Twoje szczęście jest w Tobie


TJOHN POWELL SJ
TWOJE SZCZĘŚCIE JEST W TOBIE
Tłumaczyła Agnieszka Fulińska
Wydawnictwo WAM Księża Jezuici Kraków 1997




GŁÓWNE ZAŁOŻENIE
Szczęście jest stanem naturalnym
Na początku chciałbym przedstawić pewne założenie, które - mam nadzieję - Czytelnik zechce dokładnie przemyśleć. Zapewne nie wszyscy się z tą moją tezą zechcą zgodzić, ale mimo to będę na kartach tej książki zakładał, że bycie szczęśliwym jest naturalnym stanem istot ludzkich. Jest we mnie coś, co mówi mi, że zostaliśmy stworzeni do szczęścia. Wierzę, iż Bóg stworzył nas, abyśmy byli szczęśliwi najpierw na tym świecie, a następnie na wieki na tamtym. Z tego, moim zdaniem, wynika logicznie, że jeśli ktoś stale czuje się nieszczęśliwy, to coś musi być nie w porządku. Czegoś brakuje. Oczywiście, nie musi być to wina tego kogoś ani jego wybór. Utrzymuję jednak, że czegoś brakuje. Jakkolwiek by to było, proszę jedynie o cierpliwość, ponieważ na następnych stronach postaram się wyłożyć o co mi chodzi.
Wrodzone pragnienie - z dziejów rozwianych nadziei
Sądzę, iż każdy z nas doświadcza upartego, wrodzonego pragnienia szczęścia. Niestety wielu z nas raz na jakiś czas doświadcza również zawodu. Marzenia o szczęściu kończą się rozczarowaniem. Z pewnością każdy, podobnie jak ja, przeżył kiedyś rozczarowanie związane z nagłym rozpadem budowanych długo oczekiwań.

Przypuśćmy, że wyobrażaliśmy sobie, iż życie stanie się piękne, jeśli tylko dostaniemy "rower pod choinkę". I oto w Wigilię pod choinką pojawia się lśniący nowością rower. Radość jest niezmierna, ale po kilku dniach okazuje się, że lakier odchodzi płatami, błotniki łatwo się wyginają, osie kół zaczynają skrzypieć. Marzenie powoli, niemal bezboleśnie umiera, a my za ten czas zdążyliśmy wymyślić już nowy obiekt pożądania. I tak kolejne marzenia przeżywają swój moment chwały, aby następnie odejść w zapomnienie. A nasze nadzieje na trwałe szczęście gubią się gdzieś po drodze.
Oczekiwania i szczęście
Oczekiwania mają rzecz jasna wiele wspólnego z naszym szczęściem - to jedna z najtrudniejszych życiowych lekcji. Jak długo będziemy przekonani, że źródłem szczęścia są rzeczy zewnętrzne, czy nawet inni ludzie, nasze marzenia będą skazane na śmierć. Prawdziwe równanie brzmi TS=T. Twoje szczęście jest w tobie.
Jesteśmy, w ogromnej większości, niepoprawnymi romantykami. A smutna romantyczna nadzieja nie umiera łatwo. Wciąż snujemy marzenia, koloryzujemy rzeczywistość, budujemy zamki na piasku. O życiu i szczęściu myślimy jak o zamku szyfrowym: kiedy już odnajdziemy właściwą kombinację cyfr, drzwi staną otworem. A jednak póki obietnicą szczęścia będą dla nas przedmioty lub inni ludzie, frustracja znajdzie sposób, aby zastąpić nam drogę.
Kilka lat temu pewien rozwiedziony prawnik wyraził opinię, iż przyczyną większości rozwodów są nierealistyczne oczekiwania. Jack uważa, że małżeństwo z Jill będzie nieprzerwanym pasmem radości. Nazywa ją "aniołem" i "kotkiem". Jest ona wszystkim, czego mógłby zapragnąć. Szepcze jej do ucha romantyczne strofy i pieśni miłosne. A potem, ledwie przebrzmiał dźwięk weselnych dzwonów, staje w obliczu prawdy: w życiu zdarzają się złe humory, przypalone obiady, papiloty na głowie, tycie, a czasem także nieprzyjemny oddech i zapach ciała. Jack zaczyna się zastanawiać, jak mogło mu się coś takiego przytrafić. W głębi duszy pojawia się przekonanie, że został oszukany. Postawił fortunę na "anielskie oblicze" i najwyraźniej przegrał.
Podobnie Jill: przed ślubem czuła przyspieszone bicie serca na każdą myśl o Jacku. Małżeństwo z nim zdawało jej się rajem. "Tylko

Jackie, ja, no i dziecko... we troje będzie nam jak w niebie". A potem pojawia się popiół z papierosów, nałogowe oglądanie relacji sportowych w telewizji, drobne lecz jakże bolesne przejawy nieczułości. Porządek stercie ubrań nadaje wyłącznie kolejność, w jakiej były używane. Rycerz w lśniącej zbroi przemienił się w "zjadacza chleba". Brakuje zakrętki od pasty do zębów. Odpadająca klamka jest wciąż nie naprawiona. Jill coraz częściej płacze i zaczyna wertować książkę telefoniczną w poszukiwaniu poradni małżeńskich. Jack prowadził ją ku pięknemu zachodowi słońca - a potem nagle wszystko straciło blask.
Połowa zawieranych małżeństw kończy się rozwodem. Równie bolesny smutek kończy 65% ponownych małżeństw. Rozwiane złudzenia pojawiają się zawsze tam, gdzie oczekujemy, że coś lub ktoś uczyni nas szczęśliwymi. Tego rodzaju oczekiwania zawsze biorą w łeb. Zamek Camelot i "idealny" człowiek po prostu nie istnieją. Oczekiwania zawsze wydają się podniecające, ale ich blask szybko gaśnie wśród ciemności i rozczarowań. Pierwszym przejawem błędnego rozumowania jest oczekiwanie, że przedmioty lub ludzie przyjmą na siebie odpowiedzialność za nasze szczęście. Widziałem kiedyś rysunek przedstawiający ogromną kobietę stojącą nad swym siedzącym obok maleńkim mężem i żądającą: "uczyń mnie szczęśliwą!". To był tylko rysunek. Żart rysunkowy. Rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Właśnie dlatego był zabawny. Nikt nie może uczynić nas naprawdę szczęśliwymi albo naprawdę nieszczęśliwymi.
Smutna statystyka
Zakładam, że każdy z nas jest zdolny do wykształcenia w sobie "nawyku szczęścia". Ale filozof Thoreau powiedział kiedyś, że większość z nas "żyje w cichej rozpaczy". Thoreau był zdania, że zrezygnowaliśmy z nadziei na prawdziwe i trwałe szczęście, a współczesność zdaje się tylko potwierdzać to w stopniu przytłaczającym. Mogłoby się zatem wydawać, iż Thoreau miał rację. Rośnie odsetek rozwodów, podobnie jak nadużyć małżeńskich i nadużyć nieletnich; wzrasta także uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Coraz częstsze stają się ciąże u nastolatek. Na ulicach naszych miast szaleją gangi. Policja nierzadko musi patrolować korytarze szkół średnich. Więzienia pękają w szwach. Groźba wojny nie znika

z powierzchni ziemi. Wielu ludzi sądzi, że wszystko to w wystarczająco tłumaczy ogólnonarodowe poczucie braku szczęścia.
Wiemy, że nawet powietrze, którym oddychamy, jest zanieczyszczone. Spadający na nasze plony deszcz to "kwaśny deszcz". Nasze pożywienie znajduje się pod ciągłym obstrzałem oskarżeń o zawartość składników rakotwórczych. Prześladuje nas senny koszmar o AIDS, chorobie mającej zebrać żniwo milionów istnień. Panuje przekonanie, iż nikt nie jest w stanie przyjąć tego wszystkiego do wiadomości bez ryzyka popadnięcia w przygnębienie. Innymi słowy, jeśli nie czujesz się źle, to znaczy, że nie zwracasz uwagi na to co się wokół ciebie dzieje. Lub też, żeby posłużyć się sformułowaniem Waltera Cronkite'a: "Jeśli uważasz, że wszystko na świecie jest w porządku, powinieneś być może oddać swój telewizor do naprawy".
Nie powinien zatem dziwić fakt, że Światowa Organizacja Zdrowia uznała depresja za najbardziej rozpowszechnioną chorobę na świecie. Jedna trzecia Amerykanów budzi się codziennie z uczuciem przygnębienia. Eksperci oceniają, że za całkowicie szczęśliwych uważa się zaledwie 10-15% mieszkańców Ameryki. Najwyższy odsetek samobójstw wśród osób z wyższym wykształceniem zanotowano wśród psychiatrów. Wynika z tego, że nawet psychiatria nie może zaopatrzyć człowieka w kombinację cyfr otwierającą drzwi do tajemnicy szczęścia. W rezultacie szczęście otoczone jest atmosferą cynizmu. Ponieważ dla tak wielu z nas poszukiwania okazały się bezowocne, reszta może się poddać. A więc łykaj proszki, otocz się mgiełką chemicznego odurzenia, jedz, pij i staraj się wyglądać na zadowolonego. Ktoś powiedział, że "życie to walka, po której się umiera". Dla wielu ludzi obietnica prawdziwego szczęścia jest tylko okrutnym żartem. Jest niczym wisząca zawsze przed naszym nosem marchewka, mająca zachęcić nas do jeszcze szybszego biegu i jeszcze bardziej wyczerpujących prób.
Szczęście z reklamy
Pomimo rozczarowań, jakich doznajemy w związku ze światem zewnętrznym, nie jesteśmy zazwyczaj skłonni do wewnętrznych poszukiwań. Być może Dag Hammarskjóld miał rację mówiąc, że nasza wielkość objawia się w eksploracji wszechświata, a nasza
10

małość - w zgłębianiu tajemnic wnętrza. A może zostaliśmy porwani przez wszechogarniające fale reklamy? Zapewnia się nas, że będziemy szczęśliwi, jeśli kupimy jakiś produkt i zaczniemy go używać. Będziemy wspaniale wyglądać, wspaniale pachnieć. Popędzimy autostradą życia w szczęśliwym, szaleńczym pędzie bez hamulców. Świat reklamy każe nam wierzyć, że szczęście jest po prostu mnożeniem przyjemności.
Przyjmujemy ten zakład i zabieramy się do konsumpcji wszystkich tych mających dać szczęście dóbr. A mimo to nadal "żyjemy w cichej rozpaczy". Promocyjne bony na szczęście okazują się niewypłacalne. Oto anegdota o pewnej młodej sprzedawczyni perfum. Nad stoiskiem, przy którym pracowała, widniał wielki napis: "DZIĘKI TYM PERFUMOM ZDOBĘDZIESZ MĘŻCZYZNĘ!" Pewnego razu do lady podeszła drobna, zasuszona stara panna i ostrożnie zapytała młodą ekspedientkę:
- Czy te perfumy rzeczywiście gwarantują zdobycie mężczyzny? Dziewczyna odpowiedziała:
- Gdyby tak było, to czy stałabym tu przez osiem godzin dziennie sprzedając kosmetyki?
Czy oznacza to po prostu, że nasze oczy mogą przyswoić sobie więcej szczęścia niż nasz przewód trawienny? Czy też jest to jedynie kwestia nierealistycznych oczekiwań? Osobiście uważam, że nie jest to wcale takie proste. Sądzę, że szukamy szczęścia we wszelkich możliwych niewłaściwych miejscach. Wiążemy nadzieje z osobami i przedmiotami, które zwyczajnie nie są w stanie ich spełnić. Żeby o tym nie zapomnieć, powiesiłem nad lustrem w mojej łazience następujący napis: "Patrzysz w oczy osobie, od której zależy twoje szczęście". Codziennie coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to prawda.
"Zapis rodzicielski"
Jedną z przyczyn, dla których wielu z nas myli źródła szczęścia, jest tak zwany zapis rodzicielski, czyli informacje pochodzące od osób mających na nas wpływ w okresie niemowlęctwa i dzieciństwa. Przyszliśmy na świat w poszukiwaniu odpowiedzi i odpowiedzi uzyskane we wczesnych okresach życia zostały dokładnie zapisane
11

przez mechanizm naszej pamięci. Przez cały dzień, a nawet podczas snu, modele te pracują w głębi naszych umysłów.
"Co sprawi, że będę szczęśliwy?" - to najczęstsze pytanie, jakie zadaje sobie w głębi serca człowiek. Większość odpowiedzi, jakie znamy z dzieciństwa, nie została nam przekazana ustnie, ale odegrana przed nami. Uczymy się patrząc, a nie słuchając słów. Obserwowaliśmy zmartwienia rodziców, więc nauczyliśmy się martwić. Słyszeliśmy spór o pieniądze, więc doszliśmy do wniosku, że pieniądze są niezbędne do szczęścia. W słowach, gestach i wyrazach twarzy rodziców wyczytywaliśmy ich zależność od innych, toteż wniosek nasuwał się sam: inni mogą dać nam szczęście. Mogliśmy też usłyszeć oskarżenia typu: "Doprowadzasz mnie do szału". Wnioskowaliśmy zatem, że inni mogą także doprowadzać do szału. Że najwidoczniej od innych zależy, czy jesteśmy szczęśliwi, czy nieszczęśliwi, poirytowani czy radośni, czy czujemy się bezpiecznie, czy nie. Mogliśmy też przejąć się starym powiedzeniem: "Obyśmy tylko zdrowi byli, a reszta..." Przez pewien czas uważałem się za niezależnego myśliciela. Jednak z wiekiem coraz bardziej odczuwam, do jakiego stopnia owe zapisy rodzicielskie są częścią mnie i mojego życia. Przez cały czas muszę rewidować i korygować moje poglądy.
Pułapki porównań i współzawodnictwa
"Porównywanie" jest jednym z najmocniej zakorzenionych w nas nawyków. Porównywano nas z innymi od momentu, gdy ujrzeliśmy światło dzienne. "Jaki podobny do ojca". "Jaka podobna do matki". Porównanie dotyczy zazwyczaj:
wyglądu,
rozumu,
zachowania,
osiągnięć.
Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś przystojniejszy, inteligentniejszy, lepiej wychowany i mający większe osiągnięcia niż my. Być może nasi rodzice i nauczyciele stawiali nam takie osoby za przykład. "Dlaczego nie potrafisz być taki/taka jak...?" "Dlaczego nie idzie ci jak bratu?" "Będziesz lepiej wyglądać z grzywką - ludzie przestaną
12

zwracać uwagę na twoje zbyt wysokie czoło". W ten sposób uczyliśmy się porównywać siebie do innych. Tymczasem psychplogowie zgodnie twierdzą, że porównywanie jest zabójcze dla prawdziwego zadowolenia z siebie.
Nieco inaczej sprawy się mają z pułapką współzawodnictwa. Wielu z nas popychano do walki z innymi w szkole i poza szkołą. Rzecz jasna, ci inni także byli podjudzani przeciwko nam. Przedmiotem współzawodnictwa były stopnie szkolne, wyróżnienia sportowe, popularność, prawo uczestnictwa w różnorakich "grupach". Niestety, blizny powstałe w wyniku takiego wyścigu mogą pozostać na całe życie. Mimo to wielu z nas nie rezygnuje ze współzawodnictwa. W przeciągu lat zmieniają się tylko symbole społecznej pozycji. Wciąż cieknie nam ślinka na myśl o zaszczytach. W naszych sercach zapuszcza korzenie żółty kwiat zazdrości: "Gdybym tylko mógł/mogła tak wyglądać..." "Gdybym potrafił/potrafiła tak mądrze się wyrażać..." "Gdybym miał/miała taki dom..." "Gdybym zarabiał/zarabiała tyle co..." Nigdy jednak nawet nie przybliżamy się do tych gdybań, zresztą odległość może mieć znaczenie w grze w strzałki. Ze współzawodnictwa wszyscy wychodzą przegrani.
Moje własne doświadczenia i wnioski
Moje życiowe doświadczenie sprawiły, że miałem kontakt z ludźmi różnych zawodów. Wielu dzieliło się ze mną swymi osobistymi problemami i sukcesami. Przez lata związków z innymi ludźmi starałem się notować w pamięci wszelkie uwagi dotyczące dróg prowadzących do szczęścia, bo przecież oprócz zainteresowania zawodowego tkwiła we mnie także osobista potrzeba znalezienia szczęścia. Pamiętam dokładnie zarówno sukcesy, jak i porażki. Są "ślepe zaułki", które wyglądają pociągająco, ale prowadzą donikąd. Są szczyty, na które trzeba wspinać się powoli krok za krokiem. Są "pułapki", w które wpadamy nazbyt łatwo.
I kiedy tak wracam do wspomnień, przekonuję się, że szczęście leży w zasięgu ręki. Problem polega na tym, że gdy próbujemy po nie sięgnąć, wyciągamy rękę w niewłaściwym kierunku. Szczęście jest - i zawsze było - tylko w nas samych.
A oto inny ważny wniosek: szczęście jest produktem ubocznym. Pojawia się jako rezultat innych czynności. Podobnie jak nieuchwytny
13

motyl, szczęście nie daje się złapać, jeśli biegniemy prosto przed siebie. Wszelkie próby schwytania szczęścia ot tak po prostu są z góry skazane na niepowodzenie. Wszystkiego innego - jedzenia, schronienia, wiedzy - możemy szukać według z góry utartych, prostych metod. Ale nie szczęścia. Do szczęścia dociera się poprzez "coś innego".
Czym zatem jest to coś innego? Kiedy tak rozmyślam nad własnymi doświadczeniami, dochodzę do przekonania, że to coś innego można sprowadzić do dziesięciu zadań lub też ćwiczeń. Z pewnością znajdą się tacy, którzy się ze mną nie zgodzą i zechcą poprawić moją listę dziesięciu zadań (tych "innych rzeczy"). Zapraszam z całego serca. Są to po prostu te rzeczy, których doświadczenie uważam za konieczne dla osiągnięcia szczęścia. W książce tej postaram się wyjaśnić, na czym polegają owe zadania. Karty tej książki są moim serdecznym podarunkiem dla Czytelników. Mam nadzieję, że przyjmą ją z otwartymi rękami i przeczytają z otwartym umysłem.
Uwagi końcowe
Zadania życiowe są niczym szerokie aleje prowadzące ku szczęściu człowieka. Nie są to proste ćwiczenia, z którymi można uporać się raz na zawsze i mieć spokój. Sprawa nie polega na wrzucaniu żetonów do automatu rozdającego szczęście: wrzucisz odpowiednią ilość, a na podajniku pojawi się słodki balonik szczęścia! Byłoby to rozdawanie recept na szybkie szczęście. Życie jest procesem - procesem stopniowego wzrostu. Zadania życiowe wypełnia się stopniowo. Ścieżka ku szczęściu przypomina most, przez który trzeba przejść, a nie róg ulicy, za który należałoby skręcić.
Skoro zaś szczęście jest produktem ubocznym, obietnica brzmi tak:
im dalej zajdziemy w realizacji omówionych poniżej zadań życiowych, tym większe poczucie pokoju z samym sobą i satysfakcji stanie się naszym udziałem. Im głębiej spojrzymy w nasze wnętrza, im mniej będziemy uzależniać nasze szczęście od innych rzeczy i osób, tym silniejsze będzie nasze doświadczenie sensu i celu życia. Pamiętajcie, to nie znaczy: wszystko albo nic. To znaczy raczej: wciąż więcej i więcej. Żyć znaczy rozwijać się, a rozwój zawsze przebiega stopniowo.
14

Łacińskie słowo beatus znaczy "szczęśliwy". Beatitudo - "szczęśliwość", ale i "błogosławieństwo" - to zarazem "wyzwanie" i "spełnienie". To obietnica nagrody - prawdziwego szczęścia - dla ludzi, którzy podejmą wyzwanie i stopniowo będą zbliżać się do jego wypełnienia. Oto moje beatitudes, moje błogosławieństwa.

ZADANIE PIERWSZE
Zaakceptować siebie
Mamy skłonność do przywiązywania się do rzeczy i poglądów. 'Niechętnie rozstajemy się z raz ustalonymi wyobrażeniami o sobie samych. A jednak wiośnie umiejętność porzucania starych poglądów jest podstawa rozwoju. Muszę nauczyć się odrzucać statyczny obraz tego, czym - jak mi się wydaje - jestem. Jeśli pragnę wzrastać, nie mogę trzymać się kurczowo przeszłości. Muszę uzmysłowić sobie, ze jestem tylko i wyłącznie sobą i że moje życie jest procesem: wiecznym uczeniem się, zmianą, wzrostem. Jedyną istotną rzeczywistością jest: kim jestem właśnie teraz. Nie jestem tym, kim byłem. Nie jestem także tym, kim będę. Ale przede wszystkim musze sobie uświadomić, że jestem tym, kim powinienem być, i że jestem wystarczająco obdarowany, by w moim życiu czynić to, co powinienem czynić.
Oznaki samoakceptacji
Akceptacja samego siebie zakłada przede wszystkim radość z tego, kim się jest. Zwykłe pogodzenie się z tym, kim się jest, to zaledwie akceptacja typu: "mogło być gorzej". Bywa to zniechęcające. Jeśłi zatem mam być osobą szczęśliwą, muszę nauczyć się cieszyć z tego, kim jestem. Nie jest to łatwe. Wszyscy mamy "podświadomość". Stanowi ona kryjówkę lub, jeśli kto woli, cmentarzysko dla tego, co "szpetne", z czym nie mamy odwagi się zmierzyć bądź też nie
Twoje szczęście... 2 17

potrafimy z tym żyć. Niestety, to co pogrzebaliśmy nie jest martwe, ale wciąż żyje i nadal wywiera na nas wpływ. My jednak nie jesteśmy tego świadomi.
Dlatego nie jest łatwo stanąć oko w oko z takimi pytaniami jak:
"Czy rzeczywiście akceptuję samego siebie? Czy jestem zadowolony z tego, czym jestem? Czy widzę cel i sens tego, czym jestem?" Łatwe i szybkie odpowiedzi nie są tu całkiem wiarygodne. Jednak oznaki akceptacji samego siebie są widoczne w życiu codziennym. Wymienię teraz dziesięć symptomów, które - jak sądzę - są łatwo dostrzegalne u osób naprawdę akceptujących siebie takimi, jakimi są.
1. Ludzie, którzy akceptuje} samych siebie, są szczęśliwi. Być może zabrzmi to dziwnie, ale pierwszą oznaką samoakceptacji jest właśnie poczucie szczęścia. Zaczyna się błędne koło, powiecie. A jednak ludzie, którzy naprawdę są zadowoleni z tego, kim są, mają zawsze dobre towarzystwo. Przez 24 godziny na dobę przebywają z osobą, którą lubią. Ta dobrze znana, urocza osoba zawsze jest przy nich, na dobre i na złe. Niewiele rzeczy jest w stanie ich unieszczęśliwić. Jeśli nawet inni są dla nich nieczuli lub nastawieni wobec nich krytycznie, ci, którzy naprawdę kochają samych siebie, będą przekonani, że musiało zajść jakieś nieporozumienie. A jeśli nie, to widocznie owa nieczuła bądź krytyczna osoba ma jakiś osobisty problem. Efektem będzie współczucie, a nie złość na tę osobę.
2. Ludzie, którzy akceptuje samych siebie, z łatwością wychodzą innym naprzeciw. Im bardziej akceptujemy samych siebie, tym głębsze jest nasze przekonanie, że inni też nas polubią. Wyprzedzamy zatem ich akceptację i lubimy przebywać w ich towarzystwie. Pewnym krokiem wchodzimy do pokoju pełnego obcych ludzi i bez zakłopotania przedstawiamy się innym. O otwarciu siebie na innych myślimy jak o ofiarowywanym podarunku, o innych - jak o darze, który należy przyjąć uprzejmie i z wdzięcznością. Niemniej, jeśli naprawdę kochamy samych siebie, doceniamy i smakujemy także chwile samotności. Prawdą jest, iż dla tych, którzy z radością akceptują siebie, samotność jest spokojem. Dla tych zaś, którym brak tej akceptacji, może ona oznaczać ból i rozpacz. Doświadczenie samotności jako pustki powoduje, że człowiek szuka rozrywki za każdą cenę - w gazecie, filiżance kawy, w grającym na cały regulator radiu.
18

3. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, si) zawsze otwarci na uczucia i komplementy. Jeśli naprawdę akceptuję samego siebie i jestem z siebie zadowolony, będę w stanie przyjąć do wiadomości, że ktoś ofiarowuje mi uczucie. Przyjmę od innych miłość jako zaszczytne wyróżnienie i z wdzięcznością. Nie będę tłumić w sobie nie wypowiedzianego ostrzeżenia: "Gdybyś naprawdę mnie znał/znała, nie pokochałbyś/nie pokochałabyś mnie". Będę również zdolny przyjąć i zinterioryzować życzliwe uwagi i komplementy. Co więcej, sprawią mi one przyjemność. Nie będę się wiecznie zamartwiać wątpliwościami co do motywów kierujących osobą wypowiadającą komplement:
"W porządku, ale o co naprawdę ci chodzi?" "Czego chcesz ode mnie?" Nie będę mruczał kpiąco pod nosem: "Oczywiście nie mówisz tego serio".
4. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, potrafią "naprawdę" być sobą. W zależności od stopnia samoakceptacji wytwarzamy wokół nas atmosferę autentyczności. Innymi słowy, aby stać się sobą, trzeba najpierw zaakceptować siebie. Wtedy dopiero będziemy prawdziwi. Kiedy nasze uczucia zostaną zranione, będziemy mogli krzyknąć głośno "Och!" Kochając i ubóstwiając drugą osobę będziemy szczerze i otwarcie wyrażać miłość i uwielbienie dla tej osoby. Obawy przed niezrozumieniem nie będą nas dręczyć. Nie będziemy się zamartwiać o to, czy nasze uczucie będzie odwzajemnione. Jednym słowem, będziemy po prostu sobą.
Autentyczność oznacza, że nie musimy dźwigać ze sobą - niczym bagażu w naszej podróży przez życie - zestawu masek na każdą okazję. Oznacza, że jesteśmy w stanie postawić sprawę jasno: nie mam obowiązku nikomu się przypochlebiać, mam tylko obowiązek pozostawać sobą. Dostajecie to, co widzicie. To ja i tylko ja, oryginalne dzieło Boga. Nie szukajcie kopii, one nie istnieją. Większość z nas tak długo nakładała maski, że zatraciliśmy poczucie, gdzie kończy się rola, a zaczyna prawdziwe "ja". Wszyscy jednak instynktownie wyczuwamy autentyczność. Kiedy uda nam się być sobą, odczuwamy ukojenie, które przynosi szczerość.
5. Akceptacja samego siebie dotyczy chwili obecnej. Wczorajsze "ja" jest historią. Jutrzejsze "ja" jest nieznane. Życie w oderwaniu od przeszłości i bez wybiegania w przyszłość nie jest łatwe. Niemniej
19

prawdziwa samoakceptacja musi dotyczyć tego, czym się jest w danym momencie teraźniejszości. Stary wierszyk ujmuje to tak:
"Za nic bywszośc swoją ma, kto na jestnosć - Jestem! - woła".
Nie ma znaczenia kim byłem, a nawet jakie popełniałem błędy. Liczę się tylko ja teraźniejszy. Podobnie akceptacja siebie teraźniejszego wyklucza antycypację siebie przyszłego. Jeśli pokocham lub pozwolę innym pokochać siebie takim, jakim mógłbym być, miłość taka będzie bezużyteczna, a może nawet niszcząca. Podstawą każdego prawdziwego uczucia jest rezygnacja ze stawiania warunków, tymczasem potencjalność zakłada warunkowość: "Pokocham cię, jeśli będziesz..." Kochany stary Charlie Brown powiedział raz, że "największe cierpienia życiowe wynikają z wielkich możliwości".
6. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, potrafią śmiać się z siebie. Zbyt poważne traktowanie siebie jest prawie zawsze objawem niepewności. Stare chińskie przysłowie mówi: "Błogosławieni ci, którzy potrafią śmiać się z siebie. Nigdy nie zabraknie im rozrywki". Zdolność do przyznania się do własnych słabości i zachcianek oraz umiejętność śmiania się z nich wymagają jeszcze większego poczucia bezpieczeństwa niż to, które daje samoakceptacja. Dopiero świadomość, że jest się w czymś dobrym, pozwala przyznać się do własnych braków. Kto posiadł tę tajemnicę, potrafi się z nich śmiać nawet wtedy, gdy wyjdą na światło dzienne, a ludzie się o nich dowiedzą. "Nigdy nie obiecywałem ci kobierca z róż, nieprawdaż?"
7. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, potrafią rozpoznawać i zaspokajać swoje potrzeby. Ci, którzy potrafią zaakceptować siebie, umieją także zdać sobie sprawę ze swoich potrzeb: fizycznych, emocjonalnych, intelektualnych, społecznych i duchowych. Sprawdza się tu porzekadło, że miłosierdzie zaczyna się w domu. Jeśli nie kocham samego siebie, nie będę w stanie pokochać nikogo innego. Próby lekceważenia własnych potrzeb mogą się okazać zabójcze dla jednostki. Bliźniego należy kochać jak siebie samego. Zabrzmi to
20

może banalnie, ale naprawdę im bardziej kocham samego siebie, tym więcej spontanicznego, naturalnego uczucia będę w stanie ofiarować bliźnim.
Ludzie, którzy akceptują samych siebie, starają się wypracować harmonijny model życia, tak aby być w stanie wychodzić naprzeciw swoim potrzebom. Zazwyczaj udaje im się zaspokoić potrzeby snu, odpoczynku, pracy i pokarmu. Powstrzymują się od wszelkiej przesady oraz szkodliwych nałogów: obżarstwa, palenia papierosów, pijaństwa czy narkotyków. Są ponadto w stanie wziąć pod uwagę potrzeby, prośby i żądania innych. Wyczuleni na potrzeby innych, umieją okazać prawdziwe współczucie i potrafią udzielić pomocy. Przy tym wszystkim zdarza im się odmawiać i nie odczuwają potem wyrzutów sumienia czy żalu. Po prostu znają zarówno swoje potrzeby jak i granice, których przekroczyć nie wolno.
8. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, potrafią się samookreślić. Klucze do samookreślenia znajdują w sobie, zamiast pytać o nie innych ludzi. Kto naprawdę akceptuje siebie, uważa pewne rzeczy za właściwe i słuszne, i nie zastanawia się nad tym, co pomyślą inni. Akceptacja samego siebie jest w dużej mierze odporna na psychologię tłumu i masowe reakcje. W razie potrzeby nie zawaha się popłynąć pod prąd. Jak by powiedział Fritz Perls: "Nie przyszedłem na świat, aby spełniać twoje oczekiwania, a ty nie urodziłeś się po to, żeby spełniać moje".
9. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, niełatwo tracą kontakt z rzeczywistością. Zrozumienie czym jest kontakt z rzeczywistością przychodzi zazwyczaj łatwiej, jeśli się uzmysłowi sobie w czym przejawia się jego brak. Kontakt z rzeczywistością wyklucza marzenia na jawie lub wyobrażanie sobie, kim moglibyśmy być, gdybyśmy byli inną osobą. Nie warto tracić energii na żale, że nie jesteśmy inni. Należy cieszyć się życiem takim, jakie jest i w takie właśnie życie należy zaangażować swe siły. Nie wolno schodzić na manowce rozmyślań o tym, czym "moglibyśmy" być.
10. Ludzie, którzy akceptują samych siebie, są asertywni. Ostatnim objawem samoakceptacji jest postawa, którą zwykło się nazywać asertywnością. Akceptujący siebie człowiek przyznaje sobie prawo do
21

poważnego traktowania, do własnych poglądów i własnych wyborów. W każdy związek wchodzi tylko na zasadzie równorzędnego partnerstwa. Nie zgadza się przyjąć roli przegrywającego ani też nie podejmuje decyzji za innych. Zastrzega sobie także prawo do popełniania błędów. Wielu z nas rezygnuje z asertywności w momencie, gdy czuje, że może być w błędzie. Ukrywamy własne poglądy, preferencje. Pełna radości samoakceptacja jest powołaniem do asertywności: do szacunku dla samego siebie, do umiejętności wyrażania samego siebie w sposób otwarty i szczery.
Samoakceptacja nie jest zamaskowaną formą egocentryzmu
W większości z nas słowa o potrzebie miłości własnej wywołują rumieniec wstydu. Odczuwamy bardzo silny lęk przed egocentryzmem. Nie wiem, czy jeszcze mówimy o "siedmiu grzechach głównych", jedno jest pewne: pychę umieszczono na początku. Zaskakujące jest to, że egocentryzm (czy też narcyzm) bywa raczej wynikiem nienawiści, a nie miłości do samego siebie. Egocentryk odczuwa bolesną pustkę i próbuje ją zapełnić bufonadą, współzawodnictwem, triumfem nad innymi itd. Człowiek, który lubi samego siebie, przebrnął już przez trudy wojny domowej o własną akceptację. Działa umilkły, ciemność przeminęła. Cierpienie, które skupiało całą uwagę, w końcu się poddało. Nareszcie zapanował pokój, a wraz z nim pojawiła się wolność do wyjścia od siebie ku innym. Tylko ci, którzy prawdziwie i z radością akceptują siebie, potrafią osiągnąć stan prawdziwej miłości i troski o innych.
To właśnie miał na myśli wielki psychiatra Cari G. Jung, gdy pisał: "Wiemy wszyscy, co Jezus powiedział o tym, jak traktujemy braci naszych najmniejszych. Co zatem będzie, jeśli najmniejszym i najbardziej potrzebującym z tych braci okażę się ja sam7." Jakże często dobrzy, porządni ludzie są przekonani, że niezadowolenie z siebie wychodzi na zdrowie. To, co wydaje im się "aniołem światłości", w rzeczywistości okazuje się pokusą. Stwierdzenie:
"Zamierzałem być lepszy niż jestem" brzmi bardzo zniechęcająco. Niszczy naszą świadomość miłości Bożej do każdego z nas. I choć niezadowolenie z siebie może być odebrane jako przejaw skromności i obiektywizmu, to jednak faktycznie podważa naszą miłość i dyskre-
22

dytuje w naszych oczach wszelkie pozytywne uwagi o nas i naszych osiągnięciach. Niezadowolenie po cichu okrada nas ze szczęścia, do którego zostaliśmy stworzeni.
Wydaje mi się, że zarówno pycha, jak i prawdziwa pokora mają jedno źródło - jest nim uświadomienie sobie i posmakowanie własnych przymiotów i talentów. Drogi cnoty i występku rozchodzą się jednak bardzo szybko. Pycha uważa przymioty i talenty, za zasługi osobiste, czeka na pochwały, szuka okazji do wyładowania złości. Czuje się samotnie, gdy nie przychodzi uznanie i nagroda. Pokora wie, że "nie mam niczego, czego mi nie dano". Pokora nie jest łapczywa, ale pełna wdzięczności.
Przeszkody w akceptacji samego siebie
Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że zanim zacznie się szukać właściwych rozwiązań, należy najpierw dokładnie zdefiniować problem. Zapytajmy więc: dlaczego samoakceptacja jest tak trudna dla wielu z nas? Odpowiedź, jak sądzę, brzmi: Ponieważ wszyscy mamy kompleks niższości. Ci, którzy zdają się nie cierpieć na ten rodzaj kompleksów, po prostu udają.
Przychodzimy na świat zadając pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi. Najbardziej oczywiste pytanie brzmi: Kim jestem? Od dnia narodzin aż do piątego roku życia odbieramy średnio 431 negatywnie nacechowanych przekazów dziennie. "Zejdź stamtąd". "Jesteś na to za mały". "Oddaj mi to! Mogłeś się skaleczyć". "Znowu nabałaganiłeś". "Daj spokój, proszę. Miałem ciężki dzień". Pewien mój przyjaciel zaklina się, że aż do ósmego roku życia był przekonany, iż jego imię brzmi "Freddy-Nie wolno". Z całą pewnością takie wczesne wrażenie własnej nieodpowiedniości pozostaje w nas głęboko zakorzenione.
Na pewno przeszkody na drodze do samoakceptacji są równie zindywidualizowane jak osobiste koleje życia każdego z nas. Powody, dla których ja nie potrafię w pełni cieszyć się z tego, kim jestem, różnią się nieco od przyczyn, dla których ty nie potrafisz w pełni cieszyć się z tego, kim jesteś. Zęby zatem jasna definicja problemu stała się możliwa, zacznijmy od pięciu ogólnych kategorii, które wymienimy poniżej. Którą spośród nich jest mi najtrudniej zaakceptować? Którą najłatwiej? Spróbujcie notować (chociażby
23

w myśli) spostrzeżenia na ten temat. Ułóżcie je w kolejności od najłatwiejszej do najtrudniejszej do pokonania przeszkody na drodze ku akceptacji samego siebie. Oto owe kategorie:
moje ciało,
mój rozum,
moje błędy,
moje uczucia i emocje,
moja osobowość.
Czy akceptuję moje ciało?
Wygląd zewnętrzny jest siłą rzeczy pierwszym i najczęstszym przedmiotem porównań i uwag. Co za tym idzie, staje się dla wielu z nas poważną przeszkodą w akceptacji samego siebie. Psychologowie kliniczni twierdzą często, że wygląd zewnętrzny jest najistotniejszym czynnikiem samooceny. Większość z nas chciałaby zmienić przynajmniej jedną cechę swojego wyglądu. Chcielibyśmy być wyżsi lub niżsi, mieć gęstsze włosy lub mniejszy nos. Trafiłem kiedyś na test samooceny. Zaczynał się od polecenia stanięcia przed lustrem obejmującym całą sylwetkę, a dalsze instrukcje brzmiały następująco:
"obracaj się w lewo i w prawo, uważnie i krytycznie przyglądając się swojemu wyglądowi; następnie spójrz w oczy swojego odbicia w lustrze i zadaj sobie pytanie - Czy podobam się sobie fizycznie?" Zdarza się, że osoby piękne nie potrafią ładnie "opakować" swojej urody. Dlatego trzeba sobie również zadać szczere pytanie: "W jakim stopniu moje ubranie wpływa na moją samoakceptację?" Najdrobniejsza nawet nieszczerość oznacza start z niewłaściwej pozycji.
Zdaniem chirurgów plastycznych efektem operacji usuwających wady fizyczne jest niemal natychmiastowa zmiana w psychice pacjenta. Osoba, która wygląda lepiej, staje się bardziej towarzyska, sympatyczniejsza i okazuje innym większe zaufanie. Pewien chirurg-ortopeda mówił mi kiedyś, że doradza swoim starszym pacjentkom, aby robiły sobie makijaż i dbały o fryzurę. Odpowiednich rad udziela również starszym mężczyznom. Opowiedziawszy mi o tym uśmiechnął się i dodał:
To niewiarygodne, jak poprawa wyglądu podnosi wyobrażenie o sobie i samopoczucie moich paqentów.
24

Akceptacja własnego wyglądu zewnętrznego wiąże się także z problemem zdrowia. Silni ludzie niekoniecznie są wyposażeni w silne ciała. Wielu z nas, z powodów np. genetycznych, musi żyć z taką czy inną wadą fizyczną: słabymi płucami lub oczami, kurczami w jelitach, wrzodami żołądka, kłopotami ze skórą, padaczką czy cukrzycą. Nie powinniśmy lękać się pytania - zadawanego samemu sobie - w jakim stopniu te ułomności fizyczne wpływają na naszą samoakceptację. I znowu - jedynym prawidłowym punktem wyjścia jest całkowita szczerość. Tylko prawda czyni nas wolnymi.
Czy akceptuję swój rozum?
Niemal każda szkoła i niemal każdy pracodawca kładzie nacisk na inteligencję. Współzawodnictwo intelektualne może odgrywać istotną rolę w stosunkach międzyludzkich. Większość z nas nosi gdzieś w pamięci bolesne wspomnienie sytuacji, w której zostaliśmy wyśmiani lub zawstydzeni na forum klasy lub w innej sytuacji towarzyskiej. Pamiętamy, jak inni spoglądali na nas z politowaniem lub też obśmiewali nasze wypowiedzi, pytania, zachowanie.
Musimy zatem zadać sobie pytanie, czy zadowala nas taka ilość i jakość inteligencji, jaką zostaliśmy obdarzeni. Czy mam zwyczaj porównywać moją inteligencję z innymi? Czy odczuwam lęk przed towarzystwem ludzi, którzy są bystrzejsi albo wiedzą więcej ode mnie? Pytania te i odpowiedzi na nie mogą mieć poważny wpływ na moją samoocenę i - co za tym idzie - na moje szczęście.
Czy akceptuję moje błędy?
Natura ludzka jest słaba. Dlatego wymyślono gumki do ołówków. Wszyscy popełniamy błędy. Pan Bóg wyposażył zwierzęta i ptaki w nieomylny instynkt, ale ludzie muszą uczyć się większości rzeczy metodą prób i błędów. Pewien mędrzec powiedział: "Spróbuj uczyć się na błędach innych. Życie jest zbyt krótkie, aby pozwolić sobie na popełnianie ich wszystkich samemu". Większość ludzi uważa za oczywiste, że nie popełniając błędów, nie dochodzi się też zazwyczaj do żadnych odkryć. Jedynymi prawdziwymi błędami są te, które nie uczą nas niczego. Błędy są doświadczeniami w procesie uczenia się. A więc powitajmy je wśród nas!
25

Podobnie jak większość cnót, duch zrozumienia i tolerancji zaczyna się na własnym podwórku. Tak już jest, że większość z nas musi przeżyć "rozpacz ego", zanim będziemy w stanie zaoferować samemu sobie odrobinę przyjaznego zrozumienia. Musimy sięgnąć przysłowiowego dna, zanim znowu będziemy mogli się wznieść.
Muszę zatem zadać sobie pytanie: Gdzie jestem? Czy wciąż roztrząsam "naszpikowaną błędami przeszłość"? Czy udało mi się pozbyć uczucia zakłopotania w obliczu niepowodzeń i przykrości? Czy mogę szczerze i ze spokojem powiedzieć: "Oto osoba, którą byłem, dawny ja. To nie jest osoba, którą jestem obecnie, nowy, teraźniejszy ja"? Wielu z nas nie uświadamia sobie, że popełnione w przeszłości błędy czegoś nas nauczyły, że po prostu trochę wydorośleliśmy. Czy zdaję sobie sprawę z tego, że dawny ja nauczył nowego ja wielu rzeczy7
Pułapką może się okazać identyfikacja z ciemną stroną osobowości i błędami przeszłości. Polega ona na utożsamianiu się z sobą dawnym. Ktoś np. w dzieciństwie był gruby, a jako dorosły jest szczupły. Istotne pytanie brzmi: czy myśli on o sobie jako o grubym, czy szczupłym? Rzecz jasna, rozwój zakłada zmiany, a zmienić oznacza "pozwolić odejść". Czy jest to dla ciebie łatwe czy trudne? W jakim stopniu? Pamiętaj, musimy startować z pozycji bezwzględnej szczerości albo nigdy nie dojdziemy do prawdy. A bez prawdy nie ma rozwoju, nie ma radości.
Czy akceptuję moje uczucia i emocje?
Większość z nas przeżywa wahania nastroju: wzloty i upadki. Istnieją jednak również takie uczucia, które na wygnanie skazuje sposób, w jaki zostaliśmy "zaprogramowani" we wczesnych latach życia. Ja na przykład zawsze odczuwam niechęć do przyznania się do strachu, ponieważ mój ojciec utrzymywał, iż "mężczyzna nie boi się nikogo ani niczego". Niektórzy czują się zobowiązani do tłumienia uczuć zazdrości lub samozadowolenia. Ktoś musiał ich kiedyś nauczyć, że takie uczucia są niedozwolone. Litowanie się nad samym sobą jest uzasadnionym uczuciem, które niemal powszechnie zostało skazane na potępienie. Każdemu chyba zdarzyło się usłyszeć - a może nawet uczynić - taką uwagę: "Ty to się wiecznie nad sobą użalasz".
26

Wydaje się, że na to jak sobie radzimy z różnymi emocjami wpływają nasze o nich sądy. Trzeba sobie zatem zadać również takie pytanie: Czy są we mnie uczucia, którym pozwalam stać się przeszkodami na drodze do radosnej akceptacji samego siebie? Czy odczuwając strach, ból, złość, zazdrość, niechęć, samozadowolenie lub litość dla samego siebie, potrafię się wyzbyć uczuć krytycznych w stosunku do mojej osoby i nie potępiać siebie? Czy istnieją we mnie uczucia, które chciałbym ukryć, mając przy tym nadzieję, że po prostu przeminą?
Czy akceptuję swoją osobowość?
Nie wdając się w szczegóły, można chyba założyć, nie narażając się na ryzyko, że istnieją określone typy osobowości. Wydaje się, że są one częściowo zakodowane genetycznie, a częściowo kształtują się we wczesnych etapach ludzkiego życia. Rzecz jasna, w obrębie każdego typu osobowości zdarzają się osobniki zdrowe i chore. Zawsze znajdzie się także miejsce dla zmian. Niemniej zasadniczy typ jest zazwyczaj dobrze ugruntowany w każdym z nas. I tak jedni z nas są ekstrawertykami, inni introwertykami; jedni są urodzonymi przywódcami, inni lojalnymi naśladowcami; jedni są milczący, inni gadatliwi;
jedni są zabawni, inni nie potrafią nawet właściwie odebrać dowcipu;
jedni są gruboskórni, inni nadwrażliwi. Ale każdy z nas jest jedyny i niepodobny do innych. Odróżniają nas indywidualne dary. Określają nas indywidualne ograniczenia. Co w mojej osobowości sprawia, że cieszę się, że jestem sobą? Czy mój typ osobowości wydaje mi się atrakcyjny, czy nieciekawy?
Chcąc lepiej zrozumieć swoją osobowość, można na przykład spróbować sporządzić spis cech, które określają nas najlepiej: cichy, szczery, dyplomata, dowcipny, elokwentny, uczuciowy, skomplikowany, samotnik, pełen radości, zamartwiający się itd. Następnie należy poprosić bliskiego i szczerego przyjaciela, aby ułożył podobną listę, która będzie się do nas odnosić - aby spróbował uchwycić najważniejsze, według niego, cechy naszej osobowości. Zestawienie tych dwóch list powinno dać do myślenia. Moja osobowość to ja-w-działaniu. Czy podoba mi się to, co widzę, czy też jestem sobą rozczarowany? Czy chciałbym przeprowadzić radykalne zmiany w mojej osobowości, czy też poprzestanę na tym, kim jestem? Czy
27

chciałbym, żeby ktoś taki jak ja został moim serdecznym przyjacielem?
Zaprogramowanie a samoakceptacja
Ktoś zrobił kiedyś żartobliwą uwagę, że najlepszym dowodem sprytu dziecka jest trafny wybór rodziców. Korzenie samoakceptacji tkwią w okresie niemowlęctwa i dzieciństwa. My, ludzie, mamy pewną cechę wspólną z komputerami: wszystko, co kiedykolwiek widzimy, słyszymy lub przeżywamy, zostaje na trwałe zapisane w naszym mózgu. Przeciętny mózg ludzki waży zaledwie około półtora kilograma, ale neurologowie twierdzą, że jeśliby zbudować komputer, który byłby w stanie przechować taką ilość informaqi jak mózg ludzki, komputer taki zająłby dziesięć pięter o powierzchni równej stanowi Teksas. Rudolph Dreikurs, psychiatra ze szkoły Adiera, twierdzi, że nie tyle to, co do nas powiedziano, ile to, co usłyszeliśmy (czego doświadczyliśmy), jest dla nas istotne. A - jak zasugerowaliśmy nieco wcześniej - nie wszystko, co słyszymy i przeżywamy utwierdza nas w przekonaniu, że każdy z nas jest cudownym tworem Bożym, którego przeznaczeniem jest wzrastać ku wspaniałej pełni człowieczeństwa.
Pewna nauczycielka, która uczy w "zerówce" w Montessori, opowiedziała mi kiedyś historyjkę, wbrew pozorom nie taką znów zaskakującą. Szkoła rozesłała formularze do rodziców przyszłych uczniów. Jedno z pytań brzmiało tak: "Czy jest coś, co państwa zdaniem powinniśmy wiedzieć o państwa dziecku, zanim rozpocznie ono naukę w szkole?" Niektórzy rodzice odpowiedzieli: "Nasze dziecko jest fantastyczne. Na pewno wszyscy je polubią". Nauczycielka wyjaśniła mi:
- Nauczyliśmy się oczekiwać od tych dzieci najwyższych osiągnięć. Są pewne siebie, asertywne i zawsze wydają się zadowolone.
Oczywiście wielu rodziców pisało, że ich dzieci są smutne, miewają napady złości i często płaczą.
- One wyrażają swoje niepokoje dokładnie tak, jak to opisali ich rodzice - pokiwała smętnie głową moja znajoma nauczycielka.
Jest rzeczą istotną, żebyśmy wiedzieli, jak posługiwać się tym rodzicielskim "zapisem". Nawet jako dorośli możemy "nagrać coś" na
28

szkodliwych informacjach. Powinniśmy oczywiście chcieć zachować te, które są pożyteczne i pomagają nam w życiu. Umysł ludzki jest niczym ogród: jeśli chcemy, żeby rosły w nim piękne kwiaty, musimy najpierw go wyplewić. Można zacząć od spisania wszystkich informacji, jakie zostały w nas zakodowane. Następnie należy je podzielić na dwie kategorie: pożyteczne i wspomagające w jednej, a deprawujące i szkodliwe w drugiej grupie. Powinniśmy także sporządzić listę wszystkich naszych talentów i cech pozytywnych. Kwiaty nie będą potrzebowały wiele czasu, aby zakiełkować. Staniemy się bardziej świadomi naszych własnych dobrych cech i uzdolnień. Powoli piękno zastąpi brzydotę, która dotychczas trzymała nas w swej sieci.
Podstawowe założenie: jestem tym, kim mam być!
Niezależnie od naszych religijnych przekonań, jedno jest pewne, jeśli chodzi o Boga i nasze istnienie: twoja czy moja historia nie zaczyna się od momentu przyjścia na świat. Przez całą wieczność Bóg myślał o tobie i o mnie i darzył miłością ciebie i mnie. Jasne, że mógł nas stworzyć nieco inaczej. Mógł obdarzyć nas innym zestawem talentów, innym zestawem genów. Ale wtedy ty i ja bylibyśmy zupełnie kim innym. A Bóg chciał, żebyś ty był tobą, a ja mną/ dokładnie tak, jak jest. Bóg mógł stworzyć wiele innych możliwych światów. Jedną z przyczyn wyboru takiego właśnie świata, jaki znamy, jesteśmy ty i ja.
Stara tradycja judeochrześcijańska mówi, że Bóg posyła każdego z nas na ten świat ze specjalną misją, specjalnym dziełem miłości do spełnienia. Twoja misja i twoje dzieło miłości zostały zawierzone tylko tobie, moje - tylko mnie. Od wyboru Boga jedynie zależy, czy to przesłanie zostanie odebrane przez kilka osób, ludność małego miasteczka, czy też ludzi na całym świecie. Istotne jest przekonanie, że każdy z nas został odpowiednio wyposażony. Posiadasz wszystkie talenty potrzebne do doręczenia twojego posłania, a ja posiadam starannie dobrane dary, abym mógł spełnić moją misję.
W twoich rękach została złożona specjalna cząstka prawdy Bożej i Bóg poprosił cię, abyś podzielił się nią z innymi. To samo można powiedzieć o mnie. I tak jak ty jesteś tobą i tylko tobą, tak twoja prawda została dana tobie i tylko tobie. Nikt inny nie może dać
29

światu twojej prawdy ani dopełnić twojego dzieła miłości. Tylko ty spełniasz wszelkie wymagania konieczne do bycia tobą i robienia tego/ co masz robić. Tylko ja posiadam wszystko co konieczne, aby wykonać zadanie, z którym zostałem posłany na ten świat.
Porównywanie mnie z tobą byłoby jałowe, a nawet niemądre. Każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny. Kopie kogokolwiek z nas nie istnieją. Porównania tego rodzaju są zabójcze dla radosnej akceptacji siebie. Przyjrzyjcie się swoim dłoniom: ich palce nie są równej długości. Jeśliby były, nie moglibyście odpowiednio chwycić kija baseballowego czy szydełka. Podobnie jedni z nas są wysocy, inni niscy; jedni mają taki talent, drudzy inne uzdolnienia. Niczym uszyte przez krawca ubranie, jesteś dopasowany do swoich zadań. A ja do swoich. Dlatego ty nie jesteś mną, a ja nie jestem tobą. I tak jest dobrze, bardzo dobrze. Musimy nie tylko akceptować, ale także doceniać nasze różnice. Świat ceni oryginalność, a każdy z nas jest oryginalnym tworem Boga.
Porady praktyczne
Każdy, kto ma duże doświadczenie w wygłaszaniu mów, przyzna, że przetwarzanie przez słuchaczy otrzymywanych od mówcy informacji jest rzeczą niezwykle istotną. Tak samo sprawy się mają ze słowem pisanym. Trzeba nakłonić czytelnika, aby wziął czynny udział w przyswajaniu przedstawianych poglądów. Słowo - nieważne czy mówione, czy pisane - które tylko spływa po nas, nie pozostawia trwałych śladów w naszym życiu. Niemniej, jeśli poświęcimy nieco czasu na szczegółowy opis tych poglądów i porównanie ich z własnym doświadczeniem, staną się w końcu częścią naszego życia. A kiedy to nastąpi, zajdzie w nas zmiana. Dlatego na końcu każdego rozdziału-zadania zostały zamieszczone propozycje dotyczące przetwarzania zawartych w tej książce informacji. To, co uda ci się zrobić, będzie znacznie silniejszym bodźcem do zmian w życiu niż przeczytane słowa. Nowy typ działań wyzwoli nowe pokłady entuzjazmu, które drzemią w tobie. Zaufaj mi i spróbuj wykonać opisane poniżej czynności.
l. Otwórz swój notatnik. Napisz, którą z kategorii jest ci najtrudniej zaakceptować: (a) swoje ciało, (b) swój umysł, (c) swoje błędy, (d) swoje uczucia i emocje, (e) swoją osobowość.
30

Usiądź i zastanów się nad swoim wnętrzem. Spróbuj opisać (w notatniku) to coś, czego akceptacja przychodzi ci najtrudniej. Spróbuj odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje.
Co powiedziałbyś komuś, kto ma podobny "problem" z samoa-akceptacją?
2. Spróbuj spojrzeć na siebie poprzez wyobrażenie pustego krzesła. Wybierz przytulne miejsce, gdzie mógłbyś pobyć sam. Usiądź wygodnie i zamknij oczy. Rozluźnij się: wdychaj głęboko powietrze, jednak bez napinania mięśni. Staraj się wydychać powietrze do końca - opróżniaj swoje płuca, tak aby każda kolejna porcja wdychanego powietrza zawierała jak najwięcej świeżego tlenu. Oddychając w ten sposób spróbuj wyobrazić sobie wszystkie swoje mięśnie. Najpierw spójrz na nerwy i. mięśnie jak na naciągnięte, mocno napięte gumki. Następnie wyobraź sobie, że wszystkie te mięśnie i nerwy się rozluźniają. Poczuj, jak powoli ogarnia cię spokój i cisza.
Teraz wyobraź sobie puste krzesło, stojące przed tobą w odległości około trzech metrów. Zwróć uwagę na wszystkie szczegóły wyglądu tego krzesła: jaki ma kształt, jakiego jest koloru? Czy wygląda na wygodne? Czy jest wyścielane? Skup spojrzenie na tym krześle. Pomyśl o kimś, kogo znasz bardzo dobrze, o kimś, z kim pracujesz lub chodzisz do szkoły, może o kimś z rodziny. Wyobraź sobie, że ta osoba wychodzi zza kulis i siada na krześle, patrząc na ciebie. Zwróć uwagę, w jaki sposób ci się przygląda. Czy czuje się z tobą dobrze? Przyglądając się z kolei tej osobie, będziesz stopniowo nabierał przekonania, że jej widok wyzwala w tobie określone reakcje i odczucia. Złożą się na nie wszystkie twoje doświadczenia i uczucia związane z tą osobą, wszystkie opinie, jakie sobie wyrobiłeś mając z nią do czynienia. Kiedy nabierze ona realnych kształtów, przygotuj się do powiedzenia czegoś do tej osoby. Pomyśl, co chciałbyś powiedzieć, o co zapytać. Wymów cicho te słowa. Następnie przyjrzyj się, jak ta osoba wstaje i wychodzi.
Teraz na krześle zasiada druga osoba, którą dobrze znasz. Uświadamiasz sobie, jak na ciebie patrzy i co ty czujesz na jej widok. Zauważasz, że odczucia te są inne niż w stosunku do pierwszej osoby. Kiedy to stanie się jasne, powiedz coś cicho do tej drugiej osoby i przyglądnij się, jak wstaje i odchodzi.
31

Trzecią osobą, która wynurzy się spoza kulis, będziesz ty sam. Wyobrażone "ja" usiądzie na krześle i spojrzy prosto na ciebie. Zanotuj uważnie wyraz twarzy wyobrażonego "ja". Powoli ale wyraźnie odczujesz reakcję na samego siebie. Poczujesz do jakiego stopnia lubisz siebie, a do jakiego nie lubisz. Zrozumiesz dlaczego. Zadziwią cię rzeczy, jakie u siebie spostrzeżesz, i staniesz się świadomy wyrazu twarzy i gestów swojego wyobrażonego "ja". Cicho przemów do siebie. Powiedz coś, co leży ci na sercu. A potem zobacz, jak ty sam powoli wstajesz z krzesła i wychodzisz.
Teraz otwórz oczy. Zapisz swoje reakcje na samego siebie. Jak twoje wyobrażone "ja" patrzyło na ciebie? Czy podobała ci się osoba, którą ujrzałeś? Czy chciałbyś zostać jej przyjacielem? Czy litowałeś się nad sobą? Czy byłeś z siebie zadowolony? Czy twoje wyobrażone "ja" wyglądało na zmęczone, czy pełne życia? Czy zadowolił cię jego wygląd fizyczny? Co powiedziałeś do siebie? Zapisz wszystkie istotne spostrzeżenia.
3. Ułóż dwie listy. Na pierwszej umieść wszystkie swoje pozytywne cechy, zalety fizyczne, talenty, zdolności itd. To ćwiczenie będzie oczywiście trwało dłużej: dni i lata, które nadejdą, przyniosą ci coraz więcej dobrych cech. Dlatego zachowaj tę listę i dopisuj do niej swoje kolejne odkrycia.
Druga lista będzie zawierać wszelkie osobiste braki i to, z czego jesteś niezadowolony - wszystko to, co najbardziej ci przeszkadza. Jej sporządzanie powinno przypominać domowe porządki. Prawdziwa samoakceptacja powinna zaczynać się od uczciwej oceny. Nasze ograniczenia nie powinny stanowić dla nas źródła zniechęcenia, ale nie powinniśmy też się ich wypierać. Nie mamy zwyczaju obnosić się ze spotykającymi nas przykrościami ani gratulować sobie nerwic. Prawdziwa akceptacja samego siebie oznacza afirmację pewnych bolesnych prawd o sobie. Wszystkie istoty ludzkie mają słabe punkty. Jeśli nie spojrzymy tej prawdzie w oczy, będziemy żyć w świecie fantazji i ułudy. Dopóki nie dojrzymy i nie zaakceptujemy własnych braków, nie będziemy w stanie dostrzec, w jakim kierunku powinien zmierzać nasz przyszły rozwój i wzrost.
Dobrze by było, gdybyśmy mogli pokazać obie listy zaufanej osobie. Gdy już zrobimy spis naszych mocnych i słabych stron, będziemy mogli rozpocząć "pierwszy dzień reszty naszego życia". Będzie to początek prawdziwego szacunku dla samego siebie,
32

trwające całe życie święto "jednego jedynego mnie, jednego jedynego ciebie"!
Zapamiętaj
Każdy z nas jest oryginalnym dziełem Boga. Kopie nie istnieją.
Twoje szczęście... 3

ZADANIE DRUGIE
Musimy brać pełną odpowiedzialność za swoje życie
Wzięcie całkowitej odpowiedzialności za wszystkie nasze czyny, a także za nasze emocje i zachowania będące reakcja na różne sytuacje życiowe, jest najważniejszym krokiem na drodze ku dojrzałości. Niemniej tendencja do obwiniania innych za nasze uczynki i reakcje jest stara jak świat. Wielu z nas wyrasta na obwiniających. Mieliśmy zwyczaj bronie naszego zachowania, nawet jeśli było ono nie do przyjęcia: "Zasłużyłeś na to". "Zrobiłeś mi to samo". "Zobacz, jak to milo". Nauczyliśmy się tłumaczyć nasze pomyłki i niepowodzenia brakiem odpowiednich narzędzi, zdarzało nam się nawet winić niebo: "układ gwiazd byt fatalny, księżyc w niewłaściwej kwadrze". Najsmutniejsze jest to, że obwiniający tracą poczucie rzeczywistości. W rezultacie nie potrafią poznać samych siebie. Nie dojrzewają. Nie wzrastają. Tymczasem prawda jest taka: Wzrost zaczyna się tam, gdzie kończą się obwinienia. Przeciwieństwem obwiniania jest poczucie odpowiedzialności za swoje życie, decyzje. Osoby odpowiedzialne są swoimi własnymi "dowódcami", jeśli idzie o reakcje i zachowania. Osoba odpowiedzialna wie, że w jej wnętrzu jest coś, co tłumaczy jej odpowiedzi na sytuacje życiowe. To jest z pewnością krok ku dojrzałości istoty ludzkiej. Odpowiedzialność jest gwarancją rozwoju.
Czym jest "pełna odpowiedzialność"?
Doświadczenie życiowe uczy każdego z nas, że nie jesteśmy 35

całkowicie wolni. Bywają chwile, kiedy nasze reakcje wymykają się z pęt. Nie da się kontrolować emocji, nie istnieje prosty przełącznik, który pozwoliłby je włączać i wyłączać według naszej woli. Zdarzają się takie chwile, kiedy po prostu nie potrafimy być takimi, jakimi chcielibyśmy być, robić tylko tego, co byśmy chcieli zrobić, mówić tylko tego, co byśmy chcieli powiedzieć. Czasami biorą nad nami górę nasze przyzwyczajenia, a my myślimy, że zawsze będziemy ich niewolnikami. Na naszym dzisiaj ciąży wczoraj, na jutrze zaciąży dzisiaj. Zdarza nam się płakać, chociaż wiemy, że powinniśmy się śmiać. Przejadamy się lub pijemy za dużo, mimo że wiemy, iż nam to szkodzi. Dąsamy się, wiedząc, że powinniśmy raczej porozmawiać. Jak więc się rzeczy mają z tą "pełną odpowiedzialnością"?
Założyliśmy, że nie jesteśmy całkowicie wolni. Zostaliśmy zaprogramowani w niemowlęctwie i dzieciństwie i ten program ogranicza naszą wolność. Ponadto zdążyliśmy zżyć się z naszymi przyzwyczajeniami i jest nam z nimi dobrze. Przyzwyczajenia także ograniczają wolność wyboru. A bywa i tak, że ogarnia nas zwykła ludzka bezczynność. Możemy powtórzyć za św. Pawłem: "Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło".
Jak widać, całkowita odpowiedzialność nie oznacza pełni wolności. W tym kontekście całkowita odpowiedzialność będzie oznaczać cos we mnie, co określa i wyznacza moje działania i reakcje na różnorakie bodźce i sytuacje życiowe. To coś we mnie może brać się z genotypu, z mojego "zaprogramowania" w dzieciństwie lub z moich przyzwyczajeń. Ważne, że to coś we mnie istnieje. A ja biorę za to coś pełną odpowiedzialność. Robię to co robię, mówię to co mówię ze względu na coś, co jest we mnie. Inni ludzie i sytuacje mogą wywoływać reakcje, ale charakter tych reakcji określa tylko to coś we mnie.
Na początek zastanówmy się nad znaczeniem całkowitej odpowiedzialności za nasze postępowanie. Jednym z moich ulubionych przykładów jest dobrze znana historia śp. Sydneya Harrisa. Czekając aż przyjaciel kupi w kiosku gazetę, Harris zauważył, że sprzedawca był wyraźnie ponury i kłótliwy. Spostrzegł także, iż jego przyjaciel był
36

dla tego człowieka miły i serdeczny. Gdy razem z przyjacielem odchodzili od kiosku, Harris zapytał:
- Czy ten facet jest zawsze taki wredny?
- Niestety tak - odpowiedział przyjaciel.
- A ty zawsze jesteś dla niego miły? - indagował dalej Harris.
- Oczywiście - odrzekł przyjaciel.
Dopiero teraz Harris zadał pytanie, które nurtowało go od samego początku:
- Dlaczego? Przyjaciel Harrisa musiał się przez chwilę zastanowić.
- Ponieważ - wyjaśnił w końcu - nie chcę, żeby on czy ktokolwiek inny decydował, jak mam się zachować. O tym, jak ja zareaguje, decyduje tylko ja. Ja działam, a nie reaguje,
- To jedno z najistotniejszych osiągnięć w życiu: działanie, a nie reagowanie - mruknął pod nosem Harris.
Pełna odpowiedzialność a analiza transakcyjna
Twórcami i popularyzatorami analizy transakcyjnej są dwaj psychiatrzy: Eric Beme i Thomas Harris. Ich główne założenie (oczywiście sformułowane bardziej uczenie) jest jednoznaczne z tym, co powiedział przyjaciel Sydneya Harrisa. Teoria analizy transakcyjnej mówi, że w każdym z nas współistnieją trzy składniki: rodzic, dorosły i dziecko. Rodzic w nas jest zbiorem wszystkich informacji i programów z wczesnych lat życia. Dorosły w nas to nasz własny rozum i wola, czyli to, co pozwala nam myśleć i decydować po swojemu. Dziecko w nas jest z kolei "magazynem" reakcji emocjonalnych i uczuciowych. Psychiatrzy od analizy transakcyjnej utrzymują, że te uczucia, którym najmocniej ulegamy przez pierwsze pięć lat życia, zachowają najsilniejszy wpływ na resztę naszego życia.
Według teorii analizy transakcyjnej jesteśmy w stanie analizować nasze relacje z innymi ludźmi i stwierdzać, czy w danym wypadku górę wziął rodzic, dorosły czy dziecko. Dojrzałość polega na dokonywaniu wszelkich wyborów pod wpływem dorosłego. Musimy oczywiście mieć pełny i swobodny dostęp do "zapisów rodzicielskich", musimy także w pełni i swobodnie korzystać z naszych uczuć. Nie możemy jednak dopuszczać, aby oddziaływały na nasze decyzje. Nie wolno nam pozwolić, aby program z dzieciństwa bądź nasze emocje
37

decydowały o tym, jak postąpimy. Musimy myśleć po swojemu i dokonywać dojrzałych wyborów.
A zatem wzięcie całkowitej odpowiedzialności nie oznacza całkowitej wolności. Nie oznacza nawet całkowitej kontroli ze strony mojego dorosłego. Oznacza jedynie, że świadomie zakładam, że coś we mnie określa i kontroluje wszystkie moje poczynania i reakcje. To coś we mnie może być programem z dzieciństwa, który całkowicie steruje moim myśleniem. Może być wybuchem emocji, który pozbawia mnie - przynajmniej częściowo - mojej wolności. Dlatego coś we mnie odpowiada za moje reakcje, nawet jeśli jestem osobą reagującą, a nie działającą.
Większości z nas przytrafiają się chwile, kiedy na nasze działania wpływa w większym stopniu rodzic lub dziecko. Zazwyczaj zdajemy sobie sprawę - dochodzi to do nas poniewczasie - że dorosły w nas zachowałby się inaczej. Być może jakiś "zapis rodzicielski" zapamiętany z dzieciństwa sprawił, że milczeliśmy, chociaż trzeba się było odezwać. Może z dziecinnym uporem odmawialiśmy przeprosin w sytuacji, która tego wymagała. Mamy świadomość, że dorosły w nas coś by powiedział, może by przeprosił. Kiedy działa nasz dorosły, nasze myślenie staje się niezależne, a decyzje racjonalne. Wskazówki są w naszym wnętrzu. Nie pozwalamy innym decydować, jak postąpimy. W jakiejkolwiek sytuacji byśmy się znaleźli, musimy mieć świadomość istnienia w nas trzech składników i musimy wziąć odpowiedzialność za naszego rodzica, dorosłego i dziecko. I jeśli nawet pozwolimy działać rodzicowi lub dziecku, zawsze coś nami pokieruje. Będzie to nasza odpowiedzialność.
Całkowita odpowiedzialność a nasze emocje
Przechodzimy teraz do problemu znacznie trudniejszego - całkowitej odpowiedzialności za nasze emocje i uczucia. Wielu z nas dorastało w błędnym przekonaniu, że nie odpowiadamy za nasze uczucia. Mogło to być prawdą, póki byliśmy niemowlętami, a nawet dziećmi. Nie było wówczas w nas dorosłego, który mógłby uporządkować informacje i emocje. W pewnym sensie byliśmy zdani na łaskę otaczających nas starszych. Kiedy jednak dorośliśmy, sytuacja się zmieniła. Emocje nadal narastają w nas szybko i spontanicznie, tyle że jako odpowiedzialni dorośli doznajemy tych uczuć w pełni
38

i swobodnie, a następnie podejmujemy świadome decyzje co do ich dojrzałego i twórczego wyrazu. Być może później, w chwili refleksji, będziemy mogli odnaleźć korzenie naszych spontanicznych uczuć. Dlaczego zareagowałem w taki sposób?
Definicja emocji brzmi: spostrzeżenie, którego efektem jest wyolbrzymiona reakcja fizyczna. Skoro emocja jest spostrzeżeniem i wynikającą z niego reakcją fizyczną, nie moglibyśmy odczuwać emocji, gdybyśmy nie posiadali umysłów i ciał. Jeżeli na przykład postrzegam cię jako przyjaciela, moją reakcją fizyczną na ciebie będzie zadowolenie i spokój. Emocjonalną - przyjemność odczuwana na twój widok. Jeśli natomiast postrzegałbym cię jako wroga, reakcją fizyczną byłaby walka lub ucieczka. Napięłyby się moje mięśnie, podskoczyłoby tętno. Lękałbym się ciebie i tego, co mógłbyś mi zrobić lub powiedzieć.
Być może nie potrafiłbym zapanować nad tą reakcją emocjonalną, ale wiedziałbym, że jest ona spowodowana przez coś we mnie: sposób, w jaki postrzegam ciebie. To postrzeganie może być poprawne lub nie. Mogą mieć na nie wpływ wcześniejsze doświadczenia. Z całą pewnością jednak jest we mnie to coś, co sprawia, że reakcja emocjonalna jest taka, a nie inna.
Przykład najłatwiej znaleźć w sali wykładowej. Często przedstawiam to tak moim studentom:
- Wyobraźcie sobie, że któryś z was wychodzi wściekły z tej sali. Głośno wyraża swoje niezadowolenie ze mnie i z moich umiejętności pedagogicznych. Co ja bym poczuł w takiej sytuacji? Studenci odpowiadają zazwyczaj bez wahania:
- Byłbyś wściekły. Przypomniałbyś temu studentowi, że znasz jego nazwisko. Któryś się nie zgadza:
- Nie, czułbyś się zraniony. Przecież starasz się być jak najlepszym nauczycielem. Zrobiłoby ci się przykro, że twój wysiłek spotyka się z taką reakcją. Jeszcze inny oświadcza:
- Wydaje mi się, że czułbyś się winny. Poprosiłbyś tego studenta, żeby wrócił i dał ci jeszcze jedną szansę. Może wybąkałbyś nawet coś w rodzaju przeprosin. Ktoś ze studentów niemal zawsze zakłada, że czułbym współczucie:
39

- Zrobiłoby ci się żal tego chłopaka. Uznałbyś, że nie potrafił zapanować nad sobą.
Pod koniec dyskusji mamy zazwyczaj zbiór około dziesięciu-jedena-stu moich możliwych reakcji. (Osobiście mam zawsze wrażenie, którego nie wypowiadam na głos, że studenci ujawniają swoje projektowane reakcje i uczucia.) Sugeruję wówczas, że mógłbym zachować się w każdy z zaproponowanych sposobów, i dodaję z naciskiem:
- Zapamiętajcie to: rzeczywiście istnieje wiele możliwych reakcji, sposobów zachowania się w takim przypadku. Nie mogę mieć pewności, jak bym naprawdę postąpił. Jednego tylko mogę być pewny: moja reakcja emocjonalna nie będzie uzależniona od studenta, który wyszedł z sali, lecz raczej od czegoś, co jest we mnie. Taka osoba może jedynie pobudzić do reakcji. Za konkretną reakcje emocjonalni) będzie odpowiedzialne coś we mnie. Moje mniemanie o sobie, własna ocena mojej pracy dydaktycznej, znaczenie, jakie nadaję omawianemu zagadnieniu - to wszystko jest we mnie i to zadecyduje o mojej reakcji emocjonalnej w tej właśnie sytuacji. Muszę wziąć za to całkowitą odpowiedzialność.
Jedne spośród moich reakcji emocjonalnych są dobre, inne mogą być czynnikiem autodestrukcji. Dlatego rozważając reakcję emocjonalną w danej sytuacji, powinienem cofnąć się do spostrzeżenia, od którego wszystko się zaczęło. Mogę się nad nim zastanowić, przywołać je ze szczegółami, mogę wręcz spróbować zmienić to spostrzeżenie. Niewykluczone, że powinienem przyjrzeć się sprawie jeszcze raz. Możliwe, że ty starałeś się okazać mi życzliwość, a nie wprowadzić mnie w zakłopotanie. Możliwe, że ja mam poczucie niższości i zamiast się do tego przyznać, chciałem się ukryć za zasłoną żartów. Wiem tyle: jeśli zakwestionuję i może nawet zmienię moje postrzeżenia, zmienią się także moje reakcje emocjonalne.
Odpowiedzialni i obwiniający
Próbując opisać nasz stosunek do naszych zachowań i reakcji, musielibyśmy - jak sądzę - dojść do wniosku, że mamy do wyboru tylko dwie możliwości: albo "panujemy" nad nimi, albo "obwiniamy" o nie kogoś lub coś innego. Nie jest to jednak prosty i pozbawiony następstw wybór. Tylko szczerość może wprowadzić mnie na prostą
40

drogę ku dojrzałości, w innym przypadku próba racjonalizacji sprawi, że stracę kontakt z rzeczywistością. Zdołam poznać siebie, jeśli zapanuję nad moimi reakcjami i wezmę odpowiedzialność za moje emocje i zachowanie. Zacznę wzrastać. Jeśli jednak wciąż będę obwiniał kogoś lub coś za zaistniałą sytuację, nigdy nie uda mi się poznać mojego prawdziwego "ja". Będę stanowił sam dla siebie przeszkodę na własnej drodze ku osobistemu rozwojowi tak długo, jak długo będę czuł niechęć do uświadomienia sobie własnej odpowiedzialności. Pamiętaj: Wzrost zaczyna się tam, gdzie kończą się obwinienia.
Spróbuj od czasu do czasu przyjrzeć się reakcjom różnych ludzi na tę samą osobę lub sytuację. Zastanów się nad przypadkiem osoby zachowującej się nieznośnie lub obraźliwie. Zdarza się, że odczuwamy złość na myśl o takiej osobie, dopóki nie odkryjemy, że komuś trzeciemu jest jej żal. Wynika z tego, że dopóki postrzegam tę osobę jako rozmyślnie złośliwą, moją reakcją emocjonalną będzie gniew i oburzenie. Moje zachowanie wobec niej może być pełne sarkazmu. Jeśli jednak spojrzę na tę nieznośną osobę przez pryzmat jej krzywdy lub upośledzenia, moja reakcja może się zmienić we współczucie.
Zauważcie, że poddając rewizji wszelkie nasze postrzeżenia i nastawienia, rewidujemy także nasze reakcje emocjonalne. Jest istotne, byśmy zapamiętali, że spostrzeżenie jest jądrem każdej emocji. Charakter i intensywność emocji są zawsze wyznaczane przez postrzeżenie. Niewykluczone, że większość z moich emocji jest zdrowa i trafna. Jeśli jednak modele moich zachowań stanowią czynnik autodestrukcji lub wyobcowania społecznego, powinienem być może przyjrzeć się bliżej postrzeżeniom i nastawieniom odpowiedzialnym za scenariusz mojego życia. Będzie to z pewnością postęp na drodze ku mojej "pełnej odpowiedzialności".
Czy postawa odpowiedzialności za nasze zachowania naprawdę przyczynia się do naszego szczęścia?
To dobre, wręcz narzucające się, pytanie. Moja odpowiedź brzmi:
"Nie automatycznie i nie natychmiast". Jestem pewny, że słyszeliście o tym, że "prawda was wyzwoli", najpierw jednak trzeba nieco pocierpieć. Niestety na naszym dzisiaj ciąży nasze wczoraj. Nasze przyzwyczajenia bywają mocno zakorzenione. Przyzwyczajenia takie
41

jak "unoszenie się gniewem" mogą na jakiś czas częściowo ograniczać swobodę naszych reakcji. Mówienie, że się ma "wybuchowy charakter" lub "gorącą krew" jest unikiem przed odpowiedzialnością za nasze zachowanie. Nie chodzi tu bowiem ani o wybuchowość, ani o krew, lecz o przyzwyczajenie. Naszych reakcji najprawdopodobniej nauczyliśmy się od innych. Zamartwiający się zazwyczaj mnożą zmartwienia. Wybuchowość zazwyczaj charakteryzuje całe rodziny. Niemniej powtarzanie tych reakcji może wytworzyć w nas głęboko zakorzeniony nawyk, tak że w końcu będziemy reagować automatycznie. Naciśnięcie określonego guzika wywoła określoną odpowiedź. Stajemy się niewolnikami naszych przyzwyczajeń, "tresowanymi zwierzętami" skaczącymi przez "obręcze" przyzwyczajeń. Bardzo łatwo jest dać bylejaką odpowiedź na wyzwanie sytuacji, np. tracąc cierpliwość. Jeśli jednak pozwolimy, aby weszło nam to w krew, zatrzymamy się - a raczej utkniemy - w tym punkcie naszego rozwoju osobistego. Naturalną skłonnością w takich sytuacjach jest obwinianie za naszą reakcję innych ludzi lub samych sytuacji. Jeśli raz damy się złapać w pułapkę tego błędnego koła, pozostaniemy
w nim.
Jednakże pełna odpowiedzialność za nasze zachowanie umożliwi nam rozpoznanie i rewizję naszych reakcji. Znajdziemy się wtedy z pewnością na ścieżce wiodącej ku wewnętrznemu spokojowi i osobistemu szczęściu. Nie możemy zmieniać świata według naszych upodobań, możemy jednak zmienić nasz sposób reagowania na ten świat. Możemy zmienić siebie. Nasze szczęście jest w nas.
Odpowiedzialni, obwiniający i samowiedza
Dawna mądrość uczy nas, że samopoznanie jest ukoronowaniem mądrości. Niestety, jeśli będę obwiniał za moje uczynki i uczucia inne osoby lub rzeczy, nigdy nie dowiem się niczego o samym sobie. Nieszczęsny obwiniający uparcie zrzuca odpowiedzialność na innych ludzi, okoliczności, inne rzeczy: "Doprowadzasz mnie do szału". "Nudno tu". "Twoje doświadczenia mnie przerażają". "Przy nim czuję się taki mały". Osoba, która obwinia innych powtarza wciąż te same przypuszczenia. Działa tu klasyczny mechanizm obronny ego, zwany projekcją. Raz wpakowawszy się w coś takiego, obwiniający zrywa
42

kontakt z rzeczywistością. Zahamowuje swój rozwój. Wzrost zaczyna się tam, gdzie kończą się obwinienia.
Osoba odpowiedzialna zadaje sobie jedno jedyne pytanie, z którego płyną korzyści: "Co jest we mnie? Dlaczego działam lub czuję w taki sposób?" Zauważcie, proszę, że osoba taka nie szuka u innych usprawiedliwienia ani wytłumaczenia dla swego oczywistego złego sprawowania. Osoby odpowiedzialne mogą postrzegać zachowanie innych jako przykre lub nawet destrukcyjne. Ich przewagą jest to, że wiedzą, iż tylko one mogą dokonać zmiany w samych sobie. Mogą wykazywać skłonności do pomagania stronie, która zawiniła, jednak znacznie bardziej interesować je będzie własna reakcja. Kiedy osoba odpowiedzialna utknie w korku samochodowym, zada sobie takie pytanie: "Dlaczego tyle trąbiłem, kiedy tamten kierowca zajechał mi drogę? Dlaczego mnie to tak zdenerwowało, że musiałem zmrozić go wzrokiem na następnych światłach? Jakie postrzeżenie lub nastawienie wywołało taką reakcję? Czy wydało mi się, że tamten kierowca był nieuprzejmy i niebezpieczny? Czy przeszło mi przez myśl, że mógł np. spieszyć się do chorego dziecka do szpitala? A jeśli nawet był nie w sosie, to dlaczego mnie to obchodzi?" Jeśli zadamy sobie takie pytania, na pewno dowiemy się czegoś o sobie.
Rzecz jasna, nie zawsze mi się udaje zachowywać w taki sposób. Podobnie jak wielu innych ludzi, często uciekam się do obwiniania kogoś, zrzucania na niego odpowiedzialności za moje własne reakcje. Pozwólcie jednak, że opowiem tu historyjkę z czasów, kiedy uczyłem się siebie.
Pewnego dnia po zajęciach, dwóch moich studentów zapytało mnie niemal figlarnie:
- Czy wiesz, że na niektórych ludziach sprawiasz wrażenie obłudnika?
Poczułem, że ogarnia mnie złość, nie tak łatwo jednak jest "wyprowadzić mnie z równowagi" - jestem na to zanadto opanowany. Tak więc z miną biorącego skalpel do ręki chirurga zapytałem:
- Doprawdy? A co właściwie znaczy słowo obłudnik? Na to zaczęli się tłumaczyć, że to nie oni tak uważają. Próbowali przepraszać, ale ja byłem bezlitosny:
- Słyszałem, co powiedzieliście, ale nadal zastanawiam się nad znaczeniem określenia obłudnik.
43

W końcu jeden z nich wydusił z siebie to, na co czekałem:
- Wydaje mi się, że to znaczy, iż nie postępujesz tak, jak uczysz. Przyjmując pokorną postawę, natychmiast zacząłem grać winnego:
- No, w takim wypadku rzeczywiście jestem obłudnikiem. Moje ideały są zbyt wysokie dla mnie. - Zacytowałem nawet słowa św. Pawła o "innym zakonie w członkach moich". (Śmiać mię się chce, gdy myślę o sobie w tamtej sytuacji.) A potem zadałem ostateczny cios:
- Istnieje jeszcze inne znaczenie słowa obłudnik, moi drodzy. Mianowicie, że nie przejmuję się tym, czego uczę. I tu czuję się całkowicie niewinny. Wierzę w to, czego uczę. Najzwyczajniej w świecie nie potrafię praktykować tego tak dobrze, jak bym chciał. I wtedy wszyscy poczuliśmy się tak skrępowani, że rozeszliśmy się każdy w swoją stronę.
Obwiniający, którym również mnie zdarza się często bywać, zacząłby się w tej sytuacji rozwodzić nad tym, jak to poświęca się dla studentów, i dziwić się, że można okazywać taką niewdzięczność. Zapewne podzieliłby się z osobą trzecią uwagami na temat tej "beznadziejnej młodzieży". Jego żołądek wydzieliłby przy tym mnóstwo kwasu, a jego niezadowolenie mogłoby się nawet przyczynić do podwyższenia ciśnienia. Wpędzałby się w coraz głębszą koleinę. Sądzę, że i mnie kusiło, aby tak postąpić.
Jednak, na szczęście, nie zachowałem się wówczas jak obwiniający. Zapanowałem nad sobą. Poszedłem do mojego gabinetu i usiadłem sam na sam z nurtującymi mnie myślami. "Dlaczego się rozzłościłem?" Próbowałem zerwać powłokę mojego gniewu, aby dotrzeć do leżącego u jego podstaw postrzeżenia. Po dwudziestu minutach rozmyślań wszystko stało się jasne. Rozzłościłem się, ponieważ jestem obłudnikiem w tym drugim sensie. Przypomniałem sobie, jak wielokrotnie mówiłem o czymś, a potem ogarniało mnie zwątpienie, czy naprawdę tak myślałem. Przypomniałem sobie kazanie o śmierci, jakie kiedyś miałem okazję wygłosić, mniej więcej w tym tonie: "Czegóż się lękać? Śmierci, gdzie twoje zwycięstwo? Śmierci, gdzie twoje żądło?" I nagle w środku tego zasługującego na Oscara przedstawienia poczułem kłucie w piersi i kurcz w żołądku. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz. W głębi duszy usłyszałem paniczny krzyk: "To może być zawał serca!" Tymczasem usta nadal poruszały się w rytm kojących słów kazania.
44

Rzecz jasna ból szybko minął. A jednak później, gdy nikt nie mógł mnie widzieć, uśmiechnąłem się i zacząłem dumać: "Hmm, żołądek dzieli od ust około 16 cali... nie stykają się z sobą..." Roześmiałem się w duchu: niełatwo jest żyć po takim kazaniu.
W zakamarkach pamięci znalazłem wiele podobnych wspomnień. Z tego wszystkiego odniosłem zasadniczą korzyść: dowiedziałem się, co mnie rozzłościło. Studenci nadepnęli mi na odcisk. Rozpadam się na dwie części: jedna z nich wierzy w to co mówię, druga wątpi. Później, pomimo ich protestów i zapewnień, że nie jest to konieczne, przeprosiłem tamtych dwóch młodych ludzi. Powiedziałem im, co mnie rozzłościło i czego się o sobie dowiedziałem. Zgodziliśmy się co do tego, iż owo doświadczenie było dla mnie ważne.
Obwinianie jest jak alkoholizm
Wydaje mi się, że przez ostatnie dziesięć lat mojego życia więcej nauczyłem się od stowarzyszeń Anonimowych Alkoholików niż od jakiegokolwiek innego człowieka. Ponieważ sam nie jestem alkoholikiem, czuję się jak szczęśliwy dzieciak, który wygrał darmowy bilet do kina. Chodzę na seanse, ale nic nie płacę. Nauczyłem się między innymi, że ludzie uzależnieni od substancji chemicznych nie dojrzewają, dopóki nie zerwą z nałogiem: piciem czy zażywaniem narkotyków. Niewątpliwie "kontakt z rzeczywistością" jest warunkiem sine cfua non rozwoju. Kiedy alkohol lub narkotyk oddzieli osobę od rzeczywistości, osoba ta przestaje ją dostrzegać. Zatrzymali się na drodze ludzkiego rozwoju. Jeden z moich studentów, który przez pięć czy sześć lat pił bardzo dużo, zawsze mi przypomina:
- Pamiętaj, ja nie miałem wieku dojrzewania. Ten młody człowiek musiał się pozbierać i zacząć dorastać na nowo po latach uzależnienia alkoholowego.
Tak samo obwiniający. Odmowa wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i zachowanie stanowi mur pomiędzy człowiekiem a rzeczywistością. Jest to mur projekcji i racjonalizacji - mechanizmów obronnych ego. Oszukiwanie siebie staje się ucieczką. Osoba, która obwinia - podobnie jak alkoholik - przestaje się rozwijać. Alkoholicy budują sobie własny mglisty świat. Spokój odnajdują tylko wtedy, gdy uda im się upić do nieprzytomności. W wypadku obwiniających jest to świat błędnych interpretacji prawdziwych
45

zdarzeń. Poszukując wewnętrznego spokoju, obarczają innych odpowiedzialnością za swoje życie i szczęście.
Czy to odnosi się do każdego?
To, co powiedzieliśmy o pełnej odpowiedzialności odnosi się do każdej istoty ludzkiej, ale w różnym stopniu. W wieku niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie jesteśmy niczym miękki wosk, na którym można wycisnąć dowolny wzór. Szufladki naszej pamięci były puste i dopiero zaczynają się zapełniać. Spostrzeżeń i reakcji emocjonalnych uczyliśmy się w dużej mierze pod wpływem dorosłych. Również nasze interpretacje częściowo powstawały pod ich wpływem.
Jednocześnie wiadomo, że dzieci powinny mieć coraz większą swobodę, aby mogły myśleć i wybierać po swojemu. Podobnie każdy z nas musi stopniowo uczyć się całkowitej odpowiedzialności za swoje życie i szczęście. Jest to istotny etap rozwoju człowieka, wypełniania naszych zadań jako istot ludzkich. Można sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby rodzice upierali się przy podejmowaniu wszelkich decyzji za swoje dzieci, dopóki nie osiągną one wieku 21 lat. Efektem takiego postępowania byliby zupełnie niedojrzali dwudziestojednolatkowie. Nietrudno też dociec, do czego prowadziłoby wychowywanie dzieci w przekonaniu, że odpowiedzialność za ich życie ponoszą inni. Ludzie tacy do końca życia pozostaliby dziećmi.
A zatem całkowita odpowiedzialność jest odpowiedzialnością dojrzałą. Trzeba ją jednak wpajać już we wczesnym okresie życia, tak aby z biegiem lat stawała się coraz pełniejsza. Karą za odmowę wzięcia odpowiedzialności jest uwięzienie w stanie wiecznego dzieciństwa.
Staram się wcielać w życie to, czego uczę. Czasami mi się to udaje, innym razem nie. Niemniej wkładam wysiłek w próbę wzięcia całkowitej odpowiedzialności za moje życie i moje szczęście. Wspomniałem już wcześniej o moim napisie nad lustrem - odczytuję go co rano: PATRZYSZ W OCZY OSOBIE, OD KTÓREJ ZALEŻY TWOJE SZCZĘŚCIE!
Całe życie jest procesem. Jesteśmy nieustannie w podróży ku pełni życia. Naszą powinnością jest cieszyć się tą podróżą. Jestem pewny, że dwiema nogami, na których musimy odbyć ów spacer przez życie,
46

są dwa zadania, które omówiłem: (l) Radosna akceptacja samego siebie - docenienie wyjątkowości każdego człowieka. (2) Gotowość wzięcia pełnej odpowiedzialności za każdy - dobry i zły - krok na tej drodze.
Porady praktyczne
1. Napisz list z przeprosinami. Napisz do tych, których najchętniej obwiniasz (jeden list do wszystkich). Wśród adresatów powinny znaleźć się nie tylko poszczególne osoby, ale także grupy, sytuacje, a nawet przedmioty. Napisz, że żałujesz, iż uczyniłeś z nich kozły ofiarne. Zaznacz, że obarczanie ich odpowiedzialnością za twoje uczynki było wielkim błędem. Zapewnij ich, że od dziś będziesz starał się być odpowiedzialny za siebie. Pamiętaj przy tym koniecznie, że wszystko to nie oznacza, jakoby inni byli bez winy i grzechu. Z tego wszystkiego nie wynika, że pewne sytuacje nie niosły z sobą kłopotów. To wszystko oznacza jedynie, że nawet mając do czynienia z niedoskonałymi ludźmi i trudnymi sytuacjami, ponosimy nadal odpowiedzialność za nasze reakcje. Chodzi tylko o przyznanie, iż coś w nas determinuje nasze reakcje. Jeśli zdarza się, że nasze reakcje są niepożądane, musimy odnaleźć to konkretne "coś w nas" i rozprawić się z nim. Nasz dorosły musi przejąć władzę nad naszym życiem.
2. Sporządź listę. Umieść na niej wszystkie kłopotliwe dla ciebie osoby, sytuacje i przedmioty, z którymi możesz się ponownie zetknąć. Posługując się techniką "pozytywnej wyobraźni" spróbuj sobie wyobrazić możliwie prawdopodobny scenariusz wypadków. Podczas tej "sesji ćwiczeniowej" spróbuj zachowywać się tak jak osoba, którą chciałbyś być. Postaraj się ujrzeć siebie jako osobę odpowiedzialną, a nie obwiniającą. Kontrolę nad twoimi reakcjami ma sprawować twój dorosły, a nie rodzic lub dziecko. Jeśli uda ci się kilka razy wykonać to ćwiczenie bez błędów, twoja reakcja w prawdziwej sytuacji stanie się "taka jak w ćwiczeniu". Przeistoczysz się w odpowiedzialną osobę, którą sobie wyobrażałeś podczas ćwiczeń.
3. Przypomnij sobie i zapamiętaj: Kto jest według ciebie wzorem odpowiedzialności za samego siebie? Pomyśl o swoich znajomych -osobach odpowiedzialnych. W jaki sposób ich odpowiedzialność
47

przejawia się w kontaktach z innymi? Postaraj się opisać swoje obserwacje.
Zapamiętaj
Wzrost zaczyna się tam, gdzie kończy się. obwinienia.


ZADANIE TRZECIE
Musimy starać się zaspokajać nasze potrzeby odpoczynku, gimnastyki i pokarmu
My, ludzie, nie jesteśmy aniołami, które zstąpiły na ziemie, ani uwięzionymi w ciele czystymi duchami. Nie jesteśmy także tworami tylko materialnymi - skomplikowanymi związkami chemicznymi wartości półtora dolara. Cała sprawa nie jest taka prosta. Naprawdę jesteśmy wspaniałymi jednostkami, składającymi się z trzech powiązanych wzajemnie z sobą części:
ciała, umysłu i ducha. Wszystko to może niekiedy wydawać się zagmatwane. Lubimy dzielić i rządzić. Lubimy upraszczać tajemnicę człowieka. Nie podoba nam się to wzajemne powiązanie części. Niechętnie przyznajemy, że materialne ciało może mieć wpływ na nasz sposób myślenia i nasze wybory. Z podobną niechęcią przyznajemy, że umysł i duch mogą z ukrycia nękać ciało przy pomocy swych niewidzialnych agentów. Pragniemy odrzucić wszelką myśl o jedności czy powiązaniach.
A jednak jest tak, że skłębione myśli albo upadły duch mogą uczynić nas chorymi fizycznie. Uśmiechamy się na mysi o tym, że zwykłe bóle głowy mogą być skutkiem skrywania zmartwień lub niewłaściwej postawy naszego umysłu. Ale czy się to komu podoba, czy nie, jesteśmy tajemniczą jednością trzech powiązanych z sobą części. Ciało wpływa na umysł i ducha. Umysł wpływa na ciało i ducha. Duch wpływa na ciało i umysł. Dlatego troszcząc się o ciało, pośrednio troszczymy się o umysł i ducha. Taka dbałość jest niezbędna w naszym dążeniu do pełni człowieczeństwa i szczęścia w życiu.

Twoje szczęście... 4
49


Dzieje rozłączenia
Znaleźliśmy się na terenie, na którym łatwo ulegamy różnego rodzaju uprzedzeniom. Początków rozdzielenia naszych części składowych należy szukać w starożytnej filozofii greckiej. Platon jako pierwszy podzielił naturę ludzką na osobne kategorie. Wydawało mu się oczywiste, że umysł (myślące "ja") jest najwyższą z nich. Uważał, że umysł jest oddzielony i całkowicie odmienny od ciała. Wnioskował z tego, że ciało nie może mieć wpływu na umysł, i na odwrót. W następnych wiekach św. Augustyn, cywilizacja zachodnia i myśliciele chrześcijańscy dodawali swoje cegiełki do tego przekonania o rozdziale ciała od umysłu. Na koniec pojawił się filozof Renę Descartes, który przeprowadził pomiędzy duszą i ciałem grubą czarną kreskę. Kartezjusz pragnął, aby opis natury ludzkiej stał się tak jasny, jak jego ulubiona geometria. "Dualizm kartezjański" (dusza/ciało) pokutuje do dziś. Ciało to ciało, a dusza to dusza. A przecież: "umysł-ciało-duch = jeden jedyny ja".
Nasza przeszłość mogła być pełna potknięć. Duch i materia w nas nie są jak oliwa i woda. Czy się to komu podoba, czy nie, stanowimy tajemniczą jedność. Nasze ciało, umysł i duch są precyzyjnie połączonymi częściami tej jedności. W żadnej z nich nie może zdarzyć się coś takiego, co by nie wpłynęło w określony sposób na dwie pozostałe.
Przez wieki powierzaliśmy nasze ciała chirurgom, umysły psychiatrom, a dusze teologom. Podział ten, jakkolwiek byśmy byli do niego przywiązani, nie daje się jednak dalej utrzymać. Lekarze mówią nam coraz częściej, że nasze dolegliwości i cierpienia nie mają wyłącznie fizycznego charakteru - są psychosomatyczne. Innymi słowy, nasze dolegliwości ujawniają się w naszym ciele, ale ich przyczyna leży w naszej psychice. Z drugiej strony, psychiatrzy czasem zwracają nam uwagę, że depresja miewa nierzadko czysto fizyczne podłoże, np. brak równowagi chemicznej w organizmie lub niedobór witamin. Teologom zaś zdarza się przyznać, że nasze cierpienie nie jest w rzeczywistości próbą zesłaną przez Boga, ale bierze się z naszych wypaczonych poglądów na istotę człowieczeństwa. Kierownicy duchowi zmuszeni są niekiedy cofnąć się do poznania naszych wczesnych uwarunkowań natury psychologicznej, ponieważ nasze duchowe problemy mogą być z nimi związane.
50

Związek pomiędzy ciałem, umysłem i duchem oznacza, że problem, który miał źródło w jednej z tych części, może się uwidocznić w innej części. Upośledzenie wzroku powoduje bóle głowy. Złe odżywianie się może doprowadzić do depresji psychicznej. Niezaspo-kojenie głodu natury duchowej przejawia się w niedomaganiach ciała i umysłu.
Nasze szczęście wymaga, abyśmy zatroszczyli się o wszystkie trzy połączone ze sobą części. Jeśli nie zaspokoimy potrzeb naszych trzech składników, nie będziemy naprawdę szczęśliwi. Nasze trzecie zadanie poświęcone będzie oczywiście głównie potrzebom ciała:
odpoczynkowi, ćwiczeniom fizycznym i pożywieniu. Mówiąc o ciele będziemy jednak - ze względu na wzajemne powiązania - zwracać także uwagę na umysł i ducha, które są również istotnymi elementami każdego z nas.
Stres
Powiedzieliśmy już, że niedomaganie fizyczne może stać się przyczyną problemów natury psychicznej i duchowej. Prawdą jest także, iż dbałość o potrzeby fizyczne ułatwia pracę umysłu i funkcjonowanie ducha. Jednym z problemów, które obecnie najbardziej nas gnębią, jest stres. Zaczyna się od jakiegoś napięcia, presji lub chwilowej utraty spokoju wewnętrznego. Zatraca się w nas poczucie harmonii i równowagi. Stres staje się faktem. Nie da się go uniknąć. Przeżycia lub zdarzenia wywołujące stres mogą być zarówno pozytywne, jak negatywne. Każde nowe wyzwanie wymaga pewnego procesu adaptacyjnego, a to z kolei samo w sobie może stać się przyczyną stresu. Wprawdzie my, ludzie, marzymy zazwyczaj o rozwoju i zmianach, a jednocześnie tęsknimy za równowagą, bezpieczeństwem i niczym nie zakłóconą stabilizacją. Dlatego narodziny dziecka mogą spowodować podobny stres w rodzinie, jak śmierć członka tej rodziny. "Zakochanie się" może być równie stresogenne jak "odkochanie się". Niezależnie zatem od źródła - przyjemnego czy też nie - stres bardzo łatwo może uczynić nas nieszczęśliwymi.
Czterema podstawowymi źródłami stresu są:
nasze otoczenie,
51

nasze ciało,
nasz umysł,
nasz duch.
Nasze otoczenie zawsze rzuca nam wyzwanie do przystosowania się. Wystawia na próbę naszą odporność na mróz i upał, hałas, tłum, życie we wspólnocie, nieodwołalne terminy, zagrożenia dla naszego osobistego bezpieczeństwa i samopoczucia. Także nasze ciało nie szczędzi nam wyzwań: szybki rozwój w okresie dojrzewania, powolny proces starzenia się, choroby. Umysł i rejestrowane przezeń różnorodne postrzeżenia również mogą stać się przyczyną stresu. Zdarza się na przykład, że postrzegamy siebie jako osoby "nie w porządku" lub niekochane. Uważamy się za nieudaczników. Nasze niepowodzenia urastają do rozmiarów katastrof. Rzeczywistość wydaje się nieść z sobą wyłącznie zagrożenia. Rezulatatem każdej takiej sytuacji jest oczywiście stres!
Na koniec trzeba powiedzieć, że zaniedbany duch również może stać się przyczyną złego samopoczucia. Wydaje nam się, że potrafimy się obejść bez pewności, jaką daje nadprzyrodzone widzenie rzeczywistości. Szybko jednak zaczynamy odczuwać bolesną samotność i niepokój. Wpadamy w kłopotliwe przygnębienie. Coś w nas domaga się odpowiedzi na pytania: skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy. Duch wywołuje stres, gdy nie potrafimy odnaleźć sensu życia. Nie chcemy myśleć o sobie jako zwykłych istotach śmiertelnych borykających się z przeciwnościami bezsensownego życia. Podobnie jak chore ciało, wygłodniały duch może stać się przyczyną stresu.
Każdy stres, niezależnie od swego źródła, powoduje w naszych ciałach natychmiastowe zmiany biochemiczne. Pojawia się reakcja typu: "walka lub ucieczka". Nasz umysł odbiera bodźce związane z rozpaczą lub zagrożeniem. Nasze ośrodki sterowania rozsyłają natychmiast informacje do wszystkich zakątków ciała. Substancje chemiczne odpowiedzialne za przekaz informacji nakazują ciału przyspieszenie procesów organicznych i gruczołowych, aby umożliwić nam zmierzenie się z zagrożeniem lub ucieczkę. Nauki medyczne odkryły przekaźniki chemiczne zwane neurotransmitterami. To dzięki nim źrenica oka poszerza się i możemy lepiej widzieć, zaostrza się nasz słuch, mięśnie napinają się w oczekiwaniu na nadejście nowego
52

zagrożenia, oddech i tętno ulegają przyspieszeniu, a krew odpływa z najdalszych rejonów ciała i zasila przede wszystkim tułów i mózg, czego rezultatem są zimne i spocone dłonie i stopy.
Jeśli stres się przedłuża, objawy fizyczne stają się przewlekłe. Patrząc na to z psychologicznego punktu widzenia, możemy stwierdzić, że stres wyolbrzymia wszelkie proporcje. Rzeczy, którymi w normalnych warunkach w ogóle byśmy się nie przejęli, okazują się nie do zniesienia. Koncentracja sprawia nam niewysłowione kłopoty. Długotrwały stres nie pozostaje bez wpływu na jedzenie i sen. Może spowodować zaburzenia łaknienia i snu.
W końcu długotrwały bądź powracający stres doprowadza do wyniszczenia ciała. Stwierdzono, że stres zawsze osłabia nasz system odpornościowy. Zapadamy na zdrowiu, a niekiedy umieramy. Przewlekły stres może na przykład powodować podwyższone ciśnienie krwi lub wręcz chorobę nadciśnieniową. Ocenia się, że na nadciśnienie cierpi około 25 min Amerykanów, tyle że połowa z nich nie zdaje sobie z tego sprawy. Stres jest ponadto powszechnie uważany za główną przyczynę infekcji dróg oddechowych, artretyz-mu, zapalenia okrężnicy, biegunki, astmy, arytmii serca, zaburzeń krążenia, a nawet raka. Lekarze z założonej w 1953 r. American Academy od Psychosomatic Medicine twierdzą, że za 75-90% wszystkich zarejestrowanych chorób częściowo odpowiedzialny jest stres. Najlepiej sprzedającymi się w Ameryce lekami dostępnymi jedynie na receptę są Valium - na uspokojenie, Inderal - na nadciśnienie, Tagamet - na wrzody żołądka. Eksperci oceniają, że na leczenie objawów związanych ze stresem wydaje się corocznie 50-75 miliardów dolarów. Można powiedzieć, że większość z nas zachowuje się niczym potencjalny wypadek czy też wybuch, który tylko szuka miejsca, gdzie mógłby się przydarzyć.
"Zdrowy duch w zdrowym ciele"
"Zdrowy duch w zdrowym ciele" - powiada stara łacińska sentencja i przepis na szczęście. Współczesna nauka, która wyjaśnia nam tak dokładnie zjawisko stresu, utrzymuje także, iż jesteśmy w stanie pokonać stres. Możemy przełamać błędne koło. Chcąc tego dokonać, musimy nauczyć się odpoczywać, uprawiać sport i odpowiednio się odżywiać. Starożytni mieli rację: zdrowe ciało w dużym stopniu
53

przyczynia się do zachowania pogodnego umysłu i zdrowego ducha. Są to, jak pamiętamy, nasze precyzyjnie połączone części.
Aby przekonać się jak ważną rolę odgrywa ciało, spróbuj przypomnieć sobie, jak reagujesz na określony bodziec, gdy jesteś zrelaksowany. Następnie przypomnij sobie, jaka jest twoja reakcja na ten sam bodziec, gdy jesteś spięty, zmęczony lub głodny. Bardzo często przyczynami stresu i napięcia są drobiazgi. Urwana sznurówka w chwili gdy nie masz czasu poszukać nowej. Zakręt, którego "nie sposób przeoczyć" prowadząc samochód. Stres i napięcie nim spowodowane wyolbrzymiają te mało istotne przyczyny zdenerwowania. Zazwyczaj nie wspinamy się na szczyty górskie, lecz na kretowiska. Stres i napięcie powodują, iż wszystko zaczyna wyglądać na znacznie większe, niż jest i tak też to zaczynamy odczuwać.
Ciało reaguje natychmiast na każdy rodzaj stresu, niezależnie od jego źródła. Przepracowanie, utrata pracy, śmierć bliskiej osoby lub rozwód łatwo mogą stać się przyczyną długotrwałego stresu. Ale także drobiazgi: jakiś termin, zwykła sprzeczka lub mało istotne urządzenie, które nie chce działać prawidłowo, potrafią wyprowadzić nas z równowagi. Informacja: "Stres!" jest natychmiast przekazywana przez układ nerwowy i powoduje wzmożone wydzielanie substancji chemicznych odpowiedzialnych za wzrost napięcia. Rezultaty są niemal natychmiastowe. Kiedy ciało jest napięte, funkcjonowanie umysłu i ducha zostaje natychmiast przytłumione.
Relaks
Relaks jest pierwszym krokiem w walce ze stresem. A pierwszym krokiem ku wiedzy, jak odpoczywać jest rozpoznanie czynników, które wywołują w nas stres. Spróbuj sporządzić listę osób, czynności i sytuacji, które wywołują w tobie stres. Większość z nas posiada także organ będący "ofiarą" stresu. Dobrze by było, gdybyś zdołał odnaleźć go u siebie i wyczulić się na jego sygnały. U niektórych z nas będą to bóle głowy, u innych bóle krzyża, zaburzenia gastrycz-ne lub wysypki na skórze. W moim przypadku są to zatoki. Kiedy zaczynam odczuwać napięcie w zatokach, wiem, że powinienem przejść na wolniejszy bieg. Moim największym problemem jest trafne rozpoznanie, kiedy stres zaczyna we mnie powstawać. Jestem zbyt stanowczy i energiczny. Stres często zdąży we mnie nabrać huraga-
54



nowej siły, zanim w ogóle zdołam go spostrzec. (Mam nadzieję, że lepiej sobie z tym radzicie niż ja.)
Niektóre ze stresorów (bodźców wywołujących stres) bywają dla nas pożyteczne, inne wpędzają nas w poczucie niższości. Rolę stresu w naszym życiu można porównać do czynności przesuwania smyczkiem po strunie. Kiedy nie ma nacisku, nie ma także muzyki. Jeśli tarcie jest za mocne, usłyszymy tylko przykre dla uszu skrzypienie. Pożyteczne formy stresu pomagają nam iść naprzód. Sytuacje, w których występuje pożyteczny stres, wprawiają nas w podniecenie i dodają nam energii. Często uświadamiam sobie, że każdorazowe wejście do sali pełnej studentów jest dla mnie pożytecznym bodźcem. Perspektywa wykładu prawie zawsze sprawia, że czuję się pobudzony.
Zmiana znaku czynników wywołujących stres jako forma relaksu
Niektóre szkodliwe bodźce mogą zostać zamienione w pożyteczne. Na przykład większość z nas uważa, że pielęgnowanie uraz jest jedynie szkodliwą formą stresu. Mamy zwyczaj surowo osądzać tych, do których czujemy urazę. Jeśli tylko jest to możliwe, staramy się unikać tych osób, a jeżeli już musimy mieć z nimi do czynienia, to próbujemy ukryć urazę, a potem czujemy się wykończeni. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że jeśli chce się zostać czyimś niewolnikiem, należy wyrobić w sobie urazę do tego kogoś. Ta osoba będzie nam wówczas towarzyszyć we dnie i w nocy. Ktoś do kogo czujemy urazę jest z nami przy posiłkach, i to przez niego mamy kłopoty z trawieniem. Taka osoba jest w stanie zniweczyć naszą zdolność koncentracji, zepsuć nam zabawę, pozbawić nas cennego spokoju i radości.
Jak zatem postępować, aby przetworzyć stres wynikający z urazy? Czy można go zmienić w pożyteczny stres? Tym, co mi pomaga, jest świadomość, że czując do kogoś urazę, uzależniam moje szczęście od tej osoby. Oddaję tej osobie władzę nad sobą. Znak minus zmieni się na plus w chwili, gdy naprawdę wezmę znów odpowiedzialność za swoje szczęście. Oznacza to zazwyczaj, że muszę przebaczyć osobie, do której czuję urazę. Muszę zwolnić tę osobę z prawdziwego lub wyimaginowanego długu, a siebie uwolnić od wysokiej ceny, jaką przychodzi mi płacić za trwałą urazę.
55

Myślę/ że prawdziwe i całkowite przebaczenie zależy od przyjęcia takiej prawdy: "Każdy ma swój psychologiczny sens". Tylu rzeczy nie wiem - i nigdy nie będę wiedział - o osobach, do których żywię urazę. Chcąc zrozumieć tych ludzi musiałbym wiedzieć wszystko o ich genach, rodzinie, wykształceniu, doświadczeniu, dzielnicy, w której mieszkają itd. Jak zaznaczyliśmy wcześniej, mózg ludzki waży około półtora kilograma, zawiera w sobie jednak więcej informacji niż najbardziej skomplikowany komputer. Można powiedzieć, że kiedy człowiek podejmuje jakiekolwiek działanie, uruchamia wszystkie informacje zgromadzone w swym mózgu. Dlatego nigdy nie mogę być pewny, w jakim stopniu dana osoba zasługuje na przebaczenie. Niewykluczone, że jeślibym poznał całą informację zakodowaną w mózgu tej osoby, poczułbym dla niej współczucie, a nie złość. Podstawą jest przyznanie: po prostu nie wiem.
Muszę zawsze pamiętać o mojej niewiedzy. Następnie muszę zaofiarować tyle przebaczenia, ile dana osoba potrzebuje. Bóg wie, że i ja często potrzebuję tego samego rozumiejącego przebaczenia, które powinienem dawać innym. Pod koniec procesu przebaczania będzie mi żal osoby, która mnie uraziła, ale nie będę już na nią zły. Zaznam ukojenia, ponieważ uwolnię nas od urazy. Odzyskam odpowiedzialność za moje własne szczęście. Negatywny stres zamieni się w pozytywny w takim stopniu, w jakim będę mógł osiągnąć ten stan.
Oto inny przykład. Niektórzy wykładowcy dostają szału, kiedy ich studenci nie zgadzają się z nimi. Przyznam, że często zdarzało mi się wpadać w taką pułapkę. Oto spostrzeżenie na tę okazję: "W kłótni na śmierć i życie wszyscy przegrywają". Natomiast jeśli poprosimy takich studentów, żeby opracowali i przedstawili swój punkt widzenia, może dojść do ciekawej wymiany poglądów. Dzieląc się, wszyscy coś zyskujemy. Rzecz jasna wymaga to rezygnacji z pretensji do wszechwiedzy. Nie jest to łatwe. Jeżeli zaś pomimo naszych wysiłków studenci będą nadal obstawać przy swoim i zachowywać się arogancko, warto zapamiętać, że "osoba nieznośna to nierzadko osoba cierpiąca". Takie spostrzeżenia mogą pomóc zmieniać znaki naszych stresów.
Podobny proces zmiany znaków można zastosować do wyrażania uczuć. Na początek musimy sobie uświadomić, że uczucia same w sobie nie są z punktu widzenia moralności złe ani dobre. Ponadto
56

musimy zdać sobie sprawę z faktu, że każdemu wychodzi na dobre posiadanie i wyrażanie całej gamy podstawowych uczuć. W innym przypadku wszystko skrupi się na żołądku, a stłumione emocje okażą się szkodliwe, być może nawet śmiertelnie szkodliwe. Natężenie naszego złego samopoczucia równa się natężeniu, z jakim skrywamy nasze uczucia. Oczywiście uczucia należy wyrażać w pierwszej, a nie drugiej osobie, np. "jestem zły", a nie: "złościsz mnie!" Proste i łatwe do zapamiętania spostrzeżenia i umiejętności bez trudu czynią cud odwrócenia znaków. Stres szkodliwy zmienia się w pożyteczny. Spokój zastępuje napięcie.
A zatem najpierw musimy się nauczyć rozpoznawać czynniki wywołujące w nas stres. Przekształcenie bodźca negatywnego w pozytywny ma wymiar cudu. To, co dotychczas raniło, okazuje się pożytecznym darem. W osiągnięciu oświecenia i mocy umożliwiających taką przemianę pomaga często omówienie całej sprawy z drugim człowiekiem. Najkorzystniej jest, jeśli człowiek ten przeżył podobny rodzaj stresu i zdołał szczęśliwie przebyć proces zamiany znaków.
Techniki relaksu
Nie wszystkie bodźce negatywne da się oczywiście przekształcić w pozytywne. Po śmierci bliskiej osoby musimy przejść przez okres smutku i żalu i nie możemy liczyć na skróty na tej drodze. Smutek nie może przemienić się w przyjemność. Dlatego dobrze jest poznać sposoby pomagające rozładowywać takie napięcia. Niezależnie od tego, czy nasze napięcie bierze się z wiekiego żalu, czy też z codziennego stresu, wszyscy powinniśmy przećwiczyć i wprowadzać następnie w życie jakieś pomocne nam formy relaksu. Jest ich mnóstwo, toteż każdy powinien stosować te, które najbardziej mu odpowiadają.
Jedną ze stosowanych powszechnie technik jest przeznaczenie codziennie chwili na uspokajające, relaksujące hobby. Pod koniec każdego dnia gram trochę na pianinie i wypoczywam w ten sposób. Można o mnie powiedzieć, że jestem muzykiem zaledwie w takim stopniu, w jakim drwala można nazwać stolarzem. Moje wykonanie na pewno nie pomogłoby w odpoczynku komuś kto kocha muzykę i zna się na niej, ale mnie pomaga się zrelaksować. Inne zaintereso-
57

wania, które mogą okazać się przydatne, to chociażby gotowanie, uprawianie ogródka, czytanie, rozmowa, słuchanie muzyki, kolekcjonerstwo, oglądanie zdjęć, pisanie itp.
Inną popularną techniką jest codzienne spotykanie się z sobą samym. Podczas takich "randek" spróbuj się uczyć jak osiągać zadowolenie ze spokojnego nic-nie-robienia. Sprawdź czy to pomaga. Siądź wygodnie i zamknij oczy. Oddychaj powoli, głęboko wdychając i równomiernie wydychając powietrze. Wyobraź sobie, że znalazłeś się w spokojnym, przyjemnym miejscu, które kiedyś odwiedziłeś lub tylko je sobie wyobrażasz. Rozluźnij wszystkie mięśnie. Odpoczywaj i rozkoszuj się tym codziennym spotkaniem z samym sobą. Jest tańsze i zdrowsze niż Valium.
Oto inne wskazówki co do relaksu:
1. Znajdź zaufaną osobę, przed którą potrafisz się całkowicie otworzyć i przy której czujesz się całkowicie bezpieczny. Proszę, nie wymiguj się twierdzeniem, że nie potrafisz znaleźć kogoś takiego. Jeśli dobrze tym pokierujesz, prawie każdy człowiek pełen dobrej woli okaże się odpowiedni. Opowiedz o wszystkich swoich ważnych, nacechowanych emocjonalnie przeżyciach. Zapewnij jednak swojemu zaufanemu taki sam czas na wygadanie się. Nikt nie ma ochoty być jedynie śmietnikiem dla emocji innych ludzi.
2. Wybierz się na spacer wśród dzikiej przyrody. Poświęć nieco czasu na wąchanie kwiatów, przyjrzyj się falom morza lub jeziora i posłuchaj ich szumu. Zwróć wzrok w górę, aby podziwiać gwiazdy.
3. Przeczytaj na nowo ulubioną powieść lub wiersz.
4. Opisz w swoim pamiętniku przeżyty ostatnio kryzys lub trudną sytuację. Pamiętaj, abyś zawarł w swej opowieści wszystko, czego się przy tej okazji nauczyłeś. Z każdej burzy i kryzysu można wynieść jakieś pozytywne doświadczenie.
5. Zacznij prowadzić dziennik. Zapisuj w nim swoje myśli, uczucia i potrzeby.
6. Przypomnij sobie ulubiony dowcip i pośmiej się z niego. Dobry humor działa leczniczo.
Gimnastyka
Tradycyjna definicja napięcia brzmi: "przerost aktywności umysłu przy niedostatecznej aktywności ciała". Codzienne energiczne
58

ćwiczenia pozwalają odzyskać tę równowagę i zmniejszyć napięcie. Ćwiczenia fizyczne oczyszczają mózg i krew z substancji chemicznych odpowiedzialnych za napięcie, a jednocześnie pobudzają wydzielanie tych substancji, które sprawiają, że czujemy się spokojni i wypoczęci, np. endorfiny. Po wyczerpującej gimnastyce niełatwo jest czuć przygnębienie. Osoby uprawiające jogging doświadczają często uczucia euforii, popularnie zwanego "odlotem". Z medycznego punktu widzenia jest to neurochemiczna zmiana w ciele spowodowana wysiłkiem fizycznym.
Warto zauważyć, że autorzy książek na temat kryzysu wieku średniego zalecają przede wszystkim codzienne energiczne ćwiczenia. Potrzeby psychiczne i duchowe nierzadko ujawniają się z największą siłą właśnie w wieku średnim. Efektem jest nie tylko niepożądane pojawienie się naszego starego kumpla, stresu, ale także błędne koło, w które wpada większość z nas. Zaczyna się ono w chwili, gdy nasze potrzeby wywołują stres, ten zaś potęguje potrzeby, w wyniku czego pojawia się dalszy stres. Najlepszym sposobem wyrwania się z tego zaklętego kręgu są codzienne ćwiczenia fizyczne. Bieganie, pływanie, szybkie spacery - cokolwiek!
Ponad piętnaście lat temu przechodziłem badania serca zwane testem stresu. Wbrew pozorom okazały się dla mnie błogosławieństwem. Pedałowałem na rowerze gimnastycznym, podczas gdy lekarz obserwował pracę mojego serca. Byłem przekonany, że cały ten test jest rutynowym badaniem, z którego nic nie wynika. Tymczasem po sześciu czy siedmiu minutach doktor zatrzymał urządzenie. Poprosił, żebym usiadł i uniósł stopy w górę. Nadal przez stetoskop przysłuchiwał się uważnie pracy mojego serca. W końcu oznajmił, że wszystko wróciło do normy. Wytłumaczył mi, że w pewnym momencie moje serce zaczęło "palpitować". Pracowało bardzo ciężko bez widocznych rezultatów. Wysunął przypuszczenie, że mogło to być efektem "braku regularnych ćwiczeń".
Tak zaczęła się moja przygoda z joggingiem. Zacząłem od krótkich dystansów pokonywanych w wolnym tempie (często wymijali mnie starsi ludzie wyprowadzający swe psy). Następnie przez jakiś czas szedłem krokiem spacerowym, dopóki znów nie mogłem bez kłopotu pobiec. W końcu moja kondycja polepszyła się na tyle, że obecnie przebiegam trzy - cztery mile dziennie. (Muszę wciąż uważać na tych staruszków z psami.) Dzień, w którym zacząłem biegać, był
59




rzeczywiście "pierwszym dniem reszty mojego życia". Dr George Sheenan, kardiolog zwany "biegającym doktorem", powiedział, że jogging być może nie przedłuża życia, ale na pewno podnosi jego jakość. Bez wątpienia jogging dokonał tego w moim przypadku.
Ciało ludzkie jest zadziwiającą maszyną. Zużywa się, gdy nie jest używane. Może to się wydawać dziwne, ale ludzka energia powstaje w wyniku użytkowania ciała, czyli w trakcie np. ćwiczeń. W rezultacie sprawność fizyczna przyczynia się znacząco do wzrostu energii, którą musimy wykorzystać. Nierzadko najlepszym środkiem na zmęczenie lub znużenie jest pół godziny aerobiku. Bezczynność wprowadza nas w stan ospałości, a to z kolei prowadzi do spadku energii, przygnębienia i zniechęcenia. Trudno uwierzyć, że nie jesteśmy w stanie magazynować energii, jeśli jej nie zużywamy. Oczywiście odpowiednia porcja odpoczynku jest niezbędna, ale jeśli nie towarzyszy mu aktywność fizyczna, odpoczynek może okazać się dla większości z nas szkodliwy. Energia, której nie zużyliśmy, podobnie jak nie ujęty w karby potencjał, staje się siłą niszczącą. Sądzę, że można założyć, nie narażając się na ryzyko, że ćwiczenia fizyczne każdemu mogą przynieść wymierną korzyść. Wszyscy możemy podnieść nasz poziom energii poprzez ćwiczenia.
Odkąd badacze zajęli się efektami ćwiczeń fizycznych, okazało się, że ich pożyteczność jest niezaprzeczalna. Odsetek zgonów z powodu raka i chorób serca był zawsze najwyższy wśród ludzi, których praca wymaga niewielkiego wysiłku fizycznego. Z kolei najniższy odsetek zgonów na raka i serce jest wśród osób, których praca wymaga dużego wysiłku fizycznego. (Por. Stephanie Matthews Simonton i Robert L. Shook, The Healing Family, Bantam Books 1984.)
Rzecz jasna nie każdy chce lub może biegać. Każdy jednak jest w stanie szybko i dziarsko chodzić. Szybki spacer ma w zasadzie te same zalety co wytężone ćwiczenia. Szybki spacer, podobnie jak jogging lub pływanie, przyspiesza przemianę materii, tak że kalorie są spalane w szybszym tempie. Poprawia napięcie mięśni i wydolność serca. Stwierdzono ponadto, że ćwiczenia fizyczne zapobiegają procesom miażdżycowym, obniżają ciśnienie krwi, spowalniają procesy starzenia. Zważywszy na wszystkie te pożytki, ćwiczenia fizyczne są istotnym czynnikiem ludzkiego szczęścia.
Regularne ćwiczenia fizyczne pomagają także zmniejszać stres i napięcie. W rezultacie tym, którzy uprawiają ćwiczenia fizyczne,
60

świat wydaje się pełen spokoju i harmonii. Mają zdrowe spojrzenie na świat. Myślą jaśniej, mają lepszą pamięć, są radośniejsi, uprzej-miejsi i nastawieni optymistycznie do życia. Najtrudniejszy jest oczywiście początek. Ostateczna nagroda jest tego warta.
Odżywianie: bez paliwa maszyna nie pracuje
Dobre odżywianie się jest absolutnie konieczne, jeśli mamy być szczęśliwi i żyć pełnią życia. Odpowiednie pożywienie jest bardzo istotnym czynnikiem utrzymywania dobrej kondycji. Ludzka maszyna po prostu nie będzie właściwie funkcjonować, jeżeli nie zapewnimy jej paliwa. Zdaję sobie sprawę, że łączenie problemów natury społecznej z wyżywieniem brzmi nieco przesadnie dramatycznie. A jednak powiązania istnieją, zarówno jeśli chodzi o przestępczość i zły stan zdrowia, jak też rozwody i narkomanię. Nieżyjąca już Adele Davis, jedna z najwybitniejszych specjalistek od wyżywienia, napisała:
Jeżeli znacząco nie podniesiemy jakości naszego wyżywienia, możemy się spodziewać wzrostu wszelkich problemów natury społecznej, w które zamieszany będzie spory procent ogólnej populacji. Nie twierdzę, że niewłaściwe odżywianie jest jedyny przyczyną tych problemów... ale uważam, iż stanowi istotny czynnik, któremu poświęcono, jak ujęła to dr Margaret Mead, "niemal całkowitą nieuwagę" (Lets Eat Right to Keep Fit, Harcourt Brace Jovanovich, 1970, s. 248).
Ciałp jest bez wątpienia narzędziem, poprzez które ujawnia się praca umysłu i ducha. Dramatycznym dowodem na to są uszkodzenia mózgu. Władza poznania i wyboru należy do umysłu i ducha. Jeśli jednak mózg zostanie uszkodzony, co zdarza się ofiarom wypadków i znokautowanym bokserom, władze umysłu i ducha mogą ulec poważnym ograniczeniom. Podobnie dzieje się, jeśli mózg ucierpi z powodu braku odpowiedniego odżywiania. Długotrwały alkoholizm doprowadza mózg do stanu kompletnego rozmiękczenia. Oto inny przykład: witamina B6 jest niezbędna dla normalnego funkcjonowania mózgu. Jeśli w celu zahamowania wzrostu komórek

61




nowotworowych stosuje się dietę pozbawioną tej witaminy, efektem -zarówno u dzieci jak i dorosłych - stają się napady drgawek.
Wschodnia przypowieść
Istnieje wschodnia przypowieść o koniu, wozie i woźnicy, która może stanowić dobrą ilustrację losu człowieka i wewnętrznych powiązań pomiędzy jego częściami składowymi. Ciało jest w tej przypowieści wozem, koń przedstawia ludzkie emocje, woźnica zaś to umysł człowieka.
Jeśli całość nie chce dobrze działać, najpierw trzeba sprawdzić/jaki jest stan wozu i czy należycie o niego za "'I di J. Jeśli wóz riie został naoliwiony i rozjeżdżony, niektóre jego części mogły zardzewieć lub przegnić. Niedbałość, brak zainteresowania i nie' ł-iści./e i żytkowa-nie mogą prowadzić do dalszego pogorszeni" stanu. Ten wóz ma wbudowany system samosmarujący. Nierówności i a drodze zazwyczaj wzmagają aktywność przepływu smarów. Niemniej, jeśli wóz był zaniedbany i nie używany, w w. ie] iego częściach mog^a się pojawić korozja lub mógł się po prostu za-s-.ać. Ogólny wygląd wozu mógł się stać byle jaki i nieciekawy. To oczywiste, że dla bezpiecznej i efektywnej jazdy trzeba zadbać o dobre utrzymanie wozu.
Pierwszym krokiem zalecanym przez wielu psychoterapeutów jest opracowanie programu relaksu, odżywiania i ćwiczeń fizycznych. Jeśli podróż przez życie jest pełna niewygód, najpierw trzeba sprawdzić stan wozu (ciała). Niewykluczone, że tu tkwi przyczyna kłopotów. Jeśli niedomagania nie ustępują, dobry psychoterapeuta zajmie się koniem (emocjami) i woźnicą (umysłem). Niemniej "pozornie głębokie" problemy nierzadko znikają, kiedy jesteśmy wypoczęci, odżywieni i uprawiamy sport.
Wniosek
Nasze uprzedzenia względem współdziałania ciała, umysłu i ducha są w nas głęboko zakorzeni *ne. Niemniej te precyzyjne połączenia objawiają się w naszym życiu codziennym i to nierzadko w sposób dramatyczny. W sytuacjach stresowych stajemy się bardziej drażliwi. Brak kondycji fizycznej byv . często powodem emocjonalnych "upadków" i utraty zdolności jasnego rozumowania. Duch gnuśnieje
62

w sytuacjach przedłużającego się stresu. Troska o zaspokajanie potrzeb odpoczynku, pokarmu i wysiłku fizycznego naprawdę nie jest bezcelowa. Jej brak wpływa na spadek jakości życia. Świat traci sens, a życie upodabnia się do kieratu. Zaczynamy zadawać sobie pytanie: po co to wszystko?
Porady praktyczne
1. Sporządź listę. (Czy zniesiesz jeszcze jedną listę?) Tym razem wypisz wszystkie czynności z ostatniego tygodnia, które miały na celu troskę o twoje ciało. Podziel je na trzy kategorie: relaks, wyżywie-nie, ćwiczenia fizyczne. Następnie wystaw sobie ocenę z tych wysiłków na rzecz dobrej kondycji fizycznej: A - wyśmienicie, B - całkiem nieźle, C - ujdzie, D - mogłoby być jeszcze gorzej, E - oszukiwanie
samego siebie.
2. Wybierz sobie odpowiedniego partnera-doradcę. Bliski przyjaciel na pewno z przyjemnością pomoże ci w tym zadaniu. Umówcie się, że będziecie się spotykać w równych odstępach czasu. Wymyśl trzy zobowiązania, po jednym dla każdej kategorii: relaksu, wyżywienia i ćwiczeń fizycznych. Opowiedz o nich swojemu partnero-wi-doradcy i obiecaj mu regularne sprawozdania z odnoszonych sukcesów lub spotykających cię niepowodzeń. Sporządź sobie system przypomnień o podjętych zobowiązaniach. Umieść je na lustrze, na zakładkach do książek, na biurku. Jasne, że zadanie to wymaga od ciebie solidności i wytrwałości. Proszę, zapamiętaj: szansę na sukces mają jedynie te programy, przy których masz szczerą chęć pracować.
3. Zlokalizuj czynniki wywołujące u ciebie stres. Na poniższej liście zaznacz te objawy stresu, których najczęściej doświadczasz. Niektóre z nich są natury fizycznej, inne emocjonalnej. Wszystkie są sygnałami, komunikującymi ci coś o twoim odpoczynku, ćwiczeniach i odżywianiu.
napięcie mięśni
bóle głowy
choroby skórne
bóle w klatce piersiowej
zimne dłonie i stopy
nieprawidłowe odżywianie się
63



' drgawki ' senność ' mocno bijące serce kłopoty z oddychaniem
dolegliwości natury psychosomatycznej (nadciśnienie, wrzody żołądka, pokrzywka, częste przeziębienia)
częste zmęczenie pomimo wystarczającej ilości snu
bezsenność
nerwowość
częste ataki gniewu, drażliwość
częste uczucie wyczerpania
wrażenie, że "dłużej już tego nie zniosę"
niemożność zwolnienia tempa
niemożność odczuwania zadowolenia, radości
nadpobudliwość
częsty niepokój, lęk, zmartwienia
zaburzenia koncentraqi
niespokojne zachowanie
trudności w kontaktach z innymi ludźmi
częste marzenia na jawie
częste pragnienie ucieczki od powtarzających się sytuacji
zaburzenia łaknienia
Kiedy wprowadzisz w czyn program relaksu, ćwiczeń fizycznych i prawidłowego odżywiania, przejrzyj jeszcze raz listę objawów, które
zaznaczyłeś. Zobaczysz, że niektóre z nich zniknęły, a inne straciły znaczenie.
Zapamiętaj
Trudno być szczęśliwym, gdy się. podróżuje przez życie zdezelowanym samochodem. Dlatego zrób pierwszy krok. Wszystko inne jest proste.

ZADANIE CZWARTE
Musimy uczynić nasze życie aktem miłości
Tym, którzy nigdy nie kochali, starość jawi się jako spędzany w samotności wieczór zimowy. Największy spośród ludzkich talentów został zakopany głęboko w ziemi, aby nie zginał. Okazało się jednak, że wszystko uległo zatracie. Nikt się. nie zjawił, nikt nie okazał troski. Był tylko pozbawiony miłości człowiek i samotne oczekiwanie na śmierć.
Dla tych, którzy potrafili kochać, starość jest czasem żniw. Troskliwie niegdyś zasiane ziarna miłości dojrzały z upływem czasu. U zmierzchu życia kochający człowiek nie jest sam. To co było dane hojny ręka, zostanie zwrócone z nawiązka.
Czym jest miłość?
Nie wiem, czy istnieje w języku angielskim bardziej nadużywane słowo. Liczni młodzi ludzie, a także ci z nas, którzy czują się wystarczająco dorośli, żeby wiedzieć lepiej, uważają, że miłość jest uczuciem. Kiedy opanowuje nas uczucie, mówimy o "zakochaniu się". Kiedy uczucie przemija, miłość nagle ale wyraźnie odpływa w przeszłość. Było, minęło. Odurzenie lub chwilowe zauroczenie bywa bardzo łatwo mylone z miłością.
Pomyłki biorą się także z tego, iż wielu z nas zdarza się niewłaściwie interpretować potrzeba miłości. Ilekroć pojawia się osoba zdolna zaspokoić jakieś nasze oczekiwania, jesteśmy skłonni mówić:

Twoje szczęście... 5
65


"Kocham cię". Klasyczne wyznanie prawdziwej miłości: "Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham" różni się znacznie od: "Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję". Nie zdobywasz mojej miłości poprzez zapełnienie mojej pustki, zaspokojenie mojej potrzeby. Moja miłość jest zawsze moim dobrowolnym darem dla ciebie.
Prawdziwa miłość, jestem tego pewny, polega na decyzji i zaangażowaniu. Zanim kogoś naprawdę pokocham, muszę podjąć wewnętrzną decyzję, dzięki której będę wiedział, co jest najlepsze dla kochanej przeze mnie osoby. Miłość sprawia, że mówię i robię to, co jest potrzebne osobie, którą kocham. Miłość może uczynić mnie szorstkim lub czułym, miękkim jak aksamit lub twardym jak stal. Miłość może skłonić mnie do przeciwstawienia się kochanej osobie lub do jej pocieszenia. Najpierw jednak muszę powiedzieć miłości "Tak". Muszę podjąć decyzję i zaangażować się. Muszę być gotowy na wszystko, czego zażąda ode mnie miłość. Przed podjęciem każdej decyzji muszę zadać sobie tylko jedno pytanie: "Co uczyniłaby miłość?"
Czy jest to możliwe? Rzecz jasna, nie da się być doskonałym we wszystkim. Opisaliśmy pewien ideał. Jest to jednak jedyna zasada życiowa zdolna dać nam prawdziwe szczęście. W każdej chwili życia stajemy wobec podstawowego pytania o główną zasadę naszej egzystencji. Pytanie to może brzmieć: "Jak zarobić najwięcej pieniędzy?" Mogę także zapytywać siebie: "Gdzie się najlepiej zabawię?" Osoby, które zdecydowały, że ich życie będzie aktem miłości, nie pytają przede wszystkim o pieniądze czy o rozrywkę. Kochające osoby nie szukają przyjemności, nie czekają na aplauz lub zachętę. Ich podstawową potrzebą jest być kochającymi istotami ludzkimi. Zadawane przez nich pytanie brzmi: "Co powinna uczynić miłość?" To jest decyzja miłości. To jest pełne miłości zaangażowanie się w miłość.
Różne poziomy miłości
Istnieje oczywiście wiele poziomów miłości. Niektórzy ludzie zajmują ważniejsze miejsce w moim życiu niż inni. Stopień "zaangażowania" jest w niektórych przypadkach, np. w małżeństwie czy w rodzinie, zdecydowanie wyższy. Wśród osób, które napotykamy na drodze życia, są nieznajomi, dalsi znajomi, wrogowie, koledzy szkolni,
66

koledzy z pracy, przyjaciele, sąsiedzi, bliscy przyjaciele, siostry i bracia, rodzice, współmałżonkowie i dzieci. Kochająca osoba próbuje odczytać, rozpoznać i zaspokoić potrzeby wszystkich. Jednakże różnym stopniom bliskości odpowiada różny stopień zaangażowania. Istnieje zasada pierwszeństwa odpowiadająca poziomowi zaangażowania. Rodzina przed przyjaciółmi. Przyjaciele przed nieznajomymi. I tak dalej.
Miłość do siebie samego i miłość do innych
Nie można rzecz jasna mówić o miłości do innych bez zaznaczenia, że miłość zaczyna się od nas samych. Przede wszystkim musimy kochać samych siebie. Psychiatra Harry Stack Sullivan mówi, że "kiedy szczęście, bezpieczeństwo i dobre samopoczucie drugiej osoby jest dla ciebie tak samo (lub bardziej) ważne jak twoje własne, wtedy możesz powiedzieć, że kochasz tę osobę". Moje własne szczęście, bezpieczeństwo i dobre samopoczucie mają dla mnie istotne znaczenie - oto istotne założenie. Prawdą jest, że jeśli nie potrafię kochać samego siebie, nie będę w stanie kochać innych ludzi.
Jeśli mam być kochającym człowiekiem, moje szczęście, bezpieczeństwo i dobre samopoczucie musi być dla mnie tak samo ważne jak szczęście, bezpieczeństwo i dobre samopoczucie innych. Muszę zharmonizować moje potrzeby z potrzebami innych osób, które kocham. Weźmy taki przykład: jestem głodny i właśnie idę na obiad lub inny:jestem zmęczony i właśnie mam zamiar położyć się do łóżka. Spotykam ciebie, a ty mówisz, że potrzebujesz ze mną porozmawiać. Muszę cię zapytać, jak ważna, jak pilna jest dla ciebie ta potrzeba rozmowy. Jeśli sprawa nie jest bardzo istotna, mogę się z tobą umówić na jutro. Moje potrzeby będą ważniejsze niż twoje. Niemniej, jeśli właśnie spotkało cię jakieś niepowodzenie, np. śmierć w rodzinie, albo też jesteś w nastroju samobójczym, wtedy mój obiad czy sen może poczekać. Twoje potrzeby okażą się istotniejsze niż moje. Kochający człowiek musi podejmować wiele trudnych decyzji - tego typu ustalanie pierwszeństwa jest z pewnością jedną z nich.
Większość innych decyzji miłości wiąże się z "dobrem osoby kochanej". To, co jest naprawdę dla ciebie dobre, niekoniecznie jest tym, na co miałbyś ochotę. Możesz na przykład być już podchmielony i prosić mnie o kolejny kieliszek. Możesz prosić mnie o udział
67

w jakimś kłamstwie lub oszustwie. Możesz także być osobą nieśmiałą i prosić, żebym się tobą nie przejmował. Na wszystkie tego typu prośby muszę dać ci odpowiedź negatywną. Innym przykładem może być emocjonalny terror. Możesz chcieć mną pomiatać lub wyładowywać na mnie swoją złość. Możesz próbować mną manipulować przy pomocy twojego gniewu lub łez. Miłość wymaga, abym w takich sytuacjach nie ustąpił nawet na krok. Miłość zabrania mi być "zsypem" czy "kubłem na śmieci". Miłość może wymagać przeciwstawienia się tobie lub odsunięcia się od ciebie. Zatem cokolwiek byśmy powiedzieli o miłości, nie jest ona na pewno dla tych, którzy by chcieli iść po linii najmniejszego oporu. Jest natomiast dla tych, którzy pragną być szczęśliwi.
Pewien mój przyjaciel przez większość swego życia pracował jako nauczyciel. Zwierzył mi się kiedyś, że przez dwadzieścia lat swej kariery nauczycielskiej był alkoholikiem. Przez cały ten czas, powiedział, rodzina i przyjaciele znajdowali dla niego usprawiedliwienia. Zachowywali się jak klasyczni "ochraniacze" - pomagali mu trwać w nałogu. Kiedy był bardzo pijany lub na zbyt wielkim kacu, oni brali za niego zastępstwo. W ten sposób samozniszczenie przez nałóg postępowało przez lata.
- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą - znalazł się ktoś, kto pokochał mnie trudną miłością. Kochał mnie tak, że potrafił mi się przeciwstawić. Stał naprzeciwko mnie i przyrzekł, że jeśli nie pomogę sobie, on opowie wszystkim o moim piciu. Powiedział, że jestem chory i potrzebuję pomocy. Powiedział, że za bardzo mnie kocha, żeby mógł patrzeć na to, jak niszczę samego siebie. To sprawiło, że zawróciłem. Pomogło mi.
Owa historia o doznaniu trudnej miłości przypomniała mi coś, co niegdyś zasłyszałem: jeśli kochany człowiek wróci do domu pijany, zwali się i zaśnie na trawniku przed progiem, dowodem największej miłości i czułości będzie pozostawienie go tam. Stanie się to częścią jego "sięgnięcia dna". Człowiek taki może się zmienić tylko pod warunkiem, że pozwoli mu się odczuć pełny ból i pełne cierpienie wynikające z jego nałogu. Nawiasem mówiąc, najokrutniejszą rzeczą, jaką można w takim wypadku zrobić, jest odkręcenie węża z wodą.
68

Trzeci obiekt miłości - Bóg
Istnieje jeszcze trzeci obiekt mojej miłości - jest nim Bóg. Oprócz siebie i innych muszę też kochać mojego Pana Boga całym moim umysłem, sercem i siłą. Miłość do Boga nadaje miłości nowy wymiar. Cokolwiek byśmy myśleli, nie jesteśmy w stanie dać Bogu żadnej rzeczy, jakiej by już nie posiadał. Bóg nie potrzebuje nas w taki sposób, w jaki my potrzebujemy siebie nawzajem. Tylko ci, którzy cierpią niedostatek, odczuwają potrzeby, a Bóg nie cierpi biedy. Niemniej Bóg wymaga od nas, abyśmy kochali się wzajemnie. I Pan mówi nam, że cokolwiek uczynimy najmniejszym z Jego dzieci, uczynimy także Jemu.
Oczywiście Bóg wymaga od nas także, abyśmy przyjęli i wypełniali Jego wolę. W moim mniemaniu podstawą wykonywania woli Boga jest odpowiedź na następujące pytanie: Czy realizuję własne plany, prosząc przy tym Boga o wsparcie w tych zamierzeniach? Czy też pytam Boga, jakie są Jego zamiary, aby następnie szukać mojego w nich miejsca? Aby o tym nie zapominać, mam nad lustrem jeszcze jedną wywieszkę. Jest na niej podziękowanie za miłość okazaną mi przez Boga i takie słowa: "Co planujesz na dziś? Chciałbym być tego częścią".
Trzeba przyznać, że wola Boga bywa nierzadko tajemnicza. Niemniej możemy być pewni jednego: Bóg pragnie, abyśmy w pełni wykorzystywali Jego dary. W drugim wieku św. Ireneusz napisał, iż "Chwałą Boga jest człowiek żyjący pełnią życia". Czy zdarzyło ci się dać kiedyś komuś prezent, a następnie zorientować się, że osoba ta w ogóle twojego prezentu nie używa? Czy pamiętasz pytanie, które cisnęło ci się wówczas na usta:
- Dlaczego nigdy nie używasz tego, co ode mnie dostałeś? Nie podoba ci się?
Być może Bóg też pragnie nas zapytać o ofiarowane nam prezenty. W Modlitwie Pańskiej mówimy: "Bądź wola Twoja!" Jestem przekonany, że częścią tej woli jest używanie wszystkich danych mi talentów. Wiem, że Bóg chce, abym rozwijał swoje uczucia, emocje, umysł, wolę i serce w najwyższym możliwym stopniu. "Chwałą Boga jest człowiek żyjący pełnią życia".
69

Coś we mnie mówi mi, że miernikiem naszej miłości do Boga jest nasza chęć czynienia dwóch rzeczy: kochania bliźniego jak siebie samego i wypełniania woli Boga we wszystkich sprawach.
Trzy składniki miłości wzajemnej
Powiedziano gdzieś słusznie, że istnieją trzy składniki miłości, którymi musimy wzajemnie się obdarowywać. Są to: (l) czułość, (2) zachęta, (3) wyzwanie. Tylko umysł i serce pełne miłości wiedzą, kiedy który z nich jest potrzebny kochanej osobie. Ale te trzy elementy miłości zdają się na ogół układać właśnie w powyższej kolejności. Jeśli mam kochać cię w sposób efektywny, muszę po pierwsze dać ci do zrozumienia, że mi na tobie zależy, że jestem po twojej stronie. Postanowiłem być "dla ciebie". Takie jest przesłanie czułości. Kiedy tylko zacznie ono działać, muszę zrobić następny krok - zachęcić cię do wiary w siebie. Moja zgoda na to, byś oparł się na mnie lub wykorzystywał moją siłę, nie jest miłością do ciebie, ale utrzymywaniem cię w stanie słabości i zależności. Muszę pomóc ci nauczyć się wykorzystywać twoje własne siły poprzez namawianie cię do myślenia i decydowania za siebie. Takie jest zadanie zachęty. Na koniec, kiedy już uda mi się ofiarować ci czułość i zachętę, muszę postawić przed tobą wyzwanie wprowadzenia w ruch twoich talentów i zalet. Wiesz, że mi zależy. Wiesz, że wierzę w ciebie i jestem pewny, że jesteś w stanie tego dokonać. Teraz mówię "Zrób to. Zrób to natychmiast!" Tak wygląda wyzwanie.
Dlatego miał rację Erich Fromm, gdy nazwał miłość sztuka. Nauka, podobnie jak przepis kulinarny, posługuje się określonymi składnikami, ustalonymi w odpowiednich proporcjach, wymagającymi określonej procedury postępowania. W miłości - przeciwnie. Musi ona wyczuć, kiedy przychodzi czas na czułość, kiedy potrzebna jest zachęta, a kiedy osoba, którą kocham, jest gotowa na przyjęcie wyzwania. Nie ma instruktażowych podręczników i jednoznacznych odpowiedzi, jest tylko mój możliwie najlepszy osąd. Zawsze jednak mogę przeprosić za niepowodzenia. Inni zaś zawsze mogą przyjąć moje dobre intencje, nawet jeśli pomyliłem się w ocenie sytuacji.
70

Prawdziwa miłość nie stawia warunków
Jednym z wymagań stawianych prawdziwej miłości jest rezygnacja ze stawiania warunków. Miłość obstawiona uwarunkowaniami nie jest naprawdę miłością. Jest układem. "Będę cię kochać dopóki... aż ... jeśli..." Kontrakt wypisujemy drobnym drukiem, a osobę, której proponujemy taką warunkową "miłość", zobowiązujemy do zastosowania się do wszystkich jego punktów. W innym wypadku kontrakt wygaśnie lub zostanie unieważniony. Warunkowa miłość jest czymś przerażającym. Jeden fałszywy krok może zadecydować o jej końcu. Miłość warunkowa funkcjonuje podobnie jak szale wagi. "Jeśli położysz swoją część na jednej z szal, to ja położę na drugiej. Ale nie dam się oszukać. Patrzę na ciebie. Jeśli nie położysz swojej części, ja nie położę mojej". Rzecz jasna, taka "miłość" jest blagą. Nie będzie w stanie przetrwać.
Sądzę, że wiele złości, jaką obserwujemy w świecie, bierze się właśnie z takiej warunkowej miłości. Koniec końców zazwyczaj czujemy urazę do kogoś, kto "kochał" nas w ten sposób. Czujemy się wykorzystani. Chcielibyśmy zaprotestować:
- Nigdy mnie naprawdę nie kochałeś/kochałaś. Kochałeś moją piękną twarz, dopóki zachowywała urodę. Kochałaś moje czyste ubranie, więc żądałaś, żebym zawsze dbał o czystość. Kochaliście moje dobre oceny i dawaliście mi do zrozumienia, że nie mogę sobie pozwolić na niepowodzenia. Kochałeś moje zdolności. Ale nigdy nie kochałeś mnie samej. Moje życie było jak próba przejścia po kruchym lodzie. Wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek zawiodę twoje oczekiwania, potraktujesz mnie tak, jak palacz traktuje papierosa. Użyjesz mnie, wyciśniesz ze mnie wszystko po to tylko, żeby mnie następnie wyrzucić.
Miłość a niewierność
Tak więc miłość z natury swojej nie może być ograniczana żadnymi warunkami. Co jednak dzieje się, gdy kocham jakąś osobę, a ta osoba jest mi wciąż niewierna? Czy bezwarunkowa miłość po prostu przebacza raz za razem i kocha dalej? To dobre pytanie i powinniśmy się nim zająć, chociaż odpowiedź nie będzie łatwa. Miłość na pewno nie wymaga ode mnie, abym był głupi lub naiwny. Muszę zatem
71



ocenić - najlepiej jak potrafię, w miarę moich możliwości - co miłość nakazuje mi uczynić, jak się zachować, co powiedzieć. Nie chodzi tu po prostu o wybaczenie. Rzecz jasna - wybaczam ci. Miłość nie stawia ograniczeń przebaczeniu. Naprawdę jednak chodzi o to, "co będzie najlepsze dla ciebie i dla mnie". Nad tym muszę się zastanowić.
Muszę zharmonizować moją miłość dla samego siebie z miłością dla ciebie. Muszę zadać sobie pytanie: "Jak najlepiej zachować szacunek dla samego siebie i zarazem z miłością pomóc tobie?". Miłość naprawdę jest sztuką, a nie wiedzą. Nie istnieją proste i jasne odpowiedzi. Miłość nie obiecuje nam przechadzki po kobiercu z róż.
Oczywiście, gdybym przekreślił cię tylko dlatego, że rozczarowałem się w stosunku do ciebie, byłaby to zawoalowana forma miłości stawiającej warunki. Z drugiej jednak strony, skoro zdradziłeś mnie kilka razy, zaufanie do ciebie nie oznaczałoby miłości dla ciebie. Pomogłoby ci to tylko trwać w twej słabości. Nie byłoby to także aktem miłości wobec mnie samego. Z całą pewnością podkopywałoby mój szacunek dla samego siebie. Muszę zatem w pewnym momencie zadać sobie to twarde pytanie: jakie rozwiązanie byłoby najkorzystniejsze - zważywszy na wszelkie okoliczności - dla ciebie ; dla mnie? Sądzę, że w pewnym momencie będę musiał dać ci do wyboru: wierność ze mną lub niewierność beze mnie.
Miłość zakłada... Miłość wyklucza...
Odpowiedź na pytania stawiane przez miłość nierzadko przynosi ból i rozdarcie. Może zatem warto najpierw zastanowić się nad takim pytaniem: co mieści się w pojęciu miłości, a co to pojęcie wyklucza? Św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian daje nam kilka wskazówek:
Miłość, o której mówię, niełatwo traci cierpliwość. Zawsze chce być twórcza. Miłość nie jest zaborcza. Nie pragnie imponować,
nie pielęgnuje przesadnych wyobrażeń
72

o własnej ważności. Miłość zachowuje dobre maniery
i nie ugania się za własną korzyścią. Miłość nie jest drażliwa ani przewrażliwiona. Stara się nie pamiętać złego,
nie rozwodzi się nad nikczemnością innych. Z drugiej strony, miłość cieszy się
wraz ze wszystkimi dobrymi ludźmi z każdego zwycięstwa prawdy. Miłość nie zniechęca się do innych. Miłość nie zna granic ufności, a jej nadzieja nigdy nie gaśnie. Miłość przetrwa wszystko. Miłość naprawdę jest jedyną rzeczą,
która przetrwa gdy wszystko inne upadnie.
(Parafraza l Kor 13, 4-8)
Moja własna lista przedstawia się mniej więcej tak:
Co CZYNI MIŁOŚĆ
Miłość AKCEPTUJE cię, kimkolwiek jesteś.
BIERZE ODPOWIEDZIALNOŚĆ za swoje zachowanie.
DZIELI SIĘ z tobą samą sobą, jest otwarta.
JEST CZUŁA w postępowaniu z tobą.
JEST GODNA ZAUFANIA - nie zdradza twoich tajemnic.
JEST SZORSTKA LUB CZUŁA w zależności od twoich potrzeb.
JEST TAKTOWNA, nawet w sytuacjach starcia z tobą.
JEST UPRZEJMA - zawsze jest przy tobie, gotowa na twoje
wezwanie.
MA UZNANIE dla twoich zalet i talentów. MODLI SIĘ o spełnienie twoich pragnień i o twój rozwój. MÓWI PRAWDĘ - zawsze i szczerze. MYŚLI o tobie i twoich potrzebach.
ODZYWA SIĘ, gdy potrzebujesz, by ktoś stanął po twojej stronie. PATRZY Z POBŁAŻANIEM na twoją próżność i ludzkie słabości. ROZUMIE twoje upadki i wzloty, pozwala ci na "złe dni". RZUCA CI WYZWANIE, abyś był w pełni sobą. SPRAWIA, ŻE CIESZYSZ SIĘ z faktu bycia sobą.
73

SZUKA DOBRA w tobie i znajduje je. ŚMIEJE SIĘ DUŻO, ale zawsze z tobą, a nigdy z ciebie. TROSZCZY SIĘ o ciebie, chce mieć pewność, że u ciebie wszystko w porządku.
WIDZI w tobie dobre cechy, których inni nie dostrzegają. WSPÓŁ-ODCZUWA - wie, co to znaczy być tobą. ZACHĘCA cię do wiary w siebie.
Czego MIŁOŚĆ NIE CZYNI
Miłość NIE POPEŁNIA nadużyć i nie przesądza o wszystkim.
NIE DAJE bezmyślnych rad.
NIE DĄSA SIĘ i nie odmawia rozmowy.
NIE KARZE cię ("dla twojego dobra") za twoje błędy.
NIE KAŻE CI SIĘ SPRAWDZAĆ raz po raz.
NIE WYMAGA OD CIEBIE ZMIANY stylu bycia.
NIE NAPADA na ciebie w złości, nie krzyczy i nie płacze.
NIE TOLERUJE CIĘ, JAKBY CI ROBIŁA ŁASKĘ.
NIE OSĄDZA cię ani nie bagatelizuje twoich problemów.
NIE OSKARŻA cię i nie żywi do ciebie urazy.
NIE PODWAŻA twojego zaufania do samego siebie.
NIE POPISUJE SIĘ, żeby wywrzeć na tobie wrażenie.
NIE POSŁUGUJE SIĘ tobą dla swoich celów, aby potem cię
odtrącić.
NIE PROWADZI sporów, w których jedna strona musi przegrać. NIE PRZEKREŚLA cię tylko dlatego że nie spełniłeś jej oczekiwań. NIE SKUPIA na sobie całej uwagi. NIE DAJE UPUSTU SWOIM EMOCJOM. NIE WYKORZYSTUJE cię ani nie lekceważy NIE WYPOMINA ci bez przerwy wszystkich błędów.
(Powyższa lista powinna ci pomóc skonkretyzować własne poglądy na ten temat. Rzecz jasna możesz tu wiele rzeczy dodać, możesz coś ująć, coś zmienić, coś zapożyczyć. Istotna będzie dla ciebie twoja własna lista.)
74

Dwa prezenty na każdą okazję
Jednym z bolesnych pytań, jakie zadaje miłość, jest: Czego ci potrzeba? Każdy dzień może przynieść inną odpowiedź - w zależności od sytuacji i nastroju, w jakim się znajdziesz. Wydaje mi się jednak, że dwa dary zawsze są na miejscu: uczciwe-otwarcie się na innych i szczera afirmacja. Otwartość i całkowita szczerość są jak dar uprzejmej gościnności: "Wejdź, proszę, i czuj się jak u siebie w domu". Wielu z nas boi się opinii innych osób. Obawiamy się, że nasza otwartość może nas sporo kosztować. Inni mogą jej użyć przeciwko nam. Rzecz jasna, próbujemy racjonalizować nasze lęki. Budujemy mury samoobrony, wychodząc z założenia, że "między sąsiady najpierwszą okazją granica do zwady".
Pewien mężczyzna przyznał się swojemu terapeucie, że nie mówił żonie o swoim złym samopoczuciu, ponieważ "była ostatnio przygnębiona i nie chciał pomnażać jej przykrości". Tydzień później ten sam mężczyzna wyznał, że nadal nie powiedział nic żonie, ponieważ "czuła się w tym tygodniu naprawdę świetnie, toteż nie chciał jej mówić o niczym, co mogłoby ją zmartwić". Terapeuta miał pełne prawo rzucić nieszczęsnemu człowiekowi wyzwanie:
- Oto twój problem: sądzę, że na ogół boisz się opowiadać żonie o swoich uczuciach. Posłużysz się każdą wymówką, byleby tylko tego uniknąć.
Miłość jest szczera i otwarta. Jest jednak także uprzejma i taktowna. Nie można mijać innych osób tak jak mijają się nocą dwa statki na pełnym morzu - byłoby to tragiczne. Ale równie tragiczne jest wpadanie na siebie i wzajemna destrukcja. Tajemnicą dobrej miłości jest porozumienie. (W książce, którą napisałem wspólnie z psycho-terapeutką Lorettą Brady, Chce powiedzieć, kim jestem starałem się dać wskazówki, jak tworzyć nić dobrego porozumienia.)
Drugim darem miłości, który nadaje się na każdą okazję, jest szczera afirmacja. Afirmacja jest aktem, poprzez który pomagamy innym docenić ich zalety i talenty. Uznajemy ich wartość jako osób ludzkich, utwierdzamy ich w poczuciu własnej wartości. W pierwszym z opisanych w tej książce zadań powiedzieliśmy, że pełna radości akceptacja samego siebie jest absolutnie niezbędna do osiągnięcia prawdziwego szczęścia. Nikt jednak nie jest w stanie osiągnąć i utrzymać tej wewnętrznej radosnej akceptacji bez potwier-
75

dzenia ze strony innych. Trudno, żebym wierzył, iż jestem dobrym nauczycielem, jeśli inni nie będą ze mną co do tego zgodni. Powodem, dla którego większość ludzi kryje się za murami i maskami, jest lęk przed własną nieodpowiedniością. Nikt nie uwierzy w swoją wyjątkową wartość, jeżeli nie dostrzeże potwierdzenia tej wartości przez innych. Kiedy ludzie otrzymują takie potwierdzenie, ożywają niczym usychający kwiat, gdy podleje go ręka ogrodnika. Od dawna wierzę, że największym darem miłości jest właśnie szczera afirmacja. Jest ona zdolna przemienić życie. Jest zdolna przemieniać świat.
Być może znacie napisaną przez humorystę Arta Buchwalda historyjkę o anrmacji. Nosi ona tytuł My Friend, the Cabbie and New York City (Mój kumpel, taksówkarz i Nowy Jork). Wyglądało to tak, że kumpel Arta zamierzał zmienić świat, poczynając od Nowego Jorku, i chciał do tego zastosować prosty środek: pochwałę lub afirmację. Toteż po szaleńczej przejażdżce taksówką, którą Art odbył
wraz z owym przyjacielem, taksówkarz usłyszał następujący komplement:
- Jest pan jednym z najlepszych kierowców, jakich kiedykolwiek spotkałem. Jeśli warstwa lakieru na pana taksówce byłaby o milimetr grubsza, z pewnością zahaczyłby pan o kilka innych samochodów. Tymczasem pan nawet ich nie musnął i tego właśnie chciałbym panu pogratulować.
Rzecz jasna taksówkarz zdziwił się nieco, toteż zapytał:
- Coś pan za jeden? Stuknięty jakiś, czy co? Kumpel Buchwalda utrzymywał jednak, że mówi serio. Taksówkarz odjechał, szeroko uśmiechnięty. Obaj mężczyźni poszli dalej ulicą i nagle Buchwald zobaczył, że jego przyjaciel mruga do przechodzącej kobiety. Kiedy Art spytał go, o co chodzi, tamten odpowiedział:
- To część mojego programu. Jeśli to nauczycielka, to jej klasa będzie miała dzisiaj dobry dzień.
Oczywiście afirmacja, o której tu mówimy, musi być uczciwa i szczera. Ludzie na ogół potrafią zdemaskować udawaną afirmację. Zarazem wszyscy wiemy, co chcielibyśmy znaleźć. A w ludziach wokół nas jest tyle dobra i tyle dobrych cech. Owa dobroć i owe zalety mogą jednak bardzo często być niedoceniane. Mogą rozpaczliwie wołać o jakikolwiek znak uznania i afirmacji.
76

Główną przeszkodą w miłości jest przerażające słowo "ból"
Pamiętam młodą kobietę, która przyszła kiedyś do mnie: zastanawiała się nad aborcją. Była w trzecim miesiącu ciąży. Pamiętam, jak opisywałem jej sytuację jej nie narodzonego dziecka. Opowiadałem o jego odczuciach i biciu serca. Trzymiesięczny płód ma rozwinięte wszystkie fizyczne funkcje organizmu. Obiecałem jej wszelką pomoc, jeśli tylko "da swemu dziecku szansę życia". Pamiętam dokładnie jej błagalne spojrzenie. Zadała mi pytanie, które musiało paść:
- Wiem, że kocha ojciec moje dziecko. Ale czy ojciec kocha także
mnie?
To podziałało na mnie piorunująco. Nie potrafiła okazać miłości swojemu nie narodzonemu dziecku, bo ktoś nie pokochał jej samej i nie zatroszczył się o nią. Jej cierpienie pozbawiło ją zdolności
kochania innych.
Kiedy myślę o niej, przypomina mi się rozmowa, którą niegdyś odbyłem ze znajomym psychiatrą. Zapytałem go, dlaczego miłość jest tak trudna dla wielu z nas. Uśmiechnął się do mnie tym specjalnym uśmiechem, który psychiatrzy zazwyczaj rezerwują dla osób żyjących w celibacie. Zgodził się ze mną, iż wszyscy jesteśmy stworzeni do miłości, tak samo jak jesteśmy stworzeni do fizycznego rozwoju. I podobnie jak pewne choroby mogą zakłócić prawidłowy rozwój fizyczny, tak też istnieje określona przeszkoda w rozwoju miłości. Ten dobry lekarz zapytał mnie:
- Czy bolał cię kiedyś ząb? Odpowiedziałem, że tak.
- O kim wtedy myślałeś? - pytał dalej.
- Tylko o sobie - odrzekłem.
- Oto odpowiedź na twoje pytanie - oświadczył. - Ból skupia na sobie, na nas samych, całą naszą uwagę. Cierpienie fizyczne, zmartwienie, niepowodzenie, smutek lub wyrzuty sumienia - wszystko to są bolesne doświadczenia, i jako takie odzierają nas ze zdolności kochania. Kiedy cierpienie staje się treścią czyjegoś życia, osoba taka skupia się zazwyczaj na sobie.
Kiedy cierpimy, jest nam bardzo trudno uczynić życie aktem miłości. Ból skupia na sobie całą naszą uwagę, absorbuje wszystkie nasze siły. Na miłość nie ma już miejsca. Źródło wysycha. Dla większości ludzi, którzy cierpią, rzeczywistość zamyka się w jednym
77

zdaniu: "Ja cierpię". Dopiero gdy uda nam się ukoić nasze cierpienie, będziemy zdolni na nowo kochać siebie i innych. A nuż to pomoże:
nadanie imienia demonowi bywa dobrym początkiem rozprawy z tym demonem.
Stałe bycie nieszczęśliwym jest oznaką niepowodzenia w miłości
Najczęstszym źródłem stałego bycia nieszczęśliwym jest niepowodzenie w miłości. Przyznawali to wszyscy wielcy psychiatrzy: Freud, Adier, Jung, Franki. Nie oznacza to jednak, że niepowodzenie takie jest czymś, za co można kogoś winić czy oskarżać. Być może wczesne "zaprogramowanie" i doświadczenie nie dało mi powodów do miłości samego siebie, bliźniego i Boga. Mogę przeżyć sporą część życia płacąc wysoką cenę za tę niezdolność do miłości. Może jednak być i tak, że odgrywam tylko sceny, jakich nauczyłem się w procesie wczesnego "zaprogramowania" i w wyniku pierwszych życ^wych doświadczeń. Być może nie jestem zdolny kochać, ponieważ taki przekaz otrzymałem od innych we wczesnym okresie mojego życia.
Nie możemy oczywiście osądzać ludzkiej odpowiedzialności. Możemy jednak stwierdzić na pewno, że jeśli ktoś nie kocha samego siebie, wpędza się w same nieszczęścia. Może się też zdarzyć, ż^ - ze względu na wczesne "zaprogramowanie" w atmosferze braku zaufania - ten ktoś nie potrafi naprawdę pokochać innych. Dopóki ten stan będzie istniał, osoba taka nie ma szans na prawdziwe szczęście. Taki człowiek żyje w smutnym, zamkniętym świecie, którego jest jedynym mieszkańcem. Trzeba też dodać, że duchowi ludzkiemu bardzo brakuje opartego na miłości związku z kochającym Bogiem. Francuski pisarz Leon Bloy napisał kiedyś, że "tylko święci są naprawdę szczęśliwi".
Miłość w laboratorium życia
Pamiętam, że kiedyś zdarzyło mi się wyjątkowo nie znosić pewnego człowieka. Był on niczym przysłowiowa kropla octu w mojej beczce miodu. Nawet po tym, jak człowiek ten zniknął na dobre z mojego życia, pamięć o niechęci do niego pozostała. Dlatego ucieszyłem się bardzo, gdy odwiedził mnie pewien zaprzyjaźniony psycholog, który utrzymuje, iż jeśli jakieś nieprzyjemne uczucie nie daje ci spokoju, to
78

znaczy, że nie odkryłeś w pełni jego przyczyny. Powód złości może być zupełnie inny, niż się spodziewasz. Jeślibyś dobrze określał przyczynę, złość nie męczyłaby cię w takim stopniu. Opowiedziałem mu zatem o moim kłopocie i rozpoczęliśmy procedurę testowania. Najpierw zamknąłem oczy i rozluźniłem się. Następnie "opróżniłem" umysł ze wszystkich niepotrzebnych myśli i przekroczyłem imagina-cyjne wrota. Do sali znajdującej się za tą bramą wszedłem jedynie z bagażem nieprzyjemnych wspomnień związanych z tym kłopotliwym człowiekiem. Wkrótce moje ciało zareagowało na bodziec i - zgodnie z zaleceniami - rozpocząłem dialog z moimi reakcjami fizycznymi. Jakie uczucie stłumiłem w sobie tak dalece, że potrafiło dać o sobie znać jedynie pod postacią reakcji fizycznej? Tym, co w końcu odkryłem, nie był gniew, lecz poczucie winy. Kiedy opuściłem ramiona, a z moich ust wydobyło się wyraźne westchnienie ulgi, zaprzyjaźniony psycholog wiedział, że zdołałem dotrzeć do prawdziwej przyczyny mojej złości.
Odkryłem, że rzeczywistym powodem mojego wewnętrznego niepokoju był fakt, że nigdy nie kochałem tego człowieka, lecz jedynie czułem do niego niechęć. Nie potrafiłem przywołać z pamięci ani jednej chwili, w której byłoby mi go żal. Ani jednej sytuacji, w której bym się zastanowił nad pomocą dla niego. Mam głębokie przekonanie, że ludzie nieznośni sami cierpią. A jednak nie współczułem mu w jego cierpieniu. Całą moją energię skierowałem na niechęć do przejawów jego nieznośnego charakteru. Na szczęście wciąż się uczę. Wiem, że niechęć zniewala. Zdaję sobie sprawę, że chcąc uczynić moje życie aktem miłości, muszę odrzucić wiele spośród moich dawnych przyzwyczajeń i zmienić hierarchię wartości. Nie jest to łatwe, ale alternatywą jest nieszczęśliwe życie i samotna starość.
Miłość jest darem Boga dla nas i naszym darem dla Boga
Chciałbym powiedzieć dwie rzeczy o miłości i Bogu. Zdaję sobie sprawę z tego, że w naszym pluralistycznym społeczeństwie owe stwierdzenia mogą stać się tematem zaciekłych sporów. Niemniej jednak wierzę, że moje rozważania o życiu w miłości byłyby niekompletne, gdybym nie zawarł w nich wzmianki o tych dwóch
79

sprawach. Oto moje przekonania: (l) Miłość jest darem Boga. (2) Bóg działa, kiedy kochamy.
Miłość naprawdę jest darem Boga
Traktuję Biblię jako Słowo Boga. Dlatego zaglądam do Biblii, gdy szukam odpowiedzi na pytania takie jak to, nad którym się właśnie zastanawiamy. Sądzę, że Biblia stawia sprawę jasno, miłość naprawdę jest darem od Boga. Św. Paweł mówi, że trzema głównymi darami Boga są wiara, nadzieja i miłość. Następnie oznajmia, że największa z tych trzech jest miłość. Paweł mówi, że jest wiele różnorodnych darów Boga, ale tym, o który powinniśmy prosić najusilniej, jest dar miłości. (Zob. l Kor 13, 14.)
Sw. Jan jest jeszcze bardziej bezpośredni - mówi po prostu:
"miłujmy się wzajemnie, bo miłość jest z Boga. I każdy, kto miłuje, z Boga jest urodzony i zna Boga" (l J 4, 7).
Wydaje mi się, że jestem w stanie uprzedzić wasze następne pytanie: Skoro miłość jest darem Boga, to czy ci, którzy nie wierzą w Boga, mogą prawdziwie kochać? Aby udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, potrzebowalibyśmy znacznie więcej czasu i miejsca niż mamy go w tej chwili, odpowiem zatem zwięźle: tak, ludzie pozbawieni wiary potrafią kochać. Bóg wierzy w wielu ludzi, którzy nie wierzą w Boga. N'(-riedy Bóg ofiarowuje nam jakiś dar, np. moc miłości, jako zadatek daru wiary. Zdarza się też, że w aktach miłości Bóg oświeca niewierzących i wspomaga ich uczynki. Wielki teolog Kari Rahner określił niegdyś takich ludzi jako "anonimowych chrześcijan". Tomasz z Akwinu zaś twierdził, że "Bóg nie ogranicza się w swej hojności do tych, którzy zostali z Nim sakramentalnie złączeni".
Parafrazując słowa Jezusa: "Bóg spuszcza deszcz na zasiewy wierzących i niewierzących. Bóg zezwala słońcu oświetlać zarówno pola wierzących, jak i niewierzących". Jeśli to jest prawdą, to jakie znaczenie ma wiara? Dla tych, którzy ją posiadają, wiara jest otwarciem się na związek z Bogiem. Mówi im, skąd pochodzą posiadane przez nich dary i pomaga im zdobywać kolejne. Pamiętamy historię kobiety cierpiącej na krwotoki. Jezus powiedział jej, podobnie jak innym ludziom, dla których uczynił cud: "Twoja wiara cię ocaliła". Okazywanie przez Boga Jego mocy pozbawione byłoby
80

sensu, gdyby akt taki miał pozostać nie zauważony. A wydaje mi się oczywiste, że dostrzeżenie i rozpoznanie cudu wymaga wiary. Jezus wielokrotnie nie mógł okazać swojej potęgi tylko dlatego, że zabrakło wiary w otaczających Go ludziach. Bóg działa trochę na podobnej zasadzie, co urządzenia elektryczne: można osiągnąć wiele, jeśli się znajdzie odpowiednie połączenie dla przepływu mocy. Tym połączeniem jest wiara. Wiara wyzwala potęgę Boga.
Uznanie miłości za dar od Boga jest ważne dlatego, że łatwiej będzie nam przyjąć ten dar, jeśli będziemy świadomi, że jego źródłem jest Bóg, a nie tylko nasza własna moc. Większość z nas musi najpierw wypróbować własne małe środki mające na celu ustanowienie związków miłości. Prowadzi to ostatecznie do stanu zwanego rozpaczą ego. Jest to moment, w którym przyznajemy: "Sam temu nie podołam". Musimy się wówczas zwrócić do Boga - jakkolwiek byśmy Go pojmowali - o oświecenie i wsparcie. Musimy poprosić Boga, aby przepływ Jego miłości stał się w nas możliwy, aby napełnił źródło, z którego moglibyśmy napoić spragnionych.
Kiedy kochamy, działa Bóg
To jest druga z moich tez na temat Boga i miłości. Nie zawsze byłem przekonany, że Bóg działa wtedy, kiedy kochamy, chociaż teraz jestem tego pewny. Dawniej sądziłem, że to nasze działania zmieniają świat: jeśli będę bronić prawdy, karmić głodnych, głosić na dachach wyszeptane do mojego ucha słowa, wpłynie to na świat. Zdołam okryć całą ziemię płaszczem mojej prawdy, współczucia i cnoty. Tak myślałem w "mesjanistycznym okresie" mojego życia, kiedy bawiłem się myślą, że jestem Bogiem. Obecnie moje wyobrażenia o tym są znacznie prostsze: kiedy kochamy, łaska Boga spływa na ziemię poprzez miłość i leczy rany świata, prostuje jego ścieżki, rozjaśnia jego ciemność. Jesteśmy tylko narzędziami Boga.
Jestem absolutnie przekonany, że jeśli my - ja i ty - przyjmiemy łaskę miłości i nauczymy się nią posługiwać, będzie to spełnieniem warunku działania Boga w świecie. Poprzez naszą miłość spłynie uzdrawiająca i pomocna łaska Boga. Większość z nas nie posiada wielkich talentów, ale każdy może coś uczynić dzięki ogromowi miłości, a o to przecież chodzi. Kochająca matka, milczący mnich, który modli się w klasztorze na odludziu, stary, na wpół ślepy

Twoje szczęście... 6
81


człowiek, a także nastolatek zamartwiający się z powodu trądziku - wszyscy oni są zdolni przyjąć i uruchomić dar miłości. Kiedy to uczynią. Bóg zacznie działać. Ze względu na tych, którzy kochają, Bóg będzie przemieniał świat.
Czy naprawdę możemy pokochać wszystkich, nawet nieprzyjaciół?
Zdarzyło mi się kiedyś bronić mojej koncepcji życia w miłości przed piętnastoma osobami. Było dla mnie oczywiste, że nie wierzyły one w moje tezy. Owej nocy byłem naprawdę zmuszony iść pod prąd. Spierałem się z przyjaciółmi, którzy wyzwolili we mnie tłumione dotychczas pokłady złości. Większość z nas bardzo łatwo przyjmuje charakterystyczne postawy: robi nam się słabo od kłamstw innych ludzi, ich obłudnych słów, wykoślawiania prawdy i nietrzymania się faktów. Pragniemy znienawidzić ich i uciec. Moi przyjaciele układali listę takich sytuacji: przytaczali przypadek za przypadkiem, a wszystkie jednakowo beznadziejne. Wniosek, jaki z tego wysnuli, był następujący: "Niektórych ludzi po prostu nie da się kochać". W głębi serca jestem przekonany, że mylili dwa pojęcia: lubić i kochać. A ja ze swej strony nie byłem do końca świadomy nie tylko mojego rozumienia miłości, ale i faktu, że może ona mieć różnorakie oblicza.
Jakkolwiek powszechne by były nasze reakcje typu: "walka lub ucieczka", jesteśmy powołani do miłości. Nad naszymi drobnymi utarczkami, nad naszym życiem i całymi dziejami ludzkości góruje majestatyczna postać Chrystusa. Mówi On:
- Kochać tylko przyjaciół? Cóż, to potrafią nawet poganie. Ja was proszę, abyście kochali także waszych nieprzyjaciół.
W takich właśnie chwilach stajemy twarzą w twarz z niełatwymi wyzwaniami i konsekwencjami życia poświęconego miłości. Powoli zaczynamy rozumieć, że ten rodzaj miłości może być jedynie łaską i darem od Boga. Bóg nie mógłby od nas żądać, abyśmy kochali ludzi, których nie lubimy, jeśliby nie miał zamiaru wspomóc nas i umocnić w tym dziele. Powoli zatem zaczynamy wierzyć, że nasza miłość jest darem Boga i zarazem warunkiem Jego działania.
- To wszystko, czego od was żądam... Ja uczynię resztę.
82

Istotne pytanie: Czy miłość daje nam szczęście?
Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus przygotowuje się do obmycia stóp swych Apostołów. Piotr oczywiście protestuje. Istotnie, człowiek nazywany "Opoką" zawsze miał jakieś zastrzeżenia. Chodziło tym razem o to, że gospodarz obmywał stopy tylko tych gości, których chciał szczególnie wyróżnić, uhonorować. Na protest Piotra: "Nie będziesz obmywać moich stóp", Jezus odpowiada wywodem o prawdzie, którą przez cały czas objaśniał i którą żył. Stawia sprawę jasno:
każdy chrześcijanin musi uczynić swoje życie aktem miłości. Jezus uznaje swoją władzę, ale podkreśla, że nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć. Wyjaśnia Apostołom, jak ważne jest postrzeganie władzy jako służby miłości. Następnie zwraca się do Piotra: "Jeśli tego nie rozumiesz, nie rozumiesz mnie. A jeśli nie rozumiesz mnie, nie możesz mieć udziału w moim królestwie". Wtedy, zrozumiawszy albo i nie. Piotr prosi Jezusa, aby obmył także jego głowę i ręce.
W Ewangelii św. Jana Jezus kończy tę rozmowę takimi słowami:
- Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować (J 13, 17).
Skoro szczęście pojawia się jako uboczny produkt miłości, można się go nauczyć tylko poprzez jego doświadczenie. Jeśliby tego rodzaju radość opisać ludziom, którzy nie kochają, oni włożą ją między bajki. Życie pojmowane jako akt miłości da się przedstawić z perspektywy "spróbuj, a może ci się to spodoba". Warto jednak pamiętać, że alternatywa jest jasno określona: jeśli życie w miłości jest tylko bajką, jego przeciwieństwo jest koszmarem.
Ludzie, którzy nie kochają, po prostu o nikogo się nie troszczą. W pamięci przechowują starannie posortowane urazy. Nie ufają innym. Poczucie bezpieczeństwa zapewnia im kolekcja masek na każdą okazję - wybór odpowiedniej zależy od sytuacji i od osób, z którymi przyjdzie się zmierzyć. Uważają, że ściany są lepsze od mostów. Inni nie są w stanie sprostać ich wymaganiom. Jedynymi ludźmi skłonnymi wejść z nimi w jakiekolwiek stosunki są osobnicy równie ostrożni, równie obłudni i równie samolubni. Ich życie przypomina więzienie. Poruszają się wśród klatek i zapór. Samotność bywa może bolesna, ale kopniaki i sensacje zawsze zapewniają jakąś
83

rozrywkę. Przychodzi jednak moment, w którym nie kochająca osoba musi zadać sobie pytanie: co kryje się za tym wszystkim?
Miłość jest prawdą, która czyni nas wolnymi
Opowiadałem o tym zdarzeniu setki razy przy rozmaitych okazjach. Stanowiło ono jeden z "przewrotów kopemikańskich" w moim życiu. Doskonale zaś nadaje się do przytoczenia w tym właśnie miejscu. Jest to opowieść o tym, jak odkryłem wyzwalającą moc miłości.
Miałem być ostatnim z trzech mówców podczas dyskusji panelowej. Bardzo mi zależało na tym, żeby wywrzeć wrażenie na słuchaczach, ponieważ należeli do tego samego zgromadzenia zakonnego co ja. Nigdy dotąd nie słyszeli, jak przemawiam, więc chciałem im pokazać, jaki to klejnot się wśród nich kryje. Perspektywa publicznej wypowiedzi rzadko wywołuje we mnie niepokój. Tak to już jest, że sporo nagadałem się publicznie. Tego wieczoru jednak czułem suchość w ustach i drżenie rąk. Byłem zdenerwowany. Pomodliłem się zatem po cichu w oczekiwaniu na przewidywany moment mojej chwały. Nie dało to pożądanego skutku - nadal czułem tremę.
Spróbowałem pomodlić się jeszcze raz, tym razem przypominając Panu o Jego obietnicy, że wszystko o co poprosimy w Jego imieniu, będzie nam dane. Najwidoczniej nie odnosiło się to jednak do mojego przypadku. Usta pozostały suche, zimno nie ustępowało z rąk. Wówczas przypomniała mi się rada pewnego starego mędrca i kierownika duchowego, który zwykł mawiać: "Jeśli zadajesz Bogu wciąż to samo pytanie i nie dostajesz na nie odpowiedzi, spróbuj zadać inne pytanie". Zapytałem zatem Boga:
- Dlaczego tak się denerwuję? Dlaczego nie chcesz nic z tym zrobić? Czy chcesz mi przez to dać coś do zrozumienia?
Wiara w kochającego Boga, który spotyka się i rozmawia z nami, nie jest dla mnie niczym trudnym. Jest to prawdę mówiąc jedyny Bóg, w którego wierzę. W każdym razie jestem pewny, że gdy siedziałem tam przed stu dwudziestoma współbraćmi jezuitami, Bóg przemówił do mnie. Wiem, że była to łaska Boga. W głębi mego serca usłyszałem takie słowa:
84

Przygotowujesz się do kolejnego przedstawienia. A Ja nie oczekuję od ciebie żadnych przedstawień. Pragnę tylko aktów miłości. Chcesz się popisać przed twoimi braćmi, aby zobaczyli, jaki jesteś dobry. Ale im to nie jest potrzebne. Potrzebna im jest za to twoja miłość, żeby zrozumieli, że są dobrzy.
Wiem, że nie wymyśliłem sobie tego przesłania. Wiem, że pochodziło od Boga. Dokonało we mnie i w moim życiu głębokiej przemiany. Po usłyszeniu tych słów spojrzałem na członków mego zgromadzenia. Przyjrzałem się najstarszym spośród nich, którzy wycofali się już z nauczania i przygotowują się do wielkiego odpoczynku w śmierci. Będąc wówczas człowiekiem dość młodym i pełnym życia, zapytałem sam siebie: "Co to znaczy być starym? Jakie to uczucie, gdy się jest poza nurtem wydarzeń? Jak czuje się taki człowiek?" Następnie pomyślałem o tych, którzy są przewlekle chorzy. Budzą się każdego ranka z czającym się w ich wnętrznościach wrogiem, któremu na imię wrzód. Z bólem w kościach, któremu na imię artretyzm. Ponieważ przez całe życie cieszyłem się dobrym zdrowiem, zadałem sobie pytanie: "Jak to jest, gdy człowiek przez cały niemal czas czuje się chory? Jak to jest, gdy zabierasz z sobą wieczorem do łóżka ból i budzisz się razem z nim następnego ranka?"
Potem spojrzałem na tych czterech czy pięciu członków zgromadzenia, którzy należą do Anonimowych Alkoholików: "Jak to jest? - zapytałem sam siebie. - Co to znaczy być uzależnionym? Czym jest codzienna walka o zachowanie trzeźwości? Jak to jest, gdy na spotkaniu trzeba wstać i powiedzieć: Nazywam się... Jestem alkoholikiem...?" Potem przyglądnąłem się tym, którym nie wiedzie się zbytnio w pracy zawodowej. Szczerze mówiąc. Bóg pobłogosławił mnie znacznie większymi sukcesami, niż mogłem sobie wyobrazić w najśmielszych marzeniach. "Czy uważacie się za nieudaczników?" -zapytałem w duchu moich współbraci, którym gorzej się powiodło. - "Czy czujecie niechęć lub zawiść z powodu sukcesów innych? Czy kiedykolwiek zastanawiacie się nad tym, dlaczego wam nic nie wychodzi, podczas gdy innym idzie jak z płatka?"
Próba krótkiej nawet przechadzki w butach innego człowieka nie jest łatwa. Jest to zadanie dla talentu zwanego empatią. Empatia jest w moim przekonaniu najważniejszym z wstępnych warunków
85

miłości do innych. Zalew tych empatycznych pytań uświadomił mi ze wstydem, jak bardzo samolubna była moja chęć wywarcia wrażenia na tych wszystkich mężczyznach. Modliłem się o łaskę pokazania im, jaki jestem dobry. Powinienem był modlić się o łaskę miłości do nich.
Bóg jednak nie skończył jeszcze ze mną owego wieczora. W kolejnym akcie łaski przypomniałem sobie o piosenkarce i aktorce Mary Martin. Powiadano o niej, że "znalazłszy się wśród widzów Mary Martin, trudno byłoby sobie wyobrazić, że publiczność kocha ją bardziej niż ona publiczność". Jakkolwiek sprawy się miały, to właśnie Mary Martin zwykła mawiać, że nigdy się jej nie zdarza wyjść na scenę nie spojrzawszy najpierw przez szparę w kurtynie ku publiczności, aby wyszeptać: "Kocham was... Kocham was... Kocham was..." Mary Martin twierdzi, że jeśli naprawdę się kocha, nie można być stremowanym. Jedyną rzeczą, jaka może wprawić w zdenerwowanie, jest nieśmiałość i zakłopotanie. Trema rodzi się z pytania: "Jak mi idzie?" Nie da się jej jednak odczuć, gdy pytanie brzmi: "Jak ci idzie?" To ostatnie pytanie odrywa nas od siebie.
Patrzyłem więc owego pamiętnego wieczoru na moich współbraci i w cichości ducha powziąłem takie zobowiązanie: "Nie wiem, czy dawniej naprawdę was kochałem, ale teraz na pewno będę was kochał, kochał, kochał..." I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki całe napięcie i zdenerwowanie minęło. Suchość zniknęła z ust, a w palcach poczułem znów krążenie krwi.
Była to lekcja, którą wówczas odebrałem i którą wciąż muszę powtarzać. Może pewnego dnia potrafię się otworzyć na jej całe znaczenie. Miłość jest wyzwoleniem. Miłość jest smarem, który ułatwia podróż przez życie. Miłość przełamuje napięcie i tremę związaną z zajmowaniem się wyłącznie sobą. Czyni nas wolnymi do życia w pokoju. Miłość daje nam jedyną prawdziwą nadzieję na trwałe szczęście.
Porady praktyczne
l. Ułóż własną wersję listy "Co czyni miłość - Czego miłość nie czyni". Wyszczególnij wszystkie cechy miłości i wszystko, co czyni ją niemożliwą. Przyjrzyj się tej liście i pomyśl, czego żąda od ciebie miłość, a co ci odradza.
86

2. Spisz i porównaj. Wypisz na kartce imiona dziesięciu najlepiej ci znanych osób. Następnie przekształć tę listę - niech kolejność tych samych imion będzie wyznaczana przez zdolność tych osób do miłości. Najbardziej kochających (według ciebie) umieść na początku listy, najmniej - na jej końcu. Teraz przepisz listę raz jeszcze - tym razem według tego, jak oceniasz szczęście, spokój i zadowolenie z siebie tych samych osób. Tego, kogo uważasz za najszczęśliwszego, umieść na pierwszym miejscu, najmniej szczęśliwego - na ostatnim.
Porównaj obie listy. Jakie wnioski możesz z nich wyciągnąć? Czy najszczęśliwsi ludzie okazali się zarazem najbardziej kochającymi? Czy miłość naprawdę daje nam szczęście? Co o tym sądzisz?
3. Spróbuj poćwiczyć empatię. Wybierz kogoś ze swojej rodziny albo spośród przyjaciół i spróbuj opisać, co to znaczy być tą osobą. Postaraj się zawrzeć w swoim opisie jak najwięcej szczegółów. Pokaż to co napisałeś osobie, której to dotyczy. Zapytaj (z jak największą pokorą):
- Czy czujesz się właśnie tak? A może nie dość dobrze cię obserwowałem i słuchałem?
4. Notatka w dzienniku. Na koniec umieść w swoim dzienniku krótki spis problemów, z jakimi ostatnio się spotkałeś. Niech to będą dawne, dobrze znane zmartwienia, trudni ludzie, kłopoty zdrowotne, niemiłe obowiązki itd. Zaznacz przy każdym z tych "problemów", w jakim stopniu przyciąga on twoją uwagę i zmniejsza twoją zdolność kochania. Czy przysporzyłeś innym trosk? Jak traktowałeś innych, gdy problem ten najbardziej cię nękał? Co działo się w tym czasie w twoim wnętrzu?
Czy spostrzeżenia, które poczyniłeś podczas tej eksploracji własnego wnętrza, pomogły ci zrozumieć miejsce innych w twoim życiu? Czy zgodzisz się, że cierpienie - niezależnie od tego, czy jest uzewnętrznione, czy nie - zmniejsza zdolność człowieka do miłości?
Zapamiętaj
Miłość jest złym rachmistrzem. Nie prowadzi dokładnych rejestrów swoich dokonań. Po prostu z uśmiechem robi swoje...

ZADANIE PIĄTE
Musimy przekraczać nasze "strefy bezpieczeństwa"
Wszyscy jesteśmy pielgrzymami, istotami podlegającymi przemianom. Każdy z nas musi maszerować dzielnie, zgodnie z rytmem podawanym mu przez jego osobistego dobosza, każdy musi wspinać się na swoje własne szczyty, walczyć o przeznaczenie, które należy tylko do niego. Ja jestem mną, ty jesteś tobą. Podążanie utartym szlakiem wydaje się niekiedy najlepszym rozwiązaniem. Stado zapewnia poczucie bezpieczeństwa. "Mniej uczęszczane drogi" robią zawsze wrażenie ryzykownych. Wszyscy jednak jesteśmy pielgrzymami podążającymi ku własnemu, prywatnemu przeznaczeniu. "Wspólna droga dla wszystkich" nie istnieje. Wszyscy zostaliśmy obdarzeni ogromnym, ale indywidualnym, niepowtarzalnym potencjałem. Dlatego w naszym spotkaniu z przeznaczeniem nie możemy uniknąć przypadkowości, ryzyka, odrzucenia, bólu, upadków i ponownego powstawania na nogi. Musimy nauczyć się znosić porażki. Nawet jeśli to wszystko wydaje się dzikie, przerażające i awanturnicze.
Można by sądzić, że pielgrzymi podążający ku ziemi obiecanej powinni przede wszystkim być odważni i silni. Czasami wydaje się nam, że jedyną siłą popychającą nas do przodu jest determinacja. Kusi nas perspektywa znalezienia spokojnego, słonecznego zakątka, w którym można by się zatrzymać. Bujna wyobraźnia podsuwa tysiące racjonalizacji: "To nie dla mnie". "Tak też będzie dobrze". "Po co próbować czegoś nowego?" Wysyłamy na zewnątrz mnóstwo drobnych sygnałów świadczących o zmartwieniu czy rozpaczy. Czułe serca na pewno dostrzegą te sygnały
89

i przybiegną nam na pomoc. Nasi wybawiciele przytacza się do nas w wynajdywaniu wymówek. Będą nas zapewniać, że lubią nas takimi, jakimi jesteśmy, a zatem nie ma potrzeby, abyśmy próbowali cokolwiek zmieniać.
Skazuje nas to na pozostawanie w miejscu, robienie wciąż tego samego. Nasze działania i reakcje stają się więcej niż przewidywalne. Niektórzy zaczną nas nazywać osobami, na których można polegać. Inni być może zauważa paraliżujące nas leki. Znajdziemy się w stanie inercji i sztywności. Kolejne dni będą kopiami poprzednich. Tak samo kolejne lata. Może tylko kości będą nas nieco bardziej boleć. Na twarzach pojawią się nowe zmarszczki. Zacznie nam brakować energii. Poza tym jednak będziemy wciąż tymi samymi osobami, którymi byliśmy od zawsze, żyjącymi w świecie pozbawionym wyzwań i zmian.
Ustalenie pojęć
Każdy z nas żyje w dużej mierze w bezpiecznych granicach "strefy bezpieczeństwa". Dopóki pozostajemy w tej strefie, czujemy się bezpiecznie i wiemy, co mamy robić. Mamy spore doświadczenie w sprawach związanych z tą strefą. Istnieją określone uczucia, których wyrażanie przychodzi nam z łatwością i nie psuje nam samopoczucia. Inne uczucia znajdują się tuż poza granicą strefy bezpieczeństwa, jeszcze inne sprawiają wrażenie nieosiągalnych. Niektóre czynności przychodzą nam łatwo i nie naruszają naszego wewnętrznego spokoju. Można powiedzieć, że potrafilibyśmy je wykonać z zamkniętymi oczami. Inne jednak napawają nas lękiem. Na samą myśl o nich dostajemy gęsiej skórki. Strefa bezpieczeństwa rozciąga się nawet na nasze ubrania. W niektórych fasonach i kolorach czujemy się dobrze, w innych za bardzo rzucalibyśmy się w oczy albo wyglądalibyśmy zbyt pospolicie.
Jedną z przeszkód na drodze naszego rozwoju jest skłonność do racjonalizacji owych stref bezpieczeństwa. Udana racjonalizacja zaczyna się zawsze od kwestii językowych. Trzeba bowiem dobrać właściwe słowa. Mówimy zatem: "To nie dla mnie". "To nie w moim stylu". "Nie czułbym się dobrze, gdybym to zrobił". Najdoskonalszą spośród racjonalizacji jest ta: "Po prostu nie mogę". Zdanie to zawiera w sobie pewną ostateczność. Jeśli użylibyśmy sformułowania "Nie zrobię tego", ktoś mógłby zapytać: Dlaczego? Kiedy jednak powiemy:
"nie mogę", większość ludzi zostawi nas w spokoju. Nie możesz, to
90

nie możesz. Ach! Wreszcie sam w mojej drogiej strefie bezpieczeństwa.
Przez przekraczanie siebie rozumiemy przemyślane wyjście ze strefy bezpieczeństwa. Zaraz na samym początku trzeba jednak poczynić pewne zastrzeżenia. Mówimy o przekraczaniu siebie wtedy, kiedy robimy coś, co jest właściwe i rozsądne. Nie chodzi o to, byśmy rozbierali się w miejcach publicznych lub ranili innych ludzi w imię przekraczania siebie. Przekraczanie siebie stanowi wyzwanie do uczynienia czegoś, co wydaje się właściwe i rozsądne, a od czego stroniliśmy powodowani lękiem. Można na przykład mieć ochotę na publiczne wygłoszenie wykładu lub wyrażenie swoich prawdziwych uczuć. Nigdy jednak nie miało się dość odwagi, aby to uczynić. Tego typu działania mogą stanowić dobrą okazję do przekraczania siebie.
To chyba oczywiste, że każdy rozwój wymaga częściowego przekraczania siebie. Jeśli chcę się zmieniać, muszę przymierzać się do nowych rzeczy. Z początku będę się zapewne czuł niezdarnie, dziwnie, może nawet więcej niż niepewnie. A jednak za każdym razem ilekroć spróbuję przymierzyć się do tego samego przedsięwzięcia, będę się czuł coraz lepiej. A w końcu coś, co dotychczas znajdowało się na zewnątrz mojej strefy bezpieczeństwa, znajdzie się w jej obrębie. Powtarzanie owych prób wprowadzi mnie w nowy, szerszy świat, w którym będę się czuł znacznie mniej skrępowany. Po jakimś czasie uda mi się wypracować odpowiedni stosunek do tego rodzaju działań. Nauczę się cieszyć z moich prób. Dawne lęki i zahamowania, które niegdyś zapędzały mnie w najciemniejszy kąt pokoju, wydadzą się nagle takie bezsensowne. Zacznę się wręcz dziwić, jak mogłem dać się terroryzować tym bezsilnym, bezzębnym potworom.
Przekraczanie siebie można porównać do sytuacji narodzin. Czy oglądaliście kiedykolwiek poród? Nowo narodzone dziecko wygląda tak, jakby miało ochotę wrócić do ciepłego łona, z którego właśnie się wydostało. A przecież łono matki stanowiło dla niego tak naprawdę wielkie ograniczenie. Dziecko musiało być wszędzie tam, gdzie udawała się jego matka. Teraz zaś przyszło na nowy, znacznie większy świat. Gdy minie trochę czasu i gdy dziecko nabierze nieco praktyki, nauczy się odkrywać ten wielki świat. Człowiek, którego przeznaczeniem jest przekraczanie siebie, jest zarazem - mocą tego samego przeznaczenia - wprowadzany w szeroki świat. Człowiek
91

taki może następnie odkrywać ten większy i coraz wspanialszy świat. Ciasne ograniczenie strefy bezpieczeństwa stopniowo ustępuje pola pełni życia i szczęścia.
Możemy zatem najwidoczniej obmyślić własny sposób działania. Jeśli na przykład nauczę się myśleć o sobie jako o osobie kompetentnej, zdobędę siłę, aby podejmować się coraz trudniejszych zadań. Trzeba przy tym pamiętać, że przekraczanie siebie zakłada też proces odwrotny. Przekraczanie siebie oznacza własny sposób działania w celu osiągnięcia nowego sposobu myślenia. Oto przykład: uważam, że nie jestem w stanie wygłosić publicznie przemówienia. W moim wyobrażeniu o sobie samym taka zdolność się nie mieści. Tak jakoś się stało, że nie potrafię pomyśleć, że "mógłbym to zrobić". I oto pewnego pięknego dnia przekraczam siebie. Przemawiam publicznie i wszyscy mówią mi, że wypadłem znakomicie. Powoli przyzwyczajam się do myśli, że jestem mówcą. Wypracowałem własny sposób, dzięki któremu mogę myśleć o sobie nieco inaczej niż wcześniej. Sądzę, że wszyscy z nas przeszli przez tego rodzaju doświadczenie. Czy pamiętasz, jak po raz pierwszy udało ci się przepłynąć parę metrów bez niczyjej pomocy?
- Umiem pływać! - oznajmiałeś całemu światu. To samo przeżywałeś, gdy po raz pierwszy udało ci się upiec ciasto lub urządzić przyjęcie. Zrobiłeś coś po raz pierwszy i to zmieniło twoje wyobrażenie o sobie. Dotychczas byłeś przekonany, ze należysz do osób, które "nie potrafią" - teraz zacząłeś myśleć o sobie jako o kimś, kto potrafi! Kolejne zwycięstwo twojej plastyczności.
Obszary przekraczania siebie
Możliwości są tak wielkie, jak świat, w którym dana osoba pragnie żyć. Istnieją jednak pewne obszary, które w opinii wielu z nas wymagają specjalnego namysłu. Pierwszym z nich jest wyrażanie emocji. Wielokrotnie wykazywano, że tłumienie emocji jest szkodliwe. Nie jest żadnym rozwiązaniem. To, czego nie wypowiemy, i tak wyjdzie na jaw w jakimś naszym działaniu. Nasze nie wyrażone uczucia mogą się też objawić bólami głowy lub wrzodami żołądka. Chcąc poradzić sobie z pozostającymi w zawieszeniu emocjami, będziemy się wyładowywać na niewinnych osobach trzecich. Albo też wyrobimy w sobie jakiś uraz, który będziemy następnie starannie
92

pielęgnować, on zaś będzie stopniowo nas zatruwał. Stłumienie uczuć nie jest żadnym wyjściem. Musimy mówić innym prawdę o naszych urzuciach. Jeśli będziemy unikać tej prawdy, będzie nam towarzyszyć poczucie braku szczęścia. Przekraczanie siebie w tej dziedzinie wymaga dojrzałej, właściwej i rozsądnej ekspresji naszych uczuć. Jeśli chcecie się nauczyć technik takiej ekspresji, zajrzyjcie, proszę, do rozdziału o porozumieniu (Zadanie ósme). Bardziej wyczerpujące omówienie tego zagadnienia znajdziecie we wspomnianej już mojej książce Chcę powiedzieć, kim jestem.
Obszarem przekraczania siebie, przynoszącym szczególne profity, jest to wszystko, co moglibyśmy zawrzeć pod ogólnym tytułem: "To, co zawsze chciałeś robić, ale bałeś się spróbować". Każdy z nas pragnął kiedyś dosięgnąć gwiazd. Zawsze jednak powstrzymywał nas lęk, w szczególności lęk przed niepowodzeniem. Oczywiście nasze lęki są w dużej mierze subiektywne. To, co dla jednych jest niewyobrażalne, dla innych może być rzeczą naturalną i łatwą. Pozwólcie mi jednak wyliczyć tutaj kilka typowych kłopotliwych zadań: publiczne wystąpienie; okazywanie wdzięczności dla innych;
wyrażanie poglądów, które nie są zgodne ze zdaniem nauczyciela lub szefa; nauka żeglarstwa, latania lub gry na instrumencie muzycznym;
odzywanie się w sytuacjach, w których milczenie wydaje się najłatwiejszym rozwiązaniem; zapisanie się na kurs tańca; napisanie do redakcji czasopisma listu z pochwałą lub krytyką. Czym jest to, co zawsze chciałeś zrobić, ale bałeś się spróbować?
Na pewno na obszarze przekraczania siebie znajdzie się również miejsce dla osobistej autentyczności lub wiarogodności. Tego rodzaju autentyczność wymaga od nas wsłuchania się we własne wnętrze i dojrzałego uporządkowania usłyszanych tam głosów. Jeśli w głębi ducha czuję się niepewny, to muszę przyznać się do swojej niepewności. Jeśli czegoś nie rozumiem, muszę uznać, że naprawdę tego nie rozumiem. Jeżeli wiem, że mam do czegoś zdolności i nadarza się okazja do ich wykorzystania, powinienem zgłosić się na ochotnika. Muszę wyrażać swoje potrzeby w sposób dojrzały. Nie mogę bać się poprosić innych o przysługę. A jeśli coś mnie zaboli, muszę umieć głośno krzyknąć: "Aj!" W końcu uda mi się pozbyć moich masek i kostiumów. Będę szczery, otwarty i prawdziwy! Być wyłącznie prawdziwym - oto z pewnością właściwy i rozsądny cel, jaki mogę sobie wyznaczyć.
93

Dodatkowym obszarem przekraczania siebie będą stosunki międzyludzkie. Są one niezbędne dla pełnego i szczęśliwego życia. Niemniej nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi sprawia większości z nas trudność. Jest to zatem dobry teren do przekraczania siebie. Oznacza to najczęściej, że musimy się komuś przedstawić. "Wyglądasz na kogoś, kogo miałbym ochotę poznać". Ojej -myślimy. Cóż, jedyne, co można zrobić, to zabrać się do dzieła. Związek z drugim człowiekiem na pewnym etapie zaczyna wymagać dzielenia się "sekretami" i wspólnych działań. Przekraczanie siebie w tej dziedzinie stanowi wyzwanie do otwarcia się, przyznania się do swoich sekretów, do rozdawania zaproszeń, podjęcia ryzyka odrzucenia - słowem, do pewnego rodzaju loterii.
Istnieje, rzecz jasna, mnóstwo "małych przekroczeń siebie", z którymi powinna się zmierzyć większość z nas. Wiecie, o co mi chodzi: te wszystkie drobne sprawy, które nie kosztują nas wiele. Znacie z całą pewnością porzekadło o drodze "przez ciemię do gwiazd". Spytacie, po co przejmować się takim niemal nic nie kosztującym krokiem? To prawda, że może się on wydać nic nie znaczący. A jednak, jeśli będziemy te próby regularnie ćwiczyć, wypchną nas z naszych starych, dobrze poznanych kolein. A takie właśnie niewielkie poruszenie może spowodować wielką falę zmiany i rozwoju. Powolutku z osoby, która tylko próbuje przekroczyć siebie, staniesz się plastyczny. Staniesz się osobą prawdziwie złaknioną nowych przygód. Pomalutku będziesz odkrywać, że żyjesz w znacznie większym i ciekawszym świecie niż przypuszczałeś. Przekonasz się, że każda chwila jest nowa i świeża.
Wśród tych drobnych osiągnięć mogą się znaleźć np. takie sprawy: utniesz sobie drzemkę w deszczowy dzień; zafundujesz sobie spotkanie z samym sobą, abyś mógł wypocząć i spokojnie pomyśleć;
ułożysz listę spraw, które powinieneś załatwić danego dnia, i będziesz się jej trzymał; wyświadczysz komuś anonimową przysługę;
napiszesz piosenkę lub wiersz; pochwalisz - szczerze - kogoś, kto nigdy nie powiedział ci komplementu; odmówisz czegoś, nie odczuwając przy tym wyrzutów sumienia; porozmawiasz przez chwilę z dzieckiem; potrzymasz kogoś za rękę; spróbujesz zabrać się za coś, co może ci się nie udać; pomimo pośpiechu będziesz szedł spokojnie; pozbędziesz się jakiegoś przedmiotu, do którego czujesz się przywiązany. No już, ruszaj się, do dzieła!
94

Naukowcy wyliczyli, że przeciętny człowiek zużywa zaledwie 10% swojego potencjału. Pozostałe 90% możliwości pożera frustracja, strach i zahamowania. Zadaniem przekraczania siebie jest walka z tymi przeciwnościami. Nie przekraczając siebie, marnujemy 90% piękna życia, własnego dobra i talentów. Odchodzimy do grobu nie używając 90% swoich potencjalnych talentów i uzdolnień. Smutne, co? 90% naszego potencjału zamknięte w jednej trumnie z naszymi doczesnymi szczątkami.
Przekraczanie siebie: sięganie po nowe, odrzucanie starego
To, co przynosi szybkie korzyści i doraźne nagrody, zazwyczaj przychodzi łatwo. Niestety, przekraczanie siebie zazwyczaj wymaga nakładu czasu i powtórek. Nie jest łatwo zabić smoka lęku jednym ciosem miecza. Niemniej, jeśli wytrwamy, naszym udziałem stanie się coraz większe poczucie spokoju i zadowolenia z zajmowania się sprawami, o których wcześniej nawet nie myśleliśmy jako o możliwych.
Doskonale pamiętam moją własną młodzieńczą nieśmiałość. Na szczęście dla mnie znaleźli się dobrzy, pełni miłości ludzie, którzy rzucili mi wyzwanie. Dzięki nim włączałem się w dyskusje, a nawet uczestniczyłem w szkolnych konkursach oratorskich. Podczas moich pierwszych występów na scenie miałem wrażenie, że jeśli nawet nie umrę, to na pewno zemdleję z zakłopotania. Po jakimś czasie, na pewno nie bez mojego uporu, onieśmielenie zaczęło zanikać. Dziś niemal wcale go nie odczuwam. (Od czasu do czasu czuję głęboko w sobie tamto małe, onieśmielone dziecko. Mruga oczami i dopytuje się, czy to, co ogląda, jest prawdą.) Nigdy jednak nie zapominam:
rozwój jest zawsze stopniowym procesem, mostem, po którym przechodzi się powoli, a nie zakrętem, zza którego nagle się wyskakuje.
Pamiętam, że czytałem kiedyś opisy wyzwalania nazistowskich obozów koncentracyjnych przez aliantów pod koniec II wojny światowej. Było tam napisane, że wielu spośród więźniów z wahaniem opuszczało baraki; oślepieni światłem słonecznym wracali na swoje prycze. Egzystencja obozowa była jedynym życiem, jakie znali przez tak wiele lat. Nauczyli się myśleć o sobie jako o więźniach. Nie potrafili wyobrazić sobie życia na wolności. Dlatego nie mogli natychmiast się przystosować do życia jako wolne istoty ludzkie.
95

Sądzę, że udziałem większości z nas jest ta jakże ludzka postawa. Byliśmy zakładnikami naszych lęków przez tak długi czas. Żyjemy zatem dalej w niewielkim, ale za to bezpiecznym kąciku, w którym wystarcza nam - niestety - zaledwie 10% naszych talentów. Wtem przychodzi zachęta do przekroczenia siebie - do zrobienia kilku niepewnych na razie kroków poza mury naszego osobistego więzienia. Olśnieni blaskiem słońca, mrużymy oczy i chcielibyśmy szybko powrócić do rzeczy, które znaliśmy: do naszych ciasnych, lecz znanych stref bezpieczeństwa.
Jednym z nieubłaganych praw naszej kondycji ludzkiej jest to, że jeśli zrezygnujemy z jednej przyjemności, musimy się pocieszyć inną, o ile to możliwe większą, przyjemnością. Natura ludzka nie znosi próżni. Przyjemnością, z której rezygnujemy decydując się na przekroczenie siebie, jest poczucie bezpieczeństwa. Wychodzimy poza granice wyznaczane przez płoty i rowy naszych zahamowań, opuszczamy nasze "ciepłe gniazda". Rezygnujemy z ułatwień gwarantowanych nam przez strefę bezpieczeństwa, które dotychczas zapewniały nam pozbawioną wyzwań i ryzyka egzystencję. Przyjemnością zastępczą, którą daje nam przekraczanie siebie, jest wolność. Stajemy się wolni. Zaczynamy działać wbrew okaleczającym nas lękom, a to już jest wyzwolenie. Zanim zdecydowaliśmy sią na przekroczenie siebie, użytkowaliśmy zaledwie 10% naszych zdolności - zdolności naszych zmysłów, emocji, rozumu i serca. Sięgając po nowe, powoli wychodzimy z ciemności na światło dzienne, z samotności ku miłości, z niepełnej egzystencji ku pełni życia.
Jestem absolutnie przekonany, że nie ma czegoś takiego jak silna lub słaba wola. Silna lub słaba może być jedynie nasza motywacja. To ona, motywacja, wprowadza w ruch naszą wolę. Pragnienie jest tym motorem, który nas popycha. To chyba oczywiste, że wraz ze wzrostem poczucia wolności, radości i samospełnienia będzie wzrastać także nasza motywacja do przekraczania siebie. Wszyscy potrzebujemy pewnych i stałych nagród w postaci pełniejszego życia i większej wolności. W miarę jak czynimy postępy, potrzeba ta nabiera coraz większego znaczenia w naszym życiu.
Motywowanie biernych
W każdej szkole jest grupa uczniów, o których mówi się, iż są bierni. 96

Mają wszystko, czego im potrzeba, z wyjątkiem inicjatywy -wewnętrznej siły, która by popychała ich do używania swych talentów. W Stanach Zjednoczonych w wielu szkołach istnieje klasa lub kurs reedukacyjny dla uczniów biernych. Na takim kursie niemal zawsze kładzie się nacisk na jedną rzecz:
- Zrób coś z własnej woli. Spróbuj rozbudzić swoje zainteresowania. Przeczytaj książkę. Zgłoś się do grupy wykonującej jakieś konkretne zadanie.
Większość takich uczniów siada gdzieś w kącie klasy, jakby czekając na inspiracje do działania. Problem polega na tym, że trzech nauczycieli na czterech to osobnicy mało inspirujący. Pozostaje to w zgodzie z zasadą przeciętności. Osoba zachowująca się w ten sposób przyzwyczaja się zatem do przebywania na obrzeżach życia i do nieustannych kryzysów tożsamości. Nieustannie mruczy pod nosem: "Kim jestem? Co jestem wart? Kogo to w ogóle obchodzi?" Przypomina to próbę usiedzenia na bujanym fotelu: donikąd nie prowadzi, ale wypełnia ci czas.
Taka bierna osoba będzie pozostawać w otchłani połowicznej egzystencji, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto zdoła ją przekonać, że należy przekraczać siebie. Rozpocząwszy ten proces, osoba bierna doświadczy entuzjazmu, który będzie się w niej samoczynnie wyzwalał. Kiedy raz zostaniemy w coś wciągnięci, nasza działalność zacznie wyzwalać entuzjazm. A entuzjazm potrafi się żywić samym sobą. W sposób naturalny pomnaża się i rozwija. Przekraczanie siebie przezwycięża bezwład, a gdy to nastąpi, stopniowo stajemy się motywacją dla samych siebie.
Porady praktyczne
Mówiliśmy o przynoszących korzyści obszarach przekraczania siebie. Żeby nie być gołosłownym, wypróbuj każdego dnia jedno z opisanych poniżej "ćwiczeń". Wykonuj je kolejno, aż lista się skończy - wtedy zacznij od nowa. Sprawdź sam, jak te ćwiczenia pomagają wydostać się z ciasnego i samotnego świata stref bezpieczeństwa. Poddaj się doświadczeniu wyzwolenia działania na przekór swoim lękom i bolesnym zahamowaniom. Pamiętaj: jedno ćwiczenie dziennie, jedno ćwiczenie na raz.
Twoje szczęście... 7 97

1. Emocja, której nigdy nie odczuwałem. Dziś podzielę z kimś ten rodzaj emocji.
2. Ryzyko, jakiego nigdy nie podjąłem. Dziś podejmę takie ryzyko.
3. Osiągnięcie, do którego nigdy się nie przymierzałem. Dziś podejmę próbę zmierzającą do takiego osiągnięcia.
4. Odrzucenie, któremu nigdy nie dałem szansy. Dziś dam mu szansę.
5. Potrzeba, do której nigdy się nikomu nie przyznałem. Dziś mam zamiar przyznać się do tej potrzeby.
6. Przeprosiny, na które nigdy nie mogłem się zdobyć. Dziś przeproszę.
7. Afirmaq'a, której zawsze odmawiałem. Dziś jej nie odmówię.
8. Sekret, którym nigdy się z nikim nie podzieliłem. Dziś zawierzę go komuś.
9. Przykrość, której nigdy nie ujawniłem. Dziś ujawnię tę przykrość.
10. Miłość, której nigdy nie okazałem. Dziś powiem komuś:
"Kocham cię".
Zapamiętaj
Czeka na ciebie większy świat i pełniejsze życie. Musisz do niego dorosnąć przekraczając siebie. Na co czekasz? Rusz się! To twój wielki dzień!

ZADANIE SZÓSTE
Musimy nauczyć się być "poszukiwaczami dobra"
W pewnym sensie wszelkie ludzkie poszukiwania kończą się sukcesem. Wszyscy zdajemy się znajdować to, czego szukamy. Wygląda na to, że przedmiot naszych oczekiwań tylko czeka, abyśmy go odkryli. Od najwcześniejszych lat niektórzy z nas wydają się wyciągać ramiona po kolejne rozczarowania. Rzecz jasna, znajdujemy wtedy cala obfitość rozczarowań. Życie realizuje scenariusz niespełnionych snów i rozwianych iluzji. Nasi bohaterowie przewracają się i widzimy ich ubłocone stopy. Wszystko, co może pójść źle, idzie źle. Przebrnąwszy przez wszystkie życiowe próby, odkrywamy, ze utknęliśmy w ślepym zaułku.
Niektórych z nas prowadzi inny kompas. Jesteśmy przekonani, że zmierzamy szeroka droga, wśród pięknych krajobrazów i przyjaznych ludzi. Wokół siebie dostrzegamy dobro i pomyślność. Zdarzają się, owszem, od czasu do czasu złe dni, ale w końcu wszystko układa się jak należy. Nasze własne doświadczenie pokazuje nam, co miał na myśli Pan Bóg, gdy patrzył rozpromieniony na swoje stworzenie i widział, że wszystko, co uczynił, było "bardzo dobre".
Wspólny mianownik szczęścia
Kilka lat temu grupa uczonych postanowiła przyjrzeć się szczęściu z czysto naukowego punktu widzenia. Wybrali zatem sto osób, którym - ich zdaniem - świetnie się powodziło i które były najbar-
99

dziej zadowolone z życia. Następnie przeprowadzili z tą setką szczęśliwców wywiady. Zebrane podczas tych rozmów informacje starannie wprowadzili do pamięci gigantycznego komputera. Mieli nadzieję, że potrafią w ten sposób wykryć cechę wspólną tych wszystkich ludzi. Naukowcy poszukiwali wspólnego mianownika ludzkiego szczęścia.
Z początku badania nad wspólnym mianownikiem szczęścia nie zapowiadały się zbyt zachęcająco. Wyglądało na to, że owi zadowoleni ludzie, którym się powiodło, nie mieli żadnych wspólnych cech. W każdym razie nie było to wykształcenie bądź pochodzenie społeczne. Niektórzy z nich nie zdołali ukończyć podstawówki, inni posiadali stopień doktorski. Jedni pochodzili z zamożnych domów, drudzy musieli sami wspiąć się ponad poziom nędzy, w której wyrośli. Najbliższym wspólnego mianownika wydawał się fakt, że siedemdziesiąt osób spośród stu ankietowanych pochodziło z niewielkich miast poniżej 15 tyś. mieszkańców. W końcu jednak wysiłki badaczy zostały uwieńczone sukcesem: komputerową analizę zakończyło wielkie odkrycie. Naukowcy odkryli, że każda spośród stu ankietowanych osób była po prostu... "poszukiwaczem dobra". Termin poszukiwacz dobra utworzono w celu opisania tego wspólnego rysu.
Definicja poszukiwacza dobra
Poszukiwacz dobra jest według definicji człowiekiem, który szuka dobra i znajduje je w sobie samym, innych ludziach i wszystkich życiowych sytuacjach. Prawdopodobnie znajdujemy wszystko, czego szukamy. Jeśli wyruszymy na poszukiwanie zła, odkryjemy całe jego złoża. Jeśli zaś postanowimy szukać dobra, okaże się, że także mnóstwo dobra czeka na odkrycie. Jeżeli zaczniemy szukać niedoskonałości w sobie i innych, nasze poszukiwania z pewnością zakończą się powodzeniem. Niemniej, jeśli spróbujemy odnaleźć dobro i piękno leżące zbyt głęboko, aby ktokolwiek zdołał je wcześniej dostrzec, także i to poszukiwanie zostanie uwieńczone sukcesem. Wszystko zależy od obranego celu poszukiwań. "Dwóch więźniów spoglądało przez zakratowane okienko celi. Jeden widział błoto, drugi gwiazdy".
Pewien stary wiejski kaznodzieja wykrzyknął kiedyś: "Ludzie zawsze starają się rozwiązać problem zła. No cóż, z pewnością jest
100

mnóstwo zła, które czeka na wyjaśnienie. Jest jednak jeszcze inny problem: jak wyjaśnić ogrom dobra w świecie?" Sądzę, że ów kaznodzieja miał rację. Jak wytłumaczyć istnienie ludzi, którzy dotrzymują obietnic? Jak wytłumaczyć ludzkie poświęcenie i troskę, życie w służbie innym? Jak wytłumaczyć heroizm? Na świecie jest mnóstwo dobra. Nierzadko znajdujemy je w osobach i miejscach, po których trudno byłoby się go spodziewać.
Znajdujemy wszystko to, czego szukamy. Próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdyby tą samą ulicą szli razem ksiądz, poeta i polityk. Każdy z nich szukałby czego innego i znajdował co innego. Ksiądz mógłby myśleć o wszystkich duszach zamieszkujących otaczające go budynki, zastanawiać się nad ich życiem i udziałem Boga w tym życiu. Mógłby zadawać sobie trudne pytania na temat Bożej Opatrzności. Poeta w tym czasie byłby urzeczony pięknem wiszących nad nim gałęzi drzew, spostrzegłby grę cieni, zachwyciłby się orgią kolorów. Byłby tym wszystkim olśniony. Oko polityka zatrzymałoby się na wysokich domach, a jego umysł szybko przeliczałby je na głosy ich mieszkańców. Zastanawiałby się nad tym, kto może być przywódcą politycznym w tym okręgu i czy ktoś ma spis miejscowych wyborców. W tym samym otoczeniu ksiądz, poeta i polityk znajdują co innego.
Poszukiwanie dobra w sobie
Pamiętacie może ćwiczenie, które nazwałem "wyobrażeniem pustego krzesła"?. Posługiwaliśmy się nim w celu przetworzenia informacji zawartych w Zadaniu pierwszym. Podczas warsztatów na temat nastawienia, które kiedyś prowadziłem, poleciłem uczestnikom wykonać to ćwiczenie. Rok później otrzymałem następujący list:
W swojej ulotce zapraszał Ojciec osoby emocjonalnie zrównoważone, mimo to postanowiłam się wkręcić. W ciągu 29 lat mojego życia byłam niemal bez przerwy kompletnie rozchwiana pod względem psychicznym. A jednak doświadczenie "wyobrażenia pustego krzesła" sprawiło, że moje kłopoty zniknęly. Ta "ja," która usiadła wtedy na krześle, była zastraszonym biedactwem. Wyglądała jak zbity szczeniak, dopraszający się jeszcze gorszego traktowania. Najsmutniejszy w tym wszystkim był fakt, że doskonale zdawałam sobie sprawę, kto wymierzał
101

wszystkie te ciosy: ja sama. Poprzez nieustanną krytykę doprowadzałam się do kompletnego rozpadu moralnego. Ilekroć spojrzałam w lustro, nie dostrzegałam miłego uśmiechu, białych, równych zębów czy błyszczących oczu. Szukałam brzydkich pryszczy - i znajdowałam je. Ilekroć cokolwiek pisałam, moje oczy wypatrywały błędów ortograficznych i niewłaściwie użytych słów. Zniszczenie wyobrażenia o samej sobie powiodło mi się doskonale. Kiedy w zaproponowanym przez Ojca ćwiczeniu doszłam do tego momentu, w którym trzeba coś powiedzieć wyimaginowanej mnie, stać mnie było wyłącznie na przeprosiny: "Słuchaj, bardzo mi przykro. Przykro mi z powodu tego wszystkiego, co ci wyrządziłam. Obiecuję uroczyście, że od dziś będę twoją przyjaciółką. Będę cię wspomagać i będę cię doceniać. Będę cię chwalić i ofiaruję ci moją afirmację. Będę dostrzegać wszystkie twoje dobre strony. Spróbuję na pewno, przyrzekam".
Od tego czasu minął już rok. Dotrzymałam obietnic złożonych samej sobie. Codziennie nabieram coraz większej pewności, że moje kłopoty minęły. Skończyłam psychoterapię. Psycholog zgodził się ze mną, że nie jest mi już potrzebny, nie w tej chwili w każdym razie. Poczułam się, jakbym otrzymała szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Zostałam przyjaciółką samej siebie. Zaczęłam dostrzegać swoje zalety. To nieprawdopodobna zmiana. Jestem wreszcie umiarkowanie szczęśliwą i zdrową osobą.
Poszukiwanie dobra w sobie samym nie jest w żadnym wypadku zarozumiałością czy próżnością. Może - i powinno - zakończyć się pokornym aktem wdzięczności. Poszukiwanie dobra w samym sobie jest jedyną rozsądną rzeczą, jaką mogę zrobić, jeśli chcę być szczęśliwy. Bernard z Clairvaux powiedział kiedyś, że najdoskonalszym wyrazem prawdziwej pokory w Nowym Testamencie jest Magnificat Maryi, Matki Jezusa. W tekście tym, jak może pamiętacie, Maria oznajmia swojej kuzynce Elżbiecie, że jest bardzo szczęśliwa: "Wielbi dusza moja Pana, i rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim. (...) Albowiem oto błogosławioną zwać mnie będą wszystkie narody". Pokora nie odrzuca darów Boga, ale cieszy się nimi. Pokora okazuje wdzięczność za dary.
Aby stać się prawdziwym poszukiwaczem dobra, muszę przyjrzeć się licznym talentom, jakimi obdarzył mnie Bóg. Powinienem stworzyć "pamiętnik miłosny" ofiarowanych mi darów. Powinienem rozglądać się za wszelkimi zaletami i uzdolnieniami, jakimi obdarował mnie Pan - i znajdować je. Muszę pogodzić się z oczywistym
102

faktem, że wszystko, co posiadam, jest darem Boga dla mnie. Powinienem być wdzięczny za te dary, które są częścią mojej osoby.
Poszukiwanie dobra w innych
Ludzie są niekiedy podobni do dzikich kwiatów. Tak łatwo przeoczyć lub uznać za oczywiste drzemiące w nich dobro i piękno. Każdy powinien od czasu do czasu zerwać dziki kwiatek i dokładnie mu się przyjrzeć. Przez jego listki przebiegają delikatne żyłki. Płatki są tak subtelne, a kielich tak piękny. Gdy już dostrzeżesz te szczegóły, spójrz na kwiat pod słońce i spróbuj odnaleźć symetrię jego budowy. W niej również jest piękno.
Posłużę się tu słowami Roya Crofta: "Kocham cię (...) za przechodzenie do porządku dziennego nad moją głupotą i słabością, której nie sposób nie dostrzec, i za wyciąganie na światło dzienne całego drzemiącego we mnie piękna, leżącego zbyt głęboko, aby ktokolwiek zdołał je dostrzec".
Ludziom, podobnie jak kwiatom, należy się przyjrzeć z bliska. Nie możemy jednak zatrzymywać naszych spojrzeń na głupocie i słabości, pod którymi w większości z nas ukrywa się dobro. Musimy poszukiwać piękna, którego nikt dotąd nie zdołał dostrzec, ponieważ nikt nie patrzył tak długo i głęboko. Należy jednak ostrzec wszystkich poszukiwaczy dobra: świat na ogół nie jest skłonny wierzyć w optymizm poszukiwaczy dobra.
Przychodzi mi często na myśl, że rola kryzysów w stosunkach międzyludzkich tak naprawdę polega na rzucaniu wyzwań. Większość takich układów opiera się w dużej mierze na długich okresach niezakłóconego spokoju. Burza bądź cisza kryzysu przychodzi niespodziewanie. Być może jej przyczyną jest lęk o zachowanie intymności, a może najzwyczajniejsza nuda. Zdarza się także, że ludzie wpadają w rytm bezkompromisowej walki o dominację. Kryzys nabiera mocy, jakakolwiek byłaby jego przyczyna i natura. Chińczycy uważają, że niesie on z sobą zarówno zagrożenie, jak i możliwości.
Większość kryzysów stanowi, jak sądzę, ostrzeżenie. Kryzys może być sugestią, że partnerzy powinni poszukać głębszego porozumienia. Zapewne doświadczyliście tego na jakimś etapie swojego życia. Pamiętacie, jak czuliście się obco wobec kogoś, kto był wam bliski? Zastanawialiście się, czy miłość przeminęła. Pojawiły się wypowiada-
103

ne ze złością słowa, zranione uczucia i długotrwała uraza. Potem dowiedzieliście się nagle, że ta osoba jest poważnie chora lub ranna. W tym momencie konflikt i następujące po nim wyobcowanie zdawały się nigdy nie istnieć. Pobiegliście do tej osoby, aby być przy jej boku. Waszym oczom ukazały się głębie waszej osobowości, których istnienia nawet nie podejrzewaliście. Pomiędzy wami a tą osobą zawiązywała się nowa, trwalsza nić porozumienia. Blask powierzchownego uczucia okazał się złotem miłości. Odnaleźliście się na głębszym poziomie. Stało się to początkiem nowego związku.
Poszukiwanie dobra we wszystkich sytuacjach życiowych
Powiedzieliśmy, że największe okazje w naszym życiu nierzadko pojawiają się w przebraniu problemów. W problemach tkwią wyzwania wyzwalające w nas siły, których istnienia nawet nie przeczuwaliśmy. Problemy potrafią wytrącić nas z utartych kolein naszego życia tylko po to, aby postawić przed nami nowe możliwości. W ostatecznym rozrachunku zazwyczaj większe korzyści odnosimy z cierpień niż z sukcesów. Jestem jednak pewny, że korzyści, jakie czerpiemy z każdej sytuacji, zależą przede wszystkim od naszego nastawienia. Musimy zatem być gotowi do wynajdywania dobrych stron w każdej sytuacji życiowej.
Usłyszałem niedawno, że pewna moja przyjaciółka została zatrzymana za niewielkie przewinienie drogowe. Ta kobieta jest matką pięciorga dzieci i bardzo kochaną i miłą osobą. W każdym razie, jechała wtedy do sklepu na przedmieściu Chicago. Wysoki, niezwykle surowy policjant wszedł za nią do sklepu i zażądał, żeby pokazała mu swoje prawo jazdy. Powiedział, że przed podjazdem do sklepu wykonała niewłaściwy skręt. Kiedy zasugerowała, że chyba żartuje, on ją zaaresztował - naprawdę! Kiedy zakładał jej kajdanki, wykręcił jej ramię do tyłu. Ręka zahaczyła o jego mundur, toteż dodał oskarżenie o "uderzenie funkcjonariusza". Następnie, wierzcie mi lub nie, wezwał pomoc. Moja przyjaciółka została odwieziona na komisariat, przeszukana, zdjęto jej odciski palców i wsadzono ją do celi.
Dowiedziałem się o tym wszystkim, zanim się z nią spotkałem. Opowiedziałem tę historię znajomemu prawnikowi, a jemu aż dech zaparło.
104

- Toż to marzenie każdego prawnika o łatwych dużych pieniądzach! - wykrzyknął. Natychmiast chciał wiedzieć, czy moja przyjaciółka ma adwokata.
Później usłyszałem tę historię jeszcze raz, tym razem z ust bohaterki. Moja przyjaciółka powiedziała:
- Było to jedno z najważniejszych doświadczeń w moim życiu. Powiedziałam policjantom, że wreszcie wiem, jak musiał się czuć Jezus. Zapewniłam ich, że teraz znacznie lepiej będę rozumiała Wielki Tydzień, kiedy rozpamiętujemy Jego cierpienia. Oni powtarzali w kółko: "Spełniamy tylko nasz obowiązek, proszę pani". Ja jednak nadal im dziękowałam.
Zapytałem ją, czy zamierza wnieść skargę przeciwko dzielnicy albo policjantowi, który ją aresztował.
- Ależ nie - odpowiedziała. - Policjant, który mnie aresztował, to po prostu biedny, nieco nadgorliwy chłopak. Wiesz, cały czas zwracał się do mnie "Ma'am" [proszę pani], ale raz pomylił się i powiedział "Mom" [mamo]. Mam przeczucie, że on poszukuje matki.
Mówi się, że trudne doświadczenia trzeba "włożyć w nowe ramy", aby znaleźć w nich dobre strony. Rama potrafi wydobyć z dzieła sztuki szczegóły, które pomijaliśmy przy poprzednim oglądzie. Kiedy odczytujemy nasze doświadczenie w nowym kontekście, powracamy do niego, aby spróbować znaleźć promyk wśród ciemności, aby skupić się na wyuczonych lekcjach i wyciągniętych z nich korzyściach. Wielu psychoterapeutów prosi swoich pacjentów, aby opowiedzieli dwukrotnie o jakimś swoim niepowodzeniu. Powtarzając swą historię, pacjent ma za zadanie przedstawić ją jako dowód otwarcia się przed jej bohaterem nowych możliwości. Za przykład może posłużyć np. historia malarza Jamesa Whistlera, który marzył o karierze wojskowej, ale został wyrzucony z West Point. Był tak załamany, że w ramach terapii zabrał się do malowania. Piosenkarz Julio Iglesias pragnął być piłkarzem, ale został kontuzjowany i na jakiś czas sparaliżowany. Pielęgniarka, chcąc urozmaicić mu rekonwalescencję, przyniosła mu gitarę. Można odnieść wrażenie, że gdy tylko zatrzasną się za nami jedne drzwi, zaraz otwierają się następne. Wystarczy tylko zostać poszukiwaczem dobra.
105

Najwyższy poszukiwacz dobra - Bóg
Świat, w którym żył Jezus, był zimnym i okrutnym światem. Bogaci spędzali czas na niekończących się orgiach, ubodzy cierpieli prawdziwą nędzę. Dwie trzecie społeczeństwa żyły w poniżającym stanie niewolnictwa. Ulubionym sportem ludzi tego świata była walka dwóch gladiatorów, z których jeden padał w końcu od ran lub z wyczerpania. Wtedy zwycięski gladiator spoglądał na widownię, prosząc o dalsze instrukcje. Widzowie przekładali wówczas klejnoty i pieniądze do jednej ręki, a kciuk drugiej kierowali w górę lub w dół. Kciuk skierowany ku górze mówił: "Te pieniądze i te kosztowności będą twoje, jeśli oszczędzisz jego życie. Był dzielnym zawodnikiem i wróci, aby nas znów zabawić". Kciuk skierowany ku ziemi ponaglał zwycięzcę: "Dobij go. Jest nieciekawy. Zanurz swój miecz w jego gardle".
Historycy owego okresu mówią nam, że gdy zwycięski gladiator przebijał mieczem swą pokonaną ofiarę, na widowni rozlegał się krzyk radości, który przetaczał się przez całe miasto. Mniej więcej tak, jak wtedy gdy drużyna gospodarzy zwycięży w ważnym meczu podczas Mistrzostw Świata w baseballu.
O tym właśnie świecie mówi Pismo: "Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby wszelki kto wierzy weń, nie zginął, ale miał żywot wieczny. Bo nie posłał Bóg Syna swego na świat, aby sądził świat; ale iżby świat zbawiony był przez niego" (J 3, 16-17). Przyjście Jezusa na ten świat było najwyższym aktem poszukiwania dobra. Świat, który Bóg uznał za "bardzo dobry" w chwili stworzenia był wciąż, mimo całej swej nędzy, bardzo dobrym światem. Bóg przebywa w głębi serca każdego człowieka i rozpoznaje schowane tam dobro i talenty.
My, którzy zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, mamy udział w szczęściu Boga w takim stopniu, w jakim stajemy się poszukiwaczami dobra. Jest na to nawet naukowy dowód z komputera.
Porady praktyczne
l. Napisz artykuł o Sobie. W kilku akapitach opisz swoje trzy 106

najlepsze cechy. Niech to będzie zalążek "pamiętnika miłosnego", w którym zawrzesz swoje dary.
2. Napisz artykuł o Kimś Innym. W kolejnych kilku akapitach opisz trzy zalety kogoś, kogo nie lubisz.
3. "Opraw" na nowo swoje niedawne doświadczenie kryzysu. Opowiedz przyjacielowi lub osobie, której ufasz, o przeżytym niedawno smutku lub rozczarowaniu - spróbuj to jednak uczynić z punktu widzenia okazji i korzyści. Przypomnij sobie wszystko, czego nauczyło cię to doświadczenie. Zastanów się nad tym i opisz korzyści, jakie dzięki niemu osiągnąłeś.
Zapamiętaj
Wiele z największych okazji w naszym życiu pojawia się w przebraniu problemów.

ZADANIE SIÓDME
Musimy dążyć do rozwoju, a nie do doskonałości
"Sięgaj szczytu. Daj z siebie wszystko. Nie poprzestawaj na małym..." Wszystko to wydawało się tak pełne godności, hojności, a kiedy mówiłem to ja sam, to nawet świętości. Sama retoryka chęci dania z siebie wszystkiego, co najlepsze, zrobienia wszystkiego, co w mojej mocy, sprawiała, że krew zaczynała szybciej pulsować w moich żyłach. Tyle że retoryka rozmijała się z rzeczywistością. Okazywała się nierealistyczna. Nic nigdy nie jest doskonałe. Na moich dobrych chęciach zawsze pojawiała się jakaś szpetna skaza. Efektem mojej gorliwości w dążeniu do doskonałości było nieprzyjemne uczucie goryczy. Gdzieś w głębi siebie słyszałem cichy ale nigdy nie milknący jęk: "Przecież próbowałem z całych sił. Dałem z siebie wszystko. Byłem tak blisko celu". Następnie w rozpaczy biłem pięściami w ściany i wznosiłem je ku niebu. Nic to nie pomagało. Jedyne, co mogłem zrobić, to pogodzić się z własną niedoskonałością. Z tym że popełniam błędy. Z tym, że stwierdzenie: "błądzić jest rzeczą ludzką" odnosi się także do mnie. Usiłowałem tworzyć sobie wszelkiego rodzaju parawany, próbowałem wszelkich wymówek. Starałem się sprawiać wrażenie, jakby to wszystko przepływało obok mnie. Lecz pod maską pozorów i udawania cały czas kryła się świadomość, że moje postępowanie nigdy nie dorośnie do moich marzeń. Nigdy nie będę doskonały.
109

Korzenie perfekcjonizmu
"Natręctwo, kompulsja" - oto filary, na których opiera się diagnoza kłopotów: tych, które już nam się przydarzyły, i tych, które dopiero dostrzegamy przed sobą. "Natręctwo" ma związek z czynnościami umysłu. Człowiek opętany obsesją - czegokolwiek by ona dotyczyła -myśli nieustannie o jej przedmiocie. "Kompulsja" odnosi się do zachowań lub działań. Osoba znajdująca się pod wpływem natręctwa musi działać, działać, jeszcze raz działać. Taka osoba będzie np. dwadzieścia razy dziennie myć ręce.
Mówię o tym w tym miejscu dlatego, że niektórzy z nas cierpią na syndrom obsesji i kompułsji na punkcie perfekcjonizmu. Sądzę wręcz, że drzemie on w większości z nas. Nawet ci, którzy uparcie twierdzą, iż nie są perfekcjonistami, czują się nieswojo na myśl o tym, iż są również "istotami omylnymi". Potrafią paragraf po paragrafie czy werset po wersecie przytaczać swą niezłomną wolę bycia niedoskonałymi, ale gotowość ta kończy się, gdy tylko popełnią jakiś błąd. Obsesji i kompułsji doświadczamy - i poddajemy się im - w takim stopniu, w jakim jesteśmy skłonni cierpieć. Nikogo nie dziwi, że perfekcjoniści stanowią najwyższy odsetek wśród osób cierpiących na depresję.
Podobnie jak wszystkie inne nasze skłonności, perfekcjonizm ma głębsze, niedostrzegalne gołym okiem korzenie. Bywa objawem skrywanego lęku. Mogę np. mieć nieświadome poczucie, że "jeśli będę niedoskonały, ludzie nie będą mi ufać" albo "nigdy nie posunę się do przodu". Może się też zdarzyć, że pod powierzchownymi myślami kryje się logika typu wszystko albo nic: "skoro nie jestem doskonały, to znaczy, że jestem do niczego". Zdarza mi się myśleć w skrytości serca (choć z rzadka się do tego przyznaję), że "jeżeli jestem do niczego, to ludzie będą mnie krytykować". Czasami odzywa się cienki głosik z przeszłości: "Co pomyślą sobie Rodzice, jeśli nie zrobię tego bezbłędnie?" Niewykluczone, że mój pociąg do perfekcji bierze się po prostu z potrzeby uznania. Niewykluczone, że przyczyny należałoby szukać w dzieciństwie, w kontaktach z Mamą i Tatą.
Wielu z nas zaprogramowano we wczesnych latach życia. Informacja mogła zostać w nas zakodowana w wyniku naśladowania rodziców. Może to oni tak nas zaprogramowali: dążąc do perfekcji
110



uczynili z nas perfekcjonistów. A może nasza skłonność do perfekcjonizmu została w nas zaszczepiona przez tych, którzy zamiast własnymi chcieli cieszyć się naszymi osiągnięciami. Innym istotnym czynnikiem bywa też presja dorównania innym. Chyba każdy z nas doświadczył, jak to jest, gdy inni się z nas naśmiewają. Przeżywszy coś takiego, podjęliśmy w głębi serca postanowienie, że nigdy więcej nie popełnimy publicznie żadnego błędu. Kara za jego popełnienie jest po prostu za ciężka, wprawia nas w zbytnie zakłopotanie. Jeśli jestem osobą "sterowaną", oznacza to, że ktoś kiedyś obciążył mnie zobowiązaniami, których realizacja może jedynie okazać się cierpieniem. Rzecz jasna, mogę to wszystko źle interpretować. W każdym razie wpływ na ludzi - takich ludzi jak ty i ja - wywiera nie to, co się mówi, ale raczej to, co się słyszy.
Wysoka cena perfekcjonizmu
W perfekcjonizmie jest jakby ukryty mechanizm sprężyny. Nic nigdy nie wychodzi tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Końcowym zaś rezultatem takich porażek jest zawsze zniechęcenie. Często nasze rozwiane nadzieje przeradzają się stopniowo w pełne złości rozczarowania. Powodowani niechęcią lub złością zachowujemy się nieznośnie, ale skrywamy to pod maską udawania. Inni nigdy się nie domyśla.
Tę siejącą samozniszczenie walkę o doskonałość odnajdziemy w wielu życiorysach. Pewna spotkana wiele lat temu przeze mnie młoda kobieta zaraz przy pierwszym spotkaniu opowiedziała mi, że dwukrotnie usiłowała popełnić samobójstwo. Niemniej zapewniała mnie, że jeśli uzyska dyplom pielęgniarski, bolesna pustka w jej życiu zostanie wypełniona. Rzecz jasna uzyskała ów dyplom, pozostała jednak równie nieszczęśliwa jak przedtem. Uznała wówczas, że tym, czego potrzeba jej do szczęścia, jest małżeństwo. Na horyzoncie pojawił się wkrótce sympatyczny młody człowiek i niedługo potem odbył się ślub. A jednak czarna chmura depresji, która straszyła ją przez całe wcześniejsze życie, znów pojawiła się nad jej głową. Wtedy potrzebne okazały się dzieci. One na pewno dadzą szczęście. Wkrótce została matką trojga dzieci, ale pogodne niebo znów się zachmurzyło. Nie minęło wiele czasu, gdy znów przyszła do mnie i wyznała ze łzami, że jej dzieci czują do niej nienawiść. Jej dorastający syn wręcz
111

znęcał się nad nią fizycznie. Poradziłem jej, aby udała się do poradni rodzinnej/ gdzie pomogliby jej określić, o co naprawdę chodzi jej synowi. Nie sądzę, żeby skorzystała z tej rady.
Kilka lat temu z odległego miasta zadzwonił do mnie jej mąż.
- Jean nie żyje - powiedział. - Najsmutniejsze jest to, że sama odebrała sobie życie. Wprowadziła samochód do garażu i nie wyłączyła silnika, czekając aż spaliny ją zabiją. Na kuchennym stole zostawiła list, w którym poinformowała nas o samobójstwie. Ostatnie słowa tego listu brzmiały: "Nie martwcie się. Robiliście wszystko, co w waszej mocy".
Nasza rozmowa telefoniczna odbywała się zaraz po pogrzebie Jean. Mało brakowało, a byłbym zwątpił w poczucie straty i żalu u męża Jean. Wiedział, że jego żona i ja kilkakrotnie rozmawialiśmy przez telefon. Zapytał:
- Czy mówiła ojcu kiedykolwiek, że nasze dzieci jej nienawidziły?
- Tak - odpowiedziałem - powiedziała mi o tym.
- To prawda, nienawidziły jej. Prawdę mówiąc, gdy wraz z nimi uczestniczyłem w ceremonii, wyczułem w nich ulgę z powodu jej odejścia - mówił dalej. - Miała mnóstwo dobrej woli, próbowała wszystkiego, co mogłoby ją wyrwać z kręgu cierpień. Nigdy jednak nie powiedziała, co było prawdziwym źródłem jej męki. Była perfekcjonistką. Wydała otwartą wojnę wszelkim przejawom niedoskonałości. Wszystko, co nie dorastało do jej bezwzględnych pojęć o doskonałości, musiało złożyć broń. Prześladowała dzieci tak długo, aż ją znienawidziły. A w każdym razie znienawidziły ton jej głosu i wymierzony w nie palec. Doprowadziła samą siebie do granic wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Trwało to trzydzieści dziewięć lat. A teraz umarła, pozostawiając tylko takie pożegnanie: "Nie martwcie się. Robiliście wszystko, co w waszej mocy".
Ten nieszczęśliwy człowiek przyznał, że było mu jej bardzo żal. Dodał też, że współczuje wszystkim innym ludziom, którzy, jak sam to ujął: "próbują prowadzić wojnę opętani przez tego samego demona perfekcjonizmu. Umierają milimetr po milimetrze, dzień po dniu. A jeśli nawet nie zabijają się naprawdę, jak to zrobiła moja Joannie, tracą wszelką ochotę do życia. Sami się wpędzają w ślepy zaułek beznadziei i czekają na śmierć, która pozwoli im powiedzieć:
"Nareszcie koniec". Perfekcjonizm naprawdę może doprowadzić do samobójstwa.
112

Odrzucenie demona
Większość znanych mi osób niechętnie przyznaje się do tego, że opanował ich demon perfekcjonizmu. Nie mogą się uwolnić od myśli o swoim przyzwyczajeniu do nieporządku, które - jak sądzą - dyskwalifikuje ich. Jednocześnie ci sami ludzie czują się okropnie z powodu własnych błędów lub niedopatrzeń. Przyznaję, że sam czuję się z tego powodu podle, mimo że nie jestem perfekcjonistą z krwi i kości. My półperfekcjoniści wpadamy w zniecierpliwienie, gdy odkrywamy, że błędy i niedopatrzenia innych są także naszymi błędami i niedopatrzeniami. Uśmiech na myśl o pomyłkach i słabościach własnych i cudzych okazuje się trudnym zadaniem. Niechętnie zgadzamy się z tym, że jesteśmy stworzeni do prób i błędów, niechętnie też przyznajemy prawo do takiego postępowania naszym bliźnim. Nie jest to być może najbardziej złośliwa odmiana perfekcjonizmu, wystarcza jednak, aby stłumić radość życia nas samych i otaczających nas osób.
Rzecz jasna perfekcjonizm w każdej postaci jest postawą nierealistyczną. Co więcej, wydaje się, że objawem choroby jest samo zaprzeczenie jej istnienia. Jeżeli raz przyznamy, że perfekcjonizm ma charakter obsesyjno-kompulsywny, uznamy tym samym, że perfekcjonizm sam w sobie jest przejawem jakiejś niedoskonałości, tą właśnie cechą, z którą nie potrafimy żyć. Prawdziwy perfekcjonista nie potrafi przyznać się do tego, że omamiły go nierealistyczne nadzieje i oczekiwania. Zdarłoby to z niego zasłonę pozorów.
Anatomia perfekcjonizmu
Perfekcjonizm jest bardzo niezdrowy. A różnica pomiędzy osobą zdrową i perfekcjonistą jest taka, że osoba zdrowa zachowuje kontrolę nad swoim życiem, perfekcjonista zaś jest pod nieustanną kontrolą, powoduje nim natręctwo. Osoba zdrowa jest wolna i ma wolność wyboru. Perfekcjonista nie jest wolny. Potrzebuje... musi... powinien... odnieść sukces, być doskonałym. Są to więzy, więzienie dla wolnego ducha.
Perfekcjonizm zaczyna się od wiary. Perfekcjoniści wierzą, że ich wartość mierzy się w ich uczynkach. W związku z tym, oczywiście, wszelkie błędy umniejszają ich osobistą wartość. Wierzą także, iż aby

Twoje szczęście... 8
113


wywrzeć wrażenie na innych, należy być doskonałym. W pewnym sensie postrzegają siebie jako solistów. Nie są członkami zespołu, ale samotnymi, zdanymi wyłącznie na własne siły specjalistami. Nic dziwnego, że ich podstawową reakcją emocjonalny jest strach i panika. Perfekcjoniści lękają się niezadowolenia innych i kary przez nich wymierzonej. Wiedzą, że w jakiś sposób będą musieli zapłacić za wszelkie możliwe niedoskonałości. Będą musieli podważyć szacunek innych. W taki oto sposób rezultatem wielkiej fali emocji staje się samotność, smutek i rozpacz.
Jako że emocje mają częściowo charakter fizyczny, istnieją także fizyczne objawy perfekcjonizmu. Zależą one od osoby i miejsca czy narządu, który upodobał sobie jego stres. Jest wysoce prawdopodobne, że wśród symptomów stresu znajdą się zaburzenia snu i łaknienia oraz napięcie. Rezultatem tego jest też specyficzny sposób zachowania, poprzez który perfekcjoniści wzmacniają swoje pierwotne przekonanie, leżące u podstaw całego problemu. Perfekcjoniści lubią sprawiać innym przyjemność, toteż pracują ciężko, aby sprostać ich wymaganiom. Składają obietnice na wyrost. Stawiają sobie zbyt wysokie poprzeczki, a ich oczekiwania są nierealistyczne. Nie lubią prosić o pomoc, ponieważ byłoby to ustępstwem. Byłoby przyznaniem się do własnej niedoskonałości.
Perfekcjoniści wierzą, że ludzka akceptacja jest nagrodą za osiągnięcia. Jeśli uda im się coś zrobić dobrze, myślą o sobie w kategoriach sukcesu; gdy po prostu są sobą, sukces nie wchodzi w grę. Sposób zachowania i odpowiedzialność są zawsze ważniejsze od uczuć i potrzeb. Karą za niepowodzenie jest utrata miłości innych i poczucia własnej wartości.
Perfekcjoniści nie są zdolni do bezwarunkowej samoakceptacji ani też nie oczekują jej od innych. Nie mogą sobie pozwolić na porażki, a zatem każde działanie przysparza im niepokoju i nerwów. Nie myślą o wsparciu i pomocy, jakiej mogliby im udzielić inni. Otaczających ich ludzi postrzegają wyłącznie jako milczących obserwatorów, gotowych z piórem i kartką papieru w ręku do wystawiania cenzurek.
Animacja kondycji ludzkiej
Oczywiście nie może być mowy o zatrzymaniu lub wyleczeniu
114

obsesji perfekcjonizmu, jeśli dotknięty nią człowiek nie zda sobie sprawy ze swego stanu i wynikających z niego ograniczeń. Perfekcjo-nizm jest jak nadzorca niewolników. Powierzenie własnego szczęścia w ręce takiego nadzorcy jest naprawdę głupotą. Kondycja ludzka jest słaba. Wszyscy jesteśmy zdani na próby i błędy, wszyscy się mylimy. Zwierzęta i ptaki zostały obdarzone doskonałym instynktem. Robią co do nich należy od chwili swojego pojawienia się na świecie, jakby były prowadzone przez wbudowane instrukcje. Remiz zawsze, nawet za pierwszym razem, buduje swoje łatwo rozpoznawalne gniazda w sposób doskonały. My, biedni ludzie, obdarzeni ograniczonym instynktem i nieocenioną inteligencją, musimy zdać się na metodę prób i błędów. Zdarzają nam się błędy w obliczeniach. Nasze dojrzewanie jest długotrwałym procesem. Nasz precyzyjny umysł może zaprojektować statek kosmiczny, który eksploduje w chwili startu. Najlepsze z naszych pociągów mogą się wykoleić. Naszym samolotom zdarzają się katastrofy. Nasze samochody podlegają reklamacjom ze względu na możliwość zaistnienia błędów konstrukcyjnych mogących stać się przyczyną śmiertelnych wypadków.
Prawdą jest, że duch ludzki zaprowadził człowieka na Księżyc i stworzył budowle, na których szczycie najodważniejsi dostają zawrotów głowy. Jednak każdy sukces okupiony jest tysiącami porażek. Ceną każdego udanego eksperymentu jest cała seria nieudanych prób, których wyniki zaśmiecają podłogę laboratorium. Niemniej nie ustajemy w naszych wysiłkach, aby coś poprawić. Niezgoda na prawdę o kondycji ludzkiej jest zaproszeniem cierpienia i frustracji w nasze życie.
Ludzkie szczęście w tym względzie wymaga stawienia czoła prawdzie i zaakceptowania jej. Jesteśmy podatni na niepowodzenia. Uczymy się metodą prób i błędów. Żadna porażka nie jest ostateczna ani absolutna. Jest tylko doświadczeniem w procesie uczenia się. Jedyny prawdziwy, porażka jest ta, która niczego nas nie nauczyła. Każda porażka ma charakter kształcący. Każda spowiedź jest zbawienna dla duszy, a więc także i przyznanie się do własnych błędów i słabości. Jak mówi nam cytowane już wcześniej stare przysłowie, jeśli nauczymy się śmiać z samych siebie, nigdy nie zabraknie nam rozrywki. Możliwości są nieskończone.
Z tej podstawowej prawdy wynika, że naszym powołaniem jest współpraca, a nie współzawodnictwo. Dotyczy to nas wszystkich.
115

Każdy z nas powinien się uczyć na doświadczeniach innych. Nie musisz powtarzać moich nieudanych eksperymentów. Wszystko to stanowi część mądrej rady: "Ucz się na błędach innych. Nie masz czasu, aby popełnić je wszystkie samemu". Kiedy Henry Ford wypuszczał na rynek swój Model T, musiał mieć świadomość, że inni będą później poprawiać jego projekt i konstrukcję. Każde pokolenie przewyższa swoich poprzedników, ale jedynie pod warunkiem, że
będzie od nich lepsze.
Dążąc do rozwoju
Dążenie do doskonałości jest męczącym zajęciem, rozwój - nie. Rozwój umożliwia postrzeganie życia jako procesu, w trakcie którego umiejętności są stopniowo poszerzane. Nauka gry na fortepianie zaczyna się od nudnego powtarzania w kółko palcówek i gam. Potem przechodzi się do melodii, które stają się coraz to bardziej "klasyczne", w miarę jak nabywamy wprawy. O ile perfekcjonizm chciałby osiągnąć coś natychmiast (albo jeszcze wcześniej), o tyle rozwój jest świadom, że każda podróż, nawet ta, podczas której trzeba przebyć tysiące kilometrów, zaczyna się od pierwszego kroku. Czas i praktyka są tu sprawą podstawową. Prawdę mówiąc, jeśli raz "zaskoczymy", stopniowy rozwój okaże się znacznie przyjemniejszy niż
natychmiastowe osiągnięcia.
Co byście powiedzieli na taka ofertę wyboru: podchodzicie do dwojga drzwi, na jednych widnieje tabliczka "natychmiastowa doskonałość", na drugich - "stopniowy rozwój". Które drzwi byście wybrali? Może to dziwne, ale z mojego doświadczenia wynika, że niewiele osób decyduje się na "natychmiastową doskonałość". Jeśli raz przejdzie się przez te drzwi, to wszystko skończone. Co można uczynić na bis doskonałości? Podróż dobiegła kresu. Jeśli jednak wybierze się drzwi "stopniowego rozwoju", można zaznać radości stawania się coraz lepszym i lepszym, a proces ten będzie trwał całe życie. Znajdzie się w nim miejsce dla małych sukcesów związanych z rozwojem, ale nie dla wielkich porażek, które są nieodłączne od
perfekcjonizmu.
Naszemu rozwojowi dobrze służy umiejętność znajdowania
przyjemności. Kiedy zaczynam pisać książkę, staram się trzymać własnych rad. Gdzieś w głębi mnie tkwi przekonanie, że na pewno
116



istnieją lepsze słowa na wyrażenie tego, co chciałbym powiedzieć. Być może istnieje nawet sposób doskonały. Nie piszę jednak siedmiu czy ośmiu brudnopisów, które darłbym na strzępy w rozpaczy z powodu ich niedoskonałości. Zamiast tego próbuję cieszyć się wymianą myśli z czytelnikami. Czytam oczywiście to, co napisałem, tu skreślę jakieś słowo, tam znów coś dodam. Potem myślę sobie tak:
"No cóż. Jest to dość jasne: w jakiś sposób udało mi się powiedzieć to lepiej niż poprzednio. Być może to, co piszę, będzie dla kogoś pomocą". To naprawdę kojąca myśl.
Mam tu jeszcze dla was miłą niespodziankę: jeśli postanowicie się cieszyć, zrobicie znacznie więcej dobrego, niż gdybyście usiłowali zrobić coś bezbłędnie. (Zapewne jeszcze w to nie wierzycie, sądzę jednak, że pewnego dnia sami się o tym przekonacie.) Jeśli jeszcze się uczycie, spróbujcie nastawić swoje wewnętrzne tryby na możliwie największą radość z lekcji czy wykładów. Założę się, że efekty będą zdumiewające. Jeżeli pracujecie, spróbujcie cieszyć się swoją pracą w możliwie największym stopniu. Jest wielce prawdopodobne, iż szybko uznacie, że praca idzie wam lepiej niż dotychczas. Przeciwieństwem takiej postawy jest dążenie do perfekcjonizmu - przynosi ono wyłącznie stres i niemoc. Końcowym efektem jest zazwyczaj zniechęcenie. A zniechęceniu zawsze towarzyszy rezygnacja.
Sposoby na perfekcjonizm
l. W walce z wszelkimi natręctwami bardzo pomocne bywa oderwanie się od nich. Jeśli zatem zdarzy ci się znów zazgrzytać zębami ze złości na własną niedoskonałość, skieruj wszystkie swoje myśli na radość z tego, co akurat robisz, cokolwiek by to było. Bądź szczęśliwy, nie staraj się być "naj..." Stanie się to dla ciebie czymś ożywczym. Tego typu oderwanie się od nastawienia na doskonałość lub jego rozładowanie oznacza wypowiedzenie wojny natręctwu:
- Nie jesteś moim panem. Oświadczam, że jestem wolny od twojej tyranii. Nie jestem twoim niewolnikiem. Podobną deklarację można wyrazić poprzez odkładanie na przyszłość zobowiązań wobec natręctwa. Jeśli czuję presję, że muszę coś zrobić zaraz, powinienem odłożyć to na później, a może nawet na następny dzień.
117



2. Znieczul się na porażki związane z niedoskonałością. Omawiaj je, śmiej się z nich, otwórz się na swoje niepowodzenia i braki. Pomoże ci to poczuć się lepiej ze swoją ludzką kondycją. Jestem pewny, że stwierdzisz także, iż inni zaczęli cię bardziej lubić. Będą mogli się z tobą identyfikować. Jesteśmy zbyt często przekonani, że nasze doskonałe działania robią na innych wrażenie. Sądzimy, że inni ludzie oczekują od nas doskonałości. Staramy się zatem sprawiać dobre wrażenie, nawet wbrew samym sobie. Sedno sprawy tkwi w tym, że ci inni, którzy doświadczają tych samych słabości związanych z kondycją ludzką, poczują się znacznie bardziej pokrewnymi duszami, gdy przekonają się, że my także jesteśmy słabi i czasami zachowujemy się niezbyt mądrze. Przyznaj się do tego, a świat cię nagrodzi.
Porady praktyczne
1. Zrób dwie listy. Na jednej z nich umieść wszystkie pożytki płynące z perfekcjonizmu, na drugiej wszystkie szkody przezeń wyrządzane.
2. Spróbuj wejść w kontakt z samym sobą. Napisz tekst o sobie samym stosując metodę strumienia świadomości. Na czym twoim zdaniem polega twoja wartość? Czy zdarza ci się doświadczać emocjonalnych i fizycznych objawów perfekcjonizmu? Czy masz świadomość, że skupia się na tobie, twoich działaniach, twoich błędach, twojej samotności przesadna uwaga? Jakie wymówki stosowałbyś, gdyby ci się zdarzyło nie wykonać czegoś bardzo ważnego? Jeślibyś poniósł porażkę, co byłoby wtedy dla ciebie najgorsze?
3. Zrób listę. Wypisz wszystko, co udało ci się stopniowo i z radością osiągnąć. Może to być np. gra na instrumencie muzycznym, gra w golfa, w tenisa lub w piłkę nożną, nabycie umiejętności gotowania lub pieczenia. Wbij sobie w pamięć, że nie osiągnąłeś tego natychmiast, lecz stopniowo.
4. Notatka w dzienniku. Napisz o sobie jako o osobie dążącej raczej do rozwoju niż do doskonałości. Niezależnie od tego, czy jesteś studentem, gospodynią domową, sprzedawcą lub kimkolwiek innym, opisz siebie z punktu widzenia rozwoju, a nie doskonałości. Czy
118

rozwój jest dla ciebie czymś pożądanym i korzystnym? Spisz argumenty za i przeciw.
Zapamiętaj
Porażki są doświadczeniami w nauce. Prawdziwa porażka jest ta, która niczego cię nie nauczyła.



ZADANIE ÓSME
Musimy opanować sztukę porozumiewania się
Kondycja ludzka została kiedyś porównana do człowieka uwięzionego na dnie głębokiej ale suchej studni. Wszelkie wołania o pomoc pozostaje bez odpowiedzi. Wydaje się, że porywają je szalejące nad studnia wichry. Nadzieja słabnie. I wtedy, gdy już wydaje się, że wyczerpała się do cna, sponad studni przychodzi odpowiedź: "Wiemy, że jesteś tam na dole. Idziemy z pomocą. Ocalimy cię". Uwięziony w pułapce krzyczy z radości:
"Dzięki Bogu, ktoś nareszcie zauważył, że tu jestem!"
Tak właśnie maja się sprawy z prawdziwym porozumieniem. Człowiek, który potrafił otworzyć się na innych i został usłyszany, na pewno odczuwa te sama ulgę i radość: "Dzięki Bogu, ktoś nareszcie zrozumiał, co to znaczy być mną".
"Dopóki kryjemy się z naszymi sekretami, pozostajemy chorzy".
Tajemnice, które ukrywamy w głębi duszy, stają się trucizną, przez którą zapadamy na zdrowiu. W ostatecznym rozrachunku zaś niszczą nas. Wybitny poeta John Berryman, który popełnił samobójstwo skacząc z mostu, napisał właśnie te słowa: "Dopóki kryjemy się z naszymi sekretami, pozostajemy chorzy". Tylko on wiedział, jakie demony przywiodły go do samobójstwa. Ale słowa, które pozostawił, a także jego życie i śmierć, są ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Jakiś dziwny, wyłącznie ludzki metabolizm sprawia, że to, co taimy, staje
121

się dla nas trucizną. A jednak większość z nas wciąż ukrywa swoje najskrytsze tajemnice, ponieważ nie chce ryzykować odrzucenia, ośmieszenia lub potępienia.
W naszym wnętrzu, w zapieczętowanych otchłaniach naszej prywatności, nasze sekrety zachowują się podobnie jak dym w pomieszczeniu. To, czym nie chcemy się podzielić z innymi, rozprzestrzenia się, aż w końcu nie wiemy, co to jest, gdzie się zaczyna i gdzie kończy. Jeślibym tylko potrafił złożyć to jak kawałki układanki, wyłoniłby się może jakiś sens. Uwierzcie, pierwsza przeszkoda na drodze do porozumienia znajduje się w naszym wnętrzu. Nie mogę ci powiedzieć tego, co ukrywam przed samym sobą. W dodatku jeśli nawet zdobyłbym się na odwagę, żeby się otworzyć, nie jestem pewny, co bym powiedział.
Dobrym punktem startu byłoby oczywiście wyśledzenie lęków, które nas prześladują i więżą. Co by się stało, gdybym zaczął zdzierać osłony i maski i wystawił moje ukryte "ja" na światło dzienne? Co by się stało, gdybym oznajmił innym istotom ludzkim, co to znaczy być mną? Czy potrafiliby zrozumieć? Natychmiast zaczynają mnie nękać tysiące pytań i wątpliwości. Czy stracę opinię? Czy inni będą się śmiać lub mnie odrzucą? Czy zostanę jakoś ukarany za moją szczerość? Czy zostanie ona kiedyś później użyta przeciwko mnie? Czy moje wyznania zaszokują innych? Czy zostanę oskarżony o kłamstwo? Prawda, byłem obłudnikiem - czy teraz ktoś powie mi to prosto w twarz? Zaczynam się gubić wśród tych wszystkich wątpliwości i pytań. Widzę w nich wszystkich odbicie rzeczywistości. Postanawiam więc trwać w udawaniu, z cichą nadzieją, że uda mi się przeżyć jeszcze jeden dzień nie będąc zauważonym. Przytłacza mnie konieczność dorównania innym. Uznaję ich wskazówki. Znajduję odpowiednią maskę, dobry sposób na przetrwanie w tym przerażającym świecie.
Porozumienie
Porozumienie to piękne słowo. Wydaje się, że wszyscy są jego zwolennikami, podobnie jak wszyscy są za miłością i pokojem. Porozumienie zostało nazwane kołem ratunkowym miłości. Etymologia tego słowa odsyła nas do rozumu, a także do przeświadczenia o tym, że dwie osoby mogą dojść do wzajemnego mądrego zrozumie-
122



nią swych racji. Porozumienie oznacza wzajemne dzielenie się sobą. Poprzez długotrwałe porozumienie ty poznajesz mnie, a ja poznaję ciebie. Mamy ze sobą coś wspólnego: nas samych. Oczywiście porozumienie nie zawsze jest łatwe i bezbolesne. Jeśli masz mnie poznać, muszę mieć wolę podzielenia się z tobą ukrytym w głębi mojego serca gniewem. Muszę powiedzieć ci o upokarzających lękach, które zdają się mnie umniejszać. Będą również takie chwile między nami, kiedy pojawi się zazdrość. Będzie mną targać pokusa wdania się w walkę o dominację. Muszę ponadto być pewny, że także ty jesteś zdecydowany na szczere i otwarte porozumienie ze mną. Muszę ci też zagwarantować, że nigdy nie nadużyję twojego zaufania. Muszę być przygotowany na konieczność odłożenia na bok moich własnych spraw, kiedy wypadnie mi wysłuchać ciebie, aby zrozumieć, co to znaczy być tobą.
Lęk przed intymnością
Jeśli naprawdę zdecydujemy się na porozumienie, intymność pomiędzy nami będzie nie do uniknięcia. Każdy trochę się lęka intymności, i z tego powodu każdy instynktownie odczuwa strach przed komunikacją. Nasze lęki są równie indywidualne jak odciski naszych palców. Twój lęk przed intymnością ma inny odcień niż mój. Niektórzy z nas boją się rozłączenia:
- Nie chcę zanadto zbliżać się do ciebie, ponieważ możesz potem się ode mnie odsunąć. Możesz umrzeć lub rozwieść się ze mną. Bezpieczniej jest "nie pokochać, aby nie utracić". Inni lękają się unifikacji:
- Jeśli podzielę się z tobą wszystkim, co zostanie dla mnie? Czy nadal będę miał swój własny kącik, miejsce, gdzie będę mógł być sam? Nie chcę być jak kulka wosku wtopiona w większą kulę. Nie lubię symbiozy, w której nie wiadomo, gdzie kończy się jedna osoba, a gdzie zaczyna druga. To jest usidlenie, a nie intymność.
Jeszcze inni z nas boją się odrzucenia:
- Jeśli naprawdę mnie poznasz, nie potrafisz mnie polubić. Gdy tylko dowiesz się wszystkiego, co chciałeś, stopniowo zaczniesz tracić zainteresowanie. Znajdziesz pretekst lub okazję, żeby zainteresować się kimś innym.
123



Mój osobisty lęk nazwałbym lękiem przed odpowiedzialnością. Jeśli zanadto zbliżę się do kogoś drugiego, będę zobowiązany do bycia przy tej osobie, kiedy będzie tego potrzebowała. Tymczasem ja i tak mam zawsze wrażenie, że zanadto się angażuję, zanadto się wtrącam. Poza tym nie lubię składać obietnic na wyrost. Na dodatek czuję poważną niechęć do eksponowania słabych, bolesnych, zranionych części mojego "ja". Moja rola zawsze polegała na pokazywaniu, że "wszystko jest w porządku". Bardzo trudno jest mi odkryć moje całe "ja". Nie chcę, żeby inni wiedzieli, że jestem rozbity. To jest ciężar mojego perfekcjonizmu.
Bardzo często ludzie, powodowani znanymi sobie tylko racjami, odtrącają intymność zanim jeszcze zdąży ona zapuścić głębokie korzenie. Kłótnia, zły humor, obrażona mina, skrywana uraza lub brak cierpliwości wobec innych i odsyłanie ich "do wszystkich diabłów" to doskonałe przeszkody na drodze ku intymności. Niewykluczone, że głównym problemem, jakiego nastręcza istnienie takiego spisku jest to, iż potrafi przekonać nawet swoich uczestników. Nie przyznajemy się, nawet przed samymi sobą, że tak naprawdę chodzi o intymność. Skrywamy nasz lęk pod maską gniewu lub niechęci. W ten sposób trzymamy innych na dystans. Nikt nie potrafi naprawdę się zbliżyć do jeżowca, prawda? Tym, czego się lękamy naprawdę, jest intymność.
Porozumienie jako wyraz miłości
Istnieją dwa przekonania, które są niezbędnymi założeniami dla tworzenia pełnego miłości porozumienia. Po pierwsze musimy myśleć o sobie jako o darze, który komuś ofiarowujemy. Po drugie musimy postrzegać innych jako dary nam zaoferowane (nierzadko nieobowiązująco i z wahaniem). Porozumienie polega na wymianie tych darów. Obdarowywanie kogoś zaufaniem jest na pewno aktem łaskawej gościnności. Podobnie zapraszanie nas przez innych do ich miejsc pracy, domów i pokazywanie nam tajemnych zakamarków jest z ich strony wyrazem łaski. Może do tego dojść jedynie wtedy, kiedy będziemy traktować porozumienie jako akt miłości. Jedynym naprawdę wartościowym darem, jaki mogę ci ofiarować, jestem ja sam. Jedynym prawdziwie cennym darem, jaki mogę dostać od ciebie jest twoje otwarcie się przede mną. Jeśli nie ma w nas woli podjęcia
124

ryzyka, które zawiera się w takiej wymianie darów, nie dajemy sobie naprawdę nic. Związek pomiędzy nami będzie się opierał na potrzebie, nie na miłości. Jeśli zaś nasza miłość ma przetrwać, porozumienie nie jest luksusem, ale koniecznością.
Jeśli którekolwiek z nas popadnie w złudzenie, że dzielenie się sobą ma na celu osiągnięcie jakichś doraźnych efektów, zrujnuje to cały nasz związek. Moja chęć porozumienia nie może wypływać z mojej potrzeby lepszego samopoczucia, lecz z dążenia do tego, abyś ty poznał mnie jak najlepiej. Nie wolno mi też dzielić się mną z tobą po to, żebyś postępował dokładnie według moich zachcianek. Nie dzielę się mną z tobą w nadziei, że poczujesz się za mnie odpowiedzialny, rozwiążesz moje problemy lub poczujesz się winny. Dzielę się sobą z tobą tylko po to, żebyś mógł wiedzieć, kim jestem i jak to naprawdę jest być mną. Proszę cię, abyś wziął cząstkę mnie w przyjazne i delikatne dłonie. Nie mam jednak żadnych ukrytych zamiarów. Zrób z tą cząstką to, co uważasz za słuszne. Jest moim darem
dla ciebie.
Nie możemy dać się zwieść wyobrażeniom, że porozumienie
tworzy jedną osobę z dwojga ludzi. Ty zawsze musisz pozostawać sobą, a ja muszę zachować własną tożsamość. Ty jesteś tobą, a ja jestem mną. Oboje mamy swoje własne myśli, zachowujemy nasze własne upodobania, podejmujemy własne decyzje (idąc na kompromis tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne). Tak było na początku, tak jest teraz i tak będzie zawsze. Nawiązując z tobą nić porozumienia, nie chcę spoglądać w lustro, które odbijałoby twoją twarz zamiast mojego oblicza. Nie chcę także, abyś ty musiał poddać się wyznaczanemu przeze mnie rytmowi. Piękno porozumienia polega na dzieleniu się z sobą naszymi różnicami i radości z nich. Każdy z nas jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Bycie mną nie jest podobne do bycia tobą. Niemniej, jeśli zabierzesz mnie z sobą w twój niepowtarzalny świat i podzielisz się nim ze mną, na pewno wzbogacę się dzięki temu. A jeśli ja zaproszę cię do mojego prywatnego świata, staniesz się bogatszy dzięki poznaniu mnie.
Rola mówienia w procesie komunikacji
Jest tak wiele rzeczy, którymi mogę się z tobą podzielić. Na przykład moja przeszłość. Nie chodzi tu o proste podanie faktów z biografii.
125

Muszę opowiedzieć ci o mojej radości i moich łzach, o moich sukcesach i moich porażkach. Muszę opowiedzieć ci o moich wspomnieniach, które ukształtowały moje życie i towarzyszą mi w nim. Bóg obdarzył nas wspomnieniami, abyśmy mogli mieć róże w grudniu. Niektóre z moich wspomnień są skąpane w blasku słońca, inne pochodzą z ciemności i wywołują jedynie smutny oddźwięk. Muszę opowiedzieć ci o mojej niepowtarzalnej wizji rzeczywistości, o tym, jak ja postrzegam rzeczy: siebie, innych ludzi, otaczający mnie świat i Boga, którego czczę i do którego się modlę. Muszę podzielić się także moimi sekretami, nadziejami i wartościami.
Najważniejsze zaś jest, abym opowiedział ci o moich uczuciach. Niektóre z nich są jasne, inne ciemne; jedne są piękne, drugie wydają mi się brzydkie. Wszystkie jednak są moje. Nie potrafię naprawdę ich wytłumaczyć. Mogę ci je tylko opisać. Wiem, że moje korzenie są liczne i splątane. Niektóre z moich uczuć są dobrze zakorzenione -pochodzą z miejsc i doświadczeń ukrytych tak głęboko we mnie, że nigdy w pełni ich nie poznałem. Lecz tyle wiem na pewno: moje uczucia należą do mnie, więc kiedy podzielę się nimi z tobą, będzie tak, jakbym podzielił się swoją najgłębszą i najbardziej wrażliwą cząstką. W moich uczuciach zawiera się cała moja osobista historia, wszystkie doświadczenia, które ukształtowały moje postrzeganie świata. Moje uczucia zależą także od mojej kondycji fizycznej, od mojego odżywiania i snu. I mimo że posługujemy się wspólnymi etykietkami - jak gniew czy przywiązanie - nikt nigdy nie odczuwał tak samo jak ja. Mam świadomość, że gdy dzielę się z tobą moimi uczuciami, dzielę się moim własnym i niepowtarzalnym "ja".
Jeszcze jedno - i chciałbym, żeby to zostało powiedziane jasno. Pragnę, abyście zapamiętali te słowa na zawsze: biorę za te uczucia pełną odpowiedzialność. Wiem, że w moim porozumieniu muszę być sobą, człowiekiem odpowiedzialnym, a nie obwiniającym. Obwinianie jest jak gra, która odsuwa mnie od rzeczywistości. Obwinianie jest z samej swojej natury sposobem przerzucania na innych odpowiedzialności i utrzymywania nad nimi władzy. Obwinianie pragnie przybijać swoje ofiary do krzyża. Toksyczni dorośli chcą podrzucać wszystkie swoje osobiste nieszczęścia na próg domu swoich rodziców. Inni nie zrozumieli ich, albo nie dali im wystarczająco dużo miłości. Jest to bezpłodna gra, która służy wyłącznie za wymówkę w procesie racjonalizowania tych spraw, których nie potrafię zaakcep-
126

tować. Obwiniając spycham na ciebie moje poczucie winy i wstydu. "Zachowałbym się jak należy, gdyby tylko..." W stosunkach międzyludzkich naprawdę nie ma znaczenia, kto jest "jak należy", a kto nie. W obwinianiu każdy jest przegrany. Tak zwany zwycięzca będzie może przez chwilę zadowolony lub zadufany, ale ten, który przegrał, stanie z boku i będzie czekał na okazję, aby się odgryźć. Obwiniający traci kontakt z rzeczywistością. Obwiniany czuje się jak kosz na śmieci. Gra w obwinianie jest zaledwie jedną z wielu gier, w jakie grają ludzie, karykaturą lub substytutem związku. Prawdą jest, że "rozwój zaczyna się tam, gdzie kończy się obwinianie".
Odpowiedzialni i obwiniający... Nietrudno ich rozróżnić. Ci pierwsi nie unikają formy pierwszej osoby w swych wypowiedziach, podczas gdy obwiniający preferują posługiwanie się drugą osobą. Stwierdzeniem w pierwszej osobie jest: "Byłem zły". Jest to wypowiedź osoby odpowiedzialnej, która wie, że złość zrodziła się z czegoś, co tkwi w niej samej. "Zezłościłeś mnie!" - to oskarży cielska wypowiedź osoby obwiniającej. Czyni ze słuchającego kozła ofiarnego, przenosi odpowiedzialność za gniew z nadawcy wypowiedzi na jej odbiorcę. Osoby odpowiedzialne poznają siebie i przez to dojrzewają. Obwiniający żyją w świecie złudnym i pełnym goryczy. Oddzieleni od rzeczywistości przez swe oskarżenia, nigdy nie dorastają do poznania siebie i innych. Na swoje nieszczęście nigdy
nie dorastają.
Pokusa, aby zasłonić moje bolesne miejsca, nie będzie mnie
opuszczać, kiedy będę próbował podzielić się z tobą mną samym. Chęć zamknięcia pomieszczeń kryjących tajemne słabości będzie przemożna. Tak łatwo mogę ci pokazać gablotę z moimi trofeami, po co więc miałbyś oglądać blizny upamiętniające porażki? Jeśli jednak ukryję moją bezbronność, słabość i porażkę, nie podzielę się z tobą całym moim "ja". Poddam proces dzielenia się cenzurze, pokażę ci tylko te rzeczy, które chcę uczynić widocznymi. Jestem pewny, że ty to wyczujesz i zapragniesz zrobić to samo. Zredagujesz swoją cząstkę. Jeśli natomiast odkryję całego siebie, wszystkie moje blizny i inne skazy, poczujesz, że podjąłem ryzyko i zaufałem ci. Wszystko, co ludzkie, jest zaraźliwe. Ty zatem zechcesz zrobić to samo. Porozumienie, podobnie jak miłość, jest decyzją i oddaniem się.
Na koniec, jako osoba mówiąca, muszę być ostrożny w sądach o tobie. Muszę spróbować przyuczyć się do pojmowania wielkiej
127

tajemnicy każdego niepowtarzalnego istnienia ludzkiego. Każdy ważący półtora kilograma mózg ludzki jest bardziej skomplikowany od najbardziej wymyślnego komputera. Miliony doświadczeń zmagazynowanych w naszym mózgu biorą jakiś udział w tym, co robimy i mówimy. Wiem, że nawet wtedy, gdy twoje wypowiedzi czy działanie nie mają logicznego sensu, mają swój sens psychologiczny. Wiem, że gdybym posiadał twoje geny i twoją rodzinę, gdybym dorastał w twojej dzielnicy i chodził do tych samych szkół co ty, byłbym może bardziej do ciebie podobny, niż jestem. Dlatego muszę wyznać tu i teraz, i na zawsze, że moje oczy nie prześwietlają promieniami Roentgena. Jeśli twierdzę, że przejrzałem cię na wylot, jest to z mojej strony nieuzasadniona pretensja i być może projekcja samego siebie. Muszę szczerze szanować wielką tajemnicę, którą jesteś ty, i wielką tajemnicę, którą jestem ja.
Rola słuchania w procesie komunikacji
Prawdziwe, pełne empatii słuchanie jest doprawdy rzadkim talentem. Jeśli przez całe życie uda ci się napotkać pięciu dobrych słuchaczy, możesz uważać się za szczęściarza. Przede wszystkim powinienem słuchać dlatego, że naprawdę chcę się dowiedzieć, co to znaczy być tobą. Oznacza to, że muszę usłyszeć znacznie więcej niż tylko wypowiadane przez ciebie słowa. Będę słyszał twój drżący od emocji głos, będę dostrzegał wyraz twarzy i język gestów towarzyszący twoim słowom. Nie będę w myślach przygotowywał własnej odpowiedzi na twoje dzielenie się sobą ze mną. Na zakończenie po prostu skinę głową i szczerze ci podziękuję. Powiem ci, jak bardzo jestem wdzięczny za ofiarowany mi dar. Obiecam traktować twoje zwierzenia z należnym szacunkiem.
Mimo że Bóg obdarzył nas dwojgiem uszu, a tylko jednymi ustami, większość z nas nie umie dobrze słuchać. Wielu z nas słucha tylko na tyle, żeby móc wtrącić się z własną uwagą - dać drobną radę, przytoczyć anegdotę z przeszłości, opowiedzieć o własnych doświadczeniach. Niekiedy wchodzimy w rolę speców od rozwiązywania problemów. Albo też przejmujemy ciężar konwersacji proponując opowieści z własnego życia. Zdarza się, że naszą niezdolność do słuchania wyrażamy poprzez zamknięcie ust mówiącemu: ziewamy, okazujemy wyraźny brak uwagi, zadajemy
128

nie związane z tematem rozmowy pytanie lub najzwyczajniej zmieniamy temat. A ponieważ milczenie wydaje się niektórym z nas czymś nieprzyjemnym, staramy się natychmiast wypełnić tę lukę.
Dobry słuchacz próbował zazwyczaj w przeszłości być także dobrym mówcą, wie zatem, jak trudno jest się otworzyć. Chcąc być dobrym słuchaczem, będę przerywał mówiącemu tylko wtedy, gdy będę potrzebował dodatkowych wyjaśnień, lub jeśli umknie mi jakiś szczegół. Wtrącając moje trzy grosze nie będę nigdy miał zamiaru przeszkadzać ci, będę natomiast starał się stworzyć nastrój odpowiedni dla przyjęcia ofiarowywanego mi przez ciebie daru. Rzecz jasna, aby zostać dobrym słuchaczem, trzeba poświęcić temu sporo pracy i praktyki. Przede wszystkim jednak konieczna jest prawdziwa zdolność do empatii, współodczuwania - cierpliwa ciekawość tego,
co naprawdę znaczy być tobą.
Rozumiemy bez trudu wyrażenie, że ktoś "cały zamienił się
w słuch". Uszami słyszy się to, co logiczne, pojęciowe. Dla większości mówiących jest to mało zachęcający sposób słuchania. "Proszę was, słuchajcie tego, czego nie wypowiadam" - mawiał ktoś. Prawie każdy z nas odczuwa to instynktownie. Zdarzają się chwile, gdy po prostu nie potrafimy znaleźć odpowiednich słów bądź też brakuje nam odwagi, aby te słowa wypowiedzieć. Pozostaje nam nadzieja, że słuchacze odnajdą ich znaczenie przy pomocy serc. Zabrzmi to jak banał, ale słowa są naprawdę najmniej istotne w porozumieniu. Radość i smutek, przywiązanie i zniechęcenie, nadzieję i rozpacz da się przekazać bez słów na tyle różnych sposobów. Zrozumieć je można jednak tylko za pomocą serca. Do takiego zrozumienia zaś jest zdolne tylko serce przepełnione miłością.
Semantyka i inne problemy w porozumieniu
Słowa są znakami. Na nieszczęście rzeczywistość reprezentowana przez te słowa-znaki może różnym ludziom jawić się różnorako. Na przykład nazywanie konkretnej osoby "kotkiem" wywoła jej zachwyt, podczas gdy komuś innemu włosy się zjeżą na samą myśl o takim określeniu. Tak to już jest, że dla różnych osób słowa znaczą co innego. Wszyscy, którzy kiedykolwiek przemawiali do większej grupy, wiedzą, że każdy słuchacz odbiera odmienny przekaz. Na przykład stwierdzenie, że "nie mogę przestać myśleć o poniedziałku"

Twoje szczęście... 9
129


może oznaczać wiele rzeczy: zastanowienie, niepokój, wstyd, podniecenie.
Zarówno mówiący jak i słuchający muszą sobie zdać sprawę z istnienia tego problemu. Praktyka "dzielenia się znaczeniem" może być bardzo pomocna. Mówiący prosi słuchającego, aby opowiedział o tym, co właśnie usłyszał. Mają wówczas szansę dojść do satysfakcjonującego ustalenia, że komunikat odebrany jest taki sam jak komunikat nadany.
Kolejnym problemem są uprzedzenia. O ile się nie mylę, wszyscy jesteśmy pełni jakichś uprzedzeń. Na przykład imiona, które nam się podobają, mogły należeć do osób, które lubiliśmy w przeszłości. Te, które nam się nie podobają, należały zapewne do ludzi, których nie lubiliśmy. Nasze uprzedzenia dotyczą w zasadzie wszystkiego:
jedzenia, kolorów, stylów, rasy i religii. Uprzedzenie to nic innego jak przedwczesny osąd, na podstawie fałszywych lub niepełnych danych. Podejmując uprzedzenie mózg wydaje osąd zanim zbierze wszystkie konieczne fakty. Przyczyną są zazwyczaj silne emocje - uświadomione lub nie.
Uprzedzenie potrafi oczywiście wtrącić się do porozumienia, a nawet je z góry przekreślić. Jeśli prowadząc jakąkolwiek rozmowę trzymam przy sobie listę warunków i regularnie ją sprawdzam, moje słuchanie jest nastawione na to, czy się ze mną zgadzasz - staje się sprawdzianem. Zamiast słuchać, jak to jest być tobą, przebiegam oczami moją listę, upewniając się, czy jesteś "w porządku". Ponadto uprzedzenie wobec czegoś, co - jak pamiętam - powiedziałeś wiele lat temu, może dziś zamknąć mi oczy na twoje zalety. Wystawiłem ci wówczas stopień "mierny" i nie zamierzam poddawać tej oceny rewizji. Może też być w tobie coś, co mi się szczególnie nie podoba:
szczegół wyglądu, jakaś maniera, sposób prezentowania poglądów politycznych. Jeśli pozwolę, aby takie źródło awersji powstrzymało mnie od otwarcia się na ciebie i słuchania ciebie z empatią, stanę się ofiarą uprzedzeń.
Jeszcze inną przeszkodą w porozumieniu jest wyobraźnia. Jeśli coś nie zostanie dopowiedziane do końca, wyobraźnia stara się dorobić brakujące szczegóły. Możesz na przykład mieć jakiś kłopot ze wzrokiem. Patrząc na drugą osobę lekko zezujesz. Twoje oczy wyraźnie się zwężają. Jeśli nie powiesz mi, że mnie lubisz, wyobrażę sobie, że jest wręcz przeciwnie. Moje przekonanie będzie oparte na
130

obserwacji sposobu, w jaki mi się przyglądasz. Kiedy materiałów do porozumienia dostarcza wyobraźnia, musi się ono nieuchronnie przekształcić w nieporozumienie. Nakłada to nie lada brzemię zarówno na mówiącego jak i na słuchającego. Mówiący powinien pozostawiać jak najmniej luk, w które mogłaby się wkraść wyobraźnia słuchającego. Słuchający zaś musi nieustannie sprawdzać swoje interpretacje:
- Mam wrażenie, że jesteś na mnie zły. To prawda, czy tylko podszept mojej wyobraźni?
Pokusa wycofania się
Jestem pewny, że wszyscy słyszeli kiedyś w życiu coś w tym stylu:
"Zwycięzcy nigdy nie rezygnują. Kto nie ryzykuje, przegrywa". W stwierdzeniu tym zawiera się prawda, którą można odnieść także do porozumienia. Zdarza się, że najlepsze fale porozumienia są zagłuszane przez burzę. Przekręcone słowa, sprzeczka, pochopny osąd - wszystko to może zakłócić prawidłowy przebieg komunikacji. Założę się, że coś podobnego zdarza się od czasu do czasu każdemu.
Kryzys jest testem naszej determinacji. Jest także okazją do tego, aby stać się sobą, zamiast wymyślać oskarżenia i zwalać winę na innych. Jako obwiniający, odczuwamy zawsze pokusę, żeby myśleć o wszystkim w kategoriach dobra i zła; tego, co prawidłowe bądź nieodpowiednie. Próbujemy określić, kto ma jaki problem i dlaczego. Wybaczcie mi publiczne poprawianie samego siebie, ale żadna z wymienionych powyżej kategorii nie znajduje tu zastosowania. Jeśli rezygnuję z komunikacji, muszę wziąć za to pełną odpowiedzialność. Muszę powiedzieć otwarcie, że z powodu czegoś, co tkwi we mnie, zaprzestałem prób zrozumienia, jak to jest być tobą. Och, niewykluczone, że któreś z nas (a może oboje?) wyraziło w pewnym momencie fałszywą opinię lub niewłaściwie coś osądziło. Nie jest to jednak wystarczającym powodem, abyśmy nadal mieli zachowywać ponure miny lub żądać przeprosin. Miłość nie jest tak małostkowa, a porozumienie albo jest aktem miłości, albo nie istnieje w ogóle. Jestem absolutnie przekonany, że częścią decyzji o wytrwaniu w miłości jest postanowienie, że będziemy próbować i starać się wytrwać w porozumieniu.
131

Jeśli dwoje ludzi zdoła przetrwać kryzys, ich związek stanie się silniejszy. Jest z tym trochę tak, jak ze złamaną kością. Natura gromadzi dodatkowe zasoby wapnia w okolice złamania, a więc zrośnięta kość staje się silniejsza. Większość z nas odczuwa czasem pokusę wycofania się, poddania się, oskarżania, poszukiwania pocieszenia i zrozumienia u kogoś innego. Sądzę, że jest rzeczą niezwykle istotną, aby wznosić na nowo filary porozumienia i wciąż próbować. Związek z drugą osobą stanie się trwalszy i mocniejszy, jeśli włożymy weń trochę wysiłku i zaangażowania.
Porady praktyczne
1. Zlokalizuj swoje najbardziej katastroficzne leki przed porozumieniem. Katastroficzny lęk przed jakimś przedmiotem lub czynnością jest zazwyczaj wynikiem przewidywania najgorszego, co może się wydarzyć. Spróbuj nawiązać kontakt z własnymi lękami przed dobrym porozumieniem. Co jest tą najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć, gdybyś był szczery i otwarty wobec wszystkich? (Oczywiście nie znaczy to, że mamy się z wszystkimi dookoła dzielić naszymi tajemnicami.) Co jest tą najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć, gdybyś stał się naprawdę współodczuwa|ącym słuchaczem? Co takiego jest w "intymności", że tak bardzo się jej lękasz?
2. Na kartce papieru napisz o tym "jak to jest być mną". Przelej na papier najgłębsze tajniki swojego "ja". Potem pokaż tę stroniczkę swojemu najbliższemu przyjacielowi. Poproś tę osobę, żeby ci powiedziała, czy to, co napisałeś, pokrywa się z twoim wizerunkiem publicznym. Większość z nas ma osobowość prywatną i publiczną. Czy twoje są do siebie podobne? Czy sądzisz, że ludzie naprawdę cię znają? Jeśli nie, to czy dzieje się tak dlatego, że ty nie dosyć się otworzyłeś, czy dlatego, że oni nie dosyć cię słuchali?
3. Na drugiej kartce papieru napisz "jak to jest być tobą (kimś innym)". Spróbuj opisać - wdając się w szzegóły - swojego przyjaciela, powiernika lub współmałżonka. Miej pewność, że twój opis jest próbny, że wynika tylko z twoich wrażeń. Nie potrafimy nigdy bezbłędnie zacytować innym, co powiedzieli; możemy im tylko przytoczyć to, co my usłyszeliśmy. Możesz podzielić się z kimś tym, co zauważyłeś, i twoją interpretacją tych spostrzeżeń. Zrób to, a następnie zapytaj:
132

- Czy byłem dobrym słuchaczem? Czy sprawiłem, że masz ochotę powiedzieć: "Dzięki Bogu, ktoś nareszcie wie, jak to jest być mną!"?
Zapamiętaj
"Dopóki kryjemy się z naszymi sekretami, powstajemy chorzy". Dopóki potrafimy obdarowywać i przyjmować dary z wdzięcznością, dopóty jesteśmy zdrowi.

ZADANIE DZIEWIĄTE
Musimy nauczyć się radości z dobrych chwil w życiu
Talmud jest spisanym przez rabinów zbiorem mądrości datujących się niekiedy z czasów Jezusa. Oto jedna z myśli zawartych w Talmudzie, która zrobiła na mnie szczególne wrażenie: "Każdy będzie musiał zdać sprawę z wszystkich dozwolonych przyjemności, którymi nie potrafił się cieszyć". Przypuszczam, że większości z nas nigdy nawet nie przyszłoby coś takiego do głowy. Tymczasem wola Boga jest, abyśmy cieszyli się z dobrych rzeczy, jakie nam podarował.
Jesteśmy pielgrzymami. Znajdujemy się na drodze ku świętemu i szczęśliwemu miejscu: domowi naszego Ojca. Kiedy myślę o tej wędrówce, przypominają mi się pielgrzymi, którzy niegdyś wylądowali na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Moglibyśmy wyobrazić sobie, że porzucili wschodnie wybrzeże i wyruszyli w głąb lądu z zamiarem dotarcia do Kalifornii. Załóżmy, że maszerując bez wytchnienia patrzyli wyłącznie pod nogi. Załóżmy, że narzekali tylko i pomrukiwali: "Musimy dostać się do Kalifornii". Pomyślmy teraz o wszystkich tych wspaniałych przeżyciach i doznaniach estetycznych, jakie w tym przypadku nie stałyby się ich udziałem. O obłokach, jeziorach, wschodach i zachodach słońca. O zmianach pór roku od wiosny poprzez lato i jesień aż do bieli zimy. Jak głupimi by się nam wydali tacy pielgrzymi o spuszczonych ku ziemi oczach, kroczący przed siebie z wyrazem przerażającej determinacji na twarzach.
Wielu z nas zachowuje się niczym owi nierozumni pielgrzymi. Cokolwiek los nam przeznaczył, cokolwiek mamy uczynić i dokądkolwiek pójść,
135

zaczynamy się tym tak przejmować, że zapominamy o otaczającym nas pięknie. Jestem przekonany, że Talmud ma rację mówiąc, że "Bóg pragnie, abyśmy wszyscy uprawiali sztukę radowania się".
"Radość serca wychodzi na zdrowie, duch przygnębiony wysusza kości" (Prz 17, 22).
Radość także jest tylko w tobie
Radość - podobnie jak szczęście - ma swe źródło w naszym wnętrzu. Starożytny filozof rzymski Epiktet próbował uczyć swych współczesnych, że "wszystko zależy od sposobu patrzenia". Przypomnijcie sobie opowieść o dwóch więźniach patrzących przez zakratowane okienko: jeden z nich widział błoto, drugi gwiazdy. Umiejętność znajdowania radości jest raczej kwestią wewnętrznego nastawienia niż zewnętrznych okoliczności. Radość jest bardziej wyborem niż przypadkiem. Wiemy doskonale, że niektórzy ludzie potrafią bardziej cieszyć się życiem niż inni. Sądzę, iż zdajemy sobie także sprawę z tego, że ci, którzy cieszą się życiem, niekoniecznie są bardziej utalentowani lub szczęśliwsi od tych, którzy nie odczuwają radości życia. Wygląda to po prostu tak, że niektórzy są gdzieś w środku nastawieni na radość, podczas gdy inni zdają się upierać przy traktowaniu życia jako żmudnej walki.
Umiejętność odczuwania radości wydaje się cechą lub nastawieniem, które towarzyszy nam od dzieciństwa. Jesteśmy niemal pewni, że przychodzimy na świat z pytaniem o sens życia. Odpowiedź zakrada się jakoś w nasze myśli i wyciągamy z niej własne wnioski. Nie da się oczywiście powiedzieć skąd czy też od kogo przyszła ta odpowiedź. Liczy się fakt, że została nam udzielona. To, co do nas dotarło, nie musiało być wypowiedziane, ale mogło stać się dla nas odpowiedzią w inny sposób. Pobudziło nasze oczekiwania, powiedziało nam, czego możemy się spodziewać. Reszta naszego życia stała się samospełniającą się przepowiednią.
W końcu nauczyliśmy się patrzeć na rzeczywistość i na życie przez pryzmat tak ukształtowanego nastawienia. Przyzwyczailiśmy się do wyobrażenia, że życie będzie przyjemne lub trudne. Każdego ranka budziliśmy się z tym nastawieniem, ono też nadawało barw naszym dniom i naszym przeżyciom. Niekiedy niełatwo nam się do
136

tego przyznać, ale zdarzało się i tak, że to my sami kształtowaliśmy nasze przeżycia zgodnie z owym nastawieniem. To my uczyniliśmy nasze życie szczęśliwym lub smutnym. Zrozumcie, proszę, że podstawowe nastawienia czy też dyspozycje zostały w nas zaprogramowane we wczesnym okresie życia. Były wypadkową sugestii pochodzących od innych i naszych interpretacji tych sugestii. Jakkolwiek było, owo nastawienie stało się stopniowo częścią nas samych i ukierunkowało nasz umysł na walkę, radość lub też coś
pośredniego.
Dorosłe Dzieci Alkoholików a problem wczesnego programowania
Jednym z najnowszych osiągnięć na gruncie walki z alkoholizmem jest grupa zwana ACOA - Adult Chiidren of Alcoholics (Dorosłe Dzieci Alkoholików). Dwaj studenci college'u, będący sami dziećmi alkoholików, pomogli mi zrozumieć na czym to polega. Obaj mieli ojców alkoholików, w obu przypadkach ojcowie przestali pić, gdy synowie dorastali. Niemniej "zapisy" przekazywane przez rodzica będącego czynnym alkoholikiem zdążyły się już mocno utrwalić w umysłach dzieci. Studenci tak opisywali te zakodowane informacje:
"Nie dotykaj... nie mów... nie zbliżaj się do nikogo... nie pozwól sobie na uczucie... nie dotknij nikogo i nie pozwól, by ktokolwiek cię dotknął... bądź zawsze czujny i gotowy odpowiednio zareagować na
nieprzewidziane".
Rzecz jasna każde dorosłe dziecko alkoholika wygląda i zachowuje się inaczej, ale ogólny obraz życia oglądanego przez takie okulary jest pozbawiony barw. Jest w nim pustka emocjonalna, strach przed związkami z innymi, nieufność do własnych reakcji. Czasami wygląda to tak, jakby cały świat znalazł się na ogromnym, radosnym pikniku, na który dziecko alkoholika nie dostało zaproszenia. Stoi na uboczu, ze smutkiem zaglądając przez sztachety.
Dorosłe dziecko alkoholika, podobnie jak my wszyscy, musi przejść przez proces oceny i rewizji. Stanie się to możliwe pod warunkiem, że zrezygnujemy z dawnych nawyków i zaczniemy się uczyć nowych. Poeksperymentuj z następną godziną twojego życia. Podejmij decyzję, że będziesz się nią cieszył. Podejmij zobowiązanie, że docenisz wszystkie dobre rzeczy, jakie spotykają cię w ciągu tej
137

godziny, że skorzystasz z okazji, jakie ta godzina ci przyniesie. Nawyk ten w końcu wejdzie ci w krew i stanie się stałą dyspozycją umysłu.
Uczyłem, kiedyś młodą kobietę, która wydawała się obdarzona mnóstwem różnorodnych talentów. Posiadała błyskotliwą inteligencję, była ładna i mogła bez trudu dojść do świetnej kondycji fizycznej. Niemniej na jej twarzy zawsze malowało się napięcie i ból. Kiedy przyszła do mnie na rozmowę, zwróciłem jej uwagę, że wyraz jej twarzy zaprzecza jej talentom i zaletom. Odparła, że zdaje sobie z tego sprawę.
- Widzi ojciec - mówiła - jestem dzieckiem z adopcji. Moi przybrani rodzice nigdy nie dawali mi powodów do takich przypuszczeń, ale mimo to ja zawsze myślałam, że jeśli sprawię im czymkolwiek przykrość, to odeślą mnie z powrotem do sierocińca. Mój świat zawsze był kruchy. Nigdy nie byłam pewna niczyjej miłości.
Szła zatem przez życie, jakby stąpała po kruchym lodzie. Starała się nie zawieść niczyich oczekiwań. Bała się, że zostanie odesłana do przytułku. Stanowiła kolejny przypadek nabytej wizji świata, która domagała się rewizji. Na szczęście rewizja została podjęta i osoba ta przemienia się powoli w szczęśliwego, zdolnego do radości człowieka.
Na spotkaniach ACOA przyzwolenie, aby ktoś pozbawił nas szczęścia, nazywane jest "błędnym myśleniem". Martwimy się niewłaściwymi rzeczami, paskudnymi drobiazgami, przejmujemy się terminami, zamartwiamy dezyzjami. Pozwalamy, aby rzeczy i osoby pozbawiały nas radości życia, którą obdarzył nas Bóg.
Dziewczyna o imieniu Betty i mężczyzna o imieniu Frank
Przyszła do mnie kiedyś w odwiedziny moja była studentka, dziewczyna spokojna i opanowana. Rozmawialiśmy przez jakiś czas i w pewnym momencie zapytałem ją, czy robi użytek ze swego dyplomu pielęgniarskiego.
- Nie - odpowiedziała. - Wie ojciec, ja jestem umierająca. Mam białaczkę, ostatnie stadium.
Zatkało mnie, oczywiście. Kiedy ochłonąłem z szoku, zapytałem Betty, jak się w związku z tym czuje:
138

- Jak to jest, gdy ma się 24 lata i teoretycznie całe życie przed
sobą, a tu liczą się dni?
- Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć - odrzekła swym
zwyczajnym, spokojnym i opanowanym tonem - ale są to najszczęśliwsze dni mojego życia. Kiedy wiesz, że masz przed sobą lata życia, bardzo łatwo jest odkładać wszystko na później. Mówisz sobie, że następnej wiosny na pewno znajdziesz czas na wąchanie kwiatów. Ale kiedy wiesz, że twoje życie liczy się w dniach, zatrzymujesz się, aby powąchać kwiaty i nacieszyć się słońcem już dzisiaj. W związku z moją chorobą musiałam przejść przez kilka punkcji kręgosłupa, które są bardzo bolesne. Podczas zabiegów był przy mnie mój chłopak i trzymał mnie za rękę. Wydaje mi się, że myślałam bardziej o naszych splecionych dłoniach niż o wbijającej się w mój kręgosłup
igle.
Długo rozmawialiśmy o umieraniu i perspektywach pełni życia,
jakie niesie ze sobą świadomość śmierci. Zawsze słyszałem, że jeżeli nie uświadomimy sobie, że życie pewnego dnia się skończy, nie potrafimy żyć pełnią życia. Betty pomogła mi uwierzyć, że tak jest naprawdę. Betty już nie żyje; białaczka w końcu zabrała jej życie. Pomogła mi jednak uzmysłowić sobie, że trzeba cieszyć się wszystkimi dobrymi rzeczami w życiu. Przez nią przemówił do mnie Bóg:
- Jesteś pielgrzymem w drodze. Postaraj się cieszyć swą wędrówką.
Drugim człowiekiem, któremu zawdzięczam zrozumienie, czym
jest nastawienie na radość, był Frank. Franka kochali wszyscy. Był przyjazny i miły, zawsze uśmiechnięty. Lubił "zwykłych ludzi" i doceniał "zwykłe rzeczy". Potem, całkiem niespodziewanie. Frank umarł. Pomimo że był dość zamożny, nie pozostawił wiele majątku w nieruchomościach czy inwestycjach. Za to, podobnie jak Betty, podarował mi coś w spadku. Były to dwie kartki zatytułowane "Lista moich Szczególnych Przyjemności". Kochany stary Frank troszczył się o swą zdolność radowania się życiem, spisując codzienne radości. Przez całe swoje dorosłe życie pracował nad radosnym nastawieniem umysłu. Nastawił się na radość z wszystkich zabawnych, kolorowych i urokliwych stron życia. Sądząc po liście. Frank nacieszył się mnóstwem rzeczy podczas dni spędzonych na tej ziemi. Były wśród nich piękne krajobrazy, wschody słońca, wysłane listy z gratulacjami, przelatujące ptaki, albumy ze zdjęciami, orkiestra Boston Pops, gra
139

w warcaby przy kominku. Cztery ostatnie punkty na liście były takie same: "lody, lody, lody, lody". Jestem pewny, że w życiu Franka były także cierpienia, a jednak potrafił zawsze cieszyć się dobrymi rzeczami. Pod tym względem pozostanie dla mnie wzorem.
Pobudka demonów
Jestem przekonany, że radosne nastawienie nie może być tylko przykrywką. Nie można używać go jako zasłony skrywającej smutek i niepokój. Byłoby to jak nakładanie kolejnych masek jedna na drugą. Na początek zatem musimy rozpoznać powody, które powstrzymują nas od radości. Ogromna ilość czynników pomniejszających naszą zdolność odczuwania radości stanowi prawdziwą ucztę dla psychologów. Każdy z nas musi zbadać własne wnętrze, aby przepędzić z niego własne demony. C. S. Lewis w książce The Screwtape Letters opisuje wskazówki, jakich udziela doświadczony diabeł swoim pomocnikom: Tego człowieka możesz kusić tą metodą, ale z tamtym nie masz co próbować. Szkoda czasu. Lepiej zacznij z nim tak...
Każdy z nas kuszony jest na pewno przez szczególną, w sam raz na jego miarę skrojoną, przeszkodę w osiągnięciu radości. Dla niektórych z nas może to być przesłanie z dzieciństwa. Możliwe, że nikt nigdy nam tego nie powiedział wprost, ale z tego co oglądaliśmy i czego doświadczaliśmy, wyciągnęliśmy wniosek, że życie nie jest od tego, żeby się cieszyć. Patologiczne spostrzeżenia z wczesnych lat mają zwyczaj nękać nas przez całe życie, chyba że uda nam się je zidentyfikować i odrzucić. Mogliśmy np. słyszeć takie uwagi: "Życie to walka. Nie spodziewaj się, że ktoś ci pomoże. Poczekaj, aż życie samo rzuci cię na głębokie i lodowate wody, wtedy zobaczysz".
Wielu z nas ma skłonność do samoobwiniania się. Dokładnie pamiętamy wszystkie szczegóły popełnionych błędów. Prowadzimy katalog swoich grzechów. Pewien wybitny psychiatra mówi, że być może w niebie jest Bóg, który przebacza nam grzechy, ale za to my nie jesteśmy zbyt skłonni przebaczyć samym sobie. To tak, jakbyśmy osądzali siebie i zapisywali porażki w każdym mięśniu, każdej tkance i każdej komórce swego ciała. Poczucie winy jest z pewnością jedną z najistotniejszych przeszkód na drodze do osiągnięcia radości, z jaką przychodzi się zmagać istotom ludzkim.
140

Pisaliśmy już wcześniej o straszliwym żniwie perfekcjonizmu. Można tę cechę określić jako "pęd samobójczy", ponieważ z pewnością pozbawia nas pełni życia. Ponieważ nie jesteśmy doskonali i żadne z naszych dzieł nie może być doskonałe, pozostawiamy sobie margines na niepowodzenie. Kiedy jednak niepowodzenie staje się treścią naszych dni i nocy, przygnębienie i zniechęcenie chwytają nas
w swoje szpony.
Nikt z nas nie jest wolny od kompleksu niższości. Ci, którzy
twierdzą, że nie cierpią na poczucie niższości, prawdopodobnie udają. Udawanie może w końcu zdołać oszukać ich samych, nie zmienia to jednak faktu, że jest wciąż tylko okłamywaniem siebie. Istnieją takie obszary, na których wszyscy czujemy się pewnie i bezpiecznie. Niższość jest pojęciem względnym - stanowi zaprzeczenie lub dopełnienie wyższości. Niższość zawsze wyzwala porównanie. Porównuję siebie z innymi. Uznaję, że są bystrzejsi, przystojniejsi, bardziej utalentowani lub odważniejsi niż ja. Porównanie zawsze prowadzi do poczucia niższości. A jeśli nie cieszymy się z samych siebie, jest mało prawdopodobne, żebyśmy byli zdolni
cieszyć się z czegokolwiek innego.
Radość może zakłócić także myślenie kategoriami "wszystko albo
nic". Może się np. zdarzyć, że pomyślę sobie: jeśli nie jestem wszystkim, czym powinienem być, to jestem niczym. Albo: jeśli nie jestem absolutnie szczery, to muszę być skończonym obłudnikiem. Pogodzenie się z myślą, że jesteśmy pełni sprzeczności, wymaga trochę czasu i spokojnego namysłu, ale przecież nie sposób temu zaprzeczyć. W każdym z nas jest cząstka dobra i piękna, ale jest też cząstka, której jeszcze nie da się zmienić. Jesteśmy częściowo światłem, częściowo ciemnością. Jakaś cząstka w nas jest pełna wiary, inna zwątpienia. Jakaś cząstka potrafi kochać, inna pozostaje samolubna. Chodzi o to, że postawa, którą nazwaliśmy "wszystko albo nic" nie znosi sprzeczności. Nie lubi położonej pomiędzy czernią i bielą szarości. Postawa "wszystko albo nic" nie zna nawet słowa "proces", nie mówiąc już o "rzeczywistości". Nie znajduje upodobania w stopniowym rozwoju i zmianach, ponieważ chce, aby wszystko przypominało jedną sztukę pozbawionego kolorów i wzorów płótna. Ma nieprawdopodobną zdolność pomniejszania poczucia szczęścia, a nawet zaprzeczania jego istnienia. Wszystko musi toczyć się według planu, wszyscy muszą zostać zwyciężeni lub przekonani,
141

każda ocena musi być najwyższa - w przeciwnym wypadku pogrążymy się w ciemną noc duszy.
Na koniec powinniśmy przejrzeć nasze założenia. Podstawy, na których niektórzy z nas budują życie, bywają irracjonalne. Jak chociażby takie założenie: "życie nie może być przyjemne, kiedy jesteś sam". Tego rodzaju irracjonalne założenia potrafią bardzo łatwo zmieniać się w samospełniające się proroctwa. Człowiek, który założy, że w samotności nie można osiągnąć szczęścia, nie będzie nigdy szczęśliwy, jeśli będzie sam. Człowiek, który uważa, że inni ludzie i rzeczy dają nam szczęście, musi się rozczarować. Jednakże najbardziej chyba zgubnym spośród wszystkich możliwych założeń jest to: "Jestem taki, jaki jestem i nic się na to nie da poradzić!" Pamiętam długie dyskusje z człowiekiem, który był przekonany, że skoro wczesne lata jego życia były nieszczęśliwe, to znaczy, że jest skazany na nieszczęśliwe życie. Kiedy tylko wysuwałem sugestię, że powinien się zmienić, zaczynał krzyczeć, że go nie słucham. Wstrząsnąć tym jego założeniem było naprawdę bardzo trudno.
Wypędzanie demonów
Neobehawioryści zapewniają nas, że aby się zmienić, niekoniecznie musimy zrozumieć, w jaki sposób wpadliśmy w stan "zaprzeczenia radości". Tym, co się liczy, jest sama zmiana, a tę można osiągnąć za pomocą systemu nagród i kar. Załóżmy na przykład, że twój osobisty demon (cokolwiek by nim było) podnosi swój brzydki łeb. Jeśli zwyciężysz - czyli uda ci się cieszyć czymś pomimo wysiłków twojego demona - zafunduj sobie nagrodę. Jeśli natomiast zwycięży twój demon, nałóż na siebie jakąś niewielką karę. Możesz chociażby nosić na przegubie ręki gumkę i dawać sobie nią "klapsa", ilekroć ulegniesz podszeptom demona.
To oczywiste (w każdym razie dla mnie), że takie postępowanie pomoże zrozumieć naturę problemu. Jeśli pozwolę drobnemu incydentowi zepsuć skądinąd przyjemny wieczór, to naprawdę powinienem się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Jeśli jem dobry obiad lub oglądam wspaniałe przedstawienie, a mimo to wracam do domu nieszczęśliwy, ponieważ musiałem zapłacić sześć dolarów za parking, powinienem zadać samemu sobie kilka pytań. Załóżmy, że w dużej grupie ludzi jedna osoba zdaje się wyraźnie mnie nie lubić,
142

natomiast inni odnoszą się do mnie z sympatią. Załóżmy dalej, że ta jedna osoba sprawia, iż czuję się przygnębiony. Może to dostarczyć materiału do osobistego dochodzenia. Ktoś powiedział, że demona można poskromić poprzez nadanie mu imienia. Byłoby, jak sądzę, niezwykle pożyteczne, gdybym potrafił nazwać tego małego biesa, który jest odpowiedzialny za brak radości we mnie. Pewien psychiatra ujął to następująco: "Wiemy wszyscy, że moglibyśmy być szczęśliwi, zawsze jednak pojawia się wielkie jeśli bądź wielkie ale. Cóż, sądzę, że nastał już czas, byśmy pozbyli się wszelkich ale". Czym są te "jeśli" i "ale", które ograniczają moją radość życia? Czasami tego rodzaju przemyślenie, jeśli trafi na dobry odbiór, może stać się zalążkiem wielkiej przemiany w życiu.
Stworzyłem kiedyś długą listę masek, jakie nakładają ludzie. Nadałem im przezwiska: Jajogłowy Jaś, Najeżona Nina, Witek Wycieraczka, Patrycja - Przymilna Pochlebczyni. Miałem nadzieję, że każdy z nas może odnaleźć maskę, za którą się ukrywa, i spróbować ją zdjąć. Od przyjaciół wciąż jednak słyszałem taką opinię:
- Twoje opisy niezbyt do mnie przystają. Kiedy o tym myślałem, nie mogłem się nie zgodzić. W opisanych maskach nie było także wiele ze mnie. Sądzę, że grałem poszczególne role w zależności od sytuacji. Była jednak jedna, która szczególnie mnie prześladowała: Pomocny Piotruś. Zdałem sobie sprawę, że tę rolę odgrywam znacznie częściej niż inne. Nie mogłem nigdy być z sobą całkiem szczery, ponieważ wówczas inni chcieliby mi pomóc, a to by pomieszało wszystko. Bez słów zatem upierałem się przy swoim: "Ty potrzebujesz pomocy, ja spieszę z pomocą. Zapamiętaj to
sobie i nie wychodź ze swojej roli".
Kiedy przyglądam się odbierającym radość demonom, widzę, że wszystkie one wtrącają się od czasu do czasu w moje sprawy. Największym problemem wydaje się perfekcjonizm. Stanąłem tu wobec konieczności zastosowania zasady dziel i rządź. Rozdzieliłem moją skłonność do bycia pomocnikiem-wybawcą-ochraniaczem i moją namiętność do perfekcjonizmu. Obecnie pracuję nad nimi. Wiem, że jest to kwestia stopniowych zmian, oduczania się starych, długo praktykowanych przyzwyczajeń i zastępowania ich nowymi, pomocnymi w życiu nawykami. Staram się zatem być cierpliwy, chociaż nie jest to dla nas perfekcjonistów łatwe. Próbuję jednak być wobec siebie szczery i mówię sobie, że każde małe zwycięstwo
143

dodaje blasku słońca mojemu światu i pogłębia moją zdolność do radości i pełni życia. W miarę upływu czasu coraz bardziej cieszy mnie ta podróż.
Porady praktyczne
1. Nazwij swojego demona. Który z omówionych demonów nawiedza cię najczęściej i burzy twoją zdolność do odczuwania radości?
a) "Zapisy rodzicielskie" (zawarte w tobie informacje): Jakie konkretnie?
b) Poczucie winy: Czy sądzisz, że masz skłonność do karania samego siebie? Czy nienawidzisz swoich własnych błędów? Czy analizujesz na okrągło wszystkie swoje żale?
c) Perfekcjonizm: Czy przywiązujesz wielką wagę do tego co robisz? Czy uważasz, że twoje wytwory powinny być doskonałe? Czy wywieranie wrażenia na innych, jak również robienie im przyjemności, jest dla ciebie istotne? Czy zniechęcają cię porażki?
d) Kompleks niższości: Czy czujesz się gorszy od wielu innych ludzi, z którymi się porównujesz? W jaki sposób mierzysz swoją wartość? Czy wierzysz, że jesteś tym, kim powinieneś być i że posiadasz wszelkie środki, aby wykonać to, co do ciebie należy?
e) Myślenie w kategoriach "wszystko albo nic": Czy naprawdę wierzysz w powolny rozwój i zmianę? Czy dostrzegasz odcienie szarości pomiędzy czernią i bielą? Powiedziałeś sto razy prawdę, a raz skłamałeś - nazwałbyś siebie prawdomównym czy kłamcą?
f) Irracjonalne założenia: Czy u podstaw twojego działania leżą założenia, które ograniczają twoją radość? Czy wierzysz naprawdę, że wszyscy powinniśmy być szczęśliwi?
2. Spisz swoje "ulubione rzeczy". To ćwiczenie musi oczywiście potrwać dłużej. Staraj się uzupełniać swoją listę. Przeczytanie jej na nowo może niekiedy okazać się pomocne; warto zadać sobie raz na jakiś czas pytanie: "Czy zdarza mi się, że któraś z tych ulubionych rzeczy nie sprawia mi radości?" Pod koniec każdego dnia spisuj to, co w tym dniu sprawiło ci prawdziwą przyjemność. Czy na podstawie tych notatek możesz coś o sobie powiedzieć? (Na mojej liście
144

znajdowałem najczęściej punkt: "pomaganie innym". Przypominacie sobie zapewne, jaki ze mnie stary dobry Pomocny Piotruś.)
Zapamiętaj
Pewnego dnia zostaniesz rozliczony z wszystkich dozwolonych przyjemności, którymi nie potrafiłeś się cieszyć. A zatem: ruszaj, Pielgrzymie9. Naciesz się SWOJI) podróżą!
Twoje szczęście... 10

ZADANIE DZIESIĄTE
Musimy uczynić modlitwę częścią naszej codzienności
W dawnych dobrych czasach warunki życia w nowicjacie jezuickim były iście spartańskie. Rozmawialiśmy po łacinie, pozdrawiając wszystkich zwrotem Carissime, który można przetłumaczyć jako "Najdroższy". Ach, tak! Mistrz nowicjatu powiedział nam, że zostaliśmy wezwani do opuszczenia świata i oczywiście wszyscy mu wierzyliśmy. Zdarzyło się, że jeden z nowicjuszy wyraził swoje zdziwienie podwyżką cen biletów autobusowych i udzielił takiego wyjaśnienia:
- Kiedy jeszcze żyłem na świecie, bilet kosztował 50 centów. Słysząc te słowa kierowca uniósł brwi w zdziwieniu, wziął głęboki oddech, a następnie żartobliwie zagadnął nowicjusza:
- Wybacz chłopcze, ale gdzie twoim zdaniem teraz się znajdujesz? Dla mnie osobiście najtrudniejszym wyzwaniem nowicjatu była modlitwa. Była niczym dzikie pustkowie. Kiedy mistrz nowicjatu zapytał mnie, czy nie miałem kłopotów ze snem podczas porannych medytacji, zapewniłem go prędko, że "nie, najmniejszych". Najcięższe męki cierpiałem przyglądając się moim starszym współbraciom - "kwakrom" - jak ich w głębi duszy nazywałem - w kaplicy. Chciałem zadać im takie pytanie:
- Czy wiecie o czymś, o czym ja nie mam pojęcia? Jakoś sobie dajecie rade, prawda?
Ale zadawanie takich pytań nie było w zwyczaju, toteż poprzestałem na zdziwieniu. Czułem się niczym owa ćma, która usiłowała dostać się przez
147

szybę do palącego się na moim biurku światła. Biedactwo ciągle tylko uderzało o szybę. Nigdy jej się nie udało.
Potem nadszedł bardziej rozpaczliwy okres. Byłem przekonany, ze padłem ofiarą oszustwa. Miałem pewność, że nie wierzę w to wszystko. Ale mistrz nowicjatu kazał mi zachować cierpliwość, chociaż nie bardzo wiedziałem, po co miałbym być cierpliwy. Podejrzewam, ze zapomniałem zapytać, czego
mogłem się spodziewać.
Aż pewnej nocy wczesną wiosną poczułem dotyk Boga. Czułem jak wypełnia mnie Jego niezaprzeczalna obecność. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: "Jeśli to jest szczęście, to nigdy dotąd nie byłem szczęśliwy. To smakuje jak młode wino". Pamiętam, że stałem płacząc - i były to łzy ulgi. Bóg istniał naprawdę, l był we mnie przez cały czas.
Podstawowe pytanie
Największe podziały pomiędzy wierzącymi wprowadza prawdopodobnie pytanie, czy Bóg rzeczywiście spotyka się z nami. Podobno Thomas Jefferson, który sam siebie uważał za człowieka religijnego, zaprzeczał jakoby Bóg wykazywał chęć bezpośredniego komunikowania się z ludźmi. Według przekazów, przekreślił on we własnej Biblii wszystkie ustępy mówiące o interwencjach Boga w historię ludzką i o rozmowach człowieka z Bogiem. Zdarzają się nawet teologowie, którzy odrzucają twierdzenia o tym, iż Bóg pragnie mieć z nami cokolwiek do czynienia. A także wielu z nas, którzy teoretycznie wierzymy, że Bóg nie jest aż tak obojętny, wydaje się myśleć o Nim, jakby był właśnie całkiem obojętny na nasze sprawy. Wielu z nas zakłada, że Bóg jest daleki i milczący. Od czasu do czasu rzucamy nasze modlitwy i dary w stronę oddzielającego nas od Boga muru. Mamy nadzieję, że nas usłyszy, ale nie oczekujemy odpowiedzi.
Zagadnienie to jest istotne, ponieważ wszystkie nasze związki opierają się na komunikacji. Nawet na szczeblu czysto ludzkim nie ma mowy o jakimś związku bez możliwości porozumienia. Sądzę, że to samo dotyczy naszych związków z Bogiem. Tyle tylko, że komunikacja z Bogiem ma własne imię: modlitwa.
Przeszkodą w porozumieniu są zakładane przez nas maski
Porozumienie rzadko bywa łatwe. Niestety, większość z nas zakłada
148

maski, ubiera się w kostiumy dostosowane do wybranych ról i recytuje przećwiczone dobrze teksty. Problem polega na tym, że nie jesteśmy naprawdę maskami, kostiumami i tekstami. Są one zazwyczaj jedynie naszymi próbami przystosowania się do rzeczywistości. Stanowią także przeszkody w prawdziwym uczestnictwie i uczciwym dialogu. Ty wiesz co należy uczynić i ja to wiem - przynajmniej w teorii. Gdy przychodzi do działania, nie potrafimy dojść do porozumienia, niezależnie od tego, co chcielibyśmy razem zrobić. Nie pokazałem ci prawdziwej osoby, z którą masz mieć do czynienia. Próbujemy zatem odnaleźć się jakoś na scenie i wypowiadamy w swoją stronę zapamiętane kwestie. Chciałbym poddać wam pod rozwagę moją tezę, że Bóg może spotkać się z nami tylko wtedy, gdy jesteśmy naprawdę sobą. A to, drodzy bracia i siostry, wcale nie jest łatwe. Stawanie się prawdziwym sobą, całkowicie otwartym i całkowicie szczerym, zajmuje zwykle sporo czasu.
Oczywiście istnieją różne rodzaje modlitwy, podobnie jak istnieją różne rodzaje komunikaq'i, ale w swej najgłębszej istocie modlitwa zawsze jest formą dialogu. Nie musi to być rozmowa z użyciem słów, chociaż słowa zazwyczaj przychodzą najłatwiej. Przecież my, ludzie, często potrafimy sobie więcej powiedzieć przy pomocy uśmiechu lub uścisku dłoni, niż posługując się słowami. Niemniej gesty i wyraz twarzy nierzadko bywają mylnie odczytywane, jeśli nie towarzyszy im wyjaśnienie w postaci słów. Jakikolwiek jednak typ modlitwy wybierzemy, istotą komunikacji jest zawsze uczciwe dzielenie się sobą.
Szczere pragnienie modlitwy
Na pewno zdarzają się chwile, kiedy potrafimy pogrążyć się w modlitwie bez słów. Istnieje jednak coś, bez czego żadna modlitwa nie jest możliwa: szczere pragnienie modlitwy. Chociaż przyznanie się do tego przychodzi zazwyczaj trudno, wszyscy lękamy się zbytniego zbliżenia do Boga. Na samą myśl o bliskości z Bogiem narastają w nas tysiące pytań i wątpliwości. Co Bóg do mnie powie? Czego ode mnie zażąda? Dokąd mnie poprowadzi? Nieznane zawsze jest nieco przerażające. A w tym przypadku stawki są bardzo wysokie:
w grę wchodzi całe moje życie. Bóg może zburzyć to, co sobie zbudowałem, całkowicie odwrócić moją hierarchię wartości.

Twoje szczęście... 11
149


Co więcej, w każdy inny dialog wchodzę na zasadzie partnerstwa. Moje poglądy są tak samo dobre jak twoje. Moje decyzje są moje własne, a ty nie masz prawa się w nie mieszać. Nie przyszedłem na świat, aby spełniać twoje oczekiwania, a ty nie urodziłeś się po to, żeby spełniać moje. W dialogu z Bogiem sprawy się mają nieco inaczej. Bóg mówi: "Zachowaj spokój i wiedz, że Ja jestem Bogiem" (por. Księga Hioba, mowy Boga). Albert Einstein wyznał pewnego razu: "Kiedy zbliżam się do Boga, muszę zdjąć buty i stąpać cicho, znalazłem się bowiem na poświęconej ziemi".
Wysoka cena modlitwy: pokora
Kolejnym warunkiem owocnej modlitwy jest poddanie się. Samo to słowo nierzadko budzi w nas trwogę. Pozostaje jednak faktem, iż postawa pokory jest bezdyskusyjnym warunkiem modlitwy. Pamiętam, że czytałem kiedyś historię kobiety, z którą nigdy poza tym się nie zetknąłem. Opisywała nędzne warunki swej młodości:
mieszkanie bez ciepłej wody, oszczędzanie każdego grosza na życie. Pewnego dnia spotkała swego przyszłego męża. Stanowił uosobienie jej wymarzonego ideału. Gdy poprosił ją o rękę, nie wierzyła własnym uszom. Był dość zamożny, więc przeniosła się na przedmieście, gdzie miała komfortowe warunki. Wkrótce zdarzył się kolejny cud - pojawiły się dzieci. Jean osiągnęła wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła.
Nagle pojawiły się dolegliwości fizyczne. Zdecydowała się w końcu na wizytę u lekarza i dostała skierowanie na dalsze badania w szpitalu. To, co usłyszała od zatroskanego lekarza całkowicie ją zaskoczyło:
- Pani wątroba przestała funkcjonować. Zaczęła na niego krzyczeć:
- Czy to znaczy, że umieram?
- Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy - lekarz spuścił oczy, odwrócił się i cicho wyszedł z sali, w której leżała. Poczuła, jak zaczyna rozsadzać ją wściekłość. Miotana gniewem chciała nakrzyczeć na Boga. W szpitalnej piżamie i szlafroku powlokła się korytarzem w kierunku kaplicy - chciała stanąć do walki twarzą w twarz. Była tak słaba, że idąc musiała trzymać się
150

ścian. W mrocznej kaplicy znalazła się sama, toteż skierowała się ku ołtarzowi. Przez całą drogę z sali do kaplicy układała swoją mowę:
- Jesteś oszustem, obłudnikiem. Przez dwa tysiące lat zwodzisz nas opowieściami o swojej miłości. Ale jeśli tylko komuś przytrafi się odrobina szczęścia, natychmiast podstawiasz mu nogę. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że to odgadłam. Przejrzałam Cię na wylot.
Upadła w przejściu pomiędzy ławkami, niedaleko ołtarza. Przyszło takie osłabienie, że z trudnością rozpoznawała otaczające ją przedmioty. Jej wzrok ledwie zarejestrował słowa widniejące na chodniku przykrywającym prowadzące ku prezbiterium schody. Przeczytała je i powtórzyła: "PANIE, BĄDŹ MIŁOŚĆIW MNIE GRZESZNEMU". Złość na Boga przeszła jej natychmiast, gniewne słowa się ulotniły. Pozostała tylko prośba: "Panie, bądź miłościw mnie grzesznej". Złożyła swą umęczoną głowę na skrzyżowanych rękach i słuchała. Głęboko w swym wnętrzu usłyszała głos: "Wszystko przez co przechodzisz jest tylko zwykłym zaproszeniem, abyś w swym życiu zwróciła się ku Mnie. Wiesz dobrze, że nigdy tego nie czyniłaś. Lekarze stosują najlepsze terapie, ale tylko Ja jestem w stanie cię uleczyć".
W ciszy i ciemności owej nocy ofiarowała swe życie Bogu. Podpisała czek in blanco i przekazała Bogu, aby go uwierzytelnił. To był czas Boga, to była jej pokora.
Po powrocie do szpitalnego sali zapadła w głęboki sen. Następnego dnia, po obejrzeniu wyników badań krwi i moczu, lekarz przekazał jej pełną nadziei wieść:
- Pani wątroba wydaje się wracać do normalnego funkcjonowania. Bóg doświadczył ją niczym Hioba w Starym Testamencie - doprowadził ją na skraj rozpaczy po to tylko, aby pozwolić jej odkryć wartość cierpienia. "Bądź wola Twoja!" - to ogromne i przerażające ustępstwo. Wymaga odrzucenia wszelkich masek, zburzenia wszelkich barier ochronnych. Po prostu - "Zachowaj spokój i wiedz, że Ja jestem Bogiem".
Możliwość modlitwy i nasze pojęcie Boga
Każdy z nas ma inne wyobrażenie Boga. Być może wielu z nas podałoby definicję Boga, używając tych samych słów. Nikt oczywiście nie jest w stanie powiedzieć, skąd bierze się jego wyobrażenie
151

o Bogu. A jednak ono istnieje i wywołuje w nas określone reakcje emocjonalne. Nasze wyobrażenie o Bogu pcha nas naprzód albo powoduje, że zatrzymujemy się lub cofamy. Skąd wzięło się nasze pojęcie o Bogu? "Zapis rodzicielski", wczesne wychowanie religijne, nasze doświadczenia, wyobraźnia, a nawet zaprogramowane reakcje na osoby znaczące pomogły nam wytworzyć w sobie własne wyobrażenie Boga. Księga Rodzaju mówi nam, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, ale nie da się zaprzeczyć, że także my kształtujemy nasze wyobrażenia o Bogu na nasz ludzki obraz i podobieństwo. Czynimy Boga "jednym z nas". Przenosimy na Boga naszą niecierpliwość. Wyobrażamy sobie, że Bóg się od nas odwraca. Wymyślamy tysiące rzeczy niemożliwych. Tymczasem faktem jest jedynie to: Bóg jest Miłością, jak mówi Pismo. Miłość leży w naturze Boga. Rzecz jasna miłość Boża przerasta wszystko, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, ale tego jednego możemy być pewni: cokolwiek Bóg czyni, czyni to powodowany miłością.
Doświaczenie Boga a ruch Anonimowych Alkoholików
Osoby ze stowarzyszeń Anonimowych Alkoholików stanowią sporą grupę wyznawców tego Boga miłości. Jednym z twórców ruchu i współautorem słynnego programu "Dwunastu kroków" był William G. "Bili" Wilson. W ciągu ostatnich 25 lat opublikowano jego korespondencję z psychiatrą Carlem G. Jungiem. Gdy rozpoczynali wymianę listów, w styczniu 1961 r.. Bili Wilson napisał o roli, jaką Jung odegrał w tworzeniu ruchu Anonimowych Alkoholików. Wydaje się, iż chodziło mu o to, że Jung leczył pewnego Rolanda H. (członkowie grup Anonimowych Alkoholików strzegą swej anonimowości używając jedynie inicjału nazwiska).
Po kilku seansach terapeutycznych Jung powiedział Rolandowi H., że jego przypadek nie rokuje żadnych nadziei. Wilson utrzymuje, że informując pacjenta o beznadziejności jego przypadku Jung położył kamień węgielny pod ruch Anonimowych Alkoholików. Pierwszym spośród słynnych Dwunastu kroków jest przyznanie się do własnej bezsilności, niemożności poradzenia sobie ze swoim życiem. Kiedy następnie Roland zapytał Junga, czy istnieje dla niego jakaś inna szansa. Jung odparł, iż jedynie pod warunkiem, że Roland podda się jakiemuś doświadczeniu natury duchowej lub religijnej. Krótko
152

mówiąc, musiałby naprawdę się nawrócić. Wilson dziękuje Jungowi za wskazówkę, iż tego rodzaju doświadczenie może stanowić konieczną motywację, gdy wszelkie inne sposoby zawodzą. Taką sugestię zawarto w drugim i trzecim Kroku: konieczna jest wiara w kochającego i pragnącego pomóc Boga oraz decyzja o zawierzeniu swojego życia Jego opiece.
Wilson, jak się wydaje, był poważnie uzależniony od alkoholu w tym samym czasie co Roland H. Lekarz Wilsona, dr Siłkworth, również wycofał się z prowadzenia jego przypadku, który określił jako beznadziejny. W jednym ze swych listów do Junga Wilson przyznaje się, iż wołał do Boga błagając o pomoc. W tym samym liście opisuje, że natychmiast spłynęła na niego "iluminacja o nieogarnionej mocy i głębi". Bili Wilson poczuł, że nigdy nie będzie w stanie znaleźć właściwych słów na opisanie tej chwili. Wiedział tylko, że znalazł drogę natychmiastowego wyzwolenia z alkoholowej obsesji. "Wiedziałem już, że jestem wolnym człowiekiem".
W swych listach do Junga Wilson przyznaje także, iż wielkim natchnieniem stało się dla niego dzieło Williama Jamesa pt. Doświadczenie religijne. Pisze m. in., iż książka ta uświadomiła mu, że większość doświadczeń nawrócenia - niezależnie od ich różnorodności - ma pewien czynnik wspólny, mianowicie "załamanie się ego". To "załamanie się ego" oznacza uświadomienie sobie własnej niemożności.
Własne przeżycia duchowe doprowadziły Wilsona do stworzenia wizji stowarzyszenia alkoholików. Rozumował, że jeśli każdy cierpiący musi znieść wiadomość o bezradności nauki wobec jego alkoholizmu i przejść dalej ku innym możliwościom, to dzielenie się doświadczeniami pomoże każdemu nowemu przybyszowi otworzyć się na przemieniające przeżycie duchowe. Ta idea leży u podstaw sukcesów, jakie od lat odnoszą grupy Anonimowych Alkoholików.
Nie powinno zatem dziwić, iż program Anonimowych Alkoholików ma otwarcie duchowy charakter. Jedynie pierwszy spośród znanych powszechnie Dwunastu kroków wspomina o alkoholu. Pozostałe mniej lub bardziej bezpośrednio mówią o Bogu. Z naszego obecnego punktu widzenia na największą uwagę zasługują trzy pierwsze Kroki. Pierwszym krokiem jest dostrzeżenie niemożności uporania się z własnym życiem. Nie jestem wprawdzie sam alkoholikiem ani członkiem Anonimowych Alkoholików, lecz dzięki temu
153

ruchowi doszedłem do wielu mądrych wniosków. Nauczyłem się rozpoznawać i uświadamiać sobie te sfery życia, z którymi próbowałem sobie radzić w sposób irracjonalny. Mój perfekcjonizm, moja nadwrażliwość, moja niedojrzałość w chwilach, gdy sprawy nie układają się po mojej myśli, moje pragnienie, aby nadąć się lub ukarać innych - to wszystko uświadamia mi, że istnieją takie sfery życia, z którymi nie potrafię sobie sam poradzić. Nie potrafię sobie radzić z całym swoim życiem. Próbowałem coś zmienić, ale teraz wiem, że nie mogę dać sobie rady bez pomocy. Drugi krok polega na przekonaniu się, że istnieje Bóg, który mnie kocha i pragnie mi pomóc. Muszę wierzyć, że ten dobry i opiekuńczy Bóg pomoże mi, jeśli tylko Mu na to pozwolę. (To doprawdy trudny krok dla nas, tacy już z nas Pomocni Piotrusie.) Otwarcie się na pomoc Boga jest już przejściem ku trzeciemu krokowi. "Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmujemy" - mówią AA.
Członków grup Anonimowych Alkoholików nie trzeba przekonywać o konieczności modlitwy. Są to ludzie, którzy musieli odrzucić wszelkie maski wstydu i udawania; ludzie, którzy osiągnęli wiarę w dobrego i kochającego Boga, "Moc potężniejszą od nas", będącą w stanie naprawić to, co złamane, wyprostować to, co zniekształcone, oświetlić to, co znajduje się w ciemności, ożywić to, co w nas umarło. Są to ludzie, którzy oddali swe życie w ręce tego Boga. Takie właśnie wyobrażenie Boga i poddanie się Mu jest istotnym wstępem do modlitwy.
Pogodzić się z własną słabością
W większości z nas poczucie własnej słabości wytwarza instynktowny lęk przed Bogiem. Boimy się także tych spośród ludzi, o których sądzimy, że mogą nas przejrzeć. Rzeczywiście - popełniamy błędy, niektóre z nich sporo nas (lub innych) kosztują. Mamy dwie możliwości: albo pogodzimy się z tą ludzką cechą, albo będziemy nadal udawać, że nic się nie dzieje. Powinniśmy nadal ukrywać się za naszym udawaniem. Oczywiście nie namawiam do ukrycia się i poddania się ludzkiej słabości. Uważam tylko, że powinniśmy wypracować w sobie dobre samopoczucie pomimo wewnętrznych podziałów. Wszyscy zgrzeszyliśmy i będziemy grzeszyć dalej. Dla
154

mnie osobiście niezwykle istotna jest znajomość Jezusa, który przychodzi jako Boski Lekarz i odwiedza osobiście każdego z chorych w jego domu. Tak samo istotna jest dla mnie znajomość Jezusa - Dobrego Pasterza. Muszę pamiętać, że On szuka swych zgubionych owiec i raduje się z odnalezienia każdej z nich.
Często powracam do przypowieści o synu marnotrawnym. To ja jestem synem marnotrawnym, który roztrwonił powierzone mu dary na tyle rzeczy próżnych i niedojrzałych. Czuję głębokie wyrzuty sumienia. Okazałem się taki niewdzięczny. Starannie - i z lękiem -przygotowuję moją mowę:
- Nie mogę prosić o przyjęcie mnie na powrót jako syna. Przyjmij mnie jako najemnego robotnika. Proszę, przyjmij mnie tylko z powrotem.
Tak uzbrojony w akt skruchy zrodzonej z samotności i potrzeby wyruszam w drogę do domu. Moje kroki są chwiejne i niepewne. Lecz mój Abba-Ojciec widzi, że wracam i wybiega na drogę. Chwyta mnie w ramiona i płacze z ulgą:
- Jesteś w domu. Wiesz, to wszystko, czego pragnąłem. Wróciłeś do domu.
W swej przypowieści Jezus zapewnia mnie, że mój kochający Abba-Bóg powita mnie z radością na tej drodze. Muszę wciąż czytać tę przypowieść. Muszę wiele razy odbywać tę długą drogę do domu. Stopniowo poznaję dobrotliwą miłość i łaskawe miłosierdzie Boga.
Świat ducha
Pewien mój przyjaciel opowiedział mi ostatnio historyjkę o dwóch rybach pływających w oceanie. Mała rybka podpływa do dużej ryby i pyta:
- Przepraszam, gdzie jest ocean?
- Jesteś w nim - odpowiada duża ryba. Mała rybka nie rozumie, więc znów pyta:
- Chciałabym, żebyś mi powiedziała, jak się tam dostać.
- Ty już jesteś w oceanie - odpowiada na to ponownie duża ryba. Mała rybka odpływa w poszukiwaniu kogoś innego, kto zdołałby znaleźć odpowiedź na jej pytanie. Mój przyjaciel porównuje małą rybkę do ludzi, którzy pytają:
- Czym jest duchowość? Gdzie jest świat ducha?
155

Wtedy on udaje, że jest tą większą rybą i mówi:
- Znajdujesz się w nim..
Wiedeński psychiatra Victor Franki twierdzi, że nowoczesna psychologia przez ostatnie pięćdziesiąt lat zajmowała się umysłem i ciałem i narzeka, że psychologowie uparcie zaniedbują kwestię ducha ludzkiego i świata duchowego.
Nie mamy wyboru, naprawdę. Jesteśmy umysłem, ciałem i duchem. "Tkwimy w tym" wszyscy. Kiedy stwierdzimy, że nasze ciało jest chore, idziemy do internisty. Kiedy uznamy, że nasz umysł jest niezdrów, udajemy się do psychiatry. Tymczasem zachorować może również duch. Duch może odczuwać głód, podobnie jak ciało. Duch także potrzebuje stałego pożywienia i regularnych ćwiczeń. Jakie są objawy choroby ducha? Karmimy w sobie urazy, mamy pretensje do wielu osób, nie widzimy sensu życia i działań ludzkich. Nie potrafimy się cieszyć. Czujemy się słabi, kiedy przydałaby się siła; łatwo zaczynamy narzekać i stajemy się obwiniającymi. Wyraźnie brak nam tego, co Pismo nazywa "darami Ducha Świętego":
miłości, miłosierdzia, szczęścia, pokoju, cierpliwości, przyjaźni, czułości, lojalności, uprzejmości i opanowania.
Ktoś kiedyś stwierdził, że gdy zostaliśmy stworzeni przez Boga, wyglądaliśmy jak ser szwajcarski: mieliśmy mnóstwo dziur, które jedynie Bóg mógł wypełnić. Jeśli nie zwrócimy się do Boga z prośbą, aby wypełnił naszą pustkę, będziemy w głupi sposób próbowali wypełnić ją sami. Będziemy się przechwalać, kłamać, plotkować, kolekcjonować trofea, zbierać tytuły, popisywać się, ubiegać się o miejsce na świeczniku, próbować zdobyć władzę nad innymi, pławić się w sadzawkach uciech zmysłowych i szukać zwady. W końcu jednak zostaniemy sam na sam z bolesną pustką, którą jedynie Bóg może zapełnić.
Lata spędzone w szkole średniej i na studiach są zazwyczaj okresem podejmowania ryzyka i rewidowania własnych poglądów. Dlatego nie zdziwiłem się, kiedy mój dawny student przyszedł kiedyś do mnie, aby opowiedzieć o eksperymencie, jaki przeprowadził. Pod koniec studiów nie był pewny, czy naprawdę wierzy, czy też jego przekonania są efektem prania mózgu. Postanowił zatem przeżyć tydzień tak, jakby Boga nie było. Zrezygnował z modlitwy, nie chodził do kościoła, odrzucił wszystko, co wiązało się z wiarą. Następny tydzień miał być z kolei tygodniem intensywnej religijno-
156

ści: dużo modlitwy i wszelkich praktyk, jakich wymaga życie wypełnione wiarą. Kończąc opowieść o swoim eksperymencie mój były student uśmiechnął się i dodał:
- Co za różnica! Jeślibym miał kiedykolwiek zaprzeczyć istocie wiary i modlitwy, musiałbym się wyprzeć własnego istnienia. Nie potrafiłbym tego zrobić.
Godzina Boga
Słowo godzina ma zazwyczaj neutralny wydźwięk - oznacza po prostu jednostkę czasu. Niemniej w Piśmie określenie "godzina Boga" ma szczególne znaczenie religijne. Godzina Boga wyznacza punkt zwrotny w życiu lub w historii ludzkości, spowodowany nadzwyczajną interwencją Boga. Pan wzywa nas, abyśmy czuwali i zachowywali gotowość, nie możemy bowiem przewidzieć, kiedy nadejdzie "godzina Boga", chwila, w której interweniuje Bóg. Jestem obecnie wystarczająco stary i wystarczająco mądry, aby wiedzieć, że nie mogę domagać się tej godziny Boga. Bóg sam wybierze sposób i czas przyjścia do mnie i do ciebie. Odczuwamy czasem pokusę, aby zachowywać się niczym treserzy zwierząt, kiedy zachęcają je do skoku przez obręcz. Ponaglamy Boga, aby się zbliżył, aby przeskoczył przez naszą obręcz... już! W końcu jednak odkrywamy, nierzadko ku naszemu zasmuceniu, że Bóg nie jest tresowanym zwierzęciem. Bóg sam wybiera swój czas. Bóg ma własne sposoby. Naszym zadaniem jest jedynie być przygotowanym na te szczególne chwile. Zdarza się, że mamy wrażenie, jakby Bóg pojawiał się dopiero w chwili, gdy kończy się nasza wytrzymałość. Niemniej jakaś cząstka naszej ufności wierzy, że Bóg pojawi się w możliwie najlepszym czasie i w możliwie najlepszy sposób. Ja muszę pozwolić ci być tobą, ty musisz pozwolić mi być mną. My musimy pozwolić Bogu być Bogiem.
Jedną z zalet tego, co nazywamy świadectwami wiary, jest możliwość dzielenia się "godzinami" Boga w naszym życiu. Nie powinniśmy, rzecz jasna, popadać w naiwność. Nie możemy dawać pełnej wiary każdemu, kto zechce nam opowiedzieć historię własnych przeżyć. Istnieje coś na kształt "próby czasu" - możliwość sprawdzenia, czy przeżycie takie dało trwały rezultat. Istnieje również "próba rzeczywistości" - ocena czy dane przeżycie zwiększyło, czy zmniejszyło w opowiadającym poczucie kontaktu z rzeczy-
157

wistością. Na koniec mamy "próbę miłości" bądź też "miłosierdzia" -obserwację czy dane przeżycie pogłębiło w opowiadającym uczucie i pragnienie okazywania miłości.
Kilka lat temu napisałem książkę o moich własnych "godzinach Boga". Jej tytuł brzmi: Poczułem Jego dotyk. Powstała na zamówienie mojego przyjaciela, ekonoma naszego domu. W książce tej przyznawałem się do wielu słabości i załamań. Oczywiście mówiłem także o dobroci Boga wobec mnie. Kiedy rękopis był już gotowy, uświadomiłem sobie, że teraz "cały świat" dowie się, jakim byłem obłudnikiem. Dlatego dodałem taki akapit:
Nie wiem, czy moja opowieść okaże się coś dla Ciebie warta. Bardzo możliwe, że zaszedłeś dużo dalej w rozmowie z Bogiem i wiesz więcej niż ja. Niektóre z wyznań poczynionych na kartkach tej książki, zwłaszcza te dotyczące mojej słabości i niewierności, nie przyszły mi łatwo, a świadomość, że po wydrukowaniu staną się powszechnie znane, przyprawia mnie o lekki skurcz żołądka. Ale chcę to dla Ciebie zrobić. Prawdziwy dar miłości to odkrycie własnego wnętrza. Dopóki się na to nie zdobędziemy, nasze dary są nic niewarte. Dlatego mam nadzieję, że przyjmiesz ten dar w duchu, w którym został ofiarowany: jako akt miłości.
Po ukazaniu się tej liczącej zaledwie sto stron książeczki wiele osób podzieliło się ze mną doświadczeniem wiary. Dostawałem mniej więcej cztery - pięć listów tygodniowo przez prawie dwa lata. Setki innych ludzi poczuło dotknięcie tego samego kochającego Boga i chciało podzielić się swymi przeżyciami ze mną. Jeden z listów pochodził od młodej kobiety z południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Nie wdając się w szczegóły oznajmiła mi, że jej życie przez wiele lat było piekłem. Napisała, że samobójstwo wydawało jej się jedyną drogą ucieczki z bagna moralnego, w jakim się znalazła. Marzyła, co dziwne, o śmierci przez utonięcie. Przyznała, że zawsze wyobrażała sobie ocean jako wielką, miękką, falującą, macierzyńską istotę, która: "ukołysze mnie na wieki w swych wodnych ramionach".
W dniu, w którym postanowiła zrealizować swój plan, ocean wydał jej się raczej warczącą bestią niż kochającą matką. Dzień był szary, a ocean kipiał gniewem. Mimo to powiedziała do siebie:
158

- Wiem, że muszę umrzeć, nieważne zatem, czy ukołyszą mnie fale, czy też pożre mnie żarłoczna bestia. Muszę rzucić się w tę
otchłań.
I poszła powoli wzdłuż pustej plaży, jakby chciała jeszcze ostatni raz pożegnać ten świat. Wtem usłyszała - tak pisze - wyraźny głos, który nakazał jej przystanąć, obrócić się i spojrzeć pod nogi. Kiedy to uczyniła, jedyną rzeczą, jaką ujrzała, były ślady jej własnych stóp na piasku. Potem zauważyła, że nadpływające fale oceanu zamazywały jej ślady. I znów usłyszała ten głos:
- Tak jak ocean przypływa, aby zatrzeć ślady twoich stóp, tak moja miłość i łaska wymazują całą twoją przeszłość. Wezwałem cię do życia i do miłości, a nie do śmierci. Instynktownie wyczuła, że był to głos Boga.
Pisząca do mnie kobieta opowiedziała jeszcze, że odwróciła się od oceanu i wkrótce poczuła nową siłę pochodzącą od Boga, który przemówił do niej na tej szarej, pustej plaży. Odnalazła w końcu szczęśliwe i pełne sensu życie. Dodała, że: "od owego pamiętnego dnia minęło już wiele lat, a ja jeszcze nikomu o tym nie opowiedziałam. Przypuszczam, że było to zbyt osobiste przeżycie. Ale jest jeszcze inny powód: zbudowałam na tamtej chwili całe moje życie i nie chciałam, żeby ktokolwiek naśmiewał się z tego lub ze mnie - z mojej domniemanej naiwności. Nie chciałam, żeby ktoś roześmiał się, mówiąc: 'Ach, ty tak naprawdę nie miałaś ochoty umrzeć, więc wymyśliłaś sobie ten głos'. Dlatego nigdy dotychczas nikomu o tym nie opowiadałam. Ale Tobie chciałam opowiedzieć, chciałam, żebyś się dowiedział o godzinie Boga w moim życiu. To mój dowód miłości dla ciebie. Przyjmij go z otwartymi rękami".
Napisałem do niej list z podziękowaniem. Od tamtego czasu nie pisała do mnie ani ja do niej. Wciąż jednak trzymam w rękach ten skarb. Jestem pewny, że chęć tej dobrej osoby do podzielenia się okazaną jej przez Boga dobrocią pomogła mi pobudzić w sobie ducha otwartości. Ta kobieta wzmocniła moją potrzebę intymnego obcowania z Bogiem. Będę jej za to zawsze wdzięczny.
Proponowana forma modlitwy
Powiedzieliśmy już, że istnieją różne formy modlitwy. Zetknąłem się ostatnio z taką, jaka nawet nie przy szłaby mi do głowy. Zaczyna się
159

od przyglądania się "świeckiemu" obrazowi, który budzi w oglądającym pobożne myśli i pragnienia. Takie podejście spodobało mi się, ponieważ włącza modlitwę w życie. Patrzę na obraz przedstawiający kwiaty i przypomina mi się symbolika miłości wyrażana przez kwiaty. Patrząc na dom uświadamiam sobie, że pewnego dnia spotkamy się wszyscy w domu Boga. Mój umysł i serce wybiegają ku tym modlitewnym obrazom i myślom.
Chciałbym zaproponować coś podobnego. Zacznij od powiedzenia Bogu, kim jesteś w danym momencie. Słyszałem, że cokolwiek myślimy, zawsze werbalizujemy - przynajmniej w umyśle - nasze myśli. Spróbuj zatem przedstawia się Bogu w słowach. Zmuś się do ubrania tego myślowego portretu w słowa. Z początku może to być trudne, ale z czasem owo zagłębianie się w siebie powinno jednak okazać się bardzo pomocnym ćwiczeniem w poznaniu samego siebie, a na dodatek dobrą modlitwą. A skoro wszystko jest darem Boga, dobrze jest zacząć od prośby o dar dobrej modlitwy:
- Kochający Boże, pomóż mi poznać siebie i Ciebie. Pomóż mi zrozumieć nasz związek. Oświeć mnie i daj mi moc. Dziękuję Ci.
Dalej spróbuj się zastanowić nad takimi pytaniami: Kim jestem? Jak się dzisiaj czuję? Jakie myśli i uczucia przetoczyły się przeze mnie w ciągu ostatniej doby? Co było dla mnie najważniejsze? Kto był dla mnie najważniejszy? Z czego się cieszyłem? Czym się martwiłem? Czy jakaś osoba odegrała ostatnio szczególną rolę w moim życiu? Czym kierowałem się podejmując określone działania? Co naprawdę chciałem osiągnąć, zdobyć? Czego chciałem uniknąć? A przede wszystkim - co chcę uczynić z moim życiem? Czy naprawdę tego pragnę?
Odkryłem, że kiedy zmuszam się do zwerbalizowania odpowiedzi na takie pytania, zawsze dowiaduję się czegoś o sobie. Codziennie odpowiedzi te nieco się zmieniają, ponieważ docieram do nowych zakamarków własnej osoby. Zmianom ulegają też moje nastroje. Czasami czuję, że wszystko to mnie męczy, innym razem mam wrażenie, że mógłbym góry przenosić. Ponadto pozostawiam zawsze "otwarte drzwi" dla Boga. My, ludzie, posiadamy wiele drzwi, przez które Bóg może przyjść, aby włączyć się w dialog. Mamy nasz umysł, który Bóg może napełnić nowymi pomysłami, poglądami, perspektywami. Mamy naszą wolę, której Bóg może dodać siły. Mamy serce, w którym Bóg może zasiać pragnienia. Mamy emocje, tak iż Bóg może
160

nas uspokoić w naszym zdenerwowaniu lub zaniepokoić w zadowoleniu. Bóg może stać się ukojeniem lub wyzwaniem dla naszych emocji. Mamy także wyobraźnię, co oznacza, iż w naszym dialogu z Bogiem mogą pojawić się słowa, a nawet obrazy. W Świętej Joannie Shawa jest scena, w której Robert zadaje Joannie d'Arc takie pytanie:
- Czy naprawdę słyszysz głos Boga, czy też jest to głos twej wyobraźni?
- Jedno i drugie - odpowiada Joanna. - W ten sposób, poprzez naszą wyobraźnię, przemawia do nas Bóg. Posiadamy także pamięć, a Bóg potrafi ją w nas obudzić podczas modlitwy. Bóg może także leczyć nasze bolesne wspomnienia i przekształcać je we wspomnienia pomocne. Tak czy inaczej, istnieje kilka bram, przez które Bóg może wejść w nasze modlitewne zamyślenie. Istotną rzeczą jest świadomość, że nasze ograniczenia są możliwościami Boga.
Na koniec modlitwy proszę Boga o rzeczy mi potrzebne.
- Oświeć mnie, abym widział, i daj mi moc do czynienia miłości w tym dniu mojego życia. Wypełnij pustą studnię we mnie swą miłością, tak abym mógł ją przekazywać dalej. Następnie wymieniam imiona tych osób, za które obiecałem się modlić. Proszę Boga o błogosławieństwo dla nich. Modlę się także za ludzi, których skrzywdziłem - świadomie lub nieświadomie. Czasem jest się zbyt pochłoniętym sobą, aby spostrzec co dzieje się dokoła. Dziękuję Bogu za okazaną mi miłość. Pytam Go, jakie ma plany na dzisiejszy dzień, chciałbym bowiem stać się ich częścią.
Porady praktyczne
1. Napisz świadectwo łaski. Spróbuj pokrótce opisać sytuację i swoje przeżycia. Jeśli potrafisz, podziel się tym doświadczeniem z drugim człowiekiem. To twoje osobiste "świadectwo łaski".
2. Napisz "Piątą Ewangelię". Słowo Ewangelia znaczy "Dobra Nowina". Pierwsi chrześcijanie pisali Ewangelie, aby podzielić się ich dobrą nowiną z przyszłymi pokoleniami. Napisz ewangelię o sobie i swoim życiu. Zatytułuj ją: "Dobroć, którą okazał mi Pan". Jeśli nawet nie zdołasz podzielić się swoją historią wiary z innymi, pisanie pomoże ci uświadomić sobie dary ofiarowane ci przez Boga.
161

3. Dokonaj oceny swojego związku z Bogiem. Z braku lepszych słów, musimy pewnych ludzi określić jako "zbyt zależnych" lub "mało zależnych". Odnosi się to także do naszych kontaktów z Bogiem. Niektórzy z nas zbyt wiele oczekują od Boga: bez przerwy prosimy Boga, aby coś uczynił, zamiast prosić o oświecenie i moc. Inni odwrotnie: układają własne plany, snują marzenia. Są pewni, że wiedzą, co będzie dla nich najlepsze. Następnie proszą Boga, aby udzielił wsparcia ich planom. Kiedy Bóg nie daje nam tego, czego byśmy chcieli, czujemy się zawiedzeni. Ideałem byłoby oczywiście prosić Boga o oświecenie i siłę potrzebne do poznania i czynienia tego, po co zostaliśmy posłani na ten świat. Napisz odpowiedź na takie pytanie: Czy jestem skłonny do zbytniej zależności od Boga, czy też może potrafię zachować właściwe proporcje?
Mam nadzieję, że te refleksje na temat modlitwy, podobnie jak pozostałe beatitudes przedstawione w tej książce, okażą się pomocne w waszej drodze ku większemu szczęściu. Te kartki stanowiły dar mojej miłości dla was. Dziękuję wam za otwarty umysł i przyjazne dłonie. Pamiętajcie, że was kocham.
John Powell SJ

SPIS TREŚCI
Przedmowa do wydania polskiego .............................. 5
GŁÓWNE ZAŁOŻENIE
Szczęście jest stanem naturalnym ......................... 7
ZADANIE PIERWSZE
Zaakceptować siebie ................................... 17
ZADANIE DRUGIE
Musimy brać pełną odpowiedzialność za swoje życie .......... 35
ZADANIE TRZECIE
Musimy starać się zaspokajać nasze potrzeby odpoczynku, gimnastyki i pokarmu .................................. 49
ZADANIE CZWARTE
Musimy uczynić nasze życie aktem miłości ................. 65
ZADANIE PIĄTE
Musimy przekraczać nasze "strefy bezpieczeństwa" ........... 89
ZADANIE SZÓSTE
Musimy nauczyć się być "poszukiwaczami dobra" ............ 99
ZADANIE SIÓDME
Musimy dążyć do rozwoju, a nie do doskonałości ............ 109
ZADANIE ÓSME
Musimy opanować sztukę porozumiewania się .............. 121
ZADANIE DZIEWIĄTE
Musimy nauczyć się radości z dobrych chwil w życiu ......... 135
ZADANIE DZIESIĄTE
Musimy uczynić modlitwę częścią naszej codzienności ......... 147


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szczęście jest blisko Piasek
TWOJE WYBAWIENIE JEST JU U DRZWI
Czy Twoje dziecko jest gotowe do szkoły informator dla rodziców 5 i 6 latków(1)
latwe szczescie jest iluzja
=== WIERSZYKI OKOLICZNOSCIOWE === Szczęśliwe jest życie
piekno jest w tobie
1961 Szczescie Jest Blisko Piasek
twoje dzieco jest inne
1 szczescie jest blizej
W Tobie jest światło (P Pałka)
Prawdziwa moc tkwi w Tobie Jak zapewnic sobie szczescie rownowage i dobrobyt mowtob
Celem ludzkiego życia jest szczęście rozważania o s~BCE

więcej podobnych podstron