Jerzy Besala Stanisław Żółkiewski (fragm ) Warszawa PIW, 1988 ISBN 83 06 01583 5


Jerzy Besala Stanisław Żółkiewski, Warszawa, 1988
Nastał pamiętny rok 1605. Nim powiemy o ważkich wydarzeniach politycznych,
zerknijmy na południowe kresy. Z początkiem lata pojawili się tam Tatarzy. Tym razem
obok palenia, raabowania i zagarniania w niewolę kogo popadnie, główną uwagę skupili
na braniu w jasyr  białych głów i panien szlacheckiego stanu3. Robili to dwukrotnie;
białolice Aaszki osiągały w Białogrodzie i Stambule duże ceny. Król w uniwersałach w/y
wał, odwołując się do miłości ojczyzny, by szlachta kupiła się wokół chorągwi
Żółkiewskiego. W pazdzierniku na polach białogrodzkich znów zaroiło się od drobnych
koników, na których kulili się odziani w baranie kożuchy pohańcy. W tej wyprawie na
Polskę debiutował na czele ordy budziackiej osiemnastoletni Kantymir murza, zwany
potem Krwawym Mieczem.
Jednak pierwsze starcie dojrzałości z młodością przyniosło hetmanowi duży i
zasłużony sukces. W styczniu 1606 roku Żółkiewski, dysponując kilkutysięczną armią
złożoną głównie z pocztów magnackich Stanisława Golskiego, strażnika koronnego Jana
Zamoyskiego, książąt Ostrogskich i Janusza Zbaraskiego, bogaty w doświadczenia, nie
bawił się w gonitwę za lotnymi Tatarami, lecz zorganizował przemyślną i nieoczekiwaną
zasadzkę na  czarnym" szlaku.
Dwudziestego ósmego stycznia nad rzeką Udycz (lewy dopływ Bohu) pojawili się
skośnoocy zwiadowcy, znacząc drogę pochodu pożarami i dymami; za nimi ciężko sunął
obładowany jasyrem i bydłem tabor. Tatarzy z bogatymi łupami wracali do swych ułusów.
Wiedzieli, że niedaleko gdzieś kręci się Żółkiewski, który już od pewnego czasu szedł
równolegle do trasy pochodu Tatarów.
149
Usiłował robić to skrycie, by Tatarzy nie zorientowali się w liczebności i zamiarach
jego armii. Prócz łupów pohańcy ciągnęli za sobą istny ogon smrodu, gdyż prawdziwy
Tatar był myty tylko trzy razy w dzieciństwie; potem kąpiel zastępowało mu przeby-
wanie rzeki w bród. Był trzaskający mróz, słońce świeciło jasno, skrząc się złotem na
niezmierzonych śnieżnych stepach.4 Zwiadowcy tatarscy, posuwając się z wolna w
różnych kierunkach, zerkali podejrzliwie na pokryte czapami śniegu dąbrowy, ale i tam
zdradliwe promienie słońca nie błysnęły na pancerzach, szyszakach czy obnażonych
mieczach. Uspokojeni ruszyli dalej. Jednak, kiedy kosz nadciągnął nad Udycz, z dąbrowy
sprawnie,  cudnym idąc porządkiem",5 wyszły chorągwie polskie. Pozostanie zagadką,
jak swe kilkutysięczne wojsko hetman zdołał zamaskować przed mistrzami walki w
stepie. Krążąc zwinnie między hufcami, wzorowo sformował on silne skrzydła; środek
zajął tabor uformowany w sześć rzędów.
Pierwsze uderzyło skrzydło prawe,  książęce"  Ostrogskich, Różyńskiego,
Zbaraskiego. Związało ono walką przeważającą część Tatarów i wtedy hetman "pchnął
lewe skrzydło starosty chmielnickiego Mikołaja Strusia. Zaskakujące uderzenie z boku
rozwiniętych szyków polskich było tak gwałtowne, że Tatarzy zdołali tylko raz wypuścić
strzały z łuków, po czym, nadal oskrzydlani przez hufiec Mikołaja Strusia, zawrócili.
Wbrew tatarskim metodom symulowanej ucieczki, ta była bezładna: na przestrzeni paru
mil zasieczono kilku murzów i kilkuset ordyńców; jeńców nie brano. Tysiące nieszczęśnic
i nieszczęśników z niedawnego jasyru padało na śnieg ze łzami w oczach do kolan
wybawicielom i hetmanowi w serdecznej podzięce, dwa tysiące krępych, niezwykle
wytrzymałych, choć niedużych koni, bachmatów, wracało do właścicieli bądz  o wiele
częściej  wpadało w ręce zdobywców.
Wprawdzie Żółkiewski odniósł swe najświetniejsze zwycięstwo nad Tatarami mając
przewagę sił,6 ale wydawało się, że wreszcie znalazł fortel na skuteczną walkę z ordą na
większą skalę. Spodziewając się też, że rychło pohańcy ruszą pod Kijów,
150
Pouczał szlachtę, że zwycięstwo to zostało odniesione dzięki współpracy /
magnatami, bo przy tak małej liczbie stałego wojska nie wskórałby nic poza położeniem
żywota w walce z Półksiężycem, co jest jego pragnieniem.7 Niestety, nie pomylił się.
Jaskółka wiktorii nad Tatarami nie uczyniła bowiem wiosny: już w 1608 roku, w
listopadzie, hetman nie zdoła zapobiec wielkiemu najazdowi i okropnemu spustoszeniu
Podola, a owa jaskółka spod Udycza zmieni się w złowróżbnego kruka jesieni jego
długiego, jak na owe czasy, życia.
Ale to przyszłość. Zwycięstwo hetmana poszło w świat  rozsławione
panegirykami łacińskimi Szymona Szymonowica8  i wróciło echem w postaci listu
dziękczynnego papieża Pawła V.9 Pismo przyszło na ręce króla  nie pierwsze zresztą w
tych czasach. Ówczesna Europa była jeszcze pod wrażeniem zwycięstwa Chodkiewicza
pod Kircholmem. Oczywiście wiktoria Żółkiewskiego w niczym nie mogła się z nim
równać, ale też nie podejrzewano, by nowy Kircholm mógł przydarzyć się już za kilka
lat.
151
& & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & &
Niezrażony tym Żółkiewski usiłował po tajnych naradach komisji do spraw obrony
wyjaśnić przed izbą poselską konieczność zaciągnięcia dziesięciotysięcznej armii,
złożonej z pięciu tysięcy husarzy, dwóch tysięcy Kozaków i trzech tysięcy piechurów.
Przedstawił też obszerny traktat O chowaniu żołnierza kwarcianego. Hetman domagał
się w nim utworzenia jak największej armii stałej ( wojsko to, ile być może, dobrze żeby
było największe"), ale też sądził, że trzy czy cztery tysiące jazdy   tysiąc konnych,
husarzy drugi tysiąc, Kozaków także tysiąc"32  przecinającej szlaki przemarszów
tatarskich, zdoła odeprzeć każdy najazd ordy. Wiele miejsca poświęcił Żółkiewski
nieszczęsnej kwestii żołdu i prowiantowania wojsk: całkiem słusznie proponował
utworzenie stanowiska kwatermistrza (prowiantmajstra) na wzór rzymskiego magistra
annonae, który by dbał o te sprawy, co miało skłonić żołnierzy do zaprzestania rabunku
bydła, żywności etc. Na to wszystko trzeba było jednak uchwalenia następnych sześciu
poborów rozłożonych na dwa lata  ale w zamian Żółkiewski z Lwem Sapiehą przed
posłami obiecywali, że  od morza do morza pokój sobie wieczny uczynimy, państwa
takie przyłączymy do Korony, że poganom srodzy będziem".33
Argumenty te trafiały do przekonań szlachty i sejm 1616 roku zakończył się niemal
zupełnym sukcesem króla. Posłowie wyrazili zgodę na dwa pobory, wyprawę
moskiewską, opłacenie obrony potocznej, a nawet deklarowali pomoc Zygmuntowi
Wazie w odzyskaniu Szwecji. Natomiast projekt zreformowania wojska kwarcianego, wy-
sunięty przez Żółkiewskiego, upadł: zgodzono się jedynie na podwyższenie żołdu dla
żołnierzy. Przyczynili się do tego jego potężni antagoniści, Zbarascy, i inni magnaci
ukrainni, obawiający się naruszenia swej substancji majątkowej przez wojska kwarciane.
W ten sposób próba ujęcia w karby i powiększenia obrony potocznej, podjęta przez
Żółkiewskiego, skończyła się, niestety, niepowodzeniem.
298
& & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & &
Najazdy tatarskie od dawna stanowiły plagę południowo-wschodnie j Rzeczypospolitej i
angażowały znaczną część jej stałych sił zbrojnych. Głód i ostry świst wiatrów wyrzucał
często skulonych Tatarów z jurt i ułusów na bogate, licznie zasiedlone stepy i jary
Podola, Wołynia, Pokucia i Rusi, gdzie rabowali, brali w jasyr ludność i puszczali z
dymem, co się dało. Palenie osad było prostą funkcją pojmowania świata przez
nomadyczne ludy, a więc i ordyńców, nieprzywykłych zbytnio do stałych siedzib i
wartości wytrwałej pracy. Najazdy dzikich ord miały zatem początkowo charakter
głównie rabunkowy; z biegiem czasu jednak niechętne Rzeczypospolitej państwa 
Turcja, Szwecja, Moskwa  zaczęły wykorzystywać Tatarów do realizacji swych celów
politycznych, aby maksymalnie osłabić państwo polskie.1 Nie pozostawaliśmy, broń Boże,
dłużni: królewiczowi Władysławowi udało się nawet skierować na Moskwę całą ordę
krymską, która złupiła to państwo doszczętnie.
Od chwili mianowania Żółkiewskiego hetmanem polnym koronnym jego głównym
zadaniem miała być osłona Ukrainy przed
310
wyprawami ordyńców. Hetman wywiązywał się z obowiązków nad wyraz rzetelnie i
Tatarzy nie mogli pozwolić sobie na bezpieczne hasanie po rozległych kresach
Rzeczypospolitej. W 1605 roku część czambułów rozniósł książę Janusz Ostrogski, w
roku następnym, jak pamiętamy, Żółkiewski przechytrzył Kantymira, gromiąc go pod
Udyczem.
Jednak przez dziesiątki, setki lat Polska nie mogła rozwiązać problemu nękających ją
najazdów tatarskich i zmuszona była wciąż do obrony. Za plecami wielu ord czaiła się
bowiem potężna Turcja: próba zepchnięcia Tatarów do Morza Czarnego  myślano o
tym w Polsce często, a marzono na kresach południowo-wschodnich bezustannie 
oznaczałaby prawdopodobnie wojnę z imperium otomańskim, uważanym ówcześnie za
najsilniejsze państwo świata. Sama Turcja początkowo nawet usiłowała powstrzymać
Tatarów, nie chcąc drażnić Rzeczypospolitej. Do czasu. Zbliżenie polsko-habsburskie, a
potem przymierze z 1613 roku, słynne chadzki kozackie, coraz śmielsze, przewyższające
brawurą to, co zdoła wyczarować wyobraznia ludzka, sprawiły, że i Turcja bez
ograniczeń spuszczała ze smyczy sforę tatarską, sama szykując się od początków XVII
wieku do ukarania Rzeczypospolitej, która nie potrafiła uczynić porządku ze swymi
poddanymi  Kozakami.
Czy rzeczywiście miał padyszach powody, żeby aż tak rozgniewać się na potężną
przecież, mimo wszystkich ukazanych wyżej słabości, Rzeczpospolitą, by ryzykować z
nią wojnę, gdyby nie powstrzymała Kozaków? Przyjrzyjmy się wyprawie mołojców, a
zrozumiemy złość sułtana.
Na Dnieprze, wśród licznych wysepek porośniętych sitowiem, wśród chmar ptactwa,
nawet wprawne oko z trudnością dostrzeże płynące zwinne, smukłe czajki kozackie,
obłożone pękami trzcin. W każdej siedzi pięćdziesięciu, siedemdziesięciu mołojców, ży-
wiących się sucharami, mających do ataku i obrony szable, rusznice i ledwie kilka
działek. Trzecia czajka od przodu to statek dowódcy: powiewa na niej chorągiew. Na
ciemnym niebie widać ledwie wąski sierp księżyca, gdy czajki zbliżają się cło tureckiej
311
twierdzy u ujścia Dniepru  Oczakowa. Wokół czyhają na Kozaków tureckie galery i
liczne czaty, ale mołojcy pod osłoną ciemności, wstrzymując oddech, przemykają się na
pełne morze  Czarne. Biada galerom, na które się natkną: złożą wtedy maszty, w
mroku, niepostrzeżenie podpłyną do statków, wdrapią się na pokład i rozniosą na
krzywych szablach zaskoczonych i przerażonych Turków. Zabiorą wszystkie
kosztowności z galer, a je same poślą na dno wraz z załogami. Dwie doby zajmie im
przepłynięcie z jednego kontynentu na drugi  z Europy do Azji  i tutaj skutecznie
zastąpią Tatarów. Jęki mordowanych i rabowanych, łuny pożarów znaczyć będą trasę ich
nadmorskich rajdów. Wyprawy staną się coraz śmielsze: od pobicia zaczajonej floty
tureckiej pod Oczakowem przez wracających z chadzki mołojców (zaatakowali Turków
od tyłu) poprzez spalenie Synopy na północnym brzegu Anatolii do puszczenia z dymem
portów obok Stambułu i rozbiera floty wyznawców Mahometa niemal na oczach
przestraszonego sułtana.2
Było to w roku 1615 i nic dziwnego, że najpotężniejszy władca świata, za jakiego uważał
się padyszach, nie mógł ścierpieć rabowania i palenia jego miast. Kozacy, nie dość że
zagarniali kosztowności i broń, to w większym stopniu niż Tatarzy w Rzeczypospolitej
paraliżowali główne ośrodki życia tej części Turcji.
Tym częściej i okrutniej nawiedzali Polskę ordyńcy. W 1609 i 1610 roku  apogeum
polskich sukcesów na wschodzie  Tatarzy skutecznie łupili gasnącą, wydawało się,
Rosję. Sytuacja zmieniła się wraz z nawrotem aktywnej polityki panów polskich wobec
Mołdawii. W 1612 roku w odwet za wyprawę Stefana Potockiego na szlaku
 kuczmańskim", który wiódł na Podole, zaroiło się od ordyńców. Pod wodzą Mehmeta
Gereja podeszli oni pod Kamieniec Podolski, którego okolice spustoszyli dość dokładnie.
W tym samym niemal czasie z Wołoszczyzny ruszyły na Pokucie zagony, które przez
Halicz podeszły aż do Lwowa i Żytomierza. Żółkiewski usiłował przecinać szlaki powrotu
ordyńców, rozsyłając spod Tatarzysk swe chorągwie i zjednując  jak pamiętamy, z
dobrym skutkiem  dla wspólnej akcji konfederatów
312
Józefa Cieklińskiego. Ale wobec intensywnych i krótkotrwałych działań ordy, nigdzie nie
zdołano jej zaskoczyć.  Toć nam takiego piwa Potocki nawarzył"  pozostało tylko
jęknąć hetmanowi.3
 Wątpić nie potrzeba, że (...) być niedługo temu pogaństwu do państw Rzeczypospolitej"
 dowodził Żółkiewski szlachcie i nie pomylił się.4 Zawarte z hospodarem Tomszą
porozumienie nie uchroniło bynajmniej polskich ziem pogranicznych przed rajdami
Tatarów. W pazdzierniku 1612 roku, gdy Żółkiewski wysłał kwarcianych na leża zimowe,
murza Baterbej wszedł w granice Rzeczypospolitej. Chory hetman wysłał Tomasza
Zamoyskiego, który pod Mezyrowem uderzył na Baterbeja. Sprytny murza zdołał jednak
odeprzeć ataki polskie i spokojnie wrócić przez Dniestr z dużą zdobyczą do Mołdawii.
Mnożyły się uniwersały hetmańskie, ostrzegające szlachtę przed najazdami tatarskimi i
nawołujące do wspólnej obrony. W liście do króla Żółkiewski wskazywał środki i sposoby
powstrzymania Turków; charakterystyczne, że sądził, wzorem Batorego i innych, iż  jeśli
pospolitego ruszenia czekać, w długą pójdzie, jako teraz, czego się Boże pożal, obyczaje
nasze: gadek, mów będzie siła, a nieprzyjaciel odprawi tymczasem, co przedsięwziął"5.
Rok 1614 nie przyniósł jednak większego uderzenia ordy, choć przez Ukrainę przetaczała
się fala paniki, do powstania której z pewnością walnie się przyczyniały grozne w tonie
uniwersały Żółkiewskiego. Fala owej paniki zmywała również części fundamentów wiary i
zaufania szlachty ziem pogranicznych do umiejętności i rozeznania hetmana, który w
czerwcu 1614 roku grzmiał, iż  od wszelakiej nadziei obnażoną Rzeczpospolitą następują
wojska nawalne pogańskie cara tatarskiego"6 i tureckie. W rzeczywistości dwaj szpiedzy,
którym zbyt pochopnie Żółkiewski uwierzył, pomylili się.7 Wprawdzie nad Dunajem kon-
centrowała się armia turecko-tatarska, by pomścić spalenie Synopy przez Kozaków, ale i
ona zawróciła daleko od granic Rzeczypospolitej. Bez wątpienia był to w jakimś stopniu
wynik zabiegów dyplomatycznych hetmana, który dowodził Tomszy, iż woj-
313
ska Rzeczypospolitej są przygotowane i na niewiasty Turcy nie trafią.8 Naprawdę
Żółkiewski miał pod swoją komendą tak małą garstkę ludzi, że jego żona użalała się
przed kanclerzem Kryskim, czego dotąd nie robiła,  że mąż jej opuszczony".9 Na
szczęście Porta wojny z Polską podówczas nie chciała.
W 1615 roku, w lutym, podczas mroznej i ciężkiej zimy spadło na Podole kolejne
uderzenie tatarskie  pod wodzą Dewleta Gereja. Ordyńcy zapuścili się głęboko, aż na
Polesie, gdzie goniły ich na rozkaz hetmana cztery roty Marcina Kazanowskiego, z
niewielkim zresztą skutkiem. Żółkiewski zajęty był wówczas obradami sejmu, a potem
rozprawianiem się z konfederatami. Tego roku ziemie południowo-wschodnie spłynęły
krwią nie tylko rozwydrzonych żołnierzy, ale i ludności Ukrainy. Lutowy najazd bowiem
był jedynie preludium do wyprawy całej ordy krymskiej pod wodzą jej chana, Dżanibega
Gereja. Nastąpiło to pod koniec sierpnia. Tłumy przerażonej ludności runęły w kierunku
Lwowa: w bramach miejskich o mały włos nie doszło do masowych zaduszeń. Nic
dziwnego: wojska tatarskie  pięć godzin zupełnych zegarowych nie postawiając, tłumem
wielkim (...) Bar mijały; szlak na dobre strzelenie z łuku szeroki; dopieroż stamtąd
[chan] zagony rozpuścił Sukkubeja (...) w prawą, a Baterbeja w lewą stronę, sam
pośrodkiem szedł."10 Naprzeciw nim Żółkiewski mógł wystawić przerażająco żałosne
resztki wojsk kwarcianych, owych, jakże symbolicznych, trzystu   gdyż więcej ich
teraz w służbie nie masz"11  żołnierzy: widoczny smutny znak kryzysu finansowego
Rzeczypospolitej i słabości władzy hetmańskiej, nie najlepiej wyposażonej w narzędzia
utrzymania dyscypliny. Ale i w pewnym stopniu kryzysu zaufania doń żołnierzy, którzy
żądni łupu, woleli pociągnąć do Koreckiego. Na niewiele więc się zdało uganianie zięcia i
syna hetmana za szalejącymi czambułami, wzmogło tylko ono trwożne obawy
Żółkiewskiego o jedynego dziedzica nazwiska.12 Obrazu spustoszeń dopełniały łupieżcze
inkursje bojarów wołoskich na Pokucie.
Wódz nasz mógł gasić pożary głównie drogą dyplomatyczną: dogadywał się z Kozakami,
układał z nowym hospodarem, kore-
314
spondował z Turkami. Jednak Kozacy od dawna nie przejmowali się słowami 
najbardziej przemawiał do nich brzęk złota, szabli i trąbki cesarskiej  i w sierpniu 1615
roku rozbili flotę turecka oraz złupili i spalili leżącą u brzegu Morza Czarnego Kaffę, W
odpowiedzi brat chana, Dewlet Gereja, ruszył na Wołyń, a po drażnieni Turcy kolejny raz
zagrozili wojną z Polską. Nie były to czcze pogróżki. Hetman usiłował więc pobudzić do
działania nieszczęsną szlachtę tych ziem uniwersałami o niebezpieczeństwie tureckim:
zapraszał ją do obozu pod Glinianami. Jednak mało kto wierzył w uniwersały, a może
jeszcze mniej w możliwości hetmana,13 mimo uniwersałów samego króla.
W lutym 1616 roku, gdy Wołyń i Podole ścisnęły ostre mrozy, kilka tysięcy Tatarów pod
Dewletem Gerejem przejechało się  czarnym" szlakiem po tych krainach, znów
zostawiając krwawe ślady mordów i rabunku. Wyprawa udała się ordyńcom i nie udała:
Tatarzy obłowili się suto, szczególnie w dobrach książąt Zbaraskich, ale też mnóstwo
pędzonego bezlitośnie jasyru zmarło w drodze na skutek silnych mrozów. Żółkiewski
miał tylko siedmiuset żołnierzy;14 mimo choroby ruszył za umykającą ordą, ale nie
dogonił jej. Szlachta zgrzytała zębami na wieść, że Tatarzy umknęli, nawet  nie widząc
dobytej broni".15
Próby powstrzymania ordy  w walce w polu czy też przez zainicjowane przez
Żółkiewskiego budowanie specjalnych taborów nad Dniestrem  nie przynosiły żadnych
skutków. W latach 1605 1619 w ogniu pożarów, pośród jęków mordowanych i
niewolonych zmierzyło kopytami bachmatów wzdłuż i wszerz południowo-wschodnią
Polskę. Jak nigdy chyba dotąd Podole, Wołyń, Pokucie, Ruś Czerwona lamentowały po
kilka razy w roku. I przez łzy zadawano sobie pytanie: kto winien? Z perspektywy
dziejów możemy oczywiście wskazać winnego  słabnący aparat państwowy
Rzeczypospolitej i niefortunną politykę zagraniczną. Brak dużej stałej armii jako wynik
obawy szlachty przed absolutum dominium. Pustki w skarbie, z którego talary wyciekły
na wojnę moskiewską, szwedzką, na konfederatów etc. Powstawało błędne koło, z
którego można było wyjść tylko przez zdecydowane reformy.
315
Ale współcześni nie umieli jeszcze składać winy na obiektywne układy okoliczności  oni
ją personifikowali. Wiedzieli zapewne to, co pózniej napisano, że  Polska nie instytucjami
mądrymi, nie urządzeniem wewnętrznym, lecz ludzmi stała i kwitnęła".16 Dlatego winą
coraz silniej obciążano Żółkiewskiego, który nie mógł poradzić sobie z Tatarami wobec
braku wojska. Zarzuty docierały do uszu hetmana i zmuszały go coraz częściej do
obrony swych poczynań. Jednak przez gorzkie słowa usprawiedliwień przezierała
słabnąca już energia wielkiego wodza.  Tatary gromić  kajał się Żółkiewski prymasowi
Wawrzyńcowi Gembickiemu  tak to niemal podobna, jako kiedy by kto chciał ptaki na
powietrzu latające pobić. Trafi się czasem, że ptaka i kilku na powietrzu zabiją; toż samo
jest i z Tatary. Zaś my nie byli gotowi z nimi się bić? Zaś nie stanęliśmy w polu
otwartym, nie za okopem jako u Cecory?"17 W innym liście Żółkiewski malowniczo
porównywał łapanie ordyńców do chwytania motyli w powietrzu. Częściowo miał rację:
orda była najszybszą  może z wyjątkiem lisowczyków  armią świata.
Do porażek w istotny sposób przyczyniały się też fobie króla, którym był wierny do
śmierci: obawa przed rokoszem. Wszelkie orężne zgromadzenia szlachty wywoływały u
Zygmunta nie tajoną odrazę. W przeddzień najazdów 1614 i 1618 roku, gdy szlachta na
południu błagała o pozwolenie zwołania pospolitego ruszenia  król na to nie zezwolił.
 Pokazał, że mniej się boi niesławy niż rokoszu."18 Żółkiewskiemu pozostało bronić
kresów słabymi wojskami kwarcianymi.
Ale też dwie rzeczy były pewne: ordyńców można było pobić  i tak stało się pod
Udyczem i stanie się za czasów hetmana Stanisława Koniecpolskiego, za kilka lat  a
Żółkiewski powyższego zwrotu o Tatarach i ptakach z pewnością nie użyłby jeszcze kilka
wiosen wstecz, kiedy to, na pozór zrównoważony i spokojny, potrafił olśnić otoczenie
energią i szczerą chęcią walki.
316
& & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & & &
Wkrótce zresztą okazało się, że zwycięstwo partii dworskiej i Żółkiewskiego na sejmie
1618 roku było przejściowe  nastąpiły kolejne najazdy tatarskie. Po kilku drobnych
sukcesach dowodzącego wojskiem kwarcianym starosty winnickiego, Aleksandra
Bałabana, w maju wtargnęła na Pokucie, idąc szlakiem  wołoskim", orda Kantymira.
Żółkiewski ruszył najszybciej, jak potrafił, z Baru pod Halicz, ale nie zdążył dopaść
głównego kosza  starł tylko kilka zagonów i odbił nieco jasyru. Wyprawa ordy
budziackiej spowodowana była wcześniejszą wyprawą Kozaków na wybrzeże trackie
Morza Czarnego: obydwie oznaczały złamanie układu buszańskiego i stały się
ostatecznym potwierdzeniem bezsensu prowadzenia polityki na papierze, co usilnie
czynił hetman Żółkiewski. W maju, czerwcu kolejna fala Tatarów budziackich przebyła
Dniestr, wdzierając się, głęboko w okolice Lwowa, Stryja i paląc nieszczęsny Żydaczów.
Hetman, śląc roty starosty halickiego Jerzego Szczuckiego, Wrzeszcza i, znanego potem
pogromcy Tatarów, Stefana Chmieleckiego, zdołał powstrzymać w wielu miejscach
ordyńców, ale w kraj i tak poszła wieść o kolejnym złupieniu Pokucia i bezczynności
hetmana, który  w Rohatynie sobie odpoczywał".9 Wredna ta opinia Ossolińskiego brała
się i stąd, że w lipcu nastąpił kolejny najazd ordy budziackiej, która splądrowała ziemię
halicką i lwowską  na dodatek gromiąc nieliczne roty polskie. Obserwowano i
odczuwano ze zgrozą nowe niepokojące zjawiska:  Poganie, którzy wedle zwyczaju
swego na dzień, dwa przybieżawszy, uchodzili, ale teraz, widząc niedbalstwo nasze,
mieszkają sobie po kilka niedziel, jako doma rozkoszują się w państwach Jego
Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej."10 Nieszczęsny Żółkiewski tłumaczył się, że Tatarzy
mogli koło Lwowa i Halicza szaleć, gdyż  po tamtą stronę Dniestru żadnych ludzi
naszych nie było".11
Tymczasem grozne rajdy Tatarów były preludium do mającego
331
nastąpić we wrześniu głównego uderzenia ordy krymskiej, prowadzonej przez brata
chana, Dewleta Gireja, budziackiej pod Kantymirem i Turków Skindera paszy.
Zniszczenia były tak ogromne, chęć rozbicia Tatarów tak wielka, że wreszcie prawie
wszyscy znaczniejsi magnaci na Ukrainie i Rusi Czerwonej stawili się do obozu
hetmańskiego w Oryninie, dwie mile od Kamieńca Podolskiego: Ostrogski, Korecki,
Zamoyski, Lubomirski, Kalinowski, Tarnowski, Porycki, Wiśniowieccy> Czartoryscy, a
nawet, po wahaniach i ociąganiach, obaj Zbarascy i wróg numer dwa hetmana,
podczaszy koronny Adam Sieniawski. Przywiedli  poczty wielkie (...)? zbrojne, konne,
chłopne, świetne".  Król Jegomość Pan nasz za wszystek czas panowania swego takiego
wojska wielkiego, z takimi ludzmi, z takim pocztem, z taką armatą, a prawie [istotnie]
ludzi, co kosztem a ochotą stawiwszy się, gromadnego nie miał."12 Dwadzieścia tysięcy
świetnie wyszkolonych ludzi wyposażonych w broń palną, której tak bardzo obawiali się
licho uzbrojeni  najdziksze ordy często walczyły głównie kośćmi osadzonymi na
drewnianych kijach, zwanymi masła-kami  Tatarzy. Przed Żółkiewskim otwierała się
wreszcie szansa pobicia Półksiężyca i zmycia za jednym zamachem brudu oskarżeń o
nieudolność i kunktatorstwo.
Ale  wplątawszy się raz w waśnie z rodami  dumny Żółkiewski nie potrafił się z nich
wyplątać. Oczywiście Zbarascy i Sieniawscy nie pomogli mu w tym. W rezultacie pod
Oryninem rozłożyło się kilka obozów: Zbarascy, Sieniawscy, Wiśniowieccy, Czartoryscy,
którzy  nie chcieli się pod regiment hetmański poddać"13 i stanęli oddzielnie. Żółkiewski
rozmieścił swe chorągwie w innym miejscu; nawet jego pupil, dwudziestotrzyletni
Tomasz Zamoyski, pragnąc zaakcentować swą samodzielność, a może i niewiarę w
hetmana, za przykładem innych rozłożył osobny obóz.
Na skłóconych Polaków sunęli Tatarzy, których hetman obliczał na sześćdziesiąt tysięcy.
W rzeczywistości pod Orynin przybyli mniej licznie niż Polacy. Nie czując bynajmniej
respektu przed Lachami, z marszu uderzyli na obóz Zamoyskiego, który
332
znalazł się w poważnych opałach. Ale Żółkiewski, zrażony do krewnego, patrzał na to
spokojnym okiem, wyrzekłszy tylko:  Niech się młokos nauczy słuchać starego hetmana,
a potem dowodzić."14 Zamoyskiego od niechybnej klęski uratowali książęta Janusz
Ostrogski i Krzysztof Zbaraski, śląc mu w sukurs dwustu świetnie wyszkolonych i
wyposażonych strzelców. Ci nieliczni piechurzy skutecznie powstrzymali wielotysięczne
 jeśli wierzyć Żółkiewskiemu  watahy tatarskie. Również  mniej (z żalem jednak
wszystkich) hetmana obeszło"15 wzięcie przez Tatarów do niewoli księcia Janusza
Poryckiego, stojącego oddzielnie ze swym taborem.
Żółkiewski sądził, że swą twardą postawą zmusi wreszcie magnatów do oddania się pod
jego rozkazy. Było już jednak za pózno.  W sobotę rano spodziewając się, że miał
nieprzyjaciel na nas nastąpić, stanęlichmy obozem już ściśnionym, porządnym i nie
rozwlekłym jako wczora"  pisał świadek tych wydarzeń, stary zamoyszczyk, kasztelan
sandomierski Stanisław Tarnowski.16 Hetman jednak wydawaj się bardziej wsłuchany w
odgłosy swarów obozowych niż wpatrzony w ruchy Tatarów; w rezultacie ordyńcy
stopniowo odrywali się od obozu orynińskiego i formowanych do walki szyków polskich.
Runęli oni w głąb Rzeczypospolitej. Trzy cenne dni stracił Żółkiewski na oczekiwanie
wieści, gdzie podziali się ci okropni Tatarzy. Nieprzyjaciel  wśród białego dnia mimo obóz
nasz ruszywszy się i poszedł w ziemię dalej na mil trzydzieści, za obóz, a nasi nie jako
rycerscy ludzie, ale baby właśnie, albo raczej kurwy, z obozu nie śmiał żaden wystąpić
na nich"  biadał Maskiewicz.17 Hetman, gdy już dowiedział się, gdzie są Tatarzy, to
wraz z przekleństwami i płaczem rabowanej od Kamienia na Podolu po Beresteczko na
Wołyniu ludności.  A to nas pan Bóg pokarał"  wzdychał Tarnowski, a z nim magnaci i
szlachta, zerkając niedwuznacznie na Żółkiewskiego.
Znowu najbardziej ucierpiały dobra Zbaraskich, choć i sam Żółkiewski doznał uszczerbku
w swych majętnościach. Trzydzieści tysięcy ludzi mieli zagarnąć w tym rajdzie ordyńcy
w jasyr.
333
Gorsze jednak miało okazać się to, że  od tego też czasu oręż polski poszedł [u
Tatarów]... w pogardę".18 Hetman, jakby przerażony własną nieudolnością i głosami
tych, którzy go  sromotnie łajali i przeklinali", popełnia kolejny irracjonalny czyn, gdyż
po zwinięciu obozu pod Oryninem,  stanąwszy na Żabińcu, kilka dni mieszkał (...), a
potem wojsko rozpuścił na leże".19
Niemal wszyscy ówcześni kronikarze byli zgodni, że bezczynność Żółkiewskiego wpłynęła
decydująco na porażkę i umożliwiła Tatarom straszliwe złupienie bezbronnego Podola i
Wołynia20  i wypada się z tym twierdzeniem zgodzić. Klęska orynińska, do której z
pewnością też przyczyniła się niezgoda wśród magnatów, uwidoczniła kolejny raz rzecz
najgorszą: upadek autorytetu starego wodza i brak zaufania doń wielmożów, jak i braci
szlacheckiej. Jak słusznie zauważono, w 1610 roku śmiertelny wróg hetmana, syn Sa-
muela Zborowskiego, wspomógł go pod Kłuszynem; teraz robić tego nie chciał nawet
wychowanek i krewny Żółkiewskiego, Tomasz Zamoyski.21 Chyba gorzej już być nie
mogło: od niewykorzystania szansy walki pod Buszą przez porażkę pod Oryninem wiodła
prosta droga do katastrofy i ostatniej bitwy hetmana.
Nawet ludzie z kręgów dworskich byli rozgoryczeni postawą hetmana i wzdychali, że
 ostatni już period idzie na ojczyznę i Rzplitę naszą, zginąć koniecznie musi, kiedy iusta
et ordinata media [sprawiedliwe i porządne środki], wojska potężne, ludzie ochotni,
serca odważne ze złej toni wyrwać i dzwignąć jej nie mogą".22 Istną falę inwektyw i
kalumnii wyleli na głowę hetmana jego przeciwnicy  a miał ich przecież raczej zbyt
wielu niż zbyt mało.  O fałszywy stróżu Rzeczypospolitej, o wierutny zdrajco, puszczałeś
na rabunek kraje ruskie, przedałeś wiarę i cnotę swoją, ukradłeś męstwo i sławę
rycerstwa polskiego (...). Bić się tu, nie prosić trzeba. Arma ferunt pacem [wojna czyni
pokój]. A ty, bezecny gburze, gdy nieprzyjaciel na obóz najeżdża, wiąże, pali. w ten
czas, co by z tym czynić, wota wydajesz (...). A ty, francie, kiedy nieprzyjaciel na karki
nasze następuje (...), ze Skinder paszą traktować chcesz."23 W tym liście do króla, de
facto paszkwilu, żądano odebrania hetmanowi buławy i konfiskaty majątku,
334
Najbardziej złośliwe plotki znajdowały posłuch, nawet ta, ze Żółkiewski z pomocą
Turków, Tatarów i Mołdawian chce sięgnąć po koronę królów polskich.
Nic więc dziwnego, że następny sejm  mimo rozterek króla rozpoczęty już w styczniu
1619 roku  był bodaj jeszcze bardziej burzliwy niż poprzedni. Dodatkowo trwogę
wzbudziło pojawienie się na niebie komety, który to znak klęski przebłagiwano
czterdziestogodzinnymi modłami i samobiczowaniem gorliwych zakonników. Żółkiewski,
bardzo chory, ze słowami na pożegnanie małżonki, że na sejm jechać trzeba, a żyć nie
potrzeba, udał się również do Warszawy w asyście dwustu hajduków i trzystu Kozaków.
Przybył tam wieczorem 22 stycznia, witany przez wielu senatorów. Tym razem
przemawiał w obecności króla siedząc, gdyż choroba nóg uniemożliwiła mu zwyczajowe
uszanowanie majestatu królewskiego. Wbrew tradycji jego mowę poprzedziły wota
senatorów, co może wskazywać na chęć usprawiedliwienia się w celu oczyszczenia
atmosfery przyszłych obrad. Był to zatem precedens w sejmie, pomijając sejm
inkwizycyjny. Oczywiście Żółkiewski znów musiał odpierać zarzuty: nagromadziło się ich
sporo, ponieważ posłowie z kilku województw dostali instrukcje od sejmików
zdecydowanego wywiedzenia się,  czemu Tatarowie w Koronę wtargnęli". Żółkiewski
obszernie tłumaczył swe postępowanie  charakterystyczne, że wraz z niepowodzeniami
wota jego się wydłużały  twierdząc nadal, że powodem najazdów tatarskich były
chadzki kozackie i niedawanie rekompensat i upominków: tych pierwszych Kozakom,
tych drugich Tatarom, chociaż pieniądze na ten cel były we Lwowie. Niemal bezkarne
rajdy Tatarów w maju, lipcu to efekt słabości wojsk kwarcianych; hetman twierdził, że
pod Barem, skąd najbliżej było do tradycyjnych szlaków ordyńców, miał jedynie tysiąc
dwustu żołnierzy. Ale i tak  dowodził Żółkiewski  udało się pobić gdzieniegdzie
ordyńców, tak że  czterech tysięcy się nie dorachowali swoich". Hetman przesadził
znacznie. Natomiast z bierności podczas najazdu lipcowego usprawiedliwiał się
powodziami, które miały uniemożliwić jego kontrakcję.
335


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jerzy Zbaraski Disscurs (o wojnie ze Szwedami) Warszawa 1929

więcej podobnych podstron