Początek wszystkich opowieści przedstawia swoich bohaterów w dwojaki
sposób. Albo w pomyślnym, szczęśliwym okresie ich życia, które następnie, pod wpływem
nieoczekiwanych losowych wydarzeń gwałtownie się zmienia, albo kiedy znajdują się właśnie w
dramatycznej sytuacji, z poczuciem, że nikt i nic nie może im pomóc. Niekiedy taką dramatyczną
sytuacją jest kompletne załamanie się bohatera pod wpływem przerastających jego odporność
przeżyć lub całkowite zwątpienie w sens dalszego istnienia.
W tym drugim przypadku, w krytycznym momencie, podczas działań podejmowanych na rzecz
wyjścia z tego impasu - jako wsparcie, pocieszenie czy dodający odwagi impuls - pojawia się
zazwyczaj jakieś dobre wspomnienie z przeszłości. To może być sielska migawka z beztroskiego
dzieciństwa, przywołanie postaci kochanej osoby lub plastyczne wyobrażenie szczególnie
ulubionego miejsca. A zatem te obrazy i uczucia, które zachowały się w pamięci jako pogodne,
nasycone jasnymi barwami, przepojone spokojem, miłością i poczuciem bezpieczeństwa.
Oczywiście ten rodzaj wspomnień nie jest tylko przywilejem postaci z naszych ulubionych lektur.
Rzadko spotyka się człowieka, który chociaż raz w życiu nie doznał czułej troski kogoś bliskiego,
nie rozświetlił swojej duszy bezinteresownym pięknem lub nie zachwycił się olśniewającą
szczodrością otaczającej go przyrody.
Przechowujemy te doznania jako wyjątkowe i poruszające. Ale próba klarownego ich
zdefiniowania okazuje się zbyt trudna. Ani fale przepełniających nas wówczas wrażeń, ani
przeniknięty zachwytem błogostan nie jest możliwy do przekazania. Może tylko poezja i muzyka
potrafi niekiedy wyrazić jakieś przebłyski tych odczuć, przywracając to samo odczucie pełni i
harmonii. Gdyby uprzeć się jednak, aby ująć ten stan ducha w języku potocznym, jedynym, co się
nasuwa, jest określenie go stanem łaski. A ponieważ powiedziano, że „duch chadza kędy chce”,
wszystkie te dobrodziejstwa są absolutnie bezinteresowne.
Czas niewinności
Nasza archetypowa podróż zaczyna się od Niewinnego. Niewinny nie jest archetypem bohatera.
Kiedy żyje się w raju; kiedy wystarczy tylko być, aby wszystkie potrzeby spełniały się, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki; kiedy nie trzeba się o nic troszczyć, ponieważ od tego są inni;
kiedy jest się kochanym za sam fakt istnienia i ten dar bezwarunkowej miłości zapewnia poczucie
absolutnego bezpieczeństwa – nie ma też powodu do wyznaczania sobie celów, starania się o coś,
lękania się, projektowania zadań i tym podobne.
Dla większości ludzi wspomnieniem takiego raju bywa wczesne dzieciństwo, a nawet dalsze lata,
jeśli rodzinny dom jest stabilny, a rodzice kochają dziecko mądrą, zrównoważoną miłością.
Podobne przeżywanie szczęśliwości zdarza się również na początku romantycznej miłości, kiedy
sam fakt obecności adorowanej osoby sprawia, że wszystko wokół układa się pomyślnie i
harmonijnie. W późniejszych latach, kiedy w toku rozmaitych wydarzeń zanika gdzieś ów bezcenny
przywilej ufności i jedności ze wszechświatem, czy nie jest tak, że - przynajmniej od czasu do czasu
- dopada nas tęsknota za utraconym darem stanu łaski?
Przypomnijmy też, że odniesienia do mitycznego Edenu spotykamy nie tylko w literaturze. Czy my
sami, w trudnych chwilach codzienności, nie wzdychamy do biblijnego raju, w którym Ewa i Adam
żyli beztrosko i szczęśliwie? I czy religie różnych kultur nie przedstawiają nieba jako krainy
wiecznej radości, w której nie ma ziemskich obciążeń, a wszystkie marzenia samoistnie się
spełniają?
Tak więc Niewinny – bez żadnych swoich zasług - dostaje wszystko, co jest mu potrzebne. To
chyba jedyny okres w życiu, w którym nie musimy o nic się starać, ani o cokolwiek zabiegać. W
książce „Nasz wewnętrzny bohater” przytoczona jest baśń o chłopcu i jabłoni. Jako dziecko,
chłopiec bawi się w jej cieniu i zjada owoce z jej drzewa. Kiedy dorasta, jabłoń daje mu swoje
gałęzie, aby mógł zbudować dom. Wiele lat później, kiedy marzy o żeglowaniu, daje mu swój pień,
aby mógł zbudować łódź. A kiedy powraca na starość w rodzinne strony, jabłoń jest smutna,
ponieważ nie ma już nic, czym mogła by go obdarzyć. Ale teraz potrzebne jest mu tylko spokojne
miejsce na jej pniaku. A ona daje mu je z radością, że znowu może coś dla niego zrobić.
Jak słusznie pisze autorka, opowiadanie to może być odbierane jako piękne i wzruszające, ale tylko
przez tego, kto identyfikuje się z chłopcem. Z punktu widzenia jabłoni cała ta historia może
wyglądać nieco inaczej. Jasno z tego wynika, że ponieważ Niewinny – jako dziecko – bez wysiłku
dostaje to, co jest mu aktualnie potrzebne, wzrasta w przekonaniu, że otoczenie, a szerzej świat,
istnieje wyłącznie po to, aby zaspakajać jego potrzeby.
Rozczarowanie
Beztroski czas dzieciństwa nie może jednak trwać wiecznie. Bez względu na to, jak bardzo nie
byłoby się kochanym i wspieranym przez najbliższych, utrata przeświadczenia, że z faktu istnienia
wszystko się nam należy, a także iż porządek przychylnego nam świata zawsze będzie trwał w
swojej niezmienionej postaci jest wpisana w nasze życiowe doświadczenie. Rzecz w tym, w jaki
sposób potrafimy się uporać z utratą tych złudzeń, co w dużym stopniu zależy także od tego, czy i
jaką pomoc uzyskujemy wtedy od ważnych osób w naszym otoczeniu. Wiemy z wielu relacji na ten
temat, że często pierwszym i najbardziej chyba traumatycznym doświadczeniem utraty jest dla
dziecka zetknięcie się z nieuchronnością śmierci: niepojęte zniknięcie kogoś, kto był „ od zawsze”,
zapewniając bezpieczeństwo i ciągłość dziecięcego raju.
„Kiedy miałam pięć lat zmarła moja babcia. Kiedy zdałam sobie sprawę, że jej nie ma,
ogarnęło mnie przerażenie. Nie byłam w stanie zrozumieć, że kogoś może nie być.
Początkowo myślałam, że to coś podobnego do nieobecności rodziców. Wychodzą do pracy,
nie ma ich, ale potem wracają. Poczułam się oszukana, myślałam, że dorośli coś przede mną
ukrywają. Towarzyszyło mi uczucie odsunięcia. To było coś takiego, jakbym dotarła do
jakiejś ściany, za którą jest coś dziwnego i wiem, że był w tym wielki niepokój. Wyczuwałam,
że coś się zmieniło, że nie będzie tak, jak dawniej. Zmieniło się nie tylko w pojmowaniu
świata, ale przede wszystkim rodziny. Pamiętam, że śmierć babci stanowiła odtąd dla mnie
nie do końca uświadomioną cezurę w życiu. Zaczął się jakiś nowy etap. Kogoś zabrakło. Co
utraciłam? Myślę, że wiarę w całkowitą stabilizację mojego życia. Że moje życie jest stałe i
do przewidzenia. Długo trwało zanim pogodziłam się z faktem, że rzeczywistość jest inna”.
Ta relacja jest zbieżna z odczuciami wielu ludzi, ale rozczarowań i utrat w indywidualnym
doświadczeniu jest o wiele więcej. Przecież każdy z nas – wcale sobie tego nie życząc –
doświadczył ich na swój własny sposób. To może być, na przykład, przejmujący zawód doznany od
drugiego człowieka.
„Nasza przyjaźń trwała cztery lata - wspomina pewna kobieta. Siedziałam z nią w jednej
ławce. I właśnie ona oskarżyła mnie o coś, o czym wiedziała, że nie jest prawdą. Straciłam
przyjaciółkę. Ważniejsze jednak, że straciłam swój stan posiadania przyjaciółki na
własność, bez zastrzeżeń, bez przypuszczeń, że nasz związek może ulec zmianie. Zawód
doznany od jednej osoby rozciągnęłam na cały rodzaj żeński. Analizując później to
zdarzenie zrozumiałam, że mój brak krytycyzmu był spowodowany chęcią „pławienia się” w
błogostanie i całkowitej, niezakłóconej akceptacji. Dopiero po zaistnieniu tego
przełomowego momentu dotarło do mnie, że bez wkładu pracy i zaangażowania umysłu, nie
posunę się do przodu. Warunkiem bowiem dalszego rozwoju jest działanie”.
Wątek utraty może pojawić się także w latach dojrzalszych, o czym mówi jeszcze inna wypowiedź.
„Przeżywam to teraz i wiążę z ukończeniem studiów. To utrata doskonałego, beztroskiego świata,
w którym żyłam dotychczas. Bez konieczności martwienia się o jutro, bez konieczności zarabiania
pieniędzy na życie, mając status „osoby dorosłej”, ale nie musząc być zupełnie dorosła i pozostając
jeszcze trochę dzieckiem pod skrzydłami rodziców. Teraz to się zmieniło. Stoję przed
koniecznością myślenia o jutrze, szukam pracy, będę musiała się zmieścić w rytmie codzienności i
nie wiem, co mnie spotka. Mam co prawda perspektywy, ale są one niewiadome i niejasne.
Nieznane, a więc mniej bezpieczne”.
I jeszcze inna wypowiedź, podnosząca najbardziej chyba bolesny aspekt utraty. Powołując się na
zdanie z książki „Nasz wewnętrzny bohater” Carol S. Pearson: (..) rodzice, którzy poświęcili życie
dla swych dzieci, niemal zawsze wymagają od nich zapłacenia haraczu, jakim jest uznanie lub
usprawiedliwienie poświęcenia rodziców poprzez odnoszenie sukcesów, obowiązkowość,
grzeczność. Dzieci nie dostają od nich pozwolenia na bycie po prostu sobą. - dojrzała już dziś
kobieta pisze: „jest w tym wiele prawdy, idealnie wręcz pasuje do tego tematu, daje odpowiedź: co
utraciłam? Utraciłam siebie. Nie dostałam pozwolenia na bycie sobą”.
Ta ostatnia kwestia wymaga osobnego omówienia, zdecydowanie wykraczając poza rejestr utrat
Niewinnego. Jedno jest jednak pewne: stan Niewinnego ma swój kres. Czeka go upadek, po którym
staje się Sierotą. Ale wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości tej prawdy, przenosząc dziecięce
przeświadczenie, że wszystko im się należy w dorosłe życie. Wtedy, niczego nie dając od siebie,
nadal domagają się od innych zaspakajania swoich potrzeb. O tym i o archetypie Sieroty, w
następnym artykule. Jak zwykle proszę o podzielenie się własnymi przemyśleniami i
doświadczeniami.