Ashley Summers
Na skrzydłach miłości
Rozdział 1
Kąty Lawrence zaparkowała samochód w cieniu starej jabłoni i powoli wysiadła. Nie zwracając uwagi na żwir pod bosymi stopami, przyglądała się miejscu, które miało stać się jej domem na najbliższych pięć tygodni. Wiktoriański budynek lśnił w słońcu bielą ścian. Otoczony koronką żywopłotu drzemał zanurzony w letniej mgiełce jak słodka pamiątka z przeszłości. Cóż za uroczy widok, pomyślała zachwycona dziewczyna.
Nie spuszczając wzroku z zabudowań, po omacku znalazła sandałki i wsunęła w nie stopy. Kamienną, porośniętą mchem ścieżką ruszyła ku frontowemu wejściu.
Na litość boską, Kary, to tylko stary dom, napomniała się w duchu. Nie należała do kobiet łatwo dających się czemukolwiek oczarować.
Przyspieszyła kroku i weszła po schodach na werandę. Nad staromodną kołatką u drzwi wisiała kartka z informacją: „Proszę wejść, jestem w pobliżu". Z wahaniem zajrzała do zacienionego wnętrza.
- Halo? Jest tu kto? - zawołała.
Nie było odpowiedzi. Odczekała chwilę, a potem weszła dalej. W salonie odniosła wrażenie, że gdzieś go już widziała. Przygryzła wargę, rozglądając się po przestronnym pokoju. Nigdy wcześniej nie była w tym domu, a jednak każdy sprzęt wydawał się znajomy. Zagadkowe uczucie, pomyślała. W oknach, zgodnie z oczekiwaniem, wisiały koronkowe firanki. Drewniana podłoga błyszczała jak lustro, a stylowe meble miały kolor miodu. Pokój zdobiły świeże kwiaty. Na stoliku do kawy stał koszyk z zielonymi jabłkami. Obok ktoś ułożył wypolerowane morską wodą, biało-czarne kamyki, których gładkość zachęcała do dotknięcia. Dziewczyna siłą woli powstrzymała ten odruch i jeszcze raz obrzuciła salon wzrokiem osoby przywykłej do pisywania reportaży z podróży. Skoro to nie hotel, a tylko pensjonat oferujący gościom nocleg ze śniadaniem, z pewnością zasługuje na trzy gwiazdki, uznała. Ktokolwiek tu mieszkał, miał dobry gust, umiał dbać o szczegóły, które sprawiały, że wnętrze miało niecodzienny wygląd.
Do kogo należy ta posiadłość, zastanowiła się w duchu. Jej przyjazd został zapowiedziany, więc gdzie podziali się gospodarze?
Cisza. Łagodne ciepło wyspiarskiego lata przedostawało się do pokoju przez otwarte okna. Pachniało morzem i świeżo ściętą trawą. Kąty odgarnęła z policzków kosmyki jasnych włosów, spojrzała na dzbanek z mrożoną lemoniadą stojący na wiklinowym stoliku. Doszła do wniosku, że to dla gości, więc nalała sobie szklankę i z rozkoszą ugasiła pragnienie.
Nagłe poczucie straty czegoś kochanego uświadomiło jej, czemu ten ciepły, elegancko urządzony dom poruszył czułe struny pamięci. Przypominał dom babci w Spokane.
- Boże, od wieków o niej nie myślałam - szepnęła i zadrżała, bo wspomnienie odległej przeszłości otworzyło w myślach jakąś małą szczelinę. Sprawiło, że przestała się czuć bezpiecznie.
Świadomość utraty czyniła ją bezbronną. Nie mogę poddawać się temu nastrojowi, postanowiła i spojrzała na fotografie, które zdobiły kominek. Przyglądając się im, odzyskała spokój. Dzieci, wnuki, dziadkowie. Dwie młode pary w różnych pozach. Przystojny nastolatek ze wspaniałą rybą złowioną na wędkę. Rodzina - domyśliła się Kąty i poczuła w sercu znajomą tęsknotę.
Wróciła wzrokiem do młodego wędkarza. Nad kominkiem wisiał duży portret tego samego mężczyzny. Musiał dobiegać trzydziestki, gdy go malowano. Miał smagłą skórę i wijące się, kruczoczarne włosy. Kąty wpatrzyła się w twarz nieznajomego i poczuła, jak przenikają dreszcz. Człowiek z obrazu, o mocno zarysowanym podbródku i prostej linii nosa, miał we wzroku coś, co przyciągało uwagę. Jego błękitne oczy zdawały się patrzeć wprost na Kąty.
Zafascynowana czystością tego spojrzenia, Kąty studiowała z uwagą twarz mężczyzny. Pomyślała, że jej wyraz sprawia przyjemne wrażenie.
Chwilę zauroczenia przerwał jakiś dźwięk. Ktoś gwizdał. Kąty spojrzała w okno. Przez rozciągającą się za domem łąkę szedł człowiek z portretu. Pogwizdywał, niosąc w rękach koszyki pełne malin. Miał na sobie bawełnianą koszulkę i dżinsy. Kąty wstrzymała oddech. Nawet z daleka mężczyzna wydawał się bardzo przystojny.
Wyprostowała się i zrobiła krok do przodu, potem zatrzymała się niezdecydowana. Powinna czekać, aż zostanie dostrzeżona, czy wyjść na spotkanie? Gdy się namyślała, nieznajomy przeszedł przez trawnik i zbliżył się do szklanych drzwi.
Kąty zaczęła czynić sobie w duchu wyrzuty, że mając dwadzieścia dziewięć lat, ciągle nie potrafi oprzeć się urokowi zupełnie obcego, przystojnego mężczyzny. Ten wydawał się jednak naprawdę wyjątkowy.
Gdy wszedł, szeroko otworzył oczy na jej widok, a potem się uśmiechnął.
- Witam. Cóż za miła niespodzianka - powiedział, stawiając koszyki z owocami. - Jestem Thomas Logan. A pani...
Kąty wyciągnęła rękę na powitanie. Uświadomiła sobie, że wciąż trzyma szklankę, więc najpierw ją odstawiła, a potem wsunęła dłoń między stwardniałe od pracy palce mężczyzny.
- Kąty Lawrence - przedstawiła się i umilkła na moment.
- Właśnie przypłynęłam promem.
Oczywiście, że promem, idiotko, upomniała się w myślach. Jak inaczej można się dostać na tę wyspę? Samolotem. Przecież właśnie dlatego, by uniknąć lotu, przejechałaś autem kawał drogi z Kalifornii.
- Panie Logan, dzwoniłam w sprawie rezerwacji pokoju na pięć tygodni. Telefon odebrała kobieta.
- Pewnie Maddie.
Kim jest Maddie? Kąty cofnęła rękę, świadoma drżenia swoich palców.
- Maddie to właścicielka? - zapytała.
- Zajmuje się domem i rezerwacjami. Właścicielem jestem ja.
- Pan prowadzi B & B?
- Tak. A nie powinienem? - spytał z figlarnym uśmiechem.
Kąty zarumieniła się, zmieszana.
- Skądże. Ja tylko... Panie Logan, jest dla mnie ten pokój czy nie?
- Oczywiście, panno Lawrence. Panno, prawda? - upewnił się, zniżając głos.
Skinęła głową.
Mężczyzna uśmiechnął się, a Kąty poczuła, że drżą jej kolana.
- Witamy na farmie „Dudniący Potok" - powiedział.
- To prawdziwa farma?
- Już nie. Ale nazwa zawsze mi się podobała, więc ją zatrzymałem - wyjaśnił gospodarz.
Wydobył z kieszeni chusteczkę i osuszył wilgotne czoło.
- Gorąco dzisiaj - powiedział. - Skąd pani przyjechała?
- Z Południowej Kalifornii. Z San Diego.
- Samochodem?
- Tak. Lubię prowadzić.
Słysząc w swoim głosie drżenie, Kąty wysunęła do przodu podbródek, by dodać sobie animuszu.
- Myślę, że przekona się pani, iż to świetne miejsce na wypoczynek - zauważył spokojnie Thomas i odwrócił się w stronę wyjścia. - Więc przyjechała pani na pięć tygodni? Bagaże są jeszcze w aucie? - zapytał.
- Tak. - Kąty podążyła za nim ku drzwiom. - Chyba nie sprawiam kłopotu?
- Oczywiście, że nie.
Obejrzał się, a dziewczyna zauważyła, że znowu się uśmiechnął. Musiał to czynić często, bo wokół oczu i ust zarysowały mu się na twarzy charakterystyczne zmarszczki. Ma ze trzydzieści pięć lat i wprawę w czarowaniu kobiet, pomyślała. Czemu niczego o nim nie wiedziała? Patsy Palmer, przyjaciółka, która mieszkała na wyspie, zarekomendowała jej „Dudniący Potok", lecz ani słowem nie wspomniała o przystojnym właścicielu. Tyle pogawędek przez telefon i ani razu nie padło w nich nazwisko Logana.
- Figlarka z tej Patsy - mruknęła Kąty.
Thomas dotarł już do samochodu, więc przyspieszyła kroku, by otworzyć bagażnik. Mężczyzna bez trudu wydobył dwie duże, skórzane walizy, zostawiając dla niej tylko poduszkę i aparat fotograficzny.
Gdy schyliła się, by to wyciągnąć, usłyszała dźwięk, od którego wszystko w niej zesztywniało. Nisko nad głową przeleciał mały samolot. Od huku silnika pękały bębenki w uszach. Kąty znieruchomiała, śledząc w myślach cały lot. Drżała, próbując się opanować. Dźwięk silnika przeszedł w ryk, który wypełnił jej świadomość. Nagle rzeczywistość gdzieś zniknęła, a Kąty zaplątała się w pajęczynę pamięci.
Przez chwilę nie miała siły, by się od niej uwolnić. Wspomnienie było tak wyraziste, że nie mogła ruszyć się z miejsca. Uczucie żalu, przerażenia, bezsilności miało smak goryczy. Czuła ją na języku...
- Panno Lawrence? Nic pani nie jest?
Męski głos działał jak balsam. Miał w sobie niezwykłą czułość. Przywracał oddech. Kąty odwróciła się szybko, by zobaczyć Thomasa Logana czekającego na skraju ścieżki. Zauważył jej reakcję na samolot? Idiotka ze mnie, pomyślała, oczywiście, że tak. Zarumieniła się, czując na sobie uważny wzrok mężczyzny. Zmusiła się do śmiechu.
- Oczywiście, że nie. Wszystko w porządku. To po prostu... - Nabrała tchu, jeszcze raz się roześmiała i pokręciła głową nad własną głupotą. - Zwykle nie boję się samolotów, lecz ten był strasznie głośny i leciał tak nisko!
- To kolega robi mi takie kawały. Myślę, że zabrał dokądś turystów. Przepraszam, że panią wystraszył.
- Nic się nie stało. Zaraz pana dogonię, tylko wezmę poduszkę i aparat.
Całkiem nieźle z tego wybrnęłam, powiedziała sobie w duchu. Dźwięk samolotu niknął w oddali, wspomnienia również, tyle że nie bez śladu..
W dawno wypraktykowany sposób Kąty wzięła głęboki oddech, by uspokoić wewnętrzne drżenie. Wydobyła resztę bagażu, zamknęła samochód i z uśmiechem na ustach podeszła do mężczyzny.
- Nie umiem spać bez mojej poduszki! Mam ją od czasów college'u.
Thomas roześmiał się przyjaźnie, a Kąty przeniknęło ciepło. Poszła za nim porośniętą mchem ścieżką, z ciekawością rozglądając się dokoła. Z jednej strony podjazdu rosły młode grusze pokryte miniaturowymi owocami, z drugiej - kwitły różowe peonie. Wzdłuż kamiennego ogrodzenia bieliły się stokrotki. Schody zdobiły doniczki z bratkami, wokół ganku wił się kwitnący bluszcz.
- Kto tu jest ogrodnikiem? - spytała Kąty.
- Ja. To najlepszy sposób, by zapomnieć o kłopotach.
Dziewczyna ugryzła się w język i nie dociekała, co go trapiło. Wchodząc po stopniach, ostrożnie ominęła śpiącego kota.
Thomas przepuścił ją w drzwiach, a potem wyprzedził, by wskazać drogę. Szerokie schody prowadziły z holu na piętro. Gospodarz zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokoi i wprowadził Kary do środka. To przestronne wnętrze miało służyć jej przez kilka tygodni.
Na środku pokoju stało łóżko wsparte na drewnianych słupkach rzeźbionych w kształcie owocu ananasa. Pokrywała je puchowa, jasnobłękitna kołdra w białe groszki. Na podłodze leżał puszysty dywan, rozkosz dla bosych stóp, a na komódce stał wazon z niebieskimi ostróżkami.
Pięknie, pomyślała Kąty. Kto urządzał ten pokój? Wystrój wnętrza nie wskazywał, by zajmował się nim zawodowy dekorator, ale wszystko przygotowano z myślą o wygodzie gości. Sypialnia zachęcała do zdjęcia pantofli i relaksu. Kąty zauważyła jeszcze bujany fotel, cały zarzucony poduszkami, i stos ręczników na brzegu łóżka.
- Pokój nie ma łazienki?
- Nie - odrzekł Thomas. - Łazienka jest obok w korytarzu, będzie pani jej jedyną użytkowniczką - dodał, stawiając walizki i opierając się o framugę drzwi. - Podoba się tu pani?
- Tak, bardzo.
Musiała złapać oddech, nim odpowiedziała. Miała wrażenie, że albo pokój się zmniejszył, albo mężczyzna podszedł bliżej. Oczywiście nic takiego się nie wydarzyło. Wnętrze zachowało swoje rozmiary, a Thomas Logan ciągle stał w drzwiach. Kąty położyła na komodzie aparat fotograficzny.
- Mieszka pan sam, panie Logan? - zapytała.
- Przejdźmy na „ty". Proszę mi mówić Thomas. Tak, mieszkam sam, lecz nie musisz się niczego obawiać. Jestem dobrze znany na wyspie Orcas, poza tym w drzwiach masz klucz. - Uśmiechnął się figlarnie, a w błękitnych oczach rozbłysły mu ogniki. - Jeszcze nie napadłem kobiety zdanej na moją łaskę.
Kąty uświadomiła sobie, że pod wpływem jego słów i wzroku znów się czerwieni.
- Po prostu chcę się czegoś dowiedzieć o otoczeniu - wyjaśniła. - Wspomniałeś o gospodyni.
- Ach, Maddie przychodzi o ósmej i pracuje do piątej - powiedział. - No cóż, zostawię cię teraz, byś mogła się rozgościć. Masz jakieś pytania?
- Nie.
- A ja mam jedno. Jak tu trafiłaś? Nie dawałem żadnych ogłoszeń.
- Dzięki przyjaciółce. Mieszka na wyspie, więc prosiłam, by wyszukała mi coś odpowiedniego.
Thomas uśmiechnął się po raz kolejny uśmiechem przeznaczonym wyłącznie dla niej, a Kąty znowu poczuła wewnętrzne drżenie i ciepło w okolicach serca. By dojść do siebie, oparła się o krawędź łóżka.
Co się ze mną dzieje, pomyślała. Najpierw ten dom, teraz jego właściciel!
Po chwili zdała sobie sprawę, że Thomas pyta o nazwisko przyjaciółki, więc pospieszyła z odpowiedzią.
- Patsy Palmer. Znasz ją? Zajmuje się wyrobem ceramiki, ma pracownię w kolonii artystycznej niedaleko przystani.
- Oczywiście, że znam. Muszę pamiętać, by jej podziękować - odrzekł Thomas.
A może nawet posłać kwiaty, dodał w myślach, słuchając śmiechu Kąty. Ułożył jej walizki na przeznaczonym dla nich stelażu, a czyniąc to spoglądał na swego gościa. Mierzył dziewczynę wzrokiem od chwili, gdy ją zobaczył, podziwiając złote loki wymykające się spod baseballowej czapeczki, różowe policzki, łagodnie wygięte brwi i miękkie wargi, zachęcające, by poznać ich smak.
Pomyślał o pocałunku, patrząc, jak układała poduszkę na łóżku. Miała oczy w niezwykłym kolorze, coś między błękitem i fioletem. Fiołkowe, uznał. Była niewysoka i krucha, lecz nie sprawiała wrażenia słabej. Rzucił okiem na jedwabną białą bluzkę wsuniętą w brązowe spodnie, diamentowy wisiorek połyskujący na szyi i maleńki złoty zegarek na ręku.
Dziewczyna miała wypielęgnowane ręce, paznokcie pokryte jasnoróżowym lakierem. Pewnie nigdy nie pracowała w ogrodzie, pomyślał. Spojrzał na stopy w sandałkach ukazujących zadbane palce nóg. Piękne, uznał w duchu. Nie był fetyszystą, ale... Nerwowym gestem przeciągnął dłonią po włosach. Wystarczy, upomniał sam siebie.
Panna Lawrence była piękna, lecz Thomasa zastanawiały cienie pod jej oczami. Co było przyczyną smutku dziewczyny? Ktoś ją zranił? Mężczyzna? Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Wychodząc z pokoju, rzucił jeszcze:
- Jak powiedziałem, gdybyś czegoś potrzebowała... Klucz zostawiam na stole przy wejściu. Możesz go wziąć dla wygody. Potem dopełnimy formalności meldunkowych.
- Dobrze, dziękuję.
- Nie ma za co.
Widać dokądś się spieszy, pomyślała Kąty z dziwnym uczuciem żalu. Przygryzła wargę, obserwując go w chwili, gdy opuszczał pokój. Włosy kręciły mu się jak dziecku, choć z pewnością nie należał do małych chłopców. Thomas Logan był mężczyzną w każdym calu. Jako kobieta od razu odczuła jego urok.
Pewnie doprowadzał do szaleństwa całą damską populację wyspy. Czyżby Patsy również się nim interesowała? Zmartwiona takimi myślami, wzięła się do rozpakowywania rzeczy. Szkoda jej było, że gospodarz tak szybko wyszedł z pokoju.
Czuła się nieco dziwnie na myśl, iż mają spędzić pięć tygodni tylko we dwoje.
- Na litość boską, daj sobie spokój. To tylko właściciel farmy. - Zlekceważyła w myślach własne rozdrażnienie. Nie wymyślaj niczego na jego temat - powiedziała w duchu.
Popołudniowy wietrzyk wpadł do pokoju przez otwarte okno, niosąc echo głosu Thomasa, który na podwórku bawił się z kotem. Był równie łagodny i czuły jak wówczas, gdy pytał, czy Kąty dobrze się czuje.
- Kiedy przestaniesz się bać samolotów, idiotko? - Kąty zadała sobie zasadnicze pytanie.
Zauważyła, że już po raz trzeci w ciągu godziny zwraca się do siebie w ten sposób. Uśmiechnęła się na myśl, iż tym słówkiem stale się przezywały z siostrą. Pamiętała nawet, kiedy zostało użyte po raz pierwszy. Dziewięcioletnia Karin, zaczerwieniona z gniewu, rzuciła wówczas w Kary wielkanocnym jajkiem, krzycząc: „Wiesz, że jesteś idiotką? Idiotką! Nie znoszę tego lizusa, Bryanta Hursta!"
Kara nastąpiła bardzo szybko. Neli, ich ukochana niania, nie tolerowała grubiaństwa u nikogo, tym bardziej u swoich panienek...
Och, Karin, Karin, jakże za tobą tęsknię! Kary poczuła ucisk w gardle. Cierpiała z żalu i samotności. Zakołysała się lekko, czekając, aż ból stanie się możliwy do zniesienia. Z wielkim wysiłkiem odprężyła się i odrzuciła wspomnienia. Boże, ależ była zmęczona! Wszystkie mięśnie zesztywniały od długiej jazdy. Spojrzała na zegarek. Szósta. Za późno na drzemkę, za wcześnie, by pójść do łóżka. Wybiorę się na spacer, postanowiła. Z okna pokoju rozciągał się zachęcający widok na łąkę i las. Pachniało koniczyną i dziką trawą.
Kąty przebrała się w szorty i bawełnianą bluzkę, zarzuciła na plecy różowy kardigan. Włosy przez wiele godzin przyciśnięte baseballową czapką wymagały natychmiastowego rozczesania. Rozpuściła gęste, sięgające ramion loki, które połyskiwały kilkunastoma odcieniami złota, od ciemnego miodu po jasny blond, i zeszła na dół.
Thomasa nie było w zasięgu wzroku. Przeszła przez jadalnię i wydostała się na taras. Krzaki pnących róż oddzielały podwórko od łąki. Kąty zauważyła ścieżkę. Instynktownie zwróciła się w tym kierunku, skąd dobiegał szum wody. Zgodnie z nazwą farmy wśród czarnych skał płynął potok. Wszędzie kwitły tu dzikie żółte irysy oraz wysokie, różowo - białe naparstnice. Ścieżka wiodła do wysokiego brzegu i tu się rozwidlała. Kąty poszła na prawo do altanki na skarpie.
Tam natknęła się na właściciela posiadłości zajętego malowaniem drewnianej konstrukcji. Przez chwilę podziwiała skłony muskularnego, męskiego ciała i ruch pędzla zamaszyście pokrywającego ścianę farbą. Widok wzbudził w niej wewnętrzny niepokój. Zawahała się, czy podejść bliżej.
Lecz było za późno, by się cofnąć. Thomas Logan właśnie ją zauważył.
- Jeszcze raz „dzień dobry" - odezwała się, podążając ku niemu kamienistą ścieżką.
Zbliżyła się do altanki i aż westchnęła z zachwytu.
- Ładnie, prawda? - zapytał.
- Tak - odrzekła, uznając w myślach, że to za słabe określenie.
U stóp Kąty lśniła diamentowo ciemnozielona woda. W oddali rysowały się zalane słońcem wyspy San Juan. Wybrzeże waszyngtońskie wydawało się ciemnobłękitne z tej odległości. Nad pnącymi się ku niebu jodłami płynęły białe obłoki. Szkoda, że aparat fotograficzny został w pokoju, ale będzie jeszcze wiele okazji do robienia zdjęć. Podniosła oczy i pochwyciła wzrok mężczyzny utkwiony w jej twarzy.
- Pięknie tu - powiedziała.
- Owszem - zgodził się, odłożył pędzel i podszedł do Kąty. - Zawsze tak uważałem.
- Mieszkałeś tu całe życie?
- Nie. To dom dziadków. Dorastałem w Baltimore, lecz gdy byłem chłopcem, lubiłem tutaj spędzać wakacje.
Kary znowu zaczęła podziwiać widok, a Thomas kontemplował jej urodę - miodowy odcień skóry, twarz, ramiona, długie nogi. Złote loki rozwiewane wiatrem.
- Pewnie myślisz, że „Dudniący Potok" to niezwykła nazwa dla farmy - powiedział.
- Rzeczywiście - przyznała.
- Babcia ją wymyśliła, a że dziadek patrzył w nią jak w obraz, tak już zostało.
Kary uśmiechnęła się lekko na myśl o miłości dziadków Thomasa. Przyjemnie jest być adorowaną, uznała w duchu.
- Potok rzeczywiście dudni wśród skał - zauważyła i oboje roześmieli się wesoło. - Ty wyhodowałeś róże? - spytała. - Są wspaniałe.
- Tak. Róże, inne kwiaty i kilka gatunków warzyw. Dostarczam je miejscowym kupcom. To bardziej hobby niż praca zarobkowa - dodał.
Jak łatwo się z nim rozmawia, pomyślała Kąty. Wydawało się, iż zna tego człowieka od dawna. Po chwili uświadomiła sobie jednak, że to obcy mężczyzna.
- Panie Logan - zaczęła. - Chciałabym zadzwonić. To będzie zamiejscowa rozmowa. Muszę skontaktować się z... rodziną.
- Oczywiście. Telefon jest w kuchni.
- Dziękuję.
Kąty przeprosiła i oddaliła się, tym razem wybierając ścieżkę, która wiodła w lewo. Wróciła do domu, by odbyć z Neli krótką, uspokajającą pogawędkę. Gdy odłożyła słuchawkę, ziewnęła i pomyślała, że warto jednak trochę się zdrzemnąć.
Obudziła się zdezorientowana. Zdziwiła się, czemu Neli pozwoliła jej przespać obiad, choć już zachodziło słońce, a ona była taka głodna. Zaraz jednak przypomniała sobie, gdzie się znajduje. Usiadła na łóżku. Nie była we własnym mieszkaniu i to nie ukochana niania, która od jakiegoś czasu prowadziła jej dom, krzątała się teraz na dole. Westchnęła. Gdzie by tu zjeść kolację? Nie miała ochoty ubierać się i wychodzić.
Poleżała jeszcze kilka minut, rozkoszując się miękkością puchowej kołdry. Ciągle czuła się zmęczona, lecz jeśli teraz nie wstanie, w nocy nie zaśnie. Po to w końcu przyjechała, by zrelaksować się i wypocząć. Oderwać się od wszystkiego, czego nie chciała teraz nazywać po imieniu.
Spojrzała na aparat fotograficzny i rolki filmów, które z sobą przywiozła. Była pisarką i fotoreporterką, która współpracowała z czasopismami. Urlop zamierzała połączyć z pracą dla magazynu turystycznego, który zatrudniał ją przed śmiercią Karin. Do ostatniej chwili nie wiedziała, czy przyjmie zamówienie redakcji. Kochała swoją pracę, teraz jednak wszystko wydawało się raczej ciężkim brzemieniem niż przyjemnością. Zarówno terapeuta, jak i redaktor naczelny, uważali, że taki sposób spędzania czasu jej posłuży, więc się zgodziła. Może mają rację, pomyślała, że i praca w tym malowniczym otoczeniu przywróci mi chęć do życia.
Nagle uświadomiła sobie, że jest głodna. Od dawna nie zaznała tego uczucia, teraz zaś wydawało się jej całkiem przyjemne. Mając na sobie tylko cieniutką, złotą bransoletkę zapiętą wokół kostki, wstała, by nałożyć szlafrok. Zamierzała wziąć prysznic, a łazienka była przecież w korytarzu.
Kary rzuciła okiem w lustro. Drzemka naruszyła nieco makijaż. Tusz rozmazał się, pogłębiając cienie pod oczami.
Zastanowiła się, co pomyślałby czarujący pan Logan, gdyby w tej chwili ją zobaczył. Skrzywiła się, zarzuciła szlafrok, otworzyła drzwi sypialni i... niemal na niego wpadła.
- Ooo! Przepraszam - zawołał, wypuszczając z rąk niesione ręczniki, by chwycić Kąty za ramiona.
Szlafrok miał krótkie rękawki. Kąty przeniknął dreszcz, gdy mężczyzna dotknął jej nagiej skóry. Boże, jak dawno nie doznałam czegoś podobnego, pomyślała, odsuwając się gwałtownie. Przy tym ruchu otarła się piersiami o koszulę Thomasa. Przez moment poczuła ciepło jego ciała.
- Nic się nie stało? - spytał lekko schrypniętym głosem.
- Nie chciałem cię przewrócić.
Z trudem podniosła wzrok, zdając sobie sprawę, że przepłynęła między nimi fala czegoś niezwykłego, wspaniałego. Nie miało to jednak wiele wspólnego z fizycznymi doznaniami.
- Nic mi nie jest - odrzekła, przygładzając włosy.
Thomas ukląkł, by pozbierać ręczniki.
- Cieszę się, że będę mogła z nich skorzystać. Zapomniałam własnych - powiedziała, byle przerwać milczenie.
- Właśnie chciałem ci je zanieść. Wiem z doświadczenia, że kobiety potrzebują dużo ręczników.
Z jakiego doświadczenia? Kąty ugryzła się w język i podziękowała, że o tym pomyślał.
Thomas, pozostając na klęczkach, powędrował wzrokiem w górę. Z tej pozycji miał doskonały widok na okryte satyną biodra i uda Kąty. Wyżej dojrzał krągłe piersi, które aż się prosiły, by wziąć je w dłonie.
Podniósł się i uśmiechnął. Kąty odpowiedziała niewinnym uśmiechem, nieświadomym własnej uwodzicielskiej mocy. Jaki smak mają jej usta, zastanowił się Thomas. Tak ładnie pachniała, czemu chciała brać prysznic?
Gdy dziewczyna przeszła obok, poczuł, że jej pragnie, lecz w tym pragnieniu kryło się znacznie więcej niż tylko zwykłe pożądanie. Obejrzała się, a on uznał, że ma w sobie piękność leśnego kwiatka.
- Chwileczkę, Kąty - zawołał. - Chcę ci jeszcze coś powiedzieć. Po pierwsze salon i kuchnia są do twojej dyspozycji, gdybyś miała ochotę na kawę lub herbatę. Na dole jest też telewizor... Co jeszcze... Frontowe drzwi bywają otwarte do jedenastej. Potem trzeba użyć klucza. Jeszcze jedno, co robisz dziś wieczorem?
Kąty nie była przygotowana na takie pytanie.
- Dlaczego... ja... zamierzam wyjść gdzieś na kolację, jeśli zechcesz wskazać mi restaurację. Masz mapę wyspy? - spytała z uśmiechem.
- Tak. Ale przeżyłaś męczący dzień, więc gdybyś chciała, mogłabyś ze mną spędzić wieczór.
- Przecież kolacje nie wchodzą w zakres usług, które oferujesz, prawda?
Ma takie piękne oczy, pomyślał Thomas. Duże, ciemne i łagodne.
- Zazwyczaj nie - odparł łagodnym tonem. - Ale czasem wychodzę naprzeciw potrzebom gości. To żadna wymyślna kolacja. Po prostu szynka z groszkiem i pełnoziarnisty chleb.
Na deser ciasto z malinami - dorzucił, chcąc rozwiać wątpliwości rysujące się na twarzy dziewczyny. - Będę zachwycony, jeśli dasz się zaprosić.
Kąty przygryzła wargę. To brzmiało zachęcająco. Zostać w wygodnym, domowym stroju i zjeść na miejscu kolację, zamiast nieznanymi drogami jechać do restauracji, a potem wracać po nocy.
Lepiej zachować dystans, pomyślała jednak.
- Dziękuję - rzekła. - Zdrzemnęłam się i czuję, że powinnam się trochę przewietrzyć. Doceniam jednak twoje zaproszenie i jestem za nie wdzięczna - dorzuciła z miłym uśmiechem.
- Zawsze do usług - powiedział nie zniechęcony odmową. Nie poruszył się z miejsca, póki nie zamknęła za sobą drzwi łazienki.
Po chwili Kąty uświadomiła sobie, że nie wzięła szamponu. Wyjrzała ostrożnie na zewnątrz i spostrzegła, że Thomas schodzi na dół. Pospieszyła do swego pokoju. Zatrzymała się tuż przed drzwiami, bo jej wzrok przyciągnęły fotografie, którymi ozdobiono ściany korytarza.
Dzieci, wesela, promocje szkolne, różne okazje, przy których ludzie spotykają się w rodzinnym gronie. Zainteresowała się dwoma zdjęciami Thomasa.
Na jednym machał ręką z samolotu, na którym widniał napis „Linie Lotnicze T. L. " i wizerunek pegaza, mitologicznego skrzydlatego konia. Na drugim - stał obok niewielkiej, tak samo oznaczonej maszyny. Miał na sobie lotniczy uniform. Kąty cofnęła się zaskoczona. A więc to był jego właściwy zawód, pomyślała z rozczarowaniem. Pilot. Z trudem nabrała powietrza. Przecież to absurdalne, uznała w duchu, co mnie obchodzi, jak on zarabia na życie. Ale pilot? Zadrżała i wbiegła do pokoju.
Po chwili wróciła do łazienki. Gdy zamknęła drzwi, usłyszała, że Thomas krzątał się na dole. Znowu poczuła miły, wewnętrzny niepokój. Włączyła wodę, by się uspokoić. Bezowocnie próbowała wmówić sobie, że ten człowiek wcale nie wywarł na niej oszałamiającego wrażenia. Więcej, wiedziona kobiecym instynktem zdawała sobie sprawę, że oboje mieli podobne odczucia, a to wprawiało w zakłopotanie. Znała siebie. Wiedziała, że jeśli zapragnie zbliżenia, nic jej nie powstrzyma. A zresztą, mały letni flirt może być ekscytujący.
- Wszystko, co masz robić, to gwizdać... - mruknęła z uśmiechem, wiedząc, że to akurat Thomas potrafi.
Wycierając się po kąpieli ciągle myślała o flircie. Ten człowiek jest pilotem, przypomniała sobie. Dla niej samolot, którego na fotografii z dumą dotykał Thomas, był synonimem śmierci.
Łzy spłynęły jej po policzkach. Przez cały dzień starała się o tym nie myśleć. Mijało właśnie dziewięć miesięcy od śmierci jej ukochanej siostry-bliźniaczki.
Los zabrał Kąty całą rodzinę, rodziców, dziadków i Karin. Straciła nawet mężczyznę, którego kochała lub sądziła, że kocha. Porzucił mnie, przyznała w myślach. Cokolwiek to było, nie miało już znaczenia. Miłość, pożądanie, wszystko sprawia ból, gdy się kończy.
Teraz stała się ostrożna. Zbudowała wokół siebie mur, który miał ją chronić przed uczuciowym zaangażowaniem. Nieudane małżeństwo zniszczyło marzenia i nadzieje, z którymi wchodziła w ten związek. Zbyt wiele w życiu wycierpiała. Nie zamierzała więcej ryzykować. To jedyne rozsądne wyjście, powiedziała sobie, ocierając łzy.
Nagle poczuła żal, że nie ma nikogo, kto mógłby ją wesprzeć.
Rozdział 2
Thomas Logan zszedł na dół nieco dotknięty odmową, która spotkała go ze strony panny Lawrence. Nie przywykł, by kobiety odrzucały zaproszenia na kolację. Upór Kąty wydawał się bezsensowny. Po cóż miałaby gdzieś wychodzić, skoro była zmęczona.
Zaczął padać ulewny deszcz. Wieczorne niebo przecinały błyskawice. To jeszcze pogorszyło nastrój Thomasa. Nie przejmował się jadanymi samotnie posiłkami, przeważnie wcale się nad nimi nie zastanawiał. Lecz dziś mógł siedzieć naprzeciw tej intrygującej kobiety. Tak bardzo mu się podobała. Porozmawialiby, zadałby Kąty wiele pytań. Chciał się o niej jak najwięcej dowiedzieć.
- Budzi we mnie ciekawe uczucia - powiedział na głos.
Z westchnieniem wszedł do kuchni. Wyjął opakowanie groszku, który zamierzał przygotować, i uśmiechnął się sam do siebie. Odpowiednie jedzenie dla człowieka, który przywykł posilać się w najmodniejszych restauracjach Nowego Jorku, pomyślał.
Po chwili zadzwonił telefon. Ktoś chciał zrobić rezerwację na weekend. Niewiele brakowało, a Thomas byłby odmówił, jednak rozsądek zwyciężył. Nie miał zamiaru tłumaczyć się matce, czemu nie dał pokoju jej najlepszym przyjaciołom, tym bardziej że były wolne miejsca. Dom posiadał cztery sypialnie i dwie łazienki.
Zanotował termin zapowiadanego przyjazdu gości, odłożył słuchawkę, wyjął chleb z piecyka i odstawił go do przestygnięcia. Gdy się pochylił, poczuł ból w biodrze. Podczas deszczowej pogody dawały o sobie znać rany odniesione w wypadku samochodowym, z którego ledwie uszedł z życiem.
Wrócił myślami do tamtego zdarzenia. Zanim przeżył wypadek, wiódł aktywne życie na Wall Street, gdzie zajmował się pomnażaniem pieniędzy. Zajęcie finansisty całkowicie go pochłaniało do dnia, w którym zbyt ostro wziął zakręt swoim porsche i wraz z samochodem znalazł się na dnie głębokiego wąwozu.
Podczas długiej rekonwalescencji miał czas, by przemyśleć życie i zrozumieć, jak niepoważnie je dotąd traktował. Zdecydował porzucić Nowy Jork, wrócić na wyspę i pomóc ukochanym dziadkom w prowadzeniu pensjonatu. Przypominając sobie to wszystko, aż pokiwał głową. Nikt by nie uwierzył, że Thomas Logan będzie zdolny zrezygnować z luksusowego, wielkomiejskiego życia i zaszyć się na wyspie Orcas. Jeszcze trudniej byłoby wytłumaczyć ludziom, że znalazłem tutaj szczęście, pomyślał, otwierając piwo i wydobywając pieczoną szynkę. Po osiedleniu na wsi wykorzystał zdobytą wcześniej licencję pilota. Odkrył radość podniebnych podróży, które odbywał sam lub z turystami.
To prawda, że odkąd dziadkowie przenieśli się na Florydę, czuł się trochę samotny. Szczególnie nocami. Poza tym jednak był szczęśliwy. Lub mógłby się tak czuć, gdyby zaspokoił pozostałe potrzeby. Skończył trzydzieści pięć lat, należało więc myśleć o zaplanowaniu reszty życia. Jak dotąd nie spotkał nikogo, z kim chciałby je dzielić.
Przyjaźnił się z wieloma kobietami, lecz w tych kontaktach nie było nic poza przyjacielską sympatią. Z pewnością wiele z nich nadawało się na żony, ale Thomas był maksymalistą. Wszystko lub nic, myślał i zaczynał wątpić, czy namiętna, gorąca miłość w ogóle istnieje. A jeśli nawet istnieje, to czy on akurat jej zazna?
Dźwięk dobiegający z góry sprawił, iż Thomas poczuł ucisk w okolicach żołądka. Kary. Miłe imię. Urocza kobieta, która nigdzie nie powinna wychodzić dziś wieczorem.
Wydobył tacę i srebra stołowe, wyłożył groszek do salaterki, pokroił soczystą szynkę i świeży, pachnący chleb. Ciasto przybrał bitą śmietaną z malinami. Przez chwilę zastanawiał się, czemu zamierza zanieść jej kolację. Pewnie dlatego, że mam trzy siostry, pomyślał. Przywykłem się o nie troszczyć. Przez głowę przebiegły mu słowa matki: „Opiekuj się nimi, Thomas". Zaśmiał się do własnych myśli, wszedł z tacą na górę i zapukał do drzwi Kąty.
Otworzyła z mokrymi włosami wijącymi się wokół ramion. Miała na sobie długi, biały szlafrok kąpielowy, który bardzo podkreślał zgrabne, kobiece kształty. Wszystkie braterskie uczucia natychmiast wywietrzały Thomasowi z głowy.
- Dobry wieczór - powiedział.
- Dobry wieczór - odrzekła zdziwiona widokiem tacy.
- Pomyślałem, że nie ma sensu, byś wychodziła dziś dokądkolwiek na kolację, więc sam przygotowałem posiłek.
- Och! - Kąty przeniosła wzrok z tacy na gospodarza domu. - Nie powinieneś był robić sobie kłopotu. To bardzo miłe z twojej strony, ale zupełnie niepotrzebne. Boże, jak ładnie pachnie. - Delektowała się wonią cząbru.
Thomas uśmiechnął się tylko. Był naprawdę niezłym kucharzem, jeśli mu na tym zależało.
- Smakuje tak samo wspaniale jak pachnie - zapewnił.
- Teraz możesz spokojnie zostać w domu i porządnie wypocząć, zamiast jeździć w ciemnościach po wyspie.
Kąty zmrużyła oczy, przyjmując propozycję Thomasa jak wyzwanie, a on wyciągnął tacę przed siebie i wzrokiem nalegał, by się podporządkowała jego woli.
- Jestem pewna, że wszystko to jest wyborne - rzekła, wyjmując mu z rąk naczynia. - Jednak mimo wszystko mogę gdzieś wyjść.
- Pada, a drogi mamy wąskie, dwupasmowe - zauważył, wzruszywszy ramionami.
- Myślę, że jakoś sobie poradzę. W końcu pochodzę z dużego miasta - odparła ze spokojem, który go lekko zirytował.
- Cokolwiek zdecydujesz, skosztuj jedzenia - rzekł, odwrócił się na pięcie i skierował ku schodom.
- Panie Logan? - Łagodny głos Kąty zatrzymał Thomasa w pół kroku.
- Tak?
- Dziękuję.
Usłyszał, jak zamknęła drzwi.
- Proszę bardzo - bąknął pod nosem, poruszony miękkością jej tonu.
Znowu zadzwonił telefon. Żadnych następnych gości, pomyślał Thomas z niechęcią. Ale dzwonili z lotniska. Miał odbyć lot czarterowy o jedenastej rano. Zanotował nazwisko klienta i popatrzył w kuchenne okno. Myślami ciągle był z Kąty. Wyobrażał sobie jej fiołkowe oczy, kształt ust. Sprawiała wrażenie kobiety zimnej jak lód, lecz takie wargi musiały być stworzone do gorących pocałunków.
Thomas niechętnie wrócił do rzeczywistości. Nad czym, u diabła, się zastanawiał? Jeszcze dziś rano nie wiedział nawet o istnieniu tej dziewczyny, a teraz rozmyśla nad pocałunkami.
- Za długo się tym zajmujesz, Logan - mruknął do siebie.
Może należałoby posprzątać w kuchni albo przynajmniej schować jedzenie. Jakoś nie miał na to ochoty. Wolałby raczej... Parsknął niezadowolony z własnych myśli. Uznał, że posiedzi trochę na ganku. Chłodne powietrze uspokaja.
Kąty obudziła się z krótkim łkaniem. Niemiły sen znowu nie dał jej spać. Odetchnęła głęboko. Na szczęście nie był to najgorszy z koszmarów. Czasem bowiem budziła się z krzykiem.
Usiadła, odchyliła zasłonę i wyjrzała przez okno. Dochodziło pół do szóstej, lecz już świtało. Powietrze miało ożywczy smak. Przeciągnęła się, ziewnęła i dotknęła powiek. Nie wydawały się opuchnięte. Tej nocy chyba nie płakała. Wczoraj nie wyszła z domu. Zjadła smaczny posiłek w pokoju i położyła się, by poczytać w łóżku romans. Miała słabość do miłosnych historii ze szczęśliwym zakończeniem. Nie bardzo wierzyła, by mogły być prawdziwe, lecz gdzieś w głębi serca żywiła jednak odrobinę nadziei.
Niechcący zaczęła krążyć myślą wokół Thomasa. Przypomniała sobie jego wzrok w chwili, gdy mu się sprzeciwiła. Kim był pan Logan, by decydować, czy ona może wyjść z domu?
Ma ładne imię i jest bardzo pewny siebie, uznała, opuszczając stopy na podłogę. I tak przyjemnie na niego patrzeć.
Uprzytomniwszy sobie, że Kalifornia pełna jest przystojnych mężczyzn, Kąty wstała z łóżka, by powędrować do łazienki. Ku własnemu niezadowoleniu miała jakieś poczucie winy. Ze skłonnościami do przewodzenia czy nie, Thomas okazał się jednak bardzo miły, a ona - niewdzięczna.
- Nieładnie, Kąty - szepnęła. - W końcu spędzisz pod jego dachem parę tygodni, więc powinnaś być uprzejma.
Uprzejma, tak, ale to wszystko, przestrzegła samą siebie.
Jeśli nie możesz myśleć o tym mężczyźnie jak o zwyczajnym gospodarzu pensjonatu, traktuj go jak nowego znajomego.
Zadowolona z kompromisowego rozwiązania wytarła twarz i nałożyła maseczkę z płatków owsianych. Wróciła do pokoju, wśliznęła się pod kołdrę i skończyła czytać książkę.
O szóstej rano wyjrzała na korytarz i nasłuchiwała przez chwilę. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątanina. Doleciał nęcący zapach kawy.
Szybko wzięła prysznic, upięła włosy, włożyła dżinsy i żółtą lnianą bluzkę. Podeszła do okna. Ponad drzewami świeciło już słońce, a małe ptaszki kręciły się po trawniku w poszukiwaniu pokarmu. Po raz pierwszy od miesięcy Kąty zapragnęła dowiedzieć się, co przyniesie dzień. Zbiegła po schodach do kuchni.
Wydawało się, że oprócz śpiącego na parapecie kota w domu nie ma nikogo. Spojrzała na stół przykryty różowym obrusem i zastawiony białą porcelaną. W dzbanku parowała kawa. Na kredensie leżały bułeczki. Zapach boczku pobudzał apetyt. Gdzie jest Thomas, pomyślała.
Gotowa była się założyć, że mężczyzna jest w ogrodzie i cieszy się pięknym porankiem. Właśnie nadchodził, niosąc koszyk świeżo zerwanych truskawek. Gdy pojawił się w kuchni, Kąty wstrzymała oddech. Na jej widok Thomas przystanął i rozjaśnił twarz uśmiechem. Jednocześnie wypowiedzieli słowa powitania. Dziewczyna roześmiała się i rzekła:
- Wspaniale wyglądają te truskawki. Już nie pamiętam, kiedy jadłam takie rwane prosto z krzaka. Panie Logan...
- Thomas, proszę.
- Dobrze, Thomas. Chciałabym jeszcze raz podziękować za wczorajszą kolację. Rzeczywiście nie bardzo czułam się na siłach, by dokądś wychodzić - przyznała. - Być może okazałam się nieco niewdzięczna... - Przerwała pod wpływem spojrzenia mężczyzny.
- Dlaczego? - spytał, wskazując jej miejsce przy stole.
Podziękowała i ciągnęła dalej:
- Przypuszczam, iż dlatego, że nie lubię, by coś mi narzucano. A pan... ty byłeś dość... zasadniczy, Thomas.
Czemu tak trudno wymówić to imię? Bo wprowadza aurę intymności, której Kąty nie chciała? Naprawdę nie chciała?
- Przepraszam - rzekł, choć wcale nie wyglądało na to, by żałował. - Myślę, że to z przyzwyczajenia.
- Ach, twoje kobiety lubią, gdy nimi komenderujesz? - spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Czasami. - Uśmiechnął się, obmywając truskawki.
Co za niemożliwy mężczyzna, pomyślała, lecz odpowiedziała uśmiechem.
- Czy jestem twoim jedynym gościem? - zapytała.
- Na razie tak. W tym tygodniu przyjadą pewni starsi państwo, przyjaciele rodziców, którym nie mogłem odmówić.
- A chciałeś? - dociekała zaintrygowana.
Pytanie to zaskoczyło Thomasa. Spojrzał na dziewczynę i potrząsnął głową z zakłopotaniem.
- Przypuszczam, że goście mogą czasem sprawiać kłopot - zauważyła.
- Rzeczywiście - odrzekł i uśmiechnął się lekko. - Z wyjątkiem takich jak ty. Częstuj się - dodał, układając truskawki na talerzu. - Zaraz podgrzeję bułeczki i coś zjemy. Dobrze spałaś?
- Świetnie, dziękuję. Ta puchowa kołdra jest doprawdy wspaniała. W ogóle podoba mi się twój dom. Och! - Westchnęła, gdy Thomas wyjął bułeczki z mikrofalówki i ułożył je w koszyczku.
- Wszystko co robił, przychodziło mu z łatwością. Obserwując zgrabną sylwetkę mężczyzny w granatowych dżinsach i koszuli, Kary zauważyła:
- Widać, że masz wprawę w kucharzeniu.
- Od lat sobie gotuję. Jeszcze zanim zacząłem prowadzić kawalerskie życie w Nowym Jorku.
- Mieszkałeś w Nowym Jorku?
- Czemu tak się dziwisz?
- No cóż, nawet przeniesienie się z Baltimore na tę małą wyspę to wielka zmiana, nie mówiąc o Nowym Jorku. - Kąty stoczyła bezowocną walkę z własną ciekawością. - Byłeś pilotem, zanim tu zamieszkałeś? Zauważyłam zdjęcia w korytarzu. Linie Lotnicze T. L. są twoje?
- Tak. Rzeczywiście latałem wcześniej, ale tylko dla przyjemności. Kiedy postanowiłem osiedlić się na wyspie, musiałem znaleźć jakieś zajęcie. Kupiłem tutejsze czarterowe linie, dodałem jeszcze dwa samoloty i teraz oferuję usługi przewozowe między wyspami San Juan.
- Ile masz samolotów? - spytała, wyczuwając dumę w głosie Thomasa.
- Teraz pięć!
- I prowadzisz jeszcze ten pensjonat? Musisz być bardzo zajęty - rzekła, delektując się napojem. - Świetna kawa - zauważyła. - Mówiłeś, że to był dom twoich dziadków. Czy oni odeszli? - spytała delikatnie.
- Ależ nie. Wyjechali na Florydę, gdzie przez cały rok trwa słoneczne lato. Ja byłem zmęczony Nowym Jorkiem, a oni chłodem i deszczami, więc odkupiłem od nich to miejsce, by mogli wyfrunąć jak dwa kochające się ptaszki.
Kąty roześmiała się wesoło. W atmosferze kuchni unosiło się coś ciepłego i jasnego. Jakaś magiczna moc obejmowała w posiadanie serce i duszę dziewczyny.
- Naprawdę podoba ci się dom? - spytał Thomas.
- Tak.
- Mnie również - przyznał. - Mieszkałaś kiedyś na farmie?
- Oczywiście. Przez całe lato. Uwielbiam to.
- Żartujesz. Na prawdziwej farmie?
- Tak. Ze stogami siana, dojeniem krów, karmieniem świń i prowadzeniem traktora - powiedziała, smarując bułeczkę odrobiną masła. - Pyszne - oznajmiła.
- Masło pochodzi z sąsiedniej wyspy. Sprzedają je siostry zakonne, które prowadzą najmniejszą mleczarnię na świecie. Mają trzy krowy. Robią też ser.
Nie do wiary, by te wypielęgnowane dłonie doiły krowy i zbierały siano, pomyślał Thomas. Pewnie dziewczyna nie jest aż tak delikatna, na jaką wygląda. Gdy spoglądał na jej twarzyczkę w kształcie serca, Kąty zajadała truskawki. Wydatne, miękkie wargi wspaniale kontrastowały z małym, arystokratycznym noskiem dziewczyny. Dzisiaj upięła włosy w kok, pozostawiając tylko małe loczki, wijące się na szyi. W jej uszach lśniły srebrne kolczyki, a szeroka bransoleta zdobiła delikatny przegub ręki.
Thomas położył jeszcze jedną bułeczkę i dwa kawałki wędliny na talerzu Kąty.
- Jesteś wegetarianką? - zapytał.
- Niezupełnie. W każdym razie nie odmówię sobie tego boczku. Czy to mięso pochodzi z własnej hodowli?
- Tak. Bez chemicznych dodatków i hormonów. Jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić na farmie - przyznał Thomas. - Czym się zajmujesz w Kalifornii?
- Jestem pisarką i fotoreporterką. Robię dla czasopism reportaże z podróży.
Kąty nalała Thomasowi kawy, odczuwając przyjemność z wyświadczenia małej przysługi, a jemu sprawiło to wyjątkową radość.
- Ciekawe, brałem cię za aktorkę.
- Naprawdę?
- Jak to się stało, że zaczęłaś zajmować się fotografią?
- Zwyczajnie. Już jako dziewczynka lubiłam robić zdjęcia. Miałam tani aparat i wierzyłam, że wykonuję wspaniałe prace - wyjaśniła.
Długo mieszała kawę, wracając myślami do przeszłości.
- Masz szczęście, utrzymując kontakt z dziadkami - rzekła cicho.
- A ty nie?
- Nie. Ojciec ożenił się z mamą wbrew woli swoich rodziców. Rodzina nie utrzymywała ze sobą bliskiego kontaktu. To naprawdę ironia losu, że dziadkowie odziedziczyli nas w spadku. Po śmierci rodziców przez trzy lata mieszkałyśmy u babci Rosę, matki mojej mamy. To była cudowna, kochająca kobieta. Gdy zmarła, przeniosłyśmy się do Bostonu, do rodziców ojca. Nikt nie był z tego zadowolony - rzekła i przerwała na moment. - Wybacz, że opowiadam o tak osobistych sprawach.
- Ależ nie przepraszaj. - Thomas nie chciał narażać dziewczyny na przykre wspomnienia, lecz ciekawiły go jej losy. - Czemu nie byłaś szczęśliwa? - spytał. - Ile miałaś lat?
- Siedem - odrzekła cicho. - Dziadkowie... cóż, byli starymi ludźmi. Byli, co prawda, zaledwie po sześćdziesiątce, lecz zupełnie nie rozumieli dzieci, nie potrafili dostosować stylu życia do potrzeb małych dziewczynek.
- Rozumiem. - Thomas był poruszony opowieścią. - Czy znaleziono jakieś wyjście z sytuacji?
- Szkołę z internatem. Oczywiście najlepszą. W domu spędzałyśmy wakacje.
- Musiało być ciężko - zauważył, a Kąty pomyślała, że za chwilę zechce jej dotknąć, bo tyle ciepła i miękkości krył w sobie jego głos.
Napiła się kawy. Przez moment delektowała się ciepłem napoju. Ku własnemu zdumieniu miała ochotę opowiedzieć temu człowiekowi całe swoje życie.
- Nie tak bardzo. Miałyśmy wszystko co trzeba.
Oprócz miłości, pomyślał smutno Thomas, lecz instynktownie powstrzymał się od wyrażenia współczucia. Kąty mogłaby pomyśleć, że się nad nią lituje.
- Mówiłaś o dwu małych dziewczynkach. Kim była ta druga?
- Moją siostrą-bliźniaczką, Karin.
- Mój Boże, więc jest was dwie?
- Już nie.
Thomas spoważniał, widząc, że Kąty spuszcza powieki, by ukryć smutek wyzierający z oczu.
- Co się stało? - zapytał cicho.
- Zmarła w zeszłym roku.
Otwartość wyznania dziewczyny wstrząsnęła obojgiem. Czemu w ogóle opowiada temu Thomasowi o Karin? To zbyt osobiste, intymne! Kąty podniosła się i spojrzała na zegarek.
- Och, jak późno! Muszę iść, za kilka minut mam spotkanie z Patsy. Obiecała pokazać mi kilka ciekawych zakątków.
Dziękuję za wspaniałe śniadanie.
Thomas uprzejmie, lecz z roztargnieniem skinął głową, zastanawiając się, ile różnych rzeczy on sam mógłby jej pokazać na wyspie.
- Późno wrócisz do domu? - zapytał.
Kąty zmrużyła oczy.
Przestań, Logan, skarcił się w myślach Thomas. Ona jest twoim gościem. Płaci za pobyt. Nie twój interes, o której wróci. Ale tak bardzo chciał wiedzieć.
- No cóż, właściwie to wszystko jedno - dorzucił szybko.
- Masz własny klucz, więc... Życzę miłego dnia.
- Ja tobie również - odrzekła i wyszła z kuchni, pozostawiając za sobą aurę dziwnej pustki.
Kąty trafiła do portu i bez trudu odnalazła dom oraz sklep przyjaciółki. Patsy wybiegła na zewnątrz, pokrzykując z radości na jej widok. Dziewczyny zaprzyjaźniły się w college'u i ciągle utrzymywały kontakt, choć od wyjazdu Patsy z Kalifornii minęło już cztery lata. Przyjaźń wytrzymała próbę czasu, nadal były sobie bardzo bliskie.
- Jak ci się podoba wyszukany przeze mnie pensjonat?
- spytała Patsy, prowadząc Kąty do domu.
- Jest piękny.
- To świetnie. A gospodarz?
- Nic mu nie można zarzucić. Dziwne, że mi o nim nie wspomniałaś.
- Hmm, no wiesz... Co o nim sądzisz?
- Wydaje się miły, choć lubi komenderować.
- Trochę tak. To przez te wszystkie kobiety, które kręcą się wokół niego na wyspie - zauważyła Patsy.
- Włącznie z tobą?
- Nie. Z jakiejś niewiadomej przyczyny nigdy nic między nami nie zaszło. Nie działa na moje zmysły. A co z twoimi?
- Ostatnio były w porządku. Masz zamiar tak stać na schodach, czy wejdziemy do środka?
Patsy roześmiała się i wpuściła przyjaciółkę do niedużego mieszkania złożonego z dwóch pokoi i łazienki. W jednym gospodyni urządziła kuchnię, sypialnię i jadalnię, w drugim pracownię garncarską.
- Teraz wiesz, dlaczego nie zaprosiłam cię do siebie. Bardzo chciałam, ale jak widzisz, sami nie mamy zbyt wiele miejsca.
- My?
- Tak. Mieszkam teraz z Kenem. To jego obraz wisi nad kominkiem.
Patsy westchnęła i odrzuciła z twarzy rude, falujące włosy. Zawsze była piegowata i urocza, pomyślała Kąty.
- Całkiem niezły - oceniła dzieło Kena. - Czy to poważny związek?
- Na razie nie. Przeżywamy coś w rodzaju okresu próbnego. No wiesz, poddaje się testom nowe samochody, czemu nie wypróbować nowego związku? To może ustrzec przed popełnieniem kolejnego błędu. Ja już trzy razy się myliłam - zauważyła z cierpkim poczuciem humoru. - Chociaż ty też pobiłaś rekord, jeśli chodzi o krótkotrwałość małżeńskiej harmonii. Dziewięć miesięcy? Co to było za małżeństwo, na litość boską?
- Nieudane. Był kobieciarzem i potwornie lubił mnie kontrolować - skrzywiła się Kąty. - Zupełnie jak w tej roli, którą gra teraz w jednej z mydlanych oper - zażartowała z goryczą, broniąc się przed bolesnymi wspomnieniami zakończonego pięć lat temu małżeństwa. - Chyba wszyscy oprócz mnie wiedzieli, co z niego za człowiek. Właściwie winnam powiedzieć, oprócz mnie i Karin. Ją też zwiódł swoim czarem. Ale - był aktorem, takim przystojnym i chłopięco słodkim. Pilnował każdego mojego kroku. Wtedy wszyscy kochali Rhysa i on kochał wszystkich, a w każdym razie próbował. Kiedy odważyłam się zarzucić mu niewierność, odszedł. W każdym razie nie mam zamiaru próbować po raz drugi - zakończyła.
Kąty wzięła do ręki jeden z wysokich dzbanków, dzieło rąk Patsy, i podziwiała jego kremowobrązowe barwy, pomiędzy które wprowadzono smużkę błękitu tak, że kolory przypominały odcienie miejscowego krajobrazu.
- Piękne naczynie - oceniła. - Naprawdę rozwinęłaś swój talent, odkąd opuściłaś Kalifornię.
- To dlatego, że mieszkam na wyspie. Jej spokój i piękno dają mi natchnienie - rzekła Patsy, zawahała się przez moment, a potem spytała łagodnie: - Kąty, ciągle masz tamte problemy? Nadal boisz się samolotów?
- Kamienieję na ich widok. Za każdym razem przypominam sobie katastrofę i nie mogę się uwolnić od wspomnień. Widzę wszystko jak żywe. Po prostu czuję ból... - Kąty przerwała, by nabrać tchu. - Wybacz, nie sądziłam, że będę to tak przeżywać. Wiem, że jeszcze nie rozmawiałyśmy o Karin, którą tak lubiłaś, ale nie przyjechałam tu, by się wypłakiwać. Chcę wypocząć, zapomnieć o przeszłości. Po prostu cieszmy się spotkaniem. Oprowadzisz mnie po osadzie?
- To nie zabierze dużo czasu, bo nie jest zbyt rozległa, choć bardzo malownicza w porze kwitnienia kwiatów. Ciągle lubisz żółte róże? Mamy tu kilka wspaniałych okazów.
- Uwielbiam - powiedziała Kąty i obie dziewczyny wsiadły do dżipa Patsy, by zwiedzić okolicę.
Po drodze do osady zatrzymały się przy jednym z miejsc widokowych. Kąty wysiadła z auta z aparatem w ręku.
- Stań tu, sfotografuję cię - zaproponowała przyjaciółce.
Rudowłosa Patsy, brodząca wśród dzikich kwiatów i zielonych traw, świetnie nadawała się do zdjęcia reklamującego uroki wyspy.
Potem, gdy spacerowały po osadzie, Kąty znalazła jeszcze wiele godnych uwiecznienia widoków. Była zadowolona, iż przyjęła to pierwsze od czasu śmierci siostry zamówienie na fotoreportaż i że nie straciła wrażliwości na piękno krajobrazu. Choć nie uważała się za artystkę, potrafiła komponować zdjęcia jak obrazy. Razem z Karin planowały nawet otworzenie galerii, w której wystawiano by dzieła sztuki fotograficznej ...
- Już prawie południe - zauważyła Patsy. - Chodźmy na lunch. Opowiem ci o moim ukochanym.
- Dobrze, ja też zgłodniałam - rzekła Kąty, porzucając bolesne wspomnienia.
Dawno zapadł zmierzch, gdy na podjeździe przed domem Loganów pojawił się samochód. Thomas od dawna wyczekiwał dźwięku silnika, a gdy go wreszcie usłyszał, odczuł niezmierną ulgę, która miała w sobie jednak coś z irytacji. Przez cały dzień nie potrafił przestać myśleć o Kąty. Wiedział, że to szaleństwo tak się przejmować dopiero co poznaną kobietą, by z niecierpliwością nasłuchiwać jej kroków na ganku. A jednak na coś czekał, sam dobrze nie wiedząc, co to ma być. Jeszcze raz rzucił okiem na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Kąty miała za sobą kolejny długi dzień.
Wyszedł jej naprzeciw. Gdy go spostrzegła, zatrzymała się gwałtownie. Z niewiadomego powodu oboje poczuli się niezręcznie. Thomas wiedział tylko, że tak się cieszy na widok Kąty, aż ściska go w gardle ze wzruszenia.
- Jak się masz? - rzekła dziewczyna, robiąc taki gest ręką, jakby zaraz zamierzała udać się na górę.
- Cześć. Jak się czujesz?
- Świetnie, a ty?
- Również. Nigdy nie czułem się lepiej - odparł i roześmiał się wesoło.
- Chyba nie czekałeś na mnie? - spytała na wpół zakłopotana, na wpół rozbawiona.
- Nie, czytałem. Usłyszałem, że nadjechałaś, i wyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. No wiesz, jest późno.
- Rzeczywiście - potwierdziła chłodno.
- Bardzo późno - powtórzył Thomas z wewnętrzną irytacją.
Sam nie wiedział, czemu się tak zachowywał. Nigdy dotąd nie interesował się w ten sposób gośćmi pensjonatu. Znowu pomyślał o swoich siostrach. To zapewne braterska nadopiekuńczość daje o sobie znać. Pokonał przemożną chęć uściskania dziewczyny i rzekł:
- Wybacz, że znowu wtrącam się w nie swoje sprawy, lecz po prostu niepokoiłem się, czy nie miałaś jakichś trudności z odnalezieniem w ciemnościach drogi do domu. Są źle oznakowane.
Kąty próbowała zdobyć się na wdzięczność, lecz troska Thomasa jedynie ją rozdrażniła. Wcale nie zamierzała spowiadać się z tego, co i dlaczego robiła poza domem. Miała tego dosyć od czasów małżeństwa. Były mąż kontrolował każdy jej krok.
Lecz teraz to był Thomas Logan, pomyślała, wracając do rzeczywistości. Ten miał coś na swoje usprawiedliwienie.
- Przepraszam - powiedziała z westchnieniem - doceniam twoją troskliwość. Rzeczywiście trochę błądziłam, ale w końcu dotarłam. Ciekawe, czy zostało jeszcze trochę tych wspaniałych malin zerwanych wczoraj?
Czyżby to było wczoraj, zastanowiła się w duchu, mając wrażenie, że mieszka tu już o wiele dłużej.
- Nie jadłam dziś deseru i z przyjemnością wzięłabym trochę owoców do swojego pokoju.
- Owszem, jest ich jeszcze trochę - odpowiedział, kierując się w stronę kuchni.
Poszła za nim i stanęła w pobliżu. Gdy Thomas otworzył lodówkę, znalazła się w ciasnym zakątku między nim a kuchennym blatem. Spotkali się wzrokiem. Kąty poczuła wewnętrzne napięcie i falę gorąca, gdy skierował spojrzenie ku jej wargom. Poruszył się i stanął jeszcze bliżej. Słyszała teraz uderzenia własnego serca.
Thomas nie dotknął jej ani nie pocałował, choć mógł to z łatwością uczynić. Ogarnięty gwałtownym pożądaniem, tylko w wyobraźni poznawał smak jej ust i ciała. Nie musiał niczego mówić, spojrzenie zastępowało słowa. Kąty zadała sobie pytanie, czy z jej oczu również wszystko da się wyczytać. Jeśli tak, nic nie mogła na to poradzić.
Była zła na Thomasa za to, iż okazał się tak pociągający, i na siebie, że uległa jego urokowi. Stała bez ruchu, prowokująco nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Krucha i delikatna, z taką stanowczością wysunęła podbródek do przodu, że Thomas przez chwilę poczuł się zawstydzony. Logan, ty ośle, musisz być najgorszym wydaniem pożądliwego samca, skarcił się w myślach.
Wziął głęboki oddech, wyjął owoce z lodówki i zamknął drzwi. Ulżyło mu, gdy nazwał po imieniu swoje odczucia. Odsunął się od Kąty i sięgnął po naczynie, do którego zamierzał włożyć maliny.
- Niewiele brakowało, a bym cię pocałował - zauważył mimochodem.
- Wiem.
- Jak byś zareagowała, gdybym to uczynił?
- Powstrzymałabym cię.
- Naprawdę? Zmierzyli się wzrokiem.
- Tak.
Kąty oparła się o kuchenny blat i spojrzała zalotnie.
- Nie zamierzam dzisiejszej nocy staczać pojedynków ze słynnym na wyspie pożeraczem serc niewieścich.
Oczy Thomasa zalśniły rozbawieniem.
- Kto naopowiadał o mnie takich rzeczy? Patsy? Pewnie ci powiedziała, że mam tu cały harem.
- A tak nie jest?
- Nie. Mnie chodzi o jakość, nie o ilość. Proszę, oto twoje maliny - rzekł, stawiając naczynie na stole. - Usiądź i zjedz je tutaj - poprosił.
Kąty, zaniepokojona własną reakcją na bliskość tego mężczyzny, wolała nie ryzykować.
- Dziękuję - powiedziała. - Ale prawie cały dzień spędziłam na pogawędkach z Patsy. Jeśli nie masz nic przeciw temu, zjem je w swoim pokoju.
- Oczywiście.
Dziewczyna wzięła owoce i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie zawsze się tak zachowuję - powiedziała cicho - lecz z niczego i nikomu nie mam ochoty się tłumaczyć. Dobranoc.
- Dobranoc - odrzekł schrypniętym głosem.
Kąty pospiesznie skierowała się ku schodom i weszła na górę. Po drodze do pokoju bezskutecznie próbowała się uspokoić.
- To niemożliwe - szepnęła, analizując sytuację^
Zaczęła się zastanawiać, czy Thomas dzisiaj latał.
Wyobraziła go sobie na pokładzie. Jego piękne ciało i kruchą konstrukcję niewielkiego samolotu. Czy ryzykował życie...
Nie chciała o tym myśleć.
W pokoju usiadła przy oknie, zamknęła oczy i spróbowała uporządkować swoje myśli. Zanim tu przyjechała, zanim poznała Thomasa Logana, nie miała z tym żadnego kłopotu. Teraz nie potrafiła się uporać sama ze sobą.
Rozdział 3
Kąty wstała wcześnie rano, by zjeść śniadanie z przyjaciółką. Pospiesznie umyła się i ubrała. Zbiegła po schodach na dół, a jej kroki wywabiły z kuchni Thomasa.
- Kąty, poczekaj - zawołał, chwytając ją za ramię.
Dziewczyna poczuła, jak skóra rozgrzewa się pod dotknięciem jego palców, a serce zaczyna bić szybciej. Naprawdę nie przywykła tak silnie reagować na obecność mężczyzny. Dlaczego ten człowiek ją zatrzymuje, zdumiała się w duchu.
- Witam cię o poranku - rzekła z uśmiechem.
- Dzień dobry.
Thomas roześmiał się, a jego bliskość sprawiła, iż Kąty wstrzymała oddech. Po chwili wszystko wróciło do normy. Pomyślała, że zwyczajnie darzy go sympatią. No cóż, byłego męża też początkowo lubiła. Był utalentowanym aktorem i podniecającym mężczyzną, którego wzrok obiecywał kobiecie niebo na ziemi. Lecz okazało się to wkrótce bardzo powierzchowne. Rhys umiał dobrze grać również w życiu, a ona dała się nabrać. Lecz nawet niemądra kobieta wie, że niebezpiecznie jest akceptować kogoś tylko ze względu na urodę.
Moment refleksji pokrzepił Kąty wewnętrznie. Kładąc rękę na klamce, uśmiechnęła się i rzekła:
- Musisz mi wybaczyć, dziś rano trochę się spieszę.
- Nie zjesz nawet śniadania?
- Obawiam się, że nie.
Mężczyzna najwyraźniej miał ochotę powiedzieć coś więcej, lecz zaproponował tylko:
- Może spotkamy się w mieście na lunchu?
- To brzmi zachęcająco - zauważyła Kąty z mimowolnym westchnieniem, bo w myślach natychmiast zabroniła sobie wyrażenia zgody. - Lecz mam już inne plany.
Umówiła się wcześniej z Patsy i teraz uznała, że byłoby nieładnie sprawić zawód przyjaciółce.
Thomas nie odpowiedział. Dziewczyna pochwyciła jego wzrok i poczuła, że słabnie. Znów przypominał jej Rhysa, który równie obezwładniająco działał na kobiety. Ciągle trzymał ją za ramię, więc znacząco spojrzała mu na rękę. Zwolnił uchwyt.
- Rozumiem - rzekł. - Życzę miłego dnia.
Zawahała się, widząc, że niewłaściwie pojął jej intencje.
Dotknęła męskiej dłoni i powiedziała z uśmiechem:
- Ja tobie również.
Wyszła z domu. Szybko wsiadła do samochodu. Dziwne, że tak często myślała ostatnio o byłym mężu. Zwykle zdarzało się to, gdy w pobliżu pojawiał się Thomas. Wiedziała, iż powinna unikać nadmiernej zażyłości z tym człowiekiem. Niestety, rozsądne przemyślenia nie na wiele zdawały się w praktyce. Do Patsy dojechała w złym nastroju.
Pogoda ducha przyjaciółki zrobiła jednak swoje i wkrótce Kąty śmiała się wesoło. Siedziały razem w kuchennym zakątku mieszkania Patsy i zajadały świeżutkie croissanty z pobliskiej piekarni. Panna Lawrence świetnie się w czuła w atmosferze ciepłej życzliwości, która sprzyjała zwierzeniom na tematy osobiste. Dziewczyny opowiadały sobie o nadziejach i planach na przyszłość. Z pewną trudnością Kąty zdobyła się nawet na rozmowę o mieszkaniu, które dzieliła ongiś z siostrą.
- Wystawię je na sprzedaż, kiedy wrócę. Neli zgadza się, bo teraz dla nas dwóch jest zbyt duże, a poza tym za wiele w nim wspomnień o Karin - powiedziała i uśmiechnęła się z wysiłkiem, a Patsy współczująco uścisnęła jej rękę. - Najgorsze jednak za nami - ciągnęła Kąty. - Z wyjątkiem snów.
Niestety bezustannie wracają, czasem łagodne, czasem koszmarne.
Rozmowa ciągnęła się przez cały ranek, momentami przerywana przez klientów, zaglądających do sklepiku z ceramiką Patsy. Po pewnym czasie okazało się, że trzeba jechać po . wazony zostawione do wypalenia w specjalnym piecu garncarskim, a potem na spotkanie z Kenem w jego restauracji, gdzie dziewczyny miały zjeść lunch. Popołudnie zostało przeznaczone na dalsze zwiedzanie wyspy i wybieranie plenerów do zdjęć.
Ken otworzył swój lokal stosunkowo niedawno. Przedsięwzięcie wydawało się nieco ryzykowne na niezbyt gęsto zaludnionej wyspie, nie obleganej tłumnie przez turystów, lecz ani Patsy, ani sam właściciel restauracji zbytnio się tym nie przejmowali.
- Zauważyłam, że i Thomas żyje tutaj bez stresów, bardzo spokojnie - rzekła Kąty.
- Teraz tak, ale trzeba było go widzieć wcześniej. Gdy się tu osiedlił, wyglądał jak kłębek nerwów. Na szczęście to minęło. Może i ty powinnaś zostać na Orcas przez kilka miesięcy. Przytyłabyś nieco. Teraz jesteś niewiarygodnie szczupła - rzekła Patsy z westchnieniem. - Ja ciągle próbuję zachować dietę, lecz jakoś mi nie wychodzi - dodała.
Kary roześmiała się serdecznie, bo Patsy miała naprawdę niezłą figurę. Podobnie zresztą jak Ken, co dało się zauważyć podczas lunchu. Był wysoki i muskularny. Patsy wyraźnie się nim zachwycała, a i u Kąty wzbudził sympatię, choć trudno było zgadnąć, jak głębokie uczucia ów mężczyzna żywi do swej przyjaciółki. Kąty serdecznie życzyła powodzenia ich związkowi.
Restauracja i klub Kena nie prezentowały się nazbyt okazale. Urządzono je w starym budynku, który został ostatnio wyremontowany. Było tu jednak bardzo wygodnie, a i jedzenie podawano znakomite. Kąty miała nadzieję, że przedsięwzięcie Kena zakończy się sukcesem.
Po lunchu dziewczyny spędziły czas na zwiedzaniu i robieniu zdjęć. Patsy okazała się wspaniałym przewodnikiem, co pozwoliło Kąty zrobić kilka filmów.
Około czwartej dziewczyna wróciła do pensjonatu, by wziąć prysznic i przebrać się do kolacji. Thomasa nie było w pobliżu, więc czuła się nieco rozczarowana, wychodząc na kolejne spotkanie z Patsy i Kenem.
Wieczorem, po zjedzeniu znakomitej ryby, całą trójką siedzieli jeszcze jakiś czas w klubie. Gawędząc z przyjaciółmi, Kąty zorientowała się w pewnej chwili, że w ogóle nie wie, jaki dziś dzień. Czas zdawał się nie mieć znaczenia na wyspie. Okazało się, że to czwartek, a przyjechała tutaj w poniedziałek wieczorem. Minęły zaledwie dwa dni, a czuję się, jakbym mieszkała z nimi od wieków, pomyślała dziewczyna.
Zastanawiała się nad tym jeszcze w drodze powrotnej do pensjonatu. Ciekawa była, czy zastanie już Thomasa na miejscu. Nie miała pojęcia, gdzie jest jego pokój, a nie wiadomo czemu, wydawało się jej, że powinna to wiedzieć. Może dlatego, iż w ogóle bardzo mnie interesuje ten stary dom, pomyślała, parkując samochód. Przez chwilę miała wrażenie, że przyjemnie byłoby wracać tutaj każdego wieczora.
- Dziwaczka z ciebie, Kąty - mruknęła pod nosem, wkraczając na ganek.
Przy wchodzeniu do domu, jak zwykle, ogarnęło ją lekkie podniecenie. Z klubu wyszła nieco wcześniej niż inni, bo czuła się trochę zmęczona. Tyle że nie było to zmęczenie życiem, które trapiło ją od dawna, lecz po prostu skutek intensywnych zajęć w ciągu dnia.
Zatrzymała się w holu, nasłuchując jakichś odgłosów, lecz do uszu dobiegało tylko tykanie zegara. Najwyraźniej była w domu sama. Weszła do kuchni, chcąc znaleźć w lodówce coś zimnego do picia. Wyjrzała przez okno. Na podjeździe nie zauważyła samochodu Thomasa. Gdzie się podziewał właściciel domu?
Kąty nie miała ochoty oglądać telewizji, więc przysiadła na kanapie i zaczęła przerzucać czasopisma. Wmawiała sobie, że na nikogo nie czeka, lecz jej wzrok przenosił się co jakiś czas na wiszący nad kominkiem portret mężczyzny.
Wróciła do kuchni, by schować do lodówki butelkę z coca-colą. Pomieszczenie było czysto wysprzątane. Rezultat pracy gosposi, pomyślała dziewczyna. Do tej pory nie spotkała Maddie, bo opuszczała pensjonat zbyt wcześnie rano, a wracała późno wieczorem.
Niespokojna wyszła przed dom. Na zewnątrz było dość chłodno, a swój sweter zostawiła w pokoju. Wkrótce na drodze pojawiły się światła samochodu, więc jej serce zabiło gwałtownie. To musiał być on. Wjechał na podwórko i omiótł światłami jej drobną postać. Przez sekundę Kąty wyobraziła sobie, że ma prawo czekać na Thomasa i witać go w domu, zarzucając mu na szyję ramiona. Usłyszała trzaśniecie drzwiami, więc szybko odrzuciła niebezpieczne myśli.
- Witaj - powiedział mężczyzna. - Co tu robisz w ciemnościach?
- Delektuję się nocą.
- I zimnem - dorzucił, stając obok. - Proszę, weź moją marynarkę, mam jeszcze sweter.
Stała spokojnie, gdy otulał jej ramiona, i z przyjemnością oddychała zapachem ubrania mężczyzny.
Thomas delikatnie wydobył jedwabiste włosy dziewczyny spod kołnierza. Woń perfum, których używała, przypominała aromat róż letnią nocą. Wciągnął powietrze w płuca, odsunął się nieco od Kąty, wsparł o kolumnę i spojrzał na księżyc. Musiał przyznać, że Kąty robiła na nim coraz większe wrażenie.
Czuł, że ma ochotę wziąć ją w ramiona i sprawdzić, co właściwie ciągnie ich tak do siebie. W zachowaniu Kąty wyczuwał jednak pewną rezerwę.
- Jadłam dziś kolację z Patsy i jej przyjacielem, Kenem - przerwała ciszę Kąty.
- Znam Kena.
- Myślę, że znasz wszystkich na wyspie.
- Prawie.
Nie zniechęcona lapidarnymi odpowiedziami zapytała:
- Byłeś na randce?
- Tak.
- Naprawdę?
- Nie.
Księżyc skrył się za chmurami. Thomas machinalnie poprawił marynarkę na ramionach Kąty.
- Czemu mnie unikasz? - spytał wprost.
Zamarła. Odczekała chwilę i rzekła z westchnieniem:
- Przecież wiesz.
- Możliwe, lecz chciałbym usłyszeć to od ciebie.
- Ze względu na to, co się dzieje, gdy jesteśmy razem. Zbliżył się o krok.
- A co takiego? - zapytał.
- Nie igraj ze mną, Thomas. Wiesz, o czym mówię, sam to odczuwasz, prawda?
- Tak, lecz ja się nie boję.
- Ja też nie.
Boże, te usta, pomyślał, miękkie, czerwone, delikatne, uparte usta!
- Naprawdę? - upewnił się.
- Oczywiście - odparła. - Po prostu... nie chcę wyciągać z tego ostatecznych konsekwencji.
- Rozumiem.
Oboje czuli narastające napięcie. To podniecające, pomyślała Kąty, gdy Thomas dotknął jej włosów.
- Masz kogoś w Kalifornii? - spytał, odgarniając delikatnie jasny kosmyk za ucho dziewczyny.
- Nie - odrzekła szybko. - To znaczy, tak. Ach, to się dopiero rozwija.
- A więc, nic poważnego. Gdyby było inaczej, byłabyś tam z nim, a nie tu ze mną. - Thomas uśmiechnął się z ulgą. - Może nie jest dla ciebie odpowiedni.
- Nie powiedziałabym - zaoponowała dziewczyna, gotowa bronić swoich pozycji. - Jest w porządku i naprawdę mamy ze sobą wiele wspólnego.
- Być może, lecz pozostanę przy swoim zdaniu. Tylko głupiec pozwoliłby ci wyjechać.
- No cóż - odrzekła z uśmiechem. - Nie zwracałam się do niego o pozwolenie.
- Thomas nie krył zadowolenia z tego, co usłyszał.
- Ach, powinienem właściwie zapytać, czy go kochasz.
Ta bezpośredniość zaparła Kąty dech w piersiach.
- Nie, nie jestem w Kalifornii ani nigdzie indziej w nikim zakochana - odpowiedziała po chwili. - Mój księgowy za mną szaleje, ale przypomina jednego z braci Mara i ślini się w podnieceniu, więc...
Thomas roześmiał się, a Kate spojrzała mu w oczy i rzekła otwarcie:
- Być może się mylę, lecz odnoszę wrażenie, że zaczynasz się mną interesować, a to wzbudza niepokój. Nie odwzajemniam twojego zainteresowania, Thomas. Czuję się niezręcznie. - Westchnęła. - Słuchaj, wydajesz się wspaniałym facetem, a ja po prostu... po prostu nikogo nie chcę zranić.
- Więc masz zamiar mnie powstrzymać, czy tak?
- Właśnie. Słuchaj, pragnę być z tobą zupełnie szczera. Lubię cię i uważam za atrakcyjnego mężczyznę, lecz nie jestem zainteresowana żadnym związkiem, nawet na krótko - powiedziała i podniosła kołnierz marynarki, czując chłód.
- Wejdźmy do środka, bo zmarzłam - zaproponowała.
W ciepłej kuchni oddała Thomasowi okrycie, podziękowała i natychmiast ruszyła na górę.
- Wiesz, że masz rację - rzekł mężczyzna. - Budzisz moje zainteresowanie, naprawdę duże zainteresowanie. I nie wierzę, byś go nie odwzajemniała.
Dziewczyna zatrzymała się na schodach. Spojrzała w dół z wyniosłością w fiołkowych oczach, które Thomas tak podziwiał.
- Przecież powiedziałam, że jesteś pociągającym mężczyzną i doceniam twoją atrakcyjność oraz otwartość. Tylko w tym sensie odwzajemniam owo zainteresowanie. W żadnym innym. Dziękuję za względy, lecz potrzebuję jedynie ciszy i spokoju.
Thomas odetchnął głęboko. Reakcja dziewczyny użądliła go, lecz niezbyt boleśnie. Potrafił czytać między wierszami. Postawa Kąty stanowiła wyzwanie dla jego męskości. Gdy spojrzał jej w oczy, musiał powstrzymać gwałtowne pragnienie pocałunku, którego smak czuł już niemal na języku.
Uważaj, ostrzegł sam siebie. Wypływasz na głębokie wody. Lecz to było właśnie to, co lubił najbardziej.
- Przyjąłem do wiadomości wszystko, co powiedziałaś - odparł łagodnie.
Kate skinęła głową i pospieszyła do pokoju. Nie wiedziała, czy potrafi jeszcze przez chwilę utrzymać należny dystans. W sypialni nawet nie zamknęła drzwi. Zresztą nie zadbała o to już pierwszej nocy, bo gospodarz pensjonatu wzbudził w niej zaufanie. Nie obawiam się agresji z jego strony, pomyślała z rozbawieniem, które zniknęło, gdy rozbierając się, zerknęła w lustro.
Miała zarumienioną twarz i oczy błyszczące od namiętnych pragnień. Na skórze czuła żar wyimaginowanych dotknięć dłoni Thomasa. Z westchnieniem uświadomiła sobie, że własnym wyglądem musiała przekazać temu mężczyźnie zupełnie inną informację niż słowami. Domyślił się, jak bardzo go pragnęła.
Z mieszanymi uczuciami położyła się do łóżka i jeszcze raz przemyślała każde słowo, które padło w ostatniej rozmowie.
- Nie rób tego, Kąty. - Bezskutecznie próbowała przekonać samą siebie.
Zamknęła oczy i ułożyła się w ulubionej pozycji. Kalifornia pełna jest atrakcyjnych mężczyzn. Czemu Thomas wydaje się od nich inny? Czym różni się od ludzi, których dotąd spotykała...
Spała głęboko, gdy jej ciałem targnął nagły skurcz.
Otworzyła usta do krzyku wywołanego koszmarem.
Była Karin. Była nią. Była obydwiema jednocześnie. Wszystko czuła. Skręcający wnętrzności strach. Wrażenie, że spada, że ziemia usuwa się spod nóg. Poczucie kruchości metalu, gdy mały samolot uderza o twarde podłoże. Kąty, jakaś jej część, biegnie desperacko, wiedząc, że nigdy nie dobiegnie do wraku na czas. Straszna świadomość, że to nadejdzie...
Fontanna płomieni na de czerniejącego nieba! Silna eksplozja odrzuca ją na bok jak szmacianą lalkę... Strach, ból, ciemność otaczają gęstym tumanem. Jeszcze z nimi walczy... Musi wstać, dostać się do samolotu, pomóc siostrze! Karin! Gdzie jest Karin!
- Karin! - Bezgłośny krzyk nabrał pełnego brzmienia, rozdarł nocną ciszę i obudził przerażoną Kary.
Thomas również go usłyszał, wyskoczył z łóżka i pobiegł na górę, by upewnić się, co się stało. Po drodze zdążył sobie uświadomić, że na szczęście spał w spodniach od piżamy.
Zaraz potem pomyślał o Kary. Zza drzwi dobiegał szloch dziewczyny. Thomas otworzył je bez wahania.
W świetle księżyca ujrzał, jak łkała zwinięta w kłębek. Zapalił lampę i uczynił pierwszą rzecz, jaka wydała mu się rozsądna. Przysiadł na brzegu łóżka, by wziąć Kąty w ramiona. Przytulił ją mocno i zaczął uspokajać. Czynił to tak długo, aż ukołysał dziewczynę w objęciach. Kąty przylgnęła mu do piersi, wyraźnie wdzięczna, że znajduje schronienie przed demonami pamięci.
- Już dobrze, już dobrze - powtarzał kojącym głosem.
Ciągle płakała, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. W ramionach Thomasa wydawała się drobna i krucha. Co ją tak przeraziło?
- Cśś... wszystko w porządku - powiedział.
W końcu łkanie ustało. Gdy rozluźnił uścisk, Kąty sama się do niego przytuliła. Thomas zanurzył twarz w jej włosach.
- Już dobrze... wszystko się już skończyło - szepnął, wdychając świeży zapach.
Wokół panowała cisza. Nie wypuszczając Kąty z objęć, Thomas sięgnął po chusteczki higieniczne, by osuszyć jej oczy. Czuł na sobie łzy dziewczyny, uśmiechał się, słysząc, jak pociąga nosem i dostaje czkawki od płaczu. Własne emocje trzymał na wodzy, dając upust opiekuńczym instynktom.
Wiatr poruszał zasłonami i przesączał przez nie chłodne powietrze. Gdy Kąty przylgnęła doń jeszcze mocniej, Thomas znalazł się w nieco kłopotliwym położeniu. Uświadomił sobie, że trzyma w ramionach kobietę okrytą jedynie warstewką cienkiej satyny. Jej wargi dotykały jego nagiej piersi, co odczuwał jak dotknięcie płonącej pochodni. Gdy podniosła wzrok, w ogóle nie potrafił myśleć.
Kiedy zbliżyła wargi do jego ust, przestał kierować się rozsądkiem. Wiedział, że dziewczyna reaguje w ten sposób ze względu na sytuację, lecz byłby głupcem, gdyby jej nie odpowiedział. Uczynił to z całą namiętnością.
Kąty jęknęła. Protestowała? Thomas odrzucił taką myśl. Całował jej wilgotną twarz, smakując sól i słodycz. Dotykał wargami powiek dziewczyny, czuł muśnięcia jej rzęs na policzku. Jeszcze raz pocałował namiętnie, a ona znowu jęknęła. Niemal leżała na nim, dotykając piersiami jego nagiej skóry, a brzuchem bioder. Pożądanie, które zbudziło się w jej ciele, kazało przytulać się coraz mocniej.
Thomas wsunął język między wargi Kąty, tak by mogła poczuć jego smak. Zapomniała o wszystkim. Pragnęła dostać jeszcze więcej.
Thomas nie ustawał w pocałunkach. Przesuwał wargami po jej twarzy, powiekach, ustach. Wyszeptał imię Kąty, które dotarło do przymglonej świadomości dziewczyny. Odsunęła się i wsparła dłońmi o pierś Thomasa. Spojrzeli na siebie.
Kary była zaskoczona gwałtownością własnej reakcji. Usiadła na łóżku, starając się zapanować nad myślami. A Thomas? Czy czuł się równie jak ona przytłoczony rozwojem sytuacji? Miał niewzruszony wyraz twarzy, lecz oczy płonęły mu jeszcze namiętnością.
Kąty popatrzyła mu w oczy w nadziei, że zostanie zrozumiana.
- Jestem teraz zupełnie bezbronna - powiedziała.
W ostatniej chwili powstrzymał się, by nie przyznać, że czuje się podobnie.
Twarz Kąty była ciągle wilgotna od łez. Na ten widok serce Thomasa ścisnęło się ze współczucia. Sięgnął po całe pudełko chusteczek.
- Dziękuję - rzekła drżącym głosem i uśmiechnęła się słabo. - Wygląda na to, że ciągle będę ci za coś wdzięczna.
- Nie przejmuj się. - Thomas pogłaskał ją po policzku. - Co doprowadziło cię do płaczu? - zapytał.
- Zły sen - wyjaśniła i odsunęła się nieco od Thomasa, wracając do rzeczywistości. - Po prostu sen.
- Domyślam się. Opowiedz, co ci się śniło.
Opuściła powieki i wsparła się na poduszce. Thomas ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by wstać i otulić ją kołdrą. Pogładził delikatnie włosy Kąty.
- Powiedz mi - poprosił.
- Jesteś nieustępliwy.
- Owszem - potwierdził z lekkim uśmiechem i jeszcze raz przysiadł na łóżku. - Chcesz, żebym został z tobą przez chwilę?
- Tak. To niemądre, lecz ciągle jeszcze nęka mnie jakiś niepokój.
- Nic w tym niemądrego. To normalne. Co widziałaś we śnie?
Kąty nie czuła się swobodnie w tak intymnej sytuacji. Z trudem przełknęła ślinę, odczekała moment i rzekła:
- Dziewięć miesięcy temu przeżyłam katastrofę samolotową. We śnie siedziałam w tym samolocie. - Jej ciało przebiegł dreszcz. - Samolot spadał, lądował na skrzydle i rozlatywał się na kawałki. Byłam przy tym, czułam się całkiem bezradna, widziałam... - Zabrakło jej tchu.
- Mój Boże - wyszeptał Thomas, gładząc jej włosy.
Słuchał Kąty i zdawał sobie sprawę, że narasta w nim coraz większa czułość, lecz nie zdobył się na to, by ponownie wziąć ją w ramiona.
- Byłaś ranna? - zapytał.
- Tak, lecz miałam szczęście, przeżyłam.
Ach, więc to było kilka miesięcy temu, pomyślał. Stąd te podkrążone oczy. Ta dziewczyna nie doszła jeszcze do siebie.
- Dobrze się teraz czujesz?
- Tak. Przynajmniej fizycznie.
Wydawało się, że chce mówić dalej, lecz tylko potrząsnęła głową. Co jeszcze miała do powiedzenia, zastanowił się Thomas. Odniósł wrażenie, że coś pominęła. W końcu zagadnął:
- Jaki to był samolot?
- Mały, podobny do tego na twoim zdjęciu.
- Więc dlatego przyjechałaś tu samochodem, by uniknąć lotu?
- Tak. Nie mam chęci zbliżać się do samolotów od czasu wypadku.
- To zupełnie zrozumiałe. Ale to, co ci się przytrafiło, zdarza się bardzo rzadko. Statystyki dowodzą...
- Nie obchodzą mnie statystyki. - Uśmiechnęła się słabo. - Wiem, że próbujesz mi tylko pomóc.
- Tak, chcę ci pomóc i sądzę, że potrafię.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Wielu już próbowało. Bezskutecznie. Za bardzo się boję, gdy myślę o lataniu. Widzę, że płaczem wyrwałam cię ze snu. Wybacz, proszę. To nie zdarza się często. Zwykle budzę się, zanim zaczynam śnić coś złego. W każdym razie dzielnie się spisałeś. Naprawdę jesteś moim bohaterem. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
- Twoim bohaterem? Bardzo mi to odpowiada.
Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o jej śnie, lecz spojrzenie Kąty ostrzegało zarówno przed dalszymi pytaniami, jak i przeciąganiem atmosfery intymności. Mimo to zaryzykował.
- Powiedziałaś, że samolot spadł. Co miałaś na myśli? Stracił moc? Uszkodził mu się silnik?
- Powiedzieli, że to z winy jakiejś usterki w wyposażeniu. Nie byłam tam, gdy...
- Nie byłaś? Nie rozumiem.
Kąty przygryzła wargę, uświadomiwszy sobie, że za dużo powiedziała. Do tego stopnia utożsamiała się z siostrą-bliźniaczką, że jej wypadek odebrała jak własny. Wydawało się jej, że sama siedziała w tym samolocie.
- To było niezupełnie tak, jak ci powiedziałam. To znaczy, nie ja tkwiłam na pokładzie samolotu, lecz przeżyłam każdą sekundę katastrofy. Trudno mi wyjaśnić...
- Spróbuj - zaproponował łagodnie.
- Moja siostra zginęła w wypadku, a ja... Ja czekałam na nią na skraju lądowiska, by odwieźć ją do domu. - Kary zalała się łzami. - Wiesz, byłyśmy bliźniaczkami. Zawsze odczuwałyśmy silną więź emocjonalną. Kiedyś Karin przewróciła się i złamała rękę, a ja to czułam. Bolało mnie tak długo jak ją. Więc gdy powiedziałam, że brałam udział w katastrofie, miałam na myśli to, że czułam cały strach Karin. Potem biegłam, starając się dotrzeć do samolotu, zanim wybuchnął.
- O Boże, eksplodował?
- Tak. Dlatego zostałam ranna. Od podmuchu. Dzięki Bogu, straciłam przytomność. Och, Thomas. Powinnam była siedzieć w tym samolocie. Miałyśmy lecieć razem. Zamierzałyśmy zostać na wieczór w Reno i zabawić się, lecz coś mi wypadło i zmieniłam plany. Karin zginęła sama, a ja ciągle żyję.
- I czujesz się winna.
- Bardzo. Staram się to jakoś przezwyciężyć. Dziękuję, że okazałeś się tak cierpliwym słuchaczem.
- Zawsze możesz na mnie liczyć. Dobrze się teraz czujesz?
- Tak. Wszystko w porządku.
Thomas nieśmiało dotknął jej policzka.
- Spróbuj zasnąć - powiedział, wiedząc, że sam będzie miał z tym trudności.
Już we własnym pokoju wrócił myślami do zasłyszanej historii. Długo nie spał, bo tak bardzo wydała mu się poruszająca. Podświadomie czuł, że przyjazd Kąty na wyspę to nie przypadek. Postanowił porozmawiać z nią o tym następnego dnia. Czuł, że mógłby jej pomóc, gdyby tylko zechciała mu na to pozwolić. Nie miał żadnych wątpliwości, że działanie okazałoby się skuteczne. Przypomniał sobie, jak płakała tuliła i się do niego. Na myśl o smaku i zapachu ciała Kąty ogarnęła go fala czułości.
Następnego ranka było pochmurno, padał deszcz. Kąty obudziła się z nieco lepszym samopoczuciem niż zazwyczaj. I to nie tylko dlatego, że lubiła deszczową pogodę. W głębi duszy przyznawała, że miło jej wspominać czułość, jaką w nocy okazał Thomas. Z wysiłkiem oparła się pragnieniom, które rodziły w niej te myśli.
Wystarczająco trudno będzie jej dzisiaj spojrzeć w twarz gospodarzowi pensjonatu. Czy Thomas zechce właściwie zrozumieć jej zachowanie? To, iż instynktownie, każdym zmysłem próbowała w nocy potwierdzić fakt, że jeszcze żyje.
Zastanawiając się nad własną niezręczną sytuacją, uznała, iż przydałaby się jednak słoneczna pogoda. Można by wtedy pójść robić zdjęcia.
Wzięła prysznic, włożyła dżinsy i klasyczną, białą bluzkę, którą przewiązała srebrnym paskiem. Uszy ozdobiła srebrnymi kolczykami, lekko upudrowała się i umalowała. Wzięła jeszcze żakiet, bo dzień zapowiadał się chłodny, i zeszła na dół.
Kot o imieniu Kłopot spał na okrągłym dywaniku pod kuchennym stołem, a Thomas robił coś przy zlewozmywaku.
- Dzień dobry - powitał Kąty, obejmując wzrokiem jej zgrabną figurkę. - Kawa jest już gorąca.
- Świetnie - ucieszyła się dziewczyna.
Thomas wyglądał dziś znakomicie w ciemnoniebieskiej koszuli i spodniach, co nie wpływało uspokajająco na jej zmysły.
- Nie rozumiem, czemu nazwałeś kota Kłopot, skoro on ciągle śpi - zauważyła.
- Tylko w dzień - odrzekł Thomas z filuternym uśmiechem i nalał jej kawy. - Nocami... wędruje po okolicy w poszukiwaniu miłosnych przygód.
Kąty roześmiała się pogodnie. Boże, ależ lubiła tego człowieka!
- Obawiam się, że nie będę ci mógł towarzyszyć przy śniadaniu. Mam spotkanie wcześnie rano. W lodówce znajdziesz jajka i wędlinę.
Skinęła głową. Zastanawiała się, z kim się umówił o tej porze. Czy miał dokądś lecieć? Nie pragnęła dowiadywać się szczegółów.
- Kto malował ten portret wiszący nad kominkiem? - spytała obojętnie.
- Moja babcia, Nina Logan. Jej portrety zyskały sławę.
- Wybacz, lecz nic o niej nie wiem. W dzieciństwie nie miałam zbyt wiele do czynienia z malarstwem, lecz ten obraz wydaje się bardzo dobry. Rozumiem, dlaczego go zatrzymałeś.
Thomas zaczerwienił się. Portret stanowił dlań cenną pamiątkę, a zarazem wprawiał w zakłopotanie. Miał zamiar powiesić go w gabinecie.
- Rzeczywiście posiada pewną wartość - przytaknął. - Jeśli zaczekasz pół godziny, przyjdzie Maddie i przygotuje śniadanie. Przykro mi, że pogoda dziś nie dopisała.
- Dam sobie radę ze śniadaniem - odrzekła Kąty. - I lubię deszcz. Kiedy pada, myślę o zacisznej przytulności.
Thomas zacisnął palce na kubku z kawą, wyobrażając sobie zaciszną przytulność z tą dziewczyną. Coś między nimi ostatnio się zmieniło. Wkrótce okaże się, czy na lepsze.
- Thomas - zaczęła Kąty. - Chciałabym cię przeprosić za ostatnią noc.
Ocknął się z zamyślenia.
- Co takiego? - zapytał.
- Przepraszam za kłopot, który sprawiłam w nocy, gdy cię przebudziłam. Tak mi przykro...
- Nie bądź śmieszna.
- Nie rozumiem. .
- Powiedziałem. Nie bądź śmieszna.
- Nie obawiam się śmieszności. Po prostu próbuję cię przeprosić za kłopot.
- A ty znowu swoje! Nie sprawiłaś żadnego kłopotu.
Kary umilkła na moment. O co właściwie się sprzeczamy, pomyślała.
- Przepraszam, po prostu... - Zaczęła i bezradnie zawiesiła głos.
- Ja też cię przepraszam - rzekł Thomas, dopijając kawę. - Nie zawsze jestem rano tak okropny, ale mało dziś spałem.
- Właśnie dlatego próbuję cię przeprosić.
- Kąty! - W oczach Thomasa błysnęło rozbawienie. - W porządku. Przeprosiny przyjęte.
Kąty nalała sobie jeszcze kawy.
- Dokąd się wybierasz? - zapytała.
- Na lotnisko. Lecę do Portland.
Dlatego ma na sobie ten strój, pomyślała, wpatrując się w granatową marynarkę Thomasa. Jak byś się czuła jako żona pilota, zadała sobie pytanie. Za każdym razem, gdyby udawał się do pracy, przeżywałabyś męki ze strachu. Żadna kobieta nie wytrzymałaby czegoś podobnego.
- A ty jakie masz plany? - spytał Thomas, sięgając po czapkę.
- Och, jeszcze nie wiem, pewnie pójdę gdzieś prosto przed siebie.
- Tylko przyjdź z powrotem. Słuchaj, po przelocie mam wolny czas. Może wpadłabyś na lotnisko? - spytał z wahaniem. - Zobaczyłabyś moją maszynę, a może nawet się nią przeleciała?
Rozdział 4
Kąty spojrzała na Thomasa z zaskoczeniem. Nie mogła uwierzyć, że zaproponował jej coś podobnego, wiedząc, ile przeżyła. Zabolało ją, że nie przejął się całą historią. Zanim zareagowała, pociągnęła łyk kawy, by nieco się uspokoić.
- Tak po prostu? Mam wsiąść do twego samolotu i wybrać się na wycieczkę?
Thomas skrzywił się lekko. Początkowo sądził, iż warto zaryzykować. Teraz nie był pewien.
- Niezupełnie. Pomogę ci.
- Nie potrafisz, a poza tym nie prosiłam o pomoc. To moje problemy. Nie powinieneś się nimi zajmować. Czemu się wtrącasz w nie swoje sprawy?
- Nie musiałaś prosić! Dobry Boże! Obudziłaś się z krzykiem. Płakałaś w nocy. Uspokajałem cię, więc zostałem poniekąd w nie włączony. Naprawdę mogę ci pomóc.
Kary czuła wzburzenie, choć na zewnątrz starała się zachować spokój.
- Oczywiście - rzekła. - Po prostu machniesz czarodziejską różdżką i wszystkie moje niemądre strachy od razu znikną, bo są śmieszne i głupie, prawda?
- Nie są ani śmieszne, ani niemądre.
- Lecz za takie je uważasz.
- Do licha, Kąty! - zawołał, zdając sobie sprawę, że fatalnie rozgrywa sytuację. - Niczego podobnego nie miałem na myśli. Sądzę tylko...
- Wiem, co sądzisz. Wystarczająco często to słyszałam - powiedziała z goryczą w głosie. - Wszyscy mi powtarzali, że nie ma się czego bać, bo prawdopodobieństwo udziału w następnej katastrofie jest niewielkie.
- To prawda - zauważył. - Latanie samolotem bywa bezpieczniejsze niż jazda autem. Wypadki samochodowe zdarzają się pięćset razy częściej...
- Znowu statystyka, która nie ma dla mnie żadnego znaczenia - powiedziała, odstawiając gwałtownie kubek z kawą.
- Naprawdę myślisz, że możesz zrobić coś, czego nie zdziałały miesiące terapii?
- Leczyłaś się?
- Tak, ale nie pomogło. Ilekroć chcę lecieć, wpadam w panikę. Wiesz, co to znaczy? Ogarnia mnie lęk, czuję się zagrożona. Mam prawo się bać.
- Rozumiem, ale posłuchaj, pozwól mi powiedzieć...
- Nie, najpierw skończę. Statystyki powiadają również, że co najmniej dwadzieścia pięć milionów ludzi boi się latać, więc nie jestem osamotniona. Moje obawy wynikają z autentycznych przeżyć, a nie z opowieści zaczerpniętych z gazet. Nie wyobrażasz sobie, co to znaczy stać i bezradnie patrzeć, jak płonie ktoś, kogo kochasz! Więc zachowaj dla siebie swoje rady i statystyki. Zostaw mnie w spokoju!
Kąty wybiegła z kuchni i wróciła do swego pokoju. Słyszała, że Thomas woła za nią, lecz nie zatrzymała się, czując, iż za chwilę wybuchnie płaczem. Gwałtownie chciała skończyć tę rozmowę i zerwać z nim.
- Ale ze mnie idiotka - jęknęła. - Jak mogę skończyć coś, czego nie zaczęłam?
Usiadła na łóżku i rozpłakała się. Po katastrofie przez wiele miesięcy trwała w stanie wewnętrznego zamrożenia. Potem udało się jej nieco odtajać, lecz żyła bez żadnej radości, po prostu w pustce. Teraz...
Spróbowała się uspokoić. Czyżby Thomas sądził, że te obawy sprawiają jej przyjemność? Stanowiły po prostu poważny problem i niedogodność. Praca Kąty wymagała częstych podróży, w których samolot wydawał się najwłaściwszym środkiem lokomocji, a jednak nie potrafiła pokonać wewnętrznych oporów. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia.
- Kąty? - odezwał się Thomas.
- Tak? - Kąty z trudem wydobyła z siebie głos.
- Chciałbym dokończyć to, co zacząłem ci mówić. Proszę, otwórz drzwi.
Podniosła się, by spełnić prośbę. Thomas wszedł do środka.
- Nie ułatwiasz ani mnie, ani sobie - zauważył.
Nie odpowiedziała, tylko spojrzała mu w oczy. Mężczyzna nie był zadowolony z tego, co wyczytał we wzroku dziewczyny.
- Interesuję się twoimi problemami, bo mnie bardzo obchodzą - zaczął. - Sądzę, że nie znalazłaś się tu przypadkowo.
- Daj spokój, Thomas.
- Posłuchaj, tu nie chodzi o zwykły zbieg okoliczności. Wierzę w pewien rodzaj synchronii, który sprowadza nas do określonych miejsc. W zupełnie naturalny sposób wkomponowałaś się w moje życie, ponieważ mogę ci pomóc. Naprawdę tak jest.
- Och - mruknęła. - Wiem, że mówisz szczerze, ale znam siebie. Nie twierdzę, że się mylisz, mam jedynie pewność, że - twoje przeświadczenia mnie nie dotyczą - wyjaśniła spokojnie. - Przyjechałam na wyspę, żeby odpocząć. To wszystko. Doceniam twoją troskę, jestem za nią wdzięczna.
- Rozumiem - odrzekł mężczyzna.
Niecierpliwym ruchem przeganiał czuprynę, westchnął, potem spojrzał na zegarek.
- Teraz muszę iść, ale wrócę koło pół do szóstej. Wtedy porozmawiamy dłużej - powiedział.
Kąty natychmiast zamknęła się w sobie.
- Nie ma już nic do dodania - rzuciła szorstko.
Podniosła się i otworzyła szerzej drzwi, wyraźnie dając do zrozumienia, że pragnie zostać sama.
- Sądzę, iż się mylisz - rzekł Thomas, wychodząc. - Do zobaczenia wieczorem.
- Nie znam jeszcze swoich planów, lecz prawdopodobnie spotkam się z Patsy - odpowiedziała, zamykając drzwi.
Thomas zacisnął usta. Odmowa Kąty sprawiła mu znacznie większą przykrość, niż się spodziewał. Boże, pomyślał, na dodatek zakochałem się w tej kobiecie jak nastolatek.
- W porządku - zawołał przez drzwi. - Jeśli będziesz w domu, to dobrze, jeśli nie...
Kąty nie odezwała się więcej.
Kąty dojechała do przyjaciółki w ponurym nastroju. Ilekroć przypominała sobie poranną scenę, miała wrażenie, że pomija coś ważnego. Nie potrafiła wziąć na serio pomysłu, iż to los skierował ją na wyspę, lecz Thomas traktował swoje przeświadczenie z całą powagą. Jego sprawa, pomyślała z irytacją.
Wkrótce przestała zajmować się przystojnym właścicielem pensjonatu. Całą uwagę skierowała na wspaniałą ceramikę Patsy. Z uśmiechem obserwowała, jak przyjaciółka nie może poradzić sobie z właściwym ustawieniem naczyń na drewnianej ladzie.
- Co się dzieje, że mi to nie wychodzi? - denerwowała się plastyczka.
- Pomogę ci - zaofiarowała się Kąty.
Wolałabym, żeby Thomas dziś nie latał, pomyślała, zabierając się do komponowania ceramicznych zestawów na półkach. Teraz już pewnie jest w powietrzu, przemknęło jej przez głowę. Z trudem opanowała niespokojne myśli, próbując skupić się na swym zajęciu.
Patsy poszła do kuchni, by przygotować sałatkę z owoców morza. Kąty ledwie jej skubnęła, bo zupełnie nie miała apetytu. Przez cały czas zastanawiała się, czy powinna być w domu, gdy wróci Thomas.
Po posiłku odniosła talerze do zlewozmywaka i zerknęła w okno. Nad doliną i wzgórzami unosiła się mgła. Na wyspie panowała wyjątkowo słaba widoczność, a Thomas był gdzieś w powietrzu. Czy nie groziło mu niebezpieczeństwo?
Dziewczynę przeniknął dreszcz. Niepokoiła się o mężczyznę, którego ledwie znała.
- Czy Logan zawsze lata przy takiej pogodzie? - spytała obojętnym tonem.
- Tak. Należy do pilotów, którzy lubią podejmować wyzwania losu - odrzekła Patsy.
- Zesłane przez diabła?
- Daj spokój, rozchmurz się - rzekła spokojnie przyjaciółka. - Diabeł nie ma tu nic do rzeczy. Thomas jest świetnym pilotem. Naprawdę rozważnym.
- Nie chciałam go krytykować. Po prostu się zdziwiłam.
- Denerwujesz się, że on lata, prawda? - spytała Patsy.
- No cóż, nie jest mi to na rękę - przyznała Kąty. - Ale prawdziwy problem będzie wówczas, gdy zostanę dłużej na wyspie i polubię Thomasa czy kogokolwiek innego.
- Kąty, Thomas to mężczyzna w sam raz dla ciebie.
- Słuchaj, jeśli zainteresuję się jakimś człowiekiem, to bez niczyich rad, wyłącznie na własny rachunek - rzekła Kąty, i pragnąc zmienić temat, zaproponowała dokończenie ustawiania naczyń.
Obydwie pogrążyły się w pracy. Potem Kąty sfotografowała każdy z ustawionych na półkach eksponatów i obiecała zrobić odbitki.
- Świetnie - ucieszyła się Patsy. - Będę mogła je wysłać do zaprzyjaźnionego sklepu we Friday Harbor. Wiesz co, zjedzmy dziś razem kolację, Ken, Thomas, ty i ja. Panowie się lubią, więc będzie przyjemnie, a przecież po to przyjechałaś, dla przyjemności - przypomniała koleżance.
- To prawda - przyznała nieco zaskoczona Kąty. - Lecz skąd ci przyszło do głowy, że chcę zjeść kolację z Thomasem?
- Naprawdę go nie lubisz?
- Ależ lubię, jest człowiekiem, który szybko zdobywa sobie sympatię. Sądzę jednak, że lepiej się z nim nie spoufalać.
- Bezpieczniej - poprawiła Patsy.
Kąty nie była pewna, jak zareagować. Ostatecznie mogłaby spędzić wieczór w towarzystwie Thomasa. Przecież nie musiała zaraz znaleźć się w jego łóżku.
- Och, jedno nieudane małżeństwo nie czyni z ciebie męczennicy - ciągnęła Patsy. - Spójrz na mnie. Mam za sobą dwa i wcale się tym nie przejmuję.
- Nie jestem taką optymistką jak ty - rzekła Kąty.
- Może powinnaś.
- Możliwe, ale... - Kąty roześmiała się i potrząsnęła głową. - Po prostu nie potrafię. Cała ta dyskusja jest w pewnym sensie akademicka. Dziś rano trochę się posprzeczałam z Thomasem, więc wątpię, czy chciałby zaprosić mnie na kolację.
- Ty go zaproś.
- Dotarło do ciebie, co przed chwilą powiedziałam? - spytała Kąty.
- Oczywiście, lecz Thomas nie żywi długo uraz, a poza tym lubi walczyć.
- Może on, ale ja nie. Poza tym ma dziwne przeświadczenie, że los mnie tu zesłał, a on potrafi rozwiązać moje problemy.
- Niewykluczone. Nasz Thomas jest równie mądry jak seksowny.
- Jeśli chodzi o seks, nie będę się spierać. Jednak na dzisiejszy wieczór może mieć własne plany - zauważyła Kąty.
- Więc powiedz, by je zmienił.
- Wątpię, by Thomas Logan akceptował czyjekolwiek polecenia - broniła się Kąty.
Ten człowiek wyświadczył mi tyle uprzejmości daleko wykraczających poza obowiązki gospodarza pensjonatu, że można by mu się zrewanżować zaproszeniem na kolację, uznała jednak w duchu.
- W porządku, zapytam - obiecała. - Przynajmniej nie będę przy tobie i Kenie piątym kołem u wozu.
Patsy tylko popatrzyła na przyjaciółkę i wstrzymała się od komentarza. Umówiły się na spotkanie o siódmej w restauracji Kena. Z Thomasem albo bez niego.
- Będzie przyjemnie - zapewniła Patsy.
- Oczywiście - roześmiała się Kąty i pospieszyła do samochodu.
- Wracała do pensjonatu w takim roztargnieniu, że sama się dziwiła, iż jakoś nie zgubiła drogi. Gdy dotarła na miejsce, z domu wychodziła właśnie gospodyni. Wysoka, siwowłosa kobieta zatrzymała się na ganku i spojrzała z zainteresowaniem na dziewczynę.
- Ach, więc pani jest Kąty - rzekła. - Nazywam się Maddie Wills - przedstawiła się. - Wiele o pani słyszałam. Rzeczywiście jest pani piękna jak obrazek. Lubi pani mojego chłopca, prawda? - spytała.
- Myśli pani o Thomasie?
- Mam go tylko jednego. Zajmowałam się nim, odkąd przyjechał, by zamieszkać z babcią i dziadkiem. To najlepsze dziecko, jakie znam. Wyrósł na wspaniałego mężczyznę, prawda?
- Tak. Cieszę się, że panią poznałam, Maddie. Proszę wybaczyć, ale muszę przebrać się do kolacji - powiedziała Kąty i weszła do domu.
W pokoju na komodzie zastała świeże kwiaty. Czyżby Thomas polecił Maddie, by o to zadbała? Zdejmując pantofle, wróciła myślami do ostatniej nocy. Czuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Pamiętała delikatne dotknięcia rąk mężczyzny, jego miękki głos, smak i zapach opalonej skóry, głód pocałunków...
W zamyśleniu rozebrała się, narzuciła szlafrok i poszła pod prysznic. Pół godziny później znalazła się w swoim pokoju rozgrzana i zaróżowiona jak niemowlę. Spojrzała w okno. Było pochmurno, lecz nie padało. Rozczesała i wysuszyła świeżo umyte włosy. Przez chwilę zastanawiała się, co na siebie włożyć. Wybrała lnianą spódnicę wykończoną koronkami i białą bluzkę bez rękawów. Do tego błękitny pasek i złoty wisiorek na szyję. Nałożyła włoskie pantofelki i przejrzała się w lustrze. Zastanowiła się, co będzie, jeśli Thomas nie skorzysta z zaproszenia albo naprawdę ma inne plany.
- Och, Kąty, to nic wielkiego - uspokajała samą siebie.
- Nie zechce pójść, to trudno. Najwyżej sama pojedziesz do restauracji.
A jeśli po powrocie do domu zapragnie kontynuować poranną rozmowę? To by jej nie odpowiadało. Ciągle nie czuła się dość opanowana, by poruszać takie tematy. W końcu nie ma o czym dyskutować.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Coś innego zaczęło ją niepokoić. Gdzie podziewał się Thomas? Czy spóźniał się z winy pogody? Czy był bezpieczny?
Szybko odepchnęła niemiłe myśli, gdy na podwórku usłyszała odgłos silnika. Wzięła głęboki oddech. To zwykła kolacja z przyjaciółmi, powiedziała sobie i zeszła na dół.
Spotkali się w pokoju. Thomas pragnął zastać Kąty w domu, więc ucieszył się na jej widok. Zauważył, że jest przygotowana do wyjścia.
- Przebrałaś się?
- Tak.
- Wychodzisz?
- Tak.
- Dokąd? - spytał rozczarowany.
- Zapraszam cię na kolację.
- Dokąd? - spytał zły na siebie, że zachowuje się tak niemądrze.
- Najpierw do restauracji Kena. Tam spotkamy się z nim i Patsy, a potem pojedziemy do takiego miejsca, w którym, według zapewnień mojej przyjaciółki, podają wspaniałego łososia. Masz dwadzieścia minut, by się umyć i przebrać.
- Thomas był zachwycony. Kierując się nagłym impulsem, pochylił się ku Kąty i musnął wargami jej usta.
- Wiesz o tym, że doprowadzasz mnie do szaleństwa?
- Roześmiał się i pobiegł do swego pokoju.
Pod prysznicem wrócił myślami do porannej rozmowy. Miał plan, byle tylko Kąty zechciała go wysłuchać. Wcale nie lekceważył jej problemów, jak sądziła. Może się trochę niecierpliwił. Uwielbiał latanie i trudno mu było zrozumieć, że inni mogą się tego obawiać. Dlatego próbował logicznymi argumentami przekonać Kąty do zmiany zdania. Wycierając się, myślał już tylko o nadchodzącym wieczorze i o tym, że będzie miał ją u swego boku. Kto wie, co nastąpi potem?
Przejrzał zawartość szafy, chcąc znaleźć coś odpowiedniego na dzisiejszą okazję. Miał sporo ładnych rzeczy, więc czemu wybrał okropny krawat i koszulę w niebieskie paski? Powiesił ją na wieszaku i wziął białą. Jeszcze szare spodnie i jasny blezer. Roześmiał się w duchu na myśl o tym, że zachowuje się jak nastolatek przed pierwszą randką. Ale tak bardzo chciał zadowolić Kąty. Z innymi kobietami przychodziło mu to bez trudu, lecz ta dziewczyna była najważniejsza. Czyżby w ten sposób objawiała się miłość? Nonsens. Ludzie nie zakochują się równie szybko. Ale on czuł się tak, jakby znał Kąty od stu lat Nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, a jednak myślał o tej kobiecie, odkąd ją zobaczył. Cenił prawdziwą miłość, taką, jaką widział u rodziców i dziadków, lecz mając trzydzieści pięć lat, zaczynał wątpić, czy jemu przytrafi się podobna.
Zdecydował, że nie włoży krawata. Rozpiął kołnierzyk pod szyją i zszedł na dół. Kąty siedziała w pokoju, przeglądając czasopisma.
- Gotowa?
- Oczywiście - rzekła. - Świetnie wyglądasz - dodała.
- Dziękuję, ty również - powiedział i ujął ją za ręce.
- Będziemy przyjaciółmi? - zapytał.
- Tak - zgodziła się chętnie.
Uwolniła dłonie, by sięgnąć po kaszmirowy szal.
W garażu czekał ciemnozielony, sportowy samochód. Thomas szarmancko otworzył drzwi przed Kąty, co rzadko się zdarzało w kręgu jej kalifornijskich znajomych.
Po drodze żartowali i gawędzili na niezobowiązujące tematy. Thomas miał ochotę zarzucić Kąty pytaniami, lecz siłą woli potrafił się przed tym powstrzymać. Nie chciał niszczyć dobrego nastroju.
Gdy dotarli na miejsce, restauracja Kena była już pełna gości. Wewnątrz grał nowy zespół, nad stolikami unosił się dym papierosowy i rozlegał gwar rozmów.
- Turyści, niech ich Bóg ma w opiece - skomentowała Patsy tłok w lokalu. - Wspaniale się prezentujesz - rzekła z uśmiechem na widok Thomasa.
Thomas pocałował ją w policzek, a Kąty poczuła maleńkie ukłucie zazdrości na myśl o tym, że nie zna tego mężczyzny równie długo jak Patsy.
Kelnerka przyniosła wyborne białe wino z prywatnych zapasów Kena. Zaczęła grać orkiestra. Kąty starała się patrzeć na zespół, lecz jej wzrok ciągle wracał ku Thomasowi. Uwagę dziewczyny przyciągał gęsty, ciemny zarost wyłaniający się spod koszuli.
- Jeszcze odrobinę wina? - spytał Ken.
- Proszę - odrzekła Kąty z uśmiechem, wierząc, że wino złagodzi jej ucisk w gardle.
Konwersację, jak zwykle, podtrzymywała Patsy, a Kąty wtrącała coś tylko od czasu do czasu, zbyt pochłonięta własnymi myślami.
Gdy orkiestra zaczęła grać, Thomas lekko ujął ją za rękę. Kary poczuła gwałtowne uderzenia pulsu. Delikatnie uwolniła się z uścisku. Zanim wysączyli drinki, zaczęło szumieć jej w głowie, tyle że nie od wina. Bliskość Thomasa działała oszałamiająco. Był tak przystojny, że koncentrował na sobie spojrzenia wszystkich kobiet.
Ściemniło się, gdy opuszczali restaurację. Latem zmierzch nie zapada przed dziesiątą, lecz tego dnia było wyjątkowo pochmurno.
- Nadciąga burza - zauważyła Kąty.
- Przejdzie bokiem. Czujesz ten wiatr? Wieje z południa - rzekł Thomas.
W lokalu poleconym przez Patsy jedzenie okazało się wyśmienite. Podczas kolacji ciągle ktoś podchodził do Thomasa, by się przywitać i zamienić z nim kilka słów. Serdeczność okazywana mu przez kobiety niepokoiła Kąty i bezustannie przyprawiała ją o zazdrość.
Kiedy wyszli, zaczął wiać silny wiatr i rozpadało się na dobre. Kąty siedziała w aucie cicha i spokojna. Thomas koncentrował się na prowadzeniu samochodu. Wreszcie cisza zaczęła ciążyć im obojgu.
- Thomas, ja...
- Kąty, ja... Roześmieli się jednocześnie.
- Mów pierwsza - zaproponował.
- Po prostu chciałam ci podziękować za miły wieczór.
- Cała przyjemność po mojej stronie, poza tym to ja winienem ci wdzięczność.
Znowu zapadła cisza. Kąty patrzyła w okno. Gdy wjechali na wąską drogę, która prowadziła do domu, przestało padać.
- Marny z ciebie meteorolog - mruknęła Kąty.
- Nawet profesjonalistom zdarzają się pomyłki - rzekł. - Kary, co do naszej porannej rozmowy...
- Proszę, nie wracajmy do tego.
- Pozwól mi...
- Czy rozumiesz znaczenie słowa „nie"? - spytała z rozbawieniem.
- Oczywiście. Wybacz, jeśli cię zdenerwowałem. Nie miałem takiego zamiaru. Wiem, że wiele przeżyłaś i niepotrzebne ci dodatkowe stresy. Myślałem, że mógłbym ci pomóc, ale zachowałem się jak ktoś pozbawiony wrażliwości.
- Ja też cię przepraszam za swoje zachowanie - powiedziała z westchnieniem Kąty. - Gdy jestem rozgniewana albo czuję się zraniona, niestety, tak reaguję.
- Naprawdę nie chciałem wprowadzać cię w zły nastrój, lecz wierzę, że umiałbym ci pomóc pokonać strach przed lataniem. Po prostu jedź ze mną na lotnisko.
- Do licha, Thomas, nie mogę. Nie rozumiesz? Daj już spokój, dobrze? - poprosiła, dotykając jego ręki.
- Nie należę do ludzi, którzy się łatwo poddają - zaznaczył.
Chwilę potem zaklął i gwałtownie przyhamował. Na trawniku leżała stara jabłoń. Jej gałęzie sięgały podjazdu. Ominęli ją, by dostać się do garażu.
- Co za śmietnik - zawołała Kary na widok szkód wyrządzonych przez wiatr.
Drżąc z zimna, owinęła się szalem i pospieszyła do domu.
Thomas od razu podszedł do automatycznej sekretarki. Po drodze do łazienki Kąty słyszała pojedyncze słowa. Zorientowała się, że była to wiadomość od kobiety.
Po paru minutach znalazła Thomasa w kuchni. Zdążył się już przebrać w dżinsy i bawełnianą koszulkę.
- Może napijesz się herbaty ziołowej? - zaproponował, kierując się ku drzwiom.
- Wychodzisz? - spytała z niedowierzaniem.
Za oknem znowu szalała burza.
- Tak. Mam pewną sprawę do załatwienia. - Musnął ustami jej policzek. - Śpij dobrze - powiedział i wyszedł.
Rozdział 5
Kąty nie poruszała się przez chwilę, zaskoczona nagłym odejściem Thomasa. Ogarnęła ją ciekawość. Co to za sprawa wywiodła go z domu w taką noc? Wchodząc do kuchni, ciągle zastanawiała się, kim jest ta kobieta, która zostawiła wiadomość nagraną na taśmę automatycznej sekretarki. Uznała, że nie ma ochoty na herbatę ani na dalsze dociekania. W końcu przygotowała jednak kubek gorącego napoju i wróciła z nim do sypialni.
Nałożyła różowy szlafrok Karin i usiadła przy oknie. Obie z siostrą zawsze lubiły obserwować burze, zachwycały się ich mocą i pięknem. Tylko że Karin już nigdy nie będzie jej w tym towarzyszyć.
Ogarnął ją żal. W stosunkach z siostrą nawet za życia rodziców pełniła rolę opiekunki. Lecz nie udało mi się uchronić jej przed śmiercią, pomyślała z rozpaczą. Nie potrafiła opanować poczucia winy i rozpłakała się.
Zegar na dole wybił północ. Kąty otarła oczy. Wróciła myślą do Thomasa. Tak bardzo chciał jej pomóc w pokonaniu lęku przed samolotami.
- Próbowałam, naprawdę próbowałam - szepnęła.
Niepokoiła ją jego przedłużająca się nieobecność. Czyżby spędzał tę noc z jakąś kobietą? Nie moja sprawa, uznała, choć z drugiej strony, skoro towarzyszył mi przez cały wieczór, może powinnam się tym interesować?
Nie wiedziała, co począć. Nie miała pojęcia, czemu tak ją to trapi. Tylko raz w życiu była z kimś związana, lecz doświadczenia wyniesione z nieudanego małżeństwa w niczym nie mogły się tu przydać. Wtedy sądziła, że jest zakochana, i bardzo przeżywała rozpad związku, lecz tamte uczucia już nie istniały, a Kąty z zaskoczeniem obserwowała wzrost swojego zainteresowania Thomasem.
Nawet tydzień nie minął, odkąd go poznałam, pomyślała zaniepokojona. Wydawało się niepojęte, by w tak krótkim czasie mogła się zakochać.
Zmęczona, położyła się do łóżka, zdając sobie sprawę, że nie zaśnie, póki Thomas nie wróci do domu.
Fosforyzujące wskazówki zegarka wskazywały pierwszą w nocy, gdy usłyszała podjeżdżający samochód. W chwilę potem Thomas otworzył kuchenne drzwi. Kąty słuchała w napięciu wszystkich odgłosów dobiegających z dołu. Gospodarz krzątał się po kuchni.
Zapaliła światło, wyskoczyła z łóżka i narzuciła na siebie szlafrok. Nerwowym ruchem przygładziła włosy. Szybko zbiegła na dół, obiecując sobie, że nie będzie o nic wypytywać.
Przed drzwiami kuchni zatrzymała się, by swobodnie odetchnąć. Thomas stał oparty o blat i popijał mleko. Na widok Kąty uniósł brwi.
- Zgłodniałam - wyjaśniła. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zrobię sobie kanapkę.
- Proszę bardzo.
Wzrok Thomasa zdawał się palić skórę Kąty. Jego bliskość elektryzowała powietrze. Kąty prześliznęła się w pobliże tostera i sięgnęła po zrobiony przez Maddie dżem jabłkowy.
- Wygląda na to, że burza już przeszła - zauważyła, by przerwać ciszę.
Thomas patrzył na jej nagie stopy. Pospiesznie wybiegając z sypialni, Kąty zapomniała o kapciach.
Zrobiła sobie kanapkę, a on śledził wzrokiem każdy jej ruch. Ugryzła kawałek chleba, przełknęła kęs i zapytała:
- Gdzie byłeś?
- Czemu pytasz? Niepokoiłaś się o mnie?
- Trochę. To była taka niespokojna noc.
- To prawda - przyznał, a widząc, że dziewczyna się zarumieniła, dodał spokojnie: - Byłem na lotnisku, by sprawdzić szkody wyrządzone przez wiatr. Na szczęście nic złego się nie stało.
Kąty odetchnęła z ulgą.
- Ach, nie pomyślałam o tym - rzekła i dorzuciła szybko:
- Dobrze, że wszystko jest w porządku. Naprawdę się martwiłam. Cieszę się, że nic ci się nie stało.
Była taka słodka. Thomas westchnął, czując napięcie w całym ciele. Kąty uwodziła burzą gęstych, rozsypanych na ramionach włosów. Jej zaróżowiona skóra dawała obietnicę rozkoszy. Lśniące paznokcie bosych stóp wyglądały niewinnie i kusząco zarazem. To niezwykłe, jak bardzo na mnie działa, pomyślał.
Dzisiejszej nocy długo zastanawiał się nad ich wzajemną fascynacją. Zdawał sobie sprawę, że pragnie utrzymać dystans. Szanował jej decyzję i powody, którymi się kierowała, ale ogień, palący mu ciało, nie pozwalał rozsądnie myśleć.
Kąty drżała z podniecenia, wyczuwając intencje Thomasa.
Nie poruszyła się, próbowała nawet ze sobą walczyć. Zrobił krok w jej kierunku.
- Nie - powiedziała bez przekonania, jakąś cząstką siebie przyznając, że nie jest jeszcze gotowa do zbliżenia.
- Pewna jesteś, że chcesz mnie powstrzymać? - spytał schrypniętym głosem, dotykając jej szlafroka.
Był tak blisko. Muskał oddechem wargi. Kąty na moment zamknęła oczy, lecz natychmiast je otworzyła. Nie mogła uniknąć odpowiedzi na zadane pytanie. Pragnęła tego człowieka. Dlatego zeszła na dół.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem - rzekła.
Thomas pogładził dłonią jej policzek, delektując się ciepłem i gładkością skóry dziewczyny. Widział, jak głęboko oddychała. Jej piersi, okryte cienką materią szlafroka, poruszały się gwałtownie, uwypuklając napięte sutki. Siłą woli powstrzymał się, by nie zerwać z niej okrycia. Zbliżył się jeszcze bardziej. Biodra i brzuch Kąty dotknęły jego własnych. Thomas poczuł, jak narasta w nim głębokie, gorące pożądanie.
Jęknął. Kąty uniosła twarz i wtedy ujrzał w jej oczach oddanie. Pragnienie, by ją posiąść, targnęło całym ciałem Thomasa, lecz było w tym coś jeszcze. Chęć obdarowania Kąty wszystkim, co dobre, otoczenia jej opieką i czułością. Dotknął policzka dziewczyny. Spojrzała mu w oczy, a on cofnął się o krok.
- Myślę, że powinnaś wiedzieć, czy chcesz, czy też nie chcesz mnie powstrzymać. W końcu jesteśmy dorośli. Bardzo cię pragnę. Cieszyłbym się, gdybyś czuła podobnie. No cóż, to był męczący dzień... Dobranoc, Kąty.
Dziewczyna zamarła w bezruchu. Miotały nią sprzeczne uczucia. W końcu jedno z nich pokonało pozostałe i wywołało uśmiech na ustach. Wiedziała już, jak bardzo droga jest Thomasowi. Mógł ją mieć, a jednak odstąpił od tego zamiaru.
W jakiś czas potem leżąc już w łóżku i zastanawiając się nad nie spełnionymi pragnieniami, Kąty zrozumiała, że może zaufać Thomasowi.
Następnego ranka obudził ją dźwięk piły. Domyśliła się, iż gospodarz posiadłości zajął się uprzątaniem jabłoni, którą złamała nocna burza. Z niedowierzaniem spojrzała na zegarek. Było po dziewiątej. Założyła ręce pod głowę i przeciągnęła się rozkosznie. Wróciło wspomnienie wczorajszej nocy i głód pocałunków. Pomyślała, że niewiele brakowało, a kochałaby się z Thomasem, lecz gdyby się w nim zakochała, mogłoby się to okazać niebezpieczne.
Wzięła ciepły i zimny prysznic. Słoneczny ranek zapowiadał pogodny dzień. Włożyła dżinsy, bawełniany czerwony sweterek, związała włosy, a potem zeszła do holu.
W kuchni zastała gorącą kawę. Zrobiła sobie kanapkę i wyszła na ganek. Thomas wraz z trzema innymi mężczyznami piłował na podwórku gałęzie. Był bez koszuli, więc Kąty mogła podziwiać wspaniale umięśnione ciało. Przygryzła wargi na myśl o tym, jak bardzo była wczoraj o niego zazdrosna. To straszne - zakochać się w takim człowieku, a potem go utracić.
Thomas wyprostował się i otarł pot z czoła. Gdy spojrzał na Kąty, uniosła kubek w geście pozdrowienia.
- Nie przyjechali jeszcze twoi weekendowi goście? - spytała.
- Odwołali rezerwację z powodu burzy. Pewnie by im się - to nie podobało - rzekł, wskazując wzrokiem zaśmiecone podwórko. - Myślę, że tobie również taki widok nie sprawia przyjemności.
- To wina burzy, nie twoja - zauważyła Kary, podziwiając szeroką, porośniętą ciemnym włosem pierś Thomasa.
- Będziesz dziś latał?
- Nie. Jutro.
- Zatrudniasz zapasowego pilota, jeśli chcesz wziąć wolny dzień? - zainteresowała się Kąty. - Pewnie tak - udzieliła sobie sama odpowiedzi i zarumieniła się lekko. - Przecież nie możesz zawiesić działania linii lotniczych, jeśli trzeba coś zrobić w domu.
- Nie, nie mogę - przyznał rozbawiony. - Znajdę trochę wolnego czasu po południu, jeśli zechcesz.
- Jeszcze nie wiem. Nie ustaliłam, co będę dziś robić - odparła.
Spuściła głowę, zastanawiając się, czy Thomas nie uważa jej za tchórza.
- Teraz zrobię sobie spacer skrajem lasu wzdłuż twojej łąki. Chcę pofotografować rośliny i zwierzęta, jeśli nie masz nic przeciwko temu - powiedziała z uśmiechem.
- Nawet przejdę się z tobą. Pragnąłbym pokazać ci pewne miejsce. Poczekaj, tylko nałożę koszulę.
Kąty skinęła głową i wróciła do pokoju po aparat. Dopiła kawę, zjadła kanapkę, a potem wyszła przed dom. Po chwili pojawił się Thomas z dwoma jabłkami w dłoni. Chrupiąc owoce, powędrowali przez pachnącą łąkę. Kąty zatrzymała się, by zerwać garść dojrzałych malin.
- Często biegałem po tej łące jako chłopiec - rzekł Thomas. - Bawiliśmy się tu w piratów z Debbie. To jedna z moich sióstr. Ukrywaliśmy skarby. Zwykle były to stare korale babci. Potem szliśmy do strumienia, by napić się wody, która dla nas była grogiem.
- Debbie jest młodsza od ciebie? - spytała Kąty.
- Tak. Jestem najstarszy. Debbie i Linda wyszły już za mąż, a Susan została lekarką i nie ma czasu na życie rodzinne.
- Rodzice ciągle mieszkają w Baltimore?
- Tak. Od lat w tym samym domu - powiedział Thomas i poprosił: - Opowiedz o swojej siostrze.
- Zawsze lubiła przygody, szukała nowych wrażeń. Trudno jej było zdobyć się na powagę, lecz gdy siadała za sterami samolotu, wszyscy wiedzieli, kto tu rządzi.
- Była pilotem? Kąty skinęła głową.
- Wtedy też pilotowała?
- Tak. Myślałam, że ci o tym mówiłam.
- Nie. Jak doszło do tego, że zaczęła latać?
- To był mój prezent na jej dwudzieste pierwsze urodziny. Połknęła bakcyla już podczas pierwszej lekcji. Nie widziałam, by czegokolwiek innego tak szybko się nauczyła. Instruktor uznał, że ma wrodzony talent. Dostała własny samolot i zaczęła wozić towary oraz ludzi. Przepadała za lataniem. Zastanawiam się, czy warto było? - szepnęła.
- Nie dręcz się - Thomas uścisnął jej rękę. - Wiem z własnego doświadczenia, że dla pilota to magia. Myślę, że gdybym nie mógł tego robić, utraciłbym jakąś cząstkę siebie.
Ostatnia uwaga zrobiła na Kąty wrażenie. Uwolniła dłoń z uścisku i poszła naprzód.
- Karin pewnie myślała tak samo. Twierdziła, że ludzie urodzili się, by latać. Lecz ja do nich nie należę. Prawdę mówiąc, nigdy nie sprawiało mi to szczególnej przyjemności.
- Ale latałaś?
- Oczywiście. Jeśli to było niezbędne.
- Teraz nie jest?
- Rzadko. Od momentu katastrofy pracuję znacznie mniej. Depresja, letarg, utrata motywacji. Na jakiś czas ukryłam się przed światem jak ranne zwierzę, które liże rany.
Kąty uniosła podbródek, ostrzegając spojrzeniem, by nie okazywano jej współczucia.
- Pracuję nad sobą. Już nawet zaczęłam przyjmować zlecenia. Kto wie, może któregoś dnia coś się zmieni. No dobrze, powiedz, co chciałeś mi pokazać?
Dyskusja została skończona, przynajmniej na razie, pomyślał Thomas. Pohamował niecierpliwość i zaprowadził Kąty na skarpę.
Gdy się na nią wspięli, Kąty jęknęła z zachwytu. W dole ciągnął się kobierzec z kwiatów. Wysokie różowe i żółte naparstnice w różnych stadiach kwitnienia, niebieskie ostróżki jak wykrzykniki, czerwone kapryfolium oplatające smukłe, młode drzewka. Barwy stokrotek, chabrów, niezapominajek mieniły się w oczach.
- Cudowne - szepnęła Kąty, szykując aparat do zdjęć.
Fotografowała kwiaty, krzewy, Thomasa. Bardzo pragnęła uchwycić niezwykłą aurę tego miejsca.
Zmieniła film i założyła szerokokątny obiektyw.
- Po prostu zapiera dech w piersiach - powtórzyła ku radości Thomasa.
Kiedy skończyła fotografować, oboje przez jakiś czas zachwycali się wspaniałym krajobrazem.
- To nie mogło wyrosnąć samorzutnie - powiedziała. - Kto założył taki ogród?
- Ja - odrzekł Thomas, a widząc jej zdumiony wzrok, dodał: - Sprawia mi to przyjemność.
- Każdemu by sprawiło.
Kąty nurtowało wiele pytań, lecz nie zadała żadnego.
Każde słowo rozmowy wzmagało atmosferę intymności między nią a Thomasem. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na jego pierś. Miał rozpiętą koszulę, a ona zapragnęła wsunąć pod nią dłonie i przesuwać palcami powoli, powoli...
Zatrzymała się, by nazbierać kwiatów. Thomas uśmiechnął się, gdy dwie białe stokrotki wsunęła sobie za uszy.
- Kąty, chciałbym cię o coś zapytać. Być może będzie to bolesne i nieco krępujące, ale mam swoje powody. Powiedziałaś, że czułaś to samo co siostra, gdy jej samolot spadał i płonął. Czy możliwe, że to sobie wyobraziłaś?
- Nie! Wiem, co czułam.
- Mogłaś się z nią w dużym stopniu utożsamiać, a nawet stawiać się na jej miejscu. Może boisz się, że zginiesz, jeśli wsiądziesz do samolotu?
- Oczywiście, że się tego obawiam. Większość ludzi się boi. Cóż to za amatorskie dochodzenie?
- A jeśli ci powiem, że nie ma sensu bać się śmierci?
- W tym zakresie też uważasz się za eksperta?
Kąty skrzywiła się. Thomas wyobraził sobie jej reakcję na doświadczenie ze śmiercią, które przeżył. Gdyby mu uwierzyła. ..
- Ekspert nie ekspert, ale mam własne zdanie na ten temat.
- Na każdy temat - podkreśliła z uśmiechem.
Thomas roześmiał się. Daj sobie spokój, rzekł w duchu, lecz nie potrafił przestać. Ta sprawa miała dla niego zbyt wielkie znaczenie.
- Nie przepadasz za stanowczymi opiniami, prawda? - zapytał.
- Nie chodzi o stanowcze opinie, lecz o to, że za każdym - razem występujesz jako autorytet, który chce mnie zawrócić ze złej drogi. Podobnie zachowywał się mój były mąż. Miałam tego powyżej uszu.
- Byłaś zamężna? - zdumiał się.
- Tak. Raz. I kochałam go - powiedziała Kąty, uprzedzając pytania. - To głupie, ale tak za nim szalałam, że... - Kąty zawahała się, czy wyznać prawdziwy powód rozwodu, do którego doszło, gdy Rhys zaczął ją zdradzać, a to było poniżające. - Początkowo tłumiłam swoje odczucia i opinie. Utwierdzałam się w przekonaniu, że to on jest świetny. Robiłam wszystko, by zaspokajać jego pragnienia. Lecz tylko przez pewien czas.
- Ja taki nie jestem.
- Nie. Wybacz, że dokonałam porównania.
Co by powiedział, gdybym wyznała, jak bardzo byłam głupia, zastanowiła się Kąty.
- Może jestem nieco przewrażliwiona na tym tle, nie wiem. Ale mnie zdominował. Nie uznawał równości partnerów w naszym związku. Ktoś musiał przewodzić i tym kimś był on. Kontrolował każdy mój krok, każdą myśl, sprawdzał, gdzie byłam, co widziałam. Kiedy wszystko się skończyło, postanowiłam, że nikomu już się nie poddam. Nie chcę mieć do czynienia z podobnymi ludźmi, niezależnie od tego jak bardzo byliby mili.
- Uważasz mnie za jednego z nich? No cóż... może trochę taki jestem. Przykro mi z powodu twego nieudanego małżeństwa, lecz nie utożsamiaj mnie z byłym mężem, dobrze?
- Popracuję nad tym.
- A ja nad swoją skłonnością do autorytatywności.
- Zgoda.
- Muszę wrócić na podwórko i pomóc ludziom w pracy, ale potem będę miał czas.
- Na co?
- Żeby pojechać z tobą na lotnisko. Samolot wróci o czwartej i przed piątą nie będzie potrzebny. Nawet biorąc pod uwagę tankowanie paliwa, zostanie sporo czasu, byś go przynajmniej obejrzała.
- Jesteś niezwykle uparty. To męczące.
- Ależ nie. Szanuję twoje uczucia, jednak potrzebujesz pomocy. Chcę ci jej udzielić.
- A nie przyszło ci do głowy, że mogę tego wcale nie pragnąć, bo wolę pomóc sobie sama?
- Potrafisz?
- Na razie nie, lecz mówiłam już, że nad tym pracuję. A poza tym, dlaczego interesuje cię to, czy będę latać, czy nie? To mój problem.
- Teraz również mój, jest dla mnie ważny. Chcę... dzielić z tobą rozkosz lotu. Potrafię troszczyć się o ludzi, opiekować się nimi. To część mojej natury. Zależy mi na tobie - powiedział, biorąc Kąty za rękę.
- Dziękuję. Ja też cię lubię, lecz lotnisko... Naprawdę nie mam ochoty. Proszę, nie.
- Nie chcesz się pozbyć fobii?
- Oczywiście, że chcę - rzekła podniesionym głosem. - Ale w publicznym miejscu nie mam zamiaru nas obojga wprawiać w zażenowanie.
- Nikogo nie będzie w pobliżu. Tylko ty i ja. Nie zrobię niczego, co mogłoby cię krępować - zapewnił.
- Nie chodzi o ciebie, lecz o mnie. Boję się bardziej, niż mogę to wyrazić. Po prostu jestem tchórzem.
Machnęła ręką zrezygnowana.
- Wiem, że się boisz. Być może też bym się bał na twoim miejscu. Ale myślę, że jesteś silniejsza, niż sądzisz. Co to jest odwaga? Stawić czoło wyzwaniu, nawet jeśli się trzęsiesz ze strachu. Znam to uczucie. Pozwól mi spróbować pomóc. Dziel ze mną rozkosz lotu.
Kąty została pokonana.
- W porządku, wygrałeś. Pojadę na lotnisko - rzekła.
W milczeniu ruszyli do domu. Teraz, gdy się zgodziła, Thomasa wypełniły obawy, czy swoim uporem nie otworzył aby jej ran na nowo.
Jest bardziej okaleczona, niż przypuszczałem, pomyślał. Jeszcze nieudane małżeństwo... I ja chcę to wszystko naprawić? Tak. A jeśli przeceniam własne siły? Popełniam błąd? Trzeba zaryzykować, postanowił.
Nie bardzo wiedział, jak zatroszczyć się o Kąty, lecz miał pewność, że tego pragnie. Wiedział, że nie ustanie, póki nie pozyska zaufania dziewczyny. Spojrzał na nią i poczuł, że ma ochotę zaniknąć ją w ramionach. Będziesz ze mną bezpieczna, zapewnił ją w duchu.
Rozdział 6
Lotnisko znajdowało się na przeciwległym krańcu osady. Jechali w milczeniu. Ilekroć Thomas spojrzał na Kąty, ogarniały go obawy. Siedziała wyprostowana i patrzyła przed siebie. Nie potrafił przeniknąć jej myśli ani uczuć.
- Jedziemy obejrzeć tylko parę samolotów - przypomniał uspokajająco. - Oprócz dwóch pasażerskich mam jeszcze mały odrzutowy. Teraz jest w drodze na Alaskę. Lecz najbardziej lubię jednosilnikowego malca. Spędziłem na nim wiele godzin na podniebnych marzeniach.
- Na podniebnych marzeniach?
- Tak to nazywam. Świetny sposób, by przestać myśleć o kłopotach. Bardzo uspokaja.
- Być może ciebie - powiedziała obojętnym tonem. - Większość ludzi traktuje lot jako szybki sposób przemieszczania się z miejsca na miejsce.
- Twoja siostra tak nie myślała.
- Nie, ona nie - przyznała Kąty i odwróciła głowę.
Zatrzymali się przed długim, jednopiętrowym budynkiem i wysiedli z samochodu. W niewielkiej poczekalni widać było grupkę pasażerów. Za terminalem czekał samolot. Na ten widok Kary przeniknął dreszcz.
Opanowała się jednak i zbliżyła do maszyny. Thomas uczynił zapraszający gest ręką, więc weszła do środka. Tu opadła na jedno z miękkich siedzeń.
- Bardzo ładny i wygodny - wymamrotała. - Mogę obejrzeć kokpit? , Thomas z radością pokazał jej kabinę pilota pełną światełek i tajemniczych przycisków. Kary zawsze podziwiała lotników za to, iż potrafią rozeznać się w tej plątaninie. Teraz wzięła głęboki oddech, by opanować wewnętrzne drżenie. Thomas uspokajająco dotknął jej ramienia. Poczuła się lepiej.
- Chodźmy na spotkanie z . Aniołem" - zaproponował.
- Z „Aniołem"?
- Tak go nazywam - wyjaśnił Thomas, prowadząc Kąty do otwartego hangaru.
- Piękny, prawda? - spytał, gdy zatrzymali się w drzwiach.
Nawet w mrocznym wnętrzu samolot lśnił czerwonym lakierem. Kąty zbliżyła się do kadłuba, próbując nie zwracać uwagi na ściskanie w żołądku. Czuła szum w uszach. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że to inna maszyna włączyła silniki. Przełknęła ślinę, chcąc zwalczyć ogarniającą słabość.
- Jest piękny - powiedziała cicho.
Thomas wziął Kąty pod ramię i, ku jej uldze, wyprowadził na zewnątrz. Bez słowa wrócili do samochodu.
- To wszystko? - spytała, gdy usiadł obok.
- Przecież powiedziałem, że przyjedziemy tylko popatrzeć. - Roześmiał się i żartobliwie dotknął czubka jej nosa.
Do domu przyjechali w rekordowym tempie. Thomas zadowolony, że zrobił pierwszy krok w wyznaczonym kierunku, z zapałem wrócił do uprzątania połamanych wiatrem gałęzi drzew.
Około południa Kąty zaproponowała, że przygotuje kanapki.
- Świetnie - ucieszył się. - Wszystko co trzeba, włącznie z zimnym piwem, znajdziesz w lodówce.
Kąty uświadomiła sobie, że sprawia jej przyjemność ta domowa krzątanina. Z radością przygotowywała posiłek dla Thomasa i pracujących z nim ludzi.
Lecz na tym koniec, nie będę się zmuszać do niczego więcej, pomyślała, krojąc pomidory z większą siłą, niż wymagałaby tego sama czynność. Kiedy wszystko było gotowe, zaprosiła mężczyzn do domu. Uczucie przyjemności wróciło, gdy patrzyła, z jakim smakiem zjadają jej kanapki. Usiadła do stołu, choć wcale nie była głodna. Po prostu miała ochotę poznać przyjaciół Thomasa. W ich spojrzeniach dostrzegła błysk ciekawości, lecz wcale się tym nie przejmowała.
Potem, gdy gałęzie zostały już pocięte i ułożone w stosy, a pomocnicy odjechali, Thomas przyniósł trochę drewna do kominka. Wszystko, do czego się brał, robił z wielką zręcznością. Kąty doszła do wniosku, że lubił pracę fizyczną. Zaczęła się zastanawiać, czym zajmował się w Nowym Jorku i co go skłoniło do wyjazdu? Przywykł do wydawania poleceń, podejmowania decyzji za innych, czemu więc zaszył się na wsi?
Postanowiła zaspokoić ciekawość przy najbliższej okazji.
Wieczorem, gdy radziła się Thomasa, w której restauracji zjeść kolację, odpowiedział:
- Na tej farmie. Słyszałem, że ma wspaniałego szefa kuchni. Protesty Kąty zbył jednym zdaniem:
- Muszę się zrewanżować za przygotowanie lunchu.
- W takim razie zgoda. Czy mogę ci pomóc? - spytała Kąty.
Nie miała pojęcia, że wspólne krzątanie się przy posiłku tak zbliża ludzi. Nie dotykając się wzajemnie, a tylko gawędząc i podając sobie produkty, stworzyli miłą atmosferę intymności. Znacznie dłużej jedli, niż przygotowywali kolację złożoną z krewetek, sałaty, pomidorów, gorących bułeczek i czerwonego wina.
Kary pomogła sprzątać po posiłku, a potem siadła na kanapie wśród poduszek, by wraz z Thomasem delektować się brandy.
- Nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli zadzwonię do domu i dowiem się, co słychać u Neli, mojej gospodyni?
- spytała po chwili ciszy. - Zaraz wrócę - dorzuciła.
Thomas podał jej telefon bezprzewodowy i zaczął patrzeć w sufit, gdy wybierała numer. Kiedy odłożyła słuchawkę, zauważył:
- Ta Neli znaczy dla ciebie więcej niż zwykła gospodyni.
- O, tak. Była w dzieciństwie naszą nianią. Potem wyszła za mąż i straciłyśmy kontakt. Ale cztery lata temu znowu się spotkałyśmy. Owdowiała, nie miała nikogo na świecie, zdrowie jej nie dopisywało, więc przeniosła się do mnie i Karin. Wspaniale się nami zajmowała, gdy byłyśmy dziewczynkami, więc teraz z radością otoczyłyśmy ją opieką. Ale, oczywiście, nie dałyśmy jej poznać, czemu to robimy. Wszyscy wiedzieli, że poszukujemy gosposi, bo obie pracowałyśmy zawodowo. Neli ma sześćdziesiąt trzy lata i prowadzi aktywny tryb życia, ale jeśli mnie potrzebuje, staram się być w pobliżu.
- Cieszę się, że masz kogoś takiego jak ona - zauważył z uśmiechem Thomas.
- Uważam ją za członka rodziny - przyznała Kąty.
- Ja też chciałabym cię o coś zapytać. Czym zajmowałeś się w Nowym Jorku i dlaczego stamtąd wyjechałeś?
- Prowadziłem różne inwestycje.
- Odnosiłeś w tym sukcesy?
- Można tak powiedzieć. W pewnych kręgach byłem znany jako czarownik z Wall Street.
- Wielkie nieba! Co właściwie robiłeś?
- Specjalizowałem się w wyszukiwaniu małych spółek z dużym potencjałem i brakami kapitałowymi. Dofinansowywałem je i jeśli się myliłem, ponosiłem straty, a jeśli trafnie oceniałem sytuację, wygrywałem. Częściej jednak podejmowałem słuszne decyzje.
- Żałuję, że cię wówczas nie znałam.
- Pewnie bym ci się nie spodobał. Sam za sobą nie przepadałem.
- Dlaczego? Tak bardzo się zmieniłeś?
- Owszem.
Kary chciała, by powiedział coś więcej, lecz on wolał milczeć.
- Teraz cię lubię, więc czemu nie miałbyś przypaść mi do gustu również wcześniej?
- Byłem bardzo zapatrzony w siebie. Nie dbałem o związki z ludźmi, nie obchodziły mnie ich uczucia.
- Tak?
Kąty spuściła wzrok, uświadamiając sobie, że spotkała w życiu wielu podobnych mężczyzn.
- Tylko jedno mnie interesowało.
- Co takiego?
- Pieniądze i władza, którą dają. Na wszystko inne byłem ślepy.
- Teraz zupełnie inny z ciebie człowiek - zauważyła z uśmiechem.
- Rzeczywiście - przyznał.
- Co cię odmieniło? - spytała. - Jeśli nie masz ochoty, możesz nie odpowiadać - dorzuciła.
- To osobiste pytanie - rzekł, podniósł się z kanapy i podszedł do okna. - Rzadko z kimś o tym mówię. Zdarzyło się coś, co sprawiło, że zacząłem inaczej myśleć o sensie życia. Inaczej pojmować sukces.
Kary miała nadzieję, że za chwilę usłyszy więcej.
- Więc... - zaczęła zachęcająco. - Co zrobiłeś z pieniędzmi po tych przemyśleniach? Pozbyłeś się ich?
- Nie jestem głupcem. W posiadaniu pieniędzy nie ma niczego złego. To wspaniały instrument. Ale pieniądze nie mogą stać się celem życia.
Wzruszył ramionami, sygnalizując, że uważa temat za zamknięty.
- Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo się do siebie zbliżyliśmy w ciągu paru dni? - spytał nagle.
- Tak. Sądzę, że staliśmy się przyjaciółmi - zauważyła ostrożnie Kąty. - To niezwykłe, bo nie należę do ludzi, którzy szybko zawierają przyjaźnie. Mija sporo czasu, nim komuś zaufam.
- Rzeczywiście, myślę, iż się zaprzyjaźniliśmy - zgodził się Thomas. - Sądzę też, że się w tobie zakochałem.
Kąty zerwała się z kanapy. Nie mogła złapać oddechu z wrażenia.
- Nie, nie mów tak, proszę. Pozostańmy przyjaciółmi. Przyjaciele nie ranią się wzajemnie. A to mogłoby się zdarzyć, gdybyśmy... Miłość zaprowadziłaby nas donikąd.
Wiem, co mówię. Zakochanie się we mnie to gruby błąd, czyste szaleństwo.
Thomas aż się cofnął, zaskoczony gwałtownością reakcji Kąty.
- Miłość nigdy nie może być błędem - powiedział z przekonaniem. - Czemu jesteś taką pesymistką?
- Przecież wiesz - wydusiła przez ściśnięte gardło.
- Bo twoja siostra zginęła w wypadku samolotowym?
Zabrzmiało to tak oschle, że Kąty musiała usiąść.
- Tak, z tego powodu również, ale to bardziej złożone, niż przypuszczasz.
- Wiem. Chciałbym poznać twoją motywację. Czujesz się zraniona, więc pragnąłbym wiedzieć, dlaczego. Uwierz, że nie chodzi o zaspokojenie ciekawości, lecz o to, by lepiej cię zrozumieć.
Kąty skinęła głową.
- O pewnych sprawach trudno mówić. Na przykład o małżeństwie. A to cię interesuje, prawda?
- Częściowo. Czym zajmował się twój mąż?
- Był i jest aktorem. Całkiem dobrym. Wierzyłam mu. Naprawdę nazywał się Ryland Dixon.
Kary podniosła się i wsunęła ręce do kieszeni spodni.
- Stał się jednak znany jako Rhys Dillion. Sądził, że to bardziej stylowe. Co jeszcze chcesz wiedzieć o tym przystojnym, seksownym marzeniu wszystkich kobiet? Że mnie opuścił? To prawda. Dlaczego? Powiedział, że nie jestem dość zabawna. Poza tym nie chciałam grać roli zdradzanej żony. , - Był niewierny? - spytał cicho Thomas.
- Trudno mi o tym mówić. To zbyt przykre - przyznała z westchnieniem. - Twierdził, iż ja również ponoszę część odpowiedzialności za jego postępki. Że go zawiodłam. Powtarzał, iż nie stanowię dlań wystarczającego wyzwania. Myślę, że miał rację. Byłam zbyt konserwatywna. Nie umiałam udawać, więc znalazł sobie inną partnerkę. Nie dotrwaliśmy nawet do pierwszej rocznicy ślubu.
- Musiało być ci trudno.
- No cóż... To ważna część mojej przeszłości. Odmieniła mnie, a wszystko co przynosi zmiany, jest istotne. Jego niewierność i autorytatywność sprawiały ból. Doprowadziły do tego, że czułam się niewiele warta. Zniszczył moje nadzieje i marzenia związane z małżeństwem, pozbawił złudzeń.
- Rozumiem - rzekł Thomas. - Sam nie przeżyłem niczego podobnego, lecz wierzę, że można to tak odbierać i czuć się głęboko zranionym.
- Rany to nic złego. Przypominają o lekcji, którą się dostało - ucięła krótko Kąty. - Wybacz, że tak reaguję, lecz nie należę do biednych żon, które tylko czekają na wybawienie. Potrafię dać sobie radę.
- Wiem, lecz bardzo chciałbym ci w tym towarzyszyć. Może razem prędzej uporalibyśmy się z kłopotami.
- Nie znasz mnie ani ja ciebie. I nie mów, że jest inaczej.
- A czego o mnie nie wiesz? - zapytał.
- Niczego, do licha. Nie wiem, co myślisz, co czujesz... Pewnie we wszystkim się różnimy.
- Podaj jakieś przykłady.
- Choćby w kwestii miłości, małżeństwa. Jak wyobrażasz sobie idealną partnerkę, żonę?
- Idealną? No cóż... musiałaby być piękna, pociągająca, namiętna. Poza tym prawa, uczciwa, godna zaufania, cierpliwa. .. czuła, delikatna, z poczuciem humoru.
- Dobry Boże - mruknęła Kąty. - Czy taka kobieta w ogóle istnieje?
- Mam nadzieję, że przynajmniej jedna się znajdzie. Co jeszcze... Powinna być domatorką, umieć zająć się gospodarstwem, ogrzać mnie w łóżku, wychować moje dzieci, uprać - skarpetki, każdego wieczora witać mnie w domu gorącym pocałunkiem i kolacją.
- Marzenia - zawołała Kąty ze śmiechem. - Czuję się wykluczona z konkurencji. Nienawidzę zajęć domowych, rzadko gotuję i jeszcze nie zdecydowałam, czy chcę mieć dzieci. Zamierzam pracować zawodowo, jak długo się da, a to oznacza podróże tu i tam... - Uniosła ręce do góry. - Miałam rację. Dzielą nas niemożliwe do pogodzenia różnice.
- Naprawdę tak sądzisz? - spytał, kładąc ręce na ramionach Kąty.
- Nie popadaj w samozadowolenie.
- Wcale nie popadam. Jestem tylko pewien, że pragniesz mnie równie mocno jak ja ciebie. Czyżbym się mylił?
- Nie. Jesteś usatysfakcjonowany?
- Nie na długo - odparł, zamykając jej usta pocałunkiem, zanim zdołała zaprotestować.
To był długi, gorący pocałunek. Kary nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się w objęciach Thomasa ani jak to się stało, że zarzuciła mu ręce na szyję. Czuła tylko jego oddech na twarzy i pospieszne bicie własnego serca. Lecz mężczyzna był w pełni świadomy jej bliskości. Gdy spotkali się wzrokiem, pomyślał, że w tej chwili jest i silny, i słaby zarazem. Z cichym jękiem przycisnął czoło do czoła Kąty.
- Będzie nam dobrze razem, bardzo dobrze - obiecał.
- Wierzę. Każdej kobiecie byłoby z tobą dobrze.
- Świetnie wiesz, że nie to miałem na myśli.
- Wiem. Jeśli jednym pocałunkiem doprowadziłeś mnie do takiego stanu, to co będzie dalej?
- Być może oboje spłoniemy od żaru uczuć - szepnął, pieszcząc wargami płatek jej ucha. - Zaryzykuję, a ty?
- Kąty odchyliła głowę i spojrzała Thomasowi w oczy.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że nawet tydzień nie minął, odkąd tu przyjechałam? Po pięciu dniach znajomości rozmawiamy na takie tematy. Widzę, że wcale się temu nie dziwisz, a dla mnie to naprawdę niesamowite.
- Z kimś innym byłoby może zaskakujące, ale nie z tobą. To przeznaczenie. Kismet? Karma? Teraz marzę tylko o jednym, by zasypiać i budzić się z tobą. Ostrzegam, zrobię wszystko, żeby cię zatrzymać.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Thomas wziął ją za rękę i poprowadził do frontowych drzwi.
- Taka piękna noc. Usiądźmy na ganku, popatrzmy w księżyc i porozmawiajmy.
- Och, ale... naprawdę jestem zmęczona. O czym chcesz mówić? - opierała się Kąty spragniona innych doznań.
- Chciałbym szczegółowo przedyskutować, jak by to mogło być, gdybyśmy się kochali...
Kary obudziła się o świcie lekko zdziwiona. Kiedy kładła się do łóżka, sądziła, że do rana będzie analizować słowa Thomasa i wcale nie zaśnie. Jednak ledwie wśliznęła się pod kołdrę i zaczęła porządkować myśli, zapadła w głęboki sen. Rankiem wróciła jej świadomość zdarzeń ubiegłego wieczora. Wspomnienie miało w sobie zapach i świeżość letnich traw. Dziewczyna pamiętała pocałunek Thomasa, jego ostrzeżenie, rozmowę na werandzie.
Nie mówili o niczym ważnym, lecz widać było, że porozumienie przychodzi im z łatwością. Kąty znów czuła się jak nastolatka. Z jednej strony pragnęła schronić się w bezpiecznym miejscu, z drugiej - zostać przy tym mężczyźnie i zakosztować niebezpiecznych rozkoszy, które obiecywał. Cóż za podniecający ranek, powiedziała w duchu.
Nagle zadrżała. W myślach zobaczyła inny, kalifornijski poranek. Wtedy też świeciło słońce i śpiewały ptaki, lecz w niebo strzelił nagle słup ognia. Złe wspomnienie wróciło bez ostrzeżenia.
- Och, Karin, tak za tobą tęsknię - jęknęła Kąty. - Boże, ile bym dała, żeby znowu usłyszeć twój głos.
Łzy spłynęły jej po policzkach.
- Jesteś mi potrzebna - wymamrotała, kryjąc twarz w dłoniach.
W tym momencie coś tak uderzającego przyszło jej na myśl, że aż uniosła głowę.
Nie mogę pozwolić, by się do mnie zbliżył, po prostu nie mogę, postanowiła. Kochać kogoś to znaczy cierpieć, a ja już więcej nie zniosę. Zbyt wielu bliskich straciłam.
Serce podpowiadało jednak, by zaufać Thomasowi.
Kąty nałożyła szlafrok i poszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, wciągnęła codzienne dżinsy i włożyła bawełnianą bluzkę. Lekki makijaż pomógł ukryć zaczerwieniony nos i oczy. Znalazła swoją baseballową czapeczkę. Wcisnęła ją na głowę. Z żakietem i aparatem fotograficznym w ręku zeszła do kuchni.
Thomas stał przy oknie, popijając kawę.
- Witaj - odezwał się przyjaźnie.
- Dzień dobry - odpowiedziała. - Czemu wstałeś tak wcześnie?
- Przewidziałem, że ty zerwiesz się o świcie. Jesteś głodna?
- Tak - przyznała, spoglądając na sałatkę owocową z malin, truskawek i melona. - Wygląda smakowicie, aż nad- to pięknie, by naruszać kompozycję. - Czyżbyś był również artystą?
- Niezupełnie. Maddie przygotowała to wczoraj. Proszę, usiądź. Napijesz się kawy? Dokąd uciekasz tak rano?
- Nie uciekam. Mam pracę do wykonania. Muszę zebrać materiał do reportażu.
- Utrzymujesz się z publikacji w czasopismach?
- Wystarcza na jedzenie i stroje. Na szczęście nie muszę tak bardzo liczyć się z pieniędzmi.
- Uzyskałaś dogodne warunki rozwodu?
- Nie, mam dochody z funduszu powierniczego - wyjaśniła zirytowana pytaniami.
Thomas spojrzał przepraszająco i uśmiechnął się. Wypił łyk kawy, a potem zauważył:
- Kąty, powinnaś mi coś powiedzieć.
- Tak. Mam zamiar spędzić weekend poza... z dala od ciebie.
- Krępuje cię moja obecność?
- Rzeczywiście, czuję się niezręcznie. Zdarzyło się za wiele i za szybko jak na mój gust. Pośpiech nie leży w mojej naturze. Jestem kobietą, która kieruje się rozsądkiem, a nie nastolatką...
- Muszę być z tobą szczery. Wczoraj długo myślałem o naszym pocałunku. Wybacz, że zachowałem się gwałtownie. Taki już jestem. Nie należę do osób, które czegoś by się bały. Zapomniałem jednak, że inni mogą czuć strach, a to potężne uczucie.
- Naprawdę niczego się nie obawiasz? - spytała Kąty. - Jak do tego doszedłeś?
- Nie powiedziałem, że się nie obawiam, tylko że nie czuję strachu. W każdym razie zazwyczaj go nie czuję, a ty zdajesz się być przerażona.
- W jaki sposób opanowujesz strach?
- To przychodzi z czasem.
Odpowiedź Thomasa wzbudziła zainteresowanie Kary, lecz w tym momencie Thomas podniósł się, by przynieść dwie miseczki gorącej owsianki i grzanki z masłem.
- Jedz - zachęcił. - Jesteś zbyt szczupła.
- Neli zawsze nalegała, byśmy jadły owsiankę. Przepadałam za tą potrawą, a Karin jej nie znosiła, więc zawsze zamieniałam swój pusty talerz na jej pełny, by wybawić ją z opresji... Chyba pomyślę o zmianie zakwaterowania - zakomunikowała naraz Kąty.
- To śmieszne, ty nie... - Thomas przerwał, lecz po chwili ciągnął dalej: - No dobrze, może i nie śmieszne, ale naprawdę nie musisz tego robić, w każdym razie nie z mojego powodu.
- Czuję, że powinnam. Ciągle opłakuję siostrę, nadal doskwierają mi rany odniesione w nieudanym związku. Po prostu nie jestem gotowa do... jazdy na księżyc.
- Smutek to jedno, ale rany sama mogłabyś zaleczyć. W porządku, już nic nie mówię. - Wycofał się, widząc błysk w oczach Kąty. - Podczas tego weekendu mam kilka lotów, więc i tak będę poza domem. Kiedy w pensjonacie są goście, Maddie zostaje tu podczas mojej nieobecności. Nie będziesz samotna.
- Samotność nie stanowi dla mnie problemu. Może obawiasz się, że mogłabym zniknąć z którymś z twoich cennych drobiazgów?
- Nie. Ufam ci do tego stopnia, że powierzyłbym ci własne życie - oparł łagodnie. - Więc jak, nie odejdziesz?
Skinęła głową.
- W takim razie odwołam Maddie - rzekł, podniósł się i sięgnął po marynarkę. - Cieszę się, że zostajesz. Myślę, że przyjemnie spędzisz czas. Wyspa Lopez może nie jest zbyt atrakcyjna dla turystów, lecz San Juan z pewnością warto obejrzeć. Jeśli pojedziesz do Friday Harbor, zajrzyj do centrum młodzieżowego Niny Logan. Myślę, że spodoba ci się to, co osiągnięto tam dzięki właściwie wykorzystanym pieniądzom. Do zobaczenia - powiedział i wyszedł z kuchni.
Był już w drzwiach, gdy usłyszał:
- Czy zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
Roześmiał się tylko i zniknął.
Nie powinnam być tutaj, gdy wróci, pomyślała Kąty.
Rozdział 7
- Czyż nie zawędrowałyśmy wystarczająco daleko? - jęknęła Patsy. - Wiem, że wdrapywałaś się na drzewa i przepływałaś rzeki, w których czaiły się krokodyle, wszystko po to, by zrobić doskonałe zdjęcie, ale czy naprawdę musimy wdzierać się na tę górę? Doceniam smak zwycięstwa, lecz nie chcę go przypłacić życiem.
- Przestań marudzić, chciałaś iść ze mną, to masz - odrzekła z uśmiechem Kąty. - No dobrze. Zatrzymamy się i odpoczniemy na tej skałce.
- Dzięki Bogu. - Patsy z westchnieniem ulgi opadła na płaski kamień i zdjęła but, by wytrzepać zeń żwir. - Powiedz wreszcie, czemu od rana jesteś taka wyciszona - poprosiła. - Tylko nie udawaj niewiniątka. Wiem, że coś ukrywasz.
- Nie pamiętasz? Jeszcze w szkole obiecałyśmy sobie, że nie będziemy się wtrącać jedna do drugiej, jeśli chodzi o życie osobiste.
- Pamiętam, no i co?
- Mam wrażenie, że swatasz mnie z Thomasem.
- Nie to cię gryzie. O co naprawdę chodzi? Czemu jesteś przygnębiona?
- Bo wczorajszy wieczór był tak cudowny, że aż serce boli.
- Aha!
- Co, aha? Nic, aha! Po prostu siedzieliśmy na werandzie i gadaliśmy. Właśnie ta zwyczajność mnie oczarowała. Więc twoje domyślne, radosne „aha" nie ma sensu.
- Cieszę się, bo lubię Thomasa, a ciebie kocham.
- No właśnie - westchnęła Kąty. - Wiem, że chcesz dobrze i dlatego rozmawiam z tobą otwarcie. Wierzę, że nie zrobiłabyś niczego, co by mnie zraniło, bo jesteśmy przyjaciółkami, ale ten człowiek, choć uroczy, ciągle jest dla mnie kimś obcym. Jak możesz prosić, bym zaufała mężczyźnie, którego nie znam?
- Ja go znam.
- W porządku, ale on jest pilotem. Lata w tej małej trumnie...
- To świetny samolot.
- Och, Patsy, wiesz, o czym myślę!
- Tak i szanuję twoje uczucia. Ale gdybyś zechciała mu zaufać, pozwolić, by ci udowodnił, że się mylisz, obawiając się latania, może zmieniłabyś zdanie na jego temat. Założę się, że Thomas bardzo chce ci pomóc. No dobrze, niech będzie, że się wtrącam, oskarżaj mnie o wścibstwo. Przepraszam, jeśli nie miałam racji.
Kąty milczała. Patrzyła przez jakiś czas w obłoki.
- Nie mylisz się. Thomas Logan bardzo mnie pociąga, ale już raz popełniłam błąd. Oszukiwałam się, bo chciałam się oszukiwać. Jak dziecko. Teraz nauczyłam się tego unikać. Byłabym wobec siebie nieuczciwa, gdybym powiedziała, że nie nękają mnie wątpliwości. To wszystko.
Wiem, że masz najlepsze chęci, ale przestań się wtrącać. Teraz usiądź ładnie i uśmiechnij się, będziesz mi pozować - rzekła w końcu.
Kiedy późnym wieczorem Kąty Lawrence zjawiła się w pensjonacie, dom stał pusty. Widać było tylko ślady obecności Maddie. Na komodzie stos świeżych ręczników i wysprzątane pokoje. Kąty nie przejmowała się, że gospodyni zostawiła ją samą. Wielki dom wydawał się taki przyjazny. Jej kalifornijscy przyjaciele powiedzieliby, że wydobywał z siebie pozytywne wibracje.
Kąty, zmęczona i zakurzona po całodziennych wędrówkach, marzyła tylko o gorącej kąpieli. Z błogością zanurzyła się po szyję w wannie. Było jej zbyt dobrze, by oddawać się trudnym rozmyślaniom.
Tej nocy spała spokojnie. Przygotowując śniadanie, doszła do wniosku, że powoli dochodzi do siebie. Nie dręczyły jej już złe sny. Miała apetyt i energię. Od dawna tak dobrze się nie czuła. Nawet obawa przed zbytkiem szczęścia przestała jej nadto doskwierać. Usiadła na krześle Thomasa i popijając kawę wróciła myślami do dzieciństwa spędzonego z babcią i Karin.
Potem wybrała się, by nazbierać polnych kwiatów na bukiet do swego pokoju. Boże, pomyślała, kiedyż ostami raz zrywałam kwiaty na łące? To było wówczas, gdy na tydzień wynajęłyśmy z Karin domek w Catskills.
Po powrocie do domu zorientowała się, że kwiatów starczy na więcej niż jeden bukiet. Zrobiła więc wiązankę również dla Thomasa.
Około dziesiątej znalazła się na promie płynącym na wyspę San Juan. Wiele czasu spędziła, spacerując uliczkami Friday Harbor, robiąc notatki i fotografując. W końcu dotarła do centrum młodzieżowego Niny Logan.
Prosty architektonicznie budynek znakomicie komponował się z otoczeniem. Był nieco odsunięty od ulicy i skryty wśród drzew. Gdy Kąty weszła do środka, od razu zrozumiała, dlaczego tak go zaprojektowano. Na boisku przed domem bawiły się dzieci w różnym wieku. Wewnątrz znajdowały się świetnie wyposażone sale gimnastyczne. Każdy mógł tam znaleźć coś dla siebie. I tu również Kąty zrobiła notatki. Tym razem bardziej z myślą o Thomasie niż dla własnych potrzeb.
Do pensjonatu wróciła koło siódmej. Gdy wjeżdżała w aleję prowadzącą do domu, czuła w sobie oczekiwanie. Jednak nikt jej nie powitał. Weszła do salonu. Thomas musiał odwiedzać farmę. Obok jego krzesła leżały gazety. Kąty przygryzła wargę i, rozczarowana, poszła na górę. W pokoju przepisała notatki na podręcznym komputerze. Gdy to skończyła, usiadła przy oknie, ogarnięta melancholią.
Minęły dwa dni, odkąd nie widziała gospodarza posiadłości. Bardzo za nim tęsknię, uświadomiła sobie. Musiała przyznać, że po prostu czeka na Thomasa, pragnie jego pieszczot i pocałunków.
Nastał zmierzch, wkrótce zapadła noc. Kąty nie bała się spać sama w pustym domu. Czuła się tu bezpiecznie, choć może trochę samotnie. Zadzwoniła do Neli i po miłej pogawędce usnęła, nie doczekawszy się powrotu człowieka, którego tak jej brakowało.
W piątkowy wieczór Thomas szybko wjechał na podjazd. Było późno, a on czuł się bardzo zmęczony. W oknach farmy i na ganku paliło się światło. Ucieszył się, widząc zaparkowany samochód Kąty. Nie widział tej cudownej dziewczyny ponad tydzień i nic dziwnego, że pragnął jej obecności.
Z trudem wytrzymał rozstanie. Miał, co prawda, sporo lotów, lecz mógł wrócić wcześniej. Postanowił jednak dać jej czas.
Z uczuciami godnymi nastolatka przekroczył próg własnego domu.
Kąty siedziała w salonie przy kominku. Miała na sobie dżinsy i białą bluzkę. Włosy związała w koński ogon. Na jej zgrabnym nosku tkwiły duże okulary w czerwonej oprawce.
- Witaj - zawołała na widok Thomasa.
- Dobry wieczór - odpowiedział.
Kąty była boso, co pozwoliło Thomasowi dostrzec błysk złotej bransoletki zdobiącej jej kostkę. Zdjął marynarkę i położył na krześle. Na dworze padało, więc był mokry i zziębnięty. Tu jednak wszystko promieniowało ciepłem.
Kąty zdjęła okulary.
- Ochłodziło się, więc rozpaliłam ogień. Nie najlepiej sobie z tym poradziłam, może byś coś poprawił. Nastawiłam też wodę. Zaraz będzie gorąca herbata. Napijesz się? - zapytała.
- Z przyjemnością.
Deszcz za oknem, a tu ogień na kominku i Kąty. Przyjemne zakończenie męczącego dnia. Potem przyjdzie czas na miłość, pomyślał Thomas.
W chwilę później Kąty przyniosła z kuchni imbryk i filiżanki. Ustawiła wszystko na niskim stoliczku, a sama umościła sobie gniazdko wśród poduszek na kanapie. Thomas dorzucił do ognia kilka pachnących szczap jabłoniowego drewna.
- Pięknie się pali - zauważyła Kąty.
Czuła się wspaniale w tym przyjaznym domu. To niebezpieczne, pomyślała jednak, gdy Thomas usiadł obok. Podniosła się, by nalać herbaty do filiżanek. Spojrzała pytająco na Thomasa.
- Dwie kostki, proszę - rzekł, odgadując sens jej spojrzenia.
Podała mu filiżankę, potem wzięła swoją.
- Jak minął tydzień? - zapytał.
Kąty opowiedziała o wszystkim, co robiła. Wysłuchała również jego relacji. Na koniec popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Napięcie zelżało. Kąty popijała spokojnie herbatę, za oknem ciągle padało, a na kominku trzeszczały płonące polana.
- To piękny pokój i w ogóle cały dom jest cudowny - zauważyła rozmarzona.
- Lubisz go?
- Bardzo - przyznała. - Gdy pojawiłam się tu po raz pierwszy, miałam wrażenie, że skądś go znam. A kiedy weszłam do środka, wydawało mi się, że nawiedziły go duchy. Nie, żebym była przesądna, ale wszystko, na co patrzyłam, wyglądało tak jak powinno. Potem uświadomiłam sobie, że to wnętrze przypomina dom babci. Nie chodzi o meble czy coś w tym rodzaju, choć u babci też wisiały koronkowe firanki i były drewniane podłogi. Po prostu atmosfera była podobna. Połączenie patyny ze szczęściem i miłością. To wnika w ściany. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Jak najbardziej.
Odstawił filiżankę i spojrzał na Kąty.
- Dziadkowie zabrali ze sobą tylko kilka drobiazgów - powiedział - więc kiedy się tu wprowadziłem, chcąc nie chcąc, miałem już umeblowany dom. Wędrując po pokojach zastanawiałem się nad zmianą ich wystroju w stylu chrom i skóra, podobnym do tego, który panował w moim nowojorskim mieszkaniu, lecz atmosfera tego wnętrza zrobiła swoje. Polubiłem ją i uznałem, że nie będę niczego zmieniać.
- Bardzo dobrze - pochwaliła Kąty. - Jest pięknie - powtórzyła, przymykając oczy z rozkoszy.
Thomas zareagował odpowiednio do sytuacji i sygnałów nadawanych przez swoje ciało. Wstał, uniósł Kąty i pocałował namiętnie. Ogarnęła ją dzika, słodka panika, która jednak kazała przyzwalająco rozchylić wargi, zarzucić Thomasowi ręce na szyję i opuszkami palców pieścić włosy. Czuła gwałtowne bicie serca, gdy przytuliła się mocno do męskiego ciała. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, spojrzała w wypełnione miłością, niebieskie oczy Thomasa. Jej wzrok sprawił, że z twarzy Logana zniknęło napięcie, a na ustach pojawił się uśmiech. Ona sama czuła się błogo i lekko. Pragnienia wypełniające serce rozgrzewały ją dziwnym ciepłem. Powinna je zwalczyć, lecz porzuciła ten zamiar. Podniecona bliskością Thomasa jeszcze raz zarzuciła mu ręce na szyję i zatonęła w jego objęciach.
- Razem z Karin miałyśmy zwyczaj utrwalać pewne rzeczy w pamięci. Nieważne, co to było. Wakacje, wyprawa do parku, kąpiel w jeziorze. Coś, co chciałyśmy na zawsze zapamiętać - rzekła, patrząc na usta Thomasa. - Zróbmy to samo - zaproponowała.
- Miałbym być dla ciebie tylko wspomnieniem udanego seksu? - spytał gwałtownie.
- Ależ nie to miałam na myśli - zawołała, uderzając dłonią w jego pierś. - Dzielę z tobą coś niezwykłego, bardzo dla mnie drogiego.
- Wiem i doceniam to, ale nie chcę niczego utrwalać ci w pamięci. Pragnę cię kochać - rzekł, zamykając Kąty w ramionach. - Nie wiem, dokąd nas to zaprowadzi, nieważne. Po prostu chcę cię kochać. Tak... właśnie tak...
Mówiąc to całował jej policzki, usta, szyję i zsuwał się wargami ku rozpiętemu kołnierzykowi bluzki. Gdy wymamrotał imię Kąty, w jej oczach rozbłysła namiętność. Uśmiechnęła się, a Thomas wziął ją na ręce i bez słowa zaniósł do swego pokoju. Westchnęła tylko, pokrywając pocałunkami jego twarz. W sypialni ostrożnie postawił ją na dywanie. Szybko zapalił lampę i powoli, napawając się widokiem, zdjął jej bluzkę. Pod spodem nie miała niczego. Potem rozpuścił uczesane w koński ogon włosy. Jasne pasma opadły luźno na nagie ramiona. Kąty zalśniły oczy. Thomas jęknął cicho i ujął w dłonie jej piersi. Pochylił głowę, by ustami pieścić sutki.
Kąty czuła, że uginają się pod nią kolana, bo tak cudowne prądy popłynęły teraz przez jej ciało. Nie była w stanie myśleć. Pocałowała Thomasa we włosy. Czuła, że jeszcze chwila, a krew osiągnie temperaturę wrzenia. Przeniknął ją dreszcz rozkoszy. Thomas uniósł głowę i z czułością przyciągnął jej twarz ku swojej. Kąty namiętnie odwzajemniła pocałunek. Przylgnęła do Thomasa w całkowitym oddaniu. Po chwili, śmiejąc się i pomagając sobie wzajemnie, pozbyli się reszty ubrania.
Nadzy, spleceni ramionami, wśród pocałunków znaleźli się w łóżku. Kąty czuła rozpalone spojrzenie mężczyzny na swoich piersiach, brzuchu, udach.
- Jesteś piękna - rzekł schrypniętym głosem.
- Ty też - szepnęła, przesuwając palcami po jego skórze. Roześmiał się i pokrył pocałunkami każdy centymetr ciała dziewczyny. Nie było między nimi żadnego skrępowania. Wyłącznie zachwyt i czysta radość spełnienia. Po raz pierwszy w życiu Thomas doświadczał płomiennej miłości.
Kąty ziewnęła rozkosznie. W pokoju było teraz ciemno. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło, i nie dbała o to. Czuła się cudownie zmęczona miłością, a zarazem wspaniale zrelaksowana.
- Chyba jutro będę spał dłużej - powiedział leżący obok mężczyzna. - Zwykłe wstaję koło piątej, by pracować w ogrodzie.
- Naprawdę? Ciągle dowiaduję się o tobie czegoś nowego.
- Prosty człowiek lubi robić to, co potrafi najlepiej - zażartował, smakując pocałunkami cudowną gładkość jej ramion. - Czy mogę podnieść żaluzje i wpuścić tu światło księżyca? - zapytał.
- Najlepiej w ogóle otwórz okno.
- Zawsze jest otwarte. Tylko nie odchodź, zaraz wracam - poprosił, wyślizgując się z łóżka.
Chwilę potem do sypialni napłynęło chłodne, świeże powietrze, a wraz z nim zapach kwiatów. Thomas szybko znalazł się z powrotem w łóżku i przytulił Kąty do siebie.
- Jest cudownie - szepnęła dziewczyna.
- Właśnie. Zechciej mieć to na uwadze.
- Spróbuję, ale pamiętam również stare powiedzonko: „To zbyt piękne, by było prawdziwe".
- Cyniczka z ciebie - przekomarzał się Thomas, kładąc głowę na ramieniu Kąty.
- Tylko realistika. Staram się nie tracić kontroli nad sytuacją. Nie kusić losu.
- Przestań już i śpij.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Nie umiem spać tak mocno przytulona.
- Dzięki Bogu! Ja też nie. Teraz lepiej? - spytał, układając się obok.
- Owszem. Nigdy nie mogłam zasnąć w czyichś objęciach. - Ziewnęła. - Choć to nie cała prawda. Gdy byłyśmy małe, Karin miała zwyczaj przychodzić do mojego łóżka i spałyśmy, obejmując się ramionami. Widać czegoś się bałyśmy i w ten sposób chroniłyśmy się wzajemnie przed nocnymi strachami.
- Żal mnie ogarnia, gdy słyszę takie historie - rzekł Thomas z westchnieniem. - Ja miałem cudowną rodzinę. Oczywiście sobie tego nie uświadamiałem. Byłem zbyt zajęty osiąganiem własnych celów. Czasem zastanawiam się, jak ludzie ze mną wytrzymywali. - Roześmiał się. - Przede wszystkim moje siostry. Samowolnie mianowałem się ich strażnikiem, nie pytając nikogo o zdanie.
- Wątpię, czy tego chciały. Ach, nie mówiłam ci jeszcze, że wstąpiłam dziś do centrum Niny Logan. Thomas, to wspaniałe, czego tam dokonałeś.
- Dzięki - szepnął.
W jakiś czas potem oboje zasnęli.
Ku własnemu zdziwieniu Kąty nie czuła się przerażona, kiedy rano obudziła się w łóżku Thomasa. Ogarnęło ją tylko • lekkie zawstydzenie. W świetle poranka wszystkie rzeczy rysowały się znacznie wyraziściej. Nie powinno być mnie tutaj, pomyślała. Lecz ta konstatacja nie zrobiła na niej większego wrażenia. Przeciągnęła się. Było jej po prostu dobrze.
Thomas musiał wstać wcześniej, bo nie znalazła go obok siebie. Jedynie poduszka miała jego zapach. Kąty przytuliła ją do piersi. Ostatniej nocy tak naprawdę nie rozejrzała się po sypialni. Tylko łóżko wydawało się tu nowe. Inne meble wyraźnie otaczano troskliwą opieką od wielu lat. Dywan, draperie i miękki, skórzany fotel miały odcień bieli. Nawet róże stojące na biurku były białe. Ściany pomalowano na bladoniebiesko. Jedyne akcenty kolorystyczne wnosiły mosiężne lampy i półki z książkami otaczające biały kominek.
Kąty wstała z ciepłego łóżka. Rozejrzawszy się odkryła w pokoju niski stolik zastawiony fotografiami. Thomas ma wspaniałą rodzinę, pomyślała z zazdrością. Gdzie on się podział? Zapragnęła czym prędzej go odszukać, więc pospieszyła do łazienki. Zdziwiła się, spostrzegłszy na wieszaku swój różowy szlafrok. Narzuciła go na siebie, przygładziła włosy dłonią i zeszła na dół.
Thomas wyciskał w kuchni sok z pomarańczy. Lekko zmieszana Kąty zatrzymała się w drzwiach.
- Dzień dobry. Dobrze spałaś? - spytał z czułością w głosie.
- Tak - odrzekła i spojrzała nań badawczym wzrokiem, starając się odgadnąć, czy nie żałuje tego, co stało się ostatniej nocy.
Czuła, jak niespokojnie bije jej serce.
- Dziwnie się czuję po dzisiejszej nocy - wyznała. - Jest mi jakoś niezręcznie. Tobie też? Chyba nie. Mężczyźni tego tak nie odczuwają.
- Odczuwają - zapewnił. - Czasem, gdy coś jest dla nich ważne. Mój problem polega na tym, by nie włożyć cię między dwie kromki chleba i nie schrupać na śniadanie. Wyglądasz bardzo apetycznie - zażartował.
- Pewnie. Tak się spieszyłam, że nawet nie umyłam twarzy. Dawno wstałeś?
- Nie. A twojej twarzy niczego nie brak. Prezentuje się znakomicie.
Thomas podszedł do Kate i pocałował ją w czoło, nosek i usta.
- Podoba mi się twój różowy szlafrok - powiedział.
- Dziękuję. Należy... należał do Karin.
Thomas przytulił Kąty do siebie i zaproponował:
- Wypij dużą szklankę soku ze świeżych pomarańczy. Potem chciałbym cię zawieźć w pewne miejsce, co zajmie nam godzinę. Po drodze zjemy śniadanie. W ogóle pragnąłbym pokazać ci wiele zakątków tej wyspy. Zgadzasz się?
- Oczywiście. Pod jednym warunkiem. Nie będziesz do niczego zmuszał ani prowadził poważnych rozmów. Prawdę mówiąc, to mnie nieco przeraża. Dziś zupełnie się nie nadaję do prowadzenia dyskusji.
Roześmiał się i uścisnął ją mocno.
- Sam się boję - przyznał. - Ale zgoda, żadnej presji, żadnych rozmów serio. Po prostu zaczniemy się siebie uczyć.
- Dobrze. Pójdę wziąć prysznic. Thomas zastanawiał się chwilę.
- Pomogę ci - zdecydował.
Spacer przez las działał ożywczo. Kąty nieźle zgłodniała, zanim dotarli do małej kawiarenki, którą poleciła jej Patsy. Thomas zamówił croissanty oraz kawę. Kąty pochłonęła śniadanie z wielkim apetytem. Gdy zauważyła, że Thomas spogląda na nią z uśmiechem, zapytała:
- Co się stało?
- Podziwiam sposób, w jaki jesz. Tak precyzyjnie i elegancko.
- Babcia Rosę zawsze powtarzała: „Cokolwiek czynisz, rób to elegancko". Od panny Piekle, naszej nauczycielki, dowiedziałyśmy się, jak należy dygać i zachowywać się przy stole.
- Używasz liczby mnogiej. Czy to, o czym mówisz, odnosiło się do całej klasy?
Kąty zarumieniła się.
- Miałam na myśli siebie i Karin, przecież wiesz.
Thomas nie odpowiedział. Miał wyrobione zdanie na temat symbiozy, w jakiej Kąty żyła z siostrą. Zapewne, nie zdając sobie z tego sprawy, nadal ją odczuwała. Zamówił jeszcze dwie kawy, potem wrócili do samochodu.
Jechali drogą wśród łąk pokrytych kwiatami. W oddali pasło się bydło. Mijali małe farmy. Od czasu do czasu ich oczom ukazywało się morze.
- Naprawdę jest tu pięknie - zachwycała się Kąty. - Jak ta okolica wygląda zimą?
- Czasem jest tu bardzo chłodno i mglisto. Sztormy potrafią odciąć wyspę od świata. Czasem zaś nad podziw ciepło. Musisz się przystosować, lecz jeśli jesteś zadowolona z życia, nie jest to trudne.
- Dobry sposób, by przyzwyczaić się do każdego otoczenia.
Thomas skręcił z autostrady w wąską drogę, która prowadziła do bramy z napisem: „Brak przejazdu. Własność prywatna". Wyjął klucz z kieszeni.
- Po co ci klucz? - spytała Kąty, gdy wysiedli z auta.
- Jestem właścicielem tego kawałka ziemi - wyjaśnił i otworzył bramę.
Rozejrzała się po okolicy. W słońcu lśniły wody małej zatoczki. Wokół rosły ciemne sosny. Wzrok Kary przyciągnęły kamyki leżące na plaży. Małe, okrągłe, białe w czarne cętki i czarne cętkowane na biało, wszystkie wygładzone falami morza. Zaczęła je zbierać, ciesząc się jak dziecko.
- Wspaniałe okazy! - zachwyciła się, zanurzając dłonie w wodzie. - Co za niezwykłe miejsce! Tak się cieszę, że należy do ciebie. Jeśli każdy zachowywałby się jak ja, wkrótce nie byłoby tu niczego - zauważyła.
- Dlatego zagrodziłem drogę. Czy masz pojęcie, jak długo morze musiało pracować nad tą plażą? Możesz wziąć trzy kamyki.
- Pięć.
- No dobrze, pięć. Ale nie więcej - zgodził się ze śmiechem. - Jeździsz na nartach? - zapytał.
- Skinęła głową.
- Znakomicie. Mam mały domek w Tahoe. Moglibyśmy kiedyś tam pojechać. Narty, gorąca czekolada...
Kąty uśmiechnęła się.
- To brzmi wspaniale. Obie z Karin przepadałyśmy za nartami. Co roku spędzałyśmy tydzień lub dwa w Aspen...
- Czy nigdy niczego nie robiłaś sama?
- Nie... rozumiem - powiedziała zaskoczona.
- Czy kiedykolwiek zrobiłaś coś na własną rękę? Cały czas słyszę „my".
- Oczywiście. Przede wszystkim wyszłam za mąż. I popadłam w tarapaty, pomyślała.
- Czemu pytasz?
- Czasem mam wrażenie, iż wprowadzasz między nas barierę w postaci Karin - wyjaśnił.
- Sądzisz, że nie potrafię samodzielnie funkcjonować?
- Nie to miałem na myśli - odrzekł łagodnie. - Zastanawiam się, czy nie jest to coś, czego się obawiasz.
- Śmieszne - odrzekła Kąty, czując, że wilgotnieją jej oczy. - Po prostu chciałam, byś wiedział, jak cudowną osobą była Karin.
Thomas obrócił wszystko w żart.
- Boże drogi, kobieto - zawołał. - Mnie wystarczy, że ty jesteś wspaniała. Dodatkowych wspaniałości moje oczy mogłyby już nie wytrzymać.
Kąty popatrzyła nań przez chwilę, a potem się roześmiała.
- Spróbuję nad tym zapanować - obiecała.
Rozdział 8
Thomas wyjrzał przez okno. Dzień, który zapowiadał się tak pogodnie, po południu stał się chmurny i deszczowy. Kąty siedziała w swoim pokoju przy komputerze i wiadomo było, że nie wolno jej przeszkadzać. Thomas czuł się osamotniony. Rozpalił ogień w kominku, by pozbyć się jakoś wrażenia chłodu. Już miał zamiar zapalić lampę, gdy usłyszał kroki na schodach.
Najpierw w pokoju zapachniało perfumami Kąty, potem zjawiła się ona sama.
- Skończyłaś? - zapytał z uśmiechem.
- Tak. Wszystko zostało przepisane, wydrukowane i jest gotowe do wysyłki. W tym zakładzie fotograficznym, który poleciłeś, wspaniale wywołali zdjęcia. Mój artykuł jest jeszcze trochę surowy, lecz chcę, by najpierw przeczytała go redaktorka. Zawsze robi trafne uwagi.
Kąty miała na sobie kombinezon, który rozpięła, wchodząc do pokoju. Teraz go z siebie zdjęła i stanęła przed Thomasem w czerwonej bluzeczce oraz lśniących czerwoną satyną majteczkach bikini.
- To najpiękniejsze dwa dni w moim życiu - powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. - Dziękuję.
- Proszę bardzo - odrzekł z uśmiechem. - Cudnie pachniesz.
Zanurzył twarz we włosach Kąty i przytulił ją mocno do siebie. Palce delikatnym ruchem wsunęły się pod bluzkę. Po chwili rozebrał z niej Kąty. Miała na sobie ekscytujący czerwony staniczek. Ręce Thomasa nie ustawały w pieszczotach. Kąty czuła na piersiach subtelny dotyk.
Pragnąc obdarować Thomasa rozkoszą równą własnej, rozpięła mu koszulę. Zaczęła przesuwać dłońmi po skórze. Thomas westchnął głęboko i znalazł ustami jej wargi.
- Jakie to cudowne - szepnęła wśród pocałunków.
- Tak - przyznał. - Czy rozumiesz znaczenie tego słowa? Kryje się w nim coś niezwykłego, co właśnie odczuwam. Za każdym razem gdy się z tobą kocham, przeżywam rozkosz. Muszę wiedzieć, Boże, koniecznie muszę wiedzieć, czy z tobą jest tak samo?
Kąty słyszała niepokój w jego głosie. Thomas przechylił ją i ułożył na dywanie przed kominkiem. Lawina nowych doznań zgłuszyła wątpliwości. Męskie usta rozpoczęły wędrówkę po gorącym, aksamitnym ciele dziewczyny. Pieścił palcami każdy skrawek jej. skóry, a ona oddychała coraz szybciej i szybciej. Czuła, jak bardzo był napięty i podniecony, gdy się w niej zanurzał. Ochrypłym głosem powtarzał imię Kąty, wiodąc ją ku ekstazie.
- Jesteś zmęczona? - zapytał.
- Bardzo - odrzekła, ziewając.
Leżeli w łóżku utrudzeni rozkoszą. Thomas uśmiechnął się na myśl o doznaniach przeżytych na dywanie. Po tym jak kochali się przed kominkiem, wziął Kąty na ręce i jak średniowieczny książę zaniósł ją na rękach do sypialni, gdzie kochali się jeszcze wiele razy.
Nagle roześmiał się głośno i mocno objął ukochaną. Jej zapach po prostu go odurzał.
- Kocham cię - wyznał.
- Nie! - Zesztywniała nagle, - Proszę, nie! I bez tego czuję się wystarczająco bezbronna. Nie każ mi niczego żałować. Nie mogę pozwolić sobie na nową miłość.
- Za późno - rzekł. - Sądzę, że już się zakochałaś. Im dłużej o tym myślę, tym większej nabieram pewności. Szalejesz za mną, kochanie.
- Zwariowałeś - odparła stanowczo, lecz w jej głosie dało się wyczuć mimowolny ślad uśmiechu.
Nie powinienem naciskać, pomyślał Thomas, lecz wbrew samemu sobie powiedział głośno:
- Wstydź się. Miliony ludzi szuka miłości przez całe życie i nigdy jej nie znajduje.
- Jedyne, czego teraz szukam, to sposobu, by zasnąć - oznajmiła.
Drżenie w głosie Kąty zaniepokoiło Thomasa. Uśmiechnął się łagodnie i zwichrzył jej włosy.
- No już dobrze, dobrze. Dobranoc, słodkich snów - rzekł cicho.
Ułożyli się w ulubionych pozycjach, ona na plecach, on na boku z ręką na ramieniu Kąty. Kocham cię, skarbie powtórzył w myślach. Jakie dziwne uczucie, że te słowa przyszły mu z taką łatwością. Pragnął jednak usłyszeć je również od Kąty. Wiedział, że prawdziwa miłość nie może być obłożona żadnymi warunkami. Jest po prostu wolnym darem serca.
Bardzo chciał, by ta kobieta odwzajemniła jego uczucie. Jak każdy prawdziwy mężczyzna nie umiał dopuścić myśli, że może zostać odrzucony. Na razie wiedział tylko, że rozkoszuje się aromatem Kąty, ciepłem jej ciała, że zasypia, słuchając jej oddechu. Częścią świadomości chwytał niespokojne westchnienia, które wydobywały się z jej ust. Dziewczyna wymawiała nieartykułowane dźwięki. Gdy zajęczała i wybuchnęła płaczem, Thomas zdał sobie sprawę, że właśnie tego oczekiwał.
Zapalił światło. Kąty leżała z twarzą w dłoniach, próbując ukryć to, co się z nią działo. Wyciągnął ku niej rękę, lecz się cofnęła. Pokonał opór dziewczyny, przygarnął ją do siebie. W końcu przytuliła się mu do piersi, walcząc ze łzami.
- Uspokój się, kochanie - powtarzał łagodnie. - Już wszystko w porządku.
Czuł się bezradny wobec powracających nocnych koszmarów. Cierpienie ukochanej kobiety sprawiało mu ból. Tulił ją do siebie i głaskał po głowie, wiedząc, że to nie wystarczy.
- Przepraszam - szepnęła, gdy nieco doszła do siebie.
- Ja też cię przepraszam - odrzekł. - Znowu te koszmary?
- To się nigdy nie skończy! - zawołała.
- Ależ skończy, najdroższa.
- Nie, nie!
Odsunęła się gwałtownie, wyskoczyła z łóżka, by nago stanąć przy oknie. W świetle księżyca wyglądała krucho i bezbronnie. Thomas podszedł do niej.
- Och! - krzyknęła, odpychając go z płaczem. - Nie widzisz, że właśnie dlatego nie mogę cię kochać? Straciłam wszystkich, którzy kiedykolwiek byli mi bliscy, rodziców, dziadków, siostrę, wszystkich! Bóg ich zabrał! Nie, nie dotykaj mnie! Nie zniosę kolejnych strat! Już nie mogę, nie mogę!
- krzyczała.
Thomas w milczeniu położył ręce na jej ramionach. Wiedział, co musi zrobić. On, silny mężczyzna, czuł się poruszony i przerażony stanem Kąty. Gotów był znieść wszystko prócz jej pogardy i lekceważenia. Miłość nakazywała mu bronić tej dziewczyny przed nią samą.
Drżała, więc otulił ją prześcieradłem.
- Nikogo nie stracisz, Kary - zaczął.
- Przestań prawić banały - ucięła. - Wszystko to już słyszałam. Nie pomogło mi wcześniej, teraz też nie pomoże!
Thomas zawahał się, lecz po chwili podjął decyzję.
- Słuchaj, chcę ci coś powiedzieć. Pragnąłem podzielić się z tobą tym już wcześniej, lecz nie byłem pewien, jak zareagujesz. Teraz sądzę, że to może ci pomóc.
- Co takiego? - spytała.
- Nie ma powodu, byś bała się śmierci. To nie banał, Kąty, lecz osobiste doświadczenie. Przekonałem się na własnej skórze.
- Co masz na myśli?
- To, że już raz umarłem. Zginąłem w wypadku.
Kąty zbladła, słysząc to wyznanie. Z wrażenia usiadła w niszy okiennej i wpatrzyła się w Thomasa wielkimi oczami.
- Przerażasz mnie - wyszeptała.
- Nie mam takiego zamiaru - zapewnił. - Słyszałaś o śmierci klinicznej?
- Coś czytałam na ten temat - przyznała, ocierając policzki z łez. - To kontrowersyjny temat.
- Tak. Rzadko wspominam o nim komukolwiek. Ale to zdarzyło się naprawdę. Cztery lata temu mój samochód uderzył w barierkę autostrady i stoczył się ze stromizny. Gdy spadł na dno wąwozu, stanął w płomieniach.
- Mój Boże!
Dziewczyna zakryła usta zbielałymi palcami.
- Wypadłem z auta - ciągnął Thomas. - Obserwowałem wszystko jak na scenie. Widziałem, jak moje ciało leci w powietrzu i zmiażdżone pada na ziemię. Nie obchodziło mnie bardziej niż jakaś tymczasowa powłoka, którą zostawiam za sobą. Wcale się nie bałem. Czułem zupełny spokój, kochanie.
Potem wszedłem w krąg niezwykłej jasności. Tam czekali na mnie z powitaniem otoczeni poświatą ludzie.
Thomas mówił z pełnym przekonaniem, starając się dotrzeć do świadomości Kąty, która jedynie „trochę czytała" na ten temat. Jak inaczej miał jej dać wyobrażenie o tej jasności, którą wówczas widział, oraz radości, którą odczuwał?
W oczach Kąty wyczytał pytanie: „Czy naprawdę w to wierzysz"?
- Co nastąpiło później? - zapytała.
Thomas poczuł ulgę. Kąty wyraźnie słuchała tego, co mówił.
- Znalazłem się w jakimś ogrodzie wśród wspaniałych, barwnych kwiatów... Pragnąłem zostać tam na zawsze.
- Ale wróciłeś.
- Tak. Nie chciałem, lecz zostało powiedziane, że powinienem. Możesz nie wierzyć w siłę dokonującą takich transformacji, lecz coś przywróciło mi życie. W nowym wcieleniu wyznawałem jednak zupełnie inne wartości. Mówiłem ci kiedyś, że nie lubiłabyś mnie w poprzedniej wersji, w której miałem wyłącznie materialistyczne podejście do życia. - Thomas nabrał tchu, próbując się opanować. - Co na to powiesz? - zapytał.
- Mogłeś mieć jakieś wizje. Chyba bardzo cierpiałeś - odrzekła łagodnie.
- Nie wiem. - Thomas potrząsnął głową. - Gdy wróciłem do ziemskiego wymiaru, na miejscu była już karetka z lekarzami. Słyszałem, że ktoś mówi: „Nie żyje". Przytomność odzyskałem dopiero w szpitalu.
- Jestem szczęśliwa, że tak się stało.
Kąty podniosła się, owinięta prześcieradłem jak grecka bogini. Thomas zbliżył się do niej i tym razem pozwoliła mu się objąć.
- Nie wiem, co powiedzieć - wyszeptała przytulona do piersi Thomasa.
- Nie musisz nic mówić - rzekł, całując ją w czubek głowy. - Miałem własny cel w tym, by podzielić się z tobą moją historią. Karin mogła odczuwać to samo co ja. Wielki spokój.
Kąty nagle zesztywniała.
- Myślisz, że ona... mogła...
- Nie czuć bólu - dokończył Thomas.
- Nie ma na to żadnych naukowych dowodów.
- Rzeczywiście. Lecz skoro zjawisko nie zostało potwierdzone w laboratoriach, nie znaczy, że nie istnieje. Osobiście wierzę, iż jest inaczej. To niezwykłe, Kąty. Nie da się tego wyrazić. Nawet Carl Jung się z tym zgadzał. Napisał, że wszystko, co zdarza się po śmierci, jest wspaniałe, lecz dysponując jedynie ludzkimi zmysłami, nie potrafimy tego ogarnąć ani opisać.
- Ale ja ciągle tak bardzo za nią tęsknię - krzyknęła dziewczyna.
- Wiem - powiedział Thomas. - Stąd bierze się nasz smutek i ból po stracie ukochanej osoby.
Wziął Kąty na ręce, zaniósł do łóżka i sam położył się obok.
- Czy to, co powiedziałem, trochę ci pomogło? A może myślisz, że zwariowałem? - spytał, wstrzymując dech.
- Na pewno jesteś normalny. Trudno powiedzieć, czy to, co przeżyłeś, było realne - rzekła ostrożnie. - Nie wątpię jednak, iż miało dla ciebie duże znaczenie. Wierzysz, że się zdarzyło naprawdę, a to ważne. - Delikatnie pogłaskała Thomasa po policzku. - Wiem, że niełatwo ci było podzielić się całą historią, i dziękuję. To co usłyszałam, daje do myślenia.
Thomas tylko się uśmiechnął. Chciał jeszcze wiele powiedzieć, lecz Kąty spoglądała nań spod rzęs i tak zachęcająco rozchylała wargi, że ujął w dłonie jej twarz i namiętnie pocałował. Odpowiedziała równie gwałtownie. Kochali się z pełnym oddaniem, dziko i gorąco. Zasnęli, nie uwalniając się z objęć.
- Czemu włożyłaś czapeczkę? - spytał Thomas następnego dnia przy śniadaniu.
- Bo mam okropne włosy.
- Żywię nadzieję, że nic im nie zrobiłem. - Uśmiechnął się szelmowsko, nalewając kawę do kubka.
- Ale też nie pomogłeś - mruknęła Kąty.
Spojrzała na swoje palce i westchnęła.
- Beznadziejnie wyglądam. Tylko popatrz na paznokcie. Potrzebuję fryzjera, manicuru i pedicuru.
- Może cię to zaskoczy, lecz mamy na wyspie wspaniałych fachowców w tej dziedzinie - oznajmił wesoło. - Tu też mieszkają kobiety, które potrzebują fryzjera.
Nie zwracając uwagi na to, co mówił, wzięła kubek w obie dłonie i wypiła łyk gorącego napoju.
- Ta kawa przywraca życie. Doskonale ją parzysz.
- Jestem też świetny w łóżku.
- Masz rację.
Thomas roześmiał się głośno. Był taki szczęśliwy. Wiedział, że Kąty odwzajemnia jego uczucie. Mogła o tym nie mówić z obawy przed miłością, która często przynosi cierpienie. On również brał pod uwagę, że może zostać zraniony, lecz bez wahania podejmował ryzyko.
Kąty podniosła się, by jeszcze raz napełnić kubek kawą.
Thomas ogarnął wzrokiem jej czerwony golf i czarne dżinsy, zamierzając podjąć temat, który od jakiegoś czasu go nurtował.
Kąty miała jednak inne plany. Chciała natychmiast udać się na pocztę, a potem zwiedzać wyspy. Thomas niechętnie pogodził się z myślą, że spędzi bez niej ten dzień.
Bardzo pragnął pomówić z tą dziewczyną o ich związku, lecz postanowił poczekać, aż ona sama podejmie temat. Niestety, nie podjęła. Z wysiłkiem powstrzymał się od przyparcia jej do muru. Spokojnie, Logan, powiedział sobie. Kobieta taka jak ona musi mieć czas, zanim otworzy się na uczucie. Trzeba uzbroić się w cierpliwość.
- O czym myślisz, u licha? - spytała Kąty, widząc, że Thomas siedzi w milczeniu.
- O tobie - odrzekł i pocałował ją mocno.
Dała mu ten wspaniały przywilej całowania w dowolnym momencie, gdy miał na to ochotę, więc korzystał z niego, ile dusza zapragnie.
- Thomas... Thomas... jesteśmy ubrani i gotowi do wyjścia - szepnęła - Nie czas na...
- Zawsze jest na to czas - odparł, całując ją do utraty tchu.
Kąty przylgnęła doń całym ciałem. Co za namiętność, pomyślał przez moment. Potem stracił zdolność racjonalnego myślenia. Porwał Kąty w ramiona i wrócił z nią do łóżka.
Spóźnili się na prom, więc musieli czekać na następny, lecz Kąty zdążyła załatwić swoje sprawy. W uroczym porcie Anacortes zużyła kilka rolek filmów. Na wielu zdjęciach uwieczniła Thomasa.
Po lunchu znowu wsiedli na prom i przepływali z wyspy na wyspę. Do domu wrócili dosyć późno. Gdy weszli do środka, Thomas zauważył:
- Wyglądasz na zmęczoną, a wieczór jest taki piękny. Co byś powiedziała na małą kolację w plenerze? Będą krakersy, ser i wino.
Kąty wyglądała na zadowoloną.
- W gorącej kąpieli - dodał. - Jedzenie, flirt i stymulująca rozmowa. Jak ci się to podoba?
- Brzmi to naprawdę zachęcająco. Weź ręczniki i kieliszki, ja przyniosę resztę. No idź - zawołała, gdy oponował. - Zasłużyłeś dziś na to, by cię trochę porozpieszczać.
Siedział zanurzony po szyję w wibrującej wodzie, gdy dołączyła doń Kąty. Oparł głowę o krawędź wanny i na wpół przymknął oczy. Kąty miała na sobie szlafrok. Oczarowany spoglądał spod rzęs, jak stawiała tacę i zdejmowała z siebie okrycie, by stanąć przed nim w oszałamiającym, czarnym jak noc bikini.
Kiedy usiadła naprzeciw niego, nalał wina i podał jej kieliszek.
- Dzięki, jest wspaniale - rzekła. - Słuchaj, twoje doświadczenia związane ze śmiercią kliniczną pewnie musiały cię bardzo niepokoić.
- Początkowo tak. Przede wszystkim ze względu na reakcję kilku przyjaciół, którym o nich powiedziałem. W najlepszym razie uznali je za zły sen, w najgorszym za psychiczną aberrację, wymagającą pomocy lekarskiej - rzekł z ironią w głosie.
Kąty dotknęła jego uda palcami stopy.
- Och, czy możesz ich obwiniać? Przeżyłeś straszny wypadek i opowiedziałeś dziwną historię, którą mogli uznać za brednie.
- To najgłębsze z moich przeżyć - rzekł Thomas. - Przez jakiś czas w ogóle nie byłem w stanie się pozbierać i z wielkim trudem wróciłem do normalnego życia. Gdy tu przyjechałem, wyglądałem jak kłębek nerwów. Zanim zdecydowałem zaufać własnemu doświadczeniu, sporo przeczytałem na ten temat. Potem usłyszałem o międzynarodowym stowarzyszeniu skupiającym osoby, które przeżyły kliniczną śmierć, i gdy dołączyłem do...
Thomas przerwał, czując napięcie w ciele mimo gorącej kąpieli. Tak osobiste wyznania kosztowały go wiele wysiłku. Zmusił się do odprężenia.
- Uświadomiłem sobie, że jestem jednym z wielu ludzi, w tym również dzieci, o podobnych przeżyciach.
- Małe dzieci? Naprawdę?
- Co w tym dziwnego? Dzieci też bywały wskrzeszane. Napisano o tym kilka książek.
Kąty skinęła głową i wypiła łyk wina. Thomas widział, że straciła zainteresowanie tematem. Uśmiechnął się, czując, że przesuwa palcami stopy coraz wyżej po jego udzie. Przez chwilę rozkoszował się narastającym uczuciem przyjemności. Zamierzał jednak powiedzieć coś jeszcze, zanim pogrąży się w ekstazie. Pochwycił Kąty za palce i przerwał pieszczotę.
- Nie chciałbym psuć nastroju, lecz jeszcze przez minutę pragnę mówić serio.
Kąty przestała się uśmiechać.
- Wiem, że bardzo kochałaś siostrę. Lecz bezustanny smutek i twoja niemożność życia własnym życiem będzie równie wielkim obciążeniem dla kogoś, kto ciebie kocha. Przestań kurczowo trzymać się Karin. Pozwól jej odejść w spokoju.
Kąty popatrzyła na niego pociemniałymi oczami. Ostrożnie odstawiła kieliszek na brzeg wanny.
- To okrutne, co mówisz. Oskarżasz mnie o trwanie w żalu, trzymanie się... Boże! Powiadasz, że mnie kochasz? - Zerwała się na równe nogi. - Zrób mi tę uprzejmość i przestań mnie kochać, dobrze?
- Nie mogę, nawet gdybym chciał. Nie byłem świadomie okrutny, dobrze o tym wiesz - rzekł, a widząc strapienie - dziewczyny, wyciągnął ku niej ręce. - Chodź do mnie, kochanie, utulę cię i spróbuję ci wszystko wyjaśnić.
- Nie chcę niczego słuchać! - krzyknęła i wyszła z wanny.
Thomas schwycił ją wpół i przyciągnął tak gwałtownie, że woda wystąpiła z brzegów. Kąty oparła ręce na jego piersiach, a on zamknął ją w uścisku. Podejrzewał, że krople wody na jej twarzy mieszają się ze łzami. Posadził sobie Kąty na kolanach i pocałował namiętnie.
- Wiem, że cierpisz z powodu śmierci Karin. Żal to naturalne uczucie, ale w pewnych granicach, kochanie. Jeśli sieje przekroczy, to zaczyna być szkodliwe zarówno dla ciebie, jak i dla pamięci twojej siostry.
Kąty zakryła twarz.
- Nie wiem, co odpowiedzieć. Nie mam pojęcia, czego ode mnie chcesz - krzyknęła.
- Pragnę, byś przejrzała na oczy. Karin odeszła, lecz ty żyjesz i jesteś sobą, a nie jej częścią. Jesteś żywa w każdym calu, silna, inteligentna. Nie oszukuj się, wykorzystuj każdą chwilę.
Kąty westchnęła.
- Przemawiasz jak wyrocznia - mruknęła, a Thomas przytulił usta do jej mokrych włosów.
- Staję na głowie, żeby cię przekonać. Myślę, że potrzebujesz rozmowy.
- O czym?
- O tobie i Karin - rzekł stanowczo. - Opowiedz mi wszystko o was obu od dnia narodzin.
Rozdział 9
Wiatry na wyspie Orcas mają zapach jabłek, uznała Kary, zastanawiając się nad kapryśną pogodą. Na twarz spadły pierwsze krople deszczu, miły chłód musnął odkryte ramiona.
Gdy zaczęła się ulewa, wbiegła do altanki.
Siedząc na ławce z aparatem w dłoni, czuła się cząstką natury. Przynajmniej nie zamykam się jak ślimak w skorupce, pomyślała.
Gdy Thomas spytał, czy czuje się jakoś inaczej po rozmowie, którą przeprowadzili, odpowiedziała szczerze, iż nie wie. Jakiś fragment jej osobowości pragnął wierzyć w realność doświadczeń tego mężczyzny, lecz Kąty zdawała sobie sprawę, że wiąże się to bardziej z okolicznościami śmierci Karin niż z jej własnym przekonaniem.
Teraz jednak czuła, iż żal spowodowany utratą siostry jakoś zelżał. Cokolwiek stało się tego przyczyną, była wdzięczna losowi za taką odmianę.
Przestało padać. Przymknęła oczy, rozkoszując się samotnością. Tego właśnie potrzebowała. W ostatnich dniach jej bliskość z Thomasem nabrała szczególnej intensywności. Jak zwykle Kąty nie była pewna, co o tym myśleć. Czasem roznosiła ją radość, czasem odzywały się alarmujące dzwonki, gdy ten człowiek znajdował się w pobliżu. Na myśl o Thomasie uśmiechnęła się bezwiednie. Był przekonany, że ją kocha, twierdził, że nie ma wyboru.
Ciągle czuła się niezręcznie, gdy Thomas zaczynał mówić o miłości. Śmiała się, nazywając go nieuleczalnym romantykiem. W rzeczywistości jednak czuła niewysłowioną słodycz, słuchając takich wyznań. Właśnie nadchodził i na ten widok Kąty topniała jak wosk.
- Nie przeszkadzam? - zapytał.
- Nie, skądże - rzekła, zachwycona delikatnością, jaką okazywał.
Zrozumiałby pewnie, gdyby wyznała, że potrzebuje samotności.
- Skończyłeś papierkową robotę? - zainteresowała się, gdy usiadł obok na ławce.
- Prawie - odrzekł, otaczając ją ramieniem. - A co u ciebie?
- Zrobiłam więcej zdjęć. Mimo deszczu jest bardzo dobre światło. Chcę zamieścić te fotografie w mojej książce poświęconej wyspie, jeśli ją kiedykolwiek napiszę.
- To coś nowego. Jaką książkę chcesz napisać?
- Chcę napisać jeden z tych kolorowych albumów, których masz całe mnóstwo. Pokazują Amerykę z jej najlepszej strony. Pięknych ludzi również - dorzuciła. - Uśmiechnij się - powiedziała, kierując obiektyw na Thomasa.
- Marnujesz film - zauważył.
- Wcale nie.
Podniosła się i zaczęła krążyć wokół Thomasa, błyskając fleszem, choć bronił się ze śmiechem przed ciągle nowymi ujęciami. Wreszcie chwycił ją wpół i posadził sobie na kolanach.
- Bądź grzeczna - nakazał, pozbawiając Kąty oddechu pocałunkiem.
W tym momencie zza chmur wyjrzało słońce.
- Jesteś gotowa do nowych odkryć? - zapytał. - Chciałbym cię zabrać na wędrówkę po moich lasach. Spodobają ci się drzewa i zwierzęta.
- Mam nadzieję, że to nieduże zwierzęta.
Roześmiał się i dla żartu rozwichrzył Kąty włosy. Dni i noce spędzane z tą dziewczyną wydawały się cudownym snem. Thomas nigdy nie pragnął aż tak bardzo żadnej kobiety. Wierzył, że ona czuje to samo.
Chciał, by została z nim na zawsze, lecz czy i ona o tym marzyła? Tego nie wiedział i bardzo się dręczył niepewnością.
Może wszystko będzie dobrze, pocieszył się, gdy Kąty ufnie ujęła go za rękę. Co prawda, nigdy nie wspominała o miłości, nawet w najbardziej intymnych momentach, a on nie wywierał żadnej presji. Widział, że Kąty rozkwita, ufał, iż po pewnym czasie sama przyzna, że jest zakochana. Wtedy wypowie słowa, na które tak czekał.
Pod koniec wyczerpującego dnia Kąty marzyła o wypoczynku i lekkiej kolacji złożonej z surówki i chrupiących bagietek. Wieczorem znowu rozkoszowali się z Thomasem gorącą kąpielą, traktując ją jak preludium do miłosnej nocy. Kąty nigdy nie przypuszczała, że namiętność może tak bardzo łączyć ludzi. To było wspaniałe i działało jak narkotyk.
Tym razem bawili się miłością jak dzieci, co dla Kąty, traktującej zbliżenie z mężczyzną bardzo poważnie, okazało się nowym doznaniem. Któż mógł przypuszczać, że będzie przeżywać ekstazę, śmiejąc się i żartując?
Do tej pory mrowiła ją skóra od pieszczot Thomasa. Opuszkami palców dotknęła warg, by stwierdzić, że nabrzmiały od pocałunków. Ciągle czuła ich smak i zapach. To wspaniałe odczucia, czysto fizyczne, zapewniła się w myślach. Uważała, że w tym zakresie nie można zostać zranionym ani zasmuconym, więc była bezpieczna. Delikatnie położyła dłoń na piersi Thomasa i zasnęła.
Koszmar nadszedł o świcie. Tym razem Kąty nie płakała, w ogóle nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Trans, w jakim się znalazła, pochwycił ją w taką pułapkę, że nie była w stanie nawet się poruszyć.
Musiała się obudzić, natychmiast, zanim będzie za późno! Walczyła na śmierć i życie ze swymi wizjami, próbując się z nich wydostać. Nic nie mogła uczynić, by powstrzymać to, co miało nastąpić. Poderwała się na łóżku, wydając z siebie przejmujący jęk. Cała się trzęsła, z trudem powstrzymując dźwięki rozdzierające gardło.
W obawie, by nie obudzić Thomasa, zerwała się i pobiegła na górę do swojej sypialni. Zapaliła światło i upadła na łóżko. Ciągle jeszcze drżała z przerażenia. To był ten sam straszny sen. Samolot walił się na ziemię i na nic zdawały się jej próby, by dobiec doń, nim stanie w płomieniach. Tyle tylko, że tym razem w kabinie pilota siedział Thomas.
- Kąty? - Thomas delikatnie dotknął ramienia dziewczyny. - Dobrze się czujesz?
- Thomas! - jęknęła, budząc się.
Omal nie krzyknęła z bólu, gdy się poruszyła. Spała w tak niewygodnej pozycji, że z trudem przewróciła się na plecy.
- Wszystko w porządku - powiedziała.
- Znowu śnił ci się jakiś koszmar? - Thomas usiadł na łóżku i pogłaskał ją po głowie.
- Tak - przyznała z westchnieniem. Dotknięcia męskiej ręki sprawiały ulgę.
- Ten sam? - spytał Thomas.
Kąty zawahała się na moment, lecz po chwili odrzekła:
- Okropny jak zawsze. Ale ty wyglądasz świetnie - rzekła z uśmiechem.
Gdy również się uśmiechnął, zapraszającym gestem odchyliła kołdrę, a on natychmiast skorzystał z oferty. Czego ja właściwie chcę, zadała sobie pytanie, przymykając oczy w gorącym uścisku męskich ramion.
- Pośpijmy - szepnął Thomas. - Dopiero pół do szóstej.
- Nie powinienem był ci przeszkadzać, lecz zaniepokoiłem się, gdy spostrzegłem, że zniknęłaś.
Kąty postanowiła nie mówić Thomasowi prawdy o swoim śnie. Najpierw bardzo chciała mu się zwierzyć, potem jednak uznała, że nie powinna, bo to może sprowadzić nieszczęście. A co jeśli ów koszmar to zły omen? Może jej obawy uzewnętrzniły się w ten sposób? Cokolwiek to było, ryzyko wydawało się zbyt duże. Nie była w stanie wyznać Thomasowi, że tym razem nie Karin, lecz on płonął w samolocie, a ona nie potrafiła mu pomóc.
Potężny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, a serce zaczęło bić w innym rytmie, gdy Kąty uświadomiła sobie, że jednak może coś zrobić, a mianowicie położyć kres ich bliskości. Nie miała wyboru. Myśl, że miałaby stracić również Thomasa, wydawała się nie do zniesienia. To by ją ostatecznie zniszczyło.
A poza tym, co bym mu mogła ofiarować, zadała sobie pytanie. On potrzebuje silnej kobiety, a nie takiego przerażonego stworzenia, które nie umie nawet dzielić z nim radości podniebnych lotów. Zrobi mu tylko przysługę, odchodząc.
Przymknęła oczy, by powstrzymać łzy. Czemu miłość tak boli, pomyślała i w tym momencie dotarł do niej sens tego, co przyszło jej na myśl. Pokochała Thomasa Logana. Zbyt mocno i zbyt szybko. Jakże więc od niego odejdzie?
Przez dwa kolejne dni Kąty bardzo się męczyła. Nie chcąc ranić Thomasa bardziej, niż to było konieczne, przez cały czas okazywała mu przywiązanie, lecz on zauważył pewien rodzaj rezerwy, jaka wkradła się w ich stosunki. Kate nie zwiodła go swoim śmiechem ani oddaniem w miłości. Czuł, że nie jest równie otwarta jak dawniej, że coś przed nim ukrywa. Próbował pohamować narastający niepokój, lecz natura ciągle brała w nim górę. Przyzwyczajony do natychmiastowego rozwiązywania problemów, z trudem brał się w ryzy. Starał się zrozumieć, co zaszło, wysondować sytuację.
- Trochę przerażające, co się z nami dzieje - powiedział któregoś dnia. - Tyle gwałtownych uczuć. Pewnie czasem masz ochotę uciec, by zadać sobie pytanie: „Czy naprawdę wiem, co robię", nawet jeśli masz stuprocentową pewność, iż to, co czynisz, jest słuszne.
Kąty roześmiała się tylko i rzekła:
- Mam pięćdziesięcioprocentowa pewność.
Uśmiech zamarł Thomasowi na ustach.
- To nie jest zabawne, lecz niepokojące - zauważył. - Ja dokładnie wiem, co do ciebie czuję. A co sprawia, że ty nie masz pewności uczuć? Wiem przecież, że nie jestem ci obojętny. Co się stało?
- Oczywiście, jesteś dla mnie ważny. Wspaniały z ciebie człowiek. Ale teraz... trudno mi jakoś się w tym wszystkim rozeznać. Tak wiele rzeczy muszę przemyśleć.
- Na przykład co? - dociekał.
- Och, wiesz co. Nie chcę już o tym mówić, dobrze? - Kąty przerażona drżeniem własnych nóg mocno oparła się o stół w jadalni.
Thomas nie wytrzymał dłużej.
- Nie! Kąty, do licha, powiedz, co się stało? W jednej minucie jesteśmy szczęśliwi, bliscy sobie jak nigdy, w następnej zamieniasz się w bryłę lodu. Próbowałem sobie z tym radzić, ale to boli. Skąd ów nagły dystans? Po tym jak otworzyłem przed tobą duszę? Czy wiesz, jak bardzo ci zaufałem? Z całego serca pragnąłem ci pomóc. Przynajmniej powiedz, czemu mnie odpychasz!
- Thomas, wybacz, nie chciałam cię zranić...
- Więc przestań się tak zachowywać. Nie uciekaj!
- Nie uciekam. Ja...
W sercu Kąty walczyły rozpacz i gniew. W końcu gniew zwyciężył.
- Mówiłam ci, jak się czuję w miłości, wiele razy powtarzałam - rzuciła. - Jednak nie słuchałeś. Nigdy nie słuchasz niczego, czego nie chcesz słyszeć!
Trzęsąc się jak liść na wietrze, Kąty spojrzała Thomasowi w oczy.
- Za bardzo jesteś przyzwyczajony do szefowania.
Chcesz, by wszystko przebiegało po twojej myśli, a nie zawsze się to udaje. Nie tylko twoje opinie i uczucia są ważne.
Moje również!
Thomas cofnął się gwałtownie.
- Czy choć przez chwilę dałem odczuć, że nie są? - spytał z goryczą, a gdy nie odpowiedziała, dorzucił: - Jednak chyba masz rację, nie dość uważnie słucham.
- Może już czas, byś zaczął.
- Możliwe. Powinienem też w mniejszym stopniu kierować się uczuciami, a w większym rozsądkiem - rzekł i opuścił dom.
Kąty chwyciła się stołu, by za nim nie pobiec. Dopiero wówczas, gdy usłyszała że Thomas odjechał, uniosła ręce do mokrej od łez twarzy.
- Och, kochanie, tak mi przykro - szepnęła.
Wszystko co chciała mu powiedzieć, dusiło ją teraz w gardle. Instynktownie sięgnęła po słuchawkę, by zadzwonić do Patsy. Zawsze się sobie zwierzały.
- Muszę z tobą pomówić. To bardzo osobista sprawa - wyznała przyjaciółce. - Możesz mnie wysłuchać?
- Oczywiście.
Zielone oczy Patsy błyszczały ciekawością, gdy oczekiwała Kąty na ganku swego domu.
- Jak za dawnych czasów - powiedziała, ściskając przyjaciółkę na powitanie. - Wejdź do środka, kochanie, usiądź, zaraz przygotuję herbatę.
Kąty, wzruszona taką serdecznością, poczuła się odrobinę lepiej. Usadowiła się w kuchni i najpierw wypiła kilka łyków aromatycznego napoju.
- Kocham Thomasa - rzekła.
- Och! - zawołała Patsy.
- Wstrzymaj się z gratulacjami - westchnęła Kąty.
- Co się stało?
- To, że nie pragnęłam się zakochać, potem jednak, gdy się już stało, byłam przez pewien czas szczęśliwa... - Kąty westchnęła. - Ale wróciły nocne koszmary. Tym razem Thomas ginął w płomieniach, a ja nie mogłam tego znieść. Po prostu nie byłam w stanie.
Patsy milczała.
- Postanowiłam więc zakończyć to, czemu nierozważnie pozwoliłam zaistnieć. Na razie udawałam, że wszystko jest w porządku, lecz zastanawiałam się, jak zerwać z Thomasem w sposób, który by go nie zranił.
- Odkrył twoje zamysły?
- Tak. Zaczął protestować, pokłóciliśmy się i w gniewie opuścił dom. Koniec historii. - Kąty rozpłakała się na dobre.
- Nonsens, wcale nie koniec. Opowiedz mu wszystko tak jak mnie. Z pewnością cię zrozumie.
- Nie mogę! W żadnym razie! - krzyknęła Kąty. - Jak miałabym powiedzieć, że widziałam jego śmierć w wypadku samolotowym?
- Czegoś tu nie rozumiem - zauważyła Patsy. - Dlaczego z nim o tym nie porozmawiałaś? Och! Obawiasz się, by rzeczywiście coś mu się nie stało! Nie przypuszczałam, że jesteś aż tak przesądna.
- Zwykle nie jestem, lecz w tym przypadku tak. Sama twierdziłaś, że sny to rodzaj przekazu. A co będzie, jeśli to prawda? Zły omen? Słyszałaś przecież o samospełniających się przepowiedniach! Weź pod uwagę, że jestem rekordzistką w traceniu bliskich. Nie mogę sprowadzić nieszczęścia na Thomasa tylko dlatego, że jestem obok.
- Chyba w to nie wierzysz!
- Ależ to możliwe. Myślę nawet, że... jestem przeklęta.
- Więc dlaczego siedzisz tu ze mną? Może mnie nie kochasz?
- Wiesz, że cię kocham. - Kary skryła twarz w dłoniach. - Możliwe, że jestem głupia, nie wiem. Ale co będzie, jeśli się nie mylę? Kto odróżni nonsens od rzeczywistości? Czy mogę świadomie podjąć ryzyko? Wiesz przecież, że nie. Patsy, skąd mam wziąć na to siły?
Kąty wróciła od przyjaciółki około dziewiątej wieczorem. Thomasa nie było w domu. Poszła jeszcze na spacer, nasłuchując po drodze odgłosów silnika samochodu.
Zatopiona w myślach wędrowała przez pole i las, aż stanęła u wrót ogrodu. Minęła już dziesiąta, lecz ciągle jeszcze się nie ściemniło. Kąty patrzyła na kwiaty w świetle zmierzchu i z bólem serca podziwiała ich piękno.
Po kilku godzinach znalazła się w łóżku, ale nie mogła zasnąć, bez przerwy myśląc o Thomasie.
- Jak ja go opuszczę? - szepnęła, ściskając poduszkę.
Chciała płakać i nie mogła. Świtało już, gdy wreszcie zmorzył ją sen.
Ledwie usnęła, ktoś gwałtownie zapukał do drzwi sypialni. Otworzyła oczy i usiadła na łóżku niezupełnie przytomna.
- Kąty? Zbudziłaś się? - zawołał Thomas.
- Już idę! - Przeraziła się, słysząc niepokój w głosie Thomasa.
Zeskoczyła z posłania i skrzywiła się, widząc w lustrze odbicie własnej twarzy z zaczerwienionymi od płaczu oczami. Drżącymi dłońmi przygładziła włosy i otworzyła drzwi.
- Co się stało? - spytała.
- Wiadomość dla ciebie od doktora Vance'a zarejestrowana na automatycznej sekretarce.
- Stewart tu dzwonił? Po co?
- To dotyczy Neli. Jej serca, kochanie. Wybacz, że musiałem cię zbudzić, przekazując taką wiadomość - rzekł Thomas, patrząc z bólem na pobladłą dziewczynę.
- Och! Tylko nie Neli! Jeszcze i ona - szepnęła Kąty.
Thomas dopiero po chwili zorientował się, jaki sens miały te słowa. Pochwycił Kąty w ramiona.
- Nie, najdroższa, ona nie zmarła! Boże, wybacz mi, skarbie. Miała atak serca. Jest na oddziale intensywnej terapii.
Doktor Vance powiedział, że ma dobrą opiekę. Możesz zadzwonić do niego do domu. Zaraz przyniosę aparat, byś wysłuchała wiadomości.
Posadził Kąty w bujanym fotelu, a sam zbiegł na dół. Czuła, że serce bije jej w nowym, bolesnym rytmie. Nie była w stanie normalnie oddychać ani usiedzieć na miejscu. Zerwała się z fotela, podbiegła do szafy i zaczęła wyjmować z niej swoje rzeczy i wrzucać je do walizki. Postanowiła natychmiast wracać do Kalifornii.
Po zapoznaniu się z wiadomością od doktora Vance'a uspokoiła się trochę. Thomas wykręcił numer lekarza, bo Kąty zaczęły drżeć ręce.
- Dzięki - wymamrotała, biorąc słuchawkę. - Halo! Stewart! Co się stało? Czy Neli wyjdzie z tego?
Odprężyła się, słuchając wyjaśnień. Okazało się, iż Neli rzeczywiście miała zawał serca, tyle że niezbyt rozległy, więc należało się spodziewać, że dojdzie do siebie.
- Tak się cieszę - rzekł Thomas, usłyszawszy wiadomość.
Przysiadł na krawędzi łóżka Kąty i popatrzył na nią.
- Ja również - powiedziała. - Neli ciągle jest pod obserwacją, lecz lekarze są dobrej myśli. Mimo to muszę do niej jechać. Neli nie ma rodziny. Leży sama w tym szpitalu. Nie ma przy niej nikogo właśnie teraz, gdy tego potrzebuje.
- Wydawało mi się, że opiekuje się nią Stewart, który jest dla was chyba kimś więcej niż tylko lekarzem - zauważył Thomas.
- Tak, jesteśmy zaprzyjaźnieni - potwierdziła Kąty z roztargnieniem. - Muszę się spakować, ubrać i wyjechać. Która godzina? O której odpływa prom?
- Jest za dwadzieścia pięć dziewiąta.
Kąty krzątała się w krótkiej, białej nocnej koszulce, schylając się co chwila przy pakowaniu rzeczy, co stanowiło dla Thomasa zapierający dech w piersiach widok.
- Rozumiem, że chcesz zobaczyć Neli najszybciej jak to możliwe, proponuję więc...
- Pojadę samochodem - przerwała dziewczyna, odgadując, do czego zmierzał. - Wiem, że w tych okolicznościach wydaje się to głupie, lecz nie mam zamiaru narażać się na niedogodności lotu samolotem.
- Niczego, co mówisz, nie uważam za głupie - powiedział cicho. - To długa droga. Samochodem potrwa kilka dni, samolotem parę godzin.
- Dam sobie radę. Neli nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Wie, że przyjadę tak szybko, jak będę mogła. Dziękuję za pomoc, skorzystam z samochodu.
Thomas westchnął i przegarnął ręką włosy. Z trudem hamował wybuch zniecierpliwienia. Brak autokontroli zaczynał go niepokoić. Przez całe lata uchodził za wyjątkowo opanowanego człowieka, lecz nigdy dotąd nie przychodziło mu zwalczać tak silnych emocji.
Zupełnie stracił głowę dla Kąty. Nie mógł pozwolić, by zniknęła z jego życia. Nie potrafił wyobrazić sobie dalszej egzystencji bez tej kobiety.
Co teraz zrobię, pomyślał. Przecież nie zamknę jej na strychu. Muszę uszanować jej życzenia, pamiętać, że jej zdanie i uczucia są równie ważne jak moje, niezależnie od tego, co o nich myślę. Wyraźnie dała mi to do zrozumienia.
Kąty z pośpiechem kończyła pakowanie swoich rzeczy. Thomas zacisnął ręce w pięści, hamując się, by nie pochwycić jej w ramiona i nie zanieść do łóżka. Muszę pogodzić się z jej decyzją, czy mi się to podoba, czy nie, zdecydował z rozpaczą.
Jeszcze raz spróbował przejąć kontrolę nad sytuacją.
- Zaparzę kawę i zrobię kilka kanapek. Nie możesz jechać bez śniadania - powiedział.
Kąty podziękowała mu uśmiechem.
Wyszedł z pokoju, zabierając aparat z automatyczną sekretarką. Były na niej nagrane również inne wiadomości, lecz po wysłuchaniu tej od doktora Vance'a jakoś się nimi nie zainteresował. Stewart, przypomniał sobie imię lekarza. Teraz czuł się zazdrosny nawet o człowieka, którego nigdy nie widział.
Przygotowując śniadanie, włączył jednak sekretarkę. W chwilę potem wbiegł na górę.
- Kąty! Kąty! - zawołał, nim otworzyła drzwi.
- Co się stało? - spytała przerażona.
- Nie chodzi o Neli - powiedział prędko. - Wysłuchałem następnej wiadomości. Prom ma awarię. Kochanie, teraz można się stąd wydostać tylko samolotem.
Rozdział 10
Kąty roześmiała się z niedowierzaniem.
- Żartujesz, prawda?
- Nie żartuję, mówię poważnie. Dzwoniłem do portu i osobiście sprawdzałem. Powiedziano, że pierwszy prom wypłynie być może w południe, nie ma jednak żadnej pewności.
- Nie wierzę! Za dużo... zbiegów okoliczności. - Kąty aż pobladła ze zdenerwowania. Cofnęła się do sypialni, by spojrzeć na zegar.
- Dochodzi dziewiąta. Mam tu siedzieć do dwunastej i czekać na prom?
- Bardzo mi przykro, ale nie masz wyboru - odrzekł Thomas.
- Nie musi ci być przykro, to nie twoja wina. Postanowiłam pojechać na przystań i sama się przekonać, jak wygląda sytuacja.
- Odwiozę cię.
- Dziękuję. Zaraz się ubiorę i już schodzę.
Skinął głową, opuszczając pokój. Jeszcze nie tak dawno nie musiałem wychodzić, gdy się ubierała, pomyślał z goryczą.
Zastanawiał się, czy Kąty ciągle się na niego gniewa po wczorajszej sprzeczce. Miał nadzieję, że nie, lecz trudno mu było znieść dystans, który między nimi powstał. Obawiał się, że słowami nie zdoła zasypać przepaści. Nawet nie próbował, nie znajdując właściwych wyrażeń.
Parę minut później Kąty, ubrana w dżinsy i różową bluzkę, zbiegła na dół. W milczeniu wsiedli do samochodu. Thomas co jakiś czas spoglądał na nią i coraz bardziej się niepokoił. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Wygląda na to, że wiele osób czeka na prom - zauważył, gdy dotarli do przystani.
- Rzeczywiście - przyznała.
Lecz oni mogą stąd odlecieć, dodała w duchu.
- Wracajmy - zdecydowała, czując narastający ból głowy.
Thomas bez słowa zawrócił auto. W domu Kąty poszła na górę, by połknąć dwie aspiryny i skończyć pakowanie, co nie zabrało jej zbyt wiele czasu. Potem usiadła w fotelu i zmusiła się do czekania. Zbierało się jej na płacz, lecz oczy miała suche. Czuła się zupełnie bezradna.
Nie mogła usiedzieć na miejscu. Wstała, zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem, a nawet przeklinać. Nic nie pomagało. Czasem słyszała, jak Thomas krząta się na dole. Potem dobiegło ją trzaśniecie kuchennych drzwi. Wyszedł do ogrodu, by wyrzucić resztki warzyw na stertę kompostu. Rozpłakała się, patrząc nań przez okno. Bardzo chciała go zawołać i utulić własny niepokój w jego ramionach.
Może nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo czuję się winna, pomyślała. Nie zasługuję na ulgę. Zabrakło mnie przy siostrze, gdy ginęła. Teraz potrzebuje mnie Neli i gdzie jestem? Siedzę na wyspie, bo obawiam się lotu samolotem!
Oskarżanie samej siebie na nic się nie zda. Neli wydobrzeje, jak zapewniał Stewart. A jeśli nie był do końca szczery i próbował mnie oszczędzać, zaniepokoiła się Kąty.
- Skoro upierasz się, by jechać autem zamiast lecieć...
- usłyszała głos Thomasa.
- Mam samochód - przerwała. - I nie mogę jechać przez ten piekielny prom.
- Dam ci numer mojego pagera - zaproponował Thomas. - W każdej chwili będziesz mogła się ze mną skontaktować.
Kary skinęła głową i nie radząc sobie dłużej sama z sobą, mimo protestów Maddie, wyszorowała i tak lśniącą od czystości łazienkę.
W południe Thomas przygotował lunch. Kąty zmusiła się, by cokolwiek zjeść, a on zadał sobie wiele trudu, by zachować milczenie i nie wyrzucić z siebie wszystkiego, co leżało mu na sercu.
Po kilku kęsach omletu Kate odłożyła widelec.
- To jest bardzo smaczne - powiedziała. - Żałuję, że nie mogę... Dzwoniłam jeszcze raz do lekarza. Powtórzył to samo co rano. Nie denerwuję się, tylko nie wiem, czy czegoś nie zataił.
- Czemu miałby to robić?
- No cóż, wie, jak się wszystkim przejmuję... Och! Nie jestem w stanie logicznie myśleć, czuję się taka bezradna. Jakby wszystko wymknęło się spod kontroli, a ja nic nie mogę poradzić. Nienawidzę tego.
- Przykre uczucie - zgodził się spokojnie.
- Na to też masz jakąś radę?
- Prawdę mówiąc, tak. Nie możemy mieć wpływu na to, co się dzieje z rzeczywistością wokół nas, lecz mamy wpływ na swoje reakcje.
- Niestety, to, co udaje się tobie, nie zawsze wychodzi innym.
- Ja też nie zawsze sobie radzę - przyznał. - Kąty, przykro mi z powodu tego, co zaszło wczoraj...
- Och, Thomas, nie musisz mnie przepraszać.
- A jednak... Teraz wiem, czym jest miłość, a czym nie jest. Kochać to nie znaczy żądać i posiadać, a już na pewno nie znaczy stawiać warunki. Nic mi nie jesteś winna, Kąty.
Darowuję ci swoją miłość. Jeśli czegoś oczekuję, to mój problem. Czy przyjmiesz ten dar, czy nie, ja go ci nie odmówię.
Kąty nie wiedziała, jak zareagować.
- Akceptuję przeprosiny - rzekła w końcu.
Zgniotła w ręku serwetkę i wstała od stołu. Cokolwiek by dorzuciła, to jedynie pogorszy sprawę.
- Wybacz, lecz jeszcze raz skontaktuję się ze szpitalem.
- A ja sprawdzę sytuację w porcie.
- Dzięki - odparła, starając się trzymać uczucia na wodzy.
Z kubkiem gorącej kawy w ręku wróciła do pokoju.
Oddział intensywnej terapii nie udzielał informacji o pacjentach. Zrezygnowana Kąty usiadła w fotelu, lecz zaraz zerwała się i chwyciła za słuchawkę. Zupełnie zapomniała zadzwonić do Patsy.
Przyjaciółka wyraziła współczucie i pełne zrozumienie sytuacji. Po tej rozmowie Kąty poczuła się jeszcze gorzej. Znowu opadła na fotel i siedziała zatopiona w ponurych myślach.
- Kąty... - odezwał się Thomas, który właśnie wszedł do pokoju i nagle zamilkł poruszony wyrazem rozpaczy malującym się na jej twarzy. - Nie jest dobrze - zakończył.
Z ostatnich wieści nadchodzących z portu wynikało, że uszkodzenie promu okazało się poważne i naprawa może przeciągnąć się do kilku dni.
- Och! - zawołała Kąty. - Czy muszę tkwić wciąż na tej wyspie? - Zerwała się z fotela i chwyciła go za ramię. - Muszę się dostać do Neli! Ona mnie potrzebuje. Ma tylko mnie. Proszę, pomóż!
- Jest tylko jeden sposób, przecież wiesz.
- W oczach Kąty zabłysły łzy i spłynęły po policzkach.
- Już wiem. Zostawię tu swój samochód, wynajmę jakiś inny na stałym lądzie, w Anacortes. Czy pomożesz mi znaleźć łódź?
Thomas ujął jej ręce i przytulił do piersi.
- Łódź? Może się uda, ale samochód? Prom miał uszkodzenie kilka godzin temu. Wątpię, czy gdziekolwiek został jeszcze jakiś samochód do wynajęcia. Wiem, że bardzo chcesz dotrzeć do Neli, lecz wydostać się stąd można tylko samolotem. Słuchaj, jeśli ufasz mi przynajmniej na tyle, by lecieć ze mną do Seattle, to tam wynajmiesz samochód.
- Ufam ci, ufam! - krzyknęła.
Thomas uśmiechnął się lekko, a Kary przygryzła wargi w niezdecydowaniu. Widać było, z jak wielkim wysiłkiem próbuje podjąć decyzję.
- Zgoda. Polecę z tobą do Seatde. W każdym razie spróbuję.
- Dobrze. Pomogę ci. Uda się, zobaczysz. Mój samolot jest akurat w hangarze. Będziemy na miejscu w ciągu paru godzin.
- Polecisz ze mną?
- Oczywiście. To ma większy sens niż samotna jazda na taką odległość - rzekł obojętnym tonem.
Kąty przytuliła się do Thomasa.
- Czemu ty zawsze tak logicznie myślisz? O Boże! Strasznie się boję. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. Obawiam się, że temu nie podołam. Obejmij mnie mocno!
- Razem zaryzykujemy. Przez całą drogę będę obok ciebie - obiecał, patrząc jej w oczy.
- Nie masz pojęcia, jakie to dla mnie ważne. Bardzo chcę być z Neli, lecz nie zdobyłabym się chyba na coś podobnego z kimkolwiek innym niż ty. Tylko dzięki tobie decyduję się - na ten lot. Wszystko, co mi opowiedziałeś o swoich przeżyciach... - Kąty potrząsnęła głową. - Pewnie wpłynęło to na mnie znacznie bardziej, niż sobie uświadamiam. Thomas rozpromienił się, słysząc te słowa.
- Powiedziałeś, że twój styl życia odmieniło doświadczenie śmierci klinicznej, ja potrzebowałam do tego tylko ciebie. Naprawdę dodałeś mi odwagi.
- Nie doceniasz się. Z tego, co słyszę, jesteś najodważniejszą kobietą, jaką spotkałem. Pozwól, że wykonam kilka telefonów, by ustalić plan lotu i zlecić tankowanie paliwa. Za godzinę ruszamy.
Nim dotarli na lotnisko, obawy Kąty urosły do przerażających rozmiarów. Ciągle jednak była gotowa zaryzykować lot. Z całych sił starała się nie popaść w panikę, mimo iż czuła, że żołądek zwija się jej w kłębek. Gdy przed startem zapinała pasy, była blada i walczyła z mdłościami. Kiedy samolot kołował na płycie lotniska, zacisnęła dłonie w pięści i nie rozprostowała palców, póki nie znaleźli się w powietrzu.
Czuła się okropnie. Thomas położył jej na kolanach papierową torebkę, lecz. ona desperacko broniła się przed jej użyciem. Gdy maszyna wykonała zwrot w prawo, uderzenie wiatru w kabinę sprawiło, iż Kąty pomyślała, że naga i bezbronna siedzi na zewnątrz samolotu. Ze strachu oblała się zimnym potem. Miała mokre ręce i trudności z oddychaniem. W przerażeniu ściskała oparcie fotela.
- Nie, proszę, nie mogę, naprawdę, nie mogę! - krzyknęła.
Thomas rzucił okiem na pasażerkę, by przekonać się, że jest woskowo blada i śmiertelnie przestraszona. Wyglądała tak, jakby zaczynała się dusić.
- Oddychaj głęboko - powiedział. - Kąty, słuchaj, co mówię. Patrz na światła tablicy kontrolnej. Skoncentruj się na nich. Oddychaj równo i powoli. No, oddychaj! Już lepiej, prawda?
Thomas zacisnął palce na jej drobnych piąstkach.
- Równo i powoli - powtórzył. - Tak jak ci mówiłem w czasie jazdy na lotnisko. Głęboko, głęboko... Oddychaj.
Teraz wstrzymaj oddech... Raz... dwa... trzy... Wypuść powietrze. Spróbuj jeszcze raz. Wciągnij powietrze... Zatrzymaj. Raz... dwa... trzy... Wypuść.
Nie można było zignorować poleceń wydawanych tak stanowczym tonem. Kąty na wpół świadomie zaczęła wykonywać instrukcje pilota. Przez cały czas czuła uścisk jego ciepłej ręki na swej dłoni.
Stopniowo uspokoiła się wreszcie. Wrażenie mdłości przytaiło się gdzieś w klatce piersiowej. Skupiła się wyłącznie na regularnym oddychaniu.
- Mów do mnie - poprosiła, gdy zdołała wydobyć z siebie głos. - Opowiedz o swoim dzieciństwie.
Thomas uścisnął jej lodowato zimne palce.
- Byłem zwykłym chłopakiem - zaczął. - Lubiłem łowić ryby, nie znosiłem dziewczyn i mycia - mówił łagodnie, czując, jak nadzieja wypełnia mu serce.
Poza początkowymi sensacjami, Kąty znacznie lepiej znosiła lot, niż się tego spodziewał. Spokojnie ciągnął opowieść o swoich przeżyciach z czasów dzieciństwa.
Kary słuchała w skupieniu, lecz jej ciało pozostawało w takim napięciu, iż nie było mowy o najlżejszym ruchu, który przyniósłby odprężenie. W ustach czuła gorzki smak strachu. Dziękowała Bogu, że jakoś nad sobą panuje. Kojący głos Thomasa sprawił, iż przymknęła oczy i spróbowała rozluźnić mięśnie.
W godzinę później znaleźli się w zasięgu burzy. Kąty znowu zaczęła szybko oddychać. Wbiła paznokcie w fotel, gdy samolot pokonywał dziury powietrzne.
- To tylko front niżowy, parę ciemnych chmur, trochę wiatru i deszczu - uspokajał ją Thomas. - Nie ma się czego bać, dziecino.
Kiedy wlecieli w szczególnie czarny obłok, Kąty zacisnęła zęby, by się nie rozpłakać. Nachmurzyła się, patrząc na spokojną twarz Thomasa, według którego maszyna znakomicie radziła sobie z turbulencjami. Kąty uważała zaś, że w każdej chwili mogą zwalić się na ziemię.
Ku własnemu zdumieniu nie popadła jednak w panikę. Jęczała tylko, gdy samolot opadał lub wznosił się gwałtownie.
- Za parę minut wydostaniemy się z tej strefy - obiecał pilot. - Dobrze się czujesz?
- Czy dobrze? - Kąty spróbowała się roześmiać. - Siedzę tu obok ciebie w najgorszych do wyobrażenia warunkach i myślę sobie: „No cóż, przynajmniej jesteśmy razem"! A ty pytasz, czy ze mną wszystko w porządku.
- Jesteś bardzo dzielna. Mówiłem, że wszystko będzie w porządku. Masz w sobie cechy, które cenię: uczciwość, odwagę...
- Oszalałeś? Tak się boję, że nie wiem, czy wstanę, gdy będzie trzeba - rzekła krótko. - Gdybym była odważna, to nie byłby mój pierwszy lot i leciałabym dużym, normalnym samolotem, nie tym maleństwem! Skąd, u licha, wzięło się u ciebie mniemanie o mojej odwadze?
- Och, Kąty - powiedział łagodnie. - Czemu jesteś dla siebie tak surowa? Czy innych również oceniasz, stosując podobne kryteria? Patsy? Neli?
- Oczywiście, że nie. Czasem wprowadzasz mnie w zakłopotanie - rzekła z westchnieniem. - Staram się po prostu nie stosować wobec siebie taryfy ulgowej.
- Nie masz pojęcia, jak wspaniała jest z ciebie istota. Tyle złego przeżyłaś, a jednak jesteś tutaj i nadal bierzesz się z życiem za bary.
Kary nie odpowiedziała, próbując pokonać kolejną falę mdłości, gdy samolot przedzierał się przez strugi deszczu.
- Nie mam wyboru - rzekła wreszcie.
Thomas zbijał argumentami ten punkt widzenia, gdy Kąty przymknęła oczy i zaczęła się modlić.
W końcu turbulencje minęły i lot zaczął przebiegać spokojnie.
Kary uniosła powieki. Aż westchnęła z zachwytu na widok błękitnego nieba.
- O Boże - szepnęła.
- Wszystko w porządku, kochanie? - spytał Thomas.
- Tak... tak... - powiedziała niepewnie.
Thomas dotknął jej ręki, a ona obrzuciła go przyjaznym spojrzeniem. Był taki silny i opanowany, tak pewnie trzymał ręce na drążkach sterów.
- Bo jestem z tobą - dodała. - Och, Thomas, jesteś dla mnie taki dobry!
- Więc dlaczego chcesz odejść? Byliśmy z sobą tak blisko. Nigdy nie przeżywałem czegoś podobnego. To było jak czary. A dla ciebie?
- Magia - odparła.
- Więc czemu ją odrzucasz?
- Mam powód. No dobrze, powiem ci. Tego ranka, kiedy wróciłam do swojego łóżka, prześladował mnie koszmar. Ale gdy pytałeś o mój sen, nie wyznałam całej prawdy. Ty mi się - wówczas śniłeś. To twój samolot spadał i płonął, i było to po prostu straszne.
- I nie mogłaś mi powiedzieć? Czemu, u licha?
- Bo... obawiałam się, że to sprowadzi na ciebie nieszczęście.
- Nieszczęście? Sądziłaś, że możesz sprawić, by przytrafiło mi się coś złego? Och, Kąty! - Thomas roześmiał się z ulgą i położył ciepłą rękę na obu dłoniach Kąty. - Wybacz, że podważam wiarę w twoją moc, kochanie, ale nie jesteś aż tak silna. - Roześmiał się znowu i ucałował jej rękę.
Po chwili ciszy Kąty powiedziała:
- Wiem tylko, jak to jest, gdy kogoś tracisz i zostajesz sam ze swoim bólem.
- Jaki stąd wniosek? Ukrywać się przed światem przez całe życie? Czy to uchroni od cierpienia? - zapytał.
- Ty mi powiedz, przecież znasz wszystkie odpowiedzi.
- Dobrze. Sądzę, że musisz podjąć ryzyko. To budzi przerażenie, ale jest coś, czym można je pokonać. Owo lekarstwo nazywa się miłość. Nie zlikwiduje strachu, lecz da odwagę, by go zwalczyć.
- Dobra odpowiedź. W każdym razie w teorii, lecz w rzeczywistości... Nie mogę znieść myśli, bym mogła cię stracić - powiedziała cicho Kate. - Tak wiele dla mnie znaczysz, że... nie byłabym w stanie przeżyć takiego nieszczęścia.
Rozdział 11
Thomas zaniemówił z wrażenia. Jak mógł był przypuszczać, że zniesie rozstanie z Kary? W jaki sposób zamierzał się z tym pogodzić? To by go przecież zniszczyło. Nigdy dotąd nie doświadczył czegoś podobnego w stosunku do jakiejkolwiek kobiety. Nie był na nie przygotowany.
Nie doznał również żadnej osobistej straty, a jednak ośmielił się udzielać rad komuś, kto przeżył odejście kilku bliskich osób.
- Szczerze mówiąc - zaczął schrypniętym głosem - nie wiem, jak mógłbym bez ciebie żyć. Wiem jedno, kocham cię, a to jest warte podjęcia ryzyka. Zapłacę każdą cenę, by spędzić z tobą resztę swoich dni. Nieważne, jak długo przyjdzie mi żyć, po prostu chcę być z tobą.
- Och, Thomas! - westchnęła przejęta szczęściem Kąty.
Z takim człowiekiem wszystko wydawało się możliwe do osiągnięcia.
- Ja też cię kocham - wyznała. - Musiałeś przecież to zauważyć. Nigdy nie umiałam skrywać uczuć. Jeden Bóg wie, jak bardzo pragnę być z tobą! Nic nie mogę na to poradzić, że ciągle tkwię w pułapce lęków. Najgorszy z nich wiąże się z obawą, iż mogłabym kogoś pokochać, a potem utracić. Z tego również wynika mój strach przed lataniem. Tylko dlatego, że ktoś, kogo kocham, teraz mnie potrzebuje, siedzę w samolocie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że to twój samolot. Muszę mieć trochę czasu, by rozwiązać swoje problemy. W innym razie jak mogłabym myśleć o trwałym związku? - Kąty potrząsnęła głową. - O taki ci przecież chodzi, prawda?
- Na całe życie - potwierdził Thomas. - Jak wiesz, nie potrafię być nadto cierpliwy, jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli. Nigdy taki nie byłem. Próbuję jednak powiedzieć, że cię kocham, i dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała.
Gotów był ofiarować jej wszystko, czego by zapragnęła, niezależnie od tego, jak dużo miałoby go to kosztować. Głęboko wierzył, że będzie w stanie dotrzymać obietnicy.
- Chcesz, żebym zatrzymał się w San Diego? Mogę też przylecieć po ciebie, oczywiście, gdy będziesz gotowa do powrotu.
- Och, Thomas! - Kate roześmiała się i pogłaskała go po policzku. - Nie chcę, byś tu zostawał. Całą uwagę winnam teraz poświęcić Neli. I nie musisz po mnie przylatywać. Powrót na wyspę Orcas to mój problem.
- Chcę dzielić go z tobą.
- A ja wolę rozwiązać go sama. Powinnam wreszcie zacząć liczyć na własne siły. Na razie nie wiem, czy potrafię. W ogóle niczego nie jestem pewna poza tym, że cię kocham.
- To nie wystarczy?
- O tym, kochany, sama winnam zdecydować.
- Czy musisz wychodzić w taką pogodę? - Kąty zwróciła się do Neli, widząc, że niania sięga po torbę i portmonetkę.
W ciemnych, łagodnych oczach starszej pani wyczytała prośbę: „Przestań mnie rozpieszczać".
- Dopiero miesiąc temu wróciłaś ze szpitala. Weź przynajmniej płaszcz i parasol, bo pada.
- Mogłabym, lecz przecież się nie rozpuszczę. Kąty, - dziecko drogie, pomyśl lepiej o tym, o czym mówiłyśmy przy śniadaniu - rzekła Neli, całując Kąty w policzek.
Wzięła parasolkę, swój popielaty kapelusik i wyszła.
Kąty pokiwała głową, widząc, że niania omija windę i schodzi po schodach. Neli bardzo dbała o figurę, a że przytyła nieco podczas rekonwalescencji, wykorzystywała teraz każdą minutę, by zażywać ruchu, zamiast siedzieć czy jeździć. Trzy razy w tygodniu brała udział w zajęciach gimnastycznych dla seniorów. Odbywało się to pod nadzorem lekarza, by nie niepokoić Kąty.
Po wypiciu drugiej filiżanki kawy Kąty bez celu przeszła się po pokojach. Miała wygodne mieszkanie z trzema sypialniami i pięknym widokiem z okien. Wszystko było tu urządzone ze smakiem, a nawet pewnym luksusem.
Kąty znalazła już na nie kupca. Pozostawało tylko podpisać umowę sprzedaży.
Przeszła obok dwóch foteli, na których ona i Karin zwykły siadywać przy oglądaniu filmów z Audrey Hepburn. Minęła niszę okienną, w której zawsze stała choinka i hol obwieszony fotografiami.
Tyle tu drzemie wspomnień, pomyślała, otwierając pokój siostry. Wnętrze utrzymane w odcieniach błękitu i lawendy wyglądało tak, jakby Karin wyszła stąd dopiero przed chwilą i zaraz miała wrócić. Nawet jej budzik wskazywał właściwą godzinę. W szafie wisiały ubrania. Do tej pory Kąty nie mogła zdobyć się na to, by zrobić tu porządek.
Na jasnoniebieskim oparciu fotela siedział ulubiony niedźwiadek Karin. Kąty pogłaskała go po pluszowym łebku. Jeszcze sześć tygodni temu nie stać by jej było na ten gest. Już czas, pomyślała. Puste kartony czekały, by wypełnić je rzeczami siostry.
Kąty pakowała drobiazgi i stroje Karin, by oddać je komuś z potrzebujących. Po opróżnieniu szafy zajęła się szufladami komody. Jej myśli krążyły wokół ulubionego tematu: co teraz porabia Thomas? Nie widziała go, odkąd pięć tygodni temu pocałowali się, żegnając na lotnisku. Bardzo za nim tęskniła.
Zadzwoniła któregoś dnia na wyspę, by powiedzieć, że Neli wyszła już ze szpitala i czuje się dobrze. Ich rozmowa była jakaś dziwna i denerwująca. Pozostało wiele nie wypowiedzianych słów.
Thomas ciągle wykazywał cierpliwość i czekał, aż ona podejmie decyzję. Ale jak długo może to trwać? Wszystko ma swoje granice.
Jest kilka powodów, dla których nie wracam na wyspę Orcas, pomyślała Kary. No dobrze, lecz co tak naprawdę mnie tu trzyma? Co takiego poza Neli?
Oczywiście, Neli to poważny problem. Kary przez myśl nie przeszło, że niania nie zechce opuścić San Diego. Przeżyłam życie tutaj, teraz ty powinnaś zająć się swoim, powiedziała któregoś ranka starsza pani.
- Jak mogę wyjechać i ją zostawić? - rzekła do siebie Kąty. - Jeżeli będzie następny atak? W środku nocy nikt jej nie pomoże. A jeśli upadnie i złamie sobie nogę?
Nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś złego stało się niani. Potem przyszła jej na myśl potencjalna reakcja Thomasa.
Znowu obarczasz się winą, powiedziałby zapewne. Czemu nie weźmiesz odpowiedzialności za cały świat?
Niezależnie od tego, czy się z nimi zgadzała, czy nie, opinie Thomasa pomagały jej podjąć decyzję. Może miał rację, mówiąc, iż czuła się zanadto związana z siostrą. Gdy zabrakło Karin, podświadomie zaczęła traktować siebie jak połowę osoby. A nawet za życia Karin nigdy nie myślała o sobie jak o pełnowartościowej kobiecie. Nie inaczej układało się jej w małżeństwie. Zawsze żyła w cieniu Rhysa. Lecz to się zmieniło. Odzyskała już wewnętrzną równowagę. Bardziej harmonijnie postrzegała własny obraz. Stała się mniej samokrytyczna, choć nie uporała się jeszcze ze wszystkimi lękami. Ilekroć ogarniało ją zwątpienie, zaczynała myśleć o życiu z Thomasem. To pomagało przezwyciężyć obawy i inaczej spojrzeć na świat.
W tej chwili nawet dawne lęki przestały mieć znaczenie. W wypełnionej wspomnieniami z dzieciństwa i rodzinnymi pamiątkami sypialni nic nie było tak ważne jak Thomas. Bardzo go potrzebowała.
Naraz ogarnęła ją pewność, że musi pobiec do swego pokoju i zadzwonić. Podjęła decyzję. Będzie tak długo żyć z tym mężczyzną, jak długo los na to pozwoli, i potrafi się tym cieszyć.
- Witamy w Seattle - rozległ się głos stewardesy.
Kąty przestała zajmować się lekturą. Nareszcie tu była! Samolot wylądował, a ona wypuściła czasopismo z zaciśniętych palców. Nie oczekiwała, że lot będzie łatwy, i rzeczywiście tak nie było. Co chwila wpadała w panikę i walczyła z mdłościami, stosując ćwiczenia oddechowe zalecane przez Thomasa. Używała wszystkiego, co linie lotnicze oferowały osobom korzystającym z pierwszej klasy. Gawędziła ze współpasażerami, oglądała filmy na wideo, czytała gazety. Gdy wszystko zawodziło, starała się myśleć o Thomasie i jego miłości.
Kiedy samolot zatrzymał się wreszcie na pasie lotniska, odetchnęła z ulgą. Niecierpliwie czekała na spotkanie. Ukochany miał odszukać ją przy wyjściu. Dzwoniła do niego wczoraj.
- Wracam do ciebie - oznajmiła.
- Wiedziałem, że tak będzie. Nie martw się niczym, Kąty. Dotrzesz bez problemów, nie musisz się bać. Przeraża cię myśl o katastrofie, ale ta się nie zdarzy. Zaufaj mi - usłyszała.
Za chwilę się spotkamy, pomyślała, rozglądając się w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Jest! Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o błękitnych oczach ruszył w jej stronę i po chwili tulił Kate w objęciach.
- Kocham cię - wyszeptała.
- Ja też cię kocham - odrzekł wzruszony.
Przycisnął ją mocno do siebie, nie bacząc na tłum pasażerów krążących po lotnisku. Nigdy nie wątpił, że ich historia będzie miała takie właśnie zakończenie.
- Zrobiłam to, Thomas! Udało się, naprawdę. Sama przyleciałam samolotem! - cieszyła się Kąty.
- Wróciłaś do mnie.
- Tak - zgodziła się dziewczyna.
- Należysz do mnie.
- Nie bądź taki zaborczy. - Roześmiała się. - Wiesz, że lubię szeroko rozpościerać skrzydła i podróżować.
Odpowiedział jej pełnym czułości uśmiechem.