JUDE DEVERAUX
POKOCHAĆ KOGOŚ
Tytuł oryginału Someone to Love
ROZDZIAŁ 1
Margate, Anglia
Dom był ogromny i przeraźliwie brzydki, a Jace właśnie zapłacił za niego cztery i pół
miliona dolarów.
Kiedy powoli wjeżdżał samochodem przez bramę z kutego żelaza, wstawioną między
ceglane kolumny zwieńczone kamiennymi lwami, obawiał się tego, co zobaczy. Teraz Priory
House był jego, ale niewiele pamiętał ze swojej pierwszej i jedynej do tej pory wizyty odbytej
z pośrednikiem handlu nieruchomościami.
Żwirowa droga kluczyła przez całkiem ładny park. Powiedziano mu, że ogród został
założony w 1910 roku przez sławnego architekta krajobrazu. Drzewa były duże, krzewy pełne
kwiatów, dobrze utrzymane, a trawa wręcz idealna. Gdyby Jace był hodowcą koni, ten park
byłby spełnieniem marzeń.
Zbliżywszy się do wielkiego dębu, zatrzymał samochód i wysiadł. Musi się
przygotować do tego, co zobaczy za chwilę.
Jace pożyczył całą kwotę na zakup domu od bogatego wuja. Ponieważ dom był na
rynku już trzy lata, Jace wiedział, że jeśli kiedyś zechce go sprzedać, będzie to trudne.
Najpierw próbował go wynająć, ale właściciel nie brał tego pod uwagę. Dał jasno i
wyraźnie do zrozumienia, że chce się pozbyć tej potworności.
- No dobrze - zwrócił się Jace do pośrednika. - Co jest nie tak z tym domem? Poza
tym, że jest brzydki. - Wyobraził sobie wiecznie zatkaną kanalizację, słaby strumień wody w
kranie, morderczych sąsiadów. A na sam koniec zgniliznę.
- Zdaje się, że pojawia się tam duch - odpowiedział Nigel Smith - Thompson tonem
człowieka niewierzącego w takie rzeczy.
- Czyż nie wszystkie stare domy w Anglii są nawiedzane przez duchy? - zapytał Jace.
- Ten duch jest ponoć wyjątkowo uparty. Pojawia się dość często, a to denerwuje
właścicieli.
Przeraża ich jak diabli, to miałeś na myśli, uśmiechnął się w duchu Jace.
- Czy to dlatego dom zmieniał tak często właścicieli? Kiedy Jace poprosił wuja o
pożyczkę na zakup domu, ten przeprowadził małe śledztwo. Od końca dziewiętnastego wieku
dom nie należał do nikogo dłużej niż trzy lata. Dla wuja wniosek z tego płynął taki, że ten
Priory House jest złą inwestycją i Jace nie powinien go kupować. Jace nic na to nie
powiedział, tylko podał wujowi kopertę, którą znalazł w książce należącej do Stacy. Frank
wyjął zdjęcie domu z koperty, spojrzał na nie i odwrócił. Z tyłu ktoś napisał: „Znowu jest
nasz. Na zawsze razem. Do zobaczenia tam 11 maja 2002”.
Chwilę zajęło Frankowi, by pozbierać wszystko do kupy.
- Stacy zmarła...
- Następnego dnia. - Jace głęboko wciągnął powietrze. - Dwunastego maja, Stacy
Evans, moja narzeczona, popełniła samobójstwo w pokoju nad pubem w Margate, w Anglii.
Frank podniósł kopertę i spojrzał na stempel.
- To zostało nadane w Margate, ósmego kwietnia. Jace pokiwał głową.
- Ktoś wysłał jej to, zanim wyjechaliśmy do Anglii. Cofnął się myślą do tej podróży,
która zmieniła jego życie.
Od chwili, kiedy ukończył college, Jace pracował w rodzinnym przedsiębiorstwie,
kupującym i sprzedającym firmy. Tydzień przed ślubem ze Stacy jego wuj Mike, brat Franka,
zadzwonił z informacją, że właściciel angielskiego zakładu produkującego narzędzia
wycofuje się ze sprzedaży. Gdyby to zrobił, przepadłyby trzy umowy eksportowe, a setki
ludzi straciłyby pracę. Ponieważ to Jace negocjował umowę, był jedyną osobą, która mogła
wpłynąć na zmianę decyzji. Powiedział Stacy, że jest mu bardzo przykro, ale musi lecieć do
Anglii. Obiecał jej, że będzie pracował dzień i noc, i wróci jak najszybciej.
Stacy zaskoczyła go jednak, pytając, czy może z nim pojechać.
- Powiedziałem jej, że to nie jest najlepszy pomysł - ciągnął Jace. - Prawda jest taka,
że nie chciałem się dogadywać z jej macochą. Stacy była i bez zagranicznej podróży
wystarczająco zestresowana.
- Tak, pamiętam - odpowiedział Frank. - Gdy Stacy mówiła, że coś jest białe, wtedy
pani Evans za wszelką cenę udowadniała, że jest czarne. Wszystko, aby stworzyć problem - i
zwrócić na siebie uwagę.
Jace zamyślił się. Nie było miłości między młodą, piękną panią Evans a jej pasierbicą,
niewiele młodszą od macochy, ale za to o wiele piękniejszą - i dużo bardziej elegancką. Stacy
była typem kobiety, która mogła ubrać się byle jak, a ludzie i tak by wiedzieli, że ma
pieniądze i dobre pochodzenie. Jej ojciec był człowiekiem, który zawdzięczał wszystko, co
miał, ciężkiej pracy, a matka wywodziła się ze starej rodziny: bez grosza, ale ze znanym
nazwiskiem.
Tuż po śmierci Stacy jej macocha zaprezentowała wielką miłość do pasierbicy, a życie
Jace'a uczyniła beznadziejnym. Na pogrzebie dała temu wyraz.
- Zabiłeś ją! - krzyczała. - Znalazłeś kogoś lepszego, więc wywiozłeś Stacy z kraju, z
dala od rodziny, by doprowadzić ją do śmierci.
Oczywiście, wszystko to było nieprawdą, ale raniło mocno. Jace kochał Stacy całym
sercem, i nie miał najmniejszego pojęcia, czemu Stacy zabiła się zaledwie kilka dni przed
weselem.
- Sądzisz, że ten dom ma coś wspólnego ze śmiercią Stacy? - zapytał Frank.
- Nic innego nie przychodzi mi do głowy - Jace wstał i zaczął krążyć po pokoju. -
Minęły trzy lata, a ja wciąż o tym myślę. Ten moment, kiedy siostra Stacy rzuciła mi w twarz
jej list pożegnalny i powiedziała, że zabiłem jej siostrę, przypomina mi się bez przerwy
każdego dnia.
- Co na to psychiatra? Jace machnął ręką.
- Zrezygnowałem z chodzenia do niego. Spędziliśmy sześć miesięcy na mówieniu o
Stacy i mnie. Co takiego jej zrobiłem, nawet tego nie wiedząc, że postanowiła odebrać sobie
życie? Był sfrustrowany, gdy nie znalazłem nic u siebie, więc zajął się moją rodziną. Kiedy
wywnioskował, że czułem się nic nie wart, ponieważ urodziłem się w bogatej rodzinie,
wyszedłem stamtąd. Frank spojrzał twardo na Jace'a.
- Więc teraz, kiedy kupiłeś ten dom, co dalej? Jace ponownie usiadł.
- Nie wiem. Jedyne, co wiem, to że muszę powstrzymać ten ból. - Kiedy spojrzał na
wuja, jego oczy były tak pełne udręki, że Frank wstrzymał na chwilę oddech. - Przez te trzy
lata nie dotknąłem żadnej kobiety. Żadna nie była Stacy.
- Nikt tak naprawdę nie wierzy, że to była twoja wina. Myślę, że Stacy musiała być
niezrównoważona. Ona...
- Wszyscy mi to mówią. - Jace poderwał się, czuł, że rozsadza go złość. - Ale Stacy
nie była niezrównoważona. Była słodka i zabawna. Potrafiliśmy śmiać się z najgłupszych
rzeczy. Nie obchodziło jej moje nazwisko. Śmiała się, kiedy magazyn Forbes uznawał nas za
najbogatszą... - przerwał i przesunął ręką po twarzy. - Przerabiałem to już tysiące razy, w
myślach i z lekarzem.
- I ze swoją rodziną.
- Tak - odpowiedział Jace. - Z każdym. Wiem, że stałem się nudny i męczący, ale
mam wrażenie, jakbym się znalazł w środku wirówki. Nie mogę iść w żadną stronę, nigdzie.
Gdybym mógł to zostawić za sobą, zrobiłbym to. „Zacznij żyć własnym życiem” mówią mi
wszyscy. - Jace opadł na krzesło. - Gdybym mógł dowiedzieć się, co się stało i dlaczego,
może poszedłbym dalej.
- A, jeśli odkryjesz coś, co ci się nie spodoba?
- Masz na myśli, że odkryję, iż jestem takim potworem, że gdyby chciała odwołać
ślub, nie zgodziłbym się? Albo, że jedynym sposobem, by uwolnić się ode mnie, było
samobójstwo.
- Nie wierzysz w to tak samo jak każdy, kto cię zna. Co cię tak naprawdę gryzie?
Jace odwrócił na chwilę wzrok, po czym znów zerknął na wuja.
- Muszę zrozumieć. Okropność tego, co się stało, już sama w sobie jest nie do
zniesienia, ale zagadkowość tego zdarzenia doprowadza mnie do szaleństwa. Zatrzymaliśmy
się ze Stacy w hotelu w Londynie. Pokłóciliśmy się. - Zaczerpnął głęboko powietrza. -
Powiedziała mi, że nie chce mieć dzieci. Ja zaś miałem głowę zajętą tym, jak przekonać
właściciela firmy do sprzedaży. Ten facet zażądał weryfikacji naszych zabezpieczeń
finansowych na siedem lat wstecz. Tak naprawdę myślę, że był snobem i chciał po prostu
poznać nasze drzewo genealogiczne do siedmiu pokoleń wstecz. Byłem zatopiony w pracy i
rozpaczliwie starałem się zdążyć na ślub. Stacy musiała powtórzyć dwa razy, nim usłyszałem
ją, a potem pomyślałem, że żartuje. Powiedziała, że nie chciała mi mówić, ale nie może już
tego znieść.
Jace znów zaczerpnął głęboko powietrza.
- Nie miałem argumentów. Wszystko, co mówiłem, wydawało się ją złościć. Kiedy
powiedziałem jej, że może zmienić zdanie, stwierdziła, że uważam ją za osobę, która nie umie
podjąć decyzji. W końcu zapewniłem ją, że wszystko w porządku i kocham ją tak mocno,
nawet jeśli nie będziemy mieć dzieci, będzie dobrze. Wtedy zaczęła płakać i wybiegła z
pokoju. Myślałem, że wyszła na spacer, by się uspokoić. Nie wiedziałem o tym, że wynajęła
samochód.
Jace przerwał, wyczerpany opowiadaniem znów tej samej historii. Kiedyś zgodził się
nawet na hipnozę, w nadziei, że pamięta coś więcej z tamtej nocy, ale i to nic nie dało.
Następnego ranka Jace obudził się i odkrył, że Stacy nie wróciła. W tamtej chwili był
bardziej zły niż zmartwiony, więc spędził dzień z właścicielem fabryki. Wieczorem,
zmęczony po ciężkim dniu, wrócił do hotelu i odkrył, że Stacy nadal nie ma. Wtedy
zadzwonił na policję.
W tym samym czasie, w Stanach Zjednoczonych, siostra Stacy została powiadomiona
przez angielską policję o samobójstwie. Stacy połknęła całe opakowanie pigułek nasennych.
W torebce miała paszport, a w nim nazwisko jej siostry jako osoby do powiadomienia w razie
śmierci.
Jace'owi nie pozwolono zbliżyć się do ciała Stacy, a policja patrzyła na niego tak,
jakby to on ją zamordował. W ciągu trzech dni Jace zmienił się ze szczęśliwego mężczyzny
oczekującego ożenku w człowieka zaszczutego przez rodzinę swojej narzeczonej.
Od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Spał, jadł, nawet czasem pracował, ale tak
naprawdę nie żył. Pytania „Dlaczego tak się stało” i „Co się stało” nawiedzały go nieustannie.
Robił wszystko, co mógł, by pozbyć się wątpliwości, jakie nim targały, ale nie był w stanie.
Umówił się nawet na kilka randek, ale to nie było nic ważnego. Był przesadnie miły, ale
pierwsza randka nigdy nie prowadziła do następnej.
Jace miał wrażenie, że ze Stacy stanowią szczęśliwą parę. Wydawało mu się, że nie
mają przed sobą sekretów. Stacy pracowała jako sekretarka w starej, uznanej firmie
prawniczej w Nowym Jorku, i za zgodą szefów niemal sama prowadziła biuro. Wiedziała,
gdzie są wszystkie akta, i pamiętała wszystkie daty. Wszyscy młodzi prawnicy próbowali się
z nią umówić na randkę, ale ona odmawiała. Uśmiechała się wdzięcznie i mówiła, że kiedy
spotka tego jedynego, będzie wiedziała.
I tak właśnie się stało. Jace wszedł do pokoju zarządu, z walizką pełną papierów
dotyczących budynku w Greenwich Village, który kupowała jego firma, rozejrzał się i
zobaczył ją. Rozdawała każdemu dokumenty, ale, spojrzawszy na Jace'a, wcisnęła je do rąk
prawnikowi i wyszła z pokoju.
Jace nie mógł się skoncentrować. Po raz pierwszy w życiu zgubił wątek i podpisał
kontrakt, którego nie przeczytał. Był nieświadom uśmieszków prawników wokół niego.
Wszyscy próbowali z piękną, elegancką Stacy, ale ona grzecznie, ale stanowczo mówiła
„nie”. Teraz widzieli, że dni nietykalnej dziewicy były policzone.
Po spotkaniu Jace stanął w pokoju i rozglądał się. Jakaś sekretarka wskazała mu
drogę, a on podszedł do jej biurka. Czekała już na niego, ubrana w płaszcz, i wyszli razem na
lunch.
Od tej pory byli nierozłączni. Rozmawiali i śmiali się, i podczas tych trzech lat poznali
się nawzajem, a Jace miał wrażenie, że jedno jest częścią drugiego.
A jednak nie. On powiedział jej wszystko, ale wyglądało na to, że Stacy miała sekrety.
Jace spojrzał na wuja Franka.
- Nie mogę pójść dalej, póki nie zrobię wszystkiego, by dowiedzieć się, co się stało i
dlaczego.
- I uważasz, że ten dom ci w tym pomoże?
- Może nie dom, ale z pewnością ktoś, kogo spotkała tej nocy. Stacy miała coś
wspólnego z tym miasteczkiem i kimś stamtąd. Ludzie tam wiedzą coś, czego nie
powiedzieli.
- Nie mógłbyś zatrudnić...?
- Prywatnego detektywa? Myślałem o tym, ale podejrzewam, że jeśli ktokolwiek obcy
przyszedłby do tego miasteczka i zaczął zadawać pytania, ludzie zamknęliby się.
- Więc jak zakup tego drogiego, brzydkiego domu, ma ci pomóc?
Jace wzruszył ramionami.
- Może nie pomoże, ale powiedziałem, iż piszę książkę o lokalnej historii. Pewna
kobieta, która okradała dyliżanse, mieszkała w tym domu i powiadają, że to ona go nawiedza.
Pisanie książki pozwoli mi zadawać pytania.
- Bądź ostrożny. Kobieta rozbójnik może okazać się jednym z naszych przodków.
- Żadna z kobiet w naszej rodzinie nie zrobiłaby tego - odpowiedział Jace, niemal się
uśmiechając.
- Słyszałeś o naszym przodku, którego zwano „Jeździec”, prawda?
- Oczywiście, że tak. - Jace spojrzał uważnie na wuja.
- Pomożesz mi czy nie?
- Nie możesz wynająć domu? Jace spojrzał ostro na wuja. Miał swoje pieniądze,
całkiem sporo, ale były związane długoterminową inwestycją. Mógłby zastawić hipotekę
firmy, ale jego rodzina wolała trzymać ją u siebie. Jace nie lubił pożyczać pieniędzy, ale nie
lubił również, kiedy wuj traktował go jak dziecko.
- Dam ci te pieniądze - odparł wuj.
- Pożycz mi. Frank pokiwał głową i spojrzał na zegarek.
- Mam spotkanie. Powiedz mi ile i gdzie, a pieniądze zostaną dostarczone.
Zgodnie z danym słowem, Frank przesłał pieniądze, a Jace spłacił już część,
sprzedając dom, który kupił dla siebie i Stacy. Dom stał wolny od lat, częściowo
umeblowany, gotowy na przyjęcie młodej pary. Jace często wspominał dzień, kiedy weszli
tam pierwszy raz. Przeniósł wtedy Stacy przez próg. Śmiali się i udawali, że ślub już się
odbył. Pili szampana, siedząc na nowej sofie, którą razem wybrali, i rozmawiali o przyszłości.
Stacy zaskoczyła go, mówiąc, że chce wrócić na studia, by skończyć prawo. Zgodził się
natychmiast. Podobał mu się pomysł posiadania żony prawnika.
Wrócił do rzeczywistości i rozejrzał się wokół. Słońce świeciło złociście; piękny
dzień. Musiał dojechać do domu. Tęsknił za swoją rodziną, za ich zrozumieniem i wysiłkami,
by go rozweselić. Przez wszystkie te lata od śmierci Stacy nigdy go nie zawiedli. Zawsze
słuchali i próbowali zrozumieć. Ale wiedział, że przesadza. Ile razy można przechodzić przez
to samo? Jak długo może stać w miejscu? Ostatnio wuj Mike powiedział mu, że musi iść do
przodu albo umrzeć.
- Czy tego chcesz? - zapytał Mike ze złością w oczach.
- Czy aż tak uwielbiałeś Stacy, że chcesz z nią umrzeć? Jace nie mógł spojrzeć w oczy
wujowi i zdał sobie sprawę, że musi coś zrobić. Dobrze czy źle, ale musi. Kilka dni później,
szukając jakiejś książki, znalazł książeczkę w miękkiej oprawie, która wypadła z tyłu półki.
Wciąż mieszkał w apartamencie, który dzielił ze Stacy. Jej siostra, wpadła tam wściekła po
pogrzebie i zabrała wszystko, co według niej należało do Stacy. Jace wrócił do
wyczyszczonego już mieszkania, wyglądającego tak, jakby Stacy nigdy tu nie mieszkała.
Kiedy książeczka spadła na podłogę, zauważył, że była to ta sama, którą Stacy czytała
tuż przed ich wyjazdem do Anglii. Przez chwilę zupełnie zapomniał, że Stacy już nie ma, i
nieomal ją zawołał. Kiedy uzmysłowił sobie, co chciał zrobić, ścisnął mocno książeczkę i
opadł na krzesło.
Spojrzał na jaskrawą okładkę i uśmiechnął się. Droczył się często ze Stacy, że ma
niewybredny gust, jeśli chodzi o powieści.
- Przez większą część czasu czytam literaturę prawniczą - odpowiadała. - Więc w
domu potrzebuję trochę odmienności. Powinieneś którąś z nich przeczytać. Są świetne.
Wstał, mając zamiar odłożyć książeczkę na bok, kiedy coś z niej wypadło. Kiedy
podniósł kopertę, jego serce na moment stanęło. Miała stempel z Margate, angielskiej wioski,
w której zmarła Stacy.
Wewnątrz znajdowało się zdjęcie brzydkiego domu, a na rewersie ktoś napisał, że
chciałby spotkać się ze Stacy. W noc poprzedzającą jej śmierć.
- To dlatego chciała jechać do Anglii - powiedział na głos. Wcale nie chciała być z
nim, tylko spotkać się z kimś innym. Z kim? Dlaczego? Czy to był mężczyzna?
Przez całe dnie nie myślał o niczym innym poza zdjęciem. Rozpamiętywał słowa
„Znowu nasz”. Co to miało znaczyć? Że Stacy wcześniej była właścicielem domu? Jace
spędził bezsenne noce, rozpamiętując wszystko, co Stacy powiedziała mu o swoim życiu. Jej
rodzice rozwiedli się, kiedy miała trzy lata. Przeprowadziła się z matką do Kalifornii, a jej
ojciec został w Nowym Jorku, gdzie prowadził interesy. Kiedy Stacy miała szesnaście lat, jej
matka zmarła na raka. Pewnego dnia dostała silnego bólu głowy, który nie chciał ustąpić, a
sześć tygodni później już nie żyła. Stacy zamieszkała z ojcem, którego widziała ledwie parę
razy. Śmiała się, kiedy mówiła, że na początku się nie „dopasowali”. Rozumiała to jako
niedogadanie. Była nastolatką, złą, że zabrano jej matkę i że musi mieszkać z ojcem, który
pracował i nigdy nie miał dla niej czasu. Powiedziała, że tak bardzo się starała, że po roku
ojciec odesłał ją z powrotem do Kalifornii, by zamieszkała z siostrą matki.
Kiedy Stacy ukończyła Berkeley, wreszcie zaprzyjaźnili się z ojcem. Ale ta przyjaźń
omal nie została zerwana rok później, kiedy ojciec ożenił się z kobietą bardzo zazdrosną o
Stacy.
Jace próbował przypomnieć sobie wszystkie miejsca, w których Stacy była. Kiedy
uczyła się w college'u, latem jeździła z grupą dzieciaków do Europy, by „pozwiedzać”. „Moje
hippisowskie dni”, mawiała Stacy, śmiejąc się. Czy to wtedy zobaczyła ten dom? -
zastanawiał się. Czy wtedy był „ich”?
Chciał zadać kilka pytań jej ojcu, ale pan Evans powiedział, że... Właściwie, Jace nie
chciał pamiętać, co powiedział ojciec Stacy w dniu pogrzebu.
Pod wpływem impulsu Jace wyszukał w Internecie najlepszą agencję nieruchomości w
Anglii, po czym wpisał jako lokalizację Margate. Dom był na sprzedaż. Rozpoznał zdjęcie.
Jace otworzył zakładkę i przeczytał każde słowo bardzo uważnie. Był to bardzo stary
dom, zbudowany na pozostałościach klasztoru wzniesionego w początkach XII wieku. Kiedy
w 1536 roku nastąpiła kasacja zakonów, został on przebudowany w okazałą rezydencję.
W chwili, kiedy Jace zobaczył dom, wiedział, co ma robić. W głębi serca czuł, że
przyczyna samobójstwa Stacy znajduje się w tym domu. Była tam wcześniej i spotkała kogoś,
kto był dla niej tak ważny, że kiedy napisał tych kilka słów, Stacy znalazła sposób, by
pojechać i spotkać się z nim. Jace był pewien, że to był mężczyzna. Tak, był zazdrosny, ale na
tyle rozsądny by wiedzieć, że mogły być inne powody spotkania niż miłość.
Kiedy już zdecydował się na kupno domu, nie powiedział nic rodzinie, ponieważ
zdawał sobie sprawę, że będą próbowali znaleźć mnóstwo racjonalnych powodów, dlaczego
nie powinien tego robić. Jedyną osobą, której o tym wspomniał, był wuj Frank, ponieważ
potrzebował jego pieniędzy na zakup domu.
Kiedy dotarł do biura agencji nieruchomości w Londynie, jej przedstawiciel był miły i
uprzejmy, ale Jace miał wrażenie, że wraz z kolegami będą świętować, kiedy ktoś wreszcie
kupi ten straszny, stary dom. Być może agent miał wyrzuty sumienia, ponieważ wręczył
Jace'owi gruby plik broszur o innych domach w Anglii. Jace uśmiechnął się tylko,
podziękował i wrzucił je na tył swojego rangę rovera.
Widział dom tylko raz, nim go kupił. Było niedzielne popołudnie, padał rzęsisty
deszcz, a w domu nie było światła. Ciemność sprawiała, że wydawał się jeszcze bardziej
przerażający. Ale to nie miało znaczenia, kiedy Jace mu się przyglądał. W każdym razie nie
to, na co wskazywał agent. Czy Stacy siedziała w tym oknie i wyglądała przez nie? Czy
wspinała się po tych schodach?
Ponieważ była niedziela, nie spotkał gosposi ani ogrodnika. Agent powiedział, że Jace
oczywiście może zatrudnić swoich pracowników, ale ci dwoje pracowali tu od lat.
- Tak, zatrzymam ich - odpowiedział Jace.
Nie planował zostawać tu na tyle długo, by kłopotać się zatrudnianiem nowych
pracowników.
Za dodatkowy tysiąc funtów agent przekonał poprzedniego właściciela, by zostawił
sporą część mebli i wyposażenia. Kilka antyków, żadnych wartościowych ozdób, ale niektóre
kanapy, krzesła, łóżka i porcelana chińska zostały. Podczas negocjacji ceny właściciel
bardziej dyskutował o meblach niż o samym domu. Sfrustrowany Jace w końcu powiedział:
- Proszę mu powiedzieć, że duch może przynależeć do jakiegoś mebla i wynieść się
wraz z nim.
To był żart, który agent uznał za całkiem śmieszny, ale właściciel nie. Natychmiast
przestał narzekać i poddał się.
Jace wsiadł do swojego nowego samochodu, zapalił silnik i ruszył dalej. Kiedy dom
pojawił się w zasięgu wzroku, westchnął. Tak, był tak okropny, jak go zapamiętał. Z zewnątrz
wyglądał jak kwadratowa, trzypiętrowa forteca, z wieżyczkami w każdym rogu. Szczerze
powiedziawszy, to było brzydactwo - a przynajmniej tak o nim myślał. Wyglądał jednak na
solidny, a przejeżdżając pomiędzy dwoma budynkami, wjeżdżało się na duży pokryty żwirem
dziedziniec. Gdyby obserwować dom z wysoka, wyglądałby jak prostokąt z pustym środkiem.
Wydawało się, jakby były tu dwa domy: jeden dla właściciela, a drugi dla służby,
która musiała zająć się tak dużą przestrzenią. Dwie strony pudełka formowały część
mieszkalną, z dużymi pokojami, z których niektóre miały przepiękne sufity. Dwie kolejne
miały mniejsze pomieszczenia, stanowiące część użytkową, między innymi pralnię i dużą
kuchnię, i dwa pokoje dla personelu zamieszkującego w rezydencji.
Dwa ostatnie piętra to sypialnie i łazienki. Główna sypialnia była ogromna -
trzydzieści na osiemnaście metrów, i była połączona z mniejszą, którą poprzedni właściciel
używał jako garderobę. Trzecie piętro było rajem dla dzieci, z czterema sypialniami i dwiema
łazienkami, oraz wbudowaną pod skosem szafą, która mogła służyć jako kryjówka.
Jace pozwolił, by samochód wtoczył się na dziedziniec przez szeroki wjazd pomiędzy
budynkami. Jak dotąd nikogo nie widział. Nie dostrzegł też żadnych zwierząt. Czy były tu
jakieś? Psy? Owce? Może krowy? Chwilę siedział w samochodzie, przypominając sobie, że
teraz on jest właścicielem i powinien wiedzieć, czy znajduje się tu jakiś żywy inwentarz, czy
też nie.
Kiedy ktoś zastukał w jego okno, podskoczył, uderzając głową w dach. Odwróciwszy
się, zobaczył niską, starą kobietę, stojącą obok. Była pulchna z zaróżowionymi policzkami i
fartuchem pełnym zielonej fasolki. Jace opuścił szybę.
- Proszę wysiąść - powiedziała staruszka z silnym akcentem, który połykał połowę
każdego słowa. Chwilę trwało, nim ją zrozumiał. - Zamierza pan tu siedzieć przez cały dzień
czy też wejdzie do środka i coś zje? Podaję dzisiaj Jamiego.
Po tych słowach ruszyła przez ceglaną bramę zwieńczoną spiczastym dachem. Jace
zawahał się, po czym wysiadł z samochodu i podążył za nią. Ta kobieta była pierwszą oznaką
życia, jaką tu spotkał. Patrząc na olbrzymi dom, szedł szybko, obawiając się, że kobieta
zniknie i już jej nigdy nie zobaczy. Może to ona była duchem? Nie wyglądała, ale...
Wewnątrz panowała martwa cisza. Grube cegły i kamienne ściany zatrzymywały
wszystkie dźwięki. Wszedł do głównego holu z wypolerowanymi dębowymi schodami. Na
jednej ze ścian znajdował się wysoki witraż przedstawiający parę lwów. Dokąd ona mogła
pójść? - zastanawiał się, kiedy jego żołądek zaburczał. Nie jadł nic od rana, a teraz była już
trzecia po południu.
Nie mógł sobie przypomnieć rozkładu pomieszczeń. Skręcił w prawo i szedł
korytarzem, zaglądając do pokoi. Znalazł duży pokój dzienny z wysoką dębową boazerią.
Obok znajdowała się kuchnia. Hura! - pomyślał, ale nikogo tam nie było. Zauważył piękne
kredensy, kamienną podłogę i okna obudowane kamieniem. Otworzył lodówkę. Była pusta.
Może kobieta przygotowała posiłek na zewnątrz. Na przykład na grillu. Mgliście pamiętał, że
agent mówił mu o dwóch kuchniach, jedna dla rodziny, druga dla pani Browne. Mężczyzna
nie nazywał jej nigdy „gosposią”, ale zawsze z nazwiska, jakby była kimś ważnym.
Jace skręcił w prawo i przeszedł przez kolejny pokój dzienny, a potem salon.
Ogromne okna od podłogi do sufitu zajmowały jedną ścianę, za to przy drugiej nie było
absolutnie nic.
- Postawię tam regały - powiedział głośno. - Jeśli tu zostanę.
Sufit był zaokrąglony i pokryty delikatnymi gipsowymi wzorami. Nie było innych
drzwi poza tymi, którymi wszedł.
Zawróciwszy, poszedł tą samą drogą, aż dotarł do głównego holu. Tym razem
skierował się do dębowych drzwi po lewej stronie. Przeszedł przez pralnię, wystarczająco
dużą, by pomieściła całą załogę łodzi podwodnej, potem przez biuro, mały pokój ze
schodkami, wnęką i toaletą, i drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Już sięgał do klamki,
kiedy poczuł przyjemny zapach z lewej strony. Wszedł do dużej kuchni, która wyglądała jak
wyjęta prosto z kart magazynów historycznych. Nie przypominała kuchni, jakie do tej pory
widział. Ściany były zastawione półkami i walijskimi kredensami, prezentującymi
niesamowity skład starych naczyń, z których żadne do drugiego nie pasowało. Był tam stary
zlew, wciąż działający, wielodrzwiowy piec po drugiej stronie, i ogromny dębowy stół z
masywnymi nogami pośrodku pomieszczenia.
Pani Browne stała przy zlewie tyłem do niego.
- Miał pan problemy ze znalezieniem kuchni, prawda? - zapytała.
- Kompletnie się zgubiłem - przyznał. Odwróciła się, by spojrzeć na niego.
- Jest pan wysoki. - W ręku trzymała talerz z dużą kanapką. - I niemal tak przystojny
jak nasz książę William. Ale nie tak przystojny jak mój Jamie. A teraz proszę usiąść i zjeść.
Wygląda pan na głodnego. Jestem prawie pewna, że w Stanach żywił się pan jedynie
kiełbaskami i burgerami. Smacznego.
Jace zrobił, co mu kazano. Wysunął dębowe krzesło i usiadł. Kanapka, którą kobieta
przed nim położyła, wyglądała bosko: pieczona wołowina, gotowana cebula i ser żółty na
chlebie, który miał nadzieję, był domowej roboty.
- Dobre - powiedział z pełnymi ustami - wspaniałe.
- To od mojego Jamiego.
- To pani syn? - zapytał, przełykając.
- Ależ skąd! Chciałabym, aby nim był. - Pokiwała głową w kierunku zdjęcia
wiszącego na ścianie.
Ponieważ w połowie było zasłonięte wiszącymi garnkami, ręcznikami do naczyń i
wiankami czosnku, nie widział dokładnie. Zdjęcie przedstawiało przystojnego, młodego
mężczyznę, blondyna z niebieskimi oczami, który wyglądał trochę znajomo.
- To Jamie Olivier - powiedziała staruszka, która najwyraźniej spodziewała się, że
Jace wie, kto to jest. Kiedy okazało się, że niestety nie, wyraziła niezadowolenie, krzywiąc
się, co pogłębiło zmarszczki w kącikach jej oczu. Jace pomyślał, że jest dużo starsza lub
młodsza, niż wskazuje to jej wygląd.
- Jamie Olivier! - powiedziała głośniej, jakby Jace był głuchy. Kiedy nadal nie
wykazywał zrozumienia, złapała grubą książkę z półki i położyła przed nim. Była to książka
kucharska, a na okładce widniał młody mężczyzna ze zdjęcia na ścianie.
- Ach - powiedział. - Kucharz.
- Julia Child była kucharzem - odpowiedziała pani Browne, podchodząc do regału
obok zlewu i otwierając drzwi. Wewnątrz znajdowała się lodówka takich rozmiarów, ze
Amerykanie mogliby tam trzymać drinki na rodzinne spotkania. Wyciągnęła butelkę czegoś
ciemnobrązowego, nalała pełną szklankę i postawiła przed Jace'em. Patrzyła na niego,
oczekując, co powie.
- Jeśli ta kanapka jest przykładem tego, co potrafi Jamie Olivier, to jest on artystą.
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, sprawdzając, czy kłamie, po czym
uśmiechnęła się, pokazując brak górnej części uzębienia. Wyglądała na zadowoloną.
Odwróciła się, by zamieszać w garnku.
Jace również się uśmiechnął, czując, że zdał pierwszy egzamin, po czym przełknął
potężny łyk napoju, który okazał się piwem. Zwykle nie pijał piwa, ale nie chciał obrazić pani
Browne - znowu. Brązowy napój miał dziwny smak i dużą zawartość alkoholu, i Jace nie
wiedział, czy da radę go wypić. Pani Browne stała do niego tyłem, mieszając w garnku i
opowiadając mu o Jamiem Olivierze, o tym, jakim był wspaniałym kucharzem i jak stosowała
jego przepisy, co do słowa. Jace próbował opanować zamęt w głowie po łyku piwa. Oczy mu
łzawiły. Pomyślał, że chętnie położyłby się na tej kamiennej podłodze i odpoczął.
Pani Browne odwróciła się i spojrzała na niego zwężonymi oczyma.
- To piwo jest zbyt mocne na pański amerykański żołądek, prawda? Mówiłam
Hatchowi, że nie będzie panu pasowało. To angielskie piwo, powiedziałam mu, Jankesi piją
tylko takie z napisem „lekkie” na butelce. Nie piją takich tworów domowej roboty, jak twoje.
Zabiorę je.
Kiedy sięgnęła po szklankę, Jace poczuł, że musi bronić amerykańskiego honoru, i
złapał za szkło.
- Nie - powiedział, po czym chrząknął, bo jego głos zmienił się w skrzek. - Nie, jest w
porządku. Smakuje mi. Widzi pani? - dodał, po czym uniósł szklankę do ust i wypił całą jej
zawartość.
Kiedy skończył, pomyślał, że zaraz spadnie, ale siłą woli pozostał na swoim krześle i
spojrzał na kobietę. Miał nadzieję, że tylko mu się wydaje, iż jego oczy krążą po całym
pomieszczeniu.
Pani Browne uśmiechnęła się lekko, jakby przewidywała, co się stanie, po czym
odwróciła się do kipiącego garnka.
- Cóż, chyba się myliłam co do Jankesów. Proszę powiedzieć Hatchowi, że lubi pan
jego piwo, a da panu więcej.
- To będzie przeżycie - mruknął Jace, wstrzymując oddech, a potem spróbował
podnieść kanapkę do ust, ale nie trafił. - Kim jest Hatch?
Odwróciła się do niego, opierając ręce na biodrach.
- Czy ten żałosny agent nieruchomości nie powiedział panu niczego? Hatch jest
ogrodnikiem. Oczywiście nie jest tu tak długo jak ja, i nie mam zielonego pojęcia, co robili
jego rodzice, ale już jakiś czas tutaj pracuje. Będzie chciał od pana wskazówek jak tylko
skończy pan jeść.
Jace ponownie spróbował dostać kanapkę w swoje ręce, ale znów spudłował.
Zmarszczywszy brwi, pani Browne podstawiła mu talerz pod ręce. Kiedy dorwał
wreszcie kanapkę, uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Wskazówki co do czego? - zapytał, próbując trafić kanapką do ust. Dwa razy ugryzł
się w rękę, ale była tak odrętwiała, że nic nie poczuł.
Pani Browne obserwowała go, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Ogrodów. Hatch będzie chciał wiedzieć, co chce pan zrobić z ogrodami.
- Nie mam pojęcia - odparł Jace, kiedy wreszcie zatopił zęby w kanapce. To, że jego
mały palec znajdował się na linii zębów, wcale go nie obchodziło - nie wiem nic o ogrodach.
- Więc czemu kupił pan to wielkie, kwitnące miejsce?
- By zobaczyć ducha - odrzekł, przeżuwając i zastanawiając się, jak wiele zostało z
jego małego palca.
Pani Browne uśmiechnęła się do niego ciepło.
- A ona będzie się cieszyć z towarzystwa. Ostatnie dwie rodziny były śmiertelnie
przerażone. Biedne maleństwo.
- A więc widziała ją pani?
- Nie - odpowiedziała staruszka, odwracając się do garnka. - Nigdy jej nie widziałam,
ani nie słyszałam. Nie jestem „wrażliwa”, jak to nazywają. Niektórzy ludzie mogą ją
zobaczyć, inni nie. Do niektórych się odzywała, ale wszyscy byli przerażeni i uciekali. Będzie
siedział pan spokojnie, kiedy będzie nadchodzić w godzinie świtu?
- Może dam jej trochę piwa pana Hatcha. To powinno obluzować jej łańcuchy.
Pani Browne roześmiała się. Był to trzeszczący dźwięk, tak jakby rzadko się śmiała.
- Proszę iść i rozejrzeć się. Chyba że musi się pan położyć na chwilę po angielskim
piwie.
Jace uniósł się, podpierając się na rękach, ponieważ w dolnej części ciało nie miało
czucia.
- Proszę mi powiedzieć, pani Browne, czy ja gdzieś krwawię? Znów rozległ się ten
trzeszczący dźwięk.
- Proszę już iść. Zamierzam spędzić dzisiejsze popołudnie z Jamiem, więc będzie miał
pan dobry obiad. Hatch robi równie dobre wino.
- Boże uchowaj - wyszeptał Jace, kiedy pani Browne położyła swoje mocne dłonie na
jego plecach i pchnęła go. Kiedy otworzył oczy, stał na zewnątrz, a drzwi za nim były
zamknięte. Słońce wwiercało mu się w mózg.
- A więc przybyłeś, by zobaczyć mnie, panie Montgomery? - usłyszał za plecami
delikatny, kobiecy głos.
Jace obrócił się tak szybko, jak tylko mógł, biorąc pod uwagę jego stan. Nikogo za
nim nie było, ale wydawało mu się, że coś czuje. Kwiaty i dym palonego drzewa, pomyślał.
Trwało to tylko chwilę.
Znów się odwrócił, przyłożył ręce do czoła i rozejrzał się po ogrodzie. Zielone
drzewa, zielona trawa, kwiaty, ale nie widział żadnej osoby. Czyżby przemówił do niego
duch? Uśmiechnął się.
Może powinien być przestraszony, ale przeszła mu przez głowę dziwna myśl. Mógł tej
martwej kobiecie powiedzieć wszystko i nie martwić się o konsekwencje.
- Nie możesz zranić kogoś, kto już jest martwy - powiedział głośno.
- To świadczy, że nie spotkałeś niegrzecznego chłopca, który mieszkał tu w 1912 roku
- doszedł go kobiecy głos, tak delikatny jak podmuch wiatru.
Na twarzy Jace'a pojawił się lekki uśmieszek, który nie zawitał u niego od lat. Włożył
ręce do kieszeni i spróbował wyprostować kręgosłup, który był niemal równie bez czucia jak
jego stopy, po czym ruszył na poszukiwanie ogrodnika.
ROZDZIAŁ 2
Kiedy Jace obudził się następnego dnia, czuł się, jakby wysechł od środka. Gorzej,
przez długą chwilę nie mógł sobie nawet przypomnieć, gdzie się znajduje. Światła
przedzierającego się przez ciężkie zasłony słońca było wystarczająco, by zorientować się, że
jest ranek, ale nie był w stanie skojarzyć, jak się znalazł w łóżku.
Pamiętał lunch pani Browne, wypchnięcie z kuchni i spotkanie pana Hatcha,
ogrodnika. Pan Hatch był bardzo niskim człowiekiem, więc Jace, mierzący metr
osiemdziesiąt, czuł się przy nim jak gigant. Ale mimo swej nikłej postury ogrodnik był silnym
człowiekiem. Kiedy Jace zobaczył go po raz pierwszy, ogrodnik ciął ręczną piłą duży konar,
który odłamał się od drzewa i spadł na ścieżkę.
- Schwycisz tamten koniec? - powiedział mężczyzna z akcentem, który sprawił, że
akcent pani Browne brzmiał jak z angielskiego salonu. - Mój pomocnik dzisiaj choruje. Jeśli
spytałbyś mnie o powód jego choroby, to powiedziałbym, że to jego dziewczyna. Zbyt
bezczelna. Sprawia, że chłopak czuje się kimś, kim nie jest. Zapamiętaj moje słowa,
doprowadzi go ona do upadku. Tak zadziera nosa, a czyści kible w szkole. Co z tobą,
chłopcze? Nie możesz podnieść tej gałęzi? Czego cię uczyli w tej szkole?
Jace stał i patrzył na swoje dłonie. Widział je, ale ich nie czuł, więc nie mógł podnieść
końca ciężkiej gałęzi.
- Nie wiem, o jakiej szkole pan mówi i nie mam wystarczająco dużo siły, ponieważ
pani Browne napoiła mnie piwem pańskiej roboty.
Mężczyzna wyprostował się, a Jace'owi wydawało się, że pod wytrawioną powietrzem
skórą zobaczył lśnienie różu.
- Pan jest nowym właścicielem.
- „Jankes”, jak nazywa mnie pani Browne. Jace Montgomery. - Wyciągnął rękę na
powitanie, ale mały człowieczek nie uścisnął jej.
- Błagam o wybaczenie, proszę pana. Myślałem, że jest pan chłopakiem, którego
przysłał mi do pomocy pastor. Ponieważ jest pan dużym, wysokim mężczyzną, pomyślałem...
- Zamilkł, nie wiedząc, jak się wyplątać z kłopotliwej sytuacji.
- Przyjmuję to jako komplement - powiedział Jace, próbując uspokoić ogrodnika. -
Czy możemy spróbować jeszcze raz z tą gałęzią?
- Nie, proszę pana, zaraz przyjdzie pomocnik. Jest jednym z przypadków
charytatywnej działalności pastora, który ratuje chłopców niezależnie, czy tego chcą czy nie.
- Może uciekł z dziewczyną twojego drugiego pomocnika i zwolnisz ich obu.
Pan Hatch uśmiechnął się, a Jace ponownie spróbował unieść koniec konaru. Tym
razem, przy pełnej koncentracji, był w stanie przenieść go na drugi koniec ścieżki.
- Dokąd prowadzi ta ścieżka? - zapytał spoglądając na żwirową drogę.
- Wszystkie ścieżki prowadzą do nikąd, a potem łączą się i prowadzą do domu.
Zostały stworzone dla właścicielki domu, która nie jeździła konno. Nie ma też żadnych stajni
w posiadłości, więc jeśli chce pan mieć konia, musi pan wybudować sobie coś. Sądzę jednak,
że nie zostanie pan tu wystarczająco długo, więc nie ma potrzeby się tym martwić.
- A czemu miałbym nie zostać długo?
- Ze względu na ducha. - Pan Hatch odwrócił w stronę Jace'a pomarszczoną, ogorzałą
twarz, która wyrażała coś, co Jace uznał za lęk. - Potrafi przestraszyć.
- Jak? Pan Hatch rozejrzał się, czy nie nadchodzi pomocnik pastora, ale byli sami.
- Proszę pójść ze mną, a poczęstuję pana swoim winem i opowiem wszystko. Jestem
tu już trzydzieści lat i wiem wszystko, co trzeba wiedzieć.
Jace nie mógł oprzeć się pokusie, by zapytać:
- Zna pan panią Browne?
- Spędza czas, śliniąc się do jakiegoś kucharza z telewizji. Proszę mi wybaczyć, jestem
tak samo otwartym człowiekiem jak inni, ale czy kucharz to dobry zawód dla mężczyzny?
Jace chciał spytać pana Hatcha, czy sadzenie żonkili jest męskim zajęciem, ale uznał,
że lepiej tego nie robić.
Kiedy doszli do ceglanej szopy, pan Hatch wszedł do ciemnego wnętrza, po czym
wrócił z niebieską butelką i dwoma ceramicznymi kubkami.
- Tutaj, pod drzewem - powiedział - odpoczniemy sobie chwilkę, a ja opowiem panu
wszystko, co chce pan usłyszeć.
Będę tego żałował, pomyślał Jace, kiedy przyjmował kubek z winem. Było zrobione z
malin, przepyszne, ale jeszcze bardziej zabójcze niż piwo. Pan Hatch opróżnił dwa pełne
kubki na każdą wypitą przez Jace'a połowę, ale mimo to, po czterdziestu pięciu minutach Jace
miał ochotę zwinąć się pod drzewem i zasnąć.
Mimo wielu pytań Jace'a, pan Hatch nie powiedział mu nic o duchu. Długo opowiadał
o sadzeniu dalii w rabaty, ale nie wspomniał ducha - i uchylał się od odpowiedzi, kiedy Jace
pytał. Jace odniósł wrażenie, że pan Hatch był tak pewien, że Jace, Amerykanin, zostanie w
Priory House bardzo krótki czas, iż próbował zrobić w ogrodzie jak najwięcej, nim dom znów
zostanie wystawiony na sprzedaż. I nie chciał przyspieszać końca przez opowiadanie o duchu,
który przeraził tyle osób.
Może to było przeczucie, że we dwóch mogą grać w tę grę, ale nie wspomniał, że duch
z nim rozmawiał, i że nie brzmiał jak kobieta rozbójnik.
- Ach, już jest - powiedział pan Hatch, opróżniając czwarty kubek. - Poproszę, aby
pomógł panu pójść do pokoju.
- Ze mną wszystko w porządku - odrzekł Jace, kiedy opierał ręce na drzewie i
próbował wstać. Nogi, które wcześniej były odrętwiałe, ale w miarę sprawne, teraz zamieniły
się w gumę. - Wszystko będzie dobrze. Chcę usłyszeć o duchu i o...
To była ostatnia rzecz, jaką Jace pamiętał, nim obudził się w dziwnym pokoju z
wielkim pragnieniem. Co zadziwiające, nie bolała go głowa, ale kręciło mu się w niej.
Pamiętał również dwa łagodne komentarze wypowiedziane przez nieznany głos.
- Jesteś tutaj? - wyszeptał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Leżał, nasłuchując i myśląc o
tym, co usłyszał. Wczoraj, pomiędzy dwoma pijackimi sesjami, wydawało mu się, że słyszał
kobiecy głos. Nawet żartowała z niego. Czy to się zdarzyło naprawdę, czy był to tylko zwid
alkoholowy?
- Proszę, odpowiedz mi - powiedział. - Jeśli jesteś tu, przemów do mnie. Chcę z kimś
porozmawiać. - Dopóki nie wypowiedział tych słów na głos, nie zdawał sobie sprawy, że tego
chce. Wujowi Frankowi powiedział, że duch go nie obchodzi, ale teraz zauważył, że pomysł z
duchem mu się spodobał. Może mogłaby skontaktować się ze Stacy. Chciał spytać ją, co
takiego okropnego zdarzyło się w jej życiu, że nie mogła tego dłużej znieść.
Kiedy nie usłyszał odpowiedzi, poczuł się głupio. Nie miał pojęcia, w której części
domu się znajduje. Pamiętał, że główna sypialnia miała ogromne, czteroosobowe łóżko.
Człowiek, który przebudował dom w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku, kupił
łóżko na aukcji wystawiającej umeblowanie księcia, który zbankrutował. Łoże było zrobione
z rzeźbionego drewna dębowego. By mieć pewność, że łóżko pozostanie w domu,
wybudowano wokół niego pokoje. Dzięki temu, jedynym sposobem na wyniesienie mebla
było pocięcie go na części. Przez lata łóżko było wystawiane na sprzedaż, jak okna czy zlewy.
Jednak Jace był w innym pokoju. Był on o połowę mniejszy niż główna sypialnia i
dużo ładniejszy. Okna znajdowały się tu po obu stronach, a jedno tworzyło piękną niszę, w
której umieszczono wygodną kanapę. Wyobrażał sobie Stacy zwiniętą na niej, z książką w
ręku, kiedy deszcz uderza o szyby. Zawsze uwielbiała deszcz.
Po raz pierwszy od chwili śmierci Stacy poczuł spokój. Zamknął oczy, chcąc znów
zapaść w sen, ale wiedział, że nie może. Jak długo spał? Od chwili, kiedy padł pod drzewem,
które pan Hatch zwał „jej”? Pan Hatch miał powiedzieć Jace'owi o duchu, ale nie zrobił tego.
Cały czas, który spędzili razem, poświęcił na wyliczanie, co powinno być zrobione na
zewnątrz. Trzeba było wyczyścić kanał, przesadzić rośliny, kupić nawóz.
- Potrzebuje pan tu jakichś zwierząt - powiedział pan Hatch, osuszając kolejny kubek
swojego mocnego wina. - Potrzebujemy nawozu. Teren tej wielkości potrzebuje krowiego
łajna.
Trzydzieści minut później Jace dowiedział się, że było wiele rzeczy, które według
pana Hatcha, nie szły tak, jak trzeba.
Ktoś to robi. Ktoś sprawia, że jestem spokojny, pomyślał, leżąc w łóżku. Z jednej
strony uważał, to za absurdalne, ale z drugiej wiedział, że nie czuł takiego spokoju od czasu
śmierci Stacy.
- Jeśli tu jesteś, przemów do mnie, proszę - powiedział.
Przy oknie zaszeleściła tkanina, więc odwrócił się, spodziewając się, że zobaczy
zwiewny biały kształt, ale nie zobaczył nic. Okno było zamknięte, więc to nie wiatr poruszył
zasłonami.
Westchnąwszy, opuścił stopy na podłogę. Był całkiem ubrany, ale zdjęto mu skarpetki
i buty. Zastanawiał się, kto to zrobił.
Ruszył na poszukiwanie najbliższej łazienki. Angielskie domy, nieważne, ile
kosztowały, zawsze miały łazienkę „w dolnym korytarzu”. W Internecie widział domy warte
dwanaście milionów, trzypiętrowe, które miały po siedem sypialni z samymi toaletami. By
wziąć prysznic, ludzie musieli schodzić na dół.
Znalazł łazienkę en suitę, jak mówią Anglicy, co oznacza, że drzwi otwierały się do
wnętrza łazienki. Kiedy zaczęło mu się przejaśniać w głowie, zdał sobie sprawę, że pokój, w
którym spał, był jednym z tych, które poprzedni właściciel używał jako magazyn. Kiedy Jace
widział ten pokój wcześniej, było w nim pełno pudeł i wieszaków z garderobą w foliowych
workach. Zajrzał tu tylko na chwilę, nie zwracając uwagi na szczegóły, więc nie zauważył,
jak piękny był to pokój.
Gdy zobaczył swoje przybory toaletowe przy umywalce, wiedział, że jest w głównej
łazience. Cieszył się, że jest tu prysznic oraz ogromna wanna. Zrzucił z siebie ubranie, wziął
długi prysznic, umył zęby, po czym owinął się ręcznikiem i udał na poszukiwanie swoich
ubrań. Podczas gdy spał, ktoś zabrał jego walizki z samochodu i rozpakował je.
Nagle poczuł przypływ paniki. Z rosnącym przerażeniem zaczął szukać swojej dużej
walizki. Zajęło mu to chwilę, ale ostatecznie znalazł ją we wbudowanym kredensie w jednej z
przyległych sypialni. Wyjął ją, otworzył i zaczął obmacywać podszewkę. Kiedy wyczuł brzeg
zdjęcia, odetchnął z ulgą. Zabrał ze sobą tylko jedno zdjęcie Stacy i ukrył je właśnie tam.
Uznał, że będzie lepiej, jeśli zachowa w tajemnicy, co robi i dlaczego. Będzie mówił ludziom,
że jest zainteresowany ich duchem, a nie kobietą, która kilka lat temu popełniła tutaj
samobójstwo. Obawiał się, że jeśli będzie zadawał pytania i pokazywał zdjęcie Stacy, ktoś
może ostrzec osobę, z którą się spotkała, a ona wyjedzie stąd. Nie był jeszcze pewien, jak to
zrobi, ale wiedział, że pytania muszą być zadawane delikatnie, a zarazem dotyczyć tego, co
go najbardziej interesowało.
- Wreszcie pan mnie znalazł - powiedziała pani Browne, kiedy Jace w końcu odnalazł
jej kuchnię.
- Bez problemu - skłamał. Tak naprawdę znów skręcił nie w tę stronę. Sfrustrowany,
wyszedł na zewnątrz i próbował odszukać inną drogę. Jak na tak duży dom, miał niezwykle
mało drzwi wychodzących na zewnątrz. Ostatecznie, okrążył cały nim znalazł drzwi, przez
które pani Browne wystawiła go poprzedniego dnia. Czując, że po długim spacerze serce mu
bije szybciej, wiedział, że dokonał dobrego wyboru, wkładając dres. Przebieżka wokół
siedemdziesięciu dwóch akrów była dobrym ćwiczeniem.
- Jest już późno, ale przygotuję panu jakieś śniadanie - powiedziała pani Browne.
Spojrzał na zegar na ścianie. Była 8.05 rano.
- To miło z pani strony - odparł i usiadł przy dużym stole na środku pomieszczenia. -
Gdzie pani mieszka? - Wiedział, że są dwa mieszkania w tym skrzydle domu. Powiedziano
mu, że pomoc domowa mieszkała w jednym, ale drugie było wolne. Chciał mieć pewność, że
nie wkroczy przypadkowo na prywatne terytorium pani Browne.
Odwróciła się do niego, a kiedy zobaczył, jak sztywnieje, zrozumiał, że źle pojęła jego
intencje.
- Chce mnie pan eksmitować?
- Wrzucić dziewczynę Jamiego? Jakże mógłbym. Nagrodziła jego żart lekkim
uśmiechem i talerzem jadła: trzy kiełbaski, trzy jajka sadzone, opiekane grzyby i pomidory i
dwa grube kawałki chleba. Do tego filiżanka bardzo mocnej herbaty. Jace spojrzał na nią z
podziwem.
- To od Jamie'ego?
- Nie, to dobre angielskie śniadanie. Ale jeśli to dla pana za dużo.... - Podeszła, by
zabrać mu talerz.
Powstrzymał ją. Mieszkając sam, zwykł jadać miskę płatków na śniadanie, ale od
wczorajszego obiadu, nic nie jadł.
- Dam radę - powiedział, sięgając po widelec.
- Widzę, że tak. Jest pan odrobinę za chudy, by mieszkać w Anglii.
Jace spojrzał na nią i pomyślał, że niezależnie od tego, czego dokona w swoim życiu,
dla pani Browne będzie za mało ze względu na to, gdzie się urodził. Jedzenie było
przepyszne. Miało dużo kalorii i cholesterolu - nie najlepiej dla niego - ale smakowało
rewelacyjnie.
- A więc gdzie pani mieszka?
- Po drodze - powiedziała, wskazując w nieokreślonym kierunku na zewnątrz.
Chciał o coś jeszcze spytać, ale w tej chwili pani Browne zobaczyła kogoś
spacerującego po parku.
- Znów ta przeklęta dziewczyna! Niech pan zapamięta moje słowa, ona kradnie
maliny. Stary Hatch twierdzi, że ptaki je zjadają, ale ja wiem, że ona też się do tego
przykłada. Pewnie później je sprzedaje. Jak ją kiedyś nakryję, zwolnię ją. - Po tych słowach
wybiegła z kuchni. Kilka minut później Jace zobaczył ją biegnącą przez park za biedną
dziewczyną, która wyglądała na winną jedynie trzepania dywanu.
Jace skorzystał z nieobecności pani Browne, by się rozejrzeć. Znajdowało się tu troje
drzwi; jednych wyjściowych, kolejne prowadziły do pokoju, w którym był zlew i pełno
szafek. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zobaczyć, że były zapełnione naczyniami. Żadne nie
wyglądały na chińską porcelanę. Żadnych nazw typu Herend, Spode czy chociaż Wedgwood
nie znalazł pod spodem, ale było ich wystarczająco, by wydać przyjęcie dla tuzina albo i
więcej osób. Gdybym tylko znal kogokolwiek, pomyślał.
Wrócił do kuchni i zobaczył, że pani Browne nadal wymyśla biednej dziewczynie,
więc wszedł przez ostatnie drzwi. Była to spiżarnia z trzema małymi oknami na jednej ścianie
i kamiennymi półkami na drugiej. Puszki, torby, pudełka, a także słoiki z domowej roboty
dżemami i peklami wypełniały półki. Stał tam też duży słój z nalepką brzoskwinie w rumie.
Wyglądał interesująco.
- Stanę się alkoholikiem - powiedział i jak na zawołanie spojrzał w okienko. Widok
był niemal całkiem przysłonięty przez pęczki ziół i kiełbasy, ale patrzył na główną drogę w
parku. Ciekawe, pomyślał. Nikt nie może wyjść ani wejść niezauważony przez panią Browne.
Widział ją, jak spieszyła do głównych drzwi, ale nagle skręciła w lewo do wąskich drzwiczek.
Jej mieszkanie, pomyślał Jace, uśmiechając się i czując, że rozwiązał tajemnicę.
Gdy wróciła do kuchni, siedział już przy stole, kończąc swoje śniadanie. Spojrzał na
nią z uznaniem, ale ona tylko mruknęła coś niezrozumiale.
Po śniadaniu wyszedł do ogrodu. Z tego, co zdążył zobaczyć do tej pory, teren był
piękny, a pan Hatch wykonał wspaniałą pracę, utrzymując to wszystko w idealnym porządku.
Śniadanie ciążyło mu w żołądku, a poza tym nadal odczuwał skutki picia piwa i wina
poprzedniego dnia, ale i tak czuł się lepiej niż przez ostatnie trzy lata. Znów pomyślał, że coś
zostało zrobione lub powiedziane, by poprawić mu samopoczucie.
Spacerując po okolicy blisko domu, zachwycał się nią. Było tu kilka rabatek, pełnych
zadbanych roślin, bez żadnych chwastów w zasięgu wzroku. Ujrzał sadzawkę pełną złotych
rybek, otoczoną z trzech stron wiecznie zielonym żywopłotem. Najbardziej podobał mu się
ten przycięty na kształt zwierząt; było ich cztery: łabędź, niedźwiedź, duża ryba i coś, co
mogłoby wyglądać jak smok, jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem.
Przeszedł pod pergolami zawieszonymi na ceglanych słupach i drewnianej belce na
szczycie. Winorośl z ażurowymi liśćmi niemal całkiem pokryła belkę. Znajdował się tutaj też
ogród różany, a wszystkie ławki były ustawione w spokojnych, pięknych miejscach.
Na końcu ogrodu różanego młody chłopak kopał dół, ale coś w sposobie, w jaki to
robił, sprawiło, że Jace pomyślał, iż chłopak został prawie przyłapany na robieniu czegoś
jeszcze. Kopał pogrzebaczem!
- Dzień dobry - powiedział Jace.
- Dobry, proszę pana. Pan jest nowym panem? Jace uśmiechnął się na to staromodne
określenie, po czym podążył za wzrokiem chłopca i zauważył za krzewem ruch małych stóp.
- To ty jesteś tym z dziewczyną, która ma go sprowadzić na manowce? Zwieść na złą
drogę?
Rozległ się chichot dziewczyny.
- Tak, to ja - odparł chłopak. - Mam na imię Mick, jestem pierwszym asystentem
ogrodnika.
Był wysoki, silny i wyglądał na inteligentnego.
- Zamierzasz przejąć wszystko, kiedy odejdzie pan Hatch? Mick roześmiał się, jakby
był pewien, że nie jest to możliwe, ale zza krzewu wyszła dziewczyna i oparłszy rękę na jego
ramieniu, powiedziała:
- Tak, zamierza. Jace pomyślał, że jeśli Mick ma jakiekolwiek ambicje, to tylko ze
względu na nią. W parze było coś takiego, że już ich polubił.
- Kiedy wesele? - zapytał. Mick spuścił wzrok, ale dziewczyna się roześmiała.
- Na jesieni. Kończę kurs sekretarski, a mój tata nie zapłaci za niego, jeśli wyjdę za
mąż.
Jace pamiętał, jak pan Haich mówił, że dziewczyna „czyści toalety”, więc zgadł, że za
swoją naukę płaciła w większości sama. Była ambitna i miała charakter - doceniał to.
- Mądra decyzja. A gdzie się spotykacie teraz? - Gdy Jace zauważył, jak Mick
nerwowo się odwraca, zrozumiał, że w jego domu. A czemu nie? Był pusty przez lata.
- Mick - powiedział - i...?
- Gladys.
- Czy nie ma tu przypadkiem wolnego mieszkania nad kuchnią pani Browne?
Chcielibyście tam zamieszkać, kiedy się pobierzecie?
Oczy Micka rozszerzyły się ze zdziwieniem, ale twarz Gladys pokryła się rumieńcem
zadowolenia.
- Och tak, proszę pana - powiedziała. - A nie będzie pan potrzebował sekretarki?
- Gladys! - skarcił ją Mick. - Prosisz o zbyt wiele.
- Właściwie - odpowiedział Jace - potrzebuję sekretarki. Może oboje moglibyście
zajrzeć do biura za...
- Pralnią - dokończyła Gladys - tak proszę pana, dobrze znam to miejsce.
Kiedy spojrzeli po sobie, Jace wiedział, że od początku taki był jej plan. Tak, z nią u
boku, Mick mógł się nieźle urządzić.
- Może mogłabyś sporządzić listę rzeczy, które będą mi potrzebne do urządzenia biura
- komputer, drukarka - wszystkie tego typu rzeczy, i zrobilibyście wycenę. Będziemy już
wszystko mieli na miejscu, byś mogła zacząć pracę po ukończeniu szkoły. Poproszę również
o informacje na temat oczekiwanego wynagrodzenia.
- Och! - zawołał zadowolony Mick. - Ona może zacząć już od zaraz. Będzie pracować
wieczorami, jeśli panu to nie przeszkadza.
- Doskonale, a teraz Mick przestań kopać tę dziurę albo pan Hatch złoi ci skórę, a przy
okazji, nawet ja wiem, że kopie się łopatą, a nie pogrzebaczem.
Gladys wybuchła śmiechem, a Mick zrobił się cały czerwony.
Zostawił ich i kontynuował zwiedzanie ogrodu. Czuł, że zyskał nowych przyjaciół, w
dodatku zatrudnił sekretarkę, która będzie sprawowała pieczę nad rachunkami... Nie był
pewien, do czego jeszcze będzie jej potrzebował, ale wiedział, że chce mieć w domu więcej
ludzi. Podobało mu się to, że będą w pobliżu. Rozmowa i śmiech pozwolą mu zapomnieć o
silnej tęsknocie za rodziną.
Stojąc na końcu francuskiego ogrodu, tuż przed parkiem, Jace zerknął jeszcze raz na
dom. Był taki brzydki! Ale kiedy przyjrzał się dokładniej, znalazły się rzeczy godne
polecenia. Dla Amerykanina dziwnie było posiadanie dwóch kuchni, ale jego matka zawsze
powtarzała, że nigdzie na świecie nie ma tak dużej kuchni, by zmieściły się w niej dwie
kobiety. Gdyby mieszkała tu rodzina, pomyślał Jace, dobrze byłoby mieć miejsce tylko dla
męża, żony i dzieci.
Stacy spodobałby się ten dom. Jeśliby nie pracowała, mogłaby smażyć naleśniki dla
dzieci w niedziele i...
Zaraz jednak skarcił się w duchu. Wygląda na to, że Stacy znała ten dom, ale nigdy o
nim nie wspomniała. A jeśli chodzi o posiadanie dzieci, to ta kwestia była początkiem końca.
Poszedł wzdłuż ścieżki pomiędzy wspaniałymi, starymi drzewami, które zajmowały
ogromną przestrzeń, pięknie wyznaczając drogi. Były tam czerwone buki, sykomory,
kasztany, dęby i wiązy. Większości drzew nie rozpoznawał i uznał, że były to egzotyczne
gatunki, które zwykle nie występowały w Anglii.
Ktoś bardzo kochał to miejsce.
Skręcił w lewo i podszedł do wysokiego, ceglanego muru z dębowymi drzwiami.
Otworzywszy je, zobaczył przepiękny ogród warzywny. Wąskie rzędy warzyw były otoczone
trzydziestocentymetrowym żywopłotem. W jednym końcu stała szklarnia, a pół akra
zajmowały klatki, trzymające ptaki z dala od hodowanych tam owoców.
Kiedy się rozejrzał, zobaczył dziewczynę, którą pani Browne dzisiaj goniła,
ukrywającą się za belkami. Za nią szła druga dziewczyna. Nie widziały go, więc Jace schował
się w szklarni i obserwował.
Jedna z dziewczyn była pulchna i ładna, druga szczupła i zwyczajna, i obie skradały
się do klatek z malinami. Powoli otworzyły drzwi tak, by nie zaskrzypiały zawiasy, po czym
weszły na palcach do środka. Ponieważ ogród był ogromny i otoczony ceglaną ścianą,
zastanawiał się, kto mógłby je usłyszeć.
Jace pozostał w ukryciu i obserwował je, jak napełniały małe kubełki dojrzałymi
malinami. Rząd przy rzędzie rosły krzaki, każdy pełen owoców. Pamiętał narzekania pani
Browne na złodziei malin, ale on, lub też jego pracownicy, nie mogli zjeść ich wszystkich,
więc czemu nie pozwolić dziewczynom zebrać ich trochę?
Otworzył drzwi do klatki, zauważając, że zawiasy są naoliwione, wrzucił malinę do
ust i powiedział:
- Dobre, prawda? Dziewczyny podskoczyły na dźwięk jego głosu, a potem ta
pulchniejsza zrobiła minę, jakby miała się rozpłakać. Szczupła zaś okazała butę.
- Możemy za nie zapłacić - rzekła, wpatrując się w niego.
- Zadzwoni pan na policję? - spytała druga.
- Ty jesteś...?
- Daisy, proszę pana - odrzekła ładniejsza. - Pomogłam położyć pana do łóżka
ostatniej nocy. Zdjęłam panu buty i skarpetki, mimo że pani Browne mówiła, aby zostawić
pana w takim stanie, w jakim pan był.
- Dziękuję. - Odwrócił się do drugiej dziewczyny. - A ty jesteś...?
- Erin.
- Obie pracujecie dla mnie?
- Tak, proszę pana - powiedziała Daisy. - Sprzątamy pana dom.
- I wykonujemy wszystkie okropne zadania, jakie wymyśla pani Browne - dodała Erin,
obserwując reakcje Jace'a na to oświadczenie.
Instynkt nie pozwolił mu na zaufanie tym dziewczynom, tak jak Mickowi i Gladys.
Obawiał się, że mogą przekazać pani Browne wszystko, co powie.
- Tak więc, co robicie z tymi malinami? Dziewczyny wymieniły spojrzenia, jakby
podejmowały decyzję, czy powiedzieć prawdę. Wreszcie Daisy odparła.
- Nasze matki robią tarty malinowe, które sprzedają potem w lokalnym sklepiku.
- Przypuszczam, że robicie to samo z... - Rozejrzał się po ogrodzie, po innych
krzakach, nie mając pojęcia, co to jest.
- Truskawkami, czarną porzeczką i agrestem - dokończyła Erin.
- Jabłkami, pigwą, morelami, brzoskwiniami, gruszkami i wiśniami - dodała Daisy.
- I morwą - powiedziała Erin. - Moja mama robi dżem morwowy i sprzedaje go w
Harrodsie.
- Imponujące. Erin zrobiła krok do przodu.
- Ale zysk z tego możemy mieć tylko wtedy, gdy owoce są za darmo. Nikt tu nie
mieszkał przez lata, więc owoce się marnowały. - Zerknęła na klatkę. - Nawet ptaki nie mogą
się najeść.
- Czy pan Hatch wie o tym?
- Tak. Nie mogłybyśmy tego robić bez niego.
- A pani Browne? Dziewczęta znów wymieniły spojrzenia, ale nic nie powiedziały.
- Gdyby była pewna, zwolniłaby was, prawda?
- Tak - odezwała się Erin - gdyby nas tu nakryła, wyleciałybyśmy od razu.
- A, jeśli powiem jej, że nie może was zwolnić? Jestem w końcu właścicielem.
Dziewczyny uśmiechnęły się.
- Prosimy o wybaczenie, ale naprawdę mógłby pan? Właściciele przychodzą i
odchodzą, a pani Browne i pan Hatch zostają. Oni ustalają reguły.
- Rozumiem, jak to się mogło stać. - Nie powiedział tego, ale wiedział, że on też
wkrótce odejdzie. - Może, jeśli powiem pani Browne, że macie moje pozwolenie na zrywanie
wszystkich owoców, na jakie macie ochotę...
- Och nie, proszę pana! - krzyknęła Daisy. - Zamieniłaby nasze życie w piekło, a my
nie możemy odejść. Nasze mamy potrzebują owoców, bo nie mamy pieniędzy. Jest sześcioro
kobiet, które pracują w tym biznesie. Wszystkie mają dzieci. I żadnego mężczyzny. Mój
ojciec jest chory, a Erin uciekł z żoną listonosza, więc...
Erin rzuciła jej spojrzenie, które ją uciszyło.
- Daisy ma na myśli, że mamy rodziny do nakarmienia i choć to bardzo miłe z pana
strony, że chce pan pomóc...
- Mam nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy?
- Właśnie - powiedziała Daisy, dygając.
- Dobrze - powiedział, uśmiechając się. - Nie powiem...
- Padnij! - Erin złapała Daisy za rękę i obie kucnęły w krzakach. Jace, nie wiedząc, co
się dzieje, nadal stał, a potem zobaczył, że pani Browne weszła właśnie do ogrodu z workiem
w ręku.
- Wyda nas pan? - wyszeptała Daisy, patrząc na Jace'a swoimi błękitnymi oczami.
Pokręcił głową i zrobił krok naprzód, ale Erin złapała go za nogawkę.
- Ona tu przyjdzie i zobaczy nas. Mógłby ją pan czymś zająć, byśmy mogły uciec?
- Może pan zdjąć koszulę - zaproponowała Daisy, po czym przyłożyła rękę do ust, by
stłumić chichot.
Wbrew sobie Jace poczuł, jak się czerwieni. Dziewczęta nie miały więcej niż
osiemnaście lat, a on trzydziestodwulatek poczuł się jak rozpustnik.
- Zaczerwienił się - szepnęła Erin, tłumiąc śmiech. Pani Browne zerwała trochę fasoli i
szła prosto do klatki z malinami. Jace musiał ją czymś zająć. Ale czym?
Kiedy myślał, co zrobić, ujrzał coś niezwykłego. Po lewej, niemal przezroczysta zjawa
kobiety przeszła przez ceglany mur. Pani Browne właśnie stanęła, by ściąć coś, schylając się,
więc nie zobaczyła postaci.
Kobieta zatrzymała się kilka centymetrów od pani Browne, po czym wyciągnęła rękę,
by wyjąć coś ze ściany. Nie mógł zobaczyć, co to było, ale objęła to rękami. Kiedy pani
Browne wyprostowała się, kobieta - duch - otworzyła ręce tuż przed twarzą pani Browne i
dmuchnęła w nie. Przez krótką chwilę Jace widział coś, co wyglądało jak pająk wychodzący z
rąk kobiety prosto na twarz pani Browne.
W następnej chwili pani Browne klepała się po twarzy. Porzuciła kosz z warzywami i
pobiegła do drzwi, otrzepując się. Za nim Daisy i Erin wstały i obserwowały, co się dzieje,
śmiejąc się.
Ale wzrok Jace'a był utkwiony w kobiecie, która stała przy murze i uśmiechała się.
Mógł patrzeć przez nią na ceglaną ścianę. Miała na sobie białą bluzkę ze stójką i długimi
rękawami; wąska talia otoczona była szerokim pasem, spódnica sięgała do kostek, wystawały
spod niej trzewiki. Jej długie do pasa, ciemne włosy były związane z tyłu. Stała zwrócona do
niego profilem. Ujrzał delikatne rysy, idealny nos i oczy z długimi rzęsami.
Daisy i Erin śmiały się i żartowały, ale Jace stał jak wryty, wpatrując się w kobietę.
Uśmiechając się, kobieta - zjawa spojrzała na Daisy i Erin, które najwyraźniej jej nie
widziały. Kiedy zobaczyła przyglądającego się jej Jace'a, otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia i na chwilę ich spojrzenia spotkały się. Była dość ładna. Jej oczy miały
ciemnoniebieską barwę, a usta były małe i idealnie ukształtowane.
Zaskoczona, że Jace może ją zobaczyć, na krótką chwilę stała się bardziej widzialna
tak, że nie dostrzegł już tak dobrze cegieł. W następnej sekundzie zniknęła.
Jace stał tak jeszcze przez moment, nie ruszając się, nim zdał sobie sprawę, że Daisy i
Erin przyglądają mu się.
- Wygląda pan, jakby zobaczył ducha. Z niechęcią oderwał oczy od ściany.
- Nie, po prostu dochodzę do siebie po obfitym śniadaniu. Lepiej zabierajcie swoje
owoce i zmykajcie, nim wróci pani Browne.
- Dobrze, proszę pana, dziękujemy panu - powiedziały, wybiegając z klatki. Przy
drzwiach w murze Daisy stanęła, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Jeśli będzie pan czegoś potrzebować, proszę mi dać znać. Czegokolwiek. Może
masażu stóp. Albo... - Erin złapała ją za rękę i wyciągnęła za drzwi.
- Założę się, że nie minie sześć miesięcy, jak zajdzie w ciążę - mruknął Jace.
Przez chwilę jeszcze stał w tym samym miejscu i patrzył na mur, gdzie pojawiła się
zjawa kobiety. Chroniła dwie chichoczące dziewczyny, które podążały malinową ścieżką,
pomyślał. Wyciągnęła ze szczeliny pająka i dmuchnęła nim w twarz pani Browne, która
musiała wybiec i nie zobaczyła dziewcząt.
To, co zdumiewało Jace'a, to fakt, że ani dziewczyny, ani pani Browne nie widziały
nic, co dla niego było tak dobrze widoczne.
- To pan - usłyszał nagle głos z prawej strony i odwrócił się, by zobaczyć panią
Browne otwierającą drzwi. - Tak mi się wydawało, że kogoś widzę.
- Tak, przyznaję się: jadłem maliny. - Spojrzał znów w miejsce, gdzie pojawiła się
kobieta. - Czyżbym widział chwilę temu, jak pani tańczyła?
- Może pan to tak ująć. Pająk spadł ze ściany prosto na moją twarz. Powiedziałam
Hatchowi, co myślę o jego ogrodnictwie.
Pozwala tym chłopakom lenić się. Oni nie wykonują żadnej pracy.
- Inaczej niż pani dziewczęta.
- Daję im pracę, jeśli o to panu chodzi. - Próbowała dostać się do malin za nim, ale
Jace zastawił przejście. - Miał pan ten wyraz twarzy.
- A co to jest „ten wyraz”?
- Widział pan ducha? Wystawi pan teraz dom na sprzedaż? Jace spojrzał na nią
przymilnie.
- Na sprzedaż? I tęsknić za pani śniadaniami? Jak mógłbym to zrobić.
Uśmiechnęła się.
- Jest pan dobrze wychowany, panie Montgomery. Czemu nie ma pan żony i dzieci?
Ten dom potrzebuje rodzinnego rozgardiaszu.
- Składa mi pani propozycję? - zapytał i uśmiechnął się.
- Proszę iść, znaleźć sobie coś do roboty i pozwolić mi pracować.
Jace podszedł do drzwi, ale odwrócił się jeszcze.
- Pani Browne - powiedział poważnie. - Co do tego ducha, czy ludzie widzieli go tylko
w środku czy również na zewnątrz?
- Wewnątrz. Nie słyszałam, by ktokolwiek mówił, że widział ją poza domem. Stary
Hatch byłby śmiertelnie przerażony, gdyby pokazała się tutaj.
- Ale czy nie mówiła mi pani, że jedni ludzie mogą ją widzieć, a inni nie? Może
pojawia się na zewnątrz, ale nikt jej nie widzi - lub nie może zobaczyć jej w świetle
dziennym.
Pani Browne przyjrzała mu się uważnie.
- Próbuje mi pan powiedzieć, że widział lady Grace poza domem? Może tutaj w
ogrodzie?
Jace uśmiechnął się szeroko.
- Próbuję użyć pani jako źródła wiedzy. Jeśli zamierzam napisać książkę o lady Grace,
muszę dowiedzieć się o niej wszystkiego, prawda?
- Pisać książkę o kobiecie, która jest duchem? Cóż... jeśli to chce pan robić, proszę
bardzo. Ale ja mam lepsze rzeczy do roboty.
- A więc nikt nie widział jej na zewnątrz?
- Nic mi o tym nie wiadomo, i wiem...
- Wiedza jest kluczem. - Jace westchnął. Ona może dużo wiedzieć, ale trudno było
wyciągnąć od niej informacje. Był przerażony podjęciem próby uzyskania od niej informacji
o Stacy. Jeśli Stacy spotkała tutaj kogoś, a pani Browne wiedziała o tym, było bardziej
prawdopodobne, że usłyszy kilka morałów, a nie informacje.
- Chyba trochę pobiegam - powiedział. - Muszę przygotować miejsce na lunch.
- Jest pieczony kurczak Jamie'go - krzyknęła za nim. - Z rozmarynem.
Uśmiechając się, Jace ruszył biegiem. Gdy dotarł do miejsca, w którym pojawił się
duch, udał ból w kostce. Pani Browne bacznie go obserwowała. Kiedy rozmasował sobie
kostkę i podniósł się i oparł o mur. Był solidny i stary. Nie było tu żadnych drzwi i nie sądził,
by kiedykolwiek były.
ROZDZIAŁ 3
Jace biegał wokół parku przez ponad godzinę. Często stawał, by przyjrzeć się różnym
miejscom. Jeśli kawałek ziemi był zajęty przez prawie dziewięćset lat, to ludzie zostawiali
ślady po sobie. Przeszedł obok czterech zamkniętych szop i ruin dwóch pozostałych. Znalazł
ładną kamienną wnękę z kopulastym sklepieniem i popękaną, marmurową podłogą. By się
tam dostać, musiał przedrzeć się przez dziką winorośl, płosząc rodzinę małych futrzastych
stworzeń, które biegły zbyt szybko, by mógł dojrzeć, czym są. Kamienie były ustawione w
półokręgu obok czegoś, co, jak mu powiedziano, było wyschniętym korytem rzeki. Mnisi
trzymali ryby w otoczonej kamieniami sadzawce.
Kiedy wrócił do domu, miał czas tylko na prysznic przed lunchem. Zjadł w kuchni
pani Browne i wysłuchał długiego narzekania na temat krzewów malinowych, które zostały
ogołocone. Pytała Jace'a, kogo tam widział. Gładko skłamał. Powiedzenie jej prawdy byłoby
jeszcze gorsze niż kłamstwo. Powiedzieć jej, że duch dmuchnął w nią pająkiem? Nie,
absolutnie nie.
Po lunchu, który był wspaniały, poszedł na górę i zadzwonił do Nigela Smitha -
Thompsona, agenta nieruchomości, i zadał kilka pytań. Chciał wiedzieć, czy poprzedni
właściciel w ciągu tych trzech lat, od kiedy wystawił dom na sprzedaż, wynajmował go
komuś. Kto tam mieszkał? Agent odpowiedział, że nikt. Właściciel wraz z rodziną wyniósł
się z domu w środku nocy i, wróciwszy do swego rodzinnego kraju, nigdy już nie odwiedził
domu.
- Jest pan pewien, że nie wynajął go nikomu? - naciskał Jace.
- Mogę do niego zadzwonić i spytać - odrzekł agent, ale z całą pewnością nie miał na
to ochoty.
- Będę wdzięczny - powiedział Jace, po czym podał agentowi swój numer komórki. -
Chcę wiedzieć, kto miał pozwolenie na przebywanie tutaj.
- Na to akurat mogę odpowiedzieć. Tylko gosposia miała prawo zostać. Ogrodnik
mieszka w małym domku na południowym krańcu posesji.
- Ale może właściciel miał przyjaciela, który korzystał z domu.
- Poprzedni właściciel powierzył opiekę nad domem nam, i mogę pana zapewnić, że
nikomu nie wolno było z niego korzystać. - W jego głosie słychać było napięcie, jakby Jace
oskarżał go o coś złego. - Sądzę, że powinien pan porozmawiać z panią Browne. Jeśli
ktokolwiek korzystał z tego domu, ona o tym wie.
- Porozmawiam z nią - odpowiedział Jace, wzdychając, ponieważ wiedział, że od tej
kobiety nie uzyska żadnej informacji. - Ale pan zadzwoni do właściciela i spyta go?
- Tak - odparł agent zmęczonym głosem. - Zadzwonię. Jace podziękował mu,
rozłączył się i ubrał do wyjścia. Po drodze zatrzymał się przy kuchni i spytał panią Browne,
czy w czasie, gdy dom stał pusty, ktoś się tu zatrzymywał. Tak jak się spodziewał,
odpowiedziała mu, że nikt tu nie mieszkał. Wyszedł w połowie jej wykładu i udał się na
poszukiwanie swojego samochodu. Na zewnątrz, ukryty za zakrętem, znajdował się garaż na
trzy auta.
Miał problemy ze znalezieniem kluczyków w pudełku wiszącym na ścianie. Kiedy
otworzył wreszcie samochód, zauważył, że został odkurzony, a na siedzeniu pasażera leżała
teczka. Wewnątrz znajdował się schludnie zapisany kawałek papieru wyszczególniający
sprzęt i komputer, oraz inne wyposażenie potrzebne w biurze. Jace uśmiechnął się,
zauważywszy, że elementy pochodzą z czterech różnych źródeł. „Starałam się wynegocjować
najlepsze ceny” - napisała Gladys na końcu.
- „Mogłabym kupić wszystko w poniedziałek i zacząć pracę we wtorek o drugiej po
południu. Zajęcia mam do pierwszej”.
Jace musiał obejść samochód dookoła, by dostać się do siedzenia kierowcy. Zajmie
mu trochę czasu dostosowanie się do kierownicy po przeciwnej stronie, niż zwykł ją mieć.
Wyjechał z garażu, po czym rozejrzał się za mechanizmem zamykającym drzwi
garażowe, ale nie znalazł go. Znikąd zaś pojawił się Mick i zamknął drzwi. Jace opuścił okno
i powiedział:
- Powiedz Gladys: tak. Wtorek jest w porządku. Mick uśmiechnął się i skinął głową.
Kiedy jechał do Margate, zadzwoniła komórka. Nigel powiedział, że właściciel
stanowczo zaprzeczył, by wynajmował dom komukolwiek.
- Dzięki - odparł Jace i rozłączył się.
Albo ktoś kłamał, albo Stacy i ten, z kim się spotkała, włamali się do domu. Jace nie
miał dowodu, że się spotkali. Może poszła do domu, czekała na niego, ale się nie pojawił.
Może w desperacji odebrała sobie życie.
- Ale jeśli kochała go tak bardzo, dlaczego chciała wyjść za mnie? - powiedział
głośno, po czym gwałtownie skręcił, by uniknąć nadjeżdżającego samochodu.
Nieprzyzwyczajony, jechał prawą stroną drogi.
Zatrzymał rangę rovera na poboczu i oparł głowę na kierownicy. Bez zdjęcia Stacy nie
wiedział, jak zadawać pytania. Czytał raport o jej śmierci. Nikt nie odwiedzał jej tej nocy w
pubie. Przyszła późno, żona właściciela powiedziała, że dała Stacy klucz, a ona potknęła się,
wchodząc po schodach. Powiedziała też, że Stacy wyglądała, jakby płakała. Właściciel spytał,
czy mógłby pomóc.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała Stacy. - Po prostu potrzebuję porządnie
się wyspać.
Wczoraj Jace zjechał z trasy od razu do Priory House, omijając miasteczko. Teraz
zobaczył, że było spokojne i sympatyczne, ale taka była większość miasteczek w Anglii.
Wszystkie sklepy spożywcze były ściśle określone, mięsny, piekarnia, z owocami, warzywny
i sklep z winem. Na końcu głównej ulicy, nazwanej High Street, jak w większości miasteczek,
był pub, a drugi znajdowała się na drugim końcu.
Który to był pub? - zastanawiał się. Kopię policyjnego raportu miał schowaną razem
ze zdjęciem Stacy i nie pomyślał o tym, by go zabrać. Może mógłby odwiedzić miejsce, w
którym... umarła Stacy - ciężko mu było nawet o tym myśleć - i dowiedzieć się czegoś.
Kiedy minął mały, ceglany budynek, będący historyczną biblioteką Margate, wpadł na
pewien pomysł.
Zaparkował i poszedł do biblioteki. Każdy, kogo mijał, przyglądał mu się i kiwał
głową. Nie miał wątpliwości, że ludzie wiedzieli, iż jest najnowszym właścicielem Priory
House. Niemal słyszał, jak pytają, czy widział ducha. Pomyślał, co by było, gdyby
odpowiedział: „Tak, ale wystraszyła się mnie i zniknęła”.
Kiedy dotarł do drzwi biblioteki, zdał sobie sprawę, że nie ma notesu i długopisu. Nie
mógł udawać pisarza zbierającego informacje, nie mając przy sobie podstawowych atrybutów
tegoż.
Rozejrzał się wokół i zauważył po drugiej stronie sklep papierniczy. Przeszedł przez
ulicę i wszedł do środka. Jak większość tego typu sklepów w Anglii, miał on tylko po dwa
rodzaje każdego z artykułów, a nie jak sklepy amerykańskie - po dwadzieścia pięć. Poza tym
w zasięgu wzroku nie było ani kawałka plexi.
- I oto pan jest - odezwała się zza lady wysoka, szczupła kobieta, o szpakowatych
włosach. Pchnęła w jego stronę pudełko.
- Przepraszam?
- Tam jest wszystko - powiedziała. - Proszę zajrzeć.
- Obawiam się, że zaszła pomyłka. Nic nie zamawiałem.
- Dzwoniła Alice Browne i powiedziała, że widział pan ducha w ogrodzie. Nikt do tej
pory tego nie doświadczył, więc pewne jest, że następny pana przystanek będzie w bibliotece,
by dowiedzieć się czegoś o niej. Oczywiście będzie pan chciał robić notatki, a tu znajduje się
wszystko, czego pan potrzebuje.
Kiedy Jace się nie ruszył, pchnęła pudełko tak, że omal nie spadło.
- No dalej - powiedziała kobieta. - Wszystko zostało dopisane do pana rachunku, a
młodej Gladys Arnold prześlę na koniec miesiąca zestawienie. Przy okazji powiem panu, że
nie jest to miłe, kiedy kupuje pewne produkty w Aylesbury. Może jej pan przekazać ode
mnie, że nic nie da ignorowanie lokalnych sprzedawców.
Kiedy Jace nadal się nie ruszył, spytała zniecierpliwiona:
- Czy potrzebuje pan czegoś jeszcze?
- Nie - odpowiedział oszołomiony, po czym wziął pudełko i ruszył do samochodu.
Wrzucił je na siedzenie pasażera i usiadł za kierownicą. Potrzebował chwili na uspokojenie.
Mimo że powiedział pani Browne, iż nie widział ducha, nie uwierzyła mu. Zatelefonowała za
to do lokalnego sklepu papierniczego i powiedziała sprzedawcy, że Jace wpadnie tam w
drodze do biblioteki.
W pierwszej chwili chciał zadzwonić do pani Browne i powiedzieć jej, by zostawiła
go w spokoju, a może nawet ją zwolnić. Jak śmiała rozpowiadać w całym mieście o tym, co
on robił?
Kiedy opanował złość, uświadomił sobie, że ma to nawet dobre strony. Nie będzie
musiał przekonywać ludzi, że jest zainteresowany duchem, ukrywając swoje prawdziwe
motywy. Nie, to sprawiło, że Jace był jak wszyscy inni.
- Dobrze - powiedział. - Mogę teraz szukać spokojnie. Rozluźniając napięte mięśnie,
spojrzał na pudło leżące obok.
Wreszcie zaczął je przeglądać, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zawierało wszystko,
czego potrzebował badacz: sześć długopisów czterokolorowych, dwa notatniki, jeden w linie,
drugi czysty. Znalazła się nawet mała latarka na baterie.
Wziął dużą teczkę z klipsem, wsadził tam notes, dwa długopisy i ruszył do biblioteki.
Bibliotekarką była kobieta w wieku zbliżonym do sprzedawczyni w sklepie
papierniczym i pani Browne.
- Mam wszystko, czego pan potrzebuje - odezwała się, kiedy tylko wszedł i pchnęła w
jego stronę pudełko. - Nazywamy to pudełkiem Priory House i nawet książek już stamtąd nie
zabieramy. Mam nadzieję, że ma pan magnetowid. Alice powiedziała, że nie ma pan zbyt
dużo sprzętu, tylko to, co zostało po poprzednim właścicielu. Jeśli potrzebuje pan
odtwarzacza, możemy go panu wypożyczyć.
- Dziękuję - odpowiedział Jace najgrzeczniej jak umiał, ale ciężko było się
powstrzymać od ciętej riposty. - Zamówiłem już odtwarzacz.
- Tak? Alice nic mi nie powiedziała.
- Pani Browne nie wie wszystkiego o moim życiu - odparł sztywno.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną.
- Rozumiem. Może nie chce pan tych książek - powiedziała wreszcie i zaczęła je
zabierać. Wbrew dobrym intencjom chyba obraził kolejnego Anglika.
- Bardzo mi się przydadzą - zapewnił, podnosząc pudełko, nim kobieta zdążyła je
zabrać. - To bardzo miłe z pani strony, że zebrała pani to dla mnie.
Nie złagodniała niestety.
- Nie zrobiłam tego dla pana. Przygotowałam je dla pani Grant.
- Tak? - mruknął Jace i uśmiechnął się, próbując się przypochlebić. - Nie znam jej.
- Oczywiście, że nie! Była czwartym poprzednim właścicielem. - Kobieta patrzyła na
niego tak, jakby zajął już zbyt dużo jej cennego czasu. - A teraz, jeśli nic więcej pan nie
potrzebuje...
- Właściwie, to chciałbym się tu rozejrzeć. Jeśli oczywiście mogę.
Nic nie odpowiedziała, i odwróciła się. Jace zabrał pudło i postawił na stole. To, co
naprawdę chciał zobaczyć, to lokalna gazeta z następnego dnia po śmierci Stacy. Chciał
wiedzieć, co zostało na jej temat napisane i kto był z tym powiązany.
Wiedział, że bibliotekarka podpowiedziałaby mu, gdzie szukać, ale wiedział równie
dobrze, że pięć minut później zadzwoniłaby do pani Browne. Żeby poprosić o jej zgodę? Czy
bibliotekarka spytałaby panią Browne, czy jest jakiś specjalny powód, że Jace przegląda
gazetę sprzed trzech lat?
Ostatecznie znalazł to, czego szukał, bez pytania i włożył gazetę do czytnika
mikrofilmów.
W dzień po znalezieniu ciała Stacy wiadomością nr. 1 był konkurs na najpiękniejszy
ogród, więc informację o jej śmierci umieszczono dopiero na dole drugiej strony. W pierwszej
chwili był oburzony, że jej śmierć nie była wiadomością na pierwszą stronę, ale zaraz
uspokoił się zadowolony, że spekulacje na ten temat nie znalazły się w centrum uwagi. Jej
śmierć została potraktowana z należytym szacunkiem, pomyślał.
Artykuł został napisany przez Ralpha Barkera. On był autorem artykułów i wydawcą
gazety. Jace zapisał w notesie adres. Ociągał się z przeczytaniem tej historii. W końcu wziął
głęboki oddech i zaczął czytać. Był to zwykły artykuł, jakich wiele w każdej gazecie. Same
fakty, zero spekulacji.
O godzinie 3 rano 12 maja 2002 roku ciało panny Stacy Evans,
dwudziestojednoletniej obywatelki amerykańskiej, zostało znalezione nad pubem Leaping Pub
przez żonę jego właściciela, panią Emmę Carew. Pani Carew powiedziała konstablowi
Clive'owi Seftonowi, że panna Evans przyszła do pubu około północy i spytała, czy mogłaby
wynająć pokój na jedną noc. Pani Carew powiedziała, że panna Evans wyglądała fatalnie.
Miała podartą bluzkę na ramieniu i rozmazany makijaż, jakby płakała. Pani Carew spytała,
czy wszystko w porządku. Panna Evans odpowiedziała że tak, tylko jest bardzo zmęczona i
potrzebuje porządnie się wyspać. Poprosiła, by jej nie przeszkadzano i jeśli będzie musiała
zapłacić za dwie noce, to nie ma problemu. Pani Carew stwierdziła, że wyczuwała zapach
alkoholu w oddechu panny Evans, więc uznała, że dziewczyna piła i nie chciała prowadzić w
takim stanie. Kiedy panna Evans wchodziła na górę, potknęła się.
Następnego dnia, kiedy panna Evans nie pokazała się, pani Carew zaczęła się
niepokoić. Jej mąż, właściciel pubu, powiedział, by zostawiła pannę Evans w spokoju, ale
pani Carew tego nie zrobiła. Użyła swojego klucza, chcąc wejść do pokoju, ale okazało się, że
jest zamknięty na łańcuch. Powiedziała, że widziała pannę Evans zwiniętą na łóżku, a instynkt
podpowiadał jej, że nie żyje. Zadzwoniła na policję.
Konstabl Clive Sefton przyjechał na miejsce o godz. 15.06 i razem z panią Carew
weszli do pokoju. Panna Evans była martwa.
Konstabl Sefton znalazł torebkę panny Evans, wyjął jej paszport i zadzwonił pod
numer zapisany w „kontakt w nagłych przypadkach”.
Artykuł stwierdzał, że według wstępnych ustaleń było to samobójstwo.
Jace szybko przewinął dwa kolejne numery gazety wypełnione artykułami i zdjęciami
z konkursu ogrodów. Z pewnym zdziwieniem zauważył, że nie było ani jednej wzmianki o
jego domu czy też o pięknym ogrodzie pana Hatcha.
Trzy dni po śmierci Stacy znalazł kolejny artykuł, tym razem na stronie szóstej, znowu
na dole. Krótko przypomniał historię, po czym donosił, że zamężna siostra panny Evans, pani
Regina Townsend, przyleciała do Margate, by zabrać ciało do Stanów Zjednoczonych.
Przepytywana przez konstabla Seftona, powiedziała, że jej siostra była od jakiegoś
czasu przygnębiona. W najbliższym czasie miała wyjść za mąż, ale miała też inne plany i nie
wiedziała, jak uwolnić się od obietnicy małżeństwa.
Jace zgiął się, czując, jakby mu ktoś dokopał. Przez chwilę nie mógł złapać oddechu.
Na pogrzebie Stacy jej rodzina wyładowała swój żal na nim, ale jego bliscy chronili go od
najgorszego. Tak naprawdę Jace był otępiały, i nie rozumiał, co mówili. Dopiero potem
zaczął przypominać sobie, ale też tylko częściowo.
I oto miał to na piśmie. Siostra Stacy, kobieta, którą uważał za przyjaciółkę,
powiedziała policji, że Stacy nie wiedziała, jak uwolnić się od obietnicy małżeństwa.
- Obietnicy poślubienia mnie - wyszeptał.
- Tak, panie Montgomery? - zapytała chłodno bibliotekarka. - Potrzebuje pan czegoś?
- Nie, ja tylko... - Patrzyła na niego wyczekująco, a kiedy zrobiła krok w jego stronę,
wyłączył urządzenie z mikrofilmem. Nie chciał, by widziała, co czytał.
- Zastanawiałem się, czemu Hatch nie zgłosił Priory House na lokalny konkurs
ogrodów - powiedział, zwijając mikrofilm i odkładając go do koszyka.
- Wszyscy się nad tym zastanawiają - odpowiedziała. - Ktokolwiek wygra zawody,
mówi mu się, że nie wygrałby, gdyby pan Hatch wystawił swoje kwiaty. To jest frustrujące,
kiedy człowiek stara się przez cały rok, by zostać uznanym za najlepszego, ale jak widać
tylko dlatego, że ktoś nie wystawił roślin. Może, jako właściciel Priory House, będzie mógł
pan porozmawiać z panem Hatchem?
- Z pewnością to zrobię, ale powiem pani, że jeśli te róże rosnące przed budynkiem są
pani dziełem, to nie jestem pewien, czy Hatch wygra.
- Robię, co w mojej mocy - powiedziała pani Wheeler, wyraźnie zadowolona.
Uśmiechając się, Jace podziękował jej ponownie, po czym wyszedł. Przez chwilę
głęboko oddychał, chcąc się uspokoić. Położył pudełko z książkami o historii domu w
samochodzie. Co teraz? Uruchomił auto i ruszył w stronę pubu Leaping Stag. Wuj
powiedział, że może odkryć rzeczy, jakich nie chciałby poznać. Czy chodzi o to, że Stacy
chciała zerwać zaręczyny? Że już go nie kochała?
W drodze do pubu Jace doszedł do wniosku, że ostatnia rzecz, jakiej pragnie, to więcej
takich informacji. Potrzebuje za to drinka i chwili zapomnienia.
Pub był pełen starych drewnianych belek i lśniących podków - wyobrażenie turysty,
jak powinien wyglądać angielski pub.
Przy stoliku w rogu siedziała młoda para, ale poza nimi i mężczyzną przy barze, nie
było nikogo. Barman był wysokim, około czterdziestoletnim mężczyzną. Biały fartuch opinał
jego duży brzuch. Wyglądał na właściciela pubu.
- Ma pan może McTarvit? - zapytał z nadzieją Jace. Z lekkim uśmiechem mężczyzna
nalał Jace'owi szklaneczkę ciemnozłotej whisky.
- Zdaje się - powiedział mężczyzna - że spotkał pan już „trójcę”. Jace spojrzał na
niego pytająco.
- Panią Browne, panią Parsons w papierniczym i panią Wheeler w bibliotece, a teraz
czas na whisky. Jeszcze jedną?
- Podwójną. Z zaplecza wyszła kobieta w wieku podobnym do Jace'a. Była ładna i
miała niezłą figurę.
- Och, to pan jest tym, który widział - powiedziała z przejęciem.
- Spokojnie, kochanie - powiedział łagodnie barman. - A przy okazji, jestem George
Carew, a ta zuchwała pani to moja żona, Emma. - Uśmiechnął się do Jace'a. - Spotkał właśnie
trójcę.
Emma spojrzała na niego z sympatią.
- Biedactwo. Zaoferowałabym panu jedzenie, ale założę się, że Alice już pana
nakarmiła.
- Jak dużo może człowiek utyć w ciągu dwudziestu czterech godzin? - zapytał Jace.
- Dzisiaj będzie ciasto, jeśli znajdzie jakieś maliny. - Jej ładne oczy błyszczały.
- Jak te dziewczyny utrzymują sekret w takim mieście jak to? - zapytał Jace zniżonym
głosem. Whisky rozluźniła go, ale wiedział, że nie powinien pić więcej w obawie, że powie
coś, czego nie powinien.
- Wszystko jest robione w Luton - powiedziała Emma. - Wiem o owocach tylko
dlatego, że całą sprawę zapoczątkowała moja mama.
- A w jaki sposób zaangażowany jest w to pan Hatch?
- Jest jej najmłodszym bratem.
- „Młodość” to względne określenie. Musi mieć około osiemdziesiątki - powiedział
właściciel.
Przez krótką chwilę patrzyli z żoną na siebie z taką miłością i intymnością, że Jace
miał ochotę złapać butelkę z whisky i opróżnić ją duszkiem. Kiedyś myślał, że tak było z nim
i ze Stacy, ale wyglądało na to, że to nieprawda.
- Tak, słyszałem o pańskiej żonie - powiedział Jace, nim zdążył ugryźć się w język, po
czym zdał sobie sprawę, że przecież nie mógł powiedzieć, gdzie o niej słyszał.
Ale barman uśmiechnął się tylko.
- Więc już czytał pan książkę.
- Tak oczywiście, że tak - powiedział Jace, ale Emma obserwowała go. Czuł, że ona
wie, iż kłamie. Chciał otworzyć notes i napisać: Znaleźć książkę. Przeczytać o Emmie.
- Panie Montgomery - zaczęła Emma.
- Jace.
- Jace. - Uśmiechnęła się do niego, sprawiając, że poczuł się dobrze. - A może by piwo
i amerykańskie skrzydełka?
- Kto robił piwo?
- Nie mów mi, że piłeś piwo starego Hatcha? - zapytał ze śmiechem George.
- Odrobinę.
- I jeszcze żyjesz?
- Tego samego dnia wypiłem także dwa kubki jego wina.
- To cud, że jeszcze widzisz.
- Nie dziwię się, że spałeś do obiadu - powiedziała Emma, po czym roześmiała się,
widząc wyraz twarzy Jace'a. - Daisy powiedziała swojej mamie, ona mojej, a ta mnie. Jesteś
głównym tematem rozmów w okolicy. Duży, wspaniały człowiek sam w takim olbrzymim
domu. Przeważa opinia, że potrzebujesz żony. Tak naprawdę jest parę panien, które odkurzają
w tej chwili swoje szpilki.
- Kto potrzebuje żony? Ktoś jeszcze poza mną? - doszedł ich głos od drzwi.
Jace odwrócił się i zobaczył młodego mężczyznę, przed trzydziestką, blondyna z
niebieskimi oczami o silnej budowie ciała. Był w mundurze policyjnym i Jace intuicyjne
wyczuł, że to ten człowiek, który otworzył drzwi i znalazł Stacy.
Mężczyzna usiadł na stołku obok Jace'a i zamówił lemoniadę.
- Na służbie - wyjaśnił. - Clive Sefton. Dlaczego kupił pan ten dom?
Jace nie uśmiechnął się.
- Ze względu na jego piękno. Cała trójka jęknęła.
- Przysmaki pani Browne? Ogrody? Ponownie jęknęli. Jace napił się piwa, lekkiego
piwa w amerykańskim stylu, zjadł jedno ze skrzydełek, i pchnął w kierunku Clive'a talerz.
- OK., zarobiłem trochę pieniędzy dzięki dobrej inwestycji i chciałem znaleźć sobie
miejsce do życia, więc kupiłem dom.
- Dlaczego ten dom? - naciskał Clive.
- By napisać książkę o duchu, oczywiście.
- Tak jak wszyscy inni - powiedział zrezygnowany George.
- Przykro mi, mój drogi - powiedziała Emma do Jace'a - ale nie zostaniesz tu. Szkoda.
- Powiedzcie mi - poprosił Jace - co dokładnie robi ten duch?
- Całe miasto już wie, że widziałeś go w ogrodzie dzisiejszego ranka.
- To, co widziałem, to dwie dziewczyny kradnące moje maliny. Pani Browne się
pomyliła. - Nie była to prawda, ale nie było to też do końca kłamstwo.
Emma spojrzała na Clive'a.
- Powiedz mu, co słyszałeś. Clive skończył jeść czwarte skrzydełko i powiedział:
- Ostatni właściciel mówił mi, że widział zarys kobiety siedzącej za jego
siedmioletnim synem. Grali razem w Xboxa.
- Xbox? - zdziwił się Jace.
- Xbox. Ona czyta ludziom ponad ramieniem, a kiedy komuś idzie to wolno, przekłada
strony. Najstarszy syn wcześniejszego właściciela mówił, że słyszał, jak jeździła konno po
schodach, ale sądzę, że chłopak napalił się czegoś, czego nie powinien.
- A co z jej „drzewem”? - zapytał Jace.
- To było dawno temu - kontynuował Clive. - Powiadają, że wisiał tam mężczyzna.
Zdradził ją, więc rozkazała swoim ludziom powiesić go. Poproś pana Hatcha, by pokazał ci
miejsce, gdzie był sznur. Wisiał tam jeszcze, póki dziesięć lat temu ówczesny właściciel nie
odciął go.
- Jest też historia mówiąca, że zakopała pod tym drzewem swój łup. Pan Hatch spędził
wiele nocy, śpiąc pod drzewem z bronią w ręku. Robotnicy w okolicy zawsze mówią, że
wykopią drzewo i zobaczą, co jest pod nim, więc Hatch je pilnuje.
- Interesujące - powiedział Jace, patrząc na swoje piwo i wreszcie zapytał: - Czy są
jakieś sprawy nierozwiązanych morderstw w tym mieście?
Emma uśmiechnęła się z wyrozumiałością.
- Chcesz napisać o morderstwie w angielskim miasteczku, prawda?
- Jedynie niezwykłe morderstwa się sprzedają. - Jace łyknął piwa. - Czy ktoś
kiedykolwiek przeprowadził badania angielskiej populacji w stosunku do zabitych w
przemyślny sposób w prowincjonalnych angielskich miasteczkach?
- Nie słyszałem o niczym takim - odpowiedział George, uśmiechając się. - Ale jeśli
ktoś by to zaproponował, jestem pewien, że rząd brytyjski zapłaci za takie badania.
- Moim zdaniem - powiedziała Emma szybko, nim jej mąż zdążył zagłębić się w
politykę. - Chodzi o to, że prowincjonalne miasteczka angielskie są tak nudne, że ludzie
mówią o morderstwie tylko po to, by ożywić to miejsce.
- Patrzyła znacząco na męża.
- Emma chce, by George zabrał ją na jedną noc do Londynu - wyjaśnił Clive. - Jeśli
tego nie zrobi, będziesz miał morderstwo do rozpracowania tutaj, w Margate.
- Więc nic takiego, się tutaj nie wydarzyło, poza duchem i Xboxem?
- To dobry tytuł do twojej książki - powiedział George. - „Duch i Xbox”.
Clive patrzył na Jace'a podejrzliwie.
- Jakieś konkretne zbrodnie masz na myśli? Jace odwrócił wzrok. Wypił za dużo i za
wiele uszu słuchało.
Ucieszył się, kiedy kilku mężczyzn weszło do pubu. Włączono muzykę i jego
towarzysze zniknęli.
Ostatecznie Jace został w pubie do drugiej nad ranem. Śmiał się i rozmawiał z ludźmi
i robił wszystko, by zapomnieć, co widział rankiem i czytał po południu. Jakiś rudowłosy,
piegowaty mężczyzna odwiózł go do domu.
ROZDZIAŁ 4
Jace postanowił spędzić cały dzień w domu. Nie wypił dużo, ale przez drugi dzień z
rzędu i musiał odpocząć. Przy śniadaniu pani Browne wypytywała go o jego wątrobę. Jace nie
odpowiedział. Później pani Browne chciała wiedzieć, co jeszcze odkrył poza duchem. Jace
wiedział, że musi coś powiedzieć albo plotki zaczną żyć swoim własnym życiem.
Spojrzał na tosty - à la Jamie Olivier - i zachował się tak, jakby chciał coś ukryć. Pani
Browne myła duży zlew i czekała.
Jace przetrzymał ją chwilę i powiedział:
- Czemu mój ogród nie pojawił się w lokalnym konkursie ogrodów?
Pani Browne natychmiast uczepiła się swojego ulubionego tematu: pan Hatch. Nigdy
nie brał udziału w zawodach, ponieważ uważał, że byłoby to nie w porządku w stosunku do
innych uczestników. W końcu był profesjonalistą. Pani Browne powiedziała Jace'owi, co
myśli o zdolnościach ogrodniczych pana Hatcha.
Ciesząc się, jakby odwrócił uwagę stróżującego psa, Jace poszedł do swojej sypialni,
gdzie ktoś położył pudło z książkami, które pożyczyła mu bibliotekarka. Równie dobrze mógł
zacząć od nich.
Ostatniej nocy spał w dużym, dębowym łóżku w głównej sypialni, ale nawet podczas
snu wydawało się za duże i zbyt puste. Wybito kawałek ściany i zamaskowano drzwi, by
poprzedni właściciel mógł korzystać z pokoju po zachodniej stronie jako garderoby, więc Jace
ruszył do wschodniej części domu, do swojego ulubionego pokoju, w którym spał pierwszej
nocy. Jak tylko do niego wszedł, uśmiechnął się.
Usiadł na kanapie w wykuszu, spojrzał na park, i dalej na pola trawy nakrapiane...
Musi spytać wreszcie pana Hatcha, czy te owce są jego, czy nie.
Odwrócił się, by znów obejrzeć pokój. Stało tu jedynie łóżko, lub raczej materac i
rama zbita z desek, i pojedyncze krzesło przy kominku. Wiedział, że na dole jest kilka dużych
pokoi z sofami i gdyby miał choć odrobinę rozumu, poszedłby tam z książkami. Wolał jednak
zostać tutaj. Po pierwsze, był to jedyny pokój, który nie sprawiał wrażenia pustego, mimo
braku mebli. Nawet kuchnia pani Browne, wypełniona wieloma sprzętami, wywoływała
poczucie samotności. Ale tutaj w jego sypialni...
- Daj spokój, Montgomery - powiedział na głos - i tak cię zamkną.
Światło w tym pokoju jest odpowiednie, jest kanapa przy oknie, a to wszystko, czego
potrzebuje.
Rozciągnął się na łóżku, a pudło postawił na podłodze obok. Pierwszą rzeczą, którą
przeczytał, była mała niebieska książeczka wydana w 1947 r., mówiąca o szalonej Barbarze
Caswell, lady Grace. Urodzona w 1660 roku w podupadającej rodzinie szlacheckiej, była
piękną kobietą, niemogącą znaleźć sobie miejsca. W wieku osiemnastu lat poślubiła bogatego
właściciela Priory House, i doszła do wniosku, że jej życie będzie jedną, wielką zabawą. Mąż
jednak nienawidził Londynu i życia towarzyskiego. Znudzona do szaleństwa, wymykała się
nocami sekretnymi schodami z „perkalowego pokoju”, do jednego z czterech pokoi w wieży,
i przebierała w męskie ubranie. Dosiadała swojego ulubionego konia i wyruszała na rabunek,
nie dla pieniędzy, ale dla emocji towarzyszących temu.
Po kilku miesiącach lady Grace spotkała innego rozbójnika, Dżentelmena Jacka, i
wdała się z nim w romans. Przez lata razem okradali ludzi. W końcu jednak dopadło ją
znudzenie, a potrzeba większego podniecenia spowodowała, że zaczęła zabijać. Zabiła
chłopca, który w majątku dorastał, a kiedy stary sługa odkrył prawdę, otruła go. Kiedy
nakryła Dżentelmena Jacka w łóżku z inną kobietą, wydała go konstablowi. Rozbójnik został
aresztowany, osądzony i powieszony. Jedynym zmartwieniem Barbary Caswell była
możliwość wyjścia na jaw jej postępków. Jednak przydomek Jacka mówił prawdę, i nie
zdradził jej.
Przeczytawszy dwie trzecie książki, Jace odłożył ją na bok. Cała historia była dla
niego bez sensu, choć uważano ją za prawdziwą. Barbara Caswell znikała noc w noc przez
lata. Czy nikt tego nie zauważył? Czy nie wydarzyło się absolutnie nic, co spowodowałoby,
by ktokolwiek z mieszkańców Priory House odkrył jej zniknięcie?
Z oporami zaczął czytać dalej. Po latach morderstw i niewierności, pani Caswell
zakochała się w narzeczonym jedynej osoby, która ją podejrzewała. Wtedy się zmieniła. Aha!
- pomyślał Jace. Moc miłości. W ciągu jednej nocy Barbara Caswell przeistoczyła się z
bezwzględnego zabójcy w idealną żonę - poza tym, że planowała otrucie męża, by się go
pozbyć i wyjść za mąż za mężczyznę, którego pokochała.
Doszedłszy do końca książki, Jace ledwo widział na oczy. Wiedział, że nie powinien
do końca wierzyć w to, co przeczytał, że historia jest zbyt romantyczna, ale tak nie było.
Kiedy przeczytał, że podczas swojego ostatniego wypadu lady Grace została zastrzelona
przez człowieka, którego kochała - poczuł ulgę.
- Zasłużyła na śmierć - skwitował i wrzucił książkę do pudła.
Chciał się zdrzemnąć, ale przypomniał sobie o Emmie Carew i zastanowił się, co też
miał o niej przeczytać.
Wyjął z pudła dużą książkę, Historia Margate. Jako że była dość gruba, uznał, że nie
będzie czytać całej. Spojrzał na spis treści, znalazł Carew i otworzył na wskazanej stronie.
Znajdowało się tam zdjęcie Emmy, zrobione jakieś dziesięć lat temu, w kostiumie
kąpielowym, koroną na głowie i berłem w ręku. „Miss Margate” głosił napis pod zdjęciem,
„uznana za najpiękniejszą dziewczynę w mieście”.
Uśmiechnąwszy się, Jace zamknął książkę i przejrzał resztę zawartości pudła.
Znajdowały się tam cztery broszury dotyczące sprzedaży domu. Obejrzał je i stwierdził, że
dom nie zmienił się zbytnio, z wyjątkiem umeblowania. Jeden z właścicieli wypełnił go
nierdzewną stalą i czarną skórą. Na dnie pudła był przewodnik po nawiedzanych domach w
Anglii, gdzie znalazł duży rozdział o Priory House. Przeczytał o tym, jak duch Barbary
Caswell, kobiety - rozbójnika, był często widywany. Poza innymi rzeczami, zapałała świeczki
w oknie wieży i jeździła konno wewnątrz domu.
- Ale jej mąż nie miał pojęcia, co się dzieje - powiedział Jace i rzucił przewodnik do
pudła.
Oparł głowę na poduszkach i rozejrzał się po pokoju. Sufit był nieozdobiony, dębowa
boazeria sięgała do połowy wysokości ścian, a podłoga wyłożona była dębowym parkietem.
- Ciekawe, jak ten pokój kiedyś wyglądał? - wyszeptał, nim zapadł w drzemkę.
Natychmiast zaczął śnić. Śniło mu się, że był w tej sypialni, stał w miejscu, gdzie teraz
jest łóżko, i widział wąskie posłanie po przeciwnej stronie. Spojrzał na swoje stopy i odkrył,
że lewa noga znajduje się w wielkiej szafie. Zrobił krok w prawo, by z niej wyjść.
Zaciekawiony, przesunął ręce przez szafę, a potem przez krzesło obok niej. Wiedział, że śni,
więc bawiła go ta sytuacja. Podszedł do kominka, przechodząc przez zieloną otomanę, i
uśmiechnął się, gdy przeszedł przez nieobite krzesło.
Przy kominku Jace próbował podnieść ozdoby, ale jego ręka przechodziła przez nie.
Co za cudowny sen, pomyślał, bawiąc się magicznym uczuciem widzenia, ale nie bycia tam. I
co za wspaniały pokój stworzył mój umysł. Styl wiktoriański nie był tym, który by wybrał,
jeśliby mógł. Wybrałby raczej Priory House za czasów klasztoru.
Ten pokój należał do kobiety, pomyślał, kiedy szedł i przystając, przekładał swoje
ręce przez butelki na małym stoliku, po czym spojrzał na tytuły książek upchnięte na
wysokim, wąskim regale. W większości były to książki dla dzieci, ale było też kilka
przyrodniczych.
- Ptaki - powiedział, ale nie usłyszał swojego głosu. - Ona lubi ptaki.
Kiedy nie usłyszał żadnego dźwięku, pomyślał: jak niemy film, to jest niemy sen.
Nie znał się na antykach, ale przypuszczał, że pokój pochodzi mniej więcej z okresu
amerykańskiej wojny domowej.
Kiedy okrążył już cały pokój, zatrzymał się znów przy szafie. Po jego lewej stronie
otworzyły się drzwi. Jak zauważył, pozostałych drzwi do głównej sypialni i łazienki nie było.
To były późniejsze zmiany.
Mimo, że wiedział, iż śni i że to, co widzi, nie jest prawdziwe, kiedy usłyszał głosy,
jego serce niemal stanęło.
Do pokoju weszły dwie kobiety. Jedna była wysoka i szczupła, z włosami
opadającymi na szyję. Jace rozpoznał w niej kobietę, która dmuchnęła pająkiem w twarz pani
Browne. W pierwszej chwili chciał powiedzieć „dzień dobry”, ale pragnął zobaczyć, co się
wydarzy, więc wszedł do szafy. Obraz trochę ściemniał, jakby miał na oczach okulary
przeciwsłoneczne, ale wciąż mógł widzieć kobiety i zastanawiał się, czy one widzą jego.
Druga kobieta była niższa i pulchniej sza. Miała piękną twarz, mimo, iż jej brwi był
zrośnięte i prawie nie miała makijażu. Według standardów dwudziestego pierwszego wieku,
była mocno zbudowana.
Jace zastanawiał się jednak, co zrobiła ze swoim ciałem. Mimo obfitych kształtów
ciała jej talia była tak wąska, że mógłby ją objąć dłońmi. Wyglądała świetnie, ale Jace
obawiał się, że gdyby poluzować jej gorset, zamieniłaby się w balon. Pomyślał też, że wyższa
kobieta prawdopodobnie wyglądałaby świetnie w bikini.
- Ann, to jest piękne - powiedziała pulchniejsza. Miała na sobie ogromną ilość
zielonego jedwabiu i jeszcze więcej frędzli i wstążek.
Szczuplejsza kobieta, Ann, trzymała ładną suknię z bladożółtego jedwabiu. Była o
połowę krótsza i miała o wiele mniej ozdób niż drugiej kobiety. Jace'owi bardziej się
podobała.
- Tak myślisz? - zapytała Ann. - Sądzisz, że Danny'emu spodoba się, kiedy włożę ją na
nasz ślub?
- Myślę, że Danny'emu Longstreetowi spodobałaby się bardziej tafta w biało - czarne
paski z fioletowymi frędzlami wzdłuż spódnicy.
Ann uśmiechnęła się.
- Prawdopodobnie. Pan Longstreet powiedział, że gdy stanę się jego córką, mogę
jechać do Londynu na zakupy. Możesz sobie to wyobrazić, Catherine? Londyn!
- Coś, na co twój ojciec nigdy by nie pozwolił - powiedziała Catherine, a jej twarz
pojaśniała. - Zatrzymasz się u mnie w Londynie, prawda? Dzieci są ciekawe najnowszego
rozdziału twojej historii.
- Oczywiście, że zatrzymam się u ciebie, moja droga Catherine. I zapewnię ci alibi na
czas, który spędzisz z twoim ostatnim... Jak on ma na imię?
- Jest moim kochankiem i doskonale znasz jego imię. Siergiej. Och, Ann, powinnaś go
zobaczyć. Słowo „wspaniały” nie jest w stanie go opisać. I ten jego rosyjski temperament.
- Twój mąż go lubi?
- Nie mam pojęcia. Peregrine ma kochankę, aktorkę. Ann pokręciła głową.
- Myślałam, że kochasz swojego męża.
- Ależ tak. Bardzo. Szczerze powiedziawszy, myślę, że nasze ostatnie dziecko może
być jego.
Ann roześmiała się.
- Jesteś niepoprawna.
- Ja? Ty poślubiasz mężczyznę, którego babka była gospodynią, a to ja jestem
niepoprawna?
- Jak dobrze wiesz, kuzynko, nasza rodzina ledwie od trzech pokoleń nie jest
fabrykantami. To twoja twarz i ciało przyciągnęły Erla, twojego męża, a nie nasi przodkowie.
- Tak, ale teraz, kiedy jest mój, wpływa to również na ciebie. Mogłabyś mieć kogoś
lepszego niż syna Hugha Longstreeta. On chce mieć ten stary dom, a ożenienie syna z tobą
jest sposobem na jego zdobycie. Twój ojciec wykorzystał cię do swoich spraw. Jesteś pewna,
że nie zmienisz zdania?
- Absolutnie. - Ann odłożyła ślubną suknię na otomanę i podeszła do szafy. - Nie
pokazałam ci jeszcze mojego okrycia wierzchniego. To kaszmirowy żakiet.
- Z przyjemnością zobaczę. Ja... Ann! Co się dzieje?
Ann otworzyła szafę, w której stał Jace. Kiedy zorientował się, że zamierza otworzyć
drzwi, próbował się schować, ale nie mógł się cofnąć, z jakiegoś powodu jego ciało nie mogło
przejść przez ścianę, by ukryć się za innymi drzwiami.
Źle się czuł, widząc przerażenie na twarzy Ann, ale nie mógł nic zrobić. W
przeciwieństwie do niej w ogrodzie, on nie mógł zniknąć na życzenie. Uśmiechnął się do niej
i nawet pomachał, ale to tylko wystraszyło ją jeszcze bardziej. Jej twarz była tak blada, iż
obawiał się, że zaraz zemdleje.
Unosząc rękę, Ann wskazała na szafę, a Catherine do niej weszła. Nie zobaczyła nic
niezwykłego. Porozrzucała ubrania i powyrzucała pudełka.
Gdy Catherine schyliła się, by zajrzeć głębiej, Jace miał niemiłe uczucie, że jej głowa
przechodzi przez jego klatkę piersiową. Kiedy wyrzucała pudło na kapelusze, przeszło przez
jego nogi. Nie mógł przestać patrzeć, co robi Catherine, ale po chwili zaczął dostrzegać
zabawną stronę tej historii. Spojrzał na Ann, by się z nią tym podzielić, ale wyglądała tak,
jakby miała paść ze strachu.
Jace krzyknął na Catherine, by spojrzała na Ann, ale żaden dźwięk nie wydobył się z
jego gardła. Uderzył w ścianę szafy, ale i teraz nie rozszedł się żaden dźwięk.
Kiedy Ann osunęła się na podłogę, Catherine obejrzała się. Ann znów spojrzała na
Jace'a oczami pełnymi niepokoju i zemdlała. W tej samej chwili, w której Ann straciła
przytomność, Jace obudził się we własnym łóżku.
Przez kilka minut leżał zdezorientowany, nie wiedząc, gdzie jest. Stopniowo pusty
pokój krystalizował się. Był to pokój z jego snu, ale nic poza nim nie było takie same. Jej -
Ann - tapeta była kremowa z małymi gałązkami dzikich kwiatów, związanych niebieskim
sznurkiem. Łóżko było wąskie, mahoniowe, ale długie. Dywan...
Jace przesunął rękoma po twarzy, usiadł i spojrzał na zegarek. Spał tylko dziesięć
minut.
Kiedy bardziej oprzytomniał, zaczął sobie przypominać, co usłyszał. Nazwiska.
Danny Longstreet. Ann, Catherine, Peregrine.
Złapał grubą książkę „Historia Margate” i spojrzał na spis treści. Hubert i Daniel
Longstreet znajdowali się w rozdziale Priory House.
Hubert „Hugh” Longstreet był ojcem Daniela, który był zaręczony z Ann Stuart, córką
właściciela Priory House. Ale kiedy małżeństwo nie doszło do skutku, Hugh i jego syn
opuścili Margate i więcej o nich nie słyszano.
- Ale co z Ann? - zapytał Jace sam siebie. - Dlaczego nie poślubiła Danny'ego
Longstreeta?
Przerzucając strony, pomyślał o wszystkich chorobach, jakie nawiedzały ludzi w
czasach wiktoriańskich. Co tak okropnego przydarzyło się Ann, że nie poślubiła Danny'ego
Longstreeta.
Dwie strony dalej znalazł esej napisany przez N.A. Smythe'a zatytułowany: „Tragedia
Stuartów z Priory House”.
Jace szybko przeczytał historię, po czym zrobił to jeszcze raz. Smythe napisał, że
Arthur Stuart, ukochany syn i właściciel Priory House, odrzucił młodą, bogatą pannę, którą
mógł poślubić, by ożenić się z miłości. Wybrał słodką ukochaną córkę pastora z wiejskiej
parafii i zabrał ją do Priory House. Ona i jej ukochany ojciec zmarli rok później, ale Arthur
nie został sam, mając swoją ukochaną córkę Ann, jedyną pociechę.
- Ukochaną - powiedział Jace. - Każdy jest ukochanym każdego.
W 1877 roku okazało się, że dom wymaga generalnego remontu, ale Arthur Stuart,
znany uczony, nie miał pieniędzy na jego wykonanie. Hubert Longstreet, bogaty Amerykanin,
chciał kupić dom, ale chciał również, by jego syn wżenił się w rodzinę Stuartów, uznając ją za
arystokratyczną. Choć nie mieli żadnych tytułów, wierzono, że istnieją związki z królewską
rodziną Stuartów. Longstreet chciał wynieść swój status ponad niskie korzenie amerykańskie,
a Arthur był zdesperowany, by zachować dom swoich przodków.
Dwaj mężczyźni zawarli umowę. Zgodzili się, że ich dzieci wezmą ślub i wszyscy
razem będą żyć w dużym domu. Ale to była umowa z diabłem. Danny Longstreet był
niedouczonym prostakiem, który pił, uprawiał hazard i uczęszczał do domów o złej reputacji.
Ann Stuart zaś była damą o najwyższej reputacji, cichą i wykształconą, kochaną przez
wszystkich.
„Ann próbowała zadowolić ojca - pisał N.A. Smythe. - Ale kiedy przyszło co do
czego, nie była w stanie zaakceptować tego małżeństwa. Dwie godziny przed ślubem wypiła
butelkę trucizny. Wolała się zabić, niż poślubić takie nic, jak Danny Longstreet.
Ann została pochowana w swojej ślubnej sukni, ale niestety, poza cmentarzem ze
względu na samobójstwo.
Kilka tygodni po dniu, kiedy miał odbyć się ślub, dziewczyna z Margate ogłosiła, że
ojcem jej nieślubnego dziecka jest Danny Longstreet”.
- Biedna Ann, niech spoczywa w pokoju. Jace zamknął książkę. Nie, Ann Stuart nie
spoczywa w pokoju.
W ogóle nie spoczywa. Została zamknięta w Priory House na... jak długo? Aż ktoś
odkryje, że nie popełniła samobójstwa, tylko została zamordowana?
Wyprostował się. Morderstwo. Kiedy Jace po raz pierwszy usłyszał, że kobieta, którą
kochał, popełniła samobójstwo, był pewien, że została zamordowana, ale nikt nie chciał go
słuchać. Stacy cierpiała na bezsenność, więc zawsze miała ze sobą pigułki nasenne. Ale przez
lata, które się znali, stopniowo przestała brać lekarstwa. Nawet nie wiedział, że wciąż je
miała.
Po jej śmierci nie słyszał nigdy, by lekarz przeprosił za wysławienie jej nowej recepty.
Słyszałem o jej śmierci - powiedział doktor. - Była nową pacjentką i nie wiedziałem
że była uzależniona i miała osobowość maniakalno - depresyjną.
- Ona nie była chora psychicznie! - krzyknął Jace, nim wuj Mike odebrał mu
słuchawkę. Mike rozmawiał cicho z lekarzem przez kilka minut, po czym się rozłączył. Po tej
rozmowie twarz wuja była czerwona ze złości.
- Sądzę, że boi się, iż oskarżymy go o próbę wykazania, że Stacy była
niezrównoważona umysłowo.
Ale do Jace'a dotarło tylko jedno słowo: „była”. Stacy odeszła.
Podczas tygodni piekła, które nastąpiły po śmierci Stacy, Jace ciągle słyszał, że Stacy
była „rozchwiana” i przez lata chodziła na terapię. Jej rodzina była przekonana, że zaręczyny
z kimś takim jak Jace, wiecznie zajętym pracą i ciągle podróżującym, popchnęły ją do
samobójstwa. Chciała zrezygnować z małżeństwa, ale nie wiedziała jak. Macocha Stacy
twierdzi, że nie chciała ona urazić uczuć Jace'a.
- Więc dlatego się zabiła? - zapytał Jace. Na te słowa jej macocha zaczęła płakać.
Nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, ile macocha Stacy zyskała na jej
samobójstwie. Po pierwsze - całą uwagę męża. Ten mężczyzna nigdy nie interesował się
zbytnio drugą córką, Reginą, która wyszła za mąż młodo i urodziła czwórkę nieatrakcyjnych
dzieci. Stacy była jedyną, która go rozśmieszała, wzbudzając iskierki radości w jego oczach.
Jace zamknął oczy, przypominając sobie wszystko, co chciał zapomnieć: pogrzeb
Stacy. Twarz pana Evansa była blada, oczy puste i czerwone od płaczu. Stacy była jego
ulubioną córką. Zwykł mówić, że przysporzyła mu kłopot, ale była tego warta. Teraz siedział
zgarbiony na krześle, zupełnie otępiały. Obok siedziała jego młoda żona i niekochana, druga
córka,.
Co by się stało, gdyby Stacy została zamordowana ? - pomyślał Jace. Roger Evans
zamieniłby się we wściekłego lwa. Mógłby nawet zrujnować swoje życie, dopóki nie
dowiedziałby się, kto zabił jego ukochaną córkę.
Matka Jace'a zwykła mawiać, że jeśli chce się dowiedzieć, dlaczego ktoś coś zrobił,
powinno się spojrzeć na rezultaty. Kiedy macocha Stacy i jej siostra obwiniły Jace'a i
powiedziały angielskiej policji, że Stacy była nieszczęśliwa, osiągnęły dwie rzeczy:
przyciągnęły uwagę Rogera Evansa i pozbyły się Montgomery'ów. Jace doskonale zdawał
sobie sprawę że Roger był zadowolony, że jego córka wyjdzie za Montgomery'ego, członka
rodziny bogatej i wpływowej. To musiało zaboleć Reginę, której mąż nie mógł utrzymać
żadnej pracy.
Nagle wszystko wydało się jasne. Przynajmniej motywy ludzi, którzy wciąż żyli, były
jasne. Ale co ze Stacy?
Jace rozejrzał się po pokoju. Nie miał wątpliwości, że siła wyższa doprowadziła go do
tego domu, a zdjęcie, które znalazł, czekało na niego całe trzy lata. Minęła już żałoba i szok
po stracie Stacy, a teraz był pewien, że odkryje prawdę. Nie mógł żyć dalej z obawą, że każda
kobieta, którą pozna, będzie... Nawet nie chciał o tym myśleć.
To, że zobaczył ducha osoby, co do której wierzono, że popełniła samobójstwo, nie
było przypadkiem.
Jace podniósł „Historię Margate” i jeszcze raz zerknął na historię Ann Stuart. Biorąc
pod uwagę to, co usłyszał we śnie, historia przedstawiona w książce nie była prawdziwa. Z
tego, co mówiła Catherine, nie wywnioskował, że Ann była ukochaną córką Arthura. Była też
daleka od chęci uniknięcia małżeństwa z szelmą takim jak Danny Longstreet. Ann bardzo na
to czekała.
- Co się stało? - zadał pytanie pustym ścianom. - I co ja mogę z tym zrobić?
Ann ukazywała się innym ludziom - albo była przez nich zauważana - ale tylko on
widział ją na zewnątrz. To było znaczące.
Jace wstał. Wiedział, że potrzebuje Ann Stuart, tego, co widziała w tym domu, a ona
potrzebowała jego. Zgadywał, że ona szukała... Czy to możliwe, że przez sto dwadzieścia
siedem lat poszukiwała kogoś, kto przeniesie jej ciało na poświęconą ziemię?
- Ty pomogłaś mnie, ja pomogę tobie - powiedział, ale nikt go nie słyszał. Myśl, że
dwukrotnie wystraszył Ann: raz w ogrodzie, a drugi we swoim śnie, wywołała u Jace'a
uśmiech. Z tego, co wiedział, ukrywała się teraz w wieży Barbary Caswell i nie zamierzała
stamtąd wyjść. Musiał z nią porozmawiać i opowiedzieć jej o swoich problemach ze Stacy.
Musiał znaleźć sposób, by ściągnąć ją do siebie.
Powolny uśmiech wypłynął na jego twarz. Zamierzał przypodobać się jej, zwabić ją.
Upleść sieć i złapać ją w nią.
Wciąż uśmiechając się, Jace udał się do dużej sypialni, by spakować torbę podróżną.
To nie będzie łatwe, ale wiedział, że będzie musiał zaufać niektórym ludziom.
ROZDZIAŁ 5
Gladys odłożyła pędzel.
- Muszę odpocząć.
- Jasne, jak tylko... - Jace spojrzał na Micka i Gladys i zobaczył, jak na niego patrzą.
Byli młodzi i zakochani, i chcieli mieć trochę weekendu tylko dla siebie. Była trzecia po
południu w niedzielę a on im kazał pracować od piątku.
- Idźcie - powiedział. - Ja tu skończę. Wy... - Nim skończył zdanie, ich już nie było.
- Wygląda dobrze - krzyknęła Gladys i razem z Mickiem zbiegła po schodach.
Jace z trudem opanował uczucie zazdrości, kiedy ich śmiech rozległ się po domu.
- Tak, ten dom potrzebuje radości - mruknął i cofnął się, by spojrzeć na pokój Ann.
Naprawdę dobrze wyglądał.
W piątek powiedział pani Browne, że zamierza spędzić weekend w Londynie.
Grzecznie wysłuchał wyjaśnienia, że w Londynie spędza się dni powszednie, a weekendy na
wsi.
- Ale ja nie jestem Anglikiem, czyż nie? - odparł Jace, wiedząc, że dla niej „nie być
Anglikiem” jest najgorszą zbrodnią.
Kiedy wsiadł do samochodu, w pobliżu, tak jak miał nadzieję, pojawił się Mick, i Jace
zaproponował mu weekendową pracę.
- W Londynie? Z moją dziewczyną?
- Jeśli nie masz nic przeciwko zatrzymaniu się w Claridge. - Podejrzewał, że Mick
zaraz zemdleje ze szczęścia. Nawet człowiek ze wsi wiedział, że Claridge to światowej sławy
hotel.
Ponieważ nie chciał, by w miasteczku dowiedziano się, co on robi, spotkał się z
Mickiem i Gladys w St. Albans, i we trójkę pojechali do Londynu. Mick prowadził, Gladys
siedziała obok niego, a Jace usiadł z tylu, gdzie całą drogę robił rysunki i notatki w dużym
zeszycie w kratkę, który pani Parsons z papierniczego dołączyła do jego pudła z zakupami.
Jace nie wyjaśnił, co chce zrobić, a młodzi nie pytali. Powiedział tylko, że chce
odtworzyć sypialnię z 1878 r. we wschodnim skrzydle domu.
- Perkalowy pokój - powiedział Mick, patrząc na Jace'a we wstecznym lusterku.
- Perkalowy? - zapytał Jace przypomniawszy sobie, że to był pokój Barbary Caswell. -
Skąd to wiesz?
- Kiedy byłem mały, moja mama sprzątała w Priory House. Musiałem się ukrywać,
kiedy nadchodziła pani Browne, bo wiedzieliśmy, że zwolni mamę, jeśli wyjdzie na jaw, że z
nią przychodzę. W końcu zresztą do tego doszło.
Jace już otwierał usta, ale Mick odezwał się pierwszy.
- Nie, proszę pana, nie znalazłem tajemnych schodów. Nikt nie znalazł.
Nikt żywy, pomyślał Jace, patrząc na swoje szkice. Nie był artystą, ale narysował
ozdoby, chińską porcelanę, meble, tkaniny, tapety i suknie Catherine i Ann.
- Mick, czy pani Browne zwalnia wielu ludzi? Mick i Gladys wybuchnęli
spontanicznym, głośnym śmiechem.
Miał swoją odpowiedź.
W Londynie zameldowali się w dwóch połączonych ze sobą pokojach, w niezwykle
drogim hotelu Claridge. Jace zignorował miny Micka i Gladys. Widział, że mieliby ochotę
robić coś zupełnie innego, niż szukanie antyków, ale po to właśnie tu przyjechali. Mick miał
wynająć przyczepę, która zabierze to, co zakupią, po czym pójdzie na pchli targ i kupi ozdoby
z okresu końca XIX w.
- Nie znam się na ozdobach - zaprotestował, patrząc na Gladys.
- Ale ja wiem co nieco - powiedziała, zbliżając się do niego.
- Nie możecie iść razem - zaprotestował Jace. - Gladys, chcę, żebyś czegoś poszukała.
- Podał jej kartkę papieru. - To wszystko, co wiem o kobiecie i jej mężu, którzy mieszkali w
Londynie w 1878 r. Chcę, abyś dowiedziała się o niej możliwie wszystkiego. Kup wszystkie
obrazy, jakie uda ci się zdobyć.
Przeczytała kartkę zaintrygowana, i odsunęła się od Micka.
- Tysiąc osiemset siedemdziesiąty ósmy?
- I późniejsze lata. Dowiedz się, co się stało z kobietą i dziećmi? Mick, rozejrzyj się
też za jakimiś ramami do obrazów. Małymi. - Mówiąc to, dał im trochę gotówki.
Mimo narzekań Micka, wszyscy troje ruszyli na poszukiwania z entuzjazmem.
Spotkali się ponownie na kolacji o ósmej w pokoju Jace'a i zdali z nich relacje.
Mick zamówił przyczepę, pojechał taksówką na pchli targ, gdzie spotkał starszą panią,
która zaoferowała swoją pomoc.
- Powiedziałem jej, że pracuję dla BBC i mam udekorować sypialnię w stylu
obowiązującym pod koniec XIX w. Zadawała mi pytania na temat pokoju, więc
powiedziałem jej o Priory House. Jedyne, co musiałem robić, to słuchać historii, jakie mi
opowiadała o każdym przedmiocie. - Odwinął z papieru butelkę perfum, srebrną szczotkę,
grzebień i lusterko, chińskie ozdoby, ładne spinki do włosów, trzy broszki oraz parę
pończoch.
- Jeśli chce pan więcej, będzie tam jutro. Wygląda na to, że jedyne, co robi, to poluje
na kupujących. Jej najstarsza córka... - Uśmiechnąwszy się, urwał i spojrzał na Gladys. - A ty,
czego się dowiedziałaś?
Jace uśmiechnął się w myśli na tę rywalizację kochanków. To była kolejna rzecz,
którą stracił.
- A pan? Co pan zdobył? - zwróciła się do niego Gladys. Jace zdawał sobie sprawę, że
nie miała wiele czasu, więc być może nic nie znalazła. Nie chciał wprawiać jej w
zakłopotanie.
Odwiedził cztery sklepy z antykami i znalazł łóżko bardzo podobne do tego, które
stało w pokoju Ann, i dużą, zieloną otomanę. Jeden z właścicieli sklepów powiedział mu, że
to, co wybrał, było najbardziej popularnym meblem ery wiktoriańskiej, a gdyby był
koneserem...
Jace przerwał, nie chcąc tracić czasu.
To, że meble w pokoju Ann były „najbardziej popularnymi”, utwierdziło go w wierze,
że nie była ona „ukochaną córeczką” Arthura Stuarta.
Przez chwilę myślał o unowocześnieniu umeblowania. Może powinien kupić łoże z
baldachimem z drewna różanego, które było kopią łóżka Lincolna w Białym Domu. Ale nie,
ideą było w miarę wierne odtworzenie środowiska Ann, by zatrzymać to, co widział.
Kiedy Jace opowiedział o swoich osiągnięciach, zerknął na Gladys.
- Czy starczyło ci czasu, by znaleźć to, o co prosiłem? Gladys odeszła na chwilę od
stołu, a po kilku minutach wróciła z dużą teczką kserówek.
- Arystokracja w Anglii zachowuje swoje ślady na własną rękę. Jace wziął papiery i
zaczął je przeglądać. Catherine Nightingale Stuart poślubiła Peregrina Willnota, erla
Kingsclere, w 1872 r. Mieli dziewięcioro dzieci.
- Zatrzymałam się w punkcie informacji turystycznej i zdobyłam to. - Z kocim
uśmiechem podała Jace'owi broszurę zachęcającą do zwiedzania zaniku. Miał akry parku,
labirynt, plac zabaw dla dzieci i...
Jace wstrzymał oddech, kiedy otworzył ostatnią stronę. Było tam zdjęcie portretu
Catherine. „Najpiękniejsza mieszkanka zamku Veraine, Catherine Nightingale Willmot”
przeczytał pod zdjęciem. „Matka dziewięciorga dzieci, nigdy nie straciła swojej wąskiej talii”.
Jace spojrzał na Gladys.
- Jutro...
- Już sprawdziłam rozkład pociągów. Pojadę tam. Wrócę na kolację. Kupię każdą
książkę, która zawiera jej nazwisko, i każde zdjęcie przedstawiające ją.
- Dobra dziewczynka! - pochwalił Jace. Zauważył, że Mick z Gladys wymieniają
spojrzenia. Gladys pragnęła czegoś więcej niż pochwały - informacji.
- Czemu to robimy? - spytała w końcu. Jace nie chciał kłamać.
- By zainteresować ducha. Mick wyglądał tak, jakby miał ochotę uciec, ale Gladys
wyglądała na zainteresowaną. Pan Hatch miał rację, pomyślał Jace. Albo Mick stanie się
bardziej ambitny, albo ona go rzuci.
- Odtwarza pan perkalowy pokój. Pokój lady Grace - stwierdziła Gladys. - Ale czy nie
jest pan trochę zakłopotany jej opinią morderczyni?
- A, jeśli wam powiem, że dom jest nawiedzany przez młodą kobietę z czasów
wiktoriańskich, o której ludzie mówią, że popełniła samobójstwo?
- Ann Stuart - powiedziała Gladys, a Jace się uśmiechnął.
- Gladys zna całą historię Margate - stwierdził Mick z dumą. - Pewnego dnia chce
zasiąść w radzie miasta.
- Wierzę, że któregoś dnia Gladys zostanie premierem - zauważył z uznaniem Jace.
Mick się roześmiał, ale ona się zaczerwieniła.
Jace opowiedział im już wszystko, co zamierzał, więc zmienił temat.
W sobotę rano trójka znów się rozdzieliła. Mick już nie pytał, czy może jechać z
Gladys. Po jej wczorajszym triumfie widać było, że jest zdeterminowany, by jej dorównać.
Wziął ze sobą kopie szkiców Jace'a i wyszedł przed dziewiątą rano.
- Mam spotkanie - powiedział tylko. Jace'owi najwięcej problemów sprawiła tapeta.
Był w stanie znaleźć znośne kopie, ale nigdzie w wystarczającej ilości. Kiedy powiedziano
mu, że ktoś właśnie zamówił wiele rolek tego wzoru, Jace poprosił, by zadzwonić do tej
osoby i zaoferować podwójną cenę za nią. Niemal słyszał myśli sprzedawczyni:
Amerykanie!”.
Ostatecznie zdobył tapetę, a potem kupił zestaw do herbaty, który przypominał ten,
który widział u Ann na kominku. Sprzedawca, który wyglądał na wystarczająco starego, by
znać Ann, zapewnił Jace'a, że ten wzór był produkowany w 1878 r.
Jace objechał cztery razy Londyn, by zebrać wszystkie swoje zamówienia i zapakować
je do wynajętej przyczepy. O ósmej wieczorem wszyscy spotkali się w hotelu. Jace był gotów
do powrotu do Priory House od razu, by rozpocząć tapetowanie, ale jedno spojrzenie na
Micka i Gladys wystarczyło, by się poddał. Chcieli spędzić jeszcze jedną noc w Londynie.
Obudził ich jednak następnego ranka o piątej i wyruszyli do domu. W niedziele pani
Browne miała wychodne i powiedziała mu, że tę spędzi ze swoimi przyjaciółkami: panią
Parsons i panią Wheeler.
Jace chciał urządzić pokój, kiedy jej nie było. Jeśli to w ogóle możliwe, pragnął
utrzymać w sekrecie to, co robi, przed ciekawskim miastem.
Podrzucił Micka i Gladys do ich samochodu w St. Albans i wrócił do Priory House
sam. Cieszył się, że nie musi jechać przez miasto z przyczepą.
Trzy godziny im zajęło wniesienie wszystkiego do domu. Od razu wzięli się do
tapetowania. Jace nie miał pojęcia, co robić, ale Mick i Gladys dobrze się na tym znali.
Kierowali nim i śmiali się, jaki z niego nowicjusz.
W południe opustoszyli małą lodówkę pani Browne i wielką spiżarnię i urządzili sobie
ucztę Jamiego. Jace ominął kilka obiadów, a większość z nich wciąż tam była. Mieli pieczoną
baraninę, marchewkę, pasternak i szpinak, który wyglądał, jakby był zerwany z ogródka pana
Hatcha. Gladys znalazła tarte z malinami.
Jace nie wiedział, czy Gladys i Mick wiedzieli o procederze Daisy i Erin, więc nie
chciał się wygadać.
- Cieszę się, że pani Browne jest w stanie znaleźć wystarczającą ilość malin -
powiedział, a Mick i Gladys wybuchnęli śmiechem.
Dogadywali się teraz bez problemów. W ciągu ostatnich dni przeszli na „ty”. Z
zależności szef - pracownik przeszli do fazy współzawodnictwa. Gladys wygrała zawody w
poszukiwaniach, a nagrodą było obdarzenie jej zaufaniem.
- Czy możemy wrócić do pracy? - zapytał Jace, kiedy zjedli. Do trzeciej tapeta została
położona, a wszystkie rzeczy, jakie kupili, były już w pokoju, tylko ozdoby pozostały jeszcze
zapakowane. Jace chciał być sam, kiedy będzie je ustawiał, więc był zadowolony, że młodzi
chcą już iść.
Kiedy tylko zniknęli, Jace wiedział, że nie jest sam w pokoju. Czuł obecność Ann.
Obserwowała go tylko, ale czuł jej obecność.
Wszystkie meble, nawet szafa, były na miejscu. Sprzedawca pokazał Jace'owi, jak ją
rozebrać, by móc ją wnieść po schodach w częściach i złożyć ponownie na miejscu.
Jace kupił mały sprzęt stereo i kilka płyt CD, włączył Mozarta i wziął się do
rozpakowywania. Powoli odwijał cudowne rzeczy, które kupił Mick.
- Mam nadzieję, że nie będzie miał mi pan za złe, że dałem jej banknot stufuntowy w
podziękowaniu - powiedział Mick, chcąc zadowolić swojego nowego szefa, ale również
będąc szczęśliwym z możliwości obdarowania kogoś stoma funtami.
Najpierw Jace pościelił łóżko. Grube, zniszczone prześcieradła, którym nic nie
przywróci bieli, zostały ułożone. Potem wełniany koc, a następnie piękna, ręcznie robiona
poszwa z frędzlami na krawędziach. Następna była duża, pokryta lnem poduszka i mała,
niebiesko - biała okrągła poduszeczka z wyhaftowanymi kwiatami polnymi, prawie takimi
samymi jak na tapecie. Jace był niemal pewien, że kobieta, która pomagała znaleźć to
wszystko Mickowi, sama dobrze się bawiła.
Odwinął kilkanaście delikatnych, małych, szklanych butelek i ustawił je na stoliku,
który kupił. Ceramiczne pieski umieścił na kominku, a dwie baleriny na gzymsie.
Otworzył kolejne pudło. Gladys siedziała do późna ostatniej nocy, wycinając zdjęcia,
które zdobyła w domu męża Catherine. Kupiła pocztówki, książki i broszurki, zdobywając
tym samym wszystkie zdjęcia Catherine i jej dzieci, jakie mogła. Wycięte zdjęcia powkładała
do dwudziestu trzech wiktoriańskich ramek, które kupił Mick, i przykleiła na każdej
identyfikator.
Ostrożnie, z cierpliwością, robiąc z tego małe przedstawienie, Jace odwinął każdy
portret. Dwadzieścia trzy razy odgrywał scenę ustawiania ramek. Za każdym razem też mówił
na głos, kto jest na zdjęciu.
- Catherine znajduje się obok najmłodszej córki, Izabeli. Urodziła się, kiedy już
odeszłaś, więc nie widziałaś jej. Wyrosła na niemal tak piękną kobietę jak jej matka.
Otworzył kolejną paczkę.
- Ach, tak, najmłodsza córka Catherine, Ann. Ona była tak piękna jak jej matka. -
Kiedy rozszedł się wokół niego zapach kwiatów i palonego drewna, uśmiechnął się, ale nie
odwrócił.
Skończył rozpakowywanie pudła. Były tam jeszcze zdjęcia ostatnich potomków
Catherine, lorda i lady Kingsclere. W oczach lorda Kingsclere widać było spojrzenie
Catherine. Jego matka miała na imię Ann.
Zapach stał się intensywniejszy, ale nawet, kiedy usłyszał szelest sukni Ann, nie
odwrócił się.
Kiedy pudło zostało opróżnione, przeniósł je do głównej sypialni i zamknął drzwi.
Została jeszcze jedna paczka do rozpakowania. Była owinięta gazetą, związana
sznurkiem i upchnięta pod kominkiem. Ostatniej nocy Gladys pokazała im, co znalazła. Była
to reprodukcja portretu Catherine, metr na półtora. Jedna z kobiet, która pracowała w sklepie
z pamiątkami, powiedziała, że lata temu został on sprzedany, ale był za duży, by wnieść go do
samolotu, więc zdeponowano go w sklepie.
Gladys ze śmiechem powtórzyła, jak opowiadała sprzedawczyni, że jej amerykański
szef zakochał się w duchu kobiety, która była kuzynką lady Catherine. Powiedziała, że obraz
był prezentem dla ducha Ann Stuart od jej szefa. Kobieta, która pracowała tu trzydzieści lat,
stwierdziła, że historia Gladys była oczywiście nonsensem, ale niewiele osób wiedziało, że
Ann Stuart była kuzynką lady Catherine. Zwęziła oczy i spojrzała na Gladys.
- Jak zmarła Ann?
- Popełniła, biedna, samobójstwo.
- Gdzie mieszkała? - zapytała podejrzliwie kobieta.
- W Priory House, w Margate. - Potem Gladys powiedziała, że jej zakochany szef
kupił ten dom.
Kobieta uniosła brew i powiedziała:
- Proszę tu poczekać.
Piętnaście minut później wróciła z wielkim portretem wydrukowanym na kartonie i
policzyła za niego 2 funty. By się zrewanżować, Gladys kupiła, wielką, złoconą drewnianą
ramę, z którą miała potem problemy przy wsiadaniu do pociągu. Siedząc w pociągu, Gladys
przejrzała książki i dowiedziała się, że kobietą, która zamówiła obraz, była matką lorda
Kingsclera, lady Ann.
Wszyscy śmiali się z historii, nawet Jace, choć był zakłopotany historią Gladys o jego
miłości do ducha. Zanotował sobie w pamięci, by być bardziej ostrożnym w wypowiadaniu
się przy niej. Zbyt dużo widziała.
Po opowiedzeniu tej historii Gladys zaprezentowała portret.
Kiedy Jace go zobaczył, zamówił szampana.
Teraz, tak wolno, jak tylko mógł, odcinał sznurek i rozwijał papier. Catherine
spojrzała na niego, prawie się uśmiechając. Przepiękna kobieta. Siedziała na krześle, więc nie
było widać jej wąskiej talii. Portret był datowany na 1879 r., rok po śmierci Ann. Jace był
niemal pewien, że widzi smutek w oczach Catherine. Powiesił portret nad kominkiem.
Cofnął się na drugi koniec pokoju i stanął między łóżkiem a szafą. Ann stała przy
kominku, patrząc na portret. Stał bez ruchu, bojąc się nawet oddychać. Nie była tak
przezroczysta jak wtedy, w ogrodzie. Wciąż jednak mógł przez nią patrzeć. Przyglądała się
portretowi, stojąc plecami do niego. Podziwiał jej sylwetkę, wysoką i zgrabną, gęste włosy,
które chciałby dotknąć.
Kiedy odwróciła się do niego, uśmiechał się, zadowolony z siebie i z tego, co zrobił.
Wszystkie wysiłki i wydatki, by pokój wyglądał jak tamten, opłaciły się. Była tutaj, a teraz
może dowie się czegoś o Stacy.
Tak był zadowolony z siebie, że nie od razu zauważył, że była zła. Miała
zaczerwienione oczy, ale to, co go przeraziło, to furia na jej pięknej twarzy.
Kiedy zrobiła krok w jego kierunku, Jace cofnąłby się, gdyby nie to, że stał przy samej
ścianie.
- Czy sądzisz, że potrzebuję, by mi przypominano, co straciłam? - powiedziała głośno
i wyraźnie, podchodząc bliżej. - Myślisz, że taki niebyt nie jest wystarczająco zły, i musisz mi
jeszcze dokładać cierpień?
Stał przyparty do ściany, duch na niego krzyczał, a wszystkie straszne historie, jakie
Jace kiedykolwiek słyszał, przebiegły mu przez głowę. Za chwilę wejdzie w niego. Czy w
następnej będzie jeszcze żył?
- Zostaw mnie w spokoju - powiedziała, kiedy jej twarz była tuż przy jego. Ponieważ
był wyższy od niej, oznaczało to, że nie dotykała stopami ziemi.
Kiedy Jace otworzył usta, by się bronić, ona przebiegła przez niego i ścianę za nim.
Zabrała ze sobą jego oddech.
Spazmatycznie wciągał powietrze, ale ono nie dochodziło do płuc. Minęła minuta, i
nadal czuł to samo. Łapiąc się za gardło, czuł, jak słabnie. Czy chciała go zabić? Upadł na
łóżko, i w tej samej chwili odzyskał oddech. Leżał tam, dysząc, ledwo widząc na oczy, z
zupełną pustką w głowie. Kiedy pokój przestał wirować, usiadł i spojrzał na portret Catherine.
- Nieźle poszło, prawda? Po kilku chwilach opadł ponownie na łóżko. Co on
najlepszego zrobił? Znów uderzył głową w mur. Dosłownie. Spojrzał na zegarek.
- Ciekaw jestem, czy pub jest jeszcze otwarty. Potrzebuję drinka.
ROZDZIAŁ 6
Jace siedział na stołku w pubie Leaping Stag, sącząc piwo. Obok niego zajął miejsce
młody policjant, Clive Sefton. George i Emma stali za barem, szykując drinki dla kilku gości
w barze. Jace właśnie skończył im opowiadać, jak nienawidzi historii Barbary Caswell, lady
Grace.
- Jak ktoś mógł uważać, że była ona romantyczną postacią?
- Nie znasz prawdy, co? - spytała Emma. - Cała historia jest wymyślona.
- Ale sądziłem, że to prawdziwa historia. Zniżyła głos.
- Nie mów tego turystom. Lady Grace występuje we wszystkich angielskich książkach
o duchach nawiedzających domy i ludzi.
- Tak, wszystko zaczęło się od książki o duchach - powiedział George, napełniając
dużą szklankę porterem.
Emma nachyliła się do Jace'a.
- W latach trzydziestych ktoś napisał książkę o duchach w Anglii, w której opisał, że
Priory House jest nawiedzane przez ducha pewnej arystokratki, która zwykła wymykać się w
nocy, by okradać ludzi. To wszystko. W 1946 roku jakiś pisarz stworzył resztę historii i
rozpowszechnił ją jako prawdziwą. Widziałeś film?
- Nie miałem czasu.
- Słyszeliśmy, że byłeś w Londynie - powiedziała Emma, patrząc na męża przez
ramię. - Jaki jest Londyn? - spytała głośno, a George pokręcił głową.
- Taki, jak zawsze - odpowiedział Jace, czekając, aż Emma zapyta go o dekorowanie
pokoju w stylu wiktoriańskim. Kiedy nic nie powiedziała, odezwała się w nim nadzieja, że
może będzie w stanie utrzymać jeden sekret.
- Nie chcę pisać czegoś, co już ktoś napisał. Jesteście pewni, że nie było tu innych
niesamowitych zdarzeń?
Clive spojrzał na swoją szklankę z piwem.
- Było jedno. Emma i George jęknęli.
- O nie, znowu - odezwała się Emma. - Nie pozwól mu zacząć. To ulubiony temat
Clive'a i kłóci się tak długo, aż wszyscy mamy dość. To było samobójstwo, najzwyklejsze w
świecie samobójstwo.
Jace wciągnął głośno powietrze i postarał się zachować spokój.
- Samobójstwo?
- Tak - powiedziała Emma dobitnie, patrząc na Clive'a. - Samobójstwo.
- Ale ty tak nie myślisz? - spytał Jace chwytając szklankę, by nie było widać, jak
trzęsą mu się ręce.
- Wydaje mi się... - zaczął Clive powoli. Emma zaczęła myć szklanki.
- Trzy lata temu młoda kobieta...
- Naprawdę ładna - wtrącił George.
- Tak - powiedziała Emma. - Ładna, młoda kobieta popełniła samobójstwo w pokoju
na górze. Była pijana i zapłakana. Zatrzymała się tu i spytała, czy mamy pokój do wynajęcia.
- „Nadal macie pokój” - poprawił ją Clive.
- Nie wiem, czy tak powiedziała, ale ja to powiedziałam zaraz po tym, jak znaleźliśmy
jej ciało, później nie byłam już tego pewna. Panował wtedy hałas i mogłam źle usłyszeć.
- Ale znaleźliście ją następnego dnia - powiedział Jace spokojnie.
- Tak. Biedactwo. Wzięła prawie całą buteleczkę pigułek nasennych. Zawołałam
Georga, a on przyjrzał się jej przez dziurkę od klucza, po czym wezwał Clive'a, który, muszę
dodać, był nowy i nic nie wiedział.
- Nie, żeby teraz było inaczej - zażartował George, ale Clive nie uśmiechnął się.
- Ale ty myślisz, że to było morderstwo - Jace zwrócił się do Clive'a, ale młody
policjant milczał.
- No już, powiedz mu - mruknęła Emma, ale Clive nadal milczał. George wziął pustą
szklankę Jace'a i nalał mu kolejne piwo.
- Jej siostra i matka przyjechały ze Stanów i...
- Jej matka? - zapytał Jace, po czym szybko spróbował jakoś załagodzić wybuch. - To
musiało być dla niej trudne - przełknął spory łyk piwa.
- Było - przyznała Emma. - Obie kobiety stały obok siebie. Mówiły, że wiedziały, że
prędzej czy później coś takiego się stanie.
- Wyglądało na to, że była chora - powiedział George. - Jej matka miała całą stertę
listów od psychiatrów dziewczyny. Próbowała się już kiedyś zabić.
- Jej matka pokazała wam te papiery? - zapytał Jace. - Nie sądzicie, że powinna była
być zbyt zaszokowana wiadomością o śmierci córki, by pomyśleć o zabraniu papierów na
dowód, że dziewczyna była szalona?
Clive spojrzał na Jace'a szeroko otwartymi oczyma.
- Właśnie o tym samym pomyślałem. Wyglądało to tak, jakby obie kobiety chciały
udowodnić nam niepoczytalność dziewczyny. Matka prosiła nas, abyśmy nie wpisywali w
papiery, że tu była. Gdyby te kobiety nie były w Stanach, kiedy to się stało...
- To co? - zapytał Jace.
- Pomyślałbym, że one to zrobiły. Emma wyrzuciła ręce do góry, a George parsknął.
- Powiedz mu, dlaczego uważasz, że nie popełniła samobójstwa. No dalej, powiedz
mu.
- Potknęła się na schodach - powiedziała głośno Emma, a potem zniżyła głos. - Clive,
mówiłam ci już tysiąc razy, była pijana, czułam alkohol w jej oddechu. Była pijana, a kiedy
wchodziła na górę, przewróciła się. Tyle.
Jace patrzył na Clive'a.
- Co przewrócenie się na schodach ma wspólnego z morderstwem?
Clive przekręcił głowę i spojrzał Jace'owi w oczy. Kiedy się odezwał, w jego głosie
brzmiała pewność.
- Widzisz...
- Zaczyna się - wtrącił się George. Jace starał się ukryć zniecierpliwienie.
- Usiądźmy przy stoliku - powiedział, po czym wzięli swoje piwa i poszli w daleki kąt.
- Myślę, że to może być sprawa, jakiej szukam, więc chcę wiedzieć wszystko. Nie
zechciałbyś zacząć od początku?
- Zanudzę cię.
- Przysięgam, że nie.
- No dobrze, ale ostrzegam cię, że wszystko jest oparte na przeczuciu i niczym więcej.
Dowody mówią, że młoda Amerykanka, Stacy Evans, pokłóciła się ze swoim chłopakiem,
zatrzymała w pubie, zapytała o pokój do wynajęcia, po czym poszła na górę i połknęła
buteleczkę pigułek nasennych. Została zawiadomiona jej rodzina, matka i siostra przyleciały
jak najszybciej i zaprezentowały papiery, jako dowód, że dziewczyna miała problem od
dziecka. Jej matka zmarła, kiedy była mała, co bardzo nią wstrząsnęło.
- Jej matka zmarła? Więc kto przyjechał tutaj?
- Macocha, ale powiedziała, że była dla niej matką od dawna i kochała ją. - Clive
spuścił wzrok.
- Ale ty jej nie uwierzyłeś.
- Nie. Powiedziałem szefowi, że jej nie wierzę, ale on odpowiedział, że czytam zbyt
dużo opowieści o nikczemnych macochach. Nie było żadnych przesłanek, by sądzić, że to
morderstwo, poza tym były tam tylko jedne drzwi do pokoju, zamknięte od środka. Miała
portmonetkę pełną pieniędzy, a w uszach diamentowe kolczyki. Nic nie zostało skradzione i
nie było oznak aktywności seksualnej.
Jace musiał przyłożyć sobie szklankę z piwem do twarzy, by ukryć wyraz ulgi. To nie
miało znaczenia, ale cieszył się, że Stacy nie zdradziła go.
- To była szybka sprawa - powiedział Clive. - Świr się zabił. Koniec.
Jace skrzywił się, słysząc brutalność młodego mężczyzny.
- Ale potknęła się na schodach.
- Tak. Widzisz, ten pub był kiedyś naprawdę złym miejscem. Kiedy byłem
dzieckiem... - Uśmiechnął się. - Lepiej nie będę mówił, jaki wtedy byłem. Słyszałeś o
pastorze i sposobie, w jaki pomaga dzieciakom takim jak ja?
- Słyszałem. Byłeś jednym z jego triumfów?
- Byłem jednym z jego najcięższych przypadków. Dorastałem... - Clive machnął ręką.
- Historia mojego życia nie ma znaczenia, z wyjątkiem faktu, że spędziłem wiele godzin tutaj,
wpadając w kłopoty. Nie pomyślałbyś, że takie ciche, małe miasteczko jak Margate, może
mieć takie diabelskie miejsce, ale miało. Hazard w pokoju z tyłu, dziewczynki na górze,
narkotyki sprzedawane w toalecie. Jeśli tylko chciałeś, mogłeś mieć wszystko.
Jace zaczął pojmować.
- Schody zostały wymienione.
- Tak. Kiedy stary właściciel pubu zmarł, Carewowie kupili go i przebudowali.
Wyburzyli tylną ścianę. Wyrzucili całe stare wyposażenie. - Uśmiechnął się lekko. -
Większość spalili. W tym czasie ja próbowałem się zmienić, ale stałem tu z dzieciakami i
wdychałem głęboko ten dym.
Jace uśmiechnął się na tę historię, ale chciał, aby Clive kontynuował opowiadanie o
Stacy.
- Wszystko zostało zmienione?
- Wszystko. W związku z moją zmarnowaną młodością - zabawną, ale zmarnowaną -
znałem dobrze to miejsce, ale kiedy Emma z Georgem je przebudowali, zmieniło się
diametralnie. Po tym, jak zostałem gliną, musiałem parokrotnie przejść po tych schodach i
zawsze potykałem się w tym samym miejscu. Schody są tam, gdzie być powinny, ale teraz
jest tam mały łuk. Emma zbudowała je w sposób, by móc tam wstawić ozdobny słoik.
Widziałeś to?
Jace rzucił pobieżnie okiem na dużą, mosiężną wazę stojącą u szczytu schodów, po
czym spojrzał ponownie na Clive'a.
- Chcesz powiedzieć, że ta młoda kobieta... jak jej było na imię?
- Stacy Evans.
- Uważasz, że panna Evans była tyle razy w tym pubie, że była z nim obeznana i
potknęła się na nowych schodach?
- Właśnie tak uważam.
- Ale nawet jeśli to była prawda, dlaczego miałoby to uprawdopodobnić morderstwo, a
nie samobójstwo? Może spotkała dawnego chłopaka w Margate, pokłóciła się z nim, po czym
odebrała sobie życie z tego powodu.
- Tak twierdzą wszyscy.
- A dlaczego ty w to nie wierzysz?
- Śmiejesz się ze mnie.
- Nie, ani trochę.
- Nie wyglądała na nieszczęśliwą. Czy to ma jakiś sens? Byłem w szkole -
przynajmniej tak to nazywali, ale tak naprawdę było to więzienie dla dzieciaków - więc
widziałem kilka prób samobójczych. Był taki czas, kiedy sam o tym myślałem. W ludziach,
którzy planują samobójstwo, jest coś takiego, czego nie znajdziesz u innych. To coś w
oczach...
- Panna Evans tak nie wyglądała?
- Nie, jeśli już, to raczej na szczęśliwą. Leżała na łóżku z lekkim uśmiechem na
twarzy. Człowieku! Była piękna. Po prostu nie mogłem uwierzyć, by ta kobieta miała
jakikolwiek powód do bycia nieszczęśliwą. Jej ojciec był bogaty, ona była... jak wy, Jankesi,
nazywacie nagłą śmierć?
- Stacy Evans odeszła nagle w kwiecie wieku - powiedział Jace cicho, prowokując
Clive'a do spojrzenia na niego.
- Tak.
- I zmarła z uśmiechem na ustach. Może uśmiechała się, bo wreszcie pozbywała się
swoich wszystkich problemów. Mówiłeś, że była zaręczona?
- Nie - odrzekł cicho Clive, patrząc uważnie na Jace'a. - Nie mówiłem tego. Nikt nie
mówił.
- Nie wiem, pewnie tak założyłem. Czy miała wyjść za mąż? Clive patrzył na Jace
intensywnie.
- To byłeś ty, prawda? Stacy miała twoje zdjęcie w portfelu. Przyglądałem się mu i
zastanawiałem, czemu nie przyszedłeś i nie spytałeś o nią.
Jace zawahał się chwilę, by podjąć decyzję. Powinien skłamać? Raczej nie.
- Nie powiedziano mi o jej śmierci, dopóki jej ciało nie znalazło się w Stanach -
odparł. - Powiesz..
- O tobie? Nie. Znam tyle ludzkich sekretów w tym mieście, że nie uwierzyłbyś.
Widzisz tego starego mężczyznę? Kiedy miał dziewiętnaście lat, zabił trzech mężczyzn w
barowej bójce. Większość życia spędził w więzieniu. Teraz hoduje peonie. Więc kupiłeś
Priory House, by dowiedzieć się, co się stało ze Stacy? Właściwie powinienem nazywać ją
panną Evans, ale spędziłem tyle czasu nad jej sprawą, że wydaje mi się, jakbym ją znał. Jaka
była?
Jace wypił duży łyk piwa.
- Była zabawna, mądra i uwielbiała ptasie mleczko. Lubiła je na wszystkie sposoby,
jakie przyszły jej do głowy. Miała fotograficzną pamięć. Była bardzo miła, a ja za nią
szalałem. Kiedy zmarła, chciałem umrzeć razem z nią. Nie była wariatką i sądzę, że została
zamordowana.
Clive patrzył przez chwilę na Jace'a, po czym zniżonym głosem powiedział:
- Kto jeszcze wie, kim jesteś, i dlaczego?
- Tylko ty i wcale nie chciałem, byś to odkrył. Masz jakieś podejrzenia, kto to zrobił?
- Żadnych. - Clive mówił tak cicho, że Jace ledwo go słyszał. - Pokazywałem jej
zdjęcie w okolicy przez rok, rozpytywałem, gdziekolwiek byłem, ale nikt nigdy jej nie
widział. Pytania musiałem zadawać w sekrecie ze względu na szefa, bo gdyby to odkrył,
wyrzuciłby mnie. Nie chciał mieć ze mną najpierw w ogóle do czynienia ze względu na moją
przeszłość, ale...
- Dlaczego nie poszedłeś gdzie indziej? Masz tu rodzinę?
- Nie mam żadnej. Osierocony, młody, opuszczony. Wyrządziłem pewne krzywdy
tutaj, będąc dzieckiem, i chciałem za to zapłacić, więc wróciłem, by pracować.
- Chciałeś pokazać ludziom, którzy mówili, że nigdy nic nie osiągniesz, że jednak na
coś cię stać.
- Właśnie.
- Ale nie mógłbyś nikomu nic pokazać o Stacy, gdybyś został złapany na łamaniu
rozkazu?
- Nie. Powiedz, czego się dowiedziałeś?
- Niczego - powiedział Jace. Postanowił skorzystać z okazji. Naprawdę chciał z kimś
porozmawiać o tym, co robi.
- Próbowałem skusić Ann Stuart, by mi coś powiedziała, ale ona mnie nienawidzi,
więc nie wiem, co mam teraz zrobić.
- Ann Stuart? Nie wydaje mi się, bym ją znał. Jest Amerykanką?
- Ann Stuart jest duchem z Priory House. Wyraz twarzy Clive'a zmienił się tylko
odrobinę, ale miał już sporą praktykę w udawaniu wiary w różne dziwne historie.
- Jeździ po domu konno, tak?
- Przepraszam, że cokolwiek powiedziałem - odezwał się Jace, ale wiedział, że jest już
za późno. - Odpowiadając na twoje pytanie: nie znalazłem nic więcej poza tym, co było w
gazetach. Musiałem dogadać się z panią Browne i jej dwiema węszącymi przyjaciółkami, i...
- Powiedz jak wygląda twój duch? - zapytał Clive z lekkim uśmiechem. - Gnijące
ubranie? Brak gałek ocznych. Tego typu rzeczy?
Jace dał znać George'owi, że prosi o rachunek.
- Wierzę, konstablu Sefton, że zachowa pan w sekrecie to, o czym tu rozmawialiśmy.
- Oczywiście - odpowiedział Clive, wciąż się śmiejąc. - Zatrzymam wszystko - jeśli
wiesz, co mam na myśli - dla siebie.
- Tak, wiem, co masz na myśli - odpowiedział Jace, wychodząc z baru.
ROZDZIAŁ 7
Następnego ranka Jace obudził się przed świtem i leżał, myśląc, czego do tej pory się
dowiedział. Okazało się, że Clive również wierzył, iż Stacy została zamordowana, ale Jace nie
był ani o krok bliżej w odkryciu, kto lub dlaczego tak się stało. Żałował, że powiedział
Clive'owi o Ann. Była sekretem Jace'a i nie powinien był nikomu go zdradzać.
Wstał, ubrał się, zastanawiając się, co dalej. Pani Browne krzątała się w kuchni,
zirytowana.
- Nigdy nie widziałam takiego bałaganu - zrzędziła. Wszędzie brudne naczynia i
opustoszała spiżarnia. Musiał pan urządzić przyjęcie dla dwudziestu osób.
Było oczywiste, że próbuje wyciągnąć z niego informacje.
- Urządziliśmy orgię - odpowiedział poważnie. - Nadzy Amerykanie biegali wszędzie.
- Ha! - mruknęła tylko, po czym postawiła przed nim talerz ze śniadaniem.
- Gdyby był pan nagi, miałby pan ślady tapety na sobie. Co pan zrobił z tym
cudownym pokojem na górze?
Kolejne żądanie informacji.
- Ma pani na myśli ten pokój, który ostatni właściciel używał jako magazyn? Ten
cudowny pokój?
- Nie mieli gustu. Okropni ludzie. Cieszyłam się, kiedy ona ich wypłoszyła.
- Ona, czyli kto?
- Duch oczywiście - parsknęła - ten, którego widział pan w ogrodzie.
- Ach, ta wysoka kobieta? Płonące, rude włosy? Nie chciałem pani o tym mówić, pani
B., ale ona jechała na dużym, czarnym koniu, prosto na panią. Nie miała żadnego powodu by
złościć się na panią, prawda?
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała pani Browne, a jej twarz była blada, po czym
zrobiła się czerwona, kiedy zdała sobie sprawę, że on z niej żartuje. - Proszę wyjść. Muszę
pracować w spokoju.
Uśmiechając się, Jace poszedł na górę, wziął laptopa i usiadł na pokrytej różami sofie.
Otworzył Worda i zaczął pisać, co wie o Stacy.
Kiedy zapisał dwie strony faktów, zauważył, że są pewne rzeczy, których nie rozumie.
Siostra i macocha Stacy pokazały angielskiej policji plik papierów od psychiatry mówiących,
że Stacy miała problemy ze spaniem dłużej niż trzy godziny. Ale jak tylko Stacy zamieszkała
z Jace'em, odsuwając się tym samym od rodziny, problemy ze snem zniknęły. Nim pojawił
się Jace, jej siostra potrafiła dzwonić o pomoc o trzeciej nad ranem.
- Prawdziwa siostrzana pomoc - mawiała Regina. Oczywiście Stacy nigdy nie
pomyślałaby o zadzwonieniu do kogokolwiek o godzinie trzeciej nad ranem. Jace zaczął na
noc wyłączać telefon. Jego rodzina miała numer jego komórki, ale z rodziny Stacy nikt go nie
znał.
Do dnia śmierci Stacy przysiągłby, że pomiędzy nimi nie było żadnych sekretów, ale
teraz dowiedział się, że chodziła na terapię. Wiedząc, że jej matka zmarła, kiedy Stacy była
nastolatką, a ojciec nie poświęcał jej zbyt dużo czasu, terapia była zrozumiała. Ale jak mogła
być zakwalifikowana jako „sprawiająca kłopoty”?
Zamknął na chwilę oczy. Był zupełnie zagubiony w kłamstwach jej rodziny. Byli ze
Stacy zakochani. Mówili sobie wszystko.
A jednak nie powiedziała mu, że zna Margate, i kiedy tam była.
Dotarło do niego też, że duch Ann Stuart wiedziałby, gdyby Stacy odwiedziła ten
dom. Ona widziała wszystko. Ale dziś nie czuł jej obecności.
Po lunchu (nadziewanej piersi kurczaka à la Jamie Olivier) Jace stał w perkalowym
pokoju i daremnie naciskał każdy panel na ścianie. Historia o kobiecie rozbójniku była
zmyślona, ale być może była oparta na pewnych faktach. Może ukryte schody były
prawdziwe, i może, gdyby je znalazł, dowiedziałby się czegoś o Ann, co doprowadziłoby go
do...
Pukanie do drzwi przerwało te rozmyślania. Zmarszczywszy brwi, otworzył i zobaczył
Daisy z zaczerwienioną twarzą, jakby biegła po schodach. Spoglądała przez ramię, jakby
spodziewała się, że pani Browne wyskoczy zza kredensu. Nie teraz i nie ty, pomyślał Jace,
otworzywszy usta, by zrobić wykład na temat różnicy wieku.
Daisy rzuciła w niego zwiniętą gazetą.
- Myślę, że powinien pan to zobaczyć.
- Co to jest?
Znów spojrzała przez ramię, po czym zrobiła krok do przodu. Jace nadal stał w tym
samym miejscu. Nie zamierzał wpuścić jej do środka.
- To miejscowa gazeta. - Była zwinięta w ciasną tubę i miała coś galaretowatego na
wierzchu. - Przepraszam za jajka - powiedziała Daisy. - Ale wyciągnęłam to z kosza na
śmieci pani B. Proszę nie pokazywać jej tego i nie mówić, że dostał to pan ode mnie.
Jace zmarszczył brwi jeszcze mocniej. Ten strach przed gosposią musi się wreszcie
skończyć!
- Nie, nie powiem jej - odrzekł normalnym głosem. - Ale nie dlatego, że się boję, tylko
dlatego, że mnie o to prosiłaś. Szczerze, myślę... - Przerwał, ponieważ Daisy, usłyszawszy
jakiś dźwięk z dołu, uciekła.
Westchnąwszy na myśl o absurdalności całego zdarzenia, Jace wziął gazetę i zamknął
drzwi. Jego zdziwienie przerodziło się w niedowierzanie, kiedy zobaczył tytuł na pierwszej
stronie. Na samym środku pierwszej strony było jego zdjęcie zrobione wiele lat temu, kiedy
był w college'u. Pił z kolegami z bractwa i śpiewał najbardziej sprośne piosenki, jakie
przyszły im do głowy. Jeden z chłopaków robił zdjęcia. Jace nie widział tej fotografii przez
lata, ale była tutaj, zajmowała połowę strony. Włosy miał potargane, z koszulą rozpiętą, i
obejmował dwóch swoich „braci”, trzymając dwie butelki piwa. Wyglądał jak zabiedzony
alkoholik.
CZY TEGO CHCEMY W MARGATE? - głosił tytuł.
Jace szedł, dopóki kolanami nie wyczuł krzesła. Usiadł i zaczął czytać.
Jak już wszyscy w Margate wiedzą, Priory House ma nowego właściciela. Tym razem
jednak szacowny, stary dom nie został kupiony przez rodzinę pragnącą tutaj osiąść. Został
kupiony przez bogatego Amerykanina, który, w przeciągu jedynie kilku dni, zdobył sobie złą
reputację. Każdej nocy chadza do pubu, a mówiono, że pija nawet napoje warzone przez pana
Hatcha. Wybrał się również na jedną tajemniczą wyprawę do Londynu. Zapytany o powód
swojej wizyty tam, odmówił odpowiedzi, ale my, mieszkańcy Margate, nie musieliśmy długo
czekać, by się tego dowiedzieć. Wygląda na to, że udał się tam, by zakupić meble i akcesoria i
przerobić powszechnie znany perkalowy pokój w Priory House w kiepską kopię
wiktoriańskiego pokoiku z filmów. Czy jest to wstęp do otwarcia domu dla publiczności, jako
jakiś Dom Duchów?
To, czego chcielibyśmy się dowiedzieć, to co chodzi po głowie panu Montgomery'emu.
Reporter pogrzebał trochę i dowiedział się, że bogactwo rodziny Montgomerych
pochodzi z dawnych czasów. Mają posiadłości na całym świecie. Pan Jace Montgomery nabył
dom posiadający reputację najbardziej nawiedzonego w Anglii. Chwalił się również
wszystkim, którzy go słuchali, że widział ducha lady Grace w biały dzień w ogrodzie.
Czy planuje wykorzystać ducha Priory House? Czy święto naszego miasta zostanie
zastąpione przedstawieniem gloryfikującym lady Grace i niewinnych ludzi, których zabiła?
Czy ciche, piękne Margate zostanie zamienione w miasto horroru? Czy plastikowe kule będą
zwisać z kamiennych okien tego wspaniałego domu ? Czy pan Montgomery zamierza wylać
sztuczną krew na kamienie? Czy tego chcemy dla naszego miasta? Czy ten bardzo bogaty
Amerykanin planuje przekształcić ten historyczny dom w atrakcję turystyczną? Czy ten
znudzony Amerykanin oznacza koniec spokoju i wygody naszego miasteczka? Czy jesteśmy
gotowi na turystów parkujących na naszych trawnikach? Czy jesteśmy gotowi na wróżbitów,
wyznawców szatana, którzy pojawią się w naszym kochanym mieście? Co o tym myślicie?
Przez dziesięć minut jedyne, co Jace był w stanie zrobić, to patrzeć na gazetę.
Absurdalność artykułu przyprawiła go o zawrót głowy. Ktoś zebrał kilka faktów i posklejał je
w żałosne plotki. Nie, to było mocniejsze niż plotki. To była złośliwość.
Z gazetą w ręku zszedł na dół do garażu. Nie zdziwił się, widząc Micka stojącego
niedaleko z kluczykami w ręku.
- Na lewo od biblioteki - powiedział Mick, kiedy Jace brał kluczyki. - Trzeci dom na
prawo.
Jace był tak zły, że opuścił Priory House, nim zorientował się, że Mick mówił mu,
gdzie znajduje się redakcja gazety. Kiedy dojechał do centrum miasta, zatrzymał się na rogu.
Po chwili jakiś człowiek zapukał w okno. Otworzył je.
- Stworzyłem świetną trasę wycieczkową - powiedział mężczyzna. - Pracowałem w
Priory House, póki stary pan Hatch mnie nie wyrzucił. Mógłbym opowiedzieć ludziom
wszystko o lady Grace i jej konnych jazdach po schodach w nocy. Mogę być tak przerażający,
jak pan sobie życzy.
- Dzięki, ale nie skorzystam - odparł Jace. - Nie mam zamiaru przekształcać mojego
domu w atrakcję turystyczną.
- Cóż, nie potrzebuje pan tego, prawda? - odrzekł mężczyzna, czerwieniejąc ze złości.
- Pan już jest bogaty, więc nie musi się pan martwić resztą tych, którzy próbują przeżyć.
Jace podniósł okno, a kiedy kolejna osoba zapukała z drugiej strony, nie zareagował.
Przy bibliotece skręcił w lewo i zaparkował przed starym domem z małym szyldem
DZIENNIK MARGATE.
Jace zignorował dwójkę ludzi spieszących ku niemu, gdy przechodził wyznaczoną
ścieżkę czterema długimi krokami. Nie zaprzątał sobie głowy pukaniem. W środku
znajdowało się pomieszczenie umeblowane jak pokój dzienny, z telewizorem na ścianie. Na
drugiej przy oknie stało biurko z komputerem.
- Pan musi być Montgomery - odezwał się niski, pulchny, starszy mężczyzna, który
właśnie wszedł do pokoju. - Nigh powiedziała, że powinienem się pana spodziewać. Prosiła,
by wysłać pana do niej.
Jace wyciągnął gazetę z furią.
- Czy pan to napisał?
- Dobry Boże, nie - powiedział mężczyzna, podchodząc do komputera. - Ja się zajmuję
polityką i mówieniem rządowi, jak powinien kierować państwem. Nie interesują mnie lokalne
skandale. -
Podniósł kupkę listów i zaczął je przeglądać. - Nie, ten, kogo szukasz, to Nigh.
- Nigh?
- N.A. Smythe. Ale z imieniem Nightingale mądrze postanowiła je skrócić.
- Stuart - odrzekł Jace, wstrzymując oddech. Mężczyzna zachowywał się tak, jakby nie
był zbyt zainteresowany Jace'em, ale podniósł głowę na dźwięk tego nazwiska.
- Ann Nightingale Stuart? - zapytał w sposób, w jaki Anglicy przekształcają każde
zdanie w pytanie. - Przeprowadził pan pewne badania, prawda? Czy naprawdę zamierza pan
przekształcić Priory House w atrakcję turystyczną? Dochód moglibyśmy wykorzystać dla
miasta.
- Nie, nie zamierzam - zaczął Jace, ale przerwał. Ten człowiek był dziennikarzem. -
To, co robię ze swoim domem, to moja sprawa. Gdzie jest ta kobieta, która napisała tę
potwarz.
Mężczyzna uniósł brew.
- Potwarz? Ojej, mam nadzieję, że nas pan nie pozwie. Jeśli pan to zrobi, jak pan
widzi, niewiele zyska. - Ręką wskazał pokój. - Jestem Ralph Barker, wydawca. Chętnie
usłyszałbym pańską wersję.
- Nie wątpię - burknął Jace. - Ale jedyną wersję, jaką pan usłyszy, to od mojego
prawnika.
- Ach, wy, Jankesi, i wasze procesy. Jace zwęził oczy.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest ta kobieta. Muszę z nią porozmawiać.
- Nie ma pan broni? - Kiedy mężczyzna zobaczył wyraz I warzy Jace'a, uśmiechnął się
lekko. - Tak sobie powiedziałem. Proszę wrócić drogą, którą pan przyjechał, w stronę
swojego domu. To pierwszy dom po pańskiej lewej. Nigh powinna już lam być. Mam
nadzieję, że nie zastanie jej pan w szlafroku. Spowodowałby pan jeszcze większy skandal, a
tego akurat teraz pan nie potrzebuje.
- Większy skandal? - wycedził Jace, zaciskając zęby. - Nie miałem pojęcia, że
spowodowałem jakikolwiek skandal.
- I to powinien powiedzieć pan Nigh. Zatrzymam dla pana otwarty kolejny numer
dziennika. Jeśli mam pan jakieś aktualne swoje zdjęcie...
Jace nie słyszał reszty, ponieważ trzasnął drzwiami i wrócił do samochodu. Wiedział,
że przekroczył prędkość, jadąc w kierunku domu na końcu swojej posiadłości, ale już zdążył
zauważyć, że Anglicy nie przywiązywali do tego wagi.
Kiedy dojechał do małego, piętrowego kamiennego domu na rogu dwóch dróg, które
były granicą jego posiadłości, tak gwałtownie zahamował, że omal nie wypadł przez przednią
szybę. Wszedł przez furtkę i zapukał do niebieskich drzwi na zadaszonym ganku.
- Otwarte - dobiegł go kobiecy głos. Drzwi uderzyły w ścianę, kiedy je pociągnął i
wszedł do małego salonu. Na wprost niego znajdował się kominek, po lewej duże wgłębienie
okienne, w którym stało biurko i laptop.
Młoda, ładna kobieta z ciemnymi włosami i oczami siedziała na krześle przy biurku.
W jej oczach widać było inteligencję i coś jeszcze, czego nie był pewien. Gdyby miał
zgadywać, powiedziałby, że widziała zbyt dużo rzeczy, których nie chciała oglądać. Jace
uniósł gazetę.
- Każde słowo tu jest kłamstwem - powiedział. Był tak zły, że ledwo mówił.
- Naprawdę? Z tego, co wiem, wszystko, co napisałam, da się zweryfikować.
Przez chwilę Jace był w stanie tylko mrugać powiekami.
- Wszystko jest poprzekręcane i zniekształcone. Sięgnęła po notes i długopis.
- Proszę więc usiąść i opowiedzieć mi wszystko. Obiecuję opublikować pańską wersję
prawdy.
- Jest tylko jedna prawda. To, co pani napisała, jest jedynie stekiem kłamstw.
Patrzyła przez chwilę na niego, po czym spytała:
- Co pan powie na herbatę? Odwróciła się do niego plecami z wiarą kobiety, która
nawykła do tego, że mężczyźni robią to, o co ich prosi.
Wbrew sobie Jace podążył za nią do kuchni. Przy jednej ścianie stały stare szafki i
półki, wypełnione nieskompletowanymi naczyniami i tysiącem notatek powrzucanych między
nie. Wąski stół stał pod drugą ścianą. Kiedy wskazała na stół, usiadł z gazetą z jego starym
zdjęciem patrzącym na niego.
- Gdzie pani to zdobyła? - zapytał spokojnie.
- Internet. Wielki Brat współczesnego świata. Zajęło to trochę czasu, ale udało się.
Pańska rodzina jest bardzo tajemnicza w kwestiach majątkowych, i w ogóle nie chciano mi
nic o panu opowiedzieć.
Jace nie odpowiedział na to.
- Ludzie pytają mnie o pracę.
- Wydrukuję odpowiedź, a ci wszyscy kochani ludzie zapomną, co sugerowałam.
Odwróciła się od niego, napełniając czajnik przy zlewie. Miała na sobie wąskie,
czarne spodnie, które kończyły się w połowie łydki i czarny sweter z długimi rękawami. Nie
była zbyt wysoka, ale za to szczupła jak modelka. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że
obserwuje go w odbiciu w oknie.
- O co pani chodzi? - zapytał. - Nie uwierzę, że jest pani tak głupia, by wierzyć w to,
co pani napisała; więc czego pani chce?
Postawiła czajnik na kuchence i odwróciła się do niego.
- Nie zostaliśmy sobie odpowiednio przedstawieni. Jestem Nightingale Augusta
Smythe - ta z „y” i „e” na końcu. Moja matka próbowała zrekompensować sobie małżeństwo
z mężczyzną o tak pospolitym nazwisku jak Smith, więc zmieniła pisownię, ale nadal
pozostała panią Smith. Moja mama urodziła się jako Jane Bellingham. Nienawidziła swojego
popularnego imienia, więc mnie nadała trochę bardziej egzotyczne.
- Nightingale było imieniem Ann - powiedział Jace, patrząc na nią.
Przez chwilę wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Czytał pan - wymruczała, odwracając się. - Earl grey może być? Ach tak, wy,
Jankesi, nic nie wiecie o herbacie, prawda? Proszę mi powiedzieć, czy to prawda, że
wrzucacie do niej ogromne ilości cukru, a potem dodajecie lód? Czy jest to tylko jedna z tych
amerykańskich legend stworzonych, by nas pocieszyć, że nie walczyliśmy o kolonie?
Widział, że próbuje go rozkojarzyć. Chciała zdobyć jakieś informacje, samej nie dając
nic.
- Ann Nightingale Stuart. Jest pani spokrewniona z lady Ann?
- Bardzo dalekie pokrewieństwo - odpowiedziała. - Mam herbatę w torebkach, może
być? Czy też woli pan sypaną? A może nie czuje pan różnicy?
Nie pozwolił jej docinkami odejść od głównego tematu.
- Narobiła pani sporo kłopotu i wiele ryzykowała, ściągając mnie tutaj, więc czego
pani chce?
- Ja piję sypaną. - Tak pijają królowe. Czy wie pan, że Królowa Matka nigdy w życiu
nie pila herbaty z torebki? To prawdziwa dama.
Kiedy uśmiechnęła się do niego, nie odwzajemnił uśmiechu.
- Naprawdę widział pan lady Grace w świetle dnia? - zapytała. - Całe miasto o tym
mówi. Powiadają, że widział ją pan na koniu, jadącą wprost na panią Browne a jej włosy były
ogniście rude. Oczywiście lady Grace, nie pani Browne.
Jace już chciał jej wszystko wyjaśnić, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
- Jakie miałoby to dla pani znaczenie, gdybym ją widział? Tak długo, jak nie otwieram
swojego domu dla publiczności i nie mam lądowiska dla helikopterów na trawniku, jaki ma
pani w tym interes?
Nigh usiadła naprzeciw niego.
- Nie słyszał pan o Norah Lofts, prawda? Oczywiście, że nie. Moja matka lubiła jej
książki, a ja zabierałam je i czytałam pod kołdrą. Moją ulubioną była ta o pewnym domu.
Opowiadała o ludziach, którzy go zbudowali, potem prowadzili go do dwudziestego wieku,
kiedy to podzielono go na apartamenty, a później znów przekształcono w dom dla jednej
rodziny. To właśnie chcę zrobić - napisać książkę - a Priory House ma być prototypem.
Opierała się o stół, a Jace był pewien, że zdaje sobie sprawę, że jest ładna, i
wykorzystuje to, by zdobyć od mężczyzn to, czego chce. Jednak, by rozkojarzyć Jace'a, trzeba
było czegoś więcej niż ładnej twarzy.
- Czy nie nazywa się to plagiatem? Ale też ktoś, kto napisał takie kłamstwa, jak pani,
nie miałby oporów przed drobną kradzieżą, prawda?
Już chciała odpowiedzieć, ale zagwizdał czajnik. Wstała od stołu.
Obserwował ją, jak nalewa gorącą wodę do ceramicznego imbryka, po czym wylewa
ją i napełnia ponownie. Wsypała tam kilka łyżek herbaty, włożyła metalowe sitko i postawiła
czajniczek na stole.
Była pogrążona w myślach, kiedy chodziła po kuchni, wyjmując dwie filiżanki i
cukiernicę. Wyjęła pojemnik z mlekiem z małej lodówki pod szafką.
- Mleko na początku czy na końcu? - zapytała, stając nad nim.
- Na końcu, jak królowa - odpowiedział, dając jej do zrozumienia, że wie co nieco o
herbacie.
Wydała z siebie dźwięk zbliżony do śmiechu, po czym nalała herbatę i dodała mleka.
Jace pił i obserwował ją, nie mówiąc nic. Jeśli chciała wyciągnąć się z bałaganu, jaki
sama narobiła, musi udzielić mu jakichś informacji.
- Wiem dużo o Priory House - powiedziała. - Mam grubą teczkę na jego temat.
- Wiem, czytałem pani esej w książce. Pijąc herbatę, zastanawiała się, co mu
powiedzieć.
- Znam sposób dostania się do domu niezauważona.
- Słucham?
- Pani Browne ma swoje przyzwyczajenia i wychodzi w niedziele.
Nagle Jace zrozumiał, co ona do niego mówi.
- Chce mi pani powiedzieć, że kiedy dom był pusty, węszyła lam pani? - Przerwał, bo
właśnie coś przyszło mu na myśl. - Była pani na wieży w nocy. To pani światło widzieli
ludzie, nie ducha jakiejś kryminalistki.
- Być może - odparła z uśmiechem. - Ale nigdy do tej pory nie słyszałam, by lady
Grace nazywano kryminalistką. Większość ludzi traktuje to jako romantyczną historię.
- Wobec tego mają zupełnie inny pogląd na romantyczne historie niż ja - odrzekł
szybko Jace. - Znała pani ostatnich właścicieli?
- Nie. Wróciłam do Margate sześć tygodni temu. Byłam na wyjeździe, pracowałam.
- Jak długo pani nie było? - Zabrzmiało to jak przesłuchanie. Po raz pierwszy w jej
oczach pojawił się drobny błysk prawdziwego zainteresowania.
- Od końca 2001 roku.
- Jest pani pewna dat?
- Tak - odpowiedziała powoli. - Moja matka zmarła w listopadzie 2001 roku, a ja nie
mogłam znieść życia tu bez niej, więc wyjechałam. Podróżowałam.
- Sama?
- Czasami z chłopakiem, ale przeważnie sama. Czemu pan pyta?
- Wie pani o mnie wszystko, dlaczego więc ja nie powinienem wiedzieć czegoś o
pani? - powiedział wymijająco.
- Hm - mruknęła w sposób, w jaki Anglicy odpowiadają na wszystko, na co nie chcą
udzielić odpowiedzi. Patrzyła na niego twardo, jakby próbowała wyczytać coś z jego myśli. -
Szuka pan czegoś, prawda?
- Spokoju - odrzekł szybko. Parsknęła, a Jace niemal się uśmiechnął.
- Mogłabym naprawdę panu pomóc, na przykład jako sekretarka.
- Mam już sekretarkę.
- Gladys Arnold - powiedziała z uśmiechem. - Gladys chodzi rano do szkoły, pracuje
dla pana popołudniami, a nocą sprząta szkołę. A, i nagabuje Micka w każdej wolnej chwili,
kiedy nie jest w pracy, więc jak dużo może zrobić?
- Gladys i Mick stali się dla mnie dobrymi przyjaciółmi. Nie chcę, by mówiono o nich
złe rzeczy.
- Dobrze, a co pan powie na to? Gladys jest młoda i niedoświadczona, ja wręcz
przeciwnie. Mogę wyszukiwać różne rzeczy. Znam brytyjski system bibliotek, a pan go zna?
Mogłabym być pana asystentką.
- Do kiedy? I proszę mi nie kłamać o jakieś książce, którą mogłaby pani kiedyś
napisać - powiedział, wpatrując się w swoją filiżankę. Kiedy nie odpowiedziała, spojrzał na
nią.
Ich oczy spotkały się ponad stołem. Wzięła głęboki wdech.
- Kiedy miałam dziewięć lat, pokłóciłam się z matką - zwykła potyczka - i
postanowiłam uciec z domu. Wyobrażałam sobie, jak opłakują moje zniknięcie i mówią, jak
bardzo mnie kochali. Typowe rodzinne sprawy. Wyśliznęłam się przez kuchenne okno i
pobiegłam przez pola do Priory House. Był to jeden z tych momentów, kiedy stał wolny,
właściciel uciekł, wystraszony przez ducha. Było ciemno i... jeszcze herbaty?
Jace podniósł filiżankę, ale nie odezwał się.
- Zanudzam pana?
Jace spojrzał jej w oczy, nadal milczący.
- Poczułam coś tamtej nocy. Nie mogłam znaleźć drogi do domu, więc zwinęłam się w
kłębek pod jednym z okien i zaczęłam płakać. Byłam zrozpaczona.
- A ona przyszła do pani.
- Nie ognistowłosa kryminalistka, jak ją pan nazwał, ale... nie chcę wyjść na szaloną.
Po raz pierwszy Jace uśmiechnął się lekko.
- Nie wie pani, co to jest szaleństwo.
- Wiem dość na temat bycia oskarżonym o szaleństwo, ale nigdy wcześniej nikomu o
tym nie mówiłam. Nie widziałam ducha, nie słyszałam go, ale czułam, jakby ktoś ze mną był,
ktoś mnie uspokajał. Czy to ma sens?
- Bardziej, niż się pani wydaje. Co się stało później? Spędziła pani całą noc na
dworze?
Nigh uśmiechnęła się.
- Nie. Po głębszym zastanowieniu zrozumiałam, że może moja mama miała prawo być
zła. Razem ze swoją przyjaciółką Kelly niechcący rozsypałyśmy mąkę po całej podłodze w
kuchni, tuż przed przyjściem znajomych z klubu miłośników książek mojej mamy. Zjadłyśmy
też wszystkie kanapki oraz ciastka, nad przygotowaniem których spędziła cały ranek.
Wracając do Priory House - kiedy się trochę uspokoiłam, wróciłam do domu.
- Czy pani rodzice byli zmartwieni, że uciekła pani z domu?
- To było najdziwniejsze w tym wszystkim. Matka zawsze zaglądała do mojego
pokoju, kiedy sama szła spać, a ojciec zawsze sprawdzał, czy okna i drzwi są zamknięte. Tej
nocy jednak tego nie zrobili. Wśliznęłam się przez kuchenne okno i poszłam do łóżka. Nikt
nigdy nie dowiedział się, że nie było mnie wtedy w domu.
- I od tego czasu zafascynował panią Priory House - podsumował Jace.
- Właśnie - przyznała. - Przez lata wyszukałam tyle informacji na jego temat, ile się
dało, kiedy miałam dwanaście lat, znalazłam sekretne wejście - nie, proszę nie pytać, gdzie
ono się znajduje. Najpierw musi mi pan powiedzieć, co planuje, nim zdradzę taki sekret.
Jace upił łyk herbaty. Ostatnio wypijał osiem filiżanek dziennie, ale gdyby spytać pani
Browne, powiedziałaby, że on nie lubi herbaty, bo jej nie pija.
- Jak mogłaby mi pani pomóc? Jest pani kłamczucha i plotkarką. Nie mógłbym pani
zaufać. To... - wskazał na gazetę na stole - to mogło nieodwracalnie nadwerężyć moją
reputację. - Nawet dla niego te słowa brzmiały nieszczerze.
Nigh wstała i podeszła do zlewu. Wiedziała, że on się w końcu podda.
- Od kiedy Jankesi martwią się czymś innym poza wolnością? Powiedz „wolność”
Amerykaninowi a natychmiast zacznie krzyczeć.
- Lepiej niż wy, Brytyjczycy, reagujecie na słowa „wołowina i piwo” - ripostował
Jace.
Odwróciwszy się, uśmiechnęła się do niego. Nie odwzajemnił uśmiechu, ale w jego
oczach pojawiły się iskierki.
- Jeśli spojrzeć na to w ten sposób - powiedziała. - Kiedy spędzimy trochę czasu
razem, całe miasto będzie myślało, że pieprzymy się po wszystkich kątach domu, więc nie
będą poświęcać swojego czasu na dowiadywanie się, co naprawdę robimy. Czemu zmienił
pan ten słynny perkalowy pokój w kopię wiktoriańskiego? I kim jest kobieta z portretu
wiszącego nad kominkiem?
- Myślałem, że wie pani wszystko o Priory House.
- Słyszałam jedynie o portrecie z plotek. Nie widziałam jej. Proszę ją opisać.
- Piękna. Bardzo wąska talia.
- Kuzynka Ann Stuart. Ich ojcowie byli braćmi. Ann wolała się zabić, niż...
- Nie, nie zrobiła tego - powiedział Jace z przekonaniem.
- A skąd pan to wie? - spytała szybko.
- Podsłuchałem Ann i Catherine, kiedy rozmawiały. Ann chciała wyjść za Danny'ego
Longstreeta.
Nigh siedziała oniemiała, wpatrując się w niego.
- Wreszcie panią zatkało.
- Podsłuchał pan? To oznacza podróż w czasie. Proszę mi nie mówić...
- Nie miałem zamiaru nic pani mówić, a jeśli napisze pani o tym, zostanie wyśmiana
przez całe miasto. - Jace wstał.
Nigh również.
- Wiem wszystko, co dzieje się w tym domu, a ludzie przekazują mi plotki. Wiem też,
że macie z Clive'em Seftonem wspólny sekret.
- Jaki sekret? - spytał Jace poważnie. Jedna sprawa dzielić się informacjami na temat
duchów, ale nie chciał, by wiedziała o Stacy.
- Nie wiem i jestem pewna, że to nie moja sprawa. Mnie interesuje tylko dom. Proszę
mi pozwolić sobie pomóc w tym, co pan próbuje zrobić.
- Czego pani naprawdę chce? Spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli powiem panu prawdę, nie uwierzy pan.
- Proszę spróbować.
- W domu znajduje się coś, co chciałabym znaleźć. Proszę to nazwać ciekawością lub
może znudzeniem pisaniem wciąż tych samych historii. Jakkolwiek by to nazwać, ten dom
mnie fascynuje, od kiedy skończyłam dziewięć lat, i podejrzewam, że pana też. Ludzie,
którzy kupują ten dom, są przedmiotem żartów w mieście. Niektórzy nie wytrzymali w nim
dłużej niż pół roku. Agenci nieruchomości robią zakłady jak długo nowy właściciel w nim
pozostanie. Ale pan... - Zawiesiła głos.
- Jestem inny.
- Z pewnością nie wygląda pan na przestraszonego tym, co zobaczył bądź usłyszał w
tym domu.
- Nie, duchy mnie nie przerażają. To, co mnie przeraża, to siła plotek w tym mieście.
Nigh spojrzała na niego zmieszana.
- Dlaczego miałby pan.. - zaczęła, ale zaraz przerwała i uśmiechnęła się do niego. - To
co, umowa stoi? Ja odkryję swoje, a pan swoje? - Kiedy Jace nie zareagował, powiedziała: -
Przepraszam. Potraktujmy to jako interes. Żadnych więcej niesmacznych żartów.
- Proszę przyjść dziś wieczorem i pokazać mi sprostowanie, jakie pani napisze. Zjemy
coś.
- Ma pan na myśli Jamiego? Ups, znów mi się wymknęło.
- Ach tak, pani Browne. Będę musiał ją spytać... nie to, że mną rządzi, ale prowadzi
cały dom. Mam na myśli...
- Doskonale wiem, co ma pan na myśli. Proszę się nią nie martwić. Zniosę ją.
Jace ruszył do drzwi wyjściowych.
- A co z pani chłopakiem? - spytał, odwracając się.
- Ożenił się sześć miesięcy temu. Proponował małżeństwo mnie, ale nie byłam w
stanie pożegnać się ze swoim życiem i karierą, by zostać kurą domową.
- Chciał, aby przestała pani śledzić historie, a kiedy pani odmówiła, porzucił panią?
- Wiem, to beznadziejne.
- Bardziej niż kłamstwa, które pani o mnie wypisała?
- Naprawię to - obiecała, patrząc mu w oczy.
- Czy to historia, która panią interesuje, czy coś innego ma wpływ na pani
postępowanie? - spytał ironicznie.
- Historia - powiedziała szybko i uśmiechnęła się. - Ale proszę się nie martwić,
uważam pana za atrakcyjnego mężczyznę, ale nie jest pan w moim typie.
- Dobrze, pani w moim również nie. - Przeszedł obok niej i wyszedł na zewnątrz, -
Proszę mi pozwolić się nad tym zastanowić. W zależności od tego, jak dobre będzie pani
sprostowanie, pomyślę o pogromie duchów z panią.
- Wie pan co - powiedziała powoli - pomysł przemiany Priory House w atrakcję
turystyczną ukryłby wszystko, co chciałby pan zrobić.
- Już wystarczająco dużo osób pytało mnie o pracę. Proszę powiedzieć, że jestem
pisarzem. A jeśli chodzi o dekorację wnętrz, to tylko i wyłącznie moja sprawa.
- Jest pan właścicielem dużego domu, więc wszystko, co pan robi, jest warte pisania.
Uśmiechała się do niego w sposób, jaki, był tego pewien, wzbudzał pożądanie wielu
mężczyzn, ale on nie odwzajemnił uśmiechu.
Odwróciwszy się, wsiadł do samochodu i odjechał.
ROZDZIAŁ 8
Pięć minuty po wyjściu Jace'a Nigh dzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki Kelly
Graham.
- I? - spytała Kelly, gdy tylko podniosła słuchawkę, nie pytając nawet, kto dzwoni. Na
telefon od Nigh czekała ponad godzinę. - Jak poszło?
- Doskonale.
- Tak? Opowiadaj. Powtórz mi każde słowo.
- Był naprawdę zły o to, co napisałam.
- Nie winię go. Byłaś okropna. Co też w ciebie wstąpiło? Oskarżyłaś go o jakieś
okropne rzeczy, a teraz wszyscy w mieście sądzą, że sprawi, że się wzbogacą.
Nigh spojrzała na biurko, ale nie była w stanie wymyślić nic odpowiedniego.
- Och. A co to za cisza? - kpiła przyjaciółka.
- Nic. Spoglądałam po prostu w swoje notatki.
- Nieprawda. Nigh? Co się dzieje?!
- Nic, naprawdę. On był po prostu całkiem inny, niż myślałam, to wszystko. To mnie
trochę zbiło z tropu.
- Inny? Zbiło z tropu? O czym ty mówisz?
- Myślę, że niektórzy chłopcy z pubu usłyszą ode mnie kilka słów. Powiedziano mi
rzeczy, które nie były do końca prawdą.
- Takie jak?
- Że nowy posiadacz Priory House jest pijakiem, prostakiem, bogaczem, który nigdy
nie przepracował dnia w swoim życiu.
- Rozumiem.
- Co to ma znaczyć?
- Polubiłaś go, prawda?
- Nie mogę powiedzieć, że go lubię, ale był bardziej interesujący niż ktokolwiek, kogo
spotkałam od czasu mojego powrotu.
- Miejscowi chłopcy cię nie pociągają? A co z Davidem?
- David jest prawnikiem, mieszka w Londynie i spotkałam się z nim raptem trzy razy.
- Czy to dlatego dzwonił cztery razy, kiedy byłam u ciebie wczoraj?
Kiedy Nigh nie odpowiedziała, Kelly ciągnęła:
- Pomóż mi, Nigh, jeśli nie zaczniesz ze mną rozmawiać, obudzę zaraz dzieciaki z
drzemki i przyjadę z nimi. Nie wiesz, co to piekło, póki nie spędzisz trochę czasu z
dzieciakami, które się nie wyspały.
- No dobrze, polubiłam go. To chciałaś usłyszeć? Ale on nie był mną zainteresowany.
Myślę, że chyba mnie nienawidzi.
- Po tym, co napisałaś o nim? Jak to się mogło stać? - zakpiła Kelly. - Co teraz
zrobisz? - zapytała już poważnie.
- Wprowadzę się do niego, przynajmniej mam taką nadzieję.
- Słucham?
- Coś dzieje się w Priory House a ja mam zamiar dowiedzieć się co. Słuchaj, muszę
kończyć. Spróbuję pogadać z ludźmi, potem... nie wiem, co zrobię potem, ale muszę się
wszystkiego dowiedzieć.
Zadzwonię do ciebie później. - Rozłączyła się, nim Kelly zdążyła cokolwiek
powiedzieć.
Nigh wsiadła do swojego żółtego mini coopera i pojechała do miasta. Musi
porozmawiać z Lewisem i Rayem i powiedzieć im, co myśli o ich małym żarcie. Prawda
jednak była taka, że to wszystko było jej winą. Czyżby mieszkała poza Margane tak długo, że
zapomniała, jak miasto funkcjonuje? Lewis i Ray byli kumplami ze szkoły, okropnymi
chłopakami, którzy uważali, że to zabawne przyklejać prace domowe dzieciaków do ławek
albo malować im twarze niezmywalnym markerem. Nie zrobili nic naprawdę złego, na
przykład nigdy nie podpalili żadnego budynku, ale ich figle wywołały wiele łez.
Czemu Nigh myślała, że teraz już wyrośli i mając własne dzieci, stali się
przykładnymi obywatelami? Dwie noce temu siedziała w pubie i słuchała ich opowieści o
Jankesie, który kupił Priory House. Nigh przyleciała ze środkowego wschodu noc wcześniej.
Niemal nieprzytomna z niewyspania, słuchała chłopaków - nie potrafiła o nich myśleć jak o
mężczyznach - przekazujących jej swoje „obawy” dotyczące słodkiego, małego miasteczka
Margate. W tamtej chwili jej zmęczony umysł pomieszał problemy środkowego wschodu z
„problemami” angielskiego miasteczka.
Teraz wiedziała, czemu jej to powiedziano: zemsta po latach. W ósmej klasie
zobaczyła, jak Lewis dokucza pierwszoklasiście, i uderzyła go tak, że musiano go zabrać do
domu. Od tamtej pory nigdy żaden z nich nie zaczepiał Nigh ani nikogo innego, kiedy ona
była w pobliżu.
Po tylu latach w końcu ją dopadli, i udało im się. Kiedy dojechała do domu Lewisa,
zwolniła, mając zamiar skręcić na podjazd, ale rozmyśliła się. Awantura sprawiłaby mu
jeszcze większą radość.
Zamiast tego ruszyła do Aylesbury. Wszystkie jej ubrania były znoszone i
poplamione. Potrzebowała też nowych kosmetyków. Zrobi sobie chwilę wolnego i pojedzie
na zakupy.
Przyjechała do Priory House dziesięć minut przed siódmą. Jace nie podał jej
konkretnej godziny kolacji, ale wiedziała, że Amerykanie jadają wcześnie. Zaparkowała na
podjeździe i próbowała zapanować nad kurczami żołądka. Co się z nią działo? Dwa razy w
swoim życiu była w miejscach, gdzie wybuchały bomby, więc czemu coś takiego jak kolacja
z Amerykaninem miałaby ją denerwować?
Przyjrzała się swojej sukience. Ciemnoniebieski jedwab, cięty na skos, leżał idealnie,
jak druga skóra. Była dziełem jakiegoś projektanta, o którym Nigh nigdy nie słyszała, ale,
który według słów sprzedawcy, był „sławny”. Obcasy w szpilkach musiały mieć jakieś
dziesięć centymetrów. Kostki skręcały jej się na podjeździe, kiedy szła do drzwi. Kiedy
przechodziła pod arkadami, zawahała się. Które drzwi wybrać? Została oficjalnie zaproszona,
więc wejdzie przez główne. Z drugiej strony była tutejszą mieszkanką, i bywała tutaj jako
dziecko, co sprawiało, że drzwi od kuchni wydawały się bardziej przyjazne.
Przez chwilę toczyła ze sobą wojnę. Cholera, musi nad sobą zapanować. Dwukrotnie
jadła kolację w Buckingham Palące, a tu była... w porządku, pomyślała, przyznaj, Nigh,
obawiasz się pani Browne.
- Niedoczekanie - powiedziała głośno i poszła do głównych drzwi. Nim do nich
dotarła, znikąd pojawiła się pani Browne.
- Teraz wchodzisz przez główne drzwi? - zapytała gospodyni. - I to mocno
wystrojona. Amerykanin cię zauroczył? Masz zamiar go uwieść?
- Zostałam zaproszona na kolację - odparła sztywno Nigh, wbijając w dłonie
paznokcie. - Pan Montgomery zaprosił mnie i...
- Nie powiedział mi, że kogoś zaprosił, ja nie pytałam. Gdyby mi powiedział,
usłyszałby ode mnie niejedno. Jakież to okropne rzeczy napisałaś o nim w gazecie!
Zastanawiam się, czemu nie użył broni. Przecież tak robią w Ameryce, wiesz o tym. Strzelają
do siebie. Ale to nie moja sprawa, co on robi w swoim wolnym czasie. Lub z kim się spotyka.
- Gdzie jest teraz? - zapytała Nigh, rozdarta pomiędzy rzuceniem się z pięściami na tę
okropną małą kobietę a ukryciem się w kącie.
- W kamiennym kręgu. Pamiętasz, gdzie to jest, prawda? Węszyłaś tu, kiedy byłaś
dzieckiem, więc powinnaś pamiętać. Trenowałaś w Priory House, czyż nie? Słyszałam, że
teraz węszysz po całym świecie.
To jest żałosne! - pomyślała Nigh i wyprostowała ramiona.
- Właśnie to robię. Węszę wszędzie, więc może powiem panu Montgomery'emu, co
się stało z brandy, która powinna być w piwnicy. Czy razem ze swoimi przyjaciółkami nadal
napełniacie butelki zimną herbatą?
Pani Browne rozejrzała się wokół i szybko weszła do domu.
- Świetnie, Nightingale - wyszeptała Nigh. - W ciągu jednego dnia zrobiłaś sobie
dwóch wrogów. Powinnaś była zatrzymać się przy domu Lewisa i nawrzucać mu.
Wysokie obcasy nie były przystosowane do chodzenia po miękkich, angielskich
trawnikach. Przy trzecim razie, kiedy szpilki zapadły się w darń, zdjęła buty i niosła je w
ręku. „Kamienny krąg” jak nazwała to pani Browne, było lokalną nazwą pięknego tarasu. W
każdym razie, kiedyś był piękny. Kiedy po raz ostatni go widziała, Hatch używał go do
składowania plastikowych toreb pełnych piasku.
Kiedy szła pomiędzy drzewami mało używaną ścieżką, przyszedł jej do głowy pewien
pomysł. A jeśli Montgomery zaplanował obiad na tarasie? Świece, stół przykryty
adamaszkiem. Może ostrygi? Jakie wspaniałe przysmaki z kuchni Jamiego 01iviera
przygotowała na dziś pani Browne? Mimo okropnego charakteru, była bardzo dobrą
kucharką.
Uśmiechając się, Nigh podziwiała wieczór. Mimo wszystko Jace Montgomery
pociągał ją fizycznie. Był przystojny, a ona, cóż... też nie wyglądała źle. Może wybaczył jej
artykuł w gazecie i był gotowy na coś trochę bardziej osobistego...
Kiedy wyszła spomiędzy drzew i zobaczyła taras, nie Prezentował się tak, jak
oczekiwała. Jace Montgomery stał tam, trzymając coś, co wyglądało jak maczeta, i wycinał
rosnące latami chwasty i winorośl. Ociekał potem i cały był brudny.
Gdy zobaczył Nigh, wyglądał na zaskoczonego, jakby zapomniał o kolacji, ale po
chwili uśmiechnął się szeroko. Zapomniał czy nie, ona z pewnością źle zrozumiała jego
zaproszenie. On miał na myśli kanapki i butelkę piwa, podczas gdy ona wyobrażała sobie
kolację przy świecach. Czuła się zakłopotana zbyt eleganckim strojem. Chciała powiedzieć,
że wybiera się potem na przyjęcie i dlatego tak się ubrała, ale nie zrobiła tego. Ukryła szpilki
za plecami.
- Przyniosła pani sprostowanie? Może pani je położyć tam. Proszę mi wybaczyć, że
nie przerwę pracy, ale... - zawiesił głos, machając ręką w stronę buszu wokół tarasu.
- Ależ oczywiście - wymamrotała, pragnąc zapaść się pod ziemię. Powinna oczywiście
odejść, ale musiałaby przejść koło okna pani Browne. Pokazanie jej się teraz byłoby zbyt
poniżające. Sama nie wiedziała, co ją napadło, zwykle zaproszenie jej na kolację wymagało
od mężczyzn trochę wysiłku.
Obserwowała go, jak wycina winorośl i odkłada obok.
- Zbudował to dziadek Ann.
- Naprawdę? Był miłym człowiekiem? - zapytał.
- Nie. Żaden z męskich przodków Ann nie był miły.
Jace dalej ciął winorośl. Pomyślała, że być może krzew jest mocniejszy od marmuru.
Jace pociągnie zbyt mocno, a zapadnie się wszystko - na nich.
Rzuciła buty na trawę i złapała parę nożyc ogrodniczych.
- Proszę zaczekać - powiedziała, po czym weszła na taras boso i zaczęła wycinać
rośliny. Niestety, niektóre z nich zaczęły już puszczać korzenie, więc musiała użyć paznokci,
by je rozłączyć. I w ten sposób nie pozostało śladu ze starannego manicure.
- Jaki więc był dziadek Ann? - spytał, wyrywając pędy winorośli.
Nigh zastanowiła się chwilę, nim odpowiedziała.
- Sądzę, że jego śmierć mówi o nim wszystko. Utonął, mając zaledwie dwadzieścia
osiem lat. Założył się z innym młodym mężczyzną, że przepłynie jezioro pod wodą. Wszyscy
czekali, aż wypłynie, ale na próżno. Wygląda na to, że zaplątał się w jakieś stare cegły leżące
na dnie jeziora. Jego ojciec wrzucił je tam. Zostawił wszystko swojemu jedynemu dziecku,
ojcu Ann, który miał ledwie cztery lata. Ani grosza nie zapisał jego młodej matce, aczkolwiek
zażądał, by została w Priory House. Nie chciał, by była bogatą wdową. Matka i dziecko żyły
mieszkając w kilku pokojach i mając tylko dwoje ludzi do opieki nad całym obejściem.
- Ach, Anglicy i ich umiłowanie pierworodnych - powiedział Jace, wyciągając pędy
winorośli.
- Proszę tak nie krytykować. To zachowało tę dużą posiadłość nienaruszoną. Auu! -
Złapała się za palec, skaleczony przez winorośl.
- Zniszczy sobie pani sukienkę. Czemu po prostu nie zostawi pani tego, co napisała.
Przeczytam to później i zadzwonię do pani.
Uśmiechnęła się do niego. Po pierwsze, nie napisała niczego. Przymierzanie butów i
sukienki, a potem malowanie paznokci wykluczyły napisanie czegoś, czego nie chciała
napisać. Po drugie, raczej umrze, niż przejdzie pod kuchennym oknem pani Browne i
utwierdzi ją w przekonaniu, że wcale nie została zaproszona na kolację.
- Nie, wszystko w porządku. To był długi dzień i przyda mi się trochę ruchu.
- Tak. Wiem, co ma pani na myśli. Naprawdę parszywy dzień. Powinna pani
zobaczyć, co przeczytałem dzisiejszego ranka o sobie w gazecie.
Przez chwilę Nigh patrzyła na niego zdumiona, a potem słabo się uśmiechnęła. Nie
była w nastroju do żartów. Jego głos był śmiertelnie poważny, a więc jej również powinien
taki być.
- Wydaje mi się, że jest pan w stanie znieść wszystko, co o panu wymyślą.
- Ma pani rację. W pierwszej chwili miałem ochotę zatrudnić prawnika, ale potem
uspokoiłem się i uznałem, że są inne sposoby rozwiązania problemów. Rozwiesiłem w
mieście sześć ogłoszeń, że autor artykułu poszukuje ludzi na dwadzieścia osiem stanowisk,
które będą dostępne w nowym Priory House Centrum Duchów.
- Nie zrobił pan tego.
- Ależ tak.
- Chyba zwymiotuję. Jace zdjął swoją przemoczoną koszulę i podał jej.
- W takim wypadku lepiej, aby zasłoniła pani swoją suknię. Nigh stała tak, patrząc na
jego nagi tors, który imponował opalonymi mięśniami. Co on robi całymi dniami? Walczy z
bykami? To jedyna rzecz, jaka mogłaby wyrzeźbić taką sylwetkę. Nie powiedział nic, ale
uśmiechnął się do niej, jakby wiedział o czym myśli. Nigh wzięła od niego koszulę i obejrzała
się wściekła na siebie, że wdycha z zadowoleniem jej zapach.
Złapała winorośl i pociągnęła, a kiedy ta nie chciała wyjść, przycięła ją i pociągnęła
mocniej.
- Hej - krzyknął Jace. - Proszę zostawić coś dla mnie. Skąd ten przypływ energii?
Powiedziałem coś nie tak?
Nigh wyobraziła sobie, że śledzą ją ludzie z miasta, opowiadający o swoich planach
zarobienia pieniędzy w Centrum Duchów.
- Co robiła pani „Martwa Ann” po południu? - zapytała z takim sarkazmem, na jaki
było ją stać.
- Nie widziałem jej - odparł, wyciągając ostatnią winorośl z kolumny. - Jest na mnie
zła. Tak naprawdę, omal mnie nie zabiła. Nie mogłem oddychać. Jeszcze kilka sekund i
mógłbym do niej dołączyć.
- Omal nie zabiła pana? Myślałam, że może widział ją pan wędrującą przez ścianę
albo coś w tym rodzaju. Albo słyszał ją. Ma pan... jakieś stosunki z nią?
- Myślę, że może to pani tak określić. Tutaj, proszę przyciąć ten - powiedział,
wskazując na kolumnę tak mocno oplecioną winoroślą, że ciężko było dostrzec marmur.
Nigh cięła przez kilka minut, czekając, aż podejmie temat, ale on milczał.
- To wszystko? Zamierza mi pan jeszcze coś powiedzieć czy nie?
- Zobaczę to jutro w porannej gazecie? A tak przy okazji, jest pani w stanie utrzymać
się z tej małej gazety?
Już chciała mu powiedzieć o swojej karierze, ale zrezygnowała. On ma sekrety, ona
też. Tyle że o niej wszyscy wiedzieli i powiedzieliby mu, gdyby zechciał się kogoś spytać.
- Nie, nie zobaczy pan tego w gazecie. A gdyby, co by mi pan zrobił?
- Wymyśliłbym coś. Czekała, ale kiedy znów nic nie powiedział, oparła się o kolumnę
i zaczęła czyścić paznokcie ostrzem nożyc. Jace roześmiał się.
- No dobrze. Zobaczyłem ją w pewnych nietypowych okolicznościach i chciałem ją
zobaczyć jeszcze raz, więc postanowiłem... skusić ją, by zechciała odwiedzić mnie ponownie.
Nigh wróciła do cięcia winorośli.
- Proszę mówić dalej. Proszę nie kazać mi błagać.
- Kiedy zobaczyłem ją w jej pokoju...
- Jaka jest? Przezroczysta?
- Którą historię chce pani usłyszeć?
- Obie. Chcę usłyszeć wszystko, od początku.
- To zajmie godziny.
- Nie mam żadnych planów, a pan?
- Też nie - odpowiedział, wyciągając winorośl. - Jest pani głodna?
- Umieram z głodu, a pan zaprosił mnie na kolację.
- Och - mruknął i uśmiechnął się, mierząc ją wzrokiem. Wiedziała, że zobaczył to,
czego się spodziewała i dlaczego się tak ubrała. - Więc zaprosiłem panią. Przepraszam,
zapomniałem. Miałem dziś kilka spraw na głowie. Ale pani Browne zawsze ma kuchnię pełną
jedzenia. Jak tylko tu skończymy i opowiem całą historię, będziemy mogli zjeść.
Nigh złapała garść winorośli i mocno szarpnęła.
- Do dzieła. Proszę mówić. Niech pan ciągnie. Jest jakaś nadzieja na wino do posiłku?
- Wszystko, co jest w piwnicy.
- Jeśli tylko nie będzie to brandy. Proszę powiedzieć, kiedy po raz pierwszy spotkał
pan Ann.
- Właściwie - zaczął - miałem rację co do historii o kobiecie rozbójniku. A tak przy
okazji, chciałem zapytać...
Wysunęła w jego stronę nożyce, jakby chciała go ostrzec.
- Zapyta mnie pan później. Teraz chcę usłyszeć wszystko, co pan wie, i wszystko, co
pan zrobił.
Obserwowała go kątem oka i doszła do wniosku, że jej słowa sprawiły mu
przyjemność. Znów zastanowiła się, czemu kupił len ogromny dom. W Internecie znalazła
informacje, że ma dużą rodzinę. Czyżby się z nimi pokłócił? Zrobił coś tak strasznego, że go
wypędzili? Albo ktoś z członków rodziny zrobił mu coś, czego nie mógł znieść i wyjechał z
kraju? Jeśli tak, czemu nie kupił jakiegoś ładnego mieszkania w Londynie? A jeśli chciał
mieszkać na wsi, czemu nie jakiś mały dworek?
Zastanawiała się nad tym chwilę, ale potem historia Jace zajęła jej uwagę. Trzykrotnie
musiał jej przypominać, żeby cięła, ponieważ była tak zasłuchana, że zapominała ruszać
rękoma. Ukrywanie się w szafie, podsłuchiwanie dwóch kobiet, nieżyjących od stu lat?
Oczywiście nie wierzyła w ani jedno jego słowo, ale z pewnością świetnie opowiadał historie.
ROZDZIAŁ 9
- Jest tak ciemno, że nie widzę już swoich dłoni - powiedział Jace. - Sądzę, że pora
kończyć.
- Jasne - zgodziła się Nigh. Cały czas rozmyślała nad tym, co jej opowiedział. -
Mówiła do pana? Naprawdę mówiła?
- Tak - odparł i odłożył narzędzia. - Myśli pani, że odnajdziemy drogę powrotną w
tych ciemnościach?
- Chodziłam po tych ścieżkach w ciemnościach, od kiedy...
- Wiem, od kiedy skończyła pani dziewięć lat.
- Tak - uśmiechnęła się. - Proszę, potrzebuje pan swojej koszuli. Robi się chłodno.
- Chłodno? Tak to nazywacie? Anglia ma trzy klimaty: zimny, zimniejszy i
najzimniejszy.
Mieszkała w zbyt wielu miejscach, by traktować jego słowa jako obrazę.
- Jeśli jest jedynie chłodno, jedziemy do Szkocji, by się ochłodzić. Teraz jest zimno,
jak dla pana.
Jace uśmiechnął się, wkładał koszulę.
- A teraz ścigamy się do domu.
- Pan pierwszy - powiedziała i uśmiechnęła się, kiedy zaczął biec.
Nigh zamarudziła trochę, szukając w trawie swoich nowych butów, po czym powoli
podążyła ciemną ścieżką w stronę domu. Przez chwilę nasłuchiwała, ale nie usłyszała nic.
Jako dziecko, bardzo lubiła włóczyć się po terenach Priory House. Zdawała sobie sprawę, że
pan Hatch wiedział o jej wizytach, ale aż do dzisiaj nie miała pojęcia, że pani Browne
również. Ale też pani Browne zawsze starała się wiedzieć wszystko o wszystkich.
Kiedy Nigh była w połowie drogi, przykucnęła i schowała się za rozrośniętym
krzakiem azalii, po czym skręciła w lewo za starym żywopłotem. Po kolejnych kilku metrach,
przebiegając przez otwartą przestrzeń, doszła do starej chaty. Pan Hatch trzymał w niej teraz
narzędzia ogrodnicze. Miała nadzieję, że znajdzie tam małe drzwiczki. Nie było to łatwe w
ciemności, a zawiasy skrzypiały. Zwykle brała olej z garażu ojca, by je naoliwić.
Zajęło jej to więcej czasu, niż kiedy była dzieckiem, ponieważ była tam teraz
graciarnia, ale udało jej się otworzyć wystarczająco, by się wśliznąć. Musiała zgarnąć
pajęczyny, które przyczepiły jej się do twarzy, kiedy wkładała buty. Gdy była mała, nie
martwiła się trwałością starych stempli podtrzymujących ziemię nad jej głową, ale teraz już
tak. Obróciła się w prawo i znalazła pudełko świec i zapałki, które położyła tam wiele lat
temu. Czy da się wciąż je zapalić? W końcu Anglia ma wilgotny klimat. Montgomery
powiedziałby raczej mokry, bardziej mokry i najbardziej mokry, pomyślała.
- Jeśli nasz klimat jest taki zły, to porównajmy nasze ogrody z waszymi trawnikami za
domem - wyszeptała, zapalając świecę. - Niezbyt mokry, jak widzę.
Pewnie szła w dół tunelu w stronę domu, przyglądając się podejrzliwie stemplom nad
głową. Ale ze mnie idiotka, żeby iść tą drogą, pomyślała. A zrobiła to tylko dlatego, że jakiś
mężczyzna chciał się z nią ścigać. On będzie w domu szybciej, ale ona chciała go zaskoczyć i
zejść głównymi schodami.
- Gdzie pan był? - powiedziałaby jak gdyby czekała na niego. Ale czy taka dziecinna
zabawa warta była jej życia?
Stanęła, a belki nad jej głową zatrzeszczały złowrogo. Jako dziecko uwielbiała każdy
dźwięk, jaki wydawał tunel i nigdy się niczego nie obawiała. Ale wtedy nie była świadoma
niebezpieczeństw. Gdyby jej dzieci szły takim tunelem...
Zamarła, kiedy usłyszała odgłos, jakiego nigdy wcześniej tu nie słyszała.
Nasłuchiwała, ale nie usłyszała już nic niezwykłego. Ruszyła dalej. Jeszcze tylko metr. A jeśli
stare drzwi do domu wtopione w boazerię były zastawione jakimś meblem? Już raz się tak
zdarzyło i musiała poczekać, aż kolejni właściciele się wyprowadzą, by mogła znów węszyć.
Nie, żeby wchodziła do domu, kiedy mieszkali tam ludzie, ale... cóż, może raz, ale wtedy
miała trzynaście lat, a mieszkający tu siedemnastolatek był taki wspaniały. On...
Niemal krzyknęła z ulgi, kiedy dotarła do końca korytarza, po czym pchnęła drzwi.
Niech się tylko otworzą, modliła się. Drzwi przesunęły się z głośnym skrzypnięciem, ale nie
martwiła się tym, ponieważ wiedziała, że wychodzą na wąskie kamienne schody pozostałe z
czasów, kiedy dom był klasztorem. Nikt z domowników nie mógł usłyszeć tego hałasu.
Schody prowadziły prosto do wieży, do drzwi sprytnie ukrytych w drewnianej podłodze.
Gdy wreszcie stanęła na kamiennych stopniach, odetchnęła z ulgą. Nie zrobiłaby tego
ponownie. Stemple w tunelu były za stare, by zaryzykować jeszcze raz. Kamienne schody do
wieży były brudne i zimne, i Nigh pomyślała, że wolałaby nie przechodzić przez tunel. Nagle
uświadomiła sobie, że jest bardzo zmarznięta, głodna i bardzo brudna. Potrzebowała wanny
pełnej gorącej wody i lawendowego mydła.
Ruszyła schodami, zamierzając opuścić wieżę drzwiami prowadzącymi do perkalowej
sypialni, kiedy usłyszała hałas w tunelu za sobą. Czy zostawiła otwarte drzwi? Czy jakieś
zwierzę podążyło za nią tunelem? Pies? Wilk?
- Cholera! - usłyszała i otworzyła usta ze zdumienia. Niemożliwe!
Schyliwszy się, pociągnęła drzwi, którymi weszła na schody, i oświetliła tunel
świeczką, tak daleko, jak tylko mogła. Z ciemności wyłonił się Jace Montgomery.
- Cholernie niebezpieczne - powiedział gniewnie. - Przynajmniej połowa tych stempli
jest spróchniała. Trzymają się tylko na słowo honoru. To było naprawdę głupie z pani strony
iść tędy. I pomyśleć, że robiła to pani, kiedy była dzieckiem! Pani ojciec powinien dać pani w
skórę.
Nigh była zbyt zaskoczona jego obecnością, by powiedzieć choć słowo. Nie zwracając
uwagi na to, co pozostało z jej nowej sukni, usiadła na kamiennym stopniu i patrzyła przez
chwilę na niego, kiedy strząsał pajęczyny.
- Jak...? - zaczęła.
- Jak za panią poszedłem? Wśród moich przodków są pionierzy. Poza tym, robiła pani
tyle hałasu, co buldożer. Pomyślałem, że jeśli panią sprowokuję, zechce się pani popisać i
wejdzie do domu swoim sekretnym wejściem. Wygląda pani na osobę, która chce wygrywać
każdą grę. To zaś było wręcz przerażające. Zamierzam ściągnąć tu inżynierów, by podparli to
jakąś starą, dobrą amerykańską stalą. Trzeba wyrzucić te stare belki. - Przyjrzał jej się
uważnie. - Powinna pani mieć więcej rozumu. Jak się teraz stąd wydostaniemy? Nie wiem,
jak pani, ale ja zamarzam i jestem głodny.
- Schodami w górę - mruknęła, wciąż w szoku. Przeszedł nad nią, wyciągając jedną
nogę nad jej głową, by dosięgnąć kolejny schodek.
- Więc chodźmy, zamiast siedzieć tutaj. Ma pani świecę, co mi uświadamia, że muszę
tutaj zamontować elektryczność.
- Pewnie, czemu nie? - powiedziała, odzyskując humor. - A może również bar?
Maszynę do lodu, karafkę z ciętego szkła do likieru. A może barbecue?
- Całkiem niezły pomysł, jakkolwiek przy angielskiej pogodzie po co nam maszyna do
lodu? No dobrze, gdzie są drzwi?
- Znalazłam je, mając dziewięć lat, czemu więc pan nie miałby zrobić tego teraz?
- Powiedzmy, że nie jestem tak sprytny jak pani. Uśmiechając się, schyliła się nisko i
przycisnęła kawałek żelaza niewidoczny z góry.
- Fajnie - powiedział, kiedy otworzyły się drzwi i weszli do perkalowego pokoju.
Pokoju Ann. W głębi duszy miał nadzieję, że ją zobaczy, ale pokój był pusty, nie licząc
umeblowania, które wstawili razem z Gladys i Mikiem. Zamknął oczy. Odczuwał jej zapach.
- Zawsze lubiłam zapach tego pokoju - powiedziała Nigh. Jace spojrzał na nią ostro,
ale nie powiedział jej, że ten cudowny zapach pochodzi od Ann Stuart.
- Nie wiem jak pani, ale ja potrzebuję prysznica, nim coś zjem. - Spojrzał na nią
znacząco.
Nigh przyjrzała się sobie. Jej suknia była zniszczona. Brzeg był podarty w trzech
miejscach a poza tym było na niej zbyt dużo brudu, by kiedykolwiek udało się to doczyścić.
- Chce pani wziąć kąpiel w głównej łazience? - zapytał, po czym roześmiał się, widząc
wyraz jej twarzy. - Może ją pani mieć całą dla siebie. Ja skorzystam z tej.
Spojrzała na niego.
- Łazienka Ann.
- Nie mówiłem pani, że ona bierze prysznic razem ze mną? Roześmiał się ponownie,
kiedy Nigh zmarszczyła czoło.
- Proszę już iść. Niech pani zajrzy do szuflad w sypialni i wybierze sobie jakieś czyste
ubranie. Mam kilka dresów, które może pani włożyć. Spotkamy się na dole tak szybko, jak to
tylko będzie możliwe.
Z tymi słowy wypchnął ją z pokoju i zamknął drzwi.
Stojąc w korytarzu, Nigh zawahała się. To było naprawdę głupie z jej strony, ale czuła
się prawie zazdrosna o ducha.
Pokręciła na to głową i poszła do głównej łazienki. Jeśli dobrze pamiętała, była tam
duża wanna. Miała nadzieję, że będzie również wystarczająco dużo gorącej wody.
- Dużo czasu pani to zajęło - burknął Jace, kiedy weszła do kuchni. - Anglicy
uwielbiają kąpiele.
- Anglicy kochają ciepło w każdej postaci - powiedziała, patrząc na jedzenie
znajdujące się na dużym kuchennym stole. - Widzę, że nie czekał pan na mnie.
Wzięła czarną oliwkę i włożyła do ust, co tylko uprzytomniło jej, jak bardzo jest
głodna. W następnej chwili napychała się, a im więcej jadła, tym więcej Jace nakładał jej na
talerz.
- Próbowała pani tego? - pytał co chwilę, podając jej coś nowego. - A tego?
- Chce mnie pan utuczyć?
- Jest pani chuda jak szczapa. Jada pani coś więcej niż sałatki z ogórków?
Zamierzała mu powiedzieć, że zbyt często siedziała w dżipach jadących przez
pustynię, pomagając kamerzyście utrzymać kilkadziesiąt kilogramów sprzętu, by miała czas
jeść. Ale nic nie powiedziała.
- Lepsze niż smażony kurczak.
- Trafiony - powiedział, uśmiechając się i nakładając sobie więcej groszku. - Jak pani
myśli, czego chce Ann? - zapytał, kiedy napełnił ponownie jej kieliszek.
Z nacisku na „pani” mogła stwierdzić, że on ma swoje zdanie na ten temat.
- Zostać wreszcie pochowana w poświęconej ziemi na cmentarzu? - zapytała. - Czyż
nie tego zwykle chcą fałszywie oskarżone o samobójstwo duchy?
- A więc jak to zrobimy? Nigh spuściła wzrok, by ukryć uśmiech. Spodobało jej się, że
powiedział „my”.
- Jeśli cokolwiek z tego, co pan powiedział, jest prawdą, ważną rzeczą jest znalezienie
dowodu, że nie zabiła się. Jeśli nie popełniła samobójstwa, może zostać pochowana w
poświęconej ziemi. A jakie jest pana zdanie?
- Pochówek był też moją pierwszą myślą, ale nie wiem... czasem wydaje mi się, że to
coś innego. Z wizji, którą miałem, kiedy zobaczyłem jej kuzynkę, pomyślałem, że musi być
całkiem odważna.
- Odważna?
- Żywa, zuchwała, myślę, że wy, Brytyjczycy, tak byście to nazwali. Wydawała się
dobrze znać siebie. Wiedziała, jakie będzie jej życie, jeśli nie wyjdzie za mąż, i miała
realistyczne podejście do swojej przyszłości u boku flirtującego Danny'ego Longstreeta.
Zastanawiam się, jaki on był?
- Prawdopodobnie taki, jak jego potomkowie.
Jace zatrzymał rękę w połowie drogi do chleba - domowego wypieku pszennego
chleba z miodem.
- Chce pani powiedzieć, że w miasteczku nadal żyją Longstreetowie?
- Tylko jeden. Większość z nich wyniosła się stąd.
- Jaki więc jest ten jeden?
- Jesteśmy rówieśnikami i chodziliśmy razem do szkoły. Bardzo przystojny -
powiedziała, obserwując uważnie Jace'a. - Wygląda jak niski Supermen, z błyszczącymi
czarnymi włosami, ciemnoniebieskimi oczyma i silnie umięśnionym ciałem. Prowadzi
warsztat samochodowy na końcu ulicy, więc prawdopodobnie go pan nie widział, ale nazywa
się Longstreets.
- Przystojny, dbający o siebie, ale czuję, że nadchodzi jakieś „ale”.
- Zgadza się. Jest draniem. Dziewczyny go kochają. Proszę na mnie tak nie patrzeć.
Lubię mężczyzn, którzy potrafią złożyć zdanie do kupy. Dziewczyny, które lubią,
powiedzmy, tylko fizyczną stronę miłości, chodzą do Geralda. Prawdziwy problem z nim jest
taki, że chce wszystkie kobiety, a przynajmniej trzech naraz.
- Niezbyt wierny typ?
- Absolutnie nie. A pan?
- Ja co?
- Jest wiernym typem?
- Ach to. Absolutnie. Jedna kobieta i już.
- Rozumiem. A kto jest tą kobietą?
- W tej chwili Ann Stuart. W jaki sposób jest pani z nią powiązana?
- Nie sądzę, żebym w ogóle była. Moja matka mówiła, że jesteśmy, ale nie widzę jak.
Sądzę, że była tak przerażona poślubieniem mężczyzny o nazwisku Smith, że dała mi
najbardziej niezwykłe imię, jakie jej przyszło do głowy, więc zostałam Nightingale.
Prawdopodobnie przeczytała to w książce o Priory House.
- Imię pasuje do pani, do chwili, kiedy biegała pani w ciemności jak nocny ptak.
- Hm. Powiedział pan, że narobiłam więcej hałasu niż... co to było? Stado bawołów
indyjskich.
Jace uśmiechnął się i napełnił jej kieliszek.
- Może nie aż tyle hałasu. Jest pani drobną osobą i może się wśliznąć wszędzie.
Myślałem, że utknę w tych małych drzwiach w ceglanym domku. Myśli pani, że stary Hatch
zna ten tunel?
- Myślę, że pan Hatch zna każdy skrawek tej posiadłości. Musiał widzieć poruszoną
ziemię w miejscu, gdzie otwierały się drzwi, gdy byłam mała.
- Mam nadzieję, że sprawdzał te stemple.
- Ja też. - Nigh opróżniła ostatni kieliszek wina i odepchnęła krzesło. - Zrobiło się
późno, lepiej już pójdę.
Kiedy wstała, musiała złapać się krawędzi stołu.
- Jasne, wsadzę panią do samochodu i pozwolę pani jechać - powiedział z przekąsem
Jace. - Proszę pójść ze mną. Może pani spać w każdym z kilkunastu łóżek w tym wielkim, nie
- ogrzanym domu. Którą sypialnię pani wybiera?
- Pokój Ann oczywiście - Kręciło jej się w głowie i... cóż nie miałaby nic przeciwko
temu, gdyby ten piękny mężczyzna jej dotknął.
- Nie, pokój Ann jest mój.
- Zakochał się pan w niej, prawda? - powiedziała, trzymając się stołu.
- Niewątpliwie - powiedział tonem pełnym sarkazmu, ale i rozbawienia. - Tęsknię do
kobiety, która zmarła jakieś sto lat temu.
- Dokładnie sto dwadzieścia osiem. - Nigh zrobiła krok i omal nie upadła. - Zdaje się,
że się upiłam.
- Nawet bardzo - powiedział, po czym wstał i położył ręce na jej ramionach.
- Och, jakie to miłe - szepnęła, patrząc na niego i trzepocząc rzęsami. - Miło na pana
popatrzeć, panie Montgomery.
- Na panią również - powiedział, ale nie patrzył na nią, kiedy prowadził ją po
schodach.
- Jeśli pan podoba się mnie a ja panu, czemu by nie...
- Mam nadzieję, że rano nie będzie pani tego pamiętać. Proszę postawić stopę na
schodach. Dobra dziewczynka. Teraz druga stopa. Dobrze. Następna.
- A więc w kim się pan zakochał? Mam na myśli kogoś spośród żywych.
- Nie jestem zakochany w nikim spośród żywych.
- Ależ każdy potrzebuje kogoś kochać - powiedziała, opierając się na jego ramieniu,
kiedy prowadził ją po schodach.
- To prawda.
- Więc czemu pan nie ma nikogo?
- Nie widzę u pani obrączki na palcu. Kto jest pani wybrańcem? Nigh westchnęła.
- Mężczyźni nie mogą pogodzić się z moją karierą. Są zazdrośni. Jestem lepsza niż
oni. Pozbawiona uczucia strachu. Tak o mnie mówią. Myślą, że jestem szalona. I pożarta
ambicją. Ale wie pan co?
- Co?
- Mówią tak złośliwie. Nie chodzę z nimi do łóżka. Dobrze się prowadzę.
- Tak? Jesteśmy już niemal na szczycie schodów. Zatrzymała się i spojrzała na niego.
- To prawda. Dobre prowadzenie, oto, co mam. I nie znoszę dupków.
- Miło mi to słyszeć. Jeśli tylko pani... - próbował przekonać ją do zrobienia jeszcze
dwóch kroków, ale gdy okazało się, że nie może, lub nie chce, wziął ją na ręce i zaniósł do
głównej sypialni, gdzie posadził ją na krześle, by przygotować łóżko.
- Gdybym była Ann, chciałabym kogoś pokochać - powiedziała Nigh. - Nie
chciałabym nawiedzać domu po to, by włożono moje zmurszałe ciało do ziemi. Wie pan, co
myślę?
- Co? - spytał, ściągając narzutę.
- Myślę, że to nie ma znaczenia, gdzie ludzie chowają ciała, póki dzieje się to na
ziemi. Myślę, że to do Boga należy ustawianie wszystkiego. Poza tym, kto decyduje, która
ziemia jest święta, a która nie? Jakiś człowiek, zwykły człowiek, mówi, że święta jest tutaj,
ale tam pod drzewem już nie. Czy to ma sens?
- Zupełnie nie. Jace stanął przed nią.
- Może pani wstać sama czy też potrzebuje mojej pomocy?
- Pomocy. Dużo pomocy. Uśmiechając się, Jace schylił się, by podłożyć ręce pod jej
ramiona.
Przez chwilę Nigh opierała się o niego - a on trzymał ją blisko siebie. To trwało tylko
sekundę.
- Lubi mnie pan, prawda? - wyszeptała. Gwałtownie odsunął ją na długość ramion.
- Tak, lubię panią. Muszę być masochistą po tym, co pani o mnie napisała, ale lubię
panią.
- To nie moja wina - powiedziała, wspinając się na łóżko. - Lewis i Ray mi to
sprzedali. Pobiłam Lewisa, kiedy byłam w ósmej klasie.
- Naprawdę? - powiedział, chichocząc, kiedy naciągał na nią kołdrę.
- Lewis i Ray powiedzieli mi okropne rzeczy na pana temat. Uwierzyłam im.
Napisałam to do gazety Ralpha. Nie chciał tego drukować, ale powiedziałam mu, że trzeba
ocalić miasteczko.
Jace usiadł obok niej.
- Gazety Ralpha? Nie pracuje tam pani?
- Nie. Kiedy byłam młodsza tak, ale teraz nie. Teraz jestem wolnym strzelcem.
Obserwował ją, jak zapada w sen, po czym zgasił światło i zamknął za sobą drzwi.
Przez chwilę stał z zamkniętymi oczyma oparty o drzwi. Lubił ją. Nawet bardzo. Była
pierwszą kobietą, którą polubił od czasu, kiedy... odeszła Stacy.
- Co ty robisz, Montgomery? - powiedział na głos. Wiedział, że dziś ją przetestował.
Tylko na co? Jeszcze nie wiedział.
Doskonale pamiętał, że zaprosił ją na kolację. W tej samej chwili, w której to zrobił,
zwymyślał się, ale była pierwszą osobą, którą spotkał i która z nim rozmawiała. Patrząc na
szczęśliwe małżeństwo Emmy i Georga Carew, czy Gladys i Micka, którzy nie mogli
oderwać od siebie rąk, czuł samotność człowieka w obcym kraju.
A wtedy spotkał tę piękną młodą kobietę ze zmysłowymi ustami i nietypowym
poczuciem humoru, i mimo że napsuła mu krwi, chciał siedzieć w jej wąskiej kuchni cały
dzień. Z pewnością było to lepsze niż siedzenie z panią Browne i jej nieustannym
narzekaniem.
Nim mógł się powstrzymać, znalazł powód by przyszła do niego do domu i zaprosił ją
na kolację. Nie podał jej nawet godziny spotkania!
Około szóstej, po całym dniu spędzonym na czytaniu dalszej historii Margate, był tak
zmęczony, że potrzebował ciężkiej fizycznej pracy, by się uspokoić, więc zabrał się za
„kamienny krąg”, jak nazywał to Hatch, czyli taras.
Kiedy pojawiła się Nigh, mając na sobie niezwykle seksowną sukienkę i buty na
wysokich obcasach, które sprawiały, że chwiała się, idąc, zmusił się, by dalej pracować.
Pomyślał, że jeżeli przestanie i zje z nią kolację, jeśli zobaczy jej cudowną twarz w blasku
świec, skończą w łóżku. A on nie był na to gotowy. Poza tym, po trzech dniach
imprezowania, gdyby poszedł do łóżka z kobietą... nie chciał myśleć, co mogłoby się stać.
Poszedł do perkalowego pokoju, pokoju Ann, jak nazwała go Nigh. Uśmiechnął się na
wspomnienie zazdrości w jej głosie. Sprawiała, że dobrze się czuł. Zajrzał do szafy, przesunął
buty i uniósł klapę. Pod nią ukrył zdjęcie Stacy. Wyjąwszy je, podsunął do światła i spojrzał
na twarz, którą tak bardzo kochał.
Czy dobrze robi? - zastanawiał się. Może powinien zrobić to, to mówili mu inni:
„Zajmij się swoim życiem”. Zawsze powtarzał, że nie ma żadnego życia, którym mógłby się
zająć, ale w przeciągu ostatnich kilku godzin pojawiły się nowe możliwości. Zobaczył...
Zawahał się. Po raz pierwszy od trzech lat pomyślał, że może istnieć życie bez Stacy. Położył
z powrotem zdjęcie, po czym ostrożnie zasunął klapę i odłożył buty. Rozebrał się i pod
wpływem nagłego impulsu wziął szybki, zimny prysznic, włożył czystą parę majtek i
zgasiwszy światło, wśliznął się do łóżka.
Światło księżyca przeświecało przez okno nad kanapą. Rozejrzał się po pokoju i
zobaczył wąski pasek paneli, które, jak teraz wiedział, kryły sekretne drzwi. Pomysł był
genialny. Nigdy by ich nie znalazł, póki nie zostałby uwięziony w pokoju.
Ta myśl skierowała go ku Ann i kobiecie rozbójniczce jeśli kiedykolwiek istniała. Czy
one były uwięzione w tym pokoju?
- Pragnęłaś coś zrobić, żeby się stąd wydostać? - zapytał na głos Ann. - To dlatego
chciałaś wyjść za Danny'ego Longstreeta? Znacznie mniej inteligentnego, prawdopodobnie
bekającego przy stole. To była ucieczka, czy coś nowego? A może po prostu potrzeba
wrażeń? - Przez chwilę nasłuchiwał, ale nic nie usłyszał. Nie, żeby się czegoś spodziewał.
Wiedział, że Ann jest na niego zła za próbę odtworzenia jej pokoju. Rozejrzał się, spojrzał na
buteleczki na toaletce i portret jej kuzynki, wiszący nad kominkiem. Uśmiechała się
delikatnie, ale Jace cały czas widział w jej oczach smutek.
- Wiesz, że potrzeba wrażeń z czasem przemija. Znam ludzi takich jak Danny,
wszyscy ich znamy. Lubi nowinki. Byłby dla ciebie dobry, póki by cię nie wykorzystał, a
potem zwróciłby się w stronę innej kobiety.
Milczał, mając nadzieję, że usłyszy coś, ale dom był zupełnie cichy. Czując się jak
głupiec odwrócił się i zamknął oczy. Nie był pijany, ale wypił wystarczająco, by poczuć się
śpiącym. Nigh leżała pokój dalej, co mu się podobało. Uśmiechając się, dryfował w kierunku
półsnu.
- Kochał mnie - usłyszał. - Danny mnie kochał.
- Nie obwiniam go - wyszeptał Jace. W chwili, gdy zapadał w sen, usłyszał głos
mówiący:
Tak mi powiedział.
ROZDZIAŁ 10
Jace i Nigh siedzieli przy stole w kuchni, jedząc ogromne śniadanie, które łaskawie
przygotowała im pani Browne. Jace zszedł na dół pierwszy i zrobił, co w jego mocy, by
przygotować gosposię na szokujący fakt, że kobieta spędziła z nim noc w tym domu. Tyle że
nie „z nim”, ale... Jace przewrócił oczami niezadowolony ze swego onieśmielenia wobec
kobiet.
Gospodyni nie była zachwycona. Kiedy Nigh zeszła do kuchni, pani Browne
chrząkała tak głośno, aż Jace zaczął się obawiać, że popęka tynk. Przygotowała drugi talerz
jajek na bekonie, po czym wyszła z kuchni, jakby nie mogła znieść obecności w tym samym
pokoju kobiety takiej jak Nigh.
- Czy ona byłaby taka przy każdej kobiecie, która spędziłaby tu noc? Czy też chodzi o
panią?
- Głównie o mnie. Nie uznaje mojej pracy. Uważa, że to żałosne i nie przystoi
kobiecie.
- Ach. Pani praca. A co pani robi? Już chciała mu powiedzieć, ale powstrzymała się.
- Jestem grotołazem. Jace zachichotał.
- Lepiej niech pani zje to wszystko. Możemy nie dostać zbyt dużo na lunch.
Nigh ugryzła kawałek grzanki.
- My?
- Chyba że ma pani coś innego do zrobienia. Jeśli zamierza być pani moją asystentką
naukową... A przy okazji, ile chciałaby pani zarabiać?
- Nic. Dowiadywanie się różnych rzeczy o tym domu jest dla mnie wystarczającą
zapłatą.
W chwili, w której wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Co
on myślał, że robi to, bo się w nim zakochała? Nie powiedziała jednak słowa. Chciała
zobaczyć, co odpowie.
Jace otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Zmarszczył czoło i wpatrywał się w talerz.
- Nigh - zaczął powoli i zawahał się. - A propos „nas”. Ja nie mogę... Chodzi mi o to,
że nie chcę, byś myślała..
Przerwała mu.
- Nie chcesz, żebym uważała, że ty jesteś nagrodą? Doprawdy, panie Montgomery,
powinien pan poskromić swoje ego. Ostatniej nocy byłam pijana i jestem pewna, że
próbowałam cię uwieść, ale ja uwodzę nawet latarnię, kiedy jestem pijana - co wyjaśnia,
czemu zwykle jestem przeciwna piciu. Przepraszam za wszystko, co się wydarzyło.
- Nie zrobiłaś nic - powiedział cicho. - Właściwie to ja zrobiłem - lub nie zrobiłem -
nic. Chciałem tylko powiedzieć, że w moim życiu są pewne sprawy...
- Cieszę się, że to ustaliliśmy - przerwała mu, ale nie była w stanie powstrzymać
złości. - Rozumiem, że jesteś niedostępny. Od tej chwili będę się trzymać z dala od alkoholu.
A teraz może przyjrzymy się naszemu wspólnemu przedsięwzięciu, którym jest historia tego
domu?
- Jasne - zgodził się. Czuł się źle z tym, co ona myślała, i z tym, że nie mówił jej
prawdy. Gdyby miał choć trochę rozumu, to by... co? Wrócił do Stanów i zapomniał o tym
wszystkim?
Spojrzał na nią.
- Nie jestem pewien, ale zdaje się, że Ann przemówiła do mnie tej nocy.
- Co powiedziała? „Zapisz się na terapię alkoholową”?
- Nie, ale zasugerowała, że przysłałem cię - powiedział Nigh oderwała kawałek chleba
i cisnęła w jego głowę. Zanurkował i nie trafiła.
- Teraz już wiem, jak czuł się Lewis.
- Lewis? - zapytała. - Proszę nie mów mi, że opowiadałam o Lewisie?
- Pobiłaś go, kiedy byłaś w ósmej klasie. Nigh jęknęła.
- Proszę, nie pozwól mi nigdy więcej pić. Co naprawdę powiedziała Ann?
- Prawie już spałem, ale wydaje mi się, że powiedziała, że kochała Danny'ego
Longstreeta.
- Był lepszy niż inni jej wielbiciele? Biedna Ann, zamknięta w tym domu całe życie!
Kiedy była dzieckiem, mieszkańcy miasteczka zastanawiali się, czy przypadkiem nie jest
kaleką.
- Właściwie jest całkiem ładna. Kiedy zobaczyłem ją...
- Kiedy ukrywałeś się w szafie?
- Tak. Kiedy ukrywałem się w szafie, narzekała, że nie jest lak ładna jak jej kuzynka
Catherine. Ale standardy urody się zmieniają. Dziś Catherine brałaby pigułki na odchudzanie
a Ann mogłaby być modelką.
- Niezupełnie. Nie była wystarczająco wysoka. Była. - Nigh przerwała, ponieważ
brązowa, kamienna misa spadła z półki i głośno rozbiła się o podłogę.
Nigh spojrzała na Jace'a, a on na nią.
- Po chwili zastanowienia - powiedziała ostrożnie - myślę, że Ann była równie piękna
jak nasze dzisiejsze modelki.
Jace zerknął na Nigh, by dać jej do zrozumienia, że musi uważać na to, co mówi.
Razem zaczęli sprzątać rozbitą misę.
- A więc Ann kochała Danny'ego - powiedziała Nigh, zmiatając rozbite kawałki do
wiadra, które trzymał Jace.
Kiedy Jace nie odpowiedział, spojrzała na niego i zobaczyła dziwny wyraz jego
twarzy.
- Co jest?
- Źle to przedstawiłem.. Ann nie powiedziała, że kocha Danny'ego. Powiedziała, że
Danny kochał ją. On sam jej to mówił.
Nigh rozejrzała się nerwowo po pokoju.
- Przepraszani za to, co mówię, ale nie sądzę. Jace wrzucił skorupy do kosza i usiadł
przy stole.
- Opierasz swoje zdanie na Longstreecie, którego znasz dzisiaj. Może Danny był inny.
- Opieram swoją opinię na fakcie, który przedstawiają miejskie kroniki, że kilka
miesięcy po śmierci Ann pewna dziewczyna z miasteczka urodziła syna Danny'emu
Longstreetowi. Zaszła z nim w ciążę, kiedy był zaręczony z Ann. Czy to jest prawdziwa
miłość?
Jace spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Poszukałaś trochę, prawda? Powiedz mi więc, co stało się Dannym?
- Zmarł na skutek upadku z konia cztery lata po śmierci Ann. Nigdy się nie ożenił.
- Były jeszcze jakieś dzieci?
- Tylko jedno, z tego co wiem. Dziewczyna nie była żoną Danny'ego, ale dziecko
nosiło nazwisko Longstreet. Gerald z miasteczka jest potomkiem tamtego.
- Jeśli dziecko nosiło nazwisko Longstreet, Danny musiał wyrazić zgodę, prawda? Nie
poślubił jej, ale musiał przyznać, że dziecko było jego.
- I być może utrzymywać, póki żył. Ojciec Danny'ego był całkiem bogaty.
- Co stało się więc z listami Ann? Wiktorianie nie wyrzucali niczego. Może są w
bibliotece i moglibyśmy..
- Spłonęły. Po jej śmierci jej ojciec spalił wszystko, co należało do Ann.
- Wszystkie listy? Może coś przeoczył. Może znajdziemy coś na strychu.
- Arthur Stuart nie tylko spalił wszystkie listy córki, ale wszystkie jej rzeczy. Był
wściekły, gdy córka zabiła się w dzień ślubu. Wszystkie jej meble i ubrania zrzucił na dół,
wyniósł na tył domu i spalił. Nie chciał oddać nic nawet organizacji charytatywnej. Pastor
trzyma dzienniki, więc przeczytałam. Całe miasteczko przyszło popatrzeć na ogień. Arthur
Stuart powiedział, że jego córka smaży się w piekle i tam też powinny znaleźć się rzeczy do
niej należące.
- Miły człowiek. Nie dziwię się, że Ann chciała poślubić nawet kogoś głupszego od
siebie.
- I nie dziwię się, że go kochała. Może był niewierny, ale na tyle wspaniałomyślny, by
zezwolić swojemu dziecku z nieprawego łoża nosić jego nazwisko. W latach
siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku było to zachowanie nietypowe.
- Ciekawe, czemu nie poślubił matki swego dziecka.
- Nie mówiłeś, że kochał Ann?
- Słyszę sarkazm w twoim głosie, ale to jest możliwe kochać jedną osobę a pójść do
łóżka z inną.
- Mówisz to z własnego doświadczenia?
- Nie - odrzekł Jace takim tonem, że przestała się uśmiechać i odwróciła wzrok.
Przez chwilę panowała cisza. Jedzenie, jakie pozostało na ich talerzach, stało się
zimne i nieapetyczne.
- Pójdę na górę i... - Nigh wstała, myśląc, że umyje zęby i narzuci na siebie coś, co
bardziej jej będzie pasować niż duży dres Jace'a, ale wtedy przypomniała sobie, że nic ze sobą
nie ma. - Chyba powinnam wrócić do domu. Może spotkamy się później i...
Pani Browne wpadła do kuchni i z radością wypisaną na twarzy przyniosła
przerażającą wiadomość.
- Całe miasto pani szuka - powiedziała do Nigh głosem pełnym satysfakcji.
- Mnie? Po co?
- Z podaniami o pracę oczywiście. Dwoje młodych ludzi przyjechało z Londynu.
Czytają w ludzkich umysłach. Wiedzą, co myślisz i co ci się przytrafi. Powiedzieli, że dzisiaj
przyjedzie więcej ludzi z Londynu, ale muszą uruchomić swoje maszyny.
- Maszyny?
- O tak. Maszyny na duchy. Widziałam je w telewizji. Chcą zrobić zdjęcia damie na
koniu i zobaczyć ślady na schodach.
- I wszyscy oni chcą widzieć mnie? - spytała Nigh pełna złych przeczuć.
- Mówią o tym w całym mieście. Nigh spojrzała na Jace'a, który stał obok drzwi z
cieniem na twarzy.
- Ty to zrobiłeś.
- Nie - odpowiedział, uśmiechając się. - Sama sobie to zrobiłaś. Ty stworzyłaś
Centrum Duchów. Mówiłem im, żeby rozmawiali raczej z tobą niż ze mną.
- Około dwudziestu samochodów stoi przed twoim domem. - powiedziała pani
Browne. - Nikt z miasteczka nie może przejechać.
Clive wydaje bilety. Powiedział, że jeśli to się utrzyma, będziemy mieli wystarczającą
ilość pieniędzy na naprawę dachu biblioteki. Pani Wheeler całą noc spędziła na
przygotowywaniu broszury o duchach w Priory House, a pani Parsons ją wydrukowała.
Sprzedają je po pięć funtów.
- Pięć funtów? - zapytała ze zdumieniem Nigh.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek i inflację. A teraz oboje wyjdźcie stąd. Muszę
zająć się gotowaniem dla herbaciarni. Trzeba czymś nakarmić tych wszystkich gości w
miasteczku.
Czując się tak, jakby ją ktoś uderzył, Nigh ruszyła do drzwi kuchennych.
- Pani Browne? - zapytała jeszcze.
- Co znowu? - zniecierpliwiła się gospodyni.
- Jeśli ci wszyscy ludzie są tutaj z powodu duchów w Priory House, czemu nie
znajdują się pod tym domem? Czemu nie walą w bramy?
- Powiedziałyśmy, że mieszka tu Amerykanin. Nigh nie zrozumiała, co kobieta ma na
myśli. Spojrzała na Jace'a, ale ten wzruszył ramionami. Spojrzała znów na panią Browne.
- Broń - powiedziała pani Browne, jak gdyby Nigh i Jace byli idiotami. - Prawo
amerykańskie mówi, że każdy w kraju może posiadać broń.
- To prawda - przyznał poważnie Jace - już nasza konstytucja mówi, że mamy prawo
być uzbrojeni. Prawo zostało tak napisane, byśmy mogli strzelać do Anglików.
Pani Browne uniosła ręce do ust.
- Nie wiedziałam.
Jace i Nigh wybiegli z kuchni, nim wybuchli śmiechem.
ROZDZIAŁ 11
- Czuję się jak klaun - powiedziała rozdrażniona Nigh i stwierdziła, że zachowuje się
jak nadąsany dzieciak. Podciągnęła długie nogawki dresów, w talii związała się sznurkiem,
ale pomiędzy pozostało tyle materiału, że spodnie zwisały. Góra była równie zła. Kiedy się
schylała, dekolt odchylał się tak bardzo, że widać było wszystko aż do podłogi. To nie było
sexy. A jeśli chodzi o buty, jedyne, jakie miała, to swoje mocno zniszczone, na wysokich
obcasach. Włożyła więc skarpetki Jace'a do ćwiczeń.
Jace przyjrzał się jej, pokiwał głową i zerknął na ekran laptopa.
- Co mamy? Nigh siedziała przy oknie w pokoju perkalowym. Zaczęło padać, więc
Jace rozpalił w kominku. W pokojach było miło, ciepło i cudownie. Gdyby okoliczności były
inne, dobrze by się bawiła. Może było to trochę dziwne, że razem z Jace'em siedzieli w
sypialni, ale była stylizowana na pokój Ann, więc Nigh powiedziała sobie, że to element
badań. Coś jednak było nie tak. Nie wiedziała co, ale miała przeczucie. Kilkakrotnie jej życie
zależało od przeczucia i to był jeden z tych momentów.
- Co chcesz udowodnić? - spytała tonem bardziej agresywnym, niż zamierzała.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od udowodnienia, że Ann nie zabiła się.
- Jak niby możemy dowiedzieć się, co stało się sto dwadzieścia osiem lat temu? Jeśli
Ann zostawiła list, został zniszczony przez jej ojca. Jeśli pisała listy albo pamiętnik, też
zostały zniszczone.
- A co z kimś, do kogo pisała te listy? Może on je ma?
- Jeśli przeczytamy wszystkie listy Ann, czego się dowiemy? Że chciała poślubić
Danny'ego Longstreeta, i że Danny chciał poślubić ją. Ale to już wiemy. Jak możemy
dowiedzieć się, co się wydarzyło w ciągu tych ostatnich minut przed śmiercią.
- To, że ktoś jest zakochany, wcale nie powstrzymuje od popełnienia samobójstwa -
powiedział łagodnie Jace i spojrzał na nią. - Co będziemy mieli, jeśli udowodnimy, że Ann
została zamordowana? Prawo do przeniesienia jej kości na cmentarz? Nie jestem pewien, ale
wydaje mi się, że jeśli porozmawiasz z pastorem, to przeniesie je teraz.
- Pewnie tak - zgodziła się Nigh, wyglądając przez okno. Jace odłożył laptopa na
łóżko i podszedł do niej.
- Chcesz, abym odwiózł cię do domu?
- Gdzie pełno jest ludzi walących do moich drzwi i proszących o pracę w charakterze
medium?
- Naprawdę jesteś zła o to? Wybór był ty albo ja, a ty zaczęłaś. Myślę...
Spojrzała na niego.
- Nie, z ludźmi sobie poradzę. To coś jeszcze. Coś w tym pokoju. Wydaje mi się, że
Ann mnie tu nie chce. Może jest tak samo zakochana w tobie, jak ty w niej.
- Ja nie... - zaczął Jace i wyciągnął rękę, by dotknąć jej włosów, ale cofnął się. - Gdzie
jest ta wieża, w której pani rozbójnik trzymała swoje rzeczy?
- Świetny pomysł! - powiedziała, odeszła od okna i przydeptała sobie spodnie. Jace
złapał ją, nim upadła, ale szybko puścił.
Zajęło im chwilę, nim otworzyli stare drzwi. Łatwiej było otwierać je od strony tunelu.
Jak tylko opuścili pokój Ann, Nigh poczuła się lepiej. Westchnęła z ulgą i oparła się o
kamienną ścianę.
- Ty ją możesz widzieć, ale ja ją chyba czuję. Jest czymś sfrustrowana, a ja to czuję.
Nie jestem pewna, że robimy to, co ona by chciała. - Spojrzała na Jace'a w świetle świecy. -
Albo jest zła, że zajmuję twój czas.
- Jedyna rzecz na świecie, jaką człowiek wie, to że ktoś inny go kocha - powiedział -
nie w słowach, ale naprawdę tak myśli. Jestem pewien, że wiedziałbym, gdyby Ann lub
jakakolwiek inna kobieta była we mnie zakochana. Ona nie jest.
- A więc o co chodzi? - spytała Nigh, patrząc na niego.
- Czemu się tobie ukazuje? W czasie moich poszukiwaniach nigdy nie słyszałam, by
ktokolwiek inny widział Ann.
- Ale każdy, kto tu mieszkał, widział duchy - odpowiedział.
- Założyli, że to kobieta przestępca, i uciekli. Nie sądzę, by widzieli złodzieja; myślę,
że to była Ann. Ale z tego, co słyszałem, jedynymi ludźmi, którzy byli w stanie się z nią
komunikować, były dzieci.
Nigh zaczęła wspinać się po schodach. Zimno kamieni przenikało przez skarpetki.
Dobrze było mieć Jace'a przy sobie. Wchodziła po tych schodach setki razy, ale sama i będąc
dzieckiem. Czy Ann Stuart pilnowała jej, kiedy była mała?
- Jeśli jesteś pierwszym dorosłym, z którym może się porozumieć i nie robisz tego, co
chce, może to ją frustruje. Kiedy ponownie ją zobaczysz, zapytaj ją, co chce, byś zrobił.
- Moim zdaniem chce, byśmy znaleźli ducha Danny'ego Longstreeta i przyprowadzili
do niej, by mogli razem odlecieć do nieba.
Nigh nie odezwała się już słowem przez resztę drogi.
Na górze znajdował się okrągły pokój, około dziesięciu stóp średnicy. Stało tam tylko
stare krzesło, a parapety od zewnątrz pokryte były ziarnem dla ptaków, muszelkami,
kamieniami i mnóstwem suchych liści.
Jace wiedział, że te rzeczy zostały położone przez Nigh, kiedy była dzieckiem.
- Pokój zabaw małej dziewczynki - powiedział, podnosząc różne rzeczy i przyglądając
się im. - To niesamowite, że nikt nie odkrył, że tu bywałaś.
- Myślę, że Hatch wiedział, ale nikt więcej. Moi rodzice nie mieli pojęcia. Poza tym
dom przez większość mojego życia był wolny.
- Kiedy byłaś tu po raz ostatni?
- W dniu, kiedy zmarła moja mama. Każdy chciał okazać mi współczucie, ale ja
chciałam być sama. To było jedyne miejsce, do którego mogłam uciec i gdzie nikt mnie nie
znajdzie. Spędziłam tu większość dnia, a kiedy zeszłam na dół, mogłam się z nimi spotkać.
Kiedy Jace nic nie powiedział, odwróciła się do niego.
- Czy zmarł ci ktoś bliski?
- Tak - powiedział krótko.
- Czy ta śmierć ma coś wspólnego z tym domem i faktem, że chcesz dowiedzieć się
wszystkiego o Ann?
Jace spojrzał na nią, zastanawiając się, co jej powiedzieć.
- To prawda - odezwał się po chwili. Nigh zaczęła zadawać kolejne pytanie, ale
odwrócił się do niej z bólem malującym się na twarzy.
- Dość. To wszystko, co mam do powiedzenia i jeśli chcesz utrzymać tę tak zwaną
pracę, nie zadasz mi już więcej pytań. Zimno tu. Schodzę na dół.
Ruszył w dół po schodach. Za nim Nigh, uśmiechając się. Czuła się tak, jakby zdobyła
główną nagrodę. Trafiła. Zrobiła dopiero mały wyłom, ale jednak.
Gdyby umiała gwizdać, zrobiłaby to, schodząc po starych schodach. Kiedy weszła do
perkalowego pokoju, uśmiechała się.
- Miałem rację. Musimy znaleźć Danny'ego Longstreeta.
- Masz na myśli jego grób?
- Jego ostatnie miejsce pobytu lub miejsce, które kochał. Coś o nim. Ale musimy go
znaleźć.
- Dobry pomysł - uznała Nigh. - Ale co cię tak natchnęło?
- To. - Odwrócił laptopa tak, by mogła zobaczyć ekran, na którym dużymi
czerwonymi literami było napisane: Znajdź Danny'ego Longstreeta.
Nigh potarła rękę, bo włosy stanęły jej dęba.
- Sądzę, że to wystarczająco jasne.
- Co o nim wiesz poza tym, że nie żyje i miał dziecko z nieprawego łoża?
- To wszystko. To, co wiem, pochodzi z dziennika pastora. Dopiero po śmierci
Danny'ego napisał o dziecku urodzonym w Margate. Minęły lata, od kiedy to czytałam, więc
nie pamiętam, czy było wspomniane, gdzie Danny mieszkał w owym czasie. Wiem, że po
śmierci Ann ojciec Danny'ego nie kupił Priory House. To wszystko. Przykro mi.
- Gdzie jest ten dziennik?
- Zgadnij.
- W twoim domu, otoczonym specjalistami od zjawisk paranormalnych i ich
urządzeniami.
- Czy kiedykolwiek pomyślałeś...
- No dalej, jeśli sugerujesz, że mam pozwolić tym szarlatanom wygłupiać się w
pokoju Ann, wyrzucę cię na deszcz przez najbliższe okno.
- Dobrze, że nie jesteś w niej zakochany.
- Możesz już przestać? Nie możesz być zakochanym w kimś, kogo spotkałeś trzy razy
w życiu.
Przez chwilę patrzyli na siebie. Jace pierwszy odwrócił głowę.
- Zadzwonię do Jerry' ego - powiedziała Nigh - może on coś wie na temat swoich
przodków. Co? - spytała, patrząc, jak Jace kręci głową.
- Tylko w Anglii - powiedział - ludzie są w stanie wiedzieć coś więcej o swoich
korzeniach.
- Jeśli wie, to, jak podejrzewam, dlatego, że ojciec Danny'ego miał kupę forsy, a jego
potomkowie nie. Zastanawiam się, co się stało. Hazard? Wyścigi konne?
- Moim zdaniem kobieta - powiedział Jace i w tej chwili jedna ze szklanych butelek
spadła ze stolika.
- Nie rób tego! - szepnęła Nigh. - Może on jest w stanie widzieć duchy, ale ja mam
słabe serce.
Jace wziął telefon ze stolika i podał go Nigh.
- Jeśli Longstreeta nie ma w domu, złapiesz go prawdopodobnie w swoim.
- Zabawne. Zadzwoniła do informacji, by zdobyć numer warsztatu Longstreeta, po
czym wybrała numer. Jerry odpowiedział po czwartym dzwonku.
- Jerry? Tu Nigh. Pamiętasz mnie?
- Nightingale, dziecinko, oczywiście, że cię pamiętam. Jerry mówił tak głośno, jakby
stał obok, więc Jace słyszał każde słowo. Odwróciła się do niego plecami.
- Mam do ciebie pytanie.
- Och, kochanie, ja też mam kilka do ciebie. I parę pomysłów na nowy interes, który
rozkręciłaś. Myślałem o samochodzie ducha. Jednym z tych wielkich amerykańskich ze
statecznikami. Mógłbym go tak podrasować, że krzyczałby, kiedy do niego wsiądziesz.
Podoba ci się?
- Super. Musimy przedyskutować szczegóły. To, o co chciałabym cię spytać, to twój
przodek, Danny Longstreet.
- Napalony Danny? Odwróciła się dokładnie w chwili, by zobaczyć jak jedna z
ceramicznych figurek ześlizguje się z kominka. Jace złapał ją, nim uderzyła o podłogę.
- Posłuchaj, Jerry, wiesz gdzie Danny mieszkał w chwili śmierci?
- Och tak. W domu zwanym Tolben Hall. W Hampshire. Teraz to B i B. Moja matka
zwykła mówić nam, dzieciakom, że ten dom powinien być nasz. Ojciec Danny'ego kupił go
po tym, jak musiał wyciągnąć swojego syna z Margate. Danny zostawił po sobie zbyt wiele
dzieci z nieprawego łoża. Niebezpiecznie dla niego byłoby tu zostać.
Jace złapał kolejną figurkę, nim dotknęła podłogi, ale nie był w stanie dosięgnąć
butelki po perfumach spadającej ze stolika.
- Co to było? - spytał Jerry.
- Nic. Deszcz uderza w okno.
- Więc, Nigh, kochanie, kiedy cię znów zobaczę? Tęskniłem za tobą. Widuję cię
czasem w telewizji, ale to nie to samo co mieć cię przy sobie. Czy nadal masz ten pieprzyk w
kształcie serca na...
- Jerry! - fuknęła. - Naprawdę bardzo mi pomogłeś. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Spotkamy się, hm, kiedyś, jestem tego pewna. Pozdrów ode mnie swoją najnowszą
dziewczynę.
- Nie mam jednej.
- Wiem. Masz ich setki.
- Znasz mnie. Zadzwoń do mnie w sprawie samochodu. Myślę, że to będzie hit w
twoim Centrum Duchów.
Rozłączyła się i nie miała ochoty spojrzeć na Jace'a.
- Jest. Tolben Hall w Hampshire. Mam do nich zadzwonić? - powiedział Jace, patrząc
w monitor.
- Jasne - powiedziała Nigh, czekając, aż coś powie - A co do Jerry'ego...
- Nie moja sprawa - powiedział, nie patrząc na nią.
- Spotykaliśmy się w szkole, byliśmy przyjaciółmi. To wszystko. A teraz w związku z
tobą i Centrum Duchów...
- Ty je wymyśliłaś, nie ja.
- No dobra, moim Centrum Duchów. Jest zachwycony tym i... Jace spojrzał na nią.
- Zatrzymamy się tam i rozejrzymy. Podoba ci się ten pomysł?
- Póki nie dotrę do domu, nie mam co na siebie włożyć.
- Wskazała dłonią na swój strój. Spojrzał na nią.
- To stanowi pewien problem. Mogłabyś się wśliznąć tylnymi drzwiami i zabrać
trochę ubrań?
- Niezauważona? Nie, nawet w środku nocy.
- Wiem. Czemu nie zadzwonisz do swojego zarządcy i nie poprosisz go, by zabrał
kilka rzeczy dla ciebie. Musi mieć klucz.
Spojrzała na niego, jakby oszalał.
- Ty jesteś moim zarządcą.
- Żartujesz.
- Naprawdę tego nie wiedziałeś? Kupiłeś ten wielki dom, nie wiedząc o nim nic?
Miało to być pytanie retoryczne, ale wyraz jego twarzy wskazywał, że znów uraziła
jego honor.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszeli jakieś głosy na dole.
- Pani Browne chyba nie wpuściła ich do domu? - zapytał Jace.
- Prawdopodobnie jest zła za twoją uwagę na temat strzelania do Anglików.
- A może jest zła, ponieważ myśli, że pokazujesz swoje znamię w kształcie serca
kolejnemu mężczyźnie.
- Wiedziałam, że mi to wypomnisz. Danny jest zapatrzony w siebie, ale potrafi być
zabawny. Przynajmniej wie, jak rozśmieszać.
- Jerry.
- Co?
- Powiedziałaś Danny.
- Nie, nieprawda.
Przestali się sprzeczać usłyszawszy kroki na schodach.
- Ktoś do nas idzie - powiedział Jace. - Jedno z nas będzie musiało zmierzyć się z nimi
i przyznać, że Centrum Duchów to twój wymysł.
- Ja tylko zadawałam pytania. Ty zrobiłeś z tego sprawę, kiedy powiedziałeś, że
będziesz zatrudniać ludzi.
- Nie, powiedziałem, że ty będziesz. Kroki zbliżały się i słyszeli więcej głosów.
- Idź. Ja muszę zabrać jeszcze kilka rzeczy. Spotkamy się przy moim aucie.
- Jeśli uda ci się wyjść.
- Nie martw się. Mick otworzy dla nas garaż, byśmy mogli wyjechać.
Nigh pobiegła do ukrytych schodów i pospieszyła Jace'a. Nie zamierzała iść bez niego.
Wsadził laptopa i sznur pod ramię, po czym ruszył za nią. Na schodach było niezwykle
ciemno, więc zajęło im chwilę, by upewnić się, że drzwi są odpowiednio zamknięte.
- Nic nie wiedzę - powiedział Jace. - Gdzie są świece i zapałki?
- Po drugiej stronie tunelu.
- Sprytnie.
- Miałam dziewięć lat, kiedy je tam kładłam. Czego się spodziewałeś? Elektryczności?
- Mam jedynie nadzieję, że te cholerne stemple wytrzymają jeszcze ten jeden raz. Au!
- Jesteś za wysoki, schyl się.
- Nie, nie jestem za wysoki, to sufit jest za nisko.
- Daj mi rękę - powiedziała, wyciągając dłoń za siebie. Wyczuła jego klatkę piersiową
i ramię, ale nie mogła znaleźć dłoni. Zatrzymała się i wyciągnęła obie, by znaleźć jego ręce.
Zajęło jej minutę, by zdać sobie sprawę, że on broni się przed tym.
- Spędziłam godziny zamknięta z tobą w sypialni, a teraz naszło cię na gry wstępne?
Daj mi rękę i wydostańmy się stąd. Jeden z tych parapsychologów może być prawdziwy i
powiedzieć reszcie, gdzie jesteśmy.
Chichocząc, Jace podał jej rękę i pospieszyli do wyjścia z tunelu. Było wczesne
popołudnie, ale deszcz sprawił, że niebo było szare, a mgła okrywała wszystko wokół. Jace
wsadził komputer pod dres i zaczął biec, Nigh tuż za nim. Musieli się dwukrotnie zatrzymać i
ukryć przed ludźmi, którzy krążyli po posiadłości.
- Nie macie tutaj praw o naruszenie? - wysapał Jace. Nim zdołała odpowiedzieć, złapał
ją za rękę i zaczął biec tak szybko, że niemal upadła.
Tak jak Jace przewidział, kiedy dobiegli do garażu, drzwi były otwarte, a samochód
uruchomiony. Mick stał wewnątrz.
- Hatch zobaczył, że nadchodzicie - powiedział. - I wiedział, dokąd idziecie. Kazał mi
oczyścić dla was drogę.
Spojrzał na Nigh.
- Jedźcie starą drogą do autostrady. Nie wiem, jaka jest. Słyszeliśmy, że trochę
podziurawiona, więc możecie mieć pewne kłopoty.
Kiedy wsiedli do rangę rovera, Nigh spytała grzecznie, czy mogłaby poprowadzić.
- Myślisz, że dasz radę? - spytał Jace. Mick stał na drugim końcu i zdziwiony uniósł
brwi, słysząc pytanie Jace'a.
- Da radę! - krzyknął, nim zamknął drzwi.
- Pasy zapięte? - zapytała spokojnie, wyjeżdżając wielkim, ciężkim wozem z garażu.
Gdy tylko ludzie ich zobaczyli, zaczęli biec w ich stronę. Niektórzy ruszyli do swoich
samochodów.
Tylna droga do Priory House była drogą dla obsługi i, mówiąc najoględniej, była
pełna dziur i rzeczy, które na nią spadły. Tak jak ostrzegał Mick, dzisiejszy deszcz złamał
kilka gałęzi. Przy pierwszej, w którą Nigh uderzyła, Jace nakrzyczał na nią, by uważała, ale
przyjęła to spokojnie.
Kiedy zobaczyli ścigający ich samochód, Nigh nie zawahała się ani chwili, ostro
skręciła w prawo i skierowała auto do strumienia. Musiała szybko jechać. Jeśliby zwolniła
samochód by utknął.
Po pierwszym ostrzegawczym krzyku Jace nie powiedział nic, obserwując, dokąd
jedzie.
- W prawo! - krzyknął nagle. - Skręć koła w prawo! - Ujrzał kamienie, których ona nie
widziała. Skręciła ostro i ominęła je.
Kiedy podjeżdżali do nabrzeża, byli nachyleni pod kątem 45 stopni, trochę jak w
samolocie, kiedy startuje.
- Świetnie - to jedyne, co mógł z siebie wydusić Jace. Dojechali do płotu otaczającego
pastwisko. Nigh sprawnie przeprowadziła samochód poprzez otwór w płocie. Wokół pełno
było owiec wyglądających na zadowolone z przeżuwania.
- Moje owce? - zapytał, wychyliwszy się przez okno.
- Twoje pastwisko, ale wynajmujesz je pasterzowi owiec.
- Dobrze wiedzieć - powiedział, kiedy jechali kamienną nawierzchnią. Wstrzymał
oddech, kiedy po drugiej stronie uskoku nie zobaczył kamieni. Dla niego to był koniec drogi.
Ale tak nie było. Samochód podskoczył, dotknąwszy ziemi, przejechał przez wyboiste
pastwisko i wyjechał na żwirowaną drogę.
Stosunkowo cicha i spokojna droga była ciszą po burzy. Jace wziął kilka głębokich
oddechów i spróbował się zrelaksować.
- Podejrzewam, że nauczyłaś się jeździć w pracy... jakakolwiek ona jest.
- Prawda. Chcesz teraz poprowadzić? - Zatrzymała samochód i wysiadła. Przez chwilę
stała obok, głęboko oddychając.
Jace stanął przy niej. Kiedy zobaczył, że cała się trzęsie, przyciągnął ją do siebie.
- W porządku?
- OK. - powiedziała, ale podobało jej się, że jest blisko niego. Pachniał dymem z
kominka i był wilgotny od deszczu. Chciała przytulić się do niego i zostać tak na długi czas.
Jace wiedział, że sytuacja stała się zbyt intymna, więc odsunął się.
- Gotowa? Jeśli nie odjedziemy zaraz, jeden z nich nas znajdzie. Uśmiechnęła się,
pokiwała głową i wsiadła od strony pasażera.
Jechali w ciszy, póki nie dojechali do autostrady. Potem Nigh dawała mu wskazówki,
jak dojechać do Hampshire.
- Czy niedaleko jest jakieś miasto, w którym możemy się zatrzymać? - zapytał. -
Muszę zadzwonić do B i B, poza tym musimy zdobyć jakieś ubrania.
- Nie mam swojej torby, więc i kart kredytowych...
- Możesz mi oddać później. - Wykonałaś niezłą robotę - szepnął po chwili. - Nigdy nie
widziałem kobiety, która by tak prowadziła.
Spojrzała na niego.
- No dobra. Nigdy nie widziałem mężczyzny, który byłby tak nieprofesjonalnym
kierowcą. Powinnaś poćwiczyć.
- Hm.
- Nie zamierzasz nic powiedzieć? Nie, póki nie zaczniesz dzielić się ze mną tajemnicą.
Ale powiedziałem ci wszystko o Ann - zaprotestował. Wszystko.
A ja mam uwierzyć, że ona jest twoim sekretem? W takim razie musisz uważać, że
moja inteligencja nie jest zbyt wybujała. Moim zdaniem nie wiedziałeś nic o Ann Stuart i lady
Grace, nim kupiłeś Priory House. Prawda?
Może.
- Wiem, że tak było. Zajmowanie się tą historią o duchu jest... - przerwała i przyjrzała
się jego profilowi. - Chcesz czegoś od niej, prawda? Chcesz od niej czegoś, co tylko martwa
osoba może ci dać.
- To są domysły - powiedział. - Lepiej obserwuj drogę albo skończymy na jeżdżeniu w
kółko przez wieki.
- Skręć przy drogowskazie na Winchester. Nie odsuniesz mnie od głównego tematu.
Dowiem się, o co chodzi. Czy mówiłam ci, że umawiałam się z Clive'em Seftonem?
- Wygląda na to, że umawiałaś się z każdym mężczyzną w Margate.
- Co to ma znaczyć?
- Nie wiem, ale wszyscy oni zdają się wiedzieć, gdzie masz znamię.
- Powinieneś wiedzieć - uśmiechnęła się - że nic nie da sprzeczanie się ze mną tylko
po to, by powstrzymać mnie od zadawania pytań.
Oparła się wygodnie i uśmiechnęła. Miała nosa do ciekawych historii i wiedziała, że
jest na dobrym tropie.
- Pomożesz Ann, a wtedy, masz nadzieję, że ona pomoże tobie, tak?
- Może - burknął, ale w kąciku jego ust pojawił się uśmiech.
ROZDZIAŁ 12
- Zrobiłaś rezerwację? - spytał Jace, wracając do stolika. Zamówił kanapki i napoje,
kiedy Nigh dzwoniła do Tolben Hall.
- Tak - westchnęła. - Zrobiłam, ale jest pewien problem. Mają tylko jeden wolny
pokój. Właściciel zapewnił mnie jednak, że jest tam bardzo duże łóżko. Możemy pośrodku
położyć poduszki. Chrapiesz?
- Nigdy nie byłem na tyle przytomny, by się tego dowiedzieć. - Jace zmarszczył brwi.
- No już, Montgomery, nie martw się tak. Mają dwa pokoje, więc nie będę zakłócać
twojej prywatności. - Usiadła naprzeciw niego. - Mógłbyś już przestać? Nie próbuję cię
uwieść. Po prostu żartowałam.
Kiedy na nią spojrzał, w jego oczach pojawiło się coś, co sprawiło, że wyprostowała
się na krześle.
- Co tak bardzo cię zraniło? - wyszeptała.
- Nic i nikt - powiedział, odwracając wzrok. Nie była w stanie wyciągnąć z niego nic
więcej. Byli w Winchester i mieli godzinę do zamknięcia sklepów. Nigh czuła się zakłopotana
mając na sobie ogromne spodnie od dresu i bluzę. Trudno było zignorować spojrzenia innych
ludzi.
- Jak chcesz zrobić zakupy? Zabawimy się w Pretty Women i pójdziemy razem?
- Co? - zapytał rozkojarzony.
Pochyliła głowę i zniżyła głos tak, by inni nie mogli nic usłyszeć.
- Przepraszam za ten seksualny żart. Nie zrobię już tego więcej. Jesteś gejem? O to
chodzi?
Pytanie sprowokowało błysk w jego oczach. Uśmiechnął się.
- Tak. Właśnie o to chodzi. Gej. W ogóle nie lubię kobiet. Szczególnie pewnej małej
kobietki, która wygląda pięknie nawet w dwa razy za dużym dresie. Kobiety, która śmieje się
i cieszy z życia, jest mądra i zabawna, i która po raz pierwszy od trzech lat pozwoliła mi
zapomnieć o moich sprawach. Tak, jestem gejem. Skończyłaś już? Chodźmy po jakieś
ubrania i wynośmy się z tego miasta.
Po tych słowach wstał i wyszedł. Nigh szybko dokończyła swój napój i pobiegła za
nim.
- Wybierz sklep - powiedział. - Kup garderobę i spotkamy się tu za godzinę.
- Ten - wskazała Nigh na butik Prady. - Ale wygląda na drogi.
- Poznałaś moją historię, więc wiesz, że jestem w stanie temu sprostać.
- Zwrócę za wszystko, zgoda?
- Tak - powiedział, po czym odwrócił się i odszedł. Nie wiedziała, czym go tak
rozzłościła. Nie mogła się tym jednak teraz przejmować. Miała wiele rzeczy do zrobienia w
bardzo krótkim czasie. Weszła do sklepu i powiedziała sprzedawcy, że ma godzinę na
skompletowanie garderoby, za którą zapłaci jej chłopak.
Półtorej godziny później siedzieli ponownie w samochodzie Jace'a i jechali do Tolben
Hall. Ubrani byli w stroje typowe dla angielskiej wsi - Jace miał marynarkę, krawat i cienkie
wełniane spodnie, a Nigh sukienkę, która wyglądała dość skromnie, ale kosztowała parę
tysięcy funtów.
- Zajmie mi chwilę spłacenie cię - powiedziała, patrząc na dwie walizki, które Jace
zabrał, kiedy po nią przyjechał. Puste, kiedy przyjechał, teraz były wypełnione nowymi
ubraniami, plus przybory toaletowe, które zamówili w Boots.
- No dobra - powiedział Jace - chcę usłyszeć prawdę. Z czego się utrzymujesz?
- Z dziennikarstwa - odpowiedziała. Spojrzał na nią, wykrzywiając twarz.
- Nie, to, co napisałam o tobie, nie jest przykładem mojej pracy. To było...
- Czym?
- Byłam zmęczona podróżą, i... horrorem. Wiele rzeczy wydarzyło się ostatnio w
moim życiu i czasami nie potrafię znaleźć odpowiedniej perspektywy.
- Opowiedz mi o tym - poprosił Jace, a w jego głosie było tyle empatii, że miała chęć
zwierzyć mu się.
Opowiedziała mu, że jej rodzice zmarli jedno po drugim - najpierw ojciec, potem
matka - a dla niej było to jak usunięcie korzenia jej życia. Nagle znienawidziła wszystko
wokół i chciała jedynie opuścić Margate i wszystkie wspomnienia. Chciała uciec.
- Więc pojechałaś do Londynu. Roześmiała się.
- Właśnie. Tam, gdzie wszyscy Anglicy i Angielki jadą, gdy chcą siebie odnaleźć -
albo zgubić. Zdobyłam pracę w agencji prasowej polegającą głównie na przynoszeniu kawy
szefom. Nie wiedziałam, co chcę robić, a oni nie wiedzieli, co zrobić ze mną. Ale pewnego
dnia nie pojawiła się prezenterka wiadomości. Później dowiedzieliśmy się, że spadła ze
schodów w swoim domu i trochę się poharatała. Mieszkała sama i nie miał kto zadzwonić, by
nas poinformować.
Opowiedziała dalej Jace'owi, jak szefowie rozglądali się wśród ludzi w studiu, a Nigh
okazała się jedyną osobą, która, jak powiedzieli, „nie przestraszy widzów”, więc posłali ją do
charakteryzatora i posadzili przed kamerą. Jedyne instrukcje, jakie dostała, to czytać tekst,
który pojawia się na ekranie przed nią.
Nikt tego wtedy nie wiedział, ale dała z siebie wszystko. Nigh wykonała świetną
robotę, czytając, poza tym robiła niezłe zdjęcia. Następnego dnia dostała prawdziwą pracę.
Miesiąc później usłyszała, że grupa dziennikarzy jedzie do Egiptu, by nakręcić
reportaż o turystach, których autobus został ostrzelany. Poprosiła o dołączenie jej do ekipy.
Zagraniczny korespondent - stwierdził Jace.
Tak. Przez ostatnie osiem lat nie pozostawałam w jednym miejscu dłużej niż cztery
dni. Mieszkałam w samolotach i hotelach. - Wyjrzała przez okno i zamilkła.
Ale teraz wróciłaś do domu. Na dobre? - zapytał po chwili Jace.
Nie wiem. Jestem zmęczona, widziałam zbyt dużo krwi i okropieństw na świecie. -
Wzięła głęboki oddech. - Jedenaście miesięcy temu byłam w Iraku, a mój kamerzysta, Steve,
stanął na minie i wyleciał w powietrze. Znajdował się kilka metrów dalej, kręcąc moją
rozmowę z jakąś kobietą i dziećmi. Był ze mną tłumacz, a ja pytałam o horror ich życia.
Byłam bliska płaczu, słysząc, co opowiadają. W następnej chwili usłyszałam wybuch i nagle
wszędzie była krew i odłamki. Mój kamerzysta, człowiek, którego naprawdę lubiłam,
mężczyzna mający żonę i dzieci. Jego ciało eksplodowało na nas, a kamera rozprysła się na
tysiąc kawałków. Wiele dzieci, z którymi rozmawiałam, było poważnie rannych. Ja również,
ale głównie byłam w szoku.
Jace wziął ją za rękę.
- Nie pamiętam wiele z tego, co się działo później. Przybyli medycy i zajęli się
dziećmi.
- A ty?
- Wywieziono mnie gdzieś, podano pigułki i powiedziano, że jeśli chcę pogadać, to
oni chętnie wysłuchają.
- Porozmawiałaś?
- Nie. Nie mogłam mówić, bo nie wiedziałam, co miałabym powiedzieć. Chciałam
pomóc światu, ale nie jestem odporna na śmierć i niebezpieczeństwo. Nie potrafię się
odizolować od lego, co widzę.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno.
- Myślałam, że jestem kimś, kto może walczyć, ale wygląda na to, że jestem tchórzem.
- Dla mnie nie wyglądasz na tchórza. To, co przytrafiło się tobie, mogło spowodować
traumę u każdego.
Nic znasz tych ludzi. Prawdziwi dziennikarze, kiedy im się coś takiego przydarza,
łykają kilka szklaneczek szkockiej i wracają na miejsce zdarzenia.
- Ale ty nie mogłaś.
- Nie. Zrobiłam niewiele reportaży od tamtego czasu, wycofywałam się coraz bardziej.
Myślałam, że może mogłabym...
- Co?
- Napisać o tym, co widziałam, o ludziach, których spotkałam, co słyszałam i
widziałam. Wróciłam do domu, by się uspokoić i pomyśleć, co chcę zrobić z resztą swojego
życia.
- I pomyślałaś, że twoje małe miasteczko zostało najechane przez wielkiego, złego
Amerykanina.
Uśmiechnęła się.
- Obawiam się, że tak. Przepraszam. Nawykłam słuchać dwóch zdań informacji i w
ciągu sześciu minut zmieniać je w fascynujące historie. Nie powiem ci, ile reportaży
napisałam podczas lotu helikopterem.
- Podjęłaś już jakieś decyzje?
- Skręć tutaj. Jak dotąd nie. Mój pomysł na samotnie spędzanie dni na spacerach i
rozmyślaniu został zniweczony przez ducha i Amerykanina, który ma więcej tajemnic niż
Środkowy Wschód.
- Małych sekretów. Osobistych. Nieistotnych dla nikogo, poza mną. Nie tak
poruszających jak twoje i twoje życie.
- Tutaj - powiedziała Nigh, wskazując na wjazd do Tolben Hall. Jace wjechał na długi
podjazd, a ich oczom ukazał się dom. Był cudowny. Ogromny wiktoriański dom z
wieżyczkami na jednym końcu i spadzistym dachem, dużym gankiem z huśtawką i kilkoma
okrągłymi oknami.
- Chyba rozumiem, czemu Longstreet kupił to zamiast Priory House.
- No i znów - powiedziała Nigh. - Nienawidzisz swojego domu. Uważasz, że jest
okropny, ale zapłaciłeś za niego ogromne pieniądze. Dlaczego?
- Nie mówiłem ci, że jestem masochistą?
- Świetnie! Jace śmiał się, wysiadając z samochodu i otwierając bagażnik, by wyjąć
walizki.
- Zamelduję nas - powiedziała Nigh i wbiegła po schodach. Kilka minut później
wszedł Jace, niosąc dwie walizki. Nigh rozmawiała z niską, chudą, siwowłosą kobietą, która
przedstawiła się jako pani Fenney.
- Mówiłam właśnie pani Smythe, że mają państwo cały dom dla siebie. Zwykle w
weekendy mamy pełno ludzi, ale w tygodniu nie jesteśmy tak obłożeni. Jak długo państwo
zostaną? - Spojrzała na Jace'a.
- Trzy dni - odrzekł.
- W porządku. Pokażę państwu pokoje. Poszli za nią schodami do długiego korytarza z
kilkoma drzwiami. Kobieta otworzyła jedne do całkiem dużego, ładnego pokoju urządzonego
w różowo - zielonym perkalu.
- Jest mój - powiedziała Nigh.
- To nasz najpiękniejszy pokój - powiedziała z dumą pani Fenney. - A teraz pan -
odrzekła, a Jace podążył za nią.
Nigh podeszła do okna i podziwiała okolicę pełną drzew, które należały do hotelu, i
nie mogła się doczekać, by pospacerować pomiędzy nimi. Tak naprawdę chciała poznać
miasto i każdy sklep.
Oparła głowę o chłodną szybę i pomyślała o tym, co powiedziała Jace'owi w
samochodzie. Kiedy powróciła z tego koszmaru, gdzie widziała śmierć z tak bliska, świetnie
grała, nie mówiąc nikomu, jak bardzo to na nią wpłynęło. Wyszła ze szpitala z niemal stoma
szwami, ale poza kilkoma łzami nie dała nikomu poznać swojego bólu.
Pojechała nawet do żony Steve'a i rozmawiała z nią. Kobieta płakała, ale ona nie.
Pomyślała, że jeśli zacznie płakać, nigdy nie przestanie. Steve był świetnym facetem,
zabawnym, umiejącym zawsze znaleźć jasną stronę życia. Nigdy nie był pesymistą; nigdy nie
tracił nadziei. Był przekonany, że robi coś dobrego dla świata i że nigdy nie pozwoli innym
ludziom zapomnieć lego.
Nigh nie płakała przez siedem miesięcy, ale pewnego dnia nie mogła się już
powstrzymać. Reklamy telewizyjne, śmiejące się dzieci, staruszkowie patrzący na siebie z
miłością, wszystko wywoływało płacz. Cokolwiek zrobiła, słyszała, widziała czy pomyślała,
wywoływało płacz.
Jej wydawca był jedyną osobą, która widziała jej załamanie.
- Zastanawiałem się, kiedy nadejdzie przesilenie. Chcę, byś wzięła trochę wolnego i
pomyślała o tej robocie. Niektórzy ludzie są do niej stworzeni, inni nie. Opierając się na
swoim czterdziestoletnim doświadczeniu w tym biznesie, powiedziałbym, że powinnaś się
wycofać. Ale to tylko moje zdanie.
- Mam pewne zobowiązania.
- Tak, wykonaj je, a potem jedź do domu, do tego miejsca, z którego wszyscy
pochodzicie. Jakiegoś miasteczka, gdzie każdy cię zna.
- Margate - wyszeptała Nigh.
- Tak. Marwell lub cokolwiek. Jedź tam i pomyśl, co chcesz zrobić z latami, które ci
pozostały. Zadzwoń do mnie, kiedy zdecydujesz.
Nigh pokiwała głową i odwróciła się do wyjścia, ale zatrzymał ją.
- Smythe? - Odwróciła się do niego. - Jesteś szczęściarą. Masz serce i czujesz. A poza
tym umiesz pisać. Wykorzystaj to.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziała i zobaczyła Jace'a stojącego w drzwiach. Patrzył na nią
uważnie.
- Wszystko w porządku?
- Doskonałym. Tylko lekka huśtawka nastrojów. I jak twój pokój?
- Ciemnoniebieski, mahoniowe łóżko - pokój gentelmana. Zapytałem panią Fenney o
Longstreetów. Okazało się, że ma na strychu kilka pudeł starych papierów i jutro będziemy
mogli je przejrzeć.
- Świetnie - powiedziała Nigh, odchodząc od okna i wycierając łzy.
- Hej - odezwał się Jace i położył rękę na jej ramieniu. - Nie wyglądasz za dobrze.
- Wszystko w porządku. Po prostu za dużo myślałam. Lepiej, gdy jestem zajęta i nie
myślę.
- Co powiesz na kolację? Podobno w mieście jest świetna restauracja.
- Nie, myślę, że... Jace przeniósł dłoń z ramienia pod jej brodę i uniósł jej twarz do
swojej.
- Wiem, jak się czujesz - powiedział delikatnie. - Wiem, co znaczy stracić kogoś
bliskiego i być „zjadanym” za życia przez pytania „dlaczego”. Czemu to się stało? Jaki był
tego sens? Wiem...
Przerwał, pochylił się i złożył usta na jej, w długim, delikatnym pocałunku, takim,
który przeszył ją do szpiku kości. Gwałtownie oderwał się od niej i cofnął.
- Nie miałem zamiaru robić tego.
- W porządku - powiedziała. - To dobrze kogoś pocałować. Dla mnie w porządku...
- Nie - powiedział Jace. - Miałem na myśli, że nie miałem zamiaru tego robić.
Nigh była zagubiona.
- Już to mówiłeś. Przesunął dłonią po twarzy.
- Słuchaj, oboje wiemy, że jesteśmy dla siebie atrakcyjni. Od pierwszej chwili, kiedy
cię zobaczyłem, pociły mi się dłonie. Powinienem być wściekły na ciebie za to, co zrobiłaś.
Powinienem cię pozwać, a co zrobiłem? Usiadłem i wypiłem z tobą herbatę. A od tamtej
chwili nie spędziłem więcej niż dziesięć minut z dala od ciebie - a nie chciałem tego. Nie
chodzi o to czy chciałem cię pocałować, przytulić czy objąć, ale mówię ci, że nic miałem
zamiaru.
Była tak zaskoczona, że jedyne, co mogła zrobić, to mrugać powiekami. Z jego
zachowania w stosunku do niej zaczęła wnioskować, że jest gejem, ale...
- Więc kto mnie pocałował? - zapytała po chwili.
- Spocone dłonie - odpowiedział.
- A jak to rozróżniasz? Jace chciał już coś powiedzieć, ale zamiast tego przyciągnął ją
do siebie i pocałował z pasją, jaką czuł od chwili, kiedy spotkał ją po raz pierwszy. Jego ręce
przesuwały się po jej plecach, do szyi, włosów i znów w dół, językiem dotykał jej.
Odsunął się od niej równie gwałtownie, jak ją do siebie przyciągnął, a potem przez
chwilę oboje stali, drżąc, patrząc na siebie i ciężko oddychając.
- A to chciałeś zrobić?
- Tak. - Postąpił krok w jej stronę, ale zatrzymał się. W następnej chwili był już przy
drzwiach. - Słuchaj Nigh, mam pewne rzeczy...
- Nie mów tego znowu. Masz swoje cele w życiu. Ja też. W tej chwili chcę wziąć
kąpiel. Spotkamy się za godzinę na dole. Zjemy kolację bez alkoholu, a przynajmniej ja nie
będę pić.
Jace pokiwał głową, ale nie powiedział nic i wyszedł. Kiedy została sama, pomyślała,
że powinna być zła na niego. Powinna powiedzieć mu, co myśli o jego „tak” i „nie”, gorącym
i zimnym zachowaniu w stosunku do niej. Zamiast tego zaczęła tańczyć po pokoju; mrucząc
słowa do „Przetańczyć całą noc”.
Niemal pół godziny spędziła, mocząc się w wannie, cały czas się uśmiechając, a
kolejne pół na nakładaniu makijażu i ubieraniu się w czarną koktajlową sukienkę, czarne
pończochy i szpilki.
Kiedy zeszła na dół, miała gotowy faks do Ralpha, właściciela gazety, która
spowodowała tyle problemów. Prosiła go o wydrukowanie sprostowania mówiącego, że nie
będzie żadnego Centrum Duchów, że wszystko to było nieporozumieniem. Nie będzie
żadnych miejsc pracy. Priory House było prywatną posiadłością i taką pozostanie.
Pokazała to Jace'owi, a on pobiegł znaleźć panią Fenney i fax. Dziesięć minut później
wrócił, wziął Nigh pod ramię i powiedział:
- Zrobione.
Oboje roześmieli się z ulgą.
ROZDZIAŁ 13
Pojechali do miasta do restauracji. Nie rozmawiali o Longstreetach ani o Stuartach, a
jedynie o sobie. Jace chciał usłyszeć więcej o tym, co robiła Nigh w swoim życiu i gdzie była.
Ona chciała usłyszeć coś o nim. Szybko się zorientowała, że mówi i odpowiada na pytania tak
długo, jak nie dotyczą jego niedawnej historii. Była w stanie wyciągnąć od niego wszystko o
nim do około sześciu lat wstecz. Późniejszy okres zbywał milczeniem.
Zgodnie z obietnicą Nigh wypiła tylko pół kieliszka wina. Po kolacji wrócili do hotelu
i poszli do swoich pokoi. Nie było żadnych pocałunków, trzymania za ręce, skrępowania. Ale
kiedy Nigh zamknęła drzwi, oparła się o nie na chwilę i zamknęła oczy. Nie zdarza się to
często, ale czasem spotykasz mężczyznę, z którym możesz rozmawiać, śmiać się, droczyć i...
może ...może pokochać.
Poszła do łóżka z uśmiechem na ustach.
Następnego ranka spotkała Jace'a na śniadaniu o 8.00 rano i nie była zaskoczona, że
zamawia „smażeninę”.
- Niewiele osób już to zamawia - powiedziała pani Fenney, tnąc smażone pomidory na
podgrzewany talerz Jace'a. - Myślę, że to wstyd. Mój mąż jadał smażeninę każdego ranka
przez czterdzieści lat i nigdy mu nie zaszkodziła.
Nigh oparła się o stół i wyszeptała:
- Ale nie ma go tu teraz, prawda? To żarcie cię zabije.
- Nic na to nie poradzę - odparł Jace. - Pani Browne sprowadziła mnie na złą drogę -
dodał i wgryzł się w krwistą kiełbaskę.
Po śniadaniu poszli do miasta.
- Podoba mi się to miasteczko - powiedziała. - Bardziej niż Margate.
- Wydawało mi się, że kochasz Margate.
- Zbyt wiele tam o mnie wiedzą.
- Jak na przykład gdzie jest twoje znamię?
- Albo kiedy zmarli moi rodzice, co robiłam, widziałam i kogo znam. Myślę, że
byłoby miłe przenieść się gdzieś i zacząć wszystko od nowa. Czysta, świeża.
- A co z twoją pracą?
- Może będę pisać kryminały, sprzedawać je Amerykanom i zarabiać miliony.
- Obok jest kościół i wydaje mi się, że tam idzie pastor. Chodź, złapiemy go.
- Ty idź. Dzień jest zbyt piękny, by chować się wewnątrz. Chyba zostanę tutaj.
- Spotkamy się niedługo. Pomachała mu ręką.
- Idź. Będę w pobliżu. Uśmiechnął się do niej i pospieszył do kościoła. Poszła za nim
wolniejszym krokiem, rozglądając się po okolicy. To, co powiedziała Jace'owi na temat
zaczynania od nowa, czysta i świeża, przyszło jej do głowy równocześnie z wypowiadanymi
słowami, ale spodobał jej się ten pomysł. Nie dorastała z ambicjami zostania dziennikarką.
Tak się po prostu ułożyło. Z drugiej strony powiedziano jej, że jest w tym dobra, więc może
chciała to robić. Jedyne pytanie, jakie się pojawiało, to, czy będzie dziennikarką, zrobi jakąś
różnicę na świecie?
Kościół był otoczony żelaznym ogrodzeniem, starym i w kilku miejscach
zardzewiałym. Po lewej stronie był cmentarz. Wiedziała, że powinna pójść tam i spojrzeć na
grób Danny'ego Longstreeta, ale nie chciała widzieć żadnych nagrobków. W tej chwili nie
miała ochoty myśleć o śmierci.
Po prawej stronie zauważyła cudowny zakątek z kwiatami i ładną, drewnianą ławką.
Usiadła na niej i przyjrzała się kamiennym rzeźbom przed kościołem. Zamknęła oczy i omal
nie usnęła. Ocknęła się na jakiś dźwięk.
Młody mężczyzna ubrany w strój do jazdy konnej przechodził obok niej, ewidentnie
próbując być cicho, ale nadepnął na gałązkę.
- Próbowałem - powiedział - ale nie udało się. Spojrzał na nią uważnie.
- Czy ja pani skądś nie znam?
- Nie - odpowiedziała, przyglądając mu się. Wyglądał trochę jak Jerry Longstreet,
tylko bardziej przystojny i wyrafinowany, nie taki... och, Boże jej system klasowy jest taki
stały. Ten młodzieniec wyglądał na człowieka o wyższej klasie niż Jerry. - Nie nazywa się
pan przypadkiem Longstreet?
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- Albo jest pani jasnowidzem, albo daleką kuzynką. Uśmiechnęła się.
- Ani to, ani to. Jestem asystentką pewnego mężczyzny, który kupił dom w Margate.
To...
- Priory House.
- Tak. Zna go pan?
- Tylko kiedy dotyczy moich przodków. W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego
wieku Hugh Longstreet chciał go kupić.
- Tak bardzo, że próbował przeforsować małżeństwo pomiędzy swoim synem a córką
właściciela Priory House - powiedziała, testując go, jak wiele wie.
- Z tego, co mi powiedziano, „przeforsowanie” nie jest właściwym słowem.
Słyszałem, że był to związek z miłości.
Nigh wyprostowała się na ławce.
- Też o tym słyszałam, ale jakie były pana źródła? - Nie mogła powiedzieć mu, że jej
to dwa duchy.
Uśmiechnął się do niej zaraźliwym uśmiechem.
- Byłoby to zdradzaniem rodzinnych sekretów, czyż nie? Nigh zerknęła na główne
wejście kościoła, ale nie było widać Jace'a.
- Jest pan zajęty? Z przyjemnością zadałabym panu kilka pytań.
- Zachowuje się pani jak reporter - powiedział, siadając obok niej.
- Winna - odwróciła do niego twarz. - Z przyjemnością usłyszałabym wszystko, co
wie pan o Dannym Longstreetcie, jego ojcu i Priory House, i wszystkim, co mógłby mi pan
powiedzieć. Jestem Nigh Smythe.
- A Nigh jest skrótem od...
- Nightingale - powiedziała i jak zwykle poczuła się trochę zakłopotana tym imieniem.
- Jak Ann Nightingale Stuart? - zapytał delikatnie. - Jest pani z nią spokrewniona?
- Moja matka mówiła, że tak, ale nie wiem w jaki sposób. Moja mama pochodziła z
Yorkshire.
- Ależ to możliwe. Nie wie pani, że ojciec Ann sprzedał Priory House po tym, jak
Ann... zmarła, przeniósł się na północ i ponownie ożenił? Myślę, że to mogło być Yorkshire,
ale nie jestem pewien. Podejrzewam, że miał więcej dzieci, jako że jego druga żona była
całkiem młoda.
Nigh zamrugała powiekami zaskoczona. Nigdy nie interesowała się zbytnio
genealogią, więc też nie pytała matki o dziadków. Zmarli, gdy Nigh miała trzy lata, więc nie
pamiętała ich. Fakt, że jej powiązania ze Stuartami mogły być prawdziwe, był interesujący.
- Myślę, że to byłby zbyt szczególny przypadek, aby potomek Arthura Stuarta z
drugiego małżeństwa skończył w takim małym miasteczku jak Margate.
- Chyba że udał się tam w jakimś konkretnym celu - powiedział. - Czy pani matka
interesowała się historią rodziny? Może pojechała do Margate, by trochę poszukać.
- To wysoce prawdopodobne - przyznała Nigh i poczuła falę winy przepływającą
przez jej umysł. Jej matka była bardzo zainteresowana historią rodziny, w przeciwieństwie do
córki. Tak naprawdę Nigh pamiętała tylko narzekanie i przeszkadzanie, kiedy matka
wyciągała „pudło staroci”, jak nazywali to Nigh i jej ojciec.
Ponownie zwróciła uwagę na mężczyznę obok. Reporter powinien koncentrować się
raczej na osobie, z którą rozmawia, niż na sobie.
- Zatrzymałam się w Tolben Hall.
- Piękne, prawda? Hugh kupił dom po śmierci Ann, ale nie żył dość długo, by się nim
nacieszyć.
- Dlaczego Hugh Longstreet tak pragnął Priory House?
- To było marzenie jego życia. Tak naprawdę to napędzało jego życie. Pragnienie
zdobycia Priory House spowodowało, że stał się milionerem. - Uśmiechnął się do niej. -
Chyba panią zanudzam.
- Nie, absolutnie nie - odpowiedziała szczerze.
- Czy to pani młody znajomy? Obróciwszy się, ujrzała Jace'a stojącego w progu
kościoła i rozmawiającego z pastorem. Pomachała do niego ręką, na co kiwnął głową, po
czym zwróciła się ponownie do swojego nowego znajomego.
- Czemu ten dom był marzeniem życia Hugh?
- Jego matka była tam gosposią. Mówiono, że... nie, zanudzam panią.
- Przysięgam, że nie.
- To głupia historia, trochę jak z Dickensa. Kiedy Hugh był młodym mężczyzną,
odkrył, że jego matka jest kimś znacznie więcej niż gosposią dla właściciela Priory House.
Istniała możliwość, a nawet prawdopodobieństwo, że właściciel był jego ojcem. Powiadano
również, że w chwili, kiedy Hugh to odkrył, ukradł połowę sreber Stuartów i uciekł do
Ameryki. Mówiono mi, że Hugh poświęcił życie jednej sprawie - objęciu w posiadanie Priory
House.
- Ale Arthur nie sprzedałby mu domu.
- Zgadza się. Arthur był małym chłopcem, kiedy Hugh tam mieszkał, a Hugh miał...
powiedzmy, że był niemiły dla niego.
- Dręczył go niemiłosiernie, tak?
- Bez przerwy - potwierdził mężczyzna, uśmiechając się. Więc Arthur chciał się na
nim odegrać. Poza tym Arthur był złym i zgorzkniałym człowiekiem. Jego ojciec kazał mu się
ożenić dla pieniędzy, ale on ożenił się z miłości z biedną córką pastora. Zmarła niecały rok
później.
- Rodząc Ann - dodała Nigh.
- Tak. Arthur nie mógł znieść widoku córki.
- Trzymał ją zamkniętą, kiedy była mała tak, że mieszkańcy miasteczka myśleli, że
jest kaleką.
- Właśnie.
- A potem pojawił się Hugh ze swoim synem i zawarli umowę.
- Umowa poprzedzona była miesiącami negocjacji. Arthur zamierzał nadal mieszkać
w Priory House, ale Hugh nie obchodziło, kto tam będzie mieszkał. Chciał po prostu być
właścicielem domu, który powinien należeć do niego z urodzenia, ponieważ był starszym
bratem Arthura.
- A co z Dannym i Ann?
- Ach - powiedział mężczyzna, szerzej się uśmiechając. - Czasem na tym świecie
zdarzają się prawdziwe cuda. Na pierwszy rzut oka nie było bardziej niedopasowanych ludzi
niż Ann Stuart i Danny Longstreet. Ona była subtelna i pełna gracji, a on...
- Dziki i ogarnięty żądzą. Jego potomek mieszka w Margane i znam go dobrze.
- Naprawdę? - spytał młody mężczyzna z zainteresowaniem. - Musi być potomkiem...
- Dziecka Danny'ego z nieprawego łoża.
- Ach tak, tego - powiedział, chowając na chwilę głowę w ramionach. - Danny był
bogaty i przystojny, a kobiety, stare i młode go uwielbiały.
Nigh roześmiała się.
- Zupełnie jak Jerry, tylko może Danny był trochę mądrzejszy.
- Nie był głupi, jeśli o to pani chodzi - rzekł oschle mężczyzna.
- Przepraszam. Nie chciałam nikogo obrazić.
- To ja powinienem przeprosić. Matka Danny'ego pochodziła ze zubożałej, ale
wyższej klasy, bostońskiej rodziny, a jego ojciec był w połowie arystokratą z matką z klasy
pracującej. Danny miał sporo różnej krwi w żyłach, a Ann wyciągnęła z niego to, co
najlepsze. Kiedy ich ojcowie spierali się miesiącami, do kogo należy dany mebel, Danny i
Ann mogli być razem. Ponieważ ich znajomość świata nie zazębiała się w żadnym punkcie,
więc nie było między nimi rywalizacji. Ona uczyła go poezji i nazw kwiatów, a on uczył ją...
- Na moment zamknął oczy w zadumie.
- Fizyczności i seksu - roześmiała się Nigh. Mężczyzna odwrócił się do niej z twarzą
pełną złości.
- Proszę tak nie mówić! Danny szanował Ann. Nigdy jej nie dotknął poza kilkoma
niewinnymi pocałunkami.
Nigh wyprostowała się, odsuwając się trochę od młodego mężczyzny. Cieszyła się, że
jest środek dnia, miejsce publiczne, a w pobliżu Jace. Spojrzała przez ramię. Nie rozmawiał
już z pastorem, ale wciąż stał tam oparty o ścianę i obserwował ją. Pomyślała o przywołaniu
go, ale obawiała się, że nowo poznany mężczyzna przestanie opowiadać o Dannym i Ann.
Była zadowolona jednak, że Jace stoi blisko. Zwróciła się znów do młodzieńca.
- Przepraszam. Obawiam się, że mieszam naszą niską moralność z ich wysoką.
- Nie, to ja znów powinienem przeprosić. Miałem wiele czasu, by o tym rozmyślać, a
niesprawiedliwość tego wciąż wzbudza we mnie złość.
- Zgadzam się. Ja... my sądzimy, że Ann nie zabiła się.
- Oczywiście, że nie. Była zakochana w Dannym, a on w niej. Pragnęli tego
małżeństwa.
- Więc kto ją zabił?
- Moim zdaniem dziewczyna z miasteczka.
- Ach. Matka dziecka Danny'ego. Młody mężczyzna wykrzywił twarz.
- Zbyt dużo dżinu, piosenek, zbyt dużo miłości do kobiety, której nie mógł tknąć.
Wypadek. Wynik był opłakany.
- I myśli pan, że ona zabiła Ann.
- Tak. Nie było dowodu, ale kuzynka Catherine powiedziała, że na podłodze w pokoju
Ann znaleziono okruszki cukierków. Kobieta z miasteczka pracowała w fabryce cukierków.
- Jakież to okropne. Biedna Ann. Uwierzono, że popełniła samobójstwo i pochowano
ją poza poświęconą ziemią.
- Tak. - Jego usta zacisnęły się w wąską linię. - Nikt nie mógł uwierzyć, że kobieta
taka jak Ann mogła pokochać amerykańskiego drania, jak Danny Longstreet. Nikt nawet nie
podważał tego, że zabiła się, by nie wyjść za niego za mąż.
- Biedny Danny. Wie pan, co się z nim stało?
- Przez tydzień pił, a potem wraz z ojcem wyjechał z Margate i nigdy nie wrócił.
- Ale płacił na dziecko - powiedziała Nigh. - I pozwolił mu nosić swoje nazwisko. -
Odwróciwszy się, zerknęła ponownie na Jace'a, który nadal stał, opierając się o ścianę i
obserwował ją bardzo intensywnie. Czyżby był, w jakiś dziwny sposób, zazdrosny, że ona
rozmawia z innym mężczyzną? Czemu nie podchodzi, by się przedstawić?
Nigh spojrzała na mężczyznę siedzącego obok niej.
- Nie dosłyszałam pana imienia. Młody człowiek gwałtownie wstał.
- Pani towarzysz staje się niecierpliwy, a ja muszę już iść. Wie pani, że jest trochę
podobna do Ann?
- Skąd pan to może wiedzieć? Wydawało mi się, że wszystkie jej portrety zostały
zniszczone przez jej ojca.
- Danny miał jeden i ten pozostał z nim.
- Czy jest w pana domu? Ma go pan tutaj? Bardzo bym chciała go zobaczyć.
- Proszę poszukać w Tolben Hall. Zobaczy go pani. - Spojrzał ponad ramieniem Nigh.
- Nadchodzi pastor. Muszę już iść.
Nigh zerknęła za siebie i zobaczyła, że pastor znów stoi z Jace'em, z rękoma pełnymi
papierów i patrzy na nią. Podniosła do niego rękę, po czym odwróciła się, ale młodego
mężczyzny już nie było. Cholera! Chciała, aby poznał Jace'a, by mogli wymienić informacje.
Pobiegła do furtki, ale nie zobaczyła go. Rozejrzała się po ulicy, nigdzie go nie było.
Wzruszywszy ramionami, podeszła do Jace'a i pastora.
- Pani musi być panną Smythe - odezwał się pastor. - Nazywam się Innis. Powiedziano
mi, że poszukują państwo ludzi, którzy byli właścicielami Tolben Hall.
- Tak - powiedziała Nigh, uśmiechając się i kręcąc głową. - Właśnie spotkałam - Au! -
zawołała, kiedy palce Jace'a chwyciły ją za ramię.
- Kostka - powiedział Jace, kiedy pastor spojrzał zmieszany jej okrzykiem. - Ojciec
Innis mówił mi, że żadni Longstreetowie tu nie mieszkali. Danny i jego ojciec przybyli tu,
kupili Tolben Hall, a potem obaj zmarli bezpotomnie.
- Ale ja właśnie...
- Bardzo dziękuję ojcu za wszystko - powiedział Jace głośno, przerywając Nigh. -
Kopie bardzo nam pomogą, jestem tego pewien.
- Tak jak panu mówiłem, większość z tego, co zostało, znajduje się w Tolben Hall.
- Tak, pani Fenney powiedziała, że wydobyła pudło z papierami i będziemy je mogli
przejrzeć po lunchu. A przy okazji, zastanawiałem się, czy jest tu gdzieś miejsce, gdzie
moglibyśmy kupić dania na wynos. Wrócimy do Tolben Hall, by zjeść.
Nigh nie mówiła nic na plany czynione przez Jace'a bez konsultacji z nią. Palce na jej
ramieniu i niegrzeczne zachowanie dały jej do zrozumienia, że Jace nie chce, by wspominała
o spotkaniu z młodym człowiekiem. To był Longstreet, ale pastor mówił, że żadni
Longstreetowie tu nie mieszkali. Z drugiej strony młody człowiek uciekł, jak tylko zobaczył
pastora. Co się, do cholery, działo?
Słuchała nieuważnie wskazówek, jakie pastor dawał Jace'owi co do kilku sklepów,
gdzie mogli kupić jedzenie na wynos.
Jak tylko znaleźli się poza zasięgiem uszu pastora, odwróciła się do niego.
- A co to było? Czemu mi przerwałeś?
- Nie chciałem, abyś mówiła pastorowi o człowieku, z którym rozmawiałaś.
- Ale dlaczego? Ach, rozumiem. Tajemnica. Zachowanie lego, co robimy dla siebie.
Tego typu sprawy.
- Tego typu - zgodził się, nie patrząc jej w oczy. Kilka minut później szli przez
miasteczko, zatrzymując się w kilku sklepach i kupując owoce i ciasto z kurczakiem oraz
butelkę soku. Kupili również mały kawałek ciasta czekoladowego ze śmietaną.
- Utyjemy - powiedziała Nigh, uśmiechając się i czując dobrze, ponieważ miała wiele
informacji do przekazania.
- Myślę, że będziemy potrzebować czekolady - powiedział. - Endorfiny. Będziemy ich
potrzebować. Chyba kupię butelkę wina, a może dwie, trzy. Może whisky. Lubisz?
- Nie, za mocna dla mnie. Co się z tobą dzieje? Wiem, że jesteś najbardziej
humorzastą osobą na świecie, ale...
- Humorzastą? Nie jestem humorzasty!
- Nie? Więc powiedz mi, czemu kupiłeś Priory House. Otworzył usta, by coś
powiedzieć... i zamknął je.
- A co powiesz na dżin? Lubisz dżin?
- Dlaczego próbujesz mnie upić? - Spojrzała na niego znacząco.
- Nie z tego powodu. Chcę cię tylko uspokoić.
- Uspokoić, po czym?
- Po niczym. Zapomnij, że to mówiłem. - Podał kartę kredytową sprzedawcy. - A więc
z kim rozmawiałaś przed kościołem?
- Z bardzo miłym, młodym człowiekiem. Byłeś niegrzeczny. Czemu nie przyszedłeś,
by się przedstawić?
- Nie chciałem ci przeszkadzać. Kto to był? Poczekała, aż znów znajdą się na zewnątrz
i powiedziała:
- Longstreet. Jest przodkiem Danny'ego Longstreeta i mieszka niedaleko.
- Czyż pastor nie powiedział, że żadni Longstreetowie nie mieszkali w mieście?
- Tak i pomyślałam, że to dziwne. Jeszcze dziwniejsze było to, że kiedy ten młody
człowiek zobaczył pastora, uciekł. Tak, jakby się go obawiał.
- Albo święconej wody - wymruczał Jace.
- Słucham?
- Nic. O czym rozmawialiście? Szli drogą w kierunku Tolben Hall. Jace niósł cięższe
torby a Nigh lżejszą.
- O seksie. Jace nie uśmiechnął się, ale trzymał głowę spuszczoną, jakby słuchał
uważnie każdego słowa.
- O czym jeszcze? A o seksie w jakim kontekście?
- Termin użyty to „brudny, szalony seks”.
- Co jeszcze? - zapytał Jace uroczyście. Najwyraźniej nie była w stanie wzbudzić w
nim zazdrości, więc się poddała. Przeszli prawie milę do B i B, a Nigh cały czas mówiła,
opowiadając Jace'owi wszystko, co tylko pamiętała.
- Ale nie udało ci się dowiedzieć, jak się nazywa?
- Chciałam, ale byłam tak zafascynowana tym, co mówił, że zapomniałam spytać.
Spytałam, czy pochodził z Longstreetów, a on powiedział, że tak. Jestem pewna, że jeśli
wrzucimy to do Internetu, znajdziemy jego adres.
- Myślę, że wiem, gdzie on mieszka.
- A niby skąd?
- To jest w papierach, które dostałem od pastora. Skopiował dla mnie pewne rejestry,
w których odnotowywano zgony.
- A co to ma wspólnego z tym młodym mężczyzną?
- On, hm - Jace przerwał, nie odpowiadając jej na pytanie. - Biedny Danny Longstreet.
Założę się, że próbował powiedzieć ludziom, że Ann została zamordowana, ale co mógł
zrobić? Powiedzieć im, że osobą, która zabiła Ann, była matka jego dziecka?
- Racja - przyznała Nigh. - Gdyby posłał ją na szubienicę, co stałoby się z dzieckiem?
Gdyby Danny przygarnął dziecko, mógłby znaleźć się w podobnej sytuacji jak ojciec Ann.
Dziecko przypominałoby mu o śmierci Ann.
- Nie było dobrego rozwiązania - powiedział Jace.
- Biedna dziewica Ann i nieszczęśliwy Danny. Wszystko dlatego, że jednej nocy
Danny się upił.
- Sądzę, że wszyscy poza Ann byli winni. Ona była jedyną naprawdę niewinną osobą
w tym wszystkim.
Widzieli już Tolben Hall pomiędzy drzewami.
- Więc ten Longstreet powiedział, że wyglądasz jak Ann?
- Tak, i że gdzieś w Tolben Hall jest jej podobizna. Jace jęknął.
- Ukryta pod podłogą w szafie? Usuń buty, weź śrubokręt? Nigh spojrzała na niego
ciekawie, a kiedy odwrócił głowę, zaciekawiła się jeszcze bardziej.
- Mam nadzieję, że wisi na ścianie. Widziałam wokół wiele małych podobizn z
czasów wiktoriańskich.
- Tak, jest tutaj wiele rzeczy z tych czasów - powiedział. - Rzeczy i ludzi.
ROZDZIAŁ 14
- Nie wierzę - powiedziała Nigh, patrząc na niego. Siedzieli w jej sypialni w Tolben
Hall i rozkładali na małym stoliku zawartość pudełka, które pani Fenney im wypożyczyła.
Nie było w nim wiele, jedynie kilka listów służbowych Hugh Longstreeta i księga kosztów
domu za jeden rok. Żadnych osobistych papierów, żadnych wzruszających listów miłosnych
od Ann do Danny'ego.
Jedyna rzecz godna zainteresowania znajdowała się na samym dnie pudła. Było to
zdjęcie młodego mężczyzny, opierającego się o drzewo, i patrzącego na obiektyw tak, jakby
uważał, że cały świat jest stworzony dla jego przyjemności.
- To on - powiedziała Nigh, podnosząc zdjęcie. - To znaczy, to nie on, wiem, że to
musi być Danny, ale to jest idealna kopia człowieka, z którym dzisiaj rozmawiałam.
Longstreetowie mają silne geny, jeśli mogą przekazywać swoje podobieństwo tak dokładnie.
Wygląda tak, jakby kobieta z ostatniego pokolenia nie miała nic wspólnego z dzieckiem. -
Podała zdjęcie Jace'owi. - Wygląda zupełnie jak on, prawda? - Kiedy Jace nie odpowiedział,
zmarszczyła czoło. - Widziałeś go i wygląda jak on.
- Mogę sobie wyobrazić, że wygląda jak on - odpowiedział Jace cicho.
- A to co ma znaczyć? Mogę sobie wyobrazić? Co widziałeś? Jace uśmiechnął się do
niej w sposób, jaki jej się nie spodobał.
- Zapomniałem zapytać panią Fenney o podobiznę Ann.
Może powinniśmy rozejrzeć się po domu i zobaczyć, czy znajdziemy podobiznę
kogoś, kto wygląda jak ty.
Wstał z krzesła i ruszył się do drzwi, ale Nigh ani drgnęła.
- Co tym razem ukrywasz? - spytała. Jace sprawiał wrażenie, jakby wolał zrobić
wszystko, tylko nie odpowiedzieć na jej pytanie. Westchnął jednak i usiadł z powrotem.
- Nikogo nie widziałem - powiedział, opuściwszy głowę, nie chcąc na nią spojrzeć.
- Co? - Wstała i podeszła do okna. Odczekała chwilę, nim ponownie spojrzała na
niego. - Nie podoba mi się to, co próbujesz mi powiedzieć. Z nikim nie rozmawiałam?
Jace spojrzał na nią i uśmiechnął się krzywo.
- Nie wierzę ci - wybuchła. - Wiesz, co myślę? Masz taką obsesję na punkcie tej
historii z duchami, że desperacko chcesz mieć w tym kogoś jeszcze. Uważam, że wymyśliłeś
całą tę historię z widzeniem Ann i jej kuzynki, a teraz próbujesz mi wmówić, że ja też
widziałam ducha. Mogę cię zapewnić, że mężczyzna, z którym dziś rozmawiałam, był równie
rzeczy wisty jak ty. Uważam...
- Czy znasz jakiś powód, dla którego miałbym tak postępować? Bym mógł rozkręcić
biznes z Centrum Duchów, które ty wymyśliłaś?
Nigh otworzyła usta, ale nie była w stanie znaleźć żadnego argumentu. Ale z drugiej
strony wiedziała, że Jace skrywał tajemnicę.
- Nie wiem, czemu to robisz, ale uważam... Przerwała, kiedy spojrzał na papiery i
wyciągnął z nich jeden, po czym podszedł do telefonu i wybrał numer.
- Do kogo dzwonisz?
- Do pastora. Jeśli mnie nie wierzysz, może uwierzysz jemu. Chwilę potem Jace
rozmawiał z ojcem Innis.
- Przepraszam, ojcze, że znów zawracam głowę, ale moja asystentka ma kilka pytań,
które chciałaby ojcu zadać. - Podał słuchawkę Nigh.
Z wyrazem buntu wzięta od niego telefon. „Sprawdź swoje źródła” dźwięczało jej w
głowie, od kiedy po raz pierwszy zaczęła pracę jako dziennikarka.
- Chciałam spytać o informacje, że podobno w mieście nie ma żadnego Longstreeta -
zaczęła. - Czytałam gdzieś, że jacyś żyli tutaj w okolicy.
- Nie, żadni żywi - powiedział pastor śmiejąc się. - Mamy kilka raportów, że młody
mężczyzna pasujący do opisu Danny'ego Longstreeta był często widywany w okolicy
kościoła. Nie chciałem nic mówić, ponieważ nie lubię utrwalać takich mitów, ale teraz, kiedy
pani odkryła...
- Rozumiem - powiedziała Nigh, czując, jak miękną jej kolana. - Jak pan sądzi, czemu
Danny Longstreet kręci się w okolicy?
- Nie mam pojęcia. Mieszkał w Tolben Hall jedynie kilka lat, ale miejscowi
powiadają, że ich dziadkowie utrzymywali, że był najnieszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
Mówią, że zwykł jeździć konno po schodach Tolben Hall. Legenda głosi, że zginął właśnie w
ten sposób. Wjechał na szczyt schodów na koniu, po czym spadł, sturlał się i skręcił kark. O
matko! Ależ się rozgadałem. O co chciała mnie pani spytać?
- Dzisiejszego ranka rozmawiałam z młodym mężczyzną, kiedy siedziałam na ławce
obok kwiatów. Odszedł, nim usłyszałam jego imię. Zastanawiałam się, czy ojciec go zna. -
Nigh zerknęła na Jace'a, ale stał odwrócony do niej plecami i wyglądał przez okno.
Pastor milczał przez dłuższą chwilę, a kiedy przemówił, jego głos był niezwykle
spokojny.
- Widziałem, jak siedziała pani na ławce, ale nie widziałem nikogo więcej. - Zniżył
głos. - Rozmawiała pani z Dannym? Parę osób mówiło, że z nim rozmawiali.
- Nie, oczywiście, że nie - powiedziała Nigh. - Ma ojciec rację. Nie rozmawiałam z
nikim. Ja... dziękuję bardzo, Ojcze Innis, bardzo mi pan pomógł. Dziękuję - powtórzyła i
odłożyła słuchawkę.
Jace odwrócił się, by na nią spojrzeć, ale Nigh odwróciła wzrok. Każdy moment
dzisiejszego ranka - siedzenie na ławce z przystojnym młodym mężczyzną i rozmawianie o
jego przodkach - a może i jej - wróciło do niej. Ale to nie było rzeczywiste. Czy on był
duchem? Czy powinna w to wierzyć?
Spojrzała na Jace'a, zobaczyła jego szeroko otwarte, przestraszone oczy, a w następnej
sekundzie wszystko zamieniło się w ciemność.
*
Kiedy się ocknęła, leżała na łóżku otulona kocem. Zasłony były zasłonięte, a na czole
miała zimny okład. Kiedy spróbowała usiąść, otworzyły się drzwi do łazienki, z których
wyszedł Jace z nowym okładem.
- Leż spokojne - powiedział, podchodząc do niej.
- Nie chcę tego - burknęła zdejmując kompres i próbując usiąść. Ale kręciło jej się w
głowie i opadła ponownie na łóżko.
Spojrzała na Jace'a.
- Jak długo tu jestem?
- Około czterech godzin - powiedział, a kiedy ponownie spróbowała się podnieść,
oparł dłonie na jej ramionach, by ją powstrzymać. - Pastor przysłał lokalnego lekarza, a on dał
ci środek uspokajający. Wyjdziesz z tego najdalej do jutra rana.
- Lekarz? Środek uspokajający? - Powoli zaczęła przypominać sobie, co jej
powiedziano, nim zapadła w ciemność. - Danny Longstreet - wyszeptała. - Siedziałam i
rozmawiałam z duchem. - Przyłożyła dłonie do twarzy i rozpłakała się.
Jace przyciągnął ją do siebie i kołysał lekko.
- Czemu ty się nie boisz duchów, - zapytała, chlipiąc mu w ramię. - I dlaczego ja mogę
znieść bomby, a nie duchy? Czego one chcą od ciebie? Ode mnie?
- Wyglądasz jak Ann i jesteś z nią spokrewniona - powiedział Jace łagodnie. -
Wyobrażam sobie, że Danny chciał być blisko kogoś, kto jest częścią kobiety, którą kochał.
- Ale do tej pory nigdy się ze mną nie kontaktowali, kiedy byłam w Margate. Byłam w
tym domu wiele razy, ale nigdy nie widziałam ducha.
- Myślę, że czułaś Ann. Ona dbała o ciebie, pilnowała cię. Jego słowa i prawda w nich
zawarta sprawiły, że rozpłakała się jeszcze bardziej, ale potem łzy zaczęły zanikać. Jace podał
jej garść chusteczek z pudełka przy łóżku.
- Chcą, abyśmy coś dla nich zrobili? Znaleźli coś? - zapytała, wydmuchując nos. -
Czemu ujawnili się nam?
- I czemu udzielają nam informacji? - spytał Jace. Położył ją ponownie na poduszkach.
- Czy nie wydaje ci się dziwne, że jesteśmy razem? Mam na myśli, że ja jestem właścicielem
Priory House, a ty potomkiem Ann Stuart. A teraz oboje widzieliśmy duchy.
- Ty je wyśniłeś. - Więc możesz pozostać przy zdrowych zmysłach. Ja rozmawiałam z
martwym człowiekiem w świetle dnia.
- Co wiemy o duchach? Jak możemy dowiedzieć się więcej? Nigh ponownie
wydmuchała nos.
- Nie wiemy nic, ponieważ duchy nie istnieją. Widziałam programy w telewizji,
opowiadające o ludziach, którzy mieli przeczucia, wyczuwali duchy. Jeśli jakiegoś widzieli to
tylko jako światło. Nie siadali na ławkach i nie gadali z nimi. Widziałeś mnie tam
rozmawiającą. Musiałeś pomyśleć, że nie jestem przy zdrowych zmysłach.
- Domyślałem się, co jest grane. Skądś to znam. Obawiałem się tylko, czy nie stanie ci
się coś złego?
- Masz na myśli Ann, która niemal cię zabiła?
- Właśnie.
- Podejrzewam, że Danny mógł mnie uwieźć na swoim koniu. - Na chwilę ponownie
przyłożyła dłonie do twarzy, a potem spojrzała na niego. - Miasto powinno postawić znaki
ostrzegawcze. Uwaga! Możesz zostać nawiedzony przez ducha poszukującego swojej dawno
utraconej miłości. W przypadku przerażenia zgłoś się do lekarza. Jace parsknął śmiechem.
- W Margate opublikowałaś artykuł w małej, lokalnej gazecie, a potem zostaliśmy
zalani ludźmi, którzy chcieli mieć w tym udział. Wyobrażam sobie, co by się stało, gdybyś
powiedziała... wybacz... reporter, którego posadziłaś na ławce, przeprowadził długą rozmowę
z kimś, kogo tam nie było.
- Nie chcę, sobie tego wyobrażać. - A przy okazji dzięki, że nie pozwoliłeś mi się
wygadać... że Danny i ja rozmawialiśmy.
- Nie ma za co. Nie sądzę, by ludzie tutaj chcieli więcej obserwatorów duchów.
Wygląda na to, że Danny jest często widywany w tej okolicy, i lekarz jest często wzywany.
- I ma zawsze w pogotowiu barbiturany. Coś jak trzymanie jadu węża w herpetarium.
Jace uśmiechnął się.
- Myślę, że wyzdrowiejesz, skoro wraca ci humor. Spędziłem chwilę z lekarzem i
pastorem...
- Kto jeszcze wie? - zapytała. - Zadzwoniłeś do mojego wydawcy w Londynie? Czy
podadzą w CNN, że korespondent wojenny został powalony widokiem przystojnego ducha w
miasteczku w Anglii?
- Nie powiedziałaś mi, że był przystojny - odrzekł Jace, wstając z łóżka, po czym
uśmiechnął się, kiedy zrobiła niepewną minę. - Mam przykazane przez lekarza, by dać ci na
kolację, co chcesz, i porozmawiać z tobą o tym, co widziałaś albo nie rozmawiać, w
zależności od tego, czego chcesz.
- Wszystko, żebym tylko nie postradała zmysłów? - Spojrzała na niego podejrzliwie. -
Wygląda na to, że zareagowałam całkiem normalnie na widok ducha.
- Jeśli omdlenie jest normalne, to mam nadzieję już nigdy nie znaleźć się w pobliżu
człowieka, który widzi ducha.
- Otóż to - powiedziała, kiedy nalewał jej wody. - Jestem normalna. Zareagowałam
histerią i kompletnym załamaniem. Ale ty nie. Ty zobaczyłeś ducha, ale się nie przeraziłeś.
Dlaczego?
Podał jej szklankę wody, a kiedy zatrzęsła jej się ręka, usiadł obok i przysunął
szklankę do jej ust. Kiedy skończyła, ponowiła pytanie:
- Dlaczego? Jace podszedł do okna i odsłonił zasłony. Na zewnątrz było ciemno.
Odwrócił się do niej.
- Sądzę, że jestem bliższy śmierci niż ty - powiedział łagodnie. Oczy Nigh rozszerzyły
się.
- Jesteś chory, tak? To jest ten twój wielki sekret? - Jej oczy ponownie wypełniły się
łzami.
- Nie - odparł z uśmiechem. - Nie jestem chory, ale dzięki za troskę. - Przerwał na
chwilę, jakby zastanawiał się, co powiedzieć -
Ktoś, kogo bardzo kochałem, zmarł i od tego czasu nie żyłem tak naprawdę. Może te
duchy to czują. Spojrzała na niego uważnie.
- Chcesz się skontaktować z osobą, która zmarła? - To dlatego urządziłeś pokój na
wzór tego Ann. Chciałeś, jak sam powiedziałeś, skłonić ją do powrotu, by zadać jej pytania.
Tak?
- Tak. - Uśmiechnął się w sposób, który powiedział jej, że musiał odżyć, by
powiedzieć jej tak dużo.
- Wydaje mi się, że oczekujesz zbyt dużo - powiedziała i czuła, jak jej zmysł
reporterski dochodzi do głosu. - Kiedy spotykam ludzi w innych krajach, często pytają mnie,
czy znam kogoś tam w Anglii. Mówią: „Spotkałem go raz w Anglii, może go znasz?”.
- Mam to samo w przypadku Stanów. Jaki wniosek?
- Czy wszystkie duchy na tej ziemi znają pozostałe? Czy znają każdego, kto zmarł?
- Nie wiem - powiedział Jace z irytacją. - Nie wiem na ten temat więcej niż ktokolwiek
inny. Jedyne, co wiem, to, że nie mogę zranić ducha. Chciałbym zakochać się w Ann Stuart,
ożenić się z nią, spać z nią i mieć dzieci. Chciałbym wypełnić ten ogromny dom duszami
małych dzieci, które żyłyby wiecznie i nigdy nie umarły.
Kiedy złość mu przeszła, usiadł na końcu łóżka z twarzą wyzutą z emocji. Nigh
odrzuciła okrycie i przysunęła się do niego, obejmując go i opierając głowę na jego ramieniu.
- Przykro mi z powodu tego, co ci się przytrafiło, cokolwiek to było. Naprawdę
głęboko i szczerze ci współczuję.
Poklepał ją po dłoni.
- Lepiej już pójdę. Przepraszam za mój wybuch. Na stoliku są kanapki, a pani Fenney
powiedziała, że za jakieś pół godziny przyniesie herbatę.
- A co z tobą?
- Wszystko w porządku - zapewnił, wstając. - Może pójdę do miasta coś zjeść. Nie
wiem.
- Zamierzasz iść do kościoła, prawda? Usiąść na tej ławce i poprosić Danny'ego, by do
ciebie przyszedł.
- Ja... Myślę, że z tobą już będzie dobrze. Lekarz powiedział, że będziesz przez jakiś
czas osłabiona, ale nic poza tym. Po przespanej nocy może to wszystko wyda się tylko snem.
Może nie będziesz pamiętała z tego tak wiele. Dobranoc - powiedział i wyszedł z pokoju.
Jak tylko zniknął, pokój wydał jej się ogromny, bardzo ciemny i bardzo pusty. Pani
Fenney znajdowała się po przeciwnej stronie domu, a nie było innych gości, oznaczało to, że
Nigh jest sama. Wymagało od niej trochę siły, by wstać z łóżka. Nogi miała miękkie i słabe,
ale udało jej się dotrzeć do łazienki i włączyć każde światło, jakie znalazła. Nie chciała
siedzieć w ciemności.
Zjadła połowę kanapki z kurczakiem, wypiła butelkę wody, wzięła szybką kąpiel i
przebrała się w piżamę. Pani Fenney nie pokazała się z herbatą, co zmartwiło Nigh, bo mogło
oznaczać, że ta kobieta boi się tak samo jak ona.
Wciąż było wcześnie, kiedy Nigh wróciła do łóżka. Czuła się tak zmęczona, jakby
wspinała się po górach. Chciała pójść do pokoju Jace'a, sprawdzić, czy wrócił, ale nie miała
na tyle siły.
Położyła się, nie wyłączając świateł, a wszystkie obrazy znów do niej powróciły.
Rozmowa z człowiekiem, który zmarł ponad sto lat temu. Czego on chciał? krążyło jej cały
czas po głowie. Wciąż i wciąż. Czego oni chcą? Ale „oni” oznaczało Ann, Danny'ego i Jace'a.
Czego chciał Jace? Pożegnać się z osobą, którą tak bardzo kochał? Porozmawiać z nią - Nigh
była pewna, że to była ona - ostatni raz?
Trudno było jej usnąć z włączonymi światłami i głową pełną myśli. Zobaczyła światła
samochodu na zewnątrz i serce podskoczyło jej do gardła. Jasne światła przesuwające się po
pokoju wyglądały demonicznie i niesamowicie. Zacisnęła mocno powieki.
Nie wiedziała, która godzina, kiedy się obudziła, ale światła były wyłączone i
panowała kompletna ciemność. Natychmiast zaczęła się bać, ale duża, silna ręka dotknęła jej
policzka.
- Ciii - powiedział głos, który dobrze znała. - Leż spokojnie i odpoczywaj.
Poczuła ciepło silnego ciała obok siebie i silne ramiona. Uśmiechnęła się i ponownie
usnęła.
*
Kiedy obudziła się rankiem, zasłony były odsłonięte, a światło słoneczne sączyło się
do pokoju. Pamiętała, co się wydarzyło wczoraj, ale nie wydawało jej się już to tak
przerażające.
Wzięła prysznic, umyła włosy, ubrała się, zrobiła makijaż i zeszła na dół. Czuła się
tak, że mogłaby zjeść smażeninę pani Fenney. Jace siedział przy stoliku. Był ogolony, ale
oczy miał zmęczone.
- Wyglądasz, jakbyś to ty zobaczył ducha - powiedziała wesoło, ale jej żart nie
wypalił, bo Jace nie uśmiechnął się.
- Uważam, że powinnaś dziś wyjechać - powiedział ponuro myślę, że zobaczyłaś już
nadto.
Mimo wszystko wcale nie chciała wyjeżdżać.
- Nie znaleźliśmy jeszcze portretu Ann - odparła. - Danny powiedział, że on tu jest.
Otworzyła szeroko oczy i spojrzała zaskoczona na Jace'a.
- Czy ja to właśnie powiedziałam? Martwy Danny powiedział mi, gdzie jest obraz, a ja
wspomniałam o tym, jakbym rozmawiała z nim przez telefon.
Jace sięgnął przez stół i podniósł folder. W środku znajdowała się fotografia ładnej,
młodej dziewczyny ubranej w ciemną suknię a la lata siedemdziesiąte XIX w. Włosy miała
mocno ściągnięte do tyłu i splecione. Była szczupła i wydawała się wysoka. Tak, jak
powiedział Jace, gdyby żyła dziś, mogłaby być modelką.
- Nie rozumiem, jak ktokolwiek może myśleć, że jestem do niej podobna -
powiedziała.
- Dziś uznajemy ją za piękną, ale nie wydaje mi się, by była za taką uważana w swoich
czasach. Była za wysoka i za szczupła. A jej twarz nie była wystarczająco poważna.
- Chcesz powiedzieć, że Ann wyglądała zbyt seksownie?
- Tak - odpowiedział, zabierając jej zdjęcie. Nigh podeszła do stołu i nałożyła sobie do
miseczki płatki śniadaniowe z mlekiem. Usiadła przy stole i nalała filiżankę herbaty.
- Gdzie zdobyłeś to zdjęcie?
- Pani Fenney ma pudło pełne starych fotografii. Po śmierci Danny'ego dom i jego
zawartość zostały sprzedane, ale nikt nie przejmował się uprzątnięciem strychu, więc wiele
rzeczy tu zostało.
- Co się stało z pieniędzmi ze sprzedaży?
- Wszystkie poszły na spłatę zadłużenia Danny'ego. - Jace próbował nadziać na
widelec jajko. Niewiele jadł z angielskiego śniadania pani Fenney. - Uważam, że Danny
wiedział, że umrze, więc rozdał większość pieniędzy, a potem przez cztery lata żył na kredyt.
Ostatniego wieczora rozmawiałem z człowiekiem, który jest historykiem miasta, i powiedział
mi, że pieniądze ze sprzedaży domu i mebli wystarczyły na spłatę długów.
- Sądzisz, że popełnił samobójstwo? Spojrzał na nią.
- Myślę, że po śmierci Ann Danny nie chciał dalej żyć. Wiedział, że ponosi
odpowiedzialność za jej śmierć. Gdyby się nie upił i nie spłodził dziecka z dziewczyną z
miasteczka, ona nie zabiłaby Ann. Jak można żyć ze świadomością, że zabiłeś osobę, którą
kochałeś najbardziej na świecie?
Jego słowa były tak poruszające, że wyciągnęła rękę, by go dotknąć, ale on się cofnął.
- Nigh?
- Tak? - Wyczuła, że ma jej coś ważnego do powiedzenia i wstrzymała oddech.
- Bardzo mi pomogłaś w ostatnich dniach, byłaś też świetnym towarzyszem, ale teraz
muszę popracować sam. Sprawdziłem i wiem, że jest stąd połączenie kolejowe z Margate.
Musisz się tylko raz przesiąść. Możesz być w domu już dziś po południu.
Nie wiedziała czy być wściekłą, czy czuć się zraniona jego słowami. Złość wygrała.
- W najzwyklejszy sposób przestraszyłam się rozmowy z duchem, więc teraz jestem
wyrzucana?
Spojrzał jej prosto w oczy.
- Tak. Dokładnie tak jest. Nie jesteś dla mnie użyteczną asystentką, jeśli muszę
wzywać lekarza, ponieważ mdlejesz i muszę z tobą siedzieć całą noc. Chcę kogoś, kto
mógłby mi pomóc w tym, co robię, ale ty okazałaś się zbyt tchórzliwa. Lepiej, żebyś wróciła
do Margate i trzymała się z daleka od Priory House. Żadnego więcej węszenia w moim domu.
Kazałem zamknąć wejście do tunelu. Czy wyrażam się jasno?
- Nad wyraz - powiedziała Nigh, po czym wstała i opuściła jadalnię. Dziesięć minut
później była spakowana.
Pani Fenney stała na dole gotowa odwieźć ją na dworzec.
- Przykro mi - powiedziała. - Nasz miasteczkowy duch nie pokazał się nikomu od lat,
więc sądziliśmy, że może odszedł na swój wieczny spoczynek, ale pastor powiedział, że pani
spędziła z nim trochę czasu.
Nigh poprzestała na kiwnięciu głową. Była zbyt zła, by zrobić coś więcej.
Cztery mile do dworca jechały w milczeniu, a kiedy tam dotarły, pani Fenney podała
jej bilety. Pierwsza klasa.
- Pan Montgomery prosił, bym spytała, czy potrzebuje pani jeszcze czegoś i bym dała
pani to. - Była to koperta, która, jak Nigh wiedziała, zawierała gotówkę.
- Nie chcę... - zaczęła, zamierzając odrzucić pieniądze. Zje, kiedy wróci do domu.
Pani Fenney wzięła ją za ręce.
- Nie powinnaś być na niego zła, moja droga. Potwornie martwił się o ciebie. Pozostał
na zewnątrz ostatniej nocy i powiedziano mi, że rozmawiał o tobie z lekarzem i z pastorem i
odwiedził naszego lokalnego historyka. Kiedy wrócił, musiałam otworzyć mu zewnętrzne
drzwi i przypadkiem widziałam, że całą noc spędził w twoim pokoju. Dba o ciebie. Musi cię
bardzo kochać.
- Nie - powiedziała Nigh. - On... - przerwała. Nie chciała zdradzać tej kobiecie swoich
prywatnych problemów. - Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Ma pani wspaniały dom i
znakomitą kuchnię.
- Cieszę się, że podobało się pani u mnie - odpowiedziała kobieta głośno, ponieważ
pociąg właśnie wjeżdżał na stację.
Nigh przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła do wagonu.
- Proszę się nim opiekować, dobrze? I trzymać z dala te krwawe puddingi.
Pani Fenney uśmiechnęła się.
- Nigdy nie zrobiły krzywdy mojemu mężowi.
- Ach, a gdzie jest teraz? - zapytała Nigh, wsiadając do pociągu.
- Na Alasce, pracuje na platformie wiertniczej - zawołała pani Fenney, kiedy pociąg
ruszył.
Nigh roześmiała się i pomachała, po czym poszukała swojego miejsca.
ROZDZIAŁ 15
Nigh poprosiła syna sprzedawcy warzyw, by zawiózł ją z dworca do domu. Nie
zamilkł nawet na chwilę podczas jazdy.
- Mówię ci, Nigh, jesteś najbardziej ekscytującą rzeczą, jaka przydarzyła się
miasteczku. Wiem, że ludzie myślą, że to Priory House i wszystkie te duchy, które widzą, ale
ja stawiam na ciebie. Najpierw uciekłaś po pogrzebie swojej matki, później widzimy cię, jak
czytasz wiadomości, a następnym razem widzimy cię - gdzie to było?
- Afganistan.
- Właśnie. Wiedziałem, że to było jakieś naprawdę egzotyczne miejsce. Wiesz,
dlaczego jedne miejsca są bardziej egzotyczne niż inne? Australia jest egzotyczna, ale nie tak.
Wiesz, co mam na myśli? Może to sprawa języka. Stany też są egzotyczne, ale też nie tak.
Chociaż stary Harris od rzeźnika mówi, że Stany są najbardziej egzotyczne. Wiesz, o co mi
chodzi? W każdym razie myślę, że każdy by się zgodził, że Afganistan jest tak egzotyczny,
jak ty to przedstawiłaś. Więc byłaś tu i byłaś tam i wszyscy już się pogubili, w ilu miejscach
byłaś. No a potem pojawia się ten bogaty Amerykanin i pierwsza rzecz, o której się
dowiadujemy, to, że razem uciekliście. „Ale jak mogli”, mówili wszyscy, ponieważ napisałaś
ten okropny artykuł o nim w gazecie. Bez obrazy, Nigh, ale jeśli moja dziewczyna napisałaby
coś takiego o mnie, nie byłaby już więcej moją dziewczyną. Wiesz, co mam na myśli? Ale
może Harris ma rację, mówiąc, że Amerykanie są najbardziej egzotyczni, ponieważ oboje
uciekliście, Bóg wie dokąd, jakbyście byli kochankami. Pani B. powiedziała, że spędziliście
cały dzień razem w tej nawiedzonej sypialni. Nie wyszliście nawet na lunch. Wtedy
uciekliście, a następna rzecz, jakiej się dowiadujemy, to, że to ty zmyśliłaś całą historię i nie
będzie żadnego przemysłu w miasteczku. Więc dokąd pojechałaś z tym Amerykaninem, jeśli
wolno spytać?
Wreszcie byli przy jej domu. Nigh otworzyła drzwi samochodu, podziękowała za
podwiezienie i wysiadła.
- Jak już zmęczysz się egzotyką, wiesz, gdzie mieszkam - zawołał przez otwarte okno.
- Tak, wiem, co masz na myśli - powiedziała, machnęła mu ręką i pospieszyła do
domu, trzaskając za sobą drzwiami. Zatrzymała się tylko na chwilę, by posłuchać ciszy, po
czym weszła do kuchni i nastawiła imbryk. Woda nie zaczęła się nawet gotować, kiedy
usłyszała głos swojej przyjaciółki Kelly, a jedyną rzeczą na świecie, jakiej teraz pragnęła
Nigh, było pozostać samą i pozbierać myśli.
Zmusiła się do uśmiechu, kiedy Kelly weszła do kuchni.
- Kelly, kochanie, jak miło cię widzieć.
- Nie wciskaj mi kitu! - powiedziała Kelly, rzucając torebkę na stół. - Powinnam
skręcić ci kark! Wszyscy w mieście pytali mnie, w co się wmieszałaś, a ja musiałam
odpowiadać - zgodnie z prawdą zresztą - że nie mam pojęcia. Kiedy byłaś w Afganistanie,
przysyłałaś mi wideo - listy, mówiąc wszystko. Kiedy byłaś w Arabii Saudyjskiej, dostałam
dwanaście pocztówek. Dzwoniłaś do mnie z paru miejsc, których nie mogłam nawet znaleźć
na mapie. Ale teraz wróciłaś do domu i co się dzieje? Znikasz. I to z jakimś mężczyzną, o
którym nikt nic nie wie. Gdzie, do cholery, się podziewałaś?
Odpowiedź na pytanie Kelly była tak długa i skomplikowana, że Nigh nie wiedziała,
jak zacząć - ani nawet czy chciała zaczynać. Milczała, kiedy nalewała herbatę i kładła kilka
ciasteczek na stole.
Kelly patrzyła na przyjaciółkę. Gdy przemówiła ponownie, jej głos był już
spokojniejszy.
- Wyglądasz, jakbyś odbyła podróż do piekła i z powrotem.
- Do piekła tak, ale z pewnością nie z powrotem.
- Gdzie on jest? Nigh wzruszyła ramionami.
- W miasteczku w Hampshire.
- Spędziliście razem noc? Co się stało? Pokłóciliście się i zerwałaś z nim? - Położyła
dłonie na Nigh. - Przepraszam. Ale może tak najlepiej. Może...
- Mogłabyś pomyśleć czymś innym niż dolną częścią ciała? - burknęła Nigh. - Po
pierwsze, nie uciekłam z nim. Jeśli pamiętasz, całe miasteczko oszalało z powodu tego
Centrum Duchów, które miało być otwarte, i wszyscy chcieli w to wejść.
- Ale tak napisałaś, prawda?
- W tamtej chwili tak myślałam. Tak mi powiedziano.
- Kto ci powiedział? Nigh pokręciła głową.
- To nie ma teraz znaczenia. To było tak dawno, że ledwie pamiętam.
- To było trzy dni temu.
- Trzy dni mogą być całym życiem. Kelly upiła herbaty i zjadła herbatnika, patrząc na
przyjaciółkę.
- Opowiedz mi wszystko.
- Nie. Nie mogę. - Podniosła ręce, kiedy Kelly zaczęła mówić. - Nie dlatego, że nie
chcę ci powiedzieć tylko dlatego, że nic nie wiem.
- Chcesz mi wmówić, że spędziłaś trzy dni z tym facetem i nie wyciągnęłaś z niego
wszystkich sekretów, jakie ma, włączając sekretne pudełko, które trzymał, kiedy był małym
chłopcem?
- Nie wiem o nim nic więcej niż to, co wiedziałam, nim go spotkałam. Ach, wiem,
gdzie dorastał i znam imiona paru jego kuzynów. Wiem wiele nieistotnych rzeczy, ale nie
wiem, co nim kieruje. Nie wiem nawet, czemu kupił Priory House.
- Z powodu duchów. Pani B. powiedziała wszystkim, jak przebudował nawiedzoną
sypialnię na styl wiktoriański. Oczywiście wszyscy twierdzą, że Amerykanie nie znają
historii, ponieważ nie mają własnej, inaczej wiedziałby, że lady Grace nie żyła w czasach
wiktoriańskich. Ktoś powinien pomóc mu uporządkować czas.
- Przestań! - krzyknęła Nigh z rękoma przy uszach. - Robi mi się niedobrze, kiedy
słucham plotek! Robi mi się niedobrze, kiedy słucham ludzi, którzy tworzą historie o czymś,
o czym nic nie wiedzą.
Kelly nie powiedziała słowa, a kiedy Nigh spojrzała na nią, zobaczyła, jaka jest
poważna.
- Masz rację. Stałam się jedną z nich. Upadłam tak nisko, że zaczęłam słuchać tej
okropnej pani Browne. Przepraszam. Jeśli zaczniesz mówić, będę słuchać i nic, co powiesz,
nie wyjdzie poza mury tego pokoju. Jeśli chcesz, rozpuszczę nawet fałszywe plotki, więc
ludzie nie poznają prawdy. Pomyśl o tym. Nigh wzięła Kelly za rękę.
- Jesteś świetną przyjaciółką i chciałabym, aby nadal tak było.
- To znaczy, że nie zamierzasz mi nic powiedzieć.
- Zgadza się. Ale chcę, abyś przekazała mi pewne informacje.
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Zdobędziesz autograf George'a Clooneya. I musi być napisane dla Kelly. Nie chcę
anonimowego podpisu.
- Oszalałaś? Nie przeprowadzam wywiadów z gwiazdami.
- Widziałam w telewizji, że George Clooney i jego ojciec pojechali do jakiegoś kraju
jak ty i...
- OK., obiecuję, że jeśli będę w jakimś kraju wstrząsanym wojną i przypadkiem
wpadnę na panów Clooney, poproszę George'a o podpis na kawałku szarpnęła dla Kelly.
Zadowolona?
- Idealnie. Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko, co wiesz i możesz się dowiedzieć o Clivie Seftonie. Twarz Kelly
wyrażała rozczarowanie.
- To wszystko?
- Chcę, aby zdradził mi wszystkie sekrety. Zrobię wszystko, poza uprawianiem z nim
seksu. Nawet dla niego ugotuję.
- Jestem pewna, że to rozwiąże mu język - mruknęła Kelly z sarkazmem.
- Wiesz, co mam na myśli - roześmiała się Nigh.
- Co?
- Syn sprzedawcy warzyw przywiózł mnie do domu.
- Och - jęknęła Kelly. - Ten chłopak ma gadane, co?
- Kiedy ostatni raz go widziałam, był jeszcze dzieckiem.
- Długo cię nie było.
- Czuję się, jakbym była tu bardzo długo. - Nigh przesunęła rękoma po twarzy. - Pan
Montgomery tak bardzo się czegoś lub kogoś obawia w tym mieście, że nie jestem w stanie
wyciągnąć z niego słowa. Naprawdę muszę wiedzieć, co to jest.
- To duchy - powiedziała Kelly. - Każdy przy zdrowych zmysłach obawia się duchów.
Jeśli zobaczyłabym jakiegoś...
- Zemdlałabyś, a lekarz zaaplikowałby ci środki uspokajające, które trzymałyby cię w
pozycji leżącej przez dwadzieścia cztery godziny.
- Nie mówisz chyba tego z własnego doświadczenia.
- Właśnie że tak. A teraz, zechciałabyś pójść sprawdzić, co możesz zrobić?
Zadawałabym pytania sama, ale...
- Twój widok mógłby spowodować niezły popłoch. Ludzie są rozdarci pomiędzy furią
a zadowoleniem, że Margate nie stanie się słynne ze względu na ducha kobiety rozbójnika.
Co cię tak bawi?
- Nic, po prostu nie jestem nawet pewna, że była jakakolwiek kobieta rozbójnik. Za to
z całą pewnością wiem, że jest tam para duchów z czasów wiktoriańskich.
- A więc twój Amerykanin nie jest tak niedouczony.
- Nie - powiedziała Nigh, uśmiechając się. - Nie jest niedouczony ani głupi i nie chce
zamienić Priory House w miejsce dla turystów. Kelly? Czy Macfarlandowie wciąż mają tego
okropnego psa, który sika na wszystkich?
- Tak, ale trzymają go zamkniętego z tyłu ogrodu.
- Zrobiłabyś coś naprawdę okropnego dla mnie?
- Z przyjemnością.
- Czy Lewis i Ray wciąż jadają razem lunch każdego dnia na stacji?
- Z tego co wiem, nie zmieniło się to od dziesięciu lat.
- Kelly i Nigh przyjaźniły się od trzeciego roku życia i często zdarzało się, że potrafiły
niemal odczytywać własne myśli.
- Czekaj! Nie mów mi. To oni opowiedzieli ci kłamstwa o Amerykaninie. A ty im
uwierzyłaś?
Nigh wzruszyła ramionami zakłopotana.
- OK. Zaopiekuję się nimi. Jestem pewna, że MacFarlanowie z radością wypożyczą mi
swojego psa. Chyba im powiem po co. Ciężarówka pełna londyńczyków przejechała przez
rabatki pani MacFarland, więc z przyjemnością pomoże.
- Brzmi to nieźle. A teraz idź, żebym mogła trochę popracować. Muszę rozwiązać
kilka spraw. Zadzwoń do mnie, jak tylko dowiesz się czegoś.
- Zostawię dziś dzieciaki Jamesowi i przyjdę ze wszystkim wieczorem. Przyniosę
kolację.
- Świetnie - powiedziała Nigh, wypychając przyjaciółkę za drzwi.
W domu znów zapanowała cisza. Nigh planowała resztę dnia spędzić na pisaniu
wszystkiego, co zapamiętała o Jace'u Montgomerym. Nie powiedział jej wiele, ale była w
stanie poskładać te kawałki do kupy. Dopiero w pociągu zdała sobie sprawę, że mógł ją
odesłać, ponieważ bał się o nią. Wiedziała też, że on nie boi się duchów, które były w sobie
zakochane przez ponad wiek, musiało więc to być coś innego, a Nigh musiała dowiedzieć się
co.
ROZDZIAŁ 16
Kelly zadzwoniła o siódmej i powiedziała, że nie mogła się wyrwać, ale że Emma
Carew wie „wszystko”.
- Co to ma znaczyć? - spytała Nigh.
- Nie wiem. George powiedział, że Clive i twój Montgomery siedzieli ponad godzinę
głowa przy głowie pewnej nocy i bardzo poważnie o czymś rozmawiali.
- Co ich połączyło?
- George powiedział, że nie pamięta, ale znasz George'a. Jeśli nie jest to polityka, nie
interesuje go. Powiedział, że Emma i Clive kłócili się o coś, a wtedy Montgomery zaciągnął
Clive'a w róg. George poradził, by pogadać z Emmą.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałaś im, że to ja chcę wiedzieć.
- Oczywiście, że nie! Powiedziałam im, że cię nie widziałam. Przepraszam, ale muszę
tu mieszkać, a twoje nazwisko nie jest teraz w cenie.
Nigh rozłączyła się, zastanawiając się, czemu zostawiła względny spokój Środkowego
Wschodu.
Zrobiła listę wszystkiego, co wie o działaniach Jace'a Montgomery od chwili jego
przyjazdu, i starała się znaleźć prawdziwy powód, dla którego kupił Priory House. Była
pewna dwóch rzeczy. Pierwsza, że nie kupił go dlatego, że go lubił i chciał w nim zamieszkać
na stałe. Druga, że nie był tu z powodu duchów. Dla niego były one środkiem do czegoś
innego, czegoś, co sprawiło, że mówił, iż był bliski śmierci.
Wypisała sobie, gdzie był i z kim się spotkał. Jace powiedział jej co nieco, a trochę
dopowiedzieli inni. Powiedziano jej, że spotkał „trójcę”: panie Browne, Wheeler i Parsons.
Nigh pamiętała, jak nastolatki w miasteczku bawiły się w dodawanie im przydomków.
„Okropna trójca”. „Straszna trójca”, itd. Kelly wygrała, nazywając je trzema Gorgonami.
Jakkolwiek je nazwać, kobiety uważały, że rządzą w Margate. Znały się od dziecka i
szybko stały się przyjaciółkami zaangażowanymi w mówienie wszystkiego co trzeba o
każdym - wszystko to przy trzymaniu własnego życia w sekrecie. Nie, żeby aż tylu ludzi
chciało wiedzieć, ale to, co było ich, było prywatne. Mąż pani Browne został zabity w jakiejś
wojnie - niektórzy mówili, że w pierwszej wojnie światowej - a ona wróciła z dzieckiem i
potrzebowała pracy. Od tamtej pory była w Priory House. Jej córka opuściła miasto, kiedy
skończyła osiemnaście lat i nigdy więcej jej nie widziano ani nie słyszano.
Mąż pani Parsons zmarł ostatniego roku i miał opinię największego pantoflarza na
ziemi. Pani Parsons wykorzystywała go w sklepie, jakby był robotnikiem. Pani Wheeler zaś
urodziła się w Margate jako Agnes Harkens. Wraz z rodzicami wyjechała, mając szesnaście
lat i powróciła w wieku dwudziestu trzech, tytułując się panią Wheeler. Nie miała rodziców,
męża, dzieci, ale miała za to wystarczająco pieniędzy, by kupić dom na głównej ulicy i
otworzyć coś, co nazywała „biblioteką historyczną”. Była równie „otwarta” w wieku lat
dwudziestu trzech jak obecnie i nikt nie śmiał spytać jej, co się stało z jej rodzicami i mężem.
Trzy kobiety odnowiły swoją dziecięcą przyjaźń i królowały w Margate przez ponad
pół wieku. Nie działo się nic, czego by nie wiedziały i nie powiedziały sobie i miastu.
Nigh odkryła, że Jace został zakwalifikowany do kategorii „specjalnego traktowania”
przez trójkę. Sprzedano mu masę drogich notesów i długopisów, a pani Wheeler wypożyczyła
mu pudło Priory House.
Kiedy Nigh patrzyła na listę, wpadła na pomysł, że może Jace zobaczył coś w
bibliotece.
Ziewając, poszła do łóżka. Przez chwilę leżała w pełni przytomna w strachu, że
zobaczy znów Danny'ego Longstreeta, ale wszędzie panowała cisza, więc zamknęła oczy.
Śniła o Jace'u, jak śmieje się, wyrywając winorośl z kamiennego kręgu. Zdawało się, że
wszędzie widzi go, jak się śmieje.
*
Obudziła się o ósmej rano. Powróciła jej energia i była jeszcze bardziej
zdeterminowana, by dowiedzieć się, co ukrywa Jace Montgomery.
Pojechała swoim mini obrzeżami Margate, nie chcąc przejeżdżać główną ulicą i
zaparkowała za biblioteką. Wiedziała, że nie jest otwarta przed dziewiątą, ale wiedziała
również, że pani Wheeler była tam od siódmej. Zapukała do tylnych drzwi.
- Jeszcze zamknięte - odpowiedziała pani Wheeler głosem nieznoszącym sprzeciwu,
kiedy otwierała drzwi gotowa powiedzieć intruzowi, co o nim myśli. - Ach, to ty.
- Tak, to ja. Będzie pani miała coś przeciwko temu, jeśli przeprowadzę małe prywatne
śledztwo? Nie będę pani przeszkadzać. - Taka uległość zwykle działała na panią Wheeler.
- Dobrze - odrzekła niechętnie, ale Nigh widziała, że była zadowolona. Poza tym,
Nigh była lokalną gwiazdą. - Nie mam zbyt wiele o Środkowym Wschodzie, jeśli tego
szukasz - zniżyła głos. - Mam za to kilka rzeczy o Kornwalii.
Nigh zmieszała się a potem spojrzała na nią konspiracyjnie.
- Znowu szmuglują?
- Nie mnie to mówić - odparła panie Wheeler, ale dała znać Nigh, że wie coś, czego
nie wie nikt inny.
- To z czasów, kiedy mieszkała pani poza Margate? - zapytała Nigh niewinnie,
wyjmując notatnik i długopis z torby, jak gdyby zamierzała zapisać każdą rewelację, jaką
poda jej pani Wheeler.
Tak jak przypuszczała, pani Wheeler cofnęła się.
- W czym mogę ci pomóc? - spytała zimno.
- Zbieram informacje o naszym nowym mieszkańcu, panu Montgomery.
- Ach - powiedziała pani Wheeler i zaczęła się rozgrzewać. - To dziwny mężczyzna.
Nie, żebym opowiadała jakieś historie, ale pani Browne mówi najdziwniejsze rzeczy o nim. -
Zmierzyła Nigh wzrokiem od góry do dołu. - Ale ty powinnaś to wiedzieć. Spędziłaś z nim
całkiem sporo czasu.
- Prawdziwy reporter musi się poświęcać.
- Ach tak. Rozumiem, co masz na myśli. Nigh zmuszała się, by się nie skrzywić.
Wiedziała, że kolejna plotka wkrótce rozejdzie się po mieście. Czy będzie mówiła, że Nigh
próbowała właśnie zdobyć historię za plecami Jace'a?
- Chcę tylko wiedzieć, to czy pan Montgomery szukał czegoś poza informacjami o
Priory House, kiedy był tutaj w ostatnim tygodniu.
- Właściwie tak - powiedziała pani Wheeler. - Jak dobrze wiesz, ten mężczyzna,
Hatch, odmówił włączenia czegokolwiek z Priory House do corocznych zawodów
ogrodniczych. Pani Browne i ja, jak i pani Parsons uważamy, że to nieodpowiedzialne z jego
strony. Pan Montgomery wydawał się chcieć to zmienić.
- Zmienić układ ogrodów?
- Z pewnością włączyć Priory House do zawodów. Wiem, że całe miasto jest
zmęczone słuchaniem, jak rośliny Hatcha pokonałyby kwiaty każdego. Uważam, że zawody
powinny być fair i...
- Mogłabym zobaczyć artykuł, który przeglądał pan Montgomery? - zapytała Nigh,
przerywając coś, co była pewna, okazałoby się wielogodzinną tyradą. Nie wiedziała, co czytał
Jace, ale założyłaby się, że nie o zawodach w ogrodnictwie.
- Proszę. - Pani Wheeler podała jej rolkę z mikrofilmem. Na rolce filmu było sporo, a
ponieważ Nigh nie wiedziała, czego szuka, zajęło jej niemal dwie godziny, by znaleźć to, co
chciała. Był to mały artykuł, który zajął niewielką powierzchnię na stronie, której główną
wiadomością był nadchodzący konkurs ogrodów, największe wydarzenie w Margate.
Był to raport o samobójstwie pięknej, młodej Amerykanki. Gdyby było to
samobójstwo kogoś stąd, notka pojawiłaby się na pierwszej stronie. Ale ludzie z Margate nie
lubili myśleć, że ktoś z zewnątrz mógłby przyjechać do ich miasteczka i wykorzystać je do
takich celów. Był czas, kiedy Margate nie było czyste i niewinne jak teraz, ale ludzie chcieli o
tym zapomnieć. Stary pub z jego nieciekawymi postaciami zniknął. Carewowie kupili go i
zamienili w przyjazny rodzinom. Każdy był zakłopotany namyśl, że takie okropne rzeczy
mogły dziać się kiedyś w ich mieście.
Nigh wcisnęła przycisk, by skopiować obie notki o samobójstwie, po czym zapłaciła
pani Wheeler i wyszła z biblioteki. Musiała obiecać, że porozmawia z panem Montgomery o
przystąpieniu pana Hatcha do konkursu.
- Można przekonać Hatcha do zrobienia czegoś równie łatwo jak panią Browne -
wymruczała, kiedy szła do samochodu. Pojechała do pubu.
Tak, jak miała nadzieję, Emma Carew była sama, przygotowując się do lunchu o
jedenastej. Kiedy zobaczyła Nigh, odblokowała drzwi i włączyła czajnik.
- Wiem, że nie może to być wizyta towarzyska, więc w czym mogę pomóc? - zapytała
wprost.
- Czy łatwo mnie rozszyfrować?
- Całe miasto aż huczy o twojej ucieczce ze wspaniałym Montgomerym. Jaki jest w
łóżku? Fantastyczny, prawda?
- Nie poszłam z nim do łóżka. Emma patrzyła na Nigh z niedowierzaniem.
- Ale wszyscy mówili...
- Co oni wiedzą? Prowadzi pewne badania, a ja mu pomagałam. To tylko biznes.
- Szkoda. Jestem tobą rozczarowana. Dziewczynka z dużego miasta jak ty,
pomyślałabym, że... - Przerwała, po czym wzruszyła ramionami. - Czasem moja wyobraźnia
jest lepsza ode mnie. Więc w czym mogę ci pomóc.
- Między nami?
- Jasne. Lubię słuchać plotek, ale nie rozsiewać je. W tej chwili nie rozczaruję
wszystkich kobiet w mieście i nie powiem im, że nie poszłaś do łóżka z tym przystojnym
mężczyzną. Chciałyby usłyszeć szczegóły.
Nigh uśmiechnęła się.
- Miło z twojej strony, że zachowasz dyskrecję. Powiedziano mi, że pan Montgomery i
Clive Sefton spędzili trochę czasu razem, rozmawiając. Wiesz może o czym?
Emma zerknęła przez ramię, czy przypadkiem nikt za nią nie stoi, po czym nachyliła
się w kierunku Nigh i zniżyła głos.
- Nie mogę pozwolić, by usłyszał mnie George, bo się wkurzy. Zagroził
niewpuszczaniem Clive'a, jeśli ten wspomni jeszcze raz o tym incydencie. Cóż, nie
incydencie, ale śmierci.
- Samobójstwie.
- Właśnie. Clive uważa, że to było morderstwo, ale to niemożliwe. Cały czas byliśmy
w pubie, pracowaliśmy, a kobieta wzięła po prostu pigułki nasenne i się zabiła. Powiedziałam
mu, że ta kobieta płakała i wydawała się nieszczęśliwa. Poza tym jej matka i siostra
przyjechały tu i pokazały dokumenty dotyczące jej. Miała problemy psychiczne.
- A więc czemu Clive sądzi, że nie popełniła samobójstwa?
- Z dwóch powodów - powiedziała Emma z niesmakiem, nalewając dwie filiżanki
herbaty. - Po pierwsze, ponieważ wyglądała na szczęśliwą po śmierci, a po drugie, ponieważ
potknęła się na schodach.
- Potknęła się na schodach? Emma opowiedziała Nigh teorię Clive'a, jak to schody
zostały zmienione i stąd wiedział, że dziewczyna była już tu wcześniej.
- A jeśli tu była wcześniej? - zapytała Nigh. - Może była nieszczęśliwa, chciała
umrzeć, a to miejsce było jej znane?
- Dokładnie to samo mówiłam!
- Ale Clive ci nie uwierzył.
- Jest twardogłowy. A poza tym myślę, że wyraźnie nie polubił matki i siostry
dziewczyny, które przyjechały ze Stanów. Nie spodobało mu się, że pokazały dokumenty
wskazujące, że dziewczyna nie miała najsilniejszej psychiki, ale ja uważam, że to było mądre
z ich strony. Usunęło od razu w cień wszystkie wątpliwości, jakie w nas się pojawiały co do
powodów tej śmierci.
- W gazecie napisali, że wcześniej pokłóciła się z chłopakiem. Spotkałaś go?
- Nie pokazał się. Słyszałam, że był w Londynie. Nie troszczył się zbytnio o nią,
prawda? Był w Londynie, a nie mógł przyjechać do Margate, a jej siostra i matka przyleciały
ze Stanów? To mi powiedziało, jaki był. Powinna była dodać te pigułki do jego drinka, a nie
swojego.
Emma upiła łyk herbaty.
- Skąd to nagłe zainteresowanie sprawą? Clive nigdy nie przestawał o tym rozmawiać,
a potem pewnego dnia zjawia się ten Montgomery i mówi, że chce napisać angielską historię
o morderstwie i czy jakąś znamy. Clive wtedy zaczął o samobójstwie, więc przenieśli się w
kąt i gadali przez godzinę. Czy to prawda, że ten Montgomery chce coś napisać?
- Tak sądzę. - Nigh myślała o samobójstwie i zastanawiała się, czego jeszcze mogłaby
się na ten temat dowiedzieć.
- Powinien napisać o kobiecie rozbójniku - powiedziała Emma. - Wiesz, że kiedy film
o niej wszedł na ekrany, miał największą publiczność w historii Anglii?
- Nie wiedziałam - odrzekła Nigh, nie okazując zainteresowania. Lady Grace
obchodziła ją tyle samo co Jace'a, czyli wcale.
- A więc jaki jest?
- Kto? - spytała Nigh.
- Pan Montgomery. Człowiek, który jest głównym tematem rozmów w miasteczku.
Ten mężczyzna, z którym spędziłaś kilka dni, ale nie poszłaś z nim do łóżka.
- Nie widziałam go już parę dni.
- Syn sprzedawcy warzyw powiedział, że przywiózł cię z dworca wczoraj po południu.
- Wyrósł, co?
- Jego usta wyrosły. Widzę, że nie zamierzasz mi nic powiedzieć.
- Przepraszam, Emmo, ale mam tyle na głowie. Muszę już iść.
- Na twoim miejscu przyczaiłabym się gdzieś na jakiś czas. Ludzie w miasteczku są
trochę wkurzeni z powodu twojego wyskoku z Centrum Duchów.
- Duży błąd z mojej strony. Przepraszam. Dzięki za herbatę. Nigh wyszła z pubu i
poszła na parking za biblioteką. Przez chwilę siedziała w samochodzie, czytając swoje
notatki. Przejrzała jeszcze raz fakty dotyczące samobójstwa.
Nie była pewna i nie miała dowodu, ale wydawało jej się, że to Jace jest tym
wspomnianym w artykule chłopakiem. Czy to go tak martwi, że jest winny samobójstwa
kobiety? A może próbował ją ocalić i przegrał? Próbował jej pomóc mimo że miała problemy
z psychiką?
Nigh przymknęła oczy i odchyliła głowę. Przypomniała sobie, jak Jace opiekował się
nią, kiedy odkryła, że rozmawiała z duchem.
Wiedział, co zrobić. Spędził z nią tę noc. Była pod wpływem środków uspokajających,
ale nie przyśniło jej się, że był obok.
Jeśli Jace był tak opiekuńczy, może wziął pod opiekę rozchwianą psychicznie kobietę
i próbował ochronić ją od skrzywdzenia się. Ale mu się nie udało.
Clive jednak sądził, że nie popełniła samobójstwa.
- Czytaj między wierszami - usłyszała w duchu swojego wydawcę. - Czytaj, czego nie
powiedzieli.
Spojrzała ponownie na dwa artykuły i przeczytała je. Emma postawiła dobre pytanie.
Jeśli jej narzeczony był w Londynie, czemu nie wezwali jego? Nigh uśmiechnęła się, zdawszy
sobie sprawę, że wszystko było w porządku. Tę historię napisał Ralph. Teraz jest wydawcą
małomiasteczkowej gazety, ale wcześniej pracował w Edynburgu dla dużej gazety. Wiedział,
jak przedstawiać fakty.
Narzeczony w Londynie nie został wezwany, ponieważ nie mieli jego nazwiska ani
numeru telefonu. Zadzwonili do kogoś, kto był wpisany w paszporcie Stacy Evans. Nigh
wyobraziła sobie Jace'a w Londynie czekającego na narzeczoną, niepokojącego się o nią,
kiedy jej matka i siostra leciały ze Stanów.
A więc czemu nie zadzwoniły do Jace'a? Jego nigdy nie widziano w Margate. Clive
nigdy go nie spotkał, więc nie łączył go z panną Stacy Evans.
Kiedy Nigh kolejny raz przeglądała artykuł, miała już jaśniejszy obraz tego, co się
wydarzyło. Jeśli wiedziała cokolwiek o Jace'u Montgomerym to, że nie mógł być zdolny do
zmuszenia kobiety do ślubu.
Nigh z chęcią poszłaby do Ralpha i zadała mu kilka pytań, ale nauczył ją, że jeśli
chodzi o reportaże, nie ma czegoś takiego jak „poza drukiem”. Jeśli wyraziłaby wątpliwości
co do samobójstwa, Ralph prawdopodobnie by o tym napisał. A jeszcze gorzej, mógłby
odkryć, że istnieje powiązanie pomiędzy samobójstwem a człowiekiem, którego najwyraźniej
wszyscy mieszkańcy Margate uwikłali w romans z Nigh.
- Chciałabym... - powiedziała na głos, kiedy przekręcała kluczyk w stacyjce. Spojrzała
we wsteczne lusterko i zesztywniała. Po drugiej stronie chodnika, na trawniku, stał Danny
Longstreet. Uśmiechał się do niej, a kiedy spojrzała na niego w lusterku, pomachał jej ręką.
Miał na sobie strój do konnej jazdy, który, jak teraz zauważyła, był zdecydowanie
staromodny.
Szybko odwróciła głowę. Nie zobaczyła nic. Nie było tam nikogo, tylko trawnik i płot,
a za nim pastwisko.
Zakryła twarz rękoma i siedziała tak przez chwilę. Danny Longstreet śledził ją aż do
Margate. Czy szedł za nią aż do domu? Nawiedzał ją? Czy teraz miała żyć w ciągłym strachu,
że wszędzie będzie widzieć duchy?
Wzięła głęboki wdech, po czym otworzyła drzwi i wysiadła. Przeszła przez parking do
trawnika, na którym stał Danny.
- Nie jestem Ann Stuart. Słyszysz mnie? Mogę wyglądać jak ona i być jej kuzynką, ale
nie jestem nią. Ann jest w Priory House i proponuję, abyś poszedł tam natychmiast. Słyszysz
mnie? Och! - zmieszała się. - Dzień dobry, pani Vernon. Ładny dzisiaj dzień.
Kobieta przebiegła obok Nigh tak szybko, jak tylko mogła.
- Słyszałeś mnie, mówię poważnie! - krzyknęła Nigh jeszcze raz i wsiadła do
samochodu.
*
Jace zastanawiał się nad Priory House niemal cały dzień. Po odesłaniu wczoraj Nigh
na stację, poszedł do lokalnej biblioteki, by dowiedzieć się czegoś więcej o Dannym
Longstreecie, ale nie znalazł nic. Gdziekolwiek się zwrócił, mówiono mu, że wszystko ma
pani Fenney w Tolben Hall. W końcu musiał to przyznać: nie było zbyt dużo na temat
Danny'ego i jego ojca.
Spędził jeszcze jedną noc w Tolben Hall, ale wyjechał rankiem, nawet nie zjadłszy
śniadania pani Fenney. Zatrzymał się w przydrożnej restauracji i zjadł skromny posiłek.
Do Margate pojechał w chwili, kiedy wstawało słońce, a widok brzydkiego, starego
domu przygnębił go. Nigdy go nie lubił i nigdy go nie chciał.
Udało mu się ominąć panią Browne i dostać do perkalowego pokoju niezauważony.
Ale kiedy rozejrzał się po nim, nagle znienawidził sposób, w jaki został odtworzony.
Znienawidził tapetę, która tyle go kosztowała, meble z epoki wiktoriańskiej. Tak naprawdę w
tej chwili wydawał się nienawidzić wszystkiego.
Podszedł do szafy, odsunął klapę w podłodze i wyjął zdjęcie Stacy. Po raz pierwszy od
jej śmierci nie czuł bliskości, nie czuł, jakby była w pokoju z nim.
Wyjrzał przez okno na miasteczko i pomyślał, że zobaczył skrawek czegoś żółtego.
Może to był niezwykle jasny mini cooper Nigh, którym jechała z zawrotną prędkością,
ścinając zakręty.
Uśmiechnął się na wspomnienie dnia, kiedy prowadziła jego rovera przez kamienie,
złamane drzewo, do koryta rzeki i zawróciła nagle pod takim kątem, że żołądek przewrócił
mu się do góry nogami. Kiedy zaczęła jechać, był przerażony, ale kiedy zobaczył, że wie, co
robi, powstrzymał strach. Trzymał się i okazał respekt, jaki należał się takiej jeździe.
Powinien był ostatniej nocy przejrzeć jeszcze raz papiery o Longstreetach w Tolben
Hall. Może coś ominął. Może było tam coś ważnego, czego nie zauważył.
Zamiast tego co zrobił? Podłączył komputer do Internetu i zaczął czytać o N.A.
Smythe, reporterce. Obejrzał krótkie wideo ze Środkowego Wschodu, i skrzywił się, kiedy
niedaleko od niej spadła bomba. Przeczytał połowę notek o kamerzyście, który zginął, stojąc
za nią. Po tym zdarzeniu było już niewiele artykułów o niej lub przez nią napisanych.
Pojawiła się informacja mówiąca, że bierze trochę wolnego, a potem już nic.
Poszedł do łóżka o północy i śnił o różnych rzeczach, które musiała widzieć Nigh.
Obudził się o czwartej nad ranem, przerażony długim oczekiwaniem, aż podadzą śniadanie,
po czym zdecydował nie czekać. Zostawił notkę pani Fenney i wymknął się o piątej rano.
Podczas długiej jazdy do Margate rozmyślał, jak dobrze się bawił, kiedy Nigh była z
nim. Był pewien, że zauważyła, iż odmawia rozmowy o czasie, kiedy znał Stacy.
Jakaś jego cząstka chciała rozmawiał o Stacy, chciała spytać Nigh o zdanie. Ale
wiedział, że nie może tego zrobić. Jeśli miał rację i ktoś rzeczywiście zamordował Stacy, ta
osoba nadal może mieszkać w Margate. Osoba, która przesłała Stacy notkę, by spotkać się z
nią w Priory House, wciąż może być w miasteczku. Nie spotkał nikogo, kogo mogłaby
polubić, ale...
Zamyślony, niemal wypadł z drogi. A co z Jerrym Longstreetem? Może to on był
powodem, że jego przodek, Danny, objawił się Nigh. Może Danny wiedział, że Jerry zabił
Stacy. Może...
Tyle myśli przetaczało się przez głowę Jace'a, że musiał włożyć sporo wysiłku, by
skupić się na drodze.
Kiedy dojechał do Priory House miał wiele pytań. Ale kogo zapytać? Jeśli spyta panią
Browne, był pewien, że powie, że to nie jej sprawa, a potem zadzwoni do swoich okropnych
przyjaciółek i powie im, że Jace pytał o Jerry'ego Longstreeta. Jace nie był w stanie sobie
wyobrazić, jakie plotki mogłoby to za sobą pociągnąć.
Hatch z pewnością nie wiedział, a jeśli nawet to i tak by nie powiedział. Gladys i Mick
są zbyt zainteresowani sobą, by zauważyć kogokolwiek innego. Pokojówki były...
Jace wiedział, że jedyną osobą, z którą chciał rozmawiać, to Nigh.
W porze lunchu zszedł na dół i zjadł w milczeniu, podczas gdy pani Browne
komentowała jego zachowanie w ostatnich dniach.
- Prowadzić taki drogi samochód w ten sposób - powiedziała z niesmakiem. - Ja nigdy
bym tak nie zrobiła! Gdyby miał pan odrobinę rozumu...
Jace miał dosyć. Zabrał swój talerz i podszedł do drzwi.
- Od dziś, pani Browne, będę jadał w jadalni. Usłyszał jej zwykłe „hm”, ale wydawało
mu się, że usłyszał również „dobrze, proszę pana”.
O 15.30 zaczęło mżyć. Biegał przez godzinę, potem nawet się zdrzemnął, ale i tak był
dopiero środek dnia. Siedział w małym pokoju, za kuchnią, której nikt nie używał, pokoju, w
którym nigdy wcześniej nie spędził ani chwili. W kominku płonął ogień, a deszcz uderzał w
okna. Powinien być zadowolony z możliwości poczytania książek o historii Margate, ale nie
mógł usiedzieć spokojnie.
- Przepraszam pana - usłyszał głos. Odwrócił się i zobaczył Daisy, „pannę flirt”,
stojącą w drzwiach. Miał nadzieję, że nie zamierza robić jakiś podchodów do niego. - Mick
prosił przekazać to panu.
- Co to jest? - zapytał z zaciekawieniem.
- Notatka - rozejrzała się, by sprawdzić, czy nie zbliża się pani Browne. - Sądzę, że to
od Nigh - wyszeptała.
Jace skoczył na równe nogi, ale znajomy uśmiech Daisy kazał mu się opanować.
Kiedy stała, obserwując go i czekając, aż otworzy kopertę, rzucił jej ostre spojrzenie. Wyszła
chichocząc.
Jace zamknął drzwi i podszedł do kominka.
Przepraszam, że zakłócam spokój, ale pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć. Widziałam
dzisiejszego ranka Danny'ego Longstreeta.
Uśmiech tak szeroki, że niemal popękała mu skóra, wypłynął na jego twarz.
- Bardzo poważny problem - powiedział na głos, po czym niemal pobiegł do telefonu
w holu.
Nigh odpowiedziała po pierwszym dzwonku.
- Słucham? Jace przestał się uśmiechać.
- Nie zostałaś zraniona? - zapytał od niechcenia. - Przez Danny'ego oczywiście.
- Nie - odpowiedziała lekko zadyszana, jakby biegła odebrać telefon.
- Przeraziłaś się?
- Właściwie rozzłościł mnie. Wysiadłam z samochodu i na - krzyczałam na niego.
- Dobrze.
- Może poza tym, że pani Vernon spacerowała z psem i sądzę, że mogłam ją naprawdę
przerazić.
Jace roześmiał się.
- Cieszę się, że sama się nie przeraziłaś.
- Nadal byłam zbyt zmieszana po pierwszym razie, by załamać się ponownie.
Przepraszam za tamto. Z pewnością nie kontynuowałam brytyjskiej tradycji, by trzymać
fason.
- Myślę, że nawet królowa byłaby przerażona tym, co przydarzyło się tobie.
- Mam nadzieję, że nie mówisz o naszej królowej. Przy wszystkich jej przodkach
myślisz, że taki mały duch mógłby ją wzruszyć? Nie sądzę!
- Nie jesteś głodna?
- Umieram z głodu. Nie jadłam nic poza własnymi dziełami od czasu Tolben Hall. A
przy okazji, jak tam pani Fenney?
- Dobrze. Powiedziała, że byliśmy najlepszymi gośćmi, jakich miała.
- Z pewnością byliśmy najbardziej ekscytującymi.
- Co powiesz na herbatę?
- Masz na myśli z tobą?
- Chyba że wolisz... - przerwał.
- Jeść sama? Nie, dzięki. Przyjdę do ciebie. Tyle że pada.
- Wybacz, zapomniałem. Jesteś Angielką, więc nie wiesz, jak sobie poradzić z
deszczem.
- Pomyślałam, że może powinnam wziąć jakieś suche rzeczy ze sobą.
- Ach. Weź koniecznie. Może po herbacie będziesz mogła mi pokazać owce lub
granice mojej posiadłości. Dobrze byłoby wiedzieć, co posiadam. Chciałbym to zobaczyć.
- Myślę, że to świetny pomysł. Będę o czwartej. Do zobaczenia. Jace odłożył
słuchawkę, a uśmiech powrócił mu na twarz. Nie powiedzieli tego wprost, ale przychodziła
do niego na noc, pomyślał, uważając, że cieszy się jak nastolatek. Znalazł Daisy w dużym
pokoju dziennym na dole. Nie był tu od pierwszego dnia, kiedy przyjechał.
- Mogłabyś rozpalić ogień tutaj ? - poprosił. - A potem proszę, żebyś zmieniła pościel
w tej sypialni... - Musiał pomyśleć. - Czy nie ma tu gdzieś niebieskiej sypialni? Takiej z
łazienką?
- Damska sypialnia - powiedziała z uśmiechem. - Jest po przeciwnej stronie głównej
sypialni.
- Dobrze. - I połóż nową pościel w głównej sypialni.
- Ale pan śpi w perkalowym pokoju. Spojrzał na nią w sposób, który powiększył jej
uśmiech.
- Główna sypialnia i błękitna sypialnia. Rozumiesz?
- Tak, proszę pana - powiedziała, po czym wybiegła na korytarz i zniknęła mu z oczu.
Poszedł do kuchni, by dać pani Browne instrukcje, by przygotowała na weekend
wyjątkowe jedzenie.
- Mamy gości? - spytała, ale on nie odpowiedział.
- A dziś o czwartej chcę mieć podaną herbatę, której nie powstydziłby się Edward VII.
Zrozumiała pani? - Już chciał wychodzić, ale zawrócił. - A, pani Browne, jeśli powie panie
choć jedno niewłaściwe słowo do mojego gościa, wyciągnę konsekwencje.
Jej oczy rozszerzyły się, ale nie powiedziała nic, tylko pokiwała głową. Osiągnął
maksimum, na jakie mógł liczyć.
Poszedł na górę, by przebrać się, a kiedy zobaczył Erin i Daisy zmieniające pościel w
pokoju naprzeciw jego, powiedział im, by przekazały Mickowi, że chce, aby pokoje były
pełne kwiatów z ogrodu.
- Tak jest, proszę pana! - powiedziała Daisy, uśmiechając się.
- Może ten stary dom nabierze wreszcie życia - usłyszał Erin, kiedy szedł do
perkalowej sypialni, by wziąć prysznic i przebrać się. Rozejrzał się i znów pomyślał, że
popełnił błąd, próbując odtworzyć to, co miała Ann. I popełnił błąd, śpiąc w tym pokoju.
W drodze na dół zatrzymał się przy Daisy i Erin i powiedział, by przeniosły jego
rzeczy do głównej sypialni.
Tym razem ich śmiech wywołał uśmiech i u niego.
ROZDZIAŁ 17
- Cudownie - powiedziała Nigh, podwinąwszy nogi na dużej otomanie przy kominku.
Przy herbacie opowiedziała mu wszystko o tym, jak zobaczyła Danny'ego Longstreeta we
wstecznym lusterku. Zajęło jej to jakieś dziesięć minut. On zaś opowiedział jej wszystko o
tym, co robił w Tolben Hall. Po tym długo rozmawiali...
Nie była pewna, o czym, ale nigdy nie brakowało im tematów. Po herbacie
spacerowali w deszczu, oboje w kaloszach i oglądali granice jego posiadłości.
W południowo - zachodnim rogu Jace spojrzał na mały domek.
- Wygląda znajomo. Był to dom Nigh. Pokręciła głową.
- Czy agent nieruchomości nie pokazał ci, co kupujesz?
- Jestem pewien, że powiedział mi wszystko, tyle tylko że ja nie zapamiętałem.
- Mimo to kupiłeś dom.
- Mm. - Zmienił temat: - A więc jestem właścicielem twojego domu. Jak często tam
bywasz?
- Rzadko. Wynajmujesz mi go bardzo tanio, więc przez większość czasu używam go
jako magazynu. Mam apartament w Londynie z dwojgiem lokatorów, ale to nie ma znaczenia,
skoro nie ma mnie przez większą część czasu.
- Widziałem. Spojrzała na niego pytająco.
- W Internecie. Przyjrzałem ci się. - Kiedy nie powiedziała nic, dodał: - Co więc
planujesz zrobić ze swoim życiem?
- Nie wiem. Zapytaj mnie za rok.
- Tak długo zamierzasz odpoczywać od pracy?
- Nie miałam wolnego czasu, od kiedy zaczęłam, czyli jakieś dziesięć lat. Muszę
zastanowić się, co chcę robić. A ty?
- To samo. Jestem magistrem historii, ale wszystko, co robiłem, to kupowanie i
sprzedawanie różnych rzeczy dla mojego rodzinnego interesu. Wszystko pod kontrolą wuja.
- To brzmi skromnie. Musiałeś mieć jakieś własne pomysły.
- Kilka. Ale jestem jak ty i nie mam pojęcia, co chcę robić.
- Mógłbyś tu mieszkać.
- W Priory House?
- Jasne. Zapomniałam, że kupiłeś ten potwornie drogi dom, którego nie cierpisz.
Dlaczego więc to zrobiłeś?
Nie mógł spojrzeć jej w oczy.
- Pod wpływem impulsu. Wiedziała, że powinna to zostawić, ale nie mogła. Nie
zamierzała wyciągać Stacy; on musiał to zrobić, ale ona chciała dać mu znać, że będzie
słuchać.
- Kupiłeś dom, którego nie lubisz pod wpływem impulsu. Ot, taki kaprys.
- Tak - powiedział, wciąż na nią nie patrząc.
- Musiałeś mieć jakiś poważny powód, by to zrobić.
- Bardzo poważny - powiedział, po czym zawahał się, nim odezwał się znowu. - Co,
jeśli zostałabyś fałszywie oskarżona o coś, czego nie zrobiłaś? Co byś zrobiła, by oczyścić
swoje imię?
- Wszystko, co tylko bym mogła.
- Więc rozumiesz, czemu kupiłem ten dom.
- Właściwie nie, ale czy zrobiłeś jakiś postęp w odzyskaniu dobrego imienia?
Pokręcił głową.
- Ani trochę. Jedyne, czego dokonałem, to uwikłanie się w historię z duchami, sprytną
kobietą i kupą pracowników, którzy myślą, że jestem świetnym źródłem rozrywki.
Nigh uśmiechnęła się na ten żart.
- Nie zamierzam naciskać, ale jeśli potrzebujesz pomocy w oczyszczaniu imienia,
zgłaszam się na ochotnika. Musiałbyś oczywiście powiedzieć mi, co je zabrudziło.
- Będę o tym pamiętał i dziękuję - powiedział, uśmiechając się do niej. - Gotowa do
powrotu? Pani Browne przygotowuje pieczoną jagnięcinę na wieczór. I będziemy ją jeść w
jadalni.
Teraz, godzinę później, oboje byli najedzeni oraz rozgrzani od ognia.
Jace siedział na krześle obok niej.
- Cieszy mnie twoje towarzystwo.
- A mnie twoje - odpowiedziała. Przez chwilę milczał, a Nigh zrobiła wszystko co w
jej mocy, by nie zauważył, że jej serce potwornie wali. Wyglądało na to, że każdy facet ma
ten moment. Niektórzy mężczyźni pokazują swoją decyzję, zapraszając kobietę do swoich
rodziców, niektórzy wręczają pierścionek. Nigh wiedziała, że dla niej i Jace'a na wszystko to
było za wcześnie, ale miała nadzieję, że powie jej, co kieruje jego życiem.
- Chciałbym ci coś powiedzieć - odezwał się po chwili. - Nie, nie chcę ci mówić, ale
potrzebuję pomocy. Okazało się, że nie jestem w stanie rozwiązać wszystkiego w pojedynkę.
Nie odezwała się słowem, siedziała po prostu cicho, zachęcając go, by kontynuował i
wreszcie wszystko jej powiedział.
I zrobił to. Powiedział jej o Stacy, ale widziała, że nie jest mu łatwo mówić o kobiecie,
którą kochał, a kiedy mówił o jej śmierci, czuła jego udrękę. Po półtorej godzinie wyrzucił z
siebie wszystko.
Nie dodał wiele do tego, co Nigh już wiedziała, ale nie mogła mu tego powiedzieć.
Głównie przedstawił jej fakty, nie swój ból, ale widziała go w jego oczach.
- Masz to zdjęcie z notką? - spytała.
- Na górze, w pokoju Ann - odrzekł i poszli na górę. Przez wszystkie te lata ten pokój
stał jej się bliski ze względu na sekretne wejście ze schodów, a nowa dekoracja pokoju stała
się dla niej bliska ostatniego tygodnia. Czy naprawdę minął dopiero tydzień od czasu, gdy
poznała Jace'a?
Obserwowała go, jak podchodził do wiktoriańskiej szafy, którą kupił w Londynie,
otworzył ją i wyjął pudełko z jej dna. Nie mogła się powstrzymać od powiedzenia:
- Przestałeś chować rzeczy pod klapą w podłodze? Ucieszył ją wyraz szoku na jego
twarzy. Po chwili jednak uśmiechnął się, a jego oczy zalśniły.
- Słuchasz.
- Muszę w swojej pracy. Usiadła na łóżku obok niego i przejrzeli wszystkie dowody,
jakie posiadał. Wzięła zdjęcie Stacy i stwierdziła, że była piękną kobietą, mimo iż te słowa
wywoływały w niej uczucie zazdrości - co było głupie, ale emocje rzadko poddają się logice.
- „Znów nasz. Na zawsze razem. Do zobaczenia 11 maja 2002” - przeczytała na głos.
- Zmarła następnego dnia. Wstał i podszedł do zimnego kominka.
- Muszę się dowiedzieć, co się stało - powiedział. - Rozumiesz to? Jeśli dowiem się,
co się stało, oczyszczę swoje imię - jeśli w ogóle może być oczyszczone. Nie mogę zrobić nic
więcej ze swoim życiem.
Spojrzała na niego ze zrozumieniem.
- Chcesz porozmawiać z Ann nie dlatego, że jest duchem, ale dlatego, że była tu tej
nocy.
- Tak. Myślałaś, że chcę seansu spirytystycznego?
- To miało sens. Przesunął rękoma po twarzy.
- Nic z tego nie ma sensu. Czemu Ann i Danny ukazują się nam? A właściwie
ukazywała mi się, dopóki jej nie rozzłościłem. - Spojrzał na sufit. - Próbowałem tylko zrobić
coś miłego. - Nie chciałem cię obrazić, ani sprawić, byś poczuła się gorzej niż do tej pory.
Jeśli jest coś, co mógłbym zrobić, byś poczuła się lepiej, powiedz mi. Kiedy spojrzał na Nigh,
była blada jak ściana.
- Co?
- Nie ryzykowałabym tego na twoim miejscu - powiedziała.
- Ty przyjmujesz duchy spokojnie, ale ja nie. Nie słyszałeś o tym, że one zawsze
szukają ciała, by je przejąć?
- Miesiąc temu powiedziałbym, że mogą przejąć moje.
- Kochałeś ją tak bardzo, że mógłbyś nawet pójść za nią?
- Tak - wyznał Jace. - I nie. Opłakiwałem Stacy tak mocno, jak tylko mogłem. Ale mój
żal stał się samolubny. Chciałem się dowiedzieć czegoś o sobie. Jej macocha i siostra
oskarżyły mnie o doprowadzenie Stacy do samobójstwa. Powiedziały, że byłem takim
tyranem, że nie pozwoliłbym jej wycofać się z obietnicy małżeństwa. Ale to nie ma sensu.
Jeśli miała na tyle siły, by powiedzieć mi kilka dni przed ślubem, że nie chce mieć dzieci,
mogłaby spokojnie powiedzieć też, że nie chce za mnie wychodzić.
- Widzę cię jako różne osoby, ale niejako tyrana. Sądzę, że działo się dużo więcej, a ty
nie wiedziałeś i nie wiesz nic na ten temat. - Spojrzała na zdjęcie Priory House i przeczytała
notkę.
- Ktoś gdzieś wie coś o tym.
- Pani Browne - odrzekł Jace bezbarwnym głosem.
- Jestem tego pewna, ale ona jest starą kobietą, która nie pozwoli w żaden sposób
wyrwać z siebie wiedzy, jaką posiada. Jeśli Stacy spotkała się tu potajemnie z mężczyzną,
pani Browne mogła pomyśleć, że słusznie została ukarana za to. Jace usiadł obok Nigh.
- Tego popołudnia przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Może Danny Longstreet
objawił ci się, ponieważ jego potomek jest zaangażowany w sprawę?
Nigh spojrzała na niego pytająco.
- Jerry? Myślisz, że Stacy spotykała się z Jerrym Longstreetem tutaj, w Priory House?
- Ty tak nie uważasz.
- Nie. Z jednego powodu. Spójrz na nią. Wygląda jak jedna z tych zdrowych,
dystyngowanych dziewcząt z Kalifornii, o których wy, Amerykanie, śpiewacie piosenki. Jerry
nie jest nawet tak wysoki i ma duży brzuch. Jest słodki w pewien sposób, ale nie dla obcych.
- Ty go lubisz.
- Ja dorastałam w Margate, chodziłam tu do szkoły. Wybór był mały. Ale teraz, kiedy
jeździłam po świecie, Jerry to tylko żart. Myślę, że Starcy myślałaby tak samo. Poza tym,
gdzie by go spotkała?
Jace ponownie wstał.
- Oto jest pytanie. Wysilałem mózg aż do granic możliwości. Stacy opowiedziała mi
całą historię swego życia. Była w Anglii z matką, a kiedy była w college'u wraz z
przyjaciółmi odbyła kilka podróży po Europie, ale ciągle była pod opieką. Narzekała, że
nigdy nie mogła nic zobaczyć ani nikogo poznać.
- Sądzę, że można się zakochać w bardzo krótkim czasie - powiedziała Nigh cicho,
patrząc na Jace'a. Spojrzał jej w oczy.
- Też tak uważam. - Patrzył na nią przez chwilę, po czym odwrócił wzrok. - Ale nie
mogę myśleć o przyszłości, póki nie wyczyszczę przeszłości.
Nigh nie była w stanie powstrzymać westchnienia, kiedy ponownie spojrzała na
zdjęcie Stacy, po czym odłożyła je do pudełka.
- Powinieneś trzymać to wszystko w ukryciu. Nikt w tym domu nie może tego
zobaczyć.
- Uważasz, że została zamordowana, prawda? Nigh wstała i patrzyła przez chwilę na
pudełko, a potem na niego.
- Uważam, że jakakolwiek kobieta, która by cię opuściła...
- nie skończyła zdania. Było zbyt ckliwe, zbyt sentymentalne - i za bardzo dotyczyło
jej samej.
- Jest późno, a ja jestem zmęczona - dodała. - Zabrałam ze sobą buty sportowe, więc
może wybierzemy się jutro na spacer gdzieś poza Margate? Zobaczmy, co wiesz, i
sprawdźmy, jak umiesz to wykorzystać - powiedziała, po czym, nim zdążył odpowiedzieć,
rzekła: - Dobranoc - i wyszła z pokoju.
Pospieszyła przez korytarz do błękitnej sypialni, „damskiej sypialni”. Uśmiechnęła
się, zobaczywszy, że jest pełna świeżych kwiatów i że jej rzeczy zostały rozpakowane i
rozłożone. Kiedy po raz pierwszy odwiedziła Priory House z Jace'em, pokojówki i pani
Browne były mocno zuchwałe, ale najwyraźniej Jace przywołał je do porządku.
Napełniła wannę i zanurzyła się w niej. Później włożyła flanelową koszulę nocną i
poszła do łóżka. Pościel pachniała słońcem. Czuła się dobrze, ponieważ Jace powiedział jej,
co go nęka, zdradził jej swój najgłębszy sekret. Teraz jedyne, co musieli zrobić, to rozwiązać
tajemnicę.
Zasnęła z uśmiechem na ustach.
ROZDZIAŁ 18
- Wstawaj - usłyszała głos Jace'a. Zaspana Nigh przetoczyła się na łóżku i spojrzała w
odsłonięte okna. Nadal było ciemno.
- Odejdź - powiedziała. Jace usiadł na brzegu łóżka.
- Jestem na nogach od dwóch godzin, a pani Browne zaczęła przygotowywać
śniadanie. No już, wstawaj, ubieraj się i chodźmy. Dwadzieścia mil stąd jest szlak. Stamtąd
zaczniemy.
- Szlak? - wymruczała - Czy to Ameryka?
- Wstawaj - powtórzył, a kiedy się nie ruszyła, wyciągnął się koło niej. Gruby koc
leżał pomiędzy nimi. - Ładnie pachniesz - powiedział, składając swoją twarz na jej szyi.
Nigh uśmiechnęła się i poruszyła się tak, że jej plecy był bliżej niego.
- Uwielbiam poranny sport.
- Ja też. Wygląda na to, że Ann i Danny też. - Dotknął jej szyi pod ciepłymi włosami -
Sądzę, że to dlatego tu są.
- Co? - Nigh odwróciła się, by rozejrzeć się po pokoju. Nikogo poza nimi nie było.
Jace podniósł się z łóżka i uśmiechnął do niej.
- Żadnych duchów, tylko my. Wstawaj i ubieraj się. Idziemy. Rozpalimy światło dnia.
- Co za okropne zdanie - wymruczała siadając. - Myślałam o leniwym spacerze w
okolicy, a nie jakiejś wspinaczce.
- Potrzebuję ćwiczeń. Dużo ćwiczeń. Tak naprawdę potrzebuję wbiec na górę.
Nie mogła się powstrzymać od chichotu, wiedząc co Jace dokładnie ma na myśli.
- A gdzie moja poranna herbata? Każdy dobry hotel podaje ją.
- Jasne. Herbata z hotelu Priory House już nadchodzi. W jadalni. Do zobaczenia na
dole, a jeśli nie będzie cię dłużej niż piętnaście minut, pójdę bez ciebie.
Na to Nigh opadła znów na łóżko.
Z poważnym spojrzeniem Jace podszedł do łóżka, podniósł ją razem z pościelą i
wstawił do łazienki.
- Piętnaście minut - powiedział wychodząc. Uśmiechając się, Nigh włożyła kilka
warstw ubrań, które będzie mogła ściągnąć później, gdy zrobi się ciepłej. Na samym spodzie
miała starą koszulkę, praną już setki razy, która była tak cienka, że nie pozostawiała wiele
wyobraźni. Na to włożyła bawełnianą koszulę z długimi rękawami i bluzę od dresu. Potem
dżinsy, grube skarpety i buty. Pomyślała o makijażu, ale uznała, że będzie się pocić, więc nie
ma sensu.
Dziesięć minut po wyjściu Jace'a była w jadalni i jadła śniadanie przygotowane przez
panią Browne.
- Masz jeszcze to - powiedział Jace, dokładając jej jedzenia.
- Raczej nie - powiedziała, ale jego dobry humor był zaraźliwy. Trzydzieści minut
później wrzucali ciężkie torby do rovera Jace'a i ruszyli na północ. Była wspaniała, słoneczna
sobota i mimo niedoborów we śnie, Nigh z radością oczekiwała nadchodzącego dnia.
- Dzisiaj przyjmujemy pewną zasadę - powiedział, wjeżdżają na autostradę.
- Jaką?
- Dzisiaj rozmawiamy tylko o nas, o mnie i o tobie. Nikim innym.
Nie musiał mówić, kogo ma na myśli. Po raz pierwszy nie będzie żadnych duchów -
starych i nowych - pomiędzy nimi, a to sprawiło, że poczuła się cudownie.
- Nie spałem prawie całą noc - powiedział. - Myślałem o czymś.
- O czym?
- Podoba mi się Anglia. - Zerknął na nią. - Jest mokra i zimna, a ekscentryczność nie
opisuje w pełni charakteru ludzi, ale jest coś w tym miejscu, co mi pasuje.
Patrzyła na niego twardo.
- Moja babcia przez lata powtarzała, że ktoś powinien napisać historię naszej rodziny.
Przeszliśmy długą drogę i zdarzały się w naszej rodzinie niezwykłe postaci. Wszystko to
wiemy z ustnych przekazów i dzięki starym skrzynkom pełnym listów, mundurów i
rodzinnych dokumentów. Ale nikt do tej pory nie spisał kompletnej historii moich przodków.
Czekała na kontynuację, ale Jace zamilkł.
- Chcesz powiedzieć, że myślisz o spisaniu rodzinnej historii?
- Może.
- I mieszkaniu w Anglii przez ten czas.
- Przeszło mi to przez głowę.
- I mieszkałbyś w Priory House?
- Na Boga, nie! Myślałem, że kupię jakiś mały domek w okolicy. Coś starego i
miłego, ale coś, co miałoby ogrzewanie.
- Jakąś starą plebanię - powiedziała rozmarzonym głosem.
- Brzmi całkiem nieźle jak dla mnie. Właściwie brzmi świetnie. Ale musiałaby mieć
ogród.
- I oranżerię. Musi mieć oranżerię. Wiesz co? Pisanie to coś, co ja też mogłabym
chyba polubić.
- Naprawdę? Co byś napisała?
- O tym, co widziałam. I może coś o duchach. - Rzuciła mu szybkie spojrzenie. - Nie o
takiego rodzaju duchach. Innych. Spotkałam kiedyś starych dziennikarzy, którzy mieli do
opowiedzenia fantastyczne historie. Był gdzieś pewien człowiek, który widział wszystko od
czasu drugiej wojny światowej. A w jego opowieści aż trudno było uwierzyć.
- Powiedział? Nie spisał tego?
- Ani jednego słowa. Dla niego każde słowo, które miał napisać, było ciężarem. Mógł
dyktować tysiące słów przez telefon, ale nie mógł usiąść i napisać. A wszystkie dobre
historie, jakie znał, nie mogły być opowiedziane - przynajmniej wtedy. Teraz mógłby
powiedzieć, co widział podczas wielu wojen, które przeżył.
- Chce spisać wspomnienia? Nigh wzruszyła ramionami.
- Jak myślisz, po co żyje reporter, jeśli nie dla tego. Rozmawiali całą drogę do szlaku i
dalej, kiedy rozpakowywali torby i zaczęli marsz. Rozmawiali o swoich wymarzonych
domach i co muszą mieć, ale nie mówili o domu, który należałby do nich obojga i w którym
mieszkaliby razem. Również nie rozmawiali o tym, że pragną zmienić swoje życia tak, by
mogli mieszkać razem.
W południe usiedli na kamieniu obok ścieżki i zjedli kanapki z szynką, które
przygotowała im pani Browne, i wypili termos herbaty. Godzinę wcześniej Nigh zdjęła bluzę,
którą miała teraz przewiązaną w talii. Oparła się o drzewo, kiedy jedli w ciszy, a słońce ich
ogrzewało.
- Jeździec - powiedziała. - To brzmi jak mężczyzna dla mnie. Nawiązywała do historii,
którą Jace jej kiedyś opowiedział o jednym ze swoich przodków. Podczas amerykańskiej
rewolucji młody mężczyzna niezadowolony z siebie, walczył o wolność dla swojego kraju.
Nie miało to dla niej znaczenia, że walczył przeciw Anglii.
Jace patrzył cały czas na las. Byli otoczeni drzewami i śpiewem ptaków. Byli sami.
- Pomijając mężczyzn noszących maski, jaki jest twój typ mężczyzny?
Nigh musiała upić herbaty, by powstrzymać się od powiedzenia „ty”.
- Duży, silny gracz rugby - powiedziała. - Albo polo. Naprawdę lubię polo.
- Mam kuzyna, który gra w polo.
- Jak ma na imię? Może nas sobie przedstawisz.
- Lilian. Roześmieli się, a chwilę później zebrali wszystkie rzeczy i ruszyli dalej.
Przeszli około mili, kiedy Nigh zarządziła przerwę.
- Nie wiem, jak ty to znosisz - powiedziała, patrząc na jego koszulę, kiedy kładła torbę
na ziemi. - Ja za chwilę spłonę.
- To nic. Powinnaś spędzić lato na południu Ameryki. Jak znosiłaś Środkowy Wschód,
jeśli nie lubisz gorąca?
- Suchego ciepła - powiedziała, ściągając koszulę z długim rękawem. - I... - przerwała,
ponieważ Jace patrzył na jej piersi rozszerzonymi oczami i z otwartymi ustami. Musiała
włożyć ten cienki podkoszulek, żeby przyciągnąć jego uwagę. Ależ to żałosne. Czy on nigdy
nie widział...
Spojrzała w dół na koszulę i zdała sobie sprawę, że patrzył na logo na niej.
- Co?
- To - wyszeptał i podniósł rękę do punktu na jej piersi - skąd to masz?
- Ze szkoły Queen Jane - powiedziała. - To prywatna szkoła jakieś dwie mile od Priory
House. Jest niezwykle droga i nie znam nikogo w Margate, kto by tam chodził. Gladys
Arnold tam pracuje.
- Stacy miała taką koszulkę - wyszeptał Jace.
- Jak każdy, kto mieszka w okolicy trzydziestu mil stąd. Szkoła organizuje zbiórki
pieniędzy i sprzedaje rzeczy ze swoim logo. Kupowaliśmy od nich rzeczy aż do...
Jace nadal przyglądał jej się szeroko otwartymi oczami.
- Nie sądzisz, że Stacy tam się uczyła, prawda? - zapytała.
- Mogła kupić tę koszulkę w kilku miejscach. Sprzedają je w paru sklepach w
Londynie.
- Nie wiem - powiedział. - Ale to jakiś trop. Musimy wrócić. Musimy dowiedzieć się,
czy chodziła do tej szkoły. Musimy... - Przestał mówić i zaczął zawracać ze zdwojoną
prędkością.
Przez chwilę Nigh stała w miejscu.
- I tyle z romantycznej wyprawy - powiedziała, po czym złapała swoją torbę i pobiegła
za nim.
Ledwie czterdzieści pięć minut zajął im powrót do samochodu. Jace pojechał do
Margate tak szybko, jak mógł.
- Skręć tutaj - powiedziała, a Jace skręcił tak ostro, że musiała schwycić się rączki
przy oknie. - Domyślam się, że chcesz zobaczyć szkołę.
- Tak. - To wszystko, co powiedział, co było i tak wyczynem w porównaniu z całą
drogą powrotną ze szlaku.
- Skręć w tę żwirowaną drogę - pokierowała nim. Kiedy dojechali do końca, zatrzymał
samochód, wysiadł i rozejrzał się po okolicy.
Nigh stanęła za nim. Szkoła była starym domem w stylu wiktoriańskim, całkiem
ładnym, z zadbanymi trawnikami podzielonymi na pola. Na nich dziewczęta w wieku
gimnazjalnym biegały z piłkami i kijami hokejowymi, wszystkie w zielonobiałych, szkolnych
mundurkach.
- Jak się dowiem, czy Stacy tam uczęszczała?
- Sądzę, że moglibyśmy pójść i spytać. Jestem pewna, że mają akta. Ale...
Spojrzał na nią.
- Ale musieli słyszeć, że Stacy Evans zmarła w pubie niecałe dziesięć mil od ich
szkoły i jeśli jeszcze nic do tej pory nie powiedzieli, to znaczy, że nie chcą być w to
zamieszani.
- Też tak samo sądzę - odrzekła.
- Możemy spróbować przez Internet. Być może mają stowarzyszenie absolwentów.
- Mają, ale jest niedostępne. Musisz być absolwentem, by się tam dostać.
Jace spojrzał na nią, jakby chciał spytać, skąd to wie. Nigh wzruszyła ramionami.
- Czasem dziewczęta stamtąd przychodzą do Margate zobaczyć, jak żyją mieszkańcy.
Oni zaś zawsze chcą wiedzieć, która jest córką księcia, earla, więc przeglądaliśmy stronę
stowarzyszenia. Szkoła dowiedziała się o tym i zastrzegła ją dla ludzi z zewnątrz. Teraz
dziewczętom rzadko pozwala się przychodzić do Margate, więc dlatego nie widzisz loga w
całym mieście. Coraz bardziej separujemy się od siebie.
- Więc jak się dowiemy, czy Stacy chodziła do tej szkoły? Jesteś dziennikarką,
wymyśl coś.
- Poza włamaniem się do biura z aktami, nie mam innego pomysłu.
Kiedy zobaczyła wyraz twarzy Jace'a, cofnęła się krok.
- Żartowałam. Nie możesz włamać się do szkoły. Może, gdyby nie był to rok szkolny,
mógłbyś, ale teraz mieszka tam trzysta dziewcząt.
Jace patrzył na nią przez chwilę, po czym zawrócił do samochodu. Nigh ruszyła za
nim. Kiedy byli już w środku, spytała go, co zamierza zrobić.
- Skontaktować się z Clive'em i Gladys.
- Zamierzasz prosić Clive'a o pomoc? On jest policjantem! - Gdy spojrzenie Jace'a nie
uległo zmianie, zaczęła się martwić. - Nie możesz tego zrobić. Absolutnie nie możesz tego
zrobić! A tym bardziej nie możesz prosić o pomoc policjanta.
- Wiesz coś o przeszłości Clive'a Seftona? Nigh wiedziała wszystko o jego trudnej
przeszłości. Był tyle razy aresztowany, że zakrawało to na żart. Narkotyki. Hazard.
- Nie możesz - powtórzyła, ale tym razem dużo słabszym głosem.
Jace zawrócił samochód i ruszył do Priory House. Dwadzieścia minut po ich
przyjeździe zadzwonił do Clive'a i Gladys i zaprosił ich na obiad razem z Mickiem. Jace
nakazał pani Browne przygotować ucztę, a sam udał się pod prysznic.
Nigh w swojej sypialni zastanawiała się, czy wsiąść do swojego mini i pojechać do
domu, czy też nie. Pracując w zawodzie dziennikarki widziała konsekwencje nielegalnego
zachowania zbyt wiele razy. Z drugiej strony, widziała również konsekwencje legalnego. Nie
była pewna, które jest gorsze.
Po kąpieli ubrała się w czarne spodnie i różowy kaszmirowy sweter. Do obiadu miała
jeszcze godzinę.
- Niewiele mogę bez nakazu rewizji, poza obejrzeniem roczników - powiedział Clive z
pełnymi ustami.
- Czemu ta szkoła jest taka tajemnicza? - głośno zastanawiał się Jace, krojąc kolejny
kawałek pieczonej wołowiny. - Ludzie z zewnątrz mają lepszy dostęp do więźniów niż do
tych dziewcząt. Myślicie, że Margate było miejscem grzechu i cnota dziewcząt musi być
chroniona przed nami?
Kiedy mówił, głowy Nigh, Gladys, Micka i Clive'a pochylały się coraz niżej. W
chwili, gdy skończył, ich nosy dotykały niemal talerzy.
- OK. Nieważne. Co sprawiło, że szkoła nienawidzi Margate?
- Obopólna fascynacja - powiedziała Nigh.
- Dobre - odezwał się Clive. - Obopólna fascynacja. Muszę to zapamiętać.
Gladys spojrzała na Jace'a.
- Jakieś cztery lata temu córka księcia zaszła w ciążę z miejscowym chłopakiem. Był
to pojedynczy incydent, ale sprawa została rozdmuchana. Książę zagroził, że zadzwoni do
rodziców wszystkich studentów, jeśli, jak to określił, „męty z Margate” nie zostaną odsunięci
od szkoły.
Jace pokiwał głową.
- Rozumiem, że dziewczynie nie pozwolono wyjść za tego chłopaka.
Na to wszyscy się roześmieli.
- Jedyne, co chcę wiedzieć to, czy Stacy Evans chodziła do tej szkoły, czy nie.
- Proszę mi wybaczyć, proszę pana - odezwała się Gladys. - Ale wydaje mi się, że
chce pan również poznać nazwiska wszystkich z jej klasy. Jeśli pana młoda dama uczęszczała
do tej szkoły, będzie pan chciał zadzwonić tam i dowiedzieć się, kogo znała.
Jace uśmiechnął się do niej i spojrzał na Micka.
- Trzymaj się jej. Mick objął Gladys i powiedział:
- Taki mam zamiar. Godzinę wcześniej Jace dał wolne pani Browne i obserwował, jak
idzie do swojego mieszkania, po czym w skrócie opowiedział Gladys i Mickowi o Stacy.
Powiedział im, że spotkała kogoś w Priory House w noc przed morderstwem, a on chce
dowiedzieć się, kim była ta osoba.
- Gladys, masz klucze do szkoły?
- Nie do pokoju z aktami - odpowiedziała szybko.
- Ale masz klucze, żeby dostać się do budynku?
- Nie! - Nigh i Clive krzyknęli jednocześnie.
- Nie mogę pomóc, jeśli ma być to włamanie - powiedział Clive. - Przykro mi, panie
Montgomery, ale nie mogę ryzykować całej swojej przyszłości. Jeśli ktokolwiek inny
zostałby przyłapany w takiej sytuacji, wybaczyliby mu, ale nie mnie. Nie z moją przeszłością.
- Jestem otwarty na pomysły - powiedział Jace.
- Dobra - powiedział Clive, po czym nachylił się i zniżył głos. - Myślę, że mam plan.
- Panie Montgomery - powiedziała dyrektorka szkoły Queen Jane. - Wierzę, że
możemy przyjąć pana siostrzenicę.
- Nasza rodzina z reguły nie wysyła dzieci do szkół za granicą, ale Charlotte uparła
się, a my nie mamy serca, by jej odmówić? Dziecko chce pograć w hokeja na trawie.
- Och, wspaniale. Jest sportsmenką.
- Tak, daje czadu. Kobieta wciąż się uśmiechała mimo slangu Jace'a. Podała mu plik
kartek.
- To nasza broszura i formularz aplikacyjny.
- Dziękuję bardzo - powiedział, biorąc od niej papiery. W następnej chwili głośny
alarm wypełnił pokój.
- Co się dzieje? Nie sądzę, żeby to było prawdziwe zagrożenie - próbowała
przekrzyczeć wycie. - Ale muszę iść i zobaczyć, co się dzieje. - Szybko podeszła do drzwi i
czekała niecierpliwie na Jace'a, by opuścił biuro.
Jace zaczepił się rękawem o krzesło i miał problem z odczepieniem go, po czym
potknął się o sznurowadło.
Kobieta patrzyła z obawą na dziewczęta zbierające się w głównym holu. Jej klucze
dźwięczały niecierpliwie w ręku.
- Bardzo przepraszam - krzyknął Jace, wstając i idąc w stronę drzwi. Upuścił jednak
papiery i przyklęknął, by je pozbierać.
- Panie Montgomery! - krzyknęła dyrektorka. - Muszę zobaczyć, co z moimi
dziewczętami! - Rzuciła mu spojrzenie pełne dezaprobaty i wybiegła z pokoju.
Jace złapał rocznik z roku 1994, stojący na szafce obok drzwi i wsunął go pod
marynarkę. Ostatniej nocy dużo myślał i zdał sobie sprawę, że jedyne lata, kiedy Stacy
mogłaby chodzić do szkoły to 1993 - 1994. Jej matka zmarła latem 1993, a ojciec ożenił się
niedługo potem z kobietą starszą od Stacy ledwie o kilka lat. Jace zgadywał, że macocha
mogłaby wysłać ją do angielskiej szkoły, by jej się pozbyć. Wiedział, że Stacy kończyła
szkołę w Kalifornii, więc jeśli chodziła do Quen Jane, nie przebywała tam cały rok.
Alarm wciąż wył, kiedy opuścił biuro z dokumentami, które dała mu dyrektorka. Stała
niedaleko drzwi biura, kierując studentkami opuszczającymi budynek. Jace zamknął drzwi i
skłonił się jej, wychodząc.
Opuścił budynek uśmiechnięty. Dziewczyny wokół niego krzyczały i piszczały.
- Jesteś z Margate? - spytała jedna.
- Rozumiem, czemu nie wolno nam chodzić do miasta, jeśli jesteś jednym z nich -
stwierdziła inna.
- Mój pokój jest w południowo - wschodnim skrzydle. Zrzucę ci prześcieradło.
- Hej. Zrzuć lepiej materac i skocz na niego. Nim Jace dotarł do samochodu, był cały
czerwony. Podał książkę Nigh i wyjechał z parkingu.
- Dziewczęta nie były takie, gdy byłem młody.
- Oczywiście, że były. Dziewczyny zawsze są takie - powiedziała, przerzucając
książkę. - Bingo! Stacy Elizabeth Evans.
Jace zatrzymał się i spojrzał na zdjęcie. Do Priory House wrócił z uśmiechem na
twarzy.
- Teraz jedyne, co musimy zrobić, to dowiedzieć się, kogo spotkała w tej okolicy -
stwierdziła Nigh. - Wtedy będziemy wiedzieć, kto wysłał jej zaproszenie. Jace?
- Wiem. Zamierzasz mnie spytać, czy jestem przygotowany na to, czego mogę się
dowiedzieć. Słyszałem to już wcześniej od wuja Franka. Powinnaś go poznać. Myślicie
podobnie.
- Przyjmuję to jako komplement.
- Powinnaś. Jest milionerem, który sam na to zapracował.
- Och, ten Frank Montgomery! Jace roześmiał się i skręcił na podjazd Priory House.
Była niedziela, dzień wolny pani Browne, więc poszła tam, dokąd zawsze chodzi w niedziele,
i zostawiła ich samych w domu. Plan Clive'a, by wykraść rocznik, był tak prosty, że Jace nie
był pewien, czy zadziała. Gladys często chodziła sprzątać do szkoły w niedziele, więc nie
było dla niej problemem włączenie alarmu o wyznaczonej godzinie. Reszta należała do Jace'a.
Kiedy tylko znaleźli się w domu, pochylili się nad rocznikiem, niemal stykając się
głowami. Jace był zdecydowany nie pokazywać Nigh ani nikomu szoku i bólu, który wywołał
fakt, że kobieta, którą tak kochał, nie powiedziała mu, iż uczęszczała do szkoły w Anglii.
Może trwało to tylko kilka miesięcy, ale wystarczająco długo, by ktoś wpadł jej w oko.
Jedyne, co ten ktoś musiał zrobić, po latach, to wysłać jej pocztówkę, by Stacy się pojawiła.
By zobaczyć tego człowieka, ubłagała mężczyznę, którego miała poślubić, o możliwość
towarzyszenia mu w podróży do Anglii, a potem rozpoczęła kłótnię, by mieć pretekst do
ucieczki.
- Widzisz kogoś znajomego? - spytała Nigh.
- Paru, ale znam ich tylko z kolumny towarzyskiej. Zajrzyjmy do sieci.
Godzinę później, kiedy mieli już wszystko gotowe, nadal nie wiedzieli, jak
skontaktują się z tymi młodymi kobietami i zadadzą pytania.
- Nie możesz tak po prostu zadzwonić do Chatsworth i spytać o koleżankę jednej z
córek.
- Czemu nie? Musisz pamiętać, że jestem Amerykaninem, i że walczyliśmy, by
oderwać się od waszego systemu klasowego.
- Chwila, moment. Czy byle kto może zadzwonić do twojej siostry i zadawać jej
pytania?
- Po pierwsze, nigdy by się do niej nie dostali. Ma troje dzieci i nie ma czasu...
Nigh zwęziła oczy. Roześmiał się.
- OK. Rozumiem, ale mam pewien pomysł. Jest pewna kobieta, o której wiem, że
może połączyć się z królową, jeśli tylko zechce.
- Tylko wyjątkowa osoba miałaby taką możliwość.
- Ale my nie potrzebujemy królowej, prawda? Potrzebujemy tylko kogoś, kto
zadzwoni do tych bogatych angielskich dziewcząt, a jest pewna kobieta, której ufam bardziej
niż komukolwiek innemu.
- Kto to?
- Moja matka.
- Zrzucisz to wszystko na nią?
- Wszyściutko. Myślisz, że Gladys kupiła kolorową kopiarkę?
- Z tego, co mówiła pani Parsons, Gladys kupiła każdą znaną maszynę, ale pani P. nie
zamawiała żadnej. Co oznacza, że Gladys zdobyła wszystko o połowę taniej niż u pani
Parsons.
- Skopiujmy więc te zdjęcia i wyślijmy do mojej matki. Niech oczaruje tych snobów.
ROZDZIAŁ 19
Jace i Nigh spędzili dzień na udawaniu, że nie są zdenerwowani. Grali w scrabble -
Nigh wygrała - i zastanawiali się nad ogrodem, przy czym Nigh wyrażała opinie, co by z nim
zrobiła, gdyby dom należał do niej.
- Lubisz ten dom, prawda? Gdybyś miała wybór, mieszkałabyś tutaj.
- Nie - odpowiedziała szczerze. - Dom jest zimny i pełen duchów. I nie mówię tylko o
Ann Stuart. Wydaje mi się, że jest tu również dusza mojej matki, a może i ojca. - Zadrżała. -
Nie, nie chciałabym mieszkać w tym domu. Jest w nim coś jeszcze, ale nie wiem, co to jest.
- Myślę, że to jest duch tej przeklętej kobiety rozbójniczki. Sądzę, że mieszkała tu i że
jest tu obecna.
- Może masz rację. Sprawdzimy ponownie maszyny? Przez cały dzień sprawdzali
faks, automatyczną sekretarkę i skrzynkę mailową Jace'a. Jego matka informowała ich o
każdym wykonanym kroku, do kogo zadzwoniła i czego się dowiedziała. Jak do tej pory, nie
mieli nic o tym, kogo Stacy spotkała poza szkołą.
Dowiedzieli się natomiast, że Stacy była bardzo nieszczęśliwą osobą i trzymała się z
dala od innych.
- Chyba dlatego nigdy nie powiedziała mi, że spędziła rok w szkole za granicą -
powiedział smutno Jace. Robił, co mógł, by zrozumieć, czemu Stacy trzymała to w sekrecie.
Pani Montgomery zadzwoniła do Jace'a trzy godziny wcześniej i powiedziała, czego
dowiedziała się od kobiety, która była dyrektorką szkoły, kiedy Stacy tam uczęszczała. Kiedy
Stacy przyszła do szkoły, była świeżo po traumie związanej ze śmiercią matki kilka miesięcy
przed rozpoczęciem roku szkolnego, i wysłaniu jej do ojca. Człowieka, którego prawie nie
widziała na oczy, a który właśnie ożenił się ponownie. Mężczyzna nie miał czasu na zajęcie
się rozrastającym biznesem i dwiema dorastającymi kobietami. Jego nowa żona wygrała, a
Stacy została odesłana do szkoły w innym kraju.
- Jedna z dziewcząt, z którymi rozmawiałam - powiedziała pani Montgomery -
stwierdziła, że niewiele wiedziano o Stacy. Te kilka miesięcy spędziła właściwie w swoim
pokoju.
- Ale był jakiś mężczyzna - zaczął Jace.
- Zmierzam do tego, kochanie - odparła spokojnie. - Ale musisz wykazać cierpliwość.
W pierwszej kolejności, chcę wiedzieć, kto jest z tobą. Słyszę jej oddech w telefonie.
Nigh odskoczyła od telefonu jak oparzona.
- To pomocnik ogrodnika, Mick - powiedział Jace.
- Nigdy nie potrafiłeś dobrze kłamać. Kto to jest?
- Masz długopis?
- Jasne.
- Poszukaj w Internecie N.A. Smythe. S - M - Y - T - H - E. Dowiedz się o niej
wszystkiego. Mieszka tu, w Margate, jeśli nie jeździ po świecie, pomaga mi w... cóż, kiedy
potrzebuję pomocy.
- Wydajesz się w dużo lepszej formie niż kiedy wyjeżdżałeś, więc podziękuj jej ode
mnie.
- Zrobię to - powiedział i uśmiechnął się do Nigh. - A teraz powiedz mi, czego się
jeszcze dowiedziałaś.
- Jakieś trzy miesiące po przyjeździe Stacy się zmieniła. Była cały czas tak samo
tajemnicza i odległa jak wcześniej, ale dziewczyny zauważyły, że czasem się uśmiecha. Jedna
z dziewcząt powiedziała, że wydawało jej się, iż czasem Stacy nie spędzała całej nocy w
swoim pokoju.
Jace uniósł brwi, patrząc na Nigh.
Nigh pokiwała głową. To mogło być możliwe w 1994 roku.
- Wymykała się do kogoś?
- Tak myślały. Podejrzewam, że ochrona w tamtych czasach nie działała tak sprawnie,
co stało się powodem zwolnienia ówczesnej dyrektorki w następnym roku. Czy teraz jest tak
samo?
- Ochrona lotniska mogłaby się od niej uczyć - stwierdził Jace. - Możesz podzwonić
jeszcze i dowiedzieć, czego tylko się da? Potrzebuję nazwiska mężczyzny, z którym się
widywała.
- Jace, kochanie, spytam jeszcze raz: Czy jesteś pewien, że chcesz zdobyć te wszystkie
informacje? Możesz odkryć rzeczy o Stacy, które ci się nie spodobają.
- Jestem tego pewien. Im więcej się dowiaduję, tym lepiej się czuję.
- Nie jestem pewna. Och! Właśnie wynalazłam twoją N.A. Smythe. Jest piękna! I
wygląda na inteligentną. Dobra robota!
- Mamo - Jace roześmiał się zakłopotany.
- Co oznacza to N.A.?
- Nightingale Augusta.
- Będzie pasować do naszej rodziny. Muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie, kiedy
dowiem się więcej, albo prześlę faks z nazwiskiem. Kocham cię.
- Ja ciebie też, mamo - odpowiedział Jace i rozłączył się. Telefon o 13.30, tuż po
lunchu. Jego matka była zmęczona.
Całą noc spędziła przy telefonie, faksie i Internecie.
- Mam nazwisko i adres - powiedziała bez wstępów. - I idziesz do niej do domu na
herbatę o czwartej. Nazywa się Carol Hatherinton i mieszkała ze Stacy w pokoju.
- W pokoju! - krzyknął Jace, patrząc na Nigh z triumfem. - Dała ci nazwisko?
- Nie. Carol chce z tobą porozmawiać osobiście, ponieważ czuje bardzo duży żal z
powodu Stacy. Kiedy Stacy zmarła, była za granicą. Inaczej przyjechałaby.
- Wie, że Stacy nie zabiła się.
- Nie. Carol sądzi, że Stacy popełniła samobójstwo i uważa, że wie dlaczego.
- To ci powiedziała?
- Tak. Jace, kochanie, ostrzegałam cię, że możesz dowiedzieć się rzeczy, których nie
chcesz wiedzieć. Powinieneś już wyjść. Powiedziałam Carol, że przyjdziesz z przyjaciółką.
Jace?
- Tak - mruknął, wciąż dochodząc do siebie po tym, że ktoś, kto znał Stacy, wierzył,
że popełniła samobójstwo.
- Wiem, że masz własną opinię na ten temat. Ale sugerowałabym, abyś wysłuchał, co
ta młoda kobieta ma do powiedzenia. Naprawdę wysłuchał.
- Tak, dobrze, oczywiście, mamo. Lepiej już pójdę. Zadzwonię do ciebie, kiedy wrócę.
- Zrób to za dwanaście godzin. Potrzebuję trochę snu.
- Dzięki, mamo. Kocham cię. Pani Montgomery ziewnęła rozdzierająco.
- Ja ciebie też. Przekaż pozdrowienia dla Nightingale.
- Nigh - powiedział. - Mówią na nią Nigh.
- Z przyjemnością ją poznam - powiedziała pani Montgomery i rozłączyła się.
Nigh patrzyła na Jace'a. Słyszała wystarczająco dużo, by wiedzieć, czego dotyczyła
rozmowa.
- Myślę, że powinniśmy włożyć swoje najlepsze ciuchy i pójść na herbatę -
powiedziała. Spojrzała na adres, który zapisał Jace.
- Dostanie się tam zajmie nam kilka godzin. Jace poszedł na górę przebrać się. Nie
chciał dawać sobie czasu na przemyślenie tego, czego się dowiadywał. Prawda, że Stacy
miała życie, którego on właściwie nie znał, zaczynała do niego docierać. Wiedział już, że
trudno mu będzie wysłuchać wszystkiego. Jedna jego część chciała się tu zatrzymać, ale
druga wiedziała, że musi brnąć dalej.
*
- Zaprosiłam was tutaj głównie po to, by uśmierzyć własne poczucie winy -
powiedziała Carol Heatherington. Była młoda, niezbyt ładna, ale miała prezencję, którą
mogły dać jej tylko pieniądze i urodzenie. Miała ładny dom przy rzece, otoczony
trzydziestoma akrami ziemi. Jej mąż jechał każdego dnia do Londynu, zostawiając ją z jej
końmi, psami i małym dzieckiem. Zdawała się bardzo zadowolona ze swojego życia. Carol
nalała herbaty do filiżanek Herenda.
- Obawiam się, że nie byłam zbyt miła dla Stacy, kiedy byłyśmy w szkole. Zażądałam
pokoju razem z moją przyjaciółką, a zamiast tego zostałam umieszczona z tą złą, nudną,
amerykańską dziewczyną. Obawiam się, że wyładowałam na niej całe moje niezadowolenie.
Jace skrzywił się i musiał zacisnąć usta, by nie powiedzieć jej, co myśli o kimś, kto
jest niemiły dla dziewczyny, która właśnie straciła matkę.
Nigh uniosła filiżankę.
- Wszystkie byłyśmy sukami w tym wieku - powiedziała spokojnie.
- Ironią jest, że lata później dowiedziałam się, że moja tak zwana przyjaciółka
poprosiła swojego dziadka, żeby zadzwonił do rady szkoły i poprosił, aby nie przydzielali
mnie do jej pokoju. Wyładowałam złość na Stacy, kiedy powinnam być zła na swoją
szwagierkę.
- Szwagierkę? Carol uśmiechnęła się.
- Poślubiłam jej brata, a właśnie tego chciała uniknąć.
- Czy Stacy spotkała kogoś tego roku? Może mężczyznę?
- Tak. Wracając zaś do historii - nie wydaje się to dawno, prawda? - nadal wolno nam
było wychodzić w weekendy do Margate. Wszystkie dziewczyny trzymały się razem.
Obawiam się, że byłyśmy strasznymi snobkami. Chodziłyśmy małymi grupkami, każda z nas
przynależała do jednej czy drugiej.
- Ale Stacy nie była częścią grupy.
- Nie. Była Amerykanką i... nie bronię swojego zachowania, ale Stacy nigdy nie
wykonała choćby jednego ruchu, by być częścią nas. Czasem pytałyśmy ją, czy pójdzie z
nami, ale zawsze odmawiała. Nie miało znaczenia, że mówiła, że nienawidzi Anglii i że jej
ojciec przyśle po nią w każdej chwili. Dla nas szkoły za granicą były czymś normalnym, ale
wydaje mi się, że Stacy postrzegała to jako karę. Sądzę, że myślała, że to jest więzienie, a jej
obowiązkiem jest próba ucieczki.
- Z kimś?
- Tak. Przynajmniej tak myślę. Stacy była bardzo tajemniczą osobą. Mówiła tylko to,
co chciała. Nigdy nie okazywała zaufania. Czy też to zauważyłeś?
- Nie powiedziałbym tak, ale odkryłem, że to prawda. Mimo że byliśmy zaręczeni, nie
wiedziałem, że spędziła rok w szkole w Anglii.
- Sądzę, że Stacy patrzyła na to tak jak inni ludzie patrzyliby na pobyt w więzieniu.
Prawdopodobnie czuła się zbyt zakłopotana, by o tym mówić. Mogę zrozumieć, że trzymała
to w sekrecie. Ciekawa jestem, co się stało z jej ojcem i jego młodą żoną.
- Stacy powiedziała ci o nich?
- Z sarkazmem. Rozśmieszała nas swoim czarnym humorem. Pewnego razu mała
dziewczynka, około dwunastoletnia, przyszła do jadalni, a my zastanawiałyśmy się, kim jest.
Na to Stacy powiedziała: To nowa żona mojego ojca.
- To w jej stylu - powiedział Jace, odwracając wzrok. - Powiedziałaś, że twoim
zdaniem Stacy popełniła samobójstwo i to była twoja wina.
- Stacy nawiedzała mnie od chwili, gdy dowiedziałam się o jej śmierci. Chciałabym
cofnąć czas i być milszą dla niej, bardziej się wysilić, by włączyć ją do grupy.
- Czemu uważasz, że popełniła samobójstwo? - spytała Nigh, próbując naprowadzić
kobietę na główny temat.
- Z powodu Tony'ego, oczywiście.
- Tony'ego? - spytała Nigh.
- Tony Vine. Był mężczyzną, w którym się zakochała. Przynajmniej tak uważam.
Nigh i Jace popatrzyli na siebie.
- Możesz nam powiedzieć wszystko, co wiesz o panu Vine?
- Kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam, byłam w Margate z połową dziewczyn ze
szkoły. Było sobotnie popołudnie i myślałam, że Stacy została w szkole. Spytałam ją, czy
chce do nas dołączyć, ale powiedziała, że będzie uczyć się chemii do egzaminu. Godzinę
później byłam z dziewczynami w mieście. Tego dnia odbywał się tam targ. Patrzyłam na
rzeczy na stoiskach, gdy nagle zauważyłam, że wszystkie moje przyjaciółki zniknęły. Nie
wiedziałam ich nigdzie i chyba spanikowałam. Zaczęłam biec z powrotem do szkoły, ale
kiedy minęłam jedną z ulic, zobaczyłam czerwony błysk. Stanęłam natychmiast w miejscu.
Ciekawość zwyciężyła strach.
- To była Stacy?
- Tak myślałam. Miała piękną czerwoną jedwabną chustę - wszystkie zazdrościłyśmy
jej amerykańskich ubrań - i myślałam, że widzę tę chustę. Sprawdziłam, czy ktoś może mnie
zobaczyć, po czym poszłam uliczką w tamtym kierunku. Kiedy dotarłam do czegoś, co
wyglądało jak garaż, znów zobaczyłam chustę i skręciłam za róg. Stała tam Stacy uwieszona
na młodym mężczyźnie. Och, przepraszam.
- Nic się nie stało. Chciałbym usłyszeć wszystko.
- Musicie zrozumieć, że większość z nas była dziewicami. Rozmawiałyśmy o seksie
cały czas i zachowywałyśmy się, jakbyśmy miały doświadczenie w tych sprawach, ale w
rzeczywistości nie wiedziałyśmy nic. A tam stała Stacy, cicha Amerykanka, trzymająca się z
dala, splątana z mężczyzną w sposób, jakiego my nawet sobie nie wyobrażałyśmy. Jedną
nogę miała na wysokości jego talii...
Przerwała, spojrzawszy na twarz Jace'a.
- Widziałaś ich w Margate - powiedziała Nigh. - Wiesz, gdzie jeszcze się spotykali? I
jak dowiedziałaś się, kim on był?
- Bałam się, że mnie zobaczą, więc odeszłam, ale wróciłam na rynek. Moja ciekawość
była silniejsza od czegokolwiek, więc chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o tym
mężczyźnie.
- Mężczyźnie? - spytała ponownie Nigh. - Nie chłopcu?
- Och, nie! Miał trzydziestkę, a my byłyśmy szesnastolatkami. Stacy miała chyba
siedemnaście.
- Trzydziestoletni mężczyzna - powiedział Jace tonem bez wyrazu. - Widziałaś ich
jeszcze?
- Nie tego dnia. Wróciłam do internatu, a tam znalazłam Stacy, zwiniętą na łóżku z
książką do chemii. Nigdy byście nie zgadli, że była poza szkołą, a już na pewno, że widziała
się z mężczyzną dwa razy od niej starszym. Od tamtego czasu zaczęłam obserwować Stacy.
Nigdy nie powiedziałam jej i nie zdradziłam się z niczym, ale ją obserwowałam.
- I co zobaczyłaś?
- Sekrety i kłamstwa. Była świetnym kłamcą. Przepraszam jeszcze raz. Nie chcę
oczerniać jej po śmierci, ale widziałam, jak kłamie bez mrugnięcia okiem.
- Czego dotyczyły te kłamstwa?
- Gdzie była i co robiła. Stacy zwykła wymykać się z pokoju w nocy. Zawsze spałam
mocno, więc trudno było mi obserwować ją, ale udało mi się to przez trzy noce. Dwukrotnie
wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak biegnie przez trawnik. Trzymała się z daleka od
latarń, ale mogłam ją widzieć.
- Wiesz, dokąd szła?
- Na wzgórza. Któregoś dnia wspięłam się na nie. Tam jest żwirowa droga. Widziałam
papierki po cukierkach i puszki po napojach, rozrzucone wzdłuż granicy lasu.
- Myślisz, że Stacy spotykała się z nim na wzgórzu? - spytał Jace.
- Jestem tego pewna. Było stromo, ale do przejścia. Mnie się udało. Drugiej nocy
byłam na tyle przytomna, by zobaczyć, co Stacy robi. Wydawało mi się, że słyszałam odgłos
motocykla. Myślę, że czekał na nią na górze na motorze, a potem odjeżdżali gdzieś razem.
- Kiedy wracała?
- Była zawsze w pokoju, kiedy budziłam się rano. Wydaje się, że nigdy nie
potrzebowała dużo snu - powiedziała i spojrzała na Jace'a, czekając na potwierdzenie.
- Nie, nie potrzebowała. Cierpiała na bezsenność - wyjaśnił. - Dlatego zawsze miała ze
sobą receptę na pigułki nasenne.
- Nigdy nie widziałam, żeby ziewała - kontynuowała Carol. - Ani by wyglądała na
śpiącą. Ja, jeśli nie prześpię pełnych ośmiu, dziewięciu godzin, jestem zupełnie do niczego w
ciągu dnia.
- Więc czemu uważasz, że Stacy popełniła samobójstwo - spytał Jace.
Spojrzała na niego uważnie.
- Muszę przeprosić za to oświadczenie. Powiedziałam to, nie znając wszystkich
faktów. Nic nie wiem o tym, że Stacy była zaręczona z kimś innym niż Tony Vine. Wszystko,
co wiem, to to, co pojawiło się w gazetach, których nie widziałam wcześniej niż miesiąc po
zdarzeniu. Myślałam, że Stacy wróciła do Margate do Tony'ego. Po tych wszystkich latach
zamierzała być z nim, ale może on ją odrzucił. Stacy zawsze była wrażliwą osobą i jestem w
stanie sobie wyobrazić, że jeśli kogoś pokochała, to już na zawsze. Mogę zrozumieć, że jeśli
wróciła do niego i odkryła, że on być może poślubił kogoś innego, byłaby bardzo
nieszczęśliwa.
- Kim jest Tony Vine? - spytała Nigh. - A może nie dowiedziałaś się tego.
- Jakiś miesiąc po tym, jak zobaczyłam go ze Stacy, zobaczyłam go spacerującego
ulicą w Margate. Był bardzo przystojnym mężczyzną, ale nie w moim typie.
- Co masz na myśli? Carol wzruszyła ramionami.
- Wszystko w nim było... zbyt lśniące. Mój ojciec nienawidzi nowych ubrań. Jeśli
zakłada coś nowego, zrobi wszystko, jeżdżąc konno i robiąc inne rzeczy, by przestało być
nowe. Do tego byłam przyzwyczajona, więc Tony był dla mnie szokiem.
Było coś w nim co... nie myślcie, że jestem melodramatyczna, ale coś
niebezpiecznego. Wyglądał na niebezpiecznego mężczyznę.
- Trzydziestoletni facet z siedemnastolatką? - powiedział Jace. - Powinni go zamknąć.
- W każdym razie - kontynuowała Carol - spytałam kogoś, kim on jest. Wydaje mi się,
że kobietę w sklepie z herbatą. Powiedziała „to Tony Vine”, a jej twarz wskazywała, że każdy
w mieście wie, kim on jest.
- Wiesz, gdzie jest teraz albo co się z nim stało?
Carol wstała i podeszła do antycznej szafki za sofą, skąd wyjęła kawałek papieru.
- Jakiś rok temu byłam w Londynie i zobaczyłam pewnego mężczyznę. Wiedziałam,
że go znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go widziałam. Tamtej nocy
przypomniałam sobie, że to z nim Stacy się spotykała. Tony Vine. Nie minęło dużo czasu od
chwili, gdy dowiedziałam się o jej śmierci w Margate, więc zapisałam sobie nazwę budynku,
z którego wychodził Tony. - Podała papier Jace'owi, który spojrzał na niego i podał Nigh.
- Było mi naprawdę przykro, kiedy usłyszałam o Stacy - zwróciła się Carol do Jace'a. -
Pomyślałam sobie, że Stacy zabiła się z powodu tego okropnego Tony'ego Vine'a. Był taki
moment w szkole, kiedy zastanawiałam się, czy nie pójść do dyrektorki szkoły i nie
powiedzieć jej o Stacy. Bałam się o nią i martwiłam, ale wtedy przyjechał jej ojciec i zabrał ją
z powrotem do Kalifornii i więcej o niej nie usłyszałam. Dopóki nie powiedziano mi o tej
tragicznej śmierci.
W pokoju zapadła cisza.
- Myślę, że zajęliśmy ci już zbyt dużo czasu - powiedział wreszcie Jace, wstając - Nie
wiem, jak dziękować za pomoc.
Carol i Nigh również wstały.
- Chciałabym tylko nie być tak pasywną podczas lat szkolnych. Nich wzięła ją za rękę.
- Nie sądzę, żeby to była twoja wina.
- A ja nie sądzę, by Stacy popełniła samobójstwo - dodał Jace.
- Ale jeśli nie zabiła się... - Carol otworzyła szeroko oczy. - Myślisz, że Tony ją zabił?
- Jeśli nie on, to może wiedzieć, kto to zrobił. Bardzo dziękuję za wszystko. Nie
jestem w stanie wyrazić, jak bardzo nam pomogłaś.
Pożegnali się i wyszli. W samochodzie Jace oparł się na siedzeniu i zamknął oczy.
Nigh nie przeszkadzała mu. Wiedziała, jak się czuje. Musiał przyswoić wiele informacji.
Sekrety i kłamstwa. Carol powiedziała, że Stacy była ich pełna. Nigh nigdy by tego Jace'owi
nie powiedziała, ale zgadzała się z tym. Stacy nie powiedziała mężczyźnie, którego miała
poślubić, ani o roku w szkole w Anglii, ani o mężczyźnie, w którym prawdopodobnie była
zakochana. W normalnych okolicznościach byłoby to zrozumiałe, ale wyglądało na to, że
Stacy nadal była zakochana w Tonym Vinie. Kochała go tak bardzo, że wpakowała się w
niezłe kłopoty po to, by zobaczyć go tuż przed ślubem. Jedyne, co musiał zrobić, to przysłać
jej zdjęcie Priory House z kilkoma słowami naskrobanymi na odwrocie, a Stacy porzuciła
swoją przyszłość z Jace'em, by się z nim spotkać.
Nigh zastanawiała się, co się wydarzyło podczas spotkania. Czy powiedziała
Tony'emu, że zawsze będzie tym jedynym? Że chce poślubić jego i nikogo innego? Że
zostawi Jace'a, jeśli Tony tego chce?
Czy Tony powiedział „nie”? Czy powiedział, że ma już żonę i dzieci, i nie chce jej?
Czy to dlatego Stacy poszła do pubu i połknęła całą fiolkę tabletek?
Nigh zerknęła na Jace'a, kiedy uruchamiał silnik i zastanawiała się, co on o tym myśli.
Dla dziennikarskiego umysłu Nigh stawało się coraz bardziej jasne, że Stacy zabiła się.
Na tyle, na ile Nigh mogła pozbierać wszystkie fakty razem, kiedy Stacy była młodą
dziewczyną próbującą zdobyć ojcowską miłość. Był jedynym rodzicem, jaki jej pozostał, a
wybrał, nową, młodą żonę, zamiast niej. Z opisu Carol Tony Vine wyglądał na naprawdę
niezłego cwaniaka. Dziewczęta nie zyskują ojcowskiej aprobaty poślubiając mężczyznę, który
nosi nowiutkie garnitury i umawia się z nastolatkami.
Nigh spojrzała na Jace'a i zastanowiła się, czy Stacy zgodziła się go poślubić,
ponieważ Jace przedstawiał sobą wszystko, o czym marzą ojcowie, myśląc o kandydacie na
męża dla córki.
- Porównujesz mnie z Tonym Vine? - spytał Jace.
- Tak. - Nie chciała kłamać.
- Zaczynasz myśleć, że Stacy zabiła się, ponieważ jej chłopak z lat szkolnych odrzucił
ją, tak?
- Tak - przyznała Nigh.
- Dobrze - odpowiedział, uśmiechając się. - Jeśli tak myślisz, będziesz bardziej
dociekliwa, by odkryć prawdę.
Kiedy dojechali do Margate, Nigh powiedziała.
- Lepiej wrócę do domu.
- Ale twoje rzeczy są w Priory House.
- Mogę je zabrać później. Mam jeszcze jedną szczoteczkę do zębów i koszulę nocną,
więc wszystko będzie OK.
- Jeśli tego chcesz.
- Tu nie chodzi o to, czego ja chcę, ale... - Jej usposobienie doszło do głosu. - Ty i ja
mieszkaliśmy razem od chwili, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Jestem pewna, że całe
miasteczko nie mówi o niczym innym. A najgorsze jest to, że nic, o czym myślą, nie jest
prawdą. Ty i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi i pracujemy razem. To wszystko.
Jace zatrzymał samochód na podjeździe Priory House i wyłączył silnik.
- Przyjaciółmi? Tak o nas myślisz? Kiedy wysiadał z samochodu, chichotał. Nigh
siedziała na miejscu pasażera i patrzyła na niego, ale potem uśmiechnęła się, wysiadła i
poszła do domu. Weszła frontowymi drzwiami, nie kuchennymi.
Spędzili cichy wieczór „w domu”, jak Nigh zaczęła o nim myśleć. Jak dwoje
małżonków - poza tym, że za każdym razem, kiedy Jace podchodził do niej, jej serce waliło
dziko. Nie pozwoliła, by zobaczył, jak się czuje, ponieważ wyglądało na to, że on nie czuje
tego samego. Jego puls nie przyspieszał, kiedy jego ramię ocierało się o jej. Jego oddech nie
stawał się szybszy, kiedy jej twarz zbliżała się do jego.
Rozmawiali o ich przyszłości w zawoalowany sposób, co przyprawiało ją zarówno o
radość, jak i niemal utratę zmysłów. Chciała wiedzieć, czy on naprawdę miał zamiar włączyć
ją do swojej przyszłości. Chciała też wiedzieć, co zamierza zrobić, kiedy dowie się już
wszystkiego o Stacy. Czy wystawi Priory House na sprzedaż i opuści Anglię na zawsze? Ale
z drugiej strony powiedział, że lubi Anglię. „Mimo jej różnych wad”, jak to ujmował.
Im więcej myślała, tym mniej była w stanie cokolwiek wywnioskować.
Pani Browne podała kolację. Zjedli, niewiele mówiąc, każde zatopione we własnych
myślach.
Po kolacji poszli do salonu i usiedli w ciszy.
- Nie dowiedzieliśmy się jeszcze, czemu Ann i Danny nas nawiedzali - powiedziała
Nigh.
Jace siedział na krześle, patrząc na ogień w kominku.
- Obawiam się, że możemy nigdy się nie dowiedzieć. - Chyba pojadę jutro do
Londynu.
Nigh chciała krzyknąć: „Beze mnie?” - ale powstrzymała się. Kiedy i on się nie
odezwał, wstała. Kiedy mijała krzesło, złapał ją za nadgarstek po czym przyłożył jej rękę do
policzka.
- Przepraszam, że nie jestem najlepszym kompanem. Nie byłem sobą, od kiedy zmarła
Stacy. Ale chcę, żebyś wiedziała, że jesteś pierwszą osobą, której udało się przekonać mnie,
że być może warto jest jeszcze żyć. - Spojrzał na nią, wciąż trzymając jej rękę. - Obiecuję, że
kiedy to poskładam, nadrobię stracony czas.
Uśmiechnęła się do niego, a on puścił jej rękę i odwrócił się do kominka. Czując się
jednocześnie szczęśliwa i sfrustrowana, wyszła z pokoju i udała się do sypialni. W kominku
płonął ogień, więc w pokoju było ciepło i przyjemnie. Ale nie tak ciepło i przyjemnie, jak
mogłoby być, pomyślała, patrząc na puste łóżko.
Wzięła kąpiel, ubrała się w nocną koszulę i poszła do łóżka. Nie wyłączyła światła,
dopóki nie usłyszała Jace'a wchodzącego po schodach. Pod jej drzwiami zobaczyła cień i
wstrzymała oddech.
Kiedy cień się poruszył, Nigh zaklęła, wyłączyła światło, walnęła pięścią w poduszkę
i ułożyła się do snu. Mimo swojej złości na Jace'a Montgomery'ego usnęła niemal
natychmiast.
ROZDZIAŁ 20
Obudziła ją muzyka. Nie była głośna, dochodziła z daleka. W pierwszej chwili
poczuła się zdezorientowana, nie wiedząc, gdzie jest. Kiedy rozbudziła się bardziej, zaczęła
nasłuchiwać. Czyżby to Jace się obudził i słuchał muzyki? Era big bandów - można było
sądzić po dźwiękach.
Wstała z łóżka i otworzyła drzwi. Jace wychodził właśnie ze swojej sypialni. Miał na
sobie dżinsy i gruby wełniany sweter oraz skórzane buty. Przyłożył palec do ust, dając jej
znać, by zachowała ciszę. Muzyka dochodziła z perkalowego pokoju. Pokoju Ann.
Pierwszym odruchem Nigh była chęć ucieczki do swojej sypialni i schowanie się pod
łóżkiem. Może teraz był idealny czas by wsiąść do swojego samochodu i odjechać.
Ale kolejny gest Jace'a pozwolił jej pozbierać się. Pokazał jej, by wróciła do sypialni i
zamknęła drzwi. Nie było wątpliwości, iż uważał, że za bardzo się boi, by stanąć twarzą w
twarz z tym, co działo się w pokoju Ann.
Jego brak wiary w nią dodał jej odwagi. Pokazała mu, by poczekał na nią, aż włoży na
siebie jakieś ubranie. Spotkanie z duchami było wystarczająco złe, nie musiała jeszcze robić
tego w koszuli. Wbiegła do swojego pokoju, włożyła to, co miała na sobie wczoraj: dżinsy,
gruby sweter i botki. Cztery minuty później wróciła do holu i na palcach podążyła za Jace'em
do pokoju Ann.
Drzwi od pokoju były otwarte, a światła włączone. Nie tak zostawili pokój. Jace
pchnął Nigh za siebie, kiedy zaglądał do środka, rozglądając się, ale nie zobaczył nikogo
żywego ani martwego.
Nigh zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi, by wyjść zza pleców Jace'a i wejść
do pokoju. Żadne z nich nie odezwało się słowem.
Jak tylko weszli, zobaczyli, że sekretne drzwi do tunelu były otwarte, a muzyka
dochodziła właśnie stamtąd.
Ponownie Jace pchnął Nigh za siebie, kiedy zerkał w czarną głębię na schodach.
Nigh dotknęła ramienia Jace'a i zrobiła gest pytający, kto jeszcze wiedział o przejściu i
mógłby słuchać tam muzyki o drugiej nad ranem. Jace wzruszył ramionami.
Ruszył do korytarza, mając zamiar iść bez niej, ale złapała go za ramię i pokręciła
przecząco głową. Nie podobało jej się to, co się działo. To mógł być Hatch, który, była tego
pewna, wiedział o tunelu, ale nie podejrzewała go o to. Czego, do cholery, chce teraz Danny
Longstreet?
Kiedy Jace pokręcił głową, dając jej znać, że idzie do tunelu niezależnie od tego, co
powie, podniosła palec, każąc mu poczekać.
Podeszła do kominka i wzięła dwie świece i zapałki. Jace uśmiechnął się i poruszył
ustami: „dobra dziewczynka”. Gdyby mogła mówić, spytałaby go, czy zamierzał rzucić jej
teraz kość.
Jace zapalił obie świece i jedną podał jej, po czym zaczął schodzić w dół starego
przejścia. Nigh szła tuż za nim. Próbowała się dzielnie zachowywać, aczkolwiek nie czuła się
zbyt pewnie.
Muzyka była bardzo głośna. Ktokolwiek ją nastawił, używał starego sprzętu. Teraz
słyszeli jazzowy utwór Woody'ego Hermana, który sprowokował ją do myślenia o tańcu, w
którym chłopcy podrzucają dziewczęta, a później przeciągają je po podłodze między swoimi
nogami.
Uśmiechnęła się na tę myśl, ale zaraz przypomniała sobie, gdzie jest i co robi.
Zacisnęła dłonie na ramieniu Jace'a i szła za nim, kiedy ostrożnie posuwał się naprzód.
Byli pośrodku korytarza, kiedy natknęli się na duży sprzęt grający. Schyliwszy się,
Jace wyłączył muzykę. Cisza, jaka zaległa, była niemal ogłuszająca.
Jace odwrócił się do niej i kazał jej tu zostać.
Bez niego? Wiedziała, że jej strach był głupi. Spędziła większość dzieciństwa w tym
starym miejscu, które było dla niej równie znajome, jak jej własna sypialnia. Z drugiej strony,
jej poczucie bezpieczeństwa wynikało ze świadomości, że nikt nie wie, iż ona tam jest. Jak
mógł ją dopaść ktoś zły, jeśli nie wiedział, gdzie ona jest.
Ale to, co zobaczyli i usłyszeli dziś w nocy - muzyka, jasne światła, otwarte sekretne
drzwi - przeraziło ją. Wiedziała na sto procent, że zrobił to Danny Longstreet.
Prawdopodobnie świetnie się bawił, kiedy to siedział z nią na ławce i rozmawiał w biały
dzień. Był też w Margate, a ona go widziała.
Jace powtórzył jej, by została tam, gdzie jest, ale ona znów pokręciła przecząco głową.
Wiedziała, że Jace chce sprawdzić resztę tunelu i wyjście na zewnątrz, ale nie chciała tu
zostać sama. Ktoś był w tunelu, i to niedawno. Kiedy szli spać, światła w pokoju Ann były
wyłączone i nie grała żadna muzyka.
Jace uśmiechnął się krzepiąco, ale nie odniosło to skutku. Zrezygnowany, pokiwał
głową.
Złapał ją za rękę, po czym zrobił duży krok nad wieżą stereo.
Ale był to jedyny krok, jaki zrobił, ponieważ w następnej sekundzie usłyszeli rumor,
który Nigh słyszała dwa razy wcześniej w swoim życiu. Bomby!
- Padnij! - krzyknęła. - Padnij!
Huk dochodził z obu stron tunelu, więc nie mogli biec w żadnym kierunku.
Jace zrozumiał. Złapał Nigh i pociągnął na twardą ziemię i przykrył ją swoim ciałem.
Nigh przyłożyła ręce do uszu, Jace zrobił to samo. Nie miała nadziei, że przeżyją
kolejną minutę. Stary tunel zawali się pod bombami zrzucanymi przy obu końcach korytarza.
Jeśli nie dosięgną ich odpryski, zrobią to ściany.
Przylgnęła do Jace'a, kiedy dźwięk wypchnął wszystkie myśli. Gruz, stemple, brud,
który zebrał się przez setki lat, wszystko to uderzyło w podłogę, by ich zmiażdżyć.
Dwie eksplozje nastąpiły szybko jedna po drugiej, ale zdawały się trwać wieki. Jace
trzymał Nigh pod sobą, więc niewiele żwiru ją trafiło. Zostali tak przez długie, przerażające
minuty, oczekując, że w każdej chwili sufit spadnie im na głowy. Ale tak się nie stało.
Kiedy dźwięki ucichły i nawet echo zanikło, Jace poruszył się.
- Jesteś cała?
Nigh była w stanie tylko pokiwać głową. Dzwoniło jej w uszach. Świece gdzieś
przepadły i znaleźli się w absolutnej ciemności.
Czuła, jak Jace maca podłogę, szukając ich. Kiedy znalazł jedną, zapalił ją.
Nigh usiadła na ziemi obok wieży i obserwowała Jace'a, jak poruszał się po tym, co
zostało z tunelu. Oba końce się zapadły. To, co zostało, to około trzy metry przestrzeni z
prawej strony i cztery po lewej. To oznaczało, że metry kurzu i ziemi dzieliły ich od świata.
Patrzyła, jak Jace bada otoczenie. Próbował odgrzebać zawaloną ścianę, ale przestał,
kiedy stara belka nad ich głowami zaczęła trzeszczeć. Podniósł świecę, by przyjrzeć się
barykadzie. Nigh zrobiła to samo. Stare belki wreszcie się poddały. Były mocno wygięte, a
trzy metry od miejsca, w którym siedziała, widziała nowe pęknięcie.
- Więc kto wie o tym tunelu? - spytał Jace niedbale, tak jakby nie miało to większego
znaczenia.
- Więcej ludzi, niż myślałam - powiedziała. Jace spojrzał na nią.
- Jestem pewien, że połowa miasta słyszała tę eksplozję i prawdopodobnie
sprowadzą... jak wy je nazywacie? Koparki?
- JCB.
- A tak. Przywiozą zaraz JCB. Myślisz, że Hatch pozwoli im pociąć swój trawnik?
Niemal słyszę, jak mówi, że właściciele przychodzą i odchodzą, ale trawnik pozostaje.
Nie uśmiechnęła się na ten żart. Była już w takich sytuacjach i widziała gorsze. Nie
wyjdą z tego żywi. Przy całym szczęściu minie tydzień niż ktokolwiek zda sobie sprawę, że
zniknęli. Mieszkańcy wiedzieli, ze Jace i Nigh czasem uciekali gdzieś na kilka dni.
- Nie powinniśmy się okłamywać - powiedziała delikatnie. - Nie będą za nami tęsknić,
a jeśli nawet, nie będą mieli pojęcia, gdzie nas szukać.
Jace odwrócił się powoli.
- To moja wina - powiedział matowym głosem. - Wiedziałem, że istnieje zagrożenie.
Stacy została zabita, a to zrobił jej zabójca. Miałem zamiar cię chronić i...
Spojrzała na niego. W jego oczach dostrzegła łzy. Otworzyła ramiona, a on podszedł
do niej.
- Przepraszam - powtórzył. - Przepraszam. Tak chciałem się z tobą wszystkim dzielić,
że przestałem być ostrożny. Powinienem cię chronić.
Pogłaskała go po włosach i mocno przytuliła.
- Cokolwiek się stanie, cieszę się, że powiedziałeś mi o sobie. Ale dlaczego... ?
- Ponieważ cię kocham - powiedział, jakby to było oczywiste.
- Co? - Odsunęła się i spojrzała mu w twarz. - Co powiedziałeś? Jace usiadł, oparł się
o zimną ścianę i wytarł oczy.
- Przepraszam za to. Próbowałam trzymać emocje w ryzach, ale czasem...
- Jestem Brytyjką, więc nie próbuj mi mówić o emocjach, które są wstrzymywane.
Chcę usłyszeć tę część o miłości.
Spojrzał na nią, jakby była przygłupia.
- Zakochałem się w tobie, jak tylko cię spotkałem. Myślałem, że o tym wiesz.
- Wybacz mi moją głupotę, ale nie, nie wiedziałam.
- Hm - mruknął zaskoczony. - Poszedłem do twojego domu, hm, mojego domu,
gotowy cię pozwać do sądu, ale skończyłem na zaproszeniu do zamieszkania ze mną. -
Machnął ręką. - Mniej więcej.
Nigh chciała usłyszeć, co ma więcej do powiedzenia. Chciała kłócić się z nim, czy
robić cokolwiek innego, zamiast myśleć o tym, gdzie są i że nigdy się stąd nie wydostaną.
Czy to brak tlenu ich zabije?
- Dobrze - powiedziała, uspokajając się. Nie ma powodu przyspieszać czegoś, co i tak
było nieuniknione. Musi oszczędzać tlen. - Więc dlaczego mnie nie dotknąłeś?
Jace patrzył na ściany. Podniósł świecę i poszedł dalej.
- Słyszysz coś?
- Nie - powiedziała. - Chcę usłyszeć odpowiedź.
- Będziesz się ze mnie śmiała.
- Nie sądzę, by cokolwiek na świecie byłoby w stanie mnie teraz rozśmieszyć.
- Przez rok po śmierci Stacy bałem się nawet porozmawiać z kobietami, które nie były
krewnymi. Obawiałem się, że powiem coś, co je przygnębi tak, że...
- Że któraś się zabije?
- Nie. Nigdy nie byłem tak zły. Ale byłem pewien, że Stacy miała sekrety i obawiałem
się, że coś było ze mną nie tak, ponieważ nie zwierzyła mi się - powiedział, badając każdy
skrawek powierzchni tunelu.
- Wszyscy mamy sekrety - przyznała Nigh. - A Stacy miała wiele tragicznych przeżyć
w przeszłości - śmierć matki, odrzucenie przez ojca. Mimo to była silną kobietą.
Jace spojrzał znów na nią.
- Właśnie zaczynam tak myśleć.
- A więc co z tym dotykaniem? Ja i ty, rozumiesz? Jace uklęknął, by przyjrzeć się
drobince żwiru na końcu korytarza, który prowadził na zewnątrz.
- Minął drugi rok od śmierci Stacy, a ja nadal nie dotknąłem żadnej kobiety. Złożyłem
coś na kształt przysięgi, że nie zrobię tego, póki nie dowiem się prawdy o śmierci Stacy.
Dobrej lub złej. Zamierzałem to odkryć.
Zajęło jej chwilę, by zrozumieć co ma na myśli, po czym uśmiechnęła się. Złożył
śluby czystości. Nie wiedziała, czemu ten pomysł tak ją ucieszył, ale tak właśnie było.
Zastanawiała się, jak wielu mężczyzn jest zdolnych do takiej miłości, by zrezygnować z
seksu.
Lata wcześniej Nigh była gdzieś w jakimś okropnym miejscu, otoczona przez
mężczyzn, jak zwykle zresztą, gdzie czekali, by przekazać publiczności amerykańskiej
telewizji trzyminutową relację z horroru, jaki widzieli. Jeden z mężczyzn - który nagabywał ją
od wielu dni - spytał ją, czego pragnie w mężczyźnie. Wiedząc, jak samolubny i rozpustny
jest ten facet, wypaliła:
- Chcę mężczyzny, który jest zdolny do miłości. To był impuls, ale kiedy później się
nad tym zastanowiła, stwierdziła, że to prawda. Mężczyzna, który był zdolny do prawdziwej,
głębokiej miłości, takiej, która stawia innych ponad siebie.
Obserwowała Jace'a, jak odkłada świece i zaczyna kopać w ziemi. Wiedziała, że to był
akt rozpaczy, ale podobało jej się, że próbuje. On właśnie był mężczyzną, który kochał tak
mocno, że przeciwstawił się opinii wszystkich, a prawdę zachował własnej ocenie. Nie
wierzył, że Stacy zabiła się i poświecił swoje życie, by udowodnić to. Nie chciał fałszywych
oskarżeń jej lub jego.
- Myślę, że powinieneś usiąść - powiedziała łagodnie. Odwrócił się do niej i spojrzał
tak, jakby zamierzał złożyć jakieś radosne oświadczenie, że wkrótce się wydostaną, ale chyba
zmienił zdanie.
- Tak, powinniśmy oszczędzać siły i tlen. Usiadł za nią i objął. Jedna świeca wypaliła
się już zupełnie, a druga była na wykończeniu. Tak samo jak powietrze.
Przytulił ją, głaskał po włosach. Nie rozmawiali. Nigh pomyślała, by powiedzieć mu,
że ona też go kocha, ale wiedziała, że on to wie. Byli nierozłączni od pierwszego dnia, kiedy
się spotkali.
Nie wiedziała, że płacze, póki nie poczuła wilgoci na swoim policzku.
- Cii - powiedział, głaszcząc jej twarz. Musimy siedzieć spokojnie i cicho i oddychać
tak wolno, jak tylko możemy.
Pokiwała głową. Nie było już nic innego do roboty. Złość była bezsensowna, a
rozmowa niepotrzebna.
Nie wiedziała, jak długo tam leżała, jej ciało blisko jego, jej twarz przy jego sercu,
bijącym równym rytmem, nim zasnęła.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, nim Jace ją obudził.
- Cicho - powiedział chrapliwie i niemal czuła, jak głęboko oddycha. Nie zostało już
dużo powietrza w tunelu. - Słuchaj.
Próbowała unieść głowę, ale okazało się to zbyt dużym wysiłkiem. Złożyła ją
ponownie na jego piersi.
- Słyszysz? Nic nie słyszała. Z trudem Jace odsunął się od niej, po czym wstał,
podpierając się o zimną ścianę. Przyłożył ucho.
- Co słyszysz? - wyszeptała, po czym wzięła kilka głębokich wdechów.
- Nie wiem, - Podszedł do drugiej strony tunelu i przyłożył ponownie ucho do ściany.
- Może to nic - powiedział. Cokolwiek słyszał, dochodziło zza ściany, o którą opierała się
Nigh.
Pomógł jej wstać. Oboje ciężko łapali powietrze. Pomógł jej odejść do ściany tak
daleko, jak to tylko było możliwe.
Teraz słyszała, i spojrzała na Jace'a szeroko otwartymi oczami.
- Co to jest?
- Maszyny - wyrzucił z siebie i pociągnął ją, by usiadła obok niego i otoczył ją
ramieniem.
Czekali, nasłuchując każdego dźwięku, a potem poczuli go.
Czuli huk i drżenie dochodzące zza ściany. Nigh widziała opadającą jedną ze starych
belek, a za nią zapadający się sufit, ale miała zbyt mało tlenu, by się skoncentrować. Złożyła
głowę na ramieniu Jace'a i zaczęła zapadać w sen.
Kiedy duża łopata koparki przebiła się przez sufit, nie była na to przygotowana, ale
Jace tak. Domyślił się, co się działo, i wiedział, że kiedy zostanie zrobiona dziura w tunelu,
sufit się zapadnie. Musiał być gotowy!
Kiedy łopata przebiła się przez strop, spojrzał w górę, mając zamiar działać, ale był
zbyt osłabiony brakiem powietrza, by się ruszyć. Nie musiał jednak się martwić. Kilkanaście
osób zaglądających przez dziurę było gotowych do pracy. Dwóch mężczyzn wskoczyło do
tunelu i spuszczono drabinę. Jeden z nich przerzucił Nigh przez ramię, Jace został popchnięty
na drabinę, a drugi mężczyzna szedł za nim.
Gdy tylko znaleźli się na górze, to, co zostało po tunelu, zapadło się, połykając drabinę
i niemal drugiego mężczyznę, ale pozostali go wyciągnęli.
Na zewnątrz stał ambulans, do którego zaprowadzono Nigh i Jace'a, i założono im
maski z tlenem. Nigh leżała na noszach, Jace usiadł obok niej, trzymając maskę przy twarzy.
Mężczyzna w mundurze ekipy ratunkowej spojrzał na nich oboje.
- Jesteście cali? - spytał Jace'a, a ten pokiwał głową.
- Kto nas znalazł? - wydyszał Jace, zdejmując maskę.
- Człowiek nazwiskiem Hatch. Jak długo byliście na dole? Jace spojrzał na zewnątrz.
Był dzień, ale nie wiedział, która jest godzina.
- Od drugiej nad ranem. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Niemożliwe. Nie moglibyście przeżyć tak długo - powiedział, wysiadając z
ambulansu i zamykając drzwi. Chwilę później Jace i Nigh zostali zabrani do szpitala.
ROZDZIAŁ 21
Nigh budziła się powoli, obawiając się tego, co zobaczy. Ostatnią rzecz, jaką
pamiętała, to opieranie się na ramieniu Jace'a ze świadomością, że już nigdy się nie obudzi.
Zastanawiała się, czy jeśli otworzy oczy, zobaczy Niebo.
Kiedy je wreszcie otworzyła, uśmiechnęła się do swoich myśli. Na krześle, śpiący i
przykryty kocem, siedział Jace. Przez chwilę obserwowała go, uśmiechając się na jego widok
i powoli zaczęła sobie przypominać okoliczności ratunku. Łopata koparki przebiła się przez
sufit, po czym oślepiające światło słońca wpadło do tunelu wraz z ożywczym powietrzem.
Jakiś mężczyzna wskoczył do dziury, objął ją w talii, potem przerzucił ją sobie przez ramię i
wyniósł na górę. Pamiętała, jak spojrzała do tyłu i ujrzała Jace'a wspinającego się po drabinie.
Za nim z ogromnym hukiem zapadło się to, co pozostało jeszcze z tunelu. Słyszała krzyki,
kiedy wyciągano mężczyznę z zapadającego się tunelu. Potem okrzyki triumfu, kiedy
wszyscy byli już bezpieczni.
Z późniejszego okresu nie pamiętała już wiele, poza leżeniem w masce na twarzy.
Jace otworzył oczy i spojrzał na nią.
- Hej.
- Hej. Wymienili uśmiechy, nie potrzebując słów. W jakiś sposób przetrwali coś,
czego nie powinni byli przeżyć.
Usiadła, a Jace wstał, by jej pomóc. Podłożywszy jej poduszkę pod plecy, podał wodę
do picia. Do ręki miała podłączoną kroplówkę.
- Opowiedz mi wszystko.
- Nie mogę - powiedział, całując ją w czoło. - Muszę jechać do Londynu.
- Londynu? - Złapała go za rękę. - Jedziesz zobaczyć się z Tonym Vine?
- Tak. Nie patrz tak na mnie. To jest ważne. Muszę dowiedzieć się, kto zabił Stacy.
Nigh zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy Jace wypowiedział to imię bez patosu i
żalu w głosie. Zacisnęła mocniej rękę.
- Nie możesz jechać beze mnie.
- Musisz tu zostać jeden dzień i pozwolić lekarzom sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku.
- A tobie nie powiedzieli tego samego? Jace uśmiechnął się lekko.
- Tak mnie też powiedzieli, ale muszę jechać. I muszę jechać sam.
- Powiem im, dokąd pojechałeś - zagroziła. Położył dłoń na jej policzku.
- Nigh, kochanie, nie mogę pozwolić ci jechać ze mną. Jak tylko tutaj dotarliśmy,
zadzwoniłem do wuja, a on dowiedział się paru rzeczy. Koleżanka z pokoju Stacy, Carol,
miała więcej racji co do Vine'a, niż jej się wydawało. Jest przywódcą grupy przestępczej. Nikt
nie był w stanie nic udowodnić, ale jest zamieszany w parę bardzo brzydkich rzeczy, na
przykład narkotyki.
- Więc jedziesz, by się z nim spotkać i oskarżyć go o zabójstwo twojej narzeczonej.
Pragniesz śmierci?
- Nie jadę oskarżyć go o nic. Ja po prostu chcę się dowiedzieć, co się stało.
- Jace - powiedziała, wbijając mu paznokcie w skórę. - Musisz zgłosić się z tym na
policję.
Wyraz twarzy Jace'a stwardniał.
- Myślisz, że nie chciałbym? Rozmawiałem z nimi dziś rano o eksplozji. Ale nie
uwierzyli mi. Powiedzieli, że to, co usłyszałem, to był odgłos zapadającego się trzystuletniego
tunelu i powinienem być wdzięczny, że żyję.
- Powiedziałeś im o sprzęcie grającym i o otwartych drzwiach i światłach?
- Oczywiście, ale odparli, że to prawdopodobnie duch kobiety rozbójniczki, duch
Priory House. Wszyscy uznali to za dobry żart.
- Skąd wiesz, że Tony Vine spotka się z tobą?
- Przez firmę kurierską w Londynie przekazałem notkę pod adres, który dała mi Carol.
Jedyne, co napisałem, to imię Stacy, a on zgodził się ze mną zobaczyć.
Nigh oparła się o poduszkę.
- Nie możesz jechać beze mnie. Jestem częścią tego wszystkiego.
- Zostaniesz z Hatchem i Mickiem, a ja pojadę do Londynu.
- Słyszałam, jak ktoś powiedział, że to Hatch wiedział, gdzie nas szukać. Skąd?
Jace odwrócił wzrok.
- Możesz go spytać, kiedy go zobaczysz. Powinien być tu za godzinę - jeśli uda mu się
przedostać.
- Co masz na myśli? Jace się skrzywił.
- Na zewnątrz czeka na nas kilkunastu dziennikarzy. Ktoś z miejscowych powiedział
im, że został odkryty sekretny tunel lady Grace, a ona zemściła się, próbując pogrzebać nas w
nim. Historia jest tytułem numer jeden w całej Anglii.
- A ty zostawiasz mnie, żebym sama sobie z nimi radziła? Jace wyglądał na
zdziwionego.
- Jesteś reporterką, zapomniałaś? Zwykle to ty przystawiasz komuś mikrofon do
twarzy.
- Nie prowadzę wywiadów z gwiazdami i z pewnością nie zajmuję się historiami o
lokalnych duchach.
- Ale właśnie w ten sposób mnie poznałaś! - powiedział zirytowany. - I możesz z ręką
na sercu powiedzieć, że nie chodziłaś za kimś z mikrofonem i nie żądałaś, żeby powiedział ci
coś, co nie jest twoją sprawą?
- Nie. To znaczy nie tak, jak ty to przedstawiasz. Przekazywałam tylko to, co ludzie...
- Spojrzała na swoje dłonie.
- Co?
- To, co ludzie mają prawo wiedzieć - dokończyła. - Zadowolony?
- Nie. Robiłaś to, więc teraz możesz być po drugiej stronie. Muszę iść.
Nigh wstała z łóżka i wyrwała igłę kroplówki z ramienia.
- Jeśli pojedziesz do Londynu beze mnie, ja...
- Ty co? Podniosła głowę.
- Jak się pobierzemy, będę ci wypominać to przez resztę życia. Gorzko pożałujesz, że
mnie nie wziąłeś i zostawiłeś samą na pastwę tych wszystkich dziennikarzy, będziesz
przeklinał dzień, w którym to zrobiłeś. Ja...
- Wygrałaś - przerwał jej. - Gdzie są twoje rzeczy?
- Nie mam pojęcia, ale zakładam, że w szafie. Już miała powiedzieć Jace'owi, żeby się
odwrócił, gdy będzie się ubierać, ale nagle uśmiech wypłynął na jej twarz i rozebrała się na
jego oczach. Stał jak zahipnotyzowany, patrząc na nią, zapamiętywał każdy szczegół jej
nagiego ciała.
- Akceptujesz? - spytała.
- Nigh - powiedział, po czym szybko przemierzył pokój, przyciągnął jej nagie ciało do
piersi i pocałował ją. Dobrze było wiedzieć, że jej pożądał, i że nie wyobraziła sobie tylko
tego, że powiedział, że ją kocha.
- Londyn - wyszeptała, kiedy jego ręce podążały w dół jej pleców. - Tony Vine. - Nie
przestał głaskać jej skóry, a ona wiedziała, że jeśli nie chcą skończyć na szpitalnym łóżku,
musi go powstrzymać. - Ślubowanie czystości - powiedziała głośniej. - Pamiętasz Lancelota?
Uśmiechając się, odsunął się od niej, po czym odwrócił, kiedy się ubierała.
- Chcę to szybko rozwiązać - powiedział już spokojnym głosem. Nigh roześmiała się.
- Ja też. Włożenie ubrania zajęło jej ledwie kilka minut. Obiecała sobie, że spali je, jak
tylko będzie mogła, ponieważ pachniało tunelem. Były brudne i zakurzone i przypominało jej,
że stanęła twarzą w twarz ze śmiercią.
- Jak się wydostaniemy, by nikt nas nie widział? - spytała.
- Chodź za mną - odparł, po czym wziął ją za rękę i poprowadził do drzwi. Sprawdził,
czy korytarz jest czysty. - Weź dwa bukiety - powiedział, wskazując na wazon w jej pokoju.
Nawet ich nie zauważyła.
- Och, kto je przysłał?
- Nie wiem, ale będą kamuflażem. Idziemy do chorych w odwiedziny.
- Świetny pomysł. Dziesięć minut później byli poza szpitalem i szli w stronę parkingu.
Jace wyjął kluczyki z kieszeni i otworzył samochód.
- Jak on się tu znalazł?
- Mick - odparł krótko. Kiedy wsiadła powiedziała.
- Nadal mi nie powiedziałeś, skąd Hatch wiedział, gdzie nas szukać.
- Danny mu powiedział.
- Ach! - Oczy Nigh otworzyły się szeroko. - Czy Ann była z nim?
- Masz siostrę?
- Nie.
- Wobec tego Ann była z nim. Mick stwierdził, że była podobna do ciebie.
Nigh nie odrywała wzroku od drogi.
- Czy ktokolwiek wie, że to były duchy?
- Mick nie, ale podejrzewam, że Hatch tak, chociaż z nim nie rozmawiałem. Mick
powiedział, że jakiś mężczyzna powiedział Hatchowi, gdzie jesteśmy, ten obudził Micka, a
Mick obudził resztę.
- Ale Mick widział mężczyznę i kobietę?
- Tak. Był tego pewien. Powiedział, że Hatch wskazał na jakiegoś faceta stojącego z
boku i powiedział, że to on przekazał mu wiadomość o tunelu. Spytałem Micka, czy wie, kim
on jest, żebym mógł mu podziękować, ale powiedział, że ten człowiek zbyt się wstydził, by
wyjść zza krzaków. Nie pozwolił nawet sobie podziękować ekipie ratowniczej.
- Pewnie opisałeś go Mickowi.
- O tak. Był ubrany tak jak Danny.
- A co z Ann?
- Mick powiedział, że mężczyzna rozmawiał z kobietą w długiej sukni. Chłopak
pomyślał, że to jej koszula nocna, tyle że związana paskiem.
- Ach - szepnęła Nigh, kiwając głową, po czym spojrzała na niego. - Rozmawiał z nią?
To oznacza, że Ann i Danny są znowu razem. Ależ to wspaniałe! On nawiedzał Tolben Hall,
a Ann była tutaj. A więc teraz mogą być razem na zawsze lub pójść do jasnego światła czy
jakkolwiek to nazywają.
- Też tak na początku myślałem.
- A co się zmieniło?
- Spytałem Micka o kilka rzeczy. Powiedziałem, że są moimi przyjaciółmi z innego
miasteczka, i że zwierzyłem im się o odkryciu tunelu i obawie, że się zawali. Powiedziałem,
że mocno się pokłócili i zastanawiam się, czy wyglądali, jakby do siebie znów wrócili.
- I co na to Mick?
- Że wyglądali na smutnych, ale pomyślał, że martwili się, iż ja i ty zginiemy, nim nas
odkopią. Zajęło trochę czasu sprowadzenie koparki a potem odnalezienie miejsca, gdzie
należy kopać.
- Podejrzewam, że Danny im powiedział. W końcu mógł przenosić się pomiędzy
ścianami i zobaczyć, gdzie jesteśmy.
- Mick mówi, że Hatch poszedł w krzaki i spytał mężczyznę kilka razy, nim pozwolił
operatorowi kopać.
Nigh zamrugała powiekami.
- Zastanawiam się, jak stary Hatch to zniósł. Rozmowa z duchami w biały dzień?
- Przez cały ten czas Hatch popijał z piersiówki, którą miał ze sobą.
Nigh roześmiała się.
- Wyobrażam sobie, jak się czuje. Rozmawiałam przecież z Dannym, ale jeśli
musiałabym to zrobić jeszcze raz, chciałabym trochę napoju Hatcha.
- Ja raczej wolałbym się zmierzyć z armią duchów niż ponownie go próbować -
powiedział Jace, wywołując śmiech u Nigh.
Spojrzał na nią.
- Dobrze być żywym, co?
- Cudownie. Naprawdę cudownie. A przy okazji, jestem głodna i potrzebuję trochę
czystych ciuchów. Nie chcę spotykać gangstera w brudnych dżinsach i adidasach.
- Żony są bardzo kosztowne w utrzymaniu, prawda? - spytał uroczyście.
Nigh wzięła głęboki oddech.
- Tak, a zaczynają od pierścionka. Czy różowe diamenty są drogie?
Jace jęknął.
- Bardzo.
- Świetnie - powiedziała, śmiejąc się.
*
Było późne popołudnie, kiedy byli gotowi do spotkania z Tonym Vine'em. Poszli do
jednego ze sklepów w modnej dzielnicy Londynu i kupili nowe ubrania. Potem zameldowali
się w hotelu Claridge, wykąpali i ubrali. Byli bardzo grzeczni wobec siebie, respektując
prywatność drugiego, nie robiąc uwag na temat jednego łóżka.
Dużego, wyglądającego na wygodne, zajmującego większą część pokoju.
O 15.30 byli gotowi.
Nie odzywali się, zjeżdżając windą. W holu recepcjonista podał Jace'owi dużą kopertę.
Otworzył ją w taksówce, przeczytał i spojrzał na Nigh.
- Tony Vine był w szpitalu, kiedy Stacy zmarła - zawahał się. - Wygląda na to, że
próbował się zabić tej nocy, kiedy zmarła Stacy.
Wzięła od niego papiery i przeczytała je. Były od wuja Jace'a, Franka
Montgomery'ego, i zawierały ksera raportu ze szpitala niedaleko Margate. Nigh spojrzała na
Jace'a z niedowierzaniem.
- Podwójne samobójstwo? Pakt?
- Nie jest tak wtedy, kiedy ludzie wspólnie popełniają samobójstwo? - powiedział
sucho. - Ale w tym przypadku Tony żyje, a Stacy nie.
Kiedy taksówka się zatrzymała, Nigh zmarszczyła czoło. Nic z tego nie miało sensu.
Wysiedli przed bardzo nowoczesnym budynkiem, całym ze szkła, otoczonego stalą, zimną jak
tylko stal może być.
- Czarujący - powiedziała, ale Jace nie odpowiedział. Jego twarz zastygła w maskę,
której nie mogła odczytać.
Mężczyzna ubrany w luźny garnitur - by ukryć broń? - zastanowiła się Nigh - spotkał
się z nimi w korytarzu i zabrał ich windą, która miała tylko dwa guziki: Korytarz i
Apartament.
Kiedy jechali, nie odezwali się słowem. Apartament wyglądał dokładnie tak, jak
wyobrażała sobie Nigh: wszystko z białego marmuru z odrobiną koloru gdzieniegdzie, z
pewnością zaprojektowanego przez jakiegoś bardzo drogiego architekta wnętrz, który nie
przejmował się zupełnie tym, że mieszkają tu ludzie, tylko tym, by miejsce wyglądało dobrze
na fotografii.
Minęli dwóch ponurych mężczyzn, nim weszli do małego, owalnego pokoju, który
wydawał się górować nad Londynem.
Stół był przygotowany do podania herbaty. Dwaj mężczyźni opuścili pokój i przez
chwilę Jace i Nigh zostali sami.
- Ładne naczynia - wyszeptała, ale Jace nie odezwał się. Jego wzrok spoczywał na
drzwiach po drugiej stronie pokoju.
Chwilę później otworzyły się i wszedł przez nie mężczyzna, który miał czterdzieści
lat, a wyglądał na pięćdziesiąt. Twarz była zmęczona, jakby odbiły się na niej wszystkie
rzeczy, które zrobił w życiu. Pod oczami miał wielkie wory. Zaś jego ubranie wyglądało tak,
jak opisała je Carol: było lśniące, drogie i szyte na miarę, ale wyglądało na tanie.
Mężczyzna łaskawie wskazał im krzesła i poprosił, by usiedli.
- Mogę nalać herbaty? - spytała Nigh. Jace usiadł sztywno.
- A więc to ty jesteś tym facetem, którego miała poślubić - powiedział Tony Vine,
lustrując Jace'a wzrokiem. - A teraz chcesz o niej rozmawiać.
- Chcę usłyszeć to, co masz do powiedzenia - sprostował Jace, a w jego głosie było
tyle złości i wrogości, że Nigh chciała go kopnąć pod stołem.
- Herbaty, panie Vine? - spytała głośno.
- Mów mi Tony - poprosił, uśmiechając się, kiedy brał herbatę i przez chwilę mogła
uwierzyć w urok, jaki ten mężczyzna kiedyś roztaczał. Nie był przystojny, ale było w nim coś
interesującego. Ale przecież władza to afrodyzjak.
- Dobrze - powiedział Tony. - Opowiem ci o tamtej nocy. Winien jestem to Stacy. Ale
powiem ci od razu, że to nie moja wina, że się zabiła. Nie miałem z tym nic wspólnego. -
Zerknął na Jace'a, potem na Nigh. - Ostatni raz, kiedy ją widziałem, był najgorszym dniem w
moim życiu.
Nigh uśmiechnęła się do niego i podała mu talerz pełen małych kanapek.
Tony spojrzał na Jace'a.
- Wiem, że byłeś z nią zaręczony, i wyglądasz na faceta, którego powinna poślubić,
ale nie mam czasu na przedstawienie tej historii tak, byś mógł ją strawić. Dasz radę?
- Zniosę wszystko, co powiesz - odparł Jace, jego oczy lśniły.
- Może ciasteczko, Tony? - powiedziała Nigh, by zatuszować otwartą wrogość Jace'a.
- Jesteś prawdziwą damą.
- Ależ skąd. - Jestem reporterką. To rozśmieszyło Tony'ego tak bardzo, że niemal się
zadławił.
- Lubię cię. Chciałabyś czasem wyjść gdzieś ze mną?
- Przepraszam, ale jestem zajęta. - Nie powiedziała przez kogo, a Tony zerknął na
Jace'a i ponownie odwrócił wzrok.
- OK, koniec gadki. Spotkałem Stacy Evans w czasie, kiedy byliśmy podobni do
siebie. Tak, wiem, ja byłem mężczyzną, a ona dzieciakiem, ale była o wiele bardziej dojrzała,
niż wskazywał na to jej wiek, cóż, a ja nie dorosłem, dopóki nie musiałem. W każdym razie,
świetnie do siebie pasowaliśmy. A poza tym buntowała się przeciw swojemu bogatemu ojcu,
który odrzucił ją z powodu lafiryndy, którą pojął za żonę, a ja byłem cholernie wściekły na
bogatego faceta w dużym domu.
- Priory House - powiedział Jace.
- Tak, właśnie w tym. Stace i ja spotkaliśmy się w Margate. Zwykła wślizgiwać się do
pubu i zachowywać tak, jakby była wystarczająco dorosła, by pić. Ogłupiła barmana, ale nie
mnie. Powiedzmy, że nasze zainteresowanie się sobą nastąpiło w jednej chwili. Była
nienasycona! - powiedział Tony, uśmiechając się do wspomnień.
Nigh sięgnęła przez stół i wzięła Jace'a za rękę.
- Dom był wtedy pusty, jak zresztą przez większą część czasu, więc kochaliśmy się w
każdym pokoju.
- I nikt o tym nie wiedział? - spytał Jace głosem wskazującym, że Tony jest kłamcą.
Tony nie zareagował.
- Nie powiedziałem tego. Babcia wiedziała, ale ona chciała, bym poślubił Stace.
- Babcia?
- Wszyscy znają ją jako panią Browne. Nigh czuła, jak napięcie opuszcza Jace'a. Był
zainteresowany nowym zwrotem w historii.
- Twoja babcia chciała, abyś poślubił Stacy? - spytała.
- Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale wiedziałem, że tak. Stacy była silną
dziewczyną, z bogatej rodziny. Ja byłem zaangażowany w wiele rzeczy, które babci się nie
podobały. Myślę, że uważała, że dobra kobieta będzie mnie w stanie wyprowadzić na dobrą
drogę.
Rysy Tony'ego przybrały marzycielski wyraz.
- Chcę powiedzieć, że Stacy była miłością mojego życia. Nigdy nie czułem do nikogo
czegoś takiego, jak do niej. Uwielbiałem ją, jej wygląd i zapach, sposób, w jaki mówiła. Była
wszystkim tym, co widziałem w bogatych ludziach, którzy mieszkali w Priory House, ale
czego ja nigdy nie będę mógł mieć. Nie zabiegałem o to, by była we mnie zakochana, w
przeciętnym Tonym Vine.
- A była w tobie zakochana? - spytała Nigh.
- O tak. Naprawdę była. Nie wiem, co by się stało, gdyby jej ojciec nie poszedł po
rozum do głowy i nie zabrał jej do domu. - Tony westchnął. - Chciała zostać ze mną, porzucić
szkołę i zamieszkać ze mną, ale namówiłem ją, żeby wróciła do domu. Powiedziałem, że
napiszę do niej, ale nigdy tego nie zrobiłem.
- Ale czemu ją odesłałeś? - Nigh nie mogła się powstrzymać od tego pytania.
- Duma. Ona tak nie uważała, ale ja wiedziałem, że jej bogaty tatuś rzuci jedno
spojrzenie na mnie i... - Tony wzruszył ramionami.
- Widziałeś ją jeszcze po tym, jak wyjechała?
- Przez długie lata nie. Tak jak powiedziałem, maj 2002 roku był dla mnie naprawdę
ciężki. Miałem poważne kłopoty z bandytami z Liverpoolu. Grałem na wyścigach i straciłem
wszystko. Ścigali mnie.
Udałem się do jedynego miejsca, w którym wiedziałem, że będę bezpieczny: Priory
House. Babcia karmiła mnie, i pilnowała, żeby nikt się o mnie nie dowiedział. Ale nudziłem
się. Aż do szaleństwa. Miałem komputer i łącze z Internetem, więc pod wpływem impulsu
wpisałem nazwisko Stacy. Zobaczyłem, że zamierza poślubić jakiegoś bogatego faceta i
zastanawiałem się, jakby to było zobaczyć ją znów.
Dom był na sprzedaż, więc babcia ukrywała mnie w starym tunelu, kiedy agent
przyprowadzał potencjalnych nabywców. Ja zwykłem chodzić do pokoju w wieży i udawać
ducha, żeby ich odstraszyć.
W każdym razie wyciąłem zdjęcie z broszury i przesłałem jej.
- Znowu nasz. Razem na zawsze. Do zobaczenia 11 maja 2002 - powiedział cicho
Jace.
- Widzę, że je znalazłeś - powiedział Tony, uśmiechając się. - Nie spodziewałem się,
że się pokaże, a jednak. - Obróciwszy się w krześle, wyjrzał przez okno. - Ale to nie było to
samo. Nie byliśmy już do siebie podobni. Ona była damą, a ja...
- Zbirem - dokończył Jace. Oczy Tony'ego zapłonęły złością, ale potem się
uśmiechnął.
- W porównaniu z nią, to ty jesteś zbirem. Jace pokiwał głową, jakby potwierdzał te
słowa.
- Była... - Tony zamilkł na chwilę, jakby szukał odpowiednich słów. - Czuła się
odrzucona przeze mnie. Próbowała to ukryć, ale przez jedną krótką chwilę widziałem to w jej
oczach. Ona wiedziała, że zauważyłem, i to był koniec. Przez te wszystkie lata zastanawiałem
się, jak by to mogło być, i sądzę, że ona też, ponieważ porzuciła swoje plany małżeńskie,
żeby przyjechać do mnie.
- Co zrobiłeś?
- Zostaliśmy całą noc i rozmawialiśmy - powiedział Tony, uśmiechając się do
wspomnień. - Wypiliśmy butelkę wina i rozmawialiśmy jak przyjaciele, nie kochankowie.
Wiesz, myślę, że poczuła ulgę, że już mnie nie kocha.
- Ale ty nie czułeś ulgi.
- W duszy rozpaczałem. Byłem nieszczęśliwy. Była taka piękna i elegancka, podczas
gdy kobieta, z którą się związałem... - Tony przerwał na chwilę, by się uspokoić. -
Pamiętałem, że to ja byłem tym, który zerwał. Ona powiedziała, że mogłaby mieszkać w
garażu, ponieważ tak bardzo mnie kocha, ale ja powiedziałem: nie!
Jak mówiłem, byłem zbyt dumny, by pozwolić jej zostać. Sprowokowałem kłótnię i
powiedziałem, że nie chcę mieć nic do czynienia z kimś takim, jak ona. Powiedziałem
wszystko to, co wiedziałem, że znienawidzi.
- Tak właśnie postąpiła w stosunku do mnie.
- Tak, powiedziała mi o tym. Czuła się naprawdę źle po tym, co zrobiła, i miała
nadzieję, że kiedyś jej wybaczysz. Ale powiedziała, że nie mogła spytać swojego
narzeczonego, czy nie ma nic przeciwko, jeśli ona spędzi noc z dawnym chłopakiem.
Mogłaby?
- Spędzić noc - wyszeptał Jace.
- Tak. Spędziła noc ze mną, ale nie w taki sposób, jak myślisz. Piliśmy tylko i
rozmawialiśmy. A ja myślałem, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie był tak cholernie
dumny. Gorzej, tej nocy, im więcej piłem, tym bardziej jej pragnąłem. Wmówiłem sobie, że
nadal jesteśmy młodzi. Że nadal jest nasz czas.
Tony przerwał i spojrzał na Jace'a.
- Ale ona zaczęła mówić o tobie.
- Co powiedziała? - spytał Jace i wyglądał, jakby szykował się na przyjęcie złych
wieści.
- Że oszalała na twoim punkcie, że chce z tobą żyć już zawsze i mieć setkę dzieci i...
- Co? - spytał z niedowierzaniem Jace. - Chciała moich dzieci?
- Tak, pewnie. - Tony znów spojrzał w okno. - Pamiętasz, mówiłem ci, że kiedy
chciałem, by wyjechała z Margate, zacząłem się z nią kłócić? Powiedziałem jej, że nie chcę
mieć dzieci. To sprawiło, że się rozpłakała, a... a mnie się to spodobało. Byłem zadowolony,
że mogę ją doprowadzić do płaczu, ponieważ sam rozpaczałem w duszy.
- Powiedziałeś jej, że nie chcesz dzieci, a ona się rozpłakała - wykrztusił Jace. - A
więc chciała mieć dzieci. Jesteś tego pewien?
- Zamierzałeś ją poślubić, ale nie wiedziałeś tego o niej? - spytał Tony, patrząc na
Jace'a z szyderczym uśmiechem.
- Myślałem, że wiem o niej wszystko, dopóki nie rozpoczęła kłótni. Powiedziała mi,
że nie chce dzieci.
- A ty się na to nabrałeś?
- Tak. Tony uśmiechnął się.
- Zrobiła tobie to, co ja jej. To znaczy, że czegoś ją nauczyłem. Obchodziłem ją
trochę.
- Co ci jeszcze powiedziała o nas? - spytał Jace. - To nie jest tylko perwersyjna
ciekawość, ja muszę to wiedzieć.
Tony bawił się ciężkim, złotym pierścieniem na małym palcu lewej ręki.
- Perwersyjna. Nie zdobyłem wystarczającej edukacji, by używać takich słów. Wiesz,
o czym marzyłem? Pamiętasz taką książkę, gdzie stajenny ucieka, a po latach wraca jako
bogaty dżentelmen?
- „Wichrowe wzgórza” - wtrąciła Nigh. - Heathcliff.
- Tak, właśnie ta. Musiałem ją przeczytać w szkole. Dziewczyny były nią
zachwycone, ale my, chłopaki, nienawidziliśmy jej - tak przynajmniej mówiliśmy. W każdym
razie, kiedy powiedziałem Stacy, że to koniec, kołatało mi gdzieś w umyśle, że kiedyś wrócę i
zdobędę ją. Zdobędę fortunę i będę nosił smoking. - Uśmiechnął się. - Zdobyłem fortunę, ale
później straciłem większość. I nigdy nie miałem na sobie smokingu.
- Więc rozmawialiście całą noc - Nigh powróciła do przerwanego wątku.
- I piliśmy. Nie zapomnij o piciu. Całkiem nieźle upiłem się tej nocy, a Stacy była taka
piękna. Sądzę, że próbowałem ją napastować.
- Porwałeś jej sukienkę i zadrapałeś ramię - powiedział Jace.
- Zrobiłem to? Nie pamiętam. Wiem, że wybiegła z domu i wsiadła do samochodu.
Wtedy po raz ostatni ją widziałem. Później, kiedy usłyszałem, co zrobiła, wiedziałem, że to w
dużej mierze moja wina. Była pijana, a ja pozwoliłem jej wsiąść do samochodu. Cieszę się, że
zatrzymała się w miasteczku i wynajęła pokój w pubie. Gdyby zmarła w wypadku
samochodowym, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Na twarzy Jace'a pojawiła się złość.
- Kiedy usłyszałeś o niej, czemu nie poszedłeś na policję?
- Nie ma znaczenia, dlaczego ktoś odebrał sobie życie, ważne jest, że to zrobił -
powiedział Tony również zły.
Jace nie poddawał się.
- Wszyscy myśleli, że to moja wina, że się zabiła. Tony spojrzał na Jace'a.
- Musiała być naprawdę niezła awantura między wami. Nigdy nie powiedziałem nic
takiego kobiecie, żeby się zabiła.
Nigh położyła rękę na ramieniu Jace'a, próbując go uspokoić.
- Może powinna była zostać ze mną tej nocy - powiedział Tony, wstając. - Może
powinniśmy...
- Przestańcie! - krzyknęła Nigh podnosząc się i patrząc na obu mężczyzn. - Stacy na to
nie zasłużyła! A teraz usiądźcie obaj i zachowujcie się jak ludzie.
Z niechęcią posłuchali, ale żaden z nich nie patrzył na drugiego ani na Nigh.
- Tony - odezwała się. - Wiemy już, że kiedy Stacy zmarła, byłeś w szpitalu. Wygląda
na to, że też próbowałeś się zabić. Możesz nam powiedzieć prawdę na temat tego, co się
stało?
Tony wyglądał, jakby mógł zrobić wszystko, tylko nie mówić im, co się wydarzyło tej
strasznej nocy.
- Z powodu Stacy? - spytała Nigh. Tony wziął głęboki oddech.
- Dobrze, próbowałem się zabić. To chciałaś usłyszeć? Powiedziałem, że to były
ciężkie chwile w moim życiu. Ścigali mnie bandyci, a ja nie miałem pieniędzy, by ich spłacić.
A było jeszcze gorzej, kiedy zobaczyłem Stacy tej nocy, zrozumiałem, co mogłem mieć, ale
to odrzuciłem. - Spojrzał na Nigh. - Byłem pijany, załamany i w depresji, więc wziąłem
pigułki. Popiłem je whisky.
- Kto cię znalazł i uratował? - spytała Nigh.
- Babcia - powiedział Tony z uśmiechem. - Ona mnie znalazła i zawiozła do szpitala.
- Czy powiedziałeś jej, że Stacy cię odrzuciła? - zapytał Jace.
- Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałam jej, że Stacy robiło się niedobrze na mój
widok.
- Co jeszcze?
- Czego chcesz ode mnie? Ty ją miałeś, ja straciłem.
- Nie - powiedziała Nigh. - Wszyscy stracili.
- Dobrze. Więc skłamałem. Okłamałem własną babcię. Powiedziałem jej, że Stacy
zerwała ze mną, kiedy byliśmy młodzi, i drugi raz, kiedy dorośliśmy. Przedstawiłem wiele
rzeczy tak, by przedstawić siebie w korzystny świetle, a Stacy w jak najgorszym, ale jeśli nie
możesz skłamać własnej babci, komu jeszcze możesz?
Nigh spojrzała na Jace'a i zobaczyła, jak staje się przeraźliwie blady.
- Nikomu, panie Vine. Nie skłamał pan nikomu - powiedział Jace i wstał. - Musimy
już iść. - Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Nigh szybko podziękowała Tony'emu i pospieszyła za Jacem. Złapała go przy
windzie.
- Wiesz, prawda?
- Tak - powiedział. - A ty?
- Aż za dobrze. Co teraz zrobimy?
- Pójdziemy do Scotland Yardu. Nigh westchnęła z ulgą. Obawiała się, że Jace
zamierzał rozwiązać sprawę samodzielnie.
ROZDZIAŁ 22
Nigh obserwowała, jak policja zabiera panią Browne zakutą w kajdanki. W
konfrontacji z policją szybko przyznała się do winy. Powiedziała, że Stacy Evans zasłużyła na
to, ponieważ dwukrotnie złamała serce jej wnukowi.
Nim została zabrana, Jace spytał, czy może z nią chwilę porozmawiać. Policjanci
wyrazili zgodę pod warunkiem, że wszystko będzie nagrywane. Jace zabrał ją do głównego
salonu i traktował jak honorowego gościa, podając jej herbatę i przysuwając puf, by mogła
oprzeć nogi.
Pani Browne nie miała wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobiła. Powiedziała, że
jeśli musiałaby to zrobić jeszcze raz, nie zawahałaby się ani chwili. Powiedziała mu, że gdyby
miała choć cień podejrzenia, że trafi do jej wnuka, próbowałaby zabić Jace'a dużo wcześniej.
- Bez obrazy - dokończyła.
- Bez obrazy - odpowiedział. - Pani wysadziła tunel?
- Och, tak. Widziałam, że ma pan adres Tony'ego w Londynie, więc wiedziałam
wszystko, także to, że musi pan odejść. Nauczyłam się trochę o bombach w Internecie i
zrobiłam kilka w kuchni. Ale nie udało się wysadzić całego tunelu. Te stare belki były
naprawdę dobre. Kiedyś wiedzieli, jak budować.
- Może mi pani opowiedzieć o Stacy?
- Była zwykłą małą dziwką. Podobnie jak ta Nightingale, która kręci się wokół ciebie.
Za moich czasów kobiety miały morale. Miały dumę i...
- Co z nocą, kiedy zmarła Stacy? Twarz pani Browne była pełna nienawiści.
- Wie pan, co zrobiła mojemu Tony'emu? Kiedy go znalazłam, był na wpół martwy.
Bawiła się nim, jak wąż myszą. Omal go nie zabiła na swój nikczemny sposób. Wróciła do
jego życia, by mu powiedzieć, że nie mogłaby związać się z kimś takim jak on. Może pan
sobie wyobrazić, przez co przeszłam, kiedy odwiozłam mojego Tony'ego do szpitala?
Musiałam patrzeć, jak płuczą mu żołądek.
- A więc zabiła pani Stacy za to, co zrobiła pani wnukowi - podsumował Jace
spokojnie.
- Tak. A ona naprawdę na to zasłużyła.
- Ale jak pani to zrobiła? Jej pokój był zamknięty od środka.
- Wszyscy jesteście tacy mądrzy, a nie możecie wpaść na najprostsze rzeczy. Weszłam
na górę tylnymi schodami i zapukałam do drzwi. Nie wiedział pan, że były tam tylne schody?
Ta zarozumiała Emma Carew nie chce, by ludzie myśleli, że ma tylne schody. Chce nowych
schodów, które wszyscy widzą i mogą podziwiać. Ale ja sprzątałam pub i znałam go dobrze.
Weszłam więc tymi schodami i zapukałam do pokoju tej Stacy.
- A ona pani otworzyła.
- Była pijana. Mój Tony nie pił przez rok, ale pojawiła się ona i znów się upił.
Powiedziałam, że chcę z nią pogadać, więc mnie wpuściła. Przyniosłam butelkę wina.
Wiedziałam, że ma ze sobą pigułki, odwróciłam się do niej plecami, otworzyłam je i
wrzuciłam do wina, po czym poprosiłam, by ze mną się napiła.
- A ponieważ Stacy była dobrze wychowana, zgodziła się. Pani Browne wzruszyła
ramionami.
- Jeśli niszczenie życia skromnego, młodego mężczyzny, może być nazwane dobrym
wychowaniem, to tak, była.
- Stacy żyła jeszcze, kiedy pani wychodziła, ponieważ zamknęła za panią drzwi na
klucz.
- I wywiesiła na drzwiach kartkę „Nie przeszkadzać” - powiedziała pani Browne,
uśmiechając się. - Widział pan dziś mojego Tony'ego?
- Tak, widzieliśmy.
- Jak się ma?
- Bardzo dobrze i przesyła uściski - powiedział Jace, po czym wstał i wyszedł z
pokoju. Usłyszał wszystko, co mógł znieść.
- Jest pańska - powiedział do inspektora, po czym wyszedł na zewnątrz, by znaleźć
Nigh. Męka ostatnich trzech lat skończyła się.
ROZDZIAŁ 23
Nigh nigdy by tego nie powiedziała, ale już tęskniła za kuchnią pani Browne. Nie było
już świetnej pieczonej wołowiny z warzywami, tylko curry z ryżem na wynos - kombinacja
kuchni indyjskiej i chińskiej.
Razem z Jace'em, po rozmowie z Tony'm i rozmowie Jace'a z inspektorem Scotland
Yardu, pojechali do Margate. Nikt nie podejrzewał, by pani Browne zamierzała uciec, więc
policja poczekała do rana, by ją aresztować.
Jace nie mógł znieść myśli o przebywaniu pod jednym dachem z tą kobietą, więc
zatrzymali się u Nigh. Nie spał wiele. Trzy razy się budziła i widziała, jak stał przy oknie i
wyglądał w noc. Chciała podejść do niego i ukoić go, ale powstrzymała się. Wiedziała, że
potrzebuje samotności.
Teraz byli sami w dużym domu, który nigdy nie wydawał się większy i bardziej pusty.
Było jasne, że Jace niedługo wystawi go na sprzedaż.
Kiedy wszedł, wciąż wyglądał, jakby dźwigał na ramionach ciężar całego świata.
- Hatch wypełni tunel i posadzi tam mnóstwo kwiatów - powiedział. - Może następny
właściciel będzie chciał go odbudować.
Położyła przed nim talerz i podała mu łyżkę. Rozkojarzona, zaczęła napełniać swój
talerz.
- A co z Dannym i Ann? - spytała, kiedy usiadła naprzeciw niego.
Jace sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, o kogo jej chodzi.
- Duchy. Pamiętasz? Ja rozmawiałam z Dannym Longstreetem, a przez ciebie przeszła
Ann Stuart. Te dwa duchy, które uratowały nasze życia?
- Tak, pamiętam - powiedział. - Co z nimi?
- Co się z nimi stanie? Jace spojrzał na nią skonsternowany.
- Nie wiem. Nie jestem duchownym. Może powinnaś spytać pastora. Może on...
- Słuchaj - powiedziała zirytowana - nikt nie robi nic bez powodu. Te dwie dusze żyły
przez wieki, by pokazywać się ludziom, ale nie robiły tego.
- Nieprawda. Ludzie w Tolben Hall widzieli Danny'ego i wiele osób widziało tu Ann.
- Głównie dzieciaki - odparła. - 1 nikt ich nie widział razem. I nigdy nie słyszałam, by
wcześniej uratowały komuś życie. Jestem pewna, że zdarzały się w tym domu wypadki, ale
Ann nigdy nie interweniowała. Zrobiła to dla nas.
- Może nas lubią. Jesteś spokrewniona z Ann.
- Może - powiedziała, nakładając jedzenie na talerz. - Ale wciąż myślę, że jest coś
jeszcze. Mick powiedział, że tych dwoje ludzi w krzakach wyglądało na smutnych. Teraz,
kiedy są wreszcie razem?
- Może nie mogą. Nie wydaje mi się, żebym kiedyś słyszał o cudzołożnych duchach.
Nigh otworzyła usta i spojrzała na niego.
- Co?
- O to chodzi. Nie mogą. I nie opuszczą tej ziemi, póki nie będą mogli.
- Mogli co?
- Wszystko jest w porządku w przypadku kobiety, która zmarła jako dziewica, jeśli
planowała nią pozostać. Pomyśl o twoim stanie Wirginia. Nazwanym tak od królowej
dziewicy, prawda?
- Tak - odpowiedział z wahaniem Jace.
- Wszystkie te dziewice były męczennicami. Miały pozostać dziewicami. Ale
uważano, że jeśli Ann Stuart zaręczyła się z takim człowiekiem jak Danny Longstreet, nie
była dziewicą. Zrobiłam w obecności Danny'ego uwagę o Ann uprawiającej seks
przedmałżeński, a on o mało mnie nie zaatakował. Twierdził z głębokim przekonaniem, że
Ann była dziewicą.
Jace wciąż patrzył na nią zmieszany.
- Do czego zmierzasz?
- Nie jestem pewna, ale myślę, że Ann i Danny czekają na coś.
- Na co? I proszę, nie mów mi, że na egzorcyzm. Nie chcę przechodzić przez coś
takiego.
- Myślę, że oni chcą uprawiać miłość - powiedziała Nigh - poprzez nas.
Jace zatrzymał rękę z widelcem w połowie drogi do ust.
- To ma sens - kontynuowała Nigh. - Ty zachowałeś celibat przez trzy lata, a od
chwili, kiedy ja uprawiałam seks, minęło tyle czasu, że mogłam stać się ponownie dziewicą.
Jace złapał Nigh za rękę.
- Chodźmy. Odsunęła się od niego.
- Kiedy miałam szesnaście lat, ówczesny właściciel Priory House pozwalał mi
buszować po strychu w nadziei, że napiszę jego historię. Jest tam suknia ślubna i myślę, że
należała ona do Ann.
- Myślałem, że jej ojciec zniszczył wszystko.
- Myślał również, że zniszczył swoją córkę. Chcę znaleźć tę suknię i... - Spojrzała na
swoje dłonie.
Jace obszedł stół i ukląkł przed nią.
- Panno Nightingale Augusto Smythe, zgodzi się pani wyjść za mnie?
Nigh nie spodziewała się tej propozycji, ale szybko otrząsnęła się z szoku.
- Tak - powiedziała, po czym objęła go, ale on ją odsunął. Podał jej małe niebieskie
pudełko. Otworzyła i zobaczyła najpiękniejszy różowy diament, jaki w życiu widziała.
- Gdzie? Kiedy? Jak? - pytała oszołomiona. Uśmiechnął się.
- Możemy iść na strych i zobaczyć, czy uda nam się znaleźć starą suknię ślubną?
Mamy pewien obowiązek do spełnienia wobec naszych drogich przyjaciół.
EPILOG
Nigh płakała, kiedy Ann i Danny pojawili się po raz ostatni. Nie było już więcej
smutku na ich twarzach. Trzymali się za ręce i odeszli przez ścianę, potem do... Nie miała
pojęcia, dokąd udają się szczęśliwe dusze. Do nieba prawdopodobnie.
Swoją pierwszą noc razem Jace i Nigh spędzili z ciałami zamieszkanymi przez innych,
ale nie przeszkadzało im to. Gdyby nie oni, nadal byliby w tunelu. Noc nie była dziwna poza
tym, że Nigh czuła się naprawdę dziewiczo. Gdyby była w pełni sobą, skoczyłaby do łóżka,
ale teraz czuła się onieśmielona i czekała z ciekawością i narastającą namiętnością, która
miała ją rozpalić.
To było wspaniałe uczucie uprawiać seks, jakby się nigdy nie czytało powieści o
seksie, nigdy nie oglądało takich filmów i oczywiście nigdy nie dotykało mężczyzny.
Wszystko było dla niej nowe i cudowne.
Czuła się zaszokowana i zachwycona niektórymi rzeczami. Była tam czułość i
entuzjazm, delikatność, a nawet wesoła brutalność. Cała noc była tym wypełniona.
Ale był również smutek. Czuła miłość Ann do Danny'ego, i jego do niej, jak również
to, że wiedzą, iż to ich jedyny raz, gdy doświadczają fizycznej miłości. Czekali tak bardzo,
bardzo długo.
Ponieważ Jace okazał się dobrym kochankiem pokochała go jeszcze bardziej.
- Następna dla nas - powiedział rano, kiedy zobaczyli, jak Ann i Danny odpływają,
trzymając się za ręce i uśmiechając.
- Nie wiem. Danny Longstreet był całkiem niezły - powiedziała przekornie.
Przez ułamek sekundy zobaczyła twarz Danny'ego, który mrugnął do niej i zniknął na
zawsze.
- Masz coś przeciwko temu, bym sprzedał ten dom od razu? - spytał Jace. - Naprawdę
nie mogę go już znieść.
- Z przyjemnością. Dokąd chcesz pojechać?
- W okolice Cambridge lub Oksfordu, ze względu na biblioteki - powiedział, wstając z
łóżka. Suknia ślubna Ann leżała u stóp łóżka. Ostatniej nocy, kiedy zobaczył w niej Nigh,
powiedział, że gdyby nie wiedział wcześniej, że były spokrewnione, nie miałby wątpliwości,
jak tylko włożyła suknię.
- Niech będzie Cambridge - powiedziała, patrząc na swój pierścionek. - Ile czasu
minęło, od kiedy powiedziałam ci, że cię kocham?
Jace znieruchomiał.
- Właściwie nigdy mi tego nie powiedziałaś. Nigh zastanowiła się nad tym.
- Może rzeczywiście nie. Czemu więc nie przyjdziesz tu i nie dasz mi szansy, żebym
ci to powiedziała?
- Czemu nie? - powiedział, po czym wskoczył do łóżka.