muzyka pot臋偶nia艂a w dono艣nym popisie b臋bn贸w i tr膮b, by nast臋pnie przej艣膰 w jedwabisty szept instrument贸w smyczkowych. Mystere zdawa艂o si臋, 偶e rytm ta艅ca dyktuje jej w艂asne serce, nie za艣 pa艂eczka dyrygenta. Kiedy za艣 patrzy艂a w oczy Rafaela, kt贸ry spogl膮da艂 na ni膮 z nieznan膮 czu艂o艣ci膮, z najwy偶szym trudem zmusza艂a si臋 do realnego postrzegania sytuacji.
To z jego strony tylko gra, strofowa艂a si臋 w duchu. Nie myl pozor贸w z rzeczywisto艣ci膮, zw艂aszcza je艣li chodzi o niego. To nie jest pi臋kna ba艣艅, kt贸r膮 zawsze chcia艂a艣 prze偶y膰. Rafe jest okrutny i niebezpieczny, i cho膰 taka jego postawa mo偶e mie膰 uzasadnione przyczyny, powinna艣 obawia膰 si臋 jej skutk贸w.
Kiedy orkiestra dotar艂a do triumfalnego fina艂u, Rafe, nadal trzymaj膮c sw膮 partnerk臋 za r臋k臋, cofn膮艂 si臋 o krok i z艂o偶y艂 jej szarmancki uk艂on. Urzeczona widownia wybuchn臋艂a gromkim aplauzem, jakiego nikt by nie spodziewa艂 si臋 po tak statecznej i pow艣ci膮gliwej grupie ludzi. Nawet
210
pani Astor, kt贸ra - zdaniem Lance'a Streetera — by艂a „nieczu艂a niczym kamienny lew", mruga艂a za艂zawionymi oczyma.
- Przyznam - szepn臋艂a p贸藕niej do Mystere - 偶e mia艂am pewne w膮t-
pliwo艣ci, czy s艂usznie czyni臋, kojarz膮c was. Ale je艣li istnia艂a kiedykol
wiek para stworzona dla siebie, to tylko ty i Rafe.
Mystere zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰, lecz s艂owa pani Astor wyda艂y si臋 jej gwo藕dziem do trumny jej nadziei. Rafe, jakby wyczuwaj膮c, 偶e ich popis pogr膮偶y艂 jego partnerk臋 w jeszcze g艂臋bszej rozpaczy, z wielkim zapa艂em zgrywa艂 si臋 przed publiczno艣ci膮 na idealnego kochanka. By艂 czu艂y, troskliwy, rycerski i przez reszt臋 wieczoru nie odst臋powa艂 Mystere ani na krok.
Nie wszyscy jednak byli zachwyceni tym niezr贸wnanym romansem. Antonia Butler raz po raz zerka艂a w kierunku Mystere i pobudza艂a do 艣miechu inne panny, szepcz膮c jakie艣 zjadliwe uwagi. Z艂o艣liwo艣膰 Butle-r贸wny sprawi艂a, 偶e Mystere poczu艂a niemal rado艣膰, i偶 ukrad艂a jej pier艣cionek.
By艂a zarazem wdzi臋czna Antonii za jej nieukrywan膮 wrogo艣膰, gdy偶 dzi臋ki temu prys艂a t臋czowa ba艅ka iluzji i dziewczyna przypomnia艂a sobie o zagro偶eniach, kt贸rych nie powinna lekcewa偶y膰. Cho膰by Lorenzo Perkins i Sparky. Nie niepokoili jej co prawda od chwili, gdy da艂a im pi臋膰dziesi膮t dolar贸w, ale w膮tpliwe, by ta pi臋膰dziesi膮tka zaspokoi艂a ich apetyty. Z pewno艣ci膮 co艣 knuli. Nie powinna pozwoli膰, by kilka minut walca natchn臋艂o j膮 z艂udnym poczuciem bezpiecze艅stwa.
- Sk膮d to przygn臋bienie, kochanie moje? - wyrwa艂 Mystere z zadu
my g艂os Rafe'a. - Wygl膮dasz jak skazaniec prowadzony na gilotyn臋.
Czy偶by co艣 zmartwi艂o moj膮 dziewczynk臋?
Jego ironia zn贸w by艂a widoczna. Uda艂o mu si臋 na chwil臋 odci膮gn膮膰 Mystere na bok, gdzie migotliwa fontanna zas艂oni艂a ich przed reszt膮 go艣ci.
- Czar tej chwili nie potrwa d艂ugo, wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja
- szepn臋艂a w odpowiedzi. — Ka偶de z nas p贸jdzie swoj膮 drog膮, lecz mo
ment niem膮drej rado艣ci jest jak cios no偶a prosto w serce.
Otoczy艂 j膮 nagle ramionami i przygarn膮艂 do siebie, nim zd膮偶yla go powstrzyma膰. Czu艂a jego si艂臋, by艂 jak napi臋ta spr臋偶yna. Poci膮ga艂o ja to a zarazem trwo偶y艂o. Cia艂o reagowa艂o zmys艂owym podnieceniem , ale umys艂 ostrzega艂 przed niebezpiecze艅stwem.
-Niech偶e wi臋c b臋dzie- szepn膮艂 jej do ucha, owiewaj膮c ja ciepp艂ym wilgotnym oddechem. - Zmie艅my ten stan rzeczy, kt贸rego nie mozesz juz znie艣膰. Chcia艂em ci to powiedzie膰 ju偶 w hotelu. Pragne cie!
211
Tym razem odwr贸ci艂a twarz, gdy usi艂owa艂 j膮 poca艂owa膰.
C贸偶 to dla mnie za pociecha? - odci臋艂a si臋 gniewnie. — Gdy tylko twoja nami臋tno艣膰 minie, wyrzucisz mnie ze swego 艂贸偶ka i wr贸cisz do swoich ksi膮g rachunkowych i map, jakby艣 wypi艂 fili偶ank臋 herbaty. Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e nie mam ochoty zosta膰 twoj膮 dziwk膮.
Kto艣 m贸g艂by powiedzie膰, 偶e Ksi臋偶ycowa Dama i tak ju偶 straci艂a dusz臋 przez swe z艂odziejstwa. Po co robi膰 tyle szumu, je艣li chodzi o cia艂o?
Mo偶e masz troch臋 racji, ale nie straci艂am mojej duszy. Zbruka艂am j膮 tylko. Ty za to ch臋tnie zaprzeda艂by艣 swoj膮, byle dokona膰 bezsensownej zemsty. Pu艣膰 mnie!
Rafe roze艣mia艂 si臋 szorstko. Bez trudu przyci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej, mimo i偶 si臋 broni艂a.
Ci膮gle stoisz mi przed oczyma taka, jak膮 ci臋 ujrza艂em w mojej bibliotece - powiedzia艂 g艂osem zd艂awionym z po偶膮dania. - Ca艂y p艂on臋. Tylko ty potrafisz tak mnie rozpali膰.
Bo偶e 艣wi臋ty, c贸偶 to znowu?! - wykrzykn膮艂 za ich plecami jaki艣 kpi膮cy, nieco be艂kotliwy g艂os. - Czy偶bym przy艂apa艂 nasze go艂膮beczki na gor膮cym uczynku?
Abbot, tak pijany, 偶e ledwo trzyma艂 si臋 na nogach, wy艂oni艂 si臋 zza fontanny. W jednej r臋ce trzyma艂 szklaneczk臋 po koktajlu. Wskazuj膮cym palcem drugiej wymachiwa艂 im gro藕nie przed nosem.
- A fe, a fe! Zaraz poskar偶臋 Wielkiej J臋dzy i postawi was do k膮ta!
Niech臋tnie, kln膮c pod nosem, Rafe pu艣ci艂 dziewczyn臋. Mystere szybko odwr贸ci艂a si臋 do Abbota i uda艂o si臋 jej u艣miechn膮膰. Ocalenie przysz艂o z najmniej oczekiwanej strony!
- Widz臋, 偶e spl膮drowa艂e艣 najulubie艅szy klomb Caroline, m贸j panie
- zauwa偶y艂a lekkim tonem, gdy偶 w klapie Abbota tkwi艂a 艣wie偶o zerwana
chryzantema. -Mo偶e to ja poskar偶臋 jej na ciebie.
Pollard cofn膮艂 si臋 po艣piesznie o krok i z trudem z艂apa艂 r贸wnowag臋. Pow膮cha艂 skradziony kwiatek.
- Ten okropny zapach zabija wszystkich tych nuworysz贸w - zwie
rzy艂 si臋 be艂kotliwie. - Najdro偶sze etole z norek, a jednocze艣nie najgorsze
maniery. A Caroline naprawd臋 ich zaprosi艂a, zdradziecka suka! Pytam
was, go艂膮beczki: skoro my tak schodzimy na psy, co si臋 stanie z reszt膮
swiata?
Raf臋 prychn膮l pogardliwie, ale wydawa艂 si臋 ubawiony widokiem pi-janego, rozczochranego Abbota w roli ostatniego obro艅cy bastionu „sta-rej gwardii".
212
Mystere uj臋艂a Pollarda pod rami臋.
Chod藕my, musi si臋 pan napi膰 kawy. Zawsze by艂 z pana stary zrz臋da, ale dzisiaj jest pan po prostu okropny.
No to co? - wybe艂kota艂 zadziornie, ale pozwoli艂 si臋 prowadzi膰. Spojrza艂 na Rafe'a, kt贸ry podtrzymywa艂 go z drugiej strony. -Niekt贸rzy mi臋kn膮 z wiekiem. Inni, jak ja, robi膮 si臋 coraz bardziej twardzi i uparci. Kto mo偶e powiedzie膰, kt贸rzy maj膮 racj臋? Pytam si臋, mo艣ci Walig贸ro, kto?
-No w艂a艣nie, kto? - odpar艂 Rafe, a jego przenikliwe b艂臋kitnozielone oczy by艂y zwr贸cone na Mystere. Do niej te偶 skierowa艂 sw膮 nast臋pn膮 uwag臋. - To, co jednemu wydaje si臋 bezrozumn膮 zemst膮, dla innego mo偶e by膰 jedynym sensem 偶ycia.
27
Teraz albo nigdy, Sparky - o艣wiadczy艂 Lorenzo Perkins, zerkaj膮c nerwowo przez ca艂膮 szeroko艣膰 Broadwayu na pot臋偶ny gmach hotelu Astor House. - Cholernie si臋 namordowali艣my, nim ze艣my go艣cia dopadli; nie spartolmy teraz sprawy.
Siedzieli na 艂aweczce z kutego 偶elaza w City Hall Park, przeczekuj膮c ostatnich kilka minut przed um贸wionym na jedenast膮 rano spotkaniem z Rafe'em Bellochem.
Powiem ci szczer膮 prawd臋 - odpar艂 Sparky. - Pewniej bym si臋 czu艂, gdyby艣my wi臋cej wiedzieli o tej dziewczynie.
Chyba nie zamierzasz teraz zwia膰?
Pewnie, 偶e nie. Poca艂owa艂bym w dup臋 samego diab艂a, jak by mi to da艂o szybki profit - zapewni艂 wsp贸lnika Sparky. - Ale lepiej nie zaczyna膰 bez solidnych fakt贸w. Ca艂y czas si臋 przechwalasz, 偶e by艂es pinkertonem. S艂ysza艂em, 偶e to lipa; kapowa艂e艣 tylko dla nich od czasu do czasu.
Nie kapujesz, czy co? Detale nie s膮 wa偶ne. Liczy si臋 tylko strach i to przed tym, co wiemy albo co mogli艣my wykry膰. Trzeba wm贸wi膰 Bello- chowi, 偶e jest tego sporo. Opowiemy mu o tym malowniczo- rozumiesz? Jest zar臋czony z t膮 dziewuch膮; nie b臋dzie ryzykowa艂 skandalu. Mam racj臋 czy nie?
-No... chyba masz.
213
- W takim razie idziemy. - Lorenzo wsta艂 i otrzepa艂 spodnie z kurzu.
- Do roboty. Gadanie zostaw mnie i tylko patrz, jak szybko Belloch si臋
gnie po fors臋.
Rafe siedzia艂 za zagraconym biurkiem, mierz膮c swoich go艣ci uwa偶nym spojrzeniem. M臋偶czy藕ni zatrzymali si臋 tu偶 za progiem, bo gospodarz ani my艣la艂 proponowa膰 im, 偶eby usiedli.
-Nie zaprasza艂em was, panowie. Ale skoro ju偶 tu jeste艣cie, m贸wcie szybko, o co chodzi. Jestem bardzo zaj臋ty.
- Zaraz zacznie pan m贸wi膰 innym tonem, panie Belloch - odpar艂
zuchwale Lorenzo. - Tak si臋 sk艂ada, 偶e to my mamy same asy.
Rafe rzuci艂 rozbawione spojrzenie Samowi Farrellowi, kt贸ry siedzia艂 na sofie w g艂臋bi pokoju i od niechcenia przerzuca艂 „Timesa".
W porz膮dku - rzek艂 Rafe. - Ci膮gnijmy dalej t臋 metafor臋. Sprawdzam. Poka偶cie te swoje asy.
Pa艅ska narzeczona nie jest tym, za kogo si臋 podaje - o艣wiadczy艂 Lorenzo melodramatycznym tonem.
A kto z nas jest? Ca艂y 艣wiat to jedna wielka scena, panie Per-kins.
~ Nie bawmy si臋 w filozofi臋 - odpar艂 Lorenzo. - Powiadam panu, 偶e to wcale nie panna Rillieux, za kt贸r膮 si臋 podaje.
- Nie? Wi臋c jak si臋 nazywa?
Lorenzo nie odpowiedzia艂 od razu, wyra藕nie zbity z tropu rzeczowym tonem, jakim Belloch zada艂 to pytanie.
- W ka偶dym razie za choler臋 nie Rillieux - wmiesza艂 si臋 Sparky,
tr膮caj膮c 艂okciem Perkinsa.
Rafe roze艣mia艂 si臋 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮
Mam powa偶ne w膮tpliwo艣ci, moi panowie, co do waszych as贸w. Wkraczacie tu, przechwalaj膮c si臋, ile to wiecie, a co艣 mi si臋 zdaje, 偶e tyle tego, co kot nap艂aka艂. Pytam raz jeszcze: je艣li moja narzeczona nie nazywa si臋 Rillieux, jak brzmi jej prawdziwe nazwisko?
Ona sama tego nie wie - poinformowa艂 go wreszcie Lorenzo. -Zatrudni艂a mnie, 偶ebym odnalaz艂 jej brata, i przyzna艂a, 偶e nie zna jego nazwiska.
- Odnalaz艂e艣 tego brata, m贸j panie? - spyta艂 ostro Rafe.
Nie - wyzna艂 Perkins.
Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e wyci膮gn膮艂e艣 od niej sporo forsy. Lorenzo uda艂, 偶e tego nie s艂yszy.
214
- C贸偶 to innego mog艂o znaczy膰 jak nie to, 偶e sama nie wie, jak si臋
nazywa?
Rafe zab臋bni艂 niecierpliwie palcami o blat biurka.
Tylko tyle, 偶e pami臋膰 j膮 czasem zawodzi. A tak przy okazji: sama mi ju偶 o tym wszystkim opowiedzia艂a. Uda艂o si臋 wam czego艣 dowiedzie膰 o jej bracie?
Co艣 nieco艣 — odpar艂 tajemniczo Lorenzo.
A mianowicie?
Ma艂e oczka Perkinsa umkn臋艂y przed bystrym wzrokiem Bellocha. -To i owo...
Raf臋 roze艣mia艂 si臋 znowu, spogl膮daj膮c to na jednego, to na drugiego.
- Tak w艂a艣nie my艣la艂em. Wy艂udzali艣cie od dziewczyny pieni膮dze
i mamili艣cie j膮 obietnic膮 odnalezienia brata. 呕erowanie na czyjej艣 mi艂o
艣ci i trosce to 艂atwy chleb.
呕aden z przybysz贸w nie odpowiedzia艂. Rafe uderzy艂 pi臋艣ci膮 w blat biurka.
No, ko艅czmy spraw臋, ch艂opaki. Mo偶e przynajmniej jeden z was wyci膮gnie jakiego艣 kr贸lika z kapelusza.
S艂uchaj no, Belloch - burkn膮艂 Lorenzo. - Pracowa艂em dla twojej narzeczonej i musia艂bym by膰 艣lepy, 偶eby nie widzie膰, 偶e ta dziewczyna ma mas臋 tajemnic. Sk膮d pochodzi, kim jest... i w og贸le.
Obaj szanta偶y艣ci grali najwidoczniej na zw艂ok臋. Niemniej mogli wiedzie膰 o czym艣, co sprawi艂oby Mystere k艂opoty. Rafe zdawa艂 sobie z tego spraw臋. A to mog艂o pokrzy偶owa膰 i jemu szyki. Zerkn膮艂 na Sama i skin膮艂 g艂ow膮.
Sam westchn膮艂 ze znu偶eniem, od艂o偶y艂 gazet臋 i wyj膮艂 jakie艣 akta ze sk贸rzanej teczki, kt贸ra sta艂a przy jego nogach. Otworzy艂 je i wydoby艂 r臋cznie zapisany arkusz papieru.
- Panie Perkins - oznajmi艂- mam tu o艣wiadczenie panny Laury Dri-
scoll, zamieszka艂ej pod siedemnastym przy Washington Street. Przyzna
je, 偶e od dw贸ch lat jest pa艅sk膮 kochank膮. Mo偶e pan sam przeczyta膰. N ie?
No c贸偶, kr贸tko m贸wi膮c, jest gotowa za艣wiadczy膰 w s膮dzie, 偶e wr臋czy艂 jej
pan pieni膮dze, kt贸re podobno mia艂y by膰 przeznaczone na niezbedna ope
racj臋 pa艅skiej 偶ony. Chyba pan wie, jakie staro艣wieckie pogl膮dy na temat
cudzo艂贸stwa maj膮 nasze s膮dy. Czeka艂oby pana dobrych kilka lat ciezkich
rob贸t na Blackwell's lsland.
Rafe przygl膮da艂 si臋, jak Perkins zdejmuje melonik, by otrzec zmieta
chusteczk膮 spocone czo艂o.
215
- Co si臋 za艣 ciebie tyczy, Sparky - kontynuowa艂 beznami臋tnie Sam -
twoja s艂abo艣膰 do nieletnich mo偶e nie zainteresowa膰 specjalnie s膮d贸w,
poniewa偶 twoje ofiary wywodz膮 si臋 - tak samo jak ty - z do艂贸w spo艂ecz
nych.
Sparky zmarszczy艂 si臋 gniewnie; na wielkim nosie utworzy艂y si臋 fa艂dki.
- Ostro偶nie, picusiu-glancusiu! - zawo艂a艂. - Jeszcze odszczekasz te
zniewagi!
Prawa r臋ka Sama zanurzy艂a si臋 w kieszeni 偶akietu. Wydoby艂 stamt膮d niewielki pistolet kaliber 38. Obaj przybysze wyra藕nie zbledli. Sam wr贸ci艂 spokojnie do swych notatek.
- Ale jedn膮 z twoich ofiar by艂a czternastolatka nazwiskiem Sissy
Folam. Jej brat, Terrance Hollam, stoi na czele bandy z Five Points, zwa
nej Twarde Piachy. Z Terrance'a te偶 podobno twardy facet, ale ma jedn膮
s艂abo艣膰: jest bardzo przywi膮zany do swojej ma艂ej siostrzyczki. Powiedz
no, Sparky, czy Terrance wie, co艣 zrobi艂 tej dziewuszce?
W postawie Sparky'ego zasz艂a radykalna zmiana. Przed chwil膮 taki butny, teraz wprost si臋 p艂aszczy艂.
- Ja... nie, pszepana, chyba nie wie. I lepiej, 偶eby tak zosta艂o.
Rafe obejrza艂 si臋 na Lorenza.
-Ty r贸wnie偶 wola艂by艣, 偶eby wszystko zosta艂o po staremu, prawda? Lorenzo naburmuszy艂 si臋, ale i on skin膮艂 g艂ow膮.
- Powinni艣cie si臋 trzyma膰 Bowery - rzek艂 Bellows niecierpliwym
tonem. - Na Wall Street jeste艣cie tylko par膮 p艂otek w gromadzie rekin贸w.
Wzi膮艂 z biurka pude艂ko z drzewa tekowego inkrustowane jadeitem.
- Nie nale偶y wam si臋 nic. Ale macie tu po dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t do
lar贸w na 艂ebka. Robi臋 to nie ze wzgl臋du na siebie, ale na moj膮 narzeczo
n膮 偶eby艣cie nie pr贸bowali niepokoi膰 jej w przysz艂o艣ci.
Wr臋czy艂 ka偶demu z m臋偶czyzn jego dol臋, zmuszaj膮c obu, by spojrzeli mu w oczy.
-A poniewa偶 nie macie ju偶 偶adnych roszcze艅 czy pretensji, zostawcie j膮 w spokoju. Zapami臋tajcie sobie, bo powtarza膰 tego nie b臋d臋: ka偶dy m贸j pracownik, tak samo jak ja, jest strzelcem wyborowym. Poka偶cie raz jeszcze wasze pazerne g臋by na moim terenie — tu czy na Staten Island -a ka偶臋 was natychmiast aresztowa膰. Mam 艣wiadka, 偶e pr贸bowali艣cie mnie szanta偶owa膰, a to powa偶ne przest臋pstwo. Zostali艣cie ostrze偶eni, a teraz zegnam.
Kiedy obaj kompani po艣piesznie wyszli. Rafe podszed艂 do drzwi i zamkn膮艂 je za nimi. Potem przeszed艂 do swojej sypialni, gdzie, wychy-
216
liwszy si臋 z okna sprawdzi艂, czy Lorenzo i Sparky opu艣cili budynek. Wr贸ci艂 do pierwszego pokoju i spojrza艂 na Sama.
S膮dzisz, 偶e ich wystarczaj膮co zniech臋ci艂em?
Jasne! Mamy na nich pot臋偶nego haka i obaj o tym wiedz膮. Da艂e艣 im do艣膰 forsy, by zdusi膰 w nich pragnienie zemsty. Ale nie tyle, by mieli z艂udzenia, 偶e chcesz im za wszelk膮 cen臋 zatka膰 g臋b臋. Nawiasem m贸wi膮c, jake艣 im r膮bn膮艂 o tych p艂otkach i rekinach, o ma艂y w艂os nie wybuchn膮艂em 艣miechem. Ale艣 im pop臋dzi艂 kota!
Mam nadziej臋 - odpar艂 Rafe z roztargnieniem. - Wiesz co, Sam? Naprawd臋 liczy艂em na to, 偶e si臋 czego艣 od nich dowiem. O niej, rozumiesz.
Zauwa偶y艂em to. Prawd臋 m贸wi膮c, ja te偶.
No widzisz! Widzisz, jaka ona jest? Za艂azi ludziom za sk贸r臋... i nawet nie to, 偶eby specjalnie si臋 stara艂a...To si臋 tak jako艣 dzieje samo z siebie. - W艂o偶y艂 tekowe pude艂ko z powrotem do szuflady i zacz膮艂 kr膮偶y膰 od biurka do drzwi i z powrotem. -Niech to wszyscy diabli, bracie! Ja si臋 sam przed ni膮 odkrywam.
Ryzykowna teoria - zauwa偶y艂 sucho Sam, a Rafe odpowiedzia艂 szerokim u艣miechem, jakby przepraszaj膮c za sw膮 zbytni膮 otwarto艣膰.
Rozumiem teraz - ci膮gn膮艂 dalej - dlaczego rzymscy wodzowie uwa偶ali, 偶e kobiety maj膮 destruktywny wp艂yw na wojownik贸w. Zbyt zaprz膮taj膮 ich my艣li, a je艣li kto艣 ma w g艂owie tylko nagie baby, niech臋tnie stawi czo艂o 艣mierci.
Rafe czu艂, 偶e za bardzo dramatyzuje, ale naprawd臋 mia艂 pretensje do Mystere o to, i偶 os艂abi艂a jego wol臋 zemsty. Dla Caroline Astor i jej 艣wity 艣mier膰 Johna i Katherine Belloch贸w nie by艂a nawet tematem tabu, tylko czym艣 zgo艂a bez znaczenia. C贸偶 z tego, 偶e podczas beztroskich lat przed wybuchem wojny domowej jego ojciec pomaga艂 wielu spo艣r贸d nich? Ani jeden nie zatroszczy艂 si臋 o porz膮dny pogrzeb dla porz膮dnego cz艂owieka.
Kiedy nied艂ugo potem zmar艂a jego matka, Caroline i kilka innych os贸b przys艂a艂o kondolencje. Na pogrzebie jednak nie pojawi艂 si臋 nik艂 opr贸cz kilku krewnych. Te zniewagi, rozpami臋tywane przez Rafa'a prawie ca艂e lata, z偶era艂y go od 艣rodka.
Dobrze wiem, 偶e to chorobliwa reakcja, m贸wi艂 sobie. Pewnie wszystkie choroby s膮 konsekwencj膮 naszych sekret贸w.
Mo偶e na tym w艂a艣nie - na tajemniczo艣ci - polega艂 nieodparty urok
Ksi臋偶ycowej Damy? Nikt nie mia艂 wi臋cej sekret贸w ni偶 ona.
- Zbyt surowo si臋 os膮dzasz -powiedzia艂 Sam, pakuj膮c akta do tecz-
ki. - Nie pozna艂em jej jeszcze, ale wszystko wskazuje na to ,ze jest
217
naprawd臋 wyj膮tkow膮 kobiet膮. A jej niezwyk艂y urok nie polega tylko na fa艂szu.
- Masz s艂uszno艣膰. To prawdziwa zagadka, dobrze jej dobrali imi臋.
Ale tym razem wola艂bym j膮 rozwi膮za膰 bez twojej pomocy.
Farrell b艂ysn膮艂 swym niepasuj膮cym do reszty twarzy u艣miechem.
A czyja si臋 ofiarowa艂em z jak膮kolwiek pomoc膮? Pierwsze s艂ysz臋! Rad jestem, 偶e tak do tego podchodzisz.
Wierz臋 w wi臋kszo艣膰 jej historii. Cho膰by pochodzi艂a z najgorszych slams贸w Dublina, jej osi膮gni臋cia nie ulegaj膮 w膮tpliwo艣ci. Jest doskona艂膮 tancerk膮 i w mgnieniu oka potrafi zmieni膰 temat rozmowy z francuskich koronek na militarne talenty Juliusza Cezara.
Ale nie zwracaj na to uwagi, ostrzega艂 sam siebie. Zaczynasz mie膰 istn膮 obsesj臋 na punkcie tej dziewczyny. To cz臋艣ciowo wina tego dzieciaka, Husha. O ile nie jest pierwszorz臋dnym aktorem, jego intencje podczas sobotniej wizyty by艂y jak najszczersze. A jego uwagi o Mystere 艣wiadczy艂y o dziewczynie jak najlepiej. Nie powinienem jednak tak du偶o o niej my艣le膰. Musz臋 pokona膰 ten niepo偶膮dany poci膮g.
Przede wszystkim dlatego, 偶e - taka by艂a okrutna, naga prawda -Mystere nadawa艂a si臋 idealnie na narz臋dzie jego zemsty. Choroba? Bez-rozumna zemsta? Mo偶liwe. Ale czy 偶a艂osna pseudoarystokratyczna arogancja Caroline nie by艂a r贸wnie偶 chorobliwym objawem? A jak dowi贸d艂 Pasteur, chorob臋 najlepiej mo偶na zwalczy膰 w艂a艣nie chorob膮.
Przesta艂 kr膮偶y膰 po pokoju i spojrza艂 na Sama, kt贸ry cierpliwie czeka艂 na polecenia swego chlebodawcy.
W jednej chwili wydaje mi si臋, 偶e mam pe艂ny obraz sytuacji. W nast臋pnej wszystko znika, jak pi臋艣膰, gdy rozewrze si臋 d艂o艅. Prawdy o kobietach nie da si臋 chyba wyrazi膰 s艂owami.
Kobieta to zagadka, zw艂aszcza gdy ma na imi臋 Mystere - podsumowa艂 Sam.
Rafe skin膮艂 g艂ow膮, ale w jego oczach zn贸w pojawi艂 si臋 wyraz rozmarzenia. Ujrza艂 przed sob膮 Mystere w swej bibliotece, oblan膮 z艂otawym blaskiem 艣wiec. Widzia艂 kszta艂t jej nagiego cia艂a przezieraj膮cego spod cienkiej koszulki: otoczone ciemnym kr臋giem stercz膮ce sutki, cie艅 meszku mi臋dzy nogami... Nagle poczu艂, 偶e krew t臋tni mu po偶膮daniem. Z najwy偶sz膮 niech臋ci膮 si臋gn膮艂 po akt贸wk臋.
- Tak, Mystere-zagadka - rzek艂. - A teraz poszukajmy Wilsona i wracajmy do biura. Stracili艣my ju偶 na ni膮 zbyt wiele czasu.
218
Gdy w 艣rod臋 po lunchu Paul zwo艂a艂 zebranie ca艂ej „rodziny", Mys-tere wiedzia艂a, 偶e znalaz艂a si臋 w k艂opotach.
Przysz艂y w艂a艣nie procenty od jego niezawodnych obligacji i nikt jej nie musia艂 t艂umaczy膰, co si臋 sta艂o. Wk艂adaj膮c pieni膮dze do sejfu, Paul odkry艂 znikni臋cie diademu. Kiedy wszyscy zebrali si臋 w salonie na dole, Rillieux przybra艂 najbardziej pompatyczny wyraz twarzy i oznajmi艂:
- Kto艣 w spos贸b niedopuszczalny naruszy艂 moj膮 prywatno艣膰.
Ledwie sko艅czy艂 to zdanie, Mystere odezwa艂a si臋 艣mia艂o:
- To ja ja naruszy艂am, Paul. Ja zabra艂am diadem. Nikt inny nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego.
Wiedzia艂a, 偶e nara偶a si臋 na wielkie ryzyko. By艂a teraz co prawda dla Paula kluczem do bogactwa, a chciwo艣膰 czyni艂a go wyrachowanym, wszystko jednak mia艂o swoje granice. Zrobi艂 si臋 niezno艣nie zarozumia艂y od czasu, gdy zosta艂 zaliczony do grona najbli偶szych przyjaci贸艂 Caroline Astor. Wtargni臋cie w jego prywatno艣膰 uzna艂 niemal za obraz臋 majestatu.
Jego reakcja by艂a gwa艂towna i przera偶aj膮ca. Wsta艂 z trudem z fotela, wyprostowa艂 si臋 i stan膮艂 nad Mystere z uniesion膮 lask膮 jakby zamierza艂 j膮 uderzy膰.
- Paul! - krzykn臋艂a Rose. - Nie!
Evan zareagowa艂 zadziwiaj膮co szybko jak na cz艂owieka takiej postury. Jedn膮 r臋k膮 chwyci艂 za ko艂nierz Husha, kt贸ry mia艂 ju偶 rzuci膰 si臋 na Rillieux, drug膮 艂agodnie, z szacunkiem powstrzyma艂 starszego pana.
- Nic z tych rzeczy, szefie - przypomnia艂 Paulowi Baylis. - R臋ka,
kt贸ra nas karmi, i tak dalej...
Uwaga by艂a prostacka, ale Rillieux wystarczaj膮co chytry, by zastosowa膰 si臋 do tej rady. Bezczelna dziewucha stanowi艂a ich g艂贸wn膮 nadziej臋 wyj艣cia z finansowych tarapat贸w. Dobrze o tym wiedzia艂.
Ale nawet gdy nieco och艂on膮艂, okaza艂 tak ma艂ostkowy despotyzm, 偶e Mystere sta艂a si臋 jeszcze bardziej wojownicza.
Wszyscy mamy ju偶 po dziurki w nosie twojej tyranii-ofukn臋艂a go. - Posuwasz si臋 za daleko w 偶膮daniach dotycz膮cych tak zwanej „lojalno 艣ci".
Wszyscy? - powt贸rzy艂, rozgl膮daj膮c si臋 po twarzach zebranych. A wi臋c to bunt?
Mystere r贸wnie偶 popatrzy艂a na wszystkich, ale nawet Rose i Hush nie opowiedzieli si臋 wyra藕nie po jej stronie przeciw Paulowi.
- Baylis - b艂aga艂a - b膮d藕偶e cho膰 raz konsekwentny. Ciagle
latasz na te bezp艂atne wyk艂ady dla robotnik贸w. Gdzie si臋 podzia艂y taraz
pogl膮dy na temat ucisku klas pracuj膮cych?
219
Baylis wzruszy艂 ramionami.
- Gada si臋 r贸偶ne rzeczy. Cholera, mia艂em szcz臋艣cie, jak mi si臋 uda艂o
przenocowa膰 bezpiecznie w stogu siana, zanim Paul wyci膮gn膮艂 mnie z tego
b艂ota. Gdyby nie on, makaroniarze poder偶n臋liby mi gard艂o, ani chybi!
-No w艂a艣nie - przytakn膮艂 Evan. -Nie mamy tu najgorzej. Wcale nie najgorzej, Mystere, a jak ju偶 wpakujemy Bellocha w te cztery deski...
- Do艣膰 tego! - przerwa艂 mu Paul. - Chc臋 pom贸wi膰 z Mystere na
osobno艣ci. Reszta mo偶e wyj艣膰.
Mimo 偶e nie mieli odwagi poprze膰 jej 艣mia艂ego wyst膮pienia, teraz zwlekali z wyj艣ciem, jakby chcieli ostrzec Paula, by nie wa偶y艂 si臋 zrobi膰 dziewczynie nic z艂ego. Mystere rozumia艂a ich postaw臋: zawdzi臋czali Paulowi (albo tak im si臋 zdawa艂o) ocalenie przed nieszcz臋snym losem. Zakosztowawszy lepszego 偶ycia, obawiali si臋 powrotu do poprzednich warunk贸w. Musia艂a na w艂asn膮 r臋k臋 przeciwstawi膰 si臋 tyranii Paula. Zdawa艂a sobie r贸wnie偶 spraw臋 z niebezpiecze艅stwa gro偶膮cego Rafe'owi, gdyby jednak dosz艂o do ich ma艂偶e艅stwa.
Nie by艂a pewna, czy Rafe posun膮艂by si臋 a偶 do takiej ostateczno艣ci dla zaspokojenia swojej 偶膮dzy zemsty. Ale mog艂o si臋 tak sta膰, wi臋c musia艂a za wszelk膮 cen臋 zapobiec ma艂偶e艅stwu, znikaj膮c z horyzontu. Nie艂atwo b臋dzie jednak zmyli膰 czujne oko Paula. Wyczuwa艂 chyba jej ch臋膰 ucieczki. Nie mog艂a ju偶 nigdzie si臋 ruszy膰 bez eskorty. Nawet pok贸j wynaj臋ty przy Centr臋 Street nie stanowi艂 bezpiecznego azylu. Mog艂aby si臋 w nim schroni膰 tylko na kilka dni. Jej znikni臋cie by艂oby prawdziwym darem losu dla 偶urnalist贸w i mimo przebrania nie utrzyma艂aby si臋 d艂ugo w roli m艂odej wdowy Lydii Powell.
Gdyby si臋 jednak po艣pieszy艂a ze sprzeda偶膮 szmaragdu i przygotowaniami do opuszczenia miasta, mo偶e zdo艂a艂aby zabra膰 si臋 na parowiec p艂yn膮cy do Europy, gdzie 艂atwiej by艂oby zagubi膰 si臋 w t艂umie pasa偶er贸w. A po przybyciu na miejsce mog艂aby dawa膰 lekcje angielskiego albo znale藕膰 prac臋 w jakim艣 teatrze...
Kiedy reszta „rodziny" wysz艂a, zimny g艂os Paula przywo艂a艂 j膮 do rzeczywisto艣ci.
- Mystere, wystarczy, je艣li powiem, 偶e nie mog臋 tolerowa膰 takiego
post臋powania. Przyzna艂a艣 si臋 do zabrania diademu. Czy powiesz mi, na
co wyda艂a艣 pieni膮dze... bo zak艂adam, 偶e ju偶 go sprzeda艂a艣?
Przynajmniej nie ma poj臋cia, dlaczego musia艂am go zabra膰, pociesza艂a si臋 w duchu Mystere. Gdyby Rillieux zorientowa艂 si臋, ile Rafe o nim wie, jego desperacja mog艂aby mie膰 nieobliczalne konsekwencje. Musi wiec koniecznie zwr贸ci膰 gniew Paula przeciw sobie.
220
- Wykorzysta艂am je na poszukiwania Brama - sk艂ama艂a.
Jej odpowied藕 go nie zdziwi艂a, ale z trudem pohamowa艂 gniew.
No i co, znalaz艂a艣 go? Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
Ani 艣ladu.
Czy pier艣cionek Antonii ukrad艂a艣 w tym samym celu?
Ukrad艂 go kto艣 inny.
Ile razy ci powtarza艂em, 偶eby艣 zaprzesta艂a tych idiotycznych poszukiwa艅?
Mn贸stwo razy. Ale dlaczego? Czemu a偶 tak ci臋 z艂o艣ci, 偶e chc臋 odnale藕膰, mojego jedynego krewnego?
Czemu? Czy艣 ty ca艂kiem oszala艂a, Mystere? Masz poj臋cie, ile to mnie ju偶 kosztowa艂o?!
Tylko ciebie?
No nie, oczywi艣cie: ile to kosztowa艂o ca艂膮 rodzin臋. Da艂em ci wykszta艂cenie, Mystere. Wyci膮gn膮艂em ci臋 z tej wyl臋garni karaluch贸w przy Jermyn Street nie po to, 偶eby ci臋 karmi膰 odpadkami. Pomy艣l tylko, jak tu 偶yjesz: w komforcie, otoczona s艂u偶b膮...
Do kt贸rej sama nale偶臋. Nawet kiedy podr贸偶owali艣my po Europie, zmusza艂e艣 mnie do kradzie偶y. Rose 艣ciele nam 艂贸偶ka, ale pr贸cz tego musi obrabia膰 „na boku" cudze kieszenie. To dzi臋ki naszym wysi艂kom sta膰 ci臋 na pierwszorz臋dnego krawca.
Powiedzia艂a to niemal 艂agodnym tonem, bo zrodzi艂o si臋 w niej ca艂kiem nowe podejrzenie. Nie uwierzy艂a w zapewnienia Rillieux, 偶e tylko niepotrzebna strata pieni臋dzy pobudzi艂a go do gniewu. Zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy Paul nie ma innego powodu, by uniemo偶liwi膰 jej poszukiwania Brama. To przypuszczenie sprawi艂o, 偶e ju偶 mniej 艣pieszy艂a si臋 do opuszczenia miasta.
Czy wiesz o Bramie co艣, czego nie chcesz mi powiedzie膰? - spyta艂a.
Nic podobnego - warkn膮艂. - Wiem tylko, 偶e tylko g艂upiec wyrzuca pieni膮dze na poszukiwanie kogo艣, kto najpewniej od dawna nie 偶yje.
Masz jaki艣 dow贸d 艣mierci Brama?
Dow贸d? Czy m贸wimy o jakiej艣 znakomito艣ci? Tw贸j brat bez w膮tpienia zosta艂 prostym majtkiem. Zw艂aszcza je艣li zaci膮gn臋li go na pok艂ad wbrew prawu, to nigdzie nie odnotowano jego zgonu.
Mystere nie mog艂a temu zaprzeczy膰, a Paulowi wyra藕nie zale偶a艂o- na zmianie tematu.
- Dzi臋ki umiej臋tnemu zarz膮dzaniu maj膮tkiem i wielkim osobistym
wyrzeczeniom uda艂o mi si臋 uzyska膰 kwartaln膮 rat臋 mojej... to znaczy
221
rodzinnej inwestycji - rzek艂. - Nast臋pna wypada w listopadzie. Do tego czasu b臋dziemy mieli mn贸stwo dodatkowych wydatk贸w. Zw艂aszcza teraz, kiedy si臋 zar臋czy艂a艣. -A zatem...
- A zatem mo偶e by膰 niezb臋dny jeszcze jeden wyst臋p Ksi臋偶ycowej
Damy.
Mystere potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.
Zastan贸w si臋 - przekonywa艂 Rillieux. - To nawet troch臋 podejrzanie wygl膮da.
Co takiego?
Pomy艣l. Odk膮d zosta艂y og艂oszone twoje zar臋czyny z jednym z najbogatszych ludzi w Nowym Jorku, Ksi臋偶ycowa Dama zawiesi艂a sw膮 dzia艂alno艣膰. Nawet najg艂upszy 偶urnalista potrafi wyci膮gn膮膰 z tego wnioski. -Widz膮c, 偶e ten logiczny argument da艂 dziewczynie do my艣lenia, doda艂 jeszcze bardziej przymilnym tonem: -Zauwa偶y艂em, jak ci臋 zabola艂o, gdy Evan wyskoczy艂 z t膮 g艂upi膮 uwag膮 na temat pakowania Rafe'a do trumny. Dobrze wiesz, 偶e ten dumy osi艂ek plecie, co mu 艣lina na j臋zyk przyniesie. Taka to ju偶 rynsztokowa brawura.
Te pozornie szczere zapewnienia nie rozwia艂y w膮tpliwo艣ci Mystere. Ok艂amujesz mnie, pomy艣la艂a. S艂ysza艂am, jak obaj z Evanem snuli艣cie plany, i wiem, 偶e zamierzacie zabi膰 Rafe'a.
-Nie b臋dzie najmniejszego powodu do stosowania przemocy - kontynuowa艂 Rillieux - zw艂aszcza je艣li Rafe oka偶e si臋 dla ciebie szczodry. Wystarczy, 偶e poruszysz z nim t臋 spraw臋 w jakim艣... intymnym momencie. Wspomnisz na przyk艂ad, jak du偶o masz wydatk贸w, czy co艣 w tym rodzaju.
- A je艣li nie oka偶e si臋 szczodry?
Paul wzruszy艂 ramionami i rzuci艂 Mystere tak bezwzgl臋dne spojrzenie, 偶e po plecach przebieg艂 jej zimny dreszcz.
Trzeba b臋dzie znale藕膰 jakie艣 inne rozwi膮zanie - powiedzia艂 tylko.
A je艣li to nie on - rzuci艂a z wyzwaniem w g艂osie - tylko ja odm贸wi臋 wsp贸艂pracy?
Prowokowa艂a Paula umy艣lnie, by potwierdzi膰 swe straszne podejrzenie.
- Nie mo偶esz odm贸wi膰 - odpar艂 g艂osem ca艂kowicie wypranym
z uczu膰. - Zrobisz, co ci ka偶臋.
-A je偶eli nie?
- Wtedy zabij臋 ci臋 w艂asnymi r臋kami -odpar艂 bez mrugni臋cia okiem.
- Ja ci臋 stworzy艂em, wi臋c mog臋 ci臋 i zniszczy膰.
222
28
Jak mu si臋 cz臋sto zdarza艂o po u偶yciu gr贸藕b wobec Mystere, Rillieux stara艂 si臋 by膰 niezwykle mi艂y, a nawet udawa艂 skruszonego podczas podwieczorku. Ona jednak odpowiada艂a mu jakby nieobecnym, wymuszonym u艣miechem. By艂a pewna prawdziwych intencji Paula i wiedzia艂a, 偶e musi zapobiec rozlewowi krwi. Mimo i偶 Paul budzi艂 w niej coraz wi臋kszy strach, jego podopieczni byli jej bliscy niemal jak rodzina. Zw艂aszcza Rose i Hush. Musi zatroszczy膰 si臋 o nich, nie tylko o siebie i Rafe'a.
Nie chcia艂a opu艣ci膰 miasta, zanim nie sprawdzi swych najnowszych podejrze艅 co do Paula. Ros艂o w niej prze艣wiadczenie, 偶e Rillieux macza艂 palce w porwaniu Brama. Pewien incydent podczas podwieczorku jeszcze nasili艂 te podejrzenia.
Gdy pili herbat臋, zjawi艂a si臋 popo艂udniowa poczta i Hush starannie posortowa艂 j膮 na stoliku w holu. Do Mystere przysz艂a tylko kartka od dawnej szkolnej kole偶anki, kt贸ra w艂a艣nie podr贸偶owa艂a po Grecji. Ale na wierzchu stosu korespondencji przeznaczonej dla Paula zobaczy艂a kopert臋 opatrzon膮 z艂otym herbem Granville'贸w. Rillieux chwyci艂 wszystkie listy i skierowa艂 si臋 w stron臋 schod贸w.
Nie otworzysz poczty? - zawo艂a艂a za nim Mystere. - Zazwyczaj robisz to od razu!
Jestem zm臋czony - odpar艂, nie odwracaj膮c si臋 do niej.
Nie by艂a pewna, czy to tylko wym贸wka; rzeczywi艣cie wygl膮da艂 na wyczerpanego. Mimo woli zrobi艂o si臋 jej go 偶al, lecz zwalczy艂a w sobie odruch wsp贸艂czucia. Nawet je艣li si臋 藕le czuje, pomy艣la艂a, nie zas艂uguje na nic lepszego, stary 艂ajdak.
Hush zauwa偶y艂, 偶e dziewczyna bierze ze stojaka swoj膮 parasolk臋.
- Mam zaprz臋ga膰 konie? - spyta艂 rad, 偶e b臋dzie jej towarzyszy艂.
-Nie skorzystam dzi艣 z powozu - odpar艂a, burz膮c jego g臋st膮 czarna
jak w臋giel czupryn臋. - Ale bardzo bym chcia艂a, 偶eby艣 potem poczyta艂 mi Wilkiego Collinsa.
Hush zerkn膮艂 po艣piesznie w stron臋 schod贸w i dostrzeg艂szy, 偶e Paul znajduje si臋 akurat na zakr臋cie, sk膮d mia艂 doskona艂y widok na d贸艂, wyszed艂 za Mystere na schodki przed frontowymi drzwiami i wetkn膮艂 jej cos do kieszeni jedwabnej sukni.
Mystere przyjrza艂a si臋 podarkowi: by艂 to poka藕ny zwitek bankno t贸w.
223
- Prawie sto dolc贸w - pochwali艂 si臋 Hush, zanim zd膮偶y艂a co艣 powie
dzie膰. - Wszystko dla ciebie. Paul nie ma o tym poj臋cia.
-Hush, ja...
Bardzo chcia艂a go przekona膰, 偶eby nie krad艂 ju偶 nigdy i dla nikogo. By艂by to jednak szczyt hipokryzji, skoro sama zamierza艂a spieni臋偶y膰 pier艣cionek Antonii. Prezent od Husha przyda si臋 jej tym bardziej, 偶e ze sprzeda偶膮 pier艣cienia mog艂y by膰 k艂opoty. Niekt贸re kradzione przedmioty by艂y bardziej „trefne" ni偶 inne; a rozesz艂y si臋 pog艂oski, 偶e policji specjalnie zale偶y na schwytaniu tego z艂odzieja. Napomykano o nagrodzie za pomoc w odnalezieniu go, co czyni艂o ryzykown膮 nawet rozmow臋 z paserem na temat klejnotu Antonii.
-Nie musisz si臋 ju偶 martwi膰 o Sparky'ego i Lorenza- doda艂 jeszcze ch艂opiec.
-A to dlaczego?
Nie musisz i tyle - odpar艂 wymijaj膮co. - Zapomnij o nich. I tak masz ju偶 dosy膰 na g艂owie.
Dzi臋kuj臋 ci za pieni膮dze, Hush - powiedzia艂a i u艣ciska艂a ch艂opca. - Mam nadziej臋, 偶e kiedy艣 oboje nie b臋dziemy musieli kra艣膰 - szepn臋艂a i zaraz pu艣ci艂a Husha, bo u jej boku ukaza艂 si臋 Baylis.
W tej samej chwili dostrzeg艂a pow贸z Rafe'a, stoj膮cy tu偶 przy 艂upkowym kraw臋偶niku Great Jones Street, zaledwie kilkana艣cie metr贸w od brukowanej uliczki wiod膮cej do rezydencji Rillieux.
- Wiedzia艂e艣, 偶e on tu jest? - spyta艂a Husha, kt贸ry nadal sta艂 na fron
towych schodach. Poczerwienia艂a z irytacji, gdy ch艂opak tylko u艣miech
n膮艂 si臋 od ucha do ucha i wreszcie zamkn膮艂 drzwi frontowe.
Po sekundzie wahania zebra艂a sp贸dnic臋 woln膮 r臋k膮 i ruszy艂a w stron臋 powozu z grymasem gniewu na twarzy. Ciekawe, jak d艂ugo Rafe czai艂 si臋 tam, szpieguj膮c j膮 w bia艂y dzie艅.
Pod zdumionym spojrzeniem Wilsona podesz艂a do powozu od tej strony, gdzie siedzia艂 Rafael.
Mo偶e zamierzasz kupi膰 mi smycz i obro偶臋? - rzuci艂a ostro.
Uwa偶am, 偶e i bez tego jeste艣 wystarczaj膮co sp臋tana - odpar艂, wpatruj膮c si臋 znacz膮co w jej sp艂aszczony biust. - Wsiadaj i przejed藕 si臋 ze mn膮 jak przyk艂adna narzeczona!
-Nie mam zamiaru.
Ruszy艂a szparko po trotuarze, tak unosz膮c parasolk臋, by nie widzie膰 Rafe'a. Wilson nie potrzebowa艂 偶adnych rozkaz贸w: odwi膮za艂 lejce i trzepn膮艂 nimi lekko. Konie ruszy艂y st臋pa w tym samym kierunku co Mystere.
224
Rafe otworzy艂 drzwiczki powozu i opu艣ci艂 stopie艅.
Wsiadaj, powiedzia艂em!
A ja powiedzia艂am: nie! Nie jestem jedn膮 z twoich podw艂adnych, 偶eby spe艂nia膰 ka偶dy tw贸j rozkaz.
Ale艣my hardzi, co? - Wyra藕nie nie by艂 w nastroju do znoszenia jej foch贸w. — Wilson, w prawo! - zawo艂a艂, a 艣wietnie wyszkolony stangret natychmiast skr臋ci艂 w stron臋 chodnika. Nim Mystere spostrzeg艂a, co si臋 艣wi臋ci, Rafe wyskoczy艂 z jad膮cego pojazdu i chwyci艂 j膮 mocno pod 艂okcie.
Dos艂ownie wci膮gn膮艂 dziewczyn臋 do wn臋trza i posadzi艂 obok siebie.
- Pu艣膰 mnie! - protestowa艂a, odpychaj膮c go bez wi臋kszego skutku.
Roze艣mia艂 si臋 z jej daremnych usi艂owa艅 jak ch艂opiec z trzepotania
pochwyconego ptaszka.
Troch臋 ciszej - powiedzia艂. - Zaraz zaczniesz si臋 wydziera膰, 偶e ci臋 gwa艂c膮.
Nie, bo to by ci臋 tylko rozzuchwali艂o. Puszczaj!
Wilson! - zawo艂a艂 Rafe do stangreta zza sk贸rzanej zas艂onki w oknie. - Jed藕 do parku. Okr臋偶n膮 drog膮.
Do parku?-powt贸rzy艂a Mystere. -Czemu si臋 kr臋powa膰? Ka偶 mnie od razu zawie藕膰 do swego hotelu.
Roze艣mia艂 si臋 znowu; ich twarze niemal si臋 styka艂y. Cia艂a te偶 by艂y niebezpiecznie blisko.
- Nie, bo nawet Wilson nie uwierzy, 偶e chc臋 zasi臋gn膮膰 twojej rady
w kwestii kolei 偶elaznej.
Nim zd膮偶y艂a cokolwiek odpowiedzie膰, zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem.
Przez kilka niepokoj膮cych sekund jej w艂asne pragnienie dor贸wna艂o jego nami臋tno艣ci, czyni膮c tym trudniejsz膮 walk臋 z po偶arem, kt贸ry m贸g艂 unicestwi膰 wszelkie jej plany.
- Czemu znowu mi uciekasz? - spyta艂 zdyszanym g艂osem, gdy
w ko艅cu zdo艂a艂a odwr贸ci膰 od niego twarz.
Przesun臋艂a si臋 szybkim ruchem na woln膮 艂aweczk臋, staraj膮c si臋 uspokoi膰 wzburzony oddech. Zauwa偶y艂a przez okno, jak Baylis p臋dzi do drzwi frontowych, by poinformowa膰 Rillieux, 偶e zosta艂a „porwana". Gdyby mia艂a przy sobie pier艣cionek Antonii i sw贸j bezcenny list, by艂aby to ide- alna okazja do znikni臋cia. Okoliczno艣ci jednak zn贸w sprzysi臋g艂y si臋 pi ciw niej.
- Mo偶e prostytutka okaza艂aby si臋 bardziej uleg艂a - odpar艂a ostro,
15 -- Ksi臋偶ycowa Dama
225
Mo偶esz mi wierzy膰 - zapewni艂 j膮, przegarniaj膮c palcami w艂osy -偶e postara艂bym si臋 o to, gdybym wierzy艂, 偶e to co艣 pomo偶e.
Rafe? - odezwa艂a si臋 po mniej wi臋cej dw贸ch minutach pe艂nego napi臋cia milczenia.
S艂ucham?
Wydawa艂 si臋 lekko zniecierpliwiony, jak zn臋kany rodzic, kt贸ry chcia艂by mie膰 spokojn膮 chwil臋 na zebranie my艣li.
- Jakim cz艂owiekiem jest Trevor Sheridan?
Zmru偶y艂 oczy, jakby chcia艂 zada膰 jej jakie艣 pytanie. Zamiast tego jednak odpowiedzia艂 od niechcenia:
- Zwyk艂y przedstawiciel swego gatunku, o ile wiem: chodzi na
dw贸ch nogach i ustawicznie co艣 knuje. Nie znam go zbyt dobrze, ale
s艂ysza艂o si臋 to i owo z wiarygodnych 藕r贸de艂.
~ Na przyk艂ad co? Gro藕nie zmarszczy艂 brwi.
- S艂uchaj, on jest dla ciebie za stary, je艣li masz na my艣li uwiedzenie.
A poza tym bardzo szcz臋艣liwy w ma艂偶e艅stwie z Alan膮 Van Alen, kobiet膮
wyj膮tkowo pi臋kn膮 i dowcipn膮. W膮tpi臋, by on, albo ktokolwiek inny,
chcia艂 wspiera膰 nadmiernie ambitn膮 pann臋 spragnion膮 towarzyskiej ka
riery.. . cho膰 podobno sam niegdy艣 zaczyna艂 od zera. A gdyby艣 chcia艂a go
ograbi膰, okaza艂aby艣 si臋 sko艅czon膮 idiotk膮: zdoby艂 sobie w wy偶szych sfe
rach przydomek „Drapie偶nik".
-Dlaczego go tak...
Rafe zdecydowanym gestem r臋ki nakaza艂 jej milczenie. Wydawa艂 si臋 nies艂ychanie zaciekawiony.
- Je艣li to z powodu tego niepodpisanego listu, ostrzega艂em ci臋 ju偶,
by艣 nie przywi膮zywa艂a do niego zbyt wielkiej wagi. Czemu nagle tak si臋
zainteresowa艂a艣 Sheridanem?
Nie odpowiedzia艂a, patrzy艂a mu tylko badawczo w twarz, zastanawiaj膮c si臋, czy mo偶e Rafe'owi zaufa膰.
- Odprawiasz jakie艣 czary? - spyta艂 poirytowany, odwracaj膮c oczy
przed jej przenikliwym wzrokiem.
Mystere opowiedzia艂a mu o li艣cie z herbem Granville`ow i Sheridan贸w, kt贸ry zjawi艂 si臋 z dzisiejsz膮 poczt膮, a kt贸rego Paul nie chcia艂 otworzy膰 w jej obecno艣ci.
- Mog臋 ci wyja艣ni膰, co zawiera艂 - przerwa艂 jej Rafe - bo sam
otrzyma艂em identyczny. Nie ma w tym 偶adnej tajemnicy: to po prostu
zwyk艂e zaproszenie na wieczorne przyj臋cie, kt贸re odb臋dzie si臋 w naj
bli偶szy weekend w rezydencji Sheridana na cze艣膰 ksi臋stwa Granville.
226
Rillieux z pewno艣ci膮 si臋 go spodziewa艂, przecie偶 jest za pan brat z pani膮 Astor.
- W ka偶dym razie z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie chcia艂, 偶ebym ja o tym
wiedzia艂a- podkre艣li艂a Mystere. - I po prostu si臋 w艣ciek艂, kiedy mu
powiedzia艂am, 偶e nadal poszukuj臋 Brama. Kiedy nalega艂am, by mi wy
zna艂, czy wie co艣 na temat jego znikni臋cia, ok艂ama艂 mnie. Jestem tego
pewna.
Milcza艂a chwil臋, marszcz膮c brwi w najwy偶szym skupieniu.
To Evan - odezwa艂a si臋 nagle, a raczej pomy艣la艂a g艂o艣no.
Jaki zn贸w Evan?
Cz艂owiek, kt贸ry odgrywa u nas rol臋 g艂贸wnego lokaja. Zawsze by艂 grzeczny wobec mnie, nawet mi艂y. Ale wydaje mi si臋, 偶e zetkn臋艂am sie z nim, jeszcze zanim Paul wyci膮gn膮艂 nas z przytu艂ku.
Was? A wi臋c Rillieux zabra艂 tak偶e twojego brata?
Tak. Co tydzie艅 wysy艂ano nas z sieroci艅ca na ulic臋, 偶eby艣my 偶ebrali na swoje utrzymanie. Paul zobaczy艂 nas w jakim艣 zau艂ku, chyba przy Lexington Street. Z jednej strony by艂y domy czynszowe, a z drugiej du偶o jad艂odajni i sklep贸w, wiec chyba to tam podeszli do nas Paul z Bay-lisem. Nie by艂o 偶adnej przemocy ani gr贸藕b. Zafundowali nam pyszny posi艂ek w restauracji i wyt艂umaczyli, jak wspania艂膮 przygod膮 b臋dzie ucieczka z sieroci艅ca i zamieszkanie z now膮 „rodzin膮". Strasznie nas rozpieszczali i wydawali si臋 naprawd臋 zmartwieni, gdy Bram zosta艂 porwany.
Udawali zmartwionych, to chyba odpowiedniejsze okre艣lenie -rzuci艂 Rafe z 艂agodn膮 ironi膮. - Czy ty albo tw贸j brat nie wygadali艣cie si臋 przypadkiem, 偶e macie jakich艣 bogatych krewnych w Ameryce? Co艣 ta- kiego mog艂oby doj艣膰 do starego Rillieux.
To mo偶liwe, cho膰 oboje trzymali艣my buzie na k艂贸dk臋; matka wyra藕nie nam to poleci艂a. Ju偶 bardziej prawdopodobne, 偶e kto艣 przeczyta艂 nasz list... ale Bram by艂 zawsze bardzo ostro偶ny.
-Bardzo ostro偶ny jak na m艂odego ch艂opca. Z pewno艣ci膮 nie nosi艂 go bez przerwy przy sobie. Nawiasem m贸wi膮c, sam ch臋tnie bym kiedys prze- czyta艂 ten list.
Zimny dreszcz przebieg艂 jej po plecach, gdy u艣wiadomi艂a sobie jakie podj臋艂a ryzyko, zwierzaj膮c si臋 z sekretu, kt贸rego umieraj膮ca matka poleci艂a im strzec jak oka w g艂owie. Ten m臋偶czyzna udowodni艂 jej ju偶, 偶e blisko艣膰 nie musi oznacza膰 czu艂o艣ci; by艂a g艂upia, zapominajac
偶e mo偶e to by膰 jeden z ludzi, przed kt贸rymi mama ich ostrzagata Mi mo okazywanego zainteresowania m贸g艂 po prostu zbierac wiadomosci
227
niezb臋dne do swej prywatnej kampanii wojennej, a nie kierowa膰 si臋 trosk膮 o ni膮!
- Tak czy owak - podsumowa艂 Rafe, gdy kilka przecznic przed nimi
mign膮艂 zza drzew Astor House - przywi膮zujesz zbyt wielk膮 wag臋 do swej
rzekomej wi臋zi z domem Granville'贸w. Z ca艂ym szacunkiem dla twojej
matki, pr贸bowa艂a jako艣 utrzyma膰 swoje dzieci przy 偶yciu. Ona... No,
daj偶e spok贸j! Ju偶 nic nie m贸wi臋.
Mystere zdumia艂a nie tylko jego, ale i siebie, gdy na wspomnienie matki pociek艂y jej z oczu 艂zy. Jedna sp艂yn臋艂a po twarzy, druga l艣ni艂a na policzku.
- Agitujecie za r贸wnymi prawami dla kobiet - burkn膮艂 Rafe - a sama
widzisz, jakie jeste艣cie s艂abe i p艂aczliwe!
-Ja za niczym nie agituj臋. Ciekawam, jak ty by艣 si臋 czu艂, gdyby kto艣 tak od niechcenia wspomnia艂 o ostatnich chwilach twojej matki. A mo偶e 艣mier膰 kogo艣 bogatego jest bardziej tragiczna? Mo偶esz w to wierzy膰 albo nie, ale biedak potrafi cierpie膰 r贸wnie g艂臋boko.
-Zapominasz, 偶e i moja matka by艂a biedna, gdy serce jej p臋k艂o.
Pochyli艂 si臋 ku Mystere i poca艂owa艂 j膮 w usta. Tym razem mniej zaborczo, cho膰 r贸wnie gor膮co. Poczu艂a zn贸w przyspieszone bicie serca i gwa艂towne po偶膮danie.
Oto i park - rzek艂 pe艂nym napi臋cia szeptem. - Ka偶emy Wilsonowi zatrzyma膰 pow贸z?
Przynajmniej raz zapyta艂e艣 mnie o zdanie - powiedzia艂a, rzucaj膮c mu przelotny u艣miech.
29
Przez ca艂y tydzie艅 Mystere oczekiwa艂a, 偶e Paul powie o wydanym przez Sheridana przyj臋ciu na cze艣膰 ksi臋cia i ksi臋偶nej Granville. Nie wspomnia艂 jednak o tym ani s艂owem. Przebywa艂 najcz臋艣ciej w swoim pokoju, wci膮偶 narzekaj膮c, 偶e „przekl臋ty wiek daje mu si臋 we znaki". Og贸lnie bior膮c, by艂 uprzejmy, ale wobec wszystkich trzyma艂 si臋 na dystans. Nawet kiedy us艂ysza艂, 偶e Rafe z艂o偶y艂 Mystere wizyt臋 i um贸wi艂 si臋 z ni膮, 偶e w sobot臋 wpadnie przed przyj臋ciem u Sheridan贸w, nadal zachowywa艂 si臋 tak, jakby nic si臋 nie dzia艂o.
Mystere nie mog艂a tego zrozumie膰. Przecie偶 ostatnimi czasy Rillieux nie odst臋powa艂 boku Caroline, nazywano go nawet 偶artobliwie Wardem
228
Starszym. Kiedy nie wspomnia艂 o zbli偶aj膮cym si臋 przyj臋ciu r贸wnie偶 w sobot臋 rano, postanowi艂a sama poruszy膰 ten temat.
Zasta艂a Paula przy niewielkim biurku w salonie na dole. By艂 nadal w szlafroku.
- Paul?
Wolno uni贸s艂 g艂ow臋 znad lektury i 艣wiat艂o elektrycznej lampki pad艂o na jego szar膮 jak popi贸艂 twarz. Wygl膮da艂 naprawd臋 mizernie. Mystere zda艂a sobie spraw臋, 偶e to nie jest jego zwyk艂a hipochondria.
M贸w, moja droga, i nie dziw si臋, 偶e u mnie b臋dzie z tym troch臋 gorzej. W艂a艣nie za偶y艂em chinin臋 i w g艂owie mi huczy.
My艣la艂am, 偶e czujesz si臋 lepiej, i w艂a艣nie zastanawia艂am si臋, jakie masz plany w zwi膮zku z przyj臋ciem u Sheridana. Gdyby艣 chcia艂 wzi膮膰 w nim udzia艂, mo偶esz pojecha膰 ze mn膮 i z Rafe'em.
Nie mia艂a poj臋cia, czy Rafe by艂by zachwycony tak膮 perspektyw膮, ale musia艂a co艣 wymy艣li膰, by wydoby膰 z Paula jak膮艣 odpowied藕. Zamiast jednak o wieczorze, zacz膮艂 m贸wi膰 o Rafie.
- Pan Rafael Belloch - mrukn膮艂. - Zastanawia艂em si臋, czemu ten
cz艂owiek ledwie raczy kiwn膮膰 g艂ow膮 stryjowi swojej narzeczonej.
Te s艂owa zaniepokoi艂y Mystere. Czy偶by Paul podejrzewa艂, 偶e Rafe co艣 wie na jego temat?
Co masz na my艣li? - spyta艂a ostro偶nie.
Niewa偶ne. Nie wybieram si臋 do Sheridana - wreszcie udzieli艂 konkretnej odpowiedzi. - Caroline zgodzi艂a si臋 usprawiedliwi膰 mnie przed nim.
Ale... dlaczego nawet mi nie wspomnia艂e艣 o tym przyj臋ciu?
Po co? Sama si臋 o nim dowiedzia艂a艣, nieprawda偶?
Mystere by艂a ju偶 pewna, 偶e Rillieux tai przed ni膮 jaki艣 sekret, nie mia艂a jednak odwagi spyta膰 go o to otwarcie.
Ale dlaczego nie chcesz, 偶ebym ja tam posz艂a? - pr贸bowa艂a sie dowiedzie膰.
Id藕, nie id藕, wszystko mi jedno. Czy jednak nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e powinna艣 okaza膰 czasem troch臋 rezerwy? - Przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋 i doda艂: - Zw艂aszcza po tym imponuj膮cym popisie, jaki daliscie oboje na przyj臋ciu u pani Astor w ubieg艂膮 sobot臋. Nawiasem m贸wiac Caroline powiedzia艂a mi, 偶e Antonia natychmiast pu艣ci艂a plotk臋, jakoby艣cie starannie prze膰wiczyli t臋 rzekomo spontaniczn膮 scen臋 taneczna . Ale Lance Streeter, specjalista od romantycznych bzdur, przeciw stawi艂 sie gwa艂townie podobnym oszczerstwom. Zawojowa艂a艣 konsula plebejuszy moja droga. Powinna艣 by膰 z tego zadowolona.
229
Jestem bardzo zadowolona- odpar艂a z roztargnieniem, bo usi艂owa艂a zg艂臋bi膰 prawdziwe intencje Paula. - Od kiedy zmieni艂e艣 swoj膮 strategi臋 w sprawie publicznych wyst膮pie艅? Do tej pory przyjmowali艣my wszystkie zaproszenia.
To nie 偶adna strategia, g膮sko. Po prostu jestem starym cz艂owiekiem, kt贸ry ledwie si臋 trzyma na nogach. Lubi臋 bogactwo i poczucie w艂adzy.
Zw艂aszcza poczucie w艂adzy - wtr膮ci艂a z rozbrajaj膮cym u艣miechem,
Oczywi艣cie. Sp贸jrz tylko na mnie. Rekompensuje mi ono utrat臋... si艂 witalnych, 偶e si臋 tak wyra偶臋. Przyznaj臋 si臋 bez opor贸w, jestem jak nietoperz-wampir, kr膮偶臋 woko艂o i wysysam krew, z czego si臋 da.
-Paul, ja tylko...
- Ale ty - ci膮gn膮艂 - nie jeste艣 starym drapie偶nikiem, kt贸rego prze
kle艅stwem s膮 ograniczenia zwi膮zane z wiekiem. Widz臋 teraz, 偶e popy
cha艂em ci臋 w niew艂a艣ciwym kierunku. Czy chcesz sta膰 si臋 taka jak sio
stry Vanderbilt, kt贸re nigdy nie odrzucaj膮 偶adnego zaproszenia? Pami臋taj,
偶e „przyzwyczajenie rodzi pogard臋, a trzymanie si臋 na dystans budzi re-
spekt". Zawsze uwa偶a艂em, 偶e stare porzekad艂a s膮 wyrazem najwy偶szej
boskiej m膮dro艣ci.
By艂 to logiczny argument, ale mimo wszystko Mystere 偶ywi艂a nadal podejrzenia. Nic z tego, co powiedzia艂 Paul, nie dotyczy艂o bezpo艣rednio zaproszenia od Sheridana.
Cieszy mnie, 偶e sta艂e艣 si臋 zapalonym badaczem boskiej m膮dro艣ci -rzek艂a potulnym tonem, maskuj膮c ironi臋 swej wypowiedzi.
Jestem kryminalist膮, nie heretykiem - odpar艂 szorstko.
To, 偶e Paul otwarcie nazwa艂 siebie kryminalist膮, zdumia艂o j膮. Obserwowa艂a go od wielu lat i wiedzia艂a, i偶 rzadkie wypadki, gdy odzywa艂o si臋 w nim sumienie, towarzyszy艂y zazwyczaj najbardziej mrocznym wyst臋pkom.
Czy ty i Rafe ustalili艣cie ju偶 dat臋 艣lubu? - spyta艂 nagle.
Ja i Rafe? Przypisujesz mi znacznie wi臋ksz膮 w艂adz臋, ni偶 posiadam.
Bzdura! Nie umiesz wykorzysta膰 w艂adzy, jaka jest ci dana. I nie mam na my艣li 偶adnych zdolno艣ci metapsychicznych. Stanowczo powinni艣cie ustali膰 dat臋 艣lubu. Im wcze艣niej, tym lepiej.
Paul, zachowujesz si臋 ostatnio bardzo dziwnie. Co ci臋 trapi?
Mo偶e pytanie, gdzie si臋 podzia艂y minione lata? - odpar艂 i wsta艂 z trudem. - Wybacz, moja droga, ale chcia艂bym si臋 zdrzemn膮膰.
Patrzy艂a za nim, gdy niepewnym krokiem wychodzi艂 z saloniku. Incydent z diademem okaza艂 si臋 punktem zwrotnym w ich stosunkach.
230
Mo偶e Paul poczu艂 obaw臋, 偶e traci nad ni膮 kontrol臋. To by t艂umaczy艂o wzmiank臋 o jak najszybszym 艣lubie.
Ale ca艂a reszta, nietypowe zachowanie w sprawie przyj臋cia u Sheri-dan贸w i dziwna uwaga, 偶e Rafe ledwie raczy kiwn膮膰 mu g艂ow膮... zupe艂nie nie mog艂a tego zrozumie膰.
Rozmy艣laj膮c nad tym, ruszy艂a przez pok贸j w stron臋 lampy, kt贸r膮 Paul zapomnia艂 wy艂膮czy膰. By艂a mo偶e w po艂owie drogi do biurka, gdy dostrzeg艂a co艣 k膮tem oka. Odbija艂o si臋 jaskraw膮 biel膮 od pokrywaj膮cej blat bibu艂y. Nie wiedzia艂a jeszcze, co to, od razu jednak zrozumia艂a, 偶e Paul nie zapomnia艂 wy艂膮czy膰 lampy. Umy艣lnie zostawi艂 j膮 zapalon膮, by Mystere mog艂a to co艣 zobaczy膰.
Podesz艂a i zadr偶a艂a na ca艂ym ciele, gdy u艣wiadomi艂a sobie, co tam le偶y. Tyle rozmy艣la艂a o innych, a ona sama okaza艂a si臋 swoim najgorszym wrogiem. Ona i jej idiotyczna nieostro偶no艣膰. Skrawki podartego listu, starannie u艂o偶one i przylepione do arkusza papieru, zosta艂y wy艂owione z dna kosza na 艣mieci. By艂o to pismo z kancelarii adwokackiej Stephena Breaux.
Nogi ugi臋艂y si臋 pod Mystere. Musia艂a usi膮艣膰 na fotelu, kt贸ry zachowa艂 jeszcze ciep艂o cia艂a Paula.
Matko Boska - szepn臋艂a tak og艂uszona, 偶e nie czu艂a trwogi.
S艂owo daj臋, to nie w艂osy, tylko perski jedwab - powiedzia艂a Rose, kt贸ra w艂a艣nie rozczesywa艂a mi臋kk膮 szczotk膮 w rogowej oprawie g臋sie loki Mystere. Entuzjastyczny ton jej g艂osu by艂 wyrazem nie tylko szczerego podziwu, ale i znakomitego nastroju.
Mystere spojrza艂a w lustro, napotka艂a wzrok przyjaci贸艂ki i odpowiedzia艂a u艣miechem na jej komplement. Rose by艂a w doskona艂ym humorze od dw贸ch dni; konkretnie od wieczoru, gdy zadzwoni艂 Rafe, a ona to odebra艂a telefon.
Doskonale zna艂a Mystere i nieraz potrafi艂a odgadn膮膰 jej mysli.
- Oj wiem, wiem - przyzna艂a, upinaj膮c zr臋cznie mahoniowe pukle
i os艂aniaj膮c je czarn膮 siateczk膮-ale 艣wiat wok贸艂 nas jest tak pozbawiony
blasku. To takie podniecaj膮ce, 偶e tw贸j narzeczony odwiedza cie i co-
dziennie dzwoni. To musi by膰 prawdziwa mi艂o艣膰.
Prawdziwa mi艂o艣膰, dobre sobie, pomy艣la艂a Mystere. Raczej zwykle oszustwo. Nie mia艂a jednak serca rozczarowa膰 Rose.
- Chyba polubi艂a艣 Raf臋'a Bellocha - powiedzia艂a.
-Jest wr臋cz nieprzyzwoicie przystojny-zachichotala Rose - I po dobno mia艂 jakie艣 dramatyczne prze偶ycia.
231
Jakie? Co o nim s艂ysza艂a艣?
Powiadaj膮, 偶e jak by艂 ma艂ym ch艂opcem, mo偶e w wieku naszego Husha, jego ojciec straci艂 ca艂y rodzinny maj膮tek w jakich艣 zagranicznych bankach. I wtedy wszyscy, pani Astor i ta ca艂a banda, odwr贸cili si臋 od niego, a on strzeli艂 sobie w 艂eb. Grozi艂o mu wi臋zienie za d艂ugi, a nikt mu nie chcia艂 po偶yczy膰 nawet grosza. Nie m贸g艂 wida膰 znie艣膰 takiej ha艅by.
Mystere by艂a zdumiona, 偶e wie艣膰 g艂oszona przez ja艣nie pani膮 Plotk臋 niewiele odbiega od prawdy.
- Nie ma sensu wiecznie rozdrapywa膰 starych ran - podsumowa艂a
Rose, nie trac膮c dobrego humoru. - Wiem, 偶e teraz wszystko wydaje ci
si臋 straszne i popl膮tane, z艂otko! Ale droga bez 偶adnych zakr臋t贸w by艂aby
okropnie nudna, no nie?
Odwr贸ci艂a si臋 i nuc膮c co艣 pod nosem, roz艂o偶y艂a przygotowan膮 na dzisiejszy wiecz贸r sukni臋, by sprawdzi膰, czy nie wymaga jakich艣 poprawek.
Mystere poczu艂a nag艂y gniew na sam膮 siebie. Rose podnosi艂a na duchu sama my艣l o „wspania艂ym" ma艂偶e艅stwie, jak je nazywa艂a, a ona nawet w cz臋艣ci nie podziela jej optymizmu. Przecie偶 ca艂y 艣wiat gra komedi臋, czemu wi臋c nie udawa膰 szcz臋艣liwej narzeczonej?
Nad czym tak dumasz, z艂otko? - spyta艂a Rose, podchodz膮c do lustra i staj膮c obok Mystere. - Mo偶e moje gadanie ci przeszkadza? Mog臋 nic nie m贸wi膰.
Przepraszam ci臋 za moje ponure miny.
-Jeszcze czego. To ja powinnam ci臋 przeprosi膰. M臋czy mnie to ju偶 od 艣rody.
Co takiego?
Ano to, jake艣 wyst膮pi艂a przed Paulem w imieniu nas wszystkich, a my艣my ty艂ko stali jak te ko艂ki.
Wcale nie musisz...
-Nie mog臋 m贸wi膰 za ch艂opak贸w, ale ja by艂am z ciebie dumna. Niech ci Bozia b艂ogos艂awi. Ale tak si臋 ba艂am. Nie tylko o siebie, o ciebie te偶.
Ba艂a艣 si臋 zach臋ca膰 mnie do buntu, prawda?
W艂a艣nie. Paul jest stary i s艂abowity, wi臋c nie wydaje si臋 bardzo niebezpieczny. Tylko 偶e Baylis i Evan zrobi膮 wszystko, co im ka偶e, cho膰by to by艂o nie wiem jakie g艂upie i z艂e. Musisz o tym pami臋ta膰. I wynie艣膰 si臋 st膮d jak najpr臋dzej. To, co wymy艣li艂a pani Astor - wydanie ci臋 za Rafe'a Beliocha - nie mo偶e by膰 gorsze od niebezpiecze艅stwa, kt贸re ci tu grozi.
232
-Nie wiem-odpar艂a szczerze Mystere . Zastanawiam sie czasem czy „prawo wyboru" to nie jest diabelski wynalazek, 偶eby nas jeszcze gorzej dr臋czy膰.
To wynalazek ch艂op贸w - poprawi艂a j膮 Rose i obie si臋 rozo艣mia艂y. Jak nie mog膮 pokona膰 nas rozumem, to wynajduj膮 inny spos贸b, by nam narzuci膰 swoj膮 wol臋.
Chyba to nie tylko m臋偶czy藕ni, Rosie. Pani Astor prowadzi taka sam膮 gr臋 i zawsze wygrywa. Mog臋 ci臋 o co艣 spyta膰?
Pewnie, o co tylko chcesz.
Widzisz, chodzi o Evana. Wspomnia艂a艣 kiedy艣, 偶e zosta艂 skazany na sze艣膰 miesi臋cy ci臋偶kich rob贸t. Kiedy to by艂o? Jakie艣 dwana艣cie lat temu?
Ros臋 wiedzia艂a ju偶, do czego to zmierza.
Tak- odpar艂a. - W tym samym czasie, kiedy uciek艂a艣 z sieroci艅ca.
Evan wtedy ju偶 pracowa艂 dla Paula?
Tak - potwierdzi艂a Rose i nie czekaj膮c na dalsze pytania, wyja艣ni艂a: - Za艂oga Evana cz臋sto dostarcza艂a do miejskich sieroci艅c贸w darowane im meble. Paul powiedzia艂 mu, 偶eby mia艂 oko na „obiecuj膮ce bezpa艅skie dzieciaki". Tak to nazywa艂. Jestem pewna, 偶e wtedy po raz pierwszy us艂ysza艂 o was... to znaczy o tobie i twoim bracie.
Meble... Mystere u艣wiadomi艂a sobie, kiedy i gdzie widzia艂a Evana po raz pierwszy. By艂 jednym z wi臋藕ni贸w w pasiastych strojach i myckach, kt贸rzy wnosili nowe 艂贸偶ka na najwy偶sze pi臋tro sieroci艅ca przy Jer-myn Street. Wszystkie dzieci zgromadzono w najwi臋kszej sali. A Evan, zw艂aszcza po specjalnym treningu pod kierunkiem Paula, z pewno艣cia mia艂 oko na wszystkie cenniejsze przedmioty. Umia艂 r贸wnie偶 czyta膰, a Bram chowa艂 „ich list'" pod materacem.
Mystery spojrza艂a na Rose.
- Ju偶 od dawna wiesz o moim li艣cie, prawda?
- Tak. Nie czyta艂am go, ale Baylis powiedzia艂 mi, co zawiera.
Mystere chcia艂a zada膰 kolejne pytanie, ale g艂os jej si臋 za艂ama艂.
- Co z Bramem, Rose? - zdo艂a艂a wreszcie wykrztusi膰. - Czy Paul
i ch艂opcy zorganizowali jego porwanie?
Rose uj臋艂a j膮 za r臋ce.
- Mystere, nie ok艂ama艂abym ci臋, gdybym zna艂a prawd臋. Ale nie
znam. S膮 do tego zdolni, ale co by Paulowi z tego przysz艂o opr贸cz odro
biny marnego grosza za przymusowego rekruta? A wiesz, ze bystry dzie-
ciak jest dla niego na wag臋 z艂ota.
233
Mystere uwierzy艂a jej. Zamilk艂a na chwil臋, pr贸buj膮c to wszystko przemy艣le膰. Nie mog艂a jednak poj膮膰 motyw贸w Paula.
Rose, zupe艂nie nie rozumiem, jaki on mia艂 w tym cel? I o czym wie, a ja nie mam poj臋cia? Trzyma przy sobie te wiadomo艣ci od lat i do tej pory ich nie wykorzysta艂.
Baylis m贸wi mi wi臋cej ni偶 Evan, ale tego by mi nie zdradzi艂, cho膰by nawet sam wiedzia艂. Ale, ale, z艂otko, znalaz艂a艣 ju偶 ten sklejony list? Ten, kt贸ry Paul wy艂owi艂 z kosza na 艣mieci?
Mystere skin臋艂a g艂ow膮. Serce si臋 jej 艣cisn臋艂o na to wspomnienie.
Och, dziewczyno - westchn臋艂a Ros臋 - szkoda, 偶e nie widzia艂am, jak go drzesz. Wiesz przecie, 偶e Paul sprawdza 艣miecie.
Wiem, ale tyle mia艂am wtedy na g艂owie, 偶e nie pomy艣la艂am o tym.
Tak samo jak ty nie mam poj臋cia, co Paul chce z tym zrobi膰. Mo偶e liczy, 偶e Rafe b臋dzie siedzia艂 cicho ze wzgl臋du na ciebie. A potem, jak si臋 pobierzecie, b臋dzie os艂ania艂 i jego.
Tak, tym bardziej, 偶e kopia tego listu bardzo by go obci膮偶y艂a, gdyby zrobi艂 Rafe'owi co艣 z艂ego. Chyba 偶eby Paul tak zr臋cznie potrafi艂 urz膮dzi膰 „wypadek", 偶e nikt nie nabra艂by podejrze艅.
Pewnie, 偶e to okropna bol膮czka - przyzna艂a Ros臋. - Wcale si臋 nie dziwi臋, 偶e jeste艣 taka przera偶ona. Ale je艣li Paulowi a偶 tak zale偶y na waszym ma艂偶e艅stwie, to tobie powinno zale偶e膰 tym bardziej. Mo偶e to by膰 dla ciebie pocz膮tek ca艂kiem nowego 偶ycia. Pomy艣l tylko o tym i nabierz nadziei, z艂otko.
30
Do rezydencji Sheridan贸w, Wilson! -zawo艂a艂 Rafe, podsadzaj膮c Mystere do powozu.
Na dolnej Fifth Avenue? - spyta艂 Wilson.
Tak. Nie pami臋tam numeru, ale domy艣lisz si臋 po nat艂oku pojazd贸w.
W porz膮dku. Raz-dwa b臋dziemy na miejscu.
Pow贸z ruszy艂. Rafe odci膮gn膮艂 sk贸rzane zas艂onki na obu oknach, wpuszczaj膮c do wn臋trza s艂abe 艣wiat艂o ulicznych latarni. Nie usiad艂 obok Mystere, tylko zaj膮艂 miejsce naprzeciw niej. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu.
234
- Stary Rillieux spojrza艂 na mnie morderczym wzrokiem - odezwa艂
si臋 wreszcie. - Co te偶 mu strzeli艂o do g艂owy?
-Ju偶 wie, 偶e ty wiesz... o nim, ma si臋 rozumie膰. Odnalaz艂 list Stephena Breaux.
-Ooo... by艂a艣 nieostro偶na, prawda? Czy to dlatego nie chcia艂 jecha膰 z nami?
-Nie jestem pewna. Mam wra偶enie, 偶e od pocz膮tku zamierza艂 zosta膰 w domu i liczy艂 na to, 偶e i ja nie pojad臋. Chyba nie chce, 偶ebym si臋 zbli偶y艂a z Trevorem Sheridanem ani z ksi臋stwem Granville.
- No to czemu si臋 wybra艂 na bal u Addison贸w? Byli tam przecie偶.
-Owszem, ale odci膮gn膮艂 mnie od nich. Poza tym to by艂o, zanim jesz-
cze zacz臋艂am zadawa膰 r贸偶ne pytania.
-No c贸偶, rad jestem, 偶e stary 艂otr zapozna艂 si臋 z listem Breaux. Niech si臋 troch臋 pomartwi. Zbyt d艂ugo mu si臋 udawa艂o bogaci膰 cudzym kosztem.
-Nie powiniene艣 go lekcewa偶y膰. Jest stary i schorowany, owszem, ale nigdy nie przestaje intrygowa膰. To naprawd臋 bardzo niebezpieczny cz艂owiek.
Do diab艂a z nim! Prawd臋 m贸wi膮c, ten list idealnie za艂atwi艂 spraw臋. Stanowi ostrze偶enie, ale nie jest donosem na policj臋 ani realn膮 gro藕b膮.
Tak ci si臋 tylko wydaje.
-Nie zaprz膮tajmy ju偶 sobie nim g艂owy. Powiedz, ile dosta艂a艣 za pier艣cionek Antonii?
Jego obcesowe pytanie, zadane w艂adczym tonem, zirytowa艂o Mys-tere. Prawd臋 m贸wi膮c, postanowi艂a nieco zaczeka膰 ze sprzeda偶膮 pier艣cionka, a偶 zamieszanie wok贸艂 niego troch臋 ucichnie, a potem zwr贸ci膰 si臋 osobi艣cie do Helzera, zaufanego pasera Paula. Troch臋 si臋 ba艂a odwiedzin w jego sk艂adnicy przy Water Street, by艂a to bowiem podejrzana okolica. Samego Helzera spotka艂a jednak kiedy艣 w ich domu, by艂 dla niej bardzo mi艂y i grzeczny. Jego nielegalne przedsi臋biorstwo prosperowa艂o znaku micie od lat dzi臋ki przezorno艣ci i sprytowi w艂a艣ciciela, a zw艂aszcza jego dyskrecji. Mystere czu艂a wi臋c, 偶e si臋 z nim dogada.
- Jeszcze nic - odpar艂a zgodnie z prawd膮.
Drwi膮cy 艣miech Rafe'a zirytowa艂 j膮 jeszcze bardziej.
Ach, tak... Przekonujesz si臋, 偶e g艂odny pies musi zadowolic sie byle czym? Mo偶e dostaniesz za szmaragd jedn膮 dziesi膮t膮 tego co jest naprawd臋 jest wart.
Brak ci w艂asnych zmartwie艅? Dlaczego tak si臋 przejmujesz sie pier艣cionkiem?
235
To oczywiste i doskonale o tym wiesz. Obawiam si臋, 偶e znikniesz, gdy tylko go sprzedasz.
A tobie serce p臋knie z t臋sknoty, co?
O, pewnie bym pot臋skni艂 dzie艅 albo dwa. Ale nie chodzi o moje serce. Twoje znikni臋cie upokorzy艂oby mnie publicznie. W tym ca艂y problem. Zaraz by si臋 zacz臋艂y rozwa偶ania, dla kogo to moja narzeczona pu艣ci艂a mnie w tr膮b臋. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e wpad艂aby艣 w 艂apy policji.
To bzdury. Sam najlepiej o tym wiesz - odpar艂a. - Obawiasz si臋 mojej ucieczki z jednego tylko powodu: spali艂yby na panewce twoje chorobliwe zamys艂y.
-1 ty, z艂odziejka i oszustka, masz czelno艣膰 nazywa膰 moje plany chorobliwymi? Pomy艣l cho膰by o banda偶ach kr臋puj膮cych w tej chwili twoje piersi. Czy to nie jest chorobliwe?
Nie. Wszystko to jest z艂e i sprzeczne z prawem, lecz nie chorobliwe. Moim celem jest prze偶ycie, a nie zemsta. Ale ty... ty chcesz zniszczy膰 nas oboje tylko po to, by wycelowa膰 nast臋pn膮 strza艂臋 w tward膮 sk贸r臋 Caroline!
My艣lisz, 偶e chodzi mi tylko o sam膮 Caroline? Ot贸偶 nie. Ja zamierzam zniszczy膰 ca艂膮 t臋 zgraj臋, nie jedn膮 kobiet臋. Chc臋 wyko艅czy膰 nowojorsk膮 elit臋, cho膰 nie przecz臋, 偶e Caroline stanowi g艂贸wny cel mego ataku. A poza tym wcale mi nie zale偶y na zniszczeniu ciebie. Tylko... — urwa艂.
Tylko 偶e - doko艅czy艂a - podczas walnych bitew zdarzaj膮 si臋 przypadkowe ofiary.
U艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c jej celne okre艣lenie.
- Dobrze powiedziane - pochwali艂. - Zreszt膮 przy艂apa艂a艣 mnie ju偶
na niegodnym post臋pku. Ale nie bez powodu zadba艂em o to, by uzyska膰
troch臋 skandalicznego rozg艂osu. Teraz jestem postaci膮 z pierwszych stron
gazet i w艂a艣nie dzi臋ki temu b臋d臋 m贸g艂 zniszczy膰 ten przybytek szacow-
no艣ci.
S艂owa Rafaela zabola艂y j膮, gdy偶 od razu poj臋艂a ich znaczenie. Wsp贸lny taniec, kradzione poca艂unki, wszystko to by艂o przedstawieniem na u偶ytek reporter贸w, sposobem zdobycia rozg艂osu i widowni do dalszych poczyna艅. To wyja艣nia艂o, dlaczego powa偶ny cz艂owiek interesu wdaje si臋 w skandaliki warte obsmarowania w prasie. Pos艂u偶y艂 si臋 ni膮 tak jak wszystkimi innymi.
- O, tak - odci臋艂a si臋. - Tak b臋dzie z pocz膮tku. Przez pewien czas
b臋dziesz si臋 napawa艂 swoim okrucie艅stwem. A kiedy ujrzysz zasadniczy cel rzucisz si臋 na niego.
236
W tej chwili widzia艂a tylko cz臋艣膰 jego twarzy, ale dostrzeg艂a gniew w zarysie zaci艣ni臋tej szcz臋ki.
Przesta艅 si臋 bawi膰 w czytanie my艣li, jak ten szarlatan tw贸j stryja-szek. Moje plany dyktuje mi m贸j geniusz i b臋d臋 kowalem w艂asnego losu.
O, nie! Mimo swych mo偶liwo艣ci i bogactw jeste艣 tylko prorokiem zag艂ady, wieszcz膮cym zniszczenie. Twoje wielkie plany nigdy si臋 nie zrealizuj膮. Pr臋dzej uda ci si臋 obali膰 piramid臋 ni偶 pani膮 Astor!
A co z tob膮? Krytykujesz moje plany, a czy sama nie poszukujesz ob艂膮ka艅czo swego 艢wi臋tego Graala? Nie tylko brata, kt贸ry zapewne panuje gdzie艣 na Tahiti, ale jeszcze fortuny...
S艂owa Rafe'a, pe艂ne pogardy, ugodzi艂y j膮 jak celnie wymierzony cios. Z najwy偶szym wysi艂kiem powstrzyma艂a 艂zy, by nie m贸g艂 szydzi膰 z „beksy".
Nie wspomina艂am o 偶adnej fortunie - poprawi艂a go. -1 nie pojmuj臋, jak mo偶na por贸wnywa膰 moj膮 mi艂o艣膰 do Brama z twoj膮 wszechogarniaj膮c膮 nienawi艣ci膮!
Chyba masz racj臋 - przyzna艂 Raf臋 po chwili milczenia. - Nie dziwi臋 si臋, 偶e wci膮偶 szukasz Brama, zw艂aszcza maj膮c do czynienia z t膮 okrutn膮 parodi膮 „rodziny" w wydaniu Rillieux. Ja te偶 chcia艂bym mie膰 brata, cho膰by by艂 nie wiem kim. Radz臋 ci jednak po tylu latach przygotowa膰 si臋 na z艂e nowiny.
To by艂a ga艂膮zka oliwna, aczkolwiek niewielka. Mystere postanowi艂a tak偶e wyci膮gn膮膰 d艂o艅 do zgody.
Rozprawi艂e艣 si臋 z Perkinsem i Sparkym, prawda? To dzi臋ki tobie odczepili si臋 ode mnie. Wykombinowali艣cie to do sp贸艂ki z Hushem.
Z Hushem? No c贸偶, pogadali艣my sobie kiedy艣 przy kawie i cygarach.
Przy cygarach?! Krytykujesz mojego stryja, a sam deprawujesz nieletnich.
Deprawuj臋? To zbyt mocne okre艣lenie. Chyba go raczej zniech臋ci 艂em do palenia na reszt臋 偶ycia. Ale powiedz no, czy przy tym „deprawowaniu" nie mia艂a艣 przypadkiem i siebie na my艣li? Je艣li przemawia przez ciebie boja藕liwa skromno艣膰, przestan臋 wodzi膰 ci臋 na pokuszenie raz na zawsze. Decyzja nale偶y do ciebie.
Nie spuszcza艂 z niej w艂adczego spojrzenia. Czu艂a do niego zywio艂ow膮 niech臋膰, nawet gdy si臋 podda艂a, odpowiadaj膮c ostrym tonom.
-Nie, nie jestem deprawowanym niewini膮tkiem, tylko dorosla kobiet膮 i wiem, co robi臋. Ale Hush ma zaledwie dwana艣cie lat.
237
- Jest wystarczaj膮co du偶y, by dotrzyma膰 s艂owa, a nie lata膰 do ciebie
z j臋zykiem.
-Nic mi nie powiedzia艂. Domy艣li艂am si臋 z jego zachowania i r贸偶nych uwag. Ja... jestem ci naprawd臋 wdzi臋czna, Rafe. Za odstraszenie Lorenza i Sparky'ego, ma si臋 rozumie膰.
-Nie musisz mi by膰 wdzi臋czna. Nie chcia艂em, 偶eby ci dwaj partacze pl膮tali mi si臋 pod nogami i tyle.
- Nie chcesz okaza膰 ludzkich uczu膰, co? Tylko warczysz, kiedy kto艣
pr贸buje okaza膰 ci serdeczno艣膰. Czego ty si臋 tak boisz?
-Boj臋 si臋 艣mierci, choroby, n臋dzy- tego co wszyscy. Czy偶by艣 bawi艂a si臋 w psychiatr臋, znawc臋 tajnik贸w ludzkiej duszy?
Och, Rafe, przesta艅! Jak taki inteligentny cz艂owiek mo偶e nie pojmowa膰, 偶e zemsta nie wystarczy do 偶ycia?
Ju偶 ci m贸wi艂em, oszcz臋d藕 mi tych pobo偶nych kaza艅. B臋d臋 偶y艂, jak zechc臋, psiakrew! Powinna艣 od czasu do czasu zaj膮膰 si臋 troch臋 histori膮, a nie tylko czyta膰 te przes艂odzone brednie, za kt贸rymi wy, kobiety, tak przepadacie. G艂贸wnym motorem dziej贸w ludzko艣ci jest zemsta, Ksi臋偶ycowa Damo. Ludzie tej miary co Aleksander Wielki i D偶yngis-chan stawiali j膮 nade wszystko.
Poddaj臋 si臋 - ust膮pi艂a. - Nikt z tob膮 nie wygra, bo tylko ty wiesz wszystko i masz zawsze racj臋.
Zachowaj to w pami臋ci - poradzi艂 jej Raf臋 - a dogadamy si臋 znakomicie.
Jechali dalej w pe艂nym napi臋cia milczeniu. Mystere patrzy艂a przez okno na jasno o艣wietlone domy i doskonale utrzymane trawniki po obu stronach Fifth Avenue. Ten jej odcinek zamieszkiwali przewa偶nie nowobogaccy, kt贸rzy chcieli udokumentowa膰 swe prosperuj膮ce interesy odpowiednim adresem. Ale nie brak艂o i wspania艂ych rezydencji.
Rafe przerwa艂 wreszcie milczenie, ale niestety obra藕liwym przycinkiem.
Sp贸jrz - zauwa偶y艂, wskazuj膮c na nocne niebo za oknem - jaki ol艣niewaj膮cy ksi臋偶yc. Nie masz ochoty ulec jego wp艂ywom?
W 偶adnym znaczeniu tego s艂owa, panie Belloch - zapewni艂a go.
Wyra藕nie mnie prowokujesz. Mam ci臋 zmusi膰, 偶eby艣 uleg艂a?
Tutaj? Na 艣rodku Fifth Avenue, w powozie?
Zdarza si臋 to nieraz i w powozie.
Podobno nawet bardzo cz臋sto.
238
Roz艣mieszy艂 go jej ura偶ony ton.
- By膰 mo偶e to ko艂ysanie i trz臋sienie dodatnio wp艂ywa...
Chcia艂a go uderzy膰, ale bez trudu z艂apa艂 j膮 za nadgarstek. Z szyderczym 艣miechem 艣ci膮gn膮艂 dziewczyn臋 z 艂aweczki i posadzi艂 sobie na kolanach. Zanim spostrzeg艂a, co si臋 艣wi臋ci, jego zg艂odnia艂e usta rozchyli艂y jej wargi a j臋zyk wtargn膮艂 do wn臋trza, badaj膮c je chciwie.
Mystere wyrwa艂 si臋 mimowolny j臋k, poczu艂a 偶ar w brzuchu i jej gniew przerodzi艂 si臋 w gwa艂town膮 nami臋tno艣膰, dor贸wnuj膮c膮 jego po偶膮daniu i rozpalaj膮c膮 je. Dopiero g艂os Wilsona zatrzymuj膮cego konie sprawi艂, 偶e odwr贸ci艂a twarz, z trudem chwytaj膮c oddech.
-Nadal utrzymujesz, 偶e nie ulegasz tym wp艂ywom? - szepn膮艂 Rafe, ca艂uj膮c j膮 w ucho i szczypi膮c je lekko z臋bami, tak i偶 zapragn臋艂a nagle znale藕膰 si臋 naga w jego ramionach.
- Wbrew woli - zaprotestowa艂a bez przekonania i podni贸s艂szy si臋
z trudem, siad艂a w przeciwleg艂ym k膮cie powozu.
- To wszystko wina ksi臋偶yca - powiedzia艂 z niewinn膮 min膮.
Wilson do艂膮czy艂 do kolejki pojazd贸w zbli偶aj膮cych si臋 do wysokiego
muru z blok贸w bia艂ego i czarnego kamienia. Masywna 偶elazna brama od strony ulicy by艂a otwarta na o艣cie偶, ukazuj膮c rz臋si艣cie o艣wietlony dom z mansardowym dachem. Francuskie okna tak偶e by艂y szeroko otwarte i Mystere widzia艂a t艂umy go艣ci na parterze i w przylegaj膮cej do niego galerii oraz grupki i pary wymykaj膮ce si臋 na frontowy trawnik. Szuka艂a wzrokiem Trevora Sheridana; nietrudno go by艂o zauwa偶y膰 z racji nieod艂膮cznej hebanowej laski ozdobionej z艂ocistym lwem. Teraz jednak nigdzie nie mog艂a go dostrzec, podobnie jak ksi臋cia ani ksi臋偶nej Grainville.
Nerwowe oczekiwanie sprawi艂o, 偶e Mystere zabrak艂o tchu. Postanowi艂a raz na zawsze wyja艣ni膰 - o ile to tylko oka偶e si臋 mo偶liwe - trapi膮ce j膮 od lat w膮tpliwo艣ci. Spyta Sheridana prosto z mostu, czy zna jej rodzin臋 albo czy wie o kim艣, kto z Nowego Jorku wys艂a艂 do Dublina list ozdobiony herbem Connacht.
Jednak偶e Rafe najwidoczniej przejrza艂 jej zamiary. Gdy pomaga艂 jej wysi膮艣膰 z powozu, poczu艂, 偶e Mystere odruchowo szarpie go za rami臋, ujrzawszy widniej膮cego na g艂贸wnej bramie znanego jej dobrze przepo艂o wionego or艂a i rami臋 z mieczem. Przyjrza艂 si臋 jej skupionej, zdeterminowanej twarzy i zakl膮艂 pod nosem:
- Ty sko艅czona idiotko!
Z niespodziewan膮 si艂膮, kt贸rej nie pr贸bowa艂a si臋 nawet opiera膰, od ci膮gn膮艂 j膮 z brukowanego podjazdu do niewielkiej niszy w okal膮j膮cym posesj臋 murze.
239
- Czy艣 ty postrada艂a rozum, Ksi臋偶ycowa Damo? Nie wyci膮ga si臋 na
prywatne pogaduszki kogo艣 takiego jak Sheridan podczas oficjalnego
przyj臋cia - skarci艂 j膮. -I nie zadaje mu si臋 idiotycznych pyta艅 na temat
pokrewie艅stwa.
-艁atwo ci m贸wi膰...
- Przede wszystkim - przerwa艂 jej gniewnie - b臋dzie przez ca艂y czas
obl臋偶ony przez s艂u偶alc贸w i lizus贸w, z kt贸rych co najmniej jeden jest na
us艂ugach brukowej prasy. Koniecznie chcesz, 偶eby twoje najskrytsze ta
jemnice ukaza艂y si臋 pod sensacyjnymi nag艂贸wkami?
Gwa艂towna reakcja Rafe'a sprawi艂a, 偶e Mystere przemy艣la艂a spraw臋. Po chwili u艣wiadomi艂a sobie, 偶e mia艂 s艂uszno艣膰. By艂a idiotk膮. Wystarczy, 偶e jeden reporterzyna co艣 pods艂ucha, a ca艂a historia uka偶e si臋 w prasie ze szczeg贸艂ami i w obrzydliwie sensacyjnej formie.
Ale ja musz臋 z nim pom贸wi膰 - rzek艂a.
Wobec tego jeste艣 najwi臋ksz膮 kretynk膮 pod s艂o艅cem.
A to dlaczego?
- Bo Sheridan to kto艣, kogo nale偶y si臋 ba膰. Jest bezlitosny.
-Nie on jeden!
Rafe potrz膮sn膮艂 ni膮 lekko, ze zniecierpliwieniem.
Pos艂uchaj: Trevora Sheridana trzeba unika膰 jak zarazy! Musisz sobie u艣wiadomi膰, 偶e takie historyjki o rzekomym pokrewie艅stwie s膮 bardzo pospolite... i przewa偶nie fa艂szywe. Powinna艣 zacz膮膰 od rozm贸wienia si臋 z adwokatami Sheridana, nie z nim.
Masz racj臋 - zgodzi艂a si臋 po chwili. - Tak w艂a艣nie post膮pi臋.
Kiedy Rafe prowadzi艂 j膮 z powrotem w stron臋 frontowej bramy, zauwa偶y艂a w odleg艂o艣ci mo偶e jednej przecznicy snop iskier strzelaj膮cych w nocne niebo. Grupa m臋偶czyzn sta艂a wok贸艂 wielkiego ogniska rozpalonego po prostu na ulicy. Ich z kolei otacza艂 kordon policjant贸w, wymachuj膮cych pistoletami i pa艂kami. Do Mystere dociera艂 gwar zmieszanych g艂os贸w; pada艂y drwiny i przekle艅stwa, ale s艂贸w nie by艂o s艂ycha膰 wyra藕nie z tej odleg艂o艣ci.
Co tam si臋 dzieje? - spyta艂a Rafe'a.
To robotnicy portowi protestuj膮 przeciwko „wyzyskiwaczom", kt贸rzy uniemo偶liwiaj膮 dzia艂alno艣膰 ich zwi膮zk贸w zawodowych. Na czele tych zwi膮zk贸w stoj膮, rzecz jasna, wy艂膮cznie pokojowo nastawione anio艂y. Uwaga: zbli偶a si臋 jej kr贸lewska wysoko艣膰!
Caroline i Ward zatrzymali si臋 przy bramie na widok pary wy艂aniaj膮cej si臋 z cienia. Rafe zerkn膮艂 na McCallistera, kt贸ry nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od Mystere.
240
- Spokojnie, Ward - roze艣mia艂 si臋. -Nie gap si臋 lubie偶nie. Opanuj
si臋 i zachowaj temperament dla 偶ony.
Caroline jednak postanowi艂a utrze膰 nosa Rafe'owi.
- Ustalili艣cie ju偶 dat臋 艣lubu? - spyta艂a bez wst臋p贸w.
-Niestety, Caroline, w tej powodzi szcz臋艣cia ca艂kiem...
- Wszyscy lubi膮 czerwcowe 艣luby - przerwa艂a mu - ale na to trzeba
by czeka膰 prawie rok. Wrzesie艅 b臋dzie chyba w sam raz, jak my艣licie?
Sko艅cz膮 si臋 ju偶 te okropne upa艂y i zd膮偶ycie przed zim膮 uda膰 si臋 w urocz膮
podr贸偶 po艣lubn膮.
Rafe nie by艂 w nastroju do 偶art贸w, tym bardziej, 偶e wypowied藕 Caroline by艂a poleceniem, nie za艣 pytaniem.
- Ale do wrze艣nia - protestowa艂a s艂abo Mystere, poniewa偶 Rafe za
chowa艂 kamienne milczenie -zosta艂y nieca艂e dwa miesi膮ce. Tak szybko?
Caroline spojrza艂a na ni膮 przeci膮gle.
- Zauwa偶yli艣cie, jaki dobroczynny wp艂yw wywar艂y ju偶 wasze zar臋
czyny? S艂yszy si臋 wreszcie o czym艣 innym, a nie ci膮gle o tej Ksi臋偶yco
wej Damie.
Mystere utrzyma艂a si臋 na nogach tylko dzi臋ki podporze, jak膮 stanowi艂 dla niej Rafe. Krew uderzy艂a jej do twarzy. Caroline wiedzia艂a! Jakim艣 cudem domy艣li艂a si臋 wszystkiego!
Czcigodna matrona przenios艂a wzrok na Rafe'a i doda艂a:
- Na szcz臋艣cie dla nas.
Podkre艣li艂a w subtelny spos贸b owo „dla nas". Jakby chcia艂a ostrzec Rafe'a, 偶e ma si臋 opowiedzie膰 po stronie elity... albo poniesie straszliwe konsekwencje.
Idziemy, Ward - zakomenderowa艂a i oboje znikn臋li, zostawiaj膮c Rafe'a i Mystere pogr膮偶onych w milczeniu. Up艂yn臋艂o co najmniej p贸l minuty, nim Rafael je przerwa艂.
„Szatan steruje ton膮cym okr臋tem, zmierzaj膮c w stron臋 zwan膮 Krain膮 Pot臋pie艅c贸w". Us艂ysza艂em kiedy艣 taki kwiatek z ust pewnego kazno dziei.
Tak... - westchn臋艂a Mystere, studiuj膮c jego subtelnie rze藕biony profil w migotliwym 艣wietle gazowym. -Ale kt贸rego z szatan贸w powi-nam si臋 obawia膰?
-Nasze imi臋 jest Legion - zacytowa艂 tym razem Bibli臋. - I nie po- wiesz, 偶e nie zosta艂a艣 nale偶ycie przed nami ostrze偶ona. Post臋puj rozsad- nie i uwa偶aj co m贸wisz i do kogo, z Sheridanem w艂膮cznie. Caroline wy- razi艂a si臋 jasno: kupimy sobie jej milczenie za cen臋 wrze艣ni贸wego slubu Wobec tego nale偶y dostosowa膰 si臋 do jej 偶yczenia.
16 - Ksi c偶ycowa Dama 241
Chyba 偶e ty postanowisz inaczej, co?
Silniejszy pies zawsze wygrywa.
A ty uwa偶asz, 偶e masz wi臋cej krzepy ni偶 Caroline. To chcia艂e艣 przez to powiedzie膰?
Ja... Psiakrew! - mrukn膮艂 w艣ciek艂y, gdy nagle zagrodzi艂a im drog臋 ob艂a posta膰 stoj膮cego tu偶 za bram膮 Abbota Pollarda.
Tym razem przynajmniej wydaje si臋 trze藕wy, pomy艣la艂a Mystere. Zagniewana mina Abbota zdumia艂a j膮, p贸ki nie zorientowa艂a si臋, 偶e Pollard patrzy na ha艂a艣liwych demonstrant贸w.
Rozw艣cieczone parobki z wid艂ami! A my pozwalamy takim g艂osowa膰, wi臋c w pewnym sensie maj膮 prawo. Wszystkie k艂opoty Ameryki wynikaj膮 z jej w艂asnej winy. Mimo 偶e szczodrze op艂acamy naszych przedstawicieli, ci zdradzaj膮 nas i bij膮 czo艂em przed tymi brudnymi oszczercami.
Tak, tak, do diab艂a ze spo艂ecze艅stwem i wszystkimi podobnymi bzdurami - warkn膮艂 niecierpliwie Rafe, przeciskaj膮c si臋 obok Pollarda i ci膮gn膮c za sob膮 Mystere. - Wiesz co, Abbot, zalej si臋 jak najpr臋dzej. Po pijanemu jeste艣 艂atwiejszy do zniesienia.
A prawda - rzuci艂 za nimi Pollard wystarczaj膮co g艂o艣no, by inni us艂yszeli. - Zapomnia艂em, 偶e jeste艣cie w okresie rui. Wyj膮tkowo bezwstydni ekshibicjoni艣ci.
呕a艂osna stara ciota - burkn膮艂 Rafe. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e ma na boku jakiego艣 kochasia.
Reszta wieczoru min臋艂a bez 偶adnych wypadk贸w. Mystere czu艂a rozczarowanie; zjawi艂a si臋 tu przecie偶 w nadziei odkrycia czego艣 o swej przesz艂o艣ci. Ale Rafe nie spuszcza艂 jej z oka i wymieni艂a tylko kilka zdawkowych frazes贸w z ksi臋ciem i ksi臋偶n膮 oraz pogaw臋dzi艂a kr贸tko z Alan膮 Sheridan. Z gro藕nym Trevorem nie zamieni艂a ani s艂owa. Prawd臋 m贸wi膮c, 艂atwiej by艂oby ob艂askawi膰 dzikiego nied藕wiedzia. Ten Irlandczyk mia艂 maniery wzbudzaj膮ce strach i respekt i nie wydawa艂 si臋 ch臋tny do banalnych towarzyskich konwersacji. Pod tym ostatnim wzgl臋dem bardzo przypomina艂 Rafe'a.
Opu艣cili przyj臋cie po mniej wi臋cej dw贸ch godzinach po przybyciu. Mystere wargi zdr臋twia艂y od sztucznych u艣miech贸w. Wiecz贸r ten jednak mia艂 dla niej nieoczekiwany i niepo偶膮dany skutek. Wzgl臋dy, jakie okazywa艂 jej Rafe - przelotne dotkni臋cia i komplementy, zagl膮danie z u艣miechem w oczy i nieustanne trzymanie si臋 jej boku - sprawi艂y, i偶 zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy cho膰by cz臋艣膰 tych gest贸w nie jest objawem szczerego przywi膮zania.
242
Na pocz膮tku ich znajomo艣ci zwraca艂a uwag臋 wy艂膮cznie na s艂owa Rafe'a. Teraz sam ton g艂osu, ka偶dy jego odcie艅 mia艂 dla niej ogromne znaczenie. Coraz cz臋艣ciej zadawa艂a sobie pytanie, czy to mo偶liwe, by i on przegrywa艂 w walce z w艂asnym sercem? Wydawa艂o si臋 jej chwilami, 偶e dostrzega w jego spojrzeniu co艣 wi臋cej opr贸cz 偶膮dzy. Pomy艣la艂a te偶, 偶e os艂ania艂 j膮 przed Caroline oraz przed Sparkym i Lorenzem z czystej 偶yczliwo艣ci.
Mimo to gdy pow贸z Rafe'a powi贸z艂 ich w noc, kieruj膮c si臋 w stron臋 jej domu, raz jeszcze obieca艂a sobie, 偶e b臋dzie odtr膮ca膰 wszelkie jego awanse. Nie mo偶e zwa偶a膰 na w艂asne zachcianki. By艂a bezbronna i coraz bardziej zdesperowana, musi wi臋c pami臋ta膰, 偶e najwi臋ksze zagro偶enie stanowi dla niej w艂a艣nie Rafe. Wszelkie nadzieje powinna wi膮za膰 z Bramem i dowiedzie膰 si臋 jak najwi臋cej o swej rodzinie. No i postara膰 si臋 ulotni膰 z Nowego Jorku przed wrze艣niem.
„Powinna艣 zacz膮膰 od rozm贸wienia si臋 z adwokatami Sheridana, nie z nim samym", sugerowa艂 Rafe. Zastosuje si臋 do jego rady. W najbli偶szy poniedzia艂ek adwokaci z pewno艣ci膮 b臋d膮 w swoim biurze. Wybierze si臋 do nich.
Poniedzia艂kowy ranek by艂 pos臋pny i ciemny; niebo pokrywa艂y o艂owiane chmury wr贸偶膮ce deszcz. Mystere, zaprz膮tni臋ta niespokojnymi my艣lami o czekaj膮cym j膮 spotkaniu z prawnikami Sheridana, nie zwraca艂a uwagi na pogod臋. Wkr贸tce gorzko po偶a艂owa艂a tego braku przezorno艣ci, cho膰 mia艂a i inne, wi臋ksze powody do zmartwienia.
W ksi膮偶ce telefonicznej Manhattanu podano, 偶e firma Trevora Sheridana mie艣ci si臋 w Commerce Building na Wall Street. Mystere mia艂a nadziej臋, 偶e przedsi臋biorstwo zatrudnia doradc贸w prawnych. Sp臋dzi艂a prawie ca艂y weekend, przygotowuj膮c mow臋, kt贸r膮 do nich wyg艂osi. Jej sytuacja by艂a tym bardziej niebezpieczna, 偶e nie mog艂a wyjawi膰 zbyt wiele, wskutek czego i jej trudniej b臋dzie uzyska膰 informacje.
Drugi problem stanowi艂o to, 偶e nie chcia艂a zosta膰 rozpoznana. Przez chwil臋 rozwa偶a艂a za艂atwienie sprawy przez telefon, ale dosz艂a do wniosku, 偶e rozmawiaj膮c z jak膮艣 anonimow膮 osob膮, zbyt 艂atwo po prostu od艂o偶y膰 s艂uchawk臋. Postanowi艂a wi臋c zmieni膰 wygl膮d, ale tak, by nie
243
by艂o to gruntowne przebranie. Poniewa偶 zawsze w艂osy mia艂a zaczesane w wysoko upi臋ty kok, tym razem zwi膮za艂a je w lu藕ny w臋ze艂. Nie obanda偶owa艂a te偶 biustu. Wiedzia艂a, 偶e je艣li w艂o偶y sukni臋 z odpowiednim dekoltem, m臋偶czy藕ni nie b臋d膮 zwraca膰 wi臋kszej uwagi na jej twarz.
Przed wyj艣ciem napisa艂a kr贸tki list do Helzera, pasera Paula, prosz膮c go o spotkanie w sprawie „obiektu o niezwykle du偶ej warto艣ci".. Potem uda艂a si臋 na poszukiwanie Husha.
Znalaz艂a go w powozowni. By艂a to dawna stajnia, w kt贸rej zlikwidowano kilka boks贸w dla koni.
- Dzie艅 dobry, Hush - powita艂a go Mystere, w艣lizguj膮c si臋 do wn臋
trza przez uchylone drzwi. - Czy jeste艣 zbyt zaj臋ty, 偶eby wy艣wiadczy膰 mi
przys艂ug臋?
Ch艂opiec kl臋cza艂 przed jednym z przednich k贸艂 powozu i smarowa艂 piast臋. Na widok dziewczyny a偶 rozdziawi艂 usta. Hush nigdy nie widzia艂 jej z nieskr臋powanym biustem, a cienki materia艂 sukni jeszcze podkre艣la艂 r贸偶nic臋.
Hush odstawi艂 wiaderko ze smarem i wsta艂.
To ty, Mystere? Roze艣mia艂a si臋.
A kt贸偶 by?
-No, przynajmniej g艂os ci si臋 nie zmieni艂.
Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 tak natarczywie, 偶e a偶 si臋 zmiesza艂a.
- Twarz mam tak偶e t臋 sam膮- powiedzia艂a.
Ch艂opiec poczerwienia艂 i podni贸s艂 wzrok.
Poda艂a mu li艣cik w czystej zalakowanej kopercie.
- Czy m贸g艂by艣 go zanie艣膰 do sk艂adu pana Jerome'a Helzera na Water
Street? Oddaj mu do r膮k w艂asnych, koniecznie. A potem zaczekaj na od
powied藕.
- Ju偶 lec臋 - odpar艂, zerkaj膮c ukradkiem na jej pe艂ny biust.
-Bardzo ci dzi臋kuj臋. Tu masz par臋 cent贸w na omnibus. Gdyby Paul
zrz臋dzi艂, kiedy wr贸cisz, powiedz mu... 偶e pos艂a艂am ci臋 do szewca z pantoflami do naprawy.
Wyszli razem ze stajni. Hush zatrzasn膮艂 drzwi i zabezpieczy艂 je porz膮dnie.
Mystere? - odezwa艂 si臋, nim ich drogi rozesz艂y si臋 przy Great Jones Street.
S艂ucham?
Nie b臋d臋 pyta艂, gdzie idziesz i po co, ale... nic ci si臋 nie stanie?
244
-Nic a nic -zapewni艂a go, mimo i偶 poczu艂a nerwowy dreszcz przed oczekuj膮c膮 j膮 wizyt膮.
Tyle mia艂a k艂opot贸w na g艂owie, tak rozpaczliwie pragn臋艂a znale藕膰 odpowied藕 na niepokoj膮ce j膮 pytania. A zawsze istnia艂o ryzyko, 偶e rozmowa z prawnikami zako艅czy si臋 katastrof膮, ujawniaj膮c sie膰 jej k艂amstw i intryg przed ca艂ym 艣wiatem.
Zaprz膮tni臋ta takimi my艣lami poleci艂a Baylisowi sprowadzi膰 pow贸z. Prawie nie dostrzeg艂a pierwszych kropel deszczu. Dopiero gdy rozpada艂o si臋 na dobre, po偶a艂owa艂a, 偶e nie wzi臋艂a ze sob膮 parasolki.
Przynajmniej drogocenny list spoczywa艂 bezpiecznie w jej sk贸rzanej torebce.
Podczas jazdy na Wall Street Mystere pr贸bowa艂a doprowadzi膰 do porz膮dku sw贸j wygl膮d. Dr偶a艂a, mimo i偶 wcale nie by艂o zimno. To nie wilgo膰 w powietrzu wywo艂ywa艂a te dreszcze. Czu艂a si臋 od pewnego czasu jak akrobata balansuj膮cy na rozpi臋tej wysoko linie. Gdyby jej wizyta u adwokat贸w dotar艂a do wiadomo艣ci publicznej, skutki mog艂y okaza膰 si臋 katastrofalne. Paul by艂 zdolny do desperackiego czynu, gdyby poczu艂 si臋 osaczony. A Caroline, cho膰 bardziej przewidywalna, by艂a nie mniej gro藕na. Mystere ci膮gle mia艂a przed oczami jej stalowe spojrzenie, kt贸re sugerowa艂o, 偶e czcigodna matrona domy艣li艂a si臋 prawdy o Ksi臋偶ycowej Damie. Pani Astor niew膮tpliwie zauwa偶y艂a istotn膮 r贸偶nic臋 w jej wygl膮dzie, gdy zobaczy艂a j膮 prawie nag膮 w bibliotece Rafe'a. By艂a kobiet膮 nieprzeci臋tnie inteligentn膮, dosz艂a wi臋c do oczywistej konkluzji, i偶 Paul by艂 pomys艂odawc膮 tego triku i oszustem na wielk膮 skal臋.
Z przezorno艣ci膮 wynikaj膮c膮 z nieustannych kalkulacji Caroline do tej pory nie okaza艂a Paulowi, 偶e co艣 si臋 mi臋dzy nimi zmieni艂o. Mystere wiedzia艂a, 偶e chodzi艂o tu przede wszystkim o ocalenie nieposzlakowanej reputacji „starej gwardii'". Paul zniknie z towarzystwa, prawdopodobnie po wrze艣niowym 艣lubie, na kt贸ry pani Astor tak nalega艂a. Ale jakikolwiek skandal m贸g艂by przynie艣膰 nieodwracaln膮 szkod臋 nowojorskiej elicie, zw艂aszcza 偶e Caroline by艂a patronk膮 Rillieux i jego bratanicy.
Co za ironia losu, pomy艣la艂a Mystere! Rafael pragn膮艂 wywo艂a膰 skandal i zewrze膰 si臋 z Caroline w ostatecznym, 艣miertelnym starciu. Zdaje si臋, 偶e pani Astor odkry艂a jego prawdziwe intencje.
-Commerce Building, madame-oznajmi艂 szyderczym tonem Bay-lis, podje偶d偶aj膮c do kraw臋偶nika.
Mystere wysiad艂a z powozu i spojrza艂a na czterokondygnacyjny budynek z ostro艂ukowymi oknami i maszkaronami w pseudogotyckim stylu.
245
W pierwszej chwili nogi zawiod艂y j膮 i nie mog艂a wej艣膰 na marmurowy stopie艅. Czu艂a zniecierpliwienie przechodni贸w, kt贸rzy musieli j膮 omija膰.
Dla ciebie, Bram - szepn臋艂a i chwil臋 p贸藕niej, przemoczona i przera偶ona, po艣pieszy艂a schodami na g贸r臋.
A co to pani膮 obchodzi - spyta艂 surowo m臋偶czyzna, kt贸ry raczy艂 wreszcie podej艣膰 do kontuaru -czy adwokat pana Sheridana jest obecnie zaj臋ty, czy nie?
M臋偶czyzna mia艂 oko艂o trzydziestki i by艂 lepiej ubrany ni偶 p贸艂 tuzina kancelist贸w w os艂onkach na oczy i zar臋kawkach, kt贸rzy pracowali po drugiej stronie kontuaru w wielkim og贸lnym pokoju biurowym. Wsz臋dzie doko艂a rozlega艂 si臋 stukot maszyn do pisania, wi臋c Mystere musia艂a podnie艣膰 g艂os, by j膮 us艂yszano.
Czy pan jest adwokatem? - spyta艂a grzecznie, gdy偶 jej rozm贸wca nie uzna艂 za stosowne si臋 przedstawi膰.
To nie pani interes - warkn膮艂; br贸dka a la Van Dyck nadawa艂a mu diaboliczny wygl膮d. - Niech pani powie po prostu, o co chodzi.
Mystere zrobi艂o si臋 jeszcze zimniej. Z trudem zdo艂a艂a opanowa膰 dr偶enie. Teraz, gdy nadszed艂 moment, by wyjawi膰 sw膮 spraw臋, poczu艂a si臋 wyj膮tkowo g艂upio.
Chcia艂abym si臋 dowiedzie膰 - zacz臋艂a tak odwa偶nie, jak tylko mog艂a, czuj膮c, 偶e Baylis obserwuje j膮 z przeciwleg艂ego ko艅ca sali (sk膮d na szcz臋艣cie nic nie m贸g艂 us艂ysze膰) - czy pan Sheridan nie s艂ysza艂 przypadkiem czego艣 na temat mojej rodziny.
Czy pani uwa偶a, 偶e do jego specjalno艣ci nale偶y r贸wnie偶 genealogia albo heraldyka?
Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale moja rodzina...
A o jak膮 to rodzin臋 chodzi? Tylko prosz臋 mi nie m贸wi膰 - szydzi艂 kancelista, czy kim tam by艂- 偶e nie jest pani pewna swego rodowego nazwiska.
Gor膮co nagle uderzy艂o jej do twarzy. Jej rozm贸wca specjalnie podni贸s艂 g艂os, by mogli go us艂ysze膰 wszyscy urz臋dnicy, kt贸rzy pracowali w pobli偶u.
- Prawd臋 m贸wi膮c, o to w艂a艣nie chodzi... - zdo艂a艂a wykrztusi膰.
-1 zapewne chcia艂aby si臋 pani dowiedzie膰 - kontynuowa艂 z bezlitosn膮 drwin膮- czy przypadkiem nie jest pani spokrewniona z panem Sheri-danem albo jego siostr膮, ksi臋偶n膮 Granville?
246
- Mo偶e nie spokrewniona - u艣ci艣li艂a Mystere — ale w jaki艣 spos贸b
zwi膮zana. Widzi pan, mam list...
Nim zd膮偶y艂a otworzy膰 torebk臋, m臋偶czyzna zawo艂a艂:
- S艂uchajcie no, ch艂opcy! Ta tutaj ma list! To ca艂kiem zmienia spra
w臋, no nie?
Wybuchy szyderczego 艣miechu zag艂uszy艂y terkot maszyn do pisania. Prze艣ladowca Mystere sta艂 po przeciwnej stronie d艂ugiej drewnianej lady oddzielaj膮cej klient贸w od urz臋dnik贸w. Z trzaskiem otworzy艂 jak膮艣 szuflad臋 i wyrzuci艂 z niej na kontuar ca艂膮 stert臋 korespondencji.
- Mamy tu oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu list贸w - burkn膮艂. - A to tylko te,
kt贸re zachowali艣my. Chce pani doda膰 sw贸j do tego stosu?
Przerzuci艂 po艣piesznie listy. Mystere poczu艂a, 偶e serce w niej zamiera: przynajmniej po艂owa z nich by艂a ozdobiona herbem Granville'贸w.
- To stara sztuczka - zapewni艂j膮 szorstko kancelista. - Nie tylko Gran-
ville'owie, ale ka偶dy znany arystokratyczny r贸d jest zasypywany listami
od pazernych wa艂koni贸w podaj膮cych si臋 za krewniak贸w.
Mystere dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie, jakim wzrokiem ten cz艂owiek i pozostali urz臋dnicy spogl膮daj膮 na jej przemoczon膮 posta膰. By艂a zbyt zaprz膮tni臋ta swymi my艣lami i zdenerwowana, by zastanawia膰 si臋 nad swoim wygl膮dem. Cienka suknia, pod kt贸r膮 mia艂a tylko koszulk臋 i majteczki, by艂a przemoczona do cna. Ostre 艣wiat艂o niczym nieos艂oni臋tych 偶ar贸wek zwisaj膮cych z sufitu ukazywa艂o z okrutn膮 dok艂adno艣ci膮 niemal wszystkie szczeg贸艂y jej cia艂a. Czu艂a na sobie m臋skie spojrzenia jak nachalne macaj膮ce j膮 艂apy.
Za nikogo si臋 nie podaj臋 - rzek艂a. - Chcia艂abym tylko porozmawia膰 chwil臋 z...
Zapewniam pani膮- przerwa艂 jej kancelista - 偶e pan Sheridan nie ma zamiaru wys艂uchiwa膰 pani pyta艅. To, 偶e kto艣 jest bogaty, a jego siostra dobrze wysz艂a za m膮偶, nie znaczy, 偶e jest krewniakiem ka偶dej sprytnej laluni, kt贸ra przyjecha艂a do Ameryki i chce si臋 dorwa膰 do z艂ota.
My艣li, 偶e taka cacana figurka otworzy jej wszystkie drzwi - zadrwi艂 kt贸ry艣 z urz臋dnik贸w. - Umy艣lnie wlaz艂a pod rynn臋, 偶eby nas wszystkich rozochoci膰. Wiecie co? Je艣li tak chce si臋 dobra膰 do korzeni, to chod藕my z ni膮 do magazynu i zaprezentujmy jej nasze korzonki.
Ordynarny 偶art wywo艂a艂 nowe drwiny i wybuchy 艣miechu.
- 艁atwiej naci膮ga膰 bogatych, ni偶 wzi膮膰 si臋 do uczciwej pracy. Tak
przynajmniej my艣l膮 wszystkie cwane 艣licznotki- podsumowa艂 rozm贸w
ca Mystere. - A teraz wyno艣 si臋 st膮d, nim wezwiemy policj臋!
247
Od藕wierny w uniformie wypchn膮艂 j膮 bocznym wyj艣ciem. Uwin膮艂 si臋 z tym tak szybko, 偶e Baylis nawet nie zauwa偶y艂 jej znikni臋cia.
Deszcz przesta艂 pada膰, ale niebo nadal by艂o szare, a wszystko ocieka艂o wod膮. Wall Street wygl膮da艂a paskudnie, poznaczona brudnymi ka艂u偶ami jak dziobami po ospie. Przejecha艂 z turkotem tramwaj, ci膮gni臋ty przez wielkiego konia poci膮gowego o sk贸rze otartej i poranionej od uprz臋偶y. Mystere wyczyta艂a w oczach zwierz臋cia rozpacz po艂膮czon膮 z rezygnacj膮; przez chwil臋 czu艂a niemal wsp贸lnot臋 z tym udr臋czonym stworzeniem.
By艂a tak za艂amana i wyczerpana emocjonalnie, 偶e sz艂a naprz贸d jak automat, nie wiedz膮c dok膮d. W normalnych warunkach uwolnienie si臋 od Baylisa uradowa艂oby j膮, teraz jednak czu艂a tylko samotno艣膰 i rozpacz. Skierowa艂a si臋 Wall Street na p贸艂nocny zach贸d ku wie偶y ko艣cio艂a 艢wi臋tej Tr贸jcy, odleg艂ego o kilka przecznic. Z ka偶d膮 sekund膮 coraz lepiej zdawa艂a sobie spraw臋 z ca艂kowitego zniweczenia swoich nadziei i z tego, jak wulgarn膮 i g艂upi膮 musia艂a si臋 wyda膰 urz臋dnikom w biurze. „S艂uchajcie no, ch艂opcy! Ta tutaj ma list!'"
D艂ugo znosi艂a w milczeniu swe nieszcz臋艣cia, ukrywa艂a na dnie serca oczekiwania i marzenia. Ale ta 偶a艂osna pora偶ka w biurze Sheridana by艂a ostatni膮 kropl膮 przepe艂niaj膮c膮 czar臋, zag艂ad膮 wszelkich jej nadziei. Potrzebowa艂a kogo艣, komu mog艂aby si臋 zwierzy膰. Prawd臋 m贸wi膮c -jedynej osoby, kt贸ra wiedzia艂a o wszystkim.
Tu偶 przed ni膮 jaki艣 pasa偶er wysiad艂 z wynaj臋tego powozu. Mystere zawo艂a艂a do doro偶karza, by zaczeka艂 na ni膮. Do celu jej podr贸偶y, tu偶 za rogiem Broadwayu, by艂o niedaleko, ale nagle zapragn臋艂a znale藕膰 si臋 tam natychmiast. Podbieg艂a do doro偶ki i z pomoc膮 wo藕nicy zaj臋艂a miejsce dla pasa偶era.
Dok膮d, pszepani?
Do hotelu Astor House - odpar艂a zdecydowanym tonem.
Tym razem my艣l o spotkaniu z Rafe'em sprawi艂a jej prawdziw膮 rado艣膰. Oczywi艣cie nie powinna pozwoli膰, by desperacja odebra艂a jej jasno艣膰 my艣lenia. W tej chwili jednak Rafael wydawa艂 si臋 jej przyjacie-lem, cho膰 on pewnie tak by tego nie okre艣li艂. Wydawa艂o si臋 jej tak偶e, 偶e by艂 odrobink臋 mniej zdecydowany w kwestii swoich 艣wiatoburczych plan贸w; modli艂a si臋, by ca艂kiem z nich zrezygnowa艂.
Mimo straszliwego zawodu w biurze Sheridana dosz艂a do wniosku, 偶e nie grozi jej bezpo艣rednie niebezpiecze艅stwo. Rafe m贸g艂 mie膰 s艂uszno艣膰, 偶e Paul uzna list Breaux za ostrze偶enie, a nie gro藕b臋.
Zreszt膮 nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia. I tak musi ucieka膰 z Nowego Jorku, nim Rafe -jej przyjaciel czy te偶 nie - zostanie zmuszony do niechcianego ma艂偶e艅stwa. Mo偶e jej znikni臋cie, b臋d膮ce szokiem dla nowojorskiej elity, ucieszy Rafaela. Co za odpowiednie, ironiczne zako艅czenie tego burzliwego epizodu w jej 偶yciu.
Doro偶ka zatrzyma艂a si臋 przy kraw臋偶niku przed frontem hotelu. My-stere zap艂aci艂a wo藕nicy i skierowa艂a si臋 w stron臋 wielkich obrotowych drzwi. By艂a zzi臋bni臋ta, przemoczona i wygl膮da艂a jak uliczna 偶ebraczka, ale mimo wszystko modli艂a si臋, by zasta膰 Rafe'a. Nagle wyda艂 si臋 jej ocaleniem, a tak rozpaczliwie potrzebowa艂a ratunku!
By艂a mo偶e w odleg艂o艣ci dziesi臋ciu krok贸w od drzwi, gdy Rafe wy艂oni艂 si臋 z wn臋trza budynku. Ich spojrzenia si臋 spotka艂y.
Na ustach Mystere pojawi艂 si臋 u艣miech pe艂en nadziei. Ale w nast臋pnej sekundzie w drzwiach ukaza艂a si臋 Antonia Butler, uj臋艂a Rafe'a pod r臋k臋. Dla Mystere ten moment by艂 kulminacj膮 wszelkich niedoli jej 偶ycia.
32
Rafe patrzy艂, jak jej usta zaczynaj膮 rozchyla膰 si臋 w u艣miechu, patrzy艂 na pierwszy b艂ysk rado艣ci w jej oczach, gdy Mystere go rozpozna艂a. Chwil臋 p贸藕niej zauwa偶y艂a Antoni臋 i u艣miech zgas艂 w ci膮gu jednego uderzenia serca. Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, przebieg艂a na drug膮 stron臋 ulicy i uciek艂a w stron臋 City Hall Park.
Chcia艂 pobiec za ni膮, ale Antonia, kt贸ra najwyra藕niej nie dostrzeg艂a Mystere, 艣cisn臋艂a go za rami臋 i rzuci艂a jak膮艣 uwag臋 o wyra藕nym podtek艣cie seksualnym. I nic dziwnego, skoro przez ostatni膮 godzin臋 prowokowa艂 j膮 ka偶dym s艂owem i gestem.
Teraz jednak zignorowa艂 jej s艂owa, wci膮偶 patrz膮c na oddalaj膮c膮 si臋 Mystere. W pierwszej chwili nie by艂 pewien, czy to ona. Mia艂a przemoczone ubranie i ociekaj膮ce deszczem rozwiane przez wiatr w艂osy. Ale te oczy jak niezapominajki nie mog艂y nale偶e膰 do nikogo innego.
Niech to wszyscy diabli, zakl膮艂 w duchu. Tak si臋 stara艂 wywrze膰 piorunuj膮ce wra偶enie i prosz臋, kto przyj膮艂 cios. A co gorsza, nieoczekiwanie przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e czuje si臋 winny wobec Mystere.
Antonia powt贸rzy艂a co艣 ura偶onym tonem i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e czeka na jego odpowied藕.
249
- Co? - zapyta艂 szorstko.
Stan臋艂a jak wryta, poci膮gn臋艂a go za rami臋 i zmusi艂a do zatrzymania.
Co? - przedrze藕nia艂a jego bezwiedne pytanie. - Ty mnie wcale nie s艂uchasz, Rafie Belloch.
Oczywi艣cie, 偶e s艂ucham - zapewni艂 odruchowo.
Nie s艂uchasz, to jasne jak s艂o艅ce - upiera艂a si臋. - Tw贸j wyj膮tkowy nastr贸j do ryzykownej przygody wygl膮da raczej na zwyk艂e wyrzuty sumienia.
Naprawd臋? - odrzek艂 bezwiednie. By艂 tak zaabsorbowany, 偶e doda艂 z niezamierzon膮 szczero艣ci膮: - Ty, w ka偶dym razie, nic nie powiesz.
Zmarszczy艂a brwi, i nie bez powodu, bo to on zainicjowa艂 uwodzicielski rytua艂.
Tak s膮dzisz? - Kokieteryjna uraza Antonii przerodzi艂a si臋 w prawdziwy gniew. - Nie zapominaj, 偶e to ty do mnie zadzwoni艂e艣. I ty m贸wi艂e艣 o ..zabawie w 艂amanie konwencji, nie ja.
Oczywi艣cie - przyzna艂 tak 艂agodnym tonem, 偶e tylko zmiesza艂a si臋 jeszcze bardziej. Nadal ignorowa艂 Antoni臋, 艣ledz膮c wzrokiem Mystere znikaj膮c膮 za wysokim 偶ywop艂otem.
Sam Farrell mia艂 racj臋, pomy艣la艂. Pogard臋 pani Astor mog臋 nosi膰 jak odznak臋 honorow膮. Ale nie pogard臋 Mystere.
Si臋gn膮艂 po portfel, wyj膮艂 z niego banknot i wetkn膮艂 w d艂o艅 Antonii.
- Po偶yczy艂bym ci m贸j pow贸z - powiedzia艂, wyjmuj膮c r臋k臋 spod jej
ramienia - ale mo偶e by膰 mi potrzebny. Bez trudu znajdziesz doro偶k臋.
Wybacz, prosz臋, co艣 mi nagle wypad艂o.
Antonia rozdziawi艂a usta, zdumiona jego grubia艅stwem, ale Rafe ju偶 j膮 zostawi艂. Przedziera艂 si臋 w poprzek Broadwayu r贸wnie lekkomy艣lnie jak Mystere, 艣cigany przekle艅stwami rozgniewanych wo藕nic贸w.
Raf臋 dogoni艂 przemoczon膮 Mystere, zanim zd膮偶y艂a dotrze膰 do Cham-bers Street.
-Mystere! Zaczekaj!
- Czy偶by艣 pok艂贸ci艂 si臋 z Antoni膮- spyta艂a, przy艣pieszaj膮c kroku -
skoro rozstali艣cie si臋 tak nagle?
Wybieg艂 przed ni膮, 偶eby zablokowa膰 w膮sk膮 furtk臋 w parkanie otaczaj膮cym park.
Nie jest tak Jak my艣lisz - zapewni艂.
Przepu艣膰 mnie - za偶膮da艂a.
250
-Nie, dop贸ki nie pozwolisz mi wyt艂umaczy膰. Byli艣my po prostu na kawie w restauracji hotelowej. Nie poszli艣my na g贸r臋.
Prosi艂am, 偶eby艣 mnie przepu艣ci艂 — powt贸rzy艂a.
Zorganizowa艂em to wszystko, 偶eby sprowokowa膰 Caroline, bo wiedzia艂em, 偶e to do niej dotrze. I tak si臋 stanie. Mo偶e nawet ju偶 si臋 sta艂o.
I uwa偶asz, 偶e to ci臋 usprawiedliwia? - rzuci艂a pewnie. - Dobrze wiesz, 偶e Lance Streeter i ta plotkarska banda pijawek zrobi膮 z tego okropn膮 afer臋. Ludzie nie maj膮 poj臋cia, 偶e nasze zar臋czyny to oszustwo. To, co dzisiaj zrobi艂e艣, upokorzy bardziej mnie ni偶 kogokolwiek innego. A przysi臋ga艂e艣, 偶e nie chcesz mnie zniszczy膰.
Mylisz si臋 - odpar艂. - M贸wisz o ludziach, ale dla nich prowincjonalna moralno艣膰 nie istnieje w tym zepsutym mie艣cie. To Caroline b臋dzie kipie膰, bo oka偶e si臋, 偶e jej napi臋te wodze puszczaj膮.
Och, Rafe, przyprawiasz mnie o md艂o艣ci. Ty i Abbot naprawd臋 jeste艣cie tacy sami. Chcesz pokaza膰 pani Astor, 偶e jej zamkni臋ty 艣wiat upada. Ale gdzie zwyci臋stwo w tym, 偶e ma si臋 racj臋?
Rafe nie lubi艂 przyznawa膰 si臋 do pora偶ek. Nie m贸g艂 jednak zaprzeczy膰, 偶e przynajmniej w tym momencie Mystere osaczy艂a go.
Rozumiem tw贸j punkt widzenia - przyzna艂 - Zni偶y艂em si臋 do nikczemnej taktyki. Ale sp贸jrz na to z mojej strony. Za cen臋 kolacji i kilku nudnych godzin z Antonia mog臋 pogn臋bi膰 mojego wroga. Bez naruszania prawa zdobywam przewag臋 w walce z Caroline.
Wi臋c dlaczego jeste艣 teraz tutaj i blokujesz mi drog臋? Dlaczego nie jeste艣 z Pann膮 Ko艅ski U艣miech, stwarzaj膮c twoje drogocenne „wra偶enie grzechu"?
Z powodu spojrzenia, kt贸re pos艂a艂a艣 mi kilka minut temu. By艂o jak d藕gni臋cie no偶em. Dlaczego przysz艂a艣 do mojego hotelu?
Gwa艂towny rumieniec by艂 tylko cz臋艣ci膮 jej odpowiedzi, ale lepsz膮 cz臋艣ci膮, s膮dz膮c po jego u艣miechu.
Dzi艣 rano posz艂am do biura Sheridana- wyja艣ni艂a, 艣cieraj膮c deszcz z 偶a艂o艣nie mokrej twarzy.
Przypuszcza艂em, 偶e mo偶esz to zrobi膰. I...?
Przez chwil臋 dr偶a艂 jej podbr贸dek, ale opanowa艂a si臋 i odpowiedzia艂a:
- To by艂a kl臋ska. Chyba uda艂o mi si臋 utrzyma膰 w tajemnicy moj膮
to偶samo艣膰, ale roze艣miali mi si臋 w twarz. I nic dziwnego.
Powi贸d艂 wzrokiem po jej postaci, od mokrych w艂os贸w do kszta艂tnych kostek. Mokre spl膮tane w艂osy wygl膮da艂y jeszcze bardziej dziko.
251
Przez cienki materia艂 bawe艂nianego stanika odznacza艂y si臋 wyra藕nie ciemne sutki.
-Nieskr臋powane pi臋kno - zauwa偶y艂 z u艣miechem.
Wygl膮dam strasznie - odpar艂a z uporem.
Mylisz si臋. Wygl膮dasz na dzik膮 i nienasycon膮... naprawd臋 bardzo pon臋tnie. - Poca艂owa艂 j膮 w mokry nos. - Co teraz zrobimy? Usi膮dziemy i zagramy na harfie?
Nie masz ju偶 Antonii do rozrywki?
Nie. By艂em dla niej szorstki, teraz twoja kolej.
No c贸偶. Jestem przyzwyczajona do twojej szorstko艣ci. Ale powiem ci - zapewni艂a - 偶e nie p贸jd臋 z tob膮 teraz do hotelu. Nie zaraz po tym, jak robi艂e艣 tam s艂odkie miny do niej.
W porz膮dku. A co powiesz na taki plan? Wygl膮da na to, 偶e si臋 wypogodzi. Zabior臋 ci臋 do domu, 偶eby艣 mog艂a si臋 przebra膰 w suche rzeczy. Potem wybierzemy si臋 na wagary i wyp艂yniemy w ma艂y rejs po Hudsonie. Co ty na to?
Pomy艣la艂a, 偶e to wspania艂y pomys艂. Musia艂a odetchn膮膰 od zamkni臋tego, zat艂oczonego 艣wiata Manhattanu. Potrzebowa艂a r贸wnie偶 czyjej艣 troski, pocieszenia...
- Tylko jeden warunek - doda艂. - Kiedy b臋dziesz si臋 przebiera艂a, nie
obwi膮zuj si臋 tym przekl臋tym banda偶em.
Uciek艂a wzrokiem w bok, ale skin臋艂a g艂ow膮.
Je艣li uwa偶asz, 偶e potrafisz nad sob膮 zapanowa膰...
Do diab艂a, nie b臋d臋 nawet pr贸bowa艂. Ale jestem pewien, 偶e poradzisz sobie z tym.
Ich oczy spotka艂y si臋 i oboje wybuchn臋li 艣miechem.
Kiedy Mystere przebiera艂a si臋 w suche ubranie i rozczesywa艂a grzyw臋 spl膮tanych w艂os贸w, Rafe zatelefonowa艂 do za艂ogi swojego jachtu w basenie portowym na Manhattanie i poleci艂 przygotowa膰 „Odwa偶n膮 Kate" do rejsu.
Gdy przybyli na miejsce, turbiny parowe by艂y ju偶 w pe艂nej gotowo艣ci i po kilku minutach jacht p艂yn膮艂 wok贸艂 Battery, kieruj膮c si臋 przez City Har-bor na p贸艂noc do uj艣cia Hudsonu. Rafe oprowadzi艂 Mystere po statku.
Najwi臋ksze wra偶enie wywar艂 na niej luksus g艂贸wnej kabiny z aksamitnymi, z艂otymi zas艂onami i niewielkim piecem z niklowanym wykon-czeniem. Elektryczne o艣wietlenie ca艂ego jachtu zapewnia艂 generator pok艂adowy nap臋dzany przez silniki.
252
W ko艅cu oboje usadowili si臋 na dziobie, oparli o okr臋偶nic臋 i patrzyli, jak miasto stopniowo przechodzi w wiejskie pastwiska, gdy p艂yn臋li dalej na p贸艂noc. Na trawiastych brzegach New Jersey roi艂o si臋 od tymotki i koniczyny, z l膮du leniwie machali do nich w臋dkarze. Mystere mog艂a po prostu odwr贸ci膰 si臋 ty艂em i udawa膰, 偶e miasta wcale nie ma. S艂o艅ce sta艂o wysoko na niebie niczym zaklinowane i przyjemnie grza艂o jej szyj臋 i ramiona.
Kiedy zadymione, ha艂a艣liwe miasto zosta艂o jeszcze dalej za nimi, ogarn膮艂 j膮 leniwy spok贸j. Rafe te偶 by艂 w dobrym nastroju. Nie burcza艂 do niej jak zwykle, lecz naprawd臋 z ni膮 rozmawia艂.
Kim by艂a prawdziwa Kate? - zapyta艂a go. - Jak膮艣 pi臋kno艣ci膮, kt贸r膮 uwodzi艂e艣, dop贸ki nie z艂ama艂a ci serca?
Nie, ale w pewnym sensie jest moj膮 mi艂o艣ci膮. To dzielna dziewczyna z zachodu, kt贸ra uratowa艂a jeden z naszych poci膮g贸w, kiedy zmy艂o estakad臋. Przeby艂a wzburzon膮 rzek臋 w zupe艂nej ciemno艣ci i zatrzyma艂a nadje偶d偶aj膮cy poci膮g. Mia艂a wtedy zaledwie pi臋tna艣cie lat i dla wszystkich kolejarzy sta艂a si臋 bohaterk膮.
Bohaterk膮- powt贸rzy艂a w zamy艣leniu Mystere. -Zupe艂nie inaczej ni偶 Ksi臋偶ycowa Dama. R贸偶nica mi臋dzy s艂aw膮 i nies艂aw膮.
Przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu jak zahipnotyzowany. D艂ugie w艂osy koloru kawy zostawi艂a rozpuszczone, 偶eby spada艂y na kark i ramiona. S艂o艅ce tworzy艂o z艂ocist膮 koron臋 na jej g艂owie.
- Ta r贸偶nica - rzek艂 wreszcie -jest by膰 mo偶e mniej oczywista, ni偶
my艣limy.
Nie by艂a pewna, czy dziwne skrzywienie jego ust mia艂o oznacza膰 u艣miech. Wiedzia艂a tylko, 偶e przywar艂a do niego, ca艂uj膮c jego szorstkie wargi z pasj膮 gor臋tsz膮 ni偶 lipcowe s艂o艅ce.
- Czasami boj臋 si臋 my艣le膰 o chwili, kiedy nie b臋dziesz ze mn膮 —
wyzna艂a niemal szeptem.
Przesta艅, ostrzeg艂 j膮 wewn臋trzny g艂os. Nie burz tej blisko艣ci, cho膰by by艂a iluzoryczna, bo nawet chwilowa iluzja jest lepsza od samotnej egzystencji bez pocieszenia, bez intymnego dotyku tego m臋偶czyzny.
Smakowa艂 delikatn膮 sk贸r臋 na jej szyi, a jego wargi wywo艂ywa艂y elektryzuj膮c膮 reakcj臋, kt贸ra przyprawia艂a Mystere o dr偶enie.
- Nie musimy teraz o tym my艣le膰 - szepn膮艂 jej do ucha. - Dzie艅 si臋
ko艅czy. Wr贸膰 ze mn膮 na Staten Island. Na noc.
Milcza艂a przez jaki艣 czas, patrz膮c na rzek臋 rozst臋puj膮c膮 si臋 przed dziobem jachtu w bia艂ej fali. Uspokajaj膮ca cisza sta艂a si臋 bolesna, potem dr臋cz膮ca.
253
Rafe przesun膮艂 w gor臋 swoj膮 r臋k臋 spoczywaj膮c膮 na biodrze Mystere i zacz膮艂 pie艣ci膰 jej pier艣.
- Rafe - zaprotestowa艂a przeciwko tej 艣mia艂ej pieszczocie, ale nie
pr贸bowa艂a odsun膮膰 si臋 od niego.
- Mam powiedzie膰 Skeelsowi, 偶eby wraca艂 na Staten Island?
Podnios艂a na niego wzrok, przys艂aniaj膮c oczy przed s艂o艅cem.
- Tak - podda艂a si臋, znu偶ona utarczkami i gro藕bami, znu偶ona walk膮
z w艂asn膮 s艂abo艣ci膮 do niego.
Wkr贸tce b臋dzie musia艂a uciec od wszystkiego i wszystkich, uciec od tego co znajome w nieznan膮 przysz艂o艣膰 pe艂n膮 niebezpiecze艅stw. Ale przynajmniej dzi艣 zazna kilku godzin szcz臋艣cia w 艂贸偶ku Rafe'a Bellocha, wiedz膮c, 偶e rano, je艣li b臋dzie sprytna, skorzysta z szansy uwolnienia si臋 od Rillieux i zniknie na zawsze.
33
S艂o艅ce wypali艂o si臋 do gasn膮cego 偶aru na zachodnim horyzoncie, gdy „Odwa偶na Kate" zosta艂a przycumowana w przystani na Staten Island.
G艂odna? - zapyta艂 Rafe, kiedy szli pod r臋k臋 ku masywnej bramie jego posiad艂o艣ci w Garden Cove.
Umieram z g艂odu - przyzna艂a, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e od 艣niadania nie mia艂a nic w ustach. - To dziwne - doda艂a, u艣miechaj膮c si臋 do niego w g臋stniej膮cym mroku.
-Co?
Zadajesz mi takie niewinne pytania i nie ci膮gniesz mnie jak niegrzeczne dziecko. Id臋 obok ciebie z w艂asnej woli.
Wydajesz si臋 rozczarowana. Wola艂aby艣 przymus?
Jego ton by艂 偶artobliwy, ale nie umkn臋艂a jej dwuznaczno艣膰 tych s艂贸w.
Przymus zwalnia od odpowiedzialno艣ci - odrzek艂a. - Ale wol臋 sama decydowa膰 o swoim losie.
Wyb贸r, jak powiedzia艂 kiedy艣 pewien m臋drzec, to o艣 przeznaczenia.
Tak - niemal szepn臋艂a, gdy偶 Rafe nie mia艂 poj臋cia, jak prawdziwie zabrzmia艂o to w jej uszach. Jej w艂asne przeznaczenie dotar艂o do rozdro偶a i teraz musia艂a szybko podj膮膰 trudn膮 decyzj臋, kt贸ry kierunek wybra膰. W obu roi艂o si臋 od niebezpiecze艅stw, ale przysi臋g艂a sobie, 偶e dzisiejszej
254
nocy nie b臋dzie o tym wi臋cej my艣le膰. Nawet je艣li Rafe jej nie kocha i zapewne nigdy nie pokocha, wystarcz膮 jej k艂amstwa. Chcia艂a przesta膰 martwi膰 si臋 o wszystko, czu膰 przyjemno艣膰, blisko艣膰 i ciep艂o, czu膰 si臋 chciana i potrzebna, zamiast by膰 wiecznie wykorzystywana, 艣cigana i przera偶ona.
To tylko my, Jimmy - powiedzia艂 Rafe, gdy dotarli do bramy. - Po naszym wej艣ciu skocz do kwatery Milly i popro艣, 偶eby przygotowa艂a lekk膮 kolacj臋 na dwoje. Nie musi gotowa膰.
Za艂atwione, szefie.
Aha, potem zbiegnij do piwnicy i przynie艣 butelk臋... chyba burgunda, dobrze?
Ci臋偶kie 偶elazne wrota zaskrzypia艂y, kiedy Jimmy je otworzy艂, a potem zn贸w zamkn膮艂. Mystere czu艂a, jak mierzy j膮 spojrzeniem i zarumieni艂a si臋 w ciemno艣ci, zastanawiaj膮c si臋 nagle, ile ju偶 razy przystojny Rafe Belloch przyprowadza艂 na noc kobiet臋 do domu. Ale wytrwa艂a w nowym postanowieniu i odp臋dzi艂a te my艣li. Nie zawracaj sobie g艂owy ponur膮 rzeczywisto艣ci膮, upomnia艂a si臋. Przez t臋 jedn膮 noc 偶yj w bajkowym 艣wiecie i sama dopisz szcz臋艣liwe zako艅czenie.
Gdy kucharka przygotowywa艂a posi艂ek, Rafe i Mystere s膮czyli wino w salonie od frontu.
Mystere spacerowa艂a po pokoju i przygl膮da艂a si臋 oprawionym fotografiom z bardziej szcz臋艣liwych czas贸w w 偶yciu Rafe'a. By wzmocni膰 s艂abe 艣wiat艂o 艣wiecznika, Rafe rozpali艂 niewielki ogie艅 w kominku. Krwi-stopomara艅czowe p艂omienie ta艅czy艂y za ozdobn膮 os艂on膮 kominka, a Rafe bez s艂owa przygl膮da艂 si臋 Mystere w chybotliwym 艣wietle. Ona te偶 na niego spogl膮da艂a.
-Teraz wiem, dlaczego jeste艣 taki przystojny - powiedzia艂a, wskazuj膮c zdj臋cie stoj膮ce na obramowaniu kominka. -Twoi rodzice byli 艂adn膮 par膮.
- Zawsze tak uwa偶a艂em - odpar艂 bardziej t臋sknie ni偶 gorzko. -1 cho膰
nie okazywali tego publicznie, bardzo si臋 kochali.
- Rafe?
-Mhm?
- Co zamierzasz zrobi膰 z ultimatum Caroline? To znaczy, z wrze
艣niow膮 dat膮 艣lubu?
-Nie martw si臋 o wrzesie艅 - zby艂 j膮. -Zanim nadejdzie, sprawy sie rozstrzygn膮.
Taka odpowied藕 nasun臋艂a tylko wi臋cej pyta艅. Ale w drzwiach w艂a艣nie ukaza艂a si臋 Ruth i oznajmi艂a, 偶e podano do sto艂u w jadalni.
255
Z przyjemno艣ci膮 jedli lekki posi艂ek z艂o偶ony z kanapek, sera i 艣wie偶ych owoc贸w. Mystere rozkoszowa艂a si臋 ich spokojn膮, mi艂膮 rozmow膮. Nie zna艂a Rafe'a od tej strony. Nie wiedzia艂a, 偶e potrafi by膰 taki czaruj膮cy. Twardy w艂adca swojego imperium okaza艂 si臋 oczytany w poezji i literaturze klasycznej i z entuzjazmem m贸wi艂 o powie艣ciach skazanego na wygnanie Amerykanina Henry'ego Jamesa.
- Ale do diab艂a z Jamesem - powiedzia艂 nagle, patrz膮c na ni膮 tak, 偶e
poczu艂a nerwowe skurcze w 偶o艂膮dku. - Chod藕my na g贸r臋. Chc臋 ci poka
za膰 co艣 pi臋knego.
O艣wietlaj膮c drog臋 tr贸jramiennym 艣wiecznikiem, poprowadzi艂 j膮 wspania艂ymi schodami z toczon膮 balustrad膮. G艂贸wna sypialnia zajmowa艂a skrzyd艂o wychodz膮ce na p贸艂nocny wsch贸d. Postawi艂 艣wiecznik na komodzie obok drzwi i przeprowadzi艂 j膮 za r臋k臋 przez du偶y pok贸j do szerokich okien.
- Ten dom stoi na wzg贸rzu - wyja艣ni艂 i rozsun膮艂 przejrzyste koron
kowe zas艂ony i brokatow膮 draperi臋. - Widok mo偶na w pe艂ni doceni膰 do
piero po zmroku.
Zaskakuj膮ce pi臋kno Manhattanu o艣wietlonego gazem i elektryczno艣ci膮 niemal zapar艂o jej dech. 艢wiat艂a za ciemn膮 przestrzeni膮 Upper Bay b艂yszcza艂y niczym miliony gwiazd.
Rafe odci膮gn膮l klamke i otworzy艂 pionowe skrzyd艂a okien. Poczu艂a, jak 艂agodny nocny wiatr pie艣ci jej twarz niczym badawcze palce.
Stan膮艂 tu偶 za ni膮, otoczy艂 ramionami i opar艂 brod臋 na jej g艂owie. Przez kilka minut patrzyli w milczeniu na widok rozci膮gaj膮cy si臋 przed nimi jak wspania艂a diorama.
Z tej perspektywy nie wida膰 brzydoty ani cierpienia 艣wiata - zauwa偶y艂a w ko艅cu cicho. - Chcia艂abym m贸c zawsze patrze膰 na miasto z tego miejsca.
Wi臋c dzisiejszej nocy czas zatrzyma艂 si臋 tutaj - odrzek艂, ca艂uj膮c jej szyj臋. Potem od wr贸ci艂 j膮 twarz膮 do siebie i przyci膮gn膮艂 blisko, by poca艂owa膰 w usta.
Tak - zgodzi艂a si臋 z gorzko-s艂odk膮 uleg艂o艣ci膮. -I jedyny 艣wiat, jaki b臋dziemy mie膰, to 艣wiat, kt贸ry stworzymy.
Zaprowadzil j膮 do mahoniowego 艂o偶a z baldachimem. Kiedy skromnie wesz艂a za dwucz臋艣ciowy parawan obok, Rafe zaprotestowa艂.
-Nie. Chc臋 patrze膰, jak si臋 rozbierasz. Jak tamtej nocy w salonie.
Tym razem to te偶 rozkaz?
Nie, Pro艣ba.
Wi臋c spe艂ni臋 twoje 偶yczenie.
256
Zrzuci艂 buty, zdj膮艂 kamizelk臋 i koszul臋. By艂 teraz nagi do pasa. Ju偶 wiedzia艂a, 偶e jest silny, ale szeroki, umi臋艣niony tors i p艂aski jak deska brzuch zn贸w j膮 mile zaskoczy艂y. W gazowym 艣wietle mi臋艣nie jego ramion wygl膮da艂y niczym w臋z艂y stalowej liny.
Przysiad艂 w nogach 艂o偶a i przygl膮da艂 si臋 z podziwem, jak Mystere zostawia stos ubrania u swoich st贸p. Tym razem nie czu艂a pal膮cego wstydu, tylko wzbieraj膮cy 偶ar.
- Obr贸膰 si臋 wolno - powiedzia艂, gdy stan臋艂a naga.
Zrobi艂a to, obserwuj膮c, jak po偶膮danie zmienia wyraz jego twarzy. Jego podniecenie pot臋gowa艂o jej w艂asne. Wsta艂 i uni贸s艂 ramiona w niemym przyzwaniu, kt贸re przyci膮gn臋艂o j膮 bli偶ej z magnetyczn膮 si艂膮. Kiedy jej nagie piersi spotka艂y si臋 z jego muskularnym torsem, obojgu jednocze艣nie wyrwa艂 si臋 j臋k.
Czu艂o艣膰 jego poca艂unku szybko przerodzi艂a si臋 w chciwe, nienasycone 艂aknienie. Fakt, 偶e oboje nale偶eli do innych 艣wiat贸w i skakali sobie do garde艂 z powodu wszystkiego, od kradzie偶y do wymuszonego ma艂偶e艅stwa, wydawa艂 si臋 jej teraz trywialny. Za du偶o czasu sp臋dzili na walce.
„Czas zatrzyma艂 si臋 tutaj".
To zdanie brzmia艂o w jej g艂owie jak poemat.
Rafe wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do 艂o偶a. Opu艣ci艂 j膮 na jedwabn膮 po艣ciel i ukl臋kn膮艂 obok na pod艂odze. Ca艂owa艂 i dra偶ni艂 jej sutki. Mystere wstrzymywa艂a oddech, gdy bra艂 do ust najpierw jeden, potem drugi. Wiedzia艂 dok艂adnie, jak mocno 艣cisn膮膰, 偶eby rozpali膰 j膮 jeszcze bardziej.
Pie艣ci艂 jej cia艂o, dop贸ki nie poczu艂a si臋 tak, jakby p艂on臋艂a wewn膮trz.
- Chod藕 do mnie - szepn臋艂a i przyci膮gn臋艂a go.
Wsta艂 i zdj膮艂 spodnie. Zakazany widok jego wzwodu przyprawi艂 j膮 o dr偶enie. Gdy po艂o偶y艂 si臋 przy niej, mrukn臋艂a mu do ucha:
- Chc臋 ci臋 mie膰 w sobie.
Wsun膮艂 jedn膮 r臋k臋 wysoko mi臋dzy jej uda. J臋kn臋艂a z rozkoszy pod dotykiem jego palc贸w, kiedy otwiera艂 j膮 niczym p艂atki kwiatu pokrytego ros膮.
Tylko przez kilka kr贸tkich chwil, gdy wchodzi艂 w ni膮 pierwszy raz, zn贸w by艂a 艣wiadoma jego rozmiaru. Ale rozkosz przerasta艂a wszelki b贸l i kiedy wolno, ostro偶nie penetrowa艂 j膮 ca艂膮 sw膮 d艂ugo艣ci膮, czu艂a si臋 otwarta dla niego, dostosowana. I wzbiera艂 w niej b艂ogos艂awiony krzyk rozkoszy, gdy zacz膮艂 porusza膰 si臋 mocniej, szybciej.
Zn贸w zaskoczy艂 j膮 jako kochanek, gwa艂towny i wymagaj膮cy, ale tak偶e czu艂y i nami臋tny, r贸wnie gotowy dawa膰 rozkosz, jak jej doznawa膰.
17 - Ksi臋偶ycowa Dama
257
Wci膮偶 i wci膮偶 doprowadza艂 j膮 do szczyt贸w ekstazy, a jej nienasycenie dor贸wnywa艂o jego w艂asnemu. Za nimi, za otwartymi oknami, mruga艂y 艣wiat艂a Manhattanu, nadesz艂a i min臋艂a p贸艂noc.
Nie by艂a pewna, kiedy dok艂adnie z jej gard艂a zacz臋艂y si臋 cisn膮膰 na usta s艂owa „kocham ci臋", ale jako艣 zdo艂a艂a je st艂umi膰. Chocia偶 w tym momencie przepe艂nia艂o ja to uczucie i zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jest prawdziwe - niewywo艂ane jedynie chwilowym uniesieniem - wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e nie wolno jej tego powiedzie膰. Nie tylko dlatego, 偶e on jej nie kocha, lecz r贸wnie偶 dlatego, 偶e ta noc musi by膰 ich ostatni膮.
W ko艅cu, zm臋czeni i wyczerpani, zapadli razem w drzemk臋 w sennej pl膮taninie nagich r膮k i n贸g. Mystere 艣ni艂a, 偶e jest wielk膮 dam膮 i jedzie powozem z herbem Granville'贸w. Z jednej strony siedzi przy niej Rafe, z drugiej u艣miechni臋ty Bram.
Ale potem wszystko posz艂o 藕le. Przystojne rysy Brama rozp艂yn臋艂y si臋 i przemieni艂y w lisi膮 twarz Paula, kt贸ry 艣mia艂 si臋 z niej dziko. Gdy zwr贸ci艂a si臋 o pomoc do Rafe'a, sta艂 si臋 rogat膮, diabelsk膮 wersj膮 pani Astor, kt贸ra wrzeszcza艂a do niej z demoniczn膮 rado艣ci膮: „1 co teraz, ty ma艂a, brudna z艂odziejko?"
Obudzi艂 j膮 odg艂os ptak贸w 艣wi臋tuj膮cych wsch贸d s艂o艅ca.
Okna wci膮偶 by艂y szeroko otwarte, a od zatoki wia艂 ch艂odny wiatr, wi臋c wzdrygn臋艂a si臋 lekko, kiedy odrzuci艂a ko艂dr臋. Rafe jeszcze g艂臋boko spa艂, teraz nawet przystojniejszy, bo nie mia艂 na twarzy swojej zwyk艂ej pogardy dla ca艂ego 艣wiata. 艁o偶e by艂o w op艂akanym stanie po ich nami臋tnej mi艂o艣ci, po艣ciel uwolni艂a si臋 z poszewek, puchowy materac zsun膮艂 si臋 cz臋艣ciowo na pod艂og臋.
Czu艂a przyjemny b贸l mi臋dzy nogami, gdy cicho i ostro偶nie wypl膮tywa艂a je z jego n贸g. Poca艂owa艂a go w usta, tylko raz, bardzo delikatnie, potem wsta艂a z 艂o偶a i zacz臋艂a zbiera膰 swoje ubranie.
Ubiera艂a si臋 w otwartym oknie, wiatr przyprawia艂 j膮 o g臋si膮 sk贸rk臋. Patrzy艂a, jak na wschodzie r贸偶owieje horyzont i wstaje nowy dzie艅. W dole na przystani publicznej widzia艂a ju偶 pierwszy prom i 艣pieszy艂a si臋, 偶eby go z艂apa膰.
Ale kiedy odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na 艣pi膮cego Rafe'a, omal nie straci艂a odwagi. Tak 艂atwo by艂oby po prostu zrezygnowa膰 i wpe艂zn膮膰 z powrotem do ciep艂ego 艂o偶a obok niego... ale nie, nie, rozkaza艂a sobie bezlito艣nie. By膰 mo偶e teraz to 艂atwy spos贸b, lecz gdyby zosta艂a, przed艂u偶y艂aby tylko cierpienie obserwowania, jak wszystko si臋 rozpada.
258
Caroline Astor i Paul oczekiwali 艣lubu - ka偶de z nich z r贸偶nych powod贸w i ka偶de by艂o potencjalnie niebezpieczne: Paul, je艣li dosz艂oby do ma艂偶e艅stwa; Caroline, gdyby nie dosz艂o. A Rafe by艂 najbardziej k艂opotliwy z ca艂ej tr贸jki.
Gdyby jakim艣 nieszcz臋艣liwym zbiegiem okoliczno艣ci po艣lubi艂 j膮, by艂by to zwi膮zek bez mi艂o艣ci, wbrew jego woli; m贸g艂by tak偶e wszystko sabotowa膰 z bezlitosnej 偶膮dzy zemsty. Tak czy inaczej, jej najwi臋ksz膮 szans膮 na pozostanie woln膮 by艂a ucieczka. Zw艂aszcza teraz, gdy katastrofalna wizyta w biurze Sheridana przekona艂a j膮, 偶e ona i Bram nie maj膮 偶adnego zwi膮zku z domem Granville'贸w. Dalsze pozostawanie w Nowym Jorku by艂o bezcelowe i niebezpieczne.
Wczoraj, kiedy Rafe zabra艂 j膮 do domu, 偶eby przebra艂a si臋 w sukni臋 z jasnego francuskiego mu艣linu, dosta艂a od Husha odpowied藕 Helzera na jej li艣cik. Dzi艣 mia艂a spotka膰 si臋 z nim w sprawie pier艣cionka. Je艣li dopisze jej szcz臋艣cie, b臋dzie tylko musia艂a ukry膰 si臋 w swoim pokoju na Centre Street najwy偶ej na kilka dni.
Sko艅czy艂a si臋 ubiera膰 i w konsoli pod lustrem przy drzwiach znalaz艂a papier, pi贸ro i ka艂amarz. Zostawi艂a Rafe'owi kr贸tki list i w progu rzuci艂a mu d艂ugie spojrzenie.
Pok贸j nagle rozp艂yn膮艂 si臋, gdy z oczu trysn臋艂y jej 艂zy i poczu艂a bolesny ucisk w krtani, jakby utkwi艂 tam gw贸藕d藕. Musisz odej艣膰, upomnia艂a si臋. Ten b贸l to nic w por贸wnaniu z tym, co ci臋 czeka, je艣li zostaniesz. Desperacja Paula, pycha Caroline, m艣ciwo艣膰 Rafe'a - to wszystko ci臋 zmia偶d偶y, je艣li nie znikniesz.
Potem, przysi臋gaj膮c sobie, 偶e wi臋cej si臋 nie obejrzy, opu艣ci艂a m臋偶czyzn臋, kt贸rego kocha艂a, i ruszy艂a przed siebie, by stawi膰 czo艂o niepewnemu przeznaczeniu.
- Niech to szlag - mrukn膮艂 w艣ciekle Rafe po przeczytaniu kr贸tkiej wiadomo艣ci, kt贸r膮 Mystere zostawi艂a na komodzie. Nie mia艂a czasu wysuszy膰 atramentu i niekt贸re litery rozmaza艂y si臋, ale by艂y czytelne.
Odchodz臋 na zawsze i b艂agam, 偶eby艣 mnie nie szuka艂. Tak jest du偶o lepiej. Dzi臋kuj臋 Ci za ostatni膮 noc. U艂atwi艂e艣 mi udawanie przed sam膮 sob膮, 偶e mnie kochasz.
I w ostatnim przejawie buntowniczego ducha podpisa艂a si臋: Ksi臋偶ycowa Dama.
259
Przez kilka chwil, gdy po艣piesznie si臋 ubiera艂, by艂 niemal oszala艂y z gniewu na ni膮. Przywyk艂 do rz膮dzenia, do ca艂kowitego kontrolowania sytuacji, a je艣li chodzi o kobiety, to on je rzuca艂, nie one jego.
Ale kiedy z艂o艣膰 zacz臋艂a mu mija膰, zast膮pi艂a j膮 ch艂odna, dr臋cz膮ca obawa. Wbrew swoim zapewnie艅ieniom nie ustrzeg艂 jej sekretu przed pani膮 Astor i wystraszy艂 tych g艂upich szanta偶yst贸w po prostu dlatego, 偶eby utrzyma膰 kontrol臋 nad przebiegiem wydarze艅. Nie chodzi艂o tylko o kontrolowanie sytuacji, ale i o jego ura偶on膮 m臋sk膮 dum臋 - kobieta, kt贸r膮 ostatniej nocy trzyma艂 w ramionach, by艂a jedyn膮 na 艣wiecie, kt贸ra do niego pasowa艂a. Wiedzia艂, 偶e musi j膮 odnale藕膰, zanim ucieknie mu zbyt daleko.
To twoja wina, 偶e nie mog艂a podpisa膰 si臋 jako Mystere, pomy艣la艂 z gorzk膮 szczero艣ci膮. Prawie nigdy nie wymawia艂e艣 jej imienia...
Poszukiwania nie b臋d膮 艂atwe, nie przy jej znajomo艣ci miasta pozwalaj膮cej na przetrwanie. B臋dzie musia艂 skorzysta膰 z pomocy, ale znajdzie odpowiednich ludzi. W ko艅cu jest cz艂owiekiem, kt贸ry przenosi g贸ry. Znajdzie j膮, cho膰by mia艂 poruszy膰 niebo i ziemi臋.
34
Podsumowuj膮c, panowie, decyzja o konsolidacji wszystkich naszych kr贸tkich linii na 艢rodkowym Zachodzie jest ostateczna. Umo偶liwi radykaln膮 reorganizacj臋 na szczeblu zarz膮dzania, a obecny system siedemnastu kierownik贸w terenowych zostanie zast膮piony systemem trzech nadzorc贸w regionalnych ulokowanych w Detroit, Cincinnati i Omaha.
Wyra藕ny, pewny i mocny g艂os Rafe'a z 艂atwo艣ci膮 wype艂nia艂 du偶膮 sal臋 posiedze艅, gdzie prawie trzydziestu dyrektor贸w Belloch Enterprises siedzia艂o wok贸艂 d艂ugiego prostok膮tnego sto艂u z polerowanego d臋bu. Min臋艂a w艂a艣nie dziesi膮ta rano i ko艅czy艂a si臋 druga godzina zebrania.
Mimo 偶e Rafe by艂 rzeczowy i dobrze zorganizowany, wygl膮da艂 na zm臋czonego i czasami wydawa艂 si臋 zaabsorbowany czym艣 innym. Sam Farrell siedz膮cy na ko艅cu sto艂u zauwa偶y艂, 偶e jego szef co kilka minut niecierpliwie zerka na zegarek.
Rafe zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰. Ale wtem z holu dobieg艂y odg艂osy zamieszania i gniewne protesty kobiety.
260
- Nie obchodzi mnie, czy jest tam Jezus Chrystus z aposto艂ami. Po
wiedzia艂am, 偶e zobacz臋 si臋 z Rafe'em Bellochem i zrobi臋 to teraz!
Drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i wkroczy艂a wzburzona Caroline Astor. Ward bieg艂 obok niej niczym generalski adiutant. Pod pach膮 ni贸s艂 pi臋kn膮 skrzyneczk臋 z drewna r贸偶anego. Dwaj z prywatnych stra偶nik贸w Belloch Enterprises pod膮偶ali za nimi i przepraszaj膮co wzruszali ramionami do Rafe'a.
Powiedzia艂a, 偶e b臋dziemy musieli j膮 zastrzeli膰, 偶eby j膮 zatrzyma膰 - wyja艣ni艂 zak艂opotanym tonem jeden z nich.
Stracili艣cie okazj臋, ch艂opcy - mrukn膮艂 Rafe, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e wszyscy zebrani gapi膮 si臋 z rozdziawionymi ustami. Kilku, kt贸rzy nie rozpoznali natarczywej kobiety, szybko poinformowano, 偶e to „ta" pani Astor.
Panowie - zawo艂a艂a rozkazuj膮co - musz臋 prosi膰 was wszystkich o opuszczenie tej sali! Mam do pana Bellocha kilka s艂贸w na osobno艣ci i to nie mo偶e czeka膰.
Zapad艂a cisza niczym w sali wyk艂adowej po apelu o zg艂aszanie si臋 ochotnik贸w. Wszystkie oczy w臋drowa艂y od pani Astor do szefa firmy. Rafe jeszcze nigdy nie czu艂 tak dotkliwie ci臋偶aru przyw贸dztwa. Ale szybko uratowa艂a go dyplomacja Sama.
Panowie - zasugerowa艂 Sam, wstaj膮c z krzes艂a - przyda nam si臋 przerwa. Ja osobi艣cie nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e pani膮 Astor sprowadza pilna sprawa, bo inaczej nie by艂oby jej tutaj. Zawie艣my zatem nasze spotkanie do odwo艂ania.
Dzi臋kuj臋 panu - odrzek艂a ze sztywn膮 uprzejmo艣ci膮. - I czy zechcia艂by pan zosta膰?
Sam zerkn膮艂 pytaj膮co na Rafe'a, kt贸ry wzruszy艂 ramionami i skin膮艂 g艂ow膮. Gdy tylko sala opustosza艂a i zostali we czworo, Caroline przesz艂a do rzeczy.
Widzia艂e艣 gazety, ty pozbawiona skrupu艂贸w kanalio? - natar艂a na Rafe'a.
Nie - odpar艂 apatycznie. - By艂em zaj臋ty.
Ale wczoraj mia艂e艣 czas na ma艂y wybryk z Antoni膮, co?
Kawa i napoleonki? - zaprotestowa艂. - Gdzie tu skandal?
Jeste艣 doprawdy pod艂y. Rafe. Jeste艣 Patriarch膮 Czterystu, oficjalnie zar臋czonym, i rozumiesz doskonale, jak b臋d膮 zinterpretowane twoje poczynania.
Doprawdy? By艂a o tym jaka艣 wzmianka? - zapyta艂 z irytuj膮c膮 niewinno艣ci膮.
261
- Wzmianka? - powt贸rzy艂a z oburzeniem, a jej g艂os przybra艂 bar
dziej surowy ton. - Wszyscy plotkarscy pismacy a偶 piszcz膮 z rado艣ci, 偶e
mog膮 obwie艣ci膰 czytelnikom, 偶e najwyra藕niej odrzucasz wszelk膮 przy
zwoito艣膰. A poniewa偶 by艂am „or臋downiczk膮" twoich zar臋czyn, nazywa
j膮 to zemst膮 Ojca Nowojorczyka.
Wbrew jej oburzeniu, Rafe'owi spodoba艂 si臋 docinek i ledwo m贸g艂 zachowa膰 powag臋.
- A co by napisali, Caroline - zapyta艂 spokojnie - gdyby艣 uwiod艂a
mnie, jak kiedy艣 planowa艂a艣?
Sam, kt贸ry sta艂, bo pani Astor te偶 sta艂a, wygl膮da艂 na oszo艂omionego, co rzadko mu si臋 zdarza艂o. Ward zblad艂, bez w膮tpienia z obawy przed reakcj膮 Caroline.
Przez moment a偶 trz臋s艂a si臋 z gniewu, ale po chwili jej 偶elazna wola zn贸w wzi臋艂a g贸r臋 i odezwa艂a si臋 z ch艂odn膮 determinacj膮 w g艂osie: . - Ward, przynie艣 skrzyneczk臋.
Spojrza艂a na Rafe'a.
- Chcesz by膰 szczery, tak? Wi臋c pozw贸l, 偶e si臋 przy艂膮cz臋. Oskar偶asz
mnie o zabicie twoich rodzic贸w. Je艣li naprawd臋 w to wierzysz, honor
nakazuje, 偶eby艣 ty zabi艂 mnie.
Unios艂a wieczko skrzyneczki wy艣cie艂anej filcem. Raf臋 popatrzy艂 na dwa raj臋kne pistolety pojedynkowe zdobione ko艣ci膮 s艂oniow膮 i srebrem. Na kolbach widnia艂y inicja艂y W.B.A.
Rodzinny spadek mojego m臋偶a - wyja艣ni艂a bez potrzeby. - I nie, nie wie, 偶e je wzi臋艂am.
Mam ci臋 zamordowa膰 z zimn膮 krwi膮? - zapyta艂 Rafe, z trudem zachowuj膮c powag臋. - Czy wyzywasz mnie na pojedynek?
A dlaczego nie? Znam zasady. Mam sekundanta, ty te偶, wi臋c wszystko odb臋dzie si臋 prawid艂owo, przy 艣wiadkach. W tej wielkiej sali 艂atwo zrobimy dziesi臋膰 krok贸w. Czy nie tak „obra偶eni" d偶entelmeni tacy jak ty za艂atwiaj膮 powa偶ne sprawy?
Starzejesz si臋, Caroline. Pojedynki s膮 zabronione. W dzisiejszych czasach walcz膮 za nas prawnicy.
Zabronione? Te偶 co艣! Wsp贸艂udzia艂 w kradzie偶y r贸wnie偶, panie Belloch, ale to nie powstrzyma艂o ci臋 przed dochowaniem tajemnicy My-stere, prawda?
Rafe mia艂 ochot臋 si臋 roze艣mia膰, ale jej stanowczo艣膰 onie艣miela艂a go. Caroline wyj臋艂a jeden pistolet i poda艂a mu kolb膮 do przodu.
- Bierz - za偶膮da艂a. -Z pewno艣ci膮 przekonasz si臋, 偶e jest prawid艂o
wo na艂adowany. Nie pozwol臋 wci膮偶 obrzuca膰 si臋 b艂otem dlatego, 偶e ty
262
偶ywisz do mnie uraz臋. We藕 go, Rafe. Je艣li zabi艂am twojego ojca, zastrzel mnie. Albo ja ci臋 zastrzel臋, bez wzgl臋du na rezultat. -Caroline, nie...
- Nie zastraszysz mnie, Rafe, ani nie wzbudzisz we mnie poczucia
winy za tch贸rzostwo twojego ojca. Wi臋c zastrzel mnie, nie masz alterna
tywy.
Rafe wzi膮艂 pistolet, ale jednocze艣nie wyrwa艂 Caroline skrzyneczk臋. Wr臋czy艂 j膮 Samowi i w艂o偶y艂 bro艅 na miejsce.
Ward, na lito艣膰 bosk膮- parskn臋艂a Caroline i podtrzyma艂a go, bo wydawa艂 si臋 bliski omdlenia.
Poczekam na zewn膮trz z innymi - wym贸wi艂 si臋 Sam, widz膮c, 偶e nie b臋dzie ju偶 potrzebny.
Rafe przechadza艂 si臋 w milczeniu, przez ca艂y czas czuj膮c na sobie wzrok Caroline. Odezwa艂a si臋 pierwsza, gdy tylko pomog艂a Wardowi usi膮艣膰.
Sko艅cz t臋 zajad艂膮 gr臋, kt贸r膮 prowadzisz, Rafe. I przed ko艅cem wrze艣nia b臋dzie 艣lub. Jeszcze jedna sztuczka, jak ta wczorajsza z Antoni膮 i zniszcz臋 ci臋, Rafie Belloch, w ten czy inny spos贸b. Pocisk albo bankructwo.
To mi艂e, Caroline - odrzek艂 ze znu偶eniem, wci膮偶 zbyt zaprz膮tni臋ty my艣lami o Mystere, by obchodzi艂o go co艣 innego. Ale o dziwo, melodra-matyczny popis Caroline z pistoletami zgasi艂 jego pragnienie zniszczenia matrony. Gdy偶 w g艂臋bi jej gniewu i ura偶onej godno艣ci dostrzeg艂 ten sam fanatyzm klasowy, kt贸ry zniszczy艂 jego ojca.
Wbrew skupieniu ca艂ej mojej niech臋ci na Caroline, u艣wiadomi艂 sobie, nie jestem przeciwko 偶adnemu indywidualnemu 艂ajdakowi. Jestem przeciwko niemodnemu stylowi 偶ycia, kt贸ry jest ju偶 w agonii.
Przez te wszystkie lata 偶y艂, by zabi膰 chimer臋, kt贸ra egzystowa艂a tylko w jego umy艣le. I za spraw膮 swej kr贸tkowzrocznej z艂o艣liwo艣ci najlepsze, co mu si臋 kiedykolwiek przydarzy艂o, nawet teraz, to by艂a ucieczka od w艂asnego 偶ycia.
- Prawd臋 m贸wi膮c, Caroline - powiedzia艂 po chwili - masz sporo
racji. Na ko艅cu m贸j ojciec przez moment okaza艂 si臋 tch贸rzem. Nikt
nie zamordowa艂, sam wybra艂 艣mier膰 i st膮d wzi臋艂a si臋 moja uraza. Ale
nigdy mnie nie przekonasz, 偶e po 艣mierci nie zosta艂 skrzywdzony przez
tych, kt贸rzy byli mu winni lepsze traktowanie. Z tob膮 w艂膮cznie.
Pani Astor troch臋 z艂agodnia艂a. Taki b艂yskotliwy, m臋ski, przystojny... nieosi膮galny.
- By膰 mo偶e istotnie troch臋 ci臋 skrzywdzili艣my - przyzna艂a
263
- Nie mnie, moich rodzic贸w.
-Tak, cho膰 zaimek nie jest wa偶ny. Chodzi mi o to, 偶e jeste艣 g艂upcem. Najwyra藕niej kochasz Mystere, czy kimkolwiek ona naprawd臋 jest. A jednak by艂e艣 got贸w j膮 zniszczy膰, byle da膰 upust dziecinnej niech臋ci.
Przyj膮艂 te s艂owa w milczeniu, bo osaczy艂a go.
Jej ton sta艂 si臋 bardziej rzeczowy.
- Ca艂y sekret przetrwania, Rafe, polega po prostu na tym, 偶eby od
rzuci膰 b贸l i 偶y膰 dalej. Za du偶o rozmy艣lasz. Zaabsorbowanie w艂asnym
nieszcz臋艣ciem to przywilej jedynie klasy 艣redniej, nie naszej, stoj膮cej
wy偶ej w hierarchi spo艂ecznej. Mia艂am nadziej臋, 偶e Mystere pomo偶e ci to
zrozumie膰.
Mystere... Rafe s膮dzi艂, 偶e pani Astor nie mog艂a si臋 jeszcze dowiedzie膰 o jej ucieczce. Je艣li tego skandalu boi si臋 Caroline, to bomba z pewno艣ci膮 wybuchnie, gdy znikni臋cie Mystere zostanie odkryte. Rafe nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e podejrzenia skoncentruj膮 si臋 na nim, ostatniej osobie, kt贸ra j膮 widzia艂a.
- Och, nie zrozum mnie 藕le - doda艂a Caroline. - Oczywi艣cie 艣ci臋艂o
mnie z n贸g, kiedy w ko艅cu domy艣li艂am si臋, kim ona musi by膰. Natural
nie ludzie nie mog膮 si臋 tego dowiedzie膰, bo staniemy si臋 po艣miewi
skiem. Ale nie obchodzi mnie, czy jest Nierz膮dnic膮 Babilo艅sk膮. Lubi臋 ja.
Raf臋 skin膮艂 g艂ow膮.
- Wiem. Zawsze mia艂a艣 do niej s艂abo艣膰.
—Nic na to nie poradz臋; jest zniewalaj膮ca. I pe艂na 偶ycia. Nie potrafi臋 tego nazwa膰, ale ma co艣 w oczach. Szuka czego艣...
Pozazmys艂owego?
W艂a艣nie. Oczywi艣cie mo偶e tego nie znale藕膰, ale niech b臋dzie b艂ogos艂awiona za to, 偶e szuka. B贸g jeden wie, 偶e ta dziewczyna nie jest anio艂em, ale chcia艂abym by膰 taka jak ona. Je艣li kiedykolwiek zacytujesz co艣 z tego, co teraz powiedzia艂am, nazw臋 ci臋 k艂amc膮.
Och, Ward mnie poprze - odrzek艂 Raf臋 z mimowolnym cynizmem. Doskonale wiedzia艂, 偶e Ward nigdy nie zaprzeczy s艂owom pani Astor w obawie, 偶e wyrw膮 mu j臋zyk za blu藕nierstwo.
Mo偶emy zawrze膰 rozejm? - zapyta艂a 艂agodnie Caroline.
Rafe napotka艂 jej b艂agalne spojrzenie i zrozumia艂, 偶e Mystere ca艂y czas mia艂a racj臋. Tylko pani Astor wci膮偶 trwa, zraniona, lecz zwyci臋ska, na polu bitwy, gdzie 艣cieraj膮 si臋 pot臋偶ne si艂y.
- Dobrze - zgodzi艂 si臋, bo teraz pragn膮艂 jedynie odnale藕膰 Mystere.
Jego uleg艂o艣膰 sk艂oni艂a Caroline do rzadkiej szczero艣ci.
264
Sam nas nie s艂yszy, wi臋c nie b臋d臋 zupe艂n膮 hipokrytk膮. Ja te偶 by艂am gotowa g艂upio zaryzykowa膰, 偶eby zosta膰 twoj膮 kochank膮, Rafe. Nawet w艂asn膮 godno艣ci膮, gdyby艣 mnie wykorzysta艂, a potem rzuci艂. Wiedzia艂e艣 o tym, prawda?
Przysz艂o mi to do g艂owy - odpar艂 dyplomatycznie.
Ale w 偶adnym wypadku nie zrobisz tego teraz, bo jeste艣 zakochany - doda艂a, akcentuj膮c z lekk膮 zazdro艣ci膮 dwa ostatnie s艂owa. - A przy okazji, nie mog臋 si臋 skontaktowa膰 z Mystere. Jej... „stryj" twierdzi, 偶e nie wr贸ci艂a na noc do domu. Domy艣lam si臋, 偶e jest u ciebie?
Tak - sk艂ama艂.
Na lito艣膰 bosk膮, b膮d藕cie dyskretni. Trzymaj j膮 z dala od twojego hotelu. I powiedz jej, 偶eby do mnie zadzwoni艂a - poprosi艂a Caroline i doda艂a: - Chod藕my, Ward. Rafe musi wraca膰 do pracy.
Ale Rafe nie mia艂 takiego zamiaru.
Ty zamkniesz posiedzenie - poleci艂 Samowi, gdy ten zajrza艂 do sali. - Jad臋 do Paula Rillieux. Jezu, ale偶 wszystko pogmatwa艂em.
By膰 mo偶e - odrzek艂 Sam - ale wyprostujesz to, szefie. Pami臋tasz, co powiedzia艂e艣 swoim in偶ynierom, kiedy linia Rock Island ugrz臋z艂a w Walnut Creek? Podglebie nie utrzyma艂oby g艂臋bokich pylon贸w i wszyscy chcieli si臋 podda膰.
Rafe u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
Oczywi艣cie, 偶e pami臋tam. Powiedzia艂em, 偶e je艣li nie mo偶emy podnie艣膰 mostu, musimy obni偶y膰 rzek臋. I niech mnie diabli, je艣li jej nie obni偶yli艣my.
Zajm臋 si臋 tutaj wszystkim - zapewni艂 Sam. -Jed藕 szuka膰 Mystere.
Paul Rillieux potraktowa艂 zachowanie i ton Rafe'a Bellocha z rozbawieniem i pewn膮 pogard膮. Spodziewa艂 si臋 tej wizyty od chwili, gdy p贸藕n膮 noc膮 zorientowa艂 si臋, 偶e Mystere w ko艅cu uciek艂a.
- Gdzie ona jest? - powt贸rzy艂 pytanie go艣cia, k艂ad膮c lask臋 na kola
nach i wyci膮gaj膮c si臋 w fotelu. - Jedzie na zach贸d, jak mawiamy o kobie
tach, kt贸re podr贸偶uj膮 samotnie. Cho膰 w膮tpi臋, 偶eby sprzedawa艂a swoje
cia艂o, bo jest na to zbyt dumna...
- Wiem, jaka jest, Rillieux - przerwa艂 mu niecierpliwie Rafe.
Lisi膮 twarz Paula wykrzywi艂 szeroki u艣miech.
-Z pewno艣ci膮.
- Masz mniej przyjaci贸艂, ni偶 my艣lisz, starcze. A podesz艂y wiek nie
chroni skaza艅ca przed wi臋zieniem.
265
- Wchodzi pan do mojego domu i grozi mi?
- Twojego domu? - Rafe wsta艂, przeszed艂 salon w kilku krokach
i zbli偶y艂 si臋 do Rillieux. - Pyta艂em, gdzie jest Mystere, i czekam na odpo
wied藕.
Tylko bez nerw贸w, panie Belloch. - Rillieux trzykrotnie stukn膮艂 ko艅cem laski w pod艂og臋. Niemal natychmiast otworzy艂y si臋 boczne drzwi i do pokoju wkroczy艂 t臋gi „lokaj", kt贸rego Rafe zna艂 jako Evana. Pod pach膮 trzyma艂 strzelb臋.
Lepiej naucz si臋 dobrych manier, ty tch贸rzliwa kupo gnoju - doradzi艂 Rafe'owi gburowatym tonem - bo podziurawi臋 ci brzuch o艂owiem.
Rafe nie mia艂 wyboru; musia艂 si臋 wycofa膰. Morderczy b艂ysk w nieprzyjaznych oczach Evana by艂 wyra藕ny i tylko przypomina艂, 偶e grzechy Mystere nie by艂y w ko艅cu takie wielkie. To z艂o Rillieux wi臋zi艂o j膮 tak d艂ugo w tej jaskini zb贸jc贸w.
- Kiedy kto艣 przyznaje si臋 do winy - powiedzia艂 Paul do swojego
go艣cia-艂awa przysi臋g艂ych nie jest potrzebna. Mniej wi臋cej potwierdzam
wszystko, o co mnie pan oskar偶a. A co do pa艅skich poszukiwa艅 Mystere,
zamierzam z panem wsp贸艂pracowa膰. Jestem ca艂kowicie przekonany, 偶e
jeszcze nie mog艂a opu艣ci膰 miasta. Ale w tej chwili nie znam jej dok艂adne
go miejsca pobytu. Kilku moich ludzi ju偶 nad tym pracuje.
-Nie dziwi臋 ci si臋, Rilllieux, bo Mystere jest twoim kluczem do maj膮tku. To ty pozby艂e艣 si臋 jej brata, prawda? Nas艂a艂e艣 na niego band臋 porywaczy, bo gdyby by艂 jaki艣 spadek, m贸g艂by艣 艂atwiej trzyma膰 Mystere w gar艣ci. Rozumiem, 偶e powiedzia艂a ci o swoim cennym li艣cie.
Wzmianka nie wywar艂a na Rillieux wra偶enia. Musia艂 czyta膰 list z firmy prawniczej w Nowym Orleanie i wiedzia艂, 偶e nie ma sensu udawa膰 przed Bellochem.
-I co, je艣li nawet zorganizowa艂em uprowadzenie ch艂opaka? - skontrowa艂, - Cho膰 traktuj臋 to pytanie retorycznie. Pami臋tajmy, 偶e sam fakt posiadania przez te dzieci pewnego listu i moja wiedza o nim wcale nie czyni膮 tego listu wa偶nym. Przez lata robi艂em dyskretne rozeznanie, ale bez rezultatu.
- I ju偶 ci臋 to nie interesuje - doko艅czy艂 Rafe - bo teraz masz na
celowniku moje pieni膮dze.
Paul wykona艂 r臋k膮 przecz膮cy gest.
- Przecenia pan mo偶liwo艣ci starego, chorego cz艂owieka. Aczkol
wiek, skoro ju偶 m贸wimy o pieni膮dzach, siatka moich ludzi zosta艂a posta
wiona w stan pogotowia i Mystere nie wymknie si臋 z miasta.
Rillieux wzruszy艂 ramionami.
W tej chwili nie ma pan wyj艣cia. Je艣li chce pan znale藕膰 Mystere, ze mn膮 ma pan najwi臋ksze szanse. Jestem w sta艂ym kontakcie z moimi lud藕mi.
Ale dotychczas nic nie zdzia艂ali艣cie.
To si臋 zmieni, zapewniam pana. A kiedy to nast膮pi, b臋dzie pan pierwsz膮 osob膮, kt贸rej dam zna膰.
Rafe skin膮艂 g艂ow膮, bo by艂 zbyt zdesperowany, 偶eby odm贸wi膰. Ale na razie nie uzgodni艂 偶adnej zap艂aty; niech stary 艂ajdak wyobra偶a sobie, co chce.
Kiedy tylko Rafe opu艣ci艂 dom, Rillieux zacz膮艂 si臋 denerwowa膰. Bel-loch te偶 ma rozleg艂e znajomo艣ci i ludzi na swoje rozkazy. Mystere ma tylko dwie drogi ucieczki z miasta: statkiem lub kolej膮. To oznacza, 偶e trzeba obserwowa膰 kasy biletowe na nabrze偶u i na Grand Central Station. Ludzie Bellocha mog膮 j膮 zauwa偶y膰 pierwsi albo policja, je艣li sprawa dostanie si臋 do wiadomo艣ci publicznej.
Rillieux doszed艂 do wniosku, 偶e Belloch nie zamierza dzieli膰 si臋 z nikim swoj膮 fortun膮, a Mystere nie jest ju偶 pos艂uszn膮 ma艂膮 dziewczynk膮 podatn膮 na sugestie.
Je艣li chcia艂 si臋 ob艂owi膰, musia艂 to zrobi膰 teraz, nie potem. A p贸藕niej uciec, zanim Caroline go zmia偶d偶y.
-Rozpu艣膰 wiadomo艣膰 na mie艣cie - poleci艂 Evanowi. - Trzysta dolar贸w nagrody dla tego, kto z艂apie Mystere i przyprowadzi do mnie. Belloch jest mocno przybity; zap艂aci ka偶d膮 sum臋, 偶eby zn贸w wzi膮膰 Mystere w ramiona.
Trzy dni sp臋dzone w pokoju na Centre Street wystarczy艂y Mystere za przypomnienie, jaka zepsuta i rozpieszczona sta艂a si臋 w roli kuzynki Ril-lieux. Szybko te偶 zda艂a sobie spraw臋, jaka by艂a g艂upia, s膮dz膮c, 偶e jedna noc szcz臋艣cia i rozkoszy mo偶e wybi膰 jej z g艂owy Rafe'a. Wr臋cz odwrotnie: 偶ywe wspomnienia o nim by艂y tortur膮 podczas d艂ugich bezsennych nocy w obcym niewygodnym 艂贸偶ku z guzowatym materacem.
267
Kiedy pokazywano jej ten pok贸j, sta艂o w nim kilka eleganckich sta艂ych mebli. Ale gdy zjawi艂a si臋 tu we wtorek po ucieczce od Rafe'a, 艂adne sprz臋ty znikn臋艂y. Zamiast nich zasta艂a proste sznurowe 艂贸偶ko i brzydk膮 prymitywn膮 umywalk臋 ze sprzeda偶y katalogowej.
Ponur膮 toalet臋 bez okien dzieli艂a z trzema innymi lokatorkami. Wszystkie zdawa艂y si臋 jej nie lubi膰. I by艂a zmuszona do sparta艅skiej diety z艂o偶onej z artyku艂贸w, kt贸re nie psu艂y si臋 szybko, gdy偶 w pokoju zawsze by艂o gor膮co, a nie mia艂a lod贸wki ani kuchenki. W pobli偶u na Broadwayu i Sixth Avenue by艂o kilka czystych restauracji, ale ba艂a si臋 rozpoznania i wychodzi艂a tylko z konieczno艣ci.
Jej gospodyni, pani Cunningham, by艂a ponur膮, t臋g膮, starzej膮c膮 si臋 wdow膮 z fa艂dami sk贸ry, kt贸re szpeci艂y interesuj膮c膮 struktur臋 kostn膮 jej twarzy. By艂a niezbyt uprzejma i wydawa艂a si臋 wiecznie niezadowolona, ale przynajmniej nie wtyka艂a nosa w cudze sprawy i nie wypytywa艂a Mystere.
Jednak inne lokatorki nie grzeszy艂y tak膮 dyskrecj膮. Ch艂odno odrzuca艂a ich pr贸by nawi膮zania rozmowy, zawsze uprzejmie, lecz z celow膮 wynios艂o艣ci膮, w nadziei, 偶e taki snobizm oka偶e si臋 na tyle znajomy, i偶 uchroni j膮 przed stwarzaniem wra偶enia „innej' Najwyra藕niej uda艂o si臋, gdy偶 wczoraj rano pods艂ucha艂a kr贸tki dialog pod swoimi drzwiami. Drwi膮ce g艂osy celowo m贸wi艂y dono艣nie, 偶eby dowiedzia艂a si臋, jak j膮 nazywaj膮.
Zaprosimy now膮 lokatork臋 na lunch, dziewcz臋ta?
Och, to ty nie wiesz? Margrabiny nie jadaj膮 z posp贸lstwem. -Nie, bo przez swoj膮 pych臋 wol膮 偶u膰 such膮 bu艂k臋.
Ich 艣miech zabrzmia艂 gard艂owo, troch臋 wymuszenie, bo naprawd臋 jej nie lubi艂y.
A niech daj膮 upust swojej prostackiej niech臋ci, pomy艣la艂a. Aby tylko nie zastanawia艂y si臋 nad ni膮. Je艣li dopisze jej szcz臋艣cie, nied艂ugo st膮d zniknie i to miejsce zatrze si臋 w pami臋ci.
Dobi艂a targu z Jeromem Helzerem i teraz jej ucieczka z miasta by艂a przynajmniej op艂acona, nawet je艣li niepewna. Wci膮偶 jeszcze dr偶a艂a na wspomnienie Water Street; tamtejsze domy majaczy艂y niedaleko w艣r贸d swoich cuchn膮cych ust臋p贸w i smrodu zgnilizny.
Helzer potraktowa艂 j膮 z zawodow膮 uprzejmo艣ci膮, ale pocz膮tkowo chytrze udawa艂, 偶e wzbrania si臋 przed zakupem, gdy偶 pier艣cie艅 Antonii zbytnio rzuca si臋 w oczy. Jednak bez w膮tpienia pu艣ci艂 w ruch swoj膮 tarcz臋 艣ciern膮 i pi艂臋 z diamentowym ostrzem, zanim jeszcze zd膮偶y艂a wr贸ci膰 do swojego pokoju, bo nie s艂ysza艂a, 偶eby kto艣 inny potrafi艂 lepiej szlifo-
268
wa膰 drogie kamienie i szybciej si臋 ich pozbywa膰. Nie obchodzi艂o ja to, gdy偶 zap艂aci艂 jej tysi膮c dolar贸w got贸wk膮, bez pyta艅, a to wystarczy艂o na podr贸偶 i chwilowe przetrwanie. Przy odrobinie szcz臋艣cia do czasu, a偶 znajdzie zatrudnienie za godziw膮 zap艂at臋.
Zdecydowa艂a si臋 na Boston, bo zna艂a tam porz膮dne dzielnice z pokojami do wynaj臋cia za rozs膮dn膮 cen臋. Wiedzia艂a te偶, 偶e nie mo偶e si臋 oci膮ga膰, gdy偶 szuka jej zbyt wielu ludzi. Troch臋 podnosi艂a j膮 na duchu 艣wiadomo艣膰, 偶e zatajenie jej ucieczki le偶y w interesie niemal wszystkich. Nikt nie zyska艂by na rozg艂osie prasowym, z wyj膮tkiem samych gazet. Mimo to sprawa mog艂a si臋 roznie艣膰, bo w艣r贸d domowej s艂u偶by nowojorskiej elity by艂o wielu informator贸w.
U艂o偶y艂a wi臋c najlepszy plan, jaki potrafi艂a, wiedz膮c 偶e Grand Central Station i biura Trans-Atlantic oraz innych linii okr臋towych b臋d膮 pod ci膮g艂膮 obserwacj膮. Spodziewa艂a si臋 mniejszego zainteresowania rzekami i zarezerwowa艂a ju偶 w Hudson River Lin臋 miejsce na rejs do Croton-on--Hudson. Stamt膮d zamierza艂a pojecha膰 kolej膮 do Bostonu.
Jej statek odp艂ywa艂 dzi艣 o dziewi膮tej rano z przystani na West Street. Obudzi艂a si臋 d艂ugo przed 艣witem i zmaga艂a z w艂asnym strachem, kt贸ry przyprawia艂 j膮 o 艣widruj膮cy b贸l g艂owy. Ba艂a si臋 nie tylko nieznanego, ale r贸wnie偶 faktu, 偶e na zawsze zniknie z 偶ycia Rafe'a. Kiedy艣 modli艂a si臋 o to, teraz mia艂a cich膮 nadziej臋, 偶e zjawi si臋 i zatrzymaj膮.
O 贸smej rano posz艂a na post贸j doro偶ek przy Fourteenth Street i szybko za艂atwi艂a z drugim wo藕nic膮 transport jej kufra na przysta艅 parowc贸w.
Z twarz膮 ukryt膮 za koronkow膮 woalk膮 wdowy Mystere wcisn臋艂a si臋 g艂臋boko w tylne siedzenie doro偶ki, czuj膮c si臋 naga i ods艂oni臋ta, bezbronna wobec niezliczonych oczu. Zn贸w pomy艣la艂a z obaw膮 o wielkim drewnianym budynku terminalu, gdzie kto艣 z ulicy m贸g艂 si臋 艂atwo zaczai膰 w艣r贸d pasa偶er贸w z biletami.
Zaprz膮tni臋ta tymi troskami nie od razu zorientowa艂a si臋, 偶e doro偶ka jedzie w kierunku Lower East Side, zamiast do City Harbor.
Prosz臋 pana! - zawo艂a艂a zdenerwowana do wo藕nicy. - Jedzie pan z艂膮 drog膮 do West Street!
Wiem dok艂adnie, gdzie jestem, droga pani - zapewni艂 j膮, trzasn膮艂 batem w ko艅ski zad i przy艣pieszy艂, 偶eby pasa偶erka nie mog艂a wyskoczy膰.
Dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie ma poj臋cia, co si臋 sta艂o z doro偶k膮 wioz膮c膮 jej kufer. Przerazi艂a si臋, gdy p臋dz膮ca szkapa skr臋ci艂a w labirynt niewybrukowanych zau艂k贸w wzd艂u偶 dok贸w.
Zatrzymali si臋 przy pustym nabrze偶u tak gwa艂townie, 偶e omal nic zsun臋艂a si臋 z siedzenia.
269
- Chyba mam t臋 ma艂膮 cwaniar臋, kt贸rej szukasz! - zawo艂a艂 wo藕nica
do kogo艣 niewidocznego na zewn膮trz. - Chod藕 zerkn膮膰 na jej bu藕k臋.
Stara艂a si臋 zapanowa膰 nad oddechem, strach parali偶owa艂 jej mi臋艣nie. Przez kilka sekund rozwa偶a艂a, czy nie wyskoczy膰 z doro偶ki. Ale zanim zd膮偶y艂a co艣 zrobi膰, zza brezentowej zas艂ony wy艂oni艂a si臋 wielka, z艂a, nieogolona twarz, 偶eby na ni膮 spojrze膰. W nozdrza uderzy艂 j膮 od贸r lichej whisky.
Przyjrzyjmy ci si臋 bli偶ej, panienko - powiedzia艂 Sparky i si臋gn膮艂 do jej woalki.
R臋ce przy sobie! - zaprotestowa艂a, odpychaj膮c jego d艂o艅.
Ostra jeste艣, ty ma艂a suko - pochwali艂. - Mo偶e lepiej sprawdz臋, czy nie masz broni.
Si臋gn膮艂 do jej piersi. Mystere z szybko艣ci膮 atakuj膮cego w臋偶a ugryz艂a go mocno w r臋k臋. Sparky rykn膮艂 z b贸lu i w艣ciek艂o艣ci.
- Lubisz tward膮 gr臋, co? - burkn膮艂 ochryp艂ym g艂osem. - Ja te偶.
Zobaczy艂a, 偶e unosi praw膮 pi臋艣膰, ale zanim zd膮偶y艂a si臋 zas艂oni膰, uderzy艂 j膮 w lew膮 skro艅 z tak膮 si艂膮, 偶e dos艂ownie j膮 zamroczy艂o. By艂a bezradna, gdy zerwa艂 jej woalk臋.
Na jego nalanej twarzy pojawi艂 si臋 szeroki u艣miech, kiedy j膮 rozpozna艂. Doro偶ka zako艂ysa艂a si臋 gwa艂townie, gdy zwalisty m臋偶czyzna w艂a-dowa艂 si臋 na siedzenie obok Mystere.
Masz dobre oko, Hiram! - zawo艂a艂 do wo藕nicy. - Z艂apa艂e艣 nasz膮 przepi贸rk臋. Jed藕my teraz na Great Jones Street po nagrod臋.
Wezm臋 to - powiedzia艂 Paul do Rose, wstaj膮c z fotela. Powiesi艂 lask臋 na przedramieniu, 偶eby wzi膮膰 od niej tac臋. - M贸wi艂em ci, kiedy Mystere trafi艂a tu po raz pierwszy, 偶e masz trzyma膰 si臋 od niej z daleka. Czy to jasne?
Ale偶, Paul, ja tylko...
Za bardzo jej wsp贸艂czujesz, Rose.
Kto艣 musi - zje偶y艂a si臋. - Widzia艂am tego siniaka na jej twarzy!
Dobrze, dobrze, jest tu bezpieczna i nikt nie zamierza jej skrzywdzi膰. Nie chc臋, 偶eby艣 wszystko zepsu艂a. Nie chc臋, 偶eby艣 z ni膮 spiskowa艂a, s艂yszysz? Jest moj膮... to znaczy nasz膮 ostatni膮 szans膮 na zdobycie jakiego艣 kapita艂u, zanim b臋dziemy musieli ucieka膰. Rafe'a Bellocha sta膰 na to, 偶eby nam zap艂aci膰.
Na tacy by艂a miska zupy, chleb i mas艂o, szklanka mleka i troch臋 przybor贸w toaletowych. Paul zani贸s艂 to do o艣wietlonej gazem piwnicy, gdzie
270
mie艣ci艂a si臋 jadalnia dla s艂u偶by. Wyj膮艂 z kieszeni klucz i otworzy艂 drzwi ukryte za du偶ym piecem w臋glowym.
Prowadzi艂y do ma艂ego magazynu bez okien zagraconego narz臋dziami ogrodowymi i artyku艂ami spo偶ywczymi. Do 艣rodka wpada艂o do艣膰 艣wiat艂a, by dostrzec Mystere le偶膮c膮 na boku na pikowanym sienniku. Nadgarstki i kostki mia艂a zwi膮zane sznurem.
Paul postawi艂 tac臋 na drewnianej skrzyni. Potem wyj膮艂 Mystere knebel.
Musz臋 mie膰 t臋 szmat臋 w ustach? - zaprotestowa艂a. - Nie jestem z tych, co wrzeszcz膮.
Wiem, ale trudno przewidzie膰, kogo tu licho przyniesie, i wol臋 nie ryzykowa膰. Masz tu pyszny krupnik, Rose ugotowa艂a - doda艂 przymilnym tonem. - Przykro mi, ale ch艂opc贸w akurat nie ma, wi臋c nie mog臋 rozwi膮za膰 ci r膮k. To niebezpieczne. Dosz艂o do tego, 偶e teraz moja ma艂a dziewczynka mo偶e mnie pokona膰. B臋d臋 musia艂 ci臋 nakarmi膰.
Nie jestem g艂odna - spr贸bowa艂a warkn膮膰. Ale jej g艂os zabrzmia艂 ochryple i ospale; s艂owa przychodzi艂y wolniej ni偶 zwykle. Ledwo pami臋ta艂a przyjazd tutaj i to, jak Paul wla艂 jej si艂膮 do ust ca艂kiem smaczny p艂yn. Cokolwiek to by艂o, szybko straci艂a przytomno艣膰. - Kt贸ra godzina? - zapyta艂a.
Oko艂o pi膮tej po po艂udniu. Spa艂a艣 ca艂y dzie艅.
Spa艂am? Raczej by艂am nieprzytomna po narkotyku. Paul wzruszy艂 ramionami.
Jak go zwa艂, tak go zwa艂. Masz, spr贸buj troch臋.
Nie - odwr贸ci艂a g艂ow臋. - Je艣li mnie zmusisz, wypluj臋 to na ciebie. Paul westchn膮艂 z rezygnacj膮 i odstawi艂 misk臋 z powrotem. Skrzywi艂
si臋, gdy spojrza艂 na du偶膮 opuchlizn臋 nad jej skroni膮. Nawet w kiepskim 艣wietle wygl膮da艂a paskudnie.
- G艂upio zrobi艂a艣, kochanie, opieraj膮c si臋 takiej 艣wini jak Sparky ~
pouczy艂 j膮.
Mystere nie odpowiedzia艂a, cho膰 w duchu by艂a zadowolona,ze z nim walczy艂a; wybi艂a mu z g艂owy pomys艂 zgwa艂cenia jej. Sparky nie posun膮艂 si臋 dalej.
-Nie chc臋 zdenerwowa膰 Bellocha -doda艂 Paul. -Nie sprzedam mu zepsutego towaru, bo jest tak samo porywczy jak ty.
J臋kn臋艂a z bezsilnej rozpaczy.
- Paul, nie. Prosz臋, rozwa偶 jeszcze raz, co robisz. Wypusc mnie! Bla-
gam.
Pokr臋ci艂 siw膮 g艂ow膮 i wyd膮艂 wargi niczym bezlitosny ksiegowy.
271
To nie wchodzi w rachub臋, moja droga. Wys艂a艂em ju偶 Husha po niego. - Musia艂 dostrzec w jej oczach b艂ysk nadziei, bo doda艂 ironicznie: -Nie spodziewaj si臋, 偶e ten ch艂opak uratuje ci臋 jak Tomek Sawyer, bo nie wie, 偶e tu jeste艣. I nie patrz tak na mnie; nie mam wyboru. Ju偶 wiem, 偶e z moich wielkich plan贸w nic nie wyjdzie. Jestem zniszczonym starym cz艂owiekiem, kt贸ry musi oszcz臋dza膰 oddech, 偶eby ostudzi膰 owsiank臋. Wymkn臋艂a艣 mi si臋 spod kontroli, inni te偶 si臋 wymykaj膮. A najgorsze, 偶e podejrzewam, i偶 Caroline „ostyg艂a" w stosunku do mnie, co mo偶e oznacza膰 zupe艂n膮 kl臋sk臋. Ale mam jeszcze co艣 warto艣ciowego dla Rafe'a Bellocha: jego narzeczon膮.
Paul, 藕le to wszystko rozumiesz. Rafe nie zamierza mnie po艣lubi膰.
To ty si臋 mylisz. Rozmawia艂em z nim. Potrzebuje ci臋 jak spragniony wody na pustyni. Kocha ci臋, a ty kochasz jego. Nie zaprzeczaj.
Przyznaj臋, 偶e go kocham. I co z tego? On mnie nie kocha i nie o偶eni si臋 ze mn膮. Ile razy mam ci to powtarza膰? To niebezpieczny, nieprzewidywalny cz艂owiek, a ty jeste艣 g艂upcem, skoro my艣lisz, 偶e mo偶esz nim manipulowa膰 tylko dlatego, 偶e jeste艣 zdesperowany.
Zgadza si臋, jestem g艂upcem - przyzna艂 smutno. - Starym g艂upcem, kt贸ry o wiele za d艂ugo prowadzi艂 g艂upi膮 gr臋. Ale nie zamierzam umrze膰 w wi臋zieniu, kochanie. Spodziewam si臋, 偶e Belloch wkr贸tce tu b臋dzie i zaczniemy si臋 targowa膰 na serio. A teraz, je艣li nie chcesz je艣膰, musz臋 ci臋 z powrotem zakneblowa膰.
Nie - zaprotestowa艂a bliska 艂ez. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e gra sko艅czona. A by艂a ju偶 prawie wolna, prawie ochroni艂a m臋偶czyzn臋, kt贸rego kocha艂a. Rozpacz dusi艂a j膮 niczym stryczek. - Prosz臋 ci臋, b艂agam, nie krzywd藕 mnie.
To by艂y jej ostatnie s艂owa, zanim wepchn膮艂 jej knebel.
- No, c贸偶 - odpar艂. - Skoro wszyscy mamy i艣膰 do piek艂a, Mystere, to
przynajmniej b臋d臋 poganiaczem.
36
Miasto zaczyna艂o pogr膮偶a膰 si臋 w ciemno艣ci, gdy Hush wr贸ci艂 z Ra-fe'em Bellochem. Paul, Baylis i Evan czekali w salonie. Na kolanach tego ostatniego le偶a艂a strzelba.
272
Hush nie zawraca艂 sobie g艂owy poci膮ganiem za dzwonek, otworzy艂 drzwi frontowe w艂asnym kluczem. Rafe zatrzyma艂 si臋 w progu salonu i przez moment patrzy艂 na trzech m臋偶czyzn.
Aaa... pan Belloch - powita艂 go zadowolony z siebie Paul. - Ciesz臋 si臋, 偶e m贸g艂 pan wpa艣膰.
Oto i szef kupy 艂ajna - odpar艂 Rafe. - Z艂odziej i kombinator, kt贸ry z wpraw膮 na艣laduje lekcewa偶膮cy ton pani Astor.
Evan 艂ypn膮艂 na niego i poklepa艂 艣rut贸wk臋.
- Jeste艣 odwa偶ny jak ciel臋 - powiedzia艂 z pogard膮. - Uwa偶aj, co
gadasz, bankierski rajfurze, bo ci臋 podziurawi臋.
Rafe zignorowa艂 go, wci膮偶 patrz膮c na Rillieux. -No wi臋c jestem. Gdzie Mystere?
- Zap艂aci mi pan za t臋 informacj臋, panie Belloch. I to du偶o.
- Pr臋dzej dopilnuj臋, 偶eby艣 sma偶y艂 si臋 w piekle. Gdzie ona jest?
Evan i Baylis wymienili drwi膮ce spojrzenia. Evan wsta艂 z krzes艂a
i wycelowa艂 strzelb臋 w Rafe'a.
Swoimi metodami nic tu nie zdzia艂asz, Belloch - warkn膮艂. - Jeste艣 teraz w naszym domu i mamy prawo wywali膰 ci臋 st膮d jako intruza.
Hush - powiedzia艂 cicho Rafe, bo ch艂opiec sta艂 w holu tu偶 za nim. - Odejd藕 na bok. Dobry ch艂opak. Wasza kolej, panowie.
Da艂 kilka krok贸w w g艂膮b pokoju, robi膮c miejsce dla Jimmy'ego i Skeelsa, kt贸rzy nagle wy艂onili si臋 z holu, gdzie czekali. M臋偶czy藕ni stan臋li po obu stronach swojego szefa z pistoletami gotowymi do strza艂u.
Rafe te偶 mia艂 pistolet w kaburze pod pach膮. Wyci膮gn膮艂 go i ka偶dy z trzech przeciwnik贸w znalaz艂 si臋 na muszce.
- Mo偶e zdo艂asz mnie zabi膰 - powiedzia艂 Rafe do Evana ch艂odnym
tonem - ale to jednostrzalowa strzelba. Moje 偶ycie za wasze trzy. Od艂贸偶
bro艅 albo poci膮gnij za spust.
Evan zblad艂 jak p艂贸tno. Nie czeka艂 na rozkaz Paula. 呕aden z trzech m臋偶czyzn naprzeciw niego nie wygl膮da艂 na przestraszonego. Po艂o偶y艂 strzelb臋 na pod艂odze. Jimmy podszed艂 i zabra艂 j膮.
Zacznijmy od pocz膮tku - powiedzia艂 Rafe do Rillieux. - Gdzie przetrzymujesz Mystere?
呕eby艣 zgni艂 w piekle - odpar艂 z furi膮 Paul. - Powiedzia艂em, 偶e zap艂acisz mi za t臋 informacj臋.
Rafe przyjrza艂 si臋 ca艂ej tr贸jce.
Wystarczy na was puszka prochu. Hush!
Tak, prosz臋 pana?
Czy Mystere mo偶e by膰 gdzie艣 w tym domu?
18 - Ksi臋偶ycowa Dama
273
Nie wiem, prosz臋 pana. Nie widzia艂em jej.
Tracisz czas - zapewni艂 Rafe'a Rillieux.-~Nie ma jej nigdzie w pobli偶u.
Zamieszanie wywabi艂o Rose z jej kwatery. Zajrza艂a do pokoju i wstrzyma艂a oddech na widok wyci膮gni臋tej broni.
- Rose? - zagadn膮艂 j膮 Hush. - Trzymaj膮 tu Mystere? M贸w prawd臋.
Rafe odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na rudow艂os膮 s艂u偶膮c膮. Zblad艂a, ale tylko
pokr臋ci艂a g艂ow膮. Strach odebra艂 jej mow臋.
- Wszyscy si臋 ciebie boj膮, staruchu - powiedzia艂 Rafe do Riliieux. -
Ale w holu jest telefon. Mo偶e ta sprawa zainteresuje inspektora Byrnesa.
Rillieux spokojnie przyj膮艂 blef.
- By膰 mo偶e. Zw艂aszcza kiedy pozna to偶samo艣膰 Ksi臋偶ycowej Damy.
I dowie si臋, 偶e ty j膮 ochrania艂e艣, 偶eby mie膰 przyjemno艣膰 w 艂贸偶ku.
Drwi膮ca mina Paula zdawa艂a si臋 pyta膰 Rafe'a, czy teraz te偶 jest taki wszechmog膮cy jak B贸g. Ale to Rose w ko艅cu przerwa艂a impas.
Prosz臋 pana - zwr贸ci艂a si臋 z wahaniem do Rafe'a. - Wiem, gdzie jest Mystere.
Niech ci臋 szlag trafi, Rose, milcz! - wybuchn膮艂 Paul z ostrzegawczym b艂yskiem w gniewnych oczach. —Uprzedza艂em ci臋, 偶e nielojalno艣膰 b臋dzie...
Och, zamknij si臋, Paul - parskn臋艂a. -Zbyt d艂ugo siedzia艂am cicho, kiedy zn臋ca艂e艣 si臋 nad t膮 biedn膮 dziewczyn膮. Mam dosy膰 ciebie i twojego chamstwa. Mo偶esz zrobi膰 ze mn膮, co chcesz, ale nie b臋d臋 d艂u偶ej twoim wiernym psem.
Nic ci nie zrobi - uspokoi艂 j膮 Rafe. - Dopilnuj臋 tego. Czy ona jest w tym domu, Rose?
Tak. prosz臋 pana. Na dole, w piwnicy. Zaprowadz臋 pana.
P贸jdziesz z nami, Rillieux - rozkaza艂 szorstko Rafe. - Jimmy, ty i Skeels zostaniecie tutaj i przypilnujecie tych dw贸ch. Je艣li b臋dziecie musieli ich zastrzeli膰, prosz臋 bardzo. To oszcz臋dzi obywatelom koszt贸w 偶ywienia ich w wi臋zieniu.
Nic tak nie wyostrza umys艂u, jak niewola, u艣wiadomi艂a sobie z rozpacz膮 Mystere.
Nie mia艂a poj臋cia, ile czasu min臋艂o, ale skr臋powane r臋ce i stopy dawno ju偶 zdr臋twia艂y jej od wi臋z贸w. Powietrze w magazynie by艂o ci臋偶kie i duszne. Od knebla bola艂y j膮 usta i oddycha艂a z trudem. Ale to umys艂 dr臋czy艂 j膮 bardziej ni偶 cia艂o.
274
Maj膮c tyle czasu na rozmy艣lania o swojej tragicznej sytuacji, porzuci艂a wszelk膮 nadziej臋 na ratunek. To, co si臋 z ni膮 stanie, zale偶a艂o od Paula i od wypadk贸w, kt贸rych nie mog艂a przewidzie膰 ani kontrolowa膰. Ale zako艅czenie wydawa艂o si臋 nieuniknione: Rillieux j膮 zabije.
Jeszcze nigdy, nawet w najczarniejszej otch艂ani nieszcz臋艣cia, nie czu艂a si臋 taka bezradna i samotna. P艂aka艂a, dop贸ki starczy艂o jej 艂ez. Kiedy w ko艅cu drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i us艂ysza艂a g艂os Rafe'a, zamiast rado艣ci ogarn臋艂o j膮 straszliwe przera偶enie.
-Niech ci臋 szlag, Rillieux- burkn膮艂 Rafe, gdy po艣piesznie uwalnia艂 j膮 z wi臋z贸w. W blasku 艣wiecy, kt贸r膮 trzyma艂a Rose, wida膰 by艂o wyra藕nie paskudny siniak na lewej skroni Mystere. - Zamierza艂e艣 dostarczy膰 mi zw艂oki jako pann臋 m艂od膮?
Przestraszony nag艂膮 furi膮 Rafe'a Paul zacz膮艂 g艂o艣no protestowa膰.
Pos艂uchaj, ja nie...
Zamknij si臋, ty bezlitosny stary draniu. - Rafe zacz膮艂 delikatnie masowa膰 r臋ce i nogi Mystere, 偶eby przywr贸ci膰 kr膮偶enie. - Da艂e艣 jej te偶 narkotyk. Widz臋 to po jej 藕renicach.
Tylko porz膮dn膮 dawk臋 Miss Pinkerton, 偶eby mog艂a zas...
To czyste laudanum; mog艂e艣 j膮 zabi膰. Zejd藕 mi z oczu, zanim ci臋 zastrzel臋. Pom贸偶 mi, Rose, dobrze?
Rose podesz艂a, 偶eby pom贸c, ale przerwa艂 im ch艂odny g艂os Rillieux.
-Nie uratujesz jej, Belloch.
Rafe gwa艂townie uni贸s艂 g艂ow臋. Mystere zobaczy艂a b艂ysk ma艂ego damskiego pistoletu w d艂oni Paula. W jednej chwili zrozumia艂a, 偶e jej najgorsze obawy si臋 spe艂ni膮.
-Nie, nie pozwol臋 ci go skrzywdzi膰! -krzykn臋艂a.
Chronisz go? - parskn膮艂 Paul. - To ja zabra艂em ci臋 z ulicy i...
I porwa艂e艣 mojego brata! - oskar偶y艂a go.
Gdybym kiedykolwiek m贸g艂 dotrze膰 do Sheridana, 偶eby sprawdzi膰, czy ta fortuna jest twoja, nam obojgu op艂aci艂oby si臋 pozby膰 Brama - odpar艂.
Mystere wpad艂a w histeri臋.
- Co mu zrobi艂e艣?! - wrzasn臋艂a.
Rafe ledwo m贸g艂 j膮 utrzyma膰 na sienniku.
- Sko艅czy艂 tak, jak prawie ka偶dy biedny ch艂opak. W morzu. I na
Boga, mam nadziej臋, 偶e ju偶 zgni艂 na kann臋 dla ryb. - Twarz Rillieux
przybra艂a morderczy wyraz. - Mia艂 taki sam wredny charakter jak ty.
I zginiesz z mojej r臋ki, zanim co艣 zyskasz na moich machinacjach. - Od
bezpieczy艂 pistolet i przystawi艂 jej do opuchni臋tej skroni.
275
Dziki ryk zdawa艂 si臋 pochodzi膰 z czelu艣ci piek艂a. Zanim Mystere zd膮偶y艂a si臋 zorientowa膰, co si臋 dzieje, Rafe zaatakowa艂 Paula z zajad艂o艣ci膮 w艣ciek艂ego psa.
Stary Rillieux nie by艂by dla niego 偶adnym przeciwnikiem, gdyby nie pistolet.
Hukn膮艂 strza艂. Niebieski dym zawis艂 w powietrzu niczym testament.
Rafe zgi膮艂 si臋 wp贸艂.
Ros臋 krzykn臋艂a.
Rozw艣cieczony Paul sta艂 nad Mystere, raz po raz odci膮ga艂 kurek i naciska艂 spust, jakby nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e pusta bro艅 ju偶 nie wypali. Na g贸rze zadudni艂y kroki, gdy zaalarmowani ludzie Rafe'a starli si臋 z Baylisem i Evanem.
- Jeszcze zemszcz臋 si臋 na tobie, ty zdradziecka suko! - wrzasn膮艂
Rillieux do Mystere. - Nigdy si臋 ode mnie nie uwolnisz! Ilekro膰 obej
rzysz si臋 za siebie, b臋dziesz dr偶a艂a ze strachu, 偶e siedz臋 ci na karku!
Cisn膮艂 jej w twarz bezu偶yteczny pistolet i uciek艂 z piwnicy zewn臋trznymi schodami.
Bez w膮tpienia Baylis czeka艂 ju偶 na niego w powozie.
Rafe! Rafe! - zaszlocha艂a Mystere, niemal pe艂zn膮c do zgi臋tej wp贸艂 postaci.
Go艅cie go! - warkn膮艂 Rafe do swoich ludzi, kiedy ukazali si臋 w drzwiach. -Nie pozw贸lcie mu uciec!
Rafe, jeste艣 ranny! - zawo艂a艂a Mystere, patrz膮c, jak jej r臋ka na jego boku staje si臋 czerwona.
Rafe wyprostowa艂 si臋 z twarz膮 艣ci膮gni臋t膮 b贸lem.
- Zdaje si臋, 偶e Ruth b臋dzie musia艂a opatrzy膰 nast臋pn膮 ran臋. Ale to
nic gro藕nego. Pocisk przeszed艂 na wylot.
Wspi臋li si臋 po schodach do salonu. Rose przynios艂a banda偶e, Rafe poci膮gn膮艂 solidny 艂yk brandy. Zanim opr贸偶ni艂 szklank臋, wr贸ci艂y mu kolory.
- We藕 ja艣nie pani膮 na g贸r臋 i zr贸b jej k膮piel. Jest blada jak duch -
powiedzia艂 Rafe.
Mystere nie chcia艂a go zostawi膰 i Ros臋 musia艂a j膮 niemal wlec po schodach w艣r贸d ci膮g艂ych zapewnie艅, 偶e rana Rafe'a nie jest 艣miertelna.
Szybko zaj臋艂a si臋 Mystere. Rafe czeka艂 niecierpliwie w g贸rnym holu, gdy pomaga艂a jej wyk膮pa膰 si臋 i przebra膰 w bielizn臋 nocn膮.
Podszed艂 do niego Jimmy.
- Ten staruch znikn膮艂 - powiedzia艂. - Jego pacho艂ki te偶. Rozp艂yn臋li
si臋. Nie mo偶emy ich nigdzie znale藕膰.
276
Rafe skin膮艂 g艂ow膮 z ponur膮 rezygnacj膮.
- Ratuj si臋 kto mo偶e. Powiedz Skeelsowi, 偶eby czeka艂 na nas na jach
cie. Ty zosta艅 tutaj.
Jimmy przytakn膮艂 i wr贸ci艂 na d贸艂.
Chwil臋 p贸藕niej z sypialni Mystere wy艂oni艂a si臋 Rose.
- Ju偶 odpoczywa, niech j膮 B贸g b艂ogos艂awi - zameldowa艂a Rafe'owi.
- Ale nie jest bardzo 艣pi膮ca i prosi pana do siebie. Nie musi pan puka膰,
ona czeka.
Kiedy oddali艂a si臋, 偶eby zej艣膰 na d贸艂, zawo艂a艂 za ni膮:
Rose?! Odwr贸ci艂a si臋.
Tak, prosz臋 pana?
- Mystere pochodzi z Irlandii, wi臋c przypuszczam, 偶e jest katolicz
k膮, prawda?
Ros臋 wygl膮da艂a na zaskoczon膮.
Tak, prosz臋 pana.
Wy艣lij Husha po ksi臋dza. - Rafe wr臋czy艂 zdumionej kobiecie kilka banknot贸w. - To powinno wystarczy膰. Powiedz Hushowi, 偶eby sprowadzi艂 kogo艣 z ko艣cio艂a 艢wi臋tego Patryka.
Ale prosz臋 pana - zaprotestowa艂a Ros臋. - Mystere nie jest umieraj膮ca. Nie potrzebuje ostatniego...
-Id藕 ju偶- przynagli艂.
Rose zesz艂a na d贸艂, a Rafe uda艂 si臋 do sypialni. Poczu艂 nag艂y przyp艂yw ulgi, gdy zobaczy艂 Mystere odpoczywaj膮c膮 wygodnie w 艂贸偶ku z pi臋knymi w艂osami rozrzuconymi wok贸艂 g艂owy na poduszce. Mimo iz siniak by艂 wci膮偶 nabrzmia艂y i ciemny, czu艂a si臋 na tyle dobrze, 偶e przywita艂a Rafe'a ciep艂ym, cho膰 troch臋 nie艣mia艂ym u艣miechem.
- Jak si臋 czujesz? - spyta艂.
Powinnam ciebie o to zapyta膰 - odrzek艂a. U艣miechn膮艂 si臋 weso艂o.
Wierz mi lub nie, ale bywa艂o gorzej.
Obawiam si臋, 偶e kiepsko si臋 spisa艂am jako uciekinierka.
Jeste艣 ca艂kiem dobra w wymykaniu si臋 z 艂贸偶ka m臋偶czyzn zapewni艂 j膮.
Nie przysz艂o mi to 艂atwo. Chcia艂am wpe艂zn膮膰 tam z powrotem i obudzi膰 ci臋 poca艂unkiem.
Rafe przysiad艂 na 艂贸偶ku i delikatnie odgarn膮艂 jej w艂osy na bok, aby dok艂adniej obejrze膰 siniak.
- Rillieux to zrobi艂 czy jego ludzie?
277
-Nie, to by艂 Sparky.
Rafe w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮. Zanotowa艂 sobie w pami臋ci, 偶eby porozmawia膰 o tym z Samem. Sparky nied艂ugo przestanie bi膰 kobiety.
- W ka偶dym razie 偶a艂uj臋, 偶e nie wpe艂z艂a艣 z powrotem do 艂贸偶ka -
rzek艂.
Ko艂dra by艂a odwini臋ta, a jedwabna koszula nocna Mystere przylega艂a do cia艂a, uwydatniaj膮c pe艂ne piersi. Zauwa偶y艂a, 偶e przygl膮da si臋 jej, i odruchowo podci膮gn臋艂a ko艂dr臋 wy偶ej.
Co z pani膮 Astor? - zapyta艂a, zmieniaj膮c temat. - Wie, 偶e pr贸bowa艂am uciec?
Przekona艂em si臋, 偶e Caroline generalnie wie du偶o wi臋cej ni偶 ktokolwiek podejrzewa. Ale to bez znaczenia.
- To ma znaczenie i dobrze o tym wiesz.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Caroline ci臋 uwielbia. Czy wiesz, 偶e to ona zacz臋艂a rozg艂asza膰, 偶e
Ksi臋偶ycowa Dama przenios艂a si臋 na zachodnie wybrze偶e?
-Ale... dlaczego?
呕eby odwr贸ci膰 od ciebie podejrzenia, by艣 mog艂a bezpiecznie zosta膰 w mie艣cie.
By膰 mo偶e b臋dzie wobec mnie mniej wspania艂omy艣lna, kiedy nasze ma艂偶e艅stwo nie dojdzie do skutku. Albo kiedy m艣ciwy Rafael Belloch zrealizuje sw贸j skomplikowany plan.
Co do drugiego punktu - odpar艂 Rafe - Caroline przysz艂a zobaczy膰 si臋 ze mn膮 i nawet wyrzuci艂a z sali zebra艅 moich dyrektor贸w, 偶eby zako艅czy膰 t臋 spraw臋.
-I...?
Rafe u艣miechn膮艂 si臋 krzywo na to wspomnienie.
- Powiedzmy po prostu, 偶e wyr贸wnali艣my rachunki. To znaczy, ona
wygra艂a, a ja to zaakceptowa艂em. Co do pierwszego punktu... - Przysun膮艂
twarz do jej twarzy i delikatnie poca艂owa艂 cienk膮 jak bibu艂ka sk贸r臋 na jej
powiekach. - Mia艂a pani racj臋, pani Belloch. Nie warto 偶y膰 dla zemsty.
Pani Belloch... Te nieoczekiwane s艂owa przyprawi艂y j膮 o szybsze bicie serca. Wst膮pi艂a w ni膮 nowa nadzieja, ale jej oczy spochmurnia艂y od w膮tpliwo艣ci.
Raf臋 zmarszczy艂 brwi. 殴le to odczyta艂.
Chyba 偶e mnie nie chcesz - poprawi艂 si臋 i odsun膮艂 troch臋.
Bardzo si臋 stara艂am nie zakocha膰 w tobie - wyzna艂a szczerze.
Wi臋c nie ma problemu. Zrobi臋 z ciebie uczciw膮 kobiet臋. Pos艂a艂em ju偶 po ksi臋dza. We藕miemy 艣lub tutaj, w tym domu. Dzisiaj.
278
Rafe, nie mo偶emy.
Mo偶emy i we藕miemy. Nie musisz si臋 obawia膰 Rillieux, bo ten stary cap uciek艂. Poza tym, o ile wiem, jeste艣 w ci膮偶y. Tak?
Zarumieni艂a si臋.
To jeszcze nic pewnego.
Wi臋c rozegrajmy to bezpiecznie. A poza wszystkim, to uspokoi Caroline. Chce naszego 艣lubu, nie wielkiego wesela. Chyba 偶e ty...
Rozg艂osu wystarczy mi ju偶 na dwa 偶ycia - zapewni艂a go. - Nie zale偶y mi na weselu.
Uciek艂a spojrzeniem przed jego wzrokiem.
Wi臋c sk膮d ta dziwna niech臋膰? - zapyta艂 ostro. - Przed chwil膮 powiedzia艂a艣, 偶e mnie kochasz.
Rafe, czy ty nie rozumiesz? To jest m贸j pow贸d: mi艂o艣膰. Tylko z mi艂o艣ci mog臋 wyj艣膰 za m膮偶. Nie ty jeste艣 problemem, tylko twoje motywy. Uspokoi膰 Caroline, zrobi膰 ze mnie uczciw膮 kobiet臋... Je艣li... je艣li nie mo偶esz mnie pokocha膰, musz臋 znale藕膰 innego m臋偶czyzn臋, kt贸ry b臋dzie m贸g艂.
Zn贸w pochyli艂 si臋 nad ni膮. Tak blisko, 偶e czu艂a jego ciep艂o.
- Tego ranka, kiedy mnie zostawi艂a艣 ~ powiedzia艂 g艂osem o偶ywio
nym uczuciem - moj膮 pierwsz膮 reakcj膮 by艂 gniew. Ale potem... Pami臋
tasz, jak mi m贸wi艂a艣, co czu艂a艣 po porwaniu Brama? Jakby razem z nim
zabrano ci po艂ow臋 duszy.
Przytakn臋艂a, staraj膮c si臋 nie rozp艂aka膰.
Tak samo si臋 czu艂em, kiedy ba艂em si臋, 偶e na zawsze znikn臋艂a艣 z mojego 偶ycia. Mystere, prawda jest taka, 偶e twoja zraniona dusza pasuje do mojej. Jedyny spos贸b, w jaki mo偶emy si臋 pocieszy膰, to by膰 razem. Kocham ci臋, moja tajemnicza dziewczyno, kocham ca艂ym sercem. Wyjdziesz za mnie?
Tak - szepn臋艂a. Opad艂y wszystkie wi臋zy, kt贸re nie pozwala艂y jej odwzajemnia膰 mi艂o艣ci. Niemal ba艂a si臋 w to uwierzy膰. Zawaha艂a si臋, ale kiedy poczu艂a wok贸艂 siebie jego ramiona, zn贸w zacz臋艂a mie膰 nadziej臋. Pomy艣la艂a, 偶e to mo偶e laudanum i w艂asny umys艂 p艂ataj膮 jej paskudne figle, ale gdy popatrzy艂a na jego twarz pe艂n膮 mi艂o艣ci, bezradnie podda艂a si臋 d艂ugiemu i nami臋tnemu poca艂unkowi.
Przerwa艂o im nie艣mia艂e pukanie do drzwi.
- Tak?! - zawo艂a艂a Mystere.
Weszli Rose i Hush.
- Hush przyprowadzi艂 ksi臋dza - wyja艣ni艂a Rose. Ledwie t艂umiony
u艣miech m贸wi艂, 偶e odgad艂a, dlaczego Rafe pos艂a艂 po duchownego. To
mi艂y starszy m臋偶czyzna, ojciec Perry. Czeka na dole.
279
Przy艣lijcie go na g贸r臋 - poleci艂 Rafe. - Wy oboje te偶 tu przyjd藕cie, bo chyba potrzeba dwoje 艣wiadk贸w. A przy okazji, chcieliby艣cie zamieszka膰 z nami w Garden Cove? Nie b臋dzie wi臋cej kradzie偶y, tylko uczciwa praca za uczciw膮 zap艂at臋.
Cz艂owieku! - wykrzykn膮艂 rozpromieniony Hush, gdy zda艂 sobie spraw臋, 偶e by艂by blisko ukochanej Mystere. - Jasne, 偶e tak, panie Bel-loch!
Ale ostrzegam ci臋 - doda艂 Rafe z udawan膮 powag膮. ~ 呕adnych umizg贸w do mojej 偶ony. S艂owo d偶entelmena?
Przysi臋gam - obieca艂 ch艂opak, promieniej膮c z dumy.
A teraz, obaj panowie, wynocha st膮d - zarz膮dzi艂a Rose i zakrz膮tn臋-艂a si臋, 偶eby nie zauwa偶yli jej 艂ez rado艣ci. -Nie b臋dzie 艣lubu w sypialni. Dotrzymajcie towarzystwa ksi臋dzu, dop贸ki Mystere nie b臋dzie odpowiednio ubrana i nie przyprowadz臋 jej na d贸艂. Przecie偶 nie wyjdzie za m膮偶 w bieli藕nie! Co by ojciec Perry o nas pomy艣la艂?
W ci膮gu godziny rana Raf臋'a zosta艂a zabanda偶owana i wymienili z Mystere przysi臋gi ma艂偶e艅skie. Zrobi艂o si臋 zbyt p贸藕no, by wraca膰 na Staten Island, wi臋c m艂oda para zdecydowa艂a, 偶e sp臋dz膮 noc po艣lubn膮 w rezydencji na Great Jone Street.
Baylis, Evan i Rillieux dawno znikn臋li, ale Jimmy mia艂 sp臋dzi膰 noc na dole na wypadek, gdyby kt贸ry艣 z nich okaza艂 si臋 na tyle g艂upi, 偶eby wr贸ci膰.
Gdy p贸藕nym wieczorem Rafe rozpina艂 sukni臋 Mystere, mrukn膮艂 jej do ucha:
- Nie znalaz艂a艣 swojego brata, ale przynajmniej znalaz艂a艣 m臋偶a. Je
ste艣 szcz臋艣liwa?
艁zy jej nap艂yn臋艂y do oczu i poczu艂a, jak rozpieraj膮 rado艣膰.
- Jeden nie zast膮pi drugiego - odpar艂a. — Ale owszem, panie Bel-
loch, jestem niezmiernie szcz臋艣liwa.
Rozebrali si臋 w 艣wietle ma艂ej lampy elektrycznej. A gdy Mystere zgasi艂a lampk臋, Rafe zauwa偶y艂 blask ksi臋偶yca wpadaj膮cy przez okna mansardowe.
Podejd藕 do okna - szepn膮艂 jej do ucha tu偶 przed wej艣ciem do 艂贸偶ka.
Ale po co?
Prosz臋. Tylko na moment.
Zupe艂nie naga Mystere podesz艂a w milczeniu do okna i odwr贸ci艂a si臋 wolno. Srebrzysta po艣wiata sp艂ywa艂a na ni膮 niczym gwiezdny py艂. Wi-
280
dz膮c na sobie pe艂ne uwielbienia spojrzenie Rafe'a, poczu艂a si臋 jak bogini nocy wyrze藕biona z ko艣ci s艂oniowej i o偶ywiona bo偶膮 iskr膮.
D艂ugo milcza艂.
- Ksi臋偶ycowa Dama - powiedzia艂 w ko艅cu g艂osem pe艂nym mi艂o艣ci i po偶膮dania. - Chod藕 teraz do 艂贸偶ka, moja Ksi臋偶ycowa Damo - doda艂, wyci膮gaj膮c r臋ce.
Kiedy sz艂a przez pok贸j do m臋偶a, zdawa艂a si臋 sun膮膰 niczym blask ksi臋偶yca po powierzchni spokojnego morza.
Epilog
Listopad 1883 roku
Sheridan pochyli艂 si臋 do przodu w swoim wy艣cie艂anym fotelu z drewna orzechowego, opar艂 przedramiona na biurku i zacz膮艂 czyta膰 wiadomo艣膰 wystukan膮 starannie na maszynie. Le偶a艂a na bibularzu i przysz艂a dwa dni wcze艣niej z korespondencj膮 wewn臋trzn膮. Autor by艂 jednym z jego najlepszych urz臋dnik贸w. Siedem lat temu zaczyna艂 w firmie jako goniec i mia艂 wzorow膮 kartotek臋 pracy.
Szanowny Panie!
Kilka miesi臋cy temu do biura przysz艂a mloda kobieta, 偶eby dowiedzie膰 si臋 o ewentualne zwi膮zki mi臋dzy ni膮 i rodzin膮 Sheridan lub Granville. Wspominam o tym tak p贸藕no tylko dlatego, 偶e ca艂kiem niedawno zobaczy艂em w „Timesie" zdj臋cie 偶ony Rafe'a Bello-cha. Przysi膮g艂bym, 偶e to ta sama kobieta, kt贸ra odwiedzi艂a Pa艅skie biuro.
Jedna czy dwie osoby obecne w biurze tamtego dnia te偶 to zauwa偶y艂y. Czu艂em si臋 w obowi膮zku wspomnie膰 o tym, gdy偶 twierdzi艂a, 偶e ma pewien list. i pomy艣la艂em, 偶e zechce go Pan zobaczy膰.
Z wyrazami szacunku
Nathan Winkler
Kiedy Sheridan sko艅czy艂 czyta膰 i sk艂ada艂 z powrotem kartk臋, us艂ysza艂 kroki w holu za otwartymi drzwiami swojego biura na pierwszym
pi臋trze Commerce Building. Podni贸s艂 wzrok i zobaczy艂 w progu Rafe'a i Mystere Belloch贸w.
- Zapraszam, zapraszam - powita艂 ich i wsta艂, gdy weszli. Wskaza艂
dwa rze藕bione poz艂acane fotele z epoki Ludwika XVI na wprost biurka. -
Prosz臋 siada膰. Ciesz臋 si臋, 偶e zgodzili si臋 pa艅stwo przyj艣膰.
Jego swobodne powitanie wyda艂o si臋 Mystere nieco wymuszone, jakby uprzejmo艣膰 by艂a obca jego naturze. Jedna strona ust Sheridana wykrzywi艂a si臋 w grymasie, kt贸ry m贸g艂 by膰 u艣miechem. Albo po prostu chce warkn膮膰, pomy艣la艂a.
W艂a艣ciwie po raz pierwszy spotka艂a si臋 z Trevorem Sheridanem i natychmiast poczu艂a do niego antypati臋. Jego zawzi臋to艣膰 by艂a jeszcze bardziej zauwa偶alna z bliska i Mystere uzna艂a, 偶e gdyby wierzy膰 pierwszemu wra偶eniu, pasowa艂by do niego przydomek Bestia. Ale przypomnia艂a sobie, 偶e pocz膮tkowo nie lubi艂a r贸wnie偶 swojego m臋偶a, a p贸藕niej ta awersja przerodzi艂a si臋 w nami臋tn膮 mi艂o艣膰.
Musz臋 przyzna膰, panie Sheridan - zacz臋艂a troch臋 nerwowo -偶e od pa艅skiego telefonu wr臋cz umieram z ciekawo艣ci.
Ja r贸wnie偶, pani Belloch, odk膮d dowiedzia艂em si臋 o pani wizycie. Na szcz臋艣cie bystry pracownik zawiadomi艂 mnie o tym, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, kim pani jest.
Mimo pal膮cej ciekawo艣ci Mystere nie mog艂a powstrzyma膰 gniewnego zmarszczenia brwi na wspomnienie tamtego deszczowego dnia i domniemanej sugestii Sheridana, 偶e tylko kobieta z towarzystwa zas艂uguje na uwag臋.
- Pa艅ski personel potraktowa艂 mnie gorzej ni偶 morderczyni臋, panie
Sheridan.
Uni贸s艂 r臋ce z bibularza i roz艂o偶y艂 w bezradnym ge艣cie.
Prosz臋 wybaczy膰, pani Belloch, je艣li stali艣my si臋 tutaj cynicznym bractwem. Przyznaj臋, 偶e nie jestem wzorem rycersko艣ci dla moich podw艂adnych. Opowie艣ci, kt贸re tu s艂yszymy, s膮 przygn臋biaj膮co podobne. Z tego, co wiem, z pani histori膮 w艂膮cznie.
To wszystko nie ma nic do rzeczy - wtr膮ci艂 zniecierpliwiony Rafe. cz艂owiek interesu przyzwyczajony do rz膮dzenia. - Niech pan po prostu spojrzy na list.
Mystere otworzy艂a dr偶膮cymi r臋kami srebrn膮 klamerk臋 torebki, potem zamszowy woreczek z listem. Wyj臋艂a zniszczon膮 kartk臋 i ostro偶nie roz艂o偶y艂a.
Kiedy艣 zamok艂a i atrament si臋 rozmaza艂 - wyja艣ni艂a. - Przy ko艅cu jest nieczytelna, z podpisem w艂膮cznie.
Akurat tam - zauwa偶y艂 Sheridan cynicznym tonem.
283
Rafe zacisn膮艂 d艂onie na por臋czach fotela, ale Mystere pos艂a艂a mu b艂agalne spojrzenie i opanowa艂 si臋. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od lekkiego u艣miechu, gdy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zapewne sam u偶y艂by takiego tonu.
Sheridan wzi膮艂 kartk臋. Milcza艂 przez nast臋pne dwie czy trzy minuty i z opuszczon膮 g艂ow膮 studiowa艂 list. Przechyli艂 lamp臋 z br膮zu, a偶 zad藕wi臋cza艂y d艂ugie pryzmatyczne fasety, i skierowa艂 艣wiat艂o na biurko. Mystere obserwowa艂a go z rosn膮cym niepokojem, nie艣wiadomie przycupni臋ta na samym brze偶ku fotela.
W ko艅cu podni贸s艂 wzrok i przyjrza艂 si臋 uwa偶nie jej twarzy, jakby mia艂 wyrze藕bi膰 jej podobizn臋. Jego piwne oczy by艂y niesamowicie ciemne i nawet teraz gniewne.
- Oczywi艣cie mog艂aby pani przypomina膰 偶e艅sk膮 lini臋 rodu - zauwa
偶y艂, jakby g艂o艣no my艣la艂. -Nigdy nie spotka艂em Maureen ani nie widzia
艂em jej podobizny. Szczerze m贸wi膮c, ma pani zbyt klasyczne rysy jak na
kogo艣 z Sheridan贸w. Mara twierdzi, 偶e mamy swoje pi臋kno艣ci, ale nie
w pani typie.
-Jak na kogo艣 z Sheridan贸w? - powt贸rzy艂a niepewnie. Jego ton sta艂 si臋 niespodziewanie emocjonalny.
W porz膮dku, napisa艂em ten list do mojego kuzyna Brendana. Ponad dwadzie艣cia lat temu, kiedy zaczyna艂em robi膰 maj膮tek.
Wi臋c m贸j ojciec by艂 Sheridanem ~ powt贸rzy艂a, patrz膮c na Rafe'a. - Och, dzi臋ki Bogu, 偶e wreszcie to wiem - doda艂a cicho z nag艂ym wzruszeniem. Szok, zdumienie i rado艣膰 zala艂y j膮 niczym rzeka po otwarciu 艣luzy. ~ Jestem kim艣. Bram jest kim艣 - zaszlocha艂a, pragn膮c z ca艂ego serca, 偶eby Bram by艂 teraz z ni膮 i dzieli艂 jej szcz臋艣cie.
Matka Brendana by艂a z Sheridan贸w - zastrzeg艂. - Ale oczywi艣cie po 艣lubie zmieni艂a nazwisko. Moja nie, jako 偶e m贸j ojciec by艂 Sheridanem. Wszystko, co musi pani zrobi膰, aby dowie艣膰, 偶e jest pani c贸rk膮 Brendana, to poda膰 mi swoje nazwisko.
Przecie偶 pan wie, 偶e nie mo偶e - wtr膮ci艂 si臋 Rafe. - Powiedzia艂a to panu, kiedy pan dzwoni艂.
Sheridan wolno pokiwa艂 g艂ow膮.
Wiem. Ale przy ustalaniu pokrewie艅stwa nie przyjm臋 niczego na wiar臋. Pani musi mi udowodni膰, 偶e kuzyn Brendan rzeczywi艣cie by艂 pani ojcem. Je艣li potrafi pani tego dowie艣膰, stanie si臋 pani cz艂onkiem rodziny Sheridan贸w z wszelkimi prawami przys艂uguj膮cymi naszemu nazwisku.
Niech pan pos艂ucha, Sheridan - zaprotestowa艂 Rafe. - Zrozumia艂bym taki sceptyzm przy innych roszczeniach, kt贸rymi pan si臋 zajmuje. Ale przed chwil膮 przyzna艂 si臋 pan do napisania tego listu. To chyba nie jest cz臋艣ci膮 procedury?
284
Nie, ale co z tego? Nie mam poj臋cia, jak pa艅ska 偶ona wesz艂a w posiadanie tego listu.
Owszem, ma pan - odparowa艂 Rafe. - Jej s艂owo, 偶e ona i brat dostali go od matki. Ale podejrzewam, i偶 insynuuje pan, 偶e Mystere go ukrad艂a. Bez w膮tpienia po to, by dobra膰 si臋 do waszej ogromnej fortuny,
Mo偶e darowa艂by pan sobie to szyderstwo - upomnia艂 go Sheridan
- gdyby zna艂 pan aktualn膮 warto艣膰 tej ogromnej fortuny, panie Belloch.
- Jestem pod jej wra偶eniem. Ka偶dy kto liczy si臋 w tym mie艣cie wie,
偶e jest pan w艂a艣cicielem wielkich magazyn贸w na Pearl Street i pa艅ski
maj膮tek wystarczy艂by do kupienia kilku pa艅stw. Ale b膮d藕my szczerzy:
m贸j te偶. Moja 偶ona nie potrzebuje dw贸ch maj膮tk贸w, lecz rodziny.
Sheridan zn贸w u艣miechn膮艂 si臋 po艂ow膮 ust.
- Mo偶liwe, 偶e m贸wi prawd臋; to znaczy tak膮, jak膮 zna. Ale sk膮d mam
wiedzie膰, od kogo dosta艂a ten list i jak tamta osoba wesz艂a w jego posia
danie? Gdyby mog艂a mi przynajmniej poda膰 swoje nazwisko, by艂bym
bardziej przekonany.
Sheridan zamilk艂 na chwil臋, przygl膮daj膮c si臋 imponuj膮cej powierz chowno艣ci Mystere w jasnym 艣wietle lampy elektrycznej. Ju偶 mu wyja- 艣ni艂a, kiedy wypytywa艂 j膮 podczas ich przedwczorajszej rozmowy telefa nicznej, 偶e nie zna swojego nazwiska, co by艂o do艣膰 niezwyk艂e. Przekona艂a go jednak, 偶e to mo偶liwe, zwa偶ywszy jej 贸wczesny m艂ody wiek.
By膰 mo偶e w przesz艂o艣ci 偶ycie sp艂ata艂o pani okrutnego figla -za uwa偶y艂. - Ale najwyra藕niej ko艂o fortuny odwr贸ci艂o si臋.
My艣licie jak m臋偶czy藕ni - zgani艂a ich obu. - M贸wicie o „fortu nach'", jakby tylko to mnie obchodzi艂o. Nic nie rozumiecie; pieniadze nigdy nie by艂y dla mnie wa偶ne. Ponad wszystko pragn臋 odnale藕膰 mojego brata Brama. I pozna膰 nasze nazwisko.
-Oczywi艣cie. W pani wypadku nie chodzi o pieni膮dze, lecz o milosc
- podsumowa艂 Sheridan z subtelnym, lecz wyczuwalnym sarkazmem
Twarz Rafe'a st臋偶a艂a.
Nie zadzieraj ze mn膮, Sheridan. Mnie nie jest tak 艂atwo zniszczyc jak kilku innych, kt贸rych zrujnowa艂e艣.
Och, przesta艅cie - poprosi艂a Mystere. Nie by艂a w nastroju do brania udzia艂u w starciu dumnych m臋偶czyzn.
Pani Belloch jest bardzo przekonuj膮ca - przyzna艂 Sheridan, I musz臋 wiedzie膰 troch臋 wi臋cej o pani rodzinie w Irlandii. Prosz臋 wr贸cic tu z jakim艣 dowodem. Pani brat by艂by idealny, bo jest starszy i musi
wiecej pami臋ta膰. Wtedy oficjalnie uznamy was oboje za Sheridan贸w
285
- Uprzedza艂em ci臋, 偶e twarda z niego sztuka - powiedzia艂 Rafe, gdy
odebrali p艂aszcze od portiera na dole i wyszli z Commerce Building. -
Ale do diab艂a z jego skropu艂ami. Dam g艂ow臋, 偶e jeste艣 jego krewn膮,
i niech ci B贸g dopomo偶e. Jego przyznanie si臋 do napisania tego listu to
najlepszy dow贸d.
Pom贸g艂 Mystere wsi膮艣膰 do powozu i kaza艂 Wilsonowi jecha膰 do Battery.
Nie, on ma racj臋 - powiedzia艂a Mystere. - Nie mog臋 dowie艣膰, 偶e mam prawo posiada膰 jego list. 1 u艣wiadomi艂am sobie teraz, 偶e nawet gdybym mog艂a... on te偶 nie ma poj臋cia, gdzie mo偶e by膰 Bram. Chyba ca艂y czas mia艂e艣 racj臋.
Ja? Co masz na my艣li?
Moje poszukiwania Brama. Wiem, 偶e uwa偶asz to za strat臋 czasu.
Omal si臋 nie rozp艂aka艂a. Zerkn臋艂a na p贸藕nojesienny wiecz贸r na zewn膮trz. Przechodnie kulili si臋 na ch艂odnym wietrze. Tu i tam opatulono ju偶 drzewa przed nadej艣ciem mroz贸w.
- Mylisz si臋 - zapewni艂 Raf臋. Wzi膮艂 j膮 pod brod臋 i odwr贸ci艂 jej twarz
w swoj膮 stron臋. - Weterani z pu艂ku mojego ojca zawsze mi m贸wili, 偶e
nikt nie jest naprawd臋 martwy, dop贸ki si臋 o nim pami臋ta. Trzymasz two
jego brata przy 偶yciu na sw贸j w艂asny spos贸b. Nigdy nie b臋d臋 ci臋 za to
wini艂.
S艂owa, kt贸re mia艂y j膮 pocieszy膰, wywo艂a艂y tylko gor膮ce 艂zy.
- To Paul - powiedzia艂a cicho. - To on sta艂 za znikni臋ciem Brama.
Rafe zastanowi艂 si臋 nad tym i po chwili odrzek艂:
- Latem, kiedy si臋 ukrywa艂a艣, przepyta艂em Rillieux. Oczywi艣cie mi
niczego konkretnego nie powiedzia艂, ale przyzna艂, 偶e wyda艂 Brama bandzie porywaczy, 偶eby艣 to ty dziedziczy艂a ewentualn膮 fortun臋.
Zimna, parali偶uj膮ca rozpacz ugodzi艂a j膮 niczym arktyczny szkwa艂.
- Po艣wi臋ci艂am tyle lat i pieni臋dzy - zacz臋艂a lamentowa膰 - na darem
ne poszukiwania Brama. Och, Rafe, wtedy przynajmniej mia艂am nadzie
j臋, kt贸rej si臋 kurczowo trzyma艂am. Ju偶 nigdy go nie znajd臋.
Przy ostatnim s艂owie jej g艂os przeszed艂 w szloch i z p艂aczem opar艂a si臋 o Rafe'a.
- G艂owa do g贸ry - szepn膮艂 jej koj膮co do ucha. - Jeszcze nie wszyst
ko stracone, Ksi臋偶ycowa Damo.
Podnios艂a na niego zapuchni臋te, zaczerwienione oczy. -Nie mog臋 my艣le膰 o niczym innym.
Powierzy艂em t臋 spraw臋 najlepszemu detektywowi jakiego znam -zapewni艂 j膮.
Samowi Farrellowi?
286
Przytakn膮艂.
-Chyba nie chcesz powiedzie膰... Wi臋c Sam wie, gdzie...
- Nie, nie Sam. Ale znalaz艂 kogo艣, kto jest najlepsz膮 szans膮 na od
szukanie Brama. Wzi膮艂em ju偶 troch臋 wolnego w biurze, bo chc臋 si臋 oso
bi艣cie wybra膰 do tej osoby. Znajdziemy twojego brata.
Mystere patrzy艂a na niego z zachwytem i podziwem. Je艣li kiedykolwiek w膮tpi艂a, czy j膮 kocha, to teraz przesta艂a. Zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋 i przytuli艂a si臋 do niego z nieopisan膮 rado艣ci膮.
Powinni byli mnie ostrzec - wymamrota艂 Raf臋 w jej w艂osy.
Przed czym? - zapyta艂a z twarz膮 promieniej膮c膮 szcz臋艣ciem.
呕e potrafisz r贸wnie偶 kra艣膰 serca. - Poca艂owa艂 j膮. - Kocham ci臋, Ksi臋偶ycowa Damo.