To Loose My Life


TO LOOSE MY LIFE
lawess06




Prolog

    - Ścisz to! - usłyszał Alan i w jednej chwili wypadł z transu, w którym bez wątpienia trwał od dłuższego czasu.
    - Słyszysz?! Ścisz to!
    Głos był coraz donośniejszy. Alan z niechęcią chwycił małego pilota i zmniejszył głośność muzyki wydobywającej się z jego mini wieży ustawionej na komodzie. Jednak gdy ściszył muzykę, nie mógł powrócić do poprzedniego stanu. Do głębokiego zamyślenia, podczas którego powątpiewał w sens całego swojego życia. O jego beznadziejności, braku celu i sensu. Odetchnął cicho i zamknął oczy opierając głowę na miękkim kocu. Wsłuchiwał się w proste słowa dobiegające z głośnika:
    - To loose my life, he said to lose my life...
    Kiedy zaczął nucić te słowa pod nosem, spokój przerwał mu głośny dźwięk smsa. Z ociąganiem i niechęcią wziął komórkę do ręki i niezbyt chętnie przeczytał wiadomość. Cicho parsknął śmiechem pod nosem, po czym znowu zamknął oczy i zaczął śpiewać z wokalistą magiczne słowa, do miłości aż po grób.

Rozdział 1

    Poranek powitał Alana ostrymi promieniami światła przedzierającymi się przez lukę w rolecie. Z ogromnym grymasem przewrócił się na drugi bok i zakrył głowę poduszką, jasno dając do zrozumienia, że chciałby jeszcze pospać. Słońce było jednak nieubłagane. Alan, klnąc pod nosem, podniósł się i przeciągnął. Rozejrzał się po swoim niewielkim pokoju. Stała tam jedna duża komoda, szafa, biurko, regał wypełniony po brzegi książkami i łóżko, na którym leżał. Ściany były w kolorze morelowym, co go doprowadzało do szału. Osobiście wolałby czarne. Czarny był jego ulubionym kolorem. Ów okropny ciepły kolor zakrywały liczne plakaty jego ulubionych zespołów. Jednak tylko jeden z nich mógł liczyć na honorowe miejsce, tuż obok nagród. Byli to White Lies i ich boski wokalista Harry, w którym Alan się podkochiwał.
    Wypełzł spod ciepłej pościeli i z zażenowaniem odkrył swój codzienny, poranny problem.
    - O kurwa, znowu... - powiedział na głos.
    Wybrzuszenie w bokserkach próbował ukryć w drodze do łazienki, co mu się zresztą udało z niemałą gracją. Potem poranna toaleta, skromne śniadanko złożone z ciasteczek i kawy, założenie uprzednio przygotowanego zestawu ciuchów i już był gotowy do opuszczenia swojego jednorodzinnego domu położonego w samym centrum Krakowa, tuż obok Błoni przy stadionie Cracovii.
    Mimo że słońce świeciło, Alan poczuł chłodne, wrześniowe powietrze. Nie dał się zmylić pięknym, bezchmurnym dniem i dlatego wziął ciepłą kurtę. Z jednej strony nie przepadał za chłodem, z drugiej lubił czuć z rana orzeźwiającą siłę, która działała na niego energetyzująco. Czekała go, jak codziennie, droga do szkoły - 10 minut piechotą. Chodził do XVI  LO, położonego na pograniczu Salwatora. Zbliżając się do swej szkoły, mijał grupki dzieciaków w różnym wieku podążających do gimnazjum lub podstawówki. Jednak tego dnia nie dostrzegł ani jednego licealisty.
    Budynek szkoły prezentował się wyjątkowo okazale. Był to pałacyk w kolorze cytrynowym, przystosowany do potrzeb liceum. Zadbany ogródek z ławeczkami i kute ze stali ogrodzenie dodawało temu miejscu uroku. Nie była to duża szkoła, jednak posiadała swoją salę gimnastyczną dobudowaną z boku budynku. Alan nigdy nie chodził na wf, więc ten fakt średnio go interesował. Jak zwykle tuż przed ósmą przekroczył próg szkoły i natychmiast do jego uszu dobiegł hasał z korytarza. Wspiął się po schodach i znalazł się na pierwszym piętrze. Podszedł do sali 111, gdzie miał dzisiaj swoją pierwszą lekcję - matematykę.
    Był wtorek i większość uczniów siedziała już przed salą. Przywitał się bez zbytniej wylewności, przytulił kilka koleżanek, natomiast nie podał ręki ani jednemu koledze. Wymienił kilka zdań na temat pogody i usiadł na ławce.
    Zagrzmiał dzwonek. Tuż po nim zjawiła się „Smoczyca” - tak nazywano nauczycielkę matematyki; najprawdopodobniej wzięło się to od jej niezbyt szczupłej figury. Coś jeszcze dręczyło Alana. Matura z matematyki już za rok, a on kompletnie nic nie umiał. W ławce, jak na nieszczęście, siedział z Robertem, przez którego nie mógł się skupić na lekcji. Uważał go za cwaniaka niegodnego swojej uwagi, jednak za każdym razem swój wzrok wlepiał w ciało Roberta ukryte pod koszulką. Kiedy wchodzili do Sali, Roberta jeszcze nie było.
    - Alan Namysłowski!
    - Jestem - odparł z niechęcią
    - Robert Starski!
    - Nie ma - odezwał się kobiecy głos z drugiego krańca klasy.
    Nauczycielka pokręciła głową w geście niezadowolenia. Jeszcze chwilę sprawdzała listę obecności, po czym wstała i zaczęła wykład. W tej sekundzie drzwi otworzyły się a do sali wbiegł wysoki brunet z długimi włosami i grzywką, która przykrywała jego czoło. Miał wielkie brązowe oczy i cwaniacki uśmiech na twarzy.
    -  O! Jak miło, że Robert zaszczycił nas swoja obecnością! Siadaj! Co tym razem?! Pies ci zdechł, czy papuga miała zatwardzenie?! - powiedziała Smoczyca z niekrytym sarkazmem.
    Od razu dało się słyszeć ukradkowe śmiechy.
    - Och, pani profesor. Skądże! To sprawa o wiele wyższej wagi. Otóż moje potrzeby fizjologiczne, które, jak pani wie, są w najważniejszej części piramidy funkcjonowania organizmu, musiały zostać zaspokojone zgodnie z przysługującymi mi prawami i zajęło mi to trochę więcej czasu niż przypuszczałem - odparł z tym samym cwaniackim wyrazem twarzy.
    - Ile ty wypiłeś, skoro tyle sikałeś?! - ciągnęła nauczycielka.
    - On konia walił, pani profesor! - krzyknął głos ze środka sali.
    Natychmiast cała klasa pogrążyła się w ataku histerycznego, głupkowatego śmiechu spowodowanego tym żartem. Jedynie Alan pozostał na tyle poważny, by nie tarzać się po podłodze z rozpuchu.
    - Otóż to, pani profesor. Potrzeba fizjologiczna - odparł Robert, kiedy był już w stanie powiedzieć cokolwiek, po ataku nieogarnionej radości. W tym samym czasie wykonał gest do jednego z kolegów siedzących w ostatnim rzędzie, pośrodku.
    - Nieważne już! Siadaj! - powiedziała z zażenowaniem „Smoczyca” i kontynuowała lekcję.
    - Siemka, smutasie - powiedział Robert, siadając na krześle obok Alana. Ten popatrzył się na niego i rzucił ukradkowym „hej”, po czym obrócił się do tablicy.
    Robert nie zamierzał słuchać nauczycielki. Zaczął gadać z Błażejem i Mateuszem z ławki za swoją. Trzymał się z nimi i dlatego Alan nie wiedział, dlaczego na pierwszej lekcji matematyki Robert usiadł właśnie z nim. Mimo że był cwaniakiem, Alan dostrzegał ukrytą inteligencję w swoim towarzyszu z ławki. Oprócz tego był mądrym i, co najważniejsze - przystojnym mężczyzną.
    - Gdyby nie ten charakter i zachowanie... - powtarzał w myślach Alan.
    Po raz kolejny zadał sobie pytanie, czemu akurat na matmie, skoro Alan, nie za bardzo był pomocny na sprawdzianach. Nie podejrzewał Roberta o bezinteresowność. Częściej się zdarzało, że to „cwaniak” pomagał jemu. Z tego zastanowienia wyprowadziło go szturchniecie i ciche „sorry”. Ukradkowe spojrzenie i powrót do rzeczywistości.
    - Ech - westchnął ciężko Alan. Teraz dopiero lepiej przyjrzał się Robertowi. Chłopak nie golił się od dwóch, może nawet trzech dni. Na jego męskiej, dobrze zarysowanej szczęce wyglądało to fantastycznie i wręcz podniecało Alana. Zresztą cała fizyczność Roberta doprowadzała go do stanu uniesienia. Oczywiście nie tylko Robert podobał się Alanowi. Często mówił, że wybrał dobre liceum, bo było tu wielu przystojnych chłopaków. Przez chwilę Alan spoglądał na koszulkę i krocze Roberta ukryte pod jasnymi dżinsami, ale próbował odgonić te myśli i skupić się na lekcji. Nie mógł. Wciąż spoglądał tylko na swojego towarzysza z ławki. Nie wiedząc, jakim cudem odezwał się dzwonek. Koniec lekcji.
    - Jak to możliwe - powiedział Alan cicho i myślał, że nikt tego nie usłyszy.
    - Ano możliwe - odpowiedział Robert. Jak się cały czas patrzy na kogoś innego to czas szybko płynie.
    Alanowi przeszła przez głowę ponura myśl, że może Robert się domyśla orientacji Alana.
    - Widziałem, jak patrzysz na Kamilę. Powiem tak: wysoko mierzysz, ale próbuj - mówiąc to zarzucił plecak na ramię i udał się w kierunku drzwi.
    To stwierdzenie o Kamili wcale nie uspokoiło Alana. Ba! Przysiągłby, że zostało dodane tylko po to, by uspokoić jego ducha. Nie pozostało mu nic innego, jak spakować się i wyjść z sali, bo przecież nie podszedłby do Roberta i spytał, o co mu tak właściwie chodziło.
    - A może by tak... - powiedział pod nosem, na schodach, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Opuścił głowę i zszedł na pierwsze piętro do sali 11.


Rozdział 2

    Reszta dnia spędzona w szkole była dla Alana męczarnią. Przez cały czas myślał tylko o słowach, które wypowiedział Robert po lekcji matematyki. „Jak się cały czas patrzy na kogoś innego, to czas szybko leci” - powtarzał. Wciąż sobie zadawał pytanie: gdzie tu jest zagadka? Po chwili uspokojenia, niepokój powrócił ze zdwojoną siłą.
    Ostatnia lekcja odbywała się w katakumbach, czyli w piwnicy. Były tylko tam dwie sale i wielki labirynt prowadzący do szatni. Zazwyczaj prawidłowe dojście było oznaczone - teraz, podczas malowania, znaki te się zatarły i trudno było znaleźć właściwą drogę. Boczne zaułki od zawsze stanowiły świetne miejsce na papieroska, dragi, pocałunki czy szybki numerek. Nieraz Alan słyszał odgłosy miłosnej rozkoszy, przechodząc obok któregoś ze ślepych korytarzy pogrążonych w ciemnościach. Zasada była prosta: nie twój interes, kto i co tam robi. Za czasów, kiedy budynek był zamieszkiwany przez szlachtę, labirynt prowadził do skarbca, później do zbrojowni. Teraz donikąd.
    Alan, kiedy dotarł do szatni, szybko chwycił swoją kurtkę, którą specjalnie wieszał blisko wejścia. Ciepło ubrany stanął przed szkołą i dopalał papierosa. Kilka metrów dalej stał Robert wraz z Błażejem, Mateuszem i Pawłem. Cała czwórka głośno się śmiała i paliła, podrywając przechodzące dziewczyny.
    - Prawdziwi heterycy - stęknął Alan i zgasił mentolowego marlborasa na popielniczce przy śmietniku. Innych nie palił, mimo że te kosztują majątek. Wziął torbę i przerzucił ją przez głowę wychodząc ze szkolnej bramy. Próbował nie patrzeć na Roberta i spółkę, ale nie mógł się powstrzymać. Spojrzał tylko raz i natychmiast poczuł na sobie wzrok Roba. Nie... taki jest zwykle. To było ciepłe i przyjemne spojrzenie. Jednak jak szybko się pojawiło, tak szybko zniknęło. Speszony Robert odwrócił głowę i teraz spoglądał w kierunku kilku dziewczyn. Alan stwierdził, że było to niezwykle dziwne zachowanie. Zupełnie nie jak Rob.
    - Przestraszył się mojego wzroku? - to wszystko wydawało mu się coraz dziwniejsze. Myślał, że zaczyna popadać w paranoję albo powoli odchodzić od zmysłów z samotności.
    - A chuj to... - rzucił, a starsza pani idąca przed nim wymownie pokręciła głową.

    - Dobra chłopaki, ja lecę - powiedział Robert ściszonym głosem.
    - Co, kurwa, dokąd ci tak spieszno? Dupa w domu na ciebie czeka? - rzucił ostro Mateusz ze swoim charakterystycznym seplenieniem.
    - Nie pochwaliłeś się nam jakąś nową lalunią? - zawtórował mu Błażej.
    - Zamknijcie dupy! - krzyknął zirytowany Robert. - Idę do domu. Nie chce mi się z wami gadać. Narka, pacany.
    - Narka - odpowiedzieli zgodnym chórem.

    Droga Robowi dłużyła się w nieskończoność. Mieszkał w wielkiej wili położonej w samym sercu Salwatora, na niewielkim wzniesieniu. Nie należał do ubogich. Właściwiej byłoby powiedzieć, że jego rodzice byli bogaci. Ojciec był przedstawicielem PKN Orlen na Czechy i Słowację, a matka była właścicielką modnej restauracji „Cherubino” w samym centrum Krakowa. Robert miał wspaniałe życie. Dostawał zawsze wszystko, czego tylko chciał.
    Stanął przed murowanym ogrodzeniem wykonanym z cegły w kolorze piaskowym, ze zdobnymi elementami z czarnej stali, wysokim na dwa metry. Wyjął pilocik i nacisnął przycisk, po czym przypiął go z powrotem do swoich kluczy. Brama zaczęła się powoli otwierać. Wszedł na długi, brukowany podjazd, który pod niewielkim kątem prowadził do rezydencji. Przeszedł obok równo przyciętego żywopłotu i kwiatowych klombów. Dom wyglądał jeszcze okazalej niż szkoła. Wejście zdobiła kolumnada, nad nią znajdował się portyk. Wszystko utrzymane w renesansowym stylu i pomalowane na śnieżnobiały kolor. Podszedł do podwójnych, hebanowych drzwi i przekręcił w zamkach trzy klucze, po czym otworzył je. Rzucił plecak w kąt. Rodziców najwcześniej mógł się spodziewać o 21:00. Brat ma swoje mieszkanie w kamienicy obok Uniwersytetu Jagiellońskiego, w centrum i rzadko kiedy wpada do rodzinnego domu, chyba że pieniądze mu się kończą. Dominik jest na trzecim roku prawa. Od zawsze obaj kochali się szczerą braterską miłością, najprawdopodobniej spowodowaną brakiem czasu rodziców dla dzieci. Właśnie dlatego starszy bat z przyjemnością opiekował się, bawił i uczył się z Robertem. Teraz, kiedy Dominika nie ma, Rob czuł się zagubiony w tym wielkim domu, samotny i opuszczony.
    Pierwsze, co zrobił, gdy wszedł do wielkiego hallu przyozdobionego w żyrandol z kryształów, było zdjęcie zbędnych ciuchów. U Roba wszystko, oprócz bielizny, było zbędne. Pozostawał w niej tylko dlatego, że w każdej chwili mógłby się zjawić jakiś kurier albo interesant do ojca i trzeba było mu cierpliwie wytłumaczyć, że ojca nie ma. Robert uwielbiał chodzić po domu półnagi. Marmurowymi schodami w kolorze beżu wspiął się na piętro i skręcił w pierwsze drzwi po prawej. Wszedł do przestronnej łazienki. Pośrodku stała wanna z hydromasażem, dalej kabina natryskowa z dyszami wodnymi, lustro i dwie umywalki. Wszystko utrzymane w kształtach geometrycznych i w bardzo nowoczesnym stylu. Kafelki na podłodze były w kolorze ciemnego kasztanu, a ściany waniliowe. Rob powoli podszedł do białej wanny i odkręcił kurek z ciepła wodą. Pomyślał, że gorąca kąpiel z bąbelkami dobrze mu zrobi. Na stołeczku obok położył ręcznik i najnowszy model Noki, bez której nie mógł żyć. Postanowił, że dzisiaj będzie jego najważniejszy dzień w dotychczasowym życiu i musi być maksymalnie zrelaksowany.

    Alan stanął przed drucianym ogrodzeniem z zieloną furtką i nacisnął klamkę. Przeszedł kilka metrów po betonowym chodniku i szybko otworzył drewniane drzwi w kolorze orzechowym z szybką pośrodku. Mimo że położenie tego domu było idealne, sam jego wygląd przyprawiał o mdłości. Typowy „kwadraciak” z lat 70. Nudny, szary i betonowy, za to przestronny, mimo pozorów: piwnica, parter i dwa piętra.
    - Hej!, mamo - krzyknął wieszając kurtkę na wieszaku.
    - Cześć, synu. Chodź do kuchni. Obiad już czeka - usłyszał w odpowiedzi.
    - Nie jestem głodny - wyjąkał i od razu pożałował, że to powiedział.
    - Alanie! Musisz coś jeść! Wyglądasz, jakbyś uciekł z Auschwitz!
    Alanowi strasznie nie podobało się to porównanie. Uważał, że jest niesmaczne. Nie mógł jednak nic poradzić i ruszył ku matce.
    - Siadaj! - rozkazała. - Już nalewam zupę, zaraz będzie drugie.
    - Ale, ale... - powtarzał.
    - Żadnych „ale”. Jesz wszystko. Proszę! - mówiąc to podstawiła mu talerz z gorącym rosołem. - Wyglądasz, jakbyśmy cię celowo głodzili! - dodała.
    - Od zawsze tak wyglądam. Bez różnicy czy jem, czy nie - oburzył się Alan. Nie utuczycie mnie i tak!
    - Nie dyskutuj! A i jeszcze zrób coś z tymi obrzydliwymi plakatami w swoim pokoju. Najlepiej wyrzuć je.
    - Nawet ich nie dotykaj! - wysyczał Alan. - To mój pokój i mogę w nim robić, co tylko chcę.
    - Dopóki mieszkasz pod moim dachem i żyjesz za moje pieniądze, będziesz robił to, co ci każę!
    - Tak?! - obruszył się Alan. Wstał od stołu, zostawiając nietkniętą zupę. Ubrał się i wyszedł trzaskając drzwiami tak, że huknęły z nieprawdopodobnym hałasem. Cały dom się zatrząsł. Chwilę później usłyszał krzyk matki:
    - Wracaj natychmiast!
    - Dopóki jeszcze mogę wychodzić, kiedy chcę i gdzie chcę, to skorzystam z tego prawa - odkrzyknął Alan z niekrytym sarkazmem, po czym skierował się w stronę Błoni.
    Przez chwilę myślał tylko o tym, jak dużą otrzyma „burę” po powrocie do domu, jednak nie zamierzał się spieszyć. Zawsze miał plan B. Jako że nie miał brata, miał najlepszego przyjaciela - sąsiada, chłopaka starszego cztery lata. Kuba studiuje medycynę na trzecim roku. Mieszka wraz ze swoim chłopakiem blisko Uniwersytetu w wyremontowanej kamieniczce na Karmelickiej. Alan nocował u nich już nie raz. Zawsze po kłótni z rodzicami lub kiedy szedł się wygadać, mógł u nich zostać na noc. Zawsze potem czuł, że wykorzystuje przyjaźń z Kubą do własnych celów. Na dodatek świadomość tego, że zepsuł im noc, była porażająca. Jednak żaden z nich nigdy nie dał mu tego odczuć. Jak zawsze byli mili i uprzejmi. To wszystko było tak wspaniałe, że aż niemożliwe. Nigdy nie było też problemów z zakwaterowaniem. Było to duże mieszkanie z trzema pokojami, kuchnią i łazienką. Naprawdę musiało kosztować majątek. Rodzice Dominika, chłopaka Kuby, kupili je z okazji dostania się syna na studia i na pewno nie podejrzewali, że będzie mieszkał w nim wraz ze swoim chłopakiem. Ba! Nie zauważyli nawet, że jest gejem.
    Było dopiero po 15:00, więc pewnie obydwaj siedzieli jeszcze na zajęciach. Stwierdził, że pojawi się u nich koło 20:00. Natomiast teraz pojedzie do Galerii Krakowskiej w poszukiwaniu nowych, czarnych dżinsów, rurek, takich samych, jakie ma jego ulubiony wokalista - Harry McVeight.
    - Matko! - krzyknął stojąc na środku Plantów. - Wiem! Zaczął płakać ze śmiechu. Teraz dopiero zauważył nieprawdopodobne podobieństwo Roberta do wokalisty White Lies. Czarne włosy, ciemne oczy, mocne, wyraziste rysy i zarost. Rob był na dodatek jeszcze o wiele wyższy i bardziej pociągający fizycznie. Ideał - pomyślał. Ale dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej? Może to przez ciuchy albo zachowanie, albo tak naprawdę nigdy dokładnie nie przyjrzał się Robertowi, biorąc go za bufona... Alan zasypywał się pytaniami. Nie znał na nie odpowiedzi. Znowu ruszył w kierunku przystanku tramwajowego. Do Galerii mimo wszystko było kawałek. Po drodze odrzucił kilka połączeń na komórkę - wszystkie od matki i nie czytał esemesów - od razu je kasował. Gdyby je zaczął studiować, najpewniej zawróciłby do domu niesiony strachem i lękiem przed konsekwencjami wynikającymi z tego strasznego czynu, jakiego dokonał.
    Ponownie powrócił myślami do Kuby i Dominika. Od dłuższego czasu czuł się okropnie, bo zazdrościł im takiej szczerej i pięknej miłości, która tak rzadko zdarza się w związkach homoseksualnych. Są już ze sobą przeszło dwa lata. Tak bardzo chciałby znaleźć takie uczucie. Uwielbia wieczory spędzone wraz z nimi przy winie, muzyce alternatywnej i inteligentnej rozmowie. Nie zachowywali się jak rasowi studenci. Miłość Kuby i Dominika była tak ogromna, że czasami wprost nie mogli się powstrzymać przed okazaniem jej w najbardziej prozaicznych aspektach życia. Krótki pocałunek, objęcie. Nieważne, czy to w domu, czy w parku, czasami także na dziedzińcu przed uczelnią, Studenci zawsze bardzo kibicowali Alanowi, gdy pojawiała się iskierka nadziei na związek. Dotąd zawsze szybko gasła, jednak to oni zmusili go do założenia profilu na IS. Jednak większych rezultatów, jak dotąd, nie było.
    Tramwaj był jak zwykle zapchany do ostatniego miejsca i bynajmniej nie było to przyjemne. Alan nienawidził przebywania w ścisku z osobami, które traktowały higienę osobistą jak najgorszą karę. Na szczęście tym razem odbyło się bez takich atrakcji. Po kilkunastu minutach jazdy Alan wysiadł przed samą Galerią, która była jak zwykle oblegana przez turystów i mieszkańców.
    - Ech - westchnął cicho i wszedł do środka. Miał zamiar pójść do zaledwie trzech sklepów: H&M, Pull&Bear i ZARY. W takim tłoku liczył, że straci na poszukiwania najmniej trzy godziny i nie pomylił się. Zakupy zaliczył jednak do udanych, ponieważ kupił w „Pullu” wymarzone spodnie za okazyjną cenę 149,99zł, tym samym stając się dumnym posiadaczem czarnych, obcisłych rurek, w których jego nogi wyglądały fantastycznie. Teraz pozostawało mu tylko przejście przez ulicę Długą, Starówkę, by chwilę później znaleźć się na Karmelickiej w mieszkaniu Kuby i Dominika.
    Alan kochał Kraków. Czuł, że to jego miasto. Bardzo często to podkreślał. Za każdym razem, kiedy przechodził przez Rynek, jego więź z tym miejscem pogłębiała się coraz bardziej, choć nie znosił turystów, a w szczególności Azjatów z aparatami w ręku.
    Gdy stał już pod drzwiami kamienicy, wyjął komórkę i wybrał numer Kuby. Po kilku dzwonkach odezwał się ciepły, męski głos.
    - Halo?
    - Hej, Kuba! Jesteś w domu? - spytał Alan.
    - Tak, jestem, a co?
    - Będę za 30 sekund - po czym rozłączył się, wspiął się po wąskich, stromych, drewnianych schodach i zapukał pod numer 4. Usłyszał tylko trzask otwieranych drzwi i zobaczył w nich wysokiego szatyna o zielonych oczach i ciepłym, uśmiechniętym spojrzeniu, stojącego przed nim tylko w bokserkach. Miał ładną sylwetkę. Nie był nadto umięśniony, ale zdecydowanie był przystojnym mężczyzną. Miał gładki tors, a na jego twarzy widniał wieczorny meszek.  Miał pociągłą twarz, a dość długie włosy swobodnie opadały mu na czoło i prawe oko. Wyglądał nad wyraz seksownie. Chociaż Alanowi podobał się od zawsze, jednak nie mógł tego okazywać, ponieważ byłoby to krzywdzące dla Dominika.
    - Mogłeś mnie uprzedzić, że będę mógł oglądać takie widoki. Wziąłbym aparat - zażartował Alan.
    - Nie pierwszy i nie ostatni raz. Wchodź śmiało - powiedział Kuba, podając mu rękę.
    - Dominik jest w domu? - zapytał ściszonym głosem.
    - Nie, nie ma i nie będzie. Ma na jutro dużo papierkowej roboty do sądu. Ma praktykę. Musi się do tego dobrze przygotować... Dobrze, że wpadłeś, przynajmniej nie będę sam - roześmiał się Kuba. - Mam dobre wino. Właśnie miałem otwierać. Napijesz się ze mną?
    - Z nieukrywaną radością powiem: tak! Czy wspominałem, że cię wprost ubóstwiam? - po czym obaj wybuchnęli śmiechem.

    - Czyli to, co zwykle, pokłóciłeś się z matką - powiedział Kuba ojcowskim tonem.
    - Tak. Jak zawsze - odparł z przekąsem Alan.
    - Może pora z nią poważnie porozmawiać. Nie chcę być niemiły, bo naprawdę lubię twoje towarzystwo i działasz na nasz związek jak lek na rany, jednak obawiam się, że kiedyś będziemy musieli odmówić ci noclegu...
    - Jestem tego świadom i dziękuję wam za każdą przysługę, ale obecnie nie mam innego wyjścia, a moja matka jest niereformowalna.
    - No cóż, jakbyś chciał, żebym z nią pogadał, to mów śmiało - powiedział wesoło Kuba.
    - Dzięki, ale raczej nie skorzystam - mówiąc to ze swej lampki pociągnął łyk trunku. - Wyśmienite wino...
    - Dominik wybierał. Ja się na tym nie znam, ale rzeczywiście jest wyborne. Czerwone, wytrawne, z nutką orzecha. Przygotowałem kolację. Zjesz?
    - Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, to chętnie. Nie jadłem nic oprócz ciasteczek śniadaniowych z rana.
    Kuba wstał z fotela i udał się do kuchni, by podgrzać risotto z kurczaka.
    - Ładnie pachnie - zauważył Alan, rozkoszując się dochodzącymi zapachami.
    W tym momencie wrócił Kuba niosąc dwa talerze pełne pyszności.
    - Proszę bardzo i jedz, smacznego! - powiedział jakby lekko rozkazującym tonem.
    - Nie rozkazuj mi - oburzył się Alan wesoło.
    - Ty się chyba nigdy nie zmienisz - parsknął Kuba.
    - Nie wiem, o co ci chodzi.
    - Dobrze wiesz. Jesteś sztywny. Można być intelektualistą i zabawnym człowiekiem. To się wzajemnie nie wyklucza. Weźmy na przykład Dominika...
    - Tak, tak, wiem - przerwał mu Alan w pół zadania. - Dominik to wzór cnót wszelkich. Ja się tylko zastanawiam, jak wy żyjecie bez siebie przez cały dzień, nie mówiąc o nocy - i wskazał sypialnię z ogromnym łożem małżeńskim pośrodku i ścianami wyłożonymi materiałem pochłaniającym hałas. - Aż tak głośno jęczysz? - Alan szturchnął Kubę.
    - Nie twój interes. Jak znajdziesz sobie swojego, to zobaczysz, jak wtedy miło się krzyczy - odpowiedział Kuba z przymrużeniem oka.
    - Yhym, wiem. Jak znajdę.
    - O nie! - krzyknął Kuba. - Znowu dałem się podejść i poruszyłem temat-rzekę. I to już po raz milionowy. Odpowiem od razu: znajdziesz kogoś mądrego, inteligentnego, przystojnego. W swoim czasie. Nie martw się. A teraz przejdźmy do kolejnego tematu i bierzmy się za kolację, bo stygnie - to mówiąc ponownie uniósł lampkę wina..
    - Jak chcesz - Alan wzruszył ramionami i podniósł kieliszek do ust.
    Rozmowa trwała długo. Dopiero tykający zegar pokazał prawdę.
    - Jezu! Ile my już rozmawiamy! Już po dziesiątej! Pora się myć i luli. Jutro muszę wcześnie wstać!
    - Tak jest! Rozkaz, kapitanie! - zasalutował Alan i wstał z fotela.
    - Dobranoc - powiedział Kuba, przytulając mocno przyjaciela i całując go w policzek.

Rozdział 3

    Alan otworzył szeroko oczy. Nie mógł spać, mimo że usilnie próbował. Nic nie pomagało. Wciąż myślał tylko o Robercie. Całkiem podświadomie. Nie wiedział, czy to początki obsesji, czy nieszczęśliwe zakochanie w heretyku, które uchodziło za legendarne w gronie gejów. Nie ma nic gorszego niż odrzucenie przez chłopaka, który woli dziewczyny. Z drugiej strony Alan zawsze śmiał się z takich „pedałów”, bo dobrze wiedzieli, że nie mają oni żadnych szans u swojej wymarzonej drugiej połówki - i nie chciał popełnić tego samego błędu. Obrócił się na drugi bok. Wtedy usłyszał szum natrysku. Zerknął na zegarek w komórce i stwierdził, że jest druga nocy.
    - Dziwne. Poszedł się myć zaraz po mnie - pomyślał.
    Wstał. Pomyślał, że to może Dominik wrócił, ale nie był o tym do końca przekonany. Wyszedł z pokoju i na palcach podszedł do łazienkowych drzwi. Były uchylone. Zimny pot pociekł mu po plecach. Ujął srebrną, metalową klamkę i lekko pociągnął do siebie. W pierwszej chwili nic nie mógł zauważyć. Dopiero gdy para ulotniła się, zobaczył nagiego Kubę leżącego pod natryskiem. Natychmiast podbiegł i zakręcił wodę. Kuba oddychał i wszystko wydawało się w porządku. Więc co się stało? Chwycił ręcznik i zaczął go wycierać. I od razu był strasznie zniesmaczony reakcją swojego własnego organizmu na tę czynność, który nie ukrywał, ze to, co widzą oczy Alana i to, co robią jego dłonie, dotykając nagiego ciała przyjaciela, sprawia mu olbrzymią przyjemność. Nie miał wyjścia, musiał Kubę jakoś dobudzić. Co mu się mogło stać? Zaczął od delikatnego dotyku, potem od potrząsania i podniesionego tonu głosu. W końcu zastosował lodowatą wodę i uderzenia z otwartej dłoni w policzek.
    - Ałłł! Co robisz? Co się stało? - Kuba otrząsnął się; to zabolało.
    - Wybacz. Myślałem, że mi tu schodzisz - odpowiedział Alan, wciąż jeszcze lekko wystraszony.
    - Co ja tu robię... w prysznicu... i ty?
    - Chciałem cię o to samo spytać.
    - Pewnie usnąłem... - Kuba owinął biodra ręcznikiem, który Alan mu podał. - Ostatnio jestem cholernie zmęczony i zestresowany.
    W tym samym momencie Alan kątem oka zauważył fiolkę z małymi, białymi pigułkami rozsypanymi na umywalce...
    - Chodź, pomogę ci... - Alan podał mu rękę, pomógł mu sie dźwignąć i przeszli do sypialni.
    Kiedy przyjaciel wygodnie się ułożył, Alan chciał wyjść, zamykając drzwi, ale Kuba pokazał mu miejsce obok siebie, zapraszając.
    - Dominik nie byłby zadowolony - zauważył Alan.
    - Nie będziemy nic robić! Chcę tylko, żebyś spał obok mnie - odpowiedział Kuba ciepłym głosem.
    - Ale ubierz chociaż spodenki...
    - Nigdy nie śpię w żadnych spodenkach ani piżamach i teraz też nie będę robił wyjątku.
    - A jak mi mój, tego... coś zacznie? - zażartował, ale nie bez realnej obawy.
    - To co go zawiążę na supeł. Właź...
    Alan był wprost przeszczęśliwy, że mógł się wtulić w przyjaciela, spać w jednym łóżku z takim przystojniakiem, choć targała nim myśl, że Dominik naprawdę może być wściekły, gdyby to zobaczył. Ale raz się żyje! - i zajął miejsce obok przyjaciela, poprawiajackołdrę na sobie i na nim.  
    - Kuba... - zaczął nieśmiało.
    - Hm?
    - Co to były za leki, które leżały tam, w łazience?
    - A... takie tam witaminki - odpowiedział Kuba lekceważąco. - Pora spać. Dobranoc.
    - No, ok. Dobranoc - odpowiedział Alan zrezygnowany.
    Kuba już spał, a Alan długo jeszcze nie mógł usnąć.

    - Może mi coś wyjaśnicie. O co tutaj chodzi...
    Alan usłyszał ten głos, ale był pewien, że mu się to śni. Lecz gdy otworzył oczy, zobaczył wysokiego, szczupłego bruneta o niebieskich oczach, małym, spiczastym podbródku, z okularami na czubku zgrabnego nosa. Miał krótko obcięte włosy, a w jego głosie była wyczuwalna nuta goryczy. Ubrany był w drogi i modny garnitur. Zapewne od projektanta. Czarna koszula i czarny śledzik stanowiły idealne połączenie z miejską elegancją. Wymownie założone ręce na klatce piersiowej i grymas twarzy mogły świadczyć tylko o jednym. To nie był sen. Spełniła się najgorsza obawa Alana. Dominik nakrył ich, jak leżą w jednym łóżku. Najlepsze jest to, że Kuba wciąż jeszcze smacznie spał.
    - Kuba - wyjąkał Alan. - Obudź się. Bardzo cię proszę...
    - E tam, jeszcze jest wcześnie. Chce mi się spać - odpowiedział, przeciągając końcówki wyrazów.
    - Ktoś mi wyjaśni, o co tutaj chodzi?! - powtórzył Dominik, coraz bardziej zirytowany.
    - Dominik...? Ty to, czy nie... - wyjąkał Kuba nie otwierając oczu.
    - Tak, Kuba, to Dominik... - odpowiedział grzecznie Alan.
    - Oo, cześć Dominik! Jak w pracy? Coś ciekawego? Chodź, wskakuj do nas. Jest jeszcze dużo wolnego miejsca - powiedział Kuba nie podnosząc się z łóżka.
    - To ja może jednak już pójdę - Alan wyszedł spod kołdry, a Dominik z ulgą zauważył fakt, że Alan miał na sobie spodenki. Mocną ręką powstrzymał go.
    - Nie, zostań. Musimy porozmawiać. Poważnie.
    - O nie... - jęknął Kuba.
    - Bo... bo to było tak... jak wygląda... - zająknął się Alan.
    - Cicho bądź, Alan! - Dominik podniósł głos, a ten się natychmiast uciszył. - Kuba, wyjaśnisz mi to wszystko w jakiś racjonalny, sposób, prawda?
    - Oczywiście, tylko pod warunkiem, że zrobisz mi przesłuchanie - parsknął Kuba.
    - To nie jest śmieszne! Ja się serio pytam, o co tu chodzi!
    - A nie widać? - wykrzyknął wreszcie zirytowany Kuba. - Spałem z Alanem w jednym łóżku,  ze swoim najlepszym przyjacielem, z którym znam się od przedszkola. Zasnąłem wczoraj... pod prysznicem i mnie obudził... Wiesz... Zaproponowałem mu, żeby się położył koło mnie. I oto cała wielka tajemnica! I nic z tych rzeczy! Dobrze wiesz, że kocham cię nad życie i nie uznaję kumpli do seksu. Poza tym dwa pasywy uprawiające sex? Wyobrażasz to sobie?
    - Średnio - powiedział Dominik, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Przepraszam Misiek, że coś takiego mi przyszło do głowy. Wiem, że byś mi tego nie zrobił. Ciebie też, Alan, przepraszam.
    - No to sobie wszystko wyjaśniliśmy i już mi jest dużo lepiej. Zbieram się - odrzekł Alan.
    - Nie rób mi tego następnym razem - powiedział Dominik, całując swojego partnera w czoło.
    - Wiem, byłem bardzo niegrzeczny i musi mnie spotkać kara. Tak, panie prokuratorze?
    Alan tylko się uśmiechnął, po czym wyszedł z sypialni, zostawiając zakochanych, całujących się na łóżku.
    - A będziesz współpracował? - usłyszał jeszcze głos Dominika.
    - A mam inny wybór?
    - Raczej nie...
    Po czym nastąpiła długa cisza. Alan miał już mdłości od tych słodyczy wypływających z ust obu kochanków, choć z drugiej strony wiedział, że zachowywałby się tak samo, będąc zakochanym.
    - Pa chłopaki. I dzięki za wszystko - krzyknął, wychodząc na klatkę kamienicy.
    - Cześć, trzymaj się - usłyszał w odpowiedzi.

    - Pomimo wielkich obietnic, nic wczoraj nie zrobiłem - podsumował Robert, idąc w kierunku szkoły. W połowie drogi wpadł na genialny pomysł i zawrócił. Po kilku minutach był z powrotem w ciepłym i znajomym miejscu. Wszedł do jasnej kuchni i nalał sobie szklankę zimnej coli. To pomieszczenie nie odstawało od reszty domu. Nowoczesna przestrzeń w modernistycznych kształtach i kolorach oraz bardzo modny ostatnio blat pośrodku. Po schodach udał się do swojego pokoju. Był wielkości niejednego pokoju dziennego dla kilkuosobowej rodziny. Ogromne, dwuosobowe łóżko, stoliki nocne, zestaw kina domowego, komputer i laptop, kilka komód i szafa. Wszystko zrobione z drewna w kolorze czekoladowym. Lampy w nowoczesnych kształtach i jasne panele podłogowe. Zasłony z materiału jedwabno-podobnego i wolnostojąca wieża wraz z pełnowymiarowymi piecykami. Gdzieś obok telewizora plazmowego walało się PS3 Slim. Pokaźna kolekcja płyt i gier znajdowała się na półkach nad monitorem LCD. Ściany były pomalowane na kolor malinowy. Podbiegł do komputera i uruchomił go, rozbierając się jak zwykle do bielizny. Włączył Winampa, a z głośników poleciała głośna muzyka. Rock. Google i wyraz IS. Po chwili pojawiła się lista proponowanych stron www. Robert wybrał tę z podpisem: Polski portal Gej&Les. Kiedy strona zaczynała się ładować, szybko kliknął wstecz. Sam nie wiedział, dlaczego. W odruchu bezwarunkowym wpisał w Google „red tube”. Kliknął na pierwszy lepszy film porno, po czym zanurzył się w rozkoszy. Jednak cały czas myślał, dlaczego ma takie opory, żeby wejść na portal społeczności homoseksualnych. W końcu jest bi! - i wie o tym!


Rozdział 4

    I co ja teraz zrobię? - powtarzał cicho pod nosem Alan. - Nie dość, że nie było mnie w nocy w domu, to jeszcze nie poszedłem do szkoły. Na dodatek pewnie czeka na mnie zdenerwowana matka.
    Oddychając ciężko, udał się spacerkiem przez poranny, zatłoczony, stary Kraków. Napawał się widokiem kamieniczek, wąskich uliczek, tramwajów i spieszących ludzi, by chwilę potem ujrzeć Wawel, Wisłę i w oddali Planty. Nie dzieliło go zbyt wiele drogi. Zaczął układać sobie cały plan rozmowy z rodzicielką. Co powie. W jakiej kolejności. Jakim tonem. Przechodząc przez zdezelowaną furtkę, poczuł dreszcze. Mimo że wydawało mu się, że jest spokojny, tak naprawdę niesamowicie się stresował. Nerwowym ruchem otworzył drzwi, zdjął buty i odwiesił kurtkę na wieszaku. Pierwsze, co zobaczył, to pudełko z jego plakatami zwiniętymi w rulon. Zatrzęsło nim! To nie wróżyło niczego dobrego!
    - Mamo! - krzyknął, wchodząc powoli po schodach. Nie usłyszał odpowiedzi. Gdy wszedł do swojego pokoju, zobaczył płaczącą kobietę, która zasłaniała rękoma twarz.
    - Co się stało? - zapytał zaniepokojony, podchodząc do matki.
    - Odejdź ode mnie! Wynoś się! Słyszysz?! Wynocha! Nie chcę cię widzieć na oczy! - wrzeszczała jak szalona, szlochając.
    - Ale co ja... jak...?
    - Co to jest?! No, co?! - powiedziała, wskazując kilka książek leżących na biurku.
    Alan ostrożnie podszedł i przejrzał pospiesznie.
    - O nie... - wyjąkał. - Ja Ci to wszystko racjonalnie wytłumaczę. Naprawdę. Nie denerwuj się. To nie moje, pisałem pracę i musiałem...
    - Masz godzinę na spakowanie się! Wynoś mi się, pedale! - przerwała mu w pół zdania, po czym wybiegła z pokoju.
    Ogarnął go niesamowity lęk. Najpierw pomyślał, że matka jeszcze się udobrucha, że przejdzie jej, ale nie był tego pewien. I jakby całe życie stanęło mu przed oczyma.
    - Za godzinę ma cię tu nie być! Słyszałeś?! - to już był histeryczny krzyk. To nie było żartem. - Wynoś mi się z tego domu! Niech cię nie widzę na oczy!
    Ten krzyk sparaliżował go, ale też uświadomił mu, że to chyba jednak... koniec. Nie wiedział, od czego ma zacząć. Dokąd iść. Co robić? Niczego nie był pewien. Ze stoickim spokojem usiadł na łóżku i rozejrzał się dokoła. Chciało mu się wyć. Zaczął walić pięściami w ścianę, ale to nic nie dało. To nie był senny koszmar, tylko szara, brutalna rzeczywistość.
    Czas mijał. Wyciągnął z szafy torbę podróżną i spakował swoje najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedział, że będzie kiedyś musiał wrócić po resztę.
    W ciszy zszedł po schodach do przedpokoju, z bagażem w ręku oraz plecakiem i torbą na ramieniu. Był obładowany. W kieszeni kurtki zobaczył białą kopertę. Zajrzał do niej. W środku było 1000zł i dopisek: na początek, żebyś z głodu nie zdechł... Nie mogąc się powstrzymać od komentarza, prychnął pod nosem, ubrał się i wychodząc trzasnął drzwiami z całej siły.
    Powoli lęk ustępował, a pojawiał się gniew. Na siebie i na matkę. Jedyne, co wiedział, to to, gdzie będzie mieszkał. Miał zamiar wykorzystać do granic gościnność Kuby i Dominika.

    - Zobaczę, kto to - krzyknął Kuba, wycierając mokre włosy ręcznikiem.
    Przed drzwiami stał Alan. Łzy ciekły mu po policzkach. Uwagę studenta zwrócił też jego bagaż.
    - Mogę wejść? - spytał Alan przez łzy.
    - Co się stało?
    - Ale czy mogę wejść - powtórzył Alan bardziej jękliwym głosem.
    - Jasne, wejdź. Daj mi to - mówiąc to ustąpił mu w drzwiach i wziął jego torbę, którą Alan trzymał w ręku.
    Alan wślizgnął się jak cień. Przeszedł kilka kroków po przedpokoju, po czym padł na podłogę w spazmach. Łkał, ryczał, dusił się. Poprzez swój płacz usłyszał tylko huk opadających ciężkich przedmiotów na ziemię i poczuł silne ramiona, które podnoszą go z podłogi. Alan nie był do końca pewien, co się dzieje. Stracił kontakt z rzeczywistością.

    Otwierając oczy, poczuł niesamowity ból. Piekły go oczy, bolały kąciki warg. Był czerwony na twarzy, opuchnięty. Leżał na łóżku w „swoim” pokoju.
    - Więc to nie był sen - jęknął i zaniósł się płaczem. Nie mógł się powstrzymać. To działo się poza nim. Poza jego wolną wolą. Chwilę potem klamka ustąpiła, a w drzwiach ukazał się Dominik, a za nim Kuba. Obydwaj weszli i objęli Alana z dwóch stron. Nie wiedzieli, co było przyczyną jego rozpaczy, choć domyślali się, że spakowana torba i plecak nie wróżą niczego dobrego.
    - Alan... - zaczął delikatnie Kuba - proszę, powiedz, co się stało.
    Chłopak tylko pokręcił przecząco głową.
    - Chcemy ci pomóc - powtórzył.
    - Nie mam domu. Wyrzuciła mnie...! - wystękał, po czym wyrwał się z objęć przyjaciół i padł na łóżko. Łzy nadal płynęły mu strumieniami.
    Podejrzenia się sprawdziły. Obaj nie wiedzieli, co powiedzieć. Dominik nie miał jeszcze za sobą coming-out'u, jego partner przeciwnie - zrobił to w wieku 16 lat i nie spotkał się z żadną drastyczną reakcją rodziców. Zachowanie matki Alana było dla niego karygodne i tchórzliwe. Wolała go wyrzucić z domu niż stawić czoła problemowi. Chciała wyrzucić wszystkie dowody świadczące o „winie” jej jedynego syna. Ba! O istnieniu swojego dziecka-geja też pewnie wolałaby zapomnieć! Ale przecież tak nie można!
    Kuba objął przyjaciela i poradził mu, żeby wziął mocny, odprężający prysznic - on w tym czasie przygotuje coś do jedzenia. Alanowi było niezręcznie odmówić, choć najchętniej w tym momencie nie ruszyłby się z łóżka. Jednak bez słowa wstał i poszedł w kierunku łazienki.
    -  Kotku - Dominik zatrzymał Kubę za ramię - muszę iść do kancelarii, wiesz. Poza tym ja raczej nic tu nie pomogę. Po pracy pojadę jeszcze na zakupy, kupię, co trzeba, dobrze?
    - W porządku, ja nie pójdę dziś na zajęcia. Boję się, żeby on sobie coś nie zrobił - wskazał łazienkę, a głos mu drżał.
    - To pa, trzymaj się i zajmij się młodym - wyszeptał i pocałował go.
    - Będę... będziemy na ciebie czekać z kolacją.

    Tymczasem Alan przeglądał się w lustrze, co nie pomagało mu w uporaniu się z tą tragedią. Dobrze wiedział, że musi przestać się nad sobą użalać, ale nie umiał.
    Od zawsze marudził i pragnął zainteresowania innych. Jednak w tym wypadku nie zależało mu na tym. To naprawdę był ogromny problem. Z jednej strony matka mogła zmienić zdanie, choć sam nie do końca był pewien, czy chciałby ponownie tam wrócić, bo po co? Był człowiekiem dumnym. Nie chciał wracać do domu nawet wtedy, gdyby miał przymierać głodem.
   Z wielkim trudem zdjął z siebie szare rurki, wełniany sweter i czarny t-shirt, potem bieliznę. Odkręcił gorącą wodę. Chciał poczuć te wysysające mu życie uderzenia gorących kropel. Usiadł pod prysznicem i oddał się tej przyjemności. Gorące strumienie spływały po jego nagim, gładkim, młodzieńczym ciele. Zamknął oczy. Delikatnie gładził swoją skórę, tors, ramiona. Jego dłoń zsuwała się coraz niżej. Wolne ruchy ręki zamieniały się w coraz szybsze, a woda wpadała do otwartych ust Alana, co utrudniało wydobywanie się głosu rozkoszy. Trwało to kilka minut, aż doszło do spełnienia. Krótki skurcz mięśni, głośny jęk i czysta przyjemność... Bezbronne, mokre, zmęczone ciało leżało bez ruchu. Jedynym sygnałem, że żyje, był przyspieszony oddech oraz szybkie tętno. Ta chwila oderwania się od okropnej rzeczywistości dała choć Alanowi odrobinę szczęścia. Ostatkiem sił zamknął dopływ wody i podniósł się. Rozsunął kabinę. Uderzyło go chłodne powietrze. Nic dziwnego. Spędził dobre kilkanaście minut w gorących oparach, a teraz takie zderzenie temperatur... Chwycił ręcznik wiszący najbliżej i wycierając się stwierdził, że brzydzi się sam siebie. Wyrzuty sumienia. Jak mógł się zaspokajać w obcym mieszkaniu, pod czyimś prysznicem. Jednak teraz nie będzie miał już swojego pokoju i kąta tylko dla siebie. Zawsze będzie gościem, bo przecież on już nie ma rodziny i domu.


Rozdział 5

    Drzwi od łazienki nieśmiało się otworzyły.
    - No, nareszcie! Myślałem, że się tam utopiłeś - zażartował Kuba, chcąc rozluźnić atmosferę.
    - Nie, jeszcze żyję - odburknął Alan. Był tylko w czarnych, obcisłych bokserkach. Nie miał ochoty na żarty, choć doceniał starania Kuby. Powiedziawszy to przeszedł do pokoju, żeby zostawić swoje ubrania.
    Widok półnagiego przyjaciela zaskoczył Kubę. Nie sądził, że dość wątło wyglądający Alan może się ciekawie prezentować. Wprawdzie nie miałby szans w zawodach kulturystycznych, ale połączenie gładkiej karmelowej skóry z bardzo szczupłą sylwetką, dość szerokimi barkami i widocznymi mięśniami brzucha oraz chłopięcym urokiem naprawdę go pociągało. Szybko jednak odgonił te myśli. Przecież był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, mając Dominika.
    - Zrobiłem kanapki i sałatkę z tuńczyka. Chodź, zjedz - powiedział.
    - Już idę - Alan prawie od razu pojawił się w drzwiach kuchni, tym razem w czarnych rurkach, ale bez koszulki.
    - Ekhm... masz zamiar mnie uwieść? - zażartował Kuba.
    - Nie, czemu? Aa! No tak, wybacz. Wrócę się ubrać. Przyzwyczajenia z... z byłego domu - mówiąc to obrócił się na pięcie, ale poczuł na ramieniu dłoń przyjaciela i ojcowski wzrok.
    - Nie przejmuj się, teraz to i twój dom. Tak długo, jak będziesz potrzebował. Siadaj i jedz - powiedział, choć nie był pewien, czy jego chłopak się z tego ucieszy. Jednak nie miał czasu na zastanowienie się, bo Alan rzucił mu się na szyję.
    - No już, starczy, nie jestem taki silny. Lepiej coś zjedz, chudzino, a nie rzucaj się na mnie!
    - Przepraszam, to z radości - odpowiedział chłopak weselszym głosem, siadając na drewnianym krześle.
    - Pierwszy raz się uśmiechnąłeś. To dobrze - skwitował Kuba i nałożył mu na talerz solidną porcję sałatki.
    - Dzięki wielkie... Będę musiał zadzwonić do matki, żeby się umówić, kiedy mogę przyjechać po resztę rzeczy. Wziąłem tylko te najpotrzebniejsze.
    - Nie będziesz musiał, bo na pewno przemyśli swoje zachowanie i każe ci wrócić.
    - Nie sądzę - odpowiedział Alan grobowym tonem. - Była na mnie tak wściekła, jak nigdy. Chyba jej nie przejdzie. Poza tym odkryła moją największa tajemnicę i zwyzywała mnie od pedałów. To chyba dowód, że nie ma najlepszego zdania o gejach...
    - To był dla niej szok. Nie możesz tak mówić. W końcu to twoja matka, pewnie chciałaby mieć wnuki, a ty jesteś jej jedynym dzieckiem. Zabolała ją ta prawda. A tak w ogóle, to jak się dowiedziała o twojej orientacji?
    - Znalazła moje książki, no wiesz: „Historię homoseksualizmu”, „Radość seksu gejowskiego”, reklamy klubów gejowskich, kilka gazetek z pornosami, płyty DVD wiadomo z czym - odpowiedział Alan. - Zrobiła mi przeszukanie pokoju - podsumował.
    - Przejdzie jej, uwierz mi - Kuba poklepał go po plecach, siadając naprzeciw.
    - Dominik jest bardzo zły? - spytał Alan z niepokojem w głosie.
    - Nie, nie jest rozgniewany, choć wiesz, jaki on jest. Niezwykle ceni sobie prywatność, ale przywyknie. Nie zostawimy cię pod mostem!
    - Nie wiem jak ja wam się odwdzięczę - powiedział Alan i rzucił ciepłe spojrzenie w kierunku Kuby.
    - Oj, młody. Nie musisz. Twoje towarzystwo jest podziękowaniem - zachichotał Kuba.
    - Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania za tydzień - ciągnął.
    - Oj nie, na pewno. A teraz kilka kwestii technicznych. Po pierwsze: łap klucze - mówiąc to rzucił pęk metalowych, powyginanych przedmiotów. - Po drugie: jesteś lokatorem, czyli też masz obowiązki. Dominik, jak wiesz, pracuje i studiuje, rzadko kiedy bywa w domu, ja mam studia, a ty liceum. Myślę, że będziemy się, niestety, mijali w drzwiach. Dlatego zrobimy grafik przyrządzania posiłków. Sprzątać ci nie każę. Pasuje?
    - Jeszcze się pytasz? Jasne! - odkrzyknął Alan.
    - To wspaniale. A teraz jedz. Ja idę się przebrać - oznajmił Kuba.

    - „Let your body move to the music” - śpiewał Alan wraz z Madonną, gdy jego telefon zaczął wibrować, a na ekranie pojawił się napis: Tata. Chłopak przełknął ślinę i z nieukrywanym strachem nacisnął przycisk zielonej słuchawki.
    - Słucham... - powiedział grobowym tonem.
    - Alanie? To ja...
    - Cześć, tato...
    - Jak mogłeś nam to zrobić! To wyrok dla całej rodziny! Matka płacze przez cały dzień! Nie masz sumienia...
    Nastąpiła chwila ciszy i cichy płacz.
    - Nie będę siebie ani was oszukiwał. Taka jest prawda.
    - Gówno, a nie...! Wybieraj!
    - Już wybrałem...
    - Chcesz być pedałem?
    - Jestem... gejem...    
    - Czyli parszywym pedałem! To sobie nim bądź! Proszę bardzo... skurwielu! Ale rodziny i domu już nie masz! Masz trzy dni na pozbieranie reszty tych swoich rzeczy i spakowanie się. Jako że prawo nakazuje nam utrzymywać cię do 25 roku życia, to będziesz dostawał miesięcznie 500 zł na przeżycie. Jak dobre alimenty. I nie dzwoń nigdy więcej! Nie chcemy cię znać. Zrozumiałeś?! Jasne?!
    - Tak, ale... - wyjąkał Alan przez łzy.
    - Powodzenia we wpychaniu sobie chujów w dupę! - warknął ojciec... i dźwięk urwanego połączenia
    Przez głowę chłopaka przechodziło tysiące myśli na sekundę, ale spowodowały tylko jedno: rozpacz. Łzy zamieniły się w wycie i spazmy. Nikt tego nie słyszał. Kuba wyszedł po małe, najpotrzebniejsze zakupy. Poniżony, zwyzywany przez ojca, czuł się jak ostatnia dziwka, jak niepotrzebna rzecz. Powtarzał tylko: ”Nie masz już rodziny” - co pogłębiało jego tragedię i wstrząs. Mimo wszystko miał nadzieję, że matka zmieni zdanie i pozwoli mu wrócić, ale ojciec całkowicie to rozwiał. Był skazany na Kubę i Dominika, lecz teraz o tym nie myślał. Był za bardzo przejęty słowami ojca. Były okrutne, niesprawiedliwe. Na nieszczęście Alan zaczął się sam obwiniać za swój homoseksualizm. Poczuł do siebie wstręt i odrazę. Nie chciał już żyć, bo po co? Nie ma rodziny, domu i, jak sam uważał, nigdy nie znajdzie prawdziwej miłości.
    - Po co mi to wszystko! - krzyknął i podniósł się z łóżka. Próbował sobie przypomnieć różne sposoby popełniania samobójstwa. Wiedział, że nie podetnie sobie żył ani nie wyskoczy z okna. Jak sam twierdził - był tchórzem. Wyjściem okazała się... apteczka Kuby. Był tam różne leki, fiolki i ampułki, jakieś pół roku temu Dominik złamał nogę i musiał je stosować. Zostało trochę. I te przeciwbólowe i nasenne. Te będą najlepsze. Postanowił, że nie będzie sobie żałował. Zażyje to wszystko naraz... Otwierał każde pudełko,  tabletki wysypywał do garści, w drugiej ręce natomiast trzymał cztery automatyczne strzykawki z lekiem rozrzedzającym krew. Miał nadzieję, że to wystarczy. Z tym wszystkim wszedł do łazienki, ale wrócił - stwierdził, że najlepiej będzie, jak to wszystko popije winem. Wyjął z lodówki na wpół opróżnioną butelkę.
    - No to na odwagę - skwitował i przechylił butelkę.
    Siedząc na waniliowych kafelkach w łazience zastanawiał się, jakie jest życie po śmierci. Miał nadzieję, że niedługo sam się przekona. Policzył tabletki, prychając pod nosem.
    - To co, Alan? Na zdrowie! - powiedział sam do siebie w ataku rozpaczy. Połknął wszystkie tabletki, które już nie mieściły się w jego dłoni i popił winem - i usłyszał dźwięk klucza w zamku. Szybkim ruchem zamknął łazienkę i chwycił proszki nasenne.
    - Alan? Gdzie jesteś? Wróciłem - usłyszał Kubę. - Alan! - głos przyjaciela był coraz bardziej zaniepokojony.
    Kiedy Kuba wszedł do kuchni, zobaczył pustą apteczkę. Zrozumiał. Ogarnęła go panika. Podbiegł do drzwi łazienki i zaczął się dobijać z całej siły, krzycząc:
    - Alan! Otwórz! Nie wygłupiaj się!
    Chłopak jednak nie słuchał. Był jak w transie. Jakby stał obok siebie, patrząc na to wszystko z boku. Zrozpaczony Kuba chciał już wyważać drzwi, kiedy te same się otworzyły, a otępiały, płaczący Alan osunął mu się w ramiona, cicho pojękując. Kuba chwycił go mocno i pomógł mu się położyć, a sam sprawdził, co chłopak zdążył połknąć. Chyba nie było tego aż tyle, żeby to mogło...
    - Rzygaj! Natychmiast rzygaj! - powiedział, siłą otwierając mu usta i wsunął palec do gardła. - Rzygaj!
    Alanem targnęły torsje.
    - Już dobrze, jestem przy tobie, nic złego się nie dzieje. Zaraz będzie w porządku. Nie drżyj - powtarzał Kuba.
    - Nie umiałem, nie umiałem - zawodził Alan.
    - Nic nie mów, proszę... Jeszcze raz... Wyrzygaj wszystko!
    - Nie umiałem nawet skończyć ze swoim pedalskim życiem - powiedział i na nowo wybuchnął płaczem.
    - Nie mów tak! Słyszysz? - oburzył się Kuba i potrząsnął nim. - Nawet tak nie myśl! Co cię napadło? Myślałem, że nie masz z tym kłopotów... - po czym zamilkł.
    - To przez niego - Alan wskazał palcem na swoją rozsuwaną, muzyczną Nokię. Kuba, rozsunął telefon i zobaczył w spisie ostatnie połączenie: „tata”. Teraz zrozumiał. Wszystko było jasne. Przysunął się do przyjaciela, objął go i mocno przytulił.
    Postanowił, że nie zostawi tak tej sprawy. Szykował się do złożenia wizyty rodzicom Alana.

                                                                                                                                      lawess06



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
To moje życie Bon Jowi Its My Life
If I had my life to live over
Beatles Got to Get You Into My Life
My Life to Be by sleepyvalentina
No to co My kibice (Po zielonej trawie)
0662 crazy is my life golec uorkiestra RRBWKOGOMBV5QQBZT6DCLDAGYVVR7SHWWNJUG6Y
Comercials in my life
tłumaczenie one?y of my life LYQXKHO7OG3A543VGUT4PMZNXFILBX46KAQ6E6Y
Bushmen's way to work free life
The time of my life Bill Medley
Dirty Dancing Time Of My Life
BRIDGMANS Complete Guide to Drawing from Life
Rihanna There's a thug in my life
time of my life
Dirty?ncing The time of my life
Virtues of my life

więcej podobnych podstron