Włosko – norweski trip czyli za małą kasę Sardynii i Oslo zwiedzanie.
Wstęp:
Zacznę od tego że ze dwa lata temu poznałem w pociągu relacji Wrocław- Łódź, chłopaka który wiele podróżuje, a żeby napisać jaśniej- TANIO.
Nie będę się rozpisywał na temat jego wypadów, bo przecież chodzi o opis mojego własnego, dość że powiem że gość ten otworzył mi w przenośni oczy na możliwość taniego, bardzo taniego poruszania się po europie i świecie.
Opowiedział mi wówczas o linii ryanair, o stronach specjalizujących się w wyszukiwaniu i propagowaniu taniego podróżowania, a w szczególności latania.
Niemniej trochę nie dowierzając, aczkolwiek pozytywnie naładowany wiadomościami otwierającymi przede mną dostęp do miejsc w których chciałbym się znaleźć, ruszyłem do domu z myślą o szybkiej eksploracji przestrzeni internetowej licząc na cenne znaleziska.
I tak oto po kolejnych kilku miesiącach byłem już stałym czytelnikiem flyforfree.pl oraz wytrwałym badaczem stron w szczególności ryanaira i wizzair'a.
Pragnienie wykorzystania w praktyce nabytej wiedzy popchnęło mnie do intensywnego poszukiwania lotów, w szczególności na południe europy, kto wie jakie temperatury panują w Polsce na przełomie marca i kwietnia dziwić się nie będzie, że chcąc zarzyć wcześniej ogrzewajacego słoneczka skierowałem swe myśli na południe.
Konkrety: przez parę miesięcy monitorowałem połączenia, składałem loty, sprawdzałem daty i godziny, czekałem na zmianę cen, szukałem informacji, czytałem o dojazdach do i z lotnisk, w końcu trud został nagrodzony:
znalazłem interesujące mnie połączenie w dogodnym terminie z Krakowa bezpośrednio do Cagliari na Sardynii we Włoszech. Był to pierwszy lot na tej relacji tego roku, cena była zdecydowanie niższa niż późniejsze bilety w tamtą stronę.
Powrót: pięć dni później z lotniska Alghero przez Oslo Rygge ( gdzie mieliśmy spędzić dwa dni) , a następnie z Oslo Rygge do Wrocławia. Jak wypadki ujawniły, sprawy powrotu się lekko pokomplikowały ale o tym w swoim czasie.
Dwa tygodnie przygotowań, bilety zakupione ( w sumie wyszło około 150 zł!) , oczywiście jak przystało na prawdziwego ekonomicznego podróżnika- wyłącznie z bagażem podręcznym.
Plan noclegowy: namiot- gdzie da radę i noc zastanie.
Podróż na Sardynię- czyli z namiotem w podręcznym:
I tak oto zaraz po benefisie Adama Małysza w Zakopanem, po drodze rodzinka wyrzuciła mnie w Krakowie, gdzie miałem poczekać na jednego odważnego który zdecydował się ze mną ruszyć w te podróż w nieznane czyli Aleksandra.
W końcu i ten dzielny człowiek się zjawił, ubrany w puchową kurtkę ,pełen optymizmu i dobrego humoru którym tryskał w czasie naszego ostatniego posiłku w Polsce przed wyruszeniem w drogę w KFC.
Bez specjalnych problemów dojechaliśmy do lotniska.
Problemy zaczęły się po wejściu do niego:
Mieliśmy 40 minut do odlotu, a wiedząc dzięki fff że bagaż podręczny musi mieć odpowiedni wymiar i wagę, przystąpliśmy do samodzielnej kontroli naszych tobołków przed kontrolą właściwą.
Dodam że jako optymista, postanowiłem zapakować się do 80 litrowego plecaka górskiego (na szczęście wyjąłem stelaż).
Waga która miałem nadzieję pokaże jednocyfrowy wynik, pokazała 15 kg....
20 minut do odprawy...
Starając się zachować spokój w panice zacząłem wyjmować rzeczy dzieląc na niezbędne i mniej niezbędne. Wybór mający na celu eliminację padł na buty do wody ( później żałowałem że ich nie miałem), jak się okazało guma ważyła sporo. Bluzę założyłem na siebie, to samo zrobiłem z kurtką zimową. 11.5 kg....
-Alek??- uśmiechnąłem się do kolegi którego plecak był podejrzanie mały i lekki.
no dobra- Aleksander otworzył klapy plecaka pozwalając mi wrzucić nadprogramowe ciężary do środka.
Nareszcie! 9.85kg!
Teraz wymiary: spiąłem swój plecak , ścisnąłem czy się dało, wyprofilowałem dłońmi na miarę koszyczka ryanair'a który – muszę przyznać – wydawał się zaskakująco mały, jak na rozmiary dopuszczalne.
Wreszcie- kontrola!
Najpierw plecak Alka- oczywiście waga i wymiary w porządku.
Teraz ja- podchodzę jakby nigdy nic, stawiam „plecaczek” na wadze- 9.92 kg! Uff.
Wymiary- staję z plecakiem przed nim, mierzę pojemnik wzrokiem i decyzja- teraz!! - wprawnym ruchem poderwałem tobołek do góry i zamaszystym ruchem „wbiłem” w ogrodzoną przestrzeń- weszło do połowy. Teraz naparłem całym sobą na biedny bagaż, dziękując sobie w duchu że chodziłem na siłownię i.... weszło!! fanfary proszę! - usłyszałem w zamian tylko – dziękuję, może pan zabrać bagaż- hehe, ciekawe jak?
Teraz trzeba go było wyjąć chyba że wezmę metalowy pojemnik ryanaira ze sobą na pamiątkę- umysł szybko pracował- niby przypadkiem stanąłem nogą na rurce od pojemnika naszego kochanego przewoźnika, chwyciłem tobołek i... szarpnąłem z całych sił. Tego dnia musiało być jakieś święto Matki Boskiej, bo ku mojemu zaskoczeniu plecak po pierwszych oporach, wysunął się, ratując mnie przed dopłatą dwóch stów.
Chwiejnym krokiem podreptałem do kontroli osobistej i wnętrza bagażu- kolejna niewiadoma. O ile wszystkie płyny (no prawie) zostały zapakowane zgodnie z regulaminem, o tyle namiot z rurkami, miejscami metalowymi, budził mój niepokój.
Osobista kontrola- ok! Bagaż- facet siedzący przed monitorem patrzy na ekran i mówi- co pan tam ma na dole?- namiot- mówię siląc się na swobodny ton- to niech pan pokaże!- jak wyrok polecenie pracownika lotniska spadło na mą głowę.
Zacząłem otwierać dolną kieszeń tak żeby w razie czego błądzące ręce pracownika lotniska wyczuły warstwy materiału a nie rurki. Niestety albo miałem pecha, albo pracownik wiedział gdzie szukać, bo po chwili trzymał już w ręce futerał z którego częściowo wystawał szkielet naszego pożyczonego namiotu.
Facet na mnie spojrzał i zapytał- z czego to jest?- z tworzywa węglowego- wypaliłem, mając nadzieję że odpowiedź ta zadowoli kontrolera- facet popatrzył na mnie jak na biednego studenta który bez budżetowo zdecydował się wyruszyć z 80 litrowym plecakiem jako bagaż podręczny z namiotem w środku w podróż na południe- którym zresztą byłem i po chwili powiedział oddając plecak- tylko niech pan nikogo na pokładzie tym nie zabije- ok!
Był to mój pierwszy lot samolotem- nie spodobał mi się start: nerwy, specyficzne uczucie w żołądku, zmiana ciśnienia odczuwalna w uszach, podobało mi się: widok zza okna- na początku wspaniały krajobraz, później widziana z góry warstwa chmur wyglądająca jak ląd Antarktydy, na końcu- wspaniała górzysta wyspa, tafla mieniącego się w słońcu morza i .. Cagliari.