Polityka
Nr 38 (2572)
23 września 2006 r.
Polską literaturę homoerotyczną cechowała niechęć do nazywania rzeczy po imieniu, subtelność, dyskrecja i metaforyczność. Zmienia się to dopiero ostatnio.
Zofia Sawicka
Nurt gejowsko-lesbijski w polskiej literaturze pojawił się około 2000 r. i rozwija się prężnie. Wcześniej jego głównym reprezentantem był Jerzy Nasierowski, aktor i pisarz, który ze względu na więzienną przeszłość doczekał się nawet miana polskiego Geneta. Autor „Zbrodni i...” oraz trylogii „Nasierowski, ty pedale, ty Żydzie”, „Nasierowski, ty antychryście”, „Nasierowski, ty...” został nawet nazwany przez Jerzego Urbana Pierwszym Pedałem III RP.
Na progu IV RP sporą popularność zyskał Michał Witkowski. Stało się tak za sprawą głośnej powieści „Lubiewo”, nie bez nostalgii opisującej środowisko (excusez le mot) ciot i pedałów w złotych czasach PRL. Czytelnik zostaje wprowadzony do rządzącego się własnymi prawami homoseksualnego getta, niemal zupełnie pozbawionego kontaktu ze światem zewnętrznym. Nic nie zostanie mu oszczędzone - będzie mógł obejrzeć sobie wszystko i jeszcze więcej, od sztucznych kwiatków w mieszkaniu podstarzałej męskiej pary, przez branżową plażę, aż po pisuar na pikiecie.
W skrajnie odmiennej poetyce utrzymana jest powieść Bartosza Żurawieckiego „Trzech panów w łóżku nie licząc kota” - wygładzony i wyjątkowo estetyczny portret środowiska zamożnych gejów z dużego miasta. Wrażenia gładkości nie zacierają nawet opisy skomplikowanego życia erotycznego bohaterów. Powieść Żurawieckiego, o wiele mówiącym podtytule „Romans pasywny”, mimo podejmowanych przez autora prób wprowadzenia elementów „inteligenckich” - jak wplecione w narrację wzmianki o „Śmierci w Wenecji” Tomasza Manna czy o Schubercie i Bartóku - niebezpiecznie zbliża się swą stylistyką do romansów Katarzyny Grocholi.
Znak czasu to także eksplozja literatury dotyczącej HIV/AIDS (często zresztą sztucznie napędzana przez konkursy i teksty pisane na zamówienie). Na przykład powieść „Pozytywni” Macieja Millera, sztuka Macieja Kowalewskiego „Miss HIV” czy antologia „Trafieni. Siedem opowiadań o AIDS”, w której znalazł się także tekst autora „Lubiewa”.
- Gdyby to była antologia pod tytułem „On i ona poznali się na plaży” - mówił Witkowski podczas spotkania z czytelnikami w Warszawie - to, jak pisała Maria Dąbrowska, koło ch... by mi to latało. Napisałem to opowiadanie, bo temat jest mi bliski. Zawsze najlepiej wychodzą te kawałki, w których najmniej się ukrywamy.
Czy rzeczywiście? O homoseksualizmie pisali przecież nasi pisarze, w tym tak wybitni jak Andrzejewski czy Iwaszkiewicz, w czasach, kiedy nawet o samym słowie „gej” nikomu się jeszcze nie śniło.
Temat przemycany
Według Germana Ritza, szwajcarskiego slawisty i specjalisty w dziedzinie gender studies, sytuacja homoseksualistów - a co za tym idzie, literatury homoerotycznej - była w Polsce (już od początków XX w.) wyjątkiem na tle sytuacji europejskiej. Na Zachodzie podstawy tożsamości osób o odmiennej orientacji seksualnej w dużej mierze kształtowała jawna i bezwzględna dyskryminacja - religijna, medyczna i prawna. Wystarczy wspomnieć chociażby upokarzające badania lekarskie, jakim poddany został Paul Verlaine tuż po postrzeleniu swego kochanka Arthura Rimbauda, czy słynny casus Oscara Wilde'a skazanego na dwa lata więzienia za praktyki homoseksualne.
Sankcje prawne wobec homoseksualistów zniesiono u nas w 1932 r. O homoerotycznych inklinacjach nad Wisłą nie mówiło się wprawdzie głośno, ale też się ich jawnie nie tępiło. Tak jak w pamiętnym fragmencie z „Ferdydurke":
„Po obiedzie wziął mnie pod ramię i zawiódł do fumuaru.
- Twój przyjaciel - rzekł życiowo i arystokratycznie zarazem - pede... pede... Hm... Zabiera się do Walka! Uważałeś? Ha, ha. No, żeby panie się nie dowiedziały. Książę Seweryn także lubił sobie od czasu do czasu!".
Witold Gombrowicz w literackim przetwarzaniu skłonności homoseksualnych osiągnął szczyty sublimacji. Zarówno w „Ferdydurke", gdzie Miętus namiętnie pragnie „bratać się" z parobkiem Walkiem, jak i w „Dzienniku" z opisami wypraw do Retiro, zakazanej dzielnicy Buenos Aires, pełnej niedorosłych chłopców - na pierwszy plan wysuwa się zawsze młodszość i niższość. Z zupełnym pominięciem kwestii, że jest to niemal wyłącznie młodszość i niższość płci męskiej. Przywołany cytat trafnie przedstawia jednak polskie podejście do kwestii homoseksualizmu. Funkcjonował w sferze niedopowiedzenia, traktowany co najwyżej z pogardliwym rozbawieniem lub pobłażaniem jako nieszkodliwe, choć nieco obrzydliwe dziwactwo.
Może najbardziej jawnie i (pozornie) obiektywnie pisał o tych sprawach Jarosław Iwaszkiewicz. Szczególnie w drugiej fazie swej twórczości, w latach trzydziestych, kiedy to powstały utwory takie jak „Przyjaciele", „Zygfryd" czy „Nauczyciel", otwarcie podejmujące wątek uwiedzenia (zresztą głównie intelektualnego) młodego chłopca przez starszego mężczyznę. Iwaszkiewicz zrywa tu z charakterystyczną dla swej wczesnej twórczości poetyką modernistyczną, wprowadza kontekst społeczny i realizm psychologiczny. Jednak, chociaż - szczególnie w „Nauczycielu", gdzie odkrycie skłonności guwernera prowadzi do jego natychmiastowego zwolnienia - pojawia się kwestia napiętnowania, nie ma ona charakteru bezpośredniego wyznania. Wątki autobiograficzne zostają niemal całkowicie zatarte, narrator jest patrzącym z boku obserwatorem. Jakby autor zdawał się mówić, że temat porusza tylko i wyłącznie z ciekawości poznawczej. Sam Iwaszkiewicz przyznawał, że zawsze miał pokusę napisania książki o swoim życiu seksualnym, „ale nie śmiem - dodawał - tak już bardzo skrzywdziłem moją postawą wszystkich najbliższych".
Polska literatura homoerotyczna nie ma więc cech zaangażowanej literatury tzw. coming outu (z ang. wychodzenie z ukrycia, ujawnianie się). Cechuje ją natomiast staranne ukrycie własnej odmienności, niechęć do nazywania rzeczy po imieniu, szczególna subtelność i metaforyczność. Ta swoista dyskrecja sprawia, że temat niepostrzeżenie zostaje przemycony do kanonu literatury. Przez swą niejawność nie jest na tyle bulwersujący, żeby miał zostać całkowicie wymazany. I nie bulwersowanie jest tu celem. Ten nurt przede wszystkim chce być obecny i chce być akceptowany, nawet kosztem kompromisów.
Wyrazić niewyrażalne.
Twórczość jawnie gejowska nieodwołalnie wiąże się z afirmacją - jestem gejem i jestem z tego dumny. Tymczasem dla stylu naszych XX-wiecznych pisarzy German Ritz ukuł ciekawe i wiele mówiące określenie - „poetyka niewyrażalnego pożądania". Ich utwory składają się na kronikę samotnie przeżywanej odmienności i utajonych, wstydliwych pragnień, obciążonych poczuciem winy i wyrzutami sumienia.
O psychicznych trudnościach z wyrażeniem niewyrażalnego opowiadał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" Julian Stryjkowski: „Przyłbicę zdarłem z siebie dopiero w »Milczeniu«. Pomyślałem sobie: masz osiemdziesiąt osiem lat, napisz to". Rzecz charakterystyczna, że „to" znów nie zostało nazwane po imieniu.
„Milczenie" opowiada o trwających całe życie zmaganiach z młodzieńczym homoerotycznym zauroczeniem, próbach wyparcia i zanegowania własnej skłonności. Bohatera - mężczyznę z tradycyjnej żydowskiej rodziny - od dziecka prześladuje wstyd i strach. Przed ojcem, bo „on wiedział o wszystkim. Kiedy wkładałem sukienki i czułem się szczęśliwy, on na mnie krzyczał". Przed drwinami rówieśników - „chłopcy to czuli jak słodki lęk. Ale się nie bali. Udawali kopulację. Bałem się tego. A oni się śmiali". Wreszcie - strach przed okrutnym starotestamentowym Bogiem, który skazuje na inność i równocześnie zapowiada za grzech inności nieuniknioną karę. Metafizyczne poczucie naznaczenia, przekleństwa, winy niezawinionej wiąże się tu z niemożnością wyrażenia własnych uczuć.
Sytuacja pisarza homoseksualisty jest paradoksalna, niesie ze sobą nieunikniony konflikt - jak wypowiedzieć to, o czym z wielu względów należy milczeć, jak wyrazić siebie, skoro to, co stanowi rdzeń tożsamości, jest jednocześnie tematem tabu. Przemożna potrzeba pisania o własnej skłonności walczy z chęcią zatajenia i wymazania, niekiedy aż do unicestwienia. Może dlatego pisarze „niewyrażalnego pożądania" tak chętnie w swoich utworach wiązali miłość ze śmiercią, posługując się modernistyczną figurą splotu Erosa i Tanatosa. Skłonność homoseksualna jest czymś groźnym i ciemnym, burzy ustalony porządek naturalny i społeczny. Aby porządek ten został przywrócony, ktoś musi zginąć - kochający albo kochany. Grzeszna fascynacja, obciążona głębokim poczuciem winy, pociąga za sobą nieuniknioną destrukcję - jak w „Śmierci w Wenecji" Tomasza Manna.
W biblijnym „Teraz na ciebie zagłada" Jerzego Andrzejewskiego przyczyną śmierci Abla staje się namiętna kazirodcza miłość Kaina. „Trzeba zabić piękno", „zabić Jurę" - mówi bohater „Zenobii Palmury", wczesnego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, w którym wątek homoerotyczny pozostaje w zupełnym niemal niedopowiedzeniu. Bohater „Nad wodą" Marka Nowakowskiego, tracąc sympatię młodego chłopca, masakruje go - zapewne na śmierć.
Homoseksualizm w polskiej literaturze wiąże się więc z napiętnowaniem, śmiercią, ciemnością. Czasem ciemnością tak głęboką, że trudno nawet dostrzec obecność tematu.
Chłopcy z Wilka?
Poprzednicy współczesnych zdeklarowanych pisarzy gejów ze swoją skłonnością i potrzebą pisania o niej musieli sobie radzić na rozmaite sposoby. Na własny użytek wypracowali skomplikowaną sztukę kamuflażu, metafor, przeniesień i przebrań.
Maski były różne. Stosunkowo najprościej było ukryć główny temat, posługując się nieco dwuznacznym w tym kontekście słowem „przyjaciel". Nieustannie przewija się motyw pierwszej młodzieńczej przyjaźni „na śmierć i życie". Historia takiej przyjaźni rozgrywa się zwykle w idyllicznych dekoracjach - na wakacjach, na wsi, nad morzem - w obszarze pozostającym niejako poza czasem i przestrzenią codzienności. W opisach takiego właśnie wakacyjnego raju celuje Iwaszkiewicz. Często tylko nieliczne przesłanki pozwalają zauważyć, że silna, wręcz braterska więź łączy się tu z (zazwyczaj nieuświadomioną) chemią seksualną między dwoma dojrzewającymi chłopcami.
Tak jest w rozgrywającym się we włoskiej scenerii „Fidrku" Jerzego Waldorffa. Erotyczne napięcie rośnie stopniowo, aż do wybuchu uczuć i gwałtownego zerwania przyjaźni. Uświadomienie i wydobycie na powierzchnię tłumionych emocji oznacza koniec wieku niewinności, symboliczne wygnanie z raju.
Bardzo często, kiedy sytuacja pomiędzy przyjaciółmi zaczyna przekraczać dozwolone ramy, natychmiast wprowadzona zostaje do narracji osoba trzecia - kobieta. Może ona - jak w „Fidrku" czy w „Leśnym spacerze" Stryjkowskiego - porwać jednego z bohaterów do świata tradycyjnych doznań seksualnych, przywracając tym samym porządek. Może również - jak w „Zenobii Palmurze" - stać się obiektem zastępczym, na który zostanie przeniesiona fascynacja, trzecim ramieniem skomplikowanego erotycznego trójkąta. W „Adamie Grywałdzie" Tadeusza Brezy pojawia się taki właśnie, iście szekspirowski, trójkąt. Iza i jej brat Mossek, dwie piękne istoty odmiennej płci, dopiero razem tworzą pełnię, stają się ucieleśnieniem ideału, przez Jana Kotta nazwanego chłopco-dziewczyną, androgyne.
Rola kobiety w polskiej literaturze homoerotycznej bywa więc - paradoksalnie - niebagatelna. Czasem z pierwszego, jawnego poziomu narracji w ogóle znika wątek homoseksualny, znikają bohaterowie męscy. Następuje zamiana ról płciowych. Trudnym do wyrażenia emocjom i uczuciom nadaje się formę łatwiejszą do społecznego zaakceptowania - formę miłości między kobietą a mężczyzną.
W „Miazdze" Jerzego Andrzejewskiego obok przedstawionego wprost wątku związku Marka Kurana z Ksawerym Pankiem pojawia się także wątek miłości Adama Nagórskiego, alter ego pisarza, do enigmatycznej Nike. Postać ta dziwnie przywodzi na myśl Proustowską Albertynę - jest równie fanta-smagoryczna i mało prawdopodobna psychologicznie. Co ciekawe, Andrzejewski nie ukrywa zastosowanego przez siebie zabiegu. W „dziennikowych" fragmentach „Miazgi" pisze o spotkaniu z będącym pierwowzorem postaci Nike Markiem K., z którym związany był w latach 60.: „M.K., którego nie widziałem chyba ze dwa lata, też czas trochę strywializował. Nagórski rozsądnie by postąpił, gdyby zrezygnował z wywoływania twarzy Nike z niedalekiej przeszłości, uczynił natomiast pewien wysiłek, aby sobie wyobrazić, jak ta twarz będzie wyglądać za kilka lat".
Zdawać by się mogło, że od tego typu maskarad wolne są utwory Jarosława Iwaszkiewicza, który pisał o homoseksualizmie dużo i wprost. Czy trzeba więc koniecznie w całej jego twórczości szukać wątków homoerotycznych? Niektórzy twierdzą, że trzeba i że temat znaleźć można nawet w „Pannach z Wilka". Są badacze, wedle których panny z Wilka to w rzeczywistości przebrani w kobiecy kostium chłopcy. Kluczem do takiej interpretacji jest biografia pisarza. Pierwowzorami Kazi, Joli, Feli, Julci, Tuni i Zosi miało być sześciu braci Świerczyńskich z Byszew. Miejscowości, gdzie Iwaszkiewicz spędził jako korepetytor jedno lato, jak sam pisze - niezwykłe. W „Książce moich wspomnień" pisarz wspomina czas spędzony z braćmi Świerczyńskimi i przyznaje, że od tamtej pory Byszewy powracają we wszystkim, co napisał. Wuj braci Świerczyńskich, pan Plichta, chciał nawet swego czasu sprzedać majątek pisarzowi. Nie doszło jednak do tego. „Byszewy stały się moją własnością naprawdę - to znaczy w literaturze" - pisał Iwaszkiewicz.
Można dziś się zastanawiać, czy gdyby życie seksualne naszych XX-wiecznych pisarzy było radosne, bezproblemowe, nie wymuszało hipokryzji i nie musiało funkcjonować w sferze ciemnej i ukrytej - w ogóle by o nim pisali? A jeśli tak - to w jaki sposób? Czy odnaleźliby się w radosnym i jawnym, afirmatywnym nurcie gejowskim?