tom 10 Miasteczko Eternity


1865

1

Warbrooke, Maine

Jamie Montgomery szedł przez długi dom nie rozglądając się na boki, bo dorastał w tych murach i znal każdy kąt na pamięć. Nikt obcy, spoglądając na to przytulne, wygodnie urządzone wnętrze, nie domyśliłby się zamożności mieszkającej w nim rodziny. Jedynie student sztuk pięknych mógłby pojąć znaczenie podpisów na obrazach zdobiących biało tynkowane ściany, lub rozpoznać postaci z brązu. Tylko znawca potrafiłby właściwie ocenić jakość kobierców upstrzonych plamami i znisz­czonych przez lata w służbie zwierząt i małych dzieci.

Meble zostały dobrane nie ze względu na wartość, lecz według kryterium przydatności dla rodziny, kłóra mieszkała tutaj od dwustu lat. Jednak antyk-wariusz rozpoznałby, że sckrelarzyk stojący pod ścianą pochodził z czasów królowej Anny, złocone krzesła pamiętały wczesny okres Imperium Rosyjs-

kiego, a w komodzie w kącie stała chińska porcelana ' i wiekowa, że przekraczało to możliwości pojmo-

wania młodego amerykańskiego umysłu.

Były w tym domu obrazy, tkaniny i meble ze wszystkich stron świata, gromadzone podczas licz­nych podróży przez całe pokolenia rodu Mont-gomcrych. Znajdowały się tu przedmioty z każdego zakątka ziemi, począwszy od egzotycznych pamią­tek z najmniejszych wysepek zagubionych na ocea­nach, aż po obrazy włoskich mistrzów.

Jamie, energicznie stawiając długie kroki, mijał kolejne pokoje ogromnego domu. Kilkakrotnie poklepał niewielki flanelowy woreczek, który niósł delikatnie wetknięty pod pachę, a za każdym razem, kiedy go dotykał, na jego twarzy pojawiał się uśmiech.

W końcu stanął przed którymiś drzwiami, le­ciutko w nie zastukał i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do zaciemnionej sypialni. Chociaż cały dom nosił znamiona niezaprzeczalnego bogactwa, dopiero tutaj widać było ogrom fortuny Mont-gomerych.

Nawet w mroku lśniły kosztowne materie udra-powane na wielkim, rzeźbionym weneckim łożu, wspartym na czterech kolumnach, bogato zdobio­nych pozłacanymi figurami aniołów. Z góry spły­wały setki metrów bladoniebieskiego jedwabiu, nieco jaśniejszego niż utkany w Italii i przywieziony do Ameryki - na statku Montgomerych — adama­szek, którym obito ściany pokoju.

Jamie spojrzał na łóżko i na widok gęstwy cicmnoblond włosów wystających spod jedwabnej kołdry, ponownie się uśmiechnął. Podszedł do okien i odciągnął ciężkie, aksamitne zasłony, wpuszczając do pokoju promienie słońca. Odwrócił się i spo­strzegł, że głowa wtuliła się głębiej w pościel.

Z uśmiechem na ustach stanął obok łoża i popatrzył na zajmującą je osobę — dojrzał tylko jeden złoty lok na poduszce — reszta postaci, zniknęła pod przykryciem.

Wyjął spod ramienia woreczek, rozwiązał tasiem­ki i wydobył ze środka malutkiego białego pieska, pokrytego długą, jedwabistą sierścią. Maltańczyk był prezentem przywiezionym dla ubóstwianej sios­trzyczki aż z Chin.

Jamie powoli uniósł kołdrę, wsunął pod nią psiaka, a potem, szeroko uśmiechnięty, przystawił tobie krzesło i obserwował, jak zwierzak zaczyna się wiercić i lizać swoją towarzyszkę.

Carrie budziła się powoli i z ogromną niechęcią. Nienawidziła chwili, kiedy trzeba było opuścić ciepły kokon pościeli, i zawsze odwlekała len moment możliwie jak najdłużej. Poruszyła się nieznacznie i, nadal z zamkniętymi oczyma, zsunęła kołdrę na ramiona. Dotyk psiego języczka wywołał na jej twarzy uśmiech; jeden, po chwili drugi. Dopiero kiedy zwierzak szczeknął cienko, otworzyła oczy,

spojrzała prosto w psią mordkę i usiadła prze-

straszona, z ręką przyciśniętą do piersi. Oparła się 0 wezgłowie — koniec anielskiego skrzydła uwierał ją w plecy — i wpatrywała się w psiaka mrugając oczami ze zdumienia.

Słysząc śmiech Jamiego odwróciła się w jego

stronę, ale minęła jeszcze chwila, zanim na dobre

oprzytomniała. Kiedy w końcu pojęła, że to jej ukochany brat wrócił nareszcie z dalekiej podróży, pisnęła z radości i rzuciła się ku niemu ciągnąc za

sobą jedwabne okrycie i kaszmirowe pledy, Jamie chwycił ją w spalone słońcem ramiona . ukręcił wokół siebie. Za nimi, na łóżku, psiak zaczął ujadać zapamiętale.

7

— Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłymi
tygodniu — powiedziała Carrie uśmiechnięta, całując
brata w policzki, nos i wszędzie, gdzie tylko mogli
dosięgnąć.

Jamie próbował udawać, że entuzjastyczne powi-tanie nic zrobiło na nim większego wrażenia. Trzy-J mał siostrę w wyciągniętych ramionach, tak że] stopami nie sięgała podłogi.

- A ty nie urosłaś ani o centymetr — mierząc ją wzrokiem od stóp do głów próbował wejść w rolę srogiego starszego brata. Nie było to łatwe przy ślicznej, filigranowej Carrie. Miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, chociaż każdy, z jej braci mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt. — Oczekiwałem, że będziesz mi sięgała chociaż do piersi. Jakim cudem rodzice wydali na świat takiego kurczaka?

— Szczęśliwy przypadek — odparła z uśmiechem
i przeniosła spojrzenie na psiaka, który stał na
łóżku, wywiesiwszy różowy języczek. — To prezent
dla mnie?

— Na jakiej podstawie sądzisz, że przywiozłem ci
prezent? — zapytał Jamie tonem wymówki. — Nie (
wydaje mi się. żebyś zasłużyła. Dziesiąta godzina,
a ty jeszcze w łóżku.

Carrie zamachała rękami i brat opuścił ją na podłogę. Teraz, kiedy już wiedziała, że wrócił do

8

domu ma się dobrze, całą uwagę skupiła na

ślicznym zwierzątku. Gdy tylko znowu poczuła

ziemię pod stopami, wróciła do łóżka i wślizgnęła

się| do pościeli. Maltańczyk natychmiast zaczął się

upominać o pieszczoty.

Jamie tymczasem rozglądał się po pokoju, szuka-jąc zmian, jakie w nim zaszły od chwili, gdy ostatnio był w domu.

Skąd to masz? — Trzymał w ręku wschodnią figurkę wyobrażającą kobiecą postać, misternie rzeźbioną w kości słoniowej.

Od Ranleigha - Carrie mówiła o jednym ze swch braci.

A to? — Jamie skinął głową w stronę olejnego obrazu oprawionego w złote ramy. Od Lachlana. Zerkając sponad psa Carrie uśmiechnęła się do brata jakby zupełnie nie wiedziała, dlaczego spo-chmurniał. Miała siedmiu starszych braci; wszyscy oni podróżowali po świecie i zawsze, gdy wracali do domu, przywozili jej prezenty. Każdy chciał, żeby jego upominek był najwspanialszy. Zupełnie jakby konkurowali ze sobą, który z nich przywiezie malutkiej siostrzyczce najpiękniejszy podarunek.

A to? - zapytał Jamie ściągając usta. W ręku trzymałsznur pereł znaleziony na toaletce.

Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła psiaka, przytuliła go do siebie i schowała twarz w miękkiej

śreści.

On jest najwspanialszym prezentem, jaki kie­dykolwiek dostałam.

Czy kiedy Ranleigh przywiózł ci tę figurkę, powiedziałaś mu to samo? — W głosie Jamicgo dźwięczała zazdrość.

<<

W rzeczy samej, powiedziała Ranleighowi, że jego podarunek jesf najpiękniejszy na świecie, ale nic miała zamiaru leraz się do tego przy­znawać,

— Jak on się nazywa? - spylała mając na myśli
psiaka. Usilnie próbowała zmienić temat.

— Sama go nazwij.
Maltańczyk kichną).

— Och, Jamie - Carrie głaskała zwierzątko — to
naprawdę najmilszy prezent, jaki kiedykolwiek
dostałam. Jest żywy

Jamie usiadł na krześle przy łóżku, z mina,, z której Carrie wywnioskowała, że trochę go roz­czuliły zapewnienia, iż jego podarunek naprawdę jest najwspanialszy.

Uśmiechnięty obserwował niebieskie, jaśniejące szczęściem oczy siostry bawiącej się z małym pies­kiem i promień słońca pieszczący burzę jej blond włosów. Przedstawiała sobą chyba najładniejszy widok, jaki oglądał od dłuższego czasu.

Była tak drobna jak jej bracia potężni, tak pogodna jak oni wybuchowi, i lak skłonna do śmiechu jak oni do gniewu. Oraz tak przyzwycza­jona do luksusu jak oni do pracy. Była rozpiesz­czonym, adorowanym, ukochanym dzieckiem wiel­kiej rodziny i każdy z jej braci zabiłby tego, kio by choć pomyślał o skrzywdzeniu Carrie.

Jamie, zadowolony z powrotu do domu, szczęś­liwy, że wreszcie zszedł ze statku, odchylił sie na oparcie krzesła.

10

Kiedy Jamiee chrząknął znacząco, Carrie się uśmiechnęła.

W każdym razie, niespecjalnie brzydkie, a poza tym, czy tylko to się liczy?

- Dziewiętnaście lat, a proszę, jaki filozof — Ja-mie pokazał zęby w szerokim uśmiechu.

Niedługo skończę dwadzieścia.

Proszę, proszę, jaki poważny wiek. Crrie nie miała nic przeciwko temu przekoma-rzaniu, bo jej zdaniem właściwie wszystko, co mówili lub robili bracia, było słuszne.

Bez względu na nasz wygląd wielkodusznie 'siebie także zaliczała do „brzydul" — jesteśmy zaangażowane w bardzo poważną działalność.

Tak, oczywiście — przytaknął Jamie tonem

r

protekcjonalnym, lecz jednocześnie pełnym uwiel-

bienia. Tak samo ważną, jak ratowanie żab przed chłopcami albo pilnowanie biednego pana Coffina, żeby zapewnił swoim gęsiom odpowiednio duży wybieg.

To już przeszłość. Teraz... — przerwała, bo psiak kichnął dwa razy z rzędu. — Ojej, chyba się przeziębił.

Raczej ma uczulenie na te wszystkie jedwabie. Ten pokój wygląda jak komnata haremu.

- Co to jest harem? - Coś, o czym nie mam zamiaru ci opowiadać. Carrie lekko wydęła dolną wargę. - Gdybyś naprawdę chciał zrobić mi przyjem­ność, to opowiedziałbyś dokładnie o wszystkim, co się zdarzyło w czasie podroży.

Jamie zbladł na samą myśl o skutkach, które spowodowałaby taka rewelacja i dopiero po dłuższej uwili odzyskał normalne kolory.

11

- Czyżby kłoś chciał się żenić z którąś z łych twoich brzydkich przyjaciółek? Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.

Carrie zarumieniła się z radości.

— Przewrócisz mi w głowie.
Słysząc taki nonsens, Jamie aż krzyknął z radości

i zaczął się głośno śmiać.

Psiak zaszczekał na niego, po czym kichnął.

— Tobie przewrócić w głowie! — zawołał Jamie.
— Jakbyś jeszcze nie wiedziała, że jesicś najładniej- |
szym stworzeniem w pięciu stanach.

Carrie rzuciła mu wystudiowane spojrzenie istoty głęboko skrzywdzonej.

— Tak juz lepiej — zgodziła się Carrie ze śmie­
chem. — Nie znoszę tracić terytoriów. Ten siódmy
stan to pewnie Rhode Island?

[2

Texas — zdecydował Jamie i oboje uśmiechnęli

się do siebie.

Carrie pochyliła się z pieskiem w objęciach,

a Jamie spoglądając na nią pomyślał, że tych dwoje

luk jak przewidywał kupując szczeniaka, który

skulony mieścił się w jego jednej dłoni — pasowali

do siebie jak ulał.

Jamie, my naprawdę kojarzymy małżeństwa

powiedziała Carrie z przejęciem i z poważnym

wyrazem twarzy. — Bardzo dużo kobiet straciło

mężów podczas wojny, a na zachodzie jest wielu

mężczyzn, którzy potrzebują żon. My pomagamy

im się odnaleźć. To bardzo interesująca praca.

Jamie siedział, patrzył na nią mrugając powieka­mi i usiłował pojąć sens tego, co usłyszał. Czasami miał wrażenie, że z całej ich rodziny najbardziej stanowczą osobą była ta słodka, adorowana przez wszystkich Carrie. Jeśli coś postanowiła, dążyła prosto do celu i nic na świecie nie mogło jej powstrzymać. Dzięki Bogu, jak dotąd, wszystkie jej km zynania wypływały ze szlachetnych pobudek. Jak znajdujecie tych ludzi? Kobiet mamy całkiem niemało, sporo stąd, z Warbrooke, chociaż rozgłosiłyśmy o naszych usługach w całym stanie Maine. A mężczyzn szu-kamy przez ogłoszenia w gazetach.

Pocztowa panna młoda — zaczął Jamie cicho, podnosząc głos z każdym słowem. -~ Dostarczacie żon na zamówienie, zupełnie jak w Chinach. Wści-biacie nos w prywatne sprawy innych ludzi.

Nie wydaje mi się, żeby to było wścibianie nosa. Raczej świadczenie usług.

- Jesteście zwykłe rajfurki, ot co. Tata wie o tym Wszystkim?

13

Carrie głaszcząc pieska uśmiechnęła się do brała słodko i zatrzepotała rzęsami.

— westchnął wiedząc, że nie przejdzie przez le
próbę. - Opowiedz mi coś więcej o tym waszym
niewścibskim swataniu.

Delikatna twarz Carrie rozjaśniła się entuz­jazmem.

— Dajemy ludziom szczęście.

— A jak te kobiety docierają do mężczyzn?

14

Zazwyczaj dyliżansem - odparła spuszczając

wzrok na psiaka. Ponieważ Jamie nie odezwał się

owem spojrzała na niego unosząc wyzywająco

No więc dobrze: tak, koszt przekazów jest

pokrywany z pieniędzy Montgoinerych. Ale lo

szlachetny cel. Ci ludzie są samotni i lak bardzo

potrzebują siebie nawzajem. Jamie, powinieneś

przeczytać niektóre listy od tych mężczyzn. Miesz-

kają sami na takim końcu świata, że diabeł im

mówi dobranoc, i naprawdę bardzo potrzebują

towarzystwa.

Nie mówiąc o sile roboczej na farmie ani

o partnerce do łóżka — Jamie próbował wtrącić

akcenti realizmu w jej marzenia o wiecznej miłości.

- Cóż kobietom także tego trzeba — mruknęła

Carrie.

A co ty o tym wiesz? Znowu się z nią droczył i tyra razem nie zdołała powstrzymać irytacji. Zazwyczaj lubiła, kiedy bracia traktowali ją jak dziecko, ale niekiedy trochę ją to bolalo.

Więcej niż się tobie i innym wydaje — odcięła się. Na wypadek, gdybyś nie zauważył, informuję cię, że nie jestem już małą dziewczynką. Jestem kobietą

Siedząc tak wśród rozrzuconej w nieładzie jed-wabnej pościeli, z burzą włosów opadającą na

amiona i tuląc do siebie zwierzątko małe jak

zabawka. nie wyglądała na więcej niż dziesięć lat.

Tak - zgodził się miękko Jamie. — Dojrzałą,

leciwą damą.

Carie westchnęła. Bardzo kochała swoich braci

jednocześnie doskonale ich znała- Wiedziała, że

żaden z nich, tak samo jak jej ojciec, nie życzy

l.;

sobie, żeby dorosła. Chcieli, by na zawsze pozostała ich ukochaną małą dziewczynką, która poza nimi nic widzi świata.

Jamie zmrużył oczy.

— Co to znaczy „wszyscy mężczyźni, jakich
pragnę?" Od kiedy to mężczyźni stali się częścią
twojego życia?

„Od chwili moich narodzin - chciała powiedzieć Carrie. — Byłam na świecie dopiero kwadrans; leżąc w kołysce rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam siedmiu najprzystojniejszych chłopców świata spog­lądających na matkę i siostrę. Pierwsze kroki sta­wiałam podtrzymywana męską dłonią, mężczyźni uczyli mnie, jak jeździć konno, żeglować, wiązać kokardki, przeklinać, wspinać się na drzewa i flir­tować, żeby dopiąć swego".

— Pojedź ze mną do miasta — poprosiła. — Zbie­
ramy się w domu starego Johnsona. Będziesz mógł
zobaczyć, jak pracujemy. - Obdarzyła go swoim
najpiękniejszym błagalnym spojrzeniem spod dłu­
gich rzęs. Miała nadzieję, że wypadło przekonująco.

Jamie pobladł słysząc to zaproszenie.

— Miałbym z własnej woli wstąpić pomiędzy tę
gromadę starych panien?

Carrie zagryzła wargi powstrzymując uśmiech. Wiedziała, że to, co rzeczywiście niepokoiło Jamie-go, to reakcja tych „starych panien" na obecność

16

jednego z jej braci pozostających w kawalerskim

stanie. Pomyślała, że powinna porozmawiać z dzie-

wczynami o ich zachowaniu, ale z drugiej strony, widok jej przystojnych braci czujących się nieswojo był tak zabawny, że nie mogła się powstrzymać od prezentowania ich swoim przyjaciółkom.

Ranleigh ze mną poszedł — powiedziała spusz-

czując wzrok i wysuwając nieco dolną wargę. — Ale

Ranleigh niczego się nie boi. Może ty się boisz, bo

jesteś moim drugim najprzystojniejszym bratem

i może dlatego, że Ranleigh jest bardziej pewny

siebie niż ty. Może Ranleigh...

Wygrałaś! — Jamie uniósł ręce w geście pod­dania. - Pójdę, ale tylko wtedy, jeśli dasz mi słowo, że nie będziesz próbowała mnie wyswatać z żadną | z tych twoich niechcianych przyjaciółek.

Nawet nie śmiałabym o tym marzyć — powie-działa, niby zatrwożona takim pomysłem. — A poza tym, która by ciebie chciała po tym, jak zobaczyły Ranleigha?

Jamie skrzywił się złośliwie.

Chciałabyby mnie mniej więcej połowa Chin powiedział szczypiąc ją pod brodą, po czym wniósł wzrok na psiaka, który znowu kichnął. luk go nazwiesz?

K ichuś — odparła Carrie uśmiechnięta i, zgod-nie z przewidywaniami, usłyszała jęk Jamiego kwi-tując wybór tak infantylnego imienia. - Daj mu imię z odrobiną dostojeństwa.

- Opowiedz mi o Chinkach, a nazwę go Książe - zaproponowała gorliwie.

i unie wyjął z kieszeni zegarek, spojrzał nań i oznajmił:

Daję ci godzinę na ubranie, a za każde za-

17

oszczędzone dziesięć minut opowiem ci jedną histo­rię o Chinach.

Carrie, wzniecając burzę jedwabnych poduszek,] w mgnieniu oka wyskoczyła z łóżka.

Carrie, z Kichusiem w objęciach, rzuciła się do garderoby.

* * *

Trzydzieści minut — Jamie był na wpół rozzłosz­czony, na wpół zirytowany. — Powiedziałaś, że będziesz gotowa za trzydzieści minut. Nie za godzinę i trzydzieści minut, tylko dokładnie za trzydzieści minut.

Carrie ziewnęła, bynajmniej nic speszona jego tonem. Jamie czasem warczał, ale nigdy nic gryzł.

— Byłam rozespana. Teraz opowiedz coś innego.
Winien mi jesteś jeszcze dwie historyjki.

Jamie puśeił stępa konia zaprzężonego do lekkie­go powozu i popatrzył na siostrę. Zdawał sobie

IS

sprawę, że po tych wszystkich narzekaniach pod adresem pozostałych braci rozpieszczających małą siostrzyczkę, powinien teraz stanowczo odmó-wić opowiadania obiecanych historii, ale zajrzaw-szy w wielkie błękitne oczy przepełnione miłością i uwielbieniem jedynie zaklął pod nosem. Nikt w tej

rodzinie nie potrafił jej niczego odmówić. Opowiem ci tylko jedną — zdecydował. I wiedz, że na nią nie zasłużyłaś.

Uśmiechając się ścisnęła go za ramię.

- Wiesz Jamie, myślę, że z wiekiem będziesz coraz atrakcyjniejszy, a za rok czy dwa możesz być nawet przystojniejszy niż Ranleigh.

Jamie próbował powstrzymać uśmiech, ale pod-

dał się i wyszczerzył zęby. - Diablica!- wycedził i mrugnął do siostry, - Podoba ci się ten psiak? Przycisnęła Kichusia do siebie.

- Nigdy nic dostałam wspanialszego prezentu - wyznała, tym razem zupełnie szczerze. — Teraz opowiedz mi coś więcej o chińskich tancerkach.

* * *

Kiedy Carrie z pieskiem przytulonym do ramienia

i z bratem pod rękę weszła do salonu w domu

starego Johnsona, sześć młodych dziewcząt —jej

przyjaciółki — zamarło. Równocześnie wszys-

tkie podniosły wzrok. Najpierw zgodnie wstrzymały

oddechy, oczy im się rozszerzyły, potem dziewczęta

równo wydały głębokie westchnienie. Choć Carrie

dokuczała Jamiemu, że nie dorównywał urodą

Ranleighowi, to jednak był wystarczająco przystoj-

ny, by całkowicic oszołomić młode damy.

Carrie z dumnym uśmiechem powiodła wzrok-kiem po swoich przyjaciółkach zastygłych na kszlałt słupów soli. Pochyliła się lekko i zdmu-chnęła zapałkę, nim płomień sparzył ręce Eu-phonii.

— Znacie wszystkie mojego brała Jamiego, prawi
da? — odezwała się, jakby nic dostrzegła ogłupienia
przyjaciółek. Zerknęła na brata i zauważyła, że
próbował wyglądać na zażenowanego, choć w rze­
czywistości pochlebiała mu reakcja młodych dam.

Ujęła go władczo pod ramię i pociągnęła do przodu. Ich ruch przywrócił dziewczęta do życiaj Zaczęły pokasływać usiłując pokryć skrępowanie. |

Carrie pociągnęła go w stronę jednej ze ścian, gdzie wisiało dwadzieścia pięć fotografii. Uporząd­kowano je według wieku widniejących na nich mężczyzn, począwszy od chłopca, który nie wy­glądał na więcej niż czternaście lat, aż po starego pryka z siwą, opadającą do połowy klatki piersiowej brodą.

— To oni - wyjaśniła niepotrzebnie.

Jamie, nerwowo poprawiając palcem kołnierzyk, patrzy! na tablicę, ale niewiele widział. Wszystkie kobiety znajdowały się teraz za jego plecami. Czul na sobie ich wzrok, a nawet chyba kolektywny gorący oddech na szyi.

— Przyszły dzisiaj jakieś listy? - spytała Carrie
odwracając się akurat na czas, by zobaczyć dziwne
zjawisko — Helen ukradkiem wsunęła coś pod

20

książkę leżącą na stole. Carrie udała, że nic nie widziała.

- Kilka-odpowiedziała któraś z dziewcząt.

ale nic obiecującego. Mamy ponad dwa razy

więcej mężczyzn niż kobiet. Pan nie zamierza

powiesiś na tablicy swojego zdjęcia, kapitanie?

Robiła co mogła, by zabrzmiało to nonszalancko.

ale w jej głosie dała się słyszeć nuta nostalgii

zmieszanej z desperacją.

Jamie obdarzył dziewczynę słabym uśmiechem i zwrócił się do siostry siostry:

Carrie kochanie — zaczął — chyba już pójdę.

Muszę - nie miał pojęcia, co takiego mógłby

zrobić, poza tym, że na pewno musiał natychmiast

wyjść, bo w obecności tych młodych kobiet czuł się

ja jakiś okaz zoologiczny. Szybko pocałował

damę w policzek, obdarzył ją spojrzeniem, które

mówiło "Ja ci jeszcze pokażę'.", i wyszedł.

Przez chwilę w salonie panowała cisza, następnie

dziewczęta wydały drugie wspólne westchnienie,

a później wróciły do stosu listów i fotografii. Carrie

stała przez moment bez ruchu, potem postawiła

Kichusia na podłodze, odwróciła go w stronę Helen

i lekko popchęła.

Łap go - krzyknęła do przyjaciółki. — Łap,

bo ucieknie.

Helen,która tkwiła przy stole, zupełnie jakby go

pilnowała, porzuciła swoje miejsce i ruszyła za

psem. Kichuś postanowił nie dać się schwytać

i w ciągu kilku sekund wszystkie dziewczęta za-

aborbowane były łapaniem zwierzątka. Wszystkie,

oprócz Carrie. Bowiem Carrie, korzystając z za-

mieszania, podeszła do stołu Helen, uniosła książkę

i wzięła w rękę to, co było pod nią_ ukryte.

21

Trzymała w dłoni znajomo wyglądającą kopertę. W takich właśnie przychodziły zdjęcia i listy od mężczyzn, którzy szukali żon.

Podczas gdy pozostałe dziewczęta wciąż zajęte były pogonią za psiakiem, Carrie rozchyliła kopertę i wyjęła ze środka fotografię. Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę stojącego z dwójką źle ubra­nych dzieci i to właśnie tę parę Carrie obejrzała najpierw. Wysoki chłopiec wyglądał na mniej więcej dziesięć lat, dziewczynka mogła mieć cztery albo pięć. Oboje odziani byli w rzeczy czyste, ale źle dopasowane, jakby ubrania pochodziły z darów jakiegoś koła dobroczynności.

Jednak dużo ważniejszy niż ubrania był wyraz smutku w oczach dzieci, świadczący, że w ich życiu niewiele było radości.

Carrie spojrzała wyżej, ponad twarze dzieci, i gwałtownie nabrała powietrza. Oto ujrzała męż­czyznę, który wydał jej się najprzystojniejszy na świecie. Och, może nie był tak wspaniały jak jej bracia, wyglądał zupełnie inaczej niż oni, ale miał melancholijne spojrzenie, czego nie można było powiedzieć o żadnym z Montgomerych.

Helen wyrwała fotografię z rąk Carrie.

— Nieładnie wtykać nos w nie swoje sprawy.
To moje.

Carrie czuła się jak przekłuty balonik, z którego uszło cale powietrze. Nic nie odpowiedziała, osunęła się tylko na najbliższe krzesło. W chwili kiedy usiadła, Kichuś podbiegi do niej i wskoczył jej na kolana. Dziewczyna odruchowo przytuliła małe, ciepłe zwierzątko.

22

zamierzam poślubić - oznajmiła dumnie Helen, - Taką podjęłam decyzję i nikt tego nie zmieni. Kto tojest? -- powtórzyła Carrie. E uphonia wyjęła fotografię z rąk Helen i spoj-rzała na odwrotną stronę zdjęcia.

- Tu jest jest napisane, że się nazywa Joshua Gree­ne, a dzieci to Tom i Dallas. Co za dziwaczne imię dla dziewczynki, a może ona ma na imię Tom? Spójrz, źle napisał Tim. Dziewczęta kolejno oglądały fotografię. Mała gruipka na zdjęciu stanowiła, mimo brzydkich ubrań dzieci sympatyczną rodzinę. Ojciec bez wątpienia

był przystojny, ale widywały już wcześniej znacznie bardziej interesujących mężczyzn. Żadna z nich nie rozumiała, dlaczego Helen próbowała ukryć foto-grafię ani dlaczego Carrie wyglądała, jakby zoba-czyłą ducha.

- O wiele bardziej podobał mi się ten z zeszłego

tygodnia - odezwała się jedna z dziewcząt. — Jak

on się nazywał? Logan jakiś tam, albo jakiś tam

Logan, prawda? No i nie miał dwójki dzieci.

Gdybym miała wyjść za mąż za zupełnie obcego

człowieka, wybrałabym bezdzietnego. Wolałabym

mieć z nim własne dzieci.

Inne pokiwały głową z aprohatą.

Nic mnie nie obchodzi, co o tym myślicie. Helen odebrała fotografię. — Zamierzam go poślubić i tyle. Podoba mi się.

Euphonia, która w tym czasie czytała list Joshuy Greene'a, wybuchnęła śmiechem.

Nie będzie cię chciał. Napisał, że szuka kogoś, kto umie pracować. Potrzebuje kobiely z dużym doświadczeniem w prowadzeniu farmy. Zony, która w razie potrzeby będzie potrafiła poradzić sobie na

23

farmie sama. Pisze, że nie chce kobiety starszej niż on sam, a on ma tylko dwadzieścia osiem lat. I nie chce wdowy. Zgadza się na więcej dzieci. Najważ­niejsze jest dla niego, żeby przyszła żona wiedziała wszystko o pracy na farmie. — Euphonia, zadowo­lona z siebie, spojrzała na Helen. — Ty nic masz o tym zielonego pojęcia. Pewnie uważasz, że krowę doi się ciągnąc za ogon.

Helen zabrała jej list. Nie obchodzi mnie, co on chce. Wiem nato­miast, co dostanie.

Kiedy Helen odebrała list, zdjęcie wysunęło się jej z rąk i spadło na podłogę. Carrie podniosła fotografię. Spojrzała na nią raz jeszcze i doszła do wniosku, że to oczy mężczyzny tak ją przyciągają. Oczy przepełnione bólem, tęsknotą i samotnością. Oczy człowieka, który wołał o pomoc.

„Moją pomoc — pomyślała Carrie. — On po­trzebuje mojej pomocy".

Wsiała, wetknęła Kichusia pod ramię, wygładziła niebieską jedwabną spódnicę i podała Helen foto­grafię.

— Nie możesz go poślubić — powiedziała cicho.

— Nie możesz go poślubić, bo to ja za niego wyjdę.
Na kilka sekund zapadła głucha cisza, potem

nagle dziewczęta wybuchnęły śmiechem.

Tak? A co ty wiesz o prowadzeniu farmy? Carrie była zupełnie poważna.

— Nie wiem nic o prowadzeniu farmy, ale wiem
sporo o tym człowieku. On mnie potrzebuje. Teraz

— oznajmiła królewskim tonem — jeśli pozwolicie,
muszę poczynić pewne przygotowania.

24

2

Carrie nigdy dotąd niczego nie robiła w tajem­nicy, nigdy niczego nie ukrywała przed rodzicami ani braćmi. A teraz musiała działać w całkowitym sekrecie.

Przyjaciółki nakłoniła do milczenia bez najmniej-szych trudności. Od czasu gdy, jeszcze jako dzieci, zawiązały swój Klub Siedmiu, Carrie zawsze była wodzem, a inne dziewczęta naśladowały ją we wszystkim. Prawda, bywały zatrwożone, a nawet przerażone, kiedy coraz śmielsze krucjaty Carrie groziły poważnymi kłopotami, ale zawsze pod­porządkowywały się jej woli. Ranleigh mawiał, że Carrie uznawała je za przyjaciółki głównie dlatego,

że robiła z nimi, co jej się żywnie podobało.

A teraz opanowało ją pragnienie silniejsze niż jakiekołwiek inne do tej pory.

Od tego dnia. kiedy Jamie wrócił do domu i kiedy po raz pierwszy ujrzała fotografię Joshuy Greene'a, żyła tylko jedną myślą. Bez najmniejszych nudności „pokonała" Helen i „odbiła" jej wybran­ca Czuła się trochę nieswojo odbierając go przyja-

ciółce ale Helen musiała zrozumieć, że Josh — jak używała go Carrie — należał właśnie do Carrie, Josh był jej i tylko jej.

Tamtego dnia opuściła dom starego Johnsona z psiakiem w jednej, a fotografią i listem w drugiej ręce i poszła do starej, dawno już nie używanej przystani wioślarskiej Montgomerych. Chciała być sama. Chciała usiąść, przyjrzeć się temu mężczyźnie

oraz jego dzieciom i pomyśleć.

25

Czuła, że opuścił ją zdrowy rozsądek. Ciągle sohie powtarzała, że jej zachowanie jest wręcz śmieszne, że ten człowiek nie różni się niczym od setek innych, którzy przysyłali do nich swoje foto­grafie. Oglądała je wszystkie, ale żadne inne zdjęcie tak jej nic poruszyło. Żadne. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zostawić dom i rodzinę, jechać na Zachód i poślubić jakiegoś człowieka, którego zobaczyła na fotografii. Tylko że ten mężczyzna był inny. Jego rodzina była inna. Oni jej po­trzebowali.

Cały dzień spędziła w hangarze. Siedziała na zakurzonym pledzie w łódce, chodziła w kółko albo po prostu stała i patrzyła na zdjęcie. Przypięła je do ściany i przyglądała mu się próbując dociec, co takiego było w tym człowieku i w jego dzie­ciach, co ją tak bardzo przyciągało. Próbowała myśleć trzeźwo i rozsądnie, próbowała rozważać wszystko obiektywnie, ale mimo że próbowała z całych sił, nie doszła do żadnych logicznych wniosków.

Przekonywała siebie, że powinna zapomnieć o tym mężczyźnie, że być może wyraz jego oczu jest tylko refleksem światła na fotografii. Albo może jest jakaś inna, zupełnie prozaiczna przyczyna smutku, który - jak się jej zdawało — dostrzegała na tych trzech twarzach. Może tamtego ranka zdechł ulubiony pies dzieci i dlatego wszyscy wy­glądali na smutnych i osamotnionych.

Około czwartej, kiedy Kichuś zaczął się już niepokoić, a Carrie poczuła głód, pojawił się w han­garze stary pracownik pobliskiego sklepiku.

— O, panienka Carrie. Proszę o wybaczenie panienki.

26

Carrie przywitała go kiwnięciem głowy i zaraz gestem ręki przyzwała do siebie.

- Popatrz na to zdjęcie. — Wskazała przypiętą
do ściany fotografię. — Co widzisz?

Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu mrużąc oczy. Carrie zdjęła fotografię ze ściany, by mógł się z nią zbliżyć do okna i obejrzeć dokładniej. Widziała, że potraktował jej pytanie bardzo poważnie. Wreszcie podniósł wzrok:

- Miła rodzina całkiem mila.

- Co jeszcze? — ponaglała Carrie,
Mężczyzna był 'zakłopotany.

Nie wiem, nie wiem... Nie wyglądają na boga-tych, pewno wiedzie im się nic najlepiej, Carrie ściągnęła brwi.

Nie wydają ci się... jakby smutni? Stary był zdumiony-

Smutni? Przecież oni się wszyscy uśmiechają. Teraz z kolei Carrie się zdziwiła. Odebrała Haremu fotografię i przyjrzała się jej ponownie, Zadawałoby się, że nie może dostrzec już nic nowego, ale teraz, kiedy spojrzała z nowym na-nastawieniemt stwierdziła, że cała trójka uwidocz­nioną na zdjęciu rzeczywiście się uśmiecha. Jeśli byli uśmiechnięci, to jak mogli się jej wydać mutni? Chłopiec obejmował dziewczynkę, a ojciec opierał dłonie na ramionach dzieci. Czy mogli być samotni będąc razem? Carrie podniosła wzrok na starego. — Nie są smutni ani samotni?

Dla mnie wyglądają na całkiem szczęśliwych, ale co ja tam mogę wiedzieć, -- Uśmiechnął się do niej. — Jeśli panienka Carrie chce, żeby byli smutni, to zdaje mi się, że mogą być smutni.

27

Carrie odpowiedziała mu uśmiechem, a on uchylił czapki i wyszedł.

„Nie są smutni i nie są samotni" — pomyślała Carrie.

Wszyscy oglądający fotografię widzieli szczęśliwą, uśmiechniętą rodzinę, podczas gdy ona dostrzegała zupełnie co innego i w żaden sposób nie mogła zrozumieć, dlaczego wydawali jej się smutni ani co takiego ją w tych trojgu intrygowało. Czy może raczej: nieodparcie przyciągało.

Spędziła w hangarze jeszcze kilka chwil, potem wzięła Kichusia na ręce i wróciła do domu. Tego wieczoru zorganizowano na cześć powrotu Jamiego uroczystą kolację, na którą zostali zaproszeni wszys­cy krewni z rodów Monigomcrych i Taggerlów. Dom wypełniał taki tłum gości, że nikt nie zauważył, iż Carrie zachowywała się dziwnie spokojnie.

Przez następne trzy dni była wyjątkowo cicha. Oddawała się codziennym zajęciom, chodziła do domu starego Johnsona i oglądała nowe fotografie, rozmawiała z kobietami, które szukały mężów,; i próbowała udawać, że jej myśli są zajęte czymś innym niż rodzina ze zdjęcia.

Jednak ciągle spoglądała na fotografię i tak często czytała list, że papier był już zmięty i podarły. Znała na pamięć każde zdanie i mogła, rozpoznać pismo Josha między setkami innych.

Pod koniec trzeciego dnia wiedziała, że nie ma wyjścia. Zgodnie z tym. co planowała od początku, musiała poślubić pana Joshuę Greene'a. I choć Josh najwidoczniej uważał, że potrzebna mu kobie­ta, która potrafi doić krowy i wykonywać wszystkie inne prace na farmie, Carrie była przekonana, że w rzeczywistości potrzebował właśnie jej.

Przyjaciółki, powiadomione o jej planach, były szczerze wzburzone. Zaniepokoiła się nawet Helen, ciągle jeszcze obrażona za bezwzględne odebranie jej Josha.

— Chyba postradałaś zmysły — denerwowała się Euphonia. — Możesz mieć każdego mężczyznę, jakiego zechcesz. 7. twoją urodą i pieniędzmi..,

W tym momencie pozostałe dziewczęta wstrzy­mały oddech. Nie wolno było wspominać > pienią­dzach Carrie.

- Ktoś przecież wreszcie musi to powiedzieć

prychnęła Euphonia. — A poza tym, ten męż­czyzna chce mieć żonę, która zna się na prowadze­niu fanny. Carrie, ty nie potrafisz nawet szyć, a co dopiero siać kukurydzę. — Zmrużyła oczy. — Ty pewnie nawet nie wiesz, że ptasie mleczko to bajka, mam rację?

Carrie rzeczywiście tego nie wiedziała, ale nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.

Ponieważ pan Greene — powiedziała — na podstawie mojego listu mógłby uznać, że nie jestem odpowiednią dla niego kandydatką na żonę, zdecy­dowałam się wyjść za niego za mąż przed wyjazdem do tego miasteczka w Colorado... do Eternity.

Dziewczęta zerwały się z miejsc i wszystkie naraz usiłowały odwieść Carrie od jej zamiarów, ale miało to taki sam skutek, jak rzucanie grochem o ścianę. Przypomniały jej że będzie musiała okłamać pana Greene'a, a przecież jedną z głównych zasad ich działania było to, że nie oszukiwały mężczyzn, którzy zwracali się do nich z prośbą o pomoc w znalezieniu żony. Nie mogłyby zapewnić człowie-ka szukajacego osoby łagodnej i spokojnej, że jedzie do niego wymarzona kobieta, a wysiać mu

29

megierę. Pan Greene prosił o żonę, która potrafi pracować na farmie, i powinien dostać to. Czego chciał.

— Nie będzie mną rozczarowany powiedziała
Carrie z pewnym siebie uśmieszkiem.

Słysząc to, dziewczęta zrezygnowane usiadły z powrotem na swoich miejscach i tylko patrzyły na| Carrie. Była tak śliczna, że wszędzie, gdzie się pojawiła, mężczyźni przechodzili samych siebie, by tylko zyskać jej uwagę. Miała tak uroczy sposób bycia, że każda kobieta, która się z nią zetknęła, zaprzedałaby duszę diabłu, byle tylko mogła! uszczknąć dla siebie nieco jej wdzięku. Mężczyźni uwielbiali Carrie. Mężczyźni kochali Carrie. Być może wzrastając w otoczeniu siedmiu braci i ojca nauczyła się właściwie postępować z brzydszą po­łową ludzkości. Tak czy inaczej, Carrie mogła mieć każdego mężczyznę, jakiego by zechciała. Musiała tytko wybrać.

Jeszcze przez dwa dni przyjaciółki usiłowały przemówić Carrie do rozsądku, ale w Końcu musiały i zrezygnować. Były znużone ciągłym wysuwaniem nieodpartych argumentów, a Carrie nie ustąpiła ani o krok. Powiedziała za to, że gdyby naprawdę były jej serdecznymi przyjaciółkami, raczej pomogłyby] jej się wydać za pana Greene'a w taki sposób, byj nic mógł unieważnić małżeństwa, kiedy już się zorientuje, iż ona nie ma pojęcia o pracy na farmie.

- W pierwszej chwili, gdy się dowie, że nieco
upiększyłam prawdę o moich umiejętnościach, może
być nieco... hmm, cóż... wyprowadzony z równo-
wagi. Być może nawet zechce odesłać mnie doj
domu — z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy uważają, że zostali oszukani, nie zachowują

30

się rozsądnie. Chcę go zmusić, by dał mi szansę na udowodnienie-, że jestem dla niego idealną żoną.

Dzewczęta mogłyby długo opowiadać o tym, co

ich zdaniem zrobi pan Greene, kiedy się dowie, że

Carrie kłamała, oszukiwała, knuła i intrygowała,

żeby uwikłać go w małżeństwo, którego nie chciał.

Jednak Carrie była tak zdeterminowana, że w końcu

zaczęły jej pomagać w przygotowaniach do oma-

mienia Joshuy Greene'a. W końcu przecież cała ta

historia była tak cudownie romantyczna...

Przede wszystkim próbowały się dowiedzieć jak

najwięcej o pracy na farmie. Wszystkie mieszkały

na wybrzeżu i dorastały w komfortowych warun-

ach, otoczone liczną służbą. Wiedziały tylko, że

jedzenie pojawiało się z kuchni, ale nic miały

najmniejszcgo pojęcia, skąd się tam brało. Sarah

przypomniała sobie, że widziała, jak jakiś człowiek

zostawiał je przed wejściem dla służby.

Dziewczęta zajęły się nauką o gospodarstwie

z sumiennością, z jaką odrabiałyby szkolne zadania.

W ciągu kilku dni zorientowały się przede wszyst-

kim że całe to zagadnienie jest nieprawdopodobnie

modne. Wreszcie poprosiły jedną z kobiet, która

zgłosiła się do nich w poszukiwaniu męża, aby

napisała na próbę odpowiedni list. Carrie go prze-

pisała i na koszt ojca wysłała przez posłańca

w daleką drogę z Maine do małego miasteczka

Eternity w Colorado.

W liście tym szczegółowo wyjaśniła nic nic po-

dojrzewającemu panu Greene'owi, w jaki sposób

powinien zaślubić swoją wybraną per procura,

zanim jego idealna żona uda się w podróż do

Eternity. Jeśli pan Greene się zgadza, musi tylko

2

31

podpisać załączone dokumenty, dzięki którym mał-

żeństwo zostanie zawarte już w Warbrooke. Kiedy wyrazi zgodę, Carrie przyjedzie już jako jego prawo­wita małżonka.

- Tylko że twój ojciec nic podpisze tych doku-j
mentów za żadne skarby świata — oznajmiła Eu-,
phonia.

Carrie wiedziała, że to prawda. Ojciec z pewnoś-cią nie pozwoliłby swojej ukochanej córeczce po-ślubie człowieka, którego nic znała człowieka, który jemu nie został przedstawiony. Śmiałby się / jej | twierdzenia, iż zakochała się w fotografii mężczyzny | z dwójką dzieci.

— Jakoś sobie poradzę — oznajmiła z większą
pewnością siebie niż czuła w rzeczywistości.

Długo musiała czekać na odpowiedź Josha, boi nawet specjalnemu posłańcowi droga do Colorado i z powrotem zajęła kilka miesięcy. Przed wysłaniem listu zrobiła jego kopię i, w miarę jak mijały dni spoglądała nań coraz bardziej krytycznie. Może nie powinna była pisać tego, może to zdanie należała opuścić, albo dodać jeszcze tamto czy owo?

Podczas tych długich dni narastały w niej wątp-liwości co do formy i treści listu, ale nigdy, ani przez chwilę nie zwątpiła, że to co robi. jest słuszne. Bezustannie myślała o swojej przyszłej rodzinie każdej nocy przesyłała im całusy na dobranoc Kupiła statek dla chłopca i różne materiały na sukienki dla dziewczynki, która miała być przecież jej córką. Kupiła książki, gwizdki i całe pudła landrynek, a prócz tego chyba z dziesięć koszul dla Josha.

Pewnego ranka, po pól roku oczekiwania, sześć przyjaciółek Carrie powitało ją w domu starego Johnsona na stojąco i z wyrazem ogromnego na-

pięcia na twarzach. Nic musiała pytać o przyczynę. W milczeniu wyciągnęła rękę po list.

Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, szybko przebiegła oczyma treść i zerknęła na dokumenty. Opadła na najbliższe krzesło, jakby uszło z niej życie.

— Podpisał — szepnęła na wpół ze zdumieniem, na wpół z niedowierzaniem.

W pierwszej chwili dziewczęta nie wiedziały, czy peszyć się, czy płakać.

Carrie uśmiechnęła się szczęśliwa. - Pogratulujcie mi, najdroższe. Jestem już prawie mężatka.

Wszystkie uściskały ją serdecznie, lecz nie omiesz-

kały dać jej do zrozumienia, że musi być chyba

szalona i nie mogły się powstrzymać od powtarzania

po raz setny, że pan Greene z pewnością wpadnie

we- wściekłość, kiedy się dowie, jak nikczemnie

został oszukany.

Carrie, nieprzytomna ze szczęścia, ignorowała

złowrogie przepowiednie. Teraz musiała zdobyć

podpis ojca. Wobec prawa była jeszcze za młoda,

żeby decydować o zmianie swego stanu cywilnego.

Potem trzeba było znaleźć duchownego, który

poprowadzi uroczystość zaślubin per procura.

Pierwszy problem pokonała tak samo, jak Joshuę

Greene'a — przy pomocy fortelu.

Zajrzała „przy okazji" do biura Floty Warbroo-

ka stanowiącej własność jej rodziny i mimochodem

zaproponowała, że zaniesie ojcu do podpisu plik

urzędowych papierów. Wsunęła dokumenty doty-

czące małżeństwa pomiędzy inne, a ojciec podpisał

3}

. Ii.rli'f

je wszystkie, jak zwykle bez czytania. Pieniądze pomogły jej znaleźć duchownego, który

miał bez pytania wyświadczyć odpowiednią przy-sługę,

I tak, pewnego letniego poranka, rok po tym. jak skończyła się wojna między stanami północy i połu­dnia, Carrie Montgomery, z pomocą Euphonii' występującej w zastępstwie Josha, w obliczu prawa, została panią Greene.

Po uroczystości ślubnej Carrie objęła kolejno każdą z przyjaciółek i oznajmiła że chociaż w swo­im nowym domu na pewno znajdzie prawdziwe szczęście, to jedna: będzie bardzo za nimi tęskniła. | Dziewczęta wybuchnęry niepohamowanym płaczem,1 zalewając łzami nową sukienkę Carrie.

Przyjaciółki jedynie głośniej rozszlochały się w chusteczki.

To, co Carrie osiągnęła do tej pory, było zupełnie] łatwe w porównaniu z tym, co musiała zrobić teraz Musiała powiadomić o wszystkim rodziców.

Wreszcie zdobyła się na odwagę.

Matka tylko spojrzała na męża z rozgoryczeniem i powiedziała;

— Tyle razy ci powtarzałam, że zanadto ją roz-
pieszczacie. 1 oto są tego skutki.

Ojciec kompletnie oniemiał. Carrie miała wra-żenie, że jest bliski płaczu. Bezgranicznie uwielbiał swoje najmłodsze dziecko i nigdy nie przeszło

34

:

mu przez myśl, że może ono dorosnąć, a co dopiero wyjść za mąż i zamieszkać setki mil od rodzinnego domu.

Matka wysunęła sugestię, że małżeństwo można uznać za zawarte nieprawnie i spróbować je unie­ważnić.

Wtedy będę musiała uciec — powiedziała Car­rie z całkowitą prostotą i głębokim przekonaniem. Matka, wpatrując się w zaciętą twarz córki, pokiwała wolno głową. Upór Montgomerych miał /la sławę. Wiedziała, że jeśli córka postanowiła się Wydać za człowieka, którego nie widziała na oczy, to zostanie jego żoną.

Chciałbym, żeby 'Ring był teraz z nami - wes-tchnął ojciec, mając na myśli najstarszego syna.

Carric zadrżała. Gdyby jej najstarszy brat był

w domu, poczekałaby z zawiadomieniem swoich

pobłażliwych rodziców o własnych wyczynach do

jego wyjazdu. Najstarszy brat nie miał miękkiego

serca ani wyrozumiałości dla wyczynów siostry.

Tak naprawdę Carrie nic powiedziałaby rodzicom

o niczym, gdyby którykolwiek z braci był w domu.

Chyba nie mamy wielkiego wyboru - powie-

dział smutno ojciec. - Kiedy chcesz wyjechać?

zapytał, a łzy dławiły go w gardle.

Jak tylko się spakuję — zadecydowała Carrie. Matka zerknęła na swoje najmłodsze dziecko. A co zamierzasz ze sobą zabrać do tej dziczy? Wszystko — Carrie była zdziwiona pytaniem. Zamierzam zabrać wszystko co mam. Słysząc to, rodzice spojrzeli po sobie i zaczęli się śmiać, choć Carrie czuła, że ich śmiech jest obroną przed czarną rozpaczą. Jednocześnie nie widniała w tym wszystkim nic aż tak śmiesznego.

35

— Zechcecie mi wybaczyć — powiedziała wstając i prostując się dumnie. Muszę zacząć się pakować przed wyjazdem do męża — sztywnym krokiem

opuściła pokój.

3

Pani Carrie Greene poruszyła wachlarzem Z piór o rączce z kości słoniowej, pogłaskała siedzącego obok niej małego pieska i raz jeszcze spróbowała uciszyć niespokojne bicie serca. Już za kilka chwil, wraz z pozostałymi pasażerami dyliżansu, przybę­dzie do Elernity.

Zastanawiała się, czy mąż wyjdzie jej na spot­kanie; byli przecież spóźnieni o całe cztery dni.

Za każdym razem, gdy powtarzała w myślach słowo „mąż", uśmiechała się do siebie. Wyobrażała sobie, jaki zadowolony będąc Josh, kiedy się przekona, że jego małżonka nic jest kobietą o ple­cach zgarbionych od pracy w polu, ale młodą damą o pewnym... cóż, uroku osobistym.

Na myśl o pierwszej wspólnej nocy Carrie szybciej poruszyła wachlarzem. Mimo iż jej bracia sądzili, że udało im się utrzymać umysł siostrzyczki w stanie nie skażonym świadomością realiów obyczajowych, Carrie, słuchając uważnie opowieści z życia w kawa­lerskim stanie, zdobyła niebagatelną wiedzę o sto­sunkach damsko-męskich. Zdawała sobie sprawę, że poznała ten temat lepiej niż większość młodych kobiet. I była absolutnie pewna, że nie boi się tego.

36

co się zdarza pomiędzy kobietą i mężczyzną. Wno-sząc z żartów i komentarzy braci, io co mężczyzna i kobieta mogą robić razem, było najbardziej eks-cytującym, najprzyjemniejszym i najcudowniejszym doznaniem na świecie. Wszystko razem wziąwszy, Carrie z niecierpliwością oczekiwała tego nowego doświadczenia.

Nareszcie dyliżans wtoczył się do Eternity. Zanim się zatrzymał przed budynkiem stacji, Carrie od dawna już widziała Josha.

Przyszedł? - zapylała kobieta siedząca na­przeciwko.

Carrie uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Podróżowały razem przez ostatnie dwieście pięć­dziesiąt kilometrów i dziewczyna zdążyła opowie-dzieć współ pasażerce o tym, że jedzie na spotkanie dopiero co poślubionego męża. Nie zdradziła jednak wszystkich szczegółów; wolała opuścić takie drobiazgi jak ten, że jej list do Joshuy zawierał kilka nieścisłości. Rozwodziła się nato-

miast nad romantyczną stroną Świeżo zrodzonej

miłości. Opowiadała o tym, jakie to uczucie być

zamówioną narzeczoną, o małżeństwie per procu-

ra, i o tym, jak się zakochali dzięki listom i że

teraz ma spotkać swego męża po raz pierwszy

w życiu.

Towarzyszka drogi — mieszkanka Kalifornii, lalka i matka czwórki dzieci — pochyliła się

serdecznie poklepała Carrie po dłoni.

Zakocha się na amen, jak tylko panią zobaczy. Prawdziwy szczęściarz z niego. Carrie spuściła oczy i spłonęła rumieńcem, Kiedy dyliżans wreszcie stanął, nagle zdała sobie

sprawę, że jest naprawdę wystraszona. W myślach

37

dźwięczało jej każde słowo przestrogi wypowiedzia­ne przez rodziców i przyjaciółki.

„Co ja najlepszego zrobiłam?" - pomyślała przerażona.

Z dyliżansu wysiadło dwóch mężczyzn. Carrie wcisnęła się w kąt, odchyliła skórzaną zasłonę i przyglądała się człowiekowi stojącemu na podjeź­dzie, patrzącemu na dyliżans nieprzeniknionym wzrokiem.

To był Josh, to był jej mąż. Poznałaby go wszędzie. Ukryta za zasłoną lustrowała go bacznie. Był niższy niż jej bracia, mógł mieć sto osiemdziesiąt pięć, może sio dziewięćdziesiąt centymetrów wzros­tu, ale tak samo potężnie zbudowany; miał szerokie ramiona, wąskie biodra i był naprawdę przystojny. Ciemnymi oczyma o wnikliwym spojrzeniu obser­wował dyliżans. Ubrany byl w czarny, Świetnie skrojony garnitur. Carrie jednym rzutem doświad­czonego oka ocenia, że to ubranie, teraz już znoszone i gdzieniegdzie wytarte, kiedyś dużo kosz­towało. Stał niedbale wsparty o ścianę, jakby cały świat niewiele go obchodził.

Carrie wytarła spocone dłonie o spódnicę. Słysza­ła, jak woźnica zdejmuje bagaże z dachu dyliżansu, ale ciągle siedziała bez ruchu z Kichusiem na kolanach i patrzyła na Josha. Chciała mu się przyjrzeć, chciała się upewnić, że widząc go na żywo będzie miała lo samo uczucie, które ogarniało ją, kiedy patrzyła na fotografię. Jakim był człowiekiem?

Josh nic ruszył się 7 miejsca nawet wówczas, gdy się wydawało, że wszyscy już wysiedli. Stał nieru­chomo, patrzy! i czekał.

„On wie, że tu jestem. — pomyślała Carrie. — Wie, że tu jestem, i czeka na mnie".

38

Na tę myśl odetchnęła z ulgą i uśmiechała się mimo woli, a kobieta siedząca naprzeciwko od­powiedziała jej uśmiechem. Carrie założyła na nadgarstek pętelkę smyczy. wstała i podeszła do wyjścia. Josh zobaczył w drzwiach rąbek spódnicy. Ode-rwał się od ściany i ruszył w stronę dyliżansu. W momencie gdy ujrzał Carrie, stanął jak wryty.

Dziewczyna napotkała jego spojrzenie i natych-

miast zyskała pewność, że się nic omyliła. Pan

Joshua Greene należał do niej i pozostanie jej do

końca życia.

Uśmiecnęła się do niego. Był to uśmiech nieco

drżący, bo serce dławiło ją w gardle i z trudem

potrwfiła skupić myśli.

Josh podszedł bliżej. Jego przyslojna twarz miała

tak nieprzenikniony wyraz, że trudno się było

domyślić, iż jest zdenerwowany, ale niewiele brako-

wało. by zrzuci! na ziemię woźnicę, gdy tak spieszył

do Carrie. Objął ją silnymi dłońmi w talii i czekał

gotów pomóc jej zejść. W chwili kiedy Josh dotknął Carrie, oboje nagle zastygli w bezruchu. Trzymał ją wpół i gapił się na nią, powietrze między nimi aż drżało od tłumionego napięcia, a Carrie była pewna, że łomoczące serce rozsadzi jej stanik. Stali tak przez minutę lub dwie. skamieniali i wpatrzeni w siebie. Josh obejmował kibić dziew-czyny. Carrie zawieszona w powietrzu ledwie mus-kała palcami stopień dyliżansu. Postronnemu ob­serwatorowi mogliby się wydać rzeźbą, gdyby nie każda żyłka tych dwóch postaci pulsowała w szaleńczym rytmie. - Ej, wy tam! Papużki nierozłączki! Usuńcie no

39

się z drogi! - Woźnica próbował odepchnął Josha ale ten stal niepo ruszony, jakby zapuścił stuletnie korzenie.

Carrie pierwsza wróciła na ziemię. Uśmiechnęła się do męża.

Kiedy Josh odpowiedział jej uśmiechem, Carrie zapomniała o bożym świecie. Miał najpiękniejsi uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała; kształtne wargi odsłaniały idealnie równe, lśniące, białe zęby.

Powoli, ignorując woźnicę, który patrzył na nicn z wyraźną dezaprobatą, Josh opuścił Carrie na ziemię. Dziewczyna poczuła, jak jego dłonie prze-suwają się z talii aż pod ramiona i była pewna, że za chwilę zemdleje.

Kiedy wreszcie stanęła na nogach, Josh odsunął się i uchylił kapelusza.

— Do usług — odezwał się cicho.

Gdyby Carrie nie pokochała go już wcześniej, z całą pewnością zakochałaby się w nim teraz Dziwne, ale w marzeniach nigdy nie wyobrażała sobie, jak będzie brzmiał jego głos. A był to głos głęboki i... po prostu piękny, nieomal jak głos operowego śpiewaka.

Wiedziała, że powinna się przedstawić, ale słowa uwięzły jej w gardle. Co powinna powiedzieć'.' Jak się masz, jestem twoją żoną"? Albo: „Czy rzeczywiś-cie, naprawdę, z całą pewnością, chcesz żyć z ko-bietą, która potrafi pracować na farmie?'" A może miała wykrzyknąć to, czego w tym momencie pragnęła najbardziej: „Pocałuj mnie, pocałuj!"?

Po odrzuceniu wszystkich tych możliwości nie nie powiedziała i wysiadła z dyliżansu. Z zasapanym Kichusiem depczącym jej po pielach schroniła się w cieniu ganku. Zdjęła wachlarz z nadgarstki

40

poruszając nim patrzyła, jak Josh odwrócił się znów do dyliżansu.

Akurat wysiadała z niego kobieta podróżująca naprzeciwko Carrie. Pan Greene uprzejmie wyciąg­nął ręce, żeby pomóc jej zejść. Pasażerka miała co najmniej dwadzieścia kilo nadwagi j była ładnych parę lat starsza od niego. Carrie usłyszała jego głos:

Czy panna Montgomery?... To znaczy pani Greene?

Niech pan nie patrzy na mnie z takim przera-żeniem, młody człowieku — uśmiechnęła się kobieta. - Nie ja jestem pańską panną młodą, Josh zdjął kapelusz („Jakie ma piękne włosy" - pomyślała Carrie) i skłonił się przed podróżną. - Byłbym zaszczycony, pani. Czułbym się naj-szczęślwszym z ludzi. Kobieta, która z pewnością mogłaby być matką Josha, zachichotała rozbawiona taką galanterią, ale tak wyraźnie się zarumieniła.

Carrie — uśmiechnięta, z Kichusiem z stóp —sie-

działa na przykurzonej ławeczce. Jeżeli miała jeszcze

jakiekolwiek wątpliwości, czy dobrze zrobiła, roz-

wiały się one, kiedy ujrzała ten przejaw rycerskiej

kurtuazji. Teraz od niej zależało, kiedy zdradzi

mężowi, że należą do siebie, a chciała mu to

powiedzieć na osobności.

Patrzyła, jak zajrzał do wnętrza pustego dyliżan-

su, podszedł do woźnicy, zapytał o coś i w od-

powiedzi usłyszał, że nie było więcej pasażerów.

Obserwowała, jak wydobył z kieszeni jej list i jak

go przeczytał. Widziała jego pełne wyrazu dłonie

i przypomniała sobie uczucie, jakiego doznała, kiedy

ją dotykał.

41

Woźnica zawołał, że czas jechać dalej, a wówczas pasażerowie, którzy nie kończyli podróży w Eter-nity, zaczęli jeden po drugim wsiadać do pojazdu. Na koniec woźnica sam usadowił się na koźlej krzyknął na konie i dyliżans potoczył się w dalsza drogę. Urzędnik pracujący na stacji wrócił do budynku, i lak Josh został na zewnątrz tylkd w towarzystwie Carrie.

Odwrócił się do niej z pytaniem w oczach. Carrie doskonale wiedziała, że nie zapomniał o niej nawet na sekundę, tak samo żywo świadomy jej obecności jak i ona jego.

— Czy mogę pani w czymś pomóc'? — zapytał
życzliwie, a samo jego spojrzenie sprawiło, że serce
Carrie zabiło mocniej.

Nie była w stanie nic powiedzieć, ale udało się jej pokręcić głową.

Josh stal w słonecznym blasku odwrócony pleca-mi do Carrie i patrzył na znikający dyliżans. Kiedy pojazd znalazł się poza zasięgiem jego wzroku! powoli odwrócił się do niej, podszedł bliżej i stanu w cieniu ganku.

Przyglądał się Carrie tak intensywnie, że przez dłuższą chwilę zdawał się niezdolny do myślenia.

— Kto taki?

— Pańska żona. Jak ma na imię pańska żona?
Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej list. Z wyraź-

ną niechęcią oderwał spojrzenie od Carrie i zerknął na papier.

- Carrie. Panna Carrie Montgomery.

- Zdaje się, że niewiele pan o niej wic — stwier-

dziła Carrie z odcieniem drwiny w głosie.

- O nie — zaprzeczył Josh z taką powagą, że Carrie

prawie się roześmiała. Potrafi zaorać dziesięć akrów

w ciągu jednego dnia. Potrafi karmić świnie, zarzynać

i gotować, potrafi leczyć muły, drób i dzieci. Potrafi

strzyc owce, tkać sukno i szyć ubrania. I potrafi,

w razie potrzeby, sama zbudować dom. - O mój Boże — westchnęła Carrie. — Zdaje się,

że to szalenie zaradna kobieta. A czy jest ładna? - Raczej nie. — Mówiąc to zmierzył Carrie spojrzeniem od stóp do głów, a z jego ciemnych oczu wyzierało takie pożądanie, że dziewczyna poczuła cienką strużkę potu spływającą po plecach. - To znaczy, że pan jej nigdy nic widział? - Jeszcze nie — wyjaśnił i zbliżył się do niej na krok. I właśnie w tym momencie Kichusiowi zachciało się zapolować na zająca kicającego opodal po górskiej murawie. Wyrwał się Carrie razem ze smyczą i pognał co sił przed siebie. Dziewczyna stanęła na równe nogi i ruszyła w pogoń za ukochanym psiakiem. Był jedynym naprawdę ży-żywym wspomnieniem jej rodzinnego domu. Josh wyprzedził ją w kilku susach. Gonił za psem przez łąkę jakby walczył o własne życic. Przez kilka następnych minut oboje ścigali pę-dzącegpo psiaka. Carrie biegła dość szybko dzięki krynolinie, która pozwalała jej swobodnie poruszać nogami, ale to Josh - wystrojony w czarny garnitur pochwycił zwierzaka, nim ten zdążył się zapędzić

43

do zajęczej nory. A Kichuś w podzięce wbił mu w dłoń drobne, ostre jak szpileczki ząbki.

— Fe! Niedobry piesek! — skarciła Carrie ulubień-
ca, jednocześnie tuląc go w ramionach. Potem
zwróciła się do Josha: Bardzo panu dziękuję.
Gdyby go pan nie złapał, mogłoby mu się stać coś
złego.

Josh stal ze skaleczoną ręką zgiętą w łokci Uśmiechnął się do dziewczyny.

W okolicy jest pełno grzechotników. Powinna pani mocniej trzymać linkę.

Skinęła głową, postawiła psiaka na ziemi, prz-łożyła dłoń przez pętelkę smyczy i wyjęła chusteczkę do nosa.

— Proszę mi pokazać rękę.

Josh żachnął się, ale w końcu wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją w obie dłonie.

Nie była przygotowana na szok, jakiego doznała kiedy ich ręce się zetknęły.

Stali nieruchomi w cieniu starego drzewa baweł-nianego, skąpani w wonnym powietrzu wysokich gór; wokół panowała cisza i spokój.

Dla nich jednak, choć stanowili cząstkę tej całości reszta świata mogłaby nie istnieć.

Carrie, na próżno usiłując powstrzymać drżenie rąk, otarła chusteczką krew z dłoni Josha.

Podniosła na niego oczy, uśmiechnęła się i przez chwilę była pewna, że zaraz ją pocałuje. Całą siłą woli próbowała wysłać mu myśli, które kazałyby mu wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu.

44

Nagle Josh się cofnął.

Muszę już iść. Muszę się dowiedzieć, co się

stało z moją...z moją...

- Żona dokończyła Carrie.

Przytaknął bez słów, po czym powtórzył jeszcze

- Muszę już iść. — Odwrócił się i ruszył w stronę

budynku stacyjki.

Nie odszedł daleko, gdy Carrie powiedziała cicho:

- To ja jestem Carrie Montgomery. Josh zastygł w miejscu.

- To ja jestem Carrie Montgomery — powtórzyła głośniej. Ułożyła wargi w uśmiech, przygotowana na jego radosne zaskoczenie. Kiedy Josh się odwrócił i spojrzał na nią, miał

twarz nieprzeniknioną jak kamienna maska.

- Co pani chce przez to powiedzieć? — zapytał

cicho. - To ja jestem Carrie Montgomery — zniżyła głos i spuściła powieki. — Jestem kobietą, na którą czekasz. Jestem... jestem twoją żoną — szepnęła. Bardziej poczuła niż usłyszała, że zrobił w jej stronę kilka kroków, a kiedy był tak blisko, że prawie czuła jego oddech na twarzy, podniosła wzrok. Wcale się nie uśmiechał. Gdyby był jednym z jej braci powiedziałaby, że jest po prostu wściekły. - Przecież ty nigdy w życiu nie ciągnęłaś pługa! - wykrzyknął.

- To prawda — przyznała Carrie z bladym uśmiechem.

Josh drżącymi rękoma wyciągnął z kieszeni jej list.

- Carrie Montgomery opisała mi wszystko, co potrafi zrobić. Napisała, że zaczęła pracować na farmie jako mała dziewczynka!

45

— Rzeczywiście trochę upiększyłam prawdę - od-

rzekła Carrie skromnie.

— Oszukałaś mnie. — Josh zbliżył się do niej
o krok. - Do diabła, oszukałaś mnie!

- Zdaje się, że to przekleństwo. Wolałabym żebyś nie...

Josh zrobił jeszcze jeden krok, a ponieważ był już bardzo blisko Carrie, musiała się cofnąć.

— Napisałem, że chcę za żonę kobietę, która
potrafi pracować na farmie, a nie jakąś... anemiczni
panienkę z towarzystwa z kudłatym szczurem uda
jącym psa.

Kichuś, jakby wiedział, że to o nim mowa, zaczął ujadać na Josha.

— Posłuchaj... — zaczęła Carrie, ale Josh nie
pozwolił jej mówić.

— Co to ma znaczyć? To ma być jakiś żart
Dramatycznym gestem, jakby był w agonii, złapał

się rękoma za głowę i odsunął od Carrie o krok.

Carrie, uciszając Kichusia, spojrzała po sobie i zastanowiła się przelotnie, czy może nagle zamie-niła się w żabę. Nigdy dotąd nikt nie miał pretensji do jej wyglądu.

— Coś jest nie lak, jak powinno?
Wszystko jest nie tak — odparł. — Czy ty

kiedykolwiek odrąbałaś kurczakowi głowę, żeby go potem oskubać? Potrafisz gotować A kto szyje twoje sukienki? Paryska krawcowa?

46

Krawcowa, która szyła sukienki Carrie, rzeczy-wiście była Francuzką, ale to akurat w tej chwili nie było przecież ważne.

- Nie wydaje mi się, żeby któraś z tych spraw miała teraz jakiekolwiek znaczenie. Jeśli mi tylko pozwolisz, wszystko ci wyjaśnię. Josh podszedł do drzewa, oparł się o nie plecami i skrzyżował ręce na piersi.

- Słucham.

Carie wzięła głęboki, uspokajający oddech

i przedstawiła całą historię. Zaczęła od tego jak

ona i jej przyjaciółki zorganizowały koresponden-

cyjne biuro matrymonialne. Miała nadzieję w ten

sposób unaocznić Joshowi, że znała się na praw-dziwej pracy. Josh nie odzywał się słowem, a z jego twarzy nie dało się odgadnąć ani jednej myśli.

Mówiła więc dalej o tym, jak zobaczyła jego fotografię i od razu zrozumiała, że kocha go nad

życie. Czułam, że mnie potrzebujecie, ty i twoje dzieci. Widziałam to w waszych oczach. Josh nawet nie drgnął.

Zdradziła mu swoje rozterki i zapewniła, że dokładnie rozważyła całą sprawę. Chciała by wiedział, iż nie ma do czynienia z niefrasobliwą trzpiotką, która najpierw coś robi, a potem dopie-ro mysli. Wspomniała o wszystkich skomplikowa-nych. Przygotowaniach, jakie poczyniła, by go poślubić, a kiedy doszła do opowiadania o roz-staniu z rodziną i przyjaciółmi, miała łzy w oczach. - To - wszystko? — spytał Josh przez zaciśnięte

zęby. Właściwie tak — odparła Carrie. — Teraz sam

47

widzisz, że nie podjęłam lej decyzji pochopnie. Czułam, że mnie potrzebujesz. Czułam, że...

— Ty czułaś - powiedział ruszając spod drzewa
w jej stronę. - Ty podjęłaś decyzję. Ty i lylko ty
rozstrzygasz o losie otaczających cię ludzi. Nie
bierzesz pod uwagę uczuć innych. Kazałaś rodzinie
i przyjaciółkom przejść przez prawdziwe piekło,
tylko z powodu jakiejś romantycznej mrzonki, że
człowiek, którego nigdy nie spotkałaś... — przeszył
ją wzrokiem - - potrzebuje ciebie — wycedził drwiąco

Podszedł blisko i zawisł nad nią jak drapieżny ptak, aż musiała się odchylić.

— A jeśli chcesz wiedzieć, ty rozpuszczona
zepsuta, bogata smarkulo, to potrzeba mi żony,
która potrafi pracować na farmie. Gdybym po-
trzebował takiej bezwartościowej pannicy z pustą
głową jak ty, mógłbym ją sobie wziąć skądkolwiek
i w każdej chwili. Mógłbym mieć pól tuzina
takich jak ty, choćby tutaj, w liternity. Nie-
potrzebna mi panienka z temperamentem. Po-
trzebna mi kobieta, która potrafi pracować! - Po
tym oświadczeniu odwrócił się raptownie i ruszył
z powrotem w stronę stacji.

Carrie stała w miejscu, mrugając z niedowiej rzaniem. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie odezwał się do niej w taki sposób, i nie miała zamiaru pozwolić, by się to kiedykolwiek powtórzyło.

Zdecydowanym gestem obciągnęła stanik i po-dążyła za Joshem. Ponieważ szedł bardzo szybko. trudno jej było go dogonić, w końcu jednak zastąpiła mu drogę.

— Nie wiem. na jakiej podstawie zdecydowałeś
że wiesz o mnie wszystko, ale to tylko twoje
przypuszczenia. Ja naprawdę...

48

Po wyglądzie — powiedział. — Oceniłem cię po

wyglądzie. Czy nie tak samo ty oceniłaś mnie?

rzuciłaś okiem na moją fotografię i postanowiłaś

zmienić bieg mojego życia. Nie zastanowiłaś się

nad tym, że ja mogę tego nie chcieć.

- Nie chciałam zmieniać twojego życia. Chcia-łam...

- Tak? - zapytał z płonącymi oczyma. — Co

chciałaś zrobić, jeśli nie zmieniać mojego życia?

I życia moich dzieci? — Parsknął śmiechem. — Po-

wiedziałem im, że dziś wieczorem przyprowadzę do

domu kogoś, kto potrafi przygotować kolację,

i przysiągłem, że już nigdy nie będą musiały jeść

tego co ja im ugotuję. Brutalnie chwycił jej dłonie i wbił w nie ostre spojrzenie, jakby były jego

największym wrogiem. Dłonie Carrie były białe, miękkie, o czystych i schludnie opiłowanych paz-

nokciach. - Podejrzewam, że ugotowałem w życiu więcej posiłków niż ty. - Ze wstrętem strząsnął jej ręce i znów ruszył przed siebie.

Carrie z determinacją ponownie zastąpiła mu drogę.

- Ale ci się spodobałam. Wiem, że tak. Nie

powiedziałam ci od razu. kim jestem, bo chciałam

wiedzieć, czy ci się spodobam.

Wściekłość na twarzy Josha ustąpiła miejsca

bezgranicznemu zdumieniu.

- Myślałaś, że kiedy się spotkamy, będę tak

olśniony twoją urodą, iż nie zauważę, że potrafisz

jedynie siedzieć w bogatym salonie i grać menuety

na szpinecie? Zdawało ci się, że będę tak zaślepiony

twoją urodą i tak ogłupiały własnym szalonym

prgnieniem, by cię zaciągnąć do łóżka, że nie

usłyszę, jak moje dzieci płaczą z głodu?

V)

— Nie - powiedziała cicho Carrie choć był bliżej prawdy niż chciałaby się przyznać przed samą sobą. — Nie myśfałam tak. Myśłałam...

Odszedł zostawiając ją stojącą z małym pieskieri u stóp.

Carrie nie miała pojęcia, co robić. Nie brała pod uwagę takiego obrotu sprawy. Usiłowała się uspo-koić i chłodno przemyśleć sytuację. Nie wiedziała kredy przyjeżdża następny dyliżans. Przerażała ją myśl o powrocie do Warbrooke, ale cóż mogli zrobić innego? Przyglądała się Joshowi zdążającemu ku budynkowi stacji.

— Greene — powiedziała cicho do jego pleców,

50

potem odezwała się głośniej. - Tak się składa, że mam na nazwisko Greene. Nazywam się Carrie

Greene! — ostatnie słowa właściwie wykrzyczała.

Josh slanął w miejscu, odwrócił się i spojrzał na nią.

Carrie skrzyżowała ramiona na piersi i zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem.

Odwrócił się gniewnie i ruszył z powrotem w jej stronę. Na jego twarzy malowała się taka wściek-łość. taka złość widoczna była w każdym geście, że

Carrie aż się cofnęła.

- Jeżeli mnie dotkniesz... - Pół godziny temu nieomal błagałaś mnie, żebym cię dotknął. Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym cię zaczął rozbierać.

- To kłamstwo! — krzyknęła Carrie, ale poczuła, że pieką ją policzki.

- O, w kłamstwach to ty masz całkiem niemałą wprawę. - Chwycił ją za ramię i pociągnął ze sobą w stronę stacji.

Puść mnie natychmiast. Żądam... Zatrzymał się i przysunął twarz do jej twarzy lak blosko, że niemal stykali się nosami.

- Właśnie mi przypomniałaś, że zrobiłaś mnie

w konia bardzo dokładnie. Tak dokładnie, że

zostałem twoim mężem. Pojedziesz ze mną do

domu. Zostaniesz przez tydzień. A potem, jak

przyjedzie dyliżans będę mógł cię odesłać do

twojego tatusia i mamusi, od których nie powinnaś

była się w ogóle ruszać!

- Nic możesz...

- Mogę, mogę — powiedział ciągnąc ją za sobą. I tak właśnie zrobię. — Zatrzymał się przed budynkiem. - Gdzie masz swoje manatki?

77

51

Carrie wyzwoliła ramię z jego uścisku i rozejrzała się dookoła. W czasie kiedy siali pod drzewem, przyjechał wóz z jej bagażami. Na koźle nie było nikogo, więc woźnica musiał być na stacji.

— Tam — powiedziała, wskazując głową na
pojazd. — Potrafię sama zadbać o siebie. Po­
trafię... przerwała na widok miny Joshuy, bo
sprawiał wrażenie, jakby właśnie zobaczył ducha.
Był przerażony, wstrząśnięty aż znieruchomiał
z niedowierzania. Idąc za jego spojrzeniem nie
dostrzegła nic niezwykłego, jedynie własny wóz
z bagażami.

Josh natomiast widział górę kufrów przywiąza­nych grubą liną do ogromnego wozu zaprzężonego w czwórkę koni. Wątpił, czy wszystkie przedmioty będące w posiadaniu mieszkańców Eternity wystar­czyłyby do napełnienia tylu kufrów.

— Jezu, zmiłuj się nade mną — wyszepta! i znów|
spojrzał na Carrie. — Na litość boską, coś ty|
narobiła?

Nim jeszcze Carrie usiadła na koźle starego wozu Josha, zaczęła żałować, że kiedykolwiek zobaczyła fotografię tego mężczyzny. Był tak wściekły, że przez całą drogę nie odezwał się do niej słowem ani nawet nie spojrzał w jej stronę. Wrzeszczał ciągle na konie i strzelał z bala, jakby biedne zwierzęta były powodem jego pro-

52

blemów. I tak jechali prosto w zachodzące słońce, a za nimi toczył się wóz z bagażami Carrie. - Naprawdę nie miałam zamiaru... - zaczęła Carrie, ale Josh wpadł jej w słowo. - Zamknij buzię i nie odzywaj się do mnie. Muszę się zastanowić. - Pozwól mi udowodnić, że jestem coś warta - poprosiła jednym tchem. Josh zmierzył ją z ukosa spojrzeniem tak pełnym pogardy, że Carrie zacisnęła usta i postanowiła więcej się do niego nie odzywać.

Długo jechali zakurzoną, pooraną koleinami drogę. nim skręcili w jej zachwaszczone odgałęzic­nie, nieledwie dróżkę prowadzącą miedzy wysokimi drzewami. Kilka minut później pnie się przerzedziły i Carrie ujrzała dom. Nigdy w życiu nic widziała czegoś tak nie-szczęsnego i zaniedbanego jak ta ruina. Widywała nędzę w Warbrooke, niektórzy kuzyni z rodu Taggertów byli biedni, ale ich domy nie wyglądały tak żałośnie, tak smutno, tak rozpaczliwie jak ten. Ziemia, na której stał dom wraz z ukrytą za nim małą szopą, była zupełnie pozbawiona trawy czy jakochkolwiek innych roślin. Posępny budynek za-maist szyb miał w oknach lekturę, przez szpary wydostawało się z wnętrza blade światełko. Wy-szczerbiony komin wyglądał na martwy i zimny. Sam dom zbudowany był w kształcie zwykłego sześcianu i miał dwa okna — po jednym z każdej

strony drzwi. Przy tylnej ścianie wyrastał drugi

idealny sześcian, drugie idealnie nudne pudełko.

Carrie zastanawiała się, czy to tam się mieści

sypialnia. Odwróciła się i w świetle księżyca spojrzała na

Josha. Jej twarz wyrażała niedowierzanie. W żaden sposób nie mogła sobie wyobrazić lego człowieka mieszkającego w takim miejscu.

Josh miał zaciśnięte szczęki i wzrok utkwiony w dal, choć z całą pewnością czuł na sobie jej spojrzenie.

— Teraz już wiesz, dlaczego szukałem kogoś, kto umie pracować. Czy ty, panno księżniczko, mog­łabyś żyć tutaj?

Carrie wydało się dziwne, że widział przerażającą brzydotę tego miejsca, a mimo to nie próbował nic zmienić. Jedna z rodzin Taggertów mieszkała w dość obskurnym domu, ale oni zdawali się zwyczajnie lubić bałagan. U rodziców Carrie czuli się nieswojo i zawsze niecierpliwie oczekiwali godziny odjazdu.

Josh, wściekły, jakby wygląd tego domu i wszys­tko dokoła niego było winą Carrie, zatrzymał wóz przed drzwiami i zsiadł z kozła.

Dziewczyna stwierdziła, że budynek z bliska wygląda jeszcze gorzej niż z daleka. Dostrzegła brakujące gonty i oczyma wyobraźni zobaczyła przeciekający dach. Frontowe drzwi trzymały się na jednym zawiasie nadając całej konstrukcji niepe­wny i rozchwiany wygląd. Ponieważ nie było ganku, przed samym wejściem widniała błotnista i zapewne wieczna kałuża.

Josh z zagniewanym wyrazem twarzy, który najwyraźniej był jego stałą cechą, obszedł wóz i zdjął Carrie z kozła. Tym razem nie przesuwał dłoni po jej plecach. Właściwie prawie jej nie zauważył; zestawił ją na ziemię i poszedł do wozu z bagażami.

Carrie rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na dom, podążyła za mężem i poprosiła woźnicę, by podał jej dwie torby podróżne leżące z przodu. Jedna

54

W nich zawierała przybory loaletowe, drugą wypeł-niały podarunki dla Tema i Dallas.

- Dzieci są w domu? — zapylała Josha. - A tak, są. W domu ciemnym i zimnym i na pewno głodne. — Lodowaty ton jego głosu dawał wyraźnie do zrozumienia, że wszystkiemu jest winna Carrie.

Dziewczyna bez słowa komentarza ruszyła w stro-

ne murowanego pudełka. Niełatwo było nieść dwie

torby i jednocześnie prowadzić Kichusia, ale Josh

nie uczynił najmniejszego wysiłku, żeby jej pomóc.

Zajął się instruowaniem woźnicy, gdzie ma zostawić

bagaże Carrie, a jednocześnie każdemu w zasięgu

głosu dawał do zrozumienia, co myśli o tych

kufrach.

Carrie musiała wytężyć wszystkie siły, by mimo urwanego zawiasa jakimś cudem uchylić drzwi, a kiedy wreszcie się jej to udało, omal nie uderzyła głową w kant deski. Stoczyła prawdziwą walkę, nim zdołała otworzyć je na tyle, by móc wślizgnąć

się do środka. Wiedziała już, że dom jest brzydki z zewnątrz, ale zupełnie nie była przygotowana na to, co zastała w środku. "Boże, jak ponuro!" — pomyślała. Był to zimny, odpychający, szarobury pokój, który każdemu, kto się w nim znalazł, gwarant-ował fatalny nastrój. Ściany z gołych desek po­ciemniały od sadzy. Na środku stał brudny okrąg-ły stół, a przy nim cztery krzesła — każde od innego kompletu, w tym jedno kulawe, przechylo-

ne na bok.

55

W kącie stała komoda, która najwyraźniej pełniła rolę kuchennego blatu, bo piętrzył się na niej stos

brudnych, poszczerbionych naczyń pokrytych za-schniętymi resztkami jedzenia i grubą warstwą kurzu.

Carrie znieruchomiała w miejscu. Odwrócona plecami do zwichrowanych drzwi, rozglądając się po tym strasznym wnętrzu, w pierwszej chwili ni dostrzegła dzieci. Siały w cieniu przejścia prowa-dzącego zapewne do sypialni. Patrzyły na nil spokojnie i czekały, co się dalej stanie.

Dzieci były śliczne. W rzeczywistości wyglądali nawet ładniej niż na fotografii. Chłopiec miał zadatki na mężczyznę nawet przystojniejszego of ojca. a jeśli chodzi o dziewczynkę, nie było naj-mniejszych wątpliwości, że w swoim czasie rozkwit-nie olśniewającą urodą.

Mimo to, zarówno chłopiec jak i dziewczynki wyglądali równic nieszczęśliwie jak ich otoczenia Ubrani byli w rzeczy wyblakłe od częstego prania a przy tym zmięte i poplamione. Dawno już nikt nie szczotkował im włosów. Choć dzieci były umyta przedstawiały się wyjątkowo niechlujnie.

Carrie stała, przyglądając im się, i nabierali pewności, że miała rację: ta rodzina jej potrza bowała.

— Dzień dobry! — odezwała się najweselej jak potrafiła. - Jestem waszą nową mamą.

Dzieci spojrzały na siebie, potem zwróciły na gościa rozszerzone zdumieniem oczy.

Carrie podeszła do stołu i. nie zwracając uwagi na to, że był strasznie zatłuszczony, postawiła na nim bagaże. Kichuś, węszący przy jej stopach pociągnął za smycz, a kiedy ją odpięła, natychmiast podbiegł do dzieci patrzących na psiaka w bez-granicznym osłupieniu.

Carrie otworzyła pierwszą torbę i wyjęła z niej lalkę z porcelanową główką. Było to prawdziwe cudo stworzone we Francji, ubrane w ręcznie szyte jedwabie,

- To dla ciebie — zwróciła się do dziewczynki, a potem przez długą chwilę, która zdawała się trwać wiecznie, czekała, aż dziecko przyjdzie po prezent. Dallas najwyraźniej bała się dotknąć tak cudowną lalkę. Carrie wydobyła z torby statek. - A to dla ciebie- — Wyciągnęła zabawkę w kie-runku chłopca. Poznała po wyrazie jego oczu, że bardzo chciał przyjąć podarunek, nawet zrobił krok naprzód, ale zaraz się cofnął i potrząsnął głową.

- Przywiozłam go specjalnie dla ciebie - zapew-niła dziecko przymilnym tonem. — Moi bracia żeglują po całym świecie na statkach bardzo podob-nych do tego. Chciałabym, żebyś się nim bawił. Chłopiecc toczył walkę z wewnętrznym demonem; walkę pomiędzy tą częścią własnej duszy, która tak bardzo chciała mieć tę zabawkę, i drugą, która z jakis powodów odmawiała jej przyjęcia. W końcu zacisnął usta, w czym bardzo przypo-mniał ojca i odezwał się wyzywającym tonem: - Gidzie jest tatuś?

- Wydaje mi się, że pomaga woźnicy przy roz-ładowaniu moich bagaży.

Chłopiec krótko skinął głową i wybiegł na ze-

wnątrz. Po drodze musiał oczywiście otworzyć drzwi

z urwanym zawiasem, przy czym omal się nie zabił.

- Cóż — Carrie wybrała względnie całe krzesło

i usiadła na nim. — Zdaje się, że jest na mnie zły.

Wiesz może, dlaczego?

- Tatuś powiedział, że będziesz brzydka i że

57

mamy o tym nie mówić. Powiedział, że jesi dużo brzydkich rzeczy i nic na lo nie można poradzić. — Dziewczynka przechyliła główkę na bok i uważnie przyjrzała się Carrie. — Ale ty wcale nie jesteś brzydka.

Carrie uśmiechnęła się do dziecka. Mimo że mała nie mogła mieć więcej niż pięć lat, nad-spodziewanie wyraźnie artykułowała słowa.

Dziewczynka zachichotała.

— Myślisz, że Temmie bardziej by mnie lubił
gdybym tak wyglądała?

Dziewczynka zachichotała znowu i kiwnęła głó-wką.

— Chodź, wyszczotkujemy ci włosy i powiesz mi
jak nazwiesz swoją nową lalkę.

Dziecko siało niezdecydowane, jakby próbując osądzić, czy tatuś chciałby, żeby przystała na u propozycję. Carrie wydobyła z torby inkrustowaną srebrem szczotkę do włosów. Dziewczynka na widok tak pięknego przedmiotu wydala ciche wes-

58

nienie podziwu, zbliżyła się do Carrie, stanęła między jej kolanami i pozwoliła sobie delikatnie

szczotkować włosy.

Naprawdę masz na imię Dallas? — Carrie gładziła śliczne, miękkie włosy dziecka. — To dość niezwykłe imię. prawda?

- Mama powiedziała, że to tam mnie zrobili.

- Jak w fabryce? - spytała Carrie, zanim zdążyła

pomysleć. Chrząknęła, zadowolona, że dziewczynka

nie może widzieć jej czerwonej twarzy. — No tak,

rozumiem. A jak się do ciebie mówi? Dallie?

Przez chwilę dziecko zdawało się rozważać taką

możliwość.

- Możesz mnie nazywać Dallie, jeśli chcesz.

Carrie uśmiechnęła się zajej plecami.

- Będę zaszczycona, jeśli pozwolisz mi nazywać

się imieniem, jakim nie zwraca się do ciebie

nikt inny.

- Ajak on się nazywa? — Dallas wskazała

Kichusia.

Carrie powiedziała jej i wyjaśniła:

- To dlatego, że w dniu, kiedy mój brat mi go
podarował, piesek ciągle kichał. Wyobraź sobie, że

od tamtego czasu nie kichnął chyba ani razu. Dallas się nic roześmiała, jedynie z powagą

kiwnęła głową, a Carrie poczuła skurcz w sercu. To nie w porządku, żeby tak mało dziecko było

takie poważne. - No, teraz jesteś już uczesana i wyglądasz prześlicznie - powiedziała Carrie. — Chcesz zoba-czyć? Wyjęła osadzone w srebrze lusterko i podała je dziecku. Dallas z namaszczeniem studiowała swoje odbicie. - Jesteś bardzo ładna — zapewniła ją Carrie.

Dallas pokiwała głową.

— Ale nie jestem taka piękna jak moja mama
- oddała Carrie lusterko.

„Cóż za przedziwne słowa w ustach małej dziew-czynki" - pomyślała Carrie rozglądając się po zimnym, ponurym małym pokoju.

Wstała, podeszła do kredensu i otworzyła drzwi-czki. Serce jej się ścisnęło. W środku było pół bochenka czerstwego chleba, trzy puszki fasoli i nic więcej. Ten nieprawdopodobny widok wzbudził w niej gwałtowną falę gniewu na Josha. Nawet gdyby była najlepszą kucharką na świecie, nie mogłaby przygotować posiłku z tych resztek.

Przeszukała kredens dokładniej i znalazła jeszcze słoik truskawkowych konfitur. Uśmiechnęła się zadowolona.

- Każdy dzień jest specjalną okazją - uśmiech-nęła się Carrie. — Każdego dnia można znaleźć coś co trzeba uczcie, a zwłaszcza dzisiaj. Przyjechałam do was, ty dostałaś nową lalkę, a Tammie ma nową zabawkę i...

60

Nie będzie mu się podobało, że nazywasz go Tammie. On jest Tem i już.

- Ach, rozumiem. Jest już za duży na to, żeby

na niego wołać Temmie, prawda?

Dallas przytaknęła poważnie.

- Spróbuję zapamiętać — uśmiechnęła się Carrie że jest za dorosły, by się nazywać Temmie.

a teraz chodźmy nakryć stół do kolacji.

Dziewczynka najwyraźniej nie miała pojęcia, co

Carrie rozumie przez „nakrycie stołu", więc Carrie postawiła torby na podłogę i z jednej z nich wydobyła piękny, kaszmirowy szal. Czerwienie i różowości pięknej tkaniny zdawały się iskrzyć

w ciemnym pokoju oświetlonym tylko jedną świe-cą ustawioną na gzymsie paleniska. Dallas stała z szeroko rozwartymi oczyma i patrzyła, jak gość rozdłada na stole gazety ze stosu przy kominku, a potem rozpościera na nich szal. Następnie Carrie poszła szukać czystych talerzy, ale ich nie znalazła. Przelotnie zerknęła na stertę brudnych naczyń w miednicy. Widziała w domu, że brudne naczynia

znikały z jadalni i po jakimś czasie wracały czyste,

i nie bardzo wiedziała, co się z nimi w tym czasie

działo.

Ponieważ nie znalazła czystych naczyń, zajrzała do torby i wyjęła z niej cztery płócienne chusteczki

do nosa.

- Urządzimy piknik — zdecydowała i rozłożyła

je na szalu, a potem wyciągnęła jeszcze cztery

srebrne kubeczki. Zawsze zabierała je ze sobą

w podróż, bo matka twierdziła, że nie należy

używać wspólnych kubków, z których korzystali

inni podróżni.

Dallas patrzyła zafascynowana, a kiedy Carrie

wydobyła srebrne kubeczki, dziecko zaczęło za-glądać do torby, jakby była ona przedmiotem z bajki i mogła zawierać wszystko, co tylko można sobie wymarzyć.

Carrie wyjęła jeszcze kryształową miseczkę na spinki do włosów, przetarła ją czystą chusteczką i napełniła konfiturami. Dallas, jak daleko sięgała pamięcią, pamiętała tylko słoik stawiany zwyczajnie na stole, więc pomysł, by umieścić jedzenie w pięk-nym naczyniu, był dla niej zupełną nowością. Carrie pokroiła chleb, ułożyła kromki na chusteczce po środku stołu, cofnęła się o krok i przyjrzała swemu dziełu.

— Całkiem ładnie, prawda?

Dallas zdołała tylko kiwnąć głową. Płomień świecy zapalał blaski w srebrnych kubeczkach i kryształowej czarce, a żywe barwy szala emano-wały ciepłem. Było to najpiękniejsze przybranie stołu, jakie kiedykolwiek widziała. Poza tą panią, która powiedziała, że teraz jest jej mamą, i lalką, którą dziewczynka przyciskała do siebie, i tym małym pieskiem — ten nakryty stół był najpięk-niejszym zjawiskiem w życiu Dallas.

Dziewczynka spojrzała na Carrie i obie uśmiech-nęły się do siebie.

Właśnie w tej chwili wrócił do domu Josh w to-warzystwie syna i Carrie natychmiast stwierdził, że wyładowanie z powozu dwudziestu kufrów peł-nych damskich fatałaszków bynajmniej nie po-prawiło mu humoru.

— Ustawiłem twoje kufry w stajni — wycedził
przez zaciśnięte zęby. — Oczywiście, żeby je tam
zmieścić, musiałem wynieść na 'zewnątrz paszę dla
koni i narzędzia, więc jeśli w nocy będzie padać

52

wszystko zamoknie, ale twoje bagaże są bezpieczne, jest im sucho i ciepło. — Zerkną! na stół, w który jego syn już od dłuższej chwili wpatrywał się z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami. — A co to ma być?

- Kolacja — oznajmiła dumnie Carrie oczeku-

jąc, że wreszcie usłyszy, iż źle ją osądził. Przyrzekł

przecież dzieciom, że ich nowa matka da im tego

wieczoru kolację i właśnie to zrobiła. — Dzieci są

głodne.

Z' pochmurną twarzą Josh uniósł kryształową czarkę wypełnioną konfiturami, rzucił okiem na cienkie kromki chleba ułożone na chusteczce z mo-gramem.

- Chleb z konfiturami — powiedział z pogardą. - To chyba nie jest najlepszy posiłek dla dzieci. Carrie przyjrzała mu się i pomyślała, że nie stać jej nawet na przyznanie się do pomyłki.

- Nic innego nie było. Nikt, nawet największy tyran pracy, którego się spodziewałeś, nie przygo-towałby posiłku z takich resztek jedzenia, jakie są w tej kuchni.

- Są puszki — Josh nie miał zamiaru ustąpić ani

na krok. - Mogłaś przecież podgrzać jedzenie

z puszki. I dlaczego ogień w kominku wygasł?

Dlaczego go nie podsyciłaś? Zimno tu!

Dzieci skonsternowane, spoglądały to na ojca,

to na Carrie. Ciągle im powtarzał, jacy mają być

mili dla tej pani, która tu przyjdzie, żeby się nimi

zająć, a tymczasem sam nie był dla niej miły. Carrie patrzyła na męża w milczeniu. W końcu Josh potrząsnął głową z niedowierzaniem.

- Chyba rozumiem. Ty nie potrafisz otworzyć puszki mam rację? I pewnie nigdy w życiu nie

wykonałaś tak ciężkiej pracy, jaką jest dorzucenie drew do ognia.

Miał całkowitą rację, ale Carrie nie zamierzała mu tego powiedzieć. Po prostu stała i patrzyła.

Dallas, spoglądając na nich oboje, miała ochotę się rozpłakać.

— Tatusiu, ja naprawdę lubię chleb z konfi-
turami. Zobacz, jaką mam ładną lalkę. Jeśli chcesz
to możesz ją nazwać, ale jakby ci się podobało
imię Elsbeth, to mnie by się też podobało...

Carrie obserwowała niewiarygodną przemianę Josha. Dotąd widziała u niego objawy tylko dwóch rodzajów uczuć: pożądania — kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, kim ona dla niego jest i gniewu — kiedy się tego dowiedział. A teraz widziała miłość na tej przystojnej ciemnej twarzy — twarzy tak dobrze jej znajomej. Patrzyła, jak ojciec uśmiecha się do córki, siada i prosi, by pokazała mu lalkę. Słuchała, jak Dallas szczegóło-wo opowiada o zabawce, co było zdumiewające, bo nie spostrzegła, by dziecko uważniej obejrzało podarunek. Pokazywała ojcu śliczną jedwabną bieliznę lalki i nogi z materii imitującej ludzką skórę.

Tern rzucił na zabawkę tęskne spojrzenie, ale

odwrócił się do ojca, czekając na zgodę. Carrie

64

widziała wyraźnie, że Josh nie chciał, by dzieci brały od niej cokolwiek, ale widziała także, że ich szczęście jest dla niego najważniejsze. Z uśmiechem skinął przyzwalająco głową.

Chłopiec ociągając się zrobił krok naprzód, wziął

statek, cofnął się i stanął przy ojcu. Trzymał

zabawkę za plecami, jakby nie miał ochoty na nią

patrzeć, ale Carrie widziała, że gładził ją palcami.

- Tatusiu — odezwała się Dallas —jestem głodna.

Josh spojrzał na stół, westchnął i kazał dzieciom

zająć swoje miejsca.

- Jeśli macie dzbanek, mogę zaparzyć herbaty

- zaproponowała Carrie cicho, gotowa na wszelkie

wyrzeczenia. To właśnie ten człowiek, który patrzył

na swoje dzieci z taką miłością, był tym, którego

znała z fotografii, którego pokochała i którego

poslubiła dopuszczając się tylu oszustw.

Niestety, kiedy Josh przeniósł wzrok na nią, cała

miłość zniknęła z jego twarzy.

- Potrafisz zaparzyć herbatę? — Niemal parsknął

śmiechem. - Czyli mam rozumieć, że jest to zajęcie

odpowiednie dla panien z towarzystwa, tak? — Gnie-

wnie stawiając kroki podszedł do kominka, umieścił

w ogniu żelazny czajnik, po czym zaczął przekładać

stertę brudnych naczyń. Wreszcie znalazł wyszczer-

biony imbryk i postawił go na stole.

Siedzieli w milczeniu i czekali, aż zagotuje się

woda. Wszyscy smutni i przygnębieni, z oczyma

utkwionymi w chusteczkach rozłożonych na stole

zamiast talerzy. "To śmieszne — myślała Carrie patrząc na nich troje. -To absurdalne! Są żywi, zdrowi, a jednak ponurzy. Bieda i nędzny dom nie muszą koniecznie być powodem aż takiego smutku!"

Carrie spojrzała na Tema, który - choć próbował zachowywać się, jak gdyby nie przywiązywał naj-mniejszej wagi do poczynań Carrie — miał w oczach nieposkromioną ciekawość. Chłopiec kiwnął głową.

Przeniosła wzrok na Josha i czekała, zmuszając go, by także stał się częścią rodziny.

- Jeśli dzieci tego chcą... — zgodził się ponuro.

Carrie Zaczęła entuzjastyczną opowieść o wszys-tkim, czego się dowiedziała od Jamiego o Chinach a szczególnie o pałacu, w którym przez jakiś czas mieszkał. Z upodobaniem opisywała szczegółowe bogate wnętrza, jedwabne kotary i ornamenty Może trochę ubarwiła tę egzotyczną historię, ale z drugiej strony, skąd można było mieć pewność że Jamie opowiedział jej wszystko? Pochylona nad blatem stołu, głosem zarezerwowanym dla historii o duchach, z przejęciem opowiadała dzieciom o chińskim zwyczaju krępowania kobiecych stóp.

Kiedy zagotowała się woda, dziewczyna wstała przyniosła czajnik, napełniła imbryk i nasypała wybornej herbaty. Potem zaczęła nakładać kon-fitury na cienkie kromki chleba i podawała je

66

wszystkim po kolei. Od chwili gdy zaczęła opowia­dać o stopach nieszczęsnych Chinek, Josh słuchał równie zaabsorbowany jak dzieci i zapomniał jej powiedzieć, że może obsłużyć się sam.

Carrie opowiadała różne historie przez całą kola-cję. Jedną z nich była chińska bajka o prawdziwym uczuciu, które się tak nagle skończyło, bo ob­lubienica zmieniła się w ducha.

Zjedli chleb z konfiturami; Carrie podeszła do torby, by wyjąć z niej pudełko czekoladek, Wy-dzieliła każdemu po dwie czekoladki i skończyła swoją opowieść o duchach. Kiedy już zniknęło całe jedzenie i nie zostało ani kropli herbaty, przy stole na chwilę zapadła cisza.

- Ojej — westchnęła Dallas z szeroko rozwartymi oczyma.

- Czy jest w tym wszystkim chociaż trochę prawdy? - Tem usiłował się zachowywać po doros-łemu sceptycznie.

- Wszystko to prawda. Moi bracia zwiedzili cały świat i zawsze opowiadają mi różne ciekawe historie. Powinniście usłyszeć o Indiach. Albo o pus-tynnych krajach i Egipcie. Albo o tym, jak dwaj

moi bracia walczyli z piratami.

- Z piratami! — wykrzyknął Tem i zaraz umilkł.

A jeden był w armii Stanów Zjednoczonych

i walczył z Indianami, ale potem mi powiedział, że

lubił ich bardziej niż większość swoich kolegów.

Wzięłam ze sobą trochę egzotycznych drobiazgów,

wszystkie od moich braci. Przywieźli je z podróży,

jedne kupili, inne ukradli...

- Twoi bracia kradną? — spytała Dallas bez

tchu -Wujek Hiriam mówi, że kradzież to grzech.

I tak, i nie — wyjaśniła Carrie. — Jeden

67

z moich braci wykradł śliczna młodą dziewczynę handlarzom niewolników, ale to już zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz chyba czas iść do łóżek. Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;

Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.
Zmykajcie, — Uśmiechnął się do córeczki i syna.

Dzieci objęły ojca, ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować,

— Biegnijcie do łóżek — powiedziała Carrie
z uśmiechem uwalniając dzieci od dylematu.

Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścia­nę w cieniu kominka i umknęły na górę. Po chwiii usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.

Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła sie do Josha, ale on już się nie uśmiechał. Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz znowu ponurej twarzy.

Carrie zgrzytnęła zębami i znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.

— Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze
mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś całkowitą
porażkę? — Usiadła, splotła ręce na kolanach
i przyjrzała mu się uważnie. — Zrozumiałam, że to
co zrobiłam, nie było w porządku w stosunku do
ciebie i swoich dzieci., ale sądzę, że powinieneś dać
mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.

Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach

68

błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się jej włosy na karku, aie już po chwili wszystko minęło i znów patrzył na nią zimnym wzrokiem.

Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie. - Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja sukienka? Czy twój naszyjnik z pereł jest praw­dziwy? Nie musisz odpowiadać. Przecież rozłado­wywałem twoje kufry. Wydaje ci się, że jestem na tyle głupi, by sądzić, że ktoś taki jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w tej... — zatoczył łuk ręką — w tej ruderze? — Nachylił się do niej nad blatem stołu.

69

z moich braci wykradł śliczną młodą dziewczynę handlarzom niewolników, ale to juz zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz chyba czas iść do łóżek.

Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;

— Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.
Zmykajcie. — Uśmiechnął się do córeczki i syna.

Dzieci objęły ojca. ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować.

— Biegnijcie do łóżek — powiedziała Carrie
z uśmiechem, uwalniając dzieci od dylematu.

Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścia­nę w cieniu kominka i umknęły na górę. Po chwili usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.

Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła się do Josha, ale on już sic nie uśmiechał. Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz Znowu ponurej twarzy.

Carrie zgrzytnęła zębami i 'znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.

Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze
mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś całkowitą
porażkę? — Usiadła* splotła ręce na kolanach
i przyjrzała mu się uważnie. — Zrozumiałam, że to
co zrobiłam, nic było w porządku w stosunku do
ciebie i twoich dzieci, ale sądzę, że powinieneś dać
mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.

Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach

68

błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się jej włosy na karku, aie już po chwili wszystko minęło i znów patrzył na nią zimnym wzrokiem.

Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie,

Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja sukienka? Czy twój naszyjnik z. pereł jest praw­dziwy? Nie musisz odpowiadać. Przecież rozłado­wywałem twoje kufry. Wydaje ci się, że jestem na lyle głupi, by sądzić, że ktoś laki jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w lej... — zatoczył łuk ręką — w tej ruderze? — Nachyli! się do niej nad blatem stołu.

69

Wiesz, co myślę, panno Montgomery? Tak, tak, jesteś i będziesz panną Montgomery, bo nie zamie­rzam naprawdę zrobić z ciebie pani Greene, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Carrie nic zdołała powstrzymać szybkiego Spoj­rzenia w stronę sypialni, której jeszcze nic widziała.

Carrie nawet nic usiłowała odpowiadać, bo naj wyraźniej przesądził już z góry o wszystkim i nie było sensu próbować mu cokolwiek wyperswa-dować.

- Jeszcze nic nie widziałaś, niczego nie przżyłaś Romantycznie zakochałaś się w fotografii i pomyś-lałaś, że warto spróbować małżeństwa. Jakie to ekscytujące, podróżować tak daleko na zachód z setkami sukien w kufrach i...

Przerwał nagle. Wstał.

70

— Po kiego diabla ja ci lo wszystko tłumaczę? Nigdy tego nie zrozumiesz. — Westchną!ł z rezygna­cją. — Dobrze, panno Montgomery, powiem ci, co zrobimy. Możesz tu zostać przez tydzień, do przy­jazdu dyliżansu. Wtedy odeślę cię z powrotem do latusia tak samo nie tkniętą, jak tu przyjechałaś. Wykazałaś tyle pomysłowości przy aranżowaniu tego małżeństwa, że z pewnością równie dobrze poradzisz sobie z jego anulowaniem.

Carrie także wstała.

- To wszystko? Skończyłeś już obrażać mnie i moich bliskich? Może powinnam była wspomnieć ci o moim rodzinnym mieście, żebyś o nim także mógł powiedzieć coś złego. To prawda, że pochodzę z bogatej rodziny, ale — o ile mi wiadomo - nic trzeba być biednym, żeby moc kochać i być kocha­nym. I bez względu na to, czy mi wierzysz czy nie, to właśnie miłość mnie tu przywiodła. Ja... — przeł-knęła dławiące ją w gardle łzy. Kiedy myślała o swoich nadziejach i porównywała je z rzeczywis-tością z prawdziwym obrazem człowieka, którego

- jak sądziła — pokochała, mogła tylko płakać. Z caiłą godnością, na jaką było ją stać, podniosła

torbę, wetknęła pod ramię psa i skierowała się do

sypialni.

- Zostarię tutaj przez tydzień, panie Greene, nie względu na pana, ale dlatego, że pańskie dzieci potrzebują trochę radości w życiu i jeśli mogę im podarować chociaż tydzień szczęścia, lepsze to niż nic. Po tygodniu wrócę do taty, tak jak pan sobie życzy. — Zatrzymała się na progu, z ręką na klamce - A jeśli chodzi o pański celibat podczas tygodnia, to tylko pańska strata —dokończyła i zatrzasnęła za sobą drzwi.

71

Zaledwie trzy minuty udało się jej powstrzymać wściekłość i gniew, aż w końcu padła na łóżko zarzucone pościelą nic pierwszej świeżości i roz­szlochała się rozpaczliwie. Kichuś, równic smutny jak jego pani, lizał ją po twarzy.

Następnego ranka Carrie wstała z łóżka przed świtem, a w każdym razie, tak jej się wydawało Zazwyczaj budziła się wcześnie, ale potrafiła prze-wrócić się na drugi bok i natychmiast zasnąć ponownie, jednak tym razem przez kilka chwil nie mogła zrozumieć, gdzie się -znajduje. Oczy miała zapuchnięte od płaczu i bolała ją głowa.

Niechętnie wysunęła się z ciepłej pościeli, otwo-rzyła drzwi sypialni, weszła do salonu —jeśli można go było tak nazwać — i uśmiechnęła się widząc, że nikogo w nim nie ma.

„To świetnie — pomyślała zadowolona. - Wsta-łam pierwsza".

Jednak w następnej chwili dostrzegła na stole jakąś kartkę. Nie, niemożliwe, żeby już wyszli Przecież był dopiero blady świt.

Zignorowała list i wróciła do sypialni usiłując nie zwracać uwagi na posępny wygląd tego pokoiku Pod jedną ze ścian stało biurko z drzewa, która świetnie nadawałoby się na podpałkę, a na nim leżał ręczny zegarek, najwyraźniej własność Josha Mrużąc oczy w ostrym świetle poranka spojrzała

72

na tarczę, ósma. Boże! Nigdy W życiu nie wtsała tak wcześnie. Nawet kiedy się uczyła, guwerner przychodził dopiero o jedenastej.

Ziewając wróciła do większego pokoju i podniosła ze stołu kartkę papieru. Od razu rozpoznała pismo Josha; miała wrażenie, że znalazła się z powrotem W Maine i znów ma w ręku jego list. w którym prosił o żonę, a potem jak w tym drugim liście zgadzał się na małżeństwo per procura.

Usiadła z Kichusiem na kolanach i zabrała się do faktury.

Panno Montgomery,

Niewiele spałem dzisiejszej nocy; rozmyślałem

o naszej rozmowie, jeśli można ją tak nazwać, Bez

względu na skutki, jakie wyniknęły z twojego przy-

jazdu. wierzę, że miałaś dobre zamiary. Rozumiem,

że twoje intencje były uczciwe i chyba jest trochę

prawdy w stwierdzeniu, że moje dzieci potrzebują

czegoś więcej niż tylko czystych ubrań i gorących

posiłków. Jednakże, niezależnie od twoich intencji,

tego potrzebują takie,

Dwukrotnie prosiłaś mnie o szansę udowodnienia

swojej wartości, o to, bym pozwolił ci pokazać, że nie

jesteś taka, na jaką wyglądasz. Zdecydowałem się

dać szansę. Dowiodłaś, że potrafisz się zająć

moimi dziećmi w czasie śniadania nie mogły

oderwać oczu od drzwi sypialni. Muszę uczciwie

przyznać, że wydajesi się naprawdę je lubić, ale

pozostaje jeszcze pytanie, czy sprostasz roli żony

farmera. Zostawiam ci listę prac, z którymi

powinnaś sobie poradzić w ciągu tygodnia, który spędzisz z nami.

Jeśli dasz sobie z tym radę, będę skłonny poroz-

mawiać z tobą o twojej ewentualnej przyszłości w roli matki moich dzieci,

Z poważaniem Joshua T. Greet

Carrie skończyła czytać, sięgnęła do spisu prac do wykonania i ze zdumienia szeroko otworzyła usTa. LisTa miała prawie pół metra długości. Dziesięć kobiet przez miesiąc niE dałoby rady temu wszyst­kiemu, co Josh kazał jej samej wykonać w ciągu tygodnia.

Siedząc lak z listem w jednej ręce, a spisem zadań; w drugiej, zmrużyła oczy.

— A więc pozwolisz mi być matką dla twoich,
dzieci, tak? — powiedziała głośno. — Nie twoją
żona, tylko czyjąś matką. — Cisnęła papiery na
stół. — Zupełnie jak w legendzie o Titeliturym,

— Podrapała Kichusia za uszami. — Bajkowy król
kazał swojej wybrance prząść złoto ze słomy
a król Joshua zostawia mi listę prac dła Her-
kulesa. Jeśli wybranka wykona swoje zadanie
zostanie żoną króla, a ja, jeśli podołam, będę
niańczyć królewskie dzieci.

Rozejrzała się po pokoju. Choć wczoraj mogłaby przysiąc, że to niemożliwe, w świetle dziennym wyglądał jeszcze bardziej nago i beznadziejnie niż poprzedniego wieczoru,

— Ciekawa jestem, co jedli na śniadanie? Fasolę?

— Carrie lekko wzruszyła ramionami, wstała i po-
stawiła Kichusia na podłodze. — Pójdziemy po-
szukać Titeliturego? Kogoś, kto nam pomoże wypeł-
nić żądania, jakie król postawił przed nami.

74

I

* * *

Godzinę później pilni Carrie Greene z domu Montgomery, ubrana w najpiękniejsza amazonkę, jaką widział ktokolwiek na zachód od Missisipi, wjechała do miasteczka Eternity na starej szkapie z siodłowato wygiętym grzbietem, należącej do Joshuy Greene'a. Wprawiła miasto w prawdziwe osłupienie. Każdy, kto ją napotkał, nie potrafił oderwać oczu od tego rozkosznego zjawiska. Car-rie miała na sobie ciemnoczerwony żakiet lamo-wany czarnym aksamitem, a na głowie malutki toczek z woalką - istne arcydzieło - zsunięty na jedno oko.

- Dzień dobry! — witała każdego na swojej drodze. — Dzień dobry!

Ludzie kiwali głowami i gapili się na to wdzięczne cudo olśniewające szykiem i elegancją.

Carrie zatrzymała konia —jeśli to biedne zwierzę można było tak nazwać -- przed największym sklepem. Właściciel przestał zamiatać ganek i gapił się na nią zdumiony.

- Dzien dobry - odezwała się Carrie witając go skinieniem głowy i weszła do chłodnego, mrocznego

wnętrza.

Sklepikarz odzyskał zdolność ruchu, oparł miotłę o ścianę, wygładził przód fartucha i wszedł za nią

do środka.

Carrie usadowiła się już na krześle w pobliżu

ciemnego kominka i zajęta była zdejmowaniem rękawiczek.

75

- Czym mogę służyć, panno... - Pani greene - podpowiedziała Carrie pouf-nym tonem. — Żona Joshua Greene'a.

- Nie wiedziałem, że Josh się ożenił, Hiram nic
o tym nic wspominał.

Po raz drugi Carrie usłyszała o Hiramic. Nie miała pojęcia, kto to laki. ale nie zamierzała się do lego sklepikarzowi przyznawać.

- To wszystko siało się tak nagle... szepnęła
cicho, chcąc wywołać wrażenie, że ona i Josh byli
w sobie lak bardzo zakochani, iż nie mogli długo
czekać ze ślubem.

Rozumiem — powiedział sklepikarz. — A więc, czym mogę pani służyć?

W tym czasie jedna czwarta mieszkańców miasta zdecydowała, że koniecznie musi coś kupić. Przybyli wślizgiwali się przez drzwi najciszej jak mogli. Opierali się o ścianę naprzeciw Carrie i stali patrząc na nią z tak żywą ciekawością, jakby obserwowali cyrkowe akrobacje.

- Chciałabym zrobić zakupy.

Carrie doskonale zdawała sobie sprawę, że Josh uważał ją za pozbawioną jakichkolwiek talentów, bo nie potrafiła zmywać naczyń i otwierać puszek. A ona dysponowała jedną wspaniałą umiejętnoś­cią: potrafiła robić zakupy. Takie stwierdzenie może się komuś wydać śmieszne, ale umiejętność właściwego użytkowania pieniędzy jest niedocenia­nym talentem. Zdarzają się ludzie bogaci, którzy trwonią pieniądze lokując je w niewłaści­wych przedsięwzięciach czy pożyczając niekom­petentnym osobom. Człowiek takiego pokroju, jeśli postaiiowi kupić obraz, z pewnością nabędzie

falsyfikat.

Carrie potrafiła inwestować. Wiedziała, jak na każdym cencie zarobić dwa. W jej rodzinnym miasteczku krążyła opinia, że lepiej jest zatrudnić

76

się u któregokolwiek z Montgomerych, byle nie u Carrie, bo ona zmusi c/łowicka do podwójnej pracy za polowe zapłaty. Carrie potrafiła patrzeć na ludzi swoimi wielkimi niebieskimi oczyma w taki sposób, że oddaliby serce i duszę, byle zapewnić jej to, czego od nich żądała.

— Zastanawiałam się, czy ktoś w tym miłym
miasteczku zechciałby mi pomóc — zaczęła niewin­
nie. - Mój may. poprosił mnie, żebym zajęła się
trochę gospodarstwem, a ja zupełnie nie wiem, jak
mam się do tego zabrać.

Uniosła listę prac zostawioną przez Josha. Skle­pikarz spojrzał na papier, gwizdnął przeciągle, podał spis człowiekowi stojącemu obok, a ten przekazał go dalej.

— Moje biedactwo — powiedziała jakaś kobieta,
spojrzawszy na papier. — Co on sobie wyobraża,
ten Josh?

Carrie westchnęła.

Wszyscy obecni czuli do niej ogromną sympatię, ale nikt nie wyrywa! się na ochotnika, by naprawiać dach chałupy Josha. Współczucie to jedno, a ciężka praca — zupełnie co innego.

Carrie wydobyła spod żakietu pękatą sakiewkę zawieszoną na szyi.

— Kiedy wyjeżdżałam z domu. tatuś dal mi trochę pieniędzy, więc pomyślałam, że mogłabym wynająć kogoś do pomocy- — Rozwiązała tasiemki i wysypała kilka monet na białą delikatną rączkę. - Czy 10 nie będzie przeszkodą, że mam tylko złote monety?

Po pierwszej chwili zaskoczenia rozpętało się istne piekło. Ludzie popychali się, szturchali i prze­krzykiwali, oferując Carrie swoje usługi w każdym możliwym zakresie- Chcieli być jej niewolnikami, choć może raczej określenie „świetnie opłacanymi najemnik a mi" byłoby bardziej adekwatne.

Carrie wstała i przystąpiła do pracy. Przemieniła się w prawdziwego kaprala. Słodkiego, lecz twar­dego jak stal. Najpierw najęła pięć kobiet do uprzątnięcia tego chlewu, który Josh nazywał do­mem, potem dobiła targu ? dwiema innymi, które miały zabrać wyszczerbione i popękane brudne naczynia, a w zamian dać trzy krzewy róż rosnące przed ich domami. Zaplata obejmowała lak/e po­sadzenie tych krzewów.

Kupiła przetwory domowe od prawie każdej kobiety w- mieście (do tego czasu wszystkie panie znalazły się już w sklepie) i świeże warzywa z ogród­ków. Najęła panią Emmerling, żeby gotowała obia­dy i codziennie przynosiła je do domu Josha; zapłaciła jej za cały miesiąc z góry.

Skończywszy rozmowy z kobietami, zwróciła się do mężczyzn. Umówiła się t ludźmi co do naprawy stajni i dachu domu, ą następnie ze stolarzem, który miał zreperować frontowe drzwi. Kiedy za­pytała, czy ktoś ma ganek, który byłby skłonny rozebrać i postawić przed domem Josha, rozpętała się prawdziwa wojna, Carrie doszła do porozumie-

78

nia z człowiekiem, który oferował jej werandę z białymi kolumienkami. Zorganizowała też od­malowanie domu.

— Kiedy ma być zrobione? — spytał jeden z męż­
czyzn.

Carrie uśmiechnęła się słodko.

— Za każdą pracę skończoną przed zachodem
słońca zapłacę dziesięć procent więcej.

Około dwudziestu osób usiłowało jednocześnie wydostać się przez wąskie drzwi.

— A teraz — powiedziała Carrie zwracając się
ponownie do sklepikarza — chciałabym zrobić
zakupy.

Kupiła po jednej puszce wszystkich przetworów, jakie były w sklepie. A więc bekon, szynkę i mąkę, a także wszystko, co według pani sklepikarzowej mogło jej się przydać jako młodej żonie. Uśmiecha­jąc się, jakby wiedziała, co robi, nabyła otwieracz do konserw — przedziwne urządzenie, które jej zdaniem było zupełnie pozbawione sensu. Kupiła także piec kuchenny, o którym sklepikarz powie­dział, że każdy potrafi na nim gotować.

Nabyła koronkowe firanki i zapłaciła za tafle szkła, a następnie wynajęła mężczyzn, którzy mieli je wstawić w okna.

Przez cały czas pojawiali się w sklepie ciągle nowi ludzie, oferując jej różne przedmioty do sprzedaży. Eternity było ubogim miasteczkiem i mieszkańcy wykorzystywali każdą możliwość zarobienia pie­niędzy. Carrie kupiła dywaniki z kolorowych skraw­ków, jeszcze kilka różanych krzewów, solidny dę­bowy kredens kuchenny i cztery krzesła do kom­pletu (w zamian odstąpiła stare krzesła Josha), a poza lym kołdry, koce, poduszki oraz prze-

79

scieradła. Kupiła od jakiegoś wdowca zastawę stołową i sztućce (niestety nie srebrne, tylko plate­rowane) i wynajęła kobietę, która miała raz w tygo­dniu gruntownie sprzątać dom.

Kiedy zobaczyła przejeżdżający obok wóz zała­dowany rzeczami należącymi do rodziny opusz­czającej Eternity, kupiła kilka mebli, w tym także wielką, blaszaną wannę.

O godzinie drugiej, kiedy opuszczała niemal całkowicie wyludnione miasteczko — znakomita większość mieszkańców pracowała już bowiem przy domu Josha — nadbiegli dwaj silni, potężnie zbu­dowani młodzieńcy, pytając co mogliby zrobić. Carrie wynajęła ich. by pojechali w góry, wykopali cztery młode drzewka, przetransportowali je na podwórko Josha i tam zasadzili.

O trzeciej dotarła do domu. Przyjazd cyrku spowodowałby mniejszy chaos niż ten, który po­wstał na podwórku, gdzie kobiety usiłowały sadzić różane krzewy akurat pod nogami mężczyzn malu­jących ściany, czy zabierały dekarzom naprawiają­cym dach drabiny, które potem znów kradli mala­rze. W powietrzu krzyżowały się pełne podniecenia krzyki i nawoływania, każdy usiłował wykonać swoje zadanie przed zachodem słońca.

Carrie siedziała na uboczu, jadła chleb z masłem, rzucała okruchy Kichusiowi i płaciła tym, którzy ukończyli pracę. Nie musiała niczego sprawdzać, bo ludzie z radością informowali ją o wykonaniu bodaj połowy zobowiązania.

Było lato, więc słońce na szczęście długo toczyło się po niebie i do czasu, gdy czerwonawa poświata pojawiła się na horyzoncie, dom zmienił się nie do poznania. Z naprawionego komina unosił się dym.

80

w powietrzu rozchodziła się woń pieczonej wołowi­ny i chyba gotowanej marchewki. Zrobiło się już prawie ciemno, i — dzięki Bogu

- nie było jeszcze śladu Josha ani dzieci, kiedy
wreszcie ostatnia zmęczona kobieta opuściła dom,
ściskając pieniądze w spracowanej dłoni. Carrie
porzuciła swoje miejsce pod drzewem i ruszyła do
domu, wiedząc że teraz bardzo jej będzie potrzebna
długa, gorąca kąpiel. Bez wątpienia zasłużyła na
chwilę odpoczynku po lak ciężkim dniu pracy.
Przewidując własne potrzeby, zorganizowała wszys­
tko tak, że w sypialni czekała na nią wanna
napełniona gorącą wodą. Musiała się więc rozebrać

- zadanie niełatwe, biorąc pod uwagę te wszystkie
guziki przy żakiecie — i wejść do wody.

Rozpromieniona, uśmiechnięta i zadowolona z siebie, przewidując bliskie przeprosiny Josha, weszła do domu.

6

Kiedy Josh z dziećmi — wszyscy na tym samym koniu — wspięli się ścieżką na szczyt wzgórza, na którym stal ich dom, nic mogli uwierzyć własnym oczom. W pierwszej chwili Josh pomyślał, że pewnie zmylił drogę, więc ściągnął cugle, cofnął konia i zaczął zjeżdżać ze wzgórza. Ale przecież rosła tu ta kępa osik na skraju lasu, był stary słupek z ogrodzenia... zatem musieli być we właś­ciwym miejscu. Obrócił konia raz jeszcze, ruszył

SI

w stronę domu i zatrzymał się dopiero na po­dwórzu.

Malutki domek rozświetlony blaskiem księżyca w niczym nie przypominał ruiny, która stała w tym miejscu jeszcze rano. Ten dom miał ganek. Ten; dom inial pobielone ściany, a nie obskurne szare deski. Przed tym domem rosły różane krzewy, a w oknach błyszczały tafle czystego szkła.

Podjechali do ganku, Josh pomógł dzieciom zsiąść z konia i otworzył frontowe drzwi — drzwi, które teraz otwierały się zupełnie łatwo na dwóch świeżo naoliwionych zawiasach.

We wnętrzu, rozświetlonym przez kilka świec i lamp, pod jedną ścianą ustawiono nowy piec kuchenny błyszczący niebieską emalią. Ściany lśniły czystością, już nie nagie, ale pokryte ładną, druko­waną w róże tapetą. Na podłodze leżały dywaniki, przybyło kilka mebli, stół nakryty był obrusem i ślicznymi porcelanowymi talerzami.

- Zupełnie jak z bajki - westchnęła Dallas.

Twarz Josha wykrzywił ból. Dziecko było za małe, by pamiętać inne czasy, kiedy nie mieszkali, jeszcze w tej ruderze. Wspomnienia dziewczynki obracały się wokół skromnego pożywienia, nagich, brzydkich podłóg i nieszczęśliwego ojca. Nie pa-miętała czasów, kiedy to on, jej ojciec, a nie ktoś obcy, dawał jej wszystko, czego potrzebowała.

Josh spojrzał na syna i spostrzegł, że na nim

82

także nowy wygląd domu zrobił ogromne wrażenie. Poczuł złość, że on sam nie może zapewnić swoim dzieciom podstawowych wygód, jak dobre jedzenie i ładny dom. Zamiast niego jakaś pustogłowa romantyezka ze Wschodniego Wybrzeża wtargnęła w ich życic i zdecydowała, że zaszczyci swoją litością ubogą rodzinę z gór. Odgrywanie dobrej wróżki, jak ją nazwała Dallas, najwyraźniej spra­wiało Carrie niemałą satysfakcje. Kiedy już wyje­dzie, będzie mogła sobie powiedzieć, że zrobiła dużo dobrego, że przez cały okrągły tydzień uszczęś­liwiała małą biedną rodzinę. Będzie mogła wyjechać z czystym sumieniem i wolna od winy, wiedząc że tak wiele zrobiła dla swoich biedaków. Ale to właśnie Josh będzie tulił w ramionach swoje dzieci, kiedy trzeba będzie osuszyć ich łzy.

Zerknął w stronę sypialni, zacisnął usta, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Natychmiast prawie zapomniał o gniewie, bo Litościwa Panienka sie­działa w wannie, po szyję zanurzona w mydlanej pianie. Ciężkie loki spięła luźno na czubku głowy. Twarz miała zaróżowioną z gorąca, a jej piersi lekko załamywały powierzchnię wody. Josh sta! gapiąc się na nią, kompletnie osłupiały.

— Dobry wieczór — uśmiechnęła się Carrie od­garniając z oczu wilgotne włosy. Mogła czytać w oczach Josha jak w otwartej księdze. Bardzo się jej podobało, że znów widziała na jego twarzy wyraz pożądania, który wyparł wieczny gniewny grymas. — Jak spędziliście dzień? — spytała lekkim tonem, jakby siedzieli w salonie przy herbatce. Równocześnie jednak obrzuciła szybkim spojrze­niem zniszczone robocze ubranie Josha i stwierdziła, że wygląda w nim znacznie gorzej niż w czarnym

83

garniturze. Niektórym mężczyznom dobrze jest w płóciennych spodniach i bawełnianej koszuli, ale do Josha nie pasowało to ubranie, zupełnie jak gdyby próbował wejść w cudza skórę.

Josh usiłował odzyskać opanowanie i stojąc tak w drzwiach sypialni nagle uprzytomnił sobie, że jego życie od pewnego czasu bardzo się zmieniło-Kobiety nie zapraszały go już do wspólnej kąpieli, gdzie swawolili ile dusza zapragnie. Teraz był rozsądnym, poważnym, odpowiedzialnym człowie­kiem - ojcem. Musiał myśleć o poważnych spra-wach- A do poważnych spraw z pewnością nie dawało się zaliczyć tego na co teraz miał największą ochotę: zamknąć za sobą drzwi sypialni i znaleźć się w wannie razem z tą śliczną, ponętną, rozkoszną dziewczyną.

Wyprostował się sztywno.

— Chciałbym z tobą pomówić — oznajmił naj­
bardziej surowym tonem, na jaki mógł się zdobyć-
Jak na złość właśnie wtedy wilgotny lok spadł
Carrie na czoło. Próbował go odsunąć namydlona
dłonią..

„Zaraz zamydli sobie oko — pomyślał Josh, - Muszę jej pomóc".

Nagle Dallas wepchnęła się przed ojca i stanęła jak wryta. Przyglądała się cudownej przemianie sypialni. W tym pokoju także wytapetowano ściany, a nowe mosiężne łóżko miało miękkie puchowe materace.

Dallas spojrzała na ojca z niedowierzaniem.

— Ale przecież to wszystko jest piękne — głos

84

dziewczynki się załamał, jakby się miała za chwilę rozpłakać. — Będziemy mogli to zatrzymać? Josh wziął córeczkę na ręce i przytulił do siebie.

— Oczywiście, że tak. W żaden sposób nie da­
łoby się zwrócić tapety. — Ponad ramieniem Dallas
rzucił Carrie groźne spojrzenie, ale ona tylko
się uśmiechnęła.

Przeniosła wzrok z Dallas, usadowionej w ramio­nach ojca, na Tema wyglądającego zza jego pleców.

- Dzieci, zdaje się, że wasz tatuś chciałby ze mną zamienić kilka słów na osobności.

Josh rzeczywiście zamierzał powiedzieć Carrie kilka słów, a właściwie nawet nieco więcej, ale nie miał zamiaru zostać sam na sam z tą istotą siedzącą w wannie. Choć niewiele o niej wiedział, był pewien, że potrafiłaby na przykład wstać i poprosić go o ręcznik. A gdyby ona wstała, on byłby zgubiony.

— Mogę zaczekać — powiedział możliwie jak
najbardziej burkliwie i postawił Dallas na ziemi.

Dziewczynka podeszła do wanny i zdziwiona nabrała pełną garść piany.

&?

Carrie uśmiechnęła się do niego.

Carrie postanowiła, że nie pozwoli się rozzłościć. Miała zamiar mu przypomnieć, że byli małżeństwem i w związku z tym wszystko, co należało do niej, było także jego. Chciała mu powiedzieć, że wydala pieniądze na potrzeby swojej własnej rodziny. A je­śli chodzi o jego dumę, która najwyraźniej nieco ucierpiała, to Carrie przecież świadomie zrezy­gnowała z możliwości kupna zupełnie miłego domu w mieście, który akurat był na sprzedaż, tylko uporządkowała trochę to jego brudne, szare pu­dełko.

Stłumiła w sobie narastające poczucie niespra­wiedliwości i zaproponowała Dallas wspólną kąpiel. Dziewczynka spojrzała błagalnie na ojca, potem pospiesznie się rozebrała, a Josh pomógł jej wejść do wanny. Kiedy dziecko znalazło się w wodzie, Carrie z przyjemnością spostrzegła, że Josh skon­sternowany znów marszczy gniewnie Czoło. Wresz­cie odwrócił się i wyszedł z sypialni.

Josh, zamknąwszy za sobą drzwi, poczuł, że znów może oddychać. Jednak nie trwało to długo, bo jedno spojrzenie na odmieniony pokój zaparło mu dech w piersiach. Na każdym kroku wyczuwało się obecność Carrie. Gdziekolwiek spojrzał, widział ślad jej działalności. Zerknął na Tema, zobaczył, jak chłopiec zagląda do wielkiego garnka paru­jącego na piecyku, i odgadł, że jego syn ma takie samo uczucie.

Tern obejrzał się na ojca i drgnął w poczuciu

86

winy, jak gdyby wiedział, że nic powinien się cieszyć tym, co dla nich zrobiła Carrie.

Josh podszedł do kominka. Z lego, że palenisko nie zaczadzało już pokoju chmurami duszącego dymu, wywnioskował, iż Carrie kazała wyczyścić komin. Wbrew sobie usiadł na jednym z bujanych foteli ustawionych przed kominkiem i oparł się na pięknych poduszkach przywiązanych do oparcia. Napawa! się pięknym wnętrzem i odgłosami do­chodzącymi z domu. Tem, ostrożnie i niepewnie, przycupnął w fotelu naprzeciwko.

Josh przymknął oczy i przez chwilę wydawało mu się, że jego życie wygląda lak, jak je sobie wyobrażał. Słyszał żonę i córkę pluskające się w wannie; ich beztroski śmiech wypełniał dom i jego samego miłym ciepłem. Czuł zapach gulaszu gotującego się na wolnym ogniu i słyszał trzas­kanie ognia. Kiedy otworzył oczy i spojrzał na syna siedzącego wygodnie w drugim fotelu, wie­dział, że prawic spełniły się jego marzenia. Tak właśnie wyobrażał sobie życie, kiedy wysyłał list z prośbą o żonę umiejącą gotować, sprzątać i pra­cować na farmie. Chciał zapewnić dzieciom szczęś­cie i skłonny był poświęcić w tym celu swoje własne. Wiedział jednak, że wszystko to było /łudzeniem, że nie było prawdziwe i że nie będzie długo trwało.

Patrząc na Tema zorientował się, że dziecko prawie zasypia w fotelu. To on. Josh, będzie tulił dzieci i osuszał ich łzy, kiedy Carrie znudzi się rolą żony farmera i kiedy ich opuści. To on, Josh, będzie musiał spróbować wytłumaczyć dzieciom sprawy dorosłych, opowiedzieć im o ich egoizmie i samolubstwie; był pewien, że tym razem da sobie

87

z tym radę równie dobrze, jak wówczas, kiedy opuściła ich matka Tema i Dallas.

Otworzyły się drzwi sypialni i do dużego pokoju weszła Dallas ubrana w białą bawełnianą koszulkę nocną, klóra bez najmniejszych wątpliwości jeszcze; dziś rano leżała na półce w sklepie. Josh poczuł nową falę gniewu. Już od bardzo dawna nie mógł sobie pozwolić na to, by kupić dzieciom cokolwiek.

Jednak zapomniał o gniewie, gdy zobaczył Carrie. Wilgotne, splątane włosy spływały jej gęstą fala na plecy. Spod czerwonego, kaszmirowego szlafroczka wyglądała koszulka z różowego jedwabiu. Josh, patrząc na nią, musiał przełknąć ślinę; zacisnął dłonie na poręczach fotela, aż pobielały mu kostki. Oddałby duszę diabłu, by móc teraz zsunąć jej z ramion szlafroczek i całować tę białą, pachnąca świeżością szyję.

Josh natychmiast uciszył syna.

— Nie rozumiem, dlaczego nic miałbyś rozcz
siostrze włosów.

Dallas uśmiechnięta stanęła między kolanami brata, a Tem, mimo protestu, zaczął delikatnie; rozdzielać wilgotne pasma.

Carrie siała w drzwiach i ufnie uśmiechnięta do Josha trzymała grzebień w wyciągniętej ręce.

— Nic sądzę — zaczął Josh, ale przerwał, bo Tern
natychmiast przestał czesać siostrę i spojrzał na

88

ojca pytającym wzrokiem. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że jeśli ojciec nie będzie czesał babskich włosów. Tern również nie będzie tego robił. Josh, z jękiem podobnym do skargi zwierzę­cia schwytanego w pułapkę, wyciągnął rękę po grzebień.

Szeroko uśmiechnięta Carrie podeszła do męża, podała mu grzebień i usiadła na podłodze, między jego nogami. Od pierwszej chwili, kiedy dotknął jej włosów — uważając, by broń Boże nic dotknąć skóry — Carrie uświadomiła sobie dwie rzeczy: po pierwsze, poczuła, że powietrze między nimi aż drżało naładowane pożądaniem, a po drugie, zorientowała się, że Josh nic pierwszy raz roz­czesywał wilgotne kobiece włosy. Robił to z ogro­mną wprawą, tak zręcznie i delikatnie przesuwał grzebieniem po mokrych kosmykach, że Carrie podejrzewała, iż w przeszłości miał dość często do czynienia z podobną sytuacją.

Odwróciła leciutko głowę w kierunku Tema i zobaczyła, że chłopiec uczy się naśladując ruchy ojca.

W tej samej chwili Josh dotknął jej czoła. Carrie zapomniała o bożym świecie. Z zamkniętymi oczy­ma odchyliła głowę do tylu i całym ciałem chłonęła ciepło męża.

Odgarnął jej z twarzy mokry kosmyk i dotknął przy tym policzka dziewczyny. Znieruchomieli obo­je. Carrie lekko poruszyła głową, lak że w kąciku ust poczuła palce Josha. Siedzieli bez ruchu, tylko Carrie drżała z emocji na całym ciele. Obróciła głowę jeszcze troszeczkę i kiedy opuszka palca znalazła się na jej wargach, pocałowała ją leciutko.

Josh przesunął dłoń dalej i dwoma palcami

89

począł obwodzić zarys jej warg, Dziewczyna roz­chyliła usla.

— Josh — szepnęła najcichszym westechnieniem.
Bardzo delikatnie przygryzła opuszki jego palców.
Josh zakrył jej usta ręką, a ona szczypała zębami
i całowała wnętrze jego dłoni, wolno przesuwając
usta do nadgarstka.

Pochylił się ku dziewczynie, wargami musnął czubek jej ucha. Carrie czuła na skórze ciepły oddech Josha; to było naprawdę cudowne uczucie.

— O rety! — wykrzyknęła Dallas, szeroko otwar­
tym i oczyma wpatrzona w dorosłych.

Nagle znaleźli się na ziemi. Josh, jak rażony piorunem, chciał odskoczyć od Carrie, ale ona mu na to nie pozwoliła. Nie musiała używać siły, Wystarczyło, że odchyliła głowę na kolana męża, a Josh pospiesznie zajął się na powrót rozczesywa­niem jej włosów.

Spojrzała na dzieci przypatrujące się im oczyma okrągłymi z wielkiego zdumienia j spróbowała wrócić do roli kochanej mamusi,

— Czasami mąż i żona — zaczęła tłumaczyć.

— Bądź cicho — przerwał jej Josh nieprzyjemnym
tonem. -- Jest coś na kolację? Włosy masz już
rozczesane. - Zerknął na Tema. — Skończyłeś
czesać Dallas?

Tem, ciągle mrugając z niedowierzaniem, przy­glądał się im obojgu. Wiedział, że właśnie był świadkiem jakiegoś ważnego wydarzenia ze świata dorosłych, ale nic miał pojęcie, co miało ono oznaczać.

— Skończyłeś już rozczesywać włosy swojej sios­
trze? — zapytał Josh podniesionym głosem i wreszcie
wyrwał Tema z zamyślenia.

90

Przystąpiła do podawania kolacji swojej ro­dzinie, jakby przez całe życie nie robiła nie innego. Podobnie jak poprzedniego wieczoru sama pod­trzymywała konwersację przy stole, lecz dzisiaj było to znacznie łatwiejsze, bo dzieci zadawały jej mnóstwo pytań i nie kryły zainteresowania opowieściami o podróżach braci; okazywały wręcz entuzjazm. Po kolacji Carrie życzyła dzieciom dobrej nocy.

Dallas ucałowała ojca, a polem bez wahania zarzuciła Carrie ramiona na szyję i ucałowała ją także. Tern stal z rękoma w kieszeniach bru­dnych spodni i wyglądał, jakby przeżywał straszną rozterkę.

— No już — burknął Josh i wskazał głową
na Carrie, dając synowi pozwolenie, by ją po­
całował.

Tem, zawstydzony, nachylił się nad dziewczyną i szybko cmoknął ją w policzek. Trochę się zaru­mienił, ale jednocześnie nieświadomie uśmiechnął się do siebie, jakby był z siebie dumny, i czym prędzej umkną! po drabinie do łóżka.

Kiedy dzieci opuściły pokój, Josh w milczeniu wstał od stołu, podszedł do kominka i stanął zapatrzony w płomienie. Carrie w ciszy sprzątnęła ze stołu, składając brudne naczynia do miednicy. Nie miała pojęcia, jak się je myje, i nie miała

9!

też najmniejszej ochoty się tego uczyć. Lubiła piękno, a brudne naczynia nie miały z pięknem nic wspólnego. Odwróciła się do Josha.

— A więc jednak chcesz, żeby cię słyszały?
Josh chwycił dziewczynę za ramię i wyprowadził

w chłodną, rozgwieżdżoną noc.

Carrie ruszyła w zacisze drzew, ale Josh nie poszedł za nią, więc odwróciła się z powrotem do niego i westchnęła-

— No, dobrze, jestem gotowa.

92

swoje dzieci tak mocno jak ty. Brakuje ci tylko pieniędzy. Ja osobiście wolę miłość niż pieniądze.

Josh nie wiedział, czy ma na nią krzyczeć, czy może powinien od razu skręcić jej kark. Bez względu na to, co do niej mówił, sprawiała wrażenie, że w ogóle go nie słucha i zupełnie nie rozumie. Zaczął jeszcze raz, spokojniejszym łonem.

— Mężczyzna lubi mieć świadomość, że potrafi
utrzymać swoją rodzinę, że jego żona... to znaczy
jego...

- Tak, słucham. A kimże to jestem dla ciebie,
jeżeli nic żoną?

Nic odpowiedział, stał w milczeniu. Carrie westchnęła.

— Dobrze, królu Joshua, wypełniłam zadanie
numer jeden. Choć niezupełnie zgodnie z regułami,
które ustaliłeś. Jakie jest zadanie numer dwa? Mam
nadzieje, że wchodzą w grę tylko trzy życzenia?

Usłyszawszy taką głupotę, Josh naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć.

— W bajkach zawsze trzeba spełnić trzy życzenia
— wyjaśniła Carrie. - Dziś rano zostawiłeś mi listę
prac, których nie byłby w stanic wykonać żaden
śmiertelnik, ale ja sobie z nimi poradziłam — przy
pomocy karla Titerlitury, oczywiście. Titerliturym
było całe miasteczko Eternity. A teraz, panie, jakie
jest twoje drugie życzenie.

Josh wreszcie zrozumiał.

Co mani zrobić, żeby cię przekonać, że jestem inna, tuż sądzisz? — przerwała na chwile, - Nie, nie, posłuchaj. Wiesz, czego nigdy nie mogłam zrozumieć w bajce o Theliturym? Nie mogłam pojąć, dlaczego młynarzówna chciała poślubił króla. Przecież król powiedział, że jeśli nic będzie potrafiła prząść złota ze słomy, zetnie jej głowę. Nic potrafiłam zrozumieć, jak mogłaby być szczęś­liwa, skoro musiała wyjść za mąż za takiego tyrana.

Ruszyła do domu, ale Josh chwycił ją za ramię.

94

pan wiedzieć. Wystarczyło samo nazwisko. No i oczywiście mój wygląd.

Kiedy Carrie wmaszerowała na ganek i zamaszyś­cie otworzyła drzwi, powitały ją dwie białe twarzy­czki o wystraszonych oczach. Było jasne, ze dzieci słyszały wszystko, co zostało powiedziane na ze­wnątrz.

— Chyba nie wyjedziesz, prawda? — spytała
Dallas z pobladłą twarzyczką i głosem przepeł­
nionym łzami.

Carrie zerknęła na Josha i ujrzała na jego twarzy wymuszony uśmiech, który miał oznaczać "przecież wam mówiłem". Poczuła, że przynio­słoby jej ogromną ulgę, gdyby mogła mu zetrzeć Z twarzy ten uśmiech, najlepiej kijem do golfa. I w tej właśnie chwili zdecydowała się powiedzieć dzieciom prawdę. Często myślała, że dorośli prze­rażają dzieci mówiąc im, że są rzeczy, których nic potrafią zrozumieć, bo są na to za małe, choć to przecież niewiedzy budzi strach, a nie świadomość.

— Chodźcie i usiądźcie tutaj, chcę wam wszystko
powiedzieć.

Dokładnie tak jak przewidywała, Josh zaczął protestować, ale napadła na niego z furią:

— Czy ci się to podoba, czy nie, prawnie jestem
członkiem tej rodziny!

Dzieci siadły przy stole, poważne i spokojne, a Carrie opowiedziała im wszystko o tym, dlaczego i jak znalazła się w ich domu.

95

boi, że jeśli zostanę tu dłużej, a potem naprawdę wyjadę, to bardzo was zranię, a on tego nie chce.

Z oczu Dallas popłynęły łzy.

— Tatusiu, nie gniewaj się!

Carrie wzięła dziecko na kolana i przytuliła do siebie czule.

— Nie możesz winić swojego tatusia. On praw­
dopodobnie ma rację. Mogłoby mi stę znudzić
życie w takim małym miasteczku. Widzisz, jestem
przyzwyczajona do dużego towarzystwa, do tańców
i zabaw. — Kłamała, ale wiedziała, że robi to
w szlachetnym celu. Nie mogła przecież opuścić
dzieci i zostawić je w przekonaniu, że jej wyjazd
nastąpił z winy ich ojca. Lepiej, żeby dzieci poczuły
niechęć do niej niż do własnego rodzica.

Kiedy Dallas przytuliła się do Carrie, Josh od­wrócił wzrok. Ta pięcioletnia dziewczynka była wciąż jeszcze bardzo małym dzieckiem, mimo że czasem zachowywała się bardzo dorośle.

— Możesz z nami zostać jeszcze tydzień, a my
nie będziemy płakali, kiedy wyjedziesz — powiedział
Tem, po raz pierwszy nie pytając wzrokiem ojca
o pozwolenie.

Wszystkie spojrzenia zwróciły się na chłopca.

96

W końcu odezwała się Carrie:

— Temmie - powiedziała łagodnym głosem.
— To naprawdę miłe, że tak mnie polubiłeś.
Zapewne masz nadzieję, iż może zostanę. Ale
niestety, nie. Mogłabym zostać tylko wtedy, gdy­
bym się zakochała w twoim tacie, a mogę ci
przyrzec, że tak się nic stanie. Dość głupio sądzi­
łam, że patrząc na fotografię waszego taty wiem,
jaki on jest, ale się pomyliłam. Wasz tata jest
wszystkowiedzącym, zadufanym w sobie mądralą,
bez odrobiny poczucia humoru i nie sądzę, żebym
kiedykolwiek mogła się zakochać w kimś takim
jak on.

Josh patrzył przerażony na Carrie wygłaszającą przemówienie na jego temat, podczas kiedy jego własne dzieci przyglądały mu się, jak gdyby roz­ważały jej opinię.

Carrie, tuląc dziewczynkę, musiała szybko za­mrugać powiekami, żeby powstrzymać łzy. Może to te dzieci pokochała patrząc na fotografię? Były dokładnie takie, jak je sobie wyobrażała. Zdawała sobie sprawę, że skoro pokochała je tak mocno w ciągu zaledwie dwóch dni, nie zniesie rozstania, jeżeli tu zostanie przez cały długi tydzień.

- Lepiej będzie, jeśli wyjadę od razu — powie­działa cicho.

— Głosujmy - zaproponował Tern, tym razem
jednak spojrzał na ojca, czekając na jego przy­
zwolenie.

I MitmoltO Sfctirtj

97

Josh zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu kiwnięciem głowy wyraził zgodę.

Carrie była pewna, że głosowanie zakończy się remisem — dwie osoby za jej pozostaniem i dwie za wyjazdem, ale kiedy Tern zapytał, kto głosuje za tym, by Carrie została tak długo, jak będzie mogła, i obie dziecięce rączki wystrzeliły w górę. Josh także wolno podniósł rękę.

Carrie spojrzała na niego pytająco.

— Chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe — wyjaś­
nił miękko — nawet jeśli ma to trwać tylko kilka dni.

Carrie westchnęła, bo czuła, że popełnia wielki błąd. Kochała te dzieci i w ciągu kilku następnych dni pokocha je jeszcze bardziej. Nic miała pojęcia, jak zdoła je kiedykolwiek opuścić.

— Czasami dyliżans się spóźnia — powiedział
Tem z nadzieją w głosie.

Carrie uśmiechnęła się, sięgnęła przez stół i wzięła jego rączki w swoje dłonie.

„Tak — pomyślała — kto przewidzi, co się może wydarzyć w ciągu całego tygodnia?"

Dobrze — powiedziała w końcu. — Zostanę tak
długo, jak będę mogła.

7

— Jak ludzie się zakochują? — spytała Dallas brata.

Był wczesny ranek. Od przyjazdu Carrie Josh codziennie próbował się ułożyć na wąskim łóżeczku Dallas, ale skarżył się, że córka strasznie się wierci.

98

Tego dnia wstał wcześnie i poszedł rąbać drzewo, żeby Carrie mogła na nowym piecyku przyrządzić śniada­nie. Dallas słyszała ojca mruczącego, że sama myśl o gotującej Carrie zakrawa na niezły dowcip, ale nie słyszała, żeby się śmiał.

Tem cicho wstał z łóżka. Założy! przybrudzone codzienne ubranie, potem pomógł Dallas ubrać się w prostą, zniszczoną sukienkę brązowego koloru i oboje zeszli po drabinie na dół.

Stojąc na uboczu obserwowali, jak ich ojciec i Carrie przygotowują śniadanie. Tem wiedział, że Dallas była za mała, żeby rozumieć, co się dzieje, a przy tym zbyt zajęta dotykaniem róż na tapecie, by przywiązywać wagę do czegoś innego, ale on zwracał uwagę na wszystko, co działo się między ojcem a Carrie.

A tymczasem ojciec i Carrie prychali na siebie i warczeli, jak pies z kotem.

Josh oznajmił, że Carrie zupełnie nie umie goto­wać i choć — licho wie po co — kupiła nowy piecyk za pieniądze swojego bogatego tatusia, zupełnie nie wie, do czego on służy. Wtedy Carrie odpowiedzia­ła, że gdyby Josh miał choć trochę przyzwoitości, nauczyłby ją gotować.

99

Tem niemal jęknął z rozpaczy. Jeśliby ktoś spytał go o zdanie, powiedziałby, że ojciec jest najgorszym kucharzem na całej kuli ziemskiej. Kiedyś tata wstawił jajka na miękko i wyszedł nakarmić konie. Po powrocie odkrył, że potłukł jajka wrzucając je do garnka i w ten sposób mieli na śniadanie wstrętną białą mazie.

Gdyby nie kobiety z miasta i ciocia Alice litu­jące się nad dziećmi, które chudły z dnia na dzień

- mogłyby umrzeć z głodu na długo przed przyjaz­
dem Carrie.

A teraz Carrie prosiła tatę, żeby nauczył ją gotować! Tern oczekiwał, iż ojciec powie prawdę

— że wie o gotowaniu nie więcej niż ona, ale
Josh nic powiedział prawdy. Powiedział natomiast,
że on jej nie pyta, jak pracować na (armie,
więc ona również nie powinna pytać jego, jak
ma wykonywać swoją pracę. Mówił też, że zgodnie
z listem, który od niej otrzymał, io ona wic
podobno wszystko o gotowaniu. Wspomniał ró­
wnież, że zamierzał przyprowadzić do domu kozła,
a Carrie miałaby go zarżnąć i przyrządzić. Tern
wiedział, że tatuś nie ma pojęcia, co trzeba zrobić
z kozłem, żeby w efekcie nadawał się do jedzenia.
Ale to, co mówił, brzmiało tak, jakby ojciec
wiedział wszystko o kozłach i o wszystkim innym
na farmie.

Carrie się zezłościła i powiedziała Joshowi, że jest idiotą i że ma go dosyć. Na to Josh dodał, że myślał także o kupieniu kilku królików, by jego żona mogła je dla niego udusić.

W końcu zrobili na śniadanie owsiankę i jajka na bekonie. Owsianka była nie dogotowana, pływały w niej zupełnie suche płatki; bekon pół surowy, pół

100

zwęglony, a jajka tak spieczone, że Tern mógłby używać żółtek zamiast krążków do hokeja.

Dzieci siedziały przy stole dziobiąc jedzenie bez przekonania, a Josh wykładał Carrie swoje poglądy na temat prawdziwego śniadania i porównywa! własne oczekiwania z tym, co stało na stole. Na koniec stwierdził, że takie śniadanie po prostu nic nadaje się do jedzenia.

Wówczas Tem porozumiewawczo trącił Dallas pod stołem i oboje zaczęli pałaszować, jakby umie­rali z głodu, a jedzenie było wyjątkowo smaczne W pewnym momencie Dallas zaczęła się skarżyć, że owsianka jej nie smakuje, ale Tem wsypał do talerza trzy łyżki cukru i w ten sposób uciszył narzekania.

Po śniadaniu — najdłuższym posiłku w życiu Tema — Josh wsadził kapelusz na głowę i kazał dzieciom przygotować się do wyjścia w pole. Dallas wydłużyła się twarzyczka. Dziewczynka powiedzia­ła, że wolałaby zostać z Carrie, bo Carrie niedługo wyjedzie, a dopóki jest, Dallas chciałaby być z nią. Tem spostrzegł, że sprawiło to ojcu przykrość, więc głośno obwieścił, że chce iść z nim i że nie może się już doczekać, kiedy zacznie szukać szkodników w kukurydzy i okopywać rzepę.

Josh spojrzał gniewnie i zdecydował, że Tem również ma zostać z Carrie. Chłopiec zaprotestował, ale Josh powiedział, że nie chce i nie potrzebuje pomocy syna, a polem wyszedł z domu trzaskając za sobą drzwiami.

101

Tem kopnął ją w kostkę i dziewczynka zamknęła buzię. Ojciec wiele razy powtarzał im, że nie wolno nikomu opowiadać o przeszłości, ale dziecku tak małemu jak Dallas trudno było o tym ciągle pamiętać. Tent wiedział, że ich ojciec nie zawsze był taki jak teraz, że kiedyś czuł się naprawdę szczęś­liwy. Chłopiec pamiętał, jak biegł w otwarte ramio­na tatusia i jak się z nim śmiał, jak ojciec zabierał dzieci po zakupy, do cyrku i do teatru. Pamiętał też, że ojciec w szczególny sposób zwracał się do matki. Właściwie to pamiętał, że ojciec zwracał się w taki sposób do wszystkich kobiet. Mama mawia­ła, że Josh jest prawdziwym lwem salonowym i że potrafi oczarować każdą kobietę. Jednak Carrie najwyraźniej nic uważała jego ojca za czarującego.

Josh traktował Carrie zupełnie inaczej niż tamte wszystkie kobiety. Zwracał się do niej z tłumioną nienawiścią. Chociaż, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, Tern wcale nie był pewien, czyjego ojciec rzeczywiście nienawidzi Carrie. Po pierwsze, jak można było w ogóle nienawidzieć Carrie? Tem był pewien, że — obok jego matki — Carrie była najpiękniejszą kobietą na świecie. A po drugie, była przecież wesoła i zajmująca; dzięki niej wszyscy się uśmiechali. Nie można było nienawidzić Carrie.

A poza tym i to, jak zachowywał się ojciec, kiedy znalazł się zbyt blisko Carrie. Trzykrotnie tego ranka Tern był absolutnie pewien, że widział, jak twarz ojca czerwienieje, kiedy Carrie pochyla się nad nim albo zbliża się do niego, I za każdym razem, kiedy Josh się czerwienił, mówił Carrie coś nieprzyjemnego. Nawet źle się wyrażał o jej kud­łatym piesku.

Było też coś dziwnego w tym, jak ojciec patrzył

103

na Carrie. Zawsze, kiedy odwracała się tyłem do niego, Josh śledził ją wzrokiem. A gdy tego ranka wszedł do sypialni by wyjąć czystą koszulę z ko­mody kupionej przez Carrie, zajrzał do jednej z szuflad i po proslu stał nad nią, zapatrzony w jej wnętrze. Potem wyciągnął rękę i leciutko czegoś dotknął. Miał bardzo dziwny wyraz twarzy, zupełnie jak wtedy, kiedy zranił się w nogę i twierdził, że wcale go to nie boli, chociaż bardzo bolało. Kiedy ojciec wyszedł z sypialni, Tem wślizgnął się do pokoju i zajrzał do szuflady. Była tam tylko nocna koszula Carrie, ta, którą miała na sobie poprzed­niego wieczoru, wtedy gdy Josh rozczesywał jej włosy, a ona całowała wnętrze jego dłoni.

Wszystko to było dla Tema zupełnie niezrozu­miałe, Zdawałoby się, że ojciec nienawidzi Carrie, ale z całą pewnością wcale tak nie było. Najwyraź­niej lubił na nią patrzeć i wieczorami słuchać jej opowiadań o podróżach braci. Lubił też przecież być blisko niej. Tem zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec mówi Carrie takie nieprzyjemne rzeczy.

Jeśli chodzi o Carrie, to Tern jej także nie rozumiał. W słowach nie pozostawała Joshowi dłużna, ale z drugiej strony... Tern widział, jak podniosła koszulę jego ojca i jak ją do siebie przytuliła. Miał wrażenie, że zobaczył w oczach Carrie łzy, choć nie był tego taki całkiem pewien.

— Co będziemy dziś robić? — zapytała Carrie. — Macie ochotę wybrać się na ryby?

Tem powiódł wzrokiem po kuchni. Na kredensie piętrzyła się wielka sterta brudnych naczyń, pod­łoga była zabłocona, w kącie leżała kupka ubrań do prania. Poza tym należało nakarmić zwierzęta.

103

Nic miał absolutnej pewności, ale odnosił wrażenie, że Carrie powinna się tym wszystkim zająć. Ciocia Alice była przecież żoną i nie robiła nic innego, tylko ciągle sprzątała. Zawsze dużo mówiła o tym, że kobieta powinna być dumna z wyglądu swojego domu. Odchrząknął niepewnie.

Tem spróbował jeszcze raz:

Tem wiedział, że powinien wybrać sprzątanie, bo tata z pewnością by sobie tego życzył i najwyraźniej uważał utrzymywanie porządku za najważniejszy

104

z obowiązków żony. Zastanawiał się jednak, czy Carrie przypadkiem nie ma racji. Czy ojciec będzie się czuł szczęśliwy, jeśli zastanie dom wysprzątany do czysta? Wczoraj wieczorem wrócili do domu przepełnionego światłem, do domu o ścianach pokrytych różanymi tapetami — a mimo to ojciec utyskiwał niezadowolony. Tem pomyślał, że pewnie i dzisiaj czysta podłoga iiie przywoła na jego twarz uśmiechu.

- Idziemy na ryby — oznajmił stanowczo.

Dallas zaczęła podskakiwać z radości, a Kichuś skakał razem z nią.

W miarę jak mijał dzień. Tem próbował zapom­nieć o problemach między jego ojcem a Carrie, ale wraz z upływem godzin myślał o nich coraz więcej. Może Carrie nie umiała gotować, ale z pewnością świetnie radziła sobie w innych sytuacjach.

Zabrała dzieci do stajni — do rudery, którą lata nazywał stajnią, co zawsze bardzo śmieszyło wujka Hirama — pokazała im swoje kufry.

Kiedy zaczęła je otwierać, dzieci miały wrażenie, że oglądają skarby Alladyna. Ponad godzinę szukali wędek — prawdziwego cudeńka ręcznej roboty - przywiezionych prosto z Anglii, jak wyjaśniła Carrie. Bez pytania wiedzieli, że były one prezentem od któregoś z braci.

W końcu pozamykali kufry i ruszyli nad potok. Carrie tak świetnie łapała ryby, że Tern nie wierzył własnym oczom. Zdawała się intuicyjnie odgady­wać, gdzie się zaczaił pstrąg, i zupełnie się nie bała zakładać rosówki na haczyk. A przy tym, przez cały czas opowiadała zapierające dech w piersiach historie o połowach na morzu, o homarach i innych dziwnych stworach.

105

Dallas, zmrożona ostrzegawczym spojrzeniem Tema, tylko potrząsnęła głową.

Carrie pokiwała głową. Może rzeczywiście Josh uważał, że nikt nie zastąpi dzieciom ich prawdziwej maiki.

Dom zastali tak samo brudny, jak zostawili. Kobieta, którą Carrie wynajęła do pomocy, jeszcze nie przyszła, a Tem zastanawiał się, czy w ogóle się zjawi. Jeżeli tata wróci do brudnego domu, to będzie zły. W dodatku będzie też głodny, a nie zastanie w domu kolacji.

— Tem — odezwała się Carrie z uśmiechem — nie
bądź taki smutny. To nie koniec świata. Mogę
sama przygotować coś do jedzenia dla twojego
taty. Zrobię mu kanapki z jajecznicą. - Podeszła
do piecyka.

106

Tem zatkał siostrze usta dłonią i zdusił jej głośny jęk.

— Tatuś na pewno się ucieszy — powiedział, a kiedy Carrie spojrzała na dzieci, oboje uśmiechali się do niej anielsko.

Podczas gdy Carrie smażyła jajka, Tern włożył do torby kilka puszek i słoik z marynatą. Potem we trójkę wraz z Kichusiem wyruszyli w pole, gdzie Josh spędzał całe dnie. Po drodze Dallas szczebiotała bez ustanku, zadając Carrie tysiące pytań na temat morza, Chin i jej braci, wiec Tem miał czas, żeby pomyśleć. A dokładnie rzecz biorąc - pomarzyć.

Wyobraził sobie, jak Carrie podaje łacie kanapkę. Tata powinien powiedzieć, że kanapka jest bardzo smaczna. Potem doda, że będzie kochał Carrie do końca życia, i poprosi ją, żeby zoslała z nim na zawsze. Carrie powinna powiedzieć „lak" i wtedy staną się rodziną. Dzięki Carrie tata będzie się śmiał jak dawniej i wszyscy będą szczęśliwi. Jedy­nym problem, jaki widział Tem, to co zrobić z brudnymi naczyniami, których Carrie nie chciała zmywać. No i jeszcze była sprawa jej gotowania, które pozostawiało wiele do życzenia. Tem nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Szczerze mó­wiąc, myśl o gotowaniu przez Carrie sprawiała, że sny o przyszłości były trochę mniej różowe.

Marzenia całkowicie straciły różowy kolor, kiedy Carrie zobaczyła poletko, na którym Josh pracował od świtu do nocy.

Tem widział pola wujka Hirama i wiedział, że wyglądały jak żywcem wyjęte z podręcznika, ale choć na polu Josha pełno było szkodników i chwastów, choć jedne kolby kukurydzy wyrastały

107

wysoko, a inne tuż nad ziemią, Tern zawsze był dumny ze swojego ojca.

Carrie obrzuciła pole jednym szybkim spojrze­niem i zaczęła się histerycznie śmiać. Tern był już przyzwyczajony, że Carrie umiała się cieszyć ze wszystkiego, ale tata najwyraźniej jeszcze tego nie rozumiał. Tem zauważył, że kiedy Carrie się roze­śmiała, ojciec bardzo się złościł, a potem zrobił się jeszcze bardziej zly, kiedy Carrie mu powiedziała, że jest równic kiepskim farmerem jak ona gospodynią.

Porównując stan, w jakim Carrie zostawiła dom, i widok ojcowskiego pola kukurydzy. Tern musiał przyznać, że Carrie ma rację.

Jednak ojciec najwyraźniej nie widział w tym wszystkim żadnej racji ani niczego śmiesznego. Właściwie, im bardziej Carrie się śmiała, tym bardziej ojcu pogarszał się humor. Roześmiał się dopiero wtedy, gdy wbił zęby w kanapkę i natrafił na spory kawałek skorupki z jajka. Najwyraźniej uznał to za bardzo zabawne.

Wówczas Carrie odwróciła się i ruszyła z po­wrotem do domu, a Kichuś z. furią obszczekiwał Josha, jakby rozumiał, że ten człowiek właśnie rozgniewał jego panią.

A Carrie była teraz tak samo zła, jak przedtem ojciec.

Tern i Dallas przez, chwilę stali w miejscu, nie wiedząc, czy mają zostać z ojcem, czy raczej iść za Carrie.

— Najwyraźniej lubicie ją bardziej niż mnie, więc idźcie z nią — Josh nakazał dzieciom i wrócił na pole.

Dallas zalała się łzami; Tem wziął ją za rękę i ruszyli w stronę domu.

los

Kiedy dotarli na miejsce, Carrie wpadła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi, a dzieci nie miały wątpliwości, że dochodził zza nich jej płacz.

Dzięki Bogu. pani Emmerling już przyszła. Krzą­tała się po domu, sprzątała i gotowała.

Dallas poszła się bawić przed dom zabierając ze sobą nową lalkę i Kichusia, a Tern usiadł w buja­nym fotelu przed kominkiem. Pani Emmerling robiła coś koło kuchni, zamiatała i ścierała kurz, a Tern siedział w fotelu i myślał. Po dłuższej chwili pani Emmerling usiadła naprzeciw niego i zaczęła cerować koszulę.

— Wyglądasz, jakby coś cię gnębiło — odezwała
się cicho. — Może mogłabym ci w czymś pomóc?

Tern, chociaż nie znał tej kobiety ale polubi! ją. Była miła, gruba, miała czerwoną twarz i zniszczone dłonie. Jednak potrząsnął głową.

Pani Emmerling przez chwilę cerowała w sku­pieniu.

— Dlaczego o to pytasz?

Tem zamrugał gwałtownie. Nie chciał płakać. Nie będzie płakał.

109

rzeczywiście akurat to jest dla mego najważniejsze, to nie jest człowiekiem, za którego jakakolwiek kobieta chciałaby wyjść za mąż. Każda kobieta szuka towarzysza życia, dla którego ważna będzie ona sama, a nie jej ciasto z jabłkami.

Tein nic nie zrozumiał i twarz jego wyrażała całkowite zagubienie.

— Jeśli twój tata nie zakochał się w takiej ślicznej
dziewuszce jak Carrie, to musi chodzić o coś innego.
Może mi powiesz, co się dzieje'!

Tern opowiedział wszystko najlepiej jak potrafi!, choć przecież sam, tak naprawdę, niewiele rozumiał. Powiedział, że jego ojciec chciał się ożenić z kobietą, która potrafiłaby dać sobie radę na farmie, a tu przyjechała Carrie i tata był bardzo rozgniewany.

Pani Emmcrling ściągnęła usta. Każdy miesz­kaniec Eternity w skrytości ducha śmiał się z upraw Josha. Nikt w okolicy nie widział nigdy kogoś, kto by pracował tak ciężko, i przy tym osiągał tak nikle rezultaty jak Joshua Greene, klóry ze wszystkich sił starał się stworzyć swoim dzieciom prawdziwy dom.

Pani Emmerling rozejrzała się po wnętrzu, które jeszcze wczoraj było żałosną ruderą, a dzisiaj jaś­niało czystością i emanowało ciepłem. Bez wątpienia

110

duma Josha srogo ucierpiała z powodu Carrie. Dziewczyna ledwie przyjechała i w ciągu jednego dnia dokonała tego, o co Josh — ciągle bez skutku

- walczył od miesięcy.

Pani Emmcrling osobiście nie widziała szansy, by Josh i Carrie mogli być razem. Doświadczenie podpowiadało jej, że mężczyźni nie lubią kobiet, które prześcigają ich we wszystkim. Popatrzyła na Tema smutnym wzrokiem. Wszyscy mieszkańcy Eternity współczuli tym biednym półsierotom. Każ­da niezamężna kobieta od czasu do czasu próbo­wała zastawiać sidła na przystojnego Josha, ale żadnej się nic udało. Wszystko wskazywało na to, że rozwinęła się w nim jakaś awersja do kobiet

— w każdym razie do kobiet, które chciały się za
niego wydać.

I oto Josh został ożeniony z żywą, wesołą panną Carrie, która głośno się śmiała z jego upraw kukurydzy.

— Widzisz, Tern — zaczęła pani Emmerling — kie­
dy dwoje ludzi zoslaje małżeństwem, każde z nich
powinno uważać, że to drugie jest najwspanialszą
osobą na świecie. W rzeczywistości mogą być
zupełnie zwykłymi ludźmi, ale musi im się wydawać,
że to drugie może... może przenosić góry, zatrzymać
słońce i robić inne takie rzeczy.

Tern patrzył na nią jak na osobę niespełna rozumu; nic docierało do niego ani jedno słowo.

III

- Ale Carrie tego nie widzi. Widzi natomiast, że... że twój ojciec nie jest tak dobrym farmerem, jak powiedzmy twój wujek Hiram.

Pani Emroerling wydala z siebie dziwny dźwięk-

— Nie, nic sądzę.

Tern nadal nie nic rozumiał.

Tem milczał przez chwilę.

— A co z brudnymi naczyniami?
Pani Emmerling roześmiała się głośno.

112

ling przyglądała się chłopcu przez dłuższą chwile, polem wsiała, żeby dokończyć porządki. Jeśli o nią chodziło, była zadowolona, że Carrie nie poirafi sprzątać, bo zarówno on, jak i jej rodzina bardzo potrzebowali pieniędzy, jakie dawała im Carrie.

Po jakimś czasie Tein podniósł się z fotela i wyszedł przed dom. Dallas siedziała w cieniu na skraju lasu i szczebiotała do lalki.

Kichuś zobaczywszy chłopca zostawił Dallas i podbiegł do niego. Tern usiadł na stopniu i zaczął głaskać psiaka, rozmyślając o wszystkim, co usłyszał od pani Emmerling.

Był pewien, że tata nie będzie dbał o róże, które zasadziła Carrie, więc jeśli jej zabraknie, krzewy z pewnością uschną. A on i Dallas będą musieli znowu całe dnie spędzać na polu. Dallas rzadko coś robiła, ale Josh kazał jej być bez przerwy w zasięgu jego wzroku; dziewczynka nudziła się straszliwie i bywała przez to przeraźliwie marudna.

Jeżeli Carrie wyjedzie wszystko będzie znowu tak jak do tej pory. Temowi robiło się niedobrze na samą myśl o tym.

~ Co mam robić? — szepnął do Kihusia cicho. — Co zrobić, żeby Carrie i tata myśleli, że są najwspanialsi na świecie?

* #

Tem próbował. Nigdy w życiu nic starał się tak usilnie jak tego wieczoru, gdy chciał udowodnić Carrie i swojemu ojcu, że są naprawdę wspaniali. A mimo to poszedł do łóżka świadom całkowitej porażki.

Podczas kolacji wychwalał każdą pozytywna

m

cechę Carrie czy Josha, jaka tylko przyszła mu na myśl. Opowiadał ojcu o tym, jaka śliczna jest Carrie. Mówił też o jej kufrach pełnych wspaniałych przedmiotów i o tym, że jeśli Carrie zostanie, będzie można przynieść je do domu, by Josh mógł wszystko obejrzeć. Na to ojciec powiedział do Carrie kilka niemiłych słów na temat rozpusz-czających ją braci, a ona z kolei odparła, że jej bracia są o wiele milsi niż on.

Potem chłopiec opowiadał Carrie o tym. jak ojciec sic nimi zajmował. Bardzo chciał wspomnieć jej o przeszłości, ale wszelkie rozmowy na ten temat były zakazane.

„Ta część mojego życia minęła bezpowrotnie — powiedział kiedyś ojciec — i nie ma potrzeby do tego kiedykolwiek wracać''.

Dallas najwyraźniej wyczuwała napięcie i rozu­miała intencje Tema.

— Tata potrafi mówić różne ładne słowa — oznaj­
miła. — I wszystkie panie go za to zawsze bardzo
lubią.

Josh uciszył córkę jednym spojrzeniem.

Carrie natomiast okazała żywe zainteresowanie tą kwestią i nawet zadała dziewczynce kilka pytań, niestety Josh nie pozwolił dziecku odpowiedzieć.

Tem westchnął i spróbował jeszcze raz. Usiłował wymyślić, co jego ojciec i Carrie mogliby razem robić. Zaproponował, by poszli na ryby, ale Josh tylko wydął wargi i stwierdził, że musi zarabiać na życie. Tem — znów bezskutecznie — próbował namówić Carrie, żeby pomogła ojcu oczyścić pole ze szkodników.

— Sam widzisz — skomentował Josh — że ją
interesuje tylko to, co mogą jej dać pieniądze tatusia.

114

Dallas, ysząc ton, jakim ojciec wyppowiedział te słowa, zalała się łzami.

Josh wziął dziecko w ramiona i powiedział z pre­tensją, że jego córka płacze przez Carrie

— Mała płacze, bo jesieś grubiański i w dodatku
wychodzi z ciebie kabotyn — odparła hardo Carrie.

Tem nie zrozumiał ostatniego słowa, ale ojciec najwyraźniej znał je doskonale, bo rozzłościł się bardzo i już otworzył usta, żeby odpowiedzieć Carrie, gdy ona nagle zerwała się z miejsca i pobieg­ła do sypialni.

— A ze stołu sprzątnij sobie sam, jeśli to dla
ciebie takie ważne! — krzyknęła i zatrzasnęła za
sobą drzwi.

Tem i Dallas ucałowali ojca i życzyli mu dobrej nocy, choć ledwie ich zauważał; stał zamyślony przed kominkiem i patrzył w ogień.

Kiedy Josh wszedł na górę i próbował ułożyć się w wąskim łóżku razem z Dallas, Tem jeszcze nie spał. Miał wiele rzeczy do przemyślenia.

Tem podparł się na łokciach.

Ale Tem nie zasnął. Leżał w łóżku i wpatrywał się w skośny sufit. Teraz już wiedział. To jego wina, że ojciec i Carrie nie byli w sobie zakochani. Jego i Dallas.

8

Następnego dnia nikt nie zorientował się z nie­obecności Tema, aż do wieczora, kiedy Josh Wrócił z pola. Ponieważ Josh boleśnie odczuwał brak dzieci i w dalszym ciągu cierpiał na wspomnienie śmiechu, jakim Carrie powitała jego uprawy, wrócił do domu dopiero przed dziewiątą.

Scena, jaką zobaczył po otwarciu drzwi, powinna była wprawić go w dobry nastrój, ale zamiast tego poczuł tylko jeszcze większą irytację. Dallas stała na taborecie, a Carrie przypinała jej fartuszek do nowej sukienki. Sukienki, jakiej Josh nigdy nie mógłby kupić swojej ukochanej córeczce. Mały domek robił pogodne wrażenie, w powietrzu snuły się apetyczne wonie, a Carrie, jego żona, która nie była jego żoną.

116

wyglądała prześlicznie. Jedyne, czego Josh teraz pragnął, lo obwieścić głośno, że wrócił już do domu, a potem otworzyć szeroko ramiona na powitanie żony i dzieci.

Na razie wszedł cicho i powiesił kapelusz na kołku przy drzwiach.

— Tatusiu! — krzyknęła Dallas i przy pomocy
Carrie zeskoczyła ze stołka.

Ciepła, czysta córeczka wpadła w ramiona Josha i wtuliła twarz w jego szyję.

„Dzięki temu praca na polu jest znośna — pomyś­lał. — Dzięki temu całe moje poświęcenie jest cokolwiek warte".

— Mamy na obiad pieczeń i pani Emmerling
upiekła ciasteczka i chyba mojej lalce rosną włosy.

Josh gładził córkę po głowie i myślał, że dobrze jest widzieć ją znowu taką czyściutką i pachnącą. Przez wiele miesięcy, od kiedy zaczął pracować na polu, nic miał czasu zadbać o dzieci. Zbyt ciężko pracował, usiłując zarobić na samo jedzenie i ubranie,

- Rosną jej włosy? Naprawdę? zapytał z uśmiechem. Nie stać go było nawet na lalkę dla córeczki.

Carrie stała przed nim uśmiechnięta. Josh nie­spodziewanie uświadomił sobie, że nigdy w życiu nic widział bardziej uroczego stworzenia płci żeń­skiej. Talia szczupła jak u osy, blond loki... i całe to ciało, które nie należało do niego.

— Dobry wieczór - przywitał się sztywno. - Ro­
zumiem, że kobieta, którą najęłaś, przygotowała
nam obiad?

Carrie odwróciła nagle posmutniałą twarz.

— Tak. — Spojrzała na Josha. — Gdzie jest Tem?

117

— Został z tobą — odpowiedział spokojnie, jakby
była za głupia, by pojąć, że Tem spędził z nią razem
cały boży dzień.

Carrie stała przez chwilę pobladła, mrugając szybko oczyma. Potem poszła do sypialni i wróciła z kartką od Tema, Chłopiec napisał, że zamierza cały dzień spędzić z ojcem.

Josh bez słowa sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął drugą karteczkę od Tema. Było na niej napisane, że chłopiec chce spędzić ten dzień w do­mu, w towarzystwie Carrie.

— Może chciał sam pójść na ryby — powiedziała
Carrie, ale nie wierzyła w to co mówi. Była abso­
lutnie pewna, że bez względu na to, gdzie był
Tern i co robił, miało to coś wspólnego z nią
i z Joshcm.

Josh przebiegł pokój i chwycił ją za ramiona-

Josh potrząsnął nią gwałtownie.

Carrie i Josh odwrócili się do dziewczynki. Josh przyklęknął na jedno kolano.

- Gdzie jest Tem? — zapytał łagodnym głosem. Dallas schroniła się między spódnice Carrie.

— Kazał mi przysiąc, że nie powiem. Powiedział,
że jeżeli powiem, to stanie mi się coś złego.

lis

Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Powiedział, że wróci do domu przed tatą. Carrie popatrzyła nad głową dziecka na Josha, potem znów przeniosła spojrzenie na Dallas.

— Bardzo się spóźnia, prawda?
Josh wszedł pomiędzy nie.

— Dallas, musisz mi powiedzieć, dokąd poszedł.
Musisz... — znów przerwał, bo dziewczynka zalała
się łzami.

Carrie odepchnęła Josha i pochyliła się nad dzieckiem.

Carrie zbliżyła iwarz do buzi dziewczynki.

— Czasem jednak nie wiadomo, co ważniejsze;
ocalić własny honor, czy może czyjeś życie? Tak jak
teraz. Jeśli nam powiesz, dokąd poszedł Tem, nie
będziesz honorowa, ale jeśli nie powiesz, może go
spotkać coś złego.

Dallas pokiwała główką i nerwowo zerknęła na ojca.

- No to spróbujmy — ciągnęła Carrie — może nam się uda dowiedzieć czegoś o Temie i jednocześ-

119

nie ocalić twój honor. Może opowiedz mi historię, tak jak ja wam opowiadam zawsze przy kolacji.

— Na litość... — zaczął Josh, ale przerwał mu
jaskrawy błysk i zaraz potem huk pioruna.

Dallas pisnęła ze strachu, a Kichuś schował się pod stołem.

— Dawno, dawno temu żył sobie bardzo nie­
szczęśliwy książę - zaczęła Carrie. - Możliwe, że
między królem i królową nie wszystko układało się
tak jak należy i książę chciał coś na to poradzić.
Jak myślisz, co mógłby zrobić książę?

Poszukać grzechotnika - odparła Dallas kró­tko. Carrie stanęła sztywno wyprostowana.

Carrie wolno odwróciła się do Josha, zastana­wiając się mimochodem, czy sama jesi tak samo blada jak on. Czuła strach.

Josh uklęknął przed córką.

Za oknem błysnęło i zagrzmiało, a Dallas natych­miast skoczyła w ramiona ojca.

— Ubierz ją w coś ciepłego — rozkazał Josh niosąc
dziewczynkę do sypialni. — I osłoń ją przed deszczem.

Carrie chwyciła go za ramię.

120

— Co chcesz zrobić?

Nie można było mieć żadnych wątpliwości, że w lej chwili Carrie nie interesowała Josha w naj­mniejszym stopniu.

— Zamierzam zawieźć Dallas do Hirama. Tam
wezmę konia i pojadę szukać syna. — Ruszył do
drzwi.

Carrie zastąpiła mu drogę.

— Chcę jechać z tobą.

W blasku następnej błyskawicy, która rozświetliła wnętrze domu, Carrie ujrzała na twarzy Josha wyraz niewysłowionej pogardy. Chwyciła go za ramiona, wbiła palce w mięśnie.

Carrie znów była przy nim.

— Może jestem do niczego jako kucharka, ale
potrafię dawać sobie radę w życiu. Możesz sądzić,
że wiesz o mnie wszystko, ale tak naprawdę
nic nic wiesz. Pochodzę z rodziny żeglarzy. Po­
trafię przeżyć w każdych warunkach i umiem
jeździć na wszyslkim, co tylko ma cztery nogi.

Podała mu wełnianą koszulę, w którą zawinął Dallas.

Wziął dziewczynkę na ręce i ruszył do wyjścia, ale Carrie stanęła między nim a drzwiami.

— Bez względu na to, czy mi pozwolisz, czy nie,
jadę szukać Tema. Z tobą, czy sama... pojadę.

Josh zmierzył ją szybkim spojrzeniem. Nie miał czasu na kłótnie ani na pocieszanie przestraszonej kobiety. Teraz obchodził go tylko zaginiony syn.

— Jedź, jeżeli chcesz, wszystko mi jedno. Ale jeśli

121

nic zdołasz dotrzymać mi kroku, nie spodziewaj się, że będę cię odprowadzał.

— Nie będziesz musiał. Dostanę prawdziwego
konia? Coś lepszego niż te twoje kucyki?

Kiwnął głową i już był za drzwiami.

Carrie chwyciła bochenek chleba oraz kawał bekonu i wrzuciła do nieprzemakalnej torby, po czym zaczęła gromadzić wyposażenie na wyprawę ratowniczą. Całe życie spędziła nad brzegiem morza i wiedziała o ratownictwie niemało. Poszła do szopy, przetrząsnęła kufry i znalazła w nich duży, ostry nóż. Ze ściany wzięła długą, grubą linę. Wracając do domu musiała walczyć z nasilającym się wiatrem. Wrzuciła do torby zapałki i wepchnęła ciężki, woskowany brezent. Podarła na bandaże swoją własną halkę.

Kiedy już skompletowała ekwipunek, zdjęła spód­nicę, halki i krynolinę, założyła ciężkie spodnie z drelichu należące do Josha i ściągnęła je w talii szerokim skórzanym pasem.

Właśnie kiedy skończyła się przebierać, wrócił Josh. Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, ale nie powiedział ani słowa; zajrzał do torby, wydawał się usatysfakcjonowany tym. co tam znalazł, i wziął od Carrie linę.

Josh wziął chleb, skinął głową i od tej chwili przestał traktować Carrie jak kobietę, której życie wyznacza w takich sytuacjach bierną rolę.

122

Przed domem stały dwa najpiękniejsze konie, jakie Carrie kiedykolwiek widziała: ogromny czarny ogier z białą gwiazdą na pysku i kasztanowata klacz o dumnej postawie, z pewnością bardzo rącza.

— Wsiadaj na nią! — rozkazał Josh, przekrzyku­jąc coraz silniejszy wiatr. — Trzymaj się tuż za mną. Jeśli nie dasz rady, wracaj do domu i czekaj na mnie. Zrozumiałaś?

Carrie tylko kiwnęła głową, wskoczyła na siodło i poprowadziła klaczkę za wielkim ogierem.

„Świetnie się trzyma w siodle" — pomyślała, patrząc, jak Josh pędzi na złamanie karku wąską, pooraną koleinami dróżką.

Dotarli do podnóża stoku i tam Josh bez wahania zaczął się wspinać prosto pod górę. Carrie odetchnęła głęboko dla nabrania odwagi i podążyła za nim. Musiał mieć oczy jak kot, bo ona nie widziała nic. Dzięki Bogu za to, że ogier miał białą plamę na tylnym kopycie, ho od czasu do czasu było lo jedyne, co do­strzegała w atramentowej czerni nocy.

Dwukrotnie klacz próbowała odmówić posłuszeń­stwa i zawrócić na dół, ale Carrie zdołała zapano-wać nad zwierzęciem. Wspinały się coraz wyżej po gładkich skałach, na których ślizgały się końskie kopyta, potem przez dębowy zagajnik, gdzie gałęzie chłostały Carrie po twarzy i targały na niej ubranie.

Dziewczyna zdała sobie sprawę, że Josh prowadzi pod górę nie ścieżką, lecz najkrótszą, najbardziej bezpośrednią drogą na szczyt. Zdawał się zupełnie nie pamiętać o tym, że nie jedzie sam, myślał tylko o znalezieniu syna i nic innego, ani nikt inny nie by! W stanic zaprzątnąć jego uwagi.

W którymś momencie klacz niespodziewanie

natrafiła na dużą gładką powierzchnię i niebez­piecznie się poślizgnęła. Zadrżała przerażona i Car­rie musiała natężyć wszystkie mięśnie, by powstrzy­mać konia od panicznej ucieczki w dół zbocza. Ściągnęła wodze z całej siły i okładała klacz balem po zadzie, bo wiedziała, że jeśli teraz straci nad zwierzęciem kontrolę, już jej nie odzyska. Żeby przemóc własny strach i dodać sobie odwagi, zaczęła przeklinać tak soczyście, jak tylko żeglarz potrafi. Ciskała zajadle słowa pochodzące z co najmniej sześciu języków, z każdego zakątka świata, który odwiedzili jej bracia. Myśleli, że jeśli przeklinają w obcych językach, siostra ich nic rozumie, ale Carrie zapamiętywała obce słowa i teraz zasypywała oporne zwierzę stekiem wyrafinowanych wyzwisk.

Ktcdy już myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, klacz zaprzestała walki i znów podążyła w górę. W świetle błyskawicy Carrie rozejrzała się za Joshem i dostrzegła go stojącego na krawędzi zbocza. Mimo wszystkich przestróg, że nie będzie na nią czekał, właśnie to zrobił. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że widziała, jak z aprobatą pokiwał głową, zanim znowu ruszył.

Dotarli do szczytu i wtedy właśnie z zimną furią zaatakował ich deszcz tak lodowaty, jaki tylko może być deszcz na tych wysokościach. Carrie, w ciągu kilku zaledwie minut, była przemoczonn do nitki-

Josh czekał na nią na szczycie góry, a może raczej rozglądał się dookoła, jakby próbował zde­cydować, którędy jechać dalej.

— Gdzie te grzechotniki?! — krzyknęła Carrie. — Widziałeś je z Temem?!!! — O to powinna była zapytać wcześniej.

Odwrócił się w jej stronę tylko po to, by szybko

124

skinąć głową, ściągnął wodze i ruszył na zachodni stok. Carrie jechała tuż za nim, klacz r.ic sprawiała jej już żadnych kłopotów. Po kilku chwilach Josh zatrzymał konia i zsiadł na ziemię przyglądając się ogromnemu pagórkowi usypanemu z głazów. Od środka do podnóża wzgórka ciągnęła się głę­boka szczelina. Josh skierował się w tę stronę i Carrie natychmiast się domyśliła, że to tam z Ternem widzieli węże.

Deszcz, chłostał ich po twarzach.

Josh podszedł do Carrie.

— Jeśli coś mi się stanie — krzyknął uspokajając
spłoszoną klacz — znajdź Tema!!!

Dziewczyna dała mu znać, że zrozumiała, ota­rła wodę ściekającą z twarzy i uważnie obser­wowała, jak Josh podchodzi do szczeliny w skale. Dotarł do krawędzi, zapalił zapałkę i, kapeluszem osłaniając płomień od deszczu i wiatru, wsunął się do środka.

Syk rozdrażnionych węży zagłuszył nawet szum ulewy. W nikłym Świetle zapałki Carrie dojrzała wijące się ciała gadów i wstrzymała oddech, bo Josh postąpił krok naprzód. Kiedy się cofnął na bezpieczną odległość, odetchnęła z ulgą.

— Nie ma go! — krzyknął. Josh. — Przeszukam
okolicę! Zostań tutaj!

Carrie nie zamierzała tkwić w miejscu. Nie miała najmniejszej ochoty być bezużyteczna, czekać bez­piecznie na wysokim grzbiecie konia.

Piękny ogier Josha stał spokojnie puszczony wolno, mimo błyskawic i bliskości węży, ale Carrie wiedziała, że klacz nic będzie taka posłuszna. Cofnęła się na tyle, że przesiała słyszeć węże, i mocno przywiązała konia do grubego pnia sosny.

125

Walcząc z wiatrem i osłaniając dłonią oczy przed deszczem wróciła do Josha. Złapał ją za ramiona.

Nic tracił cennego czasu na kłótnię.

— Tam! — krzyknął. — Poszukaj między drze­
wami.

Carrie weszła między drzewa i zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Z każdym krokiem zyskiwała coraz większą pewność, że jej poszukiwania daremne. Tern mógłby leżeć nie dalej niż trzy metry od niej, a przy tym deszczu i wietrze nie miała szans go zobaczyć ani usłyszeć. Jak mieli we dwoje przeszukać cale góry? Poza tym, nawet kiedy zjawi się pomoc z miasteczka, ludzie nie będą przecież mogli zajrzeć za każdą skalę i pod każde drzewo! W dodatku minie wiele godzin, zanim tutaj dotrą, bo na pewno nie będą się wspinać tą samą drogą, co oni. Nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby tego wyczynu.

Wrzasnęła przerażona, gdy Josh położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się i w świetle błyskawicy zauważyła, że myśli o tym samym co ona, że zdaje sobie sprawę z bezsensu takich poszukiwań i że mogą znaleźć Tema jedynie przez przypadek.

— Wejdę na górę! — krzyknął wskazując szczyt
spiętrzonych głazów, w którym ziała jaskinia węży.

Carrie kiwnęła główą i wróciła do swojego zajęcia, ale nie szukała długo, gdy usłyszała ostry gwizd i zrozumiała, że ma iść do Josha. Gorączkowo ślizgała się na kolanach i zdzierała skórę z dłoni, aż wreszcie dotarła na szczyt.

126

Josh stał przy skalnym występie i kiedy do niego podeszła, wyciągnął rękę w jej stronę. Trzymał w niej kawałek niebieskiej tkaniny. Był to strzęp koszuli Tema.

Odwróci! się i zaczął wspinać wyżej, Carrie deptała mu po piętach.

Na samej górze była już tylko skalista krawędź zawieszona nad głęboką przepaścią. Kilkaset met­rów w dół nic było nic prócz ciemności.

— Rzeka! — krzyknął Josh wskazując pustkę w dole.

Po raz drugi Carrie poczuła zimne dotknięcie strachu. Skrawek materiału dowodził, że Tern szedł tędy, a jeśli spadł, stoczył się właśnie w tę przepaść.

Josh zostawił Carrie zapatrzoną w czarną nicość. Odwróciła się i nagłe krzyknęła przerażona.

Josh natychmiast znalazł się przy niej.

- Co się stało?!

Carrie wycelowała palcem w ciemność.

W świetle następnej błyskawicy Josh ujrzał to samo, co ona przed chwilą. Przez moment Carrie odniosła wrażenie, iż ta postać to wytwór jej wyobraźni. Bose dziecko, ubrane w łachmany, miało nie więcej niż sześć, siedem lat i bardziej niż człowieka przypominało jakieś niezwykłe zwierząt­ko. Mimo ulewnego, zacinającego deszczu, włosy dziewczynki sterczały na głowie w dziko splątanej masie.

Josh minął Carrie i ruszył w kierunku dziecka, ale kiedy następna błyskawica rozświetliła noc, dziewczynki już tam nie było.

— Gdzie on jest?! — krzyknął Josh w ciemność
i w deszcz siekący po twarzy. — Pokaż mi, gdzie
on jest!

127

Carrie podeszła do Josha, przytuliła się do jego pleców i położyła mu ręce na ramionach.

W świetle następnej błyskawicy znowu ujrzeli to dziwne .stworzenie. Josh rzucił się na nią, lecz była nieuchwytna.

— Ona wie, gdzie jest Tem — krzyknął. — Jestem
pewien, że wie!

W zygzaku kolejnego błysku dziecko pokazało się znowu; tym razem stało na samym brzegu krawędzi, lak blisko, że Carrie przestraszona wstrzy­mała oddech. Światło obrysowało na tle mroku dłoń dziewczynki wskazującą prosto w dół.

— Tam jest! — krzyknął Josh i zanim dziewczynkę
na powrót skryła ciemność, dostrzegł- jak skinęła
głową-

- Schodzę - powiedział odwracając się do Car­
rie. — Pójdę po linę. Stój tutaj i czekaj na mnie. Nie
ruszaj się z miejsca.

Na wpół zbiegł, na wpół się ześlizgnął po skalis­tym zboczu do konia i ekwipunku, który zostawił przy siodle.

Carrie stała bez ruchu; bała się, że jeśli choćby drgnie, nie będzie potrafiła odnaleźć miejsca, które wskazała dziewczynka. Za każdym razem, gdy błyskawica rozjaśniała noc, czekała, że zobaczy raz jeszcze dzikie dziecko, ale ono już się więcej nie pokazało. Mimo to była pewna, że mała jest gdzieś w pobliżu i obserwuje wszystko uważnie.

Wrócił Josh ze zwojem liny przerzuconym przez ramię. Kiedy zaczął mocować ją do drzewa, Carrie krzyknęła głośno:

- Nie!

- Schodzę tam! - odkrzyknął Josh. Kilka chwil zajęło jej wytłumaczenie, że nie

128

protestuje przeciwko jego decyzji, tylko że złym węzłem miał zamiar przymocować linę do drzewa. Wzięła od niego gruby sznur i z dużą wprawą szybko przywiązała do pnia, potem zrobiła pętle i jeszcze jeden węzeł. Nie próbowała nawet wyjaś­niać, tylko dała Joshowi znak, że pomoże mu ciągnąć linę, kiedy będzie wracał na górę, to znaczy, kiedy będzie niósł Tema.

Josh zrozumiał wreszcie poczynania Carrie i spojrzał na nią jak nigdy dotąd: z podziwem i wdzięcznością.

Trzymając mocno linę podszedł na skraj urwiska i zaczął się opuszczać. Robił to pewnie, z wprawą, chyba nie po raz pierwszy w życiu.

Carrie stała na szczycie wytężając wzrok i czeka­jąc na znak.

Po kilku chwilach Josh wrócił na górę. Wspiął się po linie bez trudu, zręcznie przekładając dłonie jedna nad drugą, jak najzwinniejszy marynarz, aż Carrie się zastanowiła, czy przypadkiem nie pływał kiedyś po morzu.

Na jego twarzy malowała się radość tak promien­na, że Carrie od razu wiedziała, iż z Ternem wszystko w porządku. Łzy ciurkiem popłynęły jej z oczu i zmieszały się z deszczem na policzkach.

- Jest żywy, ale nieprzytomny. Muszę go wyciąg­nąć! — krzyczał jej Josh prosto w twarz. - Muszę z czegoś zrobić nosidło.

Carrie odgadła natychmiast. że chce jej porady, że prosi ją o pomoc. Gorączkowo przypominała sobie, co wzięli ze sobą. Boże, nie mogli przecież schodzić teraz z góry, żeby szukać czegoś, co by się nadawało do przetransportowania nieprzytomnego chłopca) Brezentowe torby były za słabe, żeby

' M..»ń.ilira||y

129

utrzymać bezwładne ciało, a przy tym mieli za mało liny.

Nagle Josh wyciągnął rękę i położył dłoń w talii Carrie, przebierając palcami w okolicy żołądka, jakby próbował coś wyczuć.

Dopiero po chwili na Carrie spłynęło olśnienie i w tej samej sekundzie uśmiech rozjaśnił jej twarz. Tak, oczywiście, gorset. Natychmiast, przy wydatnej pomocy Josha, zaczęła rozpinać koszulę. Wyciąg­nęła ją ze spodni, u Josh wprawnie pomógł jej rozwiązać sznurówki. Rozłożył gorset w obu rękach i niezadowolony zmarszczył czoło, niepewny, czy jest wystarczająco duży, by otoczyć jego dziecko.

Carrie rozpięła klamrę, wcisnęła Josbowi w ręce pasek, następnie ściągnęła spodnie i także mu je podała, pokazując na migi, że może chłopca przy­wiązać do siebie nogawkami.

Josh skinął głową i z większą częścią garderoby Carrie owiązaną wokół bioder chwycił linę i pod­szedł do brzegu skały.

- Jak będę go miał. zagwiżdżę. Wtedy zaczniesz ciągnąć. Rozumiesz?

Tak! - odkrzyknęła Carrie.

Na samej krawędzi zatrzymał się jeszcze. Carrie wiedziała, o czym myśli, wiedziała, co czuje, bo sama czuła to samo.

Pochyliła się i pocałowała go, jakby od wieków byli przyjaciółmi i kochankami.

Carrie nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, ale była pewna, że chwile, które Josh spędził na

130

dole, były najdłuższe w jej życiu. Leżąc na mokrej skale nad brzegiem przepaści, wytężała słuch i wzrok, niepomna faktu, że miała na sobie jedynie koszulkę, panlalony i buty. Cienka bawełna nie dawała żadnej ochrony przed zimnem ani przed deszczem, ale dziewczyna nie czuła gniewnych uderzeń burzy. Zbyt była pochłonięta tym, co się działo za krawędzią przepaści, by móc się martwić o siebie.

Po nieskończenie długim czasie usłyszała gwizd. Biegnąc do drzewa zmówiła cichą modlitwę dzięk­czynną. Chwyciła za linę.

Carrie była młoda, silna i zdeterminowana. Kiedy indziej może nie miałaby siły ciągnąć liny, ale teraz wiedziała, że Tern i Josh byli na drugim końcu lego grubego sznura i ta świadomość doda­wała jej sił.

W pewnej chwili odniosła wrażenie, że ktoś jej pomaga, ale kiedy się obejrzała, nie zobaczyła nikogo. Jednakże w następnym błysku światła dojrzała jakiegoś starego mężczyznę w połatanych skórzanych łachmanach i brudnego mimo ulewnego deszczu. Stal za nią i ciągnął linę. Zdusiła w gardle okrzyk przestrachu i podziękowała mu kiwnięciem głowy.

Wreszcie zobaczyła głowę Josha nad brzegiem urwiska. Wstrzymała oddech. I zaraz, gdy Josh przechylił się nad krawędzią, dojrzała Tema przy­troczonego do jego piersi za pomocą gorsetu, nogawek od spodni i rękawów koszuli Josha.

Rzuciła linę, podbiegła do nich i oszalała z radości przytuliła się do Tema.

Ó ile mogła się zorientować, nie dawał żadnych znaków życia.

131

Spojrzała za siebie w ciemność. Znów nic do­strzegła nikogo, ale wiedziała na pewno, ż siary i mała dziewczynka patrzą na nich z ukrycia.

— Dokąd iść?! Pomóżcie nam, proszę! — krzy­
knęła.

Musieli zaczekać, aż następna błyskawica roz­świetli niebo. Wówczas ponownie ujrzeli dziew­czynkę. Wskazywała na wschód. Nie wahali się ani chwili. Zsunęli się po skalistym zboczu. Josh tulił syna w ramionach, jak najcenniejszy i najdelikat­niejszy skarb.

Kiedy dotarli do koni, podał Tema Carrie. Ugięła się pod ciężarem dziecka prawie tak du­żego jak ona. Josh wsiadł na ogiera, sięgnął po syna i z łatwością ułożył go w siodle przed sobą. Carrie pobiegła do klaczy, jednym po­ciągnięciem rozwiązała wodze i wskoczyła na siodło.

Zanim dotarli do jaskini, mała dziewczynka ukazała im się jeszcze dwukrotnie. Josh zsunął się na ziemię z Ternem w ramionach, a Carrie spętała oba konie.

Grota miała piaszczyste dno, a pod jedną ze ścian ułożono suche drzewo na opał. Z dała od wejścia leżała sterta pledów, był tam także wiekowy dzbanek do kawy i kilka kubków. Choć znajdowali się w pieczarze, mieli wrażenie, że ktoś ich podej­muje w miłym gościnnym domku.

— Zdejmij z niego te mokre rzeczy i zawiń go
w pled — polecił Josh. — Ja rozpalę ogień.

Carrie nie traciła czasu. Zanim skończył mówić, wyłuskała Tema z mokrego ubrania, ale nim go owinęła w suche pledy, sprawdziła, czy nic jest zraniony. Całe ciało miał pokryte siniakami i roz-

132

ciętą skórę na skroni, ale wszystkie kości były cale i wyglądał tylko na przemarzniętego.

Zawinęła chłopca w dwa pledy, okryła mu lakże głowę, przytuliła go do siebie i zaczęła rozcierać zimne ciało.

Josh wziął od niej syna, przeniósł go w pobliże ognia, gdzie nastawiony już był dzbanek wypełniony deszczówką z garścią chińskiej herbaty z zapasów Carrie.

— Przebierz się! — rozkazał jej Josh.
Dopiero wówczas Carrie zdała sobie sprawę, że

sama była prawic tak zimna jak Tern. Poszła w kąt jaskini, zdjęła z siebie przemoczone ubranie, zawi­nęła się w pled i wróciła do Josha i Tema. Josh tulił syna, jakby chciał tchnąć w niego życie, Carrie dostrzegła, że powieki Tema drgnęły.

— Tem — odezwał się Josh. — Tern, powiedz coś.
Chłopiec leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się

do ojca.

— Spadłem. Zobaczyłem dziką dziewczynkę
i spadłem.

Josh popatrzył na Carrie. Biedne dziecko musiało czuć się winne, że przestraszyło Tema.

— Już dobrze. — Pogładził wilgotne włosy syna.

— Już jesteś bezpieczny, a twoja dzika dziewczynka
pomogła nam ciebie odnaleźć.

Tern odwrócił głowę, spojrzał na Carrie, polem znów przeniósł wzrok na ojca.

— Josh uśmiechnął się do syna. — Nawet sobie nie
wyobrażasz, jakie ona zna węzły! Wspaniałe.

133

Tem zamknął oczy.

- Czy myślisz, że Carrie jesl najwspanialszą osobą na świecie? Naj-naj-najwspanialszą? - Teraz tak. Tem uśmiechnął się i w następnej chwili już spał. Carrie podeszła bliżej i dotknęła jego czoła.

— Ciągle jest bardzo zimny. — Spojrzała na
Josha. Po jego skroni płynął wąski strumyczek
krwi; wyciągnęła rękę, żeby go obetrzeć, ale cofnęła
dłoń. — Lepiej przebierz się w coś suchego — powie­
działa. — Jest jeszcze dużo pledów. — Ponieważ
Josh się zawahał, dodała: - ■ Zaopiekuję się nim.
Możesz mi zaufać.

Nic była pewna, czy Josh zdecyduje się powie­rzyć jej swoje cenne brzemię, ale usiadła przy ognili, a on w końcu złożył Tema w jej ramio­nach. Wówczas pomyślała, że oto właśnie otrzy­mała najcenniejszy podarunek, jaki kiedykolwiek ktokolwiek jej ofiarował. I z całą pewnością nikt jeszcze nigdy dotąd nie obdarzył jej większym zaufaniem.

Josh stanął za jej plecami, rozebrał się i owinął pledem. Potem rozsiodłał konie i, klnąc zirytowany, że pled ciągle zsuwa mu się z ramion, zawiązał go na piersiach.

Carrie uśmiechnęła się na widok jego muskular­nych ramion. Bez względu na to, jak kiepskie miał zbiory kukurydzy, z pewnością praca na farmie świetnie wpłynęła na jego sylwetkę.

Josh rzucił siodła przy ogniu i wrócił po torby z jedzeniem. Wyjął kawał bekonu.

— Zapomniałam o patelni — przyznała Carrie
z poczuciem winy. - Nie byłam wystarczająco
przewidująca.

IM

Josh wyjął z torby przytroczonej do siodła nóż i pokroił bekon w grube plastry.

— Upiekę go na patyku -- powiedział, a potem
spojrzał na nią drwiąco. - Albo może ty go
usmażysz w ogniu przekleństw?

Carrie poczuła, że się czerwieni. Spuściła oczy.

— Nie wiedziałam, że słyszysz.

- Jest trochę leniwa i łatwo się płoszy — uważnie
przyglądał się opiekanemu plastrowi bekonu.
— Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że sobie z nią
poradzisz.

Carrie nie powiedziała nic więcej. Nic musiała. Nie chciał jej zabrać ze sobą. Myślał, że będzie zawadą, więc dal jej konia, z którym sobie nie poradzi. Ale ona nie tylko pokonała klacz, ale jeszcze była mu pomocna, kiedy odnaleźli Tema.

Bez ciebie nie zdołałbym go wyciągnąć — powie­dział cicho Josh. - Nic wiem, co bym bez ciebie zrobił.

- Dałbyś sobie radę — zapewniła go z przekona­
niem, ale była zadowolona z pochwały. Przez jakiś
czas przyglądała mu się, jak opieka bekon. — Bar­
dzo zręcznie poradziłeś sobie z moją bielizną — ode­
zwała się w końcu '/. pozornym zgorszeniem. Masz
dużą wprawę w rozwiązywaniu sznurówek gorsetu.

Josh nie patrzył na nią. Pochłonięty był piecze­niem bekonu.

— Lepiej się znam na gorsetach niż na kukurydzy.

135

Carrie się uśmiechnęła; niewiele brakowało, a za­cząłby żartować z samego siebie.

- Gdzie się lak dużo o tym dowiedziałeś? Mam na myśli gorsety.

— Zupełnie gdzie indziej niż o kukurydzy.
Carrie ściągnęła brwi. Znowu nic jej nie powie­
dział.

Josh położył na pajdzie chleba trzy grube plastry pieczonego bekonu i napełnił kubek gorącą herbatą.

— Obudź go - polecił. — Musi coś przełknąć.
Carrie posadziła Tema, choć nie było to łatwe,

bo ramiona jej zdrętwiały od trzymania chłopca. Tem był śpiący, zmęczony i nie miał ochoty się budzić, ale ani Carrie, ani Josh nic zamierzali pozwolić, by spal.

Chłopiec zjadł wielką kanapkę, wypił trzy kubki gorącej herbaty, przytuli! się do Carrie i natychmiast zasnął na powrót. Dziewczyna siedziała przy nim i uśmiechnięta gładziła go po włosach.

— Dopiero kiedy człowiek znajdzie się o krok od
utraty dziecka, pojmuje, jak mało znaczące jest
wszystko inne — powiedziała cicho.

Spojrzała na męża i dostrzegła, że przygląda się jej przez płomienie. Ogień rzucał ciepłe błyski na jego nagi tors. Josh piekł następne plastry beko­nu. Deszcz zamykał wejście do jaskini, na skraju blasku kładły się mroczne cienie. Czuli się sobie bliscy.

136

— Nic wiem. Nigdy o niej nic słyszałem, ale
w końcu nie jestem w Eternity zbyt długo.

Patrzyła, jak układa bekon na chlebie.

— Może twój brat coś o nich wie?

- Może — wyraźnie dał do zrozumienia, że to już. koniec rozmowy. Podał jej kanapkę i kubek bardzo mocnej herbaty.

Nastrój prysnął. Josh przypomniał jej, że była obca, Carrie nie wyobrażała sobie życia bez Tema i Dallas, ale za to Josh najwyraźniej nic pragnął jej towarzystwa. Dla niego była osobą obcą, która za kilka dni wyjedzie na zawsze i której nie miał zamiaru zdradzać żadnych tajemnic.

W ciszy jadła kanapkę i patrzyła w ogień nie próbując już nawiązać rozmowy. Karała samą siebie, bo czego się spodziewała? Że kiedy mu pomoże w potrzebie, on przyzna, że ją źle ocenił? Powie jej, iż rzeczywiście nic jest bezwartościowym kociakiem z pustą głową? Gdyby nie zjawiła się w Eternity, przede wszystkim, gdyby nie oszukała

137

Josha, Tem nie poszedłby szukać grzechotników i Josh nie musiałby opuszczać się w przepaść i ...

— Nie opowiesz dzisiaj żadnej historii o swoich
braciach? — spytał Josh.

Wiedziała, że próbował przerwać uciążliwe mil­czenie, ale nic miała ochoty ułatwiać mu zadania.

A może tym razem ty opowiedziałbyś mi
o swoim bracie? — zaproponowała bardziej uszczyp­
liwie, niż zamierzała.

Josh przez chwile milcząco wpatrywał się w ogień.

Carrie usiłowała ukryć oburzenie. Nie podobało jej się, że jeden brat zabiera konie drugiemu, obojętne, z jakiego powodu. Miała ochotę zadać Joshowi jeszcze wiele pytań, ale nie zrobiła tego, bo wiedziała, że i tak zbył by ją.

Po dłuższej chwili ciszy Josh wstał i przeszedł na jej stronę ogniska.

— Niedługo będzie świtać. Powinniśmy się trochę
przespać.

- Mogłabym spać przez cały tydzień na okrągło — ziewnęła Carrie. Zauważyła, że Josh dziwnie na nią patrzy, i zdała

138

sobie sprawę, że pled zsunął jej się z ramion. Zaczęła naciągać go z powrotem, ale zaraz dała sobie spokój, bo właściwie niewiele ją to obchodziło. To Josh ja odrzucił i ciągle odrzucał, nie na odwrót.

Ułożyła się na piasku obok Tema, objęła chłopca i zamknęła oczy. Uchyliła jeszcze powieki, kiedy Josh położył się z drugiej strony syna. Spojrzała w ciemne oczy męża i zapomniała o złości. Wyciąg­nęła rękę i leciutko dotknęła zakrwawionego miejsca na jego skroni.

- Przestań — szepnął Josh jakby z boleścią.

Carrie zamarła z ręką zastygłą nad jego poli­czkiem.

Josh patrzył na nią jeszcze przez chwilę, tak bliski, a jednocześnie tak daleki, potem odwrócił się, a Carrie poczuła, że nieproszone gorzkie łzy napływają jej do oczu.

— Spij dobrze — powiedziała tak spokojnie, jak tylko potrafiła w tej chwili.

Josh nie odpowiedział.

9

Carrie obudziła się z uśmiechem na ustach. Było jej ciepło i sucho, wiedziała, że Tem jest tuż obok, a na policzku czuła ciepły dotyk dłoni Josha. Z zamkniętymi oczyma obróciła się w jego stronę.

— Carrie — szepnął Josh.

Wolno otworzyła oczy. Josh, kompletnie ubrany, klęczał przy niej. W jaskini było chłodno, a na

139

zewnątrz, choć przestał padać deszcz, w dalszym ciągu panowała ciemność.

Carrie obdarzyła Josha miłym uśmiechem, a on odsunął się od niej raptownie.

Carrie szeroko otworzyła oczy.

Carrie wypatrywała się w niego z niedowierza­niem, ale twarz Josha wskazywała, że nie od­powiedziałby na pytania, które kłębiły jej się w gło­wie. Już się nauczyła, że nie odpowiadał na pytania o brata.

— Zostań tu z Temem, a ja wrócę tu po was,
jak tylko spotkam poszukiwaczy — zawahał się.
- Dobrze?

Roześmiała się.

Josh odsłonił w ciepłym uśmiechu równe białe

140

zęby, a Carrie pomyślała, że mogłaby teraz zemdleć z zachwytu. Była pewna, że nie ma na świecie równie przystojnego mężczyzny jak pan Joshua Greene. Uniosła się na łokciach.

— Josh — zaczęła — nie sądzisz...

Położył jej palce na ustach i zaraz cofnął dłoń, jakby się sparzył.

— Zostań tutaj i dbaj o Tema.

Carrie kiwnęła głową na znak zgody i Josh wyszedł.

Kiedy wstała, by się ubrać, zobaczyła, że Josh przed wyjściem rozgarnął żar, dołożył drew do ognia i nastawił dzbanek pełen wody. Z uśmiechem na ustach nalała sobie kubek gorącej herbaty. Możliwe, że Josh nie był najlepszym farmerem, ale potrafił opiekować się ludźmi, wspinać po linie w środku burzy i świetnie jeździł konno. Wiedziała też, że potrafi kochać.

— Przydałoby mi się trochę jego miłości — po­
wiedziała na głos, podeszła do wylotu jaskini i stała
patrząc na wstający dzień.

* * *

Zanim Josh, Carrie i dzieci oraz, Kichuś znaleźli się znowu razem w ślicznym małym domku, było już prawie południe. Pani Emmerling już poszła, dom był czysty, na siole czekały kanapki z szynką, na wolnym ogniu gotowała się zupa fasolowa, a w piecu stały dwie bryifanki ciasta z jabłkami.

— Jestem głodny -- obwieścił Tern.

Przez całą drogę powrotną z góry Josh trzymał syna blisko przed sobą, jakby nie mógł uwierzyć, że chłopiec ma się dobrze i jest już bezpieczny, ale icraz spojrzał na Tema srogo.

141

— Mamy ze sobą do pomówienia na osobności

— oznajmił.

Ten podniósł na niego niedowierzające spoj­rzenie.

Carrie i Dallas wyszły, żeby Tem i jego ojciec mogli „podyskutować" w cztery oczy na temat ostatniego wyczynu chłopca.

Usiadły pod drzewem z lalką, Kichusiem, stertą chleba z masłem i dwoma kubkami świeżego mleka. Carrie bezustannie oglądała się na dom.

- Myślę, że tatuś nienawidzi wujka Hirama.
Carrie już otworzyła usta, żeby powiedzieć Dallas,

iż Josh z pewnością nie może nienawidzić własnego brała, ale w porę się powstrzymała od wygłoszenia takiego komunału. Z tego, co słyszała o bracie Josha, sama zaczynała czuć do niego antypatię. - No więc, czy tata przetrzcpie Temowi skórę? Dallas obdarzyła Carrie szelmowskim uśmiechem, jakiego nie powstydziłby się niejeden dorosły.

— Eeee tam. Tatuś nas nigdy nic bije. Będzie
tylko dużo mówił.

142

Carrie roześmiała się wesoło. Jej własny ojciec raczej by umarł niż uderzył któreś ze swoich dzieci. Choć, oczywiście, większość mieszkańców mias­teczka zgodziłaby się z Hiramem i uważała, że zarówno jej samej, jak i jej braciom przydałoby się czasem porządne lanie.

Kiedy w końcu Josh z Temem wyszli z domu, chłopiec wyglądał zupełnie normalnie, natomiast Josh był jakby nieco przygnębiony. Carrie wiedzia­ła, że to dlatego, iż Josh zdawał sobie sprawę, iż jego syn byl o krok od śmierci, podczas gdy Tern zaczynał traktować wydarzenia ostatniej nocy jak wielką przygodę.

Carrie wziętą Josha pod ramię, przytrzymała mocniej, bo spróbował się uwolnić, i powiedziała:

— Zróbmy sobie dzisiaj wakacje. Zapomnijmy
o szkodnikach w kukurydzy i o wszystkim innym,
co koniecznie trzeba zrobić.

Josh obrzucił ją ironicznym spojrzeniem. -- Dla ciebie najwyraźniej każdy dzień jest świę­tem.

— Dziękuję — uśmiechnęła się Carrie. - To
najwspanialszy komplement, jaki kiedykolwiek sły­
szałam.

Wyraz gniewnej złości zniknął z twarzy Josha i na jego miejsce pojawił się uśmiech.

— No dobrze, postawiłaś na swoim. Nie będzie­
my dzisiaj mordować robaków. Nie będziemy wal­
czyć z chwastami. — Spojrzał na nią zaczepnie.
— A ty nie będziesz, musiała zmywać naczyń,
sprzątać i gotować. Ten jeden dzień możesz robić,
co ci się żywnie podoba. Możesz leniuchować, ile
tylko zechcesz.

Carrie poczuła się dotknięta.

143

Nie jestem leniwa — oznajmiła obrażonym łonem i jednocześnie zdała sobie sprawę, że Josh się z nią droczy. Podniosła rękę, chcąc go pogładzić po torsie, ale on zwinnie odskoczył do tyłu. Rzuciła się za nim. ale był szybszy. W następnej chwili ganiali się jak dzieci.

Tem stal opodal szeroko uśmiechnięty, Dallas roześmiana klaskała w dłonie z radości, a Kichuś ujadał zapamiętale.

Carrie w żaden sposób nie mogła złapać Josha, ale w pewnym momencie, kiedy zamachnęła się na niego, on odskoczył zwinnie, chwycił ją od tylu i przycisnął jej ręce do boków.

- Nie jestem leniwa — powtórzyła usiłując wy­
swobodzić się z uścisku.

— Jesteś najbardziej leniwą osobą, jaką kiedykol­wiek widziałem — powiedział Josh, a polem, nic myśląc, co robi, ugryzł ją w ucho i zanim zdał sobie sprawę, zaczął całować ją w szyję.

Carrie przestała się szamotać i oparła o niego z zamkniętymi oczyma.

Właśnie wtedy Kichuś, który nie rozumiał, co się dzieje z jego ukochaną panią, z całych sił ugryzł Josha w nogę.

W jednej chwili Carrie byla całowana, w drugiej Josh wrzasnął jej prosto w samo ucho. Jęknęła z bólu. Josh puścił ją i ruszył za Kichusiem, z palcami zakrzywionymi w szpony.

- Uciekaj, Kichusiu, uciekaj! — krzyczała Dallas.
Josh pochwycił psiaka i obwieścił, że skręci mu

jego podły, lichy kark. Wtedy dzieci napadły na ojca, próbując zwalić go z nóg. Josh porzucił psa, objął oboje ramionami i zakręcił dokoła. Kichuś. klóry uznał, że Josh robi dzieciom krzywdę, znowu

144

zaczął na niego warczeć. Wobec tego Josh, z dziećmi w objęciach, pogonił za psem.

Tym razem Carrie runęła na Josha i wszyscy czworo zwalili się na ziemię. Josh jęczał, że nie może ich udźwignąć i że go na pewno uduszą. Dallas zaczęła chichotać, jej śmiech udzielił się Temowi i Carrie. Josh loczyl się po trawie trzymając w objęciach całą trójkę i cały czas chroniąc ich przed twardą ziemią.

Dotoczyli się tak do skraju lasu, a wtedy Josh opadł na wznak, rozrzucił ramiona i oznajmił, że został zamęczony na śmierć.

Carrie, leżąc razem z dziećmi pół na Joshu, pół na ziemi, zorientowała się od razu, że to element zabawy świetnie znany całej trójce.

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Carrie wepchnęła się na niego i przycisnęła usta do jego warg. Odruchowo odsunęła dzieci i ułożyła się na nim wygodniej.

Nie miała w całowaniu żadnego doświadczenia — w przeciwieństwie do Josha. Przytrzymał dłońmi jej głowę, przekrzywił nieco, a potem, po kilku cmoknięciach, rozchylił jej usta.

Carrie entuzjazmem nadrabiała brak umiejętno­ści. Próbowała objąć Josha, ale nie mogła go

145

podnieść. Nie odrywając ust, przekręcili się tak, że dziewczyna znalazła się pod spodem.

Josh objął ją, a ona przycisnęła go do siebie lak mocno, jak tylko mogła. Kiedy zetknęły się ich języki, jęknęła i próbowała przyciągnąć go jeszcze bliżej.

Nagle Josh ją odsunął. Carrie wydała cichy okrzyk protestu, a potem otworzyła oczy i spojrzała na niego.

Josh patrzył na dzieci.

Rodzeństwo leżało płasko na brzuchach po obu stronach Carrie, z głowami podpartymi na łokciach i z niekłamanym zainteresowaniem obserwowało starszych.

Carrie poczuła, że się czerwieni.

— Zdaje mi się, że najbardziej lubisz pocałunki
Carrie, tatusiu -- stwierdziła Dallas poważnym
tonem, jakby właśnie dokonała naukowego od­
krycia.

Josh nie stracił kontenansu.

— Miała trochę dżemu w ustach — usprawiedliwił
się szybko.

Na języku?! — dociekał Tem nie kryjąc obrzy­dzenia.

Carrie i Josh, ciągle spleceni ramionami, wybuch­nęli śmiechem.

146

— Masz rację — uśmiechnął się Josh. ~ Jak
zwykle masz rację. A teraz, o ile się nie mylę, ktoś
tu mówił, że Carrie potrafi łowić ryby? Ktoś
twierdził, że to możliwe, by dziewczyna potrafiła
łowić ryby. Ha!

W następnej chwili wyzwanie zostało rzucone i podjęte. Panowie przeciwko paniom. Carrie poszła po swoje fantastyczne, angielskie wędki, ale Josh nie chciał z nich skorzystać; powiedział, że ma swoje. Tem tylko stęknął, gdy zobaczył, że ojciec wygrzebał skądś dwie wędki starsze chyba niż świat.

Z czymś takim nigdy ich nie pokonamy — jęk­
nął Tem.

-- Będziemy oszukiwać — szepnął Josh.

Temowi od razu poprawił się humor.

We czwórkę zapakowali jedzenie do koszyka, poszli nad strumień i zarzucili przynętę. Carrie i Dallas prawie natychmiast złapały rybę. Po godzi­nie miały już cztery sztuki, podczas gdy panowie ciągle jeszcze nic nie złapali. Za to w ciągu następnej godziny panie nie złapały ani jednej ryby.

Dallas pierwsza zorientowała się w poczynaniach ojca. Za każdym razem, kiedy ryba skubała przy­nętę na haczyku Carrie lub Dallas, Josh odwracał ich uwagę wskazując na coś w lesie, a Tem rzucał w rybę kamykiem.

Wykazując niezwykłą jak na swój wiek przebie­głość, Dallas się nic poskarżyła ani nic rozpłakała, lecz kiedy następnym razem Carrie miała branie, dziewczynka narobiła krzyku, że użądliła ją osa. Podczas gdy ojciec zajmował się córką, a Tern narzekał, że siostra przeszkadza im w męskim zajęciu, Carrie wyciągała rybę. Dallas przeżyła jeszcze jeden atak osy, a potem ukąszenie pszczoły

147

i ptasznika, zanim ojciec zorientował się w jej poczynaniach. Kiedy sobie uświadomił, że został pobity własną bronią przez pięcioletnie dziecko, złapał córkę na ręce, obrócił wokoło i roześmiał się głośno. Carrie i Tem przyglądali im się nieco skonsternowani.

— Zwariowali — zawyrokował w końcu Tem,
wracając do swojej wędki.

W rezultacie miały o dwie ryby więcej i ogłosiły siebie zwycięską drużyną.

Josh z Ternem prześcigali się w usprawiedliwie­niach; mówili o swoich wędkach, o przynęcie, o tym, jak bardzo zmęczony był Tern po doświad­czeniach minionej nocy, jak znużony był Josh, który przecież pracował od rana do nocy i o tym, że był lo nieodpowiedni czas na łapanie ryb. I tak dalej.

Dallas, naśladując Carrie, oparła dłonie na bio­drach i spokojnie słuchała wyjaśnień.

W końcu ojciec z synem przycichli.

— Dallie, kochanie — odezwała się Carrie — czy
nic uważasz, że mężczyźni zupełnie nie umieją
przegrywać?

Dziewczynka poważnie skinęła głową, wzięła Carrie za rękę i poprowadziła w stronę koszyka z jedzeniem. Pokonani ruszyli za nimi, przez cały czas tłumacząc niewyraźnie, że doskonale potrafią przegrywać, że oni tylko... co cóż, wiadomo.

Carrie pozwoliła przegranym obsługiwać zwycię­żczynie i wraz z Dallas spędzała urocze chwile prosząc Josha i Tema o podawanie różnych przed­miotów leżących poza ich zasięgiem. Oczywiście, niekiedy ona lub Dallas musiały się troszkę od­chylić, bo żądany przedmiot nadal znajdował się

148

poza zasięgiem dłoni, ale za to ich podziękowania były słodkie jak miód.

Po jedzeniu Carrie przyniosła nowo wydaną książkę, którą kupiła tuż przed wyjazdem z Maine. Była to powieść Lewisa Carrolla zatytułowana "Alicja w Krainie Czarów". Zapytała dzieci, czy chciałyby, żeby im poczytała, a one, wraz z Joshem leniwie rozciągniętym na pledzie, chętnie na to przystały.

Jednak nie przeczytała więcej niż dwie strony, a dzieci zaczęły się niespokojnie wiercić. Zapytała, czy może wolałyby zająć się czymś innym, ale oboje zapewnili ją, że bardzo chcą słuchać tej historii, więc Carrie wróciła do lektury. Tym razem Dallas i Tern zaczęli wymieniać porozumiewawcze spoj­rzenia i przewracać oczyma.

Carrie odłożyła książkę.

— Co się z wami dzieje? — spytała. — Chcę
usłyszeć prawdę. Żadnych kłamstw.

Zorientowała się, że Tem nic jej nie powie, więc przeniosła wzrok na Dallas.

— Tatuś czyta o wiele lepiej — powiedziała dziew­
czynka z prostotą.

Carrie zdziwiła się, a nawet poczuła się trochę dotknięta, bo ezęsto czytała książki kalekim dzie­ciom i równic często słyszała, że jest doskonałym lektorem.

Wdzięcznym gestem podała książkę Joshowi.

— Proszę — powiedziała uszczypliwym tonem.
Mam nadzieję, że potrafisz czytać przynajmniej

tak samo dobrze jak łowić ryby.

Josh spróbował się do niej uśmiechnąć. Wziął książkę.

Od pierwszej chwili Carrie zrozumiała, że jest

149

od niej bez porównania lepszy. Josh naprawdę potrafił czytać. Właściwie nie czytał, ale opowiadał historię. Naprawdę słychać było Alicję. Widziało się, czuło, niemal można było dotknąć futerka Białego Królika.

Carrie nie wiedziała, jak to się dzieje. Niektórzy ludzie czytając na głos podkreślają przesadnie każdą scenę i naśladują głosy bohaterów z takim entuz­jazmem, że po jakimś czasie słuchacz jest zmęczony. Josh interpretował opowiadanie bardzo subtelnie; modulował głos w taki sposób, że ożywiał postacie, ale ich nie przejaskrawiał.

Nie zacinał się, nic jąkał, nie robił przerw, a przecież czytał zupełnie nową książkę. Nie mógł jej znać.

Carrie leżała na wznak z zamkniętymi oczyma. Całkowicie pogrążona w opowieści wyobrażała sobie Alicję i inne postacie, które dziewczynka spotkała w przedziwnej krainie.

Kiedy Josh skończył czytać, chciała go błagać o więcej. Otworzyła oczy i zdumiała się. że nie jest już w labiryncie Królowej Kier. Zdziwiła się także, że zapadł już prawie wieczór. Josh czytał cale popołudnie, a w jego głosie nie było nawet śladu chrypy.

150

Prawie — roześmiała się Carrie. O to samo
Tem pytał minionej nocy ojca. — Z pewnością jest
najwspanialszym na świecie lektorem.

- Kiedyś tatuś... —zaczęła dziewczynka.

— Dallas! — wrzasnął Josh.

Czar prysł. Josh raz jeszcze uprzytomniał Carrie, ze była dla nich obca.

Wstała i zaczęła zbierać do koszyka resztki jedzenia.

Josh zdawał się rozumieć, co się z nią dzieje. Położył ręce na jej dłoniach.

Josh chciał powiedzieć coś jeszcze, ale odwróciła się od niego.

W drodze powrotnej dzieci rozprawiały o zawo­dach w łowieniu ryb. ale nastrój już nie był ten sam. Dorośli szli w milczeniu.

W domu Carrie nakryła stół, podała zupę fasolo­wą ugotowaną przez panią Emmcrlmg i świeży chleb.

Na dźwięk tych kilku, zdawałoby się, niewinnych słów. Tem wbił wzrok w talerz, a Dallas zalała się łzami.

Carrie poczuła się trochę jak Alicja w Krainie Czarów.

151

Tym razem Carrie nie wytrzymała. Walnęła pięścią w stół.

— Mam tego dość! Nie zniosę już żadnych nie­
domówień! Żądam, żeby ktoś mi powiedział, co jest
z niedzielą!

- W każdą niedzielę — odezwał się Tem bliski
płaczu - wujek Hiram przychodzi do nas na obiad
i wszystkim psuje humor.

Dallas zachichotała.

— Czy to ma oznaczać, że on lubi dobrze zjeść?!
Tem wstał od stołu, nadął policzki, zgiął ramiona

przed sobą, jakby nimi obejmował wydatny brzuch, i zaczął się przechadzać po pokoju charakterystycz­nym krokiem człowieka otyłego,

- Co to ma być, braciszku? — odezwał się
grubym głosem. — Sam to ugotowałeś? Może to
robaki z twojego pola? Ha! Ha! Ha! Co z tobą?

152

Niczego nie potrafisz zrobić porządnie? Popatrz, na mnie! Naucz się, jaki powinien być mężczyzna. Ja wiem, co jest dobre, a co nie. To ja decyduję, co jest dobre.

Dallas śmiała się do rozpuku, Josh siedział z uśmiechem na ustach, a Carrie przyglądała się Temowi zdumiona, bo była pewna, że jego parodia mężczyzny, którego nigdy nie spotkała, była dos­konała. Równie dobrze chłopiec mógłby urosnąć o pól metra i przybrać na wadze kilkadziesiąt kilogramów.

Odwróciła się do Josha.

— Świetnie mu to wychodzi.

Josh zestawił Dallas na podłogę i uniósł brew. jakby mówił: „Jeśli ci się wydawało, że widzisz, coś specjalnego, to spójrz tylko na to!" — Zrób kaczkę - powiedział do córki.

Carrie, najpierw ze zdumieniem, a potem z niepo-wstrzymywaną wesołością patrzyła, jak Dallas na­śladuje kaczkę. Dziewczynka odchylała głowę do tyłu. jakby muskała piórka, wykrzywiała stopy na zewnątrz i nawet otrząsała kuperek, jak kaczka wychodząca z wody.

Tem nic zamierzał dać się prześcignąć siostrze i stał się krową. Wtedy Dallas przemieniła się w kurczaka. Tem nie mógł jej darować, że przyciąga większą uwagę, więc zaczął biegać dookoła niej i już po chwili oboje byli psiakami, które spotykają się po raz pierwszy.

Nagle Tern raptownie się zatrzymał, wyprostował ramiona i zmierzył Dallas srogim spojrzeniem.

— Nie będę się śmiał- panno Pełna Kabza — po­
wiedział głębokim głosem. — Jesteśmy poważną
rodziną.

153

Carrie natychmiast rozpoznała, że Tem naśladuje ojca - nawet poruszał się jak Josh — przechadzał się dumnym krokiem i z zaciętą miną.

Dallas stanęła przed bratem, spojrzała na niego z dołu i zamrugała rzęsami. W jednej chwili przeis­toczyła się z małej dziewczynki w pociągającą, flirtującą młodą kobietę.

— Naczynia — zaczęła falsetem — przyznaję, że
są brudne. Zostawimy je tak jak są i poprosimy
Dobrą Wróżkę, żeby się nimi zajęła.

Carrie obawiała się, że Dallas naśladuje ją samą, a nabrała pewności, kiedy usłyszała, że Josh roze­śmiał się głośno. Rzuciła mu przez ramię oslrzcgaw-czc spojrzenie i znów skupiła uwagę na dzieciach.

Była zdumiona, wręcz osłupiała, kiedy tak pat­rzyła na wesołą parodię jej samej i Josha. Kłócili się o najmniejsze drobiazgi.

Josh i Carrie śmiali się nieco nerwowo. Ale dopiero kiedy dzieci przeszły do lego, jak Carrie i Josh reagują, kiedy jedno z nich przypadkiem dotknie drugiego, dorośli zaczęli chrząkać z za­kłopotaniem.

Dotknęłaś mojej ręki! — krzyknął Tem. — Nie mogę tego znieść. Muszę cię uścisnąć, muszę cię pocałować. — Przyłożył grzbiet dłoni do czoła i przyciągając Dallas do siebie odgrywał człowieka w agonii. — Ach nie, nie wolno mi tego zrobić. Nie mogę cię tknąć!

- Och, proszę, obejmij mnie, mój wspaniały, przystojny mężczyzno, proszę! — błagała Dallas patrząc na Tema wzrokiem pełnym uwielbienia.

Carrie odwróciła się do Josha.

154

— Nie, teraz akurat nie.

Josh wykrzywił twarz w złośliwym grymasie i klasnął w ręce.

— Do łóżek, szkraby. Za minutę macie spać.
Dzieci najpierw złożyły ukłon i zaczekały na

długi, głośny, w pełni zasłużony aplauz, a potem uciekły po drabinie na górę.

Co za wspaniałe dzieciaki — powiedziała Car­rie, kiedy już została z Joshem sama.

Josh podwinął rękawy i podszedł do miednicy pełnej brudnych talerzy.

— Chodź, nauczę cię zmywać naczynia.
Carrie wprawdzie nie wzruszyła ramionami, ale

niewiele brakowało.

Z tymi słowami narzuciła krótką, wełnianą pele­rynkę i wyszła z domu.

Josh jakiś czas wpatrywał się w drzwi, aż wreszcie na jego twarzy pojawił się uśmiech.

„Ona zawsze wie, co robić" - pomyślał, biorąc się do zmywania.

— I Bóg mi świadkiem, że ja wiedziałbym, co
robić z nią, gdybym tylko mógł — powiedział na

155

głos. Uśmiechnięty przypomniał sobie niedawne przedstawienie Tema i Dallas. Nie widział ich tak szczęśliwych, lak ożywionych od czasu, kiedy ich matka... Nie, nie.

Nalał wody do miski. Nie będzie myślał o ich matce.

10

Następnego dnia. zanim brat Josha z żoną zjawił się na obiad, Carrie była tak zdenerwowana, że aż cała się trzęsła. W nocy spała tylko cztery godziny, bo resztę czasu spędziła w Eternity organizując wystawny obiad. Josh co prawda czekał na nią. ale tylko po to, by powiedzieć, że jego zdaniem za-przerżenie do gotowania gospodyń z całego mias­teczka było pójściem po linii najmniejszego oporu. Najwyraźniej uważał, że prawdziwa żona spędza całe dnie na krzątaninie wokół kuchni.

Nie zwracając na niego uwagi Carrie poszła spać i spała twardo do rana, aż pierwsza z najętych kobiet zjawiła się ze swoim wypiekiem. Chcąc obudzić Carrie Josh otworzył drzwi sypialni i po' zwolił dzieciom wskoczyć do wielkiego łóżka-

Tem i Dallas narobili takiego harmidru, że Carrie chcąc nie chcąc musiała wstać. Ubrała się, a potem, z pomocą dzieci, zaczęła przetrząsać swoje kufry. Do południa udało jej się nakryć stół irlandzkim obrusem ze szlachetnej cienkiej bawełny i udekoro­wać serwetkami od kompletu. Na tym ustawiła

156

Francuskie porcelanowe talerze i jako najważniejsza część zastawy, ułożyła srebra stołowe w stylu regencji. Półmiski, na których rozłożono apetyczne potrawy przygotowane przez niemal każdą kobietę w Eternity, także były srebrne lub z francuskiej porcelany.

- O jejku! O rety! — zachwycała się Dallas, która w życiu nie widziała nic równie pięknego.

Punktualnie o godzinie pierwszej Hiram wraz ze swoją żoną Alice zajechał na podwórze kosztownym powozem. Był gruby i miał wystający brzuchal, zupełnie jakby połknął piłkę. Carrie spojrzała na Tema porozumiewawczo i uśmiechnęła się do niego konspiracyjnie, bo Hiram wyglądał dokładnie tak, jak go chłopiec przedstawił.

Podczas kiedy Josh i dzieci stali z ponurymi minami w drzwiach, Carrie, rzuciwszy im zdegus­towane spojrzenie, wyszła na spotkanie przybyłych. Idąc przez podwórze, przyjrzała się uważnie Alice. Była to szczupła, drobna kobieta, prawdopodobnie młodsza, niż można było ocenić z wyglądu. Spra­wiała wrażenie najbardziej zmęczonej osoby na świecie, tak zmęczonej, że Carrie odczuła potrzebę, by ją natychmiast zabrać do domu i wygodnie posadzić.

Zbliżyła się do gości z uśmiechem i z ręką wyciągniętą na powitanie.

Choć Josh wielokrotnie ostrzegał Carrie, że jego brat jest straszną osobą, dziewczyna nie bała się nikogo, bo nigdy w swoim krótkim życiu nic była traktowana inaczej niż z respektem i miłością. Jej rodzina była najbogatsza w mieście, większość mieszkańców okolicy pracowała dla Montgome-rych. W dodatku Carrie była śliczna oraz wielko-

157

duszna i znajdowała w tym radość. Dopóki nie spotkała Josha. nie zdarzyło się, żeby ktoś — męż­czyzna, kobieta czy dziecko — od razu jej nic polubił.

— Dzień dobry — przywitała pogodnie Hirama,
po czym zwróciła się do jego żony: — Pomogę pani
wysiąść.

Alice spojrzała na Carrie szeroko otwartymi oczyma, zaskoczona i lekko przestraszona tym, że ktoś ją dostrzegł, ale jednocześnie zmęczenie na jej twarzy zastąpił wyraz przyjemnego zdumienia.

Hiram, rozparty na poduszkach, w nieprzyjemny sposób szacował Carrie wzrokiem. Gdyby dziew­czyna była teraz u siebie w domu i któryś z za­proszonych marynarzy ośmieliłby się zmierzyć ją takim spojrzeniem, każdy z braci lub ktokolwiek ze służby porządnie by takiemu gościowi przyłożył,

Hiram wysiadł nie zwracając uwagi na wyciąg­niętą rękę Carrie.

— A więc to jest ta twoja żoneczka z ogłoszenia

— powiedział z obleśnym uśmiechem do Josha
stojącego za jego plecami- — Słyszałem, że w kuchni
radzi sobie równie dobrze jak ty na polu. To
właśnie cały ty, żeby się żenić z taką bezużyteczną
osobą.

Wygłosiwszy tę uwagę minął ich oboje, całkowicie zignorował dzieci i wszedł do wnętrza domu.

— Dokładnie za dwie godziny i dwadzieścia minut
już go tu nie będzie, tyle przecież możesz z nim
wytrzymać.

I5S

- Nie sądzę.

- Ktoś, kto ma tyle pieniędzy co ty nie ze
wszystkimi musi się liczyć — dodał z naciskiem.

- Nigdy byś nic uwierzyła, ile muszą znosić biedni.

No tak, teraz już obrażali ją obaj. Obrzuciła męża spojrzeniem pełnym pogardy i weszła do nomu.

- Twoja bogata żoneczka wniosła ci to wszystko w posagu, braciszku? -- Hiram spoglądał znad swojego tłustego brzuchata na stół. nad którym Carrie tak się napracowała. — Upewnij się, że nie Zabierze tego ze sobą, kiedy cię zostawi — dokończył i zaczął się grubiańsko śmiać z własnego dowcipu.

Carrie już otwierała usta, ale Josh uciszył ją błagalnym spojrzeniem.

- Jeśli nas wyrzuci z farmy, to czy kupiłabyś
nam drugą? — wyszeptał cicho i z taką drwiną
W głosie, że Carrie zacisnęła zęby. W tym momencie
nie mogłaby się zdecydować, do którego z nich
czuje większą niechęć.

Postanowiła znosić towarzystwo lego odpychają­cego typa przez całe dwie godziny i dwadzieścia minut. W końcu przecież i tak jutro musi wyjechać. Może już nigdy więcej nie zobaczy tej rodziny; nie dali jej prawa ingerować w ich życie. Jeżeli mieli ochotę bez protestu znosić obelgi tego człowieka, nie powinno jej to obchodzić.

A Hiram ubliżał im bez ustanku. Rozwodził się nad lukami w edukacji dzieci — kazał Dallas recytować „Rymy o Sędziwym Marynarzu", a kiedy pięcioletnia dziewczynka przyznała, że nigdy nie słyszała o takim utworze, zmiażdżył brata pogard­liwym spojrzeniem. Josh jedynie spuścił niżej głowę.

Następnie Hiram przyjrzał się niewielkim dło-

159

niom Tema i obwieścił, że nie nadają się do prawdziwej roboty, a potem opowiadał. że będąc w wieku chłopca, praktycznie sam zajmował się wszystkimi pracami na farmie. Dalej złajał Tema za to, że chłopiec zgubił się w nocy, przez co przy­sporzył wszystkim wielu kłopotów i ośmieszył na­zwisko Greene przed całym miastem.

Ukończywszy znęcanie się nad dziećmi przeszedł do Josha. Wyśmiewał jego uprawy i zapewniał wszystkich, że zawsze wiedział, iż Josh nigdy nic będzie prawdziwym farmerem.

W chwili gdy Hiram zaczął mówić o przeszłości Josha, Carrie nadstawiła uszu. Z tego, co wyłowiła z niejasnej tyrady szwagra, wynikało, że Josh popełnił w przeszłości jakiś straszny czyn i w jego wyniku stracił wszystkie pieniądze. Hiram mówił też o jakiejś ucieczce, a Josh siedział bez słowa ze wzrokiem wbitym w talerz.

Carrie zastanawiała się, co takiego złego mógł kiedyś zrobić Josh. Zgodnie z tym co mówił Hiram, w przeszłości Joshowi powodziło się nieźle. Hiram wspomniał, że jego brat przyzwyczaił się do sreber stołowych i pięknych nakryć.

„Kto mu to odebrał? - pytała siebie Carrie. — Sąd? Czy Josh zdobył bogactwo w sposób niezgodny z prawem i został za to ukarany?"

W końcu Hiramowi zabrakło pomysłów na kry­tykowanie Josha i zmienił temat. Zajął się swoją żoną. Ze swadą opowiadał przy stole o wszystkim, co Alicja zrobiła źle w ciągu minionego tygodnia. Mówił o plamach na odzieży, których nic zdołała usunąć, o nieudanym daniu i zapomnianej pajęczy­nie na suficie.

Carrie zerknęła na zegarek. Minęła dopiero go-

160

dzina. A swoją drogą to zdumiewające, jak jeden człowiek może przez tyle czasu ciurkiem wygłaszać kazanie.

Hiram, mimo że mówi! bez przerwy, nie przegapił ani jednego dania i nie odmówił sobie ani kęska. Kiedy zakończył wreszcie temat własnej żony. przeniósł wzrok na Carrie.

Dziewczyna miała przed oczyma wszystkich sie­dzących przy stole, z poważnymi minami wpa­trzonych we własne talerze i bez słowa na swoją obronę wysłuchujących obelg tego gbura.

Kiedy Hiram zwróci! się w jej stronę, nie spuściła oczu.

„To pieniądze — pomyślała. — One dają mu władzę. Jest właścicielem swojej farmy oraz farmy Josha i może go razem z dziećmi wyrzucić stąd, jeśli zechce. Może ich pozbawić dachu nad głową i odebrać jedzenie od ust. Dlatego uważa, że ma prawo obrzucać ich błotem".

Carrie znała siłę bogactwa. Wiele razy odczuła władzę fortuny swojej rodziny, ale na szczęście zawsze był koło niej ktoś, kto potrafił jej wy­tłumaczyć, że pieniądze nie dają człowiekowi spe­cjalnych przywilejów. Nie są przepustką do szczęścia w życiu. Trzeba umieć płacić światu czymś cenniej­szym niż złoto.

Hiram długo mierzył ją ciężkim spojrzeniem, potem lubieżnie uśmiechnięty przeniósł wzrok na Josha.

— Tak się zastanawiam, dlaczego ją wziąłeś. Teraz już rozumiem — powiedział najbardziej ob­leśnym tonem, jaki Carrie kiedykolwiek słyszała.

Spojrzał znów na nią, jakby się chciał upewnić, że dziewczyna zareaguje tak jak powinna.

* — Młiwło EMMQ

161

Carrie odpowiedziała gładkim uśmiechem, więc Hiram skrzywił usta w grymasie, który miał ozna­czać, że jest usatysfakcjonowany.

Tego już było dla Carrie zbyt wiele. Zniosła wszystkie jego obraźliwe słowa, ale nie mogła znieść tego uśmiechu oznaczającego, że oto pojawiła się jeszcze jedna osoba, którą można zastraszać i po­niżać.

— Jeszcze trochę kukurydzy, drogi szwagrze?

— spytała z niewinną miną.

— Ja nie odmawiam — odpowiedział wciąż z tym
samym obelżywym wyrazem na tłustej twarzy.

— Oczywiście, jeśli to nie jest kukurydza z pola
mojego braciszka. W tamtej, jak na mój gust, za
dużo robaków.

Carrie uniosła srebrną misę pełną gotowanej kukurydzy w gęstym sosie i podsunęła ją Hiramowi. Gość zmierzył dziewczynę przeciągłym spojrzeniem.

— Może i nie jest z ciebie dobra gospodyni, ale
idę o zakład, że warto znaleźć się z tobą w łóżku.

Carrie spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechnęła się słodko i wylała mu na kolana całą zawartość wielkiej misy. W ciszy pełnej przerażenia, która potem nastąpiła, zdążyła jeszcze umieścić szpinak na głowie Hirama, surówkę z kapusty na jego twarzy i uderzyć go w pierś grubym plastrem tłustej szynki. Właśnie sięgała po nóż do mięsa, gdy Josh złapał ją za nadgarstek.

— I oczywiście nikt nie zamierza mi czegokolwiek
wyjaśnić - powiedziała. Rzuciła jeszcze spojrzenie
na dzieci i wybiegła z domu.

162

To wszystko oczywiście nie powinno jej ob­chodzić. Była co prawda żoną Josha i kochała jego dzieci z całego serca, ale lo najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia.

Biegła do drogi, a potem dalej, jakby miała Zamiar dobiec aż do Maine. Biegła, dopóki płuca chwytały powietrze i dopóki nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. Wtedy dopiero skręciła nad rzekę, wślizgnęła się pomiędzy drzewa, usiadła na brzegu rwącej wody i zaniosła się rozpaczliwym szlochem.

Długo płakała siedząc z kolanami podciągniętymi pod brodę, z twarzą ukrytą w fałdach spódnicy.

Tak bardzo się starała i poniosła całkowitą klęskę.

— Masz — rozległ się obok jakiś głos i męska
dłoń podetknęła jej chusteczkę.

Carrie dojrzała przez łzy siadającego obok niej Josha.

— Idź stąd! Nienawidzę cię! Nienawidzę was
wszystkich. Chciałabym wyjechać dzisiaj. Cieszę
się, ze już nigdy cię nic zobaczę.

Josh, jakby nie słyszał tego wybuchu, podał jej butelkę whisky.

— Z doskonałego słodu. Najlepsza szkocka whis­
ky. Moja ostatnia butelka.

Carrie pociągnęła spory łyk ciemnego płynu, potem drugi i trzeci, aż Josh wyjął jej butelkę z rąk.

— Jeśli chodzi o mojego brata... -- zaczął.
Carrie czekała cierpliwie. Dzięki whisky poczuła

się znacznie lepiej. Było jej dobrze, ciepło, czuła się rozleniwiona. Oparła się na łokciach i przyglądała wodzie. Wreszcie, kiedy Josh nadal nic nic mówił, zaśmiała się krótko.

— Wiedziałam, że nic mi nie powiesz. Wiedzia-

163

łam, że nie zdradzisz tajemnicy. - Popatrzyła na niego. — Ty i twój brat nie jesteście do siebie zbyt podobni.

- Nie — Josh pociągnął łyk whisky. - Myślę, że
mój ojczym był trochę przerażony Hiramem.

— Mogę to sobie wyobrazić — zachichotała Car­
rie. — Zawsze był laki? — Machnęła ręką mniej
więcej w kierunku domu.

Josh pociągnął jeszcze łyk i podał butelkę dziew­czynie.

Josh nie odpowiedział. Carrie pociągnęła łyk alkoholu.

— Błagam o wybaczenie. Nie powinnam była
zadawać tego pytania. Od czasu do czasu za­
pominam, że nie jestem godna, by stanowić część
rodziny Greene. Jestem tylko pustogłową, bogatą
panienką, która nie ma prawa tu być. — Wstała.

- Proszę mi wybaczyć, zdaje się, że powinnam już wrócić do domu.

- Boję się, że mnie znienawidzisz.

Takiej odpowiedzi Carrie się nie spodziewała.

164

Josh wypuścił z ręki jej spódnicę i zapatrzył się na rzekę.

- Były w moim życiu chwile, kiedy nie za­chowywałem się tak jak należy i robiłem rzeczy, których teraz się wstydzę. Moje dzieci to dla mnie jedyny jaśniejszy promyk, cała moja na­dzieja.

Carrie przypomniała sobie insynuacje Hirama. Czy Josh rzeczywiście był kryminalistą? Może został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że odda się pod opiekę brata, będzie uprawiał jego pole i wychowywał dzieci?

Usiadła z powrotem obok niego, tym razem znacznie bliżej, wypiła jeszcze trochę whisky i spoj­rzała mu w twarz.

Carrie skinęła głową - nie dlatego, że zrozumiała, ale na znak, że przyjęła do wiadomości.

— Josh — szepnęła patrząc na niego oczyma
pełnymi łez. — To już ostatni dzień.

Patrzył na nią i usiłował siebie przekonać, że życie bez Carrie będzie łatwiejsze, bo przecież jej obecność oznaczała tylko ciągłą irytację; nie było z niej żadnego pożytku. Wiedział, że dzieci będą za nią jakiś czas tęskniły, ale szybko zapomną i rodzina znowu będzie żyła normalnie. Normalnie, czyli dzieci będą jadły to, co on sam ugotuje, będą razem z nim pracowały na polu i razem z nim klepały biedę, która im wyrządzała znacznie większą krzyw­dę niż. jemu.

165

— Och, Carrie — westchnął i przytulił dziewczynę do siebie.

Wystarczyło, że ich usta się zetknęły, a ciała natychmiast zapłonęły gwałtowną żądzą Pragnęli siebie od chwili, kiedy się zobaczyli po raz pierwszy. Od tego pierwszego dotknięcia, gdy Josh objął Carrie pomagając jej wysiąść z dyliżansu, pożądanie narastało w nich z każdym dniem.

Codziennie patrzyli na siebie i na widok choćby skrawka gołej skóry oblewali się zimnym potem. A przy tym udawali obojętność, choć drżeli z emo­cji, ilekroć któreś z nich zjawiło się w pokoju.

Dzieci dobrze wiedziały, co się z nimi dzieje, obserwowały, jak jedno za drugim wodziło oczy­ma, przeczuwały, że oboje myślą o sobie bez­ustannie.

Teraz byli sami nad brzegiem rzeki pośród drzew i nic nie stało na przeszkodzie, by mogli zrobić to. o czym marzyli od pierwszego spotkania — wreszcie zaspokoić swoją zmysłową żądzę.

Josh miał więcej doświadczenia niż Carrie w roz­bieraniu osoby przeciwnej płci, ale był niecierpliwy jak nigdy.

Próbował rozpiąć guziczki z tyłu sukni, ale okazało się, że łatwiej je po prostu urwać. Pociągnął za rękaw zbyt mocno, szwy puściły, lecz Josh nie mógł myśleć o szkodach w ubraniu Carrie, gdy dotknął nagiego ramienia dziewczyny i przywarł do niego ustami. Obnażył jej oba ramiona i usłyszał rozkoszny jęk. Przesiała go obchodzić sukienka. Przestało go obchodzić wszystko poza własną na­miętnością.

Garderoba Carrie fruwała w powietrzu- Rozdarta jedwabna sukienka, białe halki szyte z wielu metrów

I 6<i

cieniutkiego płótna i wreszcie krynolina, która na moment uwikłała Josha.

Carrie widywała swoich braci niekompletnie ubra­nych i miała niejakie pojęcie o tym, jak rozebrać Josha. Okazało się, że całkiem dobrze radzi sobie ze zdejmowaniem męskich butów, a nawet skarpetek.

W chwili gdy zostali nago, skończyły się piesz­czoty, została tylko żądza i namiętność. Namiętność szalona, namiętność, która czekała na spełnienie o całe wieki za długo.

Z wargami na ustach Carrie, z rękoma na jej biodrach, Josh wszedł w nią bez żadnych przygoto­wań. Carrie krzyknęła trochę ze strachu, a trochę z bólu, ale zaraz ucichła. Zbyt długo pragnęła Josha; teraz nie mogła pozwolić, by cokolwiek stanęło jej na przeszkodzie.

Wraz z nim poruszała się w szaleńczym rytmie, zachłanna i spragniona. Krzyczała w ekstazie, kiedy oboje zaznali rozkoszy spełnienia.

Długą chwilę leżeli spleceni ze sobą, zroszeni potem, stopieni w jedno ciało. Josh ukrył rozpaloną twarz w zagłębieniu jej szyi.

- Ja nie... — zaczął Josh, ale Carrie położyła mu palce na ustach.

- Tylko nie mów, że tego nie chciałeś — szepnęła.

- Tylko mnie nie przepraszaj.

Josh uśmiechnął się i pocałował opuszkę jej palca. - Chciałem ci powiedzieć, że nigdy w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego. Miłość to sztuka, a to była...

- Konieczność?

— Więcej niż konieczność. — Trzymając Carrie w ramionach przetoczył się na plecy i gładził ją po włosach.

167

Carrie podniosła się z ziemi. Usiłowała się ubrać, z trudem naciągając na siebie strzępy garderoby.

— Pomogę ci - Josh odsunął dłonie dziewczyny
i z wprawą pokojówki zaczął ją ubierać, znajdując
przyjemność w każdym dotknięciu jej ciała.

Wracali do domu w milczeniu, trzymając się za ręce. Carrie musiała powstrzymać odruch, żeby wyswobodzić dłoń; jak on mógł mówić o wyjeździe w tej samej chwili, kiedy jeszcze drżeli od miłosnej rozkoszy?

* * *

W domu dzieci przywitały śmiechem podarte ubrania i czerwone twarze dorosłych. Dzieci były w doskonałych humorach po tym, jak Carrie po­traktowała ich wuja. Piszcząc z radości opowiadały, jak Hiram w gniewie opuścił ich dom i mówił różne okropne rzeczy o Carrie i o swoim głupim bracie, który ożenił się z kimś takim jak ona.

Dallas objęła Carrie w talii, przytuliła się do niej i powiedziała, że ją kocha.

A Carrie, z rozpaczliwą świadomością, że jutro musi wyjechać, uciekła do sypialni. Zmieniając sukienkę marzyła, by mogła wyjechać już dzisiaj, chciała już mieć to za sobą.

Przebrała się, wróciła do pokoju i zastała Josha wraz z Ternem zmywających naczynia.

168

— Możemy ci pokazać, jak to się robi — za­
proponował Tem z powagą w głosie.

Dallas, stojąca tuż przy Carrie, wyprostowała szczupłe ramionka.

— Ja też nie chcę się tego uczyć. Nie chcę być
żona farmera. Ja będę wielką aktorką.

Carrie roześmiała się i wzięła dziewczynkę na ręce.

— No i co ja takiego znowu powiedziałam?
jęknęła Carrie. Wydawało jej się, że chwile

zbliżenia powinny ich połączyć, a tymczasem naj­wyraźniej jedynie rozzłościły Josha.

Josh zniknął na całe popołudnie.

„Przynajmniej uznał, że mogę się zaopiekować dziećmi — pomyślała. - Nie boi się, że razem podpalimy dom".

Późnym popołudniem usiedli we trójkę na ganku i Carrie opowiadała o Maine i o swoich braciach. Miała zamiar powiedzieć dzieciom też o tym, że wyjeżdża następnego ranka, ale nie chciało jej to przejść przez gardło.

169

Josh wrócił godzinę po zachodzie słońca, przytuli! dzieci i kazał im iść się myć i szykować do spania.

Carrie wstała z fotela i rozejrzała się smutno dokoła. W powietrzu unosił się zapach róż. Jeszcze kilka dni temu jedynym i wszechobecnym zapachem była woń końskiego łajna. Próbowała nie myśleć o jutrzejszym dniu. Weszła do domu, a kiedy dzieci całowały ją na dobranoc, ze wszystkich sił po­wstrzymywała cisnące się do oczu łzy.

Dallas stojąc na szczycie drabiny odwróciła, się jeszcze.

Dzieci zniknęły na poddaszu.

— Nie jestem pewna... — nie bardzo wiedziała, co
miałaby powiedzieć. Że nie była pewna, czy powinni
razem spędzić noc? Czy obawiała się, że po tej
wspólnej nocy jeszcze mocniej pokocha Josha i jego
dzieci? Czy to było możliwe? Czy obawiała się, że
będzie jeszcze bardziej rozpaczała, kiedy nadejdzie
czas, by ich opuścić? Niemożliwe. Jeżeli spędzi noc
z Joshem, czy rano mąż poprosi ją, by z nim została?

Spojrzała mu w oczy — ciemne, błyszczące pożą­daniem — i zapomniała o całym świecie. Wyciągnęła ramiona.

— Josh — szepnęła.

Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.

170

11

Następnego ranka Carrie otworzyła oczy, kiedy słońce stało już wysoko na niebie. Natychmiast poderwała się przestraszona. Powinna być od dawna na nogach, ubrać się... Zaraz jednak z uśmiechem opadła na poduszki i wróciła myślami do ostatniej nocy. Jeszcze czuła na całym ciele ręce Josha. Miał delikatne, czułe dłonie. Chciał gładzić ją i tulić. Całował ją i uczył pocałunków.

Nie spali aż do świtu. Nad brzegiem rzeki kochali się gorączkowo i w pośpiechu, a tej nocy z wolna, krok za krokiem poznawali się wzajem­nie, oglądali i pieścili. Carrie była zafascynowana ciałem Josha, jego siłą. grą twardych mięśni pod ciemną skórą. Pytała o różne blizny i szramy, a on o niektórych jej mówił, a o innych nie. Po jakimś czasie zrozumiała, że opowiadał o swoim dzieciń­stwie. Nie dowiedziała się niczego o jego życiu po szesnastych urodzinach. Późniejsze lata utrzymy­wał w sekrecie.

Josh patrzył na nią, dotykał jej ciała i kochał ją namiętnie. Nie zadawał żadnych pytań. Carrie odpędzała od siebie myśl, że nie pyta jej o nic, bo sądzi, że wie o niej wszystko. Tej jednej nocy chciała być szczęśliwa, chciała cieszyć się chwilą, nie obchodziło ją, co przyniesie przyszłość.

W którymś momencie pośród nocy szepnęła Joshowi, że go kocha, ale on ciągle milczał, tylko przytulił dziewczynę mocniej do siebie, jakby się bał ją utracić.

Teraz leżała wygodnie, gdy nagle otworzyły się

171

drzwi sypialni i w progu stanął Josh z nieprzenik­nioną, zaciętą twarzą.

Czy to był ten sam człowiek, z którym spędziła noc? Czy to jemu wyznała miłość?

Podniosła się z łóżka — ze swojego małżeńskiego łoża — i zaczęła się ubierać, z trudem zapinając guziki drżącymi dłońmi. Ostatnia noc nic nie zmieniła. Nie pozwolił jej nawet pożegnać się z dziećmi. Chociaż, właściwie, co miałaby im powiedzieć na pożegnanie? Że chciała odjechać? Nie mogła im też powiedzieć, że to Josh zmusza ją do wyjazdu, bo nie chciała, by dzieci miały żal do ojca. W końcu może to lepiej, że wyjeżdżała w ten sposób. Gdyby miała się z nimi żegnać, skończyło­by się pewnie na płaczu, a przecież nie mogła nikomu wytłumaczyć czegoś, czego sama nie rozu­miała.

Ubrała się, spakowała do torby przybory toale­towe i wyszła przed dom, gdzie na koźle czekał na nią Josh. Z tyłu siedział obcy mężczyzna, który powitał Carrie uchyleniem kapelusza. Do wozu przywiązany był koń Josha, ale nie ten piękny ogier, który już wrócił do Hirama, lecz stara robocza chabeta. Josh obszedł wóz dokoła i pomógł Carrie wspiąć się na siedzenie, ale przez cały czas nie odezwał się słowem.

Carrie zaczęła mówić od razu, gdy tylko ruszyli w drogę.

172

Josh zamilkł. Twarz miał nieustępliwą.

Carrie trzymała się poręczy przy siedzeniu i myś­lała, że jeśli on może nic nie mówić, to ona także. Ale nie mogła powstrzymać myśli; myśli o ostatniej nocy i o dniach, które spędziła z Joshem i z jego dziećmi.

— Powiedz Dallas, że napiszę do mej — zaczęła
cicho. — Powiedz jej, że przyślę więcej książek,
a dla Tema dołączę książki o morzu. On chce
zobaczyć morze. Powiedział, że chce być maryna­
rzem, a Dallas na pewno będzie chciała być aktorką.
Wszystkie małe dziewczynki chcą być aktorkami,
więc nie sądzę, żebyś się musiał o nią martwić. To
dobre dziecko. Kochane dziecko. I Tern także. Nie
będzie już sprawiał kłopotów po moim wyjeździe.
Powiedz mu, że jeśli jeszcze kiedyś zobaczy tę dziką
dziewczynkę, niech jej ode mnie podziękuje i powie
jej... — wstrzymała potok słów, bo łzy dławiły ją
w gardle.

Dojechali do stacji i Josh pomógł jej zsiąść. Wpatrywała się w jego twarz, ale nie mogła na niej odnaleźć śladów smutku czy żalu. Równie dobrze mógłby właśnie dostarczać kupcowi zarobaczoną kukurydzę, jak żegnać się na zawsze z własną żoną.

— Nic cię nie obchodzę, prawda? — syknęła
Carrie. — Dostałeś to, czego chciałeś i mogę sobie

173

jechać. Od pierwszej chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, wiedziałeś, czego chcesz, a kiedy to dostałeś, od­syłasz mnie tam, skąd przyjechałam.

— Masz rację — powiedział z lubieżnym uśmie­
chem. — Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem,
miałem zamiar dobrać się do twojego ponętnego
ciałka. Trochę potrwało, zanim tego dokonałem,
ale udało się i teraz ty wreszcie wyjeżdżasz, a ja
mogę wrócić do normalnego szczęśliwego życia,
jakie wiodłem, zanim się tu zjawiłaś.

Gdyby tylko słyszała słowa, nie uwierzyłaby im, ale jego twarz upewniła ją, że nie kłamał. Nikt na świecie nie mógłby tak wyglądać i kłamać.

Uderzyła go w twarz. Uderzyła go mocno, a on nie próbował jej przeszkodzić. Właściwie miała wrażenie, że pozwoliłby jej bić się bez końca.

Odwróciła się, póki pozostało jej jeszcze trochę godności.

— Wracaj na to swoje żałosne poletko. Nie
potrzebuję cię tutaj. Nie chcę, żebyś ze mną czekał.
Nie chcę cię więcej widzieć.

Nie słyszała, kiedy odchodził, ale czuła to przez skórę. Czuła się tak, jakby ktoś zabierał ze sobą część jej duszy. Musiała przytrzymać się koła wozu, żeby nie pobiec za nim i nie błagać, by zabrał ją ze sobą. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak chwyta strzemię jego siodła i błaga go, by pozwolił jej zostać.

„Duma — pomyślała. — Muszę być dumna. Wszyscy z rodu Montgomerych zawsze byli dumni".

Ale nie czuła dumy. Czuła się zagubiona, osamot­niona i bezradna.

Słysząc kroki konia Josha, wbrew sobie samej odwróciła głowę i spojrzała na niego, siedzącego

174

prosto w siodle. Przez jeden ułamek sekundy wyda­wało się jej, że widzi na jego twarzy ból. Ból i rozpacz, tak głębokie, jak jej własne. Zrobiła krok w jego stronę.

Ale wtedy twarz Josha przybrała znowu ten zacięty wyraz obojętności; dotknął ronda kapelusza.

— Życzę miłej podróży, panno Montgomery
powiedział. — Niezmiernie jestem rad z pani

wizyty. — Mrugnął do niej porozumiewawczo.

Carrie odwróciła się od niego i wyprostowała ramiona, a kiedy odjeżdżał, nie patrzyła za nim.

* * w

— Nie przyjedzie? — powtórzyła Carrie. — Dyli­
żans dzisiaj nie przyjdzie?

— Złamane kolo — powiedział urzędnik stacji.
Właśnie przyszedł posłaniec z tą wiadomością.

Poza tym woźnica jest kompletnie pijany. Oczywiś­cie to mu nie przeszkadza powozić, ale nie może jechać dyliżansem na trzech kolach.

Carrie odwróciła się do okna. Za tydzień? Mniej więcej?

Usiadła na zakurzonej ławeczce i zastanowiła się, co robić. Mogłaby zamieszkać w tym przerażającym budynku zwanym hotelem.

I co dalej?

Nic nie powiedziała Joshowi, ale miała bardzo mało pieniędzy. Przyjechała do Eternity z całkiem pokaźną sumą, ale zostało jej niewiele. Nie żałowała

175

ani centa, cieszyła się, że dzieci mają miły, czysty dom, tyle że teraz nie stać ją było na zamieszkanie w hotelu, mimo że był tani.

Wyciągnęła wszystkie banknoty i monety, jakie jej pozostały, i przeliczyła dokładnie. Dziesięć do­larów i dwadzieścia centów. Tyle zostało po kupie­niu powrotnego biletu na dyliżans.

„Pieniądze — pomyślała. — O nich właśnie wiecz­nie mówił Josh, jakby były najważniejsze na świe­cie".

Ona ciągle mu powtarzała, że są w życiu sprawy ważniejsze niż pieniądze, a on jej nigdy nie wierzył.

Odchyliła się na oparcie ławki i zamknęła oczy. Jakim cudem ma przeżyć w tym mieście cały tydzień bez grosza przy duszy? Skąd weźmie na jedzenie, gdzie będzie mieszkała? Mogłaby poprosić ojca o pieniądze, ale to nie było takie proste. Przede wszystkim tu, na dalekim zachodzie, nie korzystano jeszcze z telegrafu, a list będzie szedł długie tygodnie, jeśli nie miesiące. Może mogłaby iść do banku i zaciągnąć pożyczkę? Co zaproponować jako za­staw? Dwadzieścia kufrów pełnych damskich fata-łaszków?

Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Josh na pewno miałby powód do satysfakcji. Kiedy następnym razem zjawi się w mieście, usłyszy, jak panna Carrie Montgomery nie mając pieniędzy użyła nazwiska ojca i wyczarowała fortunę z powietrza. Na pewno by się złośliwie skrzywił i powiedział, że miał rację, uważając ją za całkowicie bezużyteczną. Bez pienię­dzy tatusia była nikim.

176

„Zachęcające wiadomości!" — pomyślała Carrie.

Z uśmiechem podziękowała urzędnikowi i opuś­ciła budynek stacji. Na zewnątrz spojrzała w słońce i naciągnęła na dłonie rękawiczki z koźlej skórki. Skąd mogłaby wziąć pieniądze? Jak mogłaby zaro­bić na życie, zanim raczy się pojawić dyliżans? Spoglądając na stertę kufrów na wozie i woźnicę drzemiącego w ich cieniu, zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa na powrót do domu i przyznanie się rodzinie, że poniosła klęskę, że zrobiła z siebie ofiarę przez pewnego mężczyznę, który dał jej kosza. Nie chciała wracać do domu i zapłakiwać się na śmierć. Już sobie wyobrażała, co usłyszy od braci: że jest rozpieszczona — oczywiście przez wszystkich pozostałych, tylko nie przez tego, który będzie jej to wymawiał. Już widziała łzy matki i smutek na twarzy ojca. Potem, oczywiście, będzie musiała przed najstarszym z braci rozliczyć się z wydanych pieniędzy. On nie będzie jej piętnował, tak jak pozostali. Nie, dla niego będzie po prostu rozczarowaniem i to będzie dużo gorsze niż wszys-tkie inne przykre przejścia.

Mocniej naciągnęła rękawiczki.

Nie, nie miała zamiaru wracać do domu jak pies z podkulonym ogonem.

177

12

Półtora miesiąca później

Przed wejściem do nowo otwartego sklepu z da­mską garderobą, nieco przewrotnie nazwanego „Paryżem na Pustkowiu", stało sześć eleganckich powozów, których łączna wartość przekraczała całkowite dochody Eternity. Nikt z mieszkańców miasteczka nie uskarżał się, że powozy blokują ulicę, bo klienci odwiedzający sklep z sukniami często wstępowali do magazynu handlowego, a niekiedy nawet robili drobne sprawunki w skle­pie z towarami żelaznymi. Trzeba było także nakarmić i napoić konie, czym z ochotą trudnili się stajenni. Pobliski bar przyjmował mężów ko­biet, które robiły zakupy W sklepie z damską garderobą. Sześć przedsiębiorczych mieszkanek Eternity otworzyło wspólnie dwie restauracje, które w porze obiadu działały pełną parą, a trzy inne panie założyły sklep Z kapeluszami, który nazywały „Po Drugiej Stronie" - usytuowany naprzeciw sklepu z sukniami. Właściciel hotelu, by sprostać zapotrzebowaniu, zaczął dobudowywać jeszcze jedno skrzydło. Aby uchronić stopy pasa­żerów eleganckich powozów przed zetknięciem z błotem, położono chodniki.

We wnętrzu „Paryża na Pustkowiu" pani Gre­ene bez najmniejszej tremy zajmowała się obsługą sześciu nowych klientek jednocześnie. Wszystkie te panie były bardzo zamożne i przyzwyczajone do skupiania na sobie uwagi całego otoczenia.

178

Kiedy tylko zjawiły się w sklepie, natychmiast każda z nich dala do zrozumienia, że nie zgodzi się dzielić uwagi Carrie z którąkolwiek z pozo-stałych.

Carrie na szczęście wiedziała, czego trzeba kobie­cie, która czuje się zaniedbywana. Dwie z nich poczęstowała herbatą i ciasteczkami, dwie inne usadziła wygodnie w towarzystwie największych plotkarek, jakimi dysponowało Eternity, a jednej podsunęła książki do przejrzenia. Carrie świetnie wyczuwała, komu czego trzeba. — Ten kolor jest dla pani zupełnie nieodpowiedni zwróciła się do klientki, która układała przed lustrem przód spódnicy drogiej, jedwabnej sukni. A w dodatku linia dekoltu postarza panią o dziesięć lat. Nie, nic, ta suknia zupełnie nie jest dla pani.

- Ale ona mi się podoba — powiedziała kobieta
płaczliwym głosem, po czym wyprostowała się
buntowniczo. — Podoba mi się ta suknia. Mojemu
mężowi także, więc zamierzam ją kupić.

Wszystkie panie obecne w sklepie podniosły wzrok, czekając co się teraz stanie. Carrie musiała się wycofać, bo przecież klient ma zawsze rację.

Carrie uśmiechnęła się słodko.

- U mnie jej pani nie kupi, bo nie pozwolę, by
ludzie dowiedzieli się od pani, że zgodziłam się, aby
jedna z moich klientek pokazała się światu wy­
glądając jak staruszka. Moje klientki opuszczają
ten dom w pełnej krasie. Proszę, by zechciała pani
teraz zdjąć tę sukienkę i oddać mi ją.

Klientka, która do tej pory sterroryzowała właś­cicieli sklepów w czterech stanach, nie miała zamia­ru poddać się tak łatwo.

179

— Pieniądze — uśmiechnęła się do Carrie z wyż­
szością — to dziewięćdziesiąt procent władzy. Zadar­
ła nos do góry i ruszyła w stronę drzwi. — Oczywiś­
cie zapłacę pani, pani Greene.

Położyła rękę na klamce i w tej samej chwili poczuła, że plecy sukienki gdzieś nagle zniknęły. Obróciła się zaskoczona i oczami rozszerzonymi ze zdumienia ujrzała uśmiechniętą Carrie z wielkimi nożycami w ręku.

— Tak mi przykro — powiedziała Carrie. — Ale
sukienka jest najwyraźniej dziurawa. — Trzymała
w dłoni kawał kosztownego jedwabiu wycięty z ple­
ców sukni.

Klientka rozdarta między gniewem i łzami stała w drzwiach nie wiedząc, co robić.

— Może zechciałaby pani obejrzeć śliczną suknię
w kolorze brzoskwiniowym? Będzie doskonale pa­
sował do pani jasnej cery, a do tego kilka czaplich
piór we włosach... Tłumy mężczyzn będą przed
panią padać na kolana. — Ponieważ kobieta nie
ruszyła się z miejsca, Carrie wzięła ją zdecydowanie
pod ramię i poprowadziła do pomieszczenia, które
wraz z pomocnicami, na swój prywatny użytek,
nazywała Salą Odzysku.

Spojrzała na trzymany w ręku fragment sukienki i westchnęła zrezygnowana.

— Zajmij się tym — poleciła jednej z pomocnic.
Jeszcze jedna sukienka do naprawy, a przecież
wszystkie koszty takich zdarzeń musiała ponosić
sama.

„Co za głupie babsko — pomyślała. — Żadnego smaku, żadnego gustu".

Carrie uważała, że do jej obowiązków należy obrona kobiet przed ich własną bezmyślnością,

180

a jednocześnie dbałość o reputację sklepu. Wsty­dziłaby się pokazać ludziom na oczy, gdyby jej klientka nie wyglądała najlepiej jak tylko to możliwe".

Zerknęła na pięć dam siedzących w pierwszej sali i cierpliwie oczekujących na swoją kolej, by usłyszeć, w co się mają ubrać, i westchnęła raz jeszcze. Czasami odpowiedzialność za to wszystko wyda­wała jej się zbyt wielka.

— Idę na pocztę — oznajmiła swoim pomoc­nicom. — Zajmijcie się klientkami, a jeśli pani Miller będzie miała jakieś obiekcje co do białej sukienki, powiedzcie jej, żeby zaczekała na mnie. — Na jej twarzy pojawił się uśmiech. — Nie sądzę, żeby się sprzeciwiała po tym, co zobaczyła. Będę z powrotem... — zapatrzyła się w słoneczny blask jesieni. — Będę z powrotem, jak wrócę.

T T l'

Joshua Greene wraz z dziećmi, wszyscy troje na lej samej starej kobyle, jechał do miasta. Opuścili farmę po raz pierwszy od kilku tygodni, i prawie równie długo nie przebywali w towarzystwie innych ludzi. Hiram zaprzestał odwiedzania Josha, od k iedy szwagierka obrzuciła go jedzeniem. Trzy razy ktoś z mieszkańców miasteczka zaglądał na farmę, ale za każdym razem Josh szybko pozbywał się gościa, bo nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Dzień po wyjeździe Carrie zostawił pani Emmerling wiadomość, że jej pomoc nie będzie już potrzebna. Dobra kobieta nagotowała mnóstwo jedzenia dla Josha i dzieci i oddała pieniądze, które Carrie zapłaciła jej za resztę miesiąca.

181

Kiedy skończyła się żywność naszykowana przez panią Emmerling, Josh znów zaczął gotować. Za pierwszym razem przypalił cały posiłek. Przygoto­wał się na wymówki dzieci, ale one zjadły w mil­czeniu. Zjadały wszystko, co im podsuwał, i nic nie mówiły.

Nic nie powiedziały także sześć tygodni temu, kiedy oznajmił im, że Carrie wyjechała. Długo wracał ze stacji dyliżansów do domu i miał dużo czasu, żeby wymyślić mnóstwo powodów odjazdu Carrie, które mógłby przedstawić dzieciom. Przy­gotował się na wielką scenę rozpaczy. Oczekiwał histerii i łez, ale nie był przygotowany na cichą rezygnację.

Oznajmił Temowi i Dallas, że Carrie wyjechała, i czekał na nieuniknioną burzę, ale dzieci tylko pokiwały głowami, jakby się tego spodziewały. Zachowywały się jak dwoje starych, doświad­czonych ludzi, którzy wiedzą, że w życiu nie spotka ich już nic dobrego. Chciał im wytłu­maczyć, że odesłał Carrie dla ich dobra, bo wiedział, że znudzi jej się odgrywanie roli go­spodyni i opuści ich tak czy inaczej, razem z tym swoim absurdalnym karłowatym psem. Chciał im powiedzieć, że to całe szczęście, że mieszkała z nimi tylko tydzień, a nie na przykład miesiąc. I jeszcze o tym, że Carrie to księżniczka z bajki, która przyszła do nich tylko na krótki czas i właściwie nie była prawdziwa. Chciał upe­wnić dzieci, że zapomną o niej, zanim się spo­strzegą.

Jednak ani on, ani dzieci nie mogli o niej zapom­nieć. Co nie oznacza, że o niej mówili. Nawet Dallas nie zapytała, dlaczego Carrie odeszła. Josh

182

starał się wmówić samemu sobie, że niedługo wszystko wróci do normy i będzie tak, jakby Carrie nigdy nie było w ich życiu. Kiedy już będą sami, rodzina wejdzie w koleiny dawnego ustabilizowa-nego życia, jakie wiedli, nim panna Carrie Mont­gomery zobaczyła ich fotografię.

Jednak bez względu na to, jak często powtarzał lobie, źe niedługo zapomną o Carrie i wszystko pędzie jak dawniej, wiedział, że okłamuje samego siebie. Nic już nie będzie jak dawniej. Zupełnie nic. Ani on, ani dzieci, ani praca na farmie.

Nie chodziło tylko o to, że tęsknili za Carrie. Nawet nie o to, że sam widok domu z różami na tapetach i przed gankiem stałe ją przypominał. Chodziło o to, że zmieniła ich życie. Dała im szczęście. Nauczyła ich śmiać się, uśmiechać i śpie­wać, opowiadać historie i znowu radośnie się śmiać.

Z początku Josh próbował zastępować Carrie, zmuszał się do udawania, że mu jej wcale nie brakuje, próbował prowadzić lekką, zabawną roz­mowę przy stole. Dzieci także czyniły mężne wysiłki, żeby zachowywać się pogodnie, ale wszystkie stara­nia spełzały na niczym. Pewnego wieczoru Josh poprosił Tema i Dallas, żeby pokazali mu, jak naśladują zwierzęta, ale potem bardziej krytykował niż cieszył się ich przedstawieniem, aż wreszcie dzieci siadły posmutniałe ze spuszczonymi oczyma i tak skończyła się próba wesołej zabawy.

Któregoś razu Josh z Temem znów poszli na pole i próbowali sprawić, by kukurydza zechciała urosnąć. Josh zniecierpliwiony odrzucił motykę.

Te cholerne rośliny najwyraźniej wiedzą, że Ich nienawidzę.

183

I Tem jedynie poważnie skinął głową.

Josh zabierał dzieci na ryby, ale te krótkie
| wycieczki nie przynosiły im radości. Nikt nie żar-

| tował, nikt nie rzucał wyzwań, nikt nie wymyślał

| żadnych gier czy zabaw.

| Wieczorem, w przeddzień przyjazdu rodziny

| Greene'ow do miasta, wszystko stanęło na głowie.

| Siedzieli przy stole jedząc obiad złożony ze sma-

| żonej szynki i fasoli z puszki, kiedy na zewnątrz

| usłyszeli szczekanie psa. Powinni się byli domyś-

| lić, że to nie Kichuś, bo ten pies szczekał głębo-

| kim, grubym głosem dużego zwierzęcia, ale ten ,

| fakt najwyraźniej nie dotarł do żadnego z nich

| trojga. Bez jednego słowa, bez chwili wahania,

| wszyscy trojc równocześnie zerwali się od stołu

f i rzucili do drzwi. Nie zmieścili się w nich

| wszyscy, więc zaczęli się przepychać; Dallas ude-

| rzyła brata w ramię, a Josh byłby w pośpiechu '

| odtrącił własnego syna, ale w ostatniej chwili

| odzyskał resztki zdrowego rozsądku i zdał sobie

| sprawę, co robi. Chwycił więc dzieci na ręce |

| i wypadł na dwór,

| Pies na widok trójki podekscytowanych ludzkich

| postaci pędzących w jego stronę czmychnął natych-

j miast. Był to duży, wychudzony wiejski pies i nie

| miał nic wspólnego z Kichusiem.

| Josh postawił dzieci na ziemi, usiadł na schodku

| i zapatrzył się na podwórze skąpane w świetle

1 księżyca. Jak zwykle wszyscy troje dotrzymywali

niepisanej umowy i żadne z nich nie wspomniało

słowem o Carrie, tylko Dallas zaczęła cicho

szlochać.

Ojciec bez słowa wziął ją na kolana i pogładził

po włosach. Po chwili Tem też zaczął popłakiwać,

184

a Josh wiedział, że jego syn wolałby umrzeć, niż ukazać komuś swoje łzy i stąd nietrudno było mu się domyślić ogromu jego bólu. Objął chłopca czule.

Dallas pokiwała główką, a Joshowi nabiegły łzy do oczu. Często go zaskakiwało, jak bardzo kochały go te dzieci. Odprawił z domu kobietę, z którą tak bardzo się zżyły, a one nic kwestionowały jego decyzji. Kochały go tak mocno, że wierzyły, iż to co robi, jest właściwe, i potrafiły pogodzić się z jego decyzją, bez względu na to, jak bardzo była dla nich krzywdząca. Kochały go i darzyły całkowitym zaufaniem.

Josh pociągnął nosem i przetarł oczy wierzchem dłoni. Carrie powiedziała, że go kocha. Czy kocha go na tyle mocno, by do niego wrócić? Uścisnął Tema.

- Myślicie, że mogłaby mi przebaczyć?
Minęła chwila, nim dzieci zrozumiały sens tych

słów, a wtedy spojrzały po sobie uśmiechnięte. Zeskoczyły z ganku i rozpoczęły szaleńczy taniec na środku podwórza. Josh nie widział ich tak rozradowanych od sześciu tygodni.

- Mam przez to rozumieć, że uważacie, iż mi
przebaczy"? — spytał z krzywym uśmiechem.

— Ona cię kocha — oznajmiła Dallas.

Josh musiał się roześmiać, bo córka wygłosiła to zdanie takim tonem, jakby sama nie mogła pojąć, dlaczego.

- Może napisałbym do niej list i wyjaśnił...
Dzieci zatrzymały się i popatrzyły na ojca. W na-

185

stępnej chwili zaciągnęły go do domu, gdzie Dallas natychmiast przyniosła pióro, atrament i papier, a Tem, z rękoma założonymi na plecach, w każdym ruchu tak podobny do ojca, zaczął dyktować, co trzeba uwzględnić w tym najważniejszym liście.

— Przede wszystkim musisz jej napisać, że ją
kochasz, dalej, że uważasz ją za najwspanialszą
osobę na świecie. Napisz, że lubisz... że lubisz jej
imię. Że podobają ci się jej sukienki i włosy.
Napisz, że łowi ryby lepiej niż ty i że pewnie lepiej
poradziłaby sobie z pracą na polu.

Josh uniósł brew.

— Coś jeszcze?

Dzieci najwyraźniej nie usłyszały ironii w tym pytaniu, a jeśli nawet, zignorowały ją całkowicie. Napisz jej, tatusiu, co my teraz musimy jeść

- powiedziała Dallas, jakby sam ten fakt wystar­
czył, by Carrie zlitowała się nad nimi i wróciła.

Tern, ciągle jak miniaturowa wersja ojca, z ręko­ma założonymi do tylu, zmarszczył brwi, wbił wzrok w podłogę i zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.

— Napisz jej, że przy niej się śmialiśmy. Napisz, że
jeśli wróci, będzie mogła spać rano do której zechce.
Carrie lubi długo spać. Napisz jej, że nie będę już
robił nic głupiego i nie będę uciekał. — Podniósł
wzrok na ojca. Twarz miał po dorosłemu poważną.

— Napisz, że ją przepraszasz za wszystkie niemiłe
słowa, i napisz, że jeśli wróci, będziesz ją traktował
jak królową i nie będziesz się z nią kłócił i pozwolisz
jej spać samej w dużym łóżku.

Na twarzy Josha zagościł uśmiech.

186

nęła Dallas. — I jesteś bardzo duży, a w dodatku czasami chrapiesz.

- Nie pisz jej o tym, że chrapiesz — zarządził Tem.

Oboje zamilkli i patrzyli na ojca, jakby na coś czekali. Dopiero po dłuższej chwili Josh zrozumiał, o co im chodzi, podniósł pióro i zaczął pisać.

- Jeszcze coś mam jej napisać?

Tak. Napisz, tatusiu, że nie musi widywać wujka Hirama — powiedziała Dallas. - Ja też go nie lubię.

Tem wziął głęboki oddech.

— Napisz Carrie o naszej mamie. I o tobie.

Josh odłożył pióro, chwilę przyglądał się dzie­ciom, a potem otworzył ramiona, uścisnął oboje i gorąco ucałował.

- Napiszę wszystko, o czym mówiliście, i jeszcze
więcej. Napiszę, jak bardzo za nią tęskniliśmy i...
i jak ją kochamy, i jak bardzo chcemy, żeby do nas
wróciła. I napiszę jej wszystko o sobie.

Tern podniósł na ojca pytające spojrzenie.

- Wszystko — przyrzekł Josh. — Możliwe, że
potem nic będzie mnie chciała, Może będzie wolała
zostać u rodziców w Maine.

Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać.

- Napisz jej, że będzie mogła cię całować, gdzie
zechce.

— Chętnie — roześmiał się Josh. — A teraz do
łóżek. I nic patrzcie lak na mnie. Przysięgam, że
napiszę ten list,

— Nie zapomnisz, jej napisać, że... — zaczęła
Dallas.

187

— No, dosyć już, dosyć. Oba szkraby na górę
i do łóżek, żebym się mógł w spokoju zastanowić.
I przestańcie mi się tak przyglądać. Naprawdę
potrafię sam napisać list.

Dzieci bez słowa zaczęły się wspinać po drabinie, ale Josh miał wrażenie, że usłyszał jeszcze szept Tema:

— Bez nas nie nigdy nic zrobił porządnie!
Oparł się pokusie polemiki z synem, przy czym

tak naprawdę powstrzymała go od tego myśl, że właściwie Tern miał absolutna rację. Uśmiechnięty odwrócił się do papieru.

*

Rano Tem zasiał ojca śpiącego, z głową opartą na blacie stołu i stercie zapisanych kartek. Kiedy próbował wysunąć list spod ojcowskiego łokcia. Josh się przebudził.

— Która godzina? — zapytał pocierając dłonią
świeży zarost na policzku.

— Już późno. Pojedziemy dzisiaj wysłać list, tato?
Josh uśmiechnął się widząc błagalny wzrok syna.

— Wyślemy go dzisiaj. Wszyscy troje pojedziemy
do miasta. Kukurydzy nic już nie zaszkodzi. No
już, idź się ubrać i pomóż Dallas. Ja się przez ten
czas ogolę.

I tak następnego dnia po napisaniu listu, pojechali ca!ą trójką do Eternity.

Wjechali do miasta, które ledwo rozpoznali. Kiedy Josh był tutaj ostatnim razem — jeszcze z Carrie — miasteczko składało się z opustoszałych, brudnych ulic, a jeśli ktokolwiek się na nich poją-wiał, to tylko ludzie opuszczający to miejsce. Teraz

188

wdać było kosztowne powozy i mężczyzn w gar­niturach, jakich Josh nie widywał, odkąd przyjechał na Zachód.

- Czy to jest raj? — zapytała Dallas siedząca na
siodie przed ojcem.

Josh zastanowił się, czy przypadkiem nie pomylił drogi i nie trafił do innego miasta, na przykład do Denver, ale nie - rozpoznawał zbyt wiele znajo­mych szczegółów.

Dojechali do magazynu handlowego, gdzie jed­nocześnie mieściła się poczta. Tem zsiadł sam, a Josh zsadzil Dallas. Wszyscy troje z osłupieniem przyglądali się dziwnie zmienionemu miastu.

— Co tu się dzieje? — spytał Josh właściciela
sklepu wchodząc do środka. — Kiedy ostatnio tu
byłem, to miasto wyglądało jak martwe.

Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć

a ludzie mieliby wiele do powiedzenia mężowi miejscowej bohaterki, który najwidoczniej przyje­chał ją odwiedzie — Dallas krzyknęła piskliwie.

Josh odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Carrie. Nie do wiary, ale była jeszcze piękniejsza niż w jego wspomnieniach. Chciał podbiec do niej i porwać ją w ramiona. Niestety, po pierwszej chwili, kiedy zdawało mu się, że zobaczył w jej oczach miłość, spojrzała na niego jak na podły­chwast.

I zaraz otworzyła ramiona na powitanie dzieci, które podbiegły do niej, jakby ostatni raz widziały ją zaledwie wczoraj. Najwyraźniej nic czuły żadnego lęku, nic miały wątpliwości, czy Carrie je nadal kocha. Josh patrzył z niedowierzaniem, jak jego syn bez najmniejszego skrępowania całuje Carrie w gładki różowy policzek i przytula się do niej

189

z ufnością, Dallas po prostu wspięła się na Carrie, oplotła jej talię nóżkami i najwyraźniej zamierzała już tak pozostać.

Zarówno dzieci, jak i Carrie natychmiast zaczęli paplać jedno przez drugie, do tego wszystkiego Kichuś ujadał zapamiętale i krążył wokół nich w szaleńczym pędzie jak uprzykrzona mucha. Josh poczuł się zraniony, słysząc, że dzieci opowiadają Carrie o sprawach, o których jemu nawet nie wspominały. Tem powiedział, że szukał dzikiej dziewczynki - Josh nie miał o tym pojęcia.

Carrie uśmiechnęła się do niego. Nie przypusz­czała, żeby ktokolwiek mógł tęsknie bardziej, niż ona tęskniła za tymi dziećmi. Codziennie zastana­wiała się, co teraz robią, i za każdym razem, kiedy je wspominała, myślała o tym, z jaką rozkoszą udusiłaby Joshuę Greene'a. Albo zadźgała nożem. Albo utopiła. Albo spędziła z nim cały miesiąc w łóżku.

Kiedy znów podniosła spojrzenie na Josha, usta miała zaciśnięte w wąska, kreskę.

Josh podszedł do niej.

Ale Carrie nie zamierzała się poddać. Ciągle

190

z Dallas na rękach minęła go i podeszła do sprze­dawcy.

— Jest coś dla mnie?

Sprzedawca, który od dłuższej chwili przenosił wzrok z Josha na Carrie i z powrotem, podał jeden list Carrie i jeden Joshowi. Dziewczyna wzięła swój i ruszyła do drzwi.

Josh odebrał jej Dallas i postawił córkę na podłodze.

— Znikajcie — rozkazał dzieciom, które natych­
miast wybiegły ze sklepu.

Carrie miała zamiar pójść w ich ślady, ale Josh zastąpił jej drogę.

Ponieważ ciągle blokował jej drogę, Carrie po­stanowiła udawać, że go nie zauważa. Otworzyła list i zaczęła czytać.

— Ciekawe, co też takiego mógłbyś mi powiedzieć
- rzuciła. « Raz już mnie odprawiłeś i ja nie...

- przerwała, bo nagle zdała sobie sprawę, co właśnie przeczytała. Przerażona spojrzała na męża i pociemniało jej w oczach.

Na szczęście Josh zdążył ją podtrzymać, zanim zemdlona osunęła się bezwładnie.

191

13

Carrie otworzyła oczy i stwierdziła, że leży na miękkiej sofie w ślicznym saloniku, w którym nigdy przedtem nie była. Zaczęła się podnosić.

— Cśśś... Nie wstawaj. Masz, wypij to - powie­
dział Josh siedzący obok na krześle. Podłożył jej
dłoń pod głowę i przysunął do ust szklaneczkę
brandy.

Dziewczyna wzięła szklaneczkę i ulegając namo­wom Josha wypiła zawartość.

— Co się stało? - szepnęła. — Gdzie ja jestem?
- Rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. — Co
ty tu robisz?

Josh zajrzał w jej błyszczące oczy.

192

i ponieważ dotąd nic dostąpiłem tego zaszczytu, chcę cię prosić o rękę.

Carrie miała zamiar go ukarać. Zamierzała uda­wać obojętność, chciała, żeby czuł się tak paskudnie, jak ona wtedy... Zamiast tego ukryła twarz w dło­niach i rozpłakała się bezradnie.

Josh spojrzał na nią skonsternowany i podał jej chusteczkę.

Josh zaczął się śmiać i Carrie po chwili przyłą­czyła się do niego. Śmiejąc się ujął jej twarz w dłonie i zaczął pokrywać pocałunkami.

— Powiedz mi, że nie masz nikogo innego. Po­
wiedz mi to. Och, Boże. Carrie, jak ja za tobą
tęskniłem! Zabrałaś ze sobą moją duszę. Jak lo
możliwe, żeby pokochać kogoś tak mocno w ciągu
zaledwie kilku dni? — pochylił się nad nią, prawie
wziął na ręce i całował każdy kawałek odkrytej skóry.

— Ja się zakochałam w twoim zdjęciu.
Za nimi otworzyły się drzwi saloniku.

Carrie usiadła oszołomiona szczęściem; poczuła zawrót głowy, przyłożyła dłoń do czoła. Josh natychmiast pchnął ją z powrotem na poduszki i przytknął jej szklankę do ust.

I — Mi>cnvi> L|Imlty

193

— Ty się źle czujesz!

Carrie nie zdołała powstrzymać uśmiechu, bo zabrzmiało to co najmniej tak, jakby miała za chwilę umrzeć.

— Jestem... - zaniemówiła nagle i utkwiła szero­
ko otwarte oczy w liście leżącym na stoliku. Przy­
pomniała sobie, co ją tak bardzo zdenerwowało, że
aż straciła przytomność.

Josh ze zmarszczonymi brwiami wziął list do ręki, Kiedy już razem ze sklepikarzem zaniósł Carrie do saloniku, a żona gospodarza aplikowała ze­mdlonej sole trzeźwiące, przeczytał ten list, i, jak słowo honoru, nie mógł w nim znaleźć nic, co by mogło tak wyprowadzić Carrie z równowagi, żeby aż zemdlała. Po prostu jeden z jej najdroższych, najdoskonalszych, bogatych braciszków bez jednej skazy zamierzał ją odwiedzić.

Carrie skończyła brandy, popiła wodą i opadła z powrotem na wznak.

— Kiedy ma przyjechać? — spytała cicho.
Josh przebiegł list wzrokiem.

— Dwunastego października. - Spojrzał na Car­
rie. - Czyli jutro.

Carrie wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć powtórnie, więc Josh pośpiesznie dolał jej brandy.

194

musiał sam przyciągnąć dyliżans, zjawi się tego dnia, na który się zapowiedział.

Uciszył ją pocałunkiem.

— Carrie, jesteś rozbrajająca.
Chwyciła go za ramię.

— Dobrze, powiem ci. Widzisz, to nie przyjeżdża
jeden z moich braci". To przyjeżdża 'Ring. Mój
najstarszy brat. Najdoskonalszy.

Josh nadal nic nie rozumiał.

— O ile wiem, każdego ze swoich braci uważasz
za chodzący ideał.

Carrie westchnęla głęboko. Jak opisać 'Ringa komuś, kto go nigdy nie spotkał?

195

Josh przewrócił oczami.

Josh osłupiał ze zdumienia.

— A kiedy twoi rodzice już się dowiedzieli, co
zrobiłaś, nie podarli dokumentów i nie zamknęli cię
w twoim pokoju na klucz?

Carrie wydmuchała nos.

— Nie, oczywiście, że nie. Moi rodzice, tak jak
bracia, zawsze pozwalają mi na wszystko. Tylko
'Ring... — znowu zaczęła płakać.

Przez chwilę Josh systematyzował nowe wiado­mości na temat jej rodziny. Rozpieszczone dziecko, zawsze dostawało wszystko, czego zapragnęło. Jeśli zachciało jej się podróżować samej aż do dzikich

196

ziem Colorado, bo nielegalnie otrzymała podpis na dokumentach, które pozwoliły jej wydać się za mężczyznę, którego nie widziała nigdy w życiu, także się jej nie sprzeciwiali. Robiła co chciała.

„No i proszę — myślał Josh. — W ten sposób Carrie, śliczna jak świeży pączek róży, jedzie na zachód do mężczyzny i dwójki dzieci, dla których staje się cenniejsza niż słońce i powietrze". - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - Myślę, że twój brat ma dużo racji. Rzeczywiś­cie powinno się ciebie trzymać krócej.

— Nawet tak nie mów! Zupełnie jakbym słyszała
'Ringa! Zawsze mówił tacic, żeby mnie posiał do
zakonu, a przecież nawet nie jesteśmy katolikami!

Josh musiał odkaszlnąć, żeby ukryć śmiech, ale Carrie nie była na tyle nierozgarnięta, żeby się w tym nie zorientować. Zaczęła podnosić się z sofy, przysię­gając że już nigdy w życiu się do niego nic odezwie.

Josh siłą posadził ją sobie na kolanach i zaczął całować. Z początku się opierała, ale w końcu przytuliła się do niego.

197

— Na widok jego zdumienia przestała krzyczeć.

— Czy zauważyłeś może przypadkiem jakieś zmiany
w tym miasteczku od czasu, kiedy tu ostatnio
byłeś"? Nie musisz mi mówić, że nie byłeś tu od
półtora miesiąca, bo doskonale wiem. Każdy
w mieście opowiadał mi o tym, jak ty i te biedne
kochane dzieci, na które nawiasem mówiąc zupeł­
nie nic zasługujesz, zostaliście pustelnikami. Zga­
dza się?

— Na które pytanie mam odpowiedzieć? To
o mieście czy o dzieciach?

Zgrzytnęła zębami. Żartował sobie z niej! Od­wróciła się do niego plecami i spojrzała przez ramię uśmiechając się prowokująco.

Josh zachował powagę. Mając przed sobą per­spektywę takiej kary, absolutnie nie odczuwał najmniejszej ochoty do śmiechu.

Carrie usiadła i zaczęła opowiadać o powstaniu sklepu. O tym, jak zamieszkała w brzydkim hoteliku Eternity i dwa dni po tym, jak Josh zostawił ją na

198

stacji dyliżansów, spędziła pisząc cale dziesiątki listów. Pisała do żon wszystkich ważniejszych oso­bistości w Denver. Mieszkańcy Eternity dostarczali jej nazwiska i adresy tych mieszkańców miasta, o których wiadomo było, że mają pieniądze.

— A o czym do nich pisałaś? — zapytał Josh
wyraźnie zaciekawiony.

Opisywała tym kobietom historyjkę o tym, jak to jej bracia wrócili niedawno z Paryża i przywieźli jej tuk ogromne ilości sukien, że przez całe życie nie zdążyłaby ich nawet przymierzyć. W dodatku bracia byli na tyle nieuważni, że kupowali suknie w naj­różniejszych rozmiarach, a przy tym we wszystkich kolorach i fasonach, jakie tylko były w Paryżu.

— Najskuteczniejsze wołanie o pomoc, jakie kie­
dykolwiek słyszałem — powiedział Josh ze śmiertelną
powagą.

Carrie dokończyła szybko opowiadanie, wspo­minając o najęciu szwaczek, o wizycie pierwszych klientek i o tym, jak nie pozwalała tym pozbawio­nym rozumu kobietom ubierać się w to, co do nich zupełnie nic pasowało.

Josh pociągnął porządny łyk brandy, ale udało mu się nie roześmiać.

199

Josh, z ustami pełnymi alkoholu, prychnął prosto w twarz Carrie. Dziewczyna otarła oczy chusteczką i zmarszczyła

brwi.

Długą chwile przyglądała mu się uważnie, ale nie potrafiła zdecydować, czy mówił poważnie. Zakoń­czyła historię opowiadaniem o tym, jak działalność jej sklepu wpłynęła na rozwój całego miasta. Spoj­rzała na Josha triumfalnie. Spodziewała się po­chwały, a on tymczasem siedział z ponurą miną.

— Co ci się stało? Przecież udowodniłam, że nie
jestem hezużyleczna.

- To prawda. I w dodatku potrafisz zarabiać pieniądze — powiedział żałosnym tonem. — Co powie twój bral, kiedy się dowie, że wyszłaś za człowieka, który nie potrafi zarobić złamanego centa? Który nie może utrzymać własnej żony?

200

wiedział, co podpisuje, a ja nie jestem pełnoletnia. 'Ringowi nie będzie się podobało, że mieszkaliśmy razem tylko kilka dni, a potem pojechałam do miasta i zostałam tu sama, bez niczyjej opieki, podczas kiedy mój maż mieszkał na farmie. 'Ring jest staromodny. Uważa, że mąż i żona powinni zawsze mieszkać razem.

Josh się uśmiechnął. Nie potrafił jej wytłumaczyć, jak ważna była dla mężczyzny możliwość utrzyma­nia żony, ale jednocześnie był to dobry sprawdzian Carrie. A za trzy lata, kiedy już będzie mógł opuścić farmę, zacznie znowu zarabiać na życie. Posadził sobie dziewczynę na kolanach.

- Jeżeli twojego brata ma martwić fakt, że nasz związek być może nie jest całkowicie legalny, wystarczy, żebyśmy wzięli prawdziwy ślub. Prze­praszam, że za pierwszym razem przegapiłem noc poślubną, i obiecuję, że to się nie powtórzy. — Ujął jej twarz w dłonie i pocałował. — Zaczynam wierzyć, że naprawdę mnie kochasz. Jeżeli potrafisz mnie kochać takiego, jaki jestem teraz, może będziesz mnie kochała także później.

Carrie wyciągnęła dłoń po list, ale Josh cofnął rękę.

201

- To do ciebie. Nie ma nadawcy.

Josh rozmyślnie umieścił list do Carrie na stole, poza zasięgiem jej reki.

Josh stał się prawie zielony. Carrie zeszła mu z kolan i nalała brandy do szklaneczki. W tym tempie oboje będą niedługo zupełnie pijani.

Jednym hauslcm przełknął alkohol, wyciągnął rękę ze szklaneczką po dolewkę, i dopiero wtedy, drżącymi rękoma, otworzył list.

Wystarczyło, że rzucił na niego okiem. Carrie nigdy nie widziała mdlejącego mężczyzny, ale miała wrażenie, że właśnie nadchodzi ten pierwszy raz. Objęła Josha w pasie, położyła sobie jego rękę na ramionach i poprowadziła go do sofy.

- Josh! — krzyknęła potrząsając nim ze wszyst­
kich sił. Na stole znalazła flakonik soli trzeźwiących,
więc podsunęła mu je pod nos.

Odchylił głowę w stronę oparcia. - Josh, co się stało?

Nie odpowiedział. Po prostu patrzył na oparcie miękkiego mebla i wyglądał przy tym tak. jakby się

202

właśnie dowiedział, że wydano na niego wyrok śmierci. Carrie podniosła z podłogi list i przeczytała:

Drogi Joshuo,

trzeba, żebyś podpisał jeszcze jeden dokument i potem już będziesz wolny. Przywiozę ci go trzynas­tego października.

Jak się czują nasze najdroższe dzieci?

Twoja kochająca Nora,

PS.

Jak ci się podoba życie farmera? A może zmieniłeś zamiary?

Carrie przeczytała list trzy razy. Kiedy skończyła czytać po raz trzeci, drżała na całym ciele.

— Kto to — krzyknęła — kto to jest Nora?
Josh powoli odwrócił się do niej, potem usiadł.

— Wszystko wskazuje na to, że to ciągle jeszcze
moja żona — powiedział cicho.

Carrie wpatrywała się w niego, nieruchoma jak skała. Rodzina i bliscy często powtarzali, że życic nie jest łatwe, ale nigdy im nic wierzyła. Zawsze, kiedy ktoś mówił, że życie jest ciężkie, odpowiadała, iż każdy jest kowalem swego losu. Mawiała, że ludzie są szczęśliwi lub smutni z własnego wyboru, i zawsze miała na podorędziu przykłady biednych ludzi, na których spadało jedno nieszczęście za drugim, a którzy mimo to potrafili czuć się szczęś­liwi, a także przykłady osób bogatych, opływających we wszystko, co zapewnia szczęśliwy żywot, a mimo to nieszczęśliwych.

Pewnego razu, gdy jako szesnastoletnia dziew-

203

czyna głosiła tę mądrość, matka poweidziała jej, że

szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nigdy w życiu

prawdziwie nie kochali. Powiedziała, że miłość

składa się w dwóch trzecich radości, a w jednej trzeciej z niewyobrażalnego cierpienia. Że ból miło­ści jcst bardziej dotkliwy niż ból śmierci.

Wówczas Carrie sadziła, że matka wygłasza slogany, dopiero teraz naprawdę pojęła wagę jej słów.

— Dobrze się składa powiedziała prostując
ramiona - że jutro przyjeżdża mój brat. Będę
mogła z nim wrócić do Warbrooke.

Josh poderwał się z sofy chwycił ją za ramiona.

- Carrie zmierzyła go lodowatym spjrzeniem,

- Oczywiście nigdy nie byłam dla ciebie wystar-
czająco ważna, żebys zechciał wyprowadzić mnie
z błędu. Zechciałbyś zejść mi z drogi. Muszę wrócić
do sklepu. Zmierzyła go spojrzeniem od stóp do
głów. - Nie wszyscy z nas są życiowoymi ban-
krutami.

Josh uwolnił jej ramię; nie potrafił wymyślić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Odsunął się i pozwolił jej wyjść.

204

II

Carrie stała przed lustrem i szczypała palcami policzki marząc, by mogła przenieść na nie trochę czerwieni z czubka nosa. Przypudrowała nos raz jeszcze. "Ringowi nie będzie się podobało, że używa pudru ani że ma czerwone oczy. Ale najbardziej nie spodoba mu się to, co miała mu do powiedzenia, Będzie wściekły

Znowu łzy napłynęły jej do oczu. Ile też mieści w sobie człowiek? Płakała przez cała noc i cały dzisiejszy ranek.

Wczoraj, po powrocie do sklepu, miała zamiar pogrążyć się w pracy. Jej bracia zawsze tak robili, kiedy coś ich rozwścieczyło. Niestety, w wypadku Carrie ta metoda nte przynosiła pożądanych rezul­tatów. Możliwe, że kierowanie stocznia, było bar­dziej absorbujące niż sprzedawanie sukien. Tak czy inaczej. Carrie nie mogła myśleć o niczym innym niż o tym, że jej mąż ma jeszcze drugą żonę. Do niedawna nie wiedziała nawet, że ta kobieta żyje, a dziś miała świadomość, że nie tylko jest żywa

i ma się dobrze, ale w dodatku zgodnie z literą prawa ciągle jest żoną Josha.

Josh najwyraźniej nie kochał Carrie wystarczająco mocno, by opowiedzieć jej o takich szczegółach swojego życia

Wczoraj, dwie godziny po tym, jak zostawiła
Josha zjawiła się w sklepie Dallas razem z Temem.
Carrie próbowała otrzeć oczy, by dzieci się nie ,

zorientowały, że płakała — na próżno. Zauważyły |

od razu. |

205 |

Tem zapytał, czy przeczytała list jego ojca. Mając

ciągle w głowie list od Nory, Carrie odrzekła, że

owszem, przeczytała go i właśnie z powodu tego

listu będzie musiała opuścić Colorado już na zawsze.

Wychodzcę ze sklepu dzieci wyglądały jak para starych, zmęczonych ludzi, którzy widzieli w życiu

zbyt wiele.

Carrie poszła do maleńkiego domku, który wy-
najmowała na tyłach sklepu, i szlochała tak długo,

aż płacz utulił ją do niespokojnego snu. A jeśli

chodzi o kobiety, które zostały w jej sklepie to nic

ją one nie obchodziły. I to zarówno klientki, jak

i te, które dla niej pracowały.

Teraz musiała wyjść na stację na powitanie brata,

chociaż Ring był ostatnią osobą,chciałaby

dzisiaj spotkać. Może nawet nie powie: „A nie

mówiłem?'', ale będzie to widać w jego oczach,

Zawsze uważał, że była niepoważna i że cała rodzina

Zbytnio folgowała jej zachciankom, no i teraz

wszystko wskazywało na to, że najwyraxniej miał

rację.

Założyła czepek, ale wstążki związała byle jak,

zamiast w wesołą kokardkę, jak to robiła zazwyczaj.

Było jej zupełnie obojętne jak wygląda.

Idąc na stację nie odpowiadała na przyjazne

pozdrowienia przechodniów. Chciała tylko mieć to

już za sobą. Spotkać się z bratem i poprosić go,

żeby się zajął jej powrotem do Maine.

"Gdzie znowu będę rozpieszczanym dzieckiem

- pomyślała. - Małą maskotką.

Gdzie nie będę imała własnej rodziny, ani mężczyz-

ny, który mnie po prostu kocha"

Choć właściwie przecież nie miała tego nawet

wtedy, kiedy się jej zdawało, że ma

206

Znalazłą się na stacji pół godziny przed przyjaz-

dem diliżansu.

Urzędnik uśmiechnął się do niej.

- Ten dyliżans nie przyjechał na czas od wielu

lat i dzisiaj też się spóźni. Wiem, że mieli jakieś

kłopoty z Indianami. Prawdopodobnie przyjedzie

dopier za kilka dni.

- Mój brat przypilnuje - nawet nie spojrzajła na

swego rozmówcę - żeby zjawił się tu punktualnie

- powiedziała matowym głosem i siadła na łąweczce.

Urzędnik wybuchnął smiechem i opuścił budynek,

zapewne po to, by opowiedzieć innym mieszkańcom

miasta tę nieprawdopodobną historię.

- Mój Boże - szepnęła Carrie. - Gdyby ta

Nora nie była jegożoną. - Zapatrzyłą się w ścianę.

Josh usiadł obok i chciał wziąć Carrie za rękę,

ale dziewczyna wrwała mu dłoń. Chwycił ją za

ramiona i odwrócił twarzą do siebie.

- Carrie nauczyłem się czegoś od ciebie. Nie

wolno się poddawać. Nigdy.

- Czasem tzeba - próbowałą się uwolnić z jego rąk,

ale nie mogła.

- Nie powiedziałem ci o Norze, bo byłem pewien,

że już na zawsze zniknęła z mojego życia.

Tylko dlatego. Czytałas list. Sadziłęm, że rozwód

został już przeprowadzony, byłem przkonany, że

podpisałem wszystkie niezbędne dokumenty. Myś-

lałem, że dałem jej wystarczająco wiele, by nawet

ona czuła się usatysfakcjonowana.

- Co jej dałeś? Cała swoją miłość?

- Nora nie chciała miłości. Chciała pieniędzy.

Oddałem jej wszystko co do centa. Sprzedałem

nawet ubrania, byle tylko uwolnić od niej siebie

i dzieci, ale ona ciągle chciała więcej.

- Chciał ciebie.

- Ty - uśmiechnął się Josh - jesteś jedyną

kobietą, która chce po prostu mnie. Chcesz

mnie mimo mojego paskudnego charak-

teru nieudolnej pracy na polu. Chcesz

mnie i moich dzieci, i wszystkiego, co

się z nimi wiąże, a nie tego, co ci mogę

dać - poza sercem pełnym miłości.

- Przestań - powiedziała carrie cicho, bo

czuła, że zaraz znowu się rozpłacze.

- Carrie, wybacz mi proszę. Przebacz mi, że

źle cię oceniłem i że miałem cię za głupiut-

kie stworzenie. - Uśmiehcnął się widząc

niemy protest w jej oczach.

- Nie możesz mnie za to winić. Jesteś o wie-

le za ładna, żeby jakikolwiek mężczyzna

podejrzewał istnienie mózgu w tej ślicznej

główce. A przy tym ja wiedziałem z doś-

wiadczenia,że łądne dziewczęta myślą

wyłącznie o sobie.

- Czy twoja żona jest ładna?

- Moja była żona. Nie, Nora właściwie

nie jest łądna. - Rozwiązał wstążki

zaciśnięte pod szyją Carrie i ułożył je

we wdzięczną kokardkę.

- Nie kocham Nory. Nie jestem pewien,

czy kiedykolwiek ją kochałem.

- Ale jest matką twoich dzieci.

- Nie czułem do niej nienawiści.

Słysząc to Carrie zaczęła się podnosić, ale

Jpsh posadził ją z powrotem.

- To nie ma teraz żadnego znaczenia. Ko-

cham ciebie, chcę, żebyś za mnie wyszła i

została z nami. Przecież tego własnie prg-

nęłaś od pierwszej chwili, kiedy nas

zobaczyłaś, prawda? - Carrie znowu

zaszkliły się oczy.

- Ja...myślę, że cię nie kocham. Oszukałeś

mnie.

- Nie oszukałem. Byłem pewien,że roz-

wód jest

już prawomocny. Ten wczorajszy list był dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla ciebie, — Nie doczekawszy się odpowiedzi przyciągnął dziewczynę do siebie, ale ona dopiero po dłuższej chwili również przytuliła się do niego.

- Moj brat,.. — zaczęło Carrie, Pogładziła ją po włosach.

- Ja się nim zajmę, dobrze?

— Ty go nie znasz. Będzie naprawdę wściekły,
kiedy się dowie, że wyszłam za mąż za żonatego
mężczyznę.

- Nie mówiąc już o tym, ze nosisz w sobie jego dzicko - powiedział Josh miękko.

Carrie wstrzymała oddech. Właściwie nie musiała pytać, skad wie, bo od kiedy zemdlała trzy razy w ciągu ostatniego tygodnia, całe miasto domyślało się jej odmiennego stanu.

Chcesz żebym z tobą została bo urodzę twoje dziecko?

- Tak, tak. Oczywiście. Dziecko, to jedyny powód. Jeszcze się nie zorientowałaś, że kolek­cjonuję dzieci? Świetnie sobie z nimi radzę. W moim towarzystwie idą przez świat uśmiechniete od ucha do ucha. Przy tym, rzecz jasna, niemożliwe, żebym chciał być z tobą po prostu dlatego, że na samą myśl o zyciu bez ciebie czuję się nieaszczęśliwy. Carrie - szepnął - nie opuszczaj mnie, proszę

Carrie przytuliła się do Josha, a on pocałował ją, delikatnie, czule.

Kiedy twój brat już przyjedzie, dzisiaj czy
jutro, wszystko jedno, kiedy ten dyliżans tu dotrze

położył juz palec na ustach, bo chciała mu przerwać - zdaj się na mnie. Zrobię wszystko, żeby miał nas za najszczęśliwszą parę świata.

209

Nawet się nie domyśli, że kiedykolwiek coś się między nami nie układało. Kto wie, może dyliżans się spóźni, nawet i o trzy dni. Przez ten czas Nora zdąży przyjechać i odjechać, a my weźmiemy ślub i wszystko będzie wspaniałe — z wyjątkiem mojej kukurydzy.

— Twoja zarobaczona kukurydza absolutnie nie
będzie 'Ringa obchodziła, jeśli ja będę szczęśliwa...

— spojrzała na zegarek. — Dyliżans powinien tu być
za dziesięć minut. I będzie tu za dziesięć minut,
a razem z nim — mój brat.

— No dobrze — Josh uśmiechnął się protek­
cjonalnie — kiedy już przyjedzie, ja się nim zajmę.
Jeśli będzie chciał, żebyśmy się ponownie pobrali,
zatrzymamy go, aż Nora odda mi ten dokument.
Wystarczą na to dwadzieścia cztery godziny.

— Wziął ją pod brodę i uniósł do góry. — Spróbujesz
mi wybaczyć Norę? Nie chciałem ci mówić o swojej
małżeńskiej porażce. Nie powinnaś mnie chyba za
to winić. Mam wrażenie, że już z powodu kukury­
dzy wyszedłem na wystarczająco pechowego nie­
udacznika.

Josh został na ławce. Uśmiechnął się rozczulony.

210

Miała tyle zaufania, tyle wiary w ludzi. Była przeko­nana, że dyliżans pojawi się dokładnie o czwartej.

Kiedy całkiem już wyraźnie słychać było nadjeż­dżający powóz, Josh wyszedł na zewnątrz. Carrie stała na końcu podjazdu, skąd miałaby najlepszy widok, gdyby dyliżans rzeczywiście przyjechał.

Josh popatrzył w kierunku, z którego dochodził turkot, i stwierdził, że nadjeżdżający pojazd rzeczy­wiście wyglądał na dyliżans. Zerknął na zegarek Carrie.

Większość mieszkańców Eternity wyległa ze skle­pów i domów ciekawa interesującego fenomenu, jakim byłby dyliżans przybywający w oznaczonym czasie. Josh z coraz większą fascynacją spoglądał ponad głową Carrie na woźnicę szaleńczo trzaskające­go z bicza. Mężczyzna stał na skrzyni i poganiał konie tak, że można było niemal słyszeć ciężki oddech zwierząt pędzących galopem. Zazwyczaj woźnica — niemal zawsze pijany — prowadził konie do miasta wolniutko, prawie spacerowym krokiem, nie przywią­zując najmniejszej wagi do rozkładu jazdy.

Josh patrzył rozszerzonymi ze zdumienia oczyma, jak dyliżans wynurzył się z chmury kurzu. Jeśli się nie mylił, to z boków i dachu powozu sterczały strzały. Rozejrzał się po rosnącym tłumie i zobaczył, że ludzie pokazuję sobie dyliżans palcami.

21J

Co do minuty, dokładnie o godzinie czwartej, wielki dyliżans z piskiem i zgrzytem zahamował przed podjazdem. Z dachu powozu wystawały strzały, a ściany nosiły ślady po kulach. Z tyłu przywiązany był do pojazdu piękny koń pod siodło.

— Co się stało? Co się stało? — wołali do woźnicy
wszyscy zgromadzeni.

Josh odniósł wrażenie, że nigdy w życiu nie widział bardziej wyczerpanego człowieka niż woź­nica. Wyjątkowo był całkowicie trzeźwy, miał ciem­ne sińce pod oczyma, przynajmniej tygodniowy zarost i dziwnie opuszczony lewy kącik ust.

— Och, a co to się nie zdarzyło! — Woźnica
niepewnie zsunął się z kozła. — Zaatakowali nas
złodzieje. Potem banda Indian goniła pijanych
kowbojów i cała ta zgraja wpadła na nas. Potem
znaleźliśmy się w stadzie przerażonych bawołów.
Wszystko przeżyliśmy, wszystko!

Woźnica zaczął znajdować przyjemność w sku­pionej uwadze słuchaczy, więc spodobało mu się opowiadanie przygód.

— Na szczęście jechał z nami jeden zwariowany
facet. Jakiś Montgomery.

Carrie posłała Joshowi spojrzenie oznaczające „A nie mówiłam?"

— Ten człowiek powiedział — ciągnął woźnica

212

A potem, jak napadli na nas ci kowboje, poprze-strzelal im kapelusze. Indianom się spodobało takie przedstawienie i aż przestali do nas strzelać. Mówię wam, ten człowiek to wariat!

Przez ten czas zdążył rozłożyć schodki i otworzyć drzwi dyliżansu. Minęła długa chwila, zanim ze środka zaczęli wysiadać podróżni. Przedstawiali sobą opłakany widok: brudni, wystraszeni, kobiety ze śladami łez na policzkach. Wyglądali jakby ktoś ciągnął ich na końskim dyszlu całą drogę z Maine do Colorado.

Dwie kobiety w zgniecionych, poszarpanych suk­niach, roztrzęsione rzuciły się z powozu prosto w objęcia tłumu. Inna, z treską zsuniętą na ucho, wyglądała, jakby jej wyrósł przedziwny guz na głowie.

Następnie wyszło z dyliżansu trzech mężczyzn, wcale nie mniej przestraszonych niż kobiety. Jeden z nich miał krwawy ślad na rękawie, drugi trzy dziury w kapeluszu. Trzeci usiłował zapalić cygaro, ale ręce tak mu drżały, że nie mógł przytknąć zapałki. Kiedy jeden z mieszkańców miasteczka podszedł do niego i zaproponował pomoc, mężczyzna rzekł:

Wreszcie ukazał się w nich ostatni pasażer. Miał chyba ze dwa metry wzrostu, był proporcjonalnie zbudowany, fantastycznie przystojny i ubrany w nie­skazitelnie czarny garnitur, który Josh wprawnym okiem wycenił na całkiem niebagatelną sumkę. Nie wydawał się przestraszony ani zdenerwowany, jak

213

inni pasażerowie, lecz zupełnie spokojny i wręcz wypoczęty, jakby właśnie wrócił z niedzielnej prze­chadzki, a nie zakończył najeżoną niebezpieczeń­stwami podróż dyliżansem.

Wszedł na podjazd i uśmiechnął się do zgroma­dzonych w pobliżu ludzi. Jedna z pasażerek spoj­rzała na niego i wybuchnęła płaczem, kryjąc twarz na ramieniu jakiejś starszej kobiety.

Przybyły sięgnął do kieszeni na piersi, wydobył z niej cienkie cygaro i pewną ręką potarł zapałkę. Zaciągnął się głęboko i, jakby nieświadom prawie setki zafascynowanych spojrzeń, strzepnął z ramie­nia wyimaginowany pyłek.

— Chcesz jeszcze zgadywać, który to 'Ring?

— spytała Carrie markotnie.

Josh uspokajającym gestem wziął ją za rękę.

'Ring odwrócił się w stronę siostry, jakby nie miał nigdy najmniejszych wątpliwości, że będzie właśnie tam, gdzie stała.

— Witaj, maleńka — powiedział cicho, a Carrie
podbiegła do niego.

Chwycił siostrę w mocne ramiona i uściskał szaleńczo na oczach wszystkich mieszkańców mias­teczka. Ci wówczas uznali, że jeśli ten człowiek, ten na poły potwór, na poły bohater, jest znajomym Carrie, skłonni są go zaakceptować. W końcu przecież Carrie zapewniła im pracę.

— Niech no ci się przyjrzę — powiedział 'Ring
stawiając ją na ziemi. Był od niej prawie dwukrotnie
większy. Ogromną dłonią pogładził ją po policzku.

Josh nigdy przedtem nie zaznał uczucia zazdrości. Zawsze wierzył, że każdy powinien żyć swoim własnym życiem i nigdy nie próbował nikomu

— dziecku, kobiecie ani mężczyźnie — dyktować, co

214

ma robić. A teraz zdał sobie sprawę, że nigdy przedtem nie był zakochany. Właśnie teraz nie mógł patrzeć, jak ten facet dotyka Carrie i nie miał najmniejszego znaczenia fakt, że to był jej brat.

Podszedł bliżej do Carrie i wziął ją zaborczo pod ramię, jakby tym gestem ogłaszał swoją własność.

Carrie zerknęła na męża. 'Ring był od niego nieco wyższy, ale z pewnością nie bardziej przystoj­ny. Właściwie to Josh był tysiąc razy przystojniejszy od 'Ringa.

'Ring przyjrzał się obojgu, zwrócił uwagę na to, jak Josh, z zaciśniętymi ustami, trzyma Carrie pod ramię — jakby był gotów wyzwać 'Ringa do walki, gdyby okazał się na tyle nieostrożny, by dotknąć choć jednego włosa na głowie dziewczyny. Do­strzegł, jak Carrie patrzy na Josha, jakby był najdzielniejszym, najwspanialszym człowiekiem na ziemi i już wiedział wszystko, co chciał wiedzieć. Przyjechał tu aż z Maine, żeby się przekonać, czy jego siostra kocha z wzajemnością człowieka, któ­rego wybrała. Znał już odpowiedź. Na dobrą sprawę mógłby z powrotem wsiąść do dyliżansu i wracać do własnej żony i dzieci.

Uśmiechnął się do siostry i Carrie odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Ten uśmiech zasyg­nalizował 'Ringowi, że coś jest nie w porządku — Carrie nigdy nie potrafiła udawać.

Niegdyś 'Ring wszelkimi sposobami starał się nauczyć ją gry w pokera, ale kiedy tylko dostawała dobrą kartę, była tak uszczęśliwiona, że nie potrafiła tego ukryć.

'Ring odgadł, że kłopoty nie mogą być poważne, bo w końcu najbardziej liczyło się to, czy się kochali. Stali blisko jedno obok drugiego, jakby się

215

obawiali, że 'Ring jest wysłannikiem jakichś złych mocy, które będą próbowały ich rozdzielić.

— Pan pozwoli, że się przedstawię — powiedział
Josh wyciągając rękę. — Nazywam się Joshua Greene.

'Ring uścisnął dłoń swojego szwagra i nagle uświadomił sobie, że gdzieś już go widział.

„On byłby dobrym pokerzystą — pomyślał 'Ring. — Nikt by nie odgadł, jakie ma karty. Nawet zmrużeniem powieki nie zdradzi emocji. Mówi ludziom tylko to, co chce im przekazać".

'Ring chętnie ucałowałby siostrę i śmiał się z jej tremy, ale Josh pilnował Carrie jak drapieżny ptak. 'Ring zaczął się zastanawiać, czy on sam też jest taki zaborczy w stosunku do własnej żony.

— Na pewno jakoś sobie poradzę — oznajmił
pogodnie. — Może zjemy dziś razem kolację, a jutro
zapoznacie mnie z dziećmi?

Carrie czuła, że zaczyna jej się robić słabo. Nie mogła dłużej znosić niepewności.

— 'Ring, dlaczego tu przyjechałeś? Nie chcę
wracać do domu.

Choć 'Ring był przekonany, że to niemożliwe, Josh przysunął się do Carrie jeszcze trochę bliżej.

— Myślałaś, że przyjechałem tu po to, żeby cię
zabrać do domu?

216

człowieka?

217

15

Carrie siedziała na sofie i wpatrywała się w wytar­ty, przykurzony dywan.

— Musimy go przekonać — powiedziała — że
wszystko jest w najlepszym porządku. Nie może się
zorientować, że cokolwiek między nami jest nie tak
jak trzeba.

— Między nami wszystko jest tak jak trzeba.
Carrie spojrzała na niego.

Josh się roześmiał.

— Mężczyźni nie potrafią zbyt dobrze skrywać
swoich uczuć. On kocha cię do szaleństwa. Mogę
nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest najłagod-

218

niejszym z twoich braci, jeśli chodzi o ciebie. On da ci wszystko, czego zechcesz, on zrobi dla ciebie wszystko, o co go poprosisz. Jeśli zechcesz poślubić kominiarza, będzie szczęśliwy mogąc ci w tym pomóc.

Piękne jabłko, ale zgniłe w jądrze. O, jakże piękny fałsz przybiera postać!

Carrie i Josh poszli przodem. Poprzedniego dnia wieczorem dziewczyna wysłała jedną ze swoich pomocnic do hotelu, z zadaniem zorganizowania najlepszego posiłku, jaki mógł zaoferować Eternity Hotel i teraz szła na kolację pełna obaw, jak to wszystko wypadnie:

Stolik dla trzech osób przygotowano w prze­szklonej wnęce i Carrie, gdyby tylko nie była tak zdenerwowana, na pewno roześmiałaby się na ten niecodzienny widok. Kelnerzy, zamiast zwykłych ubrań, które — sądząc po wyglądzie — wyciągnęli rano spod łóżek, dziś wystrojeni byli w garnitury,

219

w większości najwyraźniej pożyczone. Każdy z nich miał serwetkę przerzuconą przez ramię, zupełnie w stylu francuskim, tyle że żadna z nich nie była zbyt czysta ani wyprasowana.

Skoro tylko usiedli, jeden z kelnerów podszedł do 'Ringa i nalał mu łyk wina. W pewnej chwili zorientował się, że w szkle coś pływa, więc chlusnął płynem na podłogę i nalał ponownie. Carrie wi­działa unoszące się na powierzchni napoju drobiny korka oraz cieniutki płatek sreberka na dnie. Wstrzymała oddech widząc, jak brat umoczył w wi­nie usta.

Była pewna, że zrobi to, co zrobiłby w domu: oznajmi, iż to wino nie nadaje się do picia.

Ku jej zdumieniu 'Ring uśmiechnął się do kelnera i powiedział:

Dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta.

Kelner, który pomagał w stajniach, jeśli nie było gości w hotelu, nie miał najmniejszego pojęcia, o czym mówił 'Ring, ale oddalił się z uśmiechem. Po chwili na stole zaczęły się pojawiać pierwsze dania.

Carrie bez apetytu dziobała jedzenie widelcem.

— Czym się pan właściwie zajmuje, panie Greene? — spytał 'Ring.

Carrie zaniepokojona spojrzała na Josha. Powie­działa mu co prawda, że 'Ringa nie obchodzi, czy jej mąż jest bogaty, ale z drugiej strony, mężczyźni przywiązują niekiedy osobliwą wagę do spraw finansowych. Miała nadzieję, że Josh okaże tyle zdrowego rozsądku, by powiedzieć, iż jego farma jest nieco... bardziej imponująca niż była w rzeczy­wistości.

220

— Tłucze robaki — oznajmił spokojnie Josh.

— Mam ich całe pole.
Carrie prawie jęknęła.

O ty chwaście,

Tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący,

Że aż odurzasz; bodajbyś był nigdy

Na świat nie przyszedł!

— 'Ring — Carrie zignorowała potok wierszowanej
deklamacji brata. — To nieprawda, że Josh hoduje
szkodniki i chwasty. No, w każdym razie, niezupełnie
prawda. Josh wiele rzeczy robi bardzo dobrze.

Mężczyźni jednocześnie obrócili się ku niej, obaj z takim samym wyrazem żywego zainteresowania na twarzy.

— Wyjaśnij mi, najdroższa, co potrafię robić

— poprosił Josh.

Carrie obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. Naj­wyraźniej świetnie się bawił. Ciekawe, że jak gościli jego brata, było to poważne przedsięwzięcie, nato­miast teraz, kiedy jej własny, nieco kłopotliwy brat przyjechał w odwiedziny, Josh traktował to jak doskonałą zabawę.

221

'Ring odpowiedział mu uśmiechem.

Nie inna racja jak racja kobieca: Tak sądzę o nim, bo tak o nim sądzę.

— Dokładnie tak. — Josh wydawał się całkowicie
oczarowany 'Ringiem. — Jeszcze kropelkę trunku,
szwagrze?

'Ring uniósł kieliszek.

O, ty niewidzialna potęgo wina! Jeżeli jeszcze nie wyna­leziono godnej ciebie nazwy, bądź nazwana szatanem.

— 'Ring, co ci się stało? — zdenerwowała się
Carrie. — Nie potrafisz już nic powiedzieć normal­
nie, bez tej idiotycznej poezji?

'Ring rzucił jej żałosne spojrzenie.

Sztylety z ust jej wychodzą, każde jej słowo przebija. Gdyby jej oddech tak był jadowity jak jej wyrazy, ani podobna byłoby żyć w jej sąsiedztwie, zaraziłaby powiet­rze do północnego bieguna.

'Ring otworzył usta i najwyraźniej miał zamiar zacytować coś jeszcze, ale się rozmyślił.

— Zaczęłaś mi opowiadać — odezwał się z poważ-

222

nym wyrazem twarzy — o swoim mężu. Skończyliś­my, zdaje się, na robakach.

— I chwastach — dorzucił Josh.

Carrie siedziała przy stole i przyglądała się obu mężczyznom. Nie miała pojęcia, co tu się dzieje, ałe miała wielką ochotę wstać i zostawić ich samych. Obaj siedzieli rozparci na krzesłach, sze­roko uśmiechnięci i najwyraźniej zadowoleni z sie­bie, tak jak to potrafią tylko mężczyźni — jakby byli lepsi po prostu dlatego, że urodzili się męż­czyznami.

Teraz z kolei Josh popatrzył na 'Ringa z po­dziwem, bo La Reina była jedną z największych solistek operowych świata.

— Gratuluję ci wyboru i zazdroszczę zaszczytu
poślubienia takiej kobiety. Wiele razy miałem moż­
liwość słuchania jej śpiewu. W Paryżu, w Wiedniu,

223

w Rzymie... Jeśli tylko mogłem, zawsze byłem na jej występach.

Josh nagle wyciągnął rękę i potrącił kieliszek 'Ringa. Czerwone wino rozlało się na obrus.

Carrie, zaprzątnięta osuszaniem stołu, nie za­uważyła, jak jej mąż rzucił 'Ringowi błagalne spojrzenie.

Choć nie wiedziała co, to jednak czuła, że coś się stało. Odniosła wrażenie, że obu panów połączył jakiś tajemny, dla niej niedostępny sekret. W ciągu kilku zaledwie sekund stali się najlepszymi przyja­ciółmi. Przez resztę tej długiej kolacji zajmowali się głównie sobą, jedynie od czasu do czasu zauważając obecność Carrie. Rozmawiali o miastach, które odwiedzili, o sztukach teatralnych i śpiewie 'Ringa żony. Wspominali wspólnych znajomych, dobre hotele, jedzenie i wino.

Carrie siedziała cicho, ignorowana i wściekła. Traktowali ją, jakby była za młoda i zbyt niedo­świadczona, by zasługiwać na ich zainteresowanie.

W końcu panowie zdecydowali, że czas na od­poczynek.

— Zobaczymy się jutro — pożegnał ich 'Ring.
— Przyjadę na farmę o dwunastej, dobrze? Ślub jest
wyznaczony na piątą, więc będę miał czas jeszcze
zapoznać się z dziećmi. Powiedz mi — zwrócił się do
Josha — czy są podobne do ciebie?

Carrie wyczuła, że pytanie brata miało głębszy sens.

224

— Są bardzo podobne do mnie, z jednym wyjąt­
kiem: mają talent.

'Ring zdawał się rozbawiony tą odpowiedzią.

Carrie, do chwili kiedy razem z Joshem życzyła 'Ringowi dobrej nocy, nie powiedziała ani jednego słowa.

Josh, zadumany, wziął ją pod ramię, najwyraźniej nie zauważywszy jej złości. Nie zwrócił uwagi także na to, że się do niego nie odzywała.

— Wziąłem powóz od Hirama — powiedział.

— Jest przy stajniach. Przypuszczam, że wrócisz ze
mną do domu.

W pierwszym odruchu Carrie chciała mu powie­dzieć, że zostaje w mieście, ale musiała zobaczyć się z dziećmi. Chciała im powiedzieć, że w końcu jednak zostaje w Eternity. Mogła się już nigdy w życiu nie odezwać do ich ojca, ale jutro wyjdzie za niego za mąż. Oczywiście, jeśli jego żona da mu rozwód.

Josh przyprowadził powóz, pomógł jej wsiąść i mówił przez całą drogę do domu. Rozwodził się, jakim to wspaniałym człowiekiem jest jej brat, jaki jest kulturalny, mądry i wykształcony.

— To pewnie dlatego — wtrąciła ironicznie Carrie

— że zna wszystkich ludzi, których i ty znasz,
i bywał tam gdzie ty. W miejscach, których ja nie
widziałam na oczy.

Josh najwyraźniej nie odczuł drwiny i dalej opowiadał o tym, jakim to 'Ring jest dobrym przyjacielem. Naprawdę ludzki człowiek. Można z nim kraść konie, polować, recytować Szekspira i uwodzić kobiety, a najlepiej wszystko razem.

Tego już było dla Carrie za wiele. Zrobiło się jej niedobrze.

X — Miasteczko Eternity

225

— To przez dziecko? — spytał Josh zaniepokojony
i zaczął ściągać wodze.

— Nie, przez ciebie.
Uśmiechnął się i popędził konia.

Zanim wrócili do domu, zajrzeli jeszcze do Hira-ma. Zatrzymali się przed wielkim, solidnym, wyjąt­kowo czystym i idealnie nudnym domem, wokół którego próżno by szukać najmniejszego kwiatka. Carrie została na koźle, a Josh poszedł po dzieci. Po chwili zjawił się niosąc śpiącą Dallas, za nim wlókł się rozespany Tem. Carrie wzięła dziewczynkę na ręce, Tem usiadł obok i przytulił się do niej.

— Zostajesz? — zapytał ziewając.
— Zostaję.

Tem skinął głową, jakby wiedział, że to ostatnia decyzja, ale niekoniecznie ostateczna.

W domu Josh zabrał dzieci na poddasze, ułożył do snu i wrócił na dół. Ziewając szeroko ruszył do sypialni.

226

— Ale ja o tym nie wiedziałam.

Podszedł do niej bliżej, jego oczy straciły zaspany wyraz.

Josh wdrapał się na poddasze i usiłował jakoś się ułożyć na wąskim łóżku razem z Dallas.

— A mówiłam ci, że będzie chciała spać sama
w dużym łóżku — wymamrotała sennie dziew­
czynka.

* * *

Następnego ranka Carrie spała głęboko, gdy Josh wpuścił do sypialni dzieci. Jednak one, zamiast wskoczyć do łóżka z wielką wrzawą, jak to miały w zwyczaju, ułożyły się cicho koło niej. Nawet Kichuś był wyjątkowo spokojny i po chwili wszyscy czworo spali w najlepsze.

Josh stał w drzwiach z kubkiem kawy w ręku i rozmiłowanym wzrokiem patrzył na swoją rodzinę. Uczucie to nie dotyczyło kudłatego psiaka, ale nawet jego zaczynał powoli lubić.

Poprzedniego wieczoru, w przeciwieństwie do tego, co sądziła Carrie, doskonale zdawał sobie

227

sprawę z jej złości. Zapewne nie powinien był sobie pobłażać, ale jej zazdrość była mu tak potrzebna.

Zdarzało się nieraz, że kobiety bywały o niego zazdrosne, ale tamte wszystkie damy zupełnie go nie obchodziły. One go nie kochały. Nie kochały mężczyzny, którym był naprawdę, ale kogoś, za kogo go uważały. Niejedna próbowała go usidlić, dotrzeć do niego poprzez jego dzieci, ale one były zbyt bystre, żeby nie przejrzeć podstępu. Dlatego właśnie nie znosiły wszystkich kobiet.

Patrzył na Carrie i dzieci przytulone do niej tak mocno, że trudno było powiedzieć, gdzie się zaczyna jedno, a kończy drugie. Wiedział, że bardzo ich wszystkich kocha. A Carrie miała rację; zarówno on jak i jego dzieci bardzo jej potrzebowali.

Uśmiechnął się do śpiącej grupki. Teraz już wszystko będzie dobrze. Był tego pewien. Musiał jeszcze tylko ugodzić się z Norą i odzyskać wolność. Pomyślał o Norze w złą godzinę.

Nagle Kichuś wyskoczył spod kołdry i zaczął szaleńczo ujadać, a na zewnątrz dał się słyszeć turkot kół nadjeżdżającego powozu.

Josh skrzywił się i odwrócił do frontowych drzwi. To chyba jeszcze nie Nora?

Ujadanie Kichusia obudziło Carrie. Powoli wra­cała ze snu do rzeczywistości. W pierwszej chwili nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się właściwie znajduje.

Tem podniósł głowę.

- Kto to?

Słychać było, jak powóz zatrzymał się przed domem, woźnica krzyknął na konie.

— Mam nadzieję, że to nie jest wujek Hiram

228

— ziewnęła Dallas. — Powiemy mu, że Carrie jest w domu, to się przestraszy i ucieknie.

Carrie się roześmiała i zaczęła łaskotać dziew­czynkę.

Tern wyszedł przed dom, ale w jednej sekundzie był z powrotem.

— To mama — wyszeptał z pobladłą twarzą.
Carrie usiadła na łóżku sztywno wyprostowana.

Myślała o tej kobiecie jako o żonie Josha, ale zupełnie nie pamiętała, że jest także matką jego dzieci. Czy będą się tak cieszyły z jej widoku, że zapomną o niej, o Carrie? Skarciła siebie za samą myśl o takiej przerażającej możliwości. Ta kobieta była matką tych dzieci i one ją, oczywiście, kochały.

— No, idźcie, idźcie do mamy — ponagliła je
Carrie.

Mimo to Dallas nadal siedziała jej na kolanach, a Tern stał w drzwiach do sypialni.

Frontowe drzwi odskoczyły gwałtownie i Carrie, choć jeszcze nie widziała wchodzącej kobiety, od­czuła jej obecność, jej osobowość, która zdawała się rozsadzać mały domek.

— Gdzie one są? — zawołała przybyła. — Gdzie
są moje kochane maleństwa?

Zanim Carrie zdążyła się odezwać, zanim zdą­żyła powiedzieć Temowi, żeby zamknął drzwi, by ta kobieta nie mogła jej zobaczyć w koszuli nocnej i z potarganymi włosami, Nora wtargnęła do sypialni.

Była wielka. Była wysoka i mocno zbudowana i miała przesadnie umalowaną twarz; śnieżnobiałą cerę, ciemne oczy, mocno czerwone usta oraz czarne włosy. Była ubrana w bardzo drogą suknię z czer­wono-czarnego brokatu i ściśnięta gorsetem. Carrie

229

doświadczonym okiem oceniła obwód jej talii na nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów. Powyżej widniały ogromne piersi, za które niejedna kobieta zaprzedałaby własną duszę. Josh powiedział, że jego żona nie jest tak naprawdę ładna. Ta kobieta rzeczywiście nie była ładna. Była piękna. Wspaniała. Na widok takiej kobiety mężczyźni tracą głowę. Taka kobieta jest muzą poetów. O takiej kobiecie powstają pieśni.

Podczas gdy Carrie gapiła się na nią w osłupieniu, Tem podszedł do łóżka. Objęła go ramieniem. Dallas ciągle siedziała jej na kolanach. Tym razem nawet Kichuś zachowywał się cicho.

— Mój Boże, cóż za idylliczna scena! Josh, czy
wszystkie twoje nowe... panie sypiają z tobą i z na­
szymi dziećmi?

Carrie chciała się bronić, ale co miała powiedzieć? Że przecież jest żoną męża tej kobiety? Dzieci przyglądały się matce w milczeniu.

— Chodźcie, moje kochane maleństwa, pocałujcie
mamusię.

Dzieci bez słowa, posłusznie, podeszły do matki. Nora schyliła się i pozwoliła im po kolei pocałować swój gładki policzek. Nie przytuliła ich, nawet ich nie dotknęła.

— Kto to jest, ta wasza mała przyjaciółeczka? — zapytała Tema.

230

Josh i wyprowadził swoją piękną, olśniewającą, boską żonę z sypialni.

Carrie założyła amazonkę i weszła do dużego pokoju. Josh i jego żona siedzieii przy stole blisko siebie, z pochylonymi głowami.

Nora rozparła się na krześle i oszacowała Carrie jednym spojrzeniem.

Josh chwycił ją, przycisnął jej ramiona do boków, przyprowadził do stołu i posadził na krześle.

Nora przyjęła to jako komplement.

231

miłość dzieci i to, że urodzisz nasze dziecko, które będzie dorastało bez ojca, nic dla ciebie nie znaczy

— wyjedź. Nie będę cię zatrzymywał.

Carrie zaczęła wsiadać na konia. Wsadziła stopę w strzemię, lecz nagle odwróciła się do Josha, rzuciła się na niego i zaczęła okładać pięściami.

— Nienawidzę cię! Nienawidzę! Rozumiesz? Ko­
cham cię i nienawidzę!

Kiedy pierwsza fala gniewu minęła, Josh objął Carrie i przytulił mocno do siebie. Dziewczyna rozpłakała się głośno.

— Ona jest taka piękna — szlochała rozpaczliwie.

— Nigdy nie widziałam piękniejszej kobiety.

Carrie roześmiała się przez łzy.

234

do ciebie tak serdecznie wczoraj wieczorem, gdyby czegoś o tobie nie wiedział.

Josh ułożył ją przy sobie na stercie siana i objął ramieniem.

Josh zakrył dłonią usta skrywając uśmieszek.

Carrie musiała się przez chwilę zastanowić.

235

Carrie nie wyczuła w głosie Josha żadnej cie­plejszej nuty.

Josh przerwał na chwilę, uśmiechnął się lekko.

Zamilkł, jakby się spodziewał, że Carrie powinna

236

znać resztę jego życiorysu. Wtedy przypomniało się jej coś, o czym raz wspomniała Nora.

Carrie nie mogła słuchać tych przechwałek. Wsta­ła, lecz Josh przyciągnął ją z powrotem do siebie.

— Myślałem, że będziesz ze mnie dumna.
Odetchnęła głęboko.

Josh się roześmiał.

— Czy zechciałbyś mi wyjaśnić, dlaczego uznałeś
za stosowne ukrywać ten fakt przede mną? Dlaczego
podałeś mi fałszywe nazwisko i nie wspomniałeś
słowem o swojej przeszłości?

— Sądziłem, że nie będzie ci to obojętne.
Carrie musiała się chwilę zastanowić, nim zro­
zumiała, o co mu chodzi.

237

— Jesteś próżnym, chełpliwym pyszałkiem. Uwa­
żałeś, że gdybym wiedziała, iż jesteś sławny, to
właśnie wyłącznie z tego powodu chciałabym być
z tobą? Znowu mnie obrażasz.

Ponownie zaczęła się podnosić, ale Josh uwięził ją w objęciach i zaczął całować.

— Tylko mi nie mów, co od nich dostawałeś.
Roześmiał się znowu i odsunął od niej.

— Chciałbym ci coś pokazać. — Przeturlał się po
sianie, poszperał pod kilkoma butwiejącymi uprzę­
żami i wyciągnął mały czarny kuferek ozdobiony
inicjałami J.T. Otworzył go, wyjął ze środka plik
papierów i podał je Carrie. Były to fotografie
sławnego na cały świat Joshuy Templetona w stroju
Hamleta, Otella i innych postaci ze sztuk szeks­
pirowskich. Na jednej ubrany był w elegancki frak,
na innych trzymał w dłoni miecz i patrzył w obiek­
tyw z hulaszczym błyskiem w oku.

Carrie dokładnie obejrzała zdjęcia i w końcu mu je oddala.

— No i co? — spytał niecierpliwie. Od dawna
marzył o tej chwili. Chciał jej opowiedzieć o sobie,
chciał jej udowodnić, że nie był nieudacznikiem
w tej jednej, wybranej dziedzinie. Chciał, żeby
wiedziała, że choć nie potrafił pracować na farmie,

238

to istniało takie zajęcie, w którym był naprawdę dobry.

— Nie podoba mi się ten człowiek — rzekła
Carrie cicho.

Joshowi na chwilę odebrało głos. Na całym świecie kobiety kochały Joshuę Templetona. Miał na to dowody. Od przedstawienia do przedstawie­nia, w całej Ameryce i większej części Europy udowadniał samemu sobie, że nie zdoła mu się oprzeć żadna kobieta bez względu na wygląd, wiek i kolor skóry oraz stan cywilny.

Josh przytulił dziewczynę do siebie i roześmiał się uszczęśliwiony.

— Bałem się, że jeśli się o mnie wszystkiego
dowiesz, przestaniesz mnie kochać. W dniu, w któ­
rym przyjechałaś, kiedy cię zobaczyłem po raz
pierwszy, mogłem myśleć tylko o twoim ślicznym
ciałku, ale powiedziałem sobie, że nie wolno mi cię
dotknąć. Byłem pewien, że zechcesz wrócić do
domu natychmiast, jak tylko zobaczysz tę norę,
w której mieszkałem. Uśmiechnął się. — Moje

239

doświadczenie w miłości uwzględniało tylko szam­pana i upominki w pudełeczkach wykładanych czarnym aksamitem.

Carrie usiłowała leżeć sztywno, nieruchoma, ale pocałunki w szyję wywierały na nią magiczną moc.

— O tej wielkiej, co została w domu. O kobiecie,
z którą stanąłeś przed ołtarzem i której przysięgałeś
miłość i szacunek do końca swego życia. O niej.

— Aaaa. O Norze. Sama widzisz, dlaczego się
w niej zadurzyłem. — Jeszcze nie skończył mówić,
a już pożałował. Przytrzymał Carrie z całej siły.

— Musiałem się z nią ożenić. Była w ciąży.

— Bez wątpienia rzuciła cię na kolana?
Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu.

240

na odwrocie' fotografii. No dobrze, mów dalej. Skończyłeś na tym, jak wpadłeś między te jej wielkie obwisłe piersi.

— Po narodzinach Tema ja pojechałem w trasę,
a Nora została z dzieckiem w domu. — Przerwał na
chwilę i podjął opowiadanie już poważnym tonem.
— Carrie, zdradzałem żonę, tak samo zresztą jak
i ona mnie. Mam na sumieniu wiele uczynków,
z których trudno być dumnym, ale zawsze kochałem
swoje dzieci. Nie kochałem żadnej z tych kobiet,
które... brałem do łóżka, nie kochałem nawet Nory,
ale Tema pokochałem od pierwszej chwili, kiedy go
zobaczyłem. Jeśli nie było mnie w domu, pisałem
do niego co tydzień, nawet kiedy był niemowlęciem.
Potem, gdy nauczył się chodzić, codziennie słałem
do niego listy. Kupowałem mu zabawki, ciągle
o nim myślałem...

Przerwał zakłopotany tym zwierzeniem z praw­dziwego uczucia. Co innego było opowiadać o miło­ści przed zachwyconą publiką, a co innego w rze­czywistości. Zniżył głos.

241

nie jest dobre dla Tema, i zażądałem rozwodu.

— Zamilkł.

— Przypuszczam, że wybiła ci ten pomysł z głowy

— powiedziała Carrie ironicznym tonem.

— W istocie. Dziewięć miesięcy później przyszła
na świat nasza córeczka i została ochrzczona tym
absurdalnym imieniem, żebym pamiętał o okolicz­
nościach jej poczęcia. Byłem z Norą jeszcze przez
dwa lata, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że
muszę się od niej uwolnić. — Uśmiechnął się.

— Najdziwniejsze, że kiedy straciłem zainteresowanie
Norą, zauważyłem, iż w rzeczywistości wcale nie
była dobrą aktorką.

— i chciałem tylko opieki nad dziećmi. Nora bardzo
chętnie zgadzała się na oddanie Tema i Dallas
w zamian za pieniądze. Nawet już nająłem dosko­
nałą francuską guwernantkę, która miała się zaj­
mować dziećmi pod moją nieobecność.

— No i co się stało? Dlaczego żyjesz tutaj, na
farmie brata, i mordujesz kukurydzę?

Josh roześmiał się ironicznie.

— Zgubiła mnie własna pycha. Próżność, która
odgrywała w moim życiu większą rolę niż jakiekol-

242

wiek inne uczucie. Próżność, która nieomal kosz­towała mnie utratę dzieci. Carrie ujęła w dłonie jego ręce.

Zapatrzył się w krokwie pod dachem.

— Jak cię widzą, tak cię piszą. Zamierzałem
zaszczycić sąd i wszystkich obecnych niepowtarzal­
ną, wielką sceną w wykonaniu słynnego wykonawcy
ról szekspirowskich. Byłem wyjątkowo głupi. Zda­
wało mi się, że robię im łaskę.

Przerwał, a po chwili podjął łagodniejszym tonem:

243

swoje dzieci, jak to jestem gotów zrobić dla nich wszystko. Przekonywałem, że potrafię się wyrzec wszelakich ziemskich dóbr, byle tylko być z synem i córką. Wspominałem, że dla nich byłbym zdolny nawet rzucić scenę. Oczywiście równocześnie uprzytomniłem im, jak wielką świat poniósłby stratę, gdybym faktycznie porzucił swój zawód. Dalej mówiłem, że mógłbym nawet pracować na farmie, jak zwykły rolnik, byle tylko być z dziećmi. Zdaje się, że to właśnie w tym punkcie wielkiej sceny zrzuciłem z ramion pelerynę, by moja pub­liczność łatwiej mogła sobie wyobrazić mnie jako farmera.

Kiedy skończyłem, dostałem owację na stojąco i byłem pewien zwycięstwa. Sędzia oznajmił, że nigdy jeszcze nie słyszał tak wymownej prośby i miał do mnie tylko jedno pytanie: czy znam kogoś, kto jest farmerem. Odparłem, z lekkim ukłonem, iż mój brat się trudni tą zacną profesją. Sędzia powiedział, że tak wspaniałe przemówienie musi być nagrodzone i w związku z tym wyda dokładnie taki wyrok, o jaki prosiłem. Wszystkie moje ziemskie dobra — z wyjątkiem jednego gar­nituru — zostaną wystawione na aukcję, a uzyskane z niej pieniądze będą zapisane na dobro moich dzieci. Musiałem zrezygnować z występów na scenie na całe cztery lata, a w tym czasie pracować i mieszkać z dziećmi na farmie Hirama. Jeśli przejdę przez tę próbę, dzieci będą moje. Sędzia, po ogło­szeniu wyroku, uśmiechnął się do mnie krzywo i powiedział, że jego zdaniem będzie mi brakowało mojej wspaniałej, czarnej peleryny, którą się tak świetnie posługiwałem. Znacznie później mój ad­wokat poinformował mnie, że żona sędziego przed

244

dwoma laty uciekła z jakimś aktorem, a w dodatku wszyscy jego krewni byli farmerami. Udało mi się zranić tego człowieka w każdy możliwy sposób. Josh westchnął ciężko.

Josh przesunął nosem po jej szyi.

— Życzyłbym sobie teraz nie mieć na sobie ani
charakteryzacji, ani ubrania, ani w ogóle nic.

Carrie objęła go za szyję i pocałowała z całym tłumionym przez kilka tygodni pożądaniem.

— Tato! Tatusiuuu! — wrzasnęła Dallas wpadając
jak bomba do stajni. — Przyjechał jakiś pan i chce
się z tobą widzieć!

Josh, trochę oszołomiony, odsunął się od Carrie.

Carrie i Josh spojrzeli na siebie.

— 'Ring — powiedzieli jednocześnie.

245

16

Carrie i Josh, idąc w stronę domu, jeszcze oskubywali się wzajemnie ze źdźbeł słomy.

— Zabierze mnie do domu — mamrotała Carrie.
— Natychmiast, jak tylko zobaczy tę tłustą babę,
z którą się ożeniłeś, każe mi wyjechać.

Josh mocniej ścisnął ją za ramię.

'Ring wstał i podał Carrie duże pudło, w którym przywiózł suknię ślubną ich matki.

W tej samej chwili z domu wyszła Nora; za nią podążał wielki blondyn, zupełnie jak Kichuś za Carrie.

246

— Ooo, nie — jęknął Josh i pośpieszył naprzód, ale Carrie pociągnęła go z powrotem.

Carrie zadarła nos do góry, wyprzedziła go bez słowa, podeszła do brata i stanęła między nim a Norą.

— Jak to miło, że nas pani odwiedziła, pani...

przerwała, nie wiedząc, jak się zwrócić do tej
wstrętnej kobiety.

— Była pani naprawdę boska.

— Chyba jakiś poganiacz osłów musiał grać
Romea — mruknęła Carrie, po czym podniosła
wzrok na 'Kinga i zatrzepotała rzęsami. — Musiałeś
być jeszcze dzieckiem, kiedy ona była na tyle młoda,
żeby zagrać Julię.

Josh złapał ją za ramię i pociągną} do domu.

— Wybaczcie nam — powiedział. — Carrie musi
przygotować coś do jedzenia.

Wciągnął ją do środka.

247

— Tylko jeszcze przez kilka godzin.
Carrie roześmiała się nieprzyjemnie.

— Może ty, jako zawodowy oszust, potrafiłbyś
to zrobić. Ja nie.

Josh potarł twarz rozdrażniony, lecz w końcu się roześmiał.

— Nie rozumiem, jak mogłem być tak próżny,
by wierzyć, że moja sława zmieni twoje uczucia.
Niestety! Wielki Templeton został zepchnięty do
roii „zawodowego oszusta". — Przytulił ją do siebie.
— Jak sądzisz, czy mógłbym ci kiedykolwiek czymś
zaimponować? Kiedy wyrok się skończy i wrócę na
scenę, czy przyjdziesz zobaczyć mój występ? Czy
będziesz mdlała na moich przedstawieniach? — Za­
czął całować jej szyję.

Carrie przymknęła oczy w upojeniu.

— Myślę, że mógłbyś zacytować coś z tej poezji,
która opętała 'Ringa, prywatnie, tylko dla mnie.

Pogłaskał ją po policzku.

Patrz, jak na dłoni smutne wsparła liczko! O! gdybym mógł być tylko rękawiczką, Co tę dłoń kryje!

Uśmiechnęła się do niego.

248

Josh wypuścił Carrie z objęć.

Josh zdołał powstrzymać się od spojrzenia na jej niewyobrażalnie wielki biust, bo wiedział, że Carrie obserwuje go bacznie.

Josh złapał Carrie za rękę.

Josh już otworzył usta, by powiedzieć, że nie ma pojęcia, o co jej chodzi, gdy nagle części .układanki wskoczyły na swoje miejsca. Carrie najwyraźniej dysponowała nieograniczonym źró­dłem gotówki, a przyjechała z Warbrooke w stanie Maine. Zdawał sobie sprawę, że ma dużo pie­niędzy, ale nie przypuszczał, że jest aż tak bogata. Motto Floty Warbrooke, „Z nami dotrzesz, dokąd chcesz", znane było od Chin po Amerykę i od Indii aż po Australię.

— Josh, skarbie — Nora uśmiechnęła się szeroko.
— Naprawdę uważam, że stroniłeś od sceny już
zbyt długo. Na twojej twarzy widać wszystko, jak
na twarzy dziecka. Nie wiedziałeś, że ona jest
właścicielką części Floty Warbrooke. — Posłała mu
zwycięski uśmiech i usiadła przy stole.

Josh odwrócił się do Carrie. Miał zamiar powie­dzieć jej, co myśli o trzymaniu w tajemnicy takich

249

informacji, ale tylko się do niej uśmiechnął. Przecież Carrie właściwie nic przed nim nie ukrywała. Po prostu nie przyszło jej do głowy, że bogactwo ma jakiekolwiek znaczenie.

Pocałował ją impulsywnie. Nie namiętnie, ale w podziękowaniu za to, że zjawiła się w jego życiu. Przy jej boku, przy boku żony tak mocno stojącej na ziemi, która nie uważała za stosowne podpierać się fortuną swojej rodziny, pycha nigdy nie zdomi­nuje jego życia. Carrie nigdy mu nie pozwoli zapomnieć, co jest w życiu naprawdę istotne.

Carrie nie miała pojęcia, o czym myśli Josh, widziała tylko, że patrzył na nią z ogromną miłością. Przysunęła się do niego bliżej.

Josh trzymał Carrie za rękę, przyglądał się swojej byłej żonie i nie mógł się nadziwić, jak to się stało, że kiedykolwiek mu się podobała. Może był pijany.

250

brat spędzi! cały ranek na kupowaniu sporych kawałków Eternity?

Josh spojrzał zdumiony na Carrie, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

— On tak zawsze.

Josh zamilkł, zaskoczony w równym stopniu świadomością bogactwa krewnych Carrie, jak i dzi­wnymi nawykami jej brata. Cóż, każdy ma jakieś hobby.

— Chcę pięćdziesiąt kawałków — oznajmiła Nora. — Kiedy dasz mi do ręki pięćdziesiąt tysięcy dolarów, papier będzie twój. — Uśmiechnęła się do obojga i wyszła.

Josh pochwycił ją za ramię.

251

pomagać. Pieniądze się nie liczą, nie mają znaczenia. Fakt, że masz inną żonę, jest znacznie ważniejszy niż pieniądze.

Josh musiał usiąść. Siadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Nigdy nie spotkał kogoś o takiej filozofii życiowej jak Carrie. Brała go złość na jej naiwne przekonanie, że pieniądze nic nie znaczą. Chciał jej powiedzieć, że dla pieniędzy ludzie kłamią, oszukują, kradną i zabijają. Chciałby móc jej wytłumaczyć, że tego wszystkiego nie zrozumie, bo jeszcze nigdy nie musiała zarabiać na życie, nigdy nie była obciążona odpowiedzialnością za swoje utrzymanie, a co dopiero utrzymanie rodzi­ny. Ale przecież żyła sama przez sześć tygodni i w tym czasie nie tylko zarobiła na własne potrzeby, ale w dodatku zmieniła gospodarkę całego miasteczka.

Josh się roześmiał, wstał i pocałował Carrie.

— Cóż, ja mam zupełnie inne talenty. A jednym
z nich jest to, że potrafię dbać o własną rodzinę.
Może nie zawsze robię to tak, jak powinienem, ale
staram się. Nie poprosisz brata o pomoc. Nie chcę,
żebyś się od niego uzależniała. To mój problem i ja
go rozwiążę. Zrozumiano?

252

— Ale łatwiej iść do 'Ringa i poprosić o czek.
Potem...

Uciszył ją pocałunkiem.

— Popatrzyła na niego wzrokiem skrzywdzonego
dziecka. — A kiedy ty mnie pierwszy raz zobaczyłeś,
nawet nie wiedziałeś, że mnie kochasz.

— Ale...
Pocałował ją znowu.

— powiedziała w końcu. — Zrobię tak, jak sobie
życzysz.

253

17

Najtrudniejszą rzeczą, jaką Carrie musiała zrobić, było okłamanie brata. Zgodnie z życzeniem 'Ringa ślub miał się zacząć o piątej, a kiedy 'Ring coś planował, spodziewał się, że jego plany zostaną zrealizowane. Żona 'Ringa była jedyną osobą, która potrafiła śmiać się z jego doskonałości i lekceważyć jego ustalenia. Jeśli natomiast chodziło o Carrie, to gdyby 'Ring wyznaczył jej spotkanie o szóstej rano, stawiłaby się punktualnie na czas.

A teraz musiała go okłamać. Musiała mu powie­dzieć, że chce wziąć ślub o dziesiątej następnego ranka. Najgorsze było to, że nie wiedziała, co się stanie między dniem dzisiejszym a jutrzejszym rankiem. Nie miała pojęcia, co Josh zamierzał zrobić z Norą i z dokumentem. Wyobrażała sobie wszystkie możliwe przeszkody w otrzymaniu tego papieru od Nory i była pewna, że 'Ring się dowie, iż Josh jest mężem innej kobiety. Czy zachowa się wtedy na tyle pospolicie, by zastrzelić Josha? Jej bracia często mitygowali ludzi, którzy zachowywali się zbyt śmiało przy ich ukochanej siostrzyczce, co więc zrobi 'Ring, kiedy się dowie, że Carrie będzie miała dziecko z mężczyzną, który nie może być jej mężem? Tak bardzo by chciała, żeby 'Ring sam miał jakieś małżeńskie problemy.

Drżąc na całym ciele poszła powiedzieć 'Ringowi, że trzeba przełożyć ślub.

Ku jej całkowitemu zaskoczeniu 'Ring uśmiechnął się szeroko i zaproponował, że wróci do miasta w towarzystwie Nory i Erika. Był nieprzyzwoicie

254

zapatrzony w Norę i nawet poprosił ją, żeby w czasie jazdy przedstawiła kilka scen z „Romea i Julii".

Nora się krygowała i — zdaniem Carrie — robiła z siebie idiotkę przed trzema mężczyznami. Jedno­cześnie miała wrażenie, że wszyscy trzej panowie patrzą na aktorkę z podziwem. Kopnęła Josha w kostkę, a gdy jęknął z bólu, uśmiechnęła się do niego niewinnie.

Kiedy powóz oraz 'Ring na koniu wierzchem zniknęli za zakrętem, Josh odwrócił się do Carrie.

Josh pocałował ją nieuważnie w policzek, już nieobecny duchem.

255

Josh udał, że nie słyszy. Istnieją pewne niedogod­ności, gdy żyje się z kimś, kto wie o tobie tak wiele; o twoim prawdziwym ja, nie o tym, za kogo chciałbyś uchodzić.

Josh wypchnął dzieci na dwór.

* * *

— Po prostu uważaj na to co robię, i nie odzywaj
się ani słowem — powiedział Josh.

Carrie, Josh i dzieci stali przed hotelowym po­kojem Nory. Dochodziła szósta. Godzinę temu mieli wziąć ślub.

— Dddobrze, prze pana — wydukała Carrie,
udając idiotkę. — Spróbuję. — Bolało ją, że Josh
wtajemniczył w swoje plany dzieci, a jej nic nie
powiedział.

Mrugnął do Carrie i zapukał do drzwi.

Nora miała na sobie suknię z czerwonego jed­wabiu, wyciętą — czy to naprawdę możliwe? — jesz­cze głębiej niż wczorajsza kreacja.

Podczas gdy Carrie stała osłupiała, gapiąc się na ten dekolt, Josh wepchnął ją do pokoju, wciągnął za sobą dzieci i zamknął drzwi.

Nora początkowo była zaskoczona, ale szybko się opanowała.

256

— Ależ skarbie, nie ma pieniędzy, nie ma doku­
mentu. Jeśli nie dostanę pieniędzy, nigdy nie otrzy­
masz rozwodu i nie będziesz mógł się ożenić ze
swoją małą dziedziczką — dawała do zrozumienia,
że Josh zamierza poślubić Carrie tylko dla jej
fortuny.

Josh objął Carrie.

Nora uniosła brew.

Carrie patrzyła z niedowierzaniem, jak chwycił dzieci za ręce i pociągnął naprzód. Jej niedowierza­nie sięgnęło zenitu, gdy się im przyjrzała. Jeszcze kilka minut temu, kiedy stały przed hotelowym pokojem, były czyste i świetnie się prezentowały, podczas gdy teraz miały potargane włosy, na sukien­ce Dallas widniały wyraźne plamy i oboje płakali rzewnymi łzami.

— Nie wiedziałem, co mówię, kiedy przekonywa­
łem sędziego, że chcę być z nimi. Wydawało mi się, że

257

wychowywanie dzieci jest znacznie łatwiejsze, ale to wstrętne smarkacze. Zajmują mi cały czas, ciągle jęczą i wiecznie się skarżą. Brudne małe potwory. Tak więc, Noro, kochanie, należą do ciebie.

Josh popchnął dzieci w kierunku Nory.

Carrie była, dzięki Bogu, zbyt zaszokowana, żeby wydusić z siebie choć słowo.

Zanim Josh zdążył otworzyć usta, Carrie zabrała głos. Też chciała mieć swój udział w tej scenie.

258

Josh musiał mocniej przytrzymać ramię Carrie, żeby nie zawróciła do dziecka. Kiedy znaleźli się za drzwiami, spojrzała na niego.

Przyjrzał się jej uważnie.

Uśmiechnął się i pocałował ją w rękę.

— Chodźmy coś zjeść. — Jego oczy błysnęły
troszeczkę złośliwie, bo to przecież Carrie podała
niejadalny obiad.

Wbrew zapewnieniom Josha, Carrie była ciągle zdenerwowana. Bez przekonania przesuwała jedze­nie na talerzu, a później, kiedy Josh zabrał ją do sklepu z sukniami, nie mogła się na niczym skupić.

259

Jej pracownice miały do niej setki pytań, ale Carrie nie potrafiła udzielić im odpowiedzi. Odwróciła się do Josha i zapytała:

Wrócili na farmę o zmroku. Josh powiedział Carrie, że chce spać razem z nią. Chciał ją utulić, chciał tej nocy być z kobietą, którą kochał.

— Oddajesz swoje dzieci i spodziewasz się, że
będę z tobą spała?

Pocałował ją w rękę.

— Nareszcie moje uczynki spotkały się z twoją
aprobatą — odezwał się żartobliwym tonem.

Carrie zmierzyła go twardym spojrzeniem.

— Nie dotkniesz mnie, dopóki dzieci tu nie wrócą
— oznajmiła stanowczo i zatrzasnęła mu drzwi
przed nosem. Usłyszała jeszcze coś w rodzaju
rozbawionego kwiknięcia, ale było w tym dźwięku
coś jeszcze, przez co o mało nie otworzyła drzwi.

Po raz pierwszy w życiu Carrie nie zmrużyła oka przez całą noc. Kiedy świt rozjaśnił horyzont, zwlokła się z łóżka i, z Kichusiem w objęciach weszła do dużego pokoju. Josh, ubrany w to samo co wczoraj, siedział przy stole.

— Nie spałeś? — zapytała siadając naprzeciwko.

260

Podniósł na nią spojrzenie pozbawione wszelkiej obłudy.

— Nie mogłem się uwolnić od myśli, że Nora jest
doskonałą oszustką. Nie mogłem zapomnieć o tym,
jaka jest mściwa. Może chcieć zatrzymać dzieci,
tylko po to, by zrobić mi na złość. Może... — prze­
rwał załamany, utkwił wzrok w pustej filiżance po
kawie.

Kiedy Carrie sięgnęła po jego dłoń, podniósł się z krzesła, ukląkł przy niej i oparł głowę na jej kolanach. Pogładziła go po włosach.

— Carrie, ja się boję — powiedział cicho. — Boję
się, że je stracę. Kiedy obmyślałem ten plan,
wydawał mi się zupełnie bezpieczny, ale teraz już
niczego nie jestem pewien. Jeżeli Nora powie sę­
dziemu, że oddałem jej dzieci, i powtórzy moje
słowa, chyba każdy sąd odbierze mi Tema i Dallas.
Co ja bez nich zrobię? Poza tobą i dziećmi nic się
dla mnie w życiu nie liczy.

Pocałowała go w czoło i chciała pocieszyć, ale sama była równie niespokojna jak on.

— Opowiedz mi, co zaplanowałeś.

Josh odwrócił twarz, bo nie chciał, by widziała, że ociera łzy.

Josh usiłował się uśmiechnąć.

— Chodź, zobaczymy, czy coś się da zjeść, a po­
tem pójdziemy do kościoła. Musimy zaufać Te-
mowi i Dallas.

261

Carrie kiwnęła głową i miała nadzieję, że Josh nie widział, jak drżały jej ręce.

* * *

W kościele było chłodno, ale Carrie przenikał wewnętrzny mróz. Miała wilgotne, zimne dłonie i czuła na karku lodowate kropelki potu. Dziesiąta minęła pięć minut temu, a dzieci ani śladu. 'Ring siedzący w pierwszej ławie opustoszałego kościoła spojrzał na swój kieszonkowy zegarek po raz trzeci, a pastor zdążył już przypomnieć obecnym, że za godzinę ma następny ślub.

Jednak Carrie i Josh uparcie twierdzili, że nie chcą brać ślubu pod nieobecność dzieci. Josh trzymał dziewczynę za rękę, a jego dłoń była tak samo zimna jak jej. Nawet Kichuś, schowany pod staromodną suknią Carrie, siedział cicho.

Josh raz tylko spojrzał na Carrie i widząc strach wyraźnie malujący się na jej twarzy ukrytej pod welonem, nie miał odwagi już więcej spojrzeć jej w oczy. Zbyt wiele myśli kłębiło mu się w głowie. Jeżeli Nora przejrzała podstęp i będzie chciała odebrać mu dzieci? Czy zwróci je w zamian za pieniądze z Warbrooke?

A co z Dallas? Dziewczynka miała zaledwie pięć lat, a przecież Josh zachęcał ją, by okłamywała własną matkę. Czy dziecko mogło to zrobić? Czy powinno było to robić?

Josh bił się z myślami. Czyżby przez tę swoją przebiegłość miał utracić syna i córkę? Pamiętał, że sędzia, biorąc pod uwagę jego reputację, niechętnie przyznawał mu prawo do opieki nad dziećmi, więc jeśli Nora pójdzie do niego i zezna, co Josh jej

262

powiedział zeszłego wieczoru, jeżeli powie, że nazwał dzieci smarkaczami i bachorami i że mówił, że ich nie chce, żaden sąd na świecie nie przyzna mu opieki nad własnymi dziećmi.

Mocniej ścisnął dłoń Carrie.

'Ring wstał i podszedł do nich.

W drzwiach ukazała się Nora. Po raz pierwszy od czasu, kiedy Josh ją poznał, wyglądała ok­ropnie. Jej suknia była poplamiona, włosy w strą­kach zwisały na ramiona, z niewyspania miała ciemne sińce pod oczyma i, co najgorsze, wyglądała na swoje lata.

Trzymała za nadgarstki Tema i Dallas. Ciągnąc dzieci za sobą przemaszerowała przez kościół, można powiedzieć, że rzuciła rodzeństwo w pierwszą ławkę i wyciągnęła do Josha dokument oraz pióro. Była wściekła.

Josh musiał polizać stalówkę, żeby zwilżyć at­rament, potem wziął papier do ręki i podpisał. Następnie schował go do kieszeni na piersi i przyj­rzał się swojej byłej żonie.

Nora otworzyła usta, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Odwróciła się na pięcie i odeszła gniewnym krokiem.

Carrie i Josh powoli odwrócili się do pastora.

263

wybuchnęli radosnym śmiechem. Równocześnie odwrócili się do wymazanych, umęczonych dzieci, które siedziały w pierwszej ławce, machając nogami. Miały miny wyrażające ogromne zadowolenie z sie­bie. Carrie i Josh pochylili się ku nim i otworzyli ramiona.

Pastor i 'Ring patrzyli, jak cała czwórka ściskała się, całowała i zaśmiewała do łez z jakiegoś tajem­niczego żartu.

Pierwszy opanował się Josh. Wziął za rękę Tema, Carrie za drugą, a ona chwyciła za rączkę dzie­wczynkę.

Dzieci wraz z dorosłymi wymówiły sakramentalne „tak", a na zakończenie ceremonii każdy od każ­dego otrzymał serdeczny pocałunek.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Deveraux Jude Saga rodu Montgomerych 10 Miasteczko Eternity (Aktorzy)
Prawa sukcesu tom 9 10
Dmowski Tom 10 pisma
Komisarz Maciejewski Tom 10 Gliny z innej gliny Wroński Marcin 2
[tom 10] Zimowa zawierucha
prawa sukcesu tom 9 i tom 10
Saga o Czarnoksiężniku Tom 10
Przeglad Geopolityczny tom 10 2014
Prawa sukcesu tom 9 i tom 10

więcej podobnych podstron