W poszukiwaniu dzikiego łososia
moje doświadczenia z łososiem to pasmo sukcesów.
W
1984 r. popisowym daniem cateringu dla hiszpańskiego Casa
Real, przygotowanego w celu uświetnienia wyjazdu króla Hiszpanii
na polowanie, był gravad lax. To klasyczne danie kuchni nordyckiej,
nieznane wtedy szerzej, szczęśliwie wyprzedziło w Europie modę
na rybie mięso spożywane bez obróbki cieplnej w formie sashimi.
Pamiętam zachwyt członków hiszpańskiego dworu królewskiego tym
nieprawdopodobnie delikatnym smakiem. Głównym składnikiem
przygotowanego wtedy gravad laksa był łosoś szkocki, niekarmiony
jeszcze beta-karotenem, delikatny i pyszny. Szczerze powiem, że
można go było jeść na surowo, ale w połowie lat 80. taka ekstrawa-
gancja skończyłaby się fatalnie dla królewskiego kucharza. Toteż
błogosławiąc pomysłowość Szwedów,
Norwegów i Duńczyków, wyjęliśmy z ło-
sosia kręgosłup i umieściliśmy w rybie
mieszankę soli i brązowego cukru, doda-
liśmy odrobinę koniaku i ogromną ilość
świeżo siekanego koperku. Tak poczęsto-
wany marynatą leżał nasz szkocki łosoś
trzy dni na desce, w chłodzie, uciśniony
dwoma kamieniami i maszynką do mięsa,
przekładany jedynie codziennie z boku
na bok. Po trzech dniach wykrawałam
już z niego najcudowniejsze carpaccio,
pamiętając, żeby kroić mięso „z prądem”,
czyli w kierunku głowy. Łosoś potrakto-
wany marynatą niebiańsko się „ugoto-
wał”, a dopełnieniem skandynawskiej
magii był sos z musztardy dijon, miodu
i znów ogromnej ilości świeżego koperku.
Dziś ten przepis powtarza już cały świat, bo to właśnie wtedy zaczęła
się moda na gravad lax – moda ze wszech miar słuszna, bo zdrowa
i bajecznie pyszna.
Po przyjeździe do Polski zauważyłam ze smutkiem, że łososie, które
proponuje mi się w sklepach, mają nieznośnie pomarańczową barwę,
która nie dość, że nie przystaje do ich smaku, to jeszcze zostawia
na talerzu brzydkie ślady. Hodowlany łosoś norweski w większości
smakuje sztuczną karmą i ani trochę nie wyczuwam w nim dzikości tej
ryby, którą miał łosoś bałtycki. Ubóstwiam naszego dzikiego łososia,
uwędzonego w poszanowaniu zasad starej sztuki wędzenia. Łowiony
w dorzeczu Wisły łosoś do dziś jest magiczny, zaś ja uwielbiam go
w naturalnej, bladoróżowej galarecie, do której dodaję odrobinę
różowego wina i troszkę soku z pomidora – na tyle jednak mało, by
galareta nadal była klarowna. To danie już cokolwiek zapomniane,
a szkoda, bo jest niebiańsko wręcz lekkie.
Niedawno znów zetknęłam się z łososiem szkockim, którego
postanowiłam tym razem przyrządzić w piecu. Taki porządny,
hiszpański piec na drewno potrafi czynić cuda, szczególnie gdy opa-
lany jest mieszanką drewna olchowego i dębowego, odpowiednio
wcześniej wysuszonego, żeby nie dymiło za mocno i niepotrzebnie
nie wędziło potraw. Mając w pamięci fantastyczne połączenie
smaków w gravad laksie, przygotowałam najpierw marynatę z soli
i cukru, dodając do niej jeszcze tłuczony pieprz i dwa pęczki kopru.
Zostawiłam to wszystko na noc w brzuchu dwukilogramowego
łososia, po czym następnego dnia oczyściłam mięso i raz jeszcze
ucieszyłam je świeżym koprem. Położyłam potem rybę na łożu
z drobno posiekanego fenkuła, selera
i pietruszki, delikatnie podlałam białym
winem i wstawiłam do mocno nagrzane-
go pieca. Po kwadransie łosoś ślicznie
złapał kolor, wyjęłam go z pieca i nało-
żyłam na niego pełnymi garściami całe
mnóstwo najdelikatniejszego, kwaśnego
crème fraîche. Posoliłam wszystko grubą
solą, posypałam lekko cukrem pudrem
i wstawiłam z powrotem do pieca na
kolejne 20 minut. Łosoś nie musi być
dopieczony w środku, nawet lepiej, żeby
był medium rare, wtedy smakuje najle-
piej. Do tego koniecznie żółte ziemniaki
z wody, już bez żadnych dodatków. Cu-
downie, jeśli uda się nam podać go na
stół w całości, niezdruzgotanego nożem
i widelcem. Taka forma podania łososia
robi ogromne wrażenie i cudownie cofa nas w czasie do epoki
prawdziwych, królewskich uczt. Wie o tym dobrze szef kuchni
paryskiej Plaza Athénée. Gdy zamówiłam tam łososia, podjechał
do mnie wielce stylowy wózek pełen upieczonej w całości ryby,
której delikatne kawałki krojono na każde moje zawołanie. Był
cały mój, mogłam go zjeść, ile chciałam, bo za każdym razem gdy
go zabrakło, pojawiał się wózek, uprzejmy kelner i kolejny kawałek
lądował na moim talerzu. Czy ten sposób podania łososia przyjąłby
się w polskich restauracjach?
Dziś mój mąż w Toronto częstuje mnie łososiem z Alaski. Ten
smak z kolei nie przypomina żadnego innego. Łosoś z Alaski jest
niebiańsko delikatny i – przyznaję – najlepszy, jakiego jadłam w ży-
ciu. Ma mięso delikatne jak masło. Najlepiej smakuje na gorących
bajglach z odrobiną sezamu w towarzystwie crème fraîche i kieliszka
szampana. Idealny sposób na niedzielne śniadanie.
ZDJĘCIa:
Corb
Is, I. Gr
Zybowska/Maka
ta/V
IV
a!, a
. J
aGI
el
ak
96
gotuję się
Magda gessler
Warszawska restauratorka, gospodyni programu
„Kuchenne rewolucje Magdy Gessler” w TVN
27 lutego 2011 | wprost
gessler.indd 96
2/19/11 12:04:07 AM