Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
IV.164)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga IV - Trzeci
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
164. JEZUS
MÓWI O OBOWIĄZKACH TEŚCIOWEJ I SYNOWEJ
Napisane 7 sierpnia 1946. A,
8883-8893
Góry
zalesione i żyzne, na których leży Giszala,
ofiarowują odpoczynek wśród zieleni, wiatru, wód oraz wciąż wspaniałych
i
odmiennych widoków, zmieniających się w zależności od tego, czy droga
zakręca
w tym czy innym kierunku geograficznym. Na północy jest ciąg szczytów
porośniętych
bardzo różnorodnymi drzewami. Można by rzec, że ziemia wznosi się tam
ku
lazurowi firmamentu. Zdaje się mu ofiarowywać całe piękno swej zieleni,
we
wdzięcznym hołdzie za wodę i promienie słońca, jakie od niego otrzymuje.
Na
północnym wschodzie spojrzenie zatrzymuje się
oczarowane klejnotem wielkiego Hermonu. Jego kolory zmieniają się w
zależności
od pory dnia i światła. Wznosi on swój najwyższy szczyt, podobny do
gigantycznego obelisku z diamentu, opalu, bardzo bladego szafiru lub
łagodnego
rubinu, lub ledwie zahartowanej stali, zależnie od tego czy słońce go
właśnie
całuje, czy też go już opuszcza. Postrzępione obłoki, przygnane
wiatrem,
igrają ze światłem na wiecznych śniegach góry. Na zboczach – szmaragd
wyżyn,
wierzchołków, kotlin i szczytów, formujących podstawę królewskiego
giganta. Po zwróceniu się nieco bardziej ku wschodowi widać ciągnącą
się
tam rozległą zieloną wyżynę Gaulanitis i Auranicji. Jej wschodni
kraniec
ograniczają góry zacierające się w dalekiej mgle. Na zachodzie zaś
odmienna
zieleń zaznacza dolinę Jordanu. Bliżej, wspaniałe jak dwa szafiry, dwa
jeziora. Pierwsze to Meron. Formuje nieduży okrąg na silnie nawodnionej
równinie.
Drugie – Tyberiadzkie. Jest niewyraźne jak delikatny pastel pośrodku
otaczających
je wzgórz. Różnią się kształtem i barwą, i wiecznie zielonymi brzegami.
Wschodni
brzeg jest jak sen, zarośla palm falują na
bliskich zboczach pod wpływem bryzy. Swym wdziękiem przypomina nasze
najpiękniejsze
jeziora, spokój wód, uprawy na brzegach. A dalej, na południu, Tabor ze
swym
charakterystycznych szczytem i mały Hermon, cały zielony. Czuwa nad
równiną
Ezdrelonu, której rozległość mierzy się kadrem horyzontu. Nie przerywa
jej
żadne górskie wzniesienie. I jeszcze dalej, ku południowi, wyniosłe i
potężne
góry Samarii. Giną z zasięgu wzroku w kierunku Judei. Nie widać stąd
jedynie strony zachodniej. Powinna się tam znajdować góra Karmel i
równina
ciągnąca się ku Ptolemaidzie, skryta przez łańcuch gór jeszcze wyższych
niż te, które zakrywają widok. Rozciąga się stąd jeden z
najpiękniejszych
widoków Palestyny.
Jezus
idzie górską drogą czasem sam, czasem w towarzystwie
tego czy tamtego apostoła. Zatrzymuje się, aby pogłaskać dzieci
jakiegoś
pasterza, bawiące się przy stadzie. Przyjmuje mleko ofiarowane mu przez
pasterza [ze słowami]:
«Dla Ciebie i dla Twoich...»
Rozpoznał
w Jezusie Rabbiego opisanego mu przez tych, którzy
Go już widzieli.
Innym
razem słucha staruszki. Nie wiedząc, kim On jest,
opowiada Mu ona o rodzinnych troskach, jakie wywołuje jej synowa,
kłótliwa i
nie okazująca jej szacunku.
Pocieszając
staruszkę, Jezus prosi ją usilnie o cierpliwość,
żeby przez swoją dobroć wywołała dobroć w synowej: «Musisz być dla niej
matką, nawet jeśli ona nie jest dla
ciebie córką. Powiedz szczerze: gdyby zamiast synową była twoją córką,
czy jej wady wydawałyby ci się tak samo poważne?»
Staruszka
zastanawia się, a potem wyznaje:
«Nie... Córka to zawsze córka...»
«A gdyby jedna z twoich córek mówiła
ci, że w domu jej
małżonka teściowa źle ją traktuje, co byś powiedziała?»
«Że jest niedobra. Powinna
bowiem nauczyć ją zwyczajów domu – bo każdy dom ma swoje – z dobrocią,
zwłaszcza gdy małżonka jest młoda. Powiedziałabym, że powinna sobie
przypomnieć czas, kiedy sama była nowo zaślubioną małżonką i jak była
rozradowana miłością swej teściowej – o ile miała dość szczęścia, żeby
na dobrą trafić – albo jak cierpiała, jeśli miała złą teściową. I żeby
nie wywoływała cierpienia, którego sama nie miała, lub żeby nie
wywoływała
cierpienia, bo sama wie, co znaczy tak cierpieć. O! Broniłabym mojej
córki!»
«Ile lat ma twoja synowa?»
«Osiemnaście,
Rabbi. Poślubiła Jakuba przed trzema laty.»
«Bardzo
młodo. Jest wierna swemu mężowi?»
«O, tak!
Zawsze jest w domu. To sama miłość dla niego i
małego Lewiego, i dla córeczki, malutkiej, która się nazywa Anna jak
ja.
Urodziła się na Paschę... Jest taka piękna!...»
«Kto
chciał, żeby się nazywała Anna?» [– pyta Jezus.]
«No...
Maria! Lewi to było imię teścia i Jakub dał je
pierworodnemu. A Maria, kiedy urodziła dziewczynkę, powiedziała: ‘Jej
damy
imię twojej matki’.»
«I to ci
się nie wydaje miłością i szacunkiem?»
Staruszka
zastanawia się... Jezus ponagla ją:
«Uczciwa, cała oddana swemu domowi, czuła małżonka i
kochająca matka, zatroskana o sprawienie ci przyjemności... Mogła dać
córce
imię własnej matki, a ona dała twoje. Oddaje cześć twemu domowi przez
swe
zachowanie...»
«O! To
tak! Nie jest jak ta nieszczęśliwa Jizabel.»
«Skąd
więc te utyskiwania i te skargi na jej temat? Czy
nie wydaje ci się, że używasz dwóch miar, oceniając synową inaczej niż
oceniłabyś własną córkę?» [– pyta dalej Jezus.]
«To
znaczy... to... ona zabrała mi miłość syna. Przedtem
był cały dla mnie, teraz ją kocha bardziej niż mnie...» [– wyznaje
staruszka.]
Wieczna
prawdziwa przyczyna uprzedzeń teściowych wylewa się
w końcu z serca staruszki, razem z potokiem łez płynących z oczu.
[Jezus
pyta dalej:]
«Czy
twój syn w czymś ci uchybia? Lekceważy cię, odkąd
się ożenił?»
«Nie.
Nie mogę tego powiedzieć. Ale w końcu on teraz należy
do żony...» – jęczy i płacze jeszcze głośniej.
Jezus
uśmiecha się łagodnie i ze współczuciem wobec
zazdrosnej staruszki. Ale ponieważ zawsze jest łagodny, nie czyni jej
wyrzutów.
Współczuje cierpieniu matki i usiłuje je złagodzić. Kładzie rękę na
ramieniu staruszki, jakby po to, aby ją prowadzić, bo łzy zalewają jej
oczy.
Być może robi też to w tym celu, aby jej dać odczuć przez ten kontakt
tak
wielką miłość, żeby od niej wyzdrowiała i została pocieszona. Mówi do
niej:
«Matko,
czy to niedobrze, że tak jest? Twój mąż postępował
tak z tobą, a jego matka posiadała go nadal. Nie został stracony, jak
mówisz
i jak myślisz, lecz pomniejszył swą miłość do matki, bo twój małżonek
dzielił ją pomiędzy swoją matkę i ciebie. A ojciec twego męża przestał
całkowicie należeć do swej matki, aby kochać matkę swoich dzieci. I tak
było
we wszystkich poprzednich pokoleniach, przez wieki, od Ewy, pierwszej
matki. Ona
też widziała, jak jej dzieci dzielą z małżonkami swą miłość, którą
najpierw miały wyłącznie dla swych rodziców. Ale czy Księga Rodzaju nie
mówi:
„Oto w końcu kość z moich kości i ciało z mojego ciała... Mężczyzna
opuści dla niej swego ojca i matkę i połączy się ze swą żoną, i dwoje
będą
stanowić jedno ciało”? Powiesz: „To były słowa człowieka”. Tak, ale
jakiego człowieka? Był w stanie niewinności i łaski. Odbijał więc bez
cienia Mądrość, która go stworzyła, i znał prawdę o niej. Dzięki łasce
i niewinności posiadał także inne dary Boże w całkowitej pełni. Jego
zmysły
były poddane rozumowi, miał ducha, którego nie zaślepiały opary
rozwiązłości.
Dzięki wiedzy odpowiadającej jego stanowi wypowiadał słowa prawdy. Był
więc
prorokiem, bo – jak wiesz – prorok oznacza mówiącego w imieniu
drugiego. Prawdziwi
zaś prorocy mówią zawsze o rzeczach odnoszących się do
ducha i do przyszłości,
nawet jeśli pozornie odnoszą się do teraźniejszości i ciała. W
grzechach
ciała i wydarzeniach obecnego czasu znajdują się zarodki przyszłych
kar. A
wydarzenia przyszłe mają korzenie w dawnym wydarzeniu: na przykład
przyjście
Zbawiciela ma u źródeł winę Adama. Kary Izraela, przepowiedziane przez
proroków, mają korzenie w postępowaniu Izraela. Poruszający wargami
proroków,
aby mówili o sprawach duchowych, nie może być nikim innym jak tylko
Duchem
wiecznym, który widzi wszystko w wiecznej teraźniejszości. I to Duch
Wieczny
mówi w świętych, gdyż nie może mieszkać w grzesznikach. Adam był
święty.
To znaczy, że sprawiedliwość w nim była pełna i posiadał wszelkie
cnoty,
gdyż Bóg wlał w Swe stworzenie pełnię Swoich darów. Obecnie człowiek,
aby
dojść do sprawiedliwości i do posiadania cnót, musi się wiele
natrudzić,
bo nosi w sobie zarzewie zła. W Adamie jednak to zarzewie nie istniało.
Przeciwnie, miał łaskę czyniącą go nieco niższym od swego Stwórcy. Jego
usta wypowiadały więc słowa łaski. Jest to zatem słowo prawdy:
„Człowiek
opuści swego ojca i matkę dla żony i połączy się z żoną tak ściśle, że
będą stanowić jedno ciało”. To jest tak bezwzględne i prawdziwe, że
Najlepszy, aby pocieszyć ojców i matki, dał potem w Prawie czwarte
przykazanie: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. To przykazanie nie
kończy
się z zaślubinami, lecz obowiązuje także po ślubie. Przedtem,
instynktownie, dobrzy czcili rodziców nawet po opuszczeniu ich dla
założenia
nowej rodziny. Od czasu Mojżesza jest to nakaz Prawa. A ma to na celu
złagodzenie
boleści rodziców, o których dzieci po zaślubinach zbyt często
zapominały.
Prawo nie zniweczyło jednak proroczych słów Adama: „Mężczyzna dla swej
żony
opuści ojca i matkę”. Było to słowo sprawiedliwe i żyjące:
odzwierciedlało
myśl Boga. A myśl Boga jest niezmienna, gdyż jest doskonała. Ty, matko,
musisz więc przyjąć bez egoizmu miłość twego syna do jego żony, a też
będziesz
święta. Każda ofiara jest nagradzana już na tej ziemi. Czyż nie jest ci
miło
całować wnuki, dzieci twego syna? I czy nie będzie spokojny wieczór
twego życia
i ostatni sen, z bliską i delikatną miłością córki zajmującej miejsce
tych, których już nie masz w domu...?»
«Skąd
wiesz, że moje córki, wszystkie starsze od chłopca,
są zamężne i daleko stąd?... Ty też jesteś prorokiem? Jesteś rabbim.
Wskazują na to węzły Twej szaty. A nawet gdybyś ich nie posiadał, Twoje
słowa
świadczyłyby o tym, gdyż mówisz jak wielki doktor. Czyżbyś był
przyjacielem Gamaliela? On był tu przedwczoraj. Teraz nie wiem... Miał
ze sobą
wielu rabbich i wielu ulubionych uczniów. Ale może Ty przybyłeś
później...»
«Znam
Gamalilea, ale nie idę na spotkanie z nim. Nawet nie
wchodzę do Giszali...» [– odpowiada Jezus.]
«Kimże
więc jesteś? Z pewnością rabbim i przemawiasz
jeszcze lepiej niż Gamaliel...»
«A zatem czyń, co ci powiedziałem,
a osiągniesz spokój. Żegnaj, matko. Ja idę dalej. Ty z pewnością
wchodzisz
do miasta.»
«Tak...
Matko?... Inni rabbi nie są tak pokorni wobec
ubogiej niewiasty... Z pewnością ta, która Ciebie nosiła, jest bardziej
święta
od Judyty, skoro dała Ci serce tak łagodne wobec każdej istoty.»
«Jest
święta, to prawda» [– przyznaje Jezus.]
«Powiedz
mi, jak się nazywa.»
«Maryja.»
«A Ty?»
«Jezus.»
«Jezus!...»
– staruszka jest zaskoczona. Nowina ją
paraliżuje i zatrzymuje w miejscu.
«Żegnaj,
niewiasto. Pokój niech będzie z tobą.»
I Jezus
odchodzi szybko, niemal biegiem, nim kobieta
przytomnieje. Apostołowie podążają za Nim takim samym krokiem, aż szaty
trzepoczą im na wietrze. Ścigają ich daremne krzyki niewiasty, która
błaga:
«Zatrzymajcie się! Rabbi
Jezusie! Zatrzymaj się! Chcę Ci coś powiedzieć...»
Zwalniają
kroku, gdy liście porośniętych lasem wzgórz
ukrywają ich na nowo i gdy z tej górskiej ścieżki nie widać już drogi
wiodącej
do Giszali.
«Jakże
dobrze mówiłeś do tej niewiasty» – odzywa się
Bartłomiej.
«Pouczenie
doktora! Szkoda, że była sama...» – zauważa
Jakub, syn Alfeusza.
«Muszę
zapamiętać te słowa...» – woła Piotr.
«Niewiasta
pojęła lub była bliska zrozumienia, [kim jesteś],
gdy się dowiedziała, jakie jest Twoje Imię... Teraz powie o Tobie w
mieście...»
– stwierdza Tomasz.
«Oby nie
poruszyła os i oby ich nie wypuściła naszymi śladami!»
– szepcze Judasz z Kariotu.
«O! Już
jesteśmy daleko!... A ponieważ idziemy lasami,
nie zostawiamy śladów. Nie będą nam przeszkadzać» – mówi
optymistycznie Andrzej.
«A nawet
gdyby tak było!... Odbudowałem pokój w jednej
rodzinie» – odpowiada Jezus wszystkim.
«Ale
jakież one są! Wszystkie teściowe – podobne!» –
odzywa się Piotr.
«Nie.
Poznaliśmy też dobre. Pamiętasz teściową Jeruzy z
Dok? A teściowa Dorki z Cezarei Filipowej?»
«Ależ
tak, Jakubie... Jest kilka dobrych...» – przyznaje
Piotr, ale z pewnością myśli, że jego teściowa to męczarnia.
«Zatrzymajmy
się tu i zjedzmy coś. Potem odpoczniemy i na
noc dojdziemy do wioski w dolinie» – nakazuje
Jezus.
Zatrzymują się w małej zielonej
kotlinie, która wygląda
jak wnętrze wielkiej szmaragdowej muszli, inkrustowanej u góry,
otwartej na
przyjęcie pielgrzymów do swego spokoju. Pomimo [upalnej] pory dnia
światło
jest łagodne z powodu wysokich i potężnych drzew, które formują nad
łąką
szumiące sklepienie. Wiatr przebiegający po górach łagodzi temperaturę.
Spomiędzy dwóch ciemnych skał wypływa srebrzystą strużką strumyczek
wody.
Śpiewa łagodnie, gubiąc się pośród gęstych traw w miniaturowym korycie,
jakie sobie wyżłobił. To strużka szeroka jak dłoń i cała okryta trawami
na brzegach, poruszającymi się na w lekkim wietrze. Potem spada małą
kaskadą
na niżej położony występ. Między dwoma potężnymi pniami ukazuje się
horyzont, zamglony i daleki. Widać tam góry Libanu... cudowny widok...
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
04 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiOr07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi04 kruchosc odpuszczania rodz2Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowychKNR 5 04egzamin96 06 04więcej podobnych podstron