- KLUCZE KRÓLESTWA
DEMONS & WIZARDS - Winter of Souls
In higher lights we seem to drown
We hold the key but not the crown
(...)
Haunted by the lust of my father
Revenge is mine and down falls the kingdom
Your illgotten son
Your flesh and your blood
Bardzo wcześnie zdałem sobie sprawę, iż bycie Malfoyem ma swoje niewątpliwe zalety... I jest ich wiele. Jest rzeczą powszechnie znaną, niejako daną do publicznej wiadomości, że już samo słowo „Malfoy” uosabia jednocześnie arystokratyczną elegancję oraz skłonność do zimnego okrucieństwa, jest synonimem bogactwa i władzy... Przede wszystkim władzy.
Niewielu zdaje sobie sprawę, co to tak naprawdę znaczy. Że gdy Malfoy mówi: „władza”, nie myśli o niej jak o środku do zdobycia konkretnych profitów, lecz traktuje potęgę jako cel ostateczny, który zawiera w sobie przyczynę i skutek wszystkiego, po co człowiek żyje i do czego dąży. Dla Malfoya władza jest panem, jest bóstwem, któremu służy się pokornie przez całe życie.
Paradoksalnie, najdumniejszy i najbardziej butny ze swego pochodzenia ród Starej Anglii w gruncie rzeczy pyszni się tym, że jest na odwiecznej służbie... Żadna religia nigdy nie trzymała swoich wyznawców w tak ścisłych więzach, nie konstytuowała całego ich życia od narodzin aż po śmierć, jak religia przekazywana z pokolenia na pokolenia w mojej rodzinie.
Dla nas świat jest planszą, a życie - grą, której celem jest zdobycie wszystkich pól. Bez wyjątku...
— Draco, czas na trening — te słowa słyszę codziennie, każdego dnia wakacji, od lat. Ale testem jest wszystko, nie tylko czas poświęcony na naukę potrzebnych umiejętności. Każdy dzień jest egzaminem, cokolwiek powiem czy zrobię, zostanie osądzone... w oczach moich rodziców. A oni nie są łaskawymi ani pobłażliwymi sędziami.
Stała czujność to dla Malfoya stan naturalny, naszym chlebem powszednim jest ostrożność bez choćby chwili odpoczynku. Muszę mieć oczy dookoła głowy, uważać na klątwy rzucone w ciemnościach, truciznę w jedzeniu czy trunkach, wrogie uroki, pułapki zastawione przez wszystkich i we wszystkim.
Podejrzliwość to sposób na życie. Nieufność to norma.
A więc, czas na trening... Chwytam drewniany, ćwiczebny miecz.
Prawa noga w wykroku, lewa skierowana na zewnątrz; ręka dzierżąca broń wyprostowana, skierowana sztychem w stronę przeciwnika. Przyjęcie postawy jest już odruchowe, po tych wszystkich lekcjach z bronią białą udział umysłu jest niemal niepotrzebny... Myśli skupiają się na obserwowaniu przeciwnika: smukłej sylwetki ojca, zastygłej nieruchomo niczym posąg, gotowej w każdej chwili zaatakować.
Niemal niezauważalne zwężenie źrenic przeciwnika ostrzegło mnie na ułamek sekundy przed wypadem. Szybka finta, wycelowana w brzuch, z gwałtownym skrętem nadgarstka i zmianą celu na odsłoniętą klatkę piersiową... Karkołomna parada w moim wykonaniu wywołała pogardliwe parsknięcie Lucjusza; zmusiłem się do milczenia. To też był test; wszystko nim było...
Po kolejnym natarciu wykonałem szybki unik, ale w pół sekundy później zaskoczyło mnie zwinne imbrocatto w wykonaniu mojego ojca, który pchnął ponad klingą i rękojeścią mojej broni, trafiając mnie w dłoń. Zdusiłem jęk i gwałtowną ochotę pocierania bolącego miejsca; uderzenia drewnianego oręża może nie stanowiły większego zagrożenia, ale i tak sprawiały niemałe cierpienie - co poznałem na własnej skórze.
— Jesteś beznadziejny, Draco. Jak zwykle zresztą... — suche słowa ojca zabolały bardziej nawet, niż uderzenie. — Jeszcze raz. I postaraj się!
Wiedziałem, że chce mnie sprowokować, a jednak nie potrafiłem się powstrzymać i zagryzłem wargi ze złości, przeklinając się za ten dowód słabości i braku umiejętności panowania nad sobą. Kpiący wzrok Lucjusza upewnił mnie, że zauważył to i zapewne wytknie mi przy najbliższej okazji.
Tłumiąc wściekłość, stanąłem raz jeszcze w pozycji, po czym sam zaatakowałem. Mój szybki wypad do przodu i pchnięcie w dół spełzły wszakże na niczym, bo ojciec zablokował cios z siłą, od której zachwiałem się i opadłem na jedno kolano.
— Uwielbiam, gdy klękasz przede mną, Draco... Czy to w walce, czy w łóżku, zawsze uważałem, że to dla ciebie odpowiednia pozycja.
Łzy upokorzenia zalśniły mi w oczach, kiedy poderwałem się z furią, raz jeszcze nacierając na Lucjusza, tracąc zarazem resztki swojego opanowania. Ojciec sparował atak, wykonał zamaszysty krok w tył i opuścił ostrze, po którym przesunął się w dół brzeszczot mojego własnego miecza.
Ostatnie, co ujrzałem, to pełny obrót, od którego zawirowała dokoła szata Lucjusza, po czym drewniana klinga uderzyła mnie z ogromną siłą w kark.
„Och... Incartata. Perfekcyjne” - pomyślałem słabo i osunąłem się w zimną, beznamiętną ciemność.
* * *
Gdy wreszcie ocknąłem się, leżałem na swoim łóżku, rozebrany do samej bielizny i troskliwie przykryty aż pod szyję. Uśmiechnąłem się lekko: to musiało być dzieło mojej matki. Narcyza opiekowała się mną za każdym razem, gdy doznawałem jakichś urazów podczas treningów. Zawsze brała sobie do serca każdy siniak czy stłuczenie, czym narażała się na docinki ojca, że trzęsie się nade mną jak nad niedorozwiniętym dzieckiem.
I że sam powinienem sobie radzić. Zawsze i w każdej sytuacji, jak przystało na Malfoya.
Podniosłem się niepewnie, próbując usiąść, ale szybko opadłem z powrotem na poduszki; palący, przeraźliwy ból przeszył moją szyję, rozchodząc się przez całe plecy i ramiona. Jęknąłem mimowolnie i przymknąłem powieki, próbując odegnać czarno-czerwone plamy, jakie pojawiły mi się przed oczyma. Zrobiło mi się niedobrze, mdlący ból wywoływał torsje i zawroty głowy.
— Draco? Dobrze się czujesz?... — usłyszałem ciche pytanie.
Ojciec. Nie wiedziałem, że jest w pokoju.
No tak... Zapomniałem, że matka wyjechała do ciotki, pewnie on musiał się mną zająć przez cały ten czas, kiedy byłem nieprzytomny. Cóż za niewiarygodne marnotrawstwo jego cennego czasu! Ciekaw byłem, czy będę musiał wysłuchiwać jego pełnych jadu wymówek, że jestem najgorszych z wszystkich jego obowiązków. Jakbym był rzeczą, którą trzeba się zająć...
Z trudem uchyliłem powieki.
Lucjusz podszedł powoli do mnie i usiadł obok, na brzegu łóżka. Smukłą dłonią odgarnął mi włosy z twarzy, które wcześniej opadły na nią niesfornymi kosmykami.
— Przeżyję... — odpowiedziałem, mimowolnie kuląc się od tego dotyku i poprosiłem głosem, który niebezpiecznie przypominał kwilenie: — Nie przejmuj się mną, ojcze...
Wolałem nie zwracać na siebie jego uwagi. Lepiej być niewidzialnym... bo inaczej znów przyjdzie, uchyli kołdrę i zażąda... Nie. Lepiej nie istnieć dla niego, zniknąć z pola jego widzenia, zniknąć z jego świata.
— A jednak, przejmuję się. Dziwne, prawda?... — wibrujący, aksamitny głos jak zwykle przyprawiał mnie o drżenie, choć tym razem był o ton cieplejszy niż zazwyczaj. Zaledwie o ton... ale jednak. — Wiesz, że gdybym uderzył mocniej, złamałbym ci kark?
Spojrzałem zszokowany na ojca, a jego pytanie zawisło między nami w ciężkiej, dusznej ciszy. Moje serce biło szybko, nierówno, oddech stał się płytki i urywany. Przez wyschnięte wargi zdołałem jedynie wyszeptać, nie wiedząc właściwie, co chcę powiedzieć:
— Ojcze?...
— Przez swoją nieuwagę mogłem cię zabić. Tak po prostu, wkładając nieco więcej siły w cios. I byłbyś martwy, Draco. Co za ironia losu, nieprawdaż? Codziennie pragnąłem, żebyś zniknął z mego życia, żeby został mi oszczędzony ten ciężar, jakim jesteś...
Przymknąłem oczy, całą siłą woli próbując zatrzymać łzy, które paliły mnie pod powiekami jak rozżarzone żelazo... Bezskutecznie. Gdy pierwsza kropla spłynęła po moim policzku, z głuchym jękiem schowałem twarz w dłoniach. On nie powinien widzieć moich łez, nigdy. Wykorzysta to. Wykorzysta to, by znów, kolejny, tysięczny chyba już raz, zgnębić mnie tak, jak tego nie robił dotąd nikt.
Na próżno więc próbowałem się ukryć przed jego wzrokiem; delikatne, ale stanowcze dłonie odjęły moje ręce od twarzy i tak oto leżałem przed nim, całkowicie odsłonięty, bezbronny.
— Ironia losu, bo chociaż pragnąłem tego, gdy wreszcie otarłeś się o włos o śmierć, czułem... strach. Bałem się, że cię stracę — powiedział Lucjusz łagodnie. — Nie waż się umierać, Draco. Nigdy, rozumiesz?... Nie przeżyłbym tego.
Patrzyłem na niego oszołomiony, nawet nie próbując tego ukryć.
A potem ojciec pochylił się i zaczął scałowywać łzy z moich policzków, delikatnie muskając wargami wilgotną skórę, gładząc rękoma moje drżące ramiona i tuląc mnie do siebie z czułością, jakiej nigdy wcześniej nie znałem. Gdy wreszcie uspokoiłem się, uwolnił mnie ze swoich objęć i wstał.
— Odpoczywaj, Draco — powiedział jeszcze na odchodnym, po czym wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
* * *
Następnego dnia nie wracałem do tego „incydentu”, nie dlatego wszakże, że nie chciałem tego robić; jednakże zimny, odpychający wzrok Lucjusza skutecznie odwiódł mnie od tego pomysłu. „Okazałem słabość, a nie powinienem był” - mówiło jego spojrzenie. - „Pomińmy ten fakt milczeniem”.
Milczałem więc. I kontynuowaliśmy lekcje, jakby nic się nie wydarzyło. Jedyne, co się zmieniło, to fakt, że byłem jeszcze zbyt słaby i obolały, żeby próbować wracać do ćwiczeń fizycznych; uczyłem się więc teorii technik manipulacji, które w najbliższym czasie miałem wypróbować w praktyce. Kolejny test... kolejne wyzwanie. To było całe moje życie.
Przewracałem właśnie stronice starego pamiętnika mojego pradziadka, który stał się w naszej rodzinie wzorem, jak zdobywać władzę. To dzięki działaniom naszego przodka zyskaliśmy tak wielki prestiż i bogactwo jeszcze w czasach przed przyjściem na świat Czarnego Pana - czasach, kiedy czysta krew nie była w poważaniu, a stare rody szlacheckie zmarniały i skarlały do reszty.
Tylko my, Malfoyowie, wzrastaliśmy w siłę. A wszystko dlatego, że mój dziadek poznał tajniki ludzkiej duszy jak mało kto... i nie bał się wykorzystywać tej wiedzy w praktyce.
Czytałem tak już z godzinę, siedząc w gabinecie ojca, podczas gdy on wertował jakieś, zapewne ministerialne, papiery. Przez chwilę pozwoliłem sobie na myślenie o niczym i niedbale przewracałem pożółkłe stronice, od czasu do czasu czytając jakieś wyjęte z kontekstu zdanie. Wreszcie kilka słów przykuło moją uwagę na tyle, że odważyłem się przerwać Lucjuszowi.
— Ojcze... mogę cię o coś zapytać? — zapytałem z absurdalną nieśmiałością, za którą dałem sobie silnego kopniaka w myślach. Muszę być pewny siebie, jak przystoi Malfoyowi.
Mężczyzna spojrzał na mnie znad sterty papierzysk.
— Pytaj. Ale mam nadzieję, że to coś ważnego.
Odchrząknąłem niepewnie. Tyle, co do pewności siebie...
— Po prostu... nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego na jednej ze stron jest napisane, w dodatku dużymi literami i pozłacanym atramentem: „Dzierżymy klucze królestwa, lecz nie jego koronę”? Co to znaczy?
Ku mojemu zdziwieniu, ojciec uśmiechnął się lekko. Odsunął od siebie wszystkie dokumenty, po czym wstał i usiadł obok mnie na dużej, obitej czarnym aksamitem sofie. Delikatnie pogłaskał mnie po policzku i pocałował czule. Zesztywniałem, spinając się cały i pragnąc uciec od tej bliskości, ale ku mojemu zaskoczeniu nie miała ona podtekstu seksualnego, jak zazwyczaj.
— W takich momentach przypominasz mi mnie samego sprzed lat... — powiedział Lucjusz cicho. — Gdy byłem młody, uczyłem się z tej samej księgi. I pewnego dnia natknąłem się na to właśnie zdanie, po czym zadałem swojemu ojcu, a twojemu dziadkowi to samo, co ty, pytanie.
Rozluźniłem się; nie było niebezpieczeństwa. Mogłem siedzieć spokojnie obok ojca i nie bać się, że zrobi coś, czego ojciec robić nie powinien... Byłem bezpieczny.
— I jaką otrzymałeś odpowiedź?... — zapytałem, autentycznie zaciekawiony.
Lucjusz spojrzał na ciężką księgę, spoczywającą na moich udach. Przesunął powoli dłonią po stronie, na której napisane były pozłacane wersety. Pieszczotliwie pogładził je opuszkami swoich długich palców, których mógłby pozazdrościć mu niejeden pianista.
— Widzisz, Draco, to jest największy sekret wszystkich naszych działań... Siła pozycji Malfoyów nie powinna nigdy zniknąć w ostrym świetle przynależnym najwyższym stanowiskom. Bycie królem, premierem, czy prezydentem, niesie ze sobą niebezpieczeństwo popadnięcia w zgubną dekadencję. My dzierżymy klucze królestwa, mając wpływy i środki, by uczynić wszystko, co będzie niezbędne do osiągnięcia naszych celów; ale też nie ciąży na nas presja i odpowiedzialność posiadania korony. Zapamiętaj sobie raz na zawsze: domeną Malfoyów jest ukrywanie się w cieniu, pociąganie za sznurki. Jesteśmy mistrzami marionetek, Draco.
Zamyśliłem się na chwilę.
— Czy to dlatego przyłączyłeś się do Czarnego Pana, ojcze?... Zawsze mnie to zastanawiało. To nie jest w twoim stylu: służyć komukolwiek.
Kolejny uśmiech rozświetlił przystojną twarz Lucjusza, co sprawiło, że zdałem sobie sprawę, iż oprócz urody tkwi w nim także chłodne, spokojne piękno. I po raz pierwszy zrozumiałem, że te dwie rzeczy: uroda i piękno, nie są jednym i tym samym. Ale Lucjusz miał to wszystko, przez co potrafił oczarować swoją osobą nawet mnie. Nawet mnie...
— Dokładnie, Draco. Naszym zadaniem jest stać tuż za tronem i szeptać do ucha władcy, kierując nim wedle własnej woli. Czarny Pan od początku miał w sobie ponury charyzmat i siłę władcy absolutnego, przez co mogłem przewidzieć, że niedługo każdy w Zjednoczonych Królestwach będzie drżeć na dźwięk jego imienia. Dlatego też byłem jednym z pierwszych, którzy się doń przyłączyli, przez co zapewniłem sobie stałe miejsce u jego boku, mogąc swobodnie doradzać i ukierunkowywać... Żywiołem każdego Malfoya jest bycie szarą eminencją, Draco. W tym tkwi prawdziwa potęga i władza.
Potęga i władza... Dwa magiczne słowa, o sile przyciągania większej, niż to jest w przypadku jakiegokolwiek zaklęcia...
- KRÓLESTWO ZA SERCE
SONATA ARCTICA - Kingdom for a Heart
What the hell am I waiting here for,
expecting you to come and give away your life
Just for a moment of my time.
(...)
I'd give a kingdom
For one more day as a king of your world.
Patrzyłem na niego. Jak dorasta, jak z dziecka zmienia się w przystojnego młodego mężczyznę, nie mogąc zarazem przestać o nim myśleć. Aż wreszcie stał się moją obsesją, z rodzaju tych, które zabierają całe życie, albowiem wszystkie twoje wysiłki skupiają się na zdobyciu tej jednej, jedynej osoby...
On o tym nie wiedział; nigdy nie powiedziałem mu, że stał się dla mnie ważniejszy nawet niż potęga, niż władza, niż wszystko, co wcześniej nadawało sens mojemu życiu. I gdy chodziłem na spotkania Śmierciożerców, to już nie tylko dlatego, by wpływać na Czarnego Pana, ale także, by chronić Dracona...
Stał się moją największą słabością, a zarazem największym wyzwaniem. Nie kochałem go; pragnąłem go obsesyjnie, bez tchu i bez szans na wyleczenie się z tej przypadłości. Pragnąłem zawładnąć nim całym, jego ciałem, sercem i duszą, by stał się dokładnie taki, jak go ukształtuję, by był całkowicie i niepodzielnie MÓJ.
Oddałbym królestwo za jego serce. Postanowiłem, że albo będzie należeć do mnie, albo do nikogo. Nawet do siebie samego... A gdy zrozumiałem, że niemożliwe jest, bym zdobył go całego, że zawsze pozostanie w nim jakaś część, która mi się sprzeciwi - w końcu, on także był Malfoyem, a Malfoy nie poddaje się nikomu - postanowiłem go zniszczyć.
Ale wcześniej... mimo wszystko... spróbuję go zdobyć. Na tyle, na ile jest to możliwe, postanawiając dotrzeć do wszelkich możliwych granic...
Nie kochałem go.
* * *
Obserwowałem Dracona uważnie, w trakcie gdy uczył się zaklęcia niewidzialności. Drwiłem zeń za każdym razem, gdy jego wysiłki spełzały na niczym lub efekt jego starań był wyjątkowo... malowniczy. Raz jego ciało przybrało barwę rozrzedzonego mleka, innym - brudnej, szarej mazi. Czasami czynił niewidzialnym same ciało, zapominając o swym ubraniu. W takich sytuacjach wtrącałem, że nie miałbym nic przeciwko, gdyby uczynił odwrotnie... Żeby to, co miał na sobie, znikło, odsłaniając nagie ciało.
Wtedy czerwienił się po korzonki włosów i ze zdwojoną energią przykładał się do ćwiczeń. Uśmiechałem się pobłażliwie na ten widok; w tym przekornym stanie, gdy starał się udowodnić i mnie, i sobie, że to nie jest zadanie ponad jego siły i umiejętności, był naprawdę wdzięcznym obiektem obserwacji. Jego zacięta mina, zarumienione od wysiłku policzki i nerwowe ruchy sprawiały, że czułem się jak naukowiec, obserwujący z zainteresowaniem zachowanie jakiegoś dzikiego, egzotycznego zwierzęcia...
Gdy chłopakowi jako tako zaczęła wychodzić sztuka czynienia się niewidzialnym dla ludzkich oczu, pozwoliłem myślom odpłynąć. Dlatego też zupełnie nie spodziewałem się ciężaru, który opadł na mnie, popychając bezceremonialnie na matę, jaką pokryta była podłoga sali ćwiczeń. Otworzyłem szeroko oczy na widok... a właściwie na to, czego nie widziałem, a co mnie przygniotło. W chwilę potem usłyszałem cichy, znajomy chichot, a niewidzialne ręce przytrzymały moje, gdy próbowałem się wyrwać.
Zmrużyłem wściekle oczy. Jak każdy Malfoy, miałem poczucie humoru, które nie obejmowało wszakże sytuacji, kiedy ktoś robi sobie ubaw ze MNIE...
Znieruchomiałem przez chwilę potrzebną, by osiągnąć odpowiedni stopień koncentracji, po czym powiedziałem pewnym głosem:
— Aparecjum!
Natychmiast moim oczom ukazała się zastygła w wyrazie zaskoczenia twarz Dracona; uścisk jego dłoni osłabł, przez co jednym ruchem uwolniłem własne ręce z uchwytu, jaki dotąd je krępował. Nim chłopak zorientował się, co się właściwie dzieje, przewróciłem go na matę, przygniatając własnym ciałem i zamieniając nas miejscami. Ręce przytrzymałem mu nad głową, a więc w sposób, którym unieruchamiałem go podczas rozlicznych gwałtów.
Twarz Dracona pobladła nagle, a źrenice rozszerzyły się ze strachu.
— Nieładnie, doprawdy nieładnie... — wyszeptałem, przybliżając się doń. — Pozwoliłem ci atakować mnie? Nie przypominam sobie.
— Przepraszam, ojcze... — pisnął chłopak. — Ja... nie miałem zamiaru...
Pogładziłem dłonią pobladłą skórę na jego policzku, drugą wciąż zaciskając na jego nadgarstkach.
— Wydaje mi się, że dawno nie miałeś lekcji pokory i posłuszeństwa, prawda? — kontynuowałem, nie zwracając uwagi na jego tłumaczenia. — Najwyraźniej, zbyt dawno...
— Nie!... — jęknął Draco, kuląc się wyraźnie w sobie. — Proszę, ojcze...
Nie zważając na to, pochyliłem się i pocałowałem jego drżące usta - ku mojemu zdziwieniu, nie wyczuwając żadnego oporu. Chłopak znieruchomiał i już nawet nie próbował się wyrywać, poddając mi się całkowicie. Zacząłem więc odpinać jego spodnie, jednocześnie rozchylając językiem wargi Dracona i zanurzając się w wilgotnym wnętrzu jego ust. A choć penetrowałem je intensywnie, nie napotykałem przy tym choćby śladu sprzeciwu...
Westchnąłem ciężko, po czym odsunąłem się od chłopaka, uwalniając jego dłonie i zostawiając go na podłodze z wymiętym ubraniem, ale wciąż nietkniętego. Draco przełknął ciężko ślinę i zapytał niepewnie:
— Dlaczego?...
— Mógłbym powiedzieć, że zwyczajnie nie miałem ochoty cię przerżnąć i że nawet do tego już się nie nadajesz... — powiedziałem zimno, wstając i doprowadzając szaty do porządku.
Gdy odwróciłem się ku niemu, ujrzałem w oczach Dracona łzy wstydu i upokorzenia. Na ten widok poczułem, że cała złośliwość i chęć zranienia go mija jak zaklęciem odjął, w ich miejsce pozostawiając tylko... troskę.
— Ale to nie byłaby prawda — stwierdziłem nieco cieplejszym już głosem. — Po prostu... nie byłem aż tak bardzo zły, jak to się mogło zdawać, za to ty byłeś tak skruszony... Nie potrzebujesz już ani lekcji pokory, ani posłuszeństwa. Nie widziałem więc powodu, by cię krzywdzić niepotrzebnie.
Z tymi słowami podałem mu rękę, którą ten przyjął, wahając się tylko przez ułamek sekundy. Podźwignąłem go więc do pionu, po czym zacząłem zapinać i poprawiać jego ubranie spokojnymi, pewnymi ruchami, w których nie dało się odczuć choćby cienia pożądania. I naprawdę... nie pragnąłem go wówczas. Był blisko... To wystarczyło.
Wreszcie odgarnąłem mu niesforny kosmyk z twarzy, po czym pocałowałem krótko w czoło.
— Opanowałeś zaklęcie niewidzialności... Gratuluję. Ale następnym razem potraktuję cię jak potencjalnego wroga, jeśli zrobisz coś takiego, jak dziś, zrozumiałeś? - zakończyłem surowo.
Chłopak pokiwał energicznie głową.
— Naprawdę nie miałem zamiaru cię denerwować, ojcze! — zapewnił żarliwie. — Po prostu, kiedy wreszcie opanowałem to zaklęcie, obróciłem się, a ty... byłeś myślami całkiem gdzieś indziej! Nie wiem, na co liczyłem, ale na pewno nie na to... I zrobiło mi się strasznie przykro. Przepraszam, zachowałem się jak dziecko, w końcu nie powinienem już potrzebować twoich pochwał...
Coś ścisnęło moje serce, lecz był to uścisk dziwnie słodki...
— Tym bardziej się cieszę, że cię nie ukarałem... Nie miałbym za co — powiedziałem cicho. — Za fakt, że chciałeś, bym był przy tobie i jak prawdziwy ojciec był dumny z twoich sukcesów? Jestem, Draco, możesz mi wierzyć.
Chłopak spojrzał na mnie, po czym powoli, z wahaniem, przytulił się do mnie, kładąc głowę na mojej piersi. Aż zachłysnąłem się z zaskoczenia.
— Dlaczego?... — wykrztusiłem.
— Masz dobry dzień - wymruczał Draco, przymykając powieki i wtulając się we mnie mocniej. — Muszę korzystać z okazji, kiedy się nadarza, prawda?...
Pokręciłem głową, lecz nie powiedziałem nic. Za to objąłem go w pasie i oparłem podbródek na jego głowie.
Po chwili ciszy chłopak odezwał się, mówiąc cicho:
— Chciałbym cię nienawidzić, ale nie mogę... A przecież tak byłoby mi łatwiej znosić... no wiesz. Noce — z tymi słowami spiął się nagle i wysunął z mojego uścisku. — Chodźmy już. Nie możemy stracić tu całego dnia.
Po czym wyszedł, zostawiając mnie z rękami rozłożonymi wciąż do uścisku, a przecież żałośnie pustymi i z jakimś takim głupim żalem, którego nie potrafiłem zrozumieć. W końcu, niczego tak naprawdę nie straciłem. Prawda?...
* * *
Po chwili ojciec zrównał się ze mną i dalej szliśmy już razem, zamyśleni, pogrążeni w milczeniu. Ta dziwna cisza sprawiała, że czułem się nieswojo; twarz Lucjusza była beznamiętna i zamknięta przede mną. W tej jednej chwili pomyślałem, ze chciałbym wiedzieć, co on NAPRAWDĘ myśli. Ile z tego, co pokazuje światu, było jego prawdziwym „ja”? A ile tylko maską, zakładaną z takim profesjonalizmem, że sprawiała wrażenie niemal prawdziwej?... Niemal...
Albowiem byłem pewien, że ta twarz, którą ojciec ukazywał światu, różniła się znacznie od tego, jaki był on w głębi siebie. Jego oczy, chłodne niczym pierwszy dech zimy, zawsze były dla mnie zagadką; kryły w sobie głębie, których nawet nie marzyłem odkryć. A jednak kilka razy udało mi się dostrzec, w momentach, gdy Lucjusz myślał, że nikt na niego nie patrzy, jak jego jasne tęczówki ciemnieją od kłębiących się w nim uczuć.
Uczuć, których prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane poznać...
To samo milczenie towarzyszyło nam podczas obiadu. Oboje odruchowo skubaliśmy jedzenie, wbijając niewidzące spojrzenia w talerze. W pewnym momencie jednak poczułem się nieswojo, gdy poczułem czyjś badawczy wzrok... na sobie. Podniosłem więc niepewnie głowę i napotkałem trudne do odczytania wejrzenie ojca.
— O co chodzi?... — zapytałem. — Ubrudziłem się gdzieś?
Sięgnąłem po serwetkę, lecz zatrzymała mnie w miejscu dłoń Lucjusza, która przytrzymała moją własną niemal desperackim chwytem.
— Nie o to chodzi... Chciałem ci powiedzieć, że ja... także cię nie nienawidzę. Mimo wszystko... — powiedział powoli, ciężkim od napięcia głosem, po czym podniósł się gwałtownie z krzesła i wyszedł.
Po chwili drgnąłem niespokojnie, gdy usłyszałem huk z głębi domu. Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu. To było DZIWNE. Cały dzisiejszy dzień był dziwny... Ojciec nigdy nie tracił panowania nad sobą... i nigdy nie mówił o uczuciach!...
Potrząsnąłem głową, wiedząc, że najpewniej i tak nigdy nie dowiem się, co było tego powodem.
* * *
Zamachnąłem się i z całej siły trzasnąłem drzwiami od moich komnat. A potem opadłem bezradnie na kolana, wprost na zimną posadzkę, po czym ukryłem twarz w dłoniach, oddychając ciężko. Moje ciało zaczęło dygotać konwulsyjnie, niepowstrzymanie, wiec objąłem się kurczowo ramionami i zacząłem kołysać w przód i w tył, zaciskając mocno powieki.
Nie nienawidziłem go... Nie nienawidziłem... Slytherinie, jak mogło do tego dojść?! Jak mogłem pozwolić, by ta nienawiść wypaliła się we mnie, pozostawiając po sobie tylko zgliszcza i zimny, szary popiół?... Przecież ten gówniarz jest powodem całego mojego nieszczęścia! Więc jak mogę go NIE nienawidzić?!
A potem następna myśl wstrząsnęła mną, przekreślając to wszystko, co myślałem, że wiem o sobie, podważając podstawy całej mojej wiedzy o sobie samym. Bo jeśli nie czułem nienawiści... to może dlatego... zacząłem go...? Jęknąłem głucho, próbując zagłuszyć ten głos w sobie, ale mimo to moje usta ułożyły się na kształt tych dwóch sylab, przed którymi tak się broniłem.
Kochać?...
Zaczęła mnie trawić gorączka, na przemian oblewały mnie fale gorąca i zimna. Czułem, jak moje żeby szczękają, a ciało trzęsie się jak w febrze, gdy przegrywałem walkę z samym sobą... Aż w końcu nie zostało nic, czego mógłbym bronić...
Gdy wreszcie uspokoiłem się na tyle, by móc wstać, podniosłem się ciężko z zimnej podłogi. Zachwiałem się; nogi miałem jak z waty, opadłem więc z ulgą na jedno z krzeseł. Przymknąłem oczy, przed którymi zaczęły już pojawiać się czerwone i czarne plamy, jak gdyby po wielkim wysiłku. Cała moja koszula była mokra od potu i przylegała nieprzyjemnie do lepkiej skóry.
Zastanawiałem się właśnie, czy zdołam dojść o własnych siłach pod prysznic, gdy usłyszałem ciche pukanie.
— Ojcze? Wszystko w porządku?
Otworzyłem usta, lecz z pomiędzy moich warg dobyło się tylko ledwo słyszalne charczenie. Odchrząknąłem z trudem, po czym wychrypiałem:
— Tak!
— Jesteś pewien?... — zapytał Draco z niepokojem. — Przecież słyszę, że coś jest nie tak!
— Nic mi nie jest! — krzyknąłem. Mój własny głos przeraził mnie: brzmiał, jak gdyby ktoś przesuwał paznokciami po tablicy, zgrzytając niemiłosiernie.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się, ukazując przestraszonego i zmartwionego chłopaka. Na mój widok, strach zmienił się w przerażenie; Draco podbiegł do mnie, na wpół siedzącego, na wpół leżącego na krześle.
— Tato?!... Poczekaj, pomogę ci!...
Chciałem protestować, lecz nie miałem siły podnieść ręki na tyle, by odepchnąć od siebie chłopaka. Przeklinając swoją słabość, pozwoliłem mu więc zdjąć ze mnie wilgotne ubrania, a potem położyć w bieliźnie na sofę i przykryć kocem. Gdy już byłem troskliwie opatulony, Draco usiadł tuż obok i odgarnąwszy mi włosy z czoła, położył na nim dłoń.
— Chyba masz gorączkę... Potrzebujesz lekarza? — zapytał z troską.
Potrząsnąłem przecząco głową.
— Nie, już mi lepiej...
— Może chcesz pić? Głupie pytanie, powiedz po prostu, co ci przynieść... Wody? Herbaty?
Gdy tylko zdecydowałem się na wodę, Draco zniknął za drzwiami. Wrócił po chwili ze szklanką w dłoni.
— Proszę. Pomyślałem sobie jeszcze, że może chcesz się przespać... W każdym razie zostanę i...
— Chyba nie masz zamiaru siedzieć przy mnie, gdy będę zasypiać?... — rzuciłem, chcąc zawiesić znacząco głos, co jednak - przez moje schrypnięte gardło - zakończyło się dość karkołomnym tonem.
Chłopak spojrzał na mnie i zamrugał niepewnie.
— To... chcesz, żebym... wyszedł?
— Nie! Potrzebuję, żebyś mnie niańczył! — zirytowałem się, po czym powiedziałem już spokojniej: — Dam sobie radę. A tobie, o ile się nie mylę, właśnie umyka czas przeznaczony na przejażdżkę na Justinie...
Na te słowa Draco szybko podjął decyzję.
— To ja lecę! Śpij dobrze! — powiedział, pocałował mnie szybko w policzek i wybiegł.
Pozostawił po sobie taką pustkę, że w jakiś sposób wypełniła ona cały pokój, który dotąd będąc ciepłym i przytulnym, nagle wydał mi się zimny i obcy...
- FAŁSZYWA NIEWINNOŚĆ
BLIND GUARDIAN - Age of False Innocence
What have I done?
Denied the father and the son
(…)
I cannot, I will not
Deny It's false innocence
Próbowałem zasnąć; na próżno wszakże. W moim umyśle nieustannie przewijały się wspomnienia niedawno okazanej mi czułości, uczucia... na które przecież nie zasłużyłem.
Na wpół świadomie przesuwałem dłońmi po miękkiej fakturze koca, którym jeszcze niedawno troskliwie otulał mnie Draco. Opuszkami palców sięgnąłem do policzka, na którym spoczęły jego miękkie usta, całując mnie w tak zwyczajnym, prostym geście, że obudziło to we mnie promieniujące ciepłem uczucie. Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek będę w stanie CZUĆ... że jestem do tego zdolny.
Potrząsnąłem głową, próbując odegnać natrętne myśli ze swego umysłu. A że nie sądziłem, iż byłbym w stanie teraz zasnąć, wstałem i, na wciąż nieco słabych nogach, powlokłem się pod prysznic. Po tym na pewno poczuję się jak nowo narodzony - przekonywałem sam siebie. - Najwyższy czas wziąć się w garść i przezwyciężyć tę dziwną słabość, która pochwyciła mnie tak niespodziewanie.
W końcu, Malfoyowie nie leżą godzinami w łóżku, wspominając w nieskończoność jeden pocałunek w policzek, prawda?...
* * *
Ziemia uciekała pod chyżymi kopytami mojego wierzchowca, a otoczenie rozmywało się w pędzie, gdy galopowaliśmy, ja i Justin, polnymi drogami w pobliżu Malfoy's Manor. Był to karogniady morgan, stosunkowo niski, nie sięgający nawet piętnastu dłoni w kłębie, ale o dumnej postawie i wspaniale umięśnionej sylwetce, posiadający gruby, gęsty ogon, sięgający aż do jednej trzeciej nadpęcia.
Zwolniliśmy dopiero, gdy wjechaliśmy w wyłożoną białym żwirem alejkę prowadzącą do posiadłości. Jak zawsze, gdy zbliżałem się do domu, wyprostowałem się, przysunąłem łokcie do tułowia, opuściłem pięty jeszcze bardziej do dołu; mojej postawie nie można było niczego zarzucić. I o to właśnie chodziło; ojciec nie przepuściłby okazji do skrytykowania mnie pod każdym możliwym względem.
Chociaż, ta metoda przynajmniej odnosiła skutek; stałem się perfekcjonistą w każdym calu. A przynajmniej, gdy padał na mnie wzrok Lucjusza... - aż stało się to nawykiem.
Spokojnym stępem wjechałem w obręb posiadłości.
Chociaż byłem pewien, że ojciec odpoczywa w swoim pokoju, on stał już u wrót stajni, wyczekując mojego powrotu. Nie wiem, jak, ale zawsze udawało mu się wyczuć, kiedy moje przejażdżki dobiegają końca; może śledził mnie swym magicznym wzrokiem?... Nie wiem, nigdy go o to nie pytałem. I prawdopodobnie nie powinienem tego robić. Jego nade mną władza zawsze stanowiła w naszych rozmowach temat tabu, a zarazem aksjomat, którego nie sposób kwestionować.
Jednakże teraz powinien spać... Wyglądał naprawdę okropnie, gdy go znalazłem w jego komnatach! Mimo to byłem niemal pewien, że teraz w żaden sposób nie da po sobie poznać, że coś takiego w ogóle miało miejsce...
Podjechałem powoli do jego dumnie wyprostowanej sylwetki i zatrzymałem się niecałe pół metra przed nim. Jego szczupła, wypielęgnowana dłoń sięgnęła i pogładziła nieco rozdęte niedawnym wysiłkiem chrapy Justina, po czym musnęła śliczną gwiazdkę na jego czole. Nie wiem, dlaczego, ale ojciec zawsze dzielił mój sentyment do tego małego, dzielnego wierzchowca, który od pierwszego spojrzenia stał się moim ulubionym.
— Jak tam przejażdżka?... — zapytał cicho Lucjusz, odbierając ode mnie lejce.
Miałem ochotę uśmiechnąć się do siebie z gorzką satysfakcją; ojciec słowem nie dał po sobie poznać, że to ja powinienem pytać o JEGO samopoczucie. A skoro tak... nie zamierzałem czynić nic, co by mogłoby go zdenerwować.
— Przyjemna. Gdyby nie brak czasu, mógłbym tak jeździć jeszcze przez kolejną godzinę... ale obowiązki wzywają.
„Jak zwykle...” - pomyślałem, zrezygnowany, ale nie powiedziałem tego głośno. Nie chciałem się skarżyć; nie powinienem, skoro wszystko to jest dla mojego dobra. A jednak, chciałbym czasami mieć trochę czasu dla siebie... Wolnego czasu, który mógłbym spędzić, jak podyktuje mi kaprys chwili, zamiast trzymać się grafiku, wyznaczonego zresztą z góry. Ale postanowiłem, że nie, nie będę się skarżyć; Malfoy nigdy się nie skarży.
Szczególnie, że ojciec bierze na siebie kilka razy więcej obowiązków, w dodatku znajdując jeszcze czas, by zająć się mną i moimi treningami... Dopiero w tym momencie przyszło mi na myśl, że to może jest jego - co prawda surowy i powściągliwy, ale jednak - sposób na okazanie uczucia? I że poświęca się, zarazem biorąc na siebie za dużo obowiązków? Bo jaki inny mógł być powód jego złego stanu sprzed kilku godzin?...
Ale najwidoczniej już jest mu lepiej, pocieszyłem się w duchu.
Przytrzymując się łęku, zsiadłem z konia, żałując, że nie mam wrodzonej gracji i wdzięku Lucjusza. Cóż, widocznie nie dane mi było odziedziczyć wszystkich jego cech...
Ojciec poprowadził Justina do stajni, dając mi kilka chwil na przeciągnięcie się i rozprostowanie zesztywniałych mięśni. W chwilę potem podążyłem za nim; do oporządzania konia nie wykorzystywałem służby, jeśli tylko miałem czas uczynić to samemu. Umiejętność pielęgnacji własnego wierzchowca była jedną z wielu, jakie według mojego ojca powinienem posiadać, i akurat z tym nigdy się nie kłóciłem.
Dlatego też, gdy chwyciłem szczotkę i zgrzebło, zdziwiły mnie jego słowa:
— Zostaw, niech służba się tym zajmie. Dziedzic Malfoyów nie będzie zajmować się tak prozaicznymi sprawami, jak oporządzanie konia...
Spojrzałem na niego bez zrozumienia; moja twarz musiała wyrażać kompletne skołowanie, bo kąciki ust Lucjusza wygięły się lekko ku górze.
— Przestań wyglądać jak jeden wielki znak zapytania. Od dawna potrafisz zająć się Justinem, tak, że stało się to niemal odruchowe, więc lepiej ten czas wykorzystać na poznawanie nowych umiejętności. Mam już nawet pomysł, jakich...
Ze wszystkich sił próbowałem zmusić się, by odczuwać entuzjazm, choćby zaciekawienie; nie udało się. Byłem zmęczony... czym? Nauką? Obowiązkami? Chyba wszystkim po trochu. To zniechęcenie musiało odbić się na mej twarzy, bo ojciec nachmurzył się, a ja zacząłem bąkać nieskładne przeprosiny, opuszczając pokornie wzrok.
Dlatego zdziwił mnie lekki uścisk dłoni na moim ramieniu.
— Pomyślałem sobie, że może podzielę się z tobą moimi pomysłami i razem ułożymy dla ciebie nowy plan dnia. Wspólnie. Zapewniam, że jestem otwarty na twoje własne propozycje... Co ty na to? — rzucił Lucjusz, patrząc na mnie ciepło.
Moje oczy chyba zaczęły przypominać talerze, gdy je wybałuszyłem na te słowa.
Ta sama dłoń, która spoczywała dotąd spokojnie na moim ramieniu, teraz zmierzwiła mi włosy czułym gestem.
— Nie patrz tak na mnie... Jesteś już niemal dorosły, Draco, najwyższy czas, byś powoli zaczął kształtować swoje własne życie, nie sądzisz? Przed wyjazdem twojej matki, oboje stwierdziliśmy, że powinniśmy dać ci odrobinę wolności. W końcu, nie jesteś już dzieckiem, które trzeba pilnować na każdym kroku...
Miałem ochotę skakać z radości. Zamiast tego pod wpływem niespodziewanego impulsu zrobiłem coś całkiem innego: zarzuciłem ojcu ręce na ramiona, wtulając się w niego gwałtownie i szepcząc nieskładnie:
— Dziękuję... ja... to najwspanialsze... dziękuję.
W pierwszym momencie ojciec zesztywniał z zaskoczenia, by po chwili odprężyć się w moich ramionach i odwzajemnić uścisk. Staliśmy tak przez chwilę, a gdy początkowa euforia minęła, zacząłem zwyczajnie czerpać przyjemność z naszej bliskości. Ze spokojnego bicia serca tuż przy moim, z ciepłego oddechu na karku, z dotyku dłoni przesuwających się w delikatnej pieszczocie po moich plecach.
Byłem zaś na tyle mocno przyciśnięty do szczupłego ciała Lucjusza, że mogłem wyczuć... brak jego podniecenia. Podniecenia, którego się obawiałem i które popsułoby całą radość z tego momentu. Nie chciałem być obiektem jego pożądania; chciałem być obiektem jego miłości, ojcowskiej miłości. A przynajmniej tak mi się wydawało...
Wreszcie odsunąłem się lekko, po czym wspiąłem się na palcach i, rumieniąc się, musnąłem delikatnie wargami policzek Lucjusza, który okazał się być tak... jedwabiście miękki w dotyku, że przeszło to moje wszystkie oczekiwania.
— Dziękuję — powtórzyłem, patrząc mu prosto w oczy.
— Proszę — wyszeptał niemal ledwo słyszalnie i pochylił się nade mną.
Odsunąłem twarz, nie pozwalając, by pocałował mnie w usta. Nie zraził się tym wcale, lecz złożył zamierzony pocałunek na moim czole.
— Idź wziąć prysznic, Draco, a potem wszystko omówimy...
Z tymi słowami odwrócił się i odszedł, pozostawiając po sobie umykające ciepło i niemal nieuchwytny zapach swego ciała, połączony z cudowną wonią wanilii, ambry i białego piżma. Mmm... uwielbiałem to! Ten zapach uosabiał sobą całą elegancję i wdzięk, był uosobieniem zarówno wyrafinowanego gustu, jak i pierwotnej zmysłowości, która otaczała Lucjusza niczym druga szata, noszona zresztą bardziej naturalnie niż ubranie.
Dopiero idąc w stronę domu uświadomiłem sobie, O CZYM właściwie wtedy myślałem, i dałem sobie solidnego kopniaka w myślach. „NIE myślisz o Lucjuszu w TYCH kategoriach! Rozumiesz? NIE myślisz!...” - powtarzałem uparcie. I kogo ja chciałem oszukać?... Oczywiście, że myślałem! Jedyny problem tkwił w tym, że jednocześnie bałem się okropnie. Zbyt wiele razy zostałem skrzywdzony. Wykorzystany... I to właśnie przez niego.
Drżąc od powracających uparcie wspomnień, powlokłem się pod prysznic.
* * *
Siedziałem w moim ulubionym fotelu w salonie i kręciłem się niemiłosiernie, nie mogąc znaleźć sobie żadnej wygodnej pozycji. Wreszcie, po kwadransie wiercenia się i wysiłków, które zakończyły się kompletnym fiaskiem, wstałem zniechęcony i zacząłem chodzić nerwowo z jednego końca pomieszczenia na drugi.
To było... nieznośne. Wiedzieć, że on stoi w tym momencie pod prysznicem, nagi, ze strumieniami wody spływającymi po jego miękkiej, jedwabistej skórze... Młody, cudowny chłopak, po prostu na wyciągnięcie ręki... Dlaczego by nie sięgnąć tą ręką, co przecież robiłem już wielokrotnie? Dlaczego by... nie wziąć tego, co jest tak bliskie, a co mi się prawnie należy?...
Jest moim synem. Moją własnością... Jest mój. Tylko mój!...
Z tą myślą, płonącą w moim umyśle niczym żagiew, podążyłem do łazienki Dracona. Uchyliłem ostrożnie drzwi, wchodząc cicho do środka. Widziałem zarys jego sylwetki, niewyraźny i zamglony, bowiem przezroczysta kabina prysznicowa, za którą stał, była teraz pokryta kłębami pary wodnej, unoszącej się nad strumieniami gorącej wody.
Uśmiechnąłem się do siebie paskudnie i zacząłem ściągać ubranie. Koszula szybko wylądowała na szafce łazienkowej; gdy sięgnąłem do paska, metalowa sprzączka uderzyła o szlufkę. Dźwięk uderzenia metalu o metal rozniósł się nienaturalnie głośno po wykafelkowanym pomieszczeniu.
Zesztywniałem, gdy odgłos płynącej wody ucichł, po czym podniosłem wzrok na kabinę prysznicową, która powoli, jak gdyby z wahaniem, otworzyła się, popchnięta dłonią Dracona.
Chłopak był dokładnie taki, jak go sobie wymarzyłem: mokry, zarumieniony, otoczony kłębami pary. Idealny...
Na mój widok jednak jego twarz zbladła nienaturalnie, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia i... strachu, tak, widziałem to wyraźnie w jego wielkich źrenicach, które pochłonęły niemal całą tęczówkę. Draco zadygotał wyraźnie, gdy jego wzrok zsunął się w dół... i zatrzymał na moich dłoniach, spoczywających wciąż na na wpół rozpiętych spodniach.
— Ojcze?... — zapytał niepewnie, drżącym, przerażonym głosem.
Z jakąś dziwną determinacją, kontynuowałem rozbieranie się pod jego zszokowanym wzrokiem. Rozpiąłem do końca pasek, potem sięgnąłem do rozporka. Chłopak wydał zduszony jęk i cofnął się o krok. Nie zważając na to, obserwując jego reakcje płomiennym wzrokiem, zsunąłem powoli spodnie po całej długości nóg i przestąpiłem nad nimi, zostawiając je leżące bezładnie na podłodze.
W sekundę później dołączyła do nich bielizna i stałem już, obnażony i cholernie podniecony, przed swoim synem. Ten na mój widok cofnął się jeszcze o krok i wyraźnie skulił się w sobie, gdy jego plecy napotkały nieprzebytą barierę ściany. Podszedłem do niego, gdy stał tak, struchlały, nie próbując się bronić ani uciekać, patrząc tylko na mnie swoimi wielkimi, nic nie rozumiejącymi oczami.
A właściwie, oczami, które rozumiały wszystko, a które chciałyby pozostać nieświadome.
Ale przecież było już za późno... Za późno, już od dawna, od kiedy pierwszy raz wszedłem nocą do jego sypialni i wziąłem go brutalnie, w wieku czternastu lat pozbawiając go dziewictwa, a wraz z nim - dzięcięctwa i słodkiej niewinności.
Teraz jego niewinność... była fałszywa, myląca. Stracił ją już dawno temu i jedyne, co po niej zostało, to niewyraźne, zamglone wspomnienie.
Podszedłem blisko, tak, iż czułem jego przyspieszony oddech na swojej twarzy. Wyciągnąłem rękę i przesunąłem nią po jego wilgotnej, gorącej skórze, pieszcząc niespiesznie klatkę piersiową i mięśnie brzucha, drgające spazmatycznie od mojego dotyku.
Podniosłem wzrok, wpatrując się w skrzywioną bezgłośnym szlochem twarz Dracona, łzy spływające strumieniem po jego policzkach, zbielałe wargi i zaciśnięte kurczowo powieki. Wyglądał... nieskończenie delikatnie i pięknie zarazem, gdy stał tak przede mną, nagi i bezbronny, zdany na moją łaskę i niełaskę.
A przecież nigdy tej łaski mu nie okazałem... Nigdy. Krzywdziłem go raz za razem, z godną podziwu skrupulatnością, z jakimś sadystycznym pedantyzmem i przewrotną regularnością, przez całe te długie dwa lata.
Tak, jak teraz...
Nie zważając na jego zduszony szloch, obróciłem go do ściany i rozsunąłem brutalnie nogi, przyciskając jego twarz do kafelków. Przysunąłem się bliżej, wsuwając swoją męskość pomiędzy jego pośladki. W odpowiedzi usłyszałem ciche, niewyraźnie wykrztuszone przez łzy:
— Proszę, nie... Błagam...
Popatrzyłem na jego kuszące, lecz zesztywniałe z przerażenia ciało, i nie mogłem przestać wyobrażać sobie, jak by to było: widzieć jego twarz rozpłomienioną pragnieniem, a potem - zaspokojeniem, radością, cichym spokojem. Chciałbym obserwować jego rodzący się z głębi duszy uśmiech, iskierki w tych pociemniałych teraz źrenicach, łzy szczęścia w miejsce łez bólu i rozpaczy.
Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że nic nie było warte zniszczenia w nim tej jego ufności, zbrukania niewinności, której już nigdy nie odzyska. A już na pewno nie była warta tego chwilowa przyjemność, jaką zyskałem w zamian...
— Przepraszam cię, Draco — powiedziałem cicho, czując, jak moje pożądanie odpływa, fala za falą, z każdym uderzeniem serca. — Nigdy nie powinienem był przekroczyć tej granicy między nami. Nigdy...
Z tymi słowami cofnąłem się i wyszedłem z kabiny, po czym zacząłem zbierać ubrania z podłogi. Po chwili usłyszałem coś, co wstrząsnęło mną do głębi:
— Mogłeś przekroczyć tę granicę... Ale nie tak wcześnie i nigdy, przenigdy - wbrew mojej woli... — A potem doszedł do moich uszu cichy szept: — Nie odchodź... Zostań. Proszę...
- WSZYSTKO, CZEGO TYLKO ZAPRAGNIESZ
MEATLOAF - I'd do anything for love
Will you raise me up, will you help me down?
Will you get me right out of this godforsaken town?
Will you make it all a little less cold?
I can do that...
To było jak sen. Lucjusz nigdy wcześniej, NIGDY mnie nie przeprosił. Za nic. Dlatego też przezwyciężyłem wszystkie obawy i - zanim obudzę się i stwierdzę, że to jednak rzeczywiście BYŁ sen, który nigdy więcej już się nie powtórzy - poprosiłem go, by został. Bo jeśli przeprosił, to może nie skrzywdzi mnie więcej?... I jeśli zrezygnował z gwałtu, gdy miał po temu okazję, to może... może będzie potrafił być delikatny i czuły?
Tak bardzo tego potrzebowałem!...
Patrzyłem więc, jak prostuje się powoli, odkładając podniesione ubrania na bok, i jak spogląda na mnie z szokiem wypisanym na tej pięknej, nieskazitelnej twarzy, podobnej do twarzy jakiegoś bóstwa. Obserwowałem, jak patrzy niepewnie - a niepewność w jego wykonaniu była tak cholernie piękna, że aż serce mnie bolało na ten widok - i jak podchodzi do mnie powoli, jak gdyby bojąc się mnie spłoszyć.
Rozchylił wargi, chcąc coś powiedzieć, lecz zakryłem mu usta dłonią.
— Nie mów nic. Na wszystko będzie czas... potem. A na razie... kochaj mnie.
Spojrzał na mnie z błyskiem w swych tęczówkach koloru czystego zimowego nieba i uśmiechnął się niemal niezauważalnie, leciutko unosząc do góry koniuszki ust.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem... — szepnął, a ja aż zachłysnąłem się powietrzem na te słowa.
W ustach Lucjusza zabrzmiały one tak niewiarygodnie, tak cholernie nierzeczywiście, że w tamtym momencie dałbym sobie rękę uciąć, że to jednak BYŁ sen. Człowiek, który był mi dotąd panem i władcą, i bogiem, stąpił z piedestału, by... być mi posłusznym. Wbrew sobie samemu poczułem, jak mój członek napręża się powoli, pęczniejąc od tętniącej w nim krwi.
Widocznie nie tylko mój ojciec miał skłonność do dominacji, skoro sama myśl o nim, służącemu mi, sprawiła, że stanąłem w ogniu...
Z zamyślenia wyrwał mnie jego głęboki, wibrujący namiętnością głos, od którego cudowne dreszcze przyjemności i oczekiwania przeszły mi po plecach:
— Wziąłeś już prysznic?...
Odchrząknąłem niepewnie, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekuje. Wreszcie zdecydowałem się odpowiedzieć zgodnie z prawdą:
— O ile się nie mylę, przeszkodziłeś mi w trakcie...
— Więc czas go dokończyć, nie sądzisz?
Nie dając mi nawet możliwości powiedzenia czegokolwiek, popchnął mnie lekko do kabiny i sam do niej wszedł, zamykając powoli drzwi.
— Nie uciekniesz mi już... — powiedział z mroczną satysfakcją, a ja poczułem niewyraźne ukłucie strachu na te słowa. Widząc to, podszedł do mnie i przytulił czule, obsypując pocałunkami moje lewe ramię, wyrywając z mego gardła ciche westchnienia. — Co nie znaczy, że będziesz miał jakikolwiek powód, by uciekać...
Sięgnął ręką do małego kraniku i nalał na swoje palce sporą ilość mydła. Roztarł perłowy płyn w dłoniach i zaczął masować moją klatkę piersiową, jednocześnie zatapiając wargi w moich ustach. Od nadmiaru wrażeń aż zakręciło mi się w głowie...
Jedwabista w dotyku, cudownie pachnąca maź, rozcierana subtelnymi palcami Lucjusza wzdłuż mych obojczyków i mostka, delikatne a zarazem drażniąco pocierająca moje sutki jego umiejętną dłonią. A jednocześnie - te wargi, pełne i nabrzmiałe od pragnienia, rozchylające moje własne i wtapiające się w nie bez pamięci, ciepły język wsuwający się powoli w moje usta, miękki i szorstki zarazem, aksamitny...
Pojękiwałem cicho, niezgrabnie oddając pieszczoty i myśląc mimochodem, że jeszcze wiele będę musiał się nauczyć... Usilnie starałem się powstrzymać, ale to było silniejsze ode mnie: przerwałem pocałunek i zachichotałem.
Lucjusz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
— Pomyślałem sobie, że jeśli to mają być te umiejętności, których mam się nauczyć w miejsce oporządzania konia, to może się okazać, że nagle stanę się tak chętny do nauki, jak jeszcze nigdy wcześniej... — powiedziałem, szczerząc się jak głupi.
W oczach mężczyzny zabłysły przekorne iskierki.
— Nie tak szybko, kochanie. Są jeszcze dwa konie do oporządzenia... — spojrzał sugestywnie na nasze ocierające się o siebie męskości.
Spłonąłem gwałtownym rumieńcem, a ojciec tylko zaśmiał się przewrotnie i wrócił do „znęcania” się nade mną, prowokując mnie do wydawania coraz głośniejszych, niekontrolowanych jęków...
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, gdy jego śliskie od mydła dłonie zsunęły się w dół, pieszcząc niespiesznie płaszczyznę mojego brzucha i krzywiznę bioder, by wreszcie zacząć drażnić mięśnie moich ud, napiętych teraz jak struny, czekających tylko na umiejętny dotyk muzyka...
W pewnym momencie poczułem, jak moje oczy nikną w tyle czaszki, gdy ciekawskie palce wężowymi, śliskimi ruchami zaczęły pieścić moją skórę pomiędzy pośladkami, powodując, że moje ciało zaczęło wić się pod tym dotykiem i bezwolnie wyginać w jego stronę. Byle tylko bliżej tych rąk, tych cudownych palców...
— Dobrze ci?... — przeklinałem w duchu Lucjusza za to, że jego głos był tak cholernie zimny i opanowany, podczas gdy ja ledwie zdobyłem się na potakujące mruknięcie.
— Zaraz będzie ci jeszcze lepiej — zapewnił, po czym... uklęknął przede mną.
Wybałuszyłem oczy na ten widok, czując, jak robi mi się na przemian zimno i gorąco; byłem rozpalony, moim ciałem zawładnęła gorączka; widok klęczącego Lucjusza Malfoya - na miłość boską, MALFOYA! - przyprawiał mnie o szaleństwo pragnienia, przyjemności i pożądania.
A gdy, patrząc na mnie uważnie i obserwując moje reakcje - cholerny drań, jak on może być aż TAK opanowany?... - powoli wsunął główkę mojego członka w swe cudownie wykrojone, teraz kusząco zaczerwienione usta, zawyłem jak zwierzę, a mym ciałem targnął niekontrolowany dreszcz.
A potem... Lucjusz znieruchomiał, jak gdyby zastanawiając się nad czymś.
Zazgrzytałem zębami z frustracji.
— Cholera jasna, albo to zrobisz, albo wykopię cię z łazienki, nagiego i niezaspokojonego — warknąłem, czując, jak przed oczyma pojawiają mi się mroczki. Całą siłą woli powstrzymywałem się przed chwyceniem blond czupryny mojego ojca i wbicia głęboko w te jego arystokratyczne gardło... A potem jeszcze raz, i kolejny, i znów...
Z trudem utrzymałem swoje nerwy na wodzy, gdy Lucjusz odsunął się i spojrzał na mnie uważnie.
— Powiedz mi, czego chcesz, Draco. Zrobię wszystko... — zadrżałem z podniecenia na te słowa — ...wszystko, czego tylko zapragniesz. Tylko powiedz to głośno.
Jąkając się, wykrztusiłem więc, jaka wizja tkwiła mi uparcie przed oczyma, co pragnąłem zrobić bardziej, niż wszystko inne... W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche, spokojne:
— Jeśli chcesz... możesz to zrobić. Pozwalam ci.
Przez chwilę patrzyłem na ojca z niedowierzaniem. Wreszcie, po chwili długiej jak wieczność, przybliżyłem się do niego i zanurzyłem swoje palce w tych miękkich, zawsze idealnie ułożonych włosach, tak jasnych, jak promienie słońca o poranku... A potem chwyciłem palcami podbródek, rozchylając szeroko usta kochanka i wsuwając swoją męskość w wilgotne ciepło, jakie oferowały.
Przytrzymując i unieruchamiając głowę Lucjusza delikatnym, lecz stanowczym uściskiem, zacząłem się poruszać w jego ustach, zanurzając się w ciemną otchłań przyjemności, jaką dawał mi dotyk tego giętkiego języka i miękkiego podniebienia na moim nabrzmiałym, wrażliwym członku. Krew tętniła mi dziko w skroniach i w podbrzuszu, sprawiając, że pożądanie stawało się tak intensywne, że niemal bolesne...
Ale nade wszystko, podniecał mnie widok Lucjusza, całkowicie mi poddanego, pozwalającego mi pieprzyć się w usta i znoszącego to bez żadnych protestów... W najskrytszych moich snach nie wyśniłbym czegoś takiego i to właśnie ostatecznie przekonało mnie, że to, co się dzieje, jest jak najbardziej rzeczywiste.
Pod wpływem potęgującej się przyjemności, wszystkie moje myśli zamilkły, oddając głos pierwotnym instynktom. Przyspieszyłem więc, przymykając oczy i całkowicie oddając się pożądaniu, które przetoczyło się przeze mnie jak huragan, przynosząc chaos rozszalałym zmysłom. Ostatnie, konwulsyjne pchnięcie w głąb tego posłusznie rozwartego gardła - i wytrysnąłem, krzycząc ochryple.
Ostatnim wysiłkiem woli wyszedłem z ust Lucjusza i osunąłem się na zimne kafelki, czując, jak mięśnie moich ud i lędźwi drgają spazmatycznie, płuca unoszą się w urywanym oddechu, a po całym ciele przepływa fala ciepła, zaspokojenia, ekstazy. Nie znajdując w sobie za grosz siły woli, rozpłakałem się, zdobyty, pokonany przez irracjonalne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa.
Gdy silne ramiona objęły mnie wpół i przyciągnęły do tak gorącego, że aż niemal parzącego ciała, wtuliłem się w nie ostatkiem sił. Nieśmiałe palce odgarnęły mi włosy z twarzy i otarły pot z czoła.
— Wszystko w porządku?... — zapytał cicho Lucjusz, przyglądając mi się z troską.
Z trudem przełknąłem ślinę przez wyschnięte na wiór gardło.
— Ach!... Umarłem i otom w raju!... — rzuciłem sarkastycznie ochrypłym, zgrzytliwym głosem. — Pewnie, że nic mi nie jest! Poryczeć się już nie można?...
W odpowiedzi Lucjusz uśmiechnął się delikatnie.
— Jesteś słodki, gdy się tak unosisz, wiesz? — zapytał, gładząc mnie delikatnie po wilgotnym od łez policzku. — Udajesz silnego, nieprzystępnego mężczyznę... a przecież jesteś jeszcze chłopcem. Nie sądzisz, że możesz sobie pozwolić na chwilę słabości?...
Miałem zamiar odwarknąć coś, ale ciepło, które wciąż ogrzewało moje wnętrze, zdusiło wszelką złość w zarodku. Zamiast tego gwałtownie zarzuciłem ojcu ręce na szyję, przewracając go na podłogę, po czym obsypałem jego twarz pocałunkami.
— Jesteś... cudowny... absolutnie... cudowny — szeptałem pomiędzy jednym całusem a drugim. — Uwielbiam cię...
I po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu, widziałem Lucjusza uśmiechającego się z ciepłem i radością, bijącymi od niego delikatnym blaskiem, niczym światło słońca prześwitujące przez liście drzew... A także ze szczęściem, prawdziwym szczęściem, rodzącym się z głębi jego duszy niczym pierwszy, nieśmiały przebiśnieg kiełkujący pośród topniejących śniegów...
Był to najcudowniejszy widok, jaki kiedykolwiek miałem okazję ujrzeć.
Po tym wszystkim Lucjusz zaopiekował się mną troskliwie, jako że byłem zbyt rozleniwiony, by ruszyć choćby palcem. Znów wpakował mnie pod prysznic i zmył resztki mydła, pot i nasienie z mojej skóry, po czym zaczął owijać mnie w grube, puchate ręczniki, aż zacząłem przypominać pluszowego misia...
Gdy mu o tym powiedziałem, zaśmiał się tylko kpiąco, nawet na moment nie zaprzestając swoich czynności, mających na celu zrobienie ze mnie jednej wielkiej maskotki.
— Jeśli zrobisz mnie jeszcze bardziej okrągłym, ukarzę cię seksualną abstynencją... aż do odwołania — zagroziłem zduszonym głosem, którym starałem się ukryć tak złość, jak i szczere rozbawienie.
Ojciec spojrzał na mnie niepewnie, a potem uciekł wzrokiem w bok.
— Draco... ja wiem, że możesz tego nie chcieć... że możesz się bać... ale mimo wszystko chciałbym... — zawahał się, mówiąc to.
— Malfoy nie może zebrać słów?... Koniec świata! — zakpiłem delikatnie, po czym obróciłem jego twarz ku sobie.
A potem pocałowałem czule te usta, które potrafiły doprowadzić mnie do szaleństwa dotykiem, szeptem, pocałunkami, a które nie miały odwagi wypowiedzieć kilku prostych słów. Takich, jak „pragnę cię”, czy „chciałbym się z tobą kochać”.
— Powiedz mi, czego chcesz... Lucjuszu. Zrobię wszystko, czego tylko zapragniesz... — obiecałem z pewnością siebie, wypełniającą całą moją duszę, umysł i serce. — Wszystko. Tylko nazwij głośno swe pragnienie...
Byłem gotów zwalczyć wszystkie swoje lęki - dla niego...
* * *
Kiedy Draco użył moich własnych słów, by zapytać, czego pragnę... zabrakło mi słów, by odpowiedzieć, tak jak brakuje ich, by opisać, co czułem w tym momencie. To było... jak gdybyś całe życie pragnął jednej, jedynej rzeczy, a gdy już straciłeś nadzieję, że kiedykolwiek uda ci się ją zdobyć - staje ona przed tobą z delikatnym uśmiechem na ustach, całuje cię czule i mówi: „należę do ciebie”.
I gdy w natłoku myśli próbowałem odpowiedzieć coś ze swoją zwykłą elokwencją i pewnością siebie... umysł zawiódł, myśli rozpierzchły się w popłochu na wszystkie strony, zostawiając mnie samego oko w oko z czekającym cierpliwie na moją odpowiedź Draconem.
Postanowiłem więc użyć innych niż słowa środków wyrazu...
Wpiłem się w jego wargi, niemal je miażdżąc, całując go tak namiętnie i pożądliwie, jak jeszcze nigdy wcześniej, nie dając mu możliwości choćby na zaczerpnięcie oddechu. Zagłębiałem się bez pamięci we wnętrzu jego ust, tak miękkim i wilgotnym... rozkosznym. Już nie badając, ale biorąc na własność, to prześlizgiwałem się po jego podniebieniu, to zasysałem dziko język chłopaka, wydobywając z niego głośne jęki.
Gdy wreszcie oderwałem się od niego, zapytałem tylko:
— Łóżko?
Pomimo zamglonych pożądaniem oczu, Draco potrząsnął przecząco głową.
— Najpierw powiedz!...
Uparty dzieciak!... Swoją drogą - to krew z mojej krwi, czego innego mogłem się spodziewać po Malfoyu i - przede wszystkim - moim synu?
— Chcę być w tobie, tak głęboko, jak tylko się da — wychrypiałem, patrząc na niego płomiennym wzrokiem, po czym pochyliłem się i dokończyłem, szepcząc mu do ucha: — I kochać się z tobą do utraty zmysłów, tak długo, jak tylko będziemy w stanie...
Ogień, który zapłonął w oczach chłopaka, był niemal równy temu, jaki ja odczuwałem... niemal.
— Hm... mam się owinąć w ozdobny papier i zawiązać wokół wstążeczkę?... — zapytał Draco figlarnie, przegryzając kokieteryjnie wargę.
Poczułem, że jeszcze jeden taki gest, i wezmę go tu i teraz, choćby na twardych, zimnych kafelkach... „Łożko?” - zapytałem sam siebie. - „Łóżko” - sam sobie odpowiedziałem, po czym jednym ruchem zarzuciłem sobie chłopaka na ramię i stwierdziłem spokojnie, wychodząc z łazienki:
— Pozwolisz, że wezmę cię bez opakowania?...
I, nie wiedzieć czemu, przez całą drogę do sypialni Draco śmiał się bez opamiętania...
5. - WCIĄŻ CIĘ KOCHAM
SONATA ARCTICA - Still Loving You (Scorpions Cover)
Yes, I've hurt your pride and I know
What you've been through
You should give me a chance
This can't be the end
I'm still loving you
Jedną ręką zamknąłem za nami drzwi od sypialni, a drugą opuściłem Dracona na jedwabną pościel. Wyglądał absolutnie zachwycająco, otulony puszystymi ręcznikami, leżąc spokojnie na łóżku i patrząc na mnie z jakąś taką dziecinną ufnością... Już zapomniałem, że można na mnie spoglądać w ten sposób.
Powoli położyłem się tuż obok i pocałowałem mojego chłopca w skroń, po czym przytuliłem się do jego ciepłego ciała. Zamknąłem oczy, próbując wyryć sobie te chwile w pamięci na całą wieczność. „Niech to się nigdy nie skończy” - myślałem. - „Proszę... Niech już zawsze będzie właśnie tak: cicho, ciepło i spokojnie...”.
Delikatne, nieśmiałe palce wplotły się w moje włosy, pieszcząc je powolnymi, subtelnymi ruchami.
— Tato?... — usłyszałem ciche pytanie.
— Mhm? — wymruczałem, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
— Kocham cię, wiesz? — powiedział po prostu, tak cicho i zwyczajnie, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Podniosłem głowę i spojrzałem na niego, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Oczy Dracona lśniły od nie wylanych łez, a na ustach błąkał się drżący, niepewny uśmiech. Chłopak przypominał mi teraz małego kociaka, ostrożnie wtulającego się w przyjazną dłoń, gotowego jednak na każdy gwałtowniejszy ruch - zerwać się i uciec. Brakowało mu tylko małych spiczastych uszek, sterczących czujnie, i wysuwających się co chwila pazurków.
A przecież ta dłoń naprawdę była przyjazna... teraz.
— Ja też cię kocham — wyszeptałem, jak gdyby bojąc się, że mocniejszy ton głosu może sprawić, że czar pryśnie...
A potem zacząłem całować delikatnie tę ukochaną twarz: czoło, rozluźnione teraz, bez choćby jednej zmarszczki, drżące powieki, które od dotyku moich ust zadrżały, wypuszczając na wolność gorące, słone łzy, które także scałowałem, by zacząć pieścić wargami mały, zadziorny nosek oraz cudownie gładkie, uroczo zarumienione teraz policzki...
Aż wreszcie zatopiłem się w jego rozchylonych, oczekujących mnie ustach, które poddały mi się bez cienia wątpliwości czy oporu. To było wszystko. Cały mój świat - w tych miękkich, ufnych wargach i rękach, zaplatających się na moim karku i przyciągających mnie bliżej.
— Czy możesz zdjąć teraz ze mnie ten... kokon? — zapytał z uśmiechem Draco, wskazując na oplatające go ciasno ręczniki, gdy oderwaliśmy się wreszcie od siebie niechętnie.
Zaśmiałem się, po czym spełniłem jego prośbę, odsłaniając pachnące, ciepłe nagie ciało, leżące spokojnie na pościeli i pozwalające się podziwiać. Przełknąłem ciężko ślinę na ten widok.
On był... idealny. Był tym wszystkim, co mogłem sobie wymarzyć - i jeszcze więcej, o wiele więcej. Jego łagodne wybaczenie, pozbawiona jakichkolwiek wyrzutów, pokorna miłość - nawet o nich nie śniłem w samotne, zimne noce, zmieniające moje serce w nieczułą bryłę lodu.
Już nigdy więcej nie chciałem do tego wracać...
— Chcę, żebyś był mój — powiedziałem cicho. — Tu. Teraz.
W odpowiedzi Draco przyciągnął mnie do siebie i zatopiliśmy się w kolejnym pocałunku, i znów, i następnym... Dłonie chłopca przesuwały się pieszczotliwie po moich barkach, ramionach, łopatkach, niespiesznie, jak gdyby należał do nas cały czas tego świata, zatrzymany w kropli bursztynu na wieczność. Nie spieszyliśmy się; po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu rozkoszowałem się każdą sekundą oczekiwania na ostateczne spełnienie.
Ale powoli nasze pieszczoty stawały się coraz bardziej gwałtowne i desperackie... Nie mogąc powstrzymywać się już dłużej, przesunąłem się w dół ciała Dracona, zatapiając język w kuszącym zagłębieniu jego pępka i liżąc go zachłannie. Jednocześnie dłońmi pieściłem boki chłopca, od krzywizny pach aż po wystające kości bioder, chłonąc całym sobą kruchość i delikatność, bijące z całej jego szczupłej, wijącej się pode mną sylwetki.
Wreszcie usadowiłem się pomiędzy jego udami, które rozchyliły się zapraszająco, bez cienia wahania, choć policzki Dracona pokrył szkarłatny rumieniec.
— Jesteś pewien, że tego chcesz?... — mimo wszystko zapytałem cicho, nie chcąc robić niczego wbrew jego woli.
Chłopiec pokiwał energicznie głową, a ja w odpowiedzi obsypałem jego brzuch deszczem pocałunków, delikatnych jak muśnięcie skrzydłem motyla... „Nie spłoszyć go, nie spłoszyć” - powtarzałem sobie w duchu niczym mantrę.
— Podasz mi oliwkę? — zapytałem cicho. Nie chciałem sprawić mu bólu... — Stoi na szafce.
Rozejrzawszy się dokoła, Draco sięgnął ręką i podał mi kryształową buteleczkę. Odkręciłem zakrętkę, po czym nalałem aksamitną ciecz na palce i roztarłem ją po swoim członku. Po sypialni rozniósł się charakterystyczny zapach.
— To wanilia, ambra i...
— ... białe piżmo, wiem. Twój ulubiony zapach — dokończył za mnie Draco, uśmiechając się figlarnie zaczerwienionymi od pocałunków ustami.
Zacząłem pieścić nawilżonymi palcami wejście chłopca, rozciągając i przygotowując go skrupulatnie... dopóki Draco nie otoczył mnie ściślej nogami w pasie i nie spojrzał na mnie zniecierpliwiony, z przekornymi iskierkami w oczach.
— No, dalej, chcę się przekonać, czy mit, że mój ojciec jest bogiem seksu, nie jest przypadkiem sporo przesadzony... Bo mam takie przeczucie, że rzeczywistość okaże się dość blada w porównaniu do tych plotek...
Te słowa sprawiły, że poczułem, jak przewrotność bierze górę nad pożądaniem...
* * *
Przyznaję: chciałem go sprowokować. Ojciec był tak cudownie delikatny, jak tylko mogłem to sobie wymarzyć, ale po raz pierwszy w życiu chciałem, by był także gorący i zdecydowany w swym pożądaniu, by był namiętny i pełen pasji. Pragnąłem, żeby rozpalił mnie do granic możliwości, abym płonął jak jeszcze nigdy wcześniej...
I wtedy usłyszałem słowa, wypowiedziane niskim, sugestywnym głosem, wibrującym erotyzmem i magnetyczną siłą przyciągania:
— Taak?... Obawiam się, Draco, że muszę cię rozczarować. To nie jest żaden mit. To zwykłe stwierdzenie faktu... które zresztą i tak nie umywa się do rzeczywistości. Co zresztą z pewnością wykrzyczysz mi tej nocy...
Śliskie od oliwki dłonie przesunęły się niespiesznie po moim ciele, podrażniając skórę samymi opuszkami palców. Przymknąłem powieki, poddając się subtelnym pieszczotom, postanawiając zdać się całkowicie na doświadczenie mojego ojca.
Nagle zachłysnąłem się powietrzem, gdy poczułem, jak twardy, rozpalony członek wsuwa się pomiędzy moje pośladki... zatrzymując się tuż przed moim wejściem, muskając główką wrażliwą skórę odbytu, lecz nie posuwając się dalej... Chciałem pchnąć swoje biodra i samemu nabić się na tę niemożliwie naprężoną męskość, gdy silny uścisk dłoni przytrzymał mnie niczym w imadle.
— Pozwoliłem ci się ruszyć?... — zapytał ostro Lucjusz, zaciskając palce na moim ciele. Jęknąłem cicho. — Wejdę w ciebie tylko wtedy, gdy sam tego zechcę. Nie wcześniej... zapamiętaj to sobie.
Spojrzałem na niego niepewnie, czując powracające widmo dawnego strachu, a wtedy ojciec uśmiechnął się uspokajająco i pogładził mnie po biodrze, rozluźniając chwyt. Pochylił się, opierając przedramiona po obu stronach mojej głowy, po czym wyszeptał mi do ucha:
— Zaufaj mi...
Na moment przytuliłem się do niego, dając do zrozumienia, że dobrze, zaufam, i że może robić ze mną, co mu się żywnie podoba... W końcu, należałem do niego, prawda?...
Wtedy usta mężczyzny przesunęły się w dół i objęły mój sutek, otulając go wilgotnym, gorącym dotykiem wijącego się języka. Z moich ust wydostało się niekontrolowane sapnięcie, które przeszło w urywane dyszenie... Silne dłonie raz jeszcze przytrzymały moje biodra w żelaznym uścisku, podczas gdy biodra Lucjusza zaczęły się miarowo, delikatnie poruszać, przez co jego członek wsuwał się na centymetr-dwa w głąb mnie... po czym wysuwał, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. I tak przez cały czas, ani milimetra głębiej...
Zacząłem jęczeć nieprzytomnie i wić się w pościeli, zaciskając na niej kurczowo swe dłonie.
— Proszę... mocniej... po prostu mnie weź... błagam! — ostatnie słowo wykrzyczałem na całe gardło, nie mogąc się już powstrzymać.
Wtedy Lucjusz zatrzymał się, oderwał od mojego sutka i wyprostował, klęcząc pomiędzy moimi nogami i patrząc na mnie z góry z jakąś ponurą satysfakcją. Jego wzrok był wzrokiem, jaki spogląda właściciel na swoją własność, jak patrzy artysta na dzieło swoich rąk... Nie, żeby mi to przeszkadzało.
— A więc chcesz, żebym cię wziął?... — zapytał Lucjusz, zawieszając znacząco głos.
— Taak — wyjąkałem.
— Mocno?...
— Tak — szepnąłem, drżąc już na całym ciele z frustracji i niezaspokojenia. — Proszę, ojcze... Chcę cię poczuć w sobie.
Jakiś dziwny ogień zapłonął w jego oczach na te słowa...
* * *
Gdy usłyszałem, jak Draco nazywa mnie ojcem, jak wypowiada te słowo zdyszanym, spragnionym głosem, kształtując je zaczerwienionymi, nabrzmiałymi wargami - poczułem, jak moja męskość napręża się jeszcze bardziej, co wydawało się być już niemożliwe. A jednak... Mój członek zaczął się sączyć, pulsując boleśnie, pragnąc zatopić się w miękkim ciele i wyładować się... właśnie teraz.
To jedno słowo sprawiło, że krew zaczęła tętnić mi dziko w skroniach, a oddech przyspieszył przez perwersyjną przyjemność, że - nawet teraz - Draco myśli o mnie jak o ojcu. Nie wiem, dlaczego, ale świadomość, że mam w łóżku swojego własnego syna, błagającego pokornie, bym go wypieprzył, rozchylającego bezwstydnie swe białe uda i nadziewającego się na mojego penisa - doprowadziła mnie do szału i przełamywała wszelkie granice.
Ojciec...
To słowo tłukło się w moim umyśle nieprzerwanie, gdy pchnąłem, zagłębiając się w chłopaku aż po sam trzon i poruszając się w nim mocno, agresywnie, przesuwając go po jedwabnej pościeli i napierając na jego szczupłe, delikatne ciało z jakąś straszną siłą, potęgowaną po kilkakroć przez płynny ogień, który rozlewał się w moich tętniących szaleńczo żyłach. Brałem Dracona z pasją, udowadniając sobie i jemu, że jest tylko i wyłącznie - mój...
Mój syn...
Zacisnąłem mocno dłoń na jego członku, stymulując go w tym samym dzikim tempie, z jakim go pieprzyłem, słuchając z rozkoszą jego cichych łkań, pełnych przyjemności okrzyków i westchnień, gdy jego ciało wiło się rozpaczliwie pod moim. Lecz po raz pierwszy w ciągu tych nieszczęsnych dwóch lat, gdy przychodziłem do jego sypialni - Draco wił się z rozkoszy, jaką mu dawałem, zarumieniony i śliski od potu, z niewidzącym, zamglonym wzrokiem.
I wtedy doczekałem się... nazwał mnie bogiem, krzycząc w trakcie szczytowania, dygocąc silnie i spinając kurczowo wszystkie mięśnie swojego młodzieńczego ciała. Wytrysnął mi w rękę obfitym strumieniem, lecz nawet wtedy nie przestałem przesuwać dłonią po jego męskości, poruszając po niej silnym, mocnym uchwytem. Chłopak zawył, a z jego oczu trysnęły łzy, gdy moja ręka pieściła go brutalnie po nadwrażliwej od orgazmu skórze, nie dając nawet chwili wytchnienia.
Dysząc, zacząłem brać go rwanymi, konwulsyjnymi pchnięciami, jakby od tego miało zależeć całe moje życie... I chyba naprawdę tak było; w jakiś dziwny sposób ta noc była ukoronowaniem całe mojego dotychczasowego życia... W tej perspektywie nic nie miało znaczenia. Minione lata, wszystkie te gwałty, naprzemienne zbliżanie się do siebie i oddalanie - wszystko to prowadziło właśnie do TEGO momentu...
Poczuwszy, jak ciało chłopaka dygoce w kolejnym, bezładnym i niejako wymuszonym orgazmie, szybkim ruchem uniosłem jego biodra i rozsunąłem pośladki, wbijając się w niego tak mocno, jak tylko byłem w stanie... Doszedłem, jęcząc przeciągle, świat zawirował, a moje pole widzenia zwęziło się tylko do jednego punktu gdzieś daleko w przestrzeni - punkciku pełnego światła i ciepła, ekstazy.
Zamrugałem, a mój wzrok zogniskował się wreszcie i zobaczyłem GO. Oddychającego ciężko, z mokrymi od łez policzkami, wciąż jeszcze leżącego w szoku i dygocącego lekko. Wydał mi się tak piękny... Pokonany i zdobyty, gdy nie było już żadnych murów do zburzenia, żadnych granic do przekroczenia. Leżący pode mną bez tchu - to moje dzieło - moja własność... Mój.
— Należysz do mnie, całkowicie, bez wyjątku — wyszeptałem.
Spojrzał na mnie słabo, po czym pokiwał głową z wyraźnym trudem.
— Chcę wiedzieć tylko jedno... Powiedz, że dobrze cię przerżnąłem — powiedziałem z chłodem i dystansem, który wiedziałem, że go zrani, ale chciałem wiedzieć, czy nawet wtedy... czy nawet wtedy będzie mi posłuszny?...
Władza... Czy naprawdę tylko to się liczy?...
— Dobrze mnie przerżnąłeś — wykrztusił Draco przez drżące wargi, a jego oczy rozszerzyły się zapowiedzią łez i rozpaczy.
— Jeszcze raz, i mów do mnie: ojcze — naciskałem.
— Dobrze mnie przerżnąłeś, ojcze — powtórzył chłopak posłusznie, choć z niewysłowioną goryczą, chowając twarz w dłoniach. Jego ramiona zadrżały konwulsyjnie.
Pewnie myśli, że to wszystko... wszystkie te czułości, to wyznanie miłości... było właśnie po to. Było?...
Wysunąłem się wreszcie z jego wnętrza po czym położyłem się obok, otaczając go ramionami i odgradzając go od całego świata. Odgarnąłem mu spocone włosy z twarzy i pocałowałem w skroń, po czym wyszeptałem, zanurzywszy twarz w tych jasnych kosmykach:
— To dobrze. Bo wciąż cię kocham...