Burza blond włosów, czarny podkoszulek z amerykańskiego
uniwersytetu, na którym studiuje jej córka, entuzjastyczny i
szczery uśmiech. Liza Marklund nie wygląda na autorkę, która
inwigiluje mroczne środowiska w swoich książkach i na kobietę,
która przez dziesięć lat była dziennikarzem śledczym w męskim
świecie. Do Wrocławia przyjechała na jubileuszową X edycję
Międzynarodowego Festiwalu Kryminału.
Magdalena Talik: Czy była Pani już kiedyś w Polsce? Wydaje mi się, że to
pierwsza wizyta.
Liza Marklund: Kilka lat temu utknęłam na lotnisku w Warszawie z powodu
burzy śnieżnej. To było podczas mojej podróży do Rosji, gdzie kręciłam
dokument o dzieciach ulicy chorych na AIDS. Miałam spędzić w Warszawie
noc, więc wzięliśmy taksówkę i poprosiliśmy o kurs dookoła miasta.
Fantastyczne! Zawsze chciałam wrócić do Polski.
Tym razem udało się w związku z Międzynarodowym Festiwalem
Kryminału. Często jeździ Pani na tego typu imprezy w Europie. Czy
spotkania z czytelnikami bywają pomocne w Pani pracy, inspirują może
pytania publiczności?
Nigdy mnie o to nie pytano, muszę się zastanowić. W pewnym sensie tak,
bywają pomocne, aby zobaczyć, co interesuje publiczność. Dziennikarze
są wyspecjalizowani w zadawaniu pytań, ale naprawdę intrygujące jest to,
na czym skupia się publiczność. To mnie sporo nauczyło na temat Europy,
czy środowisk, z jakich pochodzą czytelnicy. Jak Pani wie, mając w głowie
plan na pięć powieści, zaczęłam pisać serię o Annice Bengtzon od części
czwartej, dopiero potem cofnęłam się w czasie uzupełniając pozostałe.
Nigdzie na świecie nie stanowi to żadnego problemu z wyjątkiem Niemiec.
Tam, z jakiegoś powodu, jestem nieustannie pytana, dlaczego zaczęłam od
czwartej części. A przecież powinna być zachowana kolejność- „ein zwei,
drei, vier”, czyli „ordnung muss sein”. To szalenie zabawne, uwielbiam
takie spotkania.
Poruszyłam ten wątek nie bez powodu, bo w ostatnio u nas wydanej
powieści „Granice” po raz pierwszy rozwinęła Pani wątek Thomasa,
partnera Anniki, a czytelnicy bardzo długo na to czekali. To za ich sprawą
zdecydowała się Pani na taki zabieg?
Nie, nie, to był wyłącznie mój pomysł. Zanim szesnaście lat temu
przystąpiłam do pisania powieści miałam bardzo wyraźny plan. Już wtedy
wiedziałam, że życie Thomasa się skomplikuje. W pierwszej z książek,
„Zamachowcu”, jest zresztą scena, kiedy idzie obok budynku, w którym
pracuje rząd, spogląda w górę i marzy o tym, by kiedyś tam pracować.
Umieściłam ten fragment świadomie, przewidując, że właśnie tam w
przyszłości Thomas zrobi karierę.
„Granice” to inny typ powieści, bardziej thriller polityczny niż typowy
kryminał.
Rzeczywiście, ta książka jest dość nietypowa wśród wszystkich
dotychczasowych, ale też za każdym razem staram się pisać nie tylko po
prostu nową, ale przede wszystkim inną książkę, co czasem denerwuje
moich czytelników. Słucham ich opinii, ale pracuję po swojemu.
A zdarza się Pani zmieniać coś w powieściach pod wpływem ich sugestii,
zaskakiwać samą siebie?
Zwykle niczego nie zmieniam i nie lubię siebie zaskakiwać. W ogóle nie
przepadam za niespodziankami. Wolę trzymać się planu, jestem bardzo
zorganizowana.
Kiedy na Panią patrzę wciąż trudno mi uwierzyć, że przez dziesięć lat była
Pani dziennikarzem śledczym. Dlaczego podjęła Pani taką decyzję? Chciała
Pani w ten sposób pomóc rozwiązywać problemy?
Będę z Panią szczera, bo to dobre pytanie. Kiedy zaczynałam pracę jako
dziennikarka, marzyłam o przeprowadzaniu wywiadów ze słynnymi ludźmi.
Ta działka była już jednak zajęta przez kobiety znacznie bardziej ode mnie
obyte w świecie. Ja natomiast pochodziłam z północy Szwecji, z
miejscowości oddalonej o blisko tysiąc kilometrów od Sztokholmu. Nie
miałam żadnego akademickiego wykształcenia i byłam singielką
wychowującą dziecko. Znajdowałam się więc na samym dole hierarchii i
nie było raczej szansy, abym robiła nagle wywiady z ciekawymi ludźmi.
Musiałam przede wszystkim zarabiać pieniądze, więc zrobiłam rekonesans
pytając siebie, jak utrzymać dziecko i jednocześnie być dziennikarzem.
Odpowiedź brzmiała- wykonując ciężką męską robotę. Miałam wtedy
dwadzieścia parę lat, a w tej specjalizacji właściwie nie było kobiet w moim
wieku. Mimo to wiedziałam, że i tak będzie łatwiej niż gdybym miała
walczyć o przetrwanie wśród wytwornych kobiet w ubraniach, na które nie
było mnie stać. Zaczęłam więc pracę pod kierunkiem najbardziej
wymagających szefów, w miejscu, o którym nikt nie marzył i…pokochałam
to. Po prostu ta praca okazała się dla mnie najłatwiejsza.
Pani bohaterka dostała imię po Pani córce Annice, a czy postać dociekliwej
dziennikarki określiłaby Pani mianem alter ego?
Tak, zabiłam chłopaka, znienawidziłam matkę, a mój ojciec zapił się na
śmierć (śmiech). Żartuję. Annika przejęła ode mnie tryb pracy, ale jest
znacznie bardziej uparta niż ja. Poza tym rzuciłam pracę dziennikarza w
wieku 45 lat, byłam potem wydawcą dziennika, wiadomości, miałam
kierownicze stanowiska. Ona nie mogłaby tego robić, utknęła w okropnej
tabloidowej pracy i nigdy by jej nie rzuciła, aby pisać powieści kryminalne.
To pewne.
Mówi Pani o pracy w męskim świecie. Zależało Pani, aby pokazać kobietę w
takim środowisku?
Chciałam pokazać ją jako człowieka, bo kobieta to człowiek, nawet jeśli
często nie jest tak traktowana.
To niebywałe, mówimy o Szwecji, kraju równości!
Lubimy tak o sobie myśleć i pokazywać się przed resztą świata. Uważamy,
że problemy światowe nie dotyczą Szwecji i gdyby wszystkie kraje brały z
nas przykład nie byłoby źle. Oczywiście, kiedy spojrzy się na badania
dotyczące poziomu życia, możliwości realizacji swoich marzeń to jesteśmy
na szczycie zestawień. Ale trzeba pamiętać, że pokój panuje u nas od 200
lat, demokrację mamy chyba od zawsze. Przeszliśmy też długą drogę, by
osiągnąć równość pomiędzy kobietami i mężczyznami, ale wiele trzeba
jeszcze zrobić. Wmawiamy naszym dziewczynkom-macie dokładnie takie
same możliwości jak mężczyźni. A to nieprawda! Zresztą w żadnym
społeczeństwie na świecie kobiety nie są równe mężczyznom. To chyba
ostatnia walka do stoczenia przez ludzkość.
Kiedy zaczynała Pani pisać powieści kobieta-autorka kryminałów też nie
kojarzyła się w Szwecji w sposób oczywisty?
I to było dziwne. Wszędzie, w Norwegii, w Danii, w Anglii, czy w Stanach
Zjednoczonych były piszące kobiety traktowane na rynku wydawniczym na
równi z mężczyznami. Ale nie w Szwecji! Moja książka powstała w okresie,
kiedy wydawcy zaczęli zachęcać kobiety do tworzenia powieści
kryminalnych. Swoje książki opublikowało wtedy sporo moich koleżanek
po piórze, przyznawano nagrody. I nagle wszystko się skończyło. Po
prostu 80 procent piszących mężczyzn uznało, że 20 procent piszących
kobiet w zupełności wystarczy i odwołali nagrodę przyznawaną przez kilka
lat z rzędu. Ale wtedy było już za późno. Wkroczyłyśmy na scenę!
W Polsce od dobrej dekady nie słabnie zainteresowanie kryminałami
skandynawskimi. Są nawet bardziej popularne niż amerykańskie. Ma Pani
własną teorię na ten temat?
Kiedy podróżuję po świecie zawsze staram się czytać powieści kryminalne
z kraju, jaki właśnie odwiedzam. W księgarni w Buenos Aires natrafiłam na
poezję, biografie polityków, ale nie znalazłam powieści kryminalnych.
Zapytałam sprzedawcę, a on mi odparł: „Nie potrzebujemy takich rzeczy”.
Kiedy w Kenii przedstawiałam się jako autorka książek kryminalnych ludzie
zastanawiali się, po co piszę o zbrodniach. Myślę, że, aby kryminały były
popularne potrzeba stabilności, społeczeństwa demokratycznego,
żyjącego w pokoju. A jakie może być bardziej idealne od tego w krajach
skandynawskich?
Pani i Pani koledzy pisarze często krytykujecie kraj i społeczeństwo.
Dla nas to nie tylko normalne, ale wyjątkowo zdrowe. Kolejnym krokiem
powinno być poddanie krytyce mediów, a dziś to niewyobrażalnie trudne.
Władza oznacza zawsze wielką odpowiedzialność a tej media brać nie
lubią. To powinno ulec zmianie. Poddawani krytyce dziennikarze
natychmiast wpadają w histerię, bo myślą, że są nietykalni, Niedawno
jedna ze szwedzkich dziennikarek napisała książkę, w której ośmieliła się
podważyć opinie wielu jej kolegów po fachu. Została wyklęta.
Może to dobry temat na następną książkę?
To już jest temat. Kilka dni temu ukazała się w Szwecji moja najnowsza
powieść i tam redaktor naczelny gazety Anders Schyman zostaje
skrytykowany i wariuje. Świadomie pozwoliłam mu reagować w sposób, w
jaki zareagowałoby większość jego kolegów. Nawet jako bardzo
doświadczony dziennikarz nie może znieść kilku gorzkich słów.
Nie jest już Pani dziennikarką na pełen etat, ale założę się, że zaczyna Pani
dzień od obejrzenia wiadomości.
Zgadza się, dodam że mój mąż jest producentem telewizyjnym, więc
śledzimy na bieżąco, co się ostatnio wydarzyło. To jest zawsze inspiracja.
A co robi znana autorka Liza Marklund w czasie prywatnym, kiedy nie ma
spotkań autorskich i nie pisze kolejnej książki?
Jestem fatalną celebrytką! Nie prowadzę bloga, nie mam kont na
Facebooku czy Twitterze, nie obchodzi mnie mój wizerunek. Mam za to
rodzinę i kilkoro zaufanych przyjaciół. Już nie udzielam wywiadów w języku
szwedzkim, bo powiedziałam wszystko, na czym mi zależało, a
dziennikarzy interesuje teraz wyłącznie moje życie prywatne. Nie ujawniłam
imion trójki moich dzieci dopóki nie skończyły 18 lat i same nie
zdecydowały, czy tego chcą. Nie pokazywałam mojego domu, rodziny. Od
24 lat jestem z tym samym mężczyzną, wczoraj obchodziliśmy rocznicę
ślubu we Wrocławiu. Mieszkam w Sztokholmie i w Hiszpanii, odwiedzam
dzieci-jedno w Stanach, drugie w Londynie, trzecie na południu Szwecji.
Moja najlepsza przyjaciółka Nina mieszka tuż obok, razem dokarmiamy
dzikie koty. A więc są mąż, dzieci, przyjaciele i koty. Uwielbiam moje
normalne, małe życie.
rozmawiała Magdalena Talik
2013-10-14