AGNIESZKA KOZAK
Bajka o nadziei
Cho
ć
by
ś
został sam, cho
ć
by
ś
nie umiał
ż
y
ć
, wierz
ę
,
ż
e
odmieni Ci
ę
nadzieja...
W pi
ę
knej dolinie, u stóp cudownych, zalanych sło
ń
cem gór
była t
ę
tni
ą
ca
ś
piewem i rado
ś
ci
ą
wioska. Dolina odgrodzona
była od
ś
wiata z jednej strony pasmem pi
ę
knych gór, z drugiej
strony w
ą
sk
ą
, ale bardzo rw
ą
c
ą
rzek
ą
. Ludzie, którzy w niej
ż
yli byli naprawd
ę
zadowoleni z
ż
ycia,
ż
yj
ą
c z uprawy
winogron. Winnice cudnie wypełniały cał
ą
dolin
ę
i wydawało
si
ę
,
ż
e stanowi
ą
cel i sens
ż
ycia jej mieszka
ń
ców. Wiele trudu
i pracy trzeba było wło
ż
y
ć
w wielkie przestrzenie wypełnione
krzewami.
Ka
ż
dej wiosny ludzie z dr
ż
eniem serca witali pierwsze
promienie sło
ń
ca - czy ju
ż
na stałe zago
ś
ci w dolinie, czy
b
ę
dzie do
ść
łaskawe, by ogrzewa
ć
delikatne p
ą
ki rodz
ą
cych
si
ę
do
ż
ycia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli
na sło
ń
ce, czy nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w
której płyn
ę
ły
ż
yciodajne soki, czy b
ę
dzie wystarczaj
ą
co du
ż
o
deszczu by nada
ć
soczystej barwy li
ś
ciom, by ro
ś
liny miały
sił
ę
do
ż
ycia. Wczesn
ą
jesieni
ą
konieczne było chronienie
owoców przed nagłymi atakami mrozu schodz
ą
cego czasami
niespodziewanie z wysokich gór. Dzie
ń
zaczynał si
ę
w wiosce
od pełnego niepokoju spojrzenia na winnic
ę
i ko
ń
czył otarciem
potu po zako
ń
czonej pracy na polu. Uprawa winoro
ś
li była
wszystkim, co ludzie ci mieli, co sprawiało,
ż
e
ż
yli...
Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki po
ż
ar, który spalił
wszystkie uprawy i wszystkie domy, spalił te
ż
mosty na rzece.
Wielu ludzi zgin
ę
ło w po
ż
arze, a ci, którzy ocaleli, nie
zdecydowali si
ę
na odbudowywanie swoich domów, zbyt
wiele bólu wi
ą
zało si
ę
z tym miejscem, uprawy wypalone były
do korzeni... Spalona dolina pokryta była popiołem, pełna
zgliszczy, wydawało si
ę
,
ż
e zamarło w niej
ż
ycie...
Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno
zmarli i byli pochowani na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim
nie pami
ę
tał wszyscy zaj
ę
ci byli własnymi stratami i bólem,
wi
ę
c w ko
ń
cu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo
miał dok
ą
d i
ść
, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla
niego wa
ż
ne. Z trudem przetrwał zim
ę
dzi
ę
ki zapasom, które
wygrzebał
spod
ruin
zwalonych
domów.
Pewnego
wiosennego poranka, kiedy udał si
ę
na poszukiwanie
po
ż
ywienia zobaczył kilka zielonych listków nie
ś
miało
wyrastaj
ą
cych z ziemi na tu
ż
przy zboczu góry. Z dr
ż
eniem
serca i z dr
żą
cymi z rado
ś
ci, ale i niepewno
ś
ci dło
ń
mi
podszedł do tego cudu wynurzaj
ą
cego si
ę
z ziemi - ku jego
rado
ś
ci li
ś
cie okazały si
ę
by
ć
li
ść
mi winoro
ś
li! Ogie
ń
nie
strawił wszystkiego, pozostał korze
ń
, była to szansa na
odbudowanie kawałka winnicy. Jak
ż
e cieszył si
ę
tym
wyrastaj
ą
cym z ziemi, bezbronnym i delikatnym krzewem.
Jego oczy nabrały blasku, w sercu za
ś
witała nadzieja.
Chłopiec od razu oczy
ś
cił przestrze
ń
wokół drobnej ro
ś
linki i
zacz
ą
ł si
ę
ni
ą
opiekowa
ć
, postanowił wybudowa
ć
wysoki i
gruby mur wokół swojego kawałka ziemi, by nigdy ju
ż
ż
aden
ogie
ń
nie
mógł
mu
zagrozi
ć
.
Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a
nie budowniczym, nie znał si
ę
na budowaniu murów. Na
brzegu rzeki znalazł star
ą
łódk
ę
, postanowił uda
ć
si
ę
do ludzi
mieszkaj
ą
cych po drugiej stronie rzeki i kupi
ć
od nich cegły i
zapraw
ę
murarsk
ą
. Nie miał pieni
ę
dzy, wi
ę
c postanowił naj
ąć
si
ę
jako ogrodnik i pomaga
ć
ludziom w uprawie ich ro
ś
lin.
Ka
ż
dego dnia chłopiec przemierzał rw
ą
c
ą
rzek
ę
w swej małej
łódeczce by pracowa
ć
w ogrodach innych ludzi i za zarobione
pieni
ą
dze kupowa
ć
cegły na mur chroni
ą
cy jego winnic
ę
.
Zaprzyja
ź
nił si
ę
te
ż
z lud
ź
mi z wioski, wspólna praca bardzo
ich
do
siebie
zbli
ż
yła.
Jednocze
ś
nie rozpocz
ą
ł mozoln
ą
prac
ę
w swoim ogrodzie,
rozsadzał krzewy, przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod
upraw
ę
, mozolnie budował mur cegła po cegle, by chroni
ć
winnic
ę
na wypadek po
ż
aru. Jednak ci
ęż
ka praca i
pokonywanie rw
ą
cej rzeki mał
ą
łódk
ą
powoli wyczerpywało
jego siły, tak,
ż
e czasami po powrocie z wioski nie miał ju
ż
siły
na prac
ę
w swoim ogrodzie, jedynie na uło
ż
enie kolejnej
warstwy przywiezionych cegieł. Zacz
ą
ł zaniedbywa
ć
swoj
ą
winnic
ę
, za to ogrody ludzi, w których pracował, pi
ę
kniały z
tygodnia na tydzie
ń
. Ludzie, dla których pracował bardzo go
polubili z trosk
ą
patrzyli na jego zm
ę
czone, spracowane r
ę
ce i
na oczy, które zdawały si
ę
traci
ć
swój blask... Pewnego dnia
stary ogrodnik, któremu pomagał w pracy w ogrodzie zapytał,
co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi,
ż
e brakuje mu
sił i czasu na prac
ę
we własnej winnicy, stary ogrodnik z
pi
ę
knym i szczerym u
ś
miechem zaproponował mu pomoc.
Chłopiec ucieszył si
ę
, ale potem ze smutkiem zauwa
ż
ył,
ż
e
jego łódka jest za mała na to, by przewie
źć
ich obu na drugi
brzeg, a inaczej nie mo
ż
na si
ę
było tam dosta
ć
.
Ze spuszczon
ą
ze zm
ę
czenia i smutku głow
ą
podszedł do
brzegu rzeki, z dala wida
ć
było pi
ę
kny, wysoki mur, który
chronił jego winnic
ę
. Jak
ż
e był majestatyczny na tle
zachodz
ą
cego sło
ń
ca! Gdyby tylko na rzece zbudowa
ć
most?
No tak, most, ale sk
ą
d wzi
ąć
budulec, sk
ą
d wzi
ąć
cegły...
Jakie to proste! Przecie
ż
cegieł, na które zapracował
wystarczyłoby na solidny most, przecie
ż
mógł rozebra
ć
mur i
poprosi
ć
ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by
pomogli mu w pracy przy odbudowywaniu jego winnicy...
Wszystko co robimy, czego się podejmujemy, każda myśl i każdy talent w nas złożony są jak cegły - tylko od
nas zależy czy użyjemy ich do budowania murów, które odgrodzą nas od ludzi i od miłości, czy użyjemy ich do
budowania mostów, które pozwolą czasami przejść do drugiego człowieka, przekroczyć trudną i rwącą rzekę,
które pozwolą innym przychodzić do nas...
Justyna Piecyk
Biedroneczka Klara
Bajka terapeutyczna, przeznaczona dla dzieci
chorych na białaczk
ę
i oczekuj
ą
cych na przeszczep
szpiku kostnego.
Od kiedy tylko mogła przypomnie
ć
sobie dzie
ń
swoich
urodzin, miała ju
ż
na grzbiecie trzy malutkie, czarne
kropeczki.
- "Co roku na Twoich skrzydełkach b
ę
dzie przybywała jedna
kropka Klaro, a
ż
w ko
ń
cu uzbiera si
ę
ich osiemna
ś
cie,
staniesz si
ę
wtedy dorosł
ą
biedronk
ą
, zało
ż
ysz swoj
ą
rodzin
ę
,
b
ę
dziesz miała dzieci..." - wyja
ś
niła córeczce mama.
Biedroneczka z rado
ś
ci
ą
kiwała głow
ą
na znak zrozumienia i z
dum
ą
ogl
ą
dała ka
ż
d
ą
przybywaj
ą
c
ą
kropk
ę
, która dodawała
jej sił i przybli
ż
ała j
ą
coraz bardziej ku upragnionej dorosło
ś
ci.
A
ż
do dnia... kiedy zauwa
ż
yła,
ż
e jedna z kropek gdzie
ś
znikn
ę
ła, a po niej nast
ę
pna i nast
ę
pna. Zamiast nich na
skrzydełkach pojawiły si
ę
białe plamy, które zacz
ę
ły
pochłania
ć
równie
ż
cały pi
ę
kny, czerwony kolor na jej
grzbiecie. "Co teraz b
ę
dzie?" - zastanawiała si
ę
przestraszona
Klara - "Przecie
ż
nawet nie uzbierałam ich osiemnastu, a ju
ż
niedługo znikn
ą
zupełnie, a ja stan
ę
si
ę
biała i przezroczysta".
Zacz
ę
ła pi
ć
du
ż
o soku z buraków, czerwonych malin,
truskawek, które przygotowywała jej mama. Ale sok zabarwiał
skrzydełka Biedroneczki na bardzo krótko, a potem zmywał
si
ę
wraz
z
wod
ą
podczas
k
ą
pieli.
Rodzice Klary udali si
ę
po porad
ę
do starego, m
ą
drego
chrz
ą
szcza, który nie jedno ju
ż
w
ż
yciu widział i wiele
wiedział. Chrz
ą
szcz wysłuchał ich uwa
ż
nie, a potem rzekł:
- "Musicie znale
źć
drug
ą
, tak
ą
sam
ą
biedroneczk
ę
, podobn
ą
do waszej córki, jak dwie krople wody. Tylko ona mo
ż
e odda
ć
cz
ęść
swoich kropek i uchroni
ć
Klar
ę
przed znikni
ę
ciem.
Rodzice zacz
ę
li usilne poszukiwania. W tym czasie
Biedroneczka Klara opadała z sił, ale nie poddawała si
ę
.
Wierzyła usilnie,
ż
e kiedy
ś
wyzdrowieje, b
ę
dzie mogła
dorosn
ąć
, zało
ż
y
ć
własn
ą
rodzin
ę
i mie
ć
gromadk
ę
małych
biedroneczek. Wszyscy przyjaciele pomagali jej, jak mogli.
Pytali i szukali identycznej biedronki. Nawet do jej domu
ci
ą
gle zgłaszały si
ę
biedronki ch
ę
tne do pomocy,
ż
adna z nich
nie
była
jednak
taka
sama,
jak
Klara.
A
ż
pewnej nocy, w czasie burzy, do domku biedronek kto
ś
zapukał:
- "Wpu
ś
cie mnie" - poprosił cichutki głosik zza drzwi.
Rodzice otworzyli, bo nie umieli nikomu odmówi
ć
pomocy i
przygarn
ę
li zagubion
ą
, zzi
ę
bni
ę
t
ą
i całkiem przemoczon
ą
istotk
ę
. Dali jej ciepłe i suche r
ę
czniki i wskazali miejsce do
spania. A potem zasn
ę
li, bo byli ju
ż
bardzo zm
ę
czeni swoimi
troskami.
Tymczasem nowo przybyła wysuszyła si
ę
, ogrzała i
zacz
ę
ła ciekawie rozgl
ą
da
ć
si
ę
wokół. Nagle na
ś
cianie w pokoju zobaczyła zdj
ę
cie Klary łudz
ą
co
podobne do niej, tak
ż
e, a
ż
krzykn
ę
ła ze zdumienia.
Wyrwani z gł
ę
bokiego snu rodzice biedronki wbiegli do pokoju
i sami krzykn
ę
li zadziwieni, tym co zobaczyli. Przed nimi stała
biedronka identyczna, jak ich córka. Zaprowadzili j
ą
wi
ę
c do
pokoju Klary gor
ą
co prosz
ą
c o pomoc. Biedronka z rado
ś
ci
ą
oddala cz
ęść
swoich kropek. Potrz
ą
sn
ę
ła tylko leciutko
skrzydełkami i kropki same ju
ż
odnalazły wła
ś
ciwe miejsca.
Po chwili skrzydełka Klary zacz
ę
ły si
ę
zaczerwienia
ć
.
Biedroneczka nabierała sił, blado
ść
znikn
ę
ła z jej policzków.
Wyfrun
ę
ła z łó
ż
ka i ta
ń
czyła rado
ś
nie podskakuj
ą
c po całym
domu.
Odt
ą
d, co roku przybywała na jej skrzydełkach nowa, czarna
kropka i uzbierało si
ę
ich na pewno wi
ę
cej ni
ż
tylko
osiemna
ś
cie...
Agnieszka Kozak
Był sobie diament
Pewnego razu w pracowni jubilera mieszkał sobie diament.
Kiedy le
ż
ał w
ś
ród innych pi
ę
knych kamieni lubił si
ę
im
przygl
ą
da
ć
. Z zachwytem patrzył na mieni
ą
ce si
ę
soczyst
ą
czerwieni
ą
południowego wina rubiny, pełne gł
ę
bokiego
bł
ę
kitu szafiry, tak bardzo chciał błyszcze
ć
tak jak one, mieni
ć
si
ę
kolorowym wyra
ź
nym
ś
wiatłem. Chciał by
ć
taki jak one,
mieni
ć
si
ę
ich kolorami! Zło
ś
ciło go to,
ż
e jest twardy,
kanciasty,
ż
e daje tylko jasne
ś
wiatło! Przestał lubi
ć
przebywanie w
ś
ród innych kamieni, wolał le
ż
e
ć
sobie
samotnie
z
boku.
Pewnego dnia wzi
ę
ły go delikatnie mi
ę
kkie i ciepłe dłonie
młodej kobiety, długo go ogl
ą
dała, po czym stwierdziła,
ż
e jest
zbyt kanciasty, za mało błyszczy i nie nadaje si
ę
do tego, by
go obsadzi
ć
w pier
ś
cionku. Jak bardzo zacz
ą
ł zazdro
ś
ci
ć
innym kamieniom... Ludzie przychodzili, wybierali je, potem
one stawały si
ę
cz
ęś
ci
ą
pi
ę
knej bi
ż
uterii, a diament le
ż
ał z
boku i zacz
ą
ł traci
ć
nadziej
ę
ż
e kto
ś
którego
ś
dnia przyjdzie
po niego. Z ka
ż
dym dniem, gdy ubywało nadziei, ubywało te
ż
jakby blasku bij
ą
cego ze
ś
rodka kamienia - zmatowiał i trzeba
by było podej
ść
blisko i wzi
ąć
go do r
ę
ki by zobaczy
ć
,
ż
e jest
szlachetnym kamieniem, a nie kawałkiem bezwarto
ś
ciowej
cyrkonii. Mimo,
ż
e wiedział,
ż
e jest brylantem, przestał
wierzy
ć
,
ż
e stanowi jak
ąś
warto
ść
, bo przecie
ż
nikt nie chciał
go umie
ś
ci
ć
w
ś
ród innych kamieni w bransoletce, pier
ś
cionku
czy
diademie.
Kiedy ju
ż
zapomniał co znaczy l
ś
ni
ć
i dawa
ć
ś
wiatło, poczuł,
ż
e bior
ą
go do r
ę
ki czyje
ś
stare, szorstkie, mocno spracowane
r
ę
ce. Dotyk tego człowieka nie był delikatny, nie sprawiał mu
przyjemno
ś
ci, a jednak ciepło jego dłoni obudziło w diamencie
jak
ąś
t
ę
sknot
ę
... Zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
co to jest... Człowiek
długo ogl
ą
dał kamie
ń
, a ka
ż
de poruszenie jego dłoni budziło
w diamencie jak
ąś
niewypowiedzian
ą
t
ę
sknot
ę
... Co było tym
pragnieniem, które obudziło si
ę
w diamencie? Ciepło r
ą
k,
mimo tego,
ż
e szorstkich, obudziło pragnienie, o którym
zapomniał, bycia czyim
ś
, wa
ż
nym dla kogo
ś
, bycia
po
ś
rednikiem miło
ś
ci. Diament przypomniał sobie,
ż
e chciał
by
ć
wa
ż
ny i chciał błyszcze
ć
. By inni go widzieli, podziwiali, by
mogli zachwyca
ć
si
ę
jego pi
ę
knem, przecie
ż
po to s
ą
diamenty - by błyszcze
ć
i dawa
ć
ludziom tym samym rado
ść
.
Oprócz dziwnego ciepła w diamencie obudził si
ę
te
ż
niepokój... wiedział,
ż
e ludzie do tej pory go nie wybierali, bo
był kamieniem kanciastym, o nietypowym kształcie, czy i ten
człowiek z niego nie zrezygnuje? Poza tym trudny i nietypowy
kształt trzeba b
ę
dzie obrobi
ć
, czy ten człowiek zna si
ę
na
tym? Przecie
ż
ma stare, spracowane r
ę
ce, mo
ż
e nie by
ć
wystarczaj
ą
co delikatny, mo
ż
e uszkodzi
ć
kamie
ń
i wtedy ju
ż
nikt go nie b
ę
dzie chciał! Pragnienie bycia wybranym
przewa
ż
yło nad l
ę
kiem - diament odnalazł w sobie resztk
ę
siły, by zaja
ś
nie
ć
wewn
ę
trznym
ś
wiatłem tak, by człowiek nie
miał w
ą
tpliwo
ś
ci co do tego,
ż
e jest szlachetnym kamieniem.
Starzec wzi
ą
ł diament do swojej pracowni. Rozpocz
ą
ł si
ę
proces obróbki - ka
ż
de dotkni
ę
cie szlifierki wi
ą
zało si
ę
z
bólem, ze zdejmowaniem kolejnej porysowanej i pozbawionej
blasku warstwy. Ka
ż
da kolejna godzina szlifowania kamienia
wydawała si
ę
by
ć
niemo
ż
liwa do zniesienia. Człowiek mimo
lat miał bardzo sprawne r
ę
ce, cierpliwie i systematycznie
wydobywał całe pi
ę
kno z kamienia, nadaj
ą
c mu blask i kształt,
ku któremu zmierzał. Szlifowanie powodowało tak
ż
e to,
ż
e
diament robił si
ę
coraz mniejszy, ale to go nie martwiło -
wiedział,
ż
e b
ę
dzie pasował cho
ć
by do małego pier
ś
cionka.
Cały ból był dla diamentu niewa
ż
ny wobec celu - by ludzie go
podziwiali, by mógł błyszcze
ć
dla innych, by był wa
ż
ny i
odzyskał
swoj
ą
warto
ść
.
W ko
ń
cu nadszedł dzie
ń
najwa
ż
niejszy - diament miał zosta
ć
obsadzony, cały dzie
ń
my
ś
lał nad tym jak bardzo b
ę
dzie
błyszczał, jak teraz po oszlifowaniu ludzie b
ę
d
ą
go podziwiali,
zastanawiał si
ę
w jakiej bi
ż
uterii zostanie obsadzony?
Jakie
ż
było jego zdziwienie, kiedy obudził si
ę
rano i nic nie
mógł zobaczy
ć
. Czuł,
ż
e jest w
ś
rodku czego
ś
, czego nie
mógł rozpozna
ć
- nie było tam
ś
wiatła, nie czuł obecno
ś
ci
innych kamieni, wiedział,
ż
e to, co go otacza, nie jest ani
złotem ani platyn
ą
... Wokół było ciemno i zimno. Wi
ę
c całe to
szlifowanie, cały ten ból znoszony z cierpliwo
ś
ci
ą
był
nadaremny! Nie spełniło si
ę
jego marzenie, nie był wa
ż
nym
brylantem w pier
ś
cionku! Nie stał si
ę
po
ś
rednikiem miło
ś
ci -
nikt nie wyzna jej, wkładaj
ą
c go na palec ukochanej kobiecie.
Było mu
ź
le, był roz
ż
alony, zawiedziony, czuł si
ę
paskudnie.
Nagle usłyszał głosy ludzi wchodz
ą
cych do pomieszczenia,
mówili co
ś
o operacji, o przeszczepie, o rogówce, nic o
bi
ż
uterii! Po chwili przez diament przeszedł snop pi
ę
knego
ś
wiatła - ale nikt nie zachwycił si
ę
diamentem bo go nie było
wida
ć
!
Jego nie było wida
ć
, ale dzi
ę
ki niemu mała dziewczynka
mogła zobaczy
ć
pi
ę
kn
ą
ł
ą
k
ę
i motyle - diament stał si
ę
elementem precyzyjnego narz
ę
dzia, niezb
ę
dnego do operacji,
która przywróciła wzrok małej dziewczynce. U
ś
miech na
twarzy dziecka, mog
ą
cego zobaczy
ć
twarz swojej matki, wart
był
wi
ę
cej
ni
ż
cała
bi
ż
uteria
ś
wiata...
Czasami jest jaki
ś
inny plan, co do naszego
ż
ycia ni
ż
ten,
którego my by
ś
my chcieli... Czasami to, co najwa
ż
niejsze jest
niewidoczne dla oczu...
Agnieszka Kozak
Był sobie ogrodnik
Był sobie ogrodnik, który posiadał jeden z najpi
ę
kniejszych
ogrodów w okolicy, otoczony wielkim, nieprzebytym murem,
mocno zaro
ś
ni
ę
tym bluszczem. Ludzie wiedzieli, jak pi
ę
kny
jest ten ogród w
ś
rodku, lecz znali go raczej z opowiada
ń
,
gdy
ż
mało komu dane było w nim przebywa
ć
… ogrodnik
ci
ą
gle si
ę
bał, czy jego ogród jest wystarczaj
ą
co pi
ę
kny, by
ludzie chcieli w nim przebywa
ć
, czy ju
ż
zasługuje na to, by go
odwiedzano.
Nie zawsze tak było. Zacz
ę
ło si
ę
od tego,
ż
e ogrodnik dostał
kawał nieurodzajnej z pozoru, mocno zaro
ś
ni
ę
tej chwastami
ziemi. Pocz
ą
tkowo ubolewał,
ż
e inni dostali lepsz
ą
ziemi
ę
i
ż
e
nic tu nie wyro
ś
nie,
ż
e nie ma narz
ę
dzi,
ż
e nie ma siły do
pracy. Postanowił jednak wzi
ąć
si
ę
do pracy i zacz
ą
ł
piel
ę
gnowa
ć
ogród. Ró
ż
nie mu szło pocz
ą
tkowo – nie miał
praktyki i nie bardzo miał u kogo podejrze
ć
jak uprawia
ć
kwiaty, zreszt
ą
wcale nie był przekonany
ż
e potrafi zaj
ąć
si
ę
tak delikatnymi ro
ś
linami, jak na przykład ró
ż
e. Jednak
postanowił zaj
ąć
si
ę
ziemi
ą
, któr
ą
dostał, wi
ę
c pracował
wytrwale i w pocie czoła, po pewnym czasie miał jeden z
pi
ę
kniejszych ogrodów w okolicy. Ale wła
ś
ciciel ci
ą
gle bał si
ę
,
czy ogród jest wystarczaj
ą
co pi
ę
kny, by mogli przebywa
ć
w
nim ludzie, czy im si
ę
spodoba. Ogrodnik postanowił
wybudowa
ć
mur, który pozwoli mu chroni
ć
jego pi
ę
kny ogród.
Mur rósł, a ogród pi
ę
kniał. Obawy o to, czy si
ę
spodoba
innym,
były
coraz
wi
ę
ksze.
Ogrodnik postanowił najpi
ę
kniejsze, wyhodowane przez
niego, najwi
ę
cej opieki wymagaj
ą
ce kwiaty chroni
ć
z tyłu
ogrodu, w szklarni, któr
ą
wybudował specjalnie dla nich. Był
tam najtrudniejszy do uprawy kawałek ziemi. Kwiaty wewn
ą
trz
były cudne! Jednak ci
ą
gle musiał o nie dba
ć
i cz
ę
sto dr
ż
ał, co
si
ę
stanie, je
ś
li kto
ś
wejdzie do szklarni! Mo
ż
e je zniszczy,
mo
ż
e jakie
ś
ukradnie, mo
ż
e niektóre podepcze, a mo
ż
e po
prostu nie potraktuje ich z nale
ż
ytym im szacunkiem! Praca w
szklarni wymagała ogromnego wysiłku, kwiaty były mu
szczególnie drogie, a jednocze
ś
nie ziemia w tym miejscu była
wyj
ą
tkowo trudna do uprawy. Chwasty niezwykle trudno było
wyplewi
ć
w tym miejscu, ci
ą
gle tam były. Praca w szklarni
wi
ą
zała si
ę
ze szczególnym trudem – mógł tu przychodzi
ć
tylko wtedy, gdy ju
ż
uprz
ą
tn
ą
ł ogród, do którego przychodzili
inni ludzie. Niestety w zwi
ą
zku z tym, obok pi
ę
knych kwiatów
rosły chwasty, których po prostu czasami nie miał czasu
wyrywa
ć
! Potrzebował pomocy, ale te
ż
zacz
ą
ł si
ę
ba
ć
! Bał si
ę
,
ż
e chwasty zniszcz
ą
kwiaty,
ż
e je
ś
li kto
ś
wejdzie do szklarni
pod jego nieobecno
ść
w ogrodzie, zobaczy cudne kwiaty, ale
te
ż
rosn
ą
ce z nimi chwasty! Nie wiedział, co robi
ć
, l
ę
k był
coraz wi
ę
kszy! Co powiedz
ą
ludzie, je
ś
li poznaj
ą
szklarni
ę
?
Przecie
ż
znaj
ą
pi
ę
kny ogród, w którym nie ma ani jednego
chwastu, bo ogrodnik pi
ę
knie go piel
ę
gnuje! Postanowił
jeszcze bardziej pilnowa
ć
tego, by nikt nieproszony nie wszedł
do ogrodu – chroniło to jego szklarni
ę
! Niestety chroniło
pi
ę
kne kwiaty w niej, ale te
ż
powodowało,
ż
e nikt nie mógł mu
pomóc wyrywa
ć
chwastów, ani upi
ę
ksza
ć
szklarni! Zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
, czy nie wybudowa
ć
muru wewn
ą
trz ogrodu,
chroni
ą
cego
szklarni
ę
.
Dbał o ogród, a na zewn
ą
trz mur tak obrastał bluszczem,
ż
e
nie mo
ż
na ju
ż
było znale
źć
furtki bez pomocy ogrodnika. Lubił
swój ogród i zacz
ą
ł pozwala
ć
ludziom do niego przychodzi
ć
,
lecz tylko nieliczni znali furtk
ę
do ogrodu. Ludzie przychodz
ą
c
do ogrodu podziwiali kwiaty, dawali rady odno
ś
nie uprawy
niektórych
ro
ś
lin,
przynosili
nowe,
pi
ę
kne
sadzonki.
Zapraszał ludzi do swojego ogrodu, ale nawet nie mówił im o
szklarni, kontrolował,
ż
eby nie wchodzili do cz
ęś
ci ogrodu, w
której była szklarnia, dr
ż
ał na sam
ą
my
ś
l,
ż
e mogliby do niej
wej
ść
. Tak trudno mu było uwierzy
ć
,
ż
e ludzie uszanuj
ą
jego
cudne kwiaty w szklarni,
ż
e pomog
ą
oczy
ś
ci
ć
j
ą
z chwastów,
ż
e wolał
ż
eby jej nie znali! Czasami czuł si
ę
samotny w swoim
pi
ę
knym ogrodzie, czasami płakał, czasami nie miał siły i
czasu
na
wyrywanie
chwastów
w
szklarni.
Lubił te
ż
chodzi
ć
ogl
ą
da
ć
ogrody innych ludzi w okolicy,
niektóre nawet go zachwycały, w niektórych ch
ę
tnie
zachodził, by chwil
ę
posiedzie
ć
i pogaw
ę
dzi
ć
o uprawie
kwiatów. Niektórym udzielał ch
ę
tnie wskazówek, jak dba
ć
o
ogrody, oni ch
ę
tnie korzystali z rad do
ś
wiadczonego
ogrodnika i ich ogrody pi
ę
kniały – to cieszyło go chyba
najbardziej
poza
jego
ogrodem.
Pewnego razu trafił do ogrodu człowieka, który ju
ż
od jakiego
ś
czasu chciał odwiedzi
ć
. Zacz
ę
li gaw
ę
dzi
ć
o uprawie kwiatów,
człowiek ten wyra
ź
nie nie radził sobie z piel
ę
gnacj
ą
niektórych
ro
ś
lin i miał trudno
ś
ci z wyrywaniem chwastów, z podziwem
jednak patrzył, jak du
ż
o pracy wkłada w piel
ę
gnacj
ę
swojego
ogrodu. Zdziwiło go bardzo,
ż
e nie ma muru wokół jego
ogrodu, wła
ś
ciwie ka
ż
dy, kto chciał mógł do niego wej
ść
,
posiedzie
ć
tak długo, jak chciał i nic nie mówi
ą
c odej
ść
. Lubił
przychodzi
ć
do tego ogrodu, lubił biega
ć
ze
ś
miechem po
trawie, tam gdzie nie było posadzonych kwiatów, nawet
czasami za nim t
ę
sknił. Widział,
ż
e inni pomagali tamtemu
człowiekowi nie tylko w uprawie kwiatów, ale te
ż
w wyrywaniu
chwastów. W ogrodzie tego człowieka poznał wielu ciekawych
ludzi, którzy dzielnie pracowali nad upraw
ą
swoich ogrodów.
Którego
ś
dnia ze zdziwieniem zobaczył,
ż
e ludzie sami
znale
ź
li furtk
ę
do jego ogrodu, mało tego, nawet lubił, kiedy do
niego przychodzili, to było takie nowe,
ż
e kto
ś
chce sam do
niego przyj
ść
. Zacz
ą
ł uczy
ć
si
ę
,
ż
e ogród mo
ż
na podziwia
ć
,
ż
e ludzie chc
ą
w nim przebywa
ć
! To odkrycie sprawiało wielk
ą
rado
ść
. Lubił rozmawia
ć
z nimi o kwiatach, które kochali, z
wielk
ą
rado
ś
ci
ą
patrzył na ich spracowane r
ę
ce, doceniał trud,
jaki wło
ż
yli w upraw
ę
swoich ogrodów. Jednak było co
ś
, co
sprawiało,
ż
e od czasu do czasu dr
ż
ał. To była szklarnia
wewn
ą
trz ogrodu! My
ś
l,
ż
e kto
ś
mo
ż
e j
ą
odkry
ć
,
ż
e wejdzie,
ż
e stanie si
ę
co
ś
strasznego z jego kwiatami, powodowała,
ż
e
czasami nie mógł my
ś
le
ć
o niczym innym. Co b
ę
dzie, je
ś
li
ludzie odkryj
ą
chwasty? Czy b
ę
d
ą
w stanie cieszy
ć
si
ę
te
ż
kwiatami? Zacz
ą
ł na wszelki wypadek co jaki
ś
czas zamyka
ć
furtk
ę
,
ż
eby nikt nie wszedł do ogrodu pod jego nieobecno
ść
,
musiał mie
ć
kontrol
ę
nad tym, co dla niego najcenniejsze, nie
mógł sobie pozwoli
ć
na to by biegaj
ą
c po ogrodzie, kto
ś
natkn
ą
ł si
ę
na szklarni
ę
! T
ę
sknił za lud
ź
mi, chciał, by jego
ogród był odwiedzany i podziwiany, ale bał si
ę
, czy b
ę
dzie si
ę
na
pewno
podobał.
Było jeszcze co
ś
, co go niepokoiło. To,
ż
e kto
ś
mo
ż
e
próbowa
ć
zmieni
ć
co
ś
w szklarni,
ż
e nie da sobie rady z
chwastami, a ju
ż
niemal przera
ż
ała go my
ś
l,
ż
e mo
ż
e zechce
zamieszka
ć
w jego ogrodzie,
ż
e mo
ż
e zmienia
ć
go wbrew
jego woli. A ogród był jego i tylko jego! Nie chciał czu
ć
si
ę
samotny, ale te
ż
nie chciał burzy
ć
muru, który z takim trudem
budował tyle lat, nie chciał, by kto
ś
oceniał jego szklarni
ę
, nie
wytrzymałby krytyki, nie wytrzymałby zerwania cho
ć
by
jednego kwiatu! A przecie
ż
ludzie, którzy przychodzili do
ogrodu kochali ogrodnika! Lubili z nim by
ć
, znali trud uprawy
ro
ś
lin, ich r
ę
ce te
ż
były spracowane, te
ż
mieli trudne do
uprawy miejsca w swoich ogrodach! Nie bali si
ę
pracy! To,
ż
e
widzieli chwasty, nie przeszkadzało im cieszy
ć
si
ę
kwiatami!
Wspólnie mogli upi
ę
ksza
ć
swoje ogrody nawzajem, RAZEM
wyrywa
ć
chwasty, RAZEM budowa
ć
to, co w nich pi
ę
kne!
Ale zaproszenie ludzi wi
ą
zało si
ę
nie tylko z tym,
ż
e b
ę
d
ą
pomagali piel
ę
gnowa
ć
kwiaty! Niestety, wyrywaj
ą
c chwasty
mogli te
ż
niechc
ą
cy, opatrznie zniszczy
ć
jaki
ś
kwiat!
Wyrywanie chwastów boli, kaleczy r
ę
ce, niesie ze sob
ą
zm
ę
czenie, pozostawia pusty kawałek ziemi. Czy wyrosn
ą
na
nich kwiaty? Czy wystarczy cierpliwo
ś
ci i miło
ś
ci, by ten
kawałek ziemi zapełnił si
ę
kwiatami, by chwasty nie
zwyci
ęż
yły? Chwasty trzeba wyrwa
ć
gł
ę
boko, do korzeni, a na
to potrzeba du
ż
o siły, czasami pomocy drugiego ogrodnika.
Ale czy on uszanuje moje kwiaty? Czy ma do
ść
siły, by
pomóc mi przy piel
ę
gnowaniu ogrodu, czy nie ucieknie z
niego zm
ę
czony ci
ęż
k
ą
prac
ą
, czy nie przerazi go, je
ś
li
zobaczy jak du
ż
o w nim chwastów, jak du
ż
o jeszcze pracy?
Ogrodnik bał si
ę
zwłaszcza o ukryt
ą
w ogrodzie szklarni
ę
, o
to,
ż
e ludzie zobacz
ą
,
ż
e s
ą
w niej chwasty, bał si
ę
tak
ż
e,
ż
e
mog
ą
poprosi
ć
go o pomoc w swoich ogrodach – a to
zobowi
ą
zuje! Czasami brakowało mu ju
ż
sił na własny ogród,
sk
ą
d bra
ć
siły do tego, by pomaga
ć
innym w zmaganiach z
ich
chwastami?
W ogrodzie otoczonym wielkim murem mo
ż
na czu
ć
si
ę
samotnym. Zaproszenie ludzi wi
ąż
e si
ę
z tym,
ż
e zachwyc
ą
si
ę
jego pi
ę
knem, ale te
ż
dostrzeg
ą
chwasty i b
ę
d
ą
chcieli
pomóc je wyrywa
ć
, czasami mog
ą
niechc
ą
cy zniszczy
ć
jaki
ś
kwiat. Ale zaproszenie ich do szklarni, skorzystanie z ich
pomocy pozwala na piel
ę
gnowanie jej, ogrodnik nie musi ju
ż
traci
ć
energii na ukrywanie jej, mo
ż
e otworzy
ć
si
ę
na pomoc i
miło
ść
innych ludzi. Zaproszenie do szklarni oznacza,
ż
e nie
mo
ż
e zrezygnowa
ć
z kontroli, mo
ż
e czu
ć
si
ę
swobodnie i
ludzie mog
ą
czu
ć
si
ę
swobodnie w jego ogrodzie :). Przecie
ż
KA
ś
DY ma swoj
ą
szklarni
ę
, a RAZEM łatwiej walczy
ć
z
chwastami, miło
ść
jest tym, co pomaga
ć
piel
ę
gnowa
ć
pi
ę
kne
kwiaty i stawia
ć
czoła temu, co jeszcze wymaga pracy :).
Robert Karwat
Drzewo
ż
ycia
W
ę
drowiec usiadł pod d
ę
bem rosn
ą
cym na skraju lasu i oparł
si
ę
o jego szeroki pie
ń
. Promienie jesiennego sło
ń
ca
prze
ś
wiecały przez li
ś
cie, poruszane lekkim wiatrem. Człowiek
przymkn
ą
ł
oczy.
My
ś
li
popłyn
ę
ły
swobodnie...
Po zimowym
ś
nie las budził si
ę
do
ż
ycia. Sło
ń
ce i ciepły wiatr
ogrzały ziemi
ę
, a wody wiosennego deszczu wnikn
ę
ły
gł
ę
boko, zwil
ż
aj
ą
c próchniczn
ą
warstw
ę
i rozpuszczaj
ą
c
minerały. W glebie uwijały si
ę
przeró
ż
ne stworzenia, a
nasiona p
ę
czniały, wypuszczaj
ą
c kiełki pn
ą
ce si
ę
ku
ś
wiatłu.
Korzenie drzewa wilgotniały od przepływaj
ą
cej przez nie
wody, nios
ą
cej w gór
ę
proch ziemi. Wewn
ą
trz pnia, konarów i
gał
ę
zi było ciemno. Jaka
ś
siła kazała wodzie i zawartym w
niej substancjom niepowstrzymanie prze
ć
wy
ż
ej i dalej,
dociera
ć
do gał
ą
zek, nabrzmiewaj
ą
cych p
ą
ków i rozwijaj
ą
cych
si
ę
li
ś
ci.
Drobinka materii, b
ę
d
ą
ca ju
ż
od dawna w ruchu, zacz
ę
ła
zyskiwa
ć
ś
wiadomo
ść
i
wychyn
ę
ła na jasny
ś
wiat.
Opromienione sło
ń
cem, kołysz
ą
ce si
ę
w strugach wiatru,
dr
ż
ały listki na bli
ż
szych i dalszych gał
ą
zkach.
Ś
wie
ż
e p
ą
ki
p
ę
kały jasn
ą
zieleni
ą
. Wokół rozbrzmiewały wielorakie
odgłosy rozwijaj
ą
cego si
ę
ż
ycia. Przemykały ró
ż
nobarwne
stworzenia. Drzewo
ż
yło. Drobinka była teraz cz
ęś
ci
ą
p
ą
ku,
który utworzył si
ę
w
ś
ród li
ś
ci i rósł wraz z nimi, a
ż
rozwin
ą
ł si
ę
w
kwiat.
Jego
mi
ę
kkie
wn
ę
trze
pachniało...
Kwiat przemieniał si
ę
. Zachwycał si
ę
sob
ą
i
ś
wiatem, czerpał
ciepło, a drzewo dostarczało mu po
ż
ywienia. Pulsował
ż
yciem. I przyszedł czas, gdy poczuł,
ż
e nie jest ju
ż
sam,
ż
e
dzieli
ż
ycie
z
inn
ą
drobink
ą
...
Płyn
ą
ł czas. We wn
ę
trzu kwiatu dojrzewał owoc. Nowa
drobinka poczuła,
ż
e leci gdzie
ś
w nieznane. Sama nie
wiedziała, jak długo leci, gdzie spada, ile czasu trwa we
ś
nie...
Poczuła,
ż
e si
ę
zmienia. Było ciepło i wilgotno. Twarda
otoczka p
ę
kła. Mały kiełek wyjrzał na powierzchni
ę
ż
ycia.
W
ę
drowiec ockn
ą
ł si
ę
, otworzył oczy. Wokół co jaki
ś
czas
słycha
ć
było pacni
ę
cia spadaj
ą
cych
ż
oł
ę
dzi. Jeden z nich
le
ż
ał niedaleko. Człowiek przygl
ą
dał mu si
ę
przez chwil
ę
,
potem
delikatnie
przykrył
go
suchymi
li
ść
mi.
Wstał, czuj
ą
c na twarzy ciepło sło
ń
ca. Ruszył powoli w dalsz
ą
drog
ę
. Po jakim
ś
czasie przystan
ą
ł i obejrzał si
ę
w kierunku
lasu. Drzewo rozpo
ś
cierało si
ę
szeroko i wysoko. Pami
ę
tał
swój sen i my
ś
l, która pojawiła si
ę
po przebudzeniu:
- Ono si
ę
nie ko
ń
czy...
Ewa Koziatek
Globus
W pewnej klasie stał Globus. Szczycił si
ę
tym,
ż
e pomagał
ludziom w zdobywaniu wiedzy. Uwa
ż
ał,
ż
e bez jego pomocy
nie dowiedzieliby si
ę
wielu cudownych rzeczy o
ś
wiecie. Był
równie
ż
dumny ze swojego wygl
ą
du. Był okazały, kolorowy,
miał srebrny, grawerowany stojak. Osobom, które wchodziły
do klasy od razu rzucał si
ę
w oczy. Czuł si
ę
panem miejsca.
Pewnego dnia w klasie zamieszkała Mapa. Pocz
ą
tkowo
Globus przygl
ą
dał si
ę
jej z zaciekawieniem. Była troch
ę
ś
mieszna, bo płaska, ale była równie kolorowa, te
ż
miała
kontynenty, no i te
ż
posiadała srebrne elementy. Ró
ż
nice go
poci
ą
gały. Cieszył si
ę
,
ż
e ma przy sobie "bratni
ą
dusz
ę
", z
któr
ą
mo
ż
e ciekawie sp
ę
dza
ć
czas. Dobrze im było razem.
Którego
ś
dnia do klasy wleciały motyle. Grzecznie przywitały
si
ę
z Globusem, ale cał
ą
uwag
ę
skoncentrowały na Mapie.
Podziwiały j
ą
, ogl
ą
dały z ka
ż
dej strony, zachwycały si
ę
jej
pi
ę
knem i delikatno
ś
ci
ą
. Zacz
ę
ły rozmawia
ć
z Map
ą
i okazało
si
ę
,
ż
e jest bardzo miła. Globus poczuł si
ę
dotkni
ę
ty. My
ś
lał
sobie: "O ta Mapa! Niby tu taka miła i przyjazna, a co robi -
zabiera mi znajomych. Nie mog
ę
jej na to pozwoli
ć
, bo
niedługo przestan
ą
si
ę
mn
ą
interesowa
ć
. Przestan
ę
by
ć
wa
ż
ny. A co b
ę
dzie jak w ogóle przestan
ę
by
ć
potrzebny?".
Nast
ę
pnego dnia nie odezwał si
ę
ju
ż
do Mapy. Tak było i dnia
kolejnego, i przez cały najbli
ż
szy tydzie
ń
. Mapa nie wiedziała,
co si
ę
stało. Zastanawiała si
ę
, co zrobiła,
ż
e Globus mógł
poczu
ć
si
ę
ura
ż
ony, ale nic takiego nie mogła sobie
przypomnie
ć
. Pytała - Globus milczał. Było jej przykro, bo nie
chciała straci
ć
tej przyja
ź
ni. Globus za
ś
tego nie widział.
Coraz cz
ęś
ciej my
ś
lał o Mapie jak o zagro
ż
eniu. Ju
ż
my
ś
lał o
tym, jak si
ę
jej pozby
ć
z klasy. Stał si
ę
bardzo dra
ż
liwy.
Zauwa
ż
yły to pozostałe sprz
ę
ty. Którego
ś
dnia Stara Tablica
nie wytrzymała. Kiedy upewniła si
ę
,
ż
e Mapa niczego nie
usłyszy, zwróciła si
ę
do Globusa: "Słuchaj, młodzie
ń
cze. Od
jakiego
ś
czasu ci
ę
obserwuj
ę
. Zauwa
ż
yłam,
ż
e zmieniłe
ś
swój
stosunek do Mapy. Nie wiem, dlaczego tak si
ę
stało. Je
ż
eli
chcesz ch
ę
tnie wysłucham, co takiego si
ę
wydarzyło i je
ż
eli
b
ę
d
ę
mogła - pomog
ę
". Globus miał szacunek dla Starej
Tablicy. Była bardzo m
ą
dra. Bez l
ę
ku powiedział jej o swoich
niepokojach. Mówił: "Wiesz, Stara Tablico, na pocz
ą
tku
bardzo si
ę
cieszyłem,
ż
e znalazłem kogo
ś
tak podobnego do
mnie. Potem zacz
ą
łem si
ę
ba
ć
,
ż
e ona mnie zast
ą
pi,
ż
e przez
ni
ą
stan
ę
si
ę
niewa
ż
ny, albo, co gorsza w ogóle niepotrzebny.
Nie chce tego! Chc
ę
by
ć
zauwa
ż
any, potrzebny, wa
ż
ny.
Gdyby tak nie było? nawet nie chc
ę
o tym my
ś
le
ć
."
Stara Tablica wysłuchała wszystkiego uwa
ż
nie, po czym
powiedziała: "Wiesz, Globusiku, ka
ż
dy z nas potrzebuje by
ć
zauwa
ż
ony, lubiany, potrzebuje czu
ć
si
ę
wa
ż
ny. Kiedy tego
nie ma, czuje si
ę
bardzo
ź
le. Ka
ż
dy z nas ma co
ś
ze sob
ą
wspólnego, ale te
ż
ka
ż
dy ma co
ś
, co go wyró
ż
nia. Ty i Mapa
jeste
ś
cie bardzo podobni. Jednak macie równie
ż
wiele rzeczy,
które was ró
ż
ni
ą
, wi
ę
c nie jeste
ś
cie tacy sami. Przez to i Ty, i
Mapa b
ę
dziecie potrzebni do ró
ż
nych rzeczy. Nie musisz si
ę
wiec ba
ć
,
ż
e staniesz si
ę
bezu
ż
yteczny,
ż
e odejdziesz w
zapomnienie. Owszem, na pocz
ą
tku mog
ą
si
ę
Map
ą
zachwyca
ć
, bo jest nowa, ale to nie znaczy,
ż
e Ty staniesz si
ę
przez to zapomniany. Przypomnij sobie, jak si
ę
Ty
oczarowałe
ś
wszystkich, kiedy tu przyszedłe
ś
. Wszyscy
czuli
ś
my si
ę
zagro
ż
eni, ale nic złego si
ę
nie stało, bo przecie
ż
ka
ż
dy z nas ma tu swoje miejsce i swoje zadanie do
wykonania."
Globus z wielk
ą
uwag
ą
słuchał tego, co mówiła Stara Tablica.
Na pocz
ą
tku trudno mu było w to uwierzy
ć
. Potem zacz
ą
ł si
ę
zastanawia
ć
nad znaczeniem słów Starej Tablicy. My
ś
lał
dzie
ń
i drugi, i trzeci? Po tygodniu postanowił porozmawia
ć
z
Map
ą
. Bał si
ę
okrutnie, ale przyrzekł sobie,
ż
e wszystko jej
wyja
ś
ni. Wieczorem odezwał si
ę
nie
ś
miało. Mapa z wielkim
zdziwieniem popatrzyła na niego. Pocz
ą
tkowo podejrzewała,
ż
e Globus ma jakie
ś
nieczyste intencje, jednak im dłu
ż
ej go
słuchała, tym bardziej wierzyła w to, co mówił. Rozmawiali
cał
ą
noc. Nast
ę
pnego dnia rano w całej klasie zapanował
spokój. Zgoda mi
ę
dzy Globusem i Map
ą
przywróciła rado
ść
i
gwar klasowych sprz
ę
tów. A Stara Tablica spokojnie
u
ś
miechała si
ę
wiedz
ą
c,
ż
e po raz kolejny uratowała przyja
źń
.
Czasami spotykamy na swojej drodze osoby, które posiadają podobne cechy do naszych. Możemy się nimi
zachwycić i utworzyć podwaliny dobrej relacji. Czasami jednak zdarza się, że również nasi znajomi zauważają
w nowo poznanej osobie te dobre cechy. Możemy wtedy poczuć się zagrożeni, odtrąceni, odsuwani w cień. To
może wzbudzić negatywne emocje, a co za tym idzie ? zapoczątkować rozpad znajomości. Jeżeli jednak
znajdziemy w sobie dość siły, by przeciwstawić się lękom, możemy cieszyć się swoją innością,
indywidualnością i cudownością, bo właśnie tacy będziemy komuś potrzebni.
Agnieszka Kozak
Historia Kopciuszka
Pewnego razu była sobie dziewczynka, której nikt nie chciał i
której nikt nie kochał, od kiedy zmarł jej ukochany ojciec… nikt
nigdy o ni
ą
nie walczył, strasznie zawadzała w
ż
yciu swoim
przybranym siostrom i macosze.
ś
yła w piwnicy, w domu
pełnym nienawi
ś
ci, bólu, głodu i braku zasad. Cho
ć
by nie
wiem jak si
ę
starała, zawsze okazywało si
ę
,
ż
e co
ś
robiła nie
tak.
ś
yła w ci
ą
głym l
ę
ku o to, co przyniesie jutro, o to czy co
przyniesie kolejny dzie
ń
. Najbardziej lubiła te chwile gdy
zostawała sama – przynajmniej miała pewno
ść
ż
e nikt jej
ponownie nie uderzy,
ż
e nie wyrzuci,
ż
e nie b
ę
dzie kolejnych
upokorze
ń
–
nie
było
ucieczki!
Bo
i
dok
ą
d?
Nauczyła si
ę
,
ż
e tak musi by
ć
, nauczyła si
ę
ż
y
ć
bez miło
ś
ci i
ż
e musi liczy
ć
sama na siebie. Nauczyła si
ę
,
ż
e nie wolno jej
popełnia
ć
bł
ę
dów, bo za to grozi kara. Nauczyła si
ę
ż
y
ć
z tym
sama. Pogodziła si
ę
z tym,
ż
e b
ę
dzie wiodła
ż
ycie pełne
rozczarowa
ń
, chocia
ż
znoszonych z godno
ś
ci
ą
,
ż
adne inne
ż
ycie nie wydawało si
ę
mo
ż
liwe. Wydawało si
ę
,
ż
e takie było
jej
przeznaczenie.
A
ż
do chwili, gdy do drzwi zapukał posłaniec z pałacu,
wydawało si
ę
,
ż
e w jej
ż
yciu wszystko jest ustalone na wieki.
Zawsze b
ę
dzie pomywaczk
ą
, dziewczyn
ą
z piwnicy. Potem
nagle przybywa wiadomo
ść
od Ksi
ę
cia – zaproszenie na bal.
Na balu on wybrał j
ą
spo
ś
ród tysi
ą
ca, a ona pozwoliła si
ę
wybra
ć
. Poczuła,
ż
e jest wybrana, jedyna, poczuła si
ę
Pi
ę
kna.
Nie potrzebowali słów, ta
ń
czyli, po prostu ta
ń
czyli wpatrzeni w
siebie. Jednak o północy Kopciuszek uciekł, w noc, w
ciemno
ść
,
uciekł
do
swojej
piwnicy.
Uciekała pełna l
ę
ku, niepewno
ś
ci, ale z rozbudzon
ą
nadziej
ą
w sercu. Potrzebowała,
ż
eby Ksi
ąż
e j
ą
zatrzymał, by nie
pozwolił jej uciec w bezsens, on potrzebował… no wła
ś
nie, do
czego on jej potrzebował? Zadawała sobie to pytanie poprzez
pytanie
siebie:
co
jest
wpisane
w
jego
serce?
Jednak uzdrowienie serca trzeba zacz
ąć
od zawierzenia
siebie, nie od pytania, czego oczekuj
ą
inni. Kopciuszek,
zamiast rosn
ąć
w domu pełnym miło
ś
ci,
ż
ył w miejscu pełnym
strachu i upokorze
ń
– dlatego trudno było jej wierzy
ć
w
miło
ść
, trudno było wierzy
ć
w to,
ż
e jest co
ś
warta, trudno było
uwierzy
ć
w pi
ę
kno, którym zachwycali si
ę
ludzie, gdy patrzyli
na ni
ą
na balu. Wróciła do swojej piwnicy.
Nie musisz udowadniać, kim jesteś, jeśli w sercu czujesz, kim jesteś. Jak długo chcesz jeszcze żyć tak, jak tego
sobie życzą inni, z myślą czy im się to spodoba, czy sprostasz ich oczekiwaniom, z pytaniem, jakiego ciebie
chcieliby mieć inni? Gdzie jest miejsce, w którym czujesz się wolna, w którym czujesz, że masz przyzwolenie
na siebie, na bycie sobą, na radość, na płacz, na złość, na taniec? Gdzie jest miejsce, w którym czujesz się
kochana i Piękna? Ono jest w Twoim sercu, od serca powinno się zacząć, w Twoim sercu musi zacząć się
przyzwolenie na siebie. W Tobie jest siła i odwaga, by uwolnić Piękną, która jest w Tobie. Jeśli nie uwolnisz
swojego serca, nikt z zewnątrz nie da Ci tej wolności, może Cię tylko do niej zaprosić, dając swoją miłość.
Jako kobieta nie musisz się o nic starać, nie musisz zabiegać, żeby się zdarzyło. Musisz tylko odpowiedzieć na
to zaproszenie.
Jak miło,
ż
e w
ż
yciu Kopciuszka nast
ą
piło to zaproszenie.
Odpowied
ź
wymagała ogromnej odwagi, takiej, która mogła
zrodzi
ć
si
ę
tylko z gł
ę
bokiego pragnienia, by znale
źć
ż
ycie, o
którym jej serce wiedziało,
ż
e jest dla niego przeznaczone.
Ona chciała pój
ść
. Ale to wymagało niezłomno
ś
ci,
ż
eby
pokonuj
ą
c strach, dotrze
ć
jednak na bal. To wymagało
odwagi, by nie porzuci
ć
jednak nadziei, nawet po tym, jak
zata
ń
czyła z Ksi
ę
ciem. (Pami
ę
tasz, ona uciekła z powrotem
do piwnicy, tak jak robi to wiele niepewnych siebie kobiet).
Wchodź w te sytuacje, od których normalnie uciekasz. Zobacz, że musisz nauczyć się nazywać, co też jest dla
Ciebie ważne, że musisz mieć odwagę by odnaleźć swoje miejsce, – takie, które będziesz mogła kształtować,
takie, które będzie Twoim miejscem, a nie tylko takie, które zdecydują się Ci dać inni.
Kopciuszek zobaczył,
ż
e czas zacz
ąć
sprz
ą
ta
ć
w swojej
komórce, wybi
ć
w niej okna, zaprosi
ć
do niej
ś
wiatło! Ale
potrzebny jest na to na to czas. Ksi
ąż
e przez posła
ń
ców długo
szukał Pi
ę
knej ukochanej. Ona potrzebowała czasu, by
pozwolono jej zosta
ć
samej. Potrzebowała,
ż
eby dał jej czas
na prze
ż
ycie swojego bólu, na uporanie si
ę
z nim. Musiała raz
na zawsze przesta
ć
si
ę
ba
ć
, musiała dorosn
ąć
, musiała
odnale
źć
Pi
ę
kn
ą
w sobie i odnale
źć
swoje miejsce. Ksi
ąż
e
odnalazł Kopciuszka, przytrzymał jej r
ę
k
ę
, i powiedział,
ż
e
wszystko z ni
ą
w porz
ą
dku,
ż
e jest dla niego wa
ż
na,
ż
e to j
ą
wybrał,
ż
e z ni
ą
chce dzieli
ć
ż
ycie. Słyszała w jego głosie
miło
ść
, słyszała uznanie i uwierzyła mu. Uwierzyła w miło
ść
i
nie mogła si
ę
powstrzyma
ć
by nie uton
ąć
w jego ramionach.
W ko
ń
cu dała sobie przyzwolenie na bycie kobiet
ą
, na jak
ą
si
ę
urodziła, a królestwo ju
ż
nigdy nie było takie samo.I
ż
ycie
Kopciuszka ju
ż
nigdy nie było ju
ż
takie samo…
Ewa Koziatek
Mała Pszczółka
Była sobie Mała Pszczółka. Nale
ż
ała do wielkiego,
ż
ółtego
ula. Była w nim lubiana. Cz
ę
sto, prócz wykonywania swoich
zaj
ęć
, przychodziła z pomoc
ą
innym. Wsz
ę
dzie jej było pełno.
U
ś
miechni
ę
ta, otwarta, dost
ę
pna dla wszystkich. Czasami
rezygnowała ze swoich planów, by pomóc innej, według niej
bardziej potrzebuj
ą
cej pszczole. Cieszyła si
ę
tym,
ż
e znajduje
siły,
by
wspiera
ć
innych.
Jednak pewnego dnia siły j
ą
opu
ś
ciły. Starała si
ę
dalej
wypełnia
ć
swoje obowi
ą
zki, ale przychodziło jej to z wielkim
trudem. Nosidełka z nektarem wa
ż
yły coraz wi
ę
cej, mimo
tego,
ż
e nie zmieniły swojej wielko
ś
ci. Nawet przy
bezwietrznej pogodzie czuła,
ż
e co
ś
jej przeszkadza fruwa
ć
.
Czuła si
ę
coraz bardziej zm
ę
czona. Zacz
ę
ła unika
ć
innych.
Wydawało jej si
ę
,
ż
e pozostałe pszczoły s
ą
tak zaj
ę
te swoimi
sprawami,
ż
e nawet jej nie zauwa
ż
aj
ą
. Kiedy stan si
ę
utrzymywał dłu
ż
ej, Mała Pszczółka zacz
ę
ła si
ę
zastanawia
ć
nad sob
ą
, swoim ulem. My
ś
lała: "Tak, jak jestem potrzebna,
widz
ą
mnie, wiedz
ą
gdzie mnie szuka
ć
, potrafi
ą
by
ć
dla mnie
mili, chc
ą
ze mn
ą
przebywa
ć
. A teraz nawet nikt nie widzi,
ż
e
jest mi ci
ęż
ko. Mo
ż
e wcale mnie nie lubi
ą
w tym ulu. Mo
ż
e
powinnam
znale
źć
sobie
nowy."
Z rozmy
ś
la
ń
wyrwały j
ą
odgłosy rozmowy. Nieopodal starsza
pszczoła prosiła młodsz
ą
o pomoc. Niby nic nowego, jednak
tego dnia słowa zasłyszanej pro
ś
by nabrały nowego
znaczenia. Tyle razy sama była proszona o pomoc, ale ona
nigdy o ni
ą
nie prosiła. Zacz
ę
ła si
ę
zastanawia
ć
: "Co znaczy
prosi
ć
? Czy ja mog
ę
prosi
ć
? A czy nie oka
żę
si
ę
wtedy słaba?
A jak jestem słaba, to pewnie jestem do niczego. Co inni
powiedz
ą
o mnie, takiej słabej? A co b
ę
dzie jak moja pro
ś
ba
zostanie odrzucona?" Na sam
ą
my
ś
l o odmowie poczuła silne
ukłucie w sercu. "Prosi
ć
o pomoc, prosi
ć
o pomoc?" - brzmiało
w jej głowie - "ale jak odmówi
ą
? Przecie
ż
nie prze
ż
yj
ę
tego."
Przez cały nast
ę
pny dzie
ń
Mała Pszczółka walczyła ze swoimi
my
ś
lami. Wiedziała,
ż
e jest ju
ż
bardzo zm
ę
czona i sama nie
podoła obowi
ą
zkom. Wiedziała te
ż
,
ż
e jak nie wykona swojej
pracy, ucierpi cały ul. Postanowiła wi
ę
c poprosi
ć
. Z bij
ą
cym
sercem stan
ę
ła przed pszczoł
ą
, której cz
ę
sto pomagała.
Przez kilka minut prowadziła z ni
ą
rozmow
ę
o pogodzie, o
nowej modzie w ulu. Nie odwa
ż
yła si
ę
jednak wypowiedzie
ć
pro
ś
by. "Co b
ę
dzie jak odmówi?" - jak echo powtarzała w
głowie my
ś
l i dreszcz przebiegał jej małe ciało. Widz
ą
c,
ż
e
towarzyszka chce ju
ż
odej
ść
, zebrała si
ę
na odwag
ę
i
powiedziała cicho: "Mogłaby
ś
mi pomóc w sko
ń
czeniu pracy?
Bardzo mi na tym zale
ż
y." W odpowiedzi usłyszała: "Słuchaj,
dzisiaj nie mog
ę
. Królowa doło
ż
yła mi wi
ę
cej pracy i sama nie
wiem, jak si
ę
ze wszystkim pozbieram." Mała Pszczółka stała
jak osłupiała. W ko
ń
cu wyrzuciła z siebie krótkie - "dobra" - i
spiesznie pofrun
ę
ła ciemnym korytarzem. W jej głowie kł
ę
bił
si
ę
my
ś
li: "Stało si
ę
! Wiedziałam! Ja tyle razy pomagałam, a
mnie nikt nie chce pomóc. Poznali moj
ą
słabo
ść
. Ju
ż
nigdy
nie poprosz
ę
! Nigdy!" Do oczu cisn
ę
ły si
ę
łzy. Nagle poczuła
na ramieniu czyj
ś
dotyk. Zatrzymała si
ę
i spostrzegła obok
grubiutk
ą
pszczoł
ę
, która powiedziała: "Słyszałam jak prosiła
ś
o pomoc. Mam akurat wolne popołudnie, wi
ę
c ch
ę
tnie si
ę
przył
ą
cz
ę
do twojej pracy. Poza tym troch
ę
ruchu mi si
ę
przyda. Ju
ż
dawno chciałam ci to zaproponowa
ć
, ale bałam
si
ę
,
ż
e ci
ę
ura
żę
. Jeste
ś
taka silna." Mała Pszczółka z
rado
ś
ci
ą
ale i ze zdziwieniem przyj
ę
ła te słowa: "Jak mogła
pomy
ś
le
ć
,
ż
e mnie urazi propozycj
ą
pomocy?" Kiedy podczas
pracy rozmawiały, Mała Pszczółka dowiedziała si
ę
,
ż
e w ulu
jest postrzegana jako silna i jak na pszczoł
ę
- bardzo
niezale
ż
na. Dowiedziała si
ę
te
ż
,
ż
e niektóre pszczoły widziały,
ż
e co
ś
złego si
ę
z ni
ą
dzieje, ale bały si
ę
zapyta
ć
. Czekały na
jaki
ś
krok
z
jej
strony.
Pracuj
ą
ce pszczoły nawet si
ę
nie spostrzegły, jak zadanie
zostało wykonane. W dobrych nastrojach rozstały si
ę
. Mała
Pszczółka poleciała prosto do swojego pokoju - miała si
ę
nad
czym zastanawia
ć
.
Czasami, kiedy jesteśmy pełni energii wszystko wydaje się łatwe. Jednak, gdy siły opadają, wydaje się, że
ś
wiat nas nie chce i nie rozumie. Mamy wrażenie, że w swojej niemocy zostajemy sami. Jednak tak nie jest.
Czasami wystarczy zapanować nad strachem odrzucenia i wypowiedzieć prośbę, a z pewnością znajdzie się
ktoś, kto znajdzie chwilę, by Tobie towarzyszyć. Być może ten ktoś równie mocno jak Ty bał się odrzucenia
swojej propozycji.
Agnieszka Kozak
Mrówka i pszczółka
Na skraju wielkiego pi
ę
knego lasu mieszkała sobie
mróweczka. Ka
ż
dego dnia dzielnie wstawała rano, sprz
ą
tała
swój mały pokoik w wielkim mrowisku i wyruszała do pracy.
Bardzo lubiła swoj
ą
prac
ę
- codziennie przemierzała te same
znajome
ś
cie
ż
ki, spotykała podobne do niej mróweczki,
cieszyła si
ę
patrz
ą
c jak ka
ż
de przyniesione przez ni
ą
nawet
male
ń
kie
ź
d
ź
bło trawy staje si
ę
elementem buduj
ą
cym wielki
mrówczy kopiec. Mróweczka miała swoj
ą
bezpieczn
ą
tras
ę
,
znała wszystkie zapachy w lesie, znała ro
ś
liny, wiedziała,
jakie jest jej zadanie i gdzie ka
ż
dego dnia z takim mozołem
zmierza.
Czasami czuła jednak jak
ąś
t
ę
sknot
ę
, zwłaszcza, kiedy wiał
południowy wiatr i przynosił dziwne nieznane zapachy do
lasu... Czuła je szczególnie, gdy przychodziła na sam skraj
lasu.
Pewnego dnia, kiedy przechodziła swoj
ą
ś
cie
ż
k
ą
biegn
ą
c
ą
tu
ż
przy skraju lasu z wielk
ą
sił
ą
i impetem wpadła na ni
ą
ż
ółta,
puchata,
ś
miej
ą
ca si
ę
kulka. Razem potoczyły si
ę
po trawie.
Kulka była rozczochrana, klej
ą
ca i roze
ś
miana i pachniała tak
cudownie... to co
ś
, co było takie lepi
ą
ce jednocze
ś
nie dawało
tak cudowny zapach... ten sam zapach, który czasami
przynosił
południowy
wiatr.
Kim jeste
ś
i czym tak cudnie pachniesz - zapytała mróweczka
pracowicie usuwaj
ą
c lepi
ą
ce
ż
ółto-czerwone drobinki ze
swojego ciała. Hihihihi - jestem pszczółk
ą
, nigdy nie widziała
ś
pszczółki? Hihihi czym pachn
ę
? Zapachem kwiatów, których
pyłek zbierałam dzisiaj od rana. My pszczółki jeste
ś
my
stworzone do tego, by produkowa
ć
miód i zapyla
ć
kwiatki.
Ka
ż
dego dnia wyruszam na ł
ą
k
ę
by zbiera
ć
pyłek z
delikatnych kwiatów i przynosi
ć
do ula. Uwielbiam t
ę
robot
ę
!
Zakrzykn
ę
ła pszczółka wywijaj
ą
c przy tym koziołka w
powietrzu i rozsypuj
ą
c znowu pyłek dookoła - cz
ęść
drobinek
znowu
oblepiła
mróweczk
ę
.
Chyba zmarnowała
ś
troch
ę
swojej pracy, pyłek Ci si
ę
rozsypał
- z lekkim dr
ż
eniem w głosie powiedziała mróweczka. Daj
spokój! Pyłku jest cała masa, bo na ł
ą
ce jest mnóstwo
pi
ę
knych kwiatów! Wiesz to cudowne móc pracowa
ć
i mie
ć
z
tego tak
ą
frajd
ę
. Najbardziej lubi
ę
wylatywa
ć
z ula wczesnym
rankiem, przegl
ą
da
ć
si
ę
w kroplach rosy na soczy
ś
cie
zielonych li
ś
ciach, czu
ć
zapach wiatru w nozdrzach, kiedy
mkn
ę
przez ł
ą
k
ę
ś
cigaj
ą
c si
ę
z innymi pszczółkami. Lubi
ę
zachody sło
ń
ca nad lasem, kiedy wszystko nabiera takiej
tajemniczej magicznej barwy... hej! Ale my jeste
ś
my całe
oblepione pyłkiem, chod
ź
zabior
ę
Ci
ę
w miejsce gdzie
mo
ż
emy si
ę
umy
ć
. Mróweczka stała osłupiała - zanim zd
ąż
yła
cokolwiek powiedzie
ć
pszczółka wzi
ę
ła j
ą
za ramiona i razem
uleciały nad ł
ą
k
ą
. Jakie
ż
to było pi
ę
kne! Jak ł
ą
ka falowała cał
ą
mas
ą
kolorów, jak intensywne były zapachy tu na górze,
ponad
ziemi
ą
.
Mróweczka
była
oszołomiona
lotem,
przestrzeni
ą
, kolorami. Ł
ą
ka przecie
ż
zawsze tu była -
codziennie mijała j
ą
id
ą
c do swojej mrówczej pracy i wracaj
ą
c
z niej, czuła jej zapach i nawet nie domy
ś
lała si
ę
ż
e jest tak
urzekaj
ą
ca...
Od tego dnia mróweczka spotykała pszczółk
ę
na skraju lasu
podczas swojej mozolnej w
ę
drówki i co jaki
ś
czas razem
wyruszały na ł
ą
k
ę
. Po pewnym czasie stało si
ę
to pewnym
rytuałem - mróweczka pod
ąż
ała swoj
ą
utart
ą
ś
cie
ż
k
ą
ka
ż
dego
dnia, a pszczółka co jaki
ś
czas przylatywała do niej i zabierała
j
ą
na ł
ą
k
ę
. Pszczółce wolno było lata
ć
gdzie chciała po całej
ł
ą
ce, mróweczka musiała trzyma
ć
si
ę
swojej utartej drogi, bo
tak robiły wszystkie mróweczki mieszkaj
ą
ce w mrowisku.
Zreszt
ą
bała si
ę
,
ż
e nie znajdzie pszczółki, je
ś
li sama, bez
skrzydełek, wyruszy na nieznan
ą
jej ł
ą
k
ę
. Uwielbiała dni,
kiedy razem turlały si
ę
po ł
ą
ce, razem zagl
ą
dały do kielichów
kwiatów i k
ą
pały si
ę
w rosie. Mróweczka co jaki
ś
czas pytała
pszczółk
ę
czy nie jest dla niej ci
ęż
arem i czy mała
przyjaciółka da rad
ę
unosi
ć
j
ą
w gór
ę
, ponad ł
ą
k
ę
. Za ka
ż
dym
razem słyszała zapewnienie,
ż
e nie jest ci
ęż
arem i to j
ą
uspokajało. Czasami nie miały czasu spotka
ć
si
ę
w ci
ą
gu
tygodnia z mozołem realizuj
ą
c swoje codzienne prace, wtedy
zm
ę
czone po ci
ęż
kim tygodniu pracy siedz
ą
c obok siebie w
milczeniu i zachwycie patrzyły na zachodz
ą
ce nad ł
ą
k
ą
sło
ń
ce. Mróweczk
ę
poci
ą
gała ł
ą
ka i kwiaty i zapach ziemi o
ś
wicie, ale gdzie
ś
gł
ę
boko w sercu ci
ą
gle zadawała sobie
pytanie, czy wolno jej si
ę
cieszy
ć
tym wszystkim, czy wyj
ś
cie
na ł
ą
k
ę
i zabawa z pszczółk
ą
nie jest łamaniem
podstawowego powołania mróweczki - przecie
ż
stworzona
została do pracy. Pszczółka przy okazji pracy dobrze si
ę
bawiła, ale to nie pasowało do pracy mróweczki - jej praca
była powa
ż
na, uporz
ą
dkowana i zawsze miała sens. A jaki
sens miało beztroskie turlanie si
ę
po ł
ą
ce w
ś
ród kwiatów?
Jaki sens miało ogl
ą
danie zachodów sło
ń
ca? Przecie
ż
od
tego nie przybywało budulca na mrowisko... przecie
ż
mrówki
bardzo ró
ż
ni
ą
si
ę
od pszczółek i powinny si
ę
przyja
ź
ni
ć
z
innymi mrówkami... Mo
ż
e pszczółka te
ż
powinna zaj
ąć
si
ę
przyja
ź
ni
ą
z pszczółkami a nie z ni
ą
, zwykł
ą
mróweczk
ą
, która
nie była puchata, kolorowa i nie miała skrzydełek.
Postanowiła zrezygnowa
ć
z przyja
ź
ni z pszczółk
ą
- za du
ż
o
było w niej niebezpiecznej spontaniczno
ś
ci, za bardzo
mróweczka czuła si
ę
winna,
ż
e nie pracuje,
ż
e robi co
ś
, co
sprawia jej przyjemno
ść
dla niej samej,
ż
e
ż
yje troch
ę
dla
siebie zamiast tylko i wył
ą
cznie dla innych buduj
ą
c mrowisko.
Przecie
ż
kwiaty rosły na ł
ą
ce i ich zapach mogła czu
ć
bez
spotka
ń
z pszczółk
ą
. Przestała przychodzi
ć
w ich ulubione
miejsca, wiedziała,
ż
e pszczółka tam na ni
ą
czeka, ale jej
zobowi
ą
zania i jej mrówcza praca były wa
ż
niejsze... Pewnego
dnia, gdy ju
ż
bardzo zat
ę
skniła poszła na ł
ą
k
ę
i wytarzała si
ę
cała w kwiatach by poczu
ć
znajomy zapach. Jednak pyłki
kwiatowe, mimo,
ż
e oblepiały całe ciałko mróweczki nie dały
tego samego zapachu. Biegała po ł
ą
ce to tu to tam i
wynajdywała nowe kwiaty licz
ą
c na to,
ż
e to one dadz
ą
jej ten
zapach.
Wtedy poczuła w nozdrzach wiatr... Tak, to wiatr, który był
gdzie
ś
tam powy
ż
ej, ponad kwiatami dodawał tej cudnej nuty
kwiatom - on przynosił ze sob
ą
nie tylko zapach kwiatów, ale
te
ż
zapach beztroski i wolno
ś
ci... On przynosił ze sob
ą
"inno
ść
" pszczółki, która tak bardzo ubogacała je obie, która
nadawała nowy zapach ich
ż
yciu - to był zapach przyja
ź
ni...
Agnieszka Kozak
Mrówka i pszczółka
Na skraju wielkiego pi
ę
knego lasu mieszkała sobie
mróweczka. Ka
ż
dego dnia dzielnie wstawała rano, sprz
ą
tała
swój mały pokoik w wielkim mrowisku i wyruszała do pracy.
Bardzo lubiła swoj
ą
prac
ę
- codziennie przemierzała te same
znajome
ś
cie
ż
ki, spotykała podobne do niej mróweczki,
cieszyła si
ę
patrz
ą
c jak ka
ż
de przyniesione przez ni
ą
nawet
male
ń
kie
ź
d
ź
bło trawy staje si
ę
elementem buduj
ą
cym wielki
mrówczy kopiec. Mróweczka miała swoj
ą
bezpieczn
ą
tras
ę
,
znała wszystkie zapachy w lesie, znała ro
ś
liny, wiedziała,
jakie jest jej zadanie i gdzie ka
ż
dego dnia z takim mozołem
zmierza.
Czasami czuła jednak jak
ąś
t
ę
sknot
ę
, zwłaszcza, kiedy wiał
południowy wiatr i przynosił dziwne nieznane zapachy do
lasu... Czuła je szczególnie, gdy przychodziła na sam skraj
lasu.
Pewnego dnia, kiedy przechodziła swoj
ą
ś
cie
ż
k
ą
biegn
ą
c
ą
tu
ż
przy skraju lasu z wielk
ą
sił
ą
i impetem wpadła na ni
ą
ż
ółta,
puchata,
ś
miej
ą
ca si
ę
kulka. Razem potoczyły si
ę
po trawie.
Kulka była rozczochrana, klej
ą
ca i roze
ś
miana i pachniała tak
cudownie... to co
ś
, co było takie lepi
ą
ce jednocze
ś
nie dawało
tak cudowny zapach... ten sam zapach, który czasami
przynosił
południowy
wiatr.
Kim jeste
ś
i czym tak cudnie pachniesz - zapytała mróweczka
pracowicie usuwaj
ą
c lepi
ą
ce
ż
ółto-czerwone drobinki ze
swojego ciała. Hihihihi - jestem pszczółk
ą
, nigdy nie widziała
ś
pszczółki? Hihihi czym pachn
ę
? Zapachem kwiatów, których
pyłek zbierałam dzisiaj od rana. My pszczółki jeste
ś
my
stworzone do tego, by produkowa
ć
miód i zapyla
ć
kwiatki.
Ka
ż
dego dnia wyruszam na ł
ą
k
ę
by zbiera
ć
pyłek z
delikatnych kwiatów i przynosi
ć
do ula. Uwielbiam t
ę
robot
ę
!
Zakrzykn
ę
ła pszczółka wywijaj
ą
c przy tym koziołka w
powietrzu i rozsypuj
ą
c znowu pyłek dookoła - cz
ęść
drobinek
znowu
oblepiła
mróweczk
ę
.
Chyba zmarnowała
ś
troch
ę
swojej pracy, pyłek Ci si
ę
rozsypał
- z lekkim dr
ż
eniem w głosie powiedziała mróweczka. Daj
spokój! Pyłku jest cała masa, bo na ł
ą
ce jest mnóstwo
pi
ę
knych kwiatów! Wiesz to cudowne móc pracowa
ć
i mie
ć
z
tego tak
ą
frajd
ę
. Najbardziej lubi
ę
wylatywa
ć
z ula wczesnym
rankiem, przegl
ą
da
ć
si
ę
w kroplach rosy na soczy
ś
cie
zielonych li
ś
ciach, czu
ć
zapach wiatru w nozdrzach, kiedy
mkn
ę
przez ł
ą
k
ę
ś
cigaj
ą
c si
ę
z innymi pszczółkami. Lubi
ę
zachody sło
ń
ca nad lasem, kiedy wszystko nabiera takiej
tajemniczej magicznej barwy... hej! Ale my jeste
ś
my całe
oblepione pyłkiem, chod
ź
zabior
ę
Ci
ę
w miejsce gdzie
mo
ż
emy si
ę
umy
ć
. Mróweczka stała osłupiała - zanim zd
ąż
yła
cokolwiek powiedzie
ć
pszczółka wzi
ę
ła j
ą
za ramiona i razem
uleciały nad ł
ą
k
ą
. Jakie
ż
to było pi
ę
kne! Jak ł
ą
ka falowała cał
ą
mas
ą
kolorów, jak intensywne były zapachy tu na górze,
ponad
ziemi
ą
.
Mróweczka
była
oszołomiona
lotem,
przestrzeni
ą
, kolorami. Ł
ą
ka przecie
ż
zawsze tu była -
codziennie mijała j
ą
id
ą
c do swojej mrówczej pracy i wracaj
ą
c
z niej, czuła jej zapach i nawet nie domy
ś
lała si
ę
ż
e jest tak
urzekaj
ą
ca...
Od tego dnia mróweczka spotykała pszczółk
ę
na skraju lasu
podczas swojej mozolnej w
ę
drówki i co jaki
ś
czas razem
wyruszały na ł
ą
k
ę
. Po pewnym czasie stało si
ę
to pewnym
rytuałem - mróweczka pod
ąż
ała swoj
ą
utart
ą
ś
cie
ż
k
ą
ka
ż
dego
dnia, a pszczółka co jaki
ś
czas przylatywała do niej i zabierała
j
ą
na ł
ą
k
ę
. Pszczółce wolno było lata
ć
gdzie chciała po całej
ł
ą
ce, mróweczka musiała trzyma
ć
si
ę
swojej utartej drogi, bo
tak robiły wszystkie mróweczki mieszkaj
ą
ce w mrowisku.
Zreszt
ą
bała si
ę
,
ż
e nie znajdzie pszczółki, je
ś
li sama, bez
skrzydełek, wyruszy na nieznan
ą
jej ł
ą
k
ę
. Uwielbiała dni,
kiedy razem turlały si
ę
po ł
ą
ce, razem zagl
ą
dały do kielichów
kwiatów i k
ą
pały si
ę
w rosie. Mróweczka co jaki
ś
czas pytała
pszczółk
ę
czy nie jest dla niej ci
ęż
arem i czy mała
przyjaciółka da rad
ę
unosi
ć
j
ą
w gór
ę
, ponad ł
ą
k
ę
. Za ka
ż
dym
razem słyszała zapewnienie,
ż
e nie jest ci
ęż
arem i to j
ą
uspokajało. Czasami nie miały czasu spotka
ć
si
ę
w ci
ą
gu
tygodnia z mozołem realizuj
ą
c swoje codzienne prace, wtedy
zm
ę
czone po ci
ęż
kim tygodniu pracy siedz
ą
c obok siebie w
milczeniu i zachwycie patrzyły na zachodz
ą
ce nad ł
ą
k
ą
sło
ń
ce. Mróweczk
ę
poci
ą
gała ł
ą
ka i kwiaty i zapach ziemi o
ś
wicie, ale gdzie
ś
gł
ę
boko w sercu ci
ą
gle zadawała sobie
pytanie, czy wolno jej si
ę
cieszy
ć
tym wszystkim, czy wyj
ś
cie
na ł
ą
k
ę
i zabawa z pszczółk
ą
nie jest łamaniem
podstawowego powołania mróweczki - przecie
ż
stworzona
została do pracy. Pszczółka przy okazji pracy dobrze si
ę
bawiła, ale to nie pasowało do pracy mróweczki - jej praca
była powa
ż
na, uporz
ą
dkowana i zawsze miała sens. A jaki
sens miało beztroskie turlanie si
ę
po ł
ą
ce w
ś
ród kwiatów?
Jaki sens miało ogl
ą
danie zachodów sło
ń
ca? Przecie
ż
od
tego nie przybywało budulca na mrowisko... przecie
ż
mrówki
bardzo ró
ż
ni
ą
si
ę
od pszczółek i powinny si
ę
przyja
ź
ni
ć
z
innymi mrówkami... Mo
ż
e pszczółka te
ż
powinna zaj
ąć
si
ę
przyja
ź
ni
ą
z pszczółkami a nie z ni
ą
, zwykł
ą
mróweczk
ą
, która
nie była puchata, kolorowa i nie miała skrzydełek.
Postanowiła zrezygnowa
ć
z przyja
ź
ni z pszczółk
ą
- za du
ż
o
było w niej niebezpiecznej spontaniczno
ś
ci, za bardzo
mróweczka czuła si
ę
winna,
ż
e nie pracuje,
ż
e robi co
ś
, co
sprawia jej przyjemno
ść
dla niej samej,
ż
e
ż
yje troch
ę
dla
siebie zamiast tylko i wył
ą
cznie dla innych buduj
ą
c mrowisko.
Przecie
ż
kwiaty rosły na ł
ą
ce i ich zapach mogła czu
ć
bez
spotka
ń
z pszczółk
ą
. Przestała przychodzi
ć
w ich ulubione
miejsca, wiedziała,
ż
e pszczółka tam na ni
ą
czeka, ale jej
zobowi
ą
zania i jej mrówcza praca były wa
ż
niejsze... Pewnego
dnia, gdy ju
ż
bardzo zat
ę
skniła poszła na ł
ą
k
ę
i wytarzała si
ę
cała w kwiatach by poczu
ć
znajomy zapach. Jednak pyłki
kwiatowe, mimo,
ż
e oblepiały całe ciałko mróweczki nie dały
tego samego zapachu. Biegała po ł
ą
ce to tu to tam i
wynajdywała nowe kwiaty licz
ą
c na to,
ż
e to one dadz
ą
jej ten
zapach.
Wtedy poczuła w nozdrzach wiatr... Tak, to wiatr, który był
gdzie
ś
tam powy
ż
ej, ponad kwiatami dodawał tej cudnej nuty
kwiatom - on przynosił ze sob
ą
nie tylko zapach kwiatów, ale
te
ż
zapach beztroski i wolno
ś
ci... On przynosił ze sob
ą
"inno
ść
" pszczółki, która tak bardzo ubogacała je obie, która
nadawała nowy zapach ich
ż
yciu - to był zapach przyja
ź
ni...
Agnieszka Kozak
Pałacowy ogród
Był sobie król, który miał przepi
ę
kny pałac. Bardzo dbał o jego
wystrój, był dobry i łaskawy dla swoich poddanych. Ludzie,
którzy przychodzili do pałacu zachwycali si
ę
pi
ę
knymi
mozaikami, kolorowymi dywanami, bogat
ą
i wystawn
ą
zastaw
ą
. Wsz
ę
dzie w pałacu panował nienaganny porz
ą
dek.
Król był sprawiedliwy, ale te
ż
niezwykle wymagaj
ą
cy dla
swoich poddanych. Ka
ż
dy dokładnie znał zakres swoich
obowi
ą
zków i wiedział,
ż
e za brak przestrzegania jasnych
reguł mo
ż
e by
ć
w ka
ż
dej chwili zwolniony z pracy w pałacu.
Obowi
ą
zywały jasne, rozs
ą
dne rozkazy. Ka
ż
dy z poddanych
mógł przyj
ść
do pałacu po uprzednim umówieniu si
ę
z królem
- zawsze znajdował dla wszystkich czas, zawsze przyjmował
poddanych w sali tronowej. Królowi wydawało si
ę
,
ż
e to
b
ę
dzie zaszczyt dla jego poddanych,
ż
e mog
ą
przebywa
ć
w
miejscu, gdzie stoi tron, widz
ą
c króla w pi
ę
knych szatach, z
cudn
ą
wysadzan
ą
diamentami koron
ą
na głowie. Wielu ludzi
przychodziło do pałacu, ale nikt nie zostawał w nim na
dłu
ż
ej...
Pewnego razu do pałacu przyszła kobieta z mał
ą
dziewczynk
ą
. Kobieta prosiła o po
ż
yczk
ę
na spłacenie
długów, dopóki nie zbierze plonów ziemi, któr
ą
uprawiała. Król
oczywi
ś
cie zgodził si
ę
udzieli
ć
po
ż
yczki kobiecie i wtedy stało
si
ę
co
ś
niespodziewanego, dziewczynka nagle podbiegła do
króla, wdrapała si
ę
na jego kolana i cał
ą
sob
ą
przylgn
ę
ła do
niego
w
radosnym
u
ś
cisku.
Dworzanie zamarli z przera
ż
enia - nikomu nie wolno było
podchodzi
ć
tak blisko króla! Nikt nie wiedział, jaka mo
ż
e j
ą
za
to spotka
ć
kara, bo nikt do tej pory nie o
ś
mielił si
ę
przekroczy
ć
zakazu króla. Dziewczynka po prostu przytuliła
króla, i wcisn
ę
ła mu w r
ę
k
ę
gar
ść
wymi
ę
tych polnych kwiatów.
Król siedział oniemiały, dworzanie bali si
ę
oddycha
ć
, a
dziecko z niezwykłym u
ś
miechem na twarzy wróciło w
podskokach
do
przera
ż
onej
matki.
Król oniemiał - do tej pory
ż
ył według zasady,
ż
e nale
ż
y
wymaga
ć
tego, co mo
ż
na otrzyma
ć
,
ż
e autorytet opiera si
ę
na
rozs
ą
dku. To, co si
ę
stało w sali tronowej nie było rozs
ą
dne i
nie było zgodne z jego rozkazami, a mimo to nie rozzło
ś
ciło
go. Rozkaz dotycz
ą
cy odległo
ś
ci od władcy był przecie
ż
rozs
ą
dny, ale w tym momencie król zadał sobie pytanie, do
czego był mu potrzebny? Nie mógł skupi
ć
si
ę
na swoich
my
ś
lach, bo czuł co
ś
, co było dla niego zupełnie nowe?poczuł
zapach polnych kwiatów, poczuł zapach wiatru, który je
kołysał, poczuł zapach wolno
ś
ci, któr
ą
przyniosła ze sob
ą
dziewczynka, która nie zwa
ż
ała na rozkazy, po prostu
spontanicznie okazała wdzi
ę
czno
ść
. Król poczuł ciepło, które
przenikało go całego. Zamiast nakrzycze
ć
na dziecko zapytał
czy jest co
ś
, co mógłby dla niej zrobi
ć
? Rado
ść
na twarzy
małej była niesamowita. Tak! Zawsze marzyła o tym by móc
wej
ść
do królewskiego ogrodu! Król ch
ę
tnie spełnił pro
ś
b
ę
dziewczynki, wzi
ą
ł j
ą
za r
ę
k
ę
i razem poszli do wielkiego
ogrodu
z
tyłu
pałacu.
Kiedy tam weszli na twarzy dziewczynki malowało si
ę
wielkie
rozczarowanie pomieszane ze smutkiem, po policzku
popłyn
ę
ła
łza...
- A kwiaty? Gdzie s
ą
ró
ż
e, krokusy, malwy, te wszystkie
pi
ę
kne, cudowne kwiaty, które powinny by
ć
w ogrodzie kogo
ś
,
kto ma tak bogaty pałac? - pytało dziecko. W wielkim ogrodzie
był równo przyci
ę
ty
ż
ywopłot, nienagannie wypiel
ę
gnowana
trawa i
ż
adnych kwiatów! Kwiaty s
ą
niesymetryczne,
nielogiczne, mało praktyczne by król mógł si
ę
nimi zajmowa
ć
.
- Po co Ci taki ogród skoro nie masz w nim pi
ę
knych,
pachn
ą
cych kwiatów tylko równ
ą
, uło
ż
on
ą
traw
ę
? -
Król ci
ą
gle czuł zapach kwiatów przyniesionych przez
dziewczynk
ę
... Zaproponował,
ż
e je
ś
li chce mo
ż
e obsadzi
ć
cały ogród kwiatami. Dziecko nie posiadało si
ę
z rado
ś
ci,
oczywi
ś
cie wybłagało króla by towarzyszył jej przy zakładaniu
ogrodu. Rado
ś
ci z sadzenia kwiatów nie było ko
ń
ca, brali w
niej udział tak
ż
e ludzie pracuj
ą
cy w pałacu. W ogrodzie
rozbrzmiewał cudowny
ś
miech dziewczynki, dworzanie z
zadziwieniem patrzyli na króla, jak biega po ogrodzie, bawi
ą
c
si
ę
w berka i ciuciubabk
ę
z małym dzieckiem. Razem
zaplanowali ogród, razem kopali grz
ą
dki, razem patrzyli jak
kwiaty i krzewy ró
ż
rozkwitaj
ą
cieszyli si
ę
ka
ż
d
ą
now
ą
sadzonk
ą
. Ogród pi
ę
kniał z ka
ż
dym rokiem, król łagodniał, a
dziewczynka
dorastała.
Pewnej wiosny do pałacu nie przyszła dziewczynka - weszła
młoda kobieta z nar
ę
czem pi
ę
knych herbacianych ró
ż
. To były
ró
ż
e na po
ż
egnanie, kobieta postanowiła wybudowa
ć
swój
dom i zasadzi
ć
kwiaty we własnym ogrodzie. Wtedy król
zobaczył,
ż
e nie ma ju
ż
dziecka - jest pi
ę
kna, dorosła kobieta,
która odchodzi z jego ogrodu. Poczuł ból i zacz
ą
ł ba
ć
si
ę
pustki,
ż
e bez niej ogród nie b
ę
dzie taki sam,
ż
e on zostanie
sam. I wtedy zobaczył,
ż
e ma wokół siebie ludzi, którzy s
ą
mu
oddani, nie dlatego,
ż
e si
ę
go boj
ą
, ale dlatego
ż
e go
kochaj
ą
...
ś
e stał si
ę
im bliski przez to
ż
e razem pracowali w
ogrodzie,
ż
e razem planowali jak b
ę
dzie wygl
ą
dał,
ż
e król
przestał
ż
y
ć
według rozs
ą
dnych zasad, a zacz
ą
ł
ż
y
ć
słuchaj
ą
c
serca...
Kobieta miała swój własny ogród, ale król mógł posyła
ć
jej
kwiaty z ogrodu, który dzi
ę
ki niej udało mu si
ę
wyhodowa
ć
...
Trzeba pokona
ć
zm
ę
czenie, pal
ą
ce sło
ń
ce, czasami b
ą
ble na
r
ę
kach by wyhodowa
ć
pi
ę
kny ogród, który jest marzeniem tak
wielu ludzi. Król przemierzył t
ę
drog
ę
, podj
ą
ł wyzwanie,
zrezygnował ze sztywnych zasad, kopał ziemi
ę
w pocie czoła,
sadził kwiaty i zrealizował swoje najgł
ę
bsze pragnienie -
dzi
ę
ki ludziom nauczył si
ę
bycia po
ś
ród ludzi...
Agnieszka Kozak
Serce wilka
Pewnego razu w lesie urodził si
ę
Wilczek. Był mały,
ś
liczny,
bezbronny. Kiedy był mały, znale
ź
li go ludzie i zabrali do
swojego domu, jednak cały czas czuł,
ż
e tam nie pasuje,
potrzebował... no wła
ś
nie potrzebował swojego miejsca,
potrzebował mie
ć
co
ś
dla siebie. Tak bardzo pragn
ą
ł
wolno
ś
ci, tak bardzo pragn
ą
ł przestrzeni, do której t
ę
skniło
całe jego serce, cho
ć
tego nie rozumiał, bo jego opiekunowie
byli dla niego dobrzy. Wilczek cz
ę
sto uciekał do ciemnego
lasu - mógł by
ć
sam, upajaj
ą
c si
ę
zapachem wilgotnych
sosen, gdy nadchodził zimny poranek. Nauczył si
ę
ukrywa
ć
swoje pragnienia, nauczył si
ę
nie chcie
ć
nic dla siebie,
nauczył si
ę
ż
y
ć
tak, jak tego oczekuj
ą
inni, zakopał gł
ę
boko
swoj
ą
dziko
ść
. Wilczek dorastał, ale powoli zapominał,
ż
e jest
wilkiem - stał si
ę
kim
ś
podobnym do wilka - z boku mo
ż
na by
zobaczy
ć
psa, który bardzo wilka przypomina. Był niezwykle
lojalny, pi
ę
kny, wierny, brał to, co mu dawano, nie walcz
ą
c o
wi
ę
cej,
bo
przecie
ż
wyzbył
si
ę
swoich
pragnie
ń
.
Pewnego dnia Wilczek spotkał Prosiaczka. Niezwykłe
stworzenie! Ile w tym małym ciałku było ciepła, miło
ś
ci i ch
ę
ci
dawania siebie innym. Prosiaczek bał si
ę
wielu rzeczy, ale
było w nim co
ś
, co urzekało Wilczka - była to prostolinijno
ść
,
była to niezwykła rado
ść
dziecka, było to dawanie siebie
całego, do ko
ń
ca! Prosiaczek był fascynuj
ą
cy w tej swojej
prosiaczkowato
ś
ci! Wilczek nie bardzo wiedział jak to si
ę
stało, ale stali si
ę
sobie niezwykle bliscy, zacz
ę
li si
ę
uzupełnia
ć
, i
ść
rami
ę
w rami
ę
. Wydawało mu si
ę
,
ż
e
Prosiaczek czerpie z jego siły, wierno
ś
ci, przyja
ź
ni, a tak
naprawd
ę
to on bardzo du
ż
o czerpał z dzieci
ę
co
ś
ci
Prosiaczka i dzi
ę
ki niemu uczył si
ę
jak by
ć
wiernym, jak uczy
ć
si
ę
słucha
ć
swojego pragnienia! Prosiaczek m
ęż
niał z dnia na
dzie
ń
! Stawał si
ę
coraz dzielniejszy, stawiał czoła licznym
wyzwaniom, dorastał! Niezwykłe było to,
ż
e dwa tak ró
ż
ne
stworzenia, mogły si
ę
tak dobrze spotka
ć
! Przyjemnie było
biega
ć
razem po ł
ą
kach, wchodzi
ć
w zakazane zak
ą
tki lasu,
do których Prosiaczek normalnie bał si
ę
nawet zagl
ą
da
ć
.
Wilczek czuł si
ę
bardzo odpowiedzialny za Prosiaczka -
zawsze troszczył si
ę
o to, by Prosiaczek si
ę
nie wystraszył, by
nie uraził łapki o kamie
ń
, by nie poczuł si
ę
odrzucony, coraz
mniej było Wilczka, coraz wi
ę
cej Prosiaczka i jego m
ę
stwa.
Pewnego dnia obaj poznali Tygryska. To, co poci
ą
gało
Wilczka w Tygrysie to była jego dziko
ść
- czasami si
ę
jej bał,
czasami jej nie rozumiał, ale czuł
ż
e odnajduje w nim jaki
ś
kawałek siebie. Wilczek chciał by
ć
blisko nich obu! Obaj byli
bardzo wa
ż
ni, obaj uzupełniali jak
ąś
cz
ęść
wilczka, poczuł
jednak jak
ąś
dziwn
ą
t
ę
sknot
ę
- zacz
ą
ł jednak ogromnie
t
ę
skni
ć
za sob
ą
! Za wolno
ś
ci
ą
, za dziko
ś
ci
ą
, któr
ą
nosił w
sercu, a która została gdzie
ś
pogrzebana pod warstw
ą
strachu i uległo
ś
ci. Dziko
ść
wymagała walki o siebie, walki o
prawd
ę
. Prawd
ą
było to,
ż
e wilczek znowu zacz
ą
ł si
ę
ba
ć
-
wróciło wiele l
ę
ków.
ś
e straci Tygrysa, bo udawał co
ś
, czego
nie chciał. Bał si
ę
,
ż
e skrzywdzi Prosiaczka, bo bez niego
mo
ż
e
sta
ć
mu
si
ę
Prosiaczkowi
co
ś
złego!
Tak bardzo si
ę
bał, tak bardzo nie wiedział, kim jest, co jest
istot
ą
jego serca,
ż
e uciekł do lasu - tam, gdzie zawsze
znajdował swój azyl, swoje miejsce, za czym tak zwyczajnie
t
ę
skniło jego serce... Prawda jest taka,
ż
e rósł w domu ludzi,
zamiast w lesie, w którym nie było znaków, nie było innych
wilków, które nauczyłyby go walczy
ć
o siebie - potrzebował
czasu na odnalezienie siebie, na odnalezienie dzikiego ale i
pi
ę
knego serca w sobie, na nauczenie si
ę
, jak by
ć
prawdziwym wilkiem. Kiedy został sam w lesie musiał zacz
ąć
walczy
ć
, musiał do
ś
wiadczy
ć
zimna, głodu, pragnienia,
samotno
ś
ci, ale tylko tak mógł usłysze
ć
swoje serce... podj
ą
ł
walk
ę
o siebie cho
ć
nie było łatwo, cho
ć
bardzo bał si
ę
czy
jego
przyjaciele
potem
go
przyjm
ą
...
Kiedy odnalazł siebie, zrozumiał,
ż
e mo
ż
e wróci
ć
do swoich
przyjaciół,
ż
e mo
ż
e odnale
źć
si
ę
we wra
ż
liwo
ś
ci prosiaczka i
dziko
ś
ci tygryska...
ż
e oni potrzebuj
ą
jego serca - Prosiaczek
jego ochrony, a Tygrysek dzikiej i szalonej zabawy. Zrozumiał,
ż
e tylko odnajduj
ą
c siebie w sobie samym mo
ż
e odnale
źć
drog
ę
do swoich przyjaciół mimo tego,
ż
e byli tak bardzo
ró
ż
ni...
Ewa Koziatek
Stokrotka
Na pi
ę
knej majowej ł
ą
ce mieszkała mała Stokrotka. Była
krucha, ale bardzo ciekawa. Wystawiała
ż
ółt
ą
główk
ę
do
sło
ń
ca. Rozgl
ą
dała si
ę
wokół, by pozna
ć
s
ą
siadów. Widziała
całe pi
ę
kno otaczaj
ą
cego
ś
wiata. Było jej w tym
ś
wiecie
dobrze. Czasami tylko przychodziły chwile, gdy czuła si
ę
bardzo samotna. Postanowiła wi
ę
c zaprzyja
ź
ni
ć
si
ę
, by móc
dzieli
ć
swoj
ą
rado
ść
z innymi. Zacz
ę
ła przygl
ą
da
ć
si
ę
uwa
ż
niej otaczaj
ą
cym ro
ś
linkom. Zauwa
ż
yła obok pi
ę
kny
Mlecz. Był cudny, wielki i dostojny. Był troch
ę
do Stokrotki
podobny, wi
ę
c razem wyci
ą
gali swoje główki do sło
ń
ca. Czas
mijał im szybko i przyjemnie. Stokrotce coraz bardziej
zale
ż
ało na Mleczu. Pewnego dnia postanowiła poda
ć
mu
swój delikatny płatek. Mlecz przyj
ą
ł go z rado
ś
ci
ą
. Cieszył si
ę
tym,
ż
e jest kto
ś
tak mu bliski. Stokrotka równie
ż
była dumna
ze tak pi
ę
kny kwiat wła
ś
nie j
ą
wybrał na swoj
ą
towarzyszk
ę
.
Pewnego dnia Mlecz zobaczył co
ś
ciekawego na drugim
ko
ń
cu ł
ą
ki. Bardzo chciał przyjrze
ć
si
ę
temu bli
ż
ej. Ruszył si
ę
gwałtownie i - wyrwał biały, delikatny płateczek. Stokrotka
bardzo to prze
ż
yła. Czuła si
ę
znowu bardzo samotna. Bolało
j
ą
to,
ż
e kto
ś
, komu zaufała - odszedł. Przez jaki
ś
czas trudno
jej było dostrzec pi
ę
kno ł
ą
ki. Wiosna w pełni, wszystko
rozkwitało, a jej było tak smutno, jakby ju
ż
zmierzała ku
jesieni.
Mijały dni. Stokrotka znowu przyzwyczajała si
ę
do samotnego
bycia w
ś
wiecie. Pewnego dnia jej uwag
ę
przykuła mała,
niebieska kuleczka wyrastaj
ą
ca obok. Przygl
ą
dała jej si
ę
z
zaciekawieniem. Kiedy rosa opadła kuleczka zacz
ę
ła
zmienia
ć
swój kształt. Po chwili oczom Stokrotni ukazał si
ę
dorodny Chaber. Stokrotka my
ś
lała: "Ciekawy jest ten nowy.
Taki inny. Jak on to robi,
ż
e nie maj
ą
c
ż
ółtego
ś
rodka te
ż
poznaje
ś
wiat. Jest taki
ś
miesznie niebieski...". Wiele my
ś
li
przychodziło jej do głowy na temat Chaberka. Budził on jej
ciekawo
ść
i ch
ę
tnie by si
ę
z nim zaprzyja
ź
niła, gdyby nie
do
ś
wiadczenie z Mleczem. Tak bardzo si
ę
bała,
ż
e historia
mo
ż
e si
ę
powtórzy
ć
. Wolała wi
ę
c z dystansu przygl
ą
da
ć
si
ę
inno
ś
ci niebieskiego kwiatka. Jednak pewnego dnia Chaber
nie wytrzymał i sam nawi
ą
zał rozmow
ę
ze Stokrotk
ą
. Okazało
si
ę
,
ż
e mimo ró
ż
nic zewn
ę
trznych, jest wiele rzeczy, które ich
ł
ą
cz
ą
. Oboje lubili chłodn
ą
ros
ę
o
ś
wicie, lubili wygrzewa
ć
si
ę
w sło
ń
cu, lubili te
ż
poznawa
ć
ś
wiat. Stokrotka coraz bardziej
pragn
ę
ła by
ć
blisko Chaberka. Którego
ś
dnia Chaber poprosił
j
ą
, by podała mu swoje płatki, by mogli wspólnie wyci
ą
gn
ąć
łody
ż
ki
do
sło
ń
ca.
Stokrotka
zawahała
si
ę
chwil
ę
,
wspominaj
ą
c Mlecz, ale pomy
ś
lała sobie: "Tamto ju
ż
jest
histori
ą
. Chaberek jest zupełnie inny. Przy nim nie mo
ż
e mi
si
ę
sta
ć
nic złego". Z rado
ś
ci
ą
podała płatki Chabrowi. Kwiatki
chwyciły si
ę
mocno i starały si
ę
jak najwy
ż
ej wyci
ą
gn
ąć
swoje
główki, by ponad traw
ą
wygrzewa
ć
si
ę
w pełnym sło
ń
cu. W
pewnym momencie Stokrotka poczuła,
ż
e ju
ż
nie mo
ż
e
wyci
ą
gn
ąć
si
ę
bardziej. Jej łody
ż
ka była krótsza ni
ż
łody
ż
ka
Chaberka. Powiedziała o tym niebieskiemu kwiatkowi, ale on
jakby tego nie słyszał. Wci
ąż
rósł i rósł, i... pozbawił Stokrotk
ę
tych płatków, za które j
ą
trzymał. Stokrotka mogła ju
ż
tylko
patrze
ć
, jak Chaber góruje nad pozostałymi ro
ś
linami.
Poczuła si
ę
bardzo
ź
le. My
ś
lała: "Znowu jestem sama. Znowu
zaufałam
niewła
ś
ciwemu
kwiatkowi.
Jaka
jestem
beznadziejna!! A poza tym... urod
ę
Chaberka podziwiaj
ą
teraz
wszyscy, a ja... Na mnie ju
ż
nikt nie spojrzy. Jestem taka
mała, zostało mi tak niewiele płatków. Kogo ja mog
ę
zainteresowa
ć
?" Stokrotka zacz
ę
ła płaka
ć
. Chciała ukry
ć
si
ę
przed wszystkimi. Czasami znajdowała jaki
ś
li
ść
, pod którym
chowała si
ę
przez cały dzie
ń
. Tam czuła si
ę
dobrze i
bezpiecznie. Płacz
ą
c my
ś
lała: "O nie! Ju
ż
nigdy nikomu nie
zaufam! Dwa razy zdarzyło si
ę
to samo. Ju
ż
nie dam si
ę
nabra
ć
na pi
ę
kny wygl
ą
d i słowa. Zostaje sama a
ż
mnie st
ą
d
jesie
ń
zabierze!" Postanowiła kategorycznie i schowała si
ę
pod znalezionym tego dnia li
ś
ciem Łopianu. Nie było jej tam
najlepiej - nie widziała sło
ń
ca, nie czuła porannej rosy, któr
ą
tak lubiła - jednak czuła si
ę
tam bezpieczna. Tam nikt nie
widział jej braków, tam nikt nie mógł jej zrani
ć
.
Mijało lato. Wokół rozwijały si
ę
nowe kwiatki, jednak Stokrotka
zaj
ę
ta sob
ą
, nie zauwa
ż
ała tego. Pewnego dnia obudził j
ą
hałas. Nie
ś
miało wysun
ę
ła główk
ę
i ujrzała dziwny widok.
Przed ni
ą
stał pi
ę
kny, czerwony Mak, jednak główk
ę
miał
zwrócon
ą
do ziemi, a nie jak wi
ę
kszo
ść
kwiatów - do sło
ń
ca.
Zdziwiona zapytała: "Co ci jest?". Mak odparł: "Wiesz, kto
ś
nieostro
ż
ny za mocno zgi
ą
ł moj
ą
łodyg
ę
i zostałem
nadłamany. Nie mog
ę
ju
ż
w pełni cieszy
ć
si
ę
sło
ń
cem, ale to,
co mi zostało, pozwala na doczekanie jesieni." Stokrotce
zrobiło si
ę
jeszcze bardziej smutno: "Mak pewnie bardzo
cierpi z powodu swojej łodygi" - pomy
ś
lała. Stała,
przygl
ą
daj
ą
c si
ę
Makowi, jednak po chwili u
ś
wiadomiła sobie,
ż
e bardzo brzydko przy nim wygl
ą
da. Zawstydziła si
ę
i znowu
schowała si
ę
za li
ść
Łopianu. My
ś
lała sobie: "Jak mogłam by
ć
tak nieostro
ż
na!!! Przecie
ż
nie chc
ę
, by ktokolwiek na mnie
patrzył, nie chce nikogo spotyka
ć
. Oni rani
ą
!!!". Przez kilka
nast
ę
pnych dni Stokrotka nie pokazywała si
ę
. Mak natomiast
bardzo polubił mał
ą
towarzyszk
ę
. Polubił jej
ż
ółt
ą
główk
ę
i te
kilka płatków, które pozostały. Nawet jak nie widział Stokrotki,
mówił do niej. Stokrotka pocz
ą
tkowo denerwowała si
ę
,
ż
e kto
ś
zakłóca jej spokój. Mak jednak nie ustawał. Wci
ąż
mówił o
tym, co działo si
ę
na ł
ą
ce, zach
ę
caj
ą
c by Stokrotka wyszła ze
swej kryjówki. Cho
ć
jeszcze z ukrycia, Stokrotka nasłuchiwała
tego, co Mak mówił. Pewnego dnia odwa
ż
yła si
ę
wyj
ść
.
Bardzo, ale to bardzo, bała si
ę
spróbowa
ć
po raz kolejny
zaufa
ć
. Pierwszego dnia trzymała si
ę
z dala. Nie mówiła o
sobie za du
ż
o. Nie chciała, by Mak co
ś
o niej wiedział, by
potem nie wykorzystał tego przeciwko niej. Nie ufała mu. A
Mak widział j
ą
pi
ę
kn
ą
- tak
ą
jaka jest. Mówił jej: "To,
ż
e nie
masz kilku płatków wyró
ż
nia ci
ę
ze wszystkich innych
stokrotek. Przez to stajesz si
ę
jedyn
ą
w swym rodzaju. Na
całej ł
ą
ce nie ma podobnej do ciebie". Stokrotka była bardzo
zdziwiona tym, co słyszała. Zrozumiała,
ż
e nie musi si
ę
ju
ż
wstydzi
ć
swojego wygl
ą
du, ani tego, co wydarzyło si
ę
w jej
ż
yciu. Opowiadała wi
ę
c wiele, a Mak słuchał wszystkiego z
uwag
ą
. Ona te
ż
słuchała tego, co Mak miał do powiedzenia.
Czasami, w chwilach zw
ą
tpienia, Stokrotka wracała my
ś
lami
do przeszło
ś
ci, do kwiatków, które odeszły, rani
ą
c j
ą
. My
ś
lała:
"Mak jest taki sympatyczny. Jest taki dobry dla mnie. Ja
jednak tak bardzo si
ę
boj
ę
. A jak zdarzy si
ę
to, co wcze
ś
niej?
Przecie
ż
ja sobie ju
ż
nie poradz
ę
, nie znios
ę
tego wi
ę
cej!".
Pełna l
ę
ku mówiła o tym Makowi. On głaskał wtedy delikatnie
jej
ż
ółt
ą
główk
ę
swoim du
ż
ym, czerwonym płatkiem. Stokrotka
znowu czuła si
ę
bezpiecznie i mogła cieszy
ć
si
ę
z obecno
ś
ci
Maka. Wieczorami wspólnie łapali ros
ę
, rano wygrzewali si
ę
w
sło
ń
cu. Makowi było troch
ę
przykro,
ż
e nie mo
ż
e ju
ż
ogl
ą
da
ć
i
poznawa
ć
ś
wiata, ale Stokrotka opowiadała mu o wszystkim.
Dzi
ę
ki temu czuł si
ę
wci
ąż
cz
ęś
ci
ą
ł
ą
ki. Tak min
ę
ło całe lato i
przyszła jesie
ń
. Kwiatki trzymaj
ą
c si
ę
za płatki wspólnie
zapadły w sen, wierz
ą
c,
ż
e wiosn
ą
spotkaj
ą
si
ę
znowu, ale ju
ż
pi
ę
kne i zdrowe.
Kiedy odchodzi ktoś, komu ufaliśmy, wydaje się, że tracimy część siebie. Jest to doświadczenie trudne.
Czasami podejmujemy decyzję, że nie zaufamy już nikomu. Zakładamy, że jesteśmy skazani na samotność i
zamykamy się przed innymi. Może się jednak okazać, że jest ktoś, kto czeka na naszą obecność. Wystarczy się
tylko rozejrzeć i przełamać swój lęk.
Agnieszka Kozak
Ś
wiatełko
Był raz sobie chłopiec, który okropnie bał si
ę
ciemno
ś
ci... nie
chodziło tylko o ciemno
ść
, ale o pustk
ę
, samotno
ść
i strachy,
które mogły gdzie
ś
wyj
ść
za
ś
ciany... Bardzo chciał znale
źć
ś
wiatło,
które
mogłoby
rozproszy
ć
ciemno
ś
ci
l
ę
ku...
Pewnego dnia na polanie zobaczył pi
ę
kne, wielkie, sypi
ą
ce
iskrami ognisko, wokół którego gromadzili si
ę
ludzie.
Postanowił podej
ść
i ogrza
ć
si
ę
przy ogniu. Cudownie było
grza
ć
r
ę
ce przy pi
ę
knym płomieniu, przyjemnie było słucha
ć
opowiada
ń
ludzi, którzy si
ę
przy nim gromadzili. Wa
ż
ne przy
ognisku było to,
ż
e wszyscy mogli podrzuca
ć
drwa,
ż
e trzeba
było o nie wspólnie dba
ć
. Noc mijała godzina za godzin
ą
,
chłopiec zauwa
ż
ył,
ż
e czasami ognisko biło takim ogniem,
ż
e
nie było wida
ć
ludzi z drugiej strony,
ż
e płomie
ń
był tak
gor
ą
cy,
ż
e trzeba było odej
ść
kilka kroków by si
ę
nie poparzy
ć
- a odsuni
ę
cie si
ę
od ognia oznaczało odej
ś
cie w ciemno
ść
.
Szybko robiło si
ę
zimno, je
ś
li było si
ę
daleko od ogniska, i
ciemno
ść
zdawała si
ę
otula
ć
wystraszone dziecko. Bycie przy
ogniu oznaczało podchodzenie blisko, ale i konieczno
ść
cofania si
ę
do tyłu, je
ś
li zbyt wiele osób na raz doło
ż
yło drwa.
Nie mo
ż
na było siedzie
ć
beztrosko w jednym miejscu, trzeba
było
by
ć
uwa
ż
nym
i
aktywnym...
W pewnym momencie zawiał bardzo silny wiatr - dym od
ogniska zacz
ą
ł dusi
ć
dziecko przed nim stoj
ą
ce, bole
ś
nie
zacz
ą
ł gry
źć
oczy, z których popłyn
ę
ły łzy, przez chwil
ę
nic
nie mo
ż
na było widzie
ć
, a na umorusanej popiołem
twarzyczce pojawiły si
ę
ś
lady po spływaj
ą
cych łzach. Ale to
nie było wa
ż
ne, wa
ż
ne było ciepło i mo
ż
liwo
ść
przebywania w
ś
wietle ogniska. Chłopiec zauwa
ż
ył,
ż
e z ka
ż
d
ą
godzin
ą
ubywało ludzi przy ogniu i
ż
e musi coraz cz
ęś
ciej sam
wstawa
ć
by dokłada
ć
do ognia - to nic, wa
ż
ne było to,
ż
e nie
było ciemno i nie było zimno. Dzielnie dokładał drwa do ognia,
wa
ż
ne było by dba
ć
o ognisko, wi
ę
c w ci
ą
gu dnia zbierał
drewno by wieczorem, gdy zapadnie noc móc si
ę
ogrza
ć
i
rozja
ś
ni
ć
ciemno
ś
ci.
Nie było sensu by ognisko paliło si
ę
w ci
ą
gu dnia - dziecko
ka
ż
dego dnia wracało z pewnym niepokojem na polan
ę
- czy
ogie
ń
b
ę
dzie si
ę
palił, czy nie zabraknie drewna, czy nie
b
ę
dzie
padał
deszcz...
Czasami zdarzały si
ę
noce pełne gwiazd tak jasnych,
ż
e
praca nad podtrzymaniem ognia nie wymagała tak du
ż
ego
wysiłku. Trudno było przewidzie
ć
pogod
ę
, trudno było
przewidzie
ć
co b
ę
dzie z ogniskiem nast
ę
pnego dnia.
Najtrudniejsze jednak były noce, w których wiał wiatr i padał
deszcz... dym wciskał si
ę
w oczy i trudno było powstrzymywa
ć
łzy,
ż
eby mie
ć
drewno do podkładania do okna chłopiec
musiał okrywa
ć
je kocem... wtedy było jej znowu zimno, mimo
ż
e ogie
ń
nie gasł, to jednak nie dawał ciepła - to jemu trzeba
było da
ć
swoje ciepło by mógł przetrwa
ć
. Kiedy deszcz był
zbyt du
ż
y ognia nie dawało si
ę
rozpali
ć
i znowu było ciemno i
zimno...
Nie znał innego
ś
wiatła, wi
ę
c wydawało mu si
ę
,
ż
e tak musi
by
ć
-
ż
e trzeba ci
ą
gle dba
ć
o ogie
ń
,
ż
e trzeba o niego dr
ż
e
ć
,
ż
e gryz
ą
cy w oczy dym jest cen
ą
za
ś
wiatło i ciepło jakie daje
ognisko...
Jednak którego
ś
dnia został zaproszony do miejsca, w którym
nie było du
ż
o
ś
wiatła - ogólnie panował półmrok, ale
niesamowite
było
to,
ż
e
całe
to
miejsce
biło
bezpiecze
ń
stwem. Wła
ś
ciwie paliła si
ę
tylko jedna czerwona
lampka i nie dawała ciepła, i nie roz
ś
wietlała swoim blaskiem
całego pomieszczenia. Jej zadaniem było o
ś
wietlenie czego
ś
wa
ż
nego, miejsca które wcale nie było centrum tego
pomieszczenia. Chłopiec usiadł przed tym
ś
wiatłem. Ludzie
wchodzili i wychodzili, a mimo panuj
ą
cego półmroku
doskonale ich widział. Widział twarze pełne rado
ś
ci ale i takie
na których malowało si
ę
cierpienie. Nikt nie musiał dba
ć
o
ogie
ń
- ka
ż
dy mógł tu po prostu by
ć
... przyj
ść
, poby
ć
przy
ś
wietle i odej
ść
. Zacz
ą
ł coraz cz
ęś
ciej przychodzi
ć
do tego
miejsca. Było w nim co
ś
magicznego, było
ś
wiatło, które
niczego nie wymagało od tych, którzy tu przychodzili, a jednak
roz
ś
wietlało ciemno
ść
. Co ciekawe,
ś
wiatło
ś
wieciło zawsze
tak samo, czy był dzie
ń
czy noc, nic si
ę
nie zmieniało, dawało
poczucie stało
ś
ci. Cudnie było patrze
ć
jak staje si
ę
ono
cz
ęś
ci
ą
kolorowych
ś
wiatełek powstałych z przebijaj
ą
cego
przez kolorowe witra
ż
e
ś
wiatła słonecznego, kiedy kolorowe
ś
wiatełka ta
ń
czyły, ono jakby przygl
ą
dało si
ę
temu z boku,
zdawało si
ę
by
ć
cz
ęś
ci
ą
kolorowego korowodu, a jednak
wyra
ź
nie si
ę
w nim wyró
ż
niało.
Ś
wiatło było małe i nie otulało
ciepłem, a jednak w pomieszczeniu było ciepło - bo ci
ą
gle byli
w nim ludzie, którzy tu przychodzili ze swoimi troskami i
rado
ś
ciami, którzy czuli si
ę
tu bezpiecznie. Mo
ż
na było
podej
ść
tak blisko, jak si
ę
chciało, bez obawy przed
poparzeniem. Wa
ż
ne było trwanie - mo
ż
liwo
ść
zatrzymania
si
ę
i
wsłuchania
w
siebie.
Celem jego blasku nie było błyszczenie, czy roz
ś
wietlanie
ciemno
ś
ci, jego celem było o
ś
wietlanie czego
ś
wa
ż
niejszego,
odkrywanie pewnej Tajemnicy.
Ś
wiatło poprzez swój blask nic
nie zakrywało, ale te
ż
nie było nachalne, pozwalało
przychodz
ą
cym do
ś
wiadcza
ć
tajemnicy, mimo wieczornego
mroku pozwalało czu
ć
si
ę
bezpiecznie, mimo blasku dnia
zawsze było w tym samym miejscu. Dziecko odkryło, co
ś
,
czego do tej pory nie znało - to była pewno
ść
,
ż
e co
ś
jest
stałe,
ż
e
zawsze
tam
jest.
Niewa
ż
ne było, czy pomieszczenie było pełne słonecznego
ś
wiatła wdzieraj
ą
cego si
ę
przez okna, czy na zewn
ą
trz
panowała czarna noc,
ś
wiatło zawsze tam było i zawsze,
niezmiennie było takie samo. Mo
ż
liwo
ść
pokonania l
ę
ku
płynie z pewno
ś
ci,
ż
e kto
ś
jest, zawsze i niezmiennie, po
prostu jest...
Agnieszka Kozak
Wiewiórka Zuzia i je
ż
yk
W pi
ę
knym lesie mieszkała sobie mała wiewiórka Zuzia. Miała
swoj
ą
przytuln
ą
mała dziupl
ę
w pi
ę
knym starym d
ę
bie
niedaleko małej polanki. Najbardziej Zuzia lubiła pi
ę
kn
ą
kolorow
ą
jesie
ń
, pełn
ą
cudownych, pachn
ą
cych sło
ń
cem
pomieszanym z ciepłym deszczem, li
ś
ci. Jesie
ń
w tym lesie
miała w sobie co
ś
magicznego, budziła w
ż
ywej i wiecznie
aktywnej Zuzi jak
ąś
dziwn
ą
, niewypowiedzian
ą
t
ę
sknot
ę
...
Pewnego razu Zuzia usłyszała niespokojny szelest li
ś
ci tu
ż
pod swoim drzewem. Szybko zbiegła na dół i zobaczyła mał
ą
naje
ż
on
ą
igiełkami kulk
ę
, która w ogóle si
ę
nie poruszała -
pomy
ś
lała,
ż
e to wiatr przywiał tutaj t
ę
kulk
ę
, przyjrzała si
ę
jej
przez chwil
ę
, po czym wróciła do swojej dziupli. Po jakim
ś
czasie szelest li
ś
ci powrócił, a wraz z nim słycha
ć
było ciche
poj
ę
kiwanie. Szybciutko zbiegła na dół - nie zobaczyła nic
nowego, poza kolczast
ą
kulk
ą
- czy
ż
by to z niej wydobywały
si
ę
ciche poj
ę
kiwania? Zuzia postanowiła zatrzyma
ć
si
ę
na
dłu
ż
sz
ą
chwil
ę
przy kulce. Siedziała cichutko, prawie bez
ruchu, wsłuchana w bicie swojego serduszka. Po dłu
ż
szej
chwili, kiedy łapki zacz
ę
ły jej dr
ę
twie
ć
zobaczyła,
ż
e kulka
powoli si
ę
otwiera i wynurza si
ę
z niej mały czarny nosek i
bystre oczka, Zuzia a
ż
podskoczyła z zaskoczenia - niestety
kula natychmiast si
ę
zwin
ę
ła, poj
ę
kuj
ą
c z cicha. Zuzia odkryła,
ż
e kulka jest
ż
ywa! To nie była kolczasta piłka, któr
ą
przywiał
wiatr, ale jakie
ś
stworzenie, które samo tu przydreptało, ale z
jakiego
ś
powodu nie mogło porusza
ć
si
ę
dalej i teraz le
ż
ało
skulone,
chc
ą
c
si
ę
schowa
ć
przed
innymi.
Zuzia bardzo chciała pozna
ć
to zwierz
ą
tko, ale czuła te
ż
,
ż
e
jest bardzo przestraszone, skoro tak zwija si
ę
całe w kł
ę
bek,
kiedy podeszła bli
ż
ej wyczuła,
ż
e stworzenie całe dr
ż
y.
Chciała mu jako
ś
pomóc, doda
ć
otuchy, przytuli
ć
i
powiedzie
ć
,
ż
e nie musi si
ę
ba
ć
jej, Zuzi! Ale było tam
mnóstwo małych igiełek, które chroniły dost
ę
pu do
stworzonka. Postanowiła uzbroi
ć
si
ę
w cierpliwo
ść
- słowo jej
obce, bo zawsze była
ż
yw
ą
i lubi
ą
c
ą
szybko działa
ć
wiewiórk
ą
. Pobiegła do swojej dziupli i przyniosła z niej troch
ę
mleka w skorupce od orzeszka i poło
ż
yła je w odległo
ś
ci około
metra od stworzonka. Gło
ś
no powiedziała,
ż
e to mleko dla
niego i pobiegła do swoich przyjaciół. Kiedy wróciła
nast
ę
pnego dnia skorupka po mleku była opró
ż
niona, a
zwierz
ą
tko było nadal zwini
ę
te w tym samym miejscu, leciutko
zadr
ż
ało słysz
ą
c szelest li
ś
ci i zbli
ż
aj
ą
c
ą
si
ę
Zuzi
ę
. Znowu
przyniosła mleko i nalała go do skorupki - kiedy wróciła mleko
było wypite, a skorupka była przysuni
ę
ta do zwierz
ą
tka na
wyci
ą
gni
ę
cie jego małej łapki. Zuzia kolejnego dnia nalała
znowu mleka i poło
ż
yła orzeszka blisko nowego przyjaciela,
kiedy przyszła do niego wieczorem za
ś
piewała mu kilka
ulubionych kołysanek, które
ś
piewała jej mama i zapewniła,
ż
e je
ś
li stworzonko czego
ś
potrzebuje, to ona mu ch
ę
tnie
pomo
ż
e, ale sama si
ę
nie domy
ś
li... Martwiło j
ą
delikatne
poj
ę
kiwanie
zwierz
ą
tka...
Po tygodniu jej cierpliwo
ść
została wynagrodzona - kiedy
przyszła z mlekiem o zwykłej porze, zobaczyła małe bystre
oczka z niepokojem wpatruj
ą
ce si
ę
w opiekunk
ę
, delikatnie i
powoli podeszła do je
ż
yka (od przyjaciół dowiedziała si
ę
,
ż
e
takie zwierz
ą
tko to je
ż
yk) i zapytała go czy co
ś
go boli. Je
ż
yk
odsłonił swój mi
ę
kki brzuszek, na którym nie było kolców.
Zuzia a
ż
podskoczyła, gdy zobaczyła paskudny, ropiej
ą
cy
cier
ń
poni
ż
ej małego bij
ą
cego serduszka je
ż
yka. Musiał tam
by
ć
bardzo długo, a je
ż
yk miał za krótkie łapki, by go
dosi
ę
gn
ąć
i wyci
ą
gn
ąć
, poza tym liczył,
ż
e mo
ż
e cier
ń
sam si
ę
wysunie, je
ś
li b
ę
dzie długo chodził po szeleszcz
ą
cych li
ś
ciach
i mi
ę
kkim mchu w lesie... Niestety nic to nie dało, a rana
wokół ciernia ropiała i bolała coraz bardziej, a on czuł si
ę
coraz bardziej samotny, pozostaj
ą
c ze swoim bólem. Zuzia
była wstrz
ąś
ni
ę
ta tym co zobaczyła - je
ż
yk, który tak dobrze
chronił si
ę
przed
ś
wiatem za pomoc
ą
swoich kolców - krył pod
nimi paskudn
ą
ropiej
ą
c
ą
ran
ę
, która powodowała ogromny
ból. Nikt nie mógł mu pomóc, bo wszyscy podchodz
ą
c za
blisko musieli sami do
ś
wiadczy
ć
bólu dotykaj
ą
c jego kolców,
nikt wi
ę
c nie wiedział, co kryje w
ś
rodku kolczasta kulka.
Postanowiła mu pomóc - przyniosła ciepł
ą
wod
ę
, opatrunki i
delikatnie, ale stanowczo zabrała si
ę
do pracy. Wiedziała,
ż
e
wyci
ą
gni
ę
cie ciernia b
ę
dzie bardzo bolało, ale te
ż
wiedziała,
ż
e tylko wyczyszczenie rany i wyrzucenie tego paskudztwa
pozwoli je
ż
ykowi znowu swobodnie biega
ć
po lesie.
Wiewiórka zacisn
ę
ła z
ę
by, zaparła si
ę
łapkami i wyci
ą
gn
ę
ła
cier
ń
! Je
ż
yk zaskowytał z bólu i zemdlał. Zuzia okropnie si
ę
wystraszyła, ale zebrała si
ę
w sobie i przemyła ran
ę
, z której
s
ą
czyła si
ę
stara, brudna krew i ropa. Wyci
ą
gni
ę
cie ciernia
było dopiero pocz
ą
tkiem zdrowienia - rana była stara i bardzo
gł
ę
boka, potrzebowała czasu, by si
ę
oczy
ś
ci
ć
, potrzebne były
delikatne łapki wiewiórki, by codziennie zmienia
ć
opatrunki.
Zuzia dzielnie przychodziła do je
ż
yka, oczyszczała ran
ę
, cho
ć
czasami martwiło j
ą
to,
ż
e widziała grymas bólu na pyszczku
zwierz
ą
tka. Zabawiała go rozmow
ą
, opowiadała o swoich
le
ś
nych przyjaciołach,
ś
piewała piosenki do snu. Je
ż
yk
zawsze cierpliwie znosił zabiegi, które serwowała mu
wiewiórka, mimo tego,
ż
e czasami zaciskał z
ę
by z bólu.
Wiedział,
ż
e potem zawsze przychodziło ukojenie, czuł,
ż
e
wiewiórka podchodz
ą
c ka
ż
dego dnia bli
ż
ej nie przynosiła
zagro
ż
enia tylko ulg
ę
. Lubił jej słucha
ć
, nie czuł przy niej l
ę
ku,
a kiedy jej nie było, odkrywał lekkie kłucie w okolicy serduszka
- nauczył si
ę
t
ę
skni
ć
za kim
ś
, kto stał si
ę
wa
ż
ny w jego
ż
yciu.
Zuzi
ę
dziwiło to,
ż
e je
ż
yk nie miał swojego imienia. Nikt nigdy
nie nazywał go inaczej jak tylko je
ż
ykiem. Mo
ż
e dlatego,
ż
e
nigdy z nikim nie rozmawiał dłu
ż
ej ni
ż
mał
ą
chwil
ę
, do nikogo
si
ę
nie zbli
ż
ył, wychodził tylko noc
ą
, a w ci
ą
gu dnia lubił le
ż
e
ć
zwini
ę
ty w kulk
ę
, bo jak mówiła mama, to go chroniło przed
innymi zwierz
ę
tami. Ale odkrył,
ż
e przed Zuzi
ą
nie musi i nie
chce si
ę
chroni
ć
, mimo tego,
ż
e czyszczenie rany było
czasami takie bolesne - zawsze w ko
ń
cu dawało ulg
ę
. Bardzo
lubił słucha
ć
opowie
ś
ci Zuzi, a ona uwielbiała jego spokój i
m
ą
dre rady, lubiła przekomarza
ć
si
ę
z nim i
ż
artowa
ć
. Dni
mijały, rana si
ę
goiła, a zwierz
ą
tka uczyły si
ę
i odkrywały
znaczenie dwóch m
ą
drych słów: cierpliwo
ść
i wytrwało
ść
.
Dzi
ę
ki tym magicznym słowom Zuzia zrozumiała, co znaczy
by
ć
wiernym mimo tego,
ż
e widzi si
ę
cierpienie na twarzy
kogo
ś
, kogo si
ę
kocha... Je
ż
yk zrozumiał,
ż
e do zbudowania
zaufania potrzebne jest odkrycie siebie,
ż
e trzeba pozwoli
ć
by
ten drugi mógł podej
ść
dostatecznie blisko...