Rafał A. Ziemkiewicz
Strefa jest w nas
Lubię usiaść sobie w fotelu, zapalić fajkę i podumać. Kiedy ma się już
na koncie kilka nie najlepszych książek i kombinuje się nad następ-
nymi, warto zastanowić się czasem nad swoją pracą, nad konwencją,
którą się uprawia, nad tym, co już zostało w niej zrobione wystarcza-
jąco dobrze, a oc jeszcze czeka na swego autora. tekst, który prezentu-
ję poniżej, powstał w efekcie tych właśnie rozmyślań. Nie jest to żad-
na wypowiedz młodego-obiecującego, nie jest to też krytyka literacka
w ścisłym tego słowa znaczeniu. Pozwalam sobie sprzedać swoje re-
fleksje o fantastyce socjologicznej w nadziei, że komuś się przydadzą.
Choćby do tego, by mógł stwierdzić, że błądzę i znalezć drogę, która
lepiej od wskazanych przeze mnie doprowadzi do celu.
Fantastyka socjologiczna stanowi objętościowo drobny procent
produkcji wydawniczej lat ostatnich. Mimo to chyba najsilniej zawa-
żyła na kształtowaniu się gatunku i najbardziej przyczyniła się do jego
przewartościowań. Wzbudziła niekłamany entuzjazm, jej mistrzowie
szybko zajęli miejsca uznanych sław polskiej SF. Na pewno jest tym
radzjem fantastyki, o którym najwięcej się ostatnio mówi i - zarazem
- o którym najmniej się pisze.
Jest to oczywiście paradoks tylko pozorny - o tym stanie rzeczy de-
cydują głównie względy natury pozamerytorycznej. Droga, na którą
musi wstąpić krytyk tego nurtu jest jeszcze bardziej kręta i kamieni-
sta od tej, która twierała się przed autorami social-fiction na przeło-
mie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Mimo wszystko jednak
wejść na nią trzeba, choćby przyszło nam długo kołować, nim trafi-
my na dogodne przejście przez spiętrzone głazy.
To, co dotąd o fantastyce społecznej napisano - w recenzjach, wy-
wiadach, dyskusjach, wreszcie w jednym, jak na razie, wnikliwie i sze-
roko omawiającym tę kwestię eseju ( Kilkunastu Hamletów Macieja
Parowskiego) - dotyczyło głównie korzeni konwencji, starało się wy-
jaśnić dlaczego się pojawiła i na czym w ogóle polega. Uważny czytel-
nik może zebrać te odłamki i złożyć sobie z nich w miarę pełny ob-
raz wzlotów social-fiction. Dowie się z nich, co w tej fantastyce uda-
ne i wybitne, co zadecydowało o jej sukcesie.
Mnie osobiście interesuje sprawa nieco inna. Czy Zajdel, Wnuk-Li-
piński, Oramus, Parowski i - w niektórych swych tekstach - Żwikie-
wicz, wyczerpali już tę studnię do dna, jak zdarza się czasem słyszeć?
Czy można pisać fantastykęsocjologiczną po nich, a jeśli można - to
jak uniknąć powtarzania się, na co skierować główny wysiłek. By od-
powiedzieć na to pytanie nie czuję się w obowiązku kreślić dokład-
nego obrazu social-fiction. To robota dla innych. Myślę zresztą, że w
przypadku tej fantastyki na uogólnienia i podsumowania jest jeszcze
grubo za wcześnie.
Fantastyka socjologiczna to - w największym skrócie - literatura o
systemach, opisująca szczegółowo światy i sposób ich funkcjonowa-
nia. Pod tym względem niewiele różni się od kasycznej SF złotego
wieku . Uwaga autorów i czytelników skupiona jest nadal na maszynie
- tyle, że idzie tu o ten szczególny rodzaj maszyny, jaką jest połeczeń-
stwo ujęte w karby cywilizacji technicznej. Zobaczmy tylko, jak często
opiera się na najprostszym z możliwych chwytów fabularnych - opo-
wieści, w której bohater poznaje prawdę o świecie i odkrywa rządzą-
ce nim prawa. Tak jest w Paradyzji , Limes Inferior , Sennych zwy-
cięzcach , Twarzą ku ziemi ...CZasem poznanie prawdy jest misją bo-
hatera i osią fabuły ( Paradyzja ), czasem snuję się on tylko bez wy-
raznego celu, a kolejne wtajemniczenia spadają mu na głowę wbrew
jego woli i chęci ( Twarzą ku ziemi ). Wyrusza w swą podróż z punk-
tu nie wiem do punktu wiem )bardzo celne streszczenie powie-
ści socjologicznych, dokonane przez Parowskiego we wspomnianym
już eseju) z różnych miejsc w społecznej hierarchii i z różnych przy-
czyn. Nie zmienia to faktu, że jest przede wszystkicm kamerą, mikro-
fonem, oraz maszynką do kojarzenia faktów i podawania wysnutych
z nich wniosków czytelnikowi. Wnętrze jego duszy pozostaje sprawą
nie można powiedzieć nieważną , ale na pewno drugorzędną.
Przykładem może najciekawszym niech będzie tu Deogracias z
Sennych zwyciezców Oramusa - młodziak, wchodzący w dorosłość
i szukający w niej miejsca dla siebie, zarazem ułomny i obdarzony
nadludzkimi zdolnościami. Przywołuję właśnie tę postać, bo jaskra-
wo widać w niej nie tylko ulubiony chwyt social-fiction, ale też naj-
częstsze jej tąpnięcie. Tak skrojony bohater mógłby stać się postacią
naprawdę dużego formatu, zwłaszcza, że zostaje w końcu postawiony
przed koniecznością dokonania wyboru między tymi, którzy manipu-
lują społeczeństwem i tymi, którzy są manipulowani. Wybór ten po-
winien stanowić koronę powieści, nadać jej sens głębszy od wszyst-
kiego, co wcześniej powiedziała. Zamiast tego książka urywa się na-
gle, jak ucięta nożem. Decyzję bohatera poznajemy, jej rzpyczyn, tego
co działo się w tym ekstermalnym momencie w jego duszy - nie. Wi-
dać nie o to autorowi chodziło. We wszystkich niemal powieściach so-
cjologicznych (celowo tu nie mieszam tu opowiadań - to inni auto-
rzy i co innego przyjdzie im wytknąć) wybór bohatera zostaje przy-
porządkowany fabule, musi być ktoś, kto system poznaje, patrzy na
niego z zewnątrz. Gdy w polu widzenia pojawiają się ludzie tworzą-
cy system i współuczestniczący w nim, służą jedynie jego fabularne
pionki, cofnięte do drugiego planu. Używając takich bohaterów moż-
na system opisać, zgoda. Ale zrozumienie go wymaga skupienia uwa-
gi na ludziach, którzy ten system tworzą i którzy wprawiają społecz-
ną machinę w ruch.
Zakończenia nie są zresztą najsilniejszą stroną socjologicznych po-
wieści. Rinah z Paradyzji , dowiedziawszy się wszystkiego, czego w
swej misji miał się dowiedzieć siada i zamyśla się głęboko. Baśniowa,
wzięta z zupełnie innej historii pointa Limes Inferior rzuca czytel-
nika w obszar czarnej rozpaczy i nie pointuje właściwie niczego. Wir
pamięci ucięty zostaje po zakończeniu pierwszej fabularnej sekwen-
cji, z miejsca otwierając ciąg dalszy ( Rozpad połowiczny , szczerze
go polecam). Neut z powieści Parowskiego odgrywa do końca narzu-
coną mu przez władców świata rolę i nie potrafi zdobyć się na nic,
poza kłamliwymi samousprawiedliwieniami. I tak dalej. Wydaje się, że
autorzy dostali zadyszki i musieli przystanąc w połowie zbocza (nie
jest to zarzut - i tak zaszli wyżej, niż dotąd wzrok sięgał). diagnoza
toczącej świat choroby postawiona została ostro i przejrzyście, po-
parta licznymi, przekonywującymi argumentami. Zaordynowania le-
ków jak dotąd nikt się nie podjął. Stąd końcowe uniki bądz urywanie
powieści bez próby zebrania jej wątków myślowych w jedne punkt.
Spróbował tego Zajdel w Paradyzji , lecz odpowiedz jest połowiczna
- wolno się spodziewać, że dopiero po wypaleniu dziur w pancerzu
sztucznej planety zaczęłaby się zabwa na całego. Stosunkowo najle-
piej sprawił się na tym polu Żwiczkiewicz, autor który fantastyki so-
cjologocznej nie uprawia, ale często o nią zawadza. Ale trzecia część
tryptyku Drugiej jesieni też nie domyka wszystkich pootwieranych
wcześniej drzwi.
Oczywiście, literatura powołana jest nie do udzielania odpowiedzi,
ale do zadawania pytań. Naprawdę jednak dobrze sformułowane py-
tanie zazwyczaj zawiera w sobie odpowiedz, lub przynajmniej jej za-
rodek. Fantastyka socjologiczna wyartykułowała najdobitniej te py-
tania o terazniejszość i przyszłość, które na przełomie lat siedemdzie-
siątych i osiemdziesiątych najboleśniej nurtowały Polaków. Zrobiła to
lepiej chyba, niż jakiekolwiek inne pisarstwo, na pewno w każdym ra-
zie z większym społecznym skutkiem. Jest to osiągnięcie główne i nie-
podważalne, przed którym można tylko schylić z szacunkiem głowę.
Czy jednak postawiono wszystkie pytania i czy sformułowano je w
sposób wystarczająco celny?
Sprawa kolejna: światy, jakie kreowane są w fantastyce socjologicz-
nej, wytwarzają w sobie mordercze dla jednostek ciśnienia. Ich miesz-
kańcy na każdym kroku poddawani są dramatycznym próbom, peł-
no tu dramatów i tragedii już nie tylko jednostek, ale całych społecz-
ności. tych tragedii jednak w utworach się nie wyczuwa, pozostają w
sferze domysłu, zarysowane, ale nie tknięte przez autorów. Funkcjo-
nowanie maszyny opisane jest ze spokojem naukowca, obserwujące-
go przez mikroskop konanie w męczarniach kolonii bakterii. Jeśli ktoś
zmiażdżony zostaje w trybach, powieść odnotowuje to sucho i rzeczo-
wo, jak przystało na badawczy raport. Poza jednym Oramusem auto-
rzy trzymają swoje emocje na wodzy, nie w nich widzą materiał lite-
racki. Wolą laboratoryjny spokój i naukowy obiektywizm. Nie wyda-
je się to najlepszą metodą. Prowadzi prostą drogą do literatury ułom-
nej, do zimnej wyrozumowanej żonglerki problemami. Jest to w ogó-
le grzech w polskiej SF częsty, najdotkliwiej ciążący nad twórczością
Lema, ale i jego następcom dający się we znaki. Lektura tak pisanych
utworów angażuje tylko szare komórki czytelnika, nie dając mu głęb-
szych przeżyć - w najlepszym wypadku oferuje mu tylko zaintrygo-
wanie fabułą. Nie jest to właściwym przyłożeniem akcentów. Jeszcze
gorzej, że podobnie jak autorzy zachowują się często powołane przez
nich do życia postaci, wyprane chemicznie z wszelkich właściwych
człowiekowi emocji i namiętności.
Zarzut ten trudno odnieść do całej fantastyki socjologicznej, raczej
tylko do większej części najwybitniejszych jej przedstawicieli. Pamię-
tajmy, że podjęło tę konwencję wielu autorów młodych, wchodzących
dopiero w szranki. Tym czego jak czego, ale emocji nie zabrakło, one
to właśnie stały się głównym materiałem ich twórczości, z koniecz-
ności ograniczającej się do form krótszych. Zgrzeszyli natomiast bra-
kiem tego, co starsi pisarze posiedli w nadmiarze - zastanowienia i
trzezwej rozwagi. Nie poparte nimi młodzieńcze pasje dały w sumie
efekt raczej mizerny.
Krytycy nie mieli dotąd serca, żeby skopać pozajdlowską młodzież
za popadnie w monotonne i irytujące na dłuższą metę schematy. Je-
śli któryś napomknął o nich, natychmiast obudowywał tę pretensję
licznymi ale za to... . I nic w tym dziwnego, skoro bowiem nie zdo-
łali dotąd fantastyki socjologicznej pochwalić za to, co w niej na po-
chwałę zasługiwało, nieporęcznie było im ją bić, nawet jeśli sama się
nadstawiała. Ciekawe, że wyręczyli ich w tym fanowie. Przypominam
sobie zamieszczony w którymś z Kwazarów artykuł Jacka B. Profa-
na Policja w krainie czarów . Tekst, z którym zgodzić się do końca
nie sposób, zwłaszcza z konkluzją, że wszystko co najlepsze ma już
fantastyka socjologiczna ze sobą i nie warto się nią więcej zajmować.
Stwierdzenie, że przytłaczająca większość pozajdlowskich tekstów to
dość proste wariacje na temat mamy sobie totalitaryzm , było jed-
nak słuszne, choć nie mówiłbym tu o naśladownictwie - teksty te po-
wstały niezależnie, zbieżności w nich wynikły z podobnych doświad-
czeń debiutantów.
Zresztą sami autorzy dość szybko skontatowali, że ślady pałek na
plecach, choćby najbardziej bolesne, nie są jeszcze wystarczającą prze-
pustką do literatury. Faktu, że nowych tekstów social-fiction pojawia
się ostatnio bardzo mało nie uznałbym jednak za dowód słuszności
zawartego w Kwazarze apelu o nierozmienianie Zajdla na drobne.
Przynajmniej część mlodzieży wykrzyczała się już, teraz nabiera od-
dechu by przemówić. Wolno mieć nadzieję, że oprócz goryczy i żalu
będą mieli także do sprzedania trochę przemyśleń.
Zwłaszcza, że krańcowy przerost czucia i wiary (czy raczej niewia-
ry) nad rozumem wpycha nieuchronnie autora w objęcia fantastycz-
nonaukowego dadaizmu, określanego mianem konwencji punk .
warto tu o niej napomknąć, gdyż wyrosła z fantastyki socjologicznej,
a ściślej z tego, co najbardziej w social-fiction kłuło w oczy odmien-
nością od modelu klasycznej SF.
Nie chodzi o krytykowanie punkarstwa. To oczywiście łatwe, aż za
łatwe, żeby się za taką robotę brać. Przekonanie, że wszyscy są podli,
wszystkie ideały gówno warte i w ogóle, że wszystko to syf i nic, tyl-
ko prać po mordach, nie jest rzecz jasna, żadnym literackim paliwem.
Punk niczego szczególnie udanego nie wydał, gdyż z założenia nie był
do tego zdolny. Mimo wszystko mam do tych tekstów, pełnych rynsz-
tokowych bluzgów i chlastania się laserowymi mojkami niezniszczal-
ny sentyment. Punk musi w SF umrzeć, zrobił jednak, oprócz zbul-
wersowania co starszych pań w redakcjach, sporo dobrego i trzeba
wreszcie oddać punom co punkowskie. Po zimnym, kostycznym spo-
sobie referowania, obowiązującym w naszej SF przez prawie trzydzie-
ści lat, pokazali oni, że można pisać fantastykę inaczej, nasycić ją naj-
gorętszymi emocjami wspólnymi dla autorów i czytelników.
Dlaczego jest to dla mnie tak istotne, dlaczego literaturę w typie le-
mowskim, wyspekulowaną na zimno, uważam za ułomną? wydaje się,
że bez wniknięcia w sferę irracjonalnych doznań i zachowań człowie-
ka sformułowanie pytań o sens systemów nie jest do końca możliwe.
Maszyna społeczna trudna jest do zrozumienia, powstaje przecież sa-
morzutnie, jako wypadkowa rozmaitych prądów i działań, nierzadko
nawet silnych osobowości, z których każda działa spontanicznie i z
pobudek nie do końca sobie uświadomionych. Namiętności, emocje,
irracjonalne odruchy mają w tej konstrukcji spory udział.
Przyjrzyjmy się społeczeństwom kreowanym przez fantastykę so-
cjologiczną. Do repfekcji doprowadzono w niej opis funkcjonowania
systemu, technologię elektronicznej indoktrynacji, manipulacji spo-
łecznymi odruchami, zastraszania, kłamstwa. W żadnej natomiast po-
wieści socjologicznej nie postawiono pytania o ISTOT maszyny, o
to skąd się wzięła i komu naprawdę służy. Jest to główna mielizna w
tym nurcie, którą trzeba by solidnie oznakować, żeby nie wbijali się
na nią kontynuatorzy. Doskonale ją widać jeśli przyjrzymy się jednej
ze spraw, zdawałoby się, dla social-fiction zasadniczych. Kim są wła-
ściwie ONI? Przeważnie - obcymi, przybyszami z głębin kosmosu.
Niedobrze, to unik. Ale niech będzie - po co IM to właściwie było,
jaki w tym mają interes? Czy gnębią ludzi tylko ze zwykłej, kosmicz-
nej złośliwości, z której zrobili sobie ideologię? Nie, tak nie można. SF
to nie bajka, tu musi być wiadomo, dlaczego smoki mają upodobanie
do spożywania dziewic, dlaczego właśnie dziewic, a nie zielonookich
blondynek pomiędzy 20 a 21 rokiem życia? Równie uproszczone od-
powiedzi dostajemy, kiedy ONI okazują się być ludzmi. O właścicie-
lach planety Ksi i Paradyzji wiemy tylko tyle, że kosztem swych nie-
wolników mieszkają w pałacach i zażerają się kawiorem. Skryci przed
wzrokiem poddanych członkowie elity Twarzą ku ziemi w zamian
za sprzedanie się systemowi otrzymują możliwość... obcowania z za-
bytkami, ze sztuką dawnych wieków. Powieść Parowskiego - ustępują-
ca wprawdzie Wirowi pamięci wartkością fabuły, Arsenałowi stop-
niem nasycenia tekstu emocjami, Limes Inferior precyzją opisu sys-
temu, ale za to bijąca je na głowę portretem psychologicznym boha-
tera - gdy chwycić ją od tej właśnie strony, pruje się jak koronka, od-
słaniając umowność litrackiej przypowieści. Nie jest to chyba najlep-
sza konwencja dla SF.
Wspólne jest dla wszystkich dokonań socjologicznej SF milczące
założenie, że ci, którym ludzkość zawdzięcza cały ten pasztet byli po
prostu łajdakami (czyli - kim?) i stąd wszystkie nieszczęścia, wyda-
je mi się łatwizną, uproszczeniem. Gdybyż to tak było, że zło czynią
tylko ludzie sprzedani mu duszą i ciałem, o ileż piękniej wyglądał-
by dwudziestowieczny świat! Historia uczy czegoś wręcz przeciwne-
go. Największe podłości rodziły się często w efekcie szczytnych ide-
ologii, wdzierały się w życie pod hasłami wolności, sprawiedliwości i
powszechnego szczęścia. Jest jakiś mechanizm, który sprawia, że czę-
sto czynimy zło w najszlachetniejszych intencjach, wypada go zauwa-
żyć i spróbować określić. Twórcy najgorszych totalitaryzmów (choć
mówienie o jednostkach jako o ich twórcach jest dużym uproszcze-
niem) działali zawsze w imię dobra. Stwierdzenie, że była to tylko ob-
łuda jest wyjaśnieniem najprostszym, ale chyba zbyt prostym, żeby
na nim poprzestać.
Nie spóbowała polska fantastyka socjologiczna opisać społecznych
mechanizmów od tej strony. Zdarzało się, że ludzie uważający się za
twórców maszyny ginęli w jej trybach równie beznadziejnie, jak sze-
regowi niewolnicy, że wyrywała się ona spod wszelkiej kontroli, że
obłędny system stawał się sam w sobie panem i Bogiem świata, śle-
pym, bezrozumnym i niepokonanym. Tego autorzy socjologicznej
fantastyki nie dostrzegli, maszyna jest u nich zawsze tylko narzę-
dziem w czyichś rękach.
Pisarską łatwizną zalatuje mi Arsenał Oramusa, gdzie nakreśleni
grubą krechą bohaterowie mają niemalże wypisane na czołach pozy-
tywny - negatywny . Ja, podłe bałwaniszcze Bandaraala, idę pognę-
bić cnego Adama Nyada - zdaje się mówić Chief Tenega, niczym w
staroruskiej bylinie. Od początku wiadomo, kto ma całą rację, a kto
nie ma nawet jej pozozru i z góry ustawiony został przez autora na
wrażych pozycjach. Przypomina mi się zawsze nad tą powieścią mot-
to ze Zniewolonego umysłu Miłosza, w którym jeden mądry Żyd
powiada: Taki, co mówi, że ma 100% racji, to łobuz, straszny rabu-
śnik, najgorszy zbój (wybaczcie cytat z pamięci - jak to zwykle bywa
z dobrymi książkami, ktoś pożyczył i nie oddał). Aatwo i prosto pisze
się powieść, w której jedni mają rację, a drudzy nie. Kiedy racje roz-
łożone są równo po obu stronach, robi się już ciekawiej. ale prawdzi-
wy tragizm, godny literatury, rodzi się dopiero wtedy, gdy wszystkie
zwalczające się strony mają pełną, stuprocentową rację.
Być może w tym jest część pytania o istotę maszyny. W gruncie rze-
czy jest to pytanie o istotę człowieka, będącego zarazem jej twórcą,
materiałem i ofiarą. Na ile jest to pytanie o emocje i myśli jednostw-
ki, na ile pytanie o prawidłowości rządzące wielkimi zbiorowościa-
mi, na ile wreszcie o istotę człowieczeństwa jako takiego - nie wiem.
Wydaje się, że to jest właśnie ten wielki temat, dla którego stworzo-
na została fantastyka socjologiczna. Jeśli to sobie uświadomić, trud-
no twierdzić, że zrobiła już swoje.
Z drugiej strony, byłbym nieuczciwy twierdząc, że w ogóle go nie
tknęła. We wszystkich lepszych tekstach fantastyki socjologicznej było
coś z tych spraw, o których tu mówiłem (sam przecież na nie nie wpa-
dłem). Można domyślić się powodów, dla których Parowski bohate-
rem swej powieści uczynił takiego właśnie dość odrażającego typka,
pozbawionego woli i szlachetności. Można dośpiewać sobie pełniej-
szy obraz bohatera Całej prawdy o planecie Ksi . Można też zamy-
ślić się nad ostatnimi słowami Rozpadu połowicznego . Strefa jest
tutaj - powiadają bohaterowie, wolni i znjący dokładnie, gdzie praw-
da a gdzie fałsz. Czy aby na pewno? Pięknie i prosto zabrzmiały mi
te słowa przy pierwszej lekturze. Potem pojawiło się pytanie męczące
jak zgaga - co właściwie jest tutaj, w nas? Czy nie to, z czym walczy-
my? I kim sa ONI? Może nie ma ICH, tylko my, my i nic poza tym?
systemy skądś się przecież biorą, mają swoje korzenie. wychodzi na
to, że cała fantastyka socjologiczna nadgryza od drugiego końca ten
sam problem, który od lat starali się wyjaśnić najwięksi pisarze. Tak,
chyba przyjdzie się z tą myślą zgodzić.
Czy wszystko, co tu napisałem, to pod adresem social-fiction preten-
sje i zarzuty? Nie, proszę tego tak nie rozumieć. Na pierwszym etapie
zapewne nie można było inaczej. Stawiając pierwsze kroki na niezna-
nym lądzie trzeba najpierw poznać linie brzegów i wytyczyć pierwsze
najprostsze ścieżki. Na szczegóły zabrakło po prostu miejsca, groziło
to przeciążeniem i załamaniem konstrukcji powieści. Teraz wyspa jest
już naniesiona na mapy, czytelnicy wprowadzeni zostali w konwen-
cję. Poza zejść ze śladów odkrywców, rozejść się na boki, przetrząsnąć
wszystkie jej zakamarki. Punkt dojścia fali z początku lat osiemdzie-
siątch powinien stać się punktem wyjścia dla następnych wypraw.
Jest takie zdanie z Norwida, które zawsze kołacze mi się pod czaszką,
gdy sięgam po pióro. Tragedia jest to uwidocznienie fatalności histo-
rycznej albo socjalnej, narodowi albo wiekowi jakowemu wyłącznie
właściwiej . Pozwalam sobie zadedykować je wszystkim, którzy piszą
bądz kiedykolwiek pisać będą SF. Ciążąca nad naszym wiekiem fatal-
ność zdążyliśmy już jako tako dostrzec, ale do jej zrozumienia i wy-
jaśnienia droga jeszcze daleka. Wielu poważnych krytyków może się
w tym miejscu zdrowo obśmiać, ale uważam, że właśnie pogardzana
często i lekceważona konwencja SF ma wszelkie dane, by temu zada-
niu sprostać.
Rafał A. Ziemkiewicz Claps nr 25 (1989)
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Ziemkiewicz Rafał Strefa jest w nasStrefa jest w nasZiemkiewicz Rafał Żywa GotówkaZiemkiewicz Rafał Dobra wróżkaziemkiewicz grafomani sa wsrod nasZiemkiewicz Rafał Dobra WróżkaKrólowa Śniegu Moc jest w nasBoys Wszystko jest w nasziemkiewicz rafa? godzina przed ?witemZiemkiewicz Rafał NiezłyZiemkiewicz Rafał WitalinaWSZYSTKO JEST W NAS (BOYS CLASSIC) txtZiemkiewicz Rafał VitalinaZiemkiewicz Rafał Roszadawięcej podobnych podstron