B/478: H.von Ditfurth - Nie tylko z tego świata jesteśmy
Wstecz / Spis
Treści / Dalej
I.3. Realność ewolucji biologicznej
Nie ma żadnej wątpliwości: nikt jeszcze nie widział na własne oczy procesu rozwoju biologicznego. Nie należy się tym zrażać. Przecież nie przeszkadzało nam to w innych przypadkach. Żadne oko ludzkie nie śledziło powstania układu Drogi Mlecznej. Pomimo to
wobec "skamieniałości" i innych poszlak, którymi dysponujemy
nie ma żadnego rozsądnego powodu, aby wątpić, że obserwowane przez nas dzisiaj układy dróg mlecznych (galaktyk) są wynikiem kosmicznych procesów rozwojowych, ani kwestionować sposobu, w jaki powstały. To samo dotyczy ewolucji biologicznej.
Porównanie to opiera się wyłącznie na fakcie, że (chociażby z powodu skrajnie zróżnicowanych skali czasowych) niepostrzegalne dla mas procesy mogą być realne i mogą być pośrednio udowodnione. Jednakże "skamieniałości" w dosłownym pierwotnym znaczeniu tego pojęcia mniej są tutaj przydatne dla nas jako dowód, niż zrazu mogłoby się wydawać.
Dla kogoś bowiem, kto dzisiaj jeszcze przeczy faktowi ewolucji, (odtąd będę używał tego słowa bez dodatku biologiczna, lecz zawsze w tym sensie), znaleziska kostne bynajmniej nie stanowią nieodpartego argumentu.
Najpierw jeszcze coś na temat znaczenia owych głosów przeciwnych, które
jak doświadczenie uczy
są mocno przeceniane w kręgach, niefachowców. To, że ewolucja jest realnym faktem historycznym, że w ciągu ostatnich czterech miliardów lat na powierzchni ziemskiej dokonywał się rzeczywisty rozwój biologiczny
zos1:ało już od dawna uznane przez przeważającą większość nawet tych, którzy odnoszą się negatywnie do teorii Darwina, to jest do wyjaśnienia konkretnego przebiegu tych dziejów prawami natury. Niemniej natrafiamy dziś jeszcze na ekscentryków, którzy przeczą nawet faktowi ewolucji. Wśród nich raz po raz pojawia się jakiś autor udrapowany w tytuł akademicki.
Każdy naukowy publicysta otrzymuje niemal regularnie przesyłki zabierające "antydarwinistyczne" dysertacje. Listy towarzyszące są zwykle pełne wyrzutów " że
jak widać
przeoczyło się takiego czy innego autora, który jest innego zdania, a więc przemilczało istnienie poglądów przeciwnych.
Nadawcy takich listów jako laicy nie mogą ani wiedzieć, ani zrozumieć, że owi "antydarwinistyczni" autorzy z naukowymi pretensjami są wszyscy tylko outsiderami, nawet jeśli uzyskali tytuły doktorskie i profesorskie. Nie chcemy przez to powiedzieć, że w zasadzie nie jest możliwe, by nawet zanikająca mniejszość mogła raz mieć kiedyś rację. Zatem w tej książce, która jest przeznaczona dla szerokiego kręgu czytelników, a nie fachowców, będziemy się jeszcze zajmować szczegółowo argumentami i zastrzeżeniami tych kontrproroków.
Co prawda fakt, że istnieją, nie dowodzi absolutnie niczego. Nie ma bowiem tak bezsensownego twierdzenia, które nie znalazłoby swojego protagonisty. Jak wiadomo, nawet urzędujący pastorzy głoszą dzisiaj z ambony, że nie wierzą w istnienie Boga (po czym są na tyle naiwni, że się obrażają, gdy się ich na tę ambonę nie wpuszcza). Ale czy to uprawnia kogokolwiek do twierdzenia, że problem istnienia Boga najwidoczniej "nawet w samym Kościele jest sprawą dyskusyjną"?
W Anglii, ojczyźnie wszelkiej maści dziwaków, po dziś dzień działa pewien klub, którego członkowie za swoją misję uważają przeforsowanie poglądu, że Ziemia w rzeczywistości nie jest kulą, lecz płaską tarczą. Podobno do tego zgromadzenia należą także członkowie z wyższym wykształceniem. Czy zobowiązuje to każdego autora publikacji geograficznej do uznania kulistego kształtu Ziemi za sprawę "podlegającą dyskusji"? Jeśli zna się sytuację i rozpatruje się ją obiektywnie, to liczbę i rangę tych, którzy dzisiaj w środowisku naukowym odrzucają wyjaśniającą siłę teorii ewolucji lub w ogóle zaprzeczają faktowi ewolucji, należy (zgodnie z opinią własnych kolegów po fachu) oceniać zupełnie tak sarno, jak w podanych przez nas przykładach.
Nie może się również utrzymać zdanie wypowiadane często przy takich okazjach przez laików, że jest to jeden z typowych przypadków, kiedy "oficjalna nauka", jak się to niejednokrotnie zdarzało w przeszłości, nie chce lub też nie może uznać nowej myśli właśnie ze względu na jej nowość. Tak nie jest z kilku przyczyn.
Przede wszystkim odrzucenie ewolucji nie jest "nową myślą", ale wręcz przeciwnie: jest próbą odrzucenia nowej myśli i cofnięcia postępu poznania. Nawet jeśli bywa to niekiedy uzasadnione, nie usprawiedliwia w żadnym razie powoływania się na historyczne fakty odrzucania genialnych myśli.
Po drugie
istotnie, znamy takie wydarzenia, ale liczba ich jest znacznie mniejsza aniżeli głoszą różne przesądy i uprzedzenia. Nie ma przekonywającego przykładu na to, by kiedykolwiek prawdziwie rewolucyjne, genialne myśli padły ofiarą niezrozumienia przez "opinię naukową". Oczywiście, zawsze występowały przypadki oporu, ale nigdy nie uzyskały one ostatecznego "sukcesu". Jak wiadomo wrogami Darwina nie byli jego koledzy naukowcy, a Kopernik i Galileusz nie byli zwalczani przez astronomów swoich czasów. Pamiętamy dobrze, że protesty pochodziły z całkiem innej strony.
Ponadto trzeba także wziąć pod uwagę, że nawet takie przypadki, w których "naukowemu establishmentowi" udało się przejściowo zahamować przebicie się jakiejś nowej myśli, nie pozwalają wcale na wyciągnięcie wniosku odwrotnego: nawet jeśli taki fakt się wydarzył, nie znaczy to, że każda myśl odrzucona przez "opinię" naukową tylko z tej przyczyny musi być rewolucyjna i w ogóle mieć jakąkolwiek wartość. Abstrahując od bardzo rzadkich wypadków, dzieje się tak zwykle dlatego, że dana koncepcja jest po prostu błędna.
Powróćmy więc do argumentów, które mogą udowodnić fakt ewolucji biologicznej na powierzchni ziemskiej. Powiedzieliśmy, że skamieniałe szczątki wymarłych form życia nie stanowią takiego dowodu. W każdym razie dla kogoś, komu nie wystarcza tylko, nawet przytłaczające, prawdopodobieństwo, kto jest zdecydowany bronić swego stanowiska za wszelką cenę, nawet za pomocą najbardziej naciąganych argumentów. Istotnie, nawet największa ilość , takich znalezisk nie może odwieść surowego i zagorzałego "funda-mentalisty" od jego przekonania, że Bóg stworzył wszystkie istniejące gatunki zwierząt i roślin jednocześnie, w takim czasie, o jakim mówi Księga Rodzaju.1
Czego dowodzą znaleziska kostne dinozaurów? Niedowiarek ewolucji może się przecież śmiało zgodzić z tym, że te gady kiedyś opanowały Ziemię i przed bardzo dawnymi czasy wymarły. Zaprzeczyłby natomiast temu, że nie istniały od początku stworzenia świata i że mogłyby być przodkami ssaków czy ptaków.
Nie mógłby oczywiście także zakwestionować istnienia wymarłych człekopodobnych istot żywych w rodzaju neandertalczyka czy Homo habiłis. Zresztą wcale nie byłoby mu to potrzebne dla podtrzymania swego fundamentalistycznego stanowiska. Odrzucić musiałby znowu tylko ewolucyjną przemianę prowadzącą od jednej z tych udowodnionych kostnymi znaleziskami praczłowieczych istot do innych, odrzucić zatem związek między przodkiem a jego biologicznym następcą.
Wydaje mi się, że tutaj właśnie tkwią głębsze korzenie opozycji przeciwko koncepcji ewolucji, opozycji, która nie daje się uzasadnić względami logicznymi, a już tylko psychologicznymi: a mianowicie świadomość, że z chwilą gdy się raz zaakceptuje myśl ewolucyjną, trzeba z konieczności włączyć do tego procesu również człowieka, a więc siebie samego. Wywoływane tym wyobrażeniem uprzedzenia i nieporozumienia są tak wielkie, że będziemy musieli im poświęcić osobny rozdział.
Jaki wobec tego argument byłby dosyć silny, aby nawet zagorzałego fundamentalistę zmusić do zastanowienia się
o ile w ogóle zechce go przyjąć do wiadomości i nad nim pomyśleć? Jedyny argument, który powinien wystarczyć, opiera się na bezspornym związku między podobieństwem a pokrewieństwem. Związek ten uważamy za oczywisty i nie wymagający szczególnego uzasadnienia, kiedy chodzi o naszą własną rodzinę. To, że dzieci są podobne do swoich rodziców, jest zgodne z naszym oczekiwaniem, zwłaszcza zgodność z wyglądem ojca napełnia nas zadowoleniem, stanowi bowiem w oczach wszystkich niewątpliwe potwierdzenie zachodzącego tu pokrewieństwa.
Za równie samo przez się zrozumiałe uznajemy związek między zmniejszaniem się stopnia pokrewieństwa a zmniejszaniem się tego rodzaju stopnia zgodności wyglądu. I na odwrót, kiedy przeglądamy stare rodzinne albumy fotograficzne, nikomu z nas nie przychodzi na myśl, by chociaż przez moment wątpić, że podobieństwo udokumentowane fotografiami przedstawicieli rozmaitych pokoleń jest wynikiem faktu, iż widoczne na zdjęciach osoby należą do tej samej rodziny nie tylko w rozumieniu prawa cywilnego, lecz także w sensie biologicznym, że więc podobieństwa te dowodzą istnienia genetycznego pokrewieństwa, a zatem że uwiecznione na fotografiach jednostki mają wspólne drzewo genealogiczne i łączy je stosunek genealogicznego następstwa.
Przecież nawet fundamentalista nie może chyba nie zauważyć wszystkich tak oczywistych podobieństw między ludzkimi a poza-ludzkimi
a więc zwierzęcymi, a także roślinnymi
formami życia na Ziemi. Jeśli małpa ma dwoje oczu i dwoje uszu, pięć palców u każdej ręki i tę samą liczbę kręgów co my, to ktoś, kto do argumentacji posługuje się prawdopodobieństwami, nie może tego tłumaczyć czystym przypadkiem, skoro nie uznał za przypadek podobieństwa wyglądu zachodzącego między kuzynami.
"Niech pani sobie wyobrazi, moja kochana, że jesteśmy jakoby spokrewnieni z małpami! Miejmy nadzieję, że to nieprawda. Ale gdyby miało być prawdą, módlmy się, aby się nikt o tym nie dowiedział!" Tak się podobno wyraziła żona wysoko postawionego duchownego angielskiego w rozmowie z przyjaciółką, kiedy na przełomie wieków po raz pierwszy trafiła na wykład o "darwinizmie".
Przerażenie, które ogarnęło ową damę, upodabnia ją do dzisiejszych fundamentalistów, chociaż ona sama zdecydowanie przerasta ich pod względem racjonalnego krytycyzmu. Podczas gdy funda-mentalista stoi na stanowisku, że być nie może to, co (jego zdaniem) być nie powinno, Angielka w pierwszym odruchu zgrozy nie wątpiła wcale w to, że pytanie, czy szokujące odkrycie jest prawdziwe czy fałszywe, musi być całkowicie niezależne od jej nadziei czy obaw.
Czymże innym, jak tylko pokrewieństwem, a więc pochodzeniem od wspólnego przodka, można by wyjaśnić fakt, że wszystkie ssaki mają siedem kręgów szyjnych, od kreta z jego krótką szyją począwszy, a skończywszy na żyrafie (która swoją przysłowiowo długą szyję zawdzięcza nie zwiększeniu liczby kręgów, lecz jedynie ich wydłużeniu)? Albo też to, że pięciopromienność przednich kończyn cechuje nie tylko rękę ludzką, lecz również skrzydło nietoperza, łapę grzebną kreta czy płetwy waleni?
"Przypadek, nic innego jak przypadek"
odpowiadają nam z obozu fundamentalistów, w którym widocznie nie szanuje się statystycznego prawdopodobieństwa. Jakkolwiek dzieło przypadku jest tutaj absolutnie nieprawdopodobne, ten argument bywa wysuwany; zmusza nas to do zejścia w głębie biologicznego szczegółu aż do poziomu molekularnego. Tam natrafiamy bowiem na podobieństwa podparte takimi liczbami, które arytmetycznie wykluczają możliwość zwykłej przypadkowej zbieżności.
Fundamentaliści przestaliby już istnieć, gdyby nie sądzili, że nawet od tego dowodu mogą się uchylić uciekając się już do ostatniego wykrętu. Zobaczymy, że jest on już tak dalece naciągany, że można sobie darować zajmowanie się nim.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
04 (131)2006 04 Karty produktów04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 104 How The Heart Approaches What It Yearnsstr 04 07 maruszewski[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14MIERNICTWO I SYSTEMY POMIAROWE I0 04 2012 OiOr07 04 ojqz7ezhsgylnmtmxg4rpafsz7zr6cfrij52jhi04 kruchosc odpuszczania rodz2Rozdział 04 System obsługi przerwań sprzętowychKNR 5 04egzamin96 06 04więcej podobnych podstron