1
CHARLES SANDERS PEIRCE (1839 - 1914)
Filozof nauki i języka, matematyk, fizyk, twórca pragmatyzmu. Urodzony 10 września
1839 r. w Cambridge (Massachusetts), zmarł 19 kwietnia 1914 r. w Milford (Pensylwania).
Ojciec, Benjamin Peirce, znany matematyk i astronom, profesor Uniwersytetu Harvarda i jeden z
założycieli Inspektoratu Wybrzeży i Badań Geodezyjnych Stanów Zjednoczonych (U.S. Coast
and Geodetic Survey) oraz Smithsonian Institution, wywarł ogromny wpływ na edukację
Charlesa, który od wczesnego dzieciństwa wykazywał ogromne zdolności w dziedzinie
matematyki, logiki i nauk przyrodniczych, a także filozofii: w wieku 12 lat rozpoczął pod
kierunkiem ojca studia nad logiką, a rok później samodzielne studia myśli Kanta (mimo
polemicznego stosunku do filozofii Kanta pozostał pod jej silnym wpływem przez całe życie). W
1862 r. ukończył Harvard, uzyskując tytuł magistra nauk humanistycznych, potem zaś rozpoczął
studia chemiczne w nowopowstałej na Harvardzie Lawrence Scientific School, którą ukończył z
wyróżnieniem w 1863 r. Od 1859 r. przez kolejne trzydzieści lat pracował jako fizyk w
Inspektoracie Wybrzeży i Badań Geodezyjnych Stanów Zjednoczonych. W latach 1869-1872 był
asystentem w obserwatorium astronomicznym na Harvardzie, gdzie na początku lat 70., wraz z
Williamem Jamesem i Oliverem Wendellem Holmesem, założył Klub Metafizyczny. W latach
1879-1884 wykładał logikę na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w
Baltimore (Maryland). Z powodu trudnego charakteru, nie podporządkowywaniu się regułom
życia akademickiego i obyczajowym konwenansom nie udało mu się uzyskać dłuższego
zatrudnienia na żadnym z uniwersytetów. W 1887 r. odziedziczył dom w Milford (Pensylwania),
gdzie osiadł borykając się z trudnościami finansowymi. Utrzymywał się z pisania artykułów i
recenzji oraz wsparcia przyjaciół (m.in. Jamesa).
Peirce należał do najbardziej wszechstronnych filozofów amerykańskich, jego prace
poświęcone były logice, filozofii nauki, epistemologii, metodologii nauki, semiotyce,
metafizyce, ontologii, psychologii i antropologii, a także astronomii i fizyce. Choć znany jest
głównie jako twórca pragmatyzmu, to jego celem było stworzenie kompleksowego systemu
filozoficznego. Niezwykle istotną rolę w jego systemie filozoficznym odgrywa metafizyka,
ontologia i teoria znaku. Poszukując podstaw obiektywności i pewności poznania rozważał
problem istnienia uniwersaliów i relacji między ogólną ideą, pojęciem (np. ideą „czerwoności”)
a istnieniem zewnętrznego świata i egzemplifikacji owej idei (np. rzeczy czerwonych). W sporze
2
pomiędzy realistami a nominalistami, Peirce’a zajął stanowisko antynominalistyczne (por.
Collected Papers, vol I, sec. 21). Jego zwrot w kierunku realizmu Dunsa Szkota, w połączeniu ze
studiami Kanta, doprowadził do wypracowania „krytycznego realizmu”, odrzucającego
nominalistyczne podejście, które odnajduje on niemal u wszystkich filozofów od czasów
Kartezjusza (por. Collected Papers, vol I, sec. 18-19) Peirce reprezentował umiarkowany
realizm pojęciowy, wierząc w istnienie uniwersaliów (powszechników), które jednak nie istnieją
w oderwaniu od wielu poszczególnych istot dostępnych w doświadczeniu, a jedynie w związku z
nimi.
Wpływ Kanta można odnaleźć w koncepcji kategorii stworzonej przez Peirce’a.
Kategoria pierwszości jest Ideą tego, co jest takie, jakie jest, niezależnie od czegokolwiek innego.
Można rzec, że jest to jakość uczucia. Kategoria drugości jest Ideą tego, co jest jako Drugie w
stosunku do czegoś Pierwszego, pomijając cokolwiek innego, a w szczególności jakiekolwiek
prawo, choć może to dostosowywać się do prawa. Można rzec, że jest to reakcja będąca
elementem zjawiska. Kategoria Trzeciości jest Ideą tego, co jest jako Trzecie bądź pośrednie
pomiędzy Drugim a Pierwszym. Można rzec, że jest to reprezentacja będąca elementem zjawiska
(Collected Papers, vol. I, sec. 66; przekł. M.M.). Wszystko, co podmiot poznający obejmuje
swoim poznaniem jest albo kategorią pierwszości – czymś istniejącym samodzielnie, albo
kategorią drugości – czymś istniejącym w relacji z czymś innym, albo kategorią trzeciości –
czymś będącym reprezentacją zjawiska.
W artykułach opublikowanych w „Journal of Speculative Philosophy stanowiących tzw.
Serię Poznawczą (Cognition Series) Peirce krytykował Kartezjańską metodę poszukiwania
prawdy, szczególnie zaś tezę, że poszukiwanie wiedzy pewnej musi rozpoczynać się od poddania
w wątpienie istnienia wszystkiego, co nas otacza. Zdaniem Peirce’a, prawdziwe zwątpienie, tak
jak prawdziwe przekonanie, jest odruchowe i mimowolne, nie zaś rozmyślne (Collected Papers,
vol. V, sec. 264), nie możemy zatem narzucić sobie zwątpienia we wszystko. Zagadnienia
wątpienia i przekonania znalazły rozwinięcie w How to Make Our Ideas Clear? (Jak uczynić
nasze myśli jasnymi?, [w:] H. Buczyńska, Peirce, Wiedza Powszechna, Warszawa 1965) oraz w
Fixation of Believes (Utrwalanie przekonań, [w:] H. Buczyńska, dz. cyt.). Przekonanie nie jest
jedynie stanem naszego umysłu, ale nawykiem działania odnoszącym się do praktyki. Słynna
maksyma pragmatyczna Peirce’a głosi: Rozważmy, jakie praktyczne skutki może pociągnąć za
sobą przedmiot naszej myśli i właśnie te skutki będą stanowić treść pojęcia (Collected Papers,
3
vol. V, sec. 402; przekł. M.M.). Do tego samego odwoływał się Peirce po niemal trzydziestu
latach w What Pragmatism Is? (Czym jest pragmatyzm?, [w:] H. Buczyńska, dz. cyt.), pisząc, że
(…) pojęcie, czyli racjonalna treść zawarta w słowie lub innym wyrazie, sprowadza się
wyłącznie do wpływu, jaki może ono mieć na zachowanie się w życiu. Skoro więc jest oczywiste,
że bezpośredni wpływ na zachowanie się w życiu może mieć tylko to, co wynika z doświadczenia,
zatem jeśli ktoś zdoła dokładnie ustalić wszystkie zjawiska, które mogą pojawić się w
doświadczeniu na skutek przyjęcia lub odrzucenia jakiegoś pojęcia, to uzyska tym samym pełną
definicję pojęcia i poza tym absolutnie nic już nie jest w nim zawarte (Collected
Papers, vol. 5, sec. 412; przekł. M.M.).
Sprzeciwiając się identyfikowaniu terminu „pragmatyzm” z systemem filozoficznym
Williama Jamesa, w latach 1905-1906 Peirce opublikował w „The Monist” cykl trzech
wykładów mających na celu wyłożenie i odróżnienie jego oryginalnej wersji od późniejszych.
Peirce zaproponował nazwanie swego systemu, dla odróżnienia go, terminem „pragmatycyzm”,
będącego – jak sam stwierdził – słowem tak szkaradnym, że chyba nikt się na nie nie połaszczy.
Za życia Peirce’a ukazały się tylko dwie jego książki: Photometric Researches (1878) i
Studies in Logic (1883), oraz szereg artykułów naukowych, wykładów, rozpraw i recenzji w
czasopismach naukowych. Peirce pozostawił po sobie kilkadziesiąt tysięcy stron rękopisów,
które zostały rozproszone, a częściowo zaginęły. W latach 1931-1958 opracowywano
tematycznie i wydawano, liczące osiem tomów, Collected Papers of Charles Sanders Peirce, zaś
w latach 80. XX w. rozpoczęto publikację serii Chronological Edition, która będzie obejmować
trzydzieści tomów. Od 1965 r. wydawane są także „Transactions of the Charles S. Peirce
Society: A Quarterly Journal in American Philosophy” poświęcone głownie filozofii Peirce’a i
innych pragmatystów. Do najważniejszych, opublikowanych za życia Pierce’a należą
tematyczne serie publikowane w czasopismach: artykuły w serii “Proceedings of the American
Academy of Arts and Sciences” (On a New List of Categories, 7 (1867), s. 287-298, oraz Upon
Logical Comprehension and Extension, 7 (1867), s. 416-432), artykuły umieszczone w „Journal
of Speculative Philosophy”, stanowiące tzw. Serię poznawczą (Cognition Series): Questions
Concerning Certain Faculties Claimed for Man (“Journal of Speculative Philosophy”, 2 (1868),
s. 103-114), Some Consequences of Four Incapacities (“Journal of Speculative Philosophy”, 2
(1868), s. 140-157) i Grounds of Validity of the Laws of Logic: Further Consequences of Four
Incapacities (“Journal of Speculative Philosophy”, 2 (1869), s. 193-208), wreszcie dwa jego
4
najsłynniejsze artykuły opublikowane w ramach serii „Illustrations of the Logic of Science”: The
Fixation of Belief (“Popular Science Monthly”, vol. 12, 1877, s. 1-15; Utrwalanie przekonań,
[w:] H. Buczyńska, dz. cyt.) oraz How to Make Our Ideas Clear (”Popular Science Monthly”,
vol. 12, 1878, s. 286-302; Jak uczynić nasze myśli jasnymi, [w:] H. Buczyńska, dz. cyt.).
Wybrane fragmenty pochodzą z:
H. Buczyńska, Peirce, Wiedza Powszechna, Warszawa 1965, s. 107-116
CZYM JEST PRAGMATYZM
1
1. PUNKT WIDZENIA DOSWIADCZALNIKA
Liczne doświadczenia doprowadziły autora niniejszego artykułu do przekonania, że życie
w laboratorium w niespodziewanym wręcz stopniu ukształtowało umysłowość każdego fizyka,
każdego chemika, krótko mówiąc, każdego specjalisty w dowolnej dziedzinie nauk
doświadczalnych. Doświadczalnicy sami nie zdają sobie z tego w pełni sprawy, albowiem
ludzie, z którymi przestają, mają umysłowość tego samego pokroju. Nigdy nie staną się im
naprawdę bliscy ci, którzy przeszli inny trening umysłowy i wiedzę swą czerpią w znacznej
mierze z książek, choćby żyli z nimi na bardzo przyjacielskiej stopie. Te dwa typy umysłowości
są jak wada i oliwa: choćby nie wiem jak zmieszać je ze sobą, uderzające jest, jak szybko każdy
z nich podąży własną drogą, wynosząc ze współpracy tylko mgliste wspomnienie. Gdyby ludzie
owego drugiego pokroju zgłębili umiejętnie umysłowość doświadczalnika – zaś właśnie do tego
ogromna większość z nich nie jest zdolna – odkryliby rychło, że pomijając pewne kwestie, w
których władają nim odczucia osobiste lub wpojone przekonania, jest on nastawiony na myślenie
o każdej sprawie w taki sposób, w jaki podchodzi do niej w laboratorium, tzn. w kategoriach
doświadczenia. Oczywiście żaden człowiek nie reprezentuje w pełni cech charakterystycznych
dla danego typu ludzi: nie jest typowym doktorem lekarz, którego co dzień widzimy
przejeżdżając powozem, tak jak nie jest typowym pedagogiem nauczyciel, którego spotkamy w
pierwszej z brzegu klasie. Jeśli jednak znajdziemy lub na podstawie obserwacji skonstruujemy w
1
What Pragmatism Is. Artykuł napisany dla pisma ,,The Monist” rocznik 1905, s. 161–181. Por. Collected Papers,
5.411–436.
5
myśli typ przedstawiciela nauk doświadczalnych, wówczas okaże się, że każde wypowiedziane
w jego obecności twierdzenie zrozumie bądź w tym znaczeniu, iż ilekroć zaprojektuje się i
wykona jakiś eksperyment, tylekroć otrzymamy w wyniku zjawisko dokładnie opisane, bądź też
nie dopatrzy się w ogóle sensu w wypowiedzianych słowach. Jeśli powiecie mu, jak to zrobił
niedawno p. Balfour w British Association
2
,
że „fizyk... szuka czegoś głębszego niż prawa,
określające związki między przedmiotami doświadczenia”, że „przedmiotem jest dla niego
rzeczywistość fizyczna” nie objęta doświadczeniem, i że istnienie takiej pozadoświadczalnej
rzeczywistości „jest niewzruszonym dogmatem nauki”, to wobec ontologicznego sensu tych
zdań doświadczalnik zachowa się tak, jak daltonista wobec kolorów. Przekonania powyższe
autor opiera nie tylko na rozmowach z doświadczalnikami; umacnia je okoliczność, iż sam od
szóstego roku życia aż po czas, w którym dawno już osiągnął dojrzałość, niemalże chował się w
laboratorium. Będąc zaś całe życie związany przede wszystkim z doświadczalnikami, zawsze
miał .poczucie, że ich rozumie i że jest przez nich rozumiany.
Życie w laboratorium. nie przeszkodziło autorowi (który tu i poniżej występuje po prostu
jako typowy doświadczalnik) zainteresować się metodami myślenia. I choć w metafizyce
niejedno rozumowanie wydało mu się słabe i podyktowane przez presumpcje o charakterze
przypadkowym, to jednak w pismach niektórych filozofów, zwłaszcza Kanta, Berkeleya i
Spinozy, odnajdywał niekiedy wywody, przywodzące na myśl rozumowanie stosowane w
laboratoriach i czul, że może im zawierzyć. Podobne wrażenie odnosili też inni „ludzie z
laboratoriów”.
Zgodnie z naturalnym dążeniem każdego człowieka tego pokroju do formułowania
wyników swych dociekań, autor zarysował teorię, w myśl której p o j ę c i e , czyli racjonalna
treść zawarta w słowie lub w innym wyrazie, sprowadza się wyłącznie do wpływu, jaki może
ono mieć na zachowanie się w życiu. Skoro więc jest oczywiste, że bezpośredni wpływ na
zachowanie się w życiu może mieć tylko to, co wynika z doświadczenia, zatem, jeśli ktoś zdoła
dokładnie ustalić wszystkie zjawiska, które mogą pojawić się w doświadczeniu na skutek
przyjęcia lub odrzucenia jakiegoś pojęcia, to uzyska tym samym pełną definicję pojęcia i
p o z a t y m a b s o l u t n i e n i c j u ż n i e j e s t w n i m z a w a r t e . Autor nazwał
tę doktrynę p r a g m a t y z m e m . Niektórzy z jego przyjaciół doradzali nazwanie jej
praktycyzmem lub praktykalizmem (zapewne na tej zasadzie, że po grecku practikos brzmi
2
W odczycie pt. Reflections Suggested by the New Theory of Matter, wygłoszonym w dniu 17. VIII. 1904 r.
6
lepiej niż pragmaticos). Ale dla każdego, kto uczył się filozofii z dzieł Kanta i komu wciąż
jeszcze najłatwiej posługiwać się terminologią kantowską – a to ma miejsce w wypadku
dziewięciu dziesiątych doświadczalników, którzy zainteresowali się filozofią – terminy praktisch
i pragmatisch oznaczają zupełnie co innego: pierwszy należy do tej sfery myśli, w której żaden
doświadczalnik nie może być pewien, że stoi na mocnym gruncie; drugi wyraża stosunek do
jakiegoś określonego celu ludzkiego. Otóż najbardziej uderzającą cechą nowej teorii było
odkrycie nierozerwalnego związku między racjonalnym poznaniem i racjonalnym celem. Ten
właśnie wzgląd zadecydował o przyznaniu pierwszeństwa nazwie p r a g m a t y z m .
2. NOMENKLATURA FILOZOFICZNA
Od szeregu lat autor pragnął poddać kilka nieskomplikowanych rozważań osądowi tych
nielicznych kolegów-filozofów, którzy boleją nad obecnym stanem owej dyscypliny i dążą do jej
naprawy, chcąc, by osiągnęła stan, w jakim znajdują się nauki przyrodnicze. W naukach tych
uczeni idą ręka w rękę, pomnażając niewątpliwie osiągnięcia, zamiast potępiać wzajemnie
większość cudzych dzieł, przypisując im błędność od początku do końca. Każdą obserwację
powtarza się tu wielokrotnie, jedną nie wystarcza. Każdą godną uwagi hipotezę ocenia się
sprawiedliwie, poddając ją surowym próbom, dowierza się jej zaś – a i to tylko prowizorycznie –
jedynie wówczas, gdy zapowiadane przez nią rezultaty znajdą pełne potwierdzenie w
doświadczeniu. W naukach tych bardzo rzadko ma miejsce krok zupełnie fałszywy; nawet
najbłędniejsze spośród teorii, które zyskały powszechny poklask, znalazły potwierdzenie swych
zasadniczych przewidywań W doświadczeniu. Pod rozwagę więc tych kolegów-filozofów
przedkłada autor tezę, iż nie ma badania naukowego we wspomnianym tu sensie, o ile nie stosuje
się w nim odpowiedniej technicznej nomenklatury, w której każdy termin posiada tylko jedno
znaczenie, przyjęte powszechnie przez badaczy przedmiotu, I w którym słowa nie posiadają
owego powabu i uroku, przyciągającego i skłaniającego do nadużywania ich przez pisarzy,
którzy lubią popuścić sobie wodzy – jest to cnota nomenklatury naukowej, której się
dostatecznie nie docenia: Autor twierdzi, że doświadczenie tych nauk, które najlepiej uporały się
z trudnościami terminologicznymi, tj. nauk taksonomicznych, jak np. chemia, mineralogia,
botanika, zoologia, wykazało dowodnie, że do uzyskania postulowanej jednomyślności i
odrzucenia indywidualnych nawyków i uprzedzeń wiedzie tylko jedna droga: ustalenie kanonów
terminologicznych w ten sposób, by wspierała je z a s a d a m o r a l n a i poczucie uczciwości
każdego człowieka. Zwłaszcza zaś (przyjmując wyżej sprecyzowane ograniczenia) powinno
7
zapanować powszechne przekonanie, że jeśli ktoś wprowadza nową koncepcję filozoficzną, to
ma obowiązek wyrażenia jej w terminach nadających się do akceptacji, a jeśli to uczynił, tedy
obowiązkiem innych badaczy jest zaakceptowanie tej terminologii i walka z wszelkim
wypaczeniem jej pierwotnego znaczenia, nie tylko dlatego, że jest ono brakiem szacunku
należnego twórcy nowej koncepcji filozoficznej, ale również dlatego, że przynosi szkodę mej
filozofii. Co więcej, z chwilą gdy znajdzie się odpowiednie i dostateczne słowa dla wyrażenia
jakiejś koncepcji, nie powinno się tolerować innych t e c h n i c z n y c h terminów na
oznaczenie tych samych oczy, rozpatrywanych w tych samych relacjach. O ile sugestia ta spotka
się z uznaniem, byłoby pożyteczne, aby kongres filozoficzny, rozważywszy sprawę dogłębnie,
zatwierdził reguły, ograniczające stosowanie danej zasady. Podobnie jak w chemii, warto by
może nadać określone znaczenie pewnym przedrostkom. i przyrostkom. Można na przykład
ustalić, że przedrostek prope oznacza użycie terminu, który poprzedza, w szerokim. i dość
niesprecyzowanym znaczeniu. Nazwa jakiejś doktryny będzie miała oczywiście końcówkę -
yz m , a końcówka – y c y z m będzie oznaczała bardziej ewidentną jej akceptację. Następnie,
tak jak w biologii nie uwzględnia się terminów powstałych przed Linneuszem, tak i w filozofii
nie należy sięgać poza terminologię scholastyczną. A oto przykład innego ograniczenia w
stosowaniu terminologii: chyba nigdy się nie zdarzyło, by po nadaniu przez filozofa jakiejś
nazwy jego doktrynie, nie nabrała ona rychło znacznie szerszego znaczenia w obiegowym
języku filozoficznym, niż miała początkowo. Dlatego też poszczególne systemy filozoficzne
noszą nazwę kantyzmu, benthamizmu, comte'yzmu, spenceryzu itd., podczas gdy terminy
transcendentalizm, utylitaryzm, pozytywizm, ewolucjonizm, filozofia syntetyczna itd. nabrały
nieodwołalnie znaczenia szerszego, bardziej dogodnego.
3. PRAGMATYCYZM
Po długoletnim, daremnym oczekiwaniu na jakąś szczególnie pomyślną okazję, która
pozwoliłaby przedstawić publicznie koncepcję etycznego podbudowania terminologii, autor
znalazł ją wreszcie ni stąd ni zowąd w chwili, gdy nie ma do przedłożenia żadnych apozycji
szczegółowych i doznaje jedynie satysfakcji na myśl, iż sprawa, której służy, posuwa się naprzód
mimo braku reguł lub rezolucji uchwalonych przez jakiś kongres. Słowo „pragmatyzm”, ukute
przez niego, zdobyło powszechne uznanie, nabierając szerszego znaczenia, co świadczy chyba o
jego prężności i żywotności. Termin ten przyjął najpierw sławny psycholog James, gdy
dostrzegł, że jego „radykalny empirycyzm” pokrywa się w istocie z podaną przez autora
8
definicją pragmatyzmu, chociaż nasze punkty widzenia nieco się różnią. Drugim był Ferdynand
C. S. Schiller, umysł wyjątkowo jasny i błyskotliwy: szukając bardziej atrakcyjnej nazwy dla
zastąpienia terminu „antropomorfizm”, jakiego użył w Zagadce sfinksa, wprowadził on w
najważniejszej z rozpraw zawartych w Aksjomatach jako postulatach to samo określenie
„pragmatyzmu”, przy czym w pierwotnym sensie termin ten pokrywał się z jego własną
doktryną, a gdy znalazł dla niej potem bardziej odpowiednie określenie w postaci terminu
„humanizm”, zachował nadal termin „pragmatyzm”, nadając mu sens nieco szerszy, Dotąd
wszystko przebiegało gładko, Obecnie jednak słowa tego zaczyna się używać przy rozmaitych
okazjach na łamach pism literackich, i jak zwykle bywa, gdy słowo wpadnie w łapy literatów,
nadużywa się go niemiłosiernie. Brytyjczycy wyżywają się czasem w piętnowaniu jakiegoś
słowa jako „źle dobranego” – ca znaczy źle dobranego dla wyrażenia jakiegoś sensu, który
słowo to miało właśnie wykluczać. Widząc, że w ten sposób zaopiekowano się jego dziecięciem,
„pragmatyzmem”, autor czuje, iż nadszedł czas, by je ucałować na pożegnanie i pozostawić mu
wolną rękę w robieniu kariery; aby zaś wyrazić ściśle to, co było zawarte w jego pierwotnej
definicji, autor pozwala sobie ogłosić narodziny słowa „pragmatycyzm”, słowa tak szkaradnego,
że chyba nikt na nie nie połaszczy.
Jakkolwiek lektura innych pragmatystów dała autorowi wiele korzyści, to jednak uważa
on nadal, że jego koncepcja pierwotna posiada zdecydowaną [nad nimi] przewagę. Można z niej
wyprowadzić wszystkie prawdy, jakie wynikają z innych koncepcji pragmatycznych, a
jednocześnie uniknąć błędów, w które popadli pozostali pragmatyści. Koncepcja pierwotna
wydaje się przy tym bardziej zwięzła i bardziej jednolita. Ale w oczach autora główną jej zaletą
jest to, że jest ściślej związana z krytycznym dowodem jej prawdziwości. Zgodnie z logiką
badań naukowych zazwyczaj najpierw ktoś wysuwa pewną hipotezę, która w miarę wgłębiania
się w nią wydaje się coraz bardziej racjonalna, natomiast ukoronowanie jej w postaci właściwego
dowodu następuje znacznie później. Autor, parając się teorią pragmatyzmu o wiele dłużej od
większości jej zwolenników, mógł oczywiście poświęcić więcej uwagi jej udowodnieniu. W
każdym. razie prosi on o wybaczenie, iż starając się wyjaśnić pragmatyzm, ogranicza się do
najlepiej sobie znanej jego postaci. W artykule niniejszym jest miejsce tylko na wyjaśnienie, na
czym doktryna ta naprawdę polega (biorąc pod uwagę, w czyje ręce się dostała, będzie zapewne
w najbliższych latach odgrywała czołową rolę w dyskusjach filozoficznych). Jeśli czytelników
„The Monist” zainteresuje ten wykład, tym bardziej powinien ich zainteresować następny
9
artykuł, zawierający różnorodne przykłady zastosowania pragmatycyzmu do rozwiązywania
różnych problemów (zakładając, że jest to doktryna prawdziwa). Po takim przygotowaniu
czytelnicy zechcą może zainteresować się dowodem, który w przekonaniu autora nie pozostawia
żadnych wątpliwości i jest jego jedynym istotnym wkładem do filozofii. W istocie bowiem
wynika z niego uzasadnienie prawdziwości synechizmu
3
.
Nawet najbystrzejszy umysł nie zdoła pojąć w pełni pragmatycyzmu na podstawie samej
tylko jego definicji, potrzebny jest komentarz wyłożony poniżej. Co więcej, definicja ta pomija
zupełnie jedną lub dwie doktryny, które trzeba najpierw przyjąć (realnie lub potencjalnie), bo
inaczej sam pragmatycyzm traci wszelki sens. Pragmatyzm Schillera obejmuje te doktryny, są
one jego częścią, autor wolałby jednak nie mieszać rozmaitych twierdzeń. Propozycje wstępne
lepie
,
ustalać z góry.
Trudność polega na tym, że nie zestawiono nigdy pełnej ich listy. Wszystkie mieszczą się
w ogólnym nakazie „precz z przyjmowaniem na wiarę”. Filozofowie najróżniejszych odcieni
proponują, by filozofia przyjęła za punkt wyjścia taki lub inny stan umysłu, w którym naprawdę
nikt się nie znajduje, a już najmniej początkujący filozof. Ktoś proponuje, by zacząć od
zwątpienia o wszystkim i twierdzi, że jest tylko jedno, o czym zwątpić nie można, tak jakby
wątpię było „równie łatwo jak kłamać”. Drugi proponuje rozpoczynał od obserwacji
najprostszych „wrażeń zmysłowych”, zapominając, że nasze prawdziwe percepcje wytworzyły
się w wyniku procesu poznania. W rzeczywistości zaś jest tylko jeden stan umysłu, z którego
możecie „wyruszyć”, ten mianowicie, w którym znajdujecie się naprawdę, gdy „wyruszacie” –
stan, w którym jesteście już obarczeni ogromnym ciężarem wiedzy uformowanej, której nie
pozbędziecie się, choćbyście chcieli; gdyby zaś udało się wam nawet jej pozbyć, to kto wie, czy
jakakolwiek wiedza byłaby wówczas możliwa? Nazywacie w ą t p i e n i e m , jeśli ktoś napisze
na kartce papieru, że wątpi? Jeśli tak, to wątpienie nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek
poważnym zajęciem. Ale nie każcie nam w to wierzyć; jeśli nie zatraciliście przez pedanterię
wszelkiego realizmu, musicie przyznać, że o wielu rzeczach bynajmniej nie wątpicie. Ale jeśli
nie żywicie wobec czegoś żadnych wątpliwości, musicie to uważać, i uważacie rzeczywiście, za
bezwzględną, absolutna prawdę. Tu nasz pan – „przyjmuje-na-wiarę” wybucha: „Co takiego?
Czy chcesz powiedzieć, że powinno się wierzyć: w nieprawdę, czy też, że prawdą jest ipso facto
3
„Tendencję do uważania nieprzerwanego następstwa za ideę filozoficzną o przedniej doniosłości można nazwać
synechizmem”. Patrz Synechizm i agapizm, 6.102–395.
10
to, o czym ktoś tam nie wątpi?” Bynajmniej, skora jednak ten ktoś nie może uznać, że rzecz jest
równocześnie czarna i biała, on właśnie musi uznać za absolutnie prawdziwe to, o czym nie
wątpi. A teraz per hypotesiu [załóżmy] ty jesteś tym człowiekiem. „Ale powiadasz mi, że jest
mnóstwo rzeczy, o których nie wątpię. Ja naprawdę nie potrafię siebie przekonać, by nie było
wśród nich ani jednej, co do której bym się nie mylił”. Przytaczasz jeden ze swych faktów
przyjętych na wiarę, który nawet gdyby miał uzasadnienie, świadczyłby tylko, że istnieje próg
wątpienia. tzn. że wywołuje je tylko jakiś bodziec o określonym natężeniu. Wprowadzacie tylko
zamęt, rozprawiając o owej metafizycznej „prawdzie” i o metafizycznym „fałszu”, o których nic
nie wiecie. Macie do czynienia wyłącznie ze swymi wątpliwościami i przekonaniami, z
przebiegiem życia, które narzuca wam nowe przekonania i daje wam moc
.
wątpienia o starych.
Jeśli waszym terminom „prawda” i „fałsz” nadać taki sens, by można je było zdefiniować w
terminach zwątpienia, przekonania oraz przebiegu doświadczenia (miałoby to np. miejsce,
gdybyście zdefiniowali „prawdę” jako coś, ku czemu zmierzałoby przekonanie, gdyby dążyło w
nieskończoność do absolutnej stałości) – wtedy zgoda: w tym wypadku mówicie tylko o
wątpliwości i przekonaniu. Ale jeśli przez prawdę i fałsz rozumieć coś, czego w żaden sposób
nie można zdefiniować w terminach zwątpienia i przekonania, wtedy mowa o bytach, o których
istnieniu niczego wiedzieć nie można i które brzytwa Ockhama zgoliłaby do czysta. Wasze
problemy uprościłyby się ogromnie, gdyby zamiast mówić, że chcecie poznać „Prawdę”,
powiedzieć, że chcecie osiągnąć stan takiego przekonania, iż nie ima się go zwątpienie.
Przekonanie nie jest chwilowym stanem świadomości; jest to nawyk myślowy, z reguły
przez pewien czas trwały i (przynajmniej) przeważnie nieuświadomiony. Podobnie jak inne
nawyki daje on przy tym pełne zadowolenie (póki na jego drodze nie stanie jakaś niespodzianka,
która zapoczątkuje proces zatraty nawyku). Wątpienie jest zjawiskiem zupełnie innego rodzaju.
Nie jest to nawyk, lecz brak nawyku. Ale jeśli brak nawyku ma być czymkolwiek w ogóle, tedy
musi on być warunkiem działalności błądzącej, którą później w jakiś sposób zastępuje nawyk.
Czytelnik jako istota racjonalna na pewno nie wątpi, iż nie tylko posiada nawyki, lecz
także sprawuje w pewnej mierze kontrolę nad własnymi uczynkami w przyszłości. Nie oznacza
to, by można było przesądzić arbitralnie ich charakter, lecz przeciwnie, oznacza, że proces
wewnętrznego przygotowania zmierza do nadania działalności (kiedy będzie po temu okazja)
określonego oblicza, o czym świadczy – będąc nieraz jaskrawym tego miernikiem – brak (lub
osłabienie) wyrzutów sumienia, które pojawią się dopiero na skutek refleksji. Ta retrospektywna
11
refleksja stanowi część wewnętrznego przygotowania do działalności przy następnej okazji.
Wynika stąd, że gdy czynność powtarza się raz za razem, w tendencji swej zmierza ona coraz
bardziej do doskonałości, polegającej na takim utrwaleniu jej charakteru, iż nie występują wcale
wyrzuty sumienia. Im bliżej takiego stanu, tym mniej miejsca pozostaje dla samokontroli; gdzie
zaś niemożliwa jest samokontrola, tam nie ma też wyrzutów sumienia.
Wydaje się, iż te zjawiska są podstawowymi cechami wyróżniającymi istotę rozumną. W
każdym razie potępienie jest chyba odmianą wyrzutów sumienia jako uczucia bardziej
pierwotnego, któremu często towarzyszy przeniesienie lub „rzutowanie” [na inną osobę].
Dlatego też nigdy nikogo nie winimy, jeśli coś leży poza obrębem możliwości uprzedniej
samokontroli. Lecz myślenie jest postępowaniem tego rodzaju, który w ogromnym stopniu
podlega samokontroli. Wszystkie charakterystyczne cechy samokontroli logicznej (na których
opis brak tu miejsca) odzwierciedlają wiernie samokontrolę etyczną – o ile nie jest to po prostu
odmiana w ramach tamtego gatunku. Zgodnie z tym, nie jest bynajmniej błędnym przekonanie,
jeśli jesteście o czymś przekonani bezwzględnie. Innymi słowy, dla was jest to prawda
absolutna. Co prawda można sobie wyobrazić, że coś, czego dziś w żadnym wypadku nie można
odrzucić, jutro okaże się zupełnie nieprzekonujące. Jest jednak pewna różnica między rzeczami,
których zrobić „nie można” w tym sensie, że nic nie skłania do poczynienia odpowiednich starań
i wysiłków, a rzeczami, których nie można zrobić ze względu na ich naturę, czyli które w
praktyce są niewykonalne. W każdym stadium waszego myślenia istnieje coś, o czym można
powiedzieć jedynie „nie mogę myśleć inaczej”, opierając się zaś na swym doświadczeniu
stawiacie hipotezę, że jest to niemożliwość drugiego rodzaju.
Nie ma powodu, by „myślenie”, o którym przed chwilą była mowa, pojmować w owym
wąskim sensie, w jakim sprzyja mu cisza i spokój. Przeciwnie, należałoby pojmować myślenie
jako synonim wszelkiego rozumnego życia, eksperyment będzie zatem też operacją myślową.
Oczywiście w wypadku myślenia tym ostatecznym stadium nawyku, do którego zmierza
czynność samokontroli, nie pozostawiając na przyszłość W ogóle miejsca dla samokontroli, jest
stan utrwalonego przekonania, czyli wiedzy doskonalej.
Są tu dwie sprawy niezmiernie ważne, o których trzeba upewnić się i pamiętać. Pierwsza,
że osoba nie jest absolutnie jednostką. Jej myśli są „mową samemu do siebie”, innymi słowy –
przechowywaniem dla innej jaźni tego, co z biegiem czasu pojawiło się już w życiu. Kiedy ktoś
rozumuje, usiłuje przekonać tę właśnie krytyczną jaźń; wszelka zaś myśl, obojętne jaka, jest
12
znakiem, i przeważnie posiada tę samą naturę, co język. Drugą sprawą, o której należy pamiętać,
jest, że krąg społeczny, w którym człowiek się obraca (obojętne, czy interpretujemy to zdanie
szerzej, czy węziej), jest luźną całością, która pod pewnymi względami stoi wyżej niż organizm
indywidualny, jakim jest pojedyncza osoba. Tylko te dwie rzeczy umożliwiają nam rozróżnienie
– a i to tylko w abstrakcji, w sensie pana Pickwicka – między prawdą absolutną i tym, o czym się
nie wątpi.
A teraz przejdźmy do wykładu samego pragmatycyzmu. Najwygodniej nam tu wyobrazić
sobie, że ktoś, kto nie zna tej doktryny, a odznacza się nieprzeciętną bystrością umysłu, zadaje
pragmatycyście pytania. Eliminując wszystko, co trąci poezją, otrzymamy w rezultacie coś
pośredniego między dialogiem a katechizmem, wyraźnie jednak bliższe temu ostatniemu – coś,
co niemile przypomina nam Pytania historyczne Mangnalla.
P y t a n i e : Zdumiewa mnie pańska definicja pragmatyzmu. Nie dalej jak w zeszłym roku
pewien pragmatysta – osoba zupełnie wiarygodna – zapewniał mnie, że doktryna pańska głosi
dosłownie, „iż sprawdzianem pojęcia są jego praktyczne konsekwencje”. Zapewne więc zmienił
pan niedawno swoją definicję.
P r a g m a t y s t a : Wystarczy sięgnąć po VI i VII tom „Revue Philosophique” lub po
„Popular Science Monthly” z listopada 1877 i stycznia 1878 r, (numery IV i V), by doszedł pan
sam do wniosku, że odrzucono tam wyraźnie wspomnianą przez pana interpretację.
Sformułowanie angielskie brzmiało dosłownie (zastępując pierwszą osobę przez drugą):
„Rozważając skutki praktyczne możliwe do pomyślenia, poznajecie przedmiot waszego pojęcia,
Albowiem w tych skutkach mieści się CAŁE pojęcie waszego przedmiotu”.
P y t a n i e : No dobrze, ale jak pan to uzasadni?
P r a g m a t y s t a : Właśnie to chciałbym panu powiedzieć. Ale pozostawmy lepiej pytanie w
zawieszeniu, dopóki nie pojmie pan, co mają udowodnić moje racje.
P y t a n i e : Na czym zatem polega racja bytu pańskiej doktryny? Jakich można się po niej
spodziewać korzyści?
P r a g m a t y s t a : Pokazuję ona, że prawie każde twierdzenie ontologicznej metafizyki jest
albo próżną gadaniną – definiuje się jedno słowo za pomocą innego i z kolei każde następne za
pomocą dalszego, nie osiągając nigdy realnego pojęcia – albo po prostu absurdem. Po
wymieceniu tych śmieci ostanie się zatem z całej filozofii szereg problemów, które podlegają
badaniu przy pomocy metod prawdziwej nauki, tj. przy pomocy obserwacji, problemów, w
13
których można osiągnąć prawdę unikając owych nieskończonych nieporozumień i dyskusji,
które przekształciły najwyższą z nauk pozytywnych w zwykłą zabawę próżniaczych umysłów, w
rodzaju gry w szachy, której celem jest czcza przyjemność, a metodą wertowanie książek. Z tego
punktu widzenia pragmatycyzm jest prope
4
- pozytywizmem. Od innych odmian pozytywizmu
odróżnia go jednak: po pierwsze, zachowanie oczyszczonej filozofii; po wtóre, pełna akceptacja
zasadniczego trzonu naszych instynktownych przeświadczeń; po trzecie wreszcie, uporczywe
obstawanie przy prawdach realizmu scholastycznego (lub przy tezach bardzo do niego
zbliżonych, które dobrze sformułował zmarły dr Francis Ellingwood Abbot we wstępie do
swojego Naukowego teizmu). Tak więc, zamiast drwić jedynie z metafizyki, jak inni prope–
pozytywiści, pragmatycyzm wydobywa jej cenną esencję, która ożywia kosmologię i fizykę i
rzuca na nie snop światła. Zarazem pozytywne i płodne okazuje się zastosowanie tej doktryny w
moralności, a jest też szereg innych jej zastosowań, które niełatwo wyliczyć. Odkładamy do
innej okazji pokazanie na różnych przykładach, że takie są naprawdę jej skutki.
P y t a n i e : Nie wątpię, że sobie z metafizyką. Ale czy wymaże ona każde twierdzenie nauki i
wszystko, co ma związek ze sposobem życia? Mówi pan bowiem, że jedyne znaczenie jakiegoś
stwierdzenia polega pańskim zdaniem na tym, że pewien eksperyment dał określony wynik. Poza
eksperymentem nic więcej w znaczeniu się nie mieści. Proszę mi zatem powiedzieć, w jaki
sposób eksperyment może sam przez się świadczyć o czymkolwiek poza tym, iż coś się kiedyś
zdarzyło z indywidualnym przedmiotem i że w następstwie tego zaszło inne indywidualne
zdarzenie.
P r a g m a t y s t a : Zadał pan rzeczywiście słuszne pytanie, skoro celem naszym jest
sprostowanie wszelkich nieporozumień na temat pragmatycyzmu. Mówi pan o eksperymencie
samym przez się, podkreślając słowa „sam przez się”. Ma pan, oczywiście, na myśli
eksperyment wyizolowany spośród pozostałych. Me przyszło panu na myśl, że ktoś mógłby np.
zaryzykować przypuszczenie, iż każda seria związanych ze sobą eksperymentów tworzy jeden
eksperyment kolektywny. Jakież są zasadnicze składniki eksperymentu? Po pierwsze, rzecz
jasna, człowiek z krwi i kości, który wykonuje doświadczenie. Po wtóre, sprawdzalna hipoteza
teza. Jest to twierdzenie, które dotyczy świata, jaki otacza eksperymentatora, lub jakiejś
dokładnie określanej jego części, i które jedynie stwierdza lub zaprzecza, iż coś jest w
4
Przedrostek ten oznacza używanie pojęcia w sensie szerokim, niezbyt dokładnie określonym, por. s. 156.
14
doświadczeniu możliwe lub niemożliwe. Trzecim niezbędnym składnikiem Jest poważna
wątpliwość co do prawdziwości tej hipotezy, żywiona przez eksperymentatora.
Pomijając kilka elementów, nad którymi nie musimy się zatrzymywać –– cel, plan i
rozwiązanie – dochodzimy do aktu wyboru, za pomocą którego eksperymentator wyróżnia
pewne rozpoznawalne przedmioty, na jakich dokonuje operacji. Następnym krokiem jest
zewnętrzny (lub niejako–zewnętrzny) AKT, który zmienia te przedmioty. Z kolei następuje
r e a k c j a świata, jego oddziaływanie na eksperymentatora [znajdujące wyraz] w jego
percepcji; a wreszcie odkrycie przez niego nauk, jakie płyną z doświadczenia. Dwie główne
części samego zdarzenia, to akcja i reakcja, natomiast jedność istotnej treści eksperymentu tkwi
w jego celu i w jego planie, czyli w składnikach, które w naszym wyliczeniu zostały pominięte.
A teraz druga sprawa: przedstawiając pragmatycystę jako człowieka, który twierdzi, że
racjonalne znaczenie polega na doświadczeniu (o którym mówi pan jako o wydarzeniu, które
miało miejsce w przeszłości), nie chwyta pan zupełnie jego intelektualnej postawy. W
rzeczywistości nie powiada on, że racjonalne znaczenie polega na doświadczeniu, lecz że polega
ono na z j a w i s k a c h d o ś w i a d c z a l n y c h . Gdy doświadczalnik mówi o jakimś
z j a w i s k u , np. o „zjawisku Halla”, o „zjawisku Zeemanna” i o jego odmianach, o „zjawisku
Michelsona” lub o „zjawisku szachownicy” nie ma on na myśli jakiegoś jednostkowego
zdarzenia, które kogoś spotkało w martwej już przeszłości, lecz coś, co na p e w n o z d a r z y
s i ę w żywej przyszłości każdemu, kto spełni określone warunki. Zjawisko polega na tym, że
gdy doświadczalnik zacznie działać zgodnie z pewnym schematem, który tkwi w jego umyśle,
wówczas zdarzy się coś, co rozproszy wszystkie wątpliwości sceptyków, tak jak ogień niebieski,
który zapłonął na ołtarzu Eliasza.
Proszę też nie przeoczyć faktu, że reguła, jaką głosi pragmatycysta, nie mówi nic o
pojedynczych doświadczeniach ani o pojedynczych zjawiskach doświadczalnych (albowiem coś,
co ma być warunkowo prawdziwe in futuro, nie może być pojedyncze), lecz mówi jedynie
generalnie o typach zjawisk. Zwolennicy pragmatycyzmu nie boją się mówić o realności
przedmiotów ogólnych, bowiem wszystko, ca prawdziwe, jest realne. A prawa przyrody są
prawdziwe.
Racjonalny sens każdego zdania odnosi się do przyszłości. W jaki sposób? Znaczenie
zdania jest samo też zdaniem. Istotnie, nie jest to nic innego, jak tylko zdanie o zdaniu: jest
tłumaczeniem zdania. Lecz które z miliardów zdań, na jakie można przetłumaczyć zdanie, jest
15
jego znaczeniem? Według pragmatycysty będzie nim zdanie w tej postaci, w której daje się ano
zastosować do postępowania ludzkiego nie w takich lub innych szczególnych okolicznościach i
nie wtedy, gdy ktoś ma takie lub inne konkretne plany, lecz w tej postaci, w której nadaje się
najlepiej do bezpośredniej samokontroli w każdej sytuacji i niezależnie od zamiarów. Oto
powód, czemu pragmatycysta odnosi sens zdania do przyszłości; tylko przyszłe postępowanie
podlega mianowicie samokontroli. Ale na to, by zdanie w tej :postaci, którą należy uznać za jego
sens, dało się zastosować w każdej sytuacji i w związku z każdym zamierzeniem, musi ono być
po prostu ogólnym opisem wszystkich zjawisk doświadczalnych, jakie mogą wyniknąć z jego
uznania. Albowiem zjawiskiem doświadczalnym jest stwierdzony kategorycznie w zdaniu fakt,
iż działanie zgodne z określoną formułą pociągnie za sobą określanego rodzaju wyniki
doświadczalne; jedynie zaś doświadczalne wyniki mogą wpłynąć na ludzkie postępowanie.
Niewątpliwie, jakaś niezmienna idea może wywrzeć na człowieka silniejszy od nich wpływ; nie
nastąpiłoby to jednak, gdyby jakieś doświadczenie życiowe równoważne eksperymentowi nie
sprawiało, że prawda ta stała mu się bliższą niż przed tym. Ilekroć człowiek działa celowo,
działa pad wpływem wiary w jakieś zjawisko doświadczalne. W konsekwencji więc, cały wpływ
jakiegoś zdania na sposób ludzkiego postępowania równa się sumie implikowanych przez nie
zjawisk doświadczalnych. Odpowiedziałem tedy na pańskie pytanie, w jaki sposób
pragmatycysta może przypisać jakieś znaczenie zdaniu, które nie orzeka o pojedynczym
zdarzeniu.
P y t a n i e : Widzę, że pragmatycyzm jest skrajnym fenomenalizmem. Czemu jednak ogranicza
się pan do zjawisk występujących w naukach doświadczalnych, zamiast objąć całą wiedzę opartą
na obserwacji? Mimo wszystko eksperyment jest informacją mało komunikatywną. Jest
małomówny: powiada tylko „tak” lub „nie”; przeważnie przy tym warczy „nie”, a w najlepszym
wypadku wykrztusza nieartykułowany dźwięk, który pozwala zaprzeczyć owemu „nie”. Typowy
doświadczalnik nie jest najlepszym obserwatorem. Skarbami swego zaufania przyroda obdarza
badacza historii naturalnej, do eksperymentatora zaś, który poddaje ją śledztwu, odnosi się z
zasłużoną rezerwą. Czemu więc pański fenomenalizm przemawia nikłym dźwiękiem liry
eksperymentu, zamiast zabrzmieć tryumfalnie fanfarami obserwacji?
P r a g m a t y c y s t a : Ponieważ pragmatycyzmu nie można zdefiniować jako „fenomenalizmu
na wskroś”, choć tę ostatnią doktrynę można uznać za odmianę pragmatyzmu. B o g a c t w o
zjawisk polega na ich zmysłowej jakości. Pragmatycyzm nie dąży do określenia zjawiskowych
16
rówinoznaczników słów i pojęć ogólnych, lecz przeciwnie, eliminuje ich element zmysłowy i
siara się określić ich treść racjonalną, tę zaś odnajduje w celowym wiązaniu słów i zdań w
pytania.
P y t a n i e : Zgoda, lecz skoro .postanowił pan już uznać działanie za alfę i omegę ludzkiego
życia, czemu w takim razie znaczenie nie polega po prostu na działaniu? Działanie odbywa się w
określonym czasie i ma określony przedmiot. Jak wiadomo, cała rzeczywistość składa się z
indywidualnych przedmiotów i zdarzeń, a praktykalista pierwszy powinien to uznać. Lecz
pańskie znaczenie, zgodnie z danym opisem, jest znaczeniem o g ó l n y m . Znaczy to, iż z
natury jest tylko słowem, a nie rzeczywistością. Sam pan przyznaje, że sens zdania jest tylko tym
samym zdaniem w innej szacie. A tymczasem dla praktyka sens zdania tkwi w rzeczy, którą ano
naprawdę oznacza. Jakie znaczenie posiadają według pana słowa „Jerzy Waszyngton”?
P r a g m a t y c y s t a : Mocno powiedziane. Co najmniej w 6 punktach muszę panu przyznać
rację. Przede wszystkim trzeba przyznać, że gdyby pragmatycyzm uważał rzeczywiście działanie
za alfę i omegę życia, wydałby na siebie wrak. Powiedzieć bowiem, że żyjemy tylko po to, by
działać, pomijając całkowicie myśl, która kieruje tym działaniem, byłoby równoznaczne z
powiedzeniem, że racjonalne znaczenie w ogóle nie istnieje. Po drugie, przyznaję, że każde
zdanie zapowiada, iż okaże się prawdą w odniesieniu do jakiegoś indywidualnego przedmiotu,
często zaś do otaczającego nas świata. Po trzecie, trzeba przyznać, że pragmatycyzm nie daje
żadnego przekładu ani nie nadaje żadnego znaczenia nazwom własnym ani innym określeniom
indywidualnych przedmiotów. Po czwarte, w pragmatycyzmie znaczenie jest niewątpliwie
znaczeniem ogólnym; jest też niewątpliwe, że powszechnik ma charakter sława lub znaku. Po
piąta, trzeba przyznać, że egzystują tylko przedmioty jednostkowe. Po szóste wreszcie, że
prawdziwe znaczenie słowa lub przedmiotu znaczącego powinno być kwintesencją
rzeczywistości, którą oznacza. Lecz po przyznaniu wszystkiego tego bez zastrzeżeń,
pragmatycysta nadal musi z całą powagą odrzucić pańskie zastrzeżenia, pan zaś musi przyznać,
że pewne rozważania uszły pańskiej uwadze. Gromadząc wszystko, na co się zgodziłem,
dostrzeże pan, że pragmatycysta przyznaje w każdym wypadku nazwie własnej (chociaż nie
zwykł przyznawać jej z n a c z e n i a ) pewną szczególną dla danej nazwy i jej ekwiwalentów
funkcję denotacyjną: uznaje on też, że każde twierdzenie mieści w sobie taką funkcję
denotacyjną lub wskazującą. Ze względu na jej szczególność i indywidualność pragmatycysta
nie włącza jej do racjonalnego sensu twierdzenia, jakkolwiek to, pod względem czego
17
p r z y p o m i n a pozostałe, pragmatycysta może do znaczenia włączyć, albowiem jest to
wspólne wszystkim twierdzeniom, a zatem ogólne, a nie indywidualne. Cokolwiek istnieje,
ostaje się, czyli oddziałuje naprawdę na inne istniejące rzeczy, przez to zaś identyfikuje się z
sobą i definitywnie nabiera indywidualności. W wypadku powszechników ułatwi nam sprawę,
jeśli uświadomimy sobie, że są dwie drogi, by stać się pojęciem ogólnym. Pomnik żołnierza w
płaszczu i z muszkietem, który stoi w wiosce, jest dla każdej rodziny obrazem wujka, który
poświęcił się za Stany. Mimo więc, że pomnik ten jest sam przez się przedmiotem
jednostkowym, przedstawia on każdego, wobec kogo prawdą jest określone orzeczenie. Jest on
o b i e k t y w n i e biorąc ogólny. Słowo „żołnierz”, czy się je powie, czy napisze, jest tak samo
ogólne, podczas gdy nazwa „Jerzy Waszyngton” nie. Ale gdziekolwiek i kiedykolwiek zostaną
powiedziane lub napisane oba te terminy, będą to stale te same rzeczowniki. Rzeczownik ten nie
jest przedmiotem, który istnieje: jest to w z o r z e c lub f o r m a , do których mają się
d o s t o s o w a ć przedmioty obu rodzajów, zarówno te, które istnieją zewnętrznie, jak i
wyimaginowane, chociaż żaden z nich nie zrobi tego dokładnie, Jest to ogólność subiektywna.
Znaczenie pragmatycystyczne jest ogólne na oba sposoby.
Jeśli idzie o rzeczywistość, to można ją zdefiniować rozmaicie; po przyjęciu jednak
proponowanej przeze mnie terminologii etyki, dwuznaczności zniknęłyby bardzo szybko. Słowa
realis i realitas nie pochodzą bowiem ze starożytności. Jako terminy filozoficzne zastosowano je
w XIII wieku, a znaczenie, jakie zamierzano im nadać, jest zupełnie jasne. Rzeczywiste jest coś,
co posiada takie a takie cechy, niezależnie od tego, czy ktoś myśli, że ono je posiada, czy też nie.
W każdym razie pragmatycysta używa tego sława w powyższym sensie. Ale tak jak
postępowanie podległe kontroli etycznej zmierza do ustalenia pewnych nawyków, których
charakter (za przykład niechaj posłuży usposobienie łagodne, a nie kłótliwej nie zależy od
przypadkowych okoliczności i w t y m s e n s i e można je nazwać p r z e z n a c z e n i e m
człowieka, tak też myśl pad kontrolą racjonalnej logiki doświadczalnej zmierza do ustalenia
pewnych, również predestynowanych poglądów, które w końcu mają jednakowy charakter, choć
perwersja myślowa całych pokoleń może opóźnić ostateczne ich ustalenie. Jeśli tak, a każdy z
nas przecież w zasadzie to zakłada, gdy dochodzi prawdy, dyskutując na serio jakąkolwiek:
materię, w takim razie, zgodnie z przyjętą przez nas definicją „rzeczywistości”, rzeczywisty jest
taki stan rzeczy, o którym będzie się przekonanym w chwili ostatecznego ustalenia poglądu.
Przeważnie jednak będą to poglądy ogólne. Wynika stąd, że n i e k t ó r e przedmioty ogólne są
18
rzeczywiste. (Rzecz jasna nikt nigdy nie twierdził, że w s z y s t k i e powszechniki są
rzeczywiste, lecz scholastycy przyjmowali zazwyczaj, że powszechniki są rzeczywiste, nie
mając prawie lub zgoła żadnych doświadczalnych dowodów na poparcie swych twierdzeń; błąd
ich na tym właśnie polegał, a nie na uznaniu, że powszechniki mogą istnieć rzeczywiście.)
Uderza doprawdy, jak nieprecyzyjnie myślą wybitni skądinąd analitycy, gdy sprawa tyczy
modalności bytu. Można np. spotkać się z zasadniczym założeniem, że nie może być rzeczywiste
coś, co wiąże się z myślą. A właściwie czemu nie? C z e r w i e ń związana jest ze wzrokiem,
ale fakt, że ten lub ów przedmiot pozostaje w takim stosunku do wzroku, który określamy
słowami „jest czerwone”, nie oznacza, że ona sama istnieje tylko w stosunku do wzroku; jest ona
faktem realnym.
Byty ogólne nie tylko mogą być rzeczywiste, lecz mogą też być zdolne do fizycznego
oddziaływania, nie w ogólnym sensie metafizycznym, lecz w sensie zdroworozsądkowym, w
jakim zdolne są do fizycznego oddziaływania ludzkie cele. Jeśli pominąć metafizyczne
nonsensy, żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie wątpi, że gdy poczuję zaduch w
gabinecie, myśl o tym sprawi, iż otworzę okno. Możecie być pewni, że moja myśl była
indywidualnym wydarzeniem. Ale szczególny kierunek, jaki przybrała, przesądził po części
ogólny fakt, że zaduch jest niezdrowy, po części zaś inne. Formy, nad którymi dr Carus
5
skłonił
wielu ludzi do pożytecznych refleksji lub raczej o n e w ł a ś n i e i prawda w nich zawarta
zmusiły umysł dra Carusa do przymusowej enuncjacji, w której kryła się wielka prawda.
Zazwyczaj bowiem prawdy łatwiej zdobywają zwolenników, niż fałsz. W przeciwnym wypadku,
biorąc pod uwagę, iż na jedną jedyną prawdziwą hipotezę lub, jeśli wolicie, przeciw każdej
prawdziwej hipotezie przypadają miliardy fałszywych, które można wziąć pod uwagę przy
tłumaczeniu dowolnego zjawiska, najmniejszy krok w stronę autentycznej wiedzy zakrawałby na
cud. Tak więc, kiedy na skutek prawdy, iż zaduch jest niezdrowy, otworzyło się u mnie okno,
wtedy prawda ogólna i nieistniejąca powołała do życia fizyczny wynik. Brzmi to może
śmiesznie, ponieważ jest niezwykłe; lecz. ścisła analiza potwierdza nasze rozumowanie, a nie
zaprzecza mu. Wielką zaletą tego ujęcia jest ponadto, iż nie zamyka nam oczu na ważne fakty –
takie jak idee „sprawiedliwości” i „prawdy” – które opierają się niesprawiedliwości panującej na
świecie i są najpotężniejszą siłą, jaka wprawia go w ruch. Zaiste, ogólność jest nieodzownym
5
Paul Carus: The Foundations of Geometry.
19
składnikiem rzeczywistości; albowiem zwykła egzystencja indywidualna, zwykłe wydarzenie
pozbawione jakiejkolwiek regularności, jest niczym. Chaos jest czystą nicością.
Jeśli Jakieś prawdziwe zdanie twierdzi, że coś jest r z e c z y w i s t e , sens tego jest taki,
iż rzecz ta jest, jaką jest, niezależnie od czyichkolwiek na tę sprawę
poglądów. Jeśli jest to
ogólne zdanie warunkowe, odnoszące się do przyszłości, wówczas będzie realnym
powszechnikiem, który może mieć wpływ na ludzkie postępowanie. I to właśnie pragmatycysta
uważa za racjonalną treść wszelkiego pojęcia.
Zgodnie z tym, summum bonum nie polega dla pragmatycysty na działaniu, lecz na
ewolucyjnym procesie ucieleśniania tych powszechników, o których p r e d e s t y n a c j i
przed chwilą była mowa, i to właśnie chcieliśmy wyrazić, mówiąc o ich racjonalności. Na
wyższych szczeblach ewolucja odbywa się coraz bardziej dzięki samokontroli, to zaś jest dla
pragmatycysty pewnym usprawiedliwieniem, gdy przyznaje ogólność rozumnym treściom.
Można by jeszcze z pożytkiem wyjaśnić niejedno w sprawie pragmatycyzmu, gdyby nie
obawa znużenia czytelnika. Można by np. wykazać, że pragmatycysta nie przypisuje zasadniczo
odmiennego sposobu istnienia wydarzeniom przyszłym i przeszłym, twierdzi natomiast tylko, że
praktyczna postawa myśliciela jest w tych dwóch wypadkach odmienna. Należałoby też
wskazać, że pragmatycysta nie uważa form za jedyne realia świata, ani nie uważa, że racjonalna
treść słowa jest jedynym znaczeniem, jakie ona posiada. Ale te sprawy są już implicite zawarte w
,
powyższych wywodach [...]
4. PRAGMATYCYZM A ABSOLUTNY IDEALIZM HEGLA
Chciałbym dorzucić jeszcze parę słów na ten temat. Jeśli bowiem ktoś chce poznać
naprawdę teorię pragmatycyzmu, powinien pojąć, że pragmatycysta do niczego w swojej
doktrynie nie przywiązuje takiej wagi, jak do stwierdzenia, że działanie lub wala, lub nawet
rozwiązanie, lub cel aktualny nie wystarczają w tej doktrynie do skonstruowania celu
warunkowego lub pojęcia celu warunkowego. Gdyby został napisany zamierzony artykuł na
temat zasady ciągłości, syntetyzujący ideę wyłożoną w serii artykułów we wczesnych numerach
,The Monist”, okazałoby się, jak konsekwentnie i uporczywie przewija się w pragmatycyzmie
myśl, że ciągłość jest nieodzownym elementem rzeczywistości, że jest ona po prostu tym, czym
staje się ogólność w logice relacji, i że tak jak ogólność, a nawet jeszcze bardziej, jest ona
kwestią myśli i istotą myśli. Mimo ułomności teorii wyłożonej w owych kosmologicznych
artykułach, czytelnik wybitnie inteligentny mógł w nich dostrzec, iż na rzeczywistość składa się
20
jeszcze coś oprócz czucia i działania, jako że chaos pierwotny, w którym oba te składniki były
zawarte, jest – jak dowodnie wykazano – czystą nicością. Nawiązanie tu właśnie do tej teorii ma
na celu Wyraźne uwypuklenie stanowiska, które bez względu na to, czy wspomniana teoria
kosmologiczna utrzyma się ostatecznie, czy też zostanie obalana, pragmatycysta zajmuje i zająć
musi, a mianowicie, że trzecia kategoria – kategoria myśli, reprezentacji relacji triadycznej,
pośrednictwa, autentycznego „trzeciego” „trzeciego” jako takiego – jest istotnym składnikiem
rzeczywistości, choć sama przez się jej nie tworzy, ponieważ kategoria ta (która w kosmologii
pojawia się jako element nawyku) nie może istnieć konkretnie bez czynu podobnie jako
odrębnego przedmiotu którym rządzi, podobnie jak czyn nie mógłby istnieć, gdyby nie
bezpośrednie istnienie uczucia, na które oddziałuje. Prawdą jest, że pragmatycyzm jest bardzo
zbliżony do absolutnego idealizmu Hegla, ale różni się ad tamtego, zaprzeczając gwałtownie, by
owa trzecia kategoria (którą Hegel degraduje do zwykłego stadium myśli) wystarczała do
stworzenia świata lub była samowystarczalna. Gdyby Hegel nie traktował dwóch pierwszych
stadiów z pogardliwyrn uśmiechem, lecz uznał je za niezależne lub odrębne składniki triadycznej
rzeczywistości, pragmatycyści mogli by go uznać za prekursora głoszonych przez nich prawd.
(Oczywiście zewnętrzna szata jego doktryny tylko gdzieniegdzie posiada istotne znaczenie.)
Pragmatycyzm należy bowiem z istoty swej do klasy filozofii triadycznych i jest taką filozofią
w znacznie silniejszym stopniu niż heglizm. (Faktyczni co najmniej W jednym urywku Hegel
przyznaje, że farma triadyczna jego wykładu jest tylko szatą zewnętrzną.)
II
Po cóż więc istnieje wyjaśniająca hipoteza? Ma ona na celu eliminację wszelkich niejasności
dzięki sprawdzalnemu wypróbowaniu jej w doświadczeniu oraz utrwaleniu nawyku oczekiwania
na pozytywne rezultaty, które nie dozna zawodu. Dopuszczalna jest przeto każda hipoteza (o ile
nie ma dowodów in contra), o ile nadaje się do weryfikacji w doświadczeniu, ale też tylko w tym
zakresie, w jakim weryfikacja taka jest możliwa. Na tym polega w ogólnych zarysach doktryna
pragmatytycyzmu Teraz jednak staje przed nami zasadnicze pytanie; co należy rozumieć przez
weryfikację w doświadczeniu? August Comte, stojący na drugim biegunie, potępiłby każdą
teorię, która jest „niesprawdzalna”. Podobnie jak większość idei Comte'a, jest to błędna
interpretacja p r a w d y . Hipoteza wyjaśniająca, czyli koncepcja, która nie ogranicza swego celu
do dania umysłowi możności ujęcia całej różnorodności zjawisk w jedność, lecz dąży do
:powiązania tych faktów z naszymi ogólnymi wyobrażeniami o wszechświecie, powinna być
21
s p r a w d z a l n a w pewnym sensie; innymi słowy, powinna być czymś więcej niż tylko
więzią łączącą niezliczone możliwe prognozy na temat przyszłych doświadczeń w taki sposób,
że upada, gdy się nie sprawdzą. Kiedy zatem Schliemann przyjął hipotezę, że istniało kiedyś
naprawdę miasto zwane Troją i toczyła się naprawdę wojna trojańska, oznaczało to dla niego
m.in., że gdy rozpocznie prace wykopaliskowe na wzgórzu Hissarlik, znajdzie zapewne szczątki
miasta, które świadczyć będą o cywilizacji odpowiadającej mniej więcej opisom w Iliadzie,
pokrewnej innym cywilizacjami, które będzie można zapewne znaleźć w Mykenach, na Itace i
gdzie indziej. Tak pojęta maksyma Camte'a jest słuszna. Ale sam Comte głosił, że hipoteza
sprawdzalna nie może zakładać niczego, czego nie można stwierdzić w bezpośredniej
obserwacji. Stając na takim gruncie zasadne jest przypuszczenie Comte'a, że pozwoliłby
wprawdzie Schliemannowi zakładać, iż znajdzie na wzgórzu Hissarlik broń i sprzęty, natomiast
zabroniłby mu przypuszczać, że zrobiły je lub używały ich istoty ludzkie, albowiem
bezpośrednia obserwacja nie zdoła istot takich wykazać.
6
Comte, Poincaré i Karl Pearson uważają za pierwotne wrażenia zmysłowe coś, co bynajmniej nie
należy do tego gatunku, lecz jest doznaniem (percept), czyli produktem operacji psychicznej, i
odrywają to od całej intelektualnej części naszego poznania, arbitralnie nazywając pierwsze
r z e c z y w i s t o ś c i ą , drugie zaś f i k c j ą . Te dwa słowa, r z e c z y w i s t o ś ć i
f i k c j a , nie mają innego znaczenia, poza określeniem d o b r a i z ł a . Prawdą jest
natomiast, że to, co określają jako z ł e , f i k c y j n e , s u b i e k t y w n e , czyli intelektualna
część naszego poznania, obejmuje wszystko co posiada wartość samo w sobie, podczas gdy to
określają, jako dobre, rzeczywiste, obiektywne, jest tylko ładną skrzynką, w której zamknięta
jest drogocenna myśl [..,]
7
Teoria, którą przyszłe wydarzenia mogłyby udowodnić w całej rozciągłości, nie byłaby
teorią naukową, lecz zwykłą przepowiednią. Z drugiej strony, teoria, która głosi więcej, niż
mogą z pewnym przybliżeniem potwierdzić przyszłe odkrycia, jest tylko metafizyczną
paplaniną.
8
6
Por. Ch. S. Peirce: Collected Papers, 5.197.
7
Tamże, 5.597.
8
Tamże, 5.541.
22
UTRWALANIE PRZEKONAŃ
1. NAUKA I LOGIKA
Niewielu ludzi zadaje sobie trud uczenia się logiki, każdy bowiem uważa się za
dostatecznie biegłego w sztuce rozumowania. Zauważyłem jednak, że przekonanie to dotyczy
zazwyczaj wyłącznie własnego rozumowania, nie obejmując bynajmniej rozumowania innych
ludzi.
Ze wszystkich naszych umiejętności ostatnią, jaką osiągamy, jest umiejętność wyciągania
logicznych wniosków; jest ona bowiem nie tyle darem przyrodzonym, ile sztuką, wymagającą
czasu i trudu. Dzieje uprawiania tej sztuki stanowiłyby same w sobie doskonały temat do
osobnej książki. Scholastycy średniowieczni uczyli chłopców logiki zaraz po gramatyce,
uważając ją za bardzo łatwy przedmiot. I rzeczywiście ' była nim w ich ujęciu, ponieważ zasadą,
z której wychodzili, było przekonanie, że wszelka wiedza opiera się albo na autorytecie, albo na
rozumowaniu; ta jednak, która wywodzi się z rozumu, zależy ostatecznie od przesłanek
wywodzących się z autorytetu. Tym samym, z chwilą gdy uczeń osiągnął biegłość w sylogistyce,
uważano, że posiadł pełne kwalifikacje umysłowe.
Roger Bacon, umysł wybitny, który w połowie XIII wieku był już niemal uczonym,
widział w scholastycznej koncepcji rozumowania jedynie przeszkodę na drodze do prawdy.
Wiedział on, że tylko doświadczenie może nas czegoś nauczyć. Dzisiaj wydaje się to nam
zupełnie zrozumiale, ponieważ poprzednie pokolenia przekazały nam sprecyzowane pojęcie
doświadczenia; jemu twierdzenie to wydawało się też zupełnie jasne, ponieważ trudności z nim
związane jeszcze się nie ujawniły. Sądził on, że spośród różnych rodzajów doświadczenia
najlepsza jest „wewnętrzna iluminacja”, która poucza nas o wielu takich rzeczach w przyrodzie,
których zmysły nigdy by nie odkryły, jak na przykład przemiana chleba w ciało.
Po czterech wiekach, w pierwszej księdze Novum Organum drugi Bacon, ten
sławniejszy, określił jasno doświadczenie jako coś, co podlega weryfikacji i ponownemu
sprawdzeniu. Ale jeżeli współczesny czytelnik, przewyższający o tyle Bacona, o ile ten
przewyższał swych poprzedników, nie stropi się górnolotnym stylem, to uderzą go od razu słabe
punkty poglądów Bacona na procedurę naukową. Według niego bowiem wystarczy poczynić
kilka prostych doświadczeń, ująć po krótce ich wyniki w jasne formuły, zbadać je przy pomocy
pewnych reguł, eliminując z nich wszystko, co nie wytrzymuje :próby i ustalając alternatywy,
23
jakie się wyłaniają, aby w ciągu niewielu lat stworzyć naukę fizyki w skończonej postaci. Cóż za
pomysł! Bacon doprawdy, zgodnie z wyrażeniem genialnego uczonego, Fiarveya, „pisał o nauce
jak Lord–Kanclerz”.
Metody pierwszych uczonych: Kopernika, Tycho de Braha, Keplera, Galileusza, Harveya
i Gilberta, przypominają już metody stosowane współcześnie przez brać naukową. Kepler
pokusił się o wykreślenie drogi Marsa i ustalenie, ile czasu potrzebuje planeta dla przebycia
różnych odcinków krzywej. Ale największą chyba jego zasługą w nauce było wpojenie ludziom
przeświadczenia, że tą drogą należy iść, jeżeli chce się udoskonalić astronomię; nie wystarczy
poprzestać na rozważaniach, który system epicykli jest lepszy, ale należy zasiąść do wykresów i
wyjaśnić, czemu naprawdę odpowiada krzywa. Obdarzony niepospolita, energią i odwagą, dążył
do tego, przerzucając się w sposób zupełnie [dla nas] niepojęty od jednej irracjonalnej hipotezy
do drugiej, aż wreszcie, po dwudziestu dwóch próbach, wyłącznie dzięki własnej inwencji
odkrył właściwą orbitę, którą umysł wyposażony w broń współczesnej logiki odkryłby niemal od
razu.
9
Podobnie dzieje się z każdym na tyle wielkim dziełem naukowym, by pamiętało o nim
kilka pokoleń; każde z nich świadczy w pewien sposób o niedostatkach sztuki rozumowania w
czasach, kiedy zostało napisane. Każdy krok w nauce był zarazem lekcją logiki. Tak było, gdy
Lavoisier i jego współcześni podjęli studia nad chemią. Maksyma dawnych chemików brzmiała:
lege, lege, lege, labora, ora et relege. Metoda Lavoisiera nie polegała na czytaniu i modlitwie;
wymarzył on sobie, że pewien długi i skomplikowany proces chemiczny powinien dać określony
efekt, z nieskończoną cierpliwością przeprowadzał ów proces w praktyce, a po nieuchronnym
fiasku wyobrażał sobie, że wprowadzając pewne zmiany osiągnie inny wynik, aż wreszcie mógł
ogłosić, że marzenie stało się faktem. Metoda jego polegała na wniesieniu myśli do
laboratorium, na literalnym przekształceniu alembików i kolb w narzędzia myśli, dając nową
koncepcję myślenia jako czynności, którą należało wykonywać mając oczy otwarte i
manipulując realnymi rzeczami, a nie słowami i fantomami.
Dyskusja wokół Darwina dotyczyła w znacznej mierze logiki. Darwin zaproponował
zastosowanie metod statystycznych do biologii. Krok taki uczyniono już w zupełnie innej gałęzi
przyrodoznawstwa, mianowicie w teorii gazów. Na osiem lat przed opublikowaniem
nieśmiertelnego dzieła Darwina, mimo że hipoteza dotycząca budowy ciał przynależnych do tej
9
W 1893 r. Peirce dodał do tego ustępu notę, w której uznał swoją opinię o Keplerze za niesłuszną i krzywdzącą.
24
klasy nie pozwalała na stwierdzenie, jak będzie się poruszała poszczególna drobina gazu,
Clausius i Maxwell, stosując teorię prawdopodobieństwa, potrafili określić, że w dostatecznie
długim okresie czasu i w danych warunkach taki a taki procent cząsteczek osiągnie określoną
prędkość, że w każdej sekundzie taki a taki procent zderzy się ze sobą itp. Stwierdzenia te
pozwoliły im wyciągnąć wnioski, dotyczące określonych właściwości gazów, a w szczególności
właściwości kinetycznych. Mimo że Darwin nie mógł przewidzieć, jak będzie przebiegać proces
zmienności i selekcji naturalnej w jakimś indywidualnym przypadku, to jednak udowodnił, że na
dalszą metę osiągnie się dostosowanie zwierząt do warunków, w jakich żyją. Czy obecne formy
zwierzęce zawdzięczają swe istnienie takim właśnie procesom, to kwestia do dyskusji, w której
splatają się w osobliwy sposób pytania o fakty z pytaniami o reguły logiczne.
2. ZASADY KIERUJACE
Celem wnioskowania jest znalezienie, na podstawie tego, co już wiemy, czegoś, czego
jeszcze nie wiemy. W konsekwencji: wnioskowanie jest poprawne (valid), jeżeli wyciągamy
prawdziwy wniosek z prawdziwych przesłanek, ale nie na odwrót. W ten sposób zagadnienie
ważności (validity) jest wyłącznie prawą faktów, a nie myślenia. Jeżeli w przesłankach
stwierdzamy istnienie faktów A, a w konkluzji – faktu B, to problem sprowadza się do tego, czy
fakty te są rzeczywiście tak ze sobą powiązane, że zawsze jeżeli A to B. Jeżeli tak,
wnioskowanie jest poprawne; jeżeli nie – nie. Natomiast w żadnym stopniu problem nie dotyczy
tego, czy, z chwilą gdy umysł nasz akceptuje przesłanki, odczuwamy impuls do akceptacji
konkluzji. Prawdą jest, że na ogół biorąc z natury wnioskujemy poprawnie; ale jest to właściwie
przypadkiem. Prawdziwa konkluzja pozostaje prawdziwa nawet wtedy, kiedy impuls nie skłania
do jej akceptacji, a fałszywa pozostaje fałszywą, chociaż nie możemy się powstrzymać od wiary
w nią.
Jesteśmy, ogólnie biorąc, bez wątpienia stworzeniami logicznymi, ale nie jesteśmy nimi
w sposób doskonały. Większość z nas na przykład cechuje większa doza optymizmu i nadziei,
niż uprawniałaby do tego logika. Jesteśmy, jak się zdaje, tak ukonstytuowani, że czujemy się
szczęśliwi i zadowoleni, jeżeli nie musimy zastanawiać się zbytnio nad faktami; dlatego też, w
miarę zbierania doświadczeń, stale maleją nasze nadzieje i aspiracje. Mimo to nie rzadko nie
wystarczy nawet całego życia takich korektur, aby wykorzenić nasz optymizm. Tam, gdzie
doświadczenie nie trzyma na wodzy nadziei, tam nasz optymizm zdaje się być nieumiarkowany.
Umiejętność stosowania logiki do zagadnień praktycznych (rozumiana, oczywiście, nie w sensie
25
tradycyjnym, lecz jako mądre połączenie ścisłości z polotem), jest najpożyteczniejszą cechą, jaką
żywe stworzenie może posiadać, i dlatego mogłaby być wynikiem doboru naturalnego; ale
niezależnie od tego, jest, być maże, jeszcze większą korzyścią dla istoty żywej wypełnianie
umysłu przyjemnymi i podtrzymującymi na duchu mrzonkami, bez względu na to, czy są
prawdziwe, czy nie. A jeżeli tak, to dobór naturalny może – w sprawach nie dotyczących
praktyki – prowadzić do utrwalania błędnych predyspozycji umysłowych.
Tym, co determinuje nas do wyciągania z danych przesłanek tego a nie innego wniosku,
jest nawyk myślowy, wrodzony lub nabyty. Nawyk jest dobry lub nie, w zależności od tego, czy
prowadzi do wyciągania prawdziwych wniosków z prawdziwych przesłanek; a samo
wnioskowanie jest prawomocne (valid) lub nie, niezależnie od prawdziwości lub fałszywości
danego wniosku, lecz zależnie od tego, czy determinujący je nawyk prowadzi na ogół do
prawdziwych wniosków, czy nie. Poszczególny nawyk myślowy prowadzący do takiego czy
innego wniosku można ująć w twierdzeniu, którego prawdziwość zależy ad prawomocności
wniosków przez ten nawyk określanych. Takie twierdzenie nazywamy kierującą zasadą
wnioskowania. Przypuśćmy na przykład, iż zaobserwujemy, że wirujący krążek miedziany
przestaje wirować, gdy znajdzie się między biegunami magnesu, z czego wnioskujemy, że to
samo stanie się z każdym innym krążkiem miedzianym w podobnych warunkach. Kierującą
zasadą jest tu tym przypadku to, że co jest prawdziwe dla jednego krążka miedzianego, jest
prawdziwe dla każdego innego krążka miedzianego. Oczywiście zasada ta będzie znacznie
pewniejsza w odniesieniu do miedzi, niż do innych substancji, jak np. mosiądzu.
Na wymienienie najważniejszych kierujących zasad rozumowania trzeba by całej książki.
Nie przyniosłoby to jednak wielkiego pożytku tym, których myśli skierowane są wyłącznie na
cele praktyczne i którzy nie wychodzą z reguły poza utarte szlaki. Jedynymi problemami, jakie
istnieją dla tego typu ludzi, są sprawy związane z wykonywaniom – na zasadzie rutyny –
wyuczonego zawodu. Wystarczy jednak, by któryś z nich zapuścił się w nieznany teren (lub
znalazł się w sytuacji, w której jego działalność nic podlega stałej kontroli doświadczenia), a
nawet najtęższy umysł może się zgubić, zużywać energię na czynności, które nie tylko nie
przybliżą go do celu, lecz. wręcz mogą sprowadzi go na manowce. Człowiek taki przypomina
okręt bez sternika, żeglujący po pełnym morzu. Właśnie w takim przypadku ogólna znajomość
kierujących zasad rozumowania byłaby niewątpliwie pożyteczna.
26
Trudno jednak omawiać problem, nie zakreśliwszy wpierw ram dyskusji, kiedy niemal
każdy fakt może służyć jako zasada kierująca. Ale talk się składa, że istnieje podział faktów na
dwie klasy, z których jedna obejmuje wszystkie fakty absolutnie niezbędne jako zasady
kierujące, druga zaś to., które są interesujące z jakichś innych powodów. Innymi słowy, jest to
podział na fakty, które zakłada się z góry jako koniecznie prawdziwe, pytając, czy określony
wniosek jest następstwem pewnych przesłanek, oraz na takie, których się z góry nie zakłada.
Chwila zastanowienia wykaże, że stawiając pytanie logiczne zakłada się z góry szereg faktów.
Tak np. zakłada się, że istnieją stany wątpienia i przekonania, że możliwe jest przejście od
jednego do drugiego bez zmiany przedmiotu myśli oraz że przejście to podlega pewnym
prawom, które obowiązują po równi wszystkie istoty rozumne. Skoro fakty to muszą być nam
znane, to zagadnienie ich prawdziwości czy fałszywości nie powinno nas tu zbytnio interesować
z punktu widzenia jakiejś ogólnej koncepcji rozumowania. Z drugiej strony łatwo można
uwierzyć, że najważniejsze są to prawa rozumowania, które zostały wydedukowane z samego
pojęcia rozumowania, a także, że dopóki rozumowanie jest im podporządkowane, nie prowadzi
ono do wyciągania fałszywych wniosków z prawdziwych przesłanek. Okazuje się więc, że
znaczenie tego, co można wydedukować z przesłanek leżących u podstaw kwestii logicznej, jest
znacznie większe, niż można by przypuszczać, choć trudno powiedzieć, dlaczego. Tu wspomnę
tylko o jednym z możliwych powodów: pojęcia, będące wynikiem logicznego myślenia, ale nic
ujmowane jako takie, mieszają się z naszymi zwykłymi myślami i stają się często przyczyną
zamętu. Tak jest na przykład z pojęciem „cecha”. Cecha jako taka nie może być oczywiście
przedmiotem obserwacji. Widzimy, że jakiś przedmiot jest niebieski lub zielony, ale cechy
niebieskości lub zieloności zobaczyć nie możemy – są one bowiem tworami logicznego
myślenia. Prawdą jest, że zdrowy rozsądek, czy myśl, wykraczając po raz pierwszy poza granice
wąsko pojętego praktycyzmu, jest głęboko przepojona tym ujemnym z logicznego punktu
widzenia zjawiskiem, pospolicie zwanym metafizyką; i nic poza solidną porcją logiki nie potrafi
oczyścić gruntu.
3. WĄTPIENIE I PRZEKONANIE
Na ogół wiem; dobrze, kiedy pytamy, a kiedy wypowiadamy sąd, ponieważ wątpieniu i
przekonaniu towarzyszą zupełnie odmienne doznania.
Nie jest to jednak jedyna różnica między przekonaniem i wątpieniem, Istnieje poza tym
różnica praktyczna. Nasze przekonania wytyczają nasze pragnienia i kształtują nasze czyny.
27
Assasynowie, czyli wyznawcy Starca z Gór
10
, szli bez wahania na śmierć na każde jego
skinienie, ponieważ wierzyli, że bezwzględne posłuszeństwo zapewni im wieczną szczęśliwość,
Gdyby w to wątpili, nigdy by tak nie postępowali, Podobnie jest z każdym przekonaniem,
zależnie od siły, która je ożywia. Gdy czujemy, że w coś wierzymy, świadczy to o tym, że
utrwaliła się w nas jakaś reguła postępowania, która odtąd będzie determinowała nasze czyny.
Wątpienie – przeciwnie – nigdy nie prowadzi do takich skutków.
Nie możemy również pominąć trzeciej różnicy. Wątpienie jest stanem podrażnienia i
niezadowolenia, z którego staramy się wyzwolić i przejść w stan przekonania. Przekonanie nie
pobudza nas wprawdzie do natychmiastowej aktywności, ale wprowadza nas w taki stan, że
kiedy zajdzie potrzeba, postępujemy w sposób z góry określony. Wątpienie nie rodzi takiego
typu aktywności, lecz pobudza do uporczywych dociekań, prowadzących do jego usunięcia.
Przypomina to odruch wywołany przez podrażnienie nerwu: natomiast analogii dla przekonania
musimy szukać w skojarzeniach układu nerwowego, takich jak na przykład to, że zapach
brzoskwini powoduje napływanie śliny do ust.
4. CEL DOCIEKAŃ
Podrażnienie rodzące się z wątpienia pobudza nas do wysiłku, którego celem jest
osiągnięcie stanu przekonania. Wysiłek ten nazwę „dociekaniem” (inquiry), jakkolwiek muszę
przyznać, że nie jest to określenie w pełni adekwatne.
Podrażnienie wywołane wątpieniem jest jedynym bezpośrednim motywem działania,
zmierzającego do osiągnięcia przekonania. Jest oczywiście najlepiej, kiedy nasze przekonania są
takie, że kierowane przez nie czyny mogą zadowolić nasze pragnienia; dlatego też odrzucamy
każde przekonanie, które nie wydaje się prowadzić do celu. Ale odrzucając je, nieuchronnie
wprowadzamy na jego miejsce wątpienie. Wraz z wątpieniem zaczyna się walka, która kończy
się, gdy wątpienie zostanie usunięte. Tak więc, jedynym celem dociekania jest ustalenie
poglądów. Wprawdzie możemy się łudzić, że to nam wystarcza, że szukamy nie jakichkolwiek
poglądów, lecz poglądów prawdziwych. W praktyce jednak złudzenie to okazuje się
bezpodstawne: ponieważ, gdy zaczynamy w coś wierzyć, osiągamy jednocześnie stan pełnego
zadowolenia bez względu na to, czy to, w co wierzymy, jest prawdziwe, czy nie. Jasne jest
przecież, że to, co nie wchodzi w sferę naszego poznania, nie może być przedmiotem naszych
dociekań, gdyż tylko to, co oddziaływa na umysł, może pobudzać go do wysiłku. Można by
10
Głowa sekty Assasynów (odłam izmaelitów), powstałej w r. 1124, którzy zawodowo trudnili się morderstwem.
28
najwyżej twierdzić, że szukamy takich przekonań, które będziemy uważać za prawdziwe. Ale
uważamy przecież za prawdziwe każde z naszych przekonań, co zresztą jest czystą tautologią.
To, że jedynym celem dociekania jest ustalenie poglądów, jest stwierdzeniem o dużej
doniosłości, Z miejsca bowiem obala różne mętne i błędne koncepcje
,
przeprowadzania dowodu.
Kilka z nich możemy tu wymienić.
1. Niektórzy filozofowie wyobrażali sobie, że aby rozpocząć badania, wystarczy zadać pytanie,
bądź ustnie, bądź na piśmie, a nawet zalecali, żeby zaczynać od kwestionowania absolutnie
wszystkiego. Ale ujęcie twierdzenia w formę pytającą nie pobudzi umysłu do szukania
przekonania. Musi on odczuwać rzeczywiste, żywe wątpienie –– bez tego wszelka dyskusja jest
próżna.
2. Powszechnie utarło się przekonanie, że dowód musi opierać się na ostatecznych, absolutnie
pewnych twierdzeniach, Według jednych są nimi podstawowe, ogólne zasady, według innych –
pierwsze wrażenia. Ale w istocie rzeczy badanie, by osiągnąć wynik zadowalający, czyli dowód,
musi po prostu wyjść od twierdzeń wolnych od wątpienia. Przesłanki, w których prawdziwość
nikt nie wątpi, są zupełnie wystarczające.
3. Są ludzie, którym sprawia specjalne zadowolenie podawanie w wątpliwość tego, w co
wszyscy już uwierzyli. Ale jest to zupełnie bezskuteczne, bo z chwilą gdy znika wątpienie, ustaje
wszelki wysiłek umysłowy – a gdyby nawet nie ustał, byłby bezcelowy.
5. METODY UTRWALANIA PRZEKONAŃ
Jeżeli ustalanie przekonań jest jedynym celem dociekania i jeżeli przekonanie jest z istoty
swej nawykiem, czy nie wystarczyłoby dać na każde pytanie taką odpowiedź, jaką podsunie nam
fantazja? A potem powtarzać ją stale, przyswajać sobie wszystko to, co może skłaniać nas do jej
przyjęcia, by w końcu odwrócić się z pogardą i nienawiścią od wszystkiego, co mogłoby nasze
przekonanie zakłócić?
Tą prostą i bezpośrednią metodą posługuje się w rzeczywistości wielu ludzi.
Przypominam sobie, jak kiedyś gorąco odradzano mi czytanie pewnej gazety, w obawie, żebym
nie zmienił swoich poglądów na temat wolnego handlu: „Chodzi o to, by nie usidlały cię jej
zwodnicze i błędne argumenty. Nie będąc specjalistą w dziedzinie ekonomii politycznej, łatwo
mógłbyś ulec fałszywej argumentacji autora. A przecież jesteś zwolennikiem idei wolnego
handlu i nie chciałbyś wierzyć w coś, co jest nieprawdziwe”. Metodę tę często stosuje się
29
świadomie. Jeszcze częściej, powodowani instynktowną odrazą do wszelkiego niezdecydowania,
przechodzącą nierzadko w strach przed wątpieniem, ludzie trzymają się kurczowo posiadanych
poglądów. Wydaje im się przy tym, że jeżeli będą twardo obstawać przy swoich przekonaniach,
to uwolnią się raz na zawsze od wahań i rozterek. I faktem jest, że mocna i niewzruszona wiara
daje spokój wewnętrzny. Może jednak również przysparzać kłopotów, kiedy na przykład ktoś
obstaje przy przekonaniu, że ogień nie parzy, lub też święcie wierzy, że zasłuży na wieczne
potępienie, jeżeli będzie przyjmował pokarm inaczej niż przez sondę. Ale nawet w tak skrajnych
przypadkach człowiek wyznający tę metodę nie przyzna, że wynikające z niej niedogodności
przewyższają korzyści, jakie mu daje. Powie: trzymam się prawdy, a prawda jest zawsze dobra.
Gotów jestem wierzyć, że w wielu przypadkach zadowolenie, jakie taki człowiek czerpie ze
swojej spokojnej i mocnej wiary, przewyższa wszelkie niedogodności wynikające z tego, że jest
ona błędna. A jeżeli przyjmiemy, że śmierć jest unicestwieniem, to człowiek, który wierzy, że po
śmierci pójdzie prosto do nieba, o ile za życia będzie przestrzegał pewnych prostych obrzędów,
osiąga zadowolenie, którego nic nie zawiedzie. Podobny mechanizm działa także u wielu ludzi w
sprawach dotyczących religii, często bowiem słyszymy: „Nigdy nie mógłbym w to uwierzyć,
ponieważ stałbym się wówczas nędznikiem”. Struś, chowający głowę w piasek w obliczu
niebezpieczeństwa, dokonuje przypuszczalnie najlepszego dla siebie wyboru. Nie widząc
niebezpieczeństwa spokojnie stwierdza, że ono w ogóle nie istnieje; a jeżeli jest tego absolutnie
pewien, to po co miałby unosić głowę, by spojrzeć naokoło siebie? Człowiek może przeżyć całe
życie nie dopuszczając do świadomości niczego, co mogłoby wpłynąć na zmianę jego poglądów;
i jeżeli – opierając swoją metodę na dwóch podstawowych prawach psychologii – powiedzie mu
się to, to nie widzimy powodów, by zgłaszać jakiekolwiek zastrzeżenia. Byłoby wprost
impertynencją występować przeciw jego metodzie z zarzutem irracjonalności, ponieważ zarzut
taki nie oznaczałby w tym przypadku nic innego niż stwierdzenie, że stosuje on inną niż moja
metodę. Co więcej – on sam nie ma wcale ambicji do racjonalności, przeciwnie, nierzadko
podkreśla słabość i iluzoryczność ludzkiego rozumowania. Pozwólmy mu zatem myśleć, jak mu
się żywnie podoba.
Ale metoda ta, którą można by nazwać metodą „oślego uporu”, nie zdaje egzaminu w
praktyce, ponieważ jest przeciwna instynktowi społecznemu, Człowiek, który przyjmuje ją za
swoją, wkrótce zorientuje się, że inni ludzie myślą inaczej i w chwili ocknienia przyjdzie mu do
głowy, że to inne przekonania są równie dobre jak jego, co podważy jego wiarę w przekonania
30
własne. Sama myśl, że przekonania czy opinie innych mogą być równie wartościowe co moje
własne, jest już doniosłym i nowym krokiem naprzód. Źródłem jej jest naturalna skłonność ludzi,
skłonność tak silna, że nie sposób jej zdławić bez obawy zniszczenia gatunku ludzkiego. Jeżeli
nie mamy stać się pustelnikami, zawsze i w sposób konieczny będziemy podlegać oddziaływaniu
i sami oddziaływać na przekonania innych ludzi. Utrwalenie przekonań w całości społeczeństwa
a nie tylko u poszczególnych ludzi, staje się problemem Załóżmy, że mamy do czynienia nie z
wolą jednostki, lecz z wolą państwa. Załóżmy dalej, że państwo powoła do życia specjalną
instytucję, której zadaniem będzie podtrzymywanie i propagowanie właściwych poglądów oraz
wpajanie ich młodzieży; wyobraźmy sobie równocześnie, że będzie ono dysponowało
dostateczną siłą, by zapobiec nauczaniu, rozpowszechnianiu czy nawet wypowiadaniu poglądów
odmiennych. Wyobraź my sobie dalej, że zamknie się dopływ przed tym, co mogłoby
spowodować zmianę oficjalnych poglądów, że będzie się utrzymywać ogół ludzi w stanie
ignorancji, tak by nie odczuwali żadnych bodźców do zmiany sposobu myślenia. Grając na
ludzkich namiętnościach doprowadzi się wreszcie do tego, że wszystkie samodzielne i
niecodzienne poglądy staną się przedmiotem ogólnej nienawiści i wstrętu, a wszystkich którzy
nie zechcą podporządkować się dogmatom, postrachem zmusi się do milczenia. Ludzie tacy
zostaną wystawieni na pośmiewisko pospólstwa, a podejrzani o niewłaściwe poglądy zostaną
poddani bezlitosnym badaniom i jeśli wina ich zostanie dowiedziona – ukarani. Gdy wszystkie te
środki nie wystarczą dla zapewnienia powszechnej jednolitości poglądów, pozostanie jeszcze w
odwodzie rzeź tych, którzy myślą nieodpowiednio; jest to sposób, którego skuteczność
sprawdziła historia.
Jeżeli jednak brak będzie odpowiedniej po temu siły, należy przynajmniej sporządzić listę
poglądów nie do przyjęcia dla każdego, kto posiada choćby cień niezależności intelektualnej, i
wymóc na wiernych bezwzględne posłuszeństwo wszystkim tym zasadom, tak by możliwie
najradykalniej odseparować ich od wpływów reszty społeczności.
Metoda ta od najdawniejszych czasów była głównym środkiem utrzymywania ludzi w
posłuszeństwie w stosunku do ustalonych doktryn politycznych i teologicznych i nadania im
powszechnego charakteru. Zwłaszcza w Rzymie metodą tą posługiwano się nagminnie
poczynając od Numy Pompiliusza, a kończąc na Piusie Nonusie. Rzym jest więc tu przykładem
najlepszym; ale wszędzie, gdzie istniało kapłaństwo - w mniejszym lub większym stopniu
stosowano podobne środki. Wszędzie tam, gdzie istnieje arystokracja, cech czy inne zrzeszenie
31
ludzi, których korzyści wydają się być lub naprawdę są uzależnione od pewnych zasad,
występują nieuniknienie jakieś ślady tego naturalnego tworu uczuć społecznych. System ten jest
nierozłącznie związany z okrucieństwem; tam zaś, gdzie stosuje się go konsekwentnie,
okrucieństwa przybierają na ogół postać dzikich gwałtów. Fakt ten nie powinien dziwić, jeżeli
weźmie się pod uwagę, że przedstawiciel władzy nie znajdzie dla siebie usprawiedliwienia,
przekładając względy litości nad interesy społeczeństwa, co mógłby robić, gdyby chodziło o jego
własne interesy. Jest więc rzeczą zupełnie naturalną, że wspólnota interesów i więzy braterstwa
mogą doprowadzić do najbardziej bezwzględnej władzy.
Oceniając z kolei tę metodę ustalania poglądów, którą możemy nazwać metodą
autorytetu, musimy przede wszystkim podkreślić jej olbrzymią, intelektualną i moralną -
przewagę nad metodą „oślego uporu”. Jest też ona skuteczniejsza i na przestrzeni wieków stale
osiągała imponujące rezultaty. Przykładem mogą być budowle z kamienia, wzniesione przy jej
pomocy w Syjamie, Egipcie czy Europie, odznaczające się pięknem, z którym ledwo mogą
konkurować największe cuda przyrody, i czasem trwania, która ustępuje tylko trwaniu epok
geologicznych. Gdy przypatrzymy się bliżej tej sprawie - zauważymy, że żadne z wierzeń oparło
się zmianom z biegiem czasu. Zmiany te jednak następowały tak wolno, że były niedostrzegalne
w ramach pojedynczego życia, a tym samym w granicach indywidualnych przekonania, były
utrwalone. Być może, że dla większości ludzi metoda autorytetu jest najlepszą możliwą: jeżeli
pragną być intelektualnymi niewolnikami, to powinni takimi pozostać.
Żadna instytucja nie jest jednak w stanie ustalić poglądów na wszystkie możliwe sprawy.
Może najwyżej opracować najważniejsze z nich, a o reszcie muszą decydować przyczyny
naturalne. Ta niedoskonałość nie stanie się jednak źródłem słabości, dopóki ludzie znajdują się
na takim poziomie, że opinia jednego nie wpływa na opinie innych, to jest dopóki nie umieją
myśleć samodzielnie. Ale nawet w najbardziej styranizowanych przez kapłaństwo
społecznościach znajdą się jednostki niezależne, których poczucie społeczne jest rozwinięte
ponad przeciętność. Są one świadome tego, że w innych krajach i w innych wiekach wyznawano
inne doktryny niż te, w których ich wychowano, i rozumieją, że wyznawane przez nich poglądy
są dziełem przypadku, który sprawił, że wyrośli w określonym środowisku wyznającym
określone doktryny. Ich wrodzona uczciwość nie oprze się refleksji nad tym, dlaczego mieliby
własne poglądy uważać za lepsze od poglądów innych narodów i innych stuleci. W ten sposób
zasiewają w swych umysłach ziarno wątpienia.
32
Wkrótce też zrozumieją, że podobne wątpliwości mogą powstawać w stosunku do
każdego z przekonań ustalonych czy to przez ich własny kaprys, czy też przez kaprys twórców
panujących poglądów. Dojdą wreszcie do wniosku, że nie do przyjęcia jest fanatyczne
obstawanie przy jakimś przekonaniu i narzucanie go siłą innym ludziom. Trzeba zatem
przyswoić sobie inną metodę ustalania poglądów, taką, która będzie zawierała nie tylko bodźce,
aby w nią wierzyć, ale będzie poza tym rozstrzygać, który z poglądów jest właściwy. Nie
hamujmy więc naturalnych upodobali ludzkich i pozwólmy, by pod ich wpływem, w wyniku
wspólnego roztrząsania spraw z różnych punktów widzenia, stopniowo krystalizowały się nasze
poglądy, zgodnie z ich przyczynami naturalnymi. Metoda taka odpowiada sposobowi, w jaki
ukształtowały się nasze pojęcia z dziedziny sztuki. Najdoskonalszy jednak przykład jej
zastosowania stanowi historia filozofii metafizycznej. Systemy metafizyczne z reguły nie
opierają się na obserwacji, a jeżeli już, to tylko w nieznacznym stopniu. Główną przyczyną ich
akceptacji jest to, że ich podstawowe twierdzenia wydawały się im „zgodne z rozumem”.
Określenie to oddaje dobrze istotę rzeczy – chodzi tu bowiem nie o to, co jest zgodne z
doświadczeniem, lecz o to, w co jesteśmy skłonni uwierzyć. Tak na przykład, Platon uważał za
zgodne z rozumem, że odległości między ciałami niebieskimi powinny być proporcjonalne do
długości strun wydających harmonijne akordy. Wielu filozofów w podobny sposób dochodziło
do swoich wniosków; jest to jednak najbardziej prymitywna postać tej metody, ponieważ jasne
jest, że ktoś inny mógłby uznać za lepiej odpowiadającą jego umysłowi teorię Keplera,
postulującą, że ciała niebieskie są proporcjonalne do kul wpisanych w różne bryły lub opisanych
na nich. Jednak starcie się różnych poglądów doprowadza na ogół do tego, że ludzie akceptują:
te z nich, które mają bardziej uniwersalny charakter. Weźmy na przykład doktrynę, która głosi,
że człowiek działa jedynie z pobudek egoistycznych, to znaczy wybiera to działanie, które daje
mu więcej zadowolenia. Doktryna ta nie opiera się na żadnych faktach, niemniej jednak jest
powszechnie uznana za rozsądną.
Metoda powyższa jest o wiele bardziej intelektualna zasługuje na większy szacunek niż
obie poprzednie. Dopóki nie dysponujemy lepszą, powinniśmy się nią posługiwać, gdyż jest ona
wyrazem instynktu, który stanowi dostateczną podstawę wszelkiego przekonania. Lecz jej
niepowodzenie jest oczywiste. Upodabnia ona proces badawczy da procesu kształtowania
gustów. Gusty są, niestety, zawsze sprawą mody i na skutek tego metafizycy nigdy nie osiągnęli
jedności poglądów, a filozofia oscylowała na przestrzeni wieków między materializmem a
33
spirytualizmem. Tak więc, odstępując od metody apriorycznej, dochodzimy wreszcie, by użyć
wyrażenia Lorda Bacona, do prawdziwej indukcji. Rozpatrywaliśmy już bowiem metodę
aprioryczną, jako obiecującą usunięcie z naszych przekonań przypadkowości i dowolności. Ale
chociaż proces rozwojowy eliminuje skutki niektórych przypadkowych okoliczności, potęguje w
zamian skutki innych. Metoda ta nie różni się więc zasadniczo od metody autorytetu. Władza
może wprawdzie nawet palcem nie kiwnąć, by w jakikolwiek sposób wpływać na moje
przekonania; może na przykład pozostawić mi wolny wybór między monogamią a poligamią, a
mimo to ja, kierując się wyłącznie własnym rozeznaniem, sam dojdę do wniosku, że poligamia
jest rozwiązła. Widząc jednak, że dla ludzi o tak wysokiej kulturze jak Hindusi główną
przeszkodą w nawróceniu się na chrześcijaństwo jest przekonanie, że nasz stosunek do kobiet
jest niemoralny, nie mogę jednocześnie nie dostrzec, że chociaż państwo nie wpływa na rozwój
poglądów, i tak będą one w znacznej mierze zdeterminowane przypadkowymi przyczynami. Są
jednak ludzie, do których mam nadzieję należy i mój czytelnik, którzy uprzytomniwszy sobie, że
ich przekonania zostały zdeterminowane przez czynniki przypadkowe, nie tylko zaczną mówić o
nich jako o wątpliwych, ale i zaczną w nie rzeczywiście wątpić – tak że, co najmniej do pewnego
stopnia, przestaną być w ogóle przekonaniami.
Aby zaspokoić nasze wątpliwości trzeba by więc takiej metody, która determinowałaby
nasze przekonania nie jakimś czynnikiem ludzkim, lecz czymś zewnętrznie trwałym, czymś, na
co nasze myślenie nie ma wpływu. Niektórzy mistycy sądzą, że metodą taką jest inspiracja z
niebios. W gruncie rzeczy jest to zaledwie jedna z odmian metody „oślego uporu”, z której nie
wyłoniła się jeszcze koncepcja prawdy jako wartości społecznej. Poszukiwany przez nas trwały
czynnik zewnętrzny nie byłby prawdziwie zewnętrzny, w naszym rozumieniu tego słowa, gdyby
jego wpływ ograniczał się do jakiejś wybranej jednostki. Musi on być czymś, co oddziaływa lub
mogłoby oddziaływać na każdego człowieka. A jakkolwiek oddziaływanie takie musiałoby się z
konieczności różnić w każdym indywidualnym przypadku, niemniej jednak metoda powinna być
taka, aby ostateczne jej rezultaty były dla wszystkich takie same. Taką jest właśnie metoda
nauki. Jej podstawowa teza, wyrażona w zwykłym języku, brzmi następująco: Istnieją rzeczy
realne, których cechy są całkowicie niezależne od naszych wyobrażeń; rzeczy te oddziałują na
nasze zmysły zgodnie z pewnymi stałymi prawami, a chociaż nasze wrażenia: ą tak różnorodne,
jak nasze stosunki z przedmiotami, to jednak, wykorzystując prawa percepcji, możemy ustalić na
podstawie rozumowania, jakimi te rzeczy są naprawdę; i każdy człowiek, jeżeli tylko posiada
34
dostateczne doświadczenie i przemyśli je odpowiednio, dojdzie do Jedynego Prawdziwego
wniosku. W tezie tej zawiera się nowe pojęcie rzeczywistości. Ktoś może zapytać, skąd wiem, że
jakieś rzeczy w ogóle istnieją realnie. Jeżeli bowiem moja hipoteza jest jedynym poparciem dla
proponowanej metody badawczej, to metody tej nie można użyć dla poparcia tej hipotezy.
A oto odpowiedź:
1. Jeżeli badania nie można uznać za dowód istnienia rzeczy realnych, to nie można go również
uznać za dowód tezy przeciwnej; jednocześnie zaś metoda pozostaje w zupełnej harmonii z
koncepcją, na której się opiera. Jej zastosowanie w praktyce nie budzi żadnych wątpliwości w jej
skuteczność, jak to miało miejsce z innymi metodami.
2. Uczuciem, które stanowi punkt wyjścia dla każdej metody utrwalania przekonań, jest
niezadowolenie powstające w obliczu dwóch zdań sprzecznych. Mieści się tu uznanie faktu, że
zdanie powinno przedstawiać, jakąś inną rzecz. Nikt więc nie może wątpić, że rzeczy istnieją
realnie. Gdyby bowiem wątpił, to wątpienie to nie byłoby źródłem niezadowolenia. W
rzeczywistości naszą hipotezę akceptuje każdy umysł, żaden impuls społeczny nie podaje jej w
wątpliwość.
3. Każdy stosuje metodę nauki do wielu spraw, wyjąwszy sytuacje, w których nie wie, jak ją
zastosować.
4. Zastosowanie tej metody nie tylko nie doprowadziło nas do zwątpienia w nią, lecz przeciwnie,
badania naukowe odnoszą wspaniałe sukcesy w dziedzinie kształtowania poglądów. Dlatego nie
wątpię ani w tę metodę, ani w hipotezę, na której się opiera: a skoro nie wątpię ani nie wierzę, że
ktokolwiek mógłby wątpić z tych ludzi, na których mogę mieć jakiś wpływ, nie będę więcej o
tym pisał, gdyż byłoby to czczą gadaniną. A jeżeli ktoś nie jest jeszcze przekonany, niech sobie
sam całą sprawę przemyśli.
Opis metody badania naukowego jest przedmiotem całego cyklu rozpraw. W niniejszej
ograniczę się do omówienia niektórych różnic między nią, a innymi metodami utrwalania
przekonań.
Po pierwsze, ona jedyna, z czterech (rozważanych) metod rozróżnia właściwy i
niewłaściwy sposób rozumowania. Jeżeli przyjmę metodę „oślego uporu” i odizoluję się od
wszelkich wpływów zewnętrznych, to wszystko, co sobie pomyślę jako konieczne do zrobienia,
jest zgodnie z tą metodą konieczne. To samo można powiedzieć o metodzie autorytetu: państwo,
by zdławić jakąś herezję, może stosować środki, które z naukowego punktu widzenia mogą się
35
wydawać niewłaściwe; ale jedynym sprawdzianem tej metody jest to, co państwo myśli, a tym
samym nic może ono stosować je,; niewłaściwie. Podobnie jest z metodą aprioryczną. Istota jej
polega na tym, aby myśleć, kierując się własnymi skłonnościami. Tak właśnie postępują
wszyscy metafizycy, niezależnie od tego, że jednocześnie mogą wzajemnie uważać swoje
poglądy za błędne.
W ramach systemu Hegla każda naturalna tendencja myślowa jest logiczna, chociaż
ulegnie na pewno w jakimś momencie tendencji przeciwnej. Hegel uważał, że istnieje system
prawidłowych następstw owych tendencji i że w konsekwencji, po długich wahaniach, właściwy
pogląd zostanie jednak ustalony. Istotnie metafizycy dochodzą w końcu do właściwych pojęć.
Heglowski system przyrody przedstawia zupełnie nieźle współczesną mu myśl naukową; i
można założyć z absolutną pewnością, że ilekroć nauka uzna jakąś tezę za prawdziwą, tylekroć
metafizycy zatroszczą się o to, by dowieść jej apriorycznie. Inaczej rzecz się przedstawia z
metodą naukową. Można wyjść od znanych i zaobserwowanych taktów, by dojść do faktów
nieznanych; a mimo to reguły mego postępowania mogą okazać się błędne. Sprawdzianem
właściwego stosowania metody nie jest odwoływanie się do własnych uczuć i zamierzeń, lecz
przeciwnie, sprawdzanie metody polega na jej stosowaniu. Przeto zarówno złe jak dobre
rozumowanie jest tu możliwe –– i to właśnie jest podstawą stosowania logiki w praktyce.
Niesłuszne byłoby przypuszczenie, że trzy pierwsze metody ustalania poglądów ustępują
generalnie metodzie nauki. Przeciwnie, każda z nich ma specyficzne dla siebie korzyści. Metoda
aprioryczna wyróżnia się tym, że prowadzi do wygodnych konkluzji. W naturze jej leży
przyjmowanie takich przekonań, do których skłaniamy się w sposób naturalny. Istnieje poza tym
zawsze pewna ilość schlebiających ludzkiej próżności poglądów, w które wierzymy
instynktownie, póki twarda rzeczywistość nie obudzi nas z naszych rojeń. Metoda autorytetu
zawsze będzie rządziła większością ludzi, a ci, którzy sprawują władzę, nigdy nie dadzą się
przekonać, że nie powinno się dławić niebezpiecznych poglądów. Nawet tam, gdzie wolność
słowa nie jest spętana w jaskrawy sposób, jedn3litość poglądów zapewnia się przy pomocy
swoistego terroru moralnego, który ludzie cieszący się szacunkiem w społeczeństwie skwapliwie
sankcjonują.
Stosować metodę autorytetu, to iść drogą pokoju. Pewne odstępstwa są dozwolone; inne
(uważane za niebezpieczne) są zabronione. Te ostatnie są różne w różnych krajach i epokach.
Lecz gdziekolwiek się znajdziesz wystarczy, by ktoś się dowiedział, że wyznajesz niedozwolone
36
poglądy, a możesz być pewien, że postąpią z tobą bardziej brutalnie i w sposób bardziej
wyrafinowany niż ze ściganym wilkiem. Dlatego też najwięksi intelektualni dobroczyńcy
ludzkości nigdy nie odważali. się i nie odważają do dziś wyrażać swych myśli bez ogródek. To
zaś sprawia, że w stosunku do każdego twierdzenia uważanego za niezbędne dla społecznego
bezpieczeństwa, nasuwa się prima facie wątpliwość. Rzecz szczególna, ale prześladowanie nie
przychodzi wyłącznie z zewnątrz; niejednokrotnie człowiek, który uwierzy w coś, co nauczono
go nienawidzić, dręczy się sam z tego powodu. Człowiekowi o spokojnym i życzliwym
usposobieniu trudno będzie oprzeć się autorytetowi, Ale najbardziej podziwiam metodę „oślego
uporu” za jej siłę, prostotę i bezpośredniość. Jej wyznawcy wyróżniają się stanowczością
charakteru, co zresztą pozostaje w zgodzie z ich zasadami. Nie tracą czasu na rozmyślania nad
tym, czego chcą, lecz chwytają się pierwszej napotkanej alternatywy i wyznają ją, cokolwiek się
zdarzy, aż do końca. Jest to jedna z tych wspaniałych właściwości, które towarzyszą zwykle
świetnym, nietrwałym sukcesom. Nie sposób nie zazdrościć ludziom, którzy potrafią wyzbyć się
potrzeby myślenia – chociaż dobrze wiemy, czym to się musi skończyć.
Oto cechy, pod względem których omówione poprzednio metody przewyższają metodę
naukową. Powinniśmy oddać należne im uznanie, a następnie zdecydować się, czy zależy nam
na tym, by nasze poglądy odpowiadały rzeczywistości, oraz nad tym, że jeśli tego chcemy, to nie
ma żadnego powodu przypuszczać, że którakolwiek z tych trzech metod doprowadzi nas do tego
celu. Osiągnięcie go jest przywilejem metody nauki. I dlatego musimy podjąć decyzję, która
będzie czymś więcej niż przyjęciem takiego czy innego poglądu, bowiem stanie się jedną z
podstawowych naszych decyzji, od których nie ma odwrotu. Nawyk może być czasem na tyle
silny, że mimo świadomości, że nasze dotychczasowe przekonania nie mają racji bytu, nie
zmieniamy ich. Ale refleksja może pokonać nawyk i dlatego powinniśmy jej zaufać. Niektórzy
ludzie bronią się przed nią w obawie, że mogą utracić coś, co stanowi dla nich trwałe oparcie.
Takim ludziom proponuję rozważenie przypadku analogicznego, choć nie identycznego z ich
własnym. Niechaj oto spróbują odpowiedzieć na następujące pytanie: co powiedzieliby nowo
nawróconemu muzułmaninowi, który zawahałby się zmienić swe poglądy na stosunki między
mężczyzną i kobietą, lub katolikowi, który przeszedł na protestantyzm, a nie chciałby studiować
Biblii? Czy nie to, że i jeden, i drugi powinni skrupulatnie raz jeszcze przemyśleć całą sprawę,
dokładnie zrozumieć nowa, doktrynę i – jeśli przyjąć ją, to przyjąć w całości. Jest poza tym
jeszcze jedna rzecz, ważniejsza niż takie czy inne przekonanie, mianowicie koherencja
37
przekonań. Unikanie badania podstawy naszych przekonań ze strachu, że okaże się ona zgniła,
jest równie niemoralne jak szkodliwe. Człowiek, który uznaje, że istnieje coś takiego jak prawda
różna od fałszu i że prowadzi ona do celu, a równocześnie nie znajduje dość odwagi na to, by jej
szukać – jest zaprawdę godny pożałowania,
Tak, inne metody mają swoje zalety. Za jasną, logiczną świadomość tak jak za każdą
cnotę, jak za wszystko, co jest nam drogie, trzeba drogo płacić. Ale nie powinniśmy chcieć, żeby
było inaczej. Powinniśmy otaczać czcią i miłością geniusza metody logicznej, jak oblubienicę,
którą wybraliśmy jako jedyną. Nie musimy przy tym pogardzać innymi, przeciwnie, możemy
oddawać im należny szacunek, co podniesie dodatkowo jej cześć. Ale ją tylko wybraliśmy i
wiemy, że uczyniliśmy dobry wybór. Będziemy więc walczyć w jej imię i dla niej pracować, a
spadające na nas ciosy będziemy odparowywać bez słowa skargi. Będziemy się starać zostać
godnymi rycerzami i szermierzami tej, z blasku i świetności której czerpiemy nasze natchnienie i
odwagę.