Pałac za zamkniętymi drzwiami
Marcin Wojciechowski
2008-02-23, ostatnia aktualizacja 2008-02-23 21:20
Niedawno prezydent Kaczyński, wylatując z Chorwacji po katastrofie samolotu CASA, z nikim się nie pożegnał, nie zauważył chorwackich oficjeli na lotnisku. A na konferencji prasowej ogłosił, że Chorwacja wejdzie do Unii w 2011 roku, choć daty nikt jeszcze nie ustalił
Świąteczna krzepi" edytorial Jarosława Kurskiego
Dzień w Kancelarii Prezydenta zaczyna się po szóstej rano. Pierwsza do pracy przychodzi minister Małgorzata Bochenek, odpowiedzialna za informację oraz kontakt prezydenta ze służbami specjalnymi. Codziennie pracownicy jej biura przygotowują dla prezydenta raport - prasówka z kraju i ze świata, meldunki służb specjalnych cywilnych i wojskowych, oddzielnie sytuacja polityczna i gospodarcza. MSZ przysyła do kancelarii raport o sytuacji międzynarodowej oparty na doniesieniach z polskich placówek dyplomatycznych.
Punktualnie o dziesiątej dokumenty trafiają na biurko prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
- Minister Bochenek wnosi do gabinetu prezydenta stertę papierów - mówi pracownik kancelarii. - W sumie to często ponad sto stron tekstu dziennie. Prezydent rzadko jednak czyta te dokumenty. Najczęściej pani minister referuje mu najważniejsze sprawy ustnie. Jeśli coś przykuje uwagę prezydenta, to sprawa jest pogłębiana.
Rozmawiałem z wieloma osobami pracującymi z Lechem Kaczyńskim do dziś lub wcześniej. Niektórzy są nadal zwolennikami prezydenta, inni mocno go krytykują. Wszyscy zastrzegli, że mogą opowiedzieć o prezydencie jedynie anonimowo. Choć to niekomfortowe dla dziennikarza, inaczej nie sposób opisać, jak na co dzień funkcjonuje urzędujący prezydent. Z wielu relacji i opowieści przedstawiam te, które potwierdza kilka źródeł.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego podkreślają, że jest człowiekiem kultury mówionej, nie pisanej. - Prezydent ma wizerunek profesora prawa, intelektualisty. Wydaje się, że powinien być człowiekiem tekstu. Tymczasem jest zdecydowanie człowiekiem słowa mówionego, opowieści, wręcz gawędziarzem. Słuchanie i opowiadanie to jego ulubiona forma ekspresji i kontaktu z otoczeniem. Praca z dokumentami znacznie rzadziej - mówi współpracownik prezydenta.
Widzi pan prezydent, co o panu napisali?
Największy wpływ na prezydenta ma ten, komu łatwo dostać się do niego osobiście. Takich osób jest mało, jedną z nich jest minister Bochenek. - Czas między godziną 10 a 11, gdy pani Bochenek robi prezydentowi prasówkę, to w kancelarii święta godzina - opowiada jej pracownik. - Do prezydenta nie są wtedy łączone żadne telefony. Nie wolno wchodzić do gabinetu.
- Minister Bochenek to niestety osoba dość egzaltowana. Czasem nastawia prezydenta w niewłaściwym kierunku, zwraca jego uwagę na sprawy błahe, wręcz prowokuje, by w pewnych sprawach zajął stanowisko, choć wcale tego nie wymagają - mówi pracownik kancelarii.
Tak było ze słynnym porównaniem Lecha Kaczyńskiego do kartofla w niemieckiej "die tageszeitung" latem 2006 r. Komentarz zacytowały agencje. - Był nieprzyjemny, to fakt. Ale czy warto robić skandal z powodu tekstu w prywatnej gazecie, w dodatku niezbyt wpływowej, prześmiewczo-satyrycznej, która w żadnym razie nie wyraża opinii rządu? - mówi były doradca prezydenta.
Minister Bochenek zwróciła uwagę na artykuł dopiero po dwóch dniach. - Musiał strasznie ją wzburzyć. Zaniosła go do prezydenta i podniecała się nim. Mówiła: - Widzi pan prezydent, co o panu napisali? I jeszcze o pana bracie i mamie. Coś trzeba w tej sprawie zrobić, nie można tego tak zostawić - relacjonuje pracownik kancelarii.
Prezydent w ostatniej chwili odwołał udział w szczycie przywódców Trójkąta Weimarskiego (Francja, Niemcy, Polska) przygotowanym przez kanclerz Angelę Merkel. - Namawiałem prezydenta, żeby pojechał choćby na część szczytu. Program można było skrócić do trzech godzin, wymawiając się chorobą. Ale prezydent był nieugięty. Powtarzał w kółko: Mam to gdzieś - opowiada pracownik kancelarii.
Lech Kaczyński mówił współpracownikom, że porównanie siebie do kartofla byłby gotów jeszcze wybaczyć. Ale nie może darować, że niemiecki dziennik zakpił sobie z jego mamy i brata, o których napisał, że "żyją ze sobą". Prezydent i premier publicznie mówili potem, że "jeszcze żaden polski polityk nie został obrażony przez zagraniczną gazetę w tak haniebny sposób".
To ja wiem, o czym mamy rozmawiać
- Prezydent rzeczywiście miewa humory. Na swój temat potrafi jednak być krytyczny i zdystansowany - twierdzą współpracownicy pozytywnie oceniający Lecha Kaczyńskiego. - Jest obrażalski i bardzo drażliwy. Szczególnie nie znosi żartów z mamy i brata - mówią osoby krytyczne wobec prezydenta.
Szczytem obrażalstwa prezydenta było publiczne zerwanie znajomości z prof. Władysławem Bartoszewskim, gdy ten podpisał list b. szefów MSZ po 1989 r. krytykujących prezydenta za zerwanie szczytu Trójkąta Weimarskiego z powodu artykułu w "die tageszeitung".
Wśród dyplomatów - nie tylko polskich - krąży następująca anegdota, niestety, prawdziwa. Blisko rok temu prezydent Litwy Valdas Adamkus, jeden z najbliższych przyjaciół politycznych Lecha Kaczyńskiego, poprosił go o mediację w sporze granicznym Litwy z Łotwą dotyczącym rozdziału granicy morskiej. Wilno spiera się z Rygą o 300 metrów szelfu bałtyckiego. Po jakimś czasie doszło wreszcie do spotkania prezydenta Kaczyńskiego z ówczesną prezydent Łotwy Vairą Vike-Freibergą (dziś wiceprzewodniczącą europejskiej "grupy mędrców", która ma dyskutować o przyszłości UE).
Spotkanie prezydentów w cztery oczy miało trwać pół godziny. Pierwszy zabrał głos Lech Kaczyński. Przez 20 minut przekonywał, by Łotwa ustąpiła Litwie w sporze granicznym. Prezydent Vike-Freiberga była wyraźnie zakłopotana. Po 20 minutach doszła wreszcie do głosu, próbując zmienić temat. - Panie prezydencie, od 20 minut mówi pan o stosunkach łotewsko-litewskich. Może wykorzystamy pozostałe 10 minut, by porozmawiać o stosunkach łotewsko-polskich? - zaproponowała. Lech Kaczyński się uniósł: - Prezydent 1,5-milionowego kraju nie będzie narzucać prezydentowi prawie 40-milionowego kraju, o czym mają rozmawiać.
Po tych słowach wyszedł. - Był wielki skandal dyplomatyczny. Musieliśmy się ostro natrudzić, żeby go załagodzić. Na szczęście Łotysze nie byli zainteresowani, żeby eskalować sprawę. Prezydent Vike-Freiberga zbliżała się do końca kadencji, co pozwoliło jakoś wyciszyć sprawę. Ale przez najbliższych parę lat nie będziemy mieć w Rydze dobrych notowań - mówi polski dyplomata.
- Jeśli prezydent Polski traktuje z taką wyższością prezydent małej Łotwy, to można sobie wyobrazić, jakie ma kompleksy, rozmawiając z przywódcami Francji czy Niemiec - mówi inny dyplomata.
Polskę czeka fala niepokojów
- Prezydent Kaczyński za znacznie ważniejsze uznaje sprawy krajowe niż zagraniczne - próbuje go usprawiedliwić jego współpracownik.
W spotkaniach z głowami obcych państw Lechowi Kaczyńskiemu odpowiada, że może w sposób nieskrępowany przedstawić swoją ocenę sytuacji w Polsce. Od takich 15-minutowych wystąpień zaczynają się zgodnie z protokołem dyplomatycznym spotkania prezydentów w cztery oczy.
- Na początku prezydent tłumaczył partnerom, dlaczego nie powstała koalicja PO i PiS-u. Potem miał okres ostrego sprzeciwu wobec wejścia Polski do strefy euro, czym szokował swoich rozmówców, zwłaszcza z Europy. Obecnie przekonuje, że Polskę czeka fala niepokojów społecznych. Mówi to zresztą nie ze smutkiem, ale raczej z nieskrywaną radością - opowiada osoba uczestnicząca w spotkaniach zagranicznych prezydenta Kaczyńskiego.
Protokół dyplomatyczny nakazuje, by cokolwiek mówi prezydent obcego państwa, grzecznie go słuchać. Zdarzało się jednak, że partnerzy nie wytrzymywali tyrad prezydenta Kaczyńskiego. - Kiedyś tłumaczył prezydentowi Włoch, dlaczego Polska nie powinna na razie wchodzić do strefy euro. Trochę zagalopował się, mówiąc, że to może dobre dla Niemców, Francuzów czy Włochów, ale nie dla takich biednych krajów jak Polska. Zabrzmiało to jak oskarżenie, że euro jest zachodnim spiskiem służącym podniesieniu cen w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Prezydent Włoch nie krył zdziwienia. Pytał się przez tłumacza, czy na pewno dobrze zrozumiał naszego prezydenta. Lech Kaczyński potwierdził - mówi nasz informator.
Inny wspomina, że czasem po spotkaniach polskiego prezydenta z zagranicznymi kolegami podchodzili do niego ich doradcy, mówiąc: "Szkoda, że nie poruszyliśmy podczas spotkania innych tematów". W języku dyplomatycznym oznacza to, że partner ocenia rozmowę z polskim prezydentem bardzo nisko.
Cuda na szczycie w Brukseli
Prezydent Kaczyński ma zwyczaj, że co mniej więcej 1,5 do 2 godz. dzwoni do brata niezależnie od tego, gdzie by był. - Zdarzało się, że podczas zagranicznych wizyt prezydent zdawał bratu relację po każdym błahym spotkaniu, opowiadał o atmosferze rozmów, dzielił się wrażeniami - opowiada pracownik kancelarii.
Gdy rozmowy się przeciągają albo są wielostronne, prezydent potrafi wstać od stołu, by z kąta zadzwonić przez komórkę do brata. - Wygląda to dość komicznie, bo prezydent zasłania przy tym ręką słuchawkę, żeby nie było go słychać. Partnerzy czują się w tej sytuacji niezręcznie. Tłumaczymy im, że nie ma to nic wspólnego z rozmowami, ale nasze słowa są przyjmowane z niedowierzaniem - mówi polski dyplomata.
Jedną z największych wpadek polskiego prezydenta był zeszłoroczny szczyt w Brukseli, na którym negocjowano mandat przed przyjęciem traktatu reformującego UE. Lech Kaczyński był szefem polskiej delegacji. U jego boku stali ówczesna szefowa MSZ Anna Fotyga, doradca prezydenta ds. europejskich Marek A. Cichocki oraz Ewa Ośniecka-Tamecka, ówczesna szefowa Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej.
Polska delegacja jechała z zamiarem wprowadzenia do systemu głosowania UE pierwiastkowego sposobu liczenia wagi głosu poszczególnych państw. Dla Polski nie był zbyt korzystny, ale osłabiał głos Francji i Niemiec, co było celem braci Kaczyńskich.
W czasie pierwszej kolacji polski prezydent zobaczył, że jego propozycja nie ma szans. Marek A. Cichocki i Ewa Ośniecka-Tamecka uważali, że nie należy ustępować zbyt szybko, by wywalczyć w zamian inne ustępstwa dla Polski. Ale prezydent Kaczyński całkowicie zmienił polską strategię negocjacyjną. Na drugą sesję negocjacyjną Cichockiego i Ośnieckiej-Tameckiej nie wpuszczono do sali, nie zawiadamiając ich o tym wcześniej.
- Ówczesny dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ własnym ciałem zagrodził im drogę do sali. Żartujemy, że w zamian za to wkrótce potem dostał nominację na ambasadora RP w Paryżu - mówi polski dyplomata.
W trakcie obrad polski prezydent jak zwykle wstawał od stołu, dokądś dzwonił z kąta, konsultował się (prawdopodobnie z bratem).
Gdy rozmowy znalazły się w impasie, prezydent Francji, premier Luksemburga oraz przewodnicząca wówczas UE kanclerz Angela Merkel wyszli do drugiego pokoju, by zadzwonić do Jarosława Kaczyńskiego, z którym prowadzili dalsze negocjacje.
- To straszny policzek. Przecież to prezydent stał na czele polskiej delegacji. Tymczasem potraktowano go jak figuranta. Inna sprawa, że okazał się niezdolny psychicznie i merytorycznie do prowadzenia negocjacji - mówi polski dyplomata.
Dyplomatów irytują drobniejsze, ale nagminne wpadki prezydenta. Lech Kaczyński ma zwyczaj, że nawet podczas oficjalnych wystąpień nie lubi czytać z kartki. Najbardziej razi to podczas przyjęć dyplomatycznych z głowami innych państw, gdy są odczytywane toasty, które powinny być przygotowane na piśmie i przekazane drugiej stronie co najmniej trzy dni przed wizytą. Lech Kaczyński nie stosuje się do tej praktyki.
- Nieraz byłem świadkiem, gdy gość prezydenta Kaczyńskiego odczytywał błyskotliwe wystąpienie, a Lech Kaczyński improwizował. Goście nie wiedzieli, jak się zachować, a prezydent i jego współpracownicy nic sobie z tego nie robili - mówi uczestnik przyjęć w Pałacu Prezydenckim.
Ostatni incydent wydarzył się w Chorwacji, po katastrofie samolotu CASA. Wylatując z Zagrzebia, prezydent z nikim się nie pożegnał, nie zauważył chorwackich oficjeli na lotnisku. Podczas konferencji prasowej ogłosił, nie wiedzieć czemu, że Chorwacja wejdzie do UE w 2011 r., choć daty nikt jeszcze nie ustalił. Zdążył się spotkać z chorwackim prezydentem Stipe Mesiciem, osobą otwartą, wręcz jowialną, ale rozmowa była sztywna. Polscy dyplomaci tłumaczyli, że to na skutek szoku po śmierci lotników, ale Chorwaci żalili się, że zostali potraktowani per noga.
Piłsudski czy Gomułka?
Konikiem prezydenta jest prawo pracy, jego specjalność. Marzy o ustawie gwarantującej przestrzeganie pełni praw pracowniczych. - Prezydent powtarza, że pracodawcy zawsze będą ograniczać prawa pracownicze. Mówi, że inspektorzy pracy powinni mieć uprawnienia policyjne, np. prawo do kontrolowania firm nocą i bez wcześniejszej zapowiedzi, by sprawdzić, czy komputery stoją w odpowiedniej odległości. Ma bardzo szlachetne intencje, choć niektóre jego pomysły rzeczywiście brzmią utopijnie - mówi jego współpracownik.
- Jest wrażliwy społecznie. Używając kategorii z przeszłości, mógłbym go przypisać do niepodległościowego nurtu PPS. Patriotyczne poglądy, pewien konserwatyzm moralny i głęboka wrażliwość społeczna to najlepsza charakterystyka Lecha Kaczyńskiego - mówi ważny polityk PiS-u.
- W sensie gospodarczym i społecznym poglądy prezydenta są bliskie Gomułki. Całkowicie odstaje od rzeczywistości - mówi po kilku rozmowach z prezydentem ekonomista z przeciwnego obozu.
W żartobliwych rozmowach prezydent jest w stanie powiedzieć, że biznesmen tym różni się od bandyty, że jeszcze go nie złapali. Wolny rynek chciałby poddać rozlicznym regulacjom, państwo powinno być właścicielem wielu środków produkcji i pracodawcą. - Prezydent często o tym mówi podczas wieczornych nasiadówek z zaufanymi współpracownikami - opowiada jego doradca. - Trudno się dziwić. Był przecież przez lata działaczem związkowym i wiceszefem "Solidarności".
Prezydent pogonił ministrów
Ascetyzm Lecha Kaczyńskiego ma pewne plusy. Większość urzędników pracowała z nim, gdy był prezydentem Warszawy. Kiedy przeszli do Kancelarii Prezydenta RP, zorientowali się, że ich zarobki spadły dwa, czasem nawet trzykrotnie. Szybko ustalili, że najwyżsi rangą urzędnicy w kancelarii Aleksandra Kwaśniewskiego zasiadali w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Legalnie zwiększało to ich zarobki do ok. 20 tys. zł (sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta zarabia na rękę ok. 7 tys. zł).
- Do prezydenta Kaczyńskiego poszła delegacja jego urzędników, by zezwolił na zasiadanie w radach nadzorczych oraz wydał odpowiednie polecenie rządowi wówczas jeszcze Kazimierza Marcinkiewicza - opowiada pracownik kancelarii. - Prezydent pogonił ministrów, aż się kurzyło.
Lech Kaczyński powiedział wprost, że jeśli im się nie podoba, to mogą przejść do biznesu, ale praca w Kancelarii Prezydenta RP jest służbą i koniec. Wszyscy zostali, choć niektórzy po cichu liczą, że pod koniec kadencji prezydent umieści ich na intratnych posadach w biznesie. Jeden z prezydenckich ministrów wyznał mi wprost, że po cichu marzy o posadzie prezesa Orlenu, no, może chociaż jednego z wiceprezesów.
Prezydent bywa też rozrzutny. Latem leci co tydzień rządowym samolotem do prezydenckiego ośrodka w Juracie. Koszt - ok. 40 tys. zł. Na pokładzie prezydenckiego Tu-154 jest prawie 200 miejsc. - Bywały loty, że na pokładzie znajdowało się zaledwie siedem osób. Prezydencki samochód z ochroną za każdym razem musi jechać do Gdańska, by odebrać prezydenta z lotniska i zawieźć na Hel - mówi pracownik kancelarii.
Gdy prezydencki samolot jest na przeglądzie technicznym w Rosji, kancelaria czarteruje samolot z LOT-u. Najczęściej jest to boeing 737, który ma ok. 100 miejsc. Będąc prezydentem, Lech Wałęsa czarterował dla swoich potrzeb małe samoloty w Niemczech, na 20 osób. Aleksander Kwaśniewski często latał rządowymi helikopterami. Lech Kaczyński jednak ich nie lubi, bo są głośne i mają opinię mniej bezpiecznych niż samoloty.
Prezydencki ośrodek w Juracie na początku kadencji Lech Kaczyński uznawał za niepotrzebny i nawet chciał sprzedać. - Po kilku pobytach w Juracie Lech Kaczyński zakochał się w niej - mówi pracownik kancelarii. W ciągu ponad dwóch lat prezydentury w Juracie gościło zaledwie troje gości oficjalnych: litewski prezydent Valdas Adamkus, kanclerz Angela Merkel oraz George W. Bush.
Za to w poprzednim sezonie letnim częstym gościem był premier Jarosław Kaczyński. - W części mieszkalnej ośrodka są dwie stylowe wille. Jedna dla prezydenta, druga gościnna. Tę drugą Lech Kaczyński nazywał w zeszłym roku "premierówką" - opowiada pracownik ośrodka. Obsługa zastanawia się, czy nazwa budynku utrzyma się w tym sezonie.
Marylko, jaką masz ładną apaszkę
W jednym pracownicy Kancelarii Prezydenta są zgodni. Przyznają jak jeden mąż, że mocną stroną Lecha Kaczyńskiego jest jego żona Maria, nazywana w pałacu zdrobniale Marylką. - Ma bardzo rozsądne, znacznie bardziej liberalne od męża poglądy.
Maria Kaczyńska lubi wejść do gabinetu męża przed oficjalnym spotkaniem, poprawić mu krawat, chusteczkę w kieszonce marynarki, obsztorcować, że nie tak wybrał dodatki.
Niektóre sprawy współpracownicy prezydenta próbują załatwiać - jak mówią - dwuetapowo, najpierw przekonać Marię Kaczyńską, by pozytywnie nastawiła męża. - Zdarza się, że niektórzy pozwalają sobie na tanie lizusostwo wobec pani prezydentowej - mówi pracownik kancelarii. Np. witają Marię Kaczyńską słowami: "Marylko, jaką masz ładną apaszkę!", a potem rzeczowo przechodzą do sprawy, którą chcą załatwić. Ogólnie jednak Maria Kaczyńska ma opinię dobrego ducha kancelarii.
Przegrupowanie sił, potem niespodzianki
Współpracownicy prezydenta dzielą się na kilka kręgów. Najcieplejsze relacje prezydent ma z trójką młodych ludzi, których traktuje jak polityczny ojciec. To ekipa z Muzeum Powstania Warszawskiego: jego dyrektor i poseł PiS-u Jan Ołdakowski, obecny poseł PiS-u Paweł Kowal i urzędniczka kancelarii Lena Cichocka. Lech Kaczyński czasem mówi o nich pieszczotliwie "moje dzieci". Z racji młodego wieku - nieco po trzydziestce - nie oni są jednak najbardziej wpływowi, choć prezydent ich bardzo lubi, wręcz faworyzuje.
Bezwzględnym zaufaniem prezydenta cieszą się b. szef jego kancelarii i b. minister obrony Aleksander Szczygło oraz obecna szefowa kancelarii Anna Fotyga. Pochodzący z małej miejscowości na Mazurach Szczygło był studentem Kaczyńskiego na Uniwersytecie Gdańskim, potem towarzyszył mu na wszystkich szczeblach kariery. Ponoć za prezydenta byłby gotów wskoczyć w ogień. Z kolei Anna Fotyga zna prezydenta ponad 20 lat. Jego zaufanie zaskarbiła sobie na przełomie lat 80. i 90. jako szefowa biura zagranicznego "Solidarności".
Niejasną rolę ma w kancelarii Michał Kamiński, odpowiadający za wizerunek głowy państwa. Przed przyjściem do kancelarii minister Fotygi przez kilka miesięcy grał w niej pierwsze skrzypce. Obok minister Bochenek miał niemal stały i natychmiastowy dostęp do Lecha Kaczyńskiego. Wraz z przyjściem do kancelarii Anny Fotygi zaczyna się to jednak zmieniać. Teraz Kamiński bryluje głównie w mediach i zakulisowych intrygach.
Politycy PiS-u twierdzą, że medialne sztuczki Kamińskiego pogarszają, zamiast poprawiać, wizerunek prezydenta Kaczyńskiego. Kamiński ma wielu wrogów w klubie parlamentarnym i kierownictwie PiS-u. Stara się odsuwać i marginalizować wszystkich cieszących się sympatią prezydenta, ale sam został ostatnio usunięty w cień przez minister Fotygę, wobec której jest bezradny.
- Michał podpadł stylem zachowania, razi jego sybarytyzm. Dobry alkohol, cygaro w zębach, drogie i pstrokate ubrania, poklepywanie po plecach, przechwalanie się, jakie to ma wpływy w mediach, nawet w "Gazecie Wyborczej". Mimo że wciąż walczy, to jego gwiazda raczej gaśnie. No i jest podejrzenie, że to on stoi za atakami medialnymi na naszych ludzi, np. za próbą skompromitowania Pawła Kowala za rzekome kontakty z WSI - zdradza polityk PiS-u.
Kamiński ma ponoć mniej rządzić w kancelarii, a bardziej skupić się na tworzeniu strategii przed wyborami prezydenckimi 2010. - Prezydent źle wychodzi na ciągłym krytykowaniu rządu Tuska i osobiście premiera. Tę rolę weźmie klub parlamentarny PiS-u oraz Jarosław Kaczyński. Prezydent będzie bardziej koncyliacyjny, bo to przystoi głowie państwa. Tak wynika z zamówionych przez nas sondaży - tłumaczy poseł PiS-u.
Zadaniem b. premiera ma być zagospodarowanie elektoratu na prawo od centrum łącznie z Radiem Maryja, zwolennikami Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego czy sierotami po LPR. Natomiast prezydent ma zabiegać o głosy elektoratu centrowego i bardziej socjalnego, co może okazać się łatwe w związku z protestami społecznymi kolejnych grup.
- Jeżeli przed wyborami prezydenckimi 2010 uda się stworzyć synergię popularności obu braci, a lewica niczym nas nie zaskoczy, to mimo fatalnych dziś sondaży mamy szansę na reelekcję Lecha Kaczyńskiego - zapewnia ważny poseł PiS-u. - Donald Tusk będzie się przez ten czas zużywał. My mamy ten atut, że braci jest dwóch. Można lepiej rozłożyć szyki.
Współpracownicy twierdzą, że prezydent otrząsa się z szoku, w który wpadł po wyborach przegranych przez PiS. Ponoć podnosi się także po oskarżeniach posła Palikota, że nadużywa alkoholu i wpada w stany depresyjne. - Alkohol w kancelarii ograniczono do minimum. Nawet na przyjęciach prezydent tylko macza w nim usta. Pije czerwone wino, a gdy wznoszone sa toasty wódką, to podstawiamy mu specjalnie oznakowany kieliszek z wodą - zapewnia minister w Kancelarii Prezydenta.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego mimo fatalnych notowań szefa nie załamują rąk. - Już wkrótce czekają nas niespodzianki - mówią tajemniczo.