Oko na Maroko
za drzwiami czeka mnie prawdziwa uczta. Restauracja Dar Yakut to obowiązkowe miejsce
na kulinarnej mapie Marrakeszu
W
szyscy odradzali mi wyjazd. Teraz? Tam? Przecież to pół-
nocna Afryka, „sama wiesz, co tam się dzieje”. Wiem, że religia jest
wspólna i wiem o niedawnych protestach w Casablance, ale wiem
też, że nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie odwiedziła tego kraju
właśnie teraz, korzystając z być może ostatniej szansy, żeby zobaczyć
Maroko w takiej formie, w jakiej zapamiętałam je przed dziesięciu
laty. Kto wie, co zastałabym później. Kto wie, czy Marrakesz nie jest
już ostatnią bajką z tysiąca i jednej nocy.
27 stopni w cieniu, którego pod koniec marca wcale nie ma zbyt
wiele. Wszędzie słońce i nieprawdopodobnie przejrzyste, krysta-
licznie czyste powietrze. Z okien hotelu
widzę ośnieżone góry Atlasu, a wszystko
wokół przesycone jest nieprawdopodob-
nie intensywnym zapachem kwitnących
pomarańczy. Uwielbiam ten zapach, choć
widzę, jak wielu gości jest nim udręczo-
nych. Ogród, nad którym mieszkamy,
porastają dziesiątki drzew, na każdym
z nich setki upojnie pachnących kwiatów.
Pomarańczowy zapach jest w Marrakeszu
wszechobecny, również w potrawach,
a kolor pomarańczowy jest chyba ulubio-
nym kolorem Marokańczyków.
Słynna Medina, będąca niemalże
narodowym dziedzictwem Maroka,
ma w sobie coś z dzikiego drapieżnika.
W dzień śpi, ale za to w nocy... Czegóż tam
nie ma! Znalazłam stragany z energetycz-
ną, afrodyzyjną herbatą, podawaną z czegoś na kształt ogromnych
samowarów. Do wyboru, do koloru, wszystkie konfiguracje żeń-szenia,
kardamonu, startego cynamonu i całego mnóstwa innych, wielce
tajemniczych przypraw. Obok kobiety z gór sprzedają ogromne
kosze, jeszcze obok ślimaki w misach, bosko przyprawione ziołami od
mięty po kolendrę, z całą masą pietruszki. Wokół mis ciasno stłoczeni
Marokańczycy, amatorzy lokalnego rarytasu. Grzebią bezpardonowo
w naczyniu długimi szpikulcami i wyławiają najlepsze kąski. Zaraz
za ślimakami przepiękne stoiska ze wszystkimi oliwkami, jakie nam
przyjdą do głowy. Ułożone równo, symetrycznie, kolorami. Wyglądają
jak marokańskie mozaiki ścienne. Wyglądają jak z bajki. Na innych
stoiskach dzbany wypełnione mięsem baranim lub kozim, zakryte
baranim jelitem. Gotuje się to wiele godzin na parze razem z warzy-
wami. Podobno pyszne, nie próbowałam, podobno jeden stragan jest
dobry, ale już zamknięty, nie zdążyłam tam dotrzeć.
Czuję się jak w filmie. Białe stroje Berberów mówią, że jestem
tu mile widziana. Biały jest kolorem gościnnym, dlatego zaprasza-
jący mnie do restauracji Berberowie ubrani są na biało od stóp do
głów. Wyglądają jak posągi, nic nie mówią, prowadzą do celu sobie
tylko znaną drogą. Docieram do drzwi, za którymi czeka na mnie
prawdziwa uczta. Restauracja Dar Yakut. Obowiązkowe miejsce
na kulinarnej mapie Marrakeszu. Wszędzie mnóstwo światła,
w toaletach kominki z drewnem oliwnym, a za szybą kuchnia tak
ogromna, że można po niej jeździć rowerem. Gotują tylko kobiety.
Ich zakryte czarnymi chustami twarze robią piorunujące wrażenie.
Obok patio z basenem i tysiące lamp Alla-
dyna i inni Berberowie cudownie grający
na instrumencie zwanym „oud”, pięknie
brzmiącej marokańskiej lutni.
Liczba i bogactwo potraw są nie do
ogarnięcia. Kolejna bajka. 12 przystawek,
wśród nich konfitura z pomidorów, cy-
namonu i miodu z wodą z kwiatu poma-
rańczy, cukinia z kuminem i musztardą
dijon (jeden z wielu wpływów kultury
francuskiej), sałatka z baraniej wątrób-
ki cała oblepiona pietruszką i kolendrą,
konfitowana marchew, cebula pieczona
w miodzie, bakłażany i nieprawdopodob-
na sałata z siekanych pomidorów, mięty,
cytryny i ziaren sezamu. Potem tajin
z kurczakiem w otoczeniu najpiękniej
pachnących zielonych oliwek z rdzennie
marokańską kiszoną cytryną. Inny tajin zawiera jagnięcinę z pigwą
i rodzynkami w wodzie pomarańczowej. Wszystko na parze, żadnego
tłuszczu. Idealnie podzielone porcje, doskonale oddzielone mięso
od kości. Pojawia się kuskus, który siedząca przy stole koleżanka
zgrabnie kręci w dłoni w kulkę z kawałkiem bakłażana i sprawnie
wkłada sobie do ust. Do kuskusu dwa wywary – pikantny z ognistą
harisą i łagodny, pozostały z gotowania jagnięciny. Poezja smaku
i zapachu. Na deser ciasto francuskie na oleju arganowym przekładane
mleczkiem z migdałów i miodem, w tle również majaczy zapach
wody z kwiatów pomarańczy. Piramida z sześciu talerzy, a na niej
18 rodzajów ciasteczek z chałwą, sezamem, marcepanem... Tego
wszystkiego jest za dużo, wychodzę na taras. Patrzę z góry na cały
Marrakesz i rozmyślam o tym, jak tu błogo i spokojnie. Po tym, czego
tu doświadczyłam, jestem wręcz pewna, że w całym tym zwariowanym
kołowrocie zdarzeń będzie ostatnim spokojnym miejscem.
ZDJĘCIa: ea
st news, I. Gr
Zybowska/Maka
ta/V
IV
a!, a
. J
aGI
el
ak
104
gOtuję się
Magda gessler
Warszawska restauratorka, gospodyni programu
„Kuchenne rewolucje Magdy Gessler” w TVN
3 kwietnia 2011 | wprost
gessler.indd 104
3/26/11 3:02:21 AM