JUDE DEVERAUX
MIASTECZKO ETERNITY
1
1865
Warbrooke, Maine
Jamie Montgomery szedł przez długi dom nie rozglądając się na boki, bo dorastał w
tych murach i znal każdy kąt na pamięć. Nikt obcy, spoglądając na to przytulne, wygodnie
urządzone wnętrze, nie domyśliłby się zamożności mieszkającej w nim rodziny. Jedynie
student sztuk pięknych mógłby pojąć znaczenie podpisów na obrazach zdobiących biało
tynkowane ściany, lub rozpoznać postaci z brązu. Tylko znawca potrafiłby właściwie ocenić
jakość kobierców upstrzonych plamami i zniszczonych przez lata w służbie zwierząt i małych
dzieci.
Meble zostały dobrane nie ze względu na wartość, lecz według kryterium przydatności
dla rodziny, która mieszkała tutaj od dwustu lat. Jednak antykwariusz rozpoznałby, że
sekretarzyk stojący pod ścianą pochodził z czasów królowej Anny, złocone krzesła pamiętały
wczesny okres Imperium Rosyjskiego, a w komodzie w kącie stała chińska porcelana i
wiekowa, że przekraczało to możliwości pojmowania młodego amerykańskiego umysłu.
Były w tym domu obrazy, tkaniny i meble ze wszystkich stron świata, gromadzone
podczas licznych podróży przez całe pokolenia rodu Montgomerych. Znajdowały się tu
przedmioty z każdego zakątka ziemi, począwszy od egzotycznych pamiątek z najmniejszych
wysepek zagubionych na oceanach, aż po obrazy włoskich mistrzów.
Jamie, energicznie stawiając długie kroki, mijał kolejne pokoje ogromnego domu.
Kilkakrotnie poklepał niewielki flanelowy woreczek, który niósł delikatnie wetknięty pod
pachę, a za każdym razem, kiedy go dotykał, na jego twarzy pojawiał się uśmiech.
W końcu stanął przed którymiś drzwiami, leciutko w nie zastukał i, nie czekając na
odpowiedź, wszedł do zaciemnionej sypialni. Chociaż cały dom nosił znamiona
niezaprzeczalnego bogactwa, dopiero tutaj widać było ogrom fortuny Montgomerych.
Nawet w mroku lśniły kosztowne materie udrapowane na wielkim, rzeźbionym
weneckim łożu, wspartym na czterech kolumnach, bogato zdobionych pozłacanymi figurami
aniołów. Z góry spływały setki metrów bladoniebieskiego jedwabiu, nieco jaśniejszego niż
utkany w Italii i przywieziony do Ameryki - na statku Montgomerych - adamaszek, którym
obito ściany pokoju.
Jamie spojrzał na łóżko i na widok gęstwy ciemnoblond włosów wystających spod
jedwabnej kołdry, ponownie się uśmiechnął. Podszedł do okien i odciągnął ciężkie, aksamitne
zasłony, wpuszczając do pokoju promienie słońca. Odwrócił się i spostrzegł, że głowa wtuliła
się głębiej w pościel.
Z uśmiechem na ustach stanął obok łoża i popatrzył na zajmującą je osobę - dojrzał
tylko jeden złoty lok na poduszce - reszta postaci, zniknęła pod przykryciem.
Wyjął spod ramienia woreczek, rozwiązał tasiemki i wydobył ze środka malutkiego
białego pieska, pokrytego długą, jedwabistą sierścią. Maltańczyk był prezentem
przywiezionym dla ubóstwianej siostrzyczki aż z Chin.
Jamie powoli uniósł kołdrę, wsunął pod nią psiaka, a potem, szeroko uśmiechnięty,
przystawił tobie krzesło i obserwował, jak zwierzak zaczyna się wiercić i lizać swoją
towarzyszkę.
Carrie budziła się powoli i z ogromną niechęcią. Nienawidziła chwili, kiedy trzeba
było opuścić ciepły kokon pościeli, i zawsze odwlekała len moment możliwie jak najdłużej.
Poruszyła się nieznacznie i, nadal z zamkniętymi oczyma, zsunęła kołdrę na ramiona. Dotyk
psiego języczka wywołał na jej twarzy uśmiech; jeden, po chwili drugi. Dopiero kiedy
zwierzak szczeknął cienko, otworzyła oczy, spojrzała prosto w psią mordkę i usiadła
przestraszona, z ręką przyciśniętą do piersi. Oparła się o wezgłowie - koniec anielskiego
skrzydła uwierał ją w plecy - i wpatrywała się w psiaka mrugając oczami ze zdumienia.
Słysząc śmiech Jamiego odwróciła się w jego stronę, ale minęła jeszcze chwila, zanim
na dobre oprzytomniała. Kiedy w końcu pojęła, że to jej ukochany brat wrócił nareszcie z
dalekiej podróży, pisnęła z radości i rzuciła się ku niemu ciągnąc za sobą jedwabne okrycie i
kaszmirowe pledy, Jamie chwycił ją w spalone słońcem ramiona . ukręcił wokół siebie. Za
nimi, na łóżku, psiak zaczął ujadać zapamiętale.
- Spodziewaliśmy się ciebie dopiero w przyszłymi tygodniu - powiedziała Carrie
uśmiechnięta, całując brata w policzki, nos i wszędzie, gdzie tylko mogli dosięgnąć.
Jamie próbował udawać, że entuzjastyczne powitanie nic zrobiło na nim większego
wrażenia. Trzymał siostrę w wyciągniętych ramionach, tak że stopami nie sięgała podłogi.
- A ty, gdybyś tylko wiedziała, kiedy maml przypłynąć, bez wątpienia czekałabyś na
nabrzeżu,) aby mnie gorąco powitać? Nawet, gdyby to miało) być o czwartej rano?
- Oczywiście - odparła uśmiechając się do brataj po czym, z zatroskaną twarzą
położyła dłonie na jego policzkach. - Zeszczuplałeś.
- A ty nie urosłaś ani o centymetr - mierząc ją wzrokiem od stóp do głów próbował
wejść w rolę srogiego starszego brata. Nie było to łatwe przy ślicznej, filigranowej Carrie.
Miała zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, chociaż każdy, z jej braci mierzył
ponad metr dziewięćdziesiąt. - Oczekiwałem, że będziesz mi sięgała chociaż do piersi. Jakim
cudem rodzice wydali na świat takiego kurczaka?
- Szczęśliwy przypadek - odparła z uśmiechem i przeniosła spojrzenie na psiaka, który
stał na łóżku, wywiesiwszy różowy języczek. - To prezent dla mnie?
- Na jakiej podstawie sądzisz, że przywiozłem ci prezent? - zapytał Jamie tonem
wymówki. - Nie wydaje mi się. żebyś zasłużyła. Dziesiąta godzina, a ty jeszcze w łóżku.
Carrie zamachała rękami i brat opuścił ją na podłogę. Teraz, kiedy już wiedziała, że
wrócił do domu ma się dobrze, całą uwagę skupiła na ślicznym zwierzątku. Gdy tylko znowu
poczuła ziemię pod stopami, wróciła do łóżka i wślizgnęła się do pościeli. Maltańczyk
natychmiast zaczął się upominać o pieszczoty.
Jamie tymczasem rozglądał się po pokoju, szukając zmian, jakie w nim zaszły od
chwili, gdy ostatnio był w domu.
- Skąd to masz? - Trzymał w ręku wschodnią figurkę wyobrażającą kobiecą postać,
misternie rzeźbioną w kości słoniowej.
- Od Ranleigha - Carrie mówiła o jednym ze swych braci.
- A to? - Jamie skinął głową w stronę olejnego obrazu oprawionego w złote ramy. Od
Lachlana. Zerkając sponad psa Carrie uśmiechnęła się do brata jakby zupełnie nie wiedziała,
dlaczego spochmurniał. Miała siedmiu starszych braci; wszyscy oni podróżowali po świecie i
zawsze, gdy wracali do domu, przywozili jej prezenty. Każdy chciał, żeby jego upominek był
najwspanialszy. Zupełnie jakby konkurowali ze sobą, który z nich przywiezie malutkiej
siostrzyczce najpiękniejszy podarunek.
- A to? - zapytał Jamie ściągając usta. W ręku trzymał sznur pereł znaleziony na
toaletce.
Carrie uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła psiaka, przytuliła go do siebie i schowała
twarz w miękkiej sierści.
On jest najwspanialszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałam.
Czy kiedy Ranleigh przywiózł ci tę figurkę, powiedziałaś mu to samo? - W głosie
Jamiego dźwięczała zazdrość.
W rzeczy samej, powiedziała Ranleighowi, że jego podarunek jest najpiękniejszy na
świecie, ale nic miała zamiaru teraz się do tego przyznawać.
- Jak on się nazywa? - spylała mając na myśli psiaka. Usilnie próbowała zmienić
temat.
- Sama go nazwij.
Maltańczyk kichnął.
- Och, Jamie - Carrie głaskała zwierzątko - to naprawdę najmilszy prezent, jaki
kiedykolwiek dostałam. Jest żywy.
Jamie usiadł na krześle przy łóżku, z mina,, z której Carrie wywnioskowała, że trochę
go rozczuliły zapewnienia, iż jego podarunek naprawdę jest najwspanialszy.
Uśmiechnięty obserwował niebieskie, jaśniejące szczęściem oczy siostry bawiącej się
z małym pieskiem i promień słońca pieszczący burzę jej blond włosów. Przedstawiała sobą
chyba najładniejszy widok, jaki oglądał od dłuższego czasu.
Była tak drobna jak jej bracia potężni, tak pogodna jak oni wybuchowi, i lak skłonna
do śmiechu jak oni do gniewu. Oraz tak przyzwyczajona do luksusu jak oni do pracy. Była
rozpieszczonym, adorowanym, ukochanym dzieckiem wielkiej rodziny i każdy z jej braci
zabiłby tego, kio by choć pomyślał o skrzywdzeniu Carrie.
Jamie, zadowolony z powrotu do domu, szczęśliwy, że wreszcie zszedł ze statku,
odchylił się na oparcie krzesła.
- Co porabiasz ostatnio ze swoją kliką brzydul?
- Nie nazywaj ich tak! - oburzyła się Carrie, jednak bez prawdziwej urazy w głosie. -
One nie są brzydkie.
Kiedy Jamiee chrząknął znacząco, Carrie się uśmiechnęła.
W każdym razie, niespecjalnie brzydkie, a poza tym, czy tylko to się liczy?
- Dziewiętnaście lat, a proszę, jaki filozof - Jamie pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
- Niedługo skończę dwadzieścia.
- Proszę, proszę, jaki poważny wiek. Carrie nie miała nic przeciwko temu
przekomarzaniu, bo jej zdaniem właściwie wszystko, co mówili lub robili bracia, było
słuszne.
- Bez względu na nasz wygląd wielkodusznie siebie także zaliczała do „brzydul” -
jesteśmy zaangażowane w bardzo poważną działalność.
- Tak, oczywiście - przytaknął Jamie tonem protekcjonalnym, lecz jednocześnie
pełnym uwielbienia. Tak samo ważną, jak ratowanie żab przed chłopcami albo pilnowanie
biednego pana Coffina, żeby zapewnił swoim gęsiom odpowiednio duży wybieg.
- To już przeszłość. Teraz... - przerwała, bo psiak kichnął dwa razy z rzędu. - Ojej,
chyba się przeziębił.
- Raczej ma uczulenie na te wszystkie jedwabie. Ten pokój wygląda jak komnata
haremu.
- Co to jest harem? - Coś, o czym nie mam zamiaru ci opowiadać. Carrie lekko wydęła
dolną wargę. - Gdybyś naprawdę chciał zrobić mi przyjemność, to opowiedziałbyś dokładnie
o wszystkim, co się zdarzyło w czasie podroży.
Jamie zbladł na samą myśl o skutkach, które spowodowałaby taka rewelacja i dopiero
po dłuższej uwili odzyskał normalne kolory.
- Takiego prezentu nie możesz oczekiwać od żadnego z nas - oznajmi! z uśmiechem. -
Opowiedz mi, czym się zajmujesz razem z tymi twoimi brzydulami.
- Kojarzymy małżeństwa - obwieściła dumnie Carrie i z największą przyjemnością
patrzyła, jak jej brał ze zdumienia szeroko otwiera usta.
- Czyżby kłoś chciał się żenić z którąś z łych twoich brzydkich przyjaciółek?
Obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.
- Doskonale wiesz, że wcale nie są brzydkie. A przy tym są bardzo miłe. Tylko lobie
się wydaje, że wszystkie kobiety powinny być absolutnie doskonale.
- Jak moja kochana mała siostrzyczka - przytaknął zgodnie, a w jego glosie zabrzmiało
przekonanie równie szczere jak wyzierające mu z oczu uwielbienie.
Carrie zarumieniła się z radości.
- Przewrócisz mi w głowie.
Słysząc taki nonsens, Jamie aż krzyknął z radości i zaczął się głośno śmiać.
Psiak zaszczekał na niego, po czym kichnął.
- Tobie przewrócić w głowie! - zawołał Jamie.
- Jakbyś jeszcze nie wiedziała, że jesteś najładniejszym stworzeniem w pięciu stanach.
Carrie rzuciła mu wystudiowane spojrzenie istoty głęboko skrzywdzonej.
- Ranleigh mówił, że w sześciu. Jamie roześmiał się ponownie.
- Więc ja mówię, że w siedmiu.
- Tak juz lepiej - zgodziła się Carrie ze śmiechem. - Nie znoszę tracić terytoriów. Ten
siódmy stan to pewnie Rhode Island?
- Texas - zdecydował Jamie i oboje uśmiechnęli się do siebie.
Carrie pochyliła się z pieskiem w objęciach, a Jamie spoglądając na nią pomyślał, że
tych dwoje luk jak przewidywał kupując szczeniaka, który skulony mieścił się w jego jednej
dłoni - pasowali do siebie jak ulał.
- Jamie, my naprawdę kojarzymy małżeństwa powiedziała Carrie z przejęciem i z
poważnym wyrazem twarzy. - Bardzo dużo kobiet straciło mężów podczas wojny, a na
zachodzie jest wielu mężczyzn, którzy potrzebują żon. My pomagamy im się odnaleźć. To
bardzo interesująca praca.
Jamie siedział, patrzył na nią mrugając powiekami i usiłował pojąć sens tego, co
usłyszał. Czasami miał wrażenie, że z całej ich rodziny najbardziej stanowczą osobą była ta
słodka, adorowana przez wszystkich Carrie. Jeśli coś postanowiła, dążyła prosto do celu i nic
na świecie nie mogło jej powstrzymać. Dzięki Bogu, jak dotąd, wszystkie jej poczynania
wypływały ze szlachetnych pobudek. Jak znajdujecie tych ludzi? Kobiet mamy całkiem
niemało, sporo stąd, z Warbrooke, chociaż rozgłosiłyśmy o naszych usługach w całym stanie
Maine. A mężczyzn szu - kamy przez ogłoszenia w gazetach.
- Pocztowa panna młoda - zaczął Jamie cicho, podnosząc głos z każdym słowem. - ~
Dostarczacie żon na zamówienie, zupełnie jak w Chinach. Wścibiacie nos w prywatne sprawy
innych ludzi.
- Nie wydaje mi się, żeby to było wścibianie nosa. Raczej świadczenie usług.
- Jesteście zwykłe rajfurki, ot co. Tata wie o tym Wszystkim?
- Oczywiście.
- I nie ma nic przeciwko temu? - Zanim Carrie zdążyła odpowiedzieć. Jamie ciągną!
dalej: - Oczy - wiście, że nie. Od chwili, kiedy przyszłaś na świat, zawsze pozwalał ci robić,
co tylko chciałaś.
Carrie głaszcząc pieska uśmiechnęła się do brała słodko i zatrzepotała rzęsami.
- Nie masz. chyba zamiaru gderać, prawda? Ranleigh nic gderał.
- On cię rozpieszcza - powiedział Jamie surowym tonem i mimo uśmiechu Carrie
usiłował przywołać na twarz srogi wyraz. - No dobrze - westchnął wiedząc, że nie przejdzie
przez tę próbę. - Opowiedz mi coś więcej o tym waszym niewścibskim swataniu.
Delikatna twarz Carrie rozjaśniła się entuzjazmem.
- Och, Jamie, to naprawdę wspaniałe. Cudownie się bawimy... to znaczy... ogromną
przyjemność sprawia nam świadczenie tak pożądanych usług. Zamieszczamy w gazetach
zachodnich stanów ogłoszenia i jeśli mężczyzna przyśle do nas swoją fotografię - widzisz, nie
odpowiadamy nikomu, kto nic przyśle zdjęcia, bo ono bardzo wiele mówi o człowieku a więc,
jeśli przyśle do nas fotografię i list wyjaśniający, czego oczekuje od przyszłej żony, to my
próbujemy znaleźć dla niego właściwą kandydatkę.
- A czego wymagacie od kobiet?
- Muszą zgłosić się do nas na rozmowę. Sporządzamy listę ich umiejętności i
znajdujemy odpowiedniego mężczyznę. - Uśmiechnęła się marzycielsko.
- Dajemy ludziom szczęście.
- A jak te kobiety docierają do mężczyzn?
Zazwyczaj dyliżansem - odparła spuszczając wzrok na psiaka. Ponieważ Jamie nie
odezwał się słowem spojrzała na niego unosząc wyzywająco.
No więc dobrze: tak, koszt przekazów jest pokrywany z pieniędzy Montgomerych.
Ale to szlachetny cel. Ci ludzie są samotni i lak bardzo potrzebują siebie nawzajem. Jamie,
powinieneś przeczytać niektóre listy od tych mężczyzn. Mieszkają sami na takim końcu
świata, że diabeł im mówi dobranoc, i naprawdę bardzo potrzebują towarzystwa.
Nie mówiąc o sile roboczej na farmie ani o partnerce do łóżka - Jamie próbował
wtrącić akcent realizmu w jej marzenia o wiecznej miłości.
- Cóż kobietom także tego trzeba - mruknęła Carrie.
A co ty o tym wiesz? Znowu się z nią droczył i tym razem nie zdołała powstrzymać
irytacji. Zazwyczaj lubiła, kiedy bracia traktowali ją jak dziecko, ale niekiedy trochę ją to
bolało.
Więcej niż się tobie i innym wydaje - odcięła się. Na wypadek, gdybyś nie zauważył,
informuję cię, że nie jestem już małą dziewczynką. Jestem kobietą.
Siedząc tak wśród rozrzuconej w nieładzie jedwabnej pościeli, z burzą włosów
opadającą na ramiona i tuląc do siebie zwierzątko małe jak zabawka. nie wyglądała na więcej
niż dziesięć lat.
Tak - zgodził się miękko Jamie. - Dojrzałą, leciwą damą.
Carrie westchnęła. Bardzo kochała swoich braci jednocześnie doskonale ich znała -
Wiedziała, że żaden z nich, tak samo jak jej ojciec, nie życzy l.; sobie, żeby dorosła. Chcieli,
by na zawsze pozostała ich ukochaną małą dziewczynką, która poza nimi nic widzi świata.
- Ale ty nie próbujesz znaleźć sobie męża prawda? - spytał Jamie Z niepokojem w
głosie.
- Nie, oczywiście, że nie. - Wiedziała, że lepiej nie wspominać żadnemu z mężczyzn
tej rodziny o tym, iż pewnego dnia zamierza wyjść za mąż. Traktowali ją ciągle prawic jak
niemowlę. - Wszyscy mężczyźni, jakich pragnę, SĄ przy mnie.
Jamie zmrużył oczy.
- Co to znaczy „wszyscy mężczyźni, jakich pragnę?” Od kiedy to mężczyźni stali się
częścią twojego życia?
„Od chwili moich narodzin - chciała powiedzieć Carrie. - Byłam na świecie dopiero
kwadrans; leżąc w kołysce rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam siedmiu najprzystojniejszych
chłopców świata spoglądających na matkę i siostrę. Pierwsze kroki stawiałam
podtrzymywana męską dłonią, mężczyźni uczyli mnie, jak jeździć konno, żeglować, wiązać
kokardki, przeklinać, wspinać się na drzewa i flirtować, żeby dopiąć swego”.
- Pojedź ze mną do miasta - poprosiła. - Zbieramy się w domu starego Johnsona.
Będziesz mógł zobaczyć, jak pracujemy. - Obdarzyła go swoim najpiękniejszym błagalnym
spojrzeniem spod długich rzęs. Miała nadzieję, że wypadło przekonująco.
Jamie pobladł słysząc to zaproszenie.
- Miałbym z własnej woli wstąpić pomiędzy tę gromadę starych panien?
Carrie zagryzła wargi powstrzymując uśmiech. Wiedziała, że to, co rzeczywiście
niepokoiło Jamie - go, to reakcja tych „starych panien” na obecność jednego z jej braci
pozostających w kawalerskim stanie. Pomyślała, że powinna porozmawiać z dziewczynami o
ich zachowaniu, ale z drugiej strony, widok jej przystojnych braci czujących się nieswojo był
tak zabawny, że nie mogła się powstrzymać od prezentowania ich swoim przyjaciółkom.
Ranleigh ze mną poszedł - powiedziała spuszczając wzrok i wysuwając nieco dolną
wargę. - Ale Ranleigh niczego się nie boi. Może ty się boisz, bo jesteś moim drugim
najprzystojniejszym bratem i może dlatego, że Ranleigh jest bardziej pewny siebie niż ty.
Może Ranleigh...
Wygrałaś! - Jamie uniósł ręce w geście poddania. - Pójdę, ale tylko wtedy, jeśli dasz
mi słowo, że nie będziesz próbowała mnie wyswatać z żadną z tych twoich niechcianych
przyjaciółek.
Nawet nie śmiałabym o tym marzyć - powie - działa, niby zatrwożona takim
pomysłem. - A poza tym, która by ciebie chciała po tym, jak zobaczyły Ranleigha?
Jamie skrzywił się złośliwie.
Chciałaby by mnie mniej więcej połowa Chin powiedział szczypiąc ją pod brodą, po
czym wniósł wzrok na psiaka, który znowu kichnął. luk go nazwiesz?
Kichuś - odparła Carrie uśmiechnięta i, zgodnie z przewidywaniami, usłyszała jęk
Jamiego kwitując wybór tak infantylnego imienia. - Daj mu imię z odrobiną dostojeństwa.
- Opowiedz mi o Chinkach, a nazwę go Książe - zaproponowała gorliwie. i unie wyjął
z kieszeni zegarek, spojrzał nań i oznajmił:
Daję ci godzinę na ubranie, a za każde za - oszczędzone dziesięć minut opowiem ci
jedną historię o Chinach.
- O krajobrazach? - grymasiła Carrie. - - O gościńcach i sztormach na morzu?
- O dziewczętach, które tańczą dla cesarza - zniżył głos - i tańczyły także dla mnie. Po
- tajemnie.
Carrie, wzniecając burzę jedwabnych poduszek, w mgnieniu oka wyskoczyła z łóżka.
- Trzydzieści minut. Jeśli zdążę się ubrać w trzydzieści minut, to ile historii mi
opowiesz?
- Trzy.
- Lepiej, żeby to były ciekawe historie, warte tego całego pośpiechu - ostrzegła - bo
jeśli będą nudne, to w czasie twojego pobytu w domu będę co wieczór zapraszała na kolację
Euphonię.
- Okrutna! Jesteś okrutna. - Ponownie spojrzał . na zegarek. - Uwaga... czas... start!
Carrie, z Kichusiem w objęciach, rzuciła się do garderoby.
* * *
Trzydzieści minut - Jamie był na wpół rozzłoszczony, na wpół zirytowany. -
Powiedziałaś, że będziesz gotowa za trzydzieści minut. Nie za godzinę i trzydzieści minut,
tylko dokładnie za trzydzieści minut.
Carrie ziewnęła, bynajmniej nic speszona jego tonem. Jamie czasem warczał, ale
nigdy nic gryzł.
- Byłam rozespana. Teraz opowiedz coś innego.
Winien mi jesteś jeszcze dwie historyjki.
Jamie puścił stępa konia zaprzężonego do lekkiego powozu i popatrzył na siostrę.
Zdawał sobie sprawę, że po tych wszystkich narzekaniach pod adresem pozostałych braci
rozpieszczających małą siostrzyczkę, powinien teraz stanowczo odmówić opowiadania
obiecanych historii, ale zajrzawszy w wielkie błękitne oczy przepełnione miłością i
uwielbieniem jedynie zaklął pod nosem. Nikt w tej rodzinie nie potrafił jej niczego odmówić.
Opowiem ci tylko jedną - zdecydował. I wiedz, że na nią nie zasłużyłaś.
Uśmiechając się ścisnęła go za ramię.
- Wiesz Jamie, myślę, że z wiekiem będziesz coraz atrakcyjniejszy, a za rok czy dwa
możesz być nawet przystojniejszy niż Ranleigh.
Jamie próbował powstrzymać uśmiech, ale pod - dał się i wyszczerzył zęby. -
Diablica! - wycedził i mrugnął do siostry, - Podoba ci się ten psiak? Przycisnęła Kichusia do
siebie.
- Nigdy nic dostałam wspanialszego prezentu - wyznała, tym razem zupełnie szczerze.
- Teraz opowiedz mi coś więcej o chińskich tancerkach.
* * *
Kiedy Carrie z pieskiem przytulonym do ramienia i z bratem pod rękę weszła do
salonu w domu starego Johnsona, sześć młodych dziewcząt - jej przyjaciółki - zamarło.
Równocześnie wszystkie podniosły wzrok. Najpierw zgodnie wstrzymały oddechy, oczy im
się rozszerzyły, potem dziewczęta równo wydały głębokie westchnienie. Choć Carrie
dokuczała Jamiemu, że nie dorównywał urodą Ranleighowi, to jednak był wystarczająco
przystojny, by całkowicie oszołomić młode damy.
Carrie z dumnym uśmiechem powiodła wzrokiem po swoich przyjaciółkach
zastygłych na kształt słupów soli. Pochyliła się lekko i zdmuchnęła zapałkę, nim płomień
sparzył ręce Euphonii.
- Znacie wszystkie mojego brała Jamiego, prawi da? - odezwała się, jakby nic
dostrzegła ogłupienia przyjaciółek. Zerknęła na brata i zauważyła, że próbował wyglądać na
zażenowanego, choć w rzeczywistości pochlebiała mu reakcja młodych dam.
Ujęła go władczo pod ramię i pociągnęła do przodu. Ich ruch przywrócił dziewczęta
do życia. Zaczęły pokasływać usiłując pokryć skrępowanie.
- Jak minęła podróż, kapitanie Montgomery? - Helen próbowała mówić normalnie, ale
jej głos przeszedł w dziwaczny pisk.
- Doskonale - mruknął Jamie niewyraźnie, żałując gorzko, że się zgodził towarzyszyć
siostrze.
Carrie pociągnęła go w stronę jednej ze ścian, gdzie wisiało dwadzieścia pięć
fotografii. Uporządkowano je według wieku widniejących na nich mężczyzn, począwszy od
chłopca, który nie wyglądał na więcej niż czternaście lat, aż po starego pryka z siwą,
opadającą do połowy klatki piersiowej brodą.
- To oni - wyjaśniła niepotrzebnie.
Jamie, nerwowo poprawiając palcem kołnierzyk, patrzy! na tablicę, ale niewiele
widział. Wszystkie kobiety znajdowały się teraz za jego plecami. Czul na sobie ich wzrok, a
nawet chyba kolektywny gorący oddech na szyi.
- Przyszły dzisiaj jakieś listy? - spytała Carrie odwracając się akurat na czas, by
zobaczyć dziwne zjawisko - Helen ukradkiem wsunęła coś pod książkę leżącą na stole. Carrie
udała, że nic nie widziała.
- Kilka - odpowiedziała któraś z dziewcząt. ale nic obiecującego. Mamy ponad dwa
razy więcej mężczyzn niż kobiet. Pan nie zamierza powiesić na tablicy swojego zdjęcia,
kapitanie?
Robiła co mogła, by zabrzmiało to nonszalancko. ale w jej głosie dała się słyszeć nuta
nostalgii zmieszanej z desperacją.
Jamie obdarzył dziewczynę słabym uśmiechem i zwrócił się do siostry:
Carrie kochanie - zaczął - chyba już pójdę.
Muszę - nie miał pojęcia, co takiego mógłby zrobić, poza tym, że na pewno musiał
natychmiast wyjść, bo w obecności tych młodych kobiet czuł się ja jakiś okaz zoologiczny.
Szybko pocałował damę w policzek, obdarzył ją spojrzeniem, które mówiło „Ja ci jeszcze
pokażę.”, i wyszedł.
PRZEZ CHWILĘ W salonie panowała cisza, następnie dziewczęta wydały drugie
wspólne westchnienie, a później wróciły do stosu listów i fotografii. Carrie stała przez
moment bez ruchu, potem postawiła Kichusia na podłodze, odwróciła go w stronę Helen i
lekko popchnęła.
Łap go - krzyknęła do przyjaciółki. - Łap, bo ucieknie.
Helen, która tkwiła przy stole, zupełnie jakby go pilnowała, porzuciła swoje miejsce i
ruszyła za psem. Kichuś postanowił nie dać się schwytać i w ciągu kilku sekund wszystkie
dziewczęta zaabsorbowane były łapaniem zwierzątka. Wszystkie, oprócz Carrie. Bowiem
Carrie, korzystając z za - mieszania, podeszła do stołu Helen, uniosła książkę i wzięła w rękę
to, co było pod nią_ ukryte.
Trzymała w dłoni znajomo wyglądającą kopertę. W takich właśnie przychodziły
zdjęcia i listy od mężczyzn, którzy szukali żon.
Podczas gdy pozostałe dziewczęta wciąż zajęte były pogonią za psiakiem, Carrie
rozchyliła kopertę i wyjęła ze środka fotografię. Zdjęcie przedstawiało młodego mężczyznę
stojącego z dwójką źle ubranych dzieci i to właśnie tę parę Carrie obejrzała najpierw. Wysoki
chłopiec wyglądał na mniej więcej dziesięć lat, dziewczynka mogła mieć cztery albo pięć.
Oboje odziani byli w rzeczy czyste, ale źle dopasowane, jakby ubrania pochodziły z darów
jakiegoś koła dobroczynności.
Jednak dużo ważniejszy niż ubrania był wyraz smutku w oczach dzieci, świadczący,
że w ich życiu niewiele było radości.
Carrie spojrzała wyżej, ponad twarze dzieci, i gwałtownie nabrała powietrza. Oto
ujrzała mężczyznę, który wydał jej się najprzystojniejszy na świecie. Och, może nie był tak
wspaniały jak jej bracia, wyglądał zupełnie inaczej niż oni, ale miał melancholijne spojrzenie,
czego nie można było powiedzieć o żadnym z Montgomerych.
Helen wyrwała fotografię z rąk Carrie.
- Nieładnie wtykać nos w nie swoje sprawy.
To moje.
Carrie czuła się jak przekłuty balonik, z którego uszło cale powietrze. Nic nie
odpowiedziała, osunęła się tylko na najbliższe krzesło. W chwili kiedy usiadła, Kichuś
podbiegi do niej i wskoczył jej na kolana. Dziewczyna odruchowo przytuliła małe, ciepłe
zwierzątko.
- Kto to jest? - spytała.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to jest człowiek, którego zamierzam poślubić - oznajmiła
dumnie Helen, - Taką podjęłam decyzję i nikt tego nie zmieni. Kto to jest? - - powtórzyła
Carrie. Euphonia wyjęła fotografię z rąk Helen i spojrzała na odwrotną stronę zdjęcia.
- Tu jest napisane, że się nazywa Joshua Greene, a dzieci to Tom i Dallas. Co za
dziwaczne imię dla dziewczynki, a może ona ma na imię Tom? Spójrz, źle napisał Tim.
Dziewczęta kolejno oglądały fotografię. Mała grupka na zdjęciu stanowiła, mimo brzydkich
ubrań dzieci sympatyczną rodzinę. Ojciec bez wątpienia był przystojny, ale widywały już
wcześniej znacznie bardziej interesujących mężczyzn. Żadna z nich nie rozumiała, dlaczego
Helen próbowała ukryć fotografię ani dlaczego Carrie wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
- O wiele bardziej podobał mi się ten z zeszłego tygodnia - odezwała się jedna z
dziewcząt. - Jak on się nazywał? Logan jakiś tam, albo jakiś tam Logan, prawda? No i nie
miał dwójki dzieci.
Gdybym miała wyjść za mąż za zupełnie obcego człowieka, wybrałabym
bezdzietnego. Wolałabym mieć z nim własne dzieci.
Inne pokiwały głową z aprobatą.
Nic mnie nie obchodzi, co o tym myślicie. Helen odebrała fotografię. - Zamierzam go
poślubić i tyle. Podoba mi się.
Euphonia, która w tym czasie czytała list Joshuy Greene'a, wybuchnęła śmiechem.
Nie będzie cię chciał. Napisał, że szuka kogoś, kto umie pracować. Potrzebuje kobiety
z dużym doświadczeniem w prowadzeniu farmy. Zony, która w razie potrzeby będzie
potrafiła poradzić sobie na farmie sama. Pisze, że nie chce kobiety starszej niż on sam, a on
ma tylko dwadzieścia osiem lat. I nie chce wdowy. Zgadza się na więcej dzieci.
Najważniejsze jest dla niego, żeby przyszła żona wiedziała wszystko o pracy na farmie. -
Euphonia, zadowolona z siebie, spojrzała na Helen. - Ty nic masz o tym zielonego pojęcia.
Pewnie uważasz, że krowę doi się ciągnąc za ogon.
Helen zabrała jej list. Nie obchodzi mnie, co on chce. Wiem natomiast, co dostanie.
Kiedy Helen odebrała list, zdjęcie wysunęło się jej z rąk i spadło na podłogę. Carrie
podniosła fotografię. Spojrzała na nią raz jeszcze i doszła do wniosku, że to oczy mężczyzny
tak ją przyciągają. Oczy przepełnione bólem, tęsknotą i samotnością. Oczy człowieka, który
wołał o pomoc.
„Moją pomoc - pomyślała Carrie. - On potrzebuje mojej pomocy”.
Wsiała, wetknęła Kichusia pod ramię, wygładziła niebieską jedwabną spódnicę i
podała Helen fotografię.
- Nie możesz go poślubić - powiedziała cicho.
- Nie możesz go poślubić, bo to ja za niego wyjdę.
Na kilka sekund zapadła głucha cisza, potem nagle dziewczęta wybuchnęły śmiechem.
Tak? A co ty wiesz o prowadzeniu farmy? Carrie była zupełnie poważna.
- Nie wiem nic o prowadzeniu farmy, ale wiem sporo o tym człowieku. On mnie
potrzebuje. Teraz - oznajmiła królewskim tonem - jeśli pozwolicie, muszę poczynić pewne
przygotowania.
2
Carrie nigdy dotąd niczego nie robiła w tajemnicy, nigdy niczego nie ukrywała przed
rodzicami ani braćmi. A teraz musiała działać w całkowitym sekrecie.
Przyjaciółki nakłoniła do milczenia bez najmniej - szych trudności. Od czasu gdy,
jeszcze jako dzieci, zawiązały swój Klub Siedmiu, Carrie zawsze była wodzem, a inne
dziewczęta naśladowały ją we wszystkim. Prawda, bywały zatrwożone, a nawet przerażone,
kiedy coraz śmielsze krucjaty Carrie groziły poważnymi kłopotami, ale zawsze
podporządkowywały się jej woli. Ranleigh mawiał, że Carrie uznawała je za przyjaciółki
głównie dlatego, że robiła z nimi, co jej się żywnie podobało.
A teraz opanowało ją pragnienie silniejsze niż jakiekolwiek inne do tej pory.
Od tego dnia. kiedy Jamie wrócił do domu i kiedy po raz pierwszy ujrzała fotografię
Joshuy Greene'a, żyła tylko jedną myślą. Bez najmniejszych nudności „pokonała” Helen i
„odbiła” jej wybrańca. Czuła się trochę nieswojo odbierając go przyjaciółce ale Helen musiała
zrozumieć, że Josh - jak używała go Carrie - należał właśnie do Carrie, Josh był jej i tylko jej.
Tamtego dnia opuściła dom starego Johnsona z psiakiem w jednej, a fotografią i listem
w drugiej ręce i poszła do starej, dawno już nie używanej przystani wioślarskiej
Montgomerych. Chciała być sama. Chciała usiąść, przyjrzeć się temu mężczyźnie oraz jego
dzieciom i pomyśleć.
Czuła, że opuścił ją zdrowy rozsądek. Ciągle sobie powtarzała, że jej zachowanie jest
wręcz śmieszne, że ten człowiek nie różni się niczym od setek innych, którzy przysyłali do
nich swoje fotografie. Oglądała je wszystkie, ale żadne inne zdjęcie tak jej nic poruszyło.
Żadne. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby zostawić dom i rodzinę, jechać na Zachód i
poślubić jakiegoś człowieka, którego zobaczyła na fotografii. Tylko że ten mężczyzna był
inny. Jego rodzina była inna. Oni jej potrzebowali.
Cały dzień spędziła w hangarze. Siedziała na zakurzonym pledzie w łódce, chodziła w
kółko albo po prostu stała i patrzyła na zdjęcie. Przypięła je do ściany i przyglądała mu się
próbując dociec, co takiego było w tym człowieku i w jego dzieciach, co ją tak bardzo
przyciągało. Próbowała myśleć trzeźwo i rozsądnie, próbowała rozważać wszystko
obiektywnie, ale mimo że próbowała z całych sił, nie doszła do żadnych logicznych
wniosków.
Przekonywała siebie, że powinna zapomnieć o tym mężczyźnie, że być może wyraz
jego oczu jest tylko refleksem światła na fotografii. Albo może jest jakaś inna, zupełnie
prozaiczna przyczyna smutku, który - jak się jej zdawało - dostrzegała na tych trzech
twarzach. Może tamtego ranka zdechł ulubiony pies dzieci i dlatego wszyscy wyglądali na
smutnych i osamotnionych.
Około czwartej, kiedy Kichuś zaczął się już niepokoić, a Carrie poczuła głód, pojawił
się w hangarze stary pracownik pobliskiego sklepiku.
- O, panienka Carrie. Proszę o wybaczenie panienki.
Carrie przywitała go kiwnięciem głowy i zaraz gestem ręki przyzwała do siebie.
- Popatrz na to zdjęcie. - Wskazała przypiętą do ściany fotografię. - Co widzisz?
Mężczyzna przyjrzał się zdjęciu mrużąc oczy. Carrie zdjęła fotografię ze ściany, by
mógł się z nią zbliżyć do okna i obejrzeć dokładniej. Widziała, że potraktował jej pytanie
bardzo poważnie. Wreszcie podniósł wzrok:
- Miła rodzina całkiem mila.
- Co jeszcze? - ponaglała Carrie.
Mężczyzna był zakłopotany.
Nie wiem, nie wiem... Nie wyglądają na boga - tych, pewno wiedzie im się nic
najlepiej, Carrie ściągnęła brwi.
Nie wydają ci się... jakby smutni? Stary był zdumiony.
Smutni? Przecież oni się wszyscy uśmiechają. Teraz z kolei Carrie się zdziwiła.
Odebrała Haremu fotografię i przyjrzała się jej ponownie, Zadawałoby się, że nie może
dostrzec już nic nowego, ale teraz, kiedy spojrzała z nowym nastawieniem stwierdziła, że cała
trójka uwidocznioną na zdjęciu rzeczywiście się uśmiecha. Jeśli byli uśmiechnięci, to jak
mogli się jej wydać smutni? Chłopiec obejmował dziewczynkę, a ojciec opierał dłonie na
ramionach dzieci. Czy mogli być samotni będąc razem? Carrie podniosła wzrok na starego. -
Nie są smutni ani samotni?
Dla mnie wyglądają na całkiem szczęśliwych, ale co ja tam mogę wiedzieć, - -
Uśmiechnął się do niej. - Jeśli panienka Carrie chce, żeby byli smutni, to zdaje mi się, że
mogą być smutni.
Carrie odpowiedziała mu uśmiechem, a on uchylił czapki i wyszedł.
„Nie są smutni i nie są samotni” - pomyślała Carrie.
Wszyscy oglądający fotografię widzieli szczęśliwą, uśmiechniętą rodzinę, podczas
gdy ona dostrzegała zupełnie co innego i w żaden sposób nie mogła zrozumieć, dlaczego
wydawali jej się smutni ani co takiego ją w tych trojgu intrygowało. Czy może raczej:
nieodparcie przyciągało.
Spędziła w hangarze jeszcze kilka chwil, potem wzięła Kichusia na ręce i wróciła do
domu. Tego wieczoru zorganizowano na cześć powrotu Jamiego uroczystą kolację, na którą
zostali zaproszeni wszyscy krewni z rodów Montgomerych i Taggerlów. Dom wypełniał taki
tłum gości, że nikt nie zauważył, iż Carrie zachowywała się dziwnie spokojnie.
Przez następne trzy dni była wyjątkowo cicha. Oddawała się codziennym zajęciom,
chodziła do domu starego Johnsona i oglądała nowe fotografie, rozmawiała z kobietami, które
szukały mężów,; i próbowała udawać, że jej myśli są zajęte czymś innym niż rodzina ze
zdjęcia.
Jednak ciągle spoglądała na fotografię i tak często czytała list, że papier był już zmięty
i podarły. Znała na pamięć każde zdanie i mogła, rozpoznać pismo Josha między setkami
innych.
Pod koniec trzeciego dnia wiedziała, że nie ma wyjścia. Zgodnie z tym. co planowała
od początku, musiała poślubić pana Joshuę Greene'a. I choć Josh najwidoczniej uważał, że
potrzebna mu kobieta, która potrafi doić krowy i wykonywać wszystkie inne prace na farmie,
Carrie była przekonana, że w rzeczywistości potrzebował właśnie jej.
Przyjaciółki, powiadomione o jej planach, były szczerze wzburzone. Zaniepokoiła się
nawet Helen, ciągle jeszcze obrażona za bezwzględne odebranie jej Josha.
- Chyba postradałaś zmysły - denerwowała się Euphonia. - Możesz mieć każdego
mężczyznę, jakiego zechcesz. Z twoją urodą i pieniędzmi…
W tym momencie pozostałe dziewczęta wstrzymały oddech. Nie wolno było
wspominać o pieniądzach Carrie.
- Ktoś przecież wreszcie musi to powiedzieć prychnęła Euphonia. - A poza tym, ten
mężczyzna chce mieć żonę, która zna się na prowadzeniu farmy. Carrie, ty nie potrafisz nawet
szyć, a co dopiero siać kukurydzę. - Zmrużyła oczy. - Ty pewnie nawet nie wiesz, że ptasie
mleczko to bajka, mam rację?
Carrie rzeczywiście tego nie wiedziała, ale nie miało to dla niej najmniejszego
znaczenia.
Ponieważ pan Greene - powiedziała - na podstawie mojego listu mógłby uznać, że nie
jestem odpowiednią dla niego kandydatką na żonę, zdecydowałam się wyjść za niego za mąż
przed wyjazdem do tego miasteczka w Colorado... do Eternity.
Dziewczęta zerwały się z miejsc i wszystkie naraz usiłowały odwieść Carrie od jej
zamiarów, ale miało to taki sam skutek, jak rzucanie grochem o ścianę. Przypomniały jej że
będzie musiała okłamać pana Greene'a, a przecież jedną z głównych zasad ich działania było
to, że nie oszukiwały mężczyzn, którzy zwracali się do nich z prośbą o pomoc w znalezieniu
żony. Nie mogłyby zapewnić człowieka szukającego osoby łagodnej i spokojnej, że jedzie do
niego wymarzona kobieta, a wysiać mu megierę. Pan Greene prosił o żonę, która potrafi
pracować na farmie, i powinien dostać to. Czego chciał.
- Nie będzie mną rozczarowany - powiedziała Carrie z pewnym siebie uśmieszkiem.
Słysząc to, dziewczęta zrezygnowane usiadły z powrotem na swoich miejscach i tylko
patrzyły na Carrie. Była tak śliczna, że wszędzie, gdzie się pojawiła, mężczyźni przechodzili
samych siebie, by tylko zyskać jej uwagę. Miała tak uroczy sposób bycia, że każda kobieta,
która się z nią zetknęła, zaprzedałaby duszę diabłu, byle tylko mogła! uszczknąć dla siebie
nieco jej wdzięku. Mężczyźni uwielbiali Carrie. Mężczyźni kochali Carrie. Być może
wzrastając w otoczeniu siedmiu braci i ojca nauczyła się właściwie postępować z brzydszą
połową ludzkości. Tak czy inaczej, Carrie mogła mieć każdego mężczyznę, jakiego by
zechciała. Musiała tytko wybrać.
Jeszcze przez dwa dni przyjaciółki usiłowały przemówić Carrie do rozsądku, ale w
Końcu musiały i zrezygnować. Były znużone ciągłym wysuwaniem nieodpartych
argumentów, a Carrie nie ustąpiła ani o krok. Powiedziała za to, że gdyby naprawdę były jej
serdecznymi przyjaciółkami, raczej pomogłyby jej się wydać za pana Greene'a w taki sposób,
by nie mógł unieważnić małżeństwa, kiedy już się zorientuje, iż ona nie ma pojęcia o pracy na
farmie.
- W pierwszej chwili, gdy się dowie, że nieco upiększyłam prawdę o moich
umiejętnościach, może być nieco... hmm, cóż... wyprowadzony z równo - wagi. Być może
nawet zechce odesłać mnie do domu - z mężczyznami nigdy nic nie wiadomo.
Kiedy uważają, że zostali oszukani, nie zachowują się rozsądnie. Chcę go zmusić, by
dał mi szansę na udowodnienie - , że jestem dla niego idealną żoną.
Dziewczęta mogłyby długo opowiadać o tym, co ich zdaniem zrobi pan Greene, kiedy
się dowie, że Carrie kłamała, oszukiwała, knuła i intrygowała, żeby uwikłać go w
małżeństwo, którego nie chciał.
Jednak Carrie była tak zdeterminowana, że w końcu zaczęły jej pomagać w
przygotowaniach do omamienia Joshuy Greene'a. W końcu przecież cała ta historia była tak
cudownie romantyczna...
Przede wszystkim próbowały się dowiedzieć jak najwięcej o pracy na farmie.
Wszystkie mieszkały na wybrzeżu i dorastały w komfortowych warunkach, otoczone liczną
służbą. Wiedziały tylko, że jedzenie pojawiało się z kuchni, ale nic miały najmniejszego
pojęcia, skąd się tam brało. Sarah przypomniała sobie, że widziała, jak jakiś człowiek
zostawiał je przed wejściem dla służby.
Dziewczęta zajęły się nauką o gospodarstwie z sumiennością, z jaką odrabiałyby
szkolne zadania.
W ciągu kilku dni zorientowały się przede wszystkim że całe to zagadnienie jest
nieprawdopodobnie modne. Wreszcie poprosiły jedną z kobiet, która zgłosiła się do nich w
poszukiwaniu męża, aby napisała na próbę odpowiedni list. Carrie go prze - pisała i na koszt
ojca wysłała przez posłańca w daleką drogę z Maine do małego miasteczka Eternity w
Colorado.
W liście tym szczegółowo wyjaśniła nic nie po dojrzewającemu panu Greene'owi, w
jaki sposób powinien zaślubić swoją wybraną per procura, zanim jego idealna żona uda się w
podróż do Eternity. Jeśli pan Greene się zgadza, musi tylko podpisać załączone dokumenty,
dzięki którym małżeństwo zostanie zawarte już w Warbrooke. Kiedy wyrazi zgodę, Carrie
przyjedzie już jako jego prawowita małżonka.
- Tylko że twój ojciec nic podpisze tych dokumentów za żadne skarby świata -
oznajmiła Euphonia.
Carrie wiedziała, że to prawda. Ojciec z pewnością nie pozwoliłby swojej ukochanej
córeczce po - ślubie człowieka, którego nic znała człowieka, który jemu nie został
przedstawiony. Śmiałby się z jej stwierdzenia, iż zakochała się w fotografii mężczyzny z
dwójką dzieci.
- Jakoś sobie poradzę - oznajmiła z większą pewnością siebie niż czuła w
rzeczywistości.
Długo musiała czekać na odpowiedź Josha, boi nawet specjalnemu posłańcowi droga
do Colorado i z powrotem zajęła kilka miesięcy. Przed wysłaniem listu zrobiła jego kopię i, w
miarę jak mijały dni spoglądała nań coraz bardziej krytycznie. Może nie powinna była pisać
tego, może to zdanie należała opuścić, albo dodać jeszcze tamto czy owo?
Podczas tych długich dni narastały w niej wątpliwości co do formy i treści listu, ale
nigdy, ani przez chwilę nie zwątpiła, że to co robi. jest słuszne. Bezustannie myślała o swojej
przyszłej rodzinie każdej nocy przesyłała im całusy na dobranoc Kupiła statek dla chłopca i
różne materiały na sukienki dla dziewczynki, która miała być przecież jej córką. Kupiła
książki, gwizdki i całe pudła landrynek, a prócz tego chyba z dziesięć koszul dla Josha.
Pewnego ranka, po pól roku oczekiwania, sześć przyjaciółek Carrie powitało ją w
domu starego Johnsona na stojąco i z wyrazem ogromnego na - pięcia na twarzach. Nic
musiała pytać o przyczynę. W milczeniu wyciągnęła rękę po list.
Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę, szybko przebiegła oczyma treść i zerknęła na
dokumenty. Opadła na najbliższe krzesło, jakby uszło z niej życie.
- Podpisał - szepnęła na wpół ze zdumieniem, na wpół z niedowierzaniem.
W pierwszej chwili dziewczęta nie wiedziały, czy peszyć się, czy płakać.
Carrie uśmiechnęła się szczęśliwa. - Pogratulujcie mi, najdroższe. Jestem już prawie
mężatka.
Wszystkie uściskały ją serdecznie, lecz nie omieszkały dać jej do zrozumienia, że
musi być chyba szalona i nie mogły się powstrzymać od powtarzania po raz setny, że pan
Greene z pewnością wpadnie we - wściekłość, kiedy się dowie, jak nikczemnie został
oszukany.
Carrie, nieprzytomna ze szczęścia, ignorowała złowrogie przepowiednie. Teraz
musiała zdobyć podpis ojca. Wobec prawa była jeszcze za młoda, żeby decydować o zmianie
swego stanu cywilnego.
Potem trzeba było znaleźć duchownego, który poprowadzi uroczystość zaślubin per
procura.
Pierwszy problem pokonała tak samo, jak Joshuę Greene'a - przy pomocy fortelu.
Zajrzała „przy okazji” do biura Floty Warbrooka stanowiącej własność jej rodziny i
mimochodem zaproponowała, że zaniesie ojcu do podpisu plik urzędowych papierów.
Wsunęła dokumenty dotyczące małżeństwa pomiędzy inne, a ojciec podpisał je wszystkie, jak
zwykle bez czytania. Pieniądze pomogły jej znaleźć duchownego, który miał bez pytania
wyświadczyć odpowiednią przysługę.
I tak, pewnego letniego poranka, rok po tym. jak skończyła się wojna między stanami
północy i południa, Carrie Montgomery, z pomocą Euphonii występującej w zastępstwie
Josha, w obliczu prawa, została panią Greene.
Po uroczystości ślubnej Carrie objęła kolejno każdą z przyjaciółek i oznajmiła że
chociaż w swoim nowym domu na pewno znajdzie prawdziwe szczęście, to jedna: będzie
bardzo za nimi tęskniła. Dziewczęta wybuchnęły niepohamowanym płaczem, i zalewając
łzami nową sukienkę Carrie.
- A jeśli będzie cię bił?
- A jeśli on pije?
- A jeśli jest szulerem i obrabował bank albo był w więzieniu? A jeśli to morderca?
- Nic martwiłyście się o ty te innych kobiet które wysyłałyśmy na zachód, więc
dlaczego taki bardzo martwicie się o mnie? - spytała Carrie, zirytowana, że dziewczęta nie
podzielają jej radości.
Przyjaciółki jedynie głośniej rozszlochały się w chusteczki.
To, co Carrie osiągnęła do tej pory, było zupełnie łatwe w porównaniu z tym, co
musiała zrobić teraz Musiała powiadomić o wszystkim rodziców.
Wreszcie zdobyła się na odwagę.
Matka tylko spojrzała na męża z rozgoryczeniem i powiedziała;
- Tyle razy ci powtarzałam, że zanadto ją rozpieszczacie. I oto są tego skutki.
Ojciec kompletnie oniemiał. Carrie miała wrażenie, że jest bliski płaczu.
Bezgranicznie uwielbiał swoje najmłodsze dziecko i nigdy nie przeszło mu przez myśl, że
może ono dorosnąć, a co dopiero wyjść za mąż i zamieszkać setki mil od rodzinnego domu.
Matka wysunęła sugestię, że małżeństwo można uznać za zawarte nieprawnie i
spróbować je unieważnić.
Wtedy będę musiała uciec - powiedziała Carrie z całkowitą prostotą i głębokim
przekonaniem. Matka, wpatrując się w zaciętą twarz córki, pokiwała wolno głową. Upór
Montgomerych miał złą sławę. Wiedziała, że jeśli córka postanowiła się Wydać za człowieka,
którego nie widziała na oczy, to zostanie jego żoną.
Chciałbym, żeby Ring był teraz z nami - westchnął ojciec, mając na myśli najstarszego
syna.
Carrie zadrżała. Gdyby jej najstarszy brat był w domu, poczekałaby z
zawiadomieniem swoich pobłażliwych rodziców o własnych wyczynach do jego wyjazdu.
Najstarszy brat nie miał miękkiego serca ani wyrozumiałości dla wyczynów siostry.
Tak naprawdę Carrie nic powiedziałaby rodzicom o niczym, gdyby którykolwiek z
braci był w domu.
Chyba nie mamy wielkiego wyboru - powie - dział smutno ojciec. - Kiedy chcesz
wyjechać? zapytał, a łzy dławiły go w gardle.
Jak tylko się spakuję - zadecydowała Carrie. Matka zerknęła na swoje najmłodsze
dziecko. A co zamierzasz ze sobą zabrać do tej dziczy? Wszystko - Carrie była zdziwiona
pytaniem. Zamierzam zabrać wszystko co mam. Słysząc to, rodzice spojrzeli po sobie i
zaczęli się śmiać, choć Carrie czuła, że ich śmiech jest obroną przed czarną rozpaczą.
Jednocześnie nie widniała w tym wszystkim nic aż tak śmiesznego.
- Zechcecie mi wybaczyć - powiedziała wstając i prostując się dumnie. Muszę zacząć
się pakować przed wyjazdem do męża - sztywnym krokiem opuściła pokój.
3
Pani Carrie Greene poruszyła wachlarzem Z piór o rączce z kości słoniowej,
pogłaskała siedzącego obok niej małego pieska i raz jeszcze spróbowała uciszyć niespokojne
bicie serca. Już za kilka chwil, wraz z pozostałymi pasażerami dyliżansu, przybędzie do
Eternity.
Zastanawiała się, czy mąż wyjdzie jej na spotkanie; byli przecież spóźnieni o całe
cztery dni.
Za każdym razem, gdy powtarzała w myślach słowo „mąż”, uśmiechała się do siebie.
Wyobrażała sobie, jaki zadowolony będąc Josh, kiedy się przekona, że jego małżonka nic jest
kobietą o plecach zgarbionych od pracy w polu, ale młodą damą o pewnym... cóż, uroku
osobistym.
Na myśl o pierwszej wspólnej nocy Carrie szybciej poruszyła wachlarzem. Mimo iż
jej bracia sądzili, że udało im się utrzymać umysł siostrzyczki w stanie nie skażonym
świadomością realiów obyczajowych, Carrie, słuchając uważnie opowieści z życia w
kawalerskim stanie, zdobyła niebagatelną wiedzę o stosunkach damsko - męskich. Zdawała
sobie sprawę, że poznała ten temat lepiej niż większość młodych kobiet. I była absolutnie
pewna, że nie boi się tego.
co się zdarza pomiędzy kobietą i mężczyzną. Wnosząc z żartów i komentarzy braci, co
mężczyzna i kobieta mogą robić razem, było najbardziej ekscytującym, najprzyjemniejszym i
najcudowniejszym doznaniem na świecie. Wszystko razem wziąwszy, Carrie z
niecierpliwością oczekiwała tego nowego doświadczenia.
Nareszcie dyliżans wtoczył się do Eternity. Zanim się zatrzymał przed budynkiem
stacji, Carrie od dawna już widziała Josha.
Przyszedł? - zapylała kobieta siedząca naprzeciwko.
Carrie uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Podróżowały razem przez ostatnie
dwieście pięćdziesiąt kilometrów i dziewczyna zdążyła opowiedzieć współ pasażerce o tym,
że jedzie na spotkanie dopiero co poślubionego męża. Nie zdradziła jednak wszystkich
szczegółów; wolała opuścić takie drobiazgi jak ten, że jej list do Joshuy zawierał kilka
nieścisłości. Rozwodziła się natomiast nad romantyczną stroną Świeżo zrodzonej miłości.
Opowiadała o tym, jakie to uczucie być zamówioną narzeczoną, o małżeństwie per procura, i
o tym, jak się zakochali dzięki listom i że teraz ma spotkać swego męża po raz pierwszy w
życiu.
Towarzyszka drogi - mieszkanka Kalifornii, lalka i matka czwórki dzieci - pochyliła
się serdecznie poklepała Carrie po dłoni.
Zakocha się na amen, jak tylko panią zobaczy. Prawdziwy szczęściarz z niego. Carrie
spuściła oczy i spłonęła rumieńcem, Kiedy dyliżans wreszcie stanął, nagle zdała sobie sprawę,
że jest naprawdę wystraszona. W myślach dźwięczało jej każde słowo przestrogi
wypowiedziane przez rodziców i przyjaciółki.
„Co ja najlepszego zrobiłam?” - pomyślała przerażona.
Z dyliżansu wysiadło dwóch mężczyzn. Carrie wcisnęła się w kąt, odchyliła skórzaną
zasłonę i przyglądała się człowiekowi stojącemu na podjeździe, patrzącemu na dyliżans
nieprzeniknionym wzrokiem.
To był Josh, to był jej mąż. Poznałaby go wszędzie. Ukryta za zasłoną lustrowała go
bacznie. Był niższy niż jej bracia, mógł mieć sto osiemdziesiąt pięć, może sio
dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, ale tak samo potężnie zbudowany; miał szerokie
ramiona, wąskie biodra i był naprawdę przystojny. Ciemnymi oczyma o wnikliwym
spojrzeniu obserwował dyliżans. Ubrany był w czarny, świetnie skrojony garnitur. Carrie
jednym rzutem doświadczonego oka ocenia, że to ubranie, teraz już znoszone i gdzieniegdzie
wytarte, kiedyś dużo kosztowało. Stał niedbale wsparty o ścianę, jakby cały świat niewiele go
obchodził.
Carrie wytarła spocone dłonie o spódnicę. Słyszała, jak woźnica zdejmuje bagaże z
dachu dyliżansu, ale ciągle siedziała bez ruchu z Kichusiem na kolanach i patrzyła na Josha.
Chciała mu się przyjrzeć, chciała się upewnić, że widząc go na żywo będzie miała to samo
uczucie, które ogarniało ją, kiedy patrzyła na fotografię. Jakim był człowiekiem?
Josh nic ruszył się z miejsca nawet wówczas, gdy się wydawało, że wszyscy już
wysiedli. Stał nieruchomo, patrzy! i czekał.
„On wie, że tu jestem. - pomyślała Carrie. - Wie, że tu jestem, i czeka na mnie”.
Na tę myśl odetchnęła z ulgą i uśmiechała się mimo woli, a kobieta siedząca
naprzeciwko odpowiedziała jej uśmiechem. Carrie założyła na nadgarstek pętelkę smyczy.
wstała i podeszła do wyjścia. Josh zobaczył w drzwiach rąbek spódnicy. Ode - rwał się od
ściany i ruszył w stronę dyliżansu. W momencie gdy ujrzał Carrie, stanął jak wryty.
Dziewczyna napotkała jego spojrzenie i natychmiast zyskała pewność, że się nic
omyliła. Pan Joshua Greene należał do niej i pozostanie jej do końca życia.
Uśmiechnęła się do niego. Był to uśmiech nieco drżący, bo serce dławiło ją w gardle i
z trudem potrafiła skupić myśli.
Josh podszedł bliżej. Jego przystojna twarz miała tak nieprzenikniony wyraz, że
trudno się było domyślić, iż jest zdenerwowany, ale niewiele brakowało. by zrzuci! na ziemię
woźnicę, gdy tak spieszył do Carrie. Objął ją silnymi dłońmi w talii i czekał gotów pomóc jej
zejść. W chwili kiedy Josh dotknął Carrie, oboje nagle zastygli w bezruchu. Trzymał ją wpół i
gapił się na nią, powietrze między nimi aż drżało od tłumionego napięcia, a Carrie była
pewna, że łomoczące serce rozsadzi jej stanik. Stali tak przez minutę lub dwie. skamieniali i
wpatrzeni w siebie. Josh obejmował kibić dziew - czyny. Carrie zawieszona w powietrzu
ledwie muskała palcami stopień dyliżansu. Postronnemu obserwatorowi mogliby się wydać
rzeźbą, gdyby nie każda żyłka tych dwóch postaci pulsowała w szaleńczym rytmie. - Ej, wy
tam! Papużki nierozłączki! Usuńcie no się z drogi! - Woźnica próbował odepchnął Josha ale
ten stal nieporuszony, jakby zapuścił stuletnie korzenie.
Carrie pierwsza wróciła na ziemię. Uśmiechnęła się do męża.
Kiedy Josh odpowiedział jej uśmiechem, Carrie zapomniała o bożym świecie. Miał
najpiękniejsi uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała; kształtne wargi odsłaniały idealnie równe,
lśniące, białe zęby.
Powoli, ignorując woźnicę, który patrzył na nią z wyraźną dezaprobatą, Josh opuścił
Carrie na ziemię. Dziewczyna poczuła, jak jego dłonie prze - suwają się z talii aż pod ramiona
i była pewna, że za chwilę zemdleje.
Kiedy wreszcie stanęła na nogach, Josh odsunął się i uchylił kapelusza.
- Do usług - odezwał się cicho.
Gdyby Carrie nie pokochała go już wcześniej, z całą pewnością zakochałaby się w
nim teraz Dziwne, ale w marzeniach nigdy nie wyobrażała sobie, jak będzie brzmiał jego
głos. A był to głos głęboki i... po prostu piękny, nieomal jak głos operowego śpiewaka.
Wiedziała, że powinna się przedstawić, ale słowa uwięzły jej w gardle. Co powinna
powiedzieć. „Jak się masz, jestem twoją żoną”? Albo: „Czy rzeczywiście, naprawdę, z całą
pewnością, chcesz żyć z kobietą, która potrafi pracować na farmie?” A może miała
wykrzyknąć to, czego w tym momencie pragnęła najbardziej: „Pocałuj mnie, pocałuj!”?
Po odrzuceniu wszystkich tych możliwości nic nie powiedziała i wysiadła z dyliżansu.
Z zasapanym Kichusiem depczącym jej po piętach schroniła się w cieniu ganku. Zdjęła
wachlarz z nadgarstki poruszając nim patrzyła, jak Josh odwrócił się znów do dyliżansu.
Akurat wysiadała z niego kobieta podróżująca naprzeciwko Carrie. Pan Greene
uprzejmie wyciągnął ręce, żeby pomóc jej zejść. Pasażerka miała co najmniej dwadzieścia
kilo nadwagi j była ładnych parę lat starsza od niego. Carrie usłyszała jego głos:
Czy panna Montgomery?... To znaczy pani Greene?
Niech pan nie patrzy na mnie z takim przerażeniem, młody człowieku - uśmiechnęła
się kobieta. - Nie ja jestem pańską panną młodą, Josh zdjął kapelusz („Jakie ma piękne
włosy” - pomyślała Carrie) i skłonił się przed podróżną. - Byłbym zaszczycony, pani.
Czułbym się najszczęśliwszym z ludzi. Kobieta, która z pewnością mogłaby być matką Josha,
zachichotała rozbawiona taką galanterią, ale tak wyraźnie się zarumieniła.
Carrie - uśmiechnięta, z Kichusiem u stóp - siedziała na przykurzonej ławeczce. Jeżeli
miała jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, czy dobrze zrobiła, rozwiały się one, kiedy ujrzała
ten przejaw rycerskiej kurtuazji. Teraz od niej zależało, kiedy zdradzi mężowi, że należą do
siebie, a chciała mu to powiedzieć na osobności.
Patrzyła, jak zajrzał do wnętrza pustego dyliżansu, podszedł do woźnicy, zapytał o coś
i w odpowiedzi usłyszał, że nie było więcej pasażerów.
Obserwowała, jak wydobył z kieszeni jej list i jak go przeczytał. Widziała jego pełne
wyrazu dłonie i przypomniała sobie uczucie, jakiego doznała, kiedy ją dotykał.
Woźnica zawołał, że czas jechać dalej, a wówczas pasażerowie, którzy nie kończyli
podróży w Eter - nity, zaczęli jeden po drugim wsiadać do pojazdu. Na koniec woźnica sam
usadowił się na koźlej krzyknął na konie i dyliżans potoczył się w dalsza drogę. Urzędnik
pracujący na stacji wrócił do budynku, i lak Josh został na zewnątrz tylko w towarzystwie
Carrie.
Odwrócił się do niej z pytaniem w oczach. Carrie doskonale wiedziała, że nie
zapomniał o niej nawet na sekundę, tak samo żywo świadomy jej obecności jak i ona jego.
- Czy mogę pani w czymś pomóc? - zapytał życzliwie, a samo jego spojrzenie
sprawiło, że serce Carrie zabiło mocniej.
Nie była w stanie nic powiedzieć, ale udało się jej pokręcić głową.
Josh stal w słonecznym blasku odwrócony plecami do Carrie i patrzył na znikający
dyliżans. Kiedy pojazd znalazł się poza zasięgiem jego wzroku! powoli odwrócił się do niej,
podszedł bliżej i stanu w cieniu ganku.
- Pani na kogoś czeka? - zapytał.
- Na męża - odparła i uśmiechnęła się lekko na widok jego zakłopotania. - A pan? Czy
pan też na kogoś czeka?
- Czekam na... - przerwał, odchrząknął. - Cze - kam na żonę.
- Aaaa. Jak ma na imię?
Przyglądał się Carrie tak intensywnie, że przez dłuższą chwilę zdawał się niezdolny do
myślenia.
- Kto taki?
- Pańska żona. Jak ma na imię pańska żona?
Sięgnął do kieszeni i wydobył z niej list. Z wyraźną niechęcią oderwał spojrzenie od
Carrie i zerknął na papier.
- Carrie. Panna Carrie Montgomery.
- Zdaje się, że niewiele pan o niej wie - stwierdziła Carrie z odcieniem drwiny w
głosie.
- O nie - zaprzeczył Josh z taką powagą, że Carrie prawie się roześmiała. Potrafi
zaorać dziesięć akrów w ciągu jednego dnia. Potrafi karmić świnie, zarzynać i gotować,
potrafi leczyć muły, drób i dzieci. Potrafi strzyc owce, tkać sukno i szyć ubrania. I potrafi, w
razie potrzeby, sama zbudować dom. - O mój Boże - westchnęła Carrie. - Zdaje się, że to
szalenie zaradna kobieta. A czy jest ładna? - Raczej nie. - Mówiąc to zmierzył Carrie
spojrzeniem od stóp do głów, a z jego ciemnych oczu wyzierało takie pożądanie, że
dziewczyna poczuła cienką strużkę potu spływającą po plecach. - To znaczy, że pan jej nigdy
nic widział? - Jeszcze nie - wyjaśnił i zbliżył się do niej na krok. I właśnie w tym momencie
Kichusiowi zachciało się zapolować na zająca kicającego opodal po górskiej murawie.
Wyrwał się Carrie razem ze smyczą i pognał co sił przed siebie. Dziewczyna stanęła na równe
nogi i ruszyła w pogoń za ukochanym psiakiem. Był jedynym naprawdę żywym
wspomnieniem jej rodzinnego domu. Josh wyprzedził ją w kilku susach. Gonił za psem przez
łąkę jakby walczył o własne życic. Przez kilka następnych minut oboje ścigali pędzącego
psiaka. Carrie biegła dość szybko dzięki krynolinie, która pozwalała jej swobodnie poruszać
nogami, ale to Josh - wystrojony w czarny garnitur pochwycił zwierzaka, nim ten zdążył się
zapędzić do zajęczej nory. A Kichuś w podzięce wbił mu w dłoń drobne, ostre jak szpileczki
ząbki.
- Fe! Niedobry piesek! - skarciła Carrie ulubieńca, jednocześnie tuląc go w ramionach.
Potem zwróciła się do Josha: Bardzo panu dziękuję.
Gdyby go pan nie złapał, mogłoby mu się stać coś złego.
Josh stal ze skaleczoną ręką zgiętą w łokci Uśmiechnął się do dziewczyny.
W okolicy jest pełno grzechotników. Powinna pani mocniej trzymać linkę.
Skinęła głową, postawiła psiaka na ziemi, przełożyła dłoń przez pętelkę smyczy i
wyjęła chusteczkę do nosa.
- Proszę mi pokazać rękę.
Josh żachnął się, ale w końcu wyciągnął do niej rękę, a ona ujęła ją w obie dłonie.
Nie była przygotowana na szok, jakiego doznała kiedy ich ręce się zetknęły.
Stali nieruchomi w cieniu starego drzewa bawełnianego, skąpani w wonnym
powietrzu wysokich gór; wokół panowała cisza i spokój.
Dla nich jednak, choć stanowili cząstkę tej całości reszta świata mogłaby nie istnieć.
Carrie, na próżno usiłując powstrzymać drżenie rąk, otarła chusteczką krew z dłoni
Josha.
- Mam nadzieję... że skaleczenie nie jest bardzo głębokie.
- Ma za małe zęby, żeby mógł naprawdę ugryźć - Josh wpatrywał się we włosy Carrie.
Podniosła na niego oczy, uśmiechnęła się i przez chwilę była pewna, że zaraz ją
pocałuje. Całą siłą woli próbowała wysłać mu myśli, które kazałyby mu wziąć ją w ramiona i
całować do utraty tchu.
Nagle Josh się cofnął.
Muszę już iść. Muszę się dowiedzieć, co się stało z moją...z moją...
- Żona dokończyła Carrie.
Przytaknął bez słów, po czym powtórzył jeszcze:
- Muszę już iść. - Odwrócił się i ruszył w stronę budynku stacyjki.
Nie odszedł daleko, gdy Carrie powiedziała cicho:
- To ja jestem Carrie Montgomery. Josh zastygł w miejscu.
- To ja jestem Carrie Montgomery - powtórzyła głośniej. Ułożyła wargi w uśmiech,
przygotowana na jego radosne zaskoczenie. Kiedy Josh się odwrócił i spojrzał na nią, miał
twarz nieprzeniknioną jak kamienna maska.
- Co pani chce przez to powiedzieć? - zapytał cicho. - To ja jestem Carrie
Montgomery - zniżyła głos i spuściła powieki. - Jestem kobietą, na którą czekasz. Jestem...
jestem twoją żoną - szepnęła. Bardziej poczuła niż usłyszała, że zrobił w jej stronę kilka
kroków, a kiedy był tak blisko, że prawie czuła jego oddech na twarzy, podniosła wzrok.
Wcale się nie uśmiechał. Gdyby był jednym z jej braci powiedziałaby, że jest po prostu
wściekły. - Przecież ty nigdy w życiu nie ciągnęłaś pługa! - wykrzyknął.
- To prawda - przyznała Carrie z bladym uśmiechem.
Josh drżącymi rękoma wyciągnął z kieszeni jej list.
- Carrie Montgomery opisała mi wszystko, co potrafi zrobić. Napisała, że zaczęła
pracować na farmie jako mała dziewczynka!
- Rzeczywiście trochę upiększyłam prawdę - od - rzekła Carrie skromnie.
- Oszukałaś mnie. - Josh zbliżył się do niej o krok. - Do diabła, oszukałaś mnie!
- Zdaje się, że to przekleństwo. Wolałabym żebyś nie...
Josh zrobił jeszcze jeden krok, a ponieważ był już bardzo blisko Carrie, musiała się
cofnąć.
- Napisałem, że chcę za żonę kobietę, która potrafi pracować na farmie, a nie jakąś...
anemiczni panienkę z towarzystwa z kudłatym szczurem udającym psa.
Kichuś, jakby wiedział, że to o nim mowa, zaczął ujadać na Josha.
- Posłuchaj... - zaczęła Carrie, ale Josh nie pozwolił jej mówić.
- Co to ma znaczyć? To ma być jakiś żart?
Dramatycznym gestem, jakby był w agonii, złapał się rękoma za głowę i odsunął od
Carrie o krok.
- Na litość boską, co ja mam teraz zrobić? Coś mu się nie podobało, kiedy dostałem te
wszystkie papiery, ale myślałem, że moja żona będzie po prostu brzydka jak noc. Byłem na to
przygotowana.
- Zmierzył Carrie pogardliwym spojrzeniem. - A ty! Nie spodziewałem się czegoś
takiego!
Carrie, uciszając Kichusia, spojrzała po sobie i zastanowiła się przelotnie, czy może
nagle zamieniła się w żabę. Nigdy dotąd nikt nie miał pretensji do jej wyglądu.
- Coś jest nie lak, jak powinno?
Wszystko jest nie tak - odparł. - Czy ty kiedykolwiek odrąbałaś kurczakowi głowę,
żeby go potem oskubać? Potrafisz gotować A kto szyje twoje sukienki? Paryska krawcowa?
Krawcowa, która szyła sukienki Carrie, rzeczy - wiście była Francuzką, ale to akurat
w tej chwili nie było przecież ważne.
- Nie wydaje mi się, żeby któraś z tych spraw miała teraz jakiekolwiek znaczenie. Jeśli
mi tylko pozwolisz, wszystko ci wyjaśnię. Josh podszedł do drzewa, oparł się o nie plecami i
skrzyżował ręce na piersi.
- Słucham.
Carrie wzięła głęboki, uspokajający oddech i przedstawiła całą historię. Zaczęła od
tego jak ona i jej przyjaciółki zorganizowały korespondencyjne biuro matrymonialne. Miała
nadzieję w ten sposób unaocznić Joshowi, że znała się na prawdziwej pracy. Josh nie odzywał
się słowem, a z jego twarzy nie dało się odgadnąć ani jednej myśli.
Mówiła więc dalej o tym, jak zobaczyła jego fotografię i od razu zrozumiała, że kocha
go nad życie. Czułam, że mnie potrzebujecie, ty i twoje dzieci. Widziałam to w waszych
oczach. Josh nawet nie drgnął.
Zdradziła mu swoje rozterki i zapewniła, że dokładnie rozważyła całą sprawę. Chciała
by wiedział, iż nie ma do czynienia z niefrasobliwą trzpiotką, która najpierw coś robi, a potem
dopiero myśli. Wspomniała o wszystkich skomplikowanych. Przygotowaniach, jakie
poczyniła, by go poślubić, a kiedy doszła do opowiadania o rozstaniu z rodziną i przyjaciółmi,
miała łzy w oczach. - To - wszystko? - spytał Josh przez zaciśnięte zęby. Właściwie tak -
odparła Carrie. - Teraz sam widzisz, że nie podjęłam lej decyzji pochopnie. Czułam, że mnie
potrzebujesz. Czułam, że...
- Ty czułaś - powiedział ruszając spod drzewa w jej stronę. - Ty podjęłaś decyzję. Ty i
tylko ty rozstrzygasz o losie otaczających cię ludzi. Nie bierzesz pod uwagę uczuć innych.
Kazałaś rodzinie i przyjaciółkom przejść przez prawdziwe piekło, tylko z powodu jakiejś
romantycznej mrzonki, że człowiek, którego nigdy nie spotkałaś... - przeszył ją wzrokiem - -
potrzebuje ciebie - wycedził drwiąco.
Podszedł blisko i zawisł nad nią jak drapieżny ptak, aż musiała się odchylić.
- A jeśli chcesz wiedzieć, ty rozpuszczona zepsuta, bogata smarkulo, to potrzeba mi
żony, która potrafi pracować na farmie. Gdybym potrzebował takiej bezwartościowej pannicy
z pustą głową jak ty, mógłbym ją sobie wziąć skądkolwiek i w każdej chwili. Mógłbym mieć
pól tuzina takich jak ty, choćby tutaj, w Eternity. Nie - potrzebna mi panienka z
temperamentem. Potrzebna mi kobieta, która potrafi pracować! - Po tym oświadczeniu
odwrócił się raptownie i ruszył z powrotem w stronę stacji.
Carrie stała w miejscu, mrugając z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy w życiu nikt nie
odezwał się do niej w taki sposób, i nie miała zamiaru pozwolić, by się to kiedykolwiek
powtórzyło.
Zdecydowanym gestem obciągnęła stanik i po - dążyła za Joshem. Ponieważ szedł
bardzo szybko. trudno jej było go dogonić, w końcu jednak zastąpiła mu drogę.
- Nie wiem. na jakiej podstawie zdecydowałeś że wiesz o mnie wszystko, ale to tylko
twoje przypuszczenia. Ja naprawdę...
Po wyglądzie - powiedział. - Oceniłem cię po wyglądzie. Czy nie tak samo ty oceniłaś
mnie? rzuciłaś okiem na moją fotografię i postanowiłaś zmienić bieg mojego życia. Nie
zastanowiłaś się nad tym, że ja mogę tego nie chcieć.
- Nie chciałam zmieniać twojego życia. Chciałam...
- Tak? - zapytał z płonącymi oczyma. - Co chciałaś zrobić, jeśli nie zmieniać mojego
życia?
I życia moich dzieci? - Parsknął śmiechem. - Po - wiedziałem im, że dziś wieczorem
przyprowadzę do domu kogoś, kto potrafi przygotować kolację, i przysiągłem, że już nigdy
nie będą musiały jeść tego co ja im ugotuję. Brutalnie chwycił jej dłonie i wbił w nie ostre
spojrzenie, jakby były jego największym wrogiem. Dłonie Carrie były białe, miękkie, o
czystych i schludnie opiłowanych paznokciach. - Podejrzewam, że ugotowałem w życiu
więcej posiłków niż ty. - Ze wstrętem strząsnął jej ręce i znów ruszył przed siebie.
Carrie z determinacją ponownie zastąpiła mu drogę.
- Ale ci się spodobałam. Wiem, że tak. Nie powiedziałam ci od razu. kim jestem, bo
chciałam wiedzieć, czy ci się spodobam.
Wściekłość na twarzy Josha ustąpiła miejsca bezgranicznemu zdumieniu.
- Myślałaś, że kiedy się spotkamy, będę tak olśniony twoją urodą, iż nie zauważę, że
potrafisz jedynie siedzieć w bogatym salonie i grać menuety na szpinecie? Zdawało ci się, że
będę tak zaślepiony twoją urodą i tak ogłupiały własnym szalonym pragnieniem, by cię
zaciągnąć do łóżka, że nie usłyszę, jak moje dzieci płaczą z głodu?
■V)
- Nie - powiedziała cicho Carrie choć był bliżej prawdy niż chciałaby się przyznać
przed samą sobą. - Nie myślałam tak. Myślałam...
- Ty w ogóle nie myślałaś. - Na twarzy Josha znów pojawił się gniew. - Najwyraźniej
wcale nic przyszło ci do głowy, że mógłbym sobie znaleźć żonę tutaj. Według ciebie żadna
kobieta nie chciałaby wyjść za mnie? Czy jestem tak odpychający, że wszystkie ode mnie
uciekają?
- Nie, nie, myślę, że jesteś bardzo przys...
- Tak, wiem. - Nie pozwolił jej dokończyć zdania. - Wiele kobiet tak myśli. Mógłbym
mieć każdą z nich, jeślibym tylko zechciał. Ale nic mam czasu ani ochoty na umizgi, a każda
kobieta oczekuje komplementów i całego lego zawracania głowy, bez względu na to, czy jest
piękna, czy brzydka. Napisałem do tego idiotycznego biura, bo potrzebna mi para rąk do
pomocy. Muszę wyżywić dzieci i samego siebie. Niepotrzebna mi panienka z głową pełną
romansów. - Zmierzył ją szyderczym spojrzeniem. - A teraz, panno Montgomery - za -
kończył uchylając kapelusza - życzę miłego dnia. Mam nadzieję, że w przyszłości zastanowi
się pani, zanim zacznie działać.
Odszedł zostawiając ją stojącą z małym pieskiem u stóp.
Carrie nie miała pojęcia, co robić. Nie brała pod uwagę takiego obrotu sprawy.
Usiłowała się uspokoić i chłodno przemyśleć sytuację. Nie wiedziała kredy przyjeżdża
następny dyliżans. Przerażała ją myśl o powrocie do Warbrooke, ale cóż mogli zrobić innego?
Przyglądała się Joshowi zdążającemu ku budynkowi stacji.
- Greene - powiedziała cicho do jego pleców, potem odezwała się głośniej. - Tak się
składa, że mam na nazwisko Greene. Nazywam się Carrie Greene! - ostatnie słowa właściwie
wykrzyczała.
Josh stanął w miejscu, odwrócił się i spojrzał na nią.
Carrie skrzyżowała ramiona na piersi i zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem.
Odwrócił się gniewnie i ruszył z powrotem w jej stronę. Na jego twarzy malowała się
taka wściekłość. taka złość widoczna była w każdym geście, że Carrie aż się cofnęła.
- Jeżeli mnie dotkniesz... - Pół godziny temu nieomal błagałaś mnie, żebym cię
dotknął. Nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym cię zaczął rozbierać.
- To kłamstwo! - krzyknęła Carrie, ale poczuła, że pieką ją policzki.
- O, w kłamstwach to ty masz całkiem niemałą wprawę. - Chwycił ją za ramię i
pociągnął ze sobą w stronę stacji.
Puść mnie natychmiast. Żądam... Zatrzymał się i przysunął twarz do jej twarzy tak
blisko, że niemal stykali się nosami.
- Właśnie mi przypomniałaś, że zrobiłaś mnie w konia bardzo dokładnie. Tak
dokładnie, że zostałem twoim mężem. Pojedziesz ze mną do domu. Zostaniesz przez tydzień.
A potem, jak przyjedzie dyliżans będę mógł cię odesłać do twojego tatusia i mamusi, od
których nie powinnaś była się w ogóle ruszać!
- Nic możesz...
- Mogę, mogę - powiedział ciągnąc ją za sobą. I tak właśnie zrobię. - Zatrzymał się
przed budynkiem. - Gdzie masz swoje manatki?
Carrie wyzwoliła ramię z jego uścisku i rozejrzała się dookoła. W czasie kiedy siali
pod drzewem, przyjechał wóz z jej bagażami. Na koźle nie było nikogo, więc woźnica musiał
być na stacji.
- Tam - powiedziała, wskazując głową na pojazd. - Potrafię sama zadbać o siebie. Po
trafię... przerwała na widok miny Joshuy, bo sprawiał wrażenie, jakby właśnie zobaczył
ducha.
Był przerażony, wstrząśnięty aż znieruchomiał z niedowierzania. Idąc za jego
spojrzeniem nie dostrzegła nic niezwykłego, jedynie własny wóz z bagażami.
Josh natomiast widział górę kufrów przywiązanych grubą liną do ogromnego wozu
zaprzężonego w czwórkę koni. Wątpił, czy wszystkie przedmioty będące w posiadaniu
mieszkańców Eternity wystarczyłyby do napełnienia tylu kufrów.
- Jezu, zmiłuj się nade mną - wyszepta! i znów spojrzał na Carrie. - Na litość boską,
coś ty narobiła?
Nim jeszcze Carrie usiadła na koźle starego wozu Josha, zaczęła żałować, że
kiedykolwiek zobaczyła fotografię tego mężczyzny. Był tak wściekły, że przez całą drogę nie
odezwał się do niej słowem ani nawet nie spojrzał w jej stronę. Wrzeszczał ciągle na konie i
strzelał z bata, jakby biedne zwierzęta były powodem jego problemów. I tak jechali prosto w
zachodzące słońce, a za nimi toczył się wóz z bagażami Carrie. - Naprawdę nie miałam
zamiaru... - zaczęła Carrie, ale Josh wpadł jej w słowo. - Zamknij buzię i nie odzywaj się do
mnie. Muszę się zastanowić. - Pozwól mi udowodnić, że jestem coś warta - poprosiła jednym
tchem. Josh zmierzył ją z ukosa spojrzeniem tak pełnym pogardy, że Carrie zacisnęła usta i
postanowiła więcej się do niego nie odzywać.
Długo jechali zakurzoną, pooraną koleinami drogę. nim skręcili w jej zachwaszczone
odgałęzienie, nieledwie dróżkę prowadzącą miedzy wysokimi drzewami. Kilka minut później
pnie się przerzedziły i Carrie ujrzała dom. Nigdy w życiu nic widziała czegoś tak nie -
szczęsnego i zaniedbanego jak ta ruina. Widywała nędzę w Warbrooke, niektórzy kuzyni z
rodu Taggertów byli biedni, ale ich domy nie wyglądały tak żałośnie, tak smutno, tak
rozpaczliwie jak ten. Ziemia, na której stał dom wraz z ukrytą za nim małą szopą, była
zupełnie pozbawiona trawy czy jakichkolwiek innych roślin. Posępny budynek zamiast szyb
miał w oknach lekturę, przez szpary wydostawało się z wnętrza blade światełko. Wy -
szczerbiony komin wyglądał na martwy i zimny. Sam dom zbudowany był w kształcie
zwykłego sześcianu i miał dwa okna - po jednym z każdej strony drzwi. Przy tylnej ścianie
wyrastał drugi idealny sześcian, drugie idealnie nudne pudełko.
Carrie zastanawiała się, czy to tam się mieści sypialnia. Odwróciła się i w świetle
księżyca spojrzała na Josha. Jej twarz wyrażała niedowierzanie. W żaden sposób nie mogła
sobie wyobrazić lego człowieka mieszkającego w takim miejscu.
Josh miał zaciśnięte szczęki i wzrok utkwiony w dal, choć z całą pewnością czuł na
sobie jej spojrzenie.
- Teraz już wiesz, dlaczego szukałem kogoś, kto umie pracować. Czy ty, panno
księżniczko, mogłabyś żyć tutaj?
Carrie wydało się dziwne, że widział przerażającą brzydotę tego miejsca, a mimo to
nie próbował nic zmienić. Jedna z rodzin Taggertów mieszkała w dość obskurnym domu, ale
oni zdawali się zwyczajnie lubić bałagan. U rodziców Carrie czuli się nieswojo i zawsze
niecierpliwie oczekiwali godziny odjazdu.
Josh, wściekły, jakby wygląd tego domu i wszystko dokoła niego było winą Carrie,
zatrzymał wóz przed drzwiami i zsiadł z kozła.
Dziewczyna stwierdziła, że budynek z bliska wygląda jeszcze gorzej niż z daleka.
Dostrzegła brakujące gonty i oczyma wyobraźni zobaczyła przeciekający dach. Frontowe
drzwi trzymały się na jednym zawiasie nadając całej konstrukcji niepewny i rozchwiany
wygląd. Ponieważ nie było ganku, przed samym wejściem widniała błotnista i zapewne
wieczna kałuża.
Josh z zagniewanym wyrazem twarzy, który najwyraźniej był jego stałą cechą, obszedł
wóz i zdjął Carrie z kozła. Tym razem nie przesuwał dłoni po jej plecach. Właściwie prawie
jej nie zauważył; zestawił ją na ziemię i poszedł do wozu z bagażami.
Carrie rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na dom, podążyła za mężem i poprosiła
woźnicę, by podał jej dwie torby podróżne leżące z przodu. Jedna z nich zawierała przybory
toaletowe, drugą wypełniały podarunki dla Tema i Dallas.
- Dzieci są w domu? - zapylała Josha. - A tak, są. W domu ciemnym i zimnym i na
pewno głodne. - Lodowaty ton jego głosu dawał wyraźnie do zrozumienia, że wszystkiemu
jest winna Carrie.
Dziewczyna bez słowa komentarza ruszyła w stronę murowanego pudełka. Niełatwo
było nieść dwie torby i jednocześnie prowadzić Kichusia, ale Josh nie uczynił najmniejszego
wysiłku, żeby jej pomóc.
Zajął się instruowaniem woźnicy, gdzie ma zostawić bagaże Carrie, a jednocześnie
każdemu w zasięgu głosu dawał do zrozumienia, co myśli o tych kufrach.
Carrie musiała wytężyć wszystkie siły, by mimo urwanego zawiasa jakimś cudem
uchylić drzwi, a kiedy wreszcie się jej to udało, omal nie uderzyła głową w kant deski.
Stoczyła prawdziwą walkę, nim zdołała otworzyć je na tyle, by móc wślizgnąć się do środka.
Wiedziała już, że dom jest brzydki z zewnątrz, ale zupełnie nie była przygotowana na to, co
zastała w środku. „Boże, jak ponuro!” - pomyślała. Był to zimny, odpychający, szarobury
pokój, który każdemu, kto się w nim znalazł, gwarantował fatalny nastrój. Ściany z gołych
desek pociemniały od sadzy. Na środku stał brudny okrągły stół, a przy nim cztery krzesła -
każde od innego kompletu, w tym jedno kulawe, przechylone na bok.
W kącie stała komoda, która najwyraźniej pełniła rolę kuchennego blatu, bo piętrzył
się na niej stos brudnych, poszczerbionych naczyń pokrytych zaschniętymi resztkami jedzenia
i grubą warstwą kurzu.
Carrie znieruchomiała w miejscu. Odwrócona plecami do zwichrowanych drzwi,
rozglądając się po tym strasznym wnętrzu, w pierwszej chwili ni dostrzegła dzieci. Siały w
cieniu przejścia prowadzącego zapewne do sypialni. Patrzyły na nil spokojnie i czekały, co się
dalej stanie.
Dzieci były śliczne. W rzeczywistości wyglądali nawet ładniej niż na fotografii.
Chłopiec miał zadatki na mężczyznę nawet przystojniejszego od ojca. a jeśli chodzi o
dziewczynkę, nie było najmniejszych wątpliwości, że w swoim czasie rozkwit - nie
olśniewającą urodą.
Mimo to, zarówno chłopiec jak i dziewczynki wyglądali równic nieszczęśliwie jak ich
otoczenia Ubrani byli w rzeczy wyblakłe od częstego prania a przy tym zmięte i poplamione.
Dawno już nikt nie szczotkował im włosów. Choć dzieci były umyta przedstawiały się
wyjątkowo niechlujnie.
Carrie stała, przyglądając im się, i nabierali pewności, że miała rację: ta rodzina jej
potrzebowała.
- Dzień dobry! - odezwała się najweselej jak potrafiła. - Jestem waszą nową mamą.
Dzieci spojrzały na siebie, potem zwróciły na gościa rozszerzone zdumieniem oczy.
Carrie podeszła do stołu i. nie zwracając uwagi na to, że był strasznie zatłuszczony,
postawiła na nim bagaże. Kichuś, węszący przy jej stopach pociągnął za smycz, a kiedy ją
odpięła, natychmiast podbiegł do dzieci patrzących na psiaka w bez - granicznym osłupieniu.
Carrie otworzyła pierwszą torbę i wyjęła z niej lalkę z porcelanową główką. Było to
prawdziwe cudo stworzone we Francji, ubrane w ręcznie szyte jedwabie.
- To dla ciebie - zwróciła się do dziewczynki, a potem przez długą chwilę, która
zdawała się trwać wiecznie, czekała, aż dziecko przyjdzie po prezent. Dallas najwyraźniej
bała się dotknąć tak cudowną lalkę. Carrie wydobyła z torby statek. - A to dla ciebie - -
Wyciągnęła zabawkę w kie - runku chłopca. Poznała po wyrazie jego oczu, że bardzo chciał
przyjąć podarunek, nawet zrobił krok naprzód, ale zaraz się cofnął i potrząsnął głową.
- Przywiozłam go specjalnie dla ciebie - zapewniła dziecko przymilnym tonem. - Moi
bracia żeglują po całym świecie na statkach bardzo podobnych do tego. Chciałabym, żebyś
się nim bawił. Chłopiec toczył walkę z wewnętrznym demonem; walkę pomiędzy tą częścią
własnej duszy, która tak bardzo chciała mieć tę zabawkę, i drugą, która z jakiś powodów
odmawiała jej przyjęcia. W końcu zacisnął usta, w czym bardzo przypomniał ojca i odezwał
się wyzywającym tonem: - Gidzie jest tatuś?
- Wydaje mi się, że pomaga woźnicy przy rozładowaniu moich bagaży.
Chłopiec krótko skinął głową i wybiegł na zewnątrz. Po drodze musiał oczywiście
otworzyć drzwi z urwanym zawiasem, przy czym omal się nie zabił.
- Cóż - Carrie wybrała względnie całe krzesło i usiadła na nim. - Zdaje się, że jest na
mnie zły.
Wiesz może, dlaczego?
- Tatuś powiedział, że będziesz brzydka i że mamy o tym nie mówić. Powiedział, że
jest dużo brzydkich rzeczy i nic na to nie można poradzić. - Dziewczynka przechyliła główkę
na bok i uważnie przyjrzała się Carrie. - Ale ty wcale nie jesteś brzydka.
Carrie uśmiechnęła się do dziecka. Mimo że mała nie mogła mieć więcej niż pięć lat,
nad - spodziewanie wyraźnie artykułowała słowa.
- Wydaje mi się, że to trochę nie w porządku gniewać się na kogoś tylko dlatego, że
nie jest brzydki.
- Nasza mama jest piękna.
- Ach, rozumiem - powiedziała Carrie i rzeczy - wiście rozumiała. Gdyby jej piękna
matka umarła i ojciec poślubiłby inną piękność, Carrie także nie byłaby z tego powodu
specjalnie szczęśliwa. Gdyby jej ojciec miał się ponownie ożenić, wolałaby raczej żeby
wybrał jakąś brzydką, naprawdę brzydki kobietę. - A tobie nie przeszkadza, że nic jestem
brzydka? Mogę być brzydka, jeśli zechcesz. - Zaczęła stroić miny: jednym palcem zadarła do
góry czubek nosa, dwoma obciągnęła dolne powieki.
Dziewczynka zachichotała.
- Myślisz, że Temmie bardziej by mnie lubił gdybym tak wyglądała?
Dziewczynka zachichotała znowu i kiwnęła główką.
- Chodź, wyszczotkujemy ci włosy i powiesz mi jak nazwiesz swoją nową lalkę.
Dziecko siało niezdecydowane, jakby próbując osądzić, czy tatuś chciałby, żeby
przystała na u propozycję. Carrie wydobyła z torby inkrustowaną srebrem szczotkę do
włosów. Dziewczynka na widok tak pięknego przedmiotu wydala ciche westchnienie
podziwu, zbliżyła się do Carrie, stanęła między jej kolanami i pozwoliła sobie delikatnie
szczotkować włosy.
Naprawdę masz na imię Dallas? - Carrie gładziła śliczne, miękkie włosy dziecka. - To
dość niezwykłe imię. prawda?
- Mama powiedziała, że to tam mnie zrobili.
- Jak w fabryce? - spytała Carrie, zanim zdążyła pomyśleć. Chrząknęła, zadowolona,
że dziewczynka nie może widzieć jej czerwonej twarzy. - No tak, rozumiem. A jak się do
ciebie mówi? Dallie?
Przez chwilę dziecko zdawało się rozważać taką możliwość.
- Możesz mnie nazywać Dallie, jeśli chcesz.
Carrie uśmiechnęła się za jej plecami.
- BĘDĘ Zaszczycona, jeśli pozwolisz mi nazywać się imieniem, jakim nie zwraca się
do ciebie nikt inny.
- A jak on się nazywa? - Dallas wskazała Kichusia.
Carrie powiedziała jej i wyjaśniła:
- To dlatego, że w dniu, kiedy mój brat mi go podarował, piesek ciągle kichał.
Wyobraź sobie, że od tamtego czasu nie kichnął chyba ani razu. Dallas się nic roześmiała,
jedynie z powagą kiwnęła głową, a Carrie poczuła skurcz w sercu. To nie w porządku, żeby
tak mało dziecko było takie poważne. - No, teraz jesteś już uczesana i wyglądasz prześlicznie
- powiedziała Carrie. - Chcesz zobaczyć? Wyjęła osadzone w srebrze lusterko i podała je
dziecku. Dallas z namaszczeniem studiowała swoje odbicie. - Jesteś bardzo ładna - zapewniła
ją Carrie.
Dallas pokiwała głową.
- Ale nie jestem taka piękna jak moja mama - oddała Carrie lusterko.
„Cóż za przedziwne słowa w ustach małej dziewczynki” - pomyślała Carrie
rozglądając się po zimnym, ponurym małym pokoju.
- Zajmiemy sic kolacją? Co jest do jedzenia?
- Tatuś powiedział, że ty zrobisz, kolacje. Powie - dział, że potrafisz ugotować
wszystko na świecie i że nie pozwolisz, żebyśmy byli głodni.
- Więc muszę się tym zająć - uśmiechnęła się Carrie.
Wstała, podeszła do kredensu i otworzyła drzwiczki. Serce jej się ścisnęło. W środku
było pół bochenka czerstwego chleba, trzy puszki fasoli i nic więcej. Ten nieprawdopodobny
widok wzbudził w niej gwałtowną falę gniewu na Josha. Nawet gdyby była najlepszą
kucharką na świecie, nie mogłaby przygotować posiłku z tych resztek.
Przeszukała kredens dokładniej i znalazła jeszcze słoik truskawkowych konfitur.
Uśmiechnęła się zadowolona.
- Dziś na kolację będzie chleb z konfiturą. Ma w torbie wielką paczkę chińskiej
herbaty, więc będziemy mogły urządzić bardzo eleganckie przejęcie.
- Nie możemy tego zjeść - powiedziała Dallas wskazując słoik z konfiturami. - Tatuś
powiedział że trzeba je oszczędzać na specjalną okazję. To od cioci Alice. W prezencie.
- Każdy dzień jest specjalną okazją - uśmiechnęła się Carrie. - Każdego dnia można
znaleźć coś co trzeba uczcie, a zwłaszcza dzisiaj. Przyjechałam do was, ty dostałaś nową
lalkę, a Tammie ma nową zabawkę i...
Nie będzie mu się podobało, że nazywasz go Tammie. On jest Tem i już.
- Ach, rozumiem. Jest już za duży na to, żeby na niego wołać Temmie, prawda?
Dallas przytaknęła poważnie.
- Spróbuję zapamiętać - uśmiechnęła się Carrie że jest za dorosły, by się nazywać
Temmie. a teraz chodźmy nakryć stół do kolacji.
Dziewczynka najwyraźniej nie miała pojęcia, co Carrie rozumie przez „nakrycie
stołu”, więc Carrie postawiła torby na podłogę i z jednej z nich wydobyła piękny, kaszmirowy
szal. Czerwienie i różowości pięknej tkaniny zdawały się iskrzyć w ciemnym pokoju
oświetlonym tylko jedną świecą ustawioną na gzymsie paleniska. Dallas stała z szeroko
rozwartymi oczyma i patrzyła, jak gość rozkłada na stole gazety ze stosu przy kominku, a
potem rozpościera na nich szal. Następnie Carrie poszła szukać czystych talerzy, ale ich nie
znalazła. Przelotnie zerknęła na stertę brudnych naczyń w miednicy. Widziała w domu, że
brudne naczynia znikały z jadalni i po jakimś czasie wracały czyste, i nie bardzo wiedziała, co
się z nimi w tym czasie działo.
Ponieważ nie znalazła czystych naczyń, zajrzała do torby i wyjęła z niej cztery
płócienne chusteczki do nosa.
- Urządzimy piknik - zdecydowała i rozłożyła je na szalu, a potem wyciągnęła jeszcze
cztery srebrne kubeczki. Zawsze zabierała je ze sobą w podróż, bo matka twierdziła, że nie
należy używać wspólnych kubków, z których korzystali inni podróżni.
Dallas patrzyła zafascynowana, a kiedy Carrie wydobyła srebrne kubeczki, dziecko
zaczęło zaglądać do torby, jakby była ona przedmiotem z bajki i mogła zawierać wszystko, co
tylko można sobie wymarzyć.
Carrie wyjęła jeszcze kryształową miseczkę na spinki do włosów, przetarła ją czystą
chusteczką i napełniła konfiturami. Dallas, jak daleko sięgała pamięcią, pamiętała tylko słoik
stawiany zwyczajnie na stole, więc pomysł, by umieścić jedzenie w pięknym naczyniu, był
dla niej zupełną nowością. Carrie pokroiła chleb, ułożyła kromki na chusteczce po środku
stołu, cofnęła się o krok i przyjrzała swemu dziełu.
- Całkiem ładnie, prawda?
Dallas zdołała tylko kiwnąć głową. Płomień świecy zapalał blaski w srebrnych
kubeczkach i kryształowej czarce, a żywe barwy szala emanowały ciepłem. Było to
najpiękniejsze przybranie stołu, jakie kiedykolwiek widziała. Poza tą panią, która
powiedziała, że teraz jest jej mamą, i lalką, którą dziewczynka przyciskała do siebie, i tym
małym pieskiem - ten nakryty stół był najpiękniejszym zjawiskiem w życiu Dallas.
Dziewczynka spojrzała na Carrie i obie uśmiechnęły się do siebie.
Właśnie w tej chwili wrócił do domu Josh w towarzystwie syna i Carrie natychmiast
stwierdził, że wyładowanie z powozu dwudziestu kufrów pełnych damskich fatałaszków
bynajmniej nie po - prawiło mu humoru.
- Ustawiłem twoje kufry w stajni - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Oczywiście, żeby
je tam zmieścić, musiałem wynieść na zewnątrz paszę dla koni i narzędzia, więc jeśli w nocy
będzie padać wszystko zamoknie, ale twoje bagaże są bezpieczne, jest im sucho i ciepło. -
Zerkną! na stół, w który jego syn już od dłuższej chwili wpatrywał się z szeroko otwartymi ze
zdumienia ustami. - A co to ma być?
- Kolacja - oznajmiła dumnie Carrie oczekując, że wreszcie usłyszy, iż źle ją osądził.
Przyrzekł przecież dzieciom, że ich nowa matka da im tego wieczoru kolację i właśnie to
zrobiła. - Dzieci są głodne.
Z pochmurną twarzą Josh uniósł kryształową czarkę wypełnioną konfiturami, rzucił
okiem na cienkie kromki chleba ułożone na chusteczce z monogramem.
- Chleb z konfiturami - powiedział z pogardą. - To chyba nie jest najlepszy posiłek dla
dzieci. Carrie przyjrzała mu się i pomyślała, że nie stać jej nawet na przyznanie się do
pomyłki.
- Nic innego nie było. Nikt, nawet największy tyran pracy, którego się spodziewałeś,
nie przygotowałby posiłku z takich resztek jedzenia, jakie są w tej kuchni.
- Są puszki - Josh nie miał zamiaru ustąpić ani na krok. - Mogłaś przecież podgrzać
jedzenie z puszki. I dlaczego ogień w kominku wygasł?
Dlaczego go nie podsyciłaś? Zimno tu!
DZIECI skonsternowane, spoglądały to na ojca, to na Carrie. Ciągle im powtarzał,
jacy mają być mili dla tej pani, która tu przyjdzie, żeby się nimi zająć, a tymczasem sam nie
był dla niej miły. Carrie patrzyła na męża w milczeniu. W końcu Josh potrząsnął głową z
niedowierzaniem.
- Chyba rozumiem. Ty nie potrafisz otworzyć puszki mam rację? I pewnie nigdy w
życiu nie wykonałaś tak ciężkiej pracy, jaką jest dorzucenie drew do ognia.
Miał całkowitą rację, ale Carrie nie zamierzała mu tego powiedzieć. Po prostu stała i
patrzyła.
Dallas, spoglądając na nich oboje, miała ochotę się rozpłakać.
- Tatusiu, ja naprawdę lubię chleb z konfiturami. Zobacz, jaką mam ładną lalkę. Jeśli
chcesz to możesz ją nazwać, ale jakby ci się podobało imię Elsbeth, to mnie by się też
podobało...
Carrie obserwowała niewiarygodną przemianę Josha. Dotąd widziała u niego objawy
tylko dwóch rodzajów uczuć: pożądania - kiedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, kim ona dla
niego jest i gniewu - kiedy się tego dowiedział. A teraz widziała miłość na tej przystojnej
ciemnej twarzy - twarzy tak dobrze jej znajomej. Patrzyła, jak ojciec uśmiecha się do córki,
siada i prosi, by pokazała mu lalkę. Słuchała, jak Dallas szczegółowo opowiada o zabawce, co
było zdumiewające, bo nie spostrzegła, by dziecko uważniej obejrzało podarunek.
Pokazywała ojcu śliczną jedwabną bieliznę lalki i nogi z materii imitującej ludzką skórę.
- Wydaje mi się, że Elsbeth to dla niej doskonałe imię - powiedział cicho Josh,
głaszcząc Dallas po głowie. Dostrzegł przy tym, że włosy dziewczynki są gładkie i świeżo
wyszczotkowane. Przez jeden krótki moment popatrzył na Carrie z wdzięcznością.
- Przywiozłam też prezent dla Tema - powie - działa Carrie biorąc w ręce statek
zostawiony ł gzymsie kominka.
Tern rzucił na zabawkę tęskne spojrzenie, ale odwrócił się do ojca, czekając na zgodę.
Carrie widziała wyraźnie, że Josh nie chciał, by dzieci brały od niej cokolwiek, ale widziała
także, że ich szczęście jest dla niego najważniejsze. Z uśmiechem skinął przyzwalająco
głową.
Chłopiec ociągając się zrobił krok naprzód, wziął statek, cofnął się i stanął przy ojcu.
Trzymał zabawkę za plecami, jakby nie miał ochoty na nią patrzeć, ale Carrie widziała, że
gładził ją palcami.
- Tatusiu - odezwała się Dallas - jestem głodna.
Josh spojrzał na stół, westchnął i kazał dzieciom zająć swoje miejsca.
- Jeśli macie dzbanek, mogę zaparzyć herbaty - zaproponowała Carrie cicho, gotowa
na wszelkie wyrzeczenia. To właśnie ten człowiek, który patrzył na swoje dzieci z taką
miłością, był tym, którego znała z fotografii, którego pokochała i którego poślubiła
dopuszczając się tylu oszustw.
Niestety, kiedy Josh przeniósł wzrok na nią, cała miłość zniknęła z jego twarzy.
- Potrafisz zaparzyć herbatę? - Niemal parsknął śmiechem. - Czyli mam rozumieć, że
jest to zajęcie odpowiednie dla panien z towarzystwa, tak? - Gniewnie stawiając kroki
podszedł do kominka, umieścił w ogniu żelazny czajnik, po czym zaczął przekładać stertę
brudnych naczyń. Wreszcie znalazł wyszczerbiony imbryk i postawił go na stole.
Siedzieli w milczeniu i czekali, aż zagotuje się woda. Wszyscy smutni i przygnębieni,
z oczyma utkwionymi w chusteczkach rozłożonych na stole zamiast talerzy. „To śmieszne -
myślała Carrie patrząc na nich troje. - To absurdalne! Są żywi, zdrowi, a jednak ponurzy.
Bieda i nędzny dom nie muszą koniecznie być powodem aż takiego smutku!”
- Wiecie, mam siedmiu starszych braci - zaczęła w ciszy pogodnym głosem. -
Wszyscy są piękni jak królewicze z bajki i wszyscy pływają na wielkich siatkach. Kilka
miesięcy temu, niedługo przedtem, zanim wasz tatuś i ja zostaliśmy małżeństwem -
zignorowała spłoszone spojrzenie Josha - mój brat Jamie przywiózł mi Kichusia.
Chcielibyście usłyszeć, co brat mi opowiadał o miejscach, które odwiedził? Był aż w
Chinach!
- Tak, och tak, opowiedz! - Z głosu i twarzy dziewczynki można było wyczytać, że
pragnie się wyrwać z matni wiecznego smutku.
Carrie spojrzała na Tema, który - choć próbował zachowywać się, jak gdyby nie
przywiązywał najmniejszej wagi do poczynań Carrie - miał w oczach nieposkromioną
ciekawość. Chłopiec kiwnął głową.
Przeniosła wzrok na Josha i czekała, zmuszając go, by także stał się częścią rodziny.
- Jeśli dzieci tego chcą... - zgodził się ponuro.
Carrie Zaczęła entuzjastyczną opowieść o wszystkim, czego się dowiedziała od
Jamiego o Chinach a szczególnie o pałacu, w którym przez jakiś czas mieszkał. Z
upodobaniem opisywała szczegółowe bogate wnętrza, jedwabne kotary i ornamenty Może
trochę ubarwiła tę egzotyczną historię, ale z drugiej strony, skąd można było mieć pewność że
Jamie opowiedział jej wszystko? Pochylona nad blatem stołu, głosem zarezerwowanym dla
historii o duchach, z przejęciem opowiadała dzieciom o chińskim zwyczaju krępowania
kobiecych stóp.
Kiedy zagotowała się woda, dziewczyna wstała przyniosła czajnik, napełniła imbryk i
nasypała wybornej herbaty. Potem zaczęła nakładać konfitury na cienkie kromki chleba i
podawała je wszystkim po kolei. Od chwili gdy zaczęła opowiadać o stopach nieszczęsnych
Chinek, Josh słuchał równie zaabsorbowany jak dzieci i zapomniał jej powiedzieć, że może
obsłużyć się sam.
Carrie opowiadała różne historie przez całą kolację. Jedną z nich była chińska bajka o
prawdziwym uczuciu, które się tak nagle skończyło, bo oblubienica zmieniła się w ducha.
Zjedli chleb z konfiturami; Carrie podeszła do torby, by wyjąć z niej pudełko
czekoladek, Wy - dzieliła każdemu po dwie czekoladki i skończyła swoją opowieść o
duchach. Kiedy już zniknęło całe jedzenie i nie zostało ani kropli herbaty, przy stole na
chwilę zapadła cisza.
- Ojej - westchnęła Dallas z szeroko rozwartymi oczyma.
- Czy jest w tym wszystkim chociaż trochę prawdy? - Tem usiłował się zachowywać
po dorosłemu sceptycznie.
- Wszystko to prawda. Moi bracia zwiedzili cały świat i zawsze opowiadają mi różne
ciekawe historie. Powinniście usłyszeć o Indiach. Albo o pustynnych krajach i Egipcie. Albo
o tym, jak dwaj moi bracia walczyli z piratami.
- Z piratami! - wykrzyknął Tem i zaraz umilkł.
A jeden był w armii Stanów Zjednoczonych i walczył z Indianami, ale potem mi
powiedział, że lubił ich bardziej niż większość swoich kolegów.
Wzięłam ze sobą trochę egzotycznych drobiazgów, wszystkie od moich braci.
Przywieźli je z podróży, jedne kupili, inne ukradli...
- Twoi bracia kradną? - spytała Dallas bez tchu - Wujek Hiriam mówi, że kradzież to
grzech.
I tak, i nie - wyjaśniła Carrie. - Jeden z moich braci wykradł śliczna młodą dziewczynę
handlarzom niewolników, ale to już zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz
chyba czas iść do łóżek. Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;
- Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.
Zmykajcie, - Uśmiechnął się do córeczki i syna.
Dzieci objęły ojca, ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły
się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować.
- Biegnijcie do łóżek - powiedziała Carrie z uśmiechem uwalniając dzieci od
dylematu.
Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścianę w cieniu kominka i umknęły na
górę. Po chwili usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.
Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła się do Josha, ale on już się nie uśmiechał.
Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz znowu ponurej twarzy.
- Posprzątam ze stołu - powiedziała Carrie, także już bez uśmiechu.
- Myślałem, że zamierzasz to zostawić pokojówce.
Carrie zgrzytnęła zębami i znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.
- Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś
całkowitą porażkę? - Usiadła, splotła ręce na kolanach i przyjrzała mu się uważnie. -
Zrozumiałam, że to co zrobiłam, nie było w porządku w stosunku do ciebie i swoich dzieci.,
ale sądzę, że powinieneś dać mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.
Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się
jej włosy na karku, ale już po chwili wszystko minęło i znów patrzył na nią zimnym
wzrokiem.
- Powiem ci coś. panno Montgomery - powstrzymał jej protest gestem reki - dobrze, a
więc: pani Greene, Moje dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie. Są dla mnie wszystkim
i ze wszystkich sił będę się starał zapewnić im jak najlepsze życie. Jak najlepsze, to znaczy
stabilne. Chcę, żeby miały oboje rodziców, by miały to, czego ja nie miałem. Chcę też, żeby
mogły mieszkać na wsi, dorastać na świeżym powietrzu. Chcę, żeby miały co jeść, by jadły
dobre domowe posiłki. Aby to osiągnąć, jestem zdecydowany zrobić wszystko, co będzie
konieczne. Jeśli będę musiał poślubić kobietę przypominającą roboczego wola, zrobię to.
Rozumiesz?
- A co z miłością? - spytała cicho Carrie. - Czy ona nic ma dla ciebie żadnego
znaczenia?
- Kocham swoje dzieci z całego serca i to mi wystarczy - odparł nie patrząc jej w oczy.
- Potrzebne mi jest natomiast jedzenie, czysty dom i schludne ubrania.
- Rozumiem. I zdecydowałeś, że nie mogę im zapewnić żadnej z tych rzeczy. Znasz
mnie od kilku godzin i wiesz już dokładnie, jaka jestem.
Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie. - Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja
sukienka? Czy twój naszyjnik z pereł jest prawdziwy? Nie musisz odpowiadać. Przecież
rozładowywałem twoje kufry. Wydaje ci się, że jestem na tyle głupi, by sądzić, że ktoś taki
jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w tej... - zatoczył łuk ręką - w tej ruderze? - Nachylił się
do niej nad blatem stołu.
z moich braci wykradł śliczną młodą dziewczynę handlarzom niewolników, ale to juz
zupełnie inna historia. Opowiem ją wam jutro. A teraz chyba czas iść do łóżek.
Zapadła cisza, aż w końcu odezwał się Josh;
- Tak, oczywiście. Czas do łóżek. Już późno.
Zmykajcie. - Uśmiechnął się do córeczki i syna.
Dzieci objęły ojca. ucałowały w policzek i życzyły mu dobrej nocy. Potem odwróciły
się do Carrie i najwyraźniej nie wiedziały, jak się zachować.
- Biegnijcie do łóżek - powiedziała Carrie z uśmiechem, uwalniając dzieci od
dylematu.
Patrzyła, jak popędziły ku drabinie opartej o ścianę w cieniu kominka i umknęły na
górę. Po chwili usłyszała, że szykują się do snu na maleńkim poddaszu.
Nadal z uśmiechem na ustach odwróciła się do Josha, ale on już sic nie uśmiechał.
Cała radość, całe szczęście zniknęło z jego przystojnej, teraz Znowu ponurej twarzy.
- Posprzątam ze stołu - powiedziała Carrie, także już bez uśmiechu.
- Myślałem, że zamierzasz to zostawić pokojówce.
Carrie zgrzytnęła zębami i znieruchomiała z dłońmi opartymi o blat stołu.
- Co cię we mnie tak złości? Czy to, że dobrze mi idzie, podczas gdy ty przewidywałeś
całkowitą porażkę? - Usiadła* splotła ręce na kolanach i przyjrzała mu się uważnie. -
Zrozumiałam, że to co zrobiłam, nic było w porządku w stosunku do ciebie i twoich dzieci,
ale sądzę, że powinieneś dać mi szansę. Myślę, że źle mnie oceniłeś.
Przez krótki moment zobaczyła w jego oczach błysk pożądania i poczuta, jak jeżą się
jej włosy na karku, ale już po chwili wszystko minęło i znów patrzył na nią zimnym
wzrokiem.
- Powiem ci coś. panno Montgomery - powstrzymał jej protest gestem ręki - dobrze, a
więc: pani Greene, Moje dzieci są dla mnie najważniejsze na świecie. Są dla mnie wszystkim
i ze wszystkich sił będę się starał zapewnić im jak najlepsze życie. Jak najlepsze, to znaczy
stabilne. Chcę, żeby miały oboje rodziców, by miały to, czego ja nie miałem. Chcę też, żeby
mogły mieszkać na wsi. dorastać na świeżym powietrzu. Chcę, żeby miały co jeść. by jadły
dobre domowe posiłki. Aby to osiągnąć, jestem zdecydowany zrobić wszystko, co będzie
konieczne. Jeśli będę musiał poślubić kobietę przypominającą roboczego woła, zrobię to.
Rozumiesz?
- A co z miłością? - spytała cicho Carrie. - Czy ona nic ma dla ciebie żadnego
znaczenia?
- Kocham swoje dzieci z całego serca i to mi wystarczy - odparł nie patrząc jej w oczy.
- Potrzebne mi jest natomiast jedzenie, czysty dom i schludne ubrania.
- Rozumiem. I zdecydowałeś, że nie mogę im zapewnić żadnej z tych rzeczy. Znasz
mnie od kilku godzin i wiesz już dokładnie, jaka jestem.
Uśmiechnął się do niej protekcjonalnie.
Popatrz tylko na siebie. Ile kosztowała twoja sukienka? Czy twój naszyjnik z. pereł
jest prawdziwy? Nie musisz odpowiadać. Przecież rozładowywałem twoje kufry. Wydaje ci
się, że jestem na tyle głupi, by sądzić, że ktoś laki jak ty mógłby być szczęśliwy żyjąc w lej...
- zatoczył łuk ręką - w tej ruderze? - Nachyli! się do niej nad blatem stołu.
Wiesz, co myślę, panno Montgomery? Tak, tak, jesteś i będziesz panną Montgomery,
bo nie zamierzam naprawdę zrobić z ciebie pani Greene, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Carrie nic zdołała powstrzymać szybkiego Spojrzenia w stronę sypialni, której jeszcze
nic widziała.
- No właśnie - ciągnął Josh. - Widzę wyraźnie, że traktujesz przyjazd tutaj jak wielką
przygodę. Wychowywałaś się rozpieszczana przez tych swoich baśniowych braci i wydaje ci
się, że możesz robić, co zechcesz. Akurat zachciało ci się udzielić odrobiny swojego wdzięku
pewnemu biednemu człowiekowi i jego dzieciom. Tylko co z nami będzie, jak ci się
znudzimy? Zamierzasz wkroczyć w nasze życic, rozśmieszać nas swoimi historyjkami,
sprawić że dzieci cię... - westchnął - ....pokochają i przez to, być może, ja także cię polubię, a
potem będziesz miała nas dosyć i wrócisz do swojego tatusia i fascynujących braci? Tak
właśnie będzie?
- Nie - Carrie chciała się bronić, ale Josh pozwolił jej mówić.
- Ile masz lat, panno Montgomery? Osi naście? Dziewiętnaście? Dałbym ci najwyżej
dwadzieścia.
Carrie nawet nic usiłowała odpowiadać, bo najwyraźniej przesądził już z góry o
wszystkim i nie było sensu próbować mu cokolwiek wyperswadować.
- Jeszcze nic nie widziałaś, niczego nie przeżyłaś Romantycznie zakochałaś się w
fotografii i pomyślałaś, że warto spróbować małżeństwa. Jakie to ekscytujące, podróżować
tak daleko na zachód z setkami sukien w kufrach i...
Przerwał nagle. Wstał.
- Po kiego diabla ja ci to wszystko tłumaczę? Nigdy tego nie zrozumiesz. - Westchnął
z rezygnacją. - Dobrze, panno Montgomery, powiem ci, co zrobimy. Możesz tu zostać przez
tydzień, do przyjazdu dyliżansu. Wtedy odeślę cię z powrotem do tatusia tak samo nie tkniętą,
jak tu przyjechałaś. Wykazałaś tyle pomysłowości przy aranżowaniu tego małżeństwa, że z
pewnością równie dobrze poradzisz sobie z jego anulowaniem.
Carrie także wstała.
- To wszystko? Skończyłeś już obrażać mnie i moich bliskich? Może powinnam była
wspomnieć ci o moim rodzinnym mieście, żebyś o nim także mógł powiedzieć coś złego. To
prawda, że pochodzę z bogatej rodziny, ale - o ile mi wiadomo - nic trzeba być biednym, żeby
moc kochać i być kochanym. I bez względu na to, czy mi wierzysz czy nie, to właśnie miłość
mnie tu przywiodła. Ja... - przełknęła dławiące ją w gardle łzy. Kiedy myślała o swoich
nadziejach i porównywała je z rzeczywistością z prawdziwym obrazem człowieka, którego -
jak sądziła - pokochała, mogła tylko płakać. Z całą godnością, na jaką było ją stać, podniosła
torbę, wetknęła pod ramię psa i skierowała się do sypialni.
- Zostanę tutaj przez tydzień, panie Greene, nie względu na pana, ale dlatego, że
pańskie dzieci potrzebują trochę radości w życiu i jeśli mogę im podarować chociaż tydzień
szczęścia, lepsze to niż nic. Po tygodniu wrócę do taty, tak jak pan sobie życzy. - Zatrzymała
się na progu, z ręką na klamce - A jeśli chodzi o pański celibat podczas tygodnia, to tylko
pańska strata - dokończyła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zaledwie trzy minuty udało się jej powstrzymać wściekłość i gniew, aż w końcu padła
na łóżko zarzucone pościelą nic pierwszej świeżości i rozszlochała się rozpaczliwie. Kichuś,
równic smutny jak jego pani, lizał ją po twarzy.
Następnego ranka Carrie wstała z łóżka przed świtem, a w każdym razie, tak jej się
wydawało Zazwyczaj budziła się wcześnie, ale potrafiła prze - wrócić się na drugi bok i
natychmiast zasnąć ponownie, jednak tym razem przez kilka chwil nie mogła zrozumieć,
gdzie się - znajduje. Oczy miała zapuchnięte od płaczu i bolała ją głowa.
Niechętnie wysunęła się z ciepłej pościeli, otworzyła drzwi sypialni, weszła do salonu
- jeśli można go było tak nazwać - i uśmiechnęła się widząc, że nikogo w nim nie ma.
„To świetnie - pomyślała zadowolona. - Wstałam pierwsza”.
Jednak w następnej chwili dostrzegła na stole jakąś kartkę. Nie, niemożliwe, żeby już
wyszli Przecież był dopiero blady świt.
Zignorowała list i wróciła do sypialni usiłując nie zwracać uwagi na posępny wygląd
tego pokoiku Pod jedną ze ścian stało biurko z drzewa, która świetnie nadawałoby się na
podpałkę, a na nim leżał ręczny zegarek, najwyraźniej własność Josha Mrużąc oczy w ostrym
świetle poranka spojrzała na tarczę, ósma. Boże! Nigdy W życiu nie wstała tak wcześnie.
Nawet kiedy się uczyła, guwerner przychodził dopiero o jedenastej.
Ziewając wróciła do większego pokoju i podniosła ze stołu kartkę papieru. Od razu
rozpoznała pismo Josha; miała wrażenie, że znalazła się z powrotem W Maine i znów ma w
ręku jego list, w którym prosił o żonę, a potem jak w tym drugim liście zgadzał się na
małżeństwo per procura.
Usiadła z Kichusiem na kolanach i zabrała się do faktury.
Panno Montgomery,
Niewiele spałem dzisiejszej nocy; rozmyślałem o naszej rozmowie, jeśli można ją tak
nazwać, Bez względu na skutki, jakie wyniknęły z twojego przyjazdu. wierzę, że miałaś dobre
zamiary. Rozumiem, że twoje intencje były uczciwe i chyba jest trochę prawdy w
stwierdzeniu, że moje dzieci potrzebują czegoś więcej niż tylko czystych ubrań i gorących
posiłków. Jednakże, niezależnie od twoich intencji, tego potrzebują takie dzieci.
Dwukrotnie prosiłaś mnie o szansę udowodnienia swojej wartości, o to, bym pozwolił
ci pokazać, że nie jesteś taka, na jaką wyglądasz. Zdecydowałem się dać szansę. Dowiodłaś,
że potrafisz się zająć moimi dziećmi - w czasie śniadania nie mogły oderwać oczu od drzwi
sypialni. Muszę uczciwie przyznać, że wydajesz się naprawdę je lubić, ale pozostaje jeszcze
pytanie, czy sprostasz roli żony farmera. Zostawiam ci listę prac, z którymi powinnaś sobie
poradzić w ciągu tygodnia, który spędzisz z nami.
Jeśli dasz sobie z tym radę, będę skłonny porozmawiać z tobą o twojej ewentualnej
przyszłości w roli matki moich dzieci,
Z poważaniem Joshua T. Greet
Carrie skończyła czytać, sięgnęła do spisu prac do wykonania i ze zdumienia szeroko
otworzyła usta. Lista miała prawie pół metra długości. Dziesięć kobiet przez miesiąc nie
dałoby rady temu wszystkiemu, co Josh kazał jej samej wykonać w ciągu tygodnia.
Siedząc lak z listem w jednej ręce, a spisem zadań; w drugiej, zmrużyła oczy.
- A więc pozwolisz mi być matką dla twoich, dzieci, tak? - powiedziała głośno. - Nie
twoją żona, tylko czyjąś matką. - Cisnęła papiery na stół. - Zupełnie jak w legendzie o
Titerliturym.
- Podrapała Kichusia za uszami. - Bajkowy król kazał swojej wybrance prząść złoto ze
słomy a król Joshua zostawia mi listę prac dla Herkulesa. Jeśli wybranka wykona swoje
zadanie zostanie żoną króla, a ja, jeśli podołam, będę niańczyć królewskie dzieci.
Rozejrzała się po pokoju. Choć wczoraj mogłaby przysiąc, że to niemożliwe, w
świetle dziennym wyglądał jeszcze bardziej nago i beznadziejnie niż poprzedniego wieczoru.
- Ciekawa jestem, co jedli na śniadanie? Fasolę?
- Carrie lekko wzruszyła ramionami, wstała i po - stawiła Kichusia na podłodze. -
Pójdziemy po - szukać Titeliturego? Kogoś, kto nam pomoże wypełnić żądania, jakie król
postawił przed nami.
* * *
Godzinę później pilni Carrie Greene z domu Montgomery, ubrana w najpiękniejsza
amazonkę, jaką widział ktokolwiek na zachód od Missisipi, wjechała do miasteczka Eternity
na starej szkapie z siodłowato wygiętym grzbietem, należącej do Joshuy Greene'a. Wprawiła
miasto w prawdziwe osłupienie. Każdy, kto ją napotkał, nie potrafił oderwać oczu od tego
rozkosznego zjawiska. Carrie miała na sobie ciemnoczerwony żakiet lamowany czarnym
aksamitem, a na głowie malutki toczek z woalką - istne arcydzieło - zsunięty na jedno oko.
- Dzień dobry! - witała każdego na swojej drodze. - Dzień dobry!
Ludzie kiwali głowami i gapili się na to wdzięczne cudo olśniewające szykiem i
elegancją.
Carrie zatrzymała konia - jeśli to biedne zwierzę można było tak nazwać - - przed
największym sklepem. Właściciel przestał zamiatać ganek i gapił się na nią zdumiony.
- Dzień dobry - odezwała się Carrie witając go skinieniem głowy i weszła do
chłodnego, mrocznego wnętrza.
Sklepikarz odzyskał zdolność ruchu, oparł miotłę o ścianę, wygładził przód fartucha i
wszedł za nią do środka.
Carrie usadowiła się już na krześle w pobliżu ciemnego kominka i zajęta była
zdejmowaniem rękawiczek.
- Czym mogę służyć, panno... - Pani Greene - podpowiedziała Carrie poufnym tonem.
- Żona Joshua Greene'a.
- Nie wiedziałem, że Josh się ożenił, Hiram nic o tym nic wspominał.
Po raz drugi Carrie usłyszała o Hiramie. Nie miała pojęcia, kto to laki. ale nie
zamierzała się do lego sklepikarzowi przyznawać.
- To wszystko siało się tak nagle... szepnęła cicho, chcąc wywołać wrażenie, że ona i
Josh byli w sobie lak bardzo zakochani, iż nie mogli długo czekać ze ślubem.
Rozumiem - powiedział sklepikarz. - A więc, czym mogę pani służyć?
W tym czasie jedna czwarta mieszkańców miasta zdecydowała, że koniecznie musi
coś kupić. Przybyli wślizgiwali się przez drzwi najciszej jak mogli. Opierali się o ścianę
naprzeciw Carrie i stali patrząc na nią z tak żywą ciekawością, jakby obserwowali cyrkowe
akrobacje.
- Chciałabym zrobić zakupy.
Carrie doskonale zdawała sobie sprawę, że Josh uważał ją za pozbawioną
jakichkolwiek talentów, bo nie potrafiła zmywać naczyń i otwierać puszek. A ona
dysponowała jedną wspaniałą umiejętnością: potrafiła robić zakupy. Takie stwierdzenie może
się komuś wydać śmieszne, ale umiejętność właściwego użytkowania pieniędzy jest
niedocenianym talentem. Zdarzają się ludzie bogaci, którzy trwonią pieniądze lokując je w
niewłaściwych przedsięwzięciach czy pożyczając niekompetentnym osobom. Człowiek
takiego pokroju, jeśli postanowi kupić obraz, z pewnością nabędzie falsyfikat.
Carrie potrafiła inwestować. Wiedziała, jak na każdym cencie zarobić dwa. W jej
rodzinnym miasteczku krążyła opinia, że lepiej jest zatrudnić się u któregokolwiek z
Montgomerych, byle nie u Carrie, bo ona zmusi człowieka do podwójnej pracy za polowe
zapłaty. Carrie potrafiła patrzeć na ludzi swoimi wielkimi niebieskimi oczyma w taki sposób,
że oddaliby serce i duszę, byle zapewnić jej to, czego od nich żądała.
- Zastanawiałam się, czy ktoś w tym miłym miasteczku zechciałby mi pomóc - zaczęła
niewinnie. - Mój mąż poprosił mnie, żebym zajęła się trochę gospodarstwem, a ja zupełnie nie
wiem, jak mam się do tego zabrać.
Uniosła listę prac zostawioną przez Josha. Sklepikarz spojrzał na papier, gwizdnął
przeciągle, podał spis człowiekowi stojącemu obok, a ten przekazał go dalej.
- Moje biedactwo - powiedziała jakaś kobieta, spojrzawszy na papier. - Co on sobie
wyobraża, ten Josh?
Carrie westchnęła.
- Jestem świeżo upieczoną żoną i zupełnie nie potrafię sobie z tym wszystkim
poradzić. Nie umiem nawet otworzyć puszki.
- Chętnie bym jej pokazał, jak się otwiera puszki - mruknął jeden z mężczyzn, ale
zaraz zamilkł, bo żona szturchnęła go łokciem w żebra.
- Sama nie potrafię zrobić tego wszystkiego, czego życzy sobie mój mąż, ale
pomyślałam, że może znajdę kogoś, kto zechciałby mi pomóc.
Wszyscy obecni czuli do niej ogromną sympatię, ale nikt nie wyrywa! się na
ochotnika, by naprawiać dach chałupy Josha. Współczucie to jedno, a ciężka praca - zupełnie
co innego.
Carrie wydobyła spod żakietu pękatą sakiewkę zawieszoną na szyi.
- Kiedy wyjeżdżałam z domu. tatuś dal mi trochę pieniędzy, więc pomyślałam, że
mogłabym wynająć kogoś do pomocy - - Rozwiązała tasiemki i wysypała kilka monet na
białą delikatną rączkę. - Czy to nie będzie przeszkodą, że mam tylko złote monety?
Po pierwszej chwili zaskoczenia rozpętało się istne piekło. Ludzie popychali się,
szturchali i przekrzykiwali, oferując Carrie swoje usługi w każdym możliwym zakresie -
Chcieli być jej niewolnikami, choć może raczej określenie „świetnie opłacanymi najemnik a
mi” byłoby bardziej adekwatne.
Carrie wstała i przystąpiła do pracy. Przemieniła się w prawdziwego kaprala.
Słodkiego, lecz twardego jak stal. Najpierw najęła pięć kobiet do uprzątnięcia tego chlewu,
który Josh nazywał domem, potem dobiła targu ?■ dwiema innymi, które miały zabrać
wyszczerbione i popękane brudne naczynia, a w zamian dać trzy krzewy róż rosnące przed
ich domami. Zapłata obejmowała także posadzenie tych krzewów.
Kupiła przetwory domowe od prawie każdej kobiety w - mieście (do tego czasu
wszystkie panie znalazły się już w sklepie) i świeże warzywa z ogródków. Najęła panią
Emmerling, żeby gotowała obiady i codziennie przynosiła je do domu Josha; zapłaciła jej za
cały miesiąc z góry.
Skończywszy rozmowy z kobietami, zwróciła się do mężczyzn. Umówiła się t ludźmi
co do naprawy stajni i dachu domu, ą następnie ze stolarzem, który miał zreperować frontowe
drzwi. Kiedy zapytała, czy ktoś ma ganek, który byłby skłonny rozebrać i postawić przed
domem Josha, rozpętała się prawdziwa wojna, Carrie doszła do porozumienia z człowiekiem,
który oferował jej werandę z białymi kolumienkami. Zorganizowała też odmalowanie domu.
- Kiedy ma być zrobione? - spytał jeden z mężczyzn.
Carrie uśmiechnęła się słodko.
- Za każdą pracę skończoną przed zachodem słońca zapłacę dziesięć procent więcej.
Około dwudziestu osób usiłowało jednocześnie wydostać się przez wąskie drzwi.
- A teraz - powiedziała Carrie zwracając się ponownie do sklepikarza - chciałabym
zrobić zakupy.
Kupiła po jednej puszce wszystkich przetworów, jakie były w sklepie. A więc bekon,
szynkę i mąkę, a także wszystko, co według pani sklepikarzowej mogło jej się przydać jako
młodej żonie. Uśmiechając się, jakby wiedziała, co robi, nabyła otwieracz do konserw -
przedziwne urządzenie, które jej zdaniem było zupełnie pozbawione sensu. Kupiła także piec
kuchenny, o którym sklepikarz powiedział, że każdy potrafi na nim gotować.
Nabyła koronkowe firanki i zapłaciła za tafle szkła, a następnie wynajęła mężczyzn,
którzy mieli je wstawić w okna.
Przez cały czas pojawiali się w sklepie ciągle nowi ludzie, oferując jej różne
przedmioty do sprzedaży. Eternity było ubogim miasteczkiem i mieszkańcy wykorzystywali
każdą możliwość zarobienia pieniędzy. Carrie kupiła dywaniki z kolorowych skrawków,
jeszcze kilka różanych krzewów, solidny dębowy kredens kuchenny i cztery krzesła do
kompletu (w zamian odstąpiła stare krzesła Josha), a poza tym kołdry, koce, poduszki oraz
prześcieradła. Kupiła od jakiegoś wdowca zastawę stołową i sztućce (niestety nie srebrne,
tylko platerowane) i wynajęła kobietę, która miała raz w tygodniu gruntownie sprzątać dom.
Kiedy zobaczyła przejeżdżający obok wóz załadowany rzeczami należącymi do
rodziny opuszczającej Eternity, kupiła kilka mebli, w tym także wielką, blaszaną wannę.
O godzinie drugiej, kiedy opuszczała niemal całkowicie wyludnione miasteczko -
znakomita większość mieszkańców pracowała już bowiem przy domu Josha - nadbiegli dwaj
silni, potężnie zbudowani młodzieńcy, pytając co mogliby zrobić. Carrie wynajęła ich. by
pojechali w góry, wykopali cztery młode drzewka, przetransportowali je na podwórko Josha i
tam zasadzili.
O trzeciej dotarła do domu. Przyjazd cyrku spowodowałby mniejszy chaos niż ten,
który powstał na podwórku, gdzie kobiety usiłowały sadzić różane krzewy akurat pod nogami
mężczyzn malujących ściany, czy zabierały dekarzom naprawiającym dach drabiny, które
potem znów kradli malarze. W powietrzu krzyżowały się pełne podniecenia krzyki i
nawoływania, każdy usiłował wykonać swoje zadanie przed zachodem słońca.
Carrie siedziała na uboczu, jadła chleb z masłem, rzucała okruchy Kichusiowi i płaciła
tym, którzy ukończyli pracę. Nie musiała niczego sprawdzać, bo ludzie z radością
informowali ją o wykonaniu bodaj połowy zobowiązania.
Było lato, więc słońce na szczęście długo toczyło się po niebie i do czasu, gdy
czerwonawa poświata pojawiła się na horyzoncie, dom zmienił się nie do poznania. Z
naprawionego komina unosił się dym.
w powietrzu rozchodziła się woń pieczonej wołowiny i chyba gotowanej marchewki.
Zrobiło się już prawie ciemno, i - dzięki Bogu - nie było jeszcze śladu Josha ani dzieci, kiedy
wreszcie ostatnia zmęczona kobieta opuściła dom, ściskając pieniądze w spracowanej dłoni.
Carrie porzuciła swoje miejsce pod drzewem i ruszyła do domu, wiedząc że teraz bardzo jej
będzie potrzebna długa, gorąca kąpiel. Bez wątpienia zasłużyła na chwilę odpoczynku po lak
ciężkim dniu pracy.
Przewidując własne potrzeby, zorganizowała wszystko tak, że w sypialni czekała na
nią wanna napełniona gorącą wodą. Musiała się więc rozebrać - zadanie niełatwe, biorąc pod
uwagę te wszystkie guziki przy żakiecie - i wejść do wody.
Rozpromieniona, uśmiechnięta i zadowolona z siebie, przewidując bliskie przeprosiny
Josha, weszła do domu.
6
Kiedy Josh z dziećmi - wszyscy na tym samym koniu - wspięli się ścieżką na szczyt
wzgórza, na którym stal ich dom, nic mogli uwierzyć własnym oczom. W pierwszej chwili
Josh pomyślał, że pewnie zmylił drogę, więc ściągnął cugle, cofnął konia i zaczął zjeżdżać ze
wzgórza. Ale przecież rosła tu ta kępa osik na skraju lasu, był stary słupek z ogrodzenia...
zatem musieli być we właściwym miejscu. Obrócił konia raz jeszcze, ruszył w stronę domu i
zatrzymał się dopiero na podwórzu.
Malutki domek rozświetlony blaskiem księżyca w niczym nie przypominał ruiny,
która stała w tym miejscu jeszcze rano. Ten dom miał ganek. Ten dom miał pobielone ściany,
a nie obskurne szare deski. Przed tym domem rosły różane krzewy, a w oknach błyszczały
tafle czystego szkła.
- To chyba dobra wróżka - powiedziała Dallas przecierając oczy; wydawało jej się, że
zasnęła w drodze i wszystko, co widzi, jest snem.
- Coś w tym rodzaju - mruknął Josh przez zaciśnięte zęby. - Dobra wróżka z furą
pieniędzy. I to na dodatek pieniędzy swojego tatusia.
Podjechali do ganku, Josh pomógł dzieciom zsiąść z konia i otworzył frontowe drzwi -
drzwi, które teraz otwierały się zupełnie łatwo na dwóch świeżo naoliwionych zawiasach.
We wnętrzu, rozświetlonym przez kilka świec i lamp, pod jedną ścianą ustawiono
nowy piec kuchenny błyszczący niebieską emalią. Ściany lśniły czystością, już nie nagie, ale
pokryte ładną, drukowaną w róże tapetą. Na podłodze leżały dywaniki, przybyło kilka mebli,
stół nakryty był obrusem i ślicznymi porcelanowymi talerzami.
- Zupełnie jak z bajki - westchnęła Dallas.
Twarz Josha wykrzywił ból. Dziecko było za małe, by pamiętać inne czasy, kiedy nie
mieszkali, jeszcze w tej ruderze. Wspomnienia dziewczynki obracały się wokół skromnego
pożywienia, nagich, brzydkich podłóg i nieszczęśliwego ojca. Nie pamiętała czasów, kiedy to
on, jej ojciec, a nie ktoś obcy, dawał jej wszystko, czego potrzebowała.
Josh spojrzał na syna i spostrzegł, że na nim także nowy wygląd domu zrobił ogromne
wrażenie. Poczuł złość, że on sam nie może zapewnić swoim dzieciom podstawowych
wygód, jak dobre jedzenie i ładny dom. Zamiast niego jakaś pustogłowa romantyczka ze
Wschodniego Wybrzeża wtargnęła w ich życic i zdecydowała, że zaszczyci swoją litością
ubogą rodzinę z gór. Odgrywanie dobrej wróżki, jak ją nazwała Dallas, najwyraźniej
sprawiało Carrie niemałą satysfakcje. Kiedy już wyjedzie, będzie mogła sobie powiedzieć, że
zrobiła dużo dobrego, że przez cały okrągły tydzień uszczęśliwiała małą biedną rodzinę.
Będzie mogła wyjechać z czystym sumieniem i wolna od winy, wiedząc że tak wiele zrobiła
dla swoich biedaków. Ale to właśnie Josh będzie tulił w ramionach swoje dzieci, kiedy trzeba
będzie osuszyć ich łzy.
Zerknął w stronę sypialni, zacisnął usta, podszedł do drzwi i nacisnął klamkę.
Natychmiast prawie zapomniał o gniewie, bo Litościwa Panienka siedziała w wannie, po
szyję zanurzona w mydlanej pianie. Ciężkie loki spięła luźno na czubku głowy. Twarz miała
zaróżowioną z gorąca, a jej piersi lekko załamywały powierzchnię wody. Josh sta! gapiąc się
na nią, kompletnie osłupiały.
- Dobry wieczór - uśmiechnęła się Carrie odgarniając z oczu wilgotne włosy. Mogła
czytać w oczach Josha jak w otwartej księdze. Bardzo się jej podobało, że znów widziała na
jego twarzy wyraz pożądania, który wyparł wieczny gniewny grymas. - Jak spędziliście
dzień? - spytała lekkim tonem, jakby siedzieli w salonie przy herbatce. Równocześnie jednak
obrzuciła szybkim spojrzeniem zniszczone robocze ubranie Josha i stwierdziła, że wygląda w
nim znacznie gorzej niż w czarnym garniturze. Niektórym mężczyznom dobrze jest w
płóciennych spodniach i bawełnianej koszuli, ale do Josha nie pasowało to ubranie, zupełnie
jak gdyby próbował wejść w cudza skórę.
Josh usiłował odzyskać opanowanie i stojąc tak w drzwiach sypialni nagle
uprzytomnił sobie, że jego życie od pewnego czasu bardzo się zmieniło - Kobiety nie
zapraszały go już do wspólnej kąpieli, gdzie swawolili ile dusza zapragnie. Teraz był
rozsądnym, poważnym, odpowiedzialnym człowiekiem - ojcem. Musiał myśleć o poważnych
sprawach - A do poważnych spraw z pewnością nie dawało się zaliczyć tego na co teraz miał
największą ochotę: zamknąć za sobą drzwi sypialni i znaleźć się w wannie razem z tą śliczną,
ponętną, rozkoszną dziewczyną.
Wyprostował się sztywno.
- Chciałbym z tobą pomówić - oznajmił najbardziej surowym tonem, na jaki mógł się
zdobyć.
Jak na złość właśnie wtedy wilgotny lok spadł Carrie na czoło. Próbował go odsunąć
namydlona dłonią..
„Zaraz zamydli sobie oko - pomyślał Josh, - Muszę jej pomóc”.
Nagle Dallas wepchnęła się przed ojca i stanęła jak wryta. Przyglądała się cudownej
przemianie sypialni. W tym pokoju także wytapetowano ściany, a nowe mosiężne łóżko miało
miękkie puchowe materace.
- Jak tu pięknie - westchnęła dziewczynka.
- Miło mi, że ci się podoba - uśmiechnęła się Carrie - ale twój tatuś jest, zdaje się,
innego zdania.
Dallas spojrzała na ojca z niedowierzaniem.
- Ale przecież to wszystko jest piękne - głos dziewczynki się załamał, jakby się miała
za chwilę rozpłakać. - Będziemy mogli to zatrzymać? Josh wziął córeczkę na ręce i przytulił
do siebie.
- Oczywiście, że tak. W żaden sposób nie dałoby się zwrócić tapety. - Ponad
ramieniem Dallas rzucił Carrie groźne spojrzenie, ale ona tylko się uśmiechnęła.
Przeniosła wzrok z Dallas, usadowionej w ramionach ojca, na Tema wyglądającego
zza jego pleców.
- Dzieci, zdaje się, że wasz tatuś chciałby ze mną zamienić kilka słów na osobności.
Josh rzeczywiście zamierzał powiedzieć Carrie kilka słów, a właściwie nawet nieco
więcej, ale nie miał zamiaru zostać sam na sam z tą istotą siedzącą w wannie. Choć niewiele o
niej wiedział, był pewien, że potrafiłaby na przykład wstać i poprosić go o ręcznik. A gdyby
ona wstała, on byłby zgubiony.
- Mogę zaczekać - powiedział możliwie jak najbardziej burkliwie i postawił Dallas na
ziemi.
Dziewczynka podeszła do wanny i zdziwiona nabrała pełną garść piany.
- To są pieniące sole kąpielowe - wyjaśniła Carrie - kupione w...
- Pozwól mi zgadnąć - przerwał jej Josh ironicznym tonem. - Zapewne we Francji.
Jeden z twoich ukochanych braci przywiózł ci je z Paryża.
- To prawda. A razem z solami przywiózł jeszcze sześć nowych sukienek - dokończyła
Carrie słodko. Nie zamierzała usprawiedliwiać swoich braci przed tym człowiekiem.
- Jak to miło z twojej strony, że urodziłaś się bogata. My, biedni wyrobnicy, musimy
ciężko pracować na chleb i - rozejrzał się po pokoju - dywaniki, tapety oraz nowe sukienki.
Carrie uśmiechnęła się do niego.
- I dlatego obowiązkiem bogatych jest dzielić się swoją fortuną, czyż nie tak?
- Być może, ale nie każdy chce, by się nad nim litowano.
Carrie postanowiła, że nie pozwoli się rozzłościć. Miała zamiar mu przypomnieć, że
byli małżeństwem i w związku z tym wszystko, co należało do niej, było także jego. Chciała
mu powiedzieć, że wydala pieniądze na potrzeby swojej własnej rodziny. A jeśli chodzi o
jego dumę, która najwyraźniej nieco ucierpiała, to Carrie przecież świadomie zrezygnowała z
możliwości kupna zupełnie miłego domu w mieście, który akurat był na sprzedaż, tylko
uporządkowała trochę to jego brudne, szare pudełko.
Stłumiła w sobie narastające poczucie niesprawiedliwości i zaproponowała Dallas
wspólną kąpiel. Dziewczynka spojrzała błagalnie na ojca, potem pospiesznie się rozebrała, a
Josh pomógł jej wejść do wanny. Kiedy dziecko znalazło się w wodzie, Carrie z
przyjemnością spostrzegła, że Josh skonsternowany znów marszczy gniewnie Czoło.
Wreszcie odwrócił się i wyszedł z sypialni.
Josh, zamknąwszy za sobą drzwi, poczuł, że znów może oddychać. Jednak nie trwało
to długo, bo jedno spojrzenie na odmieniony pokój zaparło mu dech w piersiach. Na każdym
kroku wyczuwało się obecność Carrie. Gdziekolwiek spojrzał, widział ślad jej działalności.
Zerknął na Tema, zobaczył, jak chłopiec zagląda do wielkiego garnka parującego na piecyku,
i odgadł, że jego syn ma takie samo uczucie.
Tern obejrzał się na ojca i drgnął w poczuciu winy, jak gdyby wiedział, że nic
powinien się cieszyć tym, co dla nich zrobiła Carrie.
Josh podszedł do kominka. Z lego, że palenisko nie zaczadzało już pokoju chmurami
duszącego dymu, wywnioskował, iż Carrie kazała wyczyścić komin. Wbrew sobie usiadł na
jednym z bujanych foteli ustawionych przed kominkiem i oparł się na pięknych poduszkach
przywiązanych do oparcia. Napawa! się pięknym wnętrzem i odgłosami dochodzącymi z
domu. Tem, ostrożnie i niepewnie, przycupnął w fotelu naprzeciwko.
Josh przymknął oczy i przez chwilę wydawało mu się, że jego życie wygląda lak, jak
je sobie wyobrażał. Słyszał żonę i córkę pluskające się w wannie; ich beztroski śmiech
wypełniał dom i jego samego miłym ciepłem. Czuł zapach gulaszu gotującego się na wolnym
ogniu i słyszał trzaskanie ognia. Kiedy otworzył oczy i spojrzał na syna siedzącego wygodnie
w drugim fotelu, wiedział, że prawic spełniły się jego marzenia. Tak właśnie wyobrażał sobie
życie, kiedy wysyłał list z prośbą o żonę umiejącą gotować, sprzątać i pracować na farmie.
Chciał zapewnić dzieciom szczęście i skłonny był poświęcić w tym celu swoje własne.
Wiedział jednak, że wszystko to było złudzeniem, że nie było prawdziwe i że nie będzie
długo trwało.
Patrząc na Tema zorientował się, że dziecko prawie zasypia w fotelu. To on. Josh,
będzie tulił dzieci i osuszał ich łzy, kiedy Carrie znudzi się rolą żony farmera i kiedy ich
opuści. To on, Josh, będzie musiał spróbować wytłumaczyć dzieciom sprawy dorosłych,
opowiedzieć im o ich egoizmie i samolubstwie; był pewien, że tym razem da sobie z tym radę
równie dobrze, jak wówczas, kiedy opuściła ich matka Tema i Dallas.
Otworzyły się drzwi sypialni i do dużego pokoju weszła Dallas ubrana w białą
bawełnianą koszulkę nocną, która bez najmniejszych wątpliwości jeszcze; dziś rano leżała na
półce w sklepie. Josh poczuł nową falę gniewu. Już od bardzo dawna nie mógł sobie pozwolić
na to, by kupić dzieciom cokolwiek.
Jednak zapomniał o gniewie, gdy zobaczył Carrie. Wilgotne, splątane włosy spływały
jej gęstą fala na plecy. Spod czerwonego, kaszmirowego szlafroczka wyglądała koszulka z
różowego jedwabiu. Josh, patrząc na nią, musiał przełknąć ślinę; zacisnął dłonie na poręczach
fotela, aż pobielały mu kostki. Oddałby duszę diabłu, by móc teraz zsunąć jej z ramion
szlafroczek i całować tę białą, pachnąca świeżością szyję.
- Teraz - powiedziała Carrie trzymając w ręku dwa szylkretowe grzebienie - panowie
mogą nam rozczesać włosy. - Przeniosła spojrzenie z Josha na jego syna i z powrotem i
uśmiechnęła się, widząc wyraz ich twarzy.
- Ja nie mogę - zaprotestował Tem. - To babskie zajęcie.
Josh natychmiast uciszył syna.
- Nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś rozczesać siostrze włosów.
Dallas uśmiechnięta stanęła między kolanami brata, a Tem, mimo protestu, zaczął
delikatnie; rozdzielać wilgotne pasma.
Carrie siała w drzwiach i ufnie uśmiechnięta do Josha trzymała grzebień w
wyciągniętej ręce.
- Nic sądzę - zaczął Josh, ale przerwał, bo Tern natychmiast przestał czesać siostrę i
spojrzał na ojca pytającym wzrokiem. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że jeśli ojciec nie
będzie czesał babskich włosów. Tern również nie będzie tego robił. Josh, z jękiem podobnym
do skargi zwierzęcia schwytanego w pułapkę, wyciągnął rękę po grzebień.
Szeroko uśmiechnięta Carrie podeszła do męża, podała mu grzebień i usiadła na
podłodze, między jego nogami. Od pierwszej chwili, kiedy dotknął jej włosów - uważając, by
broń Boże nic dotknąć skóry - Carrie uświadomiła sobie dwie rzeczy: po pierwsze, poczuła,
że powietrze między nimi aż drżało naładowane pożądaniem, a po drugie, zorientowała się, że
Josh nic pierwszy raz rozczesywał wilgotne kobiece włosy. Robił to z ogromną wprawą, tak
zręcznie i delikatnie przesuwał grzebieniem po mokrych kosmykach, że Carrie podejrzewała,
iż w przeszłości miał dość często do czynienia z podobną sytuacją.
Odwróciła leciutko głowę w kierunku Tema i zobaczyła, że chłopiec uczy się
naśladując ruchy ojca.
W tej samej chwili Josh dotknął jej czoła. Carrie zapomniała o bożym świecie. Z
zamkniętymi oczyma odchyliła głowę do tylu i całym ciałem chłonęła ciepło męża.
Odgarnął jej z twarzy mokry kosmyk i dotknął przy tym policzka dziewczyny.
Znieruchomieli oboje. Carrie lekko poruszyła głową, lak że w kąciku ust poczuła palce Josha.
Siedzieli bez ruchu, tylko Carrie drżała z emocji na całym ciele. Obróciła głowę jeszcze
troszeczkę i kiedy opuszka palca znalazła się na jej wargach, pocałowała ją leciutko.
Josh przesunął dłoń dalej i dwoma palcami począł obwodzić zarys jej warg,
Dziewczyna rozchyliła usta.
- Josh - szepnęła najcichszym westchnieniem.
Bardzo delikatnie przygryzła opuszki jego palców.
Josh zakrył jej usta ręką, a ona szczypała zębami i całowała wnętrze jego dłoni, wolno
przesuwając usta do nadgarstka.
Pochylił się ku dziewczynie, wargami musnął czubek jej ucha. Carrie czuła na skórze
ciepły oddech Josha; to było naprawdę cudowne uczucie.
- O rety! - wykrzyknęła Dallas, szeroko otwartym i oczyma wpatrzona w dorosłych.
Nagle znaleźli się na ziemi. Josh, jak rażony piorunem, chciał odskoczyć od Carrie, ale
ona mu na to nie pozwoliła. Nie musiała używać siły, Wystarczyło, że odchyliła głowę na
kolana męża, a Josh pospiesznie zajął się na powrót rozczesywaniem jej włosów.
Spojrzała na dzieci przypatrujące się im oczyma okrągłymi z wielkiego zdumienia j
spróbowała wrócić do roli kochanej mamusi.
- Czasami mąż i żona - zaczęła tłumaczyć.
- Bądź cicho - przerwał jej Josh nieprzyjemnym tonem. - - Jest coś na kolację? Włosy
masz już rozczesane. - Zerknął na Tema. - Skończyłeś czesać Dallas?
Tem, ciągle mrugając z niedowierzaniem, przyglądał się im obojgu. Wiedział, że
właśnie był świadkiem jakiegoś ważnego wydarzenia ze świata dorosłych, ale nic miał
pojęcie, co miało ono oznaczać.
- Skończyłeś już rozczesywać włosy swojej siostrze? - zapytał Josh podniesionym
głosem i wreszcie wyrwał Tema z zamyślenia.
- Aaa, taak - odpowiedział Tern przenosząc wzrok z Carrie na ojca i z powrotem.
- Dobrze, więc możemy siadać do kolacji. - Z wprawą raz jeszcze przeczesał wilgotne
włosy Carrie i oddal jej grzebień. - Możemy już jeść?
- Oczywiście - przyświadczyła Carrie ze słodkim uśmiechem.
Przystąpiła do podawania kolacji swojej rodzinie, jakby przez całe życie nie robiła nie
innego. Podobnie jak poprzedniego wieczoru sama podtrzymywała konwersację przy stole,
lecz dzisiaj było to znacznie łatwiejsze, bo dzieci zadawały jej mnóstwo pytań i nie kryły
zainteresowania opowieściami o podróżach braci; okazywały wręcz entuzjazm. Po kolacji
Carrie życzyła dzieciom dobrej nocy.
Dallas ucałowała ojca, a polem bez wahania zarzuciła Carrie ramiona na szyję i
ucałowała ją także. Tern stal z rękoma w kieszeniach brudnych spodni i wyglądał, jakby
przeżywał straszną rozterkę.
- No już - burknął Josh i wskazał głową na Carrie, dając synowi pozwolenie, by ją po
całował.
Tem, zawstydzony, nachylił się nad dziewczyną i szybko cmoknął ją w policzek.
Trochę się zarumienił, ale jednocześnie nieświadomie uśmiechnął się do siebie, jakby był z
siebie dumny, i czym prędzej umkną! po drabinie do łóżka.
Kiedy dzieci opuściły pokój, Josh w milczeniu wstał od stołu, podszedł do kominka i
stanął zapatrzony w płomienie. Carrie w ciszy sprzątnęła ze stołu, składając brudne naczynia
do miednicy. Nie miała pojęcia, jak się je myje, i nie miała też najmniejszej ochoty się tego
uczyć. Lubiła piękno, a brudne naczynia nie miały z pięknem nic wspólnego. Odwróciła się
do Josha.
- Chcesz wyjść na zewnątrz? - spytała.
- Po co? - zapytał Josh podejrzliwie. Ręce założył na piersiach, jak gdyby próbował się
powstrzymać, żeby nie wybuchnąć gniewem.
- Żebyś mógł na mnie krzyczeć, oczywiście. Przecież widzę, że to twoje najgorętsze
pragnienie od chwili powrotu do domu. I wcale ci nie przeszło w czasie kolacji, prawda? A
może jednak zmieniłeś zdanie? Albo chcesz na mnie wrzeszczeć tutaj, w domu, żeby nasze
dzieci mogły cię słyszeć?
- Moje dzieci.
- A więc jednak chcesz, żeby cię słyszały?
Josh chwycił dziewczynę za ramię i wyprowadził w chłodną, rozgwieżdżoną noc.
Carrie ruszyła w zacisze drzew, ale Josh nie poszedł za nią, więc odwróciła się z
powrotem do niego i westchnęła.
- No, dobrze, jestem gotowa.
- Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko przed całym miastem - zaczął Josh.
- Wydaje mi się, że mieszkańcy Eternity mają cię raczej za najszczęśliwszego
człowieka na ziemi, ale oczywiście oni nie posiadają tak głębokiej znajomości mojego
charakteru jak ty.
- Nie chodzi o twój charakter. Chodzi o to, że równie dobrze mogłabyś opowiedzieć
każdemu z osobna o tym, jak nie potrafię zadbać o SWOJĄ rodzinę.
- Nigdy jeszcze nic widziałam, żeby ktoś kochał swoje dzieci tak mocno jak ty.
Brakuje ci tylko pieniędzy. Ja osobiście wolę miłość niż pieniądze.
Josh nie wiedział, czy ma na nią krzyczeć, czy może powinien od razu skręcić jej kark.
Bez względu na to, co do niej mówił, sprawiała wrażenie, że w ogóle go nie słucha i zupełnie
nie rozumie. Zaczął jeszcze raz, spokojniejszym łonem.
- Mężczyzna lubi mieć świadomość, że potrafi utrzymać swoją rodzinę, że jego żona...
to znaczy jego...
- Tak, słucham. A kimże to jestem dla ciebie, jeżeli nic żoną?
Nic odpowiedział, stał w milczeniu. Carrie westchnęła.
- Dobrze, królu Joshua, wypełniłam zadanie numer jeden. Choć niezupełnie zgodnie z
regułami, które ustaliłeś. Jakie jest zadanie numer dwa? Mam nadzieje, że wchodzą w grę
tylko trzy życzenia?
Usłyszawszy taką głupotę, Josh naprawdę nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- W bajkach zawsze trzeba spełnić trzy życzenia - wyjaśniła Carrie. - Dziś rano
zostawiłeś mi listę prac, których nie byłby w stanic wykonać żaden śmiertelnik, ale ja sobie z
nimi poradziłam - przy pomocy karla Titerlitury, oczywiście. Titerliturym było całe
miasteczko Eternity. A teraz, panie, jakie jest twoje drugie życzenie.
Josh wreszcie zrozumiał.
- Jest tak, jak myślałem - zrobił niezadowoloną minę. - Tobie się wydaje, że całe życie
to same przyjemności, a to co się tutaj dzieje, będzie milą historyjką do opowiadania twoim
bogatym przyjaciołom, kiedy już. wrócisz do domu.
- A tobie się wydaje, że całe życic jest ponure.
Co mani zrobić, żeby cię przekonać, że jestem inna, tuż sądzisz? - przerwała na
chwile, - Nie, nie, posłuchaj. Wiesz, czego nigdy nie mogłam zrozumieć w bajce o
Titerliturym? Nie mogłam pojąć, dlaczego młynarzówna chciała poślubił króla. Przecież król
powiedział, że jeśli nic będzie potrafiła prząść złota ze słomy, zetnie jej głowę. Nic potrafiłam
zrozumieć, jak mogłaby być szczęśliwa, skoro musiała wyjść za mąż za takiego tyrana.
- Właśnie usiłuję ci wytłumaczyć, że szczęście to bajka - powiedział Josh ponurym
tonem.
- Nie wierzę! - krzyknęła Carrie. - I zamierzam znaleźć szczęście. Błagani o
wybaczenie, panie Greene, za len straszliwy podstęp, dzięki któremu wyszłam za pana za
mąż. Ponieważ, jak się wydaje, najważniejszą wartością w pańskim życiu są pieniądze, być
może to, co wydałam na pana dom, częściowo zrekompensuje mój postępek. Teraz, jeśli pan
pozwoli, muszę się spakować.
Ruszyła do domu, ale Josh chwycił ją za ramię.
- Jest środek nocy, nie możesz nigdzie iść.
- Owszem, mogę. Jeśli zechce mi pan pożyczyć swoją chabet ę, pojadę do miasta. Z
pewnością po tym. ile pieniędzy tam dzisiaj wydałam, ktoś zaoferuje mi nocleg. I pomyśl
tylko, panie, o satysfakcji, jaką będziesz miał mówiąc dzieciom, że odeszłam. Będziesz mógł
im dać tak upragnioną lekcję na temat kobiecej perfidii.
- Carrie - zaczął Josh wyciągając do niej rękę.
- Och, więc nawet zna pan moje imię! Nie miałam pojęcia, że spotkał mnie taki
zaszczyt. Sądziłam, że nazwisko Montgomery, co wszystko, co panu o mnie wiadomo, i że
nic więcej nie chciał pan wiedzieć. Wystarczyło samo nazwisko. No i oczywiście mój
wygląd.
Kiedy Carrie wmaszerowała na ganek i zamaszyście otworzyła drzwi, powitały ją
dwie białe twarzyczki o wystraszonych oczach. Było jasne, ze dzieci słyszały wszystko, co
zostało powiedziane na zewnątrz.
- Chyba nie wyjedziesz, prawda? - spytała Dallas z pobladłą twarzyczką i głosem
przepełnionym łzami.
Carrie zerknęła na Josha i ujrzała na jego twarzy wymuszony uśmiech, który miał
oznaczać „przecież wam mówiłem”. Poczuła, że przyniosłoby jej ogromną ulgę, gdyby mogła
mu zetrzeć Z twarzy ten uśmiech, najlepiej kijem do golfa. I w tej właśnie chwili
zdecydowała się powiedzieć dzieciom prawdę. Często myślała, że dorośli przerażają dzieci
mówiąc im, że są rzeczy, których nic potrafią zrozumieć, bo są na to za małe, choć to przecież
niewiedzy budzi strach, a nie świadomość.
- Chodźcie i usiądźcie tutaj, chcę wam wszystko powiedzieć.
Dokładnie tak jak przewidywała, Josh zaczął protestować, ale napadła na niego z
furią:
- Czy ci się to podoba, czy nie, prawnie jestem członkiem tej rodziny!
Dzieci siadły przy stole, poważne i spokojne, a Carrie opowiedziała im wszystko o
tym, dlaczego i jak znalazła się w ich domu.
- Zakochałaś się w nas z fotografii? - spytała Dallas.
- Tak - odpowiedziała Carrie. - Tak właśnie było. Ale teraz muszę wyjechać, bo wasz
tata się boi, że jeśli zostanę tu dłużej, a potem naprawdę wyjadę, to bardzo was zranię, a on
tego nie chce.
- Naprawdę nas opuścisz? - zapytał Tem poważnym tonem, ale gdzieś w głębi
pobrzmiewały nutki dziecinnego strachu.
- Jeżeli wasz tatuś i ja się nie pokochamy, to chyba będę musiała. Przyznaję, że
użyłam dość brzydkiego podstępu, żeby zostać jego żoną, i teraz się na mnie za to bardzo
gniewa.
Z oczu Dallas popłynęły łzy.
- Tatusiu, nie gniewaj się!
Carrie wzięła dziecko na kolana i przytuliła do siebie czule.
- Nie możesz winić swojego tatusia. On prawdopodobnie ma rację. Mogłoby mi się
znudzić życie w takim małym miasteczku. Widzisz, jestem przyzwyczajona do dużego
towarzystwa, do tańców i zabaw. - Kłamała, ale wiedziała, że robi to w szlachetnym celu. Nie
mogła przecież opuścić dzieci i zostawić je w przekonaniu, że jej wyjazd nastąpił z winy ich
ojca. Lepiej, żeby dzieci poczuły niechęć do niej niż do własnego rodzica.
Kiedy Dallas przytuliła się do Carrie, Josh odwrócił wzrok. Ta pięcioletnia
dziewczynka była wciąż jeszcze bardzo małym dzieckiem, mimo że czasem zachowywała się
bardzo dorośle.
- Możesz z nami zostać jeszcze tydzień, a my nie będziemy płakali, kiedy wyjedziesz -
powiedział.
Tem, po raz pierwszy nie pytając wzrokiem ojca o pozwolenie.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na chłopca.
- Nie wydaje mi się... - zaczął Josh.
- Niech zostanie! - krzyknął Tem i widać było, że niewiele brakuje, aby się rozpłakał.
W końcu odezwała się Carrie:
- Temmie - powiedziała łagodnym głosem.
- To naprawdę miłe, że tak mnie polubiłeś.
Zapewne masz nadzieję, iż może zostanę. Ale niestety, nie. Mogłabym zostać tylko
wtedy, gdy bym się zakochała w twoim tacie, a mogę ci przyrzec, że tak się nic stanie. Dość
głupio sądzi łam, że patrząc na fotografię waszego taty wiem, jaki on jest, ale się pomyliłam.
Wasz tata jest wszystkowiedzącym, zadufanym w sobie mądralą, bez odrobiny poczucia
humoru i nie sądzę, żebym kiedykolwiek mogła się zakochać w kimś takim jak on.
Josh patrzył przerażony na Carrie wygłaszającą przemówienie na jego temat, podczas
kiedy jego własne dzieci przyglądały mu się, jak gdyby rozważały jej opinię.
- Kiedyś tata był inny - odezwał się poważnym głosem Tem. - Ale od kiedy mama...
- Dosyć - przerwał mu Josh ostrym tonem.
- Zostań! - błagała Dallas. - Proszę cię, zostań. Jak tylko przyjechałaś, zrobiło się tak
miło!
Carrie, tuląc dziewczynkę, musiała szybko zamrugać powiekami, żeby powstrzymać
łzy. Może to te dzieci pokochała patrząc na fotografię? Były dokładnie takie, jak je sobie
wyobrażała. Zdawała sobie sprawę, że skoro pokochała je tak mocno w ciągu zaledwie dwóch
dni, nie zniesie rozstania, jeżeli tu zostanie przez cały długi tydzień.
- Lepiej będzie, jeśli wyjadę od razu - powiedziała cicho.
- Głosujmy - zaproponował Tem, tym razem jednak spojrzał na ojca, czekając na jego
przyzwolenie.
Josh zastanawiał się przez chwilę, ale w końcu kiwnięciem głowy wyraził zgodę.
Carrie była pewna, że głosowanie zakończy się remisem - dwie osoby za jej
pozostaniem i dwie za wyjazdem, ale kiedy Tern zapytał, kto głosuje za tym, by Carrie
została tak długo, jak będzie mogła, i obie dziecięce rączki wystrzeliły w górę. Josh także
wolno podniósł rękę.
Carrie spojrzała na niego pytająco.
- Chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe - wyjaśnił miękko - nawet jeśli ma to trwać
tylko kilka dni.
Carrie westchnęła, bo czuła, że popełnia wielki błąd. Kochała te dzieci i w ciągu kilku
następnych dni pokocha je jeszcze bardziej. Nic miała pojęcia, jak zdoła je kiedykolwiek
opuścić.
- Czasami dyliżans się spóźnia - powiedział Tem z nadzieją w głosie.
Carrie uśmiechnęła się, sięgnęła przez stół i wzięła jego rączki w swoje dłonie.
„Tak - pomyślała - kto przewidzi, co się może wydarzyć w ciągu całego tygodnia?”
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Zostanę tak długo, jak będę mogła.
7
- Jak ludzie się zakochują? - spytała Dallas brata.
Był wczesny ranek. Od przyjazdu Carrie Josh codziennie próbował się ułożyć na
wąskim łóżeczku Dallas, ale skarżył się, że córka strasznie się wierci.
Tego dnia wstał wcześnie i poszedł rąbać drzewo, żeby Carrie mogła na nowym
piecyku przyrządzić śniadanie. Dallas słyszała ojca mruczącego, że sama myśl o gotującej
Carrie zakrawa na niezły dowcip, ale nie słyszała, żeby się śmiał.
- Nie wiem - odparł Tem, ale poświęcił tej myśli nieco uwagi. - Chyba mężczyzna
przynosi kobiecie kwiaty, potem trzymają się za ręce, a potem się żenią. Więcej nie wiem.
- Może byśmy kogoś spytali? Na przykład ciocię Alice?
- Nic wydaje mi się, żeby wujek Hiram był w niej zakochany - sprzeciwił się Tern, a
Dallas pokiwała zgodnie głową. Zupełnie nie można było sobie wyobrazić wujka Hirama
zakochanego.
Tem cicho wstał z łóżka. Założy! przybrudzone codzienne ubranie, potem pomógł
Dallas ubrać się w prostą, zniszczoną sukienkę brązowego koloru i oboje zeszli po drabinie na
dół.
Stojąc na uboczu obserwowali, jak ich ojciec i Carrie przygotowują śniadanie. Tem
wiedział, że Dallas była za mała, żeby rozumieć, co się dzieje, a przy tym zbyt zajęta
dotykaniem róż na tapecie, by przywiązywać wagę do czegoś innego, ale on zwracał uwagę
na wszystko, co działo się między ojcem a Carrie.
A tymczasem ojciec i Carrie prychali na siebie i warczeli, jak pies z kotem.
Josh oznajmił, że Carrie zupełnie nie umie gotować i choć - licho wie po co - kupiła
nowy piecyk za pieniądze swojego bogatego tatusia, zupełnie nie wie, do czego on służy.
Wtedy Carrie odpowiedziała, że gdyby Josh miał choć trochę przyzwoitości, nauczyłby ją
gotować.
Tem niemal jęknął z rozpaczy. Jeśliby ktoś spytał go o zdanie, powiedziałby, że ojciec
jest najgorszym kucharzem na całej kuli ziemskiej. Kiedyś tata wstawił jajka na miękko i
wyszedł nakarmić konie. Po powrocie odkrył, że potłukł jajka wrzucając je do garnka i w ten
sposób mieli na śniadanie wstrętną białą mazie.
Gdyby nie kobiety z miasta i ciocia Alice - litujące się nad dziećmi, które chudły z
dnia na dzień - mogłyby umrzeć z głodu na długo przed przyjazdem Carrie.
A teraz Carrie prosiła tatę, żeby nauczył ją gotować! Tern oczekiwał, iż ojciec powie
prawdę - że wie o gotowaniu nie więcej niż ona, ale Josh nic powiedział prawdy. Powiedział
natomiast, że on jej nie pyta, jak pracować na farmie, więc ona również nie powinna pytać
jego, jak ma wykonywać swoją pracę. Mówił też, że zgodnie z listem, który od niej otrzymał,
i ona wie podobno wszystko o gotowaniu. Wspomniał również, że zamierzał przyprowadzić
do domu kozła, a Carrie miałaby go zarżnąć i przyrządzić. Tern wiedział, że tatuś nie ma
pojęcia, co trzeba zrobić z kozłem, żeby w efekcie nadawał się do jedzenia.
Ale to, co mówił, brzmiało tak, jakby ojciec wiedział wszystko o kozłach i o
wszystkim innym na farmie.
Carrie się zezłościła i powiedziała Joshowi, że jest idiotą i że ma go dosyć. Na to Josh
dodał, że myślał także o kupieniu kilku królików, by jego żona mogła je dla niego udusić.
W końcu zrobili na śniadanie owsiankę i jajka na bekonie. Owsianka była nie
dogotowana, pływały w niej zupełnie suche płatki; bekon pół surowy, pół zwęglony, a jajka
tak spieczone, że Tern mógłby używać żółtek zamiast krążków do hokeja.
Dzieci siedziały przy stole dziobiąc jedzenie bez przekonania, a Josh wykładał Carrie
swoje poglądy na temat prawdziwego śniadania i porównywa! własne oczekiwania z tym, co
stało na stole. Na koniec stwierdził, że takie śniadanie po prostu nic nadaje się do jedzenia.
Wówczas Tem porozumiewawczo trącił Dallas pod stołem i oboje zaczęli pałaszować,
jakby umierali z głodu, a jedzenie było wyjątkowo smaczne W pewnym momencie Dallas
zaczęła się skarżyć, że owsianka jej nie smakuje, ale Tem wsypał do talerza trzy łyżki cukru i
w ten sposób uciszył narzekania.
Po śniadaniu - najdłuższym posiłku w życiu Tema - Josh wsadził kapelusz na głowę i
kazał dzieciom przygotować się do wyjścia w pole. Dallas wydłużyła się twarzyczka.
Dziewczynka powiedziała, że wolałaby zostać z Carrie, bo Carrie niedługo wyjedzie, a
dopóki jest, Dallas chciałaby być z nią. Tem spostrzegł, że sprawiło to ojcu przykrość, więc
głośno obwieścił, że chce iść z nim i że nie może się już doczekać, kiedy zacznie szukać
szkodników w kukurydzy i okopywać rzepę.
Josh spojrzał gniewnie i zdecydował, że Tem również ma zostać z Carrie. Chłopiec
zaprotestował, ale Josh powiedział, że nie chce i nie potrzebuje pomocy syna, a polem
wyszedł z domu trzaskając za sobą drzwiami.
- Co za wspaniały, pogodny towarzysz na życiowej drodze - powiedziała Carrie. - Jaka
to przyjemność z nim przebywać.
- Kiedy mama... - zaczęła Dallas.
Tem kopnął ją w kostkę i dziewczynka zamknęła buzię. Ojciec wiele razy powtarzał
im, że nie wolno nikomu opowiadać o przeszłości, ale dziecku tak małemu jak Dallas trudno
było o tym ciągle pamiętać. Tent wiedział, że ich ojciec nie zawsze był taki jak teraz, że
kiedyś czuł się naprawdę szczęśliwy. Chłopiec pamiętał, jak biegł w otwarte ramiona tatusia i
jak się z nim śmiał, jak ojciec zabierał dzieci po zakupy, do cyrku i do teatru. Pamiętał też, że
ojciec w szczególny sposób zwracał się do matki. Właściwie to pamiętał, że ojciec zwracał się
w taki sposób do wszystkich kobiet. Mama mawiała, że Josh jest prawdziwym lwem
salonowym i że potrafi oczarować każdą kobietę. Jednak Carrie najwyraźniej nic uważała
jego ojca za czarującego.
Josh traktował Carrie zupełnie inaczej niż tamte wszystkie kobiety. Zwracał się do niej
z tłumioną nienawiścią. Chociaż, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, Tern wcale nie był
pewien, czyjego ojciec rzeczywiście nienawidzi Carrie. Po pierwsze, jak można było w ogóle
nienawidzieć Carrie? Tem był pewien, że - obok jego matki - Carrie była najpiękniejszą
kobietą na świecie. A po drugie, była przecież wesoła i zajmująca; dzięki niej wszyscy się
uśmiechali. Nie można było nienawidzić Carrie.
A poza tym i to, jak zachowywał się ojciec, kiedy znalazł się zbyt blisko Carrie.
Trzykrotnie tego ranka Tern był absolutnie pewien, że widział, jak twarz ojca czerwienieje,
kiedy Carrie pochyla się nad nim albo zbliża się do niego, I za każdym razem, kiedy Josh się
czerwienił, mówił Carrie coś nieprzyjemnego. Nawet źle się wyrażał o jej kudłatym piesku.
Było też coś dziwnego w tym, jak ojciec patrzył na Carrie. Zawsze, kiedy odwracała
się tyłem do niego, Josh śledził ją wzrokiem. A gdy tego ranka wszedł do sypialni by wyjąć
czystą koszulę z komody kupionej przez Carrie, zajrzał do jednej z szuflad i po prostu stał nad
nią, zapatrzony w jej wnętrze. Potem wyciągnął rękę i leciutko czegoś dotknął. Miał bardzo
dziwny wyraz twarzy, zupełnie jak wtedy, kiedy zranił się w nogę i twierdził, że wcale go to
nie boli, chociaż bardzo bolało. Kiedy ojciec wyszedł z sypialni, Tem wślizgnął się do pokoju
i zajrzał do szuflady. Była tam tylko nocna koszula Carrie, ta, którą miała na sobie
poprzedniego wieczoru, wtedy gdy Josh rozczesywał jej włosy, a ona całowała wnętrze jego
dłoni.
Wszystko to było dla Tema zupełnie niezrozumiałe, Zdawałoby się, że ojciec
nienawidzi Carrie, ale z całą pewnością wcale tak nie było. Najwyraźniej lubił na nią patrzeć i
wieczorami słuchać jej opowiadań o podróżach braci. Lubił też przecież być blisko niej. Tem
zupełnie nie mógł zrozumieć, dlaczego ojciec mówi Carrie takie nieprzyjemne rzeczy.
Jeśli chodzi o Carrie, to Tern jej także nie rozumiał. W słowach nie pozostawała
Joshowi dłużna, ale z drugiej strony... Tern widział, jak podniosła koszulę jego ojca i jak ją do
siebie przytuliła. Miał wrażenie, że zobaczył w oczach Carrie łzy, choć nie był tego taki
całkiem pewien.
- Co będziemy dziś robić? - zapytała Carrie. - Macie ochotę wybrać się na ryby?
Tem powiódł wzrokiem po kuchni. Na kredensie piętrzyła się wielka sterta brudnych
naczyń, podłoga była zabłocona, w kącie leżała kupka ubrań do prania. Poza tym należało
nakarmić zwierzęta.
Nic miał absolutnej pewności, ale odnosił wrażenie, że Carrie powinna się tym
wszystkim zająć. Ciocia Alice była przecież żoną i nie robiła nic innego, tylko ciągle
sprzątała. Zawsze dużo mówiła o tym, że kobieta powinna być dumna z wyglądu swojego
domu. Odchrząknął niepewnie.
- Mogę ci pokazać, jak się myje naczynia - zaproponował.
- Jestem pewna, że dałabym sobie z tym radę, gdybym rzeczywiście musiała -
uśmiechnęła się Carrie - ale naprawdę nie mam najmniejszej ochoty na zmywanie naczyń.
Nie rób takiej przestraszonej miny, Tem. Wszystko będzie dobrze. Najęłam w miasteczku
kobietę, która ma tutaj posprzątać.
Tem spróbował jeszcze raz:
- A czy to nie ty powinnaś pozmywać naczynia?
- Jestem pewna, że twój tata też tak uważa. Ale jestem też całkowicie pewna, że
mogłabym cały tydzień nie robić nic innego tylko czyścić i szorować, a on i tak byłby ze mnie
niezadowolony. Jeżeli ktoś chce mieć do kogoś pretensje, zawsze znajdzie powód. A poza
tym, jeśli mam być: z tobą i Dallas kilka dni, to wolę raczej iść na ryby, niż zmywać
naczynia. - Przyjrzała się chłopcu, który rozważał jej słowa. - Tem ty sam zdecyduj. Jeśli
wolisz zostać tutaj i sprzątać, zostaniemy. Jeśli wolisz łowić ryby, pójdziemy na ryby.
- Tem - jęknęła Dallas błagalnie. Bardzo chciała, by pozwolił im spędzić dzień na
wesołej zabawie.
Tem wiedział, że powinien wybrać sprzątanie, bo tata z pewnością by sobie tego
życzył i najwyraźniej uważał utrzymywanie porządku za najważniejszy z obowiązków żony.
Zastanawiał się jednak, czy Carrie przypadkiem nie ma racji. Czy ojciec będzie się czuł
szczęśliwy, jeśli zastanie dom wysprzątany do czysta? Wczoraj wieczorem wrócili do domu
przepełnionego światłem, do domu o ścianach pokrytych różanymi tapetami - a mimo to
ojciec utyskiwał niezadowolony. Tem pomyślał, że pewnie i dzisiaj czysta podłoga nie
przywoła na jego twarz uśmiechu.
- Idziemy na ryby - oznajmił stanowczo.
Dallas zaczęła podskakiwać z radości, a Kichuś skakał razem z nią.
W miarę jak mijał dzień. Tem próbował zapomnieć o problemach między jego ojcem
a Carrie, ale wraz z upływem godzin myślał o nich coraz więcej. Może Carrie nie umiała
gotować, ale z pewnością świetnie radziła sobie w innych sytuacjach.
Zabrała dzieci do stajni - do rudery, którą lata nazywał stajnią, co zawsze bardzo
śmieszyło wujka Hirama - pokazała im swoje kufry.
Kiedy zaczęła je otwierać, dzieci miały wrażenie, że oglądają skarby Alladyna. Ponad
godzinę szukali wędek - prawdziwego cudeńka ręcznej roboty - przywiezionych prosto z
Anglii, jak wyjaśniła Carrie. Bez pytania wiedzieli, że były one prezentem od któregoś z
braci.
W końcu pozamykali kufry i ruszyli nad potok. Carrie tak świetnie łapała ryby, że
Tern nie wierzył własnym oczom. Zdawała się intuicyjnie odgadywać, gdzie się zaczaił
pstrąg, i zupełnie się nie bała zakładać rosówki na haczyk. A przy tym, przez cały czas
opowiadała zapierające dech w piersiach historie o połowach na morzu, o homarach i innych
dziwnych stworach.
- Z mamą jedliśmy homary - powiedziała Dallas i aż wrzasnęła, kiedy Tem walnął ją
w ramię.
- Ni wolno wam mówić o mamie? - zapytała Carrie.
Dallas, zmrożona ostrzegawczym spojrzeniem Tema, tylko potrząsnęła głową.
- Kiedy myślicie o mamie, jest wam smutno?
- Nie smutno - zaczęła Dallas, ale umilkła zgaszona spojrzeniem brata.
- Bardzo smutno - poprawił chłopiec swoją gadatliwą siostrę. - Może dlatego tata
mówi ci takie niemiłe rzeczy.
Carrie pokiwała głową. Może rzeczywiście Josh uważał, że nikt nie zastąpi dzieciom
ich prawdziwej maiki.
- Już późno - powiedziała - powinniśmy wrócić na obiad.
- Tata nie wziął ze sobą żadnego jedzenia - przypomniała sobie Dallas. - Będzie
bardzo głodny.
- Zobaczymy, co nam przygotowała pani Emmerling, to będziecie mogli zanieść tacie
kanapki.
Dom zastali tak samo brudny, jak zostawili. Kobieta, którą Carrie wynajęła do
pomocy, jeszcze nie przyszła, a Tem zastanawiał się, czy w ogóle się zjawi. Jeżeli tata wróci
do brudnego domu, to będzie zły. W dodatku będzie też głodny, a nie zastanie w domu
kolacji.
- Tem - odezwała się Carrie z uśmiechem - nie bądź taki smutny. To nie koniec świata.
Mogę sama przygotować coś do jedzenia dla twojego taty. Zrobię mu kanapki z jajecznicą. -
Podeszła do piecyka.
Tem zatkał siostrze usta dłonią i zdusił jej głośny jęk.
- Tatuś na pewno się ucieszy - powiedział, a kiedy Carrie spojrzała na dzieci, oboje
uśmiechali się do niej anielsko.
Podczas gdy Carrie smażyła jajka, Tern włożył do torby kilka puszek i słoik z
marynatą. Potem we trójkę wraz z Kichusiem wyruszyli w pole, gdzie Josh spędzał całe dnie.
Po drodze Dallas szczebiotała bez ustanku, zadając Carrie tysiące pytań na temat morza, Chin
i jej braci, wiec Tem miał czas, żeby pomyśleć. A dokładnie rzecz biorąc - pomarzyć.
Wyobraził sobie, jak Carrie podaje łacie kanapkę. Tata powinien powiedzieć, że
kanapka jest bardzo smaczna. Potem doda, że będzie kochał Carrie do końca życia, i poprosi
ją, żeby została z nim na zawsze. Carrie powinna powiedzieć „lak” i wtedy staną się rodziną.
Dzięki Carrie tata będzie się śmiał jak dawniej i wszyscy będą szczęśliwi. Jedynym problem,
jaki widział Tem, to co zrobić z brudnymi naczyniami, których Carrie nie chciała zmywać.
No i jeszcze była sprawa jej gotowania, które pozostawiało wiele do życzenia. Tem nie miał
pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Szczerze mówiąc, myśl o gotowaniu przez Carrie
sprawiała, że sny o przyszłości były trochę mniej różowe.
Marzenia całkowicie straciły różowy kolor, kiedy Carrie zobaczyła poletko, na którym
Josh pracował od świtu do nocy.
Tem widział pola wujka Hirama i wiedział, że wyglądały jak żywcem wyjęte z
podręcznika, ale choć na polu Josha pełno było szkodników i chwastów, choć jedne kolby
kukurydzy wyrastały wysoko, a inne tuż nad ziemią, Tern zawsze był dumny ze swojego ojca.
Carrie obrzuciła pole jednym szybkim spojrzeniem i zaczęła się histerycznie śmiać.
Tern był już przyzwyczajony, że Carrie umiała się cieszyć ze wszystkiego, ale tata
najwyraźniej jeszcze tego nie rozumiał. Tem zauważył, że kiedy Carrie się roześmiała, ojciec
bardzo się złościł, a potem zrobił się jeszcze bardziej zły, kiedy Carrie mu powiedziała, że jest
równic kiepskim farmerem jak ona gospodynią.
Porównując stan, w jakim Carrie zostawiła dom, i widok ojcowskiego pola kukurydzy.
Tern musiał przyznać, że Carrie ma rację.
Jednak ojciec najwyraźniej nie widział w tym wszystkim żadnej racji ani niczego
śmiesznego. Właściwie, im bardziej Carrie się śmiała, tym bardziej ojcu pogarszał się humor.
Roześmiał się dopiero wtedy, gdy wbił zęby w kanapkę i natrafił na spory kawałek skorupki z
jajka. Najwyraźniej uznał to za bardzo zabawne.
Wówczas Carrie odwróciła się i ruszyła z powrotem do domu, a Kichuś z. furią
obszczekiwał Josha, jakby rozumiał, że ten człowiek właśnie rozgniewał jego panią.
A Carrie była teraz tak samo zła, jak przedtem ojciec.
Tern i Dallas przez, chwilę stali w miejscu, nie wiedząc, czy mają zostać z ojcem, czy
raczej iść za Carrie.
- Najwyraźniej lubicie ją bardziej niż mnie, więc idźcie z nią - Josh nakazał dzieciom i
wrócił na pole.
Dallas zalała się łzami; Tem wziął ją za rękę i ruszyli w stronę domu.
Kiedy dotarli na miejsce, Carrie wpadła do sypialni i zatrzasnęła za sobą drzwi, a
dzieci nie miały wątpliwości, że dochodził zza nich jej płacz.
Dzięki Bogu. pani Emmerling już przyszła. Krzątała się po domu, sprzątała i
gotowała.
Dallas poszła się bawić przed dom zabierając ze sobą nową lalkę i Kichusia, a Tern
usiadł w bujanym fotelu przed kominkiem. Pani Emmerling robiła coś koło kuchni, zamiatała
i ścierała kurz, a Tern siedział w fotelu i myślał. Po dłuższej chwili pani Emmerling usiadła
naprzeciw niego i zaczęła cerować koszulę.
- Wyglądasz, jakby coś cię gnębiło - odezwała się cicho. - Może mogłabym ci w
czymś pomóc?
Tern, chociaż nie znał tej kobiety ale polubi! ją. Była miła, gruba, miała czerwoną
twarz i zniszczone dłonie. Jednak potrząsnął głową.
- Jesteś pewien? Mam ośmioro dzieci i trochę się znam na ich kłopotach.
- Jak to jest... że ludzie się kochają? - nie wytrzymał Tem.
Pani Emmerling przez chwilę cerowała w skupieniu.
- Dlaczego o to pytasz?
Tem zamrugał gwałtownie. Nie chciał płakać. Nie będzie płakał.
- Carrie nie chce z nami zostać, jeśli tata jej nie pokocha, a tata nie chce jej pokochać,
bo ona nie umie gotować. Mogłaby ją pani nauczyć gotować?
- Gotowanie nie ma nic wspólnego z miłością - uśmiechnęła się pani Emmerling. -
Jeśli żona umie dobrze gotować, to mąż jest bardzo zadowolony, ale nie sądzę, żeby któryś
mężczyzna zwracał na to uwagę, zanim poprosi kobietę o rękę. A jeśli rzeczywiście akurat to
jest dla mego najważniejsze, to nie jest człowiekiem, za którego jakakolwiek kobieta
chciałaby wyjść za mąż. Każda kobieta szuka towarzysza życia, dla którego ważna będzie ona
sama, a nie jej ciasto z jabłkami.
Tein nic nie zrozumiał i twarz jego wyrażała całkowite zagubienie.
- Jeśli twój tata nie zakochał się w takiej ślicznej dziewuszce jak Carrie, to musi
chodzić o coś innego.
Może mi powiesz, co się dzieje!
Tern opowiedział wszystko najlepiej jak potrafi!, choć przecież sam, tak naprawdę,
niewiele rozumiał. Powiedział, że jego ojciec chciał się ożenić z kobietą, która potrafiłaby dać
sobie radę na farmie, a tu przyjechała Carrie i tata był bardzo rozgniewany.
- Wasz tatuś chciał kogoś, kto by mu pomógł zająć się wami - powiedziała łagodnie
pani Emmerling.
- Tak - zgodził się Tem ochoczo - a Carrie naprawdę się nami zajmuje. Opowiada nam
różne historie i rozśmiesza nas i świetnie łowi ryby. Ale... - Tern utkwił wzrok w czubkach
swoich butów.
- Ale co?
- Ale śmiała się z taty pola.
Pani Emmerling ściągnęła usta. Każdy mieszkaniec Eternity w skrytości ducha śmiał
się z upraw Josha. Nikt w okolicy nie widział nigdy kogoś, kto by pracował tak ciężko, i przy
tym osiągał tak nikle rezultaty jak Joshua Greene, który ze wszystkich sił starał się stworzyć
swoim dzieciom prawdziwy dom.
Pani Emmerling rozejrzała się po wnętrzu, które jeszcze wczoraj było żałosną ruderą,
a dzisiaj jaśniało czystością i emanowało ciepłem. Bez wątpienia duma Josha srogo ucierpiała
z powodu Carrie. Dziewczyna ledwie przyjechała i w ciągu jednego dnia dokonała tego, o co
Josh - ciągle bez skutku - walczył od miesięcy.
Pani Emmerling osobiście nie widziała szansy, by Josh i Carrie mogli być razem.
Doświadczenie podpowiadało jej, że mężczyźni nie lubią kobiet, które prześcigają ich we
wszystkim. Popatrzyła na Tema smutnym wzrokiem. Wszyscy mieszkańcy Eternity
współczuli tym biednym półsierotom. Każda niezamężna kobieta od czasu do czasu
próbowała zastawiać sidła na przystojnego Josha, ale żadnej się nic udało. Wszystko
wskazywało na to, że rozwinęła się w nim jakaś awersja do kobiet - w każdym razie do
kobiet, które chciały się za niego wydać.
I oto Josh został ożeniony z żywą, wesołą panną Carrie, która głośno się śmiała z jego
upraw kukurydzy.
- Widzisz, Tern - zaczęła pani Emmerling - kiedy dwoje ludzi zostaje małżeństwem,
każde z nich powinno uważać, że to drugie jest najwspanialszą osobą na świecie. W
rzeczywistości mogą być zupełnie zwykłymi ludźmi, ale musi im się wydawać, że to drugie
może... może przenosić góry, zatrzymać słońce i robić inne takie rzeczy.
Tern patrzył na nią jak na osobę niespełna rozumu; nic docierało do niego ani jedno
słowo.
- Twój tata chce, by Carrie sądziła, że jest naprawdę wspaniały, że jest najlepszym,
najodważniejszym i najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Chce, żeby Carrie...
- Ale przecież on taki jest.
- To prawda - uśmiechnęła się pani Emmerling.
- Ale Carrie tego nie widzi. Widzi natomiast, że... że twój ojciec nie jest tak dobrym
farmerem, jak powiedzmy twój wujek Hiram.
- Nikt nic potrafi uprawiać kukurydzy tak dobrze jak on - mruknął Tem. Tylko że, jeśli
wujek Hiram miałby być przykładem tego. jaki powinien być mężczyzna, to już lepiej, że tata
jest złym farmerem.
- No właśnie. Obawiam się, że Carrie wic, iż twój tata nie jest dobrym farmerem, a
twój tata wie o tym. że ona to wie.
- Myśli pani, że Carrie zakocha się w wujku Hi ramie?
Pani Emmerling wydala z siebie dziwny dźwięk.
- Nie, nic sądzę.
Tern nadal nie nic rozumiał.
- Ale Carrie nie lubiła taty już wcześniej, zanim zobaczyła jego pole. Myślę, że Carrie
najpierw tatę lubiła, ale tata nie lubił jej. Powiedział, że nie będzie potrafiła nas wyżywić ani
uprać naszych ubrań.
- No właśnie, dokładnie o to chodzi. Twój tata nic uważa Carrie za najwspanialszą
osobę na świecie, tak samo jak ona jego. Jeśli to się nie zmieni, nigdy się nie pokochają.
Tem milczał przez chwilę.
- A co z brudnymi naczyniami?
Pani Emmerling roześmiała się głośno.
- Jeśli twój tata pokocha Carrie, to pewnie sam zacznie zmywać naczynia. i będzie mu
naprawdę smakowało wszystko, co ona ugotuje.
- Nawet jajecznica? - spytał Tem z niedowierzaniem.
- Przede wszystkim jajecznica. - Pani Emmerling przyglądała się chłopcu przez
dłuższą chwile, polem wsiała, żeby dokończyć porządki. Jeśli o nią chodziło, była
zadowolona, że Carrie nie potrafi sprzątać, bo zarówno on, jak i jej rodzina bardzo
potrzebowali pieniędzy, jakie dawała im Carrie.
Po jakimś czasie Tein podniósł się z fotela i wyszedł przed dom. Dallas siedziała w
cieniu na skraju lasu i szczebiotała do lalki.
Kichuś zobaczywszy chłopca zostawił Dallas i podbiegł do niego. Tern usiadł na
stopniu i zaczął głaskać psiaka, rozmyślając o wszystkim, co usłyszał od pani Emmerling.
Był pewien, że tata nie będzie dbał o róże, które zasadziła Carrie, więc jeśli jej
zabraknie, krzewy z pewnością uschną. A on i Dallas będą musieli znowu całe dnie spędzać
na polu. Dallas rzadko coś robiła, ale Josh kazał jej być bez przerwy w zasięgu jego wzroku;
dziewczynka nudziła się straszliwie i bywała przez to przeraźliwie marudna.
Jeżeli Carrie wyjedzie wszystko będzie znowu tak jak do tej pory. Temowi robiło się
niedobrze na samą myśl o tym.
~ Co mam robić? - szepnął do Kichusia cicho. - Co zrobić, żeby Carrie i tata myśleli,
że są najwspanialsi na świecie?
* * *
Tem próbował. Nigdy w życiu nic starał się tak usilnie jak tego wieczoru, gdy chciał
udowodnić Carrie i swojemu ojcu, że są naprawdę wspaniali. A mimo to poszedł do łóżka
świadom całkowitej porażki.
Podczas kolacji wychwalał każdą pozytywna m cechę Carrie czy Josha, jaka tylko
przyszła mu na myśl. Opowiadał ojcu o tym, jaka śliczna jest Carrie. Mówił też o jej kufrach
pełnych wspaniałych przedmiotów i o tym, że jeśli Carrie zostanie, będzie można przynieść je
do domu, by Josh mógł wszystko obejrzeć. Na to ojciec powiedział do Carrie kilka niemiłych
słów na temat rozpuszczających ją braci, a ona z kolei odparła, że jej bracia są o wiele milsi
niż on.
Potem chłopiec opowiadał Carrie o tym. jak ojciec sic nimi zajmował. Bardzo chciał
wspomnieć jej o przeszłości, ale wszelkie rozmowy na ten temat były zakazane.
„Ta część mojego życia minęła bezpowrotnie - powiedział kiedyś ojciec - i nie ma
potrzeby do tego kiedykolwiek wracać”.
Dallas najwyraźniej wyczuwała napięcie i rozumiała intencje Tema.
- Tata potrafi mówić różne ładne słowa - oznajmiła. - I wszystkie panie go za to
zawsze bardzo lubią.
Josh uciszył córkę jednym spojrzeniem.
Carrie natomiast okazała żywe zainteresowanie tą kwestią i nawet zadała dziewczynce
kilka pytań, niestety Josh nie pozwolił dziecku odpowiedzieć.
Tem westchnął i spróbował jeszcze raz. Usiłował wymyślić, co jego ojciec i Carrie
mogliby razem robić. Zaproponował, by poszli na ryby, ale Josh tylko wydął wargi i
stwierdził, że musi zarabiać na życie. Tem - znów bezskutecznie - próbował namówić Carrie,
żeby pomogła ojcu oczyścić pole ze szkodników.
- Sam widzisz - skomentował Josh - że ją interesuje tylko to, co mogą jej dać
pieniądze tatusia.
Dallas, słysząc ton, jakim ojciec wypowiedział te słowa, zalała się łzami.
Josh wziął dziecko w ramiona i powiedział z pretensją, że jego córka płacze przez
Carrie.
- Mała płacze, bo jesteś grubiański i w dodatku wychodzi z ciebie kabotyn - odparła
hardo Carrie.
Tem nie zrozumiał ostatniego słowa, ale ojciec najwyraźniej znał je doskonale, bo
rozzłościł się bardzo i już otworzył usta, żeby odpowiedzieć Carrie, gdy ona nagle zerwała się
z miejsca i pobiegła do sypialni.
- A ze stołu sprzątnij sobie sam, jeśli to dla ciebie takie ważne! - krzyknęła i
zatrzasnęła za sobą drzwi.
Tem i Dallas ucałowali ojca i życzyli mu dobrej nocy, choć ledwie ich zauważał; stał
zamyślony przed kominkiem i patrzył w ogień.
Kiedy Josh wszedł na górę i próbował ułożyć się w wąskim łóżku razem z Dallas,
Tem jeszcze nie spał. Miał wiele rzeczy do przemyślenia.
- Tato?
- Powinieneś już dawno spać.
- Czy ty myślisz, że Carrie jest najwspanialsza. na świecie?
- Myślę, że Carrie przez całe życic była rozpieszczana. Nigdy nie musiała pracować.
Nigdy nikt jej niczego nie odmówił, - Josh klęknął przy łóżku syna. - Wiem, że ją lubicie.
Wiem, że jest pogodna i Bóg mi świadkiem, że zasługujecie na trochę radości w życiu po tym
wszystkim, co przeszliście w ciągu kilku ostatnich lat. Ale musicie mi zaufać. Carrie nigdy
nie będzie dla was dobrą matką.
Tem podparł się na łokciach.
- A czy byłaby dla ciebie dobru żoną? Czy gdyby nas nie było, wtedy byś sic z nią
ożenił?
- Możliwe, że byłbym wystarczająco szalony - uśmiechnął się Josh. - Ale dzięki wam
jestem mądrzejszy. O wiele za mądry, żeby się wiązać z takim rajskim ptakiem jak Carrie.
Śpij już. Nie minie miesiąc od jej wyjazdu, a zapomnicie o wszystkim. ~ Pocałował syna w
czoło i zaczął się rozbierać.
Ale Tem nie zasnął. Leżał w łóżku i wpatrywał się w skośny sufit. Teraz już wiedział.
To jego wina, że ojciec i Carrie nie byli w sobie zakochani. Jego i Dallas.
8
Następnego dnia nikt nie zorientował się z nieobecności Tema, aż do wieczora, kiedy
Josh Wrócił z pola. Ponieważ Josh boleśnie odczuwał brak dzieci i w dalszym ciągu cierpiał
na wspomnienie śmiechu, jakim Carrie powitała jego uprawy, wrócił do domu dopiero przed
dziewiątą.
Scena, jaką zobaczył po otwarciu drzwi, powinna była wprawić go w dobry nastrój,
ale zamiast tego poczuł tylko jeszcze większą irytację. Dallas stała na taborecie, a Carrie
przypinała jej fartuszek do nowej sukienki. Sukienki, jakiej Josh nigdy nie mógłby kupić
swojej ukochanej córeczce. Mały domek robił pogodne wrażenie, w powietrzu snuły się
apetyczne wonie, a Carrie, jego żona, która nie była jego żoną.
wyglądała prześlicznie. Jedyne, czego Josh teraz pragnął to obwieścić głośno, że
wrócił już do domu, a potem otworzyć szeroko ramiona na powitanie żony i dzieci.
Na razie wszedł cicho i powiesił kapelusz na kołku przy drzwiach.
- Tatusiu! - krzyknęła Dallas i przy pomocy Carrie zeskoczyła ze stołka.
Ciepła, czysta córeczka wpadła w ramiona Josha i wtuliła twarz w jego szyję.
„Dzięki temu praca na polu jest znośna - pomyślał. - Dzięki temu całe moje
poświęcenie jest cokolwiek warte”.
- Mamy na obiad pieczeń i pani Emmerling upiekła ciasteczka i chyba mojej lalce
rosną włosy.
Josh gładził córkę po głowie i myślał, że dobrze jest widzieć ją znowu taką czyściutką
i pachnącą. Przez wiele miesięcy, od kiedy zaczął pracować na polu, nic miał czasu zadbać o
dzieci. Zbyt ciężko pracował, usiłując zarobić na samo jedzenie i ubranie.
- Rosną jej włosy? Naprawdę? zapytał z uśmiechem. Nie stać go było nawet na lalkę
dla córeczki.
Carrie stała przed nim uśmiechnięta. Josh niespodziewanie uświadomił sobie, że nigdy
w życiu nic widział bardziej uroczego stworzenia płci żeńskiej. Talia szczupła jak u osy,
blond loki... i całe to ciało, które nie należało do niego.
- Dobry wieczór - przywitał się sztywno. - Rozumiem, że kobieta, którą najęłaś,
przygotowała nam obiad?
Carrie odwróciła nagle posmutniałą twarz.
- Tak. - Spojrzała na Josha. - Gdzie jest Tem?
- Został z tobą - odpowiedział spokojnie, jakby była za głupia, by pojąć, że Tem
spędził z nią razem cały boży dzień.
Carrie stała przez chwilę pobladła, mrugając szybko oczyma. Potem poszła do sypialni
i wróciła z kartką od Tema, Chłopiec napisał, że zamierza cały dzień spędzić z ojcem.
Josh bez słowa sięgnął do kieszeni na piersi i wyciągnął drugą karteczkę od Tema.
Było na niej napisane, że chłopiec chce spędzić ten dzień w domu, w towarzystwie Carrie.
- Może chciał sam pójść na ryby - powiedziała Carrie, ale nie wierzyła w to co mówi.
Była absolutnie pewna, że bez względu na to, gdzie był Tern i co robił, miało to coś
wspólnego z nią i z Joshem.
Josh przebiegł pokój i chwycił ją za ramiona.
- Gdzie on jest?! Gdzie jest mój syn? - krzyczał jej prosto w twarz.
- Nie wiem - odparła Carrie. - Myślałam, że był cały dzień z tobą.
Josh potrząsnął nią gwałtownie.
- Gdzie on jest?! - zawołał, jakby głośny krzyk mógł jej przypomnieć coś, o czym nie
wiedziała.
- Nie rób Carrie krzywdy - rozpłakała się Dallas przywierając do nóg ojca. - Tem
zaraz wróci. Sam tak powiedział.
Carrie i Josh odwrócili się do dziewczynki. Josh przyklęknął na jedno kolano.
- Gdzie jest Tem? - zapytał łagodnym głosem. Dallas schroniła się między spódnice
Carrie.
- Kazał mi przysiąc, że nie powiem. Powiedział, że jeżeli powiem, to stanie mi się coś
złego.
- Coś złego to ci się sta... - zaczął Josh, ale Carrie podniosła dziewczynkę i posadziła
ją na siole.
- O której godzinie miał wrócić?
Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Powiedział, że wróci do domu przed
tatą. Carrie popatrzyła nad głową dziecka na Josha, potem znów przeniosła spojrzenie na
Dallas.
- Bardzo się spóźnia, prawda?
Josh wszedł pomiędzy nie.
- Dallas, musisz mi powiedzieć, dokąd poszedł.
Musisz... - znów przerwał, bo dziewczynka zalała się łzami.
Carrie odepchnęła Josha i pochyliła się nad dzieckiem.
- Nie możesz powiedzieć, prawda? Nie tylko dlatego, że Tem ci nie pozwolił. Nie
możesz powiedzieć, bo to nie będzie honorowo, prawda? Wiesz, co to jest honor?
- Nie - Dallas pociągnęła nosem.
- Honorowo jest wtedy, kiedy ktoś powierzy ci sekret, a ty prędzej umrzesz, niż go
komuś zdradzisz.
- Na miłość Boską! - wykrzyknął Josh. - Słyszałem grzmot! Nadchodzi burza!
Carrie zbliżyła twarz do buzi dziewczynki.
- Czasem jednak nie wiadomo, co ważniejsze; ocalić własny honor, czy może czyjeś
życie? Tak jak teraz. Jeśli nam powiesz, dokąd poszedł Tem, nie będziesz honorowa, ale jeśli
nie powiesz, może go spotkać coś złego.
Dallas pokiwała główką i nerwowo zerknęła na ojca.
- No to spróbujmy - ciągnęła Carrie - może nam się uda dowiedzieć czegoś o Temie i
jednocześnie ocalić twój honor. Może opowiedz mi historię, tak jak ja wam opowiadam
zawsze przy kolacji.
- Na litość... - zaczął Josh, ale przerwał mu jaskrawy błysk i zaraz potem huk pioruna.
Dallas pisnęła ze strachu, a Kichuś schował się pod stołem.
- Dawno, dawno temu żył sobie bardzo nie szczęśliwy książę - zaczęła Carrie. -
Możliwe, że między królem i królową nie wszystko układało się tak jak należy i książę chciał
coś na to poradzić.
Jak myślisz, co mógłby zrobić książę?
Poszukać grzechotnika - odparła Dallas krótko. Carrie stanęła sztywno wyprostowana.
- A po co był mu potrzebny grzechotnik? - spytała niemal szeptem.
- Włożyłby go do twojego... do łóżka królowej i wtedy ona by się przestraszyła, a król
by ją uratował i ona by wiedziała, że on jest wspaniały. I wtedy by się zakochali i żyli razem
długo i szczęśliwie.
Carrie wolno odwróciła się do Josha, zastanawiając się mimochodem, czy sama jest
tak samo blada jak on. Czuła strach.
Josh uklęknął przed córką.
- A gdzie książę szukałby węży?
- Na górze Starbuck - odpowiedziała dziewczynka. - Tem... to znaczy książę, kiedyś je
tam widział. Całe gniazdo węży.
Za oknem błysnęło i zagrzmiało, a Dallas natychmiast skoczyła w ramiona ojca.
- Ubierz ją w coś ciepłego - rozkazał Josh niosąc dziewczynkę do sypialni. - I osłoń ją
przed deszczem.
Carrie chwyciła go za ramię.
- Co chcesz zrobić?
Nie można było mieć żadnych wątpliwości, że w lej chwili Carrie nie interesowała
Josha w najmniejszym stopniu.
- Zamierzam zawieźć Dallas do Hirama. Tam wezmę konia i pojadę szukać syna. -
Ruszył do drzwi.
Carrie zastąpiła mu drogę.
- Chcę jechać z tobą.
W blasku następnej błyskawicy, która rozświetliła wnętrze domu, Carrie ujrzała na
twarzy Josha wyraz niewysłowionej pogardy. Chwyciła go za ramiona, wbiła palce w
mięśnie.
- To z mojej winy znalazł się sam w górach. Gdybym tu nie przyjechała...
- Za późno, żeby teraz o tym myśleć. - Minął ją, wszedł do sypialni i postawił Dallas
na łóżku.
Carrie znów była przy nim.
- Może jestem do niczego jako kucharka, ale potrafię dawać sobie radę w życiu.
Możesz sądzić, że wiesz o mnie wszystko, ale tak naprawdę nic nie wiesz. Pochodzę z
rodziny żeglarzy. Po trafię przeżyć w każdych warunkach i umiem jeździć na wszystkim, co
tylko ma cztery nogi.
Podała mu wełnianą koszulę, w którą zawinął Dallas.
Wziął dziewczynkę na ręce i ruszył do wyjścia, ale Carrie stanęła między nim a
drzwiami.
- Bez względu na to, czy mi pozwolisz, czy nie, jadę szukać Tema. Z tobą, czy sama...
pojadę.
Josh zmierzył ją szybkim spojrzeniem. Nie miał czasu na kłótnie ani na pocieszanie
przestraszonej kobiety. Teraz obchodził go tylko zaginiony syn.
- Jedź, jeżeli chcesz, wszystko mi jedno. Ale jeśli nic zdołasz dotrzymać mi kroku, nie
spodziewaj się, że będę cię odprowadzał.
- Nie będziesz musiał. Dostanę prawdziwego konia? Coś lepszego niż te twoje
kucyki?
Kiwnął głową i już był za drzwiami.
Carrie chwyciła bochenek chleba oraz kawał bekonu i wrzuciła do nieprzemakalnej
torby, po czym zaczęła gromadzić wyposażenie na wyprawę ratowniczą. Całe życie spędziła
nad brzegiem morza i wiedziała o ratownictwie niemało. Poszła do szopy, przetrząsnęła kufry
i znalazła w nich duży, ostry nóż. Ze ściany wzięła długą, grubą linę. Wracając do domu
musiała walczyć z nasilającym się wiatrem. Wrzuciła do torby zapałki i wepchnęła ciężki,
woskowany brezent. Podarła na bandaże swoją własną halkę.
Kiedy już skompletowała ekwipunek, zdjęła spódnicę, halki i krynolinę, założyła
ciężkie spodnie z drelichu należące do Josha i ściągnęła je w talii szerokim skórzanym pasem.
Właśnie kiedy skończyła się przebierać, wrócił Josh. Zmierzył ją wzrokiem od góry do
dołu, ale nie powiedział ani słowa; zajrzał do torby, wydawał się usatysfakcjonowany tym. co
tam znalazł, i wziął od Carrie linę.
- Mój brat wezwie pomoc. Za parę godzin w górach będzie się roiło od poszukiwaczy.
Powinnaś zostać...
- Przestań wreszcie gadać i jedz - podała mu grubą pajdę chleba z masłem. - Chodź,
tracimy tylko czas.
Josh wziął chleb, skinął głową i od tej chwili przestał traktować Carrie jak kobietę,
której życie wyznacza w takich sytuacjach bierną rolę.
Przed domem stały dwa najpiękniejsze konie, jakie Carrie kiedykolwiek widziała:
ogromny czarny ogier z białą gwiazdą na pysku i kasztanowata klacz o dumnej postawie, z
pewnością bardzo rącza.
- Wsiadaj na nią! - rozkazał Josh, przekrzykując coraz silniejszy wiatr. - Trzymaj się
tuż za mną. Jeśli nie dasz rady, wracaj do domu i czekaj na mnie. Zrozumiałaś?
Carrie tylko kiwnęła głową, wskoczyła na siodło i poprowadziła klaczkę za wielkim
ogierem.
„Świetnie się trzyma w siodle” - pomyślała, patrząc, jak Josh pędzi na złamanie karku
wąską, pooraną koleinami dróżką.
Dotarli do podnóża stoku i tam Josh bez wahania zaczął się wspinać prosto pod górę.
Carrie odetchnęła głęboko dla nabrania odwagi i podążyła za nim. Musiał mieć oczy jak kot,
bo ona nie widziała nic. Dzięki Bogu za to, że ogier miał białą plamę na tylnym kopycie, ho
od czasu do czasu było to jedyne, co dostrzegała w atramentowej czerni nocy.
Dwukrotnie klacz próbowała odmówić posłuszeństwa i zawrócić na dół, ale Carrie
zdołała zapanować nad zwierzęciem. Wspinały się coraz wyżej po gładkich skałach, na
których ślizgały się końskie kopyta, potem przez dębowy zagajnik, gdzie gałęzie chłostały
Carrie po twarzy i targały na niej ubranie.
Dziewczyna zdała sobie sprawę, że Josh prowadzi pod górę nie ścieżką, lecz
najkrótszą, najbardziej bezpośrednią drogą na szczyt. Zdawał się zupełnie nie pamiętać o tym,
że nie jedzie sam, myślał tylko o znalezieniu syna i nic innego, ani nikt inny nie by! W stanic
zaprzątnąć jego uwagi.
W którymś momencie klacz niespodziewanie natrafiła na dużą gładką powierzchnię i
niebezpiecznie się poślizgnęła. Zadrżała przerażona i Carrie musiała natężyć wszystkie
mięśnie, by powstrzymać konia od panicznej ucieczki w dół zbocza. Ściągnęła wodze z całej
siły i okładała klacz balem po zadzie, bo wiedziała, że jeśli teraz straci nad zwierzęciem
kontrolę, już jej nie odzyska. Żeby przemóc własny strach i dodać sobie odwagi, zaczęła
przeklinać tak soczyście, jak tylko żeglarz potrafi. Ciskała zajadle słowa pochodzące z co
najmniej sześciu języków, z każdego zakątka świata, który odwiedzili jej bracia. Myśleli, że
jeśli przeklinają w obcych językach, siostra ich nic rozumie, ale Carrie zapamiętywała obce
słowa i teraz zasypywała oporne zwierzę stekiem wyrafinowanych wyzwisk.
Kiedy już myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, klacz zaprzestała walki i znów
podążyła w górę. W świetle błyskawicy Carrie rozejrzała się za Joshem i dostrzegła go
stojącego na krawędzi zbocza. Mimo wszystkich przestróg, że nie będzie na nią czekał,
właśnie to zrobił. Nie była pewna, ale zdawało się jej, że widziała, jak z aprobatą pokiwał
głową, zanim znowu ruszył.
Dotarli do szczytu i wtedy właśnie z zimną furią zaatakował ich deszcz tak lodowaty,
jaki tylko może być deszcz na tych wysokościach. Carrie, w ciągu kilku zaledwie minut, była
przemoczona do nitki.
Josh czekał na nią na szczycie góry, a może raczej rozglądał się dookoła, jakby
próbował zdecydować, którędy jechać dalej.
- Gdzie te grzechotniki?! - krzyknęła Carrie. - Widziałeś je z Temem?!!! - O to
powinna była zapytać wcześniej.
Odwrócił się w jej stronę tylko po to, by szybko skinąć głową, ściągnął wodze i ruszył
na zachodni stok. Carrie jechała tuż za nim, klacz nie sprawiała jej już żadnych kłopotów. Po
kilku chwilach Josh zatrzymał konia i zsiadł na ziemię przyglądając się ogromnemu
pagórkowi usypanemu z głazów. Od środka do podnóża wzgórka ciągnęła się głęboka
szczelina. Josh skierował się w tę stronę i Carrie natychmiast się domyśliła, że to tam z
Ternem widzieli węże.
Deszcz, chłostał ich po twarzach.
Josh podszedł do Carrie.
- Jeśli coś mi się stanie - krzyknął uspokajając spłoszoną klacz - znajdź Tema!!!
Dziewczyna dała mu znać, że zrozumiała, otarła wodę ściekającą z twarzy i uważnie
obserwowała, jak Josh podchodzi do szczeliny w skale. Dotarł do krawędzi, zapalił zapałkę i,
kapeluszem osłaniając płomień od deszczu i wiatru, wsunął się do środka.
Syk rozdrażnionych węży zagłuszył nawet szum ulewy. W nikłym Świetle zapałki
Carrie dojrzała wijące się ciała gadów i wstrzymała oddech, bo Josh postąpił krok naprzód.
Kiedy się cofnął na bezpieczną odległość, odetchnęła z ulgą.
- Nie ma go! - krzyknął. Josh. - Przeszukam okolicę! Zostań tutaj!
Carrie nie zamierzała tkwić w miejscu. Nie miała najmniejszej ochoty być
bezużyteczna, czekać bezpiecznie na wysokim grzbiecie konia.
Piękny ogier Josha stał spokojnie puszczony wolno, mimo błyskawic i bliskości węży,
ale Carrie wiedziała, że klacz nic będzie taka posłuszna. Cofnęła się na tyle, że przesiała
słyszeć węże, i mocno przywiązała konia do grubego pnia sosny.
Walcząc z wiatrem i osłaniając dłonią oczy przed deszczem wróciła do Josha. Złapał
ją za ramiona.
- Powiedziałem ci...
- Nie!!! - krzyknęła mu w twarz to, co uznała za najwłaściwszą odpowiedź w tej
sytuacji.
Nic tracił cennego czasu na kłótnię.
- Tam! - krzyknął. - Poszukaj między drze wami.
Carrie weszła między drzewa i zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Z każdym
krokiem zyskiwała coraz większą pewność, że jej poszukiwania są daremne. Tern mógłby
leżeć nie dalej niż trzy metry od niej, a przy tym deszczu i wietrze nie miała szans go
zobaczyć ani usłyszeć. Jak mieli we dwoje przeszukać cale góry? Poza tym, nawet kiedy
zjawi się pomoc z miasteczka, ludzie nie będą przecież mogli zajrzeć za każdą skalę i pod
każde drzewo! W dodatku minie wiele godzin, zanim tutaj dotrą, bo na pewno nie będą się
wspinać tą samą drogą, co oni. Nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby tego wyczynu.
Wrzasnęła przerażona, gdy Josh położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się i w
świetle błyskawicy zauważyła, że myśli o tym samym co ona, że zdaje sobie sprawę z
bezsensu takich poszukiwań i że mogą znaleźć Tema jedynie przez przypadek.
- Wejdę na górę! - krzyknął wskazując szczyt spiętrzonych głazów, w którym ziała
jaskinia węży.
Carrie kiwnęła głową i wróciła do swojego zajęcia, ale nie szukała długo, gdy
usłyszała ostry gwizd i zrozumiała, że ma iść do Josha. Gorączkowo ślizgała się na kolanach i
zdzierała skórę z dłoni, aż wreszcie dotarła na szczyt.
Josh stał przy skalnym występie i kiedy do niego podeszła, wyciągnął rękę w jej
stronę. Trzymał w niej kawałek niebieskiej tkaniny. Był to strzęp koszuli Tema.
Odwróci! się i zaczął wspinać wyżej, Carrie deptała mu po piętach.
Na samej górze była już tylko skalista krawędź zawieszona nad głęboką przepaścią.
Kilkaset metrów w dół nic było nic prócz ciemności.
- Rzeka! - krzyknął Josh wskazując pustkę w dole.
Po raz drugi Carrie poczuła zimne dotknięcie strachu. Skrawek materiału dowodził, że
Tern szedł tędy, a jeśli spadł, stoczył się właśnie w tę przepaść.
Josh zostawił Carrie zapatrzoną w czarną nicość. Odwróciła się i nagłe krzyknęła
przerażona.
Josh natychmiast znalazł się przy niej.
- Co się stało?!
Carrie wycelowała palcem w ciemność.
W świetle następnej błyskawicy Josh ujrzał to samo, co ona przed chwilą. Przez
moment Carrie odniosła wrażenie, iż ta postać to wytwór jej wyobraźni. Bose dziecko, ubrane
w łachmany, miało nie więcej niż sześć, siedem lat i bardziej niż człowieka przypominało
jakieś niezwykłe zwierzątko. Mimo ulewnego, zacinającego deszczu, włosy dziewczynki
sterczały na głowie w dziko splątanej masie.
Josh minął Carrie i ruszył w kierunku dziecka, ale kiedy następna błyskawica
rozświetliła noc, dziewczynki już tam nie było.
- Gdzie on jest?! - krzyknął Josh w ciemność i w deszcz siekący po twarzy. - Pokaż
mi, gdzie on jest!
Carrie podeszła do Josha, przytuliła się do jego pleców i położyła mu ręce na
ramionach.
W świetle następnej błyskawicy znowu ujrzeli to dziwne .stworzenie. Josh rzucił się
na nią, lecz była nieuchwytna.
- Ona wie, gdzie jest Tem - krzyknął. - Jestem pewien, że wie!
W zygzaku kolejnego błysku dziecko pokazało się znowu; tym razem stało na samym
brzegu krawędzi, lak blisko, że Carrie przestraszona wstrzymała oddech. Światło obrysowało
na tle mroku dłoń dziewczynki wskazującą prosto w dół.
- Tam jest! - krzyknął Josh i zanim dziewczynkę na powrót skryła ciemność, dostrzegł
- jak skinęła głową.
- Schodzę - powiedział odwracając się do Carrie. - Pójdę po linę. Stój tutaj i czekaj na
mnie. Nie ruszaj się z miejsca.
Na wpół zbiegł, na wpół się ześlizgnął po skalistym zboczu do konia i ekwipunku,
który zostawił przy siodle.
Carrie stała bez ruchu; bała się, że jeśli choćby drgnie, nie będzie potrafiła odnaleźć
miejsca, które wskazała dziewczynka. Za każdym razem, gdy błyskawica rozjaśniała noc,
czekała, że zobaczy raz jeszcze dzikie dziecko, ale ono już się więcej nie pokazało. Mimo to
była pewna, że mała jest gdzieś w pobliżu i obserwuje wszystko uważnie.
Wrócił Josh ze zwojem liny przerzuconym przez ramię. Kiedy zaczął mocować ją do
drzewa, Carrie krzyknęła głośno:
- Nie!
- Schodzę tam! - odkrzyknął Josh. Kilka chwil zajęło jej wytłumaczenie, że nie
protestuje przeciwko jego decyzji, tylko że złym węzłem miał zamiar przymocować linę do
drzewa. Wzięła od niego gruby sznur i z dużą wprawą szybko przywiązała do pnia, potem
zrobiła pętle i jeszcze jeden węzeł. Nie próbowała nawet wyjaśniać, tylko dała Joshowi znak,
że pomoże mu ciągnąć linę, kiedy będzie wracał na górę, to znaczy, kiedy będzie niósł Tema.
Josh zrozumiał wreszcie poczynania Carrie i spojrzał na nią jak nigdy dotąd: z
podziwem i wdzięcznością.
Trzymając mocno linę podszedł na skraj urwiska i zaczął się opuszczać. Robił to
pewnie, z wprawą, chyba nie po raz pierwszy w życiu.
Carrie stała na szczycie wytężając wzrok i czekając na znak.
Po kilku chwilach Josh wrócił na górę. Wspiął się po linie bez trudu, zręcznie
przekładając dłonie jedna nad drugą, jak najzwinniejszy marynarz, aż Carrie się zastanowiła,
czy przypadkiem nie pływał kiedyś po morzu.
Na jego twarzy malowała się radość tak promienna, że Carrie od razu wiedziała, iż z
Ternem wszystko w porządku. Łzy ciurkiem popłynęły jej z oczu i zmieszały się z deszczem
na policzkach.
- Jest żywy, ale nieprzytomny. Muszę go wyciągnąć! - krzyczał jej Josh prosto w
twarz. - Muszę z czegoś zrobić nosidło.
Carrie odgadła natychmiast. że chce jej porady, że prosi ją o pomoc. Gorączkowo
przypominała sobie, co wzięli ze sobą. Boże, nie mogli przecież schodzić teraz z góry, żeby
szukać czegoś, co by się nadawało do przetransportowania nieprzytomnego chłopca)
Brezentowe torby były za słabe, żeby utrzymać bezwładne ciało, a przy tym mieli za mało
liny.
Nagle Josh wyciągnął rękę i położył dłoń w talii Carrie, przebierając palcami w
okolicy żołądka, jakby próbował coś wyczuć.
Dopiero po chwili na Carrie spłynęło olśnienie i w tej samej sekundzie uśmiech
rozjaśnił jej twarz. Tak, oczywiście, gorset. Natychmiast, przy wydatnej pomocy Josha,
zaczęła rozpinać koszulę. Wyciągnęła ją ze spodni, u Josh wprawnie pomógł jej rozwiązać
sznurówki. Rozłożył gorset w obu rękach i niezadowolony zmarszczył czoło, niepewny, czy
jest wystarczająco duży, by otoczyć jego dziecko.
Carrie rozpięła klamrę, wcisnęła Joshowi w ręce pasek, następnie ściągnęła spodnie i
także mu je podała, pokazując na migi, że może chłopca przywiązać do siebie nogawkami.
Josh skinął głową i z większą częścią garderoby Carrie owiązaną wokół bioder
chwycił linę i podszedł do brzegu skały.
- Jak będę go miał. zagwiżdżę. Wtedy zaczniesz ciągnąć. Rozumiesz?
Tak! - odkrzyknęła Carrie.
Na samej krawędzi zatrzymał się jeszcze. Carrie wiedziała, o czym myśli, wiedziała,
co czuje, bo sama czuła to samo.
Pochyliła się i pocałowała go, jakby od wieków byli przyjaciółmi i kochankami.
- Powodzenia - szepnęła z ustami na jego wargach.
- Połam nogi powiedział i zniknął za stromą krawędzią.
Carrie nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, ale była pewna, że chwile, które Josh
spędził na dole, były najdłuższe w jej życiu. Leżąc na mokrej skale nad brzegiem przepaści,
wytężała słuch i wzrok, niepomna faktu, że miała na sobie jedynie koszulkę, pantalony i buty.
Cienka bawełna nie dawała żadnej ochrony przed zimnem ani przed deszczem, ale
dziewczyna nie czuła gniewnych uderzeń burzy. Zbyt była pochłonięta tym, co się działo za
krawędzią przepaści, by móc się martwić o siebie.
Po nieskończenie długim czasie usłyszała gwizd. Biegnąc do drzewa zmówiła cichą
modlitwę dziękczynną. Chwyciła za linę.
Carrie była młoda, silna i zdeterminowana. Kiedy indziej może nie miałaby siły
ciągnąć liny, ale teraz wiedziała, że Tern i Josh byli na drugim końcu lego grubego sznura i ta
świadomość dodawała jej sił.
W pewnej chwili odniosła wrażenie, że ktoś jej pomaga, ale kiedy się obejrzała, nie
zobaczyła nikogo. Jednakże w następnym błysku światła dojrzała jakiegoś starego mężczyznę
w połatanych skórzanych łachmanach i brudnego mimo ulewnego deszczu. Stal za nią i
ciągnął linę. Zdusiła w gardle okrzyk przestrachu i podziękowała mu kiwnięciem głowy.
Wreszcie zobaczyła głowę Josha nad brzegiem urwiska. Wstrzymała oddech. I zaraz,
gdy Josh przechylił się nad krawędzią, dojrzała Tema przytroczonego do jego piersi za
pomocą gorsetu, nogawek od spodni i rękawów koszuli Josha.
Rzuciła linę, podbiegła do nich i oszalała z radości przytuliła się do Tema.
Ó ile mogła się zorientować, nie dawał żadnych znaków życia.
Spojrzała za siebie w ciemność. Znów nic dostrzegła nikogo, ale wiedziała na pewno,
ż siary i mała dziewczynka patrzą na nich z ukrycia.
- Dokąd iść?! Pomóżcie nam, proszę! - krzyknęła.
Musieli zaczekać, aż następna błyskawica rozświetli niebo. Wówczas ponownie ujrzeli
dziewczynkę. Wskazywała na wschód. Nie wahali się ani chwili. Zsunęli się po skalistym
zboczu. Josh tulił syna w ramionach, jak najcenniejszy i najdelikatniejszy skarb.
Kiedy dotarli do koni, podał Tema Carrie. Ugięła się pod ciężarem dziecka prawie tak
dużego jak ona. Josh wsiadł na ogiera, sięgnął po syna i z łatwością ułożył go w siodle przed
sobą. Carrie pobiegła do klaczy, jednym pociągnięciem rozwiązała wodze i wskoczyła na
siodło.
Zanim dotarli do jaskini, mała dziewczynka ukazała im się jeszcze dwukrotnie. Josh
zsunął się na ziemię z Ternem w ramionach, a Carrie spętała oba konie.
Grota miała piaszczyste dno, a pod jedną ze ścian ułożono suche drzewo na opał. Z
dała od wejścia leżała sterta pledów, był tam także wiekowy dzbanek do kawy i kilka
kubków. Choć znajdowali się w pieczarze, mieli wrażenie, że ktoś ich podejmuje w miłym
gościnnym domku.
- Zdejmij z niego te mokre rzeczy i zawiń go w pled - polecił Josh. - Ja rozpalę ogień.
Carrie nie traciła czasu. Zanim skończył mówić, wyłuskała Tema z mokrego ubrania,
ale nim go owinęła w suche pledy, sprawdziła, czy nic jest zraniony. Całe ciało miał pokryte
siniakami i rozciętą skórę na skroni, ale wszystkie kości były cale i wyglądał tylko na
przemarzniętego.
Zawinęła chłopca w dwa pledy, okryła mu także głowę, przytuliła go do siebie i
zaczęła rozcierać zimne ciało.
Josh wziął od niej syna, przeniósł go w pobliże ognia, gdzie nastawiony już był
dzbanek wypełniony deszczówką z garścią chińskiej herbaty z zapasów Carrie.
- Przebierz się! - rozkazał jej Josh.
Dopiero wówczas Carrie zdała sobie sprawę, że sama była prawic tak zimna jak Tern.
Poszła w kąt jaskini, zdjęła z siebie przemoczone ubranie, zawinęła się w pled i wróciła do
Josha i Tema. Josh tulił syna, jakby chciał tchnąć w niego życie, Carrie dostrzegła, że powieki
Tema drgnęły.
- Tem - odezwał się Josh. - Tern, powiedz coś.
Chłopiec leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się do ojca.
- Spadłem. Zobaczyłem dziką dziewczynkę i spadłem.
Josh popatrzył na Carrie. Biedne dziecko musiało czuć się winne, że przestraszyło
Tema.
- Już dobrze. - Pogładził wilgotne włosy syna.
- Już jesteś bezpieczny, a twoja dzika dziewczynka pomogła nam ciebie odnaleźć.
- Nie znalazłem grzechotnika.
- Bardzo się z tego cieszę.
Tern odwrócił głowę, spojrzał na Carrie, polem znów przeniósł wzrok na ojca.
- Wziąłeś ze sobą Carrie.
- Sama przyszła. Nic chciała zostać w domu.
- Josh uśmiechnął się do syna. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie ona zna węzły!
Wspaniałe.
Tem zamknął oczy.
- Czy myślisz, że Carrie jest najwspanialszą osobą na świecie? Naj - naj -
najwspanialszą? - Teraz tak. Tem uśmiechnął się i w następnej chwili już spał. Carrie
podeszła bliżej i dotknęła jego czoła.
- Ciągle jest bardzo zimny. - Spojrzała na Josha. Po jego skroni płynął wąski
strumyczek krwi; wyciągnęła rękę, żeby go obetrzeć, ale cofnęła dłoń. - Lepiej przebierz się
w coś suchego - powie działa. - Jest jeszcze dużo pledów. - Ponieważ Josh się zawahał,
dodała: - Zaopiekuję się nim.
Możesz mi zaufać.
Nic była pewna, czy Josh zdecyduje się powierzyć jej swoje cenne brzemię, ale
usiadła przy ognili, a on w końcu złożył Tema w jej ramionach. Wówczas pomyślała, że oto
właśnie otrzymała najcenniejszy podarunek, jaki kiedykolwiek ktokolwiek jej ofiarował. I z
całą pewnością nikt jeszcze nigdy dotąd nie obdarzył jej większym zaufaniem.
Josh stanął za jej plecami, rozebrał się i owinął pledem. Potem rozsiodłał konie i,
klnąc zirytowany, że pled ciągle zsuwa mu się z ramion, zawiązał go na piersiach.
Carrie uśmiechnęła się na widok jego muskularnych ramion. Bez względu na to, jak
kiepskie miał zbiory kukurydzy, z pewnością praca na farmie świetnie wpłynęła na jego
sylwetkę.
Josh rzucił siodła przy ogniu i wrócił po torby z jedzeniem. Wyjął kawał bekonu.
- Zapomniałam o patelni - przyznała Carrie z poczuciem winy. - Nie byłam
wystarczająco przewidująca.
Josh wyjął z torby przytroczonej do siodła nóż i pokroił bekon w grube plastry.
- Upiekę go na patyku - - powiedział, a potem spojrzał na nią drwiąco. - Albo może ty
go usmażysz w ogniu przekleństw?
Carrie poczuła, że się czerwieni. Spuściła oczy.
- Nie wiedziałam, że słyszysz.
- Prawdopodobnie było cię słychać w Eternity. Roześmiała się.
- Ta klacz chciała zawrócić.
- Jest trochę leniwa i łatwo się płoszy - uważnie przyglądał się opiekanemu plastrowi
bekonu.
- Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że sobie z nią poradzisz.
- I dlatego mi ją dałeś? Chciałeś, żeby poniosła mnie prościutko do domu?
- Rzeczywiście, taka myśl przemknęła mi przez głowę.
Carrie nie powiedziała nic więcej. Nic musiała. Nie chciał jej zabrać ze sobą. Myślał,
że będzie zawadą, więc dal jej konia, z którym sobie nie poradzi. Ale ona nie tylko pokonała
klacz, ale jeszcze była mu pomocna, kiedy odnaleźli Tema.
Bez ciebie nie zdołałbym go wyciągnąć - powiedział cicho Josh. - Nic wiem, co bym
bez ciebie zrobił.
- Dałbyś sobie radę - zapewniła go z przekonaniem, ale była zadowolona z pochwały.
Przez jakiś czas przyglądała mu się, jak opieka bekon. - Bardzo zręcznie poradziłeś sobie z
moją bielizną - odezwała się w końcu z pozornym zgorszeniem. Masz dużą wprawę w
rozwiązywaniu sznurówek gorsetu.
Josh nie patrzył na nią. Pochłonięty był pieczeniem bekonu.
- Lepiej się znam na gorsetach niż na kukurydzy.
Carrie się uśmiechnęła; niewiele brakowało, a zacząłby żartować z samego siebie.
- Gdzie się lak dużo o tym dowiedziałeś? Mam na myśli gorsety.
- Zupełnie gdzie indziej niż o kukurydzy.
Carrie ściągnęła brwi. Znowu nic jej nie powie dział.
Josh położył na pajdzie chleba trzy grube plastry pieczonego bekonu i napełnił kubek
gorącą herbatą.
- Obudź go - polecił. - Musi coś przełknąć.
Carrie posadziła Tema, choć nie było to łatwe, bo ramiona jej zdrętwiały od trzymania
chłopca. Tem był śpiący, zmęczony i nie miał ochoty się budzić, ale ani Carrie, ani Josh nic
zamierzali pozwolić, by spal.
Chłopiec zjadł wielką kanapkę, wypił trzy kubki gorącej herbaty, przytuli! się do
Carrie i natychmiast zasnął na powrót. Dziewczyna siedziała przy nim i uśmiechnięta gładziła
go po włosach.
- Dopiero kiedy człowiek znajdzie się o krok od utraty dziecka, pojmuje, jak mało
znaczące jest wszystko inne - powiedziała cicho.
Spojrzała na męża i dostrzegła, że przygląda się jej przez płomienie. Ogień rzucał
ciepłe błyski na jego nagi tors. Josh piekł następne plastry bekonu. Deszcz zamykał wejście
do jaskini, na skraju blasku kładły się mroczne cienie. Czuli się sobie bliscy.
- Jak myślisz, kim jest ta dziwna dziewczynka? - spytała. - Wiesz, był tam jeszcze
jakiś stary człowiek. Pomógł mi ciągnąć linę.
- To musiał być Starbuck. Dawno już nikt go nie widział. To pustelnik.
- A dziewczynka?
- Nic wiem. Nigdy o niej nic słyszałem, ale w końcu nie jestem w Eternity zbyt długo.
Patrzyła, jak układa bekon na chlebie.
- Może twój brat coś o nich wie?
- Może - wyraźnie dał do zrozumienia, że to już. koniec rozmowy. Podał jej kanapkę i
kubek bardzo mocnej herbaty.
- Gdzie mieszkałeś, zanim się sprowadziłeś do Eternity? - Była pewna, że dojrzała na
jego twarzy skurcz bólu. Co on takiego zrobił, że wspomnienia były dla niego tak bolesne?
Co takiego uczynił, że musiał skrywać własną przeszłość? Carrie doskonale zdawała sobie
sprawę, że dzieci zostały poinstruowane, by nigdy nic nie mówić o tym, skąd przyjechali ani
skąd pochodzą. Biedna Dallas już tak się zagubiła w tym, co wolno, a co nie, iż czasami
wydawało się jej, że nie powinna wspominać przy Carrie o jej własnych braciach.
- Bywałem tu i tam - odpowiedział Josh i Carrie wiedziała, że nie usłyszy nic więcej.
Nastrój prysnął. Josh przypomniał jej, że była obca, Carrie nie wyobrażała sobie życia
bez Tema i Dallas, ale za to Josh najwyraźniej nic pragnął jej towarzystwa. Dla niego była
osobą obcą, która za kilka dni wyjedzie na zawsze i której nie miał zamiaru zdradzać żadnych
tajemnic.
W ciszy jadła kanapkę i patrzyła w ogień nie próbując już nawiązać rozmowy. Karała
samą siebie, bo czego się spodziewała? Że kiedy mu pomoże w potrzebie, on przyzna, że ją
źle ocenił? Powie jej, iż rzeczywiście nic jest bezwartościowym kociakiem z pustą głową?
Gdyby nie zjawiła się w Eternity, przede wszystkim, gdyby nie oszukała Josha, Tem nie
poszedłby szukać grzechotników i Josh nie musiałby opuszczać się w przepaść i ...
- Nie opowiesz dzisiaj żadnej historii o swoich braciach? - spytał Josh.
Wiedziała, że próbował przerwać uciążliwe milczenie, ale nic miała ochoty ułatwiać
mu zadania.
- A może tym razem ty opowiedziałbyś mi o swoim bracie? - zaproponowała bardziej
uszczypliwie, niż zamierzała.
Josh przez chwile milcząco wpatrywał się w ogień.
- Jest doskonałym farmerem - odezwał się w końcu. - Ma wspaniałą kukurydze i
najlepsze buraki. Wszystko w prostych, równych rządkach. Nie wydaje mi się. żeby
jakiekolwiek robactwo śmiało zaatakować jego pola.
- Dlaczego on ma twoje konie? - Nikt nie musiał jej mówić, że czarny ogier należał do
Josha. Człowiek i koń nie pracują razem tak dobrze, dopóki nie spędzą ze sobą wiele czasu i
nie nauczą się wzajemnie sobie ufać.
- Sprzedałem mu - powiedział cicho. - A właściwie dałem jako cześć zapłaty za farmę.
Carrie usiłowała ukryć oburzenie. Nie podobało jej się, że jeden brat zabiera konie
drugiemu, obojętne, z jakiego powodu. Miała ochotę zadać Joshowi jeszcze wiele pytań, ale
nie zrobiła tego, bo wiedziała, że i tak zbył by ją.
Po dłuższej chwili ciszy Josh wstał i przeszedł na jej stronę ogniska.
- Niedługo będzie świtać. Powinniśmy się trochę przespać.
- Mogłabym spać przez cały tydzień na okrągło - ziewnęła Carrie. Zauważyła, że Josh
dziwnie na nią patrzy, i zdała sobie sprawę, że pled zsunął jej się z ramion. Zaczęła naciągać
go z powrotem, ale zaraz dała sobie spokój, bo właściwie niewiele ją to obchodziło. To Josh
ja odrzucił i ciągle odrzucał, nie na odwrót.
Ułożyła się na piasku obok Tema, objęła chłopca i zamknęła oczy. Uchyliła jeszcze
powieki, kiedy Josh położył się z drugiej strony syna. Spojrzała w ciemne oczy męża i
zapomniała o złości. Wyciągnęła rękę i leciutko dotknęła zakrwawionego miejsca na jego
skroni.
- Przestań - szepnął Josh jakby z boleścią.
Carrie zamarła z ręką zastygłą nad jego policzkiem.
Josh patrzył na nią jeszcze przez chwilę, tak bliski, a jednocześnie tak daleki, potem
odwrócił się, a Carrie poczuła, że nieproszone gorzkie łzy napływają jej do oczu.
- Spij dobrze - powiedziała tak spokojnie, jak tylko potrafiła w tej chwili.
Josh nie odpowiedział.
9
Carrie obudziła się z uśmiechem na ustach. Było jej ciepło i sucho, wiedziała, że Tem
jest tuż obok, a na policzku czuła ciepły dotyk dłoni Josha. Z zamkniętymi oczyma obróciła
się w jego stronę.
- Carrie - szepnął Josh.
Wolno otworzyła oczy. Josh, kompletnie ubrany, klęczał przy niej. W jaskini było
chłodno, a na zewnątrz, choć przestał padać deszcz, w dalszym ciągu panowała ciemność.
Carrie obdarzyła Josha miłym uśmiechem, a on odsunął się od niej raptownie.
- Nie bój się, nie gryzę - powiedziała rozespana. Wysunęła spod koca nagie ramię. -
Coś się stało?
- Muszę wyjść na spotkanie poszukiwaczy i powiedzieć im, że Tem jest już
bezpieczny.
Carrie szeroko otworzyła oczy.
- Zupełnie o nich zapomniałam! Myślisz, że szukali całą noc?
- O ile znam swojego brata, nie pofatygował się do miasta, póki nie przesiało padać.
Nie naraziłby się na zmokniecie jedynie z powodu zaginięcia dziecka.
Carrie wypatrywała się w niego z niedowierzaniem, ale twarz Josha wskazywała, że
nie odpowiedziałby na pytania, które kłębiły jej się w głowie. Już się nauczyła, że nie
odpowiadał na pytania o brata.
- Zostań tu z Temem, a ja wrócę tu po was, jak tylko spotkam poszukiwaczy - zawahał
się.
- Dobrze?
Roześmiała się.
- Słucham rozkazów, jeśli są lego warte.
- Ciekaw jestem, co robią twoi bracia - uśmiechnął się Josh - kiedy marynarze na
statku odmawiają wykonania rozkazów, bo uważają, że nic są tego warte.
- Chyba nie sądzisz, że wiem - obdarzyła go spojrzeniem udającym niewinność - co
się dzieje na statku, na którym $ą sami mężczyźni? Takie informacje mogłyby mną
wstrząsnąć do głębi.
Josh odsłonił w ciepłym uśmiechu równe białe zęby, a Carrie pomyślała, że mogłaby
teraz zemdleć z zachwytu. Była pewna, że nie ma na świecie równie przystojnego mężczyzny
jak pan Joshua Greene. Uniosła się na łokciach.
- Josh - zaczęła - nie sądzisz...
Położył jej palce na ustach i zaraz cofnął dłoń, jakby się sparzył.
- Zostań tutaj i dbaj o Tema.
Carrie kiwnęła głową na znak zgody i Josh wyszedł.
Kiedy wstała, by się ubrać, zobaczyła, że Josh przed wyjściem rozgarnął żar, dołożył
drew do ognia i nastawił dzbanek pełen wody. Z uśmiechem na ustach nalała sobie kubek
gorącej herbaty. Możliwe, że Josh nie był najlepszym farmerem, ale potrafił opiekować się
ludźmi, wspinać po linie w środku burzy i świetnie jeździł konno. Wiedziała też, że potrafi
kochać.
- Przydałoby mi się trochę jego miłości - po wiedziała na głos, podeszła do wylotu
jaskini i stała patrząc na wstający dzień.
* * *
Zanim Josh, Carrie i dzieci oraz, Kichuś znaleźli się znowu razem w ślicznym małym
domku, było już prawie południe. Pani Emmerling już poszła, dom był czysty, na siole
czekały kanapki z szynką, na wolnym ogniu gotowała się zupa fasolowa, a w piecu stały dwie
brytfanki ciasta z jabłkami.
- Jestem głodny - - obwieścił Tern.
Przez całą drogę powrotną z góry Josh trzymał syna blisko przed sobą, jakby nie mógł
uwierzyć, że chłopiec ma się dobrze i jest już bezpieczny, ale teraz spojrzał na Tema srogo.
- Mamy ze sobą do pomówienia na osobności - oznajmił.
Ten podniósł na niego niedowierzające spojrzenie.
Carrie i Dallas wyszły, żeby Tem i jego ojciec mogli „podyskutować” w cztery oczy
na temat ostatniego wyczynu chłopca.
Usiadły pod drzewem z lalką, Kichusiem, stertą chleba z masłem i dwoma kubkami
świeżego mleka. Carrie bezustannie oglądała się na dom.
- Czy twój tata... - spytała wreszcie - no wiesz, czy on Tema...
- Czy przetrzepie Temowi skórę? - upewniła się Dallas bez większego
zainteresowania.
- Skąd ty znasz takie wyrażenie?
- Wujek Hiram często powtarza, że tata powinien nam od czasu do czasu przetrzepać
skórę i że to by nam dobrze zrobiło.
- Doprawdy? - w głosie Carrie zabrzmiało powątpiewanie. - A co wasz tata na to
odpowiada?
- Tatuś nie bardzo rozmawia z wujkiem Hiramem. Tylko siedzi i słucha - Dallas
zniżyła głos.
- Myślę, że tatuś nienawidzi wujka Hirama.
Carrie już otworzyła usta, żeby powiedzieć Dallas, iż Josh z pewnością nie może
nienawidzić własnego brała, ale w porę się powstrzymała od wygłoszenia takiego komunału.
Z tego, co słyszała o bracie Josha, sama zaczynała czuć do niego antypatię. - No więc, czy
tata przetrzepie Temowi skórę? Dallas obdarzyła Carrie szelmowskim uśmiechem, jakiego nie
powstydziłby się niejeden dorosły.
- Eeee tam. Tatuś nas nigdy nic bije. Będzie tylko dużo mówił.
Carrie roześmiała się wesoło. Jej własny ojciec raczej by umarł niż uderzył któreś ze
swoich dzieci. Choć, oczywiście, większość mieszkańców miasteczka zgodziłaby się z
Hiramem i uważała, że zarówno jej samej, jak i jej braciom przydałoby się czasem porządne
lanie.
Kiedy w końcu Josh z Temem wyszli z domu, chłopiec wyglądał zupełnie normalnie,
natomiast Josh był jakby nieco przygnębiony. Carrie wiedziała, że to dlatego, iż Josh zdawał
sobie sprawę, iż jego syn był o krok od śmierci, podczas gdy Tern zaczynał traktować
wydarzenia ostatniej nocy jak wielką przygodę.
Carrie wziętą Josha pod ramię, przytrzymała mocniej, bo spróbował się uwolnić, i
powiedziała:
- Zróbmy sobie dzisiaj wakacje. Zapomnijmy o szkodnikach w kukurydzy i o
wszystkim innym, co koniecznie trzeba zrobić.
Josh obrzucił ją ironicznym spojrzeniem. - - Dla ciebie najwyraźniej każdy dzień jest
świętem.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Carrie. - To najwspanialszy komplement, jaki
kiedykolwiek słyszałam.
Wyraz gniewnej złości zniknął z twarzy Josha i na jego miejsce pojawił się uśmiech.
- No dobrze, postawiłaś na swoim. Nie będzie my dzisiaj mordować robaków. Nie
będziemy walczyć z chwastami. - Spojrzał na nią zaczepnie.
- A ty nie będziesz, musiała zmywać naczyń, sprzątać i gotować. Ten jeden dzień
możesz robić, co ci się żywnie podoba. Możesz leniuchować, ile tylko zechcesz.
Carrie poczuła się dotknięta.
Nie jestem leniwa - oznajmiła obrażonym łonem i jednocześnie zdała sobie sprawę, że
Josh się z nią droczy. Podniosła rękę, chcąc go pogładzić po torsie, ale on zwinnie odskoczył
do tyłu. Rzuciła się za nim. ale był szybszy. W następnej chwili ganiali się jak dzieci.
Tem stal opodal szeroko uśmiechnięty, Dallas roześmiana klaskała w dłonie z radości,
a Kichuś ujadał zapamiętale.
Carrie w żaden sposób nie mogła złapać Josha, ale w pewnym momencie, kiedy
zamachnęła się na niego, on odskoczył zwinnie, chwycił ją od tylu i przycisnął jej ręce do
boków.
- Nie jestem leniwa - powtórzyła usiłując wyswobodzić się z uścisku.
- Jesteś najbardziej leniwą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział Josh, a
polem, nic myśląc, co robi, ugryzł ją w ucho i zanim zdał sobie sprawę, zaczął całować ją w
szyję.
Carrie przestała się szamotać i oparła o niego z zamkniętymi oczyma.
Właśnie wtedy Kichuś, który nie rozumiał, co się dzieje z jego ukochaną panią, z
całych sił ugryzł Josha w nogę.
W jednej chwili Carrie była całowana, w drugiej Josh wrzasnął jej prosto w samo
ucho. Jęknęła z bólu. Josh puścił ją i ruszył za Kichusiem, z palcami zakrzywionymi w
szpony.
- Uciekaj, Kichusiu, uciekaj! - krzyczała Dallas.
Josh pochwycił psiaka i obwieścił, że skręci mu jego podły, lichy kark. Wtedy dzieci
napadły na ojca, próbując zwalić go z nóg. Josh porzucił psa, objął oboje ramionami i zakręcił
dokoła. Kichuś. który uznał, że Josh robi dzieciom krzywdę, znowu zaczął na niego warczeć.
Wobec tego Josh, z dziećmi w objęciach, pogonił za psem.
Tym razem Carrie runęła na Josha i wszyscy czworo zwalili się na ziemię. Josh jęczał,
że nie może ich udźwignąć i że go na pewno uduszą. Dallas zaczęła chichotać, jej śmiech
udzielił się Temowi i Carrie. Josh toczył się po trawie trzymając w objęciach całą trójkę i cały
czas chroniąc ich przed twardą ziemią.
Dotoczyli się tak do skraju lasu, a wtedy Josh opadł na wznak, rozrzucił ramiona i
oznajmił, że został zamęczony na śmierć.
Carrie, leżąc razem z dziećmi pół na Joshu, pół na ziemi, zorientowała się od razu, że
to element zabawy świetnie znany całej trójce.
- Co cię może ożywić? - zapytały chórem dzieci, zachwycone i szczęśliwe, że znowu
widzą, jak ich ojciec się śmieje.
- Pocałunki - odpowiedział szybko Josh i dzieci z prawdziwym entuzjazmem zaczęły
pokrywać świeżo ogolone policzki ojca wilgotnymi pocałunkami.
- Carrie, ty też - zarządziła Dallas. Josh otworzył oczy.
- Nie sądzę...
Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Carrie wepchnęła się na niego i przycisnęła usta
do jego warg. Odruchowo odsunęła dzieci i ułożyła się na nim wygodniej.
Nie miała w całowaniu żadnego doświadczenia - w przeciwieństwie do Josha.
Przytrzymał dłońmi jej głowę, przekrzywił nieco, a potem, po kilku cmoknięciach, rozchylił
jej usta.
Carrie entuzjazmem nadrabiała brak umiejętności. Próbowała objąć Josha, ale nie
mogła go podnieść. Nie odrywając ust, przekręcili się tak, że dziewczyna znalazła się pod
spodem.
Josh objął ją, a ona przycisnęła go do siebie lak mocno, jak tylko mogła. Kiedy
zetknęły się ich języki, jęknęła i próbowała przyciągnąć go jeszcze bliżej.
Nagle Josh ją odsunął. Carrie wydała cichy okrzyk protestu, a potem otworzyła oczy i
spojrzała na niego.
Josh patrzył na dzieci.
Rodzeństwo leżało płasko na brzuchach po obu stronach Carrie, z głowami
podpartymi na łokciach i z niekłamanym zainteresowaniem obserwowało starszych.
Carrie poczuła, że się czerwieni.
- Zdaje mi się, że najbardziej lubisz pocałunki Carrie, tatusiu - - stwierdziła Dallas
poważnym tonem, jakby właśnie dokonała naukowego od krycia.
Josh nie stracił kontenansu.
- Miała trochę dżemu w ustach - usprawiedliwił się szybko.
Na języku?! - dociekał Tem nie kryjąc obrzydzenia.
Carrie i Josh, ciągle spleceni ramionami, wybuchnęli śmiechem.
- Nic rozumiem, jak to się dzieje, że ludzie miewają po dwoje dzieci - powiedział Josh
podnosząc się i pomagając wstać Carrie. - Przecież wystarczy jedno, a już nie ma mowy o
chwili samotności.
- Mąż i żona spędzają razem noce - Carrie zamrugała zalotnie rzęsami - w tym samym
pokoju i za zamkniętymi drzwiami.
- Masz rację - uśmiechnął się Josh. ~ Jak zwykle masz rację. A teraz, o ile się nie
mylę, ktoś tu mówił, że Carrie potrafi łowić ryby? Ktoś twierdził, że to możliwe, by
dziewczyna potrafiła łowić ryby. Ha!
W następnej chwili wyzwanie zostało rzucone i podjęte. Panowie przeciwko paniom.
Carrie poszła po swoje fantastyczne, angielskie wędki, ale Josh nie chciał z nich skorzystać;
powiedział, że ma swoje. Tem tylko stęknął, gdy zobaczył, że ojciec wygrzebał skądś dwie
wędki starsze chyba niż świat.
- Z czymś takim nigdy ich nie pokonamy - jęknął Tem.
- - Będziemy oszukiwać - szepnął Josh.
Temowi od razu poprawił się humor.
We czwórkę zapakowali jedzenie do koszyka, poszli nad strumień i zarzucili przynętę.
Carrie i Dallas prawie natychmiast złapały rybę. Po godzinie miały już cztery sztuki, podczas
gdy panowie ciągle jeszcze nic nie złapali. Za to w ciągu następnej godziny panie nie złapały
ani jednej ryby.
Dallas pierwsza zorientowała się w poczynaniach ojca. Za każdym razem, kiedy ryba
skubała przynętę na haczyku Carrie lub Dallas, Josh odwracał ich uwagę wskazując na coś w
lesie, a Tem rzucał w rybę kamykiem.
Wykazując niezwykłą jak na swój wiek przebiegłość, Dallas się nic poskarżyła ani nic
rozpłakała, lecz kiedy następnym razem Carrie miała branie, dziewczynka narobiła krzyku, że
użądliła ją osa. Podczas gdy ojciec zajmował się córką, a Tern narzekał, że siostra
przeszkadza im w męskim zajęciu, Carrie wyciągała rybę. Dallas przeżyła jeszcze jeden atak
osy, a potem ukąszenie pszczoły i ptasznika, zanim ojciec zorientował się w jej poczynaniach.
Kiedy sobie uświadomił, że został pobity własną bronią przez pięcioletnie dziecko, złapał
córkę na ręce, obrócił wokoło i roześmiał się głośno. Carrie i Tem przyglądali im się nieco
skonsternowani.
- Zwariowali - zawyrokował w końcu Tem, wracając do swojej wędki.
W rezultacie miały o dwie ryby więcej i ogłosiły siebie zwycięską drużyną.
Josh z Ternem prześcigali się w usprawiedliwieniach; mówili o swoich wędkach, o
przynęcie, o tym, jak bardzo zmęczony był Tern po doświadczeniach minionej nocy, jak
znużony był Josh, który przecież pracował od rana do nocy i o tym, że był to nieodpowiedni
czas na łapanie ryb. I tak dalej.
Dallas, naśladując Carrie, oparła dłonie na biodrach i spokojnie słuchała wyjaśnień.
W końcu ojciec z synem przycichli.
- Dallie, kochanie - odezwała się Carrie - czy nic uważasz, że mężczyźni zupełnie nie
umieją przegrywać?
Dziewczynka poważnie skinęła głową, wzięła Carrie za rękę i poprowadziła w stronę
koszyka z jedzeniem. Pokonani ruszyli za nimi, przez cały czas tłumacząc niewyraźnie, że
doskonale potrafią przegrywać, że oni tylko... co cóż, wiadomo.
Carrie pozwoliła przegranym obsługiwać zwyciężczynie i wraz z Dallas spędzała
urocze chwile prosząc Josha i Tema o podawanie różnych przedmiotów leżących poza ich
zasięgiem. Oczywiście, niekiedy ona lub Dallas musiały się troszkę odchylić, bo żądany
przedmiot nadal znajdował się poza zasięgiem dłoni, ale za to ich podziękowania były słodkie
jak miód.
Po jedzeniu Carrie przyniosła nowo wydaną książkę, którą kupiła tuż przed wyjazdem
z Maine. Była to powieść Lewisa Carrolla zatytułowana „Alicja w Krainie Czarów”. Zapytała
dzieci, czy chciałyby, żeby im poczytała, a one, wraz z Joshem leniwie rozciągniętym na
pledzie, chętnie na to przystały.
Jednak nie przeczytała więcej niż dwie strony, a dzieci zaczęły się niespokojnie
wiercić. Zapytała, czy może wolałyby zająć się czymś innym, ale oboje zapewnili ją, że
bardzo chcą słuchać tej historii, więc Carrie wróciła do lektury. Tym razem Dallas i Tern
zaczęli wymieniać porozumiewawcze spojrzenia i przewracać oczyma.
Carrie odłożyła książkę.
- Co się z wami dzieje? - spytała. - Chcę usłyszeć prawdę. Żadnych kłamstw.
Zorientowała się, że Tem nic jej nie powie, więc przeniosła wzrok na Dallas.
- Tatuś czyta o wiele lepiej - powiedziała dziewczynka z prostotą.
Carrie zdziwiła się, a nawet poczuła się trochę dotknięta, bo często czytała książki
kalekim dzieciom i równic często słyszała, że jest doskonałym lektorem.
Wdzięcznym gestem podała książkę Joshowi.
- Proszę - powiedziała uszczypliwym tonem.
Mam nadzieję, że potrafisz czytać przynajmniej tak samo dobrze jak łowić ryby.
Josh spróbował się do niej uśmiechnąć. Wziął książkę.
Od pierwszej chwili Carrie zrozumiała, że jest od niej bez porównania lepszy. Josh
naprawdę potrafił czytać. Właściwie nie czytał, ale opowiadał historię. Naprawdę słychać
było Alicję. Widziało się, czuło, niemal można było dotknąć futerka Białego Królika.
Carrie nie wiedziała, jak to się dzieje. Niektórzy ludzie czytając na głos podkreślają
przesadnie każdą scenę i naśladują głosy bohaterów z takim entuzjazmem, że po jakimś
czasie słuchacz jest zmęczony. Josh interpretował opowiadanie bardzo subtelnie; modulował
głos w taki sposób, że ożywiał postacie, ale ich nie przejaskrawiał.
Nie zacinał się, nic jąkał, nie robił przerw, a przecież czytał zupełnie nową książkę.
Nie mógł jej znać.
Carrie leżała na wznak z zamkniętymi oczyma. Całkowicie pogrążona w opowieści
wyobrażała sobie Alicję i inne postacie, które dziewczynka spotkała w przedziwnej krainie.
Kiedy Josh skończył czytać, chciała go błagać o więcej. Otworzyła oczy i zdumiała
się. że nie jest już w labiryncie Królowej Kier. Zdziwiła się także, że zapadł już prawie
wieczór. Josh czytał cale popołudnie, a w jego głosie nie było nawet śladu chrypy.
- Cudowne - westchnęła wracając do rzeczywistości. Przetoczyła się na brzuch i
błyszczącymi oczyma spojrzała na Josha. - Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak czytał.
Josh, ty jesteś naprawdę...
- Wspaniały? - zapytał Tem tak żarliwie, jakby odpowiedź była dla niego sprawą życia
i śmierci. - Czy tata jest najwspanialszym mężczyzną na świecie?
- Prawie - roześmiała się Carrie. O to samo Tem pytał minionej nocy ojca. - Z
pewnością jest najwspanialszym na świecie lektorem.
- Kiedyś tatuś... - zaczęła dziewczynka.
- Dallas! - wrzasnął Josh.
Czar prysł. Josh raz jeszcze uprzytomniał Carrie, ze była dla nich obca.
Wstała i zaczęła zbierać do koszyka resztki jedzenia.
Josh zdawał się rozumieć, co się z nią dzieje. Położył ręce na jej dłoniach.
- Carrie - zaczął - są powody...
- Nie musisz mi nic wyjaśniać - ucięła wściekła. - Nie należę do twojej rodziny, nie
jestem częścią twojego życia, prawda? Za kilka dni wracam do rodziców. - Łzy dławiły ją w
gardle. Za niecałe trzy dni miała zostawić swoją nową rodzinę i wrócić do Maine.Josh chciał
powiedzieć coś jeszcze, ale odwróciła się od niego.
W drodze powrotnej dzieci rozprawiały o zawodach w łowieniu ryb. ale nastrój już nie
był ten sam. Dorośli szli w milczeniu.
W domu Carrie nakryła stół, podała zupę fasolową ugotowaną przez panią Emmerling
i świeży chleb.
- Możemy jutro też pójść na ryby? - zapytał Tem.
- Jutro jest niedziela - - powiedział Josh grobowym głosem.
Na dźwięk tych kilku, zdawałoby się, niewinnych słów. Tem wbił wzrok w talerz, a
Dallas zalała się łzami.
Carrie poczuła się trochę jak Alicja w Krainie Czarów.
- Co jest takiego strasznego w niedzieli? Przecież to niemożliwe, żebyście aż tak
nienawidzili chodzić do kościoła?
- Nie chodzimy do kościoła - oznajmił Josh ponuro. Wziął Dallas na kolana i osuszył
jej łzy.
Tym razem Carrie nie wytrzymała. Walnęła pięścią w stół.
- Mam tego dość! Nie zniosę już żadnych nie domówień! Żądam, żeby ktoś mi
powiedział, co jest z niedzielą!
- W każdą niedzielę - odezwał się Tem bliski płaczu - wujek Hiram przychodzi do nas
na obiad i wszystkim psuje humor.
- W dalszym ciągu nie widzę powodu do tragedii. I nie sądzę, żeby mógł popsuć nam
humor, jeśli mu na to nie pozwolimy.
- Nic rozumiesz - zaczął cicho Josh. - Są pewne sprawy - z trudem dobierał słowa - o
których nic nie wiesz. Nasze... szczęście jako rodziny zależy od dobrej woli Hirama.
- Aha - skomentowała zwięźle Carrie. - Nie zamierzasz powiedzieć mi nic więcej? -
Czekała przez chwilę, ale Josh się nie odzywał. - Dobrze, nie będę o nic pytała. Chciałabym
jeszcze tylko wiedzieć, czy twój brat lubi dobrze zjeść?
Dallas zachichotała.
- Czy to ma oznaczać, że on lubi dobrze zjeść?!
Tem wstał od stołu, nadął policzki, zgiął ramiona przed sobą, jakby nimi obejmował
wydatny brzuch, i zaczął się przechadzać po pokoju charakterystycznym krokiem człowieka
otyłego.
- Co to ma być, braciszku? - odezwał się grubym głosem. - Sam to ugotowałeś? Może
to robaki z twojego pola? Ha! Ha! Ha! Co z tobą?
Niczego nie potrafisz zrobić porządnie? Popatrz, na mnie! Naucz się, jaki powinien
być mężczyzna. Ja wiem, co jest dobre, a co nie. To ja decyduję, co jest dobre.
Dallas śmiała się do rozpuku, Josh siedział z uśmiechem na ustach, a Carrie
przyglądała się Temowi zdumiona, bo była pewna, że jego parodia mężczyzny, którego nigdy
nie spotkała, była doskonała. Równie dobrze chłopiec mógłby urosnąć o pól metra i przybrać
na wadze kilkadziesiąt kilogramów.
Odwróciła się do Josha.
- Świetnie mu to wychodzi.
Josh zestawił Dallas na podłogę i uniósł brew. jakby mówił: „Jeśli ci się wydawało, że
widzisz, coś specjalnego, to spójrz tylko na to!” - Zrób kaczkę - powiedział do córki.
Carrie, najpierw ze zdumieniem, a potem z niepowstrzymywaną wesołością patrzyła,
jak Dallas naśladuje kaczkę. Dziewczynka odchylała głowę do tyłu. jakby muskała piórka,
wykrzywiała stopy na zewnątrz i nawet otrząsała kuperek, jak kaczka wychodząca z wody.
Tem nic zamierzał dać się prześcignąć siostrze i stał się krową. Wtedy Dallas
przemieniła się w kurczaka. Tem nie mógł jej darować, że przyciąga większą uwagę, więc
zaczął biegać dookoła niej i już po chwili oboje byli psiakami, które spotykają się po raz
pierwszy.
Nagle Tern raptownie się zatrzymał, wyprostował ramiona i zmierzył Dallas srogim
spojrzeniem.
- Nie będę się śmiał - panno Pełna Kabza - po wiedział głębokim głosem. - Jesteśmy
poważną rodziną.
Carrie natychmiast rozpoznała, że Tem naśladuje ojca - nawet poruszał się jak Josh -
przechadzał się dumnym krokiem i z zaciętą miną.
Dallas stanęła przed bratem, spojrzała na niego z dołu i zamrugała rzęsami. W jednej
chwili przeistoczyła się z małej dziewczynki w pociągającą, flirtującą młodą kobietę.
- Naczynia - zaczęła falsetem - przyznaję, że są brudne. Zostawimy je tak jak są i
poprosimy Dobrą Wróżkę, żeby się nimi zajęła.
Carrie obawiała się, że Dallas naśladuje ją samą, a nabrała pewności, kiedy usłyszała,
że Josh roześmiał się głośno. Rzuciła mu przez ramię ostrzegawcze spojrzenie i znów skupiła
uwagę na dzieciach.
Była zdumiona, wręcz osłupiała, kiedy tak patrzyła na wesołą parodię jej samej i
Josha. Kłócili się o najmniejsze drobiazgi.
Josh i Carrie śmiali się nieco nerwowo. Ale dopiero kiedy dzieci przeszły do lego, jak
Carrie i Josh reagują, kiedy jedno z nich przypadkiem dotknie drugiego, dorośli zaczęli
chrząkać z zakłopotaniem.
Dotknęłaś mojej ręki! - krzyknął Tem. - Nie mogę tego znieść. Muszę cię uścisnąć,
muszę cię pocałować. - Przyłożył grzbiet dłoni do czoła i przyciągając Dallas do siebie
odgrywał człowieka w agonii. - Ach nie, nie wolno mi tego zrobić. Nie mogę cię tknąć! -
Och, proszę, obejmij mnie, mój wspaniały, przystojny mężczyzno, proszę! - błagała Dallas
patrząc na Tema wzrokiem pełnym uwielbienia.
Carrie odwróciła się do Josha.
- Te twoje dzieciaki są nie do wytrzymania.
- Myślałem, że są nasze.
- Nie, teraz akurat nie.
Josh wykrzywił twarz w złośliwym grymasie i klasnął w ręce.
- Do łóżek, szkraby. Za minutę macie spać.
Dzieci najpierw złożyły ukłon i zaczekały na długi, głośny, w pełni zasłużony aplauz,
a potem uciekły po drabinie na górę.
Co za wspaniałe dzieciaki - powiedziała Carrie, kiedy już została z Joshem sama.
Josh podwinął rękawy i podszedł do miednicy pełnej brudnych talerzy.
- Chodź, nauczę cię zmywać naczynia.
Carrie wprawdzie nie wzruszyła ramionami, ale niewiele brakowało.
- Przykro mi, ale dzisiaj nie mogę się tym zająć. Mam kilka spraw do załatwienia.
- Nie możesz teraz nigdzie iść - zaczął Josh, ale zamilkł, bo wiedział z doświadczenia,
że nie ma najmniejszego sensu mówić Carrie, co jej wolno, a czego nie. - Co chcesz zrobić?
- Muszę pojechać do Eternity i zorganizować tak niebiańsko smaczny obiad, jakiego
twój brał jeszcze nie jadł - powiedziała. - I nic waż się powiedzieć mi słowa o tym, co mogę,
a czego nic. Ty nie możesz rozkazywać komuś, kto nie należy do twojej rodziny, przed kim
masz tajemnice.
Z tymi słowami narzuciła krótką, wełnianą pelerynkę i wyszła z domu.
Josh jakiś czas wpatrywał się w drzwi, aż wreszcie na jego twarzy pojawił się
uśmiech.
„Ona zawsze wie, co robić” - pomyślał, biorąc się do zmywania.
- I Bóg mi świadkiem, że ja wiedziałbym, co robić z nią, gdybym tylko mógł -
powiedział na głos. Uśmiechnięty przypomniał sobie niedawne przedstawienie Tema i Dallas.
Nie widział ich tak szczęśliwych, lak ożywionych od czasu, kiedy ich matka... Nie, nie.
Nalał wody do miski. Nie będzie myślał o ich matce.
10
Następnego dnia. zanim brat Josha z żoną zjawił się na obiad, Carrie była tak
zdenerwowana, że aż cała się trzęsła. W nocy spała tylko cztery godziny, bo resztę czasu
spędziła w Eternity organizując wystawny obiad. Josh co prawda czekał na nią. ale tylko po
to, by powiedzieć, że jego zdaniem zaproszenie do gotowania gospodyń z całego miasteczka
było pójściem po linii najmniejszego oporu. Najwyraźniej uważał, że prawdziwa żona spędza
całe dnie na krzątaninie wokół kuchni.
Nie zwracając na niego uwagi Carrie poszła spać i spała twardo do rana, aż pierwsza z
najętych kobiet zjawiła się ze swoim wypiekiem. Chcąc obudzić Carrie Josh otworzył drzwi
sypialni i pozwolił dzieciom wskoczyć do wielkiego łóżka.
Tem i Dallas narobili takiego harmidru, że Carrie chcąc nie chcąc musiała wstać.
Ubrała się, a potem, z pomocą dzieci, zaczęła przetrząsać swoje kufry. Do południa udało jej
się nakryć stół irlandzkim obrusem ze szlachetnej cienkiej bawełny i udekorować serwetkami
od kompletu. Na tym ustawiła francuskie porcelanowe talerze i jako najważniejsza część
zastawy, ułożyła srebra stołowe w stylu regencji. Półmiski, na których rozłożono apetyczne
potrawy przygotowane przez niemal każdą kobietę w Eternity, także były srebrne lub z
francuskiej porcelany.
- O jejku! O rety! - zachwycała się Dallas, która w życiu nie widziała nic równie
pięknego.
Punktualnie o godzinie pierwszej Hiram wraz ze swoją żoną Alice zajechał na
podwórze kosztownym powozem. Był gruby i miał wystający brzuchal, zupełnie jakby
połknął piłkę. Carrie spojrzała na Tema porozumiewawczo i uśmiechnęła się do niego
konspiracyjnie, bo Hiram wyglądał dokładnie tak, jak go chłopiec przedstawił.
Podczas kiedy Josh i dzieci stali z ponurymi minami w drzwiach, Carrie, rzuciwszy im
zdegustowane spojrzenie, wyszła na spotkanie przybyłych. Idąc przez podwórze, przyjrzała
się uważnie Alice. Była to szczupła, drobna kobieta, prawdopodobnie młodsza, niż można
było ocenić z wyglądu. Sprawiała wrażenie najbardziej zmęczonej osoby na świecie, tak
zmęczonej, że Carrie odczuła potrzebę, by ją natychmiast zabrać do domu i wygodnie
posadzić.
Zbliżyła się do gości z uśmiechem i z ręką wyciągniętą na powitanie.
Choć Josh wielokrotnie ostrzegał Carrie, że jego brat jest straszną osobą, dziewczyna
nie bała się nikogo, bo nigdy w swoim krótkim życiu nic była traktowana inaczej niż z
respektem i miłością. Jej rodzina była najbogatsza w mieście, większość mieszkańców
okolicy pracowała dla Montgomerych. W dodatku Carrie była śliczna oraz wielko, duszna i
znajdowała w tym radość. Dopóki nie spotkała Josha. nie zdarzyło się, żeby ktoś -
mężczyzna, kobieta czy dziecko - od razu jej nic polubił.
- Dzień dobry - przywitała pogodnie Hirama, po czym zwróciła się do jego żony: -
Pomogę pani wysiąść.
Alice spojrzała na Carrie szeroko otwartymi oczyma, zaskoczona i lekko przestraszona
tym, że ktoś ją dostrzegł, ale jednocześnie zmęczenie na jej twarzy zastąpił wyraz
przyjemnego zdumienia.
Hiram, rozparty na poduszkach, w nieprzyjemny sposób szacował Carrie wzrokiem.
Gdyby dziewczyna była teraz u siebie w domu i któryś z zaproszonych marynarzy ośmieliłby
się zmierzyć ją takim spojrzeniem, każdy z braci lub ktokolwiek ze służby porządnie by
takiemu gościowi przyłożył.
Hiram wysiadł nie zwracając uwagi na wyciągniętą rękę Carrie.
- A więc to jest ta twoja żoneczka z ogłoszenia - powiedział z obleśnym uśmiechem
do Josha stojącego za jego plecami - - Słyszałem, że w kuchni radzi sobie równie dobrze jak
ty na polu. To właśnie cały ty, żeby się żenić z taką bezużyteczną osobą.
Wygłosiwszy tę uwagę minął ich oboje, całkowicie zignorował dzieci i wszedł do
wnętrza domu.
- Jak on... - sapnęła Carrie i ruszyła za nim. Nikt nie miał prawa tak się o niej wyrażać!
- Nie! - Josh chwycił ją za ramię. - Proszę cię, nic mu nie mów - mówił błagalnym
głosem.
- Dokładnie za dwie godziny i dwadzieścia minut już go tu nie będzie, tyle przecież
możesz z nim wytrzymać.
- Nie sądzę.
- Ktoś, kto ma tyle pieniędzy co ty nie ze wszystkimi musi się liczyć - dodał z
naciskiem.
- Nigdy byś nic uwierzyła, ile muszą znosić biedni.
No tak, teraz już obrażali ją obaj. Obrzuciła męża spojrzeniem pełnym pogardy i
weszła do nomu.
- Twoja bogata żoneczka wniosła ci to wszystko w posagu, braciszku? - - Hiram
spoglądał znad swojego tłustego brzuchata na stół. nad którym Carrie tak się napracowała. -
Upewnij się, że nie Zabierze tego ze sobą, kiedy cię zostawi - dokończył i zaczął się
grubiańsko śmiać z własnego dowcipu.
Carrie już otwierała usta, ale Josh uciszył ją błagalnym spojrzeniem.
- Jeśli nas wyrzuci z farmy, to czy kupiłabyś nam drugą? - wyszeptał cicho i z taką
drwiną w głosie, że Carrie zacisnęła zęby. W tym momencie nie mogłaby się zdecydować, do
którego z nich czuje większą niechęć.
Postanowiła znosić towarzystwo lego odpychającego typa przez całe dwie godziny i
dwadzieścia minut. W końcu przecież i tak jutro musi wyjechać. Może już nigdy więcej nie
zobaczy tej rodziny; nie dali jej prawa ingerować w ich życie. Jeżeli mieli ochotę bez protestu
znosić obelgi tego człowieka, nie powinno jej to obchodzić.
A Hiram ubliżał im bez ustanku. Rozwodził się nad lukami w edukacji dzieci - kazał
Dallas recytować „Rymy o Sędziwym Marynarzu”, a kiedy pięcioletnia dziewczynka
przyznała, że nigdy nie słyszała o takim utworze, zmiażdżył brata pogardliwym spojrzeniem.
Josh jedynie spuścił niżej głowę.
Następnie Hiram przyjrzał się niewielkim dłoniom Tema i obwieścił, że nie nadają się
do prawdziwej roboty, a potem opowiadał. że będąc w wieku chłopca, praktycznie sam
zajmował się wszystkimi pracami na farmie. Dalej złajał Tema za to, że chłopiec zgubił się w
nocy, przez co przysporzył wszystkim wielu kłopotów i ośmieszył nazwisko Greene przed
całym miastem.
Ukończywszy znęcanie się nad dziećmi przeszedł do Josha. Wyśmiewał jego uprawy i
zapewniał wszystkich, że zawsze wiedział, iż Josh nigdy nic będzie prawdziwym farmerem.
W chwili gdy Hiram zaczął mówić o przeszłości Josha, Carrie nadstawiła uszu. Z tego,
co wyłowiła z niejasnej tyrady szwagra, wynikało, że Josh popełnił w przeszłości jakiś
straszny czyn i w jego wyniku stracił wszystkie pieniądze. Hiram mówił też o jakiejś
ucieczce, a Josh siedział bez słowa ze wzrokiem wbitym w talerz.
Carrie zastanawiała się, co takiego złego mógł kiedyś zrobić Josh. Zgodnie z tym co
mówił Hiram, w przeszłości Joshowi powodziło się nieźle. Hiram wspomniał, że jego brat
przyzwyczaił się do sreber stołowych i pięknych nakryć.
„Kto mu to odebrał? - pytała siebie Carrie. - Sąd? Czy Josh zdobył bogactwo w sposób
niezgodny z prawem i został ZA to ukarany?”
W końcu Hiramowi zabrakło pomysłów na krytykowanie Josha i zmienił temat. Zajął
się swoją żoną. Ze swadą opowiadał przy stole o wszystkim, co Alicja zrobiła źle w ciągu
minionego tygodnia. Mówił o plamach na odzieży, których nic zdołała usunąć, o nieudanym
daniu i zapomnianej pajęczynie na suficie.
Carrie zerknęła na zegarek. Minęła dopiero godzina. A swoją drogą to zdumiewające,
jak jeden człowiek może przez tyle czasu ciurkiem wygłaszać kazanie.
Hiram, mimo że mówi! bez przerwy, nie przegapił ani jednego dania i nie odmówił
sobie ani kęska. Kiedy zakończył wreszcie temat własnej żony. przeniósł wzrok na Carrie.
Dziewczyna miała przed oczyma wszystkich siedzących przy stole, z poważnymi
minami wpatrzonych we własne talerze i bez słowa na swoją obronę wysłuchujących obelg
tego gbura.
Kiedy Hiram zwróci! się w jej stronę, nie spuściła oczu.
„To pieniądze - pomyślała. - One dają mu władzę. Jest właścicielem swojej farmy oraz
farmy Josha i może go razem z dziećmi wyrzucić stąd, jeśli zechce. Może ich pozbawić dachu
nad głową i odebrać jedzenie od ust. Dlatego uważa, że ma prawo obrzucać ich błotem”.
Carrie znała siłę bogactwa. Wiele razy odczuła władzę fortuny swojej rodziny, ale na
szczęście zawsze był koło niej ktoś, kto potrafił jej wytłumaczyć, że pieniądze nie dają
człowiekowi specjalnych przywilejów. Nie są przepustką do szczęścia w życiu. Trzeba umieć
płacić światu czymś cenniejszym niż złoto.
Hiram długo mierzył ją ciężkim spojrzeniem, potem lubieżnie uśmiechnięty przeniósł
wzrok na Josha.
- Tak się zastanawiam, dlaczego ją wziąłeś. Teraz już rozumiem - powiedział
najbardziej obleśnym tonem, jaki Carrie kiedykolwiek słyszała.
Spojrzał znów na nią, jakby się chciał upewnić, że dziewczyna zareaguje tak jak
powinna.
Carrie odpowiedziała gładkim uśmiechem, więc Hiram skrzywił usta w grymasie,
który miał oznaczać, że jest usatysfakcjonowany.
Tego już było dla Carrie zbyt wiele. Zniosła wszystkie jego obraźliwe słowa, ale nie
mogła znieść tego uśmiechu oznaczającego, że oto pojawiła się jeszcze jedna osoba, którą
można zastraszać i poniżać.
- Jeszcze trochę kukurydzy, drogi szwagrze?
- spytała z niewinną miną.
- Ja nie odmawiam - odpowiedział wciąż z tym samym obelżywym wyrazem na tłustej
twarzy.
- Oczywiście, jeśli to nie jest kukurydza z pola mojego braciszka. W tamtej, jak na
mój gust, za dużo robaków.
Carrie uniosła srebrną misę pełną gotowanej kukurydzy w gęstym sosie i podsunęła ją
Hiramowi. Gość zmierzył dziewczynę przeciągłym spojrzeniem.
- Może i nie jest z ciebie dobra gospodyni, ale idę o zakład, że warto znaleźć się z tobą
w łóżku.
Carrie spojrzała mu prosto w oczy, uśmiechnęła się słodko i wylała mu na kolana całą
zawartość wielkiej misy. W ciszy pełnej przerażenia, która potem nastąpiła, zdążyła jeszcze
umieścić szpinak na głowie Hirama, surówkę z kapusty na jego twarzy i uderzyć go w pierś
grubym plastrem tłustej szynki. Właśnie sięgała po nóż do mięsa, gdy Josh złapał ją za
nadgarstek.
- On nie ma prawa... - zaczęła. Josh mocniej zacisnął palce na jej ręku.
- Nic nie rozumiesz.
- I oczywiście nikt nie zamierza mi czegokolwiek wyjaśnić - powiedziała. Rzuciła
jeszcze spojrzenie na dzieci i wybiegła z domu.
To wszystko oczywiście nie powinno jej obchodzić. Była co prawda żoną Josha i
kochała jego dzieci z całego serca, ale to najwyraźniej nie miało żadnego znaczenia.
Biegła do drogi, a potem dalej, jakby miała Zamiar dobiec aż do Maine. Biegła,
dopóki płuca chwytały powietrze i dopóki nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. Wtedy
dopiero skręciła nad rzekę, wślizgnęła się pomiędzy drzewa, usiadła na brzegu rwącej wody i
zaniosła się rozpaczliwym szlochem.
Długo płakała siedząc z kolanami podciągniętymi pod brodę, z twarzą ukrytą w
fałdach spódnicy.
Tak bardzo się starała i poniosła całkowitą klęskę.
- Masz - rozległ się obok jakiś głos i męska dłoń podetknęła jej chusteczkę.
Carrie dojrzała przez łzy siadającego obok niej Josha.
- Idź stąd! Nienawidzę cię! Nienawidzę was wszystkich. Chciałabym wyjechać dzisiaj.
Cieszę się, ze już nigdy cię nic zobaczę.
Josh, jakby nie słyszał tego wybuchu, podał jej butelkę whisky.
- Z doskonałego słodu. Najlepsza szkocka whisky. Moja ostatnia butelka.
Carrie pociągnęła spory łyk ciemnego płynu, potem drugi i trzeci, aż Josh wyjął jej
butelkę z rąk.
- Jeśli chodzi o mojego brata... - - zaczął.
Carrie czekała cierpliwie. Dzięki whisky poczuła się znacznie lepiej. Było jej dobrze,
ciepło, czuła się rozleniwiona. Oparła się na łokciach i przyglądała wodzie. Wreszcie, kiedy
Josh nadal nic nie mówił, zaśmiała się krótko.
- Wiedziałam, że nic mi nie powiesz. Wiedziałam, że nie zdradzisz tajemnicy. -
Popatrzyła na niego. - Ty i twój brat nie jesteście do siebie zbyt podobni.
- Nie jesteśmy rodzonymi braćmi. Moja matka wyszła za jego ojca. kiedy miałem
dziesięć lal, a Hiram był juz wtedy dorosły.
- Jest podobny do ojca?
- Nie - Josh pociągnął łyk whisky. - Myślę, że mój ojczym był trochę przerażony
Hiramem.
- Mogę to sobie wyobrazić - zachichotała Carrie. - Zawsze był laki? - Machnęła ręką
mniej więcej w kierunku domu.
Josh pociągnął jeszcze łyk i podał butelkę dziewczynie.
- Ludzie tacy jak Hiram rodzą się już ukształtowani, nikt ich tak nie wychowuje. Jemu
zawsze się wydawało, że wie wszystko najlepiej i powinien instruować całą resztę świata.
- Dlaczego mieszkasz tutaj i uprawiasz ziemię, która nic należy do ciebie?
Josh nie odpowiedział. Carrie pociągnęła łyk alkoholu.
- Błagam o wybaczenie. Nie powinnam była zadawać tego pytania. Od czasu do czasu
zapominam, że nie jestem godna, by stanowić część rodziny Greene. Jestem tylko
pustogłową, bogatą panienką, która nie ma prawa tu być. - Wstała.
- Proszę mi wybaczyć, zdaje się, że powinnam już wrócić do domu.
- Carrie - Josh złapał ją za spódnicę. - Powiedziałbym ci, ale...
- Ale co! - krzyknęła odwracając się do niego.
- Boję się, że mnie znienawidzisz.
Takiej odpowiedzi Carrie się nie spodziewała.
Josh wypuścił z ręki jej spódnicę i zapatrzył się na rzekę.
- Były w moim życiu chwile, kiedy nie zachowywałem się tak jak należy i robiłem
rzeczy, których teraz się wstydzę. Moje dzieci to dla mnie jedyny jaśniejszy promyk, cała
moja nadzieja.
Carrie przypomniała sobie insynuacje Hirama. Czy Josh rzeczywiście był
kryminalistą? Może został wypuszczony z więzienia pod warunkiem, że odda się pod opiekę
brata, będzie uprawiał jego pole i wychowywał dzieci?
Usiadła z powrotem obok niego, tym razem znacznie bliżej, wypiła jeszcze trochę
whisky i spojrzała mu w twarz.
- Pozwól mi zostać - poprosiła cicho.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo bym tego chciał, Ale to niemożliwe. To nie
jest życie dla ciebie. To w ogóle nic jest życie. A nie możemy przecież korzystać z twoich
pieniędzy bez końca.
Carrie skinęła głową - nie dlatego, że zrozumiała, ale na znak, że przyjęła do
wiadomości.
- Josh - szepnęła patrząc na niego oczyma pełnymi łez. - To już ostatni dzień.
Patrzył na nią i usiłował siebie przekonać, że życie bez Carrie będzie łatwiejsze, bo
przecież jej obecność oznaczała tylko ciągłą irytację; nie było z niej żadnego pożytku.
Wiedział, że dzieci będą za nią jakiś czas tęskniły, ale szybko zapomną i rodzina znowu
będzie żyła normalnie. Normalnie, czyli dzieci będą jadły to, co on sam ugotuje, będą razem z
nim pracowały na polu i razem z nim klepały biedę, która im wyrządzała znacznie większą
krzywdę niż. jemu.
- Och, Carrie - westchnął i przytulił dziewczynę do siebie.
Wystarczyło, że ich usta się zetknęły, a ciała natychmiast zapłonęły gwałtowną żądzą
Pragnęli siebie od chwili, kiedy się zobaczyli po raz pierwszy. Od tego pierwszego
dotknięcia, gdy Josh objął Carrie pomagając jej wysiąść z dyliżansu, pożądanie narastało w
nich z każdym dniem.
Codziennie patrzyli na siebie i na widok choćby skrawka gołej skóry oblewali się
zimnym potem. A przy tym udawali obojętność, choć drżeli z emocji, ilekroć któreś z nich
zjawiło się w pokoju.
Dzieci dobrze wiedziały, co się z nimi dzieje, obserwowały, jak jedno za drugim
wodziło oczyma, przeczuwały, że oboje myślą o sobie bezustannie.
Teraz byli sami nad brzegiem rzeki pośród drzew i nic nie stało na przeszkodzie, by
mogli zrobić to. o czym marzyli od pierwszego spotkania - wreszcie zaspokoić swoją
zmysłową żądzę.
Josh miał więcej doświadczenia niż Carrie w rozbieraniu osoby przeciwnej płci, ale
był niecierpliwy jak nigdy.
Próbował rozpiąć guziczki z tyłu sukni, ale okazało się, że łatwiej je po prostu urwać.
Pociągnął za rękaw zbyt mocno, szwy puściły, lecz Josh nie mógł myśleć o szkodach w
ubraniu Carrie, gdy dotknął nagiego ramienia dziewczyny i przywarł do niego ustami.
Obnażył jej oba ramiona i usłyszał rozkoszny jęk. Przesiała go obchodzić sukienka. Przestało
go obchodzić wszystko poza własną namiętnością.
Garderoba Carrie fruwała w powietrzu - Rozdarta jedwabna sukienka, białe halki szyte
z wielu metrów cieniutkiego płótna i wreszcie krynolina, która na moment uwikłała Josha.
Carrie widywała swoich braci niekompletnie ubranych i miała niejakie pojęcie o tym,
jak rozebrać Josha. Okazało się, że całkiem dobrze radzi sobie ze zdejmowaniem męskich
butów, a nawet skarpetek.
W chwili gdy zostali nago, skończyły się pieszczoty, została tylko żądza i namiętność.
Namiętność szalona, namiętność, która czekała na spełnienie o całe wieki za długo.
Z wargami na ustach Carrie, z rękoma na jej biodrach, Josh wszedł w nią bez żadnych
przygotowań. Carrie krzyknęła trochę ze strachu, a trochę z bólu, ale zaraz ucichła. Zbyt
długo pragnęła Josha; teraz nie mogła pozwolić, by cokolwiek stanęło jej na przeszkodzie.
Wraz z nim poruszała się w szaleńczym rytmie, zachłanna i spragniona. Krzyczała w
ekstazie, kiedy oboje zaznali rozkoszy spełnienia.
Długą chwilę leżeli spleceni ze sobą, zroszeni potem, stopieni w jedno ciało. Josh
ukrył rozpaloną twarz w zagłębieniu jej szyi.
- Ja nie... - zaczął Josh, ale Carrie położyła mu palce na ustach.
- Tylko nie mów, że tego nie chciałeś - szepnęła.
- Tylko mnie nie przepraszaj.
Josh uśmiechnął się i pocałował opuszkę jej palca. - Chciałem ci powiedzieć, że nigdy
w życiu nie doświadczyłem czegoś podobnego. Miłość to sztuka, a to była...
- Konieczność?
- Więcej niż konieczność. - Trzymając Carrie w ramionach przetoczył się na plecy i
gładził ją po włosach.
- Josh - szepnęła, ale uciszył ją pocałunkiem.
- Musimy wracać - powiedział. - Dzieci zostały same, a poza tym jutro będziemy
musieli wcześnie wstać, żeby zdążyć na dy... - przerwał, jakby to słowo sprawiało mu zbyt
wielki ból.
Carrie podniosła się z ziemi. Usiłowała się ubrać, z trudem naciągając na siebie
strzępy garderoby.
- Pomogę ci - Josh odsunął dłonie dziewczyny i z wprawą pokojówki zaczął ją
ubierać, znajdując przyjemność w każdym dotknięciu jej ciała.
Wracali do domu w milczeniu, trzymając się za ręce. Carrie musiała powstrzymać
odruch, żeby wyswobodzić dłoń; jak on mógł mówić o wyjeździe w tej samej chwili, kiedy
jeszcze drżeli od miłosnej rozkoszy?
* * *
W domu dzieci przywitały śmiechem podarte ubrania i czerwone twarze dorosłych.
Dzieci były w doskonałych humorach po tym, jak Carrie potraktowała ich wuja. Piszcząc z
radości opowiadały, jak Hiram w gniewie opuścił ich dom i mówił różne okropne rzeczy o
Carrie i o swoim głupim bracie, który ożenił się z kimś takim jak ona.
Dallas objęła Carrie w talii, przytuliła się do niej i powiedziała, że ją kocha.
A Carrie, z rozpaczliwą świadomością, że jutro musi wyjechać, uciekła do sypialni.
Zmieniając sukienkę marzyła, by mogła wyjechać już dzisiaj, chciała już mieć to za sobą.
Przebrała się, wróciła do pokoju i zastała Josha wraz z Ternem zmywających
naczynia.
- Możemy ci pokazać, jak to się robi - za proponował Tem z powagą w głosie.
Dallas, stojąca tuż przy Carrie, wyprostowała szczupłe ramionka.
- Ja też nie chcę się tego uczyć. Nie chcę być żona farmera. Ja będę wielką aktorką.
Carrie roześmiała się i wzięła dziewczynkę na ręce.
- Gdybyś została aktorką, żyłabyś w towarzystwie nieokrzesanych ludzi - powiedziała.
- I musiałabyś ciągle podróżować i nie przyjmowano by cię w najlepszych domach. Nie,
myślę, że lepiej jest wyjść za mąż za jakiegoś miłego człowieka i mieć z nim dzieci.
- Ale ja bym chciała - Dallas zrobiła niezadowoloną minę - żeby panowie przynosili
mi róże.
- Jeśli wyjdziesz za mąż za odpowiedniego człowieka, będzie ci przynosił róże.
- Pod warunkiem, że będzie mógł sobie na to pozwolić - wtrącił Josh wściekłym
tonem, rzucił zmywak i wyszedł z domu.
- No i co ja takiego znowu powiedziałam? jęknęła Carrie. Wydawało jej się, że chwile
zbliżenia powinny ich połączyć, a tymczasem najwyraźniej jedynie rozzłościły Josha.
Josh zniknął na całe popołudnie.
„Przynajmniej uznał, że mogę się zaopiekować dziećmi - pomyślała. - Nie boi się, że
razem podpalimy dom”.
Późnym popołudniem usiedli we trójkę na ganku i Carrie opowiadała o Maine i o
swoich braciach. Miała zamiar powiedzieć dzieciom też o tym, że wyjeżdża następnego
ranka, ale nie chciało jej to przejść przez gardło.
Josh wrócił godzinę po zachodzie słońca, przytuli! dzieci i kazał im iść się myć i
szykować do spania.
Carrie wstała z fotela i rozejrzała się smutno dokoła. W powietrzu unosił się zapach
róż. Jeszcze kilka dni temu jedynym i wszechobecnym zapachem była woń końskiego łajna.
Próbowała nie myśleć o jutrzejszym dniu. Weszła do domu, a kiedy dzieci całowały ją na
dobranoc, ze wszystkich sił powstrzymywała cisnące się do oczu łzy.
Dallas stojąc na szczycie drabiny odwróciła, się jeszcze.
- Tatusiu, przyjdziesz niedługo?
- Dzisiaj nie będę spał z tobą - powiedział Josh. - Dzisiaj będę spał w dużym łóżku.
- Razem z Carrie?
- Razem z Carrie - przytaknął Josh, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Dzieci zniknęły na poddaszu.
- Nie jestem pewna... - nie bardzo wiedziała, co miałaby powiedzieć. Że nie była
pewna, czy powinni razem spędzić noc? Czy obawiała się, że po tej wspólnej nocy jeszcze
mocniej pokocha Josha i jego dzieci? Czy to było możliwe? Czy obawiała się, że będzie
jeszcze bardziej rozpaczała, kiedy nadejdzie czas, by ich opuścić? Niemożliwe. Jeżeli spędzi
noc z Joshem, czy rano mąż poprosi ją, by z nim została?
Spojrzała mu w oczy - ciemne, błyszczące pożądaniem - i zapomniała o całym
świecie. Wyciągnęła ramiona.
- Josh - szepnęła.
Chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.
11
Następnego ranka Carrie otworzyła oczy, kiedy słońce stało już wysoko na niebie.
Natychmiast poderwała się przestraszona. Powinna być od dawna na nogach, ubrać się...
Zaraz jednak z uśmiechem opadła na poduszki i wróciła myślami do ostatniej nocy. Jeszcze
czuła na całym ciele ręce Josha. Miał delikatne, czułe dłonie. Chciał gładzić ją i tulić. Całował
ją i uczył pocałunków.
Nie spali aż do świtu. Nad brzegiem rzeki kochali się gorączkowo i w pośpiechu, a tej
nocy z wolna, krok za krokiem poznawali się wzajemnie, oglądali i pieścili. Carrie była
zafascynowana ciałem Josha, jego siłą. grą twardych mięśni pod ciemną skórą. Pytała o różne
blizny i szramy, a on o niektórych jej mówił, a o innych nie. Po jakimś czasie zrozumiała, że
opowiadał o swoim dzieciństwie. Nie dowiedziała się niczego o jego życiu po szesnastych
urodzinach. Późniejsze lata utrzymywał w sekrecie.
Josh patrzył na nią, dotykał jej ciała i kochał ją namiętnie. Nie zadawał żadnych pytań.
Carrie odpędzała od siebie myśl, że nie pyta jej o nic, bo sądzi, że wie o niej wszystko. Tej
jednej nocy chciała być szczęśliwa, chciała cieszyć się chwilą, nie obchodziło ją, co
przyniesie przyszłość.
W którymś momencie pośród nocy szepnęła Joshowi, że go kocha, ale on ciągle
milczał, tylko przytulił dziewczynę mocniej do siebie, jakby się bał ją utracić.
Teraz leżała wygodnie, gdy nagle otworzyły się drzwi sypialni i w progu stanął Josh z
nieprzeniknioną, zaciętą twarzą.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Carrie. - Co z dziećmi?
- Dzieci zawiozłem do brata. Twoje kufry są już załadowane. Wynająłem woźnicę,
który odwiezie je do Maine. Ubieraj się, musimy już iść - i zatrzasnął za sobą drzwi.
Czy to był ten sam człowiek, z którym spędziła noc? Czy to jemu wyznała miłość?
Podniosła się z łóżka - ze swojego małżeńskiego łoża - i zaczęła się ubierać, z trudem
zapinając guziki drżącymi dłońmi. Ostatnia noc nic nie zmieniła. Nie pozwolił jej nawet
pożegnać się z dziećmi. Chociaż, właściwie, co miałaby im powiedzieć na pożegnanie? Że
chciała odjechać? Nie mogła im też powiedzieć, że to Josh zmusza ją do wyjazdu, bo nie
chciała, by dzieci miały żal do ojca. W końcu może to lepiej, że wyjeżdżała w ten sposób.
Gdyby miała się z nimi żegnać, skończyłoby się pewnie na płaczu, a przecież nie mogła
nikomu wytłumaczyć czegoś, czego sama nie rozumiała.
Ubrała się, spakowała do torby przybory toaletowe i wyszła przed dom, gdzie na koźle
czekał na nią Josh. Z tyłu siedział obcy mężczyzna, który powitał Carrie uchyleniem
kapelusza. Do wozu przywiązany był koń Josha, ale nie ten piękny ogier, który już wrócił do
Hirama, lecz stara robocza chabeta. Josh obszedł wóz dokoła i pomógł Carrie wspiąć się na
siedzenie, ale przez cały czas nie odezwał się słowem.
Carrie zaczęła mówić od razu, gdy tylko ruszyli w drogę.
- Co mogę zrobić lub powiedzieć, żebyś zmienił zdanie i pozwolił mi zostać?
- Nic - odparł bezbarwnym tonem. - Zupełnie nic. Zasługujesz na znacznie więcej, niż
mogę ci dać. Zasługujesz...
- Jak możesz mi mówić, na co zasługuję, a na co nie - przerwała mu gniewnie. - Ja
sama wiem, czego chcę.
Josh zamilkł. Twarz miał nieustępliwą.
Carrie trzymała się poręczy przy siedzeniu i myślała, że jeśli on może nic nie mówić,
to ona także. Ale nie mogła powstrzymać myśli; myśli o ostatniej nocy i o dniach, które
spędziła z Joshem i z jego dziećmi.
- Powiedz Dallas, że napiszę do mej - zaczęła cicho. - Powiedz jej, że przyślę więcej
książek, a dla Tema dołączę książki o morzu. On chce zobaczyć morze. Powiedział, że chce
być marynarzem, a Dallas na pewno będzie chciała być aktorką.
Wszystkie małe dziewczynki chcą być aktorkami, więc nie sądzę, żebyś się musiał o
nią martwić. To dobre dziecko. Kochane dziecko. I Tern także. Nie będzie już sprawiał
kłopotów po moim wyjeździe.
Powiedz mu, że jeśli jeszcze kiedyś zobaczy tę dziką dziewczynkę, niech jej ode mnie
podziękuje i powie jej... - wstrzymała potok słów, bo łzy dławiły ją w gardle.
Dojechali do stacji i Josh pomógł jej zsiąść. Wpatrywała się w jego twarz, ale nie
mogła na niej odnaleźć śladów smutku czy żalu. Równie dobrze mógłby właśnie dostarczać
kupcowi zarobaczoną kukurydzę, jak żegnać się na zawsze z własną żoną.
- Nic cię nie obchodzę, prawda? - syknęła Carrie. - Dostałeś to, czego chciałeś i mogę
sobie jechać. Od pierwszej chwili, kiedy mnie zobaczyłeś, wiedziałeś, czego chcesz, a kiedy
to dostałeś, odsyłasz mnie tam, skąd przyjechałam.
- Masz rację - powiedział z lubieżnym uśmiechem. - Od pierwszej chwili, kiedy cię
ujrzałem, miałem zamiar dobrać się do twojego ponętnego ciałka. Trochę potrwało, zanim
tego dokonałem, ale udało się i teraz ty wreszcie wyjeżdżasz, a ja mogę wrócić do
normalnego szczęśliwego życia, jakie wiodłem, zanim się tu zjawiłaś.
Gdyby tylko słyszała słowa, nie uwierzyłaby im, ale jego twarz upewniła ją, że nie
kłamał. Nikt na świecie nie mógłby tak wyglądać i kłamać.
Uderzyła go w twarz. Uderzyła go mocno, a on nie próbował jej przeszkodzić.
Właściwie miała wrażenie, że pozwoliłby jej bić się bez końca.
Odwróciła się, póki pozostało jej jeszcze trochę godności.
- Wracaj na to swoje żałosne poletko. Nie potrzebuję cię tutaj. Nie chcę, żebyś ze mną
czekał.
Nie chcę cię więcej widzieć.
Nie słyszała, kiedy odchodził, ale czuła to przez skórę. Czuła się tak, jakby ktoś
zabierał ze sobą część jej duszy. Musiała przytrzymać się koła wozu, żeby nie pobiec za nim i
nie błagać, by zabrał ją ze sobą. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak chwyta strzemię jego
siodła i błaga go, by pozwolił jej zostać.
„Duma - pomyślała. - Muszę być dumna. Wszyscy z rodu Montgomerych zawsze byli
dumni”.
Ale nie czuła dumy. Czuła się zagubiona, osamotniona i bezradna.
Słysząc kroki konia Josha, wbrew sobie samej odwróciła głowę i spojrzała na niego,
siedzącego prosto w siodle. Przez jeden ułamek sekundy wydawało się jej, że widzi na jego
twarzy ból. Ból i rozpacz, tak głębokie, jak jej własne. Zrobiła krok w jego stronę.
Ale wtedy twarz Josha przybrała znowu ten zacięty wyraz obojętności; dotknął ronda
kapelusza.
- Życzę miłej podróży, panno Montgomery powiedział. - Niezmiernie jestem rad z
pani wizyty. - Mrugnął do niej porozumiewawczo.
Carrie odwróciła się od niego i wyprostowała ramiona, a kiedy odjeżdżał, nie patrzyła
za nim.
* * *
- Nie przyjedzie? - powtórzyła Carrie. - Dyliżans dzisiaj nie przyjdzie?
- Złamane kolo - powiedział urzędnik stacji.
Właśnie przyszedł posłaniec z tą wiadomością.
Poza tym woźnica jest kompletnie pijany. Oczywiście to mu nie przeszkadza powozić,
ale nie może jechać dyliżansem na trzech kolach.
- Nie, oczywiście, że nie. A kiedy przyjedzie następny dyliżans?
- Mniej więcej za tydzień - powiedział mężczyzna obojętnym tonem.
Carrie odwróciła się do okna. Za tydzień? Mniej więcej?
Usiadła na zakurzonej ławeczce i zastanowiła się, co robić. Mogłaby zamieszkać w
tym przerażającym budynku zwanym hotelem.
I co dalej?
Nic nie powiedziała Joshowi, ale miała bardzo mało pieniędzy. Przyjechała do
Eternity z całkiem pokaźną sumą, ale zostało jej niewiele. Nie żałowała ani centa, cieszyła
się, że dzieci mają miły, czysty dom, tyle że teraz nie stać ją było na zamieszkanie w hotelu,
mimo że był tani.
Wyciągnęła wszystkie banknoty i monety, jakie jej pozostały, i przeliczyła dokładnie.
Dziesięć dolarów i dwadzieścia centów. Tyle zostało po kupieniu powrotnego biletu na
dyliżans.
„Pieniądze - pomyślała. - O nich właśnie wiecznie mówił Josh, jakby były
najważniejsze na świecie”.
Ona ciągle mu powtarzała, że są w życiu sprawy ważniejsze niż pieniądze, a on jej
nigdy nie wierzył.
Odchyliła się na oparcie ławki i zamknęła oczy. Jakim cudem ma przeżyć w tym
mieście cały tydzień bez grosza przy duszy? Skąd weźmie na jedzenie, gdzie będzie
mieszkała? Mogłaby poprosić ojca o pieniądze, ale to nie było takie proste. Przede wszystkim
tu, na dalekim zachodzie, nie korzystano jeszcze z telegrafu, a list będzie szedł długie
tygodnie, jeśli nie miesiące. Może mogłaby iść do banku i zaciągnąć pożyczkę? Co
zaproponować jako zastaw? Dwadzieścia kufrów pełnych damskich fata - łaszków?
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Josh na pewno miałby powód do satysfakcji. Kiedy
następnym razem zjawi się w mieście, usłyszy, jak panna Carrie Montgomery nie mając
pieniędzy użyła nazwiska ojca i wyczarowała fortunę z powietrza. Na pewno by się złośliwie
skrzywił i powiedział, że miał rację, uważając ją za całkowicie bezużyteczną. Bez pieniędzy
tatusia była nikim.
- Poradzę sobie sama - powiedziała głośno.
- Coś pani mówiła, pani Greene? - spytał urzędnik.
- Nie, nie - uśmiechnęła się Carrie i wstała. - Nie orientuje się pan, gdzie mogłabym tu
znaleźć jakąś pracę?
- Pracę? - Mężczyzna potraktował jej pytanie Jak dobry żart. - W naszym mieście?
Pieniądze, które pani wydała u nas w zeszłym tygodniu, to największy obrót, jaki tu
kiedykolwiek widzieliśmy. Nie ma tu żadnej pracy. Dlatego codziennie ktoś stąd wyjeżdża.
„Zachęcające wiadomości!” - pomyślała Carrie.
Z uśmiechem podziękowała urzędnikowi i opuściła budynek stacji. Na zewnątrz
spojrzała w słońce i naciągnęła na dłonie rękawiczki z koźlej skórki. Skąd mogłaby wziąć
pieniądze? Jak mogłaby zarobić na życie, zanim raczy się pojawić dyliżans? Spoglądając na
stertę kufrów na wozie i woźnicę drzemiącego w ich cieniu, zdała sobie sprawę, że nie jest
gotowa na powrót do domu i przyznanie się rodzinie, że poniosła klęskę, że zrobiła z siebie
ofiarę przez pewnego mężczyznę, który dał jej kosza. Nie chciała wracać do domu i
zapłakiwać się na śmierć. Już sobie wyobrażała, co usłyszy od braci: że jest rozpieszczona -
oczywiście przez wszystkich pozostałych, tylko nie przez tego, który będzie jej to wymawiał.
Już widziała łzy matki i smutek na twarzy ojca. Potem, oczywiście, będzie musiała przed
najstarszym z braci rozliczyć się z wydanych pieniędzy. On nie będzie jej piętnował, tak jak
pozostali. Nie, dla niego będzie po prostu rozczarowaniem i to będzie dużo gorsze niż
wszystkie inne przykre przejścia.
Mocniej naciągnęła rękawiczki.
Nie, nie miała zamiaru wracać do domu jak pies z podkulonym ogonem.
12
Półtora miesiąca później
Przed wejściem do nowo otwartego sklepu z damską garderobą, nieco przewrotnie
nazwanego „Paryżem na Pustkowiu”, stało sześć eleganckich powozów, których łączna
wartość przekraczała całkowite dochody Eternity. Nikt z mieszkańców miasteczka nie
uskarżał się, że powozy blokują ulicę, bo klienci odwiedzający sklep z sukniami często
wstępowali do magazynu handlowego, a niekiedy nawet robili drobne sprawunki w sklepie z
towarami żelaznymi. Trzeba było także nakarmić i napoić konie, czym z ochotą trudnili się
stajenni. Pobliski bar przyjmował mężów kobiet, które robiły zakupy W sklepie z damską
garderobą. Sześć przedsiębiorczych mieszkanek Eternity otworzyło wspólnie dwie
restauracje, które w porze obiadu działały pełną parą, a trzy inne panie założyły sklep Z
kapeluszami, który nazywały „Po Drugiej Stronie” - usytuowany naprzeciw sklepu z
sukniami. Właściciel hotelu, by sprostać zapotrzebowaniu, zaczął dobudowywać jeszcze
jedno skrzydło. Aby uchronić stopy pasażerów eleganckich powozów przed zetknięciem z
błotem, położono chodniki.
We wnętrzu „Paryża na Pustkowiu” pani Greene bez najmniejszej tremy zajmowała
się obsługą sześciu nowych klientek jednocześnie. Wszystkie te panie były bardzo zamożne i
przyzwyczajone do skupiania na sobie uwagi całego otoczenia.
Kiedy tylko zjawiły się w sklepie, natychmiast każda z nich dala do zrozumienia, że
nie zgodzi się dzielić uwagi Carrie z którąkolwiek z pozo - stałych.
Carrie na szczęście wiedziała, czego trzeba kobiecie, która czuje się zaniedbywana.
Dwie z nich poczęstowała herbatą i ciasteczkami, dwie inne usadziła wygodnie w
towarzystwie największych plotkarek, jakimi dysponowało Eternity, a jednej podsunęła
książki do przejrzenia. Carrie świetnie wyczuwała, komu czego trzeba. - Ten kolor jest dla
pani zupełnie nieodpowiedni zwróciła się do klientki, która układała przed lustrem przód
spódnicy drogiej, jedwabnej sukni. A w dodatku linia dekoltu postarza panią o dziesięć lat.
Nie, nic, ta suknia zupełnie nie jest dla pani.
- Ale ona mi się podoba - powiedziała kobieta płaczliwym głosem, po czym
wyprostowała się buntowniczo. - Podoba mi się ta suknia. Mojemu mężowi także, więc
zamierzam ją kupić.
Wszystkie panie obecne w sklepie podniosły wzrok, czekając co się teraz stanie.
Carrie musiała się wycofać, bo przecież klient ma zawsze rację.
Carrie uśmiechnęła się słodko.
- U mnie jej pani nie kupi, bo nie pozwolę, by ludzie dowiedzieli się od pani, że
zgodziłam się, aby jedna z moich klientek pokazała się światu wyglądając jak staruszka. Moje
klientki opuszczają ten dom w pełnej krasie. Proszę, by zechciała pani teraz zdjąć tę sukienkę
i oddać mi ją.
Klientka, która do tej pory sterroryzowała właścicieli sklepów w czterech stanach, nie
miała zamiaru poddać się tak łatwo.
- Pieniądze - uśmiechnęła się do Carrie z wyższością - to dziewięćdziesiąt procent
władzy. Zadarła nos do góry i ruszyła w stronę drzwi. - Oczywiście zapłacę pani, pani
Greene.
Położyła rękę na klamce i w tej samej chwili poczuła, że plecy sukienki gdzieś nagle
zniknęły. Obróciła się zaskoczona i oczami rozszerzonymi ze zdumienia ujrzała uśmiechniętą
Carrie z wielkimi nożycami w ręku.
- Tak mi przykro - powiedziała Carrie. - Ale sukienka jest najwyraźniej dziurawa. -
Trzymała w dłoni kawał kosztownego jedwabiu wycięty z pleców sukni.
Klientka rozdarta między gniewem i łzami stała w drzwiach nie wiedząc, co robić.
- Może zechciałaby pani obejrzeć śliczną suknię w kolorze brzoskwiniowym? Będzie
doskonale pasował do pani jasnej cery, a do tego kilka czaplich piór we włosach... Tłumy
mężczyzn będą przed panią padać na kolana. - Ponieważ kobieta nie ruszyła się z miejsca,
Carrie wzięła ją zdecydowanie pod ramię i poprowadziła do pomieszczenia, które wraz z
pomocnicami, na swój prywatny użytek, nazywała Salą Odzysku.
Spojrzała na trzymany w ręku fragment sukienki i westchnęła zrezygnowana.
- Zajmij się tym - poleciła jednej z pomocnic.
Jeszcze jedna sukienka do naprawy, a przecież wszystkie koszty takich zdarzeń
musiała ponosić sama.
„Co za głupie babsko - pomyślała. - Żadnego smaku, żadnego gustu”.
Carrie uważała, że do jej obowiązków należy obrona kobiet przed ich własną
bezmyślnością, a jednocześnie dbałość o reputację sklepu. Wstydziłaby się pokazać ludziom
na oczy, gdyby jej klientka nie wyglądała najlepiej jak tylko to możliwe”.
Zerknęła na pięć dam siedzących w pierwszej sali i cierpliwie oczekujących na swoją
kolej, by usłyszeć, w co się mają ubrać, i westchnęła raz jeszcze. Czasami odpowiedzialność
za to wszystko wydawała jej się zbyt wielka.
- Idę na pocztę - oznajmiła swoim pomocnicom. - Zajmijcie się klientkami, a jeśli pani
Miller będzie miała jakieś obiekcje co do białej sukienki, powiedzcie jej, żeby zaczekała na
mnie. - Na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Nie sądzę, żeby się sprzeciwiała po tym, co
zobaczyła. Będę z powrotem... - zapatrzyła się w słoneczny blask jesieni. - Będę z powrotem,
jak wrócę.
Joshua Greene wraz z dziećmi, wszyscy troje na lej samej starej kobyle, jechał do
miasta. Opuścili farmę po raz pierwszy od kilku tygodni, i prawie równie długo nie
przebywali w towarzystwie innych ludzi. Hiram zaprzestał odwiedzania Josha, od kiedy
szwagierka obrzuciła go jedzeniem. Trzy razy ktoś z mieszkańców miasteczka zaglądał na
farmę, ale za każdym razem Josh szybko pozbywał się gościa, bo nie miał ochoty z nikim
rozmawiać. Dzień po wyjeździe Carrie zostawił pani Emmerling wiadomość, że jej pomoc nie
będzie już potrzebna. Dobra kobieta nagotowała mnóstwo jedzenia dla Josha i dzieci i oddała
pieniądze, które Carrie zapłaciła jej za resztę miesiąca.
Kiedy skończyła się żywność naszykowana przez panią Emmerling, Josh znów zaczął
gotować. Za pierwszym razem przypalił cały posiłek. Przygotował się na wymówki dzieci, ale
one zjadły w milczeniu. Zjadały wszystko, co im podsuwał, i nic nie mówiły.
Nic nie powiedziały także sześć tygodni temu, kiedy oznajmił im, że Carrie wyjechała.
Długo wracał ze stacji dyliżansów do domu i miał dużo czasu, żeby wymyślić mnóstwo
powodów odjazdu Carrie, które mógłby przedstawić dzieciom. Przygotował się na wielką
scenę rozpaczy. Oczekiwał histerii i łez, ale nie był przygotowany na cichą rezygnację.
Oznajmił Temowi i Dallas, że Carrie wyjechała, i czekał na nieuniknioną burzę, ale
dzieci tylko pokiwały głowami, jakby się tego spodziewały. Zachowywały się jak dwoje
starych, doświadczonych ludzi, którzy wiedzą, że w życiu nie spotka ich już nic dobrego.
Chciał im wytłumaczyć, że odesłał Carrie dla ich dobra, bo wiedział, że znudzi jej się
odgrywanie roli gospodyni i opuści ich tak czy inaczej, razem z tym swoim absurdalnym
karłowatym psem. Chciał im powiedzieć, że to całe szczęście, że mieszkała z nimi tylko
tydzień, a nie na przykład miesiąc. I jeszcze o tym, że Carrie to księżniczka z bajki, która
przyszła do nich tylko na krótki czas i właściwie nie była prawdziwa. Chciał upewnić dzieci,
że zapomną o niej, zanim się spostrzegą.
Jednak ani on, ani dzieci nie mogli o niej zapomnieć. Co nie oznacza, że o niej mówili.
Nawet Dallas nie zapytała, dlaczego Carrie odeszła. Jose starał się wmówić samemu sobie, że
niedługo wszystko wróci do normy i będzie tak, jakby Carrie nigdy nie było w ich życiu.
Kiedy już będą sami, rodzina wejdzie w koleiny dawnego ustabilizowanego życia, jakie
wiedli, nim panna Carrie Montgomery zobaczyła ich fotografię.
Jednak bez względu na to, jak często powtarzał lobie, że niedługo zapomną o Carrie i
wszystko pędzie jak dawniej, wiedział, że okłamuje samego siebie. Nic już nie będzie jak
dawniej. Zupełnie nic. Ani on, ani dzieci, ani praca na farmie.
Nie chodziło tylko o to, że tęsknili za Carrie. Nawet nie o to, że sam widok domu z
różami na tapetach i przed gankiem stałe ją przypominał. Chodziło o to, że zmieniła ich życie.
Dała im szczęście. Nauczyła ich śmiać się, uśmiechać i śpiewać, opowiadać historie i znowu
radośnie się śmiać.
Z początku Josh próbował zastępować Carrie, zmuszał się do udawania, że mu jej
wcale nie brakuje, próbował prowadzić lekką, zabawną rozmowę przy stole. Dzieci także
czyniły mężne wysiłki, żeby zachowywać się pogodnie, ale wszystkie starania spełzały na
niczym. Pewnego wieczoru Josh poprosił Tema i Dallas, żeby pokazali mu, jak naśladują
zwierzęta, ale potem bardziej krytykował niż cieszył się ich przedstawieniem, aż wreszcie
dzieci siadły posmutniałe ze spuszczonymi oczyma i tak skończyła się próba wesołej zabawy.
Któregoś razu Josh z Temem znów poszli na pole i próbowali sprawić, by kukurydza
zechciała urosnąć. Josh zniecierpliwiony odrzucił motykę.
Te cholerne rośliny najwyraźniej wiedzą, że Ich nienawidzę.
I Tem jedynie poważnie skinął głową.
Josh zabierał dzieci na ryby, ale te krótkie wycieczki nie przynosiły im radości. Nikt
nie żartował, nikt nie rzucał wyzwań, nikt nie wymyślał żadnych gier czy zabaw.
Wieczorem, w przeddzień przyjazdu rodziny Greene'ów do miasta, wszystko stanęło
na głowie.
Siedzieli przy stole jedząc obiad złożony ze smażonej szynki i fasoli z puszki, kiedy
na zewnątrz usłyszeli szczekanie psa. Powinni się byli domyślić, że to nie Kichuś, bo ten pies
szczekał głębokim, grubym głosem dużego zwierzęcia, ale ten fakt najwyraźniej nie dotarł do
żadnego z nich trojga. Bez jednego słowa, bez chwili wahania, wszyscy troje równocześnie
zerwali się od stołu i rzucili do drzwi. Nie zmieścili się w nich wszyscy, więc zaczęli się
przepychać; Dallas uderzyła brata w ramię, a Josh byłby w pośpiechu odtrącił własnego syna,
ale w ostatniej chwili odzyskał resztki zdrowego rozsądku i zdał sobie sprawę, co robi.
Chwycił więc dzieci na ręce i wypadł na dwór.
Pies na widok trójki podekscytowanych ludzkich postaci pędzących w jego stronę
czmychnął natychmiast. Był to duży, wychudzony wiejski pies i nie miał nic wspólnego z
Kichusiem.
Josh postawił dzieci na ziemi, usiadł na schodku i zapatrzył się na podwórze skąpane
w świetle księżyca. Jak zwykle wszyscy troje dotrzymywali niepisanej umowy i żadne z nich
nie wspomniało słowem o Carrie, tylko Dallas zaczęła cicho szlochać.
Ojciec bez słowa wziął ją na kolana i pogładził po włosach. Po chwili Tem też zaczął
popłakiwać, a Josh wiedział, że jego syn wolałby umrzeć, niż ukazać komuś swoje łzy i stąd
nietrudno było mu się domyślić ogromu jego bólu. Objął chłopca czule.
- Dlaczego wyjechała? - szepnął Tem.
- Bo byłem głupi, szalony i nie miałem za grosz rozumu - powiedział cicho Josh.
Dallas pokiwała główką, a Joshowi nabiegły łzy do oczu. Często go zaskakiwało, jak
bardzo kochały go te dzieci. Odprawił z domu kobietę, z którą tak bardzo się zżyły, a one nic
kwestionowały jego decyzji. Kochały go tak mocno, że wierzyły, iż to co robi, jest właściwe,
i potrafiły pogodzić się z jego decyzją, bez względu na to, jak bardzo była dla nich
krzywdząca. Kochały go i darzyły całkowitym zaufaniem.
Josh pociągnął nosem i przetarł oczy wierzchem dłoni. Carrie powiedziała, że go
kocha. Czy kocha go na tyle mocno, by do niego wrócić? Uścisnął Tema.
- Myślicie, że mogłaby mi przebaczyć?
Minęła chwila, nim dzieci zrozumiały sens tych słów, a wtedy spojrzały po sobie
uśmiechnięte. Zeskoczyły z ganku i rozpoczęły szaleńczy taniec na środku podwórza. Josh
nie widział ich tak rozradowanych od sześciu tygodni.
- Mam przez to rozumieć, że uważacie, iż mi przebaczy”? - spytał z krzywym
uśmiechem.
- Ona cię kocha - oznajmiła Dallas.
Josh musiał się roześmiać, bo córka wygłosiła to zdanie takim tonem, jakby sama nie
mogła pojąć, dlaczego.
- Może napisałbym do niej list i wyjaśnił...
Dzieci zatrzymały się i popatrzyły na ojca. W następnej chwili zaciągnęły go do domu,
gdzie Dallas natychmiast przyniosła pióro, atrament i papier, a Tem, z rękoma założonymi na
plecach, w każdym ruchu tak podobny do ojca, zaczął dyktować, co trzeba uwzględnić w tym
najważniejszym liście.
- Przede wszystkim musisz jej napisać, że ją kochasz, dalej, że uważasz ją za
najwspanialszą osobę na świecie. Napisz, że lubisz... że lubisz jej imię. Że podobają ci się jej
sukienki i włosy.
Napisz, że łowi ryby lepiej niż ty i że pewnie lepiej poradziłaby sobie z pracą na polu.
Josh uniósł brew.
- Coś jeszcze?
Dzieci najwyraźniej nie usłyszały ironii w tym pytaniu, a jeśli nawet, zignorowały ją
całkowicie. Napisz jej, tatusiu, co my teraz musimy jeść - powiedziała Dallas, jakby sam ten
fakt wystarczył, by Carrie zlitowała się nad nimi i wróciła.
Tern, ciągle jak miniaturowa wersja ojca, z rękoma założonymi do tylu, zmarszczył
brwi, wbił wzrok w podłogę i zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.
- Napisz jej, że przy niej się śmialiśmy. Napisz, że jeśli wróci, będzie mogła spać rano
do której zechce.
Carrie lubi długo spać. Napisz jej, że nie będę już robił nic głupiego i nie będę uciekał.
- Podniósł wzrok na ojca. Twarz miał po dorosłemu poważną.
- Napisz, że ją przepraszasz za wszystkie niemiłe słowa, i napisz, że jeśli wróci,
będziesz ją traktował jak królową i nie będziesz się z nią kłócił i pozwolisz jej spać samej w
dużym łóżku.
Na twarzy Josha zagościł uśmiech.
- Ona eee... chyba będzie wolała spać ze mną.
- Ty się strasznie rozpychasz, tatusiu - prychnęła Dallas. - I jesteś bardzo duży, a w
dodatku czasami chrapiesz.
- Nie pisz jej o tym, że chrapiesz - zarządził Tem.
Oboje zamilkli i patrzyli na ojca, jakby na coś czekali. Dopiero po dłuższej chwili Josh
zrozumiał, o co im chodzi, podniósł pióro i zaczął pisać.
- Jeszcze coś mam jej napisać?
Tak. Napisz, tatusiu, że nie musi widywać wujka Hirama - powiedziała Dallas. - Ja też
go nie lubię.
Tem wziął głęboki oddech.
- Napisz Carrie o naszej mamie. I o tobie.
Josh odłożył pióro, chwilę przyglądał się dzieciom, a potem otworzył ramiona,
uścisnął oboje i gorąco ucałował.
- Napiszę wszystko, o czym mówiliście, i jeszcze więcej. Napiszę, jak bardzo za nią
tęskniliśmy i... i jak ją kochamy, i jak bardzo chcemy, żeby do nas wróciła. I napiszę jej
wszystko o sobie.
Tern podniósł na ojca pytające spojrzenie.
- Wszystko - przyrzekł Josh. - Możliwe, że potem nic będzie mnie chciała, Może
będzie wolała zostać u rodziców w Maine.
Dallas wyglądała, jakby się miała rozpłakać.
- Napisz jej, że będzie mogła cię całować, gdzie zechce.
- Chętnie - roześmiał się Josh. - A teraz do łóżek. I nic patrzcie lak na mnie.
Przysięgam, że napiszę ten list.
- Dasz nam potem przeczytać? - zapytał Tem.
- Nie. To mój list, prywatna korespondencja.
- Nie zapomnisz, jej napisać, że... - zaczęła Dallas.
- No, dosyć już, dosyć. Oba szkraby na górę i do łóżek, żebym się mógł w spokoju
zastanowić.
I przestańcie mi się tak przyglądać. Naprawdę potrafię sam napisać list.
Dzieci bez słowa zaczęły się wspinać po drabinie, ale Josh miał wrażenie, że usłyszał
jeszcze szept Tema:
- Bez nas nie nigdy nic zrobił porządnie!
Oparł się pokusie polemiki z synem, przy czym tak naprawdę powstrzymała go od
tego myśl, że właściwie Tern miał absolutna rację. Uśmiechnięty odwrócił się do papieru.
* * *
Rano Tem zasiał ojca śpiącego, z głową opartą na blacie stołu i stercie zapisanych
kartek. Kiedy próbował wysunąć list spod ojcowskiego łokcia. Josh się przebudził.
- Która godzina? - zapytał pocierając dłonią świeży zarost na policzku.
- Już późno. Pojedziemy dzisiaj wysłać list, tato?
Josh uśmiechnął się widząc błagalny wzrok syna.
- Wyślemy go dzisiaj. Wszyscy troje pojedziemy do miasta. Kukurydzy nic już nie
zaszkodzi. No już, idź się ubrać i pomóż Dallas. Ja się przez ten czas ogolę.
I tak następnego dnia po napisaniu listu, pojechali całą trójką do Eternity.
Wjechali do miasta, które ledwo rozpoznali. Kiedy Josh był tutaj ostatnim razem -
jeszcze z Carrie - miasteczko składało się z opustoszałych, brudnych ulic, a jeśli ktokolwiek
się na nich poją - wiał, to tylko ludzie opuszczający to miejsce. Teraz wdać było kosztowne
powozy i mężczyzn w garniturach, jakich Josh nie widywał, odkąd przyjechał na Zachód.
- Czy to jest raj? - zapytała Dallas siedząca na siodle przed ojcem.
Josh zastanowił się, czy przypadkiem nie pomylił drogi i nie trafił do innego miasta,
na przykład do Denver, ale nie - rozpoznawał zbyt wiele znajomych szczegółów.
Dojechali do magazynu handlowego, gdzie jednocześnie mieściła się poczta. Tem
zsiadł sam, a Josh zsadził Dallas. Wszyscy troje z osłupieniem przyglądali się dziwnie
zmienionemu miastu.
- Co tu się dzieje? - spytał Josh właściciela sklepu wchodząc do środka. - Kiedy
ostatnio tu byłem, to miasto wyglądało jak martwe.
Zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć a ludzie mieliby wiele do powiedzenia
mężowi miejscowej bohaterki, który najwidoczniej przyjechał ją odwiedzie - Dallas krzyknęła
piskliwie.
Josh odwrócił się i zobaczył stojącą w drzwiach Carrie. Nie do wiary, ale była jeszcze
piękniejsza niż w jego wspomnieniach. Chciał podbiec do niej i porwać ją w ramiona.
Niestety, po pierwszej chwili, kiedy zdawało mu się, że zobaczył w jej oczach miłość,
spojrzała na niego jak na podły chwast.
I zaraz otworzyła ramiona na powitanie dzieci, które podbiegły do niej, jakby ostatni
raz widziały ją zaledwie wczoraj. Najwyraźniej nic czuły żadnego lęku, nic miały
wątpliwości, czy Carrie je nadal kocha. Josh patrzył z niedowierzaniem, jak jego syn bez
najmniejszego skrępowania całuje Carrie w gładki różowy policzek i przytula się do niej z
ufnością, Dallas po prostu wspięła się na Carrie, oplotła jej talię nóżkami i najwyraźniej
zamierzała już tak pozostać.
Zarówno dzieci, jak i Carrie natychmiast zaczęli paplać jedno przez drugie, do tego
wszystkiego Kichuś ujadał zapamiętale i krążył wokół nich w szaleńczym pędzie jak
uprzykrzona mucha. Josh poczuł się zraniony, słysząc, że dzieci opowiadają Carrie o
sprawach, o których jemu nawet nie wspominały. Tem powiedział, że szukał dzikiej
dziewczynki - Josh nie miał o tym pojęcia.
- A tatuś strasznie za tobą tęsknił - obwieściła Dallas. - I napisał do ciebie list.
- Doprawdy? - Carrie zerknęła na Josha ponad głową Tema. - Jeszcze nie przyszedł.
- Właśnie dzisiaj mieliśmy go wysłać - wyjaśnił Tem.
Carrie uśmiechnęła się do niego. Nie przypuszczała, żeby ktokolwiek mógł tęsknie
bardziej, niż ona tęskniła za tymi dziećmi. Codziennie zastanawiała się, co teraz robią, i za
każdym razem, kiedy je wspominała, myślała o tym, z jaką rozkoszą udusiłaby Joshuę
Greene'a. Albo zadźgała nożem. Albo utopiła. Albo spędziła z nim cały miesiąc w łóżku.
Kiedy znów podniosła spojrzenie na Josha, usta miała zaciśnięte w wąska, kreskę.
Josh podszedł do niej.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - powiedział cicho.
- Doprawdy? Tak samo jak w dniu, kiedy odwiozłeś mnie na stację?
- Carrie, proszę cię.
Ale Carrie nie zamierzała się poddać. Ciągle z Dallas na rękach minęła go i podeszła
do sprzedawcy.
- Jest coś dla mnie?
Sprzedawca, który od dłuższej chwili przenosił wzrok z Josha na Carrie i z powrotem,
podał jeden list Carrie i jeden Joshowi. Dziewczyna wzięła swój i ruszyła do drzwi.
Josh odebrał jej Dallas i postawił córkę na podłodze.
- Znikajcie - rozkazał dzieciom, które natychmiast wybiegły ze sklepu.
Carrie miała zamiar pójść w ich ślady, ale Josh zastąpił jej drogę.
- Powiedziałem, że chcę z tobą porozmawiać.
- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, prawda? Ja chciałam żyć z tobą i twoimi
dziećmi. Bóg jeden wie, co mnie podkusiło, żeby wybrać takiego muła jak ty, który nie
posłuchał ani jednego mojego słowa, no i mam za swoje. A teraz, czy zechciałbyś ustąpić mi
z drogi?
- Nie. Carrie, muszę ci coś powiedzieć, a ty musisz mnie wysłuchać.
Ponieważ ciągle blokował jej drogę, Carrie postanowiła udawać, że go nie zauważa.
Otworzyła list i zaczęła czytać.
- Ciekawe, co też takiego mógłbyś mi powiedzieć - rzuciła. « Raz już mnie odprawiłeś
i ja nie... - przerwała, bo nagle zdała sobie sprawę, co właśnie przeczytała. Przerażona
spojrzała na męża i pociemniało jej w oczach.
Na szczęście Josh zdążył ją podtrzymać, zanim zemdlona osunęła się bezwładnie.
13
Carrie otworzyła oczy i stwierdziła, że leży na miękkiej sofie w ślicznym saloniku, w
którym nigdy przedtem nie była. Zaczęła się podnosić.
- Cśśś... Nie wstawaj. Masz, wypij to - powie dział Josh siedzący obok na krześle.
Podłożył jej dłoń pod głowę i przysunął do ust szklaneczkę brandy.
Dziewczyna wzięła szklaneczkę i ulegając namowom Josha wypiła zawartość.
- Co się stało? - szepnęła. - Gdzie ja jestem?
- Rozejrzała się dokoła i zmarszczyła brwi. - Co ty tu robisz?
- Cieszę się - uśmiechnął się Josh - że już ci lepiej.
- Było mi zupełnie dobrze, zanim ciebie spotkałam - odparła Carrie, jednak bez
zbytniego przekonania. Marzyła, żeby ją objął i mocno przytulił. Otworzyła sklep z sukniami
i odniosła ogromny sukces, ale nienawidziła tego zajęcia z całej duszy. Tak naprawdę chciała
tylko być w domu z Joshem i jego dziećmi.
Josh zajrzał w jej błyszczące oczy.
- Wiesz, nie byłabyś dobrą aktorką - powiedział cichym, łagodnym głosem. - W twojej
twarzy można czytać jak w otwartej księdze. - Pochylił się nad nią i pocałował w usta.
- Nic zbliżaj się do mnie!
- Chcę się zbliżyć do ciebie znacznie bardziej, Carrie. Najdroższa, chcę ci powiedzieć,
jak cię bardzo kocham, że kocham cię z całego serca i ponieważ dotąd nic dostąpiłem tego
zaszczytu, chcę cię prosić o rękę.
Carrie miała zamiar go ukarać. Zamierzała udawać obojętność, chciała, żeby czuł się
tak paskudnie, jak ona wtedy... Zamiast tego ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się
bezradnie.
Josh spojrzał na nią skonsternowany i podał jej chusteczkę.
- Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł. - Ujął w ręce jej zmoczone łzami dłonie. - -
Carrie, chyba nic masz nikogo innego, prawda? Kiedy cię tu zobaczyłem, pomyślałem... nie.
miałem nadzieję, że zostałaś... że zostałaś, bo...
- Zostałam - Carrie pociągnęła nosem - ponieważ nie miałam pieniędzy na powrót do
domu.
Josh zaczął się śmiać i Carrie po chwili przyłączyła się do niego. Śmiejąc się ujął jej
twarz w dłonie i zaczął pokrywać pocałunkami.
- Powiedz mi, że nie masz nikogo innego. Po wiedz mi to. Och, Boże. Carrie, jak ja za
tobą tęskniłem! Zabrałaś ze sobą moją duszę. Jak to możliwe, żeby pokochać kogoś tak
mocno w ciągu zaledwie kilku dni? - pochylił się nad nią, prawie wziął na ręce i całował
każdy kawałek odkrytej skóry.
- Ja się zakochałam w twoim zdjęciu.
Za nimi otworzyły się drzwi saloniku.
- No i jak ona się... Och, przepraszam. - Właściciel sklepu zamknął za sobą drzwi.
- Lepiej wracajmy do domu - uśmiechnął się Josh. - Dokończymy to wieczorem.
Carrie usiadła oszołomiona szczęściem; poczuła zawrót głowy, przyłożyła dłoń do
czoła. Josh natychmiast pchnął ją z powrotem na poduszki i przytknął jej szklankę do ust.
- Ty się źle czujesz!
Carrie nie zdołała powstrzymać uśmiechu, bo zabrzmiało to co najmniej tak, jakby
miała za chwilę umrzeć.
- Jestem... - zaniemówiła nagle i utkwiła szeroko otwarte oczy w liście leżącym na
stoliku. Przy pomniała sobie, co ją tak bardzo zdenerwowało, że aż straciła przytomność.
Josh ze zmarszczonymi brwiami wziął list do ręki, Kiedy już razem ze sklepikarzem
zaniósł Carrie do saloniku, a żona gospodarza aplikowała zemdlonej sole trzeźwiące,
przeczytał ten list, i, jak słowo honoru, nie mógł w nim znaleźć nic, co by mogło tak
wyprowadzić Carrie z równowagi, żeby aż zemdlała. Po prostu jeden z jej najdroższych,
najdoskonalszych, bogatych braciszków bez jednej skazy zamierzał ją odwiedzić.
Carrie skończyła brandy, popiła wodą i opadła z powrotem na wznak.
- Kiedy ma przyjechać? - spytała cicho.
Josh przebiegł list wzrokiem.
- Dwunastego października. - Spojrzał na Carrie. - Czyli jutro.
Carrie wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć powtórnie, więc Josh pośpiesznie
dolał jej brandy.
- Spójrz na to z jaśniejszej strony - powiedział z uśmiechem. - Jeszcze się nie zdarzyło,
żeby dyliżans przyjechał na czas, od kiedy zaczął kursować do Eternity. Nie ma powodu
przypuszczać, że twój brat dotrze tutaj w ciągu najbliższego tygodnia.
- Jeśli Ring napisał - powiedziała Carrie ponurym głosem - że przyjedzie tutaj
dwunastego października, to przyjedzie. Nawet jeśli będzie musiał sam przyciągnąć dyliżans,
zjawi się tego dnia, na który się zapowiedział.
- Czy zechciałabyś mnie poinformować, dlaczego niewinna wizyta jednego z twoich
doskonałych braci zmienia kolor twojej twarzy w barwę pudru ryżowego?
- A co ty wiesz o pudrze ryżowym? I, tak przy okazji, skąd tak dobrze znasz gorsety i
inne części damskiej garderoby? A w ogóle, to nienawidzę cię za to, że zostawiłeś mnie samą
na sześć tygodni i dwa dni i tak długo się decydowałeś, czy mnie kochasz czy nie. Gdybym
wsiadła do dyliżansu do Maine, do tej pory dawno mogliby mnie zabić Indianie, Mogłabym...
Uciszył ją pocałunkiem.
- Nie będziesz się teraz ze mną kłóciła. Dlaczego boisz się przyjazdu brata?
- Nie sądzę, żebym miała ochotę ci cokolwiek wyjaśniać. Ty nie powiedziałeś mi nie o
sobie. - Skrzyżowała ręce na piersiach i zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Ale ty przecież nie jesteś tajemnicza.
- Czy to oznacza - zerknęła na niego - że nie jestem interesująca?
- Carrie, jesteś rozbrajająca.
Chwyciła go za ramię.
- Dobrze, powiem ci. Widzisz, to nie przyjeżdża jeden z moich braci”. To przyjeżdża
Ring. Mój najstarszy brat. Najdoskonalszy.
Josh nadal nic nie rozumiał.
- O ile wiem, każdego ze swoich braci uważasz za chodzący ideał.
Carrie westchnęła głęboko. Jak opisać Ringa komuś, kto go nigdy nie spotkał?
- Ring jest naprawdę doskonały - Inni moi bracia... mają swoje wady. - Josh uniósł
brwi z udawanym niedowierzaniem, a Carrie zrobiła do niego minę. Pocałował ją trzy razy,
usiadł z powrotem na krześle i czekał na dalszy ciąg opowieści.
- Ring nigdy nie kłamie, nie oszukuje i, o ile mi wiadomo, nie ma żadnych ludzkich
słabości. Wszystko potrafi zrobić lepiej niż ktokolwiek inny. Jedyne, co można o nim
powiedzieć złego, to że jest najbrzydszym z moich braci. - Na twarzy Carrie pojawił się
uśmiech. - Ring po prostu nie jest człowiekiem.
Josh przewrócił oczami.
- A dlaczego tak cię przeraża przyjazd tego anioła w ludzkiej postaci?
- Właściwie nie wiem. - Carrie ukryła twarz w dłoniach. - Nie będzie mu się podobało
to, co zrobiłam. Na pewno jest wściekły o te papiery, które podsunęłam ojcu do podpisu. -
Wytarła nos w chusteczkę Josha i opowiedziała mu całą historię o tym, jak przemyciła
pozwolenie na małżeństwo per procura w pliku dokumentów ojcowskiej firmy.
Josh osłupiał ze zdumienia.
- A kiedy twoi rodzice już się dowiedzieli, co zrobiłaś, nie podarli dokumentów i nie
zamknęli cię w twoim pokoju na klucz?
Carrie wydmuchała nos.
- Nie, oczywiście, że nie. Moi rodzice, tak jak bracia, zawsze pozwalają mi na
wszystko. Tylko Ring... - znowu zaczęła płakać.
Przez chwilę Josh systematyzował nowe wiadomości na temat jej rodziny.
Rozpieszczone dziecko, zawsze dostawało wszystko, czego zapragnęło. Jeśli zachciało jej się
podróżować samej aż do dzikich ziem Colorado, bo nielegalnie otrzymała podpis na
dokumentach, które pozwoliły jej wydać się za mężczyznę, którego nie widziała nigdy w
życiu, także się jej nie sprzeciwiali. Robiła co chciała.
„No i proszę - myślał Josh. - W ten sposób Carrie, śliczna jak świeży pączek róży,
jedzie na zachód do mężczyzny i dwójki dzieci, dla których staje się cenniejsza niż słońce i
powietrze”. - Dlaczego mi się tak przyglądasz? - Myślę, że twój brat ma dużo racji.
Rzeczywiście powinno się ciebie trzymać krócej.
- Nawet tak nie mów! Zupełnie jakbym słyszała Ringa! Zawsze mówił tacie, żeby
mnie posiał do zakonu, a przecież nawet nie jesteśmy katolikami!
Josh musiał odkaszlnąć, żeby ukryć śmiech, ale Carrie nie była na tyle nierozgarnięta,
żeby się w tym nie zorientować. Zaczęła podnosić się z sofy, przysięgając że już nigdy w
życiu się do niego nic odezwie.
Josh siłą posadził ją sobie na kolanach i zaczął całować. Z początku się opierała, ale w
końcu przytuliła się do niego.
- Już dobrze, moja najsłodsza. A teraz powiedz mi, dlaczego boisz się przyjazdu brata.
- Przestał gładzić jej włosy i dłuższą chwilę bezskutecznie czekał na odpowiedź. - Boisz się o
mnie, prawda? Nie chcesz, żeby twój brat się dowiedział, że wyszłaś za biednego farmera,
który nie może ci kupić nawet...
- Przestań! - krzyknęła mu prosto w twarz i zerwała się z jego kolan. - Mam powyżej
uszu rozmów o pieniądzach. To nic ma nic wspólnego z pieniędzmi, mam ich dużo!
- Pieniędzy tatusia - powiedział Josh ponuro.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to mam i swoje własne!
- Na widok jego zdumienia przestała krzyczeć.
- Czy zauważyłeś może przypadkiem jakieś zmiany w tym miasteczku od czasu, kiedy
tu ostatnio byłeś”? Nie musisz mi mówić, że nie byłeś tu od półtora miesiąca, bo doskonale
wiem. Każdy w mieście opowiadał mi o tym, jak ty i te biedne kochane dzieci, na które
nawiasem mówiąc zupełnie nic zasługujesz, zostaliście pustelnikami. Zgadza się?
- Na które pytanie mam odpowiedzieć? To o mieście czy o dzieciach?
Zgrzytnęła zębami. Żartował sobie z niej! Odwróciła się do niego plecami i spojrzała
przez ramię uśmiechając się prowokująco.
- Powiedziałeś, że nie ma ze mnie żadnego pożytku, pamiętasz? Powiedziałeś tak, bo
nie umiem gotować i nie mam ochoty uczyć się zmywać naczyń, a wiesz, co potrafię robić
naprawdę dobrze?
- Wiem - powiedział takim tonem, że Carrie spłonęła rumieńcem i na chwalę straciła
wątek.
- Potrafię... Ach, tak, potrafię zdobyć pieniądze.
- Wyjmujesz je ze skarbonki, czy odprawiasz, czary przy pomocy żabich języków?
- Nie, nie, znacznie prościej. Zarabiam je swoją pracą. I jeśli jeszcze kiedykolwiek
będziesz się ze mnie śmiał, panie Joshua Greene, przysięgam na moje nazwisko rodowe, że
nigdy więcej nie pójdę z tobą do łóżka.
Josh zachował powagę. Mając przed sobą perspektywę takiej kary, absolutnie nie
odczuwał najmniejszej ochoty do śmiechu.
Carrie usiadła i zaczęła opowiadać o powstaniu sklepu. O tym, jak zamieszkała w
brzydkim hoteliku Eternity i dwa dni po tym, jak Josh zostawił ją na stacji dyliżansów,
spędziła pisząc cale dziesiątki listów. Pisała do żon wszystkich ważniejszych osobistości w
Denver. Mieszkańcy Eternity dostarczali jej nazwiska i adresy tych mieszkańców miasta, o
których wiadomo było, że mają pieniądze.
- A o czym do nich pisałaś? - zapytał Josh wyraźnie zaciekawiony.
Opisywała tym kobietom historyjkę o tym, jak to jej bracia wrócili niedawno z Paryża
i przywieźli jej tuk ogromne ilości sukien, że przez całe życie nie zdążyłaby ich nawet
przymierzyć. W dodatku bracia byli na tyle nieuważni, że kupowali suknie w najróżniejszych
rozmiarach, a przy tym we wszystkich kolorach i fasonach, jakie tylko były w Paryżu.
- Najskuteczniejsze wołanie o pomoc, jakie kiedykolwiek słyszałem - powiedział Josh
ze śmiertelną powagą.
Carrie dokończyła szybko opowiadanie, wspominając o najęciu szwaczek, o wizycie
pierwszych klientek i o tym, jak nie pozwalała tym pozbawionym rozumu kobietom ubierać
się w to, co do nich zupełnie nic pasowało.
- Tylko sobie wyobraź: jedną waży ze sto kilo i próbuje się ubierać w białe szyfonowe
żaboty, u druga, chuda, niemal pozbawione biustu chuchro uparła się na czerń. Kazałam też
wypychać staniki sukien, wiesz; dobry Bóg i tak dalej.
- Nie, naprawdę nie wiem, o czym mówisz.
- Dobry Bóg już zrobił, co mógł, teraz trzeba zawołać krawca - zacytowała Carrie.
Josh pociągnął porządny łyk brandy, ale udało mu się nie roześmiać.
- Jak nazwałaś swój sklep?
- „Paryż na Pustkowiu”.
Josh, z ustami pełnymi alkoholu, prychnął prosto w twarz Carrie. Dziewczyna otarła
oczy chusteczką i zmarszczyła brwi.
- Czy ty się ze mnie śmiejesz?
- Nie, nie, kochanie. Oczywiście, że nie. „Paryż na Pustkowiu” to wspaniała nazwa
sklepu. I doskonale pasuje do Kichusia.
Długą chwile przyglądała mu się uważnie, ale nie potrafiła zdecydować, czy mówił
poważnie. Zakończyła historię opowiadaniem o tym, jak działalność jej sklepu wpłynęła na
rozwój całego miasta. Spojrzała na Josha triumfalnie. Spodziewała się pochwały, a on
tymczasem siedział z ponurą miną.
- Co ci się stało? Przecież udowodniłam, że nie jestem bezużyteczna.
- To prawda. I w dodatku potrafisz zarabiać pieniądze - powiedział żałosnym tonem. -
Co powie twój brał, kiedy się dowie, że wyszłaś za człowieka, który nie potrafi zarobić
złamanego centa? Który nie może utrzymać własnej żony?
- Mój brat nie spodziewał się, że wyjdę za mąż dla pieniędzy. Jego żona nie pochodzi
z zamożnej rodziny, więc dlaczego mój mąż miałby być bogaczem? - Carrie miała czasem
wrażenie, że niekiedy rozmowa z Joshem przypominała rzucanie grochem o ścianę.
- Nie rozumiesz mnie, Carrie. Ale twój brat będzie wiedział, o co chodzi. Czy nie
dlatego boisz się jego przyjazdu?
- Nie. Ring będzie miał dużo do powiedzenia... o tym, że to niehonorowo oszukiwać
ojca, żeby podpisał dokumenty. Poza tym, możliwe, że nasze małżeństwo nic jest całkiem
legalne, bo tatuś nie wiedział, co podpisuje, a ja nie jestem pełnoletnia. Ringowi nie będzie się
podobało, że mieszkaliśmy razem tylko kilka dni, a potem pojechałam do miasta i zostałam tu
sama, bez niczyjej opieki, podczas kiedy mój maż mieszkał na farmie. Ring jest staromodny.
Uważa, że mąż i żona powinni zawsze mieszkać razem.
Josh się uśmiechnął. Nie potrafił jej wytłumaczyć, jak ważna była dla mężczyzny
możliwość utrzymania żony, ale jednocześnie był to dobry sprawdzian Carrie. A za trzy lata,
kiedy już będzie mógł opuścić farmę, zacznie znowu zarabiać na życie. Posadził sobie
dziewczynę na kolanach.
- Jeżeli twojego brata ma martwić fakt, że nasz związek być może nie jest całkowicie
legalny, wystarczy, żebyśmy wzięli prawdziwy ślub. Przepraszam, że za pierwszym razem
przegapiłem noc poślubną, i obiecuję, że to się nie powtórzy. - Ujął jej twarz w dłonie i
pocałował. - Zaczynam wierzyć, że naprawdę mnie kochasz. Jeżeli potrafisz mnie kochać
takiego, jaki jestem teraz, może będziesz mnie kochała także później.
- Nie rozumiem. - Zerknęła na niego pytająco i odwróciła się z niechęcią. - Ach tak,
znowu tajemnice. Kiedy pokochasz mnie na tyle, żeby mi wszystko o sobie opowiedzieć?
- Szczerze mówiąc - Josh sięgnął po list, nad którym spędził całą noc - już to zrobiłem.
- Gdy go wyciągał z kieszeni, wypadł mu list, który odebrał z poczty, a teraz Carrie go
podniosła. - Pisałem go przez całą noc i przyjechałem tutaj, żeby wysłać do Maine.
Carrie wyciągnęła dłoń po list, ale Josh cofnął rękę.
- Mogę ci powiedzieć wszystko, co tam napisałem.
- Nie, wolę przeczytać. Czy uczyniłeś w tym liście deklaracje dozgonnej miłości?
- Tak. - Joshowi zwilgotniały oczy. - A to co takiego? - Wskazał na list, który Carrie
podniosła z podłogi.
- To do ciebie. Nie ma nadawcy.
Josh rozmyślnie umieścił list do Carrie na stole, poza zasięgiem jej reki.
- Lepiej najpierw przeczytam swoją pocztę. Może to któraś z moich wielbicielek? -
Uśmiechając się powąchał kopertę. Miał zamiar pożartować sobie z Carrie, lecz nagle zrobił
się trupio blady.
- Josh, co ci się siało?
Josh stał się prawie zielony. Carrie zeszła mu z kolan i nalała brandy do szklaneczki.
W tym tempie oboje będą niedługo zupełnie pijani.
Jednym haustem przełknął alkohol, wyciągnął rękę ze szklaneczką po dolewkę, i
dopiero wtedy, drżącymi rękoma, otworzył list.
Wystarczyło, że rzucił na niego okiem. Carrie nigdy nie widziała mdlejącego
mężczyzny, ale miała wrażenie, że właśnie nadchodzi ten pierwszy raz. Objęła Josha w pasie,
położyła sobie jego rękę na ramionach i poprowadziła go do sofy.
- Josh! - krzyknęła potrząsając nim ze wszystkich sił. Na stole znalazła flakonik soli
trzeźwiących, więc podsunęła mu je pod nos.
Odchylił głowę w stronę oparcia. - Josh, co się stało?
Nie odpowiedział. Po prostu patrzył na oparcie miękkiego mebla i wyglądał przy tym
tak. jakby się właśnie dowiedział, że wydano na niego wyrok śmierci. Carrie podniosła z
podłogi list i przeczytała:
Drogi Joshuo, trzeba, żebyś podpisał jeszcze jeden dokument i potem już będziesz
wolny. Przywiozę ci go trzynastego października.
Jak się czują nasze najdroższe dzieci?
Twoja kochająca Nora,
PS.
Jak ci się podoba życie farmera? A może zmieniłeś zamiary?
Carrie przeczytała list trzy razy. Kiedy skończyła czytać po raz trzeci, drżała na całym
ciele.
- Kto to - krzyknęła - kto to jest Nora?
Josh powoli odwrócił się do niej, potem usiadł.
- Wszystko wskazuje na to, że to ciągle jeszcze moja żona - powiedział cicho.
Carrie wpatrywała się w niego, nieruchoma jak skała. Rodzina i bliscy często
powtarzali, że życic nie jest łatwe, ale nigdy im nic wierzyła. Zawsze, kiedy ktoś mówił, że
życie jest ciężkie, odpowiadała, iż każdy jest kowalem swego losu. Mawiała, że ludzie są
szczęśliwi lub smutni z własnego wyboru, i zawsze miała na podorędziu przykłady biednych
ludzi, na których spadało jedno nieszczęście za drugim, a którzy mimo to potrafili czuć się
szczęśliwi, a także przykłady osób bogatych, opływających we wszystko, co zapewnia
szczęśliwy żywot, a mimo to nieszczęśliwych.
Pewnego razu, gdy jako szesnastoletnia dziewczyna głosiła tę mądrość, matka
powiedziała jej, że szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nigdy w życiu prawdziwie nie kochali.
Powiedziała, że miłość składa się w dwóch trzecich radości, a w jednej trzeciej z
niewyobrażalnego cierpienia. Że ból miłości jest bardziej dotkliwy niż ból śmierci.
Wówczas Carrie sadziła, że matka wygłasza slogany, dopiero teraz naprawdę pojęła
wagę jej słów.
- Dobrze się składa powiedziała prostując ramiona - że jutro przyjeżdża mój brat. Będę
mogła z nim wrócić do Warbrooke.
Josh poderwał się z sofy chwycił ją za ramiona.
- Byłem pewien, że rozwód jest już przeprowadzony. Myślałem, że wszystko
skończyło się rok temu. Bóg mi świadkiem, że drogo zapłaciłem za swoją wolność.
- A ja sobie wyobrażałem, że jesteś wdowcem.
- Carrie zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Oczywiście nigdy nie byłam dla ciebie wystarczająco ważna, żebyś zechciał
wyprowadzić mnie z błędu. Zechciałbyś zejść mi z drogi. Muszę wrócić do sklepu. Zmierzyła
go spojrzeniem od stóp do głów. - Nie wszyscy z nas są życiowymi bankrutami.
Josh uwolnił jej ramię; nie potrafił wymyślić żadnej rozsądnej odpowiedzi. Odsunął
się i pozwolił jej wyjść.
14
Carrie stała przed lustrem i szczypała palcami policzki marząc, by mogła przenieść na
nie trochę czerwieni z czubka nosa. Przypudrowała nos raz jeszcze. „Ringowi nie będzie się
podobało, że używa pudru ani że ma czerwone oczy. Ale najbardziej nie spodoba mu się to,
co miała mu do powiedzenia. Będzie wściekły.
Znowu łzy napłynęły jej do oczu. Ile też mieści w sobie człowiek? Płakała przez cała
noc i cały dzisiejszy ranek.
Wczoraj, po powrocie do sklepu, miała zamiar pogrążyć się w pracy. Jej bracia zawsze
tak robili, kiedy coś ich rozwścieczyło. Niestety, w wypadku Carrie ta metoda nie przynosiła
pożądanych rezultatów. Możliwe, że kierowanie stocznia, było bardziej absorbujące niż
sprzedawanie sukien. Tak czy inaczej. Carrie nie mogła myśleć o niczym innym niż o tym, że
jej mąż ma jeszcze drugą żonę. Do niedawna nie wiedziała nawet, że ta kobieta żyje, a dziś
miała świadomość, że nie tylko jest żywa i ma się dobrze, ale w dodatku zgodnie z literą
prawa ciągle jest żoną Josha.
Josh najwyraźniej nie kochał Carrie wystarczająco mocno, by opowiedzieć jej o takich
szczegółach swojego życia.
Wczoraj, dwie godziny po tym, jak zostawiła Josha zjawiła się w sklepie Dallas razem
z Temem.
Carrie próbowała otrzeć oczy, by dzieci się nie , zorientowały, że płakała - na próżno.
Zauważyły od razu.
Tem zapytał, czy przeczytała list jego ojca. Mając ciągle w głowie list od Nory, Carrie
odrzekła, że owszem, przeczytała go i właśnie z powodu tego listu będzie musiała opuścić
Colorado już na zawsze.
Wychodzące ze sklepu dzieci wyglądały jak para starych, zmęczonych ludzi, którzy
widzieli w życiu zbyt wiele.
Carrie poszła do maleńkiego domku, który wy - najmowała na tyłach sklepu, i
szlochała tak długo, aż płacz utulił ją do niespokojnego snu. A jeśli chodzi o kobiety, które
zostały w jej sklepie to nic ją one nie obchodziły. I to zarówno klientki, jak i te, które dla niej
pracowały.
Teraz musiała wyjść na stację na powitanie brata, chociaż Ring był ostatnią osobą,
chciałaby dzisiaj spotkać. Może nawet nie powie: „A nie mówiłem?”, ale będzie to widać w
jego oczach, Zawsze uważał, że była niepoważna i że cała rodzina Zbytnio folgowała jej
zachciankom, no i teraz wszystko wskazywało na to, że najwyraźniej miał rację.
Założyła czepek, ale wstążki związała byle jak, zamiast w wesołą kokardkę, jak to
robiła zazwyczaj.
Było jej zupełnie obojętne jak wygląda.
Idąc na stację nie odpowiadała na przyjazne pozdrowienia przechodniów. Chciała
tylko mieć to już za sobą. Spotkać się z bratem i poprosić go, żeby się zajął jej powrotem do
Maine.
„Gdzie znowu będę rozpieszczanym dzieckiem - pomyślała. - Małą maskotką.
Gdzie nie będę imała własnej rodziny, ani mężczyzny, który mnie po prostu kocha”
Choć właściwie przecież nie miała tego nawet wtedy, kiedy się jej zdawało, że ma.
Znalazła się na stacji pół godziny przed przyjazdem dyliżansu.
Urzędnik uśmiechnął się do niej.
- Ten dyliżans nie przyjechał na czas od wielu lat i dzisiaj też się spóźni. Wiem, że
mieli jakieś kłopoty z Indianami. Prawdopodobnie przyjedzie dopiero za kilka dni.
- Mój brat przypilnuje - nawet nie spojrzała na swego rozmówcę - żeby zjawił się tu
punktualnie - powiedziała matowym głosem i siadła na ławeczce.
Urzędnik wybuchnął śmiechem i opuścił budynek, zapewne po to, by opowiedzieć
innym mieszkańcom miasta tę nieprawdopodobną historię.
- Mój Boże - szepnęła Carrie. - Gdyby ta Nora nie była jego żoną. - Zapatrzyła się w
ścianę.
Josh usiadł obok i chciał wziąć Carrie za rękę, ale dziewczyna wyrwała mu dłoń.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie.
- Carrie nauczyłem się czegoś od ciebie. Nie wolno się poddawać. Nigdy.
- Czasem trzeba - próbowała się uwolnić z jego rąk, ale nie mogła.
- Nie powiedziałem ci o Norze, bo byłem pewien, że już na zawsze zniknęła z mojego
życia.
Tylko dlatego. Czytałaś list. Sądziłem, że rozwód został już przeprowadzony, byłem
przekonany, że podpisałem wszystkie niezbędne dokumenty. Myś - lałem, że dałem jej
wystarczająco wiele, by nawet ona czuła się usatysfakcjonowana.
- Co jej dałeś? Cała swoją miłość?
- Nora nie chciała miłości. Chciała pieniędzy.
Oddałem jej wszystko co do centa. Sprzedałem nawet ubrania, byle tylko uwolnić od
niej siebie i dzieci, ale ona ciągle chciała więcej.
- Chciał ciebie.
- Ty - uśmiechnął się Josh - jesteś jedyną kobietą, która chce po prostu mnie. Chcesz
mnie mimo mojego paskudnego charakteru nieudolnej pracy na polu. Chcesz mnie i moich
dzieci, i wszystkiego, co się z nimi wiąże, a nie tego, co ci mogę dać - poza sercem pełnym
miłości.
- Przestań - powiedziała Carrie cicho, bo czuła, że zaraz znowu się rozpłacze.
- Carrie, wybacz mi proszę. Przebacz mi, że źle cię oceniłem i że miałem cię za
głupiutkie stworzenie. - Uśmiechnął się widząc niemy protest w jej oczach.
- Nie możesz mnie za to winić. Jesteś o wiele za ładna, żeby jakikolwiek mężczyzna
podejrzewał istnienie mózgu w tej ślicznej główce. A przy tym ja wiedziałem z
doświadczenia, że ładne dziewczęta myślą wyłącznie o sobie.
- Czy twoja żona jest ładna?
- Moja była żona. Nie, Nora właściwie nie jest ładna. - Rozwiązał wstążki zaciśnięte
pod szyją Carrie i ułożył je we wdzięczną kokardkę.
- Nie kocham Nory. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek ją kochałem.
- Ale jest matką twoich dzieci.
- Nie czułem do niej nienawiści.
Słysząc to Carrie zaczęła się podnosić, ale Josh posadził ją z powrotem.
- To nie ma teraz żadnego znaczenia. Ko - cham ciebie, chcę, żebyś za mnie wyszła i
została z nami. Przecież tego właśnie pragnęłaś od pierwszej chwili, kiedy nas zobaczyłaś,
prawda? - Carrie znowu zaszkliły się oczy.
- Ja...myślę, że cię nie kocham. Oszukałeś mnie.
- Nie oszukałem. Byłem pewien, że rozwód jest już prawomocny. Ten wczorajszy list
był dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla ciebie, - Nie doczekawszy się odpowiedzi
przyciągnął dziewczynę do siebie, ale ona dopiero po dłuższej chwili również przytuliła się
do niego.
- Moj brat,.. - zaczęło Carrie, Pogładziła ją po włosach.
- Ja się nim zajmę, dobrze?
- Ty go nie znasz. Będzie naprawdę wściekły, kiedy się dowie, że wyszłam za mąż za
żonatego mężczyznę.
- Nie mówiąc już o tym, ze nosisz w sobie jego dziecko - powiedział Josh miękko.
Carrie wstrzymała oddech. Właściwie nie musiała pytać, skąd wie, bo od kiedy
zemdlała trzy razy w ciągu ostatniego tygodnia, całe miasto domyślało się jej odmiennego
stanu.
Chcesz żebym z tobą została bo urodzę twoje dziecko?
- Tak, tak. Oczywiście. Dziecko, to jedyny powód. Jeszcze się nie zorientowałaś, że
kolekcjonuję dzieci? Świetnie sobie z nimi radzę. W moim towarzystwie idą przez świat
uśmiechnięte od ucha do ucha. Przy tym, rzecz jasna, niemożliwe, żebym chciał być z tobą po
prostu dlatego, że na samą myśl o życiu bez ciebie czuję się nieszczęśliwy. Carrie - szepnął -
nie opuszczaj mnie, proszę Carrie przytuliła się do Josha, a on pocałował ją, delikatnie, czule.
- Kiedy twój brat już przyjedzie, dzisiaj czy jutro, wszystko jedno, kiedy ten dyliżans
tu dotrze położył juz palec na ustach, bo chciała mu przerwać - zdaj się na mnie. Zrobię
wszystko, żeby miał nas za najszczęśliwszą parę świata.
Nawet się nie domyśli, że kiedykolwiek coś się między nami nie układało. Kto wie,
może dyliżans się spóźni, nawet i o trzy dni. Przez ten czas Nora zdąży przyjechać i odjechać,
a my weźmiemy ślub i wszystko będzie wspaniałe - z wyjątkiem mojej kukurydzy.
- Twoja zarobaczona kukurydza absolutnie nie będzie Ringa obchodziła, jeśli ja będę
szczęśliwa...
- spojrzała na zegarek. - Dyliżans powinien tu być za dziesięć minut. I będzie tu za
dziesięć minut, a razem z nim - mój brat.
- No dobrze - Josh uśmiechnął się protekcjonalnie - kiedy już przyjedzie, ja się nim
zajmę.
Jeśli będzie chciał, żebyśmy się ponownie pobrali, zatrzymamy go, aż Nora odda mi
ten dokument.
Wystarczą na to dwadzieścia cztery godziny.
- Wziął ją pod brodę i uniósł do góry. - Spróbujesz mi wybaczyć Norę? Nie chciałem
ci mówić o swojej małżeńskiej porażce. Nie powinnaś mnie chyba za to winić. Mam
wrażenie, że już z powodu kukurydzy wyszedłem na wystarczająco pechowego nie
udacznika.
- Nie jesteś nieudacznikiem.
- Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy, że tak myślisz. - Pocałował ją. - Pierwszy raz
od czasu, kiedy zostałem zaprzężony do pracy na tej cholernej farmie, patrząc w twoje oczy
nie czuję się przegrany.
- Wiedziałam, że mnie potrzebujesz.
- A ja byłem za głupi, żeby to zrozumieć - nachylił się, by ją pocałować, ale Carrie
podniosła czujnie głowę, nasłuchując uważnie.
- Jedzie dyliżans. - Uwolniła się z objęć Josha, wstała i wyszła przed budynek stacji.
Josh został na ławce. Uśmiechnął się rozczulony.
Miała tyle zaufania, tyle wiary w ludzi. Była przekonana, że dyliżans pojawi się
dokładnie o czwartej.
Kiedy całkiem już wyraźnie słychać było nadjeżdżający powóz, Josh wyszedł na
zewnątrz. Carrie stała na końcu podjazdu, skąd miałaby najlepszy widok, gdyby dyliżans
rzeczywiście przyjechał.
Josh popatrzył w kierunku, z którego dochodził turkot, i stwierdził, że nadjeżdżający
pojazd rzeczywiście wyglądał na dyliżans. Zerknął na zegarek Carrie.
- Nie uda im się. Za dwie czwarta, a są jeszcze daleko.
- Ringowi się uda - oznajmiła Carrie ze spokojem.
Większość mieszkańców Eternity wyległa ze sklepów i domów ciekawa
interesującego fenomenu, jakim byłby dyliżans przybywający w oznaczonym czasie. Josh z
coraz większą fascynacją spoglądał ponad głową Carrie na woźnicę szaleńczo trzaskającego z
bicza. Mężczyzna stał na skrzyni i poganiał konie tak, że można było niemal słyszeć ciężki
oddech zwierząt pędzących galopem. Zazwyczaj woźnica - niemal zawsze pijany - prowadził
konie do miasta wolniutko, prawie spacerowym krokiem, nie przywiązując najmniejszej wagi
do rozkładu jazdy.
- Może im się udać - powiedział Josh wstrzymując oddech.
- Ależ oczywiście - odparła Carrie. - Czwarta to czwarta.
Josh patrzył rozszerzonymi ze zdumienia oczyma, jak dyliżans wynurzył się z chmury
kurzu. Jeśli się nie mylił, to z boków i dachu powozu sterczały strzały. Rozejrzał się po
rosnącym tłumie i zobaczył, że ludzie pokazuję sobie dyliżans palcami.
Co do minuty, dokładnie o godzinie czwartej, wielki dyliżans z piskiem i zgrzytem
zahamował przed podjazdem. Z dachu powozu wystawały strzały, a ściany nosiły ślady po
kulach. Z tyłu przywiązany był do pojazdu piękny koń pod siodło.
- Co się stało? Co się stało? - wołali do woźnicy wszyscy zgromadzeni.
Josh odniósł wrażenie, że nigdy w życiu nie widział bardziej wyczerpanego człowieka
niż woźnica. Wyjątkowo był całkowicie trzeźwy, miał ciemne sińce pod oczyma,
przynajmniej tygodniowy zarost i dziwnie opuszczony lewy kącik ust.
- Och, a co to się nie zdarzyło! - Woźnica niepewnie zsunął się z kozła. - Zaatakowali
nas złodzieje. Potem banda Indian goniła pijanych kowbojów i cała ta zgraja wpadła na nas.
Potem znaleźliśmy się w stadzie przerażonych bawołów.
Wszystko przeżyliśmy, wszystko!
Woźnica zaczął znajdować przyjemność w skupionej uwadze słuchaczy, więc
spodobało mu się opowiadanie przygód.
- Na szczęście jechał z nami jeden zwariowany facet. Jakiś Montgomery.
Carrie posłała Joshowi spojrzenie oznaczające „A nie mówiłam?”
- Ten człowiek powiedział - ciągnął woźnica - że musi trzymać się planu. Mówi mi, że
napisał komuś, kiedy będzie w Eternity, i że chce tam być na czas. Przysięgam wam, to
prawdziwy wariat. Jechaliśmy ze sto kilometrów na godzinę i wtedy - możecie mi wierzyć,
albo nie - ten człowiek dał nura przez okno, wskoczył na swojego konia i sam, samiuteńki
odgonił od nas stado bawołów. Nie chciał, żebym zwolnił, kiedy wsiadał z powrotem.
A potem, jak napadli na nas ci kowboje, poprzestrzelał im kapelusze. Indianom się
spodobało takie przedstawienie i aż przestali do nas strzelać. Mówię wam, ten człowiek to
wariat!
Przez ten czas zdążył rozłożyć schodki i otworzyć drzwi dyliżansu. Minęła długa
chwila, zanim ze środka zaczęli wysiadać podróżni. Przedstawiali sobą opłakany widok:
brudni, wystraszeni, kobiety ze śladami łez na policzkach. Wyglądali jakby ktoś ciągnął ich
na końskim dyszlu całą drogę z Maine do Colorado.
Dwie kobiety w zgniecionych, poszarpanych sukniach, roztrzęsione rzuciły się z
powozu prosto w objęcia tłumu. Inna, z treską zsuniętą na ucho, wyglądała, jakby jej wyrósł
przedziwny guz na głowie.
Następnie wyszło z dyliżansu trzech mężczyzn, wcale nie mniej przestraszonych niż
kobiety. Jeden z nich miał krwawy ślad na rękawie, drugi trzy dziury w kapeluszu. Trzeci
usiłował zapalić cygaro, ale ręce tak mu drżały, że nie mógł przytknąć zapałki. Kiedy jeden z
mieszkańców miasteczka podszedł do niego i zaproponował pomoc, mężczyzna rzekł:
- Potrzebny mi jeden głębszy.
- Który to twój brat, Carrie? - spytał Josh, zdziwiony, że dziewczyna nie poszła witać
żadnego z wysiadających mężczyzn. Nie odpowiedziała mu, tylko uparcie wpatrywała się w
drzwi dyliżansu.
Wreszcie ukazał się w nich ostatni pasażer. Miał chyba ze dwa metry wzrostu, był
proporcjonalnie zbudowany, fantastycznie przystojny i ubrany w nieskazitelnie czarny
garnitur, który Josh wprawnym okiem wycenił na całkiem niebagatelną sumkę. Nie wydawał
się przestraszony ani zdenerwowany, jak inni pasażerowie, lecz zupełnie spokojny i wręcz
wypoczęty, jakby właśnie wrócił z niedzielnej przechadzki, a nie zakończył najeżoną
niebezpieczeństwami podróż dyliżansem.
Wszedł na podjazd i uśmiechnął się do zgromadzonych w pobliżu ludzi. Jedna z
pasażerek spojrzała na niego i wybuchnęła płaczem, kryjąc twarz na ramieniu jakiejś starszej
kobiety.
Przybyły sięgnął do kieszeni na piersi, wydobył z niej cienkie cygaro i pewną ręką
potarł zapałkę. Zaciągnął się głęboko i, jakby nieświadom prawie setki zafascynowanych
spojrzeń, strzepnął z ramienia wyimaginowany pyłek.
- Chcesz jeszcze zgadywać, który to Ring?
- spytała Carrie markotnie.
Josh uspokajającym gestem wziął ją za rękę.
Ring odwrócił się w stronę siostry, jakby nie miał nigdy najmniejszych wątpliwości,
że będzie właśnie tam, gdzie stała.
- Witaj, maleńka - powiedział cicho, a Carrie podbiegła do niego.
Chwycił siostrę w mocne ramiona i uściskał szaleńczo na oczach wszystkich
mieszkańców miasteczka. Ci wówczas uznali, że jeśli ten człowiek, ten na poły potwór, na
poły bohater, jest znajomym Carrie, skłonni są go zaakceptować. W końcu przecież Carrie
zapewniła im pracę.
- Niech no ci się przyjrzę - powiedział Ring stawiając ją na ziemi. Był od niej prawie
dwukrotnie większy. Ogromną dłonią pogładził ją po policzku.
Josh nigdy przedtem nie zaznał uczucia zazdrości. Zawsze wierzył, że każdy powinien
żyć swoim własnym życiem i nigdy nie próbował nikomu - dziecku, kobiecie ani mężczyźnie
- dyktować, co ma robić. A teraz zdał sobie sprawę, że nigdy przedtem nie był zakochany.
Właśnie teraz nie mógł patrzeć, jak ten facet dotyka Carrie i nie miał najmniejszego znaczenia
fakt, że to był jej brat.
Podszedł bliżej do Carrie i wziął ją zaborczo pod ramię, jakby tym gestem ogłaszał
swoją własność.
Carrie zerknęła na męża. Ring był od niego nieco wyższy, ale z pewnością nie bardziej
przystojny. Właściwie to Josh był tysiąc razy przystojniejszy od Ringa.
Ring przyjrzał się obojgu, zwrócił uwagę na to, jak Josh, z zaciśniętymi ustami,
trzyma Carrie pod ramię - jakby był gotów wyzwać Ringa do walki, gdyby okazał się na tyle
nieostrożny, by dotknąć choć jednego włosa na głowie dziewczyny. Dostrzegł, jak Carrie
patrzy na Josha, jakby był najdzielniejszym, najwspanialszym człowiekiem na ziemi i już
wiedział wszystko, co chciał wiedzieć. Przyjechał tu aż z Maine, żeby się przekonać, czy jego
siostra kocha z wzajemnością człowieka, którego wybrała. Znał już odpowiedź. Na dobrą
sprawę mógłby z powrotem wsiąść do dyliżansu i wracać do własnej żony i dzieci.
Uśmiechnął się do siostry i Carrie odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Ten
uśmiech zasygnalizował Ringowi, że coś jest nie w porządku - Carrie nigdy nie potrafiła
udawać.
Niegdyś Ring wszelkimi sposobami starał się nauczyć ją gry w pokera, ale kiedy tylko
dostawała dobrą kartę, była tak uszczęśliwiona, że nie potrafiła tego ukryć.
Ring odgadł, że kłopoty nie mogą być poważne, bo w końcu najbardziej liczyło się to,
czy się kochali. Stali blisko jedno obok drugiego, jakby się obawiali, że Ring jest
wysłannikiem jakichś złych mocy, które będą próbowały ich rozdzielić.
- Pan pozwoli, że się przedstawię - powiedział Josh wyciągając rękę. - Nazywam się
Joshua Greene.
Ring uścisnął dłoń swojego szwagra i nagle uświadomił sobie, że gdzieś już go
widział.
- Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy?
- Z pewnością nie - odparł Josh gładko.
„On byłby dobrym pokerzystą - pomyślał Ring. - Nikt by nie odgadł, jakie ma karty.
Nawet zmrużeniem powieki nie zdradzi emocji. Mówi ludziom tylko to, co chce im
przekazać”.
- Może się pomyliłem - zgodził się Ring. Miał nadzieję, że zrobił to równie gładko,
choć wątpił, czy mu się udało. Zwrócił się do Carrie: - Chciałbym wziąć kąpiel.
- Tak, tak, oczywiście. Zarezerwowałam ci pokój w hotelu, tylko niestety nie jest taki,
do jakich jesteś przyzwyczajony.
Ring chętnie ucałowałby siostrę i śmiał się z jej tremy, ale Josh pilnował Carrie jak
drapieżny ptak. Ring zaczął się zastanawiać, czy on sam też jest taki zaborczy w stosunku do
własnej żony.
- Na pewno jakoś sobie poradzę - oznajmił pogodnie. - Może zjemy dziś razem
kolację, a jutro zapoznacie mnie z dziećmi?
Carrie czuła, że zaczyna jej się robić słabo. Nie mogła dłużej znosić niepewności.
- Ring, dlaczego tu przyjechałeś? Nie chcę wracać do domu.
Choć Ring był przekonany, że to niemożliwe, Josh przysunął się do Carrie jeszcze
trochę bliżej.
- Myślałaś, że przyjechałem tu po to, żeby cię zabrać do domu?
- Sam rozumiesz, te dokumenty... no wiesz...
- Te, które ojciec podpisał nie wiedząc co robi? Carrie patrzyła na czubki własnych
butów. Ring patrzył na Josha. Gdzie on już widział tego człowieka?
- Masz mnie za strasznego nikczemnika! Owszem, to prawda, że przyjechałem, bo
twoje małżeństwo jest nieważne w obliczu prawa, ale również dlatego, że mama chce
wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa, Dała mi dla ciebie swoją suknię ślubną i chce, żebyś w niej
została mężatką. Prosiła też o fotografię swojej córki i zięcia. Pozwoliłem sobie zorganizować
ceremonię zaślubin na jutrzejsze popołudnie. Zamówiłem różowe róże. Mam nadzieję, że to
właściwy wybór i że nie napotkamy żadnych przeszkód, bo naprawdę muszę wracać do domu
jak najszybciej.
- Tak - powiedziała niepewnie Carrie. - Chyba nie będzie żadnych przeszkód.
- To dobrze. - Ring wziął swój bagaż, który woźnica zrzucił z dachu dyliżansu. -
Możemy iść? - Przepuścił przed sobą Carrie, żeby poprowadziła go do hotelu.
- Ja mu powiem - szepnął Josh. - Mężczyzna ma...
- Nic nie mów - przerwała Carrie cicho. - On ma w rękach mój los. O ile znam Ringa,
przyjechał tu z pełnomocnictwami ojca i jest moim prawnym opiekunem. Mam nadzieję, że
twoja... - przełknęła ślinę - twoja żona przyjedzie jutro wcześnie, żebyśmy się mogli pobrać,
tak jak Ring zaplanował.
15
- Zabierze mnie do domu - obwieściła ponuro Carrie. Razem z Joshem siedziała w
hotelowym pokoju Ringa czekając, aż brat wyjdzie z kąpieli.
- Mogłabyś już przestać to powtarzać? Zaczynasz mnie nudzić. Jak ty to sobie
wyobrażasz? Porwie cię omotaną pledem? Bo tak musiałby zrobić, gdyby chciał mi cię
odebrać, a i wtedy pojechałbym za tobą.
Carrie siedziała na sofie i wpatrywała się w wytarty, przykurzony dywan.
- Musimy go przekonać - powiedziała - że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie
może się zorientować, że cokolwiek między nami jest nie tak jak trzeba.
- Między nami wszystko jest tak jak trzeba.
Carrie spojrzała na niego.
- Poza tym drobiazgiem, że ty jesteś żonaty, a ja noszę dziecko poczęte w grzechu. Nie
znasz Ringa. To chodząca moralność. Będzie zgorszony, jeśli dowie się prawdy.
- Mam wrażenie - uśmiechnął się Josh - że źle oceniasz swojego brata. Myślę, że jest
znacznie bardziej ludzki, niż ci się wydaje.
- Też coś! Jeżeli Ring w ogóle miewa jakieś ludzkie odczucia, to skrzętnie ukrywa je
przed światem.
Josh się roześmiał.
- Mężczyźni nie potrafią zbyt dobrze skrywać swoich uczuć. On kocha cię do
szaleństwa. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że jest najłagodniejszym z twoich braci,
jeśli chodzi o ciebie. On da ci wszystko, czego zechcesz, on zrobi dla ciebie wszystko, o co go
poprosisz. Jeśli zechcesz poślubić kominiarza, będzie szczęśliwy mogąc ci w tym pomóc.
- Co ty tam wiesz! - burknęła Carrie. - Ring jest...
- Tak? Kim jestem, droga siostrzyczko? - podchwyci! Ring wchodząc do pokoju. Był
wykąpany i miał na sobie idealnie odprasowany garnitur. Carrie i Josh wyglądali przy nim,
jakby od tygodnia się nie przebierali.
- Jesteś moim najdroższym bratem - dokończyła Carrie i stanąwszy na czubkach
palców ucałowała go w gładko ogolony policzek.
Piękne jabłko, ale zgniłe w jądrze. O, jakże piękny fałsz przybiera postać!
- Co ty mówisz?
- Gdybyś tylko zadała sobie trud skończenia szkoły, wiedziałabyś bez pytania, że to
Szekspir. Idziemy na kolację?
Carrie i Josh poszli przodem. Poprzedniego dnia wieczorem dziewczyna wysłała jedną
ze swoich pomocnic do hotelu, z zadaniem zorganizowania najlepszego posiłku, jaki mógł
zaoferować Eternity Hotel i teraz szła na kolację pełna obaw, jak to wszystko wypadnie:
Stolik dla trzech osób przygotowano w przeszklonej wnęce i Carrie, gdyby tylko nie
była tak zdenerwowana, na pewno roześmiałaby się na ten niecodzienny widok. Kelnerzy,
zamiast zwykłych ubrań, które - sądząc po wyglądzie - wyciągnęli rano spod łóżek, dziś
wystrojeni byli w garnitury, w większości najwyraźniej pożyczone. Każdy z nich miał
serwetkę przerzuconą przez ramię, zupełnie w stylu francuskim, tyle że żadna z nich nie była
zbyt czysta ani wyprasowana.
Skoro tylko usiedli, jeden z kelnerów podszedł do Ringa i nalał mu łyk wina. W
pewnej chwili zorientował się, że w szkle coś pływa, więc chlusnął płynem na podłogę i nalał
ponownie. Carrie widziała unoszące się na powierzchni napoju drobiny korka oraz cieniutki
płatek sreberka na dnie. Wstrzymała oddech widząc, jak brat umoczył w winie usta.
Była pewna, że zrobi to, co zrobiłby w domu: oznajmi, iż to wino nie nadaje się do
picia.
Ku jej zdumieniu Ring uśmiechnął się do kelnera i powiedział:
Dobre wino to dobra, niewinna istota, kiedy odpowiednio użyta.
Kelner, który pomagał w stajniach, jeśli nie było gości w hotelu, nie miał
najmniejszego pojęcia, o czym mówił Ring, ale oddalił się z uśmiechem. Po chwili na stole
zaczęły się pojawiać pierwsze dania.
Carrie bez apetytu dziobała jedzenie widelcem.
- Czym się pan właściwie zajmuje, panie Greene? - spytał Ring.
Carrie zaniepokojona spojrzała na Josha. Powiedziała mu co prawda, że Ringa nie
obchodzi, czy jej mąż jest bogaty, ale z drugiej strony, mężczyźni przywiązują niekiedy
osobliwą wagę do spraw finansowych. Miała nadzieję, że Josh okaże tyle zdrowego rozsądku,
by powiedzieć, iż jego farma jest nieco... bardziej imponująca niż była w rzeczywistości.
- Tłucze robaki - oznajmił spokojnie Josh.
- Mam ich całe pole.
Carrie prawie jęknęła.
- Rozumiem - powiedział Ring. - Coś poza tym?
- Mam parę chrząszczy i całkiem niezłe uprawy chwastów, ale moja specjalność to
hodowla robaków. Są dorodne i tłuste. Zjadają każde ziarenko kukurydzy, jakie urośnie na
mojej ziemi.
O ty chwaście, tak wdzięcznie piękny, tak słodko pachnący, że aż odurzasz; bodajbyś
był nigdy na świat nie przyszedł!
- Ring - Carrie zignorowała potok wierszowanej deklamacji brata. - To nieprawda, że
Josh hoduje szkodniki i chwasty. No, w każdym razie, niezupełnie prawda. Josh wiele rzeczy
robi bardzo dobrze.
Mężczyźni jednocześnie obrócili się ku niej, obaj z takim samym wyrazem żywego
zainteresowania na twarzy.
- Wyjaśnij mi, najdroższa, co potrafię robić - poprosił Josh.
Carrie obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. Najwyraźniej świetnie się bawił.
Ciekawe, że jak gościli jego brata, było to poważne przedsięwzięcie, natomiast teraz, kiedy jej
własny, nieco kłopotliwy brat przyjechał w odwiedziny, Josh traktował to jak doskonałą
zabawę.
- Josh kocha swoje dzieci - zwróciła się do brata. - Kocha mnie i ja kocham jego.
- Ona nie ma żadnego powodu, żeby mnie kochać - uśmiechnął się Josh do Ringa. - Po
prostu kocha i już.
Ring odpowiedział mu uśmiechem.
Nie inna racja jak racja kobieca: Tak sądzę o nim, bo tak o nim sądzę.
- Dokładnie tak. - Josh wydawał się całkowicie oczarowany Ringiem. - Jeszcze
kropelkę trunku, szwagrze?
Ring uniósł kieliszek.
O, ty niewidzialna potęgo wina! Jeżeli jeszcze nie wynaleziono godnej ciebie nazwy,
bądź nazwana szatanem.
- Ring, co ci się stało? - zdenerwowała się Carrie. - Nie potrafisz już nic powiedzieć
normalnie, bez tej idiotycznej poezji?
Ring rzucił jej żałosne spojrzenie.
Sztylety z ust jej wychodzą, każde jej słowo przebija. Gdyby jej oddech tak był
jadowity jak jej wyrazy, ani podobna byłoby żyć w jej sąsiedztwie, zaraziłaby powietrze do
północnego bieguna.
- Dosyć! - krzyknęła Carrie i walnęła pięścią w stół. - Co się z wami dzieje?
- Sam nie wiem... - Ring potrząsnął głową, jakby się budził z zamroczenia. - Od chwili
kiedy wysiadłem z dyliżansu, myśli mam pełne różnych cytatów z Szekspira. Pod prysznicem
próbowałem wcielić się w Hamleta.
- Możesz to robić w domu - powiedziała rozgniewana. - A teraz chciałabym spędzić
trochę czasu z moim bratem i z mężem, a nie z dwoma lichymi aktorzynami.
Ring otworzył usta i najwyraźniej miał zamiar zacytować coś jeszcze, ale się
rozmyślił.
- Zaczęłaś mi opowiadać - odezwał się z poważnym wyrazem twarzy - o swoim mężu.
Skończyliśmy, zdaje się, na robakach.
- I chwastach - dorzucił Josh.
Carrie siedziała przy stole i przyglądała się obu mężczyznom. Nie miała pojęcia, co tu
się dzieje, ale miała wielką ochotę wstać i zostawić ich samych. Obaj siedzieli rozparci na
krzesłach, szeroko uśmiechnięci i najwyraźniej zadowoleni z siebie, tak jak to potrafią tylko
mężczyźni - jakby byli lepsi po prostu dlatego, że urodzili się mężczyznami.
- Przepraszam cię, kochanie. - Ring sięgnął nad blatem stolika i uścisnął jej dłoń. -
Chyba już odzyskałem kontrolę nad cytowaniem poezji. Opowiedz mi teraz wszystko o sobie.
- Mówiłam ci o Joshu. I o jego farmie. - Choć tyle razy zapewniała Josha, że Ring nie
będzie w najmniejszym stopniu zainteresowany jego farmą, w rzeczywistości obawiała się
trochę, że brat może uznać to miejsce za nieco mało efektowne.
- Mówiłam o Joshu. - Twarz jej się rozjaśniła.
- Josh potrafi czytać na głos tak pięknie jak Maddie śpiewać.
- Naprawdę? - Ring spojrzał na Josha z podziwem. - To wspaniale!
- Kto to jest Maddie? - zapytał Josh.
- To żona Ringa. Światu znana lepiej jako La Reina.
Teraz z kolei Josh popatrzył na Ringa z podziwem, bo La Reina była jedną z
największych solistek operowych świata.
- Gratuluję ci wyboru i zazdroszczę zaszczytu poślubienia takiej kobiety. Wiele razy
miałem możliwość słuchania jej śpiewu. W Paryżu, w Wiedniu, w Rzymie... Jeśli tylko
mogłem, zawsze byłem na jej występach.
- Nie wiedziałam, że znasz te miasta - zdziwiła się Carrie, ale Josh jakby jej nie
słyszał.
- Dziękuję - powiedział Ring. - Jest piękną kobietą i... - przerwał, oczy mu się szeroko
otworzyły. - Ty pięknie czytasz na głos. Ty jes...
Josh nagle wyciągnął rękę i potrącił kieliszek Ringa. Czerwone wino rozlało się na
obrus.
Carrie, zaprzątnięta osuszaniem stołu, nie zauważyła, jak jej mąż rzucił Ringowi
błagalne spojrzenie.
Choć nie wiedziała co, to jednak czuła, że coś się stało. Odniosła wrażenie, że obu
panów połączył jakiś tajemny, dla niej niedostępny sekret. W ciągu kilku zaledwie sekund
stali się najlepszymi przyjaciółmi. Przez resztę tej długiej kolacji zajmowali się głównie sobą,
jedynie od czasu do czasu zauważając obecność Carrie. Rozmawiali o miastach, które
odwiedzili, o sztukach teatralnych i śpiewie Ringa żony. Wspominali wspólnych znajomych,
dobre hotele, jedzenie i wino.
Carrie siedziała cicho, ignorowana i wściekła. Traktowali ją, jakby była za młoda i
zbyt niedoświadczona, by zasługiwać na ich zainteresowanie.
W końcu panowie zdecydowali, że czas na odpoczynek.
- Zobaczymy się jutro - pożegnał ich Ring.
- Przyjadę na farmę o dwunastej, dobrze? Ślub jest wyznaczony na piątą, więc będę
miał czas jeszcze zapoznać się z dziećmi. Powiedz mi - zwrócił się do Josha - czy są podobne
do ciebie?
Carrie wyczuła, że pytanie brata miało głębszy sens.
- Są bardzo podobne do mnie, z jednym wyjątkiem: mają talent.
Ring zdawał się rozbawiony tą odpowiedzią.
Carrie, do chwili kiedy razem z Joshem życzyła Ringowi dobrej nocy, nie powiedziała
ani jednego słowa.
Josh, zadumany, wziął ją pod ramię, najwyraźniej nie zauważywszy jej złości. Nie
zwrócił uwagi także na to, że się do niego nie odzywała.
- Wziąłem powóz od Hirama - powiedział.
- Jest przy stajniach. Przypuszczam, że wrócisz ze mną do domu.
W pierwszym odruchu Carrie chciała mu powiedzieć, że zostaje w mieście, ale
musiała zobaczyć się z dziećmi. Chciała im powiedzieć, że w końcu jednak zostaje w
Eternity. Mogła się już nigdy w życiu nie odezwać do ich ojca, ale jutro wyjdzie za niego za
mąż. Oczywiście, jeśli jego żona da mu rozwód.
Josh przyprowadził powóz, pomógł jej wsiąść i mówił przez całą drogę do domu.
Rozwodził się, jakim to wspaniałym człowiekiem jest jej brat, jaki jest kulturalny, mądry i
wykształcony.
- To pewnie dlatego - wtrąciła ironicznie Carrie - że zna wszystkich ludzi, których i ty
znasz, i bywał tam gdzie ty. W miejscach, których ja nie widziałam na oczy.
Josh najwyraźniej nie odczuł drwiny i dalej opowiadał o tym, jakim to Ring jest
dobrym przyjacielem. Naprawdę ludzki człowiek. Można z nim kraść konie, polować,
recytować Szekspira i uwodzić kobiety, a najlepiej wszystko razem.
Tego już było dla Carrie za wiele. Zrobiło się jej niedobrze.
- To przez dziecko? - spytał Josh zaniepokojony i zaczął ściągać wodze.
- Nie, przez ciebie.
Uśmiechnął się i popędził konia.
Zanim wrócili do domu, zajrzeli jeszcze do Hirama. Zatrzymali się przed wielkim,
solidnym, wyjątkowo czystym i idealnie nudnym domem, wokół którego próżno by szukać
najmniejszego kwiatka. Carrie została na koźle, a Josh poszedł po dzieci. Po chwili zjawił się
niosąc śpiącą Dallas, za nim wlókł się rozespany Tem. Carrie wzięła dziewczynkę na ręce,
Tem usiadł obok i przytulił się do niej.
- Zostajesz? - zapytał ziewając.
- Zostaję.
Tem skinął głową, jakby wiedział, że to ostatnia decyzja, ale niekoniecznie ostateczna.
W domu Josh zabrał dzieci na poddasze, ułożył do snu i wrócił na dół. Ziewając
szeroko ruszył do sypialni.
- Co robisz? - spytała Carrie stając mu na drodze.
- Idę spać.
- Nie będziesz spał w tym pokoju - oznajmiła stanowczo.
- Carrie, kochanie - westchnął Josh - to śmieszne. Jestem zmęczony, nie chcę spać na
górze z Dallas, ona ma strasznie małe łóżko. Miej nade mną litość.
- Nie spędzisz tej nocy ze mną. Nie jesteśmy małżeństwem. Mało tego, ty jesteś
żonaty z inną kobietą. Gdybyśmy spali razem, to byłoby cudzołóstwo.
- Byłem przecież żonaty także wtedy, kiedy spędziliśmy ze sobą całą noc.
- Ale ja o tym nie wiedziałam.
Podszedł do niej bliżej, jego oczy straciły zaspany wyraz.
- Carrie, kochanie - mówił niskim, jedwabistym głosem o uwodzicielskich tonach. -
Potrzebne mi tylko jakieś miejsce do spania. Przecież mi tego nie odmówisz, prawda?
- Czym jesteś zmęczony? Pasaniem robaków czy rozmową z moim bratem i
ignorowaniem mnie przez cały wieczór?
- Carrie, moja najsłodsza - poprosił jeszcze i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy.
- Nie waż się mnie dotykać! - krzyknęła i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Josh wdrapał się na poddasze i usiłował jakoś się ułożyć na wąskim łóżku razem z
Dallas.
- A mówiłam ci, że będzie chciała spać sama w dużym łóżku - wymamrotała sennie
dziewczynka.
* * *
Następnego ranka Carrie spała głęboko, gdy Josh wpuścił do sypialni dzieci. Jednak
one, zamiast wskoczyć do łóżka z wielką wrzawą, jak to miały w zwyczaju, ułożyły się cicho
koło niej. Nawet Kichuś był wyjątkowo spokojny i po chwili wszyscy czworo spali w
najlepsze.
Josh stał w drzwiach z kubkiem kawy w ręku i rozmiłowanym wzrokiem patrzył na
swoją rodzinę. Uczucie to nie dotyczyło kudłatego psiaka, ale nawet jego zaczynał powoli
lubić.
Poprzedniego wieczoru, w przeciwieństwie do tego, co sądziła Carrie, doskonale
zdawał sobie sprawę z jej złości. Zapewne nie powinien był sobie pobłażać, ale jej zazdrość
była mu tak potrzebna.
Zdarzało się nieraz, że kobiety bywały o niego zazdrosne, ale tamte wszystkie damy
zupełnie go nie obchodziły. One go nie kochały. Nie kochały mężczyzny, którym był
naprawdę, ale kogoś, za kogo go uważały. Niejedna próbowała go usidlić, dotrzeć do niego
poprzez jego dzieci, ale one były zbyt bystre, żeby nie przejrzeć podstępu. Dlatego właśnie
nie znosiły wszystkich kobiet.
Patrzył na Carrie i dzieci przytulone do niej tak mocno, że trudno było powiedzieć,
gdzie się zaczyna jedno, a kończy drugie. Wiedział, że bardzo ich wszystkich kocha. A Carrie
miała rację; zarówno on jak i jego dzieci bardzo jej potrzebowali.
Uśmiechnął się do śpiącej grupki. Teraz już wszystko będzie dobrze. Był tego pewien.
Musiał jeszcze tylko ugodzić się z Norą i odzyskać wolność. Pomyślał o Norze w złą godzinę.
Nagle Kichuś wyskoczył spod kołdry i zaczął szaleńczo ujadać, a na zewnątrz dał się
słyszeć turkot kół nadjeżdżającego powozu.
Josh skrzywił się i odwrócił do frontowych drzwi. To chyba jeszcze nie Nora?
Ujadanie Kichusia obudziło Carrie. Powoli wracała ze snu do rzeczywistości. W
pierwszej chwili nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się właściwie znajduje.
Tem podniósł głowę.
- Kto to?
Słychać było, jak powóz zatrzymał się przed domem, woźnica krzyknął na konie.
- Mam nadzieję, że to nie jest wujek Hiram - ziewnęła Dallas. - Powiemy mu, że
Carrie jest w domu, to się przestraszy i ucieknie.
Carrie się roześmiała i zaczęła łaskotać dziewczynkę.
Tern wyszedł przed dom, ale w jednej sekundzie był z powrotem.
- To mama - wyszeptał z pobladłą twarzą.
Carrie usiadła na łóżku sztywno wyprostowana.
Myślała o tej kobiecie jako o żonie Josha, ale zupełnie nie pamiętała, że jest także
matką jego dzieci. Czy będą się tak cieszyły z jej widoku, że zapomną o niej, o Carrie?
Skarciła siebie za samą myśl o takiej przerażającej możliwości. Ta kobieta była matką tych
dzieci i one ją, oczywiście, kochały.
- No, idźcie, idźcie do mamy - ponagliła je Carrie.
Mimo to Dallas nadal siedziała jej na kolanach, a Tern stał w drzwiach do sypialni.
Frontowe drzwi odskoczyły gwałtownie i Carrie, choć jeszcze nie widziała
wchodzącej kobiety, odczuła jej obecność, jej osobowość, która zdawała się rozsadzać mały
domek.
- Gdzie one są? - zawołała przybyła. - Gdzie są moje kochane maleństwa?
Zanim Carrie zdążyła się odezwać, zanim zdążyła powiedzieć Temowi, żeby zamknął
drzwi, by ta kobieta nie mogła jej zobaczyć w koszuli nocnej i z potarganymi włosami, Nora
wtargnęła do sypialni.
Była wielka. Była wysoka i mocno zbudowana i miała przesadnie umalowaną twarz;
śnieżnobiałą cerę, ciemne oczy, mocno czerwone usta oraz czarne włosy. Była ubrana w
bardzo drogą suknię z czerwono - czarnego brokatu i ściśnięta gorsetem. Carrie
doświadczonym okiem oceniła obwód jej talii na nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów.
Powyżej widniały ogromne piersi, za które niejedna kobieta zaprzedałaby własną duszę. Josh
powiedział, że jego żona nie jest tak naprawdę ładna. Ta kobieta rzeczywiście nie była ładna.
Była piękna. Wspaniała. Na widok takiej kobiety mężczyźni tracą głowę. Taka kobieta jest
muzą poetów. O takiej kobiecie powstają pieśni.
Podczas gdy Carrie gapiła się na nią w osłupieniu, Tem podszedł do łóżka. Objęła go
ramieniem. Dallas ciągle siedziała jej na kolanach. Tym razem nawet Kichuś zachowywał się
cicho.
- Mój Boże, cóż za idylliczna scena! Josh, czy wszystkie twoje nowe... panie sypiają z
tobą i z naszymi dziećmi?
Carrie chciała się bronić, ale co miała powiedzieć? Że przecież jest żoną męża tej
kobiety? Dzieci przyglądały się matce w milczeniu.
- Chodźcie, moje kochane maleństwa, pocałujcie mamusię.
Dzieci bez słowa, posłusznie, podeszły do matki. Nora schyliła się i pozwoliła im po
kolei pocałować swój gładki policzek. Nie przytuliła ich, nawet ich nie dotknęła.
- Kto to jest, ta wasza mała przyjaciółeczka? - zapytała Tema.
- Jest naszą nową... To znaczy ona i tatuś się pobrali.
- Doprawdy? Interesujące. - Spojrzała na stojącego za nią Josha. - Skarbie, wszystko
wskazuje na to, że masz dwie żony! Nie znam dobrze prawa, ale odnoszę wrażenie, że to nie
jest legalne.
- Może pozwolimy Carrie się ubrać - powiedział Josh i wyprowadził swoją piękną,
olśniewającą, boską żonę z sypialni.
Carrie założyła amazonkę i weszła do dużego pokoju. Josh i jego żona siedzieli przy
stole blisko siebie, z pochylonymi głowami.
Nora rozparła się na krześle i oszacowała Carrie jednym spojrzeniem.
- Czy to nie najwdzięczniejsze stworzenie na świecie? Josh, ona jest naprawdę słodka.
Gdzie ją znalazłeś?
- W stogu siana - wycedziła Carrie przez zęby i ruszyła do drzwi.
Josh chwycił ją, przycisnął jej ramiona do boków, przyprowadził do stołu i posadził na
krześle.
- Tem - powiedział - nalej Carrie kawy. - Postawił przed nią filiżankę. - Carrie, moja
najdroższa. Pozwól, że ci przedstawię Norę.
- Twoją żonę - dokończyła Carrie bezbarwnym głosem i spróbowała wstać, ale Josh
trzymał ją za ramiona.
- Och, Joshua - odezwała się Nora. - Zdaje się, że to stworzonko się na ciebie gniewa.
Och, chyba wspominałeś jej o mnie, prawda?
- Wątpię, czy zdołałbym cię opisać. - Głos Josha ociekał jadem.
Nora przyjęła to jako komplement.
- Oczywiście, że nie potrafiłbyś mnie opisać, skarbie. - Uśmiechnęła się dwuznacznie.
- Wielu mężczyzn tego próbowało. - Przeniosła spojrzenie z powrotem na Carrie. - Trochę
mała jak na aktorkę.
- Carrie nie występuje na scenie - burknął Josh. - Jest żoną i matką.
- Ooo... to interesujące - stwierdziła Nora miłość dzieci i to, że urodzisz nasze dziecko,
które będzie dorastało bez ojca, nic dla ciebie nie znaczy - wyjedź. Nie będę cię zatrzymywał.
Carrie zaczęła wsiadać na konia. Wsadziła stopę w strzemię, lecz nagle odwróciła się
do Josha, rzuciła się na niego i zaczęła okładać pięściami.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Rozumiesz? Ko cham cię i nienawidzę!
Kiedy pierwsza fala gniewu minęła, Josh objął Carrie i przytulił mocno do siebie.
Dziewczyna rozpłakała się głośno.
- Ona jest taka piękna - szlochała rozpaczliwie.
- Nigdy nie widziałam piękniejszej kobiety.
- Ona jest jak kobra. Piękna i śmiertelnie jadowita.
- Nie myślałeś tak, kiedy się z nią żeniłeś.
- Miałem wtedy dziewiętnaście lat, jakim cudem miałem mieć rozum?
- Ja mam dwadzieścia - jęknęła Carrie. - Czy to oznacza, że jestem głupia?
- Oczywiście, że nie. Ty miałaś wystarczająco dużo rozumu, żeby pokochać właśnie
mnie.
Carrie roześmiała się przez łzy.
- Tak już lepiej - powiedział Josh. - Teraz chodź tutaj, usiądź i posłuchaj. Sądzę, że
powinniśmy wreszcie porozmawiać.
- Porozmawiać? Ty będziesz rozmawiał ze mną? Z kobietą, z której zrobiłeś swoją
kochankę? Chyba nie zamierzasz mi opowiedzieć o sobie tego wszystkiego, o czym już wie
chyba cały świat? Twoja mmm... twoja żona, dzieci, twój brat, a nawet mój brat... wszyscy
oni wiedzą. Nie patrz tak na mnie. Nie jestem taka głupia, za jaką mnie najwyraźniej uważasz.
Ring nie zachowywałby się w stosunku do ciebie tak serdecznie wczoraj wieczorem, gdyby
czegoś o tobie nie wiedział.
Josh ułożył ją przy sobie na stercie siana i objął ramieniem.
- Nie wiem, od czego zacząć.
- Mnie nie pytaj. Nic o tobie nie wiem, więc nie dam ci odpowiedzi. A poza tym, czy
jesteś zupełnie pewien, że masz czas, by teraz ze mną rozmawiać? Przecież twoja duża,
tajemnicza, czarująca żona chce, żebyś szukał pewnego dokumentu, prawda? Nie
potrzebowałeś specjalnej zachęty. Może obwiążemy cię w pasie liną, na której wyciągnęliśmy
Tema, byś mógł spuścił się po owe papiery. O jedno tylko proszę: niech mi będzie wolno
zrobić na niej węzły.
Josh zakrył dłonią usta skrywając uśmieszek.
- Nora jest zajęta Erikiem. Zdaje się, że go nie zauważyłaś. Blondyn, dwa metry
wzrostu. Wspaniały. Dziesięć lat młodszy od niej.
- Ona jest starsza od ciebie, prawda? - Była to najszczęśliwsza myśl, jaka powstała w
głowie Carrie, od czasu gdy Nora zjawiła się w sypialni.
- Dużo starsza - przyznał Josh. - Chcesz teraz, żebym ci opowiedział o sobie, czy
wolisz jeszcze trochę pokrytykować Norę?
Carrie musiała się przez chwilę zastanowić.
- Mów - zdecydowała w końcu.
- Moi rodzice byli parą drugorzędnych aktorów, choć sądzę, że ojciec mógłby być
zupełnie dobry, gdyby nie to, iż od momentu osiągnięcia pełnoletniości wypijał codziennie
przynajmniej pięć litrów najpodlejszego wina. Przez pierwszych osiem lat życia
wychowywałem się w garderobach i obskurnych hotelach. Potem mój ojciec umarł i...
- W jaki sposób?
- Zatoczył się z chodnika na jezdnię i został przejechany przez beczkowóz z piwem.
Wiem, że gdyby mógł wybierać, chciałby odejść właśnie w ten sposób.
Carrie nie wyczuła w głosie Josha żadnej cieplejszej nuty.
- Moja matka najlepsze lata miała już za sobą, a przy tym także nie stroniła od
alkoholu. Próbowała jeszcze jakiś czas pracować w teatrze, ale w końcu nie mogła dostać
nawet najmniejszej roli. Wtedy odpowiedziała na ogłoszenie matrymonialne, pojechała do
Eternity w Colorado i wyszła za mąż za samotnego wdowca, pana Elliota Greene, który miał
mały domek i dorosłego syna.
- Hirama?
- Hirama jedynaka. - Josh zacisnął wargi. - Hiram zawsze był nadętym,
pompatycznym głupcem. Pomiatał mną jak chciał, ale ojciec poza nim nie widział świata.
Josh przerwał na chwilę, uśmiechnął się lekko.
- Pokochałem ojczyma. Był miłym, cichym człowiekiem i opiekował się mną
serdecznie także wówczas, gdy w dwa lata po ich ślubie umarła moja matka. Niestety, kiedy
miałem szesnaście lat, on także zmarł i ten jego zadufany synalek odziedziczył wszystko.
Zaraz po pogrzebie Hiram oznajmił mi, że jeśli nie będę mu ślepo posłuszny, wyrzuci mnie na
bruk. Oszczędziłem mu tego wysiłku i kilka godzin później sam opuściłem dom.
- I co potem robiłeś?
- Jedno, co naprawdę umiałem robić: występowałem na scenie.
Zamilkł, jakby się spodziewał, że Carrie powinna znać resztę jego życiorysu. Wtedy
przypomniało się jej coś, o czym raz wspomniała Nora.
- Wielki Templeton - szepnęła. Zobaczyła, że Josh lekko się uśmiecha. - Joshua
Templeton - powiedziała głośniej. - Słyszałam o tobie.
- Naprawdę? - Josh uniósł jedną brew w udanym zdziwieniu. Znów miał na ustach ten
filisterski uśmieszek, który mówił: „Musiałaś o mnie słyszeć, zna mnie cały świat!”
- Aktor? - Carrie spojrzała na niego spod oka.
- Odtwórca ról szekspirowskich. Najznakomitszy aktor świata. Najlepszy...
Carrie nie mogła słuchać tych przechwałek. Wstała, lecz Josh przyciągnął ją z
powrotem do siebie.
- Myślałem, że będziesz ze mnie dumna.
Odetchnęła głęboko.
- Przez cały czas byłam przekonana, że zrobiłeś coś strasznego. Sądziłam, że byłeś w
więzieniu za kradzież. Nie chciałam wierzyć, że mógłbyś być mordercą. A ty jesteś zwykłym
aktorem. - Ostatnie słowo zmęłła w ustach, jakby wypluwała truciznę.
- Nie jestem zwykłym aktorem - Josh wydawał się urażony i rozczarowany. - Jestem
Joshua Templeton. Ten Joshua Templeton.
- A ja jestem Carrie Montgomery. Ta Carrie Montgomery.
Josh się roześmiał.
- Czy zechciałbyś mi wyjaśnić, dlaczego uznałeś za stosowne ukrywać ten fakt przede
mną? Dlaczego podałeś mi fałszywe nazwisko i nie wspomniałeś słowem o swojej
przeszłości?
- Sądziłem, że nie będzie ci to obojętne.
Carrie musiała się chwilę zastanowić, nim zrozumiała, o co mu chodzi.
- Jesteś próżnym, chełpliwym pyszałkiem. Uważałeś, że gdybym wiedziała, iż jesteś
sławny, to właśnie wyłącznie z tego powodu chciałabym być z tobą? Znowu mnie obrażasz.
Ponownie zaczęła się podnosić, ale Josh uwięził ją w objęciach i zaczął całować.
- Ale przecież wcale cię nie znałem. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
Większość kobiet kochała we mnie wspaniałe pozory.
- Obracałeś się w towarzystwie wyjątkowo żałosnych kobiet.
- To prawda. - Roześmiał się pogodnie. - Naprawdę żałosnych. Ale cóż, byłem
zupełnie szczęśliwy w tym żałosnym towarzystwie. One dostawały sławnego mężczyznę, ja
dostawałem...
- Tylko mi nie mów, co od nich dostawałeś.
Roześmiał się znowu i odsunął od niej.
- Chciałbym ci coś pokazać. - Przeturlał się po sianie, poszperał pod kilkoma
butwiejącymi uprzężami i wyciągnął mały czarny kuferek ozdobiony inicjałami J.T. Otworzył
go, wyjął ze środka plik papierów i podał je Carrie. Były to fotografie sławnego na cały świat
Joshuy Templetona w stroju Hamleta, Otella i innych postaci ze sztuk szekspirowskich. Na
jednej ubrany był w elegancki frak, na innych trzymał w dłoni miecz i patrzył w obiektyw z
hulaszczym błyskiem w oku.
Carrie dokładnie obejrzała zdjęcia i w końcu mu je oddala.
- No i co? - spytał niecierpliwie. Od dawna marzył o tej chwili. Chciał jej opowiedzieć
o sobie, chciał jej udowodnić, że nie był nieudacznikiem w tej jednej, wybranej dziedzinie.
Chciał, żeby wiedziała, że choć nie potrafił pracować na farmie, to istniało takie zajęcie, w
którym był naprawdę dobry.
- Nie podoba mi się ten człowiek - rzekła Carrie cicho.
Joshowi na chwilę odebrało głos. Na całym świecie kobiety kochały Joshuę
Templetona. Miał na to dowody. Od przedstawienia do przedstawienia, w całej Ameryce i
większej części Europy udowadniał samemu sobie, że nie zdoła mu się oprzeć żadna kobieta
bez względu na wygląd, wiek i kolor skóry oraz stan cywilny.
- Nie chcę cię urazić - powiedziała Carrie życzliwie - ale ten człowiek nie jest
prawdziwy. Wiesz, teraz sobie przypominam, że Euphonia miała w domu kilka jego, to
znaczy, twoich zdjęć. Wszystkie dziewczęta mdlały z zachwytu, a ja zupełnie nie rozumiałam
dlaczego.
- Spodobał ci się smutno uśmiechnięty ojciec sfotografowany z dwójką swoich dzieci?
- powiedział Josh zdumiony.
- On ma duszę - uśmiechnęła się Carrie. - Ten człowiek - stuknęła palcem w starannie
upozowaną postać na zdjęciu - jest jak martwy. Ma zupełnie puste oczy.
Josh przytulił dziewczynę do siebie i roześmiał się uszczęśliwiony.
- Bałem się, że jeśli się o mnie wszystkiego dowiesz, przestaniesz mnie kochać. W
dniu, w którym przyjechałaś, kiedy cię zobaczyłem po raz pierwszy, mogłem myśleć tylko o
twoim ślicznym ciałku, ale powiedziałem sobie, że nie wolno mi cię dotknąć. Byłem pewien,
że zechcesz wrócić do domu natychmiast, jak tylko zobaczysz tę norę, w której mieszkałem. -
Uśmiechnął się. - Moje doświadczenie w miłości uwzględniało tylko szampana i upominki w
pudełeczkach wykładanych czarnym aksamitem.
- Tak? A jak długo trwała taka „miłość”?
- Dopóki nie zdjąłem z niej ubrania. - Chwycił ją w ramiona, żeby nie uciekła.
Carrie usiłowała leżeć sztywno, nieruchoma, ale pocałunki w szyję wywierały na nią
magiczną moc.
- Josh, chyba nie kochałeś jej tak naprawdę? Opowiedz mi o niej.
- O kim? - Josh całował jej ramiona.
- O niej! - Carrie odepchnęła go od siebie.
- O tej wielkiej, co została w domu. O kobiecie, z którą stanąłeś przed ołtarzem i
której przysięgałeś miłość i szacunek do końca swego życia. O niej.
- Aaaa. O Norze. Sama widzisz, dlaczego się w niej zadurzyłem. - Jeszcze nie
skończył mówić, a już pożałował. Przytrzymał Carrie z całej siły.
- Musiałem się z nią ożenić. Była w ciąży.
- W ciąży? Ona? Taka wszystkowiedząca? Powinna była omijać z daleka zagony z
kapustą i schodzić z drogi bocianom.
- Dobrze już, dobrze. Widzisz, kiedy ją poznałem, miałem osiemnaście lat. Odnosiłem
niewielkie sukcesy na scenie, podczas gdy ona była już uznaną aktorką.
- Bez wątpienia rzuciła cię na kolana?
Josh nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- To było szaleństwo. Wzięliśmy ślub, potem urodził się Tern i...
- Tern! - krzyknęła Carrie. - Jak on się właściwie nazywa?
- Joshua Templeton Drugi.
- A myśmy myślały, że źle napisałeś jego imię na odwrocie fotografii. No dobrze,
mów dalej. Skończyłeś na tym, jak wpadłeś między te jej wielkie obwisłe piersi.
- Po narodzinach Tema ja pojechałem w trasę, a Nora została z dzieckiem w domu. -
Przerwał na chwilę i podjął opowiadanie już poważnym tonem.
- Carrie, zdradzałem żonę, tak samo zresztą jak i ona mnie. Mam na sumieniu wiele
uczynków, z których trudno być dumnym, ale zawsze kochałem swoje dzieci. Nie kochałem
żadnej z tych kobiet, które... brałem do łóżka, nie kochałem nawet Nory, ale Tema
pokochałem od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłem. Jeśli nie było mnie w domu, pisałem
do niego co tydzień, nawet kiedy był niemowlęciem.
Potem, gdy nauczył się chodzić, codziennie słałem do niego listy. Kupowałem mu
zabawki, ciągle o nim myślałem...
Przerwał zakłopotany tym zwierzeniem z prawdziwego uczucia. Co innego było
opowiadać o miłości przed zachwyconą publiką, a co innego w rzeczywistości. Zniżył głos.
- Nigdy nikomu nie mówiłem o Ternie. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że mam syna,
ale nikt nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo go kochałem.
- A co z Dallas?
- Wiedziałem, że Nora mnie zdradza - westchnął Josh - ale niewiele mnie to
obchodziło. Jest takim typem kobiety, że wystarczy, by mężczyzna położył ręce na tych jej... -
chrząknął. - Nie chciałem z nią mieszkać. Wysyłałem jej pieniądze i wierzyłem, że opiekuje
się Ternem. Zakładałem, że kocha go tak samo jak ja. Któregoś razu grałem w Dallas
Hamleta i tam zastałem ją w łóżku z innym mężczyzną. Zrozumiałem, że takie życie nie jest
dobre dla Tema, i zażądałem rozwodu.
- Zamilkł.
- Przypuszczam, że wybiła ci ten pomysł z głowy - powiedziała Carrie ironicznym
tonem.
- W istocie. Dziewięć miesięcy później przyszła na świat nasza córeczka i została
ochrzczona tym absurdalnym imieniem, żebym pamiętał o okolicznościach jej poczęcia.
Byłem z Norą jeszcze przez dwa lata, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że muszę się od niej
uwolnić. - Uśmiechnął się.
- Najdziwniejsze, że kiedy straciłem zainteresowanie Norą, zauważyłem, iż w
rzeczywistości wcale nie była dobrą aktorką.
- Nigdy nie słyszałam ostrzejszej krytyki.
- Do pewnego czasu wierzyłem jej, kiedy mnie zapewniała, że opiekuje się dziećmi i
jest dla nich dobrą matką. - Josh prychnął pogardliwie. - Wyobrażałem sobie, że uzyskanie
rozwodu będzie zupełnie proste. Powodem miała być moja niewierność, gdyż mojej reputacji
ten zarzut i tak już nie mógł zaszkodzić. Oddałem Norze wszystkie pieniądze, jakie
zaoszczędziłem w czasie lat występowania na scenie - a było tego niemało, bo znając biedę, w
jakiej żyli rodzice, zawsze starałem się coś odłożyć - i chciałem tylko opieki nad dziećmi.
Nora bardzo chętnie zgadzała się na oddanie Tema i Dallas w zamian za pieniądze. Nawet już
nająłem doskonałą francuską guwernantkę, która miała się zajmować dziećmi pod moją
nieobecność.
- No i co się stało? Dlaczego żyjesz tutaj, na farmie brata, i mordujesz kukurydzę?
Josh roześmiał się ironicznie.
- Zgubiła mnie własna pycha. Próżność, która odgrywała w moim życiu większą rolę
niż jakiekolwiek inne uczucie. Próżność, która nieomal kosztowała mnie utratę dzieci. Carrie
ujęła w dłonie jego ręce.
- Opowiedz mi o wszystkim.
- Sędzia dał mi to, o co prosiłem. - Josh uśmiechnął się ponuro. - Żałuj, że nie
widziałaś mnie na sali sądowej, kiedy prosiłem sąd o przyznanie mi opieki na dziećmi. Było
to chyba najlepsze przedstawienie w całej mojej karierze. Zaplanowałem wszystko bardzo
szczegółowo. W końcu, byłem przecież Wielkim Templetonem i miałem przemawiać we
własnej sprawie. Musiałem zwyciężyć. Wystąpiłem w czarnej pelerynie lamowanej
czerwonym atłasem, w ręku trzymałem laskę ze srebrną główką.
Zapatrzył się w krokwie pod dachem.
- Jak cię widzą, tak cię piszą. Zamierzałem zaszczycić sąd i wszystkich obecnych
niepowtarzalną, wielką sceną w wykonaniu słynnego wykonawcy ról szekspirowskich. Byłem
wyjątkowo głupi. Zdawało mi się, że robię im łaskę.
Przerwał, a po chwili podjął łagodniejszym tonem:
- Zamierzałem odegrać przedstawienie, bo nie potrafiłem pokazać, co naprawdę czuję.
Jak śmiertelnie byłem przerażony na samą myśl, że mógłbym stracić dzieci.
- A o co poprosiłeś sędziego? - ponagliła go Carrie.
- Mówiłem ponad godzinę. Powinnaś była widzieć moją publiczność. Tak, tak właśnie
nazywałem obecnych w tej sali. Miałem ich w garści. Kazałem im się śmiać i płakać.
Przerażałem ich i schlebiałem im do woli. Należeli do mnie bez reszty. Opowiedziałem im,
jak bardzo kocham swoje dzieci, jak to jestem gotów zrobić dla nich wszystko.
Przekonywałem, że potrafię się wyrzec wszelakich ziemskich dóbr, byle tylko być z synem i
córką. Wspominałem, że dla nich byłbym zdolny nawet rzucić scenę. Oczywiście
równocześnie uprzytomniłem im, jak wielką świat poniósłby stratę, gdybym faktycznie
porzucił swój zawód. Dalej mówiłem, że mógłbym nawet pracować na farmie, jak zwykły
rolnik, byle tylko być z dziećmi. Zdaje się, że to właśnie w tym punkcie wielkiej sceny
zrzuciłem z ramion pelerynę, by moja publiczność łatwiej mogła sobie wyobrazić mnie jako
farmera.
Kiedy skończyłem, dostałem owację na stojąco i byłem pewien zwycięstwa. Sędzia
oznajmił, że nigdy jeszcze nie słyszał tak wymownej prośby i miał do mnie tylko jedno
pytanie: czy znam kogoś, kto jest farmerem. Odparłem, z lekkim ukłonem, iż mój brat się
trudni tą zacną profesją. Sędzia powiedział, że tak wspaniałe przemówienie musi być
nagrodzone i w związku z tym wyda dokładnie taki wyrok, o jaki prosiłem. Wszystkie moje
ziemskie dobra - z wyjątkiem jednego garnituru - zostaną wystawione na aukcję, a uzyskane z
niej pieniądze będą zapisane na dobro moich dzieci. Musiałem zrezygnować z występów na
scenie na całe cztery lata, a w tym czasie pracować i mieszkać z dziećmi na farmie Hirama.
Jeśli przejdę przez tę próbę, dzieci będą moje. Sędzia, po ogłoszeniu wyroku, uśmiechnął się
do mnie krzywo i powiedział, że jego zdaniem będzie mi brakowało mojej wspaniałej, czarnej
peleryny, którą się tak świetnie posługiwałem. Znacznie później mój adwokat poinformował
mnie, że żona sędziego przed dwoma laty uciekła z jakimś aktorem, a w dodatku wszyscy
jego krewni byli farmerami. Udało mi się zranić tego człowieka w każdy możliwy sposób.
Josh westchnął ciężko.
- Stało się tak, jak chciał sąd. Wróciłem do Eternity, przybrałem nazwisko ojczyma w
nadziei, że nikt mnie nie rozpozna, i próbowałem zostać farmerem.
- Czyli - podsumowała Carrie - przez cztery lata musisz mieszkać na farmie Hirama i
żyć jak zwyczajny człowiek. Bez aplauzu, bez światła reflektorów. I bez czarujących młodych
dam błagających o twój autograf. Jedynie w towarzystwie łudzi, którzy cię naprawdę kochają
i akceptują cię takiego, jakim jesteś, razem z twoimi wadami i przywarami.
- Z całym mnóstwem wad - uśmiechnął się Josh.
- Nie takim znowu mnóstwem. Ale przynajmniej nie są one ukryte pod
charakteryzacją.
Josh przesunął nosem po jej szyi.
- Życzyłbym sobie teraz nie mieć na sobie ani charakteryzacji, ani ubrania, ani w
ogóle nic.
Carrie objęła go za szyję i pocałowała z całym tłumionym przez kilka tygodni
pożądaniem.
- Tato! Tatusiuuu! - wrzasnęła Dallas wpadając jak bomba do stajni. - Przyjechał jakiś
pan i chce się z tobą widzieć!
Josh, trochę oszołomiony, odsunął się od Carrie.
- Kto to taki?
- Nie wiem - szepnęła Dallas scenicznie - ale to chyba jakiś święty.
Carrie i Josh spojrzeli na siebie.
- Ring - powiedzieli jednocześnie.
16
Carrie i Josh, idąc w stronę domu, jeszcze oskubywali się wzajemnie ze źdźbeł słomy.
- Zabierze mnie do domu - mamrotała Carrie.
- Natychmiast, jak tylko zobaczy tę tłustą babę, z którą się ożeniłeś, każe mi wyjechać.
Josh mocniej ścisnął ją za ramię.
- Życzyłbym sobie bardzo, żebyś trochę mniej przejmowała się swoim bratem, a
trochę więcej mną. I pozwól, że się o wszystko zatroszczę. Na pewno sobie poradzę.
- Będziesz nurkował za dekolt Nory w poszukiwaniu pewnego dokumentu? -
dociekała Carrie złośliwie.
- Człowiek robi to co musi - odparł Josh i natychmiast zmuszony był mocniej
przytrzymać Carrie. - Witaj, bracie! - zawołał do Ringa, który przyklęknąwszy na jedno
kolano rozmawiał z dziećmi.
- Mam trzech takich chłopaków jak ty - mówił Ring do Tema. - Musisz nas kiedyś
odwiedzić, będziecie mogli razem popływać statkiem.
- A ja ich nauczę jeździć konno - oznajmił Tern, drapiąc Kichusia za uszami, ale
ponieważ trzej nowi kuzyni byli od niego znacznie młodsi, nie zaprzątał sobie nimi głowy
zbyt długo.
Ring wstał i podał Carrie duże pudło, w którym przywiózł suknię ślubną ich matki.
W tej samej chwili z domu wyszła Nora; za nią podążał wielki blondyn, zupełnie jak
Kichuś za Carrie.
- Ooo, nie - jęknął Josh i pośpieszył naprzód, ale Carrie pociągnęła go z powrotem.
- Jeśli myślisz, że mój brat jest na tyle głupi, by się zadurzyć w czymś takim jak ta
wypacykowana, wielka, tłusta... - przerwała nagle, bo Ring właśnie z galanterią ucałował
upierścienioną dłoń Nory, patrząc na kobietę, jakby była najwspanialszym zjawiskiem w jego
życiu.
- Mówiłaś, zdaje się... - zaczął Josh.
Carrie zadarła nos do góry, wyprzedziła go bez słowa, podeszła do brata i stanęła
między nim a Norą.
- Jak to miło, że nas pani odwiedziła, pani...
- przerwała, nie wiedząc, jak się zwrócić do tej wstrętnej kobiety.
- West - powiedziała Nora patrząc nad głową Carrie na Kinga. - Nora West to mój
pseudonim artystyczny.
- Widziałem panią w roli Julii - oznajmił Ring.
- Była pani naprawdę boska.
- Chyba jakiś poganiacz osłów musiał grać Romea - mruknęła Carrie, po czym
podniosła wzrok na Kinga i zatrzepotała rzęsami. - Musiałeś być jeszcze dzieckiem, kiedy ona
była na tyle młoda, żeby zagrać Julię.
Josh złapał ją za ramię i pociągną} do domu.
- Wybaczcie nam - powiedział. - Carrie musi przygotować coś do jedzenia.
Wciągnął ją do środka.
- Czy ty nie możesz się pohamować chociaż na kilka godzin? Przynajmniej do chwili,
kiedy dostanę od niej ten nieszczęsny papier?
- Spodziewasz się, że będę miła dla kobiety, która jest żoną mojego męża?
- Tylko jeszcze przez kilka godzin.
Carrie roześmiała się nieprzyjemnie.
- Może ty, jako zawodowy oszust, potrafiłbyś to zrobić. Ja nie.
Josh potarł twarz rozdrażniony, lecz w końcu się roześmiał.
- Nie rozumiem, jak mogłem być tak próżny, by wierzyć, że moja sława zmieni twoje
uczucia.
Niestety! Wielki Templeton został zepchnięty do roli „zawodowego oszusta”. -
Przytulił ją do siebie.
- Jak sądzisz, czy mógłbym ci kiedykolwiek czymś zaimponować? Kiedy wyrok się
skończy i wrócę na scenę, czy przyjdziesz zobaczyć mój występ? Czy będziesz mdlała na
moich przedstawieniach? - Zaczął całować jej szyję.
Carrie przymknęła oczy w upojeniu.
- Myślę, że mógłbyś zacytować coś z tej poezji, która opętała Ringa, prywatnie, tylko
dla mnie.
Pogłaskał ją po policzku.
Patrz, jak na dłoni smutne wsparła liczko! O! gdybym mógł być tylko rękawiczką, Co
tę dłoń kryje!
Uśmiechnęła się do niego.
- Nie jestem pewna, czy będę sobie życzyła, żebyś to mówił innym kobietom. Nawet
tak starym i grubym jak ona.
- To nie będzie naprawdę, Carrie - powiedział cicho. - Będę je oszukiwał, ale nigdy
nie oszukam ciebie. - Pocałował jej uśmiechnięte usta.
- Cóż za słodka scena - odezwała się Nora od drzwi. - Joshua, skarbie, a więc nie
wygląda to tak, jak z tymi dziesiątkami innych kobiet zarówno na scenie, jak i poza nią.
Josh wypuścił Carrie z objęć.
- Daj mi ten papier, Noro.
- Mówiłam ci już, gdzie go szukać - uśmiechnęła się wylewnie.
Josh zdołał powstrzymać się od spojrzenia na jej niewyobrażalnie wielki biust, bo
wiedział, że Carrie obserwuje go bacznie.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?
- Jak to? Chcę po prostu ciebie. Stęskniłam się za tobą.
Josh złapał Carrie za rękę.
- Jasne, chcesz mnie i jeszcze pół tuzina innych mężczyzn. Doskonale wiesz, że nie
mam pieniędzy, więc czego się jeszcze spodziewasz?
- Chcę uszczknąć nieco fortuny Floty Warbrooke.
Josh już otworzył usta, by powiedzieć, że nie ma pojęcia, o co jej chodzi, gdy nagle
części .układanki wskoczyły na swoje miejsca. Carrie najwyraźniej dysponowała
nieograniczonym źródłem gotówki, a przyjechała z Warbrooke w stanie Maine. Zdawał sobie
sprawę, że ma dużo pieniędzy, ale nie przypuszczał, że jest aż tak bogata. Motto Floty
Warbrooke, „Z nami dotrzesz, dokąd chcesz”, znane było od Chin po Amerykę i od Indii aż
po Australię.
- Josh, skarbie - Nora uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawdę uważam, że stroniłeś od sceny już zbyt długo. Na twojej twarzy widać
wszystko, jak na twarzy dziecka. Nie wiedziałeś, że ona jest właścicielką części Floty
Warbrooke. - Posłała mu zwycięski uśmiech i usiadła przy stole.
Josh odwrócił się do Carrie. Miał zamiar powiedzieć jej, co myśli o trzymaniu w
tajemnicy takich informacji, ale tylko się do niej uśmiechnął. Przecież Carrie właściwie nic
przed nim nie ukrywała. Po prostu nie przyszło jej do głowy, że bogactwo ma jakiekolwiek
znaczenie.
Pocałował ją impulsywnie. Nie namiętnie, ale w podziękowaniu za to, że zjawiła się w
jego życiu. Przy jej boku, przy boku żony tak mocno stojącej na ziemi, która nie uważała za
stosowne podpierać się fortuną swojej rodziny, pycha nigdy nie zdominuje jego życia. Carrie
nigdy mu nie pozwoli zapomnieć, co jest w życiu naprawdę istotne.
Carrie nie miała pojęcia, o czym myśli Josh, widziała tylko, że patrzył na nią z
ogromną miłością. Przysunęła się do niego bliżej.
- Skąd się dowiedziałaś o Flocie Warbrooke? - zapytał Josh Norę, grając na zwłokę.
Nie miał pojęcia co robić. Pod żadnym pozorem nie mógł dopuścić, by rodzina Carrie płaciła
za jego wolność.
- Od twojego braciszka Hirama. Josh, naprawdę nie powinieneś go tak źle traktować.
Przecież podarował ci tę śliczną farmę. - Nora rozejrzała się wokół z pogardliwym
uśmieszkiem. - Nigdy bym nie uwierzyła, że możesz mieszkać w takich warunkach. Tern
mówił, że nawet gotujesz.
Josh trzymał Carrie za rękę, przyglądał się swojej byłej żonie i nie mógł się nadziwić,
jak to się stało, że kiedykolwiek mu się podobała. Może był pijany.
- Jednym słowem Hiram powiedział ci, że się ożeniłem z fortuną?
- Tak. Wygląda na to, że twoja... - zmierzyła Carrie wzrokiem od stóp do głów -
kochanka naraziła się Hiramowi czymś tak bardzo, że aż przeprowadził prywatne śledztwo. -
Przeniosła spojrzenie na Josha. - Czy wiesz, że jej wspaniały brat spędzi! cały ranek na
kupowaniu sporych kawałków Eternity?
Josh spojrzał zdumiony na Carrie, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
- On tak zawsze.
Josh zamilkł, zaskoczony w równym stopniu świadomością bogactwa krewnych
Carrie, jak i dziwnymi nawykami jej brata. Cóż, każdy ma jakieś hobby.
- Chcę pięćdziesiąt kawałków - oznajmiła Nora. - Kiedy dasz mi do ręki pięćdziesiąt
tysięcy dolarów, papier będzie twój. - Uśmiechnęła się do obojga i wyszła.
- Co za wstręty babsztyl - westchnęła Carrie. - Wyjątkowo odpychająca.
Rozczarowałeś mnie żeniąc się z kimś takim.
- To dziwne - powiedział Josh ironicznym tonem. - Zazwyczaj druga żona lubi swoją
poprzedniczkę. Dokąd idziesz?
- Powiedzieć Ringowi, że potrzebuję pięćdziesiąt tysięcy dolarów - odparła Carrie.
Josh pochwycił ją za ramię.
- Ot, tak sobie? Pójdziesz do brata i poprosisz, żeby ci dał taką niewiarygodną sumę? I
co mu powiesz? Że na co ci to potrzebne? Powiesz, że chcesz wykupić dokument potrzebny
do uzyskania mojego rozwodu? Pół wczorajszego dnia i cały dzisiejszy ranek opowiadałaś mi
o wysokiej moralności Ringa. Będzie wściekły, jeśli się dowie, że nie jesteśmy małżeństwem.
- Nic mu nie powiem.
- Zwyczajnie poproszę go o pięćdziesiąt tysięcy, a on ci je da bez żadnych pytań?
- Oczywiście, że tak. W rodzinie trzeba sobie pomagać. Pieniądze się nie liczą, nie
mają znaczenia. Fakt, że masz inną żonę, jest znacznie ważniejszy niż pieniądze.
Josh musiał usiąść. Siadł przy stole i schował twarz w dłoniach. Nigdy nie spotkał
kogoś o takiej filozofii życiowej jak Carrie. Brała go złość na jej naiwne przekonanie, że
pieniądze nic nie znaczą. Chciał jej powiedzieć, że dla pieniędzy ludzie kłamią, oszukują,
kradną i zabijają. Chciałby móc jej wytłumaczyć, że tego wszystkiego nie zrozumie, bo
jeszcze nigdy nie musiała zarabiać na życie, nigdy nie była obciążona odpowiedzialnością za
swoje utrzymanie, a co dopiero utrzymanie rodziny. Ale przecież żyła sama przez sześć
tygodni i w tym czasie nie tylko zarobiła na własne potrzeby, ale w dodatku zmieniła
gospodarkę całego miasteczka.
- Carrie - powiedział cicho. - Nigdy nie spotkałem takich ludzi jak twoja rodzina. Co
jest ważne dla Montgomerych, jeśli nie pieniądze.
- Pieniądze też są dla nas ważne. Tylko że miłość jest ważniejsza. Miłość i pieniądze,
w tej kolejności. Dla miłości rezygnujemy z pieniędzy, ale nie odwrotnie. A poza tym, moja
rodzina zazwyczaj nie ma problemów z gotówką. Najwyraźniej jednym z naszych głównych
talentów jest robienie pieniędzy i dobrych partii.
Josh się roześmiał, wstał i pocałował Carrie.
- Cóż, ja mam zupełnie inne talenty. A jednym z nich jest to, że potrafię dbać o własną
rodzinę.
Może nie zawsze robię to tak, jak powinienem, ale staram się. Nie poprosisz brata o
pomoc. Nie chcę, żebyś się od niego uzależniała. To mój problem i ja go rozwiążę.
Zrozumiano?
- Ale łatwiej iść do Ringa i poprosić o czek.
Potem...
Uciszył ją pocałunkiem.
- Chcesz powiedzieć bratu prawdę o nas? Powiesz mu, że nosisz moje dziecko, choć
nie jesteśmy małżeństwem?
- Nie. - Carrie westchnęła. - Och, Josh, nie rozumiem tego. Nikt z mojej rodziny nie
ma takich kłopotów w miłości. Ring mówił, że kiedy pierwszy raz spotkał swoją żonę,
zakochali się od pierwszego wejrzenia i od razu wszystko dobrze się ułożyło.
- Popatrzyła na niego wzrokiem skrzywdzonego dziecka. - A kiedy ty mnie pierwszy
raz zobaczyłeś, nawet nie wiedziałeś, że mnie kochasz.
- To prawda - roześmiał się Josh. - Nie wiedziałem. Jak się na to zapatrujesz, żebym
spędził resztę życia na rekompensowaniu ci tamtego fałszywego kroku? - Objął ją i
pocałował. - Wiem, że mnie kochasz, ale czy na tyle mocno, by mi zaufać i pozwolić samemu
wybrnąć z tego zaułka?
- Tak, oczywiście, że tak.
- Więc od teraz nie zadawaj już pytań.
- Ale...
Pocałował ją znowu.
- Potrafię dbać o swoją rodzinę, zrozumiano? Już nie nazywasz się Montgomery, teraz
jesteś panią Templeton.
- Podoba mi się bardziej niż Greene - uśmiechnęła się Carrie. - Carrie Templeton. -
Spojrzała na Josha wiedząc, że niełatwo jej będzie zrezygnować z pomocy Ringa. Całe życie
zwracała się do braci lub ojca, jeśli czegoś potrzebowała. - Dobrze - powiedziała w końcu. -
Zrobię tak, jak sobie życzysz.
17
Najtrudniejszą rzeczą, jaką Carrie musiała zrobić, było okłamanie brata. Zgodnie z
życzeniem Ringa ślub miał się zacząć o piątej, a kiedy Ring coś planował, spodziewał się, że
jego plany zostaną zrealizowane. Żona Ringa była jedyną osobą, która potrafiła śmiać się z
jego doskonałości i lekceważyć jego ustalenia. Jeśli natomiast chodziło o Carrie, to gdyby
Ring wyznaczył jej spotkanie o szóstej rano, stawiłaby się punktualnie na czas.
A teraz musiała go okłamać. Musiała mu powiedzieć, że chce wziąć ślub o dziesiątej
następnego ranka. Najgorsze było to, że nie wiedziała, co się stanie między dniem
dzisiejszym a jutrzejszym rankiem. Nie miała pojęcia, co Josh zamierzał zrobić z Norą i z
dokumentem. Wyobrażała sobie wszystkie możliwe przeszkody w otrzymaniu tego papieru
od Nory i była pewna, że Ring się dowie, iż Josh jest mężem innej kobiety. Czy zachowa się
wtedy na tyle pospolicie, by zastrzelić Josha? Jej bracia często mitygowali ludzi, którzy
zachowywali się zbyt śmiało przy ich ukochanej siostrzyczce, co więc zrobi Ring, kiedy się
dowie, że Carrie będzie miała dziecko z mężczyzną, który nie może być jej mężem? Tak
bardzo by chciała, żeby Ring sam miał jakieś małżeńskie problemy.
Drżąc na całym ciele poszła powiedzieć Ringowi, że trzeba przełożyć ślub.
Ku jej całkowitemu zaskoczeniu Ring uśmiechnął się szeroko i zaproponował, że
wróci do miasta w towarzystwie Nory i Erika. Był nieprzyzwoicie zapatrzony w Norę i nawet
poprosił ją, żeby w czasie jazdy przedstawiła kilka scen z „Romea i Julii”.
Nora się krygowała i - zdaniem Carrie - robiła z siebie idiotkę przed trzema
mężczyznami. Jednocześnie miała wrażenie, że wszyscy trzej panowie patrzą na aktorkę z
podziwem. Kopnęła Josha w kostkę, a gdy jęknął z bólu, uśmiechnęła się do niego niewinnie.
Kiedy powóz oraz Ring na koniu wierzchem zniknęli za zakrętem, Josh odwrócił się
do Carrie.
- Czy mogłabyś upichcić coś do jedzenia? - Mam coś do zrobienia razem z
dzieciakami.
- Upichcić...? Do jedzenia? Czyżbyś mnie odsyłał do kuchni? Co macie zamiar zrobić?
Ja też chcę brać w tym udział.
Josh pocałował ją nieuważnie w policzek, już nieobecny duchem.
- To zadanie tylko dla aktorów. Dla zawodowych oszustów, jak to ktoś kiedyś
powiedział. Twoje kłamstwa, kochanie, nie zwiodą nawet dziecka.
- Właśnie okłamałam swojego brata! - znowu ją obrażał.
- Tak, to prawda, a on nie uwierzył w ani jedno twoje słowo.
- Ależ uwierzył. Gdyby mi nie uwierzył, sam by stąd nie wyjechał. On by...
- Myślę, że go nie doceniasz. Nie wydaje mi się takim srogim moralistą, za jakiego go
bierzesz. Sądzę raczej, że nawet go to wszystko bawi. Odgaduję też, że dziś wieczorem
podejdzie Norę na tyle, że wyciągnie z niej większość informacji. Nora jest bardzo podatna na
takie podchody.
- Ty już coś o tym wiesz.
Josh udał, że nie słyszy. Istnieją pewne niedogodności, gdy żyje się z kimś, kto wie o
tobie tak wiele; o twoim prawdziwym ja, nie o tym, za kogo chciałbyś uchodzić.
- Zrób nam coś do jedzenia, muszę porozmawiać z dziećmi.
- Czy Carrie będzie gotowała jajka? - zapytała Dallas takim tonem, jakby się miała
rozpłakać.
Josh wypchnął dzieci na dwór.
* * *
- Po prostu uważaj na to co robię, i nie odzywaj się ani słowem - powiedział Josh.
Carrie, Josh i dzieci stali przed hotelowym pokojem Nory. Dochodziła szósta. Godzinę
temu mieli wziąć ślub.
- Dddobrze, prze pana - wydukała Carrie, udając idiotkę. - Spróbuję. - Bolało ją, że
Josh wtajemniczył w swoje plany dzieci, a jej nic nie powiedział.
Mrugnął do Carrie i zapukał do drzwi.
Nora miała na sobie suknię z czerwonego jedwabiu, wyciętą - czy to naprawdę
możliwe? - jeszcze głębiej niż wczorajsza kreacja.
Podczas gdy Carrie stała osłupiała, gapiąc się na ten dekolt, Josh wepchnął ją do
pokoju, wciągnął za sobą dzieci i zamknął drzwi.
- Noro, wygrałaś - oznajmił.
- Masz dla mnie pięćdziesiąt tysięcy?
- Nie, nie mam. Nie mogę ci dać takiej sumy. Zamierzam każdego centa zatrzymać dla
siebie.
Nora początkowo była zaskoczona, ale szybko się opanowała.
- Ależ skarbie, nie ma pieniędzy, nie ma dokumentu. Jeśli nie dostanę pieniędzy,
nigdy nie otrzymasz rozwodu i nie będziesz mógł się ożenić ze swoją małą dziedziczką -
dawała do zrozumienia, że Josh zamierza poślubić Carrie tylko dla jej fortuny.
Josh objął Carrie.
- Widzisz, Noro, minął rok, od kiedy mieszkam na farmie brata i mogę ci powiedzieć,
że przeszedłem przez prawdziwe piekło. Musiałem wstawać przed świtem, cały dzień
plewiłem chwasty, wypalałem pola i robiłem inne podobne rzeczy. Nienawidziłem tego
wszystkiego z całego serca.
- To oczywiste, skarbie. Wiedziałam, że tak będzie. Pamiętasz, jak się śmiałam, kiedy
usłyszałam wyrok?
- Noro, miałaś rację. Nie potrafię tak żyć. Dlatego też zdecydowałem się rzucić farmę.
Nora uniosła brew.
- Ale sędzia orzekł, że nie będziesz mógł zatrzymać dzieci, jeśli nie będziesz pracował
na farmie Hirama przez cztery lata.
- Tak, to osobna sprawa - powiedział Josh. - Chodźcie tu, bachory.
Carrie patrzyła z niedowierzaniem, jak chwycił dzieci za ręce i pociągnął naprzód. Jej
niedowierzanie sięgnęło zenitu, gdy się im przyjrzała. Jeszcze kilka minut temu, kiedy stały
przed hotelowym pokojem, były czyste i świetnie się prezentowały, podczas gdy teraz miały
potargane włosy, na sukience Dallas widniały wyraźne plamy i oboje płakali rzewnymi łzami.
- Nie wiedziałem, co mówię, kiedy przekonywałem sędziego, że chcę być z nimi.
Wydawało mi się, że wychowywanie dzieci jest znacznie łatwiejsze, ale to wstrętne
smarkacze. Zajmują mi cały czas, ciągle jęczą i wiecznie się skarżą. Brudne małe potwory.
Tak więc, Noro, kochanie, należą do ciebie.
Josh popchnął dzieci w kierunku Nory.
Carrie była, dzięki Bogu, zbyt zaszokowana, żeby wydusić z siebie choć słowo.
- Tatusiu, nieee! - zawodziła Dallas. - Tatusiu! My chcemy być z tobą! My już
będziemy grzeczni! Naprawdę!
- Josh, chyba nie zamierzasz... - zaczęła Nora.
- Ależ zamierzam, zamierzam, jak najbardziej. Sędzia powiedział, że jeśli nie
dotrzymam warunków wyroku, dzieci wracają do ciebie, a ja na scenę, gdzie jest moje
miejsce.
- Aaaa... a co będzie z nią? - spytała Nora patrząc na Carrie. - Co z tą największą
miłością twojego życia?
Zanim Josh zdążył otworzyć usta, Carrie zabrała głos. Też chciała mieć swój udział w
tej scenie.
- Będziemy żyli w grzechu - oznajmiła w olśnieniu. - Zdecydowaliśmy, że to znacznie
bardziej ekscytujące niż stara, nudna instytucja małżeństwa. - Objęła Josha rozmiłowanym
spojrzeniem. - Jak tylko uwolnimy się od dzieci, pojedziemy... Dokąd to najpierw, kochanie?
- Do Wenecji - Josh popatrzył na nią z podziwem i uwielbieniem.
- Ach, tak, do Wenecji. Dzięki moim milionom z Floty Warbrooke pojedziemy do
Wenecji. Kochanie, a może najpierw do Paryża? Naprawdę potrzebuję kilku nowych
sukienek.
- Dokąd tylko zechcesz, najdroższa. - Josh pocałował ją w rękę i odwrócił się znów do
Nory.
- Sama widzisz, kochanie, że nie ma najmniejszego znaczenia, czy jesteśmy
małżeństwem, czy nie. Mam Carrie, mogę korzystać z jej fortuny i muszę tylko wyzwolić się
od ciężaru opieki nad tymi bachorami. Au revoir. - Mówiąc to, wetknął rękę Carrie pod swoje
ramię i ruszył do drzwi.
- Tatusiu, nie zostawiaj nas! - płakała za nimi Dallas. - Tatusiu, proszę, nie zostawiaj!
Zrobimy wszystko, co każesz, tylko nas nie zostawiaj! Naprawdę zrobimy wszystko!
Josh musiał mocniej przytrzymać ramię Carrie, żeby nie zawróciła do dziecka. Kiedy
znaleźli się za drzwiami, spojrzała na niego.
- Czy Dallas dobrze się czuje? - szepnęła.
- Nie - odparł Josh. - Cierpi na groźną przypadłość zwaną nadgorliwością i mam
zamiar z nią o tym poważnie porozmawiać. Żadne z moich dzieci nie powinno się tak
zachowywać. - Uśmiechnął się do Carrie. - Byłaś wspaniała. Może ty także zostaniesz
zawodowym oszustem?
- Josh - powiedziała Carrie wolno. - Czy dzieci naprawdę grały? I ty także? Nie
zostawisz ich z nią?
Przyjrzał się jej uważnie.
- A jak myślisz?
- Myślę,, że prędzej dałbyś się zabić, nim oddał byś je komuś.
Uśmiechnął się i pocałował ją w rękę.
- Chodźmy coś zjeść. - Jego oczy błysnęły troszeczkę złośliwie, bo to przecież Carrie
podała niejadalny obiad.
Wbrew zapewnieniom Josha, Carrie była ciągle zdenerwowana. Bez przekonania
przesuwała jedzenie na talerzu, a później, kiedy Josh zabrał ją do sklepu z sukniami, nie
mogła się na niczym skupić.
Jej pracownice miały do niej setki pytań, ale Carrie nie potrafiła udzielić im
odpowiedzi. Odwróciła się do Josha i zapytała:
- A co będzie, jeśli zechce je zatrzymać?
- Nie znasz Nory.
- Nie tak dobrze jak ty - burknęła. - Kiedyś jednak sądziłeś, że jest dobrą matką.
- Byłem młodszy i głupszy - odparł próbując ją rozchmurzyć albo przynajmniej
rozzłościć. Wszystko było lepsze od tego ciągłego strachu. Ale nawet kiedy powiedział, że
nie pozwoli jej wybrać imienia dla ich dziecka, bo ma dziwne skłonności do takich nazw jak
Kichuś czy Paryż na Pustkowiu, nie doczekał się żywszej reakcji.
Wrócili na farmę o zmroku. Josh powiedział Carrie, że chce spać razem z nią. Chciał
ją utulić, chciał tej nocy być z kobietą, którą kochał.
- Oddajesz swoje dzieci i spodziewasz się, że będę z tobą spała?
Pocałował ją w rękę.
- Nareszcie moje uczynki spotkały się z twoją aprobatą - odezwał się żartobliwym
tonem.
Carrie zmierzyła go twardym spojrzeniem.
- Nie dotkniesz mnie, dopóki dzieci tu nie wrócą - oznajmiła stanowczo i zatrzasnęła
mu drzwi przed nosem. Usłyszała jeszcze coś w rodzaju rozbawionego kwiknięcia, ale było w
tym dźwięku coś jeszcze, przez co o mało nie otworzyła drzwi.
Po raz pierwszy w życiu Carrie nie zmrużyła oka przez całą noc. Kiedy świt rozjaśnił
horyzont, zwlokła się z łóżka i, z Kichusiem w objęciach weszła do dużego pokoju. Josh,
ubrany w to samo co wczoraj, siedział przy stole.
- Nie spałeś? - zapytała siadając naprzeciwko.
Podniósł na nią spojrzenie pozbawione wszelkiej obłudy.
- Nie mogłem się uwolnić od myśli, że Nora jest doskonałą oszustką. Nie mogłem
zapomnieć o tym, jaka jest mściwa. Może chcieć zatrzymać dzieci, tylko po to, by zrobić mi
na złość. Może... - prze rwał załamany, utkwił wzrok w pustej filiżance po kawie.
Kiedy Carrie sięgnęła po jego dłoń, podniósł się z krzesła, ukląkł przy niej i oparł
głowę na jej kolanach. Pogładziła go po włosach.
- Carrie, ja się boję - powiedział cicho. - Boję się, że je stracę. Kiedy obmyślałem ten
plan, wydawał mi się zupełnie bezpieczny, ale teraz już niczego nie jestem pewien. Jeżeli
Nora powie sędziemu, że oddałem jej dzieci, i powtórzy moje słowa, chyba każdy sąd
odbierze mi Tema i Dallas.
Co ja bez nich zrobię? Poza tobą i dziećmi nic się dla mnie w życiu nie liczy.
Pocałowała go w czoło i chciała pocieszyć, ale sama była równie niespokojna jak on.
- Opowiedz mi, co zaplanowałeś.
Josh odwrócił twarz, bo nie chciał, by widziała, że ociera łzy.
- Mają przyjść do kościoła o dziesiątej. Muszą tak uprzykrzyć jej życie, by z radością
oddała mi papier i jak najprędzej chciała się od nich uwolnić.
- Czyli musimy mieć nadzieję, że twoje dzieci są przynajmniej tak dobrymi aktorami
jak ty. W końcu, ich ojcem jest Wielki Templeton.
Josh usiłował się uśmiechnąć.
- Chodź, zobaczymy, czy coś się da zjeść, a potem pójdziemy do kościoła. Musimy
zaufać Temowi i Dallas.
Carrie kiwnęła głową i miała nadzieję, że Josh nie widział, jak drżały jej ręce.
* * *
W kościele było chłodno, ale Carrie przenikał wewnętrzny mróz. Miała wilgotne,
zimne dłonie i czuła na karku lodowate kropelki potu. Dziesiąta minęła pięć minut temu, a
dzieci ani śladu. Ring siedzący w pierwszej ławie opustoszałego kościoła spojrzał na swój
kieszonkowy zegarek po raz trzeci, a pastor zdążył już przypomnieć obecnym, że za godzinę
ma następny ślub.
Jednak Carrie i Josh uparcie twierdzili, że nie chcą brać ślubu pod nieobecność dzieci.
Josh trzymał dziewczynę za rękę, a jego dłoń była tak samo zimna jak jej. Nawet Kichuś,
schowany pod staromodną suknią Carrie, siedział cicho.
Josh raz tylko spojrzał na Carrie i widząc strach wyraźnie malujący się na jej twarzy
ukrytej pod welonem, nie miał odwagi już więcej spojrzeć jej w oczy. Zbyt wiele myśli
kłębiło mu się w głowie. Jeżeli Nora przejrzała podstęp i będzie chciała odebrać mu dzieci?
Czy zwróci je w zamian za pieniądze z Warbrooke?
A co z Dallas? Dziewczynka miała zaledwie pięć lat, a przecież Josh zachęcał ją, by
okłamywała własną matkę. Czy dziecko mogło to zrobić? Czy powinno było to robić?
Josh bił się z myślami. Czyżby przez tę swoją przebiegłość miał utracić syna i córkę?
Pamiętał, że sędzia, biorąc pod uwagę jego reputację, niechętnie przyznawał mu prawo do
opieki nad dziećmi, więc jeśli Nora pójdzie do niego i zezna, co Josh jej powiedział zeszłego
wieczoru, jeżeli powie, że nazwał dzieci smarkaczami i bachorami i że mówił, że ich nie chce,
żaden sąd na świecie nie przyzna mu opieki nad własnymi dziećmi.
Mocniej ścisnął dłoń Carrie.
Ring wstał i podszedł do nich.
- Już dwadzieścia minut po czasie - zwrócił się do siostry. - Czy chciałabyś może mi
coś powiedzieć?
- Nie - rzekła szybko Carrie drżącym głosem. - To znaczy...
- Jestem pewien, że Nora zaraz przyprowadzi dzieci - wtrącił się Josh. - Są bardzo
zaprzyjaźnieni i... - przerwał, bo przy wejściu do kościoła powstało jakieś poruszenie.
W drzwiach ukazała się Nora. Po raz pierwszy od czasu, kiedy Josh ją poznał,
wyglądała okropnie. Jej suknia była poplamiona, włosy w strąkach zwisały na ramiona, z
niewyspania miała ciemne sińce pod oczyma i, co najgorsze, wyglądała na swoje lata.
Trzymała za nadgarstki Tema i Dallas. Ciągnąc dzieci za sobą przemaszerowała przez
kościół, można powiedzieć, że rzuciła rodzeństwo w pierwszą ławkę i wyciągnęła do Josha
dokument oraz pióro. Była wściekła.
Josh musiał polizać stalówkę, żeby zwilżyć atrament, potem wziął papier do ręki i
podpisał. Następnie schował go do kieszeni na piersi i przyjrzał się swojej byłej żonie.
Nora otworzyła usta, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Odwróciła się na
pięcie i odeszła gniewnym krokiem.
Carrie i Josh powoli odwrócili się do pastora.
- Możemy zaczynać - oznajmił Josh.
- Drodzy ukochani. Zebraliśmy się tu dzisiaj... Carrie spojrzała na Josha, on na nią i
oboje wybuchnęli radosnym śmiechem. Równocześnie odwrócili się do wymazanych,
umęczonych dzieci, które siedziały w pierwszej ławce, machając nogami. Miały miny
wyrażające ogromne zadowolenie z siebie. Carrie i Josh pochylili się ku nim i otworzyli
ramiona.
Pastor i Ring patrzyli, jak cała czwórka ściskała się, całowała i zaśmiewała do łez z
jakiegoś tajemniczego żartu.
Pierwszy opanował się Josh. Wziął za rękę Tema, Carrie za drugą, a ona chwyciła za
rączkę dziewczynkę.
- Możemy zaczynać - powiedział. - Może ksiądz udzielić ślubu nam wszystkim.
- Hurraa! - krzyknęła Dallas.
Dzieci wraz z dorosłymi wymówiły sakramentalne „tak”, a na zakończenie ceremonii
każdy od każdego otrzymał serdeczny pocałunek.