Czcigodni Bracia!
Pozdrowienie i błogosławieństwo apostolskie!
Nasz urząd apostolski nakłada na Nas obowiązek czuwania nad czystością wiary i nieskazitelnością katolickiej dyscypliny. Wymaga od Nas ochrony wiernych przed złem i błędem, zwłaszcza wtedy, gdy zło i błąd prezentowane są w porywającej mowie, która - ukrywając niejasność pojęć i dwuznaczność wyrażeń pod żarem uczuć i górnolotnych słów - może rozpalić serca dla atrakcyjnych, niemniej jednak zgubnych, spraw. Takimi były niedawno tylekroć potępiane doktryny rzekomych filozofów XVIII-go wieku, doktryny rewolucji francuskiej i liberalizmu. Takimi jeszcze dzisiaj są teorie Sillonu (1), którym - pod wspaniałymi i szlachetnymi pozorami - nazbyt często brakuje prawdy, jasności i logiki; i które pod tym względem nie należą do katolickiego i francuskiego ducha.
Długo zastanawialiśmy się, Czcigodni Bracia, nad publicznym i uroczystym ogłoszeniem Naszego zdania na temat Sillonu. Wasze troski musiały dołączyć do Naszych, aby skłonić Nas do podjęcia tej decyzji. Kochamy bowiem dzielną młodzież zwerbowaną pod sztandary Sillonu. Z wielu względów uważamy ją za godną pochwały i podziwu. Kochamy jej liderów, w których miło jest Nam rozpoznać dusze szlachetne, panujące nad przyziemnymi namiętnościami i ożywione najszczytniejszym zapałem czynienia dobra. Widzieliście, Czcigodni Bracia, jak silloniści - owładnięci niezwykle silnym uczuciem ludzkiej solidarności i umocnieni w swoim poświęceniu miłością do Jezusa Chrystusa oraz przykładnym spełnianiem praktyk religijnych - wyszli naprzeciw tym, którzy cierpią i pracują, aby ich podźwignąć.
Było to nazajutrz po pamiętnej encyklice Naszego poprzednika, świętej pamięci Leona XIII, o położeniu klasy robotniczej. Za pośrednictwem swojego najwyższego zwierzchnika Kościół przelał na ubogich i słabych wszystkie czułości swego matczynego serca. I poprzez swoje życzenia zdawał się wzywać coraz to liczniejszych swoich obrońców do pracy nad przywróceniem sprawiedliwości i porządku w naszym niespokojnym społeczeństwie. Czy zatem założyciele Sillonu nie oddali w stosownej chwili do dyspozycji Kościoła zastępów młodych wiernych, aby mogły ziścić się jego nadzieje i pragnienia? Istotnie, Sillon podniósł w szeregach robotniczych sztandar Jezusa Chrystusa, znak zbawienia dla jednostek i narodów. W środowiskach najmniej religii przychylnych wymusił dla niej szacunek, czerpiąc siłę dla swej działalności społecznej ze źródeł łaski. Ignorantów i bezbożników przyzwyczaił do słuchania Słowa Bożego. A w czasie burzliwych debat - pobudzony jakimś pytaniem, bądź sarkazmem - powstawał niejednokrotnie, aby wobec wrogiego audytorium głośno i nieustraszenie zamanifestować swą wiarę. Były to piękne czasy Sillonu. Właśnie ta szlachetna strona wyjaśnia zachęty i pochwały, jakich nie szczędził mu episkopat i Stolica Apostolska. Żarliwość religijna do tego stopnia potrafiła bowiem zamaskować prawdziwy charakter ruchu sillonistycznego.
Musimy stwierdzić, Czcigodni Bracia, że Nasze nadzieje w dużej mierze zostały zawiedzione. Nadszedł dzień, kiedy przenikliwym oczom Sillon ujawnił niepokojące tendencje. Sillon zbłądził. Zresztą czy mogło stać się inaczej? Jego założyciele byli młodzi, pełni entuzjazmu i pewni siebie. Nie byli jednak w wystarczającym stopniu wyposażeni w historyczną wiedzę, w zdrową filozofię i solidną teologię, by móc bez ryzyka stawić czoło trudnym problemom społecznym, w które zostali wciągnięci za sprawą swej aktywności i wrażliwości serca. Te niedostatki sprawiły też, że nie zdołali zabezpieczyć się na gruncie doktryny i posłuszeństwa przed protestanckimi i liberalnymi wpływami.
Nie brakowało im przecież dobrych rad. Po radach nastąpiły upomnienia. Ubolewaliśmy widząc, że przestrogi i zarzuty nie robią wrażenia na ich duszach unikających krytyki, i pozostają bezskuteczne. Sprawy zaszły już tak daleko, że zdradzilibyśmy Nasze powołanie, gdybyśmy dłużej zachowali milczenie. Winni jesteśmy prawdę naszym ukochanym dzieciom Sillonu, których szlachetny zapał pociągnął na drogę równie błędną, co niebezpieczną. Jesteśmy ją winni dużej liczbie seminarzystów i księży, których Sillon odwiódł, jeśli nie od autorytetu, to przynajmniej od kierownictwa i oddziaływania biskupów. Wreszcie winniśmy ją Kościołowi, w którym Sillon sieje niezgodę i którego interesy naraża na szwank.
Przede wszystkim musimy ostro uwypuklić dążenie Sillonu do wyłamania się spod jurysdykcji władzy kościelnej. W rzeczywistości przywódcy Sillonu utrzymują, że działają poza terenem podległym Kościołowi i zabiegają jedynie o dobra w porządku doczesnym, nie zaś w porządku duchowym. Twierdzą, że sillonista jest po prostu katolikiem oddanym sprawie klasy robotniczej oraz działalności demokratycznej, który z praktykowania wiary czerpie energię dla swego poświęcenia. A ponadto tak samo jak katoliccy rolnicy, rzemieślnicy, ekonomiści bądź politycy, podporządkowuje się regułom moralności wspólnej wszystkim. I podobnie jak oni nie jest w jakiś szczególny sposób zależny od władzy kościelnej.
Odpowiedź na te wykręty jest aż nazbyt prosta. Któż w istocie może wierzyć, że katoliccy silloniści oraz zwerbowani do ich szeregów księża i seminarzyści w swojej działalności społecznej mają na względzie jedynie doczesne korzyści klasy robotniczej? Sądzimy, że takie twierdzenie byłoby dla nich zniewagą. Prawdą jest natomiast, iż przywódcy Sillonu proklamują się nieugiętymi idealistami i zamierzają odrodzić klasę robotniczą, uszlachetniając najpierw ludzkie sumienia. Prawdą jest również, że posiadają doktrynę społeczną oraz filozoficzne i religijne zasady, aby odbudować społeczeństwo na nowych podwalinach. Wreszcie prawdą jest też, że dysponują szczególnym pojęciem ludzkiej godności, wolności, sprawiedliwości i braterstwa; zaś w celu usprawiedliwienia swoich społecznych mrzonek powołują się na Ewangelię, interpretowaną na swój własny sposób i - co jest jeszcze bardziej znaczące - na zniekształconego i pomniejszonego Chrystusa. Co gorsza, nauczają tych poglądów w swoich kołach badawczych, wpajają je swoim towarzyszom, promują w swoich działaniach. W istocie są więc nauczycielami obywatelskiej, społecznej i religijnej moralności. I mogą wprowadzić pewne zmiany w organizację ruchu sillonistycznego. Mamy zatem prawo stwierdzić, że cele Sillonu, jego charakter oraz działalność, wchodzą w zakres dziedziny moralnej, będącej domeną właściwą Kościołowi. Wobec tego silloniści sami się oszukują, mniemając, że działają na obszarze, który znajduje się poza granicami zwierzchnictwa władzy kościelnej i jej doktrynalnych oraz władczych uprawnień (2).
Nawet gdyby doktryny sillonistów były wolne od błędu, to bardzo poważnym uchybieniem dyscyplinie katolickiej było już ich uporczywe opieranie się kierownictwu ludzi, którzy od Nieba otrzymali misję prowadzenia jednostek i narodów prostą drogą dobra i prawdy. Jednak zło ma głębszy charakter. Jak już powiedzieliśmy: Sillon, owładnięty źle pojętą miłością słabych, popadł w błąd.
Sillon rzeczywiście stawia sobie za cel odrodzenie i uszlachetnienie klasy robotniczej. Jednak w tej materii zasady doktryny katolickiej są określone i historia chrześcijańskiej cywilizacji świadczy o ich zbawiennym bogactwie. Nasz świętej pamięci poprzednik przypomniał je w swoich magisterialnych dokumentach, które katolicy troszczący się o sprawy społeczne powinni przestudiować i stale mieć przed oczyma. Papież uczył w szczególności, że chrześcijańska demokracja musi „utrzymać różnorodność klas, niewątpliwie szczególną cechę dobrze zorganizowanego państwa, oraz pragnąć dla społeczeństwa struktury i roli przekazanej przez Boga, twórcę społeczeństwa”. Nasz świętej pamięci poprzednik napiętnował „pewną demokrację, posuwającą się aż do takiej przewrotności, że w społeczeństwie przypisuje najwyższą władzę ludowi i dąży do zniesienia i zrównania klas społecznych”. Równocześnie Leon XIII nakreślił katolikom plan działania, jedyny program zdolny z powrotem umieścić i utrzymać społeczeństwo na odwiecznych, chrześcijańskich podwalinach. Co natomiast zrobili przywódcy Sillonu? Nie tylko przyjęli program i nauczanie różne od tego, które ogłosił Leon XIII (co samo w sobie byłoby już zuchwalstwem ze strony świeckich, stawiających się w ten sposób na miejscu zwierzchników działalności społecznej w Kościele, nie wyłączając Najwyższego Kapłana), ale otwarcie odrzucili nakreślony przez papieża plan i przyjęli inny, krańcowo odmienny. Co więcej, silloniści nie aprobują, przypomnianej przez Leona XIII, doktryny o podstawowych zasadach społeczeństwa. Umiejscawiają władzę w ludzie lub niemal znoszą ją, a jako ideał do osiągnięcia obierają zrównanie klas. Zatem wbrew doktrynie katolickiej dążą ku ideałowi, który został potępiony.
Wiemy dobrze, że silloniści szczycą się podniesieniem kwestii godności człowieka i nazbyt lekceważonego położenia klasy robotniczej. Zdajemy sobie sprawę, że pragną przywrócić sprawiedliwe i doskonałe prawa pracy, jak również odpowiednie stosunki pomiędzy pracodawcami i pracownikami. Wiemy w końcu, że pragną zaprowadzić na ziemi rządy doskonalszej sprawiedliwości i większego miłosierdzia oraz wywołać, za pomocą głębokich i twórczych ruchów społecznych, niespodziewany postęp ludzkości. My oczywiście nie potępiamy tych wysiłków, które byłyby pod każdym względem wspaniałe, gdyby silloniści nie zapominali, że postęp istoty ludzkiej polega na rozwoju jej naturalnych predyspozycji za sprawą nowych sił. Polega na ułatwianiu ich działania w ramach ludzkiej natury i w zgodzie z jej prawami. I przeciwnie, że raniąc jej podstawowe organy, niszcząc ramy ich funkcjonowania, popycha się tę istotę nie ku postępowi, lecz ku śmierci. Niemniej jednak właśnie to silloniści zamierzają uczynić ze społeczeństwem. Oni marzą o zmianie jego naturalnych i tradycyjnych podstaw. Obiecują społeczeństwo przyszłości, zbudowane na odmien¬nych zasadach, które ośmielają się nazywać bardziej produktywnymi, bardziej dobroczynnymi niż zasady, na których wspiera się obecne społeczeństwo chrześcijańskie.
Nie, Czcigodni Bracia - w tych czasach duchowej i społecznej anarchii, kiedy każdy uważa się za nauczyciela i prawodawcę, musimy stanowczo przypomnieć, iż nie jest możliwe zbudowanie społeczeństwa w inny sposób, niż zbudował je Bóg. Nie jest możliwe zbudowanie społeczeństwa, jeśli Kościół nie położy jego fundamentów i nie będzie kierował jego budową. Cywilizacji nie trzeba już odkrywać, ani budować nowego społeczeństwa w obłokach. Ona była i jest - to cywilizacja chrześcijańska i katolickie społeczeństwo. Chodzi jedynie o ich ustanowienie i nieustanne odnawianie na naturalnych i nadprzyrodzonych podwalinach, przeciwko ciągle odradzającym się atakom szkodliwych utopii, buntów i bezbożności: „Omnia instaurare in Christo” (3).
Pragniemy teraz przypomnieć najważniejsze punkty teorii społecznych Sillonu, aby nie oskarżano Nas o zbyt pobieżny osąd i o nieusprawiedliwioną wobec nich srogość.
Sillon przejawia szlachetną troskę o ludzką godność, lecz rozumie ją tak, jak niektórzy filozofowie, którymi Kościół nie może się poszczycić. Pierwszym składnikiem tej godności jest wolność, rozumiana w tym sensie, że - za wyjątkiem dziedziny religijnej - każdy człowiek jest niezależny. Z tego podstawowego założenia wyciąga się dalsze wnioski. Lud znajduje się dziś pod kuratelą władzy niezależnej od niego samego, powinien zatem się od niej uwolnić - to jest emancypacja polityczna. Lud podlega pracodawcom, którzy dysponując środkami produkcji, wykorzystują go, gnębią i upokarzają. Powinien więc to jarzmo zrzucić - to jest emancypacja ekonomiczna. Wreszcie lud jest zależny od warstwy zwanej kierowniczą, której poziom intelektualny gwarantuje niesłuszną przewagę w zarządzaniu wszelkimi sprawami. Powinien zatem uwolnić się od jej dominacji - to jest emancypacja intelektualna. Zniwelowanie różnic w tych trzech sferach zaprowadzi równość pomiędzy ludźmi. Ta równość postrzegana jest jako prawdziwa ludzka sprawiedliwość. Ustrój polityczny i społeczny, oparty na tej podwójnej podsta¬wie wolności i równości (do których wkrótce dołączy się braterstwo) - oto, co silloniści nazywają demokracją.
Jednakże wolność i równość stanowią jedynie, by tak rzec, negatywną stronę demokracji. W istotny i pozytywny sposób konstytuuje ją możliwie najszersze uczestnictwo każdego człowieka w zarządzaniu sprawami publicznymi. Obejmuje ono trzy aspekty: politycz¬ny, ekonomiczny i moralny.
Jeżeli chodzi o pierwszy, polityczny aspekt - to Sillon nie dąży do obalenia władzy. Przeciwnie: uznaje konieczność jej istnienia. Pragnie jednak ją podzielić albo raczej zwielokrotnić; w ten mianowicie sposób, że każdy obywatel stanie się swego rodzaju monarchą. Sillon głosi, że władza wprawdzie pochodzi od Boga, ale pierwotnie tkwi w ludzie. Wyłoni się zeń dopiero w drodze wyboru albo - lepiej jeszcze - w drodze naturalnej selekcji. Nie opuści jednak ludu i nie stanie się odeń niezależna. Tylko na pozór będzie to władza zewnętrzna. W rzeczywistości będzie to władza wewnętrzna ze względu na jej usankcjonowanie przez ogół.
W aspekcie ekonomicznym, zachowując stosowne proporcje, stanie się to samo. Własność, odebrana klasie prywatnych posiadaczy, zostanie tak upowszechniona, że każdy robotnik stanie się swego rodzaju pracodawcą. Silloniści twierdzą przy tym, że ustrój, w którym ma zostać zrealizowany ten ideał ekonomiczny, nie jest wcale socjalizmem. Jest to system spółdzielni, wystarczająco licznych, aby wywołać płodną konkurencję, a zarazem ochronić niezależność robotników, którzy nie będą przywiązani do żadnej spośród nich.
W końcu aspekt zasadniczy, moralny. Skoro władza, jak to widzieliśmy, jest bardzo ograniczona, to potrzebna jest inna siła, która by ją zastąpiła i stanowiła nieustanną przeciwwagę dla jednostkowego egoizmu. Tą nową zasadą i siłą ma być umiłowanie dobra zawodowego i publicznego. Ale właśnie to oznacza prawdziwą ruinę zawodu i społeczeństwa. Wyobraźcie sobie społeczeństwo, w którym w duszy każdego człowieka wraz z wrodzoną miłością dobra osobistego i rodzinnego, panowałaby miłość dobra zawodowego i publicznego; społeczeństwo, w którym w sumieniu każdego człowieka uczucia te rządziłyby się w taki sposób, że dobro wyższe zawsze brałoby górę nad niższym. Czy takie społeczeństwo niemal nie mogłoby obejść się bez władzy? I czy nie oferowałoby ideału ludzkiej godności: każdy obywatel o duszy monarchy, każdy robotnik o duszy pracodawcy? Człowiecze serce, wyrwane z ciasnoty swych prywatnych spraw, podniesione ku sprawom swego zawodu i - wyżej jeszcze - ku sprawom całego narodu, a nawet całej ludzkości (ponieważ horyzont Sillonu nie zatrzymuje się w granicach ojczyzny, lecz rozszerza na wszystkich ludzi, aż po krańce świata), i rozparte umiłowaniem wspólnego dobra, objęłoby wówczas wszystkich towarzyszy tej samej profesji, wszystkich rodaków, wszystkich ludzi. Oto wielkość i doskonała szlachetność człowiecza, urzeczywistniona przez znaną triadę: wolność, równość, braterstwo.
Te trzy aspekty: polityczny, ekonomiczny i moralny podporządkowane są jeden drugiemu. Jak już powiedzieliśmy, to aspekt moralny jest zasadniczy. Rzeczywiście, żadna polityczna demokracja nie jest trwała, o ile nie posiada głębokiego oparcia w demokracji ekonomicznej. Z kolei ani jedna, ani druga nie jest możliwa, o ile nie posiada zakorzenienia w takim stanie ducha, w którym sumienie uważa się za wyposażone w stosowną odpowiedzialność i siły moralne. Ale przypuśćcie istnienie takiego stanu ducha, w ten sposób ukształtowanego przez świadomą odpowiedzialność i siły moralne, a wówczas w naturalny sposób wypłynie zeń ekonomiczna demokracja, znajdując wytłumaczenie w aktach owej świadomości i sił moralnych. Na tej samej drodze, w ten sam sposób demokracja polityczna wyniknie z ustroju korporacyjnego. I obie demokracje, ekonomiczna i polityczna, jedna wspierająca drugą, okażą się utwierdzone na niezachwianych podstawach w świadomości samego ludu.
Tak w skrócie przedstawia się teoria, a można powiedzieć, mrzonka Sillonu. Do tego zmierza jego nauczanie oraz to, co nazywa on demokratycznym wychowaniem ludu, to znaczy dążenie do osiągnięcia maksimum świadomości i odpowiedzialności obywatelskiej u każdego człowieka. Rezultatem tego ma być polityczna i ekonomiczna demokracja oraz panowanie sprawiedliwości, wolności, równości i braterstwa.
Już to krótkie sprawozdanie jasno pokazuje Wam, Czcigodni Bracia, jak bardzo mieliśmy rację, mówiąc że Sillon przeciwstawia doktrynę doktrynie, że buduje swoje społeczeństwo na teorii sprzecznej z prawdą katolicką i fałszuje fundamentalne pojęcia regulujące stosunki społeczne w każdej ludzkiej społeczności. Ta sprzeczność uwydatni się jeszcze bardziej w poniższych rozważaniach.
Sillon pierwotnie umiejscawia władzę publiczną w ludzie, skąd następnie przechodzi ona w ręce rządzących, ale w ten mianowicie sposób, iż nadal w nim rezyduje. Otóż Leon XIII wyraźnie potępił tę doktrynę w swojej encyklice o władzy politycznej Diuturnum illud, w której mówi: „wielu współczesnych, idąc śladem tych, którzy w ubiegłym wieku przybrali miano filozofów, twierdzi, iż wszelka władza pochodzi od ludu, że przeto ci, którzy sprawują władzę w społeczeństwie, nie posiadają jej sami z siebie, lecz jako powierzoną im przez lud i to z tym zastrzeżeniem, że wola ludu, nadawszy im władzę, ma zawsze prawo im ją odebrać. Zupełnie przeciwny jest pogląd katolików, którzy wywodzą prawo rządzenia od Boga, jako naturalnego i koniecznego źródła władzy”. Niewątpliwie Sillon wywodzi od Boga tę władzę, którą umiejscawia najpierw w ludzie, lecz tak, że „wychodzi ona z dołu, aby wznieść się w górę, gdy tymczasem w strukturze Kościoła władza zstępuje z góry, aby skierować się w dół” (4). Oprócz tego, że jest rzeczą anormalną, by delegacja władzy wznosiła się w górę, skoro w jej naturze leży zstępowanie w dół, Leon XIII z góry odrzucił usiłowanie pogodzenia katolickiej doktryny z błędem pseudo-filozofii, kontynuując: „Należy wszakże zaznaczyć w tym miejscu, że wybór tych, którzy mają rządzić państwem może w niektórych przypadkach być pozostawiony woli i osądowi zbiorowości, i że to bynajmniej nie sprzeciwia się ani nie narusza doktryny katolickiej. Albowiem ten wybór wskazuje jedynie rządzącego, ale nie daje mu tytułu do sprawowania władzy. Nie udziela władzy zwierzchniej, a tylko stanowi, kto ją ma wykonywać”.
Zresztą jeśli lud pozostaje dysponentem zwierzchności, to czym wówczas staje się władza? Cieniem i mitem. Nie ma już ani praw w ścisłym tego słowa znaczeniu, ani posłuszeństwa. Sillon jednak tę zasadę zaakceptował. Skoro bowiem w praktyce żąda, w imię ludzkiej godności, potrójnej emancypacji: politycznej, ekonomicznej i intelektualnej, to przyszłe społeczeństwo, które zamierza zbudować, nie będzie już miało ani zwierzchników, ani podwładnych. Wszyscy obywatele będą w nim wolni, wszyscy będą towarzyszami, wszyscy będą monarchami. A wówczas porządek i reguła staną się zamachem na wolność, podporządkowanie jakiejkolwiek zwierzchności znaczyć będzie dla człowieka poniżenie, posłuszeństwo zaś będzie równoznaczne z jego degradacją. Czy tak właśnie, Czcigodni Bracia, tradycyjna doktryna Kościoła przedstawia nam stosunki społeczne w nawet najbardziej doskonałym społeczeństwie? Czyż każde społeczeństwo zależnych i z natury nierównych sobie stworzeń nie potrzebuje władzy ukierunkowującej ich działalność w stronę wspólnego dobra i narzucającej swoje prawo? A jeżeli w społeczeństwie znajdują się istoty zdeprawowane (a znajdą się zawsze!), czy władza nie powinna być tym silniejsza, im groźniejszy będzie egoizm ludzi złych? Czy można utrzymywać, z pewną dozą słuszności, że istnieje sprzeczność pomiędzy wolnością i władzą? Chyba tylko wówczas, gdy jest się w ciężkim błędzie co do koncepcji wolności? Czy można nauczać, że posłuszeństwo jest sprzeczne z ludzką godnością i że ideałem byłoby zastąpienie go „władzą usankcjonowaną przez ogół”? Czy św. Paweł apostoł nie miał na uwadze ludzkiej społeczności na wszystkich etapach rozwoju, kiedy zalecał wiernym posłuszeństwo każdej władzy? Czy posłuszeństwo okazywane ludziom, jako prawowitym reprezentantom Boga, co w ostatecznym rozrachunku oznacza posłuszeństwo Bogu samemu, umniejsza człowieka i poniża go? Czyżby stan duchowny, opierający się na posłuszeństwie, był sprzeczny z ideałem ludzkiej natury? Czy święci, którzy byli najbardziej posłusznymi pośród ludzi, byli może niewolnikami albo ludźmi duchowo ułomnymi? Czy można wreszcie wyobrazić sobie ustrój społeczny, w którym Jezus Chrystus, powróciwszy na ziemię, nie dawałby już przykładu posłuszeństwa i nie mówiłby więcej: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”?
Sillon, który naucza podobnych doktryn i stosuje je w praktyce w swoim wewnętrznym postępowaniu, zasiewa więc pośród Waszej katolickiej młodzieży błędne i zgubne pojęcia odnośnie władzy, wolności i posłuszeństwa. Nie inaczej rzecz ma się ze sprawiedliwością i równością. Sillon głosi, że stara się zrealizować erę równości, która byłaby zarazem epoką większej sprawiedliwości. Dla niego zatem każda nierówność położenia to - co najmniej - sprawiedliwość niepełna albo wręcz niesprawiedliwość! To zasada w najwyższym stopniu sprzeczna z naturą rzeczy. To czynnik wywołujący zazdrość i niesprawiedliwość oraz burzący cały porządek społeczny. A więc dopiero demokracja wprowadzi panowanie doskonałej sprawiedliwości! Czyż nie jest to zniewaga wyrządzona innym formom rządu, które w ten sposób spycha się do grona rządów, które stają się coraz bardziej niewydolne? Zresztą w tej sprawie postawa Sillonu kłóci się z nauczaniem Leona XIII. W cytowanej już encyklice o władzy politycznej można było przeczytać, iż „z zachowaniem sprawiedliwości, wolno ludom obrać sobie taką formę rządu, jaka najbardziej odpowiada ich duchowi, instytucjom i obyczajom, które otrzymały one od swych przodków”. Encyklika czyni aluzję do dobrze znanej, trojakiej formy rządu (5). Przyjmuje ona zatem, że sprawiedliwość daje się pogodzić z każdą z nich. Czyż encyklika o położeniu robotników nie potwierdza jasno możliwości odbudowania sprawiedliwości w ramach współczesnych ustrojów, skoro wskazuje środki wiodące ku temu? Bez wątpienia Leon XIII miał na myśli nie jakąkolwiek sprawiedliwość, ale sprawiedliwość doskonałą. Nauczając zatem, że sprawiedliwość daje się pogodzić z każdą z trzech form władzy, które znamy, papież stwierdził, że pod tym względem demokracja nie posiada żadnego szczególnego przywileju. Silloniści, którzy twierdzą przeciwnie, albo zupełnie odmawiają słuchania głosu Kościoła, albo tworzą ze sprawiedliwości i równości idee niekatolickie.
Tak samo rzecz ma się z pojęciem braterstwa, którego fundament silloniści umiejscawiają w umiłowaniu wspólnych interesów. Z drugiej zaś strony wszystkie filozofie i religie widzą go w prostym pojęciu ludzkości. Silloniści obejmują w ten sposób jednakową miłością i taką samą tolerancją wszystkich ludzi wraz ze wszystkimi ich utrapieniami, zarówno duchowymi i moralnymi, jak materialnymi i doczesnymi. Tymczasem katolicka doktryna uczy nas, że podstawowy obowiązek miłości bliźniego nie polega na tolerancji mylnych (pomimo swojej szczerości) przekonań, ani też na teoretycznym czy praktycznym braku reakcji na błędy bądź wady, w których widzimy pogrążonych naszych braci. Obowiązek miłości bliźniego polega na poświęceniu się duchowemu i moralnemu doskonaleniu bliźnich oraz na gorliwym staraniu się o ich materialny dobrobyt. Ta sama doktryna katolicka poucza nas także, że źródło miłości bliźniego zawiera się w miłości Boga, wspólnego Ojca, który jest wspólnym celem całego rodzaju ludzkiego. A także w miłości Jezusa Chrystusa, którego współbraćmi jesteśmy do tego stopnia, że pomoc okazana jakiemuś nieszczęśnikowi jest dobrem wyświadczonym Jemu samemu. Każda inna miłość jest złudzeniem, bądź uczuciem daremnym i przemijającym. Oczywiście, ludzkie doświadczenie dowodzi, że w społeczeństwach pogańskich bądź świeckich wszystkich czasów, wzgląd na wspólne interesy czy też podobieństwo charakteru, bardzo mało znaczą wobec namiętności i pożądań serca. Nie, Czcigodni Bracia, nie ma braterstwa poza chrześcijańską miłością bliźniego! To ona z miłości do Boga i do Jego Syna Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela, obejmuje wszystkich ludzi, aby ich wspomagać i wszystkich doprowadzić do tej samej wiary i do tej samej szczęśliwości w Niebie. Oddzieliwszy braterstwo od tak rozumianej miłości chrześcijańskiej, demokracja zamiast postępu stałaby się smutnym regresem cywilizacji. Jeżeli bowiem pragnie się osiągnąć (a My pragniemy tego z całego serca) możliwie największe szczęście dla społeczeństwa i dla każdego z jego członków poprzez braterstwo bądź - jak poza tym się głosi - przez ogólnoludzką solidarność, to potrzeba zjednoczenia dusz w prawdzie, jedności pragnień w moralności oraz zjednoczenia serc w miłości do Boga i do Jego Syna Jezusa Chrystusa. Jedność ta daje się zrealizować jedynie poprzez katolicką miłość bliźniego, która jedynie może poprowadzić narody w ich przybliżaniu się do ideału cywilizacji.
W końcu na podstawie wszystkich tych zafałszowanych fundamentalnych pojęć społecznych stawia Sillon nieprawdziwą koncepcję ludzkiej godności. Według niego człowiek stanie się naprawdę godnym swego miana dopiero wtedy, kiedy nabierze silnej, oświeconej, niezależnej i autonomicznej świadomości, mogącej obyć się bez mistrza, słuchającej jedynie samej siebie i zdolnej przyjąć oraz bez lekceważenia dźwigać największe odpowiedzialności. Oto wielkie słowa, za pomocą których gloryfikuje się uczucie ludzkiej pychy, podobne do zjawy wciągającej człowieka pozbawionego światła, przewodnika i pomocy, na drogę ułudy, gdzie oczekując na ów dzień pełnej świadomości, zostanie pochłonięty przez błąd i na¬miętności. Kiedyż ten wielki dzień nadejdzie? Może bez zmiany natury ludzkiej (która nie leży w mocy Sillonu) nie nadejdzie nigdy? Czy święci, którzy wynieśli ludzką godność do jej szczytu, posiadali tę właśnie godność? A maluczcy tej ziemi, którzy nie mogą zajść tak wysoko i zadowalają się skromnym wyorywaniem swej bruzdy, aż do miejsca, które wyznaczyła im Opatrzność, wypełniając swój obowiązek w pokorze, posłuszeństwie i chrześcijańskiej cierpliwości, czyżby oni nie byli godni miana ludzi, chociaż Pan Bóg pewnego dnia wybawi ich z nędznego położenia, by umieścić w niebie pośród książąt swojego ludu?
Na tym kończymy nasze rozważania o błędach Sillonu. Nie aspirujemy bynajmniej do tego, by wyczerpać temat. Byłoby bowiem rzeczą pożyteczną zwrócić Waszą uwagę, Czcigodni Bracia, na jeszcze inne punkty, równie fałszywe i niebezpieczne np. na sposób rozumienia nakazującej władzy Kościoła. Obecnie najważniejsze jest obserwowanie wpływu tych błędów na praktyczną działalność Sillonu oraz na jego aktywność społeczną.
Idee Sillonu nie pozostają bowiem w granicach filozoficznej abstrakcji. Wpaja się je katolickiej młodzieży i - co więcej - wciela się je w życie. Sillon sam siebie postrzega jako jądro przyszłego społeczeństwa, stąd też odzwierciedla te idee tak wiernie, jak to tylko możliwe. Sillon rzeczywiście nie posiada hierarchii. Kierująca nim elita wyodrębniła się z tłumu w drodze naturalnej selekcji, tzn. narzucając się poprzez swoje przymioty oraz moralny autorytet. Wstępuje się do tej organizacji bez przymusu, tak jak i bez przymusu się ją opuszcza. Nauka odbywa się w niej bez nauczyciela, a co najwyżej z doradcą. Wszystkie koła naukowo-badawcze są prawdziwymi wspólnotami intelektualnymi, w których każdy jest zarazem nauczycielem i uczniem. Wśród członków panuje całkowita koleżeńskość, która jednoczy ich dusze. Stąd wynika wspólnotowy duch Sillonu, który nazywa się „przyjaźnią”. Nawet ksiądz, wstępując do Sillonu, uniża dostojną godność swego kapłaństwa. Przez najzupełniej osobliwe odwrócenie ról staje się uczniem, dostosowuje się do poziomu swoich młodych przyjaciół i nie jest już nikim więcej, jak tylko towarzyszem.
W tych ożywiających ich demokratycznych nawykach i teoriach na temat idealnego państwa rozpoznacie, Czcigodni Bracia, ukrytą przyczynę dyscyplinarnych uchybień, które tak często zmuszeni byliście wypominać Sillonowi. Nic dziwnego, że u tak usposobionych liderów i ich towarzyszy (czy to seminarzystów, czy to księży) nie znajdowaliście należnego Waszym osobom i Waszemu autorytetowi szacunku, uległości i posłuszeństwa; że odczuwaliście z ich strony głuchy sprzeciw i ubolewaliście, widząc jak całkowicie uchylają się od spraw nie związanych z Sillonem, a gdy są zmuszeni zająć się nimi z obowiązku posłuszeństwa, to czynią to z odrazą. Wy należycie do przeszłości, a oni są pionierami przyszłej cywilizacji. Wy uosabiacie hierarchię, nierówności społeczne, autorytet oraz posłuszeństwo - instytucje przestarzałe, którym ich dusze, owładnięte innym ideałem, już nie mogą się poddać. Odnośnie tego stanu umysłowego posiadamy świadectwo bolesnych faktów, zdolnych wycisnąć łzy, i nie możemy, pomimo Naszej pobłażliwości, powstrzymać się od słusznego uczucia gniewu. O tak! Wzbudza się w Waszej katolickiej młodzieży nieufność względem ich Matki Kościoła. Uczy się ją, że Kościół w ciągu dziewiętnastu wieków nie zdołał jeszcze na świecie oprzeć społeczeństwa na jego właściwych podstawach, że nie zrozumiał społecznych pojęć władzy, wolności, równości, braterstwa oraz ludzkiej godności; że wielcy monarchowie i biskupi, którzy stworzyli Francję i tak chlubnie nią rządzili, nie potrafili dać swojemu narodowi ani prawdziwej sprawiedliwości, ani rzeczywistej szczęśliwości, ponieważ nie wyznawali ideałów Silonu!
Tchnienie rewolucji przeszło tędy. Możemy więc stwierdzić, że o ile społeczne doktryny Sillonu są błędne, o tyle jego duch niebezpieczny, a wychowanie zgubne.
Co powinniśmy zatem sądzić o działalności Sillonu w Kościele? O działalności organizacji, której przywódcy tak drobiazgowo pojmują katolicyzm, że niewiele potrzeba - jeśli nie podziela się ich stanowiska - aby stać się w ich oczach wewnętrznym wrogiem katolicyzmu, nie rozumiejącym niczego z Ewangelii i z nauczania Jezusa Chrystusa? Wydaje się Nam właściwą rzeczą położyć nacisk na to zagadnienie, albowiem jeszcze do niedawna właśnie dzięki katolickiej gorliwości Sillon zasługiwał na znaczące słowa zachęty oraz głośne wyrazy uznania. Otóż teraz, w obliczu deklaracji i faktów, zmuszeni jesteśmy stwierdzić, że zarówno działalność, jak i doktryna Sillonu, nie odpowiada Kościołowi.
Przede wszystkim jego katolicyzm zadowala się wyłącznie demokratyczną formą rządu, którą uważa za najkorzystniejszą dla Kościoła i z którą się, by tak rzec, utożsamia. Podporządkowuje więc swą religię orientacji politycznej. Nie musimy dowodzić, że nastanie powszechnej demokracji nie jest istotne dla działalności Kościoła w świecie. Przypomnieliśmy już, że Kościół powierzał zawsze narodom troskę o wybranie sobie takiego rządu, który uważają za najbardziej korzystny dla swoich interesów. Zatem My, w ślad za Naszym poprzednikiem, pragniemy raz jeszcze podkreślić, iż błędem i niebezpieczeństwem jest poddanie z zasady katolicyzmu jakiejś formie rządu. Jest to błąd i niebezpieczeństwo, które wzrasta w chwili, gdy łączy się religię z pewnym typem demokracji, której idee są fałszywe. To jest przypadek Sillonu, który rzeczywiście dla szczególnej formy politycznej, kompromitując Kościół, dzieli katolików, odrywa młodzież, a nawet księży i seminarzystów od działalności czysto katolickiej oraz na próżno trwoni siły witalne części narodu.
Zwróćcie uwagę, Czcigodni Bracia, na zadziwiającą sprzeczność. Słuszna jest zasada, która mówi, że religia musi panować nad wszystkimi partiami. Jednak powołując się na tę właśnie zasadę Sillon powstrzymuje się od obrony atakowanego Kościoła. Z pewnością to nie Kościół wkroczył na arenę polityczną. Wciągnięto Go na nią, aby okaleczyć i ograbić. Czyż nie jest więc obowiązkiem każdego katolika wykorzystanie dla Jego obrony wszelkich środków politycznych, które ma do dyspozycji? A ponadto dla wymuszenia tego, by polityka pozostała we właściwych sobie granicach i nie interesowała się Kościołem, który ze swej strony czyni dlań wszystko to, co powinien? Cóż, w obliczu tak bardzo pogwałconego Kościoła, często odczuwamy głęboki ból, widząc bezczynność sillonistów. W czasie kiedy nie pozostaje nic innego, jak tylko Go bronić, oni szukają swej korzyści. Widzimy ich dyktujących, względnie popierających program, który w żadnym miejscu i w żadnym stopniu nie przedstawia się jako katolicki. Co wcale nie przeszkadza tym samym ludziom w trakcie totalnej walki politycznej obnosić się publicznie, wskutek jakiejś prowokacji, ze swoją wiarą. Cóż więc można powiedzieć, jak nie to, że w silloniście współistnieją dwie osoby: jedna, która jest katolikiem oraz druga, tj. sillonista - człowiek czynu, który pozostaje neutralny.
Był czas, kiedy Sillon jako taki, był wyraźnie katolicki. Nie uznawał innej potęgi duchowej niż katolicka i głosił pogląd, że demokracja będzie katolicka albo nie będzie jej wcale. Nadszedł jednak moment, kiedy zmienił zdanie. Pozostawił wówczas każdemu człowiekowi jego religię i filozofię, sam przestał uważać się za katolicki i sentencję: „demokracja będzie katolicka” zastąpił inną: „demokracja nie będzie antykatolicka”, zresztą tak samo, jak nie będzie antyżydowska i antybuddyjska. Były to czasy tzw. „większego Sillonu”. Wezwano wówczas wszystkich robotników, reprezentujących każdą religię i każdą sektę, do budowy społeczeństwa przyszłości. Wymagano od nich jedynie, aby wyznawali ten sam ideał społeczny, szanowali każdą wiarę oraz by wnieśli pewien wkład energii duchowych. Oczywiście, zadeklarowano, że „przywódcy Sillonu stawiają swoją religijną wiarę ponad wszystkim. Lecz czyż mogą pozbawiać innych prawa do czerpania swojej duchowej energii tam, gdzie jest to możliwe? W zamian domagają się, aby inni sza¬nowali ich osobiste prawo do czerpania jej z wiary katolickiej. Proszą więc tych wszystkich, którzy pragną przekształcić aktualne spo¬łeczeństwo w myśl zasad demokracji, aby się wzajemnie nie odpychali z powodu mogących ich dzielić przekonań filozoficznych, bądź religijnych. Ale aby szli ręka w rękę, nie wyrzekając się swoich zapatrywań, lecz usiłując zrealizować na ziemi sprawy praktyczne, będące dowodem doskonałości ich osobistych przekonań. Być może na tym obszarze współzawodnictwa między duszami przywiązanymi do odmiennych przekonań religijnych i filozoficznych będzie mogła urzeczywistnić się jedność” (6). W tym samym czasie ogłoszono (jak mogło do tego dojść?), że mały katolicki Sillon stanie się duszą wielkiego kosmopolitycznego Sillonu.
Nazwa „większy Sillon” dopiero co wyszła z użycia, a pojawiła się organizacja nowa (aczkolwiek duch i istota rzeczy nie uległy zmianie, wprost przeciwnie!) „aby wprowadzić porządek do pracy i zorganizować rozmaite skupiska aktywności. Sillon nadal jest duszą, jest duchem, który zespoli się ze zrzeszeniami i pobudzi ich aktywność” (7). I wszystkie nowe ugrupowania, które stały się na pozór niezależne: katolickie, protestanckie i wolnomyślicielskie uprasza się o przyłączenie się do tego dzieła. „Towarzysze katolicy będą działać wśród nich w specjalnej organizacji samokształcenia i samowychowania. Protestanccy demokraci i wolnomyśliciele ze swej strony zrobią to samo. Wszystkim: katolikom, protestantom i wolnomyślicielom będzie leżało na sercu uformowanie młodzieży nie dla bratobójczej walki, ale dla szlachetnej rywalizacji na polu cnót społecznych i obywatelskich” (8).
Mamy oto założone przez katolików międzywyznaniowe stowarzyszenie na rzecz reformy cywilizacji. Dzieło w pierwszym rzędzie religijne, albowiem nie ma prawdziwej cywilizacji bez cywilizacji moralnej, a prawdziwej cywilizacji moralnej bez prawdziwej religii. To dowiedziona prawda, to historyczny fakt. Nowi silloniści nie będą mogli wymawiać się, że działać będą jedynie „na terenie rzeczywistości praktycznej”, gdzie nie jest ważne zróżnicowanie wierzeń. Przywódca sillonistów do tego stopnia zdaje sobie sprawę z wpływu duchowych przekonań na rezultat działania, że zaprasza ich (bez względu na to do jakiej religii należą) „do wykazania na terenie rzeczywistości praktycznej doskonałości swoich osobistych przekonań”. I nie bez racji, ponieważ praktyczne działania biorą charakter od religijnych przekonań, tak jak członki ciała, aż do ich najdalszych krańców, otrzymują swoją formę od życiodajnej zasady, która je ożywia.
Stwierdziwszy powyższe, wypada zapytać, co należy sądzić o trudnym do zniesienia sąsiedztwie, w jakie uwikłani zostaną młodzi katolicy razem z różnowiercami i wszelkiej maści niewierzącymi w tego rodzaju dziele? Czyż nie jest ono dla nich tysiąc razy bardziej niebezpieczne niż stowarzyszenie neutralne? Co należy sądzić o tym apelu do wszystkich różnowierców i niewierzących, by wykazali wyższość swoich przekonań na gruncie społecznym w swego rodzaju konkursie apologetycznym? Jakby to współzawodnictwo nie istniało już od dziewiętnastu stuleci, jednakowoż w warunkach mniej niebezpiecznych dla wiary wiernych i z pełnym szacunkiem dla Kościoła katolickiego? A o respekcie dla wszelkich błędów i o dziwnej zachęcie skierowanej przez katolika do wszystkich dysydentów, aby poprzez studia umacniali swoje przekonania i uczynili z nich coraz to bogatsze źródła nowych sił? Co należy sądzić o zrzeszeniu, w którym mogą się swobodnie prezentować wszystkie religie, a nawet wolnomyślicielstwo? Silloniści bowiem, którzy podczas publicznych konferencji i przy każdej okazji dumnie obwieszczają swoją wiarę, z pewnością nie chcą zamykać ust innym ani uniemożliwiać protestantowi wyznawanie jego protestantyzmu, a sceptykowi jego sceptycyzmu. Co wreszcie należy myśleć o katoliku, który wchodząc do swojego koła badawczego, pozostawia swój katolicyzm za drzwiami, aby nie przestraszyć kolegów, którzy „marzą o bezinteresownej działalności społecznej, ale wzdragają się przed posłużeniem się nią dla zwycięstwa pewnych interesów, koterii a nawet jakichkolwiek przekonań”? Takie jest wyznanie wiary nowego demokratycznego Komitetu akcji społecznej, który odziedziczył po dawnej organizacji główne zadanie i który - powiada się - „przełamując dwuznaczność utrzymującą się wokół «większego Sillonu», zarówno w środowiskach reakcyjnych, jak i antyklerykalnych”, jest otwarty dla wszystkich ludzi „zatroskanych o siły moralne i religijne oraz przekonanych, że żadna prawdziwa emancypacja społeczna nie jest możliwa bez poruszenia szlachetnego idealizmu”.
Tak, niestety! Dwuznaczność została usunięta! Społeczna działalność Sillonu nie jest już katolicka. Sillonista jako taki nie działa na rzecz jakiegokolwiek stronnictwa, a „Kościół - powiada się - nie może być z żadnego tytułu beneficjentem sympatii, jaką może wzbudzić jego działalność”. Zaiste dziwna to insynuacja! Sillon obawia się, aby Kościół nie wykorzystał w egoistycznym i wyrachowanym celu jego działalności społecznej. Jak gdyby to wszystko, co przynosi korzyść Kościołowi, nie przynosiło korzyści ludzkości! To jest niesłychane przewartościowanie poglądów. To Kościół miałby stać się beneficjentem działalności społecznej, jak gdyby najwybitniejsi ekonomiści nie rozpoznali i nie dowiedli prawdy, że działalność społeczna, aby być poważną i owocną, musi korzystać z poparcia Kościoła. Ale jeszcze bardziej dziwne i straszne, a równocześnie zasmucające, jest zuchwalstwo i lekkomyślność ludzi, którzy mienią się katolikami i którzy roją w podobnych warunkach o gruntownym przeobrażeniu społeczeństwa; którzy marzą o zaprowadzeniu na ziemi, ponad Kościołem katolickim, „rządów sprawiedliwości i miłości”, z pochodzącymi ze wszystkich stron robotnikami, wyznającymi wszystkie religie albo niewyznającymi żadnej, posiadającymi przekonania albo bez przekonań. Byleby tylko zapomnieli o tym, co ich dzieli, o swoich przekonaniach religijnych i filozoficznych, oddając wszystkim do dyspozycji to, co ich łączy, tj. szlachetny idealizm oraz moralne siły, czerpane tam „gdzie jest to możliwe”. Zastanówmy się nad tym, ile trzeba było siły, wiedzy i nadprzyrodzonych cnót, aby stworzyć chrześcijańskie społeczeństwo. Pomyślmy o cierpieniach milionów męczenników, o zdolnościach Ojców i Doktorów Kościoła, o poświęceniu wszystkich bohaterów chrześcijańskiego miłosierdzia, o potężnej hierarchii, biorącej początek w Niebie, o strumieniach Bożych łask - a wszystko to razem ustanowione, spojone i przeniknięte życiem i duchem Jezusa Chrystusa oraz mądrością Boga-Słowa, które stało się Człowiekiem. Kiedy wspomnimy na to wszystko, jesteśmy przerażeni, widząc nowych apostołów dokładających wszelkich starań, aby poprzez wspólne promowanie mglistego idealizmu i cnót obywatelskich, zbudować coś lepszego. Co oni pragną osiągnąć? Co będzie rezultatem tej współpracy? Budowla czysto werbalna i utopijna, w której ujrzymy bezładnie połyskujące w kuszącym pomieszaniu słowa o wolności, sprawiedliwości, braterstwie, miłości, równości, wywyższeniu człowieka. A wszystko oparte na źle pojętej godności ludzkiej. Będzie to gwałtowne poruszenie, ale w odniesieniu do zamierzonego celu jałowe i przynoszące korzyść mniej utopijnym podżegaczom mas. Istotnie, można bez wątpienia powiedzieć, że Sillon, mając wzrok skupiony na pewnej chimerze, prowadzi do socjalizmu.
Obawiamy się, aby nie było jeszcze gorzej. Wskutek uciążliwego sąsiedztwa w pracy beneficjentem kosmopolitycznej działalności społecznej może stać się jedynie demokracja, która nie będzie ani katolicka, ani protestancka, ani żydowska. Będzie to religia (albowiem sillonizm przez swoich przywódców nazywany jest religią) bardziej uniwersalna niż Kościół katolicki, łącząca wszystkich ludzi, którzy w końcu stali się brać¬mi i towarzyszami w „królestwie Bożym”. - „Nie pracuje się dla Kościoła, pracuje się dla ludzkości”.
A teraz, Czcigodni Bracia, przejęci najgłębszym smutkiem, pytamy: co stało się z katolicyzmem Sillonu? Niestety, ten przejrzysty i rwący strumień, który wcześniej rokował tak duże nadzieje, został ujęty w swoim biegu przez współczesnych nieprzyjaciół Kościoła i od tego momentu tworzy już tylko nędzny dopływ wielkiego, zorganizowanego ruchu apostazji we wszystkich krajach, zmierzającego do zbudowania jakiegoś uniwersalnego Kościoła, w którym nie będzie już ani dogmatów, ani hierarchii, ani prawideł dla ducha, ani hamulca dla namiętności. A który, gdyby mógł odnieść zwycięstwo, przywróciłby w świecie, pod pozorem wolności i godności ludzkiej, panowanie przebiegłości i siły oraz ucisk słabych, wszystkich tych, którzy pracują i cierpią.
Zbyt dobrze znamy owe mroczne kuźnie, w których drobiazgowo wykuwa się te szkodliwe doktryny. One nie powinny były omamić przenikliwych umysłów. Jednak przywódcy Sillonu nie zdołali się przed nimi obronić. Uczuciowa egzaltacja i ślepa dobroć serca, obok filozoficznego mistycyzmu pomieszanego po części z illuminizmem, pchnęły ich ku „nowej Ewangelii”, w której spodziewali się odkryć prawdziwą Ewangelię Zbawiciela. W tym duchu ośmielają się traktować naszego Pana Jezusa Chrystusa z lekceważącą w najwyższym stopniu poufałością. A ponieważ ich ideał jest pokrewny rewolucyjnemu, nie obawiają się czynić bluźnierczych porównań pomiędzy Ewangelią i rewolucją, które - pomijając jakąś krzykliwą improwizację - nie znajdują usprawiedliwienia.
Pragniemy zwrócić Waszą uwagę, Czcigodni Bracia, na praktykowane w Sillonie, jak i gdzie indziej, zniekształcanie Ewangelii oraz świętej godności naszego Pana Jezusa Chrystusa, Boga i Człowieka. Gdy tylko przybliżamy się do kwestii społecznej, to w pewnych środowiskach obserwujemy sposób postępowania, polegający na tym, iż najpierw usuwa się boskość Jezusa Chrystusa, a następnie mówi się tylko o Jego nadzwyczajnej łagodności i o współczuciu dla wszelkich ludzkich niedoli, o Jego naglących zachętach do braterstwa i miłości bliźniego. Owszem, Jezus Chrystus pokochał nas miłością bezmierną i nieskończoną. Przyszedł na ziemię cierpieć i umrzeć, aby wszyscy ludzie, zjednoczeni wokół Niego w sprawiedliwości i miłości, ożywieni tymi samymi uczuciami wzajemnej miłości chrześcijańskiej, żyli w szczęściu i pokoju. Ale urzeczywistnienie doczesnego i wiecznego szczęścia uzależnił z najwyższą powagą od spełnienia pewnych warunków. Pragnął, żebyśmy stali się częścią Jego trzody, żebyśmy przyjęli Jego naukę i praktykowali cnotę, wreszcie żebyśmy pozwolili się nauczać i prowadzić Piotrowi oraz jego następcom. Następnie, jeśli Jezus był dobry dla błądzących i grzeszników, to jednak nie respektował ich błędnych przekonań, bez względu na to, jak wydawałyby się szczere. Umiłował wszystkich, aby ich nauczać, nawracać i zbawić. Przywoływał do siebie tych, którzy się smucą i cierpią, aby ich pocieszyć, a nie po to, aby wzbudzać w nich pożądanie utopijnej równości. Wywyższył maluczkich nie w tym celu, aby obudzić w nich poczucie godności niezależnej i buntującej się przeciwko posłuszeństwu. Jego serce było przepełnione wyrozumiałością dla dusz dobrej woli, ale potrafił uzbroić się w święty gniew przeciwko profanatorom Domu Bożego, przeciwko nikczemnikom gorszącym maluczkich, przeciwko władzom, które obarczają lud prawdziwymi brzemionami, nie zrobiwszy nic dla ulżenia jego doli. Był równie gwałtowny, jak łagodny. Beształ, groził i karał, wiedząc i ucząc nas, że bojaźń jest często początkiem mądrości i że niekiedy wypada odciąć jakiś członek, aby uratować całe ciało. W końcu nie obwieścił panowania doskonałej szczęśliwości w przyszłym społeczeństwie, w którym cierpienie zostałoby usunięte. Ale poprzez kazania i przykłady nakreślił drogę możliwego szczęścia na ziemi oraz doskonałej szczęśliwości w niebie - królewską drogę Krzyża. To właśnie jest nauka, którą niesłusznie chciałoby się odnieść wyłącznie do życia osobistego, mając na uwadze wieczne zbawienie. Jest to również nauka w najwyższym stopniu społeczna, która ukazuje nam w naszym Panu Jezusie Chrystusie kogoś innego, niż jałowy i pozbawiony autorytetu humanitaryzm.
Wy zaś, Czcigodni Bracia, aktywnie kontynuujcie dzieło Zbawiciela ludzkości, naśladując Jego słodycz i siłę. Pochylajcie się nad każdą niedolą. Niech żadne cierpienie nie ujdzie Waszej pasterskiej trosce. Niech żadna skarga nie znajdzie Was obojętnymi. Ale pouczajcie również odważnie możnych i słabych o obowiązkach, które mają do wypełnienia. To do Was należy uformowanie sumienia tak ludu, jak i władz publicznych. Kwestia społeczna bliższa będzie rozwiązania, kiedy jedni i drudzy będą mniej wymagający w wykorzystywaniu swoich praw, a bardziej skrupulatnie zaczną wypełniać swoje obowiązki.
A poza tym w przypadku konfliktu interesów, a zwłaszcza w starciu z nieuczciwymi siłami, cnota a nawet świętość jednego człowieka nie wystarcza zazwyczaj dla zapewnienia mu codziennego chleba. Dlatego mechanizmy społeczne powinny być tak ukształtowane, aby ich normalne funkcjonowanie paraliżowało wysiłki złoczyńców i w stosowny sposób gwarantowało każdemu człowiekowi należną mu część doczesnej szczęśliwości. Pragniemy głęboko, abyście wzięli aktywny udział w kształtowaniu społeczeństwa w tym duchu. I w tym celu, w czasie, gdy Wasi księża poświęcą się z zapałem pracy nad uświęceniem dusz, obronie Kościoła oraz właściwie rozumianym dziełom miłosierdzia, Wy wybierzecie spośród nich kilku aktywnych i zrównoważonych kapłanów, legitymujących się stopniami doktorskimi z filozofii i teologii oraz posiadających doskonałą znajomość historii cywilizacji antycznej i współczesnej, by ich skierować na mniej nobliwe, a bardziej praktyczne studia z nauk społecznych po to, by w stosownym czasie postawić ich na czele Waszych dzieł Akcji Katolickiej. Niemniej jednak pragniemy, aby księża ci w labiryncie współczesnych poglądów nie dali się zwieść mirażowi fałszywej demokracji i nie wzorowali się na retoryce najgorszych wrogów Kościoła ani ludzi posługujących się górnolotnym językiem, pełnym obietnic tyleż szumnych, co niemożliwych do spełnienia. Oni powinni być przekonani, że kwestia społeczna i nauki społeczne nie narodziły się wczoraj; że od samego początku Kościół i państwo, na szczęście zgodnie, tworzyły pożyteczne organizacje, aby ją złagodzić. Niech będą przekonani, że Kościół, który nigdy nie dopuścił się zdrady pomyślności ludu poprzez kompromitujące związki, nie uchyla się od odpowiedzialności za minione czasy i że wystarczy mu przywrócić, we współpracy z prawdziwymi działaczami społecznej odnowy, instytucje zniszczone przez rewolucję i przystosować je - w tym samym chrześcijańskim duchu, który je stworzył - do nowego stanu rzeczy, wywołanego przez materialny rozwój współczesnego społeczeństwa. Albowiem prawdziwymi przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści, ani innowatorzy, lecz tradycjonaliści.
To jest dzieło w najwyższym stopniu godne Waszej pasterskiej gorliwości. Pragniemy i dalecy jesteśmy od tworzenia przeszkód temu, aby młodzież Sillonu, oczyszczona ze swych błędów, w stosownym porządku i posłuszeństwie przyszła w nim z lojalną i skuteczną pomocą.
My zatem, zwracając się do liderów Sillonu z czułością Ojca przemawiającego do swych dzieci, domagamy się od nich, dla ich własnego dobra, dla dobra Kościoła i Francji, by ustąpili Wam swoje miejsce. Pojmujemy oczywiście zakres poświęcenia, jakiego od nich wymagamy, ale wiemy, że są wystarczająco wspaniałomyślni, aby go dokonać. I za to z góry, w imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa, którego jesteśmy niegodnym reprezentantem, im błogosławimy. Jeżeli chodzi o członków Sillonu, to pragniemy, aby zorganizowali się w ramach diecezji tak, by pod kierownictwem swoich poszczególnych biskupów mogli pracować nad chrześcijańskim i katolickim odrodzeniem ludu, a równocześnie nad poprawą swojego losu. Te diecezjalne grupy przez pewien czas powinny być wzajemnie od siebie niezależne, a dla wyraźnego zaznaczenia, że zerwały z błędami przeszłości powinny przyjąć nazwę Sillonów katolickich, zaś każdy spośród ich członków do swego tytułu sillonisty winien dodać przymiotnik „katolicki”. Poza tym rozumie się samo przez się, że każdy katolicki sillonista pozostanie wolny w pielęgnowaniu swych politycznych przekonań, oczyszczonych w tej materii ze wszystkiego, co nie byłoby całkowicie zgodne z doktryną Kościoła. W razie gdyby grupy te odmówiły podporządkowania się wspomnianym warunkom będziecie zmuszeni, Czcigodni Bracia, uznać je za rzeczywiście sprzeciwiające się poddaniu Waszemu kierownictwu. Trzeba więc będzie sprawdzić czy zdają się one na czystą politykę względnie ekonomię, czy też trwają przy swoim dawnym, nagannym sposobie postępowania. W pierwszym przypadku oczywiste jest, że nie będziecie się zajmować nimi bardziej niż zwykłymi wiernymi; w drugim zaś zobligowani jesteście działać roztropnie, ale stanowczo. Księża powinni trzymać się zupełnie z dala od dysydenckich grup i zadowolić się udzielaniem duchowej pomocy indywidualnym członkom, przypominając im przed trybunałem Spowiedzi ogólne zasady moralne odnośnie doktryny i sposobu postępowania. Co do grup katolickich, to księża i seminarzyści, wspierając je i działając na ich korzyść, powinni powstrzymać się od członkowskiego w nich udziału. Słuszną jest rzeczą bowiem, aby władza duchowna pozostawała na zewnątrz nawet najbardziej pożytecznych i najlepszym duchem ożywionych organizacji świeckich.
Takie są praktyczne środki, za pomocą których uznaliśmy za konieczne usankcjonować ten, poświęcony Sillonowi i sillonistom, list. Oby Nasz Pan zechciał łaskawie, o co Go z głębi duszy prosimy, pozwolić tym ludziom i tej młodzieży na zrozumienie ważkich racji, które go podyktowały. Oby obdarzył ich uległością serca i odwagą świadczenia wobec Kościoła swej szczerej, katolickiej gorliwości. A w Was, Czcigodni Bracia, oby wzbudził ku nim uczucia miłości prawdziwie ojcowskiej, albowiem od tej pory są oni Waszymi podopiecznymi.
W nadziei uzyskania tych, jakże upragnionych, rezultatów udzielamy Wam i Waszemu duchowieństwu oraz ludowi apostolskiego błogosławieństwa.
Dan w Rzymie, u Świętego Piotra, dnia 25 sierpnia 1910 roku, w ósmym roku Naszego pontyfikatu.
Pius X
Z języka francuskiego przełożył i przypisami opatrzył Jarosław Zoppa.
(1) Sillon - ruch polityczno-społeczny młodzieży francuskiej, skupionej wokół pisma ,,Le Sillon” (fr. bruzda), założonego przez Marka Sangniera w 1894 roku, stawiający sobie za cel pogodzenie Kościoła katolickiego z zasadami rewolucji francuskiej, socjalizmu i demokracji na podstawie postępu w ludzkiej świadomości.
(2) Czyli uprawnień wynikających z władzy sądowniczej i kapłańskiej, udzielonych przez Chrystusa Kościołowi, by mógł on osiągnąć swój cel, tj. by udzielane były ludziom w Kościele i przez Kościół owoce Odkupienia dokonane na Krzyżu. We władzy sądowniczej zawiera się władza nauczania. Por. Piotr kard. Gasparri, Katechizm katolicki, Warszawa 2000, s.41, 45.
(3) „Wszystko odnowić w Chrystusie” - dewiza biskupia św. Piusa X.
(4) Marc Sangnier, Discours de Rouen, 1907 r.
(5) Czyli monarchii, arystokracji i demokracji.
(6) Marc Sangnier, ibidem.
(7) Marc Sangnier, Paryż, maj 1910 r.
(8) Ibidem.