Podziękowania
Zarys tej książki mógł powstać w próżni, ale skończony projekt nie mógłby zaistnieć bez
pomocy innych. Jest wielu ludzi, którym jestem za nią wdzięczna. Na całym świecie nie
wystarczyłoby dla nich podziękowań.
Chciałabym więc wyrazić wdzięczność mojej wspaniałej agentce, Lucienne Diver, która
wierzyła w to moje pisanie, i która wydobyła ze mnie historię Alex, dostarczywszy ją potem
we właściwe ręce.
Jestem nieopisanie zobowiązana redaktorce, Jessice Wade, która wzięła tę historię pod
swoje skrzydła i nadała jej perfekcyjne szlify. Specjalne podziękowania całego zespołu Roc,
który pomógł mi doprowadzić pracę do końca.
Bardzo dziękuję też mojej cudownej grupie krytyków, Modern Myth Makers. Christy,
Nikki, Sarah, Vert, Vikko - ta książka nie byłaby tym, czym jest, bez waszych zachęt i gróźb.
Ufam, że powiecie mi, co sprawia, że chcecie ją czytać, a co - że chcecie ją wyrzucić przez
okno. Nie zawiedźcie mego zaufania. Dziękuję!
Specjalne podziękowania dla Meredith, Gail i Matta, którzy pomogli mi stworzyć plan
harmonijnie łączący pisanie i pracę. Dziękuję również Cruxshadows, mojej muzycznej
inspiracji, dotrzymującej mi towarzystwa podczas wielu samotnych twórczych godzin.
Oczywiście, żadne podziękowania nie byłyby kompletne bez tych dla rodziny, która zawsze
mnie wspierała, i przyjaciół, którzy mnie zachęcali do dalszej pracy i znosili moje humory.
Wiecie, kim dla mnie jesteście. Bez was nie osiągnęłabym tyle. I, na koniec, dziękuję Tobie,
Czytelniku. Mam nadzieję, że spodoba ci się historia Alex!
Zagrożenie
Wysoki, przeszywający uszy krzyk rozdarł powietrze. Podniosłam dłonie do uszu. Co za...
Odskoczyłam do tyłu, gdy cień wyzwolił się z ciała. Widmowa głowa i ramiona wysunęły
się z worka na zwłoki. Krzyk przybrał jeszcze na sile. Wykręcił twarz, jakby agonia dosięgła
ją nawet poza grobem.
- Ucisz się - rozkazałam cieniowi, ale jęki nie ustały i nie zmieniły natężenia. Zagryzłam
zęby. Okay, czas na zmianę podejścia. - Jak się nazywasz?
Cień wciąż krzyczał. Uniósł dłonie do twarzy, jakby chciał wydłubać sobie oczy.
Chwyciłam go za nadgarstki, ściągając je w dół. Zachwiał się w moim uścisku.
-Alex? - John przysunął się bliżej.
Krawędź okręgu zadrżała, gdy ją przekroczył, a moją skórę połaskotała zmiana w
natężeniu otaczającej nas mocy. Wstrzymałam oddech, niepewna, czy osłabiony pierścień
wytrzyma. Miał za zadanie powstrzymywać przed wtargnięciem do środka magię, a nie Johna,
który był z niej doszczętnie wyprany. Prawdopodobnie nic nie poczuł. Ja zakłócenia mocy
odczuwałam nawet w kościach.
Zachwiałam się. Cień zdołał wyrwać nadgarstek z mojej dłoni i uderzył na oślep,
przecinając powietrze paznokciami niczym kosą.
Odskoczyłam. Popękany cement pod stopami ustąpił, wybijając mnie z rytmu. John
podtrzymał mnie, zanim uderzyłam o ziemię. Następny cios cienia przeszedł przez niego,
uderzając w moje ramię i zadając mi ból.
- Co jest, do cholery? - John obrócił się, by go złapać. Cały wysiłek poszedł na marne.
Jego ręka przeszła przez nadgarstek cienia na wylot.
1
Pierwszy raz, gdy spotkałam się ze Śmiercią twarzą w twarz, rzuciłam w niego kartą
chorób mojej matki. Jeśli dobrze pamiętam, nie trafiłam, ale miałam tylko pięć lat, więc w
końcu mi wybaczył. Czasami chciałabym, żeby stało się odwrotnie - zwłaszcza teraz, gdy
zdarza nam się razem pracować.
- Pani Craft, takiego zachowania nie mogę tolerować. - Henry Baker zaakcentował to
stwierdzenie przecięciem powietrza przed sobą za pomocą pulchnej dłoni. Za jego plecami
widziałam zbliżającego się Śmierć.
Osiemnaście lat praktyki pozwoliło mi nie skupiać wzroku na ubranym w dżinsy
kolekcjonerze dusz, a na moim kliencie, którego twarz nagle pociemniała i zmieniła kolor,
przechodząc od wiśniowej czerwieni do fioletu siniaka. Pomacałam spray z aromatem
cmentarnych lilii, który zawsze noszę u boku, w obawie, do czego może doprowadzić
rozmowa.
- W kontrakcie ustaliliśmy, że przywołam cień. I tak się stało.
Baker zlekceważył moje słowa.
- Obiecałaś mi rezultaty.
- Powiedziałam jedynie, że mogę zadać pana pytania -oparłam się o trumnę jego ojca. Nie
było to może okazanie należnego szacunku, ale wciągnęłam cień pana Bakera z powrotem do
ciała na dwie godziny przed pogrzebem. Szacunek w tej pracy nie przydawał się do niczego. A
pieniądze to pieniądze.
Baker obrócił się na pięcie i powędrował wzdłuż nawy. Czekałam. Wiedziałam, co się
stanie. Baker szukał oszczędności. Bezskutecznie. Ale zdarzało mi się już z takimi pracować.
Śmierć podążał za nim. Karykaturalnie stawiał stopy, naśladując niezdarne ruchy
pulchnego mężczyzny. Cały czas uśmiechnięty, nie spuszczał ze mnie wzroku.
Niech to będzie tylko towarzyska wizyta, wymieniłam z nim spojrzenia. Bezgłośnie
prosiłam, ostrzegałam - nie dbałam o szczegóły - by zostawił mojego klienta w spokoju.
Błysnął rzędem idealnie prostych zębów. Niewiele mi to powiedziało.
Baker kontynuował spacer.
Cóż, najlepiej będzie załatwić to szybko.
- Zgodnie z kontraktem, może mi pan zapłacić gotówką, czekiem lub przelewem. Czy
potrzebuje pan fakturę?
Baker nagle się zatrzymał. Oczy wyszły mu z orbit, zwisająca z policzków skóra zaczęła
się trząść.
- Nie zapłacę.
No i tyle. Odsunęłam się od trumny.
- Proszę posłuchać. Chciał pan przywołania cienia. Przywołałam go. Jeśli tatulek nie
wyartykułował dokładnie, tego czego pan oczekiwał, to już pana problem, nie mój.
Podpisaliśmy legalny kontrakt i jeśli...
Opuścił pięść, a jego powieki zaczęły trzepotać w zdumieniu.
To było prostsze, niż myślałam. Wypuściłam powietrze, by zebrać myśli, i przybrałam
twarz w profesjonalny uśmiech.
- Potrzebny będzie panu rachunek?
Baker złapał się za pierś i zaczął świszczeć. Raz. Dwa. Wolnym ruchem, wygiął szyję i
spojrzał ponad swoim ramieniem. Z twarzy
Śmierci zniknął wyraz rozbawienia. Cholera.
Anioł Śmierci, Zbieracz Dusz, Ponury Kosiarz - jakkolwiek by go nie nazywać, większość
ludzi widzi go tylko raz. Wysunął się teraz naprzód, a Baker zatoczył do tyłu.
Cholera. Zeskoczyłam z katafalku.
- Nie rób tego. Za późno.
Śmierć sięgnął w głąb tłustego torsu Bakera i z twarzy biznesmena zniknął wszelki kolor.
Mężczyzna zachwiał się. Śmierć cofnął się lekko, a Baker zamrugał jeszcze raz i osunął się na
podłogę.
W rogu sali podniósł się krzyk, załomotały krzesła. Przedsiębiorca pogrzebowy biegł
nawą, za nim podążali żona Bakera i jego nastoletni syn. Jego asystentka, której oczy już
błyszczały od łez, sięgnęła po komórkę zaczepioną przy pasku.
- Dziewięć-jeden-jeden - powiedziała, gdy Baker III pompował powietrze do płuc ojca.
Biedny dzieciak.
Odpełzłam od zbiegowiska. Danie tej rodzinie odrobiny przestrzeni było jedynym, co
mogłam dla niej zrobić. Śmierć zabrał już duszę Bakera i nie było sposobu, by wrócić mu
życie. Ja jednak nie zamierzałam nikomu o tym mówić.
Śmierć oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi. Uśmiechnął się w całej swojej
demonicznej niewinności.
Spojrzałam na niego i podniosłam torebkę z podłogi. Nie mogłam obwiniać go o zabranie
duszy Bakera. W końcu to tylko praca, ale...
- Mogłeś poczekać, aż mi zapłaci. Otrząsnął się lekko.
- Nie wyglądało, że ma taki zamiar.
Okay. Możliwe. Zbiorowisko wokół ciała Bakera zafalowało.
To naprawdę niepomyślny obrót spraw dla mojej firmy.
Wsunęłam rękę do torby i pomacałam dno. Zignorowałam portfel - wiedziałam, że jest
pusty. Pod tubką kredy do zakreślania okręgów, ceramicznym nożem rytualnym, komórką i
licencją odkryłam trzy pensy, dziesiątkę, zgniecione foliowe opakowanie i spinacz do papieru.
Śmierć spojrzał na wyciągnięte skarby. - Planujesz zakup gumy balonowej?
- Raczej zakup biletu na autobus do domu.
Oboje patrzyliśmy na moją dłoń. Trzynaście centów nie mogło wystarczyć. No cóż, nagła
wizyta u weterynarza wyczyściła moje konto. Zanim nie dostanę następnej wypłaty, jestem
całkowicie spłukana.
- Czy nie pracujesz nad procesem Amandy Holliday z prokuratorem okręgowym?
Wrzuciłam drobne do torby.
- Cień nie wstanie aż do jutra, a i tak muszę czekać na Radę Miasta albo kogokolwiek, kto
zechce mi zapłacić.
Dostarczałam oskarżeniu najważniejszego świadka, ponieważ ten jedyny raz śmierć ofiary
nie przeszkodziła w oskarżeniu mordercy. Jak dotąd media nie wiedziały, czy określać mnie
jako „głos uciszonych", czy „hienę cmentarną", ale jedno było
pewne - temat był ważny.
Co jeszcze ważniejsze, dopóki nie zniszczy mnie obrona, mogę się załapać jako doradca
miasta Nekros na etacie, a nie jako okazjonalny policyjny konsultant. Wtedy nie musiałabym
bawić się z ludźmi pokroju Bakera. - Zostajesz? - Śmierć skinął głową w stronę ciała.
Syn Bakera wciąż uciskał klatkę piersiową nieboszczyka, walcząc o jego życie, ale
wdowa straciła już nadzieję. Przytuliła się do przedsiębiorcy pogrzebowego, który prowadził
ją w kierunku ławki w pierwszym rzędzie. Nigdzie nie widziałam asystentki.
- Tak, zostaję. Nie chciałabym być oskarżona o ucieczkę z miejsca zbrodni.
Śmierć wzruszył odzianymi w czerń ramionami. Gdy opadły, zniknął. Nie znosiłam, gdy to
robił. W jednej sekundzie był tu, w drugiej już go nie było. Ale znowu się pojawi. Zawsze się
pojawiał.
W mojej torebce Freddie Mercury zaśpiewał We Will Rock You. Wzdrygnęłam się.
Poczułam na sobie wzrok wdowy - twarde spojrzenie oczu obwiedzionych kręgami
rozmazanego tuszu.
Może to i nie najlepszy dzwonek w obecnej sytuacji.
Odwracając się, wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Nie znałam numeru.
Niech to będzie zlecenie pracy, a nie windykacja! Otworzyłam klapkę.
- Tutaj Języki Umarłych. Przy telefonie Alexis Craft.
- Alexis?
Ponownie popatrzyłam na wyświetlacz. Wciąż nie poznawałam numeru. Kto by do mnie
dzwonił...
- Alexis... - zaczął znów kobiecy głos. - Jesteś tam? Potrzebuję twojej pomocy.
- Casey?
Zatkała cicho. Moja siostra nigdy do mnie nie dzwoniła. Co miałam jej powiedzieć?
- Czego potrzebujesz? - zapytałam i skrzywiłam się. Pytanie w moich myślach zabrzmiało
o wiele delikatniej.
- Widziałaś dzisiejszą gazetę?
- Dzisiejszej nie.
Głos Casey zamarł i dopiero po dwóch próbach udało jej się wykrztusić:
- Znaleźli Teddy'ego. Teddy?
Zbliżało się do mnie wściekłe postukiwanie wysokich obcasów, rozlegające się echem po
sali. Oj. Odwróciłam się i przykryłam telefon dłonią. Wdowa może i była o głowę ode mnie
niższa, ale ponad dwukrotnie szersza. Wyglądała, jakby na jej nadwagę składała się wyłącznie
czysta nienawiść.
- To twoja wina. - Wbiła palec głęboko w moje ramię. No tak.
Znalazła kozła ofiarnego.
Odchrząkując, pochyliłam głowę i powiedziałam:
- Bardzo mi przykro z powodu pani straty. Jakby mnie nie słyszała.
- Mówiłam mu, żeby nie zatrudniał czarownicy - powiedziała piskliwie i zatoczyła się na
ścianę. - Mówiłam mu.
Odsunęłam się, pozwalając, by przedsiębiorca pogrzebowy pomógł pani Baker usiąść.
Gdzieś w oddali słyszałam dźwięk policyjnych syren. Telefon w mojej dłoni zadźwięczał
ponownie. - Alexis, jesteś tam?
- Tak, jestem. Mówiłaś coś o jakimś Teddym.
Cisza w słuchawce trwała tak długo, że zaczęłam już się zastanawiać, czy Casey
przypadkiem się nie rozłączyła. Wreszcie moja siostra powiedziała:
- Theodore Coleman. Na pewno o nim słyszałaś. Policja znalazła wczoraj jego ciało.
Muszę wiedzieć, kto go zastrzelił i co robił Teddy podczas ostatnich dwóch tygodni.
Niemal upuściłam telefon. To jakiś żart. Starający się o stanowisko wiceprezydenta
gubernator Theodore Coleman?
Kamera ochrony przy restauracji złapała wprawdzie obraz strzelaniny, ale Coleman
zniknął. Jeśli ktoś znalazłby jego ciało, sprawa byłaby wielka. Zważywszy na związki
gubernatora z Pierwszą Partią Ludzi - i otwartą niechęć stronnictwa do wiedźm - mój udział
nie byłby mile widziany.
- Casey, nie sądzę...
- Proszę. - Jej głos znów się załamał. - Policja myśli, że tata jest w to zamieszany. Już
kilka razy byli w domu.
Przewróciłam oczami. Policja mogła szukać, ale nic nie mogła znaleźć na gubernatora
porucznika George'a Caine'a. Cóż, chyba jest teraz gubernatorem? Nasz ojciec miał szerokie
plecy i równie długie ręce. Ułatwił mi w końcu kamuflaż i zmianę nazwiska z Caine na Craft i
ukrył fakt, że jego córka zarabia na życie jako wiedźma tak głęboko, iż media nic nie zdołały
wywęszyć. Aż do teraz, nie tylko podczas jego kampanii. Poza tym, od kiedy skończyłam
osiemnaście lat, rzadko z nim rozmawiałam. Częściej widywałam go w gazetach i telewizji,
lobbującego za Pierwszą Partią Ludzi, niż osobiście. Dlaczego teraz miałabym się
angażować?
- Casey, to naprawdę nie jest...
- Proszę. To przecież tym się zajmujesz, prawda? Jesteś kimś w rodzaju Widzącej?
Zacisnęłam zęby. „Widząca" było slangowym określeniem licencjonowanego prywatnego
detektywa, który nie wykonywał realnych czynności śledczych. Zazwyczaj nie śledziłam
nikogo w ciemnych alejkach, a moje dochodzenia ograniczały się do przepytywania umarłych.
Ale znajdowałam potrzebne odpowiedzi.
Wzięłam głęboki oddech i zmusiłam się do uśmiechu.
- Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc. - Moje słowa były mdląco słodkie, ale nie
rozmawiałam z nią na tyle często, by rozpoznała sztuczny ton. - Nie mogę się angażować w
aktualne dochodzenia policyjne.
- Mogę ci zapłacić.
Zamarłam przy telefonie. Ostatnio słyszałam, że Casey wkupiła się w antywiedźmowe
stanowisko w Pierwszej Partii Ludzi. Jeśli chciała mnie zatrudnić, naprawdę musiała być
zdesperowana.
- Proszę, Alexis. Proszę. Potrzebuję twojej pomocy.
- Okay. - Cholera. Nie będę dla niej pracować, ale sprawie mogę się przyjrzeć. Z
głębokim westchnieniem zaczęłam typową firmową gadkę, wyrecytowałam wysokość gaży i
powiedziałam, żeby spodziewała się kopii kontraktu wysłanej e-mailem. Podczas mojej
rozmowy dźwięk syren przybliżył się. Zawiesiłam torebkę, z trzynastoma centami,
opakowaniem po gumie i spinaczem, na ramieniu.
- Kiedy zamierzasz porozmawiać z duchem?
Z duchem? Powstrzymałam jęk, ale wolałam jej nie poprawiać. Po tych wszystkich latach,
jeśli nie zrozumiała prostej różnicy, że duchy to pojmujące, wędrujące dusze, a cienie to
wyłącznie wspomnienia, najwyraźniej nie zwracała na moje słowa najmniejszej uwagi.
Powiedziałam więc:
- Jeśli chcesz zadać cieniowi Colemana pytanie, musimy poczekać, aż policja odda ciało
rodzinie i zostanie ono złożone w ziemi. Jeśli chcesz szybszych odpowiedzi, może będę mogła
zapytać go w kostnicy. Ale nie możesz brać udziału w rytuale.
W słuchawce zapadła cisza, nie licząc oddechów. Dałam Casey chwilę na zebranie myśli.
Syreny były coraz bliżej.
- Kostnica. - Głos Casey znów się obniżył. - Jak szybko będziemy mogły się
skontaktować?
Dostanie się do ciała tak wysoko postawionej osoby podczas trwającego śledztwa,
wymaga nie lada umiejętności, ale po trzech latach prowadzenia firmy Języki Umarłych
miałam swoje koneksje.
- Znajomy pracuje na Posterunku. Zadzwonię do niego, ale nie mogę nic obiecać. Odezwę
się wieczorem, jeśli uda mi się załatwić wejście do kostnicy na jutro. W innym przypadku
wpadnę do ciebie jutrzejszym popołudniem.
Skończyłam rozmowę i zachowałam numer Casey w pamięci telefonu. Ruszyłam w stronę
drzwi, żeby otworzyć ratownikom. Karetka właśnie się zatrzymała, a zaraz za nią przycupnął
czarno-biały samochód policyjny. Fajnie, może chłopaki zechcą mnie podwieźć. Na moich
ramionach zawisło ponownie chłodne spojrzenie pani Baker. Najchętniej przejechałabym się
na przednim siedzeniu, a nie z tyłu, jako aresztant.
Gdy ratownicy wbiegali po schodach, przejrzałam listę kontaktów w telefonie, szukając
numeru mojego zaprzyjaźnionego sąsiada - detektywa z wydziału zabójstw. Po trzecim sygnale
usłyszałam jego zrzędliwy głos.
- Hej, John - powiedziałam, dając ratownikom wolną drogę. - Potrzebuję małej przysługi.
Drzwi do Centralnego Komisariatu Nekros otworzyły się, pozwalając uciec ze środka
nagrzanemu powietrzu. Pot przyklejony do mojej skóry, wyprodukowany podczas krótkiej
przechadzki, ochłodził się niemal momentalnie. Była szósta po południu, a temperatura nie
spadała. Południe latem - musisz je kochać.
Wsunęłam kilka luźnych kosmyków przyklejonych do twarzy blond włosów z powrotem
pod gumkę nieporządnego kucyka i pomachałam na pożegnanie dwóm policjantom, którzy mnie
podwieźli. Nie zostałam aresztowana w związku ze śmiercią Bakera, ale w budynku
przedsiębiorstwa pogrzebowego przeżyłam kilka niemiłych chwil. Na moje szczęście, gdy
przybyła Tamara - koroner, mogła potwierdzić, że do zgonu nie doszło wskutek jakichkolwiek
ingerencji magicznych, co pozwoliło mi wybrać się z Johnem do kostnicy. Mój znajmy
detektyw zgodził się zabrać mnie do ciała Colemana, ale pod warunkiem, że mu się
zrewanżuję. W tym przypadku rewanż oznaczał przywołanie dodatkowego cienia.
Policjanci pojechali na parking, a ja weszłam przez otwarte drzwi i podeszłam do bramki.
Zanim torebka trafiła pod czujniki, wydobyłam z niej ceremonialny nóż. Gdy zniknęła w
urządzeniu, położyłam nóż w koszyku podanym mi przez strażnika. Oddałam mu go razem z
otwartym portfelem, w którym trzymałam licencję detektywa i magiczny certyfikat wystawiony
przez Organizację dla Magicznie Uzdolnionych Ludzi - w skrócie OMUL. Przed
skonfiskowaniem noża (czego się spodziewałam), mężczyzna spojrzał na moje dane.
Przeszłam przez wykrywacz metalu.
Nie zadźwięczał, w przeciwieństwie do wykrywacza magii, który rozwrzeszczał się na
dobre.
Strażnik kazał mi się zatrzymać i wyciągnął różdżkę do sprawdzania czarów.
- Ręce przed siebie, dłonie otwarte.
Zrobiłam, jak chciał, na przemian to kurcząc, to rozkurczając ukryte w butach palce stóp.
Gdy przesuwał różdżką z podstawowym czarem detekcyjnym po moim ciele, wykrył magię
nad moją prawą dłonią, gdzie noszę zbierający ją obsydianowy pierścień. Zieleń końcówki
różdżki oznacza magię, ale nie aktywny czar. Nad lewym nadgarstkiem różdżka zabarwiła się
na żółto, wskazując, że wykryła aktywność czaru chroniącej mnie bransolety (magia aktywna,
niezłośliwa). Złośliwe czary, nawet nieaktywne, zabarwiały końcówkę różdżki na czerwono.
Tym razem czerwieni nie było.
Skinieniem głowy strażnik pozwolił mi opuścić ręce. Odłożył różdżkę na miejsce.
Wzięłam torebkę, portfel i pokwitowanie na nóż i poszłam do windy.
Posterunek Centralny był odludnym, ale pełniącym wiele funkcji budynkiem w centrum
Nekros, w okolicy, którą mieszkańcy nazywali Dzielnicą Sądową z powodu bliskości Sądu
Najwyższego, Urzędu Stanowego i właśnie Posterunku. Choć na jego tyłach - czyli tam, skąd
weszłam - nie było tego widać, parter budynku zajmowało również biuro zastępcy szeryfa. Na
wyższych piętrach mieściły się laboratoria sądowe i adwokatura, gdzie nie miałam żadnych
interesów do załatwienia. Poziom - I zaś - biuro koronera i, oczywiście, kostnica.
John Matthews, najlepszy detektyw wydziału zabójstw, jakiego Nekros mogłoby sobie
wymarzyć - przynajmniej w mojej opinii - a przy okazji jeden z moich najlepszych przyjaciół,
czekał przy głównych drzwiach do kostnicy. Niezgrabną posturą bardzo przypominał
niedźwiedzia. Siedział przewieszony przez oparcie pomarańczowego krzesła. Jego podbródek
dotykał klatki piersiowej, a oczy miał zamknięte. Najwyraźniej nie jest mu niewygodnie, skoro
daje radę spać. Musiał pracować w nocy, bo zmarszczki na brązowej skórzanej kurtce były
głębsze niż zazwyczaj - Maria nigdy nie pozwoliłaby mu wyjść z domu w takim stanie.
- Wszystko okay, John? - zapytałam i przyczepiłam identyfikator do ramiączka koszulki.
Nie podniosłam głosu, a przynajmniej nie za bardzo. Mimo wszystko rozległ się całkiem
donośnie, odbijając się od ścian. Echo sprawiło, że się skrzywiłam.
Głowa Johna podskoczyła, a raport z jego kolana spadł na podłogę i rozsypał się na
pojedyncze strony.
- Alex? Jezu, nie rób mi tak.
Okay, może powinnam była zbudzić go delikatniej.
Przyklękłam i zaczęłam zbierać kartki z podłogi; było wśród nich kilka zdjęć. Sięgnęłam
po to, które powędrowało pod krzesło. Dominowały na nim czarne torby na śmieci, a obok
nich, silnie kontrastując z tłem, leżało ramię o jasnej skórze. Bezwładna dłoń wysunęła się z
plastiku. Długi nadgarstek był delikatny, kobiecy. Podałam fotkę i kartki Johnowi. -
Wysypisko?
Przytaknął, pocierając dłońmi ciemne cienie pod oczami.
- Już trzecia dziewczyna w tym miesiącu. Taki sam modus operandi.
Trzecia? Gliny musiały trzymać buzie na kłódkę, by prasa nie podjęła gorącego tematu
potrójnego morderstwa, możliwe, że seryjnego. Bardzo chciałam spojrzeć w ten raport -
nieszczęsna ciekawość jest być może jedną z moich głównych wad, ale w końcu zarabiałam na
życie rozmowami z umarłymi. Nie naciskałam Johna - przynajmniej na razie.
Niech powie mi tyle, ile uzna za niezbędne. Skinęłam głową w stronę kartek.
- To jest ten dodatkowy cień? Przytaknął.
- Tak. Specjalność domu w czarnym worku. Jane Doe.
- Pozwolę sobie zgadnąć. Nie macie żadnych śladów?
- Układ nie byłby fair, gdybyśmy mieli cokolwiek. -Głos brzmiał lekko, ale ramiona nieco
opadły. - Masz może coś do pisania?
Wyjęłam długopis zwinięty recepcjoniście, który kazał mi podpisać listę gości poziomu
minus jeden. John przejrzał kartki na kolanie, oddzielając moje papiery od akt sprawy.
Podpisałam normalny kontrakt i oficjalne dokumenty. Jednak moją podstawową stawkę
wykreślono - zamiast niej widniały nakreślone czerwonym długopisem słowa pro bono.
Zagryzłam wargi. Trochę zabolało, ale John robił mi dużą przysługę, pozwalając obejrzeć
ciało Colemana. Dzięki temu, że pracowałam przy oficjalnej sprawie, mój pobyt w kostnicy
był całkowicie legalny. Mimo to wielkie zero na koncie nie wydawało się ani odrobinę
mniejsze.
Podałam podpisane dokumenty Johnowi, by je schował. Następnie otworzył ciężkie
dwuskrzydłowe drzwi. Szmer jarzeniówek zmieszał się z szuraniem naszych butów po
linoleum. Tace ze sterylnymi narzędziami otaczały puste stoły operacyjne po dwóch stronach
sali. W głębi czekała chłodnia - lub ciałownia, jak ją nazywałam. Za nią przez okno do biura
koronera wpadało żółte światło.
Drzwi do biura otworzyły się i pojawił się w nich naukowiec o rozczochranych włosach,
w oczywistym białym kitlu.
- Detektywie Matthews, panno Craft. Czy mogę w czymś pomóc? - przesunął spojrzenie z
Johna wprost na mnie. Panno Craft?
Zdziwiłam się nieco. W końcu był to Tommy Stewart, który spędził kilka ostatnich lat jako
zastępca koronera i nie nazywał mnie po nazwisku od drugiego tygodnia swojej pracy. W
sumie to gdzieś z miesiąc temu poszliśmy na kilka drinków i pod koniec wieczoru
wylądowaliśmy w łóżku, ale nie było to nic poważnego. A przynajmniej ja tak sądziłam. -
Tommy - powiedział John. - Może pójdziesz na papierosa?
To nie było pytanie.
Tommy włożył ręce do kieszeni i wzruszył ramionami.
- Potrzebujecie jakiegoś ciała?
- Poradzimy sobie. - John wciąż czekał. - I jak z tą przerwą na papierosa?
Tommy potrząsnął głową.
- Detektyw Andrews powiedział... John przerwał.
- Zajmę się Andrewsem.
Usta Tommy'ego wygięły się nieznacznie.
- Tak, przerwa na papierosa.
Ruszył w kierunku drzwi, ale w ostatniej chwili przystanął w drzwiach i popatrzył na mnie
wrogo. Cóż, naprawdę umiem zniszczyć przyjaźń. Gdy drzwi się w końcu za nim zamknęły,
westchnęłam.
- Kim jest detektyw Andrews? - zapytałam, gdy John zniknął w chłodni.
Nawet się nie obejrzał.
- Nie martw się nim.
Dreptałam w miejscu, czekając. Za grubą framugą widać było kilka przykrytych
prześcieradłami wózków - w kostnicy mieli pracowity tydzień. Między ciałami chodziła
niemal przezroczysta postać, mamrocząc coś do siebie. Workowate dżinsy i flanelowa koszula,
które miała na sobie, były niemal bezbarwne; połyskiwały z każdym jej krokiem. Gdybym
opuściła osłony, mogłabym zobaczyć kolor ubrań i usłyszeć to, co mówiła, ale nie byłam aż tak
ciekawa. Duchy, a przynajmniej prawdziwe wędrujące dusze, bywały rzadkością, choć w
sumie stanowiły dość odpychającą bandę. W końcu, by sprzeciwić się Śmierci, trzeba było
naprawdę upartej duszy. Niestety, większość duchów, które spotykałam na swojej drodze, nie
należało do zadowolonych. Chodziły wkurzone, że mimo starań nie wróciło w nie życie.
Musiałam wywołać jakiś hałas, bo duch podniósł głowę i zobaczył, że patrzę na niego.
Wepchnął parę połyskujących okularów głębiej na nos i machnął ręką, jakbym mu
przeszkadzała. Kretyn. Odwzajemniłam gest. Aż otworzył usta ze zdziwienia. Nie umiałam
czytać z ust, ale powolne pytanie: „To ty mnie widzisz?" było na tyle oczywiste, że
przytaknęłam.
Następne słowa nie były już tak łatwe do odczytania - duch zaczął mówić naprawdę
szybko. Jego ręce latały w powietrzu, akcentując niemą mowę przesadzonymi ruchami. Cudnie
- podniecony duch. „Jak długo jestem martwy?". Większości duchów zajmowało trochę czasu
zorientowanie się, że nikt ich nie widzi. Oprócz grobowych wiedźm.
Mogłam opuścić gardę, choć troszkę, by usłyszeć, co mówi, ale John wybrał ten właśnie
moment, by znów się pojawić. Właściwie najpierw pojawił się wózek i przesunął się
dokładnie przez środek sylwetki wędrującej duszy. Zjawa mężczyzny spojrzała w dół,
zobaczyła wyłaniającą się z własnego brzucha platformę na kółkach i wreszcie zamknęła usta.
Gdy przez ducha przeszedł również John, odwróciłam wzrok. Trudno było mi na to
patrzeć.
- A to kto? - zapytałam, wskazując głową na figurę pod prześcieradłem.
- Może ty mi powiesz. - John zatrzymał się pośrodku sali. Uśmiechnął się, a jego wąsy
uniosły się do góry. -Zdążysz z tym do kolacji? A tak, dziś wtorek. Przytaknęłam. -
Podwieziesz mnie? - Oczywiście.
Wypchnął drugi wózek. Tym razem ciało było odziane w czarny worek. Duch gdzieś
zniknął. John ustawił wózki jeden za drugim.
- Maria przygotowuje kotlety wieprzowe. Kilku chłopaków z Posterunku wpada z wizytą.
Zaburczało mi w żołądku, więc przycisnęłam ręce do brzucha, starając się go uciszyć.
Tylko ty potrafisz tak dobitnie oznajmić otoczeniu, że ominęło mnie śniadanie. I lunch.
Położyłam torebkę przy stopach i wyciągnęłam z niej opakowanie po czarnej szmince, w
którym nosiłam olejną kredę. Przykucnęłam i przycisnęłam kredę do linoleum. Zakreśliłam
krąg wokół obydwu wózków.
John tymczasem skalibrował kilka urządzeń. Kamera służyła zwykle do nagrywania
autopsji, ale detektyw pożyczał mi ją za każdym razem, gdy przywoływałam cień dla policji.
- Słyszałem, że możesz być podejrzana. Upuściłam kredę.
- Co słyszałeś? Nie, ja... - opakowanie potoczyło się w stronę kratki w podłodze, więc się
podczołgałam w jej kierunku. - Znaczy wdowa myślała, że ja... Ale Tamara mnie oczyściła.
Od powstrzymywanego śmiechu wąsy Johna zadrżały tak mocno, że niemal uciekły z jego
twarzy. Zatrzymałam się w pół kroku i usłyszałam dziki wybuch radości.
To nie było zabawne.
Za to śmiech był zaraźliwy. Gdy kończyłam okrąg, uśmiechałam się pod nosem.
- Okay, a teraz serio - powiedziałam, chowając kredę. - Gdyby Tamara nie była koro
nerem i nie znalazła się na miejscu zbrodni, mogłabym teraz siedzieć w areszcie. Czekając na
autopsję. Aresztowanie pod zarzutem magii śmiercionośnej nie było jednym z moich marzeń. A
ludzie mają wystarczające kłopoty z odróżnieniem magii śmiercionośnej od grobowej - mojej
nieszczęsnej specjalizacji. Na szczęście, oprócz zajmowania swojego stanowiska, Tamara
była certyfikowanym Wykrywaczem. Mogła zlokalizować czar o wiele szybciej, niż zwykły
urok wykrywający, no i mogła odkryć jego cel. Jedyny rodzaj magii, jaki wyczuła przy
Bakerze to ten, którego użyłam do przywołania cienia. A i jeszcze uroki przedłużające
świeżość kwiatów. Żaden z tych czarów nie przyczynił się do jego śmierci.
Okrąg był gotowy. Wstałam z kolan i schowałam kredę clo torebki.
John wcisnął przycisk i kamera ożyła. - Gotowa?
Przytaknęłam, zamykając oczy i oczyszczając umysł. Obsydianowy pierścień na prawej
dłoni drgał od zebranej energii. Mentalnie stworzyłam dogodne warunki do przepływu,
wyciągając z niej wirujący strumień magii. Nie było tego dużo. Nie miałam czasu, by
naładować pierścień po rytuale przeprowadzonym dla Henry'ego Bakera, ale powinno
wystarczyć. Przeniosłam energię do okręgu, a ten zabrzęczał jasnobłękitną siłą poza moimi
zamkniętymi powiekami.
Teraz będzie zabawnie.
Zwalniając połączenie z magią zebraną w obsydiano-wym pierścieniu, odpięłam srebrną
bransoletkę z małym amuletem i schowałam ją do kieszeni. Dodatkowa ochrona, którą mi
dawała, zniknęła. Grobowe zimno przycisnęło się do moich mentalnych barier. Odczuwałam
to tak, jakby lodowata woda obmywała brzegi mojej świadomości. Wzięłam głęboki oddech i
zapadłam w trans. Esencje duchowe, wydobywające się z ciał w obrębie okręgu, trwały,
uderzając gwałtem w mój umysł. Przyzywające. Złośliwe. Wymagające.
Opuściłam osłony.
Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny wiatr, a na skórze poczułam wilgotny dotyk
grobu. Otworzyłam oczy.
Moje pole widzenia zawęziło się, a świat pokryła patyna szarości. Wykonaną ze stali
nierdzewnej powierzchnię wózków oblepiły płatki rdzy. Wystrzępione i połatane
prześcieradło okrywające ciało po lewej trzepotało na wiejącym przeze mnie wietrze.
Linoleum pod moimi stopami popękało, a cement pod nim skruszał. Poza granicą okręgu John
jaśniał światłem, ale jego kurtka była dziurawa jak sito. Poblask pochodził z błyszczącej na
żółto duszy. Odwróciłam wzrok.
Wiatr przybrał na sile, wypełniając uszy rykiem i blokując każdy inny dźwięk. Zaatakował
mnie chłód. Wpełzł mi pod skórę, połączył się z krwią.
Bolało.
A jednak żyłam. Byłam ciepła, a nie zimna i sztywna, i oddychałam. Nie pozostawałam w
mocy Śmierci. Moja siła życiowa płonęła, zwalczając ziąb i grobowe esencje wijące się w
centrum umysłu. Pot wystąpił mi na czoło; zadrżałam.
Potrzebowałam ulgi.
Zawołała mnie pozbawiona duszy łupina w czarnym worku. Nie musiałam już sterować
energią. Przestałam z nią walczyć i moje ciepło przelało się w oczekujące ciało. Kończyny
opanował grobowy chłód. Ryk wiatru ucichł. Zamrugałam. W obrębie okręgu wyczułam tylko
jedno ciało - kobietę w czarnym worku.
Dziwne.
Sięgnęłam ku niej umysłem, a magia podążyła śladem wypalonym wcześniej przez moje
ciepło. Cień, nawet wypełniony moją siłą życiową, który dotknął ciała, był bardzo słaby i
wyczerpany. Czy to możliwe, by cień, który nigdy jeszcze nie został przywołany, znikał tak
szybko?
Moja magia podążała za sporymi nacięciami na powierzchni niestabilnego cienia.
Nacięcia te niemal poszarpały ją na części. Nigdy jeszcze nie czułam czegoś podobnego.
Wlałam w ciało magię, pozwalając, by wypełniła brakujące miejsca. Wciąż wydawała się
słaba - jakby nikt o niej nie pamiętał. Jednak utrzymywana w całości moimi ciepłem i mocą,
wydawała się wystarczająco realna, bym spróbowała przywołania.
Wzięłam głęboki oddech i delikatnie popchnęłam cień. Moc wypchnęła go z ciała,
prowadząc nad rozpadliną oddzielającą świat żywych od świata umarłych. Powróciła pełna
krzyku.
2
Wysoki, przeszywający uszy krzyk rozdarł powietrze. Podniosłam dłonie do uszu. Co za...
Odtoczyłam się w tył, gdy cień wyzwolił się z ciała. Widmowa głowa i ramiona wysunęły
się z worka na zwłoki. Krzyk jeszcze przybrał na sile. Twarz była nim wykręcona, jakby
agonia śmierci dosięgła ją także poza grobem.
Wciąż zakrywając uszy, wydusiłam z siebie:
- Bethany?
Cień nie odpowiedział na wezwanie. Zajrzałam mu w twarz. Ostry podbródek i wysokie
kości policzkowe były częścią twarzy starszej niż ta, którą pamiętałam, ale surowe, niemal
okrutne piękno rysów, jak u dworskich ślicznotek, wciąż było na miejscu. To musiała być ona.
Odwróciłam się do Johna:
- Znam ją.
Wąsy mężczyzny opadły w dół, ku podbródkowi.
- Możesz ją zidentyfikować? Kto to jest?
- To Bethany Lane. Chodziłyśmy razem do akademii. Jest... była... wiedźmą wyrd. - Nigdy
wcześniej nie przywoływałam cienia osoby, którą znałam za życia. Nie, żebym znała Bethany
dobrze. Ale nawet w mieście takim, jak Nekros, wiedźmy stanowiły małą część populacji, a
wiedźm wyrd - tych, które zamiast uczyć się dosięgania Eteru dla zebrania magicznej energii,
uczyły się nieużywania magii - tych było jeszcze mniej. - Ona władała psychometrią, mogła
widzieć przeszłość, a czasem i przyszłość dotykanego przedmiotu.
John otworzył raport, który trzymał w zaciśniętej pięści i coś zanotował. Mrugnął, gdy
krzyk Bethany wzniósł się o kolejną oktawę.
Niedługo wokół nas zacznie pękać szkło.
- Co się z nią dzieje? Zrób coś, by przestała krzyczeć.
- Ucisz się - rozkazałam cieniowi, ale wycie nie zmniejszyło się ani o jotę. Zagryzłam
zęby. Moja magia nadała mu formę, sprawiła, że stał się widoczny i dało się go słyszeć. Nie
miał wyboru - musiał mnie posłuchać. Najwyraźniej nikt mu tego wcześniej nie powiedział.
Okay, czas na inną taktykę. - Podaj nam swoje imię.
Cień Bethany nie przestawał krzyczeć. Jego dłonie podniosły się do twarzy, celując w
oczy. Złapałam za widmowe nadgarstki, ściągając je w dół. Zachwiał się w moim uścisku.
- Alex? - John zrobił krok naprzód.
Krawędź okręgu zadrżała, gdy ją przekroczył, a drganie mocy przesunęło się po mojej
skórze.
Krąg miał zatrzymać magię, ale nie Johna, który był jej doszczętnie pozbawiony.
Prawdopodobnie nawet nic nie poczuł. Ja zaś poczułam zakłócenia aż w kościach.
Wstrzymałam oddech, niepewna, czy osłabiony okrąg wytrzyma.
Zachwiałam się i cień wyrwał się z mojego uścisku. Zamachnęła się, jej ostre paznokcie
przecięły powietrze jak małe brzytwy.
Odskoczyłam w tył. Skruszały cement pod moimi stopami ustąpił i straciłam równowagę.
John złapał mnie, zanim uderzyłam o podłogę, i następny cios cienia przeszedł przez niego, ale
trafił w moje ramię, na którym otworzyły się trzy płytkie rany.
- Co to, do cholery? - John odwrócił się, by go złapać. Zbędny wysiłek. Ręka chwyciła
powietrze.
Cień zaatakował ponownie, a ja odchyliłam się w tył. To nie jest normalne. Przecięłam
strumień magii zasilający napastnika, a jego oczy natychmiast wyszły z orbit. Zimny wiatr
znów zaczął przenikać moje ciało, ale cień nie znikał. Drżałam od nadmiaru mocy. Krzyk
Bethany znów poszedł w górę o kilka tonów i zamilkł znienacka, zostawiając w powietrzu
najwyższą nutę. Cienia nigdzie nie było. Nagła cisza raniła moje uszy.
Przełknęłam ślinę. Kiedy przestałam oddychać? Rany na ramieniu piekły żywym ogniem -
zakryłam je dłonią. Wilgotna. Opuściłam rękę i spojrzałam. Skórę plamiły trzy cienkie strużki
krwi.
Stojący za mną John wypuścił powietrze w długim wydechu.
- Co się stało?! Cholera!
Nie mam pojęcia. Cienie nie powinny atakować. Nie są tak realne, tak... emocjonalne.
Potrząsnęłam głową.
- To tylko wspomnienia. Bez woli czy bólu. A przynajmniej tak mnie uczono. - Spojrzałam
na czarny worek. Był idealnie nieruchomy, spokojny.
Wytarłam dłoń o dżinsy. Dzisiaj wyślę kilka wiadomości fejsem. Może ktoś w Klubie
Śmierci będzie wiedział, co poszło nie tak. Byłam jednak pewna, że nigdy nie słyszałam, żeby
cień krzyczał. Odwróciłam się w stronę drugiego ciała.
Ciała-nieciała, bo dla moich zmysłów było ono zdecydowanie czymś innym. Spojrzałam
ponownie, dokładniej. Miało odpowiedni kształt. Lodowata kropla potu spłynęła mi po
kręgosłupie. Sięgnęłam do niego magią, przesuwając dłońmi nad prześcieradłem. Moja moc
obmyła ciało - czy cokolwiek to było; nie dotykałam go.
To naprawdę dziwne. Zagryzłam wargi i spróbowałam dotrzeć doń zmysłem, którego
używałam do kontaktów z umarłymi. I znowu nic.
Poziom mocy okręgu wzrósł, aż dostałam gęsiej skórki. Gdy bariera została naruszona,
podskoczyła mi głowa. Duch. Odwrócił się i uderzył ramieniem w krawędź okręgu po raz
drugi. Zadrżała, ale wytrzymała nawet trzeci atak. Napastnik odskoczył jak porażony prądem,
a jego sylwetka stała się jeszcze bardziej przeźroczysta.
- Co to jest? - zapytał John, zbliżając się do wózka. Odwróciłam uwagę od ducha. Jeśli
dotąd nie udało mu się przełamać bariery, pewnie mu się już nie uda. Miałam inne
problemy, na przykład to coś na wózku. - Jesteś pewien, że to ciało?
John odciągnął prześcieradło i po plecach przeszedł mi dreszcz. Twarz Colemana
pozbawiona była wyrazu, blada i... bez śladów rozkładu. Zamrugałam. Skruszały cement pod
stopami. Rdza na wózku. Mój grobowy wzrok działał, ale...
- On wygląda tak samo, jak w telewizji! John przytaknął.
- Całkiem dobrze, jak na dwutygodniowego nieboszczyka, prawda?
Zatrzymałam się w pół kroku. Widywałam już umarlaków o podobnym stażu. Ba, niekiedy
także ich wąchałam.
Niezabalsamowany i w temperaturze, jaka panowała na zewnątrz, Coleman powinien być
półpłynny. A tymczasem można go było wystawić w otwartej trumnie.
- Jakie były wyniki autopsji?
John wyciągnął z kieszeni mały notatnik.
- Jeden z pocisków przebił śledzionę. To był zabójczy strzał. Ciało samo się zatruło. Nie
ma żadnych wskazówek, dlaczego zachowało się tak długo bez śladów rozkładu -potrząsnął
głową. - Gdy dowiedzą się o tym media, zaczną uważać go za świętego. Niezniszczalne ciało i
takie rzeczy...
Cudnie. Tego właśnie potrzebowałam! Wiedźma świętych. Westchnęłam, a razem z
oddechem opuściły mnie siły. Baker i Bethany. Za dużo dzisiaj tych grobów. Najwyższa pora
zmusić Colemana do gadania, skończyć i zgarnąć wypłatę.
Przyjrzałam się jego zastygłym rysom. Nawet nietknięty rozkładem, powinien źle wyglądać
w grobowym wzroku. Jak wszystko co naturalne. John podniósł prześcieradło, by zakryć twarz
Colemana, ale powstrzymałam jego dłoń. A to co?
Wychylając się do przodu, zmusiłam Johna, by zdjął prześcieradło niemal całkowicie.
Grube, błękitne i zielone linie zakrzywiały się wokół ramion nieżywego, wypełniając
zagłębienia obojczyków.
- Czy to tatuaż? Chcę obejrzeć jego pierś.
John zamarł na chwilę, ale ściągnął prześcieradło aż po biodra trupa. Wzory dekorowały
ramiona i górną część korpusu gubernatora węzłami kolorów i kształtów. Zakrzywione linie
nie przypominały mi niczego. Jakby artysta próbował przypomnieć sobie starożytne runy lub
przedziwną i zapomnianą sztukę plemienną.
Przybliżyłam się jeszcze bardziej.
Nie spodziewałam się czegoś takiego na ciele urzędnika publicznego.
John gapił się na mnie, nie na ciało. Mój żołądek wykonał woltę.
- Nie widzisz tego? Przecząco potrząsnął głową.
O, cholera. Rysunku wzorów nie zakłóciło nacięcie w kształcie litery Y zrobione przez
koronera. Zwyczajny tatuaż zostałby zniszczony. Odwróciłam się i spojrzałam na znaki kątem
oka. Patrząc w ten sposób, niemal dostrzegałam ich przesłanie, ale gdy tylko usiłowałam się
na nich skupić, skakały mi przed oczami. Magiczne glify?
- Czy Tamara sprawdziła ciało, albo cokolwiek to jest, pod kątem czarów?
John przytaknął.
- Sprawdziła wszystko. Nic nie znalazła. Przełknęłam ślinę i żołądek zacisnął mi się
jeszcze bardziej. Tamara była urodzonym wykrywaczem czarów. Po wykonanej przez nią
detekcji nawet ja nie potrafiłam niczego znaleźć. Nie przegapiłaby czegoś tak wielkiego, choć
ja nadal nie wiedziałam, co to tak naprawdę jest. Za moimi plecami otworzyły się drzwi.
- Co ona, do cholery, wyprawia z moim ciałem?
Do sali wpadł mężczyzna, dudniąc butami w sterylnej przestrzeni. W grobowym wzroku
był zaledwie oślepiającym srebrnym blaskiem - jego dusza połyskiwała pod powierzchnią,
jakby nie mieściła się w skórze. - Cholera - zaklął John.
Wsunął wózek z powrotem do chłodni, ale czar na ciele zatrzymał się na krawędzi okręgu.
Energia połaskotała moją skórę, a ściśnięty żołądek powędrował w górę, dławiąc gdy obręcz
próbowała zatrzymać obcą magię.
- John, to nie jest najlepszy... Za późno.
John pchnął ponownie i było po okręgu. Wyzwolona energia zdawała się rozrywać moje
ciało, zatrzymywać krew. W ustach czułam smak wymiocin. Nie jest dobrze. Zatrzęsły się
pode mną kolana.
Żwir wbił mi się w dłonie i zorientowałam się, że patrzę na porwane linoleum. John i ja
znów będziemy musieli odbyć małą pogawędkę na temat magicznych kręgów. Odepchnęłam
się od ziemi.
Zimny wiatr przewiał mnie na wskroś. Zadrżałam. O, nie. Dosięgła mnie grobowa esencja
innych ciał w kostnicy. W powietrzu furkotały papiery, a wyposażenie na tackach zaczęło
poszczękiwać.
- Co ona robi, do cholery? - wywrzeszczał obcy przybysz. Zignorowałam go. Nie było
czasu, by na nowo wykreślać okrąg. Zamykając oczy, skoncentrowałam się na najdalszej
obronie mentalnej. Wizualizowałam ścianę porośniętą winoroślą, która powoli wzrastała
dokoła mnie, blokując ekstrakt magii. Wiatr się uspokoił, przechodząc w lekki zefirek i
nareszcie mogłam ponownie zaczerpnąć powietrza. Większość wiedźm budowała zasłony z
kamienia lub metalu, ale już dawno zdałam sobie sprawę, że żyjące ściany lepiej bronią mnie
przed umarłymi. Odwróciłam się w stronę drugiego wózka.
Gdy wyciągałam ramię, by fizycznie i mentalnie sięgnąć po siłę życiową, którą
zmagazynowałam w ciele, drżała mi dłoń. Energia powróciła, wypalając znane wyłącznie
sobie ścieżki w moim wnętrzu. Zamgliło mi oczy, grobowy wzrok osłabł, powróciło odczucie
zimna. Miałam gęsią skórkę. Ciepło, które odzyskałam, wystarczyło zaledwie, bym poczuła,
jak bardzo mi zimno.
Swędziało mnie ramię, więc podrapałam ranki, zanim wyciągnęłam z kieszeni bransoletkę.
Zapięłam ją na nadgarstku i ostatnie przebłyski grobowej esencji znikły. Rozłączenie z nią
zostawiło mnie drżącą i ślepą. Nie znosiłam tej części przedstawienia.
- Proszę o odznakę! - zawołał nieznany głos. Skuliłam się. Cóż, na pewno zdążyłam kogoś
wkurzyć.
Gdybym tylko mogła zobaczyć kogo! Gdzieś obok zaskrzypiało kółko od wózka.
Zamrugałam wściekle. Głupi okres adaptacyjny.
Zmrużyłam oczy, ale to nic nie dało. Postrytualny wzrok był gorszy niż zazwyczaj, może
dlatego, że użyłam dwukrotnie grobowego.
Niecierpliwie uklękłam na podłodze i sięgnęłam po torebkę. Pod palcami linoleum znów
było gładkie i nienaruszone. Gdzie ta torebka?
Cienie się rozstąpiły i po prawej zauważyłam plamę czerwieni. Jest! Złapałam torebkę i
wyciągnęłam etui na okulary.
- To otwarte dochodzenie!
Odwróciłam się, pragnąc, by zmęczone oczy przejrzały. Obcy pochylał się nad wózkiem z
Colemanem, jakby sprawdzał, czy dobrze się obchodziliśmy z trupem. Kosmyk
platynowoblond włosów spadł mu na ramię, więc odgarnął go ręką. Spojrzał w górę i
wyprostował się, gdy John odwiózł Bethany do chłodni. Zapiął marynarkę i obszedł wózek;
drogi jego i Johna przecięły się; zastygłam w miejscu. Dopasowany garnitur opinał robiącą
wrażenie figurę godną olimpijskiego pływaka i przy okazji wskazywał, że mężczyzna jest
wyżej w hierarchii policyjnej niż zwykły glina. Nie znałam wszystkich policjantów w Nekros,
ale chyba wszystkich ważnych w sprawie Colemana.
Knykcie Johna pobielały od ściskania rączki wózka, ale jego spojrzenie nie wznosiło się
wyżej niż czarny worek na zwłoki. Przewiesiłam torebkę przez ramię. Może teraz uda się
wyjść w miarę dyskretnie. John sobie z tym poradzi. Poszłam w stronę drzwi.
- Wiedźmo, zostań tam gdzie jesteś - warknął na mnie detektyw.
Odwróciłam się. Złapana na gorącym uczynku.
Jak nazywał się ten superglina, którego bał się wcześniej Tommy? Andrews? To musiał
być on. Nie zamierzałam wpędzać Johna w kłopoty.
Detektyw położył ręce na biodrach. Marynarka rozchyliła się, ukazując śnieżną biel
oksfordzkiej koszuli i matową czerń pistoletu.
- Jeśli twoja pseudowidząca zakłóciła moje dochodzenie...
Pseudowidząca? Lepiej byłoby, gdyby tego nie powiedział.
Myśli o zlaniu się z tłem zniknęły z mojego umysłu i postanowiłam zakłócić jego
przestrzeń intymną.
- Detektyw Andrews, jak sądzę?
Odwrócił się do mnie, zaciskając szczęki, nie odpowiedział. Ale nie wycofał się.
Byłam całkiem wysoka, a w tych butach miałam chyba z metr osiemdziesiąt, ale i tak z
bliska musiałam spojrzeć w górę, by nasze spojrzenia się spotkały. Wpatrywał się intensywnie
tymi swoimi oczami w kolorze błękitnego mrozu, teraz płonącymi nienawiścią. Podniosłam
podbródek i wytrzymałam spojrzenie.
- Detektyw Andrews? - zapytałam i w odpowiedzi usłyszałam chrząknięcie. O tak,
genialny rozmówca.
- Jestem Alex Craft z Języków Umarłych - wyciągnęłam rękę i pozwoliłam, by zawisła w
przestrzeni między nami. Byliśmy znacznie bliżej niż potrzeba; mężczyzna spojrzał na dłoń,
zanim nią potrząsnął.
Przez krótki moment nie rozumiałam, skąd wzięło się wrażenie, że dotyka mnie przez
materiał. Rękawiczki. Miał na sobie rękawiczki. Gdy ścisnął moje kości, uścisk z mocnego
zrobił się bolesny.
Uśmiechnęłam się. Nie byłam mężczyzną i nie byłam zainteresowana grą w kto ściśnie
mocniej. Miałam własne gierki.
Zmniejszyłam grubość osłony, wizualizując pełznącą winorośl tworzącą małe otwory
między moją psyche a światem umarłych. Wciąż miałam na sobie uroczną bransoletkę, ale
przekroczyłam jej możliwości obronne, gdy sama sięgnęłam po grobową esencję.
Wyciągnęłam tyle zimna, by podniosło mi włosy na karku i zstąpiło po ramieniu, dłoni... W
końcu w dłoń detektywa.
Jego błękitne oczy rozszerzyły się, gdy poczuł na skórze niespodziewany dotyk grobu.
Wyrwał rękę z uścisku i zatoczył się w tył. Mój uśmiech nie zmienił się ani odrobinę, znów
postawiłam osłony jak trzeba.
- Skoro jestem tylko pseudowidzącą, może ty umiesz wytłumaczyć, dlaczego ciało
Colemana nigdy nie było żywe? Czyż nie?
Zamrugał, ale nie czekałam na odpowiedź. Odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam z
sali.
Tym razem mnie nie zatrzymywał.
John zrównał się ze mną przy windzie. Mały łysy placek na jego głowie błyszczał
czerwienią, a jego spojrzenie omiatało podłogę.
- To nie było mądre - szept był surowy i twardy, jakby przełknął to, co naprawdę chciał
powiedzieć.
Rzuciłam identyfikator na ladę recepcji i odwróciłam się do niego. - Dlaczego nie
prowadzisz tej sprawy? Nie odpowiedział. Za mną ktoś zakasłał. Zaskrzypiał czyjś but.
Cholera, mówiłam o wiele za głośno. Gdy otworzyły się drzwi windy, wzięłam głęboki
oddech.
Poczekałam, aż wejdziemy do wnętrza. Drzwi zamknęły się za nami, zanim znów zaczęłam
mówić.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że to nie twoje dochodzenie?
- Nie twoja sprawa. Masz szczęście, że cię nie aresztował - John spojrzał mi w oczy. - O,
nareszcie zaczęłaś nosić okulary.
Dotknęłam grubych, czarnych ramek.
- Lubię widzieć. Potrzebuję ich jedynie przez godzinę lub dwie po używaniu grobowego
wzroku - zrobiłam pauzę. Zmienił temat. Dwukrotnie. Czy naprawdę chciałam to ciągnąć? Tak,
chciałam. - Kim jest ten Andrews?
John wyślizgnął się, zanim jeszcze drzwi otworzyły się do końca i szybko poszedł do
policyjnego lobby. Sięgnął do drzwi i zatrzymał się na chwilę.
- Falin Andrews został przeniesiony do tego departamentu półtora tygodnia temu. Chcesz
wiedzieć, jak dostał tę sprawę, to zapytaj komisarza. A tak w ogóle, to co z naszą kolacją? -
spojrzał przez ramię i poruszył wąsem. - Może Maria pozwoli nam na trochę ciasta przed
posiłkiem - mrugnął okiem i potarł swój wystający nieco brzuch.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Takie zachowanie było bardzo w stylu Johna - gwałtownie
przechodził od złości do głodu. Musiałam jednak przyznać, sama myśl o cieście była kusząca.
Nawet zmieniłam krok. Ciasto mogłoby poprawić ten dzień.
Spojrzałam przez szybę w drzwiach i mój optymizm zmarł na miejscu. Na zewnątrz
tłoczyli się reporterzy. Vany stacji telewizyjnych stały po obu stronach drogi.
- Może spróbujemy przekraść się od tyłu? John potrząsnął głową.
- Zaparkowałem od frontu. Pamiętasz magiczne słowa?
- Tak, „bez komentarza". - Od dnia gdy prasa dowiedziała się o moim udziale w procesie
Amandy Holliday, miałam sporą praktykę w ich używaniu. Ale wyjść pod ostrzał
mikrofonów? To już nie była zabawa. John czekał, obserwując mnie w milczeniu. Po raz
ostatni przygładziłam włosy i wymusiłam grymas, mając nadzieję, że będzie to najlepszy z
możliwych uśmiech do kamery. Przynajmniej byłam przyzwoicie ubrana w parę ukochanych
czarnych rurek i czerwony koronkowy top - więc nie będę wyglądać strasznie. - Jestem
gotowa.
Otworzył drzwi i reporterzy wlali się do środka.
- Detektywie Matthews, czy mamy jakieś nowe ślady w sprawie Colemana? - zadzierżysta
rudowłosa podniosła mikrofon. John obszedł ją bez słowa.
- Czy policja szuka magicznego wsparcia w sprawie śmierci gubernatora?
Przed moją twarzą pojawił się mikrofon, a trzymający go ciemnoskóry mężczyzna zapytał:
- Czy udało się pani porozmawiać z duchem Colemana? Zgadywali.
Szukali sensacji. Nie zamierzałam niczego podpowiadać. Odsunęłam mikrofon.
- Bez komentarza - warknął John, pomagając mi zejść po schodach.
Reporterzy zostawili nam tylko wąskie przejście. Rozdzielały nas mikrofony, więc szłam
kilka kroków przed Johnem. Pytania zawisły w powietrzu. Z tłumu wystrzeliwało coraz więcej
mikrofonów i kamer.
Byłam już w połowie schodów, gdy temperatura powietrza za mną spadła o dziesięć stopni
i trupiozimne palce dotknęły moich ramion. Zostałam popchnięta, i to mocno. Wyleciałam
naprzód, wyrzucając przed siebie ręce, by uchronić się przed skutkami upadku. Podczas
lądowania zatrzeszczał nadgarstek, ale to mnie nie zatrzymało. Przekoziołkowałam przez
ramię i na następnym stopniu uderzyłam głową o cement. Kolana także w niego uderzyły.
Resztę schodów pokonałam w przyśpieszonym tempie i wylądowałam na pupie na czas, by
zobaczyć, jak bezcielesną klatkę piersiową Śmierci przebija pocisk.
3
- Proszę ze mnie zejść - odepchnęłam rękę ratownika medycznego i nagły atak bólu
przeszył mi ramię, gdy tylko nim poruszyłam. Gorąca ślina wypełniła przestrzeń pod językiem,
przynosząc palący smak wymiocin.
Przełknęłam je. Nie było czasu na rzyganie. Nie było czasu na ból. Musiałam się ruszyć.
Razem z wózkiem. Pilnować strumienia magii. Coś ciepłego i lepkiego wpadło mi do oka.
Wytarłam to wierzchem dłoni, zostawiając na przedramieniu świeżą krew. Plama nie była
warta uwagi w porównaniu z inną krwią, którą również miałam na sobie, a która w większości
nie należała do mnie.
Nie, nie moja. Krew z wymierzonego we mnie pocisku.
- Proszę pani... Proszę... - ratownik znów do mnie mówił. Przytrzymał mnie za ramię. -
Proszę za mną iść...
Otrząsnęłam się.
- Jeśli wypuszczę ten urok, będziemy mieć tutaj tętniczy gejzer. Znowu. Proszę się cofnąć.
- Pani...
Przestałam słuchać. Całą uwagę skupiłam na trzymaniu palców przy amulecie. Na
szczęście, jeden z reporterów miał go przy sobie. Jego wewnętrzny urok trzymał Johna przy
życiu, gdy czekaliśmy na ratowników, ale nie został stworzony do powstrzymywania
krwotoków tętniczych.
Ponad moją ręką twarz Johna była bardzo blada i wilgotna. No, działaj. Wyciągałam z
opróżnionego już pierścienia nową moc, ładując urok raz po raz.
Czas mijał w nieskoordynowanych odstępach, gdy schowałam się za wózkiem, byle dalej
od schodów Posterunku, a bliżej ulicy. Obok stała karetka. Ratownicy wnosili Johna do
środka. Poszłam za nim, wślizgując się za metalową ławkę naprzeciwko personelu. Drzwi
zatrzasnęły się i ambulans zaczął pędzić. Jego gwizdki wypełniły uszy hałasem.
Gdy medyk założył Johnowi maskę tlenową, wyciągnęłam resztki energii z pierścienia. Już
nic nie mogłam zrobić.
Krew zabulgotała wokół krawędzi amuletu. Cholera.
- Potrzebuję czaru tamującego.
- Myślałem, że... - ratownik spojrzał na zużyty urok i chwycił w dłonie wielki bandaż z
symbolem OMUL-u na froncie. - Na trzy. Raz, dwa... - Trzy.
Szybkim ruchem zabrałam amulet. Rana w gardle Johna trysnęła krwią na chwilę
przedtem, zanim medyk przyłożył uroczny bandaż.
Nie powinno być tyle krwi. Jasny strumień z tętnicy.
Monotonny pisk wypełnił powietrze. Kreska na monitorze biegła płasko.
Nie.
Medyk rozdarł koszulę Johna. Odwrócił się, sięgając po łyżki defibrylatora. Przycisnął je
do skóry.
- Dawaj!
Ciało Johna podskoczyło. Z nieszczelnego uroku na szyi pociekła krew.
Język wypełnił mi usta. Był za duży, bym mogła przełykać, bym mogła oddychać.
Monotonny pisk nie ustawał. Proszę, nie. Nie mogłam patrzeć, ale nie mogłam też przestać
patrzeć. Chwyciłam Johna za rękę. Była wilgotna i zimna. - Dawaj!
Ratownik odepchnął mnie i znów przyłożył łyżki do ciała.
Pierś Johna wygięła się. Powróciło monotonne popiskiwanie aparatury, najpierw
nieregularne. Po chwili powrócił stały rytm.
Wypuściłam powietrze z płuc i, jak na komendę, klatka piersiowa Johna także się
podniosła. Maskę tlenową pokryły kropelki mgły. Jego oddech był nierówny, piersi poruszały
się nagłymi skokami, ale oddychał sam. Spojrzałam w dal.
- Ten nabój był dla mnie.
- Co takiego? - ratownik spojrzał na mnie, dokładając nowy opatrunek do szyi Johna.
Potrząsnęłam głową. Nie mówiłam do niego. Spojrzenie skupiłam na ciemnej figurze w
najdalszym rogu karetki. Śmierć opierał się o drzwi z założonymi rękami. Powieki skryły jego
oczy, ale czułam, że na mnie patrzy.
- Nie rób tego - powiedziałam.
Nie poruszył się. Medyk pochylił się nad ciałem Johna. Podążył za moim spojrzeniem do
miejsca, gdzie stał Śmierć, ale dla niego było ono puste.
Wyciągnął małą latarkę i zaświecił mi w oczy.
- Proszę spojrzeć na mój palec.
Zrobiłam to, ale tylko przez moment; potem wróciłam do obserwowania Śmierci.
- On nie umrze - powiedziałam.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy - powiedział ratownik, badając ranę na moim czole.
Napotkałam jego spojrzenie, wciąż trzymając w dłoni dłoń Johna. - On nie umrze.
- Potknęłam się. Mówiłam.
- Chcesz, żebym uwierzył, że po prostu potknęłaś się i uniknęłaś pocisku? - oficer Hanson
postukał długopisem o notatnik.
Ciaśniej otuliłam się szpitalnym kocem. Kilka godzin temu był to podgrzewany koc, ale
urok dający ciepło zużył się, a tkanina była zbyt cienka, by ochronić mnie przed zimnym
szpitalnym powietrzem. Koc był jednak lepszy niż rozcięta z tyłu koszula. Zimno, niestety,
popsuło mój i tak zły nastrój, więc zmusiłam się do głębokiego oddechu,
zanim odpowiedziałam Hansonowi.
- Upadłam. Nie wiem, jak to inaczej wyjaśnić.
- Pani Craft, połowa z kamer w tym mieście była w panią wycelowana, gdy padł ten strzał.
Widziałem nagranie. Pani zrobiła unik.
Głowa mi podskoczyła.
- Czy wydaje się panu, że miałabym te ślady - podniosłam zagipsowany nadgarstek - i
tuzin szwów na czole, gdybym świadomie uniknęła postrzału, jak pan sugeruje?
Pochylił się nade mną i postukał długopisem o okładkę notatnika. Staccato taniego plastiku
uderzającego o papier.
Nie byłam pod wrażeniem. Nie bałam się go. Byłam tylko zirytowana.
Naprawdę, miałam dość jego zawoalowanych gróźb.
Przerzuciłam nogi przez łóżko i wstałam. Mięśnie ud zabolały, kręgosłup także zgłosił
protest. Ale, wyprostowana i bosa, mogłam spojrzeć oficerowi Hansonowi prosto w oczy.
- Powiedziałam już. Upadłam.
Jego długopis zawisł na chwilę w powietrzu, by za moment znów uderzyć o notatnik.
Wtedy opuścił wzrok. Zamknął okładki notesu.
- Posłuchaj, Alex, nie sądzimy, żebyś miała z tym cokolwiek wspólnego. Próbujemy tylko
odkryć, co się tam stało. Słyszałaś wystrzał? Widziałaś coś? Podejrzany samochód, cień na
dachu? Co sprawiło, że dałaś nura?
- Ja... - Co miałam powiedzieć? Ze Śmierć mnie popchnął? To było trochę poza zakresem
obowiązków Zbieracza Dusz. Nikt by w to nie uwierzył. Cholera, ja sama w to nie wierzyłam.
- Powiedziałam panu wszystko, co wiem.
Wydął wargi, ale od wysłuchania jego odpowiedzi uratowało mnie nadejście lekarza.
Obszedł dokoła zasłonę oddzielającą mnie od reszty ostrego dyżuru i uśmiechnął się.
- Mam dobre wieści, pani Craft. Tomografia mózgu jest czysta, więc dostaje pani wypis. -
Zanotował coś na karcie choroby. - I niech pani przez kilka tygodni nosi ten gips. Szwy się
rozpuszczą, więc nie trzeba będzie ich zdejmować. Tylko proszę dbać o tę ranę. Ma pani
jakieś pytania?
Uśmiechnęłam się.
- Tak, jedno. Czy może mi pan przepisać podwózkę do domu?
Żartowałam, a tak mi się przynajmniej wydawało, ale oficer Hanson odchrząknął.
- Szeryf sądzi, że strzelanina miała coś wspólnego z procesem Amandy Holliday. Pomysł
wykorzystania cienia jako świadka spowodował sporo kontrowersji. Szeryf oddelegował do
pani oficera, by zawiózł panią do domu i eskortował do budynku sądu jutrzejszego ranka.
- Hm. Dziękuję. Mógł wspomnieć o tym wcześniej. Wtedy, gdy wypytywał mnie jak
podejrzaną. Potarłam ramię zdrową ręką. Zadrapania wciąż swędziały, ale lekarz zapewnił
mnie, że to nic poważnego.
Spojrzałam na Hansona. Miałam nadzieję, że to nie on będzie mnie woził. Lekarz zawiesił
kartę na oparciu łóżka i uśmiechnął się ponownie.
- Niedługo zajrzy do pani pielęgniarka. Dobranoc. I proszę już nie skakać ze schodów.
Pokazałam mu zęby.
- Obiecuję.
Czy każdy myśli, że naprawdę unikałam tego postrzału? Wątpiłam, czy miałabym odwagę
wziąć na siebie czyjkolwiek postrzał, ale gdybym wiedziała, co się wydarzy, na pewno
zrobiłabym wszystko, by ostrzec Johna.
Lekarz zasunął za sobą zasłonę i wróciłam do Hansona, oczekując na dalszy ciąg
przesłuchania.
Wyglądał na równie zmęczonego, co ja.
- Jeśli pani sobie coś przypomni, zadzwoni pani na Posterunek? - Oczywiście - obiecałam.
I zrobiłam to szczerze. John jest moim przyjacielem. Zrobię wszystko, by pomóc odnaleźć
tego, kto go postrzelił. Cholera, w moim interesie było, żeby strzelec znalazł się za kratkami,
jeśli naprawdę celem byłam ja. Zadzwonię, jeśli tylko na coś wpadnę. Na cokolwiek. Nie,
żebym o czymkolwiek zapomniała, ale gdy następnym razem spotkam Śmierć, będę mieć do
niego sporo pytań.
Hanson potarł oczy i włożył notatnik do kieszeni na piersi.
- Proszę iść do domu i odpocząć. W poczekalni czeka na panią oficer. - Gdy zniknął za
zasłoną, jego kroki odbijały się echem po linoleum.
- Czekaj, a moje ubranie? - Zostało skonfiskowane jako dowód. Odsunęłam zasłonę. -I
chcę zobaczyć się z Johnem.
Hansona nigdzie nie było, ale zaalarmowałam idącą w moją stronę pielęgniarkę. Jej oczy
rozszerzyły się, ale uśmiech nie zszedł z twarzy.
Podała mi małą paczkę.
- To powinno się przydać.
Pięć minut później miałam już na sobie purpurowy pielęgniarski komplecik w groszki, w
którym wyglądałam jak w poszewce na poduszkę. Na szczęście policja zostawiła mi buty.
Wysoka do kolan czarna skóra ukrywała fakt, że spodnie kończyły się gdzieś pomiędzy kostką
a łydką.
Bez czytania podpisałam formularze wypisu, które podała mi pielęgniarka. Czy ta
przedłużona wizyta okazała się kosztowna? Oczywiście. Czy było mnie na nią stać? Nie.
Napisałam swoje nazwisko przy kolejnym czerwonym X.
- Pani Craft, przykro mi, ale pani ubezpieczenie jest nieaktualne. Westchnęłam.
Przypuszczałam, że tak będzie - przestałam je opłacać kilka miesięcy temu. Jednak warto było
spróbować. Zabrałam bezwartościową kartę i wrzuciłam ją do torebki.
- Może mi pani wystawić rachunek?
Dała mi więcej formularzy. Gdy podpisałam się już na wszystkich, zwróciłam jej
podkładkę z papierami. Do zrobienia została mi tylko jedna rzecz.
- Czy może mi pani wskazać drogę do sali, gdzie leży detektyw Matthews? Uśmiech
pielęgniarki zbladł, a mój żołądek znów się zacisnął.
Nie, on nie mógł... Śmierć nie mógłby... Mógłby. To była jego praca. Przełknęłam gulę w
gardle.
- Detektyw John Matthews. Policjant, z którym przyjechałam. Ten z raną szyi. Przytaknęła,
ale wciąż stała w miejscu.
- Był operowany. Godziny wizyt już się skończyły. Wypuściłam długo wstrzymywany
oddech.
- Pani żartuje. - Kto przejmuje się godzinami wizyt? Najwyraźniej ona.
- Może go pani odwiedzić jutro pomiędzy dziewiątą rano a szóstą po południu. Rozumiem,
że oficer, który miał panią zawieźć do domu, czeka w poczekalni? - wskazała dwuskrzydłowe
drzwi.
Racja. Błysnęłam krótkim uśmiechem i odwróciłam się na pięcie. Znajdę intensywną
terapię sama.
Przeszłam przez poczekalnię na drewnianych nogach. John był operowany. To dobrze.
Teraz będzie zdrowy.
Zagryzłam dolną wargę i zacisnęłam w dłoni sztywną koszulę.
Może będzie dobrze. Może. Gdy Śmierć zostawia duszę w ciele, nie znaczy to, że osoba
przestaje umierać. Już to widziałam.
Podczas otwierania drzwi do kolejnej poczekalni, dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Na
którym piętrze mogła być intensywna terapia? Na jednej ze ścian czekała para błyszczących
wind; zapewne udałoby mi się wślizgnąć do jednej
z nich niepostrzeżenie. W najgorszym razie zobaczyłabym się z żoną Johna, Marią.
Musiałam z nią porozmawiać. Powiedzieć jej, wytłumaczyć... Ale co? Ja uniknęłam postrzału,
a pocisk uderzył jej męża? Kolejny dreszcz zaatakował moją skórę, tworząc wilgotny ślad z
tyłu szyi.
To coś więcej niż szpitalne przeciągi.
Odwróciłam się gwałtownie, oczekując znajomego widoku Śmierci.
- Mam do ciebie kilka pytań... To nie był on.
Za mną stał duch. Jego bezcielesna sylwetka lśniła nieziemskim światłem. W sumie szpital
nie był specjalnie dziwnym miejscem na takie spotkania. Rozpoznałam tę figurę. Duch z
kostnicy? Co on, do cholery, tutaj robi?
Zatrzymał się. Jego twarz zastygła, gdy zauważył, że go zobaczyłam, choć intensywność
jego spojrzenia świadczyła, że mnie obserwuje. Dlaczego za mną chodzi?
Nie miałam czasu, by się dowiadywać. Zniknął, wślizgując się w świat zmarłych. Moja
dusza zawsze patrzyła nad rozpadliną dzielącą ten świat od krainy duchów, ale żeby za nim
pójść, musiałabym zniwelować wszystkie swoje osłony. Wolałam nie odsłaniać umysłu w
miejscu publicznym, zwłaszcza w szpitalu, gdzie między życiem a śmiercią przebywało wiele
dusz.
- Pani Craft?
Głos zatrzymał mnie w miejscu. Nie myśląc już o duchu, odwróciłam się w poszukiwaniu
tego, kto mnie zaczepił.
O, nie. Nie mogłam mieć aż tak złej karmy.
Detektyw Andrews przestał podpierać ścianę i podszedł do mnie. Pokonał dzielącą nas
odległość i uśmiechnął się, co, o dziwo, nieco złagodziło jego rysy. Uśmiech nie sięgał jednak
oczu. Nie zamierzałam odwdzięczać się czymś równie fałszywym.
- Rozumiem, że to pan ma mnie odwieźć do domu -powiedziałam, próbując unieść jedną
brew. Rana na czole zapobiegła jednak tej impertynencji.
W odpowiedzi otrzymałam jedynie stęknięcie wydane w momencie, gdy mnie mijał. To
będzie ciekawa podróż. Nie powinnam była źle życzyć Hansonowi. Poprawiłam torbę na
ramieniu i poszłam za Andrewsem. Od kiedy detektywi śledczy bawili się w ochronę
świadków, czy jakkolwiek mnie tam nazywali? Wciąż chciałam zobaczyć Johna i Marię, ale
miałam wrażenie, że gdybym poprosiła detektywa Andrewsa o spędzenie jeszcze kilku chwil
w poczekalni, ponieważ chcę wślizgnąć się na oddział intensywnej terapii, zaprowadziłby
mnie do samochodu w kajdankach.
Detektyw minął szklane drzwi. Gdzie my idziemy? Nie może przecież tu mnie
przesłuchiwać. Znowu.
- Nie powinniśmy wychodzić? Nie zwolnił kroku.
- Ostatnia osoba, która wyszła z tobą, gdy na zewnątrz czekał tłum reporterów, została
postrzelona.
Aż podskoczyłam, słysząc te słowa. Co za facet? Kretyn. Nie mógł powiedzieć, że
będziemy uciekać przed reporterami. Nie, musiał wspomnieć Johna. Skuliłam ramiona,
otulając się za dużą koszulą pielęgniarskiego kombinezonu.
Andrews pchnięciem otworzył drzwi do słabo oświetlonego korytarza. Hall obramowany
był szarymi ścianami; jego narożniki ginęły w cieniu. Zawahałam się. Lata używania
grobowego wzroku zepsuły mi zwykły wzrok, a chodzenie po nieznanych korytarzach w
ciemności nie było moją ulubioną czynnością. Niestety, detektyw parł naprzód bez
zatrzymywania i w ciągu kilku sekund niemal znikł w
panującym tu mroku. Przyśpieszyłam, by go dogonić.
- Jak to się stało, że został pan moją eskortą? - Nie interesowała mnie odpowiedź, ale
musiałam jakoś wypełnić przestrzeń brzmiącą jedynie echem naszych kroków na cemencie.
- Poprosiłem o to - powiedział bez wahania. - To nasze drzwi - otworzył je.
Drzwi wychodziły na kilkupiętrowy garaż, bardzo dobrze oświetlony, dzięki Bogu. Gdy
opuściłam korytarz i drzwi zamknęły się za mną, ziemiste powietrze garażu zmieniło się na
moment.
Czar.
Odskoczyłam w bok i moje obolałe ramię uderzyło w ciało, którego przed chwilą tu nie
było. Albo, przynajmniej, nie widziałam go wcześniej.
Mało brakowało, a wskoczyłabym w czar, zamiast od niego odskoczyć.
Zatoczyłam się w tył. Czar ukrywający został przerwany, a schowana za nim drobna
kobieta - którą potrąciłam - zwęziła oczy i przeczesała dłonią ciemne włosy. Opadły na jej
ramiona w idealnym porządku, bez jednego wystającego kosmyka. Uśmiechnęła się,
podstawiając mi mikrofon pod nos. - Pani Craft, jak pani sądzi, dlaczego została pani dziś
postrzelona?
Zdziwiona patrzyłam na Lusę Duncan, reporterską gwiazdę „Witch Watch". Za nią stał
operator kamery, na której migało czerwone światełko. Nagrywali to.
Moją pierwszą myślą było, czy podziękowałam jej za czar leczący, który dała mi
wcześniej. To ona była właścicielką amuletu, który pozwolił Johnowi zatamować krwawienie
na schodach Posterunku.
Wtedy dotarło do mnie, o co dokładnie zapytała, i trochę mnie zamurowało. Miałam
pojawić się w najpopularniejszym programie informacyjnym Nekros w paskudnym mundurku
pielęgniarki.
Rzuciłam desperackie spojrzenie w stronę detektywa Andrewsa. Odpiął pistolet i zakrył
go płaszczem. Wszedł między mnie i Lusę, odsuwając mikrofon.
- Bez komentarza - powiedział, obejmując mnie ramieniem i odwracając od reporterki.
Lusa nie poddawała się łatwo. Jej obcasy zastukały na cemencie. Goniła nas.
- Czy nadal jesteś zdolna do przywołania cienia Amandy Holliday jutro rano?
- Tak. Nie ma sposobu, żeby jakiś rewolwerowiec o zamkniętym umyśle powstrzymał mnie
przed przywołaniem Amandy.
Moja odpowiedź zachęciła Lusę do zadania kolejnych pytań.
- Czy myślisz, że strzelanina miała cokolwiek wspólnego z tym, czego dowiedziałaś się od
cienia Colemana?
Palce detektywa Andrewsa zagłębiły się w moim ramieniu. Ostrzeżenie? Zmusiłam się, by
się nie odwracać i iść dalej. Nie byłam idiotką. Lusa szukała sensacji. Nie miała pojęcia,
kogo przywołałam w kostnicy. Tylko John i Andrews mieli pewność, że widziałam wyłącznie
ciało Colemana. John był na intensywnej terapii, a co do Andrewsa - miałam poważne
wątpliwości, czy komukolwiek powiedział. A już na pewno nie prasie.
Detektyw Andrews wyciągnął z kieszeni kluczyki i nacisnął przycisk. Stojący przed nami
samochód błysnął reflektorami, pisnął i odblokował drzwi. Pomyliłam krok. To pozwoliło
zbliżyć się Lusie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Sufitowe lampy oświetlały połyskliwy,
czerwony lakier na małym kabriolecie z opuszczonym dachem i nieskazitelną czarną, skórzaną
tapicerką.
To nie był policyjny samochód.
Niestety, nie miałam czasu, by się dziwić. Wsunęłam się na siedzenie pasażera i otuliła
mnie czarna skóra. Andrews usiadł na fotelu obok. Samochód ruszył z delikatnym
mruknięciem. - Ładne auto. - Spore niedomówienie.
Andrews wrzucił bieg, a ja przesunęłam dłonią po gładkim lakierze. Chyba świeżo
wyjechał z fabryki - nie to, co mój stary hatchback, złożony w tej samej dekadzie, w której
wiedźmy wyszły ze schowków na miotły.
Głośne echo obcasów Lusy odbiło się od cementowej kolumny, gdy skręciła obok nas i
wyciągnęła mikrofon.
- Pani Craft, czy Coleman powiedział, kto go zastrzelił? Czy myśli pani, że do pani
strzelała ta sama osoba?
Andrews zawrócił samochód jednym płynnym ruchem, zmuszając Lusę do odskoczenia. Jej
mikrofon uderzył o posadzkę. Detektyw wrzucił kolejny bieg.
Samochód przyśpieszył.
- Zadzwoń do mnie! - zawołała za nami Lusa. Spojrzałam we wsteczne lusterko i
zobaczyłam, że czymś rzuca.
Niemożliwe, żeby nas trafiła.
Mała kropka rosła w moich oczach. Samochód zawrócił w kącie garażu, a to, czym
rzuciła, po chwili zmieniło kierunek i poleciało za nami.
Obróciłam się na siedzeniu. Mały różowy żuraw, origami, przeleciał nad tylnym
zderzakiem i nad pustym tylnym siedzeniem. Jego małe, trójkątne skrzydełka uderzały
powietrze z dziką prędkością, ale Andrews wciąż przyśpieszał. Żuraw zaczął tracić prędkość.
Wyciągnęłam rękę, by go schwytać.
Gdy znów usiadłam prosto, rozwinęłam papierową układankę. Na małym karteluszku
widniał napis: „Lusa Duncan, »Witch Watch«", i numer telefonu. Samonaprowadzające się
ptaszysko było wymagającym czarem, jak na wizytówkę firmową, ale zgadywałam, że Lusa
używała go do ścigania niechętnych rozmówców. Teraz znów był to zwykły papier. Fakt, że nie
próbowała przemycić do samochodu żadnego czaru szpiegowskiego, no i że pomogła, gdy
John został postrzelony, sprawił, że myślałam o niej trochę cieplej. Wrzuciłam kartkę do
torebki.
- Mieszkam w Glen - powiedziałam, gdy dojechaliśmy do bramki garażu.
Andrews bez słowa skręcił w lewo. Niebo błyszczało rdzawą czerwienią miejskich
świateł, ale przy moim słabym wzroku cienie panowały nad masywnymi drapaczami chmur
centralnego Nekros. Założyłam ręce i odsunęłam się od Andrewsa. Mogłam podać tylko jeden
powód, dla którego mógł chcieć odwieźć mnie do domu, a ja nie byłam w nastroju do
odpowiadania na kolejne pytania. Nie żeby go to obchodziło.
- Co pani zobaczyła, gdy spojrzała pani na ciało Colemana? - zapytał, zanim dotarliśmy do
autostrady.
O nie, nie będzie wyciągał ze mnie informacji po wykopaniu mnie z kostnicy. Poprawiłam
się w siedzeniu i zaczęłam gapić się w ciemność przed nami.
- Wie pan, gdzie jest róg Chimney Swift i Robin? Rzucił mi szybkie spojrzenie.
- Wiem, gdzie pani mieszka. Powiedz mi o Colemanie.
- Chce pan coś wiedzieć o Colemanie? Proszę obejrzeć to, co nagrał John.
Światło latarni omiotło jego kwadratową szczękę.
- Widziałem je. Straciła pani kontrolę nad jednym z cieni i przysięgała, że ciało Colemana
było zaklęte, mimo że certyfikowany wykrywający nie znalazł czaru. W końcu przekonywała
pani, że jego ciało wcale nie było ciałem.
Wzdrygnęłam się, ale próbowałam to ukryć, wzruszając ramionami. - Ma pan rację. Muszę
być beznadziejną widzącą. Po co te pytania?
Wcisnął hamulce i samochód zatrzymał się niemal w miejscu. Mój pas się zablokował, ale
i tak zdążyłam zaprzeć się ramionami o dach. Ramię znów zabolało. Po tym nagłym manewrze
Andrews skierował samochód na pobocze.
Staliśmy między latarniami, a budynki dokoła nas były ciemne, więc mogłam widzieć tylko
sylwetkę siedzącego koło mnie detektywa, podświetlonego błękitnymi światełkami deski
rozdzielczej. Przełknęłam ślinę. Głośno.
Andrews popatrzył na mnie zwężonymi oczami, co w tym świetle wyglądało naprawdę
nieprzyjemnie.
- Albo jesteś oszustką, która trochę za długo pasła się w świetle reflektorów, albo
znalazłaś coś, czego inni nawet nie zauważyli. Spojrzałam mu w oczy. Wytrzymałam
spojrzenie.
- A w co pan wierzy?
Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Trwała cisza. Wypełniła przestrzeń między
naszymi fotelami, stała się realna. Obok przejechał samochód, zalał nas światłami.
Zamrugałam. Gdy powróciła ostrość widzenia, Andrews patrzył w dal.
- Zacznijmy od nowa - skórzane siedzenie zapiszczało, gdy się obracał. - Jestem detektyw
Falin Andrews, główny śledczy w sprawie Colemana.
Między nami pojawił się zacieniony zarys jego wyciągniętej dłoni. Za pierwszym razem
uścisk nie wyszedł nam najlepiej. Mimo to uścisnęłam jego urękawicznioną dłoń -w gorącym
samochodzie było to nawet przyjemne wrażenie. Gest był silny, ale profesjonalny.
- Falin - powiedziałam, skoro podał imię. Jego palce zacisnęły się wokół moich.
- Alex - puścił moją dłoń. - A teraz: co możesz mi powiedzieć o ciele Colemana?
- Przepraszam, ale pojedynczy uścisk dłoni nie wymazuje złego wrażenia.
- Jedno zdanie powiedziane w gniewie - usprawiedliwionym gniewie, spowodowanym
tym, że ktoś babrał się w dowodach mojego śledztwa - psuje wszystko?
Uśmiechnęłam się.
- Pierwsze wrażenie najłatwiej zepsuć. Opuścił ramiona.
- Masz za dużo informacji o mojej sprawie. Mogę cię aresztować za utrudnianie śledztwa.
I tyle jeśli chodzi o brak gróźb.
Westchnęłam i popatrzyłam na zegarek na desce rozdzielczej. Już nawet nie było późno.
Dziś nie zadzwonię do Casey. Wieści dla niej będą musiały poczekać. Teraz chciałam tylko
dotrzeć do domu, nakarmić psa i założyć wątek na forum Klubu Umarłych, by zorientować się,
czy ktoś kiedyś spotkał się z przypadkiem tak agresywnego cienia, jak Bethany, czy też czegoś
takiego jak wzory na ciele Colemana. Nie wspominając o fakcie, że musiałam naładować
pierścień przed jutrzejszym procesem, co zajmowało - o ile wszystko szło prawidłowo -
około siedmiu godzin.
Cóż, równie dobrze można z tym skończyć. Powstrzymując ziewnięcie, potarłam swędzące
ślady po paznokciach Bethany. Wtedy, biorąc głęboki oddech, spróbowałam wyjaśnić czar,
który zobaczyłam na ciele gubernatora - te wijące się glify... i niepowodzenia mojej magii przy
zwłokach Colemana. Zaczęłam mówić, a Falin z powrotem wjechał na szosę.
- I nie masz pojęcia, co robi ten czar?
- Ktoś mi przerwał. Nie odpowiedział.
- Czy detektyw Matthews zatrudnił cię do sprawy Colemana?
Zagryzłam dolną wargę. Czy John byłby w większych tarapatach, gdyby przywołanie
cienia gubernatora było jego pomysłem? Musiałam zastanawiać się trochę za długo, bo Falin
znów zaczął przyglądać mi się badawczo.
Popatrzyłam na wprost.
- Coleman to była przysługa. Jedyny cień, o którego podniesienie poprosił mnie John, to
Bethany.
- Ofiara rytuału.
Rytuału? Miał na myśli metodycznego seryjnego zabójcę, czy jednak to, że dziewczyna
straciła życie wskutek jakiegoś czaru? John nie wspomniał o jakichkolwiek magicznych
powiązaniach, ale coś bardzo uszkodziło cień Bethany... Zapamiętałam tę informację. Może
pomoże mi w określeniu, dlaczego, jak to ujął Andrews, „straciłam kontrolę".
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Gdy drapacze chmur zniknęły w oddali, niskie
brzęczenie magii powoli przeniknęło powietrze wokół samochodu. Nie była to aktywna magia,
ale tak wyczuwało się Glen.
Glen, albo Wiedźmowe Glen, jak niektórzy je nazywali, było zbiorowiskiem podmiejskich
domków otaczających Dzielnicę Magiczną. Dzielnica była nie tylko najlepszym miejscem do
kupowania czarów i magicznych składników, ale również siedzibą prywatnej szkoły wiedźm,
magicznego baru i lokalnej siedziby OMUL-u.
Kabriolet przejechał przez most nad rzeką Sionan, oddzielającą Nekros od Dzielnicy
Magicznej i Glen.
Jeśli jedziecie na zachód od Sionan i nie wyjeżdżacie z miasta, jesteście związani z magią
lub jej szukacie. Nie wiadomo, czy wiedźmy zbudowały Glen z powodu magicznego
rezonansu, czy rezonans powstał z powodu skoncentrowanej w tej okolicy magii. W żadnym
mieście nie czułam się podobnie i odprężyłam się, gdy poczułam, że jesteśmy blisko.
- Kto cię wynajął? - zapytał Falin, gdy wjechaliśmy w moją okolicę. - Klient. - Klient ma
jakieś nazwisko?
Nie odpowiedziałam. W normalnym okolicznościach nigdy nie podawałam danych moich
klientów. A na pewno nie zamierzałam wysypać Casey Andrewsowi. Nie tylko dlatego, że
była z rodziny. Jeśli ktokolwiek by się dowiedział. .. Mój ojciec i ja mogliśmy się nie
widywać, ale nie zamierzałam prowokować skandali.
Falin wjechał na mój podjazd; otworzyłam drzwi, zanim zatrzymał samochód. Nie
chciałam mówić mu nic więcej.
Detektyw złapał mnie za ramię, a potem zacisnął palce na moim przedramieniu.
- Kto cię wynajął do obejrzenia ciała Colemana? - To poufne.
- Kto wiedział, że widziałaś jego ciało?
- Oprócz ciebie?
Zmarszczenie brwi pogłębiło jego rysy i sprawiło, że cienie pod policzkami stały się
ostrzejsze.
- Pani Craft, jestem pewien, że pani czarująca osobowość zjednuje pani wszystkich wokół,
ale czy jest ktoś, kto chciałby panią zabić?
Zamarłam i dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie.
- Szeryf sądzi, że strzelanina miała coś wspólnego z procesem Holliday. - To możliwe. Kto
jest klientem? Kto wie, że patrzyłaś na inne ciało?
Odsunęłam jego rękę i wyszłam z samochodu. Lista ludzi, którzy wiedzieli, że wybieram
się do kostnicy, była krótka - policjanci, którzy mnie podwieźli, John, Tommy, Falin i,
oczywiście, Casey - i może mój ojciec, jeśli mu powiedziała. Nikt z nich raczej nie celowałby
do mnie z pistoletu w tłumie przed Posterunkiem. Strzelanina faktycznie musiała być związana
z procesem tej Holliday. Jakiś wariat nie chciał, żebym występowała w sądzie.
- Dziękuję za podwiezienie, detektywie - powiedziałam, zamykając drzwi.
Niestety, to, że zamknęłam je po swojej stronie, nie powstrzymało Falina od otwarcia tych
drugich. Wyszedł z samochodu.
- Kto cię wynajął? Nie zmuszaj mnie, żebym postarał się o nakaz pokazania mi twojej listy
klientów!
Więcej gróźb? Okay, w sumie to babrałam się w jego sprawie. Ale naprawdę?
Odwróciłam się, gotowa, by wyrecytować oficjalne regułki na temat klientów i ich prawa
do prywatności, ale nie wypowiedziałam ani słowa, ponieważ wiatr podniósł włoski na moim
karku. Wciąż panowała wysoka temperatura i nie wiał wiatr. Więc uczucie, którego właśnie
doznałam, było nie na miejscu.
Okręciłam się na pięcie i kątem oka ujrzałam parę zwieszonych, okrytych flanelą ramion i
parę grubych okularów. Wtedy duch zniknął. Duch, ten sam. Z kostnicy, a potem ze szpitala.
Tutaj. Na moim podwórku. Odsłoniłam się troszkę, żeby mój grobowy wzrok omiótł świat, ale
go nie zmienił. Gdy patyna rozkładu obmyła podwórko, trawa, w jednej chwili soczyście
zielona, stała się zrudziała, ale nie było śladu ducha. Głęboko wszedł. - Pani Craft!
- Dobrej nocy, detektywie - powiedziałam, biegnąc przez podjazd. Na szczęście nie
pogonił za mną.
Ominęłam frontowe drzwi; dla wygody miałam też boczne. Ścieżka równo ułożonych
kamieni odchodziła od głównego chodnika, zakręcając za ścianą. Czar położony na płaskich
kamieniach dźwięczał z cicha. Gdy weszłam na pierwszy, następny w kolejności zaświecił.
Czar był zeszłorocznym prezentem urodzinowym od współlokatorów obawiających się, że nie
zobaczę ścieżki moimi uszkodzonymi oczami. Byłam im bardziej wdzięczna, niż to
okazywałam.
Światła uliczne nie sięgały tej ściany domu. Jako że nie zamierzałam wracać tak późno, nie
włączyłam żarówki na ganku, więc podświetlone kamienie były tak naprawdę jedynym
źródłem światła. Przystanęłam o dwa kroki za rogiem
domu. Nie mogłam być daleko od schodów prowadzących na moje piętro, ale następny
kamień był tylko małym świetlnym kołem. Zamrugałam. Magiczne światło absorbowało coś
ciemnego. Ta odrobina, która pozostała, ujawniała w mroku parę dużych łap o bardzo długich
pazurach.
- Mówiłam już o blokowaniu przejścia - powiedziałam, schodząc z mojego kamienia.
Światło przybladło, zostawiając mnie w całkowitej ciemności - a przynajmniej dla moich
oczu była to ciemność. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam zimnej, kamiennej głowy gargulca,
Freda, niemal metrowego, uskrzydlonego kota. Polubił czar na kamieniach chodnika, co o tej
porze potrafiło być dosyć przykre. Używając gargulca jako punktu zaczepienia, obeszłam go
dokoła, aż pod moimi stopami ścieżka ponownie rozbłysła światłem.
Błyszczące kamienie doprowadziły mnie prosto do podstawy schodów. Obolałe mięśnie
protestowały podczas wspinaczki na pierwsze piętro. Gdy dotarłam do drzwi, moje ciało
czuło się jak zbyt rozciągnięta gumka recepturka. Lepki pot przylegał do skóry i przyklejał do
niej uniform pielęgniarki. Wyciągnęłam klucze. Nacisnęłam klamkę i poczułam kolejny
dreszcz. Duch? Odwróciłam się.
Duch stał dokładnie za mną, ale zauważyłam tylko zarys jego sylwetki i znowu zniknął. Co
się tutaj dzieje?
Powoli otworzyłam drzwi, czując, jak opuszczają mnie lęki. Pecet, mój lojalny - i
ostatnimi czasy całkiem kosztowny - towarzysz przywitał mnie merdaniem ogona i
entuzjastycznym szczekaniem. Bezwłose chińskie grzywacze były nieco śmieszne, ale w uroczy
sposób. Ten do tego miał jedną łapkę w jasnoniebieskim gipsie, przez co był jeszcze bardziej
godny pożałowania. Podniosłam go niezgrabnie; zawadzał mi mój własny gips.
- Przepraszam, że jestem tak późno - powiedziałam, gdy lizał mój podbródek. - Spójrz,
teraz oboje mamy założony gips.
Okay, to nie był najlepszy tekst na powitanie. Postawiłam go na podłodze i patrzyłam, jak
chodzi. Jak na psa, który złamał nogę tydzień temu, był w bardzo dobrej formie. Gips
powinien być zdjęty za kilka dni - na długo przedtem, zanim lekarz pozwoli mi zdjąć mój. Gdy
wzmocni się działanie leczenia magią, naprawdę dzieją się cuda.
Po spędzeniu kilku minut na podziwianiu Peceta, odwróciłam się do drzwi i przekręciłam
zamek. Drzwi zamknęły się z trzaskiem i lekkim buczeniem, a moje myśli wróciły do tematu
ducha. Jestem ciekawa, czy takie drzwi wystarczą, by go zatrzymać? Nie były stworzone do
zatrzymywania duchów, choć one składały się głównie z siły woli i energii, więc jeśli nie był
złośliwy, powinny dać radę. Duch próbował powiedzieć mi coś w kostnicy, ale teraz chował
się, ilekroć go zauważałam. Czego chciał?
I dlaczego czuję się tak, jakby mnie nawiedzał?
4
- Wstawaj, słoneczko! - zawołał nadzwyczaj entuzjastyczny głos i drzwi na moje piętro
zostały otwarte.
Zarzuciłam na głowę poduszkę.
- Jeśli nie jesteś seksownym facetem niosącym kawę, odejdź.
- Cóż, chyba nie jestem taki najgorszy - powiedział Kaleb, właściciel mieszkania i dobry
przyjaciel. - A to faktycznie jest świeża kawa. Czarna. Bez cukru.
Podniosłam jeden z rogów poduszki, by spojrzeć na niego zaspanymi oczami. - Jesteś
moim wujkiem-dobrą wróżką?
Jego usta wygięły się w uśmiechu; podniósł mój szlafrok z podłogi. Rzucił nim we mnie.
- Wstawaj - powiedział z udawanym zniecierpliwieniem, ale w jego głosie dało się
słyszeć ciepły uśmiech.
Wujek-dobra wróżka to była długa historia. Cóż, był fae.
- A tak w ogóle, to która jest godzina? - spytałam, gdy niechętnie uniosłam się na kolana i
założyłam szlafrok.
- Ósma czterdzieści pięć.
Stęknęłam. Spałam mniej niż cztery godziny. Gdy dotarłam do domu, musiałam naładować
pierścień i później spędziłam zbyt wiele czasu na przeszukiwaniu Internetu w odpowiedzi na
pytanie, dlaczego cień Bethany zareagował tak gwałtownie, i jakiejkolwiek wzmianki na temat
glifów, które widziałam na ciele Colemana - albo czymkolwiek ono było. W tradycji ustnej
było mnóstwo opowieści o fae zabierających do siebie śmiertelników i podkładających w ich
miejsce kamienie lub drewno wyrzeźbione na kształt człowieka. Ale jaki fae chciałby zabrać
Colemana? To było bez sensu. Więcej snu zdecydowanie ułatwiłoby mi myślenie. Padłam na
materac.
- Daj mi jeszcze godzinę - wyszeptałam, zamykając oczy.
Kaleb wyciągnął przed siebie kubek, pozwalając, by cudowny zapach palonej kawy
przeszedł przez moje zmysły.
- Wiesz... - powiedział. - Holly wyszła godzinę temu. Holly, moja współlokatorka i
asystentka prokuratora okręgowego, wierzyła we wczesne wstawanie, niezależnie od liczby
przespanych godzin.
- Holly jest pracoholiczką.
- A na dole czeka na ciebie policjant. I mówi, że przyjechał, by cię podwieźć.
Podwieźć?
- O, cholera. Proces. Muszę do sądu.
Wytoczyłam się z łóżka, przechwytując parujący kubek z rąk Kaleba, gdy moje stopy
dotknęły podłogi. Nie, żebym miała czas cieszyć się jej smakiem - byłam zbyt zajęta
bieganiem po pokoju w poszukiwaniu ubrań, które wczoraj wybrałam. Kaleb był zbyt dobrze
wychowany, by się ze mnie śmiać.
Moje powitanie pani prawnik na schodach sądu można streścić w siedmiu słowach -
oskarżający wzrok pod bardzo mocno wydepilowanymi brwiami - i pytanie:
- Pani Craft, naprawdę, czy nie ma pani żelazka?
Dwadzieścia minut później stałam w damskiej łazience spryskana sprayem
rozprostowującym zagniecenia, z włosami ściągniętymi do tyłu w ciasny kok i grubą na trzy
centymetry warstwą makijażu na twarzy.
Moja opiekunka z OMUL-u, która naprawdę nazywała się Patricia Barid, odłożyła pędzel
do różu i wymanikiurowanymi palcami wzięła mnie pod brodę.
- Myślę, że zrobiłam, co mogłam - powiedziała, ale nagle jej oczy się zwęziły. - Gdybyś
tylko nosiła urok pięknej cery... Znów potrząsnęłam głową.
- Nie przywołam cienia z obcą magią na ciele - nie chciałam ryzykować
nieprzewidzianych interakcji magicznych przy obserwującej mnie sali. Zwłaszcza po tym, co
się stało wczoraj.
- Jak wolisz - odsunęła się i zaczęła szukać wzrokiem czegoś, do czego mogłaby się
przyczepić.
Pomacałam biodro w poszukiwaniu kieszeni, ale, oczywiście, takowej nie było. Markowe
ciuchy nigdy nie mają żadnego praktycznego elementu, jak na przykład kieszeni, a te były
markowe, zanim ktoś oddał je do Goodwill, skąd je wzięłam. Moje najlepsze; sądziłam, że
wyglądam w nich całkiem dobrze. Tak było do momentu, gdy spotkałam Patricię Barid.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek miał na mnie skupiać uwagę. - W końcu byłam tylko
czarownicą zza kurtyny tego procesu. Trudne pytania, w stylu „czym jest cień?" czy „dlaczego
cień nie może kłamać?", zostały już zadane biegłemu. Ja tylko musiałam przywołać cień i
pozwolić adwokatowi zrobić swoje.
Partricia odchyliła głowę i zachichotała.
- Tak ci się tylko wydaje. Dzisiaj dzieje się historia, a ty, moja droga, jesteś twarzą
OMUL-u.
Ze spojrzenia, które mi rzuciła, wynikało, że wolałaby widzieć kogoś innego na moim
miejscu. Cóż, miała pecha. Byłam częścią tej sprawy od momentu, gdy znaleziono ciało
Amandy, i to ja miałam przywołać jej cień.
Od czasu Magicznego Przebudzenia minęło już siedemdziesiąt lat. Wtedy fae uznali, że
ogłoszą światu, iż dobre duszki z podań naprawdę istnieją. W erze nauki i technologii nikt nie
wierzył już w duchy i gobliny - a nawet coraz mniej dzieci potrafiło zaklaskać w ręce i
wykrzyczeć: „A ja wierzę we wróżki!", by podtrzymać legendę. Powoli znikały więc one z
pamięci i ze świata. Nagle wyszły z czarciego kręgu, jak niektóry lubili mówić. Następne były
wiedźmy i ich organizacja. Wymiarów zrobiło się więcej. Magia rozkwitła. Historia się
zmieniła po raz kolejny, a ja po prostu miałam nadzieję, że moja część też się do czegoś
przyda.
Ktoś zapukał w drewniane drzwi. Aż podskoczyłam ze strachu. Kończył nam się czas.
Musiałam iść. Patricia wydęła wargi, ale przytaknęła.
- Wyglądasz okay. - Zebrała rozsypane kosmetyki do wielkiej torby. - Nie używaj zbędnej
magii, gdy będziesz przywoływać cień. Po prostu to zrób. I nic nie mów, chyba że ktoś cię o
coś zapyta. I pamiętaj...
Otworzyłam drzwi.
- Tak, wiem. - Już odbyłyśmy tę rozmowę. Dwukrotnie.
Strażnik czekał pod drzwiami z podniesioną ręką, przygotowaną do kolejnego walnięcia w
drzwi. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i poprosiłam, by pokazał mi drogę. Postukałam
obcasami w hallu i już byliśmy na miejscu.
Wzięłam głęboki oddech. No to jestem.
Strażnik otworzył przede mną wielkie dębowe drzwi i gdy weszłam do środka, sala
ucichła. Ludzie zajmowali niewygodne drewniane ławki. Było ich zbyt wielu i było zbyt
gorąco. Kropla potu potoczyła się po mojej szyi. Może to nie była temperatura; może to fakt,
że wszyscy na mnie patrzyli.
Poczułam nagły powiew wiatru i ulgę, przynajmniej do momentu gdy zorientowałam się,
że to nie było ziemskie zjawisko. Duch z kostnicy przeszedł przez moją ścieżkę, patrząc na
salę sądową, zanim powrócił do mnie spojrzeniem.
Co on tutaj robi?
Nie miałam czasu, by się nad tym zastanawiać. Prokurator wyszedł mi na spotkanie.
- Wszystko dobrze, Alex?
Przytaknęłam, uśmiechnęłam się i straciłam ducha z oczu. Szybko obejrzałam salę. Zniknął
bez śladu. Zauważyłam jednak kilku znanych policjantów, włączając detektywa Jensona,
partnera Johna. Skinęłam mu głową na przywitanie. Po procesie muszę z nim porozmawiać,
dowiedzieć się, co u Johna. Nadal patrzyłam na salę. Mój wzrok zatrzymał się nagle na
kobiecie z zapuchniętymi, czerwonymi oczami.
Ubrania wisiały na niej tak, jakby ostatnio straciła dużo na wadze. Mimo zapadniętych
policzków, rozpoznałam jej twarz.
Niemal zaklęłam. Zamiast tego dogoniłam obrońcę i zapytała go szeptem:
- Pozwalacie rodzinie to oglądać? Nawet się nie obejrzał.
- Będzie dobrze. Po prostu rób swoje.
Wrócił na miejsce, siadając obok swojego pomocnika. Holly, asystentka i moja
pracoholizująca współlokatorka, ukryła płomiennorude włosy w ciasnym koku. Miała na sobie
garsonkę. Wyglądała bardzo władczo i surowo, przynajmniej do momentu gdy mnie zauważyła
i pokazała mi szybciutko dwa uniesione kciuki.
Uśmiechnęłam się - Holly zawsze potrafiła poprawić mi humor - i reszta trasy była już
łatwiejsza. Podeszłam do bramki, ale nie usiadłam. Krzesło zostało zabrane, by zrobić miejsce
na trumnę Amandy Holliday. Jakaś wiedźma, zapewne Patricia Barid lub ktoś z jej
pomagierów, naszkicowała okrąg wokół bramki i trumny, zanim jeszcze sala się wypełniła.
Wszystko, co musiałam zrobić, to go aktywować.
Zamknęłam oczy. Cichy szept rozsnuł się po sali; tuziny drobnych słów zebrane w jedno.
Zastanawiało mnie, jak wielu z obecnych naprawdę znało Amandę, a ilu było tu po to, by
zobaczyć jej cień. Sprawienie, by zeznawał on w sądzie, od dawna było zastanawiającą ludzi
opcją. Cienie to tylko wspomnienia, bez odrobiny osobowości. Nie mogły kłamać, ale
pamiętały życie dokładnie tak, jak wyglądało w momencie ich śmierci. Jednak żadnemu
cieniowi nie udało się zostać świadkiem. Do dzisiaj.
Wyłączyłam dźwięki tłumu i skupiłam się na karmieniu okręgu energią, aż był pełen życia.
Wtedy poszłam głębiej, opuszczając osłony.
Na miejscu oskarżonego siedział najbliższy sąsiad Amandy. Przeciwko niemu świadczyły
tylko dwa dowody: pojedynczy blond włos znaleziony w jego łóżku pasował kolorem do
włosów Amandy, ale brakowało przy nim skóry, więc nie można było porównać DNA, i
paragon za gaz z hrabstwa, w którym znaleziono ciało. Biuro prokuratora mogło udowodnić,
że sąsiad miał środki i motyw, ale zeznanie Amandy było jedynym sposobem, by można było
go skazać bez żadnych wątpliwości. Natura tej zbrodni i mała liczba dowodów przekonała
prokuratora, żeby przywołać cień nieżyjącej. No i jeszcze drobiazg. Jeśli ława miała z kimś
sympatyzować, to właśnie z nią.
Wlałam energię w jej cień, próbując nadać mu fizyczną formę, tak realną, jak to było
możliwe. Znienacka rozległ się dziki krzyk i na chwilę stanęło mi serce.
Czy przywołałam jeszcze jeden?
Nie, to nie Amanda krzyczała. To tłum. Wrzeszczeli ludzie.
Otworzyłam oczy. Grobowy wzrok pozwolił mi zobaczyć Amandę Holliday siedzącą na
pokrywie trumny, otoczoną przez potrzaskane deski bramki. Została pochowana w najlepszej
sukience, ale umarła w poplamionym t-shircie i tak zapamiętało ją jej ciało. Tak więc też
wyglądał jej cień.
Sędzia uderzył młotkiem, próbując przywrócić porządek; zawodząca matka musiała zostać
wyprowadzona z sali. Nie ona jedna tak zareagowała. Niewidzące oczy Amandy przyglądały
się tłumowi, twarz była całkiem bez wyrazu. Jako, że już nie żyła, horror śmierci jej nie
dotyczył. Miał wpływ jednak na ławę przysięgłych, sędziego, tłum i, najwyraźniej również,
oskarżonego. Ten był bledszy niż przywołany cień, a jego wytrzeszczone oczy gapiły się bez
mrugania na ciało zmarłe pięć lat temu, uśmiechające się krwistym uśmiechem spod gardła.
- To chyba najkrótsza narada w historii - Holly podniosła piwo. Tamara uniosła swoją
butelkę.
- Za zamykanie złych kolesi!
Stuknęłam się z nimi i łyknęłam. Gdy postawiłam butelkę na stole, dreszcz przebiegł mi po
ramionach. Otuliłam się swetrem. Chyba jako jedyna w mieście nosiłam długie rękawy, ale w
końcu trzymałam przywołany cień przez niemal godzinę. Chłód miał nieprzyjemny zwyczaj
trwania nieco dłużej.
Holly i Tamara już nie miały na sobie garsonek. I - na znak prawdziwego zwycięstwa -
Holly rozpuściła swoje rude włosy. Już nie miała koka. Sądziła, że sprawia on, iż wygląda
bardziej profesjonalnie, ale przy metrze pięćdziesięciu wzrostu (na obcasach) i z twarzą w
kształcie serca zawsze wyglądała bardziej na ślicznotkę niż kogoś wzbudzającego strach.
Chyba że właśnie zacząłeś zeznawać.
Kątem oka złapałam stojący za mną połyskujący kształt. Ten przeklęty duch. Nie
zamierzałam się odwracać. Gdybym to zrobiła i tak by zniknął, a nikt inny poza mną go nie
widział. Głupi nawiedzacz. Zignorowałam go.
- Tworzymy dobry zespół - powiedziałam do moich towarzyszek, wypijając kolejny łyk
piwa.
- O, za to wypiję! - Tamara przeczesała brązowe włosy dłonią i odsunęła je na ramię,
zanim podniosła butelkę do ust.
Holly przytaknęła.
- Za wspólną pracę!
Znów się stuknęłyśmy. Holly była przedstawicielką biura prokuratora. To ona
przygotowała proces. Tamara przeprowadziła autopsję, a ja przywołałam świadka. Praca
zespołowa w najlepszym wydaniu. Brakowało tylko detektywa śledczego. Mój żołądek ścisnął
się na myśl o Johnie; wciąż był nieprzytomny. Rozmawiałam z Jensonem po procesie. Jak
wiele stracił krwi?
Jakby wyczuwając pogorszenie nastroju, Holly pochyliła się i dotknęła mojego ramienia.
Myślę, że jesteśmy na celowniku. Pokazała mi kogoś ruchem głowy.
Było wczesne popołudnie i bar stał niemal pusty, więc nie było zbyt wielu możliwości.
Mężczyzna przy stoliku siedział do mnie tyłem. W ciemności i bez okularów - straciłam je
podczas upadku ze schodów - widziałam tylko światło odbijające się od jego długich blond
włosów.
Zacisnęłam szczęki. Dlaczego miałby... Potrząsnęłam głową. To nie mógł być detektyw
Andrews. Jemu podobni nie przychodzą do miejsc takich jak Mac's.
Mac's to bar w stylu „tylko dla bywalców". Zlokalizowany przy krótkim odcinku State
Street, kilka przecznic od budynku sądu. Z jednej strony graniczy z księgarnią sprzedającą
używane książki, a z drugiej - z artystyczną kawiarenką. Prowadzą do niego czerwone drzwi
bez żadnego szyldu. Jeśli Andrews przeniósł się do Nekros dwa tygodnie temu, nie mógłby
nawet słyszeć o tym miejscu.
Ilu mężczyzn mogło mieć włosy w tym kolorze? Mrugnęłam, ale oczy nie rozróżniały
szczegółów. Nie, żebym bardzo się starała. To nie było istotne. Odwróciłam się.
- Sprawdź go - powiedziałam Holly, gdy skończyłam piwo.
- Nie ma mowy - Tamara odstawiła butelkę. - Gdybym wiedziała, że idziemy na
polowanie, nie przyszłabym.
Z naszej trójki jedynie ona nosiła niemagiczną biżuterię; był to pierścionek z ogromnym
diamentem. Jako uroczna wiedźma zapewne nie mogła powstrzymać się przed zaklęciem
pierścienia, ale z narzeczonym jeszcze nie ustalili daty, więc na razie trzymała fason. Holly i
ja założyłyśmy się, jak długo to jeszcze potrwa.
Uśmiechnęłam się do Tamary.
- Nie martw się. To tylko drink dla uczczenia sprawy.
Dokładnie. I wygląda na to, że potrzebujemy następnej kolejki - Holly pomachała ręką w
powietrzu i Mac przyniósł kolejne trzy butelki, nowy koszyk chipsów i salsę. Podniosłam
piwo.
- Za pionierskie zeznanie Amandy!
- Niech się uda - Tamara stuknęła się ze mną butelką. Butelka Holly wydała delikatny
dźwięk, gdy uderzyła o moją, ale ten ruch był ostrożny.
- Alex, wiesz, że to zajmie sporo czasu. Będzie apelacja. Pierwszy wyrok skazujący oparty
na zeznaniu cienia?
Tak, wiedziałam. Przez kolejne lata prawnicy będą cytować werdykt, ale nikt nie będzie
znać szczegółów. Niestety, biuro prokuratora nie pozwoli mi pracować nad innymi sprawami,
dopóki nie będzie znany wyrok sądu wyższej instancji. Co oznaczało, że przez dłuższy czas
będę skazana na prywatnych klientów.
Westchnęłam nad piwem i rozmowa zeszła na inne dochodzenia, którymi się ostatnio
zajmowaliśmy. Prawdopodobnie byłam nieco zbyt cicha, bo gdy zapadła cisza, dwie pary oczu
skierowały się prosto na mnie.
- Cóż, tak naprawdę miałam nadzieję, że pomożesz mi w najnowszym dochodzeniu -
powiedziałam, patrząc na Tamarę. - Chciałabym przyjrzeć się bliżej ciału Colemana. Możesz
to załatwić?
- To warte więcej niż moja praca? A, i jeśli dlatego wczoraj byłaś w kostnicy, nie chcę nic
o tym wiedzieć.
Moja butelka zawisła w powietrzu, w połowie drogi do ust.
- Nie widziałaś nagrania?
Nie było nagrania. Przeszukałam twardy dysk. Nie ma nawet dowodu, że John włączył
kamerę - zapatrzyła się w swoje piwo. - Co, jak sądzę, wiedząc, co zrobiłaś, jest raczej dobrą
informacją.
Opuściłam wzrok na miseczkę z salsą i skoncentrowałam się na nabraniu jej za pomocą
chipsa. Jakim cudem nagranie mogło zniknąć?
Wzięłam drugiego chipsa. Przecież Falin je widział, przyznał się.
Holly przechwyciła chipsa, po którego sięgałam.
- Alex, powiedz, że tego nie zrobiłaś? - jej głos obniżył się do spiskowych tonów. -
Coleman spisał testament. Zastrzegł, by nie używać na nim magii. Przed lub po jego śmierci.
Nie miałam pojęcia, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. Zamieszałam w salsie.
- Zidentyfikowałam Jane Doe. Nazywała się Bethany Lane.
- Dzięki Bogu! - powiedziała Tamara, przypuszczając, lub przynajmniej mając nadzieję, że
byłam w kostnicy wyłącznie z powodu sprawy Johna. Nie wyprowadziłam jej z błędu.
Wokół stołu zapadła cisza. Tamara gapiła się na w połowie pustą butelkę, jakby ta
skrywała na dnie jakieś niesamowite sekrety. Potrząsając głową, odsunęła szkło.
- Powinnam już iść. Mam na stole kilka ciał, a to, że już są martwe, nie oznacza, iż mogą
czekać - wstała i przysunęła stołek do baru.
Umiałam zepsuć imprezę.
Pomachałyśmy jej razem na do widzenia. Holly skończyła piwo. Z hukiem odstawiła
butelkę i trąciła mój łokieć.
- Cały czas jesteś obserwowana.
Ponownie obejrzałam się przez ramię. Mężczyzna uciekł wzrokiem, co nie było
najsubtelniejszym z odruchów. On naprawdę wygląda jak detektyw Andrews, a jednak nie
mógł nim być. Jakim cudem?
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się do Holly.
- Wątpię, żeby patrzył akurat na mnie. - Chyba że to Andrews.
- Ależ patrzy. Próbowałam pochwycić jego spojrzenie -i nic. Powinnaś spróbować.
- Nie zapomniałaś o czymś? - wskazałam na moją podrapaną twarz, całą w siniakach.
Holly zakręciła pierścieniem na palcu wskazującym. Na jej nosie, policzkach i wzdłuż
linii włosów pojawiły się piegi. Mnóstwo piegów. Widziałam już ją bez nałożonego uroku,
ale ta liczba piegów zawsze mnie zadziwiała. Przesunęła pierścień po stole i wyciągnęła z
torebki puderniczkę.
Gdy nie założyłam pierścienia, zrobiła obrażoną minę -jedną z tych małych min, które
zmieniały układ jej piegów. Z westchnieniem wcisnęłam pierścionek na mały palec. Czar mnie
łaskotał, ale próbowałam się nie krzywić. Nie lubiłam obcej magii na skórze. Holly
specjalizowała się w czarach ognia, ale ten urok czuło się jak jej magię. Nawet znając czar i
ufając czarującemu, nie czułam się komfortowo. Spojrzenie Holly omiatało moją twarz, a po
sposobie, w jaki zwęziły się jej oczy, widziałam, że urok nie podziałał tak dobrze, jak sądziła.
Wyciągnęła lusterko.
Po makijażu pani prawnik i nałożonym przez Holly uroku wyglądałam niemal normalnie.
Niemal. Wciąż miałam na czole szwy i widać było opuchliznę, ale nie przypominałam już
ofiary przemocy domowej.
Okręcając się na stołku, zamrugałam. Mężczyzna znów podziwiał ścianę. Na oparciu
krzesła wisiała szara kurtka. Rękawy koszuli miał podwinięte niemal po łokcie. Z mojego
miejsca mogłam zobaczyć kaburę jego broni. Cholera. To jest Andrews. Czy mnie śledzi?
Mogłam się o tym przekonać tylko w jeden sposób. Wstałam i zawahałam się, patrząc na
Holly.
- Nie pójdziesz sobie?
Holly miała mnie podwieźć do domu. Gdyby wyszła, miałabym kłopoty. Mój samochód
został w garażu. Ta cała sprawa pod tytułem „nie-widzę-za-dobrze-po-użyciu-grobo-wego-
wzroku" naprawdę przeszkadzała w życiu. Zwłaszcza jeśli chodziło o samochody.
- Nie pójdę, chyba że będziesz chciała - mignęła znajomym uśmiechem.
Po przywoływaniu cieni miałam tendencje do zabierania mężczyzn do siebie. Nic nie
zwalczało zimna lepiej niż mocny drink i gorące ciało obok. Ale na pewno nie zabiorę do
domu Andrewsa. Holly strzeliła palcami, pośpieszając mnie do działania. Gdyby tylko
wiedziała! Nie zamierzałam jej jednak mówić, kim on jest, a przynajmniej - jeszcze nie.
Najpierw chciałam się dowiedzieć, co stało się z nagraniem. Miałam naprawdę ciężkie stopy,
ale gdy już usiadłam na krześle koło Andrewsa, udało mi się uśmiechnąć.
Spojrzał w górę i uniósł brew - zazdrościłam mu tej umiejętności, mnie nie pozwalały
szwy - ale nie wydawał się zaskoczony tym, że dosiadłam się do stolika.
- Pani Craft, czy mogę w czymś pomóc?
Uśmiech, który przykleił sobie do warg, był krótki i denerwujący. Jak Holly może uważać,
że ten koleś jest interesujący? Okay, jest przystojny. Ale tak cholernie irytujący!
- Falin - użyłam imienia, by go wkurzyć. - Zastanawiałam się, czy jest coś, czego ci
potrzeba? Wydaje mi się, że za mną chodzisz - błysnęłam zębami.
- Po prostu wpadłem na drinka - podniósł szklankę, wypełnioną głównie lodem.
Zdobił ją zakrętas ze skórki limonki, ale wątpiłam, żeby było w niej coś więcej. Mac był
dobrym barmanem i trzeba go było naprawdę wkurzyć, by w szklance wylądowała taka ilość
lodu. Oczywiście, tak też mogło być. Przestałam się uśmiechać.
- Co stało się z nagraniem?
Nawet nie mrugnął. Nie zmienił się też wyraz jego twarzy. Tylko rysy mu stężały, jakby
wcisnął pauzę. Zmrużył oczy i przesunął podbródek na jedną stronę.
- Nagraniem Colemana? Przytaknęłam.
- Wiem, że nie ma nawet zapisu włączenia kamery. Falin gwałtownie postawił szklankę na
stole i wstał. Nic nie powiedział, ale odwrócił się do mnie plecami i jednym ruchem
założył kurtkę. Poszedł w stronę drzwi. Wstałam z krzesła.
- Hej, ja nie skończyłam! Bez odpowiedzi.
Naprawdę nie wiedział, że nagranie zaginęło? Holly była zdziwiona.
- Nie poszło zbyt dobrze?
Wskazałam na drzwi, które właśnie się zatrzasnęły.
- To główny śledczy w sprawie Colemana.
Jej usta uformowały wielkie „O", brwi zbiegły się na czole. Ona też go nie zna? Skąd
przeniósł się Falin?
Zdjęłam uroczny pierścień z dłoni i oddałam go Holly. Już uregulowała rachunek, więc
zebrałam resztę chipsów do serwetki. Podeszłam do drzwi.
- Po drodze wszystko ci opowiem.
- O, cholera - powiedziała Holly, dając po hamulcach. Spojrzałam przez okno. Nie trzeba
było geniusza, by odkryć, do czego odnosiła się ta „cholera". Przed domem było pełno
fotoreporterów. Zebrali się na chodniku i otaczali dom jak żałobnicy grób. Zobaczyłam logo
kilku stacji informacyjnych.
- Kaleb mnie zabije - wyszeptałam, gapiąc się na ustawione wokół kamery. Kaleb lubił
prywatność. Moja ostatnio nabyta umiejętność zabierania ze sobą reporterów do domu na
pewno go nie uszczęśliwi.
Obniżyłam się w siedzeniu, próbując nie zwracać na siebie uwagi.
- Nie było ich tak wielu pod budynkiem sądu, prawda? Holly potrząsnęła głową i
podjechała powoli. Gdy tak skradałyśmy się ku podjazdowi, kilkoro nas zauważyło. Wtedy,
jak jeden mąż, zaatakowali wszyscy. Wywrzaskiwali pytania w kierunku zamkniętych okien.
Samochód poruszał się powoli, lecz, próbując wjechać, Holly omal nie zniszczyła wozu.
Reporterzy pilnowali się przepisów i nie schodzili z chodnika. Oczywiście, nie musieli
wchodzić na podwórko, by wykrzykiwać pytania czy celować w nas kamerami.
- Ty właź do środka, a ja zastosuję tutaj małą dywersję -powiedziała Holly i wyłączyła
silnik. Spojrzała we wsteczne lusterko, jej palce musnęły nieskazitelną garsonkę.
Przytaknęłam. Holly była prawnikiem; takie zwroty akcji i działania PR były clou jej
życiorysu. Otworzyłyśmy drzwi jednocześnie, zaatakowały nas pytania. Gdy, okrążając w
kucki maskę samochodu, próbowałam iść w stronę swojego piętra, uśmiech Holly pracował
już na pełnych obrotach.
- Pani Craft, czy skomentuje pani...
- ...dowiedziała się, że Coleman... -.. .opisała wzór, który pani widziała...
- .. .fae odpowiedzialni za czar...
Zatrzymałam się. Rozumiałam tylko część pytań, które brzmiały, jakby wiedzieli o...
Odwracając się. zauważyłam w tłumie twarz Lusy.
Wskazałam na nią.
- O co pani pytała?
Lusa wystąpiła naprzód, oddzielając się od pola mikrofonów.
- Czy może pani zidentyfikować czar na ciele Colemana? To robota fae czy wiedźm?
Świat się zachwiał. Mogłam tylko patrzeć na uśmiech Lusy, podczas gdy moje wargi się
rozdzieliły i opadła mi szczęka.
- Alex, idź do domu! - krzyknęła Holly.
Zamknęłam buzię i zamrugałam. Skąd Lusa wie o czarze? Ogarnęłam tłum spojrzeniem.
Skąd oni wszyscy o tym wiedzą?
Nagranie.
Obróciłam się na pięcie i pobiegłam wzdłuż ściany domu, niemal wpadając na
zaprzyjaźnionego gargulca, Freda.
Gargulec nie nazywał się Fred, ale jak większość magicznych stworzeń, nie chciał
powiedzieć, jak ma naprawdę na imię. Zaczęłam nazywać go „Fred" kilka lat temu, by go
zirytować i zmusić do wyjawienia tajemnicy. Ku mojemu zdziwieniu, stworzeniu spodobało
się brzmienie tego słowa albo po prostu nie dbało o to. jak będzie nazywane.
Choć nigdy nie widziałam, by Fred się poruszał, gargulec chodził w okolicy domu. Ale
zawsze trzymał się w pobliżu garażu. Na ogół zostawiałam mu miseczkę pełną mleka, które
zdawało się mu smakować. Miałam wrażenie, że pilnował terytorium przed innymi gargulcami
i że nasze' podwórko było dla nich smakowitym kąskiem. Magia wzywała magię, a Kaleb
zużywał jej całkiem sporo. Oczywiście, większość mniejszych magicznych stworzeń, żyjąca
poza Faerie Knowe, mieszkało w Glen.
Zielony Mężczyzna nie lubi zwracać na siebie uwagi, powiedział Fred wewnątrz mojej
głowy.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem - wymamrotałam. „Zielony Mężczyzna" było
przezwiskiem, jakie gargulec nadał Kalebowi. Bez zatrzymywania się ominęłam kamiennego
stwora i wbiegłam na schody, przeskakując po dwa naraz.
Pecet skakał u moich stóp - czego nie powinien robić w swoim stanie - ale gdy wbiegałam
do środka, nie zwróciłam na niego uwagi. Nie zatrzymałam się. Przebiegłam przez pokój i
przycisnęłam resztki tego, co niegdyś było włącznikiem telewizora. Ekran zahuczał i wypełnił
się kolorami. Na wizji pojawiła się Lusa Duncan z moim domem w tle. - ...gdzie Alex Craft
właśnie dojechała. Na razie nie uzyskaliśmy komentarza do szokujących odkryć na temat
zmarłego gubernatora, ujawnionych w nagraniu, które pojawiło się w Internecie na wielu
stronach. - Nastąpiło cięcie montażowe i na ekranie pojawiła się moja twarz. Moje oczy lśniły
grobowym wzrokiem, gdy patrzyłam na odsłoniętą głowę i klatkę piersiową Colemana.
Mój obraz w TV spojrzał na kogoś poza ekranem i powiedział to, co ja wczoraj w
kostnicy, ale nie mogłam rozróżnić słów. Dźwięki paniki wypełniły uszy, pochłaniając fonię.
Ekran znów się zmienił, tym razem pokazując schody Centralnego Posterunku, w momencie
gdy przechodził przez nie detektyw Andrews, podnosząc ramię, by ochronić się przed armią z
mikrofonami.
- W tym momencie policja Nekros nie skomentowała, czy przedstawione przez nas
nagrania są autentyczne -dobiegł z offu głos Lusy, gdy Falin dotarł do pierwszego stopnia.
Spojrzał w tył. Operator kamery zrobił zbliżenie, skupiając się na jego twarzy. Lodowato
niebieskie oczy zdominowały ekran. Były naprawdę wkurzone.
Byłam pewna, że były wkurzone z mojego powodu.
5
- Ty głupia strono!
Wpisałam kolejne polecenie, ale bez skutku. Nie mogłam się tu włamać. Przełączyłam się
na inną. Przez ponad dwie godziny próbowałam znaleźć oryginalną wersję nagrania, które
przeciekło do Internetu, ale plik był wszędzie. Jak wirus. Stacje informacyjne, błogi, fora,
torrenty - wszędzie.
Zadzwoniła komórka. Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie znałam numeru. Nacisnęłam
przycisk, by skierować dzwoniącego bezpośrednio do skrzynki głosowej, która była pewnie
już całkiem zapełniona. Prawdopodobnie każdy reporter w tym kraju miał już mój numer.
Byłam zaskoczona, że do tej pory nie odezwała się Casey. Zapewne w ciągu kliku godzin
zobaczy nagranie, o ile jeszcze go nie widziała. Przed rozmową z nią musiałam zdobyć więcej
informacji.
Pecet, do tej pory śpiący na moich kolanach, podniósł swoją okoloną białą sierścią głowę
i spojrzał na mnie, najwyraźniej niezadowolony z mojego zachowania. Wstał i zaczął się
kręcić, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję, ale nie mógł się ułożyć, bo chyba przeszkadzał
mu gips. Zgiął tylne łapki, jakby chciał zeskoczyć.
- A nie, tego ci akurat nie wolno - powiedziałam nieprzytomnie, złapałam go i postawiłam
na podłodze. Jego pazurki stukały po drewnie, gdy szedł sprawdzić zawartość miseczki. Pustej
miseczki - już skończył wszystkie chipsy, które przeszmuglowałam z Mac's.
- Obiad będzie później - powiedziałam i wróciłam do komputera.
Zimny wiatr zatańczył na moich odsłoniętych ramionach.
Ten przeklęty duch.
Miałam go naprawdę dość. Znów się odwróciłam. Duch stał bezpośrednio za mną,
pochylony, jakby chciał przeczytać to, co pisałam na komputerze. Fotel się okręcił, a moje
kolana dotknęły jego nogi. Oczy miał rozszerzone.
Myślałam, że zniknie, ukryje się głęboko w krainie umarłych, jak już to robił wiele razy w
ciągu ubiegłej doby. Teraz wkurzył mnie jednak tak bardzo, że mogłabym przejść rozpadlinę
razem z nim.
Ale nie zniknął. Skupił wzrok w miejscu, gdzie stykały się nasze nogi, a potem na mojej
twarzy. Wtedy zaczął poruszać wargami. Potrząsnęłam głową. Więc teraz chce porozmawiać?
Wyciągnął dłoń i objął mój nadgarstek lodowatymi palcami.
Krzyknęłam, spadając z fotela. Mebel zachwiał się i wywrócił dokładnie w miejscu, gdzie
stał duch, uderzając mnie przy okazji w łydkę. Uścisk ducha nie zelżał. Mój gość przesunął się
nieco, żeby nie stać w pozostałościach fotela. Jego usta nie przestały się poruszać. Nie
rozumiałam go.
- Weź te ręce albo wyegzorcyzmuję twój żałosny tyłek! - Okay, nie umiałam tego zrobić.
Ale on o tym nie wiedział.
Albo może i wiedział? Jego uścisk przybrał na sile, palce zagłębiły się w moje ciało. Jego
wargi poruszały się powoli, przesadnie podkreślając słowa. Wskazywał na mnie wolną ręką.
Jasne - chciał, żebym coś dla niego zrobiła. Cóż, ja chciałam tylko, żeby mnie puścił.
Skoncentrowałam się na wzmocnieniu osłon, wizualizując ścianę żyjącej winorośli
otaczającą moją psyche i oddzielającą mnie od świata umarłych. Między liśćmi rośliny
zawsze były małe prześwity, przez które mogłam patrzeć na rozpadlinę i rozmawiać z duchami
i Zbieraczami Dusz. Całkowite zamknięcie wyczerpywało i było czymś w rodzaju zasłonięcia
oczu rękami i wetknięcia palców w uszy. Ale nie było niemożliwe.
Zwizualizowałam winorośl nieco inaczej; tym razem wiła się nieco gęściej. Z zielonych
pędów wyrosły długie jak sztylety ciernie, czerwone jak ostrzeżenie.
Palce ducha przeszły przez mój nadgarstek, zostawiając w kościach grobowe zimno.
Połyskliwa postać zmieniła się w niemal przeźroczystą. Zmarszczyła brwi i zaczęła
obserwować własną dłoń. Znów ją wyciągnęła i znów dłoń przeszła na wylot.
Uśmiechnęłam się. Sądząc po sposobie, w jaki duch się cofnął, nie był to mój najmilszy
uśmiech. Podniósł ręce i coś powiedział, coś, co mogło być równie dobrze „przepraszam", jak
i „proszę, pomóż".
Któregoś dnia muszę nauczyć się czytania z ruchu warg. Ale nie dzisiaj.
Założyłam ręce i cofnęłam się o krok.
- Ustalmy zasady. Po pierwsze, na ogół nie pomagam wędrującym duszom w ostatecznej
zemście czy przekazywaniu wiadomości zza grobu ukochanym. Okay?
Duch zmarszczył się bardziej, ale przytaknął.
- Dobrze. Zgaduję, że zacząłeś za mną chodzić w kostnicy. Czy wiesz coś o którymś z ciał?
Jego wargi się rozdzieliły i przytaknął tak energicznie, że aż musiał poprawić
niematerialne okulary. Okay, dochodzimy do czegoś.
- O którym?
Jego usta znów zaczęły się poruszać; gestykulował z rozmachem. Podniosłam rękę, by
zatrzymać tę pantomimę i duch opuścił ręce. Usłyszałam nawet coś w rodzaju westchnienia,
które wzburzyło mu włosy.
Racja. Pytania na „tak" i „nie", Alex. Odchrząknęłam.
- Czy wiesz coś o śmierci gubernatora Colemana? Duch przechylił na bok głowę, jakby
rozważał treść pytania. Przytaknął pojedynczym, powolnym ruchem głowy.
Cóż, nie była to najbardziej entuzjastyczna odpowiedź, ale oznaczała więcej niż nic.
Kropla potu spadła mi z linii włosów, wilgotna linia zaznaczyła ścieżkę aż do podbródka.
Nie mogłam trzymać osłon tak długo. Wskazałam głową na róg pokoju i skłoniłam ducha, żeby
poszedł za mną do naszkicowanego na podłodze okręgu. Na jego krawędziach brzęczała
energia, mimo że bariera była teraz uśpiona.
- I do środka - powiedziałam, wskazując na ducha. Nie spodobał mu się ten pomysł.
Skurczył się i schował pięści do przednich kieszeni workowatych dżinsów.
- Hej, jeśli chcesz ze mną pogadać, wejdź do okręgu. Albo to, albo będziesz musiał
znaleźć sobie inną grobową wiedźmę do nawiedzania.
Miałam nadzieję, że nie wybierze drugiej możliwości, jeżeli wiedział cokolwiek o
Colemanie. Ale on już niestety pojął, że jest w stanie mnie skrzywdzić, a jeśli opuszczę osłony
na tyle, żeby go usłyszeć, staniemy się dla siebie nawzajem zbyt realni. Nie zamierzałam
ryzykować, dopóki nie znajdzie się w pułapce.
Jego niesłyszalne niezadowolenie sprawiło, że ramiona opadły mu jeszcze bardziej, ale
wszedł w granice okręgu. Przesłałam energię z pierścienia do bariery, zanim zmienił zdanie.
Gdy między nami powstała przezroczysta błękitna ściana, uśmiechnęłam się i puściłam osłony.
Moje mentalne winorośle rozluźniły zwoje i pozwoliłam im na stworzenie mniej ścisłego
muru, wystarczającego, by nie narazić się na zbytnie niebezpieczeństwo, ale pozwalające mi
na sięgnięcie całkiem daleko nad rozpadliną.
Zamrugałam, włączyłam grobowy wzrok i rozkładający się świat nałożył się na widok
mojego mieszkania. Rozbity gips i szare, słabe światło zmieszały się z beżowymi ścianami,
realne czy nie. Skupiłam uwagę na duchu.
Jego włosy okazały się orzechowobrązowe, a ramki okularów grube i plastikowe. Ich
czerń pojawiała się w mo-dowych annałach i znikała z nich; ostatnio były noszone przez
artystów i emo. Flanelowa koszula była tak samo bezbarwna, jak wcześniej, ale dżinsy
przybrały ciemnoniebieską barwę.
- Jak masz na imię? - zapytałam.
Duch zmarszczył brwi. Na początku nie wyglądało na to, że odpowie.
Byłaby to doprawdy ironia, jako że wcześniej, gdy nie mogłam go słyszeć, dopraszał się
uwagi. W końcu jednak wzruszył ramionami i powiedział:
- Roy Pearson.
Skinęłam głową, ale nie znałam tego nazwiska. Nie było powodu, dla którego miałabym
znać wszystkich denatów, którzy trafiali do kostnicy.
Duchy łatwiej przystosowywały się do sytuacji niż cienie, a ich wygląd bardziej
odpowiadał temu, co o sobie myśleli niż faktycznemu stanowi ich ciała w chwili śmierci. Jeśli
więc Roy rzeczywiście był mężczyzną około trzydziestki w pełni zdrowia - no cóż, wyłączając
fakt, że umarł - znalazł się w kostnicy wskutek czyjegoś złośliwego działania.
Grzecznie byłoby zapytać, jak żył i jak umarł Ale ponieważ zaczął mnie nawiedzać,
strzelano do mnie, a mój dom otaczali reporterzy, więc nie czułam się w obowiązku być
grzeczna.
- Roy, co wiesz o ciele Colemana? Podejrzewam, że to podrzutek, tak? Coś urocznego lub
inaczej zaklętego, co wyglądało jak Coleman?
- Coleman. - Jego usta ledwo mogły wypowiedzieć nazwisko. - Wszyscy gadają o
gubernatorze Colemanie. - Spojrzał na mnie jasnymi oczami. - Przynosisz sprawiedliwość
umarłym, prawda? Tak, jak tej małej dziewczynce.
Zatrzymałam się na chwilę. „Mała dziewczynka" to zapewne Amanda Holliday. Już
mówiłam Royowi, że nie zajmuję się pozagrobową zemstą.
Duchy czuły, więc mogły i kłamać. Przekupne nie bywały.
- Posłuchaj, chciałabym ci pomóc, ale... Przerwał mi.
- To ciało, o którym wszyscy mówią? Jest całkiem realne. Po prostu nie należy do
Colemana. Jest moje.
6
- Stop. Co to znaczy: twoje? - Przez głowę przelatywały mi tysiące możliwych odpowiedzi
na to pytanie.
- To, co powiedziałem - duch schował pięści do kieszeni. - To ja jestem martwy i leżę na
tym przeklętym wózku.
Zaczęłam myśleć. Od kiedy zobaczyłam ciało Colemana, miałam mnóstwo pytań - i ani
chwili, żeby je przemyśleć. Ale teoria podrzutka miała sens z dwóch powodów. Po pierwsze,
ponieważ moja grobowa magia nie pozwalała mi się dostać do ciała, i z powodu wielu
opowieści. Oczywiście, większość z nich stanowiła bełkot, ale zdarzały się w nim ziarna
prawdy. Nawet teraz, siedemdziesiąt lat po Przebudzeniu i wyjściu fae z czarciego kręgu,
nigdy nie zaprzeczono istnieniu podrzutków. Mogę się założyć, że każdy przypadek śmierci
łóżeczkowej niemowlęcia jest teraz badany dwukrotnie dokładniej. Tę teorię mogłam też
wyłożyć Casey, aby się usprawiedliwić.
Ale miałam z tym problem. Jeśli to fae byliby odpowiedzialni za śmierć gubernatora,
dlaczego trzymali jego ciało, a potem podkładali takie coś? To nie miało sensu. Oczywiście,
Roy nie dyskutował z faktem, że ciało nie zostało podłożone - albo może raczej z tym, że to
było coś zaklętego tak, żeby wyglądało na coś innego. Mówił jedynie, że to było ciało. Tyle że
nie ciało Colemana. Co wciąż nie wyjaśniało, dlaczego nie liczyło się jako umarłe.
Zagryzłam wargę i spojrzałam na Roya. Obserwował mnie, jakby czekał, aż przemyślę te
rewelacje, zanim powie mi więcej.
Cokolwiek zobaczył w mojej twarzy, spodobało mu się, bo zadowolony wypuścił
powietrze.
- Wierzysz mi. Wiesz, jak długo czekałem, by ktoś mi uwierzył?
- Coś około dwóch tygodni?
Wtedy kamera nagrała strzelaninę. Teraz, gdy dobrze przyjrzałam się Royowi, uznałam, że
mógły robić za z lekka zaniedbanego młodszego kuzyna Colemana. Miał odpowiednią
sylwetkę, a włosy, gdyby zostały odpowiednio przycięte, byłyby identyczne. Kolor oczu
również się zgadzał. To miało sens - znaleźć ciało osoby wystarczająco podobnej do tego, z
którego robisz podrzutka. Biedny facet, zamordowany dlatego, że kogoś przypominał...
Roy potrząsnął głową.
- Dwa tygodnie? Raczej dwanaście lat. - Poczekaj. Co?
- Ten skurczybyk dwanaście lat chodził po świecie, używając mojego ciała. Dostał kulkę i
po prostu je porzucił. Ale czy ktoś wie, co mnie się przydarzyło? Nie. Pogrzebali mnie w jego
grobie, a moja rodzina, dziewczyna... Zawsze będą się mogli tylko domyślać...
Nagły zawrót głowy sprawił, że się cofnęłam. Uderzyłam udami o łóżko i padłam na
materac. Dwanaście lat? To wtedy, gdy Coleman pojawił się na politycznej scenie Nekros.
Jeśli Roy powiedział prawdę, wszystko, co reprezentował sobą Coleman, wszystko, w co
zdawał się wierzyć, było kłamstwem. Jeśli zaufam duchowi.
- Udowodnij to. - Głos miałam cichy i skupiony, i byłam dumna, że nie słychać w nim
niepewności, którą miałam w głowie.
Roy popatrzył na mnie.
- Jakim cudem mam ci coś takiego udowodnić? To było dobre pytanie. - Jak to się stało?
- Nie wiem. Jestem... Byłem człowiekiem. Coleman, wtedy nazywał się Aaron, ustawił
mnie w kręgu i wydarł dziurę w rzeczywistości. Przez otwór przeszło widmo jakiejś
dziewczyny i przeprowadzili rytuał we dwoje. Nie pamiętam całej ceremonii, tylko takie
potworne wrażenie rozrywania, gdy wyciągali mnie z ciała. Wtedy Aaron upadł, a moje ciało
wstało i chodziło beze mnie. Skurczybyk jest złodziejem ciał!
Roy chodził, gdy mówił; widziałam grobowym wzrokiem, jak powietrze wokół niego
brzęczy i migoce. Byłam zadowolona, że go okrążyłam. Był naprawdę silnym duchem.
Mój mózg był jakby o krok do tyłu za tą rozmową. Każda odpowiedź udzielona przez Roya
prowokowała co najmniej pół tuzina nowych pytań. Kim był Coleman? Nieważne. Ważne,
czym był. I jaki czar mógł wydrzeć duszę z ciała i pozwolić wejść w nie innej?
Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić myśli. Wszystko, co powiedział Roy,
wydawało się niemożliwością, a w każdym razie - całkowitym nieprawdopodobieństwem. A
przed Przebudzeniem jedynymi prawdami były nauka i logika. Nawet dzieci nie wierzyły w
czary. Wypuściłam oddech.
- Okay, wierzę ci. Czy to oznacza, że Coleman jest naprawdę martwy, czy że zamienił
ciała?
Roy spojrzał na swoje stopy.
- Oszukał kolejnego. - Kogo?
Wzruszył ramionami.
- Cóż, to przynajmniej - jak wyglądał?
Twarz Roya aż się skurczyła w wysiłku przypomnienia sobie delikwenta. Wzruszył
ramionami.
- Koleś w średnim wieku. Brązowe włosy.
Cudnie. Opisał właśnie połowę mężczyzn w mieście. Spojrzałam w dal i omiotłam
wzrokiem telewizor. Trudno było oglądać telewizję grobowym wzrokiem, bo odbiornik
wydawał się strzaskany, ale mogłam rozróżnić nieostry wizerunek mojego ojca, porucznika
gubernatora Caine'a. A właściwie to już gubernatora Caine'a, skoro Coleman nie żyje. Wieki
temu wyłączyłam fonię, ale teraz podeszłam i podkręciłam potencjometr. Nie mogłam się
doczekać, co kochany tatuńcio powie o moim filmowym debiucie.
Nie miałam, niestety, szczęścia. Gdy dźwięk był już odpowiedni, Caine przestał mówić i
na tle zdjęcia mojego ojca pojawił się reporter.
Uśmiechnął się do kamery tak szeroko, że jego usta niemal się nie poruszały.
- Wygląda na to, że gubernator Caine zamierza kontynuować politykę zmarłego gubernatora
Colemana.
Usta mi wyschły. Mój ojciec był w średnim wieku. Miał brązowe włosy. Odwróciłam się i
spojrzałam na Roya, wskazując jednocześnie na ekran.
- Czy to ten? Czy to było ciało gubernatora Caine'a?
Duch zmrużył oczy. Potrząsnął przecząco głową i świat gwałtownie wrócił w swoje tory.
Dopóki Roy nie zdjął ze mnie tego ciężaru, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam
zdołowana. Kłóciłam się z ojcem, nawet ostatnio nie rozmawialiśmy, i tak naprawdę zostałam
wydziedziczona, ale to nie znaczyło, że chciałam, aby wydarto mu duszę z ciała i skazano ją na
wędrówkę.
Roy skończył potrząsać głową i wzruszył ramionami.
- Nie wiem. To mógł być on. Znów poczułam napięcie.
- Jak możesz nie wiedzieć?
- Nie żyję od dwunastu lat. Po jakimś czasie wszyscy żyjący zaczynają wyglądać dla nas
tak samo - wydął dolną wargę.
Fajnie. Wkurzający duch. To, czego mi potrzeba.
Reporter przeszedł do następnej informacji i znów wyciszyłam TV. Podeszłam do łóżka i
usiadłam. Ten bezsensowny ruch dał mi chwilę na zebranie myśli.
- Okay, więc wszystko wygląda tak - powiedziałam, podciągając nogi na materac i
siadając po turecku. -Chodziłeś za mną, bo chciałeś, żebym powiedziała ludziom, że twoje
ciało zostało skradzione. Mówisz, że Coleman ukradł nowe ciało przed porzuceniem twojego,
ale znasz co najwyżej pobieżny rysopis nowej ofiary. Coś pominęłam?
Roy się uśmiechnął.
- Mogę nic nie wiedzieć o najnowszej ofierze, ale wiem, gdzie nastąpił ostatni rytuał.
Mogę ci pokazać.
Zapisałam adres. Plus minus znałam okolicę, ale gdy odpaliłam samochód, nie pojechałam
prosto do celu. W końcu, o ile mogłam wierzyć Royowi, właśnie planowałam włamanie do
miejsca zbrodni. Musiałam być pewna, że nie pojedzie za mną prasa.
Pojeździłam więc trochę po mieście, ciągle patrząc w lusterko, by sprawdzić, czy jadą za
mną samochody. Wjechałam na obwodnicę prowadzącą na wschód, do Georgii. Przez dziesięć
mil kręciłam się trochę. Minęłam Nekros, kierując się ku granicy z Alabamą. Dwadzieścia mil
od miasta zjechałam z obwodnicy i trafiłam na starą, wiejską drogę. Tutaj nikt nie mógł mnie
śledzić niezauważony.
Mówi się, że przed Magicznym Przebudzeniem technologia zmniejszyła świat. Myślę, że to
powiedzenie miało coś wspólnego z komunikacją i nie należało go rozumieć dosłownie.
Jednej rzeczy byłam jednak pewna - odrodzenie magii świat powiększyło. Fae nazywali nowe
rejony złożonymi wymiarami i uważali, że te lądy były tam od zawsze - tyle że śmiertelnicy
nie mogli ich dostrzec. Nekros zostało zbudowane w środku takiego wymiaru.
Miasto i otaczające je przedmieścia przypominały każde inne, ale na wsi rzecz wyglądała
inaczej. Lasy nawiedzały dziksze legendy, a na podmiejskich mokradłach żyły stworzenia ze
starych opowieści. Powietrze wydawało się żywe, niechętne ludzkiej ingerencji.
Drzwi samochodu były zamknięte, a ja podskakiwałam na nierównej drodze. Gdy
przekroczyłam stary, kamienny mostek na rzece Sionan (o którym mówiono, że jest starszy od
Przebudzenia), skręciłam na północ i znów wjechałam do miasta. Wtedy skręciłam po raz
kolejny - na drogę prowadzącą do magazynowej dzielnicy na południu miasta.
Zanim dotarłam na miejsce, minęły niemal dwie godziny, ale przynajmniej byłam pewna,
że nikt mnie nie śledził. Gdy
wyszłam z samochodu, spojrzałam na telefon. Chciałabym móc zadzwonić do Johna i
wszystko zostawić w jego rękach. Ale nie mogę. Nawet gdyby wyszedł ze szpitala, nie
wiedziałby, co zrobić z historią Roya. Ja nie wiedziałam.
Patrząc w górę, na spory magazyn, przekroczyłam żwirowy parking, na którym
zatrzymałam samochód. Zawsze mówiłam ludziom, że jestem prywatnym detektywem, a nie
widzącą, więc czas na śledztwo.
Roy powiedział mi, że kontenery pokrywał aluminiowy siding i że jedna z metalowych płyt
jest luźna, co zapewnia łatwy dostęp do miejsca rytuału. Znalezienie miejsca nie było
problemem, ale przesunięcie panelu z jedną ręką w gipsie nie było tak łatwe, jak mogło się
wydawać.
Przesuwany po cemencie panel zatrzeszczał, ale nie mogłam uchylić go na więcej niż
trzydzieści centymetrów. Przecisnęłam się przez otwór i pochłonął mnie panujący w
magazynie mrok. Zamrugałam, próbując dać oczom czas na przyzwyczajenie się do ciemności.
Powoli zaczynałam widzieć góry zniszczonych i zapomnianych skrzyń. Podeszłam do
najbliższej. Musiało leżeć na niej z pięć lat kurzu. Czy ktoś odwiedza to miejsce?
Uklękłam, patrząc w kurz przy kolanach. Na podłodze zobaczyłam ślady stóp. Nie tylko
moje. Mogły należeć do chroniących się tu przed deszczem bezdomnych. Albo Roy mówił
prawdę.
Pochodziłam dokoła kilku innych skrzyń. W mroku nic się nie poruszało. Nie było słychać
niczego, poza szuraniem moich butów po cemencie. Weszłam na kawałek starego drewna.
Wszędzie zalegały cienie, ale miejsce wydawało się spokojne.
Nagle po karku przebiegł mi dreszcz, aż podskoczyłam. Odwróciłam się i znalazłam twarz
w twarz z Royem.
- Zastanawiałam się, czy do mnie dołączysz - powiedziałam.
Uśmiechnął się i powiedział coś, czego nie mogłam usłyszeć. Wyglądało to trochę na
„tędy". Zważywszy, że obszedł mnie dokoła i podszedł do drzwi w wewnętrznej ścianie, to
chyba było to.
- Okay, ty prowadź - powiedziałam, idąc kilka kroków za nim.
Nie wiedziałam, co możemy znaleźć w następnym pomieszczeniu. Może zwłoki? Choć
takie zgadywanki nie miały sensu, jako że ciało Colemana/Roya zostało już odnalezione, zaś
drugie ciało chodziło sobie po świecie. Nie spodziewałam się za to, że nie znajdę niczego.
Dosłownie niczego. W pomieszczeniu nie było skrzyń. Żadnego potrzaskanego drewna.
Nie było nawet kurzu na podłodze. Wielka sala była po prostu pustą pieczarą,
podświetloną przez kilka świetlików w dachu.
Roy wszedł do środka i wskazał na podłogę w geście „to tutaj". Potrząsnęłam głową. To
nie miało sensu. To było... nic. Wielka, pusta sala.
Przeszłam się trochę dalej i poczułam ukłucie magii, które zatrzymało mi oddech w piersi.
Dotyk był oleisty, zły, ale nieaktywny. Cokolwiek czułam, był to ślad po rytuale. Magia znów
się o mnie otarła, jakby próbując, jak smakuję. Zadrapania na ramieniu znów zaczęły boleć.
Nie podobało mi się to. Co oczywiście oznaczało, że muszę wejść w to głębiej.
Byłam urodzoną wykrywającą, może nie na poziomie Tamary, ale umiałam zlokalizować i
odkryć cel danego czaru. Gdybym tylko umiała rzucić połowę tych czarów, które umiałam
wyczuć! Czar, który został użyty tutaj, nie podobał mi się. Może moja podświadomość jest
mądrzejsza ode mnie? Przeszłam kilka kroków. Magia owinęła się wokół mnie. Była oślizgła
jak wodorosty.
Zmarszczyłam nos i zamknęłam oczy, skupiając uwagę na magii, którą zaabsorbowały
ściany i podłoga. Owiewał mnie jej zapach. Był tu więcej niż jeden czar, więcej niż jeden
rytuał. Chaotyczne uderzenie magii niszczyło moje osłony, każdy dotyk zostawiał nalot
ciemności. Przede mną widniała iskra nieaktywnego okręgu. Chciałam go przekroczyć. Nie
powinnam była.
Magia, która poprzednio była tylko w powietrzu, w okręgu grzmiała jak burza. Wciąż
nieaktywna. Wciąż już wydana. Ale i tak zwaliła mi się na głowę. Zżerało mnie przerażenie.
Nie moje przerażenie, jeszcze nie, ale coś próbowało się do mnie dostać. Echa krzyków
wdzierały się do moich uszu, a zadrapania na ramieniu były lodowato zimne, jakby ciało
rozdzierał lodowy sztylet, zagłębiając się w mojej duszy.
Usta wypełnił mi smak wymiocin. Otworzyłam oczy. Wciąż byłam w pustym
pomieszczeniu. Nic w nim nie było. Nic, poza wspomnieniem czaru, który próbował mnie
zniszczyć. A nawet nie był aktywny.
Cofnęłam się aż pod drzwi, poza zasięg magii. Oddychałam bardzo ciężko, zmuszając się
do każdego oddechu. Przytrzymać, doliczyć do trzech. Wypuścić. Powtórzyłam ćwiczenie trzy
razy, zanim poczułam się wystarczająco pewnie, by przemówić.
- Widziałam dosyć.
Roy zamarł. Jeśli cokolwiek powiedział, na pewno protestował.
Założyłam ręce na piersi, wciąż czując zimno.
- Wierzę ci, okay? Już czas iść - bo na pewno nie zamierzałam tu pozostać. Jakakolwiek
magia tu działała, była wielka. Wielka i mroczna, i bardzo, bardzo zła.
Pecet czekał na mnie przy drzwiach, merdając ogonem. Rzuciłam torebkę na podłogę i
podniosłam go do góry. Potrzebował kąpieli. Sebum pokrywało jego szarą skórę, a biała
grzywa wisiała w strąkach. Wpisałam wykąpanie go na mentalną listę rzeczy do zrobienia po
telefonie do Casey, zobaczeniu się z Johnem i sprawdzeniu historii Roya. A, i
wykoncypowania, jakiego czaru można użyć do kradzieży ciała. Niekoniecznie w tej
kolejności.
Pies zaczął się kręcić w moich ramionach. Postawiłam go na podłodze. Pobiegł do miski,
wymownie patrząc na panującą w niej pustkę. Nie był fanem ostatnio wprowadzanych przeze
mnie zmian w porach podawania posiłków.
- Tak, ja też jestem głodna - powiedziałam. Było trochę za wcześnie na obiad, ale nie
zjadłam śniadania, a na lunch jadłam chipsy. Złapałam za torbę z psim jedzeniem, która
ostatnio robiła się coraz lżejsza, i odmierzyłam pół miseczki. Wtedy otworzyłam lodówkę.
Miałam tam pusty karton po śmietance, konserwowego ogórka i małą parówkę.
Postanowiłam zjeść parówkę.
Pecet już skończył jedzenie, więc oderwałam jedną trzecią kiełbaski, rzuciłam w jego
stronę i sama wzięłam dużego gryzą. Mmm, przetworzony i niezidentyfikowany produkt
mięsny.
Ugryzłam po raz drugi. Przy moich stopach znów szczekał Pecet.
- Ważę więcej niż ty, kundelku.
Podniósł przednie łapki i poruszał nimi w powietrzu. Jedna zwisała zabawnie, wyglądając
z błękitnego gipsu.
- Okay - rzuciłam mu kolejny kawałek.
Włożyłam resztkę parówki do ust, otworzyłam laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę
nazwisko Roya Pearsona. Przejrzałam wyniki, szukając mandatów za przekraczanie prędkości,
aktów małżeństwa, zakupów ziemi - czegokolwiek, co byłoby wrzucone w sieć jako rekord
publiczny. Gdy przeszukiwałam wyniki, nie mogłam przestać myśleć o Riannie, mojej
współlokatorce i najlepszej przyjaciółce z lat spędzonych w akademii, którą ta sprawa by
zafascynowała. Obie byłyśmy grobowymi wiedźmami i zdecydowałyśmy się otworzyć agencję
detektywistyczną po zakończeniu nauki, ale jej zależało na zostaniu superdetektywem. Podobał
mi się ten pomysł, bo nie mogłam ot tak sobie przywoływać cieni, więc wymyśliłam, że
równie dobrze mogą mi za to płacić. Gdy skończyłam akademię, Rianna zniknęła. Szukanie jej
było wyzwaniem dla moich umiejętności detektywistycznych, ale nigdy nie trafiłam na
jakikolwiek jej ślad. Czasami ludzie po prostu ginęli, co na ogół znaczyło, że nie żyją. Jak
Roy. Jedyny prawdziwy trop w jego sprawie to raport o jego zaginięciu. Wypełniony
dwanaście lat temu. Cholera, wszystko, co powiedział, może być prawdą!
Trzy głośne stuknięcia w drzwi oderwały mnie od komputera. Jeśli to reporter...
Pecet zawarczał, podbiegł do drzwi i zaczął szczekać. Ciekawe, kto się przestraszy
małego pieska ze śliczną białą grzywą na głowie i obłoczkami sierści przy łapkach? Psiak
tego jednak nie wiedział. Wyjrzałam przez zasłonę w drzwiach i jęknęłam. Uśmiechając się
sztucznie, otworzyłam.
- W czym mogę pomóc, detektywie?
Falin wszedł bez pytania. Jego oczy omiotły pokój.
- Hej, nie mówiłam, że można wejść.
Chrząknął i obszedł pokój. Spojrzał na ubrania spiętrzone przed bieliźniarką, niezasłane
łóżko i naczynia w zlewie, aż w końcu stanął przy laptopie. Odchylił ekran tak, by lepiej
widzieć, co jest na ekranie.
- Hej! - zaniknęłam komputer. - Czego chcesz? Rozmawiałam z Holly i miałyśmy już
pewność, że nie mogłam zostać aresztowana za próbę przywołania cienia Colemana. Okay,
jego prawnicy mogli mnie pozwać, ale co by zabrali? Mój zepsuty telewizor? Nie wydawało
mi się, żeby Falin chciał mnie aresztować. A przynajmniej miałam taką nadzieję.
Zacisnął zęby, wydął usta i znów zaczął oglądać pokój. To zaczynało wyglądać na
nielegalne przeszukanie i rewizję. Pecet obwąchał nogę Falina, spojrzał na wysokiego
mężczyznę, powąchał znowu i uznał, że przybysz nie stanowi zagrożenia, bo podniósł się i
wskoczył na łóżko.
Zwinął się pośrodku poduszki i zamknął oczy.
Cóż, dobrze wiedzieć, że mój wierny towarzysz nie jest zmartwiony.
- Detektywie Andrews, czego pan chce? Odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Proszę się trzymać z dala od sprawy Colemana.
- Okay. - Dowiedziałam się, ile chciałam, z ciała w kostnicy. Nie chciałam mieć nic
wspólnego z czarem, którego działanie poczułam. Gdy tylko potwierdzę, że mój ojciec nie był
ostatnią jego ofiarą, przekażę wszystko policjantom z Jednostki Czarnej Magii albo FBF,
Federalnemu Biuru Fae.
Zabrzęczał telefon. Bez patrzenia na wyświetlacz przełączyłam rozmowę na pocztę
głosową.
Falin spojrzał mi w twarz, jakby szukał w niej kłamstwa, ale chyba zdałam test.
- Czy wyjawisz mi nazwisko swojego klienta, czy mam poczekać, aż prasa mi je poda?
- Dlaczego jesteś przekonany, że mój klient miał cokolwiek wspólnego ze... - o, cholera! -
...strzelaniną. Jeśli Coleman ukradł ciało mojego ojca, a Casey powiedziała mu, że zatrudniła
mnie do spojrzenia na porzucone ciało, mógł obawiać się tego, co mogłabym znaleźć. Falin
mógł mieć rację, nie zgadzając się z policjantami na temat motywu strzelca. Ta strzelanina
faktycznie mogła nie mieć nic wspólnego z procesem Holliday i wszystko z Colemanem.
Próbowałam nie pokazać po sobie, co dzieje się w mojej głowie. Byłam w tym naprawdę
dobra. Udałam, że po prostu się zacięłam.
Falin zmarszczył brwi, ale przytaknął i poszedł w stronę drzwi.
Zatrzymał się chwilę przed sięgnięciem do klamki i odwrócił się do mnie.
Uważaj. Ściągnęłaś na siebie spore zainteresowanie. Wiem. Jakby ta masa reporterów na
zewnątrz nie zwrocila mojej uwagi!
Telefon znow zabrzęczal. Jakiś natręt? Spojrzałam na wyswietlacz i nagle przypomniała mi
się zjedzona niedawno parówka. Na ekraniku widniało imię Casey. Cholera. Nie miałam
pojęcia, co powinnam jej powiedzieć.
Falin zauważył zmianę w moim nastroju i zaczął wyglądać na zbyt zainteresowanego.
Błysnęłam krótkim uśmiechem.
- To osobiste, detektywie. Jeśli pan może - wskazałam mu drzwi.
Znów zacisnął szczęki, ale wyszedł. Zamknęłam za nim i otworzyłam klapkę telefonu.
- Casey - powiedziałam na przywitanie, trzymając telefon w pewnej odległości od ucha.
Spodziewałam się awantury.
Nie zawiodła mnie.
- Alexis, co to ma wszystko znaczyć? Do mnie nie dzwoniłaś, ale widziałam nagranie w
telewizji i...
Przerwałam jej.
- Myślę, że jest to coś, co powinnyśmy omówić w cztery oczy.
7
Mój stary hatchback zakasłał, splunął i oddał życie pod kutą, żelazną bramą. Nie
zamierzałam jej otwierać, ale wychyliłam się przez okno i przekręciłam się tak, żeby użyć
prawej ręki do przyciśnięcia przycisku domofonu.
Czekałam, stukając palcami w kierownicę i gapiąc się na bramę. Nie byłam tutaj od lata,
gdy skończyłam osiemnaście lat. To był czas, gdy ojciec przyłączył się do Pierwszej Partii
Ludzi. Miałam nadzieję, że mój hatchback właśnie obniża wartość jego własności.
Wreszcie domofon zatrzeszczał, wypełniając ciszę statycznym hałasem, zanim niegrzeczny
głos warknął: - Nazwisko i cel wizyty.
Przyjemny strażnik. Mój ojciec takich lubił.
- Cześć, jak zdrówko? - uśmiechnęłam się do ekranu. Strażnik nie odpowiedział.
- Upał dzisiaj. Jestem umówiona z Casey Caine. Pudełko znów zatrzeszczało.
- Nazwisko?
- Alex Craft.
Hałas ustał i krótki dźwięk oznajmił otwarcie bramy. Cóż, przynajmniej Casey
zapowiedziała mnie strażnikowi, zreanimowałam samochód i pojechałam wzdłuż
wysadzanego magnoliami podjazdu. Dróżka zakręciła i zobaczyłam dom. Nie, to nie był dom.
To była rezydencja. Normalne domy nie miały sali balowych.
Zaparkowałam w kręgu obok głównego wejścia i popchnęłam drzwi, ale się zacięły.
Znowu. Miałam iść z tym do mechanika, ale to było w czasach, gdy jadałam regularnie.
Rzuciłam się na nie całym ciężarem i w końcu wysiadłam z samochodu.
Kamerdyner, siwiejący mężczyzna z wielkim, czerwonym nosem, który zdradzał jego
wieczorne grzeszki, otworzył przede mną drzwi. Dał mi przejść, wskazując ręką kierunek, jak
na dobrego kamerdynera przystało, ale niestety drzwi zostały otwarte tylko w połowie. -
Panna Alex? - Jak się masz, Rodger? Jeszcze wytrzymujesz z ojcem?
Uśmiechnął się, a powietrze wypełnił zapach sfermentowanych owoców. Najwyraźniej
Rodger nie ograniczał się już tylko do wieczorów.
- Pan Caine to pan Caine. Jest zajęty. Jest teraz w ratuszu. Dzięki Bogu za małe przysługi!
Kilka szybkich kroków na marmurowej podłodze za drzwiami.
- Alexis?
Rodger wyprostował się, gdy usłyszał ten głos, i przesunął w bok, więc mogłam przejść.
Casey była młodsza ode mnie o cztery lata, ale nie mogłybyśmy bardziej się różnić. Ja -
wysoka i chuda jak tyczka, ona - niska i zaokrąglona. Normalnie wyglądała bardzo szykownie,
ale dzisiaj jej blond włosy wisiały w strąkach wokół twarzy, a błękitne oczy były zabarwione
czerwienią i podpuchnięte. Jednak w czarnym jedwabnym topie, czarnych rybaczkach i
sandałach od Gucciego sprawiała wrażenie, jakby magazyn o modzie poświęcił jej kolumnę o
modzie pogrzebowej.
Poza śladami kilku godzin spędzonych na płaczu, wciąż była sobą. Stała u szczytu
schodów z jedną ręką wspartą na balustradzie, a drugą na biodrze.
- Rodger, czy mógłbyś podać nam kawę? Wypijemy w moim apartamencie - odwróciła się,
nie czekając na odpowiedź, i zastukała obcasami po marmurze.
Stary dom niemal nie zmienił się przez te lata. Gdy dotarłyśmy na drugie piętro,
zignorowałam pierwsze drzwi na lewo, które prowadziły do moich pokoi, kiedy jeszcze tu
mieszkałam. Nie, żebym spędzała tam dużo czasu. Gdy stało się jasne, że nie mogę ukryć
umiejętności grobowej wiedźmy, mój ojciec przekazał mnie do akademika. Od tego czasu
tylko lato spędzałam w domu.
Casey wskazała mi drogę do salonu w jej apartamencie i gdy tylko tam weszłam, szczęka
mi opadła. Ostatni raz, gdy tu byłam, ona miała czternaście lat. Dziś nie pozostał ślad po
boysbandowej obsesji.
Wszystko odzwierciedlało osobowość wyrafinowanej debiutantki, którą, w rzeczy samej,
była.
Pokój urządzono minimalistycznie. Wszystko było szklane, czarne albo białe, a jedyną
dekorację stanowiła mała, czarna statuetka stojąca na szklanym stoliku. Figurka wydawała się
być zrobiona ze starego drewna i miała wyryty jakiś symbol. Sięgnęłam po nią, a Casey
odchrząknęła.
- Alexis, co się dzieje? - usiadła na białym tapczaniku i wskazała mi miejsce naprzeciwko.
Patrzyła na mnie i czekała. Zagryzłam wargę i usiadłam. Jak jej to wytłumaczyć?
Myślałam o tym po drodze, ale nie znalazłam dobrego rozwiązania. Nie mogłam jej
powiedzieć, że podejrzewałam Colemana, głównego aktora Partii Ludzi - partii, która chciała
ograniczyć prawa fae i wiedźm – o bycie czymś nieludzkim i pełnym mrocznej magii. A tak. I
gdybym zapytała: „Czy zauważyłaś, że ojciec zachowywał się ostatnio jakoś dziwnie? Myślę,
że Coleman mógł ukraść jego ciało". Sądzę, że takie przymilanie się nie wchodziło w grę.
Chyba po prostu prawda nie wchodziła w grę.
Oczy Casey skupiły się na miejscu na mojej wardze, które niszczyłam zębami - nawyk z
dzieciństwa - więc zmusiłam się, by przestać. Mieszkałyśmy daleko, ale nie byłyśmy sobie
kompletnie obce. Dopóki nie skończyłam osiemnastu lat, spędzałyśmy razem każde lato. Casey
była córką bez skazy, ja przywołałam ducha jej papużki, gdy miałam dwanaście lat, a nasz
starszy brat Brad... Cóż, o Bradzie nie rozmawiałyśmy. Zniknął, gdy miałam jedenaście lat.
Gdy skończyłam naukę, zmieniłam nazwisko i zostawiłam ten dom na dobre. Wymieniałyśmy
czasem z Casey niezobowiązujące mejle, pisałyśmy do siebie na święta i raz, trzy lata temu, na
moje urodziny, spotkałyśmy się na kawie. Nie nienawidziłyśmy się; po prostu nie miałyśmy
zbyt wiele wspólnego.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
- Ktoś lub coś bawiło się z ciałem. Nie mogłam przywołać cienia.
Jej wymodelowane brwi podskoczyły.
- Oczywiście. Cały świat to wie. Zrobiłaś wszystko, żeby tak było.
Na chwilę straciłam rezon. Ona sądzi, żc to ja wypuściłam nagranie? Powstrzymałam jęk.
Sporo ludzi pewnie tak właśnie myślało. Pewnie potwierdzenia tego faktu szukał Falin w
moim mieszkaniu.
Ktoś zapukał do drzwi i zostałam uratowana od odpowiedzi. Wszedł Rodger z kawą,
umieścił tacę na stoliku i wyszedł bez słowa.
Casey pochyliła się, wsypując cukier do filiżanki. Podniosła dzbanuszek. - Śmietanki?
Uratowałam swoją kawę, zanim ją zepsuła. Wciągnęłam zapach ciemnej mieszanki i
zatopiłam się z zadowoleniem w miękkim siedzeniu. Czułam na sobie spojrzenie Casey.
- Chciałabym wiedzieć, co robi ten czar, który widziałaś? Kto go rzucił? Jakaś
czarownica, na pewno, ale jakiego typu?
I nagle zrozumiałam. Pierwsza Partia Ludzi postrzegała fae jako wrogów:
niebezpiecznych, nieprzewidywalnych i, co najważniejsze - niepoddających się kontroli.
Wiedźmy nie były dla nich lepsze. Wypiłam łyk kawy, ale zadowolenie minęło i nie było co
wspominać tej chwili. Postawiłam filiżankę na stoliku. Trzeba zagrać.
- To duża sprawa, ale uważam, że ciało jest nieprawdziwe. Jest tylko zaklęte tak, żeby
wyglądało jak Coleman.
Okay, to nie było dokładnie to, w co wierzyłam, ale nie było też nieprawdą.
Filiżanka Casey uderzyła o dzbanuszek. Jasnobrązowy płyn - za dużo śmietanki - przelał
się przez brzegi. Spojrzała i odstawiła oba naczynia na stolik.
- Uważasz więc, że Teddy może żyć? -Tak. Niestety.
Casey opadła na siedzenie, jakby ktoś wypuścił z niej powietrze, ale po jej twarzy błąkał
się uśmieszek. Był tak słaby, jakby ktoś wyłączył jej umiejętność odczuwania szczęścia i
trochę czasu musiało zająć jej nauczenie się tego od nowa.
Powierciłam się w fotelu, założyłam nogę na nogę. Czekałam, oczekując większej liczby
pytań, ale pytań nie było. Napiłam się kawy i skorzystałam z możliwości skierowania
rozmowy na inne tory.
- Jak ojciec radzi sobie ze zniknięciem Colemana i podejrzeniami w sprawie jego
śmierci?
- Ciężko mu. Wszystkim nam... ciężko - popatrzyła w dal. - To takie dziwne. Ta myśl, że
Teddy może nie żyć. Widziałam go niedługo przedtem - wiedziałaś? Byliśmy na kolacji
charytatywnej u Harriet. Jest senatorem, przy okazji. To było jakieś spotkanie dla dzieci
zamienionych magicznie, czy coś. W każdym razie, siedziałam naprzeciwko niego przy stole.
Był taki żywy, tak interesujący...
Taaak. Wyglądało na to, że moja siostra się zakochała.
- Więc ojciec dobrze sobie radzi?
Oczy Casey odzyskały zdolność koncentracji.
- Dlaczego wciąż pytasz o ojca?
- Wcale nie pytam. Ja... - złapała mnie. Cholera. - Po prostu się martwię.
Wstała.
- Myślę, że powinnaś już iść.
Przeszła przez pokój i otworzyła drzwi z zaciśniętymi ustami. Zanim za nią poszłam,
dopiłam kawę. Eskortowała mnie aż do drzwi frontowych. Sięgnęłam po klamkę, ale jej nie
przekręciłam. Przeklinałam Falina za poddanie mi tej myśli, bo teraz musiałam się
dowiedzieć.
Casey wyczuła moje wahanie i westchnęła.
- Zapomniałam, Alexis. Poczekaj, wezmę torebkę -podeszła do bocznej szafki i mocniej
stuknęła obcasami.
Poczekałam, aż wróci, i dopiero wtedy zapytałam.
- Komu jeszcze powiedziałaś, że mam obejrzeć ciało Colemana?
- Nikomu. Tacie. Ale tylko jemu. Dlaczego pytasz? - nie zaczekała na moją odpowiedź,
tylko wyciągnęła banknoty z torebki i wsunęła mi je w dłoń. - To wszystko, co mam w torebce,
ale skoro nie przywołałaś cienia, zapewne nie kosztowało cię to dużo czasu. Teraz, proszę, idź
już.
Schowałam pieniądze i wyszłam. Gdy dotarłam do dołu schodów, usłyszałam na
podjeździe koła samochodu. Spojrzałam w górę. Pod dom podjeżdżało srebrne porsche. O,
cholera. Tatuńcio wraca do domu.
Zbiegłam na dół i schowałam się w hatchbacku. Zatrzasnęłam drzwi i włożyłam kluczyk w
stacyjkę.
Silnik zakasłał.
No proszę.
Zakasłał ponownie i zaskoczył. Porsche zatrzymało się tuż za mną. Wrzuciłam bieg i
dodałam gazu. Mały samochodzik wyskoczył naprzód, jadąc w dół podjazdu. Nie zamierzałam
dziś mierzyć się ze złem - ani z własnym ojcem.
Zatrzymałam się na czerwonym i położyłam torebkę na kolanie. Pieniądze od Casey
wrzuciłam na wierzch, gdy wychodziłam. Teraz je wyciągnęłam i policzyłam.
Trzydzieści dwa dolary.
Zabulgotałam w chichocie. Śmiałam się, aż łzy pociekły mi z oczu. John był na
intensywnej terapii, ja miałam dwanaście szwów, skręcony nadgarstek i rachunek ze szpitala,
którego nie mogłam zapłacić, a Casey wyceniła mój czas na trzydzieści dwa dolary. Wytarłam
oczy i schowałam banknoty do portfela.
Nie powinnam była się w to mieszać. Powinnam powiedzieć jej „nie" i iść do domu.
Potrzebowałam teraz bogatego klienta, albo i dwóch.
Sprawy o ubezpieczenie zawsze były niezłe. Może jakiś walnięty psychiatra, który sądzi,
że pacjent potrzebuje rozmowy ze zmarłym członkiem rodziny? Te sprawy z kolei były dziwne,
ale trwały w czasie, co znaczy, że były opłacalne. Oczywiście, jeśli chciałam, żeby ktoś mnie
zatrudnił, musiałam zacząć odbierać telefony.
Zabębniłam palcami po kierownicy i zapatrzyłam się na czerwone światło. Było długie.
Sięgnęłam po gałkę radia. Może będę miała szczęście i zadziała? Mój samochód wyrwał do
przodu, a ja uderzyłam głową o sufit. Czułam ostry ból w czole i miałam łzy w oczach.
Popatrzyłam przed siebie. Co za cholera?
Front białego vana wypełniał całą przestrzeń wstecznego lusterka. Jak to...? Poczułam na
brwi coś mokrego. Cholera. Przycisnęłam dłoń do szwów. Palce miałam mokre od krwi.
To był naprawdę pechowy dzień. Wyskoczyłam z samochodu. Torebka spadła mi z kolana i
uderzyła o chodnik. Cudnie. Zgarnęłam wszystko z powrotem do środka i przerzuciłam pasek
przez ramię.
Zderzak mojego biednego hatchbacka tkwił zgnieciony pod spodem ciężkiej maski vana.
Tamten kierowca wrzucił wsteczny i odsunął się o pół metra. Spojrzałam na straty i po
policzku spłynęła mi gorąca łza. Cholera. Płakałam tylko wtedy, gdy byłam zła, co jeszcze
dodatkowo mnie wkurzało. Wytarłam oczy i poszłam pogadać z wysiadającym z vana
mężczyzną.
- Przepraszam za to, proszę pani - powiedział, idąc w moją stronę. - Hej, czy ja nie
widziałem pani w telewizji? Jest pani tą martwą wiedźmą.
Ze zdziwienia aż otworzyłam usta. Ale zamknęłam je, zanim powiedziałam coś, czego
potem mogłam żałować. Wzięłam głęboki oddech. - Grobową wiedźmą.
Jak, do cholery, mógł uderzyć mój samochód, skoro było czerwone? Za nami stała już
kolejka wozów.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się, pokazując krzywe zęby. Zdjął bejsbolówkę i podrapał
się po głowie, pochylając się nad zniszczonym zderzakiem.
- Pewnie można to wyklepać.
Tak, jasne. Wyjęłam telefon z torebki.
- Zamierzam zgłosić ten wypadek. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Okay, okay. Niech tylko wyjmę ubezpieczenie - wrócił do wozu. Światła się zmieniły i
wokół nas zaczęły powoli przejeżdżać samochody. Podeszłam do vana, żeby inni nie
przejechali mi po palcach. Jeśli ja jechałabym obok wypadku, ruch zwolniłby o wiele
bardziej, bo ludzie oglądaliby każdy jego szczegół. Takie to moje typowe szczęście. Lecz
skoro to ja brałam w nim udział, samochody śmigały dokoła i robiły wiatr. Facet, wciąż
pochylony nad siedzeniem i grzebiący w schowku, spojrzał na mnie i uśmiechnął się
ponownie.
Za mną trzasnęły drzwi samochodu. Zapiszczały koła. Odwróciłam się akurat, by
zobaczyć, jak mój mały samochodzik jest spychany z drogi. Co, do cholery! Pobiegłam do
niego.
Drapiąc asfalt i strzelając iskrami, odpadła połowa zderzaka. Złodziej przyśpieszył.
Zatrzymałam się na skrzyżowaniu. - Wracaj, ty...!
Operator numeru 911 odebrał, odcinając mi możliwość przeklinania. - Czy jest pani
bezpieczna?
- Tak, ale mój samochód został zepchnięty... Ktoś wyrwał mi telefon z ręki.
Palce o zbyt wielu stawach zamknęły się wokół mojego ramienia i moje ciało
zaalarmowało umysł. Odskoczyłam, starając się uwolnić. Uścisk przybrał na sile. Starszy facet
uśmiechnął się i odrzucił mój telefon na szosę.
Przełknęłam ślinę. Szok, którego doznałam chwilę wcześniej, umościł się w moim żołądku
i trwał tam w najlepsze. Przynajmniej nie krzyknęłam.
- Czego chcesz?
Znów się uśmiechnął. Jego krzywe zęby zaczęły się prostować, zmarszczki - wygładzać, a
jego twarz - nabierać ostrych rysów fae.
Błysnął ostro zakończonymi zębami i pociągnął mnie za ramię, kierując do vana. Teraz już
krzyczałam.
Przesuwne drzwi vana otworzyły się i wyszedł z nich kolejny fae. Wrzasnęłam, jakbym
miała w sobie krew banshee, i spróbowałam wbić nogi w ziemię, by utrudnić napastnikom
ruchy. Nie udało się.
Uderzyłam obcasem buta w twarz tego drugiego. Krzyknął i pociągnął mnie za ramię.
Straciłam równowagę i upadłam na kolana w cieniu vana.
Gdy ponownie dosięgną! mnie drugi fae, rozkręciłam torebkę, celując w jego żołądek. Nie
przejął się.
Fae przycisnął coś do mojego czoła, dokładnie w miejscu, gdzie krwawiły otwarte rany.
Próbowałam się wyrwać, ale warknął coś w dziwnym gardłowym języku i owinął mnie
lepkim sznurem magii.
Zdrętwiały mi nogi, potem ręce. Straciłam głos.
Starszy fae powiedział coś w tym samym języku. To nie była już magia, ale rozkaz. Ten
drugi pochylił się i złapał mnie pod kolana.
Podniósł moje nogi. Zawisłam w powietrzu między nimi. Nie mogłam się ruszać. Zanieśli
mnie do vana.
Dokoła nas śmigały samochody. Nikt się nie zatrzymał. Nikt nic nie zauważył. Pierwsza
Partia Ludzi mówiła, że fae mogą popełniać zbrodnie w świetle dnia i nikt ich nie zauważy z
powodu rzucanych przez nich uroków - magii iluzji tak silnej, że mogła zmieniać
rzeczywistość. Nigdy w to nie wierzyłam. Chyba właśnie zaliczyłam przebudzenie.
Nie mogłam mrugać. Nie mogłam nawet przełykać. Fae wrzucili mnie do wnętrza
samochodu.
- Nie ruszać się! Nie posłuchali.
- Puśćcie ją - rozkazał znajomy głos.
Fae spojrzeli po sobie, ale kontynuowali. W zamkniętą przestrzeń wpadł głośny huk
wystrzału. Ten trzymający moje ramiona odskoczył, upuszczając mnie. Pośrodku jego klatki
piersiowej wykwitła fontanna krwi.
O podłogę samochodu najpierw uderzyłam ramionami, a potem głową. Wciąż nie mogłam
się ruszać. Drugi fae uwolnił moje nogi. Podniósł ręce i powrócił w czeluści auta.
- Alex, wyjdź z vana - powiedział rozkazujący głos. Ha, gdybym tylko mogła! Nie
widziałam, kto mnie ratuje, ale już prawie pamiętałam jego głos. Musiał domyślić się mojego
stanu, gdyż pojawiła się ręka i wyciągnęła mnie z samochodu. Pojechałam na pupie.
Wylądowałam na chodniku jak worek z ziemniakami. Ręce w rękawiczkach przesunęły się
po czole, zrywając urok. Czucie wypełniło ciało tysiącami łaskoczących skórę igieł.
- Do samochodu - rozkazał Falin, stawiając mnie na nogi. Jedną ręką wskazał czerwony
kabriolet, bez zdejmowania z celownika drugiego fae.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Zabrałam torebkę z miejsca, w którym ją
upuściłam, gdy uderzył mnie czar, i pobiegłam do samochodu. Wskoczyłam na fotel pasażera i
przysunęłam kolana do klatki piersiowej. Otuliło mnie skórzane siedzenie. Uderzenia serca
dudniły mi w uszach, pulsując za oczami tak mocno, że zaburzały wzrok. Albo może łzy
zasłaniały mi widok? Wytarłam oczy wierzchem dłoni.
Falin stał na ulicy, wciąż mierząc z pistoletu. Z vana zwisała para nieruchomych nóg. Nie
widziałam drugiego fae.
- To żelazne kule - powiedział detektyw, robiąc krok w stronę furgonetki. - Jeśli więc nie
chcesz skończyć jak twój kumpel, zacznij gadać.
Samochody po obu stronach ulicy zwolniły. Z vana dobiegł nas śmiech przypominający
krakanie wrony. Zadrżałam.
- Myślę, że będziesz musiał się bardziej tłumaczyć niż ja - powiedział fae.
Za nami zatrzymał się czarny samochód. Kobieta wewnątrz zaczęła bacznie przyglądać się
całej sytuacji. Kolejne auto także przystanęło.
Jego kierowca wyciągnął telefon komórkowy.
Najwyraźniej urok został zdjęty.
Uciekając przed badawczymi spojrzeniami, skurczyłam się w fotelu. Ponad jego
krawędzią zobaczyłam, że Falin biegnie do auta ze schowanym pistoletem.
Zatrzasnął drzwi, i przekręcając się w powietrzu, wylądował w fotelu kierowcy. W innej
sytuacji byłabym pod wrażeniem. Przełknęłam gulę w gardle, próbując dać drogę powietrzu.
Falin wrzucił bieg i kabriolet ruszył z miejsca. Wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni
stopni. Uderzyłam ramieniem w drzwi i po raz kolejny straciłam i tak nierówny oddech.
Moszcząc się z powrotem w siedzeniu, złapałam za pas bezpieczeństwa.
Wymijaliśmy samochody. Nagle Falin przyśpieszył w takim tempie, że nie zdążyłam nawet
mrugnąć. Obejrzałam' się za siebie. Van ruszył, znikając za rogiem.
Minęło kilka długich minut, zanim serce przestało mi bić w gardle i znów mogłam mówić.
- Próbowali mnie porwać.
Falin spojrzał na mnie kątem oka, ale nie odpowiedział. Spojrzałam na niego.
- Zastrzeliłeś go. Wciąż nic nie mówił. Przeczyściłam gardło.
- Nie powinieneś zadzwonić, by zabezpieczono to miejsce?
Zastrzeliłeś go.
Falin przydeptał hamulce i obrócił kierownicą. Samochód zakręcił, przechylając się na
jedną stronę. Ścisnęłam drzwi, aż pobielały mi kostki. - Co się z tobą dzieje? - wrzasnęłam,
gdy opony uderzyły w chodnik.
Falin wyprostował samochód.
- Większość ludzi dziękuje, kiedy ratuje się im życie. Zagryzłam zęby, przełykając krzyk.
Pokierował autem na pustawy parking przy sklepie spożywczym i wjechał na wolne miejsce.
Zaciągnął wsteczny i samochód zatrzymał się z piskiem.
Falin obrócił się, zanim pęd spowodował, że lekko nas zarzuciło. Otaksował mnie
spojrzeniem i wykrzywił usta.
Pochylił się i sięgnął do schowka. Wyciągnął małe, czerwone pudełko, przejrzał jego
zawartość i wyciągnął bandaż grubości mojego nadgarstka.
- Na twoje czoło - rzucił opatrunek na moje kolano i sięgnął do tyłu, między fotele. Szukał
czegoś na podłodze.
Podniosłam bandaż. Małe tknięcie intuicji ostrzegło mnie o nieaktywnym czarze. Nie był
na tyle mocny, bym zorientowała się w jego właściwościach, ale skoro znajdował się na
bandażu, zapewne był leczniczy. Zerknęłam w lusterko od strony pasażera. Puściło tylko kilka
szwów, ale, niestety, krwawiłam w miejscu, gdzie zostały naderwane.
Usunęłam papier z opakowania opatrunku i przycisnęłam go do rany. Krew aktywowała
czar i po moim czole rozlało się ciepło, łagodząc ból. Nieźle.
Falin wyprostował się wreszcie. W ręce trzymał białą koszulę. Rzucił ją na moje kolana
razem z paczką nawilżanych chusteczek.
- Zmień ten zakrwawiony top.
Spojrzałam na t-shirt. Cała byłam pokryta małymi, czerwonymi plamkami. Wspaniale, już
się nie spiorą. Odciągnęłam materiał od skóry.
O, cudownie! Była mokra od potu. Wzdrygnęłam się. Już drugi dzień pod rząd
lądowałam pokryta krwią, która nie była moja.
Sięgnęłam do drzwi i rozważyłam opcję sklepu spożywczego. Bez znaków, bez świateł -
był pusty. Cudownie. Na pewno nie dostanę się do łazienki. Obejrzałam się przez ramię. Falin
czyścił broń i nie zwracał na mnie uwagi.
A, co mi tam. Zdjęłam koszulkę.
Na drugim siedzeniu Falin się zakrztusił. Widocznie jednak mnie obserwował. Nie żeby to
coś zmieniało.
- Twoje wyczucie czasu, choć idealne, jest bardzo mało prawdopodobne - powiedziałam,
otwierając paczkę chusteczek. -
Śledziłeś mnie.
Nie odpowiedział.
Chusteczka była zimna, ale przetarłam nią klatkę piersiową i brzuch, choć nie widziałam
tam żadnej krwi. Dopiero wtedy wbiłam się w koszulę. Była za duża. Zapięłam dwa guziki na
piersi, a resztę związałam w supeł. Jedyne, co mogłam zrobić.
Gdy się odwróciłam, Falin gapił się na mnie. Odchrząknął i opuścił oczy. Wyciągnął rękę.
Z westchnieniem podałam mu koszulkę. To chyba jest dowód. Policja wciąż nie zwróciła
mi ubrań, które wczoraj miałam na sobie. Jeśli dalej tak pójdzie, będą dysponowali całą moją
garderobą popakowaną w małe, brązowe torebki.
Falin otworzył drzwi i wyjął z kieszeni spodni zapalniczkę. Bez słowa podstawił płomień
pod moją koszulkę.
- Hej! Co ty wyra... Top zajął się ogniem, a powietrze wypełnił zapach palonej bawełny.
Wyskoczyłam z samochodu.
- Wariat! - zatrzasnęłam drzwi. - Kim ty jesteś? Zastrzeliłeś gościa, a teraz niszczysz
dowody. Powinnam zadzwonić pod 911!
Tyle że nie mogłam. Nie miałam już telefonu.
Zawiesiłam torebkę wyżej na ramieniu i spojrzałam na pusty parking. Co miałam teraz
robić? Poszłam w stronę ulicy.
Za mną zamruczał kabriolet. Gdy Falin się do mnie zbliżał, żwir chrzęścił pod kołami.
- Mówiłem, żebyś przestała zwracać na siebie uwagę. Spojrzałam ze zdziwieniem. Co ja
takiego zrobiłam, żeby cokolwiek na siebie zwracać? No, może poza ujawnieniem istnienia
naprawdę paskudnego czaru, który przerastał umiejętności uzdolnionej wiedźmy. Ale coś
innego? Okay, od chwili obejrzenia miejsca, gdzie dokonano zamiany ciał. A, tak! Możliwe
jeszcze, że byłam w domu ostatniej ofiary. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.
- Co powiedziałaś córce gubernatora? - zapytał Falin, wciąż podążając za mną
samochodem.
- Casey nie ma z tym nic wspólnego.
- Nie widzisz nic cholernie podejrzanego w tym, że zostałaś zaatakowana kilka minut po
opuszczeniu domu gubernatora?
Tak, widziałam. Ale nie zamierzałam mu tego mówić. Od mojej rozmowy z Royem cały
czas gnębiły mnie kolejne pytania i podejrzenia. Chyba mogłabym powiedzieć Falinowi
wszystko, co wiedziałam, i rzucić na tę sprawę trochę światła - pod warunkiem, że by mi
uwierzył - ale co, jeśli moje podejrzenia są błędne? Nie chciałam się dowiedzieć, co zrobiłby
mój ojciec, gdybym fałszywie oskarżyła go o mroczną magię.
Oprócz tego, próby wyjaśnienia mojego udziału w tej sprawie mogłyby ujawnić skrywany
fakt, że lider Pierwszej Partii Ludzi ma wspólne ze mną DNA. I wydał na utrzymanie tego
faktu w tajemnicy dużo pieniędzy. Jeśli chodziłoby o kogokolwiek innego, uwierzyłabym, że
zobowiązywały do tego przysięgi tajności...
Nie odpowiedziałam, a Falin podjechał bliżej, skręcając lekko koła. - Wsiadaj.
- Pójdę piechotą, dzięki,
- Wsiadaj - pochylił się, otwierając drzwi od strony pasażera, i zablokował mi drogę.
Spojrzałam na niego kątem oka. Zachodzące słońce zmieniło mu kolor włosów w
przedziwną czerwień i lekko złagodziło rysy. Uniósł brew i wskazał na siedzenie.
Był niebezpieczny.
Właśnie ocalił mi życie.
Zawahałam się, zmęczona, a on się uśmiechnął. Nie był to szeroki uśmiech, ale zmienił mu
twarz, zmiękczył tę ostrą krawędź, o którą tak bałam się skaleczyć. Potrzebuję podwiezienia.
Usiadłam.
- Zabieram cię na Posterunek, żebyś mogła zgłosić kradzież samochodu - powiedział, gdy
zamknęłam drzwi. - A porwanie?
- Tylko samochód.
Cholera. On właśnie zastrzelił fae. Aby mnie ratować. I nie chciał, by ktoś o tym wiedział.
Spojrzałam na dymiący kopczyk, który kiedyś był moją koszulką.
Co to za detektyw?
8
Poranna gazeta wydrukowała na pierwszej stronie moje wielkie zdjęcie. Musiało zostać
zrobione na chwilę przedtem, zanim zorientowałam się, że wyciekło nagranie, bo miałam
wyraz twarzy „o, cholera!". Niezbyt fotogeniczny.
Złożyłam gazetę i rzuciłam ją na blat. Potarłam wciąż swędzące zadrapania na ramieniu.
Było wczesne popołudnie, lecz jak na razie opuściłam dom, tylko aby w napięciu odbyć z
Pecetem mały spacer. Część mnie wątpiła wprawdzie, że fae, który próbował mnie porwać,
zrobiłby cokolwiek otoczony przez pół tuzina vanów stacji informacyjnych, ale druga część, w
której zapewne znajdował się mój instynkt samozachowawczy, przypominała, że historia
zdarzyła się na ruchliwej ulicy.
Tak więc zostałam w domu. Za spuszczonymi roletami. I zamkniętymi drzwiami.
Zamknęłam nawet wewnętrzne drzwi, które oddzielały moje piętro od reszty domu, choć do tej
pory zawsze były otwarte. Teraz musiałam zmierzyć się z największym problemem.
Ogóreczka już nie było.
Lodówka oficjalnie ogłosiła upadłość, a Peceta nakarmiłam ostatnią porcją karmy. Jeśli
trzydzieści dwa dolary
Casey i ja nie wylądujemy w spożywczaku, wkrótce razem z moim psem będziemy bardzo
głodni.
- Jak myślisz, co powinnam zrobić?
Pecet spojrzał znad swojej poduszki, przekonał się, że nie mam w ręku jedzenia, i zamknął
oczy. Westchnęłam. Psu nie smakowało pół ogóreczka.
- Okay, to ja wyjdę - ale nawet nie drgnęłam. To bez sensu. Nie mogę się ukrywać do
końca życia. Wstałam, ale stopy miałam ciężkie jak ołów. Musiałam mocno chwycić za
krawędź blatu, bo pobielały mi kostki palców.
Weź się w garść, Alex. Odetchnęłam głęboko i puściłam blat. To tylko sklep spożywczy.
Chwyciłam chustkę i duże okulary przeciwsłoneczne z dolnej szuflady bieliźniarki i
obejrzałam się w lustrze. Wyglądałam, jakbym chciała uniknąć paparazzich. Gdyby wyłącznie
prasa stanowiła problem! Zamykałam właśnie szufladę, gdy moją uwagę przyciągnął kawałek
ciemnej skóry.
Przyklękłam, wyciągając mały sztylet w skórzanej pochwie. Niemal o tobie zapomniałam!
Zaklęty sztylet, czekając, aż go wyciągnę, przekazał mojej dłoni moc. Właśnie dlatego został
schowany. Stworzony przez fae, podobnie jak jego bliźniaczy egzemplarz, mógł przebić niemal
wszystko. Dała mi go Rianna po ukończeniu akademię. Drugi zatrzymała dla siebie.
Przebiegłam palcami po zaklętej skórze. Faktycznie, lepiej czułabym się z odrobiną
dodatkowej ochrony.
Gdzieś tutaj mam pasek... Przejrzałam zawartość szuflady, aż znalazłam. Teraz już mogłam
przymocować broń do nogi pod cholewką buta. Przypięłam sztylet, wzięłam torebkę i zeszłam
po schodach do głównej części domu.
- Holly? Kaleb? - zawołałam, gdy dotarłam do podstawy schodów.
- Tutaj - odpowiedział mi głęboki głos. Przeszłam przez hall w stronę garażu, który Kaleb
przekształcił w studio-pracownię.
Jego okrąg był aktywny, więc nie mogłam przejść przez otwarte drzwi, ale Kaleb
faktycznie znajdował się w centrum pomieszczenia, z dłutem w jednej dłoni, młotkiem w
drugiej i kawałkiem marmuru przed sobą. Jego zielonkawe ramiona pokrywał kamienny pył -
zdjął z siebie urok - a gdy spojrzał przez ramię, jego oczy nie miały białek. Wynajmowałam u
Kaleba piętro od pierwszego roku na akademii, ale nigdy nie widziałam go bez żadnego uroku.
Siłą rzeczy, po wczorajszej próbie porwania widok ten rozstroił mnie bardziej niż w
warunkach zwyczajnych.
Musiał coś wyczuć, albo po prostu nie lubił, gdy ludzie oglądali go w tej formie -
naprawdę rzadko nie nakładał uroków - bo jego skóra pociemniała, a oczy zmieniły się w
ludzkie. Wyglądał już jak zwykły facet, którego można minąć na ulicy i nie spojrzeć na niego
więcej niż raz. No, może jednak nie każdego przechodnia pokrywa marmurowy pył.
- Nowe zlecenie? - zapytałam, wskazując głową kamień. Kaleb był wykształconym
rzeźbiarzem i artystą. Ludzie zlecali mu pracę nie tylko z powodu siły jego zaklęć, ale także
dlatego, że robił przepiękne przedmioty.
Potrząsnął głową.
- To tylko coś, nad czym pracuję. Czy kamery wciąż celują w mój dom?
- Hm... - nie musiałam wyglądać na zewnątrz, żeby odpowiedzieć na pytanie. - Tak.
Przep... - przerwałam.
Nie wolno przepraszać fae. - Zastanawiałam się... Czy jeśli uznasz, że czas na przerwę,
mógłbyś podrzucić mnie do sklepu?
- A co się stało z twoim samochodem? - Chyba gremliny.
Odłożył dłuto i młotek i wytarł dłonie o dżinsy.
- Taaak. Najpierw wezmę szybki prysznic. Czy powiedziałaś „gremliny"?
Gdy postawiłam na podłodze dwie torby jedzenia, Pecet pokłusował wokół moich stóp.
- Hej, tęskniłeś? - zapytałam, uśmiechając się i zamykając kopniakiem drzwi.
Opowiedziałam Kalebowi o porwaniu. Nie był zadowolony i chciał, żebym trzymała się
od tego wszystkiego z daleka - co i tak miałam w planach, więc nie robiłam z tego żadnej
sprawy. Dzięki kontaktom wśród fae obiecał dowiedzieć się, czego tylko będzie mógł, i
zobaczyć, czy uda mu się podsłuchać cokolwiek z moim imieniem w roli głównej. Nie pytał o
dochodzenie, więc się nie wyrywałam się z informacjami.
Cóż, przeżyłam wyprawę do sklepu i nie zdarzyło się nic złego, jedynie jakiś reporter
złapał mnie w alejce z płatkami śniadaniowymi. Czułam się więc całkiem dobrze. Głupio było
tak się chować w domu przez cały ranek. Jak powiedzieli Falin i Kaleb, po prostu powinnam
działać trochę spokojniej. Co znaczyło, że muszę o wiele dyskretniej zajmować się sprawą
Colemana, i tylko po to, by dowiedzieć się, czy mój ojciec jest w nią wplątany. Ale nie
mogłam przecież przestać żyć. Poza tym, po zakupach zostało mi zaledwie dwanaście
dolarów, więc musiałam szybko znaleźć nowego klienta.
Pecet podskoczył, machając łapkami w powietrzu, migając niebieskim gipsem i wyraźnie
dając do zrozumienia, bym go podniosła. Więc podniosłam. Natychmiast postawił uszy i
zapominając o mnie, zanurkował w torbie.
Mały zdrajca.
Pogłaskałam go po głowie, bo skomlał jak oszalały, atakując torbę z psim żarciem.
- Okay, okay. Daj mi chwilę.
Napełniłam jego miseczkę, zostawiłam go przy niej i wzięłam się za rozpakowywanie
zakupów. Nabyłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, głównie przetworzone lub zamrożone
posiłki, które nie przypominały za bardzo jedzenia, ale były tanie i dawały się przełknąć.
Wzięłam w rękę dwie paczki makaronu i otworzyłam szafkę.
Jeśli miałabym przestać interesować się Colemanem, muszę skontaktować się z FBF i
powiedzieć im, co wiem. Nie musiałam mówić o swoich podejrzeniach na temat ostatniej
ofiary, choć pewnie doszliby do podobnych wniosków. Wzięłam paczkę hot dogów i
wrzuciłam je do dolnej szuflady lodówki. Jeśli opowiedziałabym o złodzieju ciał, FBF
zaczęłoby własne śledztwo. A co, gdyby odkryli, że Falin postrzelił tego fae? Nie zrobiłam
niczego złego. Cholera, chcieli mnie porwać! Ale nie zgłosiłam strzelaniny. To oznaczało, że
jestem współwinna. Już sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze.
- Jeśli zamknęłabyś lodówkę, nie byłoby ci tak zimno. Podskoczyłam, gdy usłyszałam ten
głos, i niemal upuściłam karton mleka, który właśnie wstawiałam do lodówki.
Powietrze za mną wypełnił głęboki męski śmiech. Odwróciłam się powoli.
W kuchni, oparty o blat, stał Śmierć. Kciuki miał zatknięte w kieszeniach dżinsów. Ben
Franklin powiedział kiedyś: „W tym świecie nic nie jest pewne, oprócz śmierci i podatków".
Śmierć był zdecydowaną stałą w moim życiu. Czarny t-shirt eksponował jego umięśnioną
klatę. Włosy kończyły mu nierówno z podbródkiem. Jego ciemne oczy obserwowały mnie z
czymś, co wyglądało na uśmiech, choć w sumie się nie uśmiechał... Dokładnie tak samo jak
wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy osiemnaście lat temu. Przychodził i odchodził,
kiedy chciał, czasem na pogaduszki, czasem, by mnie wyszydzać. Swoje sekrety trzymał dla
siebie i nigdy się nie wtrącał.
Aż do teraz.
Ocalił mi życie. Nie tylko nie wziął mojej duszy, ale wypchnął mnie ze strefy śmiertelnego
zagrożenia. Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć, jak i czy mu dziękować.
W rękach wciąż miałam karton z mlekiem. Spojrzałam na niego i wstawiłam do lodówki,
na górną półkę. Wnętrze wciąż wyglądało na puste. Zamknęłam drzwiczki.
- Myślałam, że przyjdziesz wcześniej.
Wiem, że przysunął się, bo poczułam za sobą zimno jego skóry.
- Musiałem się zająć paroma sprawami.
Sprawami. Więc ktoś kogoś stracił... Usta mi wyschły i odwróciłam się gwałtownie.
- Nie John?
Śmierć przecząco potrząsnął głową i nieświadomie wstrzymany oddech uwolnił się z
moich płuc. Pytałam wczoraj na Posterunku i powiedziano mi, że John wciąż jest nieprzytomny
na intensywnej terapii. Nie podobał mi się jednak ton, jakiego używali policjanci. Spał zbyt
długo. Zaczynały się plotki o uszkodzeniu mózgu.
- Powinnaś go odwiedzić.
- Wiem. Chciałam iść wczoraj, ale miałam wariacki dzień, a dzisiaj... - spojrzałam w dół,
omijając Śmierć spojrzeniem. Znał mnie zbyt dobrze. To było nie fair, bo ja nie wiedziałam
nawet, jak on naprawdę ma na imię, jeśli w ogóle je miał. I doskonale zdawał sobie sprawę,
że nie lubię szpitali, a zwłaszcza pacjentów w śpiączce. - Dziękuję ci za - machnęłam ręką w
powietrzu - wszystko. Nie przekroczyłeś przypadkiem swoich uprawnień?
Śmierć wzruszył ramionami, ale się uśmiechnął. To był malutki uśmiech, którego pełnia
widniała dopiero w oczach.
- Najwyżej zbiorę w centrali ochrzan.
Moje spojrzenie poleciało w górę. Centrala? On zdradza tajemnice? Lekkie skrzywienie
warg wskazywało na to, że się ze mną droczy, ale mnie to nie przeszkadzało. Mówiłam dalej.
- Więc będziesz miał z mojego powodu kłopoty? Uśmiechnął się szerzej. - Zrobisz mi
kawę i będziemy kwita.
Zaśmiałam się. Poczęstowałam go kawą w ramach eksperymentu, gdy byłam jeszcze
nastolatką. Rianna i ja zauważyłyśmy, że moja grobowa magia łączy świat żywych i każdy
wymiar, w którym aktualnie przebywa Śmierć. To była jedyna rzecz, którą ja potrafiłam
zrobić, a ona nie.
Rianna, dwa lata starsza ode mnie, była moją współlokatorką, idolką, najlepszą
przyjaciółką i największą rywalką. Ja niemal oblałam tradycyjne rzucanie czarów, podczas
gdy ona mogła rzucić czar, jaki chciała - i wiele innych, których jej nie uczono i
prawdopodobnie nawet nie chciałaby się nauczyć. Ale żeby porozmawiać ze Śmiercią,
musiała dotknąć grobu. A i wtedy nie objawiał się jej zbyt wyraźnie.
Zapewne niezbyt dobrze świadczyło o mnie to, że ja widziałam go z taką ostrością.
Oznaczało to niechybnie, że nigdy nie nauczyłam się odpowiednio stawiać barier i oddzielać
psyche od rozpadliny między światem żywych a umarłych. Nie dbałam o to. Mogłam to robić.
To był taki nasz wspólny sekret. I nie tylko mogłam widzieć Śmierć. Kiedy wchodziłam w
interakcję z przedmiotami, on również mógł w nią wchodzić.
Pewnego dnia dałam mu kubek kawy. Wyszło na to, że mu posmakowała. Gdyby tylko
pozwolił mi potraktować się jak projekt na konkurs magiczny, na pewno miałabym wyższe
oceny.
Teraz też zrobiłam dwa kubki kawy. Czarną dla siebie, z mlekiem - dla niego. Dopiero gdy
podniosłam pełny kubek, by mu go podać, zorientowałam się, że będzie problem. Miałam
tylko jedną sprawną rękę.
Druga tkwiła w gipsie.
- Hm, napiję się później - powiedziałam, podając Śmierci kawę.
Otulił kubek dłońmi, otaczając palcami moje. Ciepło kawy przeszło w moje dłonie, ostro
kontrastując z zimnym dreszczem na kręgosłupie. Z błyszczącymi oczami, utkwionymi w
moich, Śmierć dmuchnął w parujący płyn. Jego oddech pachniał rosą i świeżą ziemią, i
mieszał się z aromatem kawy. - Możemy podzielić się moją.
Sprawdziłam, czy wciąż bije mi serce. Tak, wciąż żyłam. Choć przez moment miałam
wrażenie, że się zatrzymało. Odchylając głowę, zmarszczyłam nos.
- Twoją kawą? Nie dotknęłabym jej.
- Oczywiście - uśmiechnął się i odsunął dłonie. Byłam wysoka, ale on był wyższy. Różnica
wzrostu sprawiała, że niewygodnie było tak trzymać ten kubek, bo Śmierć musiał się schylać,
a ja podnosić ramię nienaturalnie wysoko. Jego dłonie osunęły się na moją talię. Podniósł
mnie na blat bez wysiłku. Zadrżałam pod jego palcami. Tylko w połowie była to reakcja na
zimno jego skóry.
Gdy siedziałam na blacie, byliśmy niemal równi wzrostem. Śmierć znów chwycił kubek i
wziął długi łyk, wciąż patrząc mi w oczy. Jego dotyk był naprawdę zimny - nie grobowym
zimnem, ale takim nienaturalnym, które paliło, gdy weszło pod skórę. Wiedziałam, że to działa
także w drugą stronę. Moja skóra też go pali.
- Tak więc... Powiesz mi coś o tym strzelcu, od którego mnie ocaliłeś?
Kształt uśmiechu pozostał ten sam, ale od razu wiedziałam, że pytanie go przyćmiło. Nie
odpowiedział, tylko zamknął oczy. Pił kawę. Gdy otworzył powieki, w jego źrenicach tańczyły
małe światełka. Znów się uśmiechnął, a ja miałam wrażenie, że wcześniej był tylko
przesłonięty jakąś chmurą. Omiótł mnie spojrzeniem.
Zmienił wyraz twarzy. Odstawił kubek i zmarszczył brwi.
- Co się stało? - W jego głosie nie było śladu wygłupów. Patrzyłam na niego, nie
rozumiejąc. Wyciągnął palce i dotknął mnie w okolicy obojczyków.
Spojrzałam w dół, na zadrapania na ramieniu.
- Zaatakował mnie cień. To było dziwne. Gdy próbowałam go przywołać, czułam się,
jakbym była w młynku do mięsa. Wtedy on wyszedł, cały krzyczący i mściwy.
Widziałeś kiedyś cień, który krzywdzi?
Śmierć przysunął się bliżej, ale nie dotknął rany.
-Alex, to bardzo ważne. Gdzie zostało znalezione ciało? W magazynie? - W śmietniku - nie
miałam pojęcia, gdzie zamordowano Bethany. Policja także nie wiedziała. Wiedziałam coś o
magazynie. Działa się tam zła magia. Jeśli Śmierć nawiązywał do tego miejsca... - Co wiesz?
Nie odpowiedział. - Straszysz mnie.
Spojrzał mi w oczy, lecz teraz nie było w nich śmiechu.
- Rana jest zainfekowana czarem. Rozszerza się jak wirus.
Niemal upuściłam swoją kawę. Zainfekowana czarem? Wirus? Przełknęłam ślinę i
skupiłam się na odstawieniu kubka. Gdy odsunęłam drżącą rękę, porcelana zabrzęczała.
Wzięłam głęboki oddech. Wypuściłam. Dam sobie z tym radę. Do każdego czaru istniał
czar mu przeciwny. Musiałam go tylko poznać. - Co to za czar?
Śmierć zacisnął wargi. Po raz pierwszy wyglądał niepewnie. Odsunął się ze zmrużonymi
oczami i zniknął. Zeskoczyłam z blatu.
- Cholera! Co robi ten czar! Jak go odwrócić?
Pecet spojrzał na mnie znad miseczki, ale Śmierć nie odpowiadał. Nie wiedziałam, czy
odszedł, czy też po prostu stał się niewidzialny. Nie miałam pojęcia, czy nie zna odpowiedzi,
czy nie wolno mu nic powiedzieć. Nie wiedziałam więc nic. Ponieważ, jak długo go znałam,
tak naprawdę nie wiedziałam o nim nic.
9
Siedziałam w centrum aktywnego kręgu ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami,
próbując znaleźć trochę spokoju. Nie było to łatwe. Używałam transu medytacyjnego, by
dotrzeć do Eteru, wymiaru magicznego, ale w obecnej sytuacji wolałabym, żeby mój rytuał był
bardziej aktywny, coś jak taniec czy śpiew. Albo krzyk. Strzelano do mnie, grupa fae chciała
mnie porwać, możliwe, że mojemu ojcu ukradziono ciało, a w moim własnym buszował jakiś
nieznany czar. O, tak... Naprawdę mogłabym sobie teraz pokrzyczeć.
Skoncentrowałam się na oddechu i spróbowałam oczyścić myśli, ale bez skutku. W mózgu
mi brzęczało. Okay, plan B.
Przerzuciłam energię z pierścienia w pasywny czar na bransolecie, aktywując ją. Spłynął
na mnie fałszywy spokój i następny oddech był już równiejszy. Wszystkie moje myśli, lęki,
osobowość zostały zamknięte w małym bąbelku i zabrane poza zasięg umysłu który się
oczyścił.
Wpadłam w trans.
Kolejny oddech był pełen kolorów i światła. Dotarłam do Eteru.
Nitki magii fruwały w powietrzu. Przesunęłam palcami przez pasek niebieskiej energii.
Zwinęła się wokół mojej dłoni. Przysunęłam ją bliżej ciała. W Eterze moje ciało błyszczało
magią i ciepłem. Zaśmiałam się, czując ich dotyk. Dźwięk zmienił się w jasnobłękitne nutki.
Zatańczyłam pośrodku wirów energii, szukając niebieskich i zielonych nitek, kolorów,
które najlepiej ze mną rezonowały. Ciągnęłam energię, aż cała od niej błyszczałam. Niestety,
numer z bąbelkiem nie zawsze wychodził. Miewałam problemy z magią medytacyjną.
Wyszłam z siebie, patrząc na własne eteryczne ciało. Było identyczne z ziemskim, może
oprócz tego całego połysku i świecenia. Teraz mogłam widzieć magię. Każdą magię.
Obsydianowy pierścień na palcu zmienił kolor, naładowany do pełna. Zbierająca moje osłony
srebrna bransoletka, z powodu mnogości nieaktywnych czarów, które w niej nosiłam,
stanowiła motek kolorów. Obie części biżuterii były jasne, czyste i zdrowe. Patrzyłam dalej.
Zadrapania na ramieniu były czarne. Wyglądały jak odłamki próżni wciągające otaczającą
je magię. Nigdy nie widziałam tak czarnej magii. Od ran biegły czarne pędy, podobne
spragnionym korzeniom sięgającym do mojego mostka i w dół ramienia. Skrzywdzona skóra
wokół nich lśniła purpurą. Gdy je obserwowałam, z rany wystrzelił cienki pęd. Miał zaledwie
kilka centymetrów, ale w miejscach, których dotykał, umierało światło. Śmierć miał rację -
czar był złośliwy i rósł.
Sięgnęłam do przepływającego zawijasa zielonej energii i oplotłam go wokół dłoni.
Myślą zmieniłam w połyskliwą, zieloną kulkę. Skoncentrowałam się na czarnym czarze,
próbując wyciągnąć go spod skóry i wdusić go w eteryczną kulkę sposobem, którym
zajęłabym się każdą spaczoną magią.
Czar opierał się, więc podziałałam mocniej. Wokół mnie zapaliły się czerwone świetlne
iskry energii, reagując na mój wysiłek. Wciąż ciągnęłam. Coś się stało i Eter zawirował w
jasnych błyskach pomarańczu, czerwieni i agonii.
Gdy wszystko wróciło do normy, spojrzałam po sobie. Czar wciąż tkwił w moim ramieniu,
ale czułam się lekko wytrącona z równowagi. Zamrugałam i spojrzałam znowu. Jak mogłam
cokolwiek wyciągnąć z siebie tak krzywo? Mogłam, ponieważ czar trzymał się czegoś. Czegoś
w moim wnętrzu.
Przełknęłam ślinę. Nie miałam pojęcia, czy Śmierć może widzieć magię, ale wiedziałam,
co widział na pewno. Dusze.
Jeśli ten czar wysysał moją duszę, byłam w poważnych tarapatach.
Chodziłam między kuchenką a łóżkiem. To było tylko trzynaście kroków - zbyt mało, żeby
rozładować nerwową energię. Pecet patrzył na mnie z bezpiecznego miejsca na poduszce.
Rzuciłam czar uzdrawiający na nadgarstek i na zadrapania. Nie miałam dużych nadziei, ale coś
musiałam zrobić.
Nosiłam w sobie złośliwy czar. Nawet nie chciałam myśleć, co mógł mi robić. Szczytem
jego możliwości było wyssanie duszy. Potarłam wacik, który zawierał czar leczący,
przykrywający zadrapania. Paliły bardziej, niż powinny.
Przestałam chodzić. Rana bolała najbardziej podczas wizyty w magazynie. Więc: czy czar
przeniósł się z cienia na mnie, czy też wykorzystał zadrapania i wlał się w nie w pustym
baraku? Obie możliwości były nieprawdopodobne, może nawet niemożliwe - jednak Śmierć
powiedział, że czar wywodzi się z zadrapań. Sama to wywnioskowałam z obserwacji z Eteru.
Szkoda, że Śmierć nie powiedział nic więcej. Niech go cholera. Znikać, gdy tak bardzo
potrzebuję odpowiedzi!
To naprawdę nie było fair; wiedziałam o tym. Jeśli Śmierć nie powiedziałby mi o czarze,
wciąż nie miałabym o nim pojęcia. Chciałabym tylko, żeby był jakiś sposób na skontaktowanie
się ze Śmiercią. Moja lista pytań rosła. Zapewne mogłabym spróbować śmierci klinicznej.
Wydałam z siebie chropawy chichot.
W Eterze nie mogłam wyciągnąć czaru. Potrzebowałam odtrutki. W Dzielnicy Magicznej
znajdowało się Centrum Antyklątwowe. Niestety, nie zapłaciłam tam ostatniego rachunku po
tym, jak zostałam przeklęta przez starą wdowę, która najęła mnie do przywołania cienia
swojego męża. Nie była zachwycona odkryciem, że jej zmarły mąż miał romans. Nie
wiedziałam, dlaczego przeklęła mnie, ale centrum odwiedzić nie mogłam. Gdybym tylko
mogła dowiedzieć się czegoś więcej o tym czarze, może udałoby mi się samej znaleźć
kontrzaklęcie. Tamara.
Była najlepszą wykrywającą, jaką znałam. Jeśli ktokolwiek miał odkryć, co to za czar, to
tylko ona. To znaczy, jeśli zechce ze mną rozmawiać po tej całej sprawie z Colemanem.
Pobiegłam do torebki, zanim przypomniałam sobie, że właśnie została zniszczona i teraz
zapewne dekorowała chodnik. Racja - nie mam telefonu. Holly wciąż była w pracy, ale Kaleb
powinien być w studiu. Pozwoli mi użyć swojego aparatu.
Podeszłam do wyjścia prowadzącego do głównej części domu, gdy usłyszałam głośne
pukanie do frontowych drzwi. Podskoczyłam, a Pecet podniósł się z łóżka. Sięgnęłam po
sztylet szybciej, niż zdałam sobie z tego sprawę. Podeszłam i wyjrzałam przez zasłonę. Nie,
znowu.
- Czego potrzeba, detektywie?
Wstawiłam nogę za drzwi, żeby Falin nie mógł ich otworzyć, ale nawet nie spróbował.
Zamiast tego uśmiechnął się; jego pełne wargi otoczyły idealne zęby.
- Wpuść mnie, Alexis Caine. - Skąd znasz moje nazwisko?
Nikt nie miał możliwości sprawdzić, czy i że je zmieniłam. Wybrałam „Craft" dla ironii i
żeby zdenerwować ojca, ale gdy zmiana stała się faktem, tatuś pochował dosłownie wszystkie
papiery. Nie miałam pojęcia, jak to zrobił, ani jak głęboko je ukrył, ale nikt wcześniej nie
znalazł powiązania - żaden reporter, żadna plotkarska grupa internetowa ani nawet żaden
detektyw wynajęty do szukania brudów podczas kampanii wyborczej.
Falin zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział. Patrzył na sztylet, który trzymałam w ręku.
Ukryłam dłoń za plecami.
- Cóż - powiedział. - Cieszę się, że w końcu zaczęłaś dbać o ochronę. Ale nie byłaś tak
spięta, gdy ostatnio cię widziałem.
- Za to ty byłeś tak samo denerwujący. Przynajmniej jedno z nas ma stały charakter -
zaczęłam zamykać drzwi.
Wyciągnął rękę, by je przytrzymać drzwi, ale nie wchodził, jak poprzednio. - Wpuść mnie,
Alex, proszę.
To „proszę" zadziałało. Odsunęłam się od drzwi, pozwalając mu przejść. W końcu mógł
się wywyższać i być zaborczy, ale uratował mi życie. Mogłam go wysłuchać. Poza tym,
powinnam oddać mu koszule.
Patrzył na mnie, gdy przyklękłam i schowałam sztylet w bucie, i udał się na małą
wycieczkę po moim mieszkanku, gdy szukałam w stercie ubrań jego koszuli. Ignorowałam go.
Powinnam zatrzymać ją w zamian za moją. Oczywiście, tak naprawdę nie miałam co zrobić z
męską koszulą - zwłaszcza dopasowaną do szerokich ramion Falina. W końcu ją znalazłam i
złożyłam, nie dbając o zagniecenia.
Falin stał przy blacie, gapiąc się na dwa kubki z zimną kawą. Jeszcze ich nie umyłam.
Poniósł jeden.
- Miałaś gościa?
- Czy moje prywatne życie to twój interes?
- Powinnaś obejrzeć wiadomości.
Co to za odpowiedź? Co teraz wygrzebali reporterzy? Uśmiechnął się.
Odłożyłam koszulę na blat i włączyłam telewizor.
Pojawił się komisarz.
-...aktualnie szukająźródła przecieku. Alepozwolę sobie przypomnieć, że miasto zatrudniło
panią Craft z powodu tajemniczych okoliczności śmierci i wcześniejszego zaginięcia byłego
gubernatora. Jest ona uznanym ekspertem na swoim stanowisku, choć musimy potwierdzić jej
odkrycia u innych wiedźm. To wszystko - odwrócił się, a montażysta przełączył plan na Lusę.
Uśmiechnęła się do kamery, nie patrząc na leżące przed sobą notatki.
- To był oficjalny raport, złożony godzinę temu na konferencji prasowej zwołanej przez...
Wyłączyłam dźwięk i zastanawiałam się, komu było wygodniej przyznać się do tego, że
miasto mnie zatrudniło i ponieść konsekwencje złamania ustawy „»Nie« dla magii", niż
powiedzieć, że dostałam się do kostnicy bez pozwolenia. Odwróciłam się do Falina.
- Więc jestem oficjalnie zatrudniona? Dostanę pensję? Otworzył usta, a jego twarz
wyrażała i rozbawienie, i zdziwienie. Naraz. - Nie zostaniesz aresztowana.
- Cudnie. Przyszedłeś, by powiedzieć mi to osobiście. Jak słodko - udałam się w kierunku
drzwi, ale nie poszedł za mną.
- Nie. Jestem tutaj, bo łaziłaś po mojej sprawie i myślę, że wiesz więcej, niż mówisz.
Nawet jeśli tak nie jest, ktoś z pewnością tak myśli - zatknął kciuki za pasek gestem, który
ujawnił koszulę pod marynarką. - Masz przydatne dla mnie umiejętności, więc proponuję,
żebyśmy pracowali razem. Coś w rodzaju partnerstwa.
Jeśli miałabym unieść brew, nie byłoby lepszego momentu. Cholerne szwy. Oparłam się o
ścianę i założyłam ręce na piersi.
- Przepraszam, ale skończyłam z Colemanem. Mam inne problemy na głowie - jak ten
przeklęty czar. - Musisz znaleźć sobie kogoś innego do pomocy.
- Nie szukam jego zabójcy. Nie sądzę, aby Coleman był martwy. Raczej zamienił ciała.
Próbowałam nie pokazać, jak bardzo zszokowały mnie jego słowa. Naprawdę,
próbowałam, ale z jego wrednego uśmieszku widziałam, że mi się nie udało.
- A ty już to wiedziałaś? - zapytał.
Kim, do cholery, jest ten facet? Wydawało się, że nie ufa wiedźmom i fae, ale istnienie
magii, która mnie przeraziła do imentu, przyjął bez mrugnięcia okiem. I skąd wiedział o
złodzieju ciał?
Co jeszcze wiedział?
Moja ręka powędrowała w okolice opatrunku na ramieniu. Mała wymiana informacji
mogłaby być dobra, ale musiałam wiedzieć troszkę więcej.
- Jaki masz plan?
- W domu gubernatora jest dziś kolacja charytatywna. Pojawią się na niej wszyscy
najważniejsi ludzie. Jeśli nowe ciało Colemana wciąż jest w mieście, przybędzie i ono. Chcę,
żebyś tam ze mną była i pomogła znaleźć je w tłumie. I może trochę je zdenerwować.
- Innymi słowy, chcesz mnie użyć jako przynęty -potrząsnęłam głową.
- Nie mogę tak po prostu przyjść na przyjęcie do domu mojego ojca.
Nigdy nie wpuszczą mnie poza główną bramę.
Falin uśmiechnął się i poszedł do drzwi.
- Przyjadę po ciebie o szóstej - i drzwi się zamknęły. Cholera. Nie zgodziłam się na nic,
ale pójdę. Wiedziałam, że pójdę. Przyjęcie da mi pretekst, żeby przyjrzeć się ojcu, choć nie
było gwarancji, że będę w stanie określić, czy to on, czy nie.
Teraz już naprawdę musiałam zadzwonić do Tamary. I musiałam pożyczyć sukienkę.
10
- To nie jest randka - warknęłam i potrząsnęłam głową, odmawiając użycia czerwonej
szminki w nieco za bardzo dziwkarskim odcieniu, którą Holly wyciągnęła z pudełka na
kosmetyki.
- Przyjeżdża po ciebie, tak? - Tak, ale...
Machnęła ręką w powietrzu i wyciągnęła nieco bardziej akceptowalną pomadkę.
- I idziesz na modną kolację?
- To spotkanie zawodowe - wzięłam od niej pudełko i sama zaczęłam szukać właściwego
odcienia.
Uśmiechnęła się tym rodzajem uśmiechu, który świadczył, że skończyła dyskusję. Rozległo
się pukanie i Holly podskoczyła, żeby otworzyć. Do środka wparowała Tamara z
przewieszonymi przez ramię dwiema sukienkami.
- Przepraszam, dotarłam tak szybko, jak tylko mogłam. Nie byłam pewna, czego dokładnie
potrzebujesz, więc przyniosłam sukienkę koktajlową i moją suknię wieczorową.
Przytrzymała je w powietrzu, a ja wskazałam czarną, wąską kieckę na wieczór. Wzięłam
ją i pobiegłam do łazienki.
- Jestem bardzo podekscytowana. Nigdy nie słyszałam, żeby Alex kiedykolwiek była na
tak oficjalnej randce -powiedziała Tamara.
- To nie jest randka! - zawołałam przez ramię. - Poza tym, zdarzyło mi się na nich bywać.
- Zbieranie facetów z baru nie liczy się jako randka! -odkrzyknęła Tamara. - To też nie -
zamknęłam drzwi, a one zaczęły chichotać.
Zdjęłam szlafrok, który miałam na sobie, gdy Holly zajmowała się moim makijażem i
fryzurą. Wciąż nosiłam na ramieniu bawełniany opatrunek. Kreacja miała gorsetową górę,
więc oba ramiona będą widoczne. Zdjęłam bandaż i obejrzałam zadrapania. Nie chciały się
goić. Z westchnieniem wyrzuciłam opatrunek do śmieci i włożyłam sukienkę.
Z Tamarą byłyśmy tego samego wzrostu, ale ona miała krągłości, których jej zazdrościłam,
więc nie do końca wypełniałam kieckę. To, co powinno być obcisłym ciuchem, wisiało na
mnie żałośnie. Spojrzałam na zegarek: piąta trzydzieści siedem. Nie miałam czasu na kolejne
przymiarki. Poza tym, Holly i Tamara to moje jedyne przyjaciółki, a Holly jest ode mnie o
głowę niższa. Wyszłam z łazienki. - Na pomoc?
- Nie martw się, damy radę - powiedziała Holly, biegnąc do mnie.
- Mam przy sobie agrafki - dodała Tamara i obie zabrały mnie z powrotem do łazienki.
Stałam jak manekin, gdy upinały na mnie suknię.
- Wiesz może coś więcej o tym, w jaki sposób wyciekło to nagranie?
Tamara zrobiła grymas ustami pełnymi agrafek i powiedziała:
- To nic oficjalnego, ale Tommy zniknął.
- Twój praktykant? - zapytała Holly. Przytaknęłam, chyba tylko po to, żeby mnie skrzyczały
za poruszanie się.
- To nie mógł być Tommy. - Choć ostatnim razem był raczej szorstki.
- Też tak nie myślę, ale to zniknięcie nie wygląda dobrze - Tamara skłoniła mnie do obrotu.
Spokojnie. Stać spokojnie. Westchnęłam.
- Tak więc, jeśli komisarz mówi, że jestem oficjalnie zatrudniona, to kiedy mogę ponownie
zobaczyć ciało Colemana?
Tamara spojrzała na mnie w lustrze dość nieprzyjemnie, ale nie odpowiedziała. Nie
spodziewałam się, że to zrobi. Wszyscy wiedzieli, że to moje „zatrudnienie" to tylko
przykrywka. Nie spojrzę po raz drugi na ciało, chyba że do kostnicy dowiezie mnie Falin.
Tamara odstąpiła ode mnie.
- Myślę, że jesteś gotowa.
- Jesteśmy super - powiedziała Holly. Jej lustrzane odbicie promieniało dumą.
Obróciłam się przed lustrem o trzysta sześćdziesiąt stopni. Miała rację. Nie można było
określić, czy sukienka trzyma się dzięki mnie, czy agrafkom.
- Moje wybawczynie! - przycisnęłam dłonie do serca. Palcami zawadziłam o zadrapania
na ramieniu i poczułam ból. Zmrużyłam oczy. - Tamara, czy mogę cię prosić o jeszcze jedną
przysługę?
Ktoś zapukał do drzwi. Cholera. Czy Falin nie wie, że spóźnianie się jest w modzie?
- Ja otworzę - powiedziała Holly, wychodząc z zatłoczonej łazienki.
- A ja zrobię, czego potrzebujesz, i to bez proszenia -powiedziała Tamara. - Włóż to i
zmień buty.
Wyciągnęła cieniutki srebrny łańcuszek z pięknym urokiem w kształcie ducha. Urok
brzęczał lekką magią.
Wyczuwałam, że to urok kosmetyczny, ale taki bardziej wyspecjalizowany, jakby został
zaprojektowany, by...
- Siniaki i zadrapania? Zrobiłaś go sama?
- Tak. I musisz go aktywować osobiście — podała mi malutkie ostrze.
Fuj. Nie znosiłam czarów, które trzeba było aktywować krwią. Ale nie mogłam odrzucić
takiego prezentu.
Gdy urok był już aktywny, Tamara pomogła mi zapiąć łańcuszek. Zamrugałam do odbicia
w lustrze. Sińce, które dzisiaj zmieniły kolor na zielonkawy, były całkiem niewidoczne. Ślady
po szwach także.
- Robi wrażenie. Nie wiem, jak ci dziękować. Uśmiechnęła się.
- Po prostu baw się dobrze - udała, że ociera łzę. -Czuję się tak, jakbym wyprawiała córkę
na pierwszy bal.
- Cicho! Usłyszy cię - szepnęłam. - To nie jest randka. - Pociągnęłam za spódnicę, ale
przypomniałam sobie o agrafkach i zrezygnowałam z tego pomysłu. - Chciałam cię o coś
zapytać. Czy możesz spojrzeć na czar na moim ramieniu?
Tamara zmarszczyła brwi.
- Na twoim ramieniu nie ma żadnych czarów. Zastygłam, a oddech utknął mi się w płucach.
Jakby próbując nadrobić stracony czas, z moich ust wyleciały słowa.
- Jest. Widziałam w Eterze. Miał takie dziwne czarne pędy i... przerwałam na widok
bardzo zdziwionej i zmartwionej - twarzy Tamary. - Oprócz biżuterii, jedyny czar, jaki masz na
sobie, to czar leczący w bransoletce na nadgarstku. Używałaś go, swoją drogą. Nie wiem, czy
zauważyłaś.
Spojrzałam w dół. Tamara nie spostrzegła sztyletu ani czaru. A ja coś widziałam w Eterze.
Śmierć także widział czar. Jak ona mogła go przeoczyć?
- Alex? - Holly zawołała z pokoju.
- Lepiej stąd wyjdź - powiedziała Tamara, wyganiając mnie z łazienki.
- I zmień buty!
- Albo te, albo trampki - wymamrotałam. Nie byłam pewna, czy to usłyszała, bo właśnie
zauważyłam Falina. Oglądał zdjęcia zatknięte za lustro na bieliź-niarce i jeszcze mnie nie
zauważył, więc miałam chwilę, by go poobserwować. Chwila jednak okazała się za krótka.
Miał smoking z czarnej satyny, dopasowany tak, że uwydatniał najlepsze fragmenty jego
sylwetki - szerokie ramiona i wąskie biodra. Jeśli był uzbrojony, dobrze to ukrywał, bo kabura
nie zmieściłaby się pod marynarką. Jego włosy lśniły w wieczornym słońcu przesiewanym
przez rolety i wyglądały jak delikatne włókna magii w Eterze. Dopadła mnie głupia
zachcianka, by podejść i przeczesać je palcami.
Holly nachyliła się do mnie.
- Ale jestem zazdrosna! - wyszeptała i przeplotła ramiona z Tamarą. W milczeniu
pomachały mi na do widzenia i zeszły na dół, do głównej części domu. Zaczną obmawiać
mojego „partnera", zanim dotrą do podstawy schodów.
Falin nie spojrzał za wychodzącymi, ale podniósł dłoń odzianą w białą rękawiczkę i
wyciągnął jedno ze zdjęć zza lustra.
- A ty co robisz?
Odwrócił się, wciąż trzymając zdjęcie. Uśmiechnął się lekko i wrócił do jego oglądania.
Wow, nawet nie dał mi drugiej szansy. Pauza. Och, jak ja nienawidzę sposobu, w jaki mnie
to denerwuje! Falin pokazał zdjęcie.
- Ona wygląda znajomo.
Podeszłam i przejęłam fotografię. Wycięłam ją z gazety i już pożółkła ze starości.
- Cóż, powinna. Przez wiele tygodni była w wiadomościach.
Uśmiechnął się, patrząc na kolekcję za lustrem. Wyciągnął kolejne zdjęcie, tym razem
prawdziwe.
- Znowu ona? Rianna McBride, prawda? Zniknęła jakieś cztery lata temu. Zaraz po
przywołaniu cieni z miejsca, gdzie wybuchła bomba. Chodziło o zlokalizowanie i
zidentyfikowanie ofiar, jeśli dobrze przypominam sobie informacje z prasy?
Wzięłam od niego zdjęcie i włożyłam zarówno je, jak i wycinek z gazety do górnej
szuflady bieliźniarki.
- Czy mógłbyś nie dotykać moich rzeczy?
Falin wzruszył ramionami, odchodząc nareszcie od lustra. Spojrzał na mnie ponownie i
usta mu zadrżały, jakby nie mógł się zorientować, czy uśmiechnąć się, czy jednak nie. Czułam,
że za chwilę zacznę się rumienić. Holly udało się ułożyć moje włosy w ścisłe pierścionki,
urok zniwelował siniaki, a sukienka była naprawdę ładna. Byłam pod wrażeniem, ale on
wyglądał lepiej ode mnie.
Spojrzałam w przestrzeń i obciągnęłam sukienkę.
- Jak myślisz, do której nam zejdzie? Teraz się uśmiechnął.
- Masz wyznaczoną godzinę policyjną? - gdy spojrzałam na niego wilkiem, zaśmiał się i
potrząsnął głową. - Od kogo pożyczyłaś sukienkę? - Taki jesteś pewien?
Przytaknął i obszedł mnie dokoła. Wyciągnął dłoń i złapał za kieckę. Odskoczyłam.
- Hej, a ty co... - Stój spokojnie - jego dłonie pracowicie wyłuskiwały agrafki.
Po kilku sekundach zniszczył ciężką pracę Holly i Tamary. Odsunął się. Pokiwał głową z
aprobatą i pokazał gestem, żebym się obróciła.
Ze strachem podeszłam do lustra. Moja szczęka niemal uderzyła o podłogę, gdy spojrzałam
na swoje odbicie i zobaczyłam, że sukienka przylega do mojego ciała tak jakby była na mnie
szyta.
- Okay, wygrałeś. Masz magiczne dłonie.
- Czułaś, żebym używał magii?
Potrząsnęłam przecząco głową i przesunęłam rękami po talii i biodrach. Nie czułam ani
szwów, ani naddanego materiału. Tamara zrobiła świetną robotę, ale to...
- Jestem pod wrażeniem. - Teraz wyglądałam jak część przyjęcia. I zupełnie jak nie ja.
Może to wystarczy, żebym przeszła niezauważona. Warto przynajmniej spróbować.
Odwróciłam się do Falina. - Spóźnimy się.
- Przestań się kręcić - szepnął Falin, gdy wchodziliśmy do sali balowej w posiadłości
Caine'ów.
Dotknęłam naszyjnika. W samochodzie zdjęłam leczącą bransoletkę z lewego nadgarstka.
Tamara miała rację - używałam tej ręki. Wciąż była nadzwyczaj czuła, ale przynajmniej nie
wyróżniałam się w tłumie. Nie, żebym tutaj pasowała. Mężczyźni w smokingach stali razem,
dyskutowali i podejmowali decyzje, sącząc szkocką. Kobiety uśmiechały się do siebie bez
ciepła, wybierały przyjaciółki ze względu na wartość ich biżuterii. Okay, może byłam nieco
zbyt cyniczna, ale to oni rządzili Nekros: politycy, dyrektorzy najważniejszych firm i leniwi
bezrobotni.
Nie sądziłam, że uda mi się wejść. Byłam w pełni przygotowana, że strażnik przy bramie
każe mi odejść. Bez względu na to, czy mam bilet, czy nie. Ale mnie przepuścił. I człowiek
przy wejściu do domu także. I nie był to Rodger. Teraz znaleźliśmy się razem w sali balowej.
- To chyba miała być okazja? - wyszeptałam, nachylając się do ramienia Falina.
- Najpierw wmieszamy się w tłum. Potem zjemy. Cudnie. Mieszanie się z tłumem.
Falin wziął mnie pod ramię i poprowadził w głąb pokoju. Nałożyłam uśmiech na twarz. Z
kim mam się tu mieszać? Z jedynymi osobami, które tu znam, jestem spokrewniona, a one mnie
wyrzuciły. Nie, żeby ktoś poza rodziną wiedział, kim jestem. Nawet teraz, gdy moja twarz
widniała w gazetach, rozpoznałaby mnie pod tym makijażem, z upiętymi włosami jedynie
osoba, która naprawdę dobrze mnie zna. Pewnie nawet mój własny ojciec by mnie nie poznał.
Nie czułam się sobą.
I wyszło na to, że niepotrzebnie się martwiłam, czy będę miała się z kim wymieszać. Falin
obszedł całą salę, zatrzymując się od czasu do czasu, by porozmawiać z tym czy tamtym,
zabierając mnie chyba tylko jako uciechę dla oka.
- Detektywie Andrews! - ktoś zawołał i Falin podprowadził mnie w jego kierunku.
- Komisarzu Reynolds, jak się pan ma? - zapytał, puszczając moje ramię, by móc się
przywitać.
Komisarz przedstawił go małej grupie mężczyzn, prawdopodobnie bardzo ważnych. Mimo
że moja twarz była w każdej gazecie i Reynolds sam o mnie wspomniał na konferencji
prasowej kilka godzin temu, gdy skończył rundkę zapoznającą, spojrzał na Falina z
oczekiwaniem. Tak, makijaż i sukienka wystarczają, żeby zmylić głupców. Falin go nie
zawiódł.
- To Alexis Caine - powiedział, biorąc mnie pod ramię. Zamrugałam ze zdziwienia, ale
udało mi się nie stracić uśmiechu. A ten co wyprawia?
Kobieta z czymś martwym owiniętym wokół szyi pochyliła się w moją stronę.
- Jesteś może spokrewniona z naszym sławnym gospodarzem? Włączyłam uśmiech na
pełną moc.
- Tak, ze strony ojca.
To wzbudziło w grupie poszeptywanie, co pozwoliło mi przyciągnąć Falina bliżej siebie. -
Muszę z tobą porozmawiać.
Uśmiechnął się. Po chwili mała sensacja, którą wzbudziło moje nazwisko, została
zapomniana, a rozmowa potoczyła się dalej.
Komisarz Reynolds poklepał mego towarzysza po ramieniu.
- Falin przeniósł się właśnie do naszego wydziału i naprawdę dobrze go u nas mieć.
Dałem mu sprawę Colemana. To naprawdę obiecujący kandydat...
Wyłączyłam się, uśmiechając się i naśladując język ciała rozmówców, bez słuchania tego,
o czym mówiono. Skupiłam się na czytaniu innych zmysłów, skanując tłum na magię. Jak na
grupę składającą się w większości z popleczników Pierwszej Partii Ludzi, było tu sporo
kosmetycznych uroków. Na cerę, przeciw łysieniu i nawet kilka powiększających piersi.
- Wyczuwasz coś? - zapytał Falin, gdy wyprowadził mnie z grupy.
Potrząsnęłam głową, zgrzytając zębami. Nie byłam różdżką. Nie wiedziałam nawet, czego
szukam.
Nagle poczułam coś niepokojącego. Jakby igiełki w okolicach łopatek. Takie uczucie, że
ktoś na ciebie patrzy. Fala złej energii obmyła mój umysł; zadrżałam i ugięły się pode mną
kolana., Gdy wysysający duszę czar zareagował z tą lodowatą energią, ból wciął się w moje
ramię. Mocniej chwyciłam rękę Falina, nie chciałam upaść w środku przyjęcia. Zachwiałam
się, a jego ramię przeszło w okolice mojej talii. Dzięki temu wciąż stałam.
- Kto to? - szepnął.
Niemal tak szybko, jak sam atak, uczucie odpuściło. Jak odpływ morza. Przygotowałam się
na kolejne natarcie, ale nie nadeszło. Odwróciłam się. Dokładnie za nami znajdowała się duża
grupa ludzi, a w jej centrum, otoczony przez pomagierów, stał mój ojciec.
Nasze spojrzenia spotkały się, lecz po chwili jego oczy powróciły do osoby, z którą
rozmawiał. Nie zmienił wyrazu twarzy, tylko złapał dłoń kobiety, która go uścisnęła. Ten
uścisk trwał wystarczająco długo, by stać się osobistym i wywołać wrażenie, że coś ją z
gubernatorem połączyło. Wtedy odwrócił się do nas tyłem i dotknął ramienia jednego z
mężczyzn za sobą, wyprowadzając go z towarzystwa. Powiedział coś, a tamten skierował na
mnie wzrok.
Fajnie. Obstawa niedługo mnie znajdzie. Chyba jednak nie zostanę na kolacji.
Ojciec uśmiechnął się i wrócił do grupki, która zdawała się już za nim tęsknić. Drogę
zastąpił mu okrągły facet, wyglądający na biznesmena. Zasłonił mi go. Chyba to czyniło go
podejrzanym. Czy Roy nie mógł mu poświęcić ani odrobiny więcej uwagi? Westchnęłam.
- Kto to? - ponownie zapytał Falin.
Potrząsnęłam głową. Nie miałam pewności, raczej obawy. Dopóki nie potwierdzę, że to
mój ojciec, nic nie powiem. Skanowałam tłum. Gdy ojciec na mnie spojrzał, nie wyczułam
czarnej magii, ale nie czułam jej też od nikogo innego. Więc Coleman może się ukrywać. To
utrudni sprawę.
- Kto to? - zapytałam, tym razem ja, ruchem głowy wskazując na faceta pod pięćdziesiątkę,
z jasnobrązowymi włosami, który właśnie oderwał się od grupki otaczającej mojego ojca.
Przeszedł przez salę i wyszedł bocznym wyjściem. Trzasnęły drzwi, rozmowa została
przerwana, ale szybko powróciła na stare tory.
Falin popatrzył za facetem.
- Pratt Bartholomew, nowy zastępca gubernatora. To dobry koleś, ale narwaniec. Jego
szukamy?
- Odczep się. Jeszcze nie wiem. Usiłuję znaleźć kogoś odpowiadającego opisowi. -
Opisowi?
Racja. Nie powiedziałam mu o Royu.
- Później ci wyjaśnię.
Kilka lekko oszołomionych twarzy wciąż patrzyło na drzwi. Biznesmen był postawny, ale
przesunął się na tyle, że mogłam już widzieć ojca. Jeden z jego pomocników, podobny do
wiewiórki mężczyzna w grubych okularach, pochylił się i mówił coś szybko. Cokolwiek to
było, mój ojciec przytaknął i pomocnik odszedł. Bez wątpienia poszedł za Bartholomew.
Moją uwagę przyciągnął stojący za grupą mężczyzna. Głównie dlatego że mnie
obserwował. Miał ponad czterdzieści lat, a na głowie pełno brązowych włosów. Gdy
zorientował się, że i ja na niego patrzę, podniósł w cichym toaście szklankę z brandy.
Uśmiechnęłam się zaciśniętymi ustami i wróciłam do Falina. - A to kto?
- Jefferson Wilks Trzeci. Senator partii opozycyjnej. Członek Partii
Równych Praw? Tutaj? Oczywiście, i ja byłam tutaj... I zdecydowanie byłam najbardziej
znaną - na dobre i na złe - wiedźmą w Nekros. Falin wziął mnie za rękę.
- Pójdziemy się przedstawić?
Potrząsnęłam głową i wskazałam na stolik z przystawkami. Potrzebowałam czegoś, co
ustabilizuje moją formę. Nie zamierzałam udawać uśmiechów i prowadzić rozmów o niczym,
zanim się nie najem.
Falin podprowadził mnie do stolika, ale gdy tylko do niego doszliśmy, ktoś zawołał go po
imieniu.
- Zostaw mnie tutaj - powiedziałam, machając, by sobie poszedł.
Obserwował mnie przez chwilę; przytaknął. Niemal odetchnęłam z ulgą. Nareszcie byłam
sama. A przede mną stało jedzenie.
Wzięłam ze stolika kilka truskawek w czekoladzie i przesunęłam się w stronę krakersów.
Jaka szkoda, że nie wzięłam ze sobą torebki!
Załadowałam na krakersa kawior i usłyszałam znajomy, przypominający gdakanie, chichot.
Podeszłam do małej grupy debiutantek, w centrum której znajdowała się Casey. Nie było już
śladu czarnych ubrań i zapuchniętych oczu. Dzisiaj miała na sobie olśniewającą czerwoną
suknię, zaprojektowaną tak, by ściągała spojrzenie każdego mężczyzny - głęboki dekolt, złota
nitka. Śmiała się z czegoś, co powiedziała jedna z jej przyjaciółek i śmiech brzmiał
prawdziwie. Była pełna życia i w najmniejszym stopniu w swej radości nieprzymuszona.
Udałam zachwyt nad rzeźbą z lodu i podeszłam bliżej. Gapiłam się teraz na rzeczywistych
rozmiarów lodową parę. Pozwoliłam sobie wejść w kontakt z podświadomością, żeby
przeskanować dzieło magicznie. Pierwszą magią był urok nałożony, by uchronić figurę od
roztopienia.
Szłam dalej. Każda dziewczyna miała na sobie przynajmniej jeden urok, ale to Casey
dzierżyła w tej konkurencji palmę pierwszeństwa. Większość czarów była słaba. Gdzie ona
kupiła tak źle wykonany towar? Przeskanowałam ją jeszcze raz i zrezygnowałam. Wielki
diament pomiędzy jej piersiami był zaklęty urokiem sprawiającym, że ją zauważano i
adorowano. To była szara magia - nielegalna w sprzedaży i skupie. Gdzie ją dostała?
Kątem oka zauważyłam kilku mężczyzn podchodzących do grupy, z którą „mieszał się"
Falin. Jednym z nich był mój ojciec. Kierował się na Andrewsa. Cholera.
Rozejrzałam się. Ochronę łatwo było rozpoznać - zbiry w smokingach wciąż wyglądały
jak zbiry. Zauważyłam, że kilku z nich zaczyna się zbliżać.
Odeszłam od bufetu. Byłam przy nim zbyt widoczna. Ludzie patrzyli na mnie, gdy
przechodziłam, więc uśmiechnęłam się, zmuszając do wolniejszego chodu. Gdybym wybiegła
z sali, ściągnęłabym na siebie większą uwagę.
Udało mi się dojść do końca sali, tam, gdzie zasłona chroniła wejście do bocznego
pomieszczenia używanego przez dostawców.
Przypuszczałam, że wciąż go używają. Weszłam bez zbytniego ociągania, zaskakując jedną
z kelnerek.
Gdy mnie zobaczyła, krzyknęła, próbując ukryć w połowie pusty kieliszek za plecami.
Taca z pozostałymi napełnionymi winem kieliszkami, które miała rozdać, stała na krześle.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Zgubiłam się. Gdzie jest toaleta?
Odstawiła wino i pokazała mi drogę - zresztą złą - do łazienki. Nie wspomniałam o fakcie,
że próbuje najlepszych trunków gospodarza i miałam nadzieję, że z wdzięczności zrobi to
samo.
Gdy dziewczyna podniosła tacę i zniknęła za zasłoną, poszłam w dól hallu. Kilka zakrętów
i już byłam w głównej części domu.
Skradanie się, żeby cię nie wykopano. Cudnie, Alex. Strząsnęłam z siebie tę myśl. W
końcu, gdyby Coleman mógł schować się przede mną, cały pomysł z „mieszaniem się" spaliłby
na panewce. Mogłam sobie powęszyć.
Weszłam po schodach na drugie piętro. Szukałam biura mojego ojca, ale zatrzymałam się
w apartamencie Casey. Nie podobało mi się, że miała na sobie szary urok. Klamka poruszyła
się bezgłośnie. Zamknęłam za sobą drzwi.
Salon. Nic ciekawego. Sięgałam już do klamki od sypialni, ale się zawahałam. Poczułam
dotknięcie delikatnej magii. Tutaj? Co jej pozostałości robią w apartamencie Casey?
Otworzyłam drzwi i włączyłam światło.
Sypialnia była większa niż moje mieszkanie. Łoże z baldachimem, okryte tiulowymi
zasłonami w kremowym kolorze, stało pośrodku pokoju; czerwone, satynowe pokrycia na
poduszki stanowiły niezły kontrast. Mały, plazmowy telewizor wisiał na ścianie niedaleko
łóżka, a po drugiej stronie stał mały stolik z nocną lampką. Dębowa skrzynia w nogach,
bieliźniarka i mała półka na książki. Jedynymi drobiazgami były świece na dużym, stojącym
kandelabrze.
Zmarszczyłam na ich widok brwi. Cztery kandelabry ustawiono w czterech kątach pokoju.
Co zamierza Casey? Podeszłam bliżej. Łaskotanie magii stało się silniejsze i zmieniło się w
niskie brzęczenie, które poczułam w całym ciele. Zanim zorientowałam się, czym dokładnie
było, przekroczyłam krawędź nieaktywnego okręgu.
Okay, ktoś tutaj bawił się w czary.
Podeszłam do bieliźniarki. Oprawione w srebro fotografie były w tym pokoju jedynym
osobistym akcentem. Jedna z nich pokazywała moją siostrę w grupie przyjaciółek ubranych w
sukienki, w których wyglądały jak bezy. Na kolejnej stała pomiędzy ojcem a Colemanem, na
jeszcze jednej -w grupie senatorów. Ostatnia pokazywała moją siostrę wraz z bratem, Bradem.
Podniosłam ją i poczułam na palcach ślady magii. Urok?
Urok ukrywający. Ponownie zmarszczyłam brwi. Co Casey próbuje zataić? Dla
wykrywającego uroki ukrywające są na ogół wielkimi drogowskazami, mówiącymi: „Do
sekretu tędy". Gdy się już wiedziało, że są, były bardzo łatwe do obejścia.
Zamknęłam oczy. Przesunęłam palcami po tylnej ściance ramki i wymacałam małą, ukrytą
kieszonkę. Sięgnęłam głębiej i wyciągnęłam cienką książeczkę rozmiaru dłoni. Skórzana
oprawa, zmiękczona przez czas, była pozbawiona tytułu. Brzęczała delikatnie, jakby
pochłaniała magię z otaczającego ją świata. Tyle że magia ta była lepka. Otworzyłam książkę.
Strony wypełniało odręczne pismo. Ciasne literki były zbyt małe i nieregularne, jak na
dzieło mojej siostry. Przewróciłam stronę i zobaczyłam diagram ozdobnego okręgu z
zaznaczonym punktem serca i czterema punktami strażniczymi. Książka magiczna?
Kartkowałam dalej. Czar, na który natrafiłam, miał za zadanie wzbudzać strach we wrogu. To
nie zwykła magia, to szare czary! Za mną otworzyły się drzwi. - Co ty tu robisz? Odwróciłam
się, ukrywając książkę za plecami.
Casey stała w drzwiach z zarumienionymi ze złości policzkami, idealnie komponującymi
się ze szkarłatną suknią. Zwinęła dłonie w pięści i podparła nimi boki, jakby próbując zająć
jak najwięcej miejsca. - Zapytam ponownie. Co tutaj robisz?
- Tutaj, na przyjęciu, czy...
- Tutaj, w moim pokoju, Alexis - weszła, ale zatrzymała się przy łóżku.
W dłoni wciąż miałam książkę. I co ja, do cholery, mam z nią zrobić? Odchrząknęłam, nie
patrząc w oczy Casey. - Jak mnie znalazłaś?
- Wiedziałam, że jesteś na przyjęciu, bo cię zobaczyłam. Wiedziałam, że jesteś w moim
pokoju, bo przekroczyłaś okrąg.
Spojrzałam na niewidzialny okrąg z czterema punktami zaznaczonymi za pomocą
kandelabrów.
- Jesteś...
- Wiedźmą? - uniosła idealną brew i założyła ręce na piersi. - Tak. Jeśli powiesz ojcu,
przysięgam, że obrzydzę ci życie. Wyprę się wszystkiego.
- Ale... - Mnie przecież wydziedziczył za to, że jestem wiedźmą! Jestem bastardem. A
teraz Casey, jego ulubienica, jego córeczka! Jak mógł tego nie zauważyć?
Usiadła na łóżku. Czerwień sukienki odbijała się od kremowych zasłon i pościeli jeszcze
bardziej niż poszewki na poduszki.
- Proszę cię. Ojciec jest najgorszym wykrywającym na świecie. Mama musiała
praktykować pod jego nosem przez lata.
- A co z Bradem? - zapytałam, a Casey uciekła spojrzeniem w bok.
Czy to on dał jej książeczkę? Była schowana za jego zdjęciem. Casey wciąż na mnie nie
patrzyła, więc przyklękłam i schowałam książkę do buta. Nie było mi wygodnie. Próbowałam
wepchnąć ją głębiej, ale moja siostra poruszyła się, a łóżko stęknęło. Wstałam, prostując
spódnicę i próbując zachować neutralny wyraz twarzy.
- Nic nie wiem o Bradzie. Nikt nic nie wie. Nie sądzisz, że ojciec by do ciebie zadzwonił,
gdyby miał wiedzę na ten temat? Więc, gdziekolwiek jest nasz brat, on nic nie wie, a ja nie
mam pojęcia, czy jest wiedźmem, czy też nie. Po tobie, wiesz...
Tak, wiedziałam. Gdy moja umiejętność wyrd dała o sobie znać, a ja nie umiałam jej
ukryć, nasz ojciec posłał mnie do szkoły z internatem tak prędko, jak to tylko było możliwe.
Miałam osiem lat, gdy po raz pierwszy pakowałam walizki i wchodziłam na pokład samolotu,
by polecieć do akademii. Casey miała wtedy cztery lata. Byłam pod wrażeniem.
- Kiedy zdałaś sobie sprawę? Wzruszyła ramionami.
- Chyba zawsze wiedziałam, że jestem wrażliwa. Nauczyciela znalazłam jednak dopiero
kilka miesięcy temu.
- To ty zaklęłaś ten diament, który nosisz na szyi? Jej ręka powędrowała do naszyjnika, ale
Casey nań nie spojrzała. -Tak.
- Siostrzyczko, to szara magia. Kimkolwiek jest twój nauczyciel, powinien ostrzec cię ojej
skutkach...
- Nie pytałam cię o zdanie, Alexis. To moja sprawa. Nie wtrącaj się - spojrzała na mnie
tak, jak w dzieciństwie. I tym samym tonem, którego używała wcześniej, powiedziała: -Wyjdź
z mojego pokoju. - Casey, ja...
- Zadzwonię po ochronę, jeśli tego nie zrobisz. Rozpatrzyłam tę możliwość. Tak dla
zabawy. Jeśli teraz krzyknęłaby: „Tato!", na przedmieścia odprowadziliby mnie strażnicy.
Odwróciłam się i wyszłam. Nie uszłam daleko.
W holu spora dłoń chwyciła mnie za ramię. Zamarłam. Złapana na gorącym uczynku.
Nie rozpoznałam mężczyzny o kwadratowej szczęce, ale on znał mnie. Popchnął mnie
przed sobą i niestety musiałam mu na to pozwolić. Wprowadził mnie do gabinetu mojego ojca.
Cóż, w końcu i tak chciałam tam pójść - tylko nie w takich okolicznościach.
Ojciec siedział za dużym, mahoniowym biurkiem i trzymał palce przy wargach. Gdy tylko
mnie zobaczył, omiótł ciemnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Wielki strażnik - albo
asystent, albo jakkolwiek mój ojciec go nazywał - wepchnął mnie w stojący przed biurkiem
skórzany fotel. Odchyliłam się do tyłu, próbując zachować spokój.
Mój ojciec wciąż nie odezwał się ani słowem.
Testuje mnie. Próbowałam unieść brew, ale mimo że szwy były niewidoczne, wciąż
pozostawały na swoim miejscu. Skończyło się na tiku. Ojciec tylko mnie obserwował. Nie
zmienił wyrazu twarzy.
Założyłam nogę na nogę, szeleszcząc sukienką. Okay, jeśli nie rozmawiamy, zrobię coś
innego. Skupiłam się na innych zmysłach i znalazłam wielkie nic. Nie miał na sobie nawet
uroku pozwalającego na zachowanie świeżości smokingu przez cały długi wieczór.
Przeskanowałam jego dwóch pomagierów - byli w końcu w jego grupie. Jeden miał czar -
zwykłe przejście - ale nie była to złośliwa magia. Drugi nie miał nic.
Wciąż panowała cisza.
Zmieniłam nogę i wytarłam dłonie o suknię. - No? - zapytałam w końcu.
Ojciec potrząsnął głową.
- Zawsze byłaś niecierpliwa - opuścił dłonie i sięgnął po pióro. Zaczął przeglądać leżący
przed sobą dokument. Jakby mnie tu wcale nie było.
Nigdy nie umiał mnie ogłupić. Nie podnosząc wzroku, powiedział:
- Jesteś tu już drugi raz w ciągu ostatniego czasu. Czego chcesz, Alexis?
W milczeniu gapiłam się na czubek jego głowy. Cisza była ostra i cięła powietrze między
nami. W końcu ojciec odłożył pióro i spojrzał na mnie. Niecierpliwa czy nie, byłam jednak tak
samo uparta jak on, więc trzymałam język za zębami.
Mijały minuty. Zacisnął zęby.
- Alexis, mam powód, by zachowywać się tak, a nie inaczej. Plan. Czy możesz powiedzieć
to samo o sobie? -spojrzał przez ramię. - Wyprowadźcie ją. I upewnijcie się, że strażnik jej
ponownie nie wpuści.
Musiałam wyjść. Pomagier za mną ścisnął moje ramię; nie potrzebowałam innego powodu
do wstania. Gdy wychodziłam z gabinetu, odwróciłam się jeszcze, by spojrzeć ojcu w twarz.
- Swoją drogą, George, świetna impreza. Ale jedna rzecz mnie zastanawia. Dlaczego
Pierwsza Partia Ludzi nienawidzi wiedźm, ale jej sympatycy pozwalają sobie na uroki iluzji
w stylu miniliftingu czy powiększonych piersi?
Okręcając się na pięcie, wyszłam z pokoju z takim impetem, że pomagier musiał za mną
pobiec.
Schody pokonałam co drugi stopień, potrząsając głową. To miała być ta moja wielka
riposta? Powiększone cycki? Po tych wszystkich latach wciąż umiał mną sterować. Ale
jednego byłam pewna: ten mężczyzna z pewnością był moim ojcem.
11
Oparłam się o bramę i uśmiechnęłam w kierunku strażnika. Mogłam jedynie mieć nadzieję,
że Falin wie, iż na niego czekam, albo było przede mną błaganie o podwózkę. Wątpiłam we
własne szczęście w tej kwestii.
Nie powinnam była się martwić. Wystartowałam już jakieś dwadzieścia minut później -
kabriolet Falina mruczał przy bramie. Zaciśnięte szczęki świadczyły, że prawdopodobnie nie
był zachwycony, iż ominęła go kolacja. Cóż mogłam powiedzieć? Nigdy wcześniej nie byłam
na randce. Nie znałam zasad.
- Gdzie byłaś? - zapytał, biorąc zakręt nieco zbyt ostro.
- Szukałam śladów.
- Wykopali nas przez ciebie.
Osunęłam się w fotelu i założyłam ręce na piersi.
- To i tak by się stało. Może przeoczyłeś tę wiadomość, ale ja i ojciec nie za dobrze się
rozumiemy. O co chodziło z użyciem mojego prawdziwego nazwiska? Tak naprawdę, to ty
poprosiłeś ojca o wykopanie mnie.
Falin odchrząknął, co można było zinterpretować jako rozbawienie albo niesmak.
- Czy mogę ci zadać pytanie teoretyczne? - nie czekałam na odpowiedź. Teraz ja pytałam,
bo po dzisiejszej nocy
była szansa, że detektyw Andrews więcej się do mnie nie odezwie. - Jeśli znałbyś czar
wysysający czyjąś duszę, jakbyś go powstrzymał?
Depnął po hamulcach i samochód zatrzymał się na czerwonym świetle. Czekałam.
Światło zmieniło się na zielone, ale auto się nie poruszyło, a on wciąż nie odpowiadał.
Okay, czemu dzisiaj wszyscy milczą? Jakaś nowa zabawa towarzyska, czy co?
Miękka skóra jęknęła pode mną, bo zaczęłam się wiercić. Kierowca za nami zatrąbił.
Kabriolet popędził naprzód.
- Nie mówisz o wyciąganiu duszy, mówisz o jej konsumowaniu - jego głos był ostrożny i
śmiertelnie poważny.
Zważywszy na to, że chodziło o moją duszę, podejście nie było mi obce. -No?
Jego telefon zapiszczał, ale zignorował to, odwrócił się do mnie. Uliczne światła
podświetliły jego rysy.
- A dlaczego mam ci odpowiadać?
Telefon znów zapiszczał. Falin wyciągnął go z kieszeni przy pasku jedną ręką.
- Andrews - warknął do słuchawki na powitanie.
Bo wydaje się, że zbyt dużo wiesz, pomyślałam, ale w milczeniu potarłam zadrapania na
ramieniu i odwróciłam się, by spojrzeć w ciemność za oknem. Dawałam mu tak dużą iluzję
prywatności, jak tylko mogłam. Jeśli mój ojciec nie jest Colemanem, to kto nim jest? Zbyt
wielu ludzi stało wokół niego, gdy odebrałam falę mrocznej magii. Mógł być nim każdy z nich.
Potrząsnęłam głową.
- Jestem niedaleko. Będę za chwilę. - Falin wyłączył telefon i przełączył reflektory na
długie, wypełniając nocne niebo błękitem świateł. - Zmiana planów - powiedział. -
Było morderstwo. Jeden z oficerów cię odwiezie.
Myślałam do tej pory, że Falin prowadzi nieostrożnie, ale teraz, gdy błękitne światło dało
mu możliwość nie patrzenia na prędkościomierz, naprawdę przycisnął gaz do dechy. W ciągu
kilku chwil byliśmy na żwirowym parkingu razem z innymi radiowozami. Przełknęłam ślinę.
Nie widziałam dobrze, a migające światła mi nie pomagały, ale zorientowałam się, że miejsce
jest mi znajome. - Falin, czy to opuszczony magazyn?
- Tak. - Zatrzymał samochód i wyskoczył, zatrzaskując drzwi. - Zostań w wozie.
- Czekaj! Ja...
- Zostań w wozie.
Usiadłam więc, poprawiłam sukienkę i położyłam nogi na desce rozdzielczej. Wyjęłam
książkę z buta i włożyłam do torebki. Wtedy zaczęłam czekać, licząc pod nosem. Doliczyłam
do pięćdziesięciu. Musiał już być w środku.
Rozejrzałam się, ale nie zobaczyłam wiele. Cóż, albo teraz, albo nigdy. Wyszłam z wozu i
zamknęłam za sobą drzwi. Poszłam w stronę świateł na końcu parkingu.
Budynek był wystarczająco oświetlony, żebym na nic nie weszła, ale jego kąty pożerała
ciemność. Unikałam ich, gdy podchodziłam do żółtej taśmy.
- Alex, dziecinko, to ty?
Odwróciłam się. W moim kierunku toczył się jakiś mężczyzna, prawdopodobnie glina.
Może jednak się nie toczył? Może miał słabe kolana? Patrzyłam zbyt długo, próbując
odszyfrować cienie na znajomej twarzy.
- To ty, Alex. Niemal cię nie poznałem, tak jesteś ubrana. Nareszcie rozpoznałam głos.
- Detektyw Jenson! Jak się pan ma?
Wzruszył ramionami, ale twarz miał bledszą niż powinien. Był w wydziale zabójstw
dopiero od niecałych pięciu lat, a już miał przegrane spojrzenie. W chwili przeniesienia został
partnerem Johna; nikt nie spodziewał się, że wytrzyma dłużej.
- Tak więc się teraz ubierasz na wizytę na miejscu zbrodni? Stałaś się sławna? -
powiedział Jenson. Cienie na jego twarzy uniemożliwiały zorientowanie się, czy jego uśmiech
jest krzywy, czy nie.
Lubiłam tego Jensona. Bywał we wtorki u Johna na obiadach i na ogół szanował moje
poczynania. Wiatr się zmienił, przynosząc ze sobą kwaśny odór wymiocin.
Zmarszczyłam nos.
- Niezbyt tam ładnie pachnie, prawda? Spojrzał przez ramię na budynek za sobą.
- Chwilę temu widziałem detektywa Andrewsa. Znalazłaś inną drogę, gdy John leży w
szpitalu, tak? Taką z gatunku przyjemnych?
Mrugnęłam ze zdziwieniem i ciaśniej założyłam ręce na piersi, żeby przypadkiem go nie
spoliczkować.
- Nie wierzę, że rozmawiamy o moich sprawach osobistych, detektywie.
- Nie wiedziałem, że masz w ogóle jakieś życie osobiste.
Odór wymiocin nie niósł się z wiatrem, był w jego oddechu. Cokolwiek stało się w środku
magazynu, musiało być straszne. Nie będę przecież tak stać i pozwalać się obrażać. I żeby
jeszcze jakiś koleś blokował mi wejście!
- Dobranoc, detektywie - odeszłam, nie oglądając się za siebie. Dupek! Wymyślił sobie, że
może...
Potrząsnęłam głową. Martwiło mnie wystarczająco wiele spraw, żeby jeszcze przejmować
się Jensonem. Musiałam przyjrzeć się fasadzie budynku, ale i tak wiedziałam swoje. Długie
ręce przerażenia już zatopiły pazury w moim sercu. Wiedziałam. To ten sam magazyn, do
którego zabrał mnie Roy. I wiedziałam, że cokolwiek jest w środku, jest o wiele gorsze niż
Jenson mógłby przypuszczać.
Wylądowałam teraz na tyłach budynku. Światełko brzęczało w upalnym powietrzu,
oświetlając trzy załadowane palety; centralna miała poluzowaną obudowę. Chciałam wycofać
się, jak tylko potwierdzę swoje przypuszczenia. Naprawdę, chciałam. Czułam magię, która
była użyta w magazynie. Nie musiałam oglądać tego, co się tam stało. Ale na przedzie
środkowej palety stały trzy sylwetki, widoczne tak wyraźnie, jak w dziennym świetle. Jedną z
nich był Śmierć.
Zważywszy, że glina stojący między trzema postaciami i ja byliśmy skryci w cieniu,
widziałam właśnie mentalnych towarzyszy Śmierci. Co oznaczało, że wszyscy byli
Zbieraczami Dusz. Jak na razie w całym życiu widziałam tylko jednego Zbieracza, Śmierć.
Nigdy nawet nie słyszałam o wiedźmie mającej kontakt z więcej niż jednym Zbieraczem naraz.
Zanurkowałam pod taśmą.
Byłam już w połowie drogi, gdy przypomniałam sobie o patrolującym teren strażniku.
Tylko dlatego że złapał mnie za ramię.
- Przepraszam panią. Musi pani zostać po drugiej... A, pani Craft. Nie poznałem pani.
Spojrzałam na mężczyznę, który chyba był młodszy ode mnie i prawdopodobnie świeżo po
Akademii Policyjnej. Nowi policjanci dawali się podzielić na dwie kategorie: „wszystko
zgodnie z regulaminem" albo „niepewni i sikający po butach". Liczyłam na bramkę numer
dwa.
- Dobry wieczór - powiedziałam z uśmiechem. -Przywiózł mnie tutaj detektyw Andrews.
Mówiłam prawdę. To Falin mnie podrzucił. A oficer mógł to rozumieć, jak tylko chciał.
Puścił moje ramię.
- Och, przepraszam, pani Craft. Nikt nie powiedział mi, że pani tu będzie. Jeśli jeszcze jej
pani nie widziała, łatwiej dostać się od frontu. Jej?!
- Tylko się trochę rozejrzę, dzięki - błysnęłam kolejnym uśmiechem. Przydał się skandal, w
którym brałam udział - wszyscy w wydziale znali moje nazwisko i wiedzieli, że przywołuję
cienie. Ale jeśli oficer sprawdziłby moją historię, miałabym kłopoty. Przyśpieszyłam kroku.
Gdy podchodziłam, Śmierć patrzył na mnie, ale dwóch pozostałych Zbieraczy chyba mnie
nie zauważyło. Albo nie dbali o to. Cóż, jeśli ludzie cię nie widzą, nie musisz się ukrywać.
Nie mogli się różnić bardziej. Śmierć, jak zwykle, miał na sobie spłowiałe dżinsy i
obcisły, czarny podkoszulek. Zawsze sądziłam, że czerń jest zwyczajowym kolorem Zbieraczy,
ale kobieta po jego prawej miała na sobie jasno-pomarańczowy top bez ramiączek i białe,
skajowe rurki, a do tego wysokie buty do kolan. Jej dredy, ufarbowane na ten sam kolor, co
top, opadały do połowy pleców. Słyszałam już o Kobietach-Zbieraczach, ale ta wyglądała,
jakby wybierała się na imprezę techno, a nie po dusze.
W kontraście do fanki sztucznej skóry, trzeci Zbieracz był elegancki. Miał na sobie szary
garnitur, a w butonierce - szary kwiat. Siwe włosy zaczesał do tyłu, a przy boku trzymał laskę
ze srebrną czaszką na rączce.
Gdy podeszłam, Śmierć dotknął ramienia kobiety, uciszając ją, zanim mogłam cokolwiek
podsłuchać. Spojrzała na niego i przeniosła wzrokiem na mnie. Ledwie zaszczyciła mnie
spojrzeniem, ale Mężczyzna w szarym ubraniu zaszedł mi drogę.
Zawahałam się. Śmierć miał zwyczaj przechodzenia przez śmiertelników, przyprawiając
ich o dreszcze. Pozwalając, by Pan w szarym wszedł na moją ścieżkę, nie miał żadnego planu.
Odeszłam kilka kroków w bok ze spojrzeniem wbitym w jego oczy. Uniósł brwi, a ja
zauważyłam, że twarz otoczona morzem szarości była raczej młoda.
Kobieta położyła dłonie na biodrach, przyciskając jasne paznokcie do skóry. Spojrzała na
Śmierć.
- Co? Dawałeś ogłoszenie?
Zignorował ją i wyciągnął rękę. Uścisków dłoni nie mieliśmy w zwyczaju. Społeczna
norma wśród Zbieraczy, tak? Nie wiedziałam, więc na wszelki wypadek odpowiedziałam
uściskiem. Jego lodowate palce zamknęły się wokół moich i przeszedł mnie dreszcz, mimo
upalnej pogody.
Przyciągnął mnie bliżej.
- Dlaczego jesteś tutaj, Alex?
Mogłam mu zadać to samo pytanie. W sumie jednak miałam konkretne podejrzenia.
- Zebrałeś duszę ofiary?
Ofiara techno zawyła. Dźwięk był podobny raczej do wydawanego przez tygrysy niż przez
ludzi. Oczywiście, to, że ja postrzegałam ją jako człowieka, nie oznaczało, że nim była.
Spojrzała na moją dłoń, wciąż w uścisku Śmierci, i wydęła usta.
- Jesteś głupcem. - Odsunęła się i spojrzała na Mężczyznę w szarości. - Wiecie co? Idę
stąd. Wy możecie załatwiać to między sobą. - Zniknęła.
A tej o co chodziło? Spojrzałam na Śmierć. Jego usta, tak często uśmiechnięte, miały
bardzo poważny wyraz, a w oczach nie było śladu iskier.
Pochyliłam się, by zbliżyć się jeszcze bardziej, mimo przejmującego zimna, niemal
sprawiającego ból i przyprawiającego o gęsią skórkę, i zapytałam:
- O co tutaj chodzi?
Spojrzał na mnie zmęczonym, ciężkim wzrokiem. Oczy powędrowały niżej, potknęły się o
zadrapania na ramieniu i zawahały, powracając do twarzy.
- Myślę, że możesz nam pomóc.
Mężczyzna w szarym garniturze potrząsnął głową.
- Nie chcę brać w tym udziału.
- Wtedy wszyscy odejdziemy i to będzie koniec -powiedział Śmierć, ale zacisnął palce
wokół moich.
Laska zataczała powolne kręgi, niczym wahadło, pod zaciśniętymi dłońmi siwego
mężczyzny. Potrząsnął głową, ale był to powolny, niepewny ruch.
- Nie, nie. Myślę, że możemy to zrobić - laska przestała się poruszać. - Trzeba jednak
wziąć pod uwagę środki zapobiegawcze - powiedział, przenosząc wzrok na mnie.
Śmierć przytaknął, a jego uścisk lekko się zmienił. Podszedł do mnie i pokierował moim
ramieniem tak, że nasze dłonie zostały ściśnięte przez nasze ciała.
- Musisz mi przysiąc, że nikomu nie powiesz, że braliśmy udział w tym, co się wydarzy.
Ani o tym, o czym się dzisiaj dowiesz.
Pochylił się. Jego twarz znalazła się o kilka centymetrów przed moją.
Zrobiło się niemal intymnie, ale nie drażnił się ze mną.
- To może być niebezpieczne. Nie musisz się zgadzać -wyszeptał.
Przełknęłam ślinę. Niebezpieczne i nie mogę nikomu powiedzieć? Era wiedźmowych
sekretów dawno się skończyła. OMUL popularyzował dzielenie się wiedzą, więc tak robiono.
Ale już dwukrotnie Śmierć nie zebrał duszy, bo go o to poprosiłam. I uratował mi życie. Nigdy
nie pytał o nic. Mogłam to zrobić, cokolwiek to było i jakiekolwiek miały wystąpić
zagrożenia. Przytaknęłam.
Śmierć uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie był szczęśliwy, odebrałam go raczej jako
potwierdzenie mojej zgody. Jego dłoń przesunęła się ku mojej twarzy, wysyłając dreszcze w
dół szyi.
- Przysięga.
Otworzyłam usta, lecz usłyszałam za sobą kroki.
- Pani Craft, wszystko w porządku? - zapytał młody strażnik.
Śmierć zmarszczył brwi, czego oficer nie mógł zauważyć.
Prawdopodobnie wyglądałam jak wariatka, stojąc tutaj i rozmawiając z powietrzem.
Odwróciłam się.
- Wszystko w porządku. Dziękuję. Po prostu... przygotowuję się do wejścia do środka.
Przytaknął, ale nie przestawał być podejrzliwy. Widziałam to w jego oczach.
Zaczekałam, aż sobie pójdzie, zanim mogłam powrócić do Śmierci.
- Nic nie powiem.
Mężczyzna w szarym garniturze prychnął, a Śmierć potrząsnął głową. Jego dłoń chwyciła
palce mojej wolnej ręki i podniosłą ją, aż zobaczyłam własny obsydianowy pierścień.
- Prawdziwa przysięga, Alex - powiedział.
Cholera. Nienawidzę składania przysiąg. Wszystko jest zawarte w słowach. Jeśli
przysięgnę za dużo, nie będę mogła z nikim porozmawiać o szczegółach. Trzeba negocjować.
Biorąc głęboki oddech, włączyłam energię pierścienia i dodałam do głosu magię.
- Przysięgam na moc nie dyskutować bez twojego pozwolenia o tym, co dziś zobaczę,
ponieważ są to sekrety Zbieraczy Dusz.
Przytaknął.
- Akceptuję i obiecuję dzielić się tymi sekretami, których będziesz potrzebować, aby
zrozumieć zajścia tej nocy.
Jego moc spotkała się z moją, zimno zmieszało się z ciepłem. Niemal namacalnie wyginały
się i zmieniały. Podbudowana mocą przysięga wsiąkła w moją skórę i w mój umysł, serce i
duszę. Zamknęłam oczy i wygięłam plecy, czując jej ciężar. Niedługo się przyzwyczaję.
Śmierć puścił moje dłonie i odwrócił się. Przytaknął Mężczyźnie w szarości i obaj
przeszli do magazynu. Taaak, to są goście! Ja nie mogę przechodzić przez ściany. Tak
naprawdę to nie chciałam zrzędzić. Nie prosiłam Śmierci o cokolwiek w zamian za przysięgę,
ale sam obiecał mi pomoc. Mogłam tylko mieć nadzieję, że jego słowa odnosiły się także do
czaru wysysającego moją duszę.
Panel był wciąż otwarty, więc prześlizgnęłam się przez otwór, jak poprzednio, próbując
nie zniszczyć sukienki Tamary. Ostatnim razem byłam tu wczesnym popołudniem, więc światło
z okien oświetlało mi drogę. Ale o zmroku wszystko było ciemne.
Śmierć i jego towarzysz stali już po drugiej stronie. Z wewnętrznego pomieszczenia, gdzie
znajdowało się ciało, przenikała odrobina światła, ale była niezbyt pomocna. Wyciągnęłam
ręce przed siebie i szłam powoli, ale uszłam zaledwie kilka kroków i uderzyłam się o
skrzynię. Cholera.
Śmierć spojrzał i widząc problem, podszedł do mnie. Wiedział o mojej przypadłości, choć
tak naprawdę nawet ktoś o doskonałym wzroku miałby problemy w tak ciemnym miejscu.
Wziął mnie za rękę.
- Idź za mną.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nie wspominając o przewodniku, który w normalnych
warunkach nie musi martwić się o twarde przedmioty na drodze. Śmierć wciąż zapominał
ostrzegać mnie o czymś, na co mogłam nadepnąć, lub o czymś, co zastawiało nam drogę. I,
oczywiście, nie brał pod uwagę zniszczenia sukienki, jeśli zaczepiłabym o którąś ze skrzyń.
Gdy dotarliśmy do drzwi, podziękowałam opatrzności, że wysokie buty ochroniły moje kostki
i łydki. Bałam się jedynie o stan kiecki.
Drugi Zbieracz cierpliwie czekał w drzwiach, wirując laską jak kapelmistrz pałeczką.
- Więc twoja dziewczynka wejdzie do środka i odprawi swoją magię?
Śmierć zmarszczył brwi i nie odpowiedział. Spojrzał na mnie.
- Jesteś gotowa?
Nie miałam pojęcia, co zobaczę w środku, ale wyczuwałam już złośliwość czaru.
Wyciekał z pomieszczenia jak rozszerzająca się ciemność. Miałam dreszcze, jakby moje ciało
próbowało uciec od tej magii. Jakaś część mnie krzyczała, bym się odwróciła i uciekła.
Zignorowałam ją. Przytakując, obeszłam Mężczyznę w szarości i Śmierć i pomaszerowałam
na miejsce rytualnego mordu.
12
Najpierw
zauważyłam
poruszających
się
policjantów.
Zadziałał
instynkt
samozachowawczy - gdy się boisz, twój wzrok zawsze najpierw wyłapuje przedmioty w
ruchu. Policjanci pracowali w małych zespołach, kładąc markery, robiąc zdjęcia i zbierając
dowody. Falin stał w głębi pomieszczenia, rozmawiając z koronerem.
Później zauważyłam meble. Wczoraj w tym pokoju nie było niczego, może z wyjątkiem
pokrywającego podłogę kurzu. Dziś leżały na niej grube dywaniki. Na nich z kolei stało
mnóstwo świec, w większości jeszcze płonących. Zostały ustawione wokół ozdobnego łóżka
pośrodku pokoju. I w centrum okręgu. Na małym, okrągłym stoliku przy łóżku zobaczyłam
butelkę szampana i dwa kieliszki. Biały, jedwabny sznur owinięty wokół jednej z nóg mebla
do spania wołał do mnie; w miejscu, gdzie był przyczepiony do szkarłatnego przedmiotu, biel
zmieniała się w czerwień. Patrzyłam, wiedząc, że nie będzie dobrze, gdy mój mózg dokładnie
rozpozna sytuację.
Zakrwawiona stopa.
Wzięłam głęboki oddech w nadziei, że pomoże mi roz-plątać supeł w żołądku. Nie udało
się, ale zmusiłam oczy, by się poruszyły. By powędrowały wzdłuż zakrwawionej nogi, nad
nagim biodrem. Mój wzrok prześlizgnął się nad tym, co według praw logiki powinno być
torsem, gdy tymczasem wszystko, co widziałam, było mokre, ciemne i wypływające z
czerwonej skóry. Wymioty podkradły się do mojego gardła i teraz paliły mnie w język.
Popatrzyłam wyżej. Unurzana w szkarłacie kobieca twarz, puste, utkwione w przestrzeni oczy.
Wygięte w ostatnim krzyku usta. To było ponad moje siły.
Zachwiałam się. Pochyliłam się na ugiętych kolanach i tylko ramię Śmierci wokół mojej
talii utrzymało mnie w pozycji pionowej. Mój żołądek zareagował gwałtownie, więc
zagryzłam zęby, walcząc ze skurczami przełyku. Nie zwymiotuję przecież na miejscu zbrodni.
Zimna dłoń Śmierci powędrowała na mój kark.
- Oddychaj, Alex. Po prostu oddychaj.
Zimno pomogło mi zwalczyć nieznośne gorąco, więc przytaknęłam, przełykając powietrze.
Podczas gdy ja walczyłam ze swoim ciałem, magia w pomieszczeniu próbowała przeniknąć
przez moje osłony. Okrąg był nieaktywny, ale ciemna, niebezpieczna magia wciąż żyła.
Muszę stąd wyjść.
Wyprostowałam się, gotowa do biegu, gdy tylko moje nogi odzyskają siłę. Uciec i nigdy tu
nie wrócić! Śmierć mnie powstrzymał. Otoczył mnie ramionami, przyciągnął do szerokiej
klatki piersiowej. -Alex, daj spokój. Głębokie oddechy.
Drugi Zbieracz wydał jakiś niegrzeczny dźwięk. - To twoja idea pomocy?
Lodowato zimny dotyk Śmierci zanikał, zmieniając się w brak czucia.
Wpełzało ono do mojego policzka, klatki piersiowej, nóg. To jest dobre... Chyba że to...
śmierć?
Śmierć wypuścił mnie z objęć i odsunął się trochę. Przesunął ręką w kierunku mojego
ścierpniętego policzka i odchylił mi głowę do tyłu. Spojrzałam mu w oczy. Od ciemności w
jego oczach odbijały się zimne głębie grobu. Chłód, który przejął już sporą część mojego
ciała, wsiąkał głębiej, wyciągając na wierzch tę część, która dotykała umarłych. Moje osłony
roztrzaskały się i uciekło ze mnie ciepło, zastąpione przez powlekającą wszystko szarą patynę.
Bez okręgu, w pokoju pełnym złośliwej magii, szłam przez rozpadlinę między światami
żywych a umarłych. Śmierć opuścił dłoń. Na jego twarzy pojawił się bolesny wyraz.
Oglądany grobowym wzrokiem nie zmienił się ani o jotę - był dokładnie taki sam - ale
ściany za nim skruszały i ujawniły przerdzewiałe wsporniki. Głęboko zaczerpnęłam
powietrza. Było ciepłe, ale mój oddech materializował się w postaci obłoczków pary.
Odwróciłam się.
Mężczyzna w szarym ubraniu gapił się na pas. Laska zawisła w pół obrotu.
- To było ryzykowne - wyszeptał, a ja nie miałam pojęcia, czy mówi wyłącznie do
Śmierci.
Śmierć tymczasem przysunął się znowu, ale już mnie nie dotykał. Wskazał na środek
pokoju.
- Pytałaś, czy zebraliśmy duszę ofiary. Nie. Nie mogliśmy. Żeby znaleźć to, co zostało i
wyciągnąć to z ciała, potrzebujemy ciebie.
Zamrugałam.
- Dusza wciąż przebywa w ciele? - odwróciłam się do Śmierci. Wśród morza krwi i
wnętrzności coś niebiesko pobłyskiwało. Mała, słaba dusza wciąż uwięziona w martwym
ciele. Nawet przeniknięta spokojnym zimnem grobu, miałam kłopoty z żołądkiem.
Potrząsnęłam głową. -Nie.
Śmierć uniósł brew.
- Co „nie"?
- Ona wciąż czuje... - nie mogłam skończyć zdania. Kobieta - nie oddychająca, bez serca w
piersi, ze skórą w strzępach - wciąż pozostawała wśród żywych. Na pewnym poziomie czuła
wszystko, co jej zrobiono.
Zacisnęłam powieki, nie pomogło. W moim widzeniu dominowała psychika, więc tak
naprawdę zamknięcie oczu tylko wyostrzyło obraz. Spojrzałam na podłogę, potem na cement
pod stopami, i zdałam sobie sprawę, że czegoś brakuje. Dywaniki!
Podniosłam wzrok. Nie było ani dywaników, ani świec, ani stolika z szampanem.
Popatrzyłam na ciało. Kobieta wciąż była po tej stronie. Puls jej duszy uderzał anemicznie.
Ozdobne łóżko, do którego została przywiązana, okazało się tanim, składanym stolikiem.
- Nie rozumiem. Co teraz oglądam?
- Teraz Widzisz - powiedział Śmierć, jakby coś to miało znaczyć. - Widzisz poprzez
wymiary rzeczywistości, poprzez prawdę.
Nic nie istniało w tym pomieszczeniu? Okay, nic. Był w nim stolik i policyjne markery, w
grobowym wzroku może zniszczone i podgniłe, ale prawdziwe.
Podeszłam i zatrzymałam się przed przekroczeniem nieaktywnego kręgu. Został przerwany,
ale nie otwarty. Czułam w jego resztkach pozostałości magii. Przerwany rytuał?
Przekroczyłam krawędź i to było jak wejście w wir. Każda mroczna, złośliwa fala energii,
która spadła na mnie podczas pierwszej wizyty, okazała się małą kroplą deszczu w
porównaniu z ulewą, w której znienacka się znalazłam. Moje ciało drżało. Widziałam w
powietrzu chore, czarne pęki i niebezpieczne czerwone węzły magii i przez moment myślałam,
że weszłam do Eteru. Ale nie. Po prostu wniknęłam w naprawdę wielkie skupisko magii.
Zrobiłam jeszcze krok. Magia sprawiała wrażenie, że mnie wyczuwa. Popełzły do mnie
czarne i czerwone macki. Jedna z nich sięgnęła i owinęła się wokół mojej nagiej łydki.
Gdy magia atakowała to, co zostało z moich osłon, moja skóra eksplodowała bólem. Po
chwili ból zamienił się w ogień i wyszłam z okręgu. Śmierć przyklęknął, sięgnął ku mojej
nodze i magia zniknęła, zostawiając za sobą puste dudnienie nieistniejącego cierpienia.
- Musimy ją przeprowadzić - powiedział Śmierć, patrząc na drugiego Zbieracza.
- Obawiałem się, że to powiesz - Szary podniósł laskę, jakby chciał się nią obronić przed
złem. Przeszedł przez krawędź okręgu. - Chodźmy więc. Nasz czas dobiega końca.
Niepewnie spojrzałam na Śmierć.
- Idź tam, gdzie on i trzymaj się go blisko. Będę pilnował tyłów - powiedział.
Okay. Następnym razem, zanim obiecam Śmierci cokolwiek, zapytam o więcej
szczegółów.
Szłam krok w krok za drugim Zbieraczem, krocząc dokładnie tam, gdzie on. Znów
poczułam magiczny atak. Pozostawił na mojej skórze oleiste ślady, ale tym razem macki do
mnie nie dotarły. Pływały wokół nas, tworząc przed mężczyzną rodzaj tunelu. Śmierć szedł za
moimi plecami, wyciągając ręce. I wędrowaliśmy tak, jak w ochronnym bąblu.
- Hej, a kim ty jesteś? - krzyknął na mnie policjant. Zbieracze jednak nie zatrzymali się,
więc ja też nie mogłam tego zrobić.
- Wy dwoje! Nie macie prawa tu być! Oboje? To on widzi Śmierć? - Alex Craft!
Głos należał do Falina. Zdecydowanie. Nadal szłam naprzód. - Oficerze, oni przeszli
przez stolik...
Ups. Musiało chodzić o ten stolik z szampanem. Grobowy wzok widzi co innego niż
zwykły.
- Co tu się, do cholery, dzieje? - znów Falin. Policjanci najbliżej nas wyciągnęli broń.
- Nie strzelać! - wrzasnął Falin. - Alex, chodź tutaj. Ale już! Nasz pochód dotarł do łóżka,
czy też składanego stolika, jak teraz widziałam go grobowym wzrokiem.
- I co teraz? - wyszeptałam.
- Wyrzuć ją z jej ciała - powiedział Śmierć, wciąż za moimi plecami.
Jak ja, do cholery, mam to zrobić?
Spojrzałam na zwłoki i zmrużyłam oczy, gdy zobaczyłam wycięte w ciele kobiety
błyszczące glify. Gdy widziałam tylko krew i wnętrzności, pomyślałam, że atak na nią był
okrutny, ale teraz dostrzegłam, że był ponadto precyzyjny i przemyślany. Każde cięcie miało
sens. Jeden symbol powtarzał się po wielokroć. Obce glify były zarazem podobne i różne od
tych, które widziałam na ciele Colemana.
Patrzyłam, jak blednie niebieskawy poblask światełka duszy.
Szkarłatne glify zalśniły mocniej. Zbieracz Dusz chwycił mnie za ramię.
- Jeśli możesz ją uwolnić, zrób to natychmiast.
Przytaknęłam i wpuściłam w ofiarę moją energię. W ciele toczyła się walka między
życiem a śmiercią. Zycie nie wygrywało. Chciałam ją uleczyć, ale nie mogłam wiele zdziałać.
Moja moc pochodziła z grobu.
Czułam, że magia na jej ciele pali także moją skórę. Lodowaty, tnący ciało czar. Ból
wgryzał się w moje ramię i wiedziałam, że mój osobisty czar rośnie, pożerając mnie,
wycofałam się więc i zabrałam moc z powrotem. Wtedy poczułam jej duszę.
W tych ciemnościach jej dusza była jedynym obiektem ciepłym i świecącym. Sięgnęła ku
niej moja moc - jak ćma schwytana przez blask lampy. Ale dusze i groby nie chadzają parami.
Dusza, osłabiona zwalczaniem czaru, wsiąkła głębiej w istotę ofiary. Ukryła się.
Wlałam w denatkę wszystko, co mogłam. Spadła mi temperatura, ale ledwie to
zauważyłam. Nie mogłam przekazać ciału więcej ciepła, więcej witalności, więc dałam mu
zimno grobu. Moja moc ścigała duszę, która zapadła głęboko w miejsce, gdzie powinien
znajdować się jej cień; znalazłam go w końcu. Był zmięty i podarty. Jak Bethany. Moja moc
wypełniła przestrzeń i dusza uciekła jeszcze dalej. Podążałam za nią uparcie.
Czar był precyzyjny i metodyczny. Ja nic. Moja moc wchodziła coraz głębiej, obawiając
się czarów i ścigając duszę. Dotarłam już do rdzenia jej istoty i wypełniłam ją wszystkim, co
tylko mi pozostało. Każdą uncją energii.
Dusza wyskoczyła z ciała, a ja opadłam na kolana. Wisiała nade mną, błyszcząc słabym,
niebieskim płomieniem. Krzyczała, osłabła po walce, ale wypełniona moją mocą. Nigdy nie
rozumiałam, jak powstawały duchy. Teraz patrzyłam na jednego. I nie był to twór zdrowy na
umyśle.
Dusza łkała bijąc Mężczyznę w szarym garniturze. Czar wyszedł razem z nią. Glify na
ciele kobiety zostały odwzorowane jako ciemne obszary, otoczone czarnymi mackami. Jak
moje zadrapania. Ale - przeciwnie do mojego - ten czar rósł bardzo szybko.
Drugi Zbieracz wyciągnął rękę i zamknął palce na jednym z czarnych znaków. Szarpnął, a
duch zawył głośniej, ciągnąc go za rękę. Mężczyzna użył siły, wydzierając glif razem z
korzeniami. Wolny od duszy czar zniknął. Szary Zbieracz złapał za kolejny symbol. Dołączył
do niego Śmierć.
Żaden z nich mnie nie pilnował, więc magia znów podpełzła. Muszę stąd wyjść. Wstałam,
ale kolana się pode mną ugięły i niemal upadłam po raz kolejny. Spróbowałam zapanować nad
ciałem i postawiłam kolejny krok. Teraz poszło lepiej. Ciemna macka poruszyła w się w moją
stronę; ruszyłam niezgrabnym truchtem.
Przekroczyłam krawędź okręgu, ale nie zatrzymałam się, dopóki nie dotarłam do końca
pomieszczenia. Wtedy oparłam się o ścianę i przyciągnęłam drżące kolana do klatki
piersiowej. Śmierć i drugi mężczyzna wciąż stali pośrodku pokoju i wyciągali z duszy glify.
Zbliżali się do końca. Z każdym wyrwanym symbolem duch błyszczał mocniej i stawał się
bardziej wyraźny. Ale nie przestawał krzyczeć.
Na podłodze, zakrywając dłońmi uszy, klęczało kilku gliniarzy. Jeden zemdlał, dwóch z
wciąż wyciągniętą bronię gapiło się na ducha. Falin stał po drugiej stronie pomieszczenia i
jako jedyny patrzył na mnie. Traciłam wzrok, właśnie mijało moje grobowe widzenie, więc
zauważałam jedynie słaby połysk jego duszy. Ale nie musiałam dostrzec całej postaci, żeby
wiedzieć, że jest wkurzony.
Śmierć wyciągnął z ducha ostatni glif. Drugi Zbieracz zasalutował, odwrócił się i wszedł
w czystą duszę. Jej krzyk unosił się w powietrzu, dopóki oboje nie zniknęli.
Śmierć odwrócił się do mnie i uśmiechnął, a trans, w którym trwali policjanci, odpuścił.
Jeden z nich kazał nam się zatrzymać. Drugi zaczął strzelać.
Próbowałam wstać, ale nogi mnie nie posłuchały i ponownie wylądowałam na ścianie.
Uciekł ze mnie oddech. Naprawdę traciłam wzrok, ale mimo to widziałam Śmierć. Wyglądał
na zaskoczonego. Jego ręka zakrywała żołądek. Gdy odsunął dłoń i jego palce zalśniły
czerwienią, czas spowolnił gwałtownie.
Nie!, chciałam krzyknąć, ale nie miałam sił. Śmierć osunął się na kolana. Głosy
policjantów zmieniły się w brzęczenie, gdzieś z tyłu mojej głowy.
Spróbowałam wstać, ale moje ciało było jak nie z tego świata. Próbowałam trzy razy. Nie
oddychałam, nie miałam sił, ale musiałam próbować. On nie może umrzeć! To przecież
Śmierć!
Za moimi plecami poruszył się jakiś cień.
- Cholerni faceci! Nic nie potrafią zrobić dobrze!
Do pomieszczenia weszła wielbicielka techno. Postukiwała paznokciem o paznokieć.
- Rozumiem, że to twoja wina? - zapytała.
Nie miałam pojęcia, co robić, więc po prostu zamrugałam. Nie było już we mnie magii.
Nie było sił. Kobieta potrząsnęła głową i zadrżały jej neonowe dredy. Wmaszerowała do
środka, przerzuciła ramię Śmierci przez swój bark i na wpół wyniosła, na wpół wyciągnęła go
na zewnątrz okręgu. Gdzieś za nią o cement uderzyła broń.
- Chodź! - Kobieta złapała mnie za ramię i pociągnęła, wciąż dźwigając Śmierć, w stronę
drzwi. Szłam za nią, potykając się co chwila.
- No, zaczynaj! - powiedziała, ustawiając mnie pod ścianą i, przynajmniej na razie,
chroniąc przed wzrokiem policjantów.
- Co mam zaczynać? - Zamieniliście się na energie życiowe. Zabieraj swoją - przysunęła
Śmierć bliżej mnie.
Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego włosów za uchem. Zawsze chciałam to zrobić, ale
jakoś nigdy nie miałam odwagi. Dotknęłam jego policzka; skóra wydawała się bardzo gorąca.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie. - Przepraszam, Alex.
Niemal się zaśmiałam. Postrzelili go, a to jemu jest przykro?
Potrząsnęłam głową.
Przysunął ku mnie rękę, przycisnął moją dłoń do policzka. - Drżysz.
Mrugnęłam, żeby odgonić napływające łzy.
- Nie martw się o mnie - słowa paliły mnie w gardle.
- No, już! - warknęła kobieta.
Przytaknęłam. Nie miałam pojęcia, co robię, podobnie jak przy uwalnianiu duszy. Mogłam
tylko mieć nadzieję, że nie wykorzystałam jeszcze dziennej dawki szczęścia.
Nie dysponowałam jakąkolwiek mocą, by się nią podeprzeć, ale okazało się, że jej nie
potrzebuję. Otworzyłam umysł i całą siebie, i moje ciepło, moja witalność powróciły do mnie
natychmiast. Wypełniły całe ciało. Nie oddziaływały zbyt silnie, ale wystarczyło, żebym
poczuła chłód.
Wtedy dotarł do mnie ból.
Świat wokół mnie poczerwieniał. Ból był wszędzie, był wszystkim. Umierałam. Czułam
każdą zdychającą komórkę mojego ciała.
Zdałam sobie sprawę, że mam drgawki. O, nie! Konwulsje. Poczułam, jak otaczają mnie
silne ramiona.
- To przejdzie - wyszeptał Śmierć, wsuwając dłoń w moje włosy. - To przejdzie.
Delikatnie ułożył mnie na ziemi; leżałam tak, próbując oddychać. Ból przeszedł, choć
wciąż czułam, że umieram.
- Umieram.
Musiałam powiedzieć to na głos, bo Śmierć przecząco potrząsnął głową.
- Jesteś śmiertelna. Umierasz od chwili urodzin.
- Powinniśmy już iść - powiedziała kobieta. Śmierć spojrzał przez ramię.
- Jeszcze coś muszę zrobić. - Odwrócił się do mnie i odsunął opadające na moją twarz
włosy. Jego palce nie były już gorące, ale wciąż zachowywały część ciepła. Szczątkowa
świadomość nie pozwalała mi zapomnieć, że ciepły dotyk Śmierci to niezbyt dobry znak.
- Ten czar na twoim ramieniu... - zaczął, ale kobieta mu przerwała. - Co ty, do cholery,
wyprawiasz?
- Zostałem związany przysięgą. Muszę jej pomóc. Posłuchaj, Alex - zwrócił się do mnie -
Nie możesz wyciągnąć tego czaru, gdy twoja dusza wciąż pozostaje w ciele. Musisz wyśledzić
i zniszczyć tego, kto go rzucił.
To jedyny sposób.
Cudnie.
- Czar jest złośliwy i zaraźliwy, ale o bardzo ograniczonym działaniu - kontynuował. -
Twoja dusza jest silna. Wciąż walczy. Ale jeśli czar cię osłabi lub rozprzestrzeni się zbyt
szybko, przyjdę po ciebie. Nie pozwolę, by cię pochłonął.
Zabije mnie? To chyba lepsze niż bycie zjedzoną żywcem?
Śmierć pochylił się nade mną tak, że w końcu widziałam już tylko jego. Jego ciemne oczy
emanowały ciepłem, Bliski oddech pieścił moją skórę.
- Ale proszę, Alex, znajdź czarownika. Kobieta odchrząknęła.
- To tak słodkie, że chyba dostanę próchnicy. Chodźmy stąd. Śmierć zmarszczył brwi, ale
posłuchał. I zniknęli.
13
Leżałam w ciemności i drżałam, próbując zebrać siły, by wstać. Nie mogłam. Leżałam
więc na zakurzonej podłodze. W pożyczonej sukience. Niedaleko pomieszczenia pełnego
dziko wkurzonych glin.
- Co ty, do cholery, robisz na miejscu zbrodni? Myliłam się. Najbardziej wkurzony glina
stał tuż obok. Gdy przestał działać mój grobowy wzrok, stałam się kompletnie ślepa, ale nie
potrzebowałam oczu, by rozpoznać właściciela głosu. Falin krzyczał na mnie już tyle razy w
ciągu naszej krótkiej znajomości, że ten ton wrył mi się w świadomość.
Chciałam zaprezentować nonszalancję, ale wymieniłam energie ze Śmiercią, zostałam
zaatakowana przez złośliwy czar, stworzyłam ducha, otrzymałam własną energię z powrotem i
zaliczyłam atak drgawek. Ostatnie dziesięć minut mojego życia było raczej niełatwe. Nie
miałam nastroju na kłótnię. Cholera! Ledwie oddychałam!
Więc po prostu kontynuowałam to, co robiłam wcześniej. Leżałam i drżałam.
- Wstawaj - rozkazał Falin. - Natychmiast.
Sięgnął w dół i złapał mnie za ramię. Jego dłoń w rękawiczce paliła moją skórę jak
żelazko. Krzyknęłam; ból sprawił, że zapłakałam.
Falin odskoczył.
- Cholera, ty zamarzasz!
Słyszałam jego kroki. Po chwili przykucnął i odezwał się ponownie.
- Co się tutaj stało? Kim był ten mężczyzna i gdzie on się podział?
Nic nie odpowiedziałam.
- Alex Craft, pomóż mi... Albo, na Boga... - zostawił resztę groźby mojej wyobraźni.
- Nie mogę.
Potem długi czas trwała cisza.
- Okay - usłyszałam niespodziewanie.
Znów dotknął mojego ramienia, ale tym razem dotyk nie był już tak koszmarnie gorący.
Przecież moja temperatura nie mogła wzrosnąć tak szybko... Jakim cudem...? Jeden mój
nadgarstek, potem drugi otoczyło coś twardego i metalowego. Kajdanki? O żesz... On mnie
aresztował!
- Wstawaj - powiedział i podciągnął mnie do pozycji siedzącej.
Spróbowałam, ale to było bez sensu. Miałam nogi jak z galarety i nie mogłam opanować
drgawek. Falin chyba zdał sobie sprawę z mojej bezsilności, bo oparł mnie o ścianę.
- Widziałem, jak wyglądałaś po przywołaniu cienia. Nie było aż tak źle.
- To nie był cień. - Nie mogłam powiedzieć nic więcej. Wiązała mnie przysięga. Zrobiłam
duży wdech i mocniej wsparłam się o ścianę. Miałam lepkie policzki. Z oczu wciąż ciekły mi
łzy i mieszały się z kurzem. Chciałam otrzeć twarz, ale ręce miałam skute za plecami. Z
wysiłku niemal się przewróciłam. Falin pomógł mi odzyskać równowagę.
Usłyszałam jakiś dźwięk naprzeciwko i wokół ramion poczułam materiał. Marynarka od
smokingu? Falin mnie nią otulił? Nie czułam się przez to lepiej.
- Nic nie widzisz, prawda? - zapytał. - Tu jest ciemno. - Alex, świecę ci w oczy latarką.
Zmrużyłam oczy. Świecił na mnie? Widziałam wyłącznie kompletną ciemność. Nigdy nie
byłam aż tak ślepa po dotknięciu grobu. Nigdy.
- Zabieram cię do szpitala.
- Nie! - Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałam, to kolejny rachunek. Chciałam tylko
odzyskać wzrok i żeby nie było mi tak zimno, i zapragnęłam stać o własnych siłach, i... Poza
tym, nawet jeśli Falin zabrałby mnie do szpitala w Dzielnicy Magicznej, wątpiłam, czy
kiedykolwiek mieli tam już kogoś, kto wymienił się energią ze Zbieraczem Dusz. -Po prostu
chcę do domu.
- Nie możesz, Alex. Włamałaś się na miejsce zbrodni i bawiłaś się z dowodami.
- Musiałam. Ofiara... - przysięga znów nie pozwoliła mi mówić. - Po prostu musiałam.
Uwierz mi. I nie pozwól nikomu dotykać ciała. Potrzebujesz tu jednostki antymagicznej. Ze
specjalizacją z czarnej magii.
- Już tu byli.
Opadła mi szczęka. Jak to: „Już tu byli"?
- Ale czary są wciąż aktywne. A meble... Tu nic nie ma, oprócz kobiety i składanego
stolika.
Nie byłam pewna, czy uda mi się wypowiedzieć ostatnią część zdania, ale przejrzenie
iluzji najwyraźniej nie było włączone w sekrety Zbieraczy.
Kroki Falina oddaliły się ode mnie; przeszedł do innego pomieszczenia. Mijały minuty.
Jeśli przestanę się trząść, prawdopodobnie zasnę. Nie, żeby spanie na zakurzonej podłodze
było najlepszym pomysłem, ale byłam naprawdę zmęczona. Ba, było mi naprawdę zimno. Nie
pamiętałam, żeby kiedykolwiek było mi aż tak zimno. Usłyszałam hałas rozmów w
pomieszczeniu obok. Wychodzili stamtąd ludzie. Falin kazał im odejść?
Gdy ponownie usłyszałam jego kroki, wokół panowała cisza.
- Jednostka antymagiczna jest w drodze. Zabieram cię stąd.
Falin wziął mnie na ręce i wyniósł miejsca zbrodni. Wciąż miałam na sobie jego
marynarkę i przeguby skute kajdankami.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, gdy usłyszałam brzęk kluczy. Mój towarzysz zdjął mi
kajdanki w samochodzie, ale gdziekolwiek teraz byliśmy, miejsce było zbyt ciche na
Posterunek.
- W moim mieszkaniu - powiedział i usłyszałam, jak otwiera drzwi. Pomógł mi wejść do
środka i usiąść na kanapie. - A dlaczego tu jestem?
- Bo nie pozwoliłaś się zabrać do szpitala, a w twoim stanie nie mogę zostawić cię samej.
Siedź tutaj.
Usadowiłam się wygodniej. Nie miałam pojęcia, gdzie według niego mogłabym pójść; nie
znałam tego miejsca, nic nie widziałam i ledwie trzymałam się na nogach. Niezbyt odpowiedni
stan, by węszyć.
W powietrzu rozniósł się zapach kawy i pisnął zawias kuchennej szafki. Gdy Falin usiadł,
przesunęła się poduszka kanapy. Podniósł moją dłoń i wsunął w nią kubek z kawą.
Był gorący. Dużo za gorący. Zmarszczyłam się i wyciągnęłam rękę przed siebie. Poduszka
znów się przesunęła. Delikatny brzęk oznajmił, że kubek wylądował na jakimś stoliku.
Gdzieś po mojej lewej otworzyły się drzwi. Podskoczyłam, mrugając w otaczającej mnie
ciemności. Na moje ramiona opadło coś dużego i miłego w dotyku? Koc? Falin mnie nim
owinął i przyłożył mi rękę do czoła.
- To nie może być naturalne.
- Jest okay. Po prostu potrzebuję... - Nie byłam pewna, czego potrzebowałam. Pasowałoby
mi kilka drinków i może inne gorące ciało obok, ale tego nie mogłam powiedzieć na głos.
Znów gdzieś poszedł; usłyszałam szum wody. Gdy wrócił, przycisnął mi do policzka coś
mokrego. Odsunęłam się.
- Spokojnie - powiedział i starł mi z twarzy wilgotnym ręcznikiem żwir. Ten z magazynu.
- Nie jestem inwalidką - powiedziałam, próbując przejąć ręcznik. Zaczynałam się go bać.
- Okay. - Oddał mi szmatkę; zaczęłam czyścić policzki, aż poczułam, że niemal odarłam je
ze skóry. Wtedy ją otrzepałam i zaczęłam pocierać także ramiona i barki.
Gdy skończyłam, zdałam sobie sprawę, że nie wiem, co zrobić z ręcznikiem. Falin wyjął
mi go z rąk i zamienił na suchy.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? - zapytałam. Długo nie odpowiadał.
- Może po prostu chcę kilku odpowiedzi.
W to akurat mogłam uwierzyć. Podciągnęłam kolana do piersi i ciaśniej owinęłam się
kocem.
- Powiem to co, co mogę.
- A tak, powiesz - jego ręka przesunęła się po mojej twarzy, dotykając policzka.
Najpierw chciałam się odsunąć, ale jego dłoń była ciepła, a ja naprawdę desperacko
potrzebowałam się rozgrzać.
- Dlaczego wkroczyłaś na miejsce zbrodni?
- Bo rozpoznałam magazyn. To ten sam, którego użył Coleman, kiedy ukradł swoje nowe
ciało.
- A skąd to wiesz?
Opowiedziałam mu o Royu i pierwszej wyprawie do magazynu. Gdy skończyłam,
zmarszczyłam brwi; zdradziłam więcej, niż chciałam. O wiele za dużo. Praktycznie wyłożyłam
na stół wszystkie karty.
- Używasz na mnie czaru prawdomówności?
- Tak. - Nie przerwał go. - Powiedziałaś, że to była pierwsza przyczyna. A jaka była
draga?
Otworzyłam usta. Zamknęłam je. Czar chciał, żebym odpowiedziała. Przysięga wiązała
moje słowa. Poczułam jakby miały ze mnie wyjść, a zaraz zostały zawiązane w węzełki.
Zagryzłam zęby. Jak on śmiał użyć na mnie czaru?! Ale nie mogłam nie odpowiedzieć.
- Przysługa dla przyjaciela. Dlaczego nie mogę wyczuć czaru, którego używasz?
- To moja prywatna magia. Nie znasz jej. Nie jesteś na nią nastrojona. Odpowiedział
szczerze? Więc to czar dwustronny. Falin zadał kolejne pytanie, zanim mogłam cokolwiek
powiedzieć.
- Czy ten przyjaciel to mężczyzna z magazynu?
- Jestem związana przysięgą. Nie mogę powiedzieć. Jak...
Zagadał mnie i przerwał.
- Czy ten mężczyzna miał coś wspólnego z morderstwem?
- Nie. Był tam, żeby pomóc. Pomogliśmy jej. Jak... Zakrył mi usta dłonią.
- Przytaknij na tak, potrząśnij głową na nie. Czy to przysięga cię powstrzymuje od
powiedzenia mi o tym mężczyźnie i o tym, w jakim celu tam był?
Przytaknęłam, jakbym nie miała nad sobą kontroli. Cholera. Złapałam go za nadgarstek,
próbując odsunąć jego rękę z ust, ale wciąż drżałam. Naprawdę byłam słaba. Jego dłoń nie
drgnęła. Cholera. Teraz ja chcę odpowiedzi! Ale nie miałam na nią szans, skoro Falin nie mógł
usłyszeć pytania. - Wiesz, jaki cel miał ten rytuał?
Przytaknęłam, a potem potrząsnęłam głową. W końcu wzruszyłam ramionami. Miałam
nadzieję, że dobrze wyraziłam niezdecydowanie.
Falin warknął ze źle ukrywaną frustracją i zdjął rękę z moich ust.
- Wyjaśnij.
- Wiem, co robił jeden z czarów, ale w okręgu było ich więcej. I nie wiem, dlaczego ten
czar został rzucony. -Przerwałam. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale musiała
istnieć jakaś przyczyna, dla której ktoś rzucił czar pochłaniający duszę. John powiedział, że
ciało Bethany było trzecim, które znaleziono w tych samych okolicznościach. Miałam
pewność, że gdyby rytuał nie został dzisiaj przerwany, ofiara zostałaby wyczyszczona i
podrzucona w jakieś inne miejsce, jak poprzednie trzy. W ciągu tak krótkiego czasu już cztery
ofiary! To, że Coleman wykorzystał ten sam magazyn, nie mogło być przypadkiem. Ten sam
okrąg dla zamiany ciał.
- Sprawa, nad którą pracował John, te trzy znalezione ciała... Kiedy odkryto pierwszą
ofiarę?
Falin przez chwilę nic nie mówił, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
- Pracował nad nią, gdy zostałem przeniesiony... Musiało to być co najmniej dwa tygodnie
temu.
Zanim zastrzelono Colemana. Jego palce na mojej twarzy stężały.
- Co jest? O czym myślisz?
- Te ciała prawdopodobnie miały na sobie glify. Symbole znajdziesz także na dzisiejszej
ofierze. Czar... - Przysięga nie pozwalała mi nic powiedzieć o czarze pożerającym dusze. Ale
dusze były pełne życia i energii. Jeśli ta energia została pochłonięta, musiała gdzieś się
akumulować. - Myślę, że te morderstwa to tylko uwertura. Myślę, że niebawem odbędzie się
naprawdę wielki, paskudny rytuał. Sądzę, że już niedługo.
Ręka Falina odsunęła się od mojej twarzy, a poduszka znów poruszyła się, gdy oparł się
wygodniej.
- Nigdy nie powinienem nazywać cię pseudowidzącą. Uśmiechnęłam się, głupio
zadowolona z tego, że moje przemyślenia mu zaimponowały. - To niemal przeprosiny.
Miałam nadzieję, że racja jest po mojej stronie. Skrzywiłam usta. Albo może nie miałam
nadziei? Jeśli wysysające duszę czary miały prowadzić do czegoś paskudnego, nie chciałam
znaleźć się zbyt blisko burzy, która rozpęta się niebawem.
Potarłam zadrapania na ramieniu. Oczywiście, może mi się to nie udać. Miałam teraz
nałożony limit czasowy. I sama karmiłam ten przeklęty rytuał. Znów owinęłam się kocem.
- Oboje powinniśmy się przespać - powiedział Falin i usłyszałam, jak idzie przez pokój.
Otworzył szufladę i wyciągnął jakąś rzecz z materiału. - Mam kilka koszulek. .. Mogę ci dać
którąś do spania.
- Dziękuję. - Wzięłam ubrania, bo włożył mi je w dłonie, ale, ku własnemu zażenowaniu,
potrzebowałam pomocy przy zdjęciu sukienki i ich założeniu.
Zapadła cisza. Poszedł już spać? Odezwał się jednak.
- Czy pomogłoby ci ciepło mojego ciała? W nocy? Wydałam z siebie ni to śmiech, ni to
kaszel.
- To dopiero ciekawa propozycja!
- Tak czy nie?
Przytaknęłam. Naprawdę potrzebowałam ciepła. Od odejścia Śmierci minęła już godzina,
a ja wciąż się trzęsłam.
Poczułam ciało Falina na kanapie. Jego ramię wsunęło się pod moje nogi; obrócił mnie,
przesuwając dalej. Zwinął się za moimi plecami, przyciągając do klatki piersiowej ramieniem
ułożonym przy talii. Był ciepły. Tak przyjemnie ciepły! Ale leżeć w ten sposób z kimś, z kim
wcześniej nie uprawiało się seksu? Dziwne uczucie. I te poduszki kanapy z przodu, a on z
tyłu? Trochę to klaustrofobiczne.
- Nie byłoby nam wygodniej w łóżku? - Nie mam łóżka. -Co?
Gdy ziewnął, zatrzeszczała mu szczęka.
- Pozbyłem się go. Śpij, Alex.
Obudziłam się nagle. Wciąż widziałam, jak ciemne glify wysysają moją duszę z ciała,
cienkiego i nierzeczywistego. Sen. Ale nie taki, który daje się zapomnieć w słabym świetle
poranka padającym z dużego, przesuwnego okna. Przetarłam oczy i zamrugałam, patrząc przed
siebie na nieznaną zieloną poduszę z mikrofibry. Gdzie ja jestem?
Aha, mieszkanie Falina. Ale na kanapie leżę sama.
Wstałam. Prawdopodobnie za szybko, bo zakręciło mi się w głowie. Po chwili znów
odzyskałam pion i zobaczyłam mieszkanie wyraźnie. Uśmiechnęłam się. Wzrok to jednak fajna
rzecz.
Rozejrzałam się; nie było tu dużo sprzętów. Kanapa, na której spałam, zajmowała niemal
całą długość jednej ściany. Naprzeciwko stała komoda z ustawionym na górze telewizorem. W
jednym rogu biurko z komputerem, w drugim -mały stolik z dwoma krzesłami. Widziałam także
drzwi, zza których dochodził mnie zapach kawy i... bekonu? Za mną też były drzwi; miałam
nadzieję, że to łazienka.
Spróbowałam ponownie wstać. Nogi zaprotestowały, drżąc pode mną, ale w końcu dały
radę. Ciało miałam spięte i obolałe, jakbym za dużo ćwiczyła; moje ruchy nie miały zwykłej
płynności. Chciałam wziąć gorący prysznic, ale raczej mogłam o tym zapomnieć. Weszłam do
łazienki. Po umyciu twarzy, wypłukaniu ust i próbie ułożenia włosów (wkrótce
zrezygnowałam i związałam je w kucyk), poszłam do kuchni.
Falin stał przy kuchence. Spojrzał na mnie.
- Dzień dobry. Jak się czujesz?
- Lepiej. Ja... - przerwałam. Jeszcze wilgotne po kąpieli włosy Falina opadały na białą
koszulę, blond pasma zmoczyły materiał. Niedopięte guziki pozwalały mi zobaczyć jego klatkę
piersiową. Nie potrafiłam określić, czy to napięta na mięśniach skóra jest tak gładka, czy
wrażenie to sprawiają cienkie i jasne w tym miejscu włosy. Wyobraziłam sobie, jak
przeciągam po niej dłońmi... By się przekonać. Falin zmarszczył brwi.
- Dzisiaj już widzisz?
O, tak. Widziałam. Wzrok powrócił definitywnie. Przytaknęłam i przestałam się gapić.
Poszłam po kawę, żeby nie zauważył, jak się rumienię, napotkałam jednak problem. Nie
wiedziałam, gdzie są kubki.
- Szafka nad tobą - powiedział Falin, zanim musiałam zapytać. - Jaką lubisz jajecznicę?
Nalałam sobie kawy.
- Słuchaj... To naprawdę miłe z twojej strony, że tak się mną wczoraj zająłeś i nie
aresztowałeś - ale teraz to już naprawdę niezręczna sytuacja. Jeśli pokażesz mi, gdzie jest
przystanek autobusowy, po prostu wyjdę. - Miałam dużo do zrobienia, a Pecet od dawna
czekał na spacer i jedzenie.
- To tylko śniadanie. Zjedz coś, a ja podrzucę cię do domu, zanim pojadę na komisariat.
Pachniało cudownie. Jak tu odmówić prawdziwemu jedzeniu, jeśli pełny żołądek mógł
tylko pomóc w przemyśleniu sprawy Colemana? Tyle że musiałam jeszcze zrobić jedną rzecz.
Nie wiedziałam, która jest godzina, ale musiałam kogoś odwiedzić. Na wszelki wypadek.
Potarłam zadrapania na ramieniu.
Uśmiechnęłam się do Falina znad kubka z kawą.
- Okay, zjedzmy to śniadanie.
14
Półtorej godziny później, już umyta i w czystym ubraniu, siedziałam pod słabym światłem
na intensywnej terapii.
- Naprawdę, przydałaby mi się twoja rada... - wyszeptałam, kręcąc się na niewygodnym,
składanym krześle obok łóżka Johna.
Miał woskowobladą twarz. I nie odpowiedział. Nie żebym na to czekała. John był
nieprzytomny od wtorku, a dziś był już piątek. Siedziałam tam więc i trzymałam go za rękę.
Nie robiło mu to różnicy. I tak nie wiedział, że tu jestem.
Wstałam i ułożyłam jego dłoń na kołdrze.
- Obudź się - rozkazałam, ale nawet ja usłyszałam, jak to zabrzmiało. Sama niepewność.
Odwróciłam się i niemal wpadłam na Śmierć. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i
odskoczyłam o krok. Ten krok niewiele zmieniał, jeśli przyszedł po duszę.
- Jesteś tu po mnie czy po... - spojrzałam na łóżko. Śmierć potrząsnął głową.
- Przyszedłem po ciebie.
Po mnie. Jak to: po mnie? Jak to: po moją duszę? Położyłam dłoń na podrapanym ramieniu.
Nie wiedziałam, że czar działa tak szybko.
Śmierć ponownie potrząsnął głową i leciutko się uśmiechnął. Wyciągnął rękę, ale tylko po
to, by pogłaskać mnie po twarzy.
- Jestem tylko moralnym wsparciem. Wiem, jakie to wszystko jest dla ciebie trudne.
Odsunął się i założył ręce za plecami. Przypomniałam sobie o oddechu. Odgłos
wydychanego powietrza zabrzmiał jak westchnienie ulgi i Śmierć wzdrygnął się lekko na ten
dźwięk. Patrzył na Johna. Nie chciałam tu dłużej zostać. Nie chciałam widzieć Johna tak
słabym i nieporadnym przy najlżejszej emocji.
Nie chciałam jednak zostawiać go samego, a w poczekalni, gdy przechodziłam, nie
widziałam Marii. Poddała się?
Usiadłam na krześle i wzięłam Johna za rękę. Śmierć nic nie powiedział. Zresztą
milczeliśmy oboje.
Przyszła pielęgniarka i zanotowała coś na podkładce. Zanim poszła dalej, lekko się do
mnie uśmiechnęła. - Patrzyłaś na niego? Zmarszczyłam brwi. - O co ci chodzi?
- Popatrz na niego. Zobacz. - Śmierć zaakcentował ostatnie słowo. Jak zeszłej nocy.
Oznaczało to tyle, że mam użyć grobowego wzroku. Po wielu godzinach całkowitej ślepoty
wcale mi się to nie uśmiechało. Chciałam nie używać tej magii przez możliwie długi czas.
Wczoraj złamały się moje osłony i nie zadziałała bransoletka, więc nie dość, że czułam się
niepewnie, to jeszcze wyczuwałam ciała kilka pięter niżej, w kostnicy. Ale Śmierć nie
sugerowałby niczego, co nie jest ważne.
Uchyliłam osłony tylko odrobinę. Wystarczyło. Szara patyna grobowego wzroku obmyła
moje pole widzenia.
Dusza Johna błyszczała czerwienią z ledwie kilkoma żółtymi zawirowaniami. Puściłam
jego dłoń i skoczyłam na równe nogi. Jego dusza powinna być żółta! Wyłącznie żółta!
Patrzyłam tak i nagle zdałam sobie sprawę, że źle patrzę. To skóra! Żółta barwa duszy
przebijała się między szkarłatnymi plamami, z których najciemniejsza widniała wokół rany na
gardle. Sięgnęłam tam zmysłami, wiedząc, co znajdę. Ciemność. Czarną magię.
Spojrzałam na Śmierć.
- Pocisk był zaklęty?
Przytaknął. Coleman. To musiał być on. W końcu oba ciała, które widziałam we wtorek,
były z nim powiązane. Naprawdę zamierzał mnie zabić. Albo tym pociskiem, albo w inny
sposób.
Jeśli go znajdę to go za...
Nie musiałam dobitnie określać, o kogo mi chodziło. Śmierć to rozumiał. Przytaknął.
- Jeśli zostanie zniszczony, wszystkie jego czary ulegną zniszczeniu. Jakbym potrzebowała
nowej motywacji! Znów usiadłam w fotelu. - Tak mi przykro - wyszeptałam.
Nie żeby to miało znaczenie. Ważne było odnalezienie Colemana. Puściłam rękę Johna i
otarłam łzy z policzków. Spojrzałam na Śmierć. - Wiesz, kim on jest?
- Nie rób tego, Alex. Nie pytaj mnie. - Czyli wiesz. Proszę...
Pochylił się nade mną i uciszył przytuleniem ust do moich warg. Nie dotykał mnie. Tylko
ten delikatny i niewymagający niczego nacisk... Poczułam, jakby każdy mój nerw przeniósł się
w okolice ust. Zniknął.
Przyłożyłam dwa palce do warg i zamrugałam ze zdziwienia.
Pocałował mnie? Czekałam, jakby miał pojawić się znowu. Nic z tego.
Wiedziałam, że tak będzie. Pocałunek Śmierci - pocałunek na „zamknij się". Nie chciał
albo nie mógł mi odpowiedzieć.
Zamknęłam oczy, zamknęłam usta i jeszcze raz powróciłam do tej chwili. Pocałunek nie
był zimny. Nie był też ciepły, ale nie wiało od niego chłodem. Był miły. Ukłucie podniecenia
przebiegło od moich ust do brzucha. Okay, może bardziej niż miły.
Westchnęłam i otworzyłam oczy. To nie miało znaczenia. Najważniejsze, żeby odnaleźć
Colemana, zanim drań obejmie we władanie kolejną duszę.
- Jakaś cicha jesteś - powiedział Kaleb po wjeździe na podjazd. Gdy Falin mnie
podwiózł, tylko on był w domu, został więc zatrudniony. Podrzucił mnie do szpitala, ale w
drodze do domu byłam zbyt zamyślona, żeby z nim rozmawiać.
- Tak, przepraszam. Mam sporo na głowie. Hej, zapytam cię o coś, ale nie obraź się,
dobrze?
Kaleb zmarszczył brwi, a ja zdałam sobie sprawę z własnej pomyłki. Wyglądał, jakby
właśnie skończył studia, ale był starszy. O wiele starszy. Nie byłam pewna, o ile, bo o takie
rzeczy nie pyta się fae. Nie prosi się ich także o głupie przysięgi.
- Nie o to mi chodziło. - Wzięłam głęboki oddech. Przyjaźniłam się z Kalebem, od kiedy
zaczęłam wynajmować od niego mieszkanie na pierwszym roku. Zachowywał się jak wiedźm,
więc często zapominałam, że muszę z nim rozmawiać w inny sposób. - Chciałam powiedzieć,
że chcę cię o coś zapytać, ale nie chcę cię tym pytaniem obrazić.
- Al, jeśli tak długo przygotowujesz grunt pod jedno pytanie, musi ono być ważne.
Przytaknęłam. Byłam już gotowa.
- Jeśli fae przygotowałby mroczny rytuał i użyłby glifów... Takich, których ja nigdy nie
widziałam, być może charakterystycznych dla swojej magii... Czy mógłbyś rozpoznać czar,
widząc symbol?
- Ja? Nie.
Cholera. Fae nie kłamali, Kaleb też nie, a z tak prostą odpowiedzią trudno było
kombinować. Oczywiście, on tylko powiedział, że to on nie może.
- A inny z was dałby radę? - Nie byłam pewna, czy glify pochodziły z magii fae, ale nigdy
nie widziałam czaru, ani nawet o nim nie słyszałam, który działałby w ten sam sposób, co czar
Colemana. Byłam niemal pewna, że Coleman jest czymś w rodzaju fae. Albo czymś jeszcze
innym. Kaleb jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
- Może. Al, w cokolwiek się wplątałaś, musisz przestać. Te pytania są niebezpieczne.
- Okay, dzię... - złapałam to „dziękuję", zanim skończyłam je wymawiać. Omal nie
naruszyłam jednej z obowiązujących w jego domu zasad. Nie dziękować. Słowa podzięki dla
fae generowały dług, a Kaleb nie życzył sobie kolekcji pokus. - Do zobaczenia -
powiedziałam zamiast tego i wysiadłam z samochodu.
- Uważaj na siebie, Al. - Kaleb zamyknął drzwi.
On udał się do głównej części domu, a ja pomachałam mu na do widzenia i poszłam na
piętro. Byłam wdzięczna losowi, że to Kaleb, a nie na przykład Holly, był w pobliżu, by
zawieźć mnie do szpitala. Holly zażądałaby zaraz wszystkich pikantnych szczegółów. I byłaby
bardzo zawiedziona relacją. Wróciłam myślami do widoku oglądanej rano klatki piersiowej...
No, może nie tak bardzo.
Weszłam do środka po długim spacerze z Pecetem i kątem oka zobaczyłam w rogu pokoju
jakiś ruch. Mężczyzna. Ukucnęłam, wyciągnęłam sztylet z buta i wtedy zauważyłam, że mój
gość jest przeźroczysty.
Schowałam nóż.
- Roy, co ty tutaj robisz? - zadałam bardzo głupie pytanie. Nie słyszałam, co mówię, bo
adrenalina pompowała moją krew tak, że aż tłukła się w uszach. Można było mi wybaczyć
jeden czy dwa głupie teksty.
Duch się odwrócił.
- Alex. Wszędzie cię szukałem.
Byłam zbyt zaskoczona, by się poruszyć, więc tylko zamrugałam oczami. Przycisnęłam do
nich dłonie. Moje osłony były na miejscu, nie stwierdziłam dodatkowych. Nie powinno to
mieć aż takich skutków! Rozejrzałam się wokół. Mój grobowy wzrok był nieaktywny, ale
widziałam brązowe włosy Roya i jego niebieskie dżinsy.
- Myślę, że muszę usiąść... - wymamrotałam.
Roy zmarszczył brwi i zaczął odstawiać szarady. Podszedł do mojego kręgu, przystanął
pośrodku. Wyrzucił ręce w powietrze, jakby chciał wskazać na wszystko wokół siebie. Dawał
mi znaki palcami, że chce rozmawiać.
Pochyliłam się i spuściłam Peceta ze smyczy. Psiak od razu poprosił o jedzenie.
- Mów, Roy. Słyszę cię. - Nie rozumiałam, dlaczego go słyszę, ale tak właśnie było.
Jego grube brwi zetknęły się za oprawką okularów.
- Jesteś pewna? Bo przedtem... - Tak, jestem pewna.
- O, to fajnie! Powinnaś chyba wiedzieć, że policja pracuje z dwiema innymi
czarownicami...
- Naprawdę? - powiedziałam, napełniając miseczkę Peceta.
Wiedziałam, że szukali innej wiedźmy. Potrzebowali niezależnej opinii.
- Obie się z tobą nie zgodziły.
Upuściłam torbę i karma rozsypała się po podłodze.
- Co? Kim są? Co powiedziały? Roy wzruszył ramionami.
- Obie zgodziły się, że cień nie może zostać przywołany i że ciało opierało się magii
grobowej. Dzisiaj rano jedna z nich użyła terminu „oporne". Ale żadna nie znalazła śladu
czarów czy symboli, o których mówiłaś.
- Ze wszystkich niekompetentnych... - przerwałam, bo nie znalazłam słów, by wyrazić swą
frustrację. Wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich czterech dni, żywo mnie obchodziło,
ale teraz to uczucie chciało mnie zadusić. Nie mogłam oddychać. Paliło mnie w klatce
piersiowej, płuca wyrywały się między żebrami, pragnąc powietrza.
Oczy Roya rozszerzyły się gwałtownie.
- Może powinienem po prostu... - wskazał na coś ponad ramieniem i zniknął.
Oczywiście, że zniknął. Roy mógł zniknąć, Coleman mógł maskować swoją złośliwą
obecność. A co mogłam zrobić ja? Mogłam mieć atak i duszę wyssaną przez pieprzony czar.
Ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam je bez sprawdzania, kto stoi po drugiej stronie.
- Czego? - wrzasnęłam.
Falin odskoczył ze zdziwieniem i zrobił poważną minę.
- Przyszedłem nie w porę?
- Nie, ja... - przerwałam i pomasowałam skronie. -Przepraszam, to był długi dzień.
- Jest dopiero południe. Spojrzałam na niego przytomniej.
- Pewnie jesteś tutaj, by powiedzieć mi, że eksperci nie zgadzają się z moją analizą ciała
Colemana i mam się trzymać z dala od twojej sprawy? - A skąd to... - przerwał. - Nieważne.
Myślę, że to eksperci się mylą. Mogę wejść?
Zagapiłam się na niego, ale ciśnienie w moich płucach wróciło do normy. - Naprawdę?
Zmarszczył brwi i wszedł do środka. Zamknął drzwi, odwrócił się i spojrzał na skutki
eksplozji karmy, którą z prędkością odkurzacza zajmował się Pecet. O wiele za dużo jedzenia
jak dla dwukilogramowego psiaka.
- Aha, tutaj było... - przerwałam ponownie. Dlaczego właściwie miałam się tłumaczyć?
Bo jego mieszkanie było bez skazy? Uciszyłam w sobie wewnętrznego krytyka i zaczęłam
szukać szczotki. - Sądzę, że nie jest to wizyta towarzyska?
- Nie. Nie widziałaś żadnego ciała powiązanego ze sprawą Johna, prawda?
Potrząsnęłam głową i zmiotłam psie chrupki, z jak najmniejszą ilością kurzu, z powrotem
do torby. Widziałam cień Bethany, ale jej ciało pozostawało w czarnym plastiku.
- Powiedziałaś, że na nowej ofierze znajdę glify. Możesz je opisać? Postawiłam torbę z
karmą na blacie.
- Mogę zrobić coś lepszego. - Na kopercie naszkicowałam symbol, który pojawiał się na
ciele najczęściej. Miałam o nim koszmary. Znałam jego kształt na pamięć. Na wszelki
wypadek opuściłam jeden znak. Niektóre glify były na tyle potężne, że mogły działać same. A
ponieważ nie wiedziałam, za co dokładnie odpowiada ten rysowany - używany w czarnej
magii, więc można przypuszczać, że za nic dobrego - nie chciałam przypadkowo go
uruchomić.
Podniosłam rysunek do góry, mimo że go nie skończyłam. Falin podszedł do mnie.
Popatrzył zmarszczył brwi i wyciągnął z marynarki kopertę. Przerzucił jej zawartość,
wyjął zdjęcie. Rzucił je na blat.
Podniosłam fotografię. To było zbliżenie torsu. Na skórze wycięto glif, który właśnie
narysowałam. Falin zabrał zdjęcie.
- Nie mogłaś go zobaczyć pod krwią.
- Zaraz... Czy jestem o coś oskarżona, detektywie? Zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
- Zaginęły wszystkie dowody z ostatniej nocy. Wszystkie świece, oba kieliszki, sznury,
którymi była związana ofiara, prześcieradła, wszystko. Niczego nie ma.
- Nie mam z tym nic wspólnego. Zresztą, byłeś ze mną całą noc.
- Jasne! - schował kopertę do kieszeni. - Chcę tylko wiedzieć... Kim ty naprawdę jesteś,
Alexis Caine?
15
Ten głupi, arogancki...! - chciało mi się krzyczeć. Tyle że krzyk nie byłby wystarczający.
Dźwięk drzwi zatrzaśniętych za wyrzuconym z domu Falinem wciąż dźwięczał w moich
uszach. A może był to mój puls?„Kim jesteś, Alexis Caine?". Niech go cholera!
Zatrzymałam się przed lustrem i popatrzyłam w swoją twarz.
- Myśli, że jesteś dziwna - powiedziałam do dziewczyny w lustrze. Wyglądała na
wkurzoną, więc ten tekst niewiele zmienił. Oczywiście, że jestem dziwna! Jestem wyrd.
Byłam córką Caine'a, która z kolei była odmieńcem i nie umiała ukryć tego, co potrafi. Byłam
tą, która musiała rzucać czary i nie mogła nie przywoływać umarłych. Jeśli między rytuałami
upływało zbyt wiele czasu, magia eksplodowała we mnie i lądowała na przypadkowych
ciałach. Wyrd.
A teraz Falin myśli, że jestem dziwadłem. Gorszym niż wyrd. „Kim jesteś, Alexis Caine?".
Byłam wkurzona. Byłam wyczerpana. I... marnowałam czas.
Wzięłam głęboki oddech i wypuściłam powietrze. To nie pomoże mi znaleźć Colemana.
Nie, ale samooskarżanie było takie łatwe! Tyle że tu nie chodziło wyłącznie o moje życie.
Musiałam znaleźć Colemana dla Johna.
Moje spojrzenie powędrowało w górę i zogniskowało się na zdjęciu Rianny. W akademii
nie uważałyśmy się za dzi-wadła. Ale tylko nawzajem. Na fotografii patrzyła w aparat
wielkimi, zielonymi oczami. Wyglądała zza jakiejś książki w miękkiej okładce - zapewne
powieści detektywistycznej. Agencja o nazwie Języki Umarłych to było jej marzenie. Nie
moje.
- Co byś zrobiła na moim miejscu? - spytałam zdjęcie.
Nie odpowiedziało. Nie żebym spodziewała się odpowiedzi. Umiejętność rozmowy ze
zmarłymi nie oznaczała, że potrafiłam sprawić, by fotografia przemówiła. Ale wiedziałam, co
zdecydowałaby Rianna. Napisałaby raport o wszystkim, o czym się dowiedziałyśmy, i
wypisała wszystkich podejrzanych. Nie miałam cierpliwości na tworzenie całego dokumentu,
ale lista podejrzanych nie była złym pomysłem.
Włączyłam laptopa i użyłam pustego szablonu.
Oparłam się na spisie gości z charytatywnego przyjęcia. W grupie, w której wyczułam
Colemana, nie wszyscy mężczyźni byli mi znajomi. Z tego, co pamiętałam, opisowi Roya
odpowiadało sześciu z nich: biznesmen, dwóch pomocników, porucznik gubernator
Bartholomew, senator Wilks i, oczywiście, mój ojciec.
Moim zdaniem ojciec był czysty. I nie chodziło o jego działalność, a o fakt, że widziałam
go na pół godziny przed odwołaniem Falina na miejsce zbrodni. Nie miał dość czasu, by
opuścić przyjęcie i popełnić morderstwo. Coleman prawdopodobnie chciał odzyskać władzę,
więc stawiałam na Bartholomew. W końcu wcześnie wyszedł z przyjęcia.
Zyskał na czasie, więc dał radę dostać się do magazynu i odprawić rytuał. Postawiłam
przy nim gwiazdkę i w cudzysłowie napisałam: „Główny podejrzany".
Teraz tylko musiałam to udowodnić.
Patrzyłam na migający kursor. U mych stóp zaskomlał Pecet. Spojrzałam na niego. - Co ty
na to? Chciał wskoczyć na moje kolana.
Musiałam dowiedzieć się więcej o Bartholomew. Kliknęłam na ikonę przeglądarki. Jako
stronę startową ustawiłam kiedyś swą skrzynkę. Teraz jęknęłam, widząc liczbę
nieprzeczytanych wiadomości. Przejrzałam je, kasując natychmiast te niepotrzebne lub
nieważne. Większość pochodziła od dziennikarzy. Jedna była inna.
Kliknęłam i otworzyłam. Nieznana mi para młodych ludzi chciała, bym przywołała cień
rodziców kobiety. Czytałam dalej. Mieli problem z poczęciem dziecka, a lekarz powiedział
im, że powinni poznać historię chorób w rodzinie. Dziewczyna jej nie znała, bo jej rodzice
zginęli w wypadku samochodowych, gdy była dzieckiem.
Miałam klienta. I sprawa wyglądała na łatwą. Zmarszczyłam brwi. Brakowało mi czasu,
ale nie mogłam przecież przestać pracować. I tak już zalegałam z opłatą za mieszkanie, nie
miałam samochodu, a w kieszeni raptem dwanaście dolarów. Nic z tego nie będzie, jeśli nie
znajdę Colemana.
Uciszyłam negatywne myśli i spojrzałam na datę wysłania wiadomości. Dwa dni temu.
Pisząc szybką odpowiedź, załączyłam swój standardowy kontrakt i dodałam do niego wiersz o
wypłaceniu mi połowy wynagrodzenia z góry. Miałam dosyć niepłacących klientów.
Wcisnęłam „WYŚLIJ".
Następną godzinę spędziłam, czytając artykuły o Bartholomew. Falin miał rację - gość
miał gorącą krew i czasem robił głupoty, ale czytanie o jego wybuchach w ratuszu i jego
zdaniu na temat tego czy owego nie dało mi zbyt wiele. A oczy zaczęły mi łzawić.
Oparłam się na fotelu i przeciągnęłam. Kręgosłup chrupnął przyjemnie. Pecet uniósł łebek.
- Myślę, że siedzimy tutaj nieco zbyt długo.
Chyba się ze mną nie zgodził, bo położył się z powrotem i zamknął oczy. Podrapałam go za
uszami i wróciłam do listy podejrzanych, do której pod nazwiskiem Bartholomewa dopisałam
mnóstwo niepotrzebnych wiadomości.
Jeśli Coleman kradł energię duszom, w jakimś celu ją magazynował. Prawdopodobnie w
materiale, który mógł utrzymać wysoką koncentrację magicznej energii. W grę wchodziły
klejnot, obsydian lub srebro. Nie, klejnot nie. Nie przy takiej liczbie dusz. W czymkolwiek
kumulował tę energię, to coś musiało mieć słuszne gabaryty. Nie widziałam niczego
podobnego w magazynie, co oznaczało, że Coleman prawdopodobnie trzyma przedmiot w
domu lub biurze ciała, na którym pasożytuje.
Wychodziło na to, że rozmyślam nad włamaniem się do domu lub gabinetu porucznika
gubernatora. O tak, żaden problem. Pochyliłam się i oparłam brodę na dłoni. Ratusz był
budynkiem publicznym, ale nie biura. Miały zdecydowanie większą ochronę. Oczywiście,
magia mogła obejść technologię. Znałam genialną wiedźmę od uroków.
Wcisnęłam „HOME", by wrócić do skrzynki pocztowej przed zamknięciem przeglądarki.
Miałam jedną nową wiadomość. Mrugnęłam. Para już odpowiedziała.
Otworzyłam wiadomość. Kobieta podpisała, zeskanowała i wysłała mi kontrakt. Miała
spotkanie w klinice leczenia bezpłodności w poniedziałek rano, więc zależało jej na czasie.
Kończyła pracę o szóstej i zastanawiała się, czy mogłybyśmy się spotkać o szóstej trzydzieści
na cmentarzu Śpiącego Pagórka?
Zagryzłam dolną wargę i spojrzałam na zegarek. Była za dwadzieścia pierwsza. Jeśli
miałam włamać się do ratusza, czekało mnie sporo pracy. Ale wydawało mi się, że się
wyrobię. Ile może mi zająć taka historia chorób? Pół godziny, godzinę? To będą łatwe
pieniądze. O ile znów nie oślepnę.
Zważywszy wszystkie okoliczności, pozostawało mi upewnić się, że nie będę uczestniczyć
w przywołaniu sama.
Napisałam krótką wiadomość potwierdzającą spotkanie i że z góry zainkasuję połowę
honorarium. Zamknęłam laptopa, złapałam torebkę i sukienkę Tamary i poszłam wyżebrać
kolejną podrzutkę u Kaleba. Ratusz odwiedzę po szybkiej wizycie w kostnicy.
Położyłam torebkę na pasie, ale nie zdążyłam przejść przez detektor metali, gdy urządzenie
pisnęło. Strażnik wysypał jej zawartość i złapał za różdżkę wykrywającą czary. Co mogło... O,
cholera. Książeczka. Wczorajsze wydarzenia sprawiły, że zapomniałam o małej książeczce z
czarami.
Rozejrzałam się, mając nadzieję, że Centralny Posterunek jest pusty. Nie dość, że
poczekalnia była pełna ludzi, ale jedną z obecnych w niej osób była Lusa Duncan, reporterka
„Witch Watch". I, oczywiście, głośne piszczenie zwróciło jej uwagę. Obserwowała mnie teraz
jak śledzący czar Chowaniec.
Odwróciłam się do niej plecami i popatrzyłam na strażnika. Przejeżdżał właśnie różdżką
nad książeczką. Końcówka przyrządu zaświeciła się na czerwono. Mało, że magia. Magia
złośliwa. I nielegalna.
- Pani Craft, muszę panią poprosić o pozostanie tutaj i poczekanie kilka minut - strażnik
sięgnął po radio.
- To nie moje.
Popatrzył na mnie miną „już to wcześniej słyszałem" i warknął coś do radia, a ja
otworzyłam usta. I zaraz je zamknęłam. Co teraz? Spojrzałam za siebie. Lusa już mnie nie
obserwowała. Wręcz przeciwnie - miała zamknięte oczy. Po ruchu jej ust rozpoznałam, że
odmawia inkantacje. Prawdopodobnie sprawdzała mnie w Eterze. Zobaczy czar na mojej
duszy, czy nie? To by się źle skończyło.
- Chciałabym rozmawiać z detektywem Falinem Andrewsem. Musiałam czekać na niego
ponad kwadrans. Odzyskałam zawartość torebki - z wyjątkiem, oczywiście, książeczki - ale
nakazano mi, abym się nie ruszała z bardzo niewygodnego pomarańczowego krzesła, które
wskazał mi strażnik. Lusa zapewne wciąż siedziała w poczekalni, obserwując wszystko
uważnie. Straciłam rachubę, ilu ludzi mijało mnie i gapiło się, gdy tak siedziałam i marnie się
czułam.
Gdy pojawił się Falin, strażnik próbował mu wytłumaczyć, jak znalazł książeczkę, ale z
szorstkim: „Ja się tym zajmę" detektyw odebrał mu przedmiot.
Andrews podbiegł do mnie, a ja podskoczyłam. Złapał mnie za biceps i wyciągnął z
poczekalni.
-Ja... - Bądź cicho.
Przeprowadził mnie krętym korytarzem i wepchnął do pokoju. W małym pomieszczeniu
stał stolik i dwa krzesła. Przysunęłam do siebie torebkę.
- To pokój przesłuchań?
- W rzeczy samej. - Zatrzasnął drzwi. - Co tu się, u diabła, dzieje? Jesteś szarą wiedźmą? -
Nie!
- A to co? - rzucił książeczkę na stół.
- To nie jest to, na co wygląda. Nie jestem aż tak głupia, by babrać się w szarej magii. -
Zwłaszcza gdy mam na sobie czarny czar.
- Może mi wytłumaczysz...? - To skomplikowane.
- Opowiedz to zatem prosto.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w dzielące pokój duże weneckie lustro.
- Ktoś nas obserwuje? - Nie twój interes.
- To możesz zdjąć rękawiczki i użyć swojego cza... -przerwałam, bo podszedł do mnie z
rozszerzonymi oczami.
W następnej chwili wyglądał już normalnie. Czyli po prostu na wkurzonego. Założył
ramiona na piersi i oparł się o ścianę.
- Nikt nas nie słucha.
- Naprawdę? Więc mogę spokojnie mówić o nielegalnym czarze prawdomówności, który
zastosowałeś na mnie tej nocy?
Tym razem zdołał się opanować, ale co widziałam, to moje. Najpierw zareagował, a
dopiero potem pomyślał.
- Czy próbuje mnie pani podejść, pani Craft?
- Nie. - Chcę się tylko upewnić, że jesteśmy sami. Usiadłam na krześle. - Ukradłam tę
książeczkę wczoraj. Z pokoju Casey. Podniósł brew.
- Córki gubernatora? Twojej siostry?
- Mówiłam, że to skomplikowane. - I śmierdzące skandalem. Mogły cieszyć mnie
ewentualne problemy ojca, ale ich koniec mógł być żałosny. I to dla wszystkich
zaangażowanych. - Chciałam ją zniszczyć, ale po incydencie w magazynie... Zapomniałam, że
mam ją przy sobie.
Falin usiadł na krześle naprzeciwko i rozmasował nasadę nosa dwoma palcami. Gdy
przestał już wyglądać na wkurzonego, wydawał się po prostu zmęczony.
- Dlaczego tu jesteś, Alex?
- Szłam do kostnicy...
- Nie wolno ci tutaj przywoływać cieni. Nie teraz. Zmarszczyłam brwi.
- Szłam oddać sukienkę Tamarze.
- Mnie ją daj. Zaniosę na dół. - Wyciągnął rękę.
- Hm... Tyle że ona nie jest w najlepszym stanie. Powinnam chyba zrobić to sama.
Mówiłam prawdę. Kiecka była cała w kurzu i żwirze z magazynu, więc wrzuciłam ją
dzisiaj rano do pralki Kaleba, a poniewczasie zorientowałam się, że lepsza byłaby pralnia.
Falin odepchnął się od stolika i schował książeczkę do kieszeni. Wtedy otworzył drzwi.
- Okay. I tak miałem tam iść. Odprowadzę cię. Tylko nie podchodź do żadnych ciał!
- Naprawdę przepraszam za tę sukienkę.
- Nic się nie stało. Odpiszemy ją jako ofiarę na rzecz poprawy twojego życia
towarzyskiego - Tamara uśmiechnęła się lekko. - Ale dam ci radę.
Nocy nie powinno się kończyć w kajdankach... Chyba że cię to kręci.
- Tamara! - syknęłam, ale obie się zaśmiałyśmy.
Stałyśmy w korytarzu na zewnątrz kostnicy, czyli w najmniejszej odległości od ciał, w
której Falin zachowywał spokój. Jakbym nie mogła powstrzymać się przed przywoływaniem
cieni, gdy tylko zobaczę zwłoki! Jeśli miałam być szczera - z uszkodzonymi osłonami i
sposobem, w który grobowa esencja dosięgała mnie z hallu - byłam mu wdzięczna za
utrzymanie odległości. Ale nie było powodu, by mu zaraz o tym mówić.
- Odkupię ci tę kieckę - powiedziałam, unikając widoku skurczonej, czarnej szmatki, którą
oddałam Tamarze. I naprawdę zamierzałam to zrobić. Gdy tylko przyjdzie czek z ratusza,
sukienka będzie numerem jeden na liście zakupów.
- Alex, nie martw się. Miałam ją na sobie tylko raz.
- O dziwo, nie czuję się lepiej. Tamara potrząsnęła głową z uśmiechem.
- Dzięki, ale lepiej mi powiedz po co naprawdę przejechałaś taki kawał drogi? Co się
dzieje?
Złapana na gorącym uczynku.
- Potrzebuję przysługi. - Spięłam się, oczekując odmowy. Tamara tylko przewróciła
oczami i wsparła rękę na biodrze, czekając na ciąg dalszy. - Pamiętasz problemy z tym wide-
opodglądaczem. I urok, który sprawił, że stałaś się niewidzialna dla kamery? Zmarszczyła
brwi.
- O co ci dokładnie chodzi, Alex?
- O t o wszystko - machnęłam ręką. - Jestem już zmęczona widokiem własnej twarzy w
wieczornych wiadomościach i na pierwszych stronach gazet.
To akurat było prawdą. Choć nie zamierzałam używać uroku w tej męczącej sytuacji.
Tamara przyjrzała mi się uważnie, więc uśmiechnęłam się do niej moim najbardziej
niewinnym uśmiechem. Po minucie przytaknęła i odpięła mały, srebrny urok z bransoletki.
Wyglądał jak mała kłódka.
- Używaj go rozsądnie. A jeśli zostaniesz aresztowana, ja nie brałam w tym udziału.
- Dzięki! Zwrócę ci go tak szybko, jak będę...
Drzwi do kostnicy otworzyły się, więc zapadła cisza. W drzwiach pojawił się Falin.
Zanim się zorientował, przypięłam urok do mojej bransoletki. Nie żebym się martwiła, co
pomyśli. Rozmawiał z nieznanym mi mężczyzną w moim wieku. Osobnik nosił zwyczajne
ubranie, co oznaczało, że nie był policjantem. Identyfikuje ciało? Mrużył oczy w jasnym
świetle, jakby miał problemy z widzeniem. Gdy spojrzał na mnie, uśmiechnął się szeroko,
wyciągnął rękę i przerwał Falinowi perorę. Podszedł do Tamary i do mnie.
- Przepraszam... Pani Alex Craft, jeśli się nie mylę? Co miałam odpowiedzieć?
Ukłonił się.
- Nazywam się Ashen Hughes i jestem zaszczycony, mogąc panią poznać - przyjęłam
wyciągniętą dłoń, ale nie doczekałam się uścisku. Zamiast tego mężczyzna uniósł ją i przesunął
ustami po kostkach palców. - Robi pani cudowne rzeczy w naszym małym, wyrdowym
światku.
Grobowy wiedźmin? Spojrzałam na niego uważniej. Nie znałam go, ale to akurat nie było
dziwne. Nawet pośród talentów wyrd grobowa magia była rzadkością - jedynie jasnowidzenie
było rzadsze - i nie spotykaliśmy się na konferencjach naukowych co roku. Przebywanie w
pobliżu Falina nie służył jego aparycji, ale miał ładne oczy. Bardzo jasnozielone, jakby
używanie grobowego wzroku wyprało z tęczówek cały barwnik. Jego ciemne włosy były
wystarczająco długie, by było widać, że się kręcą. Czesał się do tyłu.
- Jeśli wybaczy mi pani śmiałość... - powiedział, gdy puścił już moją rękę. - Byłbym
zaszczycony, mogąc usiąść i porozmawiać z panią przez chwilę. Rzadko można spotkać kogoś
tak utalentowanego, w kim talent łączy się z czymś tak przyjemnym dla oka. Czy mógłbym
zaprosić panią na kolację?
- Cóż, hm... Mam już pewne plany. - Czy on mnie podrywa? Mrugnęłam do Tamary.
Stała zaraz za Ashenem, a jej usta bezgłośnie wymawiały słowo „idź". Łatwo jej mówić!
Ale w końcu poświęciła sukienkę, by polepszyć moje życie towarzyskie, jak to ładnie ujęła.
Roy przepłynął przez drzwi.
- Ja też bym poszedł - powiedział. - On potwierdził wszystko, co powiedziałaś o czarach
na moim ciele.
Oczy Ashena uniosły się, jakby usłyszał Roya, ale się nie odwrócił. Pochylił głowę,
przyjmując do wiadomości moją odmowę.
- Wiem, że robię z siebie głupca, ale czy mogę zapytać o pani plany na czas jutrzejszego
lunchu? Chciałbym usłyszeć pani zdanie na temat procesu Holliday i, oczywiście,
przedyskutować ten przedziwny i zastanawiający czar na ciele zmarłego gubernatora. Magia
fae, sądząc po glifach.
Rozpoznał glify?
- Fae? - zapytałam.
- O, tak. Widzi pani, jestem zafascynowany ich magią. Spędziłem więcej czasu, niż
chciałbym przyznać, nad studiowaniem zarówno ich sztuki, jak i ich opowieści. Aktualnie
skupiam się właśnie nad starożytnymi glifami. Rozpoznałem kilka z nich, choć ich ułożenie i
cel - w tym przypadku - są mi nieznane.
- Ale te, które pan rozpoznał? Wie pan, do jakiego typu czarów są używane?
- Mogę zgadywać. - Ashen przysunął się bliżej. -Lunch, pani Craft?
Porozmawiamy o tym, ale muszę najpierw zajrzeć do pewnych źródeł.
Tamara już machała rękami za jego głową. Falin oparł się o ścianę, założył ręce i patrzył
wzrokiem zbitego psa. Ashen - ekspert od glifów fae? Nie mogłam przepuścić okazji
nauczenia się czegoś o czarach, z którymi przychodziło mi walczyć. Może powie mi coś o
czarze użytym na ciele z magazynu? Może nawet będzie wiedział, jak zwalczyć skutki tego,
który noszę na sobie? Albo przynajmniej zna sposób na spowolnienie jego działania?
- Lunch to świetny pomysł. Czy mogę zaproponować miejsce?
Aspen uśmiechnął się jeszcze szerzej. To był ładny uśmiech, który dotarł także do jego
oczu. - Właściwie to słyszałem dużo o Wiecznym Kwiecie. Miałem zamiar tam wpaść, zanim
opuszczę miasto.
Bar fae? Zważając na moją aktualną sytuację, to chyba nienajlepszy pomysł. Bywałam tam
już wcześniej, ale jeśli chodzi o drinki, wolałam Mac's. Zwykle Kwiat był pełen turystów
mających nadzieję na zobaczenie prawdziwego fae. Tamci zresztą o tym wiedzieli i dlatego
pojawiali się w nim rzadko.
Ciągle tkwiący pod ścianą Falin potrząsnął głową i wbił we mnie spojrzenie. To nie jego
decyzja. Nie stała się również moim udziałem, bo nieoczekiwanie Tamara przejęła
konwersację. - Alex uwielbia Wieczny Kwiat, prawda?
Hm. Cholera. Tamara nic nie wiedziała o próbie porwania, a ja nie mogłam teraz mówić.
Uśmiechnęłam się do Ashena.
- Okay. Południe?
- Jesteśmy umówieni. - Ukłonił się i podążył do windy. Gdy wyszedł, Tamarę ogarnął
słowotok.
- Och, to było ekscytujące! Potrzebujesz czegoś do ubrania?
- To po prostu lunch. Nie zapytałaś mnie jeszcze, jak było wczoraj. Spojrzała na Falina,
wciąż przyklejonego do ściany. Powiedziała szeptem:
- Skończyłaś, wycierając sukienką zakurzoną podłogę na miejscu zbrodni. Chyba nie
wyszło. Ale to... - uśmiechnęła się i uściskała mnie lekko. - Cóż, muszę wracać do pracy.
Jestem zarobiona.
- Tommy wciąż się nic pokazał? Tamara potrząsnęła głową.
- Sally też nie. Pamiętasz ją?
Przytaknęłam. Sally była empatką wyrd, która lubiła pracować z umarłymi, ponieważ nie
musiała wtedy osłaniać się przed ich emocjami. Wiedźm wyrd nie było zbyt wiele, więc
znałam większość osobiście. Ale Sally i ja nie byłyśmy przyjaciółkami. Kiedyś uznała, że nie
przepadam za własnymi emocjami i zachowuję się jak suka.
- Pracowała wczoraj na nocnej zmianie. Kiedy dziś rano wychodziła do domu, mówiła, że
czuje się niezbyt dobrze. Nie zdziwię się, jeśli dziś nie przyjdzie. - Tamara westchnęła. - Więc
powinnam wrócić do pracy... Pomachałam jej na do widzenia. I odwróciłam się do Falina.
- Chyba chcesz eskortować mnie do wyjścia?
Uniósł brew w geście, który zdążyłam już znienawidzić. W tym momencie oznaczał: „Tak i
nic nie możesz z tym zrobić". Pokazałam mu zęby.
- Jeszcze tylko jedna rzecz.
Roy zajmował się swoimi sprawami w odległym kącie. Podeszłam do niego, by Falin
mnie nie podsłuchał. Nie żeby mnie nie obserwował.
- Alex, zamierzasz rozmawiać ze ścianą? - zapytał.
- Tak. To fajna ściana - zawołałam przez ramię i odwróciłam się do Roy a. - Słuchaj,
potrzebuję małej przysługi.
- Pani Craft, chwilka pani cennego czasu! - zawołała Lusa, gdy wkroczyłam do poczekalni
Centralnego Posterunku.
Jęknęłam, ale się nie zatrzymałam. Lusa szła za mną razem ze swoim operatorem.
Chciałam aktywować urok Tamary, ale jeśli ratusz używał wykrywaczy czarów, aktywny urok
naprawdę dałoby się zauważyć. A ja miałam już dość przejść z ochroną na dzisiaj. Opuściłam
tylko głowę i pozwoliłam, by przestrzeń między nami urosła.
- Pani Craft, czy zechciałaby pani skomentować fakt, że zdecydowała się pani na użycie
szarej magii?
Zatrzymałam się w pół kroku. Nie powinnam była, ale...
- Nie używam szarej magii.
- Mamy nagranie z konfiskaty szaromagicznej książeczki. I ma pani na duszy czarny znak.
Dowody są silne.
Przeniosłam spojrzenie z Lusy na jej operatora. Czerwone światełko nagrywania błyskało
jak małe, bijące serce.
- To idzie na żywo? Lusa się uśmiechnęła.
- W poniedziałek. Chyba że znajdę lepszy temat... Cholera.
- A jeśli zaproponuję pani wyłączność, na którą trzeba będzie trochę poczekać?
- Mam deadline, pani Craft.
Zmarszczyłam brwi. Nie mogłam nic powiedzieć i nie mogła jej niczego podrzucić do
poniedziałku. Była w końcu reporterką. Jeśli pomacham jej przed nosem historią, ugryzie. Bez
spoglądania w bok, powiedziałam:
- Roy, chcesz być w telewizji? Duch gapił się na mnie. - Mogę? Znaczy, nikt mnie nie
zobaczy...
- Podaj mi dłoń. Tylko nie mów nic poufnego. Wzięłam go za rękę i zebrałam z powietrza
grobową esencję. Przesunęłam ją od siebie ku niemu. Nigdy wcześniej nie próbowałam
uczynić ducha widzialnym, ale ponieważ Lusa gwałtownie wciągnęła powietrze, wiedziałam,
że zadziałało.
Otrząśnięcie się z szoku i powrót do profesjonalnej postawy „jestem przed kamerą" zajęły
jej zaledwie chwilę.
- Okay, duch. Co to za historia?
- Wiem więcej o ciele na dole niż każda żyjąca osoba... - powiedział Roy.
- O ciele zmarłego gubernatora? - zapytała Lusa. Gdy przytaknął, odwróciła się do
operatora. - Widać go na filmie?
Operator wcisnął jakiś przycisk.
- Tak, trochę błyszczy, ale go widzę. Lusa zwróciła się do mnie.
- Okay, więc jak to ma wyglądać? Wywiad z duchem w zamian za niepokazywanie tego, co
mam?
Wypuściłam grobową esencję i rękę Roya.
- On nazywa się Roy Pearson, a umowa jest taka: gdy wszystko wyjdzie na jaw - ale nie
wcześniej! - dostaniesz wyłączność na wywiad.
Ja chcę za to oryginał filmu z Posterunku i wszystkie istniejące kopie.
Przytaknęła.
- Umowa stoi. Ale zatrzymuję nagranie aż do wywiadu, i jeśli się wycofasz, puszczam.
Uścisnęłyśmy sobie dłonie. Pozostała mi nadzieja, że uda mi się z Colemanem i nie dam
Lusie szansy na zniszczenie po mojej śmierci mojego dobrego imienia.
16
- Nad fotelem Przewodniczącego Kongresu widzimy portret Greggory'ego Delane'a,
naszego pierwszego gubernatora po deklaracji pięćdziesiątego czwartego stanu. Został
wybrany w czasie gdy ludność nie rozprzestrzeniła się jeszcze w nowo odkrytych wymiarach.
Był jednym z trzech gubernatorów fae w historii naszego stanu.
Z trzech, o których wiadomo. A ja wiem jeszcze o jednym. Jednak nie powiedziałam tego
głośno i starałam się trzymać z dala od wycieczki. Przez „wycieczkę" rozumiałam
przewodniczkę, rodzinę z dwójką dzieci i samą siebie. Będzie mi trudniej ich zgubić, niż
sądziłam.
- Czy naprawdę żyjący robią to dla zabawy? - zapytał Roy.
- Cśśś... - syknęłam. Głupio wyszło, w końcu tylko ja go słyszałam. Odeszłam nieco dalej i
zapytałam szeptem. -Znalazłeś biura?
- Tak. Powinniście koło nich przejść, jeśli ona oprowadzi was po całej tej sali. W środku
jest dwóch ludzi.
Potwierdziłam skinieniem głowy. Przewodniczka odwróciła się do mnie i powiedziała
szorstko:
- Proszę się trzymać grupy. Do mnie.
Wyszłam więc posłusznie z pomieszczenia za rodziną. Para z dwójką dzieci. Starsze,
chłopak, miało najwyżej sześć lat. Mały szedł korytarzem, powłócząc nogami. Nagle zatrzymał
się i wypluł gumę w rękę. Rozejrzał się i podszedł do marmurowego pomnika gubernatora
Delane'a.
- Danny, nie... - zaczął jego ojciec, ale nie zdążył. Chłopiec przykleił gumę do pomnika, w
momencie gdy przewodniczka się odwróciła.
Spojrzała z przerażeniem.
- Czy on właśnie...?
- On nie chciał zrobić nic złego... - tłumaczył ojciec, ale przewodnika już biegła do
pomnika.
Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i zdjęła gumę.
- Pomnik został wykonany na zlecenie przez... Lepszego momentu nie będzie. Odłączyłam
się od zgromadzenia i poszłam za Royem. Aktywowałam już urok blokujący mój obraz na
kamerach, więc musiałam martwić się jedynie dwojgiem ludzi, których Roy widział w
biurach. Duch podprowadził mnie do dużych, dębowych drzwi. Przepłynął przez nie, a ja
czekałam na zewnątrz, opierając się o ścianę i próbując wyglądać normalnie. Roy wytknął
głowę przez drewno.
- Jeden sobie poszedł. Została tylko recepcjonistka. Okay, jedna przeszkoda mniej. Trzeba
zobaczyć, z kim przyjdzie mi się mierzyć. Uśmiechnęłam się i weszłam do środka. - Ciocia
Margie?
Kobieta spojrzała w górę i poprawiła okulary w purpurowych ramkach. Jej usta wygięły
się w uśmiechu.
- Alexis Caine! No proszę. Jak się masz, kochanie? -obeszła biurko i objęła mnie cienkimi
ramionami.
Margie nie była moją prawdziwą ciotką. Byłą asystentką mojego ojca, gdy urzędował jako
Wielki Pan Prokurator. Po hospitalizacji mojej matki, zanim jeszcze poszłam na studia, nawet
podczas letnich wakacji, Margie prowadzał mnie do lekarza, a całej naszej trójce pomagała
wybierać ubrania na nowy rok szkolny. Prawdopodobnie wyłącznie ona, spoza rodziny, znała
moją prawdziwą tożsamość. Wiedziała, ponieważ znała mnie jeszcze przed akademią. Lista
wtajemniczonych nie zawierała wielu ludzi.
- Całkiem dobrze - powiedziałam, wciąż lekko oszołomiona jej widokiem. Nie
wiedziałam, że wciąż pracuje dla mojego ojca. To, że zdobył lojalność takiej kobiety - nie
mówiąc o milczeniu - po prostu nie mieściło mi się w głowie. Spojrzałam na jej biurko i
zauważyłam duże, brązowe pudełko ze zdjęciami wnuków i kolorowym kubkiem w środku. -
Pakujesz się?
- Ach. Emerytura. - Lekceważąco machnęła ręką w powietrzu, ale jej oczy powiedziały co
innego. - Poróżniłam się z szefem sztabu, ale to nic ważnego. - Rysy jej twarzy złagodniały. -
Widziałam cię w wiadomościach. Jestem z ciebie taka dumna! Pomagasz policji.
Zarumieniłam się. Tak... Margie była jedyną osobą, która siedząc w biurze Pierwszej
Partii Ludzi, mówiła, że jest dumna z wiedźmy.
- Margie, jak cudownie znowu cię zobaczyć! Mogę wejść do gabinetu ojca?
- Znowu ze sobą rozmawiacie? - Margie zawsze zależało na porozumieniu stron. - Dobrze
to słyszeć, ale teraz go nie ma. Nie mogę cię wpuścić.
Wow, nie mogę nawet wejść za drzwi, których pilnuje znajomy strażnik! Margie
powiedziała coś o potrzebie dalszego pakowania, podniosła małą plakietkę i schowała do
pudełka ruchem bardziej nerwowym, niż chciała to okazać.
Podeszłam do biurka i położyłam ręce na granicy podkładki.
- Mogę powiedzieć ci coś, co nie wyjdzie poza ściany tego biura?
Pochyliła się w moją stronę, jak zawsze gotowa na plotki. Zastanawiałam się kiedyś, czy
mój ojciec nie założył wszystkim pracownikom przysiąg, by uciszyć ewentualne spekulacje na
mój temat.
- Będę szczera - powiedziałam szeptem. - Węszę tutaj. Wiesz, że pracuję dla policji,
prawda? - Właśnie mi o tym powiedziała, ale celowo odświeżyłam tę informację. -Wiesz
wobec tego zapewne, że przesłuchiwano mojego ojca w związku ze śmiercią Colemana.
Sprawdzam dochodzenie i myślę, że może być w to zamieszany twój szef sztabu. Szukam
dowodów.
Wszystko było niemal prawdą. Szef sztabu był wprawdzie na mojej liście podejrzanych,
ale sugerowałam dużo więcej, niż mówiłam. Widziałam, jak w umyśle Margie przesuwają się
puzzle.
- Graham? Może za tym stać ten ohydny człowiek? -Najwyraźniej nie oczekiwała
odpowiedzi, więc milczałam. - I mógłby szantażować pana Caine'a? Nie mogę na to pozwolić!
Więc chcesz powęszyć?
Przytaknęłam.
Margie rozejrzała się, spojrzała na biurko i podniosła pudełko.
- Wiesz co? Myślę, że dziś wyjdę godzinę wcześniej. Co mi zrobią? Wyleją? -
Przechodząc obok mnie, szepnęła:
Biura gubernatora i Grahama masz za drzwiami po lewej.
- Mrugnęła i już jej nie było.
- Okay. Roy, mówiłeś coś o drugim strażniku...?
- Tak. Za drzwiami po prawej.
Cholera. Tam mieściło się biuro porucznika gubernatora, i właśnie tam chciałam iść!
Nieistotne, co naopowiadałam biednej Mergie, to Bartholomew był celem. Nie zaszkodzi
jednak sprawdzić szefa sztabu. Jeśli będę miała szczęście, strażnik zniknie z pomieszczenie po
prawej przed końcem roboty tutaj.
- Roy, pilnuj drzwi.
Kiwnął głową, a ja weszłam przez drzwi po lewej. Myślałam, że wyląduję w
przedpokoju, ale pierwszy pokój -w amfiladzie - był już biurem Grahama. Na odległej ścianie
znajdowały się drzwi najprawdopodobniej prowadzące do gabinetu mojego ojca. Zaczęłam
się rozglądać.
W biurze szefa sztabu nie było niczego osobistego. Żadnych zdjęć, żadnych gadżetów.
Żadnych dodatkowych długopisów, oprócz standardowego niebieskiego i czarnego. Szuflady
biurka zostały zamknięte, podobnie jak szafki, a skrzynka na wiadomości ziała pustką.
Przełączyłam się na inne zmysły, ale oprócz zamków nic nie było zaklęte, a czary okazały się
całkiem zwyczajne. Nie zauważyłam niczego, co mogłoby robić za magazynujący skradzione
dusze artefakt.
Sprawdziłam u Roya, czy pomocnik Bartholomewa jest wciąż w drugim biurze. Był.
Cóż, Coleman był gubernatorem dosyć długo. Może coś zostawił. Coś, co mogło być teraz
w biurze mojego ojca. Muszę tam zajrzeć! W końcu warto coś zrobić, czekając.
Wróciłam do gabinetu ojca. Urzędował tu zaledwie od dwóch i pół tygodnia, ale, w
odróżnieniu od swojego szefa sztabu, miał przynajmniej zdjęcie na biurku. Casey. Raczej nie
spodziewałam się swojego wizerunku. Na blacie leżało też kilka teczek, więc je przejrzałam.
Raporty, budżety. Nic ciekawego.
Zamykając oczy, otworzyłam inne zmysły. Coleman siedział w tym biurze przez kilka lat,
więc oczekiwałam przynajmniej czarnomagicznego rezonansu, ale niczego takiego nie
wyczułam. Nie było nawet uroków. Zmarszczyłam brwi. Coleman na pewno używał tu czarów.
Obeszłam pokój, szukając śladów starej magii. Zajrzałam nawet do małej łazienki. Nic.
-Alex!
Roy zmaterializował się w pokoju. Aż podskoczyłam. - Nie rób tego. - Musisz zmykać!
Idzie tu dwóch mężczyzn.
Do pokoju docierały echa rozmowy; jeden z głosów był mi bardzo dobrze znany. Mój
ojciec. O, cholera. Byli jeszcze w biurze Grahama, ale nie miałam wątpliwości, gdzie idą.
Rozejrzałam się dookoła i schowałam w łazience. Między drzwiami a framugą zostawiłam
małą przestrzeń...
- .. .i dlatego wracam do tego. Myślę, że powinno się go puścić - powiedział pomocnik
ojca o twarzy wiewiórki, gdy razem weszli do biura. Graham, bez wątpliwości.
- Poparłeś ten plan, gdy podjąłem decyzję, Graham. Pomocnik stropił się; kąciki ust
wyginała mu frustracja.
Ojciec usiadł, a towarzyszący mu mężczyzna uniósł dłonie-Tak, ale w świetle ostatnich
wypadków... Ten facet jest jak naładowany pistolet. Nie wiemy, co zrobi.
Właśnie dlatego... - ktoś zapukał do drzwi, przerywając ojcu.
- Wpuszczę pańskiego gościa. - Graham wyślizgnął się z pokoju.
Wprawdzie nie mogłam zobaczyć twarzy, ale sylwetka ojca skurczyła się w sobie, gdy
wypuścił powietrze. Zdałam sobie sprawę, że widzę zmęczonego człowieka. Dziwne, ale
nigdy nie myślałam o nim w kategoriach zwykłych ludzkich słabości. Za drzwiami zabrzmiały
kroki, więc plecy się wyprostowały, a jedna z teczek została otwarta.
Drzwi się uchyliły, ale ojciec nie od razu spojrzał na gościa. Ktokolwiek to był, jeszcze go
nie widziałam. Musiał zatrzymać się przy wejściu.
- Wejdź, proszę - powiedział ojciec, ale nie wykonał żadnego gestu.
Wrócił do czytania raportu.
Drzwi się zamknęły i do biura wszedł Falin Andrews.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i zatkałam usta, próbując powstrzymać ulatujący
dźwięk. Spojrzenie Falina powędrowało ku mojej kryjówce, więc cofnęłam się w głąb, w
ciemność, próbując uspokoić serce.
Co on tutaj robi?
Falin usiadł, ale nic nie powiedział. Ojciec wciąż czytał raport. Gdy wreszcie spojrzał na
detektywa i zamknął teczkę. Przez cały czas sprawiał wrażenie, że Falin przerwał mu jakieś
ważne zajęcie.
- Chcę od ciebie sprawozdania - powiedział, pochylając się i zaplatając palce.
Falin przytaknął pojedynczym, ostrym ruchem głowy.
- Badam kilka śladów. Mieliśmy trochę sukcesów. - Sukcesów? Jak moja córka?
- Proszę?
Siedziałam w ciemności kompletnie skołowana. Co się wydarzyło między Falinem a
Casey? Czyżby ojciec coś wiedział o szaromagicznej książeczce? Jakim cudem?
- Twoi pracodawcy wyrażają się o tobie bardzo dobrze - ojciec otworzył szufladę i wyjął
z niej kopertę. - Muszę przyznać, że nie jestem pod aż tak dobrym wrażeniem, zwłaszcza po
tym, na co naraziłeś Alexis.
- Położył kopertę na biurku przed detektywem. Alexis? Mówił o mnie?
- Musi mi się to śnić... - wymamrotałam, a oczy Falina znów powędrowały w kierunku
szpary w drzwiach łazienki. Cholera.
Czekałam, aż obaj podejdą i wyrwą drzwi z zawiasów, ujawniając moją obecność, ale
Andrews po prostu wziął kopertę. Nie mogłam wiedzieć, co jest w środku, ale zobaczyłam
jego reakcję. Rysy mu się wyostrzyły; spojrzał na ojca.
- Mam pewne oczekiwania i... - ojcu przerwało pukanie. Graham.
- Proszę pana... Ojciec wstał.
- Proszę mi wybaczyć.
Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Do moich uszu dotarły stłumione dźwięki jego
rozmowy z pomocnikiem; były zbyt niewyraźne, by coś zrozumieć.
Falin odchylił się w fotelu z oczami skupionymi na mojej kryjówce.
Nagle wstał i ruszył w moim kierunku. O, cholera.
Drzwi otworzyły się i Falin zatrzymał się w pół kroku.
Obawiam się, że muszę zakończyć nasze spotkanie -powiedział ojciec od progu.
Andrews odwrócił się i odszedł od łazienki. Uratowana dzięki ojcu?
Nieczęsta sytuacja.
Przez zamknięte drzwi do gabinetu usłyszałam jeszcze:
- Ale, Andrews, nie zawiedź mnie... - I głosy zmieniły się w pogłos, aż w końcu ucichły.
Czekałam w ciemności. Od kucania bolały mnie łydki i kolana. Wstałam, rozciągając się,
ale nie opuszczałam łazienki.
- Poszli sobie - powiedział Roy. Dzięki Bogu.
- Wychodzimy!
Aż do poczekalni nie rozważałam tego, że w końcu nie weszłam do biura Bartholomew. A
co, jeśli już mi się nie uda? Byłam już przy głównych schodach, gdy na ramieniu poczułam
dłoń.
-Alex Craft! Co ty, do cholery, robisz?
17
Odwróciłam się gwałtownie.
- Zdejmij ze mnie rękę, Andrews.
Nie zrobił tego. Przeciwnie, nachylił się nade mną i wyszeptał przez zaciśnięte zęby:
- Włamałaś się do biura gubernatora? Zdajesz sobie sprawę, jaka to głupota?
- No i co, aresztujesz mnie? - Nawet nie jesteś gliną, Oszukańcu Andrews.
Odskoczył w tył, jak porażony prądem. Zdjął wreszcie dłoń z mojego ramienia i odetchnął
głęboko.
- Chodź, podwiozę cię do domu. Cofnęłam się.
- Nigdzie z tobą nie jadę. Nie wiem nawet, kim jesteś.
- Naprawdę chcesz o tym rozmawiać tutaj? - wskazał dłonią na bardzo publiczne miejsce.
- Tutaj, na schodach ratusza? Założyłam ręce na piersi.
- Taaak. Może i chcę. Więc pracujesz dla mojego ojca? Po co cię zatrudnił?
Falin przyglądał mi się przez chwilę. Mięśnie jego szczęk zagrały, odwrócił się i zaczął
schodzić po schodach. Po dwa stopnie naraz.
- Hej! Hej, mówię do ciebie!
Nie zatrzymał się.
Fajnie. Teraz muszę za nim pobiec albo zrezygnować. Byłam zbyt wkurzona, by pozwolić
mu odejść. Pobiegłam.
Podstawę schodów oblegali demonstranci. Trzymali w górze transparenty głoszące, że
„Czary to robota demonów" i „Coleman zamordowany przez fae! Kto ich teraz powstrzyma?".
Ktoś w tłumie mnie rozpoznał.
- Zostaw naszych umarłych w spokoju! - wrzasnął, a ktoś inny podjął okrzyk. Wkrótce
ryczał już cały tłum.
Demonstranci podeszli bliżej i nagle poczułam, że za chwilę mnie pochłoną. Biegłam,
trzymając głowę w dole. Za ramię złapała mnie czyjaś dłoń. Odciągnęła do tyłu. Przestrzeń
przede mną wypełniła czerwona, nieznajoma twarz. - Policja. Zabieraj ręce. Falin.
Mężczyzna zawarczał. Dźwięk, który wydał, nawet w połowie nie był ludzki. Ale puścił.
Detektyw otoczył mnie ramieniem. Poprowadził z dala od tłumu, dookoła budynku. Gdy tylko
dotarliśmy na parking, odsunęłam się od niego.
Puścił mnie i zatknął kciuki za pasek.
- Nie pracuję dla Caine'a.
- O! To w takim razie co tam było? - wskazałam na ratusz. Wciąż łapałam powietrze po
starciu z demonstrantami, więc i jadu w moim głosie było o wiele mniej niż na schodach.
Falin zmarszczył brwi.
Caine podpisał papiery, dzięki którym zostałem głównym śledczym w sprawie śmierci
Colemana. Jestem z FBF, Alex. Federalne Biuro Fae? - A niby dlaczego powinnam w to
wierzyć?
Biuro mogło przejąć każdą sprawę, w którą zamieszani byli fae.
Wcześniej mówił mi o tym John.
Andrews wskazał kierunek, z którego właśnie przyszliśmy.
- Widziałaś demonstrantów, Alex? Ci ludzie się boją. Został zamordowany gubernator.
Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby wyszło na jaw, że sprawę przejęło FBF? Wciąż
istnieją ludzie, którzy pamiętają Przebudzenie. Ci, którzy przeżyli lub stracili przyjaciół w
zamieszkach krótko potem. W Nekros mieszka największa populacja fae i wiedźm w kraju, ale
w ciągu wielu lat nie wybrano spośród nich gubernatora, a wszystkie najważniejsze
stanowiska w rządzie trzyma Pierwsza Partia Ludzi.
No cóż, partia prawdopodobnie zyskała setki wyborców od czasów nagrania, na którym
mówiłam o zaklęciu ciała Colemana. To podejrzane zabójstwo było chyba najlepszą rzeczą,
która zdarzyła się w całej jej historii. Ale...
- Ale nie szukasz zabójcy? Falin potrząsnął głową.
- Więc FBF wie, czym był Coleman! Tak? Falin po prostu patrzył w moją twarz.
Na parking wjechał biały van. Rękawiczki, czar prawdomówności, wiedza o Colemanie...
- Jesteś fae, prawda?
Falin zmarszczył brwi. Ani nie zaprzeczył, ani nie potwierdził. Przeskoczył spojrzeniem
ode mnie w kierunku nadjeżdżającego vana i bez ostrzeżenia mnie popchnął.
- Padnij! - krzyknął. Drzwi vana odsunęły się i pojawiła się w nich broń.
Detektyw przycisnął mnie do ziemi; na dłoniach i policzku poczułam żwir. Ciężar
męskiego ciała przygwoździł mnie do podłoża, a powietrze wokół mnie wypełniły strzały.
Jeden. Dwa. Trzy. Stłukły okno samochodu. Moją wyciągniętą dłoń obsypało szkło.
I wtedy Falin podniósł się z pistoletem gotowym do strzału. Spojrzałam w tył, między
oponami auta w pobliżu, ale zobaczyłam wyłącznie tylny zderzak odjeżdżającego vana. Falin
wystrzelił. Pociski odbijały się od metalu. Jeden z nich przebił oponę.
Samochód nie tylko się nie zatrzymał, ale przyśpieszył, sypiąc skrami.
Skręcił na najbliższym zakręcie i oddalił się bocznym wyjazdem.
- Wszystko w porządku, Alexis? - zawołał Falin w przestrzeń.
Podniosłam się na kolana. Wciąż czułam uderzenie adrenaliny i trzęsły mi się ręce, ale
odpowiedziałam.
- Tak, wszystko okay.
O moją nogę otarło się coś cylindrycznego. Coś magicznego. Zdjęłam z głowy szarfę i
podniosłam przedmiot poprzez kawałek tkaniny.
Falin, nie chowając pistoletu do kabury, sięgnął wolną ręką w moją stronę.
- Jedziemy!
- Tak. - Złapałam go za rękę i pobiegliśmy do samochodu.
Oni strzelali do mnie czy do ciebie? - zapytałam, patrząc na leżącą na blacie naprzeciwko
nas strzałkę.
- Do ciebie.
Zaczęłam się zastanawiać, przytulając Peceta tak mocno, że aż zapiszczał. Nie puściłam
go.
- Skąd ta pewność? Przecież to ty zastrzeliłeś jednego z nich.
Zdjął jedną rękawiczkę i podniósł strzałkę. Przyjrzał się płynowi w środku i zważył
pocisk w dłoni.
- Ten wyciąg tutaj to czar nieprzytomności i czar samozadowolenia. Nie przyszli po mnie.
- Włożył rękawiczkę z powrotem.
Ale jak mnie znaleźli? Zadrżałam. Teraz, gdy minęło już działanie adrenaliny, zrobiło mi
się zimno. Czując lekkie oszołomienie, przeszłam przez pokój i usiadłam na brzegu łóżka.
Falin zmarszczył brwi.
- Powinnaś coś zjeść.
Przytaknęłam, choć nie potrafiłam określić, czy jestem głodna, czy nie. Spojrzałam na
zegar; było po szóstej. Pora posiłku. Zaraz, zaraz... Po szóstej?
Poderwałam się na nogi. - Cholera, mam klienta.
- Zwariowałaś? Odwołaj go natychmiast.
Chciałabym. Ale siedemnaście po szóstej moi zleceniodawcy najprawdopodobniej byli
już w drodze na cmentarz. Nie mogłam tak po prostu się nie pojawić.
Postawiłam Peceta na łóżku i sięgnęłam po torebkę.
A... - przerwałam, patrząc na Falina. - Idziesz ze mną?
- Jako szofer?
Czemu nie? Byłam naprawdę przestraszona. Lepiej będę czuła się z nim niż z Kalebem czy
Holly. Mrugnęłam.
- Proszę?
Spóźniliśmy się czternaście minut. Na parkingu dla gości stał już duży zielony sedan, a
młoda para czekała opodal bramy.
- To muszą być Feeganowie - powiedziałam, kiwając im głową na powitanie. Ale nie
wyszłam z samochodu. Przestań, Alex, skarciłam się w duchu. Klienci nie powinni widzieć, że
się trzęsiesz. Wzięłam głęboki oddech. I wypuściłam powietrze.
Falin wyjął kluczyki ze stacyjki, ale nie otworzył drzwi. Obserwował mnie, jakby
czekając na mój znak. Nawet fajnie. Przywoływałam cień. To było moje terytorium.
Wciąż jednak drżałam. Cholera. Przełączyłam się na amulet medytacyjny.
Mój umysł się oczyścił i uspokoił.
- Alex? - Falin potrząsnął mną za ramię.
Bąbelek pękł. Podniosłam głowę, już spokojniejsza. Mogłam to zrobić. Uśmiechnęłam się
i sięgnęłam do drzwi. Zatrzymałam się w pół ruchu.
- Co mam im powiedzieć o tobie?
- Nieważne. - Zmarszczył brwi. - Wymyśl coś. Jasne. Przeszłam przez trawnik z Falinem w
charakterze tylnej straży. Miałam nadzieję, że to ich nie odstraszy.
Przedstawili się jako Ann i Mark Feeganowie i spojrzeli wyczekująco na Falina.
To Falin Andrews. Mój... - Ochroniarz? Menedżer? Chłopak? -
...wspólnik. Będzie dziś obserwatorem.
Ann kiwnęła głową mu na powitanie; jej ciemne włosy spadły na ramiona. Uśmiechnęła
się. Frank wyciągnął rękę.
Po tradycyjnych formułkach, których wymagał ode mnie OMUL, Ann wypisała mi czek i
mogliśmy już porozmawiać o umarłych. Poszliśmy do grobu. Cmentarne ścieżki przemierzało
kilka duchów, tak wyblakłych, że ledwie istniejących. Żaden nie był tak wyraźny, jak Roy.
Zignorowałam je, pozwalając im zająć się czymkolwiek chciały - i musiały - na tym świecie.
- To tutaj - powiedziała Ann, zatrzymując się przed podwójnym nagrobkiem ozdobionym
świeżymi stokrotkami.
Kiwnęłam głową, pochylając ją na chwilę. Rodziny lubiły szacunek dla zmarłych.
- Jeśli wszyscy mogą stanąć wokół grobu, narysuję okrąg i możemy zaczynać.
Feeganowie posłusznie przeszli na prawo, ale Falin udał się w drugą stronę. Odszedł kilka
rzędów dalej. Nie spodobało mi się to, ale zmilczałam. Nie było ważne, gdzie stoi, jak długo
trzyma się z dala od kręgu.
Otworzyłam torbę i poszukałam ceramicznego noża. Dla rytuałów przeprowadzanych we
wnętrzach używałam kredy, ale nie działała ona tak dobrze na ziemi i na trawie. Na zewnątrz
musiałam wycinać okrąg. Dlatego właśnie zawsze nosiłam nóż. Pomijając ten drobny fakt, że
teraz nie mogłam go znaleźć. Zdenerwowana, przeszukałam torbę do dna i znalazłam mały
żeton. Cholera, nóż został we wtorek u strażnika.
Zamierza pani narysować okrąg? - zapytał Frank. Nie potrafiłam określić, czy był
zainteresowany, czy go narysuję, czy też dlaczego tego nie robię.
Uśmiechnęłam się, próbując nie okazać zdenerwowania.
- Tak. Nigdy nie pracuję bez okręgu. - Chyba że wokół jest mnóstwo złych czarów, a ja
jestem ze Śmiercią. Zamaskowałam grymas, ponownie sięgając do torebki. -Nie martwcie się.
To nie wpłynie na możliwość rozmowy z cieniem.
Co ja zrobię bez noża? Chociaż jeden miałam; ukryty w bucie zaklęty sztylet. Będzie
musiał wystarczyć. Nie narysowałam jeszcze okręgu, ale położyłam torebkę przy nagrobku i
pozwoliłam sobie nieco poszerzyć świadomość.
Ciała pode mną nie obróciły się jeszcze w proch i pył, czułam w nich drobne iskry.
Wystarczające, żeby mieć pewność, że mogę przywołać ich cienie. Nie znajdowały się w
centrum grobu, ale to akurat była niemal norma. Oczywiście, znaczyło to także, że groby wokół
nich nie były porządne. Poszerzyłam świadomość jeszcze bardziej i obeszłam okrąg, zanim go
narysowałam. Nie chciałam w nim uwięzić żadnych obcych ciał. Szłam i zostawiałam za sobą
mały ślad mocy. Takie ślady szybko znikają, ale na razie pomogą właściwie skierować nóż.
Gdy dotarłam do początku śladu, zatrzymałam się, spojrzałam i zobaczyłam za sobą
bardziej owal niż okrąg. Uklękłam i wbiłam nóż w ziemię. Zaczęłam kreślić. Nóż lubił, jak go
wyciągałam. Nie lubił dotyku ziemi.
Zignorowałam jego zachcianki i skończyłam robotę. Wstałam, weszłam do środka okręgu i
aktywowałam go.
- Teraz przywołam cienie - powiedziałam do klientów.
Patrzyli na siebie, lekko zmartwieni. Uśmiechnęłam się, próbując wyglądać profesjonalnie
i sięgnęłam po grobową esencję. Przyszła do mnie szybko, wślizgując się pod moją skórę jak
zimny, ale znajomy kochanek. Wepchnęłam ją w ziemię dokoła. Chciałam zacząć od kobiety,
ale czułam oba ciała i dysponowałam zapasem mocy. Przywołałam więc dwa cienie, o silnych
i rześkich formach. No i fajnie. Zadziałało.
Próbowałam nie wyglądać na zaskoczoną, ale spojrzałam na parę i samokontrola puściła.
- Co się stało? - spytała Ann.
W patynie grobowego wzroku jej uśmiechnięta twarz wyglądała zupełnie inaczej.
Delikatna kobieta zniknęła, a w jej miejscu stało dziwne, o wiele bardziej niebezpieczne
stworzenie. Powiększone czarne źrenice nie pozostawiały miejsca na białko czy tęczówki.
Włosy były podobne do kępy dzikiego wrzosu i sięgały do kolan. Palce Franka dotykały jej
zapadniętego brzucha na poziomie talii. Cierniowa fae.
Frank także się zmienił. Nie był już niskim, pospolitym mężczyzną. Jego twarz rozszerzyła
się i spłaszczyła, usta miał nadnaturalnie szerokie, z grubymi spierzchniętymi wargami
otaczającymi zaostrzone zęby. Małe oczka świeciły zbyt blisko środka twarzy, a duże uszy były
porośnięte włosami - jedynymi na jego głowie. Ciało miał pogięte, kolana również. Nie
wiedziałam, jaki to typ fae, ale na oko pochodził z rodziny goblinów. Uśmiechnął się,
pokazując zęby jak kolce. Zrobiłam grymas. Cholera. Co teraz?
Spojrzałam przez ramię. W grobowym wzroku Falin objawił się w martwej trawie,
patrząc na skruszałe nagrobki. Jego włosy były nawet jaśniejsze niż normalnie, podobne do
błyszczącego w słońcu śniegu. Odwróciłam spojrzenie i skupiłam się na fae, o których mój
towarzysz nie wiedział.
Nie wszystkie fae są złe, musiałam sobie przypomnieć. W końcu Kaleb i Falin to też oni.
Ale Kaleb był moim przyjacielem i nigdy mnie nie oszukał. A Falin... Cóż, wciąż próbowałam
go rozgryźć. Wydawało mi się jednak, że należy do dobrego gatunku. Feeganowie -
kimkolwiek byli naprawdę - przywiedli mnie tutaj podstępem. Przywołane cienie niegdyś z
pewnością należały do ludzi. Wzięłam głęboki oddech. Jestem wewnątrz okręgu, jestem
bezpieczna. Nic mi nie będzie. Miałam nadzieję, że tak już zostanie. Dotknęłam pierścienia i
wzmocniłam barierę.
- Czy coś nie tak, pani Craft? - zapytał Frank. Potrząsnęłam głową.
- Możecie zadawać pytania. - Mój głos był zdenerwowany. Może pomyślą, że to przez
magię.
Jakoś zaczęło mi się wydawać, że nie kupili mojego przedstawienia.
- Gapiła się pani jakoś dziwnie - powiedział Frank. Spróbowałam się uśmiechnąć,
wiedząc, że mi się to nie uda.
- Mam nienajlepszy wzrok.
- Co się dzieje? - zapytał Falin.
Nareszcie. Odwróciłam się do niego i bezdźwięcznie powiedziałam „fae". Oczy mu się
rozszerzyły, a ręka powędrowała do pistoletu.
- Wynajęliśmy tę wiedźmę - warknęła Ann.
- Więc zadawaj swoje pytania i kończymy spotkanie -odparł Falin.
Mierzyli się groźnym spojrzeniem.
- Czy pani Widzi, pani Craft? - zapytał Frank, podkreślając słowo „widzi" tak samo, jak
wcześniej Śmierć.
Przełknęłam ślinę. Widzieć. Niemal jak „przejrzeć urok". Nie odpowiedziałam. Ludowe
podania były pełne historii o ludziach, którzy stracili oczy, bo przejrzeli urok fae. Para
ponownie spojrzała po sobie. Frank skinął głową. Ann podeszła o krok; gdy się poruszała, jej
włosy szeleściły. Podeszła do okręgu, a ja zatoczyłam się w tył. Dotarłam niemal do krawędzi,
ale zmusiłam się do zatrzymania. Jeśli wyszłabym z okręgu lub dotknęła bariery, ta znikłaby
jak sen złoty. A wtedy między mną a fae nie byłoby nic, co by mnie chroniło.
Falin wyciągnął broń i wycelował ją w cierniową fae. Zignorowała go.
Jej palce tańczyły po krawędzi okręgu, wysyłając płomyki rozjaśniającej błękitną barierę
jasnej magii.
- Dziewczyna z Cieni wysyła ostrzeżenie - powiedziała. - Dziewczyna-duch z krwi jest
cennym skarbem w łańcuchach, a jeśli jest głupcem, pozna mój ból. Ona widzi i zna puste
oczy, i po siedmiu razach będzie wiedziała, co on zabrał. Krwawy księżyc wschodzi nad
moim smutkiem, a Złote Sale są rządzone przez jutrzejsze koszmary.
- Co to znaczy? - zapytałam. Cierniowa fae się uśmiechnęła.
- Dam ci radę. Uciekaj, Alex Craft. Zmień nazwisko. Zmień twarz. Biegnij szybko.
Odwróciła się. Dwójka fae, jakby posłuszna własnym radom, rzuciło się do biegu.
- Nie możesz sobie, ot tak, zdecydować, że u mnie zostajesz!
Usta Falina wygięły się lekko w sarkastycznym uśmieszku.
- Właśnie mogę. I zostaję. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin weszłaś na
miejsce zbrodni, zostałaś złapana na szmuglowaniu szaromagicznej książeczki na Posterunek
Centralny, strzelano do ciebie i zaakceptowałaś parę fae jako klientów. Zagrażasz sama sobie.
- Zamknął za sobą drzwi.
- To wszystko nieprawda! - No, może nie wszystko. Zagrażałam również ludziom wokół
siebie. Pecet biegał w ósemkę między naszymi nogami. Podniosłam go. - Nie wychodzę już
dzisiaj. Będzie dobrze.
- I, oczywiście, znów jesteś przemarznięta. Co oznacza, że on znowu wlezie mi do łóżka.
- Myśl o tym jak o ochronie policyjnej - uśmiechnął się szeroko.
Przewróciłam oczami, ale tak naprawdę, nie chciałam być sama.
- Biorę Peceta na spacer. Pogadamy o tym po powrocie. Gdy wróciliśmy, Falin przeglądał
moje szafki.
- Jak możesz żyć wśród tych śmieci? Odpięłam smycz Pecetowi.
- Hej, to nie nalot. Jedzenie to jedzenie. Falin zamknął drzwi od lodówki.
- Nie zdejmuj butów. Idziemy na zakupy.
Dwie godziny później moje mieszkanie wypełniał cudowny zapachem czosnku i cytryny.
Aromat odciągnął mnie od komputera. Podreptałam do kuchni z rękami w tylnych kieszeniach
spodni i spróbowałam zajrzeć Falinowi przez ramię.
- Myślałam, że steki potrzebują grillowania? - zapytałam o to samo, gdy wybierał mięso w
supermarkecie. Potrząsnął wtedy głową i wrzucił porcje wołowiny do
wózka. Nie żebym się skarżyła. Od czasu do czasu jadałam z Holly i Kalebem, ale jedyne
mięso na ogół pochodziło z puszki.
Falin przewrócił skwierczące steki.
- Przysmażam je, nie grilluję. Idź stąd, chyba że chcesz pokroić warzywa na sałatkę.
Nie obraziłam się. Nie całkiem. Gdy sałatka była gotowa, Falin zdjął mięso z patelni i
ułożył je na talerzach obok parujących pieczonych ziemniaków.
- Gdzie jemy? - rozejrzał się po mieszkaniu.
- O... - Cholera. Nie pomyślałam o tym. Na ogół jadałam przed komputerem lub nad
blatem. Nie miałam drugiego krzesła. Wzruszyłam ramionami. - Piknik na podłodze?
Potrząsnął głową i obejrzał moje cztery kąty na nowo, jakby szukał ukrytego stolika. Po
chwili wypuścił powietrze.
- Piknik na łóżku - powiedział i wystartował z talerzami. Pecet tańczył wokół nóg Falina,
skacząc i prosząc.
Zaczepiłam go nogą i odciągnęłam do tyłu. Zaskomlał.
- Steki nie są dla ciebie.
Pies znów pisnął, rozpoznając słowo „nie". Przerzucił się na Falina. Gdy tylko Andrews
usiadł na łóżku, Pecet wskoczył mu na kolano. Mały zdrajca.
Wzięłam w ręce sztućce, podczas gdy Falin bronił kolacji przed łakomym chińskim
grzywaczem.
- Czego chcesz się napić? - zapytałam, otwierając lodówkę. - Piwa.
Wzięłam dwie butelki - jeszcze jeden zakup Falina w spożywczym - i podeszłam do łóżka.
Przehandlowałam piwo za moją porcję. Byłam podejrzliwa. W końcu stek pachniał za dobrze,
żeby być prawdziwy; co zrobię, jeśli będzie nijaki w smaku?
Odkroiłam mały kawałek. Nóż łatwo wszedł w mięso. A ono samo rozpłynęło się w moich
ustach. Ledwie udało mi się powstrzymać jęk rozkoszy.
- Zmieniłam zdanie. Możesz się wprowadzić. O ile będziesz gotował. Falin przerwał
jedzenie.
- Hm... - odwróciłam wzrok i chwyciłam za piwo. -Żartuję, oczywiście. Chciałam
powiedzieć, że... Kolacja jest cudowna!
Uśmiechnął się leciutko.
- To niemal podziękowanie.
- Żeby ci to do głowy nie uderzyło. - Skupiłam się na talerzu, ale gdy przestawałam się na
nim koncentrować, uśmiech sam pojawiał się na mej twarzy.
Gdy spojrzałam w górę, okazało się, że Falin też obserwuje mnie z uśmiechem. Okay,
może sytuacja jest nieco niezręczna, ale za to jedzenie - super! Gdzie on się nauczył tak
gotować?
- Więc jesteś z FBF, tak? - powiedziałam, czując lekki dyskomfort, gdy tak jadłam, a on się
gapił. Co zresztą było nieco dziwne. - Co wiedzą o Colemanie albo jakiejkolwiek istocie,
która się za niego podaje? Przestał się uśmiechać.
- Jest stary. Bardzo stary. Fae marnieli od stuleci, ale teraz, gdy ludzie znów w nie
uwierzyli, starsze legendy, niektóre już zapomniane w piaskach czasu, pojawiają się na nowo.
„Coleman" to złodziej ciał, znany od stuleci. Nie jestem pewien, czym był na początku.
Skinęłam głową.
- Więc ty... - zatrzymałam się. Falin był fae. Jeszcze nie do końca przyzwyczaiłam się do
tej myśli, ale będę musiała. W rozmowie z fae powinny obowiązywać reguły, pewne tabu
nigdy nie mogły zostać poruszone, a słowa wypowiedziane. Kaleb był moim przyjacielem i
ostrzegłby mnie, gdybym zaszła w rozmowie za daleko, ale nawet mimo naszej przyjaźni
zdarzyły nam się niebezpieczne rozmowy. Falin nie dawał mi takiej gwarancji.
- Czy mogę zapytać cię o glify? Odłożył widelec.
- Wolałbym, żebyś tego nie robiła, ale nie sądzę, że cię to powstrzyma. Cokolwiek
zobaczyłaś na ciele w kostnicy, ja tego nie widziałem. I tak samo nie znam glifów, które
zostały wycięte w ciałach ofiar rytuału. To zresztą nie jest temat na rozmowę przy kolacji.
- Racja. - Skupiłam się na jedzeniu i znów zapanowała cisza.
Zamierzałam zostawić trochę steku dla Peceta, ale zanim się zorientowałam, mój talerz był
pusty. Opierając się o poduszki, pomasowałam żołądek. - To było niesamowite.
Gdy mieszkasz samotnie, często mówisz do siebie. Naprawdę często. Na krótko
zapomniałam, że Falin siedzi obok. Gdy jednak się odwrócił i po swojemu krzywo
uśmiechnął, nie mogłam już zapomnieć o jego obecności.
Zarumieniłam się, więc wstałam.
- Mogę zabrać twój talerz? - zapytałam, wyciągając rękę.
Dał mi go, ale również wstał.
- Pomogę ci pozmywać.
Zamierzałam wstawić naczynia do zlewu i zostawić zmywanie na później, ale Falin
nalegał, więc skończyliśmy, stojąc bok w bok. Ja myłam, on wycierał. Zostawił marynarkę na
krześle, a rękawy białej koszuli zawinął aż do łokci. Pracowaliśmy, a nasze ramiona się
dotykały. Podałam mu widelec i przypadkowo dotknęłam jego długich palców. Mój żołądek
zrobił salto.
To było szaleństwo. Był skryty, lubił rządzić i w ogóle był nie do zniesienia. Kilkukrotnie
uratował mi życie. I naprawdę dobrze wyglądał w mojej kuchni.
Zakręciłam kran i wytarłam ręce o dżinsy.
- Teraz chcę... - Co? Uciec? Ukryć się? Odchrząknęłam i wskazałam na dalszy kąt
mieszkania. - Wezmę prysznic, zanim się położę. - I pomaszerowałam do łazienki.
Oczywiście, zapomniałam wziąć cokolwiek do przebrania się po kąpieli. Owinięta w
wielki ręcznik sięgnęłam po szczoteczkę do zębów i przeżyłam moment zakłopotania, gdy
natrafiłam na tę, która nie była moja. Falin kupił sobie kilka rzeczy podczas zakupów i jego
nowa szczoteczka stała sobie teraz oparta o moją. Popatrzyłam na nią i nagle po kręgosłupie
przebiegł mi dreszcz. Nigdy z nikim nie mieszkałam. Nigdy nawet nie byłam na drugiej rance.
Od kiedy skończyłam szkołę. Wolałam mówić rano „do widzenia" bez poznawania imienia
kolesia. A teraz w kubku stała druga szczoteczka, podczas gdy nawet z facetem nie spałam!
No, okay, może technicznie spałam, ale nie...
Czyściłam zęby, aż zaczęły mi krwawić dziąsła. Wtedy rozczesałam włosy, zaplotłam i
rozplotłam. To głupie. Muszę kiedyś wyjść z tej łazienki. Jeśli będę to odkładać, zrobi się
tylko jeszcze bardziej niezręcznie. Owinęłam się ciaśniej ręcznikiem i opuściłam kryjówkę.
Falin siedział przy komputerze. Nie spojrzał na mnie, gdy weszłam, więc nie zwracałam
na siebie uwagi. Grzebiąc w szufladzie z nocną bielizną, wyciągnęłam prostą koszulkę i
słodkie jedwabne szorty - zeszłoroczny prezent od Holly. Fakt, że szorty były naprawdę
urocze, strasznie mnie wkurzył. Nie znaczyło to jednak, że ich nie nosiłam. Gdy szukałam w
górnej szufladzie czystych fig, Falin zamknął komputer. - Też wezmę prysznic - powiedział,
wstając.
Przytaknęłam i odwróciłam się, żeby się ubrać. Przełożyłam koszulkę przez głowę,
usłyszałam zamykane drzwi łazienki, opuściłam więc ręcznik i przymierzyłam się do dołu.
Ktoś za mną zakasłał.
Świat zwolnił do milisekund. Odwróciłam głowę, z bielizną wciąż na poziomie ud. Gdy w
końcu zobaczyłam Falina, paliły mnie policzki. Wychylał się z łazienki, grzecznie odwracając
oczy, ale uśmiechał się paskudnie. - Czysty ręcznik? - zapytał. Wciągnęłam majtki i spojrzałam
na wilgotny ręcznik u moich stóp. Ten jedyny, który był w łazience. Wskazałam palcem w
kierunku szafki. Otworzył ją bez pytania, a ja wreszcie wciągnęłam szorty.
Policzki wciąż mnie paliły, więc wdrapałam się na łóżko i zagwizdałam na Peceta.
Wskoczył na swoje normalne miejsce. Na poduszkę.
- Myślę, że Falin też będzie chciał tu spać - powiedziałam mu i przesunęłam psa w nogi.
Spojrzał na mnie i zanim się położył, zrobił trzy pełne kółka. Polizał się po zagipsowanej
łapce, jakby chciał mi pokazać, że jest ranny i potrzebuje poduszki. Dopiero wówczas zamknął
oczy i zasnął.
- Chciałabym zasypiać tak szybko - powiedziałam do psiaka.
Nawet na mnie nie spojrzał.
Wślizgnęłam się głębiej pod kołdrę i zamknęłam oczy, ale gdy drzwi do łazienki się
otworzyły, wciąż nie spałam. Łóżko ugięło się pod ciałem Falina, a ja poczułam korzenny
zapach mydła, które sobie kupił. Przełożył ramię ponad moją talią. Serce chciało mi uciec z
piersi i powędrować na plecy, w kierunku ciepła. Próbowałam nie dyszeć w ciemności;
sytuacja odebrała mi oddech.
- Dobranoc, Alexis - wyszeptał Falin, ogrzewając skórę z tyłu mojej szyi.
Nie odważyłam się na odpowiedź albo choćby na przesunięcie jego palców. Leżałam po
ciemku i słuchałam. Długo trwało, zanim jego oddech się uspokoił i spłynął na niego sen, który
w końcu znalazł drogę i do mnie.
18
- Ale jakie jest powiązanie między ofiarami? Kim były dwie pierwsze kobiety? -
zapytałam, odkładając widelec na talerz.
- Alex, nie pracujesz nad sprawą. - Falin włożył do ust kolejną porcję jajka, ignorując
moją minę.
- Dlaczego? Bo mój ojciec tak powiedział?
Niemal zakrztusił się jajkiem. Sięgnął przez łóżko po stojącą na stoliczku obok kawę.
Dałam mu chwilę na odzyskanie sił.
- Znasz jakieś powiązanie? - Miałam na myśli to, że Coleman nie porwał ich z ulicy i nie
przywiązał do łóżka. Pokój był przygotowany jak na romantyczną randkę. Znał te kobiety,
zanim je zabił.
- Widzieliśmy tylko jedno miejsce zbrodni. Alex, cały czas pamiętaj, że nie pracujesz nad
sprawą.
- Okay. - Oddałam ostatni pasek bekonu Pecetowi i zaniosłam talerz do zlewu. Nie
wiedziałam, co robić. Nie przywykłam do dzielenia się przestrzenią. W pokoju było tłoczno,
ale cicho.
Włączyłam telewizor. Na ekranie pojawił się prezenter ze zdjęciem młodej kobiety w tle.
Przyjrzałam się dokładnie.
- Znam ją. To Helena. Włączyłam dźwięk.
- ...zostało znalezione dwie doby temu. Policja nie podaje informacji, ale potwierdziła, że
jest to dochodzenie w sprawie o morderstwo. Inne wiadomości...
Przesunęłam się, żeby widzieć twarz Falina.
- Mówił o ofierze w magazynie, prawda? Czy nazywała się Helena Brothers?
Falin spojrzał na mnie, a ja próbowałam sobie coś przypomnieć. Nie zanalizowałam tego,
co widziałam w magazynie. To, co pozostało z tej kobiety, było straszne, ale teraz, gdy
wróciłam myślą do jej szklistych oczu i wykrzywionej bólem twarzy, mogłam rozpoznać rysy
Heleny. Usiadłam na łóżku.
- Znałaś ją? - zapytał Falin. Przytaknęłam. - Znałaś także Bethany Lane. To ty pierwsza
rozpoznałaś ciało.
- Świat wyrd jest mały... - przerwałam i spojrzałam na niego nagle rozszerzonymi oczami.
- Czy wszystkie ofiary były wyrd?
Falin nie odpowiedział. Wstał i obszedł mnie dokoła, odnosząc talerz do zlewu.
Zagapiłam się na jego plecy.
- To jest to, prawda? Kim były dwie inne ofia...
Znienacka rozległo się pukanie do drzwi. Aż podskoczyłam. Zresztą nie zapukano do
głównych drzwi, tylko do wewnętrznych. Bez czekania na odpowiedź weszła Holly.
- Właśnie dzwoniła Tamara - powiedziała, przysiadając na brzegu łóżka. - I ona... -
przerwała, bo zobaczyła stojącego w mojej kuchni Falina, ubranego jedynie w dżinsy i
rękawiczki. - Och, nie wiedziałam, że masz towarzystwo.. . Ja tylko... - podskoczyła i wróciła
do drzwi.
- Holly, jest okay, naprawdę. Co się dzieje? Ponownie spojrzała na mojego gościa, a ja
podążyłam za jej spojrzeniem. Falin chciał dać nam złudzenie prywatności i zajął się
naczyniami. Widać było cały tył jego sylwetki, którą Holly,
oblizując się, właśnie podziwiała.
- Mam dać ci śliniak? - szepnęłam. - Co mówiła Tamara?
- A, tak. Tamara ma ciężki dzień. Zadzwoniła z płaczem. Musiała zrobić autopsję jednej ze
swoich współpracowniczek, którą znaleziono dziś rano w jej mieszkaniu. Myślałam, żeby ją
zabrać na lunch... Jakoś rozweselić.
Zmarszczyłam brwi. Dopadły mnie obawy.
- Powiedziała, kto to?
- Tak. Sally - przerwała na chwilę. - Och, Alex, ty prawdopodobnie też ją znałaś! Tak mi
przykro. - Otoczyła mnie ramionami, ale od razu się odsunęła. - Alex, wszystko okay? Jesteś
przemarznięta.
Przytaknęłam bezmyślnie. Byłam zmęczona, bo miałam kilka ciężkich dni i mało spałam
zeszłej nocy. O wiele bardziej przejęłam się tym, co usłyszałam od Tamary - że Sally źle się
czuła po nocnej zmianie.
To mogło nie mieć związku, ale...
- Czy Tamara powiedziała, jak zmarła Sally?
- Nikt tego nie wie. - Holly zamknęła usta. - Więc? Lunch dziś po południu? Ja stawiam?
Chciałam potwierdzić udział, ale przypomniałam sobie o spotkaniu z Ashenem.
- Czy możemy to zmienić na wczesną kolację? Mam już plany na lunch. - Naprawdę?
Zasępiłam się. Nie musiała być aż tak zaskoczona. Holly spojrzała na Falina. I skinęła
głową.
- Tak, kolacja będzie okay. Zawsze to więcej czasu na przegadanie wszystkiego i
popłakanie sobie nad piwem. To co, około czwartej?
Pożegnałyśmy się i zamknęłam za nią drzwi. Potarłam zadrapania na ramieniu. Zakaziły się
wysysającym duszę czarem, którym zabito cień, a od którego to złapałam. Teraz Sally, też
wiedźma wyrd, zrobiła autopsję kolejnej ofiary i zmarła. Ale dlaczego zmarła ona, nie ja?
Sprawdziłam się dziś rano w Eterze. Macki sięgały już do nadgarstka i do połowy torsu. Czar
się rozprzestrzeniał, ale nie tak szybko, żeby zabić w ciągu jednego dnia.
Muszę zobaczyć ciało.
Odwróciłam się i odkryłam, że Falin mi się przygląda.
- Myślę, że nie powinnaś iść - powiedział z kuchni. Zamrugałam, tak zatopiona w myślach,
że nie od razu go zrozumiałam. Nie powinnam iść? Gdzie? Do Tamary? To tyle, jeśli chodzi o
niepodsłuchiwanie mojej rozmowy z Holly.
- Po pierwsze, to nie twoja decyzja. Po drugie, dlaczego miałabym nie zobaczyć się z
Tamarą? Nie mogę ukrywać się w domu przez resztę życia. - Choć jeśli nie znajdę Colemana,
reszta mojego życia będzie o wiele krótsza niż oczekiwałam.
Falin patrzył na mnie. Oparł się obiema rękami o zlew. Znalazł gdzieś żółte, gumowe
rękawiczki, w których wyglądałby nieco komicznie, gdyby słońce nie oświetlało jego klatki
piersiowej w tak rozpraszający sposób...
- Mówiłem o Wiecznym Kwiecie.
- A, tak. - Okay, znów niezręcznie wypadło. Gapiłam się na niego podczas rozmowy o
randce z innym. - O tym też nie ty będziesz decydował.
- To zbyt niebezpieczne - powiedział, a ja poczułam, że, niestety, chodzi mu tylko o moje
bezpieczeństwo.
Rób swoje, Alex. Falin jest nieproszonym gościem naruszającym moją przestrzeń. Fae na
cmentarzu nie chciały mnie skrzywdzić. Przekazały mi tylko dziwną wiadomość i uciekły. Ale
fae w vanie to już inna historia. Wizyta w barze fae jest niebezpieczna. Ukrywanie się jest
jednak najlepszym pomysłem. I nie jestem tu sama. Mam spotkać się z Ashenem. Jeśli będę
miała szczęście, ujawni mi coś ciekawego o glifach na ciele Colemana. Być może, gdybym
dała radę odrysować glify z ciała Heleny, pomógłby mi i z tym czarem.
Falin obserwował moją twarz i wyczuł, że podjęłam decyzję. - I tak pójdziesz.
- Tak. Ashen widział czar na ciele Colemana. Ile wiedźm widziało to ciało?
- Pięć.
- A jak wiele zobaczyło czar? Falin się żachnął. - Tylko dwie.
- Ashen wspomniał, że glify były związane z magią fae. On coś wie. Co ci powiedział?
- Najwyraźniej nie tak dużo, jak uważasz - powiedział, a gdy zauważył, że nie
zrozumiałam, kontynuował. -Potwierdził twoje obserwacje, wskazał, że czar był natury fae,
ale w końcu powiedział, że nie zna celu tego czaru. Co nam to dało? Nic ponad to, co już
wiemy. Potrząsnęłam głową.
- Ale on wie coś o glifach. - Nie wie, co znaczą, ale mówił, że je studiował. I może
wyczuł więcej niż ja.
To warte ryzyka. - I może wiedzieć, dlaczego trzy inne wiedźmy nie mogły zobaczyć czaru,
ale ja i on mogliśmy.
- Myślisz, że warto ryzykować życie dla wiedzy o czarze związanym z kradzieżą ciała
dokonaną przez Colemana? Alex, to głupie.
Obraziłam się trochę. Okay, jeśli tak się to powie, brzmi głupio. Ale nie rozmawiałam z
Falinem o czarze wysysającym duszę. Podobnie ryzykowałam, zostając w domu i czekając na
unicestwienie. Jeśli Ashen zdekoduje glify, może będzie w stanie pomóc mi przejrzeć plany
Colemana.
Falin musiał zobaczyć na mojej twarzy determinację, bo potrząsnął głową.
- Okay, ale idę z tobą - powiedział. - Nie ma mowy.
Przeszedł obok blatu i otworzył laptopa. - Nie idziesz.
- To miejsce publiczne.
Fajnie. Będę miała niańkę. Zmieniłam temat.
- Sally robiła autopsję ciała Heleny. Falin nie zareagował.
- Była wiedźmą wyrd. Empatką. Zmarła. A mówiłam, że magia na ciele Heleny jest wciąż
aktywna.
Ściągnął brwi.
- Jednostka antymagiczna czyściła zarówno magazyn, jak i ciało Heleny. Dwukrotnie.
- Tak, zrobiono to, zanim zobaczyłam całą tę aktywną magię. Chcę obejrzeć ciało Sally.
Może będę mogła powiedzieć, czy zmarła od tego samego czaru, co Helena.
- Czaru, którego nie umiesz wytłumaczyć.
Popatrzyłam na niego i odruchowo sięgnęłam do ranki na ramieniu. Jego wzrok podążył za
moim ruchem, więc opuściłam rękę. Za późno.
Wstał i szybko pokonał dzielącą nas przestrzeń. Cofnęłam się, wpadłam na blat, a on
zablokował mi drogę. Nachylił się ku mnie i przebiegł odzianymi w rękawiczki dłońmi po
wrażliwej skórze, tuż obok ran. Wciąż się nie zabliźniły, nie zaczęły goić.
- Przestań.
Nie posłuchał. Zdjął rękawiczkę z prawej dłoni i potarł kciukiem rankę. Przeszył mnie ból,
ostre ukłucie w samym wnętrzu, aż ugięły się pode mną nogi. Przetoczyła się po mnie fala
nudności, która napełniła usta gorącą śliną. Zamknęłam oczy, próbując przełknąć chorobę.
Falin odstąpił o krok.
- To czarna magia - powiedział. - Jak długo pozostajesz pod wpływem tego czaru?
- Od dnia, gdy się spotkaliśmy. Od kostnicy. Złapałam go od cienia Bethany. - Zabieram
cię do szpitala.
Potrząsnęłam głową, wciąż walcząc z nudnościami.
- Nie pomogą mi.
- Alex, czy ty wiesz, co to za czar? Co on ci robi? Przytaknęłam.
- I? Co to jest? Jak go odwrócić? Otworzyłam oczy. - Czy wszystkie ofiary to wyrd?
- Nie - westchnął i odszedł jeszcze kilka kroków. Przeszedł przez kuchnię i oparł się o blat
naprzeciwko mnie. - Pierwsza ofiara to Rosa Banks. Była zwyczajną kobietą i nawet nie
mieszkała w Nekros. Odwiedzała jednak miasto przez cztery miesiące poprzedzające
morderstwo. Druga ofiara, Michelle Ford, także nie była stąd. Była za to wyrd. O Bethany i
Helenie wiesz. Kiwnęłam głową. Więc Coleman nie skupiał się na wiedźmach wyrd, ale nikt
inny z kostnicy, tylko Sally, nie padł trupem po autopsji jednego z ciał. Śmierć powiedział mi,
że czar był zaraźliwy, ale działał wybiórczo.
Dlaczego przeszedł na mnie? I co łączyło wszystkie ofiary?
Musiałam się dowiedzieć, czy Sally zmarła od czaru. Falin włożył koszulę przez głowę i
złapał kaburę. - Gdzie idziesz?
Założył kaburę i sięgnął po kluczyki.
- Na Posterunek. Muszę wiedzieć, od czego zmarła Sally.
- Idę z tobą. - Wzięłam torebkę.
- Nie. Zostajesz tutaj. Założyłam ręce na piersi.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
- Mogę ci zabronić mieszania się do śledztwa. - Jeden kącik jego ust uniósł się do góry. - I
mogę odmówić podwiezienia.
Zagryzłam zęby. Ze wszystkich denerwujących ludzi... Wyciągnął dłoń i dotknął moich ran
palcem w rękawiczce. Delikatnie, żeby nie bolało.
- Jeśli czar jest aktywny, nie chcę, żebyś była blisko. Zamrugałam, a on się nachylił. Na
jedną chwilę nasze oczy się spotkały i zaparło mi dech. Coś mi zatrzepotało w żołądku. Falin
rozchylił wargi i spojrzał w bok. Odchrząknął.
- Zostań tutaj i nie rób problemów. Wrócę, zanim będziesz musiała wyjść do Wiecznego
Kwiatu. - Zdjął rękę z mojego ramienia.
19
Patrzyłam na zamknięte drzwi i wciąż od nowa przeżywałam pocałunek, który się nie
zdarzył. Pecet, nie rozumiejąc mojego nagłego zainteresowania drzwiami, podszedł, usiadł i
czekał, żebym go wyprowadziła. Gdy wciąż się nie ruszałam, zaskomlał i podrapał łapką
drewno.
Podniosłam go.
- Pecet, jesteś jedynym mężczyzną, którego potrzebuję, prawda?
Pomachał ogonkiem i polizał mnie w podbródek. W moich ramionach wydawał się bardzo
gorący. Czy pożeranie mojej duszy wysysa ze mnie całe ciepło?
Nie miałam pojęcia. Nie mogłam nawet nikogo zapytać. Spojrzałam na psa; znów polizał
mnie w podbródek i wskazał łebkiem na drzwi.
- Okay. Spacer - powiedziałam.
Podniósł ogon i zaczął nim szybko machać, gdy tylko usłyszał to magiczne słowo. Wzięłam
smycz. Pecet wyskoczył przez drzwi, próbując zrzucić mnie ze schodów, ale jego trzy i pół
kilo entuzjazmu nie wystarczyło, by dopełnić misji.
U podstawy schodów psiak zatrzymał się, by powąchać gargulca Freda.
„Niech to coś na mnie nie dmucha", ostrzegł pomnik, a telepatyczny głos wszczynał
niewidoczny na jego kamiennej twarzy alarm. Podniosłam Peceta, zanim złapał statuę za nogę.
- Przepraszam, Fred. Nie wiedziałam, że jesteś tak blisko schodów.
„Był tu z wizytą Sleagh Maith". Głos Freda był już normalny. Po prostu relacjonował fakt,
że odwiedził mnie fae. Nie jakiś tam zwykły fae, a członek Sleagh Maith, dobrego ludu,
których według Kaleba można było nazwać „dworskimi fae".
Mogło chodzić o Falina albo... Znów zacisnął mi się żołądek. Było dziwnie, ale ponownie
poczułam podniecenie sprzed kilku minut. Spojrzałam na ulicę, czy nie jedzie po mnie biały
van, ale było pusto. Reporterzy znudzili się i zajęli się innymi historiami, więc po raz
pierwszy od kilku dni chodnik przed domem był czysty.
- Kiedy był tu ten fae? Fred nie odpowiedział.
- Bo pozwolę Pecetowi na ciebie nasikać. - By podkreślić, że nie żartuję, podniosłam
wiercącego się psa do góry.
„Gdy cię nie ma, nie ma śmietanki". Niezadowolenie gargulca było oczywiste.
Zmarszczyłam brwi.
To nie miało sensu. Nie wychodziłam z domu, a zeszłej nocy dolałam mu mleka do
miseczki. Czekałam, ale Fred nie powiedział nic więcej. Te stworzenia mają reputację
prekognitów. Może chodzi mu o to, że gdzieś wyjadę? Nie przewidywałam w najbliższej
przyszłości żadnych wakacji.
Znów pomyślałam o fae w vanie i zadrżałam.
- Chodź, Pecet. Kończymy ten spacer.
Odwróciłam się i przeszłam na tylne podwórko. Głos Freda znów zabrzmiał w moim
umyśle. „Musisz Widzieć pod Krwawym Księżycem. Musisz wiedzieć, że to, co Widzisz, jest
prawdziwe". Aż mnie obróciło.
- Co to oznacza? Fred nie odpowiedział.
- Cholera. Co to jest Krwawy Księżyc?
Cierniowa fae mówiła o Krwawym Księżycu w Złotych Salach. To miało być ostrzeżenie
od Dziewczyny z Cieni. Wtedy wypowiedziała przesłanie. Przesłanie, które nie miało sensu.
Spojrzałam na gargulca. Miałam dość tajemniczych wiadomości. Już czas, żeby znaleźć
odpowiedzi.
Falin wrócił o jedenastej ze zmęczonymi oczami i zwichrzonymi włosami; wciąż
przeczesywał je dłonią. Zdjął buty przy drzwiach. Gdy tylko wszedł, cisnął na blat białą,
papierową torbę.
- Jesteś głodna? - wskazał na pakunek.
- Zaraz idę na lunch. - Przypomniałam mu. - Czego się dowiedziałeś o Sally?
Nie odpowiedział, tylko przeszedł do kuchni i wyciągnął z torby kanapkę. Odwinął ją ze
srebrnej folii, a mnie pociekła ślinka. Patrzyłam, jak je, wiedząc, że mój lunch nawet w
połowie nie będzie tak smaczny. Wieczny Kwiat miał bardzo ograniczone menu, głównie dania
z grilla. Frytki i hamburger były chyba najlepszą opcją i jedynym, czego mogłam oczekiwać.
Spojrzałam do torby. Leżała tam jeszcze jedna kanapka. Może, jeśli zjem połowę, a potem
przy Ashenie zamówię frytki... ? Gdy wyciągałam sandwicza, zobaczyłam, uśmiech Falina zza
jego porcji. Zignorowałam to i cieszyłam się doznaniem.
Smak tej kanapki, choć wyborny, raczej mnie nie rozproszy. Czego dowiedziałeś się o
Sally?
- Właśnie wróciłem z Posterunku, Alex. Daj mi zjeść lunch. - Podszedł do lodówki. -
Chcesz coś do picia?
Nie, nie chciałam żadnego jego napoju z mojej lodówki. Chciałam, żeby odpowiedział na
pytanie albo wyniósł się z domu. Zawinęłam niezjedzoną część kanapki i otworzyłam laptopa.
Jeśli nie zamierza mi powiedzieć, co wie, zrobię własny research.
- Pełnia będzie w następną środę - powiedziałam, nie patrząc na niego. Falin wydał jakiś
dźwięk, ni to potwierdzenie, że mnie słyszy, ni to pomruk kanapkowej rozkoszy. Mówiłam
więc dalej. - Będzie zaćmienie.
Księżyc będzie czerwony.
Wciąż milczał.
- Myślę, że Krwawy Księżyc to ostrzeżenie. - Ale czym są Złote Sale? Ratusz?
Dziewczyny-duchy mogą dokładnie odpowiadać swojej nazwie. Mogą być żeńskimi duchami.
Albo grobowymi wiedźmami. Tyle że pierwszy wers brzmiał: „Dziewczyna-duch z krwi jest
cennym skarbem w łańcuchach", więc jeśli „dziewczyna-duch" to grobowa wiedźma, co
oznacza to: „z krwi"? Krew i ciało? Jak w człowieku? Zmarszczyłam brwi. Druga połowa
tego wiersza była jeszcze mroczniejsza. „Krwawy księżyc wschodzi nad moim smutkiem, a
Złote Sale są rządzone przez jutrzejsze koszmary". Czy to groźba Dziewczyny z Cieni?
Falin podszedł do mnie i spojrzał na dokument na ekranie.
- Pracowałaś nad tą zagadką, gdy poszedłem?
- W rzeczy samej. - Znalazłam wiadomość o zaćmieniu Księżyca i pomyślałam, że
znalazłam coś, co pomoże mi zrozumieć tę łamigłówkę.
Sprowadziło jednak na mnie wyłącznie ból głowy.
Pochylił się nade mną i położył mi rękę na plecach.
- Złote Sale to Sąd Najwyższy w świecie Faerie. Zamrugałam.
- Naprawdę? - Zapisałam to. Jeśli Złote Sale w części: „Krwawy księżyc wschodzi nad
moim smutkiem, a Złote Sale są rządzone przez jutrzejsze koszmary" odnoszą się do sądu
Faerie, po co Dziewczyna z Cieni - kimkolwiek była - miała mi wysyłać ostrzeżenie? Chyba
że to coś o rytuale Colemana. Czy on próbuje zagrozić Faerie? Ale skąd w tym wszystkim
moja skromna osoba?
Drugi wiersz był najbardziej czytelny. „Ona widzi i zna puste oczy". Śmierć i fae używali
słowa „widzieć" w znaczeniu „przeglądać urok". „I po siedmiu razach będzie wiedziała, co on
zabrał". Jeśli „on" to Coleman, wiedziałam już, co „zabrał". Dusze.
- Druga połowa drugiego wiersza może oznaczać siedem ofiar... - powiedziałam.
Oczywiście, nie było gwarancji, że te słowa miały cokolwiek wspólnego z czarem. Albo z
czymkolwiek innym. Mógł to być nonsens.
Falin cofnął się, krzywiąc twarz.
- Na ciele Sally były ślady czarnej magii.
- Tamara ją wyczuła?
Potrząsnął głową. Zmarszczyłam brwi. Tamara nie wyczuła także magii w ranie na moim
ramieniu. Jeśli czar pożerający dusze zabił Sally, dlaczego zadziałał tak szybko? Ja byłam
zarażona już od czterech dni, a ona umarła po jednym.
Co... - Falin przerwał, bo zabrzęczał jego telefon, każąc mu odebrać wiadomość. - Muszę
iść. Nie wybieraj się do Wiecznego Kwiatu beze mnie.
Spojrzałam na zegarek. Była już jedenasta trzydzieści.
- Co się dzieje?
- Znaleziono kolejne ciało.
Wysiadając z samochodu Holly, zawahałam się. Zaparkowała go od frontu Wiecznego
Kwiatu.
- Chcesz wejść do środka na drinka, zanim wrócisz? Holly potrząsnęła głową.
- Mam sprawę. Wczoraj wylądowała na moim biurku. Robię research dla prokuratora,
jestem strasznie zajęta. Poza tym - jeszcze dziś się widzimy. Baw się dobrze!
Zamknęłam drzwi, bo oprócz nieudanej prośby o wsparcie, nie miałam jej nic więcej do
powiedzenia. Stałam na zewnątrz Wiecznego Kwiatu i naprawdę chciałam, żeby ktoś mnie
wspierał. Ale byłam tutaj sama. Miałam zamiar wejść i dowiedzieć się, co Ashen wie o
glifach fae. Poprawiłam torebkę i wspięłam się po schodkach.
Za głównymi drzwiami znajdowała się mała recepcja; zbyt mała dla trolla-wykidajły. Stał
przygięty pomimo naprawdę wysokiego sufitu, a kostkami palców ręki dotykał podłogi i
okolic nagich, błękitnych stóp.
- Proszę zdać wszystkie żelazne przedmioty - powiedział. Jego głos wzbudzał w
niewielkiej przestrzeni głośne echo.
Zastanowiłam się. Żelazo zawierały kluczyki, ale zostały skradzione razem z samochodem.
Miałam przy sobie sztylet, ale przedmiot został wykonany przez fae, więc nie miał w sobie
żelaza. Poza tym, troll nie wspomniał ani słowem o broni.
- Nie mam przy sobie żelaza - powiedziałam z uśmiechem. Pokiwał wielką, łysą głową.
- Proszę się wpisać do książki.
Rozejrzałam się, ale nie zobaczyłam żadnej książki. Pamiętałam, że było tu jakieś
podwyższenie. Troll obserwował mnie ze skrzywioną miną; pokazał dwa dolne kły. Odsunął
się na bok.
Racja. Ta książka. Ta za trollem. Wpisałam swoje nazwisko, całkowicie świadoma, że w
kark dmucha mi ogromny fae .
- Al-lex Ca-raft - przeczytał na głos troll. Spojrzał w swój notatnik. - Ma pani status VIP.
Odsunął się jeszcze bardziej i ujawnił drzwi, o których nawet nie wiedziałam.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie, nie mam - zaprzeczyłam, a troll spojrzał na mnie jakoś dziwnie. - Nie jestem VIP-
em. - A przynajmniej nigdy nie chciałam nim być.
Troll podrapał się w głowę palcem grubości mojej talii. -AlexCraft. VIP.
- Nie jestem VIP-em. Wpuść mnie do publicznej części baru.
Troll zmarszczył się jeszcze bardziej. Spojrzał na drzwi, na notatnik, na książkę i znów na
notatnik. Potrząsnął głową.
Okay. Wyglądało na to, że wystawię Ashena do wiatru. Nie podobał mi się ten awans na
VIP-a. Wychodzę.
Otworzyłam drzwi, wyszłam z baru i... wpadłam na kogoś. Odskoczyłam.
Przepraszam, ja...
- To ja przepraszam, pani Craft, za to, że musiała pani czekać - Ashen skłonił się dwornie.
- Nie znam tego miasta. Nie chciałem spóźnić się aż tak bardzo.
Oczywiście! Jeśli już mam na kogoś wpaść, musi to być mój potencjalny randkowicz!
- Nie jest pan spóźniony. Sama dopiero dotarłam - powiedziałam i natychmiast tego
pożałowałam. Ashen uśmiechnął się i poprowadził mnie do drzwi.
- Poszukamy naszego stolika?
- Ja... - Spojrzałam na bar. - Szczerze mówiąc, to mam mały kłopot z ochroniarzem. Może
zjemy gdzie indziej?
- Z ochroniarzem? Zajmę się tą sprawą. - Wyciągnął portfel i podał mi ramię. - Zielone
papierki przemawiają do fae tak samo jak do ludzi.
- Proszę oddać wszystkie żelazne przedmioty - powiedział troll, gdy Ashen otworzył
drzwi.
- Nie mam żadnego żelaza, mój dobry fae - odpowiedział i wcisnął w łapę trolla
dwudziestkę. - Moja przyjaciółka i ja chcielibyśmy cichy stolik, przy którym można
porozmawiać. Nie będzie problemu, prawda?
Troll skinął głową.
- Widzisz? - szepnął Ashen. Przepchnął mnie przez drzwi, których tak starałam się uniknąć,
prowadząc mnie do strefy dla VIP-ów.
20
- Proszę wpisać się do książki - powiedział słaby głos, gdy za Ashenem i za mną zamknęły
się drzwi.
Odwróciłam się i zobaczyłam małą fae o skrzydłach podobnych do ćmy, siedzącą na
krawędzi podwyższenia.
- Wpisałam się na zewnątrz - powiedziałam.
- Książka - odparła. - Nazwisko, data, godzina.
Spojrzałam na Ashena, ale on tylko wzruszył ramionami. Okay, co mi tam! Podpisałam się
ponownie. Ale ledwie mój towarzysz zdążył się rozejrzeć, zasugerowałam zmianę miejsca -
zanim wydarzy się cokolwiek dziwnego.
Sala dla VIP-ów w Wiecznym Kwiecie była większa i mniejsza zarazem od tego, czego się
spodziewałam. Na pewno przebywało tu więcej fae bez nałożonych uroków niż w publicznej
części baru. Fae w części publicznej byli jak na wystawie, a tutaj mogli się zrelaksować.
Większość nawet nie zauważyła naszego wejścia. Ashen zaprowadził mnie do pustego stolika
w rogu. Zgodziłam się usiąść pod ścianą. Nie chciałam mieć za plecami jakiegokolwiek
bywalca baru. Obserwowałam fae, którzy zauważyli nasze wejście. W ich spojrzeniach nie
było niczego złego.
Rozglądałam się wokół, niepewna, co jest prawdą, a co urokiem. Niczym nieozdobione
drewniane ściany były zapewne prawdziwe, ale nie byłam już tak pewna mistrzowsko
wykonanych stolików i krzeseł bez jakichkolwiek metalowych części. Urok był magią
wierzenia tak silną, że potrafiła zmieniać otoczenie. Ale ponieważ widziałam krzesło i czułam
pod sobą krzesło, więc to musiało być prawdziwe krzesło. Spojrzałam na rosnące pośrodku
sali stare drzewo. Z zewnątrz wcale go nie widać! Spojrzałam w dół. Gałęzie tworzyły
fałszywy sufit, zaczynający się jakieś sześć metrów nad moją głową. Między nimi błyszczały
gwiazdy.
- To nie może być realne... - wyszeptałam. To musiał być urok.
- Wygląda bardzo autentycznie - powiedział Aspen. Popatrzyłam na niego. W ciemnawym
barze jego oczy lśniły jasną zielenią.
- Używasz grobowego wzroku? Uśmiechnął się.
- Świat jest ciekawszy, gdy jego zepsucie jest w pełni widoczne. Nie robisz podobnie?
Gdybym nie wiedziała, że mogę przejrzeć urok, gdy używam grobowego wzroku,
pomyślałabym, że facet naprzeciwko mnie jest szalony. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie
próbował mi powiedzieć więcej, niż mówił. Niebezpieczna rzecz w barze wypełnionym fae.
Na pewno bawił się pomysłem podwójnego znaczenia.
- Więc nie jesteś fanem ładnych kłamstw.
Pochylił głowę i uznałam, że mówimy o tym samym. Mógł Widzieć. Czy mogła każda
wiedźma? Czy tylko my dwoje umieliśmy wykryć czar na ciele Colemana? Dodałam to
zagadnienie do rosnącej listy pytań bez odpowiedzi.
- Pewnie dlatego ten bar tak się nazywa - powiedział Ashen, wskazując głową na wielkie
drzewo. - Amarantyn. Piękny.
Spojrzałam na wielkie płatki nad naszymi głowami. Połyskiwały delikatnie, poruszając się
na niewyczuwalnym wietrze. Gdy tak patrzyłam, wydało mi się, że czuję jakiś egzotyczny
zapach. Wciągnęłam go w nozdrza. Kwiaty. Słodki zapach, który wypełnił mój umysł światłem
Księżyca i śmiechem.
- Na twoim miejscu nie patrzyłabym na te kwiaty... -szepnęła staruszka przechodząca obok
naszego stolika.
Oderwałam wzrok od rośliny i zapach zelżał. Kwiaty. Kwiaty, które niemal mnie
oczarowały! Już otwierałam usta, by podziękować kobiecie, ale zamilkłam, gdy spojrzałam na
nią po raz drugi.
Nie była człowiekiem. Wiek przygiął ją wpół; miała obrzękniętą skórę, tak cienką, że
niemal przeźroczystą. Nie jak duch, ale sprawiała wrażenie, jakby jej zewnętrzna powłoka
była tylko membraną owiniętą dokoła ciemnej jamy w środku ciała. Nosiła prostą, czarną
sukienkę, a w ręce trzymała wymalowaną ręcznie tabliczkę z napisem: „Pragnienia. Kupno i
sprzedaż". Poznałam ten napis. Gdy chodziłam z Pecetem na spacery po Dzielnicy Magicznej,
widywałam czasami tę kobietę, jak siedziała na ławce. Na ogół miała na sobie urok i
wyglądała bardziej jak człowiek.
Skinęłam głową, by podziękować jej za ostrzeżenie, a ona uśmiechnęła się bezzębnie. I
ona, i jej tabliczka poszły dalej w poszukiwaniu pustego stolika.
- Nie sądzę, żeby to było miejsce przyjazne wiedźmom -szepnęłam, przysuwając się do
Ashena. - Może powinniśmy zmienić lokal.
- Ten bar mnie fascynuje... - powiedział, jakby nie dosłyszał. - Spójrz tam, na tę małą
przestrzeń. Widzisz tancerki?
Widziałam. Poruszały się płynnie, szybując i kręcąc się wokół skrzypka. Gdy usłyszałam
pierwszą nutę, odwróciłam wzrok. Nie chciałam dać się złapać jak przy kwiatach.
- Tańczą taniec bez końca - powiedział Ashen, wciąż patrząc. - Żadna z nich nie wyjdzie z
kręgu, aż pękną struny skrzypiec i pieśń będzie musiała się skończyć. Absolutnie fascynujące! -
Odwrócił się do mnie. - Proszę mi wybaczyć, pani Craft. Intryguje mnie wszystko, co jest
związane z fae. Prawdopodobnie panią nudzę. Mieliśmy przedyskutować przypadek ciała
zmarłego gubernatora. - Uśmiechnął się.
- Na imię mi Alex. Właściwie po obejrzeniu ciała Colemana, sama zainteresowałam się
magią fae. Wspomniałeś, że rozpoznałeś niektóre glify. Szukałeś czegoś o czarze?
- Niestety, nic o nim nie mam. Warstwy czaru były złożone i dodatkowo pokryte czarem
zniekształcającym, więc trudno było się na nim skupić. Pudło - obejrzał się. - Czy mogę coś
dla ciebie zamówić?
Jak na komendę pojawiła się przy nas fae w długiej spódnicy, z wystającymi spod niej
ptasimi stopami. Postawiła przed nami dwie szklanki złocistego płynu i chciała odejść.
- Nie zamawiałam tego - powiedziałam.
Spojrzała przez ramię i przymrużyła kocie oczy. Wskazała na stolik obok. Siedziała przy
nim kobieta w szkarłatnej sukni. Podniosła szklankę, także wypełnioną złotym płynem.
Ashen uniósł swoją w niemym toaście.
Złapałam go za ramię.
- Jesteś tego pewien?
Łypnął na szklankę i wzruszył ramionami.
- Według mnie wygląda okay. - Skinął głową w kierunku kobiety i pociągnął długi łyk. -
Wyśmienity.
Chwyciłam szklankę w obie dłonie, nie piłam jednak. Złoty płyn był gęsty niemal jak
syrop. Co to jest? Odstawiłam naczynie z powrotem na stół i spojrzałam na Ashena.
- Znasz wiele glifów fae?
- Sporo. Studiuje je od dawna.
Dobrze. Glif z ciała Heleny, który narysowałam Falinowi, wciąż spoczywał w mojej
torebce; naszkicowałam obok niego także inne zapamiętane elementy. Wyciągnęłam kartkę i
spróbowałam wygładzić papier, zanim przesunęłam ją po stoliku. Jeśli Ashen miał jakieś
pojęcie o glifach, być może dowiem się czegoś więcej o czarze, którego używał Coleman, i o
tym, co właściwie planował. Zagryzłam dolną wargę, gdy mój towarzysz uniósł papier ku
oczom.
-Alex, to dosyć obszerna kolekcja. Widziałaś te wszystkie glify na ciele gubernatora? - Nie
wszystkie. - A serio to żadnego. - Rozpoznajesz jakieś? Ashen wygładził leżący między nami
papier i wskazał na jeden z symboli.
- Ten jest na ogół używany w celach ochronnych, ten do zakładania pułapek lub budowania
klatek. Ten to ścieżka lub połączenie. A ten... - wskazał na glif, który na ciele Heleny pojawiał
się najczęściej. Zmarszczył brwi. Odwrócił papier.
- To jest dusza - powiedział znienacka zachrypnięty kobiecy głos z dziwacznym akcentem.
Brzmiało to jak: „Do jezd duża".
Kobieta w szkarłatnej sukni przysunęła krzesło do pleców Ashena i zaglądała mu teraz
przez ramię. Postawiła szklankę na stole i wyjęła mu z ręki rysunek. Nie spodobało mu się to,
ale zmilczał.
- Nie widziałam tego symbolu już od dawna... - powiedziała szkarłatna dama. - Ta
kombinacja... Znam ten czar. - Przekazała mi kartkę. - Mam nadzieję, że ciało, na którym
znalazłaś te glify, nie należało do nikogo bliskiego...
Zamarłam, jakby w moim żołądku nagle zmaterializowała się gruda lodu.
- Skąd wiesz o ciele?
- To przez ten czar. Jego działanie uśmierca.
- Więc wiesz, co on robi?
- Tak, wiem. Wiem, że będzie siedem ofiar. I nie podoba mi się, że niedługo pojawi się
Krwawy Księżyc.
Znowu Krwawy Księżyc. I siedem ofiar. „Po siedmiu razach będzie wiedziała, co on
zabrał". O tym właśnie musiało być ostrzeżenie Dziewczyny z Cieni. O Colemanie i
przygotowanym przezeń czarze.
Spojrzałam na Ashena. Spijał z ust kobiety każde najdrobniejsze słówko. Zagryzłam
wargę. Choć nasza nowa znajoma nie miała wyglądu stuprocentowej fae, było w niej coś ze
stworzenia nie z tego świata. Nie zadawała pytań, podczas gdy ja zadałam jej już dwa, i kupiła
nam drinki. Jeśli nie będę ostrożna, niebawem popadnę w długi.
Wygładziłam leżący przede mną papier, zyskując na czasie. Musiałam wymyślić
odpowiednie słowa. Żadnych pytań.
- Mówiono mi, że ten czar wybiera swoje ofiary. Myślałam, że są nimi wyłącznie
czarownice wyrd, ale to chyba nie jest dobre powiązanie...
Kobieta uśmiechnęła się uśmiechem kota, który zapędził mysz do rogu i zamierza się nią
trochę pobawić.
- Wiedźmy wyrd? Nie, cel tego czaru jest o wiele bardziej... genetyczny.
Genetyczny? Miała chyba na myśli „standardowy"? Angielski zdecydowanie nie był jej
ojczystym językiem.
Wciąż się uśmiechała. Nawet jeśli kot tylko bawi się z myszą, mysz zawsze na końcu ginie.
Idziemy. Zerknęłam na Ashena. Gapił się na kobietę zafascynowany. Zastanawiałam się, co on
tak naprawdę widzi poprzez grobową patynę? Sięgnęłam przez stolik i dotknęłam jego
ramienia. Spojrzał na mnie czystymi i rozjarzonymi mocą oczami. Okay, nie jest pod wpływem
żadnego czaru. Mogę opuścić to miejsce bez wyrzutów sumienia.
- Powinnam już iść - powiedziałam, odsuwając krzesło.
- Już? - zapytał. - Nawet nie wypiłaś drinka. Spojrzałam na gęsty płyn. - Możesz go wypić.
Muszę już lecieć. - Zaczęłam wstawać, ale nogi mnie nie posłuchały. Co się dzie...?
Spojrzałam w dół, poruszyłam palcami u stóp i założyłam nogę na nogę. W drugą stronę.
Wszystko było okay, oprócz tego, że nie mogłam wstać. Jakby mnie przyklejono do krzesła.
- Co się dzieje?
- Nikt nie idzie, aż wszystkie napoje nie zostaną wypite - powiedziała kobieta z
uśmiechem tak szerokim, że niemal przeorał jej twarz. - Zasada baru. Odpowiedziałam już na
trzy pytania. Co dla mnie zrobisz, mała czarownico?
- Nie działam wstecz.
Potrząsnęła głową, ale jej piekielny uśmiech nawet nie przybladł.
- To szkoda. - Wyciągnęła dłoń ni to w zachęcającym, ni to w żebraczym geście.
Zmarszczyłam brwi. Wokół mnie zafalował w powietrzu lekki dotyk magii.
- Co ty robisz?
Magia była coraz bliżej, a ja poczułam na karku ciepłe łaskotanie. Nie mogłam wstać ani
odsunąć się od stolika. Spojrzałam na wypełnioną złotym płynem szklankę. Jeśli to wypiję,
będę mogła uciec z baru. A może kobieta straszy mnie magią, żebym to wypiła?
Nie podniosłam szklanki.
Oślizgły uścisk magii zacieśnił się, wgryzając się w moją szyję jak zbyt ciasny naszyjnik. -
Bądź posłuszna - powiedziała kobieta.
Pragnienie wykonania rozkazu przebiegł po moim umyśle z taką mocą, że oczy niemal
wyszły mi z orbit. Zepchnęłam je w dół, ale niemal rozerwało mi gardło. Nic. Nic tam nie ma.
Walczyłam z czarem, a serce obijało mi się o płuca, wypychając z nich powietrze.
- Jest zbyt silna. Wyssij z niej energię - usłyszałam. Ashen sięgnął w moją stronę, ale mnie
nie dotknął.
Przynajmniej nie fizycznie. I wtedy spadła na mnie moc. Nie zwykły czar, a czysta, surowa
energia. Grobowe zimno uderzyło tak mocno, że odskoczyła mi głowa. Moje osłony zadrżały i
uderzyłam w pierścień. Wtedy przypomniałam sobie, że nie mam już dodatkowych barier.
Rzeź była blisko. Ashen zastosował na mnie czystą moc. Nie samą magię -połączył grobową
esencję z bronią. Moje bariery zadrżały ponownie.
- Bądź posłuszna - rozkazała kobieta.
- Idź do diabła.
Odważne słowa, ale cóż, koniec walki był bliski. Jeśli Ashen przełamie moje osłony,
zostanę zraniona i całkiem bezbronna. Zrobiłam więc jedyną rzecz, która mi pozostała -
otworzyłam je z własnej woli.
Zaatakowała mnie grobowa esencja. Mój talent podniósł się nieco, czerpał z chłodu,
którym władał mój wróg. Nie było czasu na prowadzenie energii. Wypiłam zimny dotyk grobu.
Wiatr zwiał włosy z mojej twarzy. Moje własne ciepło płonęło we mnie, poszukując drogi
wyjścia z ciała.
Ashen je pochwycił. Poczułam jego moc; mimo że ją przejmowałam, on ciągał i ciągnął.
Wyciągnął już ciepło, ale nie przestawał, próbując przeciągnąć mnie ze świata żywych do
świata umarłych.
Widziałam już za pomocą grobowego wzroku. Naprzeciwko mnie siedział trup. Poblask
obecnej duszy podświetlał krawędzie ciała. Nic żyjącego nie powinno znajdować się w takim
stopniu rozkładu! To spostrzeżenie pozbawiło mnie kolejnej porcji ciepła; uciekła ode mnie do
niego. Ohydne pozostałości skóry na twarzy Ashena napięły się, jego przegniłe oczy
wypełniły. Zniszczone usta wygięły się w uśmiechu. Oddychał głęboko. Przyjął ciepło, o
którego istnieniu nawet nie wiedziałam, i na jego policzki powrócił kolor.
Gdy uderzył mnie lodowaty wiatr, zadrżałam. Nigdy w życiu podczas czynnego połączenia
z grobem nie było mi tak zimno! Nigdy. Jakbym nigdy już nie miała poczuć ciepła. Obciążał
mnie lód w moich kończynach. Spowalniał ruchy. Męczył.
Kobieta kłapnęła zębami jak rekin łapiący ofiarę.
- Bądź posłuszna.
21
Słowa huczały w mojej głowie. Przymus. Chciałam jej posłuchać. Musiałam. Nie!
Walczyłam z tym naciskiem, odsuwałam go od siebie, jak mogłam. Kobieta zagryzła piękne
usta. Jej wygląd, w przeciwieństwie do Ashena, w grobowym wzroku niemal się nie zmienił.
Jeśli w ogóle, to stała się jeszcze bardziej urocza. Dworska fae.
W jej dłoni pojawiła się srebrna nić. Kobieta owinęła nią pięść i szarpnęła. W
odpowiedzi na ten gest moja klatka piersiowa uniosła się. Grobowym wzrokiem widziałam
połączenie między naszymi ciałami.
Sięgnęłam po nić, ale choć ją widziałam, nie mogłam jej dotknąć.
- Bądź posłuszna.
Spojrzałam na kobietę, na chwilę zaprzestając walki. Uśmiechała się. Taka piękna i
potężna! Moja pani. Podobał mi się jej uśmiech. Chciałam, żeby była ze mnie zadowolona.
- Tak silna... - szepnęła. - Tak... cenna. - Wskazała na szklankę stojącą przede mną. - Wypij
to i możemy iść.
Podniosłam szklankę i spojrzałam pod światło. Drżały mi palce, więc drgała powierzchnia
złotego płynu. Pływały w nim błękitne ogniki czaru. To mi się nie spodobało. Nie lubiłam, gdy
ktoś próbował rzucić na mnie czar. Odstawiłam naczynie.
- Wypij. Ręka mi drgnęła. Nie chciałam jej zawieść. Nie lubiłam czarów. -Alex!
Spojrzałam w górę. Przez ciemny bar ktoś do mnie biegł. Włosy miał błyszczące jak
świeży śnieg, jego skóra połyskiwała. Znałam go. Ale nie wiedziałam skąd.
- Wypij - powtórzyła rozkaz moja pani.
Znów podniosłam szklankę. Mężczyzna dobiegł do nas i wyjął mi ją z dłoni. Postawił na
stoliku i złapał mnie za ramię.
- Zabieram cię stąd - powiedział. Chciał mnie pociągnąć, ale moje ciało pozostało na
miejscu. - Alex?
Moja pani spojrzała na mężczyznę. Falin. Tak, to było jego imię. Uśmiechnęła się do
niego, więc ja zrobiłam to samo. Nawet trup się uśmiechnął.
- Zasada baru - powiedziała.
Falin spojrzał na wypełnione po brzegi naczynie, podniósł je, zakręcił nim w powietrzu.
Odchylił i wypił płynny czar jednym, długim łykiem.
- Idziemy - powiedział, odstawiając pustą szklankę na drewniany stolik.
- Alex nie ma ochoty. Chce zostać ze mną. Prawda, kochanie? - Moja pani wyciągnęła rękę
i przeciągnęła gorącą dłonią po moim policzku.
- Ja... - Stwierdzenie, że pragnę z nią zostać, smakowało jak kłamstwo. Wiedziałam, że
ona chce mojej deklaracji, i chciałam ją zadowolić, ale słowa nie wychodziły z moich ust.
Zmarszczyła brwi. Falin spojrzał na nas obie.
- Jesteś łowcą niewolników - powiedział.
- I właśnie udało mi się złapać najlepszych. - Wstała. - Chodźcie, moje pieski, mamy
spotkanie z ważnymi klientami.
Trup wstał natychmiast. Ja poruszałam się raczej powoli.
- Alex - powiedział Falin. - Alex, przypomnij sobie, kim jesteś.
Nie rozumiałam go. Mieszał mi w głowie. Nie lubiłam tego.
Denerwowało mnie łaskotanie przy kostce. Zaklęty sztylet chciał najwyraźniej, żebym go
wyciągnęła. Czułam jego pragnienie gdzieś na dnie umysłu.
- Pośpiesz się - powiedziała moja pani, idąc w stronę wielkiego drzewa.
Zamrugałam, czując rozkaz; wiedziałam, że muszę go wykonać. Ale czułam także sztylet.
Coraz mocniej; on chciał być wyciągnięty. Gdybym go wyciągnęła, przestałby mnie
denerwować.
Rękojeść pasowała do mojej dłoni i kierowała w skórę ukłucia magii. Przedmiot wiedział,
czego chcę, więc pozwoliłam mu kierować swoją dłonią. Jednym gładkim ruchem ostrze
przecięło srebrną nić.
- Nie! - krzyknęła dworska fae, odwracając głowę. Nić zwisała luźno.
Westchnęłam. Mój umysł był czysty, w żyłach poczułam adrenalinę zmywającą skutki
czaru. Sztylet w dłoni łaskotał. Chciał zagłębić się w ciało, wyciągnąć krew. Ścisnęłam go
mocniej, powstrzymując go i nie pozwalając, by użył mnie po raz drugi.
- Co to jest? - zapytał Ashen, gapiąc się na dworską fae.
- Zepsułam jej zabawkę - powiedziałam. - Falin?
Był przy mnie. Sądziłam, że wyciągnął już pistolet, ale okazało się, że musiał go zdać przy
wejściu. Przesunął dłonią po moim ramieniu. Czy próbował mnie przed czymś powstrzymać?
Zachwiał się. Nie, on się o mnie opierał.
Wypił zaklęty płyn.
- Myślę, że zyskałam nowego wroga - powiedziała kobieta. - Ale nie masz jeszcze dość
siły, feykin. Chodź, Ashen.
Oboje podeszli do drzewa. Zadrżałam. Zimno w moim ciele rozrywało mnie na pół. Nie,
Ashen nie mógł odejść. Nie z moim ciepłem.
Użyłam ogromnej mocy, wysyłając nieskończone zimno jak wielką dłoń. Ashen był
wprawdzie poruszającym się ciałem, ale wciąż pozostawał trupem. To widziałam. I czułam
jego pokrewieństwo z umarłymi. Gdy mnie zaatakował, uderzył energią jak wielkim młotem.
Ja sięgnęłam jak włócznią; moja moc przesączała się przez szwy w jego osłonach.
Spojrzał przez ramię rozszerzonymi oczami. Zacisnął osłony, ale ona już była w środku.
Wlewała się w niego. Wślizgiwała się w jestestwo. Szukała mojego ciepła. Siły życiowej,
którą ukradł. Ashen krzyknął i zaczął biec. Kobieta dotarła do drzewa pierwsza. I zniknęła.
Portal.
Nie mogłam pozwolić uciec trupowi z moim ciepłem. Zdesperowana, złapałam rdzeń jego
istnienia całą swoją mocą. Ciało zatrzymało się i upadło. Teraz, zamiast mężczyzny
biegnącego do drzewa, podążał w kierunku portalu duch.
Dotarł do drzewa i zniknął. Przygryzłam wargę. Zabiłam go? Przełknęłam ślinę. Nie, on
przecież był martwy. Albo coś w tym rodzaju. Puste ciało na podłodze rozkładało się, na
moich oczach zmieniając się w pył. Fae przy okolicznych stolikach siedzieli cicho.
Obserwowali nas uważnymi oczami. Niektórzy się bali.
Odtoczyłam się w tył i zatrzasnęłam osłony, odpychając od siebie grób. Kolana mnie
zawiodły, przestałam widzieć. Upadłam. Uderzyłam o ziemię, trzęsąc się z zimna. Zimno.
Mogłam od niego umrzeć.
Zwinęłam się w kłębek na podłodze i przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Czułam
się tak, jakby moje organy stały się małymi soplami, a mięśnie - zamarzniętym drewnem.
- Jesteś zimna jak lód - szepnął Falin, wsuwając ręce pod moje ramiona. - Musimy stąd
wyjść. Ale sam niezbyt pewnie trzymał się na nogach.
Za trzecim razem udało mi się wstać. Przytuliłam się do Falina, a on do mnie. Powoli
szliśmy naprzód - ja ślepa i drżąca, on - zataczający się i potykający co krok. Nikt nas nie
zatrzymał, ale i nikt nie pomógł.
- Słyszysz muzykę? - zapytał, przystając.
Słyszałam. Skrzypce. Do ich melodii mogłabym zatańczyć. Falin zmienił kurs, ledwo idąc,
szukając źródła dźwięku. Co ja ostatnio słyszałam o skrzypcach?
Niekończący się taniec.
- Nie... - próbowałam odciągnąć Falina.
Zaśmiał się głębokim śmiechem pełnym czystej radości.
- Zatańcz ze mną, Alexis - powiedział. Jego ręka, ta z mojej talii, ześlizgnęła się i sunęła
wzdłuż mojego ramienia. Pobiegł.
Zdążyłam go złapać. Muzyka była wszędzie dokoła, słyszałam śmiech tancerzy. Wtem dłoń
Falina opuściła moją dłoń... I już go nie było.
Zakręciło mi się w głowie. Przeszukałam ciemność, którą miałam przed oczami. Krąg
tancerzy był gdzieś przede mną. Gdzieś w jego środku pląsał Falin, zaklęty do posłuszeństwa,
złapany w nieskończonym tańcu. Wypił czar za mnie. Nie mogłam wyjść bez niego.
Zrobiłam to, co mogłam - sięgnęłam po niego mocą. Gdy skupiłam się na sylwetkach
tancerzy, grobowy wzrok zastąpił zwykły. Piękni i monstrualni zarazem, tańczyli, kręcąc się i
szybując. W centrum stał skrzypek, grający na gnijącym instrumencie. „Tańczą, aż pękną struny
skrzypiec...".
Musiałam dosięgnąć grajka.
Wyszłam naprzód, ignorując muzykę, skupiona na skrzypku. A tancerze tańczyli. Cierniowy
fae uśmiechnął się do mnie i zacisnął karbowane palce wokół mojego nadgarstka. Ciągnął
mnie ku sobie, kręcąc mną i przekazując mnie kobiecie z pływającymi wokół głowy,
sprawiającymi wrażenie żywych, włosami. Mojego ciała dotykały dłonie - zbyt gorące,
parzące zmrożoną skórę. Krzyczałam, ale nikt nie reagował. Fae przekazała mnie dwukrotnie
niższemu ode mnie krasnoludowi, który rzucił mną w powietrze. Złapał mnie troll i zakręcił,
zanim przekazał następnemu tancerzowi. Ku swojemu zdziwieniu ujrzałam ludzką twarz. I do
tego znajomą. - Tommy?
- Dołączyłaś do tańca, Alex? Czyż nie jest niesamowicie? - Tommy przekazał mnie
kolejnemu w kręgu. Twarze zaczęły się zacierać.
Szerokie, szczupłe, piękne, okropne, błękitne, zielone, kamienne, z kory. Miałam zawroty
głowy i nie byłam już pewna, gdzie stoi skrzypek. Skóra mnie paliła od zbyt wielu dotknięć.
Musiałam znaleźć grajka.
Moich dłoni dotknęły inne, błyszczące, ale dotyk nie bolał. Spojrzałam w roześmianą
twarz Falina.
- Alexis - szepnął i objął mnie w talii. Podniósł mnie i zakręcił. Gdy stawiał na ziemi,
przycisnął do siebie i pocałował.
Jego usta smakowały miodem i śmiechem, a już pierwszy ich dotyk ogrzał moje ciało,
płynąc od warg do środka. Falin oderwał się ode mnie i złapały mnie nowe, gorące dłonie,
próbując odciągnąć do innego partnera. Złapała mnie fae z włosami z ognia, a moje ciało
wybuchnęło bólem.
Zobaczyłam pręgi na ramieniu i odskoczyłam, zataczając się jak pijana. Chwiałam się.
I nagle znalazłam się w środku kręgu. Tancerze przepływali obok, ale ta część podłogi
była czysta. Przestrzeń dla muzyka. Wstałam.
Stał do mnie plecami, a mimo to widziałam delikatne, cienkie struny. Wyjęłam sztylet z
pochwy i podeszłam. Podłożyłam ostrze pod struny i grobowym wzrokiem obserwowałam, jak
kruszeją.
Muzyka zamilkła. Oszołomiony grajek patrzył na skrzypce, a tancerze przystanęli w pół
kroku. Śmiali się i klaskali, a ja, pochylona, szukałam w tłumie Falina.
Najpierw znalazłam Tommy'ego. Złapałam go za nadgarstek. Jego skóra paliła, ale nie
puściłam.
- Chodź. Musimy stąd wyjść.
- Dopiero co przyszedłem, Alex.
- Naprawdę? Kiedy? Tommy zmarszczył brwi.
- Może dwadzieścia minut temu? Zjadłem lunch z ochroniarzem porucznika gubernatora i
zacząłem tańczyć. Przetańczyłem zaledwie jedną piosenkę.
- Pewnie. - Odnalazłam Falina i złapałam go mocno. Wciąż drżąc, zaciągnęłam obu do
drzwi.
- Proszę wpisać się do książki - powiedziała mała fae z podwyższenia. Zignorowałam ją,
wypuszczając ramię Tommy'ego, aby otworzyć drzwi. - Teraz nie wolno wychodzić! -
krzyknęła jeszcze za nami.
My jednak opuściliśmy lokal, mijając zakłopotanego trolla. Pogrążyliśmy się w zmierzchu.
22
Zmrok? Zmarszczyłam brwi. Do baru weszłam w południe. Za mną Tommy gwałtownie
wciągnął powietrze, patrząc w ciemne niebo.
- Chyba byłem w środku nieco dłużej, niż myślałem -powiedział.
- Tak, wszyscy byliśmy. - Jak mogłam zgubić w barze całe popołudnie? - Powinniśmy już
iść.
W końcu nie mogliśmy tak siedzieć na schodach. Spojrzałam w dół.
W grobowym wzroku stopnie były trudną przeszkodą - spękany, skruszały cement i
przegniła drewniana poręcz. To, że wciąż się trzęsłam, nie pomagało. Najlepiej powoli.
Trzymałam Falina za rękę, choć on już się nie chwiał. Taniec wyczyścił mu głowę.
Weszłam na pierwszy stopień; załamał się pod moimi stopami. Złapałam się poręczy. Drewno
pękło, gdy tylko poczuło mój ciężar. Falin i Tommy złapali mnie za przedramiona i wciągnęli
na górę.
- Hm... Alex, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale właśnie zniszczyłaś stopień i poręcz -
powiedział Tommy.
Zamrugałam ze zdziwienia.
- To niemożliwe. - Spojrzałam na zniszczenia. Gdy używałam grobowego wzroku,
widziałam wprawdzie różne wymiary, ale one się nigdy nie stykały. Zagapiłam się na efekty.
Teraz już się najwyraźniej stykają. Tommy zmrużył oczy i puścił moje ramię.
- Twój wzrok znów wyprawia te dziwne rzeczy - powiedział, odsuwając się nieco.
Zdziwiłam się tym nagłym brakiem zaufania i odwróciłam się plecami. Zdziwko i zdziwko
- oto cała ja. Pomyślałam o schodach. Nie uda mi się z nich zejść, jeśli każdy stopień będzie
pękać. Już lepiej przestać widzieć. Spojrzałam na Falina.
- Gdy przestanę używać grobowego wzroku, będę jak ślepy kot.
Przytaknął i przesunął dłoń w okolice mojej talii. Wzięłam już głęboki oddech,
przygotowując się do wkroczenia w ciemność, gdy znienacka Tommy odchrząknął.
- Jako że Alex najwyraźniej nas sobie nie przedstawi... Jestem Tommy.
- Spotkaliśmy się już - odparł Falin, nie patrząc na Tommy'ego. Objął mnie drugą ręką i
przyciągnął do siebie. Przesunął dłonie na moje ramiona, pocierając je energicznie.
- Jesteś jak mała, lodowa księżniczka. - Pochylił się, jakby znów chciał mnie pocałować.
Odsunęłam się.
Tommy przeczesał włosy palcami, drapiąc się w potylicę.
- Okay, czuję się jak piąte koło u wozu, więc zostawię państwa. Fajnie było cię zobaczyć,
Alex. - Zeskoczył ze schodów i nie oglądając się, pomaszerował chodnikiem.
- Zadzwoń do Tamary! Martwi się o ciebie! - krzyknęłam za nim.
Palce Falina zatoczyły krąg od mojego ucha aż do obojczyka. Zadrżałam, ale z całkiem
innego powodu niż zimno. Odwróciłam się do niego.
- Jesteś pijany.
- Wino chochlików - zgodził się.
Cudnie. Jak dostaniemy się do domu? Na ulicy stała żółta - i na moje oczy przerdzewiała -
taksówka z podświetlonym kogutem. Wskazałam na nią.
- Bierzemy.
Falin skinął głową. Puściłam dotyk grobu, zamykając osłony. Na oczy padła ciemność, zaś
zimno objęło mnie jeszcze ciaśniej. Przytuliłam się do Falina, pozwalając mu sprowadzić się
ze schodów. Drżałam zbyt mocno, by utrzymać równowagę. Falin także miał z nią problemy.
Drzwi się otworzyły i Falin wsadził mnie na tylne siedzenie taksówki. Wsunął się za mnie,
a ja przytuliłam kolana do klatki piersiowej, próbując złapać trochę ciepła. Nie pomogło.
Wciąż szczękałam zębami, a ciałem wstrząsały dreszcze.
- Gdzie? - zapytał zachrypnięty głos z przedniego siedzenia.
- Mhm... - wymamrotałam, a Falin podał mój adres.
- W tej dzielnicy zapłatę biorę z góry - powiedział taksówkarz. Falin fuknął coś pod
nosem, ale siedzenie się poruszyło; sięgnął po portfel.
- Zatrzymaj resztę - powiedział i objął mnie ramieniem. Taksówkarz szorstko
podziękował, a Falin popukał w coś plastikowego koło mojej głowy.
- Proszę to zamknąć, dobrze?
W odpowiedzi rozległo się chrząknięcie. Włączył się mały silniczek i odgłosy z
przedniego siedzenia przycichły. Gdy Falin usiadł głębiej, pisnął plastik siedzenia.
- Zatrzymałaś taniec - wyszeptał.
Wzruszyłam ramionami, nie do końca przejęta. Teraz, gdy bezpiecznie i szybko
oddalaliśmy się od baru, adrenalina, która mi pomagała i zapewniała przynajmniej fałszywe
źródło ciepła, wyparowała i trzęsłam się bardziej niż wcześniej. Ramię Falina grzało mnie
miło, więc przysunęłam się bliżej i przytuliłam.
Naprawdę, chciałam jedynie, by było mi ciepło, ale jego ramiona objęły moją talię i już
siedziałam na jego kolanach. Kosmyki włosów Falina opadły na moje policzki, jedwabiście
miękkie i ogrzane od skóry. Pachniały czystością i korzeniami. Uniosłam ku nim dłoń i
prowadziłam ją w górę, aż dotknęłam jego twarzy. Pociągnęłam palcami od ucha w kierunku
szczęki i dotykałam policzka, aż znalazłam usta. Obrysowałam ich kształt. Jego dłoń
przewędrowała z moich pleców na szyję.
Poczułam we włosach palce. Popchnął mnie do przodu, aż poczułam pod wargami jego
oddech. I zamknął tę przestrzeń.
Pocałunek był delikatny, usta Falina jędrne, ale miłe, a ja wreszcie czułam ciepło.
Westchnęłam. Dłoń we włosach przyciągnęła mnie bliżej. Zanurzył język w moich ustach,
dzieląc się posmakiem miodowego wina chochlików.
Wino chochlików?
Próbowałam się odsunąć, a Falin warknął, przyciągając mnie ponownie. Teraz był
bardziej wymagający... Jego język bawił się w moich ustach, drażnił, sprawiał, że chciałam za
nim podążać, gdy uciekał. Nie powinnam tego robić. Ale był taki ciepły...
No i w końcu mogłam zbadać szerokie, nieznane mi obszary jego klatki piersiowej.
Zsunęłam dłonie, śledząc zarysy mięśni, aż dosięgnęłam miejsca, gdzie koszula znikała w
spodniach. Uwalniając ją, przesunęłam palce po ciepłej skórze brzucha. Falin wydał gardłowy
dźwięk, a moje serce zgubiło jedno uderzenie. Jak obdarzone własną wolą, moje dłonie
przesunęły się wyżej, nareszcie znajdując odpowiedź na niewypowiedziane pytanie z wizyty
w kuchni. Gładki! Materiał koszuli plątał nadgarstki, utrudniając mi ruchy. Pociągnęłam za
tkaninę. Falin uniósł się nieco...
Nie wiedziałam, że rozpiął moją bluzkę, dopóki nie przesunął ręki i nie dotknął mnie przy
krawędzi żeber. Skóra na brzuchu napięła się, gdy dotykał, budząc mnie znacznie niżej, niż
odczuwałam jego dotyk. Gdy kciuk Falina zniknął pod paskiem dżinsów, jęknęłam.
Silne palce złapały mnie za ramię, odciągając do tyłu. Krzyknęłam i wygięłam plecy, bo
dłoń zapaliła moją skórę przez cienką warstwę materiału.
- Starczy tego dobrego! - zawołał taksówkarz, nie wypuszczając mojego ramienia. -
Poczekajcie, aż wyjdziecie z samochodu!
Nawet nie zauważyłam, że taksówka się zatrzymała. Z lewej strony usłyszałam dźwięk
otwieranych drzwi i mężczyzna w końcu puścił moje ramię. Wciąż siedziałam na kolanach
Falina, więc musiałam się trochę postarać, by wyjść z taksówki. W moją bluzkę zaplątał się
nocny wiatr, przypominając mi, że jest rozpięta. Chwyciłam ją jedną ręką. Drugą wciąż
trzymałam się samochodu.
Naprzeciwko czułam znajomą obecność magii Kaleba, ale bez pomocy nie dałabym rady
wejść na schody.
Falin na to nie pozwolił. Zatrzasnął drzwi auta i otoczył mnie ramionami.
Odepchnęłam go.
- Powinniśmy wejść do środka.
Włosy opadły mu na twarz, ocierając się o mój policzek. Przytaknął?
Podniósł mnie. Chwiał się lekko, ale szedł powoli po schodach.
- Mogę chodzić. Nie postawił mnie.
Dotknęłam guzików bluzeczki, próbując zapiąć je jedną ręką.
- Przestań - powiedział Falin niemal szeptem. - Patrzę na nie.
Potrząsnął mną delikatnie. Gdy mocniej chwyciłam go za szyję, materiał rozchylił się
jeszcze bardziej.
- Teraz lepiej - potwierdził, a ja poczułam ciepło w policzkach.
On naprawdę patrzy na moje piersi? Nic nie widziałam, więc nie mogłam być pewna, ale
na samą myśl o tym moje zdradliwe ciało zapłonęło.
Na górze schodów postawił mnie na nogi. Przeszukałam torebkę, by odnaleźć klucze.
Próbowałam wyczuć zamek, Trzęsłam się, a klucze brzęczały. Falin zaciągnął mnie do środka.
Przesunęły się po mnie wszystkie domowe bariery...
Jego usta odnalazły moje, zanim zamknęłam drzwi. Oparł mnie o ścianę i dotykał mojego
brzucha dłońmi. Jego nagie palce pieściły moje ciało, usta nie opuszczały moich warg. Jego
kciuki zawędrowały pod fiszbinę stanika i zadrżałam. Boże, potrzebuję tego. Ale...
Odepchnęłam
Falina, szukając powietrza. Nie posłuchał. Gdy odwróciłam twarz, zaczął drażnić ustami
moją szczękę, zostawiając po sobie małe pocałunki.
- Jesteś pijany - wyszeptałam.
- No i...? - ugryzł delikatną skórę pomiędzy szczęką a szyją. Przesuwające się po skórze
zęby wzbudziły we mnie nowy dreszcz i wyczyściły mi umysł.
Naparłam na niego ramionami. Z plecami opartymi o ścianę musiało mi się chociaż trochę
udać. Nie był przecież tak silny jak drzewo.
- W winie był czar. Zaburzający ocenę sytuacji. Zaklął pod nosem i złapał mnie za
nadgarstki, odciągając dłonie od swoich ramion. Pochylił się, aż poczułam jego słowa na
wargach. W rytmie oddechu. - Myślisz, że nie zrobiłbym tego, gdybym nie był pijany?
Aby zademonstrować, co miało oznaczać to „to", ponownie zamknął mi usta. Pocałunek
był ostrożny i kończył się niemal w momencie gdy się zaczął. W pragnieniu pożądania sprzed
chwili ścisnął mi się żołądek. To głupie, Alex. To zły pomysł.
Potrząsnęłam głową. Nie. Jeśli byłby trzeźwy, nie bylibyśmy tutaj.
Pocałował mnie znowu, zanurzając język w moich ustach. i znów przerwał.
- Zrobiłbym to - wyszeptał prosto w moje usta. Jęknęłam. Byliśmy tak blisko, że w
odpowiedzi na moją reakcję poczułam uśmiech.
Kciuki Falina, zaczepione za fiszbinami stanika, uniosły się, by zakreślić okrąg wokół
moich piersi.
- Przestań... - Bardziej westchnęłam, niż poprosiłam.
Przestał mnie dotykać, ale palce pozostały tam, gdzie poprzednio. - Dlaczego?
- Nie powinniśmy... Jeśli nie byłbyś pijany, nie chciałbyś...
- Nie mów mi, co chciałbym, a czego nie chciałbym robić - powiedział, zbliżając wargi do
mojej szyi.
Jego ręka wyślizgnęła się z mojego biustonosza i powędrowała na plecy. Palce
wylądowały na haftce odpięły ją jednym ruchem. Druga dłoń skorzystała z okazji i pochwyciła
moją pierś, zataczając kciukiem kółka wokół sutka.
Westchnęłam ponownie; moje wargi poruszały się bezgłośnie. Falin potraktował to jako
zaproszenie i znów zatańczył językiem w moich ustach, nie pozwalając mi na protest.
Spróbowałam wydostać się z uścisku.
- Kawy? - zapytałam bez oddechu, próbując go rozproszyć.
Nie poddał się, tylko złapał mnie za ramię.
- Wiesz, jak na kogoś o takiej reputacji, bardzo trudno zaciągnąć cię do łóżka.
Otworzyłam usta i wystrzeliłam ręką w przód. Dosięgnęłam jego ramienia, nie robiąc mu
żadnej krzywdy. Zaśmiał się, wciągając mnie w krąg swoich ramion. Popchnęłam go, a on się
zachwiał. Racja. Zapomniałam, że jest pijany.
Szybko powrócił do pionu i podrzucił mnie w powietrze; poczułam lekki powiew.
Wylądowałam na łóżku. Gdy położył się tam zaraz po mnie, materac uniósł się do góry.
- Czy to znaczy, że różnię się od innych pijanych, których podrywałaś? - zapytał, zdejmując
mi z ramion bluzkę.
Od dotyku jego palców na ramieniu i obojczyku dostałam gęsiej skórki. Za palcami
podążyły usta, ostrożnie omijając zadrapania.
-Nie. To...
Poczułam na skórze jego zęby i nagle przestałam się odzywać. Dotykał mnie po obu
bokach... Nagle odkleił jedną rękę. Spojrzał w górę, a ja ponownie poczułam ruch powietrza.
Wolna dłoń powędrowała do mojego podbródka, odchylając mi głowę. Teraz mógł zajrzeć w
moje ślepe oczy.
- Jeśli nie jestem inny, to jestem tylko kolejnym facetem, którego poderwałaś, by odegnać
grobowe zimno za pomocą jego ciepła. A ty jesteś tylko kobietą, której ciało pomoże mi
uwolnić się od czaru penetrującego moją duszę.
Ścisnął mi się żołądek. Tylko kobieta? Tylko ciało? Ale Falin miał rację. Byliśmy
dokładnie tym, czym potrzebowaliśmy być w danej chwili. Niczym więcej.
Przytaknęłam, uwalniając się od bluzki. Ześlizgnęłam się na krawędź łóżka i zajęłam się
sznurówkami od butów.
Jego dłonie prześlizgnęły się w dół moich ramion i zatrzymały moje palce.
- Co ty wyprawiasz? Zamarłam na chwilę.
- Buty. A zwłaszcza takie. Nigdy nie ma odpowiedniej chwili, by je zdjąć podczas
spontanicznego seksu. Nie będą nam przeszkadzać.
Powinieneś zrobić to samo.
- Alexis - szepnął. - Zamknij się.
Zdziwienie rozszerzyło moje źrenice, a on ponownie zamknął mi usta pocałunkiem,
ucinając protesty. Czy raczej moją wolę protestu. Przesunął dłonie do tych nieszczęsnych
butów, zdejmując je zdecydowanie zbyt powoli. Im szybciej pozbędziemy się ubrań, tym
szybciej będzie za nami niezręczność tej sytuacji. Uporał się wreszcie z butami i przesunął
mnie na środek łóżka. Materac zaskrzypiał w rytm jego ruchów. Sięgnęłam palcami do guzika
dżinsów, ale Falin złapał mnie za ręce.
- Ja to zrobię.
Rozpinał suwak, bardzo powoli, i całował linię ciała ukazującą się między materiałem
spodni. Czułam na sobie jego włosy; otulały mnie zapachem. Serce, już niemal spokojne, znów
przyśpieszyło. Falin zatrzymał się przy moich piersiach, nakrywając jedną z nich dłonią, gdy
zacisnął zęby na sutku drugiej. Jęknęłam i pociągnęłam za dżinsy, chcąc pozbyć się ich jak
najszybciej. Złapał mnie za nadgarstek, odciągając moją rękę od spodni, i znów ułożył mnie na
łóżku.
Przycisnął moje dłonie do materaca, nie tracąc kontaktu z piersią. Ssał dalej, dotykając
ustami i zębami delikatnej skóry sutka i sprawiając, że gwałtownie wciągałam powietrze.
Wiłam się w jego uścisku. Chciałam czuć więcej jego skóry, ale na to oboje powinniśmy mieć
na sobie mniej ubrań. I to szybko. Nie puścił mnie jednak, tylko wciąż przy-szpilał do
materaca. Nawet gdy zajął się drugim sutkiem.
Zajęczałam cichutko. Jego usta opuściły moją pierś i powróciły na brzuch. Okrążył
językiem pępek i ruszył ku dołowi. Przebiegły przeze mnie ostatnie łaskotki świadomości, gdy
wargi trafiały na zagłębienia w moich biodrach. Puścił wreszcie moje dłonie, tylko po to, by
zdjąć mi figi. Gdy nareszcie odzyskałam wolność, zapragnęłam go dotykać. Całego. Mogłam
jednak dosięgnąć jedynie jego włosów i ramion. Pociągnęłam, próbując zdjąć z niego koszulę.
Usiadłam, mocując się z guzikami, ale znów popchnął mnie na materac.
- Leż spokojnie - rozkazał. - Chcę na ciebie popatrzeć.
- To nie fair.
Nie odpowiedział. Zdjął ze mnie już wszystko, więc zadrżałam. Gdy zabrał dłonie, znów
poczułam zimno. Zwalczyłam pokusę zwinięcia się w kłębek.
- Jesteś taka piękna! - szepnął zachrypniętym głosem. Zamrugałam.
Nie nawykłam do takich sytuacji i nie mogłam dłużej uleżeć bez ruchu. Usiadłam więc i
przekręciłam się na
kolana, sięgając po niego. Podążyłam za jego dłońmi aż do ramion i w dół, w kierunku
klatki piersiowej, rozpinając po drodze guziki koszuli. Szukałam jego ciała... Chciałam go tak
dużo, jak tylko mogłam ogarnąć.
Zeszłam ustami w dół napiętego mięśnia na jego szyi. Środkowy guzik koszuli sprawiał mi
kłopoty, więc pociągnęłam za niego, aż się urwał. Zdejmując z Falina koszulę, gładziłam
dłońmi jego mięśnie.
Dotyk zdecydowanie mi nie wystarczał. Ustami odnalazłam zagłębienie na szyi i
posmakowałam je językiem, biorąc w posiadanie delikatną skórę. Falin wydał niski, gardłowy
dźwięk, więc zrobiłam to znowu.
Złapał mnie za włosy, kierując moją twarz ku swojej. Nasze języki spotkały się, tańcząc w
ustach. Pocałowałam go tak, jakby jego wargi pilnowały mojego życia. Dla tej chwili - dla
niego - opuściłam siebie. Dziś, tylko dziś. Nie mogła mnie zaspokoić żadna liczba
pocałunków.
Dłoń Falina dotykała mojego brzucha, pieściła uda, aż w końcu odnalazła miejsce, gdzie
się łączyły. Zanurzył we mnie palec, kciukiem muskając clitoris. Jęknęłam. Jego usta
pochłonęły dźwięk; wsunął we mnie drugi palec.
Dyszałam mu w usta.
- Proszę... - szeptałam. Potrzebowałam więcej. Więcej dotyku. Więcej Falina.
Przyśpieszył ruch w moim wnętrzu; zadrżałam. Jego usta wypiły moje westchnienia.
Pociągnęłam za guzik dżinsów, zdejmując mu je z bioder z imponującą prędkością. Nie
nosił bielizny. Zeszłam palcami po jego pośladkach, delikatnie naciskając skórę paznokciami.
Wspięłam się na kości bioder i przeciągnęłam dłońmi po podbrzuszu. Dosięgnęłam drobno
kręconych włosków i ujęłam go w obie dłonie. Uczucie, które mnie opanowało - on, twardy i
gotowy, w moich rękach! - sprawiło, że wydałam kolejny dźwięk. Falin zawtórował, na
chwilę gubiąc rytm ruchów. Chciałam tego. Chciałam go.
Opuściłam osłony, pozwalając grobowi powrócić do mojego ciała. Świat znów się
rozkładał, ale ja skupiłam wzrok na Falinie i jego pięknym, błyszczącym nieziemskim
blaskiem ciele. Był niemal nierealny, by nie patrzeć na niego bez nałożonego uroku. Nie
wyglądał inaczej, tylko bardziej. Bardziej prawdziwy, bardziej przystojny. Bardziej. Sleagh
Maith.
- Co robisz? - szepnął, dając dłoni nieco odpoczynku.
- Chcę widzieć. - Musiałam widzieć. Przesunęłam palcami w dół klatki piersiowej,
patrząc, jak napina się jego skóra. Pod palcami miałam włosy jasne jak śnieg; dotknęłam go
lekko, używając najlżejszego z dotyków. Zajęczał i złapał mnie za rękę.
Jego palce połączyły się z moimi. Podniósł moją dłoń do ust, całując palce.
- Walczymy z zimnem, pamiętasz? Nie chcemy go więcej.
Nie rozumiał. Ja chciałam widzieć. Potrzebowałam go widzieć. Uniosłam ku niemu usta,
patrząc mu w oczy, gdy się całowaliśmy... W oczy tak lodowato błękitne, a ciepłe. Gdy
przerwaliśmy, oblizałam dolną wargę, wciąż czując jego smak.
Położył mnie na łóżku.
- Przestań. Zaufaj mi i przestań.
Porzuciłam dotyk grobu, poddając się ciemności wypełnionej dotykiem Falina.
Całował całe moje ciało, aż oddech oparł się o moje biodra. Wtedy poczułam w sobie
język. Moje serce zatrzepotało w piersi, a w dole zaczęło budzić się ciepło.
- Proszę, Falin, proszę... - szeptałam, a jego język sprawiał, że moje ciało zaczęło się
skręcać z pożądania.
- O co prosisz? - zapytał, gdy byłam już pewna, że pęknę na dwoje.
Nie mogłam myśleć. Nie mogłam mówić pełnymi zdaniami.
- Proszę... - wyszeptałam bez tchu. Uśmiechnął się.
- Co moja lodowa księżniczka rozkaże...
Poczułam na sobie jego ciało. Skradł mi pocałunkiem tę odrobinę powietrza, którą jeszcze
miałam. Przylgnął do mnie, a ja wygięłam plecy, by go powitać.
Byłam gotowa na niego więcej niż bardziej, ale on wsunął się powoli. To było coś więcej
niż proste wypełnienie mego wnętrza.
Tak.
Poczułam falę ciepła, a on wszedł głębiej. Westchnęłam. Przestał się poruszać. -Boli?
Po raz kolejny zawiodły mnie słowa. Potrząsnęłam głową. Znów się wygięłam.
- Więcej...
Powoli uniósł biodra, w zdecydowanie zbyt wolnym rytmie. Zbyt delikatnie. Wbiłam
paznokcie w jego pośladki i pchnęłam go głębiej. By go spotkać. Jęknął, zaskoczony, ale
dopasował rytm. Do mojego.
Moje ciało było napięte jak struna. Nacisk budował przyjemność tak wielką, że graniczyła
z bólem. Wygięłam plecy, a on ponownie przyśpieszył.
Nowe taktowanie doprowadziło mnie na krawędź.
Doszłam, krzycząc. Przechodziły przeze mnie kolejne fale rozkoszy. Falin przykrył moje
usta swoimi, spijając moje krzyki. Zgubił rytm. Spadł na mnie po raz ostatni, głęboko.
Leżeliśmy obok siebie, dysząc. Moje ciało drżało, czułam każdy nerw. Reszta się nie liczy.
Czegoś takiego nie dokonałby żaden pijany facet. Pocałowałam go w ramię, smakując sól jego
potu. Raz w życiu... Wciąż czułam najlepszy orgazm w życiu, a jednocześnie czułam lekki
smutek.
Nie bądź głupia, Alex. To tylko dzisiaj. Oboje wiemy, że to tylko dzisiaj. Falin mnie
pocałował i przesunął dłońmi w dół mojego ciała. Przeciągnęłam palcami po jego
kręgosłupie. Wciąż pozostawał we mnie, jego ciało się napięło. Poczułam, że twardnieje.
- Jeszcze raz? - zapytałam głosem chropawym z rozkoszy. Zatrzymał dłonie.
- Jeśli wytrzymasz...
- O, tak. - Może jednak więcej niż raz w życiu?
Wiele godzin później leżeliśmy w łóżku. Czułam jego ciało zawinięte wokół mojego. Jego
palce bawiły się kosmykiem moich włosów, a oddech miał płytki i regularny. Niemal
zasypiałam, wyczerpana szczęściem. I ciepła. Wtedy usłyszałam słowa. Ledwie dosłyszalny
szept. Poczułam na czole dotyk jego ust.
- Nie jestem tylko ciepłym ciałem.
Potem zasnęliśmy.
23
Zamrugałam w jasności południa. Nade mną wisiał jakiś cień i kilka mglistych chwil
zajęło mi skupienie wzroku, żebym mogła rozróżnić rysy twarzy Falina.
- Patrzyłeś na mnie, gdy spałam? Uśmiechnął się.
- Troszkę.
- Okay. - Spojrzałam na jego klatkę piersiową i niżej, ku biodrom ukrytym pod
prześcieradłem. Przełknęłam ślinę.
- Wezmę... hmm... prysznic. - Wytoczyłam się z łóżka, chwytając po drodze prześcieradło.
Nogi mi się trzęsły i miałam obolały krzyż. Dawno już tak się nie czułam. Krew napłynęła mi
do policzków, bo wróciło do mnie - bardzo wyraźne! - wspomnienie, jak do tego doszło.
Rozejrzałam się za ubraniami. Sporo leżało na podłodze, i jego, i moich, ale te moje nie leżały
koło łóżka.
Bez oglądania się ściągnęłam prześcieradło z materaca i wyszłam z pokoju. Falin mruknął
coś pod nosem, ale szumiało mi w uszach tak bardzo, że nic nie usłyszałam.
W łazience włączyłam prysznic na pełną moc. Znad wody uniosły się obłoczki pary. Zanim
odważyłam się sprawdzić temperaturę, przekręciłam kurek ciepła w dół.
Odchylając rękę, skierowałam strumień na pierś. Wciąż za gorąca.
- On mi się nie podoba - powiedział za mną głęboki głos.
Odwróciłam się. Śmierć opierał się o umywalkę i gapił się na mnie. Wyginając piekącą
rękę, chwyciłam ręcznik i owinęłam go wokół siebie. -Co?
Machnął ręką w stronę drzwi.
- On mi się nie podoba.
Wzruszyłam ramionami, próbując być nonszalancka, ale dziewczyna w lustrze za plecami
Śmierci wyglądała na trochę przestraszoną.
- Ja nie komentuję twojego życia erotycznego. Śmierć mnie pocałował, a potem zniknął,
więc na pewno nie miał prawa komentować mojego.
Uśmiechnął się, jakbym powiedziała coś śmiesznego, ale uśmiech nie dotarł do jego oczu.
Opuścił wzrok, spoglądając wzdłuż mojego ciała.
Pogratulowałam sobie w duchu pomysłu z ręcznikiem.
Śmierć zmienił wyraz twarzy. Nie wyglądał już tak szyderczo.
- Rozszerza się. - Wskazał na moje ramię. Dotknął skóry tuż za raną.
- Nie jesteś zimny. - Nie był też ciepły. Jak tamtego dnia w szpitalu, temperatura jego ciała
odpowiadała mojej.
Zmarszczył brwi i przesunął dłoń na mój kark.
- Ty też nie jesteś najcieplejsza. Nie jest ci zimno?
Potrząsnęłam głową. Obudziłam się w cieple objęć Falina, w mieszkaniu też było
przyjemnie. Było mi całkiem dobrze. Może trochę głupio, ale dobrze.
- Efektu uboczny czaru Colemana? - zapytałam. Śmierć potrząsnął głową.
- Twoja dusza nigdy do niego nie dotrze. Zabiorę ją siłą, zanim... Nie pozwolę, by zdobył
nawet część ciebie.
Spojrzałam na niego. Zanim? Więc czar nie był aktywny. Musiał zakończyć działanie,
zanim wróci do mistrza. Dobrze wiedzieć. Pukanie do drzwi.
- Alex... Wszystko okay? Podskoczyłam.
- Hm... - Dziewczyna w lustrze pobladła. Pożałowałam jej i odchrząknęłam. - Będę tutaj
przez chwilkę. Pewnie musisz zajrzeć na Posterunek. - Miałam nadzieję, że Śmierć dziś musi
pracować. Założyłam ręce na piersi. - Powinieneś pojechać do siebie i się przygotować.
Oczekiwałam sprzeciwu i dyskusji, nic takiego jednak nie nastąpiło. Nie słyszałam nawet,
jak podszedł od drzwi. Po kilku chwilach odwróciłam się; Śmierć stał za mną, uśmiechając
się lekko. Wyciągnął ręce i położył mi dłonie na ramionach. Kciukami pogładził moją nagą
skórę, jakby zdziwiony, że może mnie dotknąć.
Zmarszczyłam brwi.
- Musisz mi odpowiedzieć na pytanie. Przysięgam, że jeżeli się uśmiechniesz i znikniesz,
już nigdy z tobą nie pogadam. Wykrzywił usta.
- Twoje pytanie?
Patrzyłam na jego dłoń. Był Śmiercią. Powinien być zimny. To żyjący są ciepli.
Spojrzałam mu w oczy.
- Czy dusze zdrowieją? Czy, po odszukaniu Colemana, na zawsze pozostanie w mojej
duszy wielka dziura?
Śmierć przestał się uśmiechać; po prostu patrzyliśmy na siebie nawzajem. Po chwili
spuścił wzrok i spojrzał w dal.
- To zależy od duszy.
On nie wie, co się stanie z moją. Przytaknęłam i zmusiłam się do wzięcia głębokiego
oddechu. Śmierć się odsunął. Zdjął ręce. Zniknął bez słowa, zostawiając mnie samą w
łazience.
Opierałam się o blat, patrząc na zaparowane lustro. Szary całun zakrył moje odbicie,
zamazując niepewne oczy i zmartwione wargi. W końcu pozbyłam się ręcznika i weszłam pod
prysznic. Pozwoliłam wodzie masować skórę, aż stała się różowa.
Z łazienki wyciągnął mnie zapach mocnej kawy. Konkurował z owocowym zapachem
szamponu przez niemal godzinę i nie mogłam mu się dłużej opierać. Poza tym, jeśli Falin
jeszcze nie wyszedł, dłuższy pobyt w łazience wskazywałby na to, że się chowam - a ja się nie
chowałam. No, może nie bardzo.
I znów wyszłam z łazienki bez ubrania. Owinęłam się ręcznikiem i wyjrzałam zza rogu.
Falin stał przy zlewie, ubrany jedynie w dżinsy i te nieprawdopodobne, żółte, gumowe
rękawiczki. Potrzebowałam ubrania. Nie mogłam stawić mu czoła tylko w ręczniku.
Podreptałam do bieliźniarki i wyciągnęłam pierwszą parę spodni i koszulkę, które wpadły
mi w ręce. Gdy się odwróciłam, Falin patrzył na mnie z twarzą pełną emocji, których
nie mogłam odczytać. Przycisnęłam ubrania do piersi, pochyliłam głowę i pobiegłam z
powrotem do łazienki.
Ubrana czułam się bardziej przygotowana na dzienne wyzwania. I na Falina. Dotknęłam
uroku na bransoletce. Musiałam najpierw naładować osłony.
Wślizgnęłam się do kuchni i zaczęłam skradać się do ekspresu. Mój kubek stał za
czajnikiem, aż po krawędź wypełniony czarną kawą. Biorąc go w obie dłonie, wypiłam długi
łyk.
- Jest już zimna - powiedział Falin, nie podnosząc głowy.
Podskoczyłam, plamiąc palce kawą. Nie była bardzo zimna, ale mogłaby być cieplejsza.
Falin, zanim skierował się do kuchenki, zdjął rękawiczki i rzucił je na blat. Wyciągnął talerz z
naleśnikami. Odwrócił się i założył ręce na piersi.
- Zrobiłem śniadanie. Godzinę temu mogło być dobre. Teraz nie jestem pewien, czy jest
choćby jadalne.
- Mówiłam, że zajmie mi to dłuższą chwilę... - wymamrotałam w kubek. - Nie jestem
głodna.
-Ale ja jestem.
Wyciągnął z szafki dwa talerze i podzielił naleśniki. Zdziwiłam się na widok małej porcji,
jaką przede mną postawił. Mimo jego słów, pachniały cudownie, więc przekornie chciałam
ich jeszcze mniej. Skupiłam się na kawie i odsunęłam talerz.
Falin podniósł brew. Jego widelec zawisł w połowie drogi między ustami a daniem.
- Nie jesteś głodna?
Nie odpowiedziałam. Skrzywił się.
- Okay, miejmy to za sobą - odstawił swoją porcję. Zwalczyłam pokusę cofnięcia się, gdy
zrobił krok naprzód i wszedł w moją strefę intymną. Górował nade mną.
- Chcesz to przegadać? Czy wolisz zapomnieć, o tym, co się wydarzyło? Tak czy siak,
masz na sobie rozszerzający się czarnomagiczny czar, więc wątpię, żebyś przestała szukać
Colemana.
Pracujemy razem. Przestań mnie zbywać.
Mówił i coraz bardziej pochylał się nade mną. Ruch o złowrogim wydźwięku sprawił
jednak, że Falin znalazł się wystarczająco blisko na pocałunek. Zacisnęłam pięści i obeszłam
go szerokim łukiem.
- Muszę nakarmić Peceta - powiedziałam, chwytając za torbę z psim jedzeniem.
-Alex...
Zamarłam, przeszukując oczami mieszkanie. - Gdzie jest Pecet? -Co? Moje serce stanęło.
- Gdzie mój pies? - Podbiegłam do łóżka i uklękłam. Podniosłam kapę, zajrzałam między
pudełka.
-Pecet?! Psiaka nie było.
Czy widziałam go, jak wstawałam? Nie pamiętałam. Głowa pracowała mi jak na
zawiasach. Przeglądałam całe mieszkanie.
Odwróciłam się do Falina. - Widziałeś go? Potrząsnął głową.
- Nie stój tak!
Odwrócił się, otworzył szafki. Nie wyskoczył z nich żaden szaro-biały piesek.
Strach pochwycił mnie za gardło. I jeszcze wzmocnił uścisk. Jak mogłam zgubić Peceta?
Czy aż tak odleciałam wczorajszej nocy? Czy wybiegł, jak uchyliłam drzwi? Otworzyłam je
szeroko.
Na progu stał Fred, ale bez Peceta. Gargulec wiedział, że ma do mnie przyjść, jeśli pies
sam latał po dworze. Wiedział.
- Widziałeś Peceta? - zapytałam, głaszcząc kamienną głowę.
Nie odpowiedział. Zatrzasnęłam drzwi, cofając się do mieszkania, żeby ponownie
dokładnie je obejrzeć.
Strach się rozprzestrzenił, umocnił, wypełnił mi żołądek, przesączył się do krwi. Peceta
nie było. Nie było go nigdzie.
Sprintem pokonałam krótki dystans i otworzyłam wewnętrzne drzwi prowadzące do domu
Kaleba. Podczas biegu ledwie dotykałam stopami schodów. Gdy otworzyłam je gwałtownie,
drzwi odbiły się od ściany,. - Kaleb?
Z pracowni dochodził metaliczny dźwięk. O ziemię uderzyło jakieś narzędzie. Zaszczekał
pies. Kaleb nie miał psa.
Zajrzałam za róg i ujrzałam, jak Pecet przeskakuje przez krawędź okręgu. Przerażenie,
które przepełniało moje zmysły, zmieniło się w falę nagłej ulgi tak szybko, że się zachwiałam.
Opadłam na kolana, a Pecet skoczył na mnie. Podniósł uszy, język zwisał mu z pyska. W ciągu
kilku sekund moje policzki zaznały dokładnej psiej łaźni.
Na krawędzi okręgu pojawił się Kaleb.
- Al? - Przesunął rękę przez krąg, dezaktywując go, i w dwóch długich susach znalazł się
przy mnie. Podniósł mnie i zamknął w silnym uścisku. - Holly wychodzi z siebie z niepokoju, a
Pecet... Cóż... - wskazał na dyszącego w moich ramionach psa. - Gdzieś ty była, dziewczyno,
do cholery?
Zmarszczyłam brwi. Kaleb nigdy nie przeklinał. Co tu się wczoraj działo?
Opuściłam obiad z Tamarą.
Nic dziwnego, że Holly się zmartwiła.
- Przeproszę ją - obiecałam. Nie przeprosiłam za to Kaleba. Fae się nie przeprasza. -
Dlaczego Pecet jest tutaj? Kaleb uniósł brwi.
- Dziewczyno, co ty... - zaczął, ale przerwał znienacka. Podniósł głowę, patrząc gdzieś za
moje ramię.
Odwróciłam się i zobaczyłam pustkę. Co on...?
Z przejścia wyłonił się Falin, wciąż bez koszuli, z rozpiętym górnym guzikiem przy
dżinsach, odsłaniającym w całej okazałości jego płaski brzuch. Szybko omiótł spojrzeniem
pokój. Jego spojrzenie spoczęło na Kalebie i na mnie. Gdy zauważył ręce Kaleba na moich
ramionach, trochę opuścił dolną wargę, ale nie skomentował sytuacji. Wskazał głową na
Peceta.
- Znalazłaś go.
Przycisnęłam pieska do piersi.
- Tak. Był z Kalebem.
Ogonek Peceta zamachał Falinowi na powitanie, ale ja się od niego odwróciłam. Miałam
nadzieję, że jeśli nie zaoferuję się z propozycją przedstawiania, Falin wróci na górę, a Kaleb
o nim zapomni. Powinnam była wiedzieć lepiej. Kaleb gapił się na mojego gościa z
zafrasowaną miną. Otworzył usta i ujawnił zielone zęby. Zawodzi go urok. Albo sam go
puszcza.
- Kaleb?
Wciągnął mnie za siebie. Jego palce wygięły się dziwnie, jakby miały dodatkowy staw,
zmieniła mu się cera.
- Idź do pracowni, Alex. Aktywuj okrąg. - Kaleb, co...
- Zrób to! - warknął, zgrzytając zębami. Zatoczyłam się do tyłu, a
Pecet zapiszczał, wyczuwając nagłą zmianę poziomu emocji w pomieszczeniu. Złapałam
pieska mocniej i zagapiłam się na obu fae. Falin stał z rękami w tylnych kieszeniach,
zrelaksowany, ze spojrzeniem twardym jak lód. Kaleb cofnął się o krok. Usta miał wywinięte,
obnażone dziąsła. Wbiegłam między nich.
- Kaleb, jest dobrze. On jest ze mną. Kaleb tylko potrząsnął głową. - Wiesz, co stoi w
moim domu?
Zerknęłam na Falina przez ramię. Nasze spojrzenia się spotkały, w jego lodowatych
oczach odbiło się pytanie. Coś wewnątrz niego zdawało się krzyczeć: „Czy ty mnie znasz?",
coś schowanego w przepełnionym bólem miejscu. Ten widok wywoływał cierpienie. Znałam
takie głosy, miałam taki głos. I wiedziałam, że cokolwiek powiem, zostanie przez ten głos
usłyszane i wzbudzi echo w smutnym zakątku jego duszy. Ale czy ja naprawdę wiem, kim jest
Falin? Domyślałam się, że dworskim fae, najprawdopodobniej z zimowego dworu.
Wiedziałam, że ma sekrety. Zdawałam sobie sprawę, że więcej niż raz ocalił mi życie. Ze jest
zimny, ale potrafił być czuły.
Cofnęłam się, dopóki moje ramiona i plecy nie oparły się o jego pierś. Napiął mięśnie.
- Ufam mu - szepnęłam i poczułam, jak zaskoczony wciąga powietrze.
Jego ręka przesunęła się ku mojej talii. Niepewnie. Starałam się nie drgnąć, dla dobra jego
i Kaleba. Nie byłam pewna fruwających po pokoju emocji, ale wiedziałam, że Kaleb się
broni. Był niezależnym fae bez związków z dworem czy porą roku. To było jego terytorium, a
Holly i ja byłyśmy jego przyjaciółkami. Jego wiedźmami. Musiałam mu udowodnić, że Falin
nie jest zagrożeniem.
Kaleb potrząsnął głową. Pociemniały mu oczy. - Odejdź od niego, Alex. On cię zaklął.
- Nie zrobił tego, Kaleb. Daję ci słowo.
- Nikt nigdy nie wszedł między ciebie a Przystojnego Cuda. On musiał rzucić na ciebie
urok.
- Przystojny Cud? - zapytał Falin głosem cichszym od szeptu.
- A myślałeś, że od czego pochodzi jego imię? Od „Politycznego Cudaka"? -
odpowiedziałam, nie patrząc za siebie. - O czym ty mówisz? - zwróciłam się do Kaleba. -Jak
Falin mógł wejść pomiędzy mnie a Peceta? Dlaczego pies jest tutaj? - zrozumiałam, że jeszcze
coś się zmieniło. - I co się stało z jego gipsem?
- Zdjął go weterynarz. Ktoś musiał się nim zająć, gdy ciebie nie było.
- Nie było mnie dziesięć godzin, Kaleb.
- Al, zniknęłaś w sobotę. A dziś jest środa.
24
Nie upuściłam Peceta, ale dużo nie brakowało. Środa? Straciłam trzy dni?
- To nie może być prawda... - wyszeptałam i potrząsnęłam głową. To musiała być prawda.
Caleb nie kłamie.
- Odejdź od niego, Al. Rzucił na ciebie urok.
- Nie - puściłam Peceta na podłogę. - To nie Falin. Byłam w Wiecznym Kwiecie.
- Holly cię tam szukała. I nie znalazła.
- Sala dla VIP-ów. Wydłużona szczęka Kaleba opadła.
- Zwariowałaś? Sekcja VIP jest tylko dla Faerie!
- Tak, domyśliłam się tego. - Co powiedziała ta przy drzwiach? Nie, że nie możemy wyjść,
ale że nie możemy wyjść teraz.
- Sądzę, że to on cię tam zabrał. - Kaleb wskazał głową na Falina.
- Tak naprawdę - Falin wtrącił się do rozmowy - próbowałem ją przekonać, żeby tam nie
szła. Potem mówiłem, żeby nie szła beze mnie. Ale ona jest uparta. Kaleb spojrzał uważniej.
Znienacka jego rysy złagodniały. - Tak... Jest strasznie uparta.
I jakby ten mój upór był punktem porozumienia, napięcie zniknęło. Mimo że Kaleb wciąż
nie ufał gościowi, skinął głową i opuścił nas, znikając w swojej pracowni.
Przed aktywowaniem kręgu zatrzymał się na chwilę.
- Zgłosiłem twoje zaginięcie. Wczoraj, w OMUL-u. Musisz się z nimi skontaktować. I
lepiej nie mów im, gdzie byłaś.
Fajnie. Byłam zaginiona. I znałam' sekret Faerie.
Środa. Nie wierzyłam w to nawet po powrocie do siebie. Środa. Dzień Krwawego
Księżyca. Późne popołudnie. Musieliśmy znaleźć Colemana, zanim rozpęta koszmar, z którym
było związane to gromadzenie dusz!
Gdy Falin brał prysznic, użyłam jego telefonu, by zadzwonić do Tamary i Holly. Oba
połączenia zostały przekierowane na pocztą głosową. Mój gość wyszedł z łazienki, ubrany, ale
wciąż suszący włosy ręcznikiem, w momencie gdy uzupełniałam listę podejrzanych.
- Wczoraj Tommy powiedział, że pomocnik porucznika gubernatora zabrał go do baru... -
powiedziałam, spoglądając na niego zza komputera. A porucznik gubernator Bartholomew już
był moim głównym typem na nowe ciało dla Colemana. Zresztą historia Tommy'ego była
niezłym dowodem przeciwko niemu. Byłam tego pewna. -Pomocnik Bartholomew nie
odpowiada opisowi ciała, które ukradł Coleman, ponieważ ona... Cóż, to jest ona. Ostatnia
ofiara. Myślę, że Coleman w ciele Bartholomew dowiedział się, że przywołałam cień. Kazał
pomocnikowi porozmawiać z Tommym i przekonać go do kradzieży nagrania. I wtrącić go w
niekończący się taniec.
Falin zastanowił się i potrząsnął głową.
- Jakim cudem Coleman dowiedział się, że byłaś w kostnicy?
- Z powodu... - Zamierzałam powiedzieć „strzelaniny", ale zdałam sobie sprawę, że to nie
mogło być to. Pocisk został zaklęty, więc Coleman wiedział o mojej wizycie w tym miejscu
już wcześniej. Aby zakląć broń i ustawić pułapkę, musiał czekać, aż opuszczę pomieszczenie.
Potrząsnęłam głową.
- Tommy opowiedział mi o przywoływaniu cienia Colemana. - Falin usiadł na łóżku,
wkładając buty. - A zeszłej nocy zachowywał się tak, jakby nigdy wcześniej mnie nie widział.
Byłem w wydziale dwa dni po tym, jak postrzelono Colemana. Gdy zaczynałem, Bartholomew
nie był jeszcze porucznikiem gubernatorem.
Teraz ja się zastanowiłam. Tommy nie mógł tkwić w Wiecznym Kwiecie przez ponad dwa
tygodnie. Widziałam go tego dnia, gdy zatrudniła mnie Casey. Mógł to natomiast być Coleman
z narzuconym urokiem. To wyjaśniałoby jego dziwne zachowanie.
- Okay, Coleman rzuca na siebie urok i staje się Tommym. Obserwuje swoje dawne ciało i
upewnia, że nikt nie pozna prawdy. - Tyle że mnie się to udaje. - Gdy mnie rozpoznaje,
rozmawia z tobą, a potem wychodzi na zewnątrz, by zaplanować zasadzkę, gdy już mnie
wyrzucisz. - Trochę to naciągane, ale wszystko się zgadzało. Umykała mi tylko jedna rzecz. -
Jesteś fae. Jak mogłeś nie zauważyć, że Coleman udaje Tommy'ego?
Falin zmarszczył brwi.
- Coleman jest mistrzem uroków. Nawet fae niełatwo mogą go wykryć lub przejrzeć,
zwłaszcza gdy już zaakceptuje się iluzję jako rzeczywistość.
- Aha. - Odwróciłam się od niego i powróciłam do listy podejrzanych. Bartholomew nie
był wtedy w biurze, co oznaczało, że człowiekiem z opowieści Tommy'ego był Graham,
podobny do wiewiórki pomocnik ojca. Ojca już skreśliłam.
Ale nie skreśliłam Grahama.
Odpowiadał wiekiem opisowi Roya i miał odpowiedni kolor włosów. Z jego rozmowy z
ojcem wiedziałam, że zmienił swoją opinię o Falinie i jego przydziale do sprawy Colemana.
Stał na przyjęciu obok mojego ojca, gdy poczułam moc, i opuścił przyjęcie zaraz po
Bartholomew, co dawało mu możliwość spotkania się z Heleną i zamordowania nieszczęsnej.
Wszystko pasowało. Moje serce odtańczyło taniec radości.
Wiedziałam już, czyje ciało i tożsamość skradł Coleman.
Powtórzyłam wszystko Falinowi, a on zaczął dzwonić, zanim skończyłam analizować listę.
- Dzień dobry, tu detektyw Andrews z policji Nekros. Chciałbym rozmawiać z szefem
sztabu, Tolverem Grahamem - powiedział. Gdy usłyszał odpowiedź po drugiej stronie linii,
twarz mu pociemniała. Skurczył się, zakończył rozmowę. - Graham ma wolne. Wypadek w
rodzinie.
Nie czułam już triumfu, serce uderzało głucho.
- Przygotowuje się do rytuału? - Prawdopodobnie.
- Powinniśmy sprawdzić magazyn? - zadałam pytanie szybciej, niż zorientowałam się, że
Coleman nie wróci do magazynu. Nie po wizycie policji.
- Zadzwonię na Posterunek i dowiem się, co mnie ominęło w ciągu tych kilku dni.
Zobaczę, kim mogę się posłużyć, by odnaleźć Grahama.
Przytaknęłam. A ja? Co mam robić? Gdzie poszedłby Coleman?
Włączyłam przeglądarkę. Dowiedzenie się, co wydarzyło się w ciągu minionych trzech
dni, nie było złym pomysłem. Znaleziono kolejne dwa ciała. Podejrzewałam, że pierwsze -
kobieta, Emily Greene - było tym, o którym Falin dostał wiadomość w sobotę, zanim
wybrałam się do Wiecznego Kwiatu. Druga ofiara, Caitlin Sikes, została odkryta w
poniedziałek. Artykuł nie zawierał wielu przydatnych informacji. Obie kobiety były ludźmi,
choć Emily ostatnio brała lekcje magii dla niemagicznych.
Razem sześć ofiar. Siedem, włączając Sally. „Ona widzi i zna puste oczy, i po siedmiu
razach będzie wiedziała, co on zabrał". Siedem to liczba dusz z ostrzeżenia Dziewczyny z
Cieni, potwierdzona przez łowcę niewolników. Ale Coleman nie ukradł siedmiu. Pomogłam
przecież uwolnić duszę Heleny - gdy czar został zdjęty, zabrał ją Mężczyzna w szarym ubraniu.
Zbieracz przyszedł też zapewne po Sally, bo jej dusza nie była osłonięta i zamknięta glifami.
To oznaczało, że Coleman miał pięć z siedmiu dusz. Jeśli jeszcze nie zdążył kogoś zabić.
Falin zamknął telefon, zabrał z blatu kaburę i odznakę. Odwróciłam się, by powiedzieć
mu, co odkryłam. Wtedy zobaczyłam jego twarz.
- Co się stało?
Spojrzał na mnie zmrużonymi oczami. Jego wargi tworzyły wąską linię.
- Wezwano mnie do biura komisarza. W trybie natychmiastowym.
- O, Craft! Próbowaliśmy się z tobą skontaktować! -zawołał do mnie sierżant przy biurku,
gdy tylko weszłam do budynku Posterunku Centralnego.
Pojechałam z Falinem, mając nadzieję, że złapię Tamarę, zanim wyjdzie z kostnicy.
Chciałam ją uspokoić i przekonać, że nic mi nie jest. Planowałam również wydobyć z niej
kilka wiadomości. Gdy Graham zniknął, jedyną szansą odkrycia Colemana była próba
odnalezienia nowego miejsca rytuału. I jak największa ilość informacji o ostatnich ofiarach.
Stanęłam przy recepcji i pomachałam Falinowi na do widzenia. Albo raczej plecom
Falina, jako że się nie zatrzymał, a popędził przez Posterunek galopem. Odwróciłam się do
sierżanta, który chyba nazywał się Holt.
- Gdzie byłaś? - zapytał. - Próbowałem się z tobą skontaktować.
- Ukradziono mi dowód osobisty, pamiętasz?
- Tak, ale znaleźliśmy twój samochód...
W końcu jakaś dobra wiadomość. Czyżby wreszcie dopisało mi szczęście?
- ...znaleźliśmy go na szrocie. Niedużo z niego zostało, ale twój ubezpieczyciel powinien
potwierdzić, że to był staroć.
Za szybko się ucieszyłam.
- No i dobrze - powiedziałam, uśmiechając się krzywo. Gdybym miała to ubezpieczenie, to
byłaby nawet przydatna informacja. Wzdychając, zmusiłam się do pewniejszego uśmiechu. -
Czy wiadomo coś nowego o Johnie?
Holt zmarszczył brwi.
Wciąż nieprzytomny. Ale słyszałem ostatnio, że zrobili mu skan mózgu i dostrzegli jakąś
aktywność. Może się obudzić lada dzień.
Mimo tych optymistycznych wieści, opuścił wzrok. Jego wargi wygięły się w dół.
Skinęłam głową. John wciąż żyje i to się liczy. Ale ja musiałam znaleźć Colemana.
Machając na do widzenia Holtowi, powiedziałam, że idę do kostnicy.
Przeszłam przez kontrolę - tym razem żadnej szarej magii - i zeszłam do piwnicy. Tamara
właśnie pochylała się nad ciałem. Spojrzała w górę i szeroko otworzyła oczy. Uśmiechnęła
się. I nie upuściła serca, które właśnie wyjmowała z klatki piersiowej denata. -Alex!
- Hej, Tamara - odpowiedziałam, chowając ręce w kieszenie i kuląc nieco ramiona.
Wchodzenie ludziom przed nos po wieściach o twoim zaginięciu lub domniemanej śmierci
było dosyć niezręczne. Aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo. Wbiłam but w
podłogę. - Ja... Wszystko dobrze.
Tamara rozejrzała się, nagle niepewna, co zrobić z trzymanym w ręce organem. Jej oczy
patrzyły wściekle, a zarazem z ogromną ulgą. Odłożyła serce do miski i zdjęła rękawice.
Obeszła stolik i złapała mnie za ramiona. - Tak bardzo się bałam, że wrócisz tutaj w worku! -
Nie uścisnęła mnie, nie tak do końca. Wciąż była ubrana do autopsji. Ale ścisnęła mnie za
ramiona tak mocno, jakby był to jedyny sposób na upewnienie się, że naprawdę tu stoję.
Odsunęła się, zdejmując w końcu ze mnie bardzo gorące dłonie. - Jesteś tak zimna, że
mogłabyś leżeć na jednym z moich stołów. Co się stało? Gdzie ty byłaś?
- To trochę skomplikowane. Ulga na twarzy Tamary zniknęła.
- Nie mogłaś odebrać telefonu? Alex, grasuje szaleniec zabijający kobiety w ich łóżkach.
Nie pomyślałaś, żeby kogoś zawiadomić, że wszystko jest w porządku?
Skrzywiłam się. Przez większość czasu, który spędziłam w Wiecznym Kwiecie, nic nie
było w porządku, ale tego Tamarze nie powiedziałam. Popatrzyłam tylko w dół, na rynienkę w
linoleum. Chciałam przyjść i powiedzieć, że przepraszam za zniknięcie. Nieprawda, nie
chciałam. Naprawdę nie wiedziałam, jak długo mnie nie było!
Spojrzałam w górę. Tamara wygięła wargi i odwróciła się plecami. Złapała nową parę
lateksowych rękawiczek, strzelając nimi, gdy wyciągała je z pudełka. I bez słowa wróciła do
ciała.
Nie poszłam za nią. Miałam szacunek dla zmarłych, ale nie mogłabym wykonywać jej
pracy.
Gdy cisza się przeciągała, rozejrzałam się dokoła. Nawet ze sprawnymi osłonami
wyczuwałam bliskie ciała. Bez grobowej esencji pozwoliłam, by moja świadomość wsiąkła
w to, co pozostało z kobiety leżącej na stole Tamary. I znalazłam dokładnie to, czego
oczekiwałam.
Pustą przestrzeń z porwanym cieniem w środku.
- Kolejna ofiara rytuału?
- Znaleziona dzisiaj rano przez siostrę. - Tamara spojrzała w górę ze zwężonymi oczami. -
Masz pojęcie, jak bardzo się martwiłam? Nie było cię przez cztery dni, a ty nagle wchodzisz i
mówisz: „Przepraszam, to skomplikowane"! Ja się z tym nie zgadzam! Przyjaciele sobie tego
nie robią! Po prostu...
- Byłam w świecie Faerie.
...zniknęłaś i... - zatrzymała się w pół słowa. - Że co?
- Powiedziałam ci, że to skomplikowane. Byłam w świecie Faerie. Raptem przez kilka
godzin, ale straciłam trzy dni. - Obiecałam Kalebowi, że nie opowiem szczegółów OMUL-
owi ani mediom, ale Holly i Tamara były moimi najlepszymi przyjaciółkami. Ostatnio miałam
przed nimi wiele sekretów. Zbyt wiele. Tamara patrzyła na mnie, więc kontynuowałam. -
Wszystko teraz jest skomplikowane. Gdy się to skończy, obiecuję, że przy kilku piwach
opowiem ci wszystko. - To tak samo szalone, jak historia Tommy'ego.
O, cholera! Tommy. Stracił w Kwiecie niemal trzy tygodnie. Na pewno był bardziej niż
zmieszany... I nikt go nie ostrzegł, żeby nie mówił, co się stało.
- Co on ci powiedział?
- Słyszałam tylko plotki. Gdy tu szedł, zatrzymała go ochrona. Powiedział, że nie ma
pojęcia, o jakim nagraniu mówią. I że nie wie o tym, iż Coleman został zabity. Przesłuchiwali
go cały dzień.
Biedny Tommy.
Uśmiechnęłam się blado. Wskazałam głową na ciało, którym zajmowała się Tamara. - A to
kto?
- O nie, tak łatwo nie zmienisz tematu. - Moja przyjaciółka zgięła nadgarstki i oparła je o
biodra. Patrzyłam na nią, gdy wydmuchiwała powietrze przez zęby. - Naprawdę byłaś w
Faerie?
Przytaknęłam.
- Dziewczyno, w co ty się wpakowałaś?! - Potrząsnęła głową i znów pochyliła się nad
ciałem. - To Julie Staton, prekog. Mam nadzieję, że tego nie przewidziała.
Zgodziłam się z tym, krzywiąc usta. Prekognicja, umiejętność przewidywania przyszłości,
była najrzadszym talentem wyrd. Nie istniały osłony zdolne zablokować wizje prekogów;
uczono ich tylko, jak się z nimi godzić. Skutek był taki, że spędzali mnóstwo czasu w
poradniach, bo ich wizje zawsze opisywały przyszłość. Jeśli zobaczyli coś strasznego i
próbowali temu zapobiec, wizja włączała ich działania w swój tok i ulegała zmianie. Jeśli
Julie zobaczyła, że skończy na stole do autopsji jako bezduszna skorupa... Zadrżałam.
Tamara potrząsnęła głową, patrząc w klatkę piersiową trupa.
- Klnę się na wszystko, co kocham, że nie mogę znaleźć przyczyny jej śmierci!
- Nie było na niej glifów?
- Były. Te same, co u innych, ale wszystkie rany były płytkie. Nie straciła tyle krwi, by
mogło to tłumaczyć jej śmierć. To tak, jakby ją pocięto, a ona się poddała i umarła. Tak samo
wyglądały ostatnie trzy ofiary.
- Emily, Caitlin i Julie?
Tamara przytaknęła. Zaczęłam myśleć. Wiedziałam, jak umarła Julie. Jej duszę wyssano z
ciała. Jak ostrygę. Potarłam rany na ramieniu. Więc Coleman miał już sześć dusz. Brakowało
mu jeszcze jednej. Miałam przeczucie, że weźmie ją sobie podczas Krwawego Księżyca.
- Wiesz, co jest najdziwniejsze? - zapytała Tamara. Dłubała we wnętrzu ciała, a ono
odpowiadało ohydnym, bulgoczącym odgłosem. Wzdrygnęłam się i popatrzyłam gdzie indziej.
- Te glify. To nonsens. Nie ma w nich śladu magii. - Zamilkła.
Więc myślisz, że to nie czar zabił te kobiety? - zapytałam. Musiałam przerwać tę ciszę, a
nie mogłam jej oznajmić: „Przykro mi, ale nie jesteś wrażliwa na magię fae. A, i przy okazji,
to czar wysysający dusze".
- Czar zabijający pozostawiłby czarne plamy. A tu nie ma nic. Caitlin miała na sobie
więcej szarej magii w naszyjnikach, pierścieniach i bransoletkach niż widziałam w ciągu
całego życia, ale nie była to dawka śmiertelna.
Może by jej to nie zabiło, ale...
- Caitlin była normalna. Była człowiekiem, prawda? Odpowiedź
Tamary pochłonęło uderzenie drzwiami kostnicy o ścianę. Odwróciłam się w stronę
Falina. Spojrzał na mnie.
- Idziemy! - warknął. Obrócił się na pięcie i wyszedł. Okay. Spotkanie z szefem nie poszło
dobrze.
- Muszę... Hm... - spojrzałam na Tamarę. Znów miała rozszerzone oczy, ale tym razem jej
usta wyrażały prawdziwe zmartwienie. Wskazałam w kierunku, w którym zniknął Falin.
-Alex! - zawołała za mną, a ja odwróciłam się w drzwiach. - W cokolwiek się bawisz...
Uważaj.
25
Roy zaatakował mnie przy drzwiach kostnicy.
- Alex, gdzie ty się podziewałaś? Szukałem cię po wszystkich światach!
Oczywiście. Jak znikam na trzy dni, muszę się wszystkim tłumaczyć.
Nawet umarłym.
Uśmiechnęłam się, choć nie byłam w nastroju.
- Cześć, Roy. To nie jest najlepszy czas na takie pytania.
- Ale musisz coś zrobić! Chcą pogrzebać moje ciało! I jak niby miałabym temu zapobiec?
- Wierz lub nie, ale mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż ciało, które już nie żyje.
Roy poprawił okulary.
- Obserwowałem go, jak używa mojego ciała przez dwanaście lat. Dwanaście lat. - Roy
podszedł o krok, akcentując słowa gestem dłoni. - I teraz mają pochować mnie pod jego
nazwiskiem? Nie. Nie, stanowczo odmawiam. - Jeden z gestów był naprawdę szeroki i
skończył się złapaniem za rękę. - Musisz coś zrobić!
Spojrzałam na jego dłoń.
- Puść mnie. Nie puścił.
Zamknęłam osłony, dbając o najmniejsze prześwity. Kolor jednak nie odpłynął z ciała
Roya i duch wcale nie stał się bardziej przezroczysty. Cholera. Chyba byłam już zbyt blisko
świata umarłych. Czy to oznacza, że jestem tylko częściowo żywa?
- Roy, powiem to tylko raz... - mówiłam bardzo cicho. Gdybym zaczęła krzyczeć na kogoś,
kogo nikt nie widzi, zwróciłabym na siebie uwagę. - Twojego ciała nie wydadzą wieczorem.
Jeśli nie znajdę dzisiaj Colemana, jeśli nie przeszkodzę mu przed wschodem Krwawego
Księżyca, on dokończy rytuał. Wtedy koszmar który tworzy podbije świat Faerie. A tam już
nie będę mogła do niego dotrzeć. I umrę. Kto ci wtedy pomoże? Co? Kto wysłucha twojej
historii?
Puścił rękę.
- Chcesz znaleźć Colemana?
- Tak. - Wiedziałam, że wyglądam na rozdrażnioną, lecz nie dbałam o to. Roy marnował
mój czas. Poszłam w stronę wind. Falin już wyszedł.
Roy podążał za mną krok w krok i, chyba po raz pierwszy, trzymał wysoko głowę.
- Skopmy ten kradnący dusze tyłek.
Mój pomocnik-duch i ja złapaliśmy Falina na parkingu. Zauważyłam, że brakuje mu dwóch
bardzo ważnych rzeczy: odznaki i pistoletu. Cholera.
- Rozumiem, że nie mamy już wsparcia policji? - zapytałam.
- Wejdź do samochodu.
Racja. Usiadłam na fotelu pasażera, a Falin wrzucił wsteczny, zanim zdążyłam zamknąć
drzwi. Wyjechaliśmy z parkingu. Ostry zakręt w lewo i włączyliśmy się do ruchu.
Ręka poleciała mi na oparcie, paznokciami zadrapałam skórę.
- Może ja powinnam poprowadzić? Aż się uspokoisz? Spojrzał na mnie kątem oka, ale nie
odpowiedział. Roy obijał się po tylnym siedzeniu, choć nie wiedziałam do końca, co
przeżywa, jako że samochód nie był dla niego specjalnie materialny. Gdy Falin zwolnił,
zdjęłam ręce z podłokietników. Wciąż jechał ze dwadzieścia kilometrów ponad limit, ale
przynajmniej nie przyśpieszał.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał normalnie.
- Za sprawą góry dostałem tę sprawę i za sprawą góry mnie z niej usunięto.
Czyli jego zawieszenie wymógł mój ojciec. Cholera. - Gdzie jedziemy?
- Do domu Grahama.
- Myślisz, że tam jest?
- Nie. - Zacisnął wargi. Wiedziałam, że ma rację. Musieliśmy dowiedzieć się o Grahamie
tak dużo, jak to tylko możliwe, i nie mogliśmy zignorować szansy. Może przygotowywał
rytuału w domu? - Po wyeliminowaniu domu, przyjrzymy się temu.
Wyjął spomiędzy siedzeń dużą kopertę i rzucił mi ją na kolana. W środku było kilka
brązowych teczek. Naklejkę na górnej podpisano.
„STATON, JULIE".
Ostatnia ofiara.
- Powinnam spytać, jak dostałeś te teczki? - zapytałam i przeliczyłam. Siedem, włączając
Helenę.
Uśmiech zrobił się odrobinę bardziej krzywy, ale Falin nie odpowiedział. Mimo to
wiedziałam swoje. Zawieszony agent FBF nie mógł wyjść z budynku Posterunku Centralnego
Nekros z siedmioma teczkami otwartej sprawy. To znaczy - nie mógł legalnie.
Otworzyłam teczkę Julie. Nie było tego dużo. Większość stanowiły zdjęcia z miejsca
zbrodni i odręczne notatki zrobione przez głównego śledczego. Detektywa Jensona. Zdziwiłam
się. Naprawdę? Sprawę rytualnego seryjnego zabójstwa przydzielono Jensonowi?
Odczytałam, co mogłam z jego notatek i przejrzałam zdjęcia.
Julie została znaleziona we własnym domu. Dowody wskazywały na to, że została
przywiązana do łóżka. Łóżko stało pośrodku pokoju i było to jedyne podobieństwo w
aranżacji pomieszczenia ze sprawą Heleny. Nie było świec ani szampana. Przynajmniej nie
wówczas, gdy została znaleziona. Uroki rzucone czasowo na ogół trwały tylko do wschodu
słońca.
Następna była teczka Caitlin Sikes. Podobnie jak Julie, została znaleziona we własnym
domu, we własnym łóżku. Emily też.
Najwyraźniej, odkąd policja odkryła magazyn, Coleman odprawiał rytuały w domach
swych ofiar. To oznaczało, że i ten dzisiejszy będzie miał podobny scenariusz. Jakaś kobieta,
gdzieś w tym mieście, miała umrzeć. Ale jaka?
- Jakie jest powiązanie? - zapytałam w powietrze.
Falin pokręcił głową. Tego nie wie nikt. Ale nie była to prawda. Wiedział łowca
niewolników, ale on był zajęty swoimi sprawami.
Cztery wiedźmy wyrd i trzy zwykłe kobiety bez śladu magii w duszy. Siedem ofiar i dwie
kolejne wiedźmy wyrd, włączając Sally i mnie. Co my mamy wspólnego?
Samochód zwolnił i Falin zaparkował. Za bramą najbardziej elitarnego apartamentowca
rozciągała się panorama Nekros. Detektyw Andrews, zanim dotarł do budynku ochrony od
frontu, przystanął. Ręka przesunęła się w puste miejsce, gdzie na ogół nosił odznakę. Skrzywił
usta.
Brak odznaki oznaczał, że Falin nie mógł pobawić się w policjanta i wpuścić nas do
środka. Był teraz zwykłym obywatelem. Szczerze wątpiłam, że strażnik wpuści do wnętrza
prywatnego detektywa i najzwyklejszego obywatela miasta Nekros.
Przekręciłam się na fotelu, żeby mieć lepszy widok do tyłu. - Roy, możesz się rozejrzeć?
- Alex? - Falin zamienił moje imię w pytanie. Gapił się na mnie z dziwną miną.
Racja. On nie widzi duchów. - Roy, daj mi rękę.
Tak jak wtedy, dla Lusy, przekazałam Royowi trochę energii. Falin aż podskoczył,
uderzając ramieniem o kierownicę. Zawył klakson, a strażnik wyszedł z budynku.
- Falin, Roy - przedstawiłam ich sobie. Odwróciłam się do ducha. - Musimy wiedzieć, czy
Graham jest w domu. Jeśli jest, przyjdź po nas, znajdziemy jakiś sposób na tego ochroniarza.
Jeśli go nie ma, poszukaj jakichś wskazówek o miejscu jego aktualnego pobytu.
Roy przytaknął. Zniknął, wchodząc głębiej w krainę umarłych, gdzie mógł poruszać się
szybciej. Odwróciłam się.
Strażnik podszedł do samochodu. Okay, jak by mu wyjaśnić, co tutaj robimy? Miałam
wrażenie, że prawda o czekaniu na ducha, może nie wystarczyć.
Falin wskazał na schowek.
- Podaj mi odznakę.
Odznakę? Otworzyłam schowek. Na dowodzie rejestracyjnym leżało skórzane etui, a w
nim bardzo realistycznie wyglądająca odznaka. Potarłam palcami wypukłe litery.
- Nie wiedziałam, że można mieć duplikat.
- Bo nie można. - Wziął odznakę i przypiął ją do paska. - Jeśli dotknie czegoś żelaznego,
będziemy mieli kłopoty.
Urok?, zdziwiłam się, ale nie miałam czasu zapytać. Falin wyszedł z samochodu
naprzeciw strażnikowi. Może nieco przedwcześnie wysłałam Roya na zwiad? Ale wtedy
myślałam, że to dobry pomysł.
Mężczyzna zaplótł ręce pod wielkim brzuchem, próbując wyeksponować przyczepiony do
paska paralizator. W odpowiedzi na pytanie potrząsnął głową. Jego podbródek zadygotał. Nic
nie słyszałam, ale wyraz twarzy Falina świadczył, że rozmowa poszła nie po jego myśli.
Mój towarzysz powrócił do samochodu i zatrzasnął drzwi.
- Co się stało?
- Nie możemy wejść bez nakazu.
A więc wysłanie Roya nie było wcale takie przedwczesne.
- Nie możemy tak po prostu odjechać - powiedziałam. -Roy nie będzie mógł nas odnaleźć.
Falin wcisnął hamulec. Ochroniarz, który zaczął już wracać do stróżówki, odwrócił się ze
zdziwieniem. Zignorowałam go. Roy wkrótce powinien tu być.
Skupiłam się na zawartości rozłożonych na kolanach teczek i zdziwiłam się, gdy
zobaczyłam zdjęcia z domu Caitlin. Jak na zwyczajną kobietę miała mnóstwo magicznych
rzeczy. Tamara powiedziała, że miała na sobie dużo szaromagicznych uroków. Czy Caitlin
zrobiła je sama? Nie. Każda ludzka kobieta była niemagiczna. Niektóre ewentualnie mogły
nauczyć się dosięgania Eteru.
Drążyłam dalej. Byłam tylko na miejscu zabójstwa Heleny i pamiętałam je aż za dobrze.
Szybko przejrzałam zdjęcia i zatrzymałam się na jednym. Fotograf uchwycił mnie w kręgu z
oczami płonącymi zielenią tak mocno, że prześwietliły mi twarz. Wyglądałam niemal tak
samo, jak walczący za mną Śmierć. Nic dziwnego, że ludzie nie mieli pojęcia, co się dzieje.
Zanim przeszłam do Michelle Ford, drugiej ofiary, przejrzałam teczkę
Bethany. Raport określał ją jako wiedźmę wyrd z umiejętnościami telekinezy, choć w
notatkach znalazłam dopisek (wykonany ręką Johna). „Bez certyfikatu".
Jak wiedźma wyrd mogła nie posiadać certyfikatu? Przecież wszystkie kończyłyśmy
szkoły.
Chyba że nie uczęszczała do akademii? Albo z niej wyleciała. Sama byłam od tego o włos,
za słabe oceny z rzucania czarów.
- To nie może być to... - szepnęłam. -Co?
Spojrzałam na Falina. Otworzyłam usta. Zamknęłam. To nie może być powiązanie, zbyt
trudno je znaleźć! Potrząsnęłam głową.
Falin podniósł brew.
- Nie kąpiemy się tu w pomysłach, Alex. Jeśli coś ci chodzi po głowie, chcę to poznać.
- To może być przypadek... Ale druga ofiara była niecertyfikowaną wiedźmą, a Bethany i
ja znałyśmy się z akademii, gdzie razem byłyśmy w klasie rzucania czarów ochronnych.
Helena mówiła, że nie umie nawet zakreślić kręgu. Czwarta ofiara była ludzką kobietą
pobierającą lekcje magii. A piąta najwyraźniej bawiła się szarą magią, choć też była
człowiekiem. Włączając w to mnie, sześć z dziewięciu zainfekowanych czarem osób używało
magii na niższym niż standardowy poziomie. Falin uniósł brew. - Widziałem, jak używasz
magii. Nie jesteś na niższym poziomie.
Byłam pewna, że to komplement, więc twarz rozjaśnił mi mały, głupiutki uśmieszek. Ale to
nie była prawda.
- Widziałeś magię grobową, moją specjalność. Mówię o czarach, które powinna rzucić
każda wyrd. Albo normalny człowiek. Ja tutaj wcale nie błyszczę.
Zdziwił się, a ja wzruszyłam ramionami.
- Jak powiedziałam - to może być przypadek. W jaki sposób zebrać taką grupę? -
Spojrzałam na porozrzucane na kolanach papiery i zamknęłam teczkę Michelle. - Nawet jeśli
znajdziemy powiązanie, skąd mamy wiedzieć, kto będzie następny? W tym mieście żyją
tysiące.
Zgięłam w rękach teczkę. Nie znajdziemy go. Do Krwawego
Księżyca pozostało nie więcej niż pięć godzin.
Falin wyciągnął dłoń. Spojrzałam na zniszczony raport. Cholera. Próbowałam wygładzić
papier, zanim mu go podałam, ale nie o to chodziło. Wziął mnie za rękę, przełożył palce przez
moje. Miał szorstkie rękawiczki.
Zesztywniałam, zaskoczona. Spojrzałam na nasze dłonie. - Co robisz?
Wyciągnął dłoń i odchylił moją głowę tak, by spojrzeć mi w oczy.
- Znajdziemy go. - Spojrzenie było tak intensywne, jakby chciał pochwycić Colemana
własnymi rękami.
- Okay. - Nie przywykłam do tego. Nie wiedziałam, jak zareagować.
- Chyba źle wybrałem moment... - powiedział Roy, pojawiając się na tylnym siedzeniu.
Odskoczyłam, odsuwając się od Falina.
- Roy... - zaczęłam, ale zdałam sobie sprawę, że brakuje mi powietrza.
Jak to się stało? Spróbowałam znowu. - Co znalazłeś? Był tam?
Duch potrząsnął głową.
- Miejsce jest nieskazitelne. Wygląda jak modelowe mieszkanie. Meble, ale nic
osobistego.
Powtórzyłam wszystko Falinowi.
- Coleman zabrał wszystko, co ważne. Nie zamierza wracać - powiedział, uruchamiając
silnik.
Przytaknęłam. Tak to wyglądało. Złapałam skoroszyt Michelle ze sterty, na którą Falin
rzucił wszystkie teczki. Teraz pozostała nam jedyna szansa - coś, czego być może dowiemy się
od ofiar Colemana. Pierwszy raz od czasu pojawienia się we mnie grobowej magii
rozmawiający ze mną umarli nie dzielili się tajemnicami. A my musieliśmy je poznać,
musieliśmy znaleźć powiązanie, kolejną wyznaczoną ofiarę. Coleman potrzebował jeszcze
jednej duszy.
26
Zatrzymałam się na najwyższym stopniu schodów małego, błękitnego bliźniaka.
- Tamara powiedziała, że Julie była prekogiem.
- Taaak? - mruknął Falin, zdecydowanie nie nadążając. Zdziwiłam się. - Na drzwiach nie
ma ochrony.
Niemal wszystkie wiedźmy zakładały przy drzwiach bariery. Oczywiście, większość
wiedźm mieszkała w Glen. Dom Julie stał daleko od Dzielnicy Magicznej i samego Glen, w
sąsiedztwie ludzkich siedzib, ale brak ochrony zadziwiał. Nie umiała? Bo ja nie umiałam.
Nasze bariery zakładał Kaleb.
- Wchodzimy? - zapytał Falin, przecinając policyjną taśmę. Przekręcił klamkę, a ja
poczułam małe ukłucie magii.
Przydatna sztuczka.
Otworzył drzwi. Weszłam do ciemnego domu. Włamywanie się na miejsce zbrodni kilka
dni po tym, jak Falin chciał aresztować mnie za to samo, zakrawało na ironię. Chyba mu lepiej
o tym nie wspominać...
- Czego szukamy? - zapytał Roy, przepływając przez drzwi w bocznej ścianie.
- Wszystkiego, co może powiązać ze sobą ofiary. Zanim otworzyłam drzwi, wiedziałam, że
znalazłam sypialnię. Ukłucia sączącej się przez ścianę czarnej magii nie można było
zignorować. Policja zdjęła z łóżka pościel, proszek do zbierania odcisków palców wciąż
pokrywał większość powierzchni, ale oprócz tego pokój wyglądał normalnie. Na komodzie
wciąż stały zdjęcia, a na krześle przy oknie leżało kilka książek.
Zamknęłam oczy, wyczuwając przebieg magii w pomieszczeniu. Obecne tu niegdyś czary
pozostawiły po sobie tylko oleiste ślady. Łaskotały mnie pod skórą i paliły ramię, ale nie
wyczuwałam niczego złośliwego.
Pocierałam nagie ramiona, jakbym mogła zetrzeć z siebie tę ohydną, pomagiczną maź.
Weszłam głębiej, z Falinem za plecami. Przesunął zdjęcia, używając długopisu, by ustawić je
w dogodnym dla siebie kierunku. Obeszłam cały pokój i użyłam rąbka koszulki, by otworzyć
szafę. Była to mała garderoba z ubraniami umieszczonymi tylko po jednej stronie. Druga
połowa była czysta. Z wyjątkiem wyrysowanego na podłodze kręgu. Tutaj rzucała czary?
Jakby się przed kimś chowała. Spojrzałam na ograniczoną kolekcję materiałów magicznych i
zmarszczyłam brwi. Rezonowały niedawnym użyciem. Szara magia?
Wyszłam z garderoby i zlustrowałam pokój do końca. Paliło mnie ramię. Czarna magia
wołała do czaru pożerającego moją duszę. Nie mogę tu zostać. Wyszłam z sypialni i w kącie
spostrzegłam Roya.
- Znalazłeś coś? - zapytałam.
Odwrócił się i odszedł kilka kroków, żebym mogła zobaczyć klatkę, na którą patrzył.
- Papużki. Chyba powinniśmy je wypuścić.
- Mają ziarno i wodę? Pokiwał błyszczącą głową. - To zostaw je w spokoju. -Ale... -
zaczął. Przestałam go słuchać i podeszłam do błękitnych i szarych ptaków.
- Przeżyły w tej klatce całe życie. Wypuścisz je na wolność, to umrą. Zadzwonimy do
opieki nad zwierzętami.
Mina mu się wydłużyła, a ja przewróciłam oczami. Fochy zza grobu na mnie nie działają.
Odchodziłam już, ale nagle zwróciłam uwagę na drobne zaburzenie w rezonowaniu magii.
Otworzyłam zmysły, próbując odróżnić tę czarną, sączącą się z sypialni od uroku
ukrywającego. Co ona ukrywała?
Czar był w klatce z ptakami. Wyciągnęłam rękę, wkładając palec pod plastikową
podstawę. Mój paznokieć złapał za krawędź przyklejonej do dna małej koperty.
Wyciągając, przekręciłam ją adresem do góry. Na froncie napisano „A. C". List?
Cokolwiek było w środku, okazało się cięższe od papieru, ale nie miało nierównej
powierzchni. Otworzyłam kopertę, rozklejając jej trzy brzegi.
Droga A. C.
Nie znasz mnie, więc zacznę od tego, że cię Widziałam. Przyszłaś tutaj, szukając czegoś.
Nie jestem pewna dlaczego, ale odpowiedzią jest krew. Jeśli pokażesz załączone zdjęcie
blondynowi, który jest z tobą, on zrozumie, co oznacza fotografia. Może mnie też zdoła co
nieco rozjaśnić.
Wygląda uroczo. Powodzenia, Julie.
Gapiłam się na krótki list, czytając go trzy razy. Julie była prekogiem, więc „Widziałam"
oznaczało zapewne, że zobaczyła przyszłość. A. C. to Alex Craft, ale jakim cudem
odpowiedzią mogła być krew?
Czy czar przenosił się przez krew? Ja zaraziłam się przez zadrapanie, a dusza Heleny od
ran na jej skórze. Ale co z Sally? Może zacięła się w trakcie wykonywania autopsji? Czar
związany z krwią?
Śmierć powiedział mi, że czar jest zaraźliwy tylko dla szczególnych ludzi. Oczywiście,
łowca mówił, że rzecz nie dotyczy wyłącznie wiedźm wyrd. Właściwie powiedział
„genetyczna". Myślałam, że popełnił pomyłkę, ale mogła to być kolejna interpretacja słowa
„krew".
Ostrzeżenie Dziewczyny z Cieni także mówiło o krwi. „Dziewczyna-duch z krwi jest
cennym skarbem w łańcuchach". Miałam już pojęcie, co oznaczały srebrne łańcuchy, dzięki
łowcy zresztą, ale myślałam, że krew oznacza „ciało i krew". A może to było nawiązanie do
przodków?
Sięgnęłam do koperty i wyciągnęłam z niej zdjęcie. Julie, w nakryciu głowy maturzystki,
stała między dwojgiem starszych ludzi, zapewne rodziców. Czy wszystkie ofiary miały
niemagicznych rodziców?
- Co znalazłaś? - zapytał Falin.
List mówi, że mam mu to pokazać. Podałam mu zdjęcie. Spojrzał na nie i wzruszył
ramionami.
- Powiedziała, że odpowiedzią jest krew.
Zmrużył oczy i popatrzył uważniej. Zerknął na moją twarz, jakby to w niej były wszystkie
odpowiedzi.
- Krew - powiedziałam. - Genetyka. Rodzina, prawda?
- Feykin - powiedział. - Wszystkie ofiary są potomkami fae. Pierwsze pokolenie, najwyżej
drugie.
- Akurat. Złapałam to, pamiętasz? - Wskazałam na ramię. Poza tym mój ojciec nie
poślubiłby fae. Potrząsnęłam głową. - Słyszałam już to słowo. Łowca cię tak nazwał. W
Kwiecie.
- Nie mnie, Alex. Ciebie. Mnie? Zaśmiałam się nieszczerze. Falin podszedł bliżej.
- Pasuje. Pasuje nawet to, co powiedziałaś w samochodzie. Ludzie z krwią fae nie będą
umieli operować energiami Eteru, bo fae i magia nie działają w ten sam sposób. Wiedziałem,
że dwie ofiary były feykin, a Julie jest trzecią. Jeśli dobrze poszukamy, pewnie znajdziemy
przodków fae u każdej z nich.
- Poza mną. - Czyż nie byłam wystarczająco dziwna bez tej teorii o mieszanej krwi? - Mój
ojciec nigdy nie miał nic wspólnego z fae. Jest w Pierwszej Partii Ludzi, do cholery.
- Tak samo Coleman. - Falin wyciągnął rękę i poprawił mi kosmyk włosów. - Alexis, ty
umiesz przeglądać uroki. Ja nawet ich nie widzę, dopóki nie wiem, że tam są...
Odsunęłam się, odpychając jego rękę i założyłam ramiona na piersi.
- Myślę, że potrzebujesz innej teorii.
Wbiegłam do sypialni. Od jego pomysłów bezpieczniejsza jest nawet czarna magia!
Podeszłam do książek, zaledwie zwracając uwagę na to, co dzieje się wokół. Jak mógł
pomyśleć...! Widziałam przez uroki, ale to była nowość. Musiało istnieć jakieś inne
wytłumaczenie. Moją uwagę przyciągnął mały kawałek rzeźbionego drewna. Rozpoznałam glif
wycięty w figurce. Widywałam go we snach. Symbol fae dla duszy.
Po co Julie trzymała figurkę z symbolem fae? Gdzie ją znalazła? Glify nie były szczególnie
częste, a ten był nawet rzadszy niż inne, jeśli uwzględnić reakcję Ashena na jego widok. Więc
skąd Julie to wytrzasnęła?
Od zabójcy? Inaczej zakrawałoby to na zbyt duży zbieg okoliczności. Patrzyłam na małą
figurkę i myślałam. Wyglądała znajomo. Widziałam ją na jakimś zdjęciu z innego miejsca
zbrodni? Pamiętałam tylko statuetkę na środku szklanego blatu. W minimalistycznie
urządzonym pokoju...
Upuściłam drewniany przedmiot.
- Falin! - podbiegłam do niego. - Potrzebuję twojego telefonu. Natychmiast!
Zdziwił się, ale podał mi aparat. Zagapiłam się na wyświetlacz. Przypomnij sobie numer!
Szybciej! Przycisnęłam klawisze.
Sygnał.
Znów sygnał.
Przełączono mnie na pocztę głosową.
- „Dodzwoniłaś się do Casey Caine...". Zamknęłam klapkę. Moja siostra nie odpowiadała.
Co teraz? To mogło być nieważne. Mogła znaleźć gdzieś tę figurkę... Tylko statuetek z glifem
fae dotyczącym duszy nie znajduje się na kamieniu... To na pewno nic ważnego... Lub wręcz
przeciwnie.
Odkładając aspekt feykin na półkę, można było przyjąć, że czar jest genetyczny. Wtedy
mogłaby być potencjalną ofiarą. No i dwie ofiary używały szarej magii... A Casey ostatnio
znalazła sobie mentora. Od szarej magii właśnie.
- Musimy jechać do domu mojego ojca - powiedziałam, idąc do drzwi.
- Co się dzieje? - Proszę. Ja tylko... Myślę, że następna będzie moja siostra.
Na swoje szczęście Falin nie zadawał więcej pytań. Pobiegliśmy do samochodu. Gdy auto
poszorowało po asfalcie, owinęłam pasek torebki wokół ręki. Ponownie spróbowałam
zadzwonić.
Brak odpowiedzi.
Miałam natłok myśli, przyśpieszany jeszcze przez bicie serca. Co będzie, jeśli Coleman
zabierze następną duszę przed wzejściem Krwawego Księżyca? Słońce już zachodziło za
wyższe budynki. Już mogło być za późno. Nie mogłam myśleć w ten sposób, nie powinnam.
Pisk opon zwrócił uwagę na wyjeżdżającego z bocznej ulicy białego vana. Samochód
przyśpieszał. Jak w zwolnionym tempie zobaczyłam, że
Falin też patrzy na obcą furgonetkę i depcze po gazie. Było za późno.
Falin złapał mnie za ramię. Powietrze przeszyła zimna magia. Wtedy van uderzył w drzwi
od strony kierowcy.
Mój krzyk zmieszał się ze zgrzytem metalu i świstem otwierających się poduszek
powietrznych. Świat wypełnił się ruchem. Samochód zatańczył wokół własnej osi, w moje
drzwi uderzyła latarnia. Posypało się szkło.
Świat się zatrzymał.
Cholera. Kaleb mnie zabije, gdy się okaże, że znów musi się zająć Pecetem. Krew.
- Falin? - mój głos był poszarpany. Nie miałam w płucach powietrza. Spróbowałam się
poruszyć. Złapałam za pas.
- Falin? - zapytałam znowu.
Cisza.
Przekręciłam się, próbując odróżnić górę od dołu. Dach kabrioletu był rozerwany.
Patrzyłam na pomarańczowy odblask zachodzącego słońca. Zatrzymaliśmy się. Jak...?
Poczułam na ramionach dłonie. Dłonie ze zbyt dużą liczbą palców. Wyciągnęły mnie ze
zgniecionego samochodu i zobaczyłam twarz z ostrymi zębami. Ukłucie czaru w szyi.
I ciemność.
27
- Alex.
Wokół mnie wirowała ciemność.
- Alex, obudź się.
Za ciemnością był ból. Olbrzymi, rozdzierający. Przytuliłam się do ciemności, ale głos
ciągnął mnie nieubłaganie. W ból.
- Alex, teraz jest najlepsza pora na wstanie. Zmusiłam się do otworzenia oczu. Z
czerwonej mgły powoli wyłoniła się twarz Roya. - Odejdź.
- Cśśś... - zasyczał duch, zasłaniając mi usta ręką. Obudził mnie, by mnie uciszać?
Jęknęłam i przewróciłam się na bok. Dlaczego czułam się jak ofiara wypadku?
Van. Zgnieciony samochód. Miałam wypadek. Wstałam.
- Falin?
Świat zawirował. Pole widzenia wypełniały czarne plamy, a żołądek próbował wywrócić
się na drugą stronę. Zanim upadłam, Roy złapał mnie za ramiona.
- Może nie tak szybko - powiedział. - I bądź cicho, bo są o kilka metrów stąd.
Oni? Zamrugałam i przycisnęłam dłoń do czoła.
- Co się stało?
- Cóż, zostawiliście mnie w obcym domu. Dopadłem was na chwilę przedtem, jak w wasz
samochód uderzył wielki van z mnóstwem złych fae. Wyciągnęli cię z wraku, zaklęli i
przynieśli tutaj. Poszedłem za wami i próbowałem cię dobudzić przez całą godzinę. W końcu
domyśliłem się, ze muszę zabrać z twojej szyi ten przeklęty dysk.
Co to jest „tutaj"? Rozejrzałam się dokoła.
Pod stopami rozciągała się cienka, czerwona bariera. Otaczała mnie ze wszystkich stron.
Wyciągnęłam dłonie i poczułam magię. Przecisnęłam się przez to uczucie. Napotkałam na
zaklęty w przejrzystym świetle duży opór. Okrążyli mnie.
Obserwacja świata za kręgiem nie była prosta. Myślałam, że widzę krawędź łóżka i byłam
niemal pewna, że również duży kandelabr. Za nimi była kolejna ochrona. Krąg w kręgu?
Opadłam na kolana i pochyliłam się nad barierą, ignorując magię, która przepłynęła przez
moje ciało, gdy przykryłam oczy dłońmi i spojrzałam przez otaczającą mnie energię.
To na pewno łóżko. Byłam w sypialni? Na materacu coś się poruszyło. W powietrzu
zadrżał głośny jęk, sprawiając, że skóra na kręgosłupie zaczęła mnie swędzieć.
- Hej! - krzyknęłam, uderzając dłońmi o barierę.
- Co to było? - zapytał kobiecy głos. Brzmiał znajomo.
- Nic - odpowiedział mężczyzna. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Nad krawędzią materaca pojawiło się męskie ramię, a potem zobaczyłam pokryte potem
plecy. Osobnik przekręcił się, patrząc na mnie, a ja zorientowałam się, że widzę
twarz gubernatora Colemana.
Odtoczyłam się, lądując na pupie. Ciało Roya nie żyło. Jego twarz to urok. Wiedziałam to,
ale ten mężczyzna wyglądał jak Coleman. Sięgnął w dół, chwytając w dłonie powietrze.
Znienacka pojawiły się w nich jedwabne sznury. O, cholera.
Łóżko. Jedwabne sznury. Kobieta. On znów zabije.
- Przestań. - Uderzałam pięściami o barierę. Skupiłam się na jedynej części ciała kobiety,
którą widziałam. Na nagiej nodze. - Uciekaj, do cholery!
- Zwariowałaś? - Roy odciągnął mnie od krawędzi okręgu. - Tam jest zabójca, a ty ledwo
możesz siedzieć prosto.
- On ją zabije.
- Ja coś słyszałam... - Kobieta podparła się ramionami. Na jej ramiona opadły blond
włosy. Casey.
- To nic takiego - odparł Coleman, wspinając się na nią. Jego dłoń przesunęła się po
twarzy mojej siostry, odwracając ją ode mnie.
Coś ścisnęło mi żołądek. Wyrwałam się z uścisku Roya i wstając, wpadłam na barierę.
Każde obrażenie z wypadku zostało zwielokrotnione, moje ciało przeszył ból. Casey nawet nie
spojrzała. Ona mnie nie słyszy!
Coleman owinął sznur wokół jej nadgarstka i sprowadził ją z powrotem na materac.
Cholera.
- Casey! Idź stamtąd.
Nie zareagowała. Coleman rozpoczął wiązanie nóg. Okay, Alex, myśl.
Rozejrzałam się. Byłam w niemal idealnie wytłumionym dźwiękowo kręgu. Razem z
duchem.
Na pewno rzucono na mnie urok niewidzialności, bo Casey o niczym nie miała pojęcia.
Coleman wiedział. Patrzył prosto na mnie. Po co mnie tu przyprowadził? Musiałam uciec.
Musiałam go dosięgnąć, zanim zacznie rytuał.
- Pomóż mi przeładować ten krąg - powiedziałam do Roya i uderzyłam w swój pierścień.
Nie mogłam ciągnąć magii z zewnątrz, przez krąg zakreślony przez kogoś innego, ale nikt nie
zdjął ze mnie moich uroków.
- Nie sądzę...
- Z zabójcą jest moja siostra.
Roy niechętnie dołączył do mnie na krawędzi okręgu. Przytulił się do czerwonej mgły
oddzielającej nas od reszty pokoju i w barierze zapaliły się małe iskry. Jego rysy się
wyostrzyły. Duchy były czystą energią trzymaną w całości przez wolę i osobowość. Prosiłam
Roya rzecz niebezpieczną, ale musiałam dotrzeć do Casey, zanim będzie za późno.
Przelałam całą energię z pierścienia do bariery. Pojawiło się więcej iskier, mgła
zachwiała się, ale nie zniknęła. Cholera. Zsuwając bransoletkę, przycisnęłam do zapory
srebrne uroki. Jeśli uderzę w to wystarczającą ilością magii...
Nie runęła. Co jeszcze mogę wykorzystać? Spojrzałam w dół. Na podłodze leżał mały
okrągły dysk - czar, którego fae użyli, by pozbawić mnie przytomności. Popchnęłam go
czubkiem buta, wciskając w barierę. Wciąż za mało.
Roy już się odsunął, bardziej przeźroczysty niż zazwyczaj. Mój pierścień ział pustką, uroki
na bransoletce nie działały. Co jeszcze? Sztylet.
Wciąż czułam magiczne łaskotanie przy kostce. Cole-man go nie zabrał. Schylanie się
wywołało protest żeber, gdy przysiadłam, zawirował świat, ale palce odnalazły rękojeść.
Dźgnęłam przed siebie.
Ostrze weszło aż po rękojeść. Barierę rozświetliły miko-rowyładowania, broń zalśniła,
rozrywając skórę na dłoni. Odskoczyłam. Sztylet drgał, powietrze wokół przecinały świetlne
błyski.
- Wracaj! - krzyknęłam do Roya. Jakby znajdował się nie wiadomo w jakiej odległości.
Przyklękłam tak blisko środka okręgu, jak tylko mogłam, i zakryłam głowę dłońmi. Magia
świsnęła w powietrzu, sprawiając, że włosy stanęły mi dęba. Okrąg implodował.
Szaleństwo wokół nas przewróciło mnie na ziemię. Kobieta krzyknęła, Coleman zaklął.
Sztylet spadł na dywan.
Chwyciłam go. Rękojeść paliła dłoń, ale na ostrzu nie czułam żadnej magii. Urok nie
istniał, ale to wciąż była broń.
Wstałam. Moje ciało zaprotestowało. Zignorowałam wysyłane przez nie sygnały.
Zmusiłam nogi do stania prosto.
- Alex? - Casey spróbowała usiąść, ale z jedną wolną ręką nie było to łatwe.
- Niech cię cholera! - powiedział Coleman. Złapał Casey za nadgarstek i skrępował go.
Odwrócił się do mnie. - Bądź posłuszna.
Jego głos przewalił się przez moją świadomość, a strach zdławił oddech. Nie. Sztylet
wyślizgnął mi się z palców. Nie widziałam niewolniczego łańcucha, ale czułam wiążącą mnie
wolę. Opadłam na kolana i złapałam się za obolałe żebra w nadziei, że jeśli będę je ściskać
wystarczająco mocno, wystarczy mi sił, by pozostać wewnątrz własnego ciała, a rozkazy
Colemana utrzymać na zewnątrz. Nie pomogło.
Wciągnęłam powietrze i zgodziłam się na ból, pozwalając mu przypominać, że żyję i
jestem sobą. Musiałam się skupić. Casey coś krzyknęła. Głos miała zabarwiony strachem.
Powinnam skupić na sobie uwagę Colemana, aż...
Aż co? Gwarancje, że pomoc jest już w drodze, nie istniały. Falin... Nowy ból, nie
związany z ciałem, ale przyszywający na wskroś. Nie wiedziałam, co z Falinem. Nie
wiedziałam, czy umarł, czy żyje. Tył mojego gardła płonął. Nie będzie pomocy. Nikt nie wie,
że Casey jest w niebezpieczeństwie. Nikt nie wie, gdzie jestem. Jednak jedyną szansą było
opóźnienie działań zabójcy. Przynajmniej do momentu, aż zabraknie mi sił.
- Czego chcesz? - wyszeptałam drżącym głosem, próbując zachować moje myśli dla
siebie.
Na dywanie zaszeleściły kroki. Duża dłoń złapała mnie za włosy i odchyliła mi głowę.
Zobaczyłam twarz Colemana z odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów.
- Czego ja chcę? - powtórzył. Zaśmiał się, ale jakoś tak twardo, a jego wargi odchyliły się
w grymasie wściekłości. -Czego ja chcę? Chcę strachu i szacunku, na który zasługuję. Na który
zasługują fae. Król Faerie jest starym głupcem, a to jego gadanie o równości i braterstwie...
Niedorzeczność. Czas, by jego rządy się skończyły! A ty, moja droga, bardzo mi się przydasz.
Potrząsnęłam głową, wywołując nową falę bólu w skórze głowy.
Coleman nadal trzymał mnie za włosy.
- Nie pomogę ci... Nawet gdybym mogła. - Już prędzej wolę umrzeć!
- O, tak. Pomożesz - powiedział. W jego źrenicach lśniło mroczne światło, usta wygięły
się w okrutnym uśmiechu.
W oczach nie miał ani odrobiny dobra. Pochylił się jeszcze bardziej. - Możesz mi pomóc. I
zrobisz to.
Puścił włosy, rzucając mną o ziemię. Wyciągnął rękę i wydarł dziurę w przestrzeni. Przez
otwór przeszedł ubrany w szarość cień.
- Nie pozwól jej przeszkodzić - powiedział Coleman do przybyłej. - To ona... - wyszeptał
Roy.
Spojrzałam w górę. Postać podniosła przejrzystą rękę i poczułam magię strzelającą wokół
jej skóry. Przełknęłam ślinę. Dziewczyna z Cieni.
- Teddy, co się dzieje? - Casey szarpnęła się w więzach. - Podnieś mnie. Wypuść.
Coleman ją zignorował. Z torby za łóżkiem wyciągnął zakrzywiony nóż. Nie! Podniosłam
się na nogi. Dziewczyna z Cieni podeszła, przycisnęła mi do czoła dwa palce i moje ciało
przeszył ból. Mięśnie zmieniły się w galaretkę. Padłam na podłogę, uciekło ze mnie
powietrze.
Oddychanie było bolesne i wymagało więcej siły, niż miałam.
Coleman spojrzał w górę.
- Już czas. Otwórz bramę.
Dziewczyna z Cieni skinęła głową. Uniosła dłonie i moje ciało obmyła magia. Owinęła się
wokół mnie. Jej złośliwe pasma przepłynęły dokoła mojego gardła, grożąc uduszeniem. Nie
wyobrażałam sobie, że ktoś może przekazywać tak wiele magii, ale ona była studnią bez dna.
Pełzająca po suficie ciemność rozdarła się nagle jak stara zasłona i pojawiło się nocne niebo.
Księżyc, w pełni i bliższy niż kiedykolwiek, wisiał dokładnie nad pokojem. Jego fragment
przesłonił cień zaćmienia, ukazując czerwoną koronę. Krwawy Księżyc.
Ale na tym widowisko się nie skończyło. Patrzyłam na gwiazdy, których nigdy wcześniej
nie widziałam. Na niebo, którego mogłabym dotknąć. Niebo Faerie.
Coleman powrócił na krawędź łóżka. Uniósł wygięty nóż i zaśpiewał, a Casey krzyknęła.
Zacisnęłam oczy i podniosłam się na czworaki. Dziewczyna z Cieni znów się przysunęła.
Przekoziołkowałam, próbując uciec spod jej rąk. Nie zadziałało. Złapała mnie i ponownie
przeszył mnie ból.
Dyszałam na dywanie, po ręce spływał mi ciepły płyn. Zamrugałam.
Woda? Nie, łzy.
Dziewczyna z Cieni płakała cichymi łzami. „Dziewczy-na-duch z krwi jest cennym
skarbem w łańcuchach, a jeśli jest głupcem, pozna mój ból". Ten wiersz nie był groźbą! Był
ostrzeżeniem i wyjaśnieniem jednocześnie. Ona była niewolnicą.
Casey wrzasnęła. Po jej żebrach popłynęła krew. Musiałam coś zrobić. I to natychmiast! -
Pomóż mi - szepnęłam.
Dziewczyna z Cieni opuściła zakapturzoną głowę. Uniosła dłoń. Wokół jej palców iskrzyła
magia. Wiadomość była jasna - nie mogła. Cokolwiek jej zostało z tego, kim była kiedyś,
zostało pogrzebane. Musiała być posłuszna Colemanowi. Co oznaczało - niewolnica czy nie -
że jak długo pozostawała pomiędzy mną a nim, była moim wrogiem.
Otworzyłam zmysły. Mroczna magia w powietrzu ruszyła na mnie, próbując wślizgnąć się
do mojego umysłu. Zignorowałam ją. Niech się dzieje. Mogłam tylko walczyć. Tu, w tym
kręgu. Umrzeć lub zwyciężyć.
Nie miałam w sobie magii, byłam odcięta od jej źródeł, ale sięgnęłam ku niej zmysłami.
Musiało być coś, czego mogłam użyć. Coś zamkniętego w kręgu razem ze mną. Otworzyłam
osłony. W powietrzu była grobowa esencja. I ciała. Ukryte przed wzrokiem przez urok, ale
wyczuwalne. Pozwoliłam, by wsiąkła we mnie moc. Napełniła mnie zimnem. Zaczęłam
widzieć inaczej. Świat uległ rozkładowi, magia stała się fizyczna; wirowała w powietrzu.
Urok zniknął. Wokół pojawiły się niewidzialne dotąd ciała. Rodgera znałam, ale dwa inne
widywałam tylko przelotnie. Strażnicy ojca. Nie miałam czasu na skupianie się na umarłych
Spojrzałam na Colemana i zobaczyłam odarte z uroku ciało Grahama. Skradzioną skórę
pokrywały linie glifów. Obrócił się, a jego twarz przeciął uśmiech.
- Tak, Alex Craft... - powiedział, a jego szalone oczy zalśniły. - Tak, zbieraj moc. Łącz
wymiary. Zaistnieję we wszystkich. Będę nimi rządzić.
28
Cholera.
Spróbowałam odciąć napływ grobowej esencji, ale zimno wciąż nadchodziło. Nie!
- Przekrocz wymiary, Alex. Zmieszaj rzeczywistości. Rozkazy Colemana niszczyły mój
umysł, wibrowały w moim ciele. Przeze mnie wiał zimny wiatr, grób powstawał do życia. Nie
mogłam zatrzymać tego procesu, nie mogłam go kontrolować. Moc wgryzła się we mnie i
krzyknęłam, zaciskając powieki. - Alex?
Roy. Dosięgnęłam go mocą. Nie żył, był duchem. Ale go znałam, a poza tym miałam za
dużo grobowej esencji. O wiele za dużo.
Cofnął się, jakby wyczuwał nadciągającą energię, ale i tak go w niej utuliłam. Wlałam w
niego zimno, sprawiając, że stał się zbiornikiem mocy, której nie umiałam zatrzymać. Głowa
Dziewczyny z Cieni podskoczyła znienacka. Jej uwaga, do tej pory skupiona wyłącznie na
mnie, przeniosła się częściowo na widzialnego ducha. Roy spojrzał po sobie. Podniósł rękę -
która nie była już przeźroczysta - i uśmiechnął się szeroko. Zawinął się w stronę Dziewczyny z
Cieni i stali się
kłębowiskiem kończyn.
Nie miałam czasu, by się przyglądać. Do przelania mocy potrzebowałam czegoś jeszcze;
wyostrzyłam zmysły w poszukiwaniu. Z trzech ciał na podłodze powstały cienie.
Moc wciąż mnie paliła.
- Nie ruszaj się, Coleman! - ktoś krzyknął od drzwi.
Falin? Odwróciłam się. W grobowym wzroku jego srebrna dusza błyszczała pod skórą.
Kulał trochę, ale wyciągnął broń. Żyje! Poczułam ogromną ulgę, jakaś przestrzeń we mnie,
poprzednio zgnieciona, nagle się wyprostowała, a ja stałam się lżejsza. Przestrzeń tę jednak
szybko zapełniała energia, która nie miała ujścia.
Powietrze przeszył nagły hałas; przysiadłam, zakrywając dłońmi uszy. Niemagiczny pocisk
przeszedł przez okrąg. Coleman podskoczył.
Na jego piersi zakwitł szkarłatny, krwawy kwiat. Coleman upadł. Uderzył w podłogę. Do
krawędzi okręgu podszedł Falin. Dziewczyna z Cieni uciekła od Roya i podbiegła do kręgu,
jakby oczekiwała, że się zawali. Niestety, tak się nie stało. Zatrzymała się i odwróciła;
wszyscy patrzyliśmy na róg łóżka.
Czy to już koniec? Tak po prostu?
Po dywanie przetoczył się śmiech Colemana, a on sam odepchnął się od podłogi. Jego
rany nie krwawiły.
Jak... Jego serce nie biło. On nie żył.
Tyle, że to go nie powstrzymało.
Spojrzał na Falina.
- O! Kochanek i zabójca Zimowej Królowej? Zawsze była mi przeciwna. - Jego rysy
wykrzywił mroczny grymas. - Jak już zostanę królem, sprowadzę twoją panią do parteru.
Kochanek Zimowej Królowej? Zerknęłam na Falina, ale nie odpowiedział spojrzeniem.
Jego twarz była pozbawiona wyrazu, ale nie zaprzeczył.
Zamknęłam oczy. Zimno wdarło się do mojego wnętrza, jakbym była wypełnioną lodem
otwartą raną. Objęłam to uczucie, pragnąc, by zimno mnie utuliło. Nie udało się, wciąż
narastało, a ja generowałam więcej mocy, niż mogłam utrzymać.
Musiałam coś z nią zrobić.
Falin opuścił broń. Trzy kolejne strzały. Coleman zachwiał się wprawdzie, ale wciąż się
śmiał.
- Zniszcz to ciało, zabójco. W ciągu kilku minut będę miał nowe. Z czystej energii, z mocy.
- Coleman odwrócił się do mnie. - Alex, zmieszaj ten świat z Eterem.
Krwawiłam mocą. Krzyknęłam, a dźwięk zmienił się w ostre drzazgi energii.
Zmaterializowały się wiry magii. Pojawiła się błękitna nić, potem zielona, potem purpurowa.
O, cholera! Eter. Coleman wyciągnął rękę po jedno z pasm magii i wciągnął je do ciała.
- Wspaniale. - Zbliżały się do niego czarne wiry, wsiąkając pod jego skórę.
Upił się mocą.
Ale nie skończył. Casey wciąż wiła się pod nim. Jej dusza, jasnobłękitne światło, miała na
sobie kilka szybko rozszerzających się ciemnych plamek. Musiałam coś zrobić. Księżyc nad
nami stawał się coraz bardziej czerwony. Kończył się czas.
Magia wciąż wylewała się ze mnie, szukając rezerwuaru. Ciało Colemana jest martwe!
Olśniło mnie. Sięgnęłam do niego, sterując energią. W grobowym wzroku już się rozkładało,
ale moc tylko prześlizgnęła się po czarach na jego skórze. Cholera!
- Alex, myślę, że powinnaś teraz coś z tym zrobić -szepnął Roy.
- Nie mów. Naprawdę? - wstałam.
Dziewczyna z Cieni odwróciła się do mnie i podbiegła, podnosząc dłonie. Magia tańczyła
wokół jej palców.
Wewnątrz kręgu Colemana Eter był częścią rzeczywistości. Wyciągnęłam moc, zbierając
błękitne wiry z powietrza. Nigdy nie trzymałam jednocześnie grobowej magii i energii Eteru.
Energia paliła, ciepło walczyło z zimnem grobu o dominację. Czułam się tak, jakby gorąca
para zastąpiła krew. Moja skóra błyszczała. Dziewczyna z Cieni zawahała się przez chwilę.
Nie zwracając uwagi na styl, posługując się dużą ilością wkurzonej woli, wypuściłam moc.
Wystrzeliła z mojego ciała i spadła na Dziewczynę. Złapała ją za tors, unosząc ją w
powietrze. Szara postać poleciała w tył, a ja aż się skurczyłam pod wpływem siły strumienia.
Dziewczyna wylądowała jakiś metr od łóżka. Spadł jej kaptur, a spod niego wychynęły rude
loki i zapadnięte zielone oczy. Rianna. Nie. To nie może być prawda.
Patrzyła na mnie moja była współlokatorka. Jej policzki były mokre od łez, ale uniosła
dłoń. Wokół jej palców zebrała się moc. Roy wyskoczył naprzód. Jakikolwiek czar
przygotowywała Rianna, prysnął, prześlizgując się obok ducha. Napięłam mięśnie widząc, że
Roy uderza ją pięścią w szczękę. Nie jest już moją najlepszą przyjaciółką, przypomniałam
sobie.
Jest Dziewczyną z Cieni Colemana.
Spojrzałam gdzie indziej. Na ostatnie uderzenie zużyłam mnóstwo mocy, ale grobowa
esencja wciąż się we mnie wlewała. Muszę to przerwać! Jedyny sposób to pokonać
Colemana.
Falin uderzył w barierę telefonem.
- Alex, jak mogę dostać się do środka?
- Nie możesz. - Jeśli okrąg zawiedzie, skutki będą nieprzewidywalne.
Czy rzeczywistość zaczęłyby się mieszać w całym mieście? Na całym świecie?
Esencja wciąż sączyła się w moje ciało. Musiała znaleźć ujście. Wyciągnęłam rękę,
szukając zbiornika, czegoś do przelania mocy. Nie mogłam dotknąć Colemana, a już
przywołałam cienie ciał. Czułam jedynie walczącą z czarem duszę Casey, ale odciągnęłam od
niej energię. Potrzebowałam innego źródła.
Moja moc obmyła coś, czego nie mogłam zobaczyć. Została tam przez chwilę, ale kazałam
jej wrócić do siebie. Tymczasem powietrze w pokoju rozdarł nowy krzyk, potem następny i
następny. Z przedmiotu leżącego u stóp Colemana uciekło sześć widmowych kobiet. Dusze.
Albo raczej sześć wkurzonych i szalonych duchów.
Wypełnione moją mocą stały się realne. Ich wrzaski przerażenia i nienawiści wybuchły w
Eterze czerwienią. Zwróciły się w jedną stronę jak jedno ciało. Rzuciły się na Colemana jak
pół tuzina wściekłych kotów, rozrywając go widmowymi paznokciami.
- Zatrzymaj je! - wrzasnął Coleman.
Odczułam jego głos jako rozkaz, ale tylko się uśmiechnęłam.
- Nie mogę. One są teraz częścią naszej rzeczywistości. Z pewnością nie lubiły Colemana.
Niszczyły jego ciało, wściekłe i milczące. Ich krzyki drgały i trzeszczały w naładowanym
magią powietrzu.
-Alex!
Odwróciłam się. Na zewnątrz bariery stał Śmierć, a towarzyszyli mu mężczyzna w szarym
ubraniu i wielbicielka techno. Obejrzał sobie panujący dokoła chaos, błysnął oczami, ale nie
wszedł do okręgu. Nie mógł przekroczyć zapory.
- Alex, kończy ci się czas. - Wskazał na łóżko.
Casey leżała nieprzytomna na zniszczonych prześcieradłach. Nie była martwa, ale bliska
śmierci. Jej dusza tliła się słabym światełkiem. Nie. Spojrzałam w górę. Nad nami wisiał
spuchnięty i czerwony Księżyc. Krwawy Księżyc.
Coleman także na niego patrzył. Wyszła z niego magia, którą zbierał i związała sześć
duchów łańcuchami ciemności.
- Już czas. Nie.
Rozejrzałam się. Falin i Śmierć stali na zewnątrz okręgu. Roy walczył z Rianną. Duchy
zostały związane. Pozostałam już tylko ja. Co jeszcze mogę zrobić?
W grobowym wzroku Coleman był rozkładającym się ciałem. Falin zabił Grahama.
Czarownik nie miał czasu zebrać wszystkich czarów, które rzucił na ciało Roya, w
najnowszym ciele, ale nic mi po tym. Nie mogłam dosięgnąć go tak, jak Ashena. Nie z tymi
czarami na skórze. A gdyby jej nie miał? Jeśli to, co widziałam, było prawdą, jeśli naprawdę
był tylko trupem... „Musisz Widzieć pod Krwawym Księżycem. Musisz wiedzieć, że to, co
Widzisz, jest prawdą". Słowa gargulca. Fred, mam nadzieję, że to była przepowiednia.
Podbiegłam. Coleman chce, żebym zmieszała rzeczywistości. Zatem - do dzieła!.
Złapałam go za nadgarstek i popchnęłam mocą. Zimno wyszło ze mnie, przeszło w niego.
Pod palcami zaczęła odpadać martwa skóra.
- Nie! - Druga ręka Colemana nadlatywała w moją stronę z zaciśniętym w pięści nożem. W
brzuchu wybuchł ból.
Zaczęłam widzieć na czerwono i nagle zabrakło mi powietrza. Ale uderzenie Colemana
przyszło za późno. Rozkład rozszerzył się na jego ramię. Skóra niszczała, kości zmieniały się
w pył.
- Witaj w krainie umarłych - szepnęłam, próbując wziąć oddech. Spojrzałam w dół, na
rękojeść ceremonialnego noża wyłaniającą się spod moich żeber, ale to tylko spotęgowało
ból. Zatoczyłam się w tył i padłam na łóżko. Nie wyciągaj go. Nie wyciągaj, będzie tylko
gorzejl Ale ja go w sobie nie chciałam.
Nie miałam czasu. Zniszczenie ciała Grahama nie dobije Colemana. Zastępcza powłoka
wprawdzie znikła, ale została czarna plama prawdziwego Colemana. Niestrzeżona dusza.
Sięgnęłam do niej umysłem. Zamiast wlewać w nią energię, zaczęłam ją wyciągać.
Coleman wrzasnął. Jego esencja była jak maź z dna najgorszego bagna, ale nie
przestawałam. Casey już niemal nie miała duszy. Musiałam go powstrzymać i musiałam zrobić
to właśnie teraz.
Pociągnęłam mocniej i jego dusza zmalała, niknąc powoli w tej rzeczywistości. W każdej
rzeczywistości. Zmienił się w cień, a jego krzyk w echo. I nie pozostało już nic.
Zniknęło zimno, które kazał mi ciągnąć. Wypuściłam z ciała jego nadmiar. Nie puściłam
jednak wszystkiego. Chciałam widzieć.
Przynajmniej jeszcze przez chwilę.
Okrąg Colemana był strzaskany, jego czary znikały. Sześć dusz znów krzyknęło,
uwolnionych, pozbawionych celu dla swojej wściekłości. Rianna oderwała się od Roya.
Słyszałam, że mówi coś o pozostawaniu pod kontrolą Colemana, ale nie mogłam jej
zrozumieć. Zwinęłam się w kłębek wokół sztyletu w brzuchu, próbując pamiętać o
oddychaniu. Casey wciąż była nieprzytomna, ale jej dusza mocno błyszczała.
-Alex! - zawołały jednocześnie dwa męskie głosy.
Śmierć dobiegł do mnie pierwszy. Ukląkł przy łóżku z twarzą obok mojej.
-Alex... - Powstrzymałam go - szepnęłam.
Ciemne oczy były zmartwione, jego dłoń przesuwała się po mojej twarzy. Wydawał się
ciepły, co oznaczało, że we mnie było za dużo zimna.
- Tak, powstrzymałaś go - powiedział, dotykając mojego policzka.
Tuż za Śmiercią pojawił się Mężczyzna w szarym ubraniu.
- Już czas. Śmierć wstał.
- Nie. Nie, zostaw ją. Mężczyzna poklepał czaszkę na lasce.
- Zajmiemy się najpierw innymi. Ale musimy ją zabrać. - Odwrócił się, kręcąc laską, i
odszedł w kierunku zagubionych dusz. Za nim poszła kobieta. Zaczęli zbierać dusze
wrzeszczących duchów.
Śmierć znów przyklęknął, a do łóżka dotarł Falin. Miał bardzo zmartwioną twarz. Obszedł
Śmierć, bojąc się Zbieracza, który teraz tkwił u wezgłowia łóżka.
- Alexis. - Przesunął nade mną dłonie, jakby się bał, że uszkodzi mnie swym dotykiem.
Usiadł w pobliżu moich ramion. - Karetka jest w drodze - szepnął.
- Nie zdążą. - Świat powoli spowijała mgła. Spojrzałam na Śmierć. - Zdążą?
Śmierć potrząsnął głową i zamknął oczy. Wziął mnie za rękę i przycisnął usta do mojej
skóry.
- Na końcu nie ma bólu - obiecał.
Dobrze wiedzieć. Zamrugałam i w ciemności straciłam poczucie czasu. Gdy otworzyłam
oczy, dłonie Falina nadal spoczywały na mojej twarzy.
- Nie zasypiaj. Zostań ze mną.
Próbowałam się uśmiechnąć, ale tylko skrzywiłam się w grymasie, którego nie mogłam już
kontrolować. Oddychanie stało się za trudne.
- Nie mogę dłużej czekać - powiedział Mężczyzna w szarości, pojawiając się za Śmiercią.
-Nie.
Ręka Falina przesunęła się ku broni. Wyciągnął ją, celując w niego i w Śmierć.
- Odejdźcie od niej.
- Nie możesz ich zastrzelić - szepnęłam.
Wyglądał jednak, jakby bardzo tego pragnął. Jakby tego potrzebował. Ale nie było już z
kim walczyć. Jego ramię opadło. Palcami popieścił moje włosy.
Zamknęłam oczy. Byłam taka zmęczona! Taka zmęczona. .. I tak bardzo mnie bolało.
- Już czas - powiedział ponownie Mężczyzna w szarym ubraniu, kładąc dłoń na ramieniu
Śmierci.
- Nie. Nie zrobię tego. Ja ją kocham.
Aż otworzyłam oczy. Śmierć mnie kocha?
Palce mężczyzny rozluźniły uścisk na ramieniu Śmierci.
- Więc odsuń się, przyjacielu.
- Nie - usłyszałam kobiecy głos. - Odsuńcie się od niej. Dwaj
Zbieracze odwrócili się, a Falin wstał. Wyciągnął broń i trwał tak pomiędzy Rianną a
łóżkiem. Z pistoletem wycelowanym w jej pierś. Rianna spojrzała na pistolet.
- Proszę... Ja mogę jej pomóc. - Spojrzała na Zbieraczy. - Dajcie mi szansę.
- Pracowałaś z Colemanem - powiedział Falin bez zmrużenia powiek.
Przesunął palec na spust.
- Nie miałam wyboru.
- Rianna... - Jej imię wydostało się z mojego gardła jak westchnienie.
- Alex. - Obeszła Falina i jego pistolet i stanęła obok Śmierci. - Próbowałam cię ostrzec,
coś powiedzieć. Tak mi przykro. Coleman zabronił mi ujawniać komukolwiek jego plany, a już
zwłaszcza tobie. Wymyślanie tego zaszyfrowanego wiersza to była tortura. I nie pytaj, jak
przekonałam tę cierniową fae, by ci go dostarczyła.
- Śpiesz się - powiedziała wielbicielka techno, odwracając się plecami do miejsca, z
którego zabrała ostatnią duszę.
Rianna spojrzała w górę.
- Będę potrzebować kogoś do wyciągnięcia noża i kogoś do przytrzymania jej za ramiona.
- Ja ją przytrzymam - powiedział Śmierć, obchodząc łóżko. Podniósł Casey, odsuwając ją
dalej. Wszedł na materac od strony moich ramion. Falin popatrzył na Riannę.
- Ona potrzebuje uzdrawiacza.
- Cóż, zamiast niego ma mnie. Wyjmij nóż. Bądź gotów, gdy tylko powiem. - Rianna
skierowała go na drugą stronę łóżka.
Złapał mnie za rękę, ściskając ją, a potem jego palce przesunęły się na rękojeść noża.
Rianna spojrzała w dół.
- Przepraszam, Al, to będzie bolało. - Eter i rzeczywistość wciąż były zmieszane. Rianna
zebrała błękitne pasma magii. Położyła dłonie na moich żebrach. - Teraz.
Falin wyciągnął nóż. Wrzasnęłam. Bolało tak, jakby przesuwała się przeze mnie
rozżarzona włócznia. Wygięłam plecy i zwinęłam się z bólu. Śmierć mnie przytrzymał;
przycisnął do łóżka, ale i tak się wiłam. Nóż jednak wyszedł. Skurczyłam się, mokra od potu.
Zimna magia Rianny wlewała się we mnie, tłumiąc ból do zwykłego ćmienia. Wokół
naszej czwórki krążyły błękitne wiry eterycznej energii. Wsiąkały w moje ciało jednocześnie z
magią Rianny. Zawsze była dobra w rzucaniu czarów. Nie wiedziałam, że jest uzdrawiaczem.
Gdy przestała, pozostało we mnie tylko wspomnienie bólu.
Falin podniósł koszulkę i przesunął dłonią po moim brzuchu. Uśmiechnął się, a uśmiech
stopił napięcie w jego lodowatych oczach. Pochylił się nade mną. Z jego ust nawet na moment
nie schodził ten wspaniały uśmiech. - Będziesz zdrowa - wyszeptał, gdy się odsunął.
Spojrzałam uważnie. Jeden mały uśmiech, a zmienił całą jego twarz. Zabójca na usługach
Zimowej Królowej? Jej kochanek? Zwróciłam wzrok ku Śmierci. Patrzył na Falina, wciąż
trzymając ręce na moich ramionach. Jakbym była jego własnością.
Jakim cudem to wszystko tak się skomplikowało?
Ale wygraliśmy. Nad moją głową, nad czerwonym cieniem, pojawiały się pierwsze ślady
srebra. Colemana już nie było, John przeżyje, a ja zatrzymam swoją duszę. Żyła Casey. Rianna
była wolna. Wygraliśmy.
Uśmiechnęłam się lekko. W oddali usłyszałam syreny. Rianna spojrzała w górę,
zaalarmowana dźwiękiem.
- Muszę już iść. - Cofnęła się.
- Iść? Gdzie? - zapytałam. Dopiero co ją odnalazłam i już musiała iść?
Chciała usiąść, ale nie miała siły.
Blade usta Rianny wykrzywił smutek.
- Do Faerie. Jestem inna. I tak upłynęło dla mnie tutaj zbyt wiele lat... Jeśli księżyc
zajdzie, a ja tu zostanę, zmienię się w pył. - Zebrała magię i otworzyła sobie portal. -Odwiedź
mnie w Wiecznym Kwiecie, Al. Mamy sporo do nadrobienia. - Przeszła przez otwór i już jej
nie było. Syreny przestały wyć. Na dole otworzyły się drzwi.
- Alex? - Śmierć i Falin zareagowali równocześnie. Zamknęłam oczy.
Byłam taka zmęczona. - Myślę, że sobie zemdleję.
29
Noc spędziłam w areszcie.
Prawdopodobnie powinnam iść do szpitala, ale czar Rianny wyleczył większość moich
obrażeń. Zostałam znaleziona w towarzystwie zawieszonego agenta FBF, nieprzytomnej i
zakrwawionej siostry oraz trzech ciał. Prawdopodobnie powinnam cieszyć się, że nie trafiłam
do miejsca gorszego niż areszt.
Siedziałam w małej izolatce, czekając na to, co ze mną zrobią. Spałam przez cały czas. Za
każdym razem, gdy się budziłam, Śmierć siedział naprzeciwko, wpatrując się we mnie oczami
pełnymi napięcia. Gdy zauważył, że odzyskałam przytomność, zniknął bez słowa.
Słodkie, ale nieco dziwne. Powiedział, że mnie kocha. Ta myśl sprawiła, że się
uśmiechnęłam. I zapragnęłam uciec.
Leżałam na łóżku i gapiłam się w sufit - albo przynajmniej w coś, co powinno nim być. Od
wypuszczenia grobowej magii byłam ślepa. Chyba opuściłam też rzeczywistość. Nie
zauważyłam tego, bo chwilowo odbierałam świat innymi zmysłami. Aktualnie wokół mnie
wirował Eter, podświetlając celę pasmami energii. Gdy mrugnęłam, kolor zniknął i
pomieszczenie zszarzało. Ściany zaczęły się kruszyć. Kraina umarłych. Mrugnęłam i cela znów
zabłysła zapamiętaną energią. Ściany odbijały frustrację i strach tych, którzy byli tu przede
mną. Nawet nie znałam nazwy tego wymiaru. Westchnęłam.
To było rozstrajające, ale w sumie sama nabroiłam. Przekazałam za dużo energii. Takie są
skutki uboczne. Mogłam tylko mieć nadzieję, że wszystko wróci do normy. - Alex?
Roy? Usiadłam i spojrzałam na ducha.
- Gdzie zniknąłeś? Nie widziałam cię od chwili, gdy Rianna oderwała się od ciebie.
Wzruszył ramionami i poprawił okulary jednym palcem.
- Zbieracze Dusz zabierali duchy. Musiałem się ulotnić. - Uśmiechnął się. - Ale wiesz co?
Moje ciało znów wygląda jak ja. Byłem w kostnicy. Ono tam jest! Znaczy wyglądam tak, jak
powinienem.
- Gratulacje. Czyli niedługo będziesz się przeprowadzać? Pójdziesz tam, gdzie idą duchy?
Skulił ramiona.
- Zobaczymy... Wciąż mam ten wywiad, pamiętasz? I myślałem, żeby tu na trochę zostać.
Mam teraz z kim porozmawiać... Bycie duchem nie jest już takie złe.
„Mam z kim porozmawiać...". To znaczy ze mną. Cudnie. Naprawdę zyskałam duchowego
pomocnika. Jeśli tylko wyjdę z więzienia.
Jakby wezwany przez moje myśli, zadzwonił elektryczny dzwonek. Roy zniknął, gdy do
celi wszedł policjant.
- Alex Craft, jesteś wolna - powiedział.
Wstałam z małego łóżka i przeszłam za oficerem do korytarza. Poprowadził mnie do
drzwi, gdzie kolejny policjant wręczył mi papierową torbę z moimi rzeczami.
- To wszystko? Mogę już iść?
Policjant wydął wargi. Po całej akcji nie spodziewałam się tak szybko zobaczyć słoneczne
światło. Ale drzwi przede mną zabrzęczały i wyszłam.
Za drzwiami czekał mężczyzna. Poprawił niezręcznie kosztowny garnitur.
- Alex Craft? Policjant przytaknął. - Jest wolna.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Proszę za mną.
Spojrzałam na policjanta, który mnie eskortował. Pod czyją opiekę mnie oddawali i pod
jakimi warunkami? Jego twarz nie zdradzała niczego. Cóż, nie mogę tu zostać na zawsze.
Ruszyłam za nerwusem. Wyprowadził mnie z budynku, podszedł do limuzyny i otworzył mi
drzwi. Okay. To nie było normalne.
Pochyliłam się i zajrzałam do środka. Na fotelu siedział mój ojciec. Z raportem w jednej
dłoni, a kieliszkiem czerwonego wina w drugiej. Spojrzał na mnie i odłożył papiery.
- Wejdź, Alexis.
Omal tego nie zrobiłam. Omal nie odwróciłam się na pięcie i nie wróciłam do aresztu. Ale
ciekawość zwyciężyła; weszłam do środka. Tak będzie lepiej. W końcu miałam do niego kilka
pytań.
Wizja przełączyła mi się na Eter. Mój ojciec był srebrną duszą światła otoczoną pasmami
koloru, ale żadne z nich go nie dosięgało. Pasma niemal go unikały. Fae?
Zamrugałam. To on? W mojej krwi?
- Siostra o ciebie pytała - powiedział, splatając palce i opierając przedramiona o kolana.
Potrząsnęłam głową, zbyt zszokowana, by zrozumieć znaczenie słów. Musiałam
kilkukrotnie zamrugać i obserwować, jak świat zmienia mi się przed oczami, zanim pojęłam, o
co mu chodzi.
- Co powiedziała Casey?
- Tylko tyle, że ją ocaliłaś. Nie chce mówić o tym, co się stało. Nie zapytasz, jak się czuje?
- Gdy tego nie zrobiłam, kontynuował. - Jest rozkojarzona. Będzie potrzebowała
psychoterapii, ale to silna dziewczyna. Zostaną jej blizny, ale dostanie uroki do ich zakrycia.
Jest okay.
Była pocięta i potrzebowała psychoterapii, ale nie było problemu. „Jest okay". Mój ojciec
zdecydowanie używał innej definicji tego słowa niż reszta świata.
Odchylił się i popatrzył na mnie. Czekałam. Ponieważ na ogół ze mną nie rozmawiał,
myślałam, że ma jakiś powód, ale go nie zdradził. Powierciłam się w fotelu, nagle świadoma,
że przeżyłam wypadek samochodowy, magiczną bitwę i noc w areszcie, a on wygląda jak z
okładki.
Przedłużające się milczenie zaczęło mnie denerwować.
- Zamierzałeś nam powiedzieć, że jesteś fae? Dworskim fae, jeśli mnie wzrok nie myli.
Ojciec nie miał nawet tyle przyzwoitości, by wyglądać na zaskoczonego. Siedział tylko i
mnie obserwował.
Pod urokiem jego krótko obcięte włosy były dłuższe i jaśniejsze. Miał ostrzejsze rysy. Nie
tylko ludzkie, ale i piękne. I młodo wyglądał, na niewiele starszego ode mnie. Znajomo.
Zmarszczyłam brwi, próbując dopasować tę twarz. I nagle mnie olśniło. Portret
Greggory'ego Delane'a w ratuszu. Pierwszym gubernatorem Nekros był mój ojciec? Ponad
pięćdziesiąt lat temu. Moja i tak obolała głowa zaczęła pulsować, więc potrząsnęłam nią,
jakby ten ruch mógł mi pomóc ułożyć myśli. Nie pomógł. A ojciec wciąż siedział cicho.
Spojrzałam na niego.
- Nie sądziłeś, że bycie feykin jest na tyle ważne, żeby przekazać tę informację dzieciom?
- Feykin. - Jego usta owinęły się wokół tego słowa, jakby mu nie smakowało. Potrząsnął
głową. - Są ludzie z krwią fae, Alexis. Są też fae z krwią ludzką. Różnica jest w duszy. -
Nachylił się ku mnie. - Krwawy
Księżyc wołał dusze Faerie. Obudził wielu, którzy jeszcze spali, a to tylko przyśpieszyło
nadejście nieuniknionego.
A ja myślałam, że to już koniec zaszyfrowanych wiadomości!
- A to co miało znaczyć?
- Ta gra trwa już naprawdę długo, Alexis. - Uśmiechnął się, jakby moje zmieszanie go
bawiło. Sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął mały kawałek papieru. Podał mi go. -
Chciałbym cię zatrudnić - wstecznie, naturalnie - do rozpracowania zabójstwa mojego szefa
sztabu i zapobieżenia planom megalomaniaka.
Wyjęłam papier z jego palców i rozprostowałam. Czek. Czek z dużą liczbą zer. Czy się
zgodzę? Trudno było odmówić, zwłaszcza, że od zeszłego tygodnia i kilku dni pracowałam za
darmo. Ale nie ufałam jego motywacji.
- Czego chcesz w zamian? - To pieniądze za usługę. Nic więcej.
Spojrzałam na niego. Był fae. Nie mógł kłamać. Schowałam czek.
- Okay.
Nie powiedział nic więcej, więc wyszłam z limuzyny. Gdy odwróciłam się, by zamknąć
drzwi, usłyszałam jeszcze jego głos.
- Alex, czy możesz zamknąć portal w moim domu? Czy powinienem zamknąć drzwi i
wyrzucić klucz?
Wzdrygnęłam się. Nie mogłam naprawić rzeczywistości, więc okrągła przestrzeń pośrodku
posiadłości Caine'ow była teraz miejscem, gdzie krzyżowały się wymiary Eteru i naszej
rzeczywistości. Pewnie nie było to bezpieczne, ale nie miałam pojęcia, jak to zmienić.
Spojrzałam ojcu w oczy.
- Zadzwoń do dobrego ślusarza.
Stałam, gapiąc się na odjeżdżającą limuzynę. I nie wiedziałam, co robić. Ciekawe, czy
policjanci pozwolą mi zadzwonić po kogoś z samochodem? Odwróciłam się, by wejść z
powrotem na schody.
-Al!
Obróciłam się na pięcie. Z samochodu, z przedniego fotela dla pasażera wyskoczył Kaleb.
Otoczył mnie wielkimi ramionami, ściskając żebra.
- Tak się o ciebie martwiliśmy, dziewczyno. My?
Tuż za nim wyskoczyły Holly i Tamara i nagle znalazłam się w środku grupowego uścisku.
Byli ciepli, zbyt ciepli, ale w tym momencie o to nie dbałam.
- Dzięki, że przyszliście po mnie, ludzie - powiedziałam, mrugając, by odpędzić łzy.
- Nie tylko my tu jesteśmy - powiedziała Holly. - Mamy dla ciebie niespodziankę.
Otworzyła tylne drzwi samochodu.
- John!
Poruszał się powoli i sztywno, ale jego wąsy skrzywiły się w uśmiechu.
- Obudziłeś się... - powiedziałam, podchodząc.
- Zeszłej nocy. Może to ta pełnia? - Mrugnął do mnie. Tak, pełnia. Chciałam ukryć
skrzywienie warg za kaszlem, który był tylko w połowie wymuszony.
John ścisnął mnie za ramiona.
- Powiedziałbym, że dobrze wyglądasz, ale chyba sporo przeszłaś. Jak się trzymasz?
Zmusiłam się do uśmiechu. - Jest okay.
- Myśleliśmy, że zabierzemy cię na lunch, ale... -Tamara przerwała, patrząc na mój strój
wprost z horroru.
Tak. Wszyscy chcemy iść tylko do domu.
- Alex - szepnęła Holly, trącając mnie ramieniem. Wskazała głową na szczyt schodów.
Falin właśnie wyszedł. Jego dłoń wciąż spoczywała na klamce, ale zatrzymał się z oczami
wbitymi w moich przyjaciół. Rozejrzałam się. Jego nikt nie witał. Nikt nie zabierał go do
domu.
- Zaraz wrócę - powiedziałam i podeszłam do schodów. Spotkał się ze mną w połowie
drogi. Otulił uściskiem, czułym i współczującym, ale gdy poczuł, że napinam mięśnie, odsunął
się.
Popatrzył mi w twarz i - cokolwiek w niej zobaczył - nie uszczęśliwił go ten widok.
- Chyba nie mamy już powodu, by pracować razem? Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie mamy.
Coleman powiedział, że Falin był kochankiem Zimowej Królowej. Myśl o tym sprawiała,
że bolało mnie serce, jakby tkwił w nim kolejny nóż. Nie podobało mi się to uczucie. Lepiej
byłoby się teraz pożegnać. Nie widzieć go już. Ale ten pomysł też mi się nie podobał.
Nie muszę teraz o tym decydować. Nie powiedział mi prawdy, ale ja też miałam swoje
sekrety. Musiałam przestać z nim sypiać - w każdym znaczeniu tego słowa. To wszystko psuło.
I jeszcze, jakby wszystko nie było już wystarczająco skomplikowane, w różnych
wymiarach rzeczywistości zobaczyłam, że mój ojciec jest fae. Jedyny pewniak w moim życiu,
Śmierć, był koszmarnie niestały. I powiedział, że mnie kocha. Wciąż nie wiedziałam, co z tym
zrobić ani co do niego czuję. Zatrzymanie Falina było prostą receptą na katastrofę, podczas
gdy tak naprawdę potrzebowałam odrobiny normalności.
A mimo to nie chciałam się z nim żegnać.
- Podrzucić cię? - zapytałam, wskazując samochód Holly.
- Potrzebuję lunchu. A ty? Byłam głodna, ale... - Ja prysznica.
- Możesz wziąć prysznic, gdy będę gotował... - Jasny uśmiech stopił lód w jego oczach.
I już miałam kłopoty.
- Będziesz gotował dla sześciu osób. - Objęłam go i poprowadziłam ze schodów w
kierunku moich przyjaciół. - A tak przy okazji... Zabierz z mojej łazienki swoją szczoteczkę.
***KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ***