DLACZEGO PIŁSUDSKI OPÓŹNIŁ UDERZENIE Z NAD WIEPRZA?
SPRAWA ODWROTU NA CZĘSTOCHOWĘ
Uwaga wstępna. Piłsudski rozpoczął swój pochód znad Wieprza o jeden, czy też o kilka dni później, niż tego żądał Rozwadowski. Wskutek tego armie jego nie wzięły udziału w bitwie warszawskiej, która została rozegrana samotnie — i zwycięsko — przez same tylko armie 1-szą (dowodzoną przez generała Latinika) i 5-tą (dowodzoną przez generała Sikorskiego), to znaczy przez front północny, na którego czele stał generał Józef Haller, mając do pomocy jako szefa sztabu pułkownika, późniejszego generała, Włodzimierza Zagórskiego.
Marsz Piłsudskiego znad Wieprza odegrał pomimo tego ogromną rolę w wojnie polsko-bolszewickiej. Był on operacją strategiczną, która zadała grupie armii bolszewickich, dowodzonych przez późniejszego marszałka Tuchaczewskiego cios śmiertelny. Bez tego marszu, bitwa warszawska byłaby tylko wielką, zwycięską polską bitwą, największym od czasów odsieczy wiedeńskiej Sobieskiego zwycięstwem w polskiej historii, ale nie byłaby jeszcze ani wygraniem, ani końcem polsko-rosyjskiej wojny. Marsz Piłsudskiego sprawił, że bitwa warszawska zamieniła się w zwycięstwo, które przyniosło rozstrzygnięcie w wojnie. Późniejsze operacje, łącznie z bitwą nadniemieńską 23-28 września 1920 roku, to już były tylko wydarzenia, porządkujące nowowytworzoną sytuację oraz likwidujące istniejące spiętrzenie dwóch przeciwstawnych sobie armii.
Marsz ten był jednak tylko operacją strategiczną, a więc przesunięciem sił na strategicznej szachownicy, ale nie był bitwą, ani udziałem w bitwie. Oczywiście, nie odbył się bez wystrzału, ani bez rozlewu krwi. Ale boje, które mu towarzyszyły, to były już tylko starcia o skali mało co większej niż potyczka.
Marsz grupy uderzeniowej znad Wieprza zajmuje w polskiej historii wielkie miejsce nie jako bitwa, ale jako świetne posunięcie strategiczne, będące przejawem polskiego strategicznego geniuszu. Jego znaczenie polega nie tyle na sposobie wykonania, co na fakcie, że posunięcie to zostało obmyślone, przygotowane i ostatecznie rzeczywiście doprowadzone do skutku. Grupa armii Tuchaczewskiego wdała się w bitwę o Warszawę. Bitwę tę przegrała i cofnęła się do nowego przegrupowania. A tu okazało się, że z flanki zagraża jej silna masa świeżego polskiego wojska, w tajemnicy skoncentrowana i zagradzająca jej drogę odwrotu. Byłoby to dla wojsk Tuchaczewskiego jeszcze większą katastrofą, gdyby masa ta weszła do akcji nieco wcześniej i jeszcze w czasie bitwy warszawskiej uderzyła w bolszewicką flankę. Cała grupa armii Tuchaczewskiego zapewne uległaby wtedy likwidacji. Ale nawet i ruszając naprzód już po bitwie, masa ta odegrała rolę olbrzymią.
Operacja znad Wieprza jest więc wielkim wydarzeniem strategicznym i jest zasługą tego, czy tych co ją obmyślili i doprowadzili do skutku. Jej znaczenie jest strategiczne, a nie bitewne. Jej wielkość jest wielkością tych, co ją zaplanowali przy sztabowym biurku, a nie tyle tych co ją wykonali w polu. Jakkolwiek wykonana, gorzej lub lepiej, byłaby zawsze swoją rolę spełniła. Największą zasługą i największym osiągnięciem wykonania była szybkość marszu. Ci, co tę operację w sposób bezstronny opisują, to właśnie przede wszystkim podnoszą: że wodzowie tej operacji, a przede wszystkim Piłsudski, potrafili masę Żołnierską, uczestniczącą w tej operacji, skłonić do szybkiego marszu
Nie można jednak ukrywać, że jeśli idzie o całość wykonania, operacja ta poprowadzona była źle. Można ją było wykonać nieskończenie lepiej. To złe wykonanie sprawiło, że przyniosła ona osiągnięcie jedynie częściowe. Plan tych, co tę operację obmyślili, został częściowo zmarnowany. Operacja udała się — ale nie tak dobrze, jak to było możliwe.
Złe wykonanie tej operacji polega na tym, że została ona wykonana za późno. Wskutek tego uderzenie polskie skierowało się nie we flankę toczącego bitwę nieprzyjaciela, ale w próżnię.
Całkiem inaczej wyglądały działania 5-tej armii generała Sikorskiego. Na tamtym froncie, „zwrot zaczepny zamierzony (był) na 15 sierpnia, t.j. po zebraniu wszystkich oddziałów”. Ale „położenie pod Warszawą wywołuje rozkaz dowódcy frontu przejścia do natarcia już rankiem 14 sierpnia”. (Cytuję książkę Pomorskiego, patrz niżej, str. 101). I Sikorski przyspieszył operację i ruszył do natarcia już 14 sierpnia.
Piłsudski jednak ruszył znad Wieprza dopiero 16 sierpnia. A początkowo chciał nawet uczynić to dopiero 17 sierpnia.
Że uderzył w próżnię — wynika to najwyraźniej z tego, co sam napisał.
J.G.
PIŁSUDSKI O POCHODZIE ZNAD WIEPRZA
„Dnia 16 rozpoczynałem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wejściu 21 dywizja. (...) Główną zagadką, którą chciałem sobie rozstrzygnąć, była tajemnica tak zwanej mozyrskiej grupy. Właściwie nie było jej wcale, oprócz 57 dywizji; lecz taki wynik rozumowań przeczył najzupełniej dotychczasowym, przez miesiąc cały wykuwanym z dnia na dzień wrażeniom, jakie posiadałem. Przecież była to jakaś apokaliptyczna bestia, przed którą cofały się przez miesiąc liczne dywizje. Wydawało mi się, że śnię. Jako wynik, do którego doszedłem, był pogląd, że czeka mnie gdzieś jakaś zasadzka”. (Józef Piłsudski „Rok 1920”, wydanie londyńskie 1941, M.I. Kolin, Publishers Ltd., str. 126 wydania londyńskiego, str. 198 wydania trzeciego, warszawskiego).
„Dzień 17 sierpnia nie przyniósł mi żadnego wyjaśnienia tych zagadek. Szukałem go teraz na prawym skrzydle. Spędziłem znowu dzień cały w samochodzie, szukając śladów tajemnicy i choć pozoru zasadzek. Dobrze po południu zastałem w Łukowie dowódcę 21 dywizji wraz z jego sztabem, festynującego wesoło po tak wspaniałym marszu. Gdy dowódcy brygad i niektórych pułków mnie otoczyli przy stole, wszyscy w jeden głos stwierdzili, że właściwie nieprzyjaciela nie ma”. (Ibid., wyd. lond. str. 127, wyd. III 199).
„Gdym pod wieczór wracał ku zachodowi po pięknej szosie od Łukowa w stronę Garwolina i minąłem okolice Żelechowa, gdzie spotkałem tyły 16 dywizji, idące na Kałuszyn, wydawało mi się, że jestem gdzieś we śnie, w świecie zaczarowanej bajki. Nie rozumiałem właściwie, gdzie jest sen, a gdzie prawda”. (Ibid., wyd. lond. str. 127, wyd. III. 200).
„Pod tymi wrażeniami przyjechałem do Garwolina. Pamiętam, jak dziś tę chwilę, gdy pijąc herbatę obok przygotowanego do snu łóżka, zerwałem się na równe nogi, gdym wreszcie usłyszał odgłos życia, odgłos realności, głuchy grzmot armat, gdzieś z północy. Więc nieprzyjaciel jest! Więc nie jest on jakąś ułudą! (...) Jeszcze ułożywszy się do snu, raz po raz głowę z poduszki unosiłem, by sprawdzić swoje wrażenie. Głuchy glos armat, miarowo, zwolna wstrząsał powietrzem mówiąc mi o boju, prowadzonym bez nerwów, spokojnie, ze spokojnie odbijanym taktem. Gdzieś koło Kołbieli, czy trochę dalej, biła się w nocy moja 14-ta dywizja. Obliczyłem sobie szybko, że nawet, jeśli bój nie będzie miał chwilowego powodzenia i może 14-ta dywizja się cofnie, odciąży jednak swym bojem zagrożoną Warszawę, a ja nazajutrz zdążę podciągnąć do miejsca boju 2-gą legionową z Dęblina i sąsiednią 16-tą dywizję od wschodu.
Dn. 18-go, gdym rano zerwał się ze snu, armaty już nie grały; była zupełna cisza. Zdecydowałem się zaraz pojechać, sprawdzić sytuację. Nigdy nie zapomnę dziwnego wrażenia, gdym bez żadnych przeszkód przyjechał do Kołbieli i zastał w dworku na szosie tylko tyły 14-tej dywizji i wiadomość o tym, że dywizja ta bój w nocy toczyła i ruszyła pośpiesznym marszem już do Mińska” (Ibid. wyd. lond. str. 127-128, wyd. III str. 200-201)
Przytaczając powyższe fragmenty książki Piłsudskiego blisko pół wieku temu, zaopatrzyłem je w następujący komentarz:
„Oryginalny to naprawdę widok - tego wodza, w ciągu paru dni szukającego napróżno nieprzyjaciela i spodziewającego się zasadzki - a gdy wreszcie huk armat powiadamia go, że nieprzyjaciel się odnalazł, nie próbującego nawet sprawdzić natychmiast, jak się sytuacja przedstawia, lecz kładącego się spokojnie do łóżka! Gdyby nie to, że «nieprzyjaciela nie było» - nawet operacja znad Wieprza mogła się była przy takim dowódcy skończyć katastrofą. Cóż tu mówić o całokształcie bitwy na całym froncie! - Po prostu, trzeba stwierdzić, że tym całokształtem bitwy Piłsudski nie kierował”. (Jędrzej Giertych „Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936, str. 512.)
Powyższą moją wypowiedź z różnych stron potem krytykowano, podnosząc, że przecież wódz nie potrzebuje wnikać w każdy szczegół działań podległych sobie oddziałów i może ufać swoim podkomendnym dowódcom, że zrobią w danej chwili co do nich należy, a więc że może odpoczywać, w chwili gdy bitwa się toczy. Odpowiadając na te krytyki po tylu latach, podtrzymuję to, co wtedy napisałem i stwierdzam, że moje zdziwienie zachowaniem się Piłsudskiego jako wodza, było uzasadnione.
Oczywiście, gdy toczą się operacje, trwające kilka dni, wódz musi mieć możność odpoczynku; tak samo, jak muszą ją mieć i żołnierze walczących oddziałów. Ale odpoczynek ten, dla nabrania sił, musi być umieszczony w rozporządzalnym czasie w ten sposób, by wykonywaniu obowiązków i zadań nie przeszkadzał. A im wyższe w hierarchii stanowisko dowódcy i wodza, tym mniej jest na taki wypoczynek czasu i tym większa musi być gotowość do przerwania tego wypoczynku w każdej chwili, gdy sytuacja bitewna się zmienia i gdy trzeba pobierać jakieś decyzje. Jest to zasada napoleońska, że trzeba, „marcher aux canons”, trzeba maszerować w kierunku huku armat. Bo może się okazać, że trzeba tym co walczą przyjść z pomocą.
Prawdziwy wódz, słysząc huk armat po okresie ciszy, przerywa sen i idzie lub jedzie, dowiedzieć się co się dzieje, po to, by upewnić się, czy nie powinien czegoś przedsięwziąć. A już tymbardziej, do snu się nie kładzie i nie zadowala się podnoszeniem raz po raz głowy znad poduszki. Odpoczynek musi do odpowiedniejszej chwili odłożyć.
Co w zacytowanym wyżej urywku jest zadziwiające, to słowa o tym, że Warszawa jest zagrożona i że trzeba ją odciążyć, licząc się przy tym z możliwością nowego cofnięcia się. A jest to wieczór 17 sierpnia, gdy nieprzyjaciel był już od prawie dwóch dni od Warszawy odrzucony.
Piłsudski spóźnił się ze swoim marszem i w bitwie warszawskiej udziału nie brał. Dlaczego to zrobił? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto zapoznać się z innymi fragmentami jego książki.
J.G.
„W tej męce trwożliwej nie mogłem sobie najwięcej dać rady z nonsensami założenia dla bitwy, nonsensem pasywności dla „gros” moich sił, zebranych w Warszawie. Kontratak, zdaniem moim, z Warszawy i Modlina prowadzony być nie mógł. Wszędzie uderza on frontalnie naprzeciwnika, na jego główne siły, w całości, jak mi się zdawało, ściągane ku Warszawie, a dotąd ani wojska, ani dowódcy nasi rady ze zwycięskim nieprzyjacielem dać sobie nie mogli. A oprócz tego nad całą Warszawą wisiała zmora mędrkowania bezsilności i rozumowania tchórzów. (...) Warszawę skazywałem z góry na pasywną rolę, na wytrzymanie nacisku, który szedł na nią. Lecz wtedy z pasywną rolą wiązać nie chciałem ogromnej większości sił swoich. Gdy znowu myślałem o zmniejszeniu obsady pasywnej, to bać się zaczynałem o to, czy Warszawa wytrzyma i czy sam fakt wymarszu jakiejś części wojska, już do niej wciągniętej, nie wywoła zmniejszenia słabych sił moralnych i braku zaufania do możliwości obrony. (...) Pamiętałem dobrze, że większość sił moich, zebranych w Warszawie, przychodziła do stolicy po długim szeregu porażek, po długich i nieustannych niepowodzeniach. Zmniejszenie ich sił liczbowo, wyrzucenie z niej jednostek, które już tam były, wydawało mi się niebezpieczeństwem. Czy więc dziesięć dywizji, prawie połowę sił polskich, skazywać na pasywność? Oto pytanie, które sobie stawiałem. Przerzucałem bez końca zamierzoną obsadę Warszawy i Modlina. Dzięki nadzwyczajnej energii, którą dla Warszawy rozwinął gen. Sosnkowski, od razu rzucała się w oczy ogromna, dotąd nieznana u nas na wojnie, obsada artylerii. Zbliżała się ona znacznie do tego ideału, który wykreśliło «doświadczenie wojny światowej». Artyleria więc rozwinąć mogła i rozpętać istny huragan ognia, nie ten, którym mnie tak często karmiono w raportach. Więc znowu wydawało mi się możliwym, zgodnie z sensem wojny, sensem taktyki, zastąpić choć część żywych sił piechoty, zdatnej do ruchu, wzmożoną potęgą ognia artylerii. Ile razy robiłem próby przekonania siebie o konieczności nienakazywania tak oczywistego dla mnie nonsensu, tyle razy cofałem się przed decyzją, zgnieciony odpowiedzialnością za państwo i jego stolicę. Nie mogłem się zdobyć ani na zaufanie do sił moralnych wojska i mieszkańców stolicy, ani na pewność dowódców jednych i drugich. Ten nonsens założenia męczył mnie tak niezmiernie, że doprawdy niekiedy wydawało mi się, że ze wszystkich kątów coś chichocze i kpi ze mnie, gdy nonsens i wyraźną głupotę biorę za podstawę mojej rachuby, czy mojej decyzji” (Ibid., wyd. londyńskie, str. 115-116. Podkreślenia moje - J.G.)
Z wywodu powyższego wynika, że Piłsudski liczył się z możliwością, że „Warszawa nie wytrzyma”, to znaczy że będzie przez nieprzyjaciela zdobyta. Obawa ta skłaniała go nie do tego, by siły przeznaczone na obronę Warszawy wzmocnić i przez to niebezpieczeństwo klęski odsunąć, ale do tego, by jak najmniej sił w Warszawie umieścić. Dlaczego? Widocznie dlatego, by się w Warszawie nie zmarnowały i by nadawały się do użytku także i po klęsce. Szykowanie się do obrony Warszawy a więc umacnianie tej obrony, uważał za „nonsens” i „głupotę”. Ale jeśli to było nonsensem, to w takim razie co było rozwiązaniem racjonalnym? Trudno się oprzeć wrażeniu, że istotą takiego rozumowania było: machnąć ręką na Warszawę i szukać takich działań, które się bez obrony Warszawy obejdą. Poczucie odpowiedzialności za stolicę „przygniata go” i jakoś nie może się zdobyć na decyzję owego machnięcia na Warszawę ręką.
J.G.
„Wszelkie próby dawały nicość siły - nonsens założenia, bezrozum bezsilności lub nadmiar ryzyka, przed którym logika się cofała. Wszystko wyglądało mi w czarnych kolorach i beznadziejnie. (...) z chwilą, gdy większość wojska zebrana być musiała w ciasnym rozkładzie w Warszawie i okolicach, musiało tam być postawione jednolite dowodzenie, a ilość wojska już zebranego dawała konieczność podziału na dwie armie. Kontratak, bez względu, z jakich ilości sił by się składał, musiałby być dowodzony przez jednego dowódcę. (...) Najtrudniejsze zadanie wypadło na tego, kto mając słabość, musiał dać siłę i kto wbrew sensowi musiał mieć rozstrzygającą rolę. Z góry zdecydowałem, że nie mogę żądać od nikogo ze swych podwładnych, by ten nonsens brał na swoje plecy i z chwilą gdy jako naczelny wódz nonsens w założeniu biorę, brać muszę też i wykonanie części najbardziej nonsensownej. Dlatego też z góry zatrzymałem się na myśli, że grupą kontratakującą, bez względu, czy silniejszą, czy słabszą, dowodzić będę osobiście. Uśmiechała mi się zresztą ta myśl skądinąd, by w czasie decydującej operacji nie być stałym obiektem nacisku mędrkującej trwogi i rozumkującej bezsilności”. (Piłsudski Ibid., str. 117-118. Podkreślenia moje - J.G.).
Jak należy powyższy tekst rozumieć? Piłsudski nie wypowiada tu swych myśli w sposób jasny, ale przyjąć trzeba, że krytykuje on skupienie dużych sił w Warszawie i okolicy dla stawienia czoła ofensywie Tuchaczewskiego i uważa za nonsens zebranie nad Wieprzem, do ofensywy przedsięwziętej stamtąd, sił mniejszych. Uważa on, że w rejonie Warszawy powinno być wojsk jak najmniej a nad Wieprzem — jak najwięcej. Przygotowania do bitwy warszawskiej uważa za przejaw „mędrkującej trwogi i rozumkującej bezsilności”. Trzeba tu zauważyć, że kontratak, czyli, w rozumieniu Piłsudskiego, ofensywa znad Wieprza, wcale nie była „zadaniem najtrudniejszym”. Obrona frontu Warszawy była w istocie o wiele trudniejsza. A akcja 5-tej armii, która przecież też była kontratakiem, była operacją bitewną, stoczoną w uporczywym boju, a nie samym tylko marszem w próżni.
J.G.
„Przed wyjazdem swoim 12 sierpnia wieczorem z Warszawy miałem na placu Saskim ostateczną rozmowę z trzema wyżej wymienionymi panami. (Z Rozwadowskim, Sosnkowskim i Weygandem - J.G.). W rozmowie tej stwierdziłem w następujących punktach swój pogląd na sytuację: po pierwsze, z 20 dywizji, które miały wziąć udział w decydujących walkach o naszą stolicę, Warszawę, prawie 15, a więc 3/4 ma rolę pasywną, i zaledwie 1/4, czyli pięć i pół dywizji z których jedna jest opóźniona w ruchu, ma rolę aktywną. Warszawa, w której zebrane jest dziesięć i pół dywizji, posiada jeszcze ogromną artylerię i sądzę, że nawet jednym ogniem artylerii w połączeniu z lotnikami, także zebranymi w Warszawie, daje się zatrzymać nieprzyjaciela względnie łatwo. Nie sądzę więc, aby czas miał większe dla Warszawy znaczenie. Przeciwnie, przypuszczam, że w interesie całości jest, aby nieprzyjaciel poniósł wielkie straty przy ataku i zmuszony był silnie się związać bojowo z obsadą warszawską, tak, aby nie był w stanie przeciwstawiać nadchodzącym wojskom, dowodzonym przeze mnie, t.zn. pięciu dywizjom, większej siły. Po drugie, wskazałem, że wojska skoncentrowane do kontrataku, t.zn. pięć i pół dywizji, muszą mieć czas dla odpoczynku i należytego ugrupowania się oraz wchłonienia uzupełnień, które tam zostały zadyrygowane. Muszę mieć czas także sam do obejrzenia wojsk, gdyż obawiam się, że ich stan moralny nie jest tak wysoki, jakby to było pożądane dla tak trudnej i ryzykownej operacji. Dlatego też nie sądzę, abym mógł wcześniej rozpocząć operację, niż 15 sierpnia; przypuszczam zaś, że zdołam w przeciągu dwóch dni od rozpoczęcia operacji być tak blisko od atakowanej Warszawy, że wspólna praca wojenna „gros” sił, skupionych w Warszawie i okolicy, byłaby już możliwa. (...) Po trzecie, wskazałem na groźne niebezpieczeństwo, które czyni z ruchu, dowodzonego przeze mnie, przedsięwzięcie nadzwyczaj ryzykowne. Wyciągnąwszy bowiem z południa 1-szą i 3-cią legionowe dywizje, otworzyłem niejako bramę wypadową pomiędzy innymi i dla konnej armii Budiennego. (...) Wreszcie, przy pożegnaniu z gen. Sosnkowskim wskazałem mu na bezład, jaki panuje zarówno w dowodzeniu, jak i w zorganizowaniu wojska i żądałem od niego, by stale i ustawicznie wpływał na usunięcie wszystkich grup, grupek, podgrup i nadgrup, przedgrup i zagrup, którym pomimo moich starań zostawało jeszcze tak dużo, że byli dowódcy ze sztabami bez wojsk, a w niektórych miejscach stu żołnierzy dzieliło się na trzy grupy, dowodzone przez generałów. Dalej zaś, ażeby stale starał się być tym duchem opiekuńczym w stosunku do wiecznie kłócących się i prowadzących spór generałów, zmniejszając we wszelki możliwy sposób tę anarchię dowodzenia, której się obawiałem. Przy braku bowiem mego autorytetu mogła się załamać obrona stolicy nawet wtedy, gdy przewagę nad wrogiem mieć możemy.
Po załatwieniu tych spraw 12-go wieczorem wyjechałem z Warszawy. Wyjeżdżałem pełen poczucia nonsensu i nawet pewnego wstrętu do siebie, że dla tchórzostwa i niemocy musiałem zaprzeczyć wszelkiej logice i wszelkim zdrowym prawom wojny. Natomiast - wyznaję - odczuwałem bardzo silną ulgę, gdym opuszczał środowisko, gdzie minuta znaczy więcej, niż godzina, godzina więcej niż doba, a doba więcej, niż tydzień.
Po przybyciu do Puław jako do swojej kwatery (Piłsudski nie podaje, którego dnia i o której godzinie do Puław przybył, to znaczy jak długo był nieobecny z powodu swego wstąpienia do Bobowej poza Tarnów — uwaga J.G.) i rozejrzeniu się w sytuacji skonstatowałem od razu kilka rzeczy. Przede wszystkim, że stan moralny wszystkich dywizji, a było ich zebranych cztery, nie był tak zły, jak poprzednio przypuszczałem. (...) Z pewną przykrością myślałem także, że wszystkie zapasy, a przynajmniej ich większość, zostały wydane na wojska którym nie przeznaczałem rozstrzygającej na wojnie roli. Wreszcie wszystkie dane, które zebrałem o nieprzyjacielu, były nieco enigmatyczne. Zgodnie z rozkładem strategicznym nieprzyjaciela, musiałem mieć przeciwko sobie mozyrską grupę. Skład jej i siła nigdy u nas nie były dostatecznie skonstatowane. (...) Dotychczasowa jej praca wojenna kazałaby mówić, że jest to jakaś bardzo silna grupa wojska. (...) Tymczasem teraz, 13 sierpnia, obserwowałem właściwie przed sobą pustkę. Były to jak gdyby tylko patrole z nieznacznym zgęszczeniem ich u Kocka i Maciejowic nad Wisłą, gdzie jakoby te małe grupy przygotowały się do przeprawy przez rzekę. (...)
Raporty z Warszawy brzmiały uspokajająco, nieprzyjaciel widocznie przygotowywał się do ataku i czynił odpowiednie przegrupowanie sił. Z południa też niepokojących wiadomości nie miałem. Utwierdziłem się więc w tym przekonaniu, z którym zresztą wyjeżdżałem z Warszawy. Miałem trochę czasu przed sobą i postanowiłem zaczynać nie wcześniej, jak 17-go rano, gdy natarcia na Warszawę już się dostatecznie rozwiną i zwiążą „gros” sił sowieckich z naszym polskim „gros”, będącym w Warszawie. Przez ten czas mogłem silniej zlać w jedną nieliczną grupę mającą przed sobą atak i doczekać, by 3-cia dywizja legionowa, opóźniona w swym pochodzie na północ, doszła do należytego wyrównania z resztą dywizji.
Lecz następnego dnia, 14-go, sytuacja dla mnie zmieniła się na gorsze. Z Warszawy nadeszły trwożne depesze. W pierwszym ataku Sowietów został złamany nasz opór i Radzymin wraz z okolicą został szturmem zdobyty. Depesze brzmiały trwożliwie, oddając nastrój, który musiał w stolicy panować. Pewne zdziwienie wywołały we mnie wiadomości o zwiększającym się nacisku wojsk p. Tuchaczewskiego w kierunku zachodnim, w kierunku Płocka, a nawet Włocławka i Brodnicy. Depesze, zawiadamiające o tym, mówiły nie tylko o jeździe, jak poprzednio przypuszczałem. Była w tym jakaś zagadka, której rozwiązać nie mogłem, gdyż przewracało to w pewnej mierze moje dotychczasowe pojęcie, że p. Tuchaczewski koncentrował wszystkie swoje siły na Warszawę. Lecz w trwożnych depeszach, idących z Warszawy próbowano robić wyraźny nacisk na mnie, abym spieszył z pomocą i zgodził się chociaż nieprzygotowany, iść natychmiast naprzód. Pomimo, iż cały ten nacisk i trwoga wydawały się absolutnym nonsensem, to jednak, gdy, jak wykazałem wyżej, zrobiłem ustępstwo dla trwogi z sensu i rozumu wojennego, po pewnym wahaniu przesunąłem datę wymarszu o jeden dzień i zawiadomiłem Warszawę, że zaczynam uderzenie 16-go o świcie.” (Kilka wierszy niżej: o „odsieczy, dążącej ku Warszawie”). (Piłsudski, Ibid., str. 121-125. Podkreślenia moje - J.G.)
„Dnia 15-go sierpnia wiadomości z Warszawy brzmiały nieco bardziej uspokajająco, lecz wszystkie walki świadczyły, że nacisk nieprzyjaciela coraz bardziej się zwiększa zarówno w okolicach Radzymina, jak i na północ od Warszawy, w okolicach Modlina. (...)
Dnia 16-go rozpocząłem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można”. (Ibid., str. 126, dalszy ciąg patrz wyżej. Podkreślenia moje - J.G.).
Komentarz. Cały powyższy wywód świadczy, że w okresie poprzedzającym bitwę warszawską i operację z nad Wieprza, Piłsudski interesował się właściwie tylko jednym: jak zmniejszyć obsadę wojskową rejonu Warszawy i jak powiększyć liczbę wojsk, skoncentrowanych nad Wieprzem.
W wywodach jego jest jaskrawa sprzeczność: ocenia on ujemnie żołnierzy i dowódców w rejonie Warszawy i pisze dosłownie, że „obrona stolicy” „mogła się załamać”. Ale wyciąga stąd wniosek nie, że trzeba siły w rejonie stolicy wzmocnić, tak aby „załamanie się” obrony uniemożliwić, ale przeciwnie, żeby te siły zredukować liczebnie, a nawet ograniczyć obronę do ognia artyleryjskiego, a piechotę z tej obrony wycofać. Jak tę sprzeczność wytłumaczyć i jak rozumowaniu Piłsudskiego nadać sens? Nie sposób uniknąć jednego tylko, możliwego wniosku, że Piłsudski machnął na Warszawę ręką i pogodził się z myślą, że zostanie ona przez nieprzyjaciela zdobyta. Dlatego szkoda jest każdego żołnierza, który w Warszawie polegnie, lub zostanie wzięty do niewoli, lub pójdzie w rozsypkę. Trzeba przeznaczyć na obronę Warszawy jak najmniej wojska. Ile się da wojska skoncentrować nad Wieprzem, po to, by się to wojsko uratowało od zagłady. Będzie potem można coś z tym uratowanym wojskiem przedsięwziąć.
Piłsudski oburza się, że prawie 15 i pół dywizji polskiego wojska przeznaczonych zostało do obrony Warszawy, a tylko 5 i pół dywizji skoncentrowanych jest nad Wieprzem. Są to zresztą liczby nieścisłe. Wojsk nad Wieprzem było więcej, niż Piłsudski twierdzi. A z wojsk w rejonie Warszawy tylko około połowy, mianowicie pierwsza armia, miało pierwotnie zadanie obronne, a druga połowa, mianowicie piąta armia, to była przecież także siła, której zadaniem był kontratak i była ofensywa. Ale nawet gdyby to były liczby ścisłe, przecież pierwsza i piąta armia stoczyły bitwę warszawską, a do tego potrzebna była wielka siła. A armie pod dowództwem Piłsudskiego (trzecia i czwarta) uchyliły się od udziału w bitwie warszawskiej i potem brały tylko udział w pościgu.
Jest jeszcze druga okoliczność, która w rozumowaniu Piłsudskiego zastanawia. Uważa on, że z wyruszeniem kontrofensywy znad Wieprza trzeba poczekać, aż się atak sowiecki na Warszawę dalej posunie. Piłsudski uważa, że trzeba poczekać „aby nieprzyjaciel poniósł wielkie straty przy ataku i zmuszony był silnie się związać bojowo z obsadą warszawską, tak, aby nie był w stanie przeciwstawiać nadchodzącym wojskom, dowodzonym przeze mnie (...) większej siły”. Jakoś to jest nie bardzo w zgodzie z zasadą wojenną, że trzeba na nieprzyjaciela uderzać równocześnie, a nie na raty. Wygląda na to, że Piłsudskiemu nie tyle chodzi o wygranie bitwy, tej rozstrzygającej bitwy warszawskiej, co tylko o uratowanie zgrupowania zgromadzonego nad Wieprzem przed wdaniem się w operację, która może mu przynieść zagładę. Jest to strategia czekania na wynik toczącego się zmagania. To taką strategię stosują czasem państwa neutralne, obserwujące bieg toczącej się w ich sąsiedztwie wojny: popatrzmy, kto wygrywa; gdy sytuacja się wyjaśni, zrobimy to, co dla nas będzie wygodniejsze. To Mussolini tak obserwował pierwszy niecały rok drugiej wojny światowej. Gdy Francja padła, przyłączył się do niemieckiego zwycięzcy. Gdyby Francja, może razem z Polską odniosła wyraźne zwycięstwo, może byłby się przyłączył do Francji i Polski. Zrobił to zresztą zamiast niego, w kilka lat później, Badoglio.
Wygląda na to, że Piłsudski dlatego nie chciał uderzyć na wojska Tuchaczewskiego wtedy, gdy Rozwadowski tego od niego żądał, a więc nie chciał postąpić tak, jak Sikorski postąpił ze swoją piątą armią, ale wolał zaczekać, jak się bitwa warszawska rozwinie, że liczył się z możliwością bolszewickiego zwycięstwa i upadku Warszawy. Zobaczymy! Gdy się Rozwadowski, Haller, Latinik i Sikorski obronią, wtedy wmieszamy się w działania wojenne. Będzie to w warunkach, gdy nieprzyjaciel „nie będzie w stanie przeciwstawić” „wojskom, dowodzonym przeze mnie”, „większej siły”. Będę wtedy panem sytuacji. A jeśli Warszawa padnie? Nie będę wtedy musiał uderzać. Wycofam „wojska dowodzone przeze mnie” w taki jakiś sposób, by wyszły one z opresji obronną ręką. Ale obyż tych uratowanych wojsk było jak najwięcej! Obyż zmarnowało się w przegranej bitwie warszawskiej tylko nieuniknione minimum! Nie będę winien klęski warszawskiej, nie będę ponosił za nią odpowiedzialności, bo wszak podałem się do dymisji jako wódz naczelny i naczelnik państwa. I naczelnego dowództwa nie sprawowałem. Wyjechałem z Warszawy. Dowodziłem tylko tą częścią polskich wojsk, która w bitwie udziału nie brała i która się uratowała. Starałem się uratować tych wojsk jak najwięcej. Sprzeciwiałem się przeznaczaniu tak dużych sił do obrony Warszawy, która była nie do obronienia.
Ciekawa jest opisana w powyżej zacytowanym fragmencie książki Piłsudskiego rozgrywka Piłsudskiego, zmierzająca najwyraźniej do tego, by uniknąć wprowadzenia wojsk z nad Wieprza do akcji. W rozmowie z Rozwadowskim, Weygandem i Sosnkowskim 12 sierpnia powiedział że „nie sądzi”, aby mógł „wcześniej rozpocząć operację niż 15 sierpnia”. Ale gdy się znalazł w Puławach, a więc zdała od nich powiada, że „postanowiłem zaczynać nie wcześniej, jak 17-go rano, gdy natarcia na Warszawę już się dostatecznie rozwiną i zwiążą gros sił sowieckich z naszym polskim gros będącym w Warszawie”. Dopiero „wyraźny nacisk na mnie” sprawił, że „po pewnym wahaniu przesunąłem datę wymarszu o jeden dzień” i że „zaczynam uderzenie 16-go o świcie”. W porównaniu do pierwotnie przez niego obiecywanej daty 15-go, wyruszył o 24 godziny później, ale przedstawia to tak, jakby to było z jego strony przyśpieszenie. A wygląda na to, że Rozwadowski w owej rozmowie domagał się od niego, tak jak od Sikorskiego, daty 14 sierpnia i że już data 15 sierpnia była zrobionym od tej daty ustępstwem.
Na co Piłsudski ze swoim wystąpieniem czekał? Wyruszył 16 sierpnia, gdy się okazało, że „dnia 15-go sierpnia wiadomości z Warszawy brzmiały nieco bardziej uspokajająco”. Trudno się oprzeć uczuciu, że on czekał na to, jaki będzie wynik bitwy warszawskiej. Skoro bitwa była wygrana, a w każdym razie już się w taki sposób zaczynała kształtować, decydował się na wyruszenie. Co by zrobił, gdyby bitwa była przegrana? Zapewne nie wyruszyłby. Trzymałby swoje wojska zdała od nieprzyjaciela, po to by... By co? To jest właśnie wielkie pytanie. Pomówimy o tym niżej.
W zacytowanym wyżej tekście jest także kilka innych elementów, zasługujących na rozpatrzenie.
Piłsudski wymienia w pewnym miejscu datę 13 sierpnia. „13 sierpnia obserwowałem właściwie przed sobą pustkę”. Nie jest to wyraźne stwierdzenie, że był wtedy w Puławach. W najlepszym razie mógł być w Puławach 13 sierpnia późnym wieczorem. Ale prawdopodobniejszym jest, że dotarł do Puław wieczorem 14 sierpnia, a może w nocy z 14-go na 15-ty. Ową pustkę mógł obserwować jego sztab w jego nieobecności. Albo mógł on dowiadywać się o tej pustce w drodze, jadąc samochodem, albo może telefonując gdzieś z Bobowej.
Gdy on jeździł do Bobowej, a potem czekał w Puławach i ich okolicy, albo wreszcie maszerował przez pustkę, Warszawa się biła. I biła się także, na północ od Warszawy, armia Sikorskiego. Nie znajduje to u Piłsudskiego uznania i pochwały. Mówi on, najwidoczniej o tych wojskach, które toczyły bitwę warszawską, że ożywione one były „tchórzostwem i niemocą”. O wiadomościach o toczącej się bitwie, a także o wezwaniach, by się do tej bitwy ze swymi wojskami dołączył, pisze dwukrotnie: „trwożne depesze”, oraz raz „trwożliwe depesze”, pisze także „cały ten nacisk i trwoga”, oraz „zrobiłem ustępstwo dla trwogi”. O Warszawie jako o mieście pisze, że „trwożliwe depesze” oddawały „nastrój, który musiał w stolicy panować”. Warto to porównać z opisem nastroju Warszawy, dokonanym przez Weyganda, o czym niżej.
Pisze, że jego wojska „muszą mieć czas dla wypoczynku”. Wojska te istotnie czas ten otrzymały. Ale wojska, które broniły Warszawy, oraz przedsięwzięty ofensywę na północy, czasu na odpoczynek nie miały. A jednak stoczyły wspaniałą, zwycięską bitwę.
Nie posiadam danych, które formacje poniosły w sierpniu 1920 roku więcej strat w zabitych i rannych: armie 1-sza i 5-ta w bitwie warszawskiej, czy też armie 3-cia i 4-ta w pochodzie znad Wieprza. Nie wiem nawet, czy takie porównanie ilości strat zostało gdziekolwiek i przez kogokolwiek zrobione. Ale nie potrzeba danych statystycznych, by wiedzieć, że armie 1-sza i 5-ta poniosły ogromne straty, a tymczasem czekanie 3-ciej i 4-tej armii nad Wieprzem i potem ich pochód znad Wieprza odbyły się mniej więcej bez strat. Nie przeszkadza to Piłsudskiemu w obrzucaniu wojsk, które stoczyły bitwę warszawską, wyzwiskami i oskarżanie ich o tchórzostwo i trwożliwość.
Nie przeszkadza mu także w atakowaniu dowództw, które bitwą warszawską kierowały. Pisze, że już w rozmowie z Rozwadowskim 12 sierpnia mówił mu o „bezładzie w dowodzeniu” i w „zorganizowaniu wojska”, oraz wysuwa cały szereg oskarżeń szczegółowych. Powiada że „w niektórych miejscach stu żołnierzy dzieliło się na trzy grupy, dowodzone przez generałów”. Jakoś nie dowiedzieliśmy się nigdy w ciągu 59 lat, które dzielą nas od napisania przez Piłsudskiego jego książki, gdzie były te „niektóre miejsca” i jakie to były te oddziały i którzy to byli generałowie. Przecież to wcale nie błahy szczegół, dotyczący polskiej historii, która powinna notować nie tylko chwalebne, ale i haniebne wydarzenia, owe nazwiska trzech generałów (czy raczej więcej niż trzech, bo mowa jest o więcej niż jednym miejscu), którzy nie wstydzili się tak swoją rolę zredukować, że dowodzili oddziałami po około 30 żołnierzy. Piłsudski mówi także o owych licznych „grupach, grupkach, podgrupach, nadgrupach, przedgrupach i zagrupach” na które wojska szykujące się do bitwy warszawskiej byty częściowo podzielone. Warto by wiedzieć, jakie to były te wszystkie grupy i ich różnorodne rodzaje? Z jakich się składały oddziałów? Kto nimi dowodził? Gdzie to było, jakie były ich losy, co się z nimi stało? Piłsudski miał tylu zwolenników i stronników — i tak rozległą sprawował władzę! Dlaczego nikt z jego uczniów i wyznawców nie zdobył się w ciągu więcej niż pół wieku na zilustrowanie i poparcie wywodów sprawozdawczych Piłsudskiego przez zgromadzenie i ogłoszenie danych o wszystkich owych „grupach i podgrupach” i ich roli w bitwie warszawskiej. Piłsudski mówi także o „wiecznie kłócących się i prowadzących spór generałach”. Którzy to byli generałowie? I o co się kłócili i prowadzili spór?
Piłsudski liczy się z możliwością, że Warszawa padnie — i możliwość ta nie budzi w nim wielkich obaw. Widocznie uważa, że gdy to nastąpi, on, mając pod swoim dowództwem siły, skoncentrowane nad Wieprzem, jakoś tymi siłami pokieruje ku rozwiązaniu, które się okaże pomyślne.
Doświadczenia historii dowodzą jednak, że gdy się bitwa toczy na przedpolu stolicy (czy innego wielkiego, znakomitego miasta), upadek tej stolicy pociąga za sobą nieuchronną klęskę także i wojsk, operujących w pobliżu, a skuteczna obrona tej stolicy przynosi ze sobą zwycięstwo ogólne.
J.G.
O OBRONIE LUB UPADKU STOLIC
Pisałem w roku 1955:
„Testis wyraża, jako wojskowy, wątpliwość, czy nawet załamanie się frontu nad Wisłą i zajęcie Warszawy przez bolszewików byłoby im dało zwycięstwo wobec uderzenia znad Wieprza. Oczywiście, przewidywania «co by było» są zawsze niepewne. Ale historia wykazuje, iż upadek stolicy jest wydarzeniem tak wielkiej miary polityczno-psychologicznej, że wywiera on, jako imponderabilium, wpływ na operacje w polu. Pole bitwy nie jest martwą szachownicą, jest terenem akcji żywych ludzi, a żywi ludzie dźwigają się lub upadają na duchu i to ma wpływ na ich ruchy.
Wiemy o tym, że szereg wielkich zwycięstw za naszej pamięci łączy się ze skuteczną obroną stolicy (Paryż 1914, Warszawa 1920, Ankara 1923, Madryt 1936, Moskwa 1941), a szereg wielkich klęsk - z jej upadkiem (Madryt 1939, Paryż 1940, Berlin 1945). Wiemy również, że Churchill obawiał się, iż pobicie Rommla na pustyni może nie przeszkodzić zajęciu przez niemiecki zagon Kairu, co pomimo zwycięstwa w polu, byłoby rozstrzygnęło kampanię północno-afrykańską.
Wydaje mi się więc, że również i w roku 1920 w Polsce obrona przedpola Warszawy, obrona linii Wisły i działania zaczepne nad Wkrą, były nie mniej ważne od uderzenia znad Wieprza i niepomyślny przebieg walk w tych rejonach mógł nas narazić na klęskę pomimo zmontowania uderzenia znad Wieprza”. (Jędrzej Giertych „Jeszcze o roli Piłsudskiego”, list do redakcji, dwutygodnik „Zaczyn”, Londyn 9 grudnia 1955, str. 11).
Brytyjski premier Winston Churchill, wódz narodu brytyjskiego w drugiej wojnie światowej, napisał (tłumaczę z angielskiego):
„Zebraliśmy się w wagonie Montgomeryego z mapami i on nam objaśnił ze wszystkimi szczegółami swoje plany bitwy ofensywnej. Musi on jednak mieć sześć tygodni by doprowadzić Ósmą Armię do porządku. (...) Mówił on o końcu września. Byłem rozczarowany tą datą, ale nawet ona była zależna od Rommla. Jak wynikało z posiadanych przez nas informacji, że cios z jego strony powinien był nastąpić lada chwila. (...)
Myślałem w owym czasie wiele o klęsce Napoleona w roku 1814. On również ustawił się w taki sposób, by uderzyć w komunikacje, ale alianci pomaszerowali prosto na prawie nie osłonięty Paryż. Uważałem za rzecz najwyższego znaczenia by Kair był broniony przez każdego ubranego w mundur człowieka o zadowalającym zdrowiu, o ile nie był potrzebny dla Ósmej Armii. Tylko pod tym warunkiem armia polowa miałaby pełną swobodę manewru i mogłaby ponieść ryzyko, że może być zepchnięta z flanki zanim sama uderzy”. (The Right Hon. Winston Churchill „A Heartening Visit to the Desert Front”, artykuł, będący częścią przyszłego wydawnictwa „The Second World War” tom IV - XXVI, „The Daily Telegraph”, Londyn 16 listopada 1950 r. str. 4).
Major E. Hinterhoff napisał (tłumaczę z angielskiego):
„Doktryna wojskowa sowiecka jest ciągle pod wrażeniem tak zwanego «kompleksu Wisły», datującego się od czasów klęski marszałka Tuchaczewskiego z ręki Polaków w sierpniu 1920 roku, gdy armie jego zbliżały się już do bram Warszawy. W rezultacie, sytuacja taktyczna, gdy flanka posuwającej się naprzód armii może być narażona na atak dostarczyła tematu do bardzo dociekliwych studiów do wielu gier wojennych; marszałek Szaposznikow, przedwojenny sowiecki szef sztabu generalnego, ogłosił książkę pod tytułem «Trzy Marny», analiza bitwy nad Marną w roku 1914, bitwy nad Wisłą w 1920 i bitwy nad Sakkarią gdzie Kemal pobił grecką armię, zbliżającą się w 1921 roku do Ankary. Wyciągnięty (z tych doświadczeń) wniosek brzmi, że każdy dowódca sowiecki, który wpakowałby swoje wojska w pozycję podobną do powyższych przykładów, popełniłby fatalny błąd”. (E. Hinterhoff „Germany's Eastern Policy”, artykuł w kwartalniku „Poland and Germany”, Londyn lipiec-wrzesień 1962, str. 15).
Pułkownik Kędzior napisał:
„Po bitwie pod Lipskiem Napoleon cofając się do Francji pod naporem sprzymierzonych powziął plan w oparciu o Paryż którego obronę powierzył marszałkowi Marmontowi, wraz z przeprowadzeniem manewru skrzydłowego zniszczenia sprzymierzonych. Marszałek Marmont Paryż oddał i Napoleon, który miał wszelkie szanse zwycięstwa, skapitulował. Rozwadowski znajdował się w sytuacji, w której w r. 1920 wykonał nie tylko zadanie Marmonta, ale sam jeszcze w dodatku rozstrzygnął bitwę. Piłsudski, działając egoistycznie i bez wiary z nad Wieprza nie tylko nie przyczynił się do zwycięstwa, ale narażał na katastrofę podobną do tej, którą spowodował marszałek Marmont przez oddanie Paryża. Gdyby Warszawa padła, wyjście grupy Piłsudskiego spóźnione, na zbyt szerokim froncie, nie tylko nie mogłoby osiągnąć żadnych skutków, ale przyspieszyłoby ostateczną katastrofę”. (Aleksander Karol Kędzior „Mity, legendy i fakty 1920 r.”, artykuł w dwumiesięczniku „Akcenty”, marzec-kwiecień 1961, str. 28).
Rozwadowski chciał obronić Warszawę i sparować atak wojsk sowieckich na północ od Warszawy, zmierzający, na wzór operacji Paskiewicza w roku 1831, do obejścia Warszawy od zachodu. Chciał także, by w warunkach pomyślnego przeprowadzenia operacji powyższych, grupa armii Piłsudskiego znad Wieprza uderzyła na zgrupowania sowieckie od prawej strony, to znaczy w ich lewą flankę i spowodowała ich ostateczne zniszczenie. Piłsudski nie liczył się z perspektywą, że bitwa warszawska okaże się zwycięstwem i nie chciał do tego dopuścić, by skupione pod jego dowództwem siły wmieszały się w tę bitwę. Do czego więc dążył? — Dążył do uratowania tych sił przed zagładą. Ale jak?
Wytłumaczeniem są tu informacje o tym, że myślał on o wycofaniu tych sił w kierunku na Częstochowę.
J.G.
SPRAWA ODWROTU NA CZĘSTOCHOWĘ
Warto jest popatrzeć na mapę, by zorientować się, jakie możliwości stały przed wojskami Piłsudskiego otworem.
Dowództwo sił zgrupowanych nad Wieprzem znajdowało się w Puławach. Puławy leżą w niewielkiej odległości od węzłowego dworca kolejowego Dęblin. Wojska 4-tej i 3-ej armii (dowodzone przez generałów Skierskiego i Rydza-Śmigłego), stanowiące grupę armii pod ogólnym dowództwem Piłsudskiego, skupione były na wschód od Dęblina, wzdłuż rzeki Wieprz, wokół Kocka i Lubartowa. Jest widoczne, że można było poprowadzić wojska z tego rejonu w dwóch kierunkach. Albo przeciwko nieprzyjacielowi, atakującemu Warszawę, to znaczy na jego flankę, lub w pościgu za nim po przegranej przez niego pod Warszawą bitwie. Albo w odwrocie, ku mostom w Dęblinie i dalej koleją lub szosami na Radom i Kielce i dalej bądź na Częstochowę, bądź na Kraków.
Jest widoczne, że Piłsudski był szczególnie zainteresowany możliwym kierunkiem odwrotu na Częstochowę. Istnieje na ten temat kilka relacji.
J.G.
Generał Machalski pisze:
„Marszałek Piłsudski opuścił stolicę, zdając dalsze prowadzenie operacji w ręce szefa sztabu gen. Rozwadowskiego i udał się do Puław, skąd zamierzał w razie konieczności cofać się na Częstochowę”. (Tadeusz Machalski „Lewa wolna”, artykuł w paryskich „Horyzontach”, wrzesień 1966, str. 78).
W innym miejscu tenże autor pisze:
„W rozmowie z gen. Skierskim, dowódcą 4-tej armii, która miała wykonać uderzenie z nad Wieprza, Piłsudski był znacznie mniej pewny siebie i bardziej ostrożny, przewidując nawet w razie nie udania się manewru, możność dalszego odwrotu w kierunku na Częstochowę”. („Światła i cienie”, artykuł w paryskich „Horyzontach”, 15 kwietnia-15 maja 1968, str. 76).
Wersję o możliwości wycofania się w kierunku Częstochowy słyszałem także z ust pułkownika Kędziora. Zwróciłem się do niego wobec tego z zapytaniem na piśmie, treści następującej: „Gdzie jest źródło informacji o tym, że Piłsudski powiedział generałowi Skierskiemu, dowódcy armii, około 12 czy też 13 sierpnia 1920 roku, że w razie niepowodzenia manewru znad Wieprza można będzie cofnąć się ku Częstochowie?”. Pułkownik Kędzior odpowiedział mi na to pytanie oświadczeniem pisemnym przesłanym mi w dniu 12 czerwca 1968 roku co następuje: J.G.
„Gen Zahorski Serg(iusz) mówił mi, a potem powtórzył w obecności gen. Mach.(alskiego?).
Opowiadał mi Gen. Skierski, że 15.8 w jego Kwaterze Gł. 4 armii
— Pił. powiedział, no jutro ruszamy i po rosyjsku dodał „albo rybka albo pipka”.
— Sprawa Częstochowy jest u podstawy zmiany rejonu koncentr. z rej. Garwolina do Puław. Pił. nie otrząsł się z klęski i mimo optymizmu Rozw. wolał być bliżej granicy Płd. niż Niem.
— Sprawę tę już raz poruszyłem w jakimś artykule, była ona dosyć znana przed 1926 r., między innymi mówił mi o niej Gen. Zag. (órski?), natrafiłem na nią również w czyichś wspomnieniach. A. Kędzior”.
Powyższe oświadczenie zawiera w istocie dwie całkiem różne informacje. Po pierwsze, trochę niejasno sformułowaną ale chyba stanowczą odpowiedź twierdzącą na moje zapytanie, na temat odwrotu ku Częstochowie, zaczerpniętą poprzez generała Zahorskiego od generała Skierskiego, a po drugie, twierdzenie, że pierwotnie zamierzona była koncentracja w rejonie Garwolina i że została potem przesunięta do Puław. J.G.
„ Tę ostatnią informację podają także i inni autorzy. Gen. Machalski pisze:
„Marszałek Piłsudski uważał, że przewidziany przez gen. Rozwadowskiego rejon Garwolina jako miejsce skoncentrowania grupy uderzeniowej jest zbyt blisko Warszawy i dlatego domagał się przesunięcia tego rejonu bardziej na południe, aż za rzekę Wieprz, co w swoim następstwie przyczyniło się do tego, że potem w decydującym momencie bitwy grupa uderzeniowa straciła wiele cennego czasu, by forsownym marszem pojawić się znowu na polu bitwy”. (Tadeusz Machalski „Bitwa warszawska”, artykuł w czasopiśmie „Kronika” w Londynie, Nr z dnia 5-12 sierpnia 1967, str. 9).
Major Kycia, adiutant generała Rozwadowskiego w czasie bitwy warszawskiej, pisze:
„Aby z jednej strony uwolnić Naczelne Dowództwo od tej uciążliwej obecności, z drugiej strony by Piłsudskiego podnieść na duchu, zaproponował mu Rozwadowski objęcie grupy uderzeniowej znad Wieprza. Według planu Rozwadowskiego grupa ta miała wyjść z rejonu Garwolina na bok i tyły związanego w walkach pod Warszawą nieprzyjaciela. Piłsudski nie rozumiał sytuacji i skierował uderzenie nie z proponowanej podstawy wyjściowej, ale znacznie dalej, z południowego wschodu na dalekie tyły i równolegle z odwrotem nieprzyjaciela.
To niewłaściwe wyjście grupy uderzeniowej nie tylko ograniczyło owoce zwycięstwa 15 sierpnia, ale umożliwiło bolszewikom stawienie oporu nad Niemnem i stało się powodem przedłużenia kampanii i niewykorzystania politycznego strategii tej wojny.
Toteż w jednym wypadku, gdzie Piłsudski miał możność odegrania dowódczej roli, wprawdzie nie kierowniczej, lecz poważnej w wyzyskaniu i wykorzystaniu zwycięstwa - zawiódł zupełnie”. (Marceli Kycia „Generał Rozwadowski twórca planu zwycięstwa warszawskiego 15.VIII.1920” artykuł w dzienniku „Narodowiec” w Lens we Francji, 12 sierpnia 1960).
Ani Kędzior ani Machalski, ani Kycia nie podają źródła skąd wiedzą o pierwotnym planie koncentracji w rejonie Garwolina i o przesunięciu tej koncentracji przez Piłsudskiego do rejonu Puław, Kocka i Lubartowa. Jest możliwe, — dotyczy to zwłaszcza Kyci, który współpracował blisko z Rozwadowskim i mógł wiele rzeczy wiedzieć ustnie od niego — że źródłem są nie podane przez nich bezpośrednio informacje własne. Należy jednak uznać, że teza o tym, że Rozwadowski chciał, by koncentracja miała miejsce w Garwolinie i że to dopiero Piłsudski spowodował przesunięcie miejsca tej koncentracji do Puław i nad Wieprz, nie jest jak dotąd całkowicie udowodniona. Nie przeczy jej protokół osiemnastego posiedzenia Rady Obrony Państwa z dnia 27 sierpnia, podpisany przez Piłsudskiego i Witosa, w którym zawarte są słowa następujące: J.G
„Naczelnik Państwa stwierdza, że plan francuski opierał się na cofnięciu się aż na linię Sanu. Na tę koncepcję Naczelnik się nie zgodził ze względu na Galicję Wschodnią. Plan drugi przedstawił generał Rozwadowski, polegał na koncentracji pod Warszawą. W planie tym porobił zmiany naczelnik państwa i wprowadzono go w czyn”. (Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich”, Tom III, Warszawa 1964, Książka i Wiedza, str. 375. Przemówienie Piłsudskiego było odpowiedzą na przemówienie posła Daszyńskiego).
Jest możliwe, że owe zmiany porobione przez Piłsudskiego to była zmiana Garwolina na Wieprz. J.G.
Autorzy pracy zbiorowej o generale Rozwadowskim, wydanej w roku 1929, a więc po jego śmierci, piszą:
„W Warszawie sztab generalny przygotowywał się na ewentualność odwrotu nad Wisłę i w ogólnej konstrukcji obronnej po myśli wskazówek generała Rozwadowskiego przewidywał jako zasadniczą linię: Wieprz-Narew-Orzyc. (...) Gen. Weygand, wytrawny strategik, radził racjonalnie z punktu widzenia nauki wojennej skrócić front, a więc ugrupować się na linii Wisła-San. Jemu nie zależało na Lwowie i Małopolsce Wschodniej, ale tymbardziej zależało na nich generałowi Rozwadowskiemu więc się kategorycznie sprzeciwił i wreszcie udało mu się przekonać francuskiego kolegę o słuszności linii wyżej wspomnianej Wieprz, Narew-Orzyc. - Generał zakrył tym samym tyły głównej siły uderzeniowej znad Wieprza, a obronił przez to Lwów po raz drugi. (...) Objęcie dowództwa 12 sierpnia 1920 roku przez Naczelnego Wodza osobiście nad grupą wypadową znad Wieprza, okazało się bardzo korzystnym. Naczelny Wódz lubił od czasu do czasu stawać na czele doborowych wojsk, gwarantujących powodzenie, w tym wypadku zaś jego zjawienie się na czele dywizji legionowych podniosło ducha tych pułków i skłoniło żołnierzy do największych wysiłków. - Generał Rozwadowski otrzymał od Naczelnego Wodza pełnię wolnej ręki w kierowaniu całością. (...)
W nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili się generałowie Rozwadowski i Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia. Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym pełną odpowiedzialność. — Decyzja zamienia myśl w czyn i staje się dziejotwórczą.
Istotą tego planu był wielki manewr zaczepny.
Szerokie ugrupowanie własne przeciw ścieśnionej masie nieprzyjacielskiej, kierującej się na Warszawę, wciągnięcie jej w jak najintensywniejszy bój o fortyfikacje warszawskie. W czasie, gdy nieprzyjaciel do boju się zaangażuje, główna siła manewrowa, skonscentrowana nad dolnym Wieprzem pod osobistym dowództwem Naczelnego Wodza o trzy silne marsze od stolicy, miała uderzyć na flankę i tyły nieprzyjacielskie w kierunku na Mińsk Mazowiecki.
Plan był ryzykowny, ryzyko to wprost przerażało francuskiego doradcę gen. Weyganda, on skłaniał się do innej warianty generała Rozwadowskiego, wedle której grupa uderzeniowa działać miała w kierunku Góry Kalwarii i Karczewa w pobliżu Warszawy.
Warianta ta dawała mniejsze szanse, aniżeli plan przyjęty. W tym ogromna zasługa Naczelnego Wodza, że mając pełne zaufanie do szefa sztabu wybrał plan ryzykowniejszy, ale gwarantujący pełne zwycięstwo”. („Generał Rozwadowski”, praca zbiorowa, której przedmowę podpisali Mikołaj Rey, płk. Włodzimierz Tyszkiewicz, generał Roman Żaba, generał Walery Maryanski, Albert Mniszek i Kazimierz Przybysławski, Kraków 1929, Skład główny w Księgarni Krakowskiej, str. 86-88).
Sprawą sporną, która wymaga wyświetlenia, jest, czy generał Rozwadowski życzył sobie rzeczywiście koncentracji nad Wieprzem, czy też był zwolennikiem koncentracji pod Garwolinem i tylko ustąpił wobec decyzji Piłsudskiego skoncentrowania grupy uderzeniowej nieco dalej. Plan umieszczenia tej grupy nad Wieprzem wcale nie był bardziej ryzykowny: przeciwnie, większe ryzyko przedstawiało umieszczenie jej w Garwolinie, a więc blisko Warszawy, w taki sposób, że grupa ta byłaby musiała wziąć bezpośredni udział w bitwie warszawskiej. Koncentracja nad Wieprzem zmuszała do owego „trzydniowego marszu” ku nieprzyjacielowi, o którym piszą autorzy pracy zbiorowej o Rozwadowskim. Także i znad Wieprza wojska Piłsudskiego musiały maszerować przez Garwolin; wszak Piłsudski sam o tym pisze, jak to w Garwolinie podnosił głowę znad poduszki, wsłuchując się w huk armat. Atakując w kierunku Góry Kalwarii i Karczewa grupa Piłsudskiego nie tylko musiałaby w sposób nieuchronny wziąć udział w bitwie warszawskiej, ale i uderzyłaby we flankę nieprzyjaciela, dopełniając dzieła zniszczenia jego sił metodą, przypominającą bitwę pod Cannami. Ale także i maszerując znad Wieprza, ale o 24 lub 48 godzin wcześniej, wojska Piłsudskiego byłyby pod Mińskiem Mazowieckim lub gdzie indziej, zadały wojskom Tuchaczewskiego cios śmiertelny.
Co jednak uderza przy porównaniu planu koncentracji w Garwolinie a w Puławach i nad Wieprzem, to fakt, że w razie klęski można było wycofać się z Puław i znad Wieprza przez mosty dęblińskie w kierunku na Częstochowę, a natomiast z Garwolina takiej możliwości odwrotu nie było. Czy Piłsudski, wybierając Wieprz i Puławy, a odrzucając Garwolin, nie powodował się myślą o możliwości łatwiejszego wycofania się do Częstochowy?
Myśl ta nasuwa się zwłaszcza w świetle pamiętników Macieja Rataja. Rataj (1884-1940), polityk ludowcowy, w okresie późniejszym (1922-1928) marszałek sejmu, w okresie okupacji niemieckiej (w roku 1940) rozstrzelany przez Niemców w Palmirach, był od lipca do września 1920 ministrem oświecenia publicznego, z ramienia ludowców, w gabinecie Witosa, był także członkiem Rady Obrony Państwa i z tego powodu stykał się w owym czasie mniej więcej codziennie z Piłsudskim. J.G.
W pamiętnikach swoich napisał:
Po przemówieniu Dmowskiego w czasie posiedzenia Rady Obrony Państwa „Piłsudski zirytowany w najwyższym stopniu: «w łeb można sobie strzelić! Wychodzę żeby panów nie krępować i oddaję panom do dyspozycji swoje stanowisko; powiedzcie wyraźnie - albo, albo».
Chwila była istotnie tragiczna. Oczekiwałem i nie tylko ja, iż lada moment usłyszymy z drugiego pokoju strzał «w łeb».
Po krótkiej naradzie Rada Obrony Państwa uchwaliła votum zaufania Piłsudskiemu - Dmowski wstrzymał się od głosowania”. (Maciej Rataj „Pamiętniki”, Warszawa 1965, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza. Do druku przygotował Jan Dąbski. Str. 94).
„Jakkolwiek nigdy nie byłem tzw. piłsudczykiem czy belwederczykiem (...) miałem ogromny szacunek i sentyment do Piłsudskiego (...).
Tak w sentymencie jak i w szacunku swoim do Piłsudskiego zachwiałem się bardzo silnie właśnie w okresie krytycznym dla państwa. Piłsudski zmalał w moich oczach! (...) Piłsudski stracił pod wpływem klęsk głowę. Opanowała go depresja, bezradność; powtarzał ciągle, iż wszystekimu winiem jest upadek «moralu» w wojsku (w czym miał dużo słuszności), ale nie umiał wskazać sposobów podniesienia go; wszystkich, nawet najbliższych mu, zadziwiała jego apatia; sugerowano mu, by udał się do jednego lub drugiego oddziału wojska, pokazał się, dodał otuchy żołnierzom - daremnie! Kto wie, czy nie w tej apatii, graniczącej dla kogoś z zewnątrz z abstynencją niezrozumiałą, należy szukać źródła kursujących po mieście i kraju plotek (...), iż Piłsudski zawarł tajmy układ z bolszewikami. (...)
Fakt, iż nie wyjeżdżał na front, nie da się wytłumaczyć obowiązkami naczelnego wodza, który chce mieć oko na całość i nie wydala się z Naczelnego Dowództwa, gdzie schodzą się wszystkie nici -wszak «front» był blisko i w ciągu pół dnia można było być tam i z powrotem.
Apatia płynęła, zdaje się, z niewiary w możliwość zwycięstwa. Trudno mu było tę niewiarę ukryć, ba, chwilami odnosiło się wrażenie, iż nie chce jej ukrywać, chce, żeby ją inni zrozumieli i wyciągnęli z tego konsekwencje, żeby postawili kropkę nad i: «za wszelką cenę trzeba iść na układy». Tak było z wysłaniem Grabskiego do Spa, za które najcięższe zarzuty na p. Grabskiego spadały później ze strony przyjaciół Piłsudskiego. P. Grabski okazał się lojalnym wobec Piłsudskiego do samozaparcia się, nie reagując na zarzuty, biorąc całą odpowiedzialność na siebie.
Zdenerwowanie dochodziło u Piłsudskiego do ostatnich granic. Nadrabiał biciem pięścią w stół, krzykiem i trywialnością. (...) Bezradnością, apatią i upadkiem ducha mogę sobie tylko wytłumaczyć fakt, iż nie przyszło mu na myśl pociągnąć do odpowiedzialności, choćby dla przykładu, takiego gen. Boruszczaka, który okazał jawne i haniebne tchórzostwo - o ile nie miał jakichś poufnych rozkazów. (...) Tym, co najwięcej raziło u Piłsudskiego w tych chwilach ciężkich, było to, że nie mógł stłumić swej niechęci do generałów, których mu przeciwstawiano jako konkurentów. Mam na myśli Józefa Hallera i Dowbor-Muśnickiego. (...)
Bolszewicy dochodzili do Radzymina; rząd w poczuciu ogromnej odpowiedzialności wielokrotnie rozważał sprawę ewakuacji Warszawy i przeniesienia się dalej na zachód, skąd można by ewentualnie kierować dalszym oporem. Jednego dnia, nie pomnę już którego, zwrócił się Witos jako prezes gabinetu, do Piłsudskiego o zdanie w tej sprawie.
Piłsudski nalegał usilnie, żeby rząd i Naczelne Dowództwo przeniosły się do Częstochowy - wywoła to ogromne moralne wrażenie, oddziała na fantazję ludu, poprawi «moral» w społeczeństwie. Rząd nie przychylił się do tej myśli, zwłaszcza dzięki Witosowi, który uważał, że gabinet winien ustąpić z Warszawy ostatni.
W ciągu doby, o ile sobie przypominam, od tego pomysłu dokonał się w Piłsudskim zwrot ostateczny. Jakby odżył, czy obudził się. (...).
Na drugi dzień zakomunikował nam przez swego wysłannika z pewną nonszalancją, iż nie widzi powodu do ewakuacji rządu, a jeśli rząd chce wyjechać, to on w każdym razie zostaje; powiadam «z nonszalancją» wobec tego, iż poprzedniego dnia my, cywile, okazaliśmy więcej hartu niż naczelny dowódca i demarche Piłsudskiego było grubo zbyteczne.
Jakie były powody tego przełamania w psychice Piłsudskiego, nie wiem. Bodajże stało ono w związku z postanowieniem, które zapadło w Naczelnym Dowództwie co do kontrofensywy spod Dęblina. Z ujawnieniem się wreszcie jakiegoś planu, jakiejś myśli. (...) Czy ten plan, ta myśl, która jak błyskawica przedarła ciemności dotychczasowej bezradności, wyszła od Piłsudskiego, czy od Weyganda, czy od Rozwadowskiego, tego powiedzieć nie umiem i rzecz ta nie jest wyjaśniona do dziś, mimo że cztery już prawie lata upłynęły od owej chwili. (...)
Od chwili przełomu psychicznego Piłsudski zaczął okazywać ruchliwość i odzyskał maniery, gest.
Wyjeżdżając na front pod Dęblin, wręczył Witosowi pismo, które tenże utrzymał w tajemnicy nawet przede mną. Pokazał mi je dopiero w kilka tygodni po zwycięstwie, przed zwróceniem Piłsudskiemu”. (Ibid., str. 96-98. Podkreślenia moje - J.G.).
Komentarz. Pamiętnik przyszłego marszałka sejmu, a w okresie bitwy warszawskiej ministra i członka Rady Obrony Państwa, Macieja Rataja, potwierdza informację znaną z wielu innych źródeł, że Piłsudski był w tygodniach, poprzedzających tę bitwę, głęboko załamany psychicznie. Informacją nową jest w tym pamiętniku wiadomość, że jeszcze przed bitwą warszawską nastąpił w „psychice” Piłsudskiego „przełom” i „przełamanie się”. Piłsudski w pewnej chwili „jakby odżył, czy obudził się”, „zaczął okazywać ruchliwość i odzyskał maniery, gest”.
Co było tego przyczyną i kiedy to w istocie nastąpiło? Rataj pisze, że było to „w ciągu doby” od rozmowy na temat możliwości ewakuacji rządu do Częstochowy, a „w związku z postanowieniem, które zapadło w Naczelnym Dowództwie co do kontrofensywy spod Dęblina”. Rataj domyśla się, że odegrało tu rolę „ujawnienie się wreszcie jakiegoś planu, jakiejś myśli” i że „ten plan, ta myśl (...) jak błyskawica przedarła ciemności dotychczasowej bezradności”. Należy więc przyjąć, że Rataj domyśla się, iż przewrót w usposobieniu Piłsudskiego spowodowany był obudzeniem się w nim nadziei na zwycięstwo.
Czy jest to domysł trafny?
Zważmy, że decyzja skupienia wojsk w rejonie Puław i nad Wieprzem (Rataj ujmuje to inaczej: powiada o kontrofensywie spod Dęblina) zawierała w sobie kilka elementów całkiem różnych. Z jednej strony była to decyzja przygotowania z owego rejonu kontrofensywy. Z drugiej strony — dawała możliwość, w razie niepowodzenia, odwrotu w kierunku Częstochowy. Czym się Piłsudski ucieszył? Czy tym, że będzie można uderzyć na bolszewików znad Wieprza i pokonać ich? Czy może tym, że można będzie dużą masę polskiego wojska wycofać, po mostach dęblińskich i liniami kolejowymi Dęblin-Radom-Kielce, na Częstochowę? Informacje, podane przez Rataja, wskazują raczej na tę ostatnią ewentualność. Jednego dnia, Piłsudski namawiał rząd do przeniesienia się do Częstochowy. A następnego dnia nastąpiła w Naczelnym Dowództwie decyzja skupienia dużej grupy wojsk w rejonie Dęblina, czyli w dogodnym punkcie do odwrotu na Częstochowę. I właśnie w owej chwili w umyśle Piłsudskiego „jakby błyskawica przedarła ciemności”. Zarysowały się przed nim widoki przyszłości. Czy widoki zwycięskiego marszu znad Wieprza, na tyły wojsk, pobitych przez Rozwadowskiego, a także przez Sikorskiego, Hallera i Latinika pod Warszawą? Czy też raczej widoki uratowania się Piłsudskiego z pogromu na czele nietkniętej, silnej grupy wojsk, które w bitwie udziału nie brały, oraz przeprowadzenia tych wojsk do Częstochowy, gdzie zarazem przeniesie się z Warszawy polski cywilny rząd?
Ewakuacja po klęskowej bitwie była wprawdzie możliwa także wprost z Warszawy, wprost na zachód, mianowicie ku Poznaniowi. Ale tego rodzaju obrót sprawy nie byłby po myśli Piłsudskiego. Cofać się do Poznania, to by znaczyło szukać oparcia w dzielnicy, wobec Piłsudskiego usposobionej nieprzyjaźnie. Trudno sobie wyobrazić, by po przegraniu bitwy pod Warszawą, niedobitki pobitej armii, dowodzone przez Piłsudskiego, mogły skupić się w rejonie Poznania do nowej bitwy, w której Piłsudski mógłby się politycznie i jako wódz jakoś odegrać. W takiej sytuacji, jeśli w ogóle jakieś polskie odegranie się było możliwe, to z pewnością nie pod dowództwem Piłsudskiego.
Natomiast taka sytuacja, że Piłsudski w bitwie warszawskiej udziału nie bierze, a więc za przypuszczalną warszawską klęskę odpowiedzialności nie ponosi, natomiast stojąc na czele świeżych wojsk wycofuje się do nowej walki w rejon Częstochowy, otwierała przed Piłsudskim nowe, ogromne osobiste perspektywy. Myśl o kontrofensywie przeciwko bolszewikom znad Wieprza, to był dla Piłsudskiego dobry pretekst do ściągania nad Wieprz i pod Dęblin jak najwięcej wojsk. Ale wojska te były mu potrzebne nie tyle dla kontrofensywy, będącej dalszym ciągiem bitwy warszawskiej, co dla przyszłej akcji mającej za punkt skupienia Częstochowę. Takie mogły być — i zapewne były — jego myśli w okresie, gdy okazywał Ratajowi najpierw swoją bezradność a potem swój „psychiczny przełom”. I także w czasie zaczynającej się bitwy warszawskiej, gdy mówił generałowi Skierskiemu, że może trzeba będzie maszerować ku Czstochowie. Ale gdy okazało się, w sposób dla niego niespodziewany, że Rozwadowski, Haller, Sikorski i Latinik, a więc ci „tchórze”, ci wyraziciele „nonsensu”, „mędrku jącej trwogi i rozumkującej bezsilności”, jednak bitwę warszawską wygrali, nie mógł już trwać w swych zamiarach cofania się na Częstochowę i z opóźnieniem swą „kontrofensywę spod Dęblina” przedsięwziął.
Oczywiście, także i spod Warszawy można było cofać się na Częstochowę. Ale było to możliwe tylko w teorii. Jeszcze wtedy nie było bezpośredniej kolei Warszawa-Radom. Trzebaby albo cofać się przez Dęblin, czemu przeszkodziłyby wojska bolszewickie, maszerujące przez Garwolin ku Wiśle, albo przez Skierniewice-Piotrków, co byłoby drogą dość okrężną. Jest oczywiste: kierunek odwrotu z Warszawy — to był kierunek ku Poznaniowi. Natomiast kierunek odwrotu spod Dęblina — to był w sposób oczywisty kierunek na Częstochowę i także na Kraków.
Między myślą o dalszej obronie pod Poznaniem, a dalszej obronie pod Częstochową zachodziła jedna, podstawowa różnica. Polska obrona, mająca bazę w Poznaniu, nie cieszyłaby się, łagodnie mówiąc, sympatią Niemców. Natomiast polska obrona, opierająca się o Częstochowę, mogła doznać ze strony Niemców całkowitego poparcia, co mogło ją uczynić wysoce skuteczną. Oczywiście, trzeba by za to zapłacić Niemcom całkiem nie małą cenę. Zapewne ceną tą byłoby przekreślenie polskich klauzul traktatu wersalskiego, zwrócenie Niemcom Poznańskiego i Pomorza i zrezygnowanie z polskich roszczeń wobec Górnego Śląska.
Piłsudski był starym przyjacielem i sojusznikiem Niemiec. Idea, że powstałby nowy, antybolszewicki front, złożony z wojsk niemieckich i polskich, a z pewnością korzystający także i z pomocy angielskiej, zapewne nie byłaby Piłsudskiemu niemiła. Jego ogólna orientacja polityczna była zawsze proniemiecka. Uczestniczyłby teraz w wojnie antyrosyjskiej, prowadzonej przede wszystkim przez Niemców, a doznającej też poparcia angielskiego — przecież to byłoby urzeczywistnienie jego dawnych marzeń. A w wojnie tej stałby teraz na czele polskiej armii całkiem potężnej, bo złożonej z sześciu dywizji, a może nawet z dziewięciu, gdyby się udało uratować i włączyć pod jego dowództwo także i drugą armię, rozciągniętą na północ od Dęblina na lewym brzegu Wisły. Byłoby to dużo więcej niż pierwsza brygada w roku 1914 i niż nie urzeczywistnione marzenia za czasów rokowań z Beselerem. To prawda, że spory kłopot stanowiłaby rola czwartej armii generała Skierskiego, złożonej z dywizji poznańskich. (Tylko trzecia armia Rydza-Śmigłego składała się z dywizji tak zwanych legionowych, zresztą wcale nie złożonych głównie z dawnych legionistów. Ów wielki pochód znad Wieprza, poczynając od 16 sierpnia, dokonany był w najważniejszej części przez dywizje poznańskie).
Gdyby armia polska, pobita pod Warszawą, musiała się wycofać do Poznania, sytuacja byłaby zupełnie inna. Wszak Niemcy szykowali się do tego, by wkroczyć do Poznańskiego i na Pomorze w wypadku bolszewickiego zwycięstwa. Wszak w tych kilku miastach pomorskich — poczynając od Działdowa — do których udało się bolszewikom w sierpniu 1920 roku wkroczyć, miejscowe grupki niemieckiej ludności witały ich entuzjastycznie. Na wypadek niemieckiej inwazji, Poznańskie szykowało się już do stawienia jej oporu. Utworzona została w Poznańskiem armia rezerwowa pod dowództwem generała Raszewskiego, która miała oprzeć się zarówno wkraczającym wojskom niemieckim, jak próbom powstańczym ludności niemieckiej, której tu i ówdzie przecież trochę w Poznańskiem było. Obok tej armii rezerwowej organizowały się w Poznańskiem formacje milicyjne, których zadaniem było stawić Niemcom opór natychmiastowy, zwłaszcza tam, gdzie mniejszość niemiecka próbowałaby chwycić za broń. To w związku z tymi przygotowaniami, mającymi ostrze antyniemieckie, pozostawał przyjazd w owym czasie Dmowskiego do Poznania. Oczywiście, gdyby armia polska musiała się spod Warszawy w kierunku Poznania wycofać, Polska skurczona do niewielkiego obszaru, mającego Poznań za oś, musiałaby toczyć wojnę na dwa fronty, przeciwko Niemcom i Rosji. Taka otoczona, bijąca się do upadłego Polska, oczywiście nie pod dowództwem Piłsudskiego, miałaby, poza własną odwagą, tylko jedną nadzieję: na pomoc francuską i na wznowienie wojny światowej, w której alianci zachodni, a wraz z nimi ta broniąca się Polska, mieliby do czynienia z dwoma połączonymi wrogami: Niemcami i Rosją.
Nie potrzeba dodawać, że najlepszym rozwiązaniem było dla Polski jednak nie dać się pobić bolszewikom, odnieść zwycięstwo w bitwie warszawskiej, a Niemców trzymać w szachu samym tylko, aż do zwycięstwa nad bolszewikami, istnieniem armii rezerwowej w Poznańskiem.
Tak więc, na wypadek polskiej klęski w bitwie warszawskiej zarysowywały się dwie perspektywy. Polskiej obrony, mającej główny ośrodek w Poznaniu, skierowanej dwufrontowo przeciwko Rosji i Niemcom i szukającej pomocy i sojuszu głównie we Francji. Oraz polskiej obrony pod dowództwem Piłsudskiego, mającej główny ośrodek w Częstochowie, szukającej oparcia w Niemcach i gotowej zapłacić Niemcom za ich pomoc wielką polityczną cenę.
Czy Piłsudski szukał już porozumienia z Niemcami i gotów im był wiadomą cenę zapłacić? Musimy tę sprawę w innym rozdziale rozpatrzeć.
Zacytowane wyżej fragmenty pamiętników Macieja Rataja wymagają poruszenia kilku wspomnianych w nich spraw, nie związanych ze sprawą odwrotu na Częstochowę.
Jak widzimy, Witos pokazał Ratajowi akt dymisji Piłsudskiego, choć uczynił to już po bitwie.
Rataj pisze, że Piłsudski „nie wyjeżdżał na front”, a to zapewne z tego powodu, że to „nie da się wytłumaczyć obowiązkami naczelnego wodza, który chce mieć oko na całość, a nie wydała się z Naczelnego Dowództwa, gdzie schodzą się wszystkie nici”. Ale o parę stronic dalej pisze: „wyjeżdżając na front pod Dęblin”. Rataj pokazuje więc, że była w postawie Piłsudskiego spora niekonsekwencja. Rataj nie wie zresztą, że Piłsudski pierwotnie wyjechał z Warszawy — czyli opuścił Naczelne Dowództwo, gdzie „schodzą się wszystkie nici” — wcale nie na front pod Dęblin, lecz do żony, daleko za Tarnowem.
Miejsce naczelnego wodza jest normalnie w Naczelnym Dowództwie, choć konieczne są nieraz wypady na zagrożone odcinki frontu. Natomiast nie ma nic niezwykłego w przeniesieniu się cywilnego rządu w miejsce bardziej odlegle od frontu niż zagrożona przez nieprzyjaciela stolica: w roku 1914 rząd francuski przeniósł się z Paryża do Bordeaux, a w roku 1941 rząd sowiecki z Moskwy do Kujby-szewa.
Pogłoski o tym że Piłsudski porozumiewał się potajemnie z bolszewikami, nie były całkiem bezpodstawne, choć podstawą ich byty fakty o blisko rok wcześniejsze. W listopadzie 1919 roku Piłsudski porozumiewał się z bolszewikami drogą potajemnych rozmów w Mikaszewiczach prowadzonych ze strony Piłsudskiego przez kapitana Ignacego Boernera, a ze strony bolszewików przez Juliana Marchlewskiego, czego owocem był rodzaj nieoficjalnego rozejmu polsko-bolszewickiego, rozwiązującego bolszewikom ręce do skuteczniejszego rozprawienia się z wojskami „białego” generała Deni-kina. Sprawa ta jest już wszechstronnie wyjaśniona. Nie przemilcza jej także i Wacław Jędzrejewicz w swej „Kronice życia Józefa Piłsudskiego 1867-1935”, tom I, str. 462-463.
O generale Aleksandrze Boruszczaku potrafię powiedzieć tyle tylko, że wedle Kryski-Karskiego i Żurakowskiego urodził się on w 1886 roku w Karlovacu w Chorwacji, był podpułkownikiem w armii austriackiej, był w Polsce dowódcą 16 pułku piechoty od grudnia 1918 do marca 1919 roku, oraz dowódcą III Brygady piechoty w Litewsko-Białoruskiej 2 Dywizji Piechoty. Został mianowany generałem brygady 1 czerwca 1919 roku. Od czerwca 1922 roku był w stanie spoczynku. Umarł po roku 1934. (T. Kryska-Karski i S. Żurakowski „Generałowie Polski Niepodległej”, Londyn 1976, nakładem autorów, str. 53).
Informację Rataja o tym, że Piłsudski przemawiał za ewentualnym przeniesieniem się rządu do Częstochowy, potwierdza i Witos. Pisze on:
„Co do wyboru tymczasowej siedziby rządu zdania były podzielone. Piłsudski doradzał wybrać Częstochowę ze względu na uczucia religijne ludności, wielki dla niej sentyment i pamięć odniesionego tam nad Szwedami zwycięstwa. Ministrowie Rataj, Daszyński i Poniatowski byli za Krakowem, niektórzy oświadczali się za Poznaniem jako najpewniejszym”. (Wincenty Witos „Moje wspomnienia”, op. cit., tom III, str. 288).
Źródło:
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”,
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,
Londyn 1984, str. 79-103.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertycha, Londyn 1984, str. 79-103. 16