Przybyłem do posiadłości w dniu pogrzebu. Uroczystości przygnębiły mnie jeszcze bardziej, a dawne lęki powróciły. Nie mogłem jednak zrobić tego rodzinie. Nie mogłem ot, tak, wyjechać, zostawiając za sobą zrozpaczonych bliskich. Potrzebowali mnie. William mnie potrzebował. Wierzę, że zginął z określonych powodów i ktoś musi te powody odkryć.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po rozmowie z ciotkami wziąłem od Batesa klucz i wróciłem do holu głównego. Skierowałem się na prawo i wszedłem na schody. Ruszyłem w głąb korytarza, aż doszedłem do mojego pokoju. Otworzyłem drzwi kluczem. Wnętrze nie zmieniło się od chwili, gdy byłem tu ostatni raz - dobrych 12 lat temu. Służący dbali o pomieszczenie, odkurzali je i czyścili, ale nie przestawiali mebli i nie zdejmowali ze ścian obrazów. To miłe, choć troszkę zaskakujące.
Obmyłem twarz w wodzie z miednicy, poczułem chłód, więc obejrzałem kominek. Bates nie napalił w nim, jego błąd. Otworzyłem kufer i zabrałem z niego tabletki oraz portfel, z którego z kolei wyjąłem monetę. Obejrzałem portrety wiszące na ścianie - był tam wizerunek mojej żony, która zginęła w pożarze tuż przed moim wyjazdem. Jej fotografia stała też na komodzie obok drzwi. Nie mogłem otworzyć jej dolnej szuflady, na szczęście na futrynie drzwi znalazłem klucz. W komodzie znalazłem stary aparat i dwa filmy do niego, a także Biblię - na razie jednak nie wziąłem ich. Wróciłem na korytarz i skręciłem w lewo. Dotarłem do drzwi od pokoju Roberta. Zapukałem. Robert przyjął mnie na krótką rozmowę. Powiedział, że nie widzi w śmierci Williama niczego podejrzanego i że stary zamek Black Mirror jest niechętny remontom. Wielu próbowało go modyfikować, dobudowywać dodatkowe komnaty - wszystkie legły w przeciągu kilku lat w gruzach. Robert stwierdził też, że prócz doktora Hermanna i dwójki służących nikt nowy nie sprowadził się do zamku. Gdy zamknął drzwi, przeszukałem stojak na gazety. Znalazłem tam dziwny list, który zaniepokoił mnie i zaciekawił. Odłożyłem go jednak na miejsce i skierowałem się ku schodom. Nie zszedłem jednak na dół, a powędrowałem galeryjką ku staremu skrzydłu zamku. Po drodze wyszedłem na balkon. Spojrzałem ku wieży, z której wyskoczył William. Wiedziałem, że muszę się tam dostać. Wróciłem na szlak. Gdy dotarłem do spalonego skrzydła, zatrzymałem się na chwilę. W kredensie w głębi pomieszczenia nie zauważyłem niczego ciekawego, zaś drzwi na poddasze były zamknięte. Z kominka znajdującego się tuż obok nich wyciągnąłem podarte zdjęcie. Ułożyłem je - oczom moim ukazał się tajemniczy brodaty mężczyzna. Nie znałem go.
Wróciłem na schody i zszedłem na dół. Za kamiennym globem, w rogu holu, odnalazłem Batesa. Starał się podtrzymać ogień w wielkim kominku. Zagadnąłem do niego. Obiecał napalić w kominku, lecz mężczyzny ze zdjęcia nie rozpoznał. Podpowiedział za to, gdzie znajduje się klucz na poddasze. W kuchni! Udałem się na prawo, do jadalni, a z niej przeszedłem do kuchni. Na ścianie tuż obok zejścia do piwnicy wisiał klucz. Zabrałem go, obejrzałem młynek na półce po prawej i wróciłem do holu. Wspiąłem się po schodach na górę i popędziłem do starego skrzydła. Otworzyłem drzwi na poddasze. Odszukałem wejście na wieżę, niestety było zabite dechami. Nie mogłem ich oderwać gołymi rękami - potrzebowałem jakiegoś narzędzia. Rozejrzałem się po strychu, oglądając ramę, jakieś skrzynie i fotel bujany. Niestety to nie było to, czego szukałem. Zszedłem na dół, do holu. Zapytany o narzędzia Bates odesłał mnie do stajni. Niepokoiłem się o staruszka, śmierć Williama najwyraźniej dała mu się we znaki. Wyszedłem jednak na zewnątrz i skręciłem w lewo. Minąwszy robiącego drwa stajennego podszedłem do budynku. Wejście znajdowało się w prawej ścianie. Zajrzałem do środka. Z szuflady zabrałem młotek, po czym wyszedłem na zewnątrz. Porozmawiałem z pracującym mężczyzną. Nie znał zbyt dobrze Williama, a o Batesie nie miał najlepszego zdania. Nie przepadał też za pijaczyną ogrodnikiem, a gościa ze zdjęcia nie znał. Wróciłem przez hol i schody na strych. Rozwaliłem deski młotkiem, ale drzwi nie zdołałem otworzyć. Były zamknięte! Obmacałem je dokładnie i doszedłem do wniosku, że tylko Victoria może posiadać klucz. Postanowiłem odszukać ją. Zszedłem na dół i zajrzałem do salonu. Siedziała przy stoliku i piła kawę. Zapytałem ją o mężczyznę na fotografii, jej zdaniem był to chłopiec, który mieszkał niegdyś w zamku, lecz oszalał i został odesłany do szpitala. Na pytanie o klucz Victoria obruszyła się i poprosiła, bym dał jej spokój. Wróciłem do holu. Wspiąłem się po schodach na górę i zapytałem Roberta o zdjęcie. Po dłuższej rozmowie przypomniał sobie, iż leczył kiedyś podobnego mężczyznę. Tuż obok mojego pokoju spotkałem Batesa. Napalił w kominku i właśnie schodził na dół. Ruszyłem za nim. Pobiegłem do jadalni i z patery z owocami zabrałem kilka smacznych cukierków. Potem przydybałem służącego przy kominku. Podpowiedział mi, że Victoria zapewne zaakceptuje przeprosiny. Zajrzałem do niej. Rzeczywiście, dała się udobruchać, była świadoma, że i ją poniosło. Klucz do pracowni Williama zniszczyła, ale drugi miał doktor Hermann, przyjaciel rodu od kilku lat. Victoria opowiedziała mi też o historii starego skrzydła, o kaplicy skrytej gdzieś pod zamkiem i krypcie, w której pochowano Mordreda, jednego z braci, którzy wznieśli ów budynek. Pożegnałem ją i zajrzałem do biblioteki. Porozmawiałem z Hermannem prosząc go, by dostarczył mi rzeczy Williama jeszcze dziś. Obejrzałem dokumenty leżące na ziemi, a także rzuciłem okiem na globus stojący w kącie. Najwyraźniej czegoś w nim brakowało. Zabrałem mapę z biurka z klepsydrą, stojącego po lewej stronie, po czym przejrzałem kronikę Warmhill. Rozejrzałem się dookoła, po czym wróciłem do holu głównego. Wyszedłem na zewnątrz budynku i ruszyłem w lewo. Obejrzałem pogięty płot pod wieżą, miejsce, w którym zginął William. Wróciłem do środka i poprosiłem Batesa o pomoc. Był jak zwykle usłużny, choć widziałem, że wciąż nie może poradzić sobie ze śmiercią staruszka. Pokazał mi dziwne znaki, jakie widać na miejscu zbrodni, na murze, tuż obok okna. Przyjrzałem się im z bliska, dotknąłem niemalże, po czym postanowiłem je uwiecznić. Wróciłem do pokoju i zabrałem z szuflady aparat. Zapukałem do Roberta i zapytałem go o film. Obiecał pożyczyć mi jeden, leżały na strychu w skrzyni. Ta była niestety zamknięta. Robert dał mi klucz. Odszukałem skrzynię i otworzyłem ją. Wyjąłem ze środka kliszę i włożyłem do aparatu. Zszedłem na dół. Na zewnątrz raz jeszcze odszukałem znak. Zrobiłem mu zdjęcie, po czym wróciłem na górę. Po drodze z krzaków obok wieży zabrałem dziwny przedmiot. Poproszony o pomoc Robert zasugerował, żebym odszukał Murray'a w Willow Creek, gość miał ciemnie i wiedział, jak się obrabia fotografie. Schodząc na dół zamieniłem kilka słów z Batesem, którego znalazłem w kuchni (bądź przy kominku). Nie chciał rozmawiać o przedmiocie, który znalazłem, zasugerował jedynie spotkanie z Henrym, ogrodnikiem. Wyszedłem na zewnątrz i zszedłem po schodach na dół. Henry narzekał na ciężką pracę, mówił, że ogród dla niego jest za duży. Mężczyzny z fotografii nie znał, a co do okrągłego przedmiotu - kręcił jak najęty. Ponoć znalazł podobny, z rubinem w środku, i zastawił go w lombardzie. Weksla niestety już nie miał. Zajrzałem więc do Morrisa, stajennego, z którym rozmawiałem wcześniej. Przedmiotu nie rozpoznał, a Henry'ego określił mianem pijaczyny. Wróciłem do ogrodnika. Za jego plecami odnalazłem szklarnię, niestety była zamknięta. W rozdrabniaczu obok zauważyłem krew. Zapytałem o nią Henry'ego. Nie uwierzył. Zasugerował w dodatku, że Morris kręci się wokoło i dlatego zamyka szklarnię.
Postanowiłem wybrać się do wioski. Otworzyłem mapę i spojrzałem na Willow Creek. Po chwili byłem już na miejscu. Siedzący na pomoście wędkarz ponarzekał na ryby, ale niewiele mi pomógł. Chłopiec grający w piłkę tuż obok pubu troszkę się mnie bał - rodzice nie pozwolili mu rozmawiać z obcymi. Gdy dostał cukierka, stał się bardziej rozmowny. Przeszedłem na drugą stronę rzeki i zajrzałem do sklepu Murray'a. Niestety był zamknięty, a na kartce widniał napis, że zaraz będzie otwarty. Wróciłem do dzieciaka. Oświecił mnie, że właściciel lombardu wyjechał do miasta i wróci pewno następnego dnia. W chwilę później stłukł szybę i w panice uciekł. Zajrzałem do lokalu. Porozmawiałem z barmanem. Przypominał mnie sobie, ale nie wiedział skąd. Uważał, że jestem jego dłużnikiem, skutkiem czego wdał się w spór z jedynym gościem lokalu. Porozmawialiśmy, wspominając dawne czasy, po czym podszedłem do pijaczyny siedzącego przy stole. Zagadnąłem. Zaoferowałem, że zapłacę za niego dług. Barman zgodził się, przyjął pieniądze, a pijaczyna stał się bardziej rozmowny. To od niego dowiedziałem się, że William często chodził do kościoła, i to późno w nocy. Postanowiłem się tam udać. Po dłuższej wędrówce stanąłem u bram kościoła. Był zamknięty, nie udało mi się dostać do środka. Pracującego po prawej stronie budynku grabarza zapytałem o Williama i sam gmach, wyraźnie starszy od budynków we wsi. Dowiedziałem się zaledwie o kilku legendach, duchach, bawiących się dzieciach, jakiś głośnych krzykach... i nic więcej. Mężczyzna powiedział mi też, że William przyszedł kiedyś w nocy na cmentarz i długo rozmawiał z duchownym. Pobiegłem więc na lewo, do grobu Williama. Obejrzałem jego płytę nagrobną, po czym wróciłem do grabarza. Nadal nie chciał pozwolić, bym wszedł do kościoła. Ponieważ wybiła siódma, wróciłem do posiadłości.
Pod bramą Black Mirror czekał już na mnie Mark. Był to wyszczekany, dość nieprzyjemny typ, dziwię się, że Hermann mu zaufał. W każdym razie dostałem swoją paczkę. Podniosłem ją i zajrzałem do środka. W jej wnętrzu znalazłem parę papierów i innych śmieci, a także zegarek. Otworzyłem go, a z wnętrza wypadła karteczka. Zawierała informację o kluczu ukrytym w bibliotece. Pobiegłem tam. Podniosłem na chwilę kałamarz stojący na biurku i przycisnąłem ukryty pod nim przycisk. W rogu pokoju odsłoniła się skrytka. Zabrałem z niej pudełko z planetami. Podszedłem do globusa po prawej stronie pomieszczenia. Ułożyłem w wyżłobieniach znalezione przed chwilą kulki, po czym ułożyłem je według wielkości, odtwarzając układ planetarny. Następnie z tajnej półeczki pod globusem zabrałem klucz.
Wróciłem do holu i po schodach wszedłem na piętro. Zajrzałem na strych i tam otworzyłem zamknięte dotąd drzwi. Znalazłem się w pracowni Williama. Drzwi zatrzasnęły się za mną, więżąc mnie na wieży. Rozejrzałem się dookoła. Otworzyłem wieko sekretarzyka. Z jego wnętrza zabrałem figurkę szachową oraz mały kredens, który okazał się być pozytywką. Zbadałem dokładniej piona, którego podniosłem - była to wieża, w której wnętrzu znajdował się mały nożyk. Wróciłem na środek pomieszczenia. Otworzyłem szufladę i przyjrzałem się jej. Tuż pod jej bokiem zauważyłem przyczepioną książkę. Był to pamiętnik Williama. Szukał prawdy o swej przeszłości, o klątwie ścigającej nasz ród. Potrzebował do tego pięciu kluczy, z których jeden musiał znajdować się w podziemiach kościoła. Jeszcze raz obejrzałem szufladę, tym razem zaglądając do jej środka. Znalazłem kolejną książkę, a w jej wnętrzu malutki kluczyk. Otworzyłem nim skrzynię po prawej stronie pomieszczenia. Z jej środka zabrałem czarną kulę, o której pisał William. Następnie otworzyłem drzwi przy pomocy nożyka i wyszedłem na zewnątrz. Poczułem się nieco słabiej. Gdy się ocknąłem, leżałem w łóżku w moim pokoju. Bates znalazł mnie nieprzytomnego na strychu i wraz z Robertem przynieśli mnie tutaj. Rzeczywiście czułem się dziwnie. Kręciło mi się lekko w głowie, czułem zmęczenie. Znów zasnąłem. Śniły mi się dziwne rzeczy... staw, klucz, czyjeś ciało.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy się obudziłem, Bates przyniósł ponurą nowinę - ogrodnik utopił się w stawie. Zszedłem na dół, by porozmawiać z detektywem. Niewiele mu pomogłem, ale gość i tak miał własne zdanie. Zrzucił śmierć Henry'ego na jego zamiłowanie do alkoholu. Nie dałem w nie wiary. Pożegnałem śledczego i mimo rzęsistego deszczu sam postanowiłem się rozejrzeć po okolicy.
Poszedłem w prawo, na tyły budynku. Szybko odnalazłem fontannę, przy której utopił się ogrodnik. Obejrzałem ją dokładnie. Coś błyszczało w środku, a woda była bardziej mętna niż wcześniej. Przyjrzałem się też śladom butów po lewej stronie fontanny. Potem wszedłem do jadalni. Kuchenne drzwi do piwnicy były otwarte. Zszedłem na dół. Porozmawiałem z Batesem, który ostrzył tam nóż. Obejrzałem też studnię i beczki. Zajrzałem na zaplecze, gdzie przyjrzałem się pompie i panelowi kontrolnemu zamontowanemu w jej bocznej części. Zapytałem o te cudo Batesa. Podpowiedział mi, że wskaźnik drugi od prawej odpowiada właśnie za fontannę. Wróciłem do urządzenia i kręcąc panelami zredukowałem poziom wody w nieszczęsnym stawie do zera. Pobiegłem na miejsce. W ściance fontanny tkwił dziwny znak, podobny do tego, który znalazłem na miejscu śmierci Williama. Zrobiłem mu zdjęcie, po czym przyjrzałem się z bliska. Obok, na dnie stawu, leżał niewielki kluczyk. Podniosłem go. Zajrzałem do domu. Przeszedłem przez kuchnię do holu i tam porozmawiałem z Victorią, która grzała się przy kominku. Nie chciała ze mną rozmawiać, ale powiedziała, gdzie mieszka Hermann. Pobiegłem do szklarni, która tym razem była otwarta. Wewnątrz obejrzałem wszystkie sprzęty, w tym obraz, nad którym pracował Henry. Z prawej szuflady biurka wyciągnąłem szkatułkę i otworzyłem ją znalezionym przed chwilą kluczykiem. Wewnątrz był list, anonim oskarżający Morrisa o kradzież wina. Udałem się do stajennego. Pracował wewnątrz budynku. Coś kręcił w zeznaniach, ale przyznał się do kradzieży. Oddałem mu list i ochrzaniłem, że dotąd nie zamknął studni. Na koniec zajrzałem do Roberta. Dowiedziałem się, że pracuje nad pewnym doświadczeniem. Nie chciał niestety powiedzieć, co robi. Postanowiłem odwiedzić doktora Hermanna. Skorzystałem z mapy i po chwili byłem już pod jego domem. Doktor właśnie wyrzucał śmieci. Zagadnąłem go o pomoc, zeszliśmy do kostnicy. Hermann nie chciał nic powiedzieć na temat śmierci Williama. Potwierdził istnienie dziwnych oparzeń na klatce piersiowej denata, ale milczał w sprawie szczegółów, które mi obiecał. Niewiele wiedział też o tajemniczym odcisku stopy spod fontanny oraz o wekslu. Na koniec powiedział jednak, że śmierć Henry'ego jest bardzo tajemnicza. Ktoś lub coś wyssało całą krew z jego ciała! Wyszedłem na zewnątrz. Spróbowałem otworzyć pokrywę śmietnika, ale była zamknięta. Na szczęście stojący obok kosz na śmieci krył swoją tajemnicę, podarty list. Udało mi się go złożyć. Niejaki R. pisał coś w nim o badaniach, które robił dla Hermanna. Wszystko owiane było sporą tajemnicą. Postanowiłem raz jeszcze porozmawiać z lekarzem. Podszedłem do drzwi i skorzystałem z dzwonka domofonu. Doktor zaprosił mnie na dół. Zszedłem do kostnicy i rozejrzałem się. Obejrzałem wózek i beczki, a pod stołem znalazłem pojemniki po utrwalaczu. Hermann przyznał się, że wywołuje tu filmy z autopsji. Obiecał, że wywoła moje zdjęcia, jak przyniosę mu z wioski utrwalacz. Wyruszyłem tam. Wchodząc na most zaczepiłem chłopaka, który tym razem liczył pioruny. Bał się wrócić do domu, bo ojciec dowiedział się o zbitym oknie. Murray'a zastałem w jego pracowni. Dał mi utrwalacz, ale znaleziska Henry'ego nie chciał dać, bo nie miałem kwitu. Wróciłem do pracowni Hermanna i sprezentowałem mu utrwalacz. Zgodził się wywołać moje zdjęcia, ale po badaniu, które właśnie robił. Wróciłem do wioski. Porozmawiałem z wędkarzem i zajrzałem do knajpy. Barman wiedział już o śmierci Henry'ego. Zapytałem go o Marka, posłańca Hermanna - uznał gościa za godnego zaufania. Podszedłem więc do Marka, który siedział wraz z kompanem przy stole pod oknem. Zamieniłem z nim kilka słów. Dowiedziałem się, że ogrodnik był poprzedniego dnia całkowicie trzeźwy, nie pił nic i dobrze się miał. Nie wiedziałem, co o tym sądzić. Poprosiłem Marka, by za chwilę odwiedził Hermanna i troszkę z nim pogadał. Szybko pobiegłem do laboratorium i tam udałem, że mam ważną sprawę do lekarza. Gdy zadzwonił mój człowiek i Hermann pobiegł z nim porozmawiać, szybko rozejrzałem się po kostnicy. Z szuflady biurka po prawej zabrałem formę i odcisnąłem w niej klucze, które wisiały na gwoździu tuż obok wyjścia. Potem pochwyciłem jakieś pudło stojące na szafce w głębi laboratorium, po prawej stronie. W środku znajdowały się rzeczy Henry'ego, w tym rzeczony weksel. Zabrałem go i gdy wrócił Hermann, pożegnałem się i pobiegłem do wioski. Zajrzałem do knajpy. Zapytałem barmana, kto mógłby dorobić mi klucz. Okazało się, że Mark. Ten zgodził mi się pomóc, zabrał formę i poprosił, bym wrócił za godzinkę. Pobiegłem do zamku, do Roberta. Brak krwi w ciele Henry'ego zdziwił go, ale nie zainteresował. Wróciłem więc do wioski. Zajrzałem do lombardu Murray'a. W zamian za weksel i 35 funtów otrzymałem znaleziony przez zmarłego przedmiot. Połączyłem go z częścią, która leżała w krzakach obok wieży. Pasowały idealnie. Zajrzałem do Marka. Nie było go w knajpie, więc zapytałem o niego u barmana. Wpadłem też do Hermanna porozmawiać o moich zdjęciach. Po kilku próbach i spacerkach od wioski po posiadłość doktora coś się ruszyło. Mark zostawił klucz u barmana, zaś Hermann wywołał moje zdjęcia. Obejrzałem je. Symbole różniły się znaczkiem w środku, gdyby nie on, byłyby identyczne. Za pomocą klucza od Marka otworzyłem śmietnik tuż obok kostnicy. Z jego środka, spośród plątaniny ludzkich szczątków, wyciągnąłem kurtkę Henry'ego. Obmacałem ją dokładnie, wyczuwając jakieś zgrubienie. Nożem z figury szachowej wyciąłem dziurę w ubraniu, a wówczas moim oczom ukazał się klejnot. Idealnie pasował do reszty tajemniczego urządzenia. Zaciekawiony znaleziskiem udałem się do kościoła. Miałem nadzieje, że ksiądz Frederick wyjaśni mi zagadkę tego przedmiotu. Zastałem go w środku, rozmawiał z wiernym. Nie wiedział, co to jest. Powiedział mi jednak, że William dość często przychodził do kościoła, bo chciał dostać się na wieżę. Spędzał na niej dużo czasu i zawsze wychodził wyczerpany. Zajrzałem tam, wejście znajdowało się bowiem w głębi budynku. Niestety krata była zamknięta. Wróciłem do księdza, a ów otworzył mi ją. W przedsionku przy wejściu na wieżę obejrzałem obrazy stojące w kącie. Pod świecą wiszącą na ścianie zauważyłem mały otwór. Włożyłem weń tajemnicze urządzenie, a z podłogi wysunął się ołtarz. Ustawiłem leżące na nim pokrętła w krzyż składający się z czarnych (w pionie) i białych (w poziomie) kamieni, z czerwonym diamentem po środku. Usłyszałem za sobą trzask walących się otoczaków. Odsunąłem dywan leżący na ziemi i zobaczyłem zejście na dół. Skorzystałem z niego. Trafiłem do ciemnego i dość dusznego pomieszczenia. Na ścianie niemal od razu zauważyłem taki sam otwór, jak pod świeca na górze. Wróciłem się więc po tajemnicze urządzenie, po czym raz jeszcze zszedłem na dół. Wetknąłem je w otwór, a wówczas zapaliły się światła. Co gorsza, zatrzasnął się też korytarz wyjściowy. Teraz nie miałem wyboru. Musiałem odnaleźć grób Marcusa Gordona! Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Niemal od razu zauważyłem 4 kolumny z ruchomymi obręczami, na których wypisano litery. Obok stały księgi z zagadkami. Domyśliłem się, że muszę udzielić poprawnych odpowiedzi. Wczytałem się więc, zastanowiłem, po czym ruszyłem do ataku. Ustawiłem więc słowa COAL (węgiel), MAP (mapa), HOLE (dziura) i ECHO (echo). Wówczas spod ziemi wysunęła się stara, kamienna trumna. Otworzyłem ją. Oczom mym ukazał się szkielet Marcusa. Zabrałem księgę, którą trzymał w dłoniach, a także klucz. Wkrótce poznałem historię Black Mirror oraz dowiedziałem się o ciążącej na mym rodzie klątwie. Musiałem odnaleźć kolejne cztery klucze, by zapobiec zagładzie Gordonów! Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Musiałem się z niego jakoś wydostać. Po chwili zauważyłem wielki świecznik leżący na podłodze. Podszedłem do niego i poruszyłem nim. Wyskoczył z niego szczur. Pognał na prawo. Ruszyłem za nim. Po chwili zatrzęsła się pode mną ziemia i spadłem w otchłań szybu.
Wylądowałem w kopalni. Wstałem i rozejrzałem się dookoła. Niewiele widziałem, gdyż było ciemno. Wymacałem po prawej zawór i przekręciłem go. Podszedłem do dźwigni tuż obok. Lewą przesunąłem na środek, środkową w dół, a prawą do góry. Potem przestawiłem gałkę z OFF na ON, a w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Podniosłem rzeczy, które zgubiłem w czasie upadku. Aparat zniszczył się, ale większość przedmiotów okazała się sprawna. Niestety nie mogłem przejść na lewo, bo kabel pod napięciem zagradzał mi drogę. Za niewielką drucianą bramką znalazłem na szczęście metalową skrzynkę z narzędziami. Zabrałem z niej nożyce do cięcia drutu. Wyłączyłem prąd (OFF), przeciąłem drut, po czym znów włączyłem prąd (ON). Podniosłem linę i podszedłem do drzwi. Były zamknięte. Przyjrzałem się dokładnie, pociągnąłem za nie i... wówczas zauważyłem, że klucz tkwi w zamku po jego drugiej stronie. Wyciągnąłem nożyce i wyciąłem w siatce dziurę. Wziąłem klucz, otworzyłem drzwi i ruszyłem przed siebie. Po drodze wyciągnąłem tyczkę sterczącą z góry kopalnianego gruzu oraz zabrałem łachman ze szkieletu leżącego na ziemi.
Idąc wciąż na lewo dotarłem do windy. Niestety, nie było w niej kabiny. Pod beczką stojącą tuż obok zauważyłem pokrywę, zapewne zasłaniała zejście na dół. Spróbowałem przesunąć beczkę, lecz była za ciężka. Przedziurawiłem ją więc metalową tyczką i wylałem jej zawartość na ziemię. Teraz była dość lekka, by ją odsunąć. Niestety klapy nie dało się podnieść. Przywiązałem do jej rączki sznur, a drugi jego koniec zaczepiłem o wózek górniczy. Zwolniłem jego hamulec i zepchnąłem go po torach w dół. Zejście na dół wreszcie stanęło otworem. Piętro niżej nic ciekawego nie znalazłem, więc zlazłem jeszcze niżej. Znalazłem się w ciemnym pomieszczeniu urzędowym, ze stolikiem i szafą, niestety zamkniętą na cztery spusty. Po lewej stronie pokoju, w ciemnościach, znalazłem korki, a na prawo od niej skrzynkę rozdzielczą. Otworzyłem ją nożykiem, po czym podłączyłem kable zielony, czerwony i niebieski. Wdusiłem przycisk i zrobiło się jasno. Na ziemi leżał kolejny szkielet, pomiędzy żebrami połyskiwał mu kluczyk. Podniosłem go. Przejrzałem książkę leżącą na stole, okazała się pamiętnikiem nieboszczyka. Spotkała go okrutna śmierć! Otworzyłem kluczykiem szafkę i zabrałem z niej rewolwer oraz naboje, a także plany wielkiej maszyny. Załadowałem rewolwer kulami. Wróciłem na górę. Od windy skierowałem się górnym tunelem, aż dotarłem do rzeczywiście wielkiego urządzenia. Położyłem plany konstrukcyjne na panelu sterowania i w chwilę później uruchomiłem urządzenie. Byłem z siebie szalenie dumny, bo nikt z mojej rodziny górnikiem nie był, a ja - proszę - radzę sobie całkiem nieźle. Winda nadal nie działała, więc zszedłem na dół. Tam zauważyłem, że z jednej z rur ulatnia się para. Próbowałem zatkać dziurę kawałkiem szmaty, ale nie udało mi się. Wróciłem na górę i namoczyłem łachman w basenie obok maszyny. Dopiero wtedy skutecznie zatkałem ową dziurę. Maszyna popracowała przez chwilę i się zatrzymała. Zajrzałem do skrzynki z korkami. Jeden z nich był przepalony. Wróciłem na górę. Odszukałem centralkę telefoniczną i wykręciłem z niej korek. Wkręciłem go w odpowiednie miejsce. Maszyna znów zaczęła działać. Przestawiłem suwak w generatorze po lewej i wdrapałem się piętro wyżej. Wdusiłem przycisk i wjechałem windą na samą górę.
Trafiłem do składziku na najwyższym piętrze. Niestety, wyjścia z kopalni broniła krata. Potężna kłódka nie dała się zerwać rękami. Przyjrzałem się jej, była nieco zardzewiała. Wymierzyłem z rewolweru w jej prawą stronę. Strzeliłem. Pękła za pierwszym razem. Wyszedłem na zewnątrz. Drogę zastąpił mi wilk. Jakież to szczęście, że została mi jedna kulka! Zastrzeliłem bestię i rzuciłem się biegiem w kierunku zamku. Na miejsce przybyłem dość późno. Porozmawiałem z Victorią i Robertem (był bardzo tajemniczy). Rankiem postanowiłem wyruszyć do Walii, gdzie powinien znajdować się kolejny klucz.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wyjechałem do Walii. Wczesnym popołudniem stanąłem przed wrotami posiadłości Eleonory. Niestety, były zamknięte. Skorzystałem z dzwonka. Po blisko minucie czekania doszedłem do wniosku, że coś nie gra. Zadzwoniłem raz jeszcze. Nic. Przyjrzałem się dokładnie urządzeniu i zauważyłem, że dwa kabelki rozsunęły się. Nic dziwnego, że dzwonek nie działał. Obejrzałem kamienną figurę po lewej. Była uszkodzona. Wymacałem w niej gwóźdź i wyciągnąłem go. Wcisnąłem go w dzwonek i zadzwoniłem. Dopiero wtedy pojawił się odźwierny. Drań nie chciał mnie wpuścić. Pokazałem mu kartę kondolencyjną Williama i dopiero wtedy wszedłem do środka. Ciotkę Eleonorę zastałem przy pianinie. Zgodziła się na rozmowę, opowiadając o przeszłości i ostatniej wizycie Williama w Walii. Porozmawialiśmy dość długo, o klątwie, Jamesie z fotografii i dziwnych znakach, które znalazłem w Black Mirror. Madam upoważniła mnie do przeszukania posiadłości. Wiedziałem, że muszę odnaleźć kolejny klucz. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zauważyłem drewniane puzderko z niewielką szachownicą, stół, krzesła, herb nad kominkiem. Wyszedłem na zewnątrz.
Zszedłem po schodach, minąłem jeziorko i natknąłem się na dozorcę. Poinformowałem o problemie z dzwonkiem, po czym ruszyłem w stronę starego ogrodu. Mężczyzna zaprotestował, lecz uspokoiłem go. Parę kroków dalej natknąłem się na kran z przymocowaną rurą. Odkręciłem ją i zabrałem sobie sztywny drucik. Poszedłem w kierunku opuszczonego budynku. To w nim miał pracować mąż Eleonory. O dziwo drzwi były zamknięte, a okna zabite deskami. Spojrzałem przez dziurkę od klucza. Nic nie zobaczyłem. Drzwi były zamknięte od środka, a klucz tkwił w zamku. Wsunąłem kartę kondolencyjną Williama pod drzwi, zaś klucz wypchnąłem drucikiem. Potem podniosłem go i otworzyłem drzwi. Rozejrzałem się po sali. Z małej szuflady biurka obok drzwi zabrałem pióro. Obejrzałem je - miało pełny wkład. Pogłaskałem kota, który przycupnął na kominku. Otarł się o mnie, po czym uciekł z wrzaskiem, zrzucając na ziemię klucz. Schował się w szafie. Otworzyłem ją, obejrzałem wycinki z gazet wiszące na drzwiach. Opowiadały o sukcesach chemicznych Richarda Gordona. Podniosłem klucz i otworzyłem nimi malutkie drzwiczki znajdujące się na prawo od kominka. Ze schowka zabrałem świecę i zapalniczkę. Nie działała. Obejrzałem świeczkę i przy pomocy noża wyciąłem z niej knot. Włożyłem go do zapalniczki, a później oświetliłem wnętrze szafy. Zauważyłem zasuwkę. Po chwili byłem już w laboratorium. Zaskoczyłem Richarda, gdyż upuścił menzurkę z utleniaczem. Powiedziałem mu, jak znalazłem jego schowek. Poprosił, bym przyniósł mu z apteki w Leechdale troszkę EX-52. Podniosłem strzępy menzurki i obejrzałem je dobrze. Zabrałem też butelczynę ze stolika po prawej i obejrzałem dziwne urządzenie stojące na środku pokoju. Wróciłem na górę. Wziąłem czajnik na herbatę, szczapy drewna oraz starą gazetę, po czym wyszedłem na zewnątrz. Odszukałem kran. Napełniłem wodą butelkę, a później czajnik. Przelałem tusz z pióra do butelki. Wróciłem do opuszczonego budynku. Wrzuciłem gazetę do piecyka w lewym rogu pomieszczenia, dołożyłem drewna i podpaliłem. Na piecyku ustawiłem czajnik.Wyszedłem na zewnątrz. Zwiedziłem ogród, a przy bramie spotkałem dozorcę. Naprawiał dzwonek. Zamieniłem z nim kilka słów, po czym wróciłem do czajnika. Woda już się zagotowała, a z dziubka ulatywała para. Za jej pomocą odkleiłem etykietę z menzurki z laboratorium. Udałem się do Eleonory. Porozmawiałem z nią o muzyce i dozorcy. Poprosiła, bym przypomniał mu o trawniku. Zrobiłem to, lecz staruszek nie był zbyt skory do pracy. Wolał wpierw naprawić dzwonek. Wróciłem więc do Eleonory, a ciotka poprosiła mnie, bym wyraźnie przypomniał dozorcy, że musi skosić trawę przed wieczorem. Uczyniłem to. Potem znów wróciłem do budynku. Ciotka dalej grała na pianinie, miałem wrażenie, że nigdy już nie przestanie. Jej ukochana kompozycja była taka melancholijna! Pobiegłem pod bramę. Po drodze minąłem dozorcę koszącego trawę. Swoją skrzynkę z narzędziami zostawił obok dzwonka. Zabrałem z niej klej oraz kawałek mocnego drutu. Klejem posmarowałem etykietę i przykleiłem do buteleczki z wodą. Flaszkę zaniosłem Richardowi. Zapytałem go o Williama i klucz, który znalazłem w grobowcu Marcusa. Niewiele mi powiedział, ale miałem wrażenie, że mi ufa. I dobrze - jeden więcej sprzymierzeniec! Wyszedłem z budynku i udałem się na lewo. Dotarłem do grobowca, niestety był zamknięty. Drogę do kaplicy zagrodziły mi bagna. Rozejrzałem się, obmacałem resztki starego płotu, po czym wróciłem do Richarda. Zapytałem go o klucze, odesłał mnie do Victorii i Louiego. Pobiegłem do tego drugiego. Wciąż strzygł trawę przed posiadłością. Rzuciłem drut na trawę i poczekałem chwilę. Nie minęła minuta, a kosiarka dozorcy odmówiła posłuszeństwa. Mężczyzna poszedł do szopy po narzędzia, a ja podbiegłem do jego kurty i zabrałem mu z kieszeni pęk kluczy. Wróciłem z nim do grobowca. Otworzyłem kratę kluczem i wparowałem do wnętrza. Rozejrzałem się. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłem trzy kamienne figury i trzy misy. Nad pomnikami dostrzegłem napisy - Veine, Odire i Malite. Nic mi to nie mówiło. Pobiegłem więc do Richarda. Zapytałem go o dziwne słowa, obiecał się zastanowić. Wyszedłem na zewnątrz i pokręciłem się po okolicy. Zajrzałem do Victorii i do grobowca, gdzie przyjrzałem się kamiennej kłódce na prawej trumnie. Zbadałem ziemię w kamiennej doniczce przed wejściem do krypty. Wróciłem do Richarda - miał już odpowiedź na drażniące mnie pytania. - Veine, Odire i Malite to imiona bogów! Domyśliłem się, że trzeba było złożyć ofiary na misach. Zapytałem Richarda o krew, po czym wziąłem ją sobie z chłodnika stojącego na biurku. Na górze zabrałem czajnik z piecyka, a później ziemię z donicy przed grobowcem. Wszedłem do środka. Wlałem bądź wsypałem na miski (od lewej do prawej) krew, ziemię i wodę. Zapaliły się dziwne światła, a z ziemi wysunęła się szachownica. Zobaczyłem na niej symbole znaków zodiaku. Ułożyłem je po kolei, a wówczas moim oczom ukazał się kluczyk. Zabrałem go. Niestety w chwilę później pojawił się dozorca. Zabrał mi klucze do grobowca i oburzony odszedł w swoją stronę. Pobiegłem do Richarda - obiecał mi pomóc w odzyskaniu klucza. Zadowolony z tego wróciłem do posiadłości, by przespać się chwilę. Obudziłem się w nocy. Poczekałem, aż wszyscy zasną, a potem chyłkiem wymknąłem się na zewnątrz. Poszedłem do Richarda, lecz drzwi były zamknięte. Cofnąłem się do ogrodu. Podniosłem kamienie leżące na ścieżce i zacząłem ciskać nimi w okno. Wreszcie udało się - wuj zauważył, że coś się dzieje i otworzył mi drzwi. Pomogłem mu wówczas przy eksperymencie. Nie chcę wdawać się w szczegóły, powiem tylko, że miał dość problematyczny przebieg. Szybko zabrałem kwas stojący na stoliku i uciekłem z miejsca zdarzenia.Polałem kwasem kłódkę blokującą wejście do grobowca. Wszedłem do środka i za pomocą klucza zza szachownicy otworzyłem kamienną kłódkę po prawej. Ruszyłem sekretnym korytarzem przed siebie. Po chwili dotarłem do stalowej kraty. Była zamknięta, a ja już nie miałem kwasu. Na szczęście zamek przypominał mi symbol, który wcześniej widziałem na terenie posiadłości. Wróciłem na górę i odszukałem Richarda. Zapytałem go o ów znak, a on podsunął mi pomysł - szkatułkę Eleonory. Zabrałem klucz ze stolika po lewej stronie drzwi i udałem się do głównego budynku. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju gościnnego. Podszedłem do pudełka i przyjrzałem mu się z bliska. Odkryłem, że to łamigłówka. Cztery piony - dwa czarne i dwa białe - musiałem zamienić miejscami, poruszając się ruchami konika szachowego. Gdy mi się to już udało, zabrałem amulet i popędziłem na cmentarz. Zszedłem do krypty i otworzyłem kraty za pomocą amuletu. Obejrzałem dokładnie postument stojący po środku sali. Spojrzałem też na czaszki wiszące pod sufitem, po prawej stronie. Jedna z nich, trzecia od prawej, była nieco uszkodzona. Rzuciłem w nią kamieniami. Spadła i się rozbiła. Wypadł z niej kluczyk, wpadając za kratki studzienki ściekowej. Nie mogłem go dosięgnąć. Wróciłem do budynku, w którym pracował Richard. Zabrałem pogrzebacz i przy jego pomocy wyciągnąłem klucz. Włożyłem go w otwór u szczytu postumentu, a dopiero później podszedłem do kamiennej trumny stojącej w schowku. Odsunąłem płytę nagrobną i zabrałem klucz.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia rano pożegnałem się z ciotką Eleonorą i wróciłem do Black Mirror. Na miejscu dowiedziałem się, że Robert zaginął, zaś w lesie znaleziono ciało małego chłopca rozszarpanego przez wilki. Przypomniałem sobie, że Robert miał odwiedzić jakiegoś pacjenta. Czyżby on stał za tym morderstwem? Pobiegłem do wioski. Wiedziałem, że w knajpie najłatwiej jest zasięgnąć języka. I rzeczywiście, barman opowiedział mi historię Vicka, zaś siedzący obok grabarz opisał dokładnie miejsce zbrodni. Przypomniałem sobie, że je znałem - sam w dzieciństwie bawiłem się nie raz w pobliżu owego kręgu druidów. Postanowiłem tam się udać. Przedarłem się przez gęsty, mokry las i dotarłem do ołtarza. Na miejscu był już detektyw. Troszkę zdziwił się widząc mnie tam, lecz uspokoiłem go w kilku słowach. Powiedziałem, że interesuje się sprawą i że dziwi mnie to, co się tutaj dzieje. Miałem wrażenie, że detektyw mnie podejrzewa. Mimo to powiedział mi, że Henry jego zdaniem został zamordowany - w płucach ogrodnika nie było bowiem wody. Rozejrzałem się dookoła. Na jednym z menhirów zauważyłem dziwny znak. Przypominał on symbole, które widziałem już wcześniej. Przerysowałem go szybko do pamiętnika Williama, a potem pokazałem detektywowi. Powiedziałem mu też, że już wcześniej widziałem takie znaki. Niestety śledczy zbagatelizował sprawę. Dołączył tym samym do mojej listy podejrzanych. Hermann i jego eksperymenty, Robert, a teraz on... Było to bardzo dziwne. Zauważyłem, że winorośl rosnąca na wielkim drzewie była przypalona. Po chwili przy roślince rosnącej po lewej stronie polanki zauważyłem jakiś kawałek materiału. By odwrócić uwagę detektywa, rozlałem krew od Richarda na kamieniu za jego plecami. Później powiedziałem gliniarzowi, co zauważyłem. Zainteresował się. Wykorzystałem jego nieuwagę i podniosłem szmatkę. Okazało się, że to chustka z monogramem Gordonów. To było bardzo dziwne... skąd się tutaj wzięła?Popędziłem do Hermanna. Stary lekarz siedział jak zwykle w kostnicy i znęcał się nad ciałem biednego chłopca. Jego zdaniem wykrwawił się on, lecz nie pogryzły go wilki. Na ciele młodzieńca nie było widać śladów zębów. Co gorsza, Hermann wciąż nie wyjaśnił zagadki śmierci Henry'ego. Wróciłem na zamek. Ze skrzynki pocztowej obok bramy zabrałem list. James nazwał w nim Williama swoim ojcem! Odszukałem Morrisa i zamieniłem z nim kilka słów. Potem zajrzałem do kuchni i porozmawiałem z Batesem. Dowiedziałem się, że Victoria jest u siebie. Wszedłem po schodach na piętro i zapukałem do jej drzwi. Wiedziała, że James jest synem Williama, lecz chciała, by tajemnica została tajemnicą. Poprosiła mnie, bym pojechał do Ashburry i odszukał Roberta. Zgodziłem się. Niemal od razu wyruszyłem w podróż. Gdy dotarłem na miejsce, skorzystałem z domofonu. Zgłosiła się młoda siostra, czy raczej wartowniczka. Przekonałem ją, by mnie wpuściła do środka. Porozmawialiśmy przez chwilę. Stwierdziła, że Robert opuścił szpital parę dni wcześniej w nocy, zaś James uciekł z zakładu kanałami. Wyszedłem na zewnątrz. Obejrzałem wejście do kanału, a potem udałem się na lewo, za budynek. Z daszku szopy zabrałem młotek, obejrzałem też butelki po mocnym piwie oraz przeczesałem śmietnik. W tym obok szopy znalazłem strzykawkę. Zapukałem do drzwi i zamieniłem parę słów z palaczem. Nie był zbyt rozmowny, ale powiedział ważną rzecz: ze sanatorium nie było łatwo uciec. Poszedłem na tyły budynku. Zwiedziłem cały cmentarz, obejrzałem monument chroniący świeczki przed deszczem oraz stare, potężne grobowce. Wróciłem do wnętrza szpitala, minąłem pielęgniarkę i natknąłem się na drzwi owinięte siatką. Nie mogłem za nie przejść. Zamieniłem więc parę słów z kobietą. Dowiedziałem się, że cmentarz zawsze stał tuż obok szpitala i był bardzo stary. Poprosiłem ją, by zadzwoniła do Black Mirror zapytać się, czy Robert już się odnalazł. Gdy poszła, wszedłem za ladę i podniosłem niewielką wazę stojącą na blacie kredensu. Poruszyłem nią, a wydała dziwny dźwięk. Coś było w środku. Domyśliłem się, że kluczyk. Wyciągnąłem z portfela monetę i wrzuciłem do wazonika. Wyciągnąłem kluczyk, otworzyłem kredens i zabrałem środki uspokajające ze środkowej półki. Wycofałem się w bezpieczne miejsce. Wychodząc zamoczyłem chusteczkę w wodzie z fontanny. Pobiegłem do palacza. Stojąc przed jego drzwiami napełniłem strzykawkę usypiaczem i przelałem go do piwa. Zajrzałem przez małe okienko do środka. Przy pomocy młotka uszkodziłem cegłę, która podtrzymywała jeden z prętów. Palacz usłyszał, że stukam, i wyskoczył z bluzgami. Po chwili uspokoił się i wrócił do środka. Znów ukucnąłem przy okienku. Poczekałem, aż maszyna zaczęła trzeszczeć, i dopiero wtedy rozwaliłem cegłę do końca. Wyjąłem pręt i położyłem mokrą chusteczkę na termostacie. Automat zaczął mocniej grzać. Palacz wyszedł po kolejne piwo. Pokręciłem się po okolicy, zajrzałem na cmentarz i do sióstr. Narkotyk zaczął działać.
Zajrzałem do palacza. Mężczyzna spał jak zabity, tyle że chrapał. Poszedłem na tyły pomieszczenia. Ujrzałem interkom oraz specjalny panel - zamek szyfrowy do otwierania drzwi. Obejrzałem plakaty wiszące nad biurkiem i harmonogram palacza, zabrałem też jedną ze szpilek oraz klucz. Włożyłem go w panel i wklepałem kod 1918, który spisałem z jednego z plakatów. Drzwi otworzyły się. Przeszedłem przez nie i niemalże wpadłem na lekarza. Wycofałem się tak szybko, jak tylko mogłem. Musiałem gościa jakoś wywabić z tego korytarza.Popędziłem do pielęgniarki z recepcji i poprosiłem ją o harmonogram. Po chwili wiedziałem już, jak nazywa się mężczyzna z holu. Wróciłem do palacza i skorzystałem z interkomu. Poprosiłem go, by na chwilę opuścił stanowisko pracy. Potem cichcem przemknąłem się w głąb korytarza. Zatrzymał mnie niejaki Ralph. Był jednym z pacjentów i rozpaczał, bo zgubił Bubbiego. Zapaliłem światło i przejrzałem zawartość śmietnika, który stał po prawej. Odnalazłem głowę lalki. Jej drugą część wydostałem z węgla leżącego tuż obok pieca w palarni. Połączyłem obie części, ale kiepsko to wyglądało. Wyciągnąłem więc z tułowia lalki nić, przyczepiłem do szpilki i całość zszyłem. Zaniosłem lalkę Ralphowi. Mężczyzna powiedział mi, że James mieszkał w celi obok, a klucz do niej posiadał Smith - lekarz, którego przejściowo się pozbyłem. Wyłączyłem światło w korytarzu i wyrwałem kabel zasilający lampę. Podłączyłem go do siatki ogrodzenia w oknie. Tuż obok postawiłem pozytywkę, po czym przełączyłem guzik. Zamiast lampy prąd zasilił kratę, tworząc prawdziwy płot pod napięciem. Przyznam się, że byłem z siebie dumny. Po chwili pojawił się zwabiony melodią Smith. Nie zauważył kabla, sięgnął po grające pudełeczko i dotknął ogrodzenia. Prąd kopnął go, mężczyzna padł na ziemię. Zabrałem mu klucze i otworzyłem drzwi do celi Jamesa. Rozejrzałem się dookoła, wyglądała paskudnie. Jak tu w ogóle można było leczyć ludzi? Zerwałem obraz przedstawiający oko, który wisiał na prawej ścianie. W ten sposób odkryłem, w jaki sposób James i Ralph się porozumiewali. Zamieniłem kilka słów z Bubbim. Dowiedziałem się, że Robert prowadził tu jakieś eksperymenty, że ordynator często się wyżywał psychicznie na swych pacjentach. Zaniepokoiło mnie to. W łóżku Jamesa dostrzegłem dziurę. Wyciągnąłem z niej jego pamiętnik i uważnie przestudiowałem go. Nabrałem przekonania, że biedny syn Williama czuł już się całkiem nieźle, był świadomy tego, gdzie się znajduje. Nic dziwnego, że uciekł. Zabrałem obraz ze sztalug - przedstawiał latarnię morską. I wtedy właśnie Smith zamknął drzwi, po czym pobiegł po ochronę. Zapytałem się Ralpha o drogę ucieczki. Okazało się, że przejście znajduje się pod łóżkiem. Skorzystałem z niego. Po paru minutach krążenia trafiłem przed bramę szpitala. Uciekłem do Black Mirror. Odsapnąłem, ogrzałem się przy ogniu. Zajrzałem do kuchni i zapytałem Batesa o latarnię. Skierował mnie na wzgórza. Udałem się tam i rzeczywiście, ujrzałem identyczny budynek jak na obrazie Jamesa. Podszedłem do drzwi, lecz postanowiłem jeszcze się rozejrzeć. Ruszyłem w lewo, za budynek. Nagle coś mnie uderzyło.
Gdy się ocknąłem, leżałem związany na ziemi, a James kopał dla mnie grób. Szybko wyciągnąłem z kieszeni wieżę z ostrzem i rozciąłem więzy. Potem chwyciłem za pozytywkę i pokazałem ją kopiącemu. Mężczyzna przypomniał sobie melodię z dzieciństwa. Zgodził się porozmawiać. Dowiedziałem się od niego, że William wcale nie odesłał go do szpitala. Zrobił to Robert, w dodatku prowadził na pacjentach eksperymenty. Wyglądało więc na to, że to właśnie on był głównym podejrzanym! Pokazałem też Jamesowi klucz. Okazało się, że miał kiedyś podobny i ukrył go pod piwnicami Black Mirror. Pożegnałem się z nim i wróciłem do zamku. Zajrzałem do kuchni. Chwyciłem klucz wiszący na ścianie i otworzyłem nim drzwi do piwnicy. Zszedłem po schodach na dół. Zabrałem linę z hakami, po czym przyjrzałem się kratom w podłodze. Do każdej z nich wrzucałem monetę z portfela. Okazało się, że w jednej ze studzienek nie ma wody. Otworzyłem ją i zszedłem na dół. Obejrzałem stojącą tam fontannę. Podejrzewam, że zbudowano ją na wypadek oblężenia. Podniosłem też leżące na podłodze koło zębate i przeszedłem na prawo. Dziwny mechanizm wbudowany w ścianę dawno już nie działał.Ruszyłem w kierunku podziemi. Dotarłem do schodów zalanych wodą. Zauważyłem, że w ścianie pomieszczenia znajdował się otwór. W ścianie basenu również znajdował się otwór, a po powierzchni wody pływał drewniany trybik. Przywiązałem hak do liny. Zarzuciłem całość na ów tryb, ale okazało się, że lina nie jest dość sztywna, by owe lasso zadziałało. Wyrwałem pręt z ogrodzenia po prawej i wbiłem go w otwór w ścianie. Nie pasował. Wróciłem więc na górę, do piwnicy. Stała tam szlifierka, przy której jeszcze niedawno pracował Bates. Zaostrzyłem pręt i pobiegłem na dół. Wbiłem go w otwór i szarpnąłem. Otwór w basenie otworzył się, lecz nie zmieniło to mojej sytuacji.
Sięgnąłem po resztki kwasu Richarda i przepaliłem nim kłódkę wiszącą na pokrętle po prawej stronie pomieszczenia. Potem przekręciłem zawór, a z otworu w basenie zaczęła lecieć woda. Trybik przepłynął w prawy kąt zbiornika. Przywiązałem linę z hakiem do pręta i wyłowiłem go. Pobiegłem do maszyny obok fontanny i włożyłem obie zębatki na swoje miejsce. Urządzenie zaczęło działać, wypompowując wodę z basenu. Wróciłem do podziemi i zszedłem jeszcze niżej. Podniosłem małe pudełko i wyjąłem z niego klucz. James nie kłamał, wszystko było na swoim miejscu. Rozejrzałem się dookoła. Śmierdziało potwornie, w dodatku na ścianie znajdowała się jakaś dziwna łamigłówka. Obejrzałem ją dokładnie. Poczułem, że boli mnie głowa. Zażyłem lekarstwo i wróciłem do siebie do pokoju, by się przespać. W nocy znów śnił mi się koszmar.
RODZIAŁ PIĄTY
Obudził mnie Bates. Ponoć dzwonili z Ashburry, że stało się coś ważnego. Postanowiłem się tam udać. Wiedziałem, że może chodzić o Roberta. Bates ostrzegł mnie przed burzą. Mimo to wyruszyłem w drogę. Dotarłem na miejsce kompletnie przemoczony. Skorzystałem z domofonu, pielęgniarka wpuściła mnie do środka. Powiedziała mi, że Robert nie żyje. Jego ciało znaleziono w latarni morskiej. Zabił go James. Nawet nie uciekł z miejsca zbrodni.
Poprosiłem o widzenie z Jamesem. Poszliśmy do jego celi. Niestety okazało się, że przybyłem za późno. Chłopak powiesił się. Gdy pielęgniarka pobiegła sprowadzić lekarza, wszedłem do celi. Zobaczyłem, że James wypisał moje imię na ścianie. To musiało coś znaczyć. Zabrałem mu z kieszeni klucze Roberta, po czym nożem wyciosałem dziurę w ścianie, tą samą, za którą siedział Ralph. Niestety ktoś ją w nocy zakleił. W efekcie złamał się mi nóż! Ostrze pękło jakby było z drewna! Udało mi się porozmawiać z Ralphem. Mężczyzna powiedział, że to nie James zabił Roberta. Postanowiłem przyjrzeć się sprawie bliżej i gdy tylko pojawił się lekarz, popędziłem do latarni. Obejrzałem wejście do niej, poświeciłem zapalniczką w ciemnym otworze. Znajdował się tam kolejny, czwarty już znak. Zapisałem go w dzienniku Williama. Postanowiłem zajrzeć do Hermanna sprawdzić, czy mój upiorny sen się nie spełnił.
Niestety lekarz nie słyszał bądź nie mógł podejść do domofonu. Wszedłem do środka i zajrzałem do kostnicy. Jego ciało leżało na stole, głowa zaś w wiadrze tuż obok. Zwymiotowałem do umywalki. Tuż obok, po prawej stronie, dostrzegłem piąty symbol. Zapisałem go w dzienniku Williama. Podszedłem do ciała i obejrzałem je. Hermann trzymał coś w dłoni, niestety nie mogłem mu tego wyjąć. Podszedłem do biurka i włączyłem lampę. Spod książki w szufladzie zabrałem plastikowe worki, zaś ze stołu obcążki. Za ich pomocą otworzyłem dłoń lekarza. Znajdowały się w niej czarne włosy. Włożyłem je do plastikowego woreczka. Wychodząc zahaczyłem o detektywa. Zmartwił się na wieść o Hermannie, lecz od razu powiedział, że podejrzewa Jamesa. Mnie to jednak nie przekonało. Postanowiłem zdobyć jego kępkę włosów i porównać. Udałem się więc do Ashburry.Siostra wpuściła mnie do środka bez większym problemów. Dowiedziałem się od niej, że ciało Jamesa przeniesiono do kaplicy na tyłach szpitala, gdzie czeka na wizytę doktora Hermanna. Nie uświadomiłem jej. Pobiegłem na cmentarz, lecz drzwi od kaplicy były zamknięte. Zapytałem o nie palacza. Okazało się, że ma klucze, ale ich mi nie da, nawet za pieniądze. Postanowiłem zadziałać w inny sposób. Zszedłem do kanałów i wydostałem się dziurą pod łóżkiem Jamesa. Wyszedłem na korytarz. Po cichu pobiegłem do kotłowni. Zabrałem gumiaki z metalowej szafki na dole, a także szmatkę wiszącą na płotku obok zwały węgla. Namoczyłem ją w celi Jamesa, po czym wróciłem do kotłowni i otworzyłem nią grzejnik. Nie poparzyłem się, gdyż była wilgotna! Odkręciłem zawór w górnej części pieca, po czym wrzuciłem do ognia gumiaki. Buchnął dym. Szybko wycofałem się i przez celę Jamesa przeprawiłem na zewnątrz. Pobiegłem do kotłowni. W drzwiach tkwiły klucze. Zabrałem je i otworzyłem drzwi kaplicy. Za pomocą leżącego na ziemi szkiełka odciąłem chłopakowi włosy i schowałem do woreczka. Popędziłem do Hermanna - miał mikroskop niezbędny przy porównaniu włosów.
Dotarłem na miejsce dość szybko. Włożyłem obie próbki pod mikroskop i przyjrzałem się im. Były inne. Postanowiłem zajrzeć do Morrisa, który również posiadał czarne włosy. Wróciłem do Black Mirror i zajrzałem do stajni. Nie było go, w imadło wkręcił jedynie dziwny list. Napisał, że dziwne rzeczy dzieją się w posiadłości, odkąd do niej wróciłem. A więc uciekł, rzucając podejrzenie na mnie. Włączyłem światło w stajni, tuż obok samotnego konika. Podniosłem wiszącą na ścianie czapkę Morrisa i dokładnie obejrzałem. Znalazłem włos. Włożyłem go do woreczka i popędziłem do Hermanna. Okazało się jednak, że również i on nie pasował do wzoru mordercy. Wróciłem na zamek. Wspiąłem się na piętro i otworzyłem kluczem drzwi do pracowni Roberta. Obejrzałem obraz na ścianie, książki, a także zapisałem datę MCXX, którą ujrzałem na półce. Była to grecka wersja 1120. Ustawiłem godzinę 11:20 na zegarze, po czym zakręciłem igłą. Zegar głośno zabił, a z tyłu, za moimi plecami, odsłonił się sejf. Nie wiedziałem, jak dostać się do środka. Nie znałem kodu, jednak byłem przekonany, że Robert gdzieś go zapisał. Podszedłem do małego stolika stojącego w rogu pokoju. Z puszki po kakao wyciągnąłem mały kluczyk i otworzyłem nim szufladę. Zabrałem z niej skrawek papieru. W zielonym świetle lamp ukazały się na nim cyfry 63081. Wklepałem je w zamek szyfrowy sejfu. Ze środka zabrałem pierścień, pamiętnik Roberta, a także testament Williama. Przejrzałem też list, jak William napisał do mnie. Zapukałem później do Victorii i zapytałem o postać z portretu wiszącego na ścianie. Okazało się, że to Lothar Gordon, założyciel szpitala. Jego grób znajdował się na przyszpitalnym cmentarzu.
Udałem się na miejsce. W dalszej części cmentarza odnalazłem stary, zarośnięty grób. Dostrzegłem na nim herb Gordonów. Zajrzałem do kaplicy i tam z pudła stojącego w rogu zabrałem dwa nożyki ogrodnicze. Razem tworzyły sekator, lecz brakowało śrubki. Tą znalazłem na rynnie obok małego okienka kotłowni. W chwilę później usunąłem krzaki rosnące wokół grobu. Próbowałem odsunąć kamienną płytę, lecz była zbyt ciężka. Rozejrzałem się po okolicy. W ciemnym zaułku szopy stojącej obok wejścia do kotłowni znalazłem pręt. Zabrałem go i podważyłem nim nagrobek. Niestety, grób był pusty.
Zajrzałem do siostry siedzącej w recepcji. Dowiedziałem się, że szpital od 100 lat administruje cmentarzem, wcześniej robiła to parafia. Pognałem więc na miejsce. Księdza zastałem przy ołtarzu, obiecał mi pomóc. Pokręciłem się po okolicy, zajrzałem na przykościelny cmentarz i obejrzałem rodzinne groby. Pojechałem też do zamku, gdzie poinformowałem Batesa o śmierci Roberta. Później wróciłem do księdza. Dowiedziałem się od niego, gdzie pochowano Lothara.Pobiegłem na cmentarz. Jeden z grobowców był otwarty. Okazało się, że pracował w nim grabarz. Poprosiłem go, by przyniósł mi urnę z prochami Lothara. Po chwili miałem ją już w rękach. Zajrzałem do środka. Tak jak należało się tego spodziewać, klucz tkwił wśród popiołów. Gdy mężczyzna sobie poszedł, zabrałem z jego skrzynki z narzędziami latarkę. Pobiegłem przed kościół. Po jego prawej stronie znalazłem świeży grób i oświetliłem go latarką. Zabrałem łopatę i wróciłem na cmentarz. Już chciałem kopać przy grobie Williama, gdy uświadomiłem sobie, że grabarz może się wkurzyć. Odwiązałem linę przytrzymującą drzwi i wyjąłem kołek spod nich. Zamknąłem grobowiec z mężczyzną w środku. Wziąłem się ostro do roboty. Po kilkudziesięciu minutach miałem już piąty klucz. Wróciłem do Black Mirror. Pokręciłem się po okolicy, lecz nie wiedziałem, co mam robić. Pojechałem znów do kościoła. Zauważyłem, że stała tam nasza kareta. To Bates przyjechał się wyspowiadać. Domyśliłem się, że ma coś ważnego do powiedzenia. Odprawiłem księdza i wskoczyłem do konfesjonału. Wysłuchałem przerażającej spowiedzi służącego. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć.... Wszystko układało się w tak prawdziwą, pasującą do siebie opowieść!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wróciłem na zamek, do katakumb. Pobiegłem do basenu i zszedłem na dół, do łamigłówki, którą znalazłem poprzednio. Obejrzałem ją sobie dokładnie. Położyłem na jej środku pierścień i zakręciłem nim. W okienkach zagadki ukazały się symbole, które już znałem. Zajrzałem do dziennika Williama. Sprawdziłem, w jakiej kolejności odkrywałem symbole, po czym wszedłem do tunelu, który otworzył się przede mną. Ruszyłem przed siebie. Minąłem dziwny napis na przepierzeniu i zaraz za nim trafiłem do niewielkiego labiryntu. Skręciłem w lewo, a potem w górę. Trafiłem do ciasnego korytarza. Podniosłem leżący po lewej stronie hełm i wcisnąłem cegłę, która wystawała ze ściany. Ruszyłem do przodu. Dotarłem do bramy, niestety była zamknięta. Wróciłem się dwie sale do tyłu, po czym skręciłem w lewo i znów poszedłem do tyłu. Trafiłem do zaułka. Po prawej stronie, w ścianie, znajdował się otwór. Wyjąłem z niego niewielki talizman. Ruszyłem w prawo, a potem do przodu, i znów stanąłem przed zamkniętą bramą. Otworzyłem ją znalezionym przed chwilą świecidełkiem. Położyłem kamienną kulę na stojaku. Poczułem, jak przepływa przez nią moc. Wyciągnąłem z alkowy mapę labiryntu. Ruszyłem na prawo, dotarłem do świecznika i zapaliłem go. Obejrzałem mapę w blasku płomienia. Ruszyłem w dół i podniosłem miecz. Potem ruszyłem w górę i w lewo, aż wróciłem do stojaka z kulą. Ruszyłem w dół, aż do samego końca, i wdusiłem przycisk w prawej ściance. Potem wróciłem do kuli. Ruszyłem w lewo i w dół, aż stanąłem nad rozpadliną. Wrzuciłem do niej hełm i miecz, a wówczas się zasklepiła. Wcisnąłem guzik, wróciłem do góry i udałem się w prawo. Minąłem stojak i poszedłem dalej. Tuż obok bestii wcisnąłem dwa guziki. Ściana rozsunęła się ukazując portal.
Przeszedłem przez niego. Trafiłem do dziwnej sali z wielkim tronem. Stałem na ołtarzu. Obejrzałem go. Podniosłem rytualny sztylet i przyjrzałem się ostrzu. Nadciąłem swą dłoń i przelałem krew za rodzinę. Potem włożyłem klucze w otwory, tak aby ich kolory pasowały do kamieni. Odczytałem na głos szatańskie wersety. Los dogonił mnie, a ja znów mu umknąłem. Ale czy rzeczywiście chciałem tego?