Rozdział 14
Spotkanie w Alejach
Dni upływały z niewiarygodną szybkością.
Miesiąc maj miał się ku końcowi, gdy doktor Eljot zezwolił Li-Fangowi zejść po raz pierwszy
do ogrodu, przylegającego do lecznicy. Ramię, w ramię, mocno przytuleni do siebie, szli
alejką, pośród kwitnących krzewów i drzew, Janka i jej ukochany Li-Fang .
Miłość ich wzrosła w dwójnasób, gdyż poznali się nawzajem jeszcze bliżej. Każde z nich
oceniło wartość drugiego, uczuli się związani nierozerwalnymi więzami, które tylko śmierć
rozerwać może.
Oczy obojga jaśniały nadziemskim szczęściem, a serca ich wypełniało jedno tylko pragnienie:
połączyć się jak najprędzej węzłem małżeńskim.
Jedna tylko myśl zamącała sen o szczęściu dziewczęcia, myśl, że pozostawi w osamotnieniu
chorego Karola i rozłączy się na zawsze z grobem, gdzie jej ojciec spoczywa.
Wiedziała od doktora Eljota, że biedny Karolek na długi czas jeszcze pozostanie w lecznicy.
Cichy zgrzyt kół na żwirowanej drodze i oto ujrzeli obydwoje zbliżający się wózek do
przewożenia chorego. Posługacz, popychający wózek, chciał wyminąć idących. Janka i
Li-Fang poznali jednocześnie chorego, który spoczywał oparty o poduszkę. Był to Karol
Garlicz. I on również poznał ich, skinął na nich z uśmiechem, po czym poprosił posługacza
by zatrzymał wózek.
- Karolku, drogi Karolku, jakże się cieszę, że doktor pozwolił ci wyruszyć na spotkanie
wiosny! - zawołała Janka, podbiegając ku niemu i wyciągając doń radośnie obie rączki.
- Tak, Janeczko, ja sam nie spodziewałem się tego, lecz, dzięki Bogu, stan mego zdrowia
poprawia się coraz bardziej. Teraz dopiero wstąpiła w me serce niepłonna nadzieja, że
powrócę do zdrowia! - brzmiała nieco niepewna odpowiedź chorego.
- Wyzdrowiejesz na pewno, Karolku! - zapewniła Janka. - Jak to cudownie, że spotykamy się
w ogrodzie, podczas gdy wiosna rozkwita!
- Li-Fang ! - zawołał radośnie Karol, spostrzegając swego przyjaciela, który zbliżał się doń,
ociągając się, z wahaniem.
Milcząc podali sobie dłonie i wzruszeni spojrzeli sobie w oczy.
- Uczyń ją szczęśliwą - szepnął cicho Karol. - Ustępuję ci kobietę, którą kocham, gdyż
wiem, że kochasz ją z całego serca.
- Dziękuję, Karolu! - rzekł wstrząśnięty Li-Fang. - Więc się nie gniewasz na mnie?
Zapomnisz o tym, że ja, twój najlepszy przyjaciel, zabrałem ci twą ukochaną?
- Drogi mój przyjacielu - odparł spokojnie Karol - cóż możemy uczynić przeciwko losowi?
Czy mogłem walczyć z Przeznaczeniem, wiedząc, że Janka nie jest mi sądzona? Nie mówmy
już nigdy o tym, dobrze?
Li-Fang własnoręcznie ujął wózek i potoczył go do altany, gdzie oczekiwał nań posługacz, by
ułożyć chorego w cieple słonecznym.
Zakochana para pożegnała się z Karolem, nie chcąc mu przeszkadzać i przyrzekając
jednocześnie, że niebawem powrócą.
Oddalając się, Li-Fang milczał w zamyśleniu. Gdy jednak dostrzegł, że zaniepokojona
dziewczyna wpatruje się weń, objął ją ranieniem i rzekł: Tęsknię za światem, za życiem, tam,
na zewnątrz, Janeczko! Dusi mnie ta szpitalna atmosfera, chciałbym zmienić otoczenie. Co
powiesz na mą propozycję, by przejechać się autem do Łazienek, tam gdzie ujrzeliśmy się po
raz pierwszy?
- Pójdę wszędzie za tobą, najdroższy! - odparła dziewczyna z uśmiechem.
- A więc jedźmy natychmiast! - zawołał uradowany młodzieniec. - Chodź, wydostaniemy się
stąd na ulicę przez furtkę w murze. Przywołamy taksówkę i pojedziemy. Sądzę, że doktor nic
nie będzie miał przeciwko temu.
Tak też się stało. Niebawem czuła para zakochanych siedziała po raz pierwszy razem w aucie,
które podążało w stronę Alej Ujazdowskich.
Szczęście jaśniało na obliczach obojga. Nie dostrzegli jednak, że drugie auto podążało w ślad
za nimi, w którym siedział stary Chińczyk i nie spuszczał z nich oka ani na jedną sekundę.
Wesołość zakochanej pary wywołała posępną chmurę na pomarszczonej twarzy prześladowcy.
- Strzeżcie się! - mruknął zjadliwie i palce jego skurczyły się jak szpony - tym razem udało
się wam, lecz nie ujdziecie mi, o, nie! Już będę wiedział, jak was dosięgnąć w chwili, gdy
najmniej się tego spodziewacie!
Li-Fang i Janka, nie przeczuwając niebezpiecznego wroga ze ich plecami, cieszyli się wiosną
jak małe dzieci. Z zachwytem przyglądali się rozkwitłym drzewom na ulicach i placach, oraz
tłumom, spacerującym w pełnym blasku majowego słońca.
Książę Li-Fang opowiadał ukochanej o swej dalekiej, przybranej ojczyźnie, opowiadał, jak
przepięknie rozkwitają tam drzewa i jak przecudnie pachną kwiaty.
Janka słuchała go, zapominając o całym świecie. W wyobraźni swej stąpała po cudnych
ogrodach dalekich Chin. Auto powoli zbliżało się do Łazienek. Ludzie na ulicach mieli
rozradowane twarze. Wszystkich zwabił piękny, słoneczny dzień wiosenny, z dusznych
mieszkań do rozkwitającego parku. Janka marzyła. Spośród tych wszystkich ludzi wybrała
sobie człowieka, którego pokochała nad życie.
Wtem wzrok jej padł na wymijające ich auto, w którym siedział stary Chińczyk. Tak, bez
wątpienia, był to Chińczyk, lecz, o Boże! Jakże straszną nienawiścią zapłonęły jego oczy, gdy
przelotnie skierował je w stronę Li-Fanga.
Janka zadrżała; Chińczyk, spoglądający na jej najdroższego z śmiertelną nienawiścią! Czy to
nie jest przypadkiem ten sam Chińczyk, który?...
Z ust jej wydarł się okrzyk przestrachu. Czyżby to był wróg Li-Fanga, morderca jej ojca?
- Janeczko, co ci? Co się stało, dlaczego jesteś taka przerażona?
Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie i wyjąkała : Tam... tam... spójrz! Ten Chińczyk...
twój wróg... śmiertelny wróg!...
Li-Fang uniósł się, podniecony, lecz w następnej chwili opadł z powrotem na siedzenie auta,
śmiertelnie blady. Z gardła jego wydarł się głuchy okrzyk przerażenia.
- Li-Fang, na miłość Boską! - krzyknęło dziewczę - ty znasz tego człowieka, znasz jego
nazwisko! Kto to jest? Mów, mów prędko! Powiedz mi wszystko! I jednocześnie przerażony
wzrok jej nie odrywał się od twarzy Chińczyka w aucie.
- Patrz, patrz, on wysiada! - szepnęła. - Zmieszał się z tłumem spacerujących. Znika mi z
oczu! Zwróciła się do Li-Fanga:
- Ukochany! - zawołała – czemu nie odpowiadasz? Dlaczego pozwalasz, by umknął nam ten
człowiek? O, ja jestem święcie przekonana, że to on, a nie kto inny, skradł twój
talizman i zamordował mego ojca!
Li-Fang chwycił jej rączki. W oczach jego odmalował się głęboki ból i bezsilna rozpacz.
- Czy jesteś pewna, że nie mylisz się, Janko? - zapytał drżącym głosem.
- Nie, nie mylę się! - zawołała podniecona. - Spojrzenie, jakie skierował na nas, tchnęło
bezdenną nienawiścią. W oczach jego czaiła się żądza krwi, chęć mordu i dzikiej zemsty! Lecz
dlaczego przeraził cię widok tego człowieka?
–
Jak to wytłumaczyć, że dotychczas nie wymieniłeś jego nazwiska?
- Jego nazwiska? - wykrztusił Li-Fang i potarł dłonią spocone czoło - nie, nie, Janeczko,
omyliliśmy się oboje. Ten człowiek, o którym myślę, nie może być w Europie, a tym mniej w
Warszawie.
Jest to bowiem najzaciętszy wróg Europejczyków, a zarazem jeden z najpotężniejszych ludzi
zjednoczonych Chin. Ten potentat szczyci się, że nigdy jeszcze nie opuścił swej ojczyzny, że
nigdy noga jego nie postała w obcym kraju.
Nienawidzi cudzoziemców do tego stopnia, że nigdy jeszcze żaden obcy człowiek nie
przestąpił progu jego wspaniałej rezydencji, gdyż obecność obcego poczytałby jako osobistą
zniewagę.
Wybacz mi, Janko, że ci wszystko opowiadam, lecz pragnę ci udowodnić, że podobieństwo
twarzy zmyliło nas obojga.
- Rozumiem cię, najdroższy – rzekła cicho Janka. - Czemu jednak nie wymienisz mi nazwiska
tego człowieka, o którym opowiadasz?
- Mogę ci je wyjawić, pomimo że człowiek ten znajduje się obecnie w Chinach - odparł
Li-Fang, z trudem maskując trwogę i udając zupełną swobodę, by uspokoić dziewczynę.
- Jego nazwisko brzmi: Czang-Czu i on jest krewnym mych przybranych rodziców.
- Czang-Czu! - wyszeptało dziewczę i zimny dreszcz przebiegł po jej ciele.
- On jest twoim krewnym, najdroższy? Powiedz mi czy nienawidząc Europejczyków, nie może
również i ciebie, znienawidzieć? Przecież jesteś Polakiem z pochodzenia, a stałeś się ostatnim
potomkiem prastarej chińskiej arystokracji. Prócz tego żenisz się z Europejką. Czyż to nie
wystarczający powód, by ten człowiek, zapragnął naszej śmierci?
- Nie obawiaj się, Janeczko! Czcigodny Czang nie ma nic wspólnego ze mną. Jego olbrzymie
posiadłości, leżą zbyt daleko od mego domu.
Wobec tego, że nie znasz mej historii pozwolisz, że opowiem ci wszystko od samego początku.
Przede wszystkim muszę ci powiedzieć, że z mych prawdziwych rodziców nazywam się
Karwicki, na imię mam Julian. Lecz ta okoliczność nie ma obecnie najmniejszego znaczenia
wobec tego, że po śmierci mych rodziców zostałem zupełnie legalnie zaadoptowany, jako małe
dziecko, przez przepotężnego księcia Tola-Wang, władcy krainy Ti-Ki-Leng, krainy wielkich
puszcz i jezior.
Nie wspomniałem ci dotychczas, że nie tylko ja jeden zostałem następcą, księcia Tola- Wang.
Mam siostrę, kochane, miłe i piękne dziewczątko. Na imię jej jest, Li.
Tola-Wang wychował nas po europejsku. Otrzymaliśmy wszechstronne wykształcenie,
nauczyliśmy się języków, i obyczajów europejskich. W ten sposób pokochaliśmy Europę.
Gdy podrośliśmy, Tola-Wang podarował nam pałac na wyspie, pośród olbrzymich jezior Ti-ki.
Wyspa ta, to istny raj na ziemi.
W mym pałacu panują zwyczaje europejskie, przy czym Li, moja siostrzyczka, nie rozstaje
się z Angielką, panną do towarzystwa. Wiedząc, że nie jest samotna, mogłem śmiało
przedsięwziąć podróż do Europy. Zobaczysz, że Li przyjmie cię z otwartymi ramionami.
- Li!... - szepnęła Janka - cieszę się, że masz siostrę, Li-Fang .
- Lżej mi na sercu, gdy pomyślę, że w twym kraju będę miała przyjaciółkę, która nauczy mnie
waszych obyczajów.
- Li jest po tobie, najsłodszą istotą na świecie, - odparł młodzieniec z radością. Jestem pewny,
że polubicie się na wzajem.
Wzrok Janki błądził w zamyśleniu, po spacerujących tłumach.
Auto sunęło po gładkim asfalcie Alej Ujazdowskich.
- Wracamy do domu! - odezwała się nagle.
- Obawiam się spotkać tego człowieka, który tak podobny jest do Czanga. Ach Li-Fang, a jeśli
nie omyliliśmy się? Jeżeli to był naprawdę Czang-Czu? Widzisz, mój ojciec ma wroga
Chińczyka. Nienawiść ta musiała być okropna, skoro przetrwała całe dwadzieścia lat od czasów,
gdy ojciec mój przebywał w Chinach jako Polak-oficer byłej armii niemieckiej.
-Twój ojciec był w Chinach?
- Oczywiście, czyś nie wiedział o tym?
- Ojciec wyznał mi na łożu śmierci, że przebywał w Chinach, i przerażony przepowiadał, że
przy twym boku grożą mi tysięczne nieszczęścia.
- Li-Fang, jedyny mój, czy pojmujesz to?
- Nie przychodzi ci na myśl, że mój ojciec wzbudził śmiertelną nienawiść w Czangu?
Czy nie wydaje ci się, że mój ojciec więcej o tobie wiedział, niż mógłbyś przypuszczać?
Twarz księcia była nieruchoma, lecz w oczach jego zjawiło się niezwykłe naprężenie.
Dziewczyna nie dostrzegła jednak nagłego zatroskania, jakie zagościło na jego twarzy w ciągu
jednej sekundy.
- Czang-Czu nie przebywa w Europie! - wybąkał młodzieniec.
- Nie, nie, to nie był Czang-Czu.
- Czemu nienawidzi cudzoziemców? - nalegała Janka. - powiedz, jaka tkwi w tym
przyczyna?
- Nienawiść ta datuje się od dawna. Nie znam jej przyczyny. Zresztą, wrogość względem
cudzoziemców spotyka się dość często wśród chińskiej arystokracji.
- Czy Tola-Wang, twój przybrany ojciec pobłogosławi naszemu małżeństwu?
- Gdy cię ujrzy, na pewno cię polubi, - odpowiedział niepewnym tonem Li-Fang. - Lecz
zostaw to mnie; nie łam sobie niepotrzebnie główki nad przyszłością, moja ukochana. Czy nie
jesteś moją? Nikt nie ośmieli się ruszyć włosa na twej główce i będziemy szczęśliwi, bardzo
szczęśliwi.
Auto zawróciło. Milcząc, powracali do lecznicy doktora Eljota.
Wtem dziewczyna położyła swą rączkę, na jego ręku i rzekła:
- Najdroższy, nie mogę zapomnieć tego spotkania i ciągle mi się zdaje, że czyha na nas
wielkie niebezpieczeństwo. Li-Fang, jestem przekonana, że wróg mego ojca jest zarazem
twoim wrogiem, i nazywa się Czang-Czu! Błagam cię, rozwiąż tę tajemnicę. Przekonaj się,
kim jest ten Chińczyk. Śledź go, rozmów się z nim, wybadaj go, najdroższy!
Li-Fang pogłaskał czule jej drżącą rączkę i zamyślił się.
- Może Janka ma słuszność? - pomyślał - możliwe, że Czang opuścił swą ojczyznę i podążył
w ślad za nim do Warszawy. Dlaczego?. Przecież nigdy dotąd stary Czang, aczkolwiek
okrutny i mściwy z natury, nie okazywał zbytniej niechęci względem niego, i Li, siostry jego.
Czyżby nienawiść miała podłoże polityczne?.
Może pragnie mej śmierci, jako jedynego spadkobiercy olbrzymich, niezmierzonych obszarów
Toli-Wanga? Czang-Czu ma syna, który odziedziczyłby królestwo Tola-Wang, gdybym ja
umarł. Na myśl o tym zimny dreszcz przebiegł po plecach Li-Fanga.
Tymczasem auto zatrzymało się przed lecznicą i zakochana para wysiadła.
Janka uspokoiła się nieco i odetchnęła z ulgą, kiedy przestąpiła próg kliniki, a drzwi zamknęły
się za nimi.
- Li-Fang, już nigdy nie pojadę z tobą do Łazienek - szepnęła, tuląc się doń. - Pozostaniemy
tutaj, w tym bezpiecznym zakładzie jak najdłużej!
Biedne moje maleństwo! - szepnął młodzieniec, obejmując ją ramieniem. - Sądzę, że nie
zmieniłaś swego zamiaru i pojedziesz ze mną jako moja słodka żoneczka do Chin?
Dziewczyna zadrżała mimo woli i zapytała strwożonym głosem:
- Tak prędko, najdroższy? Czy nie możemy odłożyć wyjazdu?
Młodzieniec wzdrygnął się i zapytał ze smutkiem: - Janeczko, czyżbyś obawiała się jechać
ze mną?
- O, najdroższy! - zaprzeczyła cichym głosem. - Nie ciebie się obawiam, o, nie! Lecz boję się
Czang-Czu i twego przybranego ojca, Tola-Wang, choć nie znam go jeszcze.
Najdroższa, co za przywidzenie? - zapytał bezdźwięcznie. - Mój kraj jest przyjazny,
słoneczny, kraj miłości i kwiatów.
- Ale ja będę obcym przybyszem, intruzem! Przeze mnie znosić będziesz wiele przykrości,
będziesz musiał zwalczać ogólną nienawiść twej rodziny.
- Jestem wolnym człowiekiem i posiadam własną wolę! - Oświadczył stanowczo książę.
- Biada temu, kto ośmieli przeciwstawić się mej woli. Zresztą jeśli nie będziesz szczęśliwą w
Krainie Słońca, udamy się tam, dokąd tylko zechcesz.
- Li-Fang! Janka objęła go za szyję i ucałowała gorąco.
Wówczas młodzieniec przycisnął ją do swej piersi i zapominając o swych troskach i
niepokojach, począł tak długo okrywać jej twarzyczkę pocałunkami, aż dziewczę poczęło się
śmiać i nazwało siebie głuptaską, która widzi wszystko w czarnych kolorach.
Ledwie jednak rozstali się z sobą, posępna chmura osiadła na czole młodzieńca.
- Muszę koniecznie upewnić się, czy ten Chińczyk jest to czcigodny Czang-Czu. Jeśli
przypuszczenia Janki są słuszne, będę miał pewność, że potężny starzec pragnie mej śmierci, by
syn jego Minre - książę Mu-Ta, przejął moje dziedzictwo.
Jeden tylko człowiek może rozwikłać tę zagadkę, a tym człowiekiem jest komisarz Siodłowski.
Jadę do niego.
Opuścił lecznicę i pojechał do urzędu śledczego.
Komisarz przyjął go w swym gabinecie.
- Przybywa pan jak na zawołanie! - zawołał uradowany. - Miałem właśnie zamiar odwiedzić
pana w lecznicy.
Otóż na Starym Mieście znajduje się knajpa, której właścicielką jest nasza agentka. Przed
godziną była tutaj u mnie i opowiedziała mi ciekawą historię. Nazajutrz po nocnym napadzie
na Bogdana Linieckiego, przy stoliku w knajpie siedział niezwykły gość. Był to elegancko
ubrany stary Chińczyk, który uważnie przeglądał gazetę. Człowiek ten okazywał wielkie
zdenerwowanie.
Po pewnym czasie do knajpy wszedł drugi Chińczyk, znacznie młodszy i przysiadł się do
tamtego, po czym obaj poczęli prowadzić szeptem tajemniczą rozmowę.
Niebawem opuścili obaj zakład, przy czym stary Chińczyk pozostawił gazetę na stole.
Szynkarka wzięła ją do ręki i zauważyła, że artykuł opisujący napad na Linieckiego, został
zakreślony niebieskim ołówkiem.
Niestety, szynkarka przyszła za późno, gdyż obaj Chińczycy opuścili zapewne Polskę
natychmiast po wykonaniu napadu.
Są jeszcze w Warszawie - oświadczył Li-Fang, zrywając się z fotela, na którym siedział. Przed
niespełna godziną widziałem na własne oczy starego Chińczyka . Było to podczas przejażdżki
w Alejach Ujazdowskich.
- Pan go widział? - Komisarz podniósł się również. - Jak on wyglądał?
Stary, odpychający mężczyzna, o pergaminowym obliczu!
- Tak, Tak, zgadza się! To ten sam człowiek! Co dotyczy zaś młodszego Chińczyka, to jego
opis zgadza się z wyglądem Azjaty, który wynajął pokój w hotelu, w którym pan zamieszkał.
Jestem szczęśliwy, książę, że śledztwo postąpiło wielki krok naprzód. Postaram się znaleźć
tych dwóch Chińczyków. Czy twarz starca jest panu znajoma?
- Nie! - odparł książę znużonym głosem. - Nie znam go! W tym wszystkim tkwi jakaś
zawikłana tajemnica.
Młodzieniec pożegnał się z komisarzem. Powrócił do lecznicy.
- Szukałam cię wszędzie! - zawołała zaniepokojona Janka. - Gdzie byleś, najdroższy?
- Udałem się do komisarza Siodłowskiego - odpowiedział książę, przyciągając ją ku sobie.
- Chodź, opowiem ci co odkryto w ostatnich dniach.
Rozdział 15.
Droga przeznaczenia.
Li-Fang pozostał w lecznicy doktora Eljota, podczas gdy Janka powróciła do swego domu, by
poczynić ostatnie przygotowania, do mającego nastąpić ślubu. Jednocześnie kazała służbie
pakować kufry i walizy, które miały być wysłane do dalekich Chin.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy dziewczę po raz ostatni udało się do lecznicy doktora Eljota, by z
ciężkim sercem pożegnać się, z Karolem Garliczem.
Nieszczęsny młodzieniec, leżąc na leżaku, wygrzewał się na słońcu.
Blady i wynędzniały, wyciągnął ku niej ręce i rzekł że smutkiem:
- Wiem, Janeczko, że przyszłaś pożegnać się ze mną. Chodź, usiądź przy mnie i pozwól, że
potrzymam twe małe, kochane rączki w mych dłoniach.
- Podążysz niebawem w ślad za nami, Karolku! - rzekła cichym głosem dziewczyna.
- Ach, gdybyż to było możliwe, Janeczko! - westchnął chory. - Jakże chętnie podążyłbym
razem z wami!
- Karolu, drogi mój przyjacielu, mam do ciebie pewną prośbę, - rzekła nagle piękna
dziewczyna - jestem pewna, że mi nie odmówisz. Otóż, gdy wyzdrowiejesz, zamieszkasz w
naszym domu. Widzisz, kocham nasz stary, poczciwy pałacyk i nie chcę go stracić.
Służba będzie opłacana przez rejenta, tobie pozostaje tylko dopilnować, by wszystko pozostało
na miejscu. Czy chcesz podjąć się zarządu mego domu?
- Jakże chętnie, Janeczko! - odpowiedział wzruszony młodzieniec. - Będę szczęśliwy, mogąc
przebywać w domu, gdzie ty wyrosłaś i mieszkałaś.
- Dziękuje ci Karolku! - Odetchnęła z ulgą dziewczyna. - Teraz rozstanie z mym domem
będzie lżejsze, skoro wiem, że znajdować się będzie pod dobrym dozorem. Nie zapomnij
również o grobie mego ojca, drogi przyjacielu! A teraz żegnaj mi!
To mówiąc, wyciągnęła rękę i odwróciła głowę, by nie dostrzegł łez w jej oczach.
- Do zobaczenia, Janeczko! - wyszeptał chory i mgła przesłoniła jego smutne oczy.
- Bądź zdrowa i niech Bóg ma cię w swej opiece!
Janka dostrzegła rozpacz Karola. Wzruszona i współczująca, nachyliła się nad nim, ucałowała
go w pobladłe usta i uciekła, powstrzymując łzy.
A biedny młodzieniec przycisnął ręką bijące serce i szeptał:
- Żegnaj, żegnaj, ukochana! Nigdy, ach, nigdy nie zapomnę ciebie!
Dzień minął i nastąpiła noc - ostatnia noc, którą Janka spędziła w drogiej, kochanej Polsce.
Dziewczyna prosiła Li-Fanga, by pozostawił ją samą. Chciała bez świadków pożegnać się z
domem ojcowskim i ze starym parkiem, do którego tak przywykła.
Zamyślona i ze ściśniętym sercem podążała ścieżką wśród wiekowych dębów i kasztanów.
Księżyc jasno świecił na niebie, a dokoła panowała cisza, przerywana miłosną pieśnią słowika,
unoszącą się z gęstwiny drzew.
Dziewczę usiadło na swej ulubionej ławeczce nieopodal muru. Myśli jej krążyły dokoła
podróży. Oto wyruszała ze swym ukochanym do dalekiej, nieznanej krainy, a jednak nie była
szczęśliwą.
Ale dlaczego, dlaczego?
Czyż nie pozostawiła wszystkiego poza sobą, czyż nie jedzie na spotkanie szczęścia?
Nagle Janka drgnęła. Do uszu jej wyraźnie doleciał odgłos kroków. Ktoś szedł w pobliżu.
- Zapewne kot lub inne jakieś zwierzątko, - pomyślała Janka.
Teraz usłyszała, jak za jej plecami rozległ się trzask łamanych gałęzi.
Ktoś się zbliżał od strony drzew parkowych.
Zlodowaciała ze strachu dziewczyna odwróciła się i w świetle księżyca ujrzała skurczoną postać
ludzką.
Jakiś twardy, biały przedmiot - padł u jej stóp, po czym tajemnicza zjawa znikła nagle bez
śladu.
Przerażona dziewczyna długo stała na miejscu, znieruchomiała z trwogi i nie miała odwagi
poruszyć się i oddychać, wpatrzona w miejsce, gdzie ujrzała tajemniczą postać.
Wreszcie nachyliła się i podniosła przedmiot. Był to kamień, owinięty w biały kawałek papieru.
Janka odwinęła papier i zdjęta nagłym strachem, poczęła uciekać jak szalona do domu.
Biegnąc przez park, krzyknęła przeraźliwie, gdyż drogę zagrodziła jej ludzka postać.
Lecz tym razem był to stary służący, Tomasz, który niespokojny o swą młodą panią, wyszedł
za nią do parku.
- Co się stało, panienko? - zapytał stary sługa, zbliżając się.
- Tomaszu! - wykrzyknęła dziewczyna - prędko zwołaj całą służbę na pomoc! Jakiś człowiek
znajduje się w parku. Stal tuż za mymi plecami, i uciekł, gdy się obejrzałam!
Przerażony lokaj pobiegł po służbę, a Janka wbiegła do pałacu, i wpadła do gabinetu swego
ojca. Zaświeciła lampę na biurku i wstrząsana dreszczem trwogi, poczęła odczytywać kartkę,
którą podrzucono jej:
Cofnij się, zanim będzie za późno. Zagraża
ci niebezpieczeństwo, a może nawet śmierć.
Z głośnym jękiem padła dziewczyna na krzesło.
- słowa mego umierającego ojca! - szepnęła, drżąc cała. - Ojciec mówił to samo!
Papierek wysunął się z rąk Janki. Padła zemdlona na tym samym miejscu, gdzie pamiętnej nocy
znalazła swego rannego ojca.
Tomasz powrócił, by zameldować, że w parku nikogo nie znaleziono.
Wtem wzrok jego padł na Jankę, leżącą bez ruchu na podłodze. Obok niej leżała zmięta
karteczka.
Przerażony służący krzyknął i wypadł z pokoju, wzywając pomocy.
Nikt jednak nie dostrzegł mężczyzny, który z błyskawiczną szybkością wślizgnął się do pokoju
drzwiami, wiodącymi na taras parkowy.
Tajemnicza postać nachyliła się nad ciałem zemdlonej, zabrała papier, leżący obok niej, po
czym znikła podobnie cicho i szybko, jak przyszła.
Promień księżyca oświetlił na przeciąg jednej sekundy twarz Chińczyka, pod głęboko
nasuniętym kapeluszem.
*
* *
Doktor Eljot czytał jakąś rozprawę medyczną w swym gabinecie lekarskim, gdy rozległ się
przenikliwy dzwonek telefonu na biurku.
- Jakiś pacjent zapewne! - pomyślał, unosząc słuchawkę.
Wtem twarz jego pobladła, a ręka, trzymająca słuchawkę telefonu, zadrżała.
- Natychmiast przybywam na miejsce, - zawołał głośno, - proszę na mnie zaczekać!
To mówiąc, rzucił słuchawkę, po czym pobiegł do pokoju księcia Li-Fanga.
- Doktorze, co się stało? - zapytał z przestrachem książę, podbiegając ku niemu. - Czy
przytrafiło się coś Jance?
- Prędko, chodź pan ze mną i nie pytaj o nic, książę! Jedziemy do panny Janiny! Wzywa mnie
Tomasz, jej służący.
Obaj wybiegli z lecznicy i skoczyli do auta, które ruszyło pełnym gazem.
Niebawem przybyli na miejsce i obaj jednocześnie wbiegli głównym wejściem do pałacu.
W hallu, na dole, wybiegł im na przeciw stary Tomasz.
- Tam, tam, w gabinecie jej ojca znalazłem ją bez życia! - zawołał, załamując ręce i drżąc na
całym ciele. - Znalazłem panienkę na tym samym miejscu, na którym leżał nieboszczyk pan
Liniecki.
Książę nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Szarpnął gwałtownie drzwi gabinetu i wpadł do
pokoju.
Ukląkł obok Janki, która nieprzytomna leżała na podłodze, i uniósł jej jasnowłosą główkę.
- Janko, mój skarbie jedyny, co ci się stało? Odezwij się! - wołał głosem pełnym rozpaczy.
W ślad za nim przybiegł stary lekarz i pochylił się nad nieruchomą postacią dziewczęcia.
Ujął jej bezwładną rękę i zbadał puls, po czym westchnął z ulgą.
- Nic poważnego, książę - rzekł - jedynie głębokie omdlenie. Puls regularny, aczkolwiek
bardzo slaby. Obawiam się że panna Janina doznała silnego wstrząsu pod wpływem nagłego
przestrachu.
Li-Fang wziął ukochane dziewczę na ręce i zaniósł na kanapę.
Teraz dopiero Janka obudziła się z omdlenia. Dziewczę ujrzało zatroskane twarze obydwu
mężczyzn i z głośnym okrzykiem zarzuciło ręce na szyję ukochanego.
- Kochany, jedyny! - zawołała, szlochając - dzięki Bogu, że jesteś przy mnie! Ach, jakie to
było straszne! Kartka, gdzie jest ten kawałek papieru? Czy znalazłeś go?
- Jaki papier, najdroższa?
- Jakiś nieznany mężczyzna podrzucił mi w parku kamień, zawinięty w papier! Uciekłam do
tego pokoju i przeczytałam treść tej karteczki. O, mój najdroższy, to były tę same słowa, które
wypowiedział przed śmiercią mój ojciec...
- Wielkie nieba, Janko! - zawołał książę przerażony. - Jakie słowa zawierała ta kartka?
- Przeczytaj ją sam! - łkała dziewczyna. - Kartka leży tam, na podłodze!
Słysząc to doktor Eljot, począł szukać, lecz kartki nie znalazł.
- Znikła! - oświadczył Li-Fang.
- O Boże! - wzdrygnęła się dziewczyna - to jest niemożliwe! Pamiętam dobrze, kartka spadła
na podłogę!
- A więc, powiedz mi, mój skarbie, jaka była jej treść? - nalegał Li-Fang, tuląc w swych
dłoniach jej zimne rączki.
Janka spojrzała nań wilgotnymi oczyma i rzekła cicho,bardzo cicho:
- Były to ostatnie słowa mego ojca, ostrzeżenie: Cofnij się, zanim nie będzie za późno. Grozi ci
wielkie niebezpieczeństwo, a może nawet śmierć! Li-Fang wzdrygnął się i na obliczu jego
zjawił się bolesny skurcz.
Doktor Eljot znikł nagle z pokoju. Po paru jednak minutach, powrócił posępny i nachmurzony.
- Pańska narzeczona nie omyliła się - rzekł powoli, zwracając się do Li-Fanga. - Tomasz
również widział papierek w jej ręku. Poza tym odźwierny dostrzegł człowieka, który uciekał,
przesadzając mur, okalający park pałacowy.
- Gdzież jednak podziała się ta kartka? - Zapytał niespokojnie młodzieniec.
Wzrok starego lekarza powędrował w kierunku otwartych drzwi prowadzących na taras.
- Obawiam się, że ten nocny intruz dostał się do pokoju, podczas gdy pańska narzeczona
zemdlała, a Tomasz pobiegł do telefonu. Dostał się do pokoju i zabrał kartkę, by zniszczyć
wszelki ślad swej winy.
- Z pewnością tak było - wyszeptała Janka. - Najdroższy, zabierz mnie ze sobą do lecznicy
doktora Eljota. Nie mogłabym pozostać tutaj ani minuty dłużej. Dom mego ojca, gdzie
spędziłam tyle szczęśliwych chwil mego życia, wzbudza obecnie we mnie nieopisaną trwogę.
Tylko przy tobie czuję się bezpieczna.
- Dobrze, Janeczko, pójdziesz ze mną! - odpowiedział wzruszony młodzieniec i, poczynając od
tej chwili, nie rozstaniemy się już nigdy w życiu. Co zaś dotyczy zaginionej kartki, sądzę, że
ktoś, komu zależy na tym, by przeszkodzić naszemu szczęściu, chciał po prostu cię nastraszyć.
- Hrabia Winters! - wyszeptała z drżeniem dziewczyna, lecz młodzieniec nie potwierdził jej
domysłu.
Myśli jego krążyły przy człowieku, widzianym przelotnie w Alejach Ujazdowskich. Myślał o
człowieku, podobnym do czcigodnego Czang-Czu, potężnego władcy niezmierzonych
przestrzeni i licznych poddanych.
Rozdział 16.
Dzień ślubu.
Był pogodny majowy dzień. Doktor Eljot, poprowadził pannę młodą, która szła do ślubu w
skromnej sukience, ze względu na żałobę po ojcu.
Ślub miał być nader skromny i ściśle prywatny.
Kapłan połączył ich dłonie. Słoneczny uśmiech szczęścia, rozświetlił oblicza młodej pary.
Młoda małżonka uczuła, że ramię jej męża drży lekko. Uniosła uszczęśliwione spojrzenie i
wzrok jej skrzyżował się ze wzrokiem Li-Fanga, jaśniejącym nadziemską miłością i
nadludzkim wprost uwielbieniem.
Po raz ostatni powróciła Janka w towarzystwie swego męża do pałacu ojca.
Przywitała ją serdecznie zebrana służba, składając najgorętsze życzenia szczęścia i
pomyślności.
Kolację spożyto w ścisłym kółku rodzinnym, po czym pożegnano się serdecznie.
Janka wymknęła się do swego pokoju, by przebrać się do podróży, przy pomocy pokojówki.
Wreszcie, gdy nałożyła skromną żałobną sukienkę, garderobiana oddaliła się, a Janka stanęła
przy oknie, żegnając się ze łzami w oczach ze starymi, wiekowymi drzewami, przyjaciółmi jej
szczęśliwej młodości.
Pogrążona w smutnych myślach, nie dosłyszała dyskretnego pukania do drzwi, nie zwróciła
również uwagi na lekkie kroki, które zagłuszył puszysty dywan, zaścielający podłogę.
Nagle uczuła dwoje silnych ramion, które objęły ją i przycisnęły w gorącym uścisku. Ujrzała
kochaną twarz swego męża. Objęła z uniesieniem jego szyję i szepnęła poprzez łzy:
- Nie odchodź ode mnie, najdroższy, czuwaj nade mną. Ach, ty nie wiesz nawet, jak bardzo cię
kocham!.
Młodzieniec przycisnął ją mocniej do swej piersi i począł gorąco całować. Ujął jej jasną
główkę w obydwie dłonie i szepnął:
- Nareszcie jesteś moją, ukochana! Nie będziesz nigdy tego żałować, gdyż czuję się taki
mocny, że gotów jestem podjąć każdą walkę o twe bezpieczeństwo.
Nastąpiły namiętne szepty, zaklęcia i przysięgi wiecznej miłości.
Wtem ręka Li-Fanga zawadziła przypadkiem o jedwabny sznurek, okalający łabędzią szyję
Janki. Owalny talizman wysunął się i przerażony młodzieniec znieruchomiał.
Oczy jego, rozszerzone przestrachem i zdumieniem, wpiły się w owalny krążek, zawieszony na
jej szyi, ręce jego poczęły drżeć.
- Co się stało najdroższy? Czy przestraszył cię ten mały talizman, który znalazłam w stalowym
schowku mego ojca? Nie wiem, co mnie skusiło, by zawiesić go na szyi, lecz jakieś
wewnętrzne przeczucie mówiło mi, że uchroni mnie przed niebezpieczeństwem.
Janko! - wykrztusił Li-Fang, nie spuszczając przerażonego wzroku ze złotego owalu. – Czy nie
wiesz?, w jaki sposób ojciec twój zdobył ten talizman.
Janka potrząsnęła przecząco głową i obejmując Li-Fanga, zapytała z trwogą:
- Co ci się stało, najdroższy? Ty znasz zapewne ten talizman! O, ty domyślasz się, skąd on
pochodzi i co oznaczają te tajemnicze znaki! Powiedz mi, co to jest?
- Znam ten talizman - odpowiedział młodzieniec zdenerwowanym głosem - jest to talizman
Tola-Wang.
- Twego przybranego ojca? - zawołała Janka blednąc - jakże to możliwe, najdroższy?
- Opowiadają, że talizman ten został skradziony przed wielu laty księciu Tola-Wang, który
bardzo cierpiał z tego powodu. Podobno po jego stracie, zwaliły się na jego barki różne
nieszczęścia, tragedie i cierpienia. Nigdy nie wspominał mi o tej tragedii swego życia, która
dziś jeszcze sprawia mu ból i wypełnia serce goryczą. Doszło nawet do tego, że każdemu, kto
w jego obecności wspomina o talizmanie, grozi śmiercią i wiecznym potępieniem. W ten sposób
ta smutna historia powoli popada w zapomnienie!.
- A ja znalazłam to w sejfie, mego ojca?. - wyjąkała Janka - Li-Fang, do tego był sznurek
o jedwabistym połysku, na którym zawieszony jest talizman. Spójrz najdroższy - ten sznurek
spleciony został z miękkich włosów kobiecych!
Li-Fang ręką dotknął czarnego sznurka. Oczy jego wyrażały zgrozę i dziwny strach. W
następnej jednak chwili przemógł się i widocznie zmieszany rzekł:
- Nie wiem doprawdy, co ten sznur oznacza! Gdyby żył jeszcze twój ojciec mógłby zapewne
wytłumaczyć nam tę zagadkę. O jedno tylko proszę cię, Janko: - nie noś tego talizmanu,
albowiem spaść może na ciebie zemsta Toli-Wanga, gdyż.....
Tutaj Li-Fang urwał i zamilkł, przestraszony, lecz Janka zrozumiała co on chciał powiedzieć.
Cicho jak tchnienie, zabrzmiały jej słowa, przerywane łkaniem:
- Gdyż Tola-Wang będzie uważał, że mój ojciec był tym złodziejem, który skradł talizman i
wywarłby swą zemstę na córce złodzieja. Tego się obawiasz, nieprawdaż, najdroższy?
Zatroskany młodzieniec spojrzał na swą młodą i piękną żoneczkę.
Jej rozpacz wstrząsnęła nim do głębi duszy.
- Nie noś go, lecz zabierz ze sobą, gdyż może się nam jeszcze udać rozwiązać tajemnicę
twego ojca, a wtedy talizman będzie nam potrzebny. Kto wie?, dlaczego ty właśnie znalazłaś
ten owal.
Nie myśl źle o mym ojcu! - zawołało dziewczę chwytając jego rękę - to był bardzo dobry
człowiek, o nim nikt nigdy nie słyszał złego słowa. Ojciec mój pomagał wszędzie, gdzie tylko
mógł. Myślę, że talizman został kupiony od kogoś, na Końskim Targu lub w antykwariacie.
Może kupił go od złodzieja?, który okradł Tola-Wanga.
- To prawda, Janko! - zgodził się książę Li-Fang - na pewno tak było. Zresztą nie zaprzątajmy
sobie nadal umysłu rzeczami, które należą do dalekiej przeszłości! Weź talizman ze sobą, lecz
nie noś go na szyi, zanim wszelkie niebezpieczeństwo przeminie.
- Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, co oznaczają te znaki i chińskie litery wypisane na talizmanie?
- zapytała Janka.
Li-Fang wziął owal do ręki, uważnie przyjrzał się tajemniczemu pismu, po czym rzekł:
-Znaki te wyrył pewien kapłan buddyjski, nazwiskiem Hanoi. Pod tym nazwiskiem, wypisane
są następujące słowa: „Błogosławieństwo Boże nad tobą i twoim domem”. - To jest zaklęcie
buddyjskie.
Młode małżeństwo opuściło pokój. Na dole, w hallu, była zebrana służba pałacowa.
Janka podała każdemu rękę, z trudem tłumiąc łzy, powtarzała:
- Bądźcie zdrowi i czuwajcie nad domem mego ojca!...
Przed pałacem czekali w aucie, doktor Eljot i lotnik Wiktor Tarowski, kolega Karola Garlicza.
Wiktor Tarowski miał odwieźć młodą parę samolotem do Triestu, skąd wyruszał statek do
Chin.
Auto sunęło powoli ulicami Warszawy, dążąc na Okęcie, gdzie znajduje się lotnisko.
Niebawem przybyli na miejsce.
Wielki samolot stał gotowy do drogi. Była to ta sama maszyna, na której Karol Garlicz dokonał
swego słynnego lotu dookoła świata. Teraz nastąpiło ostateczne pożegnanie z doktorem
Eljotem.
- Drogi, kochany przyjacielu! - szlochała Janka - dziękuję panu za wszystko, co pan dla nas
uczynił!
Starzec przycisnął ją do piersi, ucałował serdecznie i rzekł, głęboko wstrząśnięty:
- Życzę ci szczęśliwej podróży i niech Bóg ma cię w swej opiece.
Poczynając od tej chwili, nie wolno ci płakać, drogie dziecko....
A nie zapomnij, starego doktora Eljota...
Samolot uniósł się powoli w powietrze.
Janka i Li-Fang poszybowali do Triestu na drogę swego przeznaczenia.
Rozdział 17.
Podróż poślubna.
Wieczorem samolot wylądował na lotnisku w Trieście.
Lotnik Wiktor Tarowski nie towarzyszył nowożeńcom na statek, lecz wysiadając z samolotu,
wręczył Jance bukiet przepysznych róż, mówiąc:
- Róże wręczył mi dla pani, Karol Garlicz. Życzę państwu szczęśliwej podróży!
Janka zbladła i pochyliła posmutniałą twarzyczkę nad wiązanką kwiatów.
- Dziękuję wam obu serdecznie - rzekła, podając lotnikowi rękę - życzę Karolowi, by
wyzdrowiał, jak najprędzej. I pozdrów pan ode mnie kochaną Warszawę!
Po czym młoda para nowożeńców wsiadła do auta, które ruszyło do portu.
Li-Fang wykupił dwa bilety na włoski statek „Aleksandria”. Dwie eleganckie kabiny pierwszej
klasy czekały na nich.
Janka wstąpiła na pokład statku z bijącym sercem. Miała uczucie, jak gdyby zerwana została
ostatnia nić, wiążąca ją z ojczyzną. Jednocześnie w sercu jej zapanował spokój.
Niebawem „Aleksandria” wypłynęła na morze.
Zapadał zmrok.
Janka stała oparta o burtę, tuląc się do swego męża.
Oboje milczeli, przyglądając się nieopisanemu zgiełkowi, towarzyszącemu odcumowaniu
parowca.
Powoli wciągnięty został trap, łączący statek z wybrzeżem, maszyny zahuczały, a powietrze
rozdarł ogłuszający ryk syreny.
Widok zebranych tłumów na wybrzeżu był wstrząsający. Ludzie płakali, śmiali się i machali
białymi chusteczkami, żegnając się, może na zawsze, z odjeżdżającymi.
Z pięknych oczu młodej mężatki trysnęły gorące łzy. Dlaczego właściwie ona płacze?. Czyż
nie stoi obok niej mężczyzna, który jest dla niej, wszystkim na świecie? Czyż nie wspiera ją,
jego silne ramię? Zapewne sprawia mu przykrość swymi łzami, gotów jeszcze pomyśleć, że
ona nie jest z nim szczęśliwą!
A może, nie jest szczęśliwa?
- Nie, jestem bardzo szczęśliwa - odezwało się jej serce - kocham bowiem Li-Fanga ponad
wszystko!
Janko! - rozległ się nagle cichy szept nad jej uszkiem, - moja słodka żoneczko. Jedziemy do
krainy miłości i szczęścia!
Coraz dalej, coraz prędzej, mknął parowiec na pełnym morzu. Ląd uciekał poza nimi, a ludzie
na przystani wyglądali w oddali jak małe czarne punkciki. Wreszcie wszystko znikło na
widnokręgu ląd i ludzie.
Statek pruł błękitne fale morza Adriatyckiego. Ostatnie promienie zachodzącego słońca
zabarwiały toń wodną na złotawy kolor.
Gdy zmrok zapadł, pasażerowie olbrzyma morskiego, zebrali się w wspaniałych jadalniach,
by spożyć kolacje.
Cicho dźwięczały noże i widelce, mieszając się z dźwiękami okrętowej orkiestry.
Zwinni stewardzi roznosili potrawy i napoje.
Obcy sobie ludzie, stłoczeni na statku i mając przed sobą perspektywę przebywania ze sobą
kilka tygodni, szybko nawiązali znajomości.
Rozległy się ożywione rozmowy i wesołe śmiechy. W jadalni zebrali się ludzie wszystkich
narodowości. Wszystkie prawie języki świata rozbrzmiewały w powietrzu.
Niejednokrotnie ciekawe spojrzenia kierowały się w jeden punkt przy stole, gdzie trzy krzesła
pozostały niezajęte.
Nagle drzwi się rozwarły i na salę weszli trzej spóźnieni pasażerowie.
Jeden z nich był to starszy pan, który opierając się na dwóch laskach, z trudem zbliżał się do
stołu. W ślad za nim kroczyli młodzi małżonkowie; Janka i książę Li-Fang.
Rozmowy ucichły, zebrani goście z podziwem przyglądali się pięknej parze. Podziwiano dumną
postawę Li-Fanga i niezwykłą urodę jego młodej małżonki.
Bardzo gustowna acz skromna suknia, uwydatniała piękno jej wysmukłej postaci. Urocza,
blada twarzyczka, okolona jasnymi lokami, wywierała niezapomniane wrażenie. Błękitne jej
oczy błądziły niespokojnie dokoła i badawczo zatrzymywały się na twarzach obecnych
pasażerów.
Wreszcie zbliżyła się do stołu i zajęła miejsce obok Li-Fanga.
Starzec o dwóch kijach usiadł obok niej po prawej stronie i mruknął swe nazwisko, którego
Janka nie dosłyszała.
Sąsiad ten wydał się pięknej małżonce Li-Fanga bardzo niesympatyczny. Jego długa, biała
broda i okulary o ciemnych szkłach, wywarły na niej odpychające wrażenie.
Współbiesiadnicy starali się wciągnąć piękną księżnę Li-Fang do rozmowy, lecz Janka
odpowiadała tylko półsłówkami.
Na statku wszyscy już wiedzieli, że piękna warszawianka, córka znanego przemysłowca
Bogdana Linieckiego, udaje się w podróż poślubną do Chin wraz ze swym małżonkiem,
księciem Li-Fang.
Toteż obecność tej Książęcej pary wzbudzała nie byle jaką sensację.
Li-Fang miał niezwykłe powodzenie u pięknych pań. Jego dumna postawa, miłe obejście i
znajomość wielu języków jednały mu wszystkie sympatie.
Niejedne piękne oczy spoglądały nań z zachwytem, niejedno serduszko niewieście żywiej
zabiło na jego widok.
Janka była dumna ze swego męża. Widząc powodzenie, jakim cieszył się wśród pań, cieszyła
się na myśl że Li-Fang kocha ją, jedyną tylko i do niej tylko należy.
Po kolacji część pasażerów udała się do wielkiej sali, gdzie orkiestra przygrywała do tańca.
Janka i Li-Fang udali się na pokład.
Wtem młoda mężatka drgnęła i pobladła.
- Znów ten człowiek! - szepnęła zatrwożona.
- Co się stało, Janeczko? - zapytał młodzieniec, tuląc ją do siebie. - Jaki człowiek?
- Ten siwobrody starzec w ciemnych okularach! - wyjąkała. - Ten który siedział obok mnie!
Ach, boję się go, sama nie wiem dlaczego!
- Jesteś zdenerwowana, najdroższa, toteż lękasz się obcych ludzi! Jeśli sobie tego życzysz,
poproszę zarządzającego, by posadził tego starca na innym miejscu.
- Ach, sama nie wiem co mi jest. Na widok tego starca odczuwam paniczny lęk.
Chcąc uspokoić żonę, Li-Fang począł przechadzać się z nią po pokładzie.
I znów Janka ujrzała starca, który przechodząc obok, prawie się o nią otarł.
Nie nosił teraz ciemnych okularów i dziewczę spostrzegło czarne, błyszczące oczy.
Boże, gdzie ona je widziała? Skąd zna to złowrogie spojrzenie?
Nie powiedziała jednak swemu najdroższemu o tym spostrzeżeniu, nie chcąc go niepokoić
niepotrzebnie.
- Jesteś znużona, słodka moja żoneczko! - szepnął Li-Fang lekko drżącym głosem.
Gorący rumieniec zawstydzenia oblał jej śliczną twarzyczkę. Wówczas Li-Fang pogłaskał jej
jasne włosy i rzekł wzruszony:
- Nie obawiaj się, moja żoneczko! Zobaczysz, że będziesz ze mną szczęśliwa!
Janka przytuliła się jeszcze mocniej do niego. Młody małżonek zaprowadził ją do wspaniałej
kabiny, oświetlonej przyćmionym, matowym światłem kryształowej lampy.
Nasza pierwsza noc poślubna w kajucie „Aleksandrii”, moje najsłodsze dziewczątko
- szepnął, obejmując ją namiętnie i pokrywając jej twarzyczkę niezliczonymi pocałunkami.
Rozdział 18.
W obliczu śmierci.
Powoli mijały tygodnie. Podróż stała się jedną nieprzerwaną przyjemnością, gdyż na pokładzie
statku panowało przy sprzyjającej pogodzie wesołe, beztroskie życie.
Dziób parowca „Aleksandria” dumnie pruł fale morskie.
Janka i Li-Fang, nachyleni nad burtą, podziwiali igrające w wodzie delfiny i małe latające
rybki. Morze Czerwone pozostało dawno za nimi, a na razie „Aleksandria” pruła fale Oceanu
Indyjskiego. Jak w bajce przesuwały się czarowne miasta wschodu przed zachwyconymi
oczyma Janki. Wszystkie te obce, nieznane krainy wzbudzały w Jance zachwyt.
Obecnie przestała się lękać obcych, dalekich Chin, o których Li-Fang tak pięknie umiał
opowiadać. Wszystkie ciężkie przeżycia zostały zapomniane. Coraz częściej na twarzyczce jej
ukazywały się rumieńce i przez to stawała się jeszcze piękniejsza.
Nawet odpychający siwobrody starzec w ciemnych okularach poszedł w zapomnienie. Od
pewnego czasu nie ukazywał się przy stole. Mówią, że zachorował i leży w swej kabinie pod
opieką swego służącego.
Po kilku dniach statek zatrzymał się w Singapurze, ostatnim porcie przed Hong-Kongiem.
I tutaj znów Janka odczuła dziwny łęk, który wzrastał w miarę, jak czas upływał. Nie pomagało
nawet to, że Li-Fang stawał się coraz bardziej kochający, że po prostu odczytywał z jej oczu
każde życzenie. Janka lękała się coraz bardziej, sama nie wiedziała czego.
Było to pewnego, niezmiernie gorącego wieczora.
Do Li-Fanga zbliżył się nagle oficer okrętowy z telegramem w ręku.
- Telegram z Hong-Kongu do księcia Li-Fanga - rzekł, wręczając mu depeszę.
- Najdroższy, jest to zapewne wiadomość od twej siostrzyczki, Li?! - zawołała Janka,
ponaglając go do kabiny. Wtem uderzyła ją niezwykła bladość jego twarzy. Co się stało?
Dlaczego zaniepokoił się tą depeszą?
W kabinie Li-Fang usiadł w fotelu, drżącymi rękami otworzył telegram i począł go odczytywać.
Nagle zerwał się ze swego miejsca, oblicze jego jakby zdrętwiało, a dłoń zacisnęła się gniotąc
blankiet telegraficzny.
- Najdroższy, co się stało?! - zawołała Janka, podbiegając ku niemu. - Czy zła wiadomość?
Nie ukrywaj nic przede mną!
Zamiast odpowiedzi, Li-Fang porwał ją w ramiona i szepnął: - Bądź odważną, ukochana!
- wyszeptał. Otrzymałem właśnie wiadomość, że Tola-Wang, mój ojciec ciężko zaniemógł.
Umilkł nagle, lecz Janka zarzuciła mu ramiona na szyję i poczęła błagać:
- Powiedz mi wszystko, nie ukrywaj nic przede mną, jedyny. Jestem przecież twoją wierną i
oddaną ci żoneczką, która gotowa jest ponieść z tobą najcięższe nawet brzemię!
- Ty moje szlachetne, kochane dziewczątko - odpowiedział cichym głosem - nie stało się nic
złego, lecz przeraziła mnie myśl, że nie będę mógł na razie towarzyszyć ci do Ti-Ri, do mego
domu! - Nie jedziemy do Ti-Ri? - przestraszyła się Janka.
- Pojedziesz sama , beze mnie, gdyż muszę podążyć do mego ojca, księcia Tola-Wang.
Obowiązek mnie wzywa. Tola-Wang jest chory, a jego kraj potrzebuje regenta. Przecież wiesz,
że jestem następcą tronu.
- Moje przeczucia! - wyjąkała Janka, a z oczu jej trysnęły łzy - moje przeczucia nie zawiodły
mnie. Czy musimy się rozstać? Dlaczego nie możesz wziąć mnie ze sobą?
- Nikt bowiem nie wie, że stałaś się moją żoną. Nie lękaj się, najdroższa, lecz obyczaje tego
kraju są nieco odmienne od obyczajów europejskich. Nieco później, może po upływie kilku dni,
zawezwę cię do siebie, gdyż nie mógłbym długo żyć z dala od ciebie. Nie rozpaczaj więc, moja
słodka żoneczko!
- O, najdroższy, najdroższy! - szlochała - nie opuszczaj mnie, błagam cię! Czy nie rozumiesz,
że nie zniosę naszego rozstania?
- Janko, czy już mi nie ufasz? - zapytał Li-Fang, uśmiechając się gorzko. - przecież i ja będę
cierpiał, tęskniąc dzień i noc za tobą! Odprowadzę cię do Ti-Ri i oddam pod opiekę Li, mej
siostry. Ona oczekuje nas, gdyż uprzedziłem ją telegraficznie, że ożeniłem się i przybywam z
żoną. Dni rozstania miną szybko, Janeczko. Doprawdy, nie powinnaś się zbytnio tym
przejmować.
Łzy w oczach Janki obeschły. Z bezgraniczną ufnością spojrzała mu w oczy.
- Nie zawiedziesz się na mnie - szepnęła, starając się być odważną. - Zostanę z twą siostrą i
będę wyczekiwać cię, gdyż wiem, że nie pozostawisz mnie zbyt długo z dala od siebie.
- Powiedz mi, najdroższy, kto wysłał ten telegram i jaka jest jego treść?
- Moja siostra wysłała tę wiadomość - odpowiedział Li-Fang i podał jej depeszę.
Treść była w angielskim języku. Janka przeczytała następujące słowa.
Książę Tola-Wang ciężko chory. Przyjazd
Waszej Książęcej Mości konieczny.
Botang.
- Botang jest mężem zaufania mego przybranego ojca. - objaśnił Li-Fang.
Janka położyła papier na stoliku i zamknęła oczy.
- Boli mnie głowa. - szepnęła, sadowiąc się w głębokim fotelu. Wszystko działało jej na nerwy:
szum fal, ryk syreny oraz hałas na pokładzie. - Tak bym chciała wypocząć - szeptała.
Li-Fang wyszedł cichutko z kabiny, sądząc że zasnęła.
Czy spała naprawdę? Janka nie zdawała sobie z tego sprawy. Obudził ją nagle, jakiś dziwny
szelest w kabinie. Otworzyła oczy i przekonała się ze strachem, że znajduje się w ciemności.
Kto zgasił światło?
Serduszko zaczęło gwałtownie kołatać w piersi, gdyż instynktownie wyczuła zbliżające się
niebezpieczeństwo, lecz strach skuł wszystkie jej członki. Nie była w stanie poruszyć się z
miejsca.
Wąska smuga światła padła z zewnątrz poprzez małe okienko i oświetliła stolik w kabinie.
W tej smudze światła zdawało się Jance, że widzi wąską rękę ludzką. Na jednym palcu tej ręki
błysnął wielki diament. Janka siedziała jakby skamieniała, nie śmiąc nawet oddychać. Oczy jej,
nieruchome z przerażenia, wlepione były w tę niesamowitą rękę, która poruszała się powoli, po
omacku, po stoliku.
Nagle Janka usłyszała szelest papieru.
- Telegram! - błysnęła nagle myśl w jej odrętwiałym mózgu. - Ktoś kradnie telegram!
Z trudem powstrzymała krzyk, cisnący się jej do gardła.
Jakiś obcy człowiek wtargnął do jej kabiny. Gdzież podział się Li-Fang? Wielki Boże, co to
wszystko znaczy?
Nadludzkim wysiłkiem przemogła strach, zerwała się z krzesła i skoczyła naprzód, chwytając
oburącz tajemniczą rękę.
Zabrzmiało ciche przekleństwo. Ręka wykręciła się, jak ciało żmii, po czym zaczęła się
wycofywać pomimo jej wysiłków, by rękę tę zatrzymać.
W ręce tej tkwiła niezwykła siła.
Janka usłyszała krótki, urywany oddech, po czym ręka znikła.
W rączkach przerażonej kobiety nic nie zostało, prócz małego skrawka papieru.
Drzwi kabiny zatrzasnęły się z hukiem. Wszystko to trwało nie dłużej, niż kilka sekund.
Ze straszliwym krzykiem rzuciła się naprzód i padła na kolana.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu stanął Li-Fang.
- Janko! - krzyknął głośno. - Janko, gdzie jesteś?! Czy to ty krzyczałaś? Wielki Boże, kto
zgasił światło? I nie czekając odpowiedzi, nacisnął klawisz, światło zalało kabinę.
- Janeczko, na litość Boską! - krzyknął, przypadając do zemdlonej i biorąc ją na ręce. - Janko,
odezwij się!
Lecz nie otrzymał odpowiedzi. Jak szalony skoczył do drzwi i posłał przechodzącego
posługacza po lekarza okrętowego.
Doktor Martini, sympatyczny lekarz okrętowy, przybył niebawem i zbadał zemdloną.
- Głębokie omdlenie - zawyrokował i pokiwał głową. - Pańska małżonka musiała się czegoś
przestraszyć. Podsunął pod nos zemdlonej środek trzeźwiący i w ten sposób udało mu się
wyrwać Jankę z omdlenia. - A teraz zaaplikuje jej pan środek nasenny - rzekł, wychodząc -
to będzie najlepsze dla nerwów pańskiej żony.
- Li-Fang - rzekła słabym głosem Janka. - O, jesteś wreszcie przy mnie! To było straszne!
Ta ręka... ta okropna ręka, sunąca powoli wśród ciemności w stronę stolika...
Ręka? - zapytał Li-Fang z trwogą. - Czyja ręka?
- Nie widziałam tego człowieka, najdroższy, słyszałam tylko jego oddech. Chwycił telegram,
leżący na stoliku, więc ogarnęła mnie obawa, że ukradnie depeszę. Chwyciłam tę rękę, lecz mi
się wydarła.
Li-Fang, zdenerwowany w najwyższym stopniu, wziął skrawek papieru, wydarty przez Jankę,
przekonał się z przerażeniem, że była to dolna część depeszy, którą dzisiaj otrzymał.
Treść depeszy znikła. A więc tajemniczy wróg znajdował się na pokładzie „Aleksandrii” i
obserwował każdy ich krok.
Kim był ten nieznany przeciwnik? Dlaczego pragnął zdobyć telegram?
- Li-Fang, podejdź bliżej! - błagała Janka. - O, nie opuścisz mnie teraz ani na sekundę,
okropnie lękam się o ciebie. Nie pojadę bez ciebie do Ti-Ri.
Spokojnie, ukochana, leż spokojnie - prosił Li-Fang, podając jej środek nasenny, który
posłusznie przełknęła, po czym zasnęła w jego ramionach.
*
* *
Książę Li-Fang doniósł kapitanowi statku o kradzieży telegramu. Przeszukano więc każdy
zakątek na okręcie, lecz nikogo podejrzanego nie znaleziono.
Książę był zasępiony. Janka nie opuszczała teraz swej kabiny całymi dniami, lecz tylko pod
wieczór spacerowała ze swoim mężem na pokładzie.
Tymczasem „Aleksandria” zbliżała się do Hong-Kongu. Jeszcze dwa dni, a cel podróży zostanie
osiągnięty.
Przedostatniego wieczora książęca para zjawiła się po raz pierwszy w salonie okrętowym.
W salonie byli zupełnie sami. Usiedli na kanapie i trzymając się za ręce zatopili w sobie
spojrzenia, usiłując ukryć przed sobą rosnący niepokój.
Janka wyczuwała zbliżające się nieszczęście. Przeczucie to przytłaczało ją do tego stopnia, że
tylko wielkim wysiłkiem powstrzymywała łzy cisnące się do oczu.
I wówczas stało się coś strasznego. Rozległ się ogłuszający, podobny do gromu, huk i parowiec
wywrócił się na bok, jakby od silnego ciosu.
Jance wydało się, że świat wywrócił się do góry dnem. Uchwyciła rozpaczliwie swego męża za
ramię i jęknęła: - To już koniec najdroższy! Wiedziałam, przeczuwałam że to nastąpi!
Li-Fang porwał swą żonę na ręce i skoczył do drzwi. Wpadł do sali balowej. Rozgrywały się tu
sceny iście dantejskie. Śmiertelnie przerażeni ludzie miotali się jak szaleni i tłoczyli się przy
schodach, prowadzących na pokład. Li-Fang dotarł z trudem do bocznego wyjścia, którego
ludzie nie dostrzegli w zamieszaniu. Chwiejąc się, bliski upadku, popychany i potrącany
wydostał się wreszcie na pokład. Tutaj jednak wydarł się z jego piersi okrzyk przerażenia, ujrzał
bowiem płomień, unoszący się wysoko na samym środku parowca.
- Ogień na statku! - głośny i wyraźny okrzyk rozległ się wśród nocy.
Załoga potraciła na razie głowy. Marynarze biegali tam i z powrotem. Lecz wnet rozległy się
krótkie słowa komendy i strumienie wody z sikawek zostały skierowane na szalejące płomienie.
Janka i Li-Fang, przytuleni do siebie, stali bez ruchu na pokładzie i patrzyli na szalejący żywioł.
Na pokład runęła rycząca, obłąkana tłuszcza ludzka. Rozpoczęła się dzika walka na śmierć i
życie, przy łodziach ratunkowych.
Obok Janki i Li-Fanga przebiegł doktor Martini. Poznał ich i zatrzymał się na chwilę, krzycząc:
- Eksplozja na statku! Zbrodniczy zamach! Ratujcie się! Na tyle statku jest jeszcze jedna łódź!
Znajdzie się dla was miejsce!
- Idź, ukochana moja! - wyszeptał Li-Fang. - Musisz się ratować!
- Nie jedyny mój! Moje miejsce jest przy tobie! Jeśli nie wsiądziesz ze mną do łodzi, wówczas
umrzemy razem! Uczepiła się go z całych sił, lecz Li-Fang pociągnął ją na tył statku.
- Żegnaj, najdroższa! - zawołał. Kobiety, mają pierwszeństwo. Muszę pozostać, gdyż
mężczyźni ratują się na ostatku.
Wepchnął ją do łodzi, lecz Janka pociągnęła go za sobą. Li-Fang stracił równowagę i wpadł w
ślad za nią.
Tymczasem zaś na pokładzie rozpętało się piekło. Dzikie wrzaski mężczyzn, przeraźliwe krzyki
kobiet, huki wystrzałów rewolwerowych, tworzyły szatańską całość.
Płomienie wznosiły się coraz wyżej. Obecnie ogarnęły takielunek i z przerażającą szybkością
ogarniały cały statek.
Doktor Martini znajdował się już w łodzi. Obciął liny i łódź zakołysała się na wzburzonych
falach.
Żywioły jakby sprzysięgły się przeciw ludziom. Do pożaru na statku przyłączyła się burza na
morzu. Począł dąć przeraźliwy wicher, a potężne bałwany unosiły kruchą łódź, jak skorupę
orzecha.
Li-Fang oraz doktor Martini ujęli wiosła i łódź poczęła oddalać się od płonącego statku.
- Człowiek na morzu! - krzyknął nagle Martini. - Możemy go wyratować. Pomóż mi, książę!
Chwycili tonącego i wciągnęli wspólnym wysiłkiem do łodzi.
Janka przyglądała się tej scenie szeroko rozwartymi oczyma. Wtem z ust jej uleciał okrzyk
przestrachu. Poznała bowiem człowieka, którego wyratowano. Był to ów siwobrody,
odpychający starzec ze statku. Obecnie leżał nieprzytomny na dnie łodzi, twarzą do dołu.
Nikt jednak nie troszczył się o niego, gdyż każdy był zajęty ratowaniem łodzi wśród
rozszalałych fal morskich.
Janka zamknęła oczy, bowiem widok „Aleksandrii”, płonącej w oddali jak pochodnia, był dla
niej zbyt okropny.
Nagle łódź otrzymała silny cios. Rozległ się suchy trzask oraz zgrzytanie żelaza.
Janka wpadła do wody. Doktor Martini gdzieś zniknął, a do uszu jej doleciał przerażony
śmiertelnie krzyk Li-Fanga: Janko!!, Janko!!, gdzie jesteś?!
Nie zdawała sobie sprawy, co się stało. Przed nią kołysał się na falach jakiś jacht motorowy,
który roztrzaskał swym dziobem kruchą łódź ratunkową.
Rozpaczliwie walcząc z falami, spoglądała jednocześnie jak urzeczona na ten jacht.
Oparty o burtę stał jakiś mężczyzna. W świetle płonącej „Aleksandrii” Janka ujrzała twarz tego
człowieka. Był to Chińczyk, który uśmiechał się szatańsko z dzikim triumfem. Tuż za nim
wykrzywiała się szyderczo wstrętna maska drugiego Chińczyka.
Janka krzyknęła. Poznała go. Był to Chińczyk z Alej Ujazdowskich, wróg Li-Fanga, oraz
morderca jej ojca.
W tej samej chwili jacht zniknął jej z oczu. Olbrzymi bałwan uniósł ją na swym grzbiecie.
- Li-Fang! - rozległ się jej rozpaczliwy krzyk - najdroższy, pomocy!
Nikt jednak nie odpowiedział. Ryk bałwanów zagłuszył jej słaby głos.
Janka trzymała się kurczowo kawałka drzewa. Wtem jakiś przedmiot otarł się o nią. Przy
nikłym świetle płonącego statku Janka spostrzegła, że była to postać kobieca.
Wytężyła wszystkie siły i przyciągnęła tonącą do siebie. Woda zalała ją, lecz Janka znów
wypłynęła i objęła nieruchome ciało kobiety. Zaczęła tracić przytomność.
- Boże, pomóż nam! - błagała. - Pozwól nam żyć jeszcze! Och, Li-Fang, gdzie jesteś?
Wtem na powierzchni morza zajaśniała silna struga światła. Był to reflektor statku.
- Pomoc, pomoc nadchodzi! - wyszeptała. - Jesteśmy uratowane!
Ta myśl dodała jej nowych sił. Poczęła wzywać ratunku, lecz nagle głos jej zamarł w krtani.
Statek wyłonił się z ciemności. Był to ten sam niesamowity chiński jacht.
Na pokładzie jego stali jacyś ludzie.
Spuszczono łódź ratunkową, która skierowała się prosto w jej kierunku.
Janka krzyknęła. Czy ma zostać uratowaną przez mordercę jej ojca, czy ma dostać się w jego
ręce? - Lepiej śmierć! - jęczała przerażona.
Lecz co to było?
Ludzie wychylili się z łodzi i wydobyli ciało jakiejś kobiety, po czym powiosłowali z powrotem
do jachtu. A więc nie ją mieli ratować, lecz inną kobietę?
W oczach Janki pociemniało.
Nieprzytomna prawie, czepiała się kurczowo zdrętwiałymi palcami swego zbawczego kawałka
drzewa.
A Li-Fang, uczepiony resztek łodzi ratunkowej, borykał się ze wzburzonymi falami oceanu.
Daremnie, wołał Jankę ile sił w płucach starczyło, nie otrzymał jednak odpowiedzi.
- A więc koniec wszystkiego - wołał z rozpaczą! - Moja w tym wina, moja wina!
Wtem coś go potrąciło. Było to ciało jakiegoś mężczyzny. Li-Fang sięgnął po niego, lecz ręka
jego natrafiła na pustkę.
W następnej chwili objęły go silne ręce i poczęły ciągnąć w toń wodną.
Li-Fang na próżno starał się uwolnić od fatalnego uścisku.
- Jakiś obłąkaniec, rozbitek oszalały ze strachu - pomyślał książę, usiłując wydrzeć się z tych
objęć.
W pewnej chwili nieznajomy puścił go i uczepił się szczątka łodzi.
Nowa fala pognała ich obu w kierunku płonącego statku.
I tutaj ujrzał Li-Fang w przeciągu ułamka sekundy oblicze tego człowieka. Był to ów starzec,
którego tak obawiała się Janka, a którego doktor Martini wyciągnął z wody.
Długa, siwa broda zniknęła nagle, jak również siwa peruka. Li-Fang krzyknął przerażony:
- Hrabia Winters?! - To pan?
- Ja! - ryknął z wściekłością towarzysz niedoli. - To ja jestem we własnej osobie! Czyś pan
sądził że oddam ci Jankę, która do mnie należy dobrowolnie i bez walki? Podróżowałem z wami
pod tym przebraniem. He, he! Piękna pani wyczuła mą obecność! Zlękła się mnie, choć nie
wiedziała że to ja jestem! No, a teraz nie będzie miała żadnego z nas. Ani ty, ani ja, drogi książę
Li-Fang, gdyż oto zbliża się nasz koniec... śmierć wszystkich trojga!
- Łotrze! - krzyknął Li-Fang z determinacją.
Wtórował mu okrzyk wściekłości Wintersa, który puścił szczątek łodzi, by zaatakować swego
śmiertelnego wroga.
Lecz wysoka fala pokrzyżowała nagle jego mordercze zamiary, unosząc go w zupełnie innym
kierunku.
Li-Fang znów pozostał sam jeden, - Janko, Janko! - rozległ się jego okrzyk wśród okropnej
nocy.
- Książę... daj rękę... na litość Boską... ja tonę!
Wśród ciemności rozległ się głos doktora Martini. Li-Fang sięgnął ręką i natrafił na ramie
człowieka. - Doktor Martini? - zapytał głośno.
- Ja... dzięki Bogu... Jestem uratowany. To drzewo będzie nas niosło razem! A gdzie jest
księżna?
Li-Fang nie odpowiedział. Głuche łkanie wydarło się z jego piersi i lekarz wszystko zrozumiał.
A rozszalały żywioł igrał tymczasem rozbitkami, jak piłką. Długo trwała rozpaczliwa walka
ludzi z falami. Mijały minuty czy godziny? Nikt z nich nie wiedział jak długo przebywa w
wodzie.
W oddali usłyszeli potężny huk. Trysnął wysoki słup wody, po czym płonący olbrzym zatonął.
Zaległy nieprzejrzane ciemności. I oto na widnokręgu zajaśniały światła reflektorów.
Na pomoc rozbitkom spieszył jakiś statek, zwabiony rozpaczliwymi sygnałami S O S
tonącej „Aleksandrii”.