Emocje na sprzedaż
fot. Reuters
Im niższa liga, tym łatwiej ustawić wynik. Im mniej zawodnik zarabia, tym łatwiej go
kupić. Azjatyckie syndykaty do perfekcji opanowały system sterujący meczami na całym
świecie.
Możecie uznać, że to żart. Możecie stwierdzić, że takie rzeczy absolutnie nie mają miejsca. Że po co
roztaczać czarne wizje, skoro to normalne, że raz na jakiś czas mały pokona dużego. Od razu
jednak zaznaczam – nie zamierzam niczego węszyć. Zastanawia mnie tylko, dlaczego w kontekście
nietypowych rozstrzygnięć meczów tak często używa się określenia "urok futbolu", a tak rzadko
wspomina się o match-fixingu. Przecież to zjawisko istnieje, nie jest żadnym wymysłem speców od
teorii spiskowych. – Mecz Brazylia – Ghana na mistrzostwach świata w 2006 roku był ustawiony –
napisał Declan Hill w książce "Pewne zwycięstwa". Nikogo to jednak specjalnie nie wzruszyło.
– Świetna
książka
, ale naiwniak wciąż uważa, że
mecz
Liverpoolu z Milanem stał się symbolem
piękna i zwycięstwem ducha nad materią. Tymczasem zadzwonił do nas informator z Azji i
powiedział, że ten mecz też był ustawiony – napisał francuski dziennik "Liberation".
Obroty jak w Walmarcie
W Belgii i Finlandii o manipulowaniu spotkań mówiono już sześć lat temu, we Francji ktoś próbował
wpłynąć na zawodników FC Metz, w Niemczech głośnym echem odbiła się afera Hoyzera, a w
Portugalii wyliczono, że na różnych szczeblach rozgrywek w procederze korupcyjnym uczestniczyło
aż 150 osób. Większość kibiców traktuje te fakty z przymrużeniem oka. Książka Hilla – nawet, jeśli
oparta na twardych dowodach – przeszła gdzieś obok. Nie podłapali jej ani dziennikarze, ani
futbolowi decydenci. Ot, taka tam ciekawostka.
– W Azji sieci przestępcze absolutnie kontrolują swoje ligi. Manipulują wynikami do tego stopnia, że
futbol stał się żałosnym żartem. To powszechna wiedza, więc kibice odcinają się od tych lig, wolą
oglądać piłkę europejską. Ale i tu nic nie jest czyste. Azjatyckie gangi zaczynają szukać
sojuszników w Europie. Rozciągają swoje wpływy do tego stopnia, że nawet kluby hiszpańskie,
chcąc poprawić finanse, idą na współpracę. To nowe i straszne zagrożenie – powiedział Hill w
wywiadzie dla "El Pais".
W istocie Azjaci swoje wpływy zaczęli rozciągać dobrych kilka lat temu. Wraz ze wzrostem
globalizacji przerzucili się z krykieta na piłkę, gdzie przeciętny mieszkaniec Malezji może dziś
jednym kliknięciem obstawić wynik 3. ligi tureckiej. Zakładów jest tak dużo, że roczne obroty
jednej z tamtejszych firm bukmacherskich są równe obrotom amerykańskiej sieci supermarketów
Walmart, największemu detaliście świata.
– Suma pieniędzy postawionych na dane spotkanie przewyższa kilkakrotnie zarobki wszystkich
zawodników biorących udział w tym wydarzeniu. Nic dziwnego, że ludzie zaczynają coś kręcić. Tam,
gdzie jest duża kasa, tam pojawia się ryzyko, że ktoś spróbuje to wykorzystać. No i wykorzystują –
opowiada Hill.
Szukanie haka
Zadanie jest stosunkowo łatwe. Wystarczy kupić sędziego, który poprowadzi mecz według
wskazówek albo piłkarzy, gotowych spełnić każde zachcianki pracodawcy. Nie zawsze przecież
chodzi o wynik końcowy. Czasem gra rozbija się o pierwszy rzut rożny albo odpowiednią liczbę
żółtych kartek.
– W tym systemie najważniejsi są pośrednicy. Oni wiedzą wszystko. Wyłapują sędziów lub piłkarzy,
których nękają problemy finansowe albo mają na koncie jakieś niechlubne występki. Takich łatwo
namówić na współpracę. Mnie też namówili. Miałem olbrzymie długi hazardowe. Wiedzieli, w jakiej
sytuacji jestem i zaproponowali mi ustawianie meczów – powiedział Rene Schnitzler, były gracz St.
Pauli na łamach "Bilda". Wywiad, choć mocny, to jednak nikogo nie zszokował. Bywały mocniejsze.
W Belgii piłkarze przyznawali się, że poszli na współpracę z syndykatami, bo te miały w posiadaniu
filmy z agencji
towarzyskich
.
Ale to jeszcze nie wszystko. Jeśli piłkarz nie chce pomóc, jeśli nie ma na niego żadnych haków,
wystarczy kilka fałszywych telefonów w sprawie transferów. Tak jak w przypadku Lewskiego Sofia,
który przed derbowym meczem z CSKA wysłał czterech czołowych graczy na podpisanie kontraktu
do Rubina Kazań. Jak się później okazało, w Kazaniu nikt na nich nie czekał, a cała akcja, cała ta
dziwna oferta była wymysłem międzynarodowej szajki bukmacherskiej. Wszystko po to, by osłabić
drużynę i zwiększyć szansę CSKA.
Przehandlowany mundial
To, że w tym biznesie nie ma skrupułów, pokazuje sytuacja z mistrzostw świata w Niemczech. Mecz
Brazylia – Ghana, który zdaniem Hilla był ewidentnie ustawiony.
– Dwa dni przed spotkaniem dowiedziałem się, że Brazylijczycy wygrają różnicą co najmniej dwóch
goli. Byłem potem na stadionie w Dortmundzie i po ostatnim gwizdku płakałem – powiedział na
łamach "Der Spiegel".
Skąd w ogóle miał taki przeciek? W swojej książce Hill często powołuje się na rozmowy z
człowiekiem o pseudonimie Lee Chin. To on zdradził mu kilka szczegółów działania mafii
bukmacherskich, to on również pośredniczył przy meczu na MŚ. Ghańczycy za zwycięstwo z
Brazylią mieli obiecane od federacji po 20 tys. dolarów na głowę. Lee Chin podobno zaproponował
30 tys.
Potwierdza to Stephen Appiah, kapitan reprezentacji. A w zasadzie to potwierdzał, bo gdy doszło do
publicznego oświadczenia, zamilkł. Wolał nie rozpętywać burzy.
– Rozmawiałem z nim na ten temat. Opowiadał, że kilka razy kontaktowali się z nim jacyś dziwni
ludzie. Gdy jednak książka wyszła na rynek, wszystkiemu zaprzeczył – mówi Hill. – Ogólnie
najłatwiej ustawiać mecze, w których grają wielkie zespoły z małymi. Trudniej jest wykryć potem
oszustwo. Drużyna, która gra przykładowo z Realem Madryt i wie, że przegra, powinna bez
problemów zgodzić się na stratę pięciu goli zamiast dwóch – dodaje.
Choć najłatwiej ustawia się mecze w niższych, a co za tym idzie biedniejszych ligach, to hiszpańska
Primera Division wciąż stanowi dziś jeden z największych celów azjatyckich syndykatów. Od lat
mówi się, że tamtejsi zawodnicy nie mają oporów przed przyjmowaniem niemoralnych propozycji.
Handlowanie punktami jest na porządku dziennym, o czym zresztą wielokrotnie wspominał
chociażby Wojciech Kowalczyk, były napastnik Betisu Sewilla. Dwa lata temu sugerował, że
walcząca o utrzymanie Osasuna ogra Barcelonę, potem dodał, że wygra również z Realem, bo
przecież nie po to kupowała mecz z Barcą, by teraz spaść. No i wygrała.
Kropla w morzu
W tym samym czasie agencje informacyjne podały, że właśnie mamy do czynienia z jedną z
największych afer bukmacherskich w Europie, że przy 300 ustawionych meczach brało udział aż
250 osób! Wiele było dyskusji, obietnic, planów na wdrożenie programów antykorupcyjnych.
Emocje szybko jednak opadły. Odżyły kilkanaście miesięcy później, gdy przy okazji kolejnego
raportu okazało się, że skala korupcji zamiast się zmniejszać, wzrosła.
- Zakładamy, że od października 2010 do lutego 2011 wyniki od 70 do 100 badanych przez nas
spotkań w Europie mogły być zmanipulowane – przyznał Carsten Koerl z firmy Sportradar CEO
(śledzącej powiązania bukmacherów z klubami piłkarskimi). Zaniepokojona tym oświadczeniem
FIFA ogłosiła, że zacznie współpracować z Interpolem. Że przeleje na jego konto 20 milionów euro i
wszystko zacznie iść dobrym torem.
Czy idzie?
Nie bardzo. Wystarczy spojrzeć na ostatnie newsy. W Finlandii kenijski bramkarz przyjął 70 tys.
dolarów od pewnego mężczyzny z Singapuru w zamian za dwa przegrane mecze. We Włoszech
znowu niczego nie można być pewien, po tym jak latem mieliśmy kolejny odcinek serialu Calciopoli
i zatrzymanie m.in. byłego reprezentanta Beppe Signoriego. W Końcu Turcja – 30 zatrzymanych
osób, opóźnienie startu ligi i wykluczenie Fenerbahce Stambuł z Ligi Mistrzów.
– Nie zdziwiły mnie ostatnie doniesienia o ustawionych meczach w Turcji. W każdym kraju, w
mniejszym lub większym wymiarze, ten problem istnieje. Nawet w mojej Kanadzie, gdzie piłka nie
jest jakoś specjalnie popularna – mówi Hill.
Za chwilę los Turcji podzieli pewnie kolejna z lig. Znów będziemy czytać, że to wyjątek, że
specjalne programy antykorupcyjne już za moment, za momencik rozwiążą problem. I tak w kółko.
A to, że powstają kolejne książki, kolejne grube dowody, to że mafie bukmacherskie z coraz
większą ochotę biorą się za mecze największej rangi nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia. W
końcu – jak mówią w UEFA – to tylko kropla w morzu.