18
nr 12.147
grudzień 2013
bliżej dziecka
Ponad dwadzieścia lat temu, w 1992 roku, ukazała się w Polsce książka Glenna i Janet Domanów
„Jak nauczyć małe dziecko czytać”. To, co zawarli w niej autorzy, wprawiło nauczycielkę przedszkola
w osłupienie. Z treści wynikało ni mniej, ni więcej, że wystarczy malutkim dzieciom odpowiednio często
pokazywać w ciągu dnia wyrazy zapisane dużą czerwoną czcionką na planszach, a po jakimś czasie…
dziecko będzie umiało czytać.
Brzmiało to baśniowo i nierealnie. To jak? Nie będzie wyklaskiwania sylab? Wysłuchiwania, jaka gło-
ska jest na początku słowa, a jaka na końcu? Nie będzie poznawania alfabetu literka po literce? Toż to
rewolucja! Taki też był podtytuł książki: „Cicha rewolucja”.
Ale co szkodziło spróbować? Rodzice przedszkolaków ochoczo podjęli się wydrukowania plansz.
Naturalnie, nie było mowy o zastosowaniu czerwonej czcionki – nie te czasy...
To nie tak, żebym nie miała żadnych wątpliwości. Bo jak to możliwe, że dzieci nieuczone alfabetu
zaczną czytać? Dobrze, a jak już wyuczą się na pamięć wyglądu zapisu wyrazu mama, co począć
z formami: mamą, mamy, mamami, mamusia, mamusiny? Coś tu jest nie tak.
To działa!
Początkowo – stosując się do wskazówek Mistrza – nie sprawdzałam, czy dzieci przyswoiły prezento-
wane wyrazy. Ale w grupie liczącej ponad trzydzieści osób powściągliwość okazała się nie do zastoso-
wania. Dzieci na widok znajomych wyrazów ochoczo wybrzmiewały ich znaczenie i nie było na to siły.
Nowe plansze prezentowałam, gdy dzieci siedziały w kole. Ale już sprawdzanie nie mogło być sta-
tyczne. Zaczęłam obmyślać zabawy, które pozwalały zweryfikować, ile maluchy zapamiętały z pre-
zentowanego materiału i jednocześnie wprowadzały element ruchu nieodzownego w pracy z dziećmi
w tym wieku. W ten sposób narodziła się kochana do dzisiaj zabawa w sklep, w auta pędzące od
stacji „mleko” do stacji „jajko” albo w rakietę odwiedzającą po kolei planety: „nos”, „ręka” czy „pupa”*.
Doświadczenie podpowiadało mi, że na planszach powinny znaleźć się wyrazy, których znaczenie jest
bliskie dzieciom, albo po prostu zabawne.
Nie rozmawialiśmy wówczas o literach. Wcale. Nie miałam pojęcia, co będzie dalej, ale na tym etapie
bawiliśmy się wyrazem jako całością – budowlą, której poszczególne elementy były dla dzieci zagadką
i których w tym momencie jeszcze nie dostrzegały.
Co dalej?
Uznałam, że najbezpieczniej będzie podążać za dziećmi, obserwować je i wychodzić naprzeciw ich
oczekiwaniom. Dodawałam zatem nowe plansze, dzieciaki odczytywały je globalnie, ale też wyłuski-
wały w nich znane litery, aż przyszedł dzień, kiedy dziecko przeliterowało cały długi wyraz.
Obserwowałam teraz proces, który dalej dokonywał się sam, właściwie bez mojego udziału. Nie je-
stem zwolenniczką literowania, które podczas nauki czytania wystąpić musi. Nie należy go przedłużać,
Czytanie globalne
po polsku
Maria Trojanowicz-Kasprzak
Czytanie globalne w każdym momencie
musi
być zabawą.
Musi
sprawiać frajdę opiekunowi i dziecku.
Musi
być pełne radości i śmiechu.
Musi
się kończyć, zanim dziecko się znudzi.
Musi
się dobrze kojarzyć i
musi
być wyglądane i oczekiwane.
*Nazwy własne pisane są małą literą z uwagi na pisownię pojawiającą się na planszach.
19
nr 12.147
grudzień 2013
bliżej dziecka
utrwalać – lepiej, by dzieciaki przechodziły do czytania sylabami. To tak jak przy nauce chodzenia
– dziecko przechodzi okres czworakowania, dążymy jednak do przemieszczania się na dwóch
nogach. Przygotowałam zatem plansze z krótkimi, nieznanymi dzieciom wyrazami, zaczynającymi się
od samogłosek, które można w nieskończoność przedłużać podczas artykulacji.
Tym sposobem dzieci weszły na wyższy, a może tylko inny, poziom czytania. Tego w książce Do-
manów nie było. Anglojęzyczne dzieci czytały globalnie, czytały, czytały… i co dalej? – z książki nie
wynikało. Owszem, znalazłam krótką wzmiankę, że dziecko, które opanuje globalnie wystarczającą
liczbę wyrazów, może potem, zmieniając szyk, nadawać inne znaczenie zdaniom. Skonsultowałam to
z ludźmi, którzy dobrze znają angielski – tak rzeczywiście jest. W Polsce to nie wystarczało.
(fragmenty książki Marii Trojanowicz-Kasprzak „Czytanie globalne po polsku”)
***
Czytanie globalne (inaczej: całowyrazowe) to temat zyskujący na popularności w ostatnim czasie.
Może polscy rodzice i nauczyciele zwyczajnie dojrzeli do niego? Może być jednak i tak, że skoro
z zerówek i przedszkoli wycofano naukę czytania – rodzice i nauczyciele szukają metod skutecznych
i niekłopotliwych, by nauczyć dzieci własnym sumptem czytać jeszcze przed szkołą. Inaczej bowiem
dziecko przyswaja sobie umiejętność w zabawie, mimochodem, w atmosferze radości, a inaczej pod-
czas żmudnych (i często nudnych) zajęć w szkolnej ławce.
Mądry opiekun będzie zabiegał o to, by dziecko pokochało czytanie. By stało się ono nawykiem,
odruchem koniecznym do życia. A pokochać można to, co dobrze nam się kojarzy, co lubimy.
Książka „Czytanie globalne po polsku” ma służyć entuzjastom i sceptykom. Entuzjastom – by pokazać
im, jak jeszcze radośniej bawić się w czytanie. Sceptykom ma pomóc rozwiać wątpliwości.
Przez dwadzieścia lat metoda ewoluowała. Wiele się zmieniło – kolor i rozmiar czcionki, sposób pro-
wadzenia sesji. Przede wszystkim zmienił się klimat, w jakim prowadzi się zabawy w czytanie. Zero
przymusu, precz z regularnymi sesjami! Dziewięć dziennie? Dlaczego dziewięć? Wystarczą trzy. Albo
jedna. Albo wcale… Odradzamy stosowanie terminarzyków. Nie służą ani dzieciom, ani rodzicom.
Proponujemy zestaw wyrazów reprezentujących różnorodniejsze części mowy. Rzeczowniki zyskały
ilustracje, badania dowiodły bowiem, iż dziecko łatwiej przyswaja treść wzbogaconą obrazkiem.
Wierzcie mi – czytanie globalne po polsku dość zasadniczo różni się od swego amerykańskiego pier-
wowzoru. Książka zawiera moje wspomnienia z pierwszych lat stosowania me-
tody w polskim przedszkolu. Opowiada, jak z czasem się ona zmieniała. W jaki
sposób czytanie globalne realizujemy obecnie. Przestrzega przed najczęściej
popełnianymi błędami. Zawiera przykłady zabaw utrwalających zawartość
plansz z wyrazami. Teorię wspiera bogaty materiał fotograficzny i filmowy.
„Czytanie globalne po polsku” powstało w oparciu o moją wiedzę i prak-
tyczne doświadczenie. Ale wiele do powiedzenia mają także rodzice, którzy
opowiadają o swojej pracy z dziećmi, o wrażeniach, o stosowaniu metody
u dzieci dysfunkcyjnych. To dzięki nim możemy czerpać przykłady zasto-
sowania i utrwalania metody w życiu codziennym. To oni fotografowali
i filmowali swoje dzieci. Możemy je obejrzeć na fotografiach, zobaczyć,
jak się bawią w czytanie i co osiągają dzięki tym zabawom – na filmach.
▪
Zapraszam do lektury,
Maria Trojanowicz-Kasprzak
NOWOŚĆ
Wydawnictwa BLIŻEJ PRZEDSZKOLA
Zobacz więcej:
www.blizejprzedszkola.pl/wydawnictwo