Kol. Ludmile Broszkowskiej
str.127
Motto:
Patrz, ze szczelin murów chłód wieje grobowy
Tu nie słychać ptaków ani ludzkiej mowy.
Zgasła pozłota wizji moich cudnych,
Znikły z przed mych oczu tęcze blasków złudnych.
Czasem tylko łza żarna zakręci,
Gdy dobywam życie z okruchów pamięci.
Liluniu miła, wybacz proszę,
Że się per Ty do ciebie zwracam,
Lecz życia drogę nam ozłaca,
Blask który w sercu swoim noszę.
Szczęśliwy jestem i bogaty
Przyjaźnią ,którą mnie zaszczycasz,
I serdecznością swa nasycasz,
To najpiękniejszych uczuć kwiaty.
Szczęśliwy kto we wspomnień sieci,
Potrafi ,więcej chwil tych złowić,
Potrafi w tęcze barw je spowić,
Niech blask ich w krąg jak słonce świeci.
Gdy się zatracam w myśli mrokach,
Gdy mi zwątpienie serce zżera,
Przyjaźń szlak jasny mi otwiera,
Jako nadziei mej opoka.
Idę tą drogą poprzez lata,
W kalejdoskopie barw i woni,
Wiatr mnie melodią dziwną goni,
Z zagubionego jakby świata.
Ta pieśń, ta fala mnie porywa,
Biernie poddaję się niech niesie!
Wzburzoną falą w górę pnie się,
Ostatnią nić ze światem zrywa.
A wyzwolone myśli moje,
Niech mi przywrócą dawne chwile
O których śnię; wspominam je,
Niech jak balsam ból mój koją
Dziś poprowadzić ciebie muszę,
Poprzez Starego Miasta szczątek,
Przez resztki drogich nam pamiątek,
Str. 128
Chcę ci pokazać jego duszę.
Czy Stare Miasto znasz Or-Ota?
Domki jakby ktoś wyczarował,
Jakby mistrz wielki je budował,
Tak nas urokiem swoim mota.
Miasto Warszawa- to historia,
To nasz relikwiarz drogi święty,
Patyną czasu przesłonięty,
Jemu cześć wielka jemu gloria!
Warszawo znam twych ulic wnętrze,
Zaułków ciszę, baszt wykroty,
Porywów czar i snów tęsknoty,
Gdzie się tłum starych świątyń spiętrza.
Gdzie sygnaturek dźwięk srebrzysty,
Zlotem gołębi w górę pnie się,
I dawnych pieśni echa niesie.
Jak ludu wdzięczny śpiew przeczysty,
Tyś również takie miasto miała,
Bliskie, serdeczne ,ukochane
Rodzinne i niezapomniane.
Sny o nim myśl twa kołysała,
To miasto skarby wspomnień chowa,
To miasto twego urodzenia,
Ono twe myśli opromienia.
To stare drogie mury Lwowa.
A może tu w okruchach miasta,
Znajdziesz rodzinny mur znajomy?
Kościołów wieże poznasz domy
Z których tęsknota twa wyrasta.
Może zatrzymasz myśl na chwilę,
I wyczarujesz obraz znany,
Taki najbliższy ukochany,
A zagubiony w czasu pyle.
Słuchaj gdy wionie wiatr od Wisły,
I zagra cicho pieśń ,tęsknoty,
To jakby słodkich fal pieszczoty,
Musnęły serce me i prysły.
Na szczerbach ruin krew się jarzy,
Wiatr pieśń powstańczą skrywa w szumie,
Tylko zrodzony tu zrozumie,
STR. 129
O czym Warszawa z Wisłą gwarzy.
Byłem tam ,byłem, dziś ten obraz
Przed oczy moje znowu staje.
Zapomnieć nigdy mi nie daje,
A wizja męczy jako kobra.
Już upłynęło lat trzydzieści,
A pamięć moja jasna, żywa,
Nic nie zatai, nic nie skrywa,
I zawsze ból, cierpienie wieści,
Wiatr czasu pokrył gruzy pyłem,
Łagodząc murów szczerby krwawe,
I w oczach znowu mam Warszawę,
Taką, po której tam chodziłem.
Na czarnych murach wypalonych,
Z których zwietrzały tynk odpada,
Napis tajemny opowiada,
Tragedię ludzi wypędzonych.
Dziecięca ręka cegłą kreśli
Słowa nabrzmiałe niepokojem,
Tak bliskie jakby były moje,
Dwoją się znaki w oczach:
„Jeśli żyjecie wy to znak dajcie”
„Jestem u cioci, adres stary
Danka , Marynia i Cezary”
Tuż mur zwalony „pamiętajcie”.
Resztki napisu już zniszczone,
Przez złośliwego losu rękę
Pod którą skryte na udrękę,
Leżą nadzieje rozkruszone.
Odchodzę dalej: znów wezwanie,
Rylcem zdrapanych liter kilka,
„Mamusiu czekam ,twoja Lilka”.
Dziś jeszcze słyszę to wołanie.
Czasem wśród gruzu ludzka postać.
Brzemieniem troski przygarbiona.
Snuje się w murach zagubiona.
Nie może odejść stąd ni zostać
I trwa tak w bólu, zapatrzona.
Str.-130
W nierozpoznany napis nikły.
W slogan, wykrzyknik jakiś zwykły:
Nim dźwiękiem stał się, w piersiach skonał…
Znów: „Wracaj! – czekam „Krzyś i Zocha”.
Adres deszcz spłukał, lun wichura.
Zwaliła. Dzisiaj z cegieł góra.
Została i wiatr co głucho szlocha.
Tuż – inny napis rwący serca:
„Żyjemy” – niżej „Jan i Wala”.
Tak każdy napis wzrok zapala.
I bólem się do wnętrza wwierca.
Patrzę uparcie w te napisy.
I szukam z trwogą, gdzie są moi?...
W głowie od przeczuć złych się roi.
Kto moją skargę tu usłyszy?
Wracam myślami do przeszłości.
Którą – jak dziecko się zabawiam.
Ona mi dawny świat objawia.
Świat kolorowych snów… miłości.
O, dawno, próbowałem właśnie.
Odtworzyć wizję tęczowaną.
Warszawę – jakby malowaną.
Jak by przecudną barwną baśnię.
Tak… Kiedyś Lilko oglądałaś.
Obraz przeze mnie malowany.
W szmaragdzie parku wykąpany.
A na tle jego plamka biała.
To pałac łazienkowski cudny.
Wsparty smukłymi kolumnami.
Jak zjawa czarem swym nas mami.
Jako baśniowy zwid ułudny.
Tak, on był taki, tam – na jawie.
Lecz na obrazie – drogi boże -
Dziecko by nie zrobiło gorzej.
To – nie Łazienki te w Warszawie.
To wymęczony kicz nad kicze.
Str.-131
Karykatura pałacowa.
Która w swym wnętrzu pustkę chowa.
Że innych wad już nie policzę.
A Ty mi mówisz droga Lilko.
Że taki fragment chcesz Warszawy.
Wytęczowanej, jasnej zjawy.
Że chcesz mieć taki obraz tylko.
I tutaj wpadłem w tarapaty,
Jak zaspokoić twe życzenie,
By nie gnębiło mnie złudzenie
Jak te rozwiązać dylematy.
Miasto Warszawa, ale jaka?
Tego nie powie stu liryków,
Nie odda tysiąc przymiotników,
A przecież zawsze jest jednaka.
Zawsze ta sama, zbuntowana,
Zawsze płomienna ,młoda harda,
Czy w sercu dziecka, starca, barda,
Radością, bólem rozśpiewana.
Lecz spójrz w niebiosa- czysty błękit,
Rozdziela ciepło tu bez granic,
Tu pyłek z gruzu duszę rani,
Grobem tchnie tutaj z każdej wnęki.
Każdy zakątek wizję budzi,
Chłód otchłań, grobu przypomina,
Tu zgliszcza wszędzie, tu ruina.
Patrzę nie wierzę… Czy wzrok łudzi?
Z zapiekłych źrenic łza nie spłynie,
Nie mogę odejść, ból mną targa.
A tylko z piersi rwie się skarga,
Starej Warszawy zwid nie zginie.