Wiele osób bez zastanowienia zgadza się, że ochrona praw autorskich jest dobra, tylko metody złe.
Otóż nie. Obecne prawo autorskie jest daleko zdegenerowaną i zmienioną przez lobby dużych firm mutacją pierwotnych zasad.
Prawo autorskie jest formą monopolu, jaki społeczeństwo udziela autorowi w zamian za późniejsze udostępnienie wytworzonych idei ogółowi. Jak każdy monopol bardzo łatwo takie prawo wynaturza się pod wpływem działań posiadaczy monopolu, którzy zapominają o pierwotnej umowie społeczenej i zaczynają uważać swoje prawa za święte.
Jak każdy wie z ekonomii monopole są zjawiskiem niebezpiecznym dla demokracji, pluralizmu, ekonomii i przede wszystkim konsumentów.
Więc pierwotna umowa społeczna (statut królowej Anny czy ustawy patentowe, konstytucja USA) stanowiła, że autor może posiadać monopol na eksploatację swojego dzieła przez ograniczony okres. Następnie dzieło staje się własnością publiczną i wpływa na ogólny poziom rozwoju społecznego, edukacjie etc.
Dla praw autorskich było to 14 lat z możliwością przedłużenia. Dla patentów 25 lat.
Oczywiście tylko za życia autora - przecież monopol ma sens tylko jako źródło dochodów autora, bo daje mu utrzymanie i motywację do tworzenia kolejnych dzieł.
Kolejnym kluczowym elementem mądrego systemu naszych pradziadów była zasada rejestracji (wciąż tak jest w patentach). Czyli jeśli autor nie widzi sensu ekonomicznego, to nie rejestruje lub nie przedłuża ochrony. Dzieło ląduje wtedy w domenie publicznej z automatu po ustaniu ochrony. Można też pobierać opłaty od tego, że państwo swoim aparatem wspomaga monopol autora na koszt innych obywateli.
Minęło parę setek lat, media się skomplikowały, pieniądze są większe a prawo całkowicie zdegenerowało.
Większość utworów chroniona jest po śmierci autora i to na okres 3 pokoleń. W USA można je przedłużać bez końca. Dzieła są chronione z automatu bez rejestracji. Stąd problem tzw dzieł osieroconych - gdy nikt już nie wie czy autorzy żyją, kto jest spadkobiercą albo ma prawa, a jak jest wielu, to w ogóle sprawa jest beznadziejna. Koszt sprawdzania autora jest niebotyczny, więc w zasadzie archiwa powinny udostępniać tylko dzieła z połowy XIX wieku, rzeczy z przed wojny nawet nie są bezpieczne w niektórych przypadkach (np stare czasopisma - zawsze może gdzieś jeszcze żyć albo niedawno zmarł autor choć jednego artykułu czy zdjęcia).
Na dodatek, jak się dobrze przyjrzeć rynkowi medialnemu, większość pieniędzy z monopolu zarabiają pośrednicy (koncerny medialne, wydawcy, wytwórnie) lub spadkobiercy - a nie artyści.
Cała idea prawa autorskiego, całą motywacja dla udzielenia monopolu - stoi na głowie.
Do tego, szczególnie w czasach elektronicznych zakres monopolu jest wielokrotnie rozszerzany.
Wyobraźmy sobie, że kupiliśmy samochód np. od Forda. Chcesz bo odsprzedać - płać Fordowi działkę. Chcesz zamienić go na taksówkę - płać działkę. Chcesz przewieźć znajomych, z którymi nie mieszkasz - płać działkę. Chcesz zabrać nieznajomego autostopowicza - płać działkę Fordowi. Na dodatek Ford te stawki ustala sobie sam po uważaniu, bo może - ma monopol, jak już kupiłeś Forda. Ale to nie koniec. Pewnego dnia pojawia się u ciebie producent sprzęgła i mówi: W tym Fordzie jest też moje sprzęgło - płać mi też stałą opłatę, bo przecież na pewno zmieniasz biegi. itd. itd.
Do tego Ford ma czujniki - jak wsiądzie teściowa (nie jest najbliższą rodziną), to silnik nie da się uruchomić.
Co jeszcze? A no jak kupujesz Forda, to musisz zapłącić dodatkowy podatek - za to, że ewentualnie może się zdażyć, że przewieziesz teściową, a czujniki nie zadziałają.
A tak dokłądnie działa obecny system wyzysku nazywany prawem autorskim. Na miejscu Forda to bym się zastanowił, czy nie polobbować nad zmianą prawa komunikacyjnego - tak na wzór prawa autorskiego.
Oczywiście Ford nie ma szans na taki numer. Bo nie ma monopolu państwowego na swoje samochody.