Christine Rimmer MUSISZ BYĆ DZIELNA
PROLOG
Nocne niebo nad pustynią w Las Vegas jarzyło się sztucznymi ogniami. Był 4 Lipca, święto narodowe Stanów Zjednoczonych. Dillon McKenna szykował się do skoku motocyklem nad postawionym przed kasynem „Mirage” sztucznym kraterem wulkanu, który co piętnaście minut wybuchał prawdziwym ogniem.
Na ulicy Strip zebrały się tłumy. Wszyscy wiwatowali. To był mistrzowski pokaz. Dillon kilka razy poderwał motocykl do góry, jadąc na jednym kole, potem uniósł się i błyskawicznie opadł na siodełko. Przez moment utrzymywał równowagę jak akrobata na linie, puścił kierownicę, powoli wyprostował się, stanął na siodełku i pokłonił widzom.
Ludzie oszaleli. Wymachiwali miniaturowymi flagami i podrzucali w górę czerwono-biało-niebieskie czapki.
Schylając się ku kierownicy, Dillon cicho zaklął. W ciężkim, twardym kasku i gwiaździstym kombinezonie, zamówionym na tę okazję przez L.W., było mu gorąco jak w piekle. Dillon zamrugał powiekami, bo pot, który zalewał mu twarz, piekł w oczy.
To ostatni skok w życiu. Ta myśl uspokoiła go. Zapragnął skoczyć ten jeden raz, specjalnie dla zgromadzonych tłumów.
Przez ostatnie lata miał grono wiernych widzów.
Zasłużyli sobie na mistrzowski pokaz. Nie wiedzieli, że zamierza zrezygnować. Nikt jeszcze o tym nie wiedział.
Zsunął stopy z siodełka i usiadł, bezbłędnie trafiając stopami na podnóżki. Pomachał ręką widzom. W odpowiedzi ludzie wrzeszczeli, tupali, klaskali i gwizdali jak opętani.
Dojechał do ulicy Flamingo. Teraz musi zawrócić i skierować się ku rampie. Z. małego mikrofonu umieszczonego wewnątrz kasku dobiegł go głos informujący, że sztuczny wulkan wybuchnie za dwie minuty. Rozpędził motocykl, popuszczając sprzęgło tylko na tyle, by jechać z rykiem motoru i piskiem opon. Specjalnie na tę okazję przerobił motocykl. Silnik pracował dobrze, nawet bardzo dobrze.
Tłum ogarnęło wrzenie. Ludzie skandowali: „Dii-lon, Dii-lon, Dii-lon”. Ryczący motor zagłuszał wszystko, więc motocyklista ledwie ich słyszał.
- Jedna minuta - odezwał się głos w słuchawce. -Pięćdziesiąt dziewięć sekund, pięćdziesiąt osiem...
Dodał gazu i puścił sprzęgło. Motor zagłuszył śpiewne skandowanie tłumu. Jechał w kierunku rampy, z której miał skakać. Wybuch już się zaczął - ostry słup ognia wystrzelił w górę.
Wyskoczył z rampy w niebo z szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę nad strzelającym ogniem. Leciał wyżej i wyżej, oddalając się od ludzi i wulkanu. Uniósł się na podnóżkach, wypatrując rampy do lądowania. Wsłuchany w ryk motoru, skupiony, kurczowo ściskał rączki kierownicy. Dotarł do szczytu i motocykl zaczął opadać prosto w kierunku rampy.
Gdy tylne koło uderzyło o brzeg, odczuł wstrząs całym ciałem. Przez ułamek sekundy myślał, że jeszcze raz mu się udało.
I wtedy wszystko poszło nie tak, jak powinno. Przez głowę przebiegła jedna myśl. Wylądował na rampie za szybko i ze zbyt dużą prędkością. Motocykl zaczął żyć własnym życiem, stał się jego wrogiem. Dillon nie był zabezpieczony, więc wyleciał w powietrze jak z katapulty. Przekoziołkował i dostrzegł, że gdzieś pod nim ogień ze sztucznego wulkanu rozchodzi się na boki, spadając na rampę tuż przed rozpędzonym motocyklem. Człowiek i motor stali się jednolitą, toczącą się po twardej nawierzchni rampy, masą.
Nim stracił przytomność, usłyszał sarkastyczny głos swojego nieżyjącego ojca:
- Zgadza się, ty nic niewart draniu. To twój ostatni skok. Już nie żyjesz...
Był w swoim rodzinnym mieście, Red Dog City w Kalifornii. W jesienny wieczór stał na ganku Beaudine'ów. Czuł zapach palonych liści. Miał siedemnaście lat. Wstrętna Cat Beaudine krzyczała na niego.
- Prosiłam cię, Dillonie McKenna, by moja siostra była w domu przed dziewiątą. To chyba niewiele, prawda? Ale nawet tej obietnicy nie dotrzymałeś.
Adora, siostra Cat i jego szkolna miłość, trzymała go za ramię. Chciał jej zaimponować oraz pokazać Cat Beaudine, że jest równie twardy jak ona. Otworzył usta, by powiedzieć Cat, co o niej myśli, lecz nie wydobył z siebie głosu.
Ganek zniknął. Ktoś mówił o oznakach życia. Twarze w chirurgicznych maskach wpatrywały się w niego. Spod masek dobiegały uspokajające zapewnienia, że
wszystko będzie dobrze, że wszystko w porządku, ale w błyszczących oczach czaiło się zaniepokojenie.
Znów stał na ganku Beaudine'ów. Cat podniosła strzelbę ojca i wycelowała prosto w jego serce. Wtedy zrozumiał, że to nie może być prawda. W rzeczywistości Cat nigdy do niego nie strzelała, tylko groziła, że to zrobi. W tym śnie, czy też halucynacji, odzyskał głos.
- Co cię to obchodzi - zapytał Cat - co robi twoja siostra i o której wraca do domu?
- Kogoś to musi obchodzić - odpowiedziała. - Ktoś musi trzymać tę rodzinę w ryzach. Podjęłam się tego dobrowolnie, Dillonie McKenna, i nie zamierzam rezygnować. Jutro Adora idzie do szkoły. Powiedziałeś, że odprowadzisz ją przed dziewiątą.
Patrzył wprost w dwururkę. Z niedowierzaniem przyglądał się, jak Cat odbezpiecza broń i kładzie palec na cynglu.
Z krzykiem uniósł ręce nad głowę.
- Słuchaj, nie możesz mnie zastrzelić tylko dlatego, że wróciliśmy godzinę później!
Cat pociągnęła za spust.
Przeszył go ostry, gorący ból, jakby ktoś zębami odrywał mu kawałki ciała.
Ktoś spytał:
- Gdzie jest anestezjolog? Czekamy tylko na niego... Świadomość wracała powoli. Ból był nieco inny, ciągle szarpał ciało Dillona, ale jakby z odległości. Musieli mu dać silny środek przeciwbólowy. Wiedział, że to ból, jakiego jeszcze nigdy nie doznał, ale jakoś trzymali go na uwięzi, jak psa. A on czuwał, czekał, aż go uwolnią, i wtedy zaatakuje z całą mocą. Dillon obrócił głowę i ostrożnie otworzył oczy. Przy łóżku na metalowym stojaku wisiała podłączona do jego ręki butla. Obok stał jakiś cicho szumiący aparat. W powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i kwiatów.
Z drugiej części pokoju dochodziły szepczące głosy.
- Mój Boże, L.W, nie mogę tego zrobić.
- Możesz i zrobisz to. McKenna potrzebuje cię.
- Podobno on już nigdy nie będzie chodził. Zostanie na wózku inwalidzkim do końca życia. To okropne, wstrętne, ja nie mogę...
- Na miłość boską, Natalie, weź się w garść. On się chyba budzi.
Zerknął w kierunku, skąd dobiegały głosy. Dwie znane mu twarze nabrały ostrości. Natalie, dziewczyna, z którą miał się ożenić, i L.W, który sprawił, że jego nazwisko stało się sławne. Oboje sztucznie się uśmiechali.
Zrobiło mu się ich żal. Już im się do niczego nie przyda. Ani oni jemu. Nie oszukiwał się. Przeżył wystarczająco wiele wypadków i wiedział, co go czeka. Jakoś przeżył również ten ostatni, ale czekało go piekło i to piekło na ziemi.
Przeszyła go tęsknota, w pewnym sensie bardziej bolesna niż ból fizyczny. Tęsknota za domem, kobietą, która potrafiłaby stawić czoło wyzwaniu. Kobietą wystarczająco silną, by być przy nim przez ciężkie miesiące cierpień i nadludzkiego wysiłku, który go czeka.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osiemnaście miesięcy później
Cat Beaudine stała w drzwiach sypialni swojej siostry. Jednym rzutem oka ogarnęła cały pokój. Na toaletce cicho grał mały telewizor. Właśnie pokazywano wieczorne wiadomości. Po całym pokoju porozrzucano setki zmiętych chusteczek higienicznych. Na środku łóżka leżała Adora, siostra Cat, zanosząc się od płaczu.
Farley Underwood, ostatni ukochany Adory, porzucił ją. Adora, oczywiście, wezwała Cat na pomoc.
Powoli, jakby to bolało, Adora uniosła głowę. Jęknęła i przysiadła na piętach. Zmierzwione brązowe włosy otaczały lokami jej śliczną, zaczerwienioną teraz twarz i opadały na jedwabną bieliznę.
- Och, Cat!
Cat podeszła do łóżka.
Adora sięgnęła po chusteczkę i otarła łzy.
- Dziękuję ci, że przyszłaś. Zawsze przychodziłaś, przez całe lata. Jesteś najlepszą siostrą na świecie. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Adora łkając wyciągnęła ręce ku Cat.
Cat przysiadła na brzegu łóżka. Poczuła silny zapach perfum. Adora płakała z twarzą wtuloną w zimową kurtkę Cat.
- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu, ale komuś muszę się zwierzyć. Rozumiesz?
Cat skinęła głową ze zrozumieniem. Adora jęczała dalej.
- Dlaczego ja? Czemu wszyscy faceci mnie rzucają? Chcę przecież tego samego, co mają moje młodsze siostry. Dobrego męża, rodziny, kogoś, kto by o mnie się troszczył i kim ja mogłabym się opiekować. Czy to tak dużo? A może nie powinnam mieć nadziei? - Znów zaczęła płakać.
- Oczywiście, że powinnaś.
- Oczywiście, że powinnam! - Adora powtórzyła słowa siostry. - Mam trzydzieści cztery lata. Jak długo jeszcze mam czekać? Nie umiem, tak jak ty, być szczęśliwą, łażąc po lesie w roboczych butach i starych dżinsach, bez mężczyzny u boku. Nie chcę żyć na pustkowiu, w rozwalającej się chałupie. Jestem tylko kobietą. Zwykłą kobietą. Chcę domu z ładnymi firankami i dziećmi.
Wybuchnęła płaczem. Cat usiłowała ją pocieszyć. W końcu Adora się uspokoiła. Wtedy Cat objęła ją i zaczęła mówić.
- On na ciebie nie zasługiwał. Wkrótce pojawi się ktoś wspaniały, zobaczysz.
Adora płakała, wtulona w ramiona starszej siostry.
- Naprawdę myślisz, że znajdę właściwego człowieka?
- Oczywiście, że tak. Obiecuję ci. To tylko kwestia... - Cat przerwała, gdyż Adora przestała słuchać. Gapiła się w ekran telewizora.
- O mój Boże! - krzyknęła cicho. Cat zerknęła na ekran. Nadawano jeden z nocnych programów. Redaktor, którego nie znała, rozmawiał z ciemnowłosym mężczyzną w dżinsach i stylowych, wysokich butach ze skóry aligatora.
- Kto to jest?
Adora przyciskała do piersi zmiętą chusteczkę.
- To Dillon. Dillon McKenna. Nastaw głośniej, proszę.
Cat nie poruszyła się. Adora wyskoczyła z łóżka, zrzuciła na podłogę zmięte poduszki i wyciągnęła spod nich pilota.
- A więc, Dillonie - dziennikarz podniósł do góry książkę z fotografią pogiętego motocykla na okładce i tytułem wypisanym ogromnymi literami: „Szatańskie wyzwanie”. - Opowiedz nam o książce, którą napisałeś.
Cat mruknęła z niedowierzaniem.
- Dajcie spokój. Dillon McKenna na pewno nie napisał książki. Tego mi nie wmówicie.
- Cicho - zasyczała Adora i pochyliła się ku ekranowi. - Boże, on jest wspaniały. Zupełnie nie widać, że miał taki straszny wypadek w Las Vegas. Wygląda tak samo jak przedtem.
Ciemnowłosy mężczyzna na ekranie zaczął mówić.
- No cóż, jeśli pan spojrzy na okładkę, to zobaczy pan, że ja tej książki nie napisałem. - Wskazał na szczupłego, poważnego mężczyznę, który siedział obok. -Napisał ją Oliver. To on jest pisarzem.
Oliver zaczął mówić:
- Ale historia jest prawdziwa. Taka, jak ją opowiedział Dillon. Od samego początku, od rodeo, przez lata, gdy pracował jako kaskader w filmie, aż do ostatniego wyzwania, które podjął. Opisany jest każdy skok, łącznie z tymi z ciężarówki na autostradzie Anaheim. No i oczywiście cała historia kończy się wypadkiem w Las Vegas, półtora roku temu.
Cat przyglądała się siostrze wpatrzonej w Dillona McKennę. Adora miała rozmarzony wyraz twarzy. Farley Underwood przestał się liczyć.
- Dillon stał się przystojniakiem, prawda, Cat? - zapytała.
Cat nawet nie spojrzała na mężczyznę występującego w programie. Adora i tak oczekiwała wyłącznie potwierdzenia, więc powiedziała:
- Rzeczywiście, masz rację. Prowadzący program pytał dalej:
- A co teraz, Dillonie McKenna?
- Muszę przyznać, że jeszcze nie wiem.
- Żartuje pan!
- Nie. Wiem tylko, że wszystko się zmieniło. Potrzebuję chwili spokoju, bym mógł się zastanowić nad tym, co będę robił przez resztę życia.
Cat przestała słuchać. Zajęła się zbieraniem chustek. W końcu jej siostra wyłączyła dźwięk i głęboko westchnęła.
- Och, Cat. Dobrze mu się powiodło, prawda? Zrobił karierę.
Trudno było temu zaprzeczyć. Cat uśmiechnęła się.
- Tak, istotnie.
- Słyszałaś, jak powiedział, że nie wie, jak żyć dalej? Że potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć?
Błękitne oczy Adory błyszczały z podekscytowania.
- Jak sądzisz, czy wróci do domu?
Cat nic nie sądziła. W jej przekonaniu nie było najmniejszego powodu, by taka sława jak Dillon McKenna chciała wracać do Red Dog City.
- No więc? - ponaglała Adora.
- Więc co?
- Myślisz, że może wrócić?
- Nie, nie myślę.
Adora zmarszczyła brwi. Oczekiwała innej odpowiedzi.
- Gdyby wrócił, wiedziałabyś o tym pierwsza, prawda? To ty opiekujesz się jego domem.
Cat podniosła z podłogi jeszcze parę chusteczek i wrzuciła je do kosza. Potem powiedziała spokojnie:
- Adoro, od kiedy powierzono mi pieczę nad tym domem, Dillon nie zjawił się ani razu. Wynajmuje go przez pośrednika i płaci mi za opiekę. To dla niego wyłącznie źródło dochodu.
- Wiem. Ale to ładny dom, więc jeśli chce mieć trochę czasu dla siebie, przemyśleć sprawy i ułożyć sobie na nowo życie, to jest to idealne miejsce, w którym mógłby się schronić.
Cat objęła ręce siostry i spojrzała jej prosto w oczy.
- Posłuchaj. - Przytuliła Adorę do siebie. - Zapomnij o Dillonie McKennie. Pomyśl o sobie. Czy już lepiej się czujesz?
Adora odsunęła się i zaczęła skubać chusteczkę.
- Pewnie chcesz wrócić do domu i iść spać?
- Skłamałabym, zaprzeczając. Ale jeśli chcesz, to zostanę.
- Nie. Widok Dillona mnie pokrzepił. Czuję się na tyle dobrze, że jakoś przetrwam tę noc.
- To dobrze.
Cat pochyliła się i pocałowała jaw policzek.
Adora zmusiła się do uśmiechu.
- Dziękuję. Cat wstała.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w domu.
- Wiem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dillon McKenna wysiadł ze swojego land cruisera, ignorując tępy, pulsujący ból w okolicy sztucznego stawu biodrowego. Westchnął głęboko, wdychając chłodne, górskie powietrze. Na pobliskiej jodle zaświergotała sikorka.
Dom, przed którym stanął, wyglądał wspaniale. Z jednej strony cały drewniany, z drugiej przeszklony, tak więc nawet w najciemniejsze zimowe dni było w nim pełno światła. W pobliżu ktoś rąbał drzewo. Z boku, pod świerkiem, stał pickup. Zapewne samochód opiekującego się domem faceta. Dillon zamknął drzwiczki, podniósł kołnierz kurtki i ruszył w kierunku, skąd dobiegały odgłosy rąbania.
Śnieg skrzypiał mu pod nogami. Nie musiał iść zbyt daleko. Dostrzegł chłopaka po drugiej stronie pomostu, na niewielkiej przestrzeni płaskiego gruntu, niemal na krawędzi wąwozu. Był odwrócony plecami. Dillon przystanął i przyglądał mu się przez chwilę.
Chłopak wbijał siekierę w kloc drewna wyjątkowo sprawnie i rytmicznie, potem unosił go wysoko nad głową i opuszczał na pieniek. Dillon obserwował wdzięk i oszczędność ruchów oraz efektywność każdego uderzenia siekierą. Uśmiechnął się. Dziewiętnaście miesięcy temu nawet by nie spojrzał w tym kierunku. Lecz jak się połamie połowę kości, to w człowieku coś się zmienią. Zaczyna doceniać zwykłe, codzienne sprawy, w tym i przyglądanie się rąbiącemu drzewo na opał chłopakowi.
Pracownik chyba wyczuł, że jest obserwowany. Wbił siekierę w pieniek, wyprostował się i odwrócił.
Dillon od razu zauważył delikatne rysy i gładką, złocistą skórę. Minęła jednak chwila, zanim się zorientował, że ten chłopak ma również ładne piersi, rysujące się pod jego... to znaczy, jej czerwoną koszulą.
Zatkało go. To była dziewczyna! Ściągnęła robocze rękawice i przeczesała palcami rozwiane, krótko przystrzyżone włosy koloru zboża. Raźnym krokiem podeszła do Dillona.
Zobaczył z bliska jej szaroniebieskie oczy. Dokładnie w tym samym momencie, gdy z jej oczu wyczytał, że dziewczyna go rozpoznała, uświadomił sobie, kto to jest. Cat Beaudine, starsza siostra Adory.
Jak to dobrze wrócić do domu. Myśl ta przyszła mu do głowy zupełnie nieoczekiwanie. Przypomniał sobie, że Cat mu się śniła, ale zupełnie nie pamiętał, kiedy i w jakich okolicznościach.
- Dillon? Dillon McKenna? - W głosie Cat kryło się wyraźne niedowierzanie. Uśmiechnął się szeroko.
- Tak, to ja. Witaj, Cat.
Teraz ona wpatrywała się w Dillona. To zrozumiałe. Poza przypadkowymi migawkami w telewizji i zdjęciami w gazetach nie widziała go od szesnastu lat. Był tu ostatnio na pogrzebie swego ojca. Od tego dnia minęło sporo czasu. Musiała przyzwyczaić się do zmian, jakie w nim zaszły. Dillon też był zaskoczony jej widokiem.
Wyciągnął rękę. Przywitali się. Cat miała szorstką, stwardniałą od ciężkiej pracy dłoń. Przyjrzał się jej dokładnie. Zobaczył kropelki potu nad górną wargą i wilgotne kosmyki włosów przyklejone do skroni. Czuł emanujące od niej ciepło.
Ręka Cat, którą trzymał w dłoni, poruszyła się niespokojnie. Ściskał ją dłużej, niż to jest w zwyczaju. Niechętnie puścił szorstką dłoń.
- Jak się masz, Dillonie? - zapytała uprzejmie.
- Jestem już całkiem dorosły. Między brwiami Cat pojawiła się drobna, poprzeczna zmarszczka.
- Tak, widzę. - W głosie zabrzmiało zdenerwowanie. Natomiast Dillon świetnie się bawił. Cat wyglądała dokładnie tak, jak pamiętał. Z jednym wyjątkiem - wtedy, wiele lat temu, nie przyszło mu do głowy, że jest intrygującą kobietą.
- Tak więc - Cat z zakłopotaniem wciągnęła rękawiczkę, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że wraca do rąbania drewna - to prawdziwa niespodzianka. Jak zatelefonowali z agencji i powiedzieli, żebym otworzyła i przygotowała dom, myślałam...
- Że to jakiś nowy lokator, jeden z wielu, którzy przewinęli się przez mój dom? Skinęła głową.
- Tak. Choć, prawdę mówiąc, powinnam była się spodziewać, że to ty. Słyszeliśmy, że potrzebujesz trochę czasu na przemyślenie pewnych spraw.
- Gdzie to słyszałaś?
Odwróciła wzrok, jakby nie chciała mu odpowiedzieć. Potem wzruszyła ramionami.
- Sam to powiedziałeś. W jednym z nocnych programów telewizyjnych, kilka tygodni temu.
Nie potrafił się powstrzymać od złośliwej uwagi.
- Zaskakujesz mnie. Oglądasz takie programy? Nigdy przecież nie należałaś do moich wielbicielek! Spojrzała mu prosto w oczy.
- W tej głuszy lubimy wiedzieć, co się dzieje z naszymi znajomymi, którzy zrobili karierę. Jeśli potrzebujesz spokoju, wybrałeś właściwe miejsce. Dziesięć kilometrów od Red Dog City, w środku zimy, to aż za wiele samotności.
Roześmiał się.
- Pamiętaj, że do Reno nie ma nawet siedemdziesięciu kilometrów. Oczywiście, gdyby samotność zbytnio zaczęła mi doskwierać.
- Przy dużych opadach śniegu te kilometry stają się bardzo długie i trudne do przebycia.
- Wiem. Wychowałem się tutaj. - Znów z niej Zakpił. - Czy starasz się mnie stąd pozbyć?
- Nie, oczywiście, że nie.
- To dobrze, bo zamierzam tu zostać. Przynajmniej na jakiś czas.
- Cóż, to twoja sprawa. Patrzyli na siebie.
Cat kaszlnęła.
- Słuchaj, na pewno chcesz odpocząć. Dom jest wysprzątany.
- Przez ciebie? Potrząsnęła głową.
- Ja nie sprzątam. Do tego celu agencja wynajmuje sprzątaczki. - Mówiła szybko. - Włączyłam ogrzewanie kilka godzin temu, więc powinno być już ciepło, jest też gorąca woda. Muszę narąbać jeszcze trochę drzewa, na wypadek gdybyś chciał napalić w piecu. Nie wiem, kto je dostarczał, ale większość polan jest za duża.
Dillon poczuł idiotyczną, nieodpartą ochotę, by podejść do wbitej w pieniek siekiery i samemu porąbać polana. Pokazać, że jest w nim równie dużo siły jak w Cat. Zaskoczył samego siebie. Miał nadzieję, że ostatnie miesiące wyleczyły go z pragnienia udowadniania męskości w drobnych sprawach.
Rąbanie z pewnością by mu zaszkodziło. Ciągle uczył się kontrolowania różnych szpilek, szyn i protez, które wstawiono mu tam, gdzie dawniej miał własne stawy.
- W każdym razie - ciągnęła Cat - wracam do roboty. Jak skończę, to przyniosę szczapy do domu i rozpalę ogień.
Dillon miał lepszy pomysł.
- Posłuchaj, na razie zapomnij o rąbaniu drzewa.
- Ale...
- Po prostu wnieś to, co narąbałaś, i rozpal ogień.
Będę wdzięczny za to.
- Dobrze, ja...
- A potem napijemy się piwa. Zastanowiła się nad jego propozycją i zaczęła protestować.
- Nie, naprawdę, ja...
Spojrzała mu prosto w oczy. Chciała potrząsnąć odmownie głową, ale nic z tego nie wyszło.
- No dobrze - mówiąc to, zaczerwieniła się, a uroczy rumieniec podkreślił jej opaleniznę.
- Wspaniale. - Dillon przeszedł obok i ruszył ku domowi, nim zdążyła zmienić zdanie. - W samochodzie mam kilka butelek piwa. Przyniosę je.
Słyszał, jak Cat usiłuje odmówić, ale nie zatrzymał się. Odszedł na tyle szybko, na ile pozwalały odtworzone biodra i zrekonstruowane lewe kolano.
Nim wstawił land cmi sera do garażu i dotarł do kuchni, Cat już stała obładowana drewnem przed oszklonymi drzwiami wychodzącymi na podest. Postawił torbę z jedzeniem oraz butelki na stole i szybko przeszedł przez ogromny salon, by ją wpuścić.
Cat wrzuciła drewno do skrzyni przy piecu, ściągnęła rękawiczki i wcisnęła do tylnej kieszeni spodni. Uklękła przed piecem, a Dillon wrócił do kuchni po piwo. Rozpakował torbę z jedzeniem. -
W salonie palił się ogień, a Cat dokładała drewna. Przez szybkę pieca widać było skaczące ogniki. Podał jej butelkę i wskazał kanapę oraz fotel.
- Usiądźmy.
Cat potrząsnęła głową, zerkając na starą koszulę i wytarte robocze spodnie koloru khaki.
- Kanapa jest beżowa. A ja dziś czołgałam się po podłodze w piwnicy, by sprawdzić wszystkie rury.
To nie miało specjalnego znaczenia, a strój był tylko wymówką. Cat nie chciała przebywać w jego towarzystwie.
Dillon nic nie powiedział. Podszedł do oszklonej ściany. Tuż za podestem świat znikał, zmieniając się w morze oproszonej śniegiem zieleni. W dali jaśniały góry, powoli niknące w popołudniowej mgle.
- Ależ tu jest pięknie. Nie mogę uwierzyć, że wreszcie wróciłem - powiedział.
Uniósł w górę butelkę i wypił łyk piwa.
- Kupiłem ten dom siedem lat temu - powiedział znienacka.
Cat mruknęła coś, udając zaciekawioną.
- To było po śmierci ojca. Zobaczyłem ogłoszenie i przyjechałem go obejrzeć. Zakochałem się w tym miejscu i kupiłem dom bez namysłu. Chyba podniecał mnie fakt, że mogłem go kupić tylko dlatego, że miałem taką zachciankę.
Odezwała się obojętnym tonem:
- Dobrze pokierowałeś swoim życiem, Dillonie. Masz prawo być z siebie dumny.
Przyglądał się jej uważnie, myśląc o zmianach wywołanych upływem czasu. Szesnaście lat temu nie zauważył jej głębokiego, wewnętrznego spokoju. Ani ogromnej siły charakteru i godności malującej się w oczach. Do diabła! W tamtych czasach nie obchodziła go siła czy godność kobiety. Uważał, że była niesympatyczną i złośliwą dziewczyną.
- Słyszeliśmy, że jakiś czas temu miałeś groźny wypadek - powiedziała.
- Tak. Skakałem na motocyklu nad sztucznym wulkanem przed kasynem „Mirage” w Las Vegas. Niestety, lądowanie mi się nie udało.
Złagodniała.
- Tak mi przykro.
- Daj spokój. To ryzyko wiążące się z taką zabawą.
- W każdym razie wydaje się, że wracasz do zdrowia.
- Mniej więcej. Wszystko działa, tylko wolniej i trudniej. - Uniósł do góry butelkę z piwem w niemym toaście. - Opowiedz mi o domu.
- To znaczy: o czym?
- No, na początek o rodzinie Beaudine. Jak czuje się twoja matka i co słychać u sióstr.
Cat bawiła się nalepką na butelce. Miała taką minę, jakby zastawił na nią pułapkę.
- Mama wyszła drugi raz za mąż.
- Żartujesz?
- Skądże. To było kilka lat temu. Poznała, grając w bingo w miejskim domu kultury, emerytowanego malarza pokojowego. Zdobył ją przebojem i pokochała go od pierwszego wejrzenia. Pobrali się kilka miesięcy później. Teraz mieszkają w Tuscon.
- A co z dzieciakami?
- Phoebe i Deirdre? Już nie są dzieciakami. Obie wyszły za mąż, jeśli o to chodzi. Deirdre mieszka w Loyalton, a Phoebe w Portola.
- Czyli niedaleko.
- No tak. - Cat pociągnęła łyk piwa.
- A ty? Jesteś mężatką?
- Ja? - Na twarzy malowało się zdumienie. - Nie, nie jestem.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej, ale była zbyt spięta. Prawdopodobnie każde dodatkowe pytanie zdenerwowałoby ją jeszcze bardziej. Rozmowa nie powinna jej peszyć.
- Masz jakichś siostrzeńców lub siostrzenice?
- Pięcioro. - Znów zdzierała nalepkę z butelki. -Deirdre ma trzy córki, a Phoebe dwóch chłopców.
- O rany! Trudno to sobie wyobrazić. Nie tylko mężatki, ale i matki. Kiedy wyjeżdżałem, były małymi szkrabami.
Cat na chwilę odwróciła wzrok. Dillon zadał następne pytanie.
- A co z Adorą?
Natychmiast zrozumiał, że wszystko zepsuł. Cat zacisnęła palce na butelce. Przedtem była zdenerwowana, teraz chciała po prostu uciec. Wiedział, że zastanawiała się nad tym, co robi, pijąc piwo z dawnym chłopakiem swojej młodszej siostry.
Z wysiłkiem uśmiechnęła się.
- Adora świetnie sobie radzi. Ma salon piękności na ulicy Bridge, który nazywa się „Shear Elegance”. Mieszka w apartamencie znajdującym się piętro wyżej.
Dillon w duchu przeklinał własną głupotę, ale nie było wyjścia. Musiał pytać dalej.
- Czyli wszystko dobrze?
- Tak, bardzo dobrze. - Cat odstawiła na stolik niemal całkowicie opróżnioną butelkę. - Słuchaj, robi się późno, muszę iść. - Odwróciła się w kierunku drzwi.
Za chwilę zostanie sam. Wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.
- Zaczekaj.
Cat drgnęła, odwróciła głowę i spojrzała na niego. Zdumienie na jej twarzy mówiło samo za siebie - rzadko mężczyźni odważali się jej dotknąć. Nie wiedziała, jak się zachować.
Ile ona właściwie ma lat? Jeśli dobrze pamięta, to jest młodsza od niego o rok, czyli ma trzydzieści pięć, może sześć lat. Mógłby przysiąc, że nigdy dotąd dłonie mężczyzny nie doprowadziły jej do ekstazy.
- Co? - wyszeptała zdławionym głosem. Dillon nic nie odpowiedział. Mógł tylko prosić, żeby z nim została, ale wiedział, że jej nie zatrzyma.
- Czego chcesz? - W jej głosie słychać było zdumienie, ale pomimo to brzmiał stanowczo.
Znów nie odpowiedział. Przez grubą flanelę koszuli czuł ciepło skóry i mięśnie twarde jak stal.
- Puść mnie. - Tym razem to był rozkaz. Ręka Dillona opadła. Dzięki bezczelności ukradł chwilę, kiedy mógł dotknąć Cat, ale ten moment już się skończył.
Cat zamrugała powiekami i potrząsnęła głową, jak ktoś zbudzony ze snu. Ciekawe, co teraz zrobi? Czy się rozgniewa?
Musi znaleźć wyjście z sytuacji. Będzie udawał, że nic się nie stało. To zresztą była prawda. Przecież nic się nie stało, jeszcze nie.
- Dzięki za włączenie ogrzewania. Przez chwilę patrzyła na niego badawczo. Potem wzruszyła ramionami.
- Nie ma za co.
Oczy miała zimne i spokojne.
- Czy mam coś zrobić przed wyjściem? Przyszła mu do głowy dwuznaczna, prowokacyjna odpowiedź, ale odparł tylko:
- Nie. Wszystko jest jak trzeba.
- W takim razie...
- Jeszcze raz dziękuję.
Skinęła lekko głową, odwróciła się i zostawiła go samego.
Długo stał przed oszkloną ścianą. Było mu dobrze. Po wypadku, rozczarowaniach, długich miesiącach bólu, potu i strachu, kiedy zmuszał nogi, by znów go nosiły, dobrze było stać przy oknie w domu, który kochał, patrząc na przykryte śniegiem góry.
Dobrze też, że Cat Beaudine jest tak cholernie kompetentna. Będzie potrzebował jej pomocy, zanim się w pełni zagospodaruje.
ROZDZIAŁ TRZECI
- No i co? Widziałaś go?
Zaskoczona Cat obróciła się na pięcie. Na środku salonu stała Adora.
- Wejdź, proszę - wymamrotała złośliwie. Adora zmieszała się.
- Drzwi kuchenne były otwarte.
- To prawda.
- Więc widziałaś go?
- Kogo?
- Cat, przestań. Dobrze wiesz, kogo.
- Dillona McKennę? - zapytała z rezygnacją w głosie.
- Tak, Dillona. - Adora westchnęła. - Wszyscy o nim mówią. Przejeżdżając przez miasto, wstąpił do sklepu. Lizzie Spooner pakowała mu zakupy. Wiem, że ktoś z tej cholernej agencji, która cię zatrudnia, dzwonił do ciebie, prosząc, byś przygotowała jego dom. Byłaś tam, prawda?
- Tak, byłam przez chwilę - przyznała się Cat i dodała: - Byłam też w domu na Turner Road. I tym na Jackson Pike.
Adora spojrzała na nią z wyrzutem.
- Dzwoniłam do ciebie trzy razy. Czemu nie oddzwoniłaś?
Cat nienawistnie spojrzała na automatyczną sekretarkę stojącą na biurku. Pulsujące światełko dawało znać, że są nagrane wiadomości.
- Dopiero co przyszłam. - Pochyliła się i dołożyła drewna do gasnącego ognia. Zamknęła drzwiczki pieca.
- Chcesz kawy?
- Wolałabym herbatę.
- Niech będzie herbata. - Wyjęła dwa kubki i puszkę z herbatą. Adora podreptała za nią. - Jak ty to robisz? Nie potrafię tego pojąć.
- Co robię? - Cat podeszła do kuchenki, która była i na prąd, i na opał. Na płycie, pod którą palił się ogień, stał ogromny, syczący czajnik.
- Dobrze wiesz, co - powiedziała Adora. - Jak możesz żyć na takim odludziu? Nie masz nawet do kogo ust otworzyć.
- Lubię samotność. I dużo czytam. - Wskazała na stojące w salonie półki pełne książek.
- Wielka inte-le-ktua-list-ka - z uśmiechem wysylabizowała Adora. Potem, zamyślona, pochyliła głowę.
- Nie brakuje ci domu i nas wszystkich?
Cat pomyślała o domu, w którym wyrosła. Nie był zbyt duży, mieli tylko jedną łazienkę, zawsze zajętą przez którąś z dziewcząt.
- Nie brak ci tego? - dopytywała się Adora.
- Trochę, ale bardzo lubię samotność. - Cat nalała wrzątek do kubków i wrzuciła do nich herbatę w torebkach.
- A mnie brak. - Oczy Adory były pełne melancholii.
- Jestem osobą sentymentalną.
- Wiem. - Cat uśmiechnęła się. Adora ciężko przeżyła powtórne zamążpójście matki. Charlotte Beaudine Shanahan to kobieta stworzona dla mężczyzn. Po ślubie córki zostały odsunięte na drugi plan. Cat to odpowiadało. Phoebe i Deirdre miały własne rodziny, ale Adora poczuła się opuszczona.
- Chodź - powiedziała łagodnie Cat. - Zdejmij płaszcz. Siadaj i wypij herbatę.
Adora usiadła, przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i uśmiechnęła się do Cat, która zajęła krzesło po drugiej stronie stołu.
- Proszę, opowiedz mi wszystko. - Zacierała ręce z podniecenia. - Widziałaś go, prawda?
Cat nie miała ochoty myśleć o spotkaniu z Dillonem McKenną. Wytrąciło ją z równowagi. I zupełnie nie chciała o tym mówić.
- Widziałaś go?
Cat wycisnęła przy użyciu łyżeczki torebkę herbaty.
- Och, daj spokój - Adora parsknęła zdegustowana. - Co się z tobą dzieje? Dlaczego mnie torturujesz?
- Nie torturuję. - Odłożyła wyciśniętą torebkę na spodek i podniosła kubek do ust. - Tak, widziałam go.
- Wiedziałam. - Adora podskakiwała na krześle. -Miałam rację. Potrzeba mu czasu, żeby... zastanowić się nad własnym życiem. Zdecydować, co zamierza robić.
- Nie powiedział tego tak wyraźnie. - Cat odstawiła kubek. - Ale myślę, że masz rację. Adora bawiła się torebką herbaty.
- Chyba go znam, no nie?
- Adoro... - Nie wiedziała, jak to powiedzieć.
- Co?
Cat myślała o niespokojnym, beztroskim Dillonie McKennie, który opuścił ich miasto szesnaście lat temu, i o poważnym, opanowanym mężczyźnie, którego dziś spotkała.
- Co? - dopytywała się Adora. - Powiedz, o co chodzi?
- Ludzie się zmieniają - zaczęła niepewnie Cat. - To wszystko. Kiedy Dillon wyjeżdżał, byliście jeszcze dziećmi. Każde z was wiele potem przeżyło.
Na twarzy Adory pojawił się upór.
- Ja go znam. Był moją pierwszą miłością. O czym jeszcze rozmawialiście? Opowiedz mi dokładnie.
Cat zerknęła na siostrę. Chciała zakończyć tę rozmowę.
- Mów - przynaglała Adora.
- Naprawdę nie ma o czym - odpowiedziała Cat. Z niewiadomego powodu czuła się winna. Przecież nic się nie stało. Dillon poczęstował ją piwem, ona je wypiła i rozmawiali o zwykłych sprawach.
Szczęśliwie Adora nie wyczuła zmieszania siostry. Znów zaczęła się wiercić na krześle.
- Ale i tak powiedz. Powtórz każde słowo waszej rozmowy.
Nie było wyjścia. Cat szybko opisała spotkanie z Dillonem. Nie wspomniała tylko o tym, że na odchodnym chwycił ją za ramię. Adora odchyliła się na krześle.
- Świetnie. Bardzo dobrze.
- Adoro, to była zwykła pogawędka, nic więcej.
- Może dla ciebie.
- Adoro...
- W tym fragmencie rozmowy, dotyczącym mnie, tkwi sedno sprawy, rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem.
- Powiedziałaś mu, co u mnie słychać, ale on pytał dalej. Na pewno myśli o tym, co będzie, kiedy się znów spotkamy. - Adora wstała gwałtownie. Odsunięte krzesło porysowało stare linoleum. - Idę. Muszę powitać go w domu. Natychmiast.
- Może nie powinnaś...
- Idę. - Uniosła głowę z determinacją. Jako małe dziecko robiła tak samo, zwłaszcza gdy jej czegoś zabraniano.
Cat zmusiła się do uśmiechu.
- Rób, jak chcesz.
- No właśnie. - Adora chwyciła płaszcz i zarzuciła go na ramiona. Z zaróżowionymi policzkami i rozjaśnionym wzrokiem skierowała się ku drzwiom.
Nazajutrz była sobota. O dziesiątej zadzwonił telefon. Cat była pewna, że to Adora. Podniosła słuchawkę dopiero po trzecim dzwonku.
- Cześć, Cat. - Głęboki, ciepły głos nie należał do jej siostry.
Denerwujący dreszcz przeszedł ciało Cat. Odczekała chwilę, nim się odezwała.
- Cześć, Dillon.
- Posłuchaj - powiedział obojętnie - od wczoraj miałem trochę czasu, by. się rozejrzeć.
- Rozejrzeć? O czym mówisz?
- Potrzebuję kogoś, kto zajmie się kilkoma sprawami.
- Jakimi sprawami? - spytała podejrzliwie. Dillon zachichotał, ale może to były po prostu zakłócenia na linii.
- Potrzebuję więcej drewna na opał. Kupiłem też przyzwoitą wieżę stereo, wideo i telewizor. Słyszałem, że znasz się na urządzeniach elektronicznych, więc liczę na twoją pomoc w zainstalowaniu i uruchomieniu tego sprzętu. Zamówiłem małą antenę satelitarną, którą trzeba zamontować. Podobnie ze sprzętem do ćwiczeń. Poza tym mam mnóstwo książek. Chciałbym, żeby ktoś mi zrobił półki, a ty to umiesz.
Cat nie odpowiadała. Bardzo szybko, w ciągu dwudziestu czterech godzin, dowiedział się o jej umiejętnościach, a teraz proponuje jej pracę. Zimą zawsze potrzebowała zleceń, gdyż niczego o tej porze roku nie budowano. Spłacała swój mały domek i pięcioakrową działkę. To ogromna inwestycja, zwłaszcza dla kogoś o ograniczonych, jak jej, funduszach.
Dillon McKenna był niebezpieczny. Wczoraj, bez żadnego powodu, chwycił ją za ramię i nie puścił, dopóki mu nie kazała. Naruszył jej spokój. Chciała wierzyć, że nic się za tym nie kryło. Przypomniała sobie wzrok wybiegającej z domu Adory.
- Cat? - Dillon przerwał jej rozmyślania.
- Tak, jestem. Zastanawiam się. - Rozpaczliwie szukała sposobu, by nie odpowiadać. - Dziękuję za propozycję, ale obawiam się, że będziesz musiał porozmawiać z agencją. Nie mogę tak po prostu...
- Już się tym zająłem.
- Słucham?
- Dzwoniłem do agencji. Powiedzieli, że skoro będę mieszkał tu na stałe i chcę cię zatrudnić, to nie będą protestowali. Dobrze ci zapłacę. - Wymienił ogromną kwotę. Dwa razy wyższą niż normalna zapłata za taką pracę.
Pomyślała o długu hipotecznym, o różnych ulepszeniach, które chciała wprowadzić latem: nowej izolacji i podwójnych oknach, co zmniejszyłoby zużycie opału. Dom Cat nie umywał się do tego, który posiadał Dillon. Nie miał centralnego ogrzewania na gaz. Cat musiała ogrzewać go drewnem.
- Może potrzebny ci dzień lub dwa na rozważenie mojej propozycji? Jak się zdecydujesz, to zadzwoń do mnie - mówił lekkim tonem, jakby za tą propozycją nic się nie kryło.
Chyba jest dziwaczką. Przecież między nimi nic się nie zdarzyło. Dillon jest rekonwalescentem po poważnym wypadku i chce mieć kogoś do pomocy. A ona potrzebuje pieniędzy.
- Nie muszę się zastanawiać - powiedziała. - Kiedy mogę zacząć?
Cisza trwała tylko ułamek sekundy. Była pewna, że Dillon powie: „Od zaraz”.
Nie zrobił tego.
- Większość rzeczy dostarczą w poniedziałek rano. Czy mogłabyś przyjść około dziesiątej?
Zgodziła się. Godzinę później zadzwoniła Adora. Głos jej drżał z podniecenia.
- Widziałam się z nim. Chyba był zadowolony, że wpadłam. I zgadnij, co się stało.
- Co?
- Potrzebna mu pomoc. Wiem, jak bardzo potrzebujesz pracy, więc powiedziałam, co potrafisz. Mówił, że zadzwoni do ciebie rano. Zrobił to?
- Zrobił.
- Byłam pewna. Podziękuj mi.
- Dzięki - powiedziała Cat z ironią, ale Adora, jak zwykle, nie dostrzegała tego.
- Zrobię wszystko dla mojej starszej siostry, Cat odłożyła słuchawkę. Dobrze wiedziała, co Adora knuje. Chciała utrzymać kontakt z Dillonem. Jeśli ona będzie pracowała dla Dillona, to Adora zdobędzie preteksty do wizyt. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że bliższa znajomość Cat z Dillonem może być jakimś problemem. W końcu była dziesięć razy ładniejsza i przekonana, że jej starsza siostra nie interesuje się mężczyznami.
W poniedziałek, piętnaście po dziewiątej rano, przed dom Dillona zajechał samochód dostawczy z telewizorem, wideo i sprzętem stereofonicznym. Dillon poprosił, by wszystko wniesiono do środka. Pokazał, gdzie ma stać telewizor, a resztę sprzętu kazał zostawić na środku pokoju. Kiedy odjechali, rozpakował wszystkie pudła. Chciał sprawić wrażenie, że zabrał się do instalowania urządzeń, choć nie ma zielonego pojęcia, co i jak powinien robić. Miał nadzieję, że Cat nie będzie się nad tym zastanawiać. W przeciwnym razie mogłaby się zdziwić, że człowiek, który potrafi przerobić motocykl, nie wie, jak podłączyć wideo do telewizora.
Kiedy przyszła, siedział w salonie, otoczony pustymi kartonami, styropianem i plastikowymi torbami. Czytał coś, co wyglądało jak instrukcja obsługi. Podniósł głowę.
- Dzięki Bogu, że jesteś - powiedział. Poczuła niespodziewany skurcz w żołądku. W myślach nakazała sobie spokój.
- Co się dzieje? - spytała pozornie obojętnym tonem. Dillon spojrzał na nią błagalnie znad trzymanej w ręku instrukcji i zawołał:
- Pomocy!
Zerknęła mu przez ramię. To była instrukcja dotycząca wideo. Powiedziała spokojnie:
- Na początek odwróć ten schemat. Trzymasz go do góry nogami.
Uśmiechnął się zażenowany i zażartował:
- Nie bądź taka mądra. Przyszłaś tu pracować, a nie kpić ze mnie.
Ułożyła sobie w głowie dowcipną ripostę, ale się opanowała. Postanowiła, że zachowa dystans.
- Co mam robić?
- Usiądź. - Poklepał dłonią miejsce obok siebie. Zawahała się. Bała się usiąść blisko niego. Jeśli jednak tego nie zrobi, Dillon mógłby sobie pomyśleć, że wytrąca ją z równowagi. A przecież tak nie było. Podał jej papiery.
- Weź to i coś zrób.
Zerknęła na instrukcję i usiadła. Skoncentrowała się na schemacie.
- Boże - jęknął Dillon. Zerknęła na niego ze zdziwieniem.
- Co się stało?
- Och, nic. Po prostu marzę. Wiedziała, że nie powinna pytać, ale nie mogła się powstrzymać.
- O czym marzysz? Wzruszył ramionami.
- By móc wstać z taką łatwością, z jaką ty usiadłaś.
- A chcesz wstać? Chętnie ci pomogę. Potrząsnął głową.
- Jeszcze nie. Przygotowuję się do tego stopniowo. Siedziała tak blisko, że widziała złote plamki w jego brązowych tęczówkach. Miał mały dołeczek w brodzie. Tylko nos był trochę bardziej krzywy niż kiedyś, pewnie Dillon złamał go podczas skoków, które wykonywał jako kaskader, albo w czasie jazdy na rozwścieczonym, dzikim koniu na rodeo.
- Po co siadasz na podłodze, skoro jest ci ciężko wstać?
- Bo muszę to robić. Jeśli chcę być sprawny, powinienem utrudniać sobie życie.
- Czy kiedyś będziesz sprawny?
- To rzecz względna. Na pewno nigdy nie wezmę udziału w maratonie, jeśli o to ci chodzi.
Uśmiechnęli się do siebie. Cat zaczęła czytać instrukcję. W końcu przyszła tu do pracy. Schemat był prosty i jasny. Zerknęła na Dillona, by mu to powiedzieć, ale bezwiednie zapytała;
- Czy po wypadku było ci bardzo trudno?
- Tak - odparł szczerze. - Z wielu powodów. Ale wiesz, i tak zamierzałem wszystko zmienić.
- Jak to?
- Zwyczajnie. W ostatnich latach zacząłem mieć wątpliwości, czy jakikolwiek sens ma to, co robię i co chcę udowodnić. Ryzykowanie życia po to, by przeskoczyć piramidę z sześćdziesięciu buicków, Jadąc przerobionym harleyem, zaczęło wydawać mi się głupie, a nie bohaterskie. No i ten wypadek w „Mirage” naprawdę był groźny. Wiele razy łamałem kości, ale nigdy aż tak. Leżałem unieruchomiony, a potem przesiedziałem na wózku inwalidzkim ponad pół roku.
Pomyślała o własnym, sprawnym ciele. Cały jej byt od niego zależał. Jak by się czuła, gdyby musiała spędzić pół roku bez ruchu? Okropne.
- Pewnie można było zwariować, co?
- Tak, niewiele brakowało. - Uśmiechnął się. Patrzyła na jego usta. Miał pięknie ukształtowane wargi, stworzone do łobuzerskiego uśmiechu. Nad górną wargą dostrzegła niewielką bliznę, małą, jasną kreseczkę.
- Co to? - Wyciągnęła palec. W ostatniej chwili się powstrzymała.
Dillon wiedział, o co Cat pyta. Dotknął blizny palcem, unosząc brwi w niemym pytaniu. Skinęła głową.
- Nadziałem się na byka. Dawno temu, jak uczestniczyłem w rodeo.
- Chcesz powiedzieć, że wziął cię na rogi?
- Dokładnie tak. Rozciął mi wargę na połowę. Ale to było piętnaście lat temu. Teraz blizna prawie zniknęła. - Pochylił ku niej głowę, by mogła lepiej ją obejrzeć.
Przysunęła się, mimo że ze swego miejsca widziała bliznę bardzo dokładnie. Złote plamki w oczach pojaśniały. Poczuła jego zapach.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Cat gwałtownie się wyprostowała i zaczerwieniła jak piwonia.
- Ja... znaczy...
Ale Dillon wydawał się zupełnie spokojny.
- Świetnie - powiedział. - Na pewno przywieźli sprzęt do ćwiczeń.
Uspokoił ją jego ton. Widocznie nic się nie wydarzyło. Po prostu pochyliła się, by obejrzeć jego bliznę, i tyle.
Uśmiechnął się ze smutkiem.
- Albo pomóż mi wstać, albo proszę, idź otworzyć drzwi.
- Nie ma sprawy. Już otwieram. - Poderwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi.
Istotnie przywieziono sprzęt gimnastyczny. Dillon musiał pokwitować odbiór i pokazać dostawcom pokój, w którym miał być zainstalowany. Cat pomogła mu wstać z podłogi.
Większość pokoi znajdowała się na górze, w tym także sypialnia. Na dole był duży hol, dwie łazienki, i trzy jeszcze większe pokoje. Jeden został przeznaczony na salę ćwiczeń, ponieważ miał dwie ściany wyłożone lustrami. Tam właśnie wniesiono sprzęt.
Cat zostawiła Dillona razem z dostawcami i udała się do salonu na górze, by zająć się sprzętem elektronicznym. Potem pokazała Dillonowi, jak to wszystko obsługiwać. Powiedziała mu, że dopóki nie doprowadzi kabla lub nie zainstaluje anteny satelitarnej, o której wspominał, jego telewizor będzie odbierał jedynie kilka programów stacji publicznych.
Odparł, że antenę dostarczą w ciągu tygodnia.
- A poza tym - dodał - umieram z głodu. Musimy coś zjeść.
- W samochodzie mam kanapkę - odpowiedziała. -Ale to chyba już koniec mojej pracy na dzisiaj? Potrząsnął głową.
- Zapomniałaś o drewnie. Lubię ogień w kominku, szczególnie wieczorem. Zużyłem już prawie cały zapas.
Cat nawet była zadowolona. Więcej godzin pracy to więcej pieniędzy.
- W takim razie pójdę zjeść i...
- Co znaczy „pójdę zjeść”?
- Mówiłam ci, że mam kanapkę w...
- Na pewno z dżemem i masłem orzechowym. Zgadłem?
Zaczęła się bronić.
- Masz coś przeciwko dżemowi i masłu orzechowemu?
- Naprawdę masz kanapkę z dżemem i masłem?! -Promieniał dziecinną radością, że trafił w dziesiątkę. -Wiedziałem! Zapomnij o tym. Nie będziesz siedziała w samochodzie i na mrozie jadła kanapkę.
- Wcale nie jest zimno, a ja bardzo lubię dżem i masło orzechowe.
- Na przekąskę. Nieco później. Teraz ja przygotuję lunch.
- Ale...
- Przestań się spierać. Jestem szefem, więc nie rób problemu z drobiazgów, dobrze?
Zerknęła na niego. Czuła się pokonana. Nieokiełznany Dillon McKenna zmienił się w bardzo miłego człowieka, który nieźle płaci za uczciwą pracę. Dlaczego miałaby nie zjeść dobrego, domowego lunchu? Musi się wziąć w garść. Podejrzenia, że za zachowaniem Dillona coś się kryje, to tylko podszepty jej wybujałej wyobraźni. W końcu nazywa się Cat Beaudine. Dobrze wie, co o niej mówią ludzie, kiedy wydaje im się, że nie słyszy.
Mówią, że jest silna, twarda i można na niej polegać, ale równie kobieca jak faceci. Mężczyźni są jej kumplami. I nigdy nie patrzą na nią tak jak na jej matkę czy siostry.
Nie ma żadnego powodu, by Dillon McKenna, który zapewne może mieć każdą kobietę, miał zachowywać się inaczej niż wszyscy. Uśmiechnęła się.
- Dzięki. Lunch zjem z przyjemnością. W kuchni umyła ręce i usiadła przy stole. Dillon wyjął z lodówki upieczonego i pokrojonego na części kurczaka.
- Skąd to masz?
- Ze sklepu.
- Kupiłeś upieczonego i pokrojonego? Przyznał się, że sam go przyrządził.
- Lubię gotować - powiedział. - Zwłaszcza ostatnio. To jedna z niewielu rzeczy, jakie mogę robić bez większego wysiłku. - Wyjął deskę i ogromny nóż. Mięso wyglądało tak smakowicie, że Cat poczuła ślinę w ustach. Dillon puścił do niej oko. - Szkoda, że nie
widziałaś, jak na wózku inwalidzkim niemal fruwałem po kuchni. Byłem imponujący.
- Nie wątpię.
Pokroił mięso, wyjął majonez, sałatę i przygotował ogromne, wspaniałe kanapki. Podał do nich borówki i mleko.
- Miałeś rację - powiedziała po pierwszym kęsie. - To o wiele lepsze niż dżem i masło orzechowe.
Po lunchu Cat przez dwie godziny rąbała drzewo. Nakryła płachtą resztę sterty, a szczapy wniosła do garażu i ułożyła je pod ścianą. Stąd Dillon mógł bez trudu przenieść je do domu.
Nim skończyła, zaczęło się ściemniać. Chciała już iść do domu, więc wsunęła głowę do kuchni, wołając, że wychodzi. Dillona nie było w kuchni. Zaniepokojona weszła do domu.
- Dillon! - Przeszła przez kuchnię do salonu. Wtedy usłyszała dochodzącą z dołu muzykę.
Poszła w jej kierunku. Dillon był w pokoju ćwiczeń. Miał na sobie spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę. Stał przed ścianą wyłożoną lustrami i podnosił ciężarki. Słuchając nagrania „Talking Heads”, włączył odtwarzacz na cały regulator.
Na widok Cat odłożył ciężarki i wyłączył magnetofon.
- Muszę zamontować tutaj drugą wieżę. - Wyprostował się i podszedł do niej.
Był spocony. Na koszulce widać było ślady potu pod pachami, a także na piersi i wokół szyi, gdzie skapywał z włosów.
- Wszystko skończone? - spytał.
- Co? Ach, tak. Wszystko zrobione.
- Jutro o tej samej porze?
- Jutro?
Na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, ale w oczach rozbłysły iskierki.
- No tak. Wiesz, jutro to taki dzień, który następuje po dniu dzisiejszym.
- Będziesz potrzebował mnie jutro?
- No pewnie.
- Do czego?
- Do tysiąca rzeczy.
- Na przykład?
- Może przywiozą antenę satelitarną.
- I co jeszcze?
- Porozmawiamy o tym jutro. O dziesiątej. Jak zwykle. Czuła, że ją prowokuje.
- Jak zwykle? Co to ma znaczyć? Pracowałam dla ciebie tylko przez jeden dzień.
- A czy to ważne?
- Oczywiście, że nie. Chcę tylko, by wszystko było jasne.
- W porządku. A co dla ciebie nie jest jasne? - Po nosie spłynęła mu kropla potu. Otarł ją wierzchem dłoni. - No więc?
Nie mogła myśleć. Była oszołomiona.
- Ja... nic.
Znów się uśmiechnął.
- To dobrze. Cieszę się.
Cat poczuła się głupio.
- Ja również.
- A więc do jutra. O dziesiątej.
- Tak, będę jutro o dziesiątej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia nie dostarczono anteny satelitarnej, ale przywieziono książki. Dillon zagonił Cat do pracy. Mierzyła ściany i wyliczała koszt instalacji półek na górze, a także na dole, w holu. Potem Dillon postanowił, że pojadą do Reno po materiały.
Jej zdaniem nie było sensu, by jechał z nią.
- Owszem, jest. Chciałbym sam wybrać deski. Proszę.
Dillon umiał wykorzystać swój urok, ale Cat nie potrafiła się przyznać, że jego czar na nią działa. Nie mogła znieść widoku patrzących na nią błagalnie brązowych oczu. Wskazała ręką na porozrzucane po całym pokoju otwarte kartony pełne książek.
- Nie rozumiem, skąd się u ciebie nagle wzięła mania zbierania książek.
Westchnął z dezaprobatą.
- Och, Cat, czy to ładnie tak mówić?
- O co ci chodzi?
- Chciałaś mi przypomnieć, że omal nie wyleciałem z ostatniej klasy w szkole, czyż nie? Nie możesz pojąć, że taki lekkoduch mógł wyrosnąć na człowieka mającego dom pełen książek.
- Nie mówiłam, że byłeś lekkoduchem.
- Nie, ale tak myślałaś. Masz rację, byłem nieznośnym smarkaczem i to nie jest żadna tajemnica, ale już nim nie jestem. I lubię czytać. Kiedy zacząłem brać udział w gagach filmowych, to książki sprawiły, że nie zwariowałem.
- W gagach?
- Tak nazywaliśmy pracę kaskadera.
- Dlaczego książki pozwoliły ci utrzymać się przy zdrowych zmysłach?
- Pracując przy realizacji filmów, zawsze albo się strasznie spieszysz, albo czekasz. Czasami czeka się godzinami, dniami, na przykład na odpowiednią pogodę czy na ustawienie planu. Nauczyłem się nosić przy sobie książki, więc kiedy trzeba było czekać, czytałem.
Bezwiednie zadała kolejne pytanie.
- Czy zdobyłeś jeszcze jakieś wykształcenie poza średnim?
Pochylił się trochę sztywno i niezdarnie.
- Nie. Nigdy się na to nie zdobyłem. Zresztą i tak nie przyjęto by mnie do żadnego college'u. - Podniósł wzrok znad książki. - A ty? Skończyłaś college?
- Nie - odparła szybko. Po co w ogóle o to pytała?
- Dlaczego? Pamiętam, że zawsze dobrze się uczyłaś. Chyba dostałaś nawet jakieś stypendium, prawda?
Cat wsunęła ręce do kieszeni i spojrzała na drzewa okryte śniegiem.
- Tak, dostałam.
- Powiedz, do jakiego college'u, bo nie pamiętam? Nie chciała o tym rozmawiać, ale Dillon mógłby pomyśleć, że jest to bolesny dla niej temat. Domyśliłby się, że żałuje zaprzepaszczonej szansy. To była bardzo przykra i drażliwa sprawa.
- Cat, jaki to był college? - zapytał po raz drugi. Zmusiła się, by na niego spojrzeć.
- Stanford. Stypendium na wydział inżynierii.
- A prawda, Stanford. Dlaczego tam nie poszłaś?
- Po śmierci ojca musiałam zrezygnować z dalszej nauki. Jestem pewna, że wiesz o tym.
Jego uśmiech wydawał się zupełnie szczery.
- Tak, teraz, kiedy to powiedziałaś, przypominam sobie.
Zmieszana Cat chwyciła leżącą na stoliku miarkę i wrzuciła ją do torby z narzędziami.
- A co potem? Dlaczego nie poszłaś do college'u później?
Za żadne skarby nie chciała się przyznać, że rozmowa na ten temat wytrąca ją z równowagi. Przycisnęła klapę torby i zamknęła zamek.
- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Posłuchaj, zwyczajnie mi nie wyszło. Phoebe i Deirdre były małe, a mama jakoś zupełnie nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Miała osiemnaście lat, gdy wyszła za ojca, i po jego śmierci nie umiała dać sobie rady bez mężczyzny w domu.
- Wobec tego ty się nim stałaś?
- Czy to jakaś aluzja?
- Nie, zwyczajne pytanie. Sformułowane bez ogródek.
- Dobrze, odpowiedź brzmi: tak. Pod wieloma względami po śmierci ojca zajęłam jego miejsce. Podejmowałam decyzje i załatwiałam wszystkie sprawy, bo matka nie potrafiła tego zrobić. Opiekowałam się siostrami i przynosiłam do domu pieniądze, które pozwalały nam wiązać koniec z końcem.
Dillon skinął głową, jakby pochwalał dobrze wykonaną pracę, i zamknął trzymaną w ręku książkę.
- A co teraz?
- Jak to: co teraz?
- Mogłabyś pójść do college'u.
- Już jest za późno.
- Niekoniecznie. - Pochylił się i włożył książkę do pudła.
- Tak, jest za późno. - Mówiła spokojnym, opanowanym tonem. Była zbyt dumna, by powiedzieć mu, że nie powinien wtrącać się do nie swoich spraw. - Lubię życie, które prowadzę. Czuję się wolna. I cenię niezależność.
- Można czuć się wolnym i niezależnym, studiując. Tego było już za wiele.
- Tak, można, ale to moja sprawa, prawda? - powiedziała sarkastycznie.
Dillon znów się roześmiał. Z przyjemnością cisnęłaby w niego jedną z tych cennych książek.
- Tak, to prawda - powiedział. - To twoja sprawa. - Zerknął na zegarek. - O rany! Marnujemy czas. Powinniśmy już wyruszyć.
- Dokąd?
- Do Reno. Nie pamiętasz, musimy zdobyć drewno na półki.
Pojechali pickupem Cat, aby od razu przywieźć drewno. Dotarli do Reno po dwunastej. Dillon oświadczył, że umiera z głodu. Przez pół godziny jeździli w kółko, dopóki nie dostrzegł restauracji, która mu się podobała. Wydawała się przytulna i spokojna.
Pod każdym względem spełniła ich oczekiwania. Z wyjątkiem cen. Cat rzuciła okiem na kartę i od razu zdecydowała, że jej wystarczy sałatka.
- Nie rób ponurej miny - skarcił ją Dillon, zerkając znad karty. - Ja tu jestem szefem i płacę.
Zaczęła się z nim sprzeczać. Zadowoliłaby się czymkolwiek, kanapką zjedzoną w samochodzie, ale on uparł się, że zamówią coś w restauracji. Postanowiła, że będzie obstawać przy sałatce i pozwoli mu zapłacić. Kiedy pojawił się kelner, Dillon przerwał jej w pół słowa, zamawiając befsztyki. Odczekała, aż odejdzie kelner, i powiedziała, że sama potrafi zamówić jedzenie.
Dillon wydawał się zażenowany.
- Masz rację - powiedział. - Przepraszam. Czy zawołać kelnera?
Zerknęła na niego, zastanawiając się, dlaczego tak ją denerwuje. Zawsze, kiedy chciała mu dogryźć, odbijał piłeczkę tak, że wychodziła na idiotkę.
- Nie - powiedziała. - Wszystko w porządku.
Uśmiechnął się. Kurze łapki w kącikach jego oczu sprawiały, że wyglądał na jeszcze przystojniejszego niż zazwyczaj.
- To wspaniale - powiedział. W połowie obiadu do ich stolika podeszły dwie bardzo eleganckie kobiety. Wyższa chrząknęła zażenowana.
- Hm, przepraszam, czy pan Dillon McKenna?
Zrobił do nich słodkie oczy.
- We własnej osobie.
Wyższa zachichotała i zwróciła się do niższej:
- Miałam rację. I co ty na to, Elaine?
Elaine wyciągnęła serwetkę z wydrukowaną nazwą restauracji.
- Zapewne ma pan tego powyżej dziurek od nosa, ale czy mógłby pan...
- Z rozkoszą, proszę pani.
Elaine usłużnie podała mu długopis.
- Proszę.
Dillon podpisał się na serwetce i oddał ją z uwodzicielskim uśmiechem Elaine. Druga z kobiet wpatrywała się w niego głodnym wzrokiem. Nagle drgnęła.
- Och! - krzyknęła. - Proszę nie zapominać o mnie. - Podsunęła Dillonowi serwetkę, którą ten podpisał bez wahania.
- Dziękujemy, naprawdę bardzo dziękujemy. - Obie, zaczerwienione, nieco się jąkały.
Cat przyglądała się, jak odchodzą. Nigdy nie widziała dorosłych kobiet zachowujących się jak zażenowane nastolatki. Zastanawiała się, co to za uczucie być człowiekiem powszechnie znanym tak jak Dillon. Nie chciałaby żyć na świeczniku, zbyt ceniła sobie swoją samotność.
Po powrocie do domu zobaczyli, że na podjeździe stoi zielona ciężarówka z napisem „Tamberlaine Housekeeping Service”. Kiedy tylko Cat zatrzymała samochód, z ciężarówki wyskoczyła Adora.
- Gdzieście się podziewali przez tyle czasu? Już prawie zrezygnowałam z czekania.
Cat wskazała ręką na plandekę przykrywającą deski.
- Byliśmy w Reno po drewno. Dillon potrzebuje półek na książki. - Z nie znanych sobie powodów nic nie powiedziała o wspólnym, kosztownym obiedzie.
Dillon wysiadł z pickupa, okrążył go i podszedł do Adory.
- Cześć, Doro. Co się dzieje;? Adora odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem, który zirytował Cat.
- Mówiłeś niedawno, że potrzebna ci gosposia.
- To prawda. Jeśli kogoś nie znajdę, będę zmuszony sam biegać z odkurzaczem. Poprosiłbym o to Cat, ale ona...
Adora machnęła ręką.
- Cat się do tego nie nadaje.
- Wiem, powiedziała mi o tym pierwszego dnia.
- Możesz się nie martwić. Znalazłam ci gosposię. Oto ona. - Adora odwróciła się i krzyknęła do kierowcy ciężarówki: - Bobby, chodź tutaj!
Bob Tamberlaine wyłonił się z samochodu. Miał ponad dwa metry wzrostu i wyglądał jak olbrzym. Radośnie uśmiechnięty, podszedł do nich.
Adora przedstawiła Boba i wszyscy weszli do domu. Cat oświadczyła, że wraca do siebie i zabiera się do półek, ale Dillon nalegał, by została. Na jego prośbę rozpaliła ogień. Dillon szybko dogadał się z Bobem co do jego obowiązków i zaproponował wszystkim drinka dla uczczenia faktu, że nie będzie musiał uczyć się posługiwania odkurzaczem.
Dillon podał Cat piwo. Potem zaprowadził Adorę i Boba na dół, by pokazać im salę gimnastyczną. Cat została na górze. To bardzo przytulny dom, mimo walających się wszędzie pudeł z książkami. W kominku palił się ogień, grała muzyka, a z dołu dochodziły odgłosy rozmowy.
Kiedy cała trójka wróciła na górę, poszli do kuchni. Dowcipkowali i rozmawiali o zwykłych sprawach: pogodzie, sporcie i filmach. Dillon wyjmował różne rzeczy z lodówki. Kiedy wszystko było już na stole, zręcznie pokroił mięso i warzywa, wrzucił na patelnię, dolał oleju i posypał całość przyprawami. Następnie zaczął wydawać instrukcje.
- Cat, talerze są w tamtej szafce. Czy możesz postawić je na stole?
- Oczywiście. - Cat podeszła do szafki, ale w tym momencie Adora podbiegła do niej.
- Zostaw to, Cat. Ja się wszystkim zajmę.
Cat usiadła na stołku, a Adora nakryła do stołu.
- Nie nakrywaj dla mnie - powiedziała Cat. - Ja naprawdę muszę już iść.
Dillon uniósł głowę znad patelni.
- Wcale nie musisz. Doro, przygotuj nakrycie i dla niej.
Zdumiona Adora popatrzyła niepewnie na Cat i Dillona. W końcu uśmiechnęła się promiennie.
- Jasne, że nakryję dla niej - powiedziała. Pół godziny później wszyscy siedzieli przy stole. Potrawy, które Dillon przygotował jakby mimochodem, bez wysiłku, były wspaniałe. Rozmowa toczyła się gładko. Było miło, tylko Adora rzucała podejrzliwe spojrzenia raz na Cat, raz na Dillona. Te spojrzenia wytrącały Cat z równowagi, choć wmawiała sobie, że nic się za nimi nie kryje. Zupełnie nic. Gdy zbliżała się dziewiąta, wyszła. Adora i Bob jeszcze zostali. Siedzieli w salonie, a Dillon grzebał w płytach kompaktowych, powtarzając chyba po raz setny, że gdzieś musi być album z nagraniami Jerry'ego Jeffa Walkera.
Przez następne dwa tygodnie Cat pracowała dla Dillona niemal codziennie. Antena satelitarna była już zainstalowana, a książki stały na półkach. Jednak Dillon ciągle znajdował dla niej pracę.
Pewnego ranka stłukł w sali gimnastycznej dwa lustra. Podobno wypadła mu z rąk sztanga. Musieli pojechać do Reno po nowe.
Postanowił przerobić jedną z sypialni na gabinet, więc potrzebował nowych półek. Poprosił też o zrobienie dużego, sosnowego biurka. Cat potrząsnęła głową.
- A po co ci gabinet?
- Po nic. Po prostu chcę go mieć. Kto wie? Może napiszę drugą książkę?
- Chcesz powiedzieć, że sprowadzisz tego biednego, wykorzystywanego Olivera, żeby napisał ją za ciebie?
Cat przeczytała pierwszą książkę Dillona i była nią zachwycona. Nie chciała się przyznawać, że nie tylko spędza u niego całe dnie pracując, ale jeszcze wieczorami studiuje jego życiorys.
Dillon rozłościł się.
- Oliver Ames wcale nie jest wykorzystywany. Jego agent to prawdziwy krwiopijca, najlepszy w swojej branży. Dopilnował, by Oliver dostał połowę zysków.
- Lecz jeśli to on napisał książkę, czy nie powinien dostać więcej?
- Posłuchaj, Cat. Chcę mieć gabinet i będę go miał. Czy zrobisz mi półki i biurko? i
- Cóż, to twoje pieniądze. Jeśli chcesz je wyrzucać w błoto...
- W porządku. Chodźmy na dół, pokażę ci, o co mi chodzi.
Któregoś dnia Dillon zatkał młynek pod zlewem obierkami od kartofli. Cat porządnie się namęczyła, by je stamtąd wydostać. Gdy wreszcie udało się, stwierdziła, że nożyki są powyginane i nie nadają się do użytku. Trzeba było kupić i zainstalować nowy młynek.
Koło południa siedziała wewnątrz szafki pod zlewem i usłyszała dzwonek do drzwi. Kilka minut później zobaczyła nad sobą Dillona.
- Cat, to jest L.W. Creedy.
Wysunęła głowę spod zlewu i spojrzała w górę. Zobaczyła przysadzistego, łysiejącego mężczyznę w drogim garniturze, kamizelce i z wielkim diamentem na palcu.
- L.W. to najlepszy żyjący agent - wyjaśnił Dillon.
- Miło mi pana poznać. - Cat pomachała mu na powitanie trzymanym w ręku kluczem francuskim.
L.W. Creedy uśmiechnął się wesoło i uniósł krzaczaste brwi.
- Aha, kobieta do wszystkiego. Dobrze jest mieć taką pod ręką.
Cat uśmiechnęła się, starając sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko. No tak, z biografii Dillona. L.W. Creedy to facet, który organizował i reklamował większość występów Dillona.
Dillon wskazał kuchenny stołek i powiedział:
- Zaparkuj tutaj, L.W.
Agent stęknął i usadowił na stołku swoje potężne cielsko. Dillon otworzył lodówkę.
Cat głośno westchnęła. Dillon miał manię ugaszczania wszystkich. Potrzeba ta miała swoje korzenie w dzieciństwie Dillona, kiedy rzadko jadał do syta. Było to bardzo miłe, ale nie w trakcie naprawiania zlewu.
- Czy mogę najpierw skończyć tę pracę? Może zabierzesz swojego przyjaciela na lunch do miasta?
Dillon otworzył drzwi lodówki i zastanawiał się, czym uraczyć gościa. Uśmiechnął się do Cat.
- Zrobię kanapki. I nie będę ci przeszkadzał. Obiecuję. Cat jęknęła i wsunęła się pod zlew. L.W. i Dillon kontynuowali swoją rozmowę.
- Mówię ci, McKenna, to może być coś naprawdę wystrzałowego.
- Mnie to nie interesuje, L.W. - powiedział Dillon znużonym głosem.
- Wąwóz Rattlesnake - oświadczył L.W. - Słyszałeś kiedyś o tym miejscu?
Dillon westchnął.
- Nie.
- W pobliżu góry Shasta. Rozmawiałem z ludźmi od Harleya. Gdybyś zobaczył, nad czym teraz pracują! To nieprawdopodobna maszyna. Odrzutowy motocykl. Czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.
- Z majonezem, L.W.?
- Tylko z ostrą musztardą, nie pamiętasz? O czym to ja mówiłem? Ach, tak. Uważam, że 4 Lipca byłby odpowiednim terminem. Jest już ciepło, więc będą tłumy i na dodatek dokładnie miną dwa lata od twego wypadku w Vegas. Można to wykorzystać. Wiesz, wtedy uważali, że nie będziesz już nigdy chodzić. A tymczasem ty robisz coś najbardziej karkołomnego i nieprawdopodobnego. To będzie wspaniałe. Już mam projekt kostiumu. Ubierzemy cię we flagę i...
- L.W., czy nie rozumiesz? - zapytał Dillon. - Powiedziałem: nie. Dziękuję, ale nie. Po raz tysięczny powtarzam - skończyła się nasza współpraca.
L.W. zamilkł na minutę lub dwie. Cat usłyszała szczęk talerzy. Domyśliła się, że Dillon przygotował kanapki. Po chwili L.W. odezwał się z pełnymi ustami.
- Jeszcze ci nie przeszło? Ciągle jesteś wściekły o... Dillon mu przerwał.
- Nie jestem wściekły. Nie mam ci niczego za złe. Po prostu stało się i już. Nie martw się.
- Naprawdę nie masz mi za złe? - upewniał się L.W.
- Absolutnie nie. To się skończyło, zanim ty wkroczyłeś na scenę.
- To dobrze.
Przez chwilę panowała cisza.
- Ale jeśli rezygnujesz ze skoków, to co będziesz robił przez resztę życia, Dillonie McKenna?
- Kto to wie. Może się ożenię i będę miał tuzin dzieciaków? Wychowanie dzieci to ciężka praca, wiesz?
- Z kim się ożenisz?
Cat zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, czekając w napięciu na odpowiedź. Dillon roześmiał się.
- A co ci do tego?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Aha.
- Mój Boże - powiedział agent zbolałym głosem. - Co się z tobą dzieje? Kiedyś powiedziałeś, że aby nie uschnąć z nudów, musisz się stale narażać.
- L.W., wychowywałeś kiedyś dzieci?
- Nie! - zawołał agent z niesmakiem. - Nienawidzę małych bachorów.
- Cóż, słyszałem, że to ciężki kawałek chleba. Dużo trudniejszy niż skakanie z budynków czy przeskakiwanie wąwozów na motocyklu.
- Dobrze, dobrze, ale teraz posłuchaj. Kiedy zmienisz zdanie...
- Nie zmienię.
L.W. molestował go jeszcze przez chwilę, ale Dillon był nieugięty. Cat rozbolały mięśnie od odwracania głowy. Otrząsnęła się i wróciła do pracy.
Następnego dnia przed drzwiami Dillona pojawił się dziennikarz. Słyszał, że McKenna planuje nowy pokaz, i chciał poznać szczegóły.
- A kto panu powiedział, że planuję?
- Przepraszam, ale nie mogę ujawnić nazwiska swojego informatora.
- Czy nie jest nim przypadkiem niejaki L.W. Creedy?
- Jak już mówiłem, otrzymałem poufne informacje.
- Więc proszę przekazać swojemu informatorowi, żeby dał sobie spokój. Dillon mówi: nie. Skończył z pokazami.
- Ależ, panie McKenna, ja...
- Życzę miłego dnia. - Dillon zamknął drzwi przed nosem reportera.
Dwa dni później, w piątek, przyszedł następny gość. Cat wymieniała uszczelkę w spłuczce, w ubikacji. Usłyszała dzwonek. Wiedziała, że Dillon ćwiczy, więc nie otworzy. Spuściła wodę, sprawdzając, czy wszystko działa, wytarta ręce i podeszła do drzwi.
Gdy otworzyła, serce podeszło jej do gardła. Na ganku stała kobieta. Bardzo piękna kobieta. Jej włosy lśniły jak czarny jedwab.
Nieznajoma uśmiechnęła się nerwowo.
- Dzień dobry. Jestem Natalie Evans. Szukam Dillona McKenny. Czy jest w domu?
Cat zmusiła się do uśmiechu, nie zwracając uwagi na bolesny ucisk w piersi. Kim jest ta kobieta i co ją łączy z Dillonem?
Natalie pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Jestem... osobistą przyjaciółką Dillona. Proszę mu powiedzieć, że to ja.
Cat cofnęła się, by Natalie mogła wejść.
- Oczywiście. - Skinęła głową w kierunku kanapy. - Proszę usiąść. Zawołam go.
W sali gimnastycznej Tina Turner wrzeszczała pełną mocą nowych głośników. Na widok Cat Dillon ściszył muzykę i chwycił ręcznik leżący na ławie.
- Co się dzieje?
- Masz gościa. Natalie Evans. Dillon zaklął cicho i otarł pot z twarzy, szyi i karku. Potem zmusił się do uśmiechu.
- W porządku. Dzięki.
Cat poczuła, że musi stąd uciec.
- Posłuchaj, wszystko już naprawiłam. Zbiornik działa jak należy. Myślę więc, że po prostu...
- Chcesz uciec, co? - powiedział szorstko. Na twarzy Cat malowało się zakłopotanie z powodu jego nagłej złości, więc opanował się. - To nie było miłe, prawda?
- Nie bardzo, Westchnął.
- Idź więc, skoro tego chcesz. Przyjdziesz jutro? Powiedzmy, koło południa.
- Po co? Robię w domu twoje biurko. Nie ma potrzeby, żebym...
- W południe. - To zabrzmiało jak rozkaz. Kiedy tylko obca, piękna kobieta pojawiła się w jego domu, stał się szorstki i niegrzeczny. Dlaczego wyżywa się na niej? Równocześnie czuła potrzebę uspokojenia go, że wszystko ułoży się w końcu dobrze. Była zaskoczona własną chęcią pocieszania go.
- Chcę, byś była tu jutro w południe - powtórzył rozkazującym tonem.
- W porządku, będę - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
Obróciła się na pięcie i wyszła przez szklane drzwi, by nie przechodzić przez salon, gdzie siedziała Natalie Evans.
Wsiadając do pickupa, zobaczyła srebrnego mercedesa zaparkowanego na podjeździe. Natalie Evans była nie tylko piękna, lubiła też drogie samochody.
W nocy Cat poważnie rozważała rzucenie pracy u Dillona. Jednak rano przyjechała. Srebrnego mercedesa już nie było. Dillon stał przy kuchence i mieszał coś, co wyglądało jak zupa z małży. Zerknął na nią przez ramię.
- Przyszłaś w samą porę. Usiądź, proszę. Szkoda, że nie została w domu, by skończyć biurko.
Dillon zachowywał się tak, jakby nie miał dla niej żadnej
roboty.
- Przyszłam do pracy, a nie na jedzenie. Leniwie wzruszył ramionami, ale Cat wyczuła, że jest zdenerwowany.
- Znajdę ci jakąś pracę później. Najpierw zjemy. Znajdzie jej jakąś pracę? Nie powinna była przyjeżdżać. Teraz była tego pewna. Nic nie rozumiała: ani nagle pojawiającej się i znikającej Natalie Evans, ani jego uporu w tym, by przyszła do pracy, a tym bardziej własnych, mieszanych uczuć.
- Co się dzieje?
Dillon wlał zupę do dużej wazy.
- Siadaj. Porozmawiamy po lunchu.
- Nie chcę lunchu.
- Zrób to dla mnie. Zjedz.
- Nie mam ochoty.
Odwrócił się z poważnym wyrazem twarzy.
- To nie jedz, po prostu siądź i porozmawiaj ze mną.
Przez chwilę, która trwała całą wieczność, patrzyli na siebie. Cat przegrała. Pierwsza spuściła wzrok i opadła na krzesło.
Dillon podszedł do stołu, postawił wazę na podstawce obok koszyka pełnego bułeczek i usiadł. Nalał zupę dla Cat, potem dla siebie. Cat trzymała dłonie na kolanach. Wpatrywała się w parujący talerz. Po chwili zerknęła na Dillona, który w skupieniu rozkładał serwetkę na kolanach.
- Wiem, jakie znaczenie przypisujesz jedzeniu, ale tym razem posiłek niczego nie załatwi - mówiła najspokojniej, jak tylko mogła.
Podniósł łyżkę, jakby jej nie słyszał, i zaczął jeść.
- Dillonie, powtórzę moje pytanie jeszcze raz. Co się dzieje?
Dillon wypuścił z ręki pełną łyżkę, która podnosił do ust. Z brzękiem wpadła do talerza, a zupa prysnęła na jego sweter.
Chwycił serwetkę i starannie wytarł plamy.
- Chcesz teraz rozmawiać? - spytał bardzo cicho. - Dobrze. - Wcisnął serwetkę pod talerz. - Porozmawiajmy. Od czego zaczynamy?
Serce zaczęło jej mocniej bić.
- Więc ja...
- Może od Natalie? Wciąż myślisz o niej, o tym, kim jest i co dla mnie znaczy, prawda? Przełknęła ślinę.
- Ja...
Dillon odchylił się na krześle i położył obie dłonie na stole.
- Pod pewnymi względami jesteś okropnym tchórzem. Po prostu mi odpowiedz. Czy to prawda?
Wpatrywała się w niego. Powoli podniosła się z krzesła.
- Posłuchaj, nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje.
Westchnął zniecierpliwiony.
- Akurat uwierzę, że nie wiesz.
Poczuła się tak, jakby przekroczyła niewidzialną krawędź przepaści. Teraz, koziołkując, spada w dół. Nawet się nie zorientowała, kiedy zaczęła tracić grunt pod nogami.
Polubiła Dillona McKennę, który powrócił do Red Dog City po szesnastu latach pobytu w wielkim świecie. Dawny Dillon już nie istnieje. Ze zbuntowanego, niebezpiecznego chłopca wyrósł na opanowanego, miłego i życzliwego ludziom mężczyznę.
Ale ciągle tkwiło w nim coś niebezpiecznego. Dlaczego tego nie dostrzegła? Tygrysa można wytresować i prowadzić na smyczy, a i tak pozostaje tygrysem. Każdy, kto zapomni o tym, będzie głupcem. Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Mała blizna na wardze odznaczała się wyraźną, białą kreską. Ciemne oczy świdrowały ją tak intensywnie, że zabrakło jej tchu. Oddychał głęboko, powoli, jakby z przymusem.
- Siadaj - powiedział. - Skończmy z tym wreszcie. Naprawdę był jak tygrys. Szykował się do skoku. Nie miała wątpliwości, że musi się stąd wydostać. Wstała.
- To bez sensu. Wychodzę. - Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.
Zrobiła tylko jeden krok. Dillon zerwał się z krzesła błyskawicznie, jakby nie miał ani jednego sztucznego stawu. Chwycił ją za ramię, obrócił i pociągnął tak mocno, że straciła równowagę. Z krzykiem upadła prosto na jego szeroką pierś.
- Dillonie! - Zdumiona, wczepiła palce w jego ramiona, uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Cat. - Pochylił głowę i ustami dotknął jej warg.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Cat nie wiedziała, co zrobić. Wargi Dillona uwodziły ją i podniecały, a jej ciało nie słuchało żadnych rozkazów. To było przerażające i jednocześnie wspaniałe uczucie. Bezwiednie jęknęła i rozchyliła usta. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Chwyciła go za ramiona. Objął ją mocno i przytulił do siebie. Głaskał po plecach i całował.
Na chwilę odsunęła się od niego, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dillonie, ja nie... - wymruczała.
Nie pozwolił jej mówić. Całował dalej. Objął ją za pośladki i przyciągnął do siebie. Wstrzymała oddech. Nigdy w życiu tak się nie czuła... Przysięgała sobie, że nie będzie uległa w ramionach mężczyzny. A teraz...
Powoli, nieustannie ją całując, Dillon otarł się o nią.
Pragnie jej. Ta myśl pojawiła się jak błyskawica. To przecież niemożliwe. Niemożliwe, ale prawdziwe.
Przesunął dłonie wyżej, obejmując piersi, i jeszcze wyżej, aż wreszcie wziął w ręce jej twarz.
- Cat. - Przestał całować po to, by wyszeptać jej imię. Potem pociągnął ją w kierunku salonu, ku ogromnej sofie. Cat poczuła, jak rozpina jej bluzkę i wsuwa dłonie pod stanik. Dotyk dłoni Dillona zaskoczył ją. Był szorstki i czuły. Przechyliła się do tyłu.
- Tak - wyszeptał ochryple Dillon. - Rób tak dalej, Cat. Pokaż mi, czego pragniesz.
Jęknęła z rozkoszy. Dillon szybko rozpiął jej bluzkę, przesunął palcami po brzuchu, dżinsach i wsunął dłoń między uda. Dotknął najczulszego miejsca. To był gest pełen obietnic. Ugryzł ją lekko w ucho.
- Myślałem, że oszaleję - wyszeptał. - Cały czas zastanawiałem się, kiedy i jak to się stanie. Od pierwszej chwili, odkąd cię zobaczyłem.
Cat zadrżała. Powoli dotarło do niej, co powiedział. Pragnął jej od pierwszego dnia. To, co uważała za niemożliwe, stało się. Była obiektem pragnień mężczyzny. Dillon McKenna chciał się z nią kochać. Tu i teraz. Na tej sofie.-Chyba że... weźmie się w garść i przerwie tę zabawę.
Dillon znów ujął w dłonie jej twarz i odwrócił, patrząc prosto w oczy.
- Powiedz, że mnie pragniesz. Chcę usłyszeć, jak to mówisz. Musisz skończyć z udawaniem, że przychodzisz tu tylko po to, by dla mnie pracować. Oboje wiemy, dlaczego tu jesteś. Powiedz to. Wypowiedz to na głos.
Wpatrywała się w niego. Jej ciało pragnęło go, ale w głowie kłębiły się różne, sprzeczne ze sobą myśli.
- Powiedz, Cat.
Wszystko jej się pomieszało. Myślała o własnym życiu i o tym, jaką chciała być. Wolną, niezależną, nie będącą własnością żadnego mężczyzny. Myślała o Adorze, Natalie Evans i innych kobietach. Ile ich było?
- Przestań - rozkazał Dillon. - Przestań myśleć. Dłoń na jej piersi była ciepła i uwodzicielska.
- Przestań myśleć o wszystkim. Myśl tylko o tym.
- Nie... - bardziej westchnęła, niż powiedziała.
- Powiedz. Przyznaj się, że mnie pragniesz.
- Nie potrafię...
- Potrafisz.
- Tak.
Objął ją mocniej. Chciała tego pocałunku, pragnęła go, ale nie mogła sobie na niego pozwolić. Nim zdążył ją pocałować, odwróciła głowę.
- Nie - szepnęła.
- Nie odwracaj się.
Milczała. Dillon cicho zaklął i przesunął się na drugi koniec sofy. Przez kilka nieskończenie długich sekund Cat siedziała jak sparaliżowana. Wpatrywała się w sufit i czekała, aż przestanie jej walić serce. Potem zesztywniałymi palcami zapięła bluzkę i wsunęła ją do spodni. Doprowadziła się do porządku i zerknęła na Dillona. On też już się jakoś pozbierał.
Z trudem wstała i spojrzała na niego z góry. Nie odwrócił wzroku.
- Tchórz - powiedział chłodno i pieszczotliwie.
- Mów sobie, co chcesz. Nigdy nie będę się z tobą kochać.
- „Nigdy” to takie słowo, które sprawia, że nie można ci wierzyć.
- Ja nie blefuję. Wszystko zaplanowałeś, prawda?
- Co zaplanowałem?
- Pracę dla mnie. Wymyślałeś mi różne zajęcia. Wzruszył ramionami.
- Tak, a w każdym razie niektóre.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Naprawdę potrzebowałem półek i biurka. Ale lustra w sali gimnastycznej stłukłem specjalnie i ponad godzinę męczyłem się, by zapchać młynek w zlewie i powyginać jego noże na tyle, by całe urządzenie wymagało wymiany.
- Dlaczego to robiłeś?
- Och, Cat, daj spokój. Nie miałem innego wyboru. Nigdy nie poznałbym cię bliżej, nawet chodząc z tobą na randki. Zresztą ty chyba nigdy nie byłaś na randce. - Przerwał i czekał na zaprzeczenie. Nie mogła tego zrobić, bo miał rację. Nigdy nie była na randce. Po chwili Dillon mówił dalej: - Potrzebowałem pretekstów, by móc poznać cię choć trochę, nim zaproponowałbym coś, twoim zdaniem, tak radykalnego, jak wspólny obiad, spacer czy pójście do teatru.
Ciągle nie mogła w to uwierzyć.
- Ale dlaczego? Możesz mieć każdą inną kobietę. Uśmiechnął się smutno.
- Nie chcę innej kobiety.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc stwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu:
- Cóż, jednak będziesz musiał sobie poszukać innej.
- Dlaczego?
- Są tysiące powodów.
- Wystarczy mi jeden, jeśli będzie przekonujący. Wsunęła dłoń we włosy i chwyciła je tak mocno, że aż zabolało.
- Tylko jeden?
- Tak, jeden.
- Bo... - Opuściła dłoń i przerwała.
- Nic nie powiedziałaś.
- Zaraz powiem.
- Czekam.
Miała ochotę odwrócić się i wyjść. Po co odwzajemniała jego pocałunki? Dlaczego jego dotyk budził w niej pożądanie? Teraz jest mu winna jakieś wyjaśnienie.
- Czas mija - przypomniał.
- Dobrze, dobrze. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Potem desperacko zaczęła: - Bo... sama kieruję własnym życiem, jestem wolna i nie chcę zmiany. Po śmierci ojca poświęciłam dziesięć lat na utrzymywanie rodziny i uważam, że odrobiłam już pańszczyznę. Dość mam zajmowania się innymi. Teraz jestem sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. I chcę, by tak pozostało.
Wpatrywał się w nią pożądliwym spojrzeniem. Nikt jeszcze tak na nią nie patrzył. Wyprostowała się. Nienawidziła własnego ciała za to, że oblała ją fala gorąca.
Dillon roześmiał się ironicznie.
- Powiedziałem, że cię pragnę, Cat. Nie pamiętam, bym prosił cię o rękę.
Opanowała się i odpowiedziała spokojnie:
- Nie. Prosiłeś wyłącznie o seks.
- Zgadza się. Chcę się z tobą kochać.
- Ale ja nie chcę.
- Kłamiesz.
- Nie chcę wynikających z tego konsekwencji.
- To znaczy: jakich?
Przez chwilę szukała w myślach właściwego słowa. W końcu znalazła.
- Uwikłania. Nie chcę uwikłania.
- Uwikłania? Co to ma znaczyć? Parsknęła pogardliwie.
- Dokładnie to, co znaczy. Niepotrzebne, ulotne i zużywające energię uczucia. Nie potrzebuję ich. Ani trochę.
Podniósł się z sofy. Spojrzała mu prosto w oczy, dając do zrozumienia, że zabije go, jeśli ośmieli się jej dotknąć.
Nie dotknął, tylko łagodnie powiedział:
- Och, Cat. Daj szansę tym właśnie uczuciom. Możesz mówić, że ich nie potrzebujesz, ale bez wątpienia będziesz je lubić.
Znów cofnęła się o krok.
- Nie. Daj spokój. Mówię poważnie.
- Jeśli będziesz to stale powtarzać, gotów jestem ci uwierzyć.
- Więc uwierz. Naprawdę. Niespodziewanie zrobił się bardzo smutny.
- Cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.
- To właśnie usiłuję ci powiedzieć. Ja nie chcę. A jeśli będzie ci potrzebna złota rączka, zwróć się do kogoś innego.
Zapadła cisza. Ciągle patrzył na nią z dziwnym smutkiem w oczach.
- Rozumiesz? - spytała surowo.
- Tak. Powiedziałaś to jasno i wyraźnie.
- Więc do widzenia.
Nie odpowiedział. Cat na uginających się nogach ruszyła w kierunku drzwi.
- Zanim wyjdziesz, chcę, byś o czymś wiedziała.
- O czym? - Nie odwróciła się od drzwi.
- Nie pozwoliłaś, bym opowiedział ci o Natalie. Powiem więc coś innego. Między mną a Adorą nic nie ma. Spotykaliśmy się, kiedy byliśmy dziećmi. Skończyło się to raz na zawsze w dniu, w którym opuściłem miasto.
Poczuła, że słabnie. Ogarnęła ją dziwna, nieznana niemoc. Przyłożyła czoło do drzwi.
- Nie ma potrzeby, bym tego słuchała - wyszeptała.
- Jest. Kochasz swoją siostrę. Zrobisz wszystko dla kogoś, kogo kochasz. Wydaje ci się, że jeśli nie będę mógł mieć ciebie, to wrócę do Adory.
Zmusiła się do zrobienia kroku w tył. Szarpnęła za klamkę i otworzyła drzwi. Uderzyło ją zimowe powietrze.
- Cat, czy słyszałaś?
- Słyszałam, ale to nie ma znaczenia. To sprawa między tobą a Adorą.
Resztę dnia spędziła, obchodząc domy, które były pod jej opieką. Kiedy wróciła do własnego domu, zapadał zmierzch i sypał drobny śnieg. Zrobiła sobie kanapkę i zjadła ją, stojąc przy zlewie. Potem poszła do warsztatu i do późna w nocy robiła biurko Dillona. Musiała je jak najszybciej skończyć, nie chciała bowiem, aby łączyły ich jakiekolwiek nie załatwione sprawy.
W niedzielę poszła do kościoła, ale nie znalazła ukojenia. Resztę dnia spędziła w warsztacie. Skończyła biurko o drugiej dwadzieścia nad ranem. Był słoneczny poranek. Zadzwoniła do Boba Tamberlaine'a, który miał sprzątać u Dillona. Zgodził się przyjechać do niej. Załadowali biurko do pickupa Cat i pojechali do Dillona. Bob pomógł wnieść mebel do domu i ustawić w gabinecie. Dillon stwierdził, że biurko jest takie, jak chciał. Odpowiadał mu i kolor i styl. Wbrew sobie Cat zaczerwieniła się, słysząc pochwały.
Dillon wypisał czek na wysoką kwotę. W tym samym czasie Cat wyjęła klucze od domu i garażu Dillona.
- Sądzę, że załatwiliśmy wszystkie sprawy i jesteśmy kwita - powiedział, wręczając jej czek i odbierając klucze.
- Tak. - Zmusiła się do uśmiechu i dołożyła wszelkich starań, by przypadkiem nie dotknąć jego ręki. Bob wsunął głowę przez drzwi.
- Hej, czujesz ten zapach z kuchni? Zdaje się, że lunch będzie ekstra. Na twoim miejscu pokręciłbym się tutaj trochę, by się załapać na tak pyszne jedzenie. Cat miała ochotę się rozpłakać.
- Nie. Muszę już iść. - Zmusiła się, by spojrzeć na Dillona, który przyglądał się jej w skupieniu i z kamienną twarzą.
Nagle przeraziła się. Będzie za nim tęskniła. Dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy, ale zaprzyjaźniła się z nim. A teraz zrywa wszelkie kontakty.
Czy ma jakiś wybór? On chce czegoś więcej niż tylko przyjaźni. A to nie dla niej.
- Ja... to znaczy...
- Myślę, że chciałaś się pożegnać - powiedział.
- Tak. Do widzenia. - Wychodząc, uśmiechnęła się i pomachała ręką do Boba.
Cat odkryła w swoim życiu coś zupełnie nowego: prawdziwą samotność. Taką, która nie dawała spokoju. Cisza w odosobnionym, małym domku już nie sprawiała jej przyjemności, wręcz przeciwnie - doprowadzała do szału. W nocy przesiadywała przed telewizorem, bo książki, które normalnie były jej ucieczką i radością, wymagały koncentracji. Przez następne dni popołudnia zaczynały się „Kołem Fortuny”, potem było „Ryzyko”, „Wieczór rozrywki” i film.
Parę razy zasnęła w fotelu. Budziła się i patrzyła w świecący ekran, nie wiedząc, gdzie jest. W końcu nie mogła tego wytrzymać i postanowiła dokądś wyjść.
W sklepie przypadkiem spotkała Lizzie Spooner.
- Dziś wieczorem mamy z Adorą wychodne - powiedziała Lizzie. - Spotykamy się w „Kropkowanej Sowie” około ósmej. - „Kropkowana Sowa” była jedynym klubem nocnym w Red Dog City. - Powinnaś wpaść. Może być dobra zabawa. Adora zaprosiła Dillona. Przyjdzie też Bob Tamberlaine.
Usłyszawszy, że będzie Dillon, Cat postanowiła nie iść do klubu. Późnym popołudniem stwierdziła jednak, że wszystko, nawet spotkanie twarzą w twarz z Dillonem, jest lepsze niż samotne przysypianie przed telewizorem.
Dotarła do baru przed dziewiątą. Zaraz po wejściu zrozumiała, że się oszukiwała. Wprawdzie Dillona nie było, ale atmosfera panująca w barze była bardziej przygnębiająca niż głupie seriale. Restauracja mieszcząca się w następnej sali była dość przytulna, ale bar wyglądał ponuro. Ciemna, zadymiona sala, z klientelą w większości składającą się z miejscowych samotnych facetów nie mających nic do roboty. Siedzieli przy barze, obracali w dłoniach butelki piwa i wpatrywali się ponuro we własne odbicia w lustrze.
Lizzie i Adora usadowiły się przy stoliku na środku sali. W pobliżu kręciło się kilku podejrzanie wyglądających młodzieńców. Udawali, że grają w bilard, ale tak naprawdę starali się wywrzeć wrażenie na jedynych dziewczynach obecnych w lokalu.
Nie było to miejsce, w którym Cat miała ochotę spędzać wieczór. Odwróciła się, by wyjść, ale Lizzie zauważyła ją.
- Hej, Cat! Tutaj!
Postanowiła przed pójściem do domu wypić jedno piwo. Kiwnęła głową na powitanie kilku znajomym siedzącym przy barze i poprosiła Bernice, właścicielkę i barmankę w jednej osobie, o kufel piwa. Potem przysiadła się do dziewcząt.
- Cześć - powiedziała Adora fałszywie wesołym tonem. - Gdzieś się do tej pory chowała?
To prawda, ostatnio unikała Adory, ale siostra też nie była lepsza. Od dnia, w którym wtargnęła do jej domu kuchennymi drzwiami, minęło kilka tygodni. Zdaje się, że unikały się nawzajem.
- Byłam zajęta - skłamała Cat i wypiła łyk piwa.
- A co robiłaś? - pytała Adora sztucznie swobodnym tonem.
Cat nie musiała wymyślać następnego kłamstwa, bo w tym momencie jeden z facetów grających w bilard wsunął głowę między nią a Adorę.
- Czy te trzy słodkie dziewczęta nie miałyby ochoty posłuchać muzyki? - Szeroko się uśmiechnął. Miał imponujące bicepsy i tatuaż na ramieniu przedstawiający węża boa wyciskającego krew z trzymanego w paszczy serca.
- Muzyki chętnie posłuchamy - powiedziała Adora.
- O rany, dziecinko, ale jesteś ładna! - Objął Adorę masywnym ramieniem i dmuchnął jej w ucho. Adora odsunęła jego rękę.
- Dziękuję. Może pójdziesz nastawić jakąś płytę? Intruz przyciągnął Adorę ku sobie.
- Nie pójdziesz razem ze mną? Wybrałabyś sobie ulubiony przebój.
- Ja... nie mogę. Jestem z przyjaciółką i siostrą. -Wskazała na Cat, która właśnie zastanawiała się, dlaczego Adora nie potrafi żadnemu, nawet najokropniejszemu mężczyźnie powiedzieć wprost, by poszedł do diabła.
- Siostrzyczka nie będzie protestowała, prawda? -Mężczyzna odwrócił głowę, ciągle obejmując Adorę ramieniem i głupio się uśmiechając.
Tego wieczora Cat nie była w pokojowym nastroju. Spojrzała z niesmakiem na umięśnionego olbrzyma.
- A jak ty się właściwie nazywasz? - spytała pogardliwie.
Nie wyczuł pogardy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej pokazując trzonowe, srebrne zęby.
- Spike. A ty?
Przez chwilę milczała, a potem z niechęcią powiedziała:
- Cat.
- No więc, Cat, czy masz coś przeciwko temu, by twoja śliczna siostra poszła ze mną wybrać kilka płyt? Cat wypiła łyk piwa i powoli odstawiła kufel.
- Spike, zrozum. Moja siostra jest dobrze wychowana, więc nie powie ci, że wolałaby wyrwać sobie wszystkie zęby niż pójść z tobą.
Spike nie od razu zrozumiał i jeszcze przez chwilę głupio się uśmiechał.
- No wiesz...
- Tak, wiem. Zdejmij z niej swoje łapska. Warknął i objął Adorę jeszcze mocniej. Wyczuł, że z Cat nie pójdzie mu łatwo.
- A kto mnie do tego zmusi?
Adora jęknęła.
- Słuchaj, czy nie moglibyśmy...?
- Zamknij się, słodziutka. Sam porozmawiam z twoją siostrą. Jeśli to siostra, bo wygląda raczej jak brat. - Spike zerknął przez ramię na kumpla. - Czy nie tak, Dooley?
Dooley parsknął śmiechem.
- No tak, Spike, może i to jest jej brat. Całkiem możliwe, choć ma zupełnie niezłą, małą dupkę...
Tego było już za wiele, nawet dla Adory.
- Wystarczy. Dosyć tego. - Wysunęła się z objęć Spike'a.
- Hej, a ty dokąd idziesz? - Wyciągnął rękę, by ją chwycić.
Adora odskoczyła, przewracając krzesło.
- Zostaw mnie w spokoju!
- Hej, chłopcy! - Lizzie, bezpieczna po drugiej stronie stołu, wtrąciła nerwowo: - Może byście...
- Wracaj tu, słodziutka - powiedział Spike groźnym tonem. - Nie drażnij mnie. To nikomu nie wychodzi na dobre. - Zrobił krok w kierunku Adory.
Cat wysunęła nogę. Spike potknął się i runął jak długi na podłogę.
- Tylko bez bójek w lokalu! Idźcie sobie na dwór! - krzyknęła zza baru Bernice.
Cat wstała. Ktoś zapytał, czy potrzebuje pomocy. Machnęła ręką i potrząsnęła przecząco głową. Podeszła do leżącego Spike'a, który właśnie podnosił się z podłogi.
- Jak już mówiłam - zaczęła spokojnym tonem -moja siostra wolałaby raczej wyciąć sobie czerniaka niż mieć do czynienia z takim żułem jak ty.
Spike wyraźnie nie wiedział, ani co to jest czerniak, ani żul. Był natomiast pewien, że żadne z tych słów nie jest miłe.
- A więc, ty... - tu użył nieprzyzwoitego słowa oznaczającego osobę parającą się najstarszą profesją świata - sama tego chciałaś. Chodzisz ubrana i zachowujesz się jak facet, więc oberwiesz jak facet.
- Och, nie. - Adora zaczęła płakać. - Cat, przeproś go! Cat nie miała zamiaru przepraszać. Była wściekła. Frustracja, żal i ból z powodu tego, co wydarzyło się z Dillonem, doprowadzały ją do szaleństwa. Znalazła znakomitą okazję do rozładowania wewnętrznego napięcia.
- W porządku, Spike - powiedziała. - Podejdź tu i...
- Tego wysokiego zostaw mnie - odezwał się za plecami Cat głęboki, ciepły głos. Spike otworzył usta.
- A niech mnie - powiedział.
- Dillon! - Adora klasnęła radośnie w dłonie. -Dzięki Bogu, że przyszedłeś.
Cat gwałtownie się odwróciła. Dillon patrzył na nią i łobuzersko się uśmiechał. Ogarnęła ją fala gorąca. Miała miękkie nogi i mocno biło jej serce.
Spike nie mógł wyjść ze zdumienia.
- To jest Dillon McKenna? O rany, Dooley, powiedz mi, że to nie sen!
- Na pewno nie, Spike. - Dooley nerwowo przestępował z nogi na nogę. - Jak rany, to jest Dillon McKenna.
Dillon minął Cat, podszedł do Spike'a, wyciągnął rękę i pomógł mu wstać.
- To cholerny zaszczyt - powiedział Spike, potrząsając dłonią Dillona. - Oglądałem wszystkie pana skoki, w każdym razie wszystkie te, które pan zrobił w „Uniwersytecie Sportu” i w „Prawdziwym życiu gladiatorów dwudziestego pierwszego wieku”.
- Dziękuję. - Dillon zachowywał się skromnie. -Naprawdę dziękuję. Właśnie tacy fani jak ty zrobili ze mnie sławnego człowieka. - Zawołał do Bernice: - Piwo dla wszystkich! Na mój rachunek.
- Się robi! - odkrzyknęła Bernice i zaczęła napełniać kufle.
- Dooley. Nazywam się Dooley. - Przyjaciel Spike'a e; wyciągnął potężne łapsko.
- Miło mi cię poznać - powiedział Dillon. Objął Dooleya oraz Spike'a i poprowadził ich na koniec baru, gdzie Bernice nalewała piwo. Usiadł razem z nimi i zaczął opowieść o tym, jak wjechał ciężarówką do obory.
Adora westchnęła:
- To jest facet.
Rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w barczyste plecy Dillona. Cat zagryzła zęby.
- Tak. Jest jedyny w swoim rodzaju, to prawda.
- Cat - w tonie Adory kryła się wymówka - jak możesz tak o nim mówić? Od samego początku był dla ciebie taki dobry. Dał ci pracę. A teraz? Wkroczył i uratował cię od...
- Dawałam sobie świetnie radę. Adora skrzywiła się z dezaprobatą.
- Bardzo cię przepraszam, ale właśnie miałaś dostać manto od faceta o imieniu Spike.
- Nie bądź tego taka pewna. Potrafię sobie poradzić w takich sytuacjach.
Adora potrząsnęła głową.
- Powiedz prawdę, co cię dzisiaj ugryzło? Gryzła się z powodu ukochanego Adory, czyli Dillona McKenny. Nie umiała jednak tego powiedzieć. Cała energia ją opuściła. Czuła się jak przekłuty balonik.
- O, jest nasze piwo. - Adora wyprostowała się i pomachała ręką do Dillona. - Dzięki.
Cat podniosła z podłogi krzesło Adory i ustawiła je przy stole. Sięgnęła po kufel, który Bernice postawiła przed nią, i wypiła jego zawartość jednym haustem.
- Muszę już iść.
- Ależ, Cat... - zaprotestowała Lizzie.
Adora pogardliwie spojrzała na siostrę.
- Nie, Lizzie. Nie zatrzymuj jej. Jeśli musi iść, to trudno. I tak ostatnio nie jest zbyt sympatyczna.
Cat spojrzała na Adorę. Czuła złość, ból i smutek.
- Do zobaczenia - powiedziała i skierowała się ku drzwiom.
O pół do drugiej w nocy zrozumiała, że nie zaśnie. Za każdym razem, gdy przysypiała, stawał jej przed oczyma Dillon. W półśnie było gorzej niż na jawie. Stawała się bezwstydna, podchodziła do Dillona i zarzucała mu ręce na szyję. A on uśmiechał się, widząc jej pożądanie. Potem dawał jej to, czego pragnęła. Całował ją.
Jęknęła i usiadła na łóżku. Zrzuciła kołdrę. Drżała z zimna. Ogień już dawno zgasł, a słabo izolowany dom nie trzymał ciepła. Wstała, włożyła dżinsy i dwa swetry, wełniane skarpety i kozaki.
Sypialnia była obok kuchni, więc wyszła na dwór tylnymi drzwiami, chwytając po drodze kurtkę i klucze.
Na zewnątrz było tak zimno, że przez kilka minut rozgrzewała samochód. Potem ruszyła przed siebie.
Pickup sam wiedział, dokąd jechać. Cat była gotowa przysięgać, że nie miała zamiaru udawać się w tym właśnie kierunku. Od domu Dillona dzieliły ją już tylko niecałe cztery kilometry. Dotarła na miejsce w ciągu pięciu minut.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przed domem Dillona paliła się lampa, rzucając szerokie, jasne smugi światła. Frontowe okna były ciemne. Przez kilkanaście minut Cat siedziała w pickupie i zastanawiała się, co ona tu robi.
Adora wielokrotnie opowiadała jej, że zakochane kobiety miewają głupie pomysły. Jej młodsza siostra wiedziała o tym dobrze, bo sama często się zakochiwała.
- Najgorsze jest to - jęczała wtedy - że zachowujesz się bezdennie głupio. Nagle, w środku nocy, znajdujesz się przed jego domem. Wpatrujesz się w okna, by zobaczyć światełko, cień, i zastanawiasz się, czy on myśli o tobie. Albo czy jest z kimś innym...
Cat zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła w karoserię. Wyskoczyła z szoferki i pomaszerowała na ganek. Zastukała i nacisnęła na dzwonek. Nic się nie wydarzyło. Zadzwoniła jeszcze raz.
Chwilę później zrozumiała, że Dillona nie ma albo nie chce otworzyć. Przeszła do garażu i zerknęła do wnętrza przez malutkie okienko. Pięknego czerwonego land cruisera nie było w garażu.
Wróciła do samochodu, uruchomiła go i wyjechała na drogę. Jednak nie skręciła do domu, tylko pojechała prosto do miasta. Potrzebowała towarzystwa. Było już po drugiej. „Kropkowaną Sowę” zamknięto.
Pojedzie do Adory. Da jej szansę zrewanżowania się za te wszystkie noce, które z nią spędziła. Cat była roztrzęsiona i miała ochotę z kimś pogadać. Chciała opowiedzieć siostrze o wszystkim: o Dillonie, nowym uczuciu i o tym, do czego może ono doprowadzić, jeśli mu się ulegnie.
Na myśl, jaka mogłaby być reakcja Adory, Cat zadrżała. Wiedziała, że siostra nie będzie zachwycona jej opowieścią. Jakoś muszą to wspólnie rozwiązać, w końcu są rodzeństwem i kochają się.
Dojechała do ulicy Bridge. Rozglądając się za miejscem do zaparkowania, zobaczyła czerwonego land cruisera Dillona. Stał dokładnie przed wejściem do salonu piękności Adory. Zatrzymała samochód na środku ulicy. Zerknęła na okna nad salonem. Paliło się światło.
Czy są sami? Rozpaczliwie szukała małego samochodu Lizzie lub ciężarówki Boba Tamberlaine'a. Niestety, ulica była pusta.
Oparła głowę na kierownicy. Chciała kląć, krzyczeć, płakać. Czuła się tak, jakby ktoś wyrywał jej serce. Miała ochotę zaparkować, wysiąść z samochodu, wejść tylnymi drzwiami i zobaczyć, co się tam dzieje. Nie zrobi tego. Powiedziała Dillonowi, że nigdy nie będzie się z nim kochać. Nie przewidywał powrotu do Adory, ale mógł zmienić zdanie.
Nazwał ją tchórzem. Miał rację. Dillon mógł siedzieć u Adory z tysiąca powodów, ale Cat nie chciała ich znać. Wrzuciła wsteczny bieg i zawróciła. Kiedyś zapomni o Dillonie, niezależnie od licznych czekających ją bezsennych nocy. A potem życie będzie takie samo jak dawniej.
Po powrocie nawet nie próbowała się położyć. Włączyła telewizor i usiadła na kanapie, otulona kocem. Drzemała.
Ocknęła się przemarznięta do szpiku kości. Na dworze świeciło słońce, choć zapowiadano śnieżycę i wichurę.
Rozpaliła ogień. Marzyła o gorącej kawie, więc chwyciła szklany dzbanek i napełniła go wodą z kranu. Dzbanek uderzył o krawędź zlewu, pękając z trzaskiem na tysiące kawałków. Cat stała osłupiała i przerażona. Zacisnęła ręce na krawędzi zlewu.
- Przecież to tylko dzbanek od ekspresu - wymamrotała.
Dlaczego miała ochotę usiąść i płakać? Nie zrobi tego. Nie podda się głupim emocjom. Zacisnęła zęby i posprzątała szkło.
Do dziesiątej objechała wszystkie domy, które miała pod opieką. Sprawdziła, czy są zabezpieczone przed nadchodzącą śnieżycą. Niebo już ciemniało. Pojechała do miasta po mleko, jajka i chleb. Jeśli śnieżyca będzie tak silna, jak zapowiadano, to może padać nawet przez dwa dni.
W ostatniej chwili zatrzymała się przed sklepem z artykułami gospodarstwa domowego Reggie'ego Kratta. Chciała kupić dzbanek do ekspresu. Niestety, nie było to możliwe.
- Możesz kupić nowy - zaproponował Reggie, wskazując półkę pełną ekspresów do kawy.
- Nie, dziękuję. Kupię dzbanek w Reno. Sympatyczny właściciel sklepu postawił przed Cat aluminiowy ekspres starego typu.
- Weź ten. Po co ci ta nowoczesna maszyna do kawy? Ten się nie stłucze. Będzie ci służył do końca życia.
- Nie, Reggie, dziękuję. Mam taki sam w domu.
- No to zacznij go używać i zapomnij o tej nowoczesnej, bezdusznej maszynie.
- Pomyślę nad tym - odparła sucho. Staruszek roześmiał się.
- To grzeczny sposób powiedzenia mi, bym nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy, prawda?
- Cóż...
Nagle owiała ją fala zimnego powietrza. Ktoś wszedł do sklepu.
- Cześć, Dillon - zaskrzeczał Reggie. - Co nowego?
Cat poczuła się słabo i miała ochotę usiąść. Nie poruszyła się, ale serce zabiło jej mocno.
Dillon podszedł do lady i stanął obok Cat.
- Cześć - powiedział grzecznym, obojętnym tonem. Zmusiła się do uśmiechu.
- Cześć, Dillonie.
- Pomyślałem, że skoro nadciąga śnieżyca, mogą mi się przydać naftowe lampy - zwrócił się Dillon do sprzedawcy. - Na wszelki wypadek, gdyby była awaria prądu.
- Są - odparł dumnie Reggie - na tamtej półce, przy tylnej ścianie. Wybierz sobie kilka. Masz naftę?
- Tak. Pięć galonów.
- To dobrze. Coś jeszcze?
- To wszystko. Jadę do Reno po zakupy. Chcę się zaopatrzyć przed...
- Chłopcze, czyś ty oszalał?! - przerwał mu Reggie. - Zerknij na niebo. Jeśli teraz pojedziesz do Reno, to utkniesz tam, dopóki nie skończy się nawałnica.
Dillon roześmiał się. Po plecach Cat przebiegł dreszcz i coś ścisnęło ją w żołądku.
- Dam sobie radę, Reggie. Mam zimowe opony, napęd na cztery koła i łańcuchy w bagażniku.
- Jeśli chcesz się ścigać ze śnieżycą, to znaczy, że masz niedobrze w głowie.
Reggie miał rację. Cat odezwała się, zanim pomyślała, że lepiej byłoby wyjść ze sklepu:
- Dillonie, Reggie ma rację. Powinieneś poczekać, aż...
Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczyma, ale nie uśmiechnął się.
- Doceniam twoją troskę o mnie, Cat - położył nacisk na słowo „troska”, jakby chciał podkreślić, że to nie jej sprawa - ale potrafię dbać o siebie.
Zaniemówiła ze zdumienia. Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Tymczasem Dillon zwrócił się do Reggie'ego.
- Gdzie stoją te lampy?
Reggie wskazał ręką półkę, a Dillon podszedł do niej bliżej.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze, Cat? - Sprzedawca był wyraźnie zmieszany. Miał wprawdzie swoje lata, ale wiedział, że Dillon McKenna zrobił z Cat idiotkę.
- Nie, to wszystko. - Cat zmusiła ciężkie jak z ołowiu nogi do posłuszeństwa. Zatrzymała się przy drzwiach i powiedziała: - Uważaj na siebie, Reggie.
- Ty też, Cat.
Półtorej godziny później zaczęła się zamieć. Około trzeciej zadzwonił telefon. Adora chciała wiedzieć, czy Cat jest już w domu. Powiedziała, że zamknęła salon i siedzi w domu, przeczekując śnieżycę.
- Czy u ciebie wszystko w porządku? - spytała. Cat wzruszyła się. Bez względu na ich oddalenie się od siebie z powodu Dillona, warto mieć siostrę.
- Tak, wszystko dobrze. Mam mnóstwo drewna, świece i naftę. Wytrzymam tydzień bez wychodzenia z domu.
- Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle.
- Ja też.
Na chwilę zapadła cisza i słychać było tylko trzaski na linii. W końcu Adora odezwała się:
- Cat, ja...
Cat zacisnęła palce na słuchawce.
- Tak?
W słuchawce coś zatrzeszczało. Adora roześmiała się nerwowo.
- Och, nic takiego. Trzymaj się ciepło, dobrze?
- Dobrze.
Pół godziny później zgasło światło. Śnieg padał tak gęsto, że w domu zrobiło się zupełnie ciemno. Cat miała przygotowane świece i lampy. Zapaliła je, ustawiła w kuchni i w salonie. Napełniły dom ciepłym światłem.
Starała się nie martwić o Dillona. Nie miała do tego ani prawa, ani powodu. Powiedział jej, nie owijając w bawełnę, że potrafi dbać o siebie. Być może, gdy zaczęło padać, zmienił zdanie i zatrzymał się w Reno. W każdym razie nie zadzwoni do niego.
Zaledwie kilka minut później wykręcała jego numer. Ręka ze słuchawką przy uchu lekko drżała. Po czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. Głos Dillona prosił o zostawienie wiadomości. Coś ścisnęło ją w gardle. Strach o niego był silniejszy niż poczucie własnej godności. Zmusiła się do mówienia.
- Dillonie, tu Cat. Martwię się o ciebie. Nie wiem, czy wróciłeś z Reno. Jeśli jesteś, proszę, odezwij się.
Odczekała chwilę. Nikt się nie odezwał. Spróbowała jeszcze raz:
- Dillonie, proszę. Daj mi znać, że wszystko w porządku. Podnieś słuchawkę i powiedz, żebym się nie wtrącała w cudze sprawy. Potem możesz ją odłożyć.
Ale Dillon nie podniósł słuchawki. Jeśli jest w domu, to musi mieć serce z kamienia. Paliła ją twarz. Odłożyła słuchawkę na widełki. Chciała być na niego zła, wmawiała sobie, że stał tam, słuchał i śmiał się z jej obaw. Bez skutku. Wiedziała, że Dillon nie jest człowiekiem o sercu z kamienia. Po prostu nie ma go w domu. Być może jest gdzieś na szosie i walczy z burzą śnieżną i wichurą.
Zdenerwowana chodziła między kuchnią a pokojem, usiłując się uspokoić. Na pewno nic mu się nie stało. Zatrzymał się w Reno w jakimś eleganckim hotelu. Ona i tak nic nie może zrobić.
Wyjrzała przez okno. Patrzyła na białą ścianę śniegu. Nie było widać nawet jodeł rosnących dwa metry od ganku. Nagle przez ułamek sekundy zobaczyła błysk światła. Bezwiednie wstrzymała oddech i przycisnęła nos do szyby.
Przez wirujące płatki śniegu dostrzegła czerwony, metaliczny błysk. Do jej domu podjeżdżał jakiś samochód. Krzyknęła i pobiegła do kuchennych drzwi. Otworzyła je na oścież, nie zważając na wichurę.
Przy ganku stał zaparkowany czerwony land cruiser. To nie była halucynacja. Dillon przesunął się na siedzenie pasażera i otworzył drzwi samochodu.
- Bałem się jechać dalej! - zawołał, przekrzykując wichurę. - Bałem się, że nie przejadę tych ostatnich czterech kilometrów. Ale to nie wszystko. Ja...
Serce waliło jej w piersi jak młotem. Na dworze było lodowato, a ona wybiegła bez płaszcza. Stanie w środku zamieci i rozmawianie o tym, dlaczego Dillon nie pojechał dalej, jest bez sensu. To przecież oczywiste - dalsza droga jest niebezpieczna. Przerwała mu.
- Bardzo dobrze zrobiłeś. Pospiesz się i wchodź.
Dillon wyskoczył z samochodu. Stanęli naprzeciw siebie bez słowa. W jednej chwili zrozumieli, co ich czeka. Tę noc, i najprawdopodobniej kilka następnych, spędzą razem w małym domku Cat.
Cat czuła ciepło bijące od Dillona. Pragnęła go tak mocno, że niemal nie pamiętała, jak to było, gdy tego nie doznawała. Zadrżała, choć prawie nie czuła zimna.
- Wejdź, proszę - powiedziała, skłaniając nieco głowę.
- Wejdę, ale najpierw muszę... - przerwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Zerknęła na niego badawczo.
- O co chodzi?
Na chwilę odwrócił głowę.
- Mam trochę... rzeczy z tyłu. Żywność i jeszcze coś. Zmarznie, jeśli...
- Rozumiem. Włożę kurtkę i pomogę ci. Chwycił ją za ramię.
- Nie. Poczekaj. Patrzyła na niego zdumiona. - Dillonie, o co chodzi?
- Cholera - powiedział ponuro. - Po prostu zaczekaj. tu. - Odwrócił się na pięcie i podszedł do tyłu samochodu.
Stała przed kuchennymi drzwiami, drżąc z zimna. W końcu Dillon pojawił się. Niósł w ramionach zawiniątko okręcone różowym kocykiem. Kiedy usłyszała płacz, pojęła, że to dziecko.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dillon podszedł do niej.
- Myślę, że to dziewczynka, bo wszystkie jej rzeczy są różowe. - Z zawiniątka dobiegał płacz głośniejszy nawet od wycia wiatru.
Cat otuliła się ramionami.
- Dillonie, co się dzieje?
- Słuchaj, ja... - spojrzał na nią zmieszany. Nie wiedział, od czego zacząć. Trzymał wrzeszczące wniebogłosy dziecko. Zerknął na nie. - Hej, ty! Nie krzycz tak głośno. - Potrząsnął energicznie zawiniątkiem.
Cat wyciągnęła ręce.
- Daj mi ją.
Oddał jej zawiniątko z wyraźną ulgą. Z kocyka wypadła butelka. Dillon złapał ją w porę.
- Mam ją. Pójdę po żywność. Cat wzięła od niego butelkę.
- Dobrze. - Odwróciła się i weszła do domu. Położyła dziecko na łóżku w sypialni. Mała zaczęła płakać jeszcze głośniej. Cat szybko zapaliła świece i lampę naftową, które wcześniej ustawiła na toaletce. Tymczasem dziewczynka zdążyła już rozkopać kocyk. Wściekła, wymachiwała rączkami i nóżkami odzianymi w różowe śpioszki. Cat podniosła dziecko, szczelnie owinęła i przytuliła do piersi.
- Już dobrze, uspokój się - powiedziała łagodnie.
Dziewczynka ucichła. Otworzyła błękitne oczy i popatrzyła na Cat z wyraźnym zainteresowaniem. Uśmiechnęła się do niej, przypominając sobie swoje młodsze siostry. Deirdre urodziła się, gdy Cat miała dziesięć lat, Phoebe rok później. Pomagała zmieniać im pieluszki i przygotowywać posiłki. Czasami nawet wstawała do nich w nocy.
Mała znów zaczęła popłakiwać.
- O co ci chodzi? Może masz mokro?
Dziewczynka zaniosła się krzykiem.
- Rozumiem. Potrzebna nam czysta pielucha.
Usłyszała kroki wchodzącego do środka Dillona. Zawołała do niego:
- Potrzebne mi pieluchy! Trzeba ją przewinąć. - Dziecko znów zapłakało, jakby chciało potwierdzić słowa Cat.
- Pieluchy - powtórzył bezmyślnie. - Zaraz zobaczę. - Wrócił do kuchni.
Mała, niezadowolona, że nikt nie zwraca na nią uwagi, krzyczała i machała nóżkami. Dostała czkawki. Cat usiadła z nią na bujanym fotelu koło okna. Kołysząc się, tuliła rozkapryszone dziecko.
- Czy to jest to?
Cat uniosła w górę głowę. Dillon stał w drzwiach, trzymając w ręku różową torbę z naszytymi żółtymi żyrafami. Skinęła głową.
- Postaw ją na łóżku.
Cat wstała i podeszła do łóżka. Ostrożnie położyła dziecko i otworzyła torbę. Były w niej jednorazowe pieluchy, kilka zabawek, druga butelka z jedzeniem, kocyk i złożona cerata.
- W porządku, mała. - Cat rozłożyła ceratę. - Zaraz zajmiemy się twoim problemem.
Położyła dziecko na ceratce. Unosząc głowę dostrzegła, że Dillon wciąż stoi w drzwiach i ją obserwuje.
- Dlaczego się gapisz?
- Dobrze sobie radzisz z dzieckiem. Nawet nie wiesz, jakie to ważne.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Niby dlaczego? - Nim otworzył usta, powstrzymała go gestem dłoni. - Nie teraz. Porozmawiamy później. Przynieś resztę rzeczy z samochodu.
- Dobry pomysł. - Odwrócił się na pięcie i zniknął.
- Nie zapomnij o lampach, które kupiłeś u Kratta. Przydadzą się! - krzyknęła za nim.
- Jasne.
Cat przewinęła małą, mrucząc kołysankę, którą śpiewała swoim siostrom wiele lat temu. Potem wzięła zadowolone i uspokojone dziecko na ręce i wyjęła z torby butelkę z jedzeniem.
Dillon wszedł, niosąc lampy.
- To już wszystko - oświadczył, stawiając na stole trzy wysokie pudełka. - Gdzie jest telefon? Wskazała ręką drzwi salonu.
- Tam. Na biurku, przy schodach. Podszedł do aparatu i podniósł słuchawkę. Kilka razy postukał w widełki.
- Jest głuchy - powiedział.
Godzinę później cała żywność przywieziona przez Dillona była już rozpakowana, a dziecko spało między poduszkami na łóżku Cat. Siedzieli w salonie, pili kawę i jedli kanapki. Ciągle nie było światła, telefon też nie działał. Na dworze zapadała noc, choć śnieg padał tak gęsto, że i tak trudno było odgadnąć porę dnia.
Dillon siedział na kanapie i patrzył w okno.
- Za długo mieszkałem w Los Angeles - powiedział cicho. - Zapomniałem, jakie figle może tu płatać pogoda. Spędzimy w tym domu wiele dni.
Cat przełknęła ostatni kęs kanapki.
- Owszem.
Nie kontynuowała tego tematu. Mieli ważniejsze sprawy do omówienia. Zrzuciła mokasyny, w których chodziła po domu, i podwinęła nogi pod siebie.
Dillon spojrzał na nią i westchnął;
- W porządku. Strzelaj. Wyprostowała się.
- Mam taki zamiar. Czyje to dziecko?
Dillon przesunął dłonią po twarzy. Cat zdenerwowana czekała na odpowiedź. Niespodziewanie zapytała:
- Czy to dziecko Natalie Evans? Zamarł. Miał tak zdumiony wyraz twarzy, że Cat niemal się roześmiała. Ale to on zaczął się pierwszy śmiać.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Do diabła. - Usiłował opanować śmiech.
- Co: do diabła?
- Nic. Po prostu musiałabyś znać Natalie, by zrozumieć. To ostatnia kobieta na świecie, która urodziłaby dziecko, a więc nie ma mowy, by je zgubiła.
Cat zmarszczyła czoło.
- W takim razie czyja to córka?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Słucham?
- Powiedziałem, że nie mam pojęcia. - Pochylił się, obejmując ramionami kolana. - To było tak. Dojechałem do Reno i poszedłem do sklepu. Kiedy wychodziłem, zaczął już padać śnieg, więc ruszyłem, by jak najszybciej
wrócić. Okazało się, że nie mam benzyny. Zatrzymałem się przy jednej z tych dużych stacji, wiesz, tam, gdzie jest sklep i restauracja.
- Tak, wiem.
- Nalewali mi benzynę, a ja poszedłem do ubikacji.
- A co to ma wspólnego z dzieckiem?
- Uspokój się, zaraz do tego dojdę. Wszedłem, zrobiłem, co trzeba, wyszedłem, zapłaciłem za benzynę i odjechałem. Dlatego nic nie rozumiem.
- Czego dokładnie nie rozumiesz?
- Tego, że kiedy byłem w ubikacji, ktoś włożył dziecko i wszystkie rzeczy do land cruisera. Jak wyjeżdżałem ze sklepu, nie miałem dziecka w samochodzie. Wysiadłem po drodze tylko raz i skorzystałem z ubikacji. To było piekło. Czułem się jak w maszynie do popcornu. Walił śnieg i niczego nie widziałem. Z Reno do Red Dog City jechałem ponad trzy godziny. Powinienem był zostać w Reno, ale chciałem dotrzeć do domu. Dopiero wówczas, kiedy skręciłem w Barlin Creek Road, prawie dwa kilometry stąd, dziecko zaczęło płakać.
Potrząsnął głową.
- Mówię ci, to było niesamowite. Wlokę się do przodu, zastanawiam, czy za chwilę nie utknę w zaspie, i za moimi plecami coś zaczyna kwilić. Zatkało mnie. Omal nie zjechałem do rowu. Jak już serce przestało mi walić, zrozumiałem, co się stało. Potrzebowałem pomocy, więc myślałem o tobie. Nie wiem, jakim cudem znalazłem drogę w tej śnieżycy, ale jakoś dojechałem.
Podniósł filiżankę ze stolika i wypił łyk kawy.
- Resztę już znasz.
Cat zerknęła na niego i spytała:
- Ale dlaczego? Dlaczego ktoś to zrobił?
- Nie mam pojęcia. Nie dowiemy się, dopóki nie zacznie działać telefon.
Cat nie odpowiedziała. Na jej twarzy malowała się niepewność. Dillon to zauważył i powiedział cicho:
- Daj spokój, Cat. Nie porwałem dziecka. Być może nie byłem w stosunku do ciebie całkiem szczery, ale tłuczenie luster i zatykanie młynka to wszystko, na co mnie stać. Przysięgam. Uważasz, że jestem zdolny porwać niewinne dziecko?
- Nie - odpowiedziała cicho po namyśle. - Ta historia jest bardziej prawdopodobna niż to, co ja sobie wyobrażałam.
- Co za ulga otrzymać rozgrzeszenie - powiedział z ironią.
- Ale pozostaje zasadniczy problem. Kto mógł zrobić coś tak okropnego bezbronnemu dziecku?
- Jak już mówiłem, w najbliższym czasie nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Nic się nie da zrobić bez elektryczności, telefonu i przejezdnych dróg.
Zapadła cisza. Na zewnątrz wył wiatr. W końcu Dillon zapytał:
- I co dalej?
Cat miała jeszcze tysiące pytań, ale bała sieje zadać. Wyprostowała nogi i wsunęła stopy w mokasyny.
- Wydaje mi się, że na strychu jest moja stara kołyska. Chodź, pójdziemy jej poszukać.
Kołyska stała na wielkiej skrzyni, w której kiedyś przywieziono bojler, tuż pod pochyłymi belkami i wiązaniami dachowymi. Cat z trudem się tam wcisnęła. Skulona, bo było zbyt nisko, by stanąć, uniosła lampę. Długie cienie zatańczyły po ukośnym suficie. Staroświecka drewniana kołyska ukazała się w całej krasie.
- Cat? - Dillon krzyknął z dołu.
- Znalazłam ją. - Ostrożnie odstawiła lampę na zakurzony stół i wyciągnęła kołyskę.
Chwilę później stanęła przed Dillonem.
- No i proszę. - Postawiła kołyskę jak trofeum u jego stóp i wróciła na strych po lampę.
- Obejrzyjmy ją. - Uklękła przy kołysce. Dillon zrobił to samo, choć nieco wolniej, z trudem. Lekko ją pchnął. Zakołysała się, a stare deski podłogowe zaskrzypiały.
- Ojciec zrobił ją dla mnie, jeszcze przed moim urodzeniem.
- To oczywiste - powiedział.
- Co jest oczywiste? - zapytała zdziwiona. Pokazał palcem.
- Że zrobił ją przed twoim urodzeniem. Spojrzała na miejsce, które Dillon wskazywał. Dobrze wiedziała, że widniało tam wymalowane farbą jej imię - Catherine. Ostatnie „e” przechodziło w mały, prosty bukiecik różyczek. Teraz farba wyblakła i w wielu miejscach poodpadała. Pod nią widać było inny napis:
- Mitchell Junior.
- Cóż. - Nieśmiało dotknęła imienia wyłaniającego się spod jej własnego. - Pentimento.
- Co takiego?
- To włoskie słowo używane przez historyków sztuki.
- A co znaczy?
- Czasami artysta zmieniał zdanie i malował coś na wierzchu poprzedniego dzieła. Po latach zamalowany obraz zawsze przebijał. Słowo pentimento pochodzi z łaciny i oznacza skruchę, żal za grzechy. Stosuje sieje w takiej sytuacji, jeśli ma się wrażenie, że artysta żałował swego pierwotnego dzieła.
Dillon bacznie się jej przyglądał.
- Czyli twój stary od samego początku zaplanował, że będziesz chłopcem. Małym Mitchellem. Zakłopotana kaszlnęła i podniosła się z klęczek.
- Tak, ale nim nie byłam.
Zerknął na nią.
- Właśnie, nie byłaś.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, co powiedziałem. - Chwycił dłonią poręcz schodów i wstał. - Niestety, wbrew marzeniom ojca nie byłaś chłopcem.
- To chyba samo przez się rozumie.
- Czyżby?
Patrzyła na niego ze złością. Miał minę wszystkowiedzącego. Czuła narastającą wściekłość. Opanowała się, ale złość nie minęła. Odezwała się chłodno:
- Nienawidzę, kiedy ludzie zadają dziwaczne pytania, zamiast powiedzieć wprost, o co im chodzi.
- Czy powinienem wyrażać się bardziej precyzyjnie?
- Tak. - Przemyślała swoją odpowiedź i zmieniła zdanie. - Nie. Zapomnij o tym.
Dillon chwycił ją za ramię. Zupełnie tak jak pierwszego dnia, w jego domu, przy przeszklonej ścianie. Od tamtej chwili wszystko układało się nie tak, jak chciała. Zaniemówiła. Odwróciła głowę.
- Puść mnie - zażądała. Tym razem nie posłuchał jej.
- Za chwilę - powiedział. Poczuła skurcz w krtani. Była zdumiona jego bezczelnością.
- Może ta cholerna śnieżyca to najlepsza rzecz, jaka mogła się nam przytrafić - powiedział.
- Zwariowałeś?
- Może. Jesteśmy na siebie skazani, więc zanim to się skończy, będziesz musiała mieć ze mną do czynienia.
- Nie licz na to.
- Czy to wyzwanie? Uważaj, kocham wyzwania. Zapytaj L.W. Creedy'ego. Dobrze o tym wie.
- Puść moje ramię. Udawał, że nie słyszy.
- Czy kiedyś zastanawiałaś się nad tym, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni?
Szarpnęła się, próbując wyrwać ramię z uścisku Dillona. Cat była silna, ale on jeszcze silniejszy. Przecież nie będzie się z nim bić.
- W ogóle nie jesteśmy do siebie podobni - zawołała.
- A właśnie, że tak. Na to, kim teraz jesteśmy, wpłynęli nasi ojcowie. Twój wychował cię tak, byś zajęła miejsce syna, którego nie miał. A potem odszedł, a ty przejęłaś jego obowiązki.
- On nie odszedł. Umarł na atak serca. To nie była jego wina.
- Ale ty go obwiniasz.
- Jak śmiesz!
- Tak jest, obwiniasz go. Za to, że zostawił cię z tymi wszystkimi nieporadnymi kobietami, którymi musiałaś się zająć. Za to, że straciłaś szansę na ukończenie college'u i zrealizowanie własnych marzeń.
- Nie..
Dillon nie słuchał.
- A teraz o mnie. Cholera! Przy moim starym twój ojciec to anioł. Stary nauczył mnie tylko tego, że moje życie jest nic niewarte. Wszystko stało się wbrew jego woli, bo matka umarła, gdy miałem dwa lata. Nigdy mnie nie kochał. Ciągle mówił, że przeszkadzam, że wolałby, bym się nie narodził. To przez niego stawiałem czoło niebezpieczeństwom, po to, by pokazać, że jestem coś wart. Że nie jestem tylko smarkaczem, synem tego wykolejeńca, Lonnie'ego McKenny.
Słowa Dillona poruszyły Cat do głębi. Złość zamieniła się w nagłą sympatię dla zranionego dziecka. Przez chwilę oczyma duszy oglądała małego chłopca, bosego, brudnego i siedzącego przed sklepem w Red Dog City. Ściskał w dłoni kawałek bułki, którą niewątpliwie kupił mu ktoś litościwy, i szarpał ją zębami, jakby od kilku dni nie jadł.
- Dobrze pamiętasz, jaki byłem - powiedział ochryple. Cat spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich ból i wstyd.
- Dillonie, ja...
- Nic nie mów. Nie potrzebuję litości. Oboje przyjmowaliśmy wyzwania. Ty, za ojca, utrzymywałaś całą rodzinę. Ja ryzykowałem życie przy każdej możliwej okazji.
- Dillonie, proszę...
- Oboje mamy około trzydziestu pięciu lat i jesteśmy samotni. Unikamy prawdziwego ryzyka. Nie mamy ani partnerów, ani dzieci.
Tego już nie mogła zaakceptować.
- Bardzo wielu ludzi w naszym wieku nie ma rodzin. Choćby Bob Tamberlaine, Lizzie Spooner czy Adora.
Nim skończyła, żałowała, że wspomniała o siostrze. Zbyt wiele spraw, o których nie chciała mówić, wiązało się z Adora.
Dillon dobrze o tym wiedział.
- Aha, Adora. To też część problemu. Nie cały, oczywiście, ale jego lwia część. Od tego się zaczyna.
- Nie chcę mówić o...
Dillon puścił jej ramię szybko, ze złością.
- To żadna nowość. Oczywiście, że nie chcesz mówić o Adorze. W ogóle nie chcesz mówić, a zwłaszcza o niczym, co mogłoby zburzyć mur pomiędzy nami.
Cat cofnęła się, ale Dillon mówił dalej:
- Będziesz wymyślać różne rzeczy i wmawiać sobie, że facet to tylko kłopot. W ten sposób masz wymówkę, by trzymać się od mężczyzn z daleka.
Tego już nie mogła znieść. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z Dillonem.
- To nieprawda - powiedziała. Nie brzmiało to zbyt przekonywająco, nawet dla niej samej.
- Być może kiedyś w to uwierzysz. Cholera, a jeśli już w to uwierzyłaś? Zapamiętaj raz na zawsze - pomiędzy mną a Adorą nie ma niczego poza przyjaźnią.
- Powiedziałeś to Adorze?
- Oczywiście, że tak.
Zaskoczona, przez chwilę milczała.
- Kiedy?
- Wczoraj w nocy.
- Ja... To znaczy... o której z nią rozmawiałeś? I gdzie?
Spojrzał na Cat podejrzliwie i wzruszył ramionami.
- Po zamknięciu baru pojechałem do jej mieszkania i tam rozmawialiśmy. Dlaczego pytasz?
- Co jej powiedziałeś?
- To samo, co powiedziałem tobie parę tygodni temu. Że to, co było kiedyś między nami, dawno się skończyło. Szesnaście lat temu.
- To wszystko?
- Powiedziałem też, co czuję do ciebie. Że mnie pociągasz i chcę się do ciebie zbliżyć, ale nie dajesz mi szansy.
- I co na to Adora?
- Słuchała i kiwała głową. Nie wiem, czy naprawdę w to uwierzyła. Co, do diabła, mogłem jeszcze zrobić?
Cat pomyślała o swojej siostrze i o tym, czego sobie nie powiedziały przez telefon kilka godzin temu. Muszą odbyć ze sobą długą rozmowę. Zerknęła przez okno, za którym szalała śnieżyca.
- Cat? - zapytał Dillon cicho miękkim głosem. - Dlaczego to takie ważne, kiedy i o której rozmawiałem z Adorą?
Odwróciła się od okna. Nie powinna mu mówić o zeszłej nocy. Wystarczy już, że widział, jak zrobiła z siebie idiotkę w rozgrywce ze Spikiem. Nie musiał znać całej reszty.
Podszedł do niej i ukląkł u jej stóp. Skrzywił się z bólu.
- O co chodzi? - zapytał miękkim, czułym i pełnym niepokoju głosem.
- Ja... widziałam w nocy twój samochód pod domem Adory.
- Co?
- Nie mogłam spać, więc wstałam, ubrałam się i pojechałam do ciebie. Siedziałam w samochodzie i zastanawiałam się, co właściwie robię pod twoim domem. Nie wiedziałam, czy jesteś w środku i czy jesteś sam. Potem wysiadłam i stukałam w drzwi przez jakiś czas.
- Cat - powiedział z czułością i ujął jej dłonie. Ten gest dodał jej odwagi i wyznała resztę. Opowiedziała, że pojechała do miasta i zobaczyła jego samochód przed domem Adory.
Kiedy skończyła, zapytał:
- Jeśli chciałaś wiedzieć, co robimy, to czemu nie weszłaś?
Spojrzała na ich dłonie. Jego były gładsze i bardziej zadbane. Jej wyglądały jak ręce kogoś, kim naprawdę była - stolarza i cieśli.
Westchnęła głęboko.
- Chyba dlatego, że tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, co robicie. Tak jak mówiłeś, potrzebowałam wymówki, by trzymać się od ciebie z daleka.
- Ciągle tego potrzebujesz?
Jednocześnie pomyślała, że tak i nie. Pragnęła go, a uczucie to napawało ją przerażeniem.
- Zadałem ci pytanie. Czy nadal szukasz wymówki? Stał zbyt blisko, więc nie mogła myśleć logicznie.
- Och, Dillonie.
Otoczył ją ramieniem i przytulił.
- Uwielbiam cię dotykać - powiedział. - Jesteś taka silna, a mimo to masz w sobie skrzętnie ukrywaną miękkość.
- Dillonie...
- Odkąd uciekłaś, sam nie wiem, czego chcę. Raz przysięgam sobie, że nie będę o tobie myślał, innym razem marzę.
- O czym?
- O tobie, o nas. O tym, jak mogłoby być.
- Być?
- Tak. Ty i ja razem, kochając się. Jej twarz płonęła rumieńcem, a serce biło mocno. Przypomniała sobie scenę w sklepie.
- Dziś u Reggie'ego byłeś taki zimny i odpychający.
- Do diabła, Cat! A czego się spodziewałaś? Powiedziałaś, bym się trzymał od ciebie z daleka. Nawet mi nie podziękowałaś za wybawienie od tego cholernego Spike'a. A potem spotykam cię w sklepie, martwiącą się o mnie. Po prostu szlag mnie trafił.
- Wiem, ale...
- Posłuchaj. Pocałuj mnie. Tylko raz.
- Ja nie...
- Nie mów: nie. To była pokusa.
- Tylko raz?
- Tylko raz - obiecał. Kąciki jego ust uniosły się w łobuzerskim uśmiechu, zmieniając kształt blizny na górnej wardze. - Ręczę za to.
- Nie myślę, żeby... Uniósł jej brodę do góry.
- I bardzo dobrze. Nie myśl.
- Och, Dillonie.
- Powiedz: tak. Pozwól się pocałować.
- Ale, Dillonie...
- Chcę to usłyszeć. Jedno proste słowo. „Tak”.
- Ale...
- Potrafisz to powiedzieć.
- Wiem, że potrafię.
- Czy to znaczy, że...
- Och, Dillonie.
- Po prostu wypowiedz to jedno słowo.
- Dobrze. Tak.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Usta Dillona dotknęły jej warg. Była to cudowna pieszczota. Mrucząc coś, objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Ciało Cat ożywiało się, ale nadal miała miękkie nogi, zupełnie jak za pierwszym razem. Objęła go za szyję i poddała się magii pocałunku.
Rozległ się głośny płacz. Dillon z westchnieniem lekko odsunął ją od siebie.
- Czy słyszysz to co ja?
Skinęła głową.
- Dziecko się obudziło.
Małą znów trzeba było przewinąć.
- W tym tempie - powiedziała Cat - zabraknie nam pieluch już jutro po południu. Trzeba coś wymyślić. Może znajdę jakieś szmaty. Gdzieś powinny być agrafki, muszę poszukać.
- Na pewno coś wymyślisz. - Dillon wierzył w jej instynkt macierzyński bardziej niż ona sama. Wyciągnął z torby jedną z zabawek, pęk kolorowych plastikowych kluczy, i wymachiwał nią przed nosem małej. Dziewczynka gaworzyła i rozkosznie się śmiała.
- Jedzenie się skończyło - mówiła Cat. - Damy jej chude mleko, może jakieś utarte owoce. Niedługo znów zrobi się głodna. Martwię się o nią.
- Czemu tak mówisz?
- Organizm dziecka jest bardzo delikatny. Mimo naszych starań będzie miała kłopoty z żołądkiem.
- Jestem pewien, że coś wymyślisz.
- Mam nadzieję. Chciałabym znać jej wiek. Nie wiem, czy już je zupki, czy tylko mleko. Dość dawno zajmowałam się dziećmi!
Dillon wydawał z siebie idiotyczne dźwięki, które rozśmieszały dziecko. Potrząsając kluczami, opuścił nisko zabawkę tak, by dziewczynka mogła dotknąć jej malutkimi paluszkami.
- Nie panikuj - powiedział do Cat. - Zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Niczego więcej nie dokonamy.
Wiedziała, że Dillon ma rację. Musi się przestać martwić. Zapięła jednorazową pieluszkę. Dziecko wydawało się zupełnie szczęśliwe. Paluszkami usiłowało złapać klucze. Cat położyła się na łóżku i obserwowała zabawę Dillona z małą. Na zewnątrz szalała śnieżyca, ale tu było przytulnie i miło. Poczuła się bezpiecznie.
Delikatnie położyła dłoń na główce dziewczynki. Pogładziła puszyste włoski. Mała, uszczęśliwiona, gaworzyła z zapałem, nie wiadomo, czy z powodu pieszczot Cat, czy zabawy z Dillonem.
- Mogła gorzej trafić - powiedział cicho. - Zwłaszcza przy tej śnieżycy.
Cat zadrżała na myśl, co mogłoby się stać bezbronnemu dziecku, gdyby trafiło gdzie indziej. Zerknęła na Dillona. W jego oczach wyczytała, że podziela jej obawy.
- Pójdę po kołyskę - powiedziała.
- Dobry pomysł.
Wróciła obładowana stertą miękkich bawełnianych ściereczek, kołyską i dwoma zniszczonymi kocykami. Przemyła kołyskę mokrą szmatką i wytarła. Jeden kocyk położyła na dno zamiast materaca. Wniosła kołyskę do sypialni.
- Wygląda wspaniale - stwierdził Dillon.
- Prawda? Na drugie imię mam „Pełna Dobrych Pomysłów”.
Mała wyciągnęła rączki i paluszkiem dotknęła ust Dillona. Chwycił palec wargami, na co dziecko odpowiedziało wesołym gruchaniem.
- Byłem pewien, że masz na drugie imię Desiree - powiedział Dillon.
Cat skrzywiła się z niesmakiem. Wstydziła się swego drugiego imienia. Matka usłyszała je w jednym ze starych filmów o kochance Napoleona. Cat uznała je za niestosowne, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona. Zbyt przypominało „pożądanie”.
- Aha - kpił Dillon - widzę po twojej minie, że nie lubisz tego imienia. Cat wyprostowała się.
- Kto ci o nim powiedział?
- Adora. - Patrzył w zdumieniu, jak małe paluszki schwyciły jego kciuk. - Jeszcze w szkole. Bałem się, że kiedyś naprawdę strzelisz do mnie z dwururki swego ojca. - Uśmiechnął się. - Adora uważała, że się nie ośmielisz. „Powiedziałam jej - mówiła - co zrobię, jeśli stanie ci się coś złego”.
Dobry humor Dillona był zaraźliwy. Cat uśmiechnęła się.
- Nie pamiętam, czym mi groziła?
- Że rozgłosi po całym mieście, jak brzmi twoje drugie imię. Twierdziła, że go nienawidzisz. Cat westchnęła, wspominając przeszłość.
- Teraz sobie przypominam.
- Czy dlatego nigdy do mnie nie strzeliłaś? Bo nie mogłabyś znieść wstydu, gdyby wszyscy poznali twoje drugie imię?
Udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią.
- Może - Podniosła dziecko. - No, chodź, mała. Sprawdzimy. - Ostrożnie położyła ją do kołyski.
- Nieźle - stwierdził Dillon, kiedy dziecko już leżało i radośnie zajmowało się swoimi nóżkami. - Ale za miesiąc lub dwa kołyska będzie już za mała.
Cat spojrzała na niego.
- Jeśli za miesiąc lub dwa nie wyjdziemy stąd, będziemy mieli znacznie poważniejsze kłopoty niż to, że kołyska jest za mała.
- To prawda - westchnął i podniósł się z łóżka. Wziął drugi kocyk i otulił małą. Dziewczynka gaworzyła.
- Zdaje się, że jest jej wygodnie.
- Chyba tak.
Spojrzeli sobie prosto w oczy i uśmiechnęli się. Dla Cat, pomimo szalejącej zawieruchy, były to najmilsze chwile, jakie dotąd przeżyła. Nigdy nie było jej tak dobrze. Mężczyzna i dziecko. Rodzina, o którą dbała. Uważała, że nie chce wyjść za mąż, bo byłaby uwiązana. Kiedy miała osiemnaście lat, została uwiązana w domu. Gdzie naprawdę była ta wymarzona wolność? Od powrotu Dillona McKenny do Red Dog City zmieniła swoje znaczenie. Stała się synonimem samotności.
- Cat... - Pod wpływem pieszczotliwego tonu Dillona zabiło jej mocniej serce. - O co chodzi? O czym myślisz?
Dillon klęczał po drugiej stronie kołyski. W końcu zapytała go o to, co już dawno chciała wiedzieć.
- Czy mógłbyś... opowiedzieć mi o Natalie Evans?
Uśmiechnął się promiennie.
- Wszystko. Cokolwiek zechcesz wiedzieć.
- Ja...
Dillon wyciągnął rękę nad kołyską, trącił Cat i palcem wskazał dziecko. Ciemne rzęsy małej wyglądały jak miniaturowe wachlarze na pucołowatych policzkach. Usta poruszały się w odruchu ssania. Cat uniosła głowę i gestem ręki poleciła, by przeszli do drugiego pokoju.
- Żyłem z Natalie przez dwa lata - powiedział Dillon, gdy już siedzieli w salonie. - Mówiliśmy wiele o małżeństwie, ale jakoś do niego nie doszło. Bardzo chciałem mieć rodzinę.
- Ona nie chciała?
- Absolutnie nie. Nie znosi dzieci. Lubi być w centrum uwagi i dobrze się bawić.
- Czy dlatego ze sobą zerwaliście? To znaczy, bo ty chciałeś mieć dzieci, a ona nie?
- Teraz, patrząc wstecz, myślę, że częściowo tak. Ale bezpośrednia przyczyna była inna.
- Jaka?
- Zaraz po wypadku przed „Mirage” wszyscy myśleli, że do końca życia będę inwalidą.
- I?
- Powiedzmy, to ją ostatecznie do mnie zniechęciło.
- Wtedy zerwała z tobą?
- Nie jest na tyle uczciwa.
- Nie rozumiem.
- Nie możesz. - Położył rękę na oparciu kanapy i palcami dotknął policzka Cat. - To był komplement. Położyła swoją rękę na jego dłoni.
- Dziękuję. Mów dalej.
- Natalie zaczęła romansować z L.W.
Cat przypomniała sobie postać przysadzistego, łysiejącego agenta.
- Z L.W. Creedym? Przecież on ma co najmniej sześćdziesiąt lat!
Dillon roześmiał się.
- Nie doceniasz dobrego, starego L.W. Jest znakomitym kompanem. Ma mnóstwo pieniędzy. No i oczywiście sprawne nogi, których ja wtedy nie miałem.
- Jak się o tym dowiedziałeś?
- Powiedział mi o wszystkim mój przyjaciel. Widział ich razem w klubie, w dość intymnej sytuacji. Mówiąc szczerze, nie byłem zaskoczony. Wiedziałem, że z naszego związku nic nie będzie. Powiedziałem Natalie, iż wiem o wszystkim. Zaczęła płakać i opowiadać, jak okropnie się czuje i jakie ma wyrzuty sumienia. Kiedy się uspokoiła, oboje zdecydowaliśmy zerwać ze sobą.
- Dziwnie łatwo ci to przyszło - powiedziała sceptycznie Cat.
Dillon wzruszył ramionami.
- Nie było powodu do rozterek. Już nie bolało.
- Ale przedtem bolało?
- Tak. Zaraz po wypadku. Moja operacja trwała dwanaście godzin. Natalie przyszła do szpitala. Nie byłem jeszcze całkiem przytomny, ale usłyszałem jej rozmowę z L.W. Nie zdawali sobie sprawy, że już się ocknąłem. Odraza w jej tonie mówiła sama za siebie. To nie jest kobieta, która potrafiłaby związać się z kaleką. Tak więc, zanim dowiedziałem się o niej i L.W., przyzwyczaiłem się do myśli, że nasz związek się skończył.
- Dlaczego zjawiła się w twoim domu dwa tygodnie temu? Czy chciała cię odzyskać? Skrzywił się z niesmakiem.
- W pewnym sensie tak.
- W pewnym sensie?
- L.W. ją przysłał.
- Co takiego?
- Miała być zapłatą, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Przyjechała, by mnie omamić, a potem namówić do podjęcia próby skoku przez ten wąwóz, o którym mówił L.W. - Dillon roześmiał się. - Z twojej twarzy można czytać. Jesteś zszokowana.
- Ale jeśli teraz jest jego dziewczyną, to czemu L.W. zrobił coś takiego? To znaczy, czy ona miała naprawdę... - Cat przełknęła ślinę - czy miała zamiar cię uwieść?
- Myślę, że o to właśnie chodziło.
- To dlatego byłeś taki zły, kiedy powiedziałam ci, że przyjechała?
- Tak. Od razu domyśliłem się, o co chodzi. I wcale mi się to nie podobało. Zwłaszcza że bardziej obchodziłaś mnie ty niż L.W. Na widok Natalie odwróciłaś się i uciekłaś.
- To mnie naprawdę gryzło - przyznała Cat. - Pojawiła się znikąd. Taka piękna. Myślę, że byłam...
- Zazdrosna? - podpowiedział Dillon. Ścisnęła jego rękę.
- Tak. I nie rozumiałam tego. Co się działo, jak już poszedłeś z nią na górę?
- Nic. Powiedziałem jej bez ogródek, że nie wpadnę w pułapkę zastawioną przez L.W.
- Ugotowałeś coś dla niej? - Nie mogła się powstrzymać.
Dillon zrobił obrażoną minę.
- Ależ skąd. Od razu się jej pozbyłem.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo nie zasługuje na jedzenie twoich przysmaków.
Dillon spuścił oczy, ale wyraźnie był zadowolony.
- Wtedy myślałem wyłącznie o tym, jak ci to wszystko wytłumaczyć.
- A ja nie pozwoliłam ci dojść do słowa.
- Jesteś zbyt dumna. To twoja jedyna wada.
- Wiem. Pracuję nad tym - odpowiedziała bez zmrużenia oka.
- To dobrze. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Zastanowiła się.
- Nie. Na razie nie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Cat, po raz pierwszy od dnia, w którym pojawiła się Natalie Evans, uspokoiła się. Potem pokazała Dillonowi dwa pokoje na górze. Miał zająć jeden z nich. Trochę zdenerwowana faktem, że Dillon zostaje na noc, wręczyła mu dodatkowe koce. Posłała jego łóżko i pokazała łazienkę koło kuchni.
- Jeśli chcesz wziąć prysznic, zrób to teraz. Bojler działa na prąd, więc jeśli nadal nie będzie światła, woda zupełnie wystygnie i będziemy się myli w zimnej.
- Z przyjemnością się wykąpię. Postaram się zrobić to szybko i zostawię trochę wody dla ciebie.
Wszedł do łazienki. Cat przeniosła kołyskę do kuchni. W nocy, kiedy ogień wygasał, kuchnia była najcieplejszym miejscem w domu. Potem wzięła prysznic i położyła się. Nie leżała zbyt długo. Usłyszała ciche kwilenie. Wsunęła bose stopy w mokasyny i usiadła na łóżku, mając nadzieję, że dziecko zaśnie. Niestety, kwilenie przeszło w głośny płacz. Zapaliła lampę w sypialni.
- Dobrze, dobrze, już jestem. Uspokój się. - Wzięła na ręce płaczące dziecko, zaniosła je do sypialni i przewinęła. Dziewczynka uspokoiła się tylko na chwilę. Cat wiedziała, dlaczego płacze. Była głodna. Wzięła małą na ręce i poklepała po plecach.
- Już dobrze, zaraz coś wymyślimy. Wróciła do kuchni. W drzwiach stał Dillon. Miał na sobie tylko dżinsy i skarpetki. Przecierał oczy.
- W tych gaikach wyglądasz cudownie - powiedział. Nim Cat zdążyła się zaczerwienić, zapytał: - Co się stało?
Muskularne ciało Dillona rozpraszało ją, a musiała zająć się dzieckiem.
- Myślę, że jest głodna - powiedziała.
- I co zrobimy?
- Na początek spróbujemy nakarmić ją rozgniecionym bananem. Potem rozcieńczę mleko ciepłą wodą i dam jej pić.
- Niezły pomysł. - Zabrał się do rozgniatania banana. Kiedy papka była gotowa, wziął od Cat dziecko i posadził je sobie na kolanach. Cat karmiła dziewczynkę łyżeczką. Mała jadła z apetytem.
Potem Cat wlała mleko do butelki. Dziecko skrzywiło się niemiłosiernie, ale wszystko wypiło. Dillon trzymał małą i butelkę, a Cat rozpaliła ogień. Ustawiła na blasze ogromne garnki z wodą.
W końcu dziewczynka zasnęła. Cat ułożyła ją w kołysce i otuliła kocykiem. Podniosła głowę. Chciała powiedzieć Dillonowi, że teraz będą mieli wreszcie spokój. Słowa utknęły jej w gardle. Dillon patrzył na nią tak, że zabrakło jej tchu, a serce podeszło do gardła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Cat powoli wstała z krzesła.
- Dillonie, ja... Położył palec na ustach.
- Cicho, obudzisz małą. - Pochylił się i zgasił lampę stojącą na kuchennym stole. Zapanował półmrok. Pod blachą trzaskał ogień, dziecko oddychało równo i spokojnie. Nawet wichura na zewnątrz jakby trochę przycichła. Cat nie mogła oderwać wzroku od Dillona. Za jej plecami, w sypialni, paliła się lampa, oświetlając jego twarz.
Bezwiednie cofnęła się do sypialni. Dillon minął kołyskę i wszedł do pokoju. Nie spuszczając oczu z Cat, zamknął drzwi prowadzące do kuchni. Cat poczuła, że drżą jej łydki, więc oparła się o łóżko.
- Jeśli zamkniesz drzwi, zrobi się tu bardzo zimno - wykrztusiła.
Dillon nie zwrócił na to uwagi i powiedział:
- Cat, chodź tu.
- Ja...
Nogi miała jak z waty.
- Dobrze - powiedziała nieswoim głosem. - Idę.
Wtedy uśmiechnął się.
Zrobiła krok w jego kierunku. I kolejny, i jeszcze jeden. Podeszła już tak blisko, że mógłby jej dotknąć. Nie zrobił tego.
- Miałem zamiar poczekać - powiedział. - Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że tak trzeba. Cat, nie chcę już dłużej czekać.
Patrzyła na twarz Dillona, ciemne oczy, silną szyję i szerokie barki. Na lewym ramieniu miał bliznę biegnącą przez cały staw i znikającą pod pachą. Dostrzegła, że ma podobne blizny na całym ciele.
- Cat? Co ty na to?
- Ja...
Znów się uśmiechnął.
- Już raz to powiedziałaś. Zaczęła wyjaśniać.
- Ja... tak naprawdę nie wiem, jak. - Jęknęła. - Boże. Nie wiem, jak. To chyba strasznie głupie stwierdzenie, prawda?
Potrząsnął głową.
- Nie. Wcale nie. Chcesz powiedzieć, że nigdy się nie kochałaś, tak?
Skinęła głową, zanim skończył mówić.
- Tak. Nie. Nigdy.
- Nie szkodzi - powiedział, ale wyglądał na zmieszanego.
Paliły ją policzki. Wiedziała, że się zaczerwieniła. Stale się przy nim rumieniła.
- Czemu masz taką minę? Co się stało? - zapytała.
- Nic. Tylko... uświadomiłem sobie, że jestem nie przygotowany.
- Nie przygotowany na co?
- Na to, żeby się z tobą kochać. Nagle zrozumiała.
- Och, chodzi ci o...
- Tak. Zabezpieczenie przed ciążą. - Dillon roześmiał się z goryczą. - Aż trudno w to uwierzyć. Kiedy w końcu zbliża się chwila, o której marzyłem, jestem nie przygotowany.
- Nie martw się - powiedziała z trudem. - Poczekaj. Zerknął na nią z ukosa.
- Nie przejmuj się. Nigdzie nie idę.
Czuła jego wzrok na plecach. Przeszła przez pokój, wysunęła szufladę komody i wyjęła pudełko z prezerwatywami. Wsunęła szufladę i podeszła do Dillona.
- Proszę.
Zdumiony wpatrywał się w jej wyciągniętą dłoń. Czuła, że ma twarz w kolorze dojrzałego pomidora.
- No, no - pokiwał głową. - Dzięki. - Wziął pudełko z jej dłoni. Zawstydziła się.
- Nie patrz na mnie z takim zaskoczeniem. To, że nigdy tego nie robiłam, nie znaczy, że nie planuję pewnych rzeczy. Mniej lub bardziej.
Uniósł brwi.
- Mniej lub bardziej? Cofnęła się i usiadła na łóżku.
- W porządku. Powiem prawdę. Adora dała mi to kilka miesięcy temu. Na wszelki wypadek. Żebym była zabezpieczona, gdyby zdarzył się jakiś cud.
Teraz było jej naprawdę wstyd. Czuła się upokorzona. Dillon podszedł i stanął przed nią. Nie miała odwagi podnieść głowy. Wpatrywała się w jego skarpetki.
Rzucił pudełko na łóżko i usiadł obok niej.
- Cat - powiedział bardzo łagodnie. Złożyła dłonie i wsunęła je między kolana. Przygarbiła się.
Objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie. Gdy tylko poczuła dotyk jego ciała, odprężyła się.
- Tak lepiej -powiedział i pocałował jej skroń. Szorstki zarost na jego twarzy łaskotał Cat w policzek. Przez chwilę Dillon trzymał ją w ramionach, gładził włosy, masował ramiona. Lubiła zapach jego ciała i poczucie bezpieczeństwa, jakie jej dawał.
Po chwili odsunął ją od siebie i lekko pchnął na łóżko. Zdjęła mokasyny. Dillon położył się na boku i pocałował ją. Dotykał jej szyi, uszu, policzków. Powoli, z rozmysłem, rozpinał guzik za guzikiem kombinezonu Cat, całując każdy kawałek odkrywanej skóry.
W końcu rozchylił kombinezon i dotknął jej piersi. Cat westchnęła z rozkoszą i poddała się pieszczocie. Dillon delikatnie zsunął kombinezon z ramion. Zamknęła oczy i poczuła, jak Dillon całuje jej piersi.
Przesunął dłoń na brzuch, potem niżej i jeszcze niżej. Jęknęła z rozkoszy.
- Och - westchnął. Całował ją po całym ciele, aż wreszcie dosięgną! jej ust. - Pocałuj mnie, Cat - wyszeptał.
Rozkosznie mruknęła i zaczęła go namiętnie całować.
- Wiedziałem - szepnął po chwili. - Wiedziałem, że jesteś prawdziwą kobietą. Od początku do końca. Tego nie da się ukryć.
Cat straciła wszelką kontrolę nad sobą. Cała należała do Dillona. Zachowywała się jak prawdziwa kobieta w ramionach mężczyzny.
Odezwał się cicho.
- Przeżyj spełnienie. Uczyń to dla mnie...
I tak się stało, jeszcze zanim skończył mówić. To było jak błyskawica, obejmowało całe ciało, od stóp aż po czubki włosów.
Cat leżała na łóżku wpatrzona w Dillona zamglonymi oczyma. Uśmiechnął się do niej czule, a potem wstał z łóżka, zdjął dżinsy i skarpetki. Na widok nagiego męskiego ciała, gotowego do dalszego kochania się z nią, zamrugała powiekami. Po policzku spłynęła jej łza. Na biodrach i udach Dillon miał ogromne, długie blizny, białe szramy wżerające się w ciało. Jedna biegła wzdłuż lewego uda i kończyła się tuż nad kolanem, druga po zewnętrznej stronie prawego biodra.
- Wstrętne, prawda? Jestem potwornie zeszpecony - mówił cicho, z goryczą w głosie.
Cat przygryzła wargę, by powstrzymać łzy i gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie są wstrętne - wykrztusiła. - Wcale nie są wstrętne.
Usiadła i pochyliła głowę. Pocałowała szramę na jego lewej nodze, nad kolanem, by udowodnić, że mówi prawdę.
- Cat - wyrwało mu się. Chwycił ją za ramiona, wpijając palce w ciało. Po chwili jednak odsunął ją na odległość ręki i spojrzał prosto w oczy.
Potem wszystko nabrało tempa. Zdjął z niej kombinezon.
- Ściągnij to - zażądał.
Skinęła głową, zdjęła swoją bieliznę i rzuciła ją na podłogę.
- Cat. - Upadł na łóżko. - Ja nie mogę, nie chcę...
Położyła dłoń na jego ustach.
- Wszystko jest w porządku. Proszę, zacznij.
Jęknął. Cat objęła go za szyję okrzyknęła. Dillon znieruchomiał.
- Sprawiłem ci ból...
- Nie szkodzi.
- Nie chciałem. Myślałem, że to będzie...
- Cicho.
Przytuliła go i pogładziła po włosach.
- Wszystko jest w porządku - powiedziała szeptem. Dillon poruszył się i westchnął z ulgą. Potem obrócił się na bok i zakrył twarz rękoma.
Cat chciała czuć jego ciało. Odwróciła się i przytuliła do Dillona. Objął ją ramieniem, by mogła położyć głowę na jego piersi. W zamyśleniu gładził ją po włosach.
- Tak wygląda kiepskie kochanie się - powiedział z goryczą. Był zły na siebie. Cat uszczypnęła go w ramię.
- Przestań. Następnym razem będzie lepiej. To był nasz pierwszy raz. A mój pierwszy w życiu.
- Bardzo dawno nie miałem kobiety. Ponad rok. -Zaśmiał się. - Lecz to tylko wymówka.
- Nie musisz się tłumaczyć, szczególnie przede mną.
- Wiem. I cieszę się z tego.
Chciała się upewnić, czy dobrze zrozumiała jego słowa.
- Chcesz powiedzieć, że nie kochałeś się z nikim od czasu wypadku w Las Vegas?
Położyła głowę na jego piersi i pieściła go palcami.
- Dillonie? Myślę, że mogę to polubić, choć trwało tak krótko.
Uśmiechnął się.
- To dobrze.
- I wcale nie uważam, by twoje blizny były wstrętne.
Przestał ją gładzić po włosach.
- To dlaczego rozpłakałaś się na ich widok?
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Z kilku powodów.
- Jakich?
Przez chwilę milczała. Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.
- Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak niewiele brakowało, byś rzeczywiście został inwalidą do końca życia.
- Rozumiem.
- Ale to nie wszystko.
- Naprawdę?
- Tak. Wyobraziłam sobie, co przeżywałeś - ból, strach i ogromny, niewiarygodny wysiłek, by znów stanąć na nogach. To wymagało wielkiej odwagi i samozaparcia. Po prostu zdumiałeś mnie, i to wszystko.
Małe iskierki zamigotały w jego oczach. Położył dłoń na głowie Cat. Znów głaskał ją po włosach.
- A ja nigdy nie płaczę, Dillonie McKenno - dodała. Roześmiał się.
- I niech tak będzie zawsze, Cat Beaudine.
Po dłuższej chwili wstali i poszli do łazienki. Wspólna kąpiel skończyła się ponownym kochaniem. Wrócili do łóżka, ale tym razem Dillon posadził Cat na sobie, twierdząc, że jej się to spodoba.
I tak było. Cat długo pławiła się w rozkoszy. Patrzyła na ciemną głowę Dillona, na wyrażające ekstazę rysy, wdychała jego zapach. Na zewnątrz szalała śnieżyca, w kuchni spało podrzucone dziecko, a w sypialni panowało nie kończące się szaleństwo miłości.
Tym razem udało im się osiągnąć satysfakcję równocześnie. Cat z cichym westchnieniem osunęła się na pierś Dillona. Otoczył ją ramionami i pieszczotliwie gładził po plecach.
Po chwili nadszedł sen. Był dla Cat równie mile widziany jak pieszczoty Dillona.
Rano śnieg padał dalej. Nie było światła i nie działał telefon. Dziecko kaprysiło z powodu jedzenia, do którego nie było przyzwyczajone. Kołysali małą i na zmianę nosili na rękach.
O drugiej po południu zużyli ostatnią jednorazową pieluszkę. Zostały tylko ściereczki. Spinali je dwoma starymi agrafkami.
Dillon szybko nauczył się przewijać dziecko. Cat była wdzięczna za pomoc, zwłaszcza gdy zabrał się do prania pieluch, które gotował w garnku na płycie kuchennej.
Na strychu rozciągnęli sznurek do suszenia pieluch. Pojawiły się na nim także dżinsy Dillona. Kiedy trzymał małą na kolanach, zdarzył się mały wypadek. Cat dała mu w zamian stare dresy ojca. »
Lodówkę zamienili na pojemnik z lodem. Przynieśli dwa ogromne garnki śniegu i wstawili je na górną półkę, by utrzymać niską temperaturę. Gorzej było z zamrażarką. Wyjęli z niej wszystko, włożyli do torby i wynieśli na dwór.
Za każdym razem, gdy śnieg przestawał padać choćby na chwilę, a dziecko nie płakało, chwytali za szufle i odśnieżali dojazd do szosy, który był nie do przebycia. Pod świeżym śniegiem leżały stare, zamarznięte warstwy. Przekopanie się do drogi zajęłoby im co najmniej pół dnia ciężkiej pracy, pod warunkiem, że śnieg przestałby padać.
Mimo pewnych trudności odizolowanie od zewnętrznego świata wcale nie było uciążliwe. Grali w „Scrabble”. Cat było dużo lepsza w wymyślaniu długich słów i znajdowaniu wysoko punktowanych miejsc do ich ułożenia, zaś Dillon bawił się, oszukując podczas gry. W końcu jednak przegrywał z kretesem. Wieczorem wzięli się do lektury książek. Leżeli obok siebie i czytali przy świetle lamp naftowych.
W ciągu dnia dużo rozmawiali, o wszystkim i o niczym. Jedynym tematem, którego unikali, była ich wspólna przyszłość.
W miarę upływu czasu również i dziecko zaadaptowało się do nowej sytuacji. Przed upływem trzeciego dnia, a była to sobota, mała przyzwyczaiła się do rozwodnionego mleka i papek warzywno-owocowych. Przestała mieć kłopoty żołądkowe i skończyły się kaprysy.
We troje mieli idealny, magiczny świat, w którym nie istniała ani przeszłość, ani przyszłość. Była tylko teraźniejszość, dbanie o dziecko i siebie samych.
A także kochanie się.
Cat miała wrażenie, że większość czasu spędzali na uprawianiu miłości. Dillon to uwielbiał, a Cat polubiła.
Wpadali na różne dziwne pomysły. Raz kochali się w bujanym fotelu prababci. Cat siedziała Dillonowi na kolanach, a on szeptał, że rozbuja fotel tak, iż dolecą do nieba. Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, który obudził dziecko.
Kilka godzin później, gdy mała już spała, dokończyli przerwaną zabawę. Kiedy było już po wszystkim, Cat lekko ugryzła Dillona w ucho i szepnęła, że miał rację. Istotnie, dotarła do nieba, nie opuszczając bujanego fotela.
W sobotę, kiedy odśnieżali drogę, Dillon wsunął garść śniegu za spodnie Cat. Zaskoczona, krzyknęła, upuściła szuflę, ulepiła ogromną śnieżkę i zamierzyła się na niego.
- Ani mi się waż - oświadczył ze śmiechem Dillon.
Podeszła bliżej.
- Ty się odważyłeś.
- To co innego.
- Wcale nie. - Błyskawicznie chwyciła go za spodnie i wcisnęła mu śniegową kulę za pasek. Niestety, Dillon miał dość wąskie dżinsy, więc Cat nie mogła wyjąć swojej ręki.
Roześmiał się. Chwycił ją, wywrócił na śnieg i upadł na nią.
- Złapałem cię w pułapkę - oświadczył groźnym tonem. Cat walczyła i starała się zepchnąć z siebie Dillona.
- Złaź ze mnie - powiedziała. Zrobił obrażoną minę.
- Powiedz, że wcale nie miałaś tego na myśli.
- Dillonie, jest mi cholernie zimno.
- Ogrzejecie.
Udało jej się wyrwać dłoń zza paska jego spodni, ale bez rękawiczki. Spojrzała mu prosto w oczy i odgadła, o czym myślał.
- O nie, nie tutaj. Nie na podjeździe.
- Śnieg będzie naszym posłaniem - zaczął poetycko i sięgnął do zamka błyskawicznego w spodniach Cat.
- Powiedz, proszę, czemu zwykła kołdra na łóżku nie może być naszym posłaniem?
- Uwielbiam, kiedy mnie prosisz. - Wyciągnął jej rękawiczkę ze spodni i odrzucił na bok. Cat nie powstrzymywała go. Zębami zdjął swoje rękawiczki i wsunął zimną dłoń pod kurtkę, koszulę i podkoszulek Cat.
Zadrżała i westchnęła. Zapomniała o zimnie, o tym, że znów zaczął padać śnieg. O wszystkim. Istniał tylko Dillon.
- Och, Cat - wyszeptał, całując ją. Uśmiechnęła się i rozchyliła usta. Zdjęli z siebie ubrania na tyle, na ile było to niezbędne. Dillon sięgnął do kieszeni po prezerwatywę.
- Zaplanowałeś to! - zawołała zdumiona.
- Tak. Jestem winny. Możesz mnie ukarać.
Nie miała na to ochoty. Chciała jęczeć z rozkoszy. Kochanie się z nim było cudowne. Reagowała na każdy ruch Dillona, mimo że leżała na śniegu, na środku podjazdu do domu. Otworzyła oczy dopiero wówczas, gdy było już po wszystkim. Niebo miało ołowiany kolor. Na twarzy Cat topniały płatki śniegu. Moment, w którym stali się jednością, pośrodku zawieruchy, wydawał się być najbardziej niezwykłym przeżyciem dla obojga.
Kilka minut później podnieśli się z ziemi. Odstawili szufle do komórki i weszli do domu. Mała nie spała. Śmiała się, gaworzyła i wymachiwała rączkami. Przygotowali obiad, zjedli, nakarmili małą i wyprali ściereczki służące jako pieluchy. Dziecko usnęło. Chwilę czytali, potem znów zaczęli się kochać.
O trzeciej w nocy obudził ich płacz dziewczynki. Wstali, przewinęli ją i nakarmili. Dillon trzymał małą na rękach. Kiedy już zasypiała, odezwał się szeptem:
- Posłuchaj - powiedział.
- Czego?
- Jest cicho. Na dworze. - Położył dziecko do kołyski. Szybko ubrali się i wyszli na zewnątrz. Stanęli na podjeździe, gdzie od popołudnia zdążyła pojawić się nowa warstwa śniegu. Nad ich głowami świeciły gwiazdy.
- Przejaśniło się - powiedziała Cat. - To może być to.
- Co? - spytał Dillon stłumionym głosem.
- Koniec zawieruchy. Dzień, w którym wydostaniemy się stąd.
Gwałtownie wyciągnął rękę i przyciągnął Cat ku sobie.
- Dillonie?
Nie odpowiedział. Pochylił głowę i pocałował ją tak delikatnie, że poczuła żal, gdy skończył.
- Och, Dillonie. - Podniosła ręce i chwyciła go za szyję.
- Co?
- Zrób to jeszcze raz.
- Z przyjemnością. - Pocałował ją jeszcze raz, potem poprowadził do domu. Znów się kochali gwałtownie i namiętnie. Cat miała wrażenie, że stała się własnością Dillona.
Ranek był słoneczny. Ponieważ napadało tyle śniegu, że zasłaniał okna na parterze, więc, by zobaczyć słońce, trzeba było wyjść na dwór lub wejść na piętro. Zjedli śniadanie, przewinęli i nakarmili dziecko, a potem wyszli na dwór. Zaczęli odśnieżać.
O dziewiątej włączono elektryczność. Cat przyszła, by zajrzeć do małej, i zobaczyła, że w kuchni pali się światło. Sprawdziła telefon, ale wciąż nie działał. Włączyła telewizor. Nastawiła na program emitowany z Reno i krzyknęła do Dillona, że jest prąd. Przestał odśnieżać podjazd, wyprostował się i pomachał do niej.
Podgrzała jedzenie dla dziecka. Potem wzięła je na ręce i poszła do salonu. Usiadła wygodnie i zaczęła karmić małą, która wypiła prawie pół butelki mleka. W telewizji zaczęły się wiadomości.
- Nadal nie odnaleziono małej Alexy Todd - powiedział spiker, a na ekranie ukazało się zdjęcie dziewczynki. - Dziecko zniknęło w Reno siedemdziesiąt dwie godziny temu, kiedy pewna psychicznie chora kobieta porwała je w supermarkecie i, zgodnie ze swoimi zeznaniami, umieściła w dużym czerwonym samochodzie.
Władze czekają na koniec śnieżycy i informację od właściciela samochodu, że czteromiesięczna dziewczynka jest cała i zdrowa.
Fotografie dziecka zastąpiły teraz zdjęcia ośnieżonych sosen i czegoś, co wyglądało na zasypaną autostradę.
- Dalsze wiadomości. Trzydniowa zawierucha wreszcie się skończyła. Niemal cała północna Kalifornia jest zasypana. Mieszkańcy uznali zawieję za najgwałtowniejszą od dwudziestu lat...
Spiker mówił coś dalej, ale Cat nie słuchała. Myślała o fotografii dziecka, którą pokazano przed chwilą. Na zdjęciu dziewczynka była młodsza niż ta, którą trzymała na kolanach, ale zawsze rozpozna te oczy i brodę z dołeczkiem.
Ich znajda miała imię i nazwisko, rodziców, którzy pewnie szaleją z rozpaczy. Myśl o nich zmobilizowała Cat. Wstała. Z ust małej wysunął się smoczek, więc spojrzała na Cat ogromnymi, zdumionymi oczyma.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła uspokajająco. - Oddamy cię twojej mamie i tacie, jak tylko będzie to możliwe. - Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Nadal nie było sygnału.
Położyła dziewczynkę w kołysce i wyszła do Dillona. Muszą jak najszybciej dostać się do miasta.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Odśnieżenie drogi zajęło im ponad trzy godziny. Cat posprzątała i w zaledwie kilka minut przygotowała lunch. Nakarmiła i przewinęła małą, włożyła ją w czysty śpiwór, owinęła różowym kocykiem i jednym ze swoich starych, by dziecko nie zmarzło w drodze. Trzymając dziewczynkę na ręku, zarzuciła torbę na ramię i wyszła z Dillonem na dwór.
Na podjeździe natknęli się na Nestora Brinkmana. Normalnie pracował w miejscowym urzędzie, ale tym razem siedział za kierownicą pługa. Postanowił przyjść Cat z pomocą i poszerzyć wąski przejazd, który przekopali w śniegu. Cat podziękowała mu za to.
- Nie ma sprawy. - Nestor przywitał się z Dillonem. Nie odrywał wzroku od zawiniątka na ręku Cat. - Co tam masz?
- Dziecko.
- Co? - Nestor uśmiechnął się szeroko. - Jakoś szybko wam to poszło.
Cat spojrzała na niego karcąco.
- To wcale nie jest śmieszne, Nestorze.
Dillon krótko opowiedział historię znalezienia dziecka. Dodał, że są niemal całkowicie pewni, iż to właśnie jest zaginiona dziewczynka.
Nestor nie wierzył własnym uszom.
- Mój Boże. Słyszałem o tym. Ciągle mówią o niej w wiadomościach. Cat skinęła głową.
- Telefon jest wyłączony, więc nie możemy nikogo zawiadomić. Chcemy jak najszybciej odwieźć ją do biura szeryfa.
- I słusznie - oświadczył Nestor. - Droga do miasta jest już przetarta. Mam przy sobie radio. Zawiadomię ich, by byli przygotowani na wasz przyjazd. - Wskoczył do pługa i uruchomił, odbiornik.
Jechali bardzo wolno. Co prawda, droga była przejezdna, ale cała pokryta niebezpieczną warstwą lodu. Dziecko, ukołysane jazdą, natychmiast usnęło. Dillon nie odrywał wzroku od zdradliwej szosy. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do miasta.
Cat uświadomiła sobie, że mimo iż poczucie obowiązku kazało małą oddać rodzicom jak najszybciej, czuła smutek. Jakby traciła coś drogocennego.
Przez trzy niezapomniane dni żyli jak rodzina. Za chwilę mała, śpiąca tak smacznie, zostanie zwrócona prawdziwym rodzicom. Być może już nigdy Cat nie zobaczy tych ogromnych, błękitnych oczu.
Delikatnie poprawiła kocyk. Była z siebie dumna. Zrobili wszystko, by dziewczynka wróciła do rodziców zdrowa i szczęśliwa. To, co mogło skończyć się tragicznie, stanie się tylko wspomnieniem. Gdy Alexa trochę podrośnie, opowiedzą jej, jak zaginęła w czasie śnieżycy i była pod opieką dwojga obcych ludzi.
Dwoje obcych ludzi. Nie można zaprzeczać rzeczom oczywistym. Są dla niej obcy. W którymś momencie Cat przekroczyła niewidzialną granicę i zaczęła traktować małą jak swoje dziecko.
Uznała też, że Dillon należy do niej. Podniosła oczy. Dillon patrzył na nią z niepokojem.
- Cat, czy wszystko w porządku?
Podjeżdżając pod biuro szeryfa od razu wiedzieli, że wiadomość od Nestora dotarła w porę. Wanda Spooner, szwagierka Lizzie, pracująca w miejscowej opiece społecznej, była już na miejscu. Obok niej stało dwóch policjantów. Jeden to Don Peebles, drugiego Cat nie znała.
- No - powiedział Don - muszę przyznać, że jesteście mile widziani. - Podali sobie ręce. Policjanci poprosili Dillona na przesłuchanie.
Wanda i Cat zostały same. Patrzyły na siebie ponad zawiniątkiem. Mała się poruszyła.
- Pozwól, wezmę ją. - Wanda wyciągnęła ręce. Cat podała jej dziecko. Dodatkowy kocyk zsunął się na podłogę.
- Trzymam ją. Ty podnieś kocyk - powiedziała Wanda. Cat schyliła się i podniosła koc. Mała zaczęła kwilić i wyciągać rączki, jakby nie chciała rozstawać się z Cat.
- Wszystko będzie dobrze, cicho - uspokajała dziecko Wanda. Cat przycisnęła kocyk do piersi i odwróciła wzrok. Miała wielką ochotę wyrwać małą i uciec z nią przez oszklone drzwi. Wanda przemawiała do dziecka. Cat nie miała odwagi patrzeć na to. Mała uspokoiła się.
- Tak, teraz już będziesz grzeczna, prawda? - Wanda zerknęła na Cat. - Zawiadomiono już jej rodziców. Są w drodze.
- To dobrze - powiedziała bezwiednie Cat. Wanda nadal szeptała coś do dziecka. Cat pragnęła trzymać je w swoich ramionach. Wpatrywała się w drzwi, którymi wyszedł Dillon razem z policjantami. Pewnie są w sąsiednim pokoju. Chciała, by to wszystko wreszcie się skończyło.
- Powinnam wziąć tę torbę - powiedziała Wanda.
- Ach, tak. Oczywiście. - Cat zsunęła torbę z ramienia i podała ją Wandzie. Potem przypomniała sobie, co było w środku. - Jednorazowe pieluszki skończyły się w piątek. W środku są tylko ściereczki, których używaliśmy zamiast pieluch. I kawałki ceraty służące jako majteczki.
Wadna uśmiechnęła się.
- Mieliście dobre pomysły.
Cat powtórzyła w myślach to zdanie. Dobre pomysły. Gdy powiedziała Dillonowi, że ma na drugie imię: „Pełna Dobrych Pomysłów”, to jej przypomniał, jak naprawdę ma na imię. Desiree. Ostatnie dni były najlepszym okresem w jej życiu. W całym jej życiu. Ona, Dillon i znalezione dziecko. Rodzina stworzona w jednej chwili. Na trzy cudowne dni. -
A teraz wszystko się skończyło i trzeba wrócić do rzeczywistości.
Szklane drzwi otworzyły się. Wszedł szeryf okręgowy i dwóch policjantów.
Szeryf zwrócił się do Cat:
- Czy pani jest tą Catherine Beaudine?
- Tak.
Jarzeniówki nad głową świeciły oślepiająco jasno. Gdzieś zza drzwi, którymi wyszedł Dillon, dobiegała muzyka. Szeryf chwycił dłoń Cat i potrząsnął z entuzjazmem.
- To wspaniała wiadomość. Cudowna. - Zerknął na Wandę Spooner. - Co z małą? - Wskazał na dziecko.
- Wygląda zupełnie dobrze, szeryfie.
- To znakomicie. - Szeryf otoczył Cat ramieniem i uśmiechnął się szeroko. - Jak tylko skończy pani rozmowę z Wandą, poprosimy o pełne zeznanie.
Cat również się uśmiechnęła. Szeryf miał dobre zamiary, ale ona myślała tylko o tym, by zdjął tę swoją ciężką rękę z jej ramienia.
- Z przyjemnością powiem wszystko, co będziecie chcieli wiedzieć.
- To dobrze. - Szeryf ścisnął ją za ramię i odsunął się.
- Co ona jadła? - zapytała Wanda. Cat nie od razu zrozumiała pytanie.
- Mała. Czym ją karmiliście?
Cat opowiedziała o tym, czym żywili dziecko.
- Były jakieś kłopoty żołądkowe?
- Tak, na samym początku. Ale mała zaadaptowało się zupełnie dobrze.
- Wspaniale. Czy jeszcze coś powinnam wiedzieć? - Twarz Cat musiała wyrażać zaskoczenie, bo Wanda natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami. - O Aleksie. Czy miała jakieś wysypki, dziwne reakcje, temperaturę?
- Niczego takiego nie zauważyłam. Szklane drzwi znów się otworzyły i wszedł Xavier Mott, jeden z dwóch pediatrów w Red Dog City.
- O, jest lekarz. - Wanda zerknęła na dziecko i zwróciła się do małej pieszczotliwie: - On cię zbada i wszystko sprawdzi, maleńka. - Potem powiedziała do szeryfa: - W porządku. Może pan porozmawiać z Cat. Jeśli będę miała jakieś pytania, skontaktuję się z nią przed wyjściem stąd.
- Dobrze - odpowiedział szeryf. Poprowadził Cat za barierkę w kierunku korytarza z licznymi drzwiami. Otworzył jedne z nich i wskazał krzesło stojące przed biurkiem. Przy klawiaturze komputera siedziała policjantka. Spytała o pełne imię i nazwisko Cat, adres, numer telefonu i wprowadziła dane do komputera.
- Wspaniale - powiedział szeryf. - Opowiedz nam, jak znaleźliście dziecko i o tym, co się potem działo.
Z trudem, ale opowiedziała wszystko, co szeryf powinien wiedzieć. Wyjaśniła, że odwieźli małą na posterunek, jak tylko było to możliwe. Szeryf słuchał i nie komentował. Na samym początku zadał kilka pytań. Dotyczyły one okoliczności znalezienia dziecka. Kiedy Dillon i dwaj policjanci stanęli w drzwiach, Cat kończyła swoje zeznania.
- Co o tym myślisz, Don? - zapytał szeryf. Peebles wzruszył ramionami.
- To, co powiedział Dillon, pasuje do zeznania tej porywaczki, Rankin. Twierdzi, że zostawiła dziecko w dużym czerwonym samochodzie stojącym na stacji benzynowej, gdzie Dillon się zatrzymał. Wyszedł z samochodu do toalety.
- Ale dlaczego? - zapytał Dillon. - Po co to zrobiła?
Szeryf położył nogi na biurku i potrząsnął głową.
- To smutna historia. Jakieś trzy miesiące temu umarło na zapalenie płuc dziecko Rankin. Dziewczynka. Była w tym samym wieku co Alexa Todd. Od tego czasu Rankin cierpi na zaburzenia psychiczne. Zobaczyła małą Alexę w wózku w supermarkecie. Kiedy matka Alexy odwróciła się...
- Rankin ukradła dziecko - dokończył za niego bilion.
- Właśnie - potwierdził drugi policjant. - Ale się przestraszyła. Była zdenerwowana i nie myślała logicznie. Kiedy była przesłuchiwana w Reno, twierdziła, że
opatuliła małą kocykiem i włożyła do dużego, ciepłego samochodu.
- No i dzięki wam wszystko dobrze się skończyło - rzekł z uśmiechem szeryf.
- Cieszymy się, że mogliśmy pomóc. Cat myślała tylko o ucieczce.
- Czy to już wszystko? - spytała.
Składano jej podziękowania i wyrazy uznania. W końcu szeryf oświadczył, że mogą iść. Dillon skinął głową.
- Proszę zadzwonić, jeśli będziemy panu potrzebni.
Cat wstała. Dillon podał jej rękę. Chwyciła ją, wdzięczna za podnoszący na duchu uścisk. Mogłaby jednak przysiąc, że Don Peebles, którego znała od przedszkola, wydał za jej plecami pomruk zdziwienia. Bez wątpienia nie wierzył własnym oczom: Cat Beaudine trzymająca mężczyznę za rękę. Drugi policjant powiedział:
- Tędy, proszę.
Zaprowadził ich do sali przyjęć. Poprosił, by poczekali jeszcze chwilę. Zamienił kilka słów z siedzącym tam policjantem i zwrócił się do Cat i Dillona.
- Wanda chce się jeszcze z wami zobaczyć. - Dłonią wskazał krzesła stojące wzdłuż ściany. - Proszę, usiądźcie.
Nie zareagowali na zaproszenie. Czekali na Wandę. Mijały minuty. Cat czuła się coraz bardziej nieswojo. Posterunek był miejscem publicznym. Każdy, kto wchodził i wychodził stąd, widział, że trzymają się z Dillonem za ręce. Szarpnęła dłoń z nadzieją, że ją puści.
Dillon puścił jedynie do niej oczko i wyszeptał:
- Nie ma mowy.
Odwróciła wzrok. Czuła, że się czerwiem. Dostrzegła wpatrzoną w nią kobietę. Była młoda i ładna, ubrana w czerwony płaszcz i czapkę. Miała rude włosy. Siedziała na krześle przy drzwiach z wyrazem zdumienia na twarzy. Cat od razu zgadła, o czym myśli. Co taki facet jak Dillon, może widzieć w kimś takim jak ona?
Przyszła Wanda.
- Dziękuję, że poczekaliście - powiedziała.
- Gdzie mała? - Cat zażądała wyjaśnień.
- Nie martw się - uspokoiła ją Wanda. - Wszystko w porządku. Bada ją doktor Mott.
- Ach, to dobrze. - Cat odetchnęła z ulgą. Czuła się jak idiotka. - Chciałaś z nami porozmawiać?
- Tak. Sądziłam, że zaczekacie na przyjazd Toddów. Powinni być tu najdalej za pół godziny.
Cat wpatrywała się w Wandę. Spotkanie z rodzicami małej było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Dillon domyślił się tego. Zapytał dyplomatycznie:
- Czy jest jakiś powód, dla którego powinniśmy się z nimi spotkać?
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu chcieliby wam podziękować - powiedziała Wanda. - Chcą poznać ludzi, którzy tak dobrze zaopiekowali się ich córeczką.
Dillon zerknął na Cat.
- Co o tym myślisz?
Cat lekko potrząsnęła głową. Nie miała na to siły. Nie w tej chwili. Za dużo przeżyć - rozstanie z dzieckiem, światła, ruch, hałas, Dillon trzymający ją za rękę, Don Peebles wstrzymujący oddech ze zdumienia i ta ładna kobieta, patrząca na nią z niedowierzaniem. Czuła się tak, jakby uczestniczyła w jakimś koszmarze.
Dillon odpowiedział z nich oboje:
- Nie. Myślę, że po prostu wrócimy do domu.
- Czy możemy im podać wasze numery telefonów? - spytała Wanda.
- Rodzicom małej? Oczywiście. Masz kawałek papieru?
Wanda przypomniała im, że ich numery są spisane w zeznaniach. Wymienili więc jeszcze kilka uprzejmości i opuścili posterunek.
Kiedy tylko szklane drzwi zamknęły się za nimi, Cat poczuła ulgę. Niestety, spokój nie trwał długo. Rudy Crebs, redaktor i główny reporter z lokalnej gazety „Red Dog City Clarion”, czekał na nich na schodach.
- Dillon, Cat, chcę z wami porozmawiać.
- Nie teraz, Rudy. Zadzwoń do mnie później, dobrze? - Dillon przeprowadził Cat obok dziennikarza.
- Och, dajcie spokój. Sprawa tego dziecka będzie komentowana w krajowych wiadomościach. Dajcie szansę naszej gazecie.
Dillon nie przystanął. Rzucił jednak przez ramię:
- Później. Obiecujemy.
Rudy mówił coś jeszcze, ale wsiedli do samochodu, więc krzyknął:
- O której godzinie?
Dillon machnął ręką i uruchomił silnik.
- Od kogo się tak szybko o wszystkim dowiedział?
- zastanawiała się głośno Cat. Wyjechali na szosę do Barlin Creek.
Dillon wzruszył ramionami.
- Jest reporterem. Oni naprawdę są bardzo operatywni.
- Powiedział, że będą mówić o nas w krajowych wiadomościach.
Dillon skrzywił się z niesmakiem.
- Pewnie ma rację. Takie historie zawsze budzą zainteresowanie.
Cat westchnęła i zamknęła oczy.
- Tak, chyba tak.
Dillon był powszechnie znany, a mała jest czarująca. No i cała historia miała szczęśliwy koniec.
Ciągle trzymała w ręku kocyk. Był miękki i ciepły. Wiedziała, że jeśli uniesie go do twarzy, poczuje zapach dziecka. Znów ogarnęło ją uczucie pustki.
- Cat, czy ty się dobrze czujesz? - W tonie Dillona krył się niepokój. Nie otworzyła oczu i zmusiła się do odpowiedzi.
- Tak. Zupełnie dobrze.
Dojechali do domu. Dillon wyłączył silnik. Cat otworzyła drzwiczki.
- Nareszcie odpoczniemy - powiedział. Z wysiłkiem odwzajemniła uśmiech Dillona. Czekało ją strasznie dużo pracy. Jego zresztą też.
- Wiesz - powiedziała - myślę, że powinieneś pojechać do siebie i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Dillon wpatrywał się w szybę samochodu.
- Posłuchaj, jeśli pękła jakaś rura, albo coś takiego, to i tak muszę wezwać złotą rączkę. To znaczy ciebie. Może więc od razu pojedziesz ze mną?
- Nie, proszę. Powinieneś pojechać i wszystko sprawdzić. A ja muszę obejrzeć domy, którymi się opiekuję. Pochylił się ku niej.
- Cat? O co chodzi? Co się stało?
- Nic, naprawdę. - Po raz drugi skłamała. Dalej mówiła już szczerze. - Ja po prostu... Chyba potrzebuję trochę czasu dla siebie. To wszystko.
- Ile?
- Nie wiem.
- No to daję ci czas do wieczora. - Mówił stanowczo. - Wieczorem zabieram cię na obiad.
Zamrugała powiekami.
- Co takiego?
Dillon uśmiechnął się.
- Nie bądź taka zasadnicza. Nie przejmuj się. To nic wielkiego. Siadasz przy stoliku, podają ci jedzenie i cieszysz się towarzystwem. A tym towarzystwem będę ja.
Otworzyła usta, by odmówić, ale Dillon promiennie się uśmiechnął.
- Proszę.
- Dobrze - odpowiedziała, zanim pomyślała, co mówi.
- Wspaniale. - Przyciągnął ją ku sobie. Dotknął jej ust i lekko je pocałował. Potem odsunął się. - Przyjadę po ciebie o siódmej trzydzieści.
Chwilę później stała przy kuchennych drzwiach, z kocykiem w jednej ręce, a drugą machając Dillonowi na pożegnanie. Kiedy odjechał, weszła do domu, odłożyła koc, chwyciła pęk kluczy i ruszyła na przegląd domów.
Dwie godziny później wróciła i wtedy uświadomiła sobie, jak puste jest jej mieszkanie. Zauważyła stojącą w kuchni przy piecu kołyskę. Oczy jej się napełniły łzami. Nie wolno płakać. Wrzuciła do kołyski kocyk i zaniosła ją z powrotem na strych.
Zeszła na dół, zabrała jedzenie, które ciągle stało na ganku, i włożyła je do zamrażarki. Po drodze zauważyła pulsujące światełko automatycznej sekretarki. Ktoś zostawił jej jakąś wiadomość, ale wysłuchiwanie nagrania przekraczało jej siły.
Wzięła gorący prysznic. Siedziała w łazience tak długo, aż zużyła niemal całą ciepłą wodę. Ubrała się. Zadzwonił telefon. Nie miała ochoty podnosić słuchawki, ale poczucie obowiązku okazało się silniejsze. W ciągu tych trzech dni mogło wydarzyć się coś ważnego, a przecież nie sprawdziła nagranych wiadomości. Stanęła więc obok sekretarki. Nie chciała rozmawiać, ale chciała wiedzieć, kto dzwoni.
Jej najskrytsze obawy sprawdziły się. To była Adora.
- Siostrzyczko, to ja - usłyszała. - Dzwoniłam już wcześniej, jak tylko podłączono telefony, ale nikt nie odpowiadał. Obawiam się, czy...
Cat podniosła słuchawkę.
- Cześć. Jestem. Adora odetchnęła z ulgą.
- Och, to dobrze. Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku?
- Oczywiście, że tak.
- Jak możesz być taka spokojna?
- A o co ci chodzi?
- Jak to: o co?! Całe miasto aż huczy. Wszyscy mówią o tobie, tej biednej, porwanej dziewczynce i Dillonie.
- Jacy wszyscy?
- Och, daj spokój. Dzwoniła do mnie Lizzie. I Tasha Brinkman. Nawet stary Rudy Crebs wpadł do mnie. Chciał wiedzieć, czy rozmawiałam z tobą. Miał nadzieję coś ode mnie wyciągnąć. Mówią, że będzie o tym mowa w wiadomościach. Jesteście bohaterami.
- Bohaterami?
- Oczywiście. Uratowaliście dziecko.
Cat nie miała ochoty myśleć o dziecku. Poczuła ucisk w krtani. Wykrztusiła stłumionym głosem:
- Zrobiliśmy tylko to, co należało.
Przez chwilę Adora milczała. Potem zapytała.
- Cat? Jak ty się naprawdę czujesz? Czy wszystko jest... w porządku?
- Tak, oczywiście. - Ciekawe, ile już razy w ciągu ostatnich kilku godzin wypowiedziała te słowa. Jeszcze jedno kłamstwo nie zaszkodzi. - Wszystko jest w porządku - dodała.
- Może i tak - powiedziała Adora, próbując przekonać siebie samą. Ostrożnie zapytała: - Czy chcesz, bym do ciebie przyjechała?
Cat nie miała ochoty przyjmować gości, ale musiała porozmawiać z siostrą.
- Posłuchaj, ja...
Adora przerwała jej w połowie zdania.
- Właściwie powinnaś odpocząć. Chyba nie jest to najodpowiedniejsza pora na rozmowy.
- Aleja...
- Porozmawiamy innym razem. Cześć. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę, zanim Cat zdążyła cokolwiek powiedzieć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W domu Dillona wszystko było w porządku. Nie pękła żadna rura ani nic się nie zepsuło, a ktoś, zapewne Nestor Brinkman, oczyścił podjazd. Na automatycznej sekretarce była nagrana wiadomość od Cat, którą musiała zostawić jeszcze na początku śnieżycy. Przesłuchał to nagranie trzy razy. Chciał usłyszeć jej głos błagający, by oddzwonił i dał znać, że jest cały i zdrowy. Poprawiło mu to humor, bowiem od momentu pożegnania z Cat był zdenerwowany.
To nie była łatwa kobieta, pod żadnym względem. Wiedział, że go kocha. Dzwoniła do niego, zanim spędzili ze sobą trzy dni. Miał nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Trzeba jej tylko dać trochę czasu. Idąc do łazienki, powtarzał te słowa.
Marzył o gorącym prysznicu. Wykąpał się, a potem zadzwonił do właścicielki „Kropkowanej Sowy”. Zamówił stojący w głębi sali stolik na godzinę ósmą. Ledwie odłożył słuchawkę, telefon rozdzwonił się.
Przez następnych kilka godzin chyba wszyscy reporterzy z zachodniego wybrzeża chcieli z nim rozmawiać. Historia nieustraszonego Dillona, kobiety mieszkającej na odludziu i maleńkiej Alexy przedostała się do prasy.
Wiedziony starymi nawykami, odebrał kilka pierwszych telefonów, ale niczego rewelacyjnego nie powiedział. Potem uświadomił sobie, że nie musi już dbać o dobre kontakty z prasą, i wyłączył telefon. Pozwolił automatycznej sekretarce zająć się dziennikarzami.
Nim wyruszył na umówione spotkanie z Cat, do drzwi jego domu zapukało czterech reporterów. Wszystkich odprawił z kwitkiem. Skręcając w drogę wiodącą do Barlin Creek, zauważył sunący za nim mikrobus.
Tylko tego brakowało. Właśnie jedzie na pierwszą randkę z najbardziej ceniącą sobie prywatność kobietą i śledzi go samochód pełen reporterów.
Cat stała w łazience ubrana jedynie w stanik i majtki. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Krótko przystrzyżone włosy, szorstkie dłonie i pospolita twarz.
Nawet nie ma na co patrzeć. Z pewnością nie jest kobietą, która mogłaby zdobyć serce najprzystojniejszego i najbardziej czarującego mężczyzny, jakiego znała. Więc jak to się wszystko stało?
Musi się od niego wyzwolić. Lepiej powiedzieć to sobie otwarcie. Umówił się z nią na randkę, ale co się podczas takiego spotkania robi? Jeszcze na początku ich znajomości zgadł, że nigdy nie była na randce. Nawet nie miała sukienki, a jeśli nawet znalazłaby jakąś, to i tak czułaby się w niej jak idiotka, bo od pogrzebu ojca chodzi wyłącznie w spodniach. Zresztą włożyła wtedy spódnicę tylko dlatego, że prosiła ją o to matka.
Zrozpaczona, otworzyła drzwi łazienki i wbiegła do sypialni. Wyjęła z szafy dżinsy i koszulę i jedno, i drugie było nowe, ale co z tego? To nie jest kobiecy strój. Z dna szafy wyciągnęła skórzane kowbojskie buty, która kilka lat temu kupiła w Tahoe. Wkładając je, pomyślała z goryczą, że nie jest z niej wielka elegantka.
Wróciła do łazienki i zerknęła w lustro. Wyglądała równie mało atrakcyjnie jak przedtem, tyle że teraz była ubrana. Usłyszała pukanie do kuchennych drzwi. Och nie, Dillon już tu jest?!
Chciała krzyknąć, że drzwi są otwarte, ale w ostatniej. chwili powstrzymała się. Wcześniej do drzwi pukało kilku reporterów. Odesłała ich z kwitkiem, ale byli nachalni. Gdyby krzyknęła, że drzwi są otwarte, z pewnością weszliby do domu i rozgościli się w salonie.
Znów pukanie. Cat po raz kolejny sprawdziła, czy koszula jest dobrze wsunięta w spodnie, wyprostowała się i podeszła do drzwi.
Na widok Dillona załomotało jej serce, chociaż rozstali się tylko kilka godzin temu. Wyglądał jeszcze lepiej niż zazwyczaj, o ile to w ogóle możliwe.
- Czy mogę wejść?
Cat odsunęła się od drzwi. Wszedł za próg i zamknął za sobą drzwi.
- Muszę cię ostrzec.
- Przed czym?
- Nie jesteśmy sami.
Patrzyła na niego pytająco. W końcu zrozumiała.
- Reporterzy?
Skinął głową.
- Przed twoim domem stoi mikrobus pełen reporterów, a po przeciwnej stronie zaparkował najnowszy model chevroleta z kilkoma facetami w środku. Wyjazd stąd będzie swego rodzaju przygodą.
- Chcesz powiedzieć, że pojadą za nami?
- Tak, i za każdym razem, kiedy zbliżymy się do nich na odległość mniejszą niż dwa metry, będą usiłowali uzyskać od nas jakąś wypowiedź. Nasz obiad nie będzie tak romantyczny, jak to sobie wyobrażałem.
Cat przyłożyła dłonie do skroni i opadła na krzesło.
- Och, Dillonie, sama nie wiem...
Przez chwilę milczał. Wreszcie westchnął i zapytał:
- Czego nie wiesz?
- Ja... nie wiem, czy sobie z tym poradzę.
- Z czym?
Spuściła dłonie gestem rezygnacji.
- Ze wszystkim. Trochę tego za wiele.
- Czego jest za wiele?
- Wszystkiego - powiedziała. - Reporterzy, dziecko...
- O co ci chodzi z dzieckiem?
- Nigdy już jej nie zobaczę!
Zastanowił się nad jej słowami i powiedział:
- Nie sądzę, by tak musiało być.
Ogarnęła ją złość na Dillona. Wiedziała, że to idiotyczne, ale nie potrafiła się opanować. Zawołała rozdrażniona:
- Co ty opowiadasz! Małej nie ma! I to jest fakt.
Wytrzymał jej nagły wybuch i odezwał się spokojnym tonem:
- To zależy od ciebie. Jeśli skontaktujesz się z jej rodzicami...
- Właśnie o to chodzi. Nie chcę tego robić. Mogę co najwyżej zobaczyć ją. Na chwilę. Przywiązałam się do niej. Nie chciałam tego, ale niestety, stało się.
- Gdybyś poznała jej rodziców, może mogłabyś...
Nie chciała go słuchać. Przerwała mu.
- Nie, nie. Nie chcę jej widzieć. Ale to nie wszystko, Dillonie. Są jeszcze inne sprawy.
- Jakie?
- To po prostu... to nie ma sensu. Nic z tego nie wyjdzie. Z tobą i ze mną. Musisz to zrozumieć. Nie umiem sobie z tym poradzić.
- Cat...
- A Adora? O niej też trzeba pomyśleć. Jeszcze nie rozmawiałyśmy, więc jak mogę iść z tobą na obiad, skoro stchórzyłam i nie powiedziałam swojej siostrze o tym, co wydarzyło się między nami? A co będzie, jeśli nas zobaczy albo dowie się o wszystkim od kogoś obcego? Musisz zrozumieć, że...
Dillon najwyraźniej nie rozumiał.
- Czy tylko to cię dręczy?
- Tak, nie. Proszę. Nie mogę dzisiaj iść z tobą na obiad. Zrozum mnie.
- Cat. - Chwycił jej dłoń. Niechętnie wstała. Objął ją ramieniem i przytulił.
Jego obecność działała uspokajająco. Cat oparła głowę o pierś Dillona i szepnęła:
- Dillonie, proszę. Naprawdę nie mogę.
Pogładził ją po włosach.
- Cicho. Możesz. Zobaczysz...
Wdychała jego zapach. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Och, Dillonie.
Pochylił się i dotknął ustami jej warg. Zesztywniała. Zaczęła powtarzać w myślach przyczyny, dla których ich związek nie ma sensu. Mimo to pragnęła pozostać w jego ramionach.
- Pocałuj mnie, Cat - wymamrotał Dillon. - Wszystko będzie dobrze.
Zrobiła to, o co prosił. Pocałowała go, objęła za szyję i wygięła całe ciało, przytulając się do niego. We dwoje mogą podbić świat, pokonać wszystkie przeszkody, w tym i jej własne obawy oraz wątpliwości.
Ktoś głośno zastukał. Nie zdążyła zareagować. Drzwi otworzyły się szeroko. Cat usłyszała głośny okrzyk. Równocześnie oślepił ją błysk flesza. Z przerażenia znieruchomiała. Powoli obróciła się i spojrzała w stronę drzwi.
Na progu stała nieruchomo zaskoczona Adora. Za jej plecami pojawił się facet z aparatem fotograficznym.
Znów błysnął flesz. Fotograf opuścił aparat i mrugnął do nich porozumiewawczo.
- Dzięki - powiedział.
- Co się, do cholery, dzieje! - krzyknął Dillon. Zrobił krok w kierunku fotoreportera, więc ten błyskawicznie obrócił się na pięcie i zniknął w ciemnościach.
Cat nie zwracała na niego uwagi. Myślała tylko o Adorze. Wyciągnęła ku niej ręce.
- Adoro, proszę, ja...
- Nie! - krzyknęła siostra. - Nie podchodź do mnie.
- Obróciła się i, podobnie jak fotograf, zniknęła.
- Adoro! - Cat rzuciła się za nią pędem. Dillon zagrodził jej drzwi.
- Niech idzie - powiedział.
- Muszę ją zatrzymać.
- Nie, nie musisz.
Próbowała go wyminąć, ale stanął w progu.
- Zejdź mi z drogi - rozkazała. Chwycił ją za ramiona.
- Nic jej się nie stanie.
- Puść mnie! - krzyknęła.
- Spójrz na mnie. - Trzymał ją mocno i czekał. - Zostaw ją w spokoju. Niech sama rozwiąże swoje problemy.
Cat miała poczucie winy.
- Nie, ja ją zdradziłam. Jej zależy na tobie, a ja...
Dillon potrząsnął głową.
- Nikt z nas jej nie zdradził. Nie zrobiliśmy niczego złego. Przestań się karać. Nie jesteś już jej zastępczym ojcem. To dorosła kobieta. Podobnie jak ty.
Tego było za wiele.
- Nie mów mi, kim jestem! - Głos Cat aż drżał z wściekłości. - Po prostu... wynoś się, Dillonie McKenno! Wynoś się z mojego życia!
Ręce Dillona opadły z ramion Cat. Wpatrywał się w nią, szukając tego, czego w tym momencie nie czuła. Powoli odwrócił się, zamknął drzwi i cicho zapytał:
- Mówisz poważnie?
Serce pękło jej na tysiące kawałków. Skinęła głową.
- Starałam się powiedzieć to wcześniej. Nie chciałeś słuchać. Ja... się do tego nie nadaję.
- Nadajesz się. - Na jego twarzy pojawił się smutek. - Po prostu się boisz. Rządzi tobą strach. Nie będę cię więcej błagać. Raz już powiedziałem, że cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.
- Ale ja nie mogę... Nie pozwolił jej skończyć.
- To prawda. - Teraz ton jego głosu był zimniejszy niż zwisające z ganku sople lodu. - Nie możesz. Powtarzaj to w kółko. Aż naprawdę uwierzysz, że nie możesz być kobietą. Twój ojciec chciał syna, więc ma upragnionego syna.
- Nie, to nie to...
- A co? Do cholery! - Położył dłoń na blacie i zacisnął palce na jego krawędzi. - Rozmawiasz z Dillonem, wiesz? Chłopakiem, który tu mieszkał. Wiem, jaki był twój ojciec.
A Cat cofnęła się o krok.
- Przestań.
- Nie przestanę. Chcę, byś, do jasnej cholery, wiedziała, co myślę. Dobrze go pamiętam. Ogromny facet. A twoja śliczna, drobna, roztrzepana matka patrzyła na niego jak na Pana Boga. Zawsze, kiedy widziałem ich razem, tak się zachowywała. Uwielbiał to. Nie oszukuj się, że było inaczej. Kochał być Panem Bogiem. Wszystkim córkom wbijał do głowy, jaka powinna być kobieta, zgodnie ze swoim prymitywnym poglądem na ten temat, czyż nie?
- Nie, on...
Dillon roześmiał się.
- Właśnie, że tak. Wszystkim córkom, z wyjątkiem jednej. Twoja matka go zawiodła. Nie dała mu syna, więc musiał go sam stworzyć. Z ciebie. Pozwolił matce, by cię nazwała Catherine Desiree, ale wszyscy wiedzieli, kim naprawdę jesteś. Mitchellem Juniorem. Wypisał to na twojej kołysce. Synem, którego nigdy nie miał. Twardym, silnym, gotowym zająć jego miejsce, kiedy Mitchell Senior odejdzie.
- On nie odszedł!
- Nie krzycz. Kogo starasz się przekrzyczeć, mnie czy samą siebie?
- On umarł. Nie miał na to wpływu. To nie jego wina.
- Że umarł? Oczywiście, że nie. Ale ponosi winę za odmawianie ci prawa do bycia tym, kim jesteś.
- On nie...
- Owszem, tak. Uwierzyłaś mu, kiedy mówił, że kobieta nie może być silna, nie powinna przewodzić i nie potrafi istnieć bez mężczyzny. To facet powinien jej dyktować, co ma robić. Miał rację, bo matka po jego śmierci była całkiem bezradna.
- Ojciec zrobił dla mnie wszystko, co mógł.
- Zrobił, co mógł, by zadowolić siebie samego. I choć od siedemnastu lat nie żyje, ciągle kieruje twoim życiem.
- Nieprawda.
- Do cholery, to prawda! Kieruje tobą codziennie. Bo nie pozwalasz sobie na bycie kobietą. Jesteś przeświadczona, że zgodnie z jakimś wydumanym prawem natury kobieta nie może być silna, twarda i zdecydowana. To on nie pozwala ci się zbliżyć do mnie. Nie mam siły z nim walczyć.
Głęboko wciągnął powietrze, spuścił głowę, spojrzał na własne buty, potem na Cat.
- Myślałem, że zawieja i ta historia z dzieckiem coś zmienią. Łudziłem się, że zobaczysz, co możesz mieć i jakie może być twoje życie. Ale to nic nie zmieniło.
- Dillonie, ja...
Potrząsnął głową.
- Lepiej już nic nie mów. Skończyło się. Masz rację. Nic z tego nie wyjdzie. Żegnaj, Cat Beaudine.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dillon odwrócił się na pięcie i wyszedł. Cat stała nieruchomo, a jego słowa odbijały się echem od otaczających ją ścian. Nie może wiecznie stać w kuchni. Niezdarnie poruszyła się, zamknęła drzwi i zgasiła światło.
- Tak lepiej - szepnęła do siebie. Nie wiedziała, co robić. Poszła do sypialni. Położyła się. Patrzyła na sufit i czekała na sen. Zamiast spać, myślała o tym, co powiedział Dillon.
Miał rację. Stała się tym, kim jej ojciec chciał, żeby była. Ale to nie jego wina. Naprawdę starał się jak najlepiej. To ona pragnęła sprostać oczekiwaniom ojca. Wmawiała sobie, że chce być wolna i samodzielna, a w rzeczywistości uciekała przed sobą. Przed wyzwaniem, jakie stawiało jej życie, przed byciem kobietą.
Zadzwonił telefon. Dzwonił bez przerwy, chyba przez kilka godzin. W końcu, ktokolwiek to był, dał za wygraną. Zapadła cisza.
Obudziło ją pukanie do kuchennych drzwi. Przewróciła się na bok i zerknęła na zegarek stojący przy łóżku. Wskazywał pomoc. No tak, zapomniała go nastawić, gdy włączono prąd.
Pukanie powtórzyło się. Wyciągnęła rękę, szukając ręcznego zegarka. Po chwili uświadomiła sobie, iż ma go na ręku i że jest ubrana.
Zaspała. Była dziesiąta rano. Ogień już dawno zgasł i w pokoju było zimno. W dodatku ktoś z uporem maniaka stukał do drzwi. Pewnie znowu jakiś cholerny reporter. Usiadła na łóżku, przygładziła włosy i zdjęła buty. Wstała, poszła do kuchni i otworzyła drzwi.
Już otwierała usta, kiedy dostrzegła, że domniemany reporter to kobieta z dzieckiem na ręku. Dzieckiem, którego Cat nie spodziewała się już nigdy zobaczyć.
Kobieta miała dołek w brodzie, taki sam jak mała.
- Dzień dobry. Jestem Maria. Maria Todd.
Cat zaniemówiła z wrażenia. Maria Todd ciągle się uśmiechała.
- Ty jesteś Cat, prawda?
- Tak, prawda.
- Możemy wejść? Na końcu podjazdu jest pełno reporterów. - Maria zrobiła gest w kierunku szosy. - Powiedziałam im, że nie życzę sobie, aby za mną szli, ale jeśli będę tu stała, na pewno przybiegną.
Cat zmobilizowała się. Chwyciła Marię za ramiona i wciągnęła razem z dzieckiem do domu. Jeszcze nie zdążyła zamknąć drzwi, a mała już wyciągnęła rączki do niej, uśmiechając się i radośnie gaworząc.
- Pamięta cię - powiedziała Maria i podała jej dziecko. Cat poczuła, że ma spocone ręce. Otarła je o spodnie.
- Tu jest bardzo zimno - powiedziała. - Zaraz rozpalę ogień i zaparzę kawę.
Maria przytuliła małą do siebie i stwierdziła, że chętnie napije się kawy.
- Proszę usiąść. - Cat wskazała krzesło przy stole i zaczęła się krzątać po kuchni. Maria posadziła dziecko na kolanach.
- Staraliśmy się do ciebie dodzwonić.
- Przykro mi. Nie odbierałam telefonów - powiedziała Cat. Jakby na potwierdzenie jej stów odezwał się dzwonek. Wzruszyła ramionami i nie ruszyła się z miejsca. Maria pokiwała głową.
- Rozumiem. To musi być dla ciebie dość uciążliwe.
- Tak, uciążliwe to właściwe słowo - potwierdziła Cat.
- Wczoraj wieczorem zadzwoniliśmy do twojego przyjaciela, Dillona. Dziś rano go odwiedziliśmy - wyjaśniła Maria. - Powiedział, że cenisz sobie prywatność. I że masz kłopoty z reporterami. Więc Lany, to znaczy mój mąż, i ja zdecydowaliśmy, że przyjadę do ciebie sama z Alexą. Chciałam... to znaczy... - Oczy Marii napełniły się łzami. Trzymała małą na kolanach i bujała ją. Przygryzła dolną wargę i stłumionym, przerywanym głosem mówiła dalej: - Te trzy dni były koszmarne. Ale jakoś je przeżyliśmy. I Alexa ma się dobrze. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo...
Cat poczuła, że nie może dłużej siedzieć. Musi się ruszyć. Wstała. Mała wyciągnęła do niej rączki.
- Ga, ga - wyszczebiotała.
- Ona... chce, byś ją wzięła na ręce - wyszeptała Maria.
Cat znów wytarła dłonie w spodnie. Nie umiała zignorować gestu pulchnych małych rączek i prośby kryjącej się w niebieskich oczkach. Wyciągnęła ręce. Maria wstała i podała jej Alexę.
Dziecko radośnie uśmiechnęło się i dotknęło twarzy Cat. Ta przytuliła małą do siebie i schyliła głowę, by dziecko mogło chwycić ją za brodę.
Alexa westchnęła zadowolona. Serce Cat biło mocno. Trzymanie dziecka w ramionach to prawdziwa rozkosz. Jednocześnie było to nie do zniesienia. Mała, bezbronna istotka ucieleśniała wszystko, czego Cat sobie dotąd odmawiała - lalki, sukienki, randki, pierwsze pocałunki, białą suknię i złotą obrączkę.
I Dillona. Śmiejącego się, patrzącego jej prosto w oczy, znającego ją lepiej niż ona sama.
- Alexa cieszy się, że znów cię widzi - powiedziała Maria.
- Cześć - wyszeptała Cat. - Jak leci... - po raz pierwszy zaakceptowała imię dziecka - ...Alexo? - Uniosła głowę. Maria nie spuszczała z niej wzroku.
- Jestem ci wdzięczna - powiedziała. - Bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić. Bardziej, niż potrafię wyrazić.
Kawa zaczęła bulgotać. Cat wyłączyła gaz i usiadła. Maria została u niej przez godzinę. Wiele się przez ten czas zmieniło. Utrata Alexy już nie była tak bolesna. Widziała ją w ramionach matki i wiedziała, że jej życie będzie szczęśliwe.
Kiedy piły trzecią filiżankę kawy, Maria powiedziała Cat, że organizują konferencję prasową. O drugiej po południu w Reno. Następnego dnia.
- Proszę cię, Cat - powiedziała błagalnym tonem. -Wszyscy chcemy wrócić do normalnego życia. Powinniśmy umożliwić dziennikarzom zadanie nam kilku pytań. I musimy na nie odpowiedzieć. Inaczej nie dadzą nam spokoju. Jeśli pojawimy się tam wszyscy, ty, Dillon, ja, Larry i Alexa, i poświęcimy im dwadzieścia minut, to może wreszcie będziemy mogli spokojnie wyjść z domu i nikt nie będzie podtykał nam mikrofonu pod nos.
Cat skinęła głową. Wiedziała, że Maria miała rację, ale nie była zachwycona pomysłem stawania przed tłumem reporterów i odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Na samą myśl o tym miała ochotę schować się do mysiej dziury.
- Czy to oznacza zgodę? - spytała Maria z nadzieją w głosie.
Cat głęboko westchnęła.
- Pomyślę o tym, przyrzekam.
- O nic więcej cię nie proszę. - Maria uśmiechnęła się ciepło.
Po jej wyjściu Cat nie mogła usiedzieć w miejscu. Myślała o Adorze. Nie będzie dłużej ukrywać się w domu, słuchać dzwoniącego telefonu i modlić się, by reporterzy sobie poszli. Chwyciła klucze, kurtkę i pobiegła do samochodu. Zignorowała mikrobus i brązowego chevroleta, który ruszył za nią, i pojechała do miasta.
Lola Pierce, współwłaścicielka salonu piękności, uniosła głowę znad notatnika.
- Hej, Adoro, masz gościa.
Adora właśnie modelowała włosy Filarze Swenson, sprzedawczyni ze sklepu obok. Cat przekrzykiwała szum suszarki.
- Adoro, musimy porozmawiać.
Adora wyłączyła suszarkę.
- Pilar? - zapytała. - Czy Lola może za mnie dokończyć modelowanie?
- Ależ oczywiście. Nie ma sprawy. Idź, porozmawiaj z Cat.
Siedziały w saloniku Adory, po przeciwnych krańcach sofy. Cat usiłowała zacząć rozmowę.
- Adoro, ja...
Siostra przerwała jej gwałtownie.
- Och, Cat. Nie mogłam usnąć przez całą noc. Mam takie wrażenie, jakbym nie spała od wielu dni.
Cat przetarła oczy.
- Dobrze wiem, o czym mówisz.
- Byłam kompletną idiotką.
- Nie...
- Tak. Kretynką. I jest mi strasznie przykro. Postanowiłam pojechać do ciebie i przeprosić, ale mnie uprzedziłaś.
- Naprawdę?
- Tak. O Boże, to okropne. Strasznie trudno jest mi o tym mówić.
- O czym?
- Po prostu mu nie uwierzyłam.
- Chodzi o Dillona?
Adora skinęła głową.
- Tak. Od początku był ze mną szczery. Od razu powiedział, że między nami nic nie będzie. Że interesuje się tobą. I wiesz co, myślę, że w głębi ducha wiedziałam, że to, co było między nami, skończyło się szesnaście lat temu. Przez cały czas byłam pewna, że ty po prostu nie chcesz mieć żadnego mężczyzny. A ja desperacko tego chciałam. Sama pomogłam mu poznać ciebie bliżej, bo zaproponowałam, by cię zatrudnił. Czułam się jak idiotka. Uważałam, że to. niesprawiedliwe, rozumiesz?
Cat skinęła głową.
- Znam cię bardzo dobrze - mówiła dalej Adora. - Wiem, co zrobiłaś. Wiem, że próbowałaś... zrezygnować z niego ze względu na mnie, prawda?
- Och, Adoro...
- Przestań. - Uniosła dłoń. Jej oczy napełniły się łzami, które zaczęły spływać po policzkach. - Czytam to w twojej twarzy. Nawet jeśli mi wybaczysz, to i tak nic nie zmieni. Byłam wstrętna. Po wczorajszym spotkaniu wiedziałam, że muszę spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Przestałam się okłamywać. Byłam potwornie
zazdrosna. I okazałam to. Naprawdę jest mi przykro. Wybacz.
Cat wyciągnęła dłoń i przygładziła kosmyk jedwabistych, brązowych włosów siostry.
- Już ci wybaczyłam. I zapomniałam.
- Cieszę się. - Adora wstała. Przyniosła butelkę brandy i paczkę chusteczek.
- Chyba nie powinnyśmy... - zaprotestowała Cat. - Nie ma jeszcze dwunastej.
- Wiem, ale to jest bez znaczenia. Potrzymaj butelkę, zaraz przyniosę kieliszki.
Pół godziny później Adora nabrała odwagi i zapytała:
- Powiedz wreszcie, gdzie on teraz jest. I nie zadawaj głupiego pytania: „Kto”?
Cat pociągnęła łyk brandy. Miłe ciepło rozeszło się po jej ciele.
- Nie wiem, gdzie jest Dillon - odpowiedziała. Adora potrząsnęła głową. Znów zaczęła chlipać.
- Och, Cat, nie rób tego. Nie odrzucaj miłości. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie ułożysz swoich spraw z Dillonem.
Cat ścierpły nogi. Wstała, podeszła do okna wychodzącego na zasypaną śniegiem ulicę Bridge. Odwróciła się i spojrzała na Adorę.
- Jutro w Reno odbędzie się konferencja prasowa. Maria, to jest matka dziecka, które Dillon znalazł w samochodzie, prosiła, bym na nią przyszła.
Adora wydmuchała nos.
- Czy Dillon tam będzie?
- Tak sądzę.
- To wspaniale. - Wstała i z determinacją uniosła brodę. - Mamy bardzo dużo do zrobienia.
Cat spojrzała na nią zdziwiona.
- Co mamy do zrobienia?
- Musisz odpowiednio wyglądać. Uwierz mi, w końcu jestem ekspertem. Są takie sytuacje, w których dobra fryzura to klucz do sukcesu. To właśnie jest taka sytuacja.
Następnego dnia o trzynastej trzydzieści pięć Cat została wprowadzona tylnymi drzwiami do lokalu, który wynajęto na konferencję prasową.
- Panna Beaudine? - zapytała kobieta z notatnikiem w ręku. - Teraz ja się nią zajmę - powiedziała do strażnika, który wprowadził Cat. Obróciła się. - Czy pani jest panną Cat Beaudine?
- Tak. - Cat uśmiechnęła się. Starała się zachować spokój i pewność siebie, jakby noszenie eleganckiego kostiumu, nie mówiąc o makijażu, rajstopach i pantoflach na wysokich obcasach, było jej chlebem powszednim.
- Wygląda pani cudownie - powiedziała kobieta, pomagając Cat zdjąć płaszcz.
- Dziękuję pani, ja...
Kobieta zatrzymała przechodzącego mężczyznę.
- Ernie, powieś płaszcz panny Beaudine, dobrze? - Ernie wziął od niej płaszcz. - Zostanie pani zwrócony po konferencji - powiedziała kobieta.
- Dobrze.
Przewodniczka Cat odsunęła się o krok i obejrzała ją od stóp do głów.
- Wspaniale - powiedziała. - Naprawdę wspaniale. Mieliśmy wrażenie, że woli pani stroje bardziej, powiedzmy, sportowe.
- Cóż, ja...
- Ależ wszystko w porządku. Wygląda pani znakomicie. Proszę tędy. Zaprowadzę panią do pokoju, gdzie można się zrelaksować przed wejściem na salę.
Jak można się zrelaksować w ciągu kilku minut, które zostały do rozpoczęcia konferencji? Organizatorka odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła do przodu. Z notesem pod pachą wyglądała bardzo oficjalnie. Cat wzruszyła ramionami i podreptała za nią.
Toddowie byli już na miejscu. Cat przedstawiła się Larry'emu, który miał równie przyjacielski i ciepły uśmiech jak Maria, Usiadła obok nich.
Dillon pojawił się kilka minut później. Miał na sobie szare spodnie i sweter. Wyglądał wspaniale. Cat znów zaczęła się zastanawiać, czy jest wystarczająco atrakcyjną kobietą dla niego. Stanął w drzwiach i rozejrzał się po sali.
Kiedy spojrzał na Cat, czuła, jak jego wzrok przeszywają na wskroś. Wiedziała, że zauważył wszystko - nowe ubranie, fryzurę, której Adora poświęciła wiele godzin, nie mówiąc już o makijażu i szmince. Czuła się głupio. Miała ochotę wstać i uciec, a jednocześnie chciała rzucić się w jego ramiona i błagać, by dał jej jeszcze jedną szansę.
Nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Dillon z uprzejmym uśmiechem na ustach ruszył w ich kierunku. Larry Todd wstał.
- Witam cię, Dillonie - zawołał. Podali sobie ręce. Alexa zagaworzyła i machała pulchnymi łapkami. Maria
uniosła dziecko w górę. Dillon chwycił małą i podniósł wysoko.
- Jak leci?
Uszczęśliwiona dziewczynka roześmiała się. Dillon usiadł obok Larry'ego i posadził sobie dziecko na kolanach.
- Ga, ga - odezwała się Alexa z dumną miną. Mała kokardka we włosach przekrzywiła się. Maria wyciągnęła rękę i poprawiła ją.
Przez chwilę siedzieli cicho, rozmawiając. Cat unikała wzroku Dillona. Każde jego słowo wywoływało dreszcz. W końcu pojawiła się kobieta z notesem.
- Proszę pójść za mną - powiedziała. Zaprowadziła ich za kulisy sali konferencyjnej, a potem bocznymi drzwiami na podium. Przed kurtyną stały dwa składane stoły i kilkanaście krzeseł. Do każdego przytwierdzono mikrofon. Na jednym z krzeseł siedział jakiś mężczyzna.
- To lekarz Darah Rankin - szepnęła Maria do ucha Cat.
Kobieta z notesem wskazała Cat krzesło. Dillona posadzono po jej prawej stronie, Marię, z Alexą na ręku, po lewej. Larry siedział obok Marii, a dalej psychiatra.
Przez kilka sekund Cat starała się nie patrzeć na salę. Wiedziała, że rzędy składanych krzeseł są pełne ludzi, słyszała szum kamer i aparatów fotograficznych. Nieznajomy mężczyzna w granatowym garniturze wymienił po kolei ich nazwiska i poprosił, by w trakcie konferencji nie robiono zdjęć. Pierwszy odpowiadał na pytania doktor Poole, psychiatra. Miał przygotowane krótkie wystąpienie.
- Pani Darah Rankin - powiedział - kobieta, która porwała Alexę, to bardzo poważnie chora osoba. Obecnie jest pod ścisłą kontrolą psychiatryczną. Ma zapewnioną niezbędną opiekę.
Jeden z reporterów wstał.
- Czy została oskarżona o porwanie dziecka?
Larry odpowiedział na jego pytanie:
- My jej nie oskarżyliśmy. Rozumiemy, że pani Rankin wiele wycierpiała. Wystarcza nam fakt, że, jak powiedział doktor Poole, jest pod opieką lekarską.
- Obawiam się, że wpłynie oficjalne oskarżenie władz Nevady o porwanie dziecka i narażenie jego życia na szwank - wtrącił się mężczyzna w granatowym garniturze. - To jest ustawowy obowiązek. Sąd orzeknie, czy pani Rankin ponosi pełną odpowiedzialność za swój czyn, czy też będzie uwolniona z zarzutów.
Wstała jakaś kobieta.
- Panie McKenna, z naszych źródeł wynika, że ta historia zainspirowała pana do wykonania skoku nad pewnym wąwozem, niedaleko góry Shasta, na motocyklu przygotowanym specjalnie do tego celu.
Dillon potarł skroń palcami lewej dłoni.'
- Czy to źródło to nie jest przypadkiem pan L.W Creedy? - zapytał.
- Nie wolno nam ujawniać informatorów.
- Cóż, zostali państwo wprowadzeni w błąd. Już dawno z tego zrezygnowałem. I nawet tak śliczne dziecko, jak mała Alexa, nie jest w stanie skłonić mnie do zmiany zdania w tym względzie.
Ktoś inny zapytał:
- Pani Todd, jakie to jest uczucie odzyskać własne dziecko?
- Tego nie da się opisać. To największa radość w moim życiu.
- Panno Beaudine, czy przywiązała się pani do małej? Na dźwięk swojego nazwiska Cat poczuła ucisk w gardle. Chrząknęła.
- Czy się przywiązałam? - wykrztusiła zduszonym głosem, wpadając w falset na ostatniej sylabie. Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Cat jednak wyczuła, że
reporterzy czują do niej sympatię. Odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak sobie wyobrażała.
Teraz pytania padały szybko, jedno po drugim. Przez następne dwadzieścia minut Dillon, Cat i Toddowie musieli opowiedzieć o każdym szczególe. Poruszano tyle spraw, że Cat zaczęła mieć nadzieję, że jej związek z Dillonem i to, co się wydarzyło w ciągu tych trzech dni, w ogóle nie wyjdzie na jaw.
Były to płonne nadzieje. To pytanie musiało paść. Wysoka kobieta o dźwięcznym, donośnym głosie zawołała:
- Chodzą plotki, że w tym okresie nawiązał się romans pomiędzy panem, panie McKenna, a panną Beaudine. Czy może pan to skomentować?
Na ustach Dillona zastygł uśmiech. Pochylił się do mikrofonu.
- Nie - powiedział bardzo wyraźnie.
Ktoś uniósł do góry gazetę. Na pierwszej stronie opublikowano jedno z dwóch zdjęć, które fotograf zrobił bez wiedzy i zgody Cat i Dillona, w chwili kiedy całowali się namiętnie w kuchni.
- A czy to mógłby pan skomentować, panie McKenna? - zapytał ironicznie.
Tym razem Dillon nawet nie usiłował się uśmiechnąć.
- Już oświadczyłem, nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Między mną a panną Beaudine nic nie ma.
- Jeśli to jest „nic” - powiedział reporter, trzymający gazetę - to chciałbym zobaczyć, jak wygląda „coś”.
Na sali rozległy się chichoty i szepty. Tym razem nie brzmiały przyjacielsko.
- W porządku - wtrącił mężczyzna w granatowym ubraniu. - Proszę o uwagę. Czy są jeszcze jakieś pytania?
Cat pochyliła się do mikrofonu. Sala zamilkła. To było okropne. Nie mogła wydobyć z siebie głosu, a wszyscy wpatrywali się w nią w napięciu. Westchnęła głęboko i zaczęła:
- Chciałabym powiedzieć coś na ten temat. Na temat mnie i pana McKenny.
Na sali zapadła taka cisza, że było słychać topniejący na zewnątrz śnieg. Cat czuła wpatrzone w nią oczy, baczne i uważne. Wszystkie te spojrzenia nie miały znaczenia. Ważna była tylko jedna para oczu - Dillona. Nie miała odwagi odwrócić głowy. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech, aż zapiszczało w mikrofonach. Potem powiedziała głośno, tak by usłyszał to cały świat:
- Jestem zakochana w Dillonie McKennie. Zebrani byli tak zaszokowani, że zapadła jeszcze większa cisza. I wtedy mała Alexa zaśmiała się radośnie i zaklaskała. Zaczęło się pandemonium. Sala zawrzała. Przez ogłuszający ryk przebił się wrzask:
- McKenna, co pan teraz powie?
Dillon zaklął pod nosem.
- Czy może pan to powtórzyć? - poprosił reporter. - Nie dosłyszeliśmy.
- Mówiłem do siebie - warknął Dillon. Cat ciągle nie miała odwagi spojrzeć na niego. Poczuła, jak chwyta ją za rękę. Zamrugała powiekami i uniosła głowę. Dillon zerwał się z krzesła, przewracając stół i mikrofony. Sala zareagowała jeszcze większym wrzaskiem.
- Chodź! - zawołał, przekrzykując wrzawę.- Wynosimy się stąd. - Trzymał Cat za rękę.
- Czy nie sądzisz, że powinniśmy...
- Mówię poważnie, chodź. - Pociągnął Cat za sobą.
Nigdy nie zrozumiała, co ją do tego skłoniło. W ostatnim momencie pochyliła się do mikrofonu i powiedziała:
- Przekażemy wam oświadczenie...
- Chodź! - Dillon ciągnął ją do bocznych drzwi. Cat poddała się, bo poszłaby za nim nawet na koniec świata. Kobieta z notesem próbowała ich zatrzymać.
- Proszę państwa, to jest wysoce niestosowne... -oświadczyła.
Dillon nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Biegli wzdłuż korytarza, oddalając się od wrzawy sali, minęli pokój, w którym czekali przed konferencją, hol i dotarli do tylnych drzwi budynku.
- Dillonie - zawołała Cat. - Mój płaszcz. Zostawiłam swój...
- Zapomnij o tym cholernym płaszczu - zawołał. -Kupię ci tysiąc piękniejszych. Spływamy stąd. - Pchnął wyjściowe drzwi.
- Ojej, do widzenia, panie McKenna, do widzenia panno Beaudine - zawołał strażnik stojący przed drzwiami.
Cat zdążyła pomachać mu ręką, a potem Dillon pociągnął ją przez ośnieżony parking.
- Wsiadaj - rozkazał, otwierając drzwiczki błękitnego sportowego samochodu, którego Cat wcześniej nie
widziała.
- A gdzie jest twój land cruiser?
Wzruszył ramionami.
- Wczoraj wpadłem w taką depresję, że kupiłem sobie masserati na pocieszenie.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że to ci pomogło.
- Wcale nie. Wsiadaj.
Posłusznie spełniła jego rozkaz. Dillon usiadł za kierownicą i uruchomił potężny silnik. Kiedy reporterzy
wybiegli z budynku, motor już pracował. Ruszyli z piskiem opon. Samochód wpadł w poślizg na oblodzonym parkingu, więc Dillon na moment zdjął nogę z gazu, opanował samochód i ruszył ulicą.
- Dillonie, uważaj! - krzyknęła Cat, zapinając pasy. Roześmiał się.
- Odpręż się, byłem przecież kaskaderem. Czyżbyś zapomniała?
Pokonał zakręt, nawet nie dotykając hamulca. Cat chwyciła się kurczowo oparcia i z sercem podchodzącym do gardła czekała na śmierć. Nie było jednak żadnego wypadku.
Godzinę później wchodzili do apartamentu na ostatnim piętrze największego hotelu-kasyna w Reno. Dillon przekręcił klucz w drzwiach, obrócił się i spojrzał na Cat.
Widok jego twarzy sprawił, że ugięły się pod nią kolana. Było to cudowne uczucie. Przeszła przez mały korytarzyk do saloniku. Dillon szedł za nią krok w krok.
- Recepcjonista na twój widok podwoił cenę - powiedziała.
Dillon wzruszył ramionami.
- To cena popularności.
- Za pół godziny za tymi drzwiami będzie tłum reporterów.
- No to co? Przecież sama im powiedziałaś, że przekażemy oświadczenie.
- Nie jestem tego pewna. Wszystko stało się tak szybko. - Ciągle cofała się, aż dotknęła łydkami ogromnego, pluszowego fotela i opadła na niego z ulgą.
- Nie odgrywaj roli niewiniątka. Dobrze wiem, co powiedziałaś. - Stanął przed nią z zapierającym dech w piersiach spojrzeniem. Założyła nogę na nogę. Rozkoszowała się uczuciem, jakie dawało posiadanie nylonowych rajstop.
- Jak się odprężyłam, to odpowiadanie reporterom
wcale nie było takie okropne.
Na ustach Dillona pojawił się cień uśmiechu.
- Powiedziałbym, że całkiem nieźle się odprężyłaś.
- Naprawdę?
- Kto ci zrobił tę fryzurę?
- Adora.
- A makijaż?
- Też Adora. Omówiłyśmy nasze sprawy, a potem dała mi odpowiednie wskazówki. Ma znakomity gust.
- Wyglądasz wspaniale.
- Dziękuję.
- Czy to, co powiedziałaś na konferencji, jest prawdą? Jeśli teraz zapytasz, o co mi chodzi, obejmę dłońmi twoją śliczną szyję i cię uduszę.
- To jest prawda.
- Więc powtórz to jeszcze raz. Powiedz to.
- Kocham cię, Dillonie.
Przez chwilę stał bez ruchu, potem chwycił ją za dłoń i zmusił, żeby wstała z fotela. Powoli zaczął rozpinać żakiet kostiumu.
- Podobasz mi się w tym, ale lubię cię także w starych dżinsach i kowbojskich butach.
- Cieszę się.
- A najbardziej podobasz mi się bez ubrania. - Zsunął żakiet z jej ramion, rzucił go na krzesło i rozpiął zamek spódnicy. Delikatnie zsunął spódnicę, która spadła na podłogę i zaczął rozpinać bluzkę. Cat z godnością odsunęła nogą spódnicę na bok i zdjęła buty. Stała teraz
w pończochach, koszulce i majtkach, które Adora kazała jej kupić. Nie miała stanika. Dillon cicho westchnął.
- Ja też cię kocham.
Cat uśmiechnęła się, chwyciła brzeg swetra i ściągnęła go Dillonowi przez głowę.
- Chyba wiem o tym, uwielbiam jednak, kiedy to mówisz.
- Czy mam powtórzyć?
- Tak, powiedz mi to jeszcze raz. - Położyła głowę na jego piersi. - Powtarzaj mi to ciągle.
- Będę to robić, jeśli zostaniesz moją żoną.
- Och, tak.
Porwał ją w ramiona i zaniósł do ogromnego łóżka. Wtedy uświadomiła sobie, że o czymś zapomniała.
- Dillon, nie mam przy sobie prezerwatyw. Położył ją na łóżku, wyciągnął się obok i pocałował Cat w ramię.
- Zupełnie dobrze radziliśmy sobie z Alexą, prawda?
Spojrzała mu w oczy.
- O co ci chodzi?
- Chyba damy sobie radę z własnym dzieckiem. Jeśli o to chodzi, mam mnóstwo planów co do naszego dalszego życia.
Odgarnęła włosy z jego czoła.
- Czy możesz mi je zdradzić? Proszę.
Pocałował ją w czubek nosa i roześmiał się.
- Powiedz mi, co planujesz - prosiła.
- Dobrze. Chcę, byś skończyła college i zdobyła tytuł inżyniera.
- Och, Dillonie.
- I chcę, żebyśmy mieli dzieci. Będę je wychowywać. Nasze własne, a może także i inne, które staną się naszymi, bo je pokochamy.
- Chcesz adoptować dzieci?
Skinął głową.
- Miałem okropne dzieciństwo. Chciałbym dać szansę dzieciom, które jej potrzebują. Czy to by ci przeszkadzało, gdybyśmy zaadoptowali jedno lub dwoje?
- Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałam.
- Moglibyśmy dzielić się obowiązkami, tak jak przy Aleksie.
Cat miała łzy w oczach, ale zaczęła się śmiać.
- To szaleństwo!
- Co?
- Zawsze wydawało mi się, że jestem osobą kochającą samotność, a moja wolność to najważniejsza rzecz na świecie. Gdy się pojawiłeś, oświadczyłam publicznie w sali pełnej reporterów, że cię kocham, i uważam, że to fantastyczny pomysł, bym zdobyła tytuł inżyniera i miała dom pełen dzieci.
Przyciągnął ją ku sobie.
- Uda nam się, Cat. Będziemy mieli cudowne życie - wyszeptał, całując ją.
Nie odpowiedziała. Żadne słowa nie były potrzebne. Odkąd Dillon McKenna powrócił do Red Dog City, wszystko było możliwe. Nawet to, że samotna chłopczyca, Cat Beaudine, znalazła miłość i szczęście, które ją dotychczas omijało.
42