background image

p

o

p

rostu

polski serwis wolnościowy

chomsky: 

proste 

prawdy

http://poprostu.pl

background image

Odkrywając 
proste prawdy

Wstęp do „Rok 501...”

Zbigniew Jankowski

Świadomość każdego człowieka kształtowana jest 

przez zbiór przekonań, symboli, zwyczajów i mitów 
dominujących w kulturze, w jakiej żyje. Jedną z waż-
niejszych funkcji kulturowego dziedzictwa jest utrzy-
manie panującego status quo to jest społecznej hierar-
chii   i   definiowanych   przez   grupy   uprzywilejowane 
form porządku. Każda struktura społeczna nakłada na 
jednostkę   szereg   religijnych,   obyczajowych,   ekono-
micznych   i   prawnych   ograniczeń   pomniejszających 
indywidualną wolność człowieka; ...ty nie masz nigdy 
najmniejszego prawa, by podnieść swe czoło, dopóki 
nie   odkryjesz   czegoś,   co   nazwać   można   „mechani-
zmem intelektualnej samoobrony” tj. obrony przeciw 
ideologicznym   dogmatom   i   kulturowym   pewnikom. 
Przed   ludźmi,   którzy   potrafili   zrozumieć   tę   prawdę 
pojawiało się zawsze coś nowego do ODKRYCIA.

Na początku lat 1970 telewizja holenderska przed-

stawiła program z udziałem dwóch wybitnych indy-
widualności   intelektualnych   naszego   wieku,   francu-
skiego   filozofa   i   historyka   Michela   Foucault   oraz 
amerykańskiego profesora lingwistyki Noama Chom-
sky'ego.   Tytuł   programu   brzmiał   „Ludzka   natura: 
sprawiedliwość   a   władza”.   Dwaj   zaproszeni   goście 
przedstawili dosyć różne sposoby podejścia do pro-
blemu  i   w   niewielu  momentach  przyznawano   sobie 
rację. Jedyną kwestią, co do której nie mogli się nie 
zgodzić, było stwierdzenie, że współczesne zachodnie 
systemy polityczne mają bardzo niewiele (jeśli cokol-
wiek) wspólnego z demokracją.

Pogląd ten jest dla większości z nas trudny do zro-

zumienia   i   jeszcze   trudniejszy   do   zaakceptowania. 
Wynika   z   niego  bowiem,  że  albo  różnie   interpretu-
jemy sens słowa demokracja albo też różnie oceniamy 
własną   rzeczywistość.   Bardziej   już   przemawiają   do 
nas   słowa  Winstona   Churchilla,   jakie   wypowiedział 
ten jeden z bardziej  podziwianych w naszym kręgu 
kulturowym myślicieli politycznych: „...rządy świata 
muszą   być   powierzone   narodom   usatysfakcjonowa-
nym, które nie pragną dla siebie niczego ponad to, co 
same   posiadły.   Jeśli   rządy   świata   znalazłyby   się   w 
rękach głodnych narodów, wówczas zawsze istniałoby 
niebezpieczeństwo. Nikt z nas nie ma jednak jakich-
kolwiek powodów, by pragnąć czegokolwiek więcej. 
Pokój   utrzymany   będzie   przez   narody,   które   żyły 
według własnych zasad, bez większych ambicji. Na-
sza siła umieszcza nas ponad resztą. Byliśmy niczym 
bogacze żyjący w pokoju na swoich rodzinnych zie-
miach”.

1

Metafizyka,  która  ukształtowała  naszą  współcze-

sną wiedzę polityczną, jest dla większości z nas nie-
przystępna bo jest ezoteryczna, czyli zrozumiała tylko 
dla wybranych. „Wybrani” to eksperci – świecki kler, 
jak nazywa ich Noam Chomsky – którymi są jednostki 
przygotowane   do  tego,  by  artykułować  opinie  ludzi 
będących u władzy. W ciągu całego okresu tworzenia 
się   tzw.   nowoczesnej   demokracji   nie   powstała   jak 
dotąd   w   kręgach   politycznych   poważniejsza   próba 
zakwestionowania   zasady   wyrażonej   przed   dwoma 
wiekami   przez   prezydenta   Kongresu   Kontynental-
nego,   Johna   Jay'a,   pierwszego   przewodniczącego 
Sądu Najwyższego USA, w formie maksymy mówią-
cej, że „ludzie, którzy posiadają państwo powinni nim 
rządzić”.

W  debatach   nad   Federalną   Konstytucją   (w   roku 

1787), pisze w „Powers and Prospects” Noam Chom-
sky,   James   Madison,   późniejszy   czwarty   prezydent 
Stanów Zjednoczonych, zwrócił uwagę, że „w Anglii, 
w dzisiejszych czasach, jeśli wybory objęłyby wszyst-
kie klasy ludzi, własność posiadaczy ziemskich znala-
złaby   się   w   zagrożeniu.   Wprowadzono   by   wkrótce 
prawo rolne”. Aby zatem zapobiec takiej niesprawie-
dliwości,   „nasz   rząd   powinien   zabezpieczyć   trwałe 
interesy naszego państwa przed innowacjami” po to, 
by „chronić zamożną mniejszość przed większością” 
społeczną.

2

Madison utrzymywał, że istnieją dwa „zasadnicze 

cele rządu”: „prawa ludzi i prawa własności”, podkre-
ślając, że tym drugim należy nadać priorytet. W prze-
ciwnym   razie   prawo   własności   byłoby   w   ciągłym 
zagrożeniu,   jakie   stwarzałaby   „wola   większości” 
mogąca,   przez   swoją   siłę   w   systemie   demokratycz-
nym, „wkroczyć na prawa mniejszości”. Prawo wła-
sności było oczywiście rozumiane jako prawo ludzi, 
ale tylko tych, którzy z definicji zaliczać mają się do 
uprzywilejowanej mniejszości. Zasady konstytucyjne 
obejmowały zatem „prawa ludzi” (rights of persons) 
i dotyczyły w sposób jednolity ogółu społeczeństwa. 
Priorytet „praw własności” w projektach madisońskiej 
demokracji ujawnił się w systemie konstrukcji rządu, 
który miał znaleźć się w rękach zamożnej mniejszości. 
„W  pewnym   sensie   można   powiedzieć,   że   Państwo 
należy do właścicieli ziemi”. 2

Z czasem właścicieli ziemi zastąpili przemysłowcy 

i finansjera, ale koncepcja demokracji amerykańskiej, 
jak nazywają swą formę plutokracji zachodni erudyci 
i inteligencja,   przetrwała   jako   ideał   do   dzisiaj. 
Retoryka i demagogia dopasowywały się, jak zawsze, 
do   potrzeb   tych,   którym   oprócz   prawa   własności 
potrzebne są również uznanie i prestiż.

Kiedy po drugiej wojnie światowej Stany Zjedno-

czone   wyłoniły   się   jako   najprężniejsza   gospodarka 
i potęga   militarna   świata,   pisze   w   innej   publikacji 
(„Year 501 the Conquest Continues”) Noam Chomsky, 
ludzie   odpowiedzialni   za   „trwałe   interesy   państwa” 
porozumiewali   się   językiem   również   bardzo 
rzeczowym i precyzyjnym. W roku 1948 przewodni-
czący   personelu   Planowania   Politycznego   Departa-

2

background image

mentu Stanu George Kennan stwierdził, że „Powinni-
śmy zakończyć rozważania na temat tak mglistych i... 
nierealnych celów, jak prawa człowieka, podnoszenie 
standardu życia i demokratyzacja” i zacząć „działać w 
czystych   koncepcjach   siły”,   „nieskrępowani   przez 
ideologiczne   slogany”   o   „altruizmie   i   światowym 
dobrodziejstwie”.   Chodziło   o   utrzymanie   „pozycji 
przewagi”   Stanów   Zjednoczonych,   jaka   separuje 
przeogromne   bogactwo   tego   państwa   od   ubóstwa 
reszty. Zadaniem ideologów było i jest wytwarzanie 
sprzyjającego klimatu do realizacji celów elity poli-
tycznej.   Każda   grupa   rządząca   w   każdym   państwie 
musi stawić czoła podobnym problemom, jakie stwa-
rza   większość   społeczna   mogąca   jedynie   zagrozić 
interesom  tych,  którzy  rządzą.  Nigdy  w  historii  nie 
było inaczej. Ideologia była zawsze niezbędnym na-
rzędziem, za pomocą którego elity komunikowały się 
z masami.

3

„Racjonalni są jedynie bierni obserwatorzy” wyda-

rzeń   politycznych,   jednakże   „głupota   szarego   czło-
wieka”  sprawia, że kieruje  się  on  nie  rozumem   ale 
wiarą, a ta naiwna wiara wymaga tworzenia „niezbęd-
nych   iluzji”   i   „emocjonalnie   przekonywującego   su-
per–uproszczenia”,   które   dostarczają   prostemu   czło-
wiekowi ideolodzy czy twórcy mitów po to, by utrzy-
mać go na właściwym kursie, jak nauczał teolog esta-
blishmentu Reinhold Niebuhr nazwany przez Georga 
Kennana „ojcem wszystkich nas”.

4

W takim klimacie politycznej kultury dokonała się 

„rewolucja”   w   „praktykach   demokratycznych”,   jak 
pisał w latach 1920 Walter Lippmann, jeden z bardziej 
wnikliwych   obserwatorów   wydarzeń   społeczno–
politycznych w USA. Rewolucja ta doprowadziła do 
wytworzenia   technik   kontroli   opinii,   które   określił 
jako „the manufacture of consent” czyli wytwarzanie 
przyzwolenia.  Eufemizm   dla   tego   określenia   znamy 
dzisiaj   powszechnie   jako   „public   relation   industry”, 
jakiemu powierzono zadanie „kształcenia narodu ame-
rykańskiego w sprawach dotyczących ekonomicznych 
faktów życia” w celu zapewnienia przychylnej atmo-
sfery   dla   biznesu   oraz   kontroli   „opinii   publicznej”, 
która stanowi „największe niebezpieczeństwo, przed 
jakim stoi przedsiębiorstwo”, ostrzegał przed osiem-
dziesięcioma laty przewodniczący AT&T.

4

Teoria   o   „głupocie   szarego   człowieka”,   będąca 

fundamentem   dla   kultury   politycznej   kapitalistycz-
nych   społeczeństw   karmionych   „niezbędną   iluzją” 
i „emocjonalnie   przekonywującym   superuproszcze-
niem”, została gruntownie i interdyscyplinarnie prze-
dyskutowana przez Noama Chomsky'ego wywołując 
niemałe zamieszanie w kręgach intelektualnych wol-
nego świata. Człowiek, który stwierdził, że „edukacja 
jest systemem narzuconej ignorancji” należał w ostat-
nich dwudziestu latach do grona dziesięciu najczęściej 
cytowanych myślicieli, a jak musiała przyznać redak-
cja   New   York   Times   Book   Review:   „oceniając   w 
kryteriach siły, skali, oryginalności i wpływu swojej 
myśli,   Noam   Chomsky   jest   ewidentnie   najbardziej 
znaczącym współcześnie żyjącym intelektualistą”.

5

Teoretyk   języka   i   aktywista   polityczny   ma   nad-

zwyczajny dorobek na swoim koncie nie znajdujący 
precedensu w ostatniej historii Ameryki. Fundamen-
talnie przekształcił temat lingwistyki będąc jednocze-
śnie jednym z najbardziej rzeczowych i konsekwent-
nych   krytyków   władzy   politycznej   w   każdym   naj-
mniejszym  detalu. W roku 1957 opublikował swoją 
pracę „Syntactic Structures”, która zainicjowała to, co 
nazywane jest powszechnie Chomskyan Revolution in 
linguistics  
(Chomsky’ego Rewolucją w lingwistyce), 
zyskując   sobie   przydomek   Kopernika   lingwistyki. 
Zaproponował całkowicie nowy sposób patrzenia na 
teorię gramatyki uniwersalnej, czyli wspólnej wszyst-
kim językom. Zasady gramatyki uniwersalnej są fun-
damentem wszystkich języków naturalnych. Chomsky 
dowodził, że ten fundamentalny system gramatyczny, 
czy po prostu mechanizm umożliwiający uczenie się 
języka   jest   specyficzną   dla   naszego   gatunku,   wro-
dzoną cechą istot ludzkich.

W roku 1988 w uznaniu dla jego osiągnięć w dzie-

dzinie nauk podstawowych Noam Chomsky otrzymał 
nagrodę   Fundacji   Inamori   wręczaną   w  byłej   stolicy 
Japonii Kyoto, a przyrównywaną pod względem pre-
stiżu i wartości finansowej do Nagrody Nobla.

Od   wielu   lat   jest   wiodącym   krytykiem   władzy 

państwowej, a w szczególności polityki zagranicznej 
Stanów   Zjednoczonych   i   zachodniego   neokoloniali-
zmu.  W  swoich   publikacjach   politycznych   i   na   od-
czytach   wygłaszanych   w   wypełnionych   po   brzegi 
salach college'ów i uniwersytetów w całych Stanach 
Zjednoczonych, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i nawet 
w Australii tłumaczy tym, których liderzy nazywają 
„ogłupiałym   motłochem”,   rzeczy,   które   w   każdym 
demokratycznie   funkcjonującym   społeczeństwie   ro-
zumiałoby   każde   potrafiące   czytać   i   pisać   dziecko. 
„Głównym problemem  w sprawach międzyludzkich, 
jakie nie są ludziom obojętne”, mówi Chomsky, „jest 
to, że nikt nie rozumie niczego”.

6

  To właśnie dzięki 

korupcji   intelektualnej   kultury   zachodu,   możliwym 
było   i   jest   wytwarzanie   społecznego   przyzwolenia 
i poparcia   dla   politycznej   opresji   eksploatacji 
i ludobójstwa   w   obszarach   usługowych   zachodniej 
cywilizacji.

Elity polityczne współczesnych społeczeństw na-

zywanych   demokratycznymi   zdołały   rozwinąć   me-
chanizmy kształtowania opinii publicznej i ideologie 
podtrzymujące stary system hierarchii opartej o prawo 
do przywłaszczania, kontrolowania i niszczenia środ-
ków egzystencji ludzkiej i co równie ważne – prawo 
do decydowania o sposobie ich użycia i podziału. Przy 
ograniczonej   możliwości   stosowania   przemocy   pań-
stwowej jako mechanizmu kontroli społecznej, sprawą 
szczególnej wagi we współczesnych społeczeństwach 
przemysłowych   stało   się   stworzenie   mechanizmów 
kształtujących opinię publiczną oraz instytucji odpo-
wiedzialnych za wytwarzanie społecznego przyzwole-
nia dla działań w procesie projektowania i realizowa-
nia celów politycznych.

Nie jest to zresztą aż taką nowością.

3

background image

Formy indoktrynacji społecznej, chociaż przybie-

rały   różny   charakter,   istniały   w   każdym   systemie 
państwowości zawsze tam, gdzie pojawiał się motyw 
podziału   pracy   i   nierozerwalnej   z   tym   eksploatacji 
i opresji. Kastowy system cywilizacji  indyjskiej sta-
nowi skrajną formę zinstytucjonalizowanej nierówno-
ści społecznej, jaką stworzyli w procesie powstawania 
państwa Aryjczycy po podboju ziem doliny Gangesu 
zamieszkałej przez mniejsze społeczności cywilizacji 
Harappa,   wcielane   z   upływem   czasu   w   scentralizo-
wane politycznie ośrodki większej skali. Hinduizm ze 
swym   systemem   kastowym   jest   religijną   formą   in-
doktrynacji, jaka ewoluowała w procesie podporząd-
kowywania   politycznego   ludności   podbitej   przez 
plemiona indo–europejskie, umieszczając najeźdźców 
w kaście dającej najwyższe przywileje socjalne i eko-
nomiczne.   Cztery  varnas,   czyli  kolory  (Brahman, 
Kshatriya, Vaisya i Sudra), były wczesną formą sys-
temu kastowego, przypisującego ludziom odpowied-
nie prawa działalności ekonomicznej (zawodowej).

7

Pod   tym   względem   powstające   dwa   wieki   temu 

państwo amerykańskie było bardzo podobne. „Demo-
krację zdefiniowano jako system kastowy zorganizo-
wany   przez   koncepcję   zwaną   rasą”,   pisze   jeden 
z czołowych   autorytetów   od   historii   amerykańskich 
Indian, Francis Jennings. W systemie tym imigranci 
z Europy byli arbitralnie uznawani jako 'biali' i stano-
wili   kastę   uprzywilejowaną.  Afrykańczycy   i  Azjaci 
tworzyli kasty najniższe, a ich zadaniem było usługi-
wanie.   Podobnie   jak   hinduizm,   prawo   kasty   'białej' 
wykluczało możliwość 'awansowania' do kasty wyż-
szej:   „nawet   jeśli   tylko   jeden   przodek   danej   osoby, 
nieważne jak bardzo dawny, dawał zidentyfikować się 
jako Azjata lub Afrykańczyk, nie można było zaliczyć 
jej do 'białych'„, zgodnie z ustawodawstwem  najsu-
rowszych pod tym względem stanów: Luizjany i Po-
łudniowej Karoliny. „Demokracja oznaczała równość 
pomiędzy  białymi. W Afryce  Południowej   w wieku 
dwudziestym ten rodzaj demokracji nazywano demo-
kracją   Herrenvolk”,   czyli   „demokracją   wśród   kasty 
rządzącej”, kontynuuje Francis Jennings.

8

Rasizm, tak jak każdy inny mechanizm indoktry-

nacji,   był   ideologiczną   koniecznością   powstałą   dla 
wytłumaczenia opresji, w tym wypadku systemu opre-
sji jaki Europejczycy stworzyli w stosunku do obcych 
kultur   (głównie   afrykańskich)   w   celu   ekonomicznej 
eksploatacji podbitych ludów. Istnieje on do dziś  w 
całym   obszarze   kultury   zachodniej,   tworząc   funda-
ment wiary w naszą cywilizacyjną przewagę wynika-
jącą   z   naturalnych   (jak   wolimy   to   interpretować) 
przemian   historycznych,   będących   jednak   w   ostrej 
sprzeczności z naszą własną chrześcijańską etyką.

„Znana europejska pogarda dla Afrykańczyków”, 

pisze ekspert od historii Afryki Basil Davidson, „była 
postawą,   jaką   stworzył   atlantycki   handel   niewolni-
kami po roku 1650, i, w okresie późniejszym, kultura 
europejskiego kapitalizmu. Nie miała żadnego instru-
mentalnego   znaczenia,   na   żadną   skalę,   przed   drugą 
połową siedemnastego wieku, a została powszechnie 
zaakceptowana dopiero w wieku osiemnastym”. Por-

tugalscy, holenderscy i angielscy żeglarze penetrujący 
wcześniej   wybrzeża   afrykańskie   nie   odnotowywali 
w swych dziennikach niczego, „co mogłoby wydać im 
się dziwne lub zepsute, ale naturalne czy wręcz zna-
jome”. Cywilizacje, które napotykali, podobne były do 
modeli europejskich, różniły się zaledwie pod wzglę-
dem zewnętrznej formy czy rytuału; nie zawsze, po-
mimo panującego bogactwa, kupcy europejscy znaj-
dywali zbyt na swoje towary, gdyż nie wszędzie były 
one   wystarczająco   atrakcyjne.   Fakt   cywilizacyjnego 
zaawansowania   wielu   regionów  Afryki   został   przez 
współczesnych historyków potwierdzony.

9

Jakie wyobrażenie na ten temat przeważyło w eu-

ropejskim kręgu kulturowym, zapytajmy sąsiada.

Jednym z większych sukcesów ideologicznych za-

chodniej kultury jest przeświadczenie o spełnieniu się 
historycznego  planu w  naszym  marszu  ku wolności 
i demokracji   i   przekonanie,   że   nasze   cywilizacyjne 
zdobycze powinny teraz oświecić również społeczno-
ści i narody innych kręgów kulturowych. Jednocześnie 
elity „usatysfakcjonowanych narodów” zbierają swoje 
żniwo, opowiadając „ogłupiałemu motłochowi” bajki 
o wolnym rynku, pomocy gospodarczej dla Trzeciego 
Świata i walce ze światowym terroryzmem – tak jak 
czyniła to prasa 'wolnego świata', gdy opisywała nam 
Peru   roku   1997   wykorzystując   stare,   wypróbowane 
metody propagandy Goebbelsa, która nazywała swego 
czasu polskich partyzantów komunistycznymi terrory-
stami. Takie jest prawo usatysfakcjonowanych.

„Największe   międzynarodowe   operacje   terrory-

styczne,   jakie   są   znane,   to   te,   które   prowadzi   Wa-
szyngton”,   mówi   Chomsky   „Jeśli   prawo   trybunału 
norymberskiego   zostałoby   zastosowane,   wówczas 
każdy powojenny prezydent USA byłby powieszony”. 
„Moralność w sprawach międzynarodowych jest za-
sadniczo   na   poziomie   nie   wyższym   niż   za   czasów 
Dżyngis Hana”.

4

Jak do tej pory trudno jest nam, jako społeczeń-

stwu,   zbliżyć   się   nawet   do   takich   problemów;   nie 
mówiąc już o możliwości zmienienia czegokolwiek. 
Nie   ma   też   w   tym   nic   dziwnego,   skoro   cała   nasza 
kultura społeczno-polityczna ogranicza się do „wiary 
w   absurdalnych   miliarderów-zbawicieli,   mitów 
o niewinnej przeszłości i szlachetnych władcach, reli-
gijnego i szowinistycznego fanatyzmu, kultów konspi-
racyjnych, niezorientowanego sceptycyzmu i rozcza-
rowania”,   czyli   „mieszaniny,   która   nie   przyniosła 
szczęśliwych konsekwencji w przeszłości”.

10

Źródła: 

1. Noam   Chomsky   pod   redakcją   Jamesa   Peck'a 

„Chomsky Reader”, New York, Pantheon Book, 
1987,   s.76;   także   W.S.Churchill:   The   Second 
World   War,   tom   5.,   Closing   the   Ring.   Boston: 
Houghton Mifflin Co., 1951, s. 382.

4

background image

2. Noam Chomsky, „Powers and Prospects”, South 

End Press, Boston, MA. 1996, s. 117–8

3. Noam Chomsky, „Year 501 the Conquest Conti-

nues”, Black Rose Books, Montreal, New York, 
1993, s. 33.

4. Mark   Achbar,   „Manufacturing   Consent.   Noam 

Chomsky   and   the   Media   (fragmenty:   John   Jay, 
Walter Lippmann, Reinhold Niebuhr, AT&T don, 
oraz cytaty: „edukacja i ignorancja”, „prezydenci 
USA”, „prawa norymberskie”, „Dżyngis Han”).

5. Artykuł Paul'a Robinson'a, recenzja Chomsky'ego 

„Language and Responsibility” w New York Ti-
mes Book Review, 25.2.1979, s. 3 i 37.

6. Artykuł   Dirk'a   Beck'a   „A  Professor   of   Simple 

Truths”,   29.2.1996,   Vancouver,   „The   Georgia 
Straight”.

7. John   H.Bodley,   „Cultural  Anthropology.   Tribes, 

States, and the Global System”, Mayfield, Moun-
tain   View,   California,   London,   Toronto,   1994, 
rozdział 9.

8. Francis   Jennings,   „The   Founders   of  America”, 

Norton, 1993, s. 309– 310.

9. Basil Davidson, „The Search for Africa”, Times 

Books, 1994, s. 43.

10. Noam Chomsky, „Year 501 the Conquest Conti-

nues”, Black Rose Books, Montreal, New York, 
1993, s. 64.

Zyskają jastrzębie

Wywiad dla La Jornada (14 września 2001). 

Noam   Chomsky:   Terrorystyczne   zamachy   na 

USA  dotkną   głównie   biednych   i   uciskanych   całego 
świata.   To   prezent   dla   zarówno   amerykańskiej   jak 
i izraelskiej  skrajnej  prawicy. A odwet  będzie takim 
samym prezentem dla Bin Ladena. Planowana odpo-
wiedź jest dokładnie tą, na którą czeka on i jego przy-
jaciele.   Tą,   która   przyniesie   im   masowe   poparcie 
i która pociągnie za sobą nowe, być może gorsze, za-
machy. Tą, która zintensyfikuje wojnę.

Spójrzmy na przykład w mniejszej skali – Irlandię 

Północną. Tam po obu stronach barykady znajdziemy 
jastrzębie – ludzi u władzy, beneficjantów status quo. 
To  oni  nakręcają  spiralę   przemocy,  choć   to  nie  oni 
pociągają za spust i nie oni giną. Śmierć ludzi po ich 
stronie
  daje   im   jedynie   więcej   okazji   do   zabijania. 
Odnieśmy to teraz do poziomu superpotęg i samobój-
czych   zamachów,   których   nie   można   powstrzymać. 
Jedynie jastrzębie obu stron czerpią korzyści, cierpi 
reszta.

USA planuje w tej chwili wojnę typu, do którego 

Zachód jest przyzwyczajony, tj. będzie chciało przy-
puścić masowy atak. Problem jednak w tym, że tym 
razem     wszystko   wyglądać   będzie   prawdopodobnie 
inaczej. To jest to, czego Bin Laden i jemu podobni 
oczekuje   –   masowych   ataków.   Odpowie   prawdopo-
dobnie nowymi zamachami terrorystycznymi. Takich 
zdarzeń jak te we wtorek nie da się powstrzymać.

Chociaż cała siła powietrzna Stanów była we wto-

rek pod ręką, nikt nie mógł nic zrobić. [Terroryści] 
byli   samobójcami,   doskonale   przygotowanymi   na 
śmierć. W 1983 samobójcza próba zamachu zlikwi-
dowała największą siłę militarną Libanu. To nie był 
nic nie znaczący fakt– nikt nie może zatrzymać takich 
zdarzeń.

Nie chcę nawet wspominać o rodzajach zagrożeń, 

jakie – jeśli tylko się zastanowić – rysują się całkiem 
wyraźnie. Jak trudno np. byłoby przenieść siedmioki-
logramową bombę plutonową przez meksykańską lub 
kanadyjską  granicę  [USA]?  Czy  byłoby to powyżej 
Twoich możliwości, czy moich, czy zorganizowanych 
terrorystów? Przed takimi problemami jesteśmy wła-
śnie stawiani.

To, co stało się we wtorek to niewątpliwie wielka 

tragedia.  Ale   to   również   typ   terroru,   który   dotyka 
większość   świata;   np.   zniszczenie   połowy   zasobów 
farmaceutycznych   Sudanu   (przez   naloty   amerykań-
skich samolotów w odpowiedzi na zamachy Bin La-
dena w 1998 roku). To biedny afrykański naród... Co 
się stało po zniszczeniu tych zasobów? Cóż, nikt na 
Zachodzie o to nie dba. Ale gdy próbować uzmysło-
wić sobie śmiertelne żniwo tej akcji – wychodzi, że 
w wyniku nalotów zginęło kilkadziesiąt tysięcy osób. 
Kogo to obchodzi? To świadczy o tym, jak ludzie są 
świadomi rozgrywającej się historii.

5

background image

La JornadaCzy to nowy rodzaj wojny?

Noam Chomsky: To coś więcej niż nowa wojna. 

To nowa klasa wojen. Popatrzmy na to jak USA to 
rysuje: Albo jesteś z nami, albo licz się z możliwością 
destrukcji
. Czy można znaleźć historyczny odpowied-
nik? Nawet naziści nie posuwali się do takich skrajno-
ści.

To nowy rodzaj wojny także, jeśli spojrzeć histo-

rycznie. Niektórzy pojmują to wszystko jako wyda-
rzenie   przełomowe   i   mają   rację.   To   pierwszy   raz 
w historii USA, od czasu 1812, kiedy zostało zaatako-
wane ich terytorium. Ludzie używają analogii z Pearl 
Harbor, ale są w błędzie. W Pearl Harbor Japończycy 
zaatakowali   dwie   amerykańskie   kolonie   –   Filipiny 
i Hawaje. Atak na kolonie to nie to samo co atak na 
metropolię.

USA  atakowało  obce   terytoria;   atakowało  nawet 

parokrotnie Kanadę i Meksyk, ale mimo to nikt nie 
zaatakował USA. Co więcej – to odnosi się nawet do 
historii   Europy.   Oczywiście   Europę   dotknęło   wiele 
potwornych   wojen   –   nigdy   jednak   nie   atakował   jej 
wróg   zewnętrzny,   Trzeci   Świat,   ex–kolonie   –   atak 
zawsze przychodził z Europy.

Przełomowe jest niewątpliwe to, że po raz pierw-

szy   w   historii   ofiary   odpowiadają   atakiem.   Kiedy 
Europa czy USA zostały zaatakowane przez ludzi ze 
swoich kolonii, z  terenów swojej  dominacji? Histo-
rycznie to zupełna nowość.

Kiedy Wielka Brytania podbiła większość świata, 

większość świata nie zaatakowała Anglii. Czy Meksyk 
zbombardował   USA,   kiedy   połowa   jego   terytorium 
została zajęta? Mogę sobie wyobrazić, że byli w stanie 
to   zrobić.   Powiedzmy,   Nikaragua   mogła   zrzucić 
bomby na Waszyngton. Ale to się nie zdarzyło. Są po 
złej stronie barierki i ludzie są przekonani, że to jest 
właśnie to miejsce, gdzie powinni stać.

To dlatego w Stanach jest taka afera, kiedy Pale-

styńczycy odpowiadają na ataki Izraela. Ludzie myślą, 
że   powinni   trzymać   wszystko   w   obrębie   terytoriów 
pod   wojskową   okupacją.   To   w   ten   sposób   historia 
pracuje dla Europy i USA.

La Jornada:  Czy są więc jakieś alternatywy dla 

tego konfliktu?

Noam   Chomsky:   Oczywiście.   Alternatywą   jest 

zwrócenie uwagi, dlaczego doszło do zamachów. Nikt 
tego pytania nie zadał sobie w artykułach New York 
Timesa: [w ich przekonaniu] lunatycy zaatakowali nas 
ponieważ   jesteśmy   tacy   wspaniali.  Ale   wyjaśnienie 
leży, rzecz jasna, gdzie indziej.

Napastnicy   doprowadzili   do   wielkiej   tragedii 

w odpowiedzi na tragedie, za które jesteśmy odpowie-
dzialni my. I teraz spirala ma się nakręcić. Jeśli pomy-
śli się o jakimkolwiek rejonie Bliskiego Wschodu od 
razu   można   zacząć   liczyć   zbrodnie,   jakich   doznał 
z naszej strony. To nie ma żadnego znaczenia tutaj – 
nikt na Zachodzie nie zajmuje się takimi rachunkami, 

ale to nie znaczy, że nie ma to znaczenia dla ofiar tych 
zbrodni.

Popatrzmy   np.   na   Irak   w   przeciągu   ostatniego 

dziesięciolecia.   Kiedyś był to najbardziej rozwinięty 
kraj w świecie arabskim, na którego czele stał potwór, 
ale potwór, którego wspierał Zachód. USA i Wielka 
Brytania wspierały go, kiedy popełniał swoje najgor-
sze zbrodnie. Ale w ostatnich 10 latach ten kraj został 
zdewastowany tak, że w tej chwili jest jednym z bied-
niejszych na świecie.

To nie Saddam Hussein został zdewastowany... To 

irakijska populacja ucierpiała. Jak wielu zmarło? Na-
wet nie wiemy. Dwa lata temu, Madeleine Albright 
przyjęła liczbę pół miliona dzieci, zmarłych w wyniku 
amerykańskich sankcji. Powiedziała wtedy: To wielka 
cena, ale byliśmy na nią przygotowani
. Nie znaczy to 
jednak, że przygotowani byli  Irakijczycy czy ludzie 
z tego   regionu.   Na   Bliskim   Wschodzie   ludzie   to 
pamiętają.

W Libanie izraelskie ataki, wspierane przez USA, 

zabiły   prawdopodobnie   40   czy   50   tysięcy   ludzi 
w ciągu   ostatnich   20   lat.   No   i   znowu   można 
powiedzieć – kogo to obchodzi? Ale ludzi z Bliskiego 
Wschodu wciąż to obchodzi.

Albo   spójrzmy   na   terytoria   okupowane.   Można 

tam   usłyszeć   izraelskie   helikoptery   i   odrzutowce, 
atakujące cywilne dzielnice i doskonale wiadomo, że 
ten sprzęt pochodzi z USA i został sprzedany dokład-
nie w tym celu, do którego jest używany.

I to trwa. Tam ludzie wiedzą, że USA utrudniało 

osiągnięcie   wszelkich   dyplomatycznych   porozumień 
opartych na międzynarodowym consensusie: USA po 
prostu nie pozwoli Izraelczykom wycofać się z tere-
nów okupowanych.

Ludzie tamtych regionów doskonale to rozumieją 

i wiedzą, że podobne przykłady można podawać dalej 
– z całego świata. W tej chwili około miliona osób 
głoduje   w   północnej   Nikaragui   i   południowym 
Hondurasie,   regionach,   które   również   pamiętają,   że 
nie tak dawno temu USA zrobiło tam parę rzeczy.

La JornadaCo to wszystko znaczy dla USA?

Noam Chomsky: Myślę, że tak jak obecna akcja 

to prezent dla Osamy Bin Ladena, to co się stało we 
wtorek   to   prezent   dla   amerykańskich   jastrzębi.   To 
znakomita   okazja,   by   nałożyć   większą   dyscyplinę, 
więcej represji, promować programy, które oni chcą, 
żeby były promowane, militaryzować przestrzeń po-
wietrzną, etc. Już dzisiaj Paul Krugman zasygnalizo-
wał, że może by wprowadzić redukcje w korporacyj-
nych podatkach. Wspaniale!

Ogólnie,   wtorkowa   tragedia   i   reakcja   na   nią 

wzmocni najbardziej brutalne i represyjne elementy. 
Wszędzie.  Tak   to   właśnie   działa.  Ta   dynamika   jest 
znana od dawna.

6

background image

Nie   ma   prostych 
odpowiedzi

Wywiad ze stycznia 2002. Tłum. jimmy11

Stephen R. ShalomWojna w Afganistanie, słusz-

nie uznana przez polityków za mogącą prowadzić do 
katastrofy   humanitarnej,   byłaby   niemoralna   nawet 
gdyby   nie   było   dla   niej   alternatywy.   Jednak   pan 
i pozostali  krytycy  konfliktu  byliście  często  pytani  o 
inne rozwiązania. Chciałbym teraz dokładniej poznać  
pańskie poglądy aby móc je rozjaśnić. 

Zwrócił pan uwagę na fakt, że Stany Zjednoczone  

odrzuciły oferty Talibów, którzy byli gotowi wydać bin 
Ladena trzeciej stronie. Najwyraźniej jednak Amery-
kanie dążyli do konfrontacji co jednak nie dowodzi, że  
istniały   prawdziwie   pokojowe   alternatywy   dla   tego  
konfliktu. Gdyby Talibowie wydali wtedy bin Ladena 
byłoby   to   związane   z   przemieszczeniem   przez   Wa-
szyngton   dużych   oddziałów   wojskowych   do   granic  
Afganistanu. Odrzucenie przez USA propozycji poko-
jowych wskazuje na preferowanie wojny, ale nie do-
wodzi wcale, że nieobecność siłowego przymusu za-
owocowałaby doprowadzeniem sprawców zamachów 
11 września przed sąd. (Tak samo jak w innych przy-
padkach gdy Stany Zjednoczone odrzuciły propozycje  
ustępstw wystosowane aby zapobiec wojnie: w 1990 
i 1991 roku przez Saddama Husajna i w 1999 roku 
przez Serbię.) Nic nie czyni tych wojen słusznymi, ale  
powstaje   pytanie   czy   pokojowe   środki   mogą   po-
wstrzymać   terroryzm   (a   ściślej   mówiąc,   określony 
terroryzm, gdyż amerykańska „wojna z terroryzmem”  
jest wymierzona tylko we wroga zewnętrznego i nie 
uwzględnia działań ze strony sojuszników czy samego 
Waszyngtonu).

Chomsky:   Wszystkie   pytania   są   bardzo   trudne 

i zasługują   na   dokładne   rozpatrzenie.   Postaram   się 
prześledzić je krok po kroku nie tyle udzielając goto-
wych odpowiedzi, co zarysowując kierunki, w których 
powinniśmy podążać szukając rozwiązań. Być może 
dobrze będzie zacząć od powtórzenia dwóch oczywi-
stych, ale ważnych punktów, które posłużą nam jako 
fundament:

(1)  Jeśli proponujemy jakąś zasadę, która ma być 

narzucona antagonistom, wtedy musimy się zgodzić – 
jest to w naszym interesie – aby ta zasada odnosiła się 
również do nas.

(2) Dążąc do wyrobienia własnego zdania na temat 

zaistniałej sytuacji, musimy wiedzieć, że miedzy na-
szą   opinią   (obojętnie   jak   przekonywującą)   a   podję-
ciem działań jest bardzo długi krok. Ten krok wymaga 
argumentów   –   konkretnych   argumentów   w   sytuacji 
gdy   proponowane   działania   pociągają   za   sobą 
ogromne   konsekwencje   dla   ludności   (na   przykład 
bombardowanie jakiegoś kraju).

Mając to za punkt wyjścia, wróćmy do istoty  za-

gadnień przedstawionych w pytaniach.

Po pierwsze, przypuśćmy, że ktoś postawi pytanie: 

czy   istniały  prawdziwie   pokojowe   alternatywy   dla 
tego konfliktu
? Przed zadaniem pytania należy zasta-
nowić się czy jest ono poprawnie sformułowane. Wy-
daje się ono sugerować, że jeśliby pokojowe środki 
zawiodły,   Stany   Zjednoczone   byłyby   upoważnione 
uciec   się   do   przemocy,   aby   osiągnąć   swoje   cele   – 
w tym   przypadku   zabicie   lub   schwytanie   sprawców 
tragedii 11 września oraz ich wspólników. Jednak obaj 
odrzucamy   założenie,   że   Amerykanie   mieli   prawo 
wywołania   konfliktu.   Jak   zaznaczyłeś   na   początku, 
wojna   prowadzona   na   takich   warunkach   jak   teraz 
byłaby niemoralna nawet gdyby nie było dla niej al-
ternatywy
.   Przypuśćmy   jednak,   ze   ktoś   akceptuje 
wspomniane   wyżej   założenie   i   zadaje   pytanie   sfor-
mułowane w sposób w jaki to  przedstawiłem. Mamy 
wtedy do czynienia z problemem (1): czy zgodzimy 
się,   aby   wobec   nas   stosowano   przemoc   jeśli   środki 
pokojowe zawiodą? Czy zgodzimy się aby Nikaragua, 
albo Kuba, albo Haiti (można jeszcze długo wymie-
niać) miały prawo do użycia siły w celu zabicia lub 
pojmania   poszukiwanych   zbrodniarzy   chronionych 
przed ekstradycją w USA?

Przypadek   Nikaragui   jest   wyjątkowo   jasny 

i w rzeczywistości   nie   wzbudza   kontrowersji   ze 
względu na poparcie udzielone temu państwu przez 
Radę   Bezpieczeństwa   i   Trybunał   Światowy.   Ale 
weźmy   drobniejszy   przykład,   w   którym 
odpowiedzialnymi   za   terroryzm   nie   są   przywódcy 
USA   (m.   in.   dowodzący   drugą   w   ostatnim 
dwudziestoleciu, ogłoszoną przez Waszyngton, Wojną 
z terroryzmem
), tylko ci, którzy przez to państwo są 
ukrywani.   Historia   nie   daje   nam   kontrolowanych 
eksperymentów, ale te przykłady – a jest ich kilka – są 
bardzo   zbliżone   do   tego,   o   którym   rozmawiamy. 
Weźmy   Haiti.   Stany   Zjednoczone   odmawiają 
ekstradycji   Emmanuela   Constanty,   przywódcy 
oddziałów   paramilitarnych   odpowiedzialnych   za 
tysiące brutalnych morderstw we wczesnych latach '90 
pod   panowaniem   wojskowej   junty,   której   Bush   #1 
i administracja   Clintona   udzielali   jawnego   wsparcia. 
Wina   Constanty  jest   niepodważalna.  Został   skazany 
zaocznie przez haitański sąd. Nowo wybrany rząd już 
kilkakrotnie wzywał USA do jego ekstradycji, ostatnio 
30  września  2001 roku, w  rocznicę  przewrotu woj-
skowego. Wezwania te ciągle spotykają się z odmową, 
prawdopodobnie   z   obawy   przed   tym   co   Constanta 
mógłby powiedzieć o powiązaniach Waszyngtonu z lat 
terroru. To tak jakby obce państwo, powiedzmy Irak, 
wspierało   terrorystyczne   oddziały   w   USA,   które 
zabiły tysiące osób i popełniały inne zbrodnie. Prośby 
o ekstradycje nie są po prostu odrzucane, ale ignoro-
wane i ledwie zauważone wśród zamieszania spowo-
dowanego   zabójstwem   tysięcy   Amerykanów   przez 
podejrzanych, ukrywających się wśród Talibów. Czy 
wobec   tego   należy   wnioskować,   że   Haiti   nie   ma 
prawdziwie   pokojowej   alternatywy   dla   konfliktu
A jeżeli nie ma również odpowiedniej siły do otwartej 

7

background image

walki z USA, więc może uciekać się do innych środ-
ków, na przykład bioterroru, albo wysadzania budyn-
ków,   albo   użycia   małych   ładunków   nuklearnych 
przemyconych na teren Stanów Zjednoczonych? Ża-
den z nas nigdy nie uzna takiego rozwiązania w tym 
lub nawet bardziej ekstremalnych przypadkach. Czy 
w takim razie powinniśmy zaakceptować podobne za-
kończenie w sprawie Afganistanu? To by było prima 
facie
 pogwałceniem zasady (1).

Odłóżmy to na bok i zaakceptujmy częste ciche 

założenie, że USA miały prawo uciekać się do gróźb 
czy użycia siły jeśli nie było prawdziwej alternatywy
to   znaczy   innego   sposobu   zmuszenia   Talibów   do 
wydania bin Ladena i jego współpracowników. Teraz 
wracamy do faktycznego pytania: czy była jakakol-
wiek alternatywa? W tej sprawie pojawia się wcze-
śniejszy problem – w kwestii którego się zgadzamy, 
ale możliwe, że warto go poruszyć dla jasności. Ist-
nieją   pewne   procedury   ekstradycyjne.   Pierwszym 
krokiem jest przedstawienie niepodważalnych dowo-
dów   przeciwko   podejrzanemu.   Tutaj   sytuacja   jest 
odmienna  od Haiti   czy  operacji   mangusta   i   wyni-
kłego   później   terroru   wprowadzonego   przez   USA 
w stosunku   do   Kuby;   a   także   wielu   podobnych 
przypadków,   w   których   dowody   były   jasne 
i niekontrowersyjne. Może Stany Zjednoczone miały 
niezbite dowody przeciwko bin Ladenowi, a może nie. 
Stanowczo jednak odmówiły przekazania ich Talibom, 
co   więcej,   odmówiły   wystąpienia   z   prośbą 
o ekstradycję,   przypuszczalnie   dlatego,   że   to 
sugerowałoby pewne ograniczenia w ich imperialnym 
prawie   do   postępowania   bez   oglądania   się   na 
autorytety. Żądanie brzmiało: wydajcie go nam, bo jak 
nie, to nie zostawimy was w spokoju (obalenie reżimu 
Talibów było późniejszym pomysłem). Żaden rząd, a z 
pewnością nie amerykański, nigdy by się nie zgodził 
na takie żądanie, chyba że przymuszony groźbą użycia 
siły. Przy takim żądaniu musiała się ona pojawić, co 
oczywiście   nie   jest   usprawiedliwieniem   ani   dla 
wystosowania   tejże   groźby   ani   tym   bardziej 
wprowadzenia jej w życie. 

Pozostawiając   ten   problem   zastanówmy   się,   czy 

Talibowie wydaliby bin Ladena i innych bez groźby 
konfliktu? Moja własna opinia jest podobna do Two-
jej: mało prawdopodobne. Jednak nie  możemy tego 
powiedzieć z pewnością gdyż nie poczyniono żadnych 
starań,  a  różne  propozycje  Talibów,  chociaż   zawiłe, 
były odrzucane. Ale nawet jeśli jesteśmy pewni swo-
jego osądu, pojawia się zasada (2). Nie ma następstw, 
jeśli wcześniej nie uzupełnimy brakującego ogniwa – 
argumentu. A to nie wydaje się łatwe. 

Według   mnie   podobny   problem   pojawia   się 

w przypadku   Saddama   Husajna.   Największą   zmorą 
administracji Busha #1 w sierpniu 1990 roku, zaraz po 
inwazji Iraku na Kuwejt, było to, że w ciągu najbliż-
szych dni  Irak może się wycofać
  pozostawiając tam 
marionetkowy  rząd,   i  wszyscy   w   świecie   arabskim 
będą szczęśliwi
   (dowódca połączonych sił Colin Po-
well). Czyniąc tak, Saddam postąpiłby tak samo jak 
USA w Panamie z tym wyjątkiem, że kraje Ameryki 

Łacińskiej były dalekie od zadowolenia. Czy te obawy 
były uzasadnione? Czy kolejne oferty składane przez 
Saddama   między  sierpniem   1990   a  styczniem   1991 
roku, dotyczące wycofania wojsk Irackich były praw-
dziwe? Nie możemy tego wiedzieć gdyż natychmiast 
je   odrzucano,   ledwie   o   nich   wspominając.   Słusznie 
jest utrzymywać, że jeśli były one prawdziwe to tylko 
ze względu na wysokie prawdopodobieństwo użycia 
siły. To po raz kolejny porusza punkt (2) i dopóki nie 
możemy  przedstawić   brakującego   argumentu   jedyne 
co jesteśmy w stanie powiedzieć, to to że groźby wy-
stosowane przez radę bezpieczeństwa, w przeciwień-
stwie do agresji, są uprawnione. Tyle wydaje mi się 
właściwe.

Podobnie, w przypadku Serbii, można dyskutować 

czy coś takiego jak porozumienie z czerwca 1999 roku 
– będące kompromisem między stanowiskiem Serbów 
i NATO z wigilii bombardowań – mogłoby być osią-
gnięte środkami dyplomatycznymi bez 78 dni nalotów. 
Nie   wiemy   tego   z   takich   samych   przyczyn   jak   we 
wcześniejszym przykładzie. A co z potrzebą grożenia 
użyciem siły? Tutaj sytuacja jest złożona. Musimy się 
dowiedzieć co działo się do marca 1999 roku (co nie 
jest   proste).   Na   przykład   powinniśmy   wziąć   pod 
uwagę fakt, że Brytyjczycy (najbardziej zacięci człon-
kowie koalicji pro–amerykańskiej) przypisywali więk-
szość zbrodni z Kosowa, bojownikom Wyzwoleńczej 
Armii  Kosowa (UCK)  jeszcze  w styczniu 1999 (co 
wydaje  się  niezrozumiałe,  ale  taka   była  ich  ocena), 
i istnieje obszerny dowód, że później nic się nie zmie-
niło. To, że przez wiele lat istniały okrutne represje ze 
strony Serbów, nie ulega kwestii, ale zwalczanie ich 
nie było zmartwieniem państw zachodnich – a stało 
się jedną z przyczyn dla których Albańczycy musieli 
uciec się w 1998 roku do przemocy. Powstaje pytanie 
o   jej   skuteczność   i   uprawnienia   terrorystów   do   jej 
użycia   (bo   terrorystycznymi   określali   Amerykanie 
i Brytyjczycy działania UCK, dopóki sami nie zaczęli 
ich popierać). 

Shalom:  Właściwą   procedurą   w   postępowaniu 

z terroryzmem   jest   przedstawienie   dowodów 
odpowiednim   organizacjom   międzynarodowym 
i zezwolenie im na działanie zgodne z prawem. To, jak  
pan   wspomniał,   była   droga,   na   którą   wystąpiła 
Nikaragua w odpowiedzi na ataki terrorystyczne USA 
w   latach   '80   jakkolwiek   odmówiono   jej 
sprawiedliwości   ze   względu   na   obstrukcjonizm 
Stanów Zjednoczonych. Hipokryzja Waszyngtonu jest  
tutaj oczywista – ale dalsze wnioski z tego przykładu 
nie   są   jasne.   Czy   powinniśmy   przymuszać   Stany 
Zjednoczone (i innych), do zwrócenia się do ONZ, czy  
też   niedostrzeganie   przez   ONZ   terrorystycznych 
działań USA dyskredytuje tą organizację jako miejsce 
dociekania sprawiedliwości? Dla pewności, jeśli USA 
postanowiłyby   zalegalizować   swoje   działania 
odwołując się do ONZ, to nie zagwarantowałoby to 
słuszności ich akcjom. Akcja może być jednocześnie 
legalna   i   niesłuszna.   Wystawianie   mieszkańców 
Afganistanu na ryzyko głodu nie byłoby słuszne nawet 

8

background image

gdyby   ONZ   zgodziło   się   na   nie.   Ale   czy   istnieją 
jakiekolwiek, zgodne z prawem działania, które ONZ 
mogłoby podjąć w odpowiedzi na ataki 11 września  
(a które byłyby jednocześnie słuszne i legalne)?

Chomsky: W rzeczy samej ONZ nie może działać 

bez   poparcia   ze   strony   wielkich   mocarstw,   głównie 
USA. Na przykład ONZ nigdy nie mogło zaangażo-
wać się w Amerykańskie wojny w Indochinach po-
nieważ  było  jasne,  że  jeśli  to zrobi  to  zostanie  po-
dzielone. Podobnie, ONZ mogło mało zrobić – jak-
kolwiek więcej  niż uczyniło – kiedy Stany Zjedno-
czone   odmówiły   arbitrażu   Rady   Bezpieczeństwa 
i Trybunał Światowy w sprawie terrorystycznego kon-
fliktu z Nikaraguą. Ale czy to dyskredytuje tą organi-
zację  jako  miejsce  dociekania  sprawiedliwości
?   Nie 
sądzę, żeby była to właściwa konkluzja. Przypuszcza 
się, że Trybunał Norymberski był przykładem  spra-
wiedliwości   zwycięzców
.   Nawet   główny   prokurator 
otwarcie to przyznał. Ale pomimo całej hipokryzji nie 
uważam   za   złe   sądzenie   i   skazanie   nazistowskich 
zbrodniarzy wojennych. Systemy sprawiedliwości są 
niestety niezmiennie nieuczciwe. Ale to nie wystarczy 
do ich odrzucenia w świecie takim, jaki istnieje obec-
nie. Z pewnością możemy próbować go zmienić, ale 
wciąż   musimy   dokonywać   wyborów   i   podejmować 
w nim  decyzje. Gdyby Stany Zjednoczone  podążały 
drogą   ustaloną   przez   traktaty   i   prawo   międzynaro-
dowe   nie   byłoby   żadnych   problemów.   Pojawia   się 
jednak   drugie   pytanie,   które   jest   dosyć   trafne.   Jest 
pewne,   że   Rada   Bezpieczeństwa   autoryzowałaby 
działania USA gdyby Waszyngton nie chciał działać 
bez jakiegokolwiek poparcia, pokazując jednocześnie 
swoją   niezależność   od   jakichkolwiek   zewnętrznych 
autorytetów – bardzo naturalna postawa dla systemu 
o przytłaczającej sile. Ale to nie uczyniłoby tych akcji 
słusznymi  i  sprawiedliwymi  a  jedynie  legalnymi  co 
jest zupełnie czym innym jak sam powiedziałeś. Czy 
były możliwe działania słuszne i sprawiedliwe?   Oto 
jedna  z   możliwości,  tak  daleka  od  radykalnych  po-
staw,   że   popierana   nawet   przez   Watykan   a   także 
główne   rządowe   pismo   Foreign   Affairs   (styczeń 
2002), w którym wybitny historyk wojskowości, bar-
dzo   konserwatywny   Michael   Howard   proponował: 
operacja pod kierownictwem Narodów Zjednoczonych 
wymierzona   przeciwko   siatkom   zbrodniarzy,  których 
członkowie powinni zostać schwytani i doprowadzeni 
przed   międzynarodowy   trybunał   gdzie   otrzymaliby 
uczciwy proces i ewentualnie zostaliby uznani za win-
nych
   (nie wspomnę o jego innych, godnych uwagi 
opiniach,   które   tutaj   są   nieistotne). To   chyba   dobry 
pomysł, który jednak nigdy nie był brany pod uwagę. 
Gdyby   go   zastosowano,   w   myśl   zasady   (1)   Stany 
Zjednoczone   musiałyby   zaakceptować   podobne   po-
stępowanie   w   stosunku   do   siebie   –   chociaż   to   nie 
może nastąpić jeśli nie zajdą istotne zmiany wewnątrz 
USA.

Shalom:  Jedną z możliwości, o której pan wspo-

mniał   jest  wspieranie  miejscowych  oddziałów,  które 

mogłyby wyrzucić Talibów. Przytaczając wypowiedzi 
Afgańczyków, zauważył pan, że opozycja chciała mieć 
wsparcie   z   zewnątrz,   ale   nie   prosiła   Amerykanów 
o bombardowania.   Ale   czy   ci   opozycjoniści   byliby 
w stanie   rozbić   Talibów   bez   militarnej   pomocy? 
RAWA   (Rewolucyjne   Ugrupowanie   Kobiet   Afganis-
tanu) wezwała Afgańczyków do powstania – ale samo 
wezwanie   nie   prowadzi   do   działania,   co   zresztą 
zostało   potwierdzone.   Sonali   Kolhatkar   informował 
na stronach ZNet, że RAWA i inne organizacje „od lat  
proponowały, zupełnie ignorowane – interwencję sił  
pokojowych ONZ – dzięki której można by rozbroić 
walczące   oddziały   i ustalić   nowy   porządek   jak 
w Timorze   Wschodnim   (bez   pomocy   USA,   które  
sprzedawało   broń   Indonezyjczykom   pomagając   im  
w masakrach   Timorczyków).”   Dostawy   broni 
wydawały   się   nie   pomagać   w   podrywaniu 
Afgańczyków   do   walki   tylko   w   umacnianiu 
antydemokratycznych   dowódców.   Stąd   pytanie 
o konieczność   międzynarodowej   interwencji   przy 
obalaniu   Talibów.   (   Podobnie   wyglądała   sprawa 
Iraku. Gdy Amerykanie odmówili wsparcia powstań-
ców Kurdyjskich i Shiickich w marcu 1991 roku po-
zwoliło to Saddamowi utrzymać się u władzy. Przed 
połową   1990   roku   Iracka   opozycja   nie   miała   naj-
mniejszych szans w walce z siłami rządowymi. Andrew 
i Patrick Cockburn zanotowali, że USA wsparło kilka 
ugrupowań   opozycyjnych,   które   jednak   zawiodły 
w walce o obalenie Saddama.)

Chomsky:   Zacznijmy   od   przypomnienia   zasady 

(2): możemy mieć własne opinie na dany temat, ale 
nie mają one mocy tak długo, jak długo łańcuch ar-
gumentów nie jest uzupełniony. Teraz zastanówmy się 
czy afgańskie propozycje pokonania reżimu Talibów 
były wykonalne? Po pierwsze nie tylko RAWA miała 
takie   plany.   Podobna   propozycja   została   wysunięta 
przez ulubieńca USA, Abdulla Haqa, który również 
potępił bombardowania jako szkodliwe dla prób roz-
bicia reżimu od środka oskarżając jednocześnie Stany 
Zjednoczone, że zaczęły naloty tylko po to, aby zade-
monstrować swoje siłowe przywództwo nad światem. 
Nawet bardziej uderzające było poparcie tego stano-
wiska w październiku podczas spotkania 1000 przy-
wódców afgańskich – z kraju i zagranicy – o którym 
wspomniano   chyba   raz.   New  York  Times   opisał   to 
spotkanie jako  rzadki przejaw jedności między przy-
wódcami   plemiennymi,   Islamskimi   nauczycielami, 
kłótliwymi   politykami   i   dawnymi   dowódcami   party-
zanckimi
. W rzeczywistości zapanowała zgodność co 
do niektórych kwestii: byli jednomyślni w potępieniu 
bombardowań,   które   wtedy   trwały   już   czwarty   ty-
dzień, i wezwali do odnalezienia innego sposobu na 
obalenie   Talibów,   zbliżonego   do   propozycji   RAWA 
i Abdulla Haqa. Podobną ocenę wystawił specjalista 
od spraw Afganistanu, Pankaj Mishra, w New York 
Review (17 styczeń 2002), który komentował z per-
spektywy czasu. Również dla mnie, afgańskie propo-
zycje wydają się rozsądne. Ale to o niczym nie świad-
czy z tej prostej przyczyny, że nie mam wystarczającej 

9

background image

wiedzy, żeby wyrobić sobie pewne zdanie. W każdym 
razie nie widzę argumentów przemawiających za tym, 
że decyzje w tej sprawie powinien podejmować Wa-
szyngton albo amerykańscy i brytyjscy komentatorzy 
zamiast Afgańczyków. Co do Iraku to wydaje mi się, 
że szanse na masowe powstanie były mgliste po tym 
jak USA podkopało rewolty z marca 1991, przedkła-
dając żelazną pięść Saddama i stabilność nad możliwe 
rezultaty rewolucji (jak uczciwie przedstawił to New 
York Times i inni). Byłbym jednak ostrożny mówiąc 
o poparciu   udzielanym   przez   Stany   Zjednoczone 
opozycji. Do jakichkolwiek jednak wniosków byśmy 
nie   doszli,   powstają   te   same   pytania.   Ludność 
miejscowa ma pierwszeństwo przy wyborze rodzaju 
akcji   –   jakkolwiek   nie   jest   to   głos   rozstrzygający.; 
żaden czynnik nie jest. Gdyby pojawiła się konkretna 
propozycja   jak   obalić   Saddama,   z   pewnością 
powinniśmy ją rozważyć. On wciąż pozostaje takim 
samym potworem jak wtedy gdy popierały go Stany 
Zjednoczone i Brytyjczycy. Ale nie wystarczy gdybać
Musielibyśmy rozpatrzyć konkretne propozycje. 

Pytania są trafne i jak najbardziej na miejscu. Cza-

sami mają proste odpowiedzi; szczególnie kiedy po-
pełniane są duże zbrodnie lub gdy osobiście ponosimy 
za nie odpowiedzialność, a nie mogą one zaistnieć na 
szerszym   polu   dyskusji   z   wiadomych   względów. 
W innych przypadkach nie ma prostych odpowiedzi. 
Czasami  nie jesteśmy w stanie  powiedzieć nic sen-
sownego. Z pewnością nie da się wypracować ogólnej 
zasady dla takich przypadków , chociaż można odna-
leźć proste reguły, które udzielą nam wskazówek.

Chomsky o ruchu 
antywojennym

Wywiad dla The Guardian. 
Tłum. cgc, cgc@poprostu.pl

Noam   Chomsky:   Demonstracje   pokojowe   były 

kolejną oznaką nadzwyczajnego fenomenu. Na świe-
cie i w Stanach Zjednoczonych powstała opozycja dla 
nadchodzącej wojny o rozmiarze bezprecedensowym 
w   historii   USA   i   Europy   zarówno   pod   względem 
możliwości, jak i części populacji do której sięga. 

Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek istniała 

tak ogromna opozycja wobec wojny zanim ta jeszcze 
się   zaczęła.   Im   bardziej   zbliżymy   się   do   konflikto-
wego regionu, tym opozycja wydaje się być większa. 
W Turcji badania opinii publicznej wykazały, że liczba 
ludzi   sprzeciwiających   się   wojnie   sięga   90%, 
w Europie też jest pokaźna, natomiast w USA liczby 
pojawiające   się   w   badaniach   są   mylące,   ponieważ 
badania nie uwzględniają ważnego czynnika, odróż-
niającego Stany od reszty świata. USA to jedyny kraj, 
gdzie Saddam Husajn jest nie tylko pogardzany, ale 
także budzi strach – od września badania wykazują, że 
60–70%   amerykanów   uznaje   Saddama   Husajna   za 
nieuchronne zagrożenie dla ich egzystencji. 

Obecnie nie ma żadnego obiektywnego powodu, 

dla którego USA powinny bardziej bać się Saddama 
niż, powiedzmy, Kuwejt. Przyczyną tej sytuacji jest 
trwająca   od   września   propaganda   mająca   na   celu 
przekonanie ludzi, że Saddam jest nie tylko straszną 
osobą, ale że zamierza zaatakować nas jutro, jeśli nie 
powstrzymamy go dziś. To trafia do ludzi. Tak więc 
aby  zrozumieć   rzeczywisty  rozmiar   opozycji   wobec 
wojny w USA należy uwzględnić czynnik kompletnie 
irracjonalnego   strachu   stworzonego   przez   masową 
propagandę – wtedy okaże się, że opozycja jest mniej 
więcej taka sama jak gdzie indziej. 

W prasie nie wskazuje się, że taka publiczna opo-

zycja wobec wojny jest po prostu bezprecedensowa. 
To  rozciąga  się  dużo  szerzej,  to nie  tylko  opozycja 
wobec wojny, to brak wiary w przywódców. World 
Economic Forum kilka dni temu opublikowało wyniki 
badań zaufania do władzy i w Stanach było ono naj-
niższe. Wierzy im nieco ponad jedna czwarta popula-
cji i myślę, że to odzwierciedla obawy wobec ryzyka, 
brutalności   i   zagrożeń   dostrzeganych   w   działaniach 
i planach aktualnej administracji. 

Na te rzeczy powinno się zwracać większą uwagę. 

Nawet w USA istnieje przytłaczająca swą wielkością 
opozycja   i   odpowiadający   jej   spadek   zaufania   do 
liderów prowadzących kampanię wojenną. Ruch an-
tywojenny rozwijał się jakiś czas, ale teraz osiągnął 
niezwyczajny   stan   liczebny   (należy   tu   wspomnieć 
o demonstracjach mających miejsce w ostatnim tygo-
dniu), co nigdy dotąd się nie zdarzyło. Gdyby porów-
nać tę sytuację z wojną w Wietnamie, obecny jej stan 

10

background image

jest  podobny do tego z roku 1961 – zanim  jeszcze 
wojna się zaczęła, zanim USA zbombardowały Połu-
dniowy Wietnam, zamykały miliony ludzi w obozach 
koncentracyjnych i używały broni chemicznej, wtedy 
niemal   nikt   nie   protestował.   Faktycznie   było   kilka 
protestów, ale mało kto o nich pamięta. 

Protesty zaczęły się rozwijać kilka lat później, gdy 

duża   część   Wietnamu   Południowego   była   masowo 
bombardowana   przez   B–52,   setki   tysięcy   żołnierzy 
amerykańskich   brało   udział   w   wojnie,   setki   tysięcy 
zginęły. Nawet wtedy, gdy protesty wreszcie się za-
częły, skupiały się głównie na kwestiach pobocznych 
–   bombardowanie   Wietnamu   Północnego   było   bez 
wątpienia zbrodnią, jednak południe było bombardo-
wane   bardziej   intensywnie,   co   zawsze   było   celem 
USA. 

Nawiasem mówiąc rząd wyciągnął z tego wnioski. 

Kiedy   administracja   przychodzi   do   biura,   pierwszą 
rzeczą,   którą   robią,   jest   zapoznanie   się   z   raportami 
wywiadu   na   temat   sytuacji   na   świecie.  Te   dane   są 
tajne,   ludzie   poznają   je   po   trzydziestu,   czterdziestu 
latach, kiedy są odtajnione. Kiedy pierwsza admini-
stracja Busha objęła urząd w 1989 r., informacje wy-
wiadowcze przeciekały do opinii publicznej odsłania-
jąc wiele faktów o zdarzeniach, mających wtedy miej-
sce. 

Z przecieków wynikało, że doktryna rządu zakła-

dała   walkę   wyłącznie   ze   słabszymi   przeciwnikami. 
Walka taka miała być wygrana bardzo szybko i zdecy-
dowanie
, ponieważ w przeciwnym wypadku poparcie 
dla niej szybko spadnie, gdyż jest i tak bardzo niskie. 
W latach sześćdziesiątych rząd mógł prowadzić długą, 
brutalną wojnę przez lata, praktycznie niszcząc pań-
stwo i nie powodowało to żadnych protestów. Ale nie 
teraz. Teraz muszą wygrać. Teraz muszą wystraszyć 
ludzi, żeby czuli, że istnieje jakieś wielkie zagrożenie 
dla ich życia, po czym przeprowadzić cudowną akcję 
militarną zakończoną szybkim i zdecydowanym zwy-
cięstwem   nad   tym   ogromnym   wrogiem,   po   czym 
rozglądnąć się za następnym. 

Pamiętajmy, że ludzie, którzy obecnie zarządzają 

tym przedstawieniem w Waszyngtonie, to byli zwo-
lennicy Reagana, w gruncie rzeczy przeżywający na 
nowo scenariusz lat osiemdziesiątych – to trafna ana-
logia.  To   oni   w   latach   osiemdziesiątych   promowali 
programy wewnętrzne, które były szkodliwe dla lud-
ności i przez to niepopularne. Udało im się je przefor-
sować właśnie dzięki utrzymywaniu ludności w stanie 
paniki. 

Jednego roku była to baza lotnicza w Grenadzie, 

której Rosjanie mieli jakoby użyć w celu zbombardo-
wania   Stanów   Zjednoczonych.  To   brzmi   śmiesznie, 
ale to było skuteczne propagandowe kłamstwo. 

Nikaragua miała być dwa dni marszu od Texasu – 

sztylet   wycelowany   w   serce   Texasu,   parafrazując 
Hitlera.   Ponownie   moglibyście   pomyśleć,   że   ludzie 
umrą   ze   śmiechu,   ale   nie   umarli.   Ta   kwestia   była 
podnoszona aby nas  wystraszyć – Nikaragua mogła 
nas podbić na swojej drodze do zawłaszczenia całej 
półkuli. Zagrożenie ze strony Nikaragui stało się kwe-

stią   narodowego   bezpieczeństwa.   Płatni   mordercy 
z Libii kręcili się po ulicach Waszyngtonu, aby prze-
prowadzić   zamach   na   nasze   władze.   Ciągle   nowe 
zagrożenia były wyczarowywane, aby utrzymać ludzi 
w stanie zastraszenia, podczas gdy władza przeprowa-
dzała kolejne wojny antyterrorystyczne. 

Pamiętajmy, że ci sami ludzie zadeklarowali wojnę 

terroryzmowi w 1981 r., która miała być chlubą ame-
rykańskiej polityki zagranicznej, skupiającą się przede 
wszystkim na Ameryce Centralnej, co skończyło się 
zabiciem   około  dwustu tysięcy ludzi   i  zdewastowa-
niem czterech krajów. Od 1990 r., kiedy USA ponow-
nie   przejęły   nad   nimi   kontrolę,   ciągle   popadają 
w głębokie ubóstwo. Teraz władze robią dokładnie to 
samo z dokładnie tych samych powodów – wdrażają 
wewnętrzne programy, które są niepopularne, ponie-
waż krzywdzą ludzi. 

Jednak   międzynarodowe   ryzykanctwo,   wywoły-

wanie wrogów mających nas zniszczyć, to dobrze nam 
znana ich druga natura. Oni tego nie wynaleźli, inni 
robili to samo, historia zna wiele takich przypadków, 
ale oni stali się mistrzami tej sztuki. 

Nie chcę sugerować, że administracja nie ma po-

wodów,   by   chcieć   przejąć   kontrolę   nad   Irakiem. 
Oczywiście, że mają – te powody są ciągle te same 
i wszyscy je znają. Kontrolowanie Iraku da USA bar-
dzo  silną   pozycję   do   rozszerzania   swojej   dominacji 
nad   głównymi   zasobami   energetycznymi   świata.  To 
bardzo ważny powód. 

Zwróćcie uwagę na czas kampanii propagandowej. 

To uderzające, że zaczęła się we wrześniu – co takiego 
się wtedy wydarzyło? Cóż, we wrześniu rozpoczęła 
się kampania wyborcza przed wyborami do Kongresu. 
Dla Republikanów było oczywiste, że jeśli pozwolą 
dominować   kwestiom   społecznym   i   ekonomicznym, 
to   przegrają.   Zostaliby   wręcz   zmiażdżeni.   Musieli 
więc robić to, co w latach osiemdziesiątych – zastąpić 
je kwestiami bezpieczeństwa. W sytuacji zagrożenia 
ludzie skupiają się wokół prezydenta – silnej postaci, 
która obroni nas przed strasznymi zagrożeniami. 

Najbardziej   prawdopodobnym   kierunkiem, 

w który zwróci się świat po wojnie w Iraku, będzie 
Iran   a   być   może   Syria.   Korea   Północna   to   inny 
przypadek.   Ich   zachowanie   to   demonstracja,   że 
jedynym   sposobem   na   odstraszenie   USA   jest 
posiadanie broni masowej zagłady (BMZ). Nic innego 
nie jest w stanie odstraszyć USA, z pewnością nie jest 
to   broń   konwencjonalna.   To   straszna   lekcja,   ale 
musimy się jej nauczyć. 

Przez lata eksperci w głównonurtowych mediach 

wskazywali, że USA powoduje rozprzestrzenianie się 
broni przez swoją ryzykowną politykę, ponieważ tylko 
posiadanie BMZ, lub zagrożenie terrorem może po-
wstrzymać ich od ataku. Kenneth Waltz ostatnio o tym 
pisał. Lata temu, jeszcze przed administracją Busha, 
główni komentatorzy jak Samuel Huntington z Fore-
ign   Affairs,   głównego   magazynu   establishmentu, 
wskazywał, że polityka USA przyjmuje niebezpieczny 
kurs. Mówił o administracji Clintona, ale napisał, że 
dla większej części świata USA są postrzegane jako 

11

background image

państwo–łobuz,   główne   zagrożenie   ich   egzystencji. 
Faktycznie   uderzające   jest   to,   że   obecna   opozycja 
wobec wojny rozciąga się szeroko na całe polityczne 
spektrum, tak więc dwa główne magazyny zajmujące 
się   polityką   zagraniczną,   Foreign  Affairs   i   Foreign 
Policy   w   swoich   ostatnich   wydaniach   zamieściły 
bardzo   krytyczne   artykuły   napisane   przez   wybitne 
postacie głównego nurtu. 

Amerykańska  Akademia   Sztuki   i   Nauki   rzadko 

zajmuje   stanowisko   w   kontrowersyjnych   kwestiach, 
jednak ostatnio opublikowała długi monogram o woj-
nie, napisany tak życzliwie, jak tylko się dało, zdając 
relację ze stanowiska administracji Busha i krytykując 
ją w dość ograniczonym zakresie – znacznie bardziej 
ograniczonym, niż bym chciał – jednak skutecznie. 

Powszechne   są   obawy   i   strach   przed   ryzykanc-

twem USA, jeden analityk nawet nazwał to  głupimi 
fantazjami   domowego   zacisza
.   Ja   pytam   raczej  Co 
stanie się z ludnością Iraku?
  i  Co stanie się z regio-
nem?
 a nie tylko Co stanie się z nami?

Matthew TempestCzy ta propaganda przestanie 

być skuteczna, jeśli w Iraku nie zostanie ustanowiona 
demokracja po tym „wyzwoleniu”?
 

Noam Chomsky:  Propaganda to właściwe okre-

ślenie. Bo jeśli demokracja jest celem wojny, to czemu 
tego nie  powiedzą?  Czemu okłamują  resztę  świata? 
Jaki jest sens pracy inspektorów ONZ? Zgodnie z tą 
propagandą   wszystko,   co   mówimy   publicznie   to 
czysta   farsa   –   nie   interesuje   nas   broń   masowej   za-
głady, nie interesuje nas rozbrojenie, mamy inny cel 
na   myśli,   ale   nie   powiemy   ci   jaki,   ponieważ   nagle 
chcemy zaprowadzić demokrację przy pomocy wojny. 
Jeśli to jest cel, to przestańmy kłamać i skończmy tą 
farsę z inspektorami i po prostu powiedzmy, że rozpo-
czynamy krucjatę o demokrację w krajach, które jęczą 
pod butem tyrana. Właściwie to jest tradycyjna kru-
cjata, ponieważ to właśnie leżało u podstaw horroru 
wojen kolonialnym i ich współczesnych odpowiedni-
ków. Mamy bardzo długą historię z której wynika, że 
to działa. To nic nowego w historii. 

W tym konkretnym przypadku nie można przewi-

dzieć, co stanie się po wybuchnięciu wojny. W naj-
gorszym   wypadku   może   stać   się   to,   co   przewidują 
agencje wywiadowcze i organizacje pomocowe, czyli 
narastanie   terroru   odstraszającego   oraz   motywowa-
nego zemstą, a dla ludności Iraku, która już teraz jest 
na   granicy   ubóstwa,   oznaczać   to   będzie   katastrofę 
humanitarną, przed którą ostrzegają ONZ i organiza-
cje pozarządowe. 

Z drugiej strony, może się zdarzyć to, czego ja-

strzębie w Waszyngtonie sobie życzą – szybkie zwy-
cięstwo, bez większych potyczek, narzucenie nowego 
reżimu, nadanie mu demokratycznej fasady, upewnie-
nie   się,   że   USA   mają   tam   duże   bazy   wojskowe 
i wreszcie   –   faktyczna   kontrola   nad   zasobami   ropy 
naftowej. 

Szanse na to, że administracja dopuści do powsta-

nia czegoś w rodzaju prawdziwej demokracji są nie-

wielkie. Stoi tu na przeszkodzie kilka problemów – 
problemów, które motywowały Busha nr 1 aby sprze-
ciwić się rebelii, która w 1991 r. mogła obalić Sad-
dama   Husajna.   W   końcu   zostałby   obalony,   gdyby 
Stany nie pozwoliły mu zmiażdżyć tego powstania. 

Jednym   poważnym   problemem   jest   to,   że   około 

60% populacji Iraku to Sitowie. Jeśli w Iraku powsta-
nie demokratyczny rząd, to będą mieli tam dużo do 
powiedzenia.   Oni   nie   są   proirańscy,   ale   są   duże 
szanse,   że   dołączą   do   reszty   regionu   w   próbie   po-
prawy stosunków z Iranem i zredukowania poziomu 
napięcia w regionie. Arabowie podjęli już kroki w tym 
kierunku i Sitowie prawdopodobnie też podejmą. A to 
ostatnia rzecz, jakiej chcą USA. Iran to następny cel. 

USA nie chcą poprawy stosunków w regionie. Po-

nadto jeśli Sitowie uzyskają rzeczywistą reprezentację 
parlamentarną, Kurdowie będą chcieli czegoś podob-
nego. Będą chcieli realizacji ich całkiem sprawiedli-
wych żądań wysokiego stopnia autonomii w północ-
nych regionach. Turcja nie zamierza tego tolerować. 
Turcja   dysponuje   tysiącami   żołnierzy   w   Północnym 
Iraku właśnie po to, by zapobiec takim zmianom. Jeśli 
Sitowie ruszą w stronę miasta Kirkuk, które uważają 
za swoją stolicę, Turcja na to nie pozwoli, a USA ją 
poprą,   tak   jak   popierały   ich   masowe   okrucieństwo 
wobec Kurdów w latach dziewięćdziesiątych w regio-
nach południowo–wschodnich. Tak więc możemy się 
spodziewać raczej dyktatury wojskowej z jakąś demo-
kratyczną   fasadą,   albo   marionetkowego   parlamentu, 
który głosuje, podczas gdy naprawdę rządzi wojsko – 
nie byłoby to nic niezwykłego – albo przejęcia władzy 
przez mniejszość sunnitów, która już kiedyś rządziła. 

Nikt nie może tego przewidzieć. W chwili rozpo-

częcia   wojny   sytuacja   po   jej   zakończeniu   nie   jest 
znana.   CIA   nie   może   tego   przewidzieć,   Rumsfeld 
także nie. Może się wydarzyć wszystko z wyżej wy-
mienionych.   Dlatego   rozsądni   ludzie   przestrzegają 
przed   użyciem   siły   jeśli   nie   ma   bardzo   poważnych 
powodów do jej użycia – ryzyko jest zwyczajnie zbyt 
duże. Jednak to uderzające, że ani Bush ani Blair nie 
przedstawili   takich   celów   wojny.   Czy   powiedzieli 
Rady   Bezpieczeństwa   ONZ,   że   chcą   przegłosować 
rezolucję o użyciu siły celem zaprowadzenia demo-
kracji   w   Iraku?   Oczywiście,   że   nie.   Ponieważ   wie-
dzieli, że zostaliby wyśmiani. 

Bush   i   jego   administracja   mówili   w   listopadzie 

otwarcie i bezpośrednio, że ONZ będzie istotna, jeśli 
zezwoli im na zrobienie tego, co chcą, a jeśli nie, to 
będzie nieistotna. Nie można wyrazić tego jaśniej. 

Powiedzieli, że mają już tyle władzy, ile potrze-

bują, aby robić co zechcą, a ONZ może ich popierać 
albo nie będzie uznana za istotną. Nie mogli jaśniej 
powiedzieć światu, że nie obchodzi ich, co świat my-
śli, bo i tak zrobią to, co zechcą. To jedna z głównych 
przyczyn spadku zaufania do władz USA w badaniach 
World Economic Forum. 

Inne kraje zapewne pójdą na wojnę z USA – ale 

bez strachu. 

12

background image

Istotne problemy

Noam Chomsky  
(Tłum. mc1)

W tej ponurej chwili nie możemy uczynić nic aby 

powstrzymać trwającą inwazję. Nie znaczy to jednak, 
iż   jest   to   koniec   działań   dla   osób   zaangażowanych 
w realizację zasad sprawiedliwości, wolności i praw 
człowieka. Wręcz przeciwnie. Zadania staną się teraz 
bardziej   pilne   niż   kiedykolwiek   do   tej   pory,   bez 
względu na to jaki będzie rezultat ataku. Jego wyniku 
nikt nie jest w stanie przewidzieć – ani Pentagon, ani 
CIA, ani ktokolwiek inny. Alternatywy rozciągają się 
od przerażającej katastrofy humanitarnej – o prawdo-
podobieństwie której ostrzegały organizacje humani-
tarne   działające   w   Iraku,   do   relatywnie   łagodnych 
konsekwencji – lecz nawet jeżeli nikomu nie spadnie 
włos   z   głowy,   w   żaden   sposób   nie   umniejsza   to 
zbrodni tych, którzy dla realizacji swych haniebnych 
celów   gotowi   są   narazić   bezbronnych   ludzi   na   tak 
straszne ryzyko.                  

Upłynie sporo czasu zanim można będzie dokonać 

wstępnej oceny rezultatów ataku. Jednym z doraźnych 
zadań  jest  dostarczenie  środków  pomocy  dla  złago-
dzenia jego skutków. Chodzi głownie o zaspokojenie 
potrzeb ofiar, nie tylko tej wojny lecz również złośli-
wych   i   destrukcyjnych   sankcji   narzuconych   przez 
Waszyngton w ciągu poprzednich dziesięciu lat, które 
zniszczyły   społeczeństwo   obywatelskie,   wzmocniły 
rządzącego tyrana i zmusiły ludność do zdania się na 
niego, aby przeżyć. Jak wskazywano przez lata, sank-
cje podkopały nadzieje, że Saddama Husajna spotka 
los innych, nie mniej niż on brutalnych i krwawych 
tyranów.  Należących do tej strasznej galerii zbrodnia-
rzy, popieranych przez będących teraz u steru w Wa-
szyngtonie, aż do ostatnich dni ich krwawych rządów 
– wśród nich  Ceausecescu, by  wskazać  tylko jeden 
oczywisty i adekwatny przykład.            

Zwykła   przyzwoitość   nakazywałaby   wypłatę   ol-

brzymich reparacji wojennych przez  USA, a wobec 
ich braku  – przynajmniej  zapewnienie  dopływu po-
mocy dla Irakijczyków, aby mogli odbudować znisz-
czenia w sposób wybrany przez nich samych, a nie 
narzucony   przez   ludzi   z   Waszyngtonu   i   Crawford 
(rancho Busha w Teksasie) – wierzących, iż władza 
opiera się na lufach karabinów.

Pojawiły się zagadnienia o charakterze fundamen-

talnym i dalekosiężnym. Skala sprzeciwu wobec in-
wazji na Irak nie ma precedensu w historii. Właśnie 
dlatego  Bush  musiał  spotkać   się   ze   swoimi  dwoma 
kumplami w amerykańskiej bazie wojskowej położo-
nej   na   wyspie,   gdzie   znajdowali   się   w   bezpiecznej 
odległości od zwykłych ludzi.  Protesty skupiają się na 
ataku na Irak, lecz dotyczą również kwestii o znacznie 
szerszym   charakterze.   Narasta   obawa   przed   potęgą 
Stanów   Zjednoczonych   uważaną   –   prawdopodobnie 
przez zdecydowaną większość – za największe zagro-

żenie dla pokoju w skali globalnej. Dostępne obecnie 
środki masowej zagłady, gwałtownie stając się coraz 
bardziej   śmiercionośne   i   złowieszcze,   sprawiają,   że 
zagrożenie   dla   pokoju   jest   zagrożeniem   dla   życia 
w ogóle. 

Strach przed rządem USA nie jest oparty jedynie 

na   fakcie   dokonania   inwazji,   lecz   na   całokształcie 
okoliczności   które   do   niej   doprowadziły   –  otwarcie 
deklarowanej   determinacji   by   rządzić   światem   przy 
użyciu   siły,   stanowiącej   jedyny   wymiar   w   którym 
potęga   Stanów   Zjednoczonych   zdecydowanie   przo-
duje   oraz   pilnowaniu   aby   ta   dominacja   nie   została 
nigdy zagrożona. Wojny prewencyjne mogą  być to-
czone z zastrzeżeniem, że są one faktycznie prewen-
cyjne, a nie są wojnami mającymi zniszczyć siłę mili-
tarną   wroga   (pre–emptive).   Jakiekolwiek   argumenty 
zostałyby   użyte   dla   uzasadnienia   wojny   mającej 
zmiażdżyć przeciwnika – nie sprawią one by zmieściła 
się ona w zdecydowanie odmiennej kategorii wojen 
prewencyjnych – jest to użycie sił militarnych w celu 
usunięcia   urojonego   lub   świadomie   wymyślonego 
zagrożenia.

Otwarcie   głoszonym   celem   jest   powstrzymanie 

wyzwań rzuconych  potędze, pozycji i prestiżowi Sta-
nów   Zjednoczonych
.   Każde   takie   wyzwanie,   obecne 
czy przyszłe lub jego oznaki, zostanie skonfrontowane 
z   przytłaczającą   siłą   przez   rządzących   państwem, 
które wyraźnie wyprzedza wszystkie pozostałe kraje 
(ujęte   łącznie)   w   wydatkach   na   środki   przemocy 
i wkracza na nowe niebezpieczne ścieżki – dla przy-
kładu – prace nad stworzeniem śmiercionośnej broni 
umieszczonej   w   przestrzeni   kosmicznej,   pomimo 
niemal jednogłośnego sprzeciwu reszty świata.     

Warto pamiętać, że słowa które zacytowałem nie 

zostały   wypowiedziane   przez   Dicka   Chenney'a   czy 
Donalda Rumsfelda lub innego z radykalnych ekstre-
mistów będących obecnie u władzy. Są to słowa sza-
nowanego męża stanu – Deana Achesona sprzed 40 
lat, gdy był on wysokim rangą doradcą w administra-
cji   Kennedy'ego.   Usprawiedliwiał   on   w   ten   sposób 
działania USA przeciwko Kubie – wiedząc, że mię-
dzynarodowa kampania terrorystyczna skierowana na 
zmianę   reżimu  doprowadziła   świat   na   skraj   totalnej 
wojny   nuklearnej.   Niemniej   jednak,   wskazywał   on 
Amerykańskiemu   Stowarzyszeniu   Prawa   Międzyna-
rodowego, iż nie powstają żadne zagadnienia prawne 
związane   z   reakcją   Stanów   Zjednoczonych   na   wy-
zwania rzucone ich   potędze, pozycji i prestiżowi   – 
reakcji polegającej na atakach terrorystycznych i woj-
nie ekonomicznej przeciwko Kubie.  

Przytoczyłem te fakty, aby przypomnieć, że oma-

wiane zagadnienia są głęboko zakorzenione. Obecna 
administracja   znajduje   się   na   pozycjach   ekstremi-
stycznych gdy chodzi o pełne spektrum  planowania 
politycznego,   a   jego   awanturniczość   i   inklinacja   do 
stosowania   przemocy   są   szczególnie   niebezpieczne. 
Lecz polityczne spektrum nie jest zbyt szerokie i do-
póki te głębsze problemy nie zostaną właściwie  roz-
strzygnięte, możemy być pewni, że inni ultrareakcyjni 

13

background image

ekstremiści zdobędą władzę nad potężnymi środkami 
zniszczenia i represji.      

Imperialne   ambicje  sprawujących   władzę,   jak 

wprost   bywają   określane,   spowodowały   opór   na 
całym   świecie,   jak   również   wśród   głównego   nurtu 
establishmentu   w   kraju.   Oczywiście   w   innych 
miejscach   reakcje   są   nasycone   głębszą   obawą, 
zwłaszcza wśród  tych którzy zazwyczaj byli ofiarami. 
Zbyt   dobrze   znają   historię,   zbyt   dotkliwie   jej 
doświadczyli   aby   znaleźć   ukojenie   w   egzaltowanej 
retoryce.   Zbyt   wiele   jej   już   słyszeli   przez   stulecia, 
wówczas   gdy   byli   podbijani   przez   klub   zwany 
cywilizacją.   Kilka   dni   temu,   jeden   z   przywódców 
ruchu   opozycji   przeciwko   wojnie,   w   skład   którego 
wchodzą rządy krajów zamieszkałych przez większą 
część ludności świata – określił administrację Busha 
jako bardziej agresywną niż Hitlera. Tak się składa, że 
jego   dotychczasowa   postawa   była   bardzo 
proamerykańska   i   jest   zaangażowany   w   liczne 
międzynarodowe projekty ekonomiczne wprowadzane 
przez Waszyngton. Nie ulega wątpliwości, że mówi on 
nie   tylko   w   imieniu   tych   którzy   tradycyjnie   są 
ofiarami, lecz również w imieniu wielu spośród tych 
którzy byli zazwyczaj agresorami.

Łatwo jest żyć dalej, ale ważne jest aby przemy-

śleć te problemy dogłębnie – z uwagą i uczciwością. 
Zanim jeszcze rząd Busha mocno zwiększył te obawy 
w ostatnich miesiącach, wywiad i specjaliści w zakre-
sie   stosunków   międzynarodowych   informowali   każ-
dego   kto   chciał   słuchać,   że   doktryny   polityczne 
wprowadzane  przez Waszyngton mogą  spowodować 
wzrost terroru i rozprzestrzenianie się broni masowej 
zagłady – jako odwet lub po prostu sposób odstrasza-
nia. Są dwa sposoby w jaki Waszyngton odpowiada na 
zagrożenia   spowodowane   swoimi   działaniami   lub 
zaskakującymi proklamacjami.  Pierwszym sposobem 
jest uśmierzenie zagrożeń przez zwrócenie uwagi na 
swoje prawnie uzasadnione krzywdy i zgoda na zosta-
nie cywilizowanym członkiem światowej społeczności 
oraz okazywanie pewnego szacunku dla światowego 
porządku   i   jego   instytucji.   Drugim   sposobem   jest 
stworzenie groźnych instrumentów zniszczenia i do-
minacji   –   tak   że   każde   rzucone   wyzwanie,   bez 
względu no to jak odległe, może zostać zmiażdżone – 
prowokując kolejne jeszcze większe wyzwania.   Ten 
sposób postępowania stwarza poważne zagrożenie dla 
społeczeństwa Stanów Zjednoczonych i całego świata 
– może też z dużym prawdopodobieństwem doprowa-
dzić do zagłady życia na Ziemi – i nie są to tylko 
bezpodstawne spekulacje.             

Ostatecznej   wojny   nuklearnej   udało   się   w   prze-

szłości   uniknąć   niemal   cudem,   zaledwie   kilka   mie-
sięcy   przed   przemówieniem  Achesona,   by   wskazać 
tylko jeden przykład, który jeszcze dzisiaj powinien 
być   dość   świeży   w   naszej   pamięci.   Zagrożenia   są 
jednak poważne i wciąż narastają. Świat ma istotne 
powody by przyglądać się temu co dzieje się w Wa-
szyngtonie   z   lękiem   i   obawami.   Obywatele   Stanów 
Zjednoczonych są tymi, którzy mają największe moż-

liwości aby rozwiać te lęki i kształtować przyszłość 
pełną nadziei i konstruktywnych rozwiązań. 

Jest to kilka spośród ważnych problemów o któ-

rych istnieniu musimy pamiętać obserwując nieprze-
widywalny  przebieg  wydarzeń  –   gdy  najgroźniejsza 
potęga militarna w historii ludzkości została rzucona 
przeciwko   bezbronnemu   przeciwnikowi   przez   poli-
tycznych   przywódców,   którzy   zgromadzili   już   na 
swoich  kontach  przerażające  dowody  barbarzyństwa 
i zniszczeń, których dokonali odkąd przejęli stery wła-
dzy ponad 20 lat temu. 

PoProstu  (http://poprostu.pl)   to   [był]   polski 

niezależny serwis internetowy. Nie ma on charakteru 
komercyjnego, nie czerpiemy z jego istnienia żadnych 
zysków.   Dzięki   temu   a   także   z   tej   racji,   że   nie  
reprezentujemy żadnej organizacji ani jedynie słusznej 
ideologii, mamy szansę pozostać niezależni zarówno 
wobec   środowisk   wolnościowych   jak   i   względem 
wszystkich czynników, które mają wpływ na oficjalny  
obieg informacji. Nie oznacza to jednak, że rościmy 
sobie tutaj prawo do wyimaginowanej obiektywności, 
jesteśmy   subiektywni   zarówno   w   ocenach,   jak 
i w naszej wizji świata. Pamiętajcie o tym. 

14


Document Outline