Dobrolubow Mikołaj Aleksandrowicz
CO TO JEST OBŁOMOWSZCZYZNA
Gdzież jest ten, kto mógłby w
języku ojczystym przemówić Rosjanom
do serca i wyrzec to wszechpotężne
słowo „naprzód"? Stulecia mijają,
a pół miliona wałkoni, leniuchów
i głupców śpi martwym snem,
rzadko rodzi się na Rusi człowiek,
który by umiał wyrzec to słowo
wszechpotężne...
Gogol
Dziesięć lat czekało społeczeństwo nasze na powieść Gonczarowa. Jeszcze przed jej ukazaniem się w druku mówiono, że będzie to dzieło niezwykłe. Spodziewano się po książce bardzo wiele. Tymczasem pierwsza część powieści, napisana w r., daleka od zainteresowań chwili bieżącej, wydała się wielu czytelnikom nudna. W tym samym czasie wyszło „Szlacheckie gniazdo" i dzięki swemu poetyckiemu, wielce sympatycznemu talentowi autor tego utworu wywołał zachwyt powszechny. „Obłomow" pozostał dla wielu w cieniu; niezwykle subtelna i głęboka analiza psychologiczna, tak istotna dla całej powieści Gonczarowa, wydała się wielu czytelnikom nawet nużąca. Publiczność, która lubi powierzchowną, zajmującą fabułę, doszła do wniosku, że pierwsza część powieści nuży, gdyż do jej końca bohater leży wciąż na tej samej kanapie, na której zastaliśmy go w pierwszym rozdziale. Ci zaś czytelnicy, którzy są zwolennikami literatury krytykującej nasze obyczaje, wyrażali niezadowolenie, że oficjalna strona naszego życia społecznego została w powieści pominięta. Słowem — na licznych czytelnikach pierwsza część powieści wywarła wrażenie niekorzystne.
Z różnych względów można się było spodziewać, że i cała powieść nie będzie miała powodzenia, przynajmniej wśród naszej publiczności, która przyzwyczaiła się w ogóle traktować literaturę piękną jak rozrywkę i oceniać dzieła literackie na podstawie pierwszego wrażenia. Tym razem jednak prawda artystyczna szybko zwyciężyła. Dalsze rozdziały powieści zatarły pierwsze, niekorzystne wrażenie, jakie odnieśli niektórzy czytelnicy, i nawet ci, którzy najmniej z Gonczarowem sympatyzowali, ulegli przemożnemu wpływowi jego talentu. Tajemnica takiego powodzenia tkwi, jak się zdaje, zarówno w sile tego talentu jak i w niezwykle bogatej treści utworu.
Może się wydać dziwne, że mówimy o niezwykłym bogactwie treści utworu, w którym, jak to wynika z charakteru głównej postaci, prawie w ogóle nie ma akcji. Mamy jednak nadzieję, że wyjaśnimy naszą myśl bliżej w dalszym ciągu artykułu, którego głównym celem jest wypowiedzenie kilku uwag i wniosków nasuwających się, naszym zdaniem, w związku z powieścią Gonczarowa.
O „Obłomowie" ukaże się niewątpliwie mnóstwo artykułów krytycznych. Prawdopodobnie znajdą się wśród nich zarówno artykuły ó charakterze korektorskim, doszukujące się jakichś braków w języku i stylu, jak i artykuły patetyczne, które będą się unosiły nad urokiem poszczególnych scen, opisów i charakterów, a wreszcie artykuły estetycznoaptekarskie, poświęcone gruntownemu zbadaniu, czy aby poszczególne osoby powieści otrzymały odpowiednią i zgodną z receptą estetyczną dawkę takich czy innych cech i czy zastosowały się do wskazanego w recepcie sposobu użycia. Nie mamy najmniejszej ochoty wdawać się w tego rodzaju subtelności. Czytelnicy nie będą się chyba zbytnio martwili, jeżeli nie będziemy się zadręczali rozważaniami, czy to a to powiedzenie ściśle odpowiada charakterowi bohatera powieści oraz jego stanowisku, czy też kilka wyrazów należy w nim przestawić itp. Wobec tego, że nie zasłużymy chyba na potępienie, gdy zajmiemy się bardziej ogólnymi rozważaniami nad treścią i znaczeniem powieści Gonczarowa, chociaż oczywiście ze strony prawdziwych krytyków
spotkamy się znowu z zarzutem, że napisaliśmy artykuł nie o Obłomowie, lecz tylko w związku z Obłomowem. Wydaje się nam, że w stosunku do Gonczarowa — w większym stopniu niż w stosunku do jakiegokolwiek innego autora krytyka ma obowiązek wysnuć z jego utworów wnioski ogólne. Są autorzy, którzy sami się tej pracy podejmują i tłumaczą czytelnikowi cel i sens swoich własnych utworów. Inni autorzy nawet nie mówią jasno o swoich zamiarach, lecz w toku opowiadania dążą do tego, żeby koncepcja ich została wyraźnie i prawidłowo zrozumiana. Tacy autorzy na każdej stronicy usiłują dać czytelnikom do zrozumienia, o co im chodzi, i trzeba być bardzo niedomyślnym, żeby ich nie zrozumieć... W rezultacie takiej lektury czytelnik w mniejszym lub większym stopniu (zależnie od talentu autora) godzi się z koncepcją, która stanowi podstawę utworu. Wszystko inne ulatnia się w ciągu dwóch godzin po przeczytaniu książki.
Całkiem inaczej jest u Gonczarowa. Autor nie wysnuwa i jak widać, nie chce wysnuć żadnych wniosków. Życie, które odtwarza w utworze, traktuje nie jako pretekst do abstrakcyjnego filozofowania, lecz jako cel sam w sobie. Ani czytelnik, ani wnioski, jakie z powieści on wysnuje, autora nie obchodzą; to jest wasza prywatna sprawa. Jeżeli omylicie się — miejcie pretensje do własnej krótkowzroczności, ale w żadnym razie nie do autora. Autor roztacza przed wami plastyczny obraz i ręczy tylko za podobieństwo obrazu do rzeczywistości; niechaj już sam czytelnik oceni odtworzone przez autora przedmioty; jemu jest to całkowicie obojętne. Gonczarow nie ma również tej gorącej uczuciowości, która stanowi największą siłę i urok niektórych talentów. Turgieniew, na przykład, mówi o bohaterach własnych dzieł jak o bliskich sobie ludziach, odsłania żywe uczucia wzbierające w ich piersi i bada je ze wzruszającą czułością, z bolesnym drżeniem; autor cieszy się i cierpi razem z postaciami, które powołał do życia, i sam ulega tej pełnej czaru i poezji atmosferze, jaką chętnie je zwykle otacza...
Ta postawa autora udziela się czytelnikowi i Turgieniew pozyskuje jego sympatię, od pierwszej stronicy przykuwa jego
myśli i uczucia do opowiadania, każe mu przeżyć i wczuć się w sytuację, w której występują bohaterowie powieści. Upłynie dużo czasu — wątek utworu może się w pamięci czytelnika zatrzeć, podobnie jak i łączność między poszczególnymi wydarzeniami, charakterystyka poszczególnych osób i sytuacji może ujść uwagi czytelnika, można wreszcie zapomnieć wszystko, co się przeczytało; zawsze pamiętne i drogie będzie jednak to żywe, radosne wrażenie, którego się doznało podczas czytania utworu.
Coś wręcz odmiennego widzimy w twórczości Gonczarowa. Nie jest. on przewrażliwiony. Gonczarow nie zaśpiewa pieśni lirycznej na widok róży czy słowika; owszem, zwróci na to uwagę, zatrzyma się, będzie się długo wpatrywał i wsłuchiwał, zastanowi się... Trudno zrozumieć dokładnie, jaki proces dokonywa się tymczasem w jego duszy... Autor zaczyna coś kreślić... Wpatrujecie się z rezerwą w niewyraźne jeszcze zarysy... Ale oto stają się one coraz wyraźniejsze, wyraźniejsze i piękniejsze... i nagle, nie wiadomo jakim cudem, wyłania się przed wami z tych zarysów i róża, i słowik w pełni swego czaru i piękna. Widzicie nie tylko plastyczny obraz, ale czujecie woń róży, słyszycie trele słowicze... Jeśli róża i słowik pobudzają was do tego, śpiewajcie pieśń liryczną; artysta zrobił swoje i zadowolony z dzieła odsuwa się na bok; więcej nic nie doda... „Byłoby to daremne — myśli artysta — jeśli sam obraz nie przemawia wam do serca, to cóż mogłyby powiedzieć słowa?..."
Na tym, że autor umie odtworzyć przedmiot w całej pełni, wyryć go, wyrzeźbić — polega największa zaleta talentu Gonczarowa. To go właśnie wyróżnia wśród współczesnych pisarzy rosyjskich i tłumaczy inne właściwości jego talentu. Ma on zdumiewającą zdolność — w każdej chwili potrafi uchwycić przelotne zjawisko życiowe w całej jego pełni i świeżości, i trzyma je przed sobą, dopóki nie stanie się całkowitą własnością artysty. Jasny, świetlisty promień życia pada na nas wszystkich, ale zaledwie muśnie naszą świadomość, natychmiast niknie. A za. nim idą inne promienie od innych przedmiotów i także nikną równie szybko, nie zostawiając prawie śladu. W ten sposób upływa całe życie. Artysta natomiast reaguje ina
czej; w każdej rzeczy umie uchwycić coś sobie bliskiego i pokrewnego, umie zatrzymać się na tym momencie, który go specjalnie zainteresował. W zależności od charakteru talentu i od stopnia jego wyrobienia dostępna artyście sfera przeżyć może się zwężać lub rozszerzać, wrażenia mogą być bądź żywsze bądź głębsze, gorętsze lub spokojniejsze w wyrazie. Częstokroć sympatią poety cieszy się pewna określona właściwość przedmiotów; właściwość tę stara się artysta wszędzie odszukać i uwypuklić, upatruje główny cel w jak najbardziej plastycznym i bezpośrednim jej odtworzeniu i poświęca temu przeważnie cały swój artyzm.
Tak rodzą się artyści, których przeżycia wewnętrzne łączą się nierozerwalnie ze światem zjawisk zewnętrznych i którzy oglądają życie oraz naturę przez pryzmat dominującego w nich samych nastawienia. Niektórzy podporządkowują wszystko poczuciu plastycznego piękna, inni odtwarzają przeważnie łagodne i sympatyczne cechy, jeszcze inni przy każdej sposobności dają wyraz własnym humanitarnym i społecznym tendencjom itd.
Gonczarow nie zdradza właściwie żadnej z tych cech. Ma inną właściwość: spokój i doskonałość poetyckiej wizji świata. Nic nie pochłania go wyłącznie, względnie wszystkiemu poświęca jednakowo wiele uwagi. Nie ulega jednostronnemu wrażeniu, jednemu momentowi wydarzenia, lecz bada. zjawisko wszechstronnie, bada wszystkie stadia jego procesu i potem dopiero zabiera się do artystycznego przetworzenia zjawisk. Dzięki temu stosunek autora do odtwarzanych przedmiotów jest bardziej obiektywny i bezstronny, z większą ścisłością kreśli on drobne nawet szczegóły i z jednakową dbałością opracowuje wszystkie momenty powieści.
Dlatego właśnie niektórzy czytelnicy odnoszą wrażenie, że powieść Gonczarowa jest rozwlekła. Zresztą jest ona rzeczywiście rozwlekła. W pierwszej części autor opisuje, jak Obłomow leży na otomanie; w drugiej — wizytę Obłomowa u Iljińskich oraz miłość wzajemną Olgi i Obłomowa; w trzeciej części Olga przekonuje się, że zawiodła się na Obłomowie, i ich drogi życiowe rozchodzą się; w czwartej części Olga wychodzi
za mąż za przyjaciela Obłomowa, Sztolca, a Obłomow żeni się z właścicielką tej kamienicy, w której wynajmuje mieszkanie. To wszystko. Autor nie wplata w powieść żadnych wydarzeń zewnętrznych, żadnych przeszkód (z wyjątkiem chyba tylko tego, że rozebrano most na Newie, co położyło kres spotkaniom Olgi i Obłomowa), żadnych postronnych okoliczności. Lenistwo i apatia Obłomowa — to jedyna sprężyna akcji w całej jego historii. Jakże można to było rozciągnąć na cztery części! Gdyby inny autor obrał ten temat, potraktowałby go inaczej: napinałby z pięćdziesiąt lekkich, zajmujących stronic, ułożyłby zabawną farsę, wyśmiałby swego leniucha, dodałby trochę zachwytów nad Olgą i Sztolcem i na tym kropka. Opowiadanie nie byłoby nudne, chociaż nie miałoby specjalnej wartości artystycznej.
Gonczarow zabrał się do rzeczy inaczej. Skoro już zwrócił uwagę na pewne zjawisko, nie chciał się od niego oderwać, dopóki nie zbada go do końca, dopóki nie zgłębi przyczyn jego powstania i nie ujawni związku tego zjawiska ze wszystkimi towarzyszącymi mu zjawiskami. Autor chciał dopiąć tego, aby ze zjawiska przypadkowego, z którym się przelotnie zetknął, stworzyć obraz typowy, nadać mu charakter ogólny i nieprzemijający. Dlatego wszystko to, co dotyczyło Obłomowa, było dla niego ważne i ciekawe. Wszystko traktował z miłością, wszystko opisał dokładnie i szczegółowo. Autor wszystkim się zainteresował i odtworzył ściśle i plastycznie zarówno pokoje, w których Obłomow mieszkał, jak i dom, o którym Obłomow dopiero marzył, zarówno szlafrok Obłomowa jak i szary surdut oraz szczeciniaste faworyty jego sługi Zachara; zarówno sposób, w jaki Obłomow pisze listy, jak i gatunek papieru i atramentu, jakiego użył starosta w liście do Obłomowa. Autor nie może pominąć nawet jakiegoś barona Don Langwagena, który nie odgrywa w powieści żadnej roli, i poświęca baronowi całą, doskonałą stronicę, a napisałby i więcej, gdyby nie wyczerpał tematu na pierwszej. Można się zgodzić, że szkodzi to ciągłości akcji, nuży obojętnego czytelnika, który domaga się ciągle podniety i. silnych emocji. Stanowi to jednak cenną właściwość
talentu Gonczarowa i znacznie podnosi wartość artystyczną jego utworów.
Na początku lektury wydaje się, że pewne rzeczy nie są uwarunkowane bezwzględną koniecznością, nie zostały jak gdyby uzgodnione z odwiecznymi wymogami sztuki. W miarę lektury czytelnik przyzwyczaja się jednak do świata, który autor przedstawia, i przyznaje, że opisane przez autora zjawiska są uzasadnione i naturalne; wnikając w położenie osób działających czuje, że na ich miejscu i w ich sytuacji nie można i nawet nie należy się inaczej zachowywać. Ulegacie wreszcie urokowi drobnych szczegółów, które autor nieustannie wtrąca i maluje z zamiłowaniem i po mistrzowsku. Przenosicie się całkiem do tego świata, do którego autor was wprowadza: znajdujecie tu coś bliskiego, widzicie nie tylko formę zewnętrzną, ale odsłania się przed wami również istotna, intymna treść, wewnętrzny świat każdego człowieka, każdego przedmiotu. Po przeczytaniu całej powieści czujecie, że myśl wasza wzbogaciła się o coś nowego, że nowe obrazy i nowe typy zapadły wam głęboko w duszę. Prześladują was długo, wciąż wracacie do nich myślą, chcielibyście uświadomić sobie ich znaczenie, stosunek do waszego życia, charakteru i skłonności. Ani śladu ospałości i zmęczenia; wraca wam rześkość myśli i świeżość uczuć. Gotowi jesteście przeczytać znowu wiele stronic, zastanawiać się nad nimi, dyskutować. Tak przynajmniej oddziaływał Obłomow na nas: „Sen Obłomowa" i niektóre inne fragmenty przeczytaliśmy kilkakrotnie; całą niemal powieść przeczytaliśmy dwukrotnie i za drugim razem powieść spodobała się nam bodaj czy nie bardziej niż za pierwszym „i to dzięki urokowi szczegółów, które autor przytacza w toku akcji i które, zdaniem niektórych czytelników, czynią powieść rozwlekłą.
A zatem Gonczarow to przede wszystkim artysta, który umie odtwarzać życie w całej jego pełni. Jest to jego powołanie, to dla niego prawdziwa rozkosz. Autor w swoim obiektywizmie nie krępuje się żadnymi uprzedzeniami teoretycznymi, żadnymi z góry wytkniętymi koncepcjami, nie kieruje się żadną szczególną sympatią. Jest spokojny, trzeźwy, chłodny. Czy jest to
najwyższy ideał twórczości artystycznej, czy może nawet wada świadcząca o małej wrażliwości autora? Trudno rozstrzygnąć to kategorycznie; odpowiedź bez zastrzeżeń i komentarzy byłaby w każdym razie niesłuszna. Wielu czytelnikom nie podoba się spokojny stosunek poety do rzeczywistości i gotowi są wydać natychmiast surowy wyrok, że taki talent jest niesympatyczny. Jest to, zdaniem naszym, naturalne, że tak właśnie wyrokują, i może nie mielibyśmy również nic przeciwko temu, by autor dostarczał nam więcej emocyj, by na nas silniej oddziaływał. Przyznajemy jednak, że życząc sobie tego, przypominamy nieco Obłomowa, który nie mógł się obejść bez stałych kierowników — nawet w dziedzinie uczuć. Niesłuszne byłoby pomawianie autora o brak wrażliwości tylko dlatego, że nie daje swoim wrażeniom upustu w formie lirycznych uniesień, lecz ukrywa je w głębi duszy. Przeciwnie, im prędzej i gwałtowniej wypowiada ktoś swoje wrażenie, tym częściej okazuje się ono powierzchowne i przelotne. Świadczą o tym na każdym kroku ludzie, których stać w każdej chwili na patos słowa i gestu. Jeśli człowiek potrafi w głębi duszy zachować i wypielęgnować obraz przedmiotu, a potem go żywo i plastycznie odtworzyć — oznacza to, że łączy on subtelną wrażliwość z głębią uczuć. Człowiek taki nie od razu się wypowiada, lecz nic na świecie nie ujdzie jego uwagi. Wszystko, co dokoła niego żyje i porusza się, wszystko, czym natura i społeczeństwo bogate, wszystko to
Na kształt cudu
W głębi jego duszy żyje.
Wszelkie przejawy życia w każdej chwili odbijają się w nim jak w zwierciadle magicznym i na jego rozkaz zatrzymują się i krzepną w twardych, nieruchomych kształtach. Potrafi, zda się, zatrzymać nawet samo życie, potrafi utrwalić i odtworzyć każdą najbardziej nieuchwytną chwilę, żebyśmy mogli na życie to zawsze patrzeć i uczyć się lub zachwycać.
Taka moc u szczytu swego rozwoju warta jest tego, co się powszechnie zwie sympatycznym, czarującym, świeżym lub mocnym talentem. Lecz potęga taka ma również swoje stopnie,
a poza tym — służyć może rozmaitym celom, co ma też wielkie znaczenie. W tym wypadku nie możemy się zgodzić ze zwolennikami tak zwanej sztuki dla sztuki, którzy uważają, że doskonałe odtworzenie listka na drzewie jest równie ważne jak na przykład doskonałe przedstawienie charakteru ludzkiego. Możliwe, że z subiektywnego punktu widzenia będzie to nawet słuszne: dwaj artyści mogą mieć jednakowy talent i tylko sfera ich działalności jest różna. Ale nie. zgodzimy się nigdy z tym, że poeta, który marnuje swój talent na wzorowe opisy liści i strumyków, może mieć takie samo znaczenie jak ten, kto z takim samym talentem odtwarza, powiedzmy, zjawiska życia społecznego. Wydaje się, że dla krytyki, literatury i społeczeństwa większą doniosłość ma kwestia, jakiemu celowi służy i w czym się talent artysty ujawnia, aniżeli ta, jaka jest abstrakcyjna, potencjalna skala i właściwości tego talentu.
Jak się ujawnił i do czego posłużył talent Gonczarowa? Aby odpowiedzieć na to pytanie, zastanówmy się nad treścią utworu.
Jak widać, Gonczarow obrał niezbyt rozległą sferę dla swoich bohaterów. Historia o tym, jak poczciwy leniuch Obłomow wylegiwał się i spał i jak ani przyjaźń, ani miłość nie mogły wyrwać go ze snu i zmusić do powstania — nie. jest Bóg wie jak poważną historią. Ale znalazło w niej odbicie życie rosyjskie, stanął przed nami żywy, współczesny typ Rosjanina, odtworzony z bezlitosną surowością i ścisłością; nasz rozwój społeczny określono nowym słowem, wyraźnie i dobitnie, bez rozpaczy i bez dziecinnej nadziei, lecz w pełnym przeświadczeniu o jego prawdzie. Słowo to — obłomowszczyzna; jest ono kluczem do wielu zjawisk życia rosyjskiego i dzięki niemu powieść Gonczarowa ma o wiele większe znaczenie Społeczne niż wszystkie inne powieści krytykujące nasze obyczaje. Z naszego punktu widzenia typ Obłomowa i cała obłomowszczyzna to coś więcej aniżeli po prostu udany twór wielkiego talentu; widzimy w tym odbicie życia rosyjskiego, znak czasu.
Obłomow jest postacią nie całkiem nową w literaturze rosyjskiej; ale przedtem postać ta nie występowała tak wyraźnie,
nie malowano jej w takich naturalnych barwach jak w powieści Gonczarowa. Nie sięgając zbyt daleko w przeszłość przypominamy, że cechy charakterystyczne typu obłomowskiego znajdujemy już u Oniegina, po czym powtarzają się one kilkakrotnie w najlepszych dziełach naszej literatury. Chodzi o to, że jest to nasz typ rodzimy, narodowy, którego nie mógł pominąć żaden z naszych poważnych pisarzy. Ale z biegiem czasu, w miarę jak rozwijała się świadomość społeczna, typ ten zmieniał kształty, zmieniał się jego stosunek do życia, nabierał on nowego znaczenia. Podpatrzyć go w nowych fazach bytowania, wniknąć w istotę jego nowego znaczenia — było to ogromne zadanie i talent, który potrafił tego dokonać, robił zawsze wielki krok naprzód w historii naszej literatury. Ten krok naprzód zrobił Gonczarow dzięki swemu Obłomowowi. Przyjrzyjmy się głównym cechom typu obłomowskiego, po czym przeprowadzimy małe porównanie między Obłomowem a innymi odmianami tegoż typu, które w różnych czasach ukazywały się w naszej literaturze;
Na czym polegają główne cechy charakteru Obłomowa? Na całkowitym bezwładzie, który wynika z obojętności na wszystko, co się dzieje na świecie. Przyczyna zaś obojętności tkwi częściowo w pozycji społecznej Obłomowa, częściowo zaś w charakterze jego rozwoju umysłowego i moralnego. Jeśli chodzi o pozycję społeczną, Obłomow jest jaśnie panem; „ma Zachara i jeszcze trzystu Zacharów" — jak mówi autor. Swoją uprzywilejowaną sytuację określa w rozmowie z Zacharem w ten sposób:
Alboż ja biegam jak oparzony, alboż pracuję? Czy źle się odżywiam? Czy wyglądam źle, mizernie? Czy brak mi czegoś? Mam, zdaje się, dosyć ludzi, którzy mi podadzą i zrobią, co każę. Chwała Bogu, jak długo żyję, ani razu nie włożyłem pończoch własnoręcznie. Po co się mam fatygować?... Po co mi to? I do kogo mówię? Przecież usługiwałeś mi, kiedy byłem jeszcze dzieckiem? Wiesz o tym wszystkim, widziałeś, jak mnie wychuchano, że nigdy nie zaznałem ani głodu, ani chłodu, ani nędzy, na kawałek chleba nie zarabiałem i w ogóle nigdy się nie zajmowałem pracą.
Obłomow mówi całkowitą prawdę. Historia jego wychowania jest potwierdzeniem tych słów. Od dziecka przyzwyczaja się do próżniactwa dzięki temu, że ma ludzi, którzy za niego wszystko podadzą i zrobią; tu już częstokroć nawet wbrew własnej woli Obłomow próżnuje i pogrąża się w sybarytyzm. Powiedzcie, proszę, czego można wymagać od człowieka, który wyrósł w takich warunkach:
Zachar niczym niańka wkłada mu pończochy i buciki, Iljusza zaś, już wtedy chłopak czternastoletni, tylko mu nadstawia leżąc to jedną, to drugą nogę; niech mu się coś nie spodoba, natychmiast szturchnie Zacharkę nogą w nos. Jeśli zaś buntującemu się Zacharce przyjdzie do głowy poskarżyć się, otrzyma jeszcze od starszych lanie. Następnie Zacharka czesze go, wkłada mu żakiet, ostrożnie wciąga na ręce Ilji Iljicza rękawy, żeby się zbyt nie przemęczył, i przypomina Ilji Iljiczowi, że trzeba zrobić to i owo: umyć się z rana itp.
Jeżeli Ilja Iljicz ma na coś chętkę, wystarcza tylko mrugnąć — trzech, czterech pachołków rzuca się w te pędy, aby życzenie wykonać; zdarza się, że mu coś upadnie, że czegoś potrzebuje, że trzeba coś przynieść, po coś skoczyć — chciałby nieraz jak każdy rześki chłopak na jego miejscu zrobić to sam, ale tu zaraz i ojciec, i matka, i trzy ciotki zaczynają na pięć głosów:
— Po co? Dokąd? A od czego Waśka, a Wańka, a Zacharka? Hola! Waśka, Wańka, Zacharka! Czegoście gęby rozdziawili, gapie? Zaraz was nauczę!...
I tak w żaden sposób nie może Ilja Iljicz zrobić czegoś sam dla siebie. Później doszedł do wniosku, że mu z tym znacznie lepiej, i sam nauczył się pokrzykiwać: Hej, Waśka, Wańka, podaj to, podaj tamto! Tego nie chcę, chcę tamto! Skocz, przynieś!
Czasem czuła opieka rodziców dokuczała mu. Pobiegnie po schodach lub przez dziedziniec — i już rozlega się za nim z dziesięć wzburzonych głosów: „Ach, ach! Podtrzymajcie, nie puszczajcie! Upadnie, potłucze się! Stój, stój!.." Czasem wybiegnie w zimie do sieni lub otworzy lufcik — znów krzyki: „Ach, dokąd? Jak można? Nie biegnij, nie chodź, nie otwieraj: zabijesz się, zaziębisz..." I zrezygnowany Iljusza zostawał w domu, pozwalał na siebie chuchać i jak cieplarniany, egzotyczny kwiatek pod szkłem rósł. powoli i ospale. Szukające sobie ujścia siły cofały się w głąb, zanikały i więdły.
Wśród naszej inteligencji takie wychowanie nie jest czymś wyjątkowym czy niezwykłym. Nie wszędzie, oczywiście, Zacharka wkłada paniczykowi pończochy itp. Ale nie należy zapominać, że z tego rodzaju ulgi korzysta. Zacharek w drodze
specjalnej łaski lub ze względów pedagogicznych i bynajmniej nie wynika ona z ogólnego biegu spraw domowych. Paniczyk może się, ostatecznie ubrać; wie on jednak, że jest to dla niego czymś w rodzaju miłej rozrywki, kaprysu i że nie jest w gruncie rzeczy obowiązany robić tego osobiście. W ogóle nic robić nie potrzebuje. Po co się ma wysilać? Czyż nie ma ludzi, którzy podadzą i zrobią wszystko, czego mu potrzeba? Dlatego nie będzie się zamęczał pracą i — niech sobie mówią, co chcą, o potrzebie i wartości pracy: od lat dziecinnych widzi we własnym domu, jak wszystkie prace domowe wykonują lokaje oraz służące, a tatuś i mamusia tylko wydają rozkazy i wymyślają, że je źle wykonano. I oto ukształtował się już pierwszy wniosek — że większy to zaszczyt siedzieć z założonymi rękami aniżeli parać się pracą. W tym kierunku idzie także dalszy rozwój.
Zrozumiałe, jaki wpływ wywiera tego rodzaju wychowanie dziecka na jego dalszy rozwój moralny i umysłowy... Siły wewnętrzne z konieczności „nikną i więdną". Jeśli chłopak ucieka się do nich niekiedy, to chyba tylko, by zaspokoić kaprys lub zażądać wyniośle wykonania swoich rozkazów. A wiadomo przecież, że następstwem folgowania , własnym kaprysom jest słabość charakteru i że pyszałek nie umie bynajmniej zachować swojej godności osobistej. Chłopak przyzwyczaja się do stawiania niedorzecznych żądań, traci wkrótce poczucie miary i nie orientuje się, czy życzenia jego są wykonalne, czy środki i cele są współmierne, i dlatego zbija go z tropu pierwsza przeszkoda, którą należy przezwyciężyć własnym wysiłkiem. Ostatecznie wyrasta na Obłomowa z większą lub mniejszą dawką jego apatyczności, z jego słabym charakterem, na Obłomowa zamaskowanego bardziej lub mniej kunsztownie, ale zawsze z właściwą mu jedną, niezmienną cechą — odrazą do poważnej i samodzielnej działalności.
Sprzyja temu w znacznym stopniu także rozwój umysłowy Obłomowów, tak samo, rozumie się, uwarunkowany ich pozycją społeczną. Raz jeden spojrzeli na życie na opak — i już do końca życia nie mogą należycie pojąć swego stosunku do świata
i ludzi. Później wytłumaczy im się wiele, coś niecoś zrozumieją, ale zakorzenione w dzieciństwie poglądy mimo wszystko pozostają gdzieś w ukryciu i nieustannie stamtąd wyzierają, nie ustępując miejsca nowym poglądom i opancerzając przed nimi duszę... W głowie panuje jakiś chaos: człowiek decyduje się nawet niekiedy zrobić to czy owo, ale nie wie, od czego ma zacząć, dokąd się zwrócić... Nic w tym dziwnego zresztą: człowiek normalny zawsze chce tylko tego, czego może dokonać; dzięki temu właśnie robi natychmiast wszystko, co postanowił... Natomiast Obłomow... nigdy nic nie robił, a więc nie wie nawet dobrze, co może i czego nie może zrobić — i dlatego też nie potrafi naprawdę i czynnie czegoś chcieć... Życzenia swoje formułuje w ten sposób: „a jakby to było dobrze, gdyby to się stało"; ale jak to się może stać — nie wie. Dlatego lubi marzyć i boi się strasznie chwili, kiedy marzenia zetkną się z rzeczywistością. Wówczas stara się przerzucić całe brzemię na czyjeś barki, jeśli zaś nikogo nie ma, to niech się co chce dzieje.
Wszystkie te cechy są doskonale uchwycone, z niezwykłą siłą i prawdą skoncentrowane w postaci Ilji Iljicza Obłomowa. Nie należy sobie wyobrażać, że Ilja Iljicz należy do jakiegoś specjalnego gatunku, którego istotną, rdzenną cechą byłaby nieruchliwość. Niesłuszny byłby sąd, że Ilja Iljicz jest z natury niezdolny do ruchu. Bynajmniej, z natury — to taki sam człowiek jak wszyscy. W dzieciństwie chciało mu się biegać, obrzucać się z chłopakami kulami śnieżnymi, zrobić samemu to lub owo, pobiec do wąwozu lub przedostać się do pobliskiego gaju przez rów, parkany i jamy. Podczas przepisowego w Obłomowce snu poobiedniego chłopak korzystał niekiedy ze swobody: „wpadał na galeryjkę (dokąd wstęp był wzbroniony, gdyż w każdej chwili galeryjka mogła runąć), biegał po skrzypiących deskach, wdrapywał się do gołębnika, zaszywał się w samą gąszcz parku, słuchał, jak brzęczy chrząszcz, i obserwował jego lot w powietrzu". Czasem zaś — „właził do rowu, grzebał w ziemi, odszukiwał jakieś korzonki, obierał je i jadł do przesytu, przekładając je nad jabłka i konfitury, które daje mamusia". Wszystko to było zapowiedzią łagodnego i spokojnego
charakteru, ale bynajmniej nie bezmyślności i gnuśności. Łagodność zresztą, która wyradza się w nieśmiałość i gotowość do nadstawiania grzbietu, nie jest bynajmniej człowiekowi wrodzona, ale jest właściwością nabytą, podobnie jak zuchwałość i wyniosłość. I nie są to całkiem tak bardzo różne właściwości, jak się zwykle przypuszcza. Nikt nie potrafi tak mocno zadzierać nosa jak lokaje; tacy właśnie ludzie, którzy płaszczą się przed swoimi przełożonymi, traktują swoich podwładnych bardziej grubiańsko niż inni. Ilja Iljicz mimo całej swej łagodności nie boi się kopnąć nogą w twarz Zachara, gdy ten wkłada mu buciki, jeżeli zaś nie postępuje w ten sposób wobec innych, to jedynie dlatego, że obawia się natrafić na opór, który trzeba będzie przezwyciężyć. Chcąc nie chcąc musi ograniczyć zakres swej działalności do trzystu swoich własnych Zacharów. Ale gdyby miał sto, tysiąc razy więcej takich Zacharów — nie spotykałby się nigdy ze sprzeciwem i nauczyłby się wcale odważnie dawać w zęby każdemu, z kim miałby do czynienia. I takie zachowanie bynajmniej nie byłoby oznaką jakiegoś barbarzyństwa w jego charakterze, zarówno Obłomow jak i otoczenie uważaliby, że jest to całkiem naturalne, konieczne... do głowy by nikomu nie wpadło, że można i należy postępować jakoś inaczej. Ale — na szczęście czy nieszczęście — Ilja Iljicz urodził się jako średniozamożny dziedzic, miał dochód nie przekraczający dziesięciu tysięcy rubli rocznie i wskutek tego mógł decydować o losach świata jedynie w marzeniach. Z tego zapewne powodu lubił się oddawać marzeniom o wojowniczych, bohaterskich czynach.
Lubił niekiedy wyobrażać sobie, że jest jakimś niezwyciężonym wodzem, wobec którego nie tylko Napoleon, lecz i Jerusłan Łazariewicz jest niczym; wymyśli wojnę i jej przyczyny; w jego wyobraźni ludy Afryki, na przykład, zalewają Europę albo urządza on nowe wyprawy krzyżowe i walczy, rozstrzyga o losie narodów, burzy miasta, ułaskawia, wydaje wyroki śmierci, dokonywa czynów szlachetnych i wspaniałomyślnych.
Innym razem uroi sobie znowu, że jest. wielkim myślicielem lub artystą, że otaczają go tłumy, że wszyscy składają mu hołdy... Widzimy, że Obłomow nie jest z przyrodzenia tępy
i apatyczny, że nie brak mu aspiracyj i uczuciowości, że też czegoś szuka w życiu, o czymś myśli. Złe przyzwyczajenie jednak, że życzenia jego zaspokajają inni, że sam nie potrzebuje się wysilać, wpływa na jego apatię i bezwład — ten pożałowania godny stan moralnej niewolniczości. Niewolniczość ta tak się ściśle wiąże z wielkopańskością Obłomowa, cechy te tak się wzajemnie przenikają i warunkują, że wydaje się zupełnie niemożliwe rozgraniczenie ich. Moralna niewolniczość Obłomowa stanowi bodajże najciekawszą stronę jego osobowości oraz całej jego historii... Ale w jaki sposób człowiek o tak niezależnej pozycji jak Ilja Iljicz mógł się stoczyć do stanu niewolnictwa? Zdawałoby się — któż jeśli nie Obłomow winien używać swobody? Nie pracuje, nie ma żadnych obowiązków społecznych, ma zapewniony byt... Sam się przechwala, że nie ma potrzeby kłaniać się, prosić, upokarzać się, że nie jest podobny do „innych", którzy pracują bez wytchnienia, krzątają się, gorączkują — a jeśli nie pracują, nie mają co jeść... Poczciwa wdowa Pszenicyna zapałała ku niemu pełną czci miłością, ponieważ Obłomow — to pan taki olśniewający i wspaniały, chodzi i rozmawia tak swobodnie i niewymuszenie, „nie grzebie się wciąż w papierach, nie trzęsie się ze strachu, że się spóźni do pracy, nie patrzy na Każdego tak, jak gdyby prosił, aby go osiodłać i jeździć na nim, lecz spogląda na wszystkich i wszystko tak śmiało i. swobodnie, jak gdyby nakazywał posłuch dla siebie. A mimo to pan ten marnuje sobie życie, gdyż jest niewolnikiem cudzej woli i nie zdobywa się nigdy na żaden przejaw samodzielności. Jest niewolnikiem każdej kobiety, każdego napotkanego człowieka, niewolnikiem każdego oszusta, który zechce go usidlić. Jest niewolnikiem własnego chłopa pańszczyźnianego, Zachara, i trudno zdecydować, który z nich ma większą władzę. W każdym razie Ilja Iljicz nie może zmusić Zachara do tego, czego tamten nie chce, ale jeśli Zachar czegoś chce, zrobi to nawet wbrew woli pana i ostatecznie pan się z tym pogodzi... Tak zresztą być powinno: Zachar przecież coś zrobić potrafi, natomiast Obłomow absolutnie nic nie może i nie umie. A Tarantjew i Iwan Matwieicz — ci już robią z Obłomowem, co im
się żywnie podoba, jakkolwiek stoją od niego o wiele niżej pod względem umysłowym i moralnym,..
Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego właśnie, że Obłomow to pan, że nie chce i nie potrafi pracować, nie wie, jak się należy ustosunkować do otoczenia. W zasadzie nie ma nic przeciwko działalności — ale tylko dopóki działalność ta nie przenosi się ze sfery iluzji w sferę rzeczywistości: na przykład Obłomow układa plany urządzenia swoich posiadłości i bardzo gorliwie się tym zajmuje — tylko „szczegóły, kosztorysy i cyfry" budzą w nim lęk i dlatego stale odkłada je na bok, bo po cóż ma sobie głowę tym zaprzątać! Przecież jest panem, jak tłumaczy Iwanowi Matwieiczowi:
Spytacie, kim jestem?... Idźcie, spytajcie Zachara, odpowie wam: „pan"! Tak, jestem panem i nic robić nie potrafię! Sami róbcie, jeśli umiecie, i pomóżcie, jeśli potraficie, za pracę zaś weźcie, co chcecie: — od tego jest nauka!
Sądzicie, że chce się w ten sposób tylko wymigać od pracy i usprawiedliwić swoje lenistwo nieznajomością rzeczy? Nie, Obłomow rzeczywiście nic nie umie i nic nie potrafi, rzeczywiście nie może zabrać się do czegoś poważnego. Co do swego majątku (plan reorganizacji już sobie ułożył), Obłomow w ten sposób zwierza się Iwanowi Matwieiczowi z tego, że się całkiem nie zna na rzeczy:
Nie wiem, co to jest pańszczyzna, co to jest praca na roli, co to znaczy chłop ubogi, a co zamożny; nie wiem, co to znaczy ćwiartka żyta lub owsa, ile kosztuje, w jakim miesiącu co sieją i żną, jak i kiedy sprzedają; nie wiem, czy jestem bogaty lub nie, czy będę za rok syty, czy też będę żebrakiem — nic nie wiem! Wobec tego mówcie ze mną i doradzajcie mi jak dziecku...
Innymi słowy: bądźcie mi panami, rozporządzajcie się moim majątkiem, jak sobie chcecie, mnie zaś wydzielajcie tyle, ile uznacie za stosowne... Tak się rzeczywiście stało: Iwan Matwieicz o mały włos nie przywłaszczył sobie majątku Obłomowa, ale Sztolc, niestety, przeszkodził.
Obłomow nie tylko nic nie wie o tym, co się dzieje w jego wsiach, nie tylko nie orientuje we własnych stosunkach majątkowych: to byłoby jeszcze pół biedy!... Gorzej, że Obłomow nie widzi żadnego celu w swoim życiu. W Obłomówce nikt się nie zastanawiał: po co żyjemy, co to jest życie, jaki jest jego sens i przeznaczenie? Obłomowcy rozumieli to bardzo zwyczajnie:
...jako ideał spokoju i bezczynności, od czasu do czasu zakłócany przez różnego rodzaju przykre okoliczności, jak na przykład: choroby, straty, kłótnie i wreszcie praca. Praca była dla nich karą, która spadła jeszcze na naszych praojców, ale lubić pracy nie mogli i przy każdej okazji starali się od niej wymigać, uważając, że tak można i należy.
Tak samo patrzył na życie Ilja Iljicz. Ideał szczęścia, o którym Obłomow rozmawia ze Sztolcem, widzi on tylko w dostatnim życiu — z oranżeriami, inspektami, wycieczkami z samowarem do lasu itp. — w szlafroku, mocnym śnie, sielankowych przechadzkach dla odpoczynku w towarzystwie łagodnej, korpulentnej żony i przyglądaniu się temu, jak pracują chłopi. Umysł Obłomowa jeszcze w dzieciństwie ukształtował się w ten sposób, że oddając się nawet najbardziej abstrakcyjnemu rozumowaniu, snując najbardziej utopijne teorie, potrafił się w pewnym punkcie zatrzymać i już od tego status quo nie odstąpić pomimo wszelkich perswazji. Kreśląc ideał swego szczęścia Ilja Iljicz nie miał zamiaru pytać siebie o jego wewnętrzny sens, nie pomyślał nawet o tym, by stwierdzić, że jest uzasadniony i słuszny, nie zadał sobie pytania: skąd się wezmą te oranżerie i inspekty, kto się tym zajmie i z jakiej racji on ma z nich korzystać... Obłomow nie zadaje takich pytań, nie ustala swego stosunku do świata i społeczeństwa i dlatego nie widzi, naturalnie, żadnego celu w życiu, dlatego nużyło go i nudziło wszystko, co robił. Pracował w urzędzie — i nie mógł zrozumieć, po co się pisze papiery: nie pozostało mu wobec tego nic, jak tylko podać się do dymisji i nic nie pisać. Studiował — i nie wiedział, do czego mu się ta nauka przyda; ponieważ się nie dowiedział, zdecydował rzucić książki w kąt i patrzeć obojętnie, jak się pokrywają kurzem. Bywał w towarzystwie — i nie umiał sobie wytłumaczyć, po co ludzie składają sobie wizyty; nie znalazłszy
i na to pytanie odpowiedzi, zerwał ze wszystkimi znajomymi i po całych dniach wylegiwał się na kanapie. Miał stosunki z kobietami, lecz pomyślał: czego się po nich spodziewać i o co się ubiegać? Zastanowił się, znowu nie znalazł odpowiedzi i zaczął unikać kobiet... Wszystko mu się sprzykrzyło i obmierzło, wobec czego leżał na boku i głęboko, świadomie pogardzał „mrówczą pracą ludzi", którzy się uwijają i krzątają Bóg wie po co...
Skoro doszliśmy już do tego punktu w charakterystyce Obłomowa, wróćmy teraz do wspomnianego uprzednio porównania z zakresu literatury. Z dotychczasowych rozważań wywnioskowaliśmy, że Obłomow nie jest istotą z natury niezdolną do ruchu. Jego lenistwo i apatia to wynik wychowania, otoczenia i okoliczności. W tym wypadku ważny jest nie Obłomow, ale obłomowszczyzna. Obłomow może by się nawet zabrał do pracy, gdyby znalazł sobie coś odpowiedniego; i znalazłby, gdyby się oczywiście wychował w nieco innych warunkach. Ale w swojej obecnej sytuacji nie mógł znaleźć nic, co by mu odpowiadało, gdyż nie rozumiał w ogóle sensu życia i nie umiał rozważyć swego stosunku do innych ludzi. Ta właśnie okoliczność pozwala porównać Obłomowa z innymi postaciami stworzonymi przez naszych najlepszych pisarzy.
Dawno już zauważono, że wszyscy bohaterowie najcelniejszych dzieł literatury rosyjskiej cierpią, ponieważ nie widzą celu w życiu i brak im pola działania. Dlatego są znudzeni, czują wstręt do wszelkiej pracy i pod tym względem są zdumiewająco podobni do Obłomowa. W samej rzeczy — otwórzcie na przykład „Oniegina", „Bohatera naszych czasów", „Kto zawinił"; „Rudina" lub „Niepotrzebnego człowieka" czy też „Hamleta ze Szczygrowskiego powiatu" — znajdziemy w nich wszystkich cechy prawie identyczne z cechami Obłomowa.
Oniegin podobnie jak Obłomow wycofuje się z życia towarzyskiego dlatego, że
Znużyły go i zdrady zgoła,
Nie rozjaśniała przyjaźń czoła.
I oto Oniegin zabrał się do pisania:
Gdy go odstąpił zabaw geniusz
Już się zamykać w domu jął,
Ziewając w rękę pióro wziął.
Chciał pisać coś — lecz pracy twardej,
Co zmusza siedzieć, nie mógł znieść...
Nie chciało nic spod pióra leźć...
Na polu literackim próbował również swych sił Rudin, który lubił czytać wybrańcom „pierwsze stronice swych planowanych artykułów i utworów". Tientietnikow również wiele lat poświęcił „olbrzymiemu dziełu, które miało ogarnąć całą Rosję ze wszystkich punktów widzenia"; ale i jego „przedsięwzięcie polegało raczej na rozmyślaniu: gryzło się pióra, na papierze ukazywały się rysunki, po czym odsuwało się to wszystko na bok": Ilja Iljicz pod tym względem nie pozostał w tyle za swoimi współbraćmi: też pisał i tłumaczył — nawet Saya tłumaczył. „Gdzież są twoje prace, twoje przekłady?" — pyta go potem Sztolc.
„Nie wiem, Zachar gdzieś zapodział: leżą chyba w kącie" — odpowiada Obłomow. Widzimy, że Ilja Iljicz zrobił bodaj nawet więcej niż inni, którzy zabierali się do pracy z tak samo silnym postanowieniem jak i on... Zabierali się zaś do tej pracy, prawie wszyscy członkowie rodziny obłomowskiej, niezależnie od różnicy stanu i rozwoju umysłowego. Jedynie Pieczorin patrzył z góry na „dostawców powieści i autorów dramatów mieszczańskich"; zresztą i on pisał pamiętnik. Co się tyczy Bieltowa, to na pewno coś pisał, poza tym był jeszcze malarzem, chodził do Ermitażu, sterczał przy sztalugach, projektował wielki obraz przedstawiający spotkanie Byrona powracającego z Sybiru z Münichem, który dopiero jechał na Sybir... Czytelnicy wiedzą, co z tego wszystkiego wynikło... W całej rodzinie — ta sama obłomowszczyzna...
Co się tyczy „przyswojenia sobie cudzego rozumu", to jest czytania, Obłomow też niewiele się różni od swoich współbraci. Ilja Iljicz również coś niecoś czytał i to inaczej niż jego ojciec nieboszczyk: „Dawno — powiada — nie czytałem książki";
„a no, przeczytam książkę" — i brał, co w rękę wpadło... Nie, powiew współczesnego wykształcenia musnął również Obłomowa: świadomie dobierał już sobie książki.
Ledwie usłyszy o jakiejś dobrej książce — natychmiast budzi się w nim pragnienie, by ją przeczytać: szuka, wyprasza i jeśli ją szybko otrzyma, zaraz zaczyna już rzecz rozumieć: jeszcze krok, a wniknąłby w nią: ale patrz — Obłomow już znowu leży obojętnie spoglądając w sufit, a książka obok niego, nie przeczytana do końca, nie zrozumiana... Apatia przychodziła szybciej, niż budziło się zainteresowanie Do książki, którą odłożył, nie wracał już nigdy.
Czyż nie to samo widzimy też w innych wypadkach? Oniegin zamierzając przyswoić sobie cudzy rozum zaczął od tego, że
Na półce ksiąg ustawił rzędy
i zabrał się do czytania. Do niczego to jednak nie doprowadziło: czytanie wkrótce mu zbrzydło i —
...rzucił książki jak kobiety,
I półkę, rzędy książek — pył
Czarną firanką wreszcie skrył.
Tak samo czytał książki Tientietnikow (tym bardziej że miał zwyczaj trzymać je zawsze pod ręką) — najczęściej podczas obiadu: „z zupą, z sosem, z pieczystem i nawet z deserem..." Rudin również zwierza się Leżniewowi, że zaopatrzył się w jakieś książki agronomiczne, ale żadnej z nich do końca nie przeczytał; został nauczycielem, ale doszedł do wniosku, że ma zbyt szczupły zasób wiadomości faktycznych i nauczyciel matematyki złapał go nawet na nieznajomości jakiegoś zabytku z XVI wieku. Podobnie jak Obłomow Rudin chwytał w lot jedynie pojęcia ogólne, natomiast „szczegóły, kosztorysy i cyfry" stale pomijał.
„Ale przecież to jeszcze nie życie, to zaledwie przygotowanie do życia" — myślał Andrzej Iwanowicz Tientietnikow, który razem z Obłomowem i całą tą gromadą studiował mnóstwo niepotrzebnych nauk, aby ani jednej z nich w życiu nie zastosować. „Prawdziwe życie to praca w urzędzie". I rzeczywiście,
wszyscy nasi bohaterowie, z wyjątkiem Oniegina i Pieczorina, pracują w urzędach i wszyscy traktują tę pracę jako niepotrzebny ciężar uważając, że nie ma ona sensu. Wszyscy, jak przystało szlachetnie urodzonym, podają się wcześnie do dymisji. Beltowowi zabrakło do emerytury czternastu lat i sześciu miesięcy, gdyż zapaliwszy się początkowo, wkrótce stracił zapał do pracy kancelaryjnej, zaczął się irytować i zaniedbywał swe obowiązki... Tientietnikow posprzeczał się z przełożonym, zresztą postanowił zająć się sam gospodarką w swym majątku, aby przynieść w ten sposób pożytek państwu. Rudin pokłócił się z dyrektorem gimnazjum, w którym uczył. Obłomowowi nie spodobało się, że wszyscy rozmawiają z przełożonym „nie swoim głosem, lecz jakimś innym, cieniutkim i paskudnym"; nie chciał się takim głosem usprawiedliwić przed przełożonym, że „odesłał ważne papiery do Archangielska zamiast do Astrachania" i podał się do dymisji... Wszędzie taka sama obłomowszczyzna...
W życiu domowym obłomowcy też są bardzo do siebie podobni:
Przechadzki, książki, sen głęboki,
Strumyka szept, cienisty gaj,
Czasem dziewicy czarnookiej
Świeżutki całus (w to mi graj!),
Koń bystry, a wędzidłu korny,
Obiad zaprawdę dość wytworny,
Białego wina puchar i —
Samotność, luba cisza wsi:
Ot, cały żywot Oniegina!..
Słowo w słowo tak samo, z wyjątkiem konia, maluje Ilja Iljicz swój ideał życia rodzinnego. Nie zapomniał nawet o pocałunku blondynki o czarnych oczach.
Pewna wieśniaczka — marzy Ilja Iljicz — o szyi opalonej, z obnażonymi po łokcie rękoma, o patrzących figlarnie spod opuszczonych powiek oczach, ledwo — ledwo, tylko dla pozoru, uchyla się od pieszczoty jaśnie pana, lecz w głębi duszy jest szczęśliwa... ts... byleby żona, broń Boże, nie zauważyła! (Obłomow wyobraża sobie w marzeniach, że jest już żonaty)..
Gdyby Ilja Iljicz przezwyciężył lenistwo i zdobył się na wyjazd z Petersburga na wieś, urzeczywistniłby niewątpliwie swoje sielankowe marzenia. Obłomowcy marzą w ogóle o szczęściu sielankowym, bezczynnym, które niczego od nich nie wymaga: „rozkoszuj się mną i tyle"... Nawet Pieczorin — i on również uważa, że szczęście polega chyba na spokoju i słodkim wypoczynku. W pewnym miejscu swoich pamiętników porównuje siebie z człowiekiem nękanym głodem, który „wyczerpany zasypia i widzi przed sobą wspaniałe potrawy i pieniące się wina; z zachwytem pochłania te dary wyobraźni i wydaje mu się, że odczuwa ulgę... zaledwie się jednak obudził, senne widziadła pierzchają, pozostaje silniejszy jeszcze głód i rozpacz"... W innym miejscu Pieczorin pyta: „Dlaczegoż nie chciałem kroczyć drogą, którą los mi wskazywał, drogą, która rokowała mi cichą radość, spokój duszy?" Dlatego, stwierdza sam, że „ukochał burzę i pragnie gorączkowej działalności..." Ale przecież Pieczorin daje stale wyraz swemu niezadowoleniu z walki, którą toczy, i raz po raz powtarza, . że wszystkie te wstrętne awantury wszczyna tylko dlatego, ponieważ nie ma nic lepszego do roboty... A skoro nie może sobie znaleźć nic do roboty, i dlatego nic nie robi, i nic mu nie daje zadowolenia, to znaczy, że ma większy pociąg do próżniactwa niż do pracy... Innymi słowy ta sama obłomowszczyzna...
W stosunku do ludzi, a zwłaszcza do kobiet, obłomowcy również ujawniają pewne cechy wspólne. Żywią w ogóle pogardę dla ludzi, dla ich mrówczej pracy, ciasnych poglądów, krótkowzrocznych dążeń. „To są wszystko wyrobnicy", jak lekceważąco powiada nawet Bieltow, najbardziej ludzki z nich wszystkich. Rudin uważa się naiwnie za geniusza, którego nikt nie może zrozumieć. Co się tyczy Pieczorina, to ma się rozumieć, depcze wszystkich nogami. Nawet Oniegin ma na swoimi rachunku dwa wiersze, w których mówi, że
Kto żył i myślał, ten nie może
Nie gardzić ludźmi...
nawet Tientietnikow — taki pokorny — po objęciu pracy w departamencie doznał takiego uczucia, „jak gdyby go za jakieś
wykroczenie przeniesiono z wyższej klasy do niższej"; po przyjeździe zaś na wieś nie omieszkał, jak Oniegin i Obłomow, zerwać wkrótce ze wszystkimi sąsiadami, którzy pokwapili się z zawarciem znajomości. Nasz Ilja Iljicz podziela z nimi tę pogardę dla ludzi: przecież to takie łatwe i nie wymaga żadnego wysiłku. Zadowolony z siebie, w rozmowie z Zacharem porównuje siebie z „resztą" ludzi. W rozmowach z przyjaciółmi dziwi się naiwnie, po co się ludzie męczą, zmuszają się, by chodzić do pracy, pisać, czytać gazety, składać wizyty itp. Jakże kategorycznie brzmią zwrócone do Sztolca słowa, w których mówi c swojej wyższości w stosunku do innych ludzi.
Życie, powiada, towarzyskie? Ładne mi życie! Czego tam szukać? Zainteresowań intelektualnych, uczuciowych? Spojrzyj, gdzie jest ośrodek, wokół którego się wszystko obraca: nie ma go, nie ma nic głębokiego, co by przejęło do głębi. To wszystko martwi, śpiący ludzie, gorsi ode mnie — ci ludzie z wielkiego świata, z towarzystwa!...
Następnie Ilja Iljicz tak rozwlekle i wymownie na ten temat peroruje, że nawet Rudin chybaby mu tego pozazdrościł.
W stosunku do kobiet wszyscy obłomowcy zachowują się haniebnie. Nie potrafią wcale kochać i nie wiedzą, czego należy szukać w miłości, podobnie zresztą jak w ogóle w życiu. Nie mają nic przeciwko temu, żeby poflirtować z kobietą, dopóki widzą w niej poruszającą się na sprężynach laleczkę, nie mają
nic przeciwko temu, żeby podbić serce kobiece... przeciwnie —
sprawia to przyjemność ich wielkopańskiej naturze! Widząc jednak, że zanosi się na coś poważnego, że mają przed sobą nie zabawkę, lecz kobietę, która może i od nich zażądać poszanowania swoich praw — rzucają się haniebnie do ucieczki. Jakże niepomierne jest tchórzostwo tych panów! Oniegin, który tak „wcześnie umiał kokietek serca łudzić", który „szałem serca nie zakłócał, bez żalu damę serca rzucał", stchórzył wobec Tatjany, stchórzył dwukrotnie, zarówno wówczas, gdy dała mu ona nauczkę, jak i wtedy, kiedy sam prawił jej morały. Podobała mu się przecież od pierwszego wejrzenia i gdyby miłość jej miała charakter mniej poważny, Onieginowi nie przyszłoby nawet do głowy uderzyć w surowy ton mentorski. Ale w tym
wypadku Oniegin zorientował się, że żartować jest niebezpiecznie i dlatego zaczął rozprawiać o tym, że zmarnował życie, że ma zły charakter, że Tatjana w przyszłości pokocha innego człowieka itd. Później Oniegin tłumaczy swoje postępowanie tym, że „iskrę uczucia w niej dojrzawszy on nie śmiał wierzyć tej iskierce" i że:
I choć swoboda już mu dokuczyła,
Utracić wszakże nie chciał jej.
O, małoduszny! — do jakich ucieka się frazesów!
Bieltow w stosunku do Krucyfierskiej; jak wiadomo, też się nie odważył na ostateczny krok i uciekł od niej, chociaż z zupełnie innych powodów, jeżeli tylko można mu wierzyć. Co się tyczy Rudina — ten był już całkowicie zdetonowany, kiedy Natalia żądała od niego decyzji. Nie potrafił zdobyć się na nic więcej jak na radę, by „pogodziła się z losem". Następnego dnia dowcipnie wytłumaczył jej w liście, że „nie był przyzwyczajony" do takich kobiet jak ona. Taki sam okazał się w końcu i Pieczorin, specjalista od serc kobiecych, który rzekomo poza kobietami nic na świecie nie kochał i gotów był dla nich wszystko złożyć w ofierze. Pieczorin również przyznaje, że po pierwsze, „nie lubi kobiet z charakterem: po co im to?" — a po drugie, że się nigdy nie potrafi ożenić.
Nie bacząc na najgorętszą nawet miłość, powiada Pieczorin, wystarczy, żeby mi kobieta dała odczuć, że powinienem się z nią ożenić — żegnaj, miłości! Serce moje kamienieje i nic nie potrafi go znowu rozgrzać. Gotów jestem na wszystkie ofiary oprócz tej jedynej; raczej postawię ze dwadzieścia razy na kartę życie, cześć nawet, lecz wolności nie sprzedam. Dlaczego tak ją cenię? Po co mi ona? Do czego dążę? Czego oczekuję od przyszłości: Doprawdy niczego. Jest to jakiś strach wrodzony, jakieś podświadome przeczucie.
W rzeczywistości zaś jest to po prostu — obłomowszczyzna.
Czyż myślicie, że Ilja Iljicz nie ma w sobie z kolei czegoś
z Pieczorina i Rudina nie mówiąc już o Onieginie? Ma, nawet
pod dostatkiem! Obłomow, na przykład, podobnie jak Pieczorin,
chce koniecznie władać kobietą, chce, aby dowiodła swej mi
łości wszelkimi ofiarami. Z początku, proszę was, Obłomow nie miał nadziei, że Olga wyjdzie za niego za mąż, i nieśmiało poprosił ją o rękę. Odpowiedziała mu coś w tym rodzaju, że dawno już należało to zrobić. Odpowiedź ta wyraźnie zmieszała Obłomowa, ale jednocześnie nie dosyć mu było zgody Olgi i zaczął — kto by pomyślał — dopytywać się i badać, czy kocha go dostatecznie, żeby zostać jego kochanką! Ubodło go to, kiedy odrzekła, że nigdy na tę drogę nie wejdzie; następnie jednak wyznania Olgi i namiętna scena uspokoiły go... Mimo to pod koniec stchórzył do tego stopnia, że bał się nawet Oldze na oczy pokazać, udawał chorego, usprawiedliwiał się, że most rozebrano, dawał Oldze do zrozumienia, że może go skompromitować itd. Dlaczego to wszystko? — bo zażądała od niego decyzji, czynów, tego, do czego nie był przyzwyczajony. Ślub sam przez się nie przerażał go tak, jak Pieczorina i Rudina; Obłomow był wychowany w bardziej patriarchalnych tradycjach. Lecz Olga zażądała, żeby Obłomow przed ślubem uporządkował swoje sprawy majątkowe; to już byłaby ofiara z jego strony, na którą się naturalnie nie zdobył i okazał się prawdziwym Obłomowem, A przecież sam był bardzo wymagający. Spłatał Oldze takiego figla, jakiego by się nie powstydził nawet Pieczorin. Uroił sobie, że nie jest dość przystojny i w ogóle nie jest dostatecznie pociągający, żeby go Olga mogła prawdziwie pokochać. Cierpi, nie śpi po nocach, wreszcie zdobywa się na energię i pisze do Olgi długą epistołę w stylu Rudina, w której powtarza znane, stare i wyświechtane komunały, jakie Oniegin mówił Tatjanie, Rudin Natalii i nawet Pieczorin księżniczce Mary: „...nie jestem człowiekiem, który mógłby zapewnić pani szczęście; trochę czasu upłynie, pokocha pani innego, godniejszego".
Nieraz na nowych snów rozkosze
Zamieni dziewczę stare sny;
Pokochasz po raz wtóry, lecz —
Nie każdy ciebie pojmie tak!
Zważ, doświadczenia gubi brak!
Wszyscy obłomowcy lubią się poniżać; robią to jednak dlatego, bo przyjemnie słyszeć z ust ludzi, przed którymi się poni
żają, protest i komplementy. Lubują się w samobiczowaniu i są wszyscy podobni do Rudina, o którym Pigasow powiada w ten sposób: „Zacznie sobie wymyślać, z błotem siebie zmiesza — pomyślałbyś, teraz na świat Boży patrzeć nie zechce. Ale gdzież tam! Nawet humor mu się poprawia, jak gdyby wódki gorzkiej pociągnął!" Podobnie Oniegin tuż po akcie samooskarżenia popisuje się przed Tatjaną swoją wspaniałomyślnością. Tak samo Obłomow napisawszy do Olgi paszkwil na samego siebie poczuł, ,,że już mu nie tak ciężko, że jest prawie szczęśliwy"... List swój kończy takimi samymi morałami, jak Oniegin swoje przemówienie: „przeżycie ze mną niech pani posłuży jako nauka w przyszłej, normalnej miłości" itp. Oszkalowawszy się przed Olgą, Ilja Iljicz nie wytrwał w tym, ma się rozumieć: biegnie się przekonać, jakie wrażenie wywrze na niej list, a ujrzawszy, że płacze, odczuł satysfakcję i — nie mógł się powstrzymać, żeby w tej krytycznej chwili nie stanąć przed jej obliczem, Olga zaś udowodniła mu, że list napisany rzekomo ,,z troską o jej szczęście" charakteryzuje go jako pospolitego i politowania godnego , egoistę. Wówczas już Obłomow ostatecznie skapitulował, jak robią zresztą wszyscy obłomowcy, kiedy spotykają kobietę, która pod względem charakteru i rozwoju stoi od nich wyżej.
Jednakże — zaoponować mogą głęboko myślący ludzie — pomimo doboru jednakowych na pozór faktów, porównanie pańskie pozbawione jest sensu, W charakterystyce należy uwzględnić nie tyle przejawy zewnętrzne, ile raczej pobudki, którymi się człowiek kieruje. Jeśli zaś chodzi o pobudki, to czyż można nie zauważyć olbrzymiej różnicy między zachowaniem Obłomowa a postępowaniem Pieczorina, Rudina i innych?... Ten robi wszystko siłą bezwładu, bo jest za leniwy, by się ruszyć z miejsca, i za leniwy, by się oprzeć, kiedy go wloką; troszczy się jedynie
o to, by na próżno palcem w bucie nie ruszyć. Tamci zaś płoną żądzą działania, biorą się do wszystkiego z zapałem, nieustannie
Jakiś ogarnia ich niepokój,
Do zmiany miejsca chęć
i doznają innych jeszcze uczuć świadczących o silnym charakterze. Nie robią nic rzeczywiście pożytecznego tylko dlatego, że brak im odpowiedniego do ich sił pola działania. Jak mówi Pieczorin, przypominają oni geniusza przykutego do biurka i skazanego na przepisywanie papierów. Stoją wyżej od otaczającej ich rzeczywistości i to daje im prawo gar
dzenia życiem i ludźmi. Cale ich życie to negatywna reakcja na istniejący porządek rzeczy; życie Obłomowa natomiast to bierne podporządkowanie się wszelkim istniejącym już wpływom: odczuwa on konserwatywny wstręt do wszelkich przemian, nie jest zdolny do jakiejkolwiek reakcji wewnętrznej. Czyż można tych ludzi porównywać? Rozpatrywać Rudina w tej samej płaszczyźnie co i Obłomowa! Skazywać Pieczorina na tą samą nicość, w jaką stoczył się Obłomow! Ależ to całkowita ignorancja, absurd — to przestępstwo!..
Mój Boże! Rzeczywiście — zapomnieliśmy, że należy mieć się na baczności wobec głęboko myślących ludzi; potrafią wysnuć takie właśnie wnioski, o jakich wam się nawet nie śniło. Jeśli macie się zamiar kąpać, a człowiek taki stojąc na brzegu ze związanymi rękoma przechwala się, że wyśmienicie pływa i zapewnia, że w razie potrzeby pospieszy wam na ratunek — niech was Bóg strzeże przed powiedzeniem: „Ależ, drogi przyjacielu, masz przecież ręce związane; zatroszcz się przede wszystkim o to, żeby sobie ręce rozwiązać", Nie mówcie tego lepiej, gdyż od razu uniesie się ambicją i zawoła: „A więc utrzymujecie, że nie potrafię pływać? Wychwalacie tego, kto mi związał ręce! Ludzie, którzy ratują tonących, nie zasługują na waszą aprobatę!..." I tak dalej... Głęboko myślący ludzie są czasem bardzo wymowni i zdobywają się na wnioski całkiem niespodziewane... Podobnie i teraz: od razu wydadzą sąd, że chcieliśmy postawić Obłomowa wyżej niż Pieczorina i Rudina, że chcieliśmy usprawiedliwić jego bezwład życiowy, że nie widzimy istotnej, wewnętrznej różnicy pomiędzy nimi a tamtymi postaciami literackimi itd. Wobec tego postaramy, się im jak najprędzej wytłumaczyć, o co nam chodzi.
We wszystkim, cośmy mówili, mieliśmy bardziej na uwadze obłomowszczyznę aniżeli samego Obłomowa i innych bohaterów. Co się tyczy ich osobowości — trudno, abyśmy nie zauważyli różnicy temperamentu, powiedzmy, między Pieczorinem a Obłomowem, podobnie jak ją również widzimy między Pieczorinem i, Onieginem czy też Rudinem a Bieltowem... Któż zaprzeczy, że między tymi ludźmi istnieją indywidualne różnice (aczkolwiek bynajmniej nie w tym stopniu i nie tak ważne, jak się zazwyczaj przypuszcza). Chodzi jednak o to, że nad wszyst
kimi tymi ludźmi ciąży ta sama obłomowszczyzna, która wyciska na nich niezatarte piętno nieróbstwa, pasożytnictwa i sprawia, że są to ludzie zupełnie na świecie niepotrzebni. Bardzo możliwe, że w innych okolicznościach życiowych, w innym otoczeniu, Oniegin byłby naprawdę dobrym człowiekiem, Pieczorin i Rudin dokonaliby wielkich czynów, a Bieltow okazałby się doskonałością. Ale jest również możliwe, że w innych warunkach rozwoju Obłomow i Tientietnikow nie wyrośliby na takich ospalców, lecz znaleźliby sobie jakieś pożyteczne zajęcie... Chodzi o to, że obecnie wszyscy oni mają jedną cechę wspólną — nadaremnie dążą do czynu i wiedzą, że mogło z nich coś być, ale nic nie będzie... Pod tym względem są do siebie zdumiewająco podobni...
Przebiegam w pamięci całą swoją przeszłość i mimo woli nasuwa mi się pytanie: po co żyłem? W jakim celu się urodziłem?... Lecz cel ten chyba istniał i miałem chyba jakieś wielkie przeznaczenie, gdyż czuje w duszy niezmierne siły. Nie odgadłem jednak tego przeznaczenia, dąłem się zwieść pokusie czczych i niewdzięcznych żądz; w ogniu tych żądz stałem się twardy i jestem teraz zimny jak żelazo, lecz utraciłem na zawsze zapał do: szlachetnych dążeń, który stanowił najpiękniejszy kwiat życia.
Tak mówi Pieczorin... A oto jak rozumuje Rudin: Tak, natura hojnie mnie obdarzyła, ale mimo to umrę nie zdziaławszy nic na miarę swoich sił, nie pozostawię po sobie żadnego śladu. Wszystkie skarby duszy mojej pójdą na marne; nie zobaczę owoców z moich nasion...
Ilja Iljicz nie pozostaje w tyle za innymi. Obłomow również boleśnie odczuwał, że jakiś zalążek dobra i światła, obecnie może już martwy, spoczywa w głębi jego duszy jak w mogile albo leży jak złoto we wnętrzu góry, a należało je puścić już dawno w obieg. Lecz skarb przywaliła kupa wszelkiego śmiecia i naleciałości. Ktoś jak gdyby ukradł i zakopał w jego własnej duszy skarby, którymi obdarzyła go przyroda i życie.
Widzicie — w jego naturze były zakopane skarby, lecz nie zdołał ich nigdy wobec świata ujawnić. Inni jego bracia młodsi „po świecie szperają",
Czynu na miarę olbrzymów szukają,
Na to są przecież bogaci ojcowie,
By nie parali się pracą synowie...
Obłomow również marzył w młodości o tym, aby „pracować, dopóki starczy sił, gdyż Rosja odczuwa potrzebę rąk i głów dla eksploatacji nieprzebranych skarbów"... Nawet teraz „nie jest mu obcy ludzki ból, dostępna mu jest rozkosz wzniosłych zamierzeń" i aczkolwiek nie szpera po świecie w poszukiwaniu czynów bohaterskich, marzy jednak o działalności wszechświatowej i patrzy z pogardą na prostych robotników. Mówi z zapałem:
Nie, nie roztrwonię swej energii twórczej
Przy ludzkiej pracy mrówczej...
I nie jest większym próżniakiem niż reszta jego współbraciobłomowców; jest tylko bardziej szczery — nie usiłuje maskować swego nieróbstwa konwersacją towarzyską i spacerami po Newskim prospekcie.
Skądże w takim razie różnica wrażenia, jakie wywiera na nas Obłomow i postaci, o których była poprzednio mowa? Tamci sprawiają wrażenie istot silnych, przytłaczanych niesprzyjającymi okolicznościami, Obłomow natomiast to ospalec, który w najlepszych nawet okolicznościach nic zdziałać nie potrafi. Ale po pierwsze — Obłomow jest flegmatyczny i dlatego celem urzeczywistnienia swych zamierzeń i zwalczenia przeciwności robi naturalnie znacznie mniej wysiłków niż sangwiniczny Oniegin lub cholerykPieczorin. W gruncie rzeczy wszyscy oni tak samo kapitulują przed siłą niesprzyjających okoliczności i wszyscy jednakowo okazują się niczym w obliczu prawdziwej, poważnej działalności. A co sprzyjało działalności w życiu Obłomowa? Miał majątek, który można było odpowiednio zagospodarować; miał przyjaciela, który go zachęcał do czynnego życia, miał kobietę, która przewyższała go energią, jasnością poglądów i która pokochała go czule... Ale powiedzcie tylko, któż z obłomowców nie miał tego wszystkiego i jaki zrobili z tego użytek? Zarówno Oniegin jak i Tientietnikow gospodarowali we własnych majątkach i początkowo chłopi mówili nawet o Tientietnikowie: „Widzisz go, jak się uwija!" Wkrótce jednak sami chłopi zmiarkowali, że dziedzic, choć się z początku uwijał, na niczym się nie zna i nic nie zrobi jak się należy... A przyjaźń?
Cóż oni robią ze swoimi przyjaciółmi? Oniegin zabił Leńskiego; Pieczorin wciąż docina Wernerowi, Rudin odtrącił Leżniewa i zrezygnował z przyjaźni Pokorskiego. A czy mało takich ludzi jak Pokorski spotykali oni wszyscy w swoim życiu?.... I cóż? Czy zrzeszyli się dla dobra wspólnej sprawy, czy zawarli ścisłe przymierze celem obrony przed wrogimi okolicznościami? Nic podobnego... Wszystko poszło na marne, wszystko się skończyło na tej samej obłomowszczyźnie... Co się zaś tyczy miłości, to tu w ogóle nie ma o czym mówić. Wszyscy obłomowcy spotykali kobiety, które stały od nich wyżej (Krucyfierska stoi wyżej niż Bieltow i nawet księżniczka Mary jest mimo wszystko bardziej wartościowa niż Pieczorin) i wszyscy haniebnie uciekali przed miłością albo dokładali wszelkich starań, aby kobieta zerwała sama... Czymże to wytłumaczyć, jeśli nie wpływem ohydnej obłomowszczyzny?
Obłomow i wspomniani bohaterowie różnią się nie tylko temperamentem, jest tu jeszcze duża różnica wieku. Nie mówimy tu o ich latach: są prawie rówieśnikami. Rudin jest nawet o dwa — trzy lata starszy niż Obłomow; mówimy o czasach, w których żyją. Obłomow żyje w okresie późniejszym i dlatego młodemu pokoleniu i na tle życia współczesnego wyda się już znacznie starszy niż poprzedni obłomowcy... Obłomow już na uniwersytecie, w wieku siedemnastu — osiemnastu lat, wchłonął i przejął się tymi ideałami, które przyświecały Rudinowi w trzydziestym piątym roku życia. Miał wobec tego tylko dwie drogi do wyboru: albo działać, działać naprawdę, nie językiem, lecz głową, sercem i rękoma na raz albo, po prostu — wylegiwać się i nic nie robić. Flegmatyczne usposobienie skazało go na to ostatnie: źle, ale nie ma w tym przynajmniej kłamstwa ani nabierania. Gdyby Obłomow wzorem swoich współbraci zaczął się przed wszystkimi wywnętrzać z tego, o czym teraz zaledwie ośmiela się marzyć, to miałby niewątpliwie co dzień takie nieprzyjemności, jakich doznał w związku z listem od starosty lub żądaniem właściciela domu, by opróżnił mieszkanie. Frazesowiczów perorujących o konieczności tego czy owego i o wzniosłych ideałach słuchano dawniej z miłością i czcią. Podówczas może
i Obłomow nie miałby nic przeciwko temu, żeby pogadać... Ale teraz każdy frazesowicz i fantasta natychmiast usłyszy: „A czy nie łaska spróbować?" Tego już obłomowcy nie mogą znieść... Rzeczywiście — jakże silnie odczuwamy tchnienie nowego życia, kiedy po przeczytaniu Obłomowa zastanawiamy się, skąd wziął się ten typ w naszej literaturze. Nie można tego przypisać jedynie tylko talentowi autora i jego szerokiemu poglądowi na świat. Przecież zarówno talent jak bardzo szerokie i humanitarne poglądy widzimy również u autorów, którzy powołali do życia postaci, o jakich była mowa poprzednio. Tak, ale od chwili ukazania się pierwszej spośród nich, Oniegina, do chwili obecnej upłynęło już trzydzieści lat. To, co istniało wówczas w zalążku, co wyrażało się półsłówkami i szeptem, przybrało teraz określoną, jasną formę, wypowiedziało się otwarcie i głośno. Frazes stracił znaczenie; samo społeczeństwo odczuło potrzebę prawdziwego czynu. Bieltow oraz Rudin, ludzie o dążnościach rzeczywiście szczytnych i szlachetnych, nie tylko nie uświadamiali sobie konieczności walki, lecz nie potrafili nawet wyobrazić sobie, że śmiertelna, okropna walka z przytłaczającymi ich okolicznościami jest już może bliska. Zapuszczali się w dziewiczy, nieznany las, szli przez grząskie, niebezpieczne bagna wśród rozmaitych płazów i żmij, wdrapywali się na drzewo częściowo po to, żeby rozejrzeć się, czy nie ma gdzie lepszej drogi, częściowo zaś po to, żeby odpocząć i zabezpieczyć się przed ugrzęźnięciem czy ukąszeniem. Ludzie, którzy szli za nimi, oczekiwali znaku i patrzyli na nich z szacunkiem, jako na tych, którzy kroczą na czele. Jednak ci idący w awangardzie ludzie nic nie dostrzegali z wysokości, na którą się wspięli; las był rozległy i gęsty. Wspinając się na drzewo podrapali sobie twarz, zranili nogi i ręce... Cierpią, są wyczerpani, muszą odpocząć, myślą o tym, jakby się tu wygodniej na drzewie usadowić i wytchnąć. Co prawda, nic dla dobra ogółu nie robią, nic nie dostrzegli i nic nie powiedzieli; ludzie na dole muszą sami, bez ich pomocy, wyrąbywać i torować sobie drogę przez las. Ale któż się zdecyduje cisnąć kamieniem w tych nieszczęsnych, aby się stoczyli z wyżyn, które zdobyli z takim wysiłkiem mając na oku
dobro ogółu? Ma się dla nich współczucie, nie żąda się nawet od nich, żeby pomagali przy karczowaniu lasu; inne zadanie przypadło im w udziale i wywiązali się z niego. Nie są temu winni, że nie przyniosło to żadnych korzyści. Z tego punktu widzenia każdy autor mógł dawniej patrzeć na swego obłomowskiego bohatera i miał rację. Poza tym należy uwzględnić i tę okoliczność, że gromada wędrowców długo żywiła nadzieję, iż znajdzie się jakieś wyjście z lasu na drogę, i nie traciła wiary w dalekowidztwo swoich czołowych ludzi, którzy wspięli się na drzewa. Stopniowo jednak sprawa się wyjaśniła i przyjęła inny
obrót: ludziom z awangardy spodobało się siedzenie na drzewie; rozprawiają długo i szeroko o rozmaitych drogach i środkach, które pozwoliłyby wybrnąć z bagna i z lasu, znaleźli jakieś owoce na drzewie i zajadają je, skórki zaś rzucają na dół; czasem zapraszają do siebie jeszcze jakichś wybrańców z tłumu, którzy przychodzą i pozostają na drzewie, przy czym wcale już nie wypatrują drogi, tylko pożerają owoce. To już są Obłomowówie w ścisłym tego słowa znaczeniu... A biedni wędrowcy na dole grzęzną w błocie, kąsają ich żmije, straszą gady, biją w twarz sękate gałęzie... Wreszcie tłum postanawia zabrać się do pracy i odwołuje tych, którzy później wdrapali się na drzewo;
lecz Obłomowowie milczą i zajadają owoce. Wtedy tłum zwraca się do swoich dawnych przewodników i prosi ich, by zeszli i dopomogli we wspólnej pracy. Ale ludzie z awangardy powtarzają znowu stare frazesy o tym, że należy szukać drogi, zamiast karczować las. Biedni wędrowcy spostrzegają swój błąd i machnąwszy ręką mówią: „Ech, dajmy im spokój, przecież to wszystko Obłomowowie". I dopiero wtedy rozpoczyna się gorączkowa, niezmordowana praca: ludzie ścinają drzewa, przerzucają most przez bagno, wyrąbują ścieżkę, tępią napotykane tu żmije i płazy i nie troszczą się więcej o tych mądrali, o te potężne indywidualności, o Pieczorinów i Rudinów, w których poprzednio pokładali nadzieję i którymi tak się zachwycali. Z początku obłomowcy patrzą spokojnie na ogólne poruszenie, później jednak jak zwykle tchórz ich oblatuje i zaczynają krzyczeć... — Aj, aj,
nie róbcie tego, przestańcie — wrzeszczą widząc, że podcina
się drzewo, na którym siedzą. — Zlitujcie się, przecież możemy się zabić i razem z nami zginą piękne ideały, wzniosłe uczucia, humanitarne dążenia, wymowa, patos, miłość do wszystkiego, co piękne i szlachetne, słowem, to wszystko, co w nas zawsze żyło... Dajcie spokój! Co robicie? — Ale wędrowcy słyszeli już te piękne frazesy tysiąc razy i nie zwracając na nie uwagi kontynuują swoją pracę. Obłomowcom pozostaje jeszcze jedna droga, ażeby uratować siebie i swoją reputację: zejść z drzewa i zabrać się wespół z innymi do pracy. Ale skonsternowali się jak zwykle i nie wiedzą, co mają począć... — Jak się to mogło stać tak nagle? — powtarzają w rozpaczy i nadal złorzeczą na wiatr głupiemu motłochowi, który stracił dla nich szacunek.
A przecież tłum ma słuszność! Skoro uświadomił już sobie konieczność prawdziwego czynu, jest mu całkiem obojętne, czy ma przed sobą Pieczorina, czy Obłomowa. I znowu nie twierdzimy bynajmniej, że w tych okolicznościach Pieczorin postąpiłby tak samo jak Obłomow; mógł się pod ich wpływem ukształtować całkiem inaczej. Ale postaci powołane do życia przez wielki talent mają długi żywot: i dzisiaj jeszcze żyją ludzie, którzy są jak gdyby zlepkiem Oniegina, Pieczorina, Rudina i innych i to właśnie w ujęciu Puszkina, Lermontowa i Turgieniewa, a nie w tym aspekcie, w jakim ci bohaterowie mogliby się ukazać, gdyby rozwijali się w innych okolicznościach. W świadomości społecznej jednak wszyscy oni coraz bardziej przeobrażają się w Obłomowców. Nie można stwierdzić, że to przeobrażenie już się dokonało: i teraz jeszcze tysiące ludzi spędza czas na rozmowach, a tysiące innych uważa słowa za czyny. Ale stworzony przez Gonczarowa Obłomow dowodzi, że ten proces przeobrażenia już się rozpoczyna. Ukazanie się Obłomowa byłoby niemożliwe, gdyby pewna chociaż część społeczeństwa nie uświadomiła sobie, jak marni są ci quasiutalentowani ludzie, którymi dawniej tak się zachwycano. Przedtem postaci te drapowały się rozmaicie, zadziwiały wymyślnymi fryzurami, pociągały różnymi talentami. Teraz jednak Obłomow staje przed nami taki, jaki jest naprawdę, odarty ze wszystkich ozdób, milczący — i zdjęto go z wysokiego piedestału, by położyć na
miękką otomanę, i nie udrapowano go tym razem w fałdzisty płaszcz, ale ubrano w luźny szlafrok. Pytanie, co Obłomow robi, na czym polega sens i cel jego życia — stawia się dziś otwarcie, jasno i bez żadnych ogródek. Nastąpił już bowiem albo następuje bezzwłocznie okres pracy społecznej... Dlatego właśnie powiedzieliśmy na początku artykułu, że w powieści Gonczarowa widzimy znak czasu.
Zwróćcie tylko uwagę na to, jak zmienił się pogląd na wykształconych i pięknie rozprawiających leniuchów, których przedtem uważano za prawdziwych działaczy społecznych.
Oto stoi przed wami młodzieniec, bardzo przystojny, zgrabny, wykształcony. Bywa w najlepszym towarzystwie i ma tam powodzenie; jeździ do teatrów, na przyjęcia, na bale maskowe; wytwornie się ubiera, dobrze się odżywia; czyta książki i pisze bardzo poprawnie... Wprawdzie zainteresowania jego ograniczają się do codziennych wydarzeń z życia towarzyskiego, ale ma również zrozumienie dla bardziej wzniosłych spraw. Lubi pogawędzić o namiętnościach, o tym, że
Gra losu często niedorzeczna
I tajemnica grobu wieczna...
Ma pewne zasady:
Na czynsz pańszczyznę starą zmienia,
Na lekki czynsz,
stać go czasem na to, by nie skorzystać z niedoświadczenia dziewczyny, której nie kocha, i aby nie przywiązywać zbytniej wagi do swoich sukcesów towarzyskich. Stoi o tyle wyżej od otaczającego go świata towarzyskiego, że zdaje sobie sprawę z jego pustki; gotów nawet zrezygnować z towarzystwa i przenieść się na wieś; ale i tam się nudzi i nie wie, do czego się wziąć... Z nudów kłóci się z przyjacielem i lekkomyślnie zabija go w pojedynku... Po upływie kilku lat wraca znów do życia towarzyskiego, by zapłonąć miłością do kobiety, którą przedtem odtrącił, gdyż musiałby się dla niej wyrzec swojej włóczęgowskiej swobody... Poznajecie w tym człowieku Oniegina. Ale przypatrzcie się dobrze: przecież to Obłomow.
A oto inny człowiek, bardziej namiętny i ambitny. W naturze jego leży niejako wszystko to, o co Oniegin musi się starać. Nie dba o stroje; należy do towarzystwa i bez tego. Nie potrzebuje dobierać słów i popisywać się błyskotliwą wiedzą: i tak ma cięty język. W istocie pogardza ludźmi i dobrze zna ich wady; potrafi naprawdę zdobyć serce kobiety i to nie na krótką chwilę, ale na długo, częstokroć na, zawsze. Potrafi usunąć lub zniszczyć wszystko, cokolwiek spotka na swej drodze. Na nieszczęście nie wie, dokąd iść. Ma w sercu pustkę i chłód. Doświadczył wszystkiego i — jeszcze w młodości obrzydły mu wszystkie przyjemności, które można dostać za pieniądze. Obrzydła mu również miłość pięknych pań z towarzystwa, bo nic nie dawała sercu. Znudziła mu się też nauka, bo się przekonał, że nie zapewnia ona ani szczęścia, ani sławy; najszczęśliwsi ludzie — to ignoranci, a sława — to traf. Niebezpieczeństwa związane ze służbą wojskową przestały go również podniecać, gdyż nie widział w nich sensu i wkrótce przyzwyczaił się do nich. Nawet szczera, niewinna miłość dzikiej dziewczyny, która mu się podoba, ostatecznie też mu brzydnie: w miłości tej nie znajduje ujścia dla swoich porywów. Ale cóż to za porywy? Do czego zmierzają? Dlaczego nie chce im całkowicie ulec? Dlatego, że sam ich nie rozumie i nie zadaje sobie trudu, by pomyśleć, w. jaki sposób wyładować swą energię duchową. I oto życie upływa mu na tym, że docina przeróżnym głupcom, budzi niepokój w sercach niedoświadczonych panienek, wtrąca się do nie swoich spraw sercowych, prowokuje kłótnie, popisuje się odwagą z lada powodu, niepotrzebnie się pojedynkuje... Czy pamiętacie — przecież to historia Pieczorina, przecież tymi niemalże słowy określa Maksymowi Maksymowiczowi swój charakter... Przyjrzyjcie się dokładniej: i w tym wypadku zobaczycie przed sobą tego samego Obłomowa...
Ale oto jeszcze jeden człowiek, który kroczy bardziej świadomie swoją drogą. Świadom jest nie tylko swoich wielkich możliwości, ale i celu przed sobą... Zdaje się, że się nawet domyśla, jaki to cel i gdzie się znajduje. Jest szlachetny, uczciwy (chociaż często długów nie płaci); rozprawia z zapałem nie
o błahostkach, lecz o wzniosłych problemach; zapewnia, że gotów poświęcić się dla dobra ludzkości. Wszystkie problemy rozwiązał, wszystko jak najlepiej usystematyzował; porywa swoim krasomówstwem niedoświadczoną młodzież, która słuchając go zaczyna wierzyć, że jest powołana do czegoś wielkiego... Ale jak upływa mu życie? Wszystko zaczyna i nic nie kończy, rozprasza się na wszystkie strony, sięga po wszystko
i nic osiągnąć nie może... Kocha dziewczynę, która oświadcza mu wreszcie, że nie bacząc na zakaz matki chce się z nim połączyć; a on odpowiada jej: „Boże! mamusia odmawia zgody! Jaki cios niespodziewany! Boże, tak znienacka!... Co robić? — Trzeba się pogodzić z losem..." I taki jest on całe życie... Wiecie już, że to Rudin... Nie, i teraz — to Obłomow. Jeżeli przyjrzycie się dokładnie tej postaci i skonfrontujecie ją z wymogami życia współczesnego — przekonacie się o tym sami.
Rysem wspólnym dla tej kategorii ludzi jest to, że w życiu ich nie ma nic takiego, co byłoby dla nich koniecznością życiową, czymś świętym, religią; nic takiego, co by się z nimi organicznie zrosło, tak że pozbawienie ich tego rysu znaczyłoby pozbawienie ich życia. Wszystko jest u tych ludzi powierzchowne, nic nie leży w ich naturze głęboko. Owszem, robią coś niecoś, kiedy zmusza ich do tego konieczność zewnętrzna; Obłomow jeździł z wizytami, kiedy go Sztolc wyciągał z domu, kupował dla Olgi nuty i książki, czytał książki, które mu zalecała. Obłomowcy nie znajdują jednak upodobania w tym, co robią i co zresztą narzucił im przypadek. Gdyby zaproponowano im darmo korzyści materialne, które daje im praca, z radością by z niej zrezygnowali. Dotknięty obłomowszczyzną urzędnik nie będzie chodził do urzędu, jeżeli i bez tego otrzyma pensję i awans. Wojskowy złoży przysięgę, że nie weźmie oręża, do ręki, jeśli zagwarantuje mu się dotychczasowe warunki i pozostawi mu się w dodatku jego efektowny mundur, który w pewnych okolicznościach bardzo się przydaje. Profesor przestanie wykładać, student porzuci studia, pisarz nie będzie tworzył, aktor nie wyjdzie na scenę, malarz — wyrażając się górnie — złamie pędzel i paletę, jeżeli będzie mógł bez wysiłku otrzymać
wszystko, co obecnie zdobywa pracą. Ludzie ci tylko rozprawiają o szlachetnych dążnościach, o poczuciu moralności, o trosce o dobro publiczne, a w gruncie rzeczy są to tylko słowa, słowa. Szczerze i z całego serca dążą jedynie do spokoju, do szlafroka i — cała działalność tych ludzi jest jedynie honorowym szlafrokiem (jeśli wolno nam użyć tego nie naszego zresztą określenia), który osłania ich pustkę duchową i apatię. Nawet ludzie najbardziej wykształceni, ludzie o żywym usposobieniu i czułym sercu nadzwyczaj łatwo wyrzekają się w życiu praktycznym swych idei i planów, bardzo szybko godzą się z otaczającą rzeczywistością, chociaż mówią o niej nadal jako
o banalnej i wstrętnej. A zatem, wszystko, o czym ci ludzie rozprawiają i marzą, jest im obce, narzucone; w głębi zaś serca kryje się u nich jedyne marzenie, jeden ideał: możliwie niezamącony spokój, kwietyzm, obłomowszczyzna. Wielu z nich nie może sobie nawet wyobrazić, żeby człowiek mógł pracować chętnie, z zamiłowaniem. Proszę przeczytać w czasopiśmie „Ekonomiczeskij Ukazatiel" rozprawy o tym, jak w wypadku równomiernego podziału bogactw wszyscy przestaną pracować
i umrą z głodu, gdy poszczególnym jednostkom zbraknie bodźca do bogacenia się...
Tak, ci wszyscy obłomowcy nie uczynili nigdy nic, by zasady, które im wpajano, stały się ciałem, nigdy nie wysnuwali wniosków ostatecznych, nigdy nie dochodzili do tego etapu, gdy słowo staje się czynem, gdy zasada łączy się harmonijnie z wewnętrzną potrzebą duchową, utożsamia się z nią i staje się jedyną siłą poruszającą człowieka. Dlatego właśnie ludzie ci nieustannie kłamią, dlatego są często tak nieodpowiedzialni w swoich postępkach. Dlatego właśnie poglądy abstrakcyjne są im droższe niż żywe fakty, ogólne zasady uważają za bardziej wartościowe niż zwykłą prawdę życiową. Czytają pożyteczne książki, żeby wiedzieć, co się pisze; piszą piękne artykuły, żeby się zachwycać swoimi logicznymi konstrukcjami; wygłaszają odważne przemówienia, żeby olśnić krasomówstwem i wywołać zachwyt słuchaczy. Ale do czego to prowadzi, jaki cel ma ta lektura, te artykuły, te przemówienia — tego albo w ogóle wie
dzieć nie chcą, albo nie bardzo się o to troszczą. Ci ludzie stale mówią: to a to wiemy — tak to rozumiemy, a zresztą — jak tam sobie chcecie, nic nas to nie obchodzi... Dopóki nie zanosiło się na pracę, można jeszcze było nabierać ogół, można się było chełpić, że my — patrzcie tylko — przecież się o coś troszczymy, chodzimy, mówimy, opowiadamy. Dzięki temu właśnie ludzie w rodzaju Rudina cieszyli się w naszym społeczeństwie powodzeniem. Co więcej — można się było oddawać hulankom, intrygom, dowcipkowaniu, teatromanii i zapewniać, że robimy to dlatego, bo brak nam pola do szerszej działalności. Wtedy zarówno Pieczorin jak nawet Oniegin musieli się wydawać ludźmi o wyjątkowo silnej indywidualności. Ale obecnie wszyscy ci bohaterowie usunęli się już na drugi plan, utracili poprzednie znaczenie, nie wprowadzają nas więcej w błąd swoją zagadkowością i tajemniczym konfliktem między nimi a społeczeństwem, dysproporcją między potęgą ich indywidualności a znikomością ich czynów...
A więc zagadkę rozwiązała,
Znalazła słowo.
Słowo to — obłomowszczyzna.
Gdy spotykam teraz dziedzica rozprawiającego o prawach człowieka i o konieczności rozwoju indywidualnego — wiem od razu, że to Obłomow.
Gdy spotykam urzędnika, który ubolewa nad biurokracją i formalizmem w urzędach — widzę, że to Obłomow.
Gdy słyszę, jak oficer skarży się na wyczerpujące defilady i wypowiada śmiałe sądy o bezużyteczności tak zwanego cichego kroku itp. — nie wątpię, że to Obłomow.
Gdy czytam w czasopismach liberalne wystąpienia przeciwko nadużyciom, gdy czytam o radości, że wreszcie dokonano tego, czegośmy się dawno spodziewali i pragnęli — wydaje mi się, że wszystko to pisze się z Obłomówki.
Gdy znajdę się w towarzystwie ludzi wykształconych, którzy mają tak wiele zrozumienia dla potrzeb ludzkości i w ciągu
wielu lat z niesłabnącym zapałem opowiadają wciąż te same (a czasem i nowe) dowcipy o łapownikach, ucisku, wszelkiego rodzaju nadużyciach — doznaję mimo woli wrażenia, że przeniesiono mnie do dawnej Obłomówki...
Przerwijcie tym ludziom ich szumne perory i powiedzcie im: Mówicie, że to a to jest złe; cóż tedy należy robić? — Okaże się, że nie wiedzą... Zaproponujcie im najprostszy środek — powiedzą: „Jakże to tak nagle?" Na pewno tak powiedzą, gdyż Obłomowowie nie potrafią odpowiedzieć inaczej... Porozmawiajcie z nimi jeszcze trochę i spytajcie: — Cóż macie zamiar zrobić? — Odpowiedzą wam, jak Rudin odpowiedział Natalii:
Co robić? Oczywiście pogodzić się z losem. Cóż robić! Zbyt dobrze
wiem, jak to gorzko, ciężko, nie do zniesienia, ale proszę pomyśleć...
Nie spodziewajcie się po nich nic więcej, gdyż leży na nich wszystkich piętno obłomowszczyzny.
Któż poruszy ich wreszcie z miejsca tym wszechmocnym słowem „naprzód", o którym tak marzył Gogol i na które od tak dawna i z takim utęsknieniem czeka Rosja? Dotychczas brak na to pytanie odpowiedzi w społeczeństwie i w literaturze. Gonczarow, który potrafił zrozumieć i odtworzyć naszą obłomowszczyznę, nie zdołał się jednak ustrzec od błędu tak bardzo rozpowszechnionego i zakorzenionego w naszym społeczeństwie: postanowił sprawić pogrzeb obłomowszczyźnie i wygłosić na jej cześć pochwalną mowę pogrzebową. „Żegnaj, stara Obłomówko, przeżyłaś się" — powiada przez usta Sztolca i mówi nieprawdę. Cała Rosja, która przeczytała lub przeczyta „Obłomowa", nie godzi się z tym. Nie, Obłomówka to nasza prawdziwa ojczyzna, właściciele Obłomówki to nasi wychowawcy, trzystu Zacharów z Obłomówki jest zawsze gotowych do naszych usług. Pokaźna cząstka Obłomowa tkwi w każdym z nas i jeszcze za wcześnie pisać nam epitafia. Nie zasłużyliśmy na to, aby nam wraz z Obłomowem poświęcać następujące wiersze:
Miał to, co jest droższe niż wszelki rozum: uczciwe, wierne serce. To był jego skarb naturalny; umiał go strzec przez całe życie. Padał pod ciosami, tracił zapał, wreszcie zasnął wyczerpany, rozczarowany i cho
ciaż stracił ochotę do życia, pozostał jednak uczciwy i wierny. Serce Jego nie wiedziało, co to fałsz, żaden brud nigdy go nie skalał. Żadne, najpiękniejsze bodaj kłamstwo nie zdoła go omamić i nic nie sprowadzi go na manowce; niech się burzy wokół niego cały ocean łajdactwa, zła; niechaj cały zatruty jadem świat przewróci się do góry nogami — Obłomow nie będzie nigdy hołdował bożkowi kłamstwa, pozostanie zawsze czysty, szczery, uczciwy... Ma duszę kryształową, przezroczystą, rzadko spotyka się takich ludzi; są to perły w tłumie! Serce jego nie da się niczym przekupić, zawsze i wszędzie można na nim polegać.
Nie będziemy rozwodzili się nad tym nieoczekiwanym wywodem; każdy czytelnik spostrzeże jednak, że powiedziano tu wielką nieprawdę. Rzeczywiście Obłomow miał jedną zaletę: nikogo nie nabierał i był zawsze sobą — to znaczy piecuchem. Ale kiedy można na nim polegać? Chyba wtedy, kiedy nic nie trzeba robić. Jeśli o to chodzi, rzeczywiście — nikt mu nie dorówna. Ale nic nie robić można i bez niego. Nie będzie się kłaniał bożkowi zła! Ale dlaczego nie będzie? Dlatego, że się leni podnieść z kanapy. Spróbujcie go ściągnąć i zmuście, by ukląkł przed bożkiem: nie potrafi się podnieść o własnych siłach. Nie da się niczym przekupić. Ale po co go przekupywać? Po to, by poruszył się z miejsca? To jest rzeczywiście trudne. Błoto do niego nie przylgnie! Dopóki leży sam, to jeszcze nic; ale jak przyjdzie Tarantjew, Zatiorty, Iwan Matwieicz — brr! jakie ohydne świństwo rozpoczyna się naokoło Obłomowa. Objadają go, piją u niego i upijają go, biorą od niego fałszywy weksel (od którego uwalnia go Sztolc nieco bezceremonialnie, według zwyczajów rosyjskich, bez sądu i dochodzenia), rujnują niby z jego upoważnienia chłopów, zdzierają z niego niemiłosiernie grube pieniądze nie wiadomo z jakiego tytułu. Znosi wszystko w milczeniu i dlatego właśnie nie wydaje ani jednego fałszywego dźwięku.
Nie, nie wypada w ten sposób kadzić żywym ludziom, a my jesteśmy jeszcze żywi, pozostaliśmy jeszcze po staremu Obłomowami. Obłomowszczyzna nigdy nas nie opuszczała i nie opuściła nawet teraz — w chwili obecnej, kiedy, itp. Który spośród naszych literatów, publicystów, wykształconych ludzi, działaczy społecznych nie zgodzi się z tym, że właśnie
jego miał prawdopodobnie na myśli Gonczarow, kiedy pisał o Ilji Iljiczu następujące słowa:
Wiedział, jaką satysfakcję sprawiają podniosłe zamierzenia; nie stronił od ogólnoludzkiego bólu. W głębi duszy gorzko niekiedy płakał nad niedolą ludzką, doznawał jakiegoś niejasnego, nieokreślonego bólu, odczuwał tęsknotę i rwał się gdzieś, hen, daleko, do tego widocznie świata, który niekiedy roztaczał przed nim Sztolc. Słodkie łzy płyną mu z oczu. Czasem wzbiera w nim pogarda dla występków ludzkich, dla zakłamania, dla oszczerstwa, dla zła panoszącego się w świecie — i zapała chęcią, by wskazać człowiekowi jego bolączki — i raptem budzą się w nim myśli, hulają tam i sam w głowie niczym fale morskie, rodzą się z nich zamiary, krew w nim wre — mięśnie drgają, żyły nabrzmiewają, zamierzenia przeobrażają się w dążenia: w przypływie siły moralnej Obłomow w jednej chwili przybiera szybko dwie — trzy pozy, z błyszczącymi oczami na wpół unosi się w łóżku, wyciąga rękę i w natchnieniu ogląda się dokoła... Zda się, że za chwilę dążenie urzeczywistni się, zamieni się w czyn... i wtedy, Boże! jakich cudów, jakich skutków błogosławionych można by się spodziewać po tak wielkim wysiłku! Ale ledwo się obejrzysz, przemknie ranek, słońce zbiera się na spoczynek — a razem z nim spragniony spokoju, wyczerpany wysiłkiem wewnętrznym Obłomow; burza milknie w duszy, znika podniecenie, następuje otrzeźwienie, krew wolniej krąży w żyłach. W cichej zadumie Obłomow przewraca się na wznak i kierując przez okno tęskne spojrzenie ku niebu, ze smutkiem odprowadza oczami słońce, które w całej swojej wspaniałości niknie za czyjąś trzypiętrową kamienicą. I któż policzy, ile razy Obłomow odprowadzał w ten sposób wzrokiem zachodzące słońce!
Czyż nieprawda, wykształcony i szlachetnie myślący czytelniku, czy zaprzeczysz, że jest to wierne odbicie twoich własnych dobrych zamiarów i twojej pożytecznej działalności? Różnica może jest tylko w tym, jak daleko zaszliście w waszym rozwoju. Ilja Iljicz dochodził do tego, że unosił się w łóżku, wyciągał rękę i oglądał się naokoło. Inni się tak daleko nie posuwają; tylko myśli hulają im w głowie jak fale morskie (takich jest najwięcej), u innych — z myśli rodzą się zamiary, nie przechodzą jednak w dążenia (takich ludzi mamy mniej); u niektórych nawet się pojawiają dążenia (takich mamy całkiem mało)...
A więc zgodnie ze współczesnym kierunkiem, w myśl którego, jak wyraził się p. Bieniediktow, cała liberalna literatura
...ciała nasze dręczy, wierszem i prozą biczuje —
pokornie przyznajemy, że jakkolwiek pochwały, których Gonczarow nie szczędzi Obłomowowi, schlebiają naszej ambicji, nie możemy jednak uznać ich za słuszne. Młodego, energicznego człowieka Obłomow drażni mniej niż Pieczorin i Rudin, nicość jego budzi jednak wstręt.
Zgodnie z duchem swoich czasów Gonczarow przedstawił również w swojej powieści Sztolca. W związku z tą postacią musimy jednak powtórzyć raz jeszcze nasz stały sąd, że literatura nie powinna zbytnio wyprzedzać życia. Nie ma jeszcze w naszym społeczeństwie takich Sztolców, ludzi o wartościowych, silnych charakterach, ludzi, których myśl rodzi dążenie, a dążenie z kolei zamienia się w czyn (mamy na myśli społeczeństwo oświecone, któremu dostępne są szczytne dążenia; jeśli zaś chodzi o masę, której ideały i dążenia obracają się w kręgu nielicznych, bliskich przedmiotów, to takich ludzi spotykamy na każdym kroku). Sam autor przyznawał to, gdy mówił
o naszym społeczeństwie:
Oczy ocknęły się z drzemki, dały się słyszeć rześkie, zamaszyste kroki, donośne głosy... Iluż Sztolców z rosyjskimi imionami powinno się jeszcze ukazać!
Nie ulega wątpliwości, że powinno się ich ukazać wielu, ale na razie nie ma jeszcze dla nich odpowiednich warunków. Dlatego też w powieści Gonczarowa widzimy tylko, że Sztolc jest człowiekiem energicznym, ciągle się krząta, biega, coś nabywa, powiada, że żyć to znaczy pracować itp. Ale czym się zajmuje
i w jaki sposób potrafi czegoś dopiąć tam, gdzie inni nic zrobić nie mogą — pozostaje dla nas tajemnicą. W oka mgnieniu załatwił Ilji Iljiczowi sprawę Obłomówki. W jaki sposób? Tego nie wiemy. Błyskawicznie unieważnił fałszywy weksel Ilji Iljicza; w jaki sposób? Wiemy. Udał się do przełożonego Iwana Matwieicza, któremu Obłomow dał weksel, pomówił z nim po przyjacielsku, po czym Iwana Matwieicza wezwano do urzędu, gdzie go nie tylko zmuszono do zwrotu weksla, ale i usunięto z posady. Oczywiście zasłużył na to; lecz sądząc z tego wypadku, Sztolc nie dorósł jeszcze do ideału rosyjskiego działacza społecznego. I zresztą nie pora na to: jest jeszcze za wcześnie. Obecnie
nawet geniusz okaże się na widowni działalności społecznej najwyżej dobroczynnym koncesjonariuszem Murazowem, który posiadając w majątku dziesięć milionów może sobie pozwolić na filantropię, lub szlachetnym dziedzicem Kostanżogło — lecz posunąć się dalej niesposób... Ale nie rozumiemy także, w jaki sposób mógł Sztolc w swojej działalności znaleźć zaspokojenie tych dążeń i potrzeb, które opanowały nawet Obłomowa; w jaki sposób mógł zadowolić się swoim stanowiskiem, poprzestać na własnym, samotnym, wyłącznym szczęściu... Nie należy zapominać, że stąpa on po bagnie, że w pobliżu znajduje się stara Obłomówka, że należy jeszcze wykarczować las, żeby wyjść na gościniec i uciec od obłomowszczyzny. Nie wiemy, czy Sztolc robił coś w tym celu, co właściwie robił i jak. Dlatego nie jesteśmy z tej postaci zadowoleni... Możemy tylko stwierdzić, że nie jest on tym człowiekiem, który „potrafi w języku zrozumiałym dla serca Rosjanina wypowiedzieć to słowo wszechmocne: naprzód!"
Olga Iljińska jest może bardziej do tego czynu zdolna aniżeli Sztolc, jest bliższa niż on naszemu młodemu życiu. Nie mówiliśmy nic o postaciach kobiecych u Gonczarowa: ani o Oldze, ani o Agacie Matwiejewnie Pszenicynie (ani nawet o Anisji i Akulinie, które mają swój odrębny charakter), gdyż zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie potrafimy powiedzieć o nich nic stosownego. Trzeba być wielkim znawcą serc kobiecych, ażeby analizować typy kobiece Gonczarowa. (Ponieważ nie jesteśmy takimi znawcami, możemy się nimi tylko zachwycać. Panie utrzymują, że ścisłość i subtelność analizy psychologicznej Gonczarowa jest zdumiewająca, i niesposób im w tym wypadku nie wierzyć... Nic jednak do tej ich opinii dodać nie zaryzykujemy, gdyż boimy się zapuszczać w tę nie znaną dla nas krainę. Ale na zakończenie artykułu pozwolimy sobie na kilka słów o Oldze i jej stosunku do obłomowszczyzny.
Ze względu na swój rozwój Olga jest najwyższym ideałem, jaki artysta rosyjski może stworzyć na tle współczesnego życia rosyjskiego. Niezwykłą jasnością, prostotą swojej logiki oraz zadziwiającą harmonią serca i woli Olga tak nas zdumiewa, że
gotowi jesteśmy zwątpić nawet o jej prawdzie literackiej i powiedzieć: „takich kobiet nie ma". Obserwując ją jednakże w ciągu całej powieści, stwierdzamy, że jest ona stale wierna sobie i swemu rozwojowi, że nie jest bynajmniej sentencją autora, ale żywą postacią, tylko taką, jakiej jeszcze nie spotykaliśmy. Właśnie Olga, w większym stopniu niż Sztolc, jest zwiastunem nowego życia rosyjskiego; po niej można się spodziewać słowa, które spali i rozproszy obłomowszczyznę... Historia jej rozpoczyna się wraz z miłością do Obłomowa. wiarą w niego, w jego przeobrażenie moralne... Przez dłuższy czas, uporczywie, pełna miłości i czułej troskliwości, stara się powołać do życia, pobudzić tego człowieka do działalności. Nie chce wierzyć, by mógł on być tak nieczuły na dobro; robi dla niego wszystko, gdyż kocha w nim swoją nadzieję, swój przyszły twór: nie zważa nawet na konwenanse, przyjeżdża do niego sama nic nikomu nie mówiąc, w przeciwieństwie do niego nie obawia się o swoją opinię. Z zadziwiającym atoli taktem spostrzega każdy fałsz w naturze Obłomowa i bardzo zwyczajnie tłumaczy mu, dlaczego jest to kłamstwo, nie zaś prawda. Obłomow, na przykład, pisze do Olgi list, o którym mówiliśmy już poprzednio, i usiłuje potem przekonać Olgę, że pisał list jedynie pod wpływem troski o nią, że zupełnie zapomniał o sobie, poświęcał się itd.
Nie — odpowiada Olga — nieprawda; gdyby chodziło panu tylko o moje szczęście i uważałby pan, że rozstanie jest jego niezbędnym warunkiem, wyjechałby pan po prostu, nie posyłając mi żadnych listów.
Obłomow powiada, że boi się o nią, że będzie nieszczęśliwa, jeśli z czasem zrozumie, iż się na nim zawiodła, przestanie go kochać i pokocha innego. W odpowiedzi na to Olga zapytuje:
Gdzie pan tu widzi moje nieszczęście? Teraz kocham pana i jest mi dobrze; jeśli później pokocham innego, będzie mi dobrze z innym. Niepotrzebnie się pan o mnie niepokoi.
Ta prostota i jasność myśli jest zwiastunem nowego życia, odmiennego od tego, w którego atmosferze wychowało się współczesne społeczeństwo... Poza tym, do jakiego stopnia wola Olgi podporządkowuje się sercu! Nie zważając na wszelkie
uboczne nieprzyjemności, drwiny itp. Olga tak długo zachowuje swój stosunek i miłość do Obłomowa, dopóki nie utwierdza się w przekonaniu o jego absolutnej nicości. Wtedy bez ogródek oświadcza mu, że się na nim zawiodła i że nie zdecyduje się połączyć z nim swego losu. W tej chwili, kiedy z nim zrywa, a nawet później, chwali go jeszcze i pieści; tym postępkiem niweczy Obłomowa tak, jak żaden z obłomowców nie był niweczony przez kobietę. Tatjana mówi do Oniegina na zakończenie powieści:
Ja kocham ciebie — (po co kłamać?) —
Lecz z innym już mnie związał ślub
I wierną żoną zejdę w grób!
A zatem jedynie zewnętrzny obowiązek moralny ratuje ją przed tym próżnym bawidamkiem; gdyby była wolna, rzuciłaby mu się na szyję. Natalia porzuca Rudina tylko dlatego, że na początku Rudin sam się uparł, a pożegnawszy się z nim Natalia nabiera przekonania, że Rudin jej nie kocha, i bardzo nad tym ubolewa. Cóż dopiero mówić o Pieczorinie, który zdołał sobie zasłużyć jedynie na nienawiść księżniczki Mary. Nie, Olga postąpiła z Obłomowem inaczej. Zwyczajnie i łagodnie powiedziała:
Dopiero niedawno zrozumiałam, że kochałam w tobie to, co chciałam w tobie widzieć, to, co Sztolc mi ukazał, co wymyśliliśmy z nim razem. Kochałam przyszłego Obłomowa! Jesteś łagodny, uczciwy, Ilja, jesteś delikatny... jak gołąb; schowasz głowę pod skrzydło — i nic więcej nie chcesz; gotów jesteś całe życie gruchać pod dachem... Ale ja taka nie jestem: mało mi tego, trzeba mi czegoś więcej, a czego — nie wiem!
Olga opuszcza Obłomowa i dąży do tego czegoś, chociaż nie wie dokładnie, co to jest. Znajduje to wreszcie w Sztoku, łączy się z nim, jest szczęśliwa; ale i tu się nie zatrzymuje, nie poprzestaje na tym. Dręczą ją jakieś mgliste pytania i wątpliwości i szuka na nie odpowiedzi. Autor nie odsłonił nam jej przeżyć wewnętrznych w całej pełni i możemy się omylić w ocenie ich charakteru. Wydaje się nam jednak, że jest to. w sercu i umyśle Olgi powiew nowego życia, które rozumie ona
znacznie lepiej niż Sztolc. Sąd nasz opieramy na kilku przesłankach zaczerpniętych z następującej rozmowy.
„Cóż należy robić? — kapitulować i ubolewać? — spytała.
— Nie — odpowiedział — uzbroić się w wytrwałość i spokój.. Nie jesteśmy tytanami — kontynuował obejmując ją: — Nie staniemy jak Manfredzi i Fausty do śmiałej walki z buntowniczymi kwestiami, nie przyjmiemy wyzwania, kornie schylimy czoła i przetrwamy ulegle te ciężkie chwile, a później znowu uśmiechnie się życie, szczęście i...
— A jeśli kwestie te nie dadzą nam nigdy spokoju, smutek będzie nas trapił coraz więcej i więcej?... — zapytała Olga.
— No, cóż? Potraktujemy go jako nowy żywioł życiowy... Ależ nie, to się nie zdarzy, to nie jest w naszym wypadku możliwe! To nie twój smutek: to choroba całej ludzkości. Jedna kropla prysnęła na ciebie... To wszystko jest straszne, gdy człowiek odrywa się od życia — gdy nie ma oparcia. Ale u nas."
Nie dokończył, co u nas... Ale zrozumiałe jest, że to on nie chce „stanąć do walki z buntowniczymi kwestiami", to on zdecydowany jest „kornie schylić czoła..." Olga zaś jest do tej walki gotowa, tęskni za nią i żyje w ciągłej obawie, aby jej ciche szczęście ze Sztolcem nie przeistoczyło się w coś przypominającego obłomowską apatię. Widzimy, że nie chce ona chylić czoła i przeczekać ulegle tych ciężkich chwil, w nadziei, że później znowu uśmiechnie się życie. Zerwała z Obłomowem, kiedy przestała w niego wierzyć; tak samo opuści i Sztolca, jeśli przestanie w niego wierzyć. A nastąpi to wtedy, jeżeli pytania i wątpliwości będą ją w dalszym ciągu dręczyły, a Sztolc będzie wciąż udzielać jej tej samej rady, by je traktować jak nowy żywioł życiowy i schylić czoła. Olga dobrze zna obłomowszczyznę, potrafi ją rozróżnić we wszelkich postaciach, pod każdą maską i znajdzie w sobie zawsze tyle sił, żeby wydać na nią bezlitosny wyrok...